13.07.2015 Views

Pokaż treść! - Śląska Biblioteka Cyfrowa

Pokaż treść! - Śląska Biblioteka Cyfrowa

Pokaż treść! - Śląska Biblioteka Cyfrowa

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

GULIWER 2 (80)KWARTALNIK O KSIĄŻCE DLA DZIECKAkwiecień - maj - czerwiec 2007W numerze:• Podróże „Guliwera” 3WPisANE W KuLTuRĘ• Alicja Baluch: Homo magicus, czyli pan kleks 5• Krystyna Heska-Kwaśniewicz: Tęczowy most Jana Brzechwy 8• Grzegorz Leszczyński: Skandalista Jan B. 11• Liliana Bardijewska: Podszyty teatrem 18• Anna Szóstak: Czas trudnych wyborów 20• Maria Ostasz: Brzechwowskie lekcje matematyki, przyrody i geografii 30• Danuta Mucha: Tryptyk o Panu Kleksie w adaptacji scenicznej igora Sikiryckiego 34• Adrian Szary: Aksjologia w Akademii 42• Karolina Jędrych: Dziewczęta z defektem 46RADOŚĆ CZYTANiA• Beata Rybarczyk: Mroczne opowieści z humorem i dreszczykiem 51• Magdalena Nowacka: Obraz rodziny we współczesnej brytyjskiej prozie dziecięcejautorstwa Anne Fine i Jacqueline Wilson 54• Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Hagiografia w wydaniu dziennikarskim 60• Krystyna Heska-Kwaśniewicz: Fenomen pisarstwa Ewy Nowak 61WSPOMNiENiA Z ZATOPiONEGO KRÓLESTWA• Joanna Papuzińska: Brzechwa i ja 68PRZEKRACZANiE BAŚNI• Dominika Dworakowska-Marinow: Litwos jako baśniopisarz 73ROZMOWA „GuLiWERA”• Podzielić się zachwytem - Z Włodzimierzem Dlembą Rozmawia Wojciech Ligęza 76NA LADACH KSiĘGARSKiCH• Monika Rituk: Polowanie na ducha (Łowcy duchów...) 80• Monika Rituk: Poszukiwacze skarbu (Mors, Pinky i trzynasta komnata) 81• izabela Mikrut: Dziecięcy kryminał (Fletcher Moon. Prywatny detektyw) 83


• Izabela Mikrut: Niezwyczajna codzienność (Magiczny domek) 85• izabela Mikrut: Dzieci z Ammerlo (U nas w Ammerlo, Lato w Ammerlo) 86• izabela Mikrut: nieletni szpiedzy (Rekrut, Kurier) 88• Izabela Mikrut: Dorosłą być... (India Kidd...) 90• Agnieszka Sobich: Terry Pratchett: Wolni Ciutludzie i Kapelusz pełen nieba 92• Jan Kwaśniewicz: W ęszący Renifer 95Z RÓŻNYCH SZUFLAD• Alfred Mieczkowski: Kolesie Lisa Witalisa 96• Hanna Dymiel-Trzebiatowska: PrzygodyAstrid zanim została Astrid Lindgren.Kilka słów z perspektywy tłumacza 99MIĘDZY DZIECKIEM A KSIĄŻKĄ• Maria Kulik: Godzina radości z Janem Brzechwą 102• Grażyna Lewandowicz-Nosal: Spacerkiem ku Kalatówkom 104• Wykaz książek nadesłanych do Literackiej Nagrody im. Kornela Makuszyńskiegow 2007 roku 105• Literacka Nagroda im. Kornela Makuszyńskiego za rok 2006 106ABSTRACT 107


PODRÓŻE „GULIWERANie boję się tej tezy i nie mam najmniejszej wątpliwości. Literatura dla dziecibez znakomitej twórczości Jana Brzechwy byłaby znacznie uboższa. Mogę teżniemal ze stuprocentową pewnością rzec: wszyscy wychowywaliśmy się na jegowierszach. Niezwykłych, fascynujących, kunsztownych, etycznie wyrazistych.Na nich kształtowaliśmy naszą wyobraźnię w Akademii Pana Kleksa, przeżywaliśmyprzygody w czasie jego Podróży..., fetowaliśmy Tryumf... Pana-Kleksowy.Ćwiczyliśmy nasz język na Ptasich plotkach (bardzo proszę bez uproszczonychskojarzeń), uczyliśmy się trudnej sztuki czytania, interpretowania, a nawet pisaniawierszy. A jeśli do tego przypomnimy, iż sama twórczość Jana Brzechwy stałasię źródłem inspiracji dla innych sztuk: dla filmu i teatru, to dostrzegamy ówmonumentalny wymiar dokonań Szer-Szenia (bo pod takim pseudonimem debiutowałw 1920 roku). Powtórzmy: wielkość asocjacji jest miarą wielkości autoraKaczki-dziwaczki i Szelmostw lisa Witalisa. Dlatego też nie ma zgody nauwłaczające gesty dyrekcji szkół, zarządów miast i gmin oraz innych zawistnikówpróbujących kontynuować niecne tradycje Herostratesa i na prochach zmarłego2 lipca 1966 roku Poety budować własny wizerunek quasi-szlachetny; wdrapywaćsię na piedestał jego niezbywalnych dokonań. Trochę przypomina mi tostary wojenny dowcip o pomniku Mickiewicza i Hitlerze, poszukującym najefektowniejszegomiejsca w Warszawie na swoje upamiętnienie. Znalazł je na KrakowskimPrzedmieściu. I gdy stanął na miejscu Mickiewicza w pozie bohaterskiejzebrani mogli przeczytać napis: „Twórcy Dziadów Rodacy”. Inny czas budowania,inne formy aktywności, inny sens tych samych słów. Stałość znaku,zmienność znaczeń.I dlatego z pełnym przekonaniem bronię sławy wielkiego pisarza. Człowieka,bez którego twórczości nie byłoby wielu - po prostu dobrych - ludzi. W sensieHoracjańskim, gdzie kategoria vir bonus (człowiek prawy i mądry) oznaczałanie tylko znawcę i miłośnika wiedzy, nade wszystko jednak człowieka oddzielającegoprawdę od fałszu. Ale i człowieka będącego podmiotem ataku sił niecnych.Wszak vir bonus semper tiro (Człowiek prawy zawsze jest nowicjuszem,zawsze jest oszukiwany). Nieprzypadkowo przywołałem tu formułę zapomnianą,znajdującą się w lamusie zapyziałych złotych myśli, sentencji, słów skrzydlatych.Bo twórczość Jana Brzechwy cytowana przez rodziców dzieciom, inscenizowanaw przedszkolach i szkołach ma też walor nie do pogardzenia. Toprzecież p i e r w s z y i w y r a z i s t y kontakt z w i e l k ą l i t e r a t u r ą.


Jest pierwszą lekcją etyczną i estetyczną. To przecież tekst niezwykle kunsztowny,a jednocześnie dostosowany do poziomu intelektualnego dziecka. To takżesubtelny, delikatny, zawoalowany dydaktyzm, który w świecie wartości dzieckakreuje jednoznaczne postawy etyczne: czarno-białe. Na mieszanie owych skrajnychbarw przyjdzie jeszcze czas. To wszak domena literatur adresowanych domłodzieży i ludzi dojrzałych, myślących, deliberujących, rozważających i interpretującychrzeczywistość realną. Dlatego też śmiem twierdzić, iż pozostawaniena poziomie antytetycznych przeciwstawień jest rozpoznawalnym znakiemniezbywalnej, wiecznie trwałej dziecięcości. Nawet w literaturze tzw. wysokiej.Jan Brzechwa tworzy więc podstawy sfer wartości; owej przestrzeni między dobremi złem. i w tym także upatrywałbym ponadczasowych i ponadideologicznych,nieprzemijalnych cech jego kreacji literackich. Jakże więc migotliwe stająsię jego mikrotraktaty poetyckie: atrakcyjne dla czytelników i małych słuchaczy,fascynujące dla znawców kultury literackiej.Jan Malicki


ich tłumaczą się w ramach dzieła. Mity zaś,w odróżnieniu od bajek ludowych, odwołująsię albo do prawdy i przekonują, że takbyło - „na początku”, albo wyjaśniają pewnezachowania i obrzędy, np. zachowanialudyczne obecne w dziecięcych zabawach.Tak więc w opowieści o panu Kleksie,w jego Akademii wszystko dzieje się„na niby”, jak w z a b a w ie . w piłkę, w malowanki,w doktora, w wyprawy na księżyc,w słuchanie i czytanie bajek, w karnawałoweprzebieranki.Mity wykazują też tendencje do łączeniasię w grupy i tworzenia większych całości(w utworze literackim tego typu pełniętworzą rozdziały opowiadające o dziejachMateusza, osobliwościach i sekretachpana Kleksa, nauce w Akademii, kuchnipana Kleksa, ogrodzie pełnym bajek, wyprawiena księżyc i księżycowych ludziach, fabrycedziur i dziurek, o manekinie Alojzym,który chciał zniszczyćpana Kleksai jego A ka d e m ię.).Opowieści te oparteo m itologiczneuniwersum opowiadająo stworzeniuśw iata - z a ło ż e ­niu Akademii. Tak0 niej mówi narratordzieła: [...] mieścisię w ogro m ­nym parku, pełnymrozm aitych dołów,ja ró w i w ąwozów1 otoczona je s t dookoławysokim m u­rem . N ikom u niew olno w ychodzićza m u r bez panaKleksa [...]. Ż elaznefu rtk i w tymAKADEMIAPANA KLEKSAmurze prowadzą do rozmaitych sąsiednichbajek, z którymi pan Kleks je st w bardzo dobrychi zażyłych stosunkach. Na każdej furtceje s t tabliczka z napisem wskazującym,do której bajki prowadzi. Są tam wszystkiebajki pana Andersena i braci Grimm, bajkao dziadku do orzechów, o rybaku i rybaczce,o wilku, który udawał żebraka, o sierotceMarysi i krasnoludkach, o Kaczce Dziwaczcei wiele, wiele innych. Opowieści z Akademiipana Kleksa wpisując się w swoistąmitologię, opowiadają też o upadku tegoświata, jego metamorfozie i śmierci bohatera.Ogólnie mają charakter kosmologicznyi apokaliptyczny. Koniec Akademii, jejnieustanne zmniejszanie się, a w końcuprzemiana w przestrzeń pokoju z bibliotekąi dywanem zamiast ogrodu, ma właśniecharakter apokaliptyczny. Dołącza do niegokatastroficzna wizja pana Kleksa przemienionegow guzik (szpak w końcu okazuje sięautorem książki).S p r o w a d z e ­nie natury do formlu d z k ic h odbyw asię w micie na podsta w ie a n a lo g iii tożsam ości. Takip o rz ą d e k a n a lo ­g ic z n y w id o c z n yjest w dziele Brzechwy w m otyw ie:„człowiek jak ptak”(obecny on jest np.w b a śn i o J a s iuPtasiu przyjacielup ta s z k ó w , potemw Ptaśku W hartonaa także w metamorfozachSchulza,w Sklepach cynamonowych).Głównybohater utworu,6


Kleks - była już o tym mowa - umie zamienićsię w ptaka, jego przyjaciel Mateuszto szpak. Symboliczny obraz ptaka mieściw sobie wiele treści, może on być traktowanyjako pośrednik między niebem a ziemią jest wtedy wcieleniem tego, co niematerialnea zwłaszcza duszy. Rozpowszechnionyjest pogląd, zwłaszcza w wierzeniachWschodu, że po śmierci dusza opuszczaciało jako ptak (w dziele Brzechwy książęuciekając przed paszczą wilka przemieniasię w ptaka). Ptaki są też obecne w różnychmitologiach Zachodu, gdzie akcentowanyjest ich związek z boskimi mocami.Z kolei psychoanalityczna interpretacjamarzeń sennych widzi w ptaku częstosymbol osoby śniącej2.Tożsamość, czyli kolejna reguła transformacyjnamitu, wiąże w utworze Brzechwyczłony dwóch pojęć: „pan” i „Kleks”.W całości tw orzą one metaforyczny obraz,odpowiadający mentalności dziecka. Pan -to często pan nauczyciel, osoba przynajmniejw powojennej szkole obdarzona sporąporcją autorytetu. Kleks - to kropla atramentu,która spływa z pióra. To po prostuplama, której nazwa - kleks, pełni w opowieścifunkcję patronimiczną - imienia. Takiezestawienie, a raczej personifikacja -pan Kleks - odpowiada animistycznej koncepcjiświata dziecka, w którym wszystkomoże być ożywione. A pan Kleks - w obrazoweji semantycznej całości - kryje w sobierysy poważnego „starego mędrca” i niesfornegodzieciaka, trochę brudasa, któryw ferworze poznawania świata zawsze sięusmaruje i poplami. Tylko, że ta plama, tenkleks z zeszytu, nie wywołuje u Brzechwykrytyki czy kary, ale jest aprobowany, w łączonydo pysznej zabawy.Mit, jak wiadomo, korzysta z podstawowegoelementu konstrukcyjnego ofiarowanegomu przez naturę, czyli elem entucyklu - w yrażonego przez pory dniai nocy a także pory roku. W Akademii panaKleksa akcja toczy się okrągły rok. Przezten rok uczniowie osiągają wszystko, cozam ierzył ich nauczyciel i mistrz, któryna zakończenie mówi: [...] bajka o m o­je j A kadem ii dobiega końca [...] Spędziliśmy wspólnie cały rok i było wesoło i przyjemnie, ale przecież wszystko m usi miećswój koniec...To wchłonięcie przez mitologię cykluprzyrodniczego wyposaża mit w dwie podstawowestruktury: ruch wstępujący (sąto opowieści o narodzinach, o wiośnie,o poranku, o zaślubinach, o zm artw ychws ta n iu .) i zstępujący (o śmierci, metamorfozie,o fie rz e .). Tego typu porządkisą też obecne w wątkach pana Kleksa.W konstrukcji mitu mamy tu do czynieniaz podziałem świata na idealny i przeklęty(w religijnym porządku - na niebo i piekło).W przestrzeni Akademii pana Kleksateż pojaw iają się różne, ekscytująceświaty: psi raj, księżycowe pola a ta k­że te rozpadające się, zanikające przestrzenieAkademii i ogrodu pełnego bajek.Z tymi światami w iążą się postacie bohaterów,samego mistrza Kleksa, który sięrobi coraz mniejszy i Alojzego - manekina,sztucznego tworu człowieka, który zostajerozkręcony.Reguła przemieszczenia, czyli uwiarygodnieniazdarzeń, reakcji i przeżyć, pozwalaodczytać w ielką metaforę utworu,w którym pan Kleks - homo magicus, a raczejhomo creator, tworzy i próbuje utrzymaćświat bajki, przeznaczony dla dzieci.Ale świat ten z wielu powodów, a przedewszystkim z powodu, że bajka się kończya dzieci dorastają - mija. Jednak uczniowiepana Kleksa, nasyceni baśniową iluzją potrafią żyć samodzielnie, korzystającz obrazów imaginacyjnych, które od­7


kryli w sobie. Te fantazmatyczne zdolnościniby gesta deorum poprow adzą ichw dalsze ż y c ie . Jest ono opisane w kolejnychtomach trylogii Brzechwy. Trzebatylko zdawać sobie sprawę z tego, że Podróże... i Tryumf... to książki o charakterzeprzygodowym, przeznaczone są onedla dzieci trochę starszych, dla młodzieży.Nie posiadają już charakteru mitycznego,tak jak Akademia, tym różnią się odpierwszego tomu.Warto by było na podstawie „m itycznej”Akademii pana Kleksa i innych jeszczeutworów tego typu, ustalić katalog mitologemów,które tworząc „poematy w zalążku”,dają impuls dla ewolucji tekstów literackichdla dzieci. I tak w pierwszym tomie trylogiiBrzechwy o panu Kleksie można odkryćtaki szereg mitologemów: mistrz i uczeń,latać jak ptak, znaleźć klucz do skrytki, cenić,szanować cudze tajemnice, czytać baśnie,zabić króla wilków, pokonać sztucznegoczłowieka, wziąć udział w uczcie, nieżałować tego, co minęło, umieć się b a w ić .W szystkie one mieszczą się we „wzorzejednoczącego znaczenia”, którym jest literackiobrzęd inicjacji3.Tak duża ilość mitologemów, czyli podstawowychwzorców fabularnych, decydujeo wartości dzieła. Utwór, który korzystaz prostych form literatury - z mitu i z baśni,w których te mitologemy występują -a tak robi Akademia pana Kleksa Brzechwyi robi to w sposób znakomity - stajesię arcydziełem.Krystyna Heska-KwaśniewiczTĘCZOWY MOSTJANA BRz e c HWYW książce Jana Brzechwy o Panu Kleksiejest rozdział zatytułowany Moja wielkaprzygoda, w którym narrator opowiada, jakpiękna jest kraina, do której trafiają psy pośmierci. To opis zgoła arkadyjski, przypominającywielki, piękny ogród.Brzozowe gaje i pagórki pełne kwiatów,wszystko przesycone błękitem, a słońce ciepłei złociste. To jest psi raj, kraina wiecznejszczęśliwości, w której można napotkaćwszystkie psy, które odeszły i zobaczyć, jakżyją teraz wolne i radosne.Tam też napotka bohater opowieści -Adam Niezgódka - swego mopsa Reksa,który wpadł pod samochód i zginął. Psy żyjąw przyjaźni i komforcie. Wędrując z AdasiemNiezgódką zauważamy, że w tej krainie:Od bramy prowadziła szeroka ulica, poobydwu je j stronach stały długim szeregiempsie budy, a raczej nieduże domki, pobudowanez niedużych cegiełek i kafli, o maleńkichganeczkach i okrągłych okienkach,otoczone prześlicznymi ogródkami. Po ulicyspacerowały psy i pieski najrozmaitszychras i gatunków, wesoło poszczekując i merdającogonami, a z okienek wyglądały ró-1 Ideę tę wprowadził do krytyki archetypowejN. Frye w artykule Mit, fikcja, przemieszczenie[w:] Studia z teorii literatury. Archiwum przekładów„Pamiętnika literackiego”, t. 1, pod red. M. Głowińskiegoi H. Markiewicza, Wrocław 1977.2 Por. Leksykon symboli, oprac. M. Oesterreicher-Mollwo,Warszawa 1992.3 Por. N. Frye, op. cit.Rys. Jan Marcin Szancer8


żowe pyszczki puszystych, rozbawionychszczeniaków1. Gdy Adaś zagwiżdże w umówionysposób ze zdumieniem przeżyje spotkanieze swoim psem.Zdziwienie moje nie miało granic, gdy naten gwizd odpowiedziało mi głośne szczekanie,pudel został gwałtownie odepchniętyi w okienku ukazała się znajoma mordkamojego Reksa. Zdawało mi się, że na mójwidok wyskoczy po prostu ze skóry. Nie mogłemsię powstrzymać i z radości pocałowałemgo w nos, on zaś polizał mnie tak czule,że aż mi serce mocniej zabiło.- Reks wołałem - Reks, to ty?- Hau! Hau! hau! - odpowiedziałmi Reks długim, wesołym,szczekaniem2.W tej krainie człowiek zaczyna rozumiećpsią mowę i zyskuje pełne porozumienie zeswoim ulubieńcem, Adaś i Reks ze wzruszeniemwięc opowiadają sobie o swojej tęsknociei miłości. Są tam wszystkie rasy: jam ­niki o krzywych łapkach, najpiękniejszychna świecie, ratlerki, dobermany, owczarki,pekińczyki, pudle, bernardyny, mopsy, wielkiedogi i inne.Określenia „psi raj” używa sam Reks,tłum acząc swemu panu, że tam trafiająpo śmierci wszystkie psy, a miejsce to jestw połowie drogi między ziemią a ludzkim rajemi każdy człowiek, który udaje się do nieba,po drodze wstępuje do królestwa psiejwieczności, gdzie jest przyjmowany gościnnie,potem dopiero udaje się dalej, do rajuludzkiego. Spacerując od budy do budy,Adaś dowiaduje się od psów mnóstwa interesującychrzeczy, a więc że nie ma złychpsów, że kochają one nawet ludzi niedobrych,a psia serdeczność, łaszenie się, lizanie,merdanie ogonem potwierdza prawdziwośćtych wyznań.Na środku miasta stoi pomnik doktoraDolittle, a na tablicy napis głosi: „dobroczyńcai lekarz zwierząt - wdzięczne psy”. Pomnikjest z czekolady, jest wciąż lizany i obgryzanyprzez zwierzęta, a potem wciąż odbudowywanyna nowo. Wskazanie postacidoktora Dolittle, bohatera cyklu powieściowegoHugh Loftinnga, symbolu mądregoukochania zwierząt, jest zarazem wskazaniemtego świata wartości, na których opierasię twórczość Brzechwy, pełnej afirmacjiświata i każdego stworzenia, zbliżonego dofranciszkanizmu, w którego światopoglądziejest mowa o zwierzętach jako młodszychbraciach człowieka.W psim raju wykreowanym przez JanaBrzechwę wszystko jest stworzone dla radościi wygody zwierząt. Krzaki rosną serdelkowei kiełbasiane, a z kranów płyniechłodne słodkie mleko. Adaś zwiedza ulicęBiszkoptową, Syropow ą Zaułek Dowcipny,Teatr Trzech Pudli, ogródki salcesonowei inne wspaniałe miejsca, a wszędziepanuje przyjaźń i ład. Ale Adaś oglądateż „Ulicę dręczycieli”, na której stoją nakamiennych postumentach chłopcy w różnymwieku i o różnym stopniu zamożności.Każdy z nich wyznaje sw oją winę: Jestemdręczycielem , gdyż mem u psu Filusiowiwybiłem kamieniem oko [...]. S ą i innegrzechy, cały przejmujący katalog psichkrzywd. To chłopcy niedobrzy dla zwierząt,którzy we śnie odwiedzają tę krainę i sennatrauma pozwala im ocenić okrucieństwoswego postępowania. Czy byłem zawszedobry dla mojego psa, myśli zatrwożonyAdaś, a wraz z nim każdy czytelnik? Trzebabyć dobrym dla psa, Reks mówi w y­raźnie do ratlerka Lorda: M ój przyjaciel,pan Niezgódka, był moim panem i czułemsię w jego domu nie gorzej aniżeli tutaj,w psim raju.Pośmiertne życie psów płynęło istotnierajskim nurtem, a Adaś przebywał tam takdługo, aż nie zatęsknił za ziemią.9


Rys. Jan Marcin SzancerP rofesor Jacek Kolbuszew ski pisze0 współczesnej tendencji kulturowej, traktowaniaśmierci zwierząt antropologicznie i humanistyczniei tak jest u Jana Brzechwy.Jest taka strona w Internecie, która nazywasię „Tęczowy most”; to jest właśnieto miejsce opisane przez Jana Brzechwę.Zanim przejdziemy przez ten czarodziejskimost, czytamy: Ta część nieba nazywanaje s t Tęczowym Mostem. Kiedy odchodzizwierzę, które było szczególnie bliskie komuś,kto pozostał po tej stronie, udaje sięna Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, naktórych wszyscy nasi mali przyjaciele mogąbawić się i biegać razem. Mają tam dostatekjedzenia, wody i słońca; je s t im ciepło1przytulnie.Wszystkie zwierzęta, które były chorei stare, powracają w czasy młodości i zdrowia;te, które były ranne lub okaleczone, sąznów całe i silne, takie, jakimi je pamiętamymarząc o czasach i dniach, które przeminęły.Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone,z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęsknido tej jedynej, wyjątkowej osoby, którapozostała po tamtej stronie.Biegają i bawią się razem, lecz przychodzitaki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymujesię i spogląda w dal. Jego lśniąceoczy są skupione, jego spragnione ciałodrży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponadzieloną trawą, a jego nogi poruszają sięwciąż prędzej i prędzej.To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy tyi twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie,obejmujecie się w radosnym połączeniu,by nigdy już się nie rozłączyć.Deszcz szczęśliwych pocałunków padana twoją twarz, twoje ręce znów pieszcząukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczyswego przyjaciela, który na tak długo opuściłtwe życie, ale nigdy nie opuścił twegoserca.A potem przekraczacie Tęczowy Most- już razem ...3.Z tego miejsca, jak i z Pana Kleksa,płynie podobne pocieszenie i zrozumienieludzkiego bólu po stracie ukochanego zwie­10


Rys. Bohdan Butenkowzór dla dziesiątków dziewiętnastowiecznychnaśladowców - wyobrażał sobie wykorzystanie„bajeczek i powiastek”, jak je określał,jako swoistego panaceum na dziecięceniegrzeczności, antidotum na typowe ułomnościwieku dziecięcego. Pośród nich lenistwozajmowało miejsce pierwsze, dalej szłonieposłuszeństwo względem starszych, łakomstwo,dokuczanie zwierzętom, bałaganienie,zaniedbywanie obowiązków itd. Jachowiczzalecał rodzicom, by jego wierszedozowali niczym lekarstwo w aptece (Macietu jako towar w sklepie, jako lekarstwow aptece; wszak nie od razu cały sklep zakupicie,wszak nie od razu wszystkie lekarstwawybieracie z apteki?1), by traktowaliwiersz jako punkt wyjścia ćwiczeń wychowawczych(jak się już z jednej powiastki korzyśćpokaże, w nagrodę niejako pozwoląprzeczytać drugą2). Misję pisarza traktowałz wielką powagą, właściwą romantycznemurozumieniu literatury jako społecznej służby„wieszcza”, przewodnika „rządu dusz”.Te „dusze”, nad którymi sprawował pieczę,to najmłodsze pokolenie, z racji narodowejniewoli otoczone szczególną troską, z nimbowiem wiązała się nadzieja na przyszłe odrodzenienarodu.Pierwszy wyśmiał Jachowicza Boy-Że-leński3. Brzechwa, który sam przecież parałsię pisaniem tekstów przeznaczonych dlamiędzywojennych kabaretów, znał zebranew słynnych Słówkach satyry Boyowe, którew istocie były drwiną z modernistycznegomodelu dziecka, traktowanego w sposóbujawniający infantylizm dorosłego pokolenia,jego całkowitą niedojrzałość. DzieciBoya to w istocie nie dzieci, lecz zdziecinniali,infantylni dorośli, którzy na scenie życiaodgrywają z uporem wyuczone role,które nijak nie pasują do rzeczywistości.Role te są wyprowadzone z literackiej tradycji,w której chłopak musiał być ujmowanyz perspektywy oceniającej (grzeczny lubniegrzeczny; tak np. w tytule Jana ChęcińskiegoDzień grzecznego Władzia), rodzicezaś, opiekunowie, piastunki czy krewni- zatroskania o los młokosa.Brzydki chłopiec, z krzywą buzią,Zwał się - dajmy na to - Józio.Ciotka była panną czytstąA Józio był modernistą.(Modernista - znaczy chłopak,Co wszystko robi na opak;Każdego się głupstwa czepi,A zawsze chce wiedzieć lepiej.)Z tym smarkaczem ciotka staraMiała strapień co niemiara.Zawsze je j czymś umiał dopiec,Taki już był brzydki chłopiec.Ów „brzydki chłopiec” parodystycznieodczytuje tradycję Jachowiczowską, w y­dobywa w niej sensy zgoła niewychowaw-cze, ośmieszając dorosłych. W oryginalnymtekście wydrwionej bajki Jachowicza mowajest o Stasiu, który zrobił plamę na matczynejsukni; opowiastka kończy się morałemdotyczącym „brzydkiego czynu” , któregoStaś powinien się strzec, bo - jak tłumaczymama - „ta się plama nie wypierze”.Wylazł Józio, głową kiwaI w te słowa się odzywa:12


„Bajeczka pana Jachowicza”.Staś na sukni zrobił plamę,Oblał bowiem ponczem mamę;A widząc ją w srogim gniewie,Jak przepraszać, sam już nie wie.„Plama głupstwo - mama doda -Ale ponczu, ponczu szkoda!”Skończył Józio, gość się śmiejeA ciotkę wnet krew zaleje:Biedaczka dostała mdłościI ze wstydu, i ze złości.Tak ten niegodziwy chłopiecZawsze ciotce umiał dopiec.Zjadliwa satyra na Jachowicza jest bardzocelna. Jej ostrze uderza zarówno w samsposób przedstawiania dziecka, jak i w mechanicznieinstrumentalny sposób wykorzystaniawierszy, narzucany przez autora Bajeki powiastek w przywołanych wyżej komentarzachdo zbiorów wierszy. Boy ujawnia fiaskotzw. wpływu wychowawczego literaturyna dziecięcego czytelnika, oskarża literaturęo aktorstwo i pozę, a jednocześnie ujawniazdziecinnienie społeczeństwa, jego niedojrzałość,pozerstwo, samą zaś literaturęposądza o obłudę i brak kontaktu z rzeczywistością.Niedaleko Brzechwie do Boya. Zapewnedostrzegał u Jachowicza te same mielizny,które ujawnił Boy, ten sam mechanizm,który skłania dorosłego autora do wykorzystaniawiersza jako narzędzia wychowawczego,swoistego „biczyka” na dziecko.Zresztą nie tylko Brzechwa, podobnie czyniłTuwim. Ciotka ze słynnego wiersza O GrzesiuKłamczuchu... przypomina do złudzenia„strapioną ciotkę” Boya. Tymczasem Grześwcale nie jest kłamczuchem, jak przewrotniesugeruje tytuł wiersza. „Dzieci bzdurząi lubią być bzdurzone” - pisał Tuwim w tomieW oparach absurdu. Więc Grześ, zgodnieze swą dziecięcą naturą, „bzdurzy”, ciotkazaś - podobnie jak jej odpowiedniczkaze Słówek Boya - nie ma ani poczucia humoru,ani wyczucia pedagogicznego. Któżbowiem pyta dziecko o realizację polecenia,którego nigdy nie wydał? Dziecko pełnejest swawoli, rządzi się wyobraźnią, łatwowyczuwa i ośmiesza fałsz; dorosła pychai wszechwiedza, z której „strapiona ciotka”Boya i Grzesiowa ciocia Tuwima zrezygnowaćnie chce bądź nie potrafi, wprowadzadorosłego na mielizny absurdu.W łaśnie dorosła pycha bywa w wierszachBrzechwy poddana bezlitosnemuosądowi kpiarza, zaś dziecięca skłonnośćdo bajdurzenia zostaje podniesiona, zyskujenajwyższe nacechowanie jako właściwośćumysłu, umiejętność dystansowaniasię do świata, dostrzegania w nim bogactwa,które jest w istocie projekcją wewnętrznejrzeczywistości psychicznej na rzeczywistośćotaczającą (Na Wyspach Bergamu-tach, Entliczek-pentliczek, Androny). Jest tonajbardziej charakterystyczna właściwośćliryki Brzechwy. Ujawnia się w sposobieprzedstawiania postaci dorosłych, kształtowaniuobrazu „świata na opak” (Kaczka Dziwaczka),opisu zdarzeń z wydobyciem ichabsurdu sytuacyjnego bądź charakterologicznego.Wszystko przedstawia Brzechwaz perspektywy humorystycznej, bo królestwodziecka to imperium zabawy.Zapewne właśnie humorystyczna, dalekaod zjadliwości tonacja Brzechwowychwierszy powoduje, że nie dostrzega sięw poecie prekursora współczesnych tendencjiantypedagogicznych. Tymczasemwłaśnie tu osiągnął Brzechwa mistrzostwo,tu jest pionierem i mistrzem, tu antycypujekierunki, które w pełni rozwinęły się w drugiejpołowie XX w. Najkrócej rzecz ujmując:to nie dziecko, jak u Jachowicza, jest obiektemkpin i szyderstwa, lecz dorosły. To niedziecko zostaje ośmieszone, lecz dorosły.Nie dziecko ujawnia głupotę i małostkowość,lecz dorosły. Jachowicz kpił z dziecięcychwad, Konopnicka wyśmiała dziecięcy13


lęk, po latach opisany w psychiatrii jako ro-dentofobia (Stefek Burczymucha). Tymczasemlęk przed gryzoniami może być równiedokuczliwy, co bardziej rozpowszechnionywśród dzieci lęk przed ciemnością (achlu-ofobia lub nyktofobia), nigdy przez literaturęnie wyśmiewany, przeciwnie: właśnie oswajany- przykładem wiersze Szelburg-Zarembinyczy Danuty Wawiłow. Brzechwa idzietym właśnie torem, ośmieszając dorosłych,jednocześnie pozwala dziecku zaakceptowaćsamego siebie. Słynny wiersz Żaba wy-kpiwa pacjentkę, która:Myśli sobie: „Jestem chora,A doktora chora słucha,Mam być sucha - będę sucha!”Efekty posłuszeństwa zaleceniom lekarzasą znane. Wydrwieniu ulega zarównopacjentka, jak i lekarz, którego zaleceniasprowadzają się do absurdalnego, jaskrawegozaprzeczenia sposobu życia żaby.Zalecenia medyczne ujęte są w ulubionejprzez Tuwima i Brzechwę formie dziecięcejwyliczanki. Dzięki dowcipowi hipotetycznyczytelnik zyskuje dystans wobec trudnych,niekiedy katarktycznych doświadczeń wynikłychz kontaktu z lekarzami.Pani zanadto się poci,Niech pani unika wilgoci,Niech pani się czasem nie kąpie,Niech pani nie siada przy pompie,Niech pani deszczu unika, nie pływaw strumykach...Podobnie w wierszu Żuraw i czapla,słynnej opowieści o dwojgu zakochanych,którzy „chodzą wciąż tą samą drogą, alespotkać się nie mogą”. Znowu: nie jest tosatyra na dziecko i jego ułomności, lecz naczłowieka dorosłego, a więc na nasze zachowaniai obyczaje, które tu, w wierszu,przekraczają granice absurdu i wywołująśmiech. Dorosły, który z dzieckiem się śmiejepodczas lektury wiersza, staje po stroniepoety i jego małego czytelnika, nabiera, podobniejak samo dziecko, dystansu wobecotaczającego świata, przede wszystkim zaśwobec siebie. Trudno nie dostrzec wielkiejszansy terapeutycznej, jaką niesie obcowaniez poezją Brzechwy: dziecko zostajeuwolnione od psychicznych napięć, jakienieuchronnie w iążą się z relacjami z dorosłymi,dorosły ma szansę nawiązania twórczejwspólnoty pokoleniowej.Śmiech obejmuje również samą materięjęzyka. Anna Szóstak przywołuje wypowiedźAnny Kamieńskiej z 1973 r.: Zabawyjęzykowe w poezji Tuwima i Brzechwy odpowiadajądziecięcej fazie twórczości językowej;i dodaje: Lingwizm Brzechwy to przekornena sposób dziecięcy igraszki z ję zykiem,badanie jego opornej materii, przekomarzaniesię z nim i używanie rządzącychnim reguł do ujawniania jego rzeczywistychlub domniemanych słabości4. Zabawa tajest całkowicie „bezinteresowna”, podobniejak miało to miejsce w późniejszej poezjiBiałoszewskiego. Ten sam beztroskiBohdan Butenko14


ton wraca w wielu wierszach związanychz nurtem lingwistycznym, m.in. u StanisławaBarańczaka (tom Geografioły). Kto wie,czy praźródła tych eksperymentów lingwistycznychnie sięgają Brzechwowych Andronów.Brzechwa nie poddał się panującej w latachmiędzywojennych modzie na pisaniewierszy wyrosłych z inspiracji folklorystycznych,zainicjowanej przez Konopnicką, kontynuowanejprzez Szelburg-Zarembinę, Januszewską,Porazińską i Czechowicza.Nurt ten charakteryzował się m.in. dominującymiw wierszu dla dziecka, nagminniepowtarzanymi formami deminutywnymii wprowadzeniem sielskiego pejzażu. Przykładz Konopnickiej (Na pastwisku):Siny dym się wijePod lasem dalekoTam pastuszki ognie paląI kartofle pieką.A żuczek warujeŁapki sobie grzejeKrówki ryczą, porykująDobrze im się dzieje.Tę wyrazistą tendencję literacką Brzechwaprzełamuje, wprowadzając wiersz,w którym nieledwie manifestacyjnie unikaform zdrobniałych. Sielski pejzaż tutajw ogóle nie istnieje. Brzechwowy pomysł napoezję dziecięcą oparty jest przede wszystkimna przeświadczeniu, że zadaniem literatury,jak i wszelkiej sztuki, jest tworzenietakiej rzeczywistości, której właściwościązasadniczą jest zabawa, a nie wymowaczy wymiar moralny. Owszem, znajdziemyu „czarodzieja słowa”, jak przed laty określiłaBrzechwę Krystyna Kuliczkowska, kilkautworów dydaktycznych (Samochwała,Skarżypyta, Leń, Pytalski), ale są to niejako„wypadki przy pracy”, stanowią może ważny,bo wykorzystywany przez szkołę, aleprzecież margines twórczych zainteresowańpoety. Podobny charakter mają te strofyBrzechwy, które wyrosły z trudnego dziśdo zrozumienia zawierzenia epoce „błędówi wypaczeń” (Bronka i stonka).Zasadniczo w wierszach Brzechwy nicnie ma takiego, co moglibyśmy określić mianemwymiaru poznawczego czy moralnego.Bo nie temu służy poezja, nie temu służysztuka. Celem istnienia sztuki jest bezinteresownejej kontemplowanie, bezinteresowneobcowanie z nią; odnosi się to do każdejsztuki, niezależnie od tego, czy mamy na myślisztukę kierowaną do najmłodszych, czyteż najstarszych odbiorców, sztukę słowa,malarstwo, muzykę czy architekturę. Każdapróba uczynienia z Brzechwy nauczycielai moralisty okazuje się płonna. Brzechwajest niestrudzonym prześmiewcą i jeśli- przez przypadek, zapomnienie lub z nadgorliwościdydaktycznej - chcielibyśmy wykorzystaćwiersze poety w celach umoralnieniadzieci, staniemy w sytuacji jednej z poetyckichciotek: Boyowej lub Brzechwowej.15


Poezja nie służy wychowaniu - ten cel realizująrodzice, szkoła, kościół, dziesiątki instytucjii setki osób. Wiersze Brzechwy drwiąz języka i świata, wyrastają z podziwu dladziecięcej odkrywczości językowej, dziecięcejwyobraźni i swobody twórczej. Na tychfundamentach wyrosły dzieła, które wstrząsnęłyświatem w drugiej połowie XX w.: Pippi...Astrid Lindgren, powieści Roalda Dahlai Roberta Cormiera. Brzechwa był pierwszy.Więc nie jest prawdą, że w jego wierszachnic nie ma, że ich lektura nie niesie żadnegopożytku. W jego wierszach jest wszystko,co stało się potem, jest antypedagogika,lecz nie w jej skrajnej, „czarnej” postaci, leczw formie łagodnej, nawet dobrotliwej; jest fascynacjadziecięcym folklorem, która z pełnąsiłą ujawniła się w liryce Danuty Wawiłow;jest eksperyment językowy, który określiłpoetykę Białoszewskiego i w pewnej mierzeBarańczaka.Spośród współczesnych najbliżej byłoBrzechwie do wielkich prześmiewców pokolenia.Jego dwaj literaccy bracia to Gombrowiczi Boy. A jego literaccy uczniowie?Z tym rejestrem jest już gorzej, bo są ichdziesiątki, bo Brzechwa leży u źródeł wyobraźnijęzykowej kilku pokoleń twórcówi czytelników, w samym centrum literackichdoświadczeń naszych czasów.Dotyczy to również prozy. Każda kulturama swojego Pana Kleksa, taką wywie-Rys. Bohdan Butenkodzioną z książek dzieciństwa postać, którajest niekwestionowanym królem wyobraźni.Dla Włochów takim jest Pinokio, dla AnglikówKubuś Puchatek, dla Francuzów MałyKsiążę, dla Szwedów Pippi Pończoszanka...Żyją ci najwięksi z największych, czasnie osypuje szronem ich włosów, przeciwnie:dodaje im blasku, bo każdy nowy czytelniczyzachwyt, każde nowe przeżycie, każdaradość czytania - to jakby nowe królewskieszaty, nowe korony i diademy. I nowezwycięstwo nad przemijaniem.Był Pan Kleks pisany wbrew okrucieństwuświata. Pierwsza część trylogii powstaławśród mroków wojny, dwie dalsze - w latachsześćdziesiątych, niewesołych czasach„małej stabilizacji”, gdy ambicje i marzeniamiały być przykrojone wedle jednejdla wszystkich, maluczkiej miary. Kleks zachwycałi porywał, zarażał wyobraźnią, kusiłwiarą w tajemniczą Akademię położoną takbardzo blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.A że życie zawsze jest pełne trudów, wciążi wciąż na przekór trudowi istnienia czytelnicyulegają pokusie zaglądania na ulicęCzekoladową, wprost do Kleksa. To takaożywcza podróż w świat prawdziwej radości,wiary w sprawczą moc magii, w zwycięstwodobra. Akademia to niezwykła szkoła,taka, którą chce się kochać i której nie możnaporzucić nawet w dorosłym, nawet w bardzopodeszłym wieku. Nosi się ją w sobie,jak cenny skarb. Jakże ubogi ten, co nigdydo niej nie zawitał! Akademia jest świętąziemią dzieciństwa, a świat dzieciństwajest krainą wiecznego lenistwa. Więc teżi uczniowie Akademii nie za wiele pracują,w czym zresztą pomaga im sam Mistrz: wynalazłWsączalnik Domózgowy, dzięki któremucała zawartość szkolnego podręcznikawsącza się do głowy ucznia przez sen.Za to chłopcy wędrują przez krainy baśni,przędą litery nawijając je na szpulkę, za­16


miast czytania opanowują sztukę kleksografii,leczą chore przedmioty, tajniki geografiipoznają grając globusem w piłkę nożną.Świat szkolnych obowiązków został całkowicieodwrócony. Żadnego rygoru, żadnychobowiązków, żadnego przymusu. Zabawaw stanie czystym.Z otaczającego szkołę ogrodu możnaprzedostać się do sąsiednich bajek. Trzebajednak mieć klucz, którym dysponuje jedyniePan Kleks, podróżnik i mędrzec, uczeńsłynnego doktora Paj-Chi-W o, m agisterspraw zmyślonych, doktor filozofii, chemiii medycyny, profesor matematyki i astronomiina uniwersytecie w Salamance. To prawdziwymistrz, guru, szaman, czarodziej, mądrywychowawca. Może właśnie z marzeniao spotkaniu z takim człowiekiem wyrastafascynacja powieścią Jana Brzechwy?Pewnie każdy z hipotetycznych czytelnikówchciałby mieć takiego nauczyciela, życzliwegotowarzysza i dobrego druha, na którymmożna polegać, mędrca, za którymmożna podążać przez zakamarki tajemnicw poszukiwaniu prawdy, dobra i piękna. ByłKleks dziwakiem, w wolnych chwilach lubiłmówić do siebie rymami, żywił się kulkamiz kolorowego szkła, nosił długie kolorowewłosy i brodę mieniącą się barwami tęczy,do tego pomarańczowe wąsy, ubierałsię w szerokie spodnie, długi surdut i cytrynowąkamizelkę, w której dwudziestu czterechkieszeniach mieściło się, jak w kieszenimałego chłopca, po prostu wszystko,co kiedykolwiek mogłoby być przydatne.Bo Kleks jest postacią ze snu i z marzeń.W jego obecności wszechświat zmienia sięw baśń, nawet nauka, nawet szara codzienność,nawet trud realizacji powierzonych zadań- stają się wielobarwną baśnią, kolorowymsnem o szczęściu.Z ludźmi jest ja k z zegarami. Najważniejszeje s t to, co mają w środku - powiedziałRys. Jerzy Srokowskikiedyś Kleks. Cóż miał „w środku”? Bezkresnekrólestwo wyobraźni, rozszalałe, niezwykłepomysły, którymi zachwycał kochającychgo uczniów, niezłomną wiarę w dobrotkwiące w każdym człowieku. Nie byłprzecież doskonały, miał swoje słabości, bałsię Filipa Golarza, a stworzony przez niegoAlojzy Bąbel stał się przyczyną wszystkichnieszczęść, jakie spadły na Akademię. Aleczyż idealny nauczyciel wolny jest od wad?Nawet on ma prawo do błędu, choć za błądten przyszło wszystkim srogo zapłacić. Jakw baśni. Jak w życiu.Wzruszenia, radość i emocje, które łącząbardzo dużych i bardzo małych w przeżywaniuBrzechwowej historii, podobniejak w przeżywaniu lektury Brzechwowychwierszy, są najsilniejszym łącznikiem pokoleń,zacierają różnice wieku, doświadczeniai świadomości. Bez emocji, bez uczući wzruszeń nie może być wspólnoty. Więcnie może jej być bez prawdziwej sztuki: tyl­17


ko ona pozwala dorosłym wracać do światadziecięcych doznań i z radością odnajdywaćsamych siebie w uśmiechu własnych dzieci,a dzieciom cieszyć się, że do ich światazapukali bardzo dorośli, bardzo kochani goście,których z dawna wypatrywali. I będąwypatrywać zawsze, tak jak uczniowie Akademii- powrotu Pana Kleksa.Tak to jest z tym skandalistą Janem B.,wiecznym prześmiewcą, szydercą i piewcąspraw niepoważnych.1S. Jachowicz: [wstęp do:] Bajki i powiastki,Warszawa 1842. Cyt. za: I. Kaniowska-Lewańska:Literatura dla dzieci i młodzieży do roku1864, Warszawa 1973, s. 233.2S. Jachowicz: [wstęp do:] Sto nowychpowiastek dla dzieci z dodaniem wierszykówmoralnych, Warszawa 1855. Cyt. za: I. Kaniowska-Lewańska,op. cit, s. 238.3O bardzo niegrzecznej literaturze polskieji jej strapionej ciotce, [w:] Tadeusz Żeleński (Boy),W: Słówka, [Pisma, t. 1] Warszawa 1956.4A. Szóstak: Od modernizmu do lingwizmu.O przemianach w twórczości Jana Brzechwy,Kraków 2003, s. 273.Liliana Bardijewskap o d s z y t y t e a t r e mBywają utwory intymne, nieśmiałe, najlepiejbrzmiące w cichej lekturze. Lecz bywają i takie, które nabierają prawdziwejpełni dopiero wypowiedziane na głos, którenajpewniej czują się na scenie, dialogującz publicznością.Nie ulega wątpliwości, że poezja mistrzaBrzechwy przynależy do tej drugiejkategorii. Czytana w zaciszu domowym budziuśmiech i zadumę. Recytowana na głos- wzbudza huragany śmiechu i prowokujedo riposty. Dlaczego? Bo podszyta jest teatrem!W iększość Brzechwowskich wierszyto przewrotnie skonstruowane mono-Rys. Maria Orłowskalogi i dialogi, zakładające żywą reakcję odbiorców- śmiech, dopowiadanie rymów.Nawet w tych najbardziej narracyjnych zakodowanyjest podskórny dialog ze słuchaczem,rodzaj ukrytej gawędy, której mimowolniesię poddajemy.Gdzie szukać źródeł tej teatralizacjiu Brzechwy - prawnika, specjalizującegosię w paragrafach prawa autorskiego,który za młodu otarł się o studia technicznei medyczne? Z pewnością w przedwojennychkabaretach, które zasilał swoimpiórem, wzorem innego medyka - Boya,pisując pod pseudonimem Szer-Szeń humorystycznedialogi i piosenki. Z pewnościątakże w arcypolskiej tradycji, jakżeteatralnego, poematu heroikomicznego,zaszczepionego jeszcze w ośw ieceniuprzez biskupa Krasickiego, a doprow a­dzonego do perfekcji przez Mickiewiczai Fredrę.Lecz jest jeszcze jedno źródło, na którepowołuje się sam Brzechwa - wędrownyjarmarczny teatrzyk lalkowy, który towarzyszyłmu przez całe dzieciństwo spę­18


dzone w Kijowie, Kazaniu i Piotrogradzie.Teatr Pietruszki. Pietruszka (czyli po prostuPietrek) - pacynkowy zawadiaka o niewyparzonymjęzyku, próbujący naprawiaćświat swoją drewnianą lagą - to ulubionybohater rosyjskiej publiczności od ponad100 lat. Ów młodszy brat włoskiego Pulcinelli,francuskiego Guignola, angielskiegoPuncha, niemieckiego Kasperle i czeskiegoKasparka, podobnie jak oni wędrowałze swoim parawanem po ulicach i jarm arkach,wyśmiewając możnych tego światai przywracając godność prostocie i uczciwości.Gdy słowo okazywało się zbyt słabe,wyciągał argument ostateczny - swojądrewnianą pałkę, którą wymierzał sprawiedliwośćcarskim urzędnikom, wyniosłymbojarom, chciwym kupcom, kłamcom, plotkarkom,a nawet policji. Nic więc dziwnego,że był ulubieńcem ulicy, widzów młodszychi starszych, wzbudzając huraganowyśmiech swoim dosadnym humorem i ludowymsprytem, który pomagał mu wyjśćcało z każdej opresji.Do jego adm iratorów należał takżemały Brzechwa. Po zakończonym przedstawieniumy, dzieci, pom agaliśm y człowiekowiz parawanem zebrać rzucone miedziaki;nie m ogąc rozstać się z Pietruszką,szliśm y za nim od podwórka do podwórka,stanowiąc wędrowną widownię tegowędrownego teatrzyku. W dalekich latachmojego dzieciństwa marzyłem, podobnieja k m oi rówieśnicy, że z czasem, gdy urosnę,będę posiadał własny parawan i własnegoPietruszkę1.I te marzenia się spełniły! Już w latach40. Brzechwa pisywał bowiem scenki i jednoaktówkidla teatrzyków szkolnych, np.Siedmiomilowe buty (1947). Zaś w 1953roku wydał zbiór pięciu sztuk, których bohateremuczynił samego Pietruszkę. Niektórez nich, jak ta o ospałej Mariannie(P rzem iany Pietruszki) były przeróbkamiautorskich bajek rosyjskich, inne - adresowanespecjalnie do zespołów szkolnych- przedstawiały Pietruszkę jako niesfornegoucznia, który uczy rozumu klasowychleni i zarozumialców (MaskaradaPietruszki).Książka została opatrzona wskazówkamiinscenizacyjnymi Jana Wilkowskie-go, jak można zrobić parawanowy teatrzykw warunkach szkolnych. Dziesięć lat późniejdwie sztuki z owego Pietruszkowegocyklu - Przemiany Pietruszki i WagaryPietruszki doczekały się premier na profesjonalnychscenach - najpierw w poznańskim„M arcinku” , a następnie w warszawskiejLalce, obie w inscenizacji LeokadiiSerafinowicz.Ów zaszczepiony w dzieciństwie bakcylteatru nie opuścił Brzechwy już do końca.Na początku lat 60. zaowocował seriąwierszowanych adaptacji klasycznychbajek - Kot w butach, Czerwony Kapturek,Kopciuszek i Jaś i Małgosia, zatytu-19


