Maurycy Nowakowski, "Plagiat"
W trakcie manifestacji kulturalnej na wrocławskim rynku dochodzi do zamieszek studentów z agresywną grupą młodych narodowców. Od ciosów nożem ginie para studentów Europejskiej Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i Komunikacji - Wojtek Krzykowski i Barbara Świątnicka. Policja i media szybko wydają wyrok, uznając, że za tym przypadkowym zabójstwem stoją narodowcy. Marcin Faron, młody dziennikarz piszący o kulturze do tygodnika "Korespondent", ma jednak pewne wątpliwości. Znudzony nieco tematyką kulturalną rozpoczyna nieformalne dziennikarskie śledztwo. Gdy kilka tygodni po bijatyce na rynku w zamachu bombowym ginie Anita Komar, wykładowczyni EWSDiK oraz bliska współpracowniczka Krzykowskiego i Świątnickiej, Faron jest już niemal pewien, że ma do czynienia z nieprzypadkowym łańcuszkiem śmierci.
W trakcie manifestacji kulturalnej na wrocławskim rynku dochodzi do zamieszek studentów z agresywną grupą młodych narodowców. Od ciosów nożem ginie para studentów Europejskiej Wyższej Szkoły Dziennikarstwa i Komunikacji - Wojtek Krzykowski i Barbara Świątnicka. Policja i media szybko wydają wyrok, uznając, że za tym przypadkowym zabójstwem stoją narodowcy. Marcin Faron, młody dziennikarz piszący o kulturze do tygodnika "Korespondent", ma jednak pewne wątpliwości. Znudzony nieco tematyką kulturalną rozpoczyna nieformalne dziennikarskie śledztwo. Gdy kilka tygodni po bijatyce na rynku w zamachu bombowym ginie Anita Komar, wykładowczyni EWSDiK oraz bliska współpracowniczka Krzykowskiego i Świątnickiej, Faron jest już niemal pewien, że ma do czynienia z nieprzypadkowym łańcuszkiem śmierci.
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
MAURYCY<br />
NOWAKOWSKI<br />
PLAGIAT<br />
VIDEOGRAF
Redakcja<br />
Anna Seweryn-Sakiewicz<br />
Projekt okładki<br />
© Pracownia WV<br />
Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />
Grzegorz Bociek<br />
Korekta<br />
Urszula Bańcerek<br />
Wydanie I, Chorzów 2015<br />
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c<br />
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35<br />
fax 32-348-31-25<br />
office@videograf.pl<br />
www.videograf.pl<br />
Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12<br />
dystrybucja@dictum.pl<br />
www.dictum.pl<br />
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2015<br />
tekst © <strong>Maurycy</strong> <strong>Nowakowski</strong><br />
ISBN 978-83-7835-433-8<br />
Printed in EU
Prolog<br />
Profesor Elżbieta Kruk nigdy tak bardzo nie ryzykowała. Targające<br />
nią uczucie strachu było dla niej nowością. Serce łomotało<br />
w klatce piersiowej jak agresywny akwizytor w zamknięte<br />
drzwi. Po skroniach spływały kropelki potu. Koszula lepiła się<br />
do rozgrzanych pleców i wilgotnych pach. Kobieta ledwie panowała<br />
nad rozdygotanym ciałem. Palce drżały, z trudem trafiając<br />
w klawisze skąpanej w ciemnościach klawiatury. Nie mogła zapalić<br />
światła. Nikt nie wiedział, że wślizgnęła się do biura rektora<br />
uczelni. Światło rzucane przez monitor raziło ją w oczy.<br />
„To potrwa tylko moment” – powtarzała sobie w duchu uspokajającą<br />
mantrę. Nie mogła wpaść w panikę. Wszystkie dokumenty<br />
związane z projektem WrocStory są przecież w jednym<br />
miejscu, zebrane w kilku folderach zarchiwizowanych w komputerze<br />
profesora Juliusza Dorobka. Wystarczy je znaleźć, co<br />
nie powinno być trudne, i usunąć. Tylko tyle. Rachu-ciachu i po<br />
strachu. Trzy, cztery kliknięcia. Jest. Folder WrocStory 2014. Zaznacz,<br />
kliknij, usuń. Poszło. Jeszcze z kosza. Kliknęła. Opróżnij<br />
kosz. Pasek postępu na ułamek sekundy mignął na ekranie.<br />
Udało się. Jedna prosta operacja sprawiła, że Elżbieta Kruk sta-<br />
5
ła się jedyną autorką nieszablonowego projektu wartego ponad<br />
milion złotych. Wypuściła z płuc kilka litrów ciężkiego powietrza.<br />
Świętej pamięci profesor Juliusz Dorobek nie będzie miał<br />
jej tego za złe, poza tym po śmierci na pewno łatwiej wybacza<br />
się bliźnim takie drobne przekłamania. Odruchowo przeżegnała<br />
się. W imię Ojca i Syna…
Rozdział I<br />
1.<br />
