nie byli bynajmniej tak pokraczni, nie byli kosmaci jak niedźwiedzie, nie wydawali świstówmiast mowy, mieli dwoje oczu; ale byli tak źli i okrutni, że nie istniały u nich żadnezasady sprawiedliwości ani cnoty.Mieli króla cudzoziemca, który, chcąc poprawić złośliwość ich natury, obchodził sięz nimi dość surowo: ale sprzysięgli się przeciw niemu, zabili go i wytępili całą rodzinękrólewską.Dokonawszy tego zamachu, zebrali się, aby ustanowić sobie rząd; po wielu swarachi niezgodach zamianowali urzędników. Ale, ledwie ich obrali, już zbrzydzili ich sobiei wymordowali również.Zwolniwszy się z nowego jarzma, lud ów szedł jedynie za swymi dzikimi instynktami.Orzekli, że teraz nie będą słuchali nikogo; każdy będzie strzegł jedynie swoich interesów,nie troszcząc się o cudze.Ten jednogłośny zamiar spodobał się wszystkim. Powiadali: po co się zamęczać pracądla ludzi którzy mnie nic nie obchodzą? Będę myślał jedynie o sobie; będę żył szczęśliwie:co mi do tego, jak się innym będzie działo? Postaram się zaopatrzyć wszystkie mepotrzeby; bylem to osiągnął, nie dbam, czy inni będą w nędzy.Było to w miesiącu, w którym obsiewa się pola; każdy rzekł: uprawię tylko tyle, ilemi trzeba zboża do wyżywienia się; więcej byłoby zbyteczne; ani mi w głowie mordowaćsię daremnie.Ziemie tego królestwa nie wszystkie były jednakie. Jedne jałowe i górzyste; innepołożone nisko, użyźnione strumieniami. Tego roku była wielka susza; ziemie na wyżynachnie zrodziły nic, gdy inne, nawodnione, dały zbiór bardzo obfity: tak iż mieszkańcygór wyginęli prawie wszyscy z głodu, wskutek nieludzkości innych którzy odmówili imudziału w zbiorach.Rok następny był nader dżdżysty: miejsca górzyste okazały się nadzwyczaj urodzajne,niżej zaś położone stały się pastwą powodzi. Znowuż połowa ludu, wygłodniała, jęłakrzyczeć o ratunek; ale nieszczęśni spotkali się z sercem równie kamiennym jak je okazaliwprzódy sami.Jeden ze znamienitszych miał bardzo piękną żonę; rozkochany sąsiad uprowadził mują. Wszczęła się zwada; po obelgach i bójkach, postanowili odwołać się do wyroku Troglodyty,który za krótkiego trwania republiki umiał sobie zdobyć szacunek. Udali się dońi chcieli mu wyłożyć swoje racje: „Co mnie to obchodzi, rzekł, czy kobieta przypadnietemu lub owemu? Jestem, ot, zajęty uprawą swego pola; ani mi w głowie tracić czas nasądzenie waszych kłótni i paranie się cudzymi sprawami z uszczerbkiem własnych. Proszę,zostawcie mnie w spokoju”. To rzekłszy, odwrócił się, aby dalej uprawiać ziemię.Uwodziciel, który był silniejszy, przysiągł, że raczej zginie niż odda kobietę; dawny jejposiadacz, przejęty niesprawiedliwością sąsiada i twardością sędziego, wracał do domuzrozpaczony, kiedy spotkał na drodze młodą i piękną niewiastę, śpieszącą od źródła. Brakłomu właśnie kobiety, ta mu się spodobała: spodobała mu się jeszcze więcej, kiedy siędowiedział, że jest żoną człowieka, którego chciał wziąć za sędziego i który okazał się takobojętny na jego dolę. Uprowadził ją i zawiódł do swej zagrody.Pewien człowiek posiadał kawał pola dość żyzny i uprawiał go bardzo troskliwie: dwajsąsiedzi zmówili się, wypędzili go z domu i zagarnęli pole. Stworzyli związek celem obronyprzeciw każdemu kto by im chciał wydrzeć nabytek; w istocie, dzięki temu, utrzymali sięprzy zdobyczy przez kilka miesięcy. Ale jeden z nich, sprzykrzywszy sobie dzielić to, comógłby posiadać sam, zabił drugiego i stał się panem pola. Państwo jego nie trwało zbytdługo; dwaj inni napadli go; sam jeden zbyt był słaby, aby się bronić, poległ w walce.Pewien Troglodyta, prawie nagi, zobaczył wełnę na sprzedaż; spytał o cenę. Kupiecrzekł sobie w duchu: „Z natury rzeczy, należy mi się za wełnę tyle, ile trzeba, aby kupićdwie miary zboża; ale sprzedam ją cztery razy drożej, aby mieć osiem miar”. Trzebaż byłopoddać się i zapłacić żądaną cenę. „Bardzom rad, rzekł kupiec, nakupię sobie teraz zboża.— Co mówisz? rzekł nabywca: potrzebujesz zboża? Mam je na sprzedaż; zdziwi cię jedyniemoże cena. Trzeba ci wiedzieć, że zboże jest nadzwyczaj drogie i że prawie wszędzie panujegłód; oddaj mi moje pieniądze, a dam ci jedną miarę zboża; inaczej nie pozbędę się go zanic, choćbyś miał zdechnąć z głodu.”Wśród tego wybuchła w okolicy straszliwa choroba. Z sąsiednich stron przybył biegłylekarz i znalazł na nią tak skuteczne lekarstwa, iż wyleczył wszystkich, którzy oddali sięSprawiedliwość,SamolubstwoMOTESUIEU <strong>Listy</strong> <strong>perskie</strong> 14