łowanych Bajki Samograjki, które zostałyuwiecznione w nagraniach radiowychprzez W iesława Opałkę. Do dziś możemyich słuchać na płytach, przekonującsię, że zachowały świeżość i oryginalnyBrzechwowski hum or w interpretacjachtakich m istrzów teatru ja k Irena Kwiatkowska(Narratorka), W ładysław Hańcza(Wilk), czy Barbara Krafftówna (CzerwonyKapturek).W tym samym czasie trafił na scenę -i to od razu na scenę Teatru Narodowego! -pan Kleks, w dramaturgicznej autoadaptacjisamego Brzechwy, zrealizowany przez KazimierzaDejmka ze scenografią „nadwornego”Brzechwowskiego ilustratora, MarcinaSzancera.Tak oto spełniło się marzenie małegoJasia B. o własnym teatrze. Spełniło siępo wielekroć. Bo echa Pietruszkowych widowiskpobrzmiewają nie tylko w jego scenicznychtekstach, ale także w wierszachi poematach zaludnionych bohaterami rodemz „Pietruszki” - niepokornymi oryginałami,którzy po swojemu próbują naprawiaćświat, nie poddając się jego dyktatowi.Pietruszkowej proweniencji można siędopatrywać także w Brzechwowskim humorze,sytuującym się gdzieś na pograniczusatyry i absurdu, niestroniącym od soczystychkolokwializmów. Mam chrapkę nababkę - powiada W ilk z Czerwonego Kapturkai dodaje: Dobre są każde zęby, któreprowadzą do gęby.Oto tajemnica, dlatego wiersze Brzechwyaż proszą się o głośną lekturę - zakodowanyw nich teatr po prostu domagasię audytorium.J. Brzechwa: Teatr Pietruszki, Warszawa 1958.1Przedmowa [w:] J. Brzechwa: Teatr Pietruszki,Warszawa 1958, s. 6-7.Anna Szóstakc z a s t r u d n y c h w y b o r ó wr z e c z y w is t o ś ć p o l s k ap ie r w s z e g o p o w o j e n n e g od w u d z ie s t o l e c ia w s a t y r y c z n e jt w ó r c z o ś c i j a n a b r z e c h w yTwórczość Brzechwy zarówno w w y­daniu dla dzieci, jak i czytelników dorosłychczerpie inspirację z rzeczywistości.Obserwacja życia i obyczaju w jego najróżniejszychprzejawach, konkret, chwytaniezdarzeń na gorącym uczynku i łatwośćdowcipnego ich komentowania i ujmowaniaw poetyckim skrócie to konstytutywnecechy pisarstwa Jana Brzechwy. Poeta zawszebardzo żywo i emocjonalnie reagowałna to, co dzieje się w świecie otaczającym,rejestrował zachodzące w nim zmiany, zawszeteż, nawet w najtrudniejszych okupacyjnychczasach, starając się znaleźć dobrestrony zaistniałej sytuacji. Aktywne uczestnictwow rzeczywistości, wrodzony optymizm,a przede wszystkim zmysł krytycznypozwoliły poecie zapewne zorientowaćsię szybko także w charakterze zmian, ja ­kie po roku 1945 nastąpiły w polskich realiachspołeczno-politycznych. Nie ulegawątpliwości, że pisarz zdawał sobie sprawę,że znalezienie złotego środka, czyli z jednejstrony zachowanie własnych przekonańi zdrowego rozsądku w czasach ideologicznegoamoku, a z drugiej nieunikniona koniecznośćpodporządkowania się wym o­gom nowego czasu w sytuacji pisarza krajowegobędzie zadaniem niesłychanie trudnym.Kwestią niepodlegającą dyskusji byłwyznawany przez pisarza system wartości -bez względu na okoliczności pozostał przyzwoitymczłowiekiem, dla którego grzechemnie do wybaczenia była krzywda i niegodzi-20


Rys. Mirosław Pokorawość, o czym świadczy bezkompromisowapostawa i jednoznaczne stanowisko Brzechwyw sprawach prześladowanych przezreżim kolegów i przyjaciół. Uniknięcie spłatytrybutu, jakiego ludowa władza zażądałaod środowiska literackiego po ZjeździeSzczecińskim ZLP, na którym uchwalonojako obowiązującą doktrynę realizmu socjalistycznegoskazującą literaturę na służbęideologii, nie było chyba jednak możliwe.Areną starcia się dwu sprzecznych racji -narzuconego obowiązku i wierności sobienie stała się, na szczęście dla przyszłychmałoletnich wielbicieli Brzechwy, literaturadla dzieci (notabene ten rodzaj twórczościokazał się w jego przypadku szczególną odmianąjęzyka ezopowego, gdyż znajdziemyw nim bardzo wiele krytycznych aluzji i czytelnychdla nienaiwnego odbiorcy komentarzydo rzeczywistości), choć i tu pojawiło siętrochę tekstów zaangażowanych, ale adresowanado czytelnika dorosłego twórczośćsatyryczna, gdzie obok nieszczęsnych serwitutowychtekstów propagandowych znajdziemyutwory wyśmiewające absurdy rzeczywistości,której obraz według obowiązującychdyrektyw miał być pozbawionyjakichkolwiek skaz, a ocena - wyłączniei jednoznacznie pozytywna.Ów rozdźwięk pomiędzy oficjalnym widzeniemrzeczywistości a jej realiami to -w normalnych, nie reżimowych warunkachfunkcjonowania literatury - świetna pożywkadla satyryka, czego Brzechwa bez wątpieniamiał świadomość. Charakter jegotwórczego talentu, umiejętność krytycznegooglądu rzeczywistości, poczucie humorui towarzysząca mu życzliwie kpiarsko-iro-niczna postawa wobec paradoksów codziennościznakomicie wpisują się w specyfikętwórczości satyrycznej:Satyryk i humorysta widzą świat w krzywymzwierciadle. Owo zwierciadło przesadza,wykrzywia, małpuje, ale nie potrafizmyślać. Tylko to, co rzeczywiście istnieje,może znaleźć w nim swoje odbicie. Satyramówi prawdę. Prawda ta je st mniej wyważonaniż w rozprawach historyków, zato potrafi bardziej bezpośrednio przem ó­wić do czytelnika1.Ugruntowana już wówczas pozycja Brzechwyjako pisarza dla dzieci, a także jegoożywiona działalność w wielu instytucjachkultury, w tym przede wszystkim w ZASP-ie,ułatwiły mu zapewne przebrnięcie przez nieprzychylnąsatyrze cenzurę i wydanie zbiorówtekstów, w których obok hymnów pochwalnychna cześć nowego ustroju pojawiająsię utwory o kpiarskim i krytycznym wobecówczesnych stosunków charakterze.W 1948 r. ukazał się zbiór satyr zatytułowanyPalcem w bucie, w którym znalazł sięm.in. wiersz Poemat, zawierający odważnyjak na owe czasy komentarz do panującejw literaturze sytuacji i zabawny opis własnychperypetii autora usiłującego sprostaćstawianym literaturze zadaniom. Gorliwośćpisarza w odpowiedzi na apel odwołującysię do jego patriotycznych uczuć (Obywateluliteracie,/Polskę macie,/mieszkanie macie,/Piszcie,bo masom potrzeba/Literatury,ja k chleba) napotyka jednak na niespodziewaneprzeszkody. Tytułowy poemat wymagabowiem gruntownej przeróbki:21


Rys. Mirosław PokoraPoemat jest, wprawdzie, ciekawy,Ale brak w nim tak zwanej postawyI społecznego przekroju,Czyli pozytywnego nastrojuDla demokratycznego ustroju.Przerobiłem więc cały poemat,Lecz wyłonił się nowy dylemat,Że poemat co prawda jest śliczny.I społeczny i polityczny,Ale w nim brak, w ogólności,Stosunku do rzeczywistości,Że przemilczam repatriację,Propagandę i informację,Handel i aprowizację.Gdańsk i reformę rolną,A dziś tak pisać nie wolno2.Swój stosunek do całej tej absurdalnejsytuacji wyraża Brzechwa dowcipniei przewrotnie. W momencie bowiem, gdyczytelnik spodziewa się narzekań i biadoleńzmuszonego do kolejnej i kolejnej poprawytekstu poety, ten zaskakuje go niespodziewanymw swej nonsensownej logicezwrotem akcji:Po tych słowach złamałem pióroI założyłem biuro,Gdzie się wiersze przerabia i zmieniaDla „Kuźnicy” i „Odrodzenia”3.Jest to zarazem tekst będący modelowymwręcz przykładem typu satyry uprawianegoprzez Brzechwę. Niesłychanie kulturalny,pełen uroku osobistego i kurtuazjizaprawionej odrobiną autoironicznego dystansuprzenosi poeta życiowy wizeruneki światopogląd do swej twórczości.Nie ma w niej zawziętości, gniewu i zacietrzewieniawłaściwego dla niektórych odmiansatyry - jest elegancka i wyważonaparodia, żartobliwa ironia i dowcip szukającyinspiracji zarówno w okolicznościachzewnętrznych, jak i języku.W racając do tem atyki Poematu: jużwkrótce nadejdzie czas, kiedy tego rodzajukpina nie pozostanie bez poważnych konsekwencji.Tak jak wszyscy pisarze tamtegookresu Brzechwa będzie musiał opowiedziećsię za lub przeciw nowemu porządkowii jednoznacznie dać wyraz swemu stanowisku.Wybiera pisanie, co oznacza zgodęna istniejący status quo. Pisze więc, tak dladorosłych4, jak dla dzieci5, utwory będącepanegirykami na cześć ustroju i pozytywnychzmian, jakie zaszły w życiu Polaków.W 1951 r. wydaje wspólnie z JanuszemMinkiewiczem zbiór wierszy i satyr pod patetycznymtytułem Pokój zwycięży. Zawieraon typowe dla poetyki socrealistycznej tekstypropagandowe: pacyfistyczne wierszeapele głoszące pochwałę pracy i trudu robotniczego,solidarność z Wielkim Bratemoświecającym ciemne ludy, wygrażającewrogim imperialistycznym siłom, pełne socjalistycznejindoktrynacji i obiegowych gazetowychhaseł. Satyry takie służą ówczesnej„dobrej sprawie”, wykpiwając antykomunistycznewstecznictwo i „profaszystowskie”dążenia Zachodu do wywołania w imięwłasnych egoistycznych interesów kolejnegoświatowego kataklizmu.Apologetyczny wobec nowych realiówspołecznych i politycznych charakter majątakże wydane w tym samym 1951 roku Strofyo Planie Sześcioletnim.Rodzi się pytanie, czy tylko chłodna kalkulacjai oportunistyczna chęć uniknięcia kłopotówsą źródłem, manifestowanej w wier­22


szach z wymienionych zbiorów, wiary poetyw wizję świetlanej przyszłości socjalistycznejojczyzny. Ile w zużytych już dzisiaj hasłachautentyczności, a ile wymuszonegoprzez okoliczności konformizmu. Lewicowyidealizm wyznawała spora część środowiskaliterackiego, a nowa rzeczywistość z wielupunktów widzenia wydawała się obiecującai niosąca nadzieję. I pewnie również owe pozytywyskłoniły Brzechwę do wyrażenia swejaprobaty dla zachodzących przemian. Dekla-ratywność zaś tych wypowiedzi, ich styl i formułanoszą już jednak wyraźne znamię socrealistycznejnarzuconej poetyki.Wiersze z tomu Palcem w bucie pozbawionena ogół natrętnej ideologii, zawierają wiele interesujących obserwacjiśrodowiskowo-obyczajowych i zabarw ionychhumorem uwag, pozwalających zrekonstruowaćatmosferę i klimat końca latczterdziestych.R zeczyw istość szkicow ana pióremBrzechwy daleko odbiega od uładzone-go obrazu konstruowanego konsekwentnieprzez prasę i inne środki masowegoprzekazu. Poeta doskonale potrafi wyczući wychwycić wszelki fałsz i niekonsekwencjeprzejawiające się na styku - propagandai faktyczny stan rzeczy.Brzechwa z uporem i dociekliwościątropi i wyśmiewa absurdy spotykane w polskiejrzeczywistości na każdym kroku. Jużwówczas dostrzega kłócącą się ze zdrowymrozsądkiem przesadę i groteskową pokręt-ność w interpretacji tego, co proste i zwyczajne.Rzeczywistość sama podsuwa satyrykowidoskonałe tematy mieszczące sięnawet bez komentarza w klimacie poetykinonsensu:Człowiek obuchem po łbie dostaje,Gdy czyta taką elukubrację:- Kto bez biletu jedzie tramwajem,Ten niszczy Polskę i demokrację.Trochę za wiele, trochę za wiele,Nie przesadzajmy, obywatele!6Drażni Brzechwę niekonsekw encja,pusty frazes, hasła bez pokrycia, wreszciezmora lat czterdziestych i pięćdziesiątych- życie w sztucznej akademijnej atmosferzew iecznego święta, zm uszającejdo nieustannej manifestacji patriotycznychuczuć:Codziennie święto albo rocznica,Obchód, otwarcie, pochód lub zjazd,W przerwie zebranie i akademia,A po południu dla chętnych - wiec,Jaka szczęśliwa ta nasza ziemia,Wieczna galówka - można by rzec!7Wiersze Brzechwy są wiernym odbiciemówczesnych realiów, a satyryczne puentypisało samo życie. Wykorzystuje poetaw swoich utworach, wplatając je w tok wierszowy,mnóstwo kolokwializmów, wyrażeńi zwrotów z języka codziennego, potocznego,używanego przez ogół. Obcy jest mu patos,koturnowość i fasadowy styl nowomowypowoli, lecz systematycznie opanowującejtakże literaturę, by wkrótce uzurpować sobiewyłączne prawa. Człowieka zaś wciągai pożera wszechwładna machina urzędnicza.Lęki i obsesje znane z twórczości AndrzejaBursy u Brzechwy przybierają postaćżartobliwą i lekką pozwalając zdystansowaćsię do rzeczywistości, w której rządzą biurokraci,a urzędnik obiecuje przyjąć petentaDajmy na to - za wieczność, w sobotę (Audiencja:Palcem w bucie). Nieco ironiczniebrzmi w tym kontekście pochwała nowychczasów, w których co prawda „ Tak wielesię zmieniło,/Że wprost popatrzeć miło ( Takwiele się zmieniło: Palcem w bucie), jednakprozaiczna rzeczywistość nie pozwala o sobiezapomnieć:I jest w ogóle lepiej,Dzień każdy serce krzepi:Monopol Tytoniowy23


Wprowadził cennik nowy,Zapałki? ObiecankaCacanka. Była wzmianka,Że tramwaj też stanieje,I poczta i koleje.Rząd tępi spekulację,To dobrze! Rząd ma rację8Nadchodzą czasy, w których żart przestajebyć w cenie, a poczucie humoru ściganejest z urzędu. I dotyczy to w równejmierze krytyki pod adresem rządu, jakopozycji:Gdy na ministra satyrę kropnę,Już są pretensje do mnie okropne,I od znajomych dostaję listy,Że to są chwyty reakcjonistyŻebym napisał o peeselu,Bo to prowadzi właśnie do celu.Trzeba mieć dużo siły i hartu,Gdy innym brak jest poczucia żartu.Na inny ton więc nastrajam lirę,0 peeselu piszę satyrę.1zaraz potem dostaję listy,Że to plugawy wiersz komunisty,I że za karę, drogą pokątną,Po prostu „chłopcy z lasu” mnie sprzątną9.I choć jeszcze nie zapanowała dyktaturadrastycznie ograniczająca możliwości swobodnegowypowiadania się, poeta przeczuwajej zbliżanie się, pytając retorycznie:A mnie gnębi myśl niezdrowa:Czy je st w Polsce wolność słowa?10skoro ju ż obowiązuje taktyka ostrożna:Chociaż można, lecz nie można.Kolejny tom ik satyr Cięte bańki opublikowanyzostał w roku 1952 i tak jak poprzednizawiera wiersze, które oddają „klimatczasu, przypominają spory zasadniczei drobne realia, frazeologię, politykęi obyczaj”11.W jego skład wejdzie kilka wierszy drukowanychwcześniej w zbiorach Pokój zwyciężyi Palcem w bucie, a także ponad dwadzieściatekstów nowych. Większość z nichrespektuje zalecenia poetyki socrealistycznej,a lekkość poprzedniego tomu zastępowanabywa często patosem i mentorską retoryką.Naturalne skłonności poety do ujmowaniawszystkiego w żartobliwy nawiassubtelnej ironii są tu wypierane i świadomietępione przez narzucony samemu sobie rygorpowagi i moralizatorstwa, a bezpośredniadydaktyka nieobecna w wierszach dladzieci tutaj tryumfuje w swej najbardziej elementarnej,nie wyrafinowanej formie.Brzechwa doskonale wie, jak dużo dobregowniósłby w tę rzeczywistość ożywczypowiew satyry, w wierszu Miejsce dla kpiarzaodważnie deklarując, że „Krytyka lepszaniż propaganda”. W obliczu jednak tekstówz tomu o obiecującym tytule Cięte bańki nawetnastępujące wypowiedzi okazują sięczęsto niestety tylko hasłami bez pokrycia:Satyryk takie posiada oko,Co patrzy czujnie, widzi głęboko,Kpi z biurokracji, tępi nieróbstwo,Za nic ma pychę, wyszydza głupstwo,Próżność ośmiesza, błędy wytyka -Czyż milszy lizus od satyryka?12Realia codzienności doskwierająwszak-że coraz bardziej, na każdym kroku widaćprzejawy głupoty i indolencji, a do rangiproblemu zaczynają urastać nawet takiesprawy, jak kupno „nowej pary gaci” czyskarpet (A głupiemu radość: Cięte bańki),nie wspominając o tym, że nabycie dobrejksiążki graniczy z cudem (Książki... książki:ibidem). Wszechobecna bylejakość wkradasię też do literatury, której młodzi adepci,ku zgorszeniu Brzechwy, „depczą amfibrachi tratują trochej”, przekonani, że „pakującdo wiersza Zabrze albo Żerań uniknąnieprzychylnych gderań” (Chwila Zoila:Cięte bańki). Programowy utylitaryzm sztukisprowadza ją do roli prymitywnego narzędziapropagandy:Wisi plakat. Na plakacieRegularne trzy postacie24


Trzy postacie, trzy tułowie,A na każdym z nich po głowie.Napis głosi: „ Walcz o pokój!”Taką rzecz choć w ramkę okuj.Obok inny plakat macie:Trzy postacie na plakacie,Trzy tułowia do połowy,Trzy prawice i trzy głowy,A do tego napis w dole:„Młodzież walczy z alkoholem”.[■■■]A pod spodem napis zwięzły:„Budujemy radiowęzły”13.itd.Chociaż tom Cięte bańki zdominowałapanegiryczna stylistyka i apologetycznapochwała nowej rzeczywistości, to jednakwypowiedzi Brzechwy cechuje obiektywizmi trzeźwość ocen. Wiersz Kultura przedewszystkim to przegląd ważniejszych orientacjii zjawisk z dziedziny literatury, czasopiśmiennictwa,teatru, filmu, muzyki i plastyki.W tym przypadku nie jest to jednak propagandowepustosłowie, a nazwiska takiejak Brandysowie, Tuwim, Rusinek, Czesz-ko, Dygat, Morcinek, Ford, Schiller, Axer,Karny, Wnuk, Tessayre czy Zaruba mówiąsame za siebie. Zawarte zaś w tytule wierszahasło „Kultura przede wszystkim” to nieplakatowy slogan, ale stwierdzenie oddającefaktyczny stan rzeczy. Mimo tego, żelata 1949-1956, a więc okres tzw. socrealizmu,kojarzą się ze stagnacją i odgórnymsterowaniem twórczością pozostającąna służbie idei, nie należy zapominać,że po roku 1945:kultura znalazła się pod rzeczywistą opiekąpaństwa, które łożyło na je j potrzeby poważnesumy. Toteż odbudowa je j materialnychpodstaw: drukarni, teatrów, radiofonii, kinematografii(która została upaństwowiona),ruchu czasopiśmienniczego (w dużej mierzeopartego na państwowych dotacjach) -postępowała znacznie szybciej niż odbudowaw innych dziedzinach życia i ostatecznieprzedwojenny stan posiadania przywróconyzostał ju ż ok.1950 r. (gdy w gospodarce -w końcu lat pięćdziesiątych). Państwo finansowałoszczodrze zwłaszcza przedsięwzięciamające walor ogólnospołeczny i prestiżowy,więc najbardziej kosztowne, takie ja kodbudowa zabytków czy teatrów. W istociecała kultura zasilana była z państwowejkasy. Przystąpiono do pełnego wydaniapism dwunastu klasyków polskich, aby szerokiejpubliczności przybliżyć najcenniejszetradycje literackie. Pisarzom żyjącym tworzonoteż lepsze warunki pracy, czy w każdymrazie bardziej stabilne, niż mieli przedwojną. Zezwolono na działalność wydawcówprywatnych, co umożliwiło szybkie wypełnieniepięcioletniej luki w produkcji książkowej,jaką spowodowała wojna14.Na te wszystkie pozytywy zwraca uwagęBrzechwa, który przez cały czas ope­25


uje konkretem i chwali namacalne, nigdynie ograniczając się do pisania, trawestującBursę, o „perspektywach rozwoju małychmiasteczek”, i przedstawiania lakierowanejrzeczywistości nieistniejących szklanychdomów.W 1967 roku, już po śmierci Brzechwy,ukazuje się w ybór utworów pod tytułemMiejsce dla kpiarza, przygotowany dla wydawnictwa„Iskry” i stanowiący przeglądjego twórczości spod znaku satyry z ostatnichdwudziestu lat życia. Mottem tomu sąsłowa W. M. Thackeraya:Szlachetna ojczyzno moja, kiedywreszcie dojdziesz do tego,że miotłę będziesz nazywała miotłą!15A hasło „Krytyka lepsza niż propaganda”z tytułowego wiersza zbioru, publikowanegowcześniej w tomie Cięte bańki, znajdzietym razem znacznie bardziej adekwatnydo swej treści wyraz w opublikowanychtekstach. Wolność słowa (Wolność słowa:Miejsce dla kpiarza) wciąż jednak pozostaniekwestią dość problematyczną, bo coprawda Przewiały Polskę ożywcze prądy,/Uległy zmianie stare poglądy, ale - jak ironicznieuzupełnia poeta -Śmiech nieraz gorzki pozostawia osad -N u d a jest grzeczna i nie rusza z p o s a d 17Być może na wzór Orwellowskiego Folwarkuzwierzęcego pojawia się u Brzechwyzwierzęca alegoria okiełznanego i stłamszo-nego społeczeństwa, dającego się wykorzystywaći manipulować; społeczeństwa,które charakteryzuje przewrotnie strawe-stowana słynna myśl Marksa: „Nieświadomośćokreśla byt” (Ludzie i zwierzęta: Miejscedla kpiarza).Nie negując imponujących skądinądefektów odbudowy kraju w postaci błyskawicznegorozwoju przemysłu, budownictwa,kultury, oświaty (Malkontent: Miejscedla kpiarza) wychwytuje poeta fałsz, obłudęi niekonsekwencje obecne w każdej dziedzinieżycia. Brzechwa ma pełną świadomośćtego, że w kraju, w którym za deprawującemłodzież i upowszechniające pornogra-Chociaż istotnie prąd powiał świeżyNie ze wszystkiego śmiać się należy16.Ludowa władza boi się śmiechu kruszącegopowagę skostniałych stereotypówi rozsadzającego ciasne ramy zweryfikowanejjuż przez powojenną historiędoktryny. Absurdalne reguły i rygory, którymiobwarowano życie społeczeństwa, pogrążająje w marazmie, ponuractwie i nudzieskutecznie zabijającej wszelkie „wywrotowe”myśli:N u d a - to spokój. N u d a - to powaga,Układność, bierność, poprawność i grzeczność,Drobnomieszczańska ostrożna stateczność.[■■■]26


fię uznaje się książki Owidiusza, Bocaccia,Stendhala, Żeromskiego, nie jest normalnie(Traktat: Miejsce dla kpiarza).Tym bardziej, że o naprawdę negatywnychzjawiskach i postawach młodzieży,jak pijaństwo czy chuligaństwo (Nos, Taryfaulgowa: Miejsce dla kpiarza), niewielesię mówi, by nie psuć idealnego obrazu polskiejrzeczywistości funkcjonującego w dalszymciągu w mediach. Brzechwę, przedwojennegojeszcze dżentelmena w każdymcalu, razi spotykane wszędzie chamstwoi brak kultury życia codziennego (Kulturalneobyczaje: Miejsce dla kpiarza). Punktpo punkcie, powoli i konsekwentnie, wyłaniasię z satyr Brzechwy wierny wizerunekepoki, jej specyfiki, bolączek i uciążliwychsprzeczności. Degrengolada obejmuje równieżliteraturę tworzoną przez samozwańczych„pisarzy”, jako że kto do sztuki sprytniesię przyssie,/Zdobędzie fach dochodowy(O przysysaniu: ibidem).Podm iotowość jednostki je st w tymświecie zagrożona przez jego groteskowewytwory, takie jak choćby niekończące siękolejki w sklepach, które urastają do symbolupożerającego i ubezwłasnowolniającegojednostkę makabrycznego Lewiata-na, zagarniającego w równej mierze sferęrealiów, jak języka:Skończył się człowiek wyodrębniony,Ludzie są zbici w długie ogony,W ruchome węże płynne i zmienne,Wielogodzinne i całodzienne.Jeśli zobaczy ktoś ogon konia,Już do ogona się przyogonia.Ze wszystkich końców, na wszystkie stronyCiągną się, wiją kręte ogony,Zatruwa życie naszego miastaZmora upiorna, s t u o g o n i a s t a.Ileż to każda z warszawskich rodzin,Traci codziennie o g o n o g o d z i n!Któż to obliczy, któż to wymierzy?No, a pamiętać jeszcze należy,Iż dawno przeszła ta czasu strataZ o g o n o g o d z i n w o g o n o l a t a! 18Prozaiczne codzienne sprawy typu kupnozwykłej szklanki stają się problemamiw kraju, gdzie „Budujemy całe miasta,/Huty,mosty i kanały,/Przemysł wielki i wspaniały(Dialog warszawski: Miejsce dla kpiarza).W metaforycznej bajko-satyrze Konikuciekł wyraża Brzechwa powszechne jużw drugiej połowie lat sześćdziesiątych przeświadczenie,że idee i obietnice okazały siętylko złudnymi frazesami, a nawet najlepszeintencje nie pozwalają ocenić sytuacji społecznejinaczej niż w kategoriach oszustwana wielką skalę. Nic dziwnego więc, że bajkio dwóch chłopcach - pesymiście i optymiście,z których ten drugi otrzymawszy odwróżki choć miał zalet szereg,/G. końskiezawinięte w różowy papierek przechwalasię, że dostał konika, ale ten mu uciekł, wynikanastępujący morał:Chociaż jesteśmy wszyscy optymiści,Jednak wolimy konika19.W takim państwie ideałem obywatelastaje się bezduszny i niewychylającysię biurokrata - lizus i konformista. To typczłow ieka ukształtow any przez w arunkispołeczno-polityczne stworzone przezustrój. W wierszu tłumaczonym z W. Mas-sa i M. Czerwińskiego jego odmianąjest bohaternie mający własnego zdania, który lawirującbezustannie w mętnej rzeczywistościnie jest zdolny do wypowiedzenia anistanowczego „tak”, ani stanowczego „nie”(Ostrożny: Miejsce dla kpiarza).Wiele aluzji politycznych zawierają zamieszczonew zbiorze Miejsce dla kpiarza„Bajki z morałem”. Nawiązuje w nich Brzechwado wzorów fabulistyki alegorycznej,w sposób żartobliwy adaptując przykładz pouczeniem, czyli apolog. Parafrazowanaw różnych wersjach w morale, a zaczerpniętaz Krasickiego formuła „Bajki wam nio­27


sę, posłuchajcie dzieci”, tak jak u wielkiegooświeceniowego pisarza ma wydźwięk ironiczny.Żartobliwe pouczenia adresowanesą bowiem do dorosłych, a na uniwersalnąwymowę bajek aż nadto wyraźnie nakładająsię sensy aktualne i doraźne. W bajce Krokodylnawoływanie do oszczędzania i odkładaniazapasów na czarną godzinę kojarzysię z niestabilnością gospodarczą państwai nieustannymi kłopotami zaopatrzeniowymi.Tanie propagandowe chwyty władzy i jejprzewrotna demagogia oraz przeciwstawionaim potulna bierność pogrążonego w apatiii mamionego obiecankami społeczeństwato tematy alegorycznych obrazków, którychbohaterami są pary zestawionych ze sobąna zasadzie kontrastu zwierzęcych postaci:Kukułka i drozd, Owieczka i wilk, Osioł i koń,Kokoszka i orzeł, Osioł i wielbłąd, Kukułkai jaskółka. Rady sformułowane w morałachsą jednoznaczne: nie dajmy się zwariowaći nie traćmy zdrowego rozsądku, pozwalającjawnie nabijać się w butelkę.Przejrzyste odniesienie do ówczesnegoukładu stosunków społecznych znajdziemyw bajce Pies, świnia i osioł, w której tytułowezwierzęta, pracujące ofiarnie dla swojegogospodarza i nie otrzymujące nic w zamian,w końcu buntują się i uciekają od niego.Piękne hasła to nie wszystko: Bo choćżyrafa ma najdłuższą szyję -/N ie samą szyjąsię żyje spuentuje Brzechwa bajkę o kłopotachuczonego, który wziął sobie za żonężyrafę (Żyrafa: Miejsce dla kpiarza).W zbiorze Miejsce dla kpiarza zamieściłBrzechwa również utwory satyryczneprozą: Opowiastki i humoreski. Odwołującsię do persyflażowej techniki nawiązań dorozmaitych stylów i sposobów wypowiedzi,szyfruje w nich Brzechwa swoje poglądyna ówczesną rzeczywistość, łącząc trafnąobserwację obyczajową z punktem widzeniaczłowieka w tej rzeczywistości żyjącegoi przez nią nękanego. Myślą przewodniątych utworów w dobie totalnego zafałszowaniaobrazu stosunków społecznych jest apeldo zdrowego rozsądku i chęć przekonanialudzi o konieczności racjonalnego myślenia(Bajka etiopska: Miejsce dla kpiarza).W cyklu bajek stylizowanych na ludoweprzypowieści różnych narodów przedstawiaBrzechwa pełną aktualnych odniesieńrelację społeczeństwo kontra rządzący.To pierwsze karmione jest obietnicamibez pokrycia, ci drudzy są na tyle aroganccyi zadufani, że swoich nadużyć nie starają sięnawet wiarygodnie wytłumaczyć, tuszującje skleconymi ad hoc marnymi kłamstwami.W Bajce arabskiej wyśmiewa Brzechwabiurokrację, niekompetencję i przewrotnośćwysokich urzędników państwa, których obdarzarównie uszczypliwymi, co adekwatnymido „zasług” przydomkami: Minister NiebieskichMigdałów, Minister Wiatru w Polu,Minister Ciepłych Klusek, Minister BiałychMyszek, Minister Biczów z Piasku.Bajki stanowią ujętą w alegoryczny nawiaskrytykę ówczesnej władzy, której niefachowośći błędne posunięcia nie tylko nierozwiązują żadnego z problemów społecznych,lecz wręcz je pogłębiają.Nieco inną stylistykę mają „Opowiastkidla racjonalistów”, skonstruowane nawzór notatek z najświeższymi doniesieniamio stanie polskiej gospodarki i kultury lubfelietonów zawierających osobiste i swobodnedywagacje autora na interesującego tematy związane głównie z problematykącodzienności. Nie stroni tu Brzechwaod literackiej fikcji ubarwionej fantazją służącącelom satyrycznym. Racjonalizm pojmujebowiem poeta przewrotnie na opak,na co wskazują m.in. atrybuty opisywanejrzeczywistości wzięte wprost z cudownegoświata bajki magicznej. Okazuje się otóż,że nawet tak fantastyczne wynalazki jak28


latający dywan czy samonakrywający sięstoliczek nie mają tutaj racji bytu. Urzędniczo-biurokratycznamachina gospodarczaszybko i skutecznie udowadnia ich nieprzydatność,nieopłacalność czy wręcz szkodliwośćdla ustroju (Latający dywan: Miejscedla kpiarza). Polski klient, co rusz zmuszanydo upominania się o swoje prawa po nabyciukolejnego bubla, wzbudza podejrzeniajako potencjalny aferzysta i spekulant,gdy staje się szczęśliwym właścicielem cudownegostolika, którego nie ma zamiarureklamować. Podstawowym bowiem jegomankamentem jest fakt, że: wskutek wadliwejdokumentacji i brakoróbstwa na stoliczkachzamiast wyrobów garmażeryjnychzjawiał się zestaw potraw eksportowych najwyższejjakości, co w sposób zastraszającypodniosło stopę życiową posiadaczy stoliczków,narażając równocześnie przem ysłspożywczy na milionowe straty20.Uciążliwości dnia powszedniego w takimklimacie społeczno-politycznym to je ­den z ulubionych tematów Brzechwy, którytoczy na zasadzie sąsiedzkiej wymianyzdań dialog z czytelnikami doskonale rozumiejącymiistotę rzeczy. Narzekania poetyobejmują więc rozmaite strefy życia codziennego,w tym m.in. zmagania z pozornymiudogodnieniami nowoczesnej cywilizacjiw dobie permanentnych trudnościz nabyciem najprostszych części zamiennychi arogancją tzw. fachowców (Życie ułatwione,Człowiek i perła, Telefon i ja: Miejscedla kpiarza).Stosowana przez Brzechwę często hiperbolizacjaprowadzi do powstawania sytuacjijak u Kafki, gdy człowiek wciąganyjest i unicestwiany przez tryby biurokratyczno-administracyjnegomechanizmu, w którymkażde „zarządzenie na miarę muchyrozdyma się i urasta do rozmiarów kodyfikacyjnegosłonia”, a życie obwarowane paragrafami,„normami, okólnikami i artykułami”powoli staje się nie do zniesienia (Pa-ragrafomania, Prawo o trzepaniu: Miejscedla kpiarza). Człowiek osaczony jest takżeprzez przedmioty, które psując się bezustannieutrudniają mu życie. Mieszkanie stajesię symbolem bałaganu i dezintegracji, któreogarnęły całe państwo (drzwi „same sięotwierają, inne same się zamykają albo kontynuującna własną rękę okres wypaczeń,w ogóle odmawiają posłuszeństwa): w nimrównież nie można odnaleźć uczciwego fachowcazdolnego zmienić ten stan rzeczy(Człowiek i perła: Miejsce dla kpiarza).Gryzącą kpinę z do niedawna jeszczefunkcjonującego zespołu społecznych prawidłowościzawiera opowiastka pod tytułemRozstrzygnięcie konkursu, w którejpo tytułowym rozstrzygnięciu konkursu napieśń młodzieży socjalistycznej jego organizatorzydokonują zgodnej z duchem czasuprzeróbki nagrodzonego utworu ob. MickiewiczaAdama Polały się łzy. Po usunięciuz niego niezrozumiałych dla młodzieży elementówmistycznych („anielski”) i nieprzystającychdo wyobrażeń budownictwa socjalistycznego(„durny”) poprawiony tekstbrzmi następująco:Popłynął śmiech mój zdrowy, ludowy,Na me dzieciństwo polne, bezrolne,Na moją młodość chwacką, junacką,Na mój dziarski wiek robociarski.Popłynął śmiech mój zdrowy, ludowy21.Brzechwa satyryk to uważny obserwatorrzeczywistości, zaangażowany wewspółczesność, w której żyje i której doświadcza- z dziennikarskim zacięciem,lecz bez zaperzania się w ychw ytującywiększe i mniejsze śmieszności codziennegobytowania.Janek - jak wspomina R. Matuszewski- nie był typem opozycjonisty, przeciwnie,chętniej afirm ował niż atakował, stąd ra­29


czej łagodny charakter jego wierszy satyrycznych.Nie wstydził się też wierszy pełniącychfunkcje wyraźnie usługowe: do tegobył mistrzem w pisarskim rzemiośle, żebyumieć napisać na odgórne zamówienie równieżtren, pean czy panegiryk. Nie znaczy tojednak, by zgodził się na napisanie takiegoutworu nie mając przekonania do jego treści;kult Brzechwy dla Piłsudskiego w latachmiędzywojennych był szczery i autentyczny,dlatego Janek nigdy się go później niewypierał. Podobnie nie wypierał się swegozapału dla nowego budownictwa w powojennejPolsce22.Za pomocą satyry Brzechwa daje świadectwohistorii, a także - tak jak to uczyniłodświeżając język poezji dla dzieci - rozbijastereotypy myślenia i wyśmiewa wszystkoto, co niedorzeczne i urągające racjonalnemumyśleniu.Jedno z oblicz Brzechwy to oblicze kronikarzaswoich czasów, które komentujedowcipnie, lekko i ze swadą, lecz wnikliwiei bardzo trafnie.Nie oceniajmy więc pisarza zbyt pochopniei surowo wypominając mu twórczośćzakontraktowaną, postarajmy się zaśzrozumieć jego racje i decyzje w kontekściecałego dorobku pisarza i specyfiki niełatwejepoki, w której przyszło mu żyć i tworzyć.1J. Dunin: WBi-Ba-Bo i gdzie indziej. o humorzei satyrze z Miastałodzi od Rozbickiego doTuwima, Łódź 1966, s. 79.2J. Brzechwa: Poemat, [w:] Palcem w bucie,Warszawa 1948, s. 11.3Ibidem, s. 12.4 Strofy o Planie Sześcioletnim, Warszawa1951; Pokój zwycięży, Warszawa 1951; Ciętebańki, Warszawa 1952.5 Opowiedział dzięcioł sowie, Warszawa1946; Stonka i Bronka, Warszawa 1952.6J. Brzechwa: Nie przesadzajmy, [w:] Palcemw bucie., s. 28.7J. Brzechwa: Święta, [w:] ibidem, s. 30.8Tenże, Tak wiele się zmieniło, [w:] ibid.,s. 38.9Tenże, Poczucie humoru, [w:] ibid., s. 42.10Tenże, Wolność słowa, [w:] ibid., s. 53.11H. Skrobiszewska: Brzechwa, Warszawa1965, s. 27.12J. Brzechwa: Miejsce dla kpiarza, [w:]ibid., s. 23.13Tenże, Plakaty, [w:] ibid., s. 41.14Z. Jarosiński: Literatura lat 1945-1975,seria: Mała Historia Literatury Polskiej, Warszawa1997, s. 10-11.15J. Brzechwa: Miejsce dla kpiarza, Warszawa1967, s. 6.16Tenże, Śmiech, [w:], ibid., s. 22.17Tenże, Nuda, [w:] ibid., s. 25.18Tenże, Ogony, [w:] ibid., s. 58.19Tenże, Konik uciekł, [w:] ibid., s. 74.20 Tenże, Stoliczku, nakryj się! [w:] ibid.,s. 150.21Tenże, Rozstrzygnięcie konkursu, [w:]ibid., s. 179.22 R. Matuszewski: ***, [w:] Akademia PanaBrzechwy. Wspomnienia o Janie Brzechwie, red.A. Marianowicz, Warszawa 1984, s. 130.Maria Ostaszb r z e c h w o w s k ie l e k c j eMATEMATYKI, PRzYRoDYI GEOGRAFIIWiele wierszy Jana Brzechwy możnauznać za gotowe scenariusze kształcącemłodego odbiorcę w zakresie wiedzy matematycznej,przyrodniczej i geograficznej.Literackimi propozycjami wesołych lekcjimatematyki jest na przykład wiersz pt. Stonoga,przyrody Ptasie plotki oraz geografiiSiedmiomilowe buty. Umożliwiają one swojątem atyką i sposobem jej ujęcia na zabawowei spontaniczne poznawanie przezmłodego czytelnika na poziomie podstawowymnazw liczb, nazw ptaków czy drzewi nazw geograficznych Polski.Formuła wielkiej zabawy przy pozornejautoteliczności, przy nastawieniu na relaks30


