Klaudia Zacharska, "Kantata"
Czasami powrót w rodzinne strony może obudzić dawne demony. A jednak Kinga, pseudonim Kantata, wokalistka popularnej kapeli rockowej, decyduje się z nimi zmierzyć. Robi to dla siostry, pragnącej w miejscu, w którym dorastały, wychowywać adoptowaną córkę Maję – dziewczynkę, która z niewiadomych przyczyn kilka razy wracała do domu dziecka z rodzin zastępczych. Wkrótce w ich otoczeniu zaczynają dziać się rzeczy coraz bardziej przerażające i niepokojące. Koszmary, halucynacje, niewyjaśnione zjawiska – mrok wokół nich zdaje się gęstnieć z każdym dniem. Czy rodzinny dom Kingi kryje w sobie coś więcej niż tylko wspomnienie tragedii? Czy wracając, popełniła fatalny błąd? Budzi się stary koszmar, lecz w nowych, przerażających barwach.
Czasami powrót w rodzinne strony może obudzić dawne demony. A jednak Kinga, pseudonim Kantata, wokalistka popularnej kapeli rockowej, decyduje się z nimi zmierzyć. Robi to dla siostry, pragnącej w miejscu, w którym dorastały, wychowywać adoptowaną córkę Maję – dziewczynkę, która z niewiadomych przyczyn kilka razy wracała do domu dziecka z rodzin zastępczych. Wkrótce w ich otoczeniu zaczynają dziać się rzeczy coraz bardziej przerażające i niepokojące. Koszmary, halucynacje, niewyjaśnione zjawiska – mrok wokół nich zdaje się gęstnieć z każdym dniem. Czy rodzinny dom Kingi kryje w sobie coś więcej niż tylko wspomnienie tragedii? Czy wracając, popełniła fatalny błąd? Budzi się stary koszmar, lecz w nowych, przerażających barwach.
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki
Dawid Boldys
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Anna Jeziorska
promocja.videograf@gmail.com
Wydanie I, Chorzów 2021
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 600 472 609, 664 330 229
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja: LIBER SA
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@liber.pl
dystrybucja.liber.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020
tekst © Agata Suchocka
ISBN 978-83-7835-817-6
r o z d z i a ł 1
1.
Korytarz ciągnął się kilometrami. Oba jego końce ginęły
w mroku, a wszystko dokoła było ciemne i ponure.
Nie było tu barw, nie było tu okien. W powietrzu unosiły
się drobiny kurzu, zaskakująco dobrze widoczne, chociaż
wszystko poza nimi skrywała ciemność. Być może to wcale
nie był kurz? Szare drobiny sprawiały raczej wrażenie popiołu
pozostałego po ogromnym niszczycielskim i morderczym
pożarze. Falujące ponad zniszczoną kamienną
posadzką, również pokrytą warstwą pyłu, który wcisnął
się w szczeliny, podkreślając wszelkie spękania i niedoskonałości.
W korytarzu oprócz szarych drobin wisiała również
cisza. Absolutny brak dźwięków, mający to do siebie, że
zdaje się głośniejszy niż najgorszy hałas. Okrywający
wszystko jak czarny całun, uciążliwy i nienaturalny.
Cisza została zmącona i gdyby ktokolwiek się tam
wówczas znajdował, byłby rozdarty między ulgą a przerażeniem
na myśl o tym, co też może zbliżać się do niego
w tym przerażającym miejscu. Jaka istota znalazła się
5
nagle w ponurym korytarzu? Czyje kroki rozbrzmiewały
coraz głośniej, uderzając o podłogę pośpiesznie, niemal
panicznie?
Kroki stawały się coraz głośniejsze, a po chwili dołączył
do nich przyśpieszony oddech, wręcz rzężenie. Ktokolwiek
pędził korytarzem, najwyraźniej przed czymś uciekał.
Ciemność wypełniła się zapachem strachu i zdawała
się pulsować w rytm bicia serca biegnącego. Bezruch odszedł
w niepamięć, drobiny popiołu zawirowały, jakby na
powitanie, zatańczyły w powietrzu, dobierając się w pary
i świętując przybycie gościa. Było w tym coś mistycznego
i gdyby ktokolwiek to zobaczył, stwierdziłby, że to miejsce
zdaje się cieszyć z czyjegoś strachu.