Europejska Wyższa Szkoła<br />
Dziennikarstwa i Komunikacji,<br />
14 marca 2014<br />
Malwina Madejska z najwyższym trudem powstrzymywała<br />
się od płaczu. Drobna iskierka mogła spowodować u niej wybuch<br />
histerii. Przepłakała całą noc, litry słonych łez tak długo<br />
szturmowały jej powieki, że nad ranem cierpiała z powodu piekących<br />
oczu. Teraz były suche, ale wciąż zaczerwienione, a Malwina<br />
Madejska kamuflowała smutek złością. Nagła śmierć profesora<br />
Juliusza Dorobka znokautowała ją emocjonalnie.<br />
Madejska lubiła swoją pracę. Sekretariat był jej królestwem,<br />
a przecież sekretariaty to mózgi instytucji. „Nie ma ważniejszego<br />
miejsca w firmie niż sekretariat” – mawiała. Jeśli tam był porządek,<br />
to cała firma działała sprawnie. Przekonała do tej reguły<br />
wszystkich ludzi związanych z Europejską Wyższą Szkołą<br />
Dziennikarstwa i Komunikacji, stojących po obu stronach barykady<br />
– studentów i wykładowców, interesantów i przełożonych.<br />
Każdy miał jakiś interes, prośbę albo problem do rozwiązania.<br />
Ona była jedna, spraw na głowie setka, a asystentki jeszcze<br />
niewiele rozumiały. Na razie nawet nie potrafiły zaparzyć<br />
dobrej kawy. Trzeba było chuchać i dmuchać na Madejską, bo<br />
tylko ona potrafiła wszystko szybko i sprawnie załatwić. Poza<br />
7
tym to ona dbała o spokój i dobre samopoczucie świętej pamięci<br />
pana rektora, jego magnificencji profesora Juliusza Dorobka.<br />
A przecież od jego nastroju tak wiele zależało.<br />
Profesor należał do tego gatunku mężczyzn, który Malwina<br />
zwykła nazywać poczciwymi nerwusami. Dobry, mądry, silny<br />
człowiek, tylko trochę wyrywny. Ale trzeba było mu to wybaczyć,<br />
bo kiedy już się wyrywał i tracił panowanie nad sobą, to<br />
nigdy bez powodu. Madejska znała wszystkie potencjalne powody<br />
uruchamiające zachowania nerwicowe Dorobka, dlatego<br />
była najlepszym w świecie ochroniarzem i opiekunem. Większość<br />
złych impulsów zatrzymywała u siebie, w sekretariacie.<br />
Profesor był bezpieczny tylko z nią na straży. Kochała go tak,<br />
jak wyłącznie oddana sekretarka potrafi kochać swojego dobroczyńcę,<br />
twórcę i dumnego zarządcę tego świata.<br />
Niespodziewana śmierć profesora Dorobka była dla Malwiny<br />
ciosem niewyobrażalnym, ale nie mogła pozwolić sobie na<br />
jawną żałobę. Musiała być twarda. Pocieszała się myślą, że lada<br />
chwila pojawi się kolejny rektor, któremu będzie mogła służyć.<br />
Znów będzie komuś potrzebna do życia i sprawnego funkcjonowania.<br />
Sekretariat pozostanie taki sam, zmieni się tylko człowiek<br />
siedzący w fotelu w gabinecie rektorskim. Ta myśl podnosiła<br />
ją na duchu, ale mimo to przepłakała dwie ostatnie noce.<br />
Pan Juliusz był jedyny w swoim rodzaju. Wódz jak się patrzy.<br />
Służyć takiemu – to była czysta przyjemność. Chwilowo nie mogła<br />
sobie wyobrazić nikogo innego za biurkiem profesora Dorobka.<br />
A już na pewno nie kobiety! Kiedy okazało się, że do walki o schedę<br />
po panu Juliuszu staną dwie panie, przeżyła kolejne rozczarowanie.<br />
Kandydatka numer jeden – wdowa po profesorze, doktor<br />
Julia Dorobek, przy swoim postawnym mężu zawsze wyglądała<br />
jak sucha gałązka przytulona do potężnego drzewa. Żadna<br />
z niej pani rektor. Drobna kobietka od zawsze wygrzewająca<br />
się w świetle promieni intelektu i siły swojego dostojnego małżonka.<br />
Madejską ścięło, kiedy usłyszała kiedyś, że Dorobkowa<br />
ma dosyć życia w cieniu męża. W cieniu! Co za absurdalne po-<br />
8
ównanie! Szczęki zwarły jej się ze złości, ale nic nie odpowiedziała.<br />
Nie miała prawa polemizować z – było nie było – żoną<br />
szefa. Określiła ją mianem niewdzięcznej i sprawę przemilczała,<br />
jak przystało na sekretarkę, która wie o wszystkim, co dzieje<br />
się na uczelni, ale niczym ksiądz zachowuje spokój i dyskrecję.<br />
Kandydatka numer dwa – Elżbieta Kruk – nie była lepsza.<br />
Od kiedy Dorobkowie przyjechali do Wrocławia, przykleiła się<br />
do pana Juliusza i zgrywała jego najbliższą przyjaciółkę i powierniczkę.<br />
A każdy wiedział, że to kobieta interesowna i wisi<br />
