31.07.2015 Views

pobierz - Powiat Słupski

pobierz - Powiat Słupski

pobierz - Powiat Słupski

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

WIEŚ TWORZĄCADodatek Literacki do „<strong>Powiat</strong>u Słupskiego” * Nr 1(21)/2006 * ROK IVDziękuję za nowe życieJAK POEZJAMNIE ZMIENIAŁukasz TomczakW końcu otworzyły mi się oczy i zacząłem dostrzegaćto, co mnie otacza. Nie były to tylko„szare kamienice”, brud i ludzkie odchody, aletakże domy ogrzewane słońcem i miłością, niebieskieniebo, w które biła szarością codzienność,ludzie bezdomni, których nikt nie dostrzegał i niesłyszał oraz nadzieja na lepsze jutro.Gdyby nie poezja to pewnie skończyłbym dzisiaj w poprawczaku,więzieniu, trafiłbym na odwyk lub po prostu... dopiachu, a tak wciąż się uczę, tworzę, staram się zgłębiać życie.Chciałbym, lecz nie mogę jak inni napisać, że już od najmłodszychlat interesowałem się poezją. Chodząc do szkołynie fascynował mnie Mickiewicz, Słowacki czy Szymborska, nierozumiałem, czym jest liryka i w jaki sposób utwory wielkichklasyków przemawiały przez wiele epok do milionów ludzi.„(...) wchodzi udając, ale ja wiem/wiedziałem wcześniej/lekko zachwiany krok/odór alkoholu w powietrzu/nie mogę sięruszać/ciało odmawia mi posłuszeństwa” (...).Ojciec uznawał metodę pasa, zresztą mój przypadek niejest wyjątkiem. Właśnie w taki sposób już w podstawówcezmuszał mnie do nauki, a wskutek tego strach sprawiał, żecoraz trudniej przyswajałem szkolną wiedzę. Coraz bardziejzamykałem się w sobie i zaczynałem wagarować. Zwykle tegonie okazywałem, aby nie martwić mamy, lecz po nocach wielerazy płakałem chcąc i modląc się o to, aby to wszystko skończyłosię, wręcz krzyczałem z bólu, ale tylko w duszy.Musiałem powtarzać klasę i w końcu ojciec od nas odszedł.Myślałem, że zacznie się układać, jednak wizyta komornikasprawiła, ze znowu się pogorszyło. Musieliśmy się przeprowadzić.Spokojne osiedle zamieniliśmy na niebezpieczne centrummiasta. Pojawiła się niechęć do nauki i wagary, lecz tym razembyła to młodzieńcza głupota. Znowu miałem powtarzać rok,kiedy dano mi szansę na poprawę. Skorzystałem z niej, gdyżwidziałem ile osób chciało mi pomóc, widziałem, że nie spisanomnie na straty. Zacząłem interesować się epokami literackimioraz poprawiłem się w nauce. Jednak życie w trudnymśrodowisku sprawiło, że było trzeba walczyć o każdy dzień, aczasem nawet ożycie. I tak ulicastała się dlamnie wszystkim.„(...) pokłóconyz życiem/wśród czarnejmgły poruszamsię po omacku / s z u k a j ą cucieczki/z miejscaktórego niemożna/uciec(...).”W pewnymmomencie miałemdość staniaw bramachi siedzenia naławkach, więcpostanowiłem,że coś ze sobązrobię. NieoczekiwaniejednaW numerze:§ Potyczki literackie§ Melduję, Panie Naczelniku!§ Humoreski Cierniaka§ Nie tak, panie Greczuk!§ Umiłowanie Ojczyzny§ Wiersze Najnowsze§ Pisanie nieszkodliwe§ Zbigniew Talewski§ Maciej Michalski§ Katarzyna Nawaraciąg dalszy na str. 2


WIEŚ TWORZĄCAZe strof E. Zimnickiej promieniuje głębokie umiłowanieojczystego krajureligijnej im. ks. Tischnera, przeczytałam dwa piękne, o głębokiejtreści wiersze poety J. Fryckowskiego. Wiersze, któreprzeciwstawiają dobro powszechnie dziś panoszącemu sięzłu. Polecam je szerszemu gronu i gratuluję autorowi, takżezajęcia II miejsca w konkursie ciechanowskim, o którym wspominaw swoim artykule „Koło się zamknęło”.W numerze 9-10 „<strong>Powiat</strong>u Słupskiego” z 2005 roku rzuciłmi się w oczy artykuł pt. „Jak uchować młodzież przed pornografią?”Jest w nim mowa o przekazywaniu tego rodzajutreści przez internet. Ale czy tylko? - zadałam sobie pytaniepo przeczytaniu opowiadania pt. „Bezrobotni” (nr 7-8 2005)zwanego „humoreską”. (Mam zgoła odmienne poczucie humoru,ale nie o to chodzi.)Wasze poczytne pismo trafia także do rąk młodzieży,w tym młodocianych poetów. Czy przystoi ich karmić tegorodzaju pornograficzną treścią? Skoro już autor gustujew takich tematach, jego wybór i wola, ale czy nie obniża toprestiżu Waszego szacownego miesięcznika? Nie chcę nikogourazić szczerością wypowiedzi, ale może uwaga ta godna jestprzemyślenia.Ludmiła Raźniak, KoszalinNIE TAK, PANIEGRECZUK!Uważam, że „spotkania wtorkowe”są niezmiernie potrzebne,wręcz niezbędne naszemu środowisku.Myślę o „ludziach pióra”,nie wnikając, skąd się biorąi jaki poziom reprezentują.O potrzebie naszych „spotkań” świadczy dyskusja, jakarozgorzała na ostatnim spotkaniu w starostwie. Chcę wyrazićswoje zdanie na temat poruszony przez Marcina Greczuka.Myślę, że jego postawa wzbudziła nie tylko moje wątpliwości.Skoro aspiruje do tzw. wyższej półki, to może lepiej byłoby, abyzainteresował się jakimś profesjonalnym zrzeszeniem czy bodajklubem i nie poddawał w wątpliwość twórczości zwykłych,prostych ludzi o duszach równie wzniosłych jak on, a możejeszcze bardziej wrażliwych, ale przeważnie zbyt skromnych ibez siły przebicia.Cieszę się, że pan Zbyszek Babiarz-Zych potrafi nas bronićz takim szacunkiem i otwartością. Myślę, że nie tylko japoczułam się troszeczkę dotknięta słowami kolegi M. Greczuka.Ale było – minęło. Puszczam to w zapomnienie. Jeszczechciałabym tylko (bo na spotkaniu zabrakło czasu) wyrazićswoje zdanie na temat utworów zamieszczonych w ostatniej„Wsi Tworzącej”. Pomijam wiersze tzw. stałych bywalców i niedlatego, by były mało interesujące, ale wiersz A. Skurzyńskiejpt. „Nie śnij mi się” uważam za bardzo udany i piękny, mimotematu dość banalnego.Moją uwagę skupił też dość młodziutki kolega „po piórze”– Mariusz Kasiński. Przecież jego wiersz „Cierpienie” todosłownie krzyk cierpiącego dziecka. Poruszył mną do głębi.Mam wnuki w jego wieku i chociaż nie żyją w luksusie, to myślę,że żadne nie napisałoby wiersza o takim wydźwięku.Myślę, że jako grupa powinniśmy bardziej zainteresować siężyciem Mariusza. Może w jakiś sposób potrafimy mu pomóc? Wkażdym razie oferuję się do współpracy.Irena Peszkin, MielnoNie pomogły instytucje polonijnePOTYCZKIW ŚWIECIELITERACKIMNA EMIGRACJI4 stycznia br. pierwszy raz otworzyłemw internecie witrynę pismachicagowskiego „Świecienasz” nr 1/22/2006. Znalazłemw nim recenzję tomiku „Złodziejczereśni” Adama Lizakowskiego.Przyjaciel ten, z którym się nigdy niespotkałem (kiedy przesłał mi kilka lattemu ten swój tomik do Wiednia, nie miałem żadnych wątpliwości,że nim jest) to jest dopiero POETA! Połączyła mnie zAdamem tylko poezja i listy. Listy z Wiednia do San Francisco,póżniej do Chicago - jak się tam przeprowadził - i z powrotem,z Ameryki do Austrii. Był to pomost naszej przyjaźni. Ale najpierwmała dygresja. Nasz wielki poeta Tadeusz Nowak (nazywałemgo tak i nadal nazywam) prowadził wtedy w „TygodnikuKulturalnym” dział literacki. W roku 1981, ja opuszczam krajudając się do Obozu dla Uchodźców w Traiskirchen w Austriii w tym samym roku, choć nieco w innym czasie, uczynił tociąg dalszy na str. 43


