23.10.2018 Views

Nierozdzielne

Bliźniaczki Sybillę i Sabinę łączy silna, ale też skomplikowana więź, oparta na dominacji, podporządkowaniu oraz wytworzonym przez nie w dzieciństwie prywatnym, niezrozumiałym dla otoczenia języku. Nierozdzielne to rozgrywająca się w przedwojennym Krakowie mroczna opowieść o dwóch zewnętrznie identycznych, wewnętrznie zaś skrajnie odmiennych istotach, o obsesyjnej namiętności, nadużyciu kompetencji oraz przede wszystkim o trudnych relacjach, których nie jest w stanie przerwać nawet śmierć. Doskonała propozycja dla miłośników powieści historycznych z dreszczykiem.

Bliźniaczki Sybillę i Sabinę łączy silna, ale też skomplikowana więź, oparta na dominacji, podporządkowaniu oraz wytworzonym przez nie w dzieciństwie prywatnym, niezrozumiałym dla otoczenia języku. Nierozdzielne to rozgrywająca się w przedwojennym Krakowie mroczna opowieść o dwóch zewnętrznie identycznych, wewnętrznie zaś skrajnie odmiennych istotach, o obsesyjnej namiętności, nadużyciu kompetencji oraz przede wszystkim o trudnych relacjach, których nie jest w stanie przerwać nawet śmierć. Doskonała propozycja dla miłośników powieści historycznych z dreszczykiem.

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Redakcja<br />

Anna Seweryn<br />

Projekt okładki<br />

Maksym Leki<br />

Ilustracja na okładce<br />

© Versta | Shutterstock.com<br />

Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />

Grzegorz Bociek<br />

Korekta<br />

Urszula Bańcerek<br />

Wydanie I, Chorzów 2018<br />

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3C<br />

tel. 600 472 609<br />

office@videograf.pl<br />

www.videograf.pl<br />

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />

tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12<br />

dystrybucja@dictum.pl<br />

www.dictum.pl<br />

Tekst © Joanna Pypłacz<br />

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2017<br />

ISBN 978-83-7835-614-1<br />

Printed in EU


Dopóki śmierć nas nie złączy.


Prolog<br />

-P<br />

ani Marylo, naprawdę nie wiem, co mam pani powiedzieć!<br />

Już miałam wpaść do państwa z wizytą, żeby<br />

pani pogratulować, a tu Fabian przyniósł mi tę gazetę… To<br />

było rzeczywiście… jak grom z jasnego nieba! Tak bardzo, bardzo<br />

mi przykro!<br />

— Serdecznie współczuję… ale i pozwalam sobie pogratulować.<br />

Jedna śmierć, dwa życia. Dwa do jednego.<br />

— Proszę przyjąć kondolencje… I proszę ucałować ode<br />

mnie dziewczynki.<br />

Tymi słowami w piątek 21 lutego 1913 roku rodzina, znajomi<br />

i sąsiedzi zwracali się do Maryli Zabielskiej, stojącej nad<br />

otwartym grobem swego męża, Józefa, surowego nauczyciela<br />

łaciny i greki w jednej z najlepszych krakowskich szkół. Zginął<br />

zupełnie nagle, rażony piorunem na środku ulicy. Nietypowa<br />

dla tej pory roku burza zastała go, gdy akurat wracał do<br />

domu ze spotkania, na którym zatrzymało go kilkoro ambitnych<br />

rodziców, zmartwionych niezbyt zadowalającymi cenzurkami<br />

swych pociech.<br />

— Podobno to się stało w dniu narodzin dziewczynek —<br />

szepnął do swej sąsiadki jakiś tęgi mężczyzna, tuż za plecami<br />

młodej wdowy.<br />

7


— Dokładnie w chwili, kiedy córka rodziła pierwszą<br />

wnuczkę — odezwała się na to starsza dama w czarnej woalce.<br />

— Sybillę.<br />

— To jakiś znak, pani Felicjo, ja pani mówię — odparł<br />

mężczyzna. — Kto to widział, piorun w lutym!<br />

— Silna będzie — wtrąciła jego towarzyszka.<br />

— I uparta — dodała stojąca obok nich kobieta.<br />

— Ja pani mówię, że to znak.