Ale siódmej iść za trudno,No bo przed nią stoi ósma,Która właśnie jakiś guz ma.Chciała minąć jedenastą,Poplątała się z piętnastą,A ta znów z dwudziestą piątą,Trzydziesta z dziewięćdziesiątą,A druga z czterdziestą czwartą,Choć wcale nie było warto.Stanęła stonoga wśród drogi,Rozplątać chce sobie nogi;A w Białej stygną pierogi!Rys. Jerzy Srokowskii doraźność ma zarazem wyraźnie zakreślonecele instrumentalne, ponieważ związana jestz nią naturalna motywacja do samorozwoju.Zabawa jest tu więc raczej stylem, formą osiąganiapewnych, choćby nieuświadomionychcelów1. Z praktyki życiowej wiadomo bowiem,że dziecko częściej zadaje pytania poważneniż przekorne czy śmieszne, że poznanie absorbujeje nie mniej niż zabawa2.Stonoga jest zabawową lekcją matematyki.Wiersz, którego już sam tytuł przywołuje(i materializuje) dużą dla małego człowiekaliczbę 100, opowiada zabawną historyjkęzwiązaną z budową i poruszaniemsię stonogi:Mieszkała stonoga nad Białą,Bo tak je j się podobałoRaz przychodzi liścik małyDo stonogi,Że proszona jest do BiałejNa pierogi.Ucieszyło to stonogę.Więc ruszyła szybko w drogę.3Nim zdążyła dojść do Białej,Nogi je j się poplątały:Lewa z prawą, przednia z tylną,Każdej nodze bardzo pilno;Szósta zdążyć chce za siódmą,Rozplątała pierwszą, drugą,Z trzecią trwało bardzo długo,Zanim doszło do trzydziestej,Zapomniała o dwudziestej,Przy czterdziestej już się krząta -No a gdzie jest pięćdziesiąta?Sześćdziesiątą nogę beszta:- Prędzej, prędzej! a gdzie reszta?To wszystko tak długo trwało,Że przez ten czas całą BiałąPrzemalowano na zieloną,A do Zielonej stonogi nie proszono.Wielkość liczby 100 ukonkretnia procesplątania i rozplątywania nóg w trakcie wędrówki,podsumowany w ostatniej zwrotce.Zabawową opowiastkę Brzechwowskim rymemmożna rozwijać długo - aż do liczbystu, czy nawet w nieskończoność4. W literackimscenariuszu dokonało się rozplą-tanie „zaledwie” kilkudziesięciu nóg, którew trakcie pośpiesznej wędrówki stonogina pierogową ucztę wielokrotnie się plątały.Opowiadanie o rozplątywaniu trzeba więcbędzie wiele razy powtarzać aż do znudzeniauczestników zabawy, ale także oswojeniaz trudną dla dzieci, bo abstrakcyjną wiedządotyczącą nazw liczb (numerów nóg).Dzieciom, podobnie jak stonodze, plączesię kolejność liczb (stając się niekiedy rekwizytamizabawy), nim się po wielu ćwiczeniachjej nauczą. Należy też zwrócić uwagęna funkcje wychowawczą tej bajeczki.Posiadanie tak wielu nóg, jak ma stonoga,31


pozwala daleko zajść, ale niełatwonad nimi zapanować i nauczyćsię z nich korzystać. Stonoganie umiała i nie zdążyła naspotkanie.W esołą lekcją ornitologii sązapewne Ptasie plotki, zapoznająceodbiorcę z nazwami dziewięciunajbardziej popularnychw naszym klimacie ptaków:Usiadła zięba na dębie:- Na pewno dziś się przeziębię!5Dostanę chrypki być może,Głos może stracę, broń bożę,A koncert mam zamówionyW najbliższą środę u wrony.Jęknęły smutnie żołędzie- Co będzie, ziębo, co będzie?Leć do dzięcioła, do buka,Niech dzięcioł ciebie opuka!Podniosła lament sikora:- Podobno zięba jest chora!Gil z tym poleciał do szpaka:-Jest sprawa taka a taka,Mówiła właśnie sikora,Że zięba jest ciężko chora!Poleciał szpak do słowika:- Ze słów sikory wynika,Że zięba już od miesiąca,Po prostu jest konająca.Słowik wróblowi polecił,By trumnę dla zięby sklecił.Rzekł wróbel do drozda: - Droździe,Do trumny przynieś mi gwoździe.Stąd dowiedziała się wrona,Że zięba na pewno kona.A zięba nic nie wiedziała,Na dębie sobie siedziała,Rys. Jerzy SrokowskiAż je j doniosły żołędzie,Że koncert się nie odbędzie,Gdyż zięba właśnie umarłaNa ciężką chorobę gardła.Upersonifikowane ptaki kontaktują sięze sobą - latają do siebie i plotkują jak dzieci.„Pocztą pantoflową” roznosi się więc informacjao koncercie zięby, który się nieodbędzie z powodu choroby gardła. Humorystycznaopowiastka jest otwarta nakontynuow anie6. W literackim scenariuszuplotkowania wzięła udział: zięba, wrona,dzięcioł, sikora, gil, szpak, słowik, wróbel,drozd. Należałoby tu przywołać przedstawicielipozostałych gatunków, którychjest jeszcze wiele w naszym regionie, byuzupełnić oswajanie dziecka z wiedzą ornitologiczną.W tej bajeczce funkcja w y­chowawcza polega na uświadomieniu naturyplotki. Jak mówi przysłowie: „z igły robiąsię widły”.Bajkową lekcją geografii jest wierszSiedmiomilowe buty7. Z jednej strony każdychciałby mieć taki magiczny przedmiot,pozwalający z łatwością pokonywać ogromneprzestrzenie, ale działanie magicznegoprzedmiotu wymyka się spod kontroli głów­32


nego bohatera: rządzi się swoimi magicznymiprawami:Pojechał Michał pod Częstochowę,Tam kupił buty siedmiomilowe.8Co stąpnie nogą - siedem mil trzaśnie,Bo Michał takie buty miał właśnie.Szedł pełen dumy, szedł pełen butyW siedmiomilowe buty obuty.9W piętnaście minut był już w Warszawie:- Tutaj powiada - dłużej zabawię!Żona spojrzała i zapłakała:- Już nie dopędzę mego Michała!Dzieci go ciągle tramwajem gonią,A on już w Kutnie a on już w Błoniu.Wybrał się Michał z żoną do kina,Lecz zawędrował do Radzymina.Chciał starszą córkę odwiedzić w mieście,Adres - wiadomo - Złota 30.Poszedł piechotą, bo było blisko,Trafił na Złotą, ale w Grodzisku.Raz się umówił z teściem na rynku,Zanim się spostrzegł - był w Ciechocinku.Pobiegł z powrotem, myśląc, że zdąży,I wnet się znalazł na rynku... w Łomży.Chciał do Warszawy powrócić wreszcie,Ale co chwila był w innym mieście:W Kielcach, w Kaliszu, w Płocku, w SzczecinieI w Skierniewicach, i Koszalinie.znają dzieci Michał jeszcze nie był10. Możepowstanie mapa miast znanych danej grupiemałych odbiorców, zaznaczonych kolorami.Funkcja wychowawcza i tu, choć bardzoczytelna jest również dyskretna. Wierszwyjawia, że niekiedy realizacja fantastycznychmarzeń przerasta nasze możliwościi doprowadza do szewskiej pasji - wyrzuceniaupragnionych butów i kontynuowaniawędrówki na bosaka.Wszystkie cytowane teksty są otwartena kontynuowanie zabawy (w pewnym sensietechniką C. Freneta). Są literackimi scenariuszamizabawy polegającej na nazywaniuliczb do 100, nazywaniu gatunków ptakóworaz nazywaniu polskich miast. Wyliczanienazw kolejnych poplątanych nóg robakamoże być długie. Możliwości jest bardzo wielezważywszy, że ma on przecież 100 nóg.Można też rozwijać ptasie plotkowanie wedługliterackiego scenariusza, w którym wezmąudział kolejne gatunki ptaków. Rymowanewymienianie miast, do których przypadkowozawędruje Michał jest też ciekawą zgadywanką i nauką topografii Polski.W zabawie powinny brać udział dzieci jakoaktorzy - być określonymi liczbami, ptakamiczy miastami, trzymając w rękach napisanąnazwę najpierw danej liczby, później nazwyNie mógł utrafić! Więc pod OpocznemJęknął żałośnie: -Tutaj odpocznę!Usiadł i spojrzał ogromnie strutyNa swoje siedmiomilowe buty,Zdjął je ze złością, do wody wrzuciłI na bosaka do domu wrócił.Autor wykorzystując znany motyw bajkowyzapoznaje z nazwami miejscowościw kraju, których wymienianie jest swoistąniespodzianką. I ta zabawna opowiastkajest otwarta na kontynuowanie: odpowiedzi- zgadywankę, w jakich miastach, które np.Rys. Jerzy Srokowski33


ptaka czy następnie nazwy miasta (np. zamieszkałegoprzez dziadków)11.Na pierwszy rzut oka wydawać by sięmogło, że przedstawione wiersze Brzechwynależy zaliczyć do grupy „wywracanek”,czyli wierszy na opak, które lubią dzieci,doskonale zorientowane np. w nazwachliczb, ptaków czy geografii Polski. Zauważmyjednak, że także dziecko w wieku przedszkolnym,które zna ze słyszenia niektórenazwy liczb, ptaków i nazwy geograficzne,traktuje je tutaj jako rekwizyty zabawy.Wspomnieć też warto, że każdy z tych wierszyzawiera dyskretną funkcję wychowawczą,są bowiem bajkami.Analizowane wiersze przede wszystkimwprowadzają w zabawowy i spontanicznysposób, w konwencje i zasady porządkowaniaświata. Taka już jest konstrukcja dziecka,że w pierwszych latach jego życia możemyuczyć go realizmu nie tylko poprzezzapoznanie z otaczającym światem, ale i zapośrednictwem „mętniactwa”, które nie tylkonie zakłóca orientacji dziecka w otaczającymje świecie, lecz odwrotnie - umacniaw nim poczucie rzeczywistości, że właśniew interesie realistycznego wychowaniadzieci należy podsuwać im podobne wiersze12.Pozwalają one kilkulatkom zabawowozdobywać podstawy wiedzy matematycznej,przyrodniczej oraz geograficznej.Osiemdziesiąta czwartaMiała wielkiego farta,Bo dając naprzód krokWpadłaby czwartej w bok.5Ptasie plotki, [w:] Brzechwa dzieciom, op.cit., s. 13.6Na przykład:Gil zrobił się zielony,Słysząc takie androny,Z powodu których czajkaZniosła dwa duże jajka.Nie byle jakie: złote,Jasno wynika z plotek.7Brzechwa napisał wiele wierszy, szczególnieciekawe dotyczą właśnie wiedzy geograficzneji przyrodniczej. Por. M. Ostasz, „Alfabetyzacja"i kształcenie zintegrowane wiersza dziecięcego,„Guliwer” 2003, nr 2, s. 86-98.8Siedmiomilowe buty, [w:] Brzechwa dzieciom,op. cit., s. 82.9Brzechwa sygnalizuje także inne zjawiska,np. słowotwórcze, mianowicie: morfem jakonajmniejszy element znaczeniowy: „szedł pełenbuty/w siedmiomilowe buty obuty’.10Na przykład:Siedmiomilowe nałożył butyI trafił prosto do Nowej Huty.O tym miejscu zapewne słyszały wszystkiepolskie dzieci, a dystych o nim będzie pretekstemdo dydaktycznej rozmowy.11 Może też wygłaszać z pamięci Brzechwowskierytmiczne (logaedyczne) dystychyodnoszące się do danej sekwencji rozplątywanianóg, ptasich plotek czy Michałowych peregrynacji.12Zob. K. Czukowski, List, [w:] Od dwu dopięciu, op. cit., s. 224.Danuta Mucha1Zob. J. Papuzińska, Inicjacje literackie.Problemy pierwszych kontaktów dziecka z książką,Warszawa 1981, s. 98.2Zob. R. Waksmund, Od literatury dla dziecido literatury dziecięcej (tematy - gatunki - konteksty),Wrocław 2000, s. 284.3Stonoga, [w:] Brzechwa dzieciom, Warszawa1989, s. 92-93.4 na przykład:a pięćdziesiątej piątejDaleko do dziewiątej.Trzydziesta trzecia się starała,By dwudziestej nie zdeptała.t r y p t y k o p a n u k l e k s iew a d a p t a c j i s c e n ic z n e jig o r a s ik ir y c k ie g oW szystko zaczęło się od groteskowo-fantastycznej opowieści pióra JanaBrzechwy pt. Akademia Pana Kleksa, napisanejjeszcze w 1946 roku. Wielki sukcesczytelniczy tego dzieła skłonił poetędo kontynuacji przygód Kleksa. O publi­34


Rys. Jan Marcin Szancerkował on następnie Podróże Pana Kleksa(1961, 1962, 1969) oraz Tryumf PanaKleksa (1965, 1991). W oparciu o dwa początkoweutwory Kazimierz Dejmek opracowałscenariusz sztuki teatralnej Niezwykłaprzygoda Pana Kleksa, granej w sezonie1963/1964 i 1964/1965 w stołecznymTeatrze Narodowym (reżyseria tegoż Dejmka).Widowisko to cieszyło się ogromnympowodzeniem nie tylko u widowni dziecięcej,ale także wśród dorosłych, a więc widowniod lat 5 do 105 jak napisano na afiszachteatralnych1.Trudno się oprzeć wrażeniu, że w ielkisukces tego spektaklu zainspirow ałw dziesięć lat później Igora Sikiryckiegodo zrealizowania podobnego zamysłutwórczego2. W idocznie jednak poeta łódzkinie chciał zbyt głęboko angażowaćsię w scenariusz swegoznakom itego poprzednika, któregoz re sztą znał o so b iście 3,gdyż zdecydow ał się na adaptacjęliteracko-muzyczną, w y­korzystując popularny wówczasgatunek musicalu i opierając sięna motywach bajek Brzechwy4oraz własnych pomysłach. Takpowstały Przygody Pana Kleksaz librettem Sikiryckiego i muzykąłódzkiego kompozytora PiotraMarczewskiego5.Zachowany w maszynopisiescenariusz liczy 86 stron. Natomiastobjętość książki Pan Kleksprzekracza 400 stron. W łączonotu jeszcze wiele innych bajekBrzechwy (m.in. Przygody rycerzaSzaławiły, Pan Soczewka naKsiężycu, Baśń o korsarzu Palemonie,Pan Drops i jego trupa), doktórych sięgał poeta podczas pracynad adaptacją. Z tej zaś statystykiwynika jeden wniosek: autor PrzygódPana Kleksa znacznie odszedł od pierwowzoru,większy nacisk położył nie na oryginał,lecz na własną inwencję twórczą6,wzbogaconą równie pom ysłową muzykąMarczewskiego.Nazywam się Adam Niezgódka, mamdwanaście lat i już od pół roku jestem w AkademiiPana Kleksa7. Tymi słowami rozpoczynasię opowieść o dziwnej szkole prowadzonejprzez nauczyciela noszącego„znaczące” nazwisko Kleksa. Narratoremjest jeden z jego uczniów, który wtajemniczaczytelnika we wszystkie sekrety Akademii.Jedną z jej osobliwości (częściowozapożyczoną przez Sikiryckiego) jestprzyjmowanie na naukę wyłącznie chłopcówo imionach rozpoczynających się na li­35


terę A. Dlatego uczęszcza tu czterech Adamów,pięciu Aleksandrów, trzech Andrzejów,trzech Alfredów, sześciu Antonich, jeden Artur,jeden Albert i jeden Anastazy - w sumie24 uczniów. Pan Kleks też nie złamał tejtradycji, posługując się imieniem Ambroży.Przejdźmy teraz do musicalu Sikiryckiego.Zgodnie z konwencją tego gatunkuutwór rozpoczyna się od dialogu-kupletówKleksa z jego uczniami. Założyciel Akademiizapewnia:W mej Akademii ja was uczęRozumu, a nie głupich sztuczek.Bo rozum jest najlepszym kluczem,Który otwiera każde drzwi [.. ,]8.W dalszej części swej arii-monologuKleks zapoznaje widownię z programemi metodami nauczania uczniów, transpo-nując na język poezji szczegółowe opisyprozatorskie u Brzechwy. Po każdymkuplecie profesora uczniowieodpowiadają mu analogicznym refrenem:tradycją szkolną, formułując pytania w rodzaju:co więcej waży: kilogram żelaza czykilogram pierza? Lub czy morze je s t słoneod śledzi, czy śledzie są słone od morza?(s. 3-4), na które uczniowie udzielali rymowanychodpowiedzi9.Czcigodny profesor był nimi zachwycony:jesteście genialni!, po czym skromniestwierdził, że on sam pracował trzy latanad rozwiązaniem tych problemów. Jak sięzatem okazuje, już od początku widowisko,za sprawą autora scenariusza, tryskało pomysłamii humorystycznymi chwytami, comusiało budzić wesołość młodych widzów.Naszkicowane w adaptacji życie Akademiioddawało w pewnym sensie atmosferę powieści.Efekt taki uzyskał Sikirycki poprzezwłączenie postaci z innych utworów Brzechwydo swego tekstu. Adaś np. relacjonu­Bo Akademię nam założyłPrzyjaciel dzieci, pan Ambroży,Który nie lubi tylko beks.Innymi słowy, nasz morowyProfesor, Pan Ambroży Kleks(s. 3).Po odśpiew aniu tych kupletów,pełniących jakby rolę uwerturydo musicalu, profesor zapowiedział:m uszę spraw dzić poziomoleju w waszych mózgownicach.Dziś będą pytania podchwytliwe(s. 3). Tak rozpoczęła się „normalna”lekcja, podczas której padałypytania i odpowiedzi. Należy jednakzauważyć, że były one wymysłemSikiryckiego, niezbyt częstoodwołującego się do realiów tekstuBrzechwy. W tym wypadku autor librettai piosenek zasugerował sięRys. Jerzy Srokowski36


je wizytę w Akademii fryzjera Filipa, którypozostawił paczkę świeżych piegów10, czyspotkanie z Żabką Podaj-Łapką która nakazałaoddać panu profesorowi złotą korbkędo otwierania bajek, którą pan profesorwczoraj zgubił (Sikirycki, s. 5). Postacie tenie tylko oddają klimat powieści, ale są teżreprezentantami wielu bohaterów książkiBrzechwy. Ich cechy przypominają niecopierwowzór literacki, ale autor adaptacjinie zamierzał niewolniczo powielać pomysłówmistrza. O ile fryzjer Filip jest w obuwersjach mistrzem, któremu udało się zrobićperuki z samoczynnych włosów (Sikirycki,s. 5), o tyle Żabka Podaj-Łapka (w wersjimusicalowej oddająca klucz do ogrodubajek) jest w istocie u Brzechwy postaciątragiczną, bowiem cierpi z tego powodu,że nikt nie dokończył jeszcze bajki o niej:Bajka o mnie (Żabce Podaj-Łapce - przyp.D. Mucha) je st wprawdzie bardzo piękna,ale nie ma końca i od pięćdziesięciu lat czekamna to, aby ktoś wymyślił zakończenie(Brzechwa, s. 48). Poeta łódzki wykorzystałten motyw w adaptacji. Wymyślił bowiemdwie Małgosie, oczekujące z utęsknieniemna bajkę o sobie. Sikirycki tym samymwymyślił nowy istotny wątek dramatyzacji,bowiem obydwie dziewczynki będąza wszelką cenę dążyły do krainy, w której- zgodnie z sugestią Brzechwy - powstająbajki, czyli do Bajdocji.Sikirycki w adaptacji porządkuje irracjonalnychaos świata Brzechwy, u któregoświat bajek istnieje, ale jest wartościąsamą w sobie. W musicalu Bajdocja spełniaokreślone zadanie - udają się do niejdwie Małgosie w poszukiwaniu bajki o sobie.W krainie tej ukrywa się także AlojzyBąbel - uczłowieczona lalka.Jest on kolejną sym boliczną postaciązaczerpniętą z pierwszej części trylogiiBrzechwy Pan Kleks, noszącej tytułAkademia Pana Kleksa. Jednak poeta piszeo nim jakby na marginesie: Popatrzciechłopcy [...] Alojzy nie je st żywym człowiekiem,tylko lalką. Byłem zawsze przeciwnywprowadzaniu lalek do mojej Akademii.Ale teraz nic ju ż nie poradzę. [ . ] Muszę gonauczyć czuć, myśleć i mówić (Brzechwa,s. 85). Sikirycki czyni z niego głównego bohaterabajki i wprowadza wraz z nim wątekszpiegowski oparty na poszukiwaniu listemgończym Alojzego Bąbla - ożywionej przezKleksa lalki, o której tenże bohater adaptacjipowie: Alojzy Bąbel, to największy twór mojegożycia. Arcydzieło techniki [...] To drugiAmbroży Kleks (Sikirycki, s. 6). To dziełoPana Kleksa jest jednak nieprzewidywalnew swym postępowaniu, obraża wszystkich,nazywając fryzjera Filipa i Pana Kleksa nieukami,po czym ucieka w nieznanym kierunku.Adaś krzyczy: Alojzy, stój bo strzelam! Panie profesorze! Filipie! Nieszczęście!Alojzy uciekł! (Sikirycki, s. 13).Wprowadzenie intrygi - ucieczki sprytnegoAlojzego, który będzie usiłował różnymidrogami dotrzeć do Salamanki i zagarnąćtajemnice doktora Paj-Chi-Wo (Sikirycki,s. 15) jest pomysłem łódzkiego scenarzysty.W wersji Brzechwy losy Alojzegosą pretekstem do wprowadzenia epizoduo próbie ucieczki, ale nie na taką skalę, jakw adaptacji. W pierwowzorze bowiem motywucieczki Alojzego jest wątkiem pobocznym,natomiast u Sikiryckiego stanowi kanwędramatu.Od chwili pojawienia się intrygi wszystkostaje się zasadne i logiczne. Ogród bajek,który w powieści ma inne zadanie, w adaptacjistanowi okazję do działania bohaterówz innych bajek Brzechwy, włączającychsię w pościg za Alojzym Bąblem. I takw Ogrodzie Bajek i Baśni u Sikiryckiegospotykamy pana Dropsa i jego trupę z bajkio tym samym tytule (Adaś natychmiast pro­37


Rys. Jerzy Srokowskiponuje Kleksowi, by zabrać Tomka Dropsa,bo on na pewno przyda się w poszukiwaniach,Sikirycki, s. 18). Natomiast bohaterBaśni o korsarzu Palemonie - kapitanPalemon - ze swymi piratami obiecujeKleksowi pomoc w pojmaniu Alojzego Bąblai dodaje: Daję na to moje kapitańskiesłowo (Sikirycki, s. 20).Zgodnie z sugestią fryzjera Filipa panKleks zabiera tytułow ego bohatera bajkiBrzechwy Przygody rycerza Szaławiły.Czyni to z przekonaniem, mówiąc: Myślę,że nam się bardzo przyda. Jest dzielnyi odważny. A przecież A lojzy Bąbel totw ardy orzech do zgryzienia (Sikirycki,s. 24). Bohater innej bajki Jana Brzechwy,włączonej do adaptacji, a mianowicie PanSoczewka, zgodnie z ideą bajkiPan Soczewka na Księżycujest tu fotografem, a nawet filmowcem.On również na miaręswych możliwości pragnieuczestniczyć w pościgu i deklarujeswą pomoc. Mówi: A jadołączę się do waszej wyprawyi nakręcę film pod tytułem„Pan Kleks oraz inni w pogoniza Alojzym Bąblem ”. Dobre,co? ... Uwaga! ... filmuję początek(Sikirycki, s. 26).W finale I aktu ponowniedochodzą do głosu marzeniadwóch bohaterek nienapisanejbajki: Dwie Małgosie wKosm o-sie, potęgując jeszcze bardziejpotrzebę odwiedzenia krainyBajdocji. Pan Kleks zapewniaje: Musimy udać się do Bajdo-c ji.B a jd o c ja to kraina bajkopisarzy.Tam na pewno znajdziesię ktoś, kto napisze bajkę„Dwie Małgosie w Kosmosie”(Sikirycki, s. 28). Motywem równieistotnym jest pościg za Alojzym Bąblem.Pogoń rusza więc do Bajdocji, bowiem, zdaniemPana Kleksa, niezawodna bąbloczułabroda podpowiada mi wyraźnie, że Alojzyumknął przed nami właśnie do Bajdocji (Sikirycki,s. 28). Akt I kończy piosenka:Hej w pogoń! Hej w pogoń! Hej w pogoń!Ruszajmy krętą drogą!Przez mury, przez burze i chmury,Przez jary, moczary i las, [ . ] (s. 30)Jest to jednocześnie koniec adaptacjipierwszej części powieści Brzechwy AkademiaPana Kleksa. Od tego momentu IgorSikirycki w akcie II musicalu przechodzi donowej części dzieła swego mistrza pt. PodróżePana Kleksa, rozpoczynającej się odrozdziału zatytułowanego Bajdocja.38


Akt II musicalu usytuowany jest, podobniejak u Brzechwy, właśnie w tej krainiebajek, potem zaś w Abecji i Patentonii.Tu przebiega akcja dramatu i tu generalniezachowana jest idea Brzechwy. W Bajdocjigościnni mieszkańcy umożliwiają podróżnymaudiencję u Wielkiego Bajarza. W ę­drowcy udają się do niego z prośbą, by napisałbajkę o dwóch Małgosiach. Sikiryckinacechował jednak to spotkanie potrójnąmotywacją, a mianowicie propozycją złożeniaw darze Wielkiemu Bajarzowi czarnegoatramentu (tak jak u Brzechwy), prośbąo napisanie bajki Dwie Małgosie w Kosmosieoraz przestrogą o niebezpieczeństwiepłynącym z nieobliczalności Alojzego Bąbla,który prawdopodobnie ukrywa się właśniew Bajdocji. W tym ostatnim przypadkuPan Kleks wykazuje jednak daleko idącąostrożność, gdyż nie wyklucza, że AlojzyBąbel może go nieprzyjemnie zaskoczyćswą pomysłowością.Tak też się w istocie stało, gdyż W ielkiBajarz (nieporadnie układający bajkęo dwóch Małgosiach), któremu Pan Klekschciał przekazać swe ostrzeżenie, okazałsię właśnie zamaskowanym Alojzym Bąblem.Rozszyfrowanie zbiega jest jednakw adaptacji pozornym sukcesem, gdyż Bąbelnatychmiast ponownie ucieka. Sikiryckiwprowadza ponadto istotny wątek dydaktyczny,albowiem w jego wersji warunkiemaudiencji u Wielkiego Bajarza jest prawidłoweodgadnięcie przez uczestników wyprawytytułów trzech zagadek baletowych.W tym celu w musicalu zaprezentowanokrótkie fragm enty Kopciuszka, KrólewnyŚnieżki i Dziewczynki z zapałkami. Po ichobejrzeniu Bajdota oczekiwał od przybyszówtrafnej odpowiedzi. Niechaj więc wystąpinajmłodszy i powie - mówił zachęcająco- jakie oglądaliśmy bajki. Pan Klekswyznaczył Adasia, od którego odpowiedzizależał los wizyty. Proszę, Adasiu, [...].Odpowiadaj - zachęcał go profesor. Adaśnie kazał na odpowiedź długo czekać. Zacząłmówić:Z przyjemnością. Pytania nie były zbyttrudne, tym bardziej, że spotkaliśmy tu dobrychznajomych z ogrodu bajek przy naszejAkademii.[ . ] Najpierw (widzieliśmy) Kopciuszka,który często pomaga nam w sprzątaniu, potemKrólewnę Śnieżkę, która przynosi nampoziomki no i wreszcie Dziewczynkę z zapałkami.Właśnie w zeszłym tygodniu panAndersen przez nią przysłał zapałki dla profesora(Sikirycki, s. 37).Ten oryginalny pomysł autora adaptacjinie umknął uwadze krytyków, którzy z uznaniemprzyjęli innowację librecisty11.Kolejna pogoń za uciekinierem Bąblemnastręcza podróżnym coraz więcej kłopotów,które Sikirycki wykorzystuje do udramatyzowaniamusicalu. W tym celu ruszapościg drogą wodną, a akcja dramatu toczysię na pokładzie okrętu kapitana Palemona,zaatakowanego przez statek korsarski.Z piratami rozprawia się m.in. dzielnyrycerz Szaławiła. Przebiegłość AlojzegoBąbla jednak nie zna granic. Pojawia sięon na statku w nowej roli - korsarza, którypojmał Palemona i zastąpił go. Triumfującnad załogą, krzyczy: Wasz kapitan Palemonleży związany w kajucie (Sikirycki,s. 49). Po raz kolejny odnosi więc zwycięstwo,tym razem - zatapiając statek z PanemKleksem. U Brzechwy również dochodzido takiego wypadku, ale nie z powoduzwycięstwa Alojzego Bąbla. Sikirycki wykorzystałwięc ów motyw do wyeksponowaniawątku szpiegowskiego, mającego na celuschwytanie uczłowieczonej lalki.Dalej akcja musicalu toczy się, podobniejak u Brzechwy, w Abecji, o której PanKleks tak mówi: Jak wynika z mojej auto­39


matycznej mapy, trafiliśmy do podmorskiejkrainy, która nazywa się Abecja. Zamieszkująją Abcie. Słyną oni z tego, że są zupełnieprzezroczyści [ . ] (Sikirycki, s. 52). Uczestnicywyprawy poznają tu królową Abę (podobniejak u Brzechwy) i uczestniczą w sutymabeckim obiedzie. Monarchini tak mówi0 sobie: [...] byłam niegdyś żoną władcyWysp Gramatycznych. Pewnego dnia wybrałamsię w podróż i okręt mój zatonął taksamo ja k wasz. [...] (Sikirycki, s. 54).Goście nie zabawili jednak długo u króloweji w obawie przed utratą tlenu skierowalisię za przewodnikiem do WielorybiejGrani, a stamtąd do Patentonii. Pan Kleks,idący na czele wyprawy, tłumaczył bliskimsłowa przewodnika: Abeta mówi, żebyśmyszli za nim. Ruszajmy więc do Patentonii.Może tam wreszcie odnajdziemy AlojzegoBąbla. (Sikirycki, s. 56). Podróżni z piosenkąna ustach udają się zatem w dalszą drogę.Adaś śpiewa:Czas mknąć do Patentonii,Bo Bąbel nas dogoni (s. 57).Akt II musicalu nie doprowadził więc anido napisania bajki o dwóch Małgosiach, anido pochwycenia Alojzego Bąbla, ale poprzezwprowadzenie licznych wątków zmierzałdo rozwiązania intrygi.Przejdźmy do III aktu musicalu. Należyzauważyć, że jego treść nie pokrywa sięz kolejnością trzech części powieści Brzechwy.Sikirycki przesunął akcję dramatu1akt III usytuował głównie w części drugiejoryginału, czyli nadal w Podróżach PanaKleksa, w łączając zaledwie pojedynczewątki z części trzeciej zatytułowanej Tryumf Pana Kleksa.Akt III rozpoczyna się Listem gończym12za Alojzym Bąblem. Przebiegła uczłowieczonalalka nie daje się jednak pochwycići podszywa się pod kolejne postacie sztuki.Tym razem pod Patentoniusza XXIX, przewodnikai wynalazcę mieszkającego w Patentonii,krainie wynalazków. Lista prezentowanychprzez Brzechwę odkryć jego bohaterajest długa, a mimo to Sikirycki wprowadzanowe pomysły (m.in. samogrającemosty, lusterka do utrwalania snów, obrotówkido automatów, wzmacniacz inteligencji).Za Brzechwą wprowadził natomiast takiewynalazki, jak: pudełko do przechowywaniapłomyków, automat antykatarowy,platformę elepelem elektyczną oraz świdrowce.Prezentacji tych nowości technicznychdokonuje zamaskowany Alojzy Bąbel, którywyrządza wiele zła i jest nieokrzesany. Jednakże- podobnie jak u Brzechwy - z biegiemczasu zmienia się w łagodnego i dobregomłodzieńca. U Sikiryckiego stanie sięto dzięki olejowi P+P (co oznacza „poznać”i „pokochać”), zaś u Brzechwy jest reedukowanyprzez Pana Kleksa. Autor adaptacjiwymyśla i inne wątki. W jego wersji AlojzyBąbel zakochuje się w Małgosi II, i po wyznaniumiłości bierze z nią ślub. Natomiastu Brzechwy bohater nie znajduje szczęściaw miłości do Rezedy, która wychodziza mąż za Adasia, ucznia pana Kleksa. Librecistajest bardzo konsekwentny w scenariuszu- kończy dramat przemianą AlojzegoBąbla w grzecznego chłopca, a bajkęo dwóch Małgosiach odczytuje w imieniuPaj-Chi-Wo - jego sekretarz. DoktorPaj-Chi-Wo okazał się najlepszym bajarzem,gdyż potrafił napisać bajkę o dwóchMałgosiach. Również sposób pochwyceniazbiega był iście mistrzowski. Alojzy Bąbel,podszywający się pod Patetoniusza XXIX,został ujęty na tym przestępstwie, gdyż,mimo złudnego podobieństwa do wynalazcy,nie potrafił poradzić sobie z hydromagnesem(który, zbudowany z metalowychczęści, uległ przyciąganiu magnetycznemui dzięki temu został rozpoznany). Siki-40


ycki zatem rozwiązał intrygę w duchu mistrza,a jednocześnie oryginalnie.Poszedł też dalej - dopisał szczęśliwezakończenie, uporządkował irracjonalnyświat Brzechwy, zaś adaptację zakończyłnastępującym morałem: [...] bo fantazja towielka rzecz. Pamiętajcie, m oi drodzy, żegdy kończy się fantazja, kończy się wszystko.Nawet nasza historia, którą nazwaliśmy„Przygody Pana Kleksa”. (s. 85).Sikirycki zdołał więc dorównać Brzechwiew jego pomysłowości, wykazując jednakdużą samodzielność w doborze wątkóworaz w poszukiwaniu własnych rozwiązań.Dlatego krytycy, po obejrzeniu spektakluP rzygody Pana Kleksa w łódzkimTeatrze Wielkim, przyjęli adaptację życzliwie,choć nie bez zastrzeżeń. Teresa Grabowskapisała m.in.: Zabawa w baśniowejkonwencji je s t więc znakomita. Mimo wielkiejilości wątków raczej zbędnie rozbudowanychjeszcze przez librecistę, konsekwentniei wartko płynie przenoszącakcję z m iejsca namiejsce [...]13.Oddajmy jeszcze głos innemurecenzentowi, Z. Gzelli.Zauważył on, że Sikirycki nietrzyma się ściśle pierwowzoru.Spośród wielu przygód bohaterówbajki Brzechwy wybrałtylko niektóre, wzbogacił je nowymioryginalnymi pomysłami[...], powiązanymi zresztą ściślez tokiem narracji14. Recenzentpochwalił ciekawą i urozmaiconąakcję oraz piękny ję ­zyk Sikiryckiego, dorównującypoziomem artystycznym pierwow zorow i. R ów nocześniejednak krytyk uznał, że autorzyscenariusza i muzyki powinnipo obejrzeniu kilku spektakliuwzględnić reakcje dziecięcej widownii dokonać korzystnych dla musicalu skrótów,który łącznie z przerwami nie powinienprzekraczać dwóch i pół godziny15.1M. Skrobiszewska: Brzechwa, Warszawa1965, s. 6.2W wywiadzie dla redakcji „Zwierciadła”Sikirycki zapowiedział: Pracuję nad librettemopery dla dzieci „Kleks” według Brzechwy (muzykępisze Piotr Marczewski) na zamówienieTeatru Wielkiego w Łodzi. (T. Wojciechowska:Koniki Igora Sikiryckiego, „Zwierciadło” 1973,nr 11, s. 5).3 W jednym z wywiadów Sikirycki na pytanieJak to się stało, że zaczął pan tłumaczyć? - odpowiedział:Zawdzięczam to Janowi Brzechwie.Pracował on akurat nad przygodami Pana Kleksai otrzymał propozycję przełożenia „KonikaGarbuska”. Powiedział wtedy, że zna takiegomłodego, zdolnego, co to zrobi... (L. Włodkowski:Poeta w podróży. Rozmowa z Igorem Sikiryckim,„Odgłosy” 1980, nr 29, s. 4).4 Przy okazji należałoby wyjaśnić sens tytułudzieła Brzechwy w niniejszym rozdziale. Otóż41


poeta najpierw tworzył i publikował poszczególneogniwa tryptyku o Kleksie, a następnie wydago w całości pod wspólnym tytułem Pan Kleks(1968,1972,1977,1985). Zob. L. Bartelski: Polscypisarze współcześni 1939-1991, Warszawa1995, s. 47-48.5Wprawdzie poeta w podtytule umieściłsłowa: Na motywach bajki Brzechwy (mając namyśli Niezwykłą przygodę Pana Kleksa), alew istocie adaptacja jest oparta nie na jednej, leczna wielu bajkach i wierszach Brzechwy.6Igor Sikirycki nie trzyma się jednakściśle pierwowzoru. z rozlicznych przygódbohaterów bajki Brzechwy wybrał tylko niektóre,wzbogacił je nowymi oryginalnymi pomysłami...[Z. Gzella: Przygody Pana Kleksa,op. cit., s. 1.].7J. Brzechwa: Pan Kleks: Akademia PanaKleksa. Podróże. Tryumf, Warszawa 1972, s. 7.Przy dalszych cytatach podaję w nawiasachstrony z tej edycji.8Przygody Pana Kleksa. Musical w trzechaktach. Muzyka Piotr Marczewski. Librettoi piosenki: Igor Sikirycki, maszynopis, s. 2. Przydalszych cytatach w nawiasach podaję stronytego maszynopisu.9 Pytania takie pojawiły się wcześniejw dramacie Sikiryckiego Turniej z czarodziejem(s. 66-67). Zadawała je podczas turnieju Niania,a odpowiedzi udzielali: Mrugała, Ziewała i rycerzTrambon, oraz Janek. Mamy tu zatem do czynieniaz autoplagiatem.10I. Sikirycki: Przygody Pana Kleksa, maszynopiss. 5. Przy dalszych cytatach podajęw nawiasach strony maszynopisu.11Zob. [Z. Gzella]: Przygody Pana Kleksa,op. cit.12Oto jego treść: Niebezpieczny osobnik,Alojzy Bąbel, zbiegł w niewiadomym kierunku.Ostrzega się przed nim Obywateli, a zwłaszczadzieci. Ktokolwiek wiedziałby o miejscu jegopobytu, proszony jest o zawiadomienie najbliższegoKomisariatu MO. Osoby, które pomogąw ujęciu Alojzego Bąbla, otrzymają nagrodyksiążkowe. Za ukrywanie takowego grozi surowakara. Rysopis: wiek lat około 25, wzrost średni,oczy piwne. Znaki szczególne: ruda peruka.(Sikirycki, s. 59).13T. Grabowska: Pan Kleks w musicalu,„Trybuna Ludu” 1974, nr 100, s. 1. W innej recenzjita sama autorka napisała, że Sikirycki niczegoz zasadniczych wątków nie pominął, przeciwnie- coś niecoś dodał, na własną odpowiedzialnośćraczej, niż z korzyścią dla utworu (T. Grabowska:Łódzkie przygody Pana Kleksa, „Ruch Muzyczny”1974, nr 2, s. 16).14[Z. Gzella]: Przygody Pana Kleksa, op. cit.15[Z. Gzella]: Przygody Pana Kleksa, op. cit.Adrian SzaryAKSJOLOGIA W AKADEMIINa fali popularności H arry’ego P otterai mody na literaturę fantastyczną dołask powraca Pan Kleks Jana Brzechwy.Ta baśniowa trylogia1, zwłaszcza pierwszajej część - Akademia Pana Kleksa - którado dziś, mimo licznych reform w dziedzinieedukacji, pozostała szkolną lekturą,niesie ze sobą ogromny ładunek aksjologiczny,mogący stanowić doskonałe panaceumna kryzys wartości wśród dzieci i młodzieży,który jest współcześnie problememogromnej wagi.Już tytułowy bohater powieści AmbrożyKleks, w samej tylko warstwie onomastycz-nej nacechowany jest emocjonalnie. Ujawniasię zaskakująca ambiwalencja. Z jednejstrony dowiadujemy się, że Ambroży jestnajszczęśliwszym imieniem, z drugiej zaśprzypisane mu przez Brzechwę nazwiskoKleks deprecjonuje nieco główną postać.Może wzbudzić bowiem u czytelników konotacjęczegoś niepożądanego, przypad-Rys. Jan Marcin Szancer42


kowego i „rozmydlonego” - innymi słowy- czegoś, co posiada niejasny status ontologiczny.Nad pochodzeniem swojegonauczyciela zastanawiają się także jegouczniowie. Jedną z hipotez podsuwa lekcjakleksografii. Myślę, że sam pan Kleks powstałz takiego właśnie rozgniecionego atramentowegokleksa i dlatego tak się nazywa2- domniema Adam Niezgódka relacjonującyczytelnikom wydarzenia, jakie rozgrywająsię w Akademii. Otwiera się tym samymkrąg asocjacji związanych z piśmiennictwem.Ambroży Kleks jest bowiem konstruktemliterackim, wykreowanym przezJana Brzechwę przy pomocy pióra i atramentu.Tak rozumianą inicjację perspektywybaśniowej zdaje się potwierdzać wstępnasekwencja ekranizacji powieści, w którejwidzimy pisarza, maczającego w kałamarzupióro, z którego podczas zapisywania tytułuksiążki, na kartkę papieru spada kleks zaczynającyżyć własnym życiem.Notabene w kolejnej części swoich przygódAmbroży Kleks będzie peregrynowałpo fantastycznych krainach w poszukiwaniuatramentu. Kiedy jednak przedsięwziętapodróż nie przyniesie oczekiwanych korzyści,Ambroży sam zamieni się w „pękatąbutlę” poszukiwanego płynu.P roponuję pozostać je szcze przezchwilę w kręgu onomastycznym, tym razemjednak w odniesieniu do drugoplanowychbohaterów Akademii. Wspomniałemtu o adepcie pana Kleksa - Adasiu Nie-zgódce. Zwróćmy uwagę, że jego imię takżerozpoczyna się na literę „A”. Ta cechastanie się zasadą selekcji uczniów, dokonywanejprzez Ambrożego Kleksa; pozorniedlatego, że jak tłumaczy, nie chce zaprzątaćsobie głowy innymi literami alfabetu”3- a tak naprawdę - ponieważ jegomistrz doktor Paj-Chi-Wo wyjawił mu ukryteznaczenie ludzkich imion, według któregotym rozpoczynającym się na literę „A” przypisanajest a priori zdolność i pracowitość.W związku z tym w Akademii jest czterechAdamów, pięciu Aleksandrów, trzech Andrzejów,trzech Alfredów, sześciu Antonich,jeden Artur, jeden Albert i jeden Anastazy,czyli ogółem dwudziestu czterech uczniów.Interesującą rzeczą jest, że wszelkie innepostacie, które pochodzą spoza Akademii,posiadają imiona zaczynające się inną niż„A” literą: szpak Mateusz, golarz Filip i inżynierBogumił Kopeć z fabryki dziur i dziurek.Przejawia się tu pewna postawa wartościująca,zawierająca się w relacji: swój-obcy.Imię staję się czynnikiem konsolidującym tęhermetyczną społeczność. Nazwisko Niezgódkazawiera w sobie także pierwiastekoceny. Można pokusić się o jego dwojakąinterpretację. Po pierwsze wywieść je odwyrażenia ‘nie zgadzać się\ po drugie odleksemu ‘niezguła’. Oba tropy zdaje się potwierdzaćprzedstawiona przez Brzechwęcharakterystyka chłopca, któremu w domunic się nie udawało, zawsze spóźniał się doszkoły, nigdy nie zdążył odrobić lekcji i miałgliniane ręce. Widzimy zatem, że nie zgadzałsię, nie przystawał do oczekiwań, stawianychmu przez rodziców, którzy oddaligo w końcu na naukę i wychowanie do AkademiiPana Kleksa. Tacy właśnie uczniowietrafiali do tej baśniowej placówki.43