WIEŚ TWORZĄCA„Wtorkowe spotkanie” w starostwieAdam Lizakowski. Na pamiątkę tamtego okresu mamy w jednejrubryce literackiej, w tymże „TK” wiersze...W Wiedniu organizuję środowisko literackie pod nazwąKorespondencyjny Klub Pisarzy Polskich „Metafora” i PolskieCentrum Haiku. Jako inicjator, pomysłodawca, organizatorrozszerzam to działanie wprowadzając pierwszy raz w historiiżycia polonijnego i emigracyjnego w Austrii – „WiedeńskąNagrodę Literacką” im. Marka Hłaski. Choć odbyły się tylkodwie edycje tego konkursu na prozę i poezję, to w pierwszejwzięło udział 882 autorów, w drugiej – 1074! Przestraszyliśmysię, bo w ostatnim konkursie otrzymaliśmy blisko 1150opowiadań, do 30 stron, a w dziale poezji nadesłano ponad 10tysięcy wierszy. Nagradzaliśmy zestawy od pięciu do dziesięciuwierszy. Był to naprawdę ogrom pracy.W jury były tylko trzy osoby. Wszyscy pracowali społecznie.Nawet nie przypuszczałem, że Marek Hłasko osiągnie taki literackisukces. To są rekordy świata! Nie miałem żadnych sponsorów,pomocy finansowej z zewnątrz. Konkursy te zorganizowałem zeswoich skromnych funduszy, z prywatnej kieszeni, oszukując iokradając rodzinny budżet domowy. Przez to między innymi rozwiodłasię ze mną moja emigracyjna żona. Ale dla mnie POEZJAbyła i jest w życiu najważniejsza. To jest mój narkotyk.W tym całym przedsięwzięciu nie pomogły mi żadneinstytucje polonijne i krajowe. Nie pomogła mi też Ewa Lipska– nasza poetka. A była wtedy wicedyrektorem Instytutu Polskiegona Am Gestade 7 przy „Schwedenplaz”. Nie pomógł mipisarz literatury faktu, ambasador Rzeczypospolitej Polskiejw Austrii, Władysław Bartoszewski. Jego małżonka, Zosia Bartoszewskabyła w tym czasie dyrektorką wydawnictwa PIW wWarszawie. Albo polska literatura była im na obczyźnie obca,albo to ja, jako organizator tych konkursów, byłem dla nichobcy i nie mieli do mnie zaufania?Choć sam napisałem przez trzynaście lat pobytu za granicąkilkaset tekstów, to nie wydałem w Austrii żadnej książki.Jedynie w Monachium, Antoni Hajczuk, który wtedy prowadziłNiezależny Związek Pisarzy Polskich „Feniks”, wydał mi dwa zeszytypoetyckie: „Słowo” i „Oaza Polska”, w niskim nakładzie...Pierwszą edycję konkursu o Nagrodę Literacką im. M.Hłaski w poezji wygrał właśnie Adam Lizakowski z San Francisco,wówczas tam mieszkał. Drugą - Dariusz Muszer z Berlina.Adam Lizakowski nagrodę dostał za tomik wierszy „Złodziejeczereśni”. Pierwszy napisałem wtedy recenzję tego tomiku,choć może bardziej przypominała ona esej. Adam i jego poezjazdopingowały mnie do tego. Pod tym samym tytułem,najpierw opublikował ją lubelski kwartalnik literacki „Akcent”/nr 1 – 1992 (był to mój debiut w roli krytyka), a niedługopotem, też kwartalnik w Lublinie - „Kresy”. AdamLizakowski postarał się opublikować tę recenzjęrównież w Chicago.I w takiej oto zgodzie, chcę zakończyć tę intelektualnąi poetycką przygodę z Adamem, z poetąnumer jeden w USA, w świecie polskiej emigracji.A zupełnie już na koniec chciałbym przypomniećjeden wiersz z tamtego okresu, napisany w doborzekolorów własnych odczuć, bo emigracja tospecyficzny ciężar uczuć.PO DRUGIEJ STRONIE DUSZYNaocznego świadka dla mojej drugiejduszy w iluzji piekących stóp - i wodydzban na obmycie brudów doczesnychktóre, przylepiają swoją ciekawośćdo miejsc ukrytych - pośród prywatnościjak sen. Podróżować chciałbym liniątęczy, wzbogacać swe niedostatkifragmentem gwiazd, które najczęściejspadają do dębowego lasu, a tamna wyszukanej złocistej polanie ogniskoogrzewa zimne metafory... I jeszczedalej w kosmosie dzieciństwa odebraćgłosy zapomnianych cieni, kiedy skrzydląsię mądre myśli w takt iskry temperamentuotoczone gościnnością babiego latai cichej pajęczyny z zewnątrz. - Czy mamszansę przeżyć rozkwit kamieni w otoczcezamkniętego koła ziemi, gdzie wszystkojest delikatnie poukładane z sensem,że nawet modlitewny zasiew zbóż sprzyjanie tylko namiestnikom - ale i biednym.Jeśli się kiedyś obudzę w świetlanymlustrze pękniętego orzecha - nie męczciemnie co jest po drugiej stronie zaśnięcia -tam wióry akwarelowych barw odcieniprzyciągają do brzegu wirujący lot mew.I tylko tyle można osiągnąć -i tylko tyle można mieć.Zawsze z biednymi ludźmiZygmunt Jan Prusiński, UstkaMELDUJĘ, PANIENACZELNIKU!Pomiędzy II a IV Rzeczypospolitą minęło 85 lat,za sobą mamy komunistyczny PRL i kapitalistycznąIII RP. Dosyć z jednymi i dosyć z drugimi– tak powiedzieliby chłop i baba za ostatnią kopkągnoju.Jestem z nimi, choć gnoju nie posiadam, ale byłem ijestem zawsze z biednym ludem. Onegdaj poeta, CzesławMiłosz napisał wiersz zaczynający się od słów: „Skrzywdziłeśczłowieka prostego”... Zawsze zastanawiam się nadtymi trzema słowami. Nie pasuje mi ten „prosty”, bo człowiekw swej figurze prostym nie jest. Jego bryła ciała mawiele uwypukleń... Czy nie lepiej byłoby napisać: skrzywdzi-4


