12.07.2015 Views

Nr 2 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

Nr 2 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

Nr 2 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

BIULETYN IPN nr 2/20123 AKTUALNOŚCI IPN4 KALENDARIUM6 Z PIERWSZEJ STRONYFELIETON8 Maciej Rosalak, Na stacji Anin StoczniaSTOPKLATKA10 Tomasz Stempowski, 1 maja 1986 rokuWYWIAD13 „Solidarność była dla mnie wzorem”rozmowa z Rolandem JahnemZ ARCHIWUM IPN18 Grzegorz Majchrzak, Zjazdowe fałszywkiSPORY HISTORYKÓW20 Bogusław Kubisz, Musiało dojść do przesilenia22 Antoni Dudek, Waterloo PiłsudskiegoWYDARZYŁO SIĘ W XX WIEKU24 Norbert Wójtowicz,Za wolność Danii i honor Polski27 Anna Jagodzińska, Dachau i śmierć są synonimami32 Przemysław Gasztold-Seń, „Szakal” w Warszawie37 Filip Gańczak, Niemiecka solidarność41 Andrzej Zawistowski, Zagubione autostradyZ DZIEJÓW OPOZYCJI I OPORU SPOŁECZNEGO45 Jan Olaszek,Drugi obieg – pierwsza broń opozycjiPRAWDA CZASÓW, PRAWDA EKRANU49 Jerzy Eisler, Wolne miastoFot. Archiwum IPNFot. Wolfgang & Oriana StockFot. Zenon Nowak/PAP1SPIS TREŚCIFot. Piotr Jaxa Kwiatkowski / FORUMFot. Narodowe Archiwum Cyfrowe/ Dulewicz EdwardORZEŁ BIAŁY52 Tomasz Zawistowski,Orły „Szczurów Tobruku”Z BRONIĄ W RĘKU55 Michał Mackiewicz,Sturmgewehr 44 – początek nowej eryMIEJSCA Z HISTORIĄ58 Tomasz Stańczyk,Ostatni lot PuławskiegoEDUKACJA HISTORYCZNA61 Piotr Zaremba,Wygrywa logika dowolności63 Nauczyć krytycznego myśleniarozmowa z Jerzym Bracisiewiczem66 HISTORIA NA PLANSZYKarol Madaj, Pan tu nie stał,czyli przepychanki kolejkowena Wielkim Murze ChińskimHISTORIA W KINIE68 Filip Gańczak, Katyń oczami wschodnichsąsiadów70 RECENZJE72 BIBLIOTEKA IPNPROSTO Z NAJWESELSZEGO BARAKU…73 Krótkie, śmieszne i do siedzenia


2Szanowni Czytelnicy!Historia, szczególnie ta najnowsza, obfi tuje w wydarzenia,które budzą kontrowersje i są przedmiotemniekończących się dyskusji, nie tylkow gronie naukowców. Spory toczą się także nieustanniewokół sposobu nauczania historii. I słusznie, boprzecież „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieżychowanie”, a historia stanowi jeden z fi larów tożsamościnarodowej, źródło przykładów (i antyprzykładów, równieżwartych poznania!) postaw patriotycznych i obywatelskich,które z kolei są fundamentem przyszłości państwa i narodu.Dyskutować i rozważać racje strony przeciwnej jednak zawszetrzeba. W drugim numerze „Pamięci.pl” inaugurujemyrubrykę „Spory historyków” - dwa spojrzenia na przyczynyi skutki przewrotu majowego w 1926 roku zaprezentowaliAntoni Dudek i Bogusław Kubisz. Zamieszczamy takżedwugłos w sprawie reformy edukacyjnej i nowej podstawyprogramowej do nauczania historii, która w roku szkolnym2012/2013 wchodzi do szkół ponadgimnazjalnych. Oprócztego wspominamy bohaterską postawę duńsko-polskiegomałżeństwa Anny i Lucjana Masłochów, okoliczności wyzwoleniaobozu koncentracyjnego w Dachau oraz pomocudzieloną Polakom przez społeczeństwo Niemiec Zachodnichpodczas stanu wojennego. Nie zabrakło również tematówzwiązanych z działalnością komunistycznych służbspecjalnych: o inwigilacji terrorysty „Szakala” i jego kontaktachz SB pisze Przemysław Gasztold-Seń, a Roland Jahn,szef niemieckiego odpowiednika IPN, opowiada o własnychdoświadczeniach w podchodach z agentami Stasi, inspiracjachsolidarnościowych (wszak „zaczęło się w Polsce”)i kierowaniu Urzędem Gaucka. Zapraszam do lektury!Redaktor naczelnyAndrzej BrzozowskiWydawca:Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>– Komisja Ścigania Zbrodniprzeciwko Narodowi PolskiemuKolegium redakcyjne:Dawid Golik, Agnieszka Jaczyńska,Andrzej Krajewski, Jan Olaszek,Kamila Sachnowska, Paweł Sasanka,Magdalena Semczyszyn,Emilia Świętochowska, Daniel WicentyRedakcja:Andrzej Brzozowski(redaktor naczelny, tel. (22) 431 83 56;e-mail: andrzej.brzozowski@ipn.gov.pl)Maciej Foks, Filip Gańczak, Andrzej SujkaKorekta:Magdalena Baj, Maria AleksandrowProjekt graficzny:Krzysztof Findziński, Marcin Koc,Sylwia SzafrańskaRedakcja techniczna:Andrzej BroniakSkład i łamanie:Sylwia SzafrańskaSiedziba redakcji:ul. Hrubieszowska 6a, WarszawaAdres do korespondencji:ul. Towarowa 28, 00-839 Warszawawww.ipn.gov.plDruk:Drukarnia Edit Sp. z o.o.ul. Inwalidów Wojennych 1405-400 OtwockW NASTEPNYM NUMERZE MIEDZY INNYMI:FUTBOL I POLITYKAEuro 2012 to dobra okazja, by przypomnieć, jakw przeszłości piłka nożna łączyła się z polityką.W okresie PRL zdarzały się mecze, które dla polskichkibiców były czymś więcej niż tylko tową rywalizacją. 20 października 1957 rokuspornapłaszczyźnie sportowej odegrać się za zbrodnie wojenne,polska reprezentacja rozegrała spotkanie, którez sentymentem wspominane bywa do dziś.Na wypełnionym po brzegi Stadionie Śląskimw Chorzowie biało-czerwoni pokonali faworyzowanądrużynę Związku Radzieckiego. Zwycięstwonie dało nam awansu do mistrzostwświata. Ziściło się jednak marzenie milionówPolaków, by „dokopać Ruskim” i przynajmniejpodporządkowanie Moskwie i terror lat stalinizmu – o tym w artykuleMariusza Żuławnika.CELEBRYCI PO STRONIE SOLIDARNOŚCICo łączy piosenkarza Franka Sinatrę, aktorkę Jane Fondę,królową Danii Małgorzatę i prezydenta USA Ronalda Rea-gana? Wszyscy w latach osiemdziesiątych publicznie dekla-rowali poparcie dla polskiej Solidarności. Goszczącyw PRLzachodni politycy i artyści demonstracyjnie odwiedzaliwówczas Lecha Wałęsę i składali kwiaty na grobie zamor-dowanego przez esbeków ks. Jerzego Popiełuszki. Mocnoteż wsparli kandydatów Solidarności przed czerwcowymiwyborami w 1989 roku. „Nigdy wcześniej i później żadenpolski ruch społeczny nie cieszył się takim zainteresowaniemzachodniej dyplomacji oraz tak dużą i szeroką popu-larnością wśród przedstawicieli światowego high-life’u”– pisze Patryk Pleskot.Fot. AIPNFot. Jerzy Kośnik/FORUMRedakcja nie zwraca materiałówniezamówionych i zastrzega sobie prawodokonywania zmian w nadesłanych tekstach.zapraszamy na naszą stronę internetową: www.pamiec.pl


aktualNoŚci KALENDARIUM XX WIEKU iPN 3• W siedzibie OBEP IPN w Szczecinie (ul. Piotra Skargi 14) od 24 maja oglądaćmożna wystawę „Wybory i referenda w PRL w latach 1946–1989”.Zaczęło się od sfałszowanego referendum z czerwca 1946 roku, któreprzesądziło o likwidacji Senatu. Wybory do SejmuUstawodawczego ze stycznia 1947 rokubyły jeszcze starciem Polskiej Partii Robotniczeji sprzymierzonych z nią ugrupowań z opozycją,utożsamianą powszechnie z Polskim StronnictwemLudowym. Odbyły się jednak w atmosferzeterroru i fałszerstw na wielką skalę. Wyboryz 1952 roku potwierdzały już hegemonię komunistów.Kandydatów na posłów było dokładnietylu, ile mandatów w Sejmie. Po przejęciu władzyprzez Władysława Gomułkę pojawiła sięmożliwość skreślania kandydatów. Do udziałuw styczniowych wyborach 1957 roku zachęcałnawet kardynał Stefan Wyszyński.Wszystkie kolejne wybory parlamentarne do1985 roku włącznie wciąż jednak były karykaturądemokracji. Głosowano na jedną listę, zdominowanąprzez kandydatów PZPR. Protesty społeczne były sygnałem,że nie wszyscy są zadowoleni z rządów partii komunistycznej.Pierwsze częściowo wolne wybory w PRL odbyły się w czerwcu 1989 roku i byływynikiem kontraktu zawartego między władzami a umiarkowaną częścią obozusolidarnościowego. Przyniosły sukces kandydatom demokratycznej opozycji.• Do 30 września w Willi Caro w Gliwicach (ul. Dolnych Wałów 8a) czynnajest wystawa „Germania. Niemiecka polityczność na Górnym Śląsku1871–1945”.Ekspozycja powstała we współpracy Muzeum w Gliwicach oraz Oddziału IPNw Katowicach. Ukazuje przemiany niemieckiej ideologii i polityki na GórnymŚląsku od zjednoczenia Niemiec (1871) aż po klęskę Trzeciej Rzeszy.W czasach cesarstwa (do 1918 roku) Niemcy sprawowali w całym regioniewładzę administracyjną i dominowali w elitach, tworzonych przez junkrów,mieszczaństwo i kler.Po I wojnie światowej, zakończonej przegraną Niemiec i utratą na rzecz Polskinajbardziej uprzemysłowionej części Górnego Śląska, dominujący wśród niemieckichelit nacjonalizm przyjął bardziej agresywną formę. Nastał czas radykalizacjipolitycznej, mającej pożywkę w powszechnej biedzie społeczeństwa.Po przejęciu władzy w Niemczech przez nazistówtakże na Górnym Śląsku rozpoczęło sięprześladowanie przeciwników politycznychi „wrogów rasowych”: Żydów i mniejszościpolskiej, katolików i lewicy. Wystawa pokazujem.in. istniejące w Gliwicach w czasach TrzeciejRzeszy obozy pracy przymusowej dla Żydówi jeńców wojennych.Wśród licznych eksponatów zobaczymy m.in.odznaki i sztandary niemieckich organizacjispołeczno-politycznych oraz medale, militaria,pamiątki z wojen i służby wojskowej. Ale takżepocztówki i zdjęcia z epoki, w większości poraz pierwszy prezentowane publicznie.oprac. Filip GańczakTrybunał w Strasburgu:katyń zbrodnią wojennąSukces, ale z gorzkim akcentem – tak możnaocenić kwietniowe orzeczenie EuropejskiegoTrybunału Praw Człowiekaw Strasburgu w sprawie rosyjskiego śledztwakatyńskiego.Przypomnijmy: Główna Prokuratura WojskowaRosji umorzyła w 2004 roku śledztwo w sprawieZbrodni Katyńskiej, a uzasadnienie tej decyzjido dziś pozostaje tajne. Dla bliskich ofi ar tosytuacja nie do przyjęcia. Grupa krewnych ofi arwniosła więc skargę do Trybunału w Strasburgu,zarzucając Rosji złamanie Europejskiej KonwencjiPraw Człowieka.Jeszcze przed ogłoszeniem wyroku w rosyjskichmediach pojawiały się fałszywe sugestie,że orzeczenie będzie druzgocące dla skarżących.Stało się inaczej. 16 kwietnia Trybunał większościąpięciu głosów do dwóch uznał, że wobec większościskarżących doszło do naruszenia Artykułu3 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, czyliponiżającego ich traktowania w toku śledztwaw sprawie śmierci ich bliskich.Równocześnie Trybunał stosunkiem czterechgłosów do trzech orzekł naruszenie przez RosjęArtykułu 38 Konwencji. Sędziowie stwierdziliuporczywe uchylanie się przez rosyjskie władzeod udostępnienia kluczowych dokumentów,w tym decyzji z 2004 roku o umorzeniu śledztwa.Taka ocena stawia w istocie współczesną Rosjępoza nawiasem cywilizowanych państw Europy,respektujących normy prawa międzynarodowegoi podstawowe prawa człowieka.Trybunał wskazał także, że zbrodnię popełnionąw 1940 roku na Polakach w Katyniu, Charkowie,Kalininie, Bykowni i innych nieznanych dotąd miejscachmożna traktować jako zbrodnię wojenną.Stosunkiem głosów cztery do trzech Trybunałuchylił się jednak od prawnej oceny skutecznościrosyjskiego śledztwa. Sędziowie uzasadniali, że EuropejskaKonwencja Praw Człowieka nie może byćstosowana do oceny tego aspektu dochodzeniaw sprawie faktów (w tym wypadku ludobójstwaw 1940 roku), które miały miejsce przed ratyfi -kacją Konwencji przez Rosję (1998 rok), a nawetprzed powstaniem Konwencji w 1953 roku.Z taką konkluzją nie zgodziło się trzech sędziów,co wyrazili w zdaniu odrębnym. To ważnygłos prawników, wskazujący na odpowiedzialnośćpaństwa za zbadanie przeszłychzbrodni. Brak skutecznego śledztwa w sprawieZbrodni Katyńskiej był bowiem i jest oczywistąniesprawiedliwością.dr Witold Wasilewski, BEP IPNTrwa konkurs na dziennik, pamiętnik lub wspomnienia dotyczące lat osiemdziesiątychXX wieku. Szczególnie preferowany jest okres stanu wojennego. Prace muszą być dziełamiindywidualnymi, niepublikowanymi nigdy w całości. Należy je nadsyłać do 31 sierpnia na adres: Biuro EdukacjiPublicznej IPN, ul. Towarowa 28, 00-839 Warszawa z dopiskiem „Konkurs na wspomnienia”. Rozstrzygnięcie nastąpiw grudniu. Nagrodzone prace zostaną opublikowane przez IPN. Dodatkowych informacji udziela dyrektor BEPdr Andrzej Zawistowski: andrzej.zawistowski@ipn.gov.pl, tel. (22) 431-83-83/86.


4kaleNdariuMÐ Witold Pilecki,fotografi a z lat trzydziestychFot. AIPN7 maja 1977: W kamienicy przyul. Szewskiej w Krakowie znalezionozwłoki Stanisława Pyjasa.Pyjas, student fi lologii polskiej i fi l o -zofi i Uniwersytetu Jagiellońskiego,działał w opozycji demokratycznej.Brał udział w protestach przeciwrepresjom stosowanym przez władzePRL wobec robotników Radomiai Ursusa. Był blisko związany z BronisławemWildsteinem i LesławemMaleszką. Ten ostatni, jak się okazałopo latach, był tajnym współpracownikiemSB o pseudonimach Ketmani Return.Śmierć Pyjasa wywołała masowe demonstracjestudentów i stała się impulsemdo utworzenia StudenckiegoKomitetu Solidarności. Ofi cjalnieprzyjęto, że dwudziestotrzyletni Pyjasnieszczęśliwie spadł ze schodów.8 maja 1947: Rotmistrz WitoldPilecki, legenda polskiego podziemia,został aresztowany przez UB.Pilecki był uczestnikiem wojny polsko--bolszewickiej i wojny obronnej wewrześniu 1939 roku. Pod okupacją hitlerowskąwspółorganizował konspiracyjnąTajną Armię Polską. We wrześniu1940 roku celowo pozwolił się schwytaćpodczas ulicznej łapanki, by dostać się doAuschwitz i zdobyć informacje o warunkachpanujących w obozie. Zorganizowałtam obozową konspirację. Zagrożonyujawnieniem, zdołał zbiec z Auschwitzw kwietniu 1943 roku. Walczył w PowstaniuWarszawskim i trafi ł do niewoli.Po klęsce III Rzeszy dołączył do stacjonującegowe Włoszech 2 KorpusuPolskiego gen. Władysława Andersa.Jesienią 1945 roku wrócił do kraju, bym.in. dokumentować narastający terrorkomunistów. Wbrew rozkazowi Andersanie opuścił Polski, co mogło uratowaćgo przed aresztowaniem.Ofi cer śledczy MBP oskarżył Pileckiego o prowadzenie działalności szpiegowskiejna rzecz gen. Andersa, a także m.in. nielegalne przekroczenie granicy, posługiwaniesię fałszywymi dokumentami i nielegalne posiadanie broni. Po niespełnadwutygodniowym procesie, poprzedzonym brutalnym śledztwem, 15 marca 1948roku Pilecki został skazany na śmierć. Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystałz prawa łaski. Wyrok wykonano strzałem w tył głowy 25 maja w stołecznym więzieniuna Mokotowie. Witold Pilecki pozostawił żonę, córkę i syna. Miejsce jegopochówku jest nieznane.Izba Wojskowa Sądu Najwyższego unieważniła wyrok 1 października 1990 roku.W wolnej Polsce rotmistrz Pilecki został odznaczony pośmiertnie Krzyżem KomandorskimOrderu Odrodzenia Polski (1995) i Orderem Orła Białego (2006).3 maja 1952: W Monachium rozpoczę-ła nadawanie Rozgłośnia Polska Radia WolnaEuropa (RWE).Rozgłośnia Polska powstała i działała dziękiorganizacyjnemu i fi nansowemu wsparciuwładz Stanów Zjednoczonych. Do zespołuredakcyjnego weszli polscy emigranci polityczni,którzy nie pogodzili się z sowietyzacjąojczyzny. Pierwszym dyrektorem rozgłośni(do 1976 roku) był Jan Nowak-Jeziorański,w czasie wojny legendarny „kurierz Warszawy”.W okresie PRL Rozgłośnia Polska była nazywana„głosem wolnej Polski”, łamała bowiemmonopol informacyjny władz komunistycznych.Budziła tęsknotę za wolnościąi dostarczała słuchaczom wiadomości, któ-rych próżno byłoszukać w reżimo-wych mediach.W 1954 roku najej antenie pojawiłysię np. słynnedo dziś audycjeJózefa Światły,byłego wysokiegofunkcjonariuszaMinisterstwaBezpieczeństwaPublicznego, którypo ucieczce naZachód opowiedział o kulisach aparatu ter-roru w PRL. Z redakcją kontaktowało siętakże wiele osób mieszkających w Polsce,które przekazywały informacje zza „żelaznejkurtyny”, mimo że za współpracę z RWE gro-ziło więzienie.Monachijska rozgłośnia od początku byław PRL przedmiotem czarnej propagandy(zob. zdjęcie). Chociaż audycje intensywniezagłuszano, cieszyły się w polskim społeczeństwiedużą popularnością. RozgłośniaPolska istniała do 30 czerwca 1994 roku.Fot. Ireneusz Radkiewicz/PAPWiele okoliczności wskazuje jednak nato, że zmarł w wyniku pobicia przez funkcjonariuszySB. Śledztwo w sprawieśmierci Pyjasa rozpoczął w 2008 rokukrakowski Oddział IPN. Przeprowadzonadwa lata temu ekshumacja zwłok niezakończyła dyskusji.W 2006 roku Stanisław Pyjas został pośmiertnieodznaczony przez prezydentaLecha Kaczyńskiego Krzyżem KomandorskimOrderu Odrodzenia Polski.Ð Znicze przed kamienicą, w którejznaleziono zwłoki Stanisława Pyjasa;w tle Bronisław WildsteinFot. AIPN


kaleNdariuM 59 maja 1987: W Lesie Kabackim pod Warszawą rozbiłsię samolot Polskich Linii Lotniczych LOT „Tadeusz Kościuszko”.Zginęły 183 osoby – cała załoga i wszyscy pasażerowieznajdujący się na pokładzie. Pod względem liczby ofi ar jest tonajwiększa katastrofa w historii polskiego lotnictwa.Odrzutowy Ił-62M wystartował o 10.18 z lotniska Warszawa--Okęcie. Celem podróży (lot LO 5055) miał być Nowy Jork.W rejonie Grudziądza doszło do awarii silnika. Wkrótce przestałpracować drugi z czterech silników, a wewnątrz samolotu wybuchłpożar. Kapitan Zygmunt Pawlaczyk nie mógł utrzymać wysokościlotu. Zawrócił samolot do Warszawy, nie zdążył jednakwylądować. O 11:12 maszyna ścięła drzewa i uderzyła w ziemię.Rada Państwa uhonorowała pośmiertnie załogę lotu LO 5055wysokimi odznaczeniami państwowymi. Piloci nie popełnili błędów.Pierwotną i główną przyczyną katastrofy były wady konstrukcyjno-technologicznesilnika.Ð Szczątki Iła-62M w lesie KabackimFot. Tadeusz Zagoździński/PAP27 maja 1942: Czechosłowaccy cichociemnidokonali w Pradze zamachu na hitlerowskiegozbrodniarza Reinharda Heydricha.SS-Obergruppenführer Heydrich był szefemGłównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy(RSHA). W styczniu 1942 roku kierował tzw.konferencją w Wannsee, podczas której wysocyurzędnicy nazistowscy omawiali praktycznąorganizację zagłady Żydów. Był także zastępcąprotektora Czech i Moraw. Brutalna politykaokupacyjna, którą fi rmował, sprawiła, że nazywanybył „katem Pragi”.Zamachu na Heydricha dokonali przerzuceniz Wielkiej Brytanii Jozef Gabčík i Jan Kubiš. W pobliżusamochodu szefa RSHA eksplodował granat.Początkowo wydawało się, że rany Heydricha niesą śmiertelne. Obergruppenführer zmarł jednakpo ośmiu dniach w wyniku zakażenia bakteryjnego,którego nabawił się w szpitalu. W odwecie10 czerwca 1942 roku Niemcy zrównali z ziemiąwioskę Lidice, mordując ludność cywilną. Masakrastała się symbolem okupacyjnego terroruw Czechach.31 maja 1962: W Izraelu wykonanowyrok śmierci na Adolfi eEichmannie, słynnym hitlerowskim„mordercy zza biurka”.Eichmann nigdy nie zabił nikogoosobiście. Jest jednak uważanyza głównego logistyka Holokaustui jednego z największych nazistowskichzbrodniarzy. To on koordynowałrealizację planu OstatecznegoRozwiązania Kwestii Żydowskiej,jak eufemistycznie określano zagładęŻydów. Jako kierownik referatużydowskiego w Głównym UrzędzieBezpieczeństwa Rzeszy (RSHA)odpowiadał m.in. za organizowanietransportów do obozów zagłady.Po wojnie uciekł do Argentyny,gdzie zamieszkał pod fałszywym nazwiskiemRicardo Klement. W maju1960 roku został uprowadzony przezizraelskich agentów i wkrótce stanąłÐ Adolf Eichmann w mundurze SSFot. AIPNprzez sądem w Jerozolimie. Proceswzbudził ogromne zainteresowanieświatowych mediów i przywrócił pamięćo tragedii Żydów.Ð „Kat Pragi” Reinhard HeydrichFot. AIPN31 maja 1972: Do Warszawy przybył z dwudniową wizytą prezydentUSA Richard Nixon. „Przywożę słowa przyjaźni od całego narodu amerykańskiegodla całego narodu polskiego” – mówił na Okęciu. Na trasie przejazdubył entuzjastycznie witany przez tłumy warszawiaków.Wspólnie z małżonką zwiedził Stare Miasto i złożył wieniec przy Grobie NieznanegoŻołnierza. Nie doszło do spotkania Nixona z prymasem StefanemWyszyńskim, gdyż nie zgodziły się na to komunistyczne władze. Prezydentspotkał się za to z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem. Tematempółtoragodzinnej rozmowy były głównie sprawy gospodarcze. Władzom PRLzależało m.in. na uzyskaniu amerykańskich kredytów. Przyjmując prezydentaUSA, Gierek mógł się zaprezentować jako przywódca, z którym liczą się czołowipolitycy na Zachodzie.Była to pierwsza w historii wizyta urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonychw Polsce. Później już każdy amerykański prezydent – z wyjątkiemRonalda Reagana – odwiedzał nasz kraj.oprac. Filip Gańczak