Rozdział 1<br />

Zaklecie Sybilli<br />

W<br />

sobotę, 29 lutego 1936, o godzinie szóstej po południu,<br />

Kościół Św. Krzyża w Krakowie aż pękał w szwach. Ludzie<br />

przepychali się niemiłosiernie w wąskich drzwiach świątyni,<br />

chcąc za wszelką cenę dostać się do środka i czym prędzej<br />

wcisnąć się pomiędzy siedzących już w ławkach szczęśliwców.<br />

— Ktoś ukradł afisz! Jak tak można! — oburzała się na<br />

cały głos niska, korpulentna kobieta, z poirytowaniem spoglądając<br />

na przyszpilony do kościelnych drzwi mały skrawek<br />

papieru, pozostałość po rzeczonym afiszu.<br />

— Rzeczywiście! Jak tak można! — odpowiedział doniosły<br />

głos, dobywający się z odmętów stłoczonej ludzkiej masy.<br />

— Pewnie chciał mieć pamiątkę.<br />

Recital Juliana Horodeckiego, jednego z najlepszych wykonawców<br />

organowej muzyki Bacha, przyciągnął do niewielkiej<br />

gotyckiej świątyni więcej osób niż jakiekolwiek nabożeństwo,<br />

wliczając w to także msze odprawiane w czasach, gdy miasto<br />

dziesiątkowały zarazy. Grupka dzieci wdarła się nawet na<br />

chór, pewien młody człowiek zaś wtargnął do konfesjonału,<br />

gdzie byłby wysłuchał całego występu, ukryty niczym w teatralnej<br />

loży, gdyby w ostatniej chwili nie wypędził go stamtąd<br />

rozgniewany proboszcz.<br />

9


Słynny organista, choć urodzony w Krakowie, bywał tutaj<br />

raczej rzadko, przeważnie na usilne prośby proboszcza<br />

oraz rozmaitych wielbicieli jego talentu. Zjawiał się wówczas<br />

w piątek z samego rana, zatrzymywał się u krewnego, przy<br />

ulicy św. Marka, i wyjeżdżał w niedzielę wieczorem. Większą<br />

część życia spędzał w swym domu w Zapomnianej, maleńkiej<br />

miejscowości, tak małej, że nie uwzględniono jej nawet<br />

na najdokładniejszych mapach. Znajdowała się jednak blisko<br />

miasta i autobusem dojechać tam można było nawet w niecałą<br />

godzinę, samochodem zaś — jeszcze szybciej.<br />

Sabina i Sybilla Zabielskie przyszły na recital w towarzystwie<br />

swego wujka, Marka Płonki, wielkiego miłośnika muzyki<br />

barokowej, podobnie zresztą jak one same. Maryla natomiast,<br />

ich matka, jak zwykle została sama w domu, bez reszty pogrążona<br />

w lekturze Biblii. Pomimo nalegań Sybilli oraz brata postanowiła<br />

zostać w domu, wymawiając się brzydką pogodą.<br />

— Organów posłucham sobie jutro na mszy — stwierdziła<br />

apatycznym głosem, z miejsca ucinając dyskusję.<br />

Do kościoła dotarli dość późno. Osaczona przez falujący,<br />

sapiący i ugniatający się wzajemnie tłum, Sabina chwyciła<br />

siostrę za rękę, mocno splatając palce z jej palcami. Od<br />

dziecka zagęszczone zbiorowiska ludzkie budziły w niej irracjonalny<br />

lęk. Sybilla powiedziała coś do niej z uśmiechem.<br />

— Pardon? — zapytał wujek Marek.<br />

— Mówię jej, że zaraz wejdziemy do środka — wyjaśniła<br />

Sybilla.<br />

— Miejmy nadzieję! — westchnął na to wujek Marek.<br />

Zapowiedź ta sprawdziła się niebawem. Pierwsza partia<br />

tłumu wcisnęła się do wnętrza kościoła, niczym żywy, pulsujący<br />

pocisk, po czym natychmiast rozpadła się na pojedyncze<br />

elementy, które poczęły nerwowo przeczesywać wzrokiem<br />

ławkę po ławce, stallę po stalli, w poszukiwaniu ostatnich,<br />

10


przeoczonych przez innych miejsc siedzących. Zaraz po niej<br />

do wnętrza wtłoczyła się kolejna, nieco mniejsza ludzka bryła,<br />

by już wolniej rozpierzchnąć się po świątyni.<br />

Cała trójka, mocno ściśnięta, usiadła w jednym ze środkowych<br />

rzędów. Gęsta, niemal narkotyczna woń kadzidła,<br />

