17.04.2020 Views

Toros Bravos Sueltos - Boliwia

Drugi rozdział książki "Toros Bravos Sueltos czyli podróże pewnego małżeństwa" oporiadający o naszych przygodach w Boliwii.

Drugi rozdział książki "Toros Bravos Sueltos czyli podróże pewnego małżeństwa" oporiadający o naszych przygodach w Boliwii.

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Fot.: Gejzery El Tao. // Los géiseres de El Tao.


Boliwia Bolivia


Ten wulkan

W głowie słyszę: „zrób kolejny krok”. Nie, nie dam

rady. Czuję, jakbym na głowę miał nałożony plaskowy

worek. Bardzo głębokie wdechy nieco pomagają, ale

nogi są jak z waty. Łyk wywaru z koki i kolejne dziesięć

metrów zaliczone. Jest całkowicie ciemno i bardzo zimno,

minus osiemnaście stopni. Na szczęście nie ma wiatru.

Nad głową rozbłyskują miriady gwiazd. W promieniu

pięćdziesięciu kilometrów nie ma sztucznego światła,

więc widok jest hipnotyzujący. Jeszcze kilka kroków

i chwila odpoczynku na kamieniu. Nasz przewodnik,

wyglądający na sto lat niewielki, ale niezwykle silny

człowiek, na każdym postoju zamyka oczy i próbuje

uchwycić choć dwie minuty snu. Każda zmagazynowana

chwila odpoczynku przyda nam się później. Nawet

nie przekroczyliśmy pięć tysięcymetrów, zostało nam

jeszcze niemal tysiąc –w pionie. Co będzie wyżej, skoro

tutaj jest tak dia belnie ciężko?

O szóstej rano wychodzi słońce. Stoimy urzeczeni

widokiem. Kilkaset metrów pod nami pojawia się

wielobarwna pastelowa pustynia, usia na wulkanami

i turkusowymi jeziorkami. Błyskawicznie robi się cieplej

i czujemy, że się uda. Nic dziwnego, że Słońce zawsze

było tutaj Bogiem. Udało się. Po ośmiu godzinach

wspinaczki zdobyliśmy Volcano Licancabur – 5917 m

n.p.m. Po kolejnych czterech godzinach byliśmy na dole

i mogliśmy zmyć kurz w jednym z naturalnych, podgrzewanych

przez wulkan jeziorek.

Rok wcześniej, podczas wizyty w Chile, widziałem

Licancabura wielokrotnie. Szczególnie magicznie wygląda

o zachodzie słońca, mieniąc się czerwienią i fioletem.

Wtedy pojawiła się myśl o wejściu na jego szczyt,

właśnie na ten wulkan…

El volcán

Una voz en la cabeza me dice: haz un paso más. No, no

puedo. Me siento como si tuviera en la cabeza una bolsa

de plásco. Respiro profundamente, lo que me ayuda

un poco, pera las piernas me flaquean. Un trago de la

infusión de coca y soy capaz de pasar otros diez metros.

Está oscuro y hace mucho frío, menos dieciocho grados.

Por suerte, no hay viento. Encima brillan millones

de estrellas. En un radio de cincuenta kilómetros no hay

luz arficial, por lo cual la vista es hipnozante. Un par

de pasos más y descanso sobre una roca. Nuestro guía,

un hombre bajo que parece un anciano centenario, es

muy fuerte y robusto y en cada parada cierra los ojos

e intenta echar una cabezadita, aunque sea de dos

minutos. Cada momento de descanso almacenado en

nuestro cuerpo nos servirá después. Ni siquiera cruzamos

cinco mil metros sobre el nivel del mar, nos quedan

unos mil más, vercales. Qué será allí, en lo alto, si aquí

es tan dificil.

A las seis de la mañana sale el sol. Estamos allí hechizados

por la vista. Unos cientos de metros por debajo

aparece un desierto mulcolor, lleno de volcanes y lagos

de azul turquesa. De repente empieza a hacer calor

y senmos que lo lograremos. No es extraño que aquí

el sol siempre haya sido Dios. Lo logramos. Después de

caminar por algo más de ocho horas ascendemos el Volcán

Licancabur – 5917 m sobre el nivel del mar. Cuatro

horas más y estuvimos de vuelta a sus pies, pudiendo

quitar el polvo en una de las termas volcánicas.

