Max Bilski "Podróże ze śmiercią. Dubrownik, czyli zgon do poduszki"
W nadmorskim pensjonacie pod Dubrownikiem zamordowana zostaje modelka. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował ją nocą, dusząc poduszką, podczas gdy w sąsiedztwie trwała impreza zapoznawcza wczasowiczów. Oficjalne śledztwo prowadzi ekscentryczna para chorwackich policjantów – mały korpulentny detektyw i jego wysoki, chudy partner. Zagadkę usiłuje też rozwikłać bohater powieści – Michał Zawadzki, by przy okazji oczyścić się z podejrzeń. Pomaga mu jego żona Joanna, która miała w Dubrowniku zrealizować fotoreportaż z pobytu modelek na plaży, a także pewna starsza dama – namiętna amatorka buszowania w Internecie. W nadmorskim pensjonacie pod Dubrownikiem zamordowana zostaje modelka. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował ją nocą, dusząc poduszką, podczas gdy w sąsiedztwie trwała impreza zapoznawcza wczasowiczów. Oficjalne śledztwo prowadzi ekscentryczna para chorwackich policjantów – mały korpulentny detektyw i jego wysoki, chudy partner. Zagadkę usiłuje też rozwikłać bohater powieści – Michał Zawadzki, by przy okazji oczyścić się z podejrzeń. Pomaga mu jego żona Joanna, która miała w Dubrowniku zrealizować fotoreportaż z pobytu modelek na plaży, a także pewna starsza dama – namiętna amatorka buszowania w Internecie.
- Page 3 and 4: M a x BJoanna i l s Jax k i DUBROWN
- Page 5: Mojej siostrze, Aleksandrze
- Page 8 and 9: się histerycznie, gdy dłoń trzym
- Page 10 and 11: D Z I E Ń P I E R W S Z Y Joanna r
- Page 12 and 13: — Jakim biurem? — oburzyła si
- Page 14: *** Taki był początek. Gdybym mó
M a x BJoanna i l s Jax k i<br />
DUBROWNIK<br />
<strong>czyli</strong><br />
<strong>zgon</strong> <strong>do</strong> poduszki<br />
Długa droga<br />
<strong>do</strong> <strong>do</strong>mu<br />
V I D E O G R A F
Redakcja<br />
Anna Seweryn-Sakiewicz<br />
Opracowanie graficzne<br />
Marek J. Piwko {mjp}<br />
Fotografia na okładce<br />
Shutterstock © Kittibowornphatnon / Anna Omelchenko<br />
Redakcja techniczna, skład i łamanie<br />
Damian Walasek<br />
Korekta<br />
Sandra Trela<br />
Wydanie I, Chorzów 2015<br />
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA<br />
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c<br />
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35<br />
fax 32-348-31-25<br />
office@videograf.pl<br />
www.videograf.pl<br />
Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.<br />
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21<br />
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12<br />
dystrybucja@dictum.pl<br />
www.dictum.pl<br />
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2015<br />
ISBN 978-83-7835-434-5<br />
Printed in EU
Mojej siostr<strong>ze</strong>, Aleksandr<strong>ze</strong>
Prolog<br />
Z bliska otwór lufy pistoletu przywodził na myśl c<strong>ze</strong>luść<br />
bez dna. Od kilkunastu sekund wpatrywałem się<br />
w niego jednym okiem. Nie z własnej woli. Czułem, jak po<br />
plecach <strong>ze</strong> strachu spływa mi pot, a jednoc<strong>ze</strong>śnie w głowie<br />
tłukła się absurdalna myśl, że jeśli już, to wolałbym<br />
jednak zginąć od strzału chociażby w skroń, a nie w cholerne<br />
oko! Myśl o tym, że w każdej chwili ołowiana kulka<br />