Osoba, która biegła, nie widziała wiele – wszak wszędzie
panowała ciemność. Pędziła niemal na oślep, położenie
ścian odbierała bardziej instynktem niż wzrokiem,
chociaż wciąż spoglądała ku nim rozszerzonymi ze strachu
oczami, poszukując drogi ucieczki. Jakichkolwiek
drzwi, które uwolniłyby ją z pułapki. Drzwi, które, jak już
się domyślała, nie istniały.
Była przekonana, że przebiegła już przynajmniej kilometr
i gdyby policzyć zrobione kroki, okazałoby się,
że wiele się nie myliła. Czuła wyczerpanie mięśni, ogień
w płucach, a w oczach migotały jej kolorowe plamki, nadające
niepokojących, psychodelicznych barw miejscu,
w którym się znajdowała. Szare ściany rozbłysły intensywną
żółcią, czerwienią i fioletem, a te kolory zdawały się
napierać na jej świadomość, atakować wymęczony umysł,
pochłaniać resztki świadomości, popychać ku omdleniu.
6
Była na granicy wyczerpania, ale nie mogła się zatrzymać.
Wciąż czuła za sobą tego, który ją ścigał.
Nie przystanęła, by zastanowić się nad tym, kim był jej
prześladowca. Nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale to
było bez znaczenia. On tam był i miał złe zamiary – to
jej wystarczało. Intuicja mówiła jej wyraźnie, że nie chce
wpaść w jego łapy, że musi uciekać. Tylko to się liczyło.
Obejrzała się błyskawicznie, nie przerywając biegu.
Nie dostrzegła go, widziała jednak ogromny cień o długich
szponach, który zatańczył na podłodze tuż za nią.
Dokoła niego jaśniała bladoczerwona poświata, zarysowując
wyraźniej kontury. Jednocześnie tuż za nią rozległ
się warkot, niski i gardłowy, który wstrząsnął korytarzem
i zawibrował w posadzce pod jej stopami. Poczuła, że traci
równowagę i upadła do przodu, ale tylko musnęła brudną
podłogę palcami prawej ręki, po czym wyprostowała się,
wciąż nie zatrzymując. Prześladowca zaryczał znowu, ale
tym razem nie zdołał jej zaskoczyć.
Czuła krople potu spływające po jej plecach i bicie serca,
które zdawało się pędzić korytarzem przynajmniej kilka
metrów przed nią. Jej oddech rwał się i palił w przełyk,
dłonie miała wilgotne, ale jednocześnie lodowato zimne.
Czuła drżenie łydek, ilekroć odbijała się od podłogi; czuła,
że skurcze czają się na granicy jej kontroli, gotowe zatopić
kły w przemęczonych mięśniach i unieruchomić ją na
dobre, przytrzymać dla tego, kto ją gonił. Dla tej przerażającej
potężnej istoty, dyszącej ciężko, której dech niósł ze
sobą smród bagien i siarki, i czegoś jeszcze, czegoś dużo
gorszego. Słodkawy, mdlący odór rozkładu.
7
Poczuła na ramieniu ledwie wyczuwalny dotyk ostrych
szponów i zmusiła się, by przyspieszyć. Pęd wycisnął z jej
oczu łzy, a gdy przekręciła głowę, by jeszcze raz zerknąć
za siebie, jej stopa nie napotkała oporu. Straciła grunt
pod nogami, ale nie zdołała wyhamować i gdy podłoga
skończyła się gwałtownym uskokiem, uciekinierka opadła
w mroczną czeluść, czując, jak jej żołądek pozostaje na
górze. Wypuściła z płuc resztkę tlenu i zacisnęła powieki
w oczekiwaniu na zderzenie z twardą powierzchnią.
Zamiast tego poczuła, że wraca do rzeczywistości i otworzyła
oczy, siadając na łóżku. Wilgotna od potu pościel
splątała się dokoła jej nóg, więc kopnęła kilka razy węzeł
z prześcieradła, by się od niego uwolnić. Potem opadła na
plecy, przykładając drżącą i lodowatą dłoń do czoła. Oddychała
ciężko, wpatrując się w ciemny sufit, a jej napięte jak
postronki mięśnie zaczęły się rozluźniać. Skurcze łydek
nie nadeszły, ale czuła, że były blisko.
