30.04.2019 Views

Czarny wygon. Bisy II

Ostatni tom cyklu ponownie przenosi czytelnika w malownicze krajobrazy Roztocza, jednak tym razem cały ten region w obliczu wielkiego zagrożenia prezentuje się o wiele mroczniej niż dotychczas. Zło przenikające z innego wymiaru łączy się z mocami, które w małej wiosce znalazły podatny grunt i błyskawicznie rosną w siłę. Witold Uchmann przekonał się już na własnej skórze, czym to grozi, więc postanawia stawić im czoło. Niespodziewanie otrzymuje wsparcie i wszystko wskazuje na to, że są szanse na pozytywny obrót spraw w ostatecznej walce z Czarnym i jego sprzymierzeńcami. Bisy II w spektakularny sposób wieńczą cykl "Czarny Wygon", przynosząc wciągającą, żywą i pełną zaskakujących zwrotów akcji fabułę. Jednocześnie zamykają wątki zawiązane w poprzednich trzech tomach i zapewniają czytelnikowi literacką grozę na najwyższym poziomie oraz przyspieszone tętno od pierwszej do ostatniej strony.

Ostatni tom cyklu ponownie przenosi czytelnika w malownicze krajobrazy Roztocza, jednak tym razem cały ten region w obliczu wielkiego zagrożenia prezentuje się o wiele mroczniej niż dotychczas. Zło przenikające z innego wymiaru łączy się z mocami, które w małej wiosce znalazły podatny grunt i błyskawicznie rosną w siłę. Witold Uchmann przekonał się już na własnej skórze, czym to grozi, więc postanawia stawić im czoło. Niespodziewanie otrzymuje wsparcie i wszystko wskazuje na to, że są szanse na pozytywny obrót spraw w ostatecznej walce z Czarnym i jego sprzymierzeńcami. Bisy II w spektakularny sposób wieńczą cykl "Czarny Wygon", przynosząc wciągającą, żywą i pełną zaskakujących zwrotów akcji fabułę. Jednocześnie zamykają wątki zawiązane w poprzednich trzech tomach i zapewniają czytelnikowi literacką grozę na najwyższym poziomie oraz przyspieszone tętno od pierwszej do ostatniej strony.