wzmożona przez wilgoć, drażniła nadwrażliwe spojówki wujka<br />

Marka, aż spod powiek wydostały mu się dwie strużki łez.<br />

Sabina tymczasem z upodobaniem wciągała w nozdrza ów<br />

duszny aromat, izolując zeń w myślach poszczególne nuty zapachowe.<br />

Równocześnie rozglądała się po surowym, jedynie<br />

częściowo zbarokizowanym wnętrzu świątyni, wciąż kurczowo<br />

trzymając siostrę za rękę.<br />

Proboszcz dał znak dłonią, że pora zamilknąć. Głosy natychmiast<br />

ucichły. Jedynie pojedyncze szmery i pokasływania<br />

mąciły teraz ciszę zwiastującą rychły początek koncertu. Wujek<br />

Marek, który przezornie zdobył w zakrystii jedną z ostatnich<br />

kopii repertuaru, położył go na pulpicie przed siedzącą<br />

w środku Sybillą.<br />

— Preludium e-moll! Jedno z moich ulubionych! — westchnęła<br />

dziewczyna.<br />

— I moich — odparł wujek Marek. — Kochanie, przesuń<br />

trochę ten program, żeby Sabina też widziała.<br />

— Jak będzie chciała, to się sama upomni — odrzekła Sybilla<br />

z chłodnym, wręcz zniecierpliwionym uśmiechem, który<br />

zastąpił poprzedni, pełen czystego, żarliwego zachwytu.<br />

Sabina tymczasem błądziła wzrokiem po sieciowych sklepieniach<br />

kościoła, z fascynacją podziwiając finezyjne łuki<br />

oraz misterne zdobienia.<br />

— Sam widzisz, że jest zajęta czym innym — dodała Sybilla.<br />

— Zawsze tak wszystko kontempluje — stwierdził mężczyzna.<br />

— Zupełnie jak wasz ojciec, kiedy jeszcze żył…<br />

11


— Ciekawy musiał być z niego egzemplarz — odrzekła<br />

Sybilla. — Coś pomiędzy bystrym despotą a poetą marzycielem.<br />

Gdy tylko wypowiedziała ostatnią sylabę, przesycone zapachem<br />

kadzidła powietrze przeszył pierwszy akord utworu<br />

Bacha. Sabina zamknęła oczy, Sybilla zaś wymieniła uśmiechy<br />

z wujkiem. Pod palcami Juliana Horodeckiego dramatyczny<br />

już sam w sobie utwór brzmiał zupełnie inaczej niż w wykonaniu<br />

innych organistów. Groźne, ponure dźwięki krążyły po<br />

kamiennych meandrach kościoła, niczym duchy, przepełniając<br />

umysły słuchaczy metafizyczną trwogą.<br />

Wraz z pierwszym dźwiękiem następującej po preludium<br />

fugi w tej samej tonacji Sabina nagle puściła rękę siostry. Wyrwana<br />

z przyjemnego transu Sybilla natychmiast odwróciła<br />

głowę, a gdy tylko to uczyniła, na jej gładkim czole, pomiędzy<br />

delikatnymi jasnobrązowymi brwiami, pojawiło się pionowe<br />

wgłębienie, jedna z tych cech, które po Józefie Zabielskim<br />

odziedziczyła wyłącznie ona.<br />

Położyła na ławce otwartą dłoń i znów łagodniejąc na twarzy,<br />

przyjaźnie się uśmiechnęła do swej bliźniaczki. Po chwili<br />

dwie identyczne drobne ręce, jedna prawa, druga lewa, ponownie<br />

złączyły się w mocnym uścisku, splatając palce w ciasny<br />

węzeł. Sybilla pocałowała siostrę w policzek, jak zwykła to<br />

czynić zawsze, gdy ta postępowała zgodnie z jej życzeniem.<br />

Nie rozdzieliły się już aż do samego końca koncertu.<br />

Przez cały czas jego trwania płynnie przenikające się harmonie,<br />

akordy oraz rytmy, niczym zaczarowane pędzle kreśliły<br />

w wyobraźni Sabiny krajobrazy i scenerie, częściowo podobne<br />

do tych, które widywała na obrazach swych ulubionych<br />

malarzy, częściowo inspirowane niedawnymi lekturami,<br />

a częściowo — i w większości — wyimaginowane, będące<br />

wytworem wrażliwego umysłu pobudzanego przez dźwięki.<br />

12


Co jakiś czas, przeważnie w przerwach między jednym<br />

utworem a drugim, wyobrażała sobie, jak mogły wyglądać<br />

