Gorszy syn, t. 1: W imię zemsty
W świecie, w którym liczą się pieniądze i wpływy, nie ma miejsca na litość. Nawet miłość nie może stanąć na drodze do realizacji celu. Ważne jest tylko to, aby przetrwać i utrzymać władzę. Igor miał tego pecha, że urodził się w rodzinie Leonida Sokołowa, ukraińskiego multimilionera związanego z rosyjskimi sferami rządowymi i stojącego na czele zorganizowanej grupy przestępczej. Dorastając jako drugi, niechciany, gorszy syn, nie mógł liczyć choćby na odrobinę ciepła ze strony ojca. Po traumie z dzieciństwa zdołał odnaleźć spokój na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie po ucieczce z Odessy rozpoczął wraz z matką nowe życie. Niestety, przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć... Jest ktoś, kto pała nienawiścią do rodziny Sokołowa. Ktoś, kto chce wyrównać rachunki. Za grzechy Leonida muszą odpowiedzieć jego bliscy, a zemsta ma być bardzo bolesna. Rozpoczyna się gra, w której główną rolę odgrywa intryga i namiętność. Jak w tym wszystkim odnajdzie się Igor? Czy będzie potrafił przezwyciężyć swoje słabości? A może to właśnie on, jak twierdzi francuska policja, stoi za wszystkim?
W świecie, w którym liczą się pieniądze i wpływy, nie ma miejsca na litość. Nawet miłość nie może stanąć na drodze do realizacji celu. Ważne jest tylko to, aby przetrwać i utrzymać władzę.
Igor miał tego pecha, że urodził się w rodzinie Leonida Sokołowa, ukraińskiego multimilionera związanego z rosyjskimi sferami rządowymi i stojącego na czele zorganizowanej grupy przestępczej. Dorastając jako drugi, niechciany, gorszy syn, nie mógł liczyć choćby na odrobinę ciepła ze strony ojca. Po traumie z dzieciństwa zdołał odnaleźć spokój na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie po ucieczce z Odessy rozpoczął wraz z matką nowe życie.
Niestety, przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć... Jest ktoś, kto pała nienawiścią do rodziny Sokołowa. Ktoś, kto chce wyrównać rachunki. Za grzechy Leonida muszą odpowiedzieć jego bliscy, a zemsta ma być bardzo bolesna. Rozpoczyna się gra, w której główną rolę odgrywa intryga i namiętność.
Jak w tym wszystkim odnajdzie się Igor? Czy będzie potrafił przezwyciężyć swoje słabości? A może to właśnie on, jak twierdzi francuska policja, stoi za wszystkim?
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
na cykl
gorszy syn
składają się następujące tomy:
tom 1: W imię zemsty
tom 2: Bez przeszłości
tom 3: Za winy ojca
KATARZYNA GRABOWSKA
gorszy syn
tom 1
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Ewelina Nawara
Fotografia na okładce
© neonshot | stock.adobe.com
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
promocja.videograf@gmail.com
Wydanie I, Chorzów 2021
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. +48 22 663 98 13, fax +48 22 663 98 12
dystrybucja@liber.pl
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020
tekst © Katarzyna Grabowska
ISBN 978-83-7835-847-3
Printed in EU
Dla Basieńki, która wspiera mnie podczas pisania,
podsuwając różne pomysły.
rozdział I
Nadia Sokołow powoli spacerowała kamienistą plażą,
z prawdziwą przyjemnością wystawiając twarz na działanie
lekkich podmuchów wiatru od morza. Uwielbiała takie
leniwe upalne dni jak dziś, gdy skryta w swojej prywatnej
zatoczce, mogła cieszyć się pięknem lata, z dala od zatłoczonych
miejsc. Riwiera Francuska o tej porze roku wręcz kipiała
od nadmiaru turystów, lecz tu, do tej oazy ciszy i spokoju,
nie mieli oni dostępu.
Nadia weszła na drewniany pomost wiodący w morze
i niespiesznym krokiem dotarła do jego końca. Zatrzymała
się tuż przy zacumowanym jachcie należącym do jej syna.
Żałowała, że Igora nie ma w domu, ale odkąd dwa tygodnie
temu wstąpił w związek małżeński, nie miała serca odmawiać
mu tej odrobiny prywatności. Wiedziała, że młodzi
potrzebują trochę czasu tylko dla siebie, z dala od nadopiekuńczej
mamuśki.
Wprawdzie wiadomość o ślubie syna zaskoczyła Nadię –
w końcu znał Ksenię zaledwie od dwóch miesięcy – jednak
początkowe podejrzenia, iż panna Nieminin jest łowczynią
posagów, okazały się błędne. Dyskretne śledztwo, które zleci-
– 7 –
ła jednemu z detektywów, nieco ją uspokoiło. Ksenia pochodziła
z dobrej rodziny francusko-rosyjskiej, a jej przodkowie
ze strony ojca opuścili swój leżący nieopodal Moskwy majątek
na krótko przed wybuchem rewolucji październikowej.
Nadal sceptycznie nastawiona do przyszłej synowej, spotkała
się z nią, ciekawa osoby, która w ciągu kilku tygodni
znajomości zauroczyła Igora do tego stopnia, że ten był skłonny
zmienić dla niej całe swe życie. O dziwo, jasnowłosa, błękitnooka
dziewczyna o delikatnej słowiańskiej urodzie i nienagannych
manierach podbiła też serce Nadii. Patrząc na nią
i swego syna, nie potrafiła dłużej sprzeciwiać się ich małżeństwu.
Igor u boku Kseni był wyraźnie szczęśliwy, a przecież
Nadii przede wszystkim chodziło o jego szczęście.
Ślub Kseni i Igora, chociaż organizowany w takim pośpiechu,
co mogło wywołać jakieś plotki, odbył się pod koniec
czerwca. Udział w nim wzięło zaledwie kilka osób. Ze strony
Igora była tylko Nadia i dwoje wiernych służących: Pierre
i Hélène, ze strony Kseni zaś nie było nikogo, gdyż rodzice
dziewczyny zginęli w katastrofie lotniczej, gdy ta miała
siedem lat i od tego czasu wychowywała ją jedyna żyjąca
krewna – cioteczna babka, osoba surowa i mająca niezwykle
konserwatywne podejście do życia. Niestety starsza dama od
kilku lat w związku z bardzo zaawansowanym alzheimerem
przebywała w prywatnym domu opieki pod Paryżem i nie
było mowy, aby wzięła udział w skromnej, kameralnej uroczystości
swojej wychowanicy.