6z Pierwszej stroNy10 maja 1914 rokuRocznica uchwalenia przez Sejm CzteroletniKonstytucji 3 Maja stała się dla krakowskiego„Przyjaciela ludu” pretekstem do podjęciarozważań nad przestrzeganiem konstytucjiaustriackiej. Tomasz Chłopski (właściwieTomasz Dąbal – polski działacz ludowy w Galicji,później aktywista komunistyczny) w artykuleSkutki lekceważenia konstytucji, opublikowanym10 maja 1914 roku na pierwszej stronietygodnika firmowanego przez PSL, kreślił katastrofalnyobraz galicyjskich miast i wsi. O sytuacjichłopów z północno-wschodnich rubieżymonarchii austro-węgierskiej pisał: „Zadłużeniewzrosło niepomiernie w ciągu ostatnich kilku latnieurodzajów, teraz nie ma czym płacić rat pożyczkowych,wzrasta groza licznych licytacji gospodarstw”.Winą za taki stan rzeczy Chłopskiobarczał popierany przez arystokrację rząd austriacki,który – m.in. kosztem polskich chłopów– łożył olbrzymie pieniądze na zbrojenia wojskoweoraz utrzymanie wielkiej rzeszy urzędników,przez co nadmiernie obciążał budżet państwowy.Jego zdaniem, rząd dążył do skompromitowaniakonstytucji i parlamentu, a w konsekwencjido ograniczenia „dozoru poselskiego”i wprowadzenia „rządówabsolutnych przy pomocyksięży i urzędników”.Wzywając do przeciwstawianiasię jawnemu łamaniukonstytucji, zarzucałspołeczeństwu bierną postawęwobec poczynańprzedstawicieli arystokracji.Konkludował: „Niebyłoby naszą rzeczą trapićsię o losy Austrii, gdybynas tu nie było i gdybysię to nie odbijało na naszychplecach”.25 maja 1944 roku15 maja 1926 rokuW Polsce dokonał się zamach stanu – to tytuł artykułu wstępnegozamieszczonego 15 maja 1926 roku w „ilustrowanym kurierzecodziennym”. Bardziej niż tytuł wzrok czytelnikówz pewnością przykuły zdjęcia stron konfliktu – prezydenta StanisławaWojciechowskiego, premiera rządu Wincentego Witosaoraz marszałka Józefa Piłsudskiego. Redakcja popularnego „czerwoniaka”– podobnie zresztą jak cała ówczesna prasa społeczno--polityczna i ogólnoinformacyjna – poświęciła temu wydarzeniuznaczną część swoich łamów. Dziennik nie tylko relacjonował, godzinapo godzinie, przebieg wydarzeń w Warszawie, które rozegrałysię w ciągu ostatnich dni, ale także wskazał na przyczynyprzewrotu. Zaliczył do nich: „Bezwład ciał ustawodawczych, brakinicjatywy władz, ogólne zniechęcenie spowodowane sytuacją gospodarczą,społeczną i powszechnym upadkiem moralności – oto,co jak ciężar na piersiach odczuwało już na długo przed zamachemstanu całe społeczeństwo”. Mimo panującego w kraju względnegospokoju, dziennik obawiał się eskalacji konfliktu, co w rezultaciemogłoby doprowadzić do wybuchu wojny domowej. Na dalszychstronach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” czytelnik znalazłorędzie prezydenta RP do żołnierzy, a także odezwę CentralnegoKomitetu Wykonawczego PPS, w której domagano się utworzenianowego rządu. Ponadto mógł zapoznać się z informacjami na tematmanifestacji zorganizowanej we Lwowie na cześć Piłsudskiego orazwiecu poparcia dla rządu, który odbył się w stolicy Wielkopolski.Grozę majowych wydarzeń miały potęgować zdjęcia żołnierzy naulicach stolicy, publikowane w kolejnych numerach dziennika.O zdobyciu wzgórza Monte Cassino przez oddziały Drugiego Korpusu Polskiego donosił25 maja 1944 roku „biuletyn informacyjny”. „W dniu 18 maja 1944 roku dokonałasię doniosła rzecz: wojsko polskie osiągnęło jedno z największych swych zwycięstw w tejwojnie” – z entuzjazmem pisała redakcja tygodnika we wstępniaku zatytułowanym MonteCassino. Redakcja przybliżyła czytelnikom okoliczności, w jakich Polacy zdobyli klasztorBenedyktynów, obsadzony przez doborowe jednostki niemieckiej armii, a także przytoczyłapełne uznania dla polskiego żołnierza relacje amerykańskich i brytyjskich korespondentówwojennych z takich pism, jak: „Time”, „Daily Mail” oraz „Daily Telegraph”. Dziennikarztego ostatniego napisał: „Polacy biją się zacięcie, dokonując prawie nieprawdopodobnychczynów. W jednym miejscu musieli oni zdobywać pionową ścianę przy pomocy drabineksznurowych i specjalnych klamer skalnych”. Inni zwracali uwagę na „fantastyczną walkꔿołnierzy, których na polu bitwy powstrzymywała jedynie śmierć lub ciężka rana. Na zakończenieredakcja poświęciła kilka zdań zdobywcom Góry Klasztornej, wśród których znaleźlisię byli więźniowie obozów koncentracyjnych i zesłańcy z obozów sowieckich. Większośćz nich – na co zwrócono szczególną uwagę – pochodziła z obszarów Rzeczypospolitej, któreZwiązek Sowiecki pragnął wcielić do swego imperium. Całość redakcja podsumowała słowami:„A jednak – ten właśnie żołnierz, którego wolę walki łamali wrogowie i któremu niezawsze dodawali otuchy najbliżsi sprzymierzeńcy – ten żołnierz dowiódł, iż posiada cnotyżołnierskie najwyższego rzędu”.


z Pierwszej stroNy 72 maja 1960 roku„Stoczniowcy gdańscy powitali święto majowe jak przystało naprzodujący oddział klasy robotniczej Wybrzeża; w przeddzień1 Maja opuściły tu pochylnię 2 nowe statki, przy czym oba – w wynikurealizacji zobowiązań – zostały przygotowane do wodowaniaprzed terminem” – pisano w „dzienniku bałtyckim”z 2 maja 1960 roku. Dzień po obchodach Święta Pracy na łamachdziennika ukazały się obszerne relacje z przebiegu uroczystościpierwszomajowych. Oprócz podania informacji o przedterminowymwodowaniu statków, przeznaczonych na eksport do Brazyliii ZSRR, zrelacjonowano przebieg uroczystej akademii w OperzeBałtyckiej, na której szczególnie gorąco byli witani konsulowiegeneralni ZSRR i Chińskiej Republiki Ludowej, a także opisanoakt wręczenia sztandaru Komendzie Chorągwi Gdańskiej ZHPprzez wojewódzką organizację partyjną. Wszystkie te informacjezostały wzbogacone stosownymi zdjęciami. Nie zabrakło teżżyczeń dla komitetów Wojewódzkiego i Miejskiego PZPR w Gdańsku.W opublikowanym na pierwszej stronie dziennika telegramie,nadesłanym z ZSRR, można było przeczytać: „Obwodowyi Miejski Komitety Komunistycznej Partii Związku Radzieckiegow Leningradzie pozdrawiają serdecznie Was i wszystkich ludzipracy miasta Gdańska z okazji święta 1 Maja – dnia międzynarodowejsolidarności pracujących, dnia braterstwa robotnikówwszystkich krajów. Życzymy Wam, Drodzy Towarzysze, nowychwielkich sukcesów w szlachetnym dziele budownictwa socjalizmu.Niech żyje nierozerwalna przyjaźń i współpraca pomiędzynarodami radzieckim i polskim!”. „Niech żyje pokój i przyjaźń międzynarodami!” – wtórował im „Dziennik Bałtycki”...14 maja 1981 rokuMęczeństwo Ojca Świętego Jana Pawła II, Polskastężała w trwożnym niepokoju, Akt ten uderzaw całą ludzkość – to tytuły z pierwszej strony„dziennika Polskiego” z 14 maja 1981 roku.Gazeta – tak jak i inne pisma codzienne – dokładnieopisała przebieg tragicznych wydarzeń, które rozegrałysię dzień wcześniej na pl. św. Piotra w Rzymie.Czytelnik mógł się zapoznać nie tylko z reakcjamicałego świata, lecz także z opisem stanu zdrowiapapieża. „Dramatyczna wiadomość o zamachu napapieża lotem błyskawicy obiegła świat, wywołującwszędzie oburzenie, wstrząs i żal. Początkowo zeszpitala Gemelli napływały bardzo niepokojące wiadomościo stanie zdrowia papieża, który w czasietransportu do szpitala doznał lekkiego zakłóceniakrążenia” – pisano z niepokojem w dzienniku. Redakcjaprzywołała także reakcje polityków, w tymprezydentów USA i Francji, królowej brytyjskiejoraz sekretarza generalnego ONZ. Opublikowałateż depeszę Stanisława Kani, Henryka Jabłońskiegoi Wojciecha Jaruzelskiego: „Wieść o zbrodniczymzamachu na życie Waszej Świątobliwościgłęboko poruszyła nasz naród i władze PolskiejRzeczypospolitej Ludowej. W tej ciężkiej chwili ślemyz ojczystego kraju Waszej Świątobliwości życzeniaszybkiego powrotu do sił niezbędnych dlapełnienia posłannictwa w służbie humanistycznychidei pokoju i dobra ludzkości”. Ponadto redakcjainformowała o aresztowaniu przez włoską policjęzamachowca, obywatela tureckiego MehmetaAli Agcy, a także o pogrążonych w bólu i smutkumieszkańcach Wadowic, którzy modlili się „o uratowanieżycia synowi ziemi wadowickiej”. Kolejne dniprzynosiły nowe wiadomości, m.in. o stanie zdrowiaJana Pawła II, które od razu były publikowanew mediach drukowanych. Z obawą, ale przedewszystkim z nadzieją sięgały po nie nawet te osoby,które nie były stałymi odbiorcami prasy.dr Mariusz Żuławnik – historyk, pracownik Biura Udostępnianiai Archiwizacji Dokumentów IPN, autor m.in. Polska prasa polityczno-informacyjnana Mazowszu Północnym w latach 1918–1939 (2011)


8Na stacjiAnin StoczniaMaciej rosalakW grudniu 1970 roku pukałem do licznychdrzwi. Słyszałem na ogół niechętny lub lękliwy głos:– Kto tam?– Dzień dobry! Tu rachmistrz spisowy!– odpowiadałem zgodnie z instrukcją.Wśród rżysk, ugorówi zagajników podwarszawskiegoAnina odwiedzałemwtedy ludzibardzo biednych i ludzi zamożnych.Nie myślałem wcześniej, że w kraju istniejątakie różnice. Klepiska nie znałemnawet z wakacji na mazowieckiej wsi.A oto robotnik FSO na Żeraniu żyjez żoną i pięciorgiem dzieci w lepiancez klepiskiem zamiast podłogi. Bosedzieci w brudnych koszulinach drepcząblisko ognia rozpalonego w „kozie”ścinkami drew z rusztowań. Przygarnkach krząta się zaniedbana kobietaw wieku między 25 a 55 lat. Zmęczonymężczyzna siedzi na taborecie i posilasię zacierkami.W sąsiedztwie jakieś długie, drewnianeczworaki z kilkoma drzwiami,a więc kilkoma adresami. Pod każdymadresem gałąź rodziny, której kolejnegeneracje kończyły najwyżej szkołępodstawową i żyły z „chłoporobotnictwa”– dorywczej pracy w stolicy orazz coraz bardziej podzielonych działekogrodniczych.A tuż obok „willa”. Dziś powiedzielibyśmy,że wyjątkowo brzydka. Alewtedy otynkowany sześciobok o trzechkondygnacjach imponował. Zezwoleniena część mieszkalną miał tylko jedenpoziom, więc na dole właściciel – jakwielu innych – urządził ogromny garaż,a na górze strych. Mieszkać można byłoi tu, i tu, i tu. Samochód, własne ogrzewanie,wodociąg i kanalizacja, no mózgstaje... Nie wiem, czym się zajmowałpeerelowski krezus, ale oczekiwał mniez kawą i koniakiem. Wypicia trunku odmówiłem– co wzbudziło jego niepokój.Bardzo przyjaźnie przywitała mnieteż pewna wdowa z dorosłą córką. Naglejednak zmieniła swoje nastawienie,usłyszawszy moje pytanie o zięcia,który akurat przebywał w fabryce: –Zameldowany, no i co z tego, że zameldowany?!Córka zaczęła groźniebuczeć i fukać, i z ulgą wreszcie stamtądczmychnąłem.Pewien emeryt podejrzewał mnie zapewne,że przyszedłem na przeszpiegii szykuję włamanie, bo długo opowiadał,jak bardzo bojowe są jego dwaczarne koty. – Jak lamparty, wejdziepan, ale one już pana nie wypuszczą!– wskazywał na leniwie przeciągającesię na piecu stworzenia, mrużące odniechcenia żółte ślepia...***Mało kto pamięta dziś o spisie powszechnym,prowadzonym od 8 grudniatamtego roku, który dziś kojarzonyjest wyłącznie z krwawo tłumionymiprotestami robotników Gdańska, Gdynii Szczecina. Pod hasłem „grudzień1970” w internecie znajdziemy oczywiścieliczne informacje o tych wydarzeniach,ale o tym, że akurat trwał spis– już nie. Z kolei wklepanie hasła „spispowszechny 1970” nie da nam informacjio masakrach na Wybrzeżu. Możnagodzinami przeglądać internet i nie dowiedziećani do kiedy spis był zaplanowany,ani... że go przerwano.O odwołaniu rachmistrzów mogąjeszcze pamiętać ówcześni studenci,których tysiące GUS za jakieś symbolicznepieniądze wtedy zatrudnił,a uczelnie przymusowo do tego zajęciadelegowały.Chłopców z naszego roku wysłanotam, gdzie bano się skierować dziewczęta.W szczerym polu brnęliśmy w błocie,zwykle już po ciemku, osłaniając sięprzed wiatrem i zacinającym śniegiemz deszczem. I tak dom za domem, dzieńpo dniu. Koszmar dojazdów i powrotówkolejkami elektrycznymi. Marsz przezpodejrzaną okolicę na stację, gdzie w bufeciejadło się byle co, byle gorące.W sobotę 12 grudnia ogłoszono podwyżki„cen detalicznych mięsa, przetworówmięsnych oraz innych artykułówspożywczych”. W niedzielę z całymnarodem miałem czas, by ochłonąć.W poniedziałek zaskoczyła mnie cenakotleta w bufecie; wzrosła o połowę.Dalej spisywaliśmy rodaków. We wtorek15 grudnia usłyszeliśmy, że trzebaoddać wszystkie kwestionariusze,wypełnione, i te, których wypełnić niezdążyliśmy. Tych ostatnich nie było jużdużo – kilka adresów – ale jednak mogęstwierdzić z całą odpowiedzialnością,że w grudniu 1970 roku nie każdy obywatelAnina i Międzylesia został ujętyw „narodowym spisie ludności, mieszkańi budynków mieszkalnych oraz indywidualnychgospodarstw rolnych”.Powiedziano nam, że władze obawiająsię ataków na nas, jako swoichprzedstawicieli, ze strony „zdezorientowanychi nieuświadomionych elementówwśród miejscowej ludności”.Nie pamiętam, by ktokolwiek miał domnie jakąkolwiek pretensję z powodu


FelietoN 9podwyżek... Poza tym nikt nam nie wyjaśnił,w czym owe „elementy” się nieorientują ani co niby miało zachwiaćich świadomością.Nie było wtedy, młody czytelniku,poczty elektronicznej, komórek oraz prywatnychrozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych.Dzienniki bez przerwy udowadniały,że społeczeństwo skorzysta napodwyżce, oraz zachłystywały się podpisanym7 grudnia układem, w którymRFN normalizował stosunki z PRL orazrespektował powojenne granice. O tym,że we wtorek padły pierwsze strzały, żepłonął gmach KW i dworzec w Gdańskudowiedziałem się od szwagra, który pojechałtam na mecz jako sędzia siatkarskii – przerażony – tego samego dnia wieczoremwrócił do Warszawy. Rodzina natychmiastwłączyła Radio Wolna Europa,potwornie zresztą zagłuszane.Dziś można się tylko domyślać, żewładza zdecydowała o przerwaniu spisutego samego dnia, kiedy w Gdańskuświsnęły pierwsze kule i kiedy nakazanoużywać broni w kolejnych dniachi rejonach. Jeszcze nie nadszedł „czarnyczwartek” w Gdyni i w Szczecinie.Czy w Warszawie wiedziano już wtedy,że nadejdzie?Nie pamiętam, czy tuż przed zastąpieniemGomułki Gierkiem, czy tużpo, na studium dziennikarskim pojawiłsię towarzysz Wojtczak z KC PZPRi z przejęciem dobrze wyszkolonegolektora centralnego aparatu mówił nam,co mamy sądzić na temat „wydarzeńgdańskich”. Każdy peerelczyk znał tona pamięć. Nieporadność i serwilizmwładz PRL wobec ZSRR nazywał„odpowiedzialnością za losy kraju”;przerzucenie ciężaru kosztów utrzymaniamolocha partyjno-państwowego nanajciężej pracujących – „manewrem gospodarczym”;wrodzoną niewydolnośćsystemu realnego socjalizmu ze ZwiązkiemRadzieckim na czele – „przyszłościąświata”. Kto był winny, że polała siękrew? Oczywiście – „warchoły”, „chuligani”i „element przestępczy”...Towarzysz Wojtczak oczekiwał, żeaudytorium niby słowo Boże przyjmieoficjalną wykładnię partyjną tego, co sięzdarzyło. Dotąd prawdopodobnie tylkoz taką reakcją się spotykał i tym razemnie przewidywał żadnej istotnej krytyki.W grę wchodziła ewentualnie polemika,ale „z pozycji partyjnych”, bez podważaniapodstawowych faktów i interpretacji.Jakież więc było jego zdumienie,gdy wystąpiła koleżanka Marysia L.(potem długoletnia dziennikarka „KurieraPolskiego”) i zarzuciła mu powielaniekłamstw i bzdur. – Robotnik palikomitety, bo go pali z głodu! – pamiętam,gdy to akurat zdanie wykrzyczałaz ogniem w oczach. A oczy miała piękne,wielkie i błyszczące. Co drugi kolegagotów był się zakochać. Rzecz jasna,z tych bezpartyjnych. Zdzisek P. (od latznany krytyk filmowy) okazał się najszybszy.Oświadczył sięi został przyjęty. Do dziśsą małżeństwem.Odwagę i niezłomny charakter Marysiaodziedziczyła zapewne po swoimojcu Tadeuszu, żołnierzu podziemianiepodległościowego, zamordowanymstrzałem w tył głowy w więzieniu mokotowskim.Nie znała go; przyszła na światpo jego śmierci. Symboliczną mogiłęojca usypała w znanej z wojskowychPowązek kwaterze Na Łączce, gdziew latach czterdziestych i pięćdziesiątychbezpieka zrzucała ciała pomordowanychdo bezimiennych dołów śmierci.***Rok za rokiem Grudzień ‘70 oddalasię w przeszłość, a jego obraz, widzianyprzeze mnie z coraz większegodystansu, układa się z puzzli pozornienieprzystających do siebie, a jednaktworzących przedziwnie jednorodną całość.Dmie w nim zimny wicher, śniegz deszczem zalepia oczy, stoczniowcywychodzą przez bramę nr 2 i padajątam, gdzie dziś stoją krzyże z kotwicaminadziei, Marysia klęczy przedgrobem ojca, kolejka elektryczna mijaAnin i zatrzymuje się na stacji GdyniaStocznia, a dwa czarne koty otwierająi zamykają żółte oczy.Maciej Rosalak – redaktor dodatków historycznych„Rzeczpospolitej”; w grudniu 1970 roku był studentem I rokupodyplomowego Studium Dziennikarskiego UniwersytetuWarszawskiegoFot. AIPNÐ Starcia robotników z milicją na stacji kolejowej Gdynia Stocznia, 17 grudnia 1970 roku


10stoPklatka1 MAJA 1986 ROKUtomasz stempowskiWieczorem 1 maja w Dzienniku Telewizyjnym lektor podniosłymgłosem odczytał z kartki: „Cały postępowy świat czci dziś Święto Pracy.Wielotysięczne barwne pochody przeszły ulicami miast i wsi całej Polski.Potężna rzesza ludzi wyległa na świąteczne manifestacje w poczuciu więzize stuletnimi tradycjami robotniczej walki i pracy, aby zademonstrowaćtrwałość przekonań w sprawach, które naród zbliżają i jednoczą”.W1986 roku komunistycznymwładzombardzo zależało natym, żeby oficjalnepierwszomajowe manifestacje, zorganizowanew setną rocznicę demonstracjirobotników w Chicago, się udały.A powody obaw o frekwencję byłypoważne, gdyż kilka dni wcześniej,26 kwietnia, uległ awarii czwarty reaktorelektrowni atomowej w Czarnobylu.W nocy z 27 na 28 kwietnia chmuraradioaktywnego pyłu dotarła nad Polskę.Pierwszy komunikat o tym wypadkuogłoszono dopiero 29 kwietnia.Następnego dnia w całym kraju rozpoczętoakcję podawania dzieciom płynuLugola. Miał on zapobiec kumulowaniusię radioaktywnego izotopu joduw tarczycy i tym samym wzrostowi zachorowańna nowotwory. Jednocześniewładze utrzymywały, że nie ma niebezpieczeństwa,i wezwały do udziałuw pochodach pierwszomajowych.„Tegoroczne obchody mają szczególnehistoryczne tło. Upływa sto latod krwawej rozprawy amerykańskiejpolicji z robotnikami w Chicago. Topamiętne wydarzenie zapoczątkowałotradycję pierwszomajowych manifestacji.Szubienice, policyjne szarże,klątwy i oszczerstwa, taka była odpowiedźna rodzący się nurt wyzwoleniaczłowieka” – stwierdził 1 majagen. Wojciech Jaruzelski. Jego słowaodnosiły się do historii, jednak brzmiałycałkiem aktualnie.W Warszawie, oprócz oficjalnego,maszerował jeszcze jeden pierwszomajowypochód. Wierni, którzy przybylio dziesiątej do kościoła św. StanisławaKostki na Żoliborzu na mszę św., pojej zakończeniu skierowali się przezpl. Komuny Paryskiej (niegdyś i obecnieWilsona) w kierunku ul. Krasińskiego.Tam drogę zagrodził im oddziałZOMO. Tłum cofnął się, szukającschronienia w kościele i na przyległymdo niego terenie. Według szacunkówSłużby Bezpieczeństwa, w pochodziewzięło udział około trzech tysięcyosób. Milicjanci (także na koniach)szybko rozpędzili uczestników marszu.Wielu z nich wylegitymowano,przystąpiono też do „eliminowaniaz tłumu osób zachowujących się najbardziejprowokacyjnie”. Według raportuSB o 11.45 w pobliżu kościołaprzebywało jeszcze około dwóch tysięcyosób, o 12.15 – tysiąc, dziesięćminut później trzysta, a o 14.50 już tylkoniewielka grupa.Ludzie rzeczywiście „prowokowali”władze: rozrzucali ulotki, wznosiliokrzyki „Nie ma wolności bez Solidarności”i nieśli transparenty: „Rosjanieprecz z Afganistanu”, „SolidarnośćMRKS”, „Wolność narodomZSRR – Solidarność”, „Polskie gestapo– MSW zabija już 10 lat”, „TeresaWrzesińska w torturach, niewidocznadla otoczenia”, „Żądamy statusu więźniapolitycznego”.Organizatorzy tego pochodu staralisię uzyskać oficjalne pozwolenie naorganizację przemarszu. KilkunastoosobowyKomitet Obchodów Święta1 Maja 1986 roku w Warszawie


stoPklatka 11Ð Konfrontacja manifestantów z oddziałami milicji– w którego skład weszli: MaciejJankowski jako przewodniczący orazm.in. Henryk Wujec i Janusz Onyszkiewicz– wystąpił 22 kwietnia doUrzędu Miasta Stołecznego Warszawyz odpowiednim wnioskiem.Pochód miał się zebrać o 12.00 napl. Komuny Paryskiej i przemaszerowaćulicami Słowackiego, StołecznąÐ Uczestnicy pochodu z transparentami,m.in. z portretem ks. Jerzego Popiełuszki(obecnie Popiełuszki) i Krasińskiego.Do wniosku załączono „Odezwędo mieszkańców Warszawy”, w którejznalazło się m.in. następująceuzasadnienie:„Komitet Obchodów Święta 1 Majawzywa ludzi pracy stolicy do godnegouczczenia tego święta. Łączymysię w tym dniu myślami z tymiwszystkimi, którzy walczą o prawaludzi pracy na całym świecie, a szczególniez naszymi kolegami i przyjaciółmicierpiącymi za wspólną sprawęw więzieniach PRL. Wzywamy doudziału w pokojowej manifestacji podhasłem zahamowania degradacji warunkównaszego życia i pracy, uchyleniadrakońskich ustaw, uwolnieniawięźniów politycznych, przywróceniapluralizmu związkowego. Wyruszamyz hasłem powszechnej solidarności!”.Oczywiście, władze nie wydały zgodyna organizację pochodu. Odrzuciłytakże złożone przez organizatorówodwołanie, co uzasadniono zagrożeniem„bezpieczeństwa i porządkupublicznego”.Manifestacja przebiegała spokojnie.W meldunku SB zapisano, że już przedmszą św. proboszcz parafii ks. TeofilBogucki nawoływał zebranych dozachowania spokoju. Wezwanie powtórzyłtakże później, kiedy uczestnicypochodu natknęli się na oddziałZOMO i wrócili na teren kościoła. Napięciewprowadziła tylko obecność oddziałówmilicji i ich działania wobecdemonstrantów.