poruszające się po klawiszach dłonie artysty. Jakie mogły być?<br />

Duże? Małe? Szerokie? Wąskie? Pulchne? A może krzywe?<br />

Odruchowo spojrzała na swoje własne ręce. Wydały jej się jakieś<br />

obce, groteskowo wybrakowane. Wciąż nie zdołała przezwyciężyć<br />

słabości czwartego palca lewej ręki.<br />

Na pocieszenie pomyślała o swej siostrze, która zmagała<br />

się z tym samym problemem. Jednakże w przeciwieństwie do<br />

niej samej Sybilla umiała sprytnie ukryć ów defekt. Ilekroć natrafiała<br />

w trakcie ćwiczeń na zdradliwy pasaż, kamuflowała<br />

go za pomocą wymownego rubato albo też spieszyła, czasem<br />

przesadnie, byle tylko za wszelką cenę zatuszować wstydliwą<br />

niedoskonałość. Szczególnie zdarzało jej się to przy Mozarcie,<br />

gdyż zwodnicza prostota jego kompozycji obnażała wszelkie<br />

mankamenty techniki.<br />

Sabina uśmiechnęła się do siebie, uświadamiając sobie<br />

wagę odkrycia, jakiego właśnie dokonała: poznała kolejną<br />

drobną słabostkę Sybilli. Wreszcie, po tak długim czasie, dowiedziała<br />

się czegoś o tej drugiej, tak bardzo do niej podobnej,<br />

a sprawującej nad nią niepodzielną władzę istocie. Był<br />

to zaledwie drugi taki przebłysk w całym jej życiu. Pierwszy<br />

miał miejsce dawno, dawno temu, w zamierzchłym dzieciństwie,<br />

kiedy ów jeden jedyny raz zauważyła w oczach bliźniaczki<br />

wyraźną nutę niepewności.<br />

Zdarzyło się to właśnie w czasie gry na fortepianie, podczas<br />

niedzielnego obiadu w rodzinnym gronie. W pewnej<br />

chwili Sybilli poślizgnął się palec, dotkliwie naruszając integralność<br />

pasażu jednej z sonat Haydna. To właśnie tamtego<br />

popołudnia, być może z zemsty za własne niepowodzenie,<br />

a być może zgodnie z jakimś tajemnym, ukartowanym wcześniej<br />

planem, wyszeptała siostrze do ucha dwa wyrazy — tak<br />

13


krótkie, że dla obu wystarczył jeden zwyczajny oddech, a zarazem<br />

potężne niczym starożytna wyrocznia. Zdołały się one<br />

wgryźć w mózg Sabiny, jak rozżarzona do czerwoności żelazna<br />

pieczęć, by wycisnąć nań trwałe, nieusuwalne piętno.<br />

Nikt poza kuzynem Eligiuszem nie usłyszał owych słów,<br />

on jednak nawet ich nie zrozumiał, gdyż Sybilla wypowiedziała<br />

je w sekretnym języku, który stworzyły wspólnie,<br />

nim jeszcze nauczyły się normalnie mówić. Między sobą porozumiewały<br />

się wyłącznie za jego pomocą. Podczas gdy Sybilla<br />

swobodnie konwersowała z całym otoczeniem, Sabina<br />

nie rozmawiała z nikim prócz niej. Czasem, ku wielkiemu<br />

zdumieniu wszystkich dookoła, widywano panny Zabielskie<br />

żywo dyskutujące, a nawet kłócące się. O wiele częściej<br />

jednakże Sybilla klarowała coś siostrze autorytarnym tonem<br />

bądź udzielała krótkich, ostrych reprymend. Sabina przyjmowała<br />

je z uroczystą powagą, podobnie zresztą jak następujące<br />

po nich pocałunki w czoło oraz gładzenie po twarzy<br />

i włosach. Tak się działo, odkąd sięgała pamięcią.<br />

Pomimo że wszystko doskonale rozumiała, a także potrafiła<br />

ciekawie pisać po polsku, porozumiewała się jedynie<br />

za pośrednictwem gestów. Jednak i one były mocno stłumione,<br />

podobnie jak u zakonnic klauzurowych, które, bojąc<br />

się złamać złożone śluby milczenia, ograniczają wszelkie<br />

inne środki komunikacji, mogące doprowadzić do mimowolnego<br />

pogwałcenia przysięgi. Wszelkie próby nawiązania<br />

z nią kontaktu, podejmowane przez osoby obce lub prawie<br />

obce, napotykały niewidoczny mur milczącego oporu. Niczym<br />

budynek klasztorny oddzielał on Sabinę od świata zewnętrznego.<br />