Na wspomnienie ślubu i szczęścia widocznego w oczach
Igora Nadia uśmiechnęła się. W wyobraźni układała już scenariusze
przyszłości, w których widziała się u boku syna
i jego wybranki, otoczoną wianuszkiem wnucząt. Najbar-
– 8 –
dziej na świecie chciałaby, aby te marzenia się ziściły. Ach,
dożyć tej chwili… Ach, wieść spokojne życie wśród najbliższych,
ukochanych osób. Dla jednych to codzienność i norma,
której nie doceniają, dla niej coś najcenniejszego, czego,
niestety, nie mogła być pewna.
Każdego dnia, o każdej porze, nawet w najbardziej radosnych
momentach, gdzieś w zakamarkach świadomości tkwiło
wspomnienie dawno minionych chwil. Nie pozwalało o sobie
zapomnieć i z całą wyrazistością powracało w nocnych
koszmarach. Choć starała się wierzyć, że przeszłość stała się
już tylko sennym majakiem, to jednak Nadia zdawała sobie
sprawę, że nigdy się od niej nie uwolni i będzie prześladowana
przez nią aż do końca.
Zerwanie z tamtym życiem i ludźmi kosztowało ją masę
nerwów. W momencie, gdy zdecydowała się im przeciwstawić,
zaryzykowała i postawiła na szali wszystko. Przestając
być ukochaną żoną Leonida, stała się wrogiem numer
jeden. Może nawet jeszcze bardziej znienawidzonym niż rywale,
z którymi jej mąż walczył o pozycję w skorumpowanym,
przesiąkniętym złem świecie. Tamci mogli mu zabrać
tylko status i dobra materialne, ona odebrała mu rzecz niemierzalną
– poczucie, że jest panem swego losu.
Przez długi czas po odejściu od Leonida miała wrażenie,
że każdy jej krok jest obserwowany, że nigdzie nie znajdzie
dla siebie i Igora miejsca, gdzie będzie mogła się skryć. Drżała
przy każdym najlżejszym hałasie dobiegającym w pobliżu.
Budziła się w nocy i nasłuchiwała, czy nie słychać kroków
zbliżających się skrytobójców. To dlatego postarała się
o najlepsze zabezpieczenia domu i przygotowała awaryjny
plan ucieczki, gdyby przeszłość ponownie się o nią upomnia-
– 9 –
ła. A jednak mijały lata, a nikt nie zakłócał jej spokoju. Tu, na
francuskim wybrzeżu, zdołała odzyskać równowagę i stworzyła
dom dla Igora. Najlepszy, na jaki było ją stać. Otoczyła
syna miłością, której nie zaznałby, dorastając w Odessie.
* * *
W pamięci Nadii ciągle żywe było wspomnienie tego wieczoru,
gdy wróciwszy wcześniej od koleżanki, zastała Leonida
wraz z dziesięcioletnim Borysem i pięcioletnim wówczas
Igorem w ogrodzie rezydencji. Może nie byłoby w tym nic
nadzwyczajnego, wszak widok dzieci spędzających radosne
chwile pod czujnym okiem kochającego rodzica jest czymś
normalnym, jednak ów sielski, zdawałoby się, obrazek psuły
pistolety w dłoniach obu chłopców i rady Leonida, jak powinni
trzymać broń, mierząc do celu.
Zszokowana tym widokiem przystanęła w progu i przez
dłuższą chwilę przyglądała się, nie wierząc w to, co widzi.
– Ręka nie może wam drgnąć – tłumaczył z powagą Leonid,
jakby mówił do rekrutów, a nie małych dzieci. – Musicie
być pewni tego, co chcecie zrobić. Śmiało patrzeć w twarz
osobie, do której mierzycie. To wy jesteście panami jego życia
i śmierci! I nie myślcie o litości. Litość charakteryzuje
słabych.
– Leonid! – krzyknęła przerażona.
– O, już wróciłaś, Nadiuszko! – Spojrzał w jej stronę, najwyraźniej
zaskoczony tak niespodziewanym pojawieniem się
żony. – Spotkanie się nie udało?
– 10 –
Nie odpowiedziała. Wyminęła ochroniarzy stojących przy
drzwiach wiodących z wnętrza domu do ogrodu i, ignorując
męża, podeszła do dzieci.
– Igorku, daj mamie pistolet. – Przykucnęła przy młodszym
synku i wyciągnęła do niego dłoń. – Daj, bo to nie jest
zabawka dla dzieci.
Malec z wahaniem uniósł rączkę, lecz nim zdołał oddać
broń matce, starszy brat szarpnął go.
– Co mówił tata?! – krzyknął. – Nie wolno nikomu oddawać
swojej broni!
– Brawo! – Leonid, przyglądający się w milczeniu całemu
zajściu, zaklaskał. – Moja krew! Zuch chłopak! Tak, broń to władza!
Nie można jej oddać! Nikomu! Nawet matce! – Zaśmiał się.
Igor pospiesznie cofnął dłoń i schował się za starszym
bratem.
– Borysie, w tej chwili oddaj mi pistolet! – Wyprostowała
się i z powagą popatrzyła na starszego syna. – Powinieneś
świecić bratu przykładem. Nie tak cię wychowywałam.
Chłopak spojrzał na nią z gniewną miną, ale nie zastosował
się do polecenia.
– Borys! Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Nie! Tata nam dał! – odparł butnie, ponownie podkreślając,
iż większe znaczenie ma dla niego słowo ojca niż matki.
– Leonidzie, zabierz chłopcom broń – zwróciła się do
męża. – Jeszcze jakieś nieszczęście się stanie.
– Nie dramatyzuj. – Ten zbagatelizował sprawę. – Chłopcy
muszą się uczyć od najmłodszych lat, że broń daje władzę.
Trzeba umieć egzekwować swoje prawa.
– Ale to jeszcze dzieci. Igor ma dopiero pięć lat! A i Borys
jest niewiele starszy. Jak mogłeś dać im broń?
– 11 –
– Kobieta tego nie zrozumie. Idź i połóż sobie jakąś maseczkę
na twarz, zapisz do SPA. Na pewno znajdziesz dla siebie
jakieś pasjonujące zajęcie, a mnie zostaw opiekę nad moimi
synami.