łeś człowieka zwykłego?Wiele jest wynaturzeń językowych, teraz pod tym względemjest okropnie. Mit amerykański łapiemy jak motyle wsezonie, niczym zakochani lub udający, że takimi jesteśmy.Do tego dochodzi plotka, że ktoś nas kocha, a tak nie jest.Czas jest jak nagi, nie ma za co złapać. Dla mnie, poety jestokropne, kiedy słyszę na ulicy „nara”..., zamiast „na razie”.A i tak z trzech pozostały dwie sylaby. Pamiętam jak uczyłemsię w Wiedniu języka niemieckiego. Za jednym oddechemtrudno było mi wymówić tamte wyrazy, takiesą długie tasiemce...W naszym języku człowiek wchodzi, „napocztę”; manifestuje się „pod ratuszem”;prosi „bilet normalny”, nadaje „przesyłkę normalną”,leci się „linią normalną”... Takie dziwolągiwkradły się do naszego życia.Niegdyś będąc w Łodzi na ulicy Rzgowskiejczekałem na tramwaj. Spojrzałem natablicę, jakim tramwajem dojadę do centrummiasta. Czytam: „Linia normalna”... Podjechałjednowagonowiec. Podchodzę do motorniczegoi pytam: Czy to linia normalna? On odpowiada:- Tak, normalna. To ja na to: - To poczekamna linię nienormalną. I tak się bawięjeżdżąc po Polsce, krytykując nasz świat, tęnaszą prowincję...Zapędziłem się trochę, a miało być opanu naczelniku. Nie o tym z poczty, oczywiście.Telewizja komercyjna, a więc ta prywatnaemituje obrazki pod tytułem „Życie nadaltrwa”, puszczają słynny już meldunek LechaKaczyńskiego do „naczelnika” Jarosława Kaczyńskiego.I zawsze doprowadza mnie ten„meldunek” do pełnego roześmiania.I dobrze, niech tak będzie! Bardzo inteligentniei po wojskowemu. Niech wrogowieczują respekt i lęk. Przecież to jest Polskadążąca do normalności, której ciągle nambrakuje.Oczywiście nie chodzi o taką normalnośćjak „bilet normalny” czy „linia normalna”...Nam Polakom takie meldunki są potrzebneteraz często. Więc i ja melduję, Panie Marszałku, kończęten artykuł, zadanie zostało wykonane!Zygmunt Jan Prusiński, UstkaRower między nogi i do domu kulturyDRZEWEM OGRZEWACZŁOWIEK CIAŁO,A PIĘKNEM DUSZĘNo i nareszcie trafiłem na naszesławieńskie spotkanie poetyckie.Odbyło się 23 listopada2005 roku w Sławieńskim DomuKultury. A trafiłem tam przezprzypadek.Pracując w lesie przy wyrębiedrewna opałowego, kiedy przysiadłem na pieńku, żebyWIEŚ TWORZĄCAJan Wanago - bard ziemii sławieńskiejskonsumować przedobiadek, w który małżonka mniezaopatrzyła (a żarcie było pycha, placki ziemniaczane),i kiedy tak coraz bardziej rozwijałem gazetę codzienną,w które były zapakowane, trafiłem na informacje, że wSławieńskim Domu Kultury odbędzie się impreza literacko-poetycka.I co ja wtedy robię? Nawet nie kończę jeść te swojeplacki, które na patyku w ognisku podgrzewam, chociażjestem na nie łasy, tylko siekierkę pilnikiem ostrzę i bardziejserdecznie przykładam się do dzieła, aby móc prędzejrobotę skończyć. A później szybko do domu, golenie,czyste gacie, dycha na podróż i piwo, rower między nogi ipedałuję trzy kilometry do stacji kolejowej.Tak znalazłem się na imprezie. A w domu kultury?Widzę wszystko, co pokazują, słyszę też dobrze, możenie zupełnie tylko wszystko rozumiem. Nie prezentowalisię autorzy tekstów, a recytatorzy poezji. Sama oprawanawet niczego sobie, bo pantomima na tle uprzednio nagranejmuzyki...W prezentacjach dominował tzw. wiersz biały, zaktórym nie przepadam, bo nie wszystko rozumiem. Starywidocznie już jestem i zacofany kulturowo. Ale mimowszystko pożytek jakiś odniosłem, bo podładowałemswoje akumulatory. Duchowo zbudowało mnie i to, żepubliczność była liczna, w większości młodzież, a młodziwykonawcy swoje role grali z pełnym zaangażowaniem. Podanogratisowo ciastka i filiżankę kawy. I w tym miejscuwypada mi podziękować serdecznie organizatorom za towszystko i zakończyć tę moją relację ze spotkania, któreokazało się innym niż oczekiwałem i na jakie jechałem.Mimo to nie żałuję. W przyszłości może uda mi się dać wSławnie własny popis poezji klasycznej.Po powrocie do domu poważnie zastanowiłem sięjeszcze nad tym wszystkim, co mi się przytrafiło. Doszedłemdo wniosku, że nim gazeta posłuży mi za opakowanieprowiantu, czy wkładkę do buta gumowego, wpierw muszęją szczegółowo przeczytać, żeby dokładnie wiedzieć, co,gdzie i kiedy?Jan Wanago, Wrześnica5