Ostwierdziłem, że nazwisko Kleks deprecjonujenieco naszą postać, o tyle teraz zauważyćwypada, że jest pewien przymiot, którymBrzechwa nobilituje swojego bohatera- to wykształcenie. Ambroży Kleks jest doktoremfilozofii, chemii i medycyny, uczniemi asystentem słynnego doktora Paj-Chi-Wo,profesorem matematyki i astronomii na uniwersyteciew Salamance. To obliguje godo przekazywania zdobytej wiedzy, a coza tym idzie otwarcia Akademii. Zanim jednakprzyjrzymy się temu enigmatycznemumiejscu wydarzeń, którego mieszkańcówpoznaliśmy, warto zwrócić uwagę jak silniewaloryzowana jest przez autora książki mądrość.Według ogólnie przyjętej przez literaturęaksjologiczną typologii możemy wykształceniezaliczyć do wartości deklarowanych,a zarazem uznawanych przez JanaBrzechwę. Sam on bowiem, był niezwykłymerudytą, który ukończył kilka fakultetów: medycynę,polonistykę i prawo.W trylogii Pan Kleks mądrość przejawiaćsię będzie także na zasadzie metonimii, poprzezliczne jej atrybuty: różnego rodzajuwynalazki4, okulary, które nosi pan Kleks,a przede wszystkim brodę, która nabierzerangi fetyszu i da asumpt do powstania sentencji:Broda czuwa! która stanie się czymśw rodzaju leitmotive kolejnej części utworu.Rys. Jan Marcin Szancerile na początku swoich rozważań Na tej mądrości i charyzmatyczności profesoraKleksa, zbudowany został jego autorytetwśród uczniów. Dzieci dopuszczają go doswoich tajemnic, może zaglądać w ich snyi marzenia. Darzą go zaufaniem, wiedząc,że nic nie zostanie wykorzystane przeciwkonim. Przestrzeń edukacyjną wypełniają wartościuniwersalne - Prawda, Dobro, Piękno.Są to wartości wszechogarniające, obecnew kontaktach międzyludzkich. Wychowankowiebiorą udział w różnych zajęciachdomowych, co jest samym życiem. Kleksotwiera im głowy nie tyle na jakąś konkretnąwiedzę, ale również na problemy o charakterzeaksjologicznym5. Powie bowiem:- Pamiętajcie chłopcy [...] że nie będęwas uczył ani tabliczki mnożenia, ani gramatyki,ani kaligrafii, ani tych wszystkich nauk,które są zazwyczaj wykładane w szkołach.Ja wam po prostu pootwieram głowy i nalejędo nich trochę oleju6. W programie zajęćznajdą się tak niekonwencjonalne przedmiotyjak wspomniana już kleksografia, lekcjaprzędzenia liter czy leczenia chorych sprzętów.Rozbudzają one wśród uczniów takiewartości, jak poszanowanie dobra publicznego(otaczające nas sprzęty), a przedewszystkim uwrażliwiają na świat przyrody(pomoc żabom) i literatury (baśniowe furtki).Każdy postęp na drodze edukacji prof.Kleks nagradza, a zaniedbania gani. Przejawydobra honorowane są piegami, którestanowią w Akademii coś w rodzaju „orderu”- najwyższej odznaki, jaką można uzyskać.Wszelkie zaś przewinienia karane są w niecoosobliwy sposób: jeśli któryś z chłopcówcoś przeskrobie albo nie umie lekcji, wówczasza karę musi nosić przez cały dzień żółtykrawat7. W swoich rozważaniach aksjologicznejocenie poddawałem już poszczególneonimy, stopień wykształcenia i plan metodycznyopracowany przez prof. Kleksa.W tym miejscu pragnę dodać, że elemen­44


ty ocen są także immanentnym składnikiemsemantyki poszczególnych barw. Widać tochociażby przy doborze odpowiednich farbjadalnych w kolorowej kuchni Ambrożego.Jednak dyskurs kulturowego uwarunkowaniabarw, przywołuję w tym miejscu, celempodania motywacji takiego, a nie innegokoloru krawata, który muszą za karę nosićuczniowie Akademii. Otóż kolor żółty mniejwięcej od XII wieku zaczyna być uważany zakolor zdrady i fałszu. W malarstwie, dał temuwyraz Giotto we fresku: Pojmanie Chrystusa,gdzie ukazuje się żółto odziany Judasz8.Widzimy zatem, że ów żółty krawat staje sięw Akademii symbolem zdrady wartości, którychnaucza profesor Ambroży Kleks. Swezajęcia, podszyte problematyką aksjologicznąprowadzi w Akademii.Uważa się, że sam budynek, czy jegownętrze może nieść pewien ładunek wychowawczy.Widzimy oto szkołę - duży trzypiętrowygmach, zbudowany z kolorowych cegiełek- na parterze sale szkolne, na pierwszympiętrze mieści się sypialnia chłopcówi wspólna jadalnia, na drugim piętrze w jednympokoju pan Kleks z Mateuszem, a pozostałepokoje - no właśnie - to ekscytującatajemnica. Wiemy dziś, jak silnie oddziałujena uczniów topografia szkoły, koloryt,plan klasy, nawet ustawienie stolików.To, co zewnętrzne budzi motywację bądźRys. Jan Marcin Szancerzniechęca i hamuje. Tajemniczość pewnychmiejsc, do których wstęp jest spektakularny,a tak oczekiwany i pożądany, rodziciekawość poznawczą9. Gmach Akademiiwznosi się na ulicy Czekoladowej. Ta nazwajest nośnikiem pozytywnych konotacji,w przeciwieństwie do ulicy Szarej, na którejw filmowej wersji mieści się zakład fryzjerskigolarza Filipa. Od strony ulicy w murzeznajdują się oszklone drzwi umożliwiającekontakt ze światem realnym. W kontekściespołecznym mamy do czynienia z interakcjamiw środowisku lokalnym (wizyta w fabrycedziur i dziurek, odwiedziny u fryzjera).Wreszcie należy zwrócić uwagę na własny,immanentny świat relacji z samym sobą10.Zostają one rozbite poprzez wtargnięcie nateren Akademii kogoś obcego z zewnątrz.Tym intruzem jest mechaniczna lalka Alojzy.Można ją interpretować, jako świat nowoczesnejtechniki, któremu pod w zględemaksjologicznym Jan Brzechwa przypisujewektor ujemny. Jeśli zaś pamięta sięo wspomnieniach małżonki pisarza, dotyczącychgenezy utworu postać Alojzegonabiera zupełnie innej wymowy.Akademia Pana Kleksa pierwsza częśćtrylogii - relacjonuje Janina Brzechwa - powstaław czasie okupacji w latach 1941­194311. Echo wojny pobrzmiewa, chociażbyw opowieści szpaka Mateusza (inwazjawilków). Film Krzysztofa Gradowskiegoidzie także tą ścieżką interpretacyjną. Zmianaimienia mechanicznej lalki na A dolf niepozostawia już żadnych wątpliwości, że doAkademii wkracza wojna, a dzieciństwo postawionezostaje w stan zagrożenia12. Podwpływem tych wydarzeń prof. Kleks zaczynasię kurczyć aż ostatecznie przybiera postaćguzika.Posługując się popularnym zwrotem,można zapytać, czy z wartości, którymi kierowałsię Ambroży pozostał guzik? (nie po­45


zostało nic). Myślę, że moje rozważania,dotyczące świata przedstawionego powieściJana Brzechwy Akademia Pana Kleksa,oglądanego przez pryzmat aksjologii, pokazały,że bajka ta wskazuje metody wychowawczeosadzające młodych czytelnikóww świecie wartości aktualnych także dziś,w sześćdziesiąt lat od powstania utworu.Jednak ukazany w niej obraz rzeczywistościnie jest tak spolaryzowany, to jest - niezawsze tryumfuje w nim dobro. Jak w życiu . Otwiera się tu miejsce na perspektywęrelatywizmu aksjologicznego. Być możedzięki niemu, po lekturę Akademii sięgajątakże dorośli, bo ich konceptualizacji światanie burzy naiwna wizja permanentnegozwycięstwa dobra nad złem.1Na trylogię składa się Akademia PanaKleksa (1946), Podróże Pana Kleksa (1961) orazTryumf Pana Kleksa (1965). W roku 1968 wydanoje pod wspólnym tytułem Pan Kleks z ilustracjamiJana Marcina Szancera. Notabene wszystkie trzyczęści doczekały się adaptacji filmowej w reżyseriiKrzysztofa Gradowskiego z Piotrem Fronczewskimw roli głównej: Akademia w 1983, Podróże w 1985i Tryumf w 2001. Po promocji ostatniego filmu,w roku 2001, wydane zostały płyty ze wspaniałymipiosenkami, pochodzącymi z tychże ekranizacji,skomponowanymi przez Andrzeja Korzyńskiegodo słów reżysera i Jana Brzechwy.2Jan Brzechwa: Pan Kleks, Poznań 2003, s.40.3Tamże, s. 8.4 O wynalazkach z trylogii Pan Kleks piszęszerzej wraz z panią dr Anną Kalinowską w artykule:Czy „bajka zawsze jest tylko bajką"? O fantastycenaukowej w twórczości Jana Brzechwy.5Izabella Łukasik: Filozofia edukacji w akademiipana Kleksa, „Edukacja i dialog” 2000, nr 4.6Jan Brzechwa, op.cit., s. 39.7Tamże, s. 38.8 Ryszard Tokarski: Semantyka barw wewspółczesnej polszczyźnie, Lublin 1995, s. 127.9Izabella Łukasik, op.cit.10Tamże.11Janina Brzechwa: Jak powstała AkademiaPana Kleksa [w:] Pan Kleks na ekranie, Warszawa1988, s. 2.12 A. Kalinowska: Literackie wizje dzieciństwa.Od Stumilowego lasu do Akademii Pana Kleksa,[w:] Relacje między kulturą wysoką i popularnąw literaturze, języku i edukacji, pod red. B. Myrdziki M. Karwatowskiej, Lublin 2005, s. 330.Karolina Jędrychd z ie w c z ę t a z DEFEKTEMPewien człowiek miał pięć córek. Dziewczętaw dość niezwykłych okolicznościachstraciły matkę, więc ojciec musiał sam zatroszczyćsię o wydanie ich za mąż. Niestety,panienkom brakowało czegoś bardzoistotnego (i nie chodzi tu bynajmniej0 posag).Wydany w 1965 roku Tryumf pana KleksaJana Brzechwy to pierwsza, a zarazemostatnia powieść z cyklu o Ambrożym Kleksie,w której znajdziemy taką obfitość bohaterek.Prócz pięciu córek pana AnemonaLewkonika, słynnego hodowcy róż, występujetu jeszcze jego żona, Multiflora, orazmatka Adasia Niezgódki, bohatera i zarazemnarratora opowieści. Panny Lewkoni-kówny, czyli Róża, Hortensja, Dalia, Piwonia1Rezeda, zostały w Tryumfie przedstawionew niezwykle interesujący sposób.1. WYDAć cóRKI zA MĄżAnemon Lewkonik opuścił miejsce swojegozamieszkania i wyruszył w daleką podróż,gdyż, jak dowiaduje się czytelnik jużw pierwszym rozdziale opowieści: każdąz nich (ze swych córek) postanowił wydaćza mąż za ogrodnika innego kraju (s. 176)1.Dlatego - jak to się początkowo wydaje -z chęcią zgadza się, aby kapitan statku,którym prócz niego podróżują Adaś Nie-zgódka wraz z dozorcą Weronikiem, zboczyłz wytyczonego kursu i zawinął do tajemniczejAlamakoty:46


Panu Lew konikow i opisałem Alam a-kotańczyków w nader zachęcających barwachi zapewniłem go, że je st to naród zakochanyw kwiatach. Powiedziałem też mimochodem:Pan Lewkonik opowiada Adasiowi historięswojego życia, najwięcej czasu poświęcającwydarzeniom, które miały miejscena nie do końca realnej Wyspie Sobowtórów.W tej dziwnej, jakby wyśnionej krainie,- Anemon poznał swoją przyszłą żonę,Alamakotańscy ogrodnicy mają tylkojedną słabość: żenią się najchętniej z cudzoziemkami.Ta uwaga podziałała na pana Lewkonikaja k prąd elektryczny (s. 178).Córki ogrodnika nie zabierają głosu aniw sprawie swojego zamążpójścia, ani podróżydo Alamakoty. Nie mówią o sobie, natomiastpierwsze zdanie, jakie w Tryumfiepada na ich temat brzmi (podkreślenie moje- K. J.): Córki pana Lewkonika nie odznaczałysię urodą, ale ich ojciec twierdził, żeogrodnicy nie muszą szukać u żon piękności,albowiem mają je j pod dostatkiemw kwiatach (s. 176).Pan Lew konik zapew ne zdaw ał sobiesprawę, że defekt, jakim je s t brakurody, może utrudnić jego córkom znalezienietow arzysza życia. Skoro jednakmężem każdej z nich miał być ogrodnik,na co dzień obcujący z pięknym i kw iatami,uroda przyszłej małżonki nie byłabydla niego najważniejsza. Kom unikat jestprosty - pom imo swojej brzydoty dziew ­częta m ają szanse na w yjście za mąż.Nie na w ybranie męża, ale na bycie w y­braną, zm ianę statusu z brzydkiej pannyna żonę.Twierdzenie hodowcy róż wydaje sięjednak pełnić wyłącznie funkcję pocieszeniasiebie oraz córek. Przypuszczenie topotwierdzone zostaje w trakcie dalszej lektury,kiedy czytelnik poznaje dokładnie historięrodziny Lewkoników oraz prawdziwemotywy, które kierowały Anemonem, w momencieMultiflorę. Owocem ich związku były córki,o których pan Lewkonik mówi (podkreśleniamoje - K. J.):Córkom naszym, które kolejno przychodziłyna świat, daliśm y im iona ulubionychkwiatów. Są to w łaśnie: Róża,Hortensja, Dalia, Piwonia i Rezeda. Ale- rzecz dziwna. Z m atki tak pięknej urodziłysię dziewczynki, niestety, b rz y d k ie(s. 199).Zauważmy, że brak urody ojciec w y­mienia jako ich pierwszą cechę, jakby tylkoten defekt odróżniał je od innych ludzi.Dopiero potem mówi:Córki chow ały się zdrowo, rosły, uczyłysię u najlepszych nauczycieli i darzyłynas gorącą m iłością (s. 199).Pan Lew konik nie rozum ie, dlaczegojego córki są brzydkie, wyraża jedyniezdziw ienie, że nie są podobne dourodziwej matki. Nie bierze pod uwagę,że dziew częta mogły wygląd odziedziczyćpo nim, że to jego geny są powodemich braku.P o s ta n o w ie n ie w yd a n ia có re k zaogrodników nie jest, ja k się okazuje, postanowieniem ojca panien Lew konikówien. P rzyszłe zw iązki w ym arzyła dlanich matka:Moja kochana Multiflora wyjawiła, żeje j pragnieniem je s t wydać córki za ogrodników,gdyż obcowanie ze światem roślinnymkształtuje w ludziach najszlachetniejszeskłonności. A po nam yśle dodała:wyruszania w podróż, a zw łasz­- Pisarze myślą tylko o postaciach, któ­cza kiedy zdecydował się na zawinięcie doAlamakoty.re sami stworzyli, inżynierowie zajęci są wyłączniemaszynami [...]. Jedynie miłośni-47


Rys. Jan Marcin Szancercy roślin i kwiatów p o tra fią ocenić pięknolu d zkie j duszy! (s. 199-200).Powraca zatem kwestia ogrodnika, którynie będzie zwracał uwagi na powierzchownośćmałżonki, niewątpliwie zaś doceni pięknąduszę czy osobowość i charakter wybranki.Wnętrze kobiety byłoby zatem ważniejszeod walorów zewnętrznych, jednakże- tylko dla człowieka obcującego z kwiatami.Nasuwa się pytanie, czy matka chciała wydaćcórki za ogrodników, ponieważ uważała,że ludzie innych zawodów nie zainteresująsię jej brzydkimi córkami, nie docenią pięknaich dusz? Czy brzydota córek zamykałaim możliwość znalezienia męża innego niżogrodnik? Ludziom szlachetnym brzydotanie będzie z pewnością przeszkadzała, poślubiądziewczęta pomimo ich defektu.Pan Lewkonik wyruszył wraz z córkamiw podróż nie dlatego, by znaleźć im mężów.Pewnego dnia musiał opuścić Wyspę Sobowtórów,gdzie mieszkał wraz z Multiflorąi dziewczętami. Niestety jego małżonka zagubiłasię podczas osobliwej podróży. PanLewkonik został sam z córkami. Otoczoneopieką przez panią Pepę Pergamut, uczyłysię trudnej sztuki tresury zwierząt. Jednakże,mimo tego dziewczynki chudły, marniały[...]. Nie pomagały żadne leki i zioła,żadne nacierania maściami, natryski z różanejwody ani wreszcie nalewka na liściachanemonu. Każdy dzień przynosił pogorszenie.Widocznie po nieco sztucznym klimacieWyspy Sobowtórów trudno było dziewczętomprzystosować się do nowych warunków(s. 205).Widzimy więc, że to tajemnicza chorobaRóży, Hortensji, Dalii, Piwonii i Rezedy (niezaś chęć znalezienia dziewczętom mężów)była głównym powodem opuszczenia przyjaznegodomu pani Pepy i wyruszenia poleki na Przylądek Aptekarski i Obojga Farmacji.Jak opowiada pan Lewkonik:Już sam klimat Przylądka Aptekarskiegookazał się dla córek zbawienny. Wybitnimiejscowi farmaceuci zajęli się nimi bardzotroskliwie (s. 205).Ojciec zdrowych już córek usprawiedliwiasię Adasiowi Niezgódce:Niech pan nie myśli, że nie próbowałemzdobyć dla nich jakiegoś środka na upiększenierysów twarzy, ale właściwości tych nie posiadałażadna maść ani żaden krem wytwarzanyw krainie Obojga Farmacji (s. 205).Defekt dziewcząt wydaje się być teraz,po wyleczeniu jednej choroby, kolejną dolegliwością,którą należy usunąć. Teoretyczniepan Lewkonik, jako ogrodnik, niepowinien zwracać uwagi na urodę córek,a zachwycać się przymiotami ich charakteruoraz niecodziennymi umiejętnościamiw zakresie hodowli roślin oraz tresury zwierząt.Dzieje się jednak inaczej. Dziewczynkijuż nie chudną, ani nie marnieję, w dalszymciągu są jednak brzydkie. Ich wyglądzewnętrzny jest tym, co należy poprawić,nad ich brzydotą - mimo starań - nie możnaprzejść do porządku dziennego. Rodzina48


ec tego po cóż te rozpaczliwe poszukiwaniapanaceum na szpetotę?Dziewczęta, choć rzadko w książce dopuszczanedo głosu, ani razu nie skarżą sięna to, że są brzydkie, nie wyrażają pragnienia,by być ładne. Ich wygląd zewnętrznyjest jednak tym, co - nie zdradzę tu wielkiejtajemnicy - od razu się narzuca. Brzydotapanien Róży, Hortensji, Dalii, Piwoniii Rezedy jest przez otoczenie, nie przez niesame, postrzegana jako brak. To coś, coRys. Jan Marcin Szancernależy ominąć, przeskoczyć, coś, pomimonie wraca do domu, kontynuuje natomiast czego lubi się dziewczęta. Tak stało się napodróż w poszukiwaniu leku na braki w urodzie.Pan Lewkonik opowiada:czy też raczej Adamem Niezgódką (pod­przykład z narratorem Tryumfu, Adasiem,Podczas przyjęcia, wydanego na naszą kreślenia moje):cześć przez udzielnego Prowizora, ten dobrotliwywładca rzekł do mnie poufnie: miał pięć niezbyt ładnych córek [...]. Polu­Wspomniałem już, że pan Lewkonik- O ile mi wiadomo, w kraju zwanym biłem te dziewczęta, a nawet wkrótce p rzyzwyczaiłem się do ich brzydoty. PowiemAlamakotą dojrzewa owoc gungo. Sok tegoowocu to jedyny prawdziwie skuteczny środekna usunięcie brzydoty. Radzę zapamięrazbardziej. Zwłaszcza Rezeda (s. 178).więcej: z dnia na dzień podobały mi się cotać:owoc gungo w Alamakocie (s. 205). Brzydota dziewcząt przestała stanowićdla Adama problem już po kilku dniachTroskliwy ojciec podkreśla:Rozumie pan, panie Niezgódka, ile zawdzięczamnaszemu spotkaniu?! Rozu­dziecka, nie może pogodzić się z ich bra­znajomości. Ojciec, znający swoje córki odmie pan, jakie znaczenie ma dla mnie i dla kiem urody. Dodajmy, że Adam nie jestmoich córek ta podróż do Alamakoty? Nie ogrodnikiem a doktorem filologii zwierzęcej,mogę się wprost doczekać, kiedy wreszcie absolwentem Akademii Ambrożego Kleksa.dobijemy do je j brzegów (s. 205-206). Stopniowo siostry wydają mu się coraz ładniejsze- czyżby przez zewnętrze zaczęłoPytanie pana Lewkonika, czy Adam rozumie,jakie znaczenie ma dla Lewkoni- przeświecać ich wnętrze? A może nie byłyków podróż do Alamakoty, jest bardzo na aż tak brzydkie, jak to się mogło wydawaćmiejscu. W łaściwie Niezgódka powinien na pierwszy rzut oka?nie zrozumieć pana Anemona. Jego córki Uroda, tak czy inaczej, jest składnikiemsą co prawda brzydkie, ale ich ojciec - jak niezbędnym panny na wydaniu. Dziewczyna,która chce zdobyć męża, musi być ład­to już było wyżej powiedziane - jest ogrodnikiem.Dla ogrodnika uroda kobiety ma ja ­ na. Ponadto dziewczyny nikt się nie pyta,koby znaczenie drugorzędne. Człowiek zajmującysię roślinami podobno docenia pięk­przybyciu na Alamakotę, kiedy pan Lewko­czy chce rzeczonego męża zdobyć. Poną duszę. Panny Lewkonikówny mają wyjść nik dowiaduje się o pięćdziesięciu ogrodnikachpracujących w Królewskich Ogrodach,za ogrodników, więc uroda ani nie pomoże,ani nie przeszkodzi im w zamążpójściu. Wo­mówi córkom:49


- Słyszycie, dziewczęta? [ . ] Pięćdziesięciuogrodników! To coś dla was! Niechżyje Alamakota! (s. 186).Dziewczęta próbują zabrać głos w tejważkiej dla nich sprawie:[ . ] Rezeda rzekła niepewnie:- Zapominasz, ojcze, że oni są trzynożni.Która z nas potrafi dotrzymać kroku takiemumężowi?- Istotnie - westchnęła Dalia - takiegoszybkobiegacza trudno dogonić. Łatwomoże umknąć (s. 186).R eakcja m ężczyzn (gdyż pozostałączęść towarzystwa stanowią panowie)na wypowiedź Dalii kolejny raz podkreślaznacznie urody w procesie łapania męża:Biedna Dalia! Wiedziała zapewne, żenie może liczyć na swoją urodę. Spojrzeliśmyna nią ze współczuciem wszyscy równocześnie(s. 186).Dziewczęta z defektem muszą liczyć raczejna swoje umiejętności oraz charakterbez skazy. Współczucia nie oczekują, jednakotrzymują je. Sąd o tym, czy Dalia liczy,czy też nie, na swoją urodę, zostaje kolejnyraz wypowiedziany przez obserwatora,nie przez samą zainteresowaną. Nie wiemy,jakich środków dziewczyna chce użyć, byspodobać się przyszłemu mężowi. Nie wiemy,czy w ogóle chce mieć męża - w tymprzypadku poddaje się woli rodziców.W chwili, gdy cudowny sok, usuwającybrzydotę, zaczyna działać, dziewczętaz Kopciuszków przeobrażają się w pięknekrólewny. Stają się swoimi upiększonymiwizerunkami. Stają się obiektami do podziwiania:Spojrzeliśmy i, o dziwo, własnym oczomnie mogliśmy uwierzyć. Sok owocowy gungozaczął ju ż działać. Nie tylko Dalia, alewszystkie siostry były zupełnie odmienione.Właściwie rysy, kształt nosa, usta, oczypozostały te same. Ustąpiły jedynie cechybrzydoty. Mieliśmy przed sobą pięć ślicznych,pełnych wdzięku panien.Pan Lewkonik trzykrotnie nacisnął brodawkęna nosie, żeby przekonać się, czy nieśni. Weronik przyglądał się Piwonii z takimzachwytem, ja kb y zapomniał ju ż całkiemo swojej nieboszczce żonie i o swoich siedemdziesięciulatach (s. 186).Dziewczęta, podobnie jak Kopciuszek,są już gotowe do uwiedzenia.Uwiedzenie, a właściwie bycie uwiedzoną,wymaga przygotow ania gruntu.Oczyszczenia. [ . ] Bajka mówi, że Kopciuszekuwiódł księcia. Nie sądzę. Jego pracapolegała raczej na solidnym przygotowaniusię do bycia uwiedzoną, to znaczyuzyskania cudownej wiary w swoją wrodzoną,nadprzyrodzoną, wyczarowaną wartość,a do tego konieczna je st wcześniejszastrata. Kopciuszek musi sprawić, by uwiódłgo książę. Książę musi sprawić, by Kopciuszeksprawił, by uwiódł go książę. Bo uwiedzenieto zmiana tożsamości. Z niewłaściwejna właściwą2.2. NIE KoNIEc DEFEKTóWJedynie trzeźwo myślący pan Kleks niedaje się uwieść metamorfozie dziewcząt,w nadmiernej urodzie dostrzegając kolejneniebezpieczeństwo. Uważajcie jednak,moje drogie, żeby nie przefajnować. Żonanie powinna być za ładna (s. 186) - mówi,wtłaczając tym samym Lewkonikówny w kolejnyschemat. Panna na wydaniu powinnaprezentować wszystkie swoje atuty, z urodąna czele. Żona zaś musi ukryć niektóreswoje mocne punkty, w tym także urodę.Będzie za to mogła rozwinąć umiejętnościw zakresie np. sztuki kulinarnej. Wiadomościo tym, co ważne w małżeństwie dostarczapannom sam ojciec:- Zapamiętajcie, dziewczęta! - zwróciłsię pan Lewkonik do swoich córek. - Mę­50


żowie lubią pieczone gęsi. To bardzo ważnypunkt w małżeństwie (s. 188).Zyskując urodę, dziewczęta nie pozbywają się jednak wszystkich swoich braków.Róża zachowuje wadę wymowy, Hortensjaupodobanie do prowadzenia ze sobą nieustannychmonologów, Dalia katar dzienny,zaś Piwonia w dalszym ciągu mówi wyłączniewierszem. Jedynie Rezeda nie ma żadnejtego typu cechy charakterystycznej; posiadanatomiast umiejętność tresury zwierząt,zwłaszcza ptaków.Powyższe rozważania niewątpliwie niewyczerpują zagadnienia związanego z prezentacjąbohaterek w Tryumfie pana KleksaJana Brzechwy. Na uwagę zasługuje jeszczekilka kwestii, m.in. sposób mówieniadziewcząt, sposób, w jaki zdobyły mężów,czy też raczej - w jaki zostały zaaranżowanemałżeństwa dwóch z nich. Szczególnieciekawy jest przypadek Adama i Rezedy,którzy poznali się i pokochali jeszcze na pokładziestatku do Alamakoty, c z y li. zanimdziewczyna wyładniała. Okazuje się więc, żenawet panienka z defektem ma szansę namiłość, a co za tym idzie - na małżeństwoz mężczyzną, którego sama wybrała.1Wszystkie cytaty podaję za wydaniem(w nawiasie numer strony): Jan Brzechwa: Tryumfpana Kleksa, [w:] Tegoż: Pan Kleks.Akademia.Podróże. Tryumf, Warszawa 1985.2K. Bratkowska: Mak z popiołem, [w:] Siostryi ich Kopciuszek, red. E. Graczyk, M. Graban-Pomirska,Gdynia 2002, s. 279.RADOŚĆCZYTANIABeata Rybarczykm r o c z n e o p o w ie ś c iz h u m o r e m i d r e s z c z y k ie mOpowieść o wampirach nie jest tematemnowym, wręcz przeciwnie, należy doczęsto wykorzystywanych w literaturze i filmie.Najbardziej znaną opowieścią o tychkrwiożerczych istotach jest Drakula BramaStockera, powieść epistolarna z 1897 rokui to właśnie ona zapoczątkowała modę natematykę wampirów i innych demonicznychistot. Ta książka należąca do klasyki horroru,opowiadająca historię hrabiego Draculi,wampira z Transylwanii, zainspirowała wielutwórców. Warto przypomnieć tu „Draku-lę”, film z 1931 roku, w którym tytułową rolęzagrał słynny węgierski aktor Bela Lugosioraz film Francisa Forda Coppoli z 1992roku, z Gary Oldmanem w roli Draculi i AnthonyHopkinsem grającym profesora AbrahamaVan Helsinga, a także Wywiad z wampirem,przebój filmowy z 1994 roku, w reżyseriiNeila Jordana (na podstawie powieściAnne Rice pod tym samym tytułem), w którymwystąpiły takie gwiazdy jak Tom Cruiseczy Brad Pitt. Do tych właśnie mrocznychhistorii nawiązuje w swojej serii Mroczneopowieści Carlo Frabetti, który urodził sięwprawdzie w Bolonii, w północnych W łoszech,ale od wielu lat mieszka i pracujew Hiszpanii. Jest między innymi tłumaczemi autorem wielu książek - zarówno dla dorosłychjak i nieco młodszych czytelników.Wampir wegetarianin (El vampiro vegetariano),to pierwsza część serii „Mroczne opowieści”.Nieprzypadkowo główne bohaterki,51


Lucia i Claudia, noszą takie właśnie imiona.Claudia to imię bohaterki Wywiadu z wampirem,dziewczynki, którą Lestat przemieniłw wampirzycę i która nienawidziła go zato, że uwięził ją na całą wieczność w cieledziecka. A imię Lucia kojarzyć nam sięmoże trochę z Lucy Westerny, jedną z bohaterekpowieści Brama Stockera.Rzecz dzieje się we współczesności(książka ukazała się w 2001 roku), w budynku,w którym mieszkają Lucia i Tomas, a któregowłaścicielem jest pan Oliva, „nędznakreatura” o „skarlałym sercu”. Do tegowłaśnie bloku wprowadził się nowy sąsiado obco brzmiącym nazwisku: Lucarda. Wysoki,szczupły, koło czterdziestki, mieszkałsam i ubierał się zawsze na czarno. Jegociemne, przenikliwe oczy, odcinające sięod białej cery, wydawały się przewiercaćwszystko na wylot. Tomas nie ma wątpliwości,że to seryjny morderca dzieci. Malibohaterowie z uwagą śledzą podejrzanegosąsiada i z przerażeniem odkrywają, że LU­CARDA, to anagram Draculi.Czy coś naprawdę łączy pana Lucardęz hrabią Draculą? Czy to on potajemnie wysysakrew panu Olivie?Takiego właśnie przekonania nabierająstopniowo Lucia i Tomas. Ich wyobraźniępodsycają informacje od dozorczyni, paniRosaury, której życiową pasją są plotki. PaniRosaura na prośbę Lucardy sprząta u niegow mieszkaniu, gdzie pod żadnym pozoremnie może dotykać: biurka, szafy, jakiejświelkiej skrzyni (pewnie trumny!), w której,jak przyznaje Rosaura, na pewno zmieściłbysię truposzczak.Dzieci odkrywają, że pan Lucarda śledziich przyjaciółkę Camilę i postanawiająostrzec ją o grożącym niebezpieczeństwiepisząc do niej list.Tymczasem Rosaura przynosi kolejnerewelacje z domu Lucardy: W kuchni macałe laboratorium, wszędzie pełno rurek,probówek i takich tam rzeczy, które czasempokazują na filmach. [ . ] To gdzie on gotuje? [...] nie gotuje. Nawet nie ma garnkówa w lodówce trzyma tylko parę pomidorówi ja b łe k ...- wyjaśnia dozorczyni Lucii.Tomas szykuje się do obrony. W pokojupod łóżkiem trzyma cały arsenał antywampiryczny:małą lampkę kwarcową nanóżce, pistolet wodny, dwa zaostrzone kołkipo pół metra każdy (zrobione ze staregokija od szczotki), wianek czosnku i srebrnynóż do papieru. Ma także krucyfiks: różanieczawieszony na szyi.W nocy Lucia słyszy zduszony krzykz pokoju Camili i odgłosy walki. Bez wahaniarzuca się na ratunek, zaskakując panaLucardę z wargami poplamionymi krwią, aleto Camila go nokautuje, bo jak twierdzi: samotnadziewczyna musi umieć się bronić.52


Rys. Tudor HumphriesRano Lucia znajduje list od Camili, w którymprzyjaciółka dziękuje za pomoc i ostrzeżenie.Pisze, że już nie muszą się bać Lucardyi uprzedza o swoim wyjeździe.Pan Lucarda w rzeczywistości okazujesię potomkiem Vlada Tepesa Palownika,znanego jako Drakula. Ale to nie on wysysakrew panu Olivie le c z . ktoś zupełnieniespodziewany.Pan Lucarda jest pogrom cą w am pirów,bo jak wyznaje moja rodzina przezwieki była zakałą ludzkości, a ja staramsię naprawić choć trochę zło, które wyrządzilim oi krewni. Czy zatem pan Lucardajest czy nie jest wampirem? Zależy ja k nato spojrzeć - tłumaczy sam bohater. - Jestemwampirem, który od przeszło dziesięciulat nie tknął kropli krwi, dlatego sądzę,że mogę szczerze powiedzieć, że ju ż niejestem wampirem.Czym zatem żywi się potomek hrabiegoDraculi? Sokiem pomidorowym, który mateż wiele innych składników: minerały, enzymy,hormony, białko sojowe. To jego patentna „krew roślinną”. Dzięki niej prawienigdy nie nachodzi go ochota na prawdziwą krew. A jeśli ma na nią ochotę to po prostusię powstrzymuje. To prawdziwy abstynent,który zerwał z „nałogiem”.Ta mroczna opowieść o wampirach, napisanaz dużą dawką humoru, mówi o tym,że „nie wszystkie wampiry są potworami”, żeistnieją zarówno dobre jak i złe wampiry, takjak u J. K. Rowling istnieją dobrzy i źli czarodzieje,a na świecie żyją dobrzy i źli ludzie.Wampir wegetarianin przypomina nam podpewnym względem profesora Lupina, któryw dzieciństwie został ugryziony przez wilkołakai odtąd ma swój mały futerkowy problem.Mimo to, a może właśnie dlatego, jest to jedenz najsympatyczniejszych bohaterów „Harre-go Pottera”, ma wiernych przyjaciół, którzycenią go i szanują, bo nie poddaje się swoimzłym skłonnościom i przez to wiele zyskujerównież i w naszych oczach. Pan Lucardama podobny problem i podobnie się zachowuje:nie ulega swej naturze lecz walczy z „nałogiem”próbując zastąpić krew organicznąkrwią roślinną. Przesłanie książki jest jasne:tytułowy bohater wyznaje: Nie mam wpływuna to, kim jestem, ale decyduję o tym co robię.Warto o tym pomyśleć ...


Magdalena Nowackao b r a z r o d z in yw e w s p ó ł c z e s n e jb r y t y j s k ie jp r o z ie d z ie c ię c e jAUTORSTWA ANNE FINEi j a c o u e l in e w il s o nCoraz częściej uważa się, że studiowaniewspółczesnej literatury dziecięcej bliższejest w swojej formie i metodologii badaniomkulturoznawczym niż literackim. Czołowybrytyjski krytyk tego gatunku Peter Huntpowołując się na definicje tych pojęć przedstawionew książce Teoria literatury: bardzokrótkie wprowadzenie przez Jonathana Cul-lera, podobnie jak on, podkreśla zasadnośćspołeczno-politycznej analizy tekstów, co pozwalabezpośrednio kształtować zjawiska kulturowe,a nie tylko je opisywać. Chciałabymwięc odnieść się w tym artykule do tła społeczno-kulturowegookresu, w jakim powstawałyutwory Anne Fine i Jacqueline Wilson,aby wykazać ich przełomową rolę we współczesnymdyskursie dotyczącym obrazu dzieckai rodziny w społeczeństwie.Najnowsze teorie z dziedziny socjologiiczy historii społecznej wyznaczają nowy kierunekw badaniach dzieciństwa i roli dzieckaw rodzinie i społeczeństwie. Dominują trzygłówne tezy, które powstały w efekcie dostrzeżeniakonieczności „ponownego przemyśleniadzieciństwa”1. Konieczność ta wywodzi sięz obserwowanej na przestrzeni wieków społecznejambiwalencji w odniesieniu do dzieci,wyrażanej przemiennie protekcjonalnym lubidealistycznym traktowaniem, a także szczególnymiproblemami, jakie dzieci napotykająwe współczesnym społeczeństwie - nowympodziałem obowiązków rodzicielskich czy nowymmodelem rodzinyWspomniane wcześniej trzy nowe filary„socjografii dzieciństwa”2 to: przyznaniedziecku prawa do działania i zabierania głosuw publicznym dyskursie, upadek autorytetudorosłych oraz teza o „zanikaniu dzieciństwa”3lub o zacierających się jego granicach.Specjaliści podkreślają, że znacznączęść materiału do badań czerpią z bezpośredniegokontaktu z dziećmi, prowadzonychz nimi rozmów, obserwowanych reakcji.Priorytetem często staje się poznaniei zrozumienie świata z perspektywy dziecka,które chętnie korzysta z przyznanego mugłosu, domaga się wysłuchania i jest corazbardziej świadome swojej roli w budowaniuspołecznej rzeczywistości.Wobec powyższych wniosków z badańnad współczesnym społeczeństwem niemoże dziwić, że uwaga krytyków skoncentrowałasię na utworach Anne Fine i Jacqu-eline Wilson. Obie autorki w idealny i bardzoświadomy sposób realizują w swoich książkachgłówne założenia studiów socjologicznychnad dzieciństwem. Peter Hunt uważa, żewnoszą one do literatury dziecięcej „zastrzykpoglądów socjologicznych”4, które wzmacniająpozycję dziecka, czynią je silniejszymuczestnikiem życia społecznego. PowieściAnne Fine Goggle-Eyes, Step by WickedStep czy Crummy Mummy and Me oraz Jac-queline Wilson The Bed and Breakfast Starczy The Suitcase Kid mają pierwszoosobowąnarrację. Pierwszy wyznacznik nowych trendówma więc tu swoje odbicie: głos zostajeoddany dziecku, poznajemy świat z jegoperspektywy, a jest to świat bez retuszu, bezoszczędzającej młodą psychikę cenzury au-tora-osoby dorosłej. Pisarz przestaje być obserwatoremdzieci, „jest za to z nimi w zmowie”5.Poznajemy dziecięcy strach, nienawiść,bezradność, ale także umiejętność negocjowania,wyrażania swoich potrzeb czy uświadomionepoczucie odpowiedzialności.54


Bardzo zadaniowo, z nieskrywanym celemdydaktycznym, podchodzi do swojegopisarstwa Anne Fine, która deklaruje, że jednąz najcenniejszych rzeczy, jaką może robićautor, je s t pokazanie ja k skomplikowanebywa życie6. W książce Step by WickedStep przedstawione są historie pięciorgadzieci, które czytając pamiętnik swojego rówieśnikasprzed stu lat odkrywają, że łącząich podobne doświadczenia. Wszystkie pochodząz rozbitych rodzin, wszystkie próbujądopasować się do nowej sytuacji, niejednokrotnieczyniąc pierwszy krok do poprawykalekich relacji rodzinnych. Wierzą, że:ktoś musi zrobić pierwszy krok7, i, choć niechętnie,to one decydują się podjąć to wyzwanie.Głos udzielony dzieciom w tej powieścisłuży zarówno wyrażaniu przez niedezaprobaty wobec poczucia odrzucenia,a także daje szansę aktywnego dzieleniasię doświadczeniami nabytymi w wynikurozwodu rodziców. Dzięki temu bohaterowieszybciej oswajają się z nową sytuacją.Psychologowie coraz częściej przyznają, żedzieci niekoniecznie muszą stać się ofiaramirozwodów, je śli rodzice pozwolą im w ważnychdla nich kwestiach samodzielnie podejmowaćdecyzje8.Gniew, negatywne emocje nie są przedstawianew zawoalowany sposób jak w powieściachlat siedemdziesiątych. Różnicędobrze ilustrują cytaty pochodzące z różnychokresów twórczości dla dzieci:To co nastąpiło później było nieuniknione.Edward został wysłany do łóżka bez kolacji.Krzyczałam na ojca przez zamkniętedrzwi kiedy już sobie poszedł. „ Nienawidzęcię! Jesteś najgorszym człowiekiemna świecie!”. Usłyszał i ja też zostałam zakarę odesłana do łóżka, w oddzielnym, gościnnympokoju, gdzie samotna i zła miałamspędzić noc9Lucy skrzywiła się.„ Wiesz Pixie, tak bym chciała...”„ Przestań! ”, wrzasnęłam. „Po prostuprzestań! Twoje chęci niczego tu nie zmienią.Wiesz o tym dobrze! To je s t tak samogłupie i beznadziejne ja k życzenie ci, byprzez p rzyp adek prze je ch a ł cię sam o­chód, tak by tata i mama mogli znowu byćrazem i abyśmy wrócili do naszego staregodomu. A tak się przecież nie stanie i dobrzeo tym wiesz!”Krew odpłynęła je j z twarzy. Kiedy sięodezwała, je j głos brzm iał ja k ledwo słyszalnyskrzek10.W pierwszym przypadku dziecko nie maodwagi stanąć twarzą w twarz z dorosłym,zmierzyć się z nim w bezpośredniej konfrontacji,surowy ojciec do końca utrzymujedominującą pozycję, podczas gdy drugicytat w jaskrawy sposób pokazuje frustracjebohaterki w starciu z macochą, ale tak­55