może wyskoczyć z lufy i trafić mnie w gałkę oczną,<br />
a później spokojnie wniknąć w głąb czaszki i wylecieć<br />
z niej z połową mojej głowy, sprawiała, że nogi robiły mi<br />
się miękkie. Miałem zresztą wrażenie, że moja głowa już<br />
i tak rozpadła się na pół. Piekielny ból promieniował mi<br />
z czubka czaszki wprost <strong>do</strong> oka i wyciskał z niego łzy.<br />
Tak to jest, kiedy człowiek daje się zaskoczyć jak cholerny<br />
idiota i znienacka obrywa.<br />
Byłem w pułapce i to było oczywiste. Związany, unieruchomiony,<br />
załatwiony na amen. Po<strong>do</strong>bnie jak moja żona<br />
Joanna. Widziałem ją cały czas kątem prawego oka, chociaż<br />
przyznam, że częściej <strong>ze</strong>rkałem nim na lufę pistoletu,<br />
a nie na kobietę, z którą spędziłem już ładnych kilka<br />
lat. Zastanawiałem się, kiedy moja żona wreszcie pr<strong>ze</strong>mówi,<br />
powie cokolwiek, krzyknie, zapłac<strong>ze</strong>, ro<strong>ze</strong>śmieje<br />
7
się histerycznie, gdy dłoń trzymająca pistolet tuż pr<strong>ze</strong>d<br />
moim okiem nagle drgnęła.<br />
— Nawet się nie łudź, że ci odpuszczę, wścibski gnojku!<br />
Do diabła, dlac<strong>ze</strong>go nie zostawiłeś tej sprawy?! Kto<br />
ci, cholera, kazał w tym gmerać?! Miałeś jakieś pieprzone<br />
wid<strong>ze</strong>nie? Bóg ci <strong>ze</strong>słał misję?!<br />
— No właśnie! Kto? — Joanna nagle pr<strong>ze</strong>budziła się<br />
z letargu.<br />
Wybałuszyłem oczy odruchowo. A kiedy odwróciłem<br />
głowę, aby na nią spojr<strong>ze</strong>ć, moja lewa powieka otarła się<br />
o chłodną stal.<br />
— Chryste Panie! Więc uważasz, że to ja nas wpakowałem<br />
w to gówno? Tak? — zapytałem z nieukrywaną<br />
kpiną w głosie i narastającą irytacją.<br />
— Pr<strong>ze</strong>cież nie ja! — Powiedziała to tak, jakby tłumaczyła,<br />
że to nie ona zgubiła ła<strong>do</strong>warkę <strong>do</strong> telefonu.<br />
No tak, jakże by inac<strong>ze</strong>j… Kiedy tr<strong>ze</strong>ba było znaleźć<br />
winnego, na po<strong>do</strong>rędziu byłem ja.<br />
— Mylisz się, moja droga. Ja się tu nie pchałem.<br />
— Ale to ty zacząłeś węszyć, swoim zwyczajem zresztą<br />
— odcięła się. — Ostr<strong>ze</strong>gałam cię, jak <strong>do</strong>bra żona. Którą<br />
zresztą, jak <strong>do</strong>skonale wiesz… jestem!!!<br />
— Pr<strong>ze</strong>cież nie miałem innego wyjścia! — Również<br />
krzyknąłem, nagle wyprowadzony z równowagi.<br />
— Zamknijcie się, <strong>do</strong> cholery! O czym wy gadacie?<br />
Para świrów…<br />
Pistolet nieco odsunął się od mojego oka i to było pocieszające.<br />
Przynajmniej mogłem już mrugać jak człowiek.<br />
Znowu <strong>ze</strong>rknąłem na Joannę. Była blada, ale w oczach zamiast<br />
strachu widziałem wściekłość. „Co za natura!” —<br />
pomyślałem w przypływie podziwu. Pr<strong>ze</strong>cież za moment<br />
mieliśmy zginąć, a ona… „Może to i <strong>do</strong>br<strong>ze</strong> — uznałem<br />
po namyśle. — Może tak właśnie powinno być. Niech nie<br />
myśli biedaczka o tym, co nieuniknione”.<br />
8
— No, cwaniaczki, przygotujcie się!<br />
Usłyszałem metaliczny trzask odbezpieczanej broni.<br />
Mój organizm zareagował odruchowo — poczułem nieznośną<br />