WIEŚ TWORZĄCAWiersze najnowszeHenryka Jurałowicz,CzłuchyMOJA WIEŚ CZŁUCHYTylko tutaj tak pachnie ziemiaBudząc się ze snu po zimiei tajemniczo szumią dębywyrośnięte na swej dziedzinietu wita wędrowca kapliczka małaco na skraju wioski stoi pod lasemjuż ponad sześćdziesiąt lat, czas zaglądaw jej szyby porannym blaskiemLipy przydrożne pachną kwieciemwiatr od jeziora rozpędzonytańczy ze znajomą starą wierzbąOczy dziewcząt do chłopców się śmieją„na kamieniach” wieczorami w lecieA ja bałwochwalczo wielbięspalony ugór i bagno przy rzecebo to moja wieś, moje Człuchytu mogę godzinami słuchaćszumu starej gruszy w sadziei patrzeć jak wieczórksiężycem na dachy się kładzieOdurzona zapachem kłosówzasypiać, a rankiem się budzićWiedząc że się jest wśród swoichprostych, wiejskich, dobrych ludzi.Regina Adamowicz,KoszalinGDZIE JEST WIEŚ TAKA?Patrzę na nurt fali, co naprzód się toczySpacerując samotnie nad brzegiem rzekiA myśl moja dąży hen, gdzieś w kraj dalekiCofa się w czasie. Załzawione oczy...Widzę chaty stojące szeregiemPrzed nimi drewniane równiutkie parkanyA na nich odwrócone dnem do góry dzbanyCo były przed chwilą napełnione mlekiem.Idę przez wieś drogą pełną niepokojuSpokój wokoło cicho i bezludnieCzasem zaskrzypią żurawie u studniBydło z pola wraca na czas wodopoju.Pod oknami chat malwy zakwitły wysokieW oknach rozkwitały kwiaty pelargoniiCzas płynie wolno w ciszy melancholiiDzieci i starcy wyglądają z okien.Gdzie jest wieś taka i pod czyim niebemGdzie jeszcze słychać furkot skowronkaGdzie jeszcze można taką wieś napotkaćPachnącą świeżo upieczonym chlebem?Czy jeszcze zobaczę taką wieś szczęśliwąGdzie z dziada pradziada przechodzą zwyczajeKto krzyżem znaczony chleb powszedni krajeI kłos z szacunkiem zbiera podczas żniwa.Walentyna Antonowicz,KołobrzegBEZROBOTNI POLACYMamo kup lizaka!Dziecko ty moje, dola nasza takaNie stać nas teraz nawet na lizaka!Nie tylko na lizaka, nawet na bochenek chlebaNa który pieniążków nam teraz potrzeba.Zasiłku już nie dostajemyI bardzo biednie żyjemy.Co było do sprzedania – już sprzedaneI bierze nas rozpacz – jak żyć dalej?Od znajomych już trochę pożyczyliśmyI jakoś biednie do dzisiaj dożyliśmy.Teraz chyba modlić się gorliwie nam trzebaI czekać aż spadnie manna z nieba.Bo pracy dostać nie możemy –Od dawna jej poszukujemy.Znajomi idą żebrać pod kościół w niedzielęAle ja nie pójdę, wstydzę się, nie ośmielę.Pójdę do sklepu prosić o chleb bez pieniędzyChyba mi uwierzą, że robię to z nędzy.Jan Kulasza,Strzelce KrajeńskieŻYCZENIA NA NOWY ROKNie z osobna, wszystkim razemProszę Boga przed obrazemŻeby Wam się spełniłoCo w zamyśle dotąd byłoŻeby lepsze życie stałoNiczego nie brakowałoŻeby zdrowie, żeby siły -Każdy był Wam bliski, miłyTego co sobie życzycieŻeby było lżejsze życieNiech dziecina błogosławiW Nowy Rok i na ŚwiętaI o każdym niech pamięta.Emilia Zimnicka, IzbicaJUŻ PIERWSZA GWIAZDKAJuż pierwsza gwiazdkaNa granacie niebaSrebrem się jaśniejeMatka się przy Wigilii krzątaOjciec sianko pod obrusemŚcieliPachnie choinka, obrus białyZa chwilę opłatek się pojawiW spracowanych rękach OjcaKolędy w mroźną noc popłynąTak było u nas w ZamościuKiedy żyli rodzicePozostał smutek i radość łańcuszekWspomnieńZa czarem dzieciństwaKtóre przeminęłoZygmunt Jan Prusiński,UstkaROMANTYCZNA BIEDAW holu Domu Kulturykilka osób rozsiadło się na krzesłach- czasem jest chwilowa władzawe władaniu choćby krzesła.Przysiadłem się z tupetemdo przedniego towarzystwaakurat wystawa rzeżbiarza -drzewny wernisaż kruchy.Przeważały w holu kobiety -usteckie ambicje prowincji.Wyciągnąłem swoje kruche nogi,choć te nogi biegały w sprinciei w piłkę nożną latami w młodości.Mówię o tak żeby mówić:- Te pantofle znalazłem na śmietniku,wygodne bo przechodzone przez anioła.A skarpet zakładam kilka par,by dziury ukryć przed słońcem.Kobiety milczałyprzerażone szczerością.Na prowincji prawda jest teżkruchą metafizyką.Pożegnałem się z rzeźbiarzemKazikiem Kostką,i wyszedłem z kameralnej prowincjina skrzydłach mocnego ptaka...z drewna.Ludmiła Raźniak,KoszalinOTWIERAM SZUFLADĘ CZASU...otwieram szufladę czasua na dnie pięciu stuleciimć Mikołaj Rej – przepięknąstarą polszczyzną mnie wita„wżdy Polacy nie gęsi...”i choć naleciałościprzez wieki narosłojęzyk soczysty jak jabłka w sadzie6