Uspokoiła się dopiero po kilku minutach, a potem
sięgnęła na oślep w kierunku stolika obok łóżka. Sypialnia
rozbłysła przytłumionym światłem, a Kinga usiadła
znowu i opuściła nogi na podłogę.
Wiele razy śniła o tym, że spada. Był to jeden ze stałych
elementów jej nocnego repertuaru, z jakiegoś powodu
ten sen towarzyszył jej, odkąd była dzieckiem, chociaż
z biegiem lat pojawiał się coraz rzadziej. Ale nawet wówczas
nie bywał tak emocjonujący, jak to, co wydarzyło się
przed chwilą. Doszła do wniosku, że odpowiedzialność
za to ponosił wyłącznie ten dom. Pełen wspomnień i duchów
przeszłości, świadek przerażającej tragedii. Dom,
8
który opuściła jedenaście lat temu, a do którego teraz
wróciła.
Spędziła tu pierwsze piętnaście lat życia i w tamtym
czasie była przekonana, że spędzi jeszcze więcej. Przeżyła
tu mnóstwo dobrych chwil i chciała o nich pamiętać, ale
wszystkie zostały przyćmione tamtego dnia, kiedy świat
stanął na głowie.
Teraz była tu z powrotem, choć nie do końca z własnej
woli.
2.
Gdy wcześniej tego dnia wjechała do Kalii, nie zdołała
powstrzymać uśmiechu nostalgii i rozrzewnienia. Miasteczko
przywitało ją typowym dla siebie spokojem i sennością.
Ruch uliczny nadal był tu niewielki, po chodnikach
spacerowali ludzie, a przejeżdżając wzdłuż głównej ulicy,
minęła ogromny plac zabaw, po którym buszowały dzieciaki,
ciesząc się z pierwszych tygodni wakacji.
Niewiele się tu zmieniło. Złowiła spojrzeniem kilka nieznanych
sklepów, samochody były tu teraz nowsze i bardziej
błyszczące, a w dwóch miejscach dostrzegła modne
w ostatnich latach myjnie samoobsługowe. To wszystko
były jednak drobiazgi, niewpływające na sielskość, która
zawsze zamieszkiwała Kalie.
Okrążyła rynek, ignorując poirytowane spojrzenia,
jakie rzucali jej przechodnie, wyraźnie zniesmaczeni rykiem
jej motocykla, który rozdarł poobiednią ciszę. Zdo-
9
łała przy tym rozpoznać kilka twarzy, które zapamiętała
z czasów, gdy mieszkała w Kaliach – kilkoro rówieśników,
którzy najwyraźniej nie zdecydowali się opuścić miasteczka,
właściciela piekarni, który dwadzieścia lat wcześniej
spoglądał z rozbawieniem na opychającą się łakociami
dziewczynkę, a który teraz (ku jej zaskoczeniu) pokiwał
z uznaniem głową, lustrując jej czerwonego harleya road
glide ultra.
Pamiętała też dwóch seniorów, którzy siedzieli nad szachownicą
w parku. Ich widok rozbawił Kingę, ponieważ
widywała ich nad tą samą szachownicą przed wyjazdem
z miasta. Ilekroć chodziła na wagary, ci dwaj byli tam, pochyleni
nad swoimi figurami, czasami w otoczeniu własnych
rówieśników, czasami tylko we dwóch. Wszystko
wskazywało na to, że w ciągu jedenastu lat nie zdołali skończyć
rozpoczętej partii. Zwolniła, mijając ich, i uśmiechnęła
się, bo odniosła wrażenie, że minione lata nie zdołały
wpłynąć na żadnego z mężczyzn. Być może kiedyś wyglądali
na młodszych, ale w jej dziecięcych oczach przypominali
takich samych staruszków, jakimi byli teraz.
„Czas jest zabawnym urządzeniem – pomyślała rozbawiona.