12stoPklatkaÐ Fotograf uchwycony aparatem SBWykonane przez wywiadowcówBiura „B” zdjęcia potwierdzają,że manifestanci zachowywalisię spokojnie. Dwadzieściadziewięć fotografii wklejonychdo albumu załączonego do meldunkuzawiera rzekomo dokumentację„faktów naruszaniaładu i porządku publicznegow rejonie kościoła św. StanisławaKostki”, jednak w rzeczywistościpokazuje coś całkieminnego.Jedno ze zdjęć może posłużyć jakosyntetyczny opis stosunków władza–społeczeństwo. Fotograf stał w pewnejodległości za plecami funkcjonariuszyblokujących przejście ul. Krasińskiego.Na pierwszym planie widzimy kilkaszeregów umundurowanych milicjantóww hełmach, z opuszczonymizasłonami. Przy lewej krawędzi spostrzecmożna funkcjonariusza z kamerą.Jawne filmowanie demonstrantów byłojedną z metod oddziaływania na tłum,które miały wpłynąć na jego morale.W głębi widzimy uczestniczących w pochodziewarszawiaków. Stoją spokojnienaprzeciw milicjantów, zwróceni odsłoniętymitwarzami w ich stronę. Uwagęprzykuwają trzy transparenty uniesionenad głowami zgromadzonych. Cociekawe, nie zostały one wymienionew meldunku SB. Przedstawiały portretks. Jerzego Popiełuszki, wikariuszaÐ Kobieta zatrzymana przez milicjężoliborskiej parafii i kapelana Solidarności,zamordowanego 19 października1984 roku przez oficerów Służby Bezpieczeństwa.Na prostokątnej tablicywidnieje uproszczone graficznie zdjęcieks. Jerzego, zrobione 26 sierpnia 1984roku przez Erazma Ciołka, na które nałożononapis „Solidarność”. Stało sięono swoistą ikoną, przywołującą słowawypowiedziane przez ks. Jerzegow czasie jego ostatniego publicznegowystąpienia: „Aby zło dobrem zwyciężaći zachować godność człowieka, niewolno walczyć przemocą. [...] Módlmysię, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia,ale przede wszystkim od żądzyodwetu i przemocy”.Na większości zdjęć zostali uwiecznieniuczestnicy manifestacji: kobietymężczyźni, dzieci. Wiele osób trzymapalce wzniesione w geście symbolizującymzwycięstwo. Dobrze widocznesą napisy na transparentach. Uwagęfotografa przyciągnął też mężczyznaz aparatem fotograficznym i kobietaprowadzona przez milicjanta. To właśniemiały być akty „naruszania ładui porządku publicznego”.Rozbieżność między formułkamijęzykowymi używanymi w meldunkuSB a załączonymi do niego fotografiamibudzi pytanie, po co w ogóle jedołączono. Widocznie sposób rozumowaniaprzedstawicieli ówczesnej władzybył tak odmienny od naszego, żenie dostrzegali oni tu żadnej niezgodności.Tomasz Stempowski – historyk, kustosz w BiurzeUdostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN w Warszawie;interesuje się fotografi ą historyczną; autor artykułówdotyczących fotografi i historycznej i archiwistyki;współautor książki Prawo w fi lmie (2009), współredaktoralbumu Oblężenie Warszawy w fotografi i Juliena Bryana (2010)


KALENDARIUM wywiad XX WIEKU 13„Solidarność byładla mnie wzorem”Z Rolandem Jahnem, federalnym pełnomocnikiem ds. akt Stasi,rozmawia Filip GańczakDwadzieścia lat temu Niemcy otrzymali wgląd domateriałów, które zgromadziła na ich temat enerdowskasłużba bezpieczeństwa. Czy było topotrzebne?Tajna policja NRD, czyli służba bezpieczeństwa Stasi, ingerowaław życie zawodowe i prywatne. Sterowała biografiami,niszczyła życiorysy. Wgląd w jej akta jest cichymzadośćuczynieniem dla ofiar i czymś w rodzaju odzyskaniaprawa do samostanowienia. Pomaga również konkretniewykazać, jak państwo i tajna policja ciemiężyły obywateli.Jeśli znajdziemy dokumenty, które pozwolą udowodnićokres pobytu w więzieniu albo uszczerbek na zdrowiu,albo ingerencję w życie zawodowe, z której powodu masię teraz niższą emeryturę, to dzięki ustawie o rehabilitacjimożna wyrównać szkodę. Bo w przeciwnym razie krzywdatrwałaby nadal.Wtedy, dwadzieścia lat temu, niektórzy obawialisię, że jeśli otworzy się archiwa, dojdzie do aktówzemsty. Czy tak się stało?Przeciwnie. Wgląd w dokumenty Stasi zapobiegł aktomzemsty, uciął denuncjacje, plotki i fałszywe podejrzenia.Udało się stworzyć transparentny obraz działalności służbybezpieczeństwa i wskazać indywidualną odpowiedzialność.Można było dokładnie powiedzieć, kto i w jaki sposób pracowałdla Stasi. Kto na przykład zdradził przyjaciół, aleteż który etatowy funkcjonariusz Stasi jakich czynów siędopuścił i za co odpowiada.Jak dalece wiarygodne są te dokumen ty? W Polsceczęsto pojawiają się opinie, że nie można ufać materiałomkomunistycznej służby bezpieczeństwa.Tajna policja nie wytwarzała tych akt ze świadomością,że kiedyś do nich zajrzymy i będziemy je wykorzystywaćdo rozliczenia z przeszłością. Wytwarzała je dla siebie, napotrzeby swojego aparatu. To dlatego są bardzo sumienne,precyzyjne. Poza tym dokumenty te były systematyczniekontrolowane. Jeden referat służby bezpieczeństwa kontrolowałinny, tak jak to jest w zwyczaju instytucji tego typu.Oczywiście, zdarzało się też, że oficerowie Stasi chcieli zabłysnąćprzed przełożonymi, spełnić ich oczekiwania. To widaćw niektórych tekstach. Dlatego historyk, który korzystaz tych akt, zawsze musi postawić mały znak zapytania. Taksamo jak przy pracy z innymi materiałami archiwalnymi.Fot. Robert-Havemann-Gesellschaft / Frank EbertRoland Jahn (ur. 1953) jest federalnym pełnomocnikiemds. akt Stasi i byłym enerdowskim opozycjonistą;w 1977 roku za swą niepokorną postawę został relegowanyze studiów; we wrześniu 1982 roku trafi ł do więzienia,po tym jak przypiął do roweru polską fl agę z napisem„Solidarność z polskim narodem”; rok później pozbawionogo obywatelstwa NRD i przemocą wywieziono do RFN;zamieszkał w Berlinie Zachodnim, skąd nadal wspierałenerdowską opozycję; po zjednoczeniu Niemiec pracowałjako dziennikarz i często podejmował temat rozrachunkówz komunistyczną przeszłością; otrzymał Federalny KrzyżZasługi (1998) i „Medal Wdzięczności” EuropejskiegoCentrum Solidarności w Gdańsku (2010)Musi je sklasyfikować i zweryfikować. Zasadniczo, i tochcę podkreślić, trzeba jednak powiedzieć, że akta służbybezpieczeństwa są solidną podstawą do prowadzenia badańnaukowych i pomagają zrozumieć przeszłość.Pan zajrzał do swojej teczki już na początku roku1990, po tym, jak archiwum Stasi w BerlinieWschodnim zostało zajęte przez zwykłych obywateli.Jaka była Pana pierwsza reakcja, gdy czytałPan te materiały?


14wywiadPolska teczka jahNaW warszawskim archiwum IPN znajduje się dwudziestokilkustronicowateczka obecnego prezesa BStU. Z materiałówwynika, że we wrześniu 1983 roku Roland Jahnzostał wpisany „z terminem do odwołania” do indeksuosób niepożądanych w PRL.„Działalność jego prowadziła do zdrady kraju. Utrzymujekontakty z osobami z podziemia politycznego w Polsce.W maju 1983 r. pozbawiony został obywatelstwa NRD”– uzasadniał wówczas ppłk Edward Lepalczyk z BiuraPaszportów MSW.Wkrótce o zakazanie Jahnowi i grupie jego przyjaciółprzyjazdów do PRL prosił „polskich towarzyszy” takżegen. Willi Damm z Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowegow Berlinie Wschodnim. Damm ostrzegał, że do Polskichce przybyć grupa osób osiadłych w Berlinie Zachodnimlub RFN i prowadzących „wrogą działalność przeciwkoNRD”. Organizatorem i kierownikiem grupy miał być Jahn.„Nie jest wykluczona możliwość spotkania z siłamikontrrewolucyjnymi PRL” – pisał w liście do płk. JózefaChomętowskiego z MSW wschodnioniemiecki generał.Wniosek o skreślenie Jahna z listy osób niepożądanychw PRL pojawił się dopiero w październiku 1989 roku,już za rządów Tadeusza Mazowieckiego.na to, by poprosić mnie o wybaczenie. Nikt nie zrozumiał,że dopuścił się niesprawiedliwości.Jako dziennikarz rozmawiał Pan z kobietą, któraprzed kamerą przyznała się do współpracy ze Stasi.Jaką rolę pełnią takie wyznania?Ważne jest dla mnie, by ludzie zmierzyli się z tym, co zrobili.Ważne jest, by przyznali się do swojej biografii i wytłumaczylinam, dlaczego tak postępowali i jak się dzisiajdo tego odnoszą. Wtedy będziemy mieli szansę zrozumieć,jak to funkcjonowało. Nie chcemy przecież poprzestać nazdemaskowaniu sprawców. Chcemy wiedzieć, jak działałatajna policja, jak układała się współpraca między służbąbezpieczeństwa a partią komunistyczną, czyli zleceniodawcą.W ten sposób można pojąć, jak funkcjonuje dyktatura.W Polsce nawet część dawnej opozycji antykomunistycznejnie chce dziś rozrachunku z komunistycznąprzeszłością.Widzę to inaczej. Filarem demokracji jest edukacja, uświadamianie.To nie znaczy, że dawni sprawcy nie powinni otrzymaćdrugiej szansy. Także i oni powinni mieć możliwośćPierwszy wgląd w akta jest oczywiściebardzo poruszającym, emocjonalnymprzeżyciem. Gdy przeczytałem czarnona białym to, co wcześniej tylkoprzypuszczałem, przeszły mi ciarki poplecach. Zobaczyłem, jak blisko mniebyła Stasi, jak zdołała nakłonić moichprzyjaciół, by mnie zdradzili. Przedewszystkim szokiem było dla mnie to, żefunkcjonariusze bezpieki byli aktywnirównież w Berlinie Zachodnim, gdziemieszkałem od 1983 roku. Sporządziliszkic mojego mieszkania. Dokładnie rozrysowali,jak ustawione były poszczególnemeble. Obserwowali nawet drogę do szkołymojej córki.Czy po upadku NRD rozmawiał Panz tymi byłymi funkcjonariuszami,którzy zajmowali się Pana sprawą?Tak. W latach dziewięćdziesiątych rozmawiałemz etatowymi pracownikami Stasi, którzyodpowiadali za wyrządzoną mi krzywdę. Rozmawiałemrównież z tajnymi współpracownikami,którzy byli moimi przyjaciółmi i donosilina mnie służbie bezpieczeństwa. To były bardzociekawe rozmowy. Nikt jednak nie zdobył sięÐ Karta z teczki Rolanda Jahna


wywiad 15Również i oni powinni móc korzystać z podstawowychpraw: wolności poglądów, informacji, zgromadzeń, podróżowania.Również i oni powinni móc się sprawdzić w biznesie.Niech jednak przyznają, że ludziom w NRD nie przysługiwałyte wszystkie podstawowe prawa. I niech zechcąprzyznać, że społeczeństwo demokratyczne różni się istotnieod dyktatury, w której nas utrzymywali.Fot. Robert-Havemann-Gesellschaft / Manfred HildebrandtÐ „Zakaz edukacji”. Roland Jahn protestuje po usunięciu goz uniwersytetu w Jenie; początek lat osiemdziesiątychzintegrowania się z demokratycznym społeczeństwem.Chciałbym jednak, żebyśmy otwarcie mówili o tym, co było,jak było i kto był za to odpowiedzialny, bo tylko to może prowadzićdo pojednania. Można wybaczyć wyłącznie to, o czymsię wie. Można wybaczyć wyłącznie temu, kogo się zna. Trzebawiedzieć, kto to był. Tylko w ten sposób może powstaćklimat pojednania. A przecież to właśnie chcemy uzyskać.Nie ma Pan wrażenia, że dzisiejsza dyskusjao komunistycznej przeszłości za bardzo koncentrujesię na tajnych współpracownikach służbybezpieczeństwa?Czasem rzeczywiście powstaje wrażenie, że szuka się przedewszystkich tajnych współpracowników, którzy nie zostalijeszcze zdemaskowani. Sądzę jednak, że w edukacji o całościowejdziałalności służby bezpieczeństwa przeciwstawiamysię takiemu widzeniu sprawy. Staram się kierowaćuwagę na tych, którzy pracując w aparacie represji, ingerowaliw ludzkie biografie. Przede wszystkim zaś na komunistycznąpartię SED, która uważała aparat tajnej policji zaniezbędny i nim kierowała.Dorastał Pan w Jenie. Był Pan członkiem komunistycznejmłodzieżówki FDJ i, jak sam Pan dziś mówi,„trybikiem w machinie dyktatury”. Co sprawiło, żez czasem przeszedł Pan do opozycji?To była długa droga. Nie urodziłem się jako wróg państwa.Zrobiono ze mnie wroga państwa. Po prostu zadawałem pytania,jakie podpowiadał mi zdrowy rozsądek. Kiedy byłemzdania, że społeczeństwo nie jest zorganizowane sprawiedliwie,otwarcie o tym mówiłem. Zamiast przyjaznychodpowiedzi, poczułemCzy w niemieckiej debacie o enerdowskiej przeszłościdoświadczenia z rozliczeniem dyktatury nazistowskiejrównież odegrały jakąś rolę?Oczywiście, bo dzięki tym doświadczeniom wiadomo, żewypieranie przeszłości nic nie pomoże. Nic nie da zakrywanietego, co było. To i tak wypłynie na wierzch. I, co równieżważne, powinno się pamiętać o ofiarach, bo ich cierpieniawciąż trwają. Ci ludzie wciąż na przykład odczuwają skutkiutraty zdrowia, wciąż jest w nich trauma. Także dlatego niemożna po prostu zapomnieć o przeszłości.Niedawno odpowiadał Pan na pytania zwykłychNiemców. Niektórzy skarżyli się, że byłym oficeromStasi często dobrze się dzisiaj powodzi.Myślę, że niektórym oficerom Stasi rzeczywiście powodzisię całkiem dobrze. Nie mam jednak nic przeciwkotemu, by korzystali z dobrodziejstw demokracji.Ð Karta z teczki Rolanda Jahna


16wywiadpolicyjną pałkę. Zostałem wyrzucony z uczelni, gdy pytałem,dlaczego nie dopuszcza się żadnej krytyki. Zostałemwtrącony do więzienia, gdy wyraziłem solidarność z polskąSolidarnością. Zostałem wydalony z kraju, gdy organizowałemna ulicach pokojowe demonstracje. Wszystko to byłyrzeczy, które teoretycznie były gwarantowane przez konstytucjęNRD: wolność poglądów i zgromadzeń. A jednakich odmawiano. Wolność trzeba sobie wziąć samemu – tobyło moje motto. I tego nie zaakceptowano. Tak stałem sięwrogiem państwa i musiałem doświadczyć represji.Były również próby werbunku?Była jedna próba. W moim zakładzie pracy, przedsiębiorstwieCarl-Zeiss w Jenie, zostałem wezwany do działukadr. Tam już czekało dwóch ludzi ze służby bezpieczeństwa,którzy podjęli ze mną rozmowę. Próbowali mnieomotać. Tłumaczyli, że niepokoją się o moich przyjaciółw Berlinie Zachodnim. Mówili, że moi przyjaciele, którzywyjechali lub zostali wydaleni z NRD, są narażeni nadziałalność zachodnich służb. Powinniśmy ich wspólnieÐÐPrezes IPN dr Łukasz Kamiński i ambasador RP w Berliniedr Marek Prawda z wizytą u Rolanda Jahna, jesień 2011 rokuchronić – zaproponowali. Pytali, czy nie zechciałbym wymieniaćsię z nimi informacjami. W zamian obiecywaliwstawić się za mną, bym znowu mógł studiować na uniwersytecie.Odrzuciłem tę propozycję. Na tym próba werbunkusię skończyła.Fot. BStU / KulickUrząd Federalnego Pełnomocnika ds. Akt Stasi(BStU) jest uważany za pierwowzór <strong>Instytutu</strong> Pamięci<strong>Narodowej</strong>. Inaczej niż IPN, BStU nie ma jednak w swoicharchiwach materiałów z okresu II wojny światowej.Przechowuje zabezpieczone w 1990 roku dokumentyenerdowskiej służby bezpieczeństwa (Stasi). Jest to111 kilometrów akt, 1,6 mln zdjęć, ok. 27,6 tys.nagrań dźwiękowych i ponad 2,7 tys. filmowych.Przyjęta w 1991 roku ustawa o BStU daje każdemuprawo wglądu do materiałów, które zgromadziła na jegotemat Stasi. Od 2 stycznia 1992 roku do dziś skorzystałoz tego prawa ponad 2 mln osób. Tylko w ubiegłym rokuwnioski o wgląd do swoich teczek złożyło 80,6 tys. osóbprywatnych. Akta Stasi udostępniane są takżenaukowcom i dziennikarzom. BStU zatrudnia ponad1600 pracowników, ulokowanych w berlińskiej centralii dwunastu ekspozyturach na terenie byłej NRD. Urządma za zadanie informowanie opinii publicznej o strukturzei metodach działania Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego.Podobnie jak IPN, BStU uczestniczy równieżw procedurze lustracji osób zajmujących wysokie stanowiskapubliczne, prowadzi badania naukowe i działalnośćwydawniczą, organizuje konferencje, wystawy itp. SzefaBStU wybiera Bundestag na wniosek rządu federalnego.Może on pełnić urząd maksymalnie przez dwie pięcioletniekadencje. Pierwszym szefem BStU był w latach 1990––2000 były pastor Joachim Gauck, obecny prezydentNiemiec. Od jego nazwiska BStU do dziś bywa nazywanyUrzędem Gaucka. Od 2000 roku na czele BStU stałaMarianne Birthler, a 15 marca ubiegłego roku zastąpił jąRoland Jahn.W 1982 roku przypiął Pan sobie do roweru biało--czerwoną flagę z napisem „Solidarność z polskimnarodem”.Solidarność była dla mnie wzorem. Bardzo kierowałem siętym, co działo się w Polsce. Ruch opozycyjny w PRL utwierdzałmnie w przekonaniu, że wolność trzeba sobie wziąć.Nie czekać na lepsze czasy, tylko wziąć sobie wolność, bow przeciwnym razie nie przyjdzie nigdy. Nie tylko ja takmyślałem. Widziałem potem w wielu materiałach Stasi, jakludzie w NRD wypisywali na ścianach: „Niech żyje Solidarność!”albo: „Zróbmy to jak Polacy”. Te hasła jasno pokazują,że opozycja w NRD mocno wzorowała się na polskiejSolidarności. Chcemy przygotować w Warszawie wystawę,na której pokażemy dokumenty o opozycjonistach z NRD,którzy trafili do więzienia lub narazili się Stasi z powodupoparcia dla Solidarności.Z powodu poparcia dla Solidarności trafił Pan naprawie sześć miesięcy do enerdowskiego więzienia.Jakie były tam warunki?Byłem w małej pojedynczej celi, która nie miała okien. Byłytylko luksfery. Nie widziałem słońca. Nie widziałem, jakapogoda jest na zewnątrz. Byłem odcięty od zewnętrznegoświata. Przez długi czas nie mogłem przyjmować odwiedzin.Moja towarzyszka życia nie mogła się ze mną zobaczyć.Próbowano mnie upokorzyć za pomocą tortur psychicznych.Pokazywano mi zdjęcia mojej trzyletniej córki i dawano dozrozumienia, że minie jeszcze parę lat, zanim znów będęmógł ją zobaczyć. Grożono, że jeśli nie będę zeznawał,zostaną aresztowani moi przyjaciele i moja towarzyszkażycia. Takie psychiczne naciski sprawiają, że w wielu momentachtraci się grunt pod nogami. Jest w więzieniu wiele


wywiad 17chwil, kiedy jest się małym i słabym. Ciągłe podnoszeniesię i przetrzymanie tego wymaga wielkiego wysiłku.Został Pan potem wydalony z NRD.Po wyjściu z więzienia nadal organizowałem uliczne demonstracje.Cztery miesiące później zostałem skuty łańcuchem,zapakowany do pociągu i przemocą wywiezionyz kraju. W Jenie pozostali moi przyjaciele, rodzina, w tymrodzice, który bardzo cierpieli przez to, że zabrano im syna.Dlatego wiedziałem, że wolność na Zachodzie będzie dlamnie tylko połowiczną wolnością, dopóki będzie stał murberliński. Mój cel był jasny: pracować na rzecz tego, byten mur runął.Wierzył Pan wówczas, że może się to stać takszybko?Wierzyłem, że w dłuższej perspektywie mur może upaść.Nie później niż w 1987 roku powiedziałem do przyjaciół: tonie potrwa już długo. Czułem, że mamy szansę. Na Zachodzierobiłem jako dziennikarz dokładnie to, co uważałem zaważne jeszcze w NRD. Informowałem o sytuacji w NRD:o aresztowaniach, naruszeniach praw człowieka, ale takżeo problemach dnia codziennego, takich jak zanieczyszczenieśrodowiska, trudności gospodarcze, fatalny stanbudynków w miastach. Wszystko to przedstawiałem po to,żeby ludzie wiedzieli, w jakich warunkach żyją, i znaleźliodwagę, by to zmienić. Byłem zaangażowany w szmuglowaniekamer przez granicę. Moi przyjaciele, podejmującwielkie ryzyko, filmowali pierwsze wielkie demonstracjew NRD. Między innymi w Lipsku, gdzie 9 października1989 roku pokojowo demonstrowało 70 tys. osób. Aparatwładzy musiał pozwolić na to, by przeszli przez miasto.Zdjęcia te pokazała telewizja zachodnioniemiecka, ale moglije też obejrzeć prawie wszyscy mieszkańcy NRD. Nabralidzięki temu odwagi, by również w swoich miastachzorganizować demonstracje.Ð Karta z teczki Rolanda JahnaW jakim stopniu różniły się dyktatury w NRD i PRL?I tu, i tam mieliśmy rządzącą partię komunistyczną i pracującąna jej zlecenie tajną policję. W Polsce jednak „upustkrwi” w opozycji nie był tak duży. Oczywiście, także Polacyemigrowali na Zachód, ale nie tak masowo. Większośćopozycjonistów, którzy wyszli z więzienia, nadal była potemaktywna w kraju. Wielu Niemców z NRD, którzy siedzieliw więzieniu, było wykupywanych przez władze RFN. Dlaopozycji byli zazwyczaj straceni.W NRD lepiej było o tyle, że w życiu codziennym obecnebyły zachodnioniemieckie media. Każdego wieczoru mieszkańcyNRD oglądali nadawany w RFN dziennik telewizyjny„Tagesschau” i inne programy, które istotnie podnosiłypoziom ich świadomości. W Polsce można było odbieraćRadio Wolna Europa, ale to jednak nie to samo. W PRL pozorniewiększy był liberalizm w kulturze i sztuce. Przykłademmoże być warszawski Festiwal Jazz Jamboree, na któryprzyjeżdżało również wielu zachodnich muzyków. Dla nas,Niemców ze Wschodu, było to silnym magnesem. Czuliśmypowiew otwartego świata. Ale czuliśmy też milicyjne pałki.W gruncie rzeczy to wszystko były niuanse. Ogólnie biorąc,dyktatury w Polsce i w NRD funkcjonowały według tychsamych mechanizmów i służyły utrzymaniu władzy przezpartię komunistyczną. A tajna policja miała w tym pomagać.Jakie są dziś najważniejsze zadania urzędu do sprawakt Stasi?Edukacja i rozrachunek z przeszłością. Pilną sprawą jestrównież nawiązanie dialogu z następnym pokoleniem. Dziś,ponad dwadzieścia lat po zjednoczeniu Niemiec, wyrosłopokolenie, które nie żyło w NRD i nie doświadczyło komunistycznejdyktatury. Edukacja ma przeciwdziałać nostalgiii zniekształcaniu komunistycznej przeszłości. Ma służyćobronie wartości, jaką jest wolność. Musimy edukować, bochodzi też o to, by wykorzystać wiedzę o tamtych czasachdla naszej demokracji. Im lepiej zrozumiemy dyktaturę,tym lepiej będziemy mogli kształtowaćdemokrację.Czy nie jest ironią historii,że centrala państwa urzęduw Berlinie mieści się przy ulicykomunisty Karla Liebknechta?Nie tylko to jest ironią historii. To,że były więzień służby bezpieczeństwakieruje teraz urzędem dospraw akt Stasi, także jest ironiąlosu. Tak jak i to, że tysiące obywatelizwiedza dziś biura ErichaMielkego, wieloletniego szefaenerdowskiej bezpieki. Możnapowiedzieć, że świat stanął nagłowie.