– To także moi synowie! – Pierwszy raz nie ustąpiła Leonidowi.
– No idź już, idź. – Zignorował jej sprzeciw i popchnął delikatnie
w stronę domu. – Nie przeszkadzaj nam! Niech się
chłopcy uczą od maleńkiego. Niech wiedzą, że nazwisko Sokołow
ma budzić trwogę. Żaden szubrawiec nie będzie próbował
odebrać nam tego, co nasze!
– Zabierz im pistolety! – krzyknęła histerycznie. – Jeszcze
sobie zrobią jakąś krzywdę! – powtórzyła. – To tylko
dzieci!
– Sokołow nigdy nie zrobi sobie krzywdy bronią – zapewnił
ją mąż. – My rodzimy się z pistoletem w dłoni. Nie rozumiesz
tego, bo jesteś kobietą!
– Błagam cię, Leonidzie, zabierz im…
Sokołow skinął na jednego z ochroniarzy, dając mu znak,
aby zajął się Nadią. Ten natychmiast podszedł do żony swego
szefa.
– Proszę za mną, pani Nadio – odezwał się służbowym tonem,
kładąc dłoń na jej ramieniu. W tym dotyku można było
wyczuć stanowczość i nieustępliwość.
– Leonid!
Spojrzała na męża, a następnie przeniosła wzrok na Igora,
który, przerażony niezrozumiałą dla niego sytuacją, rozpłakał
się. Rozdarty wewnętrznie między chęcią bycia posłusznym
zarówno matce, jak i ojcu, nie wypuścił jednak z dłoni
pistoletu, tak jakby się bał, że spotka go za to kara.
– 12 –
– Idź za Iwanem – poradził jej Leonid. – To, co planuję,
nie jest przeznaczone dla oczu kobiety.
Odwrócił się do niej plecami i podszedł do młodszego synka.
– Leonid! – krzyknęła. Szarpnęła się, próbując strząsnąć
z ramienia dłoń ochroniarza, ale ten trzymał mocno.
– Pani Nadio, proszę wrócić do domu – polecił cicho.
– Proszę nie robić scen. Pan Leonid tego nie lubi. A poza tym
denerwuje pani chłopców.
– Igorze, dlaczego opuściłeś pistolet? Czy pozwoliłem ci
na to? – Sokołow nie zwracał już uwagi na żonę, koncentrując
się na młodszym synu.
– On jest ciężki – szepnął chłopiec.
– Ciężki? W twoim wieku umiałem już posługiwać się
karabinkiem i nie narzekałem! Nie bądź mazgajem! Przestań
wreszcie płakać! – krzyknął. – Jesteś moim synem czy cherlawym
tchórzem?
– Ja umiem trzymać broń – wtrącił się Borys, spragniony
pochwał ojca.
– Naturalnie, Borysie – przyznał Leonid. – W końcu płynie
w tobie moja krew! Ty już jesteś strzelcem wyborowym.
– Zaśmiał się cicho. – Ale twój brat… – Spoważniał. – Ten
cherlak… No, Igorze, uspokój się, bo czas, abyś nauczył się
strzelać. Bierz przykład z brata.
Borys wyprężył się dumnie, patrząc z politowaniem na
Igora, który ledwie utrzymywał w drżącej dłoni za ciężki dla
niego pistolet.
– Pani Nadio! – ponaglił ochroniarz. – Proszę wracać do
domu.
– Nie!
– To naprawdę nie dla pani…
– 13 –
– Co nie jest dla mnie?
– Niech zostanie, skoro tak bardzo jej na tym zależy. – Leonid
machnął lekceważąco ręką. – Zaraz i tak sama ucieknie…
Wprowadź Tereszczenkę! – polecił drugiemu ochroniarzowi,
który nadal stał przy drzwiach. – A ty wreszcie przestań się
mazać! – warknął do synka. – Bo pomyślę, że babą jesteś!
Wstyd mi tylko przynosisz!
Igor otarł łezki wolną rączką i chociaż nadal się trząsł, próbował
powstrzymać szloch. Zdążył się zorientować, że złość
u Leonida nie oznacza niczego dobrego.
Borys uśmiechnął się z wyższością. Obracał pistolet w dłoni,
zachowując się tak, jakby posługiwał się nim od zawsze.
To było wręcz przerażające widzieć dwóch małych chłopców
dzierżących prawdziwą broń. Nadia starała się wmówić sobie,
że pewnie nie jest nabita.
W tym momencie do ogrodu wrócił ochroniarz wysłany
po Tereszczenkę. Anton wraz ze swoją rodziną bywał u nich
częstym gościem, więc jego obecność nie powinna nikogo
dziwić, jednak tym razem z pewnością nie przybył tu z własnej
woli. Z ust Nadii wyrwał się mimowolny krzyk, gdy zobaczyła,
że ten korpulentny, łysiejący mężczyzna, który swą
fizjonomią przywodził na myśl dobrotliwego wujaszka, prowadzony
jest przez ochroniarza, a jego dłonie są skrępowane
z przodu kajdankami. Tereszczenko drobił kroczki niczym
gejsza, co – jak się okazało – było wynikiem spętania
również stóp. Na jego nalanej czerwonej twarzy widoczne
były zasinienia będące świadectwem razów, jakie mu zadano.
Zaś pomięty szary garnitur i brunatne zacieki na kiedyś
białej koszuli świadczyły, że z niedawnym przyjacielem Leonid
nie obszedł się zbyt łagodnie.
– 14 –
– No, witaj, Antonie! – Sokołow z pogardą popatrzył na
ciężko posapującego mężczyznę. – Miło cię widzieć. Cieszę
się, że wpadłeś.
– Czego ode mnie chcesz? – Tereszczenko z niepokojem
rozejrzał się dookoła. – Nie rozumiem, po co to wszystko…
– Nie rozumiesz? – zdziwił się Leonid. – Czy może nie
chcesz rozumieć? Próbujesz robić ze mnie wariata? Myślisz,
że jestem głupcem? – wycedził przez zęby. – Przypomnieć
ci o kontrakcie z Abu Khazi?
Anton zadrżał.
– Ja nic o tym nie wiem. – Nadal starał się iść w zaparte,
ale Leonid miał gdzieś jego tłumaczenia.
– Nic nie wiesz? A to ciekawe! I nie masz pojęcia, co stało
się z moimi pięcioma milionami? Na kolana go! – rozkazał
ochroniarzowi prowadzącemu Tereszczenkę.