– Najpierw pędzi na złamanie karku, ale potem
zwalnia, jakby hamowany balastem przeżytych przez
człowieka lat. Jakby jego wpływ był mniej destrukcyjny –
przynajmniej w kwestii wyglądu – dla sześćdziesięciolatka
niż dla dwudziestolatka”.
Gdy nasyciła oczy widokiem miasta, uznała, że nie
powinna dłużej zwlekać. Minęła szkołę i rozciągający się
za nią park, a wówczas zobaczyła w oddali piętrowy dom
10
o ścianach koloru orzecha włoskiego. Spadzisty dach pokrywała
dachówka w kolorze ciemnej czekolady. Okna
błyszczały czystością, a od frontu znajdował się przestronny
ganek z zadaszeniem podpartym prostymi drewnianymi
kolumnami.
Zbliżając się do domu, wpatrywała się w orzechowe
ściany zawierające zapis jej dzieciństwa. Historie o tym,
jak uczyła się mówić i chodzić, a także jeździć na rowerze,
czytać i śpiewać. Wszelkie sprzeczki z rodzicami (do
poważnych kłótni z matką zaczęło dochodzić, dopiero
gdy osiągnęła wiek szesnastu lat, a wtedy mieszkała już
w innym miejscu) oraz niezliczone awantury z siostrą.
Oczywiście Karolina nigdy nie kłóciła się z matką. Starsza
siostra Kingi była podręcznikowym przykładem córki
idealnej. Perfekcyjne stopnie w szkole szły w parze z jej
grzecznym, łagodnym usposobieniem, a całość podkreślał
wygląd anioła. Karolina była wysoką blondynką o filigranowej
budowie, która poruszała się z gracją tancerki.
To za sprawą Karoliny wróciły tu obie teraz, po tylu
latach. Pomimo incydentu, który roztrzaskał ich rodzinę
jedenaście lat wcześniej.
Wjechała w otwartą bramę i zaparkowała na podjeździe.
Przez kilka minut nie ruszała się z miejsca, wciąż
wpatrując się w budynek, szarpana mieszanymi uczuciami.
Czuła nostalgię, ale była ona zabarwiona żalem i strachem.
Wspomnienia, które przez całe lata trzymała pod kluczem,
przypuściły gwałtowny szturm na jej świadomość i musiała
wykorzystać całą siłę woli, by ponownie zamknąć je
w klatce na dnie mózgu.
11
Zdjęła czarny kask i właśnie w tej chwili dom stanął otworem.
Zobaczyła zarumienioną z przejęcia twarz starszej
o cztery lata siostry. Uśmiechnęła się szeroko i kilka chwil
później padły sobie w objęcia, uszczęśliwione spotkaniem.
– Nie wierzę, że naprawdę go odkupiłaś – przyznała
kwadrans później Kinga, gdy siedziały w wiklinowych
fotelach na werandzie. W dłoni Karolina trzymała kubek
kawy, ale Kinga piła piwo. Nie była gotowa stawić czoła
demonom przeszłości bez alkoholu i nie planowała się do
tego zmuszać. – Dużo kosztował?
– To bez znaczenia. – Enigmatyczny uśmiech na twarzy
starszej siostry powiedział Kindze więcej, niż przypuszczała.
Musiało naprawdę jej zależeć. – Ale tak się cieszę,
że tu przyjechałaś. Nie zmieniłaś się specjalnie. Nadal
ta sama postrzelona fryzura, ale bez nowych kolorów na
włosach. Żadnych nowych kolczyków…
– Żadnych. – Kinga pokiwała głową. – I nie zobaczysz
żadnych nowych tatuaży, chyba że wejdziesz do łazienki,
kiedy będę brała prysznic.
Karolina roześmiała się, kręcąc głową. Jej młodsza
siostra zawsze była buntowniczką i lubiła to okazywać.
Od wielu lat jej włosy miały rdzawy kolor przy głowie
i czarny na końcach. Nic nie wskazywało też na to, by regularnie
doznawały przyjemności czesania. Sięgająca do
ramion bujna grzywa była rozwichrzona i splątana, ale
Karolina musiała przyznać, że ten chaos na głowie idealnie
współgrał z upstrzoną piegami dziewczęcą twarzą
jej siostry. Oczy koloru trawy były jedyną cechą, która je
łączyła.