że pełne emocji reakcje osoby dorosłej, któramusi liczyć się ze zdaniem dziecka jakorównorzędnego partnera w tworzeniu „nowejrodziny”.Kolejną przełomową zmianą wprowadzonąprzez autorki do literatury dziecięcej jestpostać nieodpowiedzialnego, nie radzącegosobie z nową sytuacją rodzica, który boisię podjąć trud wyjaśnienia dziecku zachodzącychw rodzinie zmian, jest bierny lubbezradny i w niewygodnych dla niego sytuacjachsalwuje się ucieczką z pola konfliktu.Tak zachowują się rodzice pięciorga dzieciwe wspominanym wyżej utworze Anne Fine,tak też postępuje Daniel Hiliard, rozwiedzionyojciec z powieści Madame Doubtfire, znanejpolskim odbiorcom głównie ze swej filmowejadaptacji z Robinem Williamsem w roligłównej. Zamiast w odpowiedzialny, przemyślanysposób walczyć o prawo do opiekinad swoimi dziećmi, ucieka się on do podstępu,wprowadzając się do ich domu jakodziwaczna opiekunka. Dopiero w trakcie tegoekstrawaganckiego i niebezpiecznego eksperymentuprzekonuje się, że jedynie walkaze swoimi słabościami może być dla niegokluczem do poprawy sytuacji.Jednak szczególną kreację tworzy postaćmatki nastoletniej Minny w powieściCrummy Mummy and Me. Obserwujemy tuzupełne odwrócenie ról: bohaterka musi nietylko zadbać o siebie i młodszą siostrę, aletakże opiekować się matką w trakcie jej niedyspozycji,czy łagodzić spory między niąa babcią o . ufarbowane na niebiesko włosy.Matka z pełną świadomością wyzbywasię wszelkich atrybutów dojrzałości, przyjmującpozę nastolatki nosi ekstrawaganckiestroje, upiera się, by kupić jej psa, zaniedbujeobowiązki domowe, namawia Minny,by dotrzymywała jej towarzystwa, mimoże jest to już pora odpoczynku dla dziecka.Oto fragment rozmowy, jaką matka i córkatoczą przed snem:Ja: Naprawdę uważam, że powinnamjuż pójść spać.Mama (zdziwiona): Dlaczego?Ja (cierpliwie): Bo robi się późno.Mama: Nie je st jeszcze tak późno.Ja (patrząc na zegarek): Już dawno podobranocce.Mama: Daj spokój! Jesteś coraz starsza,nie potrzebujesz tyle snu11.Czytając ten dialog można odnieść wrażenie,że nieuważny tłumacz pomieszałkwestie, bo czy tak zachowuje się srogi,przestrzegający dyscypliny rodzic z powieścilat sześćdziesiątych?Ostatni zwrot socjologiczny, będącyjednocześnie rewolucyjnym przełomemw omawianej literaturze to zacierające sięgranice między dorosłością a okresem dzieciństwa,czy teza o jego upadku. Teorie te56


zebrane w badaniach Harry'ego Hendrickabazują na kilku przesłankach, z których wymieniętu jedną: dzieci, postrzegane wcześniejjako istoty nie znające świata, trzymanez dala od spraw dorosłych, przeobrażająsię w przedwcześnie dojrzałą młodzieżwyposażoną w szeroką wiedzę o świeciewspółczesnym i posiadającą wiele doświadczeńdostępnych niegdyś tylko dorosłym.Należy jednocześnie dodać, że wiedza tanie zawsze dociera do dziecka za jego świadomymprzyzwoleniem; znacznie częściejjest wynikiem oddziaływania zewnętrznychczynników społeczno-kulturowych, działalnościdorosłych oraz mediów, w szczególnościtelewizji. Socjologowie mówią tu, międzyinnymi, o wpływie występowania dzieciw reklamach produktów dla dorosłych, modziedziecięcej odwzorowującej ubrania dladorosłych, narastającej fali przestępczościwśród nieletnich czy stopniowym zaniku gieri zabaw podwórkowych. Obserwacje te sązbieżne z postrzeganiem świata przez AnneFine, która w jednym z wywiadów podkreślała,że współczesne dzieci rzadko bywajądziecinne. W iną za to należy obarczyć powszechnieodczuwalny brak poczucia bezpieczeństwa,który nakazuje rodzicom zatrzymywaniedzieci w domu, przez co, mimowoli, stają się naocznymi świadkami wieludomowych konfliktów, wobec których musząprzyjąć określone stanowisko, a nadmiarwolnego czasu spędzają przed telewizoremstykając się z problemami, które dotej pory nie przenikały do dziecinnego świata.Przykład zatarcia granic miedzy dzieciństwema dorosłością stanowić może walczącaaktywnie i z przekonaniem przeciwkozbrojeniom nuklearnym, ramię w ramię z dorosłymi,Kitty z Gogle-Eyes, czy bystra, zachowującarozsądek mimo lęków, kilkuletniaNatty z Madame Doubtfire, która, obserwującojca w przebraniu nietuzinkowej niani,umiała dojrzale odróżnić fikcję od rzeczywistościi świadoma własnych potrzeb emocjonalnychbezgłośnie żądała konsekwencjiw prowadzeniu tej maskarady, gdyż tylkow ten sposób mogła osiągnąć potrzebnejej poczucie bezpieczeństwa.Opisując nowe oblicze opowieści rodzinnejnależącej do gatunku literatury dziecięcejnie sposób nie wspomnieć o zmianachzachodzących w obszarze stylistyki, strukturytekstu, technik narracji czy podejściaautorów do poruszanych tematów. PeterHunt określa książki dla dzieci lat dziewięćdziesiątychmianem zaczerpniętym z żargonuinformatycznego „WYSIWYG”12 (ang.What You See Is What You Get co dosłownieoznacza Dostajesz To Co Widzisz), cow jego rozumieniu oznacza utwory dydaktyczne,koncentrujące się na wybranym zagadnieniuspołecznym, w których subtelnośćjęzyka czy kreślenie lirycznych sylwetek bohaterównie jest ambicją autorów. W zamianotrzymujemy realny obraz życia rodzinnego,zbudowany z figur stylistycznych, spośródktórych na szczególną uwagę zasługujeironia i czarny humor. To właśnie dziękiich mistrzowskiemu opanowaniu powieściAnne Fine są tak trudne do zdefiniowania.Madame Doubtfire odbierana przez opiniępubliczną jako „komedia o rozwodzie”, przyktórej czytelnik „ryczy ze śmiechu” czy Goggle-Eyesprzedstawiana jako lektura uroczai dowcipna, są w istocie utworami wypełnionymiczarnym humorem, farsą mającą je ­dynie złagodzić gorycz rozpadającej się naoczach dzieci rzeczywistości.Poniższy cytat ilustruje bezgranicznąfrustrację bohaterki próbującej znaleźć sposób,aby usunąć nowego adoratora matkiz ich życia:W poniedziałek wielki fabryczny kominmógłby spaść mu na głowę. We wtorekmógłby zapaść na jakąś makabryczną i nie­57


uleczalną chorobę. Pijany kierowca mógłbygo przejechać w środę. W czwartek podczasspaceru z mamą mógłby się poślizgnąć,wpaść do stawu i utonąć. Szczerze mówiąc,wymyślanie tych wszystkich wypadków zajmowałomi tyle czasu, że kiedy w piątki zjawiałsię u nas ja k zwykle z obowiązkowym pudełkiemczekoladek pod pachą, byłam wielcezdumiona, że tak świetnie się trzyma13Inna prekursorka kształtowania nowegowizerunku literatury dziecięcej, JacquelineWilson, w swych powieściach ukazującychbrutalną rzeczywistość życia w niepełnejlub nowej, obciążonej kłopotami finansowymilub niestabilnością emocjonalnąjednego z rodziców, rodzinie, również posługujesię wspomnianymi środkami. Dziękiironii i czarnemu humorowi poznajemyświat z perspektywy dziecka, które doskonaleidentyfikuje i ocenia zachowania dorosłych.Jaka może być bowiem reakcja dzieckana absurdalne pytanie nie radzącego sobiew trudnej sytuacji rodzica:Wycedził przez zaciśnięte zęby: „Czychcesz dostać klapsa, Elsa?”.Co to w ogóle za pytanie?! Tak jakbymchodziła za nim i prosiła: „W ujku Mack,mógłbyś mi spuścić porządne lanie?"14.Dziecko potrafi też samodzielnie dostrzecbłędy w ychow aw cze popełnianeprzez ojczyma:„C o ty wyprawiasz?! Przestań biegaćw kółko i wrzeszczeć ja k opętana!” - wrzasnąłbiegając w kółko ja k opętany15Cechą w spólną wszystkich wspomnianychwyżej trzech okresów w rozwoju angielskiejliteratury dziecięcej są, występującezwiązki przyczynowo-skutkowe oraz celowościowew układzie chronologicznym,których zadaniem jest ułatwić niedoświadczonemujeszcze czytelnikowi zrozum ienieświata przedstawionego. Najczęściejposiadają one jeden wątek, choć w bardziejwspółczesnych powieściach zauważalnesą elementy dygresyjne czy podziałyna oddzielne epizody (Crummy Mummyand Me czy Step by Wicked Step).W powieściachwiktoriańskich dominowała bezpośredniacharakterystyka postaci, wynikającaze struktury narracji przedstawionej przezwszechwiedzącego narratora, podczas gdyobecnie, wraz z rosnącym od lat 70. zainteresowaniempsychologicznymi aspektamipostaci, częściej możemy spotkać w powieściachautocharakterystykę. Nie jest tojednak jedynie obowiązująca reguła (omawianatu Madame Doubtfire posiada trzecioosobowąnarrację równoważoną jedynielicznymi dialogami w mowie niezależnej).Na płaszczyźnie językowej odnotowaćnależy tendencję do używania prozaizmówmających uczynić postacie bardziej autentycznymi,zbudować większą wiarygodnośćtekstu, który zwykle przedstawiany w pierwszoosobowejnarracji naśladuje rzeczywistysposób myślenia i wypowiedzi dziecka.Odtworzenie jego świata jest bodaj najtrudniejszymelementem najnowszych powieści,zwłaszcza jeśli autor obierze sobie nietylko dzieci jako grupę czytelników swoichutworów. Z racji swych dydaktycznych ambicjiwiele powieści skierowanych jest obecniedo dwojakiego odbiorcy (dual address);czynione jest zatem założenie, że tekst będziezrozumiały w równej mierze dla dzieckajak i dorosłego czytelnika. Z zadania tegowywiązuje się znakomicie Jacqueline W ilson;poniższy cytat zakończony rozbrajająconaiwnym komentarzem głównej bohaterkiprzedstawia sytuację widzianą oczamidziecka, którą dorosły czytelnik z pewnościąrozumie inaczej, choć widzi tak samo:Pchnęłam drzwi i zajrzałam do środka.Przy biurku siedział nieduży pan w brązowymgarniturze. Jakaś wielka pani w różowymsweterku także siedziała przy biurku,58


tyle że u niego na kolanach. Całowali się.Kiedy mnie zobaczyli, pani zeskoczyła z kolani zrobiła się różowa ja k sweterek. Niedużypan nie m ógł złapać tchu. Nic dziwnego:ta pani była naprawdę duża, zwłaszczaw niektórych miejscach16Jednak w przypadku Jacqueline W ilson,nie tylko mieszanka ironicznego językapowieści, a także łatwo dostrzegalna nutaoptymizmu uczyniły ją jedną z najbardziejpopularnych autorek tworzących dla dziecii młodzieży, mającą na swym koncie ponaddwadzieścia milionów książek sprzedanychtylko w Wielkiej Brytanii. To, co ją wyróżniai nadaje ton całej jej twórczości, to użycie ilustracjijako integralnej części przekazu treści.Ilustracje w powieści J. Wilson są zespolonez tekstem, niejednokrotnie zastępująsłowa. We fragmencie opisującym wyprawębohaterki do sklepu, zamiast nazwzakupionych przedmiotów czytelnik napotykaich graficzny odpowiednik. Podobny zabiegwykorzystywany jest także do zilustrowaniaprzemyśleń dziewczynki: kiedy oceniazachowanie ojczyma, czytelnik poznajeje w formie wizualizacji; ilustracje pokazująmężczyznę jako lwa albo dzika.Taka forma powieści czyni ją z pewnościąatrakcyjniejszą dla współczesnej młodzieży,dla której obraz, dynamika narracjii ograniczenie przekazu werbalnego stałysię warunkiem komunikacji.Podsumowując opisany okres rozwojufamily story trzeba podkreślić rolę czynników,które kształtowały ten gatunek. Sąto: wzorce społeczno-kulturowe okresu,w którym utwory powstawały, odciskająceswe piętno na ich tematyce, cele i ideologiapowieści oraz forma i stopień zaangażowaniaautorów. Spośród nich, dwa ostatnienajsilniej wpłynęły na tożsamość literaturydziecięcej końca dwudziestego wieku.Choć fikcyjny portret rodziny nadal budzićmoże dezaprobatę i sprzeciw, jego obecnośćw powieściach ma inny cel. Nie powstałyone, by budzić grozę czy pouczaćczytelników. Intencją autorów jest pomócdziecku, w najbardziej dostępny dla niegosposób, zrozumieć otaczającąje rzeczywistośći znaleźć w niej swoje miejsce. Otwartezakończenia powieści Anne Fine i Jacqu-eline Wilson czynią utwory bardziej realistycznymi,wiarygodnymi i niosącymi optymistyczneprzesłanie. Obie autorki twierdzą,że chcą dodać swoim czytelnikom otuchyi zachęcić do działania. J. Wilson otwarcieprzyznaje, że: nie chciałaby, aby żadnedziecko po skończeniu je j książki myślało,że świat je st ponury171 P. B. Pufall, R. P Unsworth (wyd.): RethinkingChildhood, Rutgers University Press,2004, s. 1.2 A. Jansen, L. McKnee: Children and theChanging Family: Between Transformation andNegotiation. Routledge-Falmer, 2003, s. 16.3Harry Hendrick, op.cit., s. 94.4 P Hunt, ibid, s. 14.5 F. Sampson: Childhood and TwentiethCentury Literature. [w:] ChildhoodStudies: a ReaderinPerspectives of Childhood, wyd. J. Mills,R. Mills, Routledge 2000, s. 72.6 http://education.powys. gov.uk7 A. Fine: Step by Wicked Step, Puffin Books,1996, s. 134.A. Jensen, L. McKee, op.cit., s. 1.9 P Lively, op.cit., s. 54.10 A. Fine: Step by Wicked Step, op.cit,s. 102.1 A. Fine: Crummy Mummy and Me, PuffinBooks, 1989, s. 105.12 Peter Hunt, ibid, s. 1313 A. Fine: Goggle-Eyes, Penguin Books,1990,s. 35.1J. Wilson: The Bed and Breakfast Star,Corgi Yearling Books, 1995, s. 11.15 Ibid., s. 71.16 Ibid. s. 30.17 www.booktrusted.co.uk, The newChildren’s Laureate, Jacqueline Wilson, talks toMadelyn Travis.59


Bogna Skrzypczak-Walkowiakh a g io g r a f ia w w y d a n iud z ie n n ik a r s k imTrudno jest mówić o rzeczach ważnychw sposób przystępny i prosty. Jeszcze trudniejprezentować sylwetki osób, które, żeposłużę się baśniową frazą, żyły dawno,dawno te m u . i jeśli nie za górami za lasami,to na pewno w górach i nierzadko bliskolasów. Ewa Stadtmuller sprostała właśnietakim wymaganiom i stworzyła opowieścio świętych tudzież błogosławionychw formie 30 wywiadów.Taki mały, taki duży może świętym byćRozmowy ze świętymi prowadzi Promyk- wymyślony przez autorkę dziennikarzdo zadań specjalnych. Jego interlokutoramisą święci: Piotr, Paweł, Mikołaj, Franciszek,Katarzyna, Jan Bosko, Tereska, Walenty,Adam Chmielowski, siostra Faustyna,Józef Kalasancjusz, Maksymilian Kolbe,ojciec Pio, Edyta Stein oraz błogosławieni:Juan Diego i Matka Teresa.Ze zbioru wywiadów wyłaniają się sylwetkii tych bardzo popularnych świętych i tychledwie znanych. Wielu malców słyszało pewnieo świętym Piotrze lub świętym Józefie, aleczy zna nazwisko Katarzyny Sienienskiej lubnp. Józefa Kalasancjusza? A przecież te postaciesą bardzo interesujące. Święta Katarzyna(notabene Doktor Kościoła i patronkaEuropy) jest autorką tysiąca listów do różnychosobistości, mimo że w chwili wstępowania doklasztoru nie umiała pisać ani czytać. ŚwiętyJan Maria Vianey był podobno „osłem jakichmało” (s. 22), który egzaminatorów doprowadzałdo rozpaczy. Mimo że CUDEM ukończyłstudia, a jego kazania były wyuczonymna pamięć dukaniem, to i tak ten wielki człowiekbył ukochanym księdzem swoich parafiani wspaniałym spowiednikiem. Przed konfesjonałemproboszcza z Ars ustawiały się codziennietłumy ludzi.Z kolei Józefowi Kalasancjuszowi, kapłanowiniezwykle inteligentnemu i gruntowniewykształconemu wróżono olśniewającąkarierę, ale ten wybitny umysł swejepoki wybrał skromny mnisi habit. ZałożyłZakon Pijarów i całe swe życie pracowałwśród najuboższych.Bardzo małych czytelników zainteresujepewnie święty szczególnie im bliski, czyliMikołaj. Podlotki chętniej poczytają o roliśw. Walentego.W alorem tej pozycji jest przybliżenieczytelnikom także ważnych postaci XX wieku:matki Teresy, Edyty Stein czy JózefaPelczara.Wybrańcy Boga umierają młodoParafraza znanej maksymy Plauta trafnieokreśla takich bohaterów książki, jaknp. Stanisław Kostka, Faustyna Kowalskaczy rodzeństwo Marto. Od zawsze interesowałamnie historia Łucji, Franka i Hiacynty.Jak sugeruje autorka, dzieci te dojrzałydo świętości szybciej niż niejeden dorosły,wcześniej nie różniły się niczym od tysiącainnych portugalskich dzieci. Znudzone częstymimodlitwami opracowały nawet sposóbna „ekspresowe” odmawianie różańca:Brało się w palce kolejne paciorki i mówiłotylko dwa słowa: „O jcze nasz” albo„Z drow aś M aryja”. Szło błyskaw icznie.(s. 20-21). Oczywiście później, po wydarzeniachfatimskich, dzieci zmieniły swe postępowanie.Hiacynta przyznaje jednak, żenadal zdarzało jej się być złośnicą i obrażaćna znajomych z byle powodu.Stanisław Kostka czy Faustyna jaw iąsię jako bardziej doskonali i świadomi swejdrogi życiowej, choć nie zwolnieni od zwykłychludzkich ułomności. Patron młodzieży60


umarł, mając lat 18, Faustyna miała lat 33,bł. Franciszek Marto w chwili odejścia miałlat 11, a jego siostra Hiacynta 10 lat.Ulubieńcy Boga umierają młodo, lecz późniejżyją wiecznie w Jego towarzystwie.Wywiad, komiks czy hagiografia?Odpowiedź brzmi: wszystko po trochu.Z rozmów, które przeprowadza ciekawski,aczkolwiek przygotowany do nich „zapaleniec”,w yłaniają się biografie świętych.Choć autorka wystrzega się drastycznychobrazów męczeństwa i wzniosłych relacjiz cudów towarzyszących śmierci świętego,jest to swoista hagiografia, i to wzbogaconao komiksowe ilustracje. Ponieważ tekstpowstał z myślą o młodym odbiorcy, nie nawykłymdo długich wywodów teologicznychczy uwznioślonych życiorysów, także językprosty i komunikatywny odbiega od hagio-graficznych wzorców. Już na wstępie mamytego przykład. Święty Piotr zwraca się doswego rozmówcy dziennikarza-Promykasłowami: Witaj Promyku! Dopadłeś mnie(s. 4). W innym miejscu Pier Georgio Fras-santi wyznaje: [...] mama wypaliła, że lepiejby było, gdybym skończył studia i umarł.(s. 62) Język potoczny nie odbiera tekstowimożliwości mówienia o kwestiach dużejwagi, jak powołanie, cierpienie, miłość doBoga czy miłość bliźniego.To co przeszedłem, nauczyło mnie polegaćnie na sobie, lecz na Bogu. Jestemskałą nie dlatego, że potrafię, ale dlatego,że On tego chce. (s. 5)Atrakcyjność książeczki bez wątpieniapodnoszą ilustracje autorstwa Łukasza Za-bdyra. Jak wspomniałam, dzięki nim książkanabiera cech dowcipnego komiksu.Zachęcam do przeczytania tej książeczki.Można się z niej sporo dowiedzieć,np. dlaczego wywiad z ojcem Pio był sympatycznynawet od strony zapachowej lubczym zajmowało się Towarzystwo CiemnychTypów Piera Frassantiego. I możejeszcze w ię c e j. Życzę zatem przyjem ­nej lektury.E. Stadtmuller: Jak dostałeś się do nieba?, il. Ł. Zabdyr.Wydawnictwo eSPe, Kraków 2004.Krystyna Heska-Kwaśniewiczf e n o m e n p is a r s t w ae w y n o w a kEwa Nowak, to autorka uznanych, takprzez odbiorców jak i krytykę1, powieściobyczajowych dla młodych odbiorców. Jestz zawodu pedagogiem terapeutą. Swe felietonyi odpowiedzi na listy czytelników publikujew ambitnych czasopismach młodzieżowych:„Cogito”, „Victor gimnazjalista”, „Vic-tor Junior”, „Magazyn szczęśliwej 13”, a także„Edukacja twojego dziecka”.Pisarkę interesuje wiek 13 lat, czas wychodzeniaz dzieciństwa i wchodzenia wewczesną młodość oraz ten okres, kiedy młodośćgraniczy już z dojrzałością. Trzynastolatkówobdarowała całą serią krótkich, zwartychw treści książek, stanowiących bardziej rozbudowaneopowiadania, tworzące „Klub trzynastki”wyróżniający się własnym logo.Cztery łzy, Furteczki, Piątki, Lina Karo,Chłopak Beaty, książki o charakterystycznymformacie, z buzią uśmiechniętej, łobuzerskiejdziewczynki należą do wspomnianegopowyżej „Klubu”. O pow iadają oneo kłopotach, marzeniach, czekaniu na miłość,przyjaźni i pasjach najmłodszych nastolatek.Bohaterki opowieści Ewy Nowaksą inteligentne i wrażliwe, dużo czytają i comiesiąc oczekują kolejnego numeru „Magazynuszczęśliwej 13”. Odkładają na nią pieniądzez kieszonkowego. Okres wyrastaniaz dzieciństwa i rozwój wewnętrzny młodych61


ludzi, czasem przebiega boleśnie i burzliwie,ale zawsze prowadzi do dojrzewania.Książki kończą się szczęśliwie, nie banalnie,młodzieńcze dążenie do rozpoznaniafenomenu własnego istnienia otwiera furtkędo szczęścia. Cechą wyróżniającą książkiEwy Nowak z bieżącej produkcji wydawniczejo podobnym charakterze są znakomitepsychotesty kończące każdą opowieść.W iążą się one zawsze z tem atyką i perypetiamigłównej bohaterki. Nie mają jednakw sobie nic infantylnego, może je wykorzystaćtakże człowiek dorosły. Są oryginalne,nie banalne i stanowią znakomity klucz dozrozumienia samego siebie.Ewa Nowak jest znakomitym psychologiemi każda z jej książek przynosi sporągarść wiedzy psychologicznej zręczniewkomponowanej w fabułę i młody czytelnikprzyjmuje ją jako normalny element akcji,a nie rodzaj terapii. Więc przyjmuje jąbez oporów. Pisarka nigdy nie ustawia dzieciw opozycji do rodziców czy świata dorosłych.Raczej pokazuje ich obopólną tęsknotędo lepszego porozumienia. Pozornaszorstkość, zamknięcie się w sobie nastolatkówjest zawsze wielkim wołaniem o miłość,taką, która szanuje poczucie odrębnościdrugiego człowieka, jeśli ma on tylkotrzynaście lat. Ewolucji podlegają w jejpowieściach i dzieci, i rodzice. Poruszającajest scena w Czterech łzach, gdy matkastwierdziwszy swą pomyłkę przeprosi Zuzięi wręczy jej piękny bukiet kwiatów mówiąc:[ . ] i dlatego muszę cię przy całej rodzinieprzeprosić, bo ci nie uwierzyłam, a powinnam.- Szeroko rozłożyła ramiona. - Wybaczmi córeczko! Bardzo cię przepraszam.- Mamie popłynęły łzy2.Pisarka pokazuje też, jakie śliczne sąw szystkie 13-latki, bez w zględu na ichkompleksy, bo one są zawsze wpisanew ten okres. Bohaterowie „13” pochodząze środowisk zamożnych i niezamożnych,bywają jedynakami lub m ają rodzeństwo,z rodzin pełnych i rozbitych, ale układypsychologiczne w rodzinach są podobnei podobne są tęsknoty za miłością, bezpieczeństwem,zaufaniem, ciepłem rodzinnymi ze strony rodziców i dzieci. To bardzoważne, by młody czytelnik dostrzegł,że w matce i ojcu jest ta sama potrzebauczucia, jak w córce czy synu. Rodzice, takjak dzieci, też potrzebują zaufania i pisarkatę kwestię wyraźnie eksponuje. Istniejeteż inny cykl adresowany do tej samej grupywiekowej Prawie czarodziejki, któregobohaterki czytają pismo poświęcone magii„W .I.C.H” i same próbują się w magiębawić, ale ten wydaje się słabszy, natrętniewpisujący się w modę wywołaną HarymPotterem i chyba szkoda talentu pisarkina taką twórczość.62


Druga grupa książek Ewy Nowak adresowanajest do starszych czytelników,tych, którzy wchodzą w młodą dorosłość:Wszystko, tylko nie mięta, Diupa, Krzywe10, Lawenda w chodakach, Drugi, Michałjakiśtam , Ogon K ici układają się w cyklpowieści o rodzinie Gwidoszów, ich krewnychi przyjaciołach. Każda z nich poświęconajest jakiemuś kluczowemu problemowi:anoreksji, alkoholizm owi w rodzinie,wierności małżeńskiej itp. Sprawa jest takumiejętnie wpisana w atrakcyjną, pełnąniespodziewanych zwrotów akcję, że czytelniknie odbiera książki jako ostrzeżenia,ale utożsamiając się z bohaterem życzymu po prostu wyjścia z opresji, a przyokazji uczy się, jak z takich trudności w y­chodzić.Zaczyna się od powieści Wszystko, tylkonie mięta, w której poznajemy głównychbohaterów: rodziny Gwidoszów i Rybackich,jest też Weneta Kostrzewa - znakomitypsycholog.Mariusz Gwidosz to fizyk, były nauczyciel,teraz szukający z powodzeniem szczęściajako agent ubezpieczeniowy. Matka- Joanna, szalona wegetarianka, pracujew świetlicy i wieczorowo przygotowujedo wymarzonego zawodu psychoterapeutyi psychologa, czym też zadręcza rodzinę,czującą się nieustannie obiektem doświadczeńpsychologicznych.Ich syn Kuba jest już po maturze; przystojny,inteligentny, wprawny podrywacz,będzie lekceważył uczucia, dopóki nie zrobiwrażenia na Magdzie Różyckiej, nieprzeciętnejdziewczynie, niesprawnej fizyczniepo porażeniu mózgowym. Jest jeszczemłodzieńczo pyszałkowaty i zarozumiały,czasem działa zbyt impulsywnie,raniąc innych.W zderzeniu z m entalnością nauczycielkiwzruszającej się, że zaprosił „niepełnosprawną”dziewczynę na studniówkę,ujawni dojrzały, prawdziwy, już staranniewypracowany system wartości. CórkaGwidoszów, Malwina zaczyna naukę w liceum,to osoba wrażliwa, pełna kompleksów,prowadzących do anoreksji i pobytuw szpitalu. Wówczas wkracza do akcji nieprzeciętnababcia, będąca jedną z piękniejszychkreacji w całym cyklu, zaprzeczającąwszystkim stereotypowym w yobrażeniomo babci.Jest też Marysia, zabawna, nad wiek rozgarnięta- pięciolatka, zadręczająca wszystkichpytaniami. Wnosi ona niepowtarzalnyhumor i otwiera cały szereg świetnych postacidziecięcych stworzonych przez Ewę Nowak(bohaterka adresowanej do dzieci książeczkiŚrodek kapusty jest najpełniejszą z takichkreacji). A w zakończeniu pojawia się zabawniepodana informacja, że u Gwidoszówpojawi się czwarte dziecko.63


I są zwierzęta odgrywające zawsze znaczącąrolę w pisarstwie autorki Furteczek:kot o imieniu Pies, który byłby persem, gdybynie dachowiec, co stanął na drodze życiajego matki i pies Łapa z cechami boksera,labradora i wyżła.Mięta jest jednak głównie opowieścią0 anoreksji, młodych przed nią ostrzega,dorosłych uczy, jak ją rozpoznawać. Zaczynająsię w niej dwa ważne wątki snującesię przez wszystkie ogniwa cyklu: tusię zaczyna nawracający nieustannie jakomotto, czy rodzaj komunikatu wysyłanegodo czytelnika, motyw pieśni i wierszy JackaKaczmarskiego. i drugi niezwykle istotnywątek to dialog z Małgorzatą Musierowiczi Jeżycjadą. Leżącej w szpitalu Malwi-nie ojciec przyniesie kompletnie zaczytanyegzemplarz Idy Sierpniowej.Tylko nie mięta otwierająca cykl o rodzinieGwidoszów zawiera w sobie zarazemklucz do zrozumienia następnych tomów.Ma on charakter przesłania aksjologicznego,mówiącego, że w życiu człowieka najważniejszajest rodzina i ta najbliższa, i taczłowiecza, wszechogarniająca, dla którejważne jest każde istnienie. W tym przesłaniumieści się nauka o wartości życia i odwadzepokonywania przeszkód i trudności,które ono niesie.Znakomita jest też lekcja kultury EwyNowak. Jej bohaterowie młodsi i starsi nietylko czytają książki i prasę, ale także chodządo teatru, na koncerty, kochają Mozarta,oglądają wystawy i robią to entuzjastyczniei z wielką pasją.D rugą p o w ie ścią cyklu je s t D iupa.To dziwne imię należy do papugi, pięknej,wielkiej kolorowej Ary ararauny. Inteligentny,dowcipny ptak stanowi źródło nieustannegohumoru. Kto pamięta Doktora Dolittle1 Polinezję lub Azę z powieści ZbigniewaLengrena Borek, Topek i Aza, ten wie, jakwspaniałymi bohaterkami literackimi są papugi,przewrotne, pomysłowe, stanowiącekrzywe zwierciadło ludzkich poczynań. Jejzachowania i pomysły będą przyczyną zaskakującychzwrotów akcji.Rodzinie Rybackich oraz Diupie, znanaczytelnikowi, pani Weneta, zaaplikuje terapięprzez akceptację. Teraz czytelnik poznadokładniej rodzinę Rybackich. Wandę, nauczycielkęchemii, odkrywającą w sobie talentpisarski, kochającą komputer i piszącąw czasopiśmie dla młodzieży „Cogito”, orazjak się okaże w zakończeniu, autorkę Diupy,mądrą, ciepłą, wspierającą i jej męża - WaldemaraRybackiego - pasjonata majsterkowicza,rodzinnego i opiekuńczego. Pięknyjest w nim szacunek dla talentu żony i czułość,którą ją otacza.Naczelnym problemem Diupy jest alkoholizmw rodzinie. I tym razem pisarka tak64


prowadzi akcję, by pokazać, jak młoda bohaterka,Damroka, przezwycięża własnylos i uczy się zaufania do życia mimo domowegodramatu. Nie ma tu drastycznychopisów, jest ogromny takt i sympatia dladzielnej Damroki. Narrator jest dobrze zadomowionyw opisywanym świecie, przyjaznywszystkim, ma więcej doświadczenia,a przede wszystkim wiedzy psychologicznejniż bohaterowie, ale nie afiszuje sięze swoją wszechwiedzą. To jedna z najpogodniejszychpowieści w omawianym cyklu.Może to zasługa papugi, opisanej z wielkimznawstwem przyrodniczym, ale i poczuciemhumoru.Kolejne dwie powieści Krzywe 10 i Lawendaw chodakach opowiadają o rozpoznawaniuwłasnych uczuć. Obie wyprowadzająbohaterów z przestrzeni miejskiejw przestrzeń wakacyjną. Młodsi pojadą naMazury, starsi w podróż po Europie. Na Mazurach,w miejscowości Krzywe, spotka sięgrupa młodzieży na zaproszenie właśnierozwodzącej się pani Elżbiety, mamy W itka.Jego przyjaciele: Ala, Dominika, Milena,Michał, Hadrian są normalnymi młodymiludźmi, na pozór pogodnymi, otwartymi,ale przy bliższym poznaniu ujawniają swojebóle i kompleksy tak charakterystycznedla okresu dojrzewania.W czasie tych wakacji Ewa i Krzysztof,młode małżeństwo, zaprzyjaźnione z nastolatkamipozna pięcioletniego PiotrusiaNapłoszka (czytelnik zna go już z Mięty)z domu dziecka, który żuje rękaw bluzyi ciągle bawi się w pogrzeb, a teraz staniesię ich synkiem. Nic się tu specjalnegonie dzieje. Są przejażdżki łodzią po je ­ziorze, spacery po lesie, zwykły wakacyjnyczas. Przeżywane przygody m ają bowiemwym iar psychologiczny, są rozpoznawaniemwłasnych uczuć i uczeniem się drugiegoczłowieka.Podróżą w głąb siebie jest także Lawendaw chodakach opisująca w spólnąwędrówkę po Europie, jadących do Hiszpaniidwóch zakochanych par, których młodszerodzeństwo jest właśnie na Mazurach.Magda Różycka i Kuba Gwidosz już są narzeczonymi,a Damrota Czerdesz i WiktorRybacki wkraczają na początek wspólnejdrogi. Sama wycieczka znaczona jedynienazwami państw, rzek, miejscowości, muzeamijest pretekstem, właściwym zagadnieniemjest sprawdzian relacji ty-ja, dlategosprzeczki, kłótnie, rozmowy, opisy trudnejcodzienności z drugą osobą, zabierająwięcej miejsca niż opisy krajobrazów i zabytków.W kolejnym tomie cyklu zatytułowanymMichał jakiśtam rodzina Gwidoszów oglądanajest oczami Edyty, która musi opuścićrodzinną Łomżę i zamieszkać w Warszawiez wujostwem, bo skompromitowałarodzinę; przez nią kolega próbował popełnićsamobójstwo. Kuba z M agdą już sąmałżeństwem i m arzą o dziecku, Malwinastudiuje we Frankfurcie, a Gwidosz seniorma bardzo dobrą, choć absorbującą pracę.Edyta to wrażliwa, inteligenta dziewczyna,która świat ogląda przez pryzmatwłasnego cierpienia i konfliktu z własnymojcem, najmniej sympatycznym bohateremw powieści. Satrapa, bez poczuciahumoru, zadufany w sobie, wierzy wszystkimw koło tylko nie własnej córce. Potrafiuderzyć kilkunastolatkę w twarz, zanimwysłucha jej racji.Gwidoszowie są bohaterami oryginalnymi,duchowo nieco spokrewnionymi z Borejkami.Czytane przez nich książki stanowią ważny klucz do zrozumienia psychikibohaterów.W Michale jakim śtam zaprezentowanazostała cała galeria typów dziewcząt i chłopców,wszyscy oni dzięki Wenecie Kostrze­65


wie zaczną rozumieć własne zachowania.To ona oraz Wanda Rybacka pomogą młodym,zagubionym osobom odzyskać kontaktz rówieśnikami, rodzicami, dorosnąći zrozumieć swoje życie.We współczesnej literaturze dla młodzieżyobserwujemy powrót mody na pisaniepamiętników. To zjawisko nie tylko literackie,ale także psychologiczne i socjologiczne(blogi też są rodzajem pamiętników)jest tym bardziej interesujące, że piszą jenie tylko dziewczęta, ale także chłopcy, równiedelikatni jak dziewczęta, często bardziejnieśmiali i zagubieni.I pamiętnik także jest obecny w pisarstwieEwy Nowak, to Drugi, jedna z najlepszychjej książek. Narracja biegnie w niejw dwóch, komplementarnych wobec siebienurtach. Trzecioosobową prowadzi narratoruczestnik wydarzeń; pamiętnikarską- można by powiedzieć wewnętrzną, Hadrianw swych dwóch pamiętnikach. Jedenz nich prowadzony jest dla matki, drugi dlasiebie. Ten pierwszy jest inteligentną grąz matką, przekazuje w niej chłopiec te informacjeo sobie, które mają kształtować w jejoczach jego obraz, sterować nią, podsuwaćjego życzenia, wprowadzać ją w błąd. Jeston ukrywany między doniczkami, a pomysłzrodził się wówczas, gdy chłopak zorientowałsię, że matka po kryjomu czyta jegonotatki. Drugi pamiętnik, ten prawdziwy jestzakodowany w komputerze i tam Hadrianjest sobą, wrażliwym, pełnym kompleksówchłopcem. Hadrian stale słyszy, że jest „drugi”:drugi syn, drugi chłopak i to pogłębiaw nim poczucie niższości.Ewolucja postaci tak często spotykanaw powieściach Ewy Nowak i tym razemprowadzi do odkrycia w ludziach dobra, nieczyni jednak tego ani w sposób łatwy, anibanalny, często prowadzi ich przez trudnedoświadczenia i każe poznać bolesną prawdęo samym sobie.Ostatnia powieść z tego cyklu to OgonKici, zarazem chyba najpoważniejsza z książeko Gwidoszach i „okolicy”. Porusza onaproblem uczciwości i zdrady, pragnienia realizacjiwłasnych marzeń nawet kosztem rozbiciacudzego małżeństwa.Ania, zwana przez rodziców Kicią, ma18 lat i zakochuje się w kierowniku obozusurvivalowego, przyjacielu swego ojca,dwadzieścia pięć lat od niej starszym, DawidzieKaliskim, zwanym „Wodzem”. Znającjego żonę, Elżbietę, i synka, Jaśka, odczuwawprawdzie wyrzuty sumienia, ale one niepowstrzymują jej w niczym. Jest pewna, żekocha „Kalisza” dojrzałym, głębokim uczuciem.Sama pochodzi z takiej rodziny, którapowstała na gruzach wcześniejszego małżeństwajej ojca, uwiedzionego przez szesnastoletniąJustynę, teraz matkę Kici.66


Fabuła niby banalna, jak z literaturypopularnej lub telewizyjnego serialu, alejej rozwinięcie nie jest banalne. Kicia niszczywszystko, co wcześniej było wartościąw jej życiu - odrzuca harcerstwo, będącedla niej tak ważne i zawodzi kolegę, z którymmiała organizować obóz i niszczy teżsamą siebie. Zakochana, idealizuje Dawida,którego narrator, zdystansowany, leczprzyjazny, oraz inni bohaterowie powieści,konsekwentnie kompromitują, ukazując, jakmanipuluje ludźmi. Przyjazd na obóz żony„Wodza”, Elżbiety Kaliskiej, która o wszystkimwie i zna doskonale skłonności męża domłodych dziewczyn stanie się okazją do kolejnejkompromitacji „Kalisza”. Kaliska jestmądrą prawą kobietą, Ania jest tego świadomai tym bardziej jej nie lubi. Pisarka nieskonstruowała typowej opozycji: stara, zaniedbana,nieczuła żona contra śliczna,uczuciowa dziewczyna. Elżbieta jest atrakcyjną,bardzo sympatyczną kobietą, odnoszącąsię do Ani z prawie macierzyńskączułością. Widzimy całą udrękę bohaterki,jej wewnętrzne miotanie się między świadomościątego, że to „niedobra miłość”, żechce swoje szczęście zbudować na cudzejkrzywdzie - a bezradnością wobec siły swegouczucia. Ania/Kicia nie jest sentymentalną,głupiutką nastolatką, przed miłościąi przed sobą w końcu ucieknie z obozu. Wieleważnych pytań wpisała Ewa Nowak w tęksiążkę. Nie dała w niej prostych odpowiedziani łatwych rozwiązań, ale bardzo wielespraw do przemyślenia.Wszystkie powieści Ewy Nowak ciesząsię niesłabnącym powodzeniem czytelniczym,akcja biegnie w nich wartko, od wydarzeniado wydarzenia, czasem jest dynamiczna,pełna niespodziewanych zwrotów,czasem refleksyjna, nigdy nie nuży.Wydarzenia, misterne intrygi miłosne, czasemwzruszająco naiwne, czasem ocierającesię o dramat, nadają powieściom dobregotempa, czynią je intrygującymi, czasemtajemniczymi, niekiedy wzruszającymi.o problemach psychologicznych związanychz wchodzeniem w dorosłość Ewa Nowakpisze mądrze, z wrażliwością i znakomitympoczuciem humoru.Jej pisarstwo przepojone jest też wielkąmiłością do przyrody. Wszyscy bohaterowiekochają zwierzęta, a ich obecność dodajeksiążkom humoru i uroku. Psy i koty, rasowei znajdy, piękna Ara i zwykłe ptaki, nawetżaby są prawdziwie młodszymi braćmiczłowieka i wnoszą do książek pogodnynastrój. Jest wielki labrador Kida, mała Fifka,co zginęła pod samochodem, domowaszczurzyca Jota, inteligentny Buster, wziętyze schroniska, Kandra - ogromny terierrosyjski. Stosunek do nich jest testem nawewnętrzną prawość człowieka i jest w tym67


swoisty franciszkanizm. Wzruszający jestw Drugim opis ratowania bocianiego pisklęcia,które wypadło z gniazda, przejmującoopisane zostało misterium narodzin cielakai zachwyt Doni przypominający reakcjęKrysi z Wańkowiczowego Ziela na kraterze.Są spacery w towarzystwie ptakówi piękne krajobrazy Tatr i Mazur, odkrywaneprzez młodych bohaterów w zachwyceniu,przeżywane mocno, z całą siłą młodzieńczegoistnienia.Powieściopisarstwo Ewy Nowak cechujewielka kultura literacka. Jej bohaterowiem ówią żywym, młodzieżowym językiem,ale nie używają wulgaryzmów, jeśli, to bardzorzadko i wtedy, gdy są sytuacyjnie uzasadnione,natomiast posługują się własnymkodami, wnoszącymi do powieści oryginalnyhumor, ale zrozumiałymi tylko dla osóbz ich świata. W słownictwie też bohaterowieujawniają świat wartości. Wika łudzącaDaniela swymi uczuciami myśli „To nieuczciwe”,a ojciec Malwiny i Kuby powie,że chciał swoje dzieci wychować na porządnychludzi. „Nie wolno się bawić drugimczłowiekiem” - powie surowo babciado Malwiny.Na tle współczesnej literatury dla młodzieżypełnej tragedii, patologii, nawet brutalności,powieści Ewy Nowak w ydają siędziwnie czyste, jasne, wolne od drastycznościi wulgarności. Autorka nie epatujeczytelnika złem, ale swych młodych i dorosłychbohaterów stawia w obliczu tych samychwartości. Jest w tych książkach w iaraw to, że ludzie są w gruncie rzeczy lepsiniż się w ydają i jest radość życia, któraudziela się nawet najsmutniejszemu czytelnikowi.1Por. D. Świerczyńska-Jelonek: Światpachnie miętą. „Nowe książki” 2002, nr 9, s. 34.Idem: Lawendowy dydaktyzm. „Nowe książki”2004, nr 8, s. 43-44; Idem: Chłopak Beaty.Ibidem, s. 44.2 E. Nowak: Cztery łzy. Warszawa 2004, s. 88.WSPOMNIENIAZ ZATOPIONEGO KRÓLESTWAJoanna PapuzińskaBRZECHWA I JADni Oświaty, Książki i Prasy w roku 1952zapowiadały się na Ochocie bardzo okazalei hucznie. Na zapleczu szkoły imieniaKołłątaja wzniesiono estradę, wokół którejzgromadziły się dzieci z różnych szkół.W programie były niezliczone występy i inscenizacjepoświęcone głównie pochwalenowej rzeczywistości, dzięki której dzieciludu pracującego miast i wsi mogą dziśczytać piękne książki i uczyć się w szkole.Kluczowym punktem tej wielogodzinnej uroczystościbyło zaś spotkanie z prawdziwym,żywym autorem - poetą Janem Brzechwą.Dla porządku dodam jeszcze, że wsparciemdla całego tego przedsięwzięcia była pięknamajowa pogoda - słońce, miły wietrzyki zieleniejąca roślinność. Liczni wykonawcyi widzowie tłoczyli się wokół estrady, kontrolowaniprzez podenerwowane panie nauczycielki,które dyrygowały ruchem.68