– Błagam cię, skończ już z tym przedstawieniem – poprosiła
Nadia. Zaczynało się jej robić słabo, nadal jednak miała
nadzieję, że mąż tylko żartuje.
– Mówiłem, żebyś wróciła do domu – westchnął. – Uparłaś
się, że chcesz zostać… A więc dobrze… Sama wiesz, jak
to jest… Albo my ich, albo oni nas… – Wykonał charakterystyczny
ruch ręką, pokazujący podrzynanie gardła. – Chyba
nie chciałabyś, aby ktoś zabił twoich kochanych synków.
Żeby przetrwać w tej dżungli, którą jest życie, Borys i Igor
muszą umieć zabijać. Im szybciej się tego nauczą, tym lepiej.
– O czym ty mówisz? Ty naprawdę chcesz, aby chłopcy…
– Wreszcie zrozumiała, o co naprawdę chodzi Leonidowi.
– Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy – przyznał.
– Lepiej jednak jak najprędzej mieć go za sobą. To tylko jedno
pociągnięcie za cyngiel. Nic wielkiego.
– 15 –
– Boże, Leonid! – Szarpnęła się, próbując uwolnić z łap
barczystego osiłka, który ją trzymał, ale ten stał niewzruszenie.
W starciu z tak wyszkolonym i silnym przeciwnikiem
nie miała szans.
– No, Anton, jak to jest zdradzić przyjaciela?
Leonid podszedł do Igora i stanął za jego plecami, kładąc
mu dłoń na ramieniu. Popatrzył na klęczącego przed nimi
mężczyznę.
– To jakaś totalna pomyłka. Ja nic nie zrobiłem. Nic!
– Więzień spocił się z nerwów. Po jego twarzy spływały
strużki potu.
– Dla ciebie może to jest nic, ale dla mnie…
Sokołow pochylił się nad synem i ujął jego dłoń z zaciśniętym
pistoletem, celując prosto w głowę Antona.
– O tak, właśnie tak – pouczył chłopca. – Musisz trzymać
prosto. Nie okazywać strachu ani się nie wahać.
– Tatusiu, dlaczego mam celować do wujka? – zapytał
Igor płaczliwie.
– Bo ja ci każę! – krzyknął Leonid, szybko jednak zniżył
ton, uznając, iż może wobec Igora lepiej zastosować inną metodę.
– To taka zabawa – wyjaśnił, uśmiechając się ironicznie.
– Wujek był zły i zasłużył na karę.
– Zabawa? – upewnił się malec.
– Zabawa – potwierdził Leonid. – Wujek oszukiwał i musi
ponieść karę. To my wygraliśmy. My.
– Leonid, nie rób tego! Nie każ mu strzelać! On tego nie
udźwignie! Zlituj się! – Nadia nie zdołała powstrzymać łez.
Wiedziała, jakim człowiekiem jest jej mąż. Doskonale zdawała
sobie sprawę, z jakiej rodziny sama pochodzi, jednak
nigdy nie była świadkiem morderstwa. Pieniądze, z których
– 16 –
korzystała, były splamione krwią, ale ta krew wydawała się
jej abstrakcyjna. Nigdy nie miała koloru ani nie należała do
konkretnej osoby. Aż do dziś…
– Tato, ja to zrobię! – odezwał się Borys, chcąc przypodobać
się ojcu. – Ja jestem starszy. Pozwól mi.
– Wiem, że ty jesteś do tego zdolny – przyznał Leonid.
– Ale to Igor ma pokazać, na co go stać. Musi udowodnić, że
zasługuje, by nosić nazwisko Sokołow. Dziś jest jego dzień.
– Błagam! – zapiszczał cienko Anton. – Przecież nasze
dzieci się ze sobą bawiły…
– Tym gorzej dla ciebie. Zdradziłeś nie tylko przyjaciela,
ale i rodzinę. Przez ciebie twoi bliscy też umrą… Sam to na
nich ściągnąłeś.
– Nie, błagam! – zawył Tereszczenko, ale Leonid nie
zwracał uwagi na jego krzyki. – Zabij mnie, jeśli chcesz, ale
oszczędź moją rodzinę!
– No, chłopcze, spokojnie, patrz na niego – instruował
syna. – Patrz na tę przebrzydłą twarz zdrajcy. Albo my jego,
albo on nas. Pamiętaj o tym zawsze. W tym interesie nie ma
miejsca na litość. Nieważne kto to, musisz się go pozbyć. Tylko
w ten sposób można przetrwać.
Pomógł chłopcu wyprostować rękę i podprowadził o krok
bliżej do klęczącego na ziemi mężczyzny. Ten chciał się cofnąć,
ale pilnujący go ochroniarz, trzymając dłoń na ramieniu,
uniemożliwił mu ucieczkę.
Igor spojrzał na ojca. Był przerażony i wcale nie odbierał
tego jako zabawy. Znał Tereszczenkę, więc widok płaczącego
i błagającego o litość mężczyzny bardzo nim wstrząsnął.
– No, na co czekasz? – ponaglił go ojciec. – Strzelaj wreszcie!
Tu nie ma po co przeciągać sprawy!
– 17 –
– Nie rób tego! – krzyknęła Nadia, ale właśnie w tej chwili
Leonid sam docisnął palce Igora do spustu.
Rozległ się strzał pomieszany z krzykiem ofiary. Ręka
chłopca drgnęła i kula zamiast trafić Antona w czoło zgruchotała
mu ramię.
– Cholera! – zabluźnił Leonid. – Wszystko zafajda krwią!
Przerażony Igor przyglądał się wyjącej z bólu postaci, która
nadal klęczała przed nim. Czerwone strugi spływały po ramieniu,
skapując z jego spętanych dłoni na ziemię.
– Jeszcze raz – zakomenderował Leonid. – No, ruszaj się!
– Tato… – Mały nie przestawał płakać, co tylko rozwścieczyło
ojca.
– Strzelaj! Musisz być mężczyzną! Ta kreatura nie zasługuje
na życie! Nie zasługuje! – Sokołow krzyczał jak szalony.
Już nie oszukiwał, że chodzi tylko o zabawę. – Strzelaj!
Po prostu go zabij!
Malec skulił się w sobie. Najchętniej uciekłby z tego ogrodu
i schował się przed ojcem. W tej chwili bał się go najbardziej
na świecie. Mimo iż starał się powstrzymać łzy, te potokami
wydostawały się spod powiek, potęgując złość ojca.