w jesienną poręnęci aby się wgryźći poczuć smak...barwności życia sadów przeszłości(ale i jadów brakiem tolerancjispowodowanych)a także facecji tamtych latŁukasz Tomczak,SłupskŚWIĘTA ULICYco mi pozostałow wigilijny wieczórpoza trunkiem chemicznej bombyktórą piją w samotnościpod pierzyną starych gazetżaltęsknotaco mi pozostałopoza uśmiechemktóry nagle stracił urokzgasł wraz z zachodem słońcaza opuchlizną życianie wołającymco mi pozostałopoza duszą wyżartą przez dyktęktóra pozwala zamknąć oczyna światnie rozumiećbyć niewidzialnymblask życia wyssany z oczucztery szczeble ławkiskrawek posadzki na dworcuśnieg wżynający się w ciałopusty talerz przy moim stoleaby opłatek mógł przemówićMarcin Greczuk,KobylnicaWIGILIAwigilia jest co najmniej 12 razy w rokuwystarczą tylko gileco jak bombki w śniegu się czerwieniąi księżyc co gwiazdkązaledwie jest nad ziemiąwigilia jest co najmniej 12 razy w rokuwystarczą tylko drzewacałe w śniegui nieco mrozuo zmrokuwigilia jest co najmniej 12 razy w rokumiędzy Bartłomiejem a Sylwestremwięc pewnie jeszcze częściejtylekroć ile westchnieńze łzą radości w rokuwigilia jest co najmniej 12 razy w roku................................................................................................................................................................WIEŚ TWORZĄCAGrzegorz Chwieduk,KepiceW ŚWIĘTAw świętawszystko wydaje się lepszepachnie dobrociąw świętajuż nie są zmęczonenasze domyw świętapytamy Bogaile warte jestludzkie życiew świętaprzelewa się kolędawszystkimi barwami pokoryw świętazapalają się neonydla człowiekaktóry ma zawszeza mało miłościIrena Peszkin,MielnoŻYCIE NA NIBYJakże bym chciałaaby z ekranówznikła obscenicznośćby skończyć z plotkamibeznadziejną politykąi z gotowaniemMożnapo prostu – pstryknąćby telewizor przestałwreszcieiluzją nam mamići zastępczymi tematamiCzas by już byłożyciem się zającdojrzeć rodzinęi przyjaciółwyłączyć „chłamy”na ziemi stanąćprawdziwejZ dziećmi na lodyz żoną do parkua choćby nawetz kumplem do barkuTrzeba nam zwykłychkontaktów ludzkichtrzeba nam życiadosyć iluzjiPrzestańmy lizaćłakocie przez szybyczcić telewizori żyć na nibyKrystyna Pilecka,KoszalinKOLĘDA(„O gwiazdo Betlejemskazaświeć na niebie mym”...)a na moim niebie nie ma gwiazdyczasem światła nikłego nadziejaokruszek blasku kładącego sięna dnie żłobu mojego sercapotem dopiero urośnie w gwiazdęi zajaśnieje pośród innych gwiazd powodzia w wieczór wigilijny zabłyszczy okruchemzłota na krańcu mojego niebatylko najpierw muszę zapukaćdo drzwi samotnej sąsiadkiuścisnąć jej rękę i dać choć uśmiechsmutnej dziewczynce zrobić z tektury aniołkaa ponurakowi z pod dwunastkiprzywołać mikołaja...I zadziwią się zwierzętaco Jezusa ogrzewają w stajnii trzej królowiea może też pastuszeki ... razem ze mną zaśpiewają kolędęwtedy zobaczę moją „betlejemską”i przez codzienność wprowadzi mniedo BetlejemEdyta Wysocka,MiastkoGDYBY TAK...Rozgościć sięrozsiąść w tym życiuniezniszczalnie jak Matuzalembo nie jest to wizyta krótkai może potrwać nawet do stu latObnosić ciałojak wór umiłowanyw którym niezmienniejaśminowce kwitnąa w uszach Mozartgra divertimentoByć sobie sadempszczołą ogrodnikiemodkurzać pamięćz niepotrzebnych wspomnieńi powymiatać z niejuschnięte muchya do mdłych potraw dniumieć dodawaćniekiedy mioduniekiedy piołunuMyśli uwalniaćZe smyczy konwencjiRobić to wszystkoczego wiek zabraniaŻądać wymagaćoszczędzać swe siłyi nie zważającna mimikry prawapochłaniać życiebez opamiętania7


WIEŚ TWORZĄCATo jest to miejsceWIGILIJNYOPŁATEKJest taki jedyny dzień w roku, najbardziejoczekiwany. Czekają dorośli,dzieci, bogaci i biedni, zdrowi istarzy. To Boże Narodzenie.W radosnym oczekiwaniu blednąkłopoty dnia powszedniego, coś ciepłegożywiej pulsuje w człowieku, nawet ból stajesię lżejszy i na nowo odradza się nadzieja. Jakoś tak się staje,że wyciągamy dłoń do zagniewanych sąsiadów, jesteśmy wstanie przeprosić, wybaczyć, a nawet pomóc.Potem, gdy ciemny dywan nocy okryje ziemię, zabłysnąświatła na drzewku wigilijnym, a do każdego z osobna zamrugagwiazdka z nieba. I jest stół – odwieczny symbol łącznościi jedności rodziny, znajomych, przyjaciół, urok kolędy, łamaniesię opłatkiem (chlebem) i są serdeczne życzenia.doskwierało. Spotkałam się z naszą wielką rodziną, która jesti rozrasta się dzięki dobrym „duchom”, mającym dla niej nietylko serce pełne poświęcenia, ale będącym prawdziwym ogrodemmiłości.Tam ciągnie nas jakiś niewidoczny magnez. Jest tam tomiejsce, do którego – tak myślę - chyba wszyscy jednakowolgniemy.Eugenia Ananiewicz, SłupskPamiętajmy o T. OpackiejNIESTETY, BYŁTAKI DZIEŃW zimowym okresie, w czasie siarczystych mrozówzbierających swoje żniwa, gdy bieda puka dodrzwiczek lodówki, ludzie w pędzie życia myśląo tym, co zrobią jutro i nie muszą mieć czasu nawspomnienia.Od lewej stoją: Lechosław Cierniak, Eugenia Ananiewicz, Jan Wanago, Henryka Jurałowicz, Irena Peszkin, Emilia Zimnicka,Zygmunt Jan PrusińskiNAGRODZENI ZA AKTYWNOŚĆ. Podczas opłatkowegospotkania podziękowaliśmy autorom, którzy wykazali sięnajwiększa aktywnością w 2005 roku i opublikowali najwięcejtekstów w „Powiecie Słupskim” i „Wsi Tworzącej”.Ci najaktywniejsi to: Henryka Jurałowicz (Człuchy), ZygmuntJan Prusiński (Ustka), Jan Wanago (Wrześnica), Emil Pakulnicki(Ustka), Eugenia Ananiewicz (Słupsk), Emilia Zimnicka(Izbica), Irena Peszkin (Mielno), Lechosław Cierniak (Słupsk),Ten wspólny, radosny, oczekiwany dzień mieliśmy i my,wszyscy, poeci wiejscy w Starostwie <strong>Powiat</strong>owym w Słupsku.Duży stół, choinka, opłatek, gorąca kawa i słodycze, a przedewszystkim piękne życzenia od pracowników starostwa – naszychopiekunów. Nie kto inny, tylko senior Jan Wanago (Januszek)rozdał wszystkim opłatek wraz z osobistymi życzeniami.Potem nastąpiło wzajemne łamanie się i również składaniesobie życzeń. Zapomniałam o wszystkim, co mi tak niedawnoAldona Peplińska (Motarzyno), Jerzy Fryckowski (Dębnica Kaszubska).Wszyscy wyróżnieni otrzymali kalendarze ścienne na2006 rok oraz autorskie (R. Nowakowski) albumy zdjęciowe„Kraina w kratę” wydane w ub. roku przez powiat słupski.Gratulując wyróżnionym zachęcamy pozostałych autorówdo aktywności i dzielenia się, prócz poezji, również innymitekstami na łamach naszych pism. (z)Z szacunku do naszej koleżanki chciałbym przypomnieć,że właśnie w takim okresie dwa lata temu, 7 lutego odeszłaod nas na zawsze wspaniała kobieta – Teresa Opacka z Ustki.Bardzo żałuję, że osobiście nie było mi dane poznać Pani Teresy.Wiem, że zostawiła po sobie wiele utworów oraz wyjątkowewspomnienia w sercach swoich przyjaciół. Właśnie dzięki tymutworom, które cechują się przejrzystością, prostotą i subtelnymsłowem, poznałem wyjątkową poetkę, artystkę, koloro-8