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

VIDEOGRAF


Redakcja<br />

Anna Seweryn-Sakiewicz<br />

Ilustracja na okładce<br />

Dariusz Kocurek<br />

Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />

Grzegorz Bociek<br />

Korekta<br />

Urszula Bańcerek<br />

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych<br />

jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.<br />

Wydanie I, Chorzów 2014<br />

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c<br />

tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35<br />

fax 32-348-31-25<br />

office@videograf.pl<br />

www.videograf.pl<br />

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12<br />

dystrybucja@dictum.pl<br />

www.dictum.pl<br />

© Copyright by Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2013<br />

© Copyright by Stefan Darda<br />

ISBN 978-83-7835-281-5


Są granice, przez które nie można wrócić.<br />

Walenty Dobrowolski


Mojemu Siostrzeńcowi — Jędrzejowi


Rozdział pierwszy<br />

1.<br />

Zbliżając się do tonących w strugach deszczu zabudowań<br />

Bliżowa, zacząłem się zastanawiać, czy podła pogoda nie<br />

jest przypadkiem zwiastunem powtórki z roku tysiąc dziewięćset<br />

pięćdziesiątego drugiego. Niewiele było mi wiadomo<br />

o mieszkańcach wioski, nie miałem pojęcia, co się w niej<br />

ostatnio wydarzyło, ale przecież nie mogłem wykluczyć, że<br />

potrójne morderstwo nie było jedyną dokonaną tutaj w ostatnim<br />

czasie zbrodnią.<br />

„Skoro <strong>Czarny</strong> z Dobrowolskim kręcą się w pobliżu, to<br />

wszystko jest możliwe i historia Starzyzny może się powtórzyć<br />

w każdej chwili” — pomyślałem, a potem przyspieszyłem<br />

kroku, mając nadzieję, że to, co spotkało mnie i Jankę,<br />

gdy próbowaliśmy uciec z Roztocza — burza, padające i blokujące<br />

nam drogę drzewo, przewrócona cysterna pod Zamościem<br />

— to wszystko nie były zdarzenia przypadkowe.<br />

Jakaś siła chciała nas za wszelką cenę zatrzymać i nie miałem<br />

powodów, aby przypuszczać, że <strong>Czarny</strong> maczał w tym<br />

swoje brudne paluchy.<br />

— Jesteś na to za cienki, stary pierdzielu — syknąłem.<br />

— Nie masz władzy nad pogodą, prawda? Pogodą zawiadu-<br />

9


je ktoś mocniejszy od ciebie, ktoś, kto zesłał klątwę i sprawił,<br />

że przez całe dziesięciolecia nad Starzyzną ani razu nie<br />

zaświeciło słońce…<br />

Dolinę, w której położony był Bliżów, na ułamek sekundy<br />

rozjaśnił ostry blask, a niedługo później przez okolicę przetoczył<br />

się mrukliwy, basowy odgłos grzmotu.<br />

Przystanąłem i popatrzyłem do góry. Deszcz wciąż się<br />

wzmagał, a gęste czarne chmury sprawiały, że było ciemno<br />

jak tuż przed zapadnięciem zmroku. Spojrzałem na zegarek<br />

— było kilka minut po siedemnastej, więc do zmierzchu<br />

pozostawały jeszcze jakieś trzy godziny.<br />

Miałem za sobą prawie nieprzespaną noc i dzień w większości<br />

spędzony na wyczerpujących poszukiwaniach Mateusza,<br />

ale wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek.<br />

Podejrzewałem, że w tej grze może się liczyć każda<br />

minuta. Jednocześnie byłem przekonany, że bardzo ważne<br />

będzie podejmowanie właściwych decyzji i już dosłownie kilka<br />

minut później przekonałem się, że zwłaszcza w tej drugiej<br />

kwestii miałem rację.<br />

Miałem rację jak jasna cholera.<br />

*<br />

Jeden rzut oka na przecinającą wieś ulicę wystarczył, by<br />

zorientować się, że poszukiwania — przynajmniej na razie<br />

— zostały przerwane albo znacznie ograniczone. Prawdopodobnie<br />

mieszkańcy, którzy brali w nich udział, nieco<br />

ochłonęli po zderzeniu z pierwszą, histeryczną reakcją Teresy.<br />

Zapewne uważali, że skoro mały ostatni raz był widziany<br />

w towarzystwie wujka, to nic złego nie mogło mu<br />

się stać i byli przekonani, że pewnie niedługo Mateusz odnajdzie<br />

się cały i zdrów.<br />

Gdyby w mijanym właśnie przeze mnie budynku ujrzeli<br />

skrępowane, powieszone na belce stropowej zwłoki żony<br />

wujka i jego córek, to ich punkt widzenia niewątpliwie uległby<br />

diametralnej odmianie.<br />

10


Zatrzymałem się przy parkanie okalającym dom należący<br />

do Bielakowej. Obok mnie, głośno perkocząc, przejechał traktor<br />

ciągnący za sobą rozklekotaną metalową przyczepę. Zaraz<br />

potem minęły mnie dwie roześmiane nastolatki, a ja wciąż zastanawiałem<br />

się nad swoim następnym krokiem. Trzeba zawiadomić<br />

policję — to jasne. Teresa chciała to zrobić od razu,<br />

ale z wiadomych względów nikt przy zdrowych zmysłach nie<br />

potraktowałby jej zgłoszenia poważnie. Teraz sytuacja wyglądała<br />

inaczej, ale… jak miałbym wytłumaczyć mundurowym,<br />

że nie zgłosiłem od razu potrójnego morderstwa?<br />

Krótko mówiąc — miałem szansę stać się głównym podejrzanym.<br />

Wprawdzie patolog sądowy stwierdziłby najpewniej, że<br />

śmierć zamordowanych nastąpiła sporo czasu przed moją<br />

wizytą w sąsiednim domu (od porannego zaginięcia Mateusza<br />

minęło już dobrych kilka godzin, więc postępujące rigor<br />

mortis robiło już swoje), ale procedury trwałyby zapewne dość<br />

długo. No i przy okazji zaraz zaczęłyby się pytania o to, co<br />

robiłem wcześniej, a na potwierdzenie swojego całonocnego<br />

pobytu w domu Adamowiczów nie miałem przecież żadnych<br />

świadków ani dowodów. Pewnie musiałbym też spróbować<br />

określić cel, sposób i termin mojego pojawienia się na<br />