18z archiwuM iPNzjazdowe fałszywkiDokumenty wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa budząwiele sporów i emocji. Nierzadko podnoszony jest zarzut, że to nicniewarte śmieci czy fałszywki, gdy w rzeczywistości są to częstobezcenne materiały, dzięki którym można lepiej poznać wielewydarzeń historycznych. Co nie oznacza, że bezpieka nie produkowałateż i nie kolportowała fałszywek, np. w celu skompromitowanianiektórych działaczy opozycji czy ich wzajemnego skłócania.Obok prezentujemy przykładtakiej fałszywki spreparowanejprzez funkcjonariuszySłużby Bezpieczeństwaw związku z I Krajowym Zjazdem DelegatówNSZZ „Solidarność”, który odbyłsię jesienią 1981 roku (w dwóch turach– od 5 do 10 września oraz od 26 wrześniado 7 października). Było to nie tylkoprawdziwe święto demokracji (z całegokraju przybyło blisko 900 delegatów,wyłonionych w demokratycznychwyborach – jedynych takich w okresiePolski Ludowej), ale też najważniejszeprzed 13 grudnia 1981 roku starcie międzywładzami (głównie z SB) a legalniedziałającym związkiem.Aby mieć wpływ na przebieg obradi ich wynik, Służba Bezpieczeństwa(wspierana przez Milicję Obywatelską,Wojskową Służbę Wewnętrzną, a nawetradziecki kontrwywiad wojskowy) prowadziładziałania na trzech szczeblach.Komendzie Wojewódzkiej MOw Gdańsku powierzono „zabezpieczenie”samego zjazdu odbywającego sięw hali „Olivia” (sprawa kryptonim „Sejmik”).Poszczególne komendy wojewódzkieMO w całym kraju prowadziływ odniesieniu do delegatów swoje działaniaoperacyjne w myśl wytycznychprzychodzących z Warszawy, w samejzaś Warszawie działała grupa operacyjnapod kierownictwem wiceministra sprawwewnętrznych Adama Krzysztoporskiego(operacja „Debata”). We wszystkichtych ośrodkach wykorzystywano zarównotzw. osobowe źródła informacji(czyli agenturę wśród delegatów, obserwatorówobrad czy służb zjazdowych)i technikę operacyjną (głównie podsłuchpokojowy i telefoniczny). Prowadzonotakże działania specjalne, polegające nakolportowaniu fałszywek sporządzonychprzez esbeków. Miały one na celuskonfliktowanie delegatów na zjazd,ośmieszenie i zmniejszenie szansy nawybór do władz krajowych związkudziałaczy uznawanych przez władze zaradykałów.Na przykład jeszcze przed rozpoczęciemI KZD (w sierpniu 1981 roku)wysłano do 116 delegatów oraz niektórychmediów („Życie Warszawy”, „Polityka”,„Tygodnik Solidarność”, „Jedność”,Dziennik Telewizyjny) rzekomyapel Komitetu Założycielskiego KrajowejKomisji Koordynacyjnej PracownikówEtatowych NSZZ „Solidarność”o wstępowanie do tej nowej „organizacjizwiązkowej”. W tym samym czasierozkolportowano też inną fałszywkę– list „delegata z Kombinatu Huty im.Lenina w Krakowie”, zawierający atakna Roberta Kaczmarka z małopolskiejSolidarności w związku z jego wystąpieniamiprzeciw kandydaturze LechaWałęsy na przewodniczącego związku.„List” otrzymało pięćdziesięciu delegatów,cztery komisje zakładowe NSZZSolidarność w Gdańsku (w tym w Stoczniim. Lenina) oraz Zarząd RegionuGdańsk. Po raz kolejny próbowano graćkartą antysemicką. W czasie zjazdu pojawiłasię ulotka nawiązująca do ProtokołówMędrców Syjonu, której sygnatariuszamimiały być rzekomo osoby znanejeszcze z antysemickiej kampanii w marcu1968 roku, a po latach zaangażowanew działalność Solidarności.W fałszywkach oczerniano działaczy,zarzucano im rzekomą chęć uzyskaniaprofitów z funkcji pełnionych w strukturachzwiązkowych. Najdobitniej tętaktykę władz PRL przedstawił AndrzejŻabiński, I sekretarz KW PZPRw Katowicach 26 września 1980 rokupodczas spotkania z aktywem partyjnymMO i SB: „Trzeba ich uwikłaćw tysiące spraw, ja im współczuję, boto są kochane, niekiedy młode chłopaki,a wdali się w tę wielką politykę, noale nie ma innego wyjścia. Muszą wiedzieć,co to znaczy smak władzy. Należyim wszędzie udostępniać lokale. Najbardziejluksusowo urządzić jak tylkomożna. Ja to już ciągle mówię, alejeszcze raz powtórzę w tym gronie: nieznam człowieka, którego by władza niezdemoralizowała, to tylko kwestia jakszybko i w jakim stopniu”. TowarzyszePZPR nie dostrzegali różnicy pomiędzydziałalnością związkową, a karierąpartyjną. Ślady tego widać także w dokumencieobok, kiedy mowa jest o „intratnychposadkach”.Wśród najbardziej atakowanych działaczySolidarności znalazł się m.in. AndrzejRozpłochowski. Jego kandydaturęna delegata na I KZD próbowano utrącićpodczas Walnego Zebrania DelegatówRegionu Śląsko-Dąbrowskiego. W akcjętę było zaangażowanych m.in. około170 tajnych współpracowników SB.Podjęto także działania mające na celuwyeliminowanie go z władz regionalnychzwiązku. Kiedy nie przyniosło torezultatu, do 186 delegatów na zjazdwysłano anonimowy druk zatytułowanyNiepotrzebni nie chcą odejść (zob.obok), w którym atakowano Rozpłochowskiegoza rzekomą „awanturnicząi rozłamową działalność” w czasiewyborów władz regionalnych, posługującsię starannie dobranymi fragmentamiz pism związkowych z RegionuŚląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność”.Fałszywkę tę rozsyłał WydziałIII „A” KW MO w Katowicach na adresydostarczone przez Departament III„A” MSW. Przesłano ją do delegatówz dziesięciu województw: białostockiego,bielsko-bialskiego, bydgoskiego,ciechanowskiego, kieleckiego, koszalińskiego,krakowskiego, poznańskiego,skierniewickiego i siedleckiego. Akcjaokazała się nieskuteczna, ponieważRozpłochowski został członkiem KomisjiKrajowej NSZZ „Solidarność”.


z archiwuM iPN 19Używanie takiej terminologii – charakterystycznejdla dokumentów SB – wskazuje na to, że autoremtekstu jest esbek. W nomenklaturze „Solidarności”posługiwano się regionami, których obszarynie pokrywały się z województwamiNa I KZD Region Śląsko-Dąbrowski reprezentowało106 delegatów (jeden mandat przypadał na 10 tys.członków), zatem region liczył ok. 1 060 000 członkówChodzi o dwudniową(6–7 lipca 1981 roku)I turę WalnegoZebrania DelegatówRegionu Śląsko--Dąbrowskiegow Hali SportowejHuty „Baildon”Chodzi o sporywokół wyborówna przewodniczącego Zarządu Regionu,których inspiratoramibyli w dużej mierzefunkcionariusze SB,i zagrożenierozłamem.Ostatecznie dotego nie doszło,a kandydującyRozpłochowskinie zdecydował sięna zerwanieobrad WZDStanowiskaw działających przedpowstaniem„Solidarności”związkach zawodowychbyły traktowane jakosynekury, stądm.in. pomysł naskorumpowanie,w zdecydowanejwiększości niedoświad--czonych, liderów„Solidarności”przywilejami, jakiedaje władzaNawiązanie do apelu opozycji przedsierpniowej,który nie pojawiał się w zasadzie na drukachzwiązkowych po powstaniu NSZZ „Solidarność”Użycie tego zwrotu również wskazuje nabezpieczniackie pochodzenie dokumentuGrzegorz Majchrzak – historyk, pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN, członek Stowarzyszenia„Archiwum Solidarności” i Stowarzyszenia Wolnego Słowa; zajmuje się badaniem dziejów aparatu represji,opozycji demokratycznej i funkcjonowaniem mediów w PRL oraz stanem wojennym; ostatnio opublikował m.in. zbiorydokumentów: Polskie Radio i Telewizja w stanie wojennym, Warszawa (wspólnie z Sebastianem Ligarskim, 2011)


20sPory historykówzaMach MajowyMusiało dojść do przesileniabogusław kubisz„Zdobyłem się po ciężkiej walce z samym sobą napróbę sił ze wszelkimi konsekwencjami. Całe życiewalczyłem o znaczenie tego, co zowię imponderabilia,jak honor, cnota, męstwo […], a nie dla staraniao korzyści własne czy swego najbliższego otoczenia.Nie może być w państwie za wiele niesprawiedliwościwzględem tych, co pracę dla innych dają,nie może być w państwie – gdy nie chce ono iść kuzgubie – za dużo nieprawości”.TTak nocą z 12 na 13 maja 1926 roku, gdy padły już pierwszeofi ary przewrotu majowego, Józef Piłsudski uzasadniłprzed przedstawicielami prasy zbrojne wystąpienieprzeciwko rządowi. Nie była to tylko propaganda.Marszałek był święcie przekonany, że ratuje Polskę z rąk niekompetentnychi przekupnych polityków. Chciał też skończyćz sejmokracją i wzmocnić władzę wykonawczą.Bilans pierwszych lat niepodległościJeśli chcemy ocenić niecałe osiem lat, które upłynęły od odzyskanianiepodległości przez Polskę w listopadzie 1918 rokudo zamachu majowego w 1926 roku, mamy nie lada kłopot.Z jednej strony, udało się bardzo wiele: scalić w jeden organizmterytoria, które przez ponad sto lat należały do trzechmocarstw zaborczych, wywalczyć zbrojnie i na drodze dyplomatycznejdość rozległe granice, obronić młode państwoprzed bolszewicką nawałą, odbudować ze zniszczeń wojennych,wprowadzić ustrój demokratyczny i nowoczesne ustawodawstwo(m.in. ośmiogodzinnydzień pracy, równouprawnieniekobiet, system ubezpieczeń zdrowotnych), uchwalić konstytucjęmarcową, rozpocząć budowę portu w Gdyni. Z drugiej zaś– wyzwań i bolączek było bez liku. Otoczona nieprzychylnymisąsiadami Rzeczpospolita musiała utrzymywać liczną armię.Płonącą granicę wschodnią przed komunistyczną dywersją zabezpieczyłodopiero utworzenie Korpusu Ochrony Pograniczaw 1924 roku. Władze Niemiec, uważające Polskę za „państwosezonowe”, wydały jej wojnę celną.Stosunki wewnętrzne również nie wyglądały różowo. Ponad30 proc. ludności stanowiły mniejszości narodowe, a większośćich przedstawicieli nie utożsamiała się z państwowością polską.Wyjąwszy ziemie dawnego zaboru pruskiego, kraj był słaborozwinięty gospodarczo i cywilizacyjnie. Powszechne byłybieda, niedożywienie, analfabetyzm (w 1921 roku 1/3 obywatelinie umiała czytać i pisać!). Przeludniona wieś, na której żyło3/4 populacji, nie była w stanie wyżywić takiej masy ludzkieji zapewnić jej godziwych dochodów. W miastach setki tysięcyludzi pozostawało bez pracy i środków do życia. Najgorzejdziało się na Kresach Wschodnich, gdzie konfl ikty etnicznei społeczne nakładały się na siebie.Życie gospodarcze podkopywała infl acja, którą udało się stłumićdopiero w 1924 roku dzięki reformom Władysława Grabskiego.Brakowało rodzimego kapitału inwestycyjnego, a zagranicznerządy i banki nie paliły się do pożyczania Polsce pieniędzy.Przełamywanie spuścizny zaborów również szło opornie. Skalęproblemów, jakie trzeba było rozwiązać, dobrze ilustruje relacjajednego z ówczesnych specjalistów od kolejnictwa: „Pociągbiegnący z Warszawy do Zebrzydowic znajdował się […] przez300 km pod opieką Kodeksu Napoleona i przepisów prawarosyjskiego; na Śląsku podpadał przez 60 km prawodawstwuniemieckiemu; wreszcie ostatnie 40 km przebywał w sferzeprawodawstwa austriackiego. Mniej więcej analogicznie wyglądałyadministracja, eksploatacja i przepisy techniczne”.W tych warunkach trudno było o stabilność. Strajki,Ð Marszałek Józef Piłsudski w otoczeniu wiernych oficerów podąża na spotkanie z prezydentemStanisławem Wojciechowskim na moście Poniatowskiego, 12 maja 1926 roku


sPory historyków 21manifestacje, starcia robotników i chłopów z policją i wojskiembyły na porządku dziennym. Apogeum protestów społecznychprzypadło na rok 1923.Wiele indywidualności, mało współpracyPatrząc z dzisiejszej perspektywy, polska scena politycznapierwszych lat niepodległości roiła się od wybitnych postaci,takich jak Józef Piłsudski, Ignacy Jan Paderewski, RomanDmowski, Wincenty Witos, Wojciech Korfanty, Maciej Rataj,Ignacy Daszyński, Gabriel Narutowicz, Stanisław Wojciechowski,Władysław Sikorski czy Władysław Grabski. Niestety, teindywidualności ze względów ideowych i ambicjonalnych niechciały lub nie potrafi ły ze sobą współpracować. Choć trzebaprzyznać, że w chwilach próby (porozumienie Piłsudski–Dmowskiprzed konferencją pokojową w Paryżu, Rząd Obrony <strong>Narodowej</strong>w 1920 roku, przezwyciężenie kryzysu politycznego pozabójstwie prezydenta Narutowicza) udawało się na krótkowyciszyć polityczne swary.Konfl ikt między głównymi orientacjami politycznymi – chrześcijańsko-narodowąprawicą a lewicą i kojarzonym z nią, aledziałającym samodzielnie Piłsudskim – był bardzo głęboki, gdyżkażdy z tych obozów uważał, że jest predestynowany do rządzeniaPolską. Prawica chciała uchodzić za depozytariuszkętożsamości narodowej i religijnej Polaków, lekceważąc przytym aspiracje mniejszości, które stanowiły znaczny odsetekspołeczeństwa. Lewica niosła na sztandarach hasła postępu,sprawiedliwości społecznej i poprawy losu biednych, ale jejradykalizm odrzucał wielu wyborców. Z kolei Piłsudski i jegoludzie z rodowodem legionowym i peowiackim twierdzili, żeskoro przelewali krew za ojczyznę, powinni mieć istotny wpływna państwo i wojsko.Strony politycznego sporu, rywalizując o władzę, często odwoływałysię do poparcia ulicy. Napiętą atmosferę życia publicznegoostatecznie zatruło zamordowanie prezydenta Narutowiczaprzez endeckiego fanatyka, które poprzedziła kampanianienawiści rozpętana przez prawicę. Wykopanych wówczasrowów nie udało się zasypać.Efektem licznych konfl iktów politycznych, społecznych i narodowościowych,wreszcie trudności gospodarczych było głębokierozczarowanie stanem państwa i kryzys demokracji.SejmokracjaW listopadzie 1918 roku rozstrzygnięto, że odrodzona Polskabędzie republiką parlamentarną. W pierwszym okresie największąrolę odgrywał Józef Piłsudski, skupiając w swoim rękuwładzę cywilną i wojskową. Jego dominująca pozycja była niew smak liderom stronnictw parlamentarnych. Konstytucjęuchwaloną 17 marca 1921 roku skrojono ewidentnie przeciwkomarszałkowi, mocno ograniczając uprawnienia głowy państwana rzecz Sejmu i rządu. Był to najważniejszy powód, dlaktórego Piłsudski odmówił ubiegania się o urząd prezydentai usunął się do Sulejówka.Tymczasem rozproszony i skłócony Sejm I kadencji, któryzostał wybrany w listopadzie 1922 roku, okazał się najsłabszymogniwem systemu władzy. Dość powiedzieć, że mandatyzdobyli kandydaci z 14 list, a w Sejmie ukonstytuowałosię aż 17 klubów poselskich! W takich warunkach stworzenietrwałej większości parlamentarnej było niemożliwe. Nie miałkońca kontredans premierów i ministrów, a nieustające targio stanowiska i wpływy gorszyły opinię publiczną. Z tej autodestrukcjiparlamentu zdawał sobie sprawę Wincenty Witos,jeden z ówczesnych sejmowych rozgrywających, przywódcaÐ Marszałek Józef Piłsudski – dla jednych puczysta i dyktator,dla drugich mąż opatrznościowyPSL „Piast”, premier obalony przez zamach majowy, który takwspominał kolejny kryzys rządowy: „Przesilenie spowodowanedymisją rządu Skrzyńskiego trwało bardzo długo. Towarzyszyłymu chaos, zamieszanie wzmagające się z każdym dniem corazbardziej. […] Społeczeństwo wrzało gniewem przeciw Sejmowii politykom. Powszechnie mówiono, że sponiewierano władzęi rzucono ją na ulicę […]. Dziennikarze kpili z posłów, z Sejmu,a nawet z Prezydenta. W poszczególnych klubach panowałazupełna beznadziejność. […] Coraz więcej się zaczęło ustalaćprzekonanie, że jedynym człowiekiem, który mógłby i powinienobjąć władzę, jest Piłsudski”.Mąż opatrznościowyNa tle powszechnie nielubianej klasy politycznej marszałek Piłsudskijawił się wielu Polakom jako mąż opatrznościowy. Owianychwałą twórcy Legionów, wskrzesiciela Polski, pogromcy bolszewikóww 1920 roku, uosabiał (zwłaszcza wśród wojska, liberalnejinteligencji i sympatyków lewicy) nadzieje na uzdrowieniestosunków w państwie, na sprawne, uczciwe i sprawiedliwerządy. Jego zwolennicy uważali, że w latach 1922–1923 zostałupokorzony i zmuszony do odejścia ze służby państwowej.Skromne bytowanie, jakie wiódł marszałek w Sulejówku (jegosymbolem był prosty, szary uniform i czapka maciejówka), kontrastowałoz pazernością i wystawnym stylem życia niektórychpolityków. Wprawdzie pisze się, że był to element kształtowania Fot. AIPN


22sPory historykówwizerunku, ale trudno się z tym zgodzić – Piłsudskiegonie interesował blichtr i apanaże towarzyszące władzy.Natomiast bardzo interesowało go, kto i jak rządzi Polską.Utworzenie 10 maja 1926 roku centroprawicowegogabinetu Witosa uznał za kamień obrazy.Nie lubię bata...Sytuacja dojrzała do przesilenia. Dziś wiemy, że idąc12 maja z wojskiem na Warszawę, Marszałek nie chciałbrać władzy, lecz jedynie poprzez demonstrację zbrojnąwymusić na prezydencie Wojciechowskim dymisjęrządu i powołanie nowego, w którym znaleźliby się jegozaufani ludzie. Gdy nic z tego nie wyszło, zdecydował sięna konfrontację, z której wyszedł zwycięsko. Zyskał przytym bardzo szerokie poparcie: od konserwatywnego ziemiaństwapo radykalną lewicę.W jednym z wywiadów powiedział: „Jestem człowiekiemsilnym – lubię decydować sam. Ale gdy patrzę na historięmojej ojczyzny, nie wierzę – naprawdę – aby możnabyło rządzić w niej batem. Nie lubię bata…”. Tak się stało.Piłsudski nie wprowadził dyktatury, nie zniósł konstytucji(chociaż ją poprawiono, wzmacniając władzę wykonawcząpoprzez tzw. nowelę sierpniową) i nie rozwiązał parlamentu.Nie został też prezydentem, wysuwając na tostanowisko Ignacego Mościckiego. Zadowolił się władząnad wojskiem i kierowaniem państwem „z tylnego siedzenia”.Wolał rządzić siłą autorytetu i społecznego zaufania.Wysuwane przez piłsudczyków hasło sanacji państwarychło się zdewaluowało, a otoczenie marszałka, wykorzystującjego skupienie na sprawach obronności państwai osłabienie sprawności wskutek wieku i chorób, zaczęłodążyć do monopolu władzy. Niemniej trzeba przyznać, żerządy pomajowe sprawniej radziły sobie z obowiązkaminiż ich poprzednicy sprzed 1926 roku. Państwo okrzepło,odzyskało autorytet, szybciej się rozwijało. Mimo wielkiegokryzysu, jaki zwalił się na Polskę na przełomie lat dwudziestychi trzydziestych, znajdowano środki na wielkieinwestycje przemysłowe, takie jak Centralny Okręg Przemysłowy,rozbudowywany niemalże aż do końca dwudziestoleciamiędzywojennego. Dlatego gdy Piłsudski umierał,w 1935 roku, zdecydowana większość rodaków nie wypominałamu krwi bratniej przelanej dziewięć lat wcześniej.Bogusław Kubisz – historyk, sekretarz redakcji Magazynu Historycznego„Mówią Wieki”Ð Stanowiskociężkiego karabinumaszynowegoWaterlooPiłsudskiegoantoni dudekKiedy 12 maja 1926 roku na warszawskim moście Poniatowskiegodoszło do słynnego spotkania Józefa Piłsudskiegoz prezydentem Stanisławem Wojciechowskim,młoda polska demokracja miała jeszcze cień szansy naprzetrwanie. Okazało się jednak, że Wojciechowski – stary druhPiłsudskiego z czasów walki z caratem w szeregach PPS – nieugiął się przed zbuntowanym marszałkiem i że stojący na mościeżołnierze byli wierniejsi przysiędze niż urokowi Komendanta.Piłsudski wpadł w depresję i przez kilka następnych godzinoddawał się wspominaniu czasów legionowych w koszarachna Pradze. Gdyby wówczas wrócił do Sulejówka, uznając, żejego demonstracja wystarczy do obalenia rządu WincentegoWitosa, demokracja mogłaby ocaleć. Tak się zresztą zachowałwcześniej, w listopadzie 1925 roku w Sulejówku, odprawiającz kwitkiem kilkuset przybyłych tam ofi cerów, którzy – ustamigen. Gustawa Orlicz-Dreszera – ofi arowali mu swe „pewne,w zwycięstwach zaprawione szable”. Jednak w maju 1926 rokuPiłsudski najwyraźniej obawiał się, że namawiający go od dawnado położenia kresu sejmokracji ofi cerowie stracą w końcu wiaręw zdecydowanie swojego Komendanta.Gdy więc w praskich koszarach Piłsudski pogrążył się w rozmyślaniach,dowództwo nad zbuntowanymi oddziałami przejąłgen. Dreszer, który wykorzystując ich dwukrotną przewagęliczebną na siłami rządowymi (12 do 6 tys. żołnierzy), nakazałatak. W Warszawie rozpoczęły się bratobójcze walki, w trakciektórych zginęło 379 ludzi, z czego prawie połowę stanowili cywile.Piłsudski, w przeciwieństwie do Dreszera, był politykiem,miał się więc nad czym zastanawiać. Kiedy bowiem prezydentodmówił uznania wojskowej demonstracji Piłsudskiego i zażądał„dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej”, stałosię jasne, że marszałek musi się cofnąć lub podążyć drogąwalki zbrojnej z legalnymi władzami RP, której fi nał 12 majabył niemożliwy do przewidzenia. Walki skończyły się po dwóchdniach, ale tylko dlatego, że u prezydenta Wojciechowskiegoi premiera Witosa zwyciężyło poczucie odpowiedzialności zaPolskę, której dwa dni wcześniej zabrakło Piłsudskiemu. Postronie tego ostatniego opowiedziała się większość armii, alegdyby prezydent oraz ministrowie posłuchali dowodzących oddziałamirządowymi generałów, z Tadeuszem Rozwadowskimna czele, i przenieśli się do Poznania, gdzie stacjonowały pułkiÐ Barykada na Placu Unii Lubelskiej