Dla Sybilli natomiast owa bariera nie stanowiła<br />

żadnej przeszkody. Kiedy tylko zechciała, wkraczała na<br />

swój prywatny, tak zazdrośnie strzeżony przed innymi teren,<br />

zarządzając nim wedle własnego uznania.<br />

14


Recital Juliana Horodeckiego dobiegł końca. Występ<br />

wywołał długą owację na stojąco. Sabina odwróciła głowę<br />

i spojrzała w stronę chóru, z nadzieją, że gdy legendarny organista<br />

wstanie od instrumentu, uda jej się go wreszcie zobaczyć.<br />

Ciekawa była wyglądu człowieka, który za pomocą<br />

dźwięków potrafił malować w wyobraźni słuchaczy tak niezwykłe<br />

scenerie, jedne urokliwe i idylliczne, inne zaś przepojone<br />

metafizyczną grozą. Niestety, upragniony moment<br />

nie nadszedł. Tłum zaczął się wylewać z kościoła, niczym<br />

strumień gęstej, bulgoczącej lawy. Przez otwarte drzwi do<br />

wnętrza wtargnął zimny, wilgotnawy podmuch wiatru. Sabina<br />

wyczuła w nim charakterystyczny zapach mokrej ziemi,<br />

z której lada moment zaczną kiełkować pierwsze, delikatne<br />

listki — nieśmiałe zwiastuny weselszej pory roku.<br />

Uśmiechnęła się do siebie. Po chwili jednak znów poczuła<br />

lęk, gdy wraz z siostrą i wujkiem Markiem ponownie znalazła<br />

się wśród stłoczonych, napierających na siebie ludzi.<br />

Tym razem Sybilla pierwsza złapała ją za rękę.<br />

— Dobrze, że pan Horodecki siedzi na chórze, bo inaczej<br />

jego pewnie też by stratowali! — zauważył wujek Marek,<br />

przeciskając się przez tłum.<br />

Gdy wreszcie wydostali się na zewnątrz, Sabinie mocno<br />

kręciło się w głowie. Teatr Słowackiego wraz z przylegającym<br />

doń zubożałym klombem oraz autobusami zaparkowanymi<br />

na placu św. Ducha dryfowały jej przed oczyma, na podobieństwo<br />

halucynacji. Słabość opuściła ją dopiero po jakimś czasie,<br />

kiedy tłum zaczął się rozpraszać.<br />

Cała trójka stała naprzeciwko kościoła, wciąż lekko oszołomiona<br />

utworami Bacha oraz dramatyczną grą Horodeckiego.<br />

Nagle Sabina poczuła, że chłód wgryza jej się w palce.<br />

Włożywszy rękę do kieszeni, odkryła, iż nie ma w niej rękawiczek.<br />

Po krótkiej chwili przypomniała sobie, jak na samym<br />

15


początku recitalu położyła je na klęczniku, tuż obok torebki.<br />

Usprawiedliwiła się więc pokrótce przed siostrą, a następnie<br />

wróciła do kościoła.<br />

— Dokąd ona idzie? — zapytał Marek.<br />

— Jak zwykle zgubiła rękawiczki — odparła Sybilla z pobłażliwym<br />

uśmiechem.<br />

— Wiem, że się pewnie na mnie pogniewasz — uprzedził<br />

— ale sądzę, że powinienem ci to powiedzieć.<br />

Sybilla się uśmiechnęła.<br />

— Zależy, co to takiego — oznajmiła spokojnym, trochę<br />

flegmatycznym tonem.<br />

— Robisz swojej siostrze okropną krzywdę — zauważył,<br />

upewniając się, że Sabiny już nie ma w pobliżu.<br />

Sybilla znów się uśmiechnęła, marszcząc czoło w wyrazie<br />

silnego zdziwienia, tak jakby usłyszała jakąś wyjątkową niedorzeczność.<br />

— Musisz przestać używać tego waszego języka i zacząć<br />

z nią rozmawiać po polsku — dokończył.<br />

Na te słowa Sybilla natychmiast spoważniała. W ciągu niemożliwego<br />

do zarejestrowania wzrokiem ułamka sekundy jej<br />

rysy ściągnęły się i wyostrzyły w taki sposób, że po plecach<br />

wujka Marka przebiegł lodowaty dreszcz. Otworzył usta, by<br />

coś powiedzieć, powstrzymało go jednak intensywne spojrzenie<br />

dziewczyny — tak srogie, jak gdyby z jej źrenic wydostały<br />

się dwie widmowe ręce o żelaznych palcach, a następnie mocno<br />

zakleszczyły mu się wokół gardła.