Roztoczu. Pokiwałem więc głową, pomagając w ten sposób<br />

w przekonaniu samego siebie, że muszę znaleźć jakieś inne<br />

wyjście, niż zagranie z policją w otwarte karty. Przekonałem<br />

też sam siebie, że równie dobrze mogę o tym wszystkim<br />

pomyśleć, siedząc pod dachem, a nie stercząc w strugach<br />

ulewnego deszczu.<br />

Zanim pchnąłem furtkę prowadzącą na podwórze, pomyślałem<br />

jeszcze o samochodzie, który zostawiłem jakieś pięćset<br />

metrów dalej. W tej akurat chwili nie był mi potrzebny,<br />

ale na pewno lepiej byłoby, gdyby stał pod domem, i to<br />

najlepiej zatankowany pod korek. Póki co jednak bak zionął<br />

pustką, a ja byłem przemoknięty i zmarznięty na kość,<br />

więc uznałem, że ta sprawa może poczekać. Pamiętam też,<br />

11


że pomyślałem tęsknie o suchym ubraniu, spoczywającym<br />

w torbie na tylnym siedzeniu, ale nie zdecydowałem się na<br />

próbę jego przyniesienia.<br />

„Trudno, najwyżej jeszcze będę musiał wyschnąć drugi<br />

raz w ciągu tej doby” — pomyślałem, a potem żwawo pokuśtykałem<br />

w kierunku domu.<br />

To, że w fordzie Adamowicza został też różaniec Pauliny,<br />

zupełnie mi nie przeszkadzało. Zdaje się, że wtedy kompletnie<br />

wyleciało mi to z głowy. Cóż, nie można wprawdzie<br />

cały czas mieć wszystkiego na uwadze, ale później i tak sam<br />

się dziwiłem własnej głupocie.<br />

*<br />

W kuchni zastałem siedzącą samotnie przy stole Jankę,<br />

która, gdy tylko mnie zobaczyła, natychmiast położyła palec<br />

na ustach, dając mi do zrozumienia, żebym zachowywał<br />

się cicho. Potem powiedziała prawie szeptem:<br />

— Wzięła coś na uspokojenie, położyła się i natychmiast<br />

zasnęła jak kamień.<br />

Bezszelestnie zamknąłem drzwi i usiadłem naprzeciw niej.<br />

— Trochę snu dobrze jej zrobi. Bardzo to przeżywa… —<br />

odezwała się znów, ale nagle przerwała. Zdaje się, że dopiero<br />

wtedy się zorientowała, jak bardzo jestem przemoczony.<br />

— Boże święty, cały jesteś siny z zimna! Musisz zdjąć<br />

te mokre ciuchy. Może Teresa będzie coś miała odpowiedniego<br />

po mężu…<br />

— Możesz mi najpierw zrobić coś gorącego do picia? —<br />

zapytałem. — Najlepiej herbatę z dużą ilością cukru…<br />

Natychmiast wstała i chwyciła za czajnik, by napełnić<br />

go wodą.<br />

— Zresztą, chyba nie ma sensu szukać ubrań na zmianę,<br />

bo pewnie i tak zaraz będę wychodził — dodałem.<br />

— Zjesz coś?<br />

— Nie, niczego bym nie przełknął po tym, co… — W ostatniej<br />

chwili ugryzłem się w język, ale Janka i tak popatrzyła<br />

12


na mnie uważnie. — Nie, dziękuję — skończyłem i uciekłem<br />

wzrokiem w stronę okna.<br />

To jeszcze nie była odpowiednia chwila, by powiedzieć jej<br />

o siostrze Teresy i dziewczynkach, ale wciąż o nich myślałem<br />

i ze względu na dokuczliwy, niemal fizycznie wyczuwalny<br />

w gardle węzeł nie dałbym rady przełknąć niczego poza herbatą.<br />

— Czy jest jakaś rzecz, o której powinnam wiedzieć?<br />

— Postawiła czajnik na piecu, odwróciła się, oparła biodrami<br />

o zlew i skrzyżowała ręce na piersiach. — Przecież widzę,<br />

że coś jest nie tak.<br />

Znów spojrzałem jej prosto w oczy.<br />

— Chyba lepiej, żebyś nie wiedziała. Sam nie mogę sobie<br />

z tym…<br />

— Poczekaj chwilę — bezceremonialnie weszła mi w słowo.<br />

— Zdaje się, że już chciałeś mnie ochronić przed pewnymi<br />

informacjami i wiemy, jak się to skończyło. — Lekko podniosła<br />

głos. — Poza tym zdaje się, że jeszcze w Łęcznej oboje<br />

zrozumieliśmy, że nasze spotkanie nie było przypadkowe,<br />

że oboje siedzimy w tym gównie po uszy… A teraz znów zaczynasz<br />

przede mną mieć jakieś swoje tajemnice?! — Oparła<br />

dłonie o blat, pochylając się i przybliżając twarz do mojej.<br />

Jej policzki płonęły. — Myślisz sobie, że taki mądry jesteś?<br />

Że sam sobie dasz ze wszystkim radę?!<br />

— Zaraz zbudzisz Teresę — powiedziałem cicho. — Chyba<br />

lepiej byłoby, gdybyśmy mogli porozmawiać bez niej?<br />

Starałem się, aby moje słowa zabrzmiały pojednawczo,<br />

ale Janka wciąż oddychała ciężko i wpatrywała się we mnie<br />

z nieukrywaną złością. Z opresji wybawił mnie narastający<br />

dźwięk czajnikowego gwizdka.<br />

Nalała herbatę i gdy stawiała ją przede mną, wyglądała<br />

już na nieco bardziej opanowaną.<br />

— Dobrze, zatem porozmawiajmy spokojnie. — Usiadła<br />

naprzeciw mnie. — Ale życzyłabym sobie, żebyś już niczego<br />

przede mną nie ukrywał. Nie jestem małą dziewczynką,<br />

a zawsze co dwie głowy, to nie jedna.<br />

13


Wziąłem do ręki łyżeczkę, ale ręka drżała mi tak mocno,<br />

że poprosiłem Jankę o pomoc w posłodzeniu herbaty, aby<br />

nie rozsypywać cukru po całym stole.<br />

— W porządku. — Skończyłem mieszać i położyłem łyżeczkę<br />

na stole, tuż obok znanych mi już kluczy i stojącego<br />

na środku metalowego krucyfiksu. — Skoro chcesz, to dobrze,<br />

ale przygotuj się na bardzo złe wieści.<br />

Zobaczyłem w jej źrenicach lęk, ale wtedy już chyba nie<br />

cofnąłbym się przed szczegółową relacją z ostatniej nocy i —<br />

co ważniejsze — przed opowiedzeniem jej tego, co zobaczyłem<br />

w sąsiednim domu.<br />

„W końcu sama tego chciała. Zresztą — pomyślałem, przełykając<br />

pierwszy łyk herbaty — skoro od wydarzeń w Łęcznej<br />

mamy stanowić zgrany tandem…”.<br />

— Mateusz został porwany przez Czarnego, prawda? —<br />

zapytała, nerwowo przełykając ślinę.<br />