– I ja mam uwierzyć, że jesteś moim synem? Nazwisko,
które nosisz, do czegoś zobowiązuje! Musisz być mężczyzną!
Zabij skurwysyna!
– Leonid! – jęknęła Nadia, a wtedy Sokołow puścił małego
i dopadł do żony. Schwycił ją za gardło, ściskając z całą mocą.
– Patrz, synu! – wrzasnął. – Jeśli nie strzelisz do tego śmiecia,
to ja zabiję twoją matkę. Albo ona, albo on! Jeśli nic do
ciebie nie dociera, to może dotrze chociaż to!
Nadia nigdy jeszcze nie widziała męża ogarniętego takim
szaleństwem. Nienawiść biła z całej jego postawy. Ten
– 18 –
zawsze tak dla niej czuły i oddany mężczyzna, ściskał teraz
jej gardło i, była tego pewna, nie zawahałby się ani na chwilę,
aby spełnić swoje groźby. Zaczęło jej brakować powietrza
i z gardła wydarł się charchot. Gasnącym wzrokiem popatrzyła
na synka, który zapłakany, trzymając w drżącej dłoni
pistolet, spoglądał na nią z rozpaczą.
– Albo matka, albo on… – powtórzył Leonid, nie zwalniając
uścisku. – Chyba kochasz swoją mamusię, co? Ona tak się
o ciebie troszczy… Pozwolisz, by zginęła zamiast tego ścierwa?
Igor nadal płakał, nie mogąc zdobyć się na ponowne oddanie
strzału. Ultimatum postawione przez ojca wykraczało
poza jego zdolności rozumowania. Był po prostu tylko przerażonym
dzieckiem, które nie ogarniało sytuacji.
– Na co czekasz, szczeniaku?! – wrzasnął Leonid, trzęsąc
się ze złości.
– Sokołow! Miej litość! – zaskomlał Anton.
Nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie
Borys. Błyskawicznie uniósł dłoń z pistoletem. Zanim ktokolwiek
zdołał zareagować, przyłożył ją do głowy Antona i nacisnął
spust. Ciało Tereszczenki osunęło się na ziemię przy
wtórze krzyku, który wydarł się z ust Igora. Malec zamknął
oczy i darł się jak opętany.
Ten wrzask podziałał na Nadię. Szarpnęła się ponownie
i wreszcie wyrwała Sokołowowi, który w pełnym osłupieniu
wpatrywał się w trupa Antona, zapominając o żonie. Bezwiednie
wypuścił ją z uścisku. Nadia roztarła bolącą szyję.
Kilkakrotnie głębiej zaczerpnęła powietrze, na początku
kaszląc i krztusząc się przy tym. Dopadła do Igora i kucnęła
przy synku. Wyjęła mu z dłoni pistolet, po czym ostrożnie
odłożyła na trawę.
– 19 –
– Już wszystko dobrze, mamusia jest przy tobie – wyszeptała,
tuląc do siebie chłopca.
Igor przestał krzyczeć, teraz tylko cicho zawodził. Czując
się bezpieczniej w ramionach matki, zdecydował się uchylić
powieki. Wystarczyło jednak, że zobaczył ciało Antona, leżące
w czerwonej kałuży, aby ponownie zaczął wydzierać się
wniebogłosy. Przeraził go widok poszarpanej dziury pośrodku
czoła mężczyzny, przez którą wypływała krew pomieszana
z czymś gąbczastym. Miał wrażenie, że to duże liszki wypełzają
z głowy trupa.
– Co ty, do diabła, zrobiłeś? – Do uszu Nadii doleciał głos
jej męża i odgłos uderzenia. Domyśliła się, że Leonid spoliczkował
starszego syna. – Kto ci kazał strzelać, szczeniaku?
No kto?
– Zrobiłem tak, jak chciałeś, tato – mruknął Borys. – Przecież
mówiłeś, aby strzelić. Ta ślamazara nie potrafiła…
– Igor miał to zrobić! Igor! – krzyczał Leonid. – Jeśli coś
mówię, masz to traktować jak rozkaz! Rozumiesz? Igor miał
to zrobić!
Nadia wyprostowała się, trzymając w objęciach synka,
i odwróciła się w stronę męża. Przez ułamek sekundy jej
wzrok spoczął na Borysie. Na jego policzku wyraźnie widać
było ślad po uderzeniu, stał jednak pewny swego, wyprostowany
i… taki obcy. Patrzył na nią z butą i pogardą. Zrozumiała,
że jest już stracony. Jego nie mogła ocalić, zresztą miała
pewność, że ten wcale by tego nie chciał. Ale był jeszcze
Igor, dla niego była gotowa na wszystko. Nie mogła pozwolić,
aby Leonid uczynił z niego swoją wierną kopię.
Do tej pory kochała męża bezwarunkowo, teraz jednak nie
wyobrażała sobie dalszego życia u boku tak bezwzględnego
– 20 –
człowieka. Nie dlatego, że nagle przestała go kochać. O nie!
Nadal był bliski jej sercu, jednak miłość do męża nie przesłoniła
tej do syna. Przede wszystkim musiała myśleć o Igorze.
Używając jako karty przetargowej pozycji i znajomości
swego ojca, Stiepana Kozubowa, zdołała wymóc na Leonidzie
zgodę na separację. Początkowo nie chciał słyszeć
o odejściu żony, jednak uległ perswazji teścia, dokonując
specyficznej wymiany handlowej, podczas której spokój
swojej żony i syna wymienił na korzystne układy, owocujące
wielomilionowymi kontraktami. No cóż, w końcu nie
tracił obu synów. Nadia zabierała przecież tylko młodszego,
gorszego.
Borys nie przyszedł nawet się z nimi pożegnać. Oboje
byli dla niego równie bezwartościowi. Młodszy brat okazał
się mazgajem i tchórzem, który nie potrafił wykonać polecenia
ojca, zaś matka to zwykła niewdzięcznica. Przecież to dla
niej, aby ją chronić, zdecydował się oddać strzał do Tereszczenki!
A ona nawet mu nie podziękowała! Nie doceniła go!
Przez nią naraził się na gniew ojca, a ona zamiast ująć się za
nim wybrała ucieczkę z tym zapłakanym smarkiem! Nienawidził
jej z całego serca, sam nie wiedząc, czy nienawiść do
niej nie jest nawet większa niż do brata.