sPory historyków 23niechętne Piłsudskiemu, wówczas zrealizowałby się scenariuszdługotrwałej wojny domowej, której konsekwencją mógł byćrozpad państwa, z trudem zlepionego z trzech bardzo różnychobszarów przed zaledwie kilkoma laty.Polska miała szczęście, że na czele władz II RP, którym Piłsudskirzucił wyzwanie, stał właśnie Wojciechowski. Człowiekumiarkowany, a zarazem dobrze rozumiejący, czym grozi przedłużaniewalk między żołnierzami tej samej armii. „Wolę, by Piłsudskiobjął władzę choćby i na dziesięć lat, niż żeby na sto latPolskę zagarnęły Sowiety” – miał powiedzieć, rezygnując z urzęduprezydenta. Jego dymisja zapoczątkowała trwający przezcztery następne lata proces stopniowej likwidacji demokracjii ograniczania swobód obywatelskich, którego symbolicznympodsumowaniem stało się uwięzienie w 1930 roku w twierdzybrzeskiej przywódców opozycji antysanacyjnej, z Witosem naczele. Dyktatura sanacyjna – nawet w swej rozwiniętej postaci,symbolizowanej przez obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej,który został utworzony dla przeciwników politycznych w 1934roku – należała do najłagodniejszych reżimów w ówczesnej,w większości autorytarnej bądź totalitarnej Europie. Czy jednakrządy Piłsudskiego zapewniły Polsce osiągnięcia, dla którychwarto było poświęcić w maju 1926 roku życie kilkuset ludzii zaryzykować możliwość rozpadu państwa?Często podnoszony jest argument, że zagrożenie Polskiprzez dwóch potężnych i agresywnych sąsiadów wymagałoustanowienia autorytarnego systemu władzy. Tyle tylko, że naszkraj bez względu na panujący w nim system rządów nie miałszans na przeciwstawienie się równoczesnej agresji Niemieci ZSRR. Pokazał to w sposób bezlitosny wrzesień 1939 ro -ku. Jednak anachroniczne poglądy Piłsudskiego na tematymilitarne, z którymi nikt w wojsku nie śmiał po przewrociemajowym polemizować, były przyczyną słabego wyposażenianaszej armii w czołgi i samoloty. Mając ich więcej, równoczesnejwojny z III Rzeszą i ZSRR też oczywiście nie wygralibyśmy, aleistniała szansa zadania wrogom znacznie dotkliwszych strat.Przejmując władzę, Piłsudski i jego ludzie poddali niezwykleostrej, ale na ogół trafnej krytyce niewydolny system rządówoparty na konstytucji marcowej. Jednak ich zapowiedzi sanacjiżycia publicznego ograniczyły się do kilku procesów głośnychaferzystów, których miejsce na salonach władzy szybkozajęli inni, złośliwie nazywani czwartą brygadą. Finansowanieprzez ministra skarbu Gabriela Czechowicza kampanii wyborczejpiłsudczykowskiego BBWR z budżetu państwa lub brutalnepobicia krytyków Marszałka (o tajemniczym zniknięciujego osobistego wroga gen. Włodzimierza Zagórskiego już niewspominając), trudno uznać za przejaw odrodzenia moralnego.Porażką okazał się nawet sposób, w jaki doprowadzono douchwalenia konstytucji kwietniowej, skądinąd bardziej udanejniż jej poprzedniczka. Przyznał to zresztą sam Piłsudski, nakazującprzetrzymywanie przez rok w Senacie projektu konstytucji,uchwalonego w Sejmie w styczniu 1934 roku za pomocąfortelu naruszającego prawo.Dyktatura Piłsudskiego nie rozwiązała żadnego z wielkichproblemów II RP. Wprawdzie w przypadku polityki wobecmniejszości narodowych strategia obozu sanacyjnego byładla Rzeczypospolitej korzystniejsza od asymilacyjnych pomysłówendecji, ale sanatorom nie udało się przekonać do Polskiwiększości Ukraińców ani też powstrzymać fali antysemityzmunarastającej w latach trzydziestych. Mimo kontynuowania zapoczątkowanejprzed przewrotem majowym reformy rolnej, jejtempo wyraźnie spadło i nie doprowadziła ona do znaczącegozaspokojenia chłopskiego głodu ziemi. Piłsudski, zapytany o tenproblem, odpowiadał lekceważąco: „Ach, nasz chłop cierpliwy[…] reforma rolna to rzecz nieważna, to rzecz bez znaczenia,może długo czekać”. Co gorsza, polityka gospodarcza piłsudczykówstawała się coraz bardziej etatystyczna, a zbudowanyogromnym wysiłkiem budżetu państwa Centralny Okręg Przemysłowynie spełnił pokładanych w nim nadziei.Nie ma naturalnie żadnych gwarancji, że którykolwiek z problemówudałoby się rozwiązać, gdyby w II RP demokracja przetrwałado końca jej dni. Nie da się jednak również udowodnićtezy przeciwnej, że oparty na konstytucji marcowej systempolityczny był skazany na nieuchronną degenerację, a Polska nasejmową anarchię. W okresie poprzedzającym przewrót majowycoraz więcej polityków zdawało sobie sprawę, że systemwyborczy oparty na zasadzie bezprogowej proporcjonalnościwymaga zmiany. Prowadził on bowiem do atomizacji parlamentu.W kwietniu 1926 roku kilka ugrupowań centroprawicy,które zresztą utworzyły rząd Witosa, zgłosiło projekt zmianykonstytucji, przyznający prezydentowi prawo samodzielnegorozwiązywania parlamentu. Był to wyraźny krok w kierunkuwzmocnienia władzy wykonawczej, jednak przy zachowaniusystemu parlamentarn o-gabinetowego.Obrońcy przewrotu majowego często sugerują, że zapobiegłon zamachowi stanu ze strony endecji. W obozie narodowym,zapatrzonym w posunięcia Benita Mussoliniego, rzeczywiścienarastały dążenia do ustanowienia w drodze dyktatury katolickiegopaństwa narodu polskiego, czemu służyć miał paramilitarnyObóz Wielkiej Polski, utworzony wszakże w grudniu1926 roku, a zatem w pół roku po przejęciu władzy przez Piłsudskiego.Gdyby to jednak nie nastąpiło, to zwolennicy tezyo nieuchronności puczu nacjonalistów powinni się zastanowić,czy liczący w szczytowym momencie swego rozwoju 25 tys.członków OWP rzeczywiście był w stanie zrobić coś wbrew woliliczącego ponad dziesięć razy więcej żołnierzy Wojska Polskiego.W tym ostatnim zaś – co w jaskrawy sposób pokazały dniprzewrotu majowego – zwolennicy Piłsudskiego zdecydowanieprzeważali nad stronnikami Romana Dmowskiego. MarszałekPiłsudski jest dziś w Polsce patronem szkół, jego imieniemnazywane są ulice, ma też pokaźną liczbę pomników. Należąmu się one za to wszystko, co zrobił dla odzyskania przez naszkraj niepodległości, oraz za jej obronę podczas wojny polsko--bolszewickiej. To były jego zwycięstwa. Przewrót majowy i to,co po nim nastąpiło, stanowiło jednak w większym stopniu porażkęniż sukces – zarówno samego Piłsudskiego, jak i Polski.Warto o tym pomyśleć w chwili, gdy państwo polskie zamierzaprzeznaczyć ponad sto milionów złotych na budowę muzeumJózefa Piłsudskiego w Sulejówku. Tym bardziej że nie znamyodpowiedzi na pytanie, w jaki sposób zostanie w nim przedstawionyprzewrót majowy i jak zostaną ukazane późniejszerządy Piłsudskiego.prof. Antoni Dudek – politolog i historyk, zajmuje się dziejami najnowszymi Polski oraz jejsystemem politycznym; ostatnio opublikował Instytut. Osobista historia IPN (2011)


24wydarzyło się w XX wiekuÐ Anna Louise Christine Mogensen-Masłochaza działalność konspiracyjną na rzecz Polskizostała pośmiertnie odznaczona przez RządRP na Uchodźstwie orderem Virtuti MilitariÐ Lucjan Masłocha, dowódca „Felicji”Fot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autoraZa wolność Daniii honor PolskiNorbert wójtowiczCmentarz-mauzoleum Bohaterów Duńskiego RuchuOporu Mindelunden w kopenhaskim Ryvangenma dla Duńczyków szczególne znaczenie.W miejscu, gdzie podczas II wojny światowej niemieccyokupanci dokonywali egzekucji członków ruchu oporu,utworzono cmentarz, na którym spoczęły szczątkipomordowanych partyzantów, symbolicznenagrobki tych, których szczątków nie odnaleziono orazofiar obozów koncentracyjnych.Na jednym z nagrobkówznalazły się napisyw dwóch językach – poduńsku: „For Danmarksfrihed og Polens ære” („Za wolnośćDanii i honor Polski”) i po polsku: „Zawolność naszą i waszą”. Tuż obok nasąsiednim nagrobku umieszczonozaczerpnięty z piosenki skautów wymownycytat: „For Gud, for konge ogfædreland. Hvor end dig livet stiller,vær rede, når det gælder” („Dla Boga,Króla i Ojczyzny, dokądkolwiek Ciężycie poprowadzi, Ty bądź gotowy”).Mindelunden to ważna częśćnajnowszej historii Danii, ale te dwagroby to również ważna część najnowszejhistorii Polski. Upamiętniająone członków polskiego ruchu oporu– szefa polskiej służby wywiadowczejw Danii Lucjana Masłochę i jegożonę Annę Louise („Lone”) ChristineMogensen-Masłochę.Niemiecka inwazja na Danię rozpoczęłasię 9 kwietnia 1940 roku. Pozaledwie czterech godzinach operacjiWeserübung-Süd najeźdźcy opanowaliwszystkie kluczowe punktystrategiczne i podpisany został aktkapitulacji. Rozpoczęła się okupacja,która dla dużej części społeczeństwamiała przebieg względniespokojny, ponieważ król ChrystianX Glücksburg wezwał do unikania„wszelkiego oporu wobec tych wojsk,by uchronić naród i kraj przed nieszczęśliwyminastępstwami stanuwojennego”. Nadal funkcjonowałynaczelne władze: rząd, parlamenti partie polityczne, odbywały się wolnewybory, utrzymano duńską armię,wymiar sprawiedliwości i policję. Jakpisał Eugeniusz S. Kruszewski, początkowow Danii i Szwecji „ruchoporu w ówczesnych eksponowanychkręgach społecznych nie cieszył sięzbytnią sympatią”.Należy jednak podkreślić, że społeczeństwobyło w tej materii podzielone.Choć duńscy politycy oficjalniewprowadzili w życie „politykę kolaboracji”(samarbejdspolitikken), to jednakwiele osób uznało 9 kwietnia 1940roku za dzień narodowej hańby. Odpoczątku pojawił się też ruch oporu,najpierw w postaci luźnych organizacjikonspiracyjnych, a potem tworzączwartą strukturę ze wspólnym dowództwemw szwedzkim Malmö. Wskazujesię, że w drugiej połowie 1943 rokuduńskie podziemie liczyło już około40 tys. członków, a więc pod względemliczbowym było porównywalnez armią królewską w momencie kapitulacji.Okupacja Danii została z niepokojemprzyjęta przez liczną Polonię


wydarzyło się w XX wieku 25osiadłą w tym kraju, która obawiałasię aresztowań i wywózek. W tych warunkachw rok po niemieckiej inwazjidoszło w Danii również do utworzeniapolskiej organizacji, która z czasemprzyjęła kryptonim „Felicja”.Początki tej struktury to 5 kwietnia1941 roku. Wówczas to poseł RPw Sztokholmie Gustaw Potworowskizwrócił się do Stanisław Kota, ministraspraw wewnętrznych w emigracyjnymrządzie gen. Sikorskiego,z prośbą o określenie charakteru przyszłejplacówki w Danii. Początkowomiała ona stanowić jeden z elementówkurierskich połączeń między Londynem,Skandynawią i Polską. Bardzoszybko jednak okazało się, że istniejącepotrzeby wymusiły przekształceniejej w strukturę sensu stricto wywiadowczą.Przy organizacji placówkiistotną rolę odegrał były pracownikPoselstwa RP w Kopenhadze BolesławRediger, występujący w dokumentachjako Harald.Po jego śmierci w listopadzie 1941roku funkcję pośrednika między „Felicją”a Sztokholmem przejęła jegoszwagierka Romana Heintze. Nawiązałaona kontakt z nauczycielemi kierownikiem polskiej szkoływ Nakskov Adamem RyszardemSokólskim, który25 listopada 1941 rokuotrzymał od MieczysławaThugutta, kierownikasztokholmskiej placówkipolskiego MinisterstwaSpraw Wewnętrznych,propozycję utworzeniasiatki podziemnej naterenie Danii. Tym samymzostał on niejakodesygnowany przezwładze emigracyjnena dowódcę tworzonej„Felicji”. Sokólskiprzyjął propozycję19 stycznia1942 roku, wysyłająckartkę pocztowąze słowami:„Cieszę się, żePiotruś wyzdrowiał”.O ile praceRedigera związane były z dośćwczesnym stadium organizacyjnym,o tyle w przypadku Sokólskiego mieliśmyjuż do czynienia z bardzo konkretnądziałalnością w terenie.Ð Fałszywy dokument tożsamościAnny MogensenFot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autoraÐ Nabożeństwo pogrzebowe małżeństwa Masłochów, przy trumnach stoją pocztysztandarowe i warta honorowa w mundurach polskich i duńskich, sierpień 1945 rokuW Danii mieszkało wówczas ok.10 tys. Polaków. Choć nigdy nieutworzyli oni jednolitej organizacjipolitycznej, to jednak – jak zauważałWłodzimierz Stanisław Wojciechowski,autor opracowania o „Felicji” –„w stosunku do Polski istniał wówczaswśród Polonii tzw. ogólnopolskikierunek myśli politycznej”. Sokólskirozpoczął rekrutację wśród Polaków.Struktury organizacji w Danii miałydziałać na zasadzie systemu trójkowego,a wszystkie osoby wchodzącew ich skład miały zostać zaprzysiężone.Wprowadzono też system hasełoraz służące do identyfikacji drugiejosoby przedarte kartki papieru.Stanisław Wojciechowski stwierdza:„Wszyscy członkowie organizacjiprowadzili pracę wywiadowczą,jednakże nigdy nie zdekonspirowalisię przed Niemcami. Zarówno ich


26wydarzyło się w XX wiekucodzienna praca, jak i ich domy funkcjonowałyzupełnie normalnie. Wszyscyczłonkowie »Felicji« byli uważaniza najlepszy element Polski w Daniio wysokim poziomie ideowym”. Jednakżew jej szeregach znaleźli się nietylko Polacy. Tworząc siatkę współpracowników,Sokólski zaangażowałm.in. Annę Mogensen, która urodziłasię w Kluczach koło Olkusza i w Polscespędziła osiemnaście pierwszychlat swojego życia. Biegle posługiwałasię językiem polskim, chodziła doszkoły w Krakowie i pisała wiersze popolsku. Po przeprowadzce do Daniiw 1936 roku rozmiłowała się w fotografice,zaczęła uczęszczać do prywatnejszkoły fotograficznej i pobierałalekcje u fotografa królewskiej rodzinyRigmora Mydtskova. Nabyte wówczasumiejętności przydały się w czasiewojny, gdy na potrzeby „Felicji” Mogensenzajęła się obróbką materiałówfotograficznych i przygotowywaniemmikrofilmów.Sokólski uzyskał 18 sierpnia 1943roku informacje o przebywającym naterenie Danii polskim wojskowymzbiegłym z obozu jenieckiego na terenieNiemiec. Osobą tą był ppor. LucjanMasłocha. Gdy w październiku1943 roku Sokólski został ostrzeżonyo groźbie aresztowania, zdecydowałsię na ucieczkę do Szwecji. Przedwyjazdem przekazał tymczasowe kierownictwoorganizacji StanisławowiHenshelowi. Był to jednak tylko etapprzejściowy, bo już 11 listopada – poodbyciu wojskowego przeszkoleniaw Sztokholmie – do Danii powróciłLucjan Masłocha. Szybko przejął ondawne kontakty „Felicji” i rozbudowałistniejącą siatkę. Masłocha zetknąłsię również ze współpracowniczkąSokólskiego, Lone Mogensen, którawprowadziła go we wszystkie kontakty,m.in. z młodzieżową grupą oporuHolger Danske.Nowy komendant nawiązał ścisłąwspółpracę z duńskim podziemiem.Kontakty te zaowocowały wielomawspólnymi działaniami szpiegowskimi,sabotażowymi i dywersyjnymi.Przekazywane przez „Felicję” informacjeprzyczyniły się do skutecznychnalotów alianckich na obiektyniemiec kie w Danii.ÐÐGrób Lucjana Masłochy na cmentarzu Ryvangen w KopenhadzePrezes IPN w RyvangenW kwietniu 2012 roku z oficjalną wizytą w Danii przebywał Prezes <strong>Instytutu</strong>Pamięci <strong>Narodowej</strong> Łukasz Kamiński. Spotkał się m.in. z ambasadoremRzeczypospolitej Polskiej Rafałem Wiśniewskim oraz z przedstawicielamiwładz Uniwersytetu Danii Południowej w Odense, na czele z prorektoremprof. Bjarnem G. Sørensenem. Działające w ramach duńskiego uniwersytetuCentrum Studiów nad Zimną Wojną organizuje wspólnie z IPN cykl konferencjipoświęconych dziejom wywiadu zatytułowanych „Need to know” – w tym rokuodbędzie się druga z nich. Na zakończenie wizyty prezes IPN wraz z ambasadoremRP złożyli kwiaty w kopenhaskim miejscu pamięci Ryvangen na grobachmałżeństwa Masłochów.Fot. dzięki uprzejmości Ambasady RP w DaniiW okresie od 11 do 25 marca 1944roku gestapo aresztowało jedenastuczłonków „Felicji”. W kolejnychmiesiącach fala aresztowań dotknęłateż duńskich struktur podziemia.Lone schroniła się na kilka miesięcyw Szwecji. Jednakże rozłąka z Lucjanemokazała się dla niej zbyt bolesna,toteż nie bacząc na niebezpieczeństwo,pod koniec roku wróciła do Danii.Przy tej okazji, płynąc do portu weFrederikshavn, przewiozła nowe urządzeniaradiowe. Spotkała się z Masłochąi 31 grudnia 1944 roku wzięli ślubw katolickim kościele św. Ansgaraprzy Bredgade w Kopenhadze. Trzydni później ok. 1.30 w nocy willa przyHans Jensens Vej 44, w której mieszkali,została otoczona przez gestapo.Nie sposób dziś jednoznacznie ustalić,jak Niemcy trafili na ich ślad. Niewiemy, czy doszło wówczas do zdrady,czy też może szukano kogoś innego,a Masłocha nie wytrzymał nerwowoi pierwszy wystrzelił. Zginęli oboje.Kiedy 5 maja 1945 roku w Kopenhadzezostał przywrócony rząd socjaldemokratyVilhelma Buhla, dodanodoń kilku ministrów bez teki związanychz duńskim ruchem oporu. Nowewładze duńskie podjęły decyzję, że nacmentarzu-mauzoleum Mindelundenobok Duńczyków spocznie równieżdwójka bohaterów polsko-duńskiegoruchu oporu. Obok Lucjana Masłochypochowana została Lone, o którejAdam Sokólski powiedział, że „kochałaPolskę tak samo jak Danię”.dr Norbert Wójtowicz – historyk, teolog i pedagog,pracownik OBEP we Wrocławiu; zajmuje się badaniaminad historią i myślą wolnomularstwa oraz dziejami emigracji;autor m.in. Masoneria. Mały słownik (2006)


wydarzyło się w XX wieku 27Dachau i śmierćsą synonimamianna jagodzińskaFot. AIPNÐ Widok na obóz Dachau po wyzwoleniu,po prawej baraki więźniów; od światazewnętrznego odgradzały ich rów, drutkolczasty, fosa i linia drzew, maj 1945 rokuPułkownik William Quinn z 7. Armii Amerykańskiej, której żołnierzew maju 1945 roku wyzwolili obóz koncentracyjny w Dachau, napisałw raporcie: „Oddziały nasze zastały tam widoki, jęki tak straszne,że aż nie do uwierzenia, okrucieństwa tak ogromne, że aż niepojętedla normalnego umysłu. Dachau i śmierć są synonimami”. Nawetdla obeznanych z okrucieństwami wojny weteranów wstrząs byłtak duży, że uznali KL Dachau za „jeden z najstraszliwszych symbolibarbarzyństwa”.Zrozkazu Heinricha Himmlera22 marca 1933 rokuw pobliżu miasteczka Dachauw Bawarii założonopierwszy w Niemczech obóz koncentracyjny.Podstawą prawną jegoutworzenia – a później także innychtakich obozów – było rozporządzenie„o ochronie narodu i państwa”z 28 lutego 1933 roku. Powstał on nabagnistym terenie, odznaczającym sięniezdrowym, wilgotnym klimatem,szczególnie dokuczliwym jesieniąi zimą, gdy więźniowie musieli godzinamistać na placu apelowym. Był toobóz śmierci, w którym unicestwianowięźniów przez ciężką pracę, głód,znęcanie się i badania pseudomedyczne.Po przekroczeniu bramy obozowejz napisem „Arbeit macht frei”więzień stawał się numerem bez imieniai nazwiska, pozbawionym wszelkichpraw, a jedynym „wyjściem”miał być komin krematorium.Przez KL Dachau przeszło około250 tys. więźniów, w dniu wyzwoleniabyło ich prawie 33 tys., w tym około15 tys. Polaków (była to najliczniejszagrupa). W grudniu 1940 roku zwiezionotutaj księży z Sachsenhausen,Mauthausen-Gusen i Oranienburga.W Dachau więziono 2720 księży katolickich(najwięcej Polaków – 1780),z czego zmarło 868. Dokładna liczbawięźniów i ofiar nie jest znana, gdyżw spisach obozowych nie uwzględnionoosób skierowanych do obozu przezgestapo w celu wykonania egzekucji.Więźniów mordowano do ostatnichdni. W marcu 1945 roku powieszono70 Francuzek, uczestniczek ruchuoporu, 5 marca stracono także czterechAnglików i trzech Amerykanów,pilotów zestrzelonych w czasie nalotówbombowych.Przepełnienie obozu osiągnęłoszczyt w 1944 roku, gdy zaczęły przybywaćliczne transporty z ewakuowanychobozów koncentracyjnych, m.in.z Auschwitz i Buchenwaldu. Więźniowie,którzy nie zmarli w drodze, znajdowalisię w stanie krańcowego wyczerpania.Większość koczowała podgołym niebem. Wielu nie otrzymałopożywienia ani wody. W izbach przeznaczonychdla 45 osób przebywało


28wydarzyło się w XX wiekuFot. AIPNÐ Brama do niemieckiego obozu śmierci w Dachau, przed wejściem stoją żołnierzeamerykańscy, maj 1945 rokuich od 150 do 200, a często w jednymbloku mieszkało do 1000 więźniów. Nawąskim łóżku przeznaczonym dla jednegoczłowieka spało po dwóch więźniów,zdrowi obok chorych i umierających.Przeludnienie spowodowałowzrost śmiertelności, szczególnie nadur brzuszny, tyfus plamisty i z powoduwygłodzenia. Chorzy nie mieli siływychodzić do ustępów. Leżeli nago,bez bielizny i pościeli. Ludzie umieralisetkami. Przed krematorium piętrzyłysię stosy trupów. W błocie przed blokamileżeli ludzie dający słabe oznakiżycia, zarośnięci, brudni.Heinrich Himmler 14 kwietnia 1945roku wydał rozkaz zniszczenia KL Buchenwaldi KL Dachau: Kein Häftlingdarf lebendig in die Hände des Feindeskommen (żaden więzień nie możedostać się żywy w ręce nieprzyjaciela).W Dachau więźniowie mieli być wymordowani,a obóz spalony 29 kwietnia1945 roku o dziewiątej wieczorem,o czym dowiedział się działający odparu miesięcy Międzynarodowy KomitetWięźniów, do którego należałm.in. były rektor Politechniki Warszawskiej,prof. Kazimierz Drewnowski.Jesteście prawie wolni...W ostatnich dniach kwietnia w oboziezapanował chaos, komanda pracującepoza obozem przestały wychodzić. Poraz pierwszy ewakuację obozu zarządzono26 kwietnia. Wszystkich więźniówz rzeczami osobistymi i kocami spędzonona plac apelowy, ale po kilku godzinachakcję odwołano. Podobnie postępowanow następnych dniach. Niemcywywiesili białą flagę. Pojawili się takżepracownicy szwajcarskiego CzerwonegoKrzyża z paczkami żywnościowymi.Działania te miały przekonać więźniów,że nic im nie grozi. Komendantura obozuwyjechała. Pozostała tylko dobrze uzbrojonazałoga składająca się z czterystu żołnierzySS (cała załoga SS w Dachau liczyłaokoło 4 tys. osób).Tak zapamiętał te chwile prof. Drewnowski:„Mam się stawić ze wszystkimirzeczami w kancelarii. To samo LeonK. i Zdzisław W. Zabiera nas [Gustaw]Baumann, kulas na rowerze, niemieckikomunista, podobno należał do grupyuczciwych funkcjonariuszy. Idziemyw ciemną noc bez eskorty. W kasynieplantacji czeka Vogt [zarządca na plantacji]z całą administracją. Stoły zastawionejadłem i napojami. Przemawia:jesteście prawie wolni. Siedzimy przyjadle, Niemki podają… cóż za zmiana”.Armia amerykańska zbliżyła się doMonachium 25 kwietnia i więźniowiesłyszeli alianckie samoloty bombardującemiasto. Komitet wysłał do AmerykanówKarla Reimera – jednego z więźniów– by powiadomił ich o rozkazieHimmlera. W nocy z 28 na 29 kwietniadotarł on do dowódcy amerykańskiej 45.Dywizji Piechoty, gen. Roberta TryonaFredericka, który stacjonował w Pfaffenhoffen.Frederick wysłał w stronęDachau kilkunasto osobowy patrolzwiadowczy, który w pobliżu obozu,na bocznicy kolejowej, natknął się naczterdzieści wagonów wypełnionychkilkoma tysiącami ciał więźniów zabitychi zmarłych z głodu.O transporcie tym pisał polski więzień,ks. Franciszek Cegiełka (nr obozowy28048): „W niedzielę po południu,dnia 29 kwietnia 1945 roku,otrzymałem rozkaz zwiezienia trupówz pociągu, który przybył do Dachauw sobotę wieczorem, dnia 28 kwietnia1945 roku. Był to transport z obozuKaufering oddalonego o 50 kilometrówod Dachau. W dwóch pociągach przybyłokilka tysięcy więźniów, w tym926 więźniów jeszcze żyło. Byli toprzeważnie Żydzi. Wszyscy w stanieostatecznego wyczerpania. W obozieprzebrano ich i po wykąpaniu przydzielonona jeden z bloków. Tymczasemw wagonach pociągu towarowegoz Kaufering pozostała reszta trupówi te właśnie trupy miałem z grupą ludzizwozić w niedzielę po południu do krematoriumobozowego tzw. murzyńskimexpressem [tak nazywali siebie więźniowie,którzy służyli jako „zaprzęg”


wydarzyło się w XX wieku 29platformy do zwożenia zmarłych dokrematorium] […]. Po paru minutachdrogi stanęliśmy przed pociągiem towarowym.Widok nie do opisania.W wagonach pełno trupów. Byliśmybezsilni. Trzeba było jednak ratowaćtych, którzy dawali znaki życia [...]. Podłuższych poszukiwaniach znaleźliśmyw wagonach 16 żywych ludzi. Mimorozkazu oficera SS nie wyjechaliśmypo dalsze trupy”.Wstrząśnięci odkryciem amerykańscyżołnierze posuwali się wzdłuż torówi o 17.25 dotarli do KL Dachau.Pierwszym żołnierzem, który przekroczyłbramę, był Amerykanin polskiegopochodzenia, syn emigrantówprzybyłych do Ameryki przed I wojnąświatową. Kilka minut później podobóz podjechały alianckie jeepy. Naglew kierunku Amerykanów padła seriastrzałów. Odpowiedzieli ogniem i zastrzeliliwartowników na wieżach.Nie wszyscy hitlerowcy zdążylizbiec. Zaskoczeni nadejściem Amerykanów,przebrali się w ubrania więźniówi ukryli w niemieckich blokach.Żołnierze przy pomocy byłych więźniówprzeszukali wszystkie zabudowaniai „wyłowili” ukrytych. Jednymz nich był Franz Böttger, który odpowiadałza ewidencję więźniów, byłwykonawcą poleceń kierownika obozui zarządzanych przez niego kar. Odpowiadałteż za porządek w obozie, kontrolowałwięźniów, dozorował oddziałyrobocze wewnątrz obozu. Böttger,z zawodu rzeźnik, decydował o życiui śmierci. W grudniu 1945 roku amerykańskisąd wojskowy skazał go na karęśmierci. Powieszono go na tej samejszubienicy, na której własnoręczniewieszał więźniów.Salezjanin ks. Jan Woś (numer obozowy22222) 3 maja zapisał: „Po połu dniuposzliśmy na plac apelowy. SchwytanoRapportführera Franza Böttgera, kata,który dokonywał egzekucji i jeszcze tydzieńtemu rozstrzeliwał. Rozpoznaligo więźniowie z komanda zajmującegosię hodowlą królików, nazywani »komandemkrólikarzy«. Stał na wieżyczceJourhaus w ubraniu häftlingowym.Kazano mu krzyczeć »Heil Hitler«.Wiedzieliśmy, że wymordował własnoręcznietysiące więźniów strzałamiw tył głowy, wieszając na szubienicyczy paląc żywcem w piecach krematoryjnych,jak to uczynił z amerykańskimilotnikami. Ale on to tylko pionek wśródtych zbrodniarzy”.Schwytano także Clausa Schillinga,profesora uniwersytetu berlińskiego,odpowiedzialnego za pseudomedyczneeksperymenty na „oddziale” malarycznymw baraku nr 5. On, jak równieżinni niemieccy lekarze, do tych zbrodniczychdoświadczeń wybierali główniepolskich kapłanów.Nie wszyscy więźniowie pragnęlinatychmiastowej zemsty i ukaraniaoprawców. Kardynał Adam KozłowieckiSJ (nr obozowy 22187) zanotowałw swych wspomnieniach: „Niektórzywięźniowie rzucali się na wieżedo rozbrajania poddających się i niestawiających oporu esesmanów. Opowiadałmi Nowicki, który obserwowałte sceny, że bito, kopano i szarpanostojących z podniesionymi rękamiesesmanów. Stanowczo jestem przeciwnytakiemu traktowaniu […]. Żądamysprawiedliwości, a nie bestialskiejzemsty”.Ksiądz Leon Stępniak (nr obozowy22036) tak zapamiętał dzień wyzwolenia:„Była piękna słoneczna pogoda.Modliliśmy się, kiedy nagle usłyszeliśmyodgłosy niewielkiej – jak się okazało– grupy nadchodzących żołnierzyamerykańskich. Na powitanie żołnierzywybiegli wszyscy, którzy mogli sięporuszać. Amerykański kapelan odmówiłOjcze nasz i zawołał do więźniów– jesteście oswobodzeni. Wszędzieniemilknąca, różnojęzyczna radośćFot. AIPNÐ Ładowanie zwłok na przyczepę przewozową do krematorium(tzw. murzyński ekspress), 1945 rok