Un año antes, durante un viaje a Chile, vimos el volcán

Licancabur muchas veces. Es especialmente mágico

a la puesta del sol, resplandecido de colores rojo

y violeta a la vez. Es cuando se nos ocurrió subirlo, subir

precisamente este volcán.

Fot.: Widok ze szczytu wulkanu Licancabur (5916 m n.p.m.). //

La vista desde la cima del volcán Licancabur (5916 m s. n. m.)

Fot. na stronach 34–35: Laguna Blanca. // Laguna Blanca.

32


33


34


35


36


Sól

Stoimy na środku białego lustra pokrywającego ziemię

w każdym kierunku, aż po horyzont. W oddali, jakieś

trzydzieści, czterdzieści kilometrów od nas, ciemnieją

szczyty wynurzających się zza horyzontu gór. Tylko

ciemniejsza smuga, pozostawiona na jasnej tafli przez

spaliny samochodów, przypomina, że to realne miejsce.

Miejsce, w którym są tylko dwie rzeczy -– śnieżnobiałe

podłoże i lazurowe niebo. Salar de Uyuni to dziesięć

tysięcy kilometrów kwadratowych równego jak stół solniska,

pozostałość po dawnym słonym jeziorze. Nasza

droga wiedzie z północnego jego krańca, spod wulkanu

Tunupa, na południowy zachód do granicy boliwijsko-

-chilijskiej.

Jak na całym Alplano, także na Salar de Uyuni wraz

ze zbliżaniem się nocy zaczyna bardzo mocno wiać i robi

się bardzo zimno Ale wieczór przynosi tutaj dodatkową

niespodziankę. Obniżające się nad horyzontem słońce

sprawia, że ta na pozór płaska kraina zaczyna raptownie

się zmieniać. Coraz dłuższy cień maluje na solnej powierzchni

wzory jakby stworzone ręką człowieka. Po chwili

słońce zachodzi i zostają już tylko gwiazdy.

La sal

Estamos en el medio de un espejo blanco que cubre

el suelo en cada dirección, hasta el horizonte. En la lejanía,

a unos treinta o cuarenta kilómetros, en el horizonte

aparecen como sombras las cumbres de las

montañas. Solo un rastro oscuro de gases dejado en la

superficie blanca por los los tubos de escape de coches

nos recuerda de lo real que es este lugar, donde hay

solo dos cosas – el suelo blanco como la nieve y el cielo

azulado. El Salar de Uyuni es un solar de diez mil metros

cuadrados, plano como la mesa. Es lo que quedó de un

anguo lago salino. Nuestro camino va de su extremo

norte, de los pies del volcán Tunupa, hasta la parte

suroeste, la frontera chilena.

En el Salar de Uyuni, como en todo el Alplano,

al anochecer empieza a hacer mucho viento y mucho

frío. Pero la tarde sorprende aún más. El sol al bajar hace

que el suelo aparentemente plano empieza a cambiar.

La cada vez más larga sombra pinta en esta superficie

de sal dibujos como creados por una mano humana.

Después de un rato el sol se pone y quedan solo las

estrellas.

Fot. po lewej: Salar de Uyuni o zmierzchu. //

El salar de Uyuni al anochecer.

Fot. po prawej: Salar de Surire. // El salar de Surire.

37


Gardziel diabła

Wstajemy o piątej rano. Zimno, ciemno, wokoło żywej

duszy. Samochód jedzie bardzo powoli, bo na drodze

jest wiele ostrych kamieni i nie chcemy się na żaden

wpakować. Ostatni kilometr to już istny labirynt przejechany

z prędkością 10 km/h. Dobrze, że już widno.

Dojeżdżamy do jednego z najaktywniejszych wulkanów

andyjskich – Irruputuncu. W latach 1995–2003

miały tutaj miejsce silne erupcje, w niebo strzelały

chmury pyłu. Jeszcze tylko śniadanie u podnóża góry

i idziemy. Nie jesteśmy tutaj pierwsi, wyraźnie widać

zygzakowatą ścieżkę na szczyt. Postanawiamy skrócić

nieco drogę i iść prosto. Po kilkudziesięciu metrach

stwierdzamy, że ścieżkę wydeptał ktoś znacznie mądrzejszy

od nas. Wracamy na nią i powoli pniemy się w górę.