Przez pierwsze miesiące po wyjeździe z Odessy Igor budził
się co noc z krzykiem. Ciągle miał przed oczami tamtą
scenę w ogrodzie. Nadia starała się, aby widmo ojca i brata
nie rzutowało na przyszłość chłopca, dlatego też nigdy
więcej nie spotkał na swej drodze ani Leonida, ani Borysa.
Z dala od Odessy wiódł wraz z matką spokojne życie, nie
utrzymując żadnych kontaktów z dawnymi znajomymi ani
z rodziną. Stary Kozubow zmarł zresztą wkrótce po wyjeź-
– 21 –
dzie córki, zapisując jej majątek, który wydatnie ułatwił życie
na obczyźnie.
Mijały lata i mały Igor wyrósł na przystojnego młodego
mężczyznę. Z wyglądu podobny do ojca, w niczym nie przypominał
go z charakteru. Związany z matką, przejął jej system
wartości. Od najmłodszych lat zakochany w książkach
i odnajdujący w nich ucieczkę od codzienności, w późniejszym
okresie zajął się studiami nad literaturą, zapisując się
na zajęcia na pobliskim uniwersytecie w Nicei, który ukończył
z wyróżnieniem.
Przez cały ten czas, gdy wiedli spokojne życie, Nadia nie
traciła jednak czujności. Uderzenie mogło przyjść z najmniej
oczekiwanej strony. Nawet w najbardziej sielskich momentach
ciągle pamiętała o niebezpieczeństwie, dlatego też nie
nawiązywała żadnych znajomości, a grono służby ograniczyła
do minimum, zatrudniając na stałe tylko kamerdynera
i gospodynię. Sprzątaczki, które zmieniały się w ciągu tych
wszystkich lat, zawsze najpierw dobrze sprawdzała, zlecając
tę pracę najlepszym detektywom. Mimo wszystkich zabezpieczeń,
zdawała sobie jednak sprawę, że Leonid wie
o każdym jej kroku i to, że na razie pozwala żonie na swobodne
życie, nie jest jego aktem łaski, a wynikiem układu,
który z nim zawarła po śmierci swego ojca. Gdyby nie fakt,
że miała w rękach pakiet ważnych dokumentów stanowiących
niezłe haki na Sokołowa i kilku innych wpływowych
polityków, na pewno już dawno musiałaby stanąć z nim do
otwartej walki.
* * *
– 22 –
Wspomnienie męża sprawiło, że pogodny, upalny dzień
nagle stracił swą barwę. Wszystko wkoło pociemniało, poszarzało,
a przyjemna bryza od morza powiała chłodem.
Nadia objęła ramiona rękoma i zawróciła w stronę plaży.
Zeszła z pomostu i, stawiając ostrożnie stopy na kamieniach,
przeszła w stronę wykutych w skale stopni. W górze znajdował
się dom, w którym spędziła ostatnie dwadzieścia lat życia.
Mimo że zbliżała się do pięćdziesiątki, nadal była bardzo
atrakcyjną kobietą. Ciemne włosy i brązowe oczy, które
odziedziczyła po babce pochodzącej z Turcji, podkreślały jasność
jej cery. Szczupłej figury, będącej wynikiem codziennych
spacerów i pływania w basenie, mogłaby pozazdrościć
Nadii niejedna nastolatka.
Z prawdziwą zwinnością i gracją zaczęła się wspinać po
stromych, niezbyt bezpiecznych stopniach, pnących się przez
kilka metrów. Wąska metalowa poręcz była jedynym zabezpieczeniem
podczas wspinaczki.
Nadia szybko dotarła do niewielkiego tarasu widokowego,
zlokalizowanego na występie skalnym, ogrodzonego solidną
barierką. Aby wspiąć się wyżej, trzeba było przejść za potężny
głaz, przy którym ustawiono drewnianą ławkę, i dalszą
część drogi odbyć w swoistym wąwozie pomiędzy skałami.
Jeszcze raz popatrzyła na morze, po czym zerknęła na zegarek.
Dochodziła godzina trzynasta i wedle planu dnia przestrzeganego
w rezydencji za chwilę miał być podany obiad.
Pomyślała, że już wkrótce, gdy młodzi nacieszą się sobą
i wreszcie zamieszkają wraz z nią, będą spożywać obiady we
trójkę, tak jak ostatniej niedzieli, gdy ją odwiedzili.
Minęła ławeczkę i, uśmiechając się do swoich myśli, skręciła
za głaz. W tej chwili wpadła na kogoś, kto stał schowa-
– 23 –
ny za załomem, najwyraźniej czekając na nią. W luźnym
dresie w kolorze khaki wyglądał niczym żołnierz, który zagubił
się podczas ćwiczeń i przez przypadek zawędrował na
teren prywatnej rezydencji. Nadia z okrzykiem przerażenia
cofnęła się o krok. Wszystkie obawy, tak skrzętnie skrywane
w głębi serca, teraz odżyły ze zdwojoną siłą. Czyżby to
już? Właśnie teraz?
Cofała się przed postępującym tuż za nią nieznajomym,
którego płci nie mogła określić. Zbyt obszerny strój doskonale
maskował kształty ciała, a włosy dokładnie przykrywała
czapka z daszkiem, nasunięta tak głęboko na czoło, że przesłaniała
oczy. Dół twarzy przybysza otulał czarny szal, skutecznie
uniemożliwiając jakąkolwiek identyfikację.
– Czego… czego chcesz? – wychrypiała z trudem, rozglądając
się dookoła, tak jakby oczekiwała nadejścia odsieczy.
Niestety, rezydencja znajdowała się w górze i raczej nikt
ze służby nie usłyszałby jej wołania o pomoc. – Kim jesteś?
Nieznajomy nie odpowiedział. Dalej szedł wprost na
Nadię, a ta, cofając się przed nim, dobrnęła już do końca skalnego
tarasu. Poczuła za plecami barierkę.
– Czego… chcesz? – jęknęła, zerkając z rozpaczą w dół,
na zwały kamieni leżących u podnóża skały.
Zatrzymał się przed nią i przez chwilę stał bez ruchu,
zdając sobie sprawę, że jego ofiara i tak nie ma gdzie uciec.