na Dorobku, bo z nim dużo można załatwić. Poza tym zanadto<br />
interesowała się mężczyznami, zwykle cudzymi. W sumie Madejska<br />
nie lubiła Krukowej, chyba jeszcze bardziej niż Dorobkowej.<br />
Dwie kandydatki, a jedna gorsza od drugiej.<br />
Pogodziła się z tym, że w trakcie wyścigu o fotel rektora nie<br />
ma komu kibicować. Miała cichą nadzieję, że chociaż wszystko<br />
szybko się rozstrzygnie i będzie można w spokoju dalej pracować.<br />
Jak na złość, okazało się, że na horyzoncie, zamiast nowego<br />
rektora łagodnie i z klasą przejmującego władzę, pojawiła<br />
się wizja kilkutygodniowej kampanii wyborczej. Madejskiej<br />
ten pomysł wcale się nie podobał. Jej sekretariat na ten czas<br />
przestanie pełnić funkcję mózgu instytucji. Stanie się miejscem<br />
konfrontacji dwóch zwalczających się frakcji, niczym saloon<br />
na Dzikim Zachodzie. Madejska nie chciała takich westernów<br />
w swoim królestwie. Wychodziła z założenia, że kiedyś panowały<br />
tu zdecydowanie lepsze zasady. Rozmowy prowadzono za<br />
zamkniętymi drzwiami i nawet ona, wszystkowiedząca sekretarka,<br />
nie znała szczegółów. Rektor pojawiał się jak papież i od<br />
razu panowała ogólna zgoda. A teraz? Wielka awantura, wyciąganie<br />
brudów, intrygi, kłótnie, debaty quasi-polityczne… Brakuje<br />
tylko konkursu audiotele. Pan Juliusz będzie się pewnie przewracał<br />
w grobie. Aż dziwne, że o głośnej kampanii wyborczej<br />
na EWSDiK nie piszą w gazetach… Odpukać w niemalowane!<br />
Malwina Madejska lubiła swoją pracę, ale teraz była tym<br />
wszystkim odrobinę zniesmaczona. Jej zniesmaczenie podnio-<br />
9
sło się do potęgi drugiej, gdy ktoś otworzył drzwi sekretariatu<br />
bez pukania.<br />
– Pani Malwinko! – usłyszała głos profesora Żygadły. – Dlaczego<br />
nie ma jeszcze kartki odwołującej wtorkowe zajęcia? Pamięta<br />
pani, że we wtorek jest pogrzeb profesora Dorobka?<br />
Ostatnie słowa wbiły się w nią jak zimny sztylet.<br />
– Profesorze – odparła z przekąsem – żyjemy w dwudziestym<br />
pierwszym wieku, dziś ważniejszy jest mejling, a nie karteczki<br />
na tablicy ogłoszeń. Rano rozesłaliśmy pół tysiąca mejli do<br />
studentów, opublikowaliśmy też informację na Facebooku, ale<br />
dla pana świętego spokoju napiszę jeszcze karteczkę i powieszę<br />
w korytarzu. Nie dalej jak za pół godziny zawiśnie na tablicy.<br />
– Będę wdzięczny. To wbrew pozorom nadal jest nad wyraz<br />
skuteczne.<br />
Zmusiła się do nieszczerego uśmiechu. Utrzymała go na twarzy<br />
do momentu zamknięcia drzwi, po czym puściła wszystkie<br />
hamulce bezpieczeństwa. Policzki zaczęły mrowić, broda dygotać.<br />
Dwie gigantyczne łzy wyskoczyły zza powiek, jak sprinterzy<br />
na torze, i popłynęły w dół, ryjąc zygzakowate tory aż po<br />
podbródek. Tam kołysały się chwilę i kapnęły na biurko. Ktoś<br />
zapukał do drzwi.<br />
– Nie wchodzić! – pisnęła, sięgając po chusteczkę.<br />
2.<br />
Gałów pod Wrocławiem, dom Anity<br />
i Jana Komarów, 16 marca<br />
Anita Komar wysłała ostatnie mejle informacyjne. Operacja<br />
„Wrocław Otwartym Sercem Europy” została dopięta na ostatni<br />
guzik. Wielki marsz studentów zaplanowano, dofinansowano<br />
i rozreklamowano niemalże idealnie. Jej udział w tym sukcesie<br />
był trudny do przecenienia. To głównie za jej sprawą mała stu-<br />
10
dencka popijawa przeistoczyła się w wielką kulturalną imprezę,<br />
zyskując status jednej z najważniejszych inicjatyw młodzieżowych<br />
tego roku. Przystąpiła do projektu z wielkim zapałem,<br />
mając chwilowo dosyć „czarnego PR-u”, w którym się specjalizowała.<br />
Brud politycznych rozgrywek i biznesowych zapasów<br />
pozbawionych reguł lepił się do niej i coraz częściej rzutował<br />
na reputację. „Kto tapla się ze świniami w jednym bajorku, sam<br />
po pewnym czasie staje się świnią. Czas zrobić coś pozytywnego”<br />
– zadecydowała przed dwoma miesiącami, przejmując odpowiedzialność<br />
za reklamę i organizację medialną marszu Wrocław<br />
Otwartym Sercem Europy.<br />
Sześćdziesiąt dni intensywnej pracy wystarczyło, żeby zainteresować<br />