Po drodze widzimy fumaroles, gorące wyziewy wulkaniczne

wydobywające się z niewielkich otworów poniżej

krateru. Przy jednym z nich siarkowy dym objął mnie

całego i przez chwilę, zdezorientowany, miałem problem

ze znalezieniem właściwej drogi ucieczki. Po kilku

godzinach doszliśmy na krawędź krateru znajdującego

się ponad pięć tysięcy metrów nad poziomem morza.

W dole zobaczyliśmy przepastną dziurę, a w niej czerwoną

kropkę lawy, otoczoną wielkim żółtym kołem siarki,

wszystko spowite wirującym dymem. „Garganta del

Diablo” – mówię do naszego kierowcy i przewodnika.

Uśmiecha się szczerze i kiwa głową na znak, że myśli

tak samo.

La garganta del diablo

Nos levantamos a las cinco de la mañana. Hace oscuro

y frío, y no hay nadie en el alrededor. El coche va sin

prisa, porque la carretera está llena de piedras agudas

y no queremos meternos en una. El úlmo kilómetro

es un verdadero laberinto cruzado a una velocidad de

10 km por hora. Por suerte ya hay luz.

Llegamos a uno de los más acvos volcanes andinos –

Irruputuncu. En los años 1995-2003 tuvieron lugar aquí

unas grandes erupciones, rando al cielo nubes de cenizas

volcánicas. Desayunamos en los pies de la montaña

y salimos. No somos los primeros. Se puede ver un camino

ondeado que lleva hasta la cima. Decidimos acortar

el camino y seguir todo recto. Después de unos cuantos

metros nos damos cuenta de que el camino había

sido trazado por alguien más listo que nosotros. Volvimos

a ella y paso por paso ascendimos la montaña. Por

el camino vimos muchas fumarolas, mezclas de gases

y vapores que surgen por las grietas exteriores de volcanes.

Cerca de una de ellas el vapor sulfúrico nos envolvió

de pies a cabeza, y por un momento, desorientados,

tuvimos problemas para encontrar nuestro camino.

Al cabo de unas horas llegamos a la cresta del cráter

que está a unos cinco mil metros sobre el nivel del

mar. Por debajo vimos un orificio enorme con lava roja

rodeada con azufre amarillo, todo cubierto con humo.

“La garganta del diablo”, le dije a nuestro conductor

y guía. Se sonríe, mueve la cabeza, señalando que piensa

lo mismo.

Fot. powyżej: Widok ze szczytu wulkanu Irrutupuncu // La vista

desde la cima del volcán Irruputuncu

Fot. po prawej: Najwyższy szczyt Boliwii Nevado Sajama

(6542 m n.p.m.) o zmierzchu. // La vista desde la cima del volcán

Licancabur (5916 m s. n. m.)

38


39


40


Cerro rico

W dawnych czasach pewien pasterz zgubił swoją lamę.

Szukał jej tak długo, aż w szczerym polu zastała go noc.

Pasterz musiał spędzić ją pod gołym niebem i żeby się

ogrzać, rozpalił ogień. Jakież było jego zdziwienie, kiedy

rano zobaczył srebrną strużkę wypływającą spod ogniska.

Tak według legendy odkryto srebro wewnątrz Cerro

Rico, czyli „bogatej góry” – szczytu wznoszącego się, nad

miastem Potosí. Na nieszczęście wiadomość o odkryciu

dotarła do uszu hiszpańskich konkwistadorów. Znalezisko

sprawiło, że obok góry powstało miasto, w szczycie

swojej świetności kilkukrotnie liczniejsze niż ówczesny

Londyn. Żądza skarbów okazała się zgubna dla lokalnej

ludności. Zmuszani do wieloletniej niewolniczej pracy

wewnątrz góry, nie widzieli już słońca do samej śmierci.

Pod koniec XVI wieku w Potosí wydobywano

sześćdziesiąt procent całkowitej produkcji srebra na

świecie. Mówi się, że srebra było tyle, że można by zrobić

z niego most łączący Amerykę i Hiszpanię, a zostałoby

go jeszcze sporo, aby je po tym moście przewieźć.

Wchodzimy do jednego z niezliczonych chodników,

wykutych w całej górze chaotycznie, bez żadnego planu.

Lampy na naszych kaskach ledwo rozświetlają ciemności.