Przyglądał się jej, najwyraźniej sycąc strachem widocznym
w oczach kobiety. Stali tak milczący na wprost siebie, ofiara
i jej oprawca, pewni tego, co się za chwilę stanie. Szum morza
i skrzek ptaków przelatujących nad ich głowami brzmiały
tak samo, jak każdego dnia. Słońce świeciło zwykłym blaskiem,
ozłacając ziemię i rzucając refleksy na połyskującą
– 24 –
taflę wody. Gdzieś z oddali dolatywał dźwięk muzyki puszczanej
na jednym z jachtów, leniwie sunących po dość spokojnych
falach.
– Dlaczego? – zapytała, gdy ręce nieznajomego, obleczone
w czarne skórkowe rękawiczki, spoczęły na jej ramionach,
zmuszając do wychylenia się poza barierkę.
Nie zamierzał odpowiedzieć. Napierał z całej siły, próbując
zepchnąć z tarasu, lecz Nadia nie miała ochoty poddać się
bez walki. Jedną ręką schwyciła się barierki, pragnąc przytrzymać
przed upadkiem, a drugą zaczęła odpychać napastnika.
Nie był o wiele silniejszy od niej, ale miał tę przewagę,
że działał z zaskoczenia. Gdyby wcześniej się mu przeciwstawiła,
gdyby nie uległa chwilowemu przerażeniu, miałaby
szansę. Teraz, przechylona do tyłu nad przepaścią, miała
marne widoki na ocalenie.
– Kim jesteś? – Zdeterminowana, zdając sobie sprawę, że
przegrała to starcie, zapragnęła poznać tożsamość napastnika.
Ostatkiem sił zdołała pochwycić końcówkę szala spowijającego
jego twarz i pociągnęła, odsłaniając ją. Nie spodziewała
się tego, co zobaczyła. – Ty?
Szok, jakiego doznała na ten widok, sprawił, że mimowolnie
rozpostarła palce zaciśnięte na barierce. Nie trzymała
się już niczego i napastnik mógł bez przeszkód zepchnąć
ją z tarasu. Poleciała w dół, wprost na skałki znajdujące się
u podnóża skarpy.
rozdział II
Niebieskie porsche 911 carrera 4S cabrio z zawrotną prędkością
pokonywało kolejne zakola drogi Corniche de l’Estérel,
wiodącej wzdłuż wybrzeża pomiędzy Fréjus a Cannes. Gdyby
kierowca tak się nie spieszył, mógłby napawać wzrok zachwycającymi
pejzażami, z których słynie to miejsce. Oto po
prawej stronie krętej szosy, nieco w dole, wcinając się w poszarpaną
skalistą linię brzegową, połyskiwały wody Morza
Śródziemnego, gdzieniegdzie naznaczone białymi sylwetkami
jachtów, które niczym samotne łabędzie przysiadły na nieruchomej
tafli. Trwały takie niewzruszone w swym majestacie,
nie zważając na zwinną motorówkę, która, zatracona w szaleńczym
pędzie, mijała je, tnąc kryształowe lustro i wzbudzając
przy tym kaskady fal.
Po lewej stronie drogi, wśród zieleni śródziemnomorskiej
roślinności, uwagę przykuwał intensywnie pomarańczowy
kolor skał masywu Estérel, które w promieniach zachodzącego
słońca wydawały się płonąć czerwienią. To zestawienie
barw i niezwykła urokliwość miejsca sprawiły, że droga
Corniche de l’Estérel została uznana za najpiękniejszą trasę
samochodową w Europie. Aby zaspokoić potrzeby przyby-
– 26 –
wających z różnych stron świata turystów, w niektórych jej
miejscach pobudowano specjalne zatoczki, tak zwane punkty
widokowe, mające zapewnić nie tyle przerwę w podróży,
co możliwość podziwiania zapierających dech w piersiach
pejzaży.
Kierowca porsche miał jednak gdzieś malownicze widoki.
Skoncentrowany na jeździe, niebezpiecznie dociskał pedał
gazu, wymijając jadące przed nim pojazdy. Od czasu do
czasu zwalniał, gdy nadjeżdżające z naprzeciwka auto uniemożliwiało
mu na wąskiej drodze wykonanie manewru wyprzedzania,
by jednak już po chwili ponownie przyspieszyć.
Promienie słońca igrały w jego targanych wiatrem ciemnych
włosach, złocąc je świetlistymi refleksami. Duże przeciwsłoneczne
okulary przesłaniały oczy, skutecznie ukrywając
ich wyraz. Spod krótkich rękawków markowej czarnej
koszulki polo firmy Versace z charakterystycznymi złotymi
aplikacjami widać było muskularne ramiona o lekko opalonej
skórze. Dłonie tak mocno zaciskał na kierownicy, że aż
pobielały mu knykcie. To, w zestawieniu z nerwowo przygryzioną
wargą, świadczyło o napięciu towarzyszącemu kierowcy,
który najwyraźniej gdzieś się spieszył.
Mężczyzna podczas jazdy wielokrotnie próbował wybrać
na wyświetlaczu kokpitu auta numer telefonu, ale próby nawiązania
połączenia spełzły na niczym. Za każdym razem odzywał
się automat informujący, iż wybrany abonent ma wyłączony
aparat lub też przebywa poza zasięgiem.
Zdenerwowany kolejną nieudaną próbą, ze złością uderzył
dłonią w kierownicę. Znowu docisnął pedał gazu i wyprzedził
czarnego mercedesa, zamykającego kolumnę czterech
pojazdów. Z racji tego, że samochody jechały w dość
– 27 –
bliskiej odległości od siebie, nie mógł wcisnąć się pomiędzy
nie i musiał kontynuować wyprzedzanie. W tym momencie
zza zakrętu wyłonił się nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd.
Rozległ się przeciągły dźwięk klaksonu dostawczego citroena,
którego kierowca znajdował się na kursie kolizyjnym.
Dosłownie ułamki sekund dzieliły samochody od czołowego
zderzenia. W ostatnim momencie porsche wyprzedziło jadące
na przedzie kolumny bmw i zjechało na właściwy pas tuż
przed maską nadjeżdżającego dostawczaka.
Kierowca porsche nie zwolnił, tak jakby możliwość wypadku
nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Zostawił daleko
za sobą sznur samochodów, dzielnie wyprzedzając kolejne.
Wkrótce zresztą dotarł do celu swojej podróży. Przyhamował
przy murowanym białym ogrodzeniu i zjechał na lewo. Za pomocą
pilota otworzył dużą bramę, po czym skręcił w stronę
ukrytej wśród zieleni okazałej piętrowej willi.