W ten oto sposób stałam się dziecięciemopatrznościowym, które niemal samodzielniewypełniło punkt programu skupiony wokółwizyty Brzechwy własnymi popisami. Nieuszło to uwagi poety, który, nieświadom, żemoje liczne występy wynikły jedynie z powodunagłej konieczności, obdarował mnieżartobliwym komplementem:- Ty chyba znasz więcej moich wierszyna pamięć niż ja sam...Pochwała ta dodała mi skrzydeł, więczwierzyłam się panu Janowi, że równieżpiszę wiersze i że bardzo chciałabym, abyon je przeczytał. I co powiecie? Poeta wyciągnąłkalendarzyk i bez ociągania w y­znaczył mi termin domowej wizyty kilkadni później!I tak oto dnia 4 czerwca 1952, stanęłamprzed drzwiami jego domu, który mieścił sięRys. Eryk Lipińskibodajże na Mianowskiego, maleńkiej uliczcepomiędzy Raszyńską a placem Naruto­Zaliczałam się do grona wybrańców wytypowanychdo recytacji wierszy Brzechwy, wicza. Na moje spotkanie wybiegł czarny,które miały wzbogacić spotkanie z poetą kudłaty piesek, przeraźliwie szczekając.i wykazać, jak jest on znanym i lubianym autorem.Nadchodziła chwila przybycia pisa­w życiu nikogo nie ugryzł! - zawołał poeta- Nie bój się, ten pies jeszcze nigdyrza, kiedy nagle okazało się, że gigantycznamachina imprezy zaczyna zgrzytać i gro­Co było dalej, tego moja pamięć już taki zaprosił mnie do wnętrza.zi katastrofą, brakowało bowiem niektórych dokładnie nie zanotowała. Dziś żałuję, żerecytatorów. Do Lenia, Kataru, Stasia Py- nie spisałam wszystkich wrażeń na gorąco.Pamiętam jednakże, że Brzechwa po­talskiego i innych jeszcze bardzo ważnychwierszy. Czy w ogóle się nie zjawili? Czy traktował mój zeszycik z wierszami z całąmoże zwagarowali pod wpływem kuszącej powagą, przestudiował go, że rozmawialiśmyprzez chwilę o rymach - tych udanychpogody? O tym nie mam pojęcia.Podczas gdy organizatorki miotały się i tych kiepskich - no i że powiedział mi, jakbyz żalem, coś, czego wówczas nie zrozu­nerwowo w poszukiwaniu nieobecnych -a pamiętajmy, że nie było wówczas telefonów,nie tylko komórkowych, ale niemal pisała w stylu Konopnickiej.miałam zupełnie: że on by wolał, bym nieżadnych i nawiązanie kontaktu z przedstawicielamiszkół było zupełnie nierealne - nieniu szkół poetyckich i literackich spo­Nie wiedziałam wówczas jeszcze o ist­nagle, pod wpływem jakiegoś niepojętego rów, więc zdanie to było dla mnie zupełniedo dziś impulsu, oświadczyłam:niepojęte. Konopnicka, podług znanych mi- Ale ja te wszystkie wiersze umiem! ze szkoły kryteriów, znajdowała się w pobliżusamego szczytu literackiej Mogę sama powiedzieć!hierarchii.69


Rys. Andrzeja StopkaCóż zatem mogło być lepszego niż pisaćtak jak ona?Rozmowa trwała dosyć długo (dziś domyślamsię, że uprzejmy pan Brzechwamógł mieć niejakie kłopoty z pozbyciemsię z domu młodocianej adeptki wierszoklectwa).Na pożegnanie dostałam książkęz dedykacją. Była to Bajka o carze Sałtanie,0 jego synu sławnym i potężnym bohaterzeksięciu Gwidonie Sałtanowiczu i o pięknejksiężniczce łabędzicy Aleksandra Puszkinaw przekładzie Brzechwy. Sfatygowany1poklejony jej egzemplarz przechowuję dodziś. Widnieje na nim dedykacja:JOANNIE PAPUZIŃSKIEJMAŁEJ POETCEZ POZDROWIENIEMJAN BRZECHWAObdarowana takim poetyckim certyfikatemwróciłam dumnie do domu i na tym wyczerpałasię moja osobista znajomość z JanemBrzechwą. Nigdy już więcej nie miałammożności zetknąć się z poetą, ani z nimporozmawiać.Ale przecież obcowałam z Brzechwą odnajmłodszych lat do późnej dorosłości. Czytanomi jego utwory, wkrótce też czytałamje sama, a potem czytałam innym. WierszeBrzechwy wybiegały z kart książek i przenikałydo naszej domowej mowy. Nie był on,oczywiście, autorem jedynym, lecz jednymspośród wielu, ale niewątpliwie zajmowałmiejsce uprzywilejowane.Czytanie młodszemu bratu stało się rychłojednym z moich rodzinnych serwitutów,z czasem tak już zwyczajnym, że niktmi go nie musiał przykazywać, ani zlecać.Tu właśnie władał niepodzielnie Brzechwalecz bardziej niż wiersze fascynowały nasdłuższe opowieści epickie, poematy - naich czele Pan Drops i jego Trupa oraz Baśńo korsarzu Palemonie. Pchła szachrajka wydana,jak pamiętam, w osobnej książeczce,podobnie jak Szóstka oszustka. Upajaliśmysię szczególnie Palemonem: „Pokładpusty, burta pusta, a przez burtę falachlusta/.../ale tuż koło południa pokład naglesię zaludnia/.. ./ukazuje się załoga buntowniczai złowroga” - powtarzaliśmy w nieskończoność.Podobnie ja k większość dzieci w naszymczytającym domu Tomek bardzo szybkoopanował sztukę samodzielnej lektury,ale nie zakończyło to naszej znajomościz wierszami Brzechwy. Jego pilnie studiowanatwórczość - dzięki staranności ojcadocierały do nas wszystkie kolejne tomiki,jakie się ukazywały - należała wyłącznie donas i nie tylko zapadała w pamięć, dziękiniezrównanej muzykalności i rytmowi wierszai budzącym podziw rymom. Stała się teżczęścią naszego dwuosobowego kodu językowego,który sprawiał nam wiele uciechy,pozwalał bowiem porozumiewać się w sposóbniedostępny dla innych. Powiedzonkaw rodzaju „ach, bo w życiu to najgorsze, gdysię śledź zadaje z dorszem” czy:„poniedziałek ju ż od wtorku poszukujekota w worku” albo „ach Filipie, trzeba znać70


się na dowcipie”, „panie sumie, w sumie panniewiele umie” nabierały tajemnych, tylkodla nas - jak nam się wydawało - dostępnychznaczeń. Niektóre z nich jeszcze dodzisiejszego dnia funkcjonują w naszej rodzinnejmowie: „czy dziura czy też woda, todla nich nie przeszkoda” mówi się o natrętnychgościach.Brzechwa urzekał nas jeszcze chybai tym, że jego utwory zawierały pułapki myślowe,stawiające przed czytelnikiem intelektualnewyzwania, zmuszające do sceptycyzmui lekturowej czujności. z lubością prowadziłon naiwnych czytelników w „rajskądziedzinę ułudy”, a potem burzył swoje konstrukcje,nieraz sprowadzając je do rozwiązańzupełnie trywialnych, pozostawiając odbiorcęw wielkim osłupieniu. Wyznać tu muszęszczerze, że mój brat Tomek, choć sporomłodszy, lecz znacznie mnie przewyższającybystrością umysłu, rychło stał się mistrzemw wychwytywaniu tych pułapek, dostrzeganiuich perwersyjnego humoru. Może dlategoon został w przyszłości fizykiem jądrowym,a ja - zaledwie dziennikarką i poetką?Spoglądając na twórczość Brzechwy jużz perspektywy dorosłej, biorąc pod uwagęchronologię jego utworów można zauważyć,że o ile Brzechwa przedwojenny, tenod Kaczki-Dziwaczki i Igły z nitką kontentowałsię absurdalnym humorem w typie brytyjskichnurseries, o tyle po wojnie, w latachczterdziestych jego ulubionym motywemczy nawet częścią literackiego/artystycznego/programustaje się iluzja artystyczna,kreowanie autodystansu do własnych tekstów,stanowiące jakby scenariusz literackiejedukacji czytelnika. Pojawiają się bajeczkitypu Munchhausenowskiego: Szóstka-oszustka,a następnie bardziej rozbudowanajuż fabularnie Pchła szachrajka,nawiązujące do sowizdrzalskich motywówwydrwigrosza i łgarza. Obok nich lokuje sięprzedziwna szkoła profesora Kleksa, którarozpada się przed oczyma czytelnika, abyw końcu okazać się snem śnionym przezAdasia Niezgódkę w gabinecie pisarza. Fascynującapirackimi i marynistycznymi motywamihistoria korsarza Palemona ujawniaw zakończeniu swoją niewiarygodność: królewiczeokazują się postaciami z talii kart,gdyż założycielska postać baśni Król FafułaCzwarty bardzo lubił grywać w karty i zamykasię wzniesieniem toastu:Czterech króli piję zdrowiekarowego, kierowego,pikowego, treflowego!Dodajmy do tego motywy pomniejsze:Babulej z Babulejką którzy odbywają podróżrozpadającym się stopniowo pojazdem,archaiczną taradejką z jakichś pra-sar-mackich czasów, tracąc stopniowo konia:[...] jeśli kuleć chcesz, to kulej,rezolutnie rzekł Babuleji zostawił konia w tylekoła, resztę bryczki i kończąc szczęśliwiewyprawę na samym tylko bacie:[...] więc na bacie siedli wierzchempojechali. a przed zmierzchembyli już na Łysej Górzei na koźlej siedząc skórzezajadali mak z olejemBabulejka z Babulejem.Iluzjonistyczna scenka z programu cyrkowegoTomka Dropsa, w której ślimaki myszka tw orzą wirtualną piramidę, wspinającsię na siebie na zmianę, staje się podstawąsukcesu artystycznego trupy panaDropsa i wydaje się dowodzić, że spragnionazłudzeń publiczność zawsze i wszędziebędzie istniała.W tych samych powojennych latach nałamach „Kuźnicy” i innych szacownych pismwykuwały się ideowe zręby socrealizmu.Nie było w nim miejsca ani na żart, ani na literackąiluzję. Literatura miała być niezbroj-71


nym ramieniem reżimu, pisarze - inżynieraminaszych dusz, nawet baśń musiała byćprzystrojona w szaty jedynie słusznej ideologiii służyć klasowej walce. Istotnie, dlaopisu niedoli ludu pracującego lepiej nadawałasię poetyka Marii Konopnickiej niźlizwariowane wiersze Brzechwy.Ale i obóz tradycji literackiej odnosił sięnieufnie do wierszy Brzechwy. Opracowanaprzez Irenę Skowronkówną (późniejsząSłońską) Antologia polskiej literatury dziecięcej1zawieraliczne przestrogi przed twórczościąBrzechwy, zarzucając mu nieliczeniesię z psychiką dziecka, wymaganie odniego rozumowania, „do którego nie jest onojeszcze zdolne”, traktowanie literatury wyłączniejako rozrywki, sprowadzanie jej do„bezmyślnej gadaniny, pozbawionej wartościowychtreści”, a zwłaszcza nadużywanie„motywów matrymonialnych”.Autorka przyznaje, że „z książek Brzechwymożna wybrać niewielką ilość wierszy,które stanowią naprawdę dobre utworydla dzieci”, kończy jednak swój wywódkonkluzją, że twórczość ta „wniosła pewneniebezpieczeństwo do dziecięcej literatury,zachwiała bowiem jej równowagę” na rzeczksiążek, w których „zadania wychowawczezostały z góry odrzucone”.Dodam tu jeszcze, że z równą surowościąautorka wstępu rozprawia się z twórczościądla najmłodszych Kornela Makuszyńskiego,nieco łaskawiej traktując Tuwimai stwierdzając, że w jego twórczościdla dzieci „nie wszystkie utwory są wybitne,lecz kilka jest doskonałych”2 .Kuriozalnym, lecz jakże często i długopowtarzanym argumentem krytycznymbyło obciążanie Tuwima i Brzechwy winąza twórczość naśladowców i kontynuatorównurtu.Były to lata ostrych sporów literackicho kształt literatury dla dzieci: prawdziwa wojnamiędzy „dydaktyzmem” a „artyzmem”.Brzechwa, jako w ybiegający przed szeregartysta słowa był częstym celem atakówi przyznać trzeba, bronił się zaciekle,nie przebierając w słowach: Irenę Skowronkównąnazwał „panią Gawronek”, składałteż szydercze wierszyki z fragmentówróżnych „pedagogicznych” autorek, dowodząc,że nie różnią się one od siebie niczym,że można je dowolnie kompilowaći nikt tego nie zauważy. Symbolicznym określeniemprostego, sielskiego, opowiadającegopouczające treści i naiwnie rymowanegowiersza było właśnie „pisanie pod Konopnicką”.Ale my, dziecięcy czytelnicy, nic nie wiedzieliśmyo tych sporach. A gdybyśmy nawetwiedzieli, też byśmy nie zrozumieli o cochodzi. Podobały nam się różne wiersze,w naszych pluralistycznych literackich gustachspokojnie mieścili się i Konopnicka,i Brzechwa, i Januszewska, i Tuwim, i Porazińska,i Themerson i wielu jeszcze innych,znacznie pośledniejszych autorów. Irracjonalnepomysły literackie Brzechwy skłaniałynas do intelektualnej czujności i czytelniczegowysiłku. Dzięki temu, jak sądzę,udało nam się zachować resztki zdrowegorozsądku wobec napływających corazszerszą falą tekstów o Sześcioletnim Planie,wodzach rewolucji i zwycięskim kolektywie,których było coraz więcej, a którychautorzy nikomu dziś nie w adzą i nikt ich -w przeciwieństwie do Brzechwy - nie napastujei nie odbiera im ulic ani szkół.Jesteśmy chcąc nie chcąc dłużnikamiBrzechwy, wszyscy - od najstarszych donajmłodszych - wierni przyjaciele czy choćbywierni czytelnicy. Mało kto bowiem dawałz siebie tak wiele ja k Brzechwa, a dobra,którymi szafował, wymierne są w wartościachnajcenniejszych i najmniej poddającychsię działaniu czasu. - pisał Antoni72


Marianowicz we wstępie do tomu wspomnieńAkademia pana Brzechwy3. Z pełnymprzekonaniem podpisuję się pod tymisłowami.1 I. Skowronkówna: Antologia polskiej literaturydziecięcej, Warszawa 1946, PaństwoweZakłady Wydawnictw Szkolnych. Mimo zapisu1946 na stronie tytułowej, notka drukarni zawieradatę podpisania do druku 6 X 1947, równieżimprimatur Ministerstwa Oświaty pochodzi z roku1947; może zatem antologia była opublikowanarok później.1 Antologia... op.cit., Wstęp. Wszystkiecytaty zaczerpnięte ze s. 30-32.1Akademia pana Brzechwy. Wspomnieniao Janie Brzechwie: pod red. A. Marianowicza,Czytelnik, Warszawa 1984.PRZEKRACZANiE BASNiDominika Dworakowska-MarinowLiTWOS JAKO BASNiOPiSARZ1(KiLKA UWAG NA TEMATWYBRANYCH BASNi HENRYKASiENKiEWiCZA)Co więcej, Sienkiewiczowskie baśnie -stosownie do, sformułowanej przez autorówSłownika terminów literackich, definicji pojęcia„baśń” - utrwalają w sobie zasadniczeelementy ludowego poglądu: wiarę w nieustającąingerencję mocy pozaziemskich,antropomorficzną wizję przyrody, niepisa-W 1970 roku na polski rynek księgarskitrafił opracowany przez Tomasza Jodełkę-BurzeckiegoSienkiewiczowski tom pt.Baśnie i legendy. Niestety, nie wszystkie,zamieszczone w tym zbiorze baśni i legendutwory, choć określone przez T. Jodełkę-Burzeckiegonazwą „baśń”, są nimi w rzeczywistości.W związku z tym, w niniejszym artykuledokonam prezentacji zaledwie czterechbaśni autora Trylogii.Teksty: Bajka, Sabałowa bajka, U bramyraju i utwór pt. Czy ci najmilszy? uznać możnaza odpowiadające w pełni wzorcowi gatunkowemui zdefiniować precyzyjnie jakoniewielkich rozmiarów utwory o treści fantastycznej,nasyconej cudownością [...], ukazującedzieje ludzkich bohaterów swobodnieprzekraczających granice między światempoddanym motywacjom realistycznyma sferą działania sił nadnaturalnych2.73


cenzji tomiku poezji pt. Trójlistek LudwikaNiemojewskiego. Trzeba umieć pogodzićdar zaciekawienia, łatwość, prostotęz poprawnością i dobornością wyrażeń,8-kontynuował pisarz - boć przecież zależybardzo na tym, żeby dziecko i zrozumiałowszystko, i spotkało się od razu z dobrymiwzorami językowym i9.Sądzę, że z dbałości o językowe kształcenienajmłodszych, a także z troski o obecnośćw literaturze dziecięcej między innymiwartości artystycznych, poznawczych i wychowawczychwyrosło baśniopisarstwo autoraWirów.12 marca 1912 roku Henryk Sienkiewicznapisał Bajkę, którą zamieścił w albumieswojej małej przyjaciółki, panny WandyUlanowskiej10.W tekście występuje konwencjonalnymotyw nowo narodzonej księżniczki, obsypywanejdarami przez wróżki. Ze względuna znikomość i nietrwałość upominków: urodyne norm y moralne, ideały więzi społecznychi sprawiedliwych zachowań3.i bogactwa, królowa czarodziejek ofiarujecórce księcia niezwykły dar - dobroć.O ile wspomniany wcześniej T. Jodeł- Posługując się stylizacją baśniową, pisarzka-B urzecki zaproponow ał tem atycznyukład Sienkiewiczowskich tekstów i sklasyfikowałje w następujący sposób: baśniestarożytne4, baśnie o treściach aktualnych5oraz baśnie - przez twórcę wstępu i przypisówdo książki pt. Baśnie i legendy - nienazwane,o tyle autorka tej niewielkiej pracywyszczególniła: parabole6 (np. Sąd Ozyrysa,H.K.T.) oraz baśnie głoszące uniwersalneprawdy. Na te ostatnie skieruję uwagęw dalszym ciągu artykułu.Zanim jednak przypomnę czytelnikomwybrane baśnie Litwosa, to najprzód podamw dosłownym brzmieniu jego wypowiedźna temat uzdolnienia do pisarstwadla najmłodszych.Talent pisania dla dzieci je st osobnymtalentem7 - wyjaśniał H. Sienkiewicz w restępowaniuprzekonuje, że kierowanie się w po­życzliwością dla otoczenia jestznamieniem człowieczeństwa, ba, skłonnościązawiadującą nawet miłością.Innym utworem z podobnym wydźwiękiemjest baśń pt. Czy ci najmilszy?W niej mówi się o głębokim przywiązaniumatki do syna, Jaśka, który w miaręupływania czasu zapomniał o kochającejgo rodzicielce i rodzimej tradycji. Za okazanąniewdzięczność, uboga matka odpłaciłaJaśkowi bezgranicznym oddaniem i skromnymdatkiem.Równie uniwersalną prawdę zawieraSabałowa bajka (1889). Jej tytułowy bohater,góral podhalański, Jan Krzeptowski(1809-1894) zaznajamia siedzących wokółogniska słuchaczy z opowieścią o nowotar­74


skim gaździe, który na lata uwięził śmierćw pniu drzewa.Po dość długim czasie oswobodzonakostucha, biorąc odwet za upokorzenie,uśmierciła licznych mieszkańców Zakopanego,Białego Dunajca i Chochołowa.W końcu, zbierająca krwawe żniwośmierć natknęła się na swej drodze na biednąwdowę z dziećmi. Pełna współczucia dlaniedoli kobiety, kostucha zasięgnęła radyJezusa, który - i po zgonie wdowy - obiecałmieć w pamięci siedmioro jej sierot.Zaskakująca jest nie tylko pointa Sabałowejbajki; w równej mierze interesującyjest fakt, że uwieczniający gawędziarzai przewodnika tatrzańskiego, Sabałę - utwórH. Sienkiewicza był jedną z pierwszych próbwprowadzenia do polskiego piśmiennictwagwary podhalańskiej11.Na zakończenie chciałabym przypomniećczytelnikom tekst pt. U bramy raju.Rozpoczynająca się zwyczajową onomatopejąpuk, puk (s. 169) baśń przedstawia,za pomocą zjawiska stylistycznego,którym jest animizacja, Miłość i jej trzy córki:Sprawiedliwość, Litość i Prawdę.Odrzucone - przez pożądających pieniędzyi zysków skąpców - niewiasty ubolewają nad chciwością przemysłowców, bankierówi kupców.W tym utworze H. Sienkiewicz równieżprzekazał czytelnikom niezgodne z ustalonymiprawidłami treści, których ukrytegoznaczenia łatwo się domyślić.Otóż najgłośniej z Miłości, Sprawiedliwości,Litości i Prawdy szydziła, obok Berlinai Francji, carska Rosja!Rekapitulując. Eksponujące takie wartości,jak: dobro, miłość, sprawiedliwośći prawda baśnie Henryka Sienkiewicza tworzą- jak mniemam - trwałą podstawę dopierwszych dziecięcych poszukiwań porządkuświata12.Autor Trylogii, prezentując między innymiwartości moralne, poznawcze i społeczne,uwydatnił w swoich baśniach jednąz wielu funkcji literatury, a mianowicie:upowszechnianie wartości, a w związkuz ich szerzeniem - wypowiadanie wartościującychopinii. A ich spójność, i w dobieobecnej, zależy przecież w dużej mierze odprzyjętych przez młodych czytelników postaworaz od wytrwałości dzieci, aby je zachować,mimo wielu destrukcyjnych czynników13.Rys. Karol PrechtLITERATURAGołaszewska M.: W poszukiwaniu porządkuświata, Warszawa 1987.Kuliczkowska K.: Wielcy pisarze - dzieciom(Sienkiewicz i Konopnicka), Warszawa 1964.H. Sienkiewicz: Baśnie i legendy. Wyboru dokonał,wstępem i przypisami opatrzył T. Jodełka-Burzecki,[b.m.w.j 1970.Słownik terminów literackich. Pod redakcją J. Sławińskiego,Wrocław [i in.j 1976.75


1 W artykule powtarzam niektóre poglądy,które wypowiedziałam podczas sesji naukowej nt.Henryk Sienkiewicz. Tradice-soucasnost-recepce(13--14 XII 2005), zorganizowanej w Ostrawiez okazji setnej rocznicy przyznania Litwosowiliterackiej Nagrody Nobla.2 Hasło: baśń, [w:] Słownik terminów literackich.pod red. J. Sławińskiego, Wrocław [i in]1976, s. 47.3 Tamże.4 H. Sienkiewicz: Baśnie i legendy, wyborudokonał, wstępem i przypisami opatrzyłT. Jodełka-Burzecki, [b.m.w.] 1970, s. 15. Cytatypochodzą z tego wydania.5 Tamże, s. 16.6Alegoriom narracyjnym podporządkowałampierwszą część wygłoszonego w Ostrawie referatu.7 Cyt. za: K. Kuliczkowska: Wielcy pisarze- dzieciom (Sienkiewicz i Konopnicka), Warszawa1964, s. 19.8 Tamże.9 Tamże.10 Wanda była pierwszą czytelniczką powieściW pustyni i w puszczy.11 H. Sienkiewicz, op. cit., s. 20.12 Por. M. Gołaszewska: W poszukiwaniuporządku świata, Warszawa 1987.13 Mam na myśli chaos medialny, relatywizacjęwartości, przemijające mody w polonistycznejedukacji etc.ROZMOWA GULiWERAPODZiELiĆ SIĘ ZACHWYTEMO CYKLU c z t e r y poR Y BAś NI*z W ło d zim ie rzem d u le m b ąro z m a w ia WOJCIECH LIGĘZAWojciech Ligęza: Skąd pomysł Czterechpór baśni i jak się ten tytuł tłumaczy?W łodzimierz Dulemba: Pomysł b y ł.dwuwarstwowy. Dyrektor wydawnictwa Jedność,ks. Leszek Skorupa, zaproponował minapisanie bajek dla dzieci. Warunek był jeden:muszą to być bajki na cały rok. Skorotak, to powinno ich być aż 365! i poczułemsię tak, jakbym stanął u stóp Mount Evere-stu. Ale jeśli tę ogromną górę podzieli sięna „kawałki”, to mija strach przed wspinaczką . bo to już tylko 4 * na R y s y . nie, niżej,na przykład na Giewont. Druga połowa pomysłunależała już do mnie. Otóż jeśli dookołakalendarza, to przez cztery pory roku.W taką podróż można się w y b ra ć . nie ruszającsię z miejsca. Usiadłem więc przedkomputerem i przez rok i trzy tygodnie samsobie zmieniałem pejzaże, bo akurat latozacząłem pisać z im ą .W. L.: Czy w pisaniu dla dzieci przydajesię obcowanie z poezją?W. D.: Wydawca życzył sobie, by byłato książka prozatorska. I taka jest, ale przecie ż . lisa nie da się przefarbować tak dokońca (śmiech). Nie tylko cały świat przedstawionywidziany jest przez pryzmat poetyckiegoszkiełka, ale i kilka utworówz pełnym rozmysłem jest stricte poetyckich.Z prostego powodu: bardzo chciałemzamieścić piosenkę na Dzień Matki. Byłobyźle, gdyby ten utwór pojawił się jako je ­dyny w tomie Wiosna, i w całym czworoksięgu,więc „podprowadzany” jest przezinne okruszki wierszowane we wcześniejszychtomach.W. L.: Pisarz nie startuje z punktu zerowego.Nie ma rady, powinien odnieść siędo długiej tradycji literatury dziecięcej. Jakwidzisz tę kwestię?76


W. D.: Tradycja jest w nas. Nawet gdybyśmyo niej nie pamiętali, to ona samaprzypomni o sobie. I to jak. Skąd mogłemwiedzieć, że bajka o bocianie i lisie, którąopowiadała mi Mama, jest bajką Ezopa! Tobyło dla mnie bardzo nostalgiczne odkrycie,bo Opowiadającej już nie ma. I dlategotak bardzo chciałem zamieścić wspomnianąpiosenkę, napisaną, ja k teraz to widzę,w wiecznym czasie teraźniejszym .Na początku był Ezop, a po nim cała tradycjaedukacyjnej bajki zwierzęcej: Krasicki,Mickiewicz, ale pewnie i krasnale Konopnickiej.Wspaniały, baśniowy, bardzo mniewzruszający Andersen, a i straszni braciaGrimm (choćby to miał być kontrapunkt).W. L.: Jaki jest Twój wyobrażony idealnyodbiorca Czterech pór baśni?W. D.: To jest książka familijna, więc idealnymodbiorcą będzie na pewno wrażliwa,kreatywna mama, tata częstokroć tak bezradnywobec małych wielkich pytań, wspaniali,kochający dziadkowie, którzy przecieżwielokrotnie pojawiają się w tych opowieściach.Jeśli w każdej rodzinie będzie sięczytało dzieciom, to i cały kraj będzie imc z y ta ł. Prowadząc dialog z dziećmi, mrugamraz po raz okiem do rodziców.W. L.: Rozmawiamy o pisarstwie dladzieci, ale właśnie dlatego pytania musząbyć poważne: do jakich wartości odwołujesię ta literatura? Jakie są Twoje wybory -oraz ich uzasadnienia?W. D.: To są wartości najwyższe: dobro,miłość, rodzina, honor, przyjaźń, uczciwość,tolerancja, s z a c u n e k . tak naprawdę, niesposób wymienić wszystkich.Ale po co wymieniać? Według wartościtrzeba żyć. I w tym kierunku idzie moje myślenie.Chciałem jeszcze zwrócić uwagę najedno: ciężar myśli i wagę przesłania równoważęlekkością narracji, finezją anegdoty,a nawet superpsoty. Bawić, ucząc i uczyć,bawiąc. Przepraszam, że aż tak się nachwaliłem,ale musiałem to powiedzieć.P isarz dla d zieci je s t w y ch o w a w ­cą i mentorem, nawet gdy tego nie chce.Oprócz programu pozytywnego musi teżpojawić się negacja, niezgoda.W. L.: Proponując wizję świata, przeciwstawiaszsię wzorom, którym teraz ulegajądzieci. Przed czym chciałbyś uchronićswoich młodych czytelników?W. D.: Moi czytelnicy (słuchacze) urodzilisię w epoce - nie tylko telewizyjnego -reality show. Czasu urodzin ani się nie wybiera,ani się nie zmieni, ale życie możnakształtować. Można i trzeba. A moje pragnieniejest jedno: by moi czytelnicy byliprawdziwi, nie zaś stworzeni na potrzebywidowiska! Wierzę, że tak się stanie.W. L.: Takim przeświadczeniom pisarzmusi pomagać. Nie tylko ważne są deklarowanewartości, ale też decyzje formalne. Porozmawiajmywięc o innego rodzaju konkretach,czyli o środkach artystycznych i warsz­77


tacie pisarskim. Cykl pór roku jest jednolitytematycznie, ale przecież powinien być takżeróżnorodny i wciąż zaskakiwać czytelnika.Jak osiągnąć taki kompromis?W. D.: I jest różnorodny. Co prawdaprzewodnikami po kolejnych tomach są poryroku, ale to nie im zdarzają się przygody,lecz mieszkańcom tej baśniowo-rzeczywistejkrainy, a jest ich wielu, bo owym „mieszkańcem”może być również, np. przysłowieczy porzekadło, na którym buduję opowieść.i wynikająca z tej wielości podmiotów zasada,że przygody nie mogą się powtarzać,sama w sobie tworzy różnorodność.W. L.: Stylistyka literatury dla dzieci sięzmienia, czyli podąża z duchem czasu. Czemusłużą wyrażenia potoczne, bądź nawetslangowe, jakie znajdziemy w Czterech porachbaśni?W. D.: To truizm, ale język jest taki jakjego epoka, jak moda, a nawet jak pejzaż.Czy to nie zabawne, że pani woźna mówigwarą uczniowską, naturalnie i bez puszczaniaperskiego oka? Albo że jakiś leśny osiłekz mojego opowiadania używa żargonujak blokers? Mnie to bawi i uważam, że jestto właściwy zabieg literacki. Te młodzieżowewyrażenia potoczne, gwara uczniowska czypowiedzonka to prawdziwa poezja. Możnaby rzec: rozproszona, ale tylko w owym rozproszeniuujawnia się jej siła.W. L.: P oszczególne opow iadaniaw mniejszym czy większym stopniu przekazująwiedzę o świecie. Prosiłbym o Twojąwłasną wykładnię tego starego założenia.W. D.: Powiem krótko: nigdy dość czasupoświęconego dobrej sprawie, a dzieckoprzecież je s t . dobrą sprawą (śmiech).Nigdy dość zainteresowania, gdyż wszyscyszukamy „nauczyciela i mistrza”.W. L.: Rozumiem, że nieoceniona jesttutaj rola fantazji, cudowności, poezji, a takżeprzekraczania tego, co oczywiste.W. D.: P rzekraczanie, a w łaściw ie:przenikanie się następuje w dwie strony.Świat baśni i rzeczywistości na długie chwi­78


le stapiają się w jedną krainę. Obserwujemyświat oczyma przyrody: spersonifikowanychstworzeń fauny i flory, zjawisk atmosferycznych,wytworów fantazji czy bohaterówrodem z kanonu baśni. Chciałemna przykładach najprostszych, wydawałobysię ulotnych czy błahych sytuacji, pokazać,że każda chwila w życiu jest ważnai cenna, i każda może być albo je s t . baśnią.a jeżeli nie jest, to dlaczego. Bezgraniczniezachwycam się pięknem i tajemnicątego świata i chciałem się tym zachwytemp o d zielić.W. L.: Jeszcze pytanie techniczne -o proporcje humoru i powagi.W. D.: C ó ż . Jeżeli dobrze się to czyta,to znaczy, że proporcje są właściwe,a jeżeli są właściwe, to nie wiem, jak tosię s ta ło .W. L.: Rozmawiamy o dwóch książkach- świetnie zilustrowanych, doskonale opracowanychpod względem typograficznym.Rozwija się sztuka pięknej książki. Słowozatem wchodzi tu w dialog ze znakami plastycznymi.Jak określiłbyś spotkanie Twoichtekstów z ilustracjami Marcina Piwowarskiego?W. D.: To rzeczywiście jest spotkanie,choć my d w a j. nigdy się nie widzieliśmy.Ilustracje w ychodzą naprzeciw tekstowi,m yślą i baw ią się z nim.Chciałem, żeby tak było.To tylko potwierdza kwestię,o której w spom inałemwcześniej. Mianowiciew życiu zdarzają się baśnie- i już. Ilustracje to jednasprawa. Druga, integralnaz całym wyglądem książki,to opracowanie graficzne.Nigdy nawet nie przypuszczałem,że można tak bawićsię czcionką, jak bawisię nią Magdalena Pilch. Wspaniale, wspaniale,że się we troje „spotkaliśmy”.W. L.: Czym w kolejnych planowanychcyklach zamierzasz zaskoczyć swoich czytelników?W. D.: Najpierw chciałbym zaskoczyćsamego siebie opróżnieniem szuflady, jakto się kiedyś mówiło, czyli twardego dyskuz propozycji i dla dzieci, i dla dorosłych. Czekanie wydany tom wierszy, dwie baśnie,spektakl m uzyczn y. Pisanie, choć ciężkie,stresujące i żmudne, jest tak naprawdę łatwą czynnością w porównaniu z szukaniemwydawcy, realizatora czy producenta.W. L.: Jakie możliwości Twojego pisarstwadla dzieci nie zostały jeszcze wykorzystane?W. D.: z ogromną pokorą podchodzę doswojej twórczości. Chyba z dużo większąniż do swojego życia. Będę prosił o nowestrony i będę za nie dziękował. A na razienie mam ochoty opuszczać krainy baśni.Dobrze mi t u .* Włodzimierz Dulemba: Cztery pory baśni,cz. I: Lato, cz. II; Jesień, cz. III: Zima ilustracje:Marcin Piwowarski, opracowanie graficzne: MagdalenaPilch, Wydawnictwo JEDNOŚĆ, Kielce2006 (w przygotowaniu: Wiosna).W ło d zim ie rz D ulem -ba - poeta, dramaturg, felietonista,autor piosenek.Wydał cztery tomy poetyckie:P o d p isze m y w szyscyn a sze sp u szczo n eoczy (1982); Różnica zdań(1990); E p izody (1995);K rzyż - poem at pasyjny(1999). Twórca w idow iskte le w iz y jn y c h : S p a d ko ­biercy (1990), Umieraj, Bośnio(1995), Święty grzech79


(2001). Autor wielu słuchowisk radiowych.Stypendysta Funduszu Pomocy NiezależnejLiteraturze i Nauce Polskiej w Paryżu(1992) oraz Stowarzyszenia DramaturgówNorweskich w Bergen (1999).Wojciech Ligęza - historyk literatury,krytyk, eseista, profesor na Wydziale PolonistykiUJ. Autor trzech książek: Jerozolimai Babilon. Miasta poetów emigracyjnych(1998), Jaśniejsze strony katastrofy.Szkice o tw órczości poetów em igracyjnych(2001), Świat w stanie korekty.O poezji W isław y S zym borskiej (2002)oraz licznych esejów i szkiców o polskiejliteraturze współczesnej, redaktor tomówzbiorowych.NA LADACHKSIĘGARSKICHMonika RitukPOLOWANIE NA DUCHASeria książeczek o Łowcach Duchówautorstwa Cornelii Funke to doskonały przykładna to, jak można jednocześnie bawići straszyć najmłodszych czytelników, dodatkowopomagając im wyzbyć się skrywanychlęków. Bohaterem tych szczupłychtomów jest Tomek Tomski, dziewięciolatek,który wspólnie z przyjaciółką babci, paniąLeokadią Parzydło, oraz PODUNem (POślednimDUchem Niesamowitym) o imieniuHugo, tworzy brygadę nieustraszonychłowców zjaw.Wszystko zaczyna się zupełnie banalnie.Mały Tomek nie cieszy się specjalną popularnościąw szkole. W domu - dokuczamu starsza siostra, Lilka. Rodzice nie rozumiejąproblemów chłopca, a t e n . odczuwastrach przed zejściem do piwnicy. Jest przekonany,że w ciemnych zakamarkach czająsię na niego duchy. Niestety, nikt nie wierzyw opowieści Tomka - nawet gdy lodowata,fosforyzująca zjawa łapie go za gardło i wyjeprzy tym przeraźliwie. Rodzice Tomka orazzłośliwa Lilka nie spotykają w piwnicy żadnychstraszydeł - może dlatego, że nie dopuszczajądo siebie myśli o istnieniu upiorów?Są skłonni przypuszczać, że Tomekma zbyt bujną wyobraźnię i dalej wysyłajągo samego do ciemnych piwnic, drwiącprzy tym z niego bezlitośnie. ZrozpaczonemuTomkowi może pomóc tylko jedna osoba.Kiedy chłopiec zwierza się ze swoichproblemów babci, ta odsyła wnuka do swejprzyjaciółki - pani Leokadii - zawodowegotropiciela duchów. Pani Leokadia nie szydziz przybysza, obiecuje zająć się zjawą,a le . przy pomocy Tomka. Do walki z PO-DUNem wysyła samego chłopca, tłumaczącmu uprzednio charakterystyczne zachowaniaduchów i sposoby ich przepędzania. Tomek,poza piwniczną zjawą, musi zmierzyćsię także z własnym strachem. Ale sukcesw pierwszej akcji sprawia, że nasz bohaternabiera pewności siebie. Od tej pory będziejuż mógł uczestniczyć w groźnych i niebezpiecznychwyprawach przeciwko zjawom.Najpierw przyjdzie mu zmierzyć sięz UPONami (UPiory Obrzydliwe Niewiarygodnie)- duchami lodowymi, zmieniającymiw bryłę lodu każdego śmiałka, który odważysię do nich zbliżyć, potem zaś, zapewnena zasadzie kontrastu - z ognistymi80


zmorami, które opanowały hotel Perła W y­brzeża, a które z kontaktu z wodą czerpiąsiłę. Łowcy Duchów - Tomek, pani LeokadiaParzydło i niegroźny Hugo - dysponująrozmaitymi encyklopediami i leksykonami- stąd biorą wiadomości na temat rozpoznanychupiorów - nie mogą przecież wyruszyćdo walki nieprzygotowani! Wzywaniprzez zrozpaczonych ludzi, którzy nie potrafiąporadzić sobie ze zjawami, dzielnie stawiają czoła przybyszom z innego świata -posługując się przeważnie najzwyczajniejszymi„sprzętami” - termoforem, magnetofonem,lusterkiem, perfumami czy cukrem.o ile więc w dziedzinie wymyślania różnychgatunków duchów wykazała się CorneliaFunke nie lada pomysłowością i dowcipem,o tyle w przypadku metod ich zwalczaniazachowała umiar, sięgając po istniejącei dostępne dla każdego przedmioty- dzięki temu też wzmocniła humorystycznąwymowę utworu.Dwie rzeczy wydają się w powieściacho dzielnych Łowcach Duchów równie ważne:pierwsza to fabuła przynosząca najmłodszymświetną zabawę. Jest tu mnóstwokomizmu, zabawnych scenek i dowcipówpołączonych z odrobiną zdrowegostrachu - wykorzystuje autorka naturalneupodobanie dzieci do motywów lękotwórczychw bajkach. Nic nie okazuje sięna szczęście zbyt groźne, każdą zjawę dasię pokonać i wszystko zawsze skończysię dobrze. z tą świadomością lektura stajesię bardzo przyjemna. Drugim ważnymmotywem okazuje się w przygodach Łowcówtemat pokonywania własnych słabości.z paraliżującym strachem można - i trzeba- walczyć. Opinie bliskich są mniej krzywdzące,kiedy człowiek może się oddać ja ­kiejś pasji. Mały bohater, walcząc z duchami,krzepnie, dojrzewa, staje się bardziejpewny siebie, odważny i potrzebny. Takametamorfoza z pewnością udowodni czytelnikom,jak ważna jest wiara w siebie. Cor-nelia Funke nie wyśmiewa lęków najmłodszych,sprawia wrażenie, że rozumie problemydzieci i kategorycznie zabrania naigrywaćsię z nich.Książki są króciutkie, w każdej opisywanajest jedna przygoda. Zawsze zwyciężaw tomach Funke dobro i sprawiedliwość,a niebezpieczne przygody rodem ze światafantazji kończą się dobrze. Ilustracje autorkii jej poczucie humoru oraz niebanalnepomysły z pewnością przypadną do gustunajmłodszym odbiorcom.C. Funke: Łowcy duchów. Lodowaty trop, Egmont,Warszawa 2007.C. Funke: Łowcy duchów. Ogniste zmory, Egmont,Warszawa 2007.Monika RitukPOSZUKIWACZE SKARBUMors i Pinky - czyli młody detektyw, Leszeki jego szkolna koleżanka - Ala Pankiewicz- wybierają się na wakacje do bobro-wickiej leśniczówki dziadka Ali. Zamierzająprzez dwa tygodnie wypoczywać - chodzićpo lesie, kąpać się w rzeczce, opalaćsię i zwiedzać okolice - czyli spędzić kilkanaściespokojnych, leniwych dni. Ale nie dlanich błogie lenistwo i wypoczynek na łonienatury. Już w pociągu dochodzi do kradzieży- Pinky ginie z plecaka discman. Dziękisprytowi i dedukcyjnym umiejętnościomLeszka, a także doskonałej współpracyz obsługą pociągu, złodziej, od dłuższegoczasu kradnący drobne przedmioty z bagażypodróżujących pociągiem, zostaje wykryty.Dzieci docierają do Bobrowic w gloriii chwale. Na miejscu dziadek Ali przedstawiamałym detektywom kronikę rodu Pan­81


kiewiczów. Okazuje się - ku uciesze bohaterówi czytelników - że w XVII wieku jedenz przodków Ali ukrył gdzieś w Bobrowicachskarb. Na poszukiwanie oczywiście wyruszadzielna ekipa wywiadowcza - Leszek,Ala i jej dziadek. Pomocą służy też miejscowyduchowny - ksiądz Górecki. Jednakamatorów skarbu jest więcej: jeden z letnikówdziadka Adama, niejaki Szczygieł,również zamierza znaleźć drogocennościPankiewiczów. W ęszy w okolicach zam ­ku i kościoła i może stanowić poważne zagrożenienie tylko dla dzieciaków - ma bowiempistolet - jeśli ktoś wejdzie mu w drogę,Szczygieł nie zawaha się przed oddaniems trz a łu .Tak rysuje się fabuła kolejnego tomuo przygodach Ali i Leszka, Mors, Pinkyi trzynastakomnata. Dariusz Rekosz postawiłw tej książce na Przygodę, o jakiej marzykażdy młody poszukiwacz skarbów. Wykorzystałwątek - wydawałoby się wyeksploatowanydo granic możliwości - temat ukrytegoskarbu i grupy dzielnych poszukiwaczy- detektywów-amatorów. Aż dziw bierze,że udało mu się wykrzesać z tego motywujeszcze coś interesującego najmłodszych.Rekosz zdecydował się na dynamizm powieści- to właśnie tempo akcji, błyskawiczniezmieniające się wydarzenia są atutemksiążki. W szystko dzieje się szybko. Takszybko, by nie było w powieści mało emocjonującegomiejsca - to z pewnością zachęcido lektury małych czytelników (książkaprzeznaczona jest dla dzieci od dziewiątegoroku życia). Wyprawa po skarb - to nieprzelewki. Trzeba będzie najpierw odnaleźćwskazówki pozwalające na zawężenie obszaruposzukiwań, potem - penetrowaćpodziemia zamku i kościoła. A gdyby takktoś zatrzasnął wejście do podziemi i uniemożliwiłbohaterom wyjście? A jeśli koniecznebędzie sforsowanie strumienia? Tajemneprzejścia, mylące podpowiedzi, mrok i kilkazagadek logicznych obok ogromu pracyfizycznej - droga do skarbu nie może byćłatwa. Tu mamy zaś do czynienia z wyścigiempo klejnoty. Kto będzie pierwszy? Ktobędzie sprytniejszy? Trzeba przyznać Rekoszowi,że w tak krótkiej powieści zmieściłogromną ilość pasjonujących wydarzeń. Niema tu czasu na odpoczynek - ciągle dziejesię coś nowego.W yraźną inspiracją dla Rekosza byłSzatan z siódmej klasy Kornela Makuszyńskiego.Makuszyński jednak skupiał się bardziejna okolicznościach pozwalających dotrzećdo wieści o skarbie, dla Rekosza najważniejszajest sama wyprawa - technicznerozwiązania, pułapki zamontowane nadrodze do skarbu. W przygodach Morsai Pinky pojawia się tajemniczy artysta, który- zupełnie jak malarz w Szatanie - pragniewzbogacić się dzięki odnalezionym w przyszłościdrogocennościom - i który wszelkimisiłami próbuje przeszkodzić młodym poszukiwaczomw dotarciu do celu. Mniej tu natomiasthumoru i wątków „obyczajowych”,cała fabuła podporządkowana jest drodzedo skarbu, nie ma czasu na inne tematy.Jednowątkowość akcji z pewnością pomożew lekturze najmłodszym.Nie podoba mi się styl pisania Rekosza- niektóre dialogi są wymuszone, tekstwydaje się sztuczny, mało naturalny i miejscami- nierealny, co jest pewną przeszkodą,zważywszy na fakt, że Rekosz chceimitować rzeczywistość. Potrzebuje krótkiej„rozbiegówki”, żeby wstrzelić się w tokopowieści, w której czasami nie umie uniknąćbłędów stylistycznych. Nie są to bardzoistotne czy dyskwalifikujące błędy i byćmoże nie zostaną nawet przez najmłodszych- w ferworze walki o skarb - zauważone.Starsi czytelnicy jednak na pewnoodnotują fakt, że czasem Rekosz męczy82