suchość w ustach, a język przyklejał mi się <strong>do</strong> podniebienia.<br />
Po<strong>do</strong>bno ludzie tuż pr<strong>ze</strong>d <strong>śmiercią</strong> widzą całe<br />
swoje życie, jak na przyspieszonym filmie. Ja zamiast tego<br />
zacząłem się zastanawiać, jak <strong>do</strong> tego wszystkiego <strong>do</strong>szło.<br />
Jakim cudem dałem się tu zaciągnąć?<br />
— Powiem ci, dlac<strong>ze</strong>go w tym siedzę, dlac<strong>ze</strong>go tu jestem,<br />
ale to może trochę potrwać — zaproponowałem nagle,<br />
pełen nadziei, że uda mi się w ten sposób pr<strong>ze</strong>dłużyć<br />
naszą agonię i być może w tym czasie coś mądrego jednak<br />
wymyślę. Na razie miałem w głowie trawę zamiast mózgu.<br />
Nastąpiła chwila nieznośnej ciszy. Dla mnie trwała<br />
wieczność. W końcu usłyszałem:<br />
— Gadaj! Zaws<strong>ze</strong> zdążę nacisnąć spust.<br />
Doznałem błogiego uczucia ulgi. Kiwnąłem lekko głową,<br />
pr<strong>ze</strong>łknąłem ślinę i zacząłem:<br />
— Cóż… — zachrypiałem. — Cała historia rozpoczęła<br />
się kilka dni temu, kiedy byliśmy jeszc<strong>ze</strong> z Joanną<br />
w naszym własnym <strong>do</strong>mu, w miejscu oddalonym od<br />
tego o jakieś tysiąc dwieście kilometrów. Tak mi się zdaje.<br />
To właśnie wtedy moja żona wpadła <strong>do</strong> <strong>do</strong>mu niczym<br />
bomba, krzycząc od progu o jakimś cu<strong>do</strong>wnym zleceniu,<br />
o superokazji, czym zresztą nielicho mnie wystraszyła,<br />
bo akurat zapadałem w popołudniową dr<strong>ze</strong>mkę. — Zerknąłem<br />
na Joannę.<br />
Pr<strong>ze</strong>wróciła oczyma niczym zawo<strong>do</strong>wy komik. Ciekawe,<br />
co sobie teraz o mnie myślała.
D Z I E Ń P I E R W S Z Y<br />
Joanna robi mi <strong>do</strong>br<strong>ze</strong><br />
— Michał, nie uwierzysz! Kurczę, ale mamy szczęście!<br />
Może i mieliśmy jakieś szczęście, kto wie, ale w tej<br />
akurat chwili moje własne w momencie prysło gdzieś<br />
w nicość. Rozpłynęło się, zostało rozbite na atomy pr<strong>ze</strong>z<br />
wrzask mojej żony i trzask zamykanych drzwi. Nigdy się<br />
nie nauczy normalnie ich zamykać. Nie ma nic gors<strong>ze</strong>go<br />
od wyrwania kogoś z ogarniającego go snu, w <strong>do</strong>datku<br />
w tak brutalny i hałaśliwy sposób. Ona była w tym mistrzynią<br />
świata. Miała zresztą cały <strong>ze</strong>staw takich niespodzianek,<br />
od szarpania za rękę po zwykłe wrzaski.<br />
Szumiało mi więc w głowie i pr<strong>ze</strong>z jeden moment miałem<br />
w niej absolutną nicość. Wciąż leżąc, usiłowałem<br />
złowić moją żonę wzrokiem. Miałem wrażenie, że jest<br />
w dwóch miejscach naraz. Miotała się po pokoju, jakby<br />
ją osa użądliła.<br />
— Mogłabyś stanąć w miejscu i powiedzieć o co, u diabła,<br />
chodzi? Właśnie zasypiałem. Chciałem się pr<strong>ze</strong>z moment<br />
zdr<strong>ze</strong>mnąć. Do licha!<br />
— Daj spokój, Michał! — Zatr<strong>ze</strong>potała dłońmi jak jakaś<br />
olbrzymia ważka. — Wygrałam los na loterii! Będziesz<br />
10
spał, jak się <strong>ze</strong>star<strong>ze</strong>jesz, jak ci urosną włosy w uszach,<br />
a teraz wyrywaj w górę, kochany!<br />
Była nakręcona jak zwariowany bąk. Zrezygnowany<br />
usiadłem na łóżku, potarłem oczy i wreszcie pr<strong>ze</strong>jrzałem<br />