12
Kinga była niska i drobna, w jej uszach tkwiło w sumie
pięć kolczyków, a bok szyi zdobił tatuaż w kształcie klucza
wiolinowego. Był to tylko jeden z rysunków, które urozmaicały
jej wygląd, i Karolina pogodziła się z tą cechą charakteru
Kingi. Podobnie jak z jej godnym gwiazdy rocka
stylem ubierania się, nakazującym nosić obcisłe dżinsy,
czarne podkoszulki z nadrukami zespołów oraz skórzane
kurtki. Bywały dni, kiedy Karolina zastanawiała się, czy
jej siostra kiedykolwiek wyrośnie z tej metalowej fazy. Nie
przyznałaby tego na głos, ale miała nadzieję, że nigdy do
tego nie dojdzie. Kinga i jej buntownicza natura były dla
Karoliny cudownym i uroczym urozmaiceniem poukładanego
życia, które wiodła.
– To powiedz mi coś o niej. – Kinga spojrzała na ulicę
przed sobą, zaciskając mocniej palce na butelce z piwem.
Karolina z troską przyjrzała się siostrze, która uniosła
do ust butelkę, ale potem opuściła ją, zdawszy sobie sprawę,
że zawartość znikła.
– Przyniosę ci drugie – zaproponowała i zanim Kinga
zdążyłaby ją powstrzymać, wstała i znikła w głębi domu.
Przeszła przez kuchnię i sięgnęła w głąb lodówki, wydobywając
jedną z wielu butelek, które zakupiła specjalnie
na przyjazd Kingi. Potem oparła się plecami o lodówkę
i zamyśliła. Denerwowała się nie tylko jutrzejszym dniem,
ale też możliwą reakcją siostry, która miała nastąpić, jeśli
będą kontynuowały tę rozmowę.
Oczywiście nie było tu miejsca na żadne „jeśli”. Kinga
zasługiwała, żeby poznać odpowiedź na swoje pytanie.
Chciał nie chciał, siedziała w tym po uszy. Mogłaby wpraw-
13
dzie wyjechać bez słowa, odciąć się od wszystkiego i żyć
własnym życiem. To Karolina podjęła zmieniającą życie decyzję
i zaakceptowałaby (choć z bólem serca), gdyby Kinga
wybrała tę drogę. Znała jednak swoją siostrę i wiedziała, że
pod skorupą sarkazmu, nieuprzejmości i dosadnych słów
tkwi naprawdę kochana i troskliwa osoba, która nie odwróci
się od niej, niezależnie od wszystkiego. Nie wątpiła też, że
gdyby kiedykolwiek potrzebowała pomocy w grzebaniu
ciała, Kinga pojawiłaby się u jej boku z łopatą w dłoni.
– Chrzanić to – mruknęła pod nosem, po czym odstawiła
piwo do lodówki.
Na werandę wróciła z butelką wina i dwoma kieliszkami.
Kinga spojrzała na nią i uśmiechnęła się złośliwie.
– O której przyjeżdża jutro Renata?
– O czwartej po południu.
– Dobrze. – Dziewczyna pokiwała głową. – Będzie
dość czasu, żeby dojść do siebie. Mam tylko nadzieję, że to
nie twoja jedyna butelka.
Karolina mrugnęła do niej.
– Spodziewałam się twojej wizyty, więc nie.
Postawiła kieliszki i butelkę na stole, a Kinga bez słowa
otworzyła wino. Zrobiła to z wprawą konesera, po czym
nalała im obu. Napiły się w milczeniu, a gdy Kinga odstawiła
szkło na stół, było puste.
– Do rzeczy, Kara. Powiedz mi, co wiemy.
– Niewiele – przyznała Karolina. – Tak zdecydowałam.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że nie jestem jej pierwszą rodziną zastępczą.
Ale zamierzam być ostatnią.
14
Kinga nie odpowiedziała. Wpatrywała się w ulicę
przed domem, jej wzrok prześlizgiwał się od parku, widocznego
na jednym z jej końców, wzdłuż szeregu latarni
ulicznych aż do wysadzonego kwiecistym klombem ronda
po drugiej stronie. Patrzyła na to wszystko, ale Karolina
nie miała wątpliwości, że nic z tego nie dostrzega.
