You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
NAUCZYCIEL, SZEF I PRZYJACIEL...<br />
To był mój nauczyciel, szef i przyjaciel.<br />
... przede wszystkim jednak był jednym z moich mistrzów - ludzi,<br />
których pragnie się naśladować i którym się nigdy nie dorówna.<br />
Osobiste wspomnienie postaci tak charyzmatycznej, jak dr<br />
Stanisław Jarmuł, napisane w sposób lapidarny, może mieć tylko jedną<br />
formę. Postanowiłem mianowicie przytoczyć kilka sytuacji, które -jak<br />
mniemam - bardzo celnie ilustrują wyjątkową kulturę, specyficzne<br />
poczucie humoru i format tego znakomitego pedagoga, wybitnego<br />
szefa i wspaniałego przyjaciela. Dla mnie miał on wiele cierpliwości,<br />
wyrozumiałości i życzliwości, a pod pozorami pewnego apodyktyzmu<br />
kryła się u mistrza nadzwyczajna wrażliwość i chęć niesienia pomocy.<br />
Jest nas - nauczycieli - wielu, którym przyszedł z pomocą w sprawach<br />
nie tylko zawodowych.<br />
Pamiętam swój pierwszy osobisty kontakt z panem<br />
dyrektorem. Był to dzień Jego imienin w roku 1965. Jako<br />
pierwszoklasista zostałem wyznaczony do delegacji wręczającej<br />
kwiaty i składającej życzenia. Popychani przez ukochaną<br />
wychowawczynię - panią Janinę Paszkowską - stanęliśmy jak<br />
wryci(wraz z Danusią Sidorowiczówną i Renatką Żukowską), przed<br />
obliczem ówczesnego kierownika szkoły, w progu jego gabinetu. Moją<br />
rolą było wyrecytowanie wierszyka, no i zacząłem: Aniele Boży,<br />
stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój! Pani Paszkowska zdębiała<br />
i zrobiła się purpurowa, ja „jechałem” dziarsko aż do kwestii:<br />
Zaprowadź mnie do Królestwa Niebieskiego, a szef spokojnie<br />
wysłuchał wierszyka, pogłaskał mnie po głowie i powiedział: no,<br />
Andrzej chyba pomyliłeś wierszyki, ale to nie szkodzi, ten też pasuje.<br />
Kiedy zaś, będąc w siódmej klasie (1972), postanowiłem<br />
poprawić ocenę z historii (z czwórki na piątkę), poszedłem pod ten sam<br />
gabinet dyrektora i stałem w długim ogonku chętnych do poprawy. Tak<br />
było przed każdym końcem semestru i roku szkolnego.<br />
Zmotywowanych do walki o notę z historii było wielu, i to z różnych<br />
klas. Gdy już przyszła moja kolejka, pedagog - zmarszczywszy czoło<br />
i podparłszy podbródek w ten charakterystyczny sposób - zadał mi<br />
pytania, ale z materiału klasy ósmej. Nieśmiało przypomniałem więc,<br />
że jestem z klasy siódmej. Odpowiedź była błyskawiczna i brzmiała: E,<br />
Kotyła, z tobą zawsze kłopot. Idź do domu, i tak zamierzałem wstawić<br />
ci piątkę.<br />
Po upływie paru lat, już po studiach, (1982) poszukiwałem<br />
pracy w szkole. Objechawszy wcześniej szkoły okoliczne<br />
(o zatrudnieniu w „Jedynce” nawet nie marzyłem), zdecydowałem się<br />
na desperackie podjęcie próby u dyrektora Jarmuła. Zaskoczył mnie<br />
przede wszystkim tym, że mnie pamięta, ale trudno się dziwić, wszak<br />
chodziłem do jednej klasy z jego córką Urszulą. Ważny jest jednak<br />
finał tej rozmowy, którą zakończył słowami: Jeśli się pan nie boi,<br />
zatrudnię pana. Już po ośmiu miesiącach pracy upomniała się o mnie<br />
armia.<br />
Po roku wróciłem z Ludowego Wojska<br />
Polskiego i niebawem dyrektor postanowił powierzyć mi<br />
(dwudziestopięciolatkowi) funkcję komendanta obozu harcerskiego.<br />
Gdy zacząłem się wykręcać brakiem doświadczenia, szef ofuknął mnie<br />
słowami: Proszę pana, w pańskim wieku Cyrankiewicz był<br />
premierem! Nie było wyjścia - ponad dziesięcioletni łańcuch obozów<br />
ruszył.<br />
Kiedy zaś po latach, gdy był już na emeryturze, odwiedzał<br />
mnie regularnie w moim - tym samym - gabinecie, w chwili swojej<br />
słabości usłyszałem od niego: Panie Andrzeju, starsi panowie<br />
udzielają dobrych rad, kiedy ju ż nie są w stanie świecić złym<br />