30wydarzyło się w XX wiekui oklaski na cześć żołnierzy. Było nasokoło 33 000 häftlingów z wszystkichkrajów podbitej przez Niemców Europy.Rzucaliśmy się sobie w objęciai krzyczeliśmy z radości. Była to radośćpo tylu latach męki i udręczenia.My, Polacy, śpiewaliśmy Nie rzucimziemi. Bloki przyozdobiono flagaminarodowymi wykonanymi przez nasw konspiracji. Na gmachach urzędowychpowiewała flaga amerykańskai zaprzyjaźnionych państw, wśród nichpowiewała polska. […] Czuliśmy sięwolni. Ubrani w cywilne ubrania odprawiliśmyw kaplicy bloku 26 nabożeństwo.Wzięło w nim udział 10 tys.Polaków. Na ołtarzu stały wszystkiegatunki kwiatów, które hodowaliśmyw ostatnich miesiącach w ogrodziedoświadczalnym. Odśpiewaliśmy TeDeum laudamus”.Co mieliśmy zrobić?Amerykanie byli wstrząśnięci tym, cozastali w Dachau. Wyzwolenie obozunastąpiło w czasie największegogłodu. Nie dochodziły paczki żywnościowe.Zdarzały się przypadki, żezmarłych w izbie przykrywano kocem,by chociaż raz „zafasować” przypadającąna zmarłego porcję chleba czymenażkę zupy. Obfite posiłki serwowaneprzez Amerykanów zaspokoiłypierwszy głód, ale jednocześnieprzyczyniły się do licznych zgonów.Prąd i woda były wyłączone, ambulatoriapuste, magazyny żywnościopróżnione, garderobawywieziona.Amerykanie przywieźli do obozumieszkańców miasta Dachau, by pokazaćim rozmiary faszystowskichzbrodni. Kobiety zapędzono na bocznicękolejową, do mycia wagonów pozamordowanych. Wszyscy mieszkańcymiasta mieli zobaczyć obóz, trupyi pogrzeby. Było to warunkiem uzyskaniakartki żywnościowej. Ciała 7,5 tys.zmarłych, których Niemcy nie zdążylispalić w obozowym krematorium, niemieccychłopi przewozili na cmentarzLeitenberg ulicami Dachau, aby ludnośćcywilna widziała, co robili ich rodacy.Z zebranych przez płk. WilliamaQuinna materiałów wynika, że mieszkańcymiasta Dachau wiedzieli o bestialstwachSS. Niewielu jednak je potępiało.Jedni wynajmowali więźniówdo pracy, traktując ich jak najgorzej,inni byli zastraszani. Po wojnie większośćpytała: „Co mieliśmy zrobić?”.Przygotowane przez Polaków uroczystościdziękczynne odbyły się3 maja 1945 roku. Na placu apelowymustawiono sześciometrowy krzyż, otoczonysiedmioma masztami z flagaminarodowymi. Na ich szczytach orłyi daty 1939, 1940, 1941, 1942, 1943,1944, 1945. Pod krzyżem był ołtarz, naktórym ustawiono namalowany przezks. Władysława Sarnika (nr 22327)obraz Matki Boskiej Królowej Polski.W końcu maja obraz wraz z grupą księżywywieziono do Freimann, gdziew koszarach urządzono obóz przejściowy.Księża później wyjechali do Francji,a obraz zaginął. Krzyż stał jeszczew latach sześćdziesiątych, zawsze byłyprzy nim świeże kwiaty. Przed ołtarzempolowym 4 maja wieczorem naplacu odprawiono Mszę św. żałobną zawięźniów zmarłych w obozie.Natychmiast po wyzwoleniu swojądziałalność rozpoczął utworzonyprzez więźniów Komitet MiędzynarodowyWięźniów, który wziął na siebieodpowiedzialność za ład w obozie.Zdrowi i chorzy zostali przeniesienido baraków esesmańskich. Każda narodowośćutworzyła własny komitetblokowy, którego zadaniem było kierowaniesprawami swojej grupy, w porozumieniuz komendanturą. Polacyutworzyli Polski Komitet Narodowy,złożony z wydziałów: prawno-dyscyplinarnego,naukowego, statystycznego,kulturalno-oświatowego, prasowego,opieki na chorymi i gospodarczego.Wkrótce zaczęły wychodzić w oboziegazetki: „Głos Polski” (organ KomitetuPolskiego), „Wiarus” – dla żołnierzyi tygodnik religijny „Polska Chrystusowi”.Opiekunem grupy polskiej zostałpor. Marian Jungherz, oficer łącznikowy7. Armii. NajważniejszymÐ Żołnierze amerykańscyobok „pociągu śmierci”na bocznicy kolejowejw dniu wyzwoleniaobozu, 29 kwietnia1945 rokuFot. AIPN


wydarzyło się w XX wieku31Fot. AIPN Fot. AIPNzadaniem komitetów było przygotowanietransportów do krajów rodzinnych.„Do dnia 26/5 mieli zlikwidowaćobóz – zapisał ks. Woś. – Te narody,które mają możność powrotu do kraju,zostaną tam wysłane, ci, którzynie mogą powrócić do niego – jak myPolacy – dla jakichś powodów, zostanąodesłani tam, gdzie będą chcieli.Belgowie, Holendrzy już wyjeżdżają.Koło 300 häftlingów znowu uciekło;nie mogąc doczekać ewakuacji […].10/5 [1945 roku] rząd polski ukończyłrozmowy z dowódcami alianckimiw sprawie ewakuacji Polaków z obozówkoncentracyjnych i obozów pracyw Niemczech”.Każdy więzień musiał wypełnić ankietępersonalną. Początkowo nie wolnobyło organizować wyjazdów doÐ Niemiecka fabryka śmierci – stos zwłok więźniów KL Dachau przed krematorium, maj 1945 rokuPolski, dlatego Polacy często dołączalido różnych grup narodowościowych,np. czeskiej. Amerykanie tłumaczylisię brakiem transportu oraz sugerowali,że powracający Polacy mogą byćaresztowani na terenie Polski i deportowaniw głąb Rosji. Obóz opuszczaliwięźniowie różnych narodowości zachodnich,a Polacy ciągle czekali. Rosłowśród nich niezadowolenie. W liściez 30 maja 1945 roku do prezydentaWładysława Raczkiewicza w Londynie,podpisanym m.in. przez kierownikasekretariatu, Jana Domagałę,skarżyli się na katastrofalną sytuacjępanującą w obozie po oswobodzeniu,brak odzieży i opieki, złe traktowanie.Do chwili zorganizowania repatriacjiprzewożono byłych więźniów do innychośrodków zakwaterowania naÐ Ołtarz przygotowany przez Polaków na uroczystą mszę św. dziękczynną,która została odprawiona 3 maja 1945 rokuterenie Niemiec. Większość Polakówpostanowiono umieścić w poniemieckichkoszarach SS w miejscowościFreimann niedaleko Monachium.Z obozów przejściowych jedni wracalido Polski jako repatrianci – mimoostrzeżeń, że panoszy się tam „bolszewia”– inni rozjechali się po całej Europiew oczekiwaniu na unormowaniesię stosunków politycznych w kraju.Część osób wyjechała do Kanady i StanówZjednoczonych.Zakonnicy udali się do swoich domówzakonnych we Francji lub Włoszech.Później niektórzy z nich zostalimisjonarzami, m.in.: werbista ks. MarianŻelazek, jezuita ks. Adam Kozłowieckii franciszkanin ks. ZbigniewMłynik. Do Anglii w 1949 roku wyjechałMieczysław Grabiński – przedwojną konsul Polski w Monachium,aresztowany w 1939 roku i osadzonyw Dachau. W latach 1945–1949 byłm.in. delegatem ministra spraw zagranicznychw amerykańskiej strefie okupacyjnejNiemiec. Profesor KazimierzDrewnowski wrócił do Polski.W grudniu 1945 roku, amerykańskisąd wojskowy skazał na karę śmierciprzez powieszenie trzydziestu sześciuwyższych rangą esesmanów z KL Dachau.Wyrok wykonano w maju 1946roku. Większość załogi SS z tego obozuzdołała uniknąć sprawiedliwości.Odsetek osądzonych wynosi zaledwie1,3 proc. ogólnego stanu załogiz 23 kwietnia 1945 roku.Anna Jagodzińska – historyk, starszy kustosz w BiurzeUdostępniania i Archiwizacji Dokummentów w Warszawie


32wydarzyło się w XX wieku„Szakal” w WarszawiePrzemysław gasztold-seńFot. AIPNÐ Zdjęcie operacyjne wykonane z ukrycia przez funkcjonariusza SB podczas pobytu „Szakala” w Warszawie (na spacerzepo Starym Mieście); literą „X” oznaczono Sancheza, „Z” – Grażynę B. towarzyszącą mu w czasie wizyty, „Y” – JordańczykaZafera El-Shafi aiW sobotę wieczorem, 21 lutego1981 roku, dwudziestokilogramowyładunek wybuchowyeksplodował na parterzemonachijskiej siedzibyRadia Wolna Europa. Dwie osobyzostały ranne, a wybuch był tak potężny,że słyszano go w całym mieście.Za zamachem stał IlichRamÍrez Sánchez ps. Carlos, Szakal,światowej sławy terrorysta,który często bywał w PRL. Czy jegowizyty w Warszawie miały związekz tym i innymi zamachami?RRamírez Sánchez był (i wciążjest) inspiracją dla muzykówi filmowców. Jego zdjęciewykorzystał na okładce płytybrytyjski zespół Black Grape, a w zeszłymroku miniserial w reżyserii OlivieraAssayasa, opowiadający o losachterrorysty, został nagrodzony ZłotymGlobem. Dzięki zuchwałym atakomterrorystycznym „Szakal” szybko stałsię legendą. Niektórzy chcieli w nimwidzieć nowego Che Guevarę – bojownikai rewolucjonistę, który walczyłz „zepsutym kapitalistycznymświatem”. W rzeczywistości był bezwzględnymnajemnikiem, gotowymza pieniądze spełnić wszystkie żądaniaswoich zleceniodawców.Najemny terrorystaUrodził się 12 października 1949 rokuw Wenezueli w rodzinie zamożnychprawników. Jego ojciec był zafascynowanyideologią komunistyczną. Nacześć Lenina nadał synowi imię Ilich(Ilicz). Młody Ilich studiował w Londyniei Moskwie. W stolicy ZwiązkuRadzieckiego poznał wielu Palestyńczykówi postanowił przyłączyć się doich walki o wolną Palestynę. W latachsiedemdziesiątych związał się z WadimHaddadem i jego Ludowym FrontemWyzwolenia Palestyny – terrorystycznąorganizacją arabską o charakterzemarksistowskim. W Jordanii przeszedłspecjalne przeszkolenie wojskowew palestyńskim obozie.


wydarzyło się w XX wieku 33Pierwsze kroki w terrorystycznymrzemiośle stawiał w 1973 roku, gdy próbowałzastrzelić w Londynie przedsiębiorcężydowskiego pochodzenia, właścicielasieci sklepów Marks & Spencer– Josepha Sieffa. Rok później na paryskimlotnisku Orly dwukrotnie próbowałtrafić z ręcznej wyrzutni granatóww samolot izraelskich linii lotniczychEl-Al. Bezskutecznie. Uszkodził jednakjugosłowiański odrzutowiec. W 1975roku zastrzelił dwóch francuskich oficerówwywiadu i swojego bezpośredniegoprzełożonego Michela Moukharbala,którego podejrzewał o zdradę.Pół roku później „Szakal” (bo takiprzydomek otrzymał po tym ataku)zaatakował podczas wiedeńskiegospotkania ministrów krajów OPEC.W brawurowej akcji sześcioosobowekomando „Carlosa” przejęło kontrolęnad budynkiem, w którym obradowałojedenastu ministrów z krajów eksportującychropę naftową. Terroryściodlecieli samolotem do Algierii wrazz zakładnikami i tam ich uwolnili. Dodzisiaj kulisy całej operacji nie są całkowiciejasne. Po powrocie do JemenuWenezuelczyk został skrytykowanyprzez Haddada i wyrzucony z LFWP.Akcja w Wiedniu przyniosła mu wielkąsławę, której nie wahał się wykorzystać.Od tej pory działał na własnąrękę: rozpoczął współpracę ze służbamispecjalnymi Syrii, Iraku i krajówbloku komunistycznego oraz dowodziługrupowaniem pod nazwą Organizacjana rzecz Arabskiej Walki Zbrojnej.„Carlos” ożenił się z MagdalenąKopp – jedną z założycielek zachodnioniemieckichKomórek Rewolucyjnychi byłą dziewczyną Johannesa Weinricha– wówczas bliskiego współpracownikaterrorysty odpowiedzialnegom.in. za podłożenie bomby w siedzibieRadia Wolna Europa. Gdy na początku1982 roku Kopp została aresztowanawe Francji i skazana na cztery latawięzienia, „Szakal” postawił ultimatumfrancuskiemu rządowi, domagając sięjej szybkiego uwolnienia. Władze w Paryżunie ugięły się przed żądaniami terrorysty,a ten w odwecie przeprowadziłkilka zamachów wymierzonych przeciwfrancuskim instytucjom. Jego współpracownicypodłożyli bombę w pociąguTGV oraz wysadzili francuskie centrumkulturalne w Berlinie Zachodnim.Była to osobista wojna „Carlosa”z rządem Francji, w której względyideologiczne nie miały znaczenia. Ostateczniew maju 1985 roku MagdalenaKopp została zwolniona z więzienia,ale w tym czasie organizacja „Carlosa”miała już poważne trudności. Przyjaźnienastawione dotąd państwa komunistycznezaprzestały udzielać pomocyi schronienia ludziom „Szakala”. Rządypaństw bloku sowieckiego nie chciałybrać udziału w jego prywatnej wojniez francuskimi władzami, a dla wschodnioeuropejskichsłużb on sam stawał sięcoraz bardziej uciążliwym gościem.Warszawskie tropy „Szakala”Na początku lat osiemdziesiątych„Carlos” był znanym już na całymświecie niebezpiecznym terrorystą.Podróżował między krajami BliskiegoWschodu i Europy Wschodniej,planując kolejne zamachy i operacje.Jego główną siedzibą był Budapeszt,ale bardzo często bywał też w BerlinieWschodnim, Pradze i Sofii. Przyjeżdżałrównież do komunistycznejPolski. Kraje Europy Wschodniejbyły traktowane przez terrorystówjako „kurorty”, gdzie odpoczywali poprzeprowadzonych operacjach. W PRLdziałała siatka jednego z najbardziejznanych arabskich terrorystów, AbuÐ Okładka płyty It’s great when you’restraight yeah zespołu Black Grape,który przeniósł wizerunek terrorysty„Carlosa” w sferę popkulturyNidala, a on sam miał legalną firmęhandlującą bronią. Jego ugrupowanie– Abu Nidal Organization – było odpowiedzialneza ataki w dwudziestukrajach, w których zginęło lub zostałorannych ponad dziewięćset osób. DoWarszawy przyjeżdżali również wysłannicyróżnych frakcji zbrojnych OrganizacjiWyzwolenia Palestyny, jakchoćby zmarły w 2010 roku Abu Daud,którego 1 sierpnia 1981 roku w warszawskimhotelu „Victoria” próbowałzamordować wysłannik Abu Nidala.„Carlos” po raz pierwszy pojawił sięw Warszawie w 1970 roku jako przedstawicielwenezuelskiej organizacji komunistycznejna kongresie studentów.Kolejne wizyty funkcjonariusze SBodnotowali w 1980 i 1981 roku. Terrorystaposługiwał się wówczas paszportamijemeńskim i libańskim. Niewiadomo, co robił w Polsce, jego pobytprawdopodobnie nie był kontrolowany.W sobotę wieczorem 21 lutego 1981roku, dwudziestokilogramowy ładunekwybuchowy eksplodował na parterzemonachijskiej siedziby Radia WolnaEuropa. Bomba została umieszczonaniedaleko sekcji czechosłowackiej.Wybuch był tak potężny, że słyszano gow całym mieście. Dwie osoby zostałyranne, a straty w wyniku zamachu oszacowanona dwa miliony dolarów. Za zamachemstał „Carlos”, wynajęty przezrumuńskiego dyktatora Nicolae Ceauşescu.Tajna rumuńska policja politycznaSecuritate zapłaciła mu za to podobnomilion dolarów. Przyjazd „Carlosa” doWarszawy w 1981 roku mógł być powiązanyz przygotowaniami do zamachuw Monachium. Dzięki agenturzew tej rozgłośni polskie służby dysponowałyszczegółowym planem zabezpieczeńbudynku. Mogło więc dojść doprzekazania tych dokumentów „Szakalowi”,co znacznie ułatwiło mu zaplanowaniei przeprowadzenie akcji.Następne lata terrorysta spędziłw Budapeszcie, gdzie węgierskie służbybacznie obserwowały jego współpracowników.Materiały z tej operacjiprzekazały polskiemu MSW. Dziękitemu peerelowski kontrwywiad uzyskał


34wydarzyło się w XX wiekubardzo istotne informacje o miejscach,w których przebywali ludzie „Szakala”.Poznał także ich fałszywe nazwiskai pseudonimy. Zauważono, że w lutym1980 roku Warszawę odwiedził SalamehTarik Hassan, używający paszportówirackiego i libijskiego. OficjalnieArab zajmował się handlem urządzeniamielektronicznymi w Berlinie Zachodnim.Nieoficjalnie handlował bronią,używając do jej przemytu skrytekw swoim samochodzie. Kontaktował sięm.in. z osobą o pseudonimie „Steve”,czyli Fredem Jurgenem Strehlem aliasJohannesem Weinrichem.„Carlos” po raz trzeci pojawił sięw Polsce pod koniec sierpnia 1985 roku.W tym czasie napotykał już spore trudnościw prowadzeniu działalnościw krajach EuropyWschodniej.Kończyła się także cierpliwość Stasi,gdyż Niemcom nie udało się kontrolowaći nadzorować jego ugrupowania.Tajne służby NRD charakteryzowały„Carlosa” jako człowieka „brutalnego,gardzącego ludzkim życiem” i dotego nieobliczalnego, a przecież Stasiustępowała brutalnością jedynie radzieckiemuKGB. Rzeczywiście więc miałaproblemy z obecnością „Szakala” naswoim terytorium.Terrorysta przebywał w Warszawieod 20 do 27 sierpnia 1985 roku. Tymrazem jego pobyt był ściśle nadzorowanyprzez służby specjalne PRL.„Carlosa” śledzili funkcjonariusze Biura„B” MSW (wywiadowcy), którzyzbierali informację o jego zachowaniui wszystkich nawiązanych kontaktach.Bez wątpienia o przyjeździe „Szakala”wiedziało kierownictwo aparatu bezpieczeństwa,które nie miało obiekcji,by wpuścić go do kraju. Był nieprzewidywalny,porywczy, a do tego poszukiwanyprzez służbyspecjalne krajówFot. AIPNÐ Karta z teczki „Carlosa”z zapisem tajnej obserwacji;Ahmed Saleh Obadi tofałszywa tożsamość terrorysty;rozpracowujący go funkcjonariuszeSB nadali mu pseudonim „Ali”zachodnich; mimo to bez trudu przekroczyłpolską granicę. Czy celem jegoprzyjazdu były tajne rozmowy z władzamiPRL?Przysyła mnie OWP...„Carlos”, posługując się dyplomatycznympaszportem jemeńskim na nazwiskoAhmed Saleh Obadi, uzyskał wizęturystyczną. Zamieszkał w hotelu „Victoria”w pokoju nr 431. FunkcjonariuszeSB ustalili, że spotkał się 24 sierpnia1985 roku około 22.00 z AhmedemMuquelem Mosedem, o którym niestetyniewiele wiadomo. Obaj udali się doOgrodu Saskiego, gdzie – spacerującparkowymi alejkami – burzliwie dyskutowaliponad dwie godziny. Aktywniejszyw rozmowie był „Carlos”, który„dość głośno i dużo mówił oraz gestykulowałrękami”. Co ciekawe, Mosedprzybył do Warszawy 24 sierpnia w godzinachpopołudniowych, a wyjechałrano następnego dnia. Według oficerazajmującego się inwigilacją terrorysty,głównym celem przyjazdu Moseda doPolski było odbycie spotkania z „Carlosem”,który nawet opłacił mu rachunekza pobyt w hotelu.Dzień później „Szakal” spotkał sięz attaché kulturalnym ambasady OWPAhmedem Breikiem oraz jordańskimiobywatelami Zaferem El-Shafiaiem –asystentem w Akademii Medycznejw Białymstoku, i Khaledem Al-Shafiem.Pierwszy z nich w lipcu 1982roku z grupą ośmiu palestyńskich studentówwyjechał do Libanu, aby wziąćudział w działaniach wojennych orazzorganizować pomoc materialną dlaludności palestyńskiej. Z kolei w lutym1984 roku Zafer zgłosił się do SztabuMarynarki Wojennej w Gdyni. Podającsię za przedstawiciela OWP w Polscei osobistego przyjaciela Jasira Arafata,pragnął zakupić „większą ilość broni”dla swojej organizacji. Nie miał przytym żadnych pisemnych pełnomocnictwdo prowadzenia rozmów ani niebył zorientowany, jakiej broni rzeczywiściepotrzebuje. Polscy oficerowieudzielili mu ogólnikowej informacji, żerozmowy na takie tematy prowadzone


wydarzyło się w XX wieku 35były „jedynie na szczeblu rządowym”.Brak formalnej zgody kierownictwaOWP na kontakty z polskim wojskiemmoże sugerować, że broń, którą próbowałzdobyć Palestyńczyk, miała trafićw ręce organizacji „Carlosa”.Jak wynika z dokumentów SB, Zafer,Khaled oraz Ahmed bardzo dobrzeznali się z „Szakalem”. Podczas pobytuterrorysty w Warszawie wspólnie udalisię do restauracji „Pod Bazyliszkiem”.Impreza, podczas której wypili sporoalkoholu, trwała ponad cztery godziny.Kolejny punkt pobytu terrorystyw stolicy Polski był również nadzwyczajciekawy. Tego samego wieczorucała grupa pojechała samochodem dorezydencji ambasadora OWP AbdullahaHijaziego; przebywali tam do późnejnocy. Warto wspomnieć, że od 1979roku „Carlos” regularnie kontaktowałsię z organami bezpieczeństwa OWP,a palestyńskie przedstawicielstwa dyplomatycznerozsiane po całym świecieczęsto brały udział w przygotowaniachi realizacji aktów terrorystycznych,m.in. w roku 1984 władze Pakistanuwydaliły konsula oraz pracownikówprzedstawicielstwa OWP w Karacziz powodu planowania przez nich atakówna zachodnie placówki dyplomatyczne.Sam Jasir Arafat odrzucił stosowanieterroryzmu dopiero w 1988 roku.Wczesnym rankiem 27 sierpnia1985 roku „Szakal” odleciał do BerlinaWschodniego. Tego samego dniaBreik, El-Shafiai i Al-Shafie wylecielipo południu do Pragi. Nie był to przypadek.Ich wyjazd wynikał z rozmówz terrorystą, a także ze spotkaniaz dyplomatami OWP. Zafer Al-Shafiaiszybko opuścił Polskę, nie zważającna skutki samowolnego przerwaniadwuletniej specjalizacji na białostockiejAkademii Medycznej (na pięćmiesięcy przed jej zakończeniem).Ponadto nie poinformował przełożonycho terminie swojego powrotu. DoPolski wrócił dopiero w marcu 1986roku. Od razu zainteresowali się nimfunkcjonariusze SB, którzy – wykorzystującróżne techniki inwigilacji (podsłuchpokojowy, telefoniczny, kontrolakorespondencji, obserwacja zewnętrzna)– próbowali zdobyć jakieś informacjeo jego powiązaniach z międzynarodowymterrorystą.Podczas pobytu w Warszawie „Carlos”podlegał ścisłej obserwacji, a nalotnisku potajemnie przeszukano mubagaż. Z notatki oficera odpowiedzialnegoza przeprowadzenie akcji wynikało,że „Szakal” miał ze sobą jedyniemały neseser. Torbę tę skontrolowanow kabinie RTG. Okazało się, że w neseserzeznajdowało się trochę luksusowejodzieży oraz wiele drogich męskichkosmetyków.Według oficera kontr wywiadu, kilkudniowypobyt „Szakala” w Warszawiew żadnym razie nie miał charakteruwypoczynkowo-turystycznego. Celemwarszawskiej wizyty było przeprowadzeniekonkretnych rozmów. PracownicyMSW inwigilujący „Carlosa” bylipod wrażeniem jego zachowania (którewynikało z wieloletnich doświadczeńkonspiracyjnych). „»Carlos« prowadziłsamokontrolę i dyskretnie obserwowałosoby przebywające w pobliżu. Poruszałsię spokojnie, lecz niekonwencjonalnie.Analizując jego sposób poruszaniasię, należy stwierdzić,Ð Karta z teczki„Carlosa”że orientuje się w metodach pracy obserwacjizewnętrznej, np. wchodzenieróżnymi wejściami, dokonanie udanychprób wyjścia spod obserwacji, zajmowaniew pomieszczeniach dogodnychpozycji do obserwacji” – podsumowałwizytę terrorysty por. WłodzimierzSzpakiewicz.Notatki z obserwacji „Szakala”, sporządzaneprzez funkcjonariuszy MSW,nasuwają jednak pewne wątpliwości.Z nieznanych przyczyn obserwację rozpoczętodopiero 24 sierpnia, chociażterrorysta przyleciał do Warszawy jużcztery dni wcześniej, a polskie władzemiały dokładne informacje o fałszywympaszporcie Wenezuelczyka. Niewiemy, co w ciągu tych czterech dnirobił ani z kim się spotykał. Zważywszyna okoliczności, w jakich przyjechałdo Polski, są to pytania bardzo istotne.Gdy „Carlosowi” powoli kończyło sięprzyzwolenie komunistycznych służbWęgier, Rumunii i NRD na korzystaniez ich gościny, zaczął poszukiwać