– Ma na imię Maja – powiedziała po chwili. – Ma dziewięć
lat. Jej rodzice nie żyją. Dotąd była w czterech różnych
rodzinach, ale za każdym razem wracała do domu dziecka.
– Dlaczego?
– Nie pytałam – odpowiedziała twardo. – Nie chcę
uprzedzeń.
Kinga pokiwała głową, wciąż na nią nie patrząc.
Po chwili ciszy nalała wina do obu kieliszków – własnego,
który był już pusty, oraz siostry, opróżnionego jedynie
w połowie.
Wiedziała, że Karolina marzy o dziecku. Tak było od
wielu lat i to się nie zmieniło. A świat był przy tym obdarzony
tak okrutnym poczuciem humoru, że kobiecie,
która najbardziej na świecie pragnęła być matką, odebrał
tę szansę jednym uderzeniem. To samo uderzenie sprawiło,
że narzeczony Karoliny zmył się w ciągu dwóch dni
i nigdy więcej do niej nie odezwał. Ale Karolina nie była
osobą, która zrezygnowałaby ze swoich planów tylko dlatego,
że świat się na nią uwziął. Zamierzała zostać matką
i wcielała swój plan w życie.
– Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć – odezwała się
starsza z kobiet, a jej głos zadrżał odrobinę. Kinga spojrzała
na nią z niepokojem. – Widzisz… Gdy zgodziłam się
15
wziąć Maję, zdecydowałam, że nie będę pytać o jej dotychczasowe
losy. Tak jak ci powiedziałam, nie chcę uprzedzeń,
chcę pokochać tę małą taką, jaka jest i nie myśleć o tym, co
działo się z nią wcześniej. Jeśli będzie tego chciała, sama
mi powie, ale nie zamierzam zadawać pytań. Ale jednak…
Renata uparła się, że muszę poznać pewien szczegół, który
jej dotyczy, i sądzę, że miała rację.
– Jaki szczegół?
Przygryzła wargę, wpatrując się w złoty płyn w kieliszku.
Dopiero po chwili podniosła spojrzenie na siostrę.
– Maja jest z pary bliźniąt.
– Ma siostrę? Brata?
Pokręciła głową, a oczy Kingi rozszerzyły się.
– Już nie. Miała brata. Patryk zmarł pięć lat temu.
– Cholera…
– Zgadzam się. Maja jest połówką pary bliźniąt i widać,
że to jest dla niej trudne. Nie wyobrażam sobie, jak bym się
czuła, gdybym straciła ciebie, a przecież my nie jesteśmy
bliźniaczkami.
– Byłybyśmy najdziwniejszymi bliźniaczkami na świecie
– prychnęła Kinga. – Ale wiem, co chcesz powiedzieć.
To musi być… Do cholery, nie potrafię nawet znaleźć właściwych
słów.
– Jestem pewna, że dałabyś radę, ale się hamujesz.
Napij się jeszcze.
Kinga uśmiechnęła się pod nosem.
– Nie widziałyśmy się jedenaście miesięcy, nie chcę
na dzień dobry raczyć cię serią najsoczystszych wyrażeń,
które można usłyszeć na koncertach rockowych.
16
– Jak stoisz na scenie, to na pewno nie masz takich
skrupułów.
Kinga uśmiechnęła się mimowolnie i wzruszyła ramionami.
– Widzisz, kiedy stoję na scenie, to ta banda zwierząt
na wprost mnie tylko czeka na mój soczysty język. Im bardziej
wulgarny, tym lepiej. A najbardziej cieszą się, jak
każę im coś rozwalić.
– Często to robisz?
– Tylko czasami. Częściej jeżdżę po prezenterach wiadomości
i pogodynkach. Nie masz pojęcia, ilu metalowców
orientuje się w nazwiskach tych ludzi.
– Oni oglądają wiadomości?
– Oczywiście. Włączają je w tle, kiedy tankują, wciągają
i odjeżdżają. Dziwi mnie, że coś z tego zapamiętują,
ale mam podstawy podejrzewać, że ich wizja rzeczywistości
jest odrobinę zaburzona.