Porsche zatrzymało się na niewielkim półokrągłym podjeździe,
tuż przy dwóch samochodach policyjnych, na wprost
schodów wiodących do głównego wejścia. Kierowca wyłączył
silnik i, wysiadłszy z samochodu, szybkim krokiem przemierzył
odległość dzielącą go od drzwi. Zanim zdążył do nich podejść,
te zostały przed nim otwarte i na progu pojawił się wysoki
starszy mężczyzna w białej koszuli z długimi rękawami,
na którą założoną miał krótką szarą kamizelkę z identycznego
materiału jak wyprasowane w kant spodnie.
– Panie Igorze… – zaczął nerwowym tonem.
– Gdzie matka? – przerwał mu zdecydowanie i, wyminąwszy
służącego, wszedł do willi.
Zdjął okulary słoneczne i położył je na niewielkim stoliku
znajdującym się przy drzwiach.
– 28 –
– Tam, gdzieśmy ją znaleźli – odpowiedział staruszek.
– Niczego nie ruszaliśmy… Policja nie pozwoliła.
– Nadal tam leży? – Ta myśl przeraziła Igora.
– Ano niestety, proszę pana. – Służący ze smutkiem pokiwał
głową. – Taki straszny wypadek…
Igor jednak nie słuchał już jego słów. W tej chwili myślał
tylko o matce i o tym, że ciągle leżała na skałach. Nawet
przez chwilę wydało mu się, że musi jej być tam niewygodnie
i chłodno.
Minąwszy staruszka, pobiegł ku zejściu na plażę. Gdy
tylko minął wysokie cyprysy i rozrosłe krzewy oleandrów
pokryte białym i różowym kwieciem, zauważył dwóch policjantów.
– Proszę nie przeszkadzać! – Jeden z nich postąpił krok
i, wyciągnąwszy przed siebie rękę, pokazał, żeby się nie zbliżać.
– Kim pan jest?
– Igor Sokołow. – Nie posłuchał polecenia i podszedł do
nich. Teraz tylko zwaliste sylwetki policjantów odgradzały
go od przejścia.
– Proszę się odsunąć – polecił funkcjonariusz. – Przeszkadza
pan w czynnościach śledczych.
– To moja matka! – krzyknął wzburzony.
– Rozumiem, proszę pana. – Głos mężczyzny zrobił się odrobinę
mniej urzędowy. Wyraźnie można w nim było wyczuć
łagodniejsze tony. – Musimy jednak zabezpieczyć miejsce i…
– To moja matka! – powtórzył z rozpaczą. – Chcę ją stamtąd
zabrać. Długo każecie jej tak leżeć?
– Proszę wrócić do domu. Gdy skończymy, damy panu
znać. – Policjant na powrót stał się bardzo chłodny i rzeczowy.
– 29 –
– Ani mi się śni! – zaprotestował Igor. Żadna siła w tej
chwili nie zmusiłaby go do opuszczenia tego miejsca.
– Przeszkadza pan w czynnościach i…
– Spokojnie!
Zaalarmowany krzykiem po kamiennych schodach wszedł
na górę wysoki, dobrze zbudowany, mocno opalony mężczyzna
o krótko przyciętych jasnych włosach. Ubrany w szary
podkoszulek i lniane grafitowe spodnie z zatkniętymi za dekolt
koszulki okularami przeciwsłonecznymi, wyglądał jak
turysta, który przypadkowo zabłądził w te strony.
– O co chodzi? – zwrócił się z pytaniem do policjantów.
– To syn ofiary – wyjaśnił mundurowy, który zastąpił Igorowi
drogę. – Nie chce odejść.
– Zajmę się tym – zapewnił przybyły. – Jak się pan nazywa?
– Igor Sokołow – odpowiedział machinalnie. – To mój
dom, a tam leży moja matka. Chcę do niej iść. Zabrać ją i…
– Komisarz André Duvall – przerwał mu, przedstawiając
się. – Rozumiem pana, ale niestety są pewne procedury. Bardzo
mi przykro, panie Sokołow. Obiecuję, że wkrótce skończymy
oględziny. Proszę jednak pozwolić nam pracować. Może
przejdziemy do domu? – zaproponował. – Chciałbym z panem
chwilę porozmawiać. Najlepiej na osobności.
– Ale matka…
– Już jej pan nie pomoże. – Zabrzmiało to brutalnie, ale
było zgodne z prawdą. – Ważne jednak, aby odkryć, jak do
tego doszło… – Zawiesił głos.
Igor miał ochotę zaprotestować, upierać się przy tym, aby
natychmiast pozwolono mu zejść do matki, jednak coś we
wzroku komisarza sprawiło, że powstrzymał się z kolejnymi
naleganiami.
– 30 –
– Proszę za mną. – Skinął głową na znak zgody i poprowadził
funkcjonariusza w stronę domu.
* * *
Komisarz Duvall okiem znawcy ocenił eleganckie wnętrze,
na dłużej zatrzymując wzrok na powieszonym nad kominkiem
portrecie ciemnowłosej zadumanej kobiety w kremowej
prostej sukience, ozdobionej pod szyją sznurem czarnych
pereł. Spojrzenie brązowych oczu kobiety było pełne
melancholii i zdawało się spoczywać dokładnie na obserwatorze,
tak jakby próbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
Lekki cień uśmiechu zdobił jej cienkie wargi, nadając im
nieco ironiczny wyraz.
Komisarz musiał przyznać, że Nadia Sokołow była niezwykle
piękną kobietą, taką, której pojawienie się w towarzystwie
potrafi poruszyć każde męskie serce. Poczuł nawet
pewien rodzaj złości, że ta doskonała istota zakończyła już
swój ziemski żywot.
– Więc o czym chciałby pan ze mną porozmawiać? – Igor
stanął na wprost Duvalla, nie zamierzając zaprosić komisarza,
aby ten usiadł. Splótł ręce na piersiach w pozie wskazującej
na zachowanie sporego dystansu. – Nie sądzę, abym
mógł się panu na coś przydać, gdyż obecnie mogę myśleć
tylko o matce.
– Cóż, panie Sokołow… – André niespiesznie przeniósł
wzrok na swego rozmówcę, uzmysławiając sobie, że ten, chociaż
tak niepodobny do matki, ma jednak takie same oczy
– 31 –