— Tak sądzę. Właściwie, to jestem tego pewien.<br />

Przez chwilę przyglądała mi się uważnie, szukając wsparcia<br />

w postaci chociażby odrobiny nadziei.<br />

Bezskutecznie.<br />

— Boże! — Ukryła twarz w dłoniach. — Ale jak to się<br />

stało? Dlaczego?! Przecież poszedł z Tadeuszem, skąd mogłam<br />

wiedzieć…?! Mogłam go bardziej pilnować.<br />

Wskazałem metalowy krzyż.<br />

— Nic więcej nie mogłaś zrobić. Gdybym tu był, też pewnie<br />

niewiele bym pomógł.<br />

Wpatrując się w krucyfiks, zastanawiała się przez moment.<br />

— Gdyby Mateusz nie wyszedł z kuchni, to by nie został<br />

porwany, prawda?<br />

— Tego nie możemy być pewni. Poza tym… jeśli nie<br />

w ten sposób, to mąż Bożeny spróbowałby w inny i w końcu<br />

by mu się udało.<br />

Nic nie wskazywało na to, że moje słowa przyniosły jej jakąkolwiek<br />

ulgę. A przecież najgorsze było jeszcze przed nią.<br />

14


— Janka… wiesz, wydaje mi się, że nikt nie mógł temu<br />

zapobiec, ale… — Dotknąłem jej przedramienia, a ona kurczowo<br />

chwyciła moją rękę, zauważając łzy w moich oczach.<br />

— …ale obawiam się, że mam dla ciebie… dla ciebie i dla<br />

Teresy, jeszcze więcej złych wiadomości.<br />

*<br />

Gdy skończyłem relację, która — zwłaszcza pod koniec —<br />

z trudem przechodziła mi przez gardło, Janka przez dłuższą<br />

chwilę siedziała tak, jakby nie zrozumiała ani słowa z tego,<br />

co powiedziałem. Jedyną zewnętrzną reakcją, jaką zauważyłem,<br />

była zmiana koloru jej policzków. Jakiś czas temu były<br />

prawie purpurowe, by w ciągu ledwie kilku minut zmienić<br />

barwę na trupiobladą. Wciąż ściskała moją rękę. Teraz już<br />

tak mocno, że ciężko było to wytrzymać.<br />

Nagle uścisk zelżał. Poczułem drżenie dłoni Janki; tuż<br />

potem bezgłośny szloch wstrząsnął jej ciałem. W tym momencie<br />

patrzyła już na mnie tak, jakby właśnie wszystko<br />

stało się jasne.<br />

— To… — Odchrząknęła, puściła moją rękę i złożyła dłonie<br />

na podołku. — To ja je zabiłam. Gdybym lepiej pilnowała<br />

Mateusza, gdybym…<br />

— Janka…<br />

— …nie zgodziła się na to, żeby Tadeusz…<br />

— Janka! — prawie krzyknąłem.<br />

Przerwała i przez moment wyglądała na zdziwioną tym,<br />

że siedzę naprzeciw niej.<br />

— One prawdopodobnie nie żyły już w chwili, gdy tutaj<br />

przyszedł. Rozumiesz? Nie mogłaś ich uratować.<br />

Skinęła głową.<br />

— Rozumiem. To moja wina, że zginęły.<br />

Wyglądało na to, że wpadła w jakiś rodzaj stuporu. W dodatku<br />

zaczęła ciężko oddychać przez szeroko otwarte usta,<br />

wyprostowała się i położyła dłoń na lewej piersi. Natychmiast<br />

przypomniałem sobie o jej problemach z sercem i kiedy sam<br />

15


zaczynałem wpadać w panikę, po jej policzkach zaczęły płynąć<br />

łzy. Trwało to może minutę, może półtorej, ale gdy otarła<br />

policzki, spojrzała na mnie już prawie zupełnie trzeźwo. Upiła<br />

kilka łyków mojej herbaty, a potem odetchnęła głęboko.<br />

— Wszystko w porządku? — zapytałem.<br />

— Nie, nic nie jest w porządku — odparła natychmiast.<br />

— Ale musimy spróbować jakoś uratować Mateusza, prawda?<br />

Bo coś chyba można zrobić, jakoś mu pomóc…?<br />

— Chciałaś, żebym był z tobą szczery, to będę. Nie mam<br />

pojęcia.<br />

— Musimy przynajmniej spróbować. — Powiedziała to<br />

tak spokojnym, a jednocześnie zdeterminowanym tonem, że<br />

aż trudno było uwierzyć w tę jej natychmiastową przemianę.<br />

— Teresą też musimy się zająć.<br />

— No dobrze. Ale właśnie nie bardzo wiem, co można teraz<br />

zrobić. Zastanawiałem się już nad tym, zanim tu przyszedłem,<br />

no i… — Wzruszyłem ramionami. — No i pojęcia<br />

nie mam.<br />

— Na pewno musimy jakoś zabrać stąd Tereskę. Nie może<br />

jej tu być, gdy… no wiesz…<br />

— Wiem. Gdy okaże się, co miało miejsce w domu jej<br />

siostry.<br />

— No właśnie. Dobrze byłoby też, żebyś miał jakieś alibi.<br />

Byłbyś głównym podejrzanym, dopóki…<br />

— Tak, już o tym myślałem. Ale może na razie wstrzymać<br />

się z zawiadamianiem policji?<br />

— Musimy to zrobić, i to jak najszybciej. Im później,<br />

tym w gorszym świetle cię to postawi. A przecież nie możesz<br />

teraz dać się zamknąć nawet na czterdzieści osiem godzin,<br />

prawda?<br />

— Tak, nie mogę teraz pojechać na dołek.<br />

— Na dołek?<br />

— Tak. Tak właśnie Stanisławski powiedział do… Zresztą,<br />

teraz to nieważne. — Przypominanie mojego pierwszego<br />

spotkania z mężem Janki nie było chyba w tym momencie<br />

16


najlepszym pomysłem. — Posłuchaj! — Nagle mnie olśniło.<br />

— Muszę do niego zadzwonić!<br />

Klucze od sąsiedniego domu wciąż leżały tak, jak je położyłem<br />

przed spacerem na pobliskie wzgórze. Sięgnąłem<br />

po nie i zapytałem:<br />

— Komórka Adama jest wyładowana, Teresa — mówiłaś<br />

mi o tym w Łęcznej — nie ma tutaj telefonu. Ale u jej<br />

siostry jest, prawda? Wydaje mi się, że widziałem aparat<br />

w przedpokoju…<br />

Popatrzyła na mnie zaskoczona.<br />

— Chyba nie chcesz znów tam pójść?<br />

— No pewnie, że nie chcę, ale nie mam wyjścia. Nie pójdę<br />

teraz przecież prosić nieznajomych o przysługę, zresztą,<br />

nie mógłbym wtedy spokojnie porozmawiać z Jankiem.<br />

— To może ja…?<br />

— Ty zostań z Teresą. A gdyby się obudziła, to spróbuj<br />

delikatnie podpytać o to, dlaczego się tak dziwnie zachowywała,<br />

jak rano przyjechaliśmy.<br />

Wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jej oczy, bym zorientował<br />