– Ty powinnaś to wiedzieć. – zauważyła Karolina.
– Znasz obie strony tej barykady.
– Było, minęło. – Kinga machnęła ręką. Wciąż się
uśmiechała, choć jej twarz pobladła. – Trzymam się od
tego z daleka, Kara, możesz mi wierzyć. Od tego nie.
– Uniosła kieliszek. – Ale od tamtego na pewno. Nie zamierzam
wracać na odwyk.
– Dobrze. Nie zrozum mnie źle, ta interwencja była
jednym z ciekawszych wydarzeń w moim życiu…
– W twoim nudnym życiu – prychnęła Kinga. – Przestań,
nawet wtedy miałaś napisane przemówienie, chociaż
byłaś w gorszym stanie niż ja.
17
– Nie każdy może być erudytą na zawołanie, Kinga.
Ty lepiej znajdujesz właściwe słowa, zawsze tak było.
– Tylko twoje można wypowiadać na głos też w towarzystwie.
Pewnie nigdy nie puściłaś solidnej wiązanki
podczas koncertu charytatywnego na rzecz katolickiej organizacji
pomocy bezdomnym.
– Żartujesz sobie… – westchnęła Karolina, a Kinga zarumieniła
się, chociaż w jej spojrzeniu błyszczało również
samozadowolenie.
– Poniosło mnie odrobinkę, przyznaję.
– Co im powiedziałaś?
– Że za organizację koncertu pewien człowiek w sutannie
wziął więcej, niż zarobiły kasy biletowe. Tylko
ubrałam to w trochę inne… słowa.
– Mogę zgadywać. Nie wyrzucili cię z koncertu?
Pokręciła głową.
– Wynieśli mnie na ramionach, kiedy powiedziałam, że
zamierzam na tę organizację przeznaczyć cały mój kwartalny
dochód z koncertów.
Karolina roześmiała się, chociaż była też lekko zgorszona.
– A co powiedział tamten ksiądz?
– Zmienił parafię.
– Potrafisz rozpętać piekło i wyjść z tego zwycięsko.
Kto jak nie ty. Dlatego chcę, żebyś… chciałabym, byś była
obecna w życiu tej dziewczynki.
Kinga spoważniała, opuszczając spojrzenie na swoje
dłonie. Wiedziała, że ten temat będzie wracał jak bumerang
przez cały wieczór i wiedziała, że za każdym razem będzie
się czuła równie niekomfortowo. Cieszyła się szczęściem
18
Karoliny. Widziała radość, jaką przynosi jej oczekiwanie
na dziewczynkę i ekscytację szalejącą w jej spojrzeniu.
I chciała pomóc, chociaż wizja opieki nad dzieckiem wciąż
ją przerażała.
– Chcę, żebyś nauczyła ją, jak ważne jest bycie sobą –
ciągnęła Karolina. – Żebyś nauczyła ją, że bycie kimś oryginalnym
nie jest złe, jeśli tylko jest się szczęśliwym. Masz
większy dystans niż ja, ona będzie potrzebowała uśmiechu
i odrobiny szaleństwa.
– Nie sądzisz, że w jej życiu było już dość szaleństwa?
– Chodzi mi o takie pozytywne szaleństwo. Spontaniczność.
Wygłupy. Ja nie potrafiłam się wygłupiać, nawet
jak byłyśmy dziećmi.
– Tak, pamiętam – przyznała Kinga. – Ja nie potrafiłam
się nie wygłupiać.
– To dało nam równowagę. Maja będzie potrzebowała
czegoś podobnego. Ja sama jej nie wystarczę.
Kinga spojrzała na nią ostro, bo wyczuła w jej głosie to,
czego się spodziewała, ale czego do tej pory nie dostrzegła.
Strach i wątpliwości.
– Kara… Wybacz mi, ale muszę, po prostu muszę zapytać…
Czy jesteś pewna, że tego chcesz?
Karolina uśmiechnęła się, a w jej oczach zabłysły łzy.
– Bardziej niż czegokolwiek.
Kinga przyjrzała jej się bliżej, a potem ze śmiertelną
powagą pokiwała głową.
– W takim razie możesz na mnie liczyć.
19