przykładem. Myślę, że to panu wystarczy. Wystarczyło. Wystarcza do<br />
dziś.<br />
Andrzej Kotyła<br />
Często stalówki wpadały do kałamarza...<br />
Wspomnienia uczennicy, a od 1969 do 1993 roku nauczycielki<br />
Szkoły Podstawowej nr 1 im. Bohaterów Powstania Styczniowego<br />
w Radzyniu Podlaskim.<br />
Szkoła Podstawowa nr 1 w Radzyniu Podlaskim ma w mojej pamięci<br />
ważne miejsce, bo w niej uczyłam się, a po latach pracowałam jako<br />
nauczycielka historii i wiedzy o społeczeństwie.<br />
Było to dawno. Dnia 1 września 1947 roku moja mama<br />
przyprowadziła mnie do szkoły. Duży, dwupiętrowy budynek (stara<br />
część obecnego budynku, od ul. Armii Krajowej) nie napawał mnie<br />
lękiem, ponieważ wcześniej przez rok uczęszczałam do przedszkola,<br />
które mieściło się na parterze. Do szkoły wchodziło się od strony<br />
południowej. Na parterze było przedszkole, klasy, szkolna kancelaria,<br />
kuchnia i mieszkanie woźnego - pana Ziółkowskiego chodzącego<br />
z dużym dzwonkiem.<br />
Na pierwszym piętrze był pokój nauczycielski, biblioteka<br />
i klasy Szkoły Podstawowej nr 1, której kierownikiem był pan Mikołaj<br />
Andrzejewski. Na drugim piętrze były klasy Szkoły Podstawowej nr 2,<br />
którą kierował pan Zygmunt Paszkowski (później inspektor szkolny).<br />
Kierownicy szkół zmieniali się często. Moją wychowawczynią w kl. I<br />
- IV była pani Apolonia Gawrońska, skromna kobieta o dobrym sercu.<br />
Nasza klasa była na drugim piętrze. Z jej okien widać było park i ruiny<br />
kościółka p. w. Najświętszego Serca Jezusowego (przed II wojną<br />
światową był szkolnym kościółkiem). W klasie ważne miejsce<br />
zajmowała czarna drewniana tablica i stół nauczycielski. Ławki stały<br />
w trzech rzędach. W każdej z nich był szklany kałamarz z atramentem.<br />
Pisaliśmy zwykłymi piórami. Często stalówki wpadały do kałamarza,<br />
robiły kleksy w zeszytach, a atrament brudził ręce lub plamił ubrania.<br />
Część dzieci chodziła w czarnych fartuszkach z białymi<br />
kołnierzykami. Na ważne uroczystości nosiliśmy granatowe mundurki<br />
z marynarskimi kołnierzami.<br />
Wspominając moją klasę nie mogę pominąć umywalki<br />
i białego, kaflowego pieca, którego zadaniem było ogrzanie<br />
pomieszczenia. Ale bywały zimowe dni, gdy siedzieliśmy w paltach,<br />
a atrament w kałamarzu zamarzał. Naszym uczniowskim utrapieniem<br />
była czarna podłoga przecierana tzw. pyłochłonem, od którego bolała<br />
głowa i „puchły” gumowe podeszwy naszych butów. W szkole nie<br />
było szatni. Na korytarzu, na ścianach były wieszaki na palta. Nie było<br />
toalety ani kanalizacji. Toalety były na placu obok szkoły, w budynku<br />
z czerwonej cegły, a po wodę dyżurni chodzili do studni na Rynku<br />
(obecnie ul. Pocztowa). Najgorzej było w dni deszczowe i zimowe.<br />
W szkole nie było sali gimnastycznej. Lekcje wychowania fizycznego<br />
odbywały się w klasach, na korytarzu i na placu obok szkoły.<br />
W szkole było dużo dzieci. Pamiętam, że przed pierwszą lekcją i po<br />
ostatniej mówiliśmy modlitwę do Ducha Świętego. W latach 1947 -<br />
1948 chodziliśmy czwórkami do kościoła p.w. Świętej Trójcy. Naszym<br />
katechetą był ks. Franciszek Jasiński, a później ks. Emil Kodym.<br />
W 1951 roku połączono obie szkoły. Kierownictwo objął pan<br />
Stanisław Jarmuł. W mojej pamięci ważne miejsce zajmują moje byłe<br />
wychowawczynie, p. Irena Bobruk i p. Irena Golec. Mile wspominam<br />
zajęcia pozalekcyjne z paniami: Moniką Prejzner, Anną Pietrzak,<br />
Eugenią Jarmuł, Elżbietą Biegajło oraz zespół muzyczny i chór<br />
szkolny. O mojej szkole można mówić wiele i bardzo długo. Lata nauki<br />
wspominam z rozrzewnieniem. Wyrażam wdzięczność nauczycielom<br />
pracujących w tamtych trudnych warunkach.<br />
Marianna Kojtych