się, że doskonale wie, co mam na myśli.<br />

2.<br />

Chciałem to mieć jak najszybciej za sobą, a jednak drogę do<br />

sąsiedniego domu pokonałem dość powoli, uważnie rozglądając<br />

się wokół. Równie istotne jak telefon do Stanisławskiego<br />

było to, aby — przynajmniej na razie — nie wzbudzić niepotrzebnego<br />

zainteresowania mieszkańców Bliżowa. Po raz<br />

ostatni omiotłem wzrokiem otoczenie w momencie przekręcania<br />

klucza i kiedy nie dostrzegłem w pobliżu żywego ducha,<br />

nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły bezszelestnie.<br />

Wewnątrz panował półmrok, więc odruchowo zacząłem<br />

szukać włącznika światła. Po chwili zastanowienia uznałem<br />

17


jednak, że lepiej będzie, gdy przyzwyczaję oczy do ciemności<br />

i nie zaryzykuję ewentualnego zainteresowania kogoś<br />

z zewnątrz.<br />

Może po minucie zacząłem widzieć lepiej, więc ruszyłem<br />

w stronę telefonu, który był przymocowany do ściany po prawej<br />

stronie, obok wieszaków na wierzchnie ubrania. Minąłem<br />

drzwi prowadzące do pokoju, w którym wcześniej znalazłem<br />

wiszące zwłoki. Z całych sił starałem się nie patrzeć<br />

w tamtą stronę. Zdjąłem słuchawkę z aparatu, sięgnąłem do<br />

tarczy i… dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie znam<br />

numeru do Janka. Zanim zdążyłem sam siebie zrugać w myślach,<br />

zobaczyłem stojącą poniżej telefonu drewnianą szafkę<br />

na buty. Książka telefoniczna leżała obok sterty kolorowych<br />

magazynów dla kobiet, których pewnie już nikt nie<br />

będzie czytał. Wyglądała na dość sfatygowaną, skoro jednak<br />

dotąd była używana, to istniała szansa, że dane w niej<br />

zawarte będą w miarę aktualne.<br />

— Tym razem chyba ci się udało, kretynie — szepnąłem,<br />

po czym rozpocząłem gorączkowe poszukiwania numeru.<br />

Nerwowo przerzucałem kartki, aż wreszcie znalazłem nazwisko<br />

Janka. Sprawdziłem jeszcze kierunkowy i zacząłem wykręcać<br />

numer. W momencie, gdy mój palec utkwił w dziurce<br />

oznaczonej czwórką, zamarłem. Uświadomiłem sobie, że<br />

od mojego ostatniego pobytu w domu coś się tutaj zmieniło.<br />

Poczułem, jak coraz mocniej krew pulsuje mi w skroniach,<br />

a słuchawka zaczyna niebezpiecznie ciążyć. Dwiema rękami<br />

jakoś udało mi się ją odwiesić.<br />

Jednocześnie przyszło mi do głowy coś, o czym wcześniej<br />

zupełnie nie pomyślałem. Wcześniej, kiedy pojawiłem<br />

się tu po raz pierwszy, automatycznie założyłem, że skoro<br />

drzwi były zamknięte na klucz, a klucz nie tkwił w zamku,<br />

to ktoś po prostu zamknął dom od zewnątrz. Zbyt wiele<br />

emocji towarzyszyło mi w tamtym momencie, bym mógł<br />

całą sytuację rozkładać na czynniki pierwsze, zwłaszcza gdy<br />

w pokoju odkryłem…<br />

18


— Drzwi — szepnąłem, rozumiejąc już. — Przecież drzwi<br />

na pewno zostawiłem otwarte… Tak, jak je zastałem.<br />

Korytarz był dość długi, jego drugą część, położoną teraz<br />

na prawo ode mnie, skrywała ciemność. Wrażenie, że nie<br />

jestem sam, że ktoś stoi w mroku i obserwuje moje poczynania,<br />

z każdą wlokącą się w nieskończoność sekundą było<br />

coraz bardziej dojmujące. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni,<br />