Trzeba bardzo uważać na głowę, i żeby nie wpaść

do jednego z licznych szybów. Spotykamy kilku pracujących

mężczyzn. Oprócz tego, że mają kaski, niewiele się

tutaj zmieniło na przestrzeni wieków. Srebra już prawie

nie ma, teraz wykopuje się głównie cynę. Zwyczajowo

w prezencie przynosi się górnikom to, co im najbardziej

potrzebne: kokę, rum i laski dynamitu. Po krótkiej rozmowie

odwiedzamy jeszcze ukryty w jednej z bocznych

jaskiń posąg El Tío, władcy podziemi. Trzeba go

udobruchać, polewając jego oblicze rumem, posypując

liśćmi koki i wkładając mu w usta papierosy. To on decyduje,

kto wyjdzie z kopalni żywy, a kto w niej zostanie

na wieki.

Cerro rico

Erase un pastor que perdió su llama. La buscaba tanto

empo le sorprendió la noche. El pastor tuvo que pasarla

al intemperie y para no pasar el frío encendió el

fuego. Cuan fue su sorpresa cuando por la mañana vio

un hilo de plata que salía por debajo del fuego. Es lo

que dice la leyenda sobre el descubrimiento de la plata

dentro del Cerro Rico, que domina la ciudad de Potosí.

Por desgracia está nocia llegó a los oídos de los conquistadores

españoles. El descubrimiento hizo que cerca

de la montaña surgiera una ciudad que en su empo

era mucho más grande que Londres de entonces.

Al final del siglo XVI en Potosí se extraía el 60% de la

entera producción de plata en el mundo. Se dice que

había tanta plata que se podía construir de ella un puente

que unía América y España, y que sobraría para

llevar por este puente a Europa.

Entramos en una de muchas galerías de mina que

fueron excavadas en la montaña de manera muy caóca,

sin plano alguno. Los focos de nuestros cascos iluminan

la oscuridad. Hay que tener mucho cuidado con la

cabeza y también para no caer en uno de los numerosos

pozos. Encontramos a unos hombres que allí trabajan.

Tienen cascos y es todo que ha cambiado aquí a lo largo

de los siglos. Ahora casi no hay plata, lo que excavan es

estaño. De costumbre se les trae a los mineros lo que

más necesitan: coca, ron, palos de dinamita. Cruzamos

un par de palabras con ellos y después vamos a una

de las cuevas laterales donde está el monumento de El

Tío, el dios de inframundo. Hay que aplacarlo rociando

su rostro con ron, rándole hojas de coca y meendo

cigarrillos en su boca. Es él quien decide quién saldrá

de la mina sano y salvo y quien se quedará en ella para

siempre.

Fot. po lewej: Potosí – Cerro Rico. // Potosí – el cerro Rico.

41


42


Smakołyki

Po aklimatyzacji wysokościowej nad jeziorem Ticaca

i przed wyprawą na Alplano, której celem było wejście

na kilka wulkanów, odpoczęliśmy jeden dzień w La

Paz. Poszliśmy do przyzwoitej restauracji, by po raz ostatni

zjeść „coś normalnego”. Po obfitym obiedzie podeszliśmy

do baru i zapytaliśmy, co Boliwijczycy piją

po posiłku. Barman pokazał nam whisky i inne alkohole

dobrze znane z półek w Tesco. „Ale coś takiego

prawdziwie boliwijskiego” – nie ustępujemy. „Chcecie

coś takiego dla prawdziwych hombres?” Uśmiecha się

szelmowsko. „No tak” – odpowiadamy. Schylił się i po

chwili postawił na blacie kilkulitrowy słój z narzuconą na

niego ścierką. Co to jest? Pewnie jakiś lokalny bimber.

Kiedy szybkim ruchem ściągnął ścierkę, cofnęliśmy się

o dobre pół metra. Ze słoja wypełnionego przeźroczystą

cieczą patrzył na nas olbrzymi wąż. Wielki boa był ciasno

zwinięty w słoiku w taki sposób, aby jego wyraźnie

widoczna głowa zastępowała etykietę „Dla prawdziwych

twardzieli”.

Jedzenie jest generalnie najsłabszą częścią boliwijskiej

kultury, przynajmniej na prowincji. Poza dużymi miastami

jedliśmy wywary z kury, zupę z komosy ryżowej

i mięso kurczaka lub lamy. Jedzenie lamy to właściwie

długotrwała walka przy pomocynoża i widelca w celu

ukrojenia kawałka mięsa, potem kilkuminutowe żucie

czegoś o konsystencji opony rowerowej, poprzetykanego

licznymi żyłami, i w końcu wypluciu niewiele mniejszego

kawałka niż ten, który się uprzednio włożyło

do ust. Dobrze, że choć ziemniakami można wypełnić

żołądek.