Rozdział 2<br />

Tajemnicza wizja Sabiny<br />

K<br />

ościół był już prawie pusty. Wewnątrz pozostał jedynie<br />

młody ministrant oraz dwie stare kobiety, ubrane od<br />

stóp do głów na czarno. Ich suknie, ewidentnie pochodzące<br />

jeszcze z poprzedniego stulecia, natychmiast przyciągnęły<br />

wzrok Sabiny, kiedy wróciła, by odzyskać swoje rękawiczki.<br />

Takie stroje widziała jedynie w albumie rodzinnym oraz<br />

w teatrze. Dobrze zachowana kruczoczarna satyna sprawiała<br />

wrażenie zupełnie nowej. Lekko połyskiwała w znikomym<br />

świetle palących się w świątyni lamp, wydając charakterystyczny,<br />

miękki dźwięk za każdym razem, kiedy któraś<br />

z tajemniczych, wiekowych dam nieznacznie się poruszyła.<br />

Kobiety siedziały akurat niedaleko miejsca zajmowanego<br />

w czasie recitalu przez bliźniaczki oraz wujka Marka; dokładnie<br />

cztery rzędy z tyłu.<br />

Znalazłszy się na wysokości szóstej ławki, Sabina zauważyła<br />

na klęczniku rękawiczki z beżowej irchy. Leżały w takiej<br />

pozycji, w jakiej je pozostawiła. Przechodząc obok staromodnie<br />

ubranych kobiet, poczuła nieodpartą potrzebę zobaczenia<br />

twarzy owych dziwnych istot, pochylonych nad pulpitem, niczym<br />

starożytne Kloto i Lachesis nad nicią życia, którą lada<br />

chwila miała od nich przejąć okrutna Atropos.<br />

17


Mijając staruszki, dyskretnie im się przyjrzała. Również<br />

one podniosły jednocześnie swe białe jak mleko głowy. Były<br />

identyczne! Nawet zmarszczki, gęsto pokrywające ich wyblakłe<br />

policzki, znajdowały się dokładnie w tych samych miejscach.<br />

Jedyną różnicę w wyglądzie obu kobiet stanowił ich<br />

wyraz twarzy. Podczas gdy jedna zdawała się łagodna, wręcz<br />

ospała, druga emanowała dziwną, prawie nadludzką energią.<br />

Sabina weszła do ławki, uklękła na klęczniku i dyskretnie<br />

podniosła rękawiczki, a następnie zastygła w bezruchu,<br />

odurzona unoszącą się dookoła ciężką wonią kadzidła. Wolne,<br />

świszczące oddechy starych dam, przywodzące na myśl<br />

tajemnicze zaklęcia szeptane przez czarownice w noc Walpurgii,<br />

odbijały się wątłym echem od drewnianego pulpitu.<br />

W końcu jednak ośmieliła się odwrócić głowę. Uczyniła to<br />

powoli, trwożliwie. Serce biło jej niespokojnie, krew zaś pulsowała<br />

w uszach, skroniach i pod powiekami ze zdwojoną<br />

siłą, tak jakby wszystkie żyły miały lada moment eksplodować,<br />

zalewając całą posadzkę strugami krwi.<br />

Gdy wreszcie dosięgła wzrokiem celu, to, co zobaczyła,<br />

wprawiło ją w zupełne osłupienie: zamiast dwóch kobiet<br />

w czerni w ławce siedziała już tylko jedna! Jak to możliwe?<br />

Przecież jeszcze przed chwilą były dwie, niemal identyczne!<br />

Która została na miejscu, a która zniknęła? I w jaki sposób?<br />

Jak zdołała opuścić kościół, nie wydając przy tym żadnego<br />

odgłosu?<br />

Nagle z tyłu dały się słyszeć czyjeś kroki. Jeden, dwa, trzy,<br />

cztery. Stop. Jeden, dwa… Zdecydowany, męski chód odbijał<br />

się echem od kamiennych murów i misternie zdobionego<br />

sklepienia świątyni. Sabina natychmiast oprzytomniała, jakby<br />

wybudziła się z trwającego w nieskończoność letargu. Ściskając<br />

w spoconej dłoni rękawiczki, wyszła z ławki, a następnie<br />

obiema rękoma oparła się o jej brzeg.<br />

18


Z drzwi prowadzących na chórowe schody wyszedł właśnie<br />

dość młody mężczyzna o nieco zaniedbanym wyglądzie,<br />

nieogolony i ubrany w lichą marynarkę w jednym z najbrzydszych<br />

odcieni brązu. Pod pachą trzymał średniej grubości zeszyt,<br />

również brązowy, na którego okładce widniał mocno<br />

spłowiały tytuł. Wzrok Sabiny przyciągnął jeden wyraz: wydrukowane<br />

ogromnymi, strzelistymi kapitalikami nazwisko<br />

„BACH”.<br />

A więc tak wyglądał słynny Julian Horodecki — człowiek<br />

zdolny wyczarowywać z nut niesamowite krajobrazy, niezwykłe<br />

światy zamieszkane przez mityczne istoty? A może to nie<br />

on? Może Horodecki już dawno sobie poszedł, a ten mężczyzna<br />

był po prostu jednym ze stałych organistów w św. Krzyżu?<br />

Może nawet wcale nie potrafił grać na organach? Skąd<br />

jednak u niego ten wolumin Bacha?<br />

Przydługie czarne włosy zwisały nieregularnymi pasmami<br />

wokół kościstej, szlachetnej twarzy nieznajomego, pozostając<br />

w niezgodzie z emanującym od mężczyzny swego<br />

rodzaju dostojeństwem, widocznym pomimo zewnętrznej<br />

nonszalancji w ubiorze. Zdawać by się mogło, że raczej nieelegancki<br />

strój oraz dość niedbałe uczesanie stanowią elementy<br />

kostiumu teatralnego, służącego zamaskowaniu tożsamości<br />

noszącej je osoby.<br />

Mężczyzna tymczasem przystanął na chwilę nieopodal<br />

jednego z konfesjonałów, bezwiednie przeczesując palcami<br />

wpadające do oczu włosy. Sabina zebrała się w sobie i pozostawiając<br />

w tyle osamotnioną w dziwny sposób żałobnicę,<br />

przeszła przez pół kościoła, by następnie skręcić w lewo. Nieznajomy,<br />

pogrążony w myślach, nie zauważył, że ktoś zmierza<br />

w jego stronę. Dopiero gdy Sabina znalazła się już bardzo<br />

blisko, powoli odwrócił głowę, jak gdyby również budząc się<br />

z głębokiego snu. Dziewczyna zrobiła krok w tył i przełknę-<br />

19


ła ślinę. Widok czarnych inicjałów „J.H.” na woluminie Bacha<br />

utwierdził ją w przekonaniu, iż mężczyzna to nie kto inny,<br />

ale właśnie słynny artysta. Poczuła, że ogarnia ją przytłaczająca<br />

słabość. Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy doznała podobnej<br />