36wydarzyło się w XX wiekunowego bezpiecznego miejsca, z któregomógłby prowadzić swoją terrorystycznądziałalność. „Szakal” razemz żoną odwiedzili Liban, Węgry, Libięi Kubę, lecz żadne z tych państw niechciało ich przyjąć. Możemy jedyniedomniemywać, że myślał wówczaso azylu w PRL i przeprowadził rozmowysondażowe z polskim władzami.Dwa miesiące później, w październiku1985 roku, „Carlos” znowu odwiedziłPolskę. Pobyt w Warszawie i zażyłekontakty z Palestyńczykami świadczyłyo rozległej sieci jego kontaktów, jakrównież o dwuznacznej roli przedstawicielstwaOWP, które przyjmowało u siebiei wspierało niebezpiecznego terrorystę– podsumowywał raport SB.Z kolei w następnym roku KGBprzekazało polskim służbom informację,że 9 czerwca 1986 roku „Szakal”ma przylecieć samolotem z Moskwydo Warszawy. Tym razem posługiwałsię paszportem irackim na nazwiskoMorat Sazir. Towarzyszyła mu MagdalenaKopp, używająca sfałszowanychdokumentów na nazwisko MarlenaRichter, oraz Johannes Weinrich z irackimpaszportem wydanym dla SamiraSamada. Magdalena Kopp w swychwspomnieniach (Die Terrorjahre. MeinLeben an der Seite von Carlos) napisała,że wszyscy troje wylecieli samolotemz Bagdadu i że celem ich eskapadydo Europy Wschodniej była ostatniapróba uzyskania dla organizacji „Carlosa”wsparcia i pomocy od rządówkrajów komunistycznych. W tym czasieterroryści powiązani z Wenezuelczykiemjuż nie byli mile widzianiw Warszawie i polskie służby niewypuściły ich nawet z lotniska. Koppbyła w siódmym miesiącu ciąży i wrazz mężem musiała czekać na Okęciu napierwszy wolny lot do Moskwy. W stolicyZSRR również nie zezwolono imna przekroczenie granicy, więc terroryściudali się do Czechosłowacji, gdzieostatecznie uzyskali zgodę tylko nadwudniowy pobyt.Dlaczego „Carlosowi” tak bardzo zależałona obecności w którymś z krajówkomunistycznych? Z kilku powodów.Przede wszystkim główną rolęodgrywała polityka państw obozu radzieckiego,które potajemnie wspierałylewackie i palestyńskie ugrupowaniaFot. AIPNterrorystyczne. Partie komunistycznepostrzegały „Carlosa” i zachodnioniemieckąFrakcję Armii Czerwonej(RAF) jako przydatne narzędziadestabilizacji Europy Zachodniej.W zamkniętych ośrodkach, z dala oddziennikarzy i telewizyjnych kamer,a zwłaszcza poza zasięgiem zachodnichsłużb wywiadowczych, „Szakal”czuł się jak u siebie w domu. Dużeznaczenie miało również to, że kosztyżycia i utrzymania na Wschodziebyły o wiele niższe niż w Paryżu czyLondynie. „Carlos” należał do stałychbywalców nocnych klubów, zawszeze sporym plikiem dolarów, a podczaspobytów w hotelach towarzyszyły mupiękne kobiety. Taki charakter miałyrównież jego przyjazdy do Polski.Sytuacja zaczęła się zmieniać w połowielat osiemdziesiątych. Pierestrojkaw Związku Radzieckim przyczyniłasię do zmiany postawy rządów państwkomunistycznych wobec terroryzmu.Opuszczony przez dawnych opiekunów,„Carlos” nie miał gdzie się podziać.Służby specjalne państw blokuradzieckiego zerwały z nim kontakty.Libia i Irak nie były zainteresowanejego usługami, a dawni współtowarzyszebroni zaczęli się wykruszać. Uzależnionyod alkoholu i narkotyków,„Szakal” stawał się powoli karykaturądawnego bezwzględnego terrorysty,przed którym drżał cały świat. W końcuprzygarnął go reżim Assadów w Damaszku.Przez kilka lat przebywał „naemeryturze” w Syrii, ale został stamtądwyrzucony w 1991 roku. Ostateczniegościny udzieliły mu władze Sudanu,które jednak trzy lata później wydałygo francuskiemu wywiadowi. „Carlos”został przetransportowany do Francji,gdzie do dzisiaj odsiaduje karę dożywotniegowięzienia.Ð Karty z teczki„Carlosa”Przemysław Gasztold-Seń– historyk, pracownik BEP IPN, doktorantna Wydziale Dziennikarstwa i NaukPolitycznych UW, ostatnio wydałKoncesjonowany Nacjonalizm.Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald1980–1990 (2012)


wydarzyło się w XX wieku37Niemiecka solidarnośćFilip gańczakJest niedzielny poranek 13 grudnia 1981 roku. Wolfganga Stocka,wówczas studenta I roku uniwersytetu w Würzburgu, budzi telefon.W słuchawce odzywa się znajomy głos Jörna Zieglera: – Wolfgang,musimy pomóc naszym polskim przyjaciołom.Władze PRL wprowadziływłaśnie stan wojenny.W kolejnych dniachzachodnioniemiecka telewizjamówiła coraz więcej o internowaniudziałaczy Solidarności i pustychpółkach w sklepach za Odrą. Nawet ci,którzy o Polsce wiedzieli do tej poryniewiele, byli poruszeni.Z tygodnia na tydzień rosła bezinteresownapomoc humanitarna. Do Polskitrafiały paczki i transporty z darami: cukier,margaryna, mleko w proszku, proszekdo prania, leki, papierosy. Różneźródła mówią o kilku lub nawet trzydziestumilionach paczek. Dary, nazywaneprzez Polaków „zrzutami”, napływaływ latach osiemdziesiątych także z innychkrajów zachodniej Europy, USA, Kanady,a nawet Australii czy Japonii. Ale towłaśnie pomoc z RFN była największa.List od WałęsyW sierpniu 1980 roku władze PRL zgodziłysię na rejestrację NiezależnegoSamorządnego Związku Zawodowegoi czynów solidarności z Polską – wspominaGnauck. – Już 9 września 1981roku dostaliśmy od Lecha Wałęsy pierwszylist z osobistym podziękowaniem”.W akcję pomocy dla Polski włączyły sięNiemiecki Czerwony Krzyż, organizacjekościelne, miasta, gminy, stowarzyszenia,związki zawodowe i osoby prywatne.Gunda Barg, gospodyni domowaz Hamburga, zatrudniła się jako sprzątaczka,by za zarobione pieniądze wysłaćco miesiąc przynajmniej dwie paczki doPolski. Na pomoc dla mieszkańców PRLzrzucili się nawet więźniowie zakładukarnego w Lubece.„Solidarność”. Opozycja triumfowała,co nie zmieniało faktu, że kraj znajdowałsię na krawędzi zapaści gospodarczej.Brakowało podstawowychproduktów. Dramatyczna była na przykładsytuacja w szpitalach. Jednorazowestrzykawki i rękawiczki lekarskiez konieczności bywały używane wielokrotnie.Psuł się sprzęt do ratowania życia.Brakowało antybiotyków, a nawetżarówek w salach operacyjnych. Jeden Pospolite ruszeniez łódzkich pediatrów sprzedawał ponoć Gdy w grudniu 1981 roku ekipa generałaJaruzelskiego wprowadziła stanna czarnym rynku mleko w proszku, byw zamian kupić penicylinę.wojenny, Stany Zjednoczone odpowiedziałysankcjami gospodarczymi. RządDoktor Reinhard Gnauck był w tymczasie przewodniczącym MiędzynarodowegoTowarzystwa na rzecz Praw clerz Helmut Schmidt podczas spotka-RFN zareagował dużo łagodniej. Kan-Człowieka (IGFM) we Frankfurcie nad nia z przywódcą NRD Erichem Honeckeremwyraził ponoć zrozumienie dlaMenem. Towarzystwo 3 października1980 roku zorganizowało we Frankfurciepierwszą skromną demonstrację dni później oświadczył w Bundestagu:decyzji Jaruzelskiego. Co prawda kilkapoparcia dla Solidarności. „Wezwaliśmyniemieckie społeczeństwo, związników”,ale o sankcjach wobec PRL„całym sercem stoję po stronie robotkizawodowe i rząd federalny do słów nie było mowy. Schmidt zakładał, że Na zdjęciu: demonstracja poparcia dla Solidarności i polityki USA, Bonn 1982 rokFot. Archiwum Gerharda Gnaucka


38wydarzyło się w XX wiekuFot. Archiwum Reinharda GnauckaÐ Międzynarodowe Towarzystwo na rzeczPraw Człowieka apelowało m.in. o zwolnieniez internowania Lecha WałęsyÐ W czasach stanu wojennego do Polskidocierały w ramach darów z RFN tony lekóww interesie polityki odprężenia nie należydrażnić polskich władz ani przywódcówZSRR i NRD. Rząd w Bonn de factouznał stan wojenny za wewnętrznąsprawę Polski. Schmidt zaapelował zato do swoich rodaków, by nie ustawaliw materialnej pomocy dla Polaków.Bundestag 8 lutego 1982 roku zwolniłz opłaty pocztowej wszystkiepaczki z pomocą dla Polski.Od tego momentu liczba paczeksłanych do PRL rosła lawinowo.Przechodziły przez urząd pocztowynr 2 w Hanowerze. Wkrótcetrzeba było uruchomić tam nowąhalę wysyłkową i zatrudnić dodatkowychpracowników. Codzienniedo urzędu trafiało bowiem nawetkilkadziesiąt tysięcy paczek dla Polaków.Po zwolnieniu z opłat łączniebyło ich ok. 8,5 mln, o wartości sięgającejok. 430 mln marek. Tygodnik„Der Spiegel” pisał o „prawdziwympospolitym ruszeniu”. Polskie władzenie mo g ły przemilczeć tak dużej falipomocy. Na łamach „Trybuny Ludu”17 kwietnia 1982 roku wicepremierJerzy Ozdowski mówił: „Trzeba przyznać,że dostajemy bardzo dużo”. EkipaJaruzelskiego miała dylemat. W obliczugwałtownej inflacji i problemów z zaopatrzeniemprzyjęcie darów z Zachodupozwoliło rozładować społeczne napięcia.Jednocześnie było jednak przyznaniemsię, że władza nie potrafi wyżywićwłasnego narodu.Powiew normalnościWiosną 1982 roku IGFM mobilizowałoNiemców, by akcja pomocy dlaPolski nie okazała się krótkotrwałymzrywem. Żonie Reinharda Gnaucka udałosię dotrzeć do Jerzego Giedroycia,szefującego paryskiej „Kulturze”. Powstaładzięki temu słynna Odezwa doNiemców, pod którą podpisali się znanipolscy intelektualiści: Giedroyc, LeszekKołakowski, Czesław Miłosz, GustawHerling-Grudziński czy Józef Mackiewicz.„Pomoc humanitarna dla cierpiącejludności polskiej powinna być udzielanaz pominięciem wszelkich kanałówrządowych – jedynie poprzez kościelnei niezależne organizacje dobroczynnealbo poprzez godne zaufania osobyprywatne. Nawiązujcie korespondencjęz Polakami, posyłajcie paczki rodzinomw potrzebie” – apelowali sygnatariusze.Odezwa została przedstawiona na konferencjiprasowej w Bonn z okazji polskiegoświęta 3 Maja.W potrzebie byli choćby Polacy represjonowaniprzez władze. Jeszczew grudniu 1981 roku pod patronatemabp. Józefa Glempa powstał PrymasowskiKomitet Pomocy OsobomPozbawionym Wolności i Ich Rodzinom.Komitet działał przy ul. Piwnejw Warszawie – przy kościele św. Marcina,którego rektorem był ks. BronisławDembowski. Początkowo daryznosili tu sami warszawiacy. Z czasemzaczęła napływać pomoc z zagranicy.W prace Komitetu zaangażowali sięFot. Wolfgang & Oriana Stock


wydarzyło się w XX wieku 39m.in. reżyser Maciej Prus i znani aktorzy.„W kościele św. Marcina brałemudział w przygotowywaniu paczek dlainternowanych. Z Mają Komorowskąrozwoziliśmy je do więzienia w OlszynceGrochowskiej dla kobiet i w Białołęcedla mężczyzn” – wspomina DanielOlbrychski. Pomoc trafiała takżedo rodzin internowanych i więzionychczłonków Solidarności. Takich jak rodzinaJarmoszuków z warszawskiegoMokotowa. Elżbieta Jarmoszuk współorganizowaław 1980 roku SolidarnośćNauczycielską. W czasie stanu wojennegourządziła w swoim mieszkaniuskrzynkę z prasą podziemną. Zostałaaresztowana i trafiła na siedem miesięcydo więzienia. Jej mąż przebywał w tymczasie za granicą. Trzy córki z dnia nadzień zostały same.„Prokurator straszył mnie, że mojesiostry trafią do domu dziecka” – wspominadziś Krystyna, najstarsza z rodzeństwa.Dzięki temu, że była pełnoletnia,mogła wówczas przejąć opiekę nadmłodszymi siostrami: czternastoletniąMarysią i dziesięcioletnią Ulą. Mocnowierzyły, że na święta 1982 roku mamazostanie zwolniona do domu. Dzwonekdo drzwi zwiastował jednak coś innego:paczkę z Niemiec – od małżeństwaGabriele i Josepha Mayerów z Monachium.W środku były m.in. pomarańcze(prawie niedostępne w PRL) i świeca– symbol pamięci. W te trudne świętapowiało na chwilę normalnością.Później przychodziły kolejne paczkiod Mayerów. „Bardzo mi to pomogło.Było wtedy u nas biednie. Mamie zabranopensję. Musiałam sama zarobić,żeby utrzymać siostry” – mówi Krystyna.Równie ważny był psychologicznywymiar tej pomocy. „To był dowód, żenie jesteśmy same. Że nawet za granicąo nas wiedzą. Obcy ludzie wyciągnęlido nas rękę w sytuacji, kiedy nawet rodzinasię bała”.Pomysłowy przemytDary z RFN przychodziły nie tylko pocztą.Były także wożone w konwojach.Gotowość do pomocy była ogromna.„Dostałam 12 tirów zabawek. JakiśFot. Wolfgang & Oriana StockÐÐNiemieccy ochotnicy wożący dary dla Polaków zatrzymywali się w Gdańskuu ks. Henryka Jankowskiegohurtownik dał nam 8 tysięcy par butów.A kiedy w Niemczech likwidowano jakiśszpital, to się tam pojawiałam i brałamrzeczy, które jeszcze były dobre, naprzykład ultrasonografy” – opowiada nałamach „Rzeczpospolitej” dr KrystynaGraef z Frankfurtu nad Menem, któraz pomocą dla Polaków zaczęła jeździćjeszcze przed stanem wojennym. Graefwoziła w tym czasie także m.in. mlekow proszku i detergenty. Dość łatwobyło dostać bezpłatne próbki leków, jakiefirmy farmaceutyczne dawały lekarzom.Ciężarówki można było wynająćza symboliczne pieniądze lub nawet pożyczyćza darmo. Każdy w RFN, ktomiał zwykłe prawo jazdy, mógł wówczasprowadzić pojazd o nośności do7,5 tony. „Jeździliśmy dwójkami. Jednaosoba spała, druga prowadziła. I tak nazmianę, dzień i noc – wspomina WolfgangStock. – Międzynarodowe Towarzystwona rzecz Praw Człowiekapomagało nam organizacyjnie i finansowo.Tego jednak nie mogliśmy powiedziećpolskim urzędnikom. IGFM byłoźle widziane przez rząd PRL. Zwróciliśmysię więc do protestanckiego zakonujoannitów, znanego z działalnościcharytatywnej. I jeździliśmy pod ichszyldem”.Młodzi Niemcy kontaktowali sięz Komisją Charytatywną EpiskopatuPolski. W Gdańsku nocowali u ks. HenrykaJankowskiego. W Warszawie zatrzymywalisię u ks. Jerzego Popiełuszki.Jeździli również do Wrocławia,Katowic, Łodzi i wielu innych miast.„Zaczęliśmy od żywności i odzieży.Potem doszły do tego lekarstwa i sprzętdla szpitali. Gdy poczuliśmy się pewniej,szmuglowaliśmy nawet sprzęti materiały dla polskiej opozycji” –mówi Stock. Do Polski trafiały w tensposób wydawnictwa emigracyjne, kserokopiarki,farby drukarskie czy sprzętradiowy. W drugą stronę przewożonebyły m.in. publikacje podziemnej prasy.Było normą, że podróż w dwie stronytrwała pięć, sześć dni. „Polska kontrolato było pół biedy, ale musieliśmy przejechaćprzez NRD. Tamtejsi pogranicznicybyli dużo bardziej skrupulatni” –opowiada Marie Zielińska, w tamtymczasie studentka z Fryburga. Bywało,że celnicy otwierali każdą paczkę.A w konwoju jechało co najmniej kilkaciężarówek, z których każda wiozłapo kilka ton pomocy. „Któregoś razusprawdzali nas przez 48 godzin” – mówimający podwójne obywatelstwo PawełJanczewski, który w latach 1982–1989


40wydarzyło się w XX wiekujeździł z Würzburga z transportami doPolski. Zdarzały się upokarzające kontroleosobiste. To była wyraźna szykana.Pomysłowość kierowców nie znałagranic. „Najlepszy schowek był w starejmaszynie do oczyszczania powietrza.Można ją było rozkręcić i przy filtrachbyło sporo miejsca. Inną skrytkę zrobiliśmyw komorze silnika, jeszcze innąw rurach, które trzymały plandekę ciężarówki”– opowiada Janczewski.Były sposoby, by obłaskawić celnikówi żołnierzy. Czasem wystarczyło trochęalkoholu, by kontrola była mniej drobiazgowa.Czasem major dostał narty alborower dla dziecka. Nawet nieprzewidzianetrudności udawało się pokonać. „Byłchyba rok 1984. Nigdzie w Polsce niemożna było dostać diesla, nawet na kartki.Koło Legnicy ktoś nam powiedział,żebyśmy poszli do Rosjan. Mieli cysternęprzykrytą plandeką. Gdy się ściemniło,mogliśmy zatankować do pełna. Kosztowałonas to kilogram kawy i pięć kilopomarańczy” – mówi Janczewski.Mimo wszystko kierowcy brali na siebieolbrzymie ryzyko. „Wieźliśmy kiedyśpalety z syropem na kaszel. W trzechkartonach na samym końcu ukryliśmyrozłożoną na części maszynę drukarską.Celnik w ostatniej chwili zrezygnowałz dokładnego przejrzenia tych kartonów”– wspomina Janczewski. W raziewpadki kierowcom ciężarówki groziłonawet pięć lat pozbawienia wolności.„Niebezpieczeństwo było ogromne –– przyznaje Stock. – Liczyliśmy jednak,że o sprawie dowiedzą się mediai niemiecka opinia publiczna. Po kilkumiesiącach zapewne wyszlibyśmy nawolność. Władze PRL nie chciały miećzłej prasy na Zachodzie. W najgorszejsytuacji były osoby z polskim obywatelstwem.Im trudniej byłoby pomóc”.Źli i dobrzy NiemcyW kolejnych latach transporty z daramiprzyjeżdżały nadal. Kiedy w 1986roku Władysław Bartoszewski odbierałwe Frankfurcie nad Menem NagrodęPokojową Księgarzy Niemieckich,mówił o akcji pomocy dla Polski: „Jejpełne psychologiczne znaczenie okażesię w przyszłości bardziej istotne niżjej niewątpliwe znaczenie materialne”.Paczki i ciężarówki z pomocą z Zachoduto poważny wyłom w żelaznej kurtynie,która po II wojnie światowej podzieliłaEuropę. Komunistyczna propagandaprzez długie lata przekonywała, żeNiemcy z RFN to rewanżyści, czekającytylko na dobrą okazję, by odzyskaćWrocław, Szczecin i Gdańsk. W latachosiemdziesiątych Polacy przekonalisię, że w RFN mieszkają także tysiąceludzi dobrej woli. Paczki i dary przychodziłyrównież od Niemców wysiedlonychz Mazur, Pomorza czy Śląska.Między darczyńcami i obdarowanyminawiązały się przyjaźnie, które w wieluprzypadkach przetrwały do dziś. Niebrakowało też romantycznych historii.Wolfgang Stock przy okazji któregośz transportów poznał Orianę von Lehsten,studentkę z Heidelbergu. Pobralisię w 1986 roku i w podróż poślubnąpojechali do Polski. Ich koleżanka MarieZielińska, wówczas jeszcze używającapanieńskiego nazwiska von Spee,rozpoczęła w 1987 roku studia w Lublinie.Wyszła potem za Polaka i dzisiajmieszka koło Krakowa.Stock jest dziś profesorem. W 2010roku otrzymał z rąk prezydenta BronisławaKomorowskiego „Medal Wdzięczności”Europejskiego Centrum Solidarności.Jednak nie wszyscy, którzy w latachosiemdziesiątych nieśli pomoc Polakom,doczekali się należytego uznania.Dziękuję pani Marii Jarmoszuk i panuGerhardowi Gnauckowi za pomoc w nawiązaniukontaktu z bohaterami tekstu.Korzystałem także z książki Pomoc dlaPolski. Zostali przemytnikami dla Polakówpod red. Barbary Cöllen, Bartosza Dudkai Krzysztofa Ruchniewicza (wyd. Atut,Wrocław 2011).O niemieckiej pomocy dla Polski opowiadarównież dokumentalny film Paczkisolidarności, dołączony do tego wydania„Pamięci.pl”.Fot. Krystyna Graef


wydarzyło się w XX wieku 41Zagubione autostradyandrzej zawistowskiW dniu rozpoczęcia Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej Polskę miała oplatać siećnowoczesnych dróg ekspresowych i autostrad. Dziś wiadomo, że ten ambitny projekt niezostanie zrealizowany. Niemal do ostatnich chwil przed pierwszym gwizdkiem trwała jednakwalka o „przejezdność” autostrady A2. Chichotem historii jest to, że główny front tej walkiprzebiega dokładnie w miejscu, w którym budowę rozpoczęto 35 lat wcześniej.Fot. Andrzej ZawistowskiPPomysł wybudowania w Polscesieci nowoczesnych drógsamochodowych pojawił sięu kresu istnienia II Rzeczypospolitej.Stan finansów państwai wojna sprawiły, że koncepcja ta niewyszyła poza fazę studiów. Do ideirozbudowy sieci dróg wróciły władzeRP na uchodźstwie, planując budowęautostrad łączących najważniejszeregiony Polski. Z oczywistych powodówpozostała ona tylko na papierze.W kraju pomysł ten podjęto jużw 1946 roku. Należy przypomnieć,że w powojennej Polsce znalazło siękilkadziesiąt kilometrów autostradniemieckich oraz ponad 200 km rozpoczętychinwestycji (przede wszystkimna Dolnym i Górnym Śląsku orazPomorzu Zachodnim). Realizacja zamierzeńnie była imponująca: przezniemal ćwierć wieku wybudowanojedynie kilka dwujezdniowych wylotówz dużych miast (m.in. z Warszawy,Katowic i Bydgoszczy), którew przyszłości miały łączyć się z autostradami.Na początku lat sześćdziesiątychmożna było korzystać jedyniez niespełna 140 km autostrad poniemieckich,będących jednak już w słabymstanie technicznym.Dojście do władzy ekipy EdwardaGierka doprowadziło do przyśpieszeniarealizacji planów autostradowych.W marcu 1972 roku Rada Ministrówprzyjęła dokument ustalający przebiegdróg autostradowych w Polsce.Do 1980 roku zamierzano wybudowaćkilka odcinków autostrad o łącznejdługości ok. 600 km, zaś do roku2000 – 5 tys. km dróg szybkiego ruchu.Komentatorka „Trybuny Ludu” pisaławówczas: „Jest to program przygotowanyz rozmachem, cechuje go dalekowzroczność,ale jednocześnie – przemyślany,przewidujący realizację tegozamierzenia etapami. […] W bieżącejpięciolatce wybudowanych zostanieok. 350 km tych nowoczesnych arterii,dwóch o dwóch jezdniach, w którychmożna widzieć początki przyszłychautostrad”. Za najważniejsze uznanopołączenie Warszawy z Katowicamioraz Katowic z Krakowem.Polscy budowniczowie szukali wzorówm.in. u czechosłowackich kolegów.Jeden z inżynierów w kwietniu1972 roku opowiadał „Życiu Warszawy”o swoich spostrzeżeniach:„Faktem jest, że podczas tego pobytu[w Czechosłowacji] nauczyliśmy sięwiele, a zdobyte doświadczenie procentowaćbędzie z pewnością w codziennejpracy nad nadaniem ostatecznejkoncepcji realizacji autostrad w Polsce”.W kolejnych latach – na skutekkłopotów, które pojawiły się w trakcieprac projektowych – postanowionobudować jednak przede wszystkim Na zdjęciu: teren budowy autostrady A2; ruiny mostu autostradowegoz lat siedemdziesiątych nad rzeką Suchą w okolicach Miedniewic, czerwiec 2010 roku