Golosinas

Después de aclimatarnos cerca del lago Ticaca, antes

de salir para Alplano, donde planeamos subir un par

de volcanes, descansamos un día en La Paz. Fuimos

a un restaurante decente para comer algo normal por

úlma vez. Nos llenamos con una comida abundante

y fuimos a un bar para tomar algo lo que los bolivianos

suelen tomar después de comer. El camarero nos enseñó

güisqui y otros alcoholes que conocíamos bien de

los estantes de Tesco. ¿No enen algo verdaderamente

boliviano? – insismos. ¿Quieren algo para hombres de

verdad? – nos mira picarescamente. Eso es – respondemos.

Se agachó y de repente puso en la barra una

jarra grande tapada con un trapo. ¿Qué es esto? Debe

de ser un aguardiente casero. Cuando en un instante

quitó el trapo, nos reramos casi un metro. De la jarra

llena de un líquido transparente nos miraba una serpiente

grandísima. Era un boa enrollado en esta jarra

de tal manera que su cabeza hacía de equeta ”para

verdaderos duros”.

La comida por lo general es la peor parte de la cultura

boliviana, al menos en provincias. Fuera de las grandes

ciudades comimos caldos de pollo, sopa de quínoa,

pollo o llama. Comer una llama es una verdadera lucha

primero para cortarla con un cuchillo y luego para

tragarla después de haberla mascado,a que la carne de

llama es como un neumáco de bicicleta con numerosas

venas, no es posible comerla entera, por lo cual al

final se escupe un trozo no menor de lo que acabamos

de meter en la boca. Suerte que hubiera patatas para

llenar el estómago.

Fot. po lewej: Dzieci na granicy boliwijsko-chilijskiej. // Los niños

en la frontera entre Chile y Bolivia.

Fot. po prawej: Jezioro Ticaca. // El lago Ticaca.

Fot. na stronie 40: Typowy kościół na Alplano. // Una iglesia

pica del Alplano.

43


To trzeba zobaczyć

• Złocisty kolor najwyższego szczytu Boliwii Nevedo

Sajama o zachodzie słońca.

• Setki flamingów brodzących w czerwonych

wodach Laguna Colorada.

• Kolorowe góry na pustyni Salvadora Dalego.

To trzeba przeżyć

• Wspiąć się na jeden z aktywnych wulkanów

i podziwiać pastelowy krajobraz niczym z innej

planety.

• Wejść do wnętrza kopalni Cerro Rico w Potosi

i zobaczyć, w jakich warunkach wciąż wydobywa

się rudę.

• Poczekać na zachód słońca na środku Salar de

Uyuni ze szklaneczką dobrego trunku w ręce.

Wskazówki praktyczne

• Możliwość kupienia żywności poza dużymi miastami

jest bardzo ograniczona.

• Aby wejść na wulkan, trzeba wynająć lokalnego

przewodnika. W Boliwii nie ma oznaczonych

szlaków.

Warto jeszcze

• Odbyć rejs statkiem po jeziorze Ticaca.

• Poszwendać się po cmentarzu pociągów

w pobliżu miasteczka Uyuni.

• Odwiedzić jedną z najważniejszych mennic

Nowego Świata w Potosí.

Hay que ver

• El color de oro del pico más alto de Bolicia Nevedo

Sajama al ponerse el sol.

• Centenares de flamencos andando en las aguas

coloradas de la laguna Colorada.

• Montañas de colores en el desierto de Salvador

Dalí.

Hay que vivir

• Escalar uno de los volcanes acvos y admirar el

paisaje de colores apastelados como fuera si del

otro planeta.

• Ingresar a la mina en el Cerro Rico en Potosí para

ver como se extrae el minerales.

• Esperar a la puesta del sol en el medio del Salar

de Uyuni con una vaso de algo bueno en la

mano.

Información prácca

• Las posibilidades de comprar comida fuera de las

grandes ciudades son muy limitadas.

• Para subir el volcán hay que contrar los servicios

del guía local. En Bolivia no hay senderos marcados.

Merece la pena

• Navegar en un barco por el lago Ticaca.

• Vagabundear por el cementerio de trenes cerca

de la ciudad Uyuni.

• Visitar una de las más importantes casas de

monedas del Nuevo Mundo en Potosí.

44


Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!