wszystkie najważniejsze media i włączyć w organizację<br />
kilkuset studentów większości wrocławskich uczelni.<br />
Wykonała sto dwadzieścia procent normy. Świetnie spisał się<br />
Wojtek, sporo dobrego wniosła też Basia. „Stworzyliśmy niezły<br />
zespół” – uśmiechała się pod nosem, przeglądając wykaz planów<br />
i założeń zrealizowanych w komplecie, często nawet z pewną<br />
nawiązką. Na trzy dni przed marszem mogła spokojnie otworzyć<br />
butelkę szampana i wypić za sukces. Tylko chwilowo nie<br />
miała z kim świętować.<br />
Poczuła ulgę i satysfakcję, a chwilę później ukłucie niepokoju.<br />
„Wszystko się udało, ale co będzie z nami? – pomyślała.<br />
– Teraz, kiedy wspólna misja się kończy, a Wojtek niedługo<br />
wyjeżdża na staż do Londynu, nasze światy mogą przestać<br />
się przenikać. To może oznaczać początek końca”. W głębi serca<br />
czekała na telefon. Dochodziła dwudziesta trzecia. Dziś już<br />
nie zadzwoni. Wzięła do ręki smartfon i kilka sekund biła się<br />
z myślami, szukając pretekstu do rozmowy z Wojtkiem. Takiego,<br />
żeby nie wyjść przy tym na napaloną starą idiotkę. „Nie, to<br />
bez sensu, a poza tym jest już późno. Jutro. Jutro się zdzwonimy”<br />
– postanowiła w końcu.<br />
Odłożyła telefon na biurko, nieco rozczarowana swoją racjonalną<br />
decyzją.<br />
11
– Co się ze mną dzieje? – szepnęła pod nosem, wiedząc, że<br />
to głupie pytanie.<br />
Działo się z nią to, co musiało się dziać z czterdziestoletnią<br />
kobietą, której akcja kombinacyjna pod tytułem „uwieść studenta”<br />
zakończyła się pełnym sukcesem. Płonęła z miłości. Czuła<br />
niepokój, ale nie żałowała własnych decyzji. Tak musiało być!<br />
Smartfon przesunął się po biurku w wibracyjnych drganiach<br />
i zamruczał. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Wojtka. Serce<br />
Anity uderzyło mocno, po czym stanęło, jakby chcąc podsłuchać<br />
rozmowę. Odebrała.<br />
– Wojtek?<br />
– Cześć. – Głos Wojtka był stłumiony, ale tliła się w nim jakaś<br />
niezdrowa ekscytacja. – Przepraszam, wiem, że jest późno,<br />
ale musimy się spotkać.<br />
– Co się dzieje?<br />
– Mam złą wiadomość, ale nie na telefon.<br />
Spojrzała na zegarek.<br />
– Mogę być o wpół do na Solnym. Ale powiedz chociaż,<br />
o co chodzi.<br />
– Ludzie z SBC chcą nam zepsuć zabawę.<br />
– Niemożliwe…<br />
– Też tak myślałem, dopóki nie usłyszałem szczegółów planu<br />
„Koń trojański”. Genialny w swojej prostocie i, niestety, możliwy<br />
do przeprowadzenia.<br />
– Skąd wiesz?<br />
– Poczta pantoflowa, ale nie głuchy telefon. To wiarygodne info.<br />
Wierzyła mu. Wojtek nie był naiwny i twardo stąpał po ziemi.<br />
Poza tym nigdy nie siałby paniki bez powodu. Jeśli mówił,<br />
że SBC mogą rozrabiać na marszu, to znaczy, że tak było. W jednej<br />
chwili pożałowała, że zadzwonił. Przekazał jej tak złe informacje,<br />
że lepiej, gdyby tej rozmowy w ogóle nie było.<br />
– Ubieram się i za pięć minut wyjeżdżam.<br />
Schowała telefon do kieszeni marynarki i zamknęła laptop.<br />
Wyszła z gabinetu i cicho przeszła korytarzem. Miała nadzieję,<br />
12
że Janek śpi i ostatnią rzeczą, jakiej by chciała, to go teraz zbudzić.<br />
Zeszła schodami do ciemnego salonu i, stąpając na palcach,<br />
skierowała się do wyjścia.<br />
– Dokąd? – Ciężki, podlany alkoholem głos męża wypełzł<br />
z rogu ciemnego salonu.<br />
Drgnęła przestraszona.<br />
– Muszę wyjść, pilna sprawa.<br />
Założyła buty i sięgnęła po płaszcz.<br />
– Jedziesz do niego…<br />
– Złe wieści w sprawie marszu, naziści będą rozrabiać.<br />
Owinęła się szalikiem. Spojrzała w stronę, z której dobiegał<br />
pijany głos Janka. Kontury mebli powoli wyłaniały się z ciemności.<br />
Wytężyła wzrok. Teraz widziała. Janek siedział na dużej<br />
pufie obok szklanego stolika, na którym majaczył kształt pękatej<br />
butelki i jeszcze bardziej pękatego kieliszka. Mąż chyba nie<br />
patrzył w jej stronę. Głowę miał spuszczoną. Chyba. W ciemności<br />
niewiele było widać.<br />
– Kochasz go… – padło ni to pytanie, ni to podszyte pretensją<br />
stwierdzenie faktu.<br />
– Kocham – usłyszała swój własny głos, jakby ktoś siedział<br />