na nie jak normalny człowiek. Wokół pełno<br />
było porozrzucanych r<strong>ze</strong>czy. Brakowało tylko dziury<br />
w podłod<strong>ze</strong>.<br />
— Kiedy zdążyłaś zrobić taki bałagan? — zawołałem,<br />
bo Joanna tymczasem zniknęła w łazience.<br />
Za każdym ra<strong>ze</strong>m, kiedy wracała skądś <strong>do</strong> <strong>do</strong>mu, najpierw<br />
wskakiwała <strong>do</strong> wanny, a pr<strong>ze</strong>cież nie mieszkaliśmy<br />
na hałdzie węgla. Przybity sytuacją machnąłem ręką i powlokłem<br />
się za nią. Leżała w pianie, z nieodłącznym laptopem<br />
na br<strong>ze</strong>gu wanny. Obok spoczywał jej kochanek<br />
— stary nikon z wielkim obiektywem. Joanna była fotoreporterem<br />
w lifestylowym miesięczniku. Ja <strong>do</strong> ga<strong>ze</strong>t pisałem<br />
już jedynie od przypadku, rezygnując z czynnego<br />
dziennikarstwa. Tak naprawdę od jakiegoś czasu zarabiałem<br />
na życie lewymi zleceniami natury detektywistycznej.<br />
Po tym, jak kilka razy udało mi się rozwiązać zagadki<br />
kryminalne, miałem coraz więcej nowych <strong>do</strong> tego okazji.<br />
Nie miałem jednak licencji, więc o żadnym biur<strong>ze</strong> z prawdziwego<br />
zdar<strong>ze</strong>nia nie było mowy.<br />
— Mam nadzieję, że kiedyś ten laptop zanurkuje ra<strong>ze</strong>m<br />
z tobą — powiedziałem smętnym głosem, po czym<br />
ziewnąłem.<br />
— Już kiedyś wpadł <strong>do</strong> wody i działa, jak zwykle pr<strong>ze</strong>sadzasz<br />
i wszystko wyolbrzymiasz.<br />
— Mniejsza z tym. Mówiłaś coś o wygranej. Znowu<br />
coś wyskrobałaś w zdrapce?<br />
— Żeby tam! — prychnęła. — Trafił nam się wyjazd<br />
<strong>do</strong> Chorwacji! — Podskoczyła, rozbryzgując wodę po całej<br />
podłod<strong>ze</strong>.<br />
— Z żadnym biurem podróży nie jadę!<br />
11
— Jakim biurem? — oburzyła się. — Dostałam z ga<strong>ze</strong>ty<br />
zlecenie na sesję zdjęciową dziewczyn tego projektanta<br />
mody… Jak mu tam? Wiesz, tego, który ożenił się<br />
z taką młodą laską… rozmawialiśmy ostatnio o tym, no…<br />
— Felicjan Rokicki — podpowiedziałem.<br />
Miałem pamięć <strong>do</strong> nazwisk, a Rokicki w ostatnim czasie<br />
r<strong>ze</strong>czywiście bił rekordy popularności w kobiecych pismach,<br />
które niejednokrotnie z nudów pr<strong>ze</strong>glądałem, podbierając<br />
je, oczywiście, Joannie.<br />
— Co? A, właśnie! Rokicki — ucieszyła się moja żona.<br />
— Facet ma prestiżowy pokaz w <strong>Dubrownik</strong>u, ale wc<strong>ze</strong>śniej<br />
będą próby i różne takie. Jednym słowem trafiła mi<br />
się prawdziwa gratka. Cieszysz się? No powiedz, że się<br />
cieszysz! — Była tym tak nakręcona jak wata cukrowa<br />
na patyk.<br />
— Fajnie — mruknąłem. — Ale co ja mam z tym wspólnego<br />
oprócz tego, że będę tu musiał zostać sam.<br />
— Właśnie, że nie! Jedziesz <strong>ze</strong> mną! Wyobraź sobie…<br />
— Zaczęła wychodzić z wanny. — …że znam jego dalszą<br />
krewną i to ona tak naprawdę załatwiła mi to zlecenie.<br />
Wiesz, zadzwoniła najpierw…<br />
— C<strong>ze</strong>kaj — pr<strong>ze</strong>rwałem jej i podałem ręcznik. — Dokończ<br />
najpierw, dlac<strong>ze</strong>go ja mam jechać, a później opowiesz<br />