WIEŚ TWORZĄCAwą kobietę.Od tamtej pory,głównie wieczoramisięgam dowszystkich antologiiwydanych przezsłupskie starostwoi spotykamsię z Panią Teresą.Odnajdujemy sięna tarasach nieba,nad burzliwym morzem,na polskichłąkach, wśródkwiatów, które takbardzo kochała iktóre przynosiły jejtyle szczęścia i radości.Spotykamysię o każdej porzeroku i w miejscach,w których nikt nigdynie bywał. Zawsze żałuję, że nasze spotkania kończą się„przysłowiowym snem”, ale pozostają mi nowe wspomnienia.Pani Teresa będzie żyła w nas wiecznie, jeżeli będziemy oniej pamiętać poprzez wspomnienie, uśmiech, wiersz, modlitwęczy gorący płomień znicza.Łukasz Tomczak (Lisek), SłupskTeresa OpackaZ tomu: „Wiejscy poeci”, Słupsk 2002Teresa OpackaSONET JESIENNYPomknęłam nad mojego istnienia, łanami.Szukam wiosny, lecz ona mgliście się majaczy.Jej wdzięków i sokole oko nie zobaczy.Lato za dorodnymi cupnęło kłosami.Jesień zaś władczo dzwoni mej duszy strunami.Wzrok-rzewnym krajobrazem, myśli-smętkiem, raczy.Już zamilkł ptasich bardów recital śpiewaczy,Klon zrzucił płaszcz, nagimi wita konarami.Nic nowego pod słońcem, więdną i schną kwiaty,Wszak chronos, przemijanie, wszelkim bytom, niesie,Rozmywając i szczęścia, i rozstań dramaty.Z czasem, każda rzecz tonie w życia swego kresie.Sypią się alkazary, czezną różne światy,Umierają, najpotężniejsze drzewa, w lesie.Humoreski CierniakaJASNOWIDZDo południa spokojnie było, aleo czternastej tyle ludzi zgromadziłosię przed urzędem, że pomyślałem:- albo strajkują albobombę podłożyli i pytam kobietęz dzieckiem na obu rękach:- Co jest?- Jeszcze nic nie wiadomo.- Co nic nie wiadomo? - wstałem z ławki i w żyrafiej pozycjidociekam szyją, żeby lepiej widzieć.- Jeszcze nic nie wiadomo - powtórzyła. - Zaraz przyjedzie.- Kto przyjedzie?- Na jasnowidza czekają. Jakiś Harison z Anglii.- O, kurcze. A po co nam jasnowidz?- Opozycja go ściągnęła. Wiem, bo moja córka pracuje wurzędzie. Chcą udowodnić, że cały budżet, zagospodarowanieprzestrzenne i inne prognozowania w ostatnich uchwałach sądo niczego i jasnowidz ma to rozstrzygnąć.- O, kurcze. A dlaczego z Anglii? - zapytałem kobietę zdzieckiem teraz już na jednym ręku.- Bo autorytet w prognozowaniach gospodarczych.- Telewizja będzie?- Nie będzie. Zastrzegł sobie kameralność. Wszystkiesporne dokumenty dotyczące rozporządzeń i uchwał mają byćzłożone w sali konferencyjnej na okrągłym stoliczku, a oknazasłonięte zielonymi kotarami. Potem Harison zamknie się wtej sali i mocno skontemplowany położy na tych dokumentachdłoń na dwadzieścia sekund.- O, kurcze.- I wtedy wyjdzie albo tak, albo tak.Potem wydarzenia potoczyły się aż za szybko. Harisomwysiadł z limuzyny, ozdobił sobą przez moment portal urzędu,po czym zniknął w tym wielopartyjnym zamczysku i dobrze, żenadszedł Fred.- Nic jeszcze nie wiadomo - powiedziałem do Freda, przedtemrelacjonując mu konspektowo, o co chodzi. - Wyjdzie tak,albo tak.Byłem tak zdenerwowany, że spaliłem Fredowi z pięć papierosów.Kobieta z dzieckiem na jednym ręku wmieszała sięw tłum i obiecała nam niezwłocznie zrelacjonować, czy wyszłotak, albo tak. I potem stało się. Kobieta wróciła cała bladai tak rozdygotana, że dzieciak nie mógł się nacieszyć tympotrząsaniem.- No i co, no i co?- Harisona zabierają do szpitala - dygotała dalej, a dzieciakbył wniebowzięty.- O, kurcze. Co się stało? Nie wytrzymał napięcia?- Kiedy położył dłoń na tych dokumentach na dwadzieściasekund, to już po trzech dostał wysypki po sam łokieć.Nie może ruszać ręką.- O, kurcze - nogi się pode mną ugięły. - I co to znaczy?- Opozycja ma szanse wrócić do koryta - odparła.- Może wreszcie będzie dobrze - głośno zadumał sięFred.- Jakie tam dobrze - zdenerwował kobietę. - Boże, jaki pangłupi politycznie. Wszystko będzie po staremu.I w zgodnym milczeniu siedzieliśmy sobie na ławce w tymnaszym parku.PUSTYNIA- Nie szkoda ci Jadźki? – zapytał Kaktus Freda.- Trochę mi jej szkoda. Ale to wszystko przezradnych. Żeby nie oni, to Jadźka nie poznałabytego Araba. Trochę mi jej szkoda.Na jakiejś sesji radni zagłosowali za radykalną zmianąklimatu, aklamacyjnie przyklepali to i po niezwłocznych pertraktacjachz szejkiem Bawimuranem zakupili, oczywiście pocenach promocyjnych, osiemnaście tysięcy ton pustynnegopiachu w najlepszym gatunku, czyli nie do zadeptania, no iprzyjechał ten Arab-konsultant, żeby pomóc nam zagospodarowaćpustynię. Nazywał się na jakieś szesnaście sylab.Pięknie wyglądał w tej swojej nieskazitelnej bieli i aż zazdrośćbrała, że u nas nie kupisz takiego prześcieradła. Jadźkę zobaczyłna rynku i tak pomieszało mu się w tym oturbanionymłbie, że zaproponował Fredowi za nią dwadzieścia wielbłądów,a Fred jak to Fred, wytargował jeszcze cztery dromadery jakiejśwyszukanej rasy, no i po Jadźce.- Ale po cholerę ci te wielbłądy? – dociekał Kaktus. – Mogłeśza Jadźkę wziąć samochód.ciąg dalszy na str. 109