się, zmaga z materią tekstu i niekonieczniewychodzi z tego boju zwycięsko. Niezbytdobre wrażenie robi okrzyk „niesamowite”,wznoszony przez różnych bohaterów,w różnych okolicznościach i w różnych częściachhistorii.Pomijając te mankamenty - książka, zewzględu na rytm i motyw realizowania dziecięcychmarzeń o przygodach - powinnaspodobać się najmłodszym.D. Rekosz: Mors, Pinky i trzynasta komnata,„Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007.Izabela MikrutDZIECIĘCY KRYMINAŁFletcher Moon - prywatny detektyw toksiążka, która imituje powieść kryminalnądla dorosłych. Tezę tę potwierdza zarównomało dziecinny projekt okładki, jak i stosowaneprzez Eoina Colfera rozwiązaniafabularne i stylistyczne. Tylko zaznaczonyna okładce wiek (tom przeznaczony jestdla dzieci powyżej dziesiątego roku życia)i kreacja głównego bohatera (dwunastolatka)przypomina o docelowej grupie odbiorców.Zredukowanie do minimum sygnałów„dziecięcości” książki było sprytnym zabiegiem:dzięki niemu mali czytelnicy dostajądo ręki powieść z prawdziwego zdarzenia,powieść przypominającą książki dla dorosłych.Powieść, którą można zaimponowaćrówieśnikom.Główny bohater i zarazem narrator całejhistorii ma dwanaście lat. Nie jest atrakcyjny,a z racji niewysokiego wzrostu dorobiłsię już w społeczności szkolnej złośliwegoprzezwiska - Krótki. Fletcher Moon byłbyjednym z szarych, niewyróżniającychsię z tłumu uczniów, gdyby nie jego niecodziennehobby: bohater jest prywatnym detektywem.Właśnie: jest, a nie: marzy o tym,żeby zostać. Fletcher ukończył już internetowykurs Boba Bernsteina (agenta FBIi prywatnego detektywa), otrzymał prawdziwą odznakę detektywa razem z legitymacją.Wśród kolegów i koleżanek ze szkołyŚwiętego Hieronima zasłynął już ze swoichśledczych umiejętności i rozwiązał kilkanaściedrobnych spraw w zamian za słodyczeczy niewielkie kwoty. Marzy o tym, by spróbowaćswoich sił w jakiejś większej i trudniejszejzagadce. Nie wie jeszcze, że życiepostawi go przed ciężkim wyzwaniem.Fletcher Moon jest niezwykle bystry - niemożna w odniesieniu do niego użyć słowa„dzieciak”, byłoby to określenie obraźliwe.S w ą nieubłagalną logiką i umiejętnościądedukcji godną pozazdroszczeniabije na głowę niejednego dorosłego. Dostrzeganawet najmniejsze ślady przewinienia- ślady, które mogą wkrótce posłużyćdo udowodnienia winy. Jest obeznanyze sprawami kryminalnymi z książek i takzdobyte „dośw iadczenie” również wyko-83


zystuje w swej codziennej pracy. W tajnikizamkniętych drobnych śledztw wprowadzaFletchera zaprzyjaźniony policjant, jednymsłowem - Fletcher Moon to nie byle kto. Bohatercechuje się ponadto ogromną autoironią,co przejawia się w sposobie prowadzenianarracji. Nie jeden raz sarkastycznekomentarze i uwagi młodego detektywawprowadzą czytelników w szampański nastrój.Fletcher potrafi dowcipnie skomentowaćwydarzenie czy zjawisko - trenowanieciętych odzywek również należy do jego detektywistycznychpraktyk.W szkole Świętego Hieronima wyróżniająsię dwie grupy uczniów. Pierwsza towłaściwie klan - gang rodziny Sharkeyów.Sharkeyowie specjalizują się w napadach,kradzieżach, włamaniach, wyłudzeniachitp. Za wszystko, co złego stanie się na terenieszkoły, apodyktyczna i ograniczonapani dyrektor wini automatycznie tego zeSharkeyów, który akurat znajduje się najbliżej.Nie jest w tym zachowaniu odosobniona:tak bowiem postępują też wszyscyjej wychowankowie i przeważnie się niemylą. Drugą wyrazistą grupę w społecznościszkolnej stanowią dziewczynki. Popisałsię tutaj Eoin Colfer o g ro m n ą . chciałamnapisać „odwagą”, ale lepiej będzie powiedzieć:ogrom ną dozą ironii. Stworzył bowiemgrupę uczennic wzorowych - skoncentrowanychtylko na nauce, osiągającychnajlepsze wyniki, grzecznych do przesady,startujących w konkursach talentów i niewinnych.Cechą charakterystyczną tej grupyjest ubieranie się wyłącznie na różowoi otaczanie się tylko różowymi przedmiotami.Drugim czynnikiem wyróżniającym jez tłumu jest nienawiść do chłopców. Teoretyczniewykorzystał Colfer potoczny obrazmałej dziewczynki o piskliwym głosiku, wzoroweji różowej. W praktyce jednak rozsadzaten wizerunek od środka. Wszystkiegojest tutaj za dużo: okropnego, wrzaskliwegoróżu i „wzorowości”. Okazuje się, że dziewczynki,które pod pozorami spotkań z przyjaciółkamizjeżdżają się na wspólne nocowanie,w rzeczywistości tworzą ogromny feministycznyklub - gdy dorośli znikną z polawidzenia, różowe dziewczynki przebierająsię w czarne eleganckie kostiumy i marzą0 zdobyciu władzy. Jedyne, co im pozostajez poprzedniego „wcielenia” to nienawiśćdo chłopców. Dziewczynki w stadzie i z kijamigolfowymi mogą być naprawdę niebezpieczne.Także owa „przestępcza” grupa Sharkeyówzmienia swoje oblicze, oglądana odwewnątrz. Wychodzi bowiem na jaw poczucieodpowiedzialności, siła przyjaźni łączącejrodzinę, z a u fa n ie . wszystkie dobre cechyznienawidzonych do tej pory Sharkeyówodkryje Fletcher Moon, kiedy będzie musiałw przebraniu wniknąć w ich szeregi. Oczywiścienie ma tu metamorfozy klanu, zło nieprzekształci się nagle w dobro - ale Colferudowadnia, że jednoznaczne i jednostronneopinie zawsze są krzywdzące. Uczy obiektywizmui sprawiedliwości, wpajając jednocześniemłodym czytelnikom dobre wartości- moc przyjaźni, rolę zaufania czy wzajemnegowsparcia.Akcja pełna jest niebezpiecznych przygód.Fletcher Moon decyduje się przyjąćzlecenie od szkolnej koleżanki, niespodziewaniejednak okazuje się, że powierzoneprzez nią zadanie to mistyfikacja, ukrywającawłaściwą część przedstawienia. Fletcherodkrywa ze zdumieniem coraz dziwniejszepowiązania spraw. Musi odważnie stawićczoła wyzwaniu, problem w tym, że tajemniczyprzestępcy są ludźmi bezwzględnymi1nie zawahają się przed niczym. Pobicia,podpalenia, rabunki i pościgi - to wszystkoubarwia akcję i sprawia, że książkę Colferabędzie się czytać z zapartym tchem.84


Zagrożenia są tu prawdziwe, nie ma mowyo udziecinnianiu fabuły - dlatego powieśćz pewnością spodoba się dzieciom i młodzieży.Fletcher Moon napisany jest świetnymjęzykiem - łączy w sobie i przejawiającysię dyskretnie humor i szczegółowośćopisu (która pozwoli czytelnikom na samodzielnepróby rozwiązywania zagadek),a także pomysłowość oraz odwagę w budowaniufabuły.To dopiero początek cyklu. Cyklu, któryma duże szanse na zyskanie popularnościwśród młodych odbiorców.E. Colfer: Fletcher Moon. Prywatny detektyw,W. A. B. Warszawa 2007.Izabela MikrutNIEZWYCZAJNACODZIENNOŚĆNa początku było drzewo. Ogromne,rozłożyste i jednocześnie zapewniającespokój czy poczucie bezpieczeństwa, oraznadzieję na prawdziwą Przygodę. Drzewo,jakich pełno w opowieściach i bajkach dlanajmłodszych - choćby w Kubusiu Puchatkuczy Gumisiach. Drzewo, które w szczegółowychinterpretacjach otrzymałoby zapewnerangę symbolu, je st centralnympunktem opowieści Bianki Pitzorno. Połączyłatu autorka tę głęboko zakorzenionąw świadomości młodych czytelników „metaforykę”drzewa ze zwykłym dziecięcym marzeniemo posiadaniu domku na drzewie.Na taki właśnie domek zdecydowały siędwie bohaterki książki - ośmioletnia Aglajai jej starsza przyjaciółka Bianka. Zmęczonem iejską codziennością koleżanki w y­budowały na owym pięknym drzewie niezwyczajnydomek. Domek, którego ścianybyły ruchome i dawały się dowolnie przestawiać- w zależności od pogody i humorudziewczyn. Domek, chociaż dziwny,okazał się ziszczeniem marzeń lokatorek- Bianka na każdej gałęzi zaszczepiłainne drzewko owocowe - dzięki temuprzyjaciółki miały pod dostatkiem pożywienia.W urządzeniu kanalizacji pomógłim sprowadzony siłą i podstępem hydraulik.Prąd zapewniła ryba drętwa. Na drzewiemieszkał też złośliwy staruszek, BeccarisBrullo, sąsiad, dokuczający staledzielnym przyjaciółkom. Do spisu inwentarzamieszkańców ogromnego dębu doliczyćtrzeba jeszcze mięsożerną roślinę- Ninę, kotkę Prunildę, psa Amadeuszai jego narzeczoną - bernardynkę Doroteę.Życie tej gromadki zmienia się diametralnie,gdy nad dąb przyfruwają trzy bociany- indywidualiści. Bociany nie są wtajemniczonew sprawę narodzin dzieci, uważają,że to one są odpowiedzialne za przynoszeniemaluchów. Uświadomione przez przy-85


jaciółki, pozostawiają im zawiniątka z czteremaniem ow lakam i. Ale w magicznymdomku nic nie może toczyć się normalnymtrybem: maleństwa wykarmi suczka Dorotea.Kotka nauczy dzieci miauczeć. KiedyBianka i Aglaja recytują dzieciom wiersze- maluchy zaczynają mówić rymami. z lekcjimówienia najbardziej skorzysta kotkaPrunilda, która odtąd będzie się dystyngowaniei uczenie wypowiadać. Suczka Doroteabędzie za to przechodzić metamorfozęi przemieniać się w ptaka. Wszystkozakończy się bitwą z drwalami, którzy zechcąściąć ukochane drzewo - schronienietej dziwnej gromadki.W Magicznym domku nie ma nic zwyczajnego,w szystko je st w ytw orem w y­obraźni z rzadka tylko podpieranej logiką(a taki zestaw nieuchronnie doprowadzido stworzenia absurdalnego humorui aury baśniowości). Dla bohaterów w łaśnieten stan, fantazyjność codzienności,je st stanem naturalnym . a chociażksiążkowa rzeczyw istość stoi w całkowitejsprzeczności z rzeczyw istością odbiorcówpowieści - z pew nością znajdziewśród dzieci w ielu zwolenników. W tejksiążce piękne są właśnie nieograniczonemożliwości, jakie daje odrobina fantazji.Każde dziecko może sobie dowolniemodyfikować przestrzeń przedstawioną,a także wym yślać dalsze przygody - boopowieść właściwie nie kończy się, a je ­dynie urywa.Bianca P itzorno cały czas próbujew swoich utworach zestawiać niezwykłośćzjawisk z przystosowaniem młodych bohaterekdo przyszłego, dorosłego życia.Cechy, które Bettelheim w ym ieniał jakocharakterystyczne dla baśni, tu odżywająbardzo wyraźnie. U Pitzorno małe dziewczynkiszybko stają się odpowiedzialne zadom i rodziny - i radzą sobie z tym w y­zwaniem świetnie. Ponieważ zaś w szystkorozgrywa się w krainie fantazji - nie mamowy o natrętnym moralizowaniu.Ta powieść, oprócz dobrej zabawy, przynositeż przekonanie o roli wyobraźni - wyobraźni,której nie wolno lekceważyć.B. Pitzorno: Magiczny domek, Prószyński i S-ka,Warszawa 2007.Izabela MikrutDZIECI Z AMMERLOAmmerlo jest maleńką osadą nadmorską.Ma tylko trzy ulice (nieoryginalnie i małopomysłowo nazwane: Wiejska, Portowa i Kościelna).Nic więc dziwnego, że mieszkającetu dzieci tworzą zgraną paczkę. Aik, Lukas,Luisa i Mandy (która niedawno przeprowadziłasię z rodzicami z Frankfurtu) spędzająrazem każdą wolną chwilę. Luisa ma dorosłąsiostrę - Ann Kathrin - w której kochasię pewien nieśmiały student. Lenka to malutkai pomysłowa siostrzyczka Aika. W Ammerlomieszkająjeszcze dwaj czternastolat-kowie - Ronny i Norbert - ci zadzierają nosai wyśmiewają się z młodszych dzieci, jednak,kiedy trzeba, od razu spieszą im z pomocą.Grupce przyjaciół zawsze towarzyszyPan Mechaty - stary i mądry pies Puizyoraz Erik - królik z nadwagą i oklapniętymiuszami, należący do Mandy. z taką gromadkąnie sposób się nudzić. Ammerlo to sennawieś. Nie dzieje się tu zwykle nic ciekawego,toteż rozrywkę dla mieszkańców stanowinawet awaria zwodzonego mostu czykażdy większy statek wpływający do portu.Czytelnicy są w o wiele bardziej komfortowejsytuacji - zostaną wtrąceni w centrumpasjonujących w yd a rze ń .U nas w Ammerlo i Lato w Ammerlo todwa pierwsze tomy cyklu przygód rezolut­86


nych dzieciaków. Seria przeznaczona jestdla maluchów - spodoba się na pewno jużkilkulatkom, a i starszym pociechom przyniesiesporo radości. Ma na to wpływ stylpisania autorki - pełen znakomitych dowcipów,żartów i ciętych ripost. Poczucie humoruAntonii Michaelis manifestuje się w narratorskichkomentarzach (pisarka jest mistrzyniąkomizmu opisu, potrafi w pozornieniezabawnej, zwyczajnej scence odkryćgłębokie pokłady śmiechu), w sposobie kreowaniasylwetek bohaterów (jednym z najlepszychpomysłów jest konsekwentne budowaniewizerunku malutkiej Lenki, któraz rozbrajającą dziecięcą logiką demonstrujeswoje kolejne zainteresowania), wreszcie -w komizmie sytuacji (bo pastor siedzący nadrzewie z czereśniami czy bladozielony studentna dachu kościoła to motywy, którychobecność w tych książkach oznacza ciągłewybuchy śmiechu). Tego poczucia humoruw Ammerlo nie brakuje, zresztą każdy,kto przybywa do osady, zaraża się niepowtarzalnąatmosferą radości i szczęścia.Wszyscy prześcigają się w dowcipnych odzywkach- i jest to jak najbardziej naturalne.Śmiech u Michaelis nie ma w sobie pierwiastkówfałszu, nie jest wymuszony - a tooznacza, że zabawy i pomysły dzieci z Ammerloprzekładać się będą na dobry humormłodych czytelników. Co więcej - żarty AntoniiMichaelis są tak dobre, że spodobająsię nawet dorosłym. Autorka prezentuje humordobroduszny, ciepły i wolny od złośliwości- to dodatkowy plus książek i rzadkospotykana umiejętność wywoływania śmiechubezinteresownego. Między wersami zawierasię nietrudne do odczytania przesłanie:można się świetnie bawić, nie krzywdzącprzy tym nikogo. Bohaterowie mogąna sobie polegać i ich przyjaźni nie psujążadne niesnaski czy kłótnie.Dwie bardzo wyraźne inspiracje literackiewidać w opowieściach o dzieciachz Ammerlo. Pierwsza to Dzieci z Bullerbyn- podobna jest sytuacja powieściowa:młodzi bohaterowie z malutkich, prawieodciętych od świata osad, przyjaźniąsię ze sobą, razem spędzają czas i przeżywają różne - nigdy nie oderwane odrzeczywistości - przygody. Różni te dwieksiążki postać narratora - o ile w Dzie­87


ciach z Bullerbyn głos miała jedna z bohaterek,tak w cyklu o Ammerlo narratornie należy do świata przedstawionego.W powieściach Michaelis ponadto widaćzam ysły kompozycyjne poszczególnychtomów: zawsze istnieje jakiś tem at przewodni,ma na to zresztą wpływ specyfikacyklu. Astrid Lindgren skupiała się na opisywaniujasnych stron życia dzieci, AntoniaMichaelis pokazuje też (co prawdaw optymistyczny i budzący nadzieję sposób)kłopoty i rozterki małych bohaterów -poczucie odrzucenia, konflikty z rodzicami,skutki nieuwagi i bezmyślności. Nie brakujew jej książkach scen wzruszających i komicznych.a dzięki przedstawieniu takżesmutków dzieci, może autorka przemycićna kartach swoich książek także sposobyrozwiązania problemów. Czyni to dyskretniei z wyczuciem, dzięki czemu nie jawisię jako intruz, próbujący wtargnąć w niedostępnydla dorosłych świat dzieci, zyskujezaufanie czytelników.D rugą natom iast książką, do którejwyraźne aluzje w opisach przygód w Am ­merlo się pojawiają jest Kubuś Puchatek.Bardziej pod względem rozwiązań stylistycznychniż fabularnych. Pisze na przykładMichaelis „Na świecie mogło bowiemzdarzyć się, że ryba (bardzo wielka ryba)pożarła królika, ale przenigdy królik (nawetbardzo duży królik) nie pożarł ryby”.Milne'owskie jest też układanie opisowychtytułów rozdziałów i rodzaje humoru w y­stępujące na kartach książki.Niektóre motywy mogłyby polskim niecostarszym czytelnikom skojarzyć się z Tymobcym Ireny Jurgielewiczowej, tu jednakraczej nie ma mowy o intertekstualności,a przypadkowym podobieństwie fabuły.Książki o przygodach dzieci z Ammerlowarte są polecenia najmłodszym. Ciekawe,zabawne, z intrygującą fabułą, wywołująw odbiorcach całą gamę uczuć. Ucząprzy okazji odpowiedzialności, dobra i poczuciahumoru. Nie ma obaw, że szybkosię znudzą.A. Michaelis: U nas w Ammerlo, Egmont, Warszawa2007.A. Michaelis: Lato w Ammerlo, Egmont, Warszawa2007.Izabela MikrutNIELETNI SZPIEDZYR obert M ucham ore miał szczęście.Miał też świetny pomysł na wykreowanieświata interesującego dla młodych czytelników.Stworzył cykl książek atrakcyjnychdla dzieci i młodzieży, więcej - książek,które spodobać się mogą również dorosłym.Sekret wydawniczego sukcesu polegana genialnym w swojej prostocie rozwiązaniu- autor odmalował niedostępnązwykłym ludziom rzeczywistość. Udał, żeodkrywa przed czytelnikami tajemnice brytyjskiegorz ą d u .Ale od początku. Jedenastoletni JamesChoke, syn królowej złodziei, ma talent dopakowania się w kłopoty. Niechcący wdajesię w kolejne bójki i wciąż podpada nauczycielomoraz starszym kolegom. O swoimostatnim wybryku - przypadkowym nabiciuna zardzewiały gwóźdź złośliwej klasowejprymuski nie zdążył już powiedziećmatce: Gwen Choke zmarła nagle - nadużyłaalkoholu, choć nie wolno jej było pićze względu na zażywane leki. Nagle Jamesi jego młodsza siostra, Laura, znaleźli sięw domu dziecka. Ron - ojciec Laury, pijaki złodziejaszek, zabrał do siebie córkę. Jamesw nowym miejscu od razu zaprzyjaźniłsię z członkami dziecięcego gangu obrabiającegosamochody. Okazało się - co88


uświadomił mu życzliwy policjant - że chłopakjest na najlepszej drodze do spędzeniareszty życia w więzieniu.I nagle, nie wiadomo dlaczego, Jamesbudzi się w dziwnym ośrodku. Jest przekonany,że trafił do nowego, lepiej dotowanegodomu dziecka. Doktor TerrenceM cAfferty w yjaśnia mu: to kampus CHE­RUBA. M iejsce ma św ietną bazę sportow ą i najlepszą szkołę. Każdy z podopiecznychma w pokoju telewizor, czajnikelektryczny, lodówkę i telefon. Jamesmógłby tu zostać, jeśli spełni dwa w arunki:zda egzaminy wstępne i zgodzi się zo ­stać agentem brytyjskiego wywiadu. Takzaczyna się prawdziwa przygoda. Ponieważchłopiec nie ma do czego wracać,zgadza się na udział w próbach dla nowicjuszy.a te nie będą łatwe. CHERUBto organizacja szkoląca dzieci na agentówwywiadu. Maluchy m uszą być niebywalesprawne fizycznie, odporne na stresi wyedukowane. Muszą też posiąść umiejętności,jakich pozazdrościłby im niejedendorosły - powinny znać przynajmniej dwaobce języki, umieć przetrw ać w ekstremalnych w arunkach, prow adzić sam o­chody, szpiegow ać, w łam yw ać się dokomputerów, znać sztuki w alki itp. Kam ­pus CHERUBA to m iejsce tajne, niewieleosób wie o nim, niewiele też ma szansęsię dowiedzieć. T rafiają tu tylko dzieciosierocone i szczególnie uzdolnione.Rekrutację przeprowadza sama organizacja.W łaściw ie życie w kam pusie toraj. Przebywanie tu daje gwarancję najlepszegostartu w dorosłe życie, dzieciakomniczego nie brakuje. Gdzie w takimrazie tkwi haczyk? Dyscyplina w CHERU­BIE jest znacznie surowsza niż gdziekolwiekindziej. Dzieci muszą być całkowicieposłuszne opiekunom, a za każde złamanieregulaminu grożą im obłędne kary. Zato co jakiś czas wyjeżdżają w różne stronyświata na misje szpiegowskie.Żeby jednak zostać agentem CHERU­BA dzieci muszą przejść mordercze studnioweszkolenie podstawowe. Trenerzy i opiekunowiezam ieniają wtedy ich życie w piekło.Wyczerpujące i długie treningi, bardzooszczędnie dawkowane ciepło, zadania ponadludzką wytrzymałość i zastraszanie rekrutów- to należy podczas szkolenia podstawowegodo dziennego porządku. Cel jestjeden - po tak okropnych przejściach młodziagenci nie będą się już bali niczego. Podczasstu okropnych dni tyle razy znajdująsię na skraju wyczerpania, tyle razy są wykończeni,przerażeni, głodni, brudni, zziębnięcii obolali, że potem niestraszna im żadna,nawet najtrudniejsza misja i o to właśniew szkoleniu podstawowym chodzi. Po nimdzieciaki mogą dokonywać rzeczy, o którychwcześniej im się nie śniło. Wojskowyrygor i dyscyplina sprawiają, że CHERUBprzypomina szkołę przetrwania. Tylko żejest bardziej okrutny. Z morderczych zadańmożna w każdej chwili zrezygnować. Ale cinajwytrwalsi otrzymają prawo do noszeniaszarych, granatowych i czarnych koszulek- symboli agentów. I tylko najlepsi wezmąudział w niebezpiecznych m is ja c h .W pierwszym tomie, zatytułowanym RekrutMuchamore przedstawia życie w kampusie,blaski i cienie egzystencji dzieci, któreznalazły się w CHERUBIE, trudy szkoleniapodstawowego i dochodzenia do formy,a także pierwszą misję Jamesa - rozpracowywaniegrupy terrorystycznej, działającejw hippisowskiej osadzie. Już tu po razpierwszy (i nie ostatni) życie chłopca będziepoważnie zagrożone. W Kurierze Jamesspróbuje zaś wniknąć w szeregi handlarzynarkotyków, a Laura będzie przeżywaćswoje szkolenie podstawowe. Emocjonującychprzygód więc nie zabraknie.89


Muchamore zadziałał niezwykle precyzyjnie:stworzył mit miejsca, historię CHE­RUBA, brak informacji na tem at kampusuwyjaśnił tajem nicą państwową, a potemuchylił rąbka tej tajemnicy, wpuszczającw zamknięte środowisko swojego bohatera.Czytelnicy wraz z Jamesem poznajązasady działania organizacji i uczestnicząw wykonywaniu kolejnych zadań. Muchamorenie pozostawia w powieściachmiejsca na własne uzupełnienia i na wykorzystywaniewyobraźni - całe otoczenieC H E R U B A przedstaw ia dokładniei bez niedomówień. Z jednej strony pomagato w rozwiewaniu aury tajemniczości,z drugiej - pozwala zachować maksymalnierealistyczny obraz historii. Muchamorenie pozostawia miejsca na wątpliwości,wszystko musi być doprecyzowane, jasnei odpowiednio umotywowane.Dla dziecięcych bohaterów nie ma tutaryfy ulgowej. W kształtowaniu charakterówi kondycji pomaga jedynie ciężka -czasem ponad siły - praca. Młodzi agenciuczą się odpowiedzialności i radzeniasobie w każdej sytuacji. Nie m ogą pozwolićsobie na błędy - nieposłuszeństwopodczas ćwiczeń oznacza „tylko” surową karę. Niesubordynacja w trakcie akcjimoże być równoznaczna z utratą zdrowialub nawet życia. Czytelnicy otrzym u­ją więc z powieściami Muchamore'a coś,co uw ielbiają - groźne i em ocjonująceprzygody. Obok płaszczyzny sensacyjnejważny jest tu w ątek „obyczajowy” - dzieciz kampusu zaw ierają przecież prawdziweprzyjaźnie, zakochują się w sobie,czasem nie w ytrzym ują atm osfery terrorui reagują impulsywnie i dosyć gwałtownie . M ają wszystko, czego im trzeba doszczęścia i próbują żyć tak, by ja k najwięcejosiągnąć. Tak działa magia powieściMuchamore'a.Jest tu kilka pomysłów drastycznych,ale ze względu na wiek odbiorców - niecostonowanych. Młodzi czytelnicy mogą byćjednak zachwyceni, bo wreszcie w książkachdla nich przeznaczonych pojawiająsię prawdziwe morderstwa, prawdziwe napadyczy problemy narkotyków i terroryzmu.Zło zostaje zawsze ukarane, a prawda nagrodzona.Muchamore przemyca w swoichksiążkach w ażną myśl - ćwiczenie ciałai umysłu, praca nad sobą, daje imponującerezultaty. Obietnica samodoskonaleniasię jest zaś ukryta w świetnych powieściachsensacyjnych.R. Muchamore: Rekrut, Egmont, Warszawa2007.R. Muchamore: Kurier, Egmont, Warszawa2007.izabela MikrutDOROSŁĄ BYĆ...(Nie!) Fajnie je s t być dorosłym to tytuł,który znakom icie oddaje istotę powieściKaren McCombie. Książka przeznaczonajest dla dzieci od siedmiu lat i świetnie ilustrujeskomplikowane procesy postrzeganiaświata dorosłych przez maluchy, któreprzecież maluchami się nie czują.india Kidd ma dziesięć lat i nie chcebyć traktowana jak dziecko. Do tej porybez problemów dogadywała się ze swojąmamą oraz z dziewiętnastoletnią (czyli- dorosłą) lokatorką, Caitlin. Ale ostatnimiczasy mama indii chodzi ciągle zdenerwowana,opiekuje się tylko trzema zielonymirzekotkami (jest w końcu zastępcąkierownika w schronisku dla zwierząt) i niema czasu dla swojej córki. Caitlin pracujejako opiekunka do dzieci i ciągle traci posadę,bo nie ma pojęcia o pielęgnacji ma­90


luchów. Jednak z Indią znajduje wspólnyjęzyk - pozwala jej na bawienie się swoimikosmetykami i przymierzanie ciuchów.Caitlin w opinii Indii jest wzorem do naśladowania.Mała India zaczyna więc braćprzykład ze swojej dorosłej koleżanki. Jużna starcie przypadkiem pozbawia się połowylewej brwi (nie wiedziała, że smarujesię kremem depilującym). Próbuje udawaćwyluzowaną: żuje gumę, przepisuje sloganz koszulki Caitlin z błędami, nie chce spędzaćczasu ze swoimi przyjaciółmi, robi sobieokropny m a k ija ż . Wszystkie próby naśladowaniadorosłych kończą się w padaniemw tarapaty. India, która chciała tylkopoczuć się dorosła (cały czas zresztą przygotowujelistę, na którą wpisuje argumenty- dlaczego fajnie jest być dorosłym), zaczynasądzić, że cały świat, a zwłaszcza ukochanamama - jest przeciwko niej. A ponieważdostrzega tylko jedną stronę codziennychwypadków, umacnia się w przekonaniu,że życie dorosłych to sielanka. DopieroCaitlin uświadamia małej przyjaciółce, jakbardzo ta myli się w ocenie stanu pełnoletniości,zbijając kolejne argumenty przykładamiz własnego życia.W tedy India decydujesię na pow rót doswoich rówieśników i rezygnujez udawania dorosłej,dzięki czemu teżnatychm iast poprawiająsię jej relacje z matką.Książka o przygodachIndii Kidd napisana jestz myślą o najmłodszych,którzy posiedli już umiejętnośćczytania. Językdostosowany jest do lingwistycznejsprawnościsiedm iolatków , nie maw ięc obaw, że dzieckozniechęci się i porzuci lekturę. W dodatkuKaren McCombie postawiła na połączenieobyczajowości z humorem - przygodydziewczynki są zupełnie naturalne i wiarygodne(to znaczy nie ma tu ingerencji siłnadprzyrodzonych), a przy tym doskonaledokumentują istotę buntu przeciwko dorosłym.Dzieci, które sięgną po przygody IndiiKidd z łatwością zrozum ieją główną bohaterkęi same poczują się zrozumiane. Bohaterkajest jednocześnie narratorką - tymłatwiej będzie nawiązać nić porozumieniamiędzy nią a czytelnikami. Poczucie humoruobjawia się w podejściu Indii do otaczającegoświata, w celności komentarzyi w samym sposobie imitowania procesówpsychicznych zachodzących w głowie małejdziewczynki.W książce ogrom ną rolę odgryw ajątakże rysunki - ilustracje Lydii Monks sąświetnym uzupełnieniem tekstu - wyraziste,dowcipne, komiksowe i oddające przebiegakcji, a przy tym nie odrywające ostatecznieuwagi od treści. Gra się też w Indiiczcionkami - zamiast odautorskich komentarzy,dotyczących przeżyć bohaterki,zapisuje się jej słowa odmienną czcionką (bądźw e rs a lik a m i, z w ię k ­szo n ą lub pogrubionączcionką). To sprawia,że tekst zaczyna żyć,je s t pełniej odbieranyprzez czytelników. Zaznaczasię dzięki temum ię dzy innym i gniewczy ironię - a takie graficznewyodrębnienie tejostatniej jest pierwszymkrokiem do pokazaniadziecku tkwiącego w ję ­zyku potencjału w ieloznaczności.91


Książka przede wszystkim dla małychdziewczynek. Atrakcyjna zewnętrznie (różowaokładka z brokatem, szata graficzna)i od strony tekstowej (przedstawia bowiemwydarzenia, które z pew nością zainteresujączytelniczki.C. McCombie: India Kidd. (Nie!) Fajnie jest byćdorosłym, „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2007.Agnieszka SobichTERRY PRATCHETT:WOLNI CIUTLUDZIEI KAPELUSZ PEŁEN NIEBAŚwiat Dysku Pratchetta zadziwia czytelnikówod lat. Wiele powstało na ten tematprac i artykułów, nie będę więc pisać tu0 fantastycznej stronie jego powieści. To, comnie najbardziej interesuje, to ich wymiar realny.Pod warstwą magicznych zaklęć, przedziwnychstworów kryją się bowiem prawdyna wskroś rzeczywiste, wypływające wprostz pradawnych mitów, legend czy baśni.Spójrzmy choćby na Wolnych Ciutlu-dzi. Poznajemy tam Akwilę, dziewczynkędziesięcioletnią. Mieszka wraz z rodziną naowczej farmie na wielkiej równinie zwanejKredą. Wszyscy w okolicy zajm ują się hodowląowiec, to ich codzienne życie. Dziewczynkama wiele sióstr i młodszego braciszka- nikt nie zwraca na nią uwagi, wszyscykoncentrują swoją uwagę właśnie na By-warcie. Akwila jest dziewczynką pracowitą1 samodzielną, pomaga innym, nie czekana nagrodę. Poza tym, co sama zaczynazauważać, różni się od innych dzieci - jestciekawa świata, zadaje tysiące pytań, połykaksiążki w całości i widzi dookoła rzeczy,których inni nie dostrzegają. I tęskni.Tęskni za swoją nieżyjącąjuż babcią Dokuczliwą.A była to osoba wyjątkowa. Byłapasterzem owiec, którego znali i szanowaliwszyscy mieszkańcy Kredy, do którego w raziepotrzeby zwracali się o pomoc. Bo babciaDokuczliwa całą Kredę miała „w swoich kościach”- owce, lasy, wzgórza, wszystko.Po śmierci babci Akwila czuła się zagubiona,tylko ona tak naprawdę słuchała i rozumiaładziewczynkę. Postać babci przewijasię więc przez całą powieść, aż następujemoment, w którym Akwila niejako odnajdujeswoją babcię na nowo.Kiedy Królowa z Krainy Baśni, przekraczagranice światów i porywa Bywarta,Akwila rusza na ratunek bratu. To, cozaskakuje czytelnika niesłychaną w iarygodnością,to argumenty jakimi kieruje sięAkwila. Rusza na pomoc bratu, nie dlatego,że go kocha (wprost przeciwnie, uważałago za wyjątkowo obślizgłego i przeszkadzającegowe wszystkim niemowlaka)ale dlatego, że jest JEJ bratem, a Królowawkroczyła na JEJ teren. Gniew, jaki uczynekKrólowej w niej wywołał, dał jej z koleisiłę. a kolejne wydarzenia pozwoliły dziewczynceprzekształcić ów gniew i niechęć92


do brata w sw oją broń, pozwoliły odnaleźćsiebie.Bo wszystko to jest zaledwie niewielkimfragmentem budowanej przez Pratchettarzeczywistości. Należałoby wiele powiedziećo Fik Mikach Figlach, czyli WolnychCiutludziach, którzy pomagają Akwili i czyniąją swoim wodzem. Wiele o samej KrainieBaśni, która w przeciwieństwie do tego,jak zwykle ją sobie wyobrażamy, u Pratchettapełna jest koszmarów, piekielnych potworów,podstępnych Senków. Wiele o samejKredzie i jej mieszkańcach, którzy żyjązgodnie z odwiecznymi prawami ziemi. Noi są jeszcze czarownice.Akwila po stracie babci nie przestajejej szukać, we wspomnieniach, w każdymdrobiazgu otaczającego świata (choćbyzapachu palonego przez babcię tytoniu),a jej niezwykłość próbuje tłumaczyć sobietym, że babcia była czarownicą. Dlategoteż sama Akwila pragnie w przyszłości zostaćczarownicą. Poszukiwanie brata, walkaz Królową i spotkanie trzech czarownic:panny Tot, panny Weatherwax i pani Ogg,wszystko to pokazało dziewczynce, że bycieczarownicą to coś zupełnie innego niżmachanie różdżką.Czarownica to strażnik granic, strażnikporządku na świecie. Czarownica naprawdęwidzi istotę świata a nie tylko jego zewnętrzną powłokę. Co więcej, czarownicato ktoś zupełnie inny, niż postacie przedstawianew bajkach. Bo czarownica potrafizachwycać się tym, co niewielkie. Czarownicaumie widzieć poprzez przedm iotyi wokół przedmiotów. Czarownica wie,gdzie je s t i kiedy jest. Akwila jest czarownicąwłaśnie przez te umiejętności - przyglądasię światu, tak, że naprawdę go widzii rozumie to, co widzi. Używa swoich oczui swojej głowy. Tak właśnie robią prawdziweczarownice. Wcale nie m achają różdżką,a na miotle latają tylko wtedy, kiedynaprawdę zachodzi taka potrzeba. Jednąz zasad, jakich czarownice przestrzegają,jest nieużywanie magii, kiedy nie jestto konieczne. Bo jak powiedziała kiedyśbabcia Dokuczliwa: I ktoś musi mówić zatych, którzy nie mają głosu. Po to właśnieistnieją czarownice.W drugim tomie historii o Akwili - Kapeluszupełnym nieba - dziewczynka jest niemalo rok starsza. To dobry czas, aby udaćsię na nauki. Czarownice kierują ją więc dopanny Libelli żyjącej w lesie w odległych górach.To dość szczególna czarownica, którajest jedną osobą w dwóch ciałach. Oczywiścieto zaledwie początek nowych i nieznanychrzeczy, z jakimi styka się Akwila.Jest to ciężki czas dla dziewczynki, czemu?Akwila, po tym jak zwyciężyła złą Królową,po tym jak największa czarownica,panna Weatherwax w geście uznania podarowałajej niewidzialny kapelusz, czuje siębardzo pewnie, zbyt pewnie. To dość charakterystycznedla dzieci w jej wieku - za ­rozumiałość, poczucie, że wszystko wie się93


najlepiej itp. Uczucia te, tak jak i w realnym - Czy to duża ciutwiedźma śni, że jestświecie, prowadzą najczęściej do nieszczęścia- Akwila ma wielką moc i jest prawdzi­że są nią? - zapytał Głupi Jaś.tymi wzgórzami, czy te wzgórza śnią o tym,w ą czarownicą, ale jednocześnie niewiele - Pewnie jedno i drugie - odparł Rozbój.jeszcze potrafi, nie zna zasad magii. Nie dopuszczającjednak do siebie możliwości, że ka. Uosabia wszystkie cechy nastoletniejAkwila jest niejako alter ego czytelni­ktoś miałby ją pouczać, wykonuje sztuczkę, dziewczynki, z nią czytelnik przechodzi kolejneetapy dojrzewania. Razem z Akwiląnieświadoma jej konsekwencji. W momencie,kiedy dziewczynka chce zobaczyć, jak uczymy się tego, kim jesteśmy, jak możemywygląda, opuszcza własne ciało, aby spojrzećna siebie z zewnątrz. Nie wie jednak, stać dobrą czarownicą. Właśnie czarowni­odnaleźć swoje miejsce na świecie, i jak sięże kiedy mówi „zobacz mnie!” jej ciało pozostajepuste bez żadnej ochrony. Nie wie wierzchnią niesamowitych zdarzeń Pratcą!Bo oto kolejny dowód na to, że pod porównież,że istnieją takie istoty jak „współ- chett ukrywa świat realny. Pierwsze, czegouczą nas czarownice, to nieprzemijającażycze”, które wchodzą w puste ciała, abyprzejąć nad nimi kontrolę.prawda: początek i koniec to pomagać ludziom!Nie czary, lecz własny rozum i życz­To, co dzieje się dalej, to mówiąc prostymisłowami, walka o bycie sobą. Akwila próbujeuwolnić się od współżycza, który wynaWeatherwax tłumaczy wybór panny Liliwośćsą istotą bycia wiedźmą. Oto jak pankorzystującjej najgorsze myśli i pragnienia, belli na opiekunkę Akwili:czyni wiele zła wokół siebie (a wszystko wykorzystującciało Akwili). To również ciężka dzi. Nawet tych głupich, złych, niedorozwi­Ponieważ je st życzliwa [...] Dba o lu­droga dojrzewania. Trudna, bo dojrzewanieto coś więcej niż dorastanie. Człowiek i bez pomyślunku w głowie, o niedołężniętych,o m atki z niedom ytym i dziećmidojrzały to taki, który wyzbywa się swoich nych oraz tych na tyle głupich, że traktujązłych cech, który nabiera świadomości siebiesamego i tego, co jest jego powinnością. ja nazywam prawdziwą magią - widzieć toją jako coś w rodzaju służącej. I to właśnieAkwila odkrywa, że ma przyjaciół! Znowu wszystko, dawać sobie z tym radę i nie poddawaćsię. Siedzieć całymi nocami przy ja ­na pomoc dziewczynce ruszają Fik Mik Figle,czyli Wolni Ciutludzie; Akwila może liczyćrównież na pomoc innych czarownic, gna się z tym światem, starać się ulżyć mukimś biednym starym człowieku, który że­a szczególne panny Weatherwax.w bólu i ukoić jego przerażenie, odprawićWażną postacią, niejako drogowskazem go bezpiecznie na dalszą drogę...a potemczy może silnym fundamentem tożsamości umyć go, ubrać, wyszykować na pogrzeb,Akwili jest nieodmiennie babcia Dokuczliwa pomóc płaczącej wdowie, pościelić łóżkoi ziemia, z której pochodzi - Kreda. Widać i uprać pościel - to nie je st zadanie, pozwólto wyraźnie, gdy obserwujemy walkę Akwilize współżyczem:cu - a potem wytrzymać jeszcze kolejnąsobie powiedzieć, dla kogoś o słabym ser­- Ona mówi ziemi, czym je st ziemia, noc, czuwając przy trumnie przed pogrzebem,a kiedy wreszcie wróci się do domua ziemia mówi jej, czym ona je st - powiedziałStrasznie Ciut Wojtek. Łzy spływały i zdąży siąść na pięć minut, jakiś zrozpaczonyczłowiek zaczyna walić w drzwi, ponie­mu po twarzy. - Nie umiem napisać o tympieśni! Nie jestem dość dobry!waż jego żona nie może urodzić ich pierw­94


szego dziecka, a położna ju ż pada z nóg,i wtedy trzeba się podnieść, wziąć torbęi znowu iść... W szystkie to robimy, każdana swój sposób [ . ] . To są korzenie, serce,dusza i kwintesencja bycia wiedźmą.Dusza i kwintesencja!Pratchett pokazuje nam, poprzez losyswoich bohaterów, że rzeczy nie mają znaczenia.Ludzie tak. Przypomina również,ciągle i konsekwentnie, że najważniejszyjest własny rozum. Kiedy jeszcze mówi nam0 tym czarownica, słowa jej wydają się miećw iększą moc: Ustaw odpowiednio umysł[ . ] a świat będzie należał do ciebie...To my kształtujemy własne życie, tomy tw orzym y przyszłość. Nikt nie zrobitego za nas i nikt nie będzie ponosił konsekwencjipopełnionych przez nas błędów.Bo wszystko jest opowieścią. Wszystko maswoją historię. Jeśli ją zmienimy, zm ienimyrównież świat. Trzeba wiedzieć kim sięjest: Twój własny kapelusz na twoją własnagłowę. Twoja własna przyszłość, nieczyjaś inna.P ratchett potrafi dotknąć c z y te ln i­ka. Jak to robi? Czaruje nas opowieściamio czarownicach, krainach baśni, magachi Ciutludziach. Podążamy w skazanymiprzez niego ścieżkami, śmiejemy się1płaczemy z bohaterami. Ale kiedy odkładamyprzeczytaną książkę na półkę, nagleodkrywamy, że Pratchett mówił namo naszych własnych problemach, naszychwłasnych wadach i naszych własnych, nawetnajskrytszych marzeniach. Mówił namo nas samych!Oto magia najwyższej próby!T. Pratchett: Wolni Ciutludzie. Opowieść zeŚwiata Dysku, Wydawnictwo Prószyński i S-ka,Warszawa 2005.T. Pratchett: Kapelusz pełen nieba. Opowieść zeŚwiata Dysku, Wydawnictwo Prószyński i S-ka,Warszawa 2005.Jan KwaśniewiczWĘSZĄCY RENIFERW ostatnich latach, głównie dzięki słynnemuRudolfowi, jednym z najpopularniejszychzwierząt, zwłaszcza w okresie Bożego Narodzenia,jest renifer.To przesympatyczne stworzenie, któremunatura przyprawiła rogi, a nauka zaliczyłado jeleniowatych, użyczyło pseudonimu bohaterowinowej książki Krystyny Śmigielskiej.Została ona opublikowana w krakowskim wydawnictwieSkrzat w roku 2006.Kolorowa okładka, przyciągająca wzrokoraz tytuł Węszący Renifer, czyli tydzień z ciociąJulią sprawiają, że czytelnik pragnie książkęwziąć do ręki. Trzeba tu oddać autorce, żezawartość również nie rozczarowuje. Fabuławciąga od pierwszego zdania; czytelnik natychmiastzaczyna się identyfikować z bohateremprzeżywając niezwykłe przygody.„Ciotka Julia była czarną owcą naszejrodziny. Tak przynajmniej uważał mój tata”.Tymi słowami rozpoczyna się opowieść trzynastoletniegoMikołaja. Zostaje on oddanyna czas wyjazdu rodziców pod opiekę 28--letniej ciotki - Julii. Dynamiczny opis młodszejsiostry mamy bohatera sprawia, że czytelnikod razu czuje do niej sympatię.Pierwszy wspólny dzień rozpoczynają odzrobienia zakupów w hipermarkecie. Momentten jest właściwym zawiązaniem akcji. W trakciepłacenia w kasie okazuje się, że roztrzepanaJulia została okradziona w sklepie. To wydarzeniezmienia cechy jej osobowości; niezaradnai żyjąca w innym świecie dziewczynapostanawia odzyskać utracone pieniądze zawszelką cenę. Ponieważ ani ochrona ani obsługasklepu nie są zainteresowane poszkodowaną,Julia postanawia z pomocą Mikołajaprzeprowadzić śledztwo. Od tej chwili przeobrażająsię w Sherlocka Holmesa i dokto­95


a Watsona. Bardzo szybko okazuje się, żew sklepie grasuje szajka złodziejska i osóbokradzionych jest więcej.Poświęcenie dla sprawy nie ma końca -na potrzeby śledztwa - Julia decyduje się naobcięcie swoich pięknych rudych włosów. Odtej pory zmienia się w Łysą Mścicielkę, a Mikołajw Węszącego Renifera. W trakcie prowadzonychw sklepie obserwacji poznają nowychprzyjaciół, którzy dołączają do ekipy śledczej.Osoby te również przybierają kryptonimy:są to Strażnik Marketu, Wielka Pomyłka, PłaczącaBabunia, Słomkowy Kapelusz, WesołyDziadunio. Pod tymi pseudonimami kryją sięosoby poznane w trakcie śledztwa: przyjaznyochroniarz, reporter gazety oraz przypadkowiklienci sklepu.Książka pełna jest zabawnych gagów, niespotykanychzwrotów akcji, które sprawiają, żeczytelnik czasem może nawet zapomnieć o oddychaniu.Nie jest to zresztą zaskakujące.Wydawnictwo „Skrzat” przyzwyczaiło swoichczytelników do książek o wartkiej akcji,z dużą dozą humoru, zwariowanych przygód.Jednak Krystyna Śmigielska jest tu w szereguautorów osobą wyjątkową. Opisywaneprzez nią perypetie bohaterów, mimo swoistejekscentryczności, odznaczają się dużym realizmem.Poruszają ponadto rzeczywisty problem,z którym styka się praktycznie każdy człowiek,złodziei kieszonkowych.Autorka poprzez humor uczy, że każdaprzygoda, nawet najbardziej zwariowany pomysł,ma swojąwartość edukacyjną czy wychowawczą.Julia dzięki przygodom uczy się kierowaniazespołem, stabilizacji, odnajduje swojemiejsce w świecie. Mikołaj natomiast poznajenowych przyjaciół oraz docen ia rozmaite talentyciotki, które dotychczas były wyśmiewane przezrodzinę. Każdy z członków zespołu z osoby fajt-łapowatej i nieśmiałej przeradza się w wyrazistąpostać o charakterystycznych cechach.Jest to zdecydowanie jedna z najciekawszychpozycji wydawniczych, jakie ukazały sięna rynku w ostatnich miesiącach, warta poleceniai młodszym, i starszym dzieciom.Książka ta nadaje się również do rodzinnegoczytania - dostarcza wielu wrażeń,również przy wspólnym czytaniu, dorosłymi ich pociechom.K. Śmigielska: Węszący Renifer, czyli tydzień z ciociąJulią, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2006.z RÓŻNYCHSZUFLADAlfred MieczkowskiKOLESIE LISA WITALISAIdeomętnie elokwentniI lewoskrętni i prawoskrętniDo się kolesie, się skręcająW zadzie w zasadzie resztę mająPaństwo to ja i paru jeszczeReszta to płotki, szprotki i leszczeJakoś się w partii jeszcze zmieszczeI z klucza skapnie mi coś jeszcze...R o zpędził nam się w a le c lu stracjistraszliwie i z nieubłaganą słusznością,która wszystko, co na drodze, pryncypialnierówna.Gromada święcie nawiedzonych politykierskichinkwizytorów nuże wszędy tropićwroga, który nawet jak śpi, to nie śpi, boczuwa i knowa.Ostracystyczny zapał nuworyszy nowejwładzy nie ustaje. Biada żywym, martwymbiada!96