sensacji na widok zupełnie obcej, a jednocześnie ciekawej<br />

osoby.<br />

Horodecki, z początku zdziwiony tym niecodziennym zachowaniem,<br />

wreszcie uśmiechnął się przyjaźnie.<br />

— Czy pani do mnie z jakąś sprawą? — zapytał.<br />

Sabina zbladła. Jej twarz przybrała barwę jaśniejszą niż<br />

stojąca pośrodku świątyni kolumna, z której wyrastały symetryczne<br />

odgałęzienia gotyckiego sklepienia.<br />

Cofnęła się jeszcze bardziej i szeroko otworzyła swe nadmiernie<br />

ruchliwe, ciemnozielone oczy, zaciskając jednocześnie<br />

wargi. Horodecki uniósł brwi, ewidentnie zakłopotany<br />

sytuacją.<br />

— Jeśli mógłbym coś dla pani… — zaczął.<br />

Odpowiedziała przeczącym gestem rąk, neurotycznie powtórzonym<br />

kilka razy. Upuściła przy tym swe dopiero co odzyskane<br />

rękawiczki, a następnie wybiegła na zewnątrz. Organista<br />

podniósł je z posadzki, a następnie podążył w ślad za<br />

nią.<br />

— Przepraszam, chyba pani coś zgubiła! — usłyszała za<br />

sobą Sabina.<br />

Nie mając śmiałości, by odwrócić głowę, stanęła w miejscu,<br />

sztywniejąc na całym ciele. Horodecki podszedł i podał<br />

jej zgubę. Dopiero gdy znalazł się naprzeciwko niej, odważyła<br />

się na niego spojrzeć. Przelotnie się uśmiechnęła, starając<br />

się ograniczyć kontakt wzrokowy do koniecznego minimum,<br />

a następnie przeniosła wzrok na jego dłonie – obiekt swego<br />

wciąż aktualnego zaciekawienia. Były silne, szerokie u dołu,<br />

w połowie palców widniały zaś mocno zaznaczone stawy.<br />

20


— Niech się pani mnie nie boi, nic pani nie zrobię —<br />

odezwał się ponownie. — Jeśli chciałaby pani o coś zapytać,<br />

o czymś porozmawiać, to bardzo chętnie… Zresztą będę<br />

w Krakowie do jutra.<br />

Sabina ścisnęła mocno w dłoni swe rękawiczki i — uśmiechając<br />

się z zakłopotaniem — prawie niezauważalnie skinęła<br />

głową, pomimo najszczerszych chęci nie będąc w stanie zdobyć<br />

się na żadną inną reakcję.<br />

— Będę grał na mszy wieczornej. Później mogę coś zagrać<br />

specjalnie dla pani… — zaproponował.<br />

Dopiero teraz Sabinie udało się odwzajemnić jego przyjazny<br />

uśmiech i przez sekundę nawiązać z nim kontakt wzrokowy.<br />

Od najmłodszych lat patrzenie na świeżo poznanego rozmówcę<br />

lub rozmówczynię sprawiało jej bowiem największą<br />

trudność.<br />

— Msza zaczyna się o dziewiętnastej. Będę czekać —<br />

oznajmił Horodecki. — Jeśli pani przyjdzie, proszę usiąść<br />

z lewej strony tej kolumny. To będzie znak, że mam zostać<br />

i jeszcze coś zagrać.<br />

To rzekłszy, ukłonił się i wrócił do kościoła.<br />

Sybilla stała nieopodal, w towarzystwie wujka Marka. Odwróceni<br />

tyłem do świątyni, rozmawiali ściszonymi głosami.<br />

Uświadomiwszy sobie, że nie zauważyli jej spotkania z artystą,<br />

Sabina poczuła ulgę.<br />

Nagle zobaczyła coś przed oczyma; coś ulotnego niczym<br />

plama nieco ciemniejszego powietrza. Było to szare gołębie<br />

pióro spadające na ziemię łagodnym, kołyszącym ruchem.<br />

Sama nie wiedząc, dlaczego to czyni, chwyciła je w locie<br />

i szybko, prawie ukradkiem, schowała do kieszeni płaszcza.<br />