WIEŚ TWORZĄCA- Przecież będzie pustynia, a to już inne problemy komunikacyjne.Wielbłądy jak znalazł.- Autobusów nie będzie?- Po co? Pięć najlepszych wielbłądów puści się na długietrasy, z sześć na lokalne, a reszta na usługi transportowe.- Taki garbaty pekaes?- Wielbłądy są niezawodne. Mogą nie pić przez siedem dnii pracują. Nie tak jak my.- No właśnie. Najgorsze, jak od tego piachu podniesie siętemperatura. Dopiero będzie nas suszyć.Ten Arab na szesnaście sylab w błyskawicznym tempiezagospodarował pustynię. Wydmy tu, wydmy tam, wyłączyłwodę, a połowę lasów wyciął w pień, bo muszą być przecieżburze piaskowe i należało zwiększyć powiew wiatru.- A gdzie jest właściwie oaza? – zapytał Fred, kiedy taksiedzieli sobie na pustynnym piachu przy wielbłądach.- Oaza jest przy minarecie. Kiedyś była tam wieża ciśnień– wyjaśnił Kaktus.- Będziemy mogli mieć po kilka żon?- A kto ci zabroni?- Ile ma nasz emir? – Fred dalej dociekał.- O, ma. I odalisek od cholery.- Co to odaliska?- Biała niewolnica – wyjaśnił Kaktus. – Harem ma na trzypiętra. Widziałeś, jaki byk z tego emira. U nas w narodowejkadrze nie było takich wysokich koszykarzy. I jaki przystojniak.Drugi Omar Shariff.- I te odaliskimuszą mu dawać?- A jak. Wystarczy,że ruszy wąsem.Postanowili dotrzećdo oazy, a wielbłądydzielnie radziłysobie po tych pustynnychrubieżach.- W dobrym kierunkugalopujemy?– upewniał się Fred.– Nic nie widać.- W dobrym.Oaza jest na godzinietrzeciej.Potem przemknęliprzez jakąśosadę, ale trochęto trwało, bo tłumw y c h u d z o n y c hbeduinek co ruszblokował komunikacyjnytrakt, próbującsię dostać domałego pałacyku,na którego frontoniewidniał herb,chyba jakiejś opiekispołecznej – dwieskrzyżowane dziurawe łyżki na szarym tle, a rozwścieczonywezyr darł mordę na całą pustynię:- Won!Uparte beduinki znowu wracały, a rozjuszony wezyr-poliglotateż nie odpuszczał.- Paszoł won, swołocz!Nie wiadomo jak by się skończyła ta socjalna zadyma,ale na szczęście dla wezyra tubalnym tenorem zawołano namodlitwę i beduinki pobiegły błagać inne siły o pomoc.- Chciałbym zobaczyć jakąś fatamorganę – zauważył potemKaktus.- Jeszcze zobaczysz – zapewnił go Fred.- Na pustyni muszą być fatamorgany.- I będą.- A od czego to zależy?- Od wyborów. Wszystkie partie będą tak obiecywać, żezobaczysz same piękne miraże. Musisz poczekać do wyborów.Poczta redakcjiLechosław Cierniak, SłupskTAKA OCENAZACHĘCAPragnę Wam podziękować zazainteresowanie się moim rymowaniem.Będę niezmierniewdzięczna, jeżeli wybierzecie jakiśmój wiersz do druku.Dziękuję też za zaproszenie dodalszego pisania i przesyłania wierszy,Bardzo mnie cieszy pozytywna ocena wszystkich „wierszokletów”,z jaką spotkałam się na spotkaniu w starostwie, aszczególnie tych najsłabszych, początkujących, do którychsię zaliczam. Taka ocena nie pozwala nam się zniechęcić, awręcz przeciwnie, mobilizuje do dalszej pracy.Serdecznie dziękuję panu Jerzemu Fryckowskiemu zasłowa otuchy w przedostatnim numerze „Wsi Tworzącej”, któreteż podniosły mnie na duchu, aby w dalszym ciągu pisaćwiersze mimo różnych niepowodzeń. Chociaż nie jestem jużmłoda muszę jednak się cały czas dokształcać. Szczególniepodobały mi się pana słowa „Pokora i praca przede wszystkimi nigdy nie poddawać się nawet, gdy oceny są druzgocące”.Jeszcze raz panu serdecznie dziękuję. Dziękuję za wspaniałąatmosferę i mile, jak w rodzinnym gronie, spędzone chwilew starostwie.Genowefa Gańska, BytówWYDAJĘ TOMIKW 2005 roku otrzymałam dwawyróżnienia. Jedno w konkursiezorganizowanym przez ArkęBydgoszcz „Uśmiech dobry nawszystko” (byłam zaproszona doUstronia Śląskiego na pięć dni),drugie - w konkursie Wydawnictwa„MAK” ze Szczecina – „Nadzieja umiera ostatnia”.Byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby moje wiersze znalazłysię znowu w Waszej antologii wiejskich poetów. Ośmieliłam sięwysłać kilka. W tym roku wydaję tomik pt. „Przekroczyć ścianęwiatru” – jest w druku.Regina Adamowicz, KoszalinTAMTA ZIEMIAKiedy się zgubi moja duszaI będzie błądzić po bezdrożachJest coś co cieszy, coś co wzruszaTo wąska miedza pośród zbożaJak gdyby ze snu przebudzona10


WIEŚ TWORZĄCAZ kroplami rannej, świeżej rosyWąziutką wstążką wiedzie onaGdzie się schylają złote kłosySłyszę głos świerszcza i szept zbożaGdy świt poranny w dzień się zmieniaKto jej nie stracił. O mój BożeNie wie jak pachnie „tamta” ziemia.Koszalin, sierpień 1959 r.Pierwszy raz na łamach „Wsi Tworzącej”ZBIGNIEWTALEWSKIPracował jako urzędnik,kierownik, a także majsterprzy budowie dróg. Byłprzewodniczącym GminnejRady Narodowej w Kołczygłowach,handlowcem,dyrektorem WojewódzkiegoDomu Kultury w Słupsku,dziennikarzem.Pracował też na budowachw Stanach Zjednoczonych.Od 1974 roku należydo Zrzeszenia Kaszubsko– Pomorskiego. Od 2001 roku wydaje 2-miesięcznik społeczno– kulturalny „Naji Gochë”. Jest też prezesem i fundatoremFundacji na Rzecz Rozwoju Społeczno – Kulturalnego i PromocjiZiemi Słupskiej, Zaborów, Borów i Gochów – „Naji Gochë”.Jako poeta debiutował w 1977 roku zbiorkiem „Bazuna” wkonkursie poetycko – literackim zorganizowanym przez StowarzyszenieSpołeczno – Kulturalne „Pobrzeże” w Słupsku. Wydałtomiki: „Krëszënë gwiôzdë” (1988), „Miraże i pejzaże” (1991) oraz„Tryptyk Wdzydzki – czyli refleksje o nie przemijaniu” (2005). (z)WIOSNA NAD WDZYDZAMITo tylko tuw zaciszu WdzydzSłońca obliczepełne iskierfiluternych oczukokietuje...To tumagnetycznym czaremżyciodajnych strzał promieniSłońce KupidoPieści ciało Ziemi.O patrz!pieści w blasku szczęściajej łonopokryte zielenią łąk.Pocałunkami pokrywawysmukle piersiwzgórz.Idzie ciepłym dotykiemspojrzeńpo udach strzelistychdrzew.Otacza biodrachłopskich gleb.Złoci włosyłanów zbóż.Błękitem mieniOczy jeziora i rzeki.Kaszubsko ma ZiemioTyś niczym WenusTyś natchnieniem mym...(Z tomu „Tryptyk Wdzydzki”,Słupsk – Borowy Młyn 2005)MACIEJMICHALSKIMODLITWA IJest oficerem - mechanikiemPolskiej MarynarkiHandlowej. Kiedynie pływa po morzachmieszka w Słupskui tutaj oddaje się swojejpasji twórczej. (z)Ciasno mi Panie w tym świecie obłudyCo żywi się kłamstwem i w kłamstwie trwa.Co raz to nowe ścigając ułudy;Co raz to nowe zgłębiając dna.Straszno mi życie wieść pośród ślepcówI pośród głuchych, co zaparli drzwi;W świecie kostiumów masek i czepców,W tańcu obłędnym tak obco mi.Kamienne serca, choć usta się śmiejąA Ty przecież pragniesz ich serc,Bo nie do twarzy głupocie z nadzieją,Przy prawdzie zdeptanej na śmierć.Wiem, że rozumiesz, bo tutaj byłeś,Bo miłość prawdy wpoiłeś mi,I kochać życie mnie nauczyłeś,Nie ucząc jednak mnie całkiem żyć.11