mi jej życiorys…<br />
— Właśnie dlatego. — Spojrzała na mnie z wyrzutem.<br />
— Nie rozumiesz? Oj, Michał! Powiedziałam jej, że nie<br />
ma sprawy, ale sama nie mogę jechać. — Uśmiechnęła<br />
się. — I mamy zapros<strong>ze</strong>nie. Ty oczywiście płacisz za<br />
siebie…<br />
— A kiedy niby jest ten wyjazd?<br />
— Po<strong>do</strong>bam ci się? — Zmieniła nagle temat, obracając<br />
się naga wokół własnej osi.<br />
— Masz rozstęp na prawym pośladku. — Zachichotałem.<br />
12
— A niech cię! — rzuciła gniewnie i okryła się ręcznikiem.<br />
— Ty to potrafisz prawić kobiecie komplementy!<br />
— Umilkła, obrażona. — Jutro!<br />
— Co jutro? — Nie zrozumiałem.<br />
— Jest wyjazd. Jutro. Mamy być pojutr<strong>ze</strong> na miejscu.<br />
No co tak patrzysz?<br />
— Zwariowałaś! Jutro mam kilka ważnych r<strong>ze</strong>czy <strong>do</strong><br />
załatwienia. Może jedźmy teraz, za godzinę! Albo już!<br />
Kurczę! Nie mogę tak wszystkiego rzucić!<br />
Wys<strong>ze</strong>dłem z łazienki, bo zrobiło mi się duszno. Nie<br />
wiem, czy z braku powierza, czy z nerwów. Mogłem się<br />
tego spodziewać. Z Joanną zaws<strong>ze</strong> tak było — wszystko<br />
za pięć dwunasta, w pośpiechu, aż się człowiekowi majtki<br />
<strong>do</strong> tyłka z potu kleiły.<br />
Wróciłem <strong>do</strong> pokoju i opadłem na fotel. Teraz miałem<br />
prawdziwy chaos w głowie. Po chwili weszła Joanna, rozcierając<br />
jakąś tłustą zielonkawą maź na twarzy.<br />
— Mamy tam chociaż jakieś miejsce? — zapytałem.<br />
Skoro już mieliśmy jechać, to chciałem na ten temat wiedzieć<br />
wszystko.<br />
— Mamy — odparła.<br />
— Więc powiedz coś więcej, <strong>do</strong> cholery!<br />
— W jakimś <strong>do</strong>mu nad samym mor<strong>ze</strong>m, apartamencie<br />
prowadzonym pr<strong>ze</strong>z Polaków — wyjaśniła łaskawie.<br />
— Tyle wiem, a na miejscu <strong>do</strong>wiemy się więcej.<br />
— Tam wszystkie <strong>do</strong>my są nad mor<strong>ze</strong>m — mruknąłem,<br />
czując, że powoli godzę się z losem. Nie sposób było<br />
jej odmówić.<br />
Spojrzałem na <strong>ze</strong>garek. Dochodziła dwudziesta pierwsza.<br />
— W takim razie idę spać. Wstaję o szóstej rano i pakuję<br />
graty. Swoje przygotuj lepiej dzisiaj, jeśli mamy wyjechać<br />
pr<strong>ze</strong>d południem.<br />
— Spakuję się w pół godziny, nie martw się.<br />
— Oczywiście…<br />
13
***<br />
Taki był początek. Gdybym mógł pr<strong>ze</strong>widzieć ciąg dalszy,<br />
nie gapiłbym się teraz w odbezpieczony pistolet, pocąc<br />
się <strong>ze</strong> strachu.<br />
— To głupie — powiedziałem, pr<strong>ze</strong>rywając opowieść.<br />
— Co jest głupie?<br />
— To, co robisz. Ten cholerny gnat może w każdej chwili<br />
wystr<strong>ze</strong>lić. Może lepiej…<br />
— Zamknij się! Panuję nad sytuacją. Poza tym po to<br />
jest odbezpieczony, żeby mógł wystr<strong>ze</strong>lić. To chyba oczywiste.<br />
— Po co ty się odzywasz? — zapytała Joanna. — Nie<br />
prowokuj. A w sprawie rozstępów jeszc<strong>ze</strong> pogadamy.<br />
— Właśnie, panie mądraliński. Słuchaj żony.<br />
Chętnie bym to zrobił, ale w innych okolicznościach.<br />
Musiałem coś gadać, żeby odwlec ostateczność. Do diabła!<br />
Nie wierzyłem, że możemy naprawdę zginąć.