w której zwykłem nosić różaniec Pauliny.<br />

„Zostawiłeś go w aucie — pomyślałem. — Podobnie jak<br />

nóż… Jak mogłeś tego nie przewidzieć?!”.<br />

Ale zaraz potem wspomniałem uczucie niepohamowanej<br />

złości, które zawrzało we mnie na wzgórzu, i odwróciłem<br />

gwałtownie głowę, oczekując ujrzenia świecącej w głębi<br />

korytarza pary oczu.<br />

Nikogo.<br />

Tym razem się pomyliłem.<br />

Pozostawał jednak zamknięty pokój, z którego — nagle<br />

słuch mi się wyostrzył na tyle, że aż trudno było uwierzyć,<br />

że nie słyszałem tego wcześniej — dobiegał cichy dźwięk,<br />

przypominający odgłos wprawionego w ruch, lekko skrzypiącego<br />

bujanego fotela.<br />

Zrobiłem kilka kroków, stanąłem przed drzwiami, kładąc<br />

dłoń na chłodnej klamce. Chwila zawahania. Powróciły doskonale<br />

wryte w pamięć zdarzenia związane z trupami rodziców<br />

Anielki, które pod wpływem zapadającego zmierzchu<br />

przemieniały się w ożywione nieznaną siłą upiorne postaci.<br />

W mgnieniu oka przez głowę przemknęło mi też opisane<br />

w brulionie przez Rafała ocknięcie się na <strong>Czarny</strong>m Wygonie<br />

małej dziewczynki, która otworzyła ślepe oczy tuż po<br />

samobójstwie. Jedna z siostrzenic Teresy była mniej więcej<br />

w wieku tej dziewczynki…<br />

Pchnąłem drzwi, spodziewając się najgorszego, jednak pomimo<br />

obrazów, które nagle przemknęły jak klatki filmowej<br />

taśmy, wciąż było we mnie więcej złości niż strachu.<br />

Ustąpiły lekko, uderzając z hukiem o ścianę.<br />

19


Padające przez okno światło nie było zbyt mocne, ale<br />

wystarczające, bym zobaczył trzy wiszące ciała, które kołysały<br />

się z boku na bok, okręcając się równocześnie wokół<br />

własnej osi. Wyraz ich twarzy nie zmienił się — wciąż<br />

wykrzywiało je bezbrzeżne przerażenie, ale na twarzy<br />

młodszej z córek Bożeny dostrzegłem coś jeszcze — coś<br />

jakby zdziwienie, a może lekki uśmiech. Kto wie — może<br />

tuż przed szarpnięciem liny przeszło jej przez myśl, że tatuś<br />

wymyślił jakąś nową, dziwaczną zabawę…? Słyszalne<br />

z korytarza skrzypienie było spowodowane tarciem sznura,<br />

na którym została powieszona siostra Teresy, o stropową<br />

belkę.<br />

Oparłem się o framugę i odetchnąłem ciężko. Po chwili<br />

zastanowienia stłumiłem w sobie chęć zdjęcia ciał. Ważniejsze<br />

było, aby nie pozostawić po sobie śladów, które<br />

mogłyby niepotrzebnie wzbudzić podejrzenia policji, gdy<br />

już śledczy zaczną dochodzenie. A najważniejszy teraz<br />

był telefon do Janka i prośba, aby zechciał mi po raz kolejny<br />

pomóc.<br />

Ruszyłem z powrotem w stronę aparatu.<br />

„Może powinieneś przeszukać dom? — zapytałem sam<br />

siebie w myślach. — Przecież ktoś przed chwilą był w tym<br />

pokoju…”.<br />

— Telefon do Janka przede wszystkim — powiedziałem<br />

głośno i w tej samej chwili usłyszałem za plecami rumor.<br />

Odwróciłem się, odruchowo osłaniając twarz ramieniem,<br />

ale korytarz wciąż był pusty. Potem stwierdziłem, że hałas<br />

dobiegł z pokoju, i faktycznie — miałem rację.<br />

Wróciłem.<br />

Sznur najwidoczniej się przetarł, a kobieta leżała teraz<br />

na dywanie, patrząc zmętniałymi oczyma dokładnie w kierunku<br />

mojej twarzy. Głowa nie opierała się o podłogę. Wiedziałem,<br />

że najpewniej jest to wynik stężenia pośmiertnego,<br />

ale i tak dreszcze przebiegały po moich plecach we wszystkie<br />

możliwe strony.<br />

20


— Nic się nie bój, Bożenka. Damy im jakoś radę… — powiedziałem.<br />

— Obiecuję to tobie i dziewczynkom.<br />

A potem zamknąłem drzwi.<br />

*<br />

Nie przeszukałem domu. Gdyby ukrywał się w nim <strong>Czarny</strong><br />

i tak byłbym wobec niego bezbronny jak dziecko. Na wyprawę<br />

do samochodu po różaniec potrzebowałbym na pewno<br />

około pół godziny, a czułem, że dla Mateusza ważna może<br />

być każda minuta. Poza tym zakładałem, że jeśli <strong>Czarny</strong><br />

chciałby mnie dorwać, to przecież tego dnia miał już co najmniej<br />

dwie okazje.<br />

Janek odebrał po trzecim sygnale. Po tym, gdy się przedstawiłem,<br />

milczał przez moment, a kiedy się wreszcie odezwał,<br />

trudno było się doszukać w jego tonie chociażby cienia<br />

radości.<br />

— Skąd ty dzwonisz? I czego znowu chcesz? Mam nadzieję,<br />

że chcesz mi poopowiadać, jaka pogoda jest w Warszawie.<br />

Biorąc pod uwagę fakt, że jak do tej pory moje pojawienie<br />

się na jego horyzoncie zwiastowało problemy, jakoś nie<br />

potrafiłem mieć mu za złe, że nie skakał z radości przy telefonie.<br />

— Janek, nie jestem w Warszawie.<br />

— To gdzie? W Zamościu? Bo do Zamościa miał cię odwieźć<br />

Bogdan, gdy widzieliśmy się ostatnim razem, prawda?<br />

— Był niespokojny i wcale nie zamierzał tego ukrywać.<br />

— Zostałeś jeszcze na parę dni? Ładne miasto, prawda?<br />

— Długa historia. Później ci opowiem, jak zechcesz, ale<br />

teraz potrzebuję twojej pomocy.<br />

Sapanie w słuchawce.<br />

— Jestem w Bliżowie. Mógłbyś tu przyjechać?<br />

— Witek, kurwa, co ty znowu…?<br />

Przerwałem mu:<br />

— Znasz Bożenę…? — Przez moment zastanawiałem się,<br />

czy znam jej nazwisko, ale nawet jeśli tak było, to nie po-<br />

21


trafiłem sobie go przypomnieć. — Zresztą nie ma znaczenia,<br />

jak się nazywała. Nie żyje ona, nie żyją jej dwie małe<br />

córeczki. Zostały zamordowane.<br />

Nie odezwał się nawet słowem, więc ciągnąłem:<br />

— Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Starzyźnie, uwierzyłeś<br />

