Czy leci z nami królik - Alaska

Część rozdziału Alaska z naszej drugiej książki Część rozdziału Alaska z naszej drugiej książki

17.04.2020 Views

taktu z misiem, należy przede wszystkimzachowywać się głośno. Wszelkie chodzeniepo górach z dzwoneczkami, głośne rozmawianiei klaskanie jest nader wskazane.My mieliśmy naszego prywatnego „odstraszaczaniedźwiedzi”, czyli Gabi, której niedość, że buzia się nie zamykała, to jeszczegadała i śpiewała tak głośno, że nie mieliśmyszans na żadne przypadkowe spotkanieoko w oko z niedźwiedziem. Pozatym, dostaliśmy na wyposażeniu kamperaspray na niedźwiedzie, którego na szczęścienie użyliśmy i nie wiem nawet, czygdyby przyszło co do czego, to umielibyśmygo użyć, ale nosiliśmy go w kieszenispodni dla większego komfortu psychicznegoi poczucia bezpieczeństwa, główniemojego. Gabi nie zdawała sobie z niczegosprawy, a Arek jak zwykle był przekonany,że żadnego niedźwiedzia nie spotkamy.Spotkaliśmy. Ponad czterdzieści.W Parku Narodowym Katmai, do któregopolecieliśmy specjalnie po to, by je pooglądaći sfotografować. Zobaczyć jak prostodo pyska łapią łososie płynące w górę rzekina tarło. To tam ukończyliśmy szkołę dlaposzukiwaczy niedźwiedzi, czyli szkoleniez zachowania się w parku pełnym tychzwierząt, w którym to my jesteśmy intruzami,one są przecież u siebie. Bo jak inaczejnazwać alaskańską dzicz, do której możnadostać się tylko wodolotem lądującym naśrodku jeziora i dobijającym do plaży, zaktórą jest już tylko ściana lasu – królestwoi ostoja niedźwiedzia grizzly. Jest tam kilkazabudowań, w których mieszkają i urzędująstrażnicy parku, wycięci niczym z kreskówkio Misiu Yogi. I nic poza tym. ZnaczyWypatrywanie wielorybów, Park Narodowy Kenai Fjordssię nic poza setkami niedźwiedzi, dla którychjest to naturalne środowisko. Rodząsię tam, umierają, walczą o przywództwo,zagryzają młode. Wszystko poza kontrolączłowieka. Spędziliśmy tam niecałe czterygodziny. W tym czasie pochodziliśmytrochę po wyznaczonych i patrolowanychprzez strażników ścieżkach, poobserwowaliśmyje z platformy widokowej nadrzeką i wodospadem, porobiliśmy zdjęciagodne National Geographic i z łączną liczbączterdziestu zobaczonych niedźwiedzina koncie – w tym matki z trójką młodych– wróciliśmy do cywilizacji, o ile można taknazwać pozostałą część Alaski i Jukonu.Gabi w krainie lodu i niedźwiedzi. USA po raz drugiNiedźwiedzią przygodę na Alasce i w Jukonietraktujemy do dziś jako lekcję przyrody,symbiozy i wspólnego egzystowanialudzi i dzikich zwierząt, lekcję, której żadnaszkoła nie nauczy tak dobrze, jak życiei doświadczenie.179

David BowiePomocna dłoń, Dawson City, JukonPodczas tej wyprawy odwiedziliśmy jeszczejedną kolebkę – kolebkę grunge’u. Jakofani Nirvany, Pearl Jam, Soundgarden czyHendriksa nie mogliśmy sobie odmówićzobaczenia ławeczki, na której siadał KurtCobain, rzeźby Black Hole Sun, która zainspirowałaChrisa Cornella, lidera grupySoundgarden, do stworzenia piosenkio tym samym tytule, którą Gabi śpiewa,odkąd nauczyła się mówić, klubu Crocodile,w którym debiutowały takie gwiazdyjak Pearl Jam, czy wreszcie Museum of PopCulture, które – wbrew nazwie – jest doskonałąapoteozą grunge’u i rocka, z wystawąpoświęconą Nirvanie i Kurtowi Cobainowi,który w Seattle żył i tworzył orazJimiemu Hendriksowi, który w Seattle sięurodził. Trochę obawialiśmy się, jak Gabi

taktu z misiem, należy przede wszystkim

zachowywać się głośno. Wszelkie chodzenie

po górach z dzwoneczkami, głośne rozmawianie

i klaskanie jest nader wskazane.

My mieliśmy naszego prywatnego „odstraszacza

niedźwiedzi”, czyli Gabi, której nie

dość, że buzia się nie zamykała, to jeszcze

gadała i śpiewała tak głośno, że nie mieliśmy

szans na żadne przypadkowe spotkanie

oko w oko z niedźwiedziem. Poza

tym, dostaliśmy na wyposażeniu kampera

spray na niedźwiedzie, którego na szczęście

nie użyliśmy i nie wiem nawet, czy

gdyby przyszło co do czego, to umielibyśmy

go użyć, ale nosiliśmy go w kieszeni

spodni dla większego komfortu psychicznego

i poczucia bezpieczeństwa, głównie

mojego. Gabi nie zdawała sobie z niczego

sprawy, a Arek jak zwykle był przekonany,

że żadnego niedźwiedzia nie spotkamy.

Spotkaliśmy. Ponad czterdzieści.

W Parku Narodowym Katmai, do którego

polecieliśmy specjalnie po to, by je pooglądać

i sfotografować. Zobaczyć jak prosto

do pyska łapią łososie płynące w górę rzeki

na tarło. To tam ukończyliśmy szkołę dla

poszukiwaczy niedźwiedzi, czyli szkolenie

z zachowania się w parku pełnym tych

zwierząt, w którym to my jesteśmy intruzami,

one są przecież u siebie. Bo jak inaczej

nazwać alaskańską dzicz, do której można

dostać się tylko wodolotem lądującym na

środku jeziora i dobijającym do plaży, za

którą jest już tylko ściana lasu – królestwo

i ostoja niedźwiedzia grizzly. Jest tam kilka

zabudowań, w których mieszkają i urzędują

strażnicy parku, wycięci niczym z kreskówki

o Misiu Yogi. I nic poza tym. Znaczy

Wypatrywanie wielorybów, Park Narodowy Kenai Fjords

się nic poza setkami niedźwiedzi, dla których

jest to naturalne środowisko. Rodzą

się tam, umierają, walczą o przywództwo,

zagryzają młode. Wszystko poza kontrolą

człowieka. Spędziliśmy tam niecałe cztery

godziny. W tym czasie pochodziliśmy

trochę po wyznaczonych i patrolowanych

przez strażników ścieżkach, poobserwowaliśmy

je z platformy widokowej nad

rzeką i wodospadem, porobiliśmy zdjęcia

godne National Geographic i z łączną liczbą

czterdziestu zobaczonych niedźwiedzi

na koncie – w tym matki z trójką młodych

– wróciliśmy do cywilizacji, o ile można tak

nazwać pozostałą część Alaski i Jukonu.

Gabi w krainie lodu i niedźwiedzi. USA po raz drugi

Niedźwiedzią przygodę na Alasce i w Jukonie

traktujemy do dziś jako lekcję przyrody,

symbiozy i wspólnego egzystowania

ludzi i dzikich zwierząt, lekcję, której żadna

szkoła nie nauczy tak dobrze, jak życie

i doświadczenie.

179

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!