Marcin Mortka, "Miasteczko Nonstead"
Młody brytyjski pisarz Nathaniel McCarnish ucieka przed swoją przeszłością. Ucieczka przywodzi go do Nonstead, zagubionego wśród lasów amerykańskiego miasteczka, które na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od tysięcy podobnych. W Nonstead bowiem całkiem przypadkowo Nathan przeżył najbardziej romantyczną przygodę w życiu i liczy, że wśród wspomnień znajdzie ukojenie. Tymczasem los krzyżuje jego ścieżki z kobietą, której córka rozmawia z nieziemską istotą. Radio odbiera audycje, których odebrać nie powinno. Gdzieś wśród drzew kryje się Samotnia – stara chata, którą wielokroć palono, a nadal stoi. Wnet Nathan przekonuje się, że wśród mgieł Nonstead czyha tajemnica, nieprzyjemna, śliska i złowroga. To, że wszyscy usilnie próbują o niej zapomnieć, w niczym nie pomaga, bo tajemnica lubi wyciągać łapy po przybyszów. Pazurzaste łapy.
Młody brytyjski pisarz Nathaniel McCarnish ucieka przed swoją przeszłością. Ucieczka przywodzi go do Nonstead, zagubionego wśród lasów amerykańskiego miasteczka, które na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od tysięcy podobnych. W Nonstead bowiem całkiem przypadkowo Nathan przeżył najbardziej romantyczną przygodę w życiu i liczy, że wśród wspomnień znajdzie ukojenie. Tymczasem los krzyżuje jego ścieżki z kobietą, której córka rozmawia z nieziemską istotą. Radio odbiera audycje, których odebrać nie powinno. Gdzieś wśród drzew kryje się Samotnia – stara chata, którą wielokroć palono, a nadal stoi. Wnet Nathan przekonuje się, że wśród mgieł Nonstead czyha tajemnica, nieprzyjemna, śliska i złowroga. To, że wszyscy usilnie próbują o niej zapomnieć, w niczym nie pomaga, bo tajemnica lubi wyciągać łapy po przybyszów. Pazurzaste łapy.
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Bo czemu nie?
Na kanapie było mi wygodniej. Nie musiałem brać
prysznica, co na tym etapie życia robiłem i tak tylko dla
świętego spokoju. Nikt mi nie truł dupy żalami do późna
w nocy, a za to mogłem oglądać telewizję. W razie potrzeby
mogłem też ją pogłośnić na tyle, by nie słyszeć chlipania
z sypialni. A gdy zasypiałem…
Cóż, nie mogę do tej pory oprzeć się wrażeniu, że jakiś
anioł stróż, opiekun zagubionych sierot tego świata,
Święty Mikołaj dla ubogich, podsyłał mi wówczas jakiś
prezent na pocieszenie. Mieliśmy w salonie duże okno
i czasami, gdy nad Nonstead nie było chmur, zasypiałem
wpatrzony w migoczące tęsknie gwiazdy. Bywało, że tuż
przed zaśnięciem ogarniała mnie jakaś wizja, tak barwna,
że aż trudna do ogarnięcia. Bywało, że we śnie pojawiała się
uśmiechnięta buzia widzianej za dnia dziewczyny.
To chyba wtedy tak naprawdę zacząłem marzyć.
Choć nigdy, przenigdy nie uwierzyłbym, co w ten sposób
osiągnę.