42wydarzyło się w XX wiekuFot. Andrzej Rybczyński/PAPÐ Budowa drogi szybkiego ruchu Warszawa–Katowice, odcinek w pobliżuCzęstochowy, 1976 rok; żołnierze jednostek komunikacyjnych i jednostekŚląskiego Okręgu Wojskowego pracujący przy budowiedrogę szybkiego ruchu łączącą stolicęz Górnym Śląskiem. Połączenie międzyaglomeracjami oddawano stopniowo.Najwięcej kłopotów sprawiał odcinekCzęstochowa–Piotrków Trybunalskibudowany od podstaw w dużej mierzeprzez żołnierzy, którzy zresztą na ręceEdwarda Gierka „złożyli zobowiązanie”,że ukończą trasę kilkanaście tygodniprzed zakładanym terminem.Niemal darmowa praca umundurowanychrobotników znacznie obniżałakoszty inwestycji w wielu krajach komunistycznych.Podobnie było z polskimidrogami budowanymi w latachsiedemdziesiątych. Szef Sztabu Generalnegojuż w grudniu 1971 rokuutworzył stanowisko pełnomocnikaministra obrony narodowej do sprawbudowy autostrad. W styczniu 1974roku żołnierzy skierowano do pracyprzy trasie Warszawa–Katowice,zwłaszcza do budowy nowego odcinkaCzęstochowa–Piotrków Trybunalski.Gdy w 1976 roku otwierano uroczyścieten fragment drogi (a w praktycecałe połączenie Śląska z Warszawą),w okolicy Piotrkowa ustawionopomnik z napisem „Piotrków Trybunalski–Częstochowa.Trasa CzynuŻołnierskiego. Wybudowana przezżołnierzy Ludowego Wojska Polskiego,robotników, mistrzów i inżynierówprzedsiębiorstw komunikacyjnych 3 I1974 – 12 X 1976”. Taką samą informacjęumieszczono w Częstochowie.Złożona Gierkowi obietnica zostaładotrzymana i można było dokonaćsymbolicznego otwarcia w przeddzieńświęta Wojska Polskiego. Uroczystośćstarannie zaaranżowano: gdy do Gierkapodeszło dwóch żołnierzy i uczennicaw ludowym stroju, niosąc nożyczkido przecięcia wstęgi, I sekretarz powiedział:„wy ją budowaliście – wyją oddajcie społeczeństwu!”. Tak więckapral, starszy szeregowy i uczennicaprzecinali biało-czerwoną wstęgę.Chociaż otwarcie odbyło się huczniei dostojnie, to jednak – używającterminologii z roku 2012 – trasa byłaraczej „przejezdna” niż „oddana doużytku”. Jak donosiła dzień później„Trybuna Ludu”, na całym jej przebiegubyło tylko pięć parkingów, jednastacja obsługi i pomocy drogowejoraz jeden zajazd. Przewidywano, żepierwsza stacja benzynowa pojawi siędopiero za pół roku. Dziennikarz „TrybunyLudu” szczerze pisał: „W sumiezagospodarowanie nowej inwestycjiidzie wolno, bo jest wielu odpowiedzialnych– m.in. urzędy wojewódzkie,Ð Uroczyste otwarcietrasy łączącej Warszawęz Katowicami, tzw. gierkówki,Katowice 1976 rokFot. Zbigniew Matuszewski/PAP


wydarzyło się w XX wieku 43Rys. Andrzej Krauzeinstytucje, handel, CPN”. Zapowiadano,że do wykończenia trasy potrzebaponad trzech lat. Złośliwi komentowali,że drogę wybudowano tylko poto, by Gierek miał ułatwiony dojazd dorodzinnego Zagłębia. Faktem jest jednak,że „gierkówka” stała się na wielelat synonimem nowoczesnej drogi.Podpułkownik Emil Bil w „ŻołnierzuWolności” pisał: „Droga Warszawa–Katowice […] jest pierwszym odcinkiemdrogi, początkującym nowoczesnebudownictwo komunikacyjnew Polsce na miarę potrzeb dynamicznierozwijającego się kraju. Odcinekten był poligonem doświadczalnym dlaprojektantów, przedsiębiorstw budowlanychi jednostek wojskowych specjalizującychsię w okresie pokojowymw budownictwie dróg”. Kilka miesięcywcześniej, w styczniu 1976 roku,Prezydium Rządu PRL zobowiązałoMinisterstwo Komunikacji do budowyw kolejnej pięciolatce 500–700 kmdróg szybkiego ruchu. Faktyczny krachpeerelowskiej gospodarki pod konieclat siedemdziesiątych sprawił jednak,że w kolejnych latach oddawano doużytku tylko niewielkie fragmenty autostrad(w latach 1976–1989 budowanoich ok. 7 km rocznie).Nie zrealizowano m.in. szumnie zapowiadanejinwestycji autostradowejPółnoc–Południe, która przez terytoriadziesięciu państw miała biec od Gdańskana południe Europy. Cały projektzmierzano zamknąć do 1990 roku,w Warszawie miało powstać CentralneBiuro Autostrady koordynujące tę międzynarodowąinwestycję. Częścią projektumiał być wspominany wcześniejodcinek drogi, który oddano do użytkuw 1976 roku. W roku 1990 możnabyło korzystać z ok. 220 km autostrad(wliczając w to dawne autostradyniemieckie).Na część autostrad składały się takżeelementy trasy Poznań–Warszawa.Dopiero w 1976 roku do planowanychcztery lata wcześniej inwestycji włączonoodcinki między tymi miastami.Inwestycja była pochodną decyzjiMiędzynarodowego Komitetu Olimpijskiegoo przyznaniu Moskwie organizacjiIgrzysk Olimpijskich w 1980roku i związanej z tym koniecznościwybudowania połączenia drogowegomiędzy ZSRR a Europą Zachodnią.Miała być to budowa priorytetowa.W 1976 roku rozpoczęły się prace naodcinku Września–Sługocin, a po kilkumiesiącach także w okolicach Żyrardowa(między Nieborowem a Wiskitkami).W kolejnych miesiącach miałyruszyć roboty na kolejnych odcinkach.Krach gospodarczy zatrzymał jednaktę inwestycję. Pierwszy odcinek, liczącyniespełna 35 km, oddano do użytkuw drugiej połowie 1985 roku (czylipo dziewięciu latach od momenturozpoczęcia prac!). Do końca dekadywielkopolski odcinek udało się jeszczeprzedłużyć o 14 km. Przy okazji inwestycjiczęść drogi w okolicach Wrześnizostała przystosowana do celówmilitarnych, by w razie konieczności Fot. Andrzej ZawistowskiÐ Teren budowy autostrady A2,pozostałości z lat siedemdziesiątych:wiadukt na skrzyżowaniuz lokalną drogą w okolicachNowej Wsi na 70 godzinprzed zburzeniem; na fi larachwidoczne otwory przygotowanew celu umieszczenia materiałówwybuchowych,czerwiec 2010 roku


44wydarzyło się w XX wiekuautostrada mogła służyć jako pas startowydla samolotów wojskowych. Pasydrogi na przestrzeni ponad 2 km niebyły oddzielone ani zielenią, ani barierą,a na poboczach znajdowały sięspecjalne zatoki dla maszyn wojskowych.Drogowy odcinek lotniskowy naA2 został zlikwidowany w 2002 roku,gdy zakończono przebudowę tegofragmentu drogi w związku z modernizacjąautostrady i dostosowaniem jejdo parametrów europejskich.Roboty na żyrardowskim odcinkuinwestycji definitywnie zatrzymanow 1980 roku. Na długie lata rozgrzebanyplac budowy autostrady międzyNieborowem a Wiskitkami stał sięsymbolem zapaści gospodarki peerelowskiej.Przez wiele lat pamiątkąpo „olimpijce” były porozrzucanepo polach w okolicach Bolimowai Wiskitek betonowe przepusty, mostyi wiadukty. Swoisty pomnik gierkowskiegokrachu inwestycyjnego stanowiłypodpory wiaduktu w miejscu,gdzie autostrada miała przecinać trasępółnocnego odcinka Centralnej MagistraliKolejowej (który również nigdynie powstał). Można było natknąć sięna kilkusetmetrowe fragmenty drogiasfaltowej, która prowadziła donikąd.Co jednak dziwne, drogę tę zaznaczanotakże na mapach. Na przykład wydanyw połowie lat dziewięćdziesiątychatlas drogowy pokazywał istniejącypomiędzy Wiskitkami a Bolimowempiętnastokilometrowy odcinek dwujezdniowejdrogi głównej.Rozgrzebana inwestycja z czasemzaczęła żyć swoim życiem. Z wytyczonychprzez lasy (czasami także wylanychasfaltem) dwupasmowych drógkorzystała miejscowa ludność, porzuconew polu elementy budowlane byłyniszczone i rozkradane. Pamięć o zrywieinwestycyjnym końca lat siedemdziesiątychpowoli zamierała. Powstała„czarna legenda” tego miejsca jakopamiątki po pijanych budowlańcach,którzy minęli się z planowaną inwestycjąo dobrych kilka kilometrów. Furoręrobiły zdjęcia pasącego się bydła natle mostów porzuconych w szczerympolu i prowadzących donikąd. Niezabezpieczonebudowle inżynieryjne trawiłczas i czynniki atmosferyczne.W tym czasie tworzono nowe koncepcjesieci autostrad w Polsce, każda z nichprzewidywała reanimację porzuconej inwestycji.Tu znowu słychać chichothistorii – prace przyspieszyładopiero kolejna wielka impreza sportowa.Nie udało się skończyć drogi naigrzyska moskiewskie, założono, że udasię to zrobić na Euro 2012.Rozpoczął się wyścig z czasem.W 2010 roku „zabytkowy” odcinekprzejęła wyłoniona w przetargu firmaCovec z Chin. Zbudowane ponad ćwierćwieku wcześniej mosty i wiadukty nienadawały się jednak do wykorzystania.Inżynierowie z Covecu zadecydowaliwięc o ich zniszczeniu. W czerwcu 2010roku przy udziale przedstawicieli władzpolskich uroczyście wysadzono ostatni„gierkowski” wiadukt znajdujący sięw Nowej Wsi koło Miedniewic. W ten„wybuchowy” sposób rozpoczęto robotyw okolicach Żyrardowa. Niemalrówno po roku kontrakt z chińską firmązostał zerwany i po kilku tygodniachprzekazany nowemu konsorcjum. Onotakże w ostatnich tygodniach miało kłopotyz prowadzeniem prac. Pozostajemieć jedynie nadzieję, że po Euro 2012nie zostaną porzucone w polu niszczejącewiadukty.dr Andrzej Zawistowski – dyrektor BEP IPNi pracownik Katedry Historii Gospodarczeji Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w WarszawieÐ Otwarcie drogi szybkiego ruchu Warszawa–Katowice;w uroczystości wzięli udział I sekretarz KC PZPR Edward Giereki premier PRL Piotr Jaroszewicz, Warszawa 1976 rokFot. Adam Urbanek/PAP


z dziejów oPozycji i oPoru sPołeczNego 45Fot. Piotr Jaxa Kwiatkowski / FORUMDrugi obieg– pierwsza broń opozycjijan olaszekNielegalne pisma i książki nieobaliły komunizmu, ale stanowiłyjedno z głównych narzędzistosowanych przez polskąopozycję do walki z systemem.Polska Zjednoczona Partia Robotniczakontrolowała radio,prasę i telewizję. GłównyUrzędu Kontroli Prasy, Publikacjii Widowisk (nazywany popularniecenzurą) dbał o to, aby do społeczeństwanie docierały treści niezgodne z wizjąrzeczywistości propagowaną przez władze.Kontrola nad mediami nasilała siębądź słabła zależnie od okresu, ale nigdyobywatele PRL nie mogli swobodniegłosić swoich poglądów publicznie.Działająca w Polsce od drugiej połowylat siedemdziesiątych opozycja – KomitetObrony Robotników czy Ruch ObronyPraw Człowieka i Obywatela – nietylko apelowała o wolność słowa. Szłao krok dalej – publikując pisma i książkipoza cenzurą. Wydanie pierwszych pismopozycyjnych w 1976 roku („Komunikat”,„Biuletyn Informacyjny”, „U Progu”)dało początek drugiemu obiegowiwydawniczemu. Nie mając dostępu dopaństwowych drukarni, opozycjoniścizastosowali najprostszą metodę tworzeniai rozpowszechniania zakazanychpism. „Jedna osoba przepisywała sześćegzemplarzy komunikatu, jeden namzwracała, a pięć rozprowadzała wśródludzi. Następne osoby robiły to samo.Kiedy wieczorem szło się przez mojepodwórko, słychać było stukot klawiszy.W jakiś czas potem, kiedy przeszliśmyna powielacze, z sentymentem wspominałemten okres maszyn i ludzi, którzyz wielkim zapałem oddawali temu swójczas, pracę, mieszkania, którzy tak spontaniczniei masowo włączyli się do siatkimaszynopisania” – tak pierwszy okresdziałania Komitetu Obrony Robotnikówwspominał Jacek Kuroń.Samizdat– wzór do naśladowaniaPomysł wydawania nielegalnej prasyi książek nie był nowy, działalnośćwydawniczą prowadzono przecieżw okresie zaborów, II wojny światoweji w pierwszych latach po jej zakończeniu.Inspirację dla polskiej opozycjistanowiły też działania rosyjskichdysydentów. W ZSRR w drugiej połowielat pięćdziesiątych narodził się samizdat(samodiejatielnoje izdatielstwo– wydawnictwo samodzielne). Tekstybyły pisane na maszynie w kilku lubkilkunastu egzemplarzach. Czytelnicyprzepisywali je i przekazywali dalej, powiększająckrąg odbiorców opozycyjnejmyśli. Najczęściej były to utwory literackieze względów politycznych odrzuconeprzez cenzurę lub wydawnictwa.Następnie zaczęto rozpowszechniaćteksty napisane specjalnie z myśląo nielegalnym obiegu. Samizdatintensywnie rozwijał się od lat sześćdziesiątych.W roku 1968 pojawiło siętam pierwsze nielegalne pismoo charakterze politycznym: „KronikaBieżących Wydarzeń” – wydawanaprzez Natalię Gorbaniewską. W pierwszejpołowie lat siedemdziesiątychsamizdat pojawił się w Czechosłowacji,później m.in. na Węgrzech,NRD i w Polsce.PoczątkiW latach 1976–1980 w Polsce ukazywałosię prawie sto tytułów nielegalnychczasopism: niezależnych pisminformacyjnych, publicystycznych, literackichoraz wydawanych z myśląo konkretnych grupach społecznych –robotnikach, chłopach czy młodzieży.Powstawały oficyny wydawnicze, któreoprócz pism drukowały także książki:literaturę, publicystykę, prace z zakresu Na zdjęciu podziemna drukarnia Solidarności. Drukarze prezentująegzemplarz „Tygodnika Wojennego”, luty 1982 roku


46z dziejów oPozycji i oPoru sPołeczNegopolitologii czy socjologii. Pierwsza byłaNiezależna Oficyna Wydawnicza, którąkierował Mirosław Chojecki. Przez kilkanastępnych lat NOWa była największymopozycyjnym wydawnictwemksiążkowym. Do 1980 roku działało conajmniej 35 wydawnictw niezależnych.Popularną techniką stosowaną w drukubyła tzw. ramka. Zamiast papieru domaszyny do pisania zakładano matrycębiałkową lub sitodrukową. Umieszczanona niej tekst, a potem matrycę nakładanona ramkę. Następnie rozprowadzanofarbę, która przechodziła przezotwory powstałe w matrycy. Ramkę obsługiwałynajczęściej dwie osoby: jednanakładała farbę, a druga wyjmowałazadrukowany papier. Wymyślano najrozmaitszesposoby, aby proces drukuusprawnić: przyczepienie gumki krawieckiejdo ramki umożliwiło drukowanieprzez jedną osobę, a dodanie dofarby pasty do prania Komfort (pomysłznanego historyka Adama Kerstena)zwiększało jej gęstość i wydajność. Rzadziejkorzystano z przemycanych z zagranicypowielaczy; szerzej weszły onedo użytku w okresie stanu wojennego.Lata osiemdziesiątePowstanie Solidarności w sierpniu 1980roku rozszerzyło drugi obieg wydawniczy.Niezależna prasa upowszechniałainformacje o formach i możliwościachorganizowania ruchu związkowego.W ciągu kilku miesięcy 1980 roku pojawiłosię około 400 nowych tytułówbezdebitowych. Łącznie w czasach legalnegodziałania Solidarności wydanobez mała 2 tys. tytułów prasy niezależnej;największe z nich ukazywały sięw kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy.Nadal rozwijały się też wydawnictwaksiążkowe.Sytuacja zmieniła się wraz z wprowadzeniemstanu wojennego w grudniu1981 roku. Prawo stanu wojennegoprzewidywało surowe kary za rozpowszechnianiewiadomości poza oficjalnymobiegiem (nawet do dziesięciu latpozbawienia wolności). Mimo to jużw pierwszym tygodniu stanu wojennegozaczęła się ukazywać prasa podziemna.Jako jedne z pierwszych pojawiłysię wrocławskie „Z Dnia na Dzień”i warszawskie „Wiadomości”.Prasa niezależna pozwalała polemizowaćz propagandą władz i dementowaćkrążące po kraju niesprawdzone wiadomościo przebiegu protestów i losachinternowanych. Początkowo twórcypism mieli problemy ze sprawdzaniempodstawowych informacji. KonstantyGebert – który w pierwszych dniachstanu wojennego tworzył wraz z żonąMałgorzatą biuletyn przepisywany namaszynie – wspominał: „Żadnej proceduryweryfikacji informacji oczywiścienie było. Na przykład ta [nieprawdziwa]informacja, że Mazowiecki zmarłw „internacie”. Ja jej nie puściłem tylkodlatego, że zanim zdążyłem to napisać,to już się okazało, że to nieprawda”.Z czasem pisma stworzyły sprawnesystemy zdobywania informacji, więcwpadek było mniej, zwłaszcza w najpopularniejszychtytułach.Niezależna prasa w staniewojennymW pierwszych miesiącach 1982 rokupowstały niezależne tytuły, z którychczęść ukazywała się przez całą dekadę.Duże znaczenie miały informacyjne pismawarszawskie „Tygodnik Wojenny”,„Wola”, „Wiadomości”, „KOS”, „CDN--Głos Wolnego Robotnika”. Docierałyone do wielu ośrodków w kraju.Największą popularnością w Polscecieszył się „Tygodnik Mazowsze”.Głównym pismem krakowskiego podziemiabył „Hutnik”, w Poznaniu wydawano„Obserwatora Wielkopolskiego”,we Wrocławiu zaś „Z Dnia na Dzień”.Ważną rolę odgrywała prasa zakładowa,dzięki której pracownicy dowiadywalisię o represjach i protestach.Z czasem pojawiły się wielostronicowepisma publicystyczne, satyrycznei kulturalne, a także przeznaczone dladzieci, młodzieży, nauczycieli, rolników,nawet żołnierzy i milicjantów. Nakładynajwiększych pism podziemnychwynosiły od kilku do kilkudziesięciutysięcy egzemplarzy.Niezależnej prasie towarzyszyły broszuryi książki. Nielegalne oficyny działałygłównie w dużych miastach, choćnie było to regułą. Publikacje podejmowałybardzo różne tematy, na przykładusuwały „białe plamy” z najnowszejhistorii Polski, choćby historię mordukatyńskiego. Poza tym autorzy analizowalibieżącą sytuację w Polsce i naświecie. Drukowano dziesiątki wydańksiążek, których nie można było kupićw oficjalnym obiegu, a wśród ich autorówznalazły się zarówno tuzy światoweji polskiej literatury, jak i osoby


z dziejów oPozycji i oPoru sPołeczNego 47mało znane. Wiele podziemnych wydawnictwksiążkowych stało się prężnymifirmami, wydającymi publikacjeo wysokich nakładach i dużej objętości.Drugi obieg wydawniczy funkcjonującyw Polsce przez całą dekadę byłfenomenem na skalę światową. Nielegalnepublikacje tworzono i rozpowszechnianonie tylko w głównychośrodkach Solidarności, ale takżew mniejszych miejscowościach.W pierwszych dniach stanu wojennegopisma przepisywano na maszynie napapierze przebitkowym i kolportowanow kręgu znajomych osób. Najpopularniejszątechniką była ramka. Dopiero w późniejszymokresie na szerszą skalę rozpoczętoużywanie powielaczy, najczęściejsprowadzanych z zagranicy. Wraz z upływemlat umacniała się pozycja tych pismi wydawnictw, które dłużej funkcjonowałyna podziemnym rynku.W latach osiemdziesiątych wydawnictwawykorzystywały coraz lepszetechnologie, co przekładało się na jakośćpodziemnych produkcji. Wydawanyw Warszawie „Przegląd WiadomościAgencyjnych” miał przejrzyście drukowaneteksty, atrakcyjną formę graficznąi zdjęcia dobrej jakości. Dla rozwojuniezależnego ruchu wydawniczego dużeznaczenie miała pomoc z zagranicy – odzwiązków zawodowych bądź polskichinstytucji emigracyjnych. Przekazywanozarówno pieniądze, jak i sprzętpotrzebny do drukowania. Jednocześnieużywano powielaczy, które udało sięukryć tuż po wprowadzeniu stanu wojennego;wykorzystywano też „dojścia” dodrukarni państwowych.Sieci kolportażu i oporuRozpowszechnianie publikacji drugiegoobiegu należało do najpopularniejszychform działań antysystemowych. Wydawnictwapodziemne krążyły wśród sympatykówSolidarności. Oprócz pełnieniafunkcji informacyjnych czy opiniotwórczych– były dla czytelników także namacalnymdowodem ich przynależnoścido świata konspiratorów. Niezależnewydawnictwa łączyły szeroki krąg ichodbiorców ze stosunkowo wąską grupąosób bezpośrednio zaangażowanychw działalność opozycyjną.Osoby rozpowszechniające wydawnictwaw zakładach pracy wiedziały,kto wcześniej działał w Solidarnościi może być taką prasą zainteresowany.Wiedziano też, komu takich propozycjinie należy składać. Prasę przekazywanoosobom zaufanym, choć oczywiście Fot. M. Jabłoński/KARTAÐ Konspiracyjna drukarnia NiezależnejOficyny Wydawniczej NOWa,przy powielaczu od lewej: Zenon Pałka,Konrad Bieliński i Antoni Roszak,koniec lat siedemdziesiątych


48z dziejów opozycji