w jej gardle i bez namysłu odpowiedział za nią.<br />
– Żebyś się nie spaliła z tej miłości.<br />
Wyszła z domu. Chłodne marcowe powietrze owiało jej rozpalone<br />
policzki. Pijana zazdrość męża nie była tak ważna, jak<br />
bezpieczeństwo piątkowej manifestacji.<br />
3.<br />
Ratusz, 17 marca<br />
Anita Komar maszerowała długim korytarzem wrocławskiego<br />
ratusza. Jej wysokie obcasy wystukiwały nerwowy rytm odbijający<br />
się echem od chłodnych ścian. Marsz kobiety śpieszącej się<br />
13
i zaniepokojonej. Miała nadzieję, że wygląda lepiej, niż się czuje.<br />
Była zmęczona, niewyspana i podminowana. Wory pod oczami,<br />
których szczerze nienawidziła, zdawały się tak ciężkie, jakby<br />
ktoś podczepił pod nie małe kotwice. Robiąc makijaż, doszła do<br />
wniosku, że wygląda jak spaniel. Ze spotkania z Wojtkiem wróciła<br />
o trzeciej nad ranem. Próbowała złapać kilka godzin snu, ale<br />
wieści, jakie Wojtek jej przekazał, wirowały w jej głowie, nie dając<br />
spokoju. Kręciła się z boku na bok i zapadała w krótkie letargi.<br />
Płytkie sny mieszały się z uciążliwymi przemyśleniami. Wstała<br />
kilka minut po siódmej, by jak najwcześniej skontaktować się z Filipem<br />
Bojanowskim, prawą ręką prezydenta miasta, człowiekiem<br />
odpowiedzialnym za organizację manifestacji. Naprędce umówili<br />
się na spotkanie z komendantem wrocławskiej policji, Krzysztofem<br />
Buczkowskim, w nadziei, że uda się zapobiec tragedii.<br />
Usiedli we troje przy wielkim niczym świąteczny stół biurku<br />
Bojanowskiego.<br />
– Może zaczniemy od raportu komendanta, który być może<br />
trochę panią uspokoi. – Bojanowski wskazał ręką Buczkowskiego.<br />
– A później opowie nam pani o swoich obawach.<br />
Anita pokiwała głową. Zachowała kamienną twarz, ale zdradzała<br />
ją podrygująca noga.<br />
– Ja uważam, że nie ma powodów do strachu – zaczął spokojnie<br />
Buczkowski. – Jesteśmy dobrze przygotowani. Przedstawiono<br />
wreszcie ostateczną trasę przemarszu, co umożliwiło nam<br />
ustalenie, które ulice i w jakich porach należy wyłączyć z ruchu<br />
samochodowego. Aby zwiększyć bezpieczeństwo, wszystkie<br />
wejścia na rynek, oprócz gardła od strony placu Dominikańskiego,<br />
zostaną zamknięte. Marsze wyruszą równocześnie<br />
z trzech różnych stron miasta punktualnie o siedemnastej, z najdalej<br />
usytuowanych uczelni. Kolejne grupy dołączać będą na<br />
trasach tych trzech manifestacji zmierzających na plac Dominikański.<br />
Tam wszyscy zejdą się mniej więcej o osiemnastej trzydzieści<br />
i stamtąd cała manifestacja wleje się na rynek. Spodziewamy<br />
się dwóch, może trzech tysięcy ludzi.<br />
14
– Pomieścimy się? – spytał Bojanowski.<br />
– Tak, trzy tysiące ludzi, jeśli to zdyscyplinowana, ciasno<br />
idąca masa, to szeroki na pięćdziesiąt metrów wąż o długości<br />
jednego kilometra. Do ogarnięcia dla dwóch oddziałów policji.<br />
– Zdyscyplinowana? – Bojanowski uśmiechnął się pod nosem.<br />
– Pamięta pan, komendancie, że mówimy o studentach?<br />
Wymienili podszyte ironią spojrzenia.<br />
– Poradzimy sobie – sapnął Buczkowski.<br />
Bojanowski zerknął na Anitę i momentalnie spoważniał.<br />
– Pani Anita zapewne jest ciekawa, jak wygląda sprawa monitorowania<br />
środowisk neonazistowskich.<br />
Komendant zaplótł ramiona na piersi.<br />
– W tych sprawach nic się nie zmieniło – odparł. – Zarówno<br />
SBC, jak i Matka Ojczyzna składały wnioski o zgodę na manifestacje<br />
narodowe dwudziestego pierwszego marca, ale w obu<br />
przypadkach odpowiedzi były odmowne. Nie mają więc prawa<br />
pojawić się w piątek na rynku. Obserwujemy te środowiska, nie<br />
dzieje się tam nic, co mogłoby nas niepokoić. Nie zanosi się na<br />
nielegalną inicjatywę. Dla pewności zamykamy rynek z trzech<br />
stron już w nocy z czwartku na piątek, żeby nie spotkała nas<br />
żadna niespodzianka w postaci nieoficjalnej kontrmanifestacji.<br />
Trzymamy rękę na pulsie.<br />
Filip Bojanowski uniósł brwi i zwrócił twarz w stronę Anity,<br />
jakby pytał: „I co pani na to?”. Anita, jak przystało na mistrzynię<br />