jego pieczy. Skoro choroba ustała, udał się do swoich pacjentów po zapłatę; wszędziespotkał się z odmową. Wrócił do siebie, złamany trudami tak długiej podróży. Niebawemdowiedział się, że ta sama choroba na nowo się szerzy i bardziej niż wprzódy doświadczatę niewdzięczną ziemię. Tym razem udali się doń, nie czekając, aż sam przybędzie. „Preczz moich oczu, odparł, ludzie niegodziwi; nosicie w sercach bardziej śmiertelną truciznęniż ta, z której chcecie się uleczyć; nie warciście zajmować miejsca na ziemi, skoro niemacie sumienia i skoro wam jest obca sprawiedliwość. Uważałbym, że obrażam bogów,którzy was karzą, gdybym stawał w poprzek ich słusznemu gniewowi.”Erzerun, 3 dnia księżyca Gemmadi II, 1711.LIST II. USBEK DO TEOż, ISAA.Widziałeś, drogi Mirzo, jak Troglodyci zginęli mocą własnej niegodziwości i padli ofiarąwłasnych błędów. Z tylu rodzin jedynie dwie uniknęły smutnego losu. Żyli w owym krajudwaj bardzo osobliwi obywatele: byli ludzcy, znali sprawiedliwość, kochali cnotę. Łączyłaich zarówno zacność własnych serc, jak ogólne zepsucie. Widzieli powszechną niedolęi rodziła w nich ona tylko litość: była im pobudką nowej spójni. Pracowali z zapałem dlawspólnej korzyści: jeśli zdarzały się między nimi spory, to tylko takie, jakie rodzi słodkai tkliwa przyjaźń. W najodludniejszej okolicy, trzymając się na uboczu od niegodnych ichsąsiedztwa rodaków, prowadzili szczęśliwe i spokojne życie; ziemia, uprawiana cnotliwymirękami, zdawała się rodzić sama.Kochali swoje małżonki i posiadali ich tkliwość. Wszystkie ich starania zmierzały kutemu, aby dzieci wychować dla cnoty. Przytaczali im nieustannie nieszczęścia rodakówi stawiali przed oczy ten smutny przykład. Wszczepiali im zwłaszcza pojęcie, że korzyśćpojedynczych ludzi mieści się zawsze w korzyści wspólnej i że chcieć się z niej wyłamać jestniechybną zgubą. Uczyli, że cnota nie powinna nas nic kosztować; że nie trzeba patrzećna nią jak na uciążliwą powinność, i że świadcząc sprawiedliwość drugiemu, świadczymydobrodziejstwo sobie.Niebawem dożyli pociechy, jaką niebo daje cnotliwym rodzicom: dzieci stały się donich podobne. Młody ludek, który chował się pod ich okiem, pomnożył się przez szczęśliwemałżeństwa; liczba wzrosła, zgoda panowała zawsze, a cnota nie tylko nie doznałauszczerbku od tego przyrostu, ale wzmocniła się, przeciwnie, dzięki większej ilości przykładów.Któż mógłby odmalować szczęście tych Troglodytów? Naród tak sprawiedliwy musiałposiadać miłość bogów. Z chwilą gdy otworzył oczy, aby ich poznać, nauczył się ichobawiać; religia złagodziła to, co natura zostawiła w obyczajach zbyt surowego.Ustanowili święta na cześć bogów. Dziewczęta przybrane w kwiaty i chłopcy święcilije tańcami i dźwiękami sielskiej muzyki; zastawiano uczty, w których wesele szło o lepszeze wstrzemięźliwością. W zebraniach tych przemawiał prosty głos natury; uczono się tamdawać i przyjmować serce; dziewicza wstydliwość, płoniąc się, czyniła tam wyznanie podchwyconemimo woli, ale rychło uświęcone zgodą rodziców; czułe matki z upodobaniemzawczasu układały związki, pełne słodyczy i wierności.Udawano się do świątyni, aby prosić o łaskę bogów. Nie proszono o bogactwa i o uciążliwyzbytek; takie życzenia były niegodne szczęśliwych Troglodytów; umieli pragnąć ichjedynie dla ziomków. Cisnęli się do stóp ołtarzy jedynie po to, aby prosić o zdrowie rodziców,zgodę braci, tkliwość