Ostatnio dziarscy chłopcy z zapałemgodnym lepszej sprawy znów zagięli parolna spoczywającego od lat czterdziestuw jakże złudnym spokoju znanego powszechnieBrzechwę Jana (właśc. JanaLesmana).Ale bo też, czy rymy takie, jak Stonkai Bronka, Dzień 1 Maja i im podobne nieutrwalały szczególnie silnie socrealnego totalitaryzmu,którym mocno dęło ze W schodu!Apologetą znienawidzonego reżimu byłnieboszczyk szczególnie groźnym! Możnarzec wrogiem numer jeden, bo maluczkichmamiącym!Wystarczy wsłuchać się w spiżową moctakich choćby wersów - ostoi ustroju jak:[ . ] Wyjdą znów szkodniki znaneniszczyć pola ziemniaczanea i wróg jest zawsze gotówzrzucać stonki z samolotów [ . ]Czyż cios zadany podstępnie niszczącemupolskie ziemniaki żukowi Koloradonie zachwiał podstawami zamorskiego imperializmu.Albo, czyż wers:[ . ] Ludzie szlachetni ze wszystkich krajówwalczą o pokój nie szczędząc siłDzień rozśpiewany Pierwszego Majaniech do tej walki zapał podwajai swoją czerwień wlewa do żył.... n ie utrwalił na dobre radzieckiego prymatuw świecie, choć, skądinąd, do czasu?A tu jeszcze (co prawda dla dorosłych,ale zawsze) pamflet na Marshalla i Truma-na, który przyśpieszył niechybnie ich niesławnyzgon, oraz inne podobne przykładygorszącego procederu wierszem uprawianegoprzez naszego podsądnego.W sukurs przyszedł ostatnio w Interneciejeden z heroldów przeciw B rzechwiekrucjaty, zowiący się Mariusz Urbanek,tymi oto ze skarbnicy LPR, w yjętymisłowy:...Brzechwa nie powinien być patronemulic, szkół i p rze d szkoli.N ie zasługuje bypłody nienawistnego pióra kształtowały wyobraźnięmilionów Polaków.Nie tylko z powodu ukrywanych przezlata wierszy sławiących komunizm, sowieckąarmię i Józefa Stalina.Znacznie większych spustoszeń dokonałyniewinne na pierwszy rzut oka wiersze, zapośrednictwem których przez kilkadziesiąt latLesman-Brzechwa sączył w umysły polskichdzieci ja d kompleksów, niewiary w siłę narodui bezbożność. Nie ma wśród jego utworówwierszy sławiących bohaterstwo polskiegooręża, patriotyzm i wierność kościołowi...Mali Polacy w jego wierszach to wyłącznieniepoprawni zarozumialcy („Samochwała”),notoryczni kłamcy i godne pogardy nieroby(„Leń”). ... z poematów takich, ja k „Pchłaszachrajka” czy „Szelmostwa Lisa Witalisa”wynika wprost, że Polacy to także oszuści,naciągacze, populiści, a w dodatku germanofile(..B y ł Witalis rodem z Polski, lecz kapeluszmiał tyrolski)....A kim tak naprawdę je st pan AmbrożyKleks, właściciel dziwnej Akademii, skoronosi długą brodę i czarny chałat? Najpewniejpobratymcem Lesmana .Ów żarliwie patetyczny (pono ironicznyi parodystyczny, ale my wiemy swoje)ton nawiedzonego neotowarzysza Katonaczymże, jak nie echem niedawnych mówtrybunów ludowych, ledwie co, choć nie zewszystkim, minionych czasów.Niechaj brzmi ku przestrodze narodu.Na nic zdadzą się tłumaczenia że takiebyły czasy!Że powszechna wśród piszących chwalbawierszem i prozą ustroju (apage satanas!),była zwyczajnie źródłem utrzymaniaurzeczonych świetlaną aurą utopii, „ukąszonychheglowsko” lub nie mających złudzeń,lecz chcących przeżyć i coś lepsze­97


go stworzyć rodzimych luminarzy i zwykłychpracowników pióra.Winni oni okrutnej zbrodni na duszy narodui tyle! A Brzechwa wśród nich to jużchyba szczególnie!Ponoć prekursorów zeń (wraz z niejakimJulianem Tuwimem) zasłużony nowoczesnejrodzinnej poezji dla dzieci, odświeżonejprzez wartki, swadny rym, oryginalnąwyobraźnię, inwencję języka i absurdalnyhumor.Niechby nawet. Ale, czy nie dziwi, że zamiastzgrabnie rymować o bohaterach naszychnarodowych, wodzach, królach czyświętych, których przecie poczet wielki -wiersze podsądny Brzechwa składa o pchleszachrajce, lisie Witalisie, kaczce dziwaczce,o całym zresztą zwierzyńcu, a proząto i nawet groźnego fantasmagorystę KleksaAmbrożego opiewa?! A gdzie Kościuszko,Kopernik, Sobieski, św. Wojciech, EmiliaPlater czy nasz Wielki Orzeł Biały, żebytylko na nich poprzestać. Gdzie? Próżnoszukać. Ani śladu.Nic to, że lubiany on, znany, świetny i odczterdziestu już lat w grobie. Ekshumować,jak zajdzie potrzeba, bezlitośnie osądzićku przestrodze przyszłych pokoleń, to dziśnasz obowiązek święty.Surowym służbom śledczym , które,aż strach pomyśleć, do czego z nadmiaruochoty do aprobaty każdej władzy byłybypodówczas, gdy żył Brzechwa, zdolne,żadna nie ujdzie przewina.Tyle tylko, ze dzieciarnia ciągle tegoBrzechwę, nie wiedzieć czemu, lubi, cenii czyta z radością, zaś towarzyszą jej w lekturze,jak mogą wyraźnie kontenci dorośli.Jak na złość, psia kość! Jak na złość!a lubią go te pędraki tak bardzo, że w stulecieurodzin autora Kaczki dziwaczki nawetodę na cześć Jubilata wystawiły. To, masię rozumieć, irytuje grono oddanych sprawiewspółczesnych kolesi Lisa Witalisa,tych dzielnych kanonierów jedynie słusznejprawdy, co w alą z armat do wróbli, aż miłosłuchać. a co do Ody, oto ona:ODANa Urodziny Pana JanaPrzez nas samych napisanai zagrana(melo- i raporecytowana)Kochany Panie Janie BrzechwoSto lat, jak z bicza strzelił, przeszłoOd kiedy przyszedł Pan na światBy pańskim bajkom świat był radBo też ucieszne to historieUweselają żywot wielceOżywią każdą wyobraźnięPoruszą najmniej czułe serceGdzie tam do pańskich - innym bajkomTak jak do mistrza - marnym grajkom!Sławny, niby Kaczor DonaldNie umywa się do kaczkiOczywiście pańskiej kaczkiNajwiększej w świecie Kaczki Dziwaczki!Nawet taka Pszczółka MajaNiech się - z przeproszeniem - schowaWobec pańskiej Pchły Szachrajki!Z nią dopiero były bajki!Któż nie zna Lisa WitalisaOszusta ponad oszustamiKtóremu prawość - pardon - lisią kitą zwisaI który cały las omamił! ...Do najniecniejszych knowań skoryBy władać sam nad zwierzętamiA, kto wie, czy też nie nad nami...Żaden Superman razem z BatmanemCyborg, czy nawet kosmiczny zającświetnej fantazji Pana Kleksanawet do pięt mu nie dorastają...Ani Harward, ani OxfordAni Wyższa Szkoła z KiekrzaOd przesławnej AkademiiPana Ambrożego KleksaNie jest i nigdy nie będzieAni większa! Ani lepsza!!Vivat Akademia! Vivat Profesores!!!Vivat Kleks Ambroży!Vivat tęga wyobraźniaKtóra wszystko zmoże!!98


Dość już tych krzykliwych, zwariowanychDziko i szpetnie wymalowanychFruodlowtowych, pozakręcanychPleplobredni, fiubzdecikówBzdurnych bziko-komiksików!!Sam nam Pan starczy, Panie JanieZa całe dzisiejsze, wrzaskliwe bajanie!!Bo:Cudze chwalimy, swego nie znamySami nie wiemy, co posiadamyA przecież dawno już BRZECHWĘ mamy!!Teraz powinny być serdecznościucałowania, dłoni uściskia będą, Drogi Panie Janie,nasze do wierszy Pana, dopiski:Nad rzeczką opodal krzaczkamieszkała sobie Kaczka DziwaczkaPuszczała po wodzie kamykiem kaczkiwłasnym sposobem Kaczki-DziwaczkiTaplając się w kałuży z błotemcałymi dniami marzyła o temże leci w chmurach luksusowymponaddźwiękowym samolotemI, chociaż wcale nie latałazawsze spadochron przy sobie miałaA choć nie była orłem wśród kaczekuznanie miała wszystkich dziwaczek!Tańcowała igła z nitkąnitka wolno, igła szybkoigła ładnie, nitka brzydko...Tańcowały, tańcowałyi ani się obejrzałyjak tańcząc zacerowaływszystkie dziury w świecie całym(nawet i te, co są w serzechoć ja temu niezbyt wierzę)Odtąd, między inne tanyWalc, Mazurek „lukrowany”krzesany i odbijanysłusznie bywa zaliczanysławny taniec Cerowany!Na wyspach Bergamutachżyjący tam Kot w Butachzamienił je na ...laczki!Aż się spłakały płaczkiktóre na Bergamutachchadzały tylko w butachrobiąc przy tym na drutachskarpetki i serdaczkiChcąc płakać bardzo czuletak, jak przystoi płaczkomobierały cebulei to wcale nierzadkoPewien mąż, wielce uczonystrasznie lubił pleść andronybaje, bajdy, banialukidla uciechy i naukiPlótł je, jak koszyki, po toby pokazać wszem i wobecże największa nawet mądrośćdobrze bawi się . głupotąI to tyle, Panie JaniePan wybaczy...nie umieliśmy inaczej...Hanna Dymiel-TrzebiatowskaPRZYGODY ASTRID ZANIMZOSTAŁA ASTRID LINDGREN.k il k a s ł ó w z p e r s p e k t y w yt ł u m a c z aW 2007 roku Astrid Lindgren obchodziłabysetną rocznicę urodzin. W Szwecji wydarzeniajubileuszowego roku zakrojone sąna dużą skalę i obejmują szerokie spektrumimprez okolicznościowych o różnymcharakterze, zarówno popularnym jak i naukowym.Organizowane są wystawy, konferencje,konkursy, wychodzą nowe wydaniaksiążek Astrid Lindgren w odświeżonychszatach graficznych, książeczki obrazkowena bazie wcześniej publikowanychopowiadań w książkach tekstowych, pojawiają się wydania zbiorowe w nowych zestawieniach.Rynek wzbogacają też pozycjeo autorce i jej książkach. Ruszyła humanitarnaakcja imienia Astrid Lindgren polegającana zbieraniu funduszy na budowęwioski dla bezdomnych dzieci w centralnejAfryce. Szwecja na wiele sposobów, w różnychśrodowiskach - wśród dorosłych, dzieci,naukowców honoruje pamięć „najukochańszejAstrid”, która odeszła przed pię­99


cioma laty, lecz dzięki dziesiątkom książeki filmów wciąż jest obecna w życiu rodaków,i nie tylko.W Polsce jubileuszowy rok naznaczonyjest znamiennym dla rynku wydawniczegowydarzeniem. W Poznaniu powstały „Zakamarki”,filia czołowego szwedzkiego wydawnictwaliteratury dziecięcej Raben&Sjogren.To właśnie w nim, w 1945 wyszła PippiLangstrump, której rękopis wcześniej odrzuciłapotęga wydawnicza Szwecji Bonniers,uznając tekst za nazbyt odważny i obrazoburczy.Raben&Sjogren dzięki Pippi dźwignąłsię z trudnej sytuacji finansowej, a następniena długie lata związał z Astrid Lindgren,zarówno zatrudniając ją na stanowiskuredaktora, jak i wydając wszystkie jejksiążki. Dziś to czołowe wydawnictwo literaturydziecięcej w Szwecji rozpoczyna działalnośćw Polsce, oferując naszym czytelnikomnieznane dotąd książeczki obrazkoweAstrid Lindgren oraz inaugurując działalnośćoryginalną faktograficzną książką obrazkową o samej autorce. Ten ciekawy gatunek łączyobraz i tekst z propagowaniem wiedzyo znanych postaciach wśród najmłodszych.Jest popularny w Szwecji i z pewnością wartprzeniesienia na polski grunt.Przygody Astrid zanim została AstridLindgren to pięknie wydana pozycja, którałączy tekst Christiny Bjork z barwnymiilustracjami Evy Eriksson oraz fotografiamiautentycznych postaci i miejsc. PrzetłumaczeniePrzygód na język polski było dlamnie ogromną przyjemnością, która w tymszczególnym roku symbolicznie ukoronowałam oją w ieloletnią fascynację AstridLindgren oraz jej twórczością. Nie znaczyto jednak, że przekład ten nie przysporzyłmi licznych trudności.Książka ma tró jd zie ln ą konstrukcję:w bieżącym tekście opowiada o cudownymdzieciństwie Astrid Lindgren; na wyróżniającychsię jasnożółtych stronach, podsumowującychkażdy rozdział ukazuje, jakprzeżycia z tamtych lat stały się inspiracjądo wielu wątków w przyszłych książkach;w ostatniej części prezentuje rodzinne miastopisarki oraz jego okolice, zachęcając doich odwiedzenia. Całość ma charakter faktograficznyi tym samym nieustannie odwołujesię do autentycznych miejsc i postaci,których szwedzki zapis i brzmienie nie sąłatwe w odbiorze dla polskich czytelników.Niełatwe też było obranie konsekwentnejstrategii. Postanowiłam jednak pozostawićnazwy w oryginalnej postaci, gdyż wszelkieprzeróbki dawały mizerny efekt, a przedewszystkim wydawały się nieuzasadnione.Najnowsze teorie w zakresie teorii przekładuliteratury dla najmłodszych, przykładowoIsabel Pascua, podkreślają wagę zachowaniaodmienności kultur w przekładzie, ukazanieróżnorodności świata, co jest szczególnieistotne dziś, w czasach szybko postępującejglobalizacji.100


Trudność w tym w zględzie wzmagaobecność w języku szwedzkim liter a, o i a,które w polskim czytaniu upraszczane sądo polskich a i o. Problemowi temu próbowałamzaradzić wyjaśniając w „Słowie odtłumacza”, jak w przybliżeniu należy je wymawiać.Nie wchodziłam jednak w inne niuansewymowy szwedzkiej, jak na przykładzmiękczanie niektórych spółgłosek przezprzednie samogłoski, nie chcąc zniechęcićmłodych czytelników, ani też nie uznająctych zagadnień za sprawy pierwszej wagi.Przygody Astrid nie mają nas przybliżyć dojęzyka szwedzkiego, ale z kolei ich oryginalnyzapis może nas przybliżyć do miejsc,które dzięki książce zapragniemy odwiedzić.Odnalezienie ich i wędrówka śladamiAstrid będą dzięki oryginalnemu zapisowidużo łatwiejsze.Drobne zmiany w zakresie nazw dotycząjedynie imion postaci niehistorycznych,fikcyjnych, np. wymyślonych w zabawach,które mają dokładne lub podobne znaczeniew języku polskim. I tak, przykładowokogut Kung staje się Królem, a czarownicaz zabaw pod krzewem agrestu o imieniuPissan - Sisią.Dodatkowy aspekt, którego nie sposóbpominąć, to wcześniejsze książki na rynkupolskim opowiadające o tych samych wydarzeniach,co Przygody. Mam tu na myślibiografię Astrid Lindgren. Opowieść o życiui twórczości oraz wydanych w tym roku PortretachAstrid Lindgren Margaret Stromstedt,a także „Samuela Augusta z Sevedstorpi Hannę z Hult” samej Astrid Lindgren, czylipozycje wcześniej przełożone przez AnnęWęgleńską. Powstają tu fundamentalne pytania:na ile znane są one polskiemu czytelnikowii czy tłumacz powinien wziąć pod uwagęzaproponowane w nich rozwiązania?Przygody Astrid skierowane są do dzieci,co uznałam za priorytet. Uznałam, że wyboryw przekładzie nie muszą się tu pokrywaćz tymi zastosowanymi w wymienionychksiążkach, których adresatem jest dorosły.Tym bardziej, że i w nich czasami brak konsekwencji.Dobrym przykładem jest tu nazwakrainy geograficznej, z której wywodzisię Astrid Lindgren. Jej szwedzki wariantSmaland tłumaczyć jako Smalandia, choćwe wcześniejszych polskich tłumaczeniachfunkcjonuje też w uproszczonym wariancieSmalandia, jak i fonetycznym - Smolandia.Ta różnorodność propozycji doskonale odzwierciedladylematy przekładu.Innym kłopotliwym aspektem przy przełożeniuna polski Przygód Astrid były te partietekstu, które nawiązywały nie do rzeczywistości,lecz fikcji. W książce wiele jest odnośnikówdo utworów Astrid Lindgren, gdyżcelem książki jest konfrontacja dzieciństwamałej Astrid z wątkami w jej późniejszychksiążkach. Teksty te w większości wcześniejbyły przełożone na język polski, a zatem polskiczytelnik przy pierwszym spotkaniu literackimzaakceptował już pewne imiona, nazwyczy przebieg wydarzeń. Jak należy zatempostąpić, jeśli polski przekład odszedłod tekstu źródłowego? Czy należy powielaćbłędne cytaty? Jak postępować, jeśli fabułaPrzygód, opisująca wydarzenia, które stałysię inspiracją do książek, przestaje zgadzaćsię z cytatami z owych książek? Przykłademniech będzie tu historia Gunnara,brata Astrid, który kiedyś naprawdę rozpocząłhodowlę myszy. W przyszłości podobnaprzygoda spotka Lassego w Dzieciachz Bullerbyn, tylko że w polskim przekładzienieoczekiwanie hoduje o n . szczury. W tymkonkretnym przypadku umieściłam w moimprzekładzie myszy, jednak przeważnie pozostajęwierna wcześniejszym tłumaczeniomIreny Szuch-Wyszomirskiej, Teresy Chłapowskiej,Marii Olszańskiej i Anny Węgleńskiej.Szanuję pierwsze spotkania literackie101


dzieci z tekstem, wiem jak są dla nich ważnei jakie ewentualne rozterki mogłyby, szczególnieu tych uważnie czytających, wywołaćzmiany.Inną kategorię problemów translatorycznychstanowią te słowa, których brzmieniew języku źródłowym zawiera pewne implikacje.Za przykład niech posłuży tu guldpudra- szwedzka nazwa ulubionego kwiatu Stiny,siostry Astrid. W niemal dosłownym znaczeniuuzyskujemy złotopudrę, wariant któryzaproponowałam obok prawidłowego, botanicznegookreślenia tej rośliny śledziennicaskrętnolistna, która w języku polskim bynajmniejnie zawiera pozytywnych konotacji. Tenuzupełniający dodatek z mojej strony, czyliumiejscowienie złotopudry pisanej w cudzysłowieobok śledziennicy, wydaje się tu niezbędny.Tym bardziej, że słowo to funkcjonujew tekście w romantycznym tytule baśni„Błękitnoskrzydły odnajduje złotopudrę”.W tym konkretnym przypadku śledziennicęzupełnie pominęłam, zakładając, iż czytelnikdoskonale wie już o jaką roślinę chodzi.Zaprezentowane tu przykłady to zaledwieułamek tego, z czym musiałam się zmierzyćtłumacząc z języka szwedzkiego PrzygodyAstrid. Przekład to sztuka niełatwa,a im wyższa świadomość aluzji, intertek-stów, ukrytych znaczeń, tym staje się trudniejszy.Na każdej stronie tłumacz musi dokonaćdziesiątków wyborów, z których czasamiżaden do końca nie satysfakcjonuje.Pracując z Przygodami starałam się nadewszystko zachować styl wypowiedzi Chri-stiny Bjork i zaproponować tekst przyjaznydzieciom. Tekst opowiadający o dzieciństwieAstrid Lindgren, najbardziej przyjaznej dzieciomspośród wszystkich pisarzy.Ch. Bjork, E. Eriksson: Przygody Astrid, zanimzostała Astrid Lindgren. „Zakamarki”, Poznań2007.m ię d z y d z ie c k ie mA k s ią ż k ąMaria KulikGODZINA RADOŚCI Z JANEMBRZECHWĄSCENARIUSZ IMPREz Y LITERAc KIEJZajęcia przew idziane są dla dziecimłodszych, ale takich, które już samodzielnieczytają. Może w nich brać udział całaklasa albo grupa 10-15 osób, np. w czasieferii lub zajęć świetlicowych. W ramachzajęć mamy zgadywanki, inscenizacjei wspólne śpiewanie.Rozpoczynam y fragm entem wierszaRęce i nogi1, w którym poeta sam się żartobliwie przedstawia. Od tego w ierszarozpoczynamy pogadankę, kim był, skądpseudonim, pokazujem y rysunek strzały,aby dzieci zobaczyły, co to jest „brzechwa”.Można wspom nieć o pokrewieństwiez Bolesławem Leśmianem, równieżzajm ującym się literaturą - ten fakt byłjednym z powodów, dla których poeta niechciał tworzyć pod własnym nazwiskiem.Pogadance koniecznie towarzyszy wystawaksiążek.102


Na rozgrzewkę czytam y w iersz K a­tar z podziałem na role; osoba prowadzącaczyta tekst główny, a uczestnicy wołajągłośno „ a . psik!!”. Następnie przystępujemy do pierwszej konkurencji, ja ką je st logogryf.Dzieci słuchają fragmentów wymienionychponiżej wierszy. odgadują tytuły,które są następnie przyczepiane na tablicy(flanela, magnes, styropian). Pierwszelitery tw orzą nowy wyraz, będący punktemwyjścia do następnej konkurencji. Wierszenie muszą być czytane w takiej kolejności,można tworzyć tzw. rozsypankę.SumTygrysRakAtramentGrzybyArbuzNiedźwiedźJak widać, litery początkowe tw orząnam wyraz „stragan”. Tu warto zapytać,czy dzieciom ten wyraz się z czymś kojarzy;powinien kojarzyć się z rozmową warzywna straganie. Do mającej nastąpić inscenizacjiwybieramy osiem dziewczyneki pięciu chłopców. O trzym ują oni emblematyz rysunkami warzyw i teksty ról. Dobrzejest ustawić dzieci tak, aby groch stałobok rzepy, a burak obok cebuli, ponieważczęść dialogu toczy się bezpośredniomiędzy nimi. Narratorem może być osobaprowadząca lub dobrze czytające dziecko.Rozpoczynamy próbnym czytaniem, podczasktórego uczestnicy śledzą teksty, abypoznać kolejność „wchodzenia na scenę”.Uczniowie, którzy nie biorą udziału w inscenizacji,stanowią widownię i nagradzają artystówoklaskami.Nie jest to jedyna inscenizacja, jakąw miarę możliwości można zrobić. Doskonalenadaje się wiersz Mrówka2, zwłaszcza,że oprócz emblematów „zwierzęcych”(14 dzieci!) towarzyszy mu żywa animacjameblem (tu potrzebny mały stolik). Znakomiteefekty teatralne daje też Pomidor,do którego potrzeba dwu chłopców i dwiedziewczynki. Do roli tytułowej można wybraćchłopca, mającego problemy z czytaniem,ale umiejącego robić miny i ubranegow czerwoną bluzę. Cała sala towarzyszyrzepie, fasoli i grochowi, mówiącym swojekwestie, wołając głośno „Jak pan może, paniePomidorze!”.Element spokoju podczas zajęć wprowadzaponiższe opowiadanie z tytułów, któreczytamy dwa razy. Przy pierwszym czytaniuuczestnicy mają słuchać uważnie, podczasdrugiego - sygnalizują oklaskami zauważonytytuł.Samochwała i leń siedzą na kanapiei jedzą. Ach, ja ki pyszny arbuz i pomidor!Potem wybiorą się do ZOO, aby się dowiedzieć,co opowiedział dzięcioł sowie. „Zaczekajmy,aż zapali się zapałka”, mówi Pytalski,„m oże wtedy się dowiemy, co siędzieje na Wyspach Bergamutach”. Kwokaje st obrażona. Nie bawią je j ptasie plotki,więc wybiera się na grzyby. TymczasemKokoszka-Smakoszka i Kaczka Dziwaczkamyślą, jakie mogą być psie smutki. Naglepatrzą - pali się! Szkoda, trzeba się przecieżwziąć za wiosenne porządki, a potemczekać na przyjście lata.Na zakończenie spotkania można zaśpiewaćjedną z piosenek do słów JanaBrzechwy, np. Koziołeczka lub Kaczkę Dziwaczkę.Na wszelki wypadek trzeba skserowaćteksty, nie wszyscy mogą je znać. Jeślispotkanie odbywa się w maju, można zrobićjeszcze jeden logogryf, tym razem hasłembędzie słowo „Wakacje”. Do utworzeniatego hasła wykorzystamy, oprócz wierszyArbuz i Atrament, trzy krótkie utworyz cyklu „ZOO” (Wilk, Tygrys, Niedźwiedź)oraz Grzyby.103


Teraz warto jeszcze raz pokazać dzieciomrysunek strzały. Czy nie wspaniały topseudonim dla poety, którego wiersze lotemstrzały docierają do czytelników? Wystawaksiążek, która towarzyszy spotkaniu,powinna być szerzej omówiona; dzieci powinnymieć możliwość wzięcia książek doręki, zwróćmy też uwagę na utwory wierszemi prozą, na zbiory wierszy i wydaniasamoistne, podkreślmy liczne wznowieniaw różnorodnej szacie graficznej.1Brzechwa J. To więcej niż bajka, Warszawa1968, Biuro Wydawnicze „Ruch”.2Brzechwa J. Sto bajek, Warszawa 1967,„Czytelnik”Grażyna Lewandowicz-Nosals p a c e r k ie mk u k a l a t ó w k o m„Konik polny z bożą krówką poszli raz kuKalatówkom”. Pójdźmy więc i my ich śladem.Swoją wędrówkę rozpoczęli zapewne od dolnejstacji kolejki linowej na Kasprowy Wierchw Kuźnicach. Dlaczego wybrali spacer a nieprzejażdżkę kolejką - pozostanie ich tajemnicą.Może oboje mieli lęk wysokości, możenie mieli na bilety, a może odstraszyła ich kolejkado kolejki. W każdym razie postawili naspacer. Kuźnice to idealne miejsce na bliższei dalsze wędrówki w Tatry. Tu rozchodząsię szlaki na Nosal, do Olczyskiej i dalej naKopieniec, do Murowańca przez Jaworzynkęlub Boczań, na Goryczkową, Kasprowy noi na Giewont i Czerwone Wierchy. Ten ostatniniebieski szlak wiedzie właśnie przez Kalatówki.a więc ruszyli - konik i krówka - brukowanąkocimi łbami szeroką aleją ceprów,bo na Kalatówki idzie każdy, to taka sama„obowiązkowa” trasa jak Strążyska, Kościeliskaczy Morskie Oko. Najpierw przecięli liniękolejki, może pomachali jadącym w wagonikui zakręt, i ostro pod górę. Biletów wstęputo TPN nie kupowali, bo w czasach gdy powstałów wiersz, nikomu się o takowych nieśniło. Po 10-15 minutach pierwszy odpoczyneku wrót pustelni św. Brata Alberta. Kościół,klasztor i pustelnia istnieją od końca XIX wieku,najpierw zamieszkiwali je bracia Albertyni,obecnie siostry Albertynki. Albertyni wyprowadzilisię wyżej na tzw. „Górkę”, możnatam dojść żółtym szlakiem, a widoki sąpiękne. Przy pustelni szlak niebieski rozwidlasię, jedna nitka idzie dołem polany Kalatówki- to dla tych, którzy chcą jak najszybciejdojść w góry, druga wiedzie do wybudowanegow 1938 r. schroniska, obecnie hoteluna Polanie Kalatówki. Ten drugi wariant wybralinasi wędrowcy - dalej już nie tak ostropod górę i po kolejnych 10-15 minutach dotarlido celu. Tu z pewnością zatrzymali sięna herbatę, ciacho, może wypożyczyli leżaki,aby odpocząć i nabrać sił, a więc leżą sobiewygodnie, kontemplują widoki, nagle „patrząw górę - a tu góra cała szczytem toniew chmurach”. Jaka to góra - chyba KasprowyWierch - najwyższy z widocznych szczytów,w chmurach dość często. Tonąca w chmurachgóra to obraz poetycki w rzeczywistościgroźny. Nie wystarczy już samo podziwianie -trzeba coś zrobić z rodzącym się lękiem, konikpobladł mimo, że mężczyzna, krówka po kobiecemustruchlała. Decyzja szybka - trzebadorównać górze wzrostem, „w walce z górąten coś wskóra, kto się stanie sam jak góra”.A więc trzeba zacząć rosnąć, przestać byćdzieckiem, które się boi, a stać się dorosłym,który też się boi, tylko nie chce się do tegoprzyznać. I tak też zrobili nasi bohaterowie,zaczęli rosnąć. Dyskretnie pomińmy nietaktownepytania konika o wagę krówki, wszakkobiet o wagę i wiek pytać nie należy. I oto finałspaceru ku Kalatówkom, od którego swo­104


je górskie wędrówki rozpoczyna prawie każdedziecko, każdy konik i krówka. Gdzie wędrująjuż dorośli krowa i koń, tego nie wiemy, wierszteż o tym nie wspomina, ale on nie o tym, tylkoo dorastaniu, o tym, jak trudno żyć zadzierającbez przerwy głowę do góry, aby ujrzećgroźne oblicze dorosłych.Ten krótki tekścik zrodził się z tęsknotyza górami i maleńkim spacerkiem, choćbynawet ku Kalatówkom.w y k a z k s ią ż e k n a d e s ł a n y c hd o l it e r a c k ie j n a g r o d yim. k o r n e la Ma k u s z y ń s k ie g oW 2007 ROKU1. Karp Jan: Koczkodan i klika, NaszaKsięgarnia, Warszawa 2006.2. Kasdepke Grzegorz: Nowe kłopoty DetektywaPozytywki, Nasza Księgarnia,Warszawa 2006.3. Suwalska Dorota: Zuźka w necie i w realu,Nasza Księgarnia, Warszawa 2006.4. Strękowska-Zaremba Małgorzata: Bery,Gangster i góra kłopotów, Nasza Księgarnia,Warszawa 2006.5. Grętkiewicz Ewa: Zakręcona na Maksa,Nasza Księgarnia, Warszawa 2006.6. Miłoszewski Zygmunt: G óry Żm ijowe,Wydawnictwo W.A.B., Warszawa2006.7. Pałasz Marcin: Ptaś i Miaugosia, AkapitPress, Łódź (b.r.w.).8. Pałasz Marcin: Wakacje w wielkim mieście,Akapit Press, Łódź 2006.9. B eręsew icz Paweł: Pan M am utkoi zwierzęta, Skrzat, Kraków 2006.10. Denys Sonia: Jejuś Aniołek, Skrzat,Kraków 2006.11. Klugmann Joanna: Wakacje Emilki,Skrzat, Kraków 2006.12. Maciewicz Monika: Bajki pełne m a­rzeń, Skrzat, Kraków 2006.13. Niemycki Mariusz: Zuzia na zamkuBiałej Damy, Skrzat, Kraków 2006.14. Sarna Sebastian: Kubusiow e opowiastki,Skrzat, Kraków 2006.15. Śmigielska Krystyna: Węszący Renifer,Skrzat, Kraków 2006.16. Tyszka Agnieszka: Świat się roi od Marianów,Skrzat, Kraków 2006.17. Nowak Ewa: Koleżaneczki, Egmont,Warszawa 2006.18. Nowak Ewa: Michał Jakiśtam, Egmont,Warszawa 2006.19. Nowak Ewa: Ogon Kici, Egmont, Warszawa2006.20. Karwan-Jastrzębska Ewa: Duchy w teatrze,Egmont, Warszawa 2006.21. Karwan-Jastrzębska Ewa: Antykwariusz,Egmont, Warszawa 2006.22. Majgier Katarzyna: Amelka, Egmont,Warszawa 2006.23. Gutowska-Adamczyk Małgorzata: 220Linii, Egmont, Warszawa 2006.24. Jędrzejewska-W róbel Roksana: Kamienica,Literatura, Łódź 2006.25. Stenka Barbara: Oj, Hela!, Literatura,Łódź 2006.26. Bardijewska Liliana: Dom ośmiu tajemnic,Nasza Księgarnia, Warszawa 2006.27. Moszyńska Anna: Hipopotam, Siedmioróg,Wrocław 2006.28. Parlak Danuta: Tajemnicze notesy Tywonki,Ezop, Kraków 2006.29. Bardijewski Henryk: Baśń o latającymdywanie, Ezop, Kraków (b.r.w.).30. Szymeczko Kazimierz: Kłopoty kapitanaRoka, Literatura, Łódź 2006 - propozycjabiblioteki.31. Małek Konrad: Podaj mi rękę kwiatku,Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza,Warszawa 2006 (propozycja bibliotekiz Zabrza).105


literacka n a g r o d aim . k o r n e la Ma k u s z y ń s k ie g oZA ROK 2006Miejska <strong>Biblioteka</strong> Publiczna im. ŁukaszaGórnickiego w Oświęcimiu oraz redakcjakwartalnika „Guliwer” informują, że doNagrody zgłoszono w tym roku 31 tytułów.Zgłoszone tytuły ocenia jury pod przewodnictwemprof. Joanny Papuzińskiej w składzie:Maria Czernik, Anna Maria Krajewska,Grażyna Lewandowicz-Nosal, AnetaSatława, Stanisława Niedziela i IwonaPodlasińska.Ogłoszenie wyników i ceremonia wręczeniapamiątkowej statuetki Koziołka Matołkai nagrody pieniężnej odbędzie sięw Oświęcimiu w dniu 19 X 2007 r.106


a b s t r a c tThe second issue of Guliwer in the year 2007 abounds in texts devoted to Jan Brzechwa- an eminent Polish poet, satirist and author of children's fiction. Whole section „Inscribedin Culture” has been dedicated to the analysis of Brzechwa's works. Articleshave been prepared by well known literary critics and historians, including Alicja Baluch,Krystyna Heska-Kwaśniewicz and Grzegorz Leszczyński. All of them emphasizedBrzechwa's great literary achievements, excellent writing skills and a sense of humour.Fragments of a brilliant novel Mr. Kleks’s Academy was quoted as an example - a bookregarded by some as a prototype of the saga of Harry Potter. Liliana Bardijewska sharedher opinions about theatrical and radio adaptations of Brzechwa's works, and DanutaMucha prepared a text A Triptych o f Mr. Kleks in a dramatization by Igor Sikirycki. Thesection also contains an interesting article by Maria Ostasz describing mathematics, scienceand geography lessons in Brzechwa's books, and an article by Anna Szóstak aboutthe period of twenty years after the world's war in Poland, reflected in satirical works byJan Brzechwa. There are also to be found interesting articles written by the youngestGuliwer authors - Karolina Jędrych and Adrian Szary, being one more attempt at theanalysis of Mr. Kleks’s Academy.Texts devoted to Jan Brzechwa are also included in other Guliwer sections. In „Memoriesof the Flooded Kingdom” Joanna Papuzińska - the long-standing chief editor ofGuliwer - recalled her personal encounter with Jan Brzechwa, which took place duringthe Days of Education, Book and Press in 1952. In „Between a Child and a Book” MariaKulik presented an outline of a library lesson for children with the use of Brzechwa'sworks. Section „Out of Various Drawers” contains an article by Alfred Mieczkowski entitledLis Witalis Mates.Apart from parts devoted to Jan Brzechwa, the second issue of Guliwer provides materialsdedicated to the 100th anniversary of Astrid Lindgren's death (text by Hanna Dymel-Trzebiatowska), and to fairy-tale works by Henryk Sienkiewicz (article by Dominika Dworakowska-Marinow),a view of a child and a family in books by British authors - Anne Fineand Jacqueline Wilson (text by Magdalena Nowacka) and an extended analysis of EwaNowak's works written by Krystyna Heska-Kwaśniewicz.The issue includes some „spine-chilling” stories presented by Beata Rybarczyk, whowrote about the famous novel Dracula by Bram Stocker and Interview with the Vampireby Anne Rice.Traditionally, we have prepared a brief information about recently published books, includingreviews of the latest Cornelia Funke series Ghosthunters.It is worth noting that after a break we resumed the section „The Guliwer Conversations”,which contains an interview with Włodzimierz Dulemba - the author of the seriesFour Seasons o f the Fairy-tale, conducted by Wojciech Ligęza.Transl. Agnieszka Koszowska


Wydawca:„Śląsk” Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukoweul. J. Ligonia 7, 40-036 Katowice, tel. biuro (032) 25 80 756, 25 81 913fax 25 83 229, dział handlowy 25 85 870e-mail: biuro@slaskwn.com.pl, handel@slaskwn.com.plhttp://www.slaskwn.com.plRada naukowa:prof. Joanna Papuzińska - Przewodnicząca (Warszawa)prof. Alicja Baluch (Kraków)mgr Liliana Bardijewska (Warszawa)prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz (Katowice)dr Grażyna Lewandowicz-Nosal (Warszawa)prof. Irena Socha (Katowice)dr Magdalena Ślusarska (Warszawa)Zespół redakcyjny:prof. Jan Malicki - redaktor naczelny - tel. (32) 208 38 75mgr Magdalena Skóra - zastępca redaktora naczelnegomgr Aneta Satława - sekretarz redakcji - tel. (32) 208 37 61mgr Ewa Paździora-Palus - redaktorKorekta: Laura RyndakSkład i łamanie: Magdalena Kłobusek, Grzegorz BociekProjekt okładki: Marek J. PiwkoNa okładce wykorzystano ilustrację Agaty Brodyze Szkoły Podstawowej nr 4 w OświęcimiuZrealizowano ze środków Ministra KulturyZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa NarodowegoISSN 0867-7115Adres redakcji:<strong>Biblioteka</strong> ŚląskaRedakcja „Guliwera”Plac Rady Europy 1, 40-021 Katowicetel./fax (32) 208 37 20e-mail: guliwer@bs.katowice.plDyżury redakcji:poniedziałek, środa, piątek - (od godz. 10.00 do 12.00)Redakcja zastrzega sobie prawo do adiustacji tekstów i skrótów nadesłanych materiałóworaz do nadawania własnych tytułów. Za skutki ogłoszeń redakcja nie odpowiada.


Wpłaty na prenumeratę „Guliwera" na rok 2007 przyjmuje:„Śląsk" Sp. z o.o. Wydawnictwo Naukoweul. J. Ligonia 7, 40-036 Katowicekontakt e-mail: handel@slaskwn.com.pltel. (32) 258 58 70fax (32) 258 32 29Cena prenumeraty: 80 zł za rokKonto: Bank ; Go: Gospodarki Żywnościowej Oddział Katowice32 2030 0045 1110 0000 0043 6320Na blankiecie wpłaty należy wpisać:„Prenumerata Guliwera na rok 2007"Adres redakcji:<strong>Biblioteka</strong> ŚląskaRedakcja „Guliwera"Plac Rady Europy 1, 40-021 Katowicetel. (32) 20 83 875; (32) 20 83 700Zrealizow ano w ram ach Program u O peracyjnego Promocja Czytelnictw aogłoszonego przez M inistra Kultury i Dziedzictw a N arodow ego

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!