public relations, przemówienie na tę okazję miała już przemyślane.<br />
Krótkie, treściwe, logiczne.<br />
– Z moich informacji wynika, że kilkudziesięcioosobowa<br />
grupa neonazistów zamierza maszerować razem ze studentami.<br />
Akcja, którą wymyślili, nazywa się „Koń trojański”. Serca<br />
Biało-Czerwone wykorzystują sympatyzujących z nimi studentów,<br />
żeby w porze zbiórek incognito wprowadzić swoich ludzi<br />
na dziedzińce uczelni. Chcą wmieszać się w tłum. Jeśli im się<br />
to uda, będziemy mieli wielki problem, bo mogą nam rozwalić<br />
imprezę od środka.<br />
15
– To jakaś kompletna bzdura, gdzie to pani usłyszała? – Buczkowski<br />
poderwał się nerwowo na krześle.<br />
– Wojciech Krzykowski, student Europejskiej Wyższej Szkoły<br />
Dziennikarstwa i Komunikacji, a także mój bliski współpracownik,<br />
dowiedział się o tym z wiarygodnego źródła. Od chłopaczka,<br />
który jeszcze niedawno działał w młodzieżówce narodowej<br />
i nie zdążył pozrywać wszystkich kontaktów. Nagrał rozmowę<br />
dwóch aktywnych bojówkarzy na dyktafon. Plik jest do wglądu.<br />
Nad biurkiem zawisło ciężkie milczenie, łączące w sobie<br />
niepokój Anity ze zdziwieniem i niepewnością Bojanowskiego<br />
i Buczkowskiego.<br />
– Nie wydaje mi się, żeby to była prawdziwa informacja –<br />
ciszę przerwał komendant. – Prawdopodobnie ktoś chce zasiać<br />
ferment albo dzieciaki z nudów snują spiskową teorię dziejów.<br />
Gdyby taka akcja naprawdę była przygotowana, wiedziałbym<br />
o tym. Środowisko SBC jest skrupulatnie monitorowane. Od kilku<br />
miesięcy przewidujemy każdy ich ruch.<br />
Anitę Komar zamurowało, niepokój powoli ustępował miejsca<br />
irytacji, ale zachowała dyplomatyczny ton.<br />
– Przykro mi, ale nie przekonuje mnie ta argumentacja, panie<br />
komendancie – rzuciła sucho.<br />
– Przekonywanie i uspokajanie pani nie należy do moich obowiązków<br />
– odciął się Buczkowski.<br />
– A co należy?!<br />
– W tym przypadku dbanie o bezpieczeństwo imprezy masowej!<br />
– Ciekawe, jak pan zadba o bezpieczeństwo w sytuacji, kiedy<br />
jednostki niebezpieczne ukryją się wśród ludzi, których powinien<br />
pan chronić? Myślał pan o tym?!<br />
Filip Bojanowski wykonał tonujący nastroje ruch ręką.<br />
– Spokojnie, pani Anito. Ja uważam, że dla naszego dobra<br />
lepiej zaufać panu komendantowi. Logicznie rozumując, kto<br />
ma bardziej wiarygodne informacje? Szef wrocławskiej policji<br />
czy student dziennikarstwa i pracownik public relations? Proszę<br />
spokojnie pomyśleć.<br />
16
Uśmiechnął się pojednawczo, ale Anita skontrowała go<br />
ostrym spojrzeniem.<br />
– Bardziej wiarygodne informacje ma ten, kto lepiej wykonał<br />
swoją pracę! – wycedziła.<br />
– Ma mi pani coś do zarzucenia?! – warknął Buczkowski.<br />
– Otóż mam! Opowiadanie bajek, panie komendancie, o skrupulatnym<br />
monitorowaniu i przewidywaniu ruchów neonazistów!<br />
Skoro macie ich pod lupą, to dlaczego miesiąc temu zdewastowali<br />
instalację artystyczną? Jakoś tego ruchu nie udało się wam<br />
przewidzieć! – Urwała na sekundę. – A może nie chcieliście go<br />
przewidywać?!<br />
– Pani sobie daruje tego typu tanie złośliwości!<br />
– Proszę państwa! – Filip Bojanowski podniósł głos i obie<br />
ręce w górę. – Uspokójmy emocje. Jesteśmy na finiszu długiej,<br />
trudnej i ważnej misji. W ciągu dwóch miesięcy wspólnymi siłami<br />
z planów zwykłej studenckiej popijawy zrobiliśmy dużą imprezę<br />
kulturalną. Nasza nerwowość wynika głównie z tego, że<br />
jesteśmy zmęczeni, a im bliżej manifestacji, tym bardziej zależy<br />
nam, żeby nic nie zakłóciło jej przebiegu. Pani Anito, wraz<br />
z panem Wojciechem Krzykowskim i panią Barbarą Świątnicką<br />
dokonała pani rzeczy wyjątkowej. Jeszcze nie organizowałem<br />
tak dobrze rozreklamowanej imprezy. Jestem pani ogromnie<br />
wdzięczny za wykonaną pracę i za poświęcenie. Niestety,<br />
właśnie tacy, oddani sprawie ludzie, jak pani, są najczęściej narażeni<br />
na tego typu prowokacje.<br />
– A jeśli to nie prowokacja!?<br />
Dłoń Filipa Bojanowskiego, wystawiona niczym indiańskie<br />
pozdrowienie, znów zasiała ciszę.<br />