WIEŚ TWORZĄCAKATARZYNANAWARANapisała do nas zeŚwidnicy. Jest licealistkąi w tym rokubędzie zdawać maturę.Swoją przygodę z poezjązaczęła siedem--osiem lat temu.SCENARIUSZ ŻYCIAwciąż powtarza sięscenariusz życiaciągle jest tak samoco złe – odchodziby znów powrócićszczęście się pojawiaale szybko znikanie daje się złapaćscenariusz życiapowtarza sięi bezlitośniestawia na swoimnic nie jest takiejak być powinnoa jakie powinno być?Ciągle uśmiechnięte?Ciągle bajeczne?A może ciągle nieobecne?NIEpowinnośmiać się przez łzyi patrzeć na wszystko z dystansemmusi iść do przodubez względuna wszystkie przeszkodynasz scenariuszpowinien być takibyśmy mając 80 latdalej chcieli żyćCZASczas jest zaklęciem chwiliuśmiechem na twarzyi cudownym spełnieniemczas jest najpiękniejszą młodościąuciekającym życiemodległym wspomnieniemczas to nieskończona miaranaszych marzeń i życzeńNie umiemy zadbać o rzeczy proste?D Z W O N YI ŻAŁOBAWstyd. Wciąż jestem obcy dla miasta,które zasługuje na miano miejskiego.Styczniowa „Ziemia Ustecka”wychudzona jakby białaczka jązaatakowała. Znowu nie starczyłomiejsca na mój artykuł.Szkoda, że redaktor Edward Zając nieopublikował mojego tekstu. Nie będę się napraszać,ale ma to swoją wymowę. Mam teraz większe możliwości publikacji.W Petersburgu polska gazeta czeka na moje artykuły, felietony,eseje, wiersze. Wilno „opanowałem”. Ukazuję się w dwutygodniku „NaszCzas” i „Tygodniku Wileńskim”. W Kanadzie i USA też sobie radzę – jakostrateg mam w czym wybierać.Każdy tekst podpisuję datą i miejscem gdzie powstał. Najczęściejpiszę w domu, w Ustce. Ustka śpi, a ja piszę, bo jest o czym. Dlategoodrzucam najmniejszą skromność, i mam pytanie, kto z Ustki najwięceji najczęściej promuje w kraju i poza krajem ten nasz mały cypelekPółnocy? To miejsce przy morzu, gdzie rzeka Słupia wpada do Bałtyku,a my nazywamy siebie ustczanami?Jestem prawdziwym „ambasadorem Ustki”, piszę dużo. Piszę, boprzeżywam jakby drugą młodość. Jestem rozbudzony intelektualnie inigdy mi tematów nie brakuje.A wracając do naszego lokalnego miesięcznika, to jest mi wstyd,że nie umiemy zadbać o rzeczy tak proste, jaką jest lokalna gazeta. Tygodnik„Polityka” nominuje Ustkę do koronowania jej nad całej długościwybrzeża Bałtyku, a mamy nie mamy się gdzie promować, dyskutowaćpublicznie o sprawach nam wszystkim bliskich, A wystarczyłoby odkażdego mieszkańca wziąć 20 groszy co miesiąc z budżetu, żeby „ZiemiaUstecka” istniała w lepszej kondycji, i miała też więcej stron.Podziwiam redaktora Edwarda Zająca za odwagę, za wytrwałość,za niezłomność, za inteligencję. Źle, że nie potrafimy docenić człowieka,który tak wiele czyni z prawdziwej sympatii i miłości do swego miastai jego mieszkańców. Wadą redaktora jest to, że żyje poniżej poziomusocjalnego, a jednak się nie poddaje. Czyż nie jest to rycerskie w dzisiejszychczasach?Więc co? Pozwolimy na to, żeby decydowały za nas zagraniczne molochyprasowe? Nie będzie nas, ustczan stać na swoją lokalną gazetę?Niedługo mamy wybory samorządowe. Proszę uważać i nie zapominać,kto jest z mieszkańcami, a kto przeciw nim.Zygmunt Jan Prusiński, UstkaRodzinom ofiar w KatowicachMIGOTLIWY PŁOMIEŃ TAŃCZYTo tylko wiatr i płomień świecy –taneczny ruch smutku przy bramie.I cisza ze strony pomarłych...w którą wsłuchuję się z żalem.Zygmunt J. Prusiński„Wieś Tworząca” – Dodatek Literacki do „<strong>Powiat</strong>u Słupskiego”. Redaguje: Grupa Wtorkowe Spotkania Literackie w składzie: Zbigniew Babiarz-Zych (przewodniczący), Henryka Jurałowicz(Człuchy), Sylwia Mackus (Ustka), Irena Peszkin (Mielno k. Koszalina), Przemysław Gac (Słupsk), Grażyna Pokuć (Darżyno), Zygmunt Jan Prusiński (Ustka), Teresa Opacka (Ustka), Jan Wanago(Wrześnica), Emilia Zimnicka (Izbica), Iwona Sławecka (Kobylnica), Lechosław Cierniak (Słupsk), Marcin Greczuk (Kobylnica), Edyta Mielewczyk (Główczyce), Teresa Nowak (Łupawa), MirosławKościeński (Słupsk), Katarzyna Skwierz (Budowo), Grzgorz Chwieduk (Kępice). Zdjęcia: Jan Maziejuk. DTP: Artur Wróblewski. Adres redakcji: Starostwo <strong>Powiat</strong>owe, 76-200 Słupsk, ul. SzarychSzeregów 14, Wydział Rozwoju, Promocji <strong>Powiat</strong>u i Zdrowia, tel. (059) 842-54-17, www.powiat.slupsk.pl , e-mail: zych@powiat.slupsk.pl12

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!