mi, prawda? Ty mi uwierzyłeś i Krzysztof też. Nie<br />

czas teraz na to, bym wyjaśniał szczegóły. W każdym razie…<br />

— Przełknąłem ślinę, bo nagle zrobiło mi się sucho<br />

w gardle. — W każdym razie wygląda na to, że to się zaczęło<br />

też tutaj.<br />

— Czekaj, Witek, ale że niby… że co się zaczęło? Co ty<br />

w ogóle pieprzysz? Przecież… przecież ostatnio mówiłeś, że<br />

on nie wróci…<br />

— Mówiłem, że tak mi się wydaje. I jeśli chodzi o niego,<br />

nie zmieniłem zdania.<br />

— No więc…?<br />

— Tyle że teraz nie chodzi o dużego faceta, który zamordował<br />

tę parę młodych ludzi i któremu odciąłem głowę<br />

saperką niedaleko Starzyzny. Obawiam się, że jest gorzej.<br />

O wiele gorzej…<br />

— To znaczy? — Już się nie złościł, a jego głos w słuchawce<br />

był ledwo słyszalny.<br />

— To znaczy, że być może wszystko może się powtórzyć<br />

tu i teraz. W Bliżowie, w Bondyrzu, w Guciowie… Oni zaczynają<br />

przechodzić do naszego wymiaru, Janek. Przysięgam,<br />

nie wiem jeszcze jak i dlaczego, ale tak się dzieje… I zdaje<br />

się, że są jeszcze gorsi, bardziej niebezpieczni, niż ten, którego<br />

udało mi się unieszkodliwić.<br />

— Czekaj, czekaj! — Jego głos nagle zabrzmiał o wiele<br />

żywiej. — Może coś piłeś i… no wiesz…?<br />

— Mówiłem ci ostatnio, że już nie będę pił. Słuchaj, nie<br />

ma zbyt dużo czasu. Nie dość, że mam tu trzy ciała, do tego<br />

jeszcze został porwany mały chłopiec i obawiam się, że jeśli<br />

nie weźmiemy się do roboty, to może się stać kolejne nieszczęście.<br />

22


— Mamy wziąć się do roboty? A masz chociaż jakiś plan<br />

działania?<br />

— No pewnie! — Wcale nie byłem co do tego przekonany.<br />

— Ale potrzebuję twojej pomocy, więc przyjedź. Najlepiej<br />

zaraz.<br />

— Dobrze, Witek. Mam nadzieję, że to jakieś nieporozumienie<br />

i…<br />

— Na twoim miejscu bym się nie trzymał tej nadziei zbyt<br />

kurczowo, no ale, daj Boże, obyś miał rację.<br />

— Okej. Gdzie jesteś?<br />

— Będę na ciebie czekał przy głównej drodze, koło domu<br />

Teresy Bielak w Bliżowie. Wiesz gdzie?<br />

— Tak, wiem, gdzie mieszka. Czegoś będziesz potrzebował?<br />

— Będę. Jeśli masz, to weź ze sobą kanister z paliwem…<br />

— Co?!<br />

— Masz kanister z paliwem? Pięć litrów chociaż.<br />

— Ale z jakim paliwem?<br />

— Jak to z jakim? Z takim do samochodu.<br />

— Ropa czy benzyna? Na pewno nie jesteś pijany?<br />

Usiłowałem zebrać myśli i przypomnieć sobie tankowanie<br />

przed Krasnymstawem.<br />

— Benzyna. Masz?<br />

— Mam.<br />

— To weź i przyjeżdżaj jak najszybciej.<br />

O tym, że będę potrzebował też jego fałszywych zeznań,<br />

postanowiłem powiedzieć mu dopiero nieco później.<br />

*<br />

Odetchnąłem z ulgą, wychodząc na zewnątrz i zamykając<br />

za sobą drzwi na klucz. Już nie rozglądałem się w poszukiwaniu<br />

ciekawskich oczu sąsiadów — najważniejsze było<br />

opuszczenie tego miejsca, bez względu na to, czy prócz trzech<br />

ciał znajdował się w nim ktoś jeszcze.<br />

23


Początkowo planowałem zajrzeć na chwilę do Janki, by<br />

sprawdzić, co z Teresą, lecz ostatecznie postanowiłem zrobić<br />

to dopiero po przyjeździe Stanisławskiego. Jeśli Bielakowa<br />

wciąż spała, lepiej było jej nie budzić.<br />

Miałem więc jakieś dwadzieścia minut. Skierowałem się<br />

w stronę drewnianej, pokrytej falistym eternitem stodoły.<br />

Deszcz wciąż padał, a mnie nie było w smak moknąć znów<br />

w jego lodowatych strugach. Okazało się, że przysadzisty,<br />

dwudrzwiowy budynek służył też jako garaż dla stojącego<br />

tuż za szerokimi wrotami malucha oraz dla wyglądającego<br />

na wysłużony żółtego ciągnika ursus C-330.<br />

Domyślałem się, że w tego typu budynkach można znaleźć<br />

zapas jakiegoś paliwa (świadczył o tym także charakterystyczny<br />

zapach), niemniej jednak ostatecznie z tego zrezygnowałem.<br />

Janek wkrótce miał je przywieźć, więc wolałem<br />

do tego czasu trochę odpocząć. Znalazłem przewrócony<br />

pieniek do rąbania drewna i usiadłem na nim ciężko, opierając<br />

plecy o belkę biegnącą w poprzek stodoły. W trakcie<br />

tej dość prostej operacji udało mi się zaplątać w długi na kilka<br />

metrów zwój grubego sznura, sięgnąłem więc po niego,<br />

by natychmiast odrzucić go z obrzydzeniem. Zaraz potem<br />

wstałem, pochyliłem się i znów wziąłem go do ręki. Nie było<br />

wątpliwości — miałem w dłoni fachowo wykonaną, zwieńczoną<br />

solidnym węzłem pętlę wisielczą.<br />

Spojrzałem do góry, a potem na ścianę stodoły. Z przylegającej<br />

do niej belki zwisał drugi, o wiele krótszy kawałek<br />

powrozu niż ten, który trzymałem. Wyglądało więc na<br />

to, że znacznie zbliżyłem się do rozwiązania zagadki. Najpewniej<br />

w tym miejscu samobójstwo popełnił mąż Bożeny,<br />

po czym obudził się już jako postać, u której nie zobaczyłbym<br />

źrenic, odciął sznur przy ścianie i poszedł mordować<br />

najbliższych. Potem udał się do sąsiedniego domu i okłamał<br />

Teresę, po czym porwał jej syna.<br />

Niby wszystko było jasne, ale jednak coś nie grało. Nie<br />

to, że Teresa nie zauważyła zmiany, której uległ jej szwagier,<br />

24


o przecież w hotelu w Łęcznej Janka też nie zobaczyła nic<br />

dziwnego w wyglądzie Weroniki.<br />

Stanąłem w miejscu, gdzie znalazłem pętlę i przewrócony<br />

pieniek, a potem odliczyłem krokami odległość od ściany.<br />

Cztery, a więc około trzech metrów. Krótszy kawałek sznura<br />