– Kiedy wszyscy dają z siebie wszystko – spokojnym głosem<br />
podjął wątek – pracują na sto procent możliwości i wykonują<br />
sumiennie należące do nich zadania, to nie ma powodów<br />
do zmartwień. Jesteśmy wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach.<br />
Musimy ufać sobie nawzajem. Pani pracę łatwo ocenić,<br />
bo jej znakomite efekty widzimy już od dawna, ale panu komen-<br />
17
dantowi także należy się pełne poparcie i zaufanie. Do tej pory<br />
spisywał się bardzo dobrze. Ostateczny egzamin jego pracy będzie<br />
miał miejsce dopiero w piątek i wierzę, że pan komendant<br />
i jego ludzie zaliczą go tak celująco, jak pani ekipa.<br />
Usta Bojanowskiego rozjechały się tak szeroko, że ich kąciki<br />
niemalże dotknęły uszu. Anicie nie było do śmiechu, ale sam<br />
fakt, że przekazała informację od Wojtka, nieco ją uspokoił. Odpowiedzialność<br />
spoczywała teraz na barkach Bojanowskiego<br />
i Buczkowskiego. Ona zrobiła wszystko, co mogła.<br />
4.<br />
Redakcja „Korespondenta<br />
Wrocławskiego”, 18 marca<br />
Redaktor naczelny „Korespondenta Wrocławskiego”, Dariusz<br />
Ostrowski, twierdził, że najlepsze artykuły to te, które łapią<br />
czytelnika już samym tytułem i nie puszczają aż po ostatnią<br />
literkę puentującego zdania. Choćby świat się walił. Niech się<br />
jajecznica przypala, woda w wannie przeleje, dziecko spóźni do<br />
szkoły albo niech autobus ucieknie. Nieważne! Czytasz, bo to<br />
na pięć minut staje się najważniejsze. Ale żeby tak było, artykuł<br />
musi mieć lep. Tu nie ma miejsca na żadną mieliznę ani watę literacką.<br />
Tylko ważne informacje i argumenty, ewentualnie jakaś<br />
błyskotliwa analiza. Taki właśnie był wysmarowany przez Marcina<br />
Farona tekst, który kwadrans wcześniej znalazł się w jego<br />
skrzynce. Bóg jeden raczy wiedzieć, skąd ten chłopak wytrzasnął<br />
takie informacje. Musiał jakoś dotrzeć do samego źródła, bo fakty<br />
były takie, że tekst pod tytułem Serca będą biły urywał dupę.<br />
O tym, że naziści z grupy Serca Biało-Czerwone będą rozrabiać<br />
w trakcie manifestacji Wrocław Otwartym Sercem Europy,<br />
wiedziały nawet najmniej rozgarnięte przedszkolaki, ale tego,<br />
że zaatakują marsz od środka, nikt by nie przewidział. A nawet<br />
18
jeśli, zostałby pewnie wyśmiany za naiwne bajkopisarstwo. Ale<br />
nie Faron. On nie przewiduje, tylko wie na pewno. Jego artykuł<br />
został tak naszpikowany argumentami, jakby sam autor był pomysłodawcą<br />
akcji „Koń trojański”. Ostrowski skończył drugą<br />
lekturę tekstu. Przeszły go ciarki. Jedno wiedział na pewno: trzeba<br />
szybko przeskładać gazetę. Wywiad Iwonki z dyrektorem teatru<br />
muszą przesunąć na piątą stronę, na pierwszej zostanie tylko<br />
zajawka. Tematem numeru będzie zagrożenie piątkowej manifestacji.<br />
Takiej kwestii nie wolno marginalizować!<br />
* * *<br />
Dziennikarz Marcin Faron pędził chodnikiem, z trudem mijając<br />
wlokących się przechodniów. Przeklinał w duchu swoją<br />
niefrasobliwość i zastanawiał się, jak to się dzieje, że całe życie<br />
dokądś się śpieszy, a i tak wszędzie się spóźnia. Autobus z Warszawy,<br />
o dziwo, wyruszył punktualnie. O dziwo, nie złapał też<br />
poślizgu na trasie. Stanął na peronie wrocławskiego dworca<br />
PKS, tak jak było zaplanowane, parę minut po ósmej. Gdyby<br />
Faron nie poczuł zasysającego go od wewnątrz głodu i nie postanowił<br />
wdepnąć na tosta do baru U Witka, nie musiałby teraz<br />
pędzić z wywieszonym jęzorem, potrącając Bogu ducha winnych<br />
ludzi, bez szans na to, że zdąży. Ale skąd mógł wiedzieć,<br />
że U Witka o tej porze będzie kolejka wyłażąca aż poza lokal?<br />
Skąd mógł wiedzieć, że przyjdzie mu czekać na tosta ponad pół<br />
godziny? Jadł w drodze, ale i to niewiele pomogło. Tost o wielkości<br />
połowy bochenka chleba był pyszny, ale stawiał zaciekły<br />
opór. Faron klął na oblepiający brodę ser i pieczarki spuszczające<br />
się na linach tego sera niczym grotołazi.<br />
Walczył z tostem bite dwadzieścia minut. Zaczął biec, kiedy<br />
spóźnienie było ledwie pięciominutowe. Teraz przekroczyło<br />