— Tak długo szukałaś tych nieszczęsnych rękawiczek? —<br />

westchnęła Sybilla.<br />

— Pewnie gdzieś spadły — stwierdził wujek Marek.<br />

21


Sabina potwierdziła jego przypuszczenie lekkim skinieniem<br />

głowy. Sybilla natychmiast wzięła ją pod rękę i zaczęła<br />

zadawać jej pytania. Sabina odpowiadała na nie zdawkowo,<br />

nie patrząc na siostrę. Podążając parę kroków za nimi, wujek<br />

Marek obserwował ich zachowanie. „Cała nadzieja w doktorze<br />

Kostrzewskim! — pomyślał. — Taki przyjaciel to skarb!<br />

Nie dość, że ma spore osiągnięcia i cieszy się znakomitą reputacją,<br />

to jeszcze pomaga nam zupełnie bezinteresownie”.<br />

Sybilla tymczasem przyciągnęła siostrę do siebie i powiedziała<br />

coś do niej bardzo cicho, prawie szeptem, tak jakby się<br />

obawiała, iż wujek Marek może zrozumieć treść jej wypowiedzi,<br />

pomimo że takowe niebezpieczeństwo w ogóle nie istniało,<br />

gdyż język, w którym się porozumiewały, w niczym nie<br />

przypominał ani polskiego, ani żadnego innego, rządząc się<br />

własnymi, skomplikowanymi prawami.<br />

Skręciwszy w ulicę Pijarską, przeszli pieszo przez całą<br />

Floriańską i doszli do przystanku na rynku, skąd kursowały<br />

tramwaje na Karmelicką. Najbliższy pojazd właśnie nadjechał,<br />

z trudem przyjmując kolejnych pasażerów, gdyż wypełniony<br />

był już po brzegi. Wewnątrz panował zaduch. Zdejmując<br />

kapelusz, Sybilla zauważyła, że jakiś młody chłopak,<br />

stojący tuż obok niej, ukradkiem jej się przygląda. Dyskretnie<br />

się doń uśmiechnęła, a następnie nonszalancko odwróciła<br />

głowę w stronę siostry i wujka Marka, zdmuchując z twarzy<br />

pasmo włosów.<br />

Sabina nie lubiła tramwajów. Tak samo, jak na koncercie<br />

u św. Krzyża, przeszkadzała jej bliska obecność stłoczonych<br />

wewnątrz ludzi, nacierających na siebie na podobieństwo<br />

sprzężonych elementów jakiejś monstrualnej machiny,<br />

ilekroć pojazd nieco ostrzej skręcił bądź też zbyt gwałtownie<br />

zahamował. Natychmiast spinała się wówczas w sobie, niczym<br />

osoba stojąca w obliczu kataklizmu. Z podziwem ob-<br />

22


serwowała siostrę, której cała postać łatwo dostosowywała<br />

się do wszystkich manewrów pojazdu, harmonizowała<br />

z nimi niczym giętkie, elastyczne ciało leśnego drapieżnika.<br />

Manewry te Sybilla wykonywała nieświadomie, lecz z takim<br />

wdziękiem, że natychmiast przyciągała spojrzenia współpasażerów.<br />

Podziwiający ją młody chłopak, przyłapany na tym<br />

przez obiekt swej adoracji in persona, zaczerwienił się i zatopił<br />

wzrok w trzymanej przez swego sąsiada gazecie.<br />

Sabina tymczasem zaczęła powracać myślami do opustoszałego<br />

kościoła św. Krzyża. Na wspomnienie dwóch identycznych<br />

żałobnic w dziewiętnastowiecznych sukniach ogarnęło<br />

ją uczucie metafizycznej grozy. Ich poorane zmarszczkami,<br />

surowe twarze o przenikliwych oczach stanęły przed nią<br />

jak żywe, tak jakby kobiety znajdowały się w tramwaju razem<br />

z nią. Poczuła dreszcz na całym ciele, nawet pod włosami.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!