żon, miłość i posłuszeństwo dziatek. Dziewczęta przynosiłyprzed ołtarz słodką ofiarę serca i nie prosiły o inną łaskę, prócz tej, aby im było daneuczynić jednego Troglodytę szczęśliwym.Wieczorem, kiedy stada opuszczały łąki i kiedy znużone woły wróciły z ostatnimi wozami,wszyscy skupiali się pod dachem, i tu, przy skromnym posiłku, opiewali nieprawościpierwszych Troglodytów i ich nieszczęścia; cnotę odrodzoną z nowym ludem i jegoszczęśliwości: sławili bogów, ich łaskę zawsze chętną ludziom, którzy proszą o nią, orazgniew ich, nieuchronny dla tych, którzy go się nie lękają. Opisywali rozkosze wiejskiegożycia i szczęście stanu niewinności. Niebawem tonęli we śnie, którego nie przerywałytroski ani kłopoty.Natura pamiętała zarówno o ich pragnieniach jak o potrzebach. W tym szczęśliwymkraju chciwość była nieznana: czynili sobie dary, przy czym dający czuł się szczęśliwszyUtopiaMOTESUIEU <strong>Listy</strong> <strong>perskie</strong> 15
- Page 2 and 3: Ta lektura, podobnie jak tysiące i
- Page 4 and 5: Nie ma co ukrywać: późniejszy au
- Page 6 and 7: Mimo to, Montesquieu zdecydował si
- Page 8 and 9: teczność, zalety i doskonałości
- Page 10: onią cię, nie umiejąc nikogo prz
- Page 13: mej udręki jest im rozkoszą. Kied
- Page 17 and 18: przyjąć; ale możecie być pewni,
- Page 19 and 20: Żyd Abdias Ibesalon spytał go, cz
- Page 21 and 22: LIST I. USBEK DO AZELIKA BIAłY EUU
- Page 23 and 24: im czytania książki, o której ch
- Page 25 and 26: odchodzą nieustannie okręty do Sm
- Page 27 and 28: diabelnie ciepło. Choćby się kl
- Page 29 and 30: dyspozycję, dusza staje się znowu
- Page 31 and 32: y panował tak długo. Powiadają,
- Page 33 and 34: oskiemu posłannictwu? Chyba zwali
- Page 35 and 36: Ledwie się ogarnąłem naprędce,
- Page 37 and 38: owiem nie wyobrażają sobie, aby n
- Page 39 and 40: od hańby i upadku! Światło dnia
- Page 41 and 42: Monarcha ów stara się krzewić sz
- Page 43 and 44: żeśmy przećwiczyli ten turniej p
- Page 45 and 46: uczynków wątpliwych, kazuista mo
- Page 47 and 48: i mnie, przywiodła tam ciekawość
- Page 49 and 50: je do mnie, który nie rozczulam si
- Page 51 and 52: Mówiłem mu tysiąc razy o tobie,
- Page 53 and 54: Nie zdołam wyrazić radości, jaki
- Page 55 and 56: wszechmogący, nie może złamać s
- Page 57 and 58: Niedawno temu, pragnąc ustalić sw
- Page 59 and 60: je rozdzielasz: sprzeciwiasz się t
- Page 61 and 62: Paryż, 17 dnia księżyca Saphar,
- Page 63 and 64: Upewniam cię, że te drobne talent
- Page 65 and 66:
dlatego, iż sam nie zmieniłby swo
- Page 67 and 68:
czcigodne trybunały: jest to świ
- Page 69 and 70:
i oddzielił je od bezbożnego świ
- Page 71 and 72:
Nigdy nie widziałem równie harmon
- Page 73 and 74:
sce upadłych wielkości, zrujnowan
- Page 75 and 76:
i monarchę; równowaga zbyt trudna
- Page 77 and 78:
uważał za barbarzyńcę: ale nie
- Page 79 and 80:
jest pełna majestatu, ale urocza z
- Page 81 and 82:
znów przywrócę wszystko do równ
- Page 83 and 84:
— nie chciał. Ale ponieważ w Bo
- Page 85 and 86:
go w naturze. Związano, bez powrot
- Page 87 and 88:
Żydzi, wiecznie tępieni i odradza
- Page 89 and 90:
z podziwu, jakim zdjął je widok t
- Page 91 and 92:
LIST . IKA DO ***.W wielkim kłopoc
- Page 93 and 94:
w tym celu niezawodną metodę. Cie
- Page 95 and 96:
Wszystko to, łaskawy panie, zbiło
- Page 97 and 98:
gniotę ich procesami; osiągam tyl
- Page 99 and 100:
Tuż obok księgi anatomiczne, któ
- Page 101 and 102:
gospodarką dochodami władcy a mie
- Page 103 and 104:
Czytałam, dodała, w księdze arab
- Page 105 and 106:
naszej nie ufał, ale własnej niem
- Page 107 and 108:
W kilka dni później przybył na r
- Page 109 and 110:
Wczesnym rankiem przybywa lekarz.
- Page 111 and 112:
Chybia w swoich przedsięwzięciach
- Page 113 and 114:
Widziałem, jak nagle, we wszystkic
- Page 115 and 116:
LIST LII. ASIT DO USBEKA, AYżU.Ro
- Page 117 and 118:
Możesz, wedle zachcenia, mnożyć