kwadrans. Szlag, spóźnić się do pracy akurat w dniu, kiedy<br />
ważą się losy tak ważnego artykułu! Serca będą biły to wynik<br />
kilkudniowego śledztwa dziennikarskiego, które zawiodło Faro-<br />
19
na najpierw do Legnicy, później do Lubina, a na koniec do Warszawy,<br />
gdzie Marcin odnalazł wreszcie właściwego człowieka<br />
z właściwą wiedzą i wystarczającą chęcią współpracy. Powstał<br />
genialny materiał z pierwszej ręki, ale trzeba będzie o niego jeszcze<br />
trochę powalczyć. Łamy „Korespondenta” bywają oporne<br />
w takich sprawach. Kultura przede wszystkim, sprawy społeczne<br />
w drugiej kolejności.<br />
Wpadł do biura redakcji, zdyszany, czując wilgoć na plecach.<br />
Momentalnie obsiadły go spojrzenia dziennikarzy, niczym muszki<br />
spoconą twarz biegacza. Rednacz Ostrowski demonstracyjnie<br />
rozłożył ręce, jakby pytał: „Gdzie ty się podziewasz, chłopaku?”.<br />
Marcin omiótł wzrokiem cały zespół. Złapał oparcie najbliższego<br />
wolnego krzesła, ustawił je bliżej siedzącej w półokręgu<br />
ekipy i usiadł. Redaktor Iwona Wilczek, siostrzenica szefa, demonstracyjnie<br />
odwróciła od niego twarz i poprawiła spódnicę.<br />
– Rozmawiamy o twoim artykule – zagaił Ostrowski. – Skąd<br />
masz info?<br />
– Dotarłem do gościa… – Faron dyszał, regulując oddech.<br />
– …który działał w SBC, ale kilka tygodni temu mu się we łbie<br />
poustawiało i odszedł. Wyjechał do Warszawy, bierze ślub i już<br />
jest jedną nogą w innym świecie, ale nie pozrywał jeszcze wszystkich<br />
kontaktów. Info od niego jest pewne. Nie bał się gadać, bo<br />
w przyszłym tygodniu wyjeżdża z rodziną za granicę. Krótko<br />
mówiąc, dziewczyna go naprostowała, a teraz spierdalają, byle<br />
dalej od starych znajomości…<br />
– Dzwoniłeś na policję? – wtrąciła się Iwona.<br />
– Chciałem, żeby na razie redakcja się z tym zapoznała.<br />
– Masz keczup na brodzie. – Pokręciła głową z dezaprobatą.<br />
– Sorry. – Faron wyciągnął chusteczkę z kieszeni. – Jadłem<br />
w biegu.<br />
– Żarty na bok – inicjatywę przejął Ostrowski. – Masz jakieś<br />
nagrania tych rozmów?<br />
– Wszystkie rozmowy, jakie przeprowadziłem, są do wglądu,<br />
mogę je szefowi przesłać, jeśli jest taka potrzeba.<br />
20
– Taki materiał to duża odpowiedzialność. Puścimy go jutro,<br />
na trójce, z dużą zajawką na jedynce, jako temat numeru.<br />
– Jak to? – Iwona rozłożyła ręce. – A mój wywiad z Janem Klatą?<br />
– Wszystko nam się przesunie, nic nie poradzimy. – Ostrowski<br />
podrapał się za uchem. – Klatę damy na czwartej i piątej. Nawet<br />
lepiej się tekst ułoży.<br />
Wilczek zacisnęła swoje ładnie wykrojone usta, jakby w obawie,<br />
że następne słowa, które z nich wypłyną, mogą okazać się<br />
niecenzuralne. Strzeliła zimnym wzrokiem w stronę Farona.<br />
– Myślałam, że mamy profil kulturalny – w jej głosie pojawiła<br />
się chłodna obojętność podszyta pretensją.<br />
– Bo mamy, Iwonko – westchnął Ostrowski. – Ale interesuje<br />
nas wszystko, co dzieje się w mieście.<br />
– Zawsze skandale mają pierwszeństwo, a kultura jest spychana<br />
na margines. To poziom tabloidu!<br />
– Bez przesady – wtrącił się Janek z działu filmowego. – Nie<br />
nazwałbym tego skandalem, ale ważnym, gorącym niusem.<br />
To może być wiadomość dnia we wszystkich mediach, poza tym<br />
jest ściśle związana z marszem, który przecież ma charakter kulturalny.<br />
Nie można takich rzeczy przemilczeć.<br />
– Jeśli posiada się takie informacje, to przede wszystkim trzeba<br />
to zgłosić na policję!<br />
– Iwonko, zgłosimy. – Ostrowski położył dłoń na ramieniu<br />
siostrzenicy. – Dziś wieczorem osobiście skontaktuję się<br />
z rzecznikiem policji i wszystko mu przekażę, łącznie z nagraniami<br />
Marcina.<br />
– Dlaczego nie teraz?<br />
– Bo teraz mamy dużo roboty…<br />
– Bo teraz ktoś mógłby nam podkraść temat! – Iwona poderwała<br />
się z krzesła. – Sądziłam, że tworzymy pismo z pewnymi<br />
ambicjami, a nie brukowiec z krwią na pierwszej stronie!<br />
To nie tak miało być!<br />
Kilka par oczu odprowadziło ją do drzwi.<br />
– Hiena! – syknęła, mijając Farona.<br />
21