mierzył co najwyżej metr. Nie było szans, aby sięgnąć ręką<br />

z jednego miejsca do drugiego. Jeśli założyć, że mąż Bożeny<br />

po targnięciu się na własne życie miał ważniejsze rzeczy na<br />

głowie, niż turlanie pieńka i przenoszenie powrozu…<br />

— Nie był sam — szepnąłem, a potem poczułem potężne<br />

uderzenie w okolice nerek, które zwaliłoby mnie z nóg,<br />

gdyby nie to, że stałem tuż przy ścianie stodoły i mogłem<br />

się o nią oprzeć wolną ręką.<br />

— Cóż za przenikliwość — dobiegło zza moich pleców.<br />

W tym samym momencie poczułem dwa bolesne ukłucia<br />

na szyi, które nieco przygłuszyły rwanie dobiegające z okolicy<br />

lędźwi.<br />

Głos wydał mi się znajomy, ale — co trochę mnie zdziwiło<br />

— nie należał on do Czarnego. Jego rozpoznanie utrudniał<br />

ulewny deszcz, który wciąż bębnił o dach. Gdyby nie<br />

to, być może usłyszałbym zbliżające się kroki, niewykluczone<br />

jednak, że byłem zbyt zaabsorbowany swoim odkryciem,<br />

by zwrócić na nie uwagę. Teraz, kiedy ostre szpikulce<br />

prawie przebiły skórę na moim karku, nie miało to już specjalnego<br />

znaczenia.<br />

— Jakie to szczęście, że takiś dociekliwy — powiedział.<br />

— Już myślałem, że się nie doczekam. Milicję zawiadomiłeś?<br />

Rozmawiałem z nim ledwie kilka chwil przed kościołem<br />

w Starzyźnie, a później zdarzyła się nam tylko krótka<br />

wymiana zdań na <strong>Czarny</strong>m Wygonie, ale wtedy jego głos<br />

brzmiał zupełnie inaczej. Wtedy to ja byłem katem, teraz<br />

był nim on, a przecież głos kata zawsze się będzie różnił<br />

od głosu ofiary. Poznałem go więc bardziej po treści pytania.<br />

Milicji w Polsce nie było już od ładnych kilkunastu<br />

lat, ale w pięćdziesiątym drugim, gdy Dobrowolski wbi-<br />

25


jał nóż w serce Pauliny Podolak, formacja ta miała się nadzwyczaj<br />

dobrze.<br />

— Oczywiście. Jadą już z psami tropiącymi. Będzie ci się<br />

trudno odganiać od nich jedną ręką.<br />

Ból na szyi stał się jeszcze silniejszy.<br />

— To już mój kłopot, dowcipnisiu. Do tego czasu zdążę<br />

się z tobą porządnie zabawić.<br />

— Myślałem, że wolisz młode dziewczyny, które możesz<br />

bezkarnie wykorzystać, a potem…<br />

— Milcz!<br />

Jeden ze szpikulców przebił skórę. Poczułem strużkę krwi<br />

spływającą po plecach, a zaraz potem nacisk zelżał.<br />

— Odwróć się — odezwał się Dobrowolski. — Chcę zobaczyć,<br />

jak umierasz.<br />

Zrobiłem, co mi kazał.<br />

Środkowe szpikulce czterozębnych wideł, które trzymał<br />

w lewej ręce, dotknęły tym razem mojej grdyki. W półmroku<br />

widziałem jego fosforyzujące bielą oczy, ale ponieważ kaptur<br />

był lekko odchylony, a przez jedną ze szpar w ścianie, o którą<br />

się teraz opierałem, wpadało do stodoły pionowe pasmo<br />

światła, po raz pierwszy zobaczyłem też jego twarz. Szczerzył<br />

zęby jak wściekły pies, czym przypomniał mi spotkanie<br />

z <strong>Czarny</strong>m w piwnicy Adamowiczów. Jednak wtedy miałem<br />

do czynienia z cynicznym wyrachowaniem i okrucieństwem<br />

przykrytym cienką warstewką okrągłych, starannie<br />

dobieranych słów, a tym razem naprzeciw siebie widziałem<br />

szaleńca dyszącego żądzą zemsty.<br />

Po raz kolejny żałowałem, że nie mam ze sobą różańca.<br />

Gdybym miał więcej oleju w głowie, zapewne moja sytuacja<br />

nie byłaby tak beznadziejna. Uśmiechnąłem się z niedowierzaniem<br />

na myśl o swojej lekkomyślności, co Dobrowolski<br />

natychmiast zauważył.<br />

— Wesoło ci? — spytał.<br />

— Zastanawiam się, czy w pakiecie z widłami dostałeś<br />

też kopytka i czarny ogon…<br />

26


— Ty sukinsynu. Zaraz pożałujesz dnia, w którym się urodziłeś<br />

— wyrecytował swoje znane mi już dobrze z brulionu<br />

Gielmudy powiedzonko. — Będziesz zdychał w męczarniach.<br />

— Urodziłem się w dniu, w którym zamordowałeś Paulinę.<br />

Wiedziałeś o tym?<br />

Przez chwilę na jego twarzy zagościło zdziwienie, ale zaraz<br />

potem odparł.<br />

— Nie ma to znaczenia. Szykuj się… — Poczułem mocniejszy<br />

nacisk na grdykę.<br />

— Poczekaj chwilę. Ostatnie życzenie skazanego… —<br />

wycharczałem.<br />

— Tylko szybko. Chętnie zabawiłbym się z tobą dłużej,<br />

ale milicja jest już pewnie w drodze. — W jego głosie zabrzmiała<br />

nuta żalu.<br />

— To ty zabiłeś dziewczynki i siostrę Teresy?<br />

Zawahał się, ale potem, uznawszy zapewne, że jego odpowiedź<br />

i tak już nic nie zmieni, odparł:<br />

— Nie, to było zadanie dla głowy rodziny.<br />

— Wiedzieliście, że Bielakowa pilnuje syna i musieliście<br />

się uciec do podstępu?<br />

— To swoją drogą, ale Tadzik przecież sam z siebie i za<br />

darmo nie wywinął takiego numeru. Coś za coś.<br />

— Co dostał w zamian?<br />

— Wykonał zadanie, udowodnił, że można mu zaufać,<br />

a w nagrodę dostał coś, na czym bardzo mu zależało. Zdziwiłbyś<br />

się, za jakie drobiazgi ludzie są w stanie robić innym<br />

krzywdę. — Popatrzył na mnie uważnie, a na jego gębie<br />

pojawił się krzywy, lubieżny uśmiech. — W sumie to<br />

mogę ci powiedzieć, bo niby czemu nie. Od dawna spotykał<br />

się z taką jedną w Zamościu, teraz będą już mogli wić<br />

sobie gniazdko bez przeszkód. Przeszkody nie są groźne,<br />

gdy dyndają na stryczku. — Roześmiał się, zadowolony ze<br />

swojego żartu. — Poza tym pieniędzy też będą mieli pod<br />

dostatkiem…<br />

Nie chciałem już dłużej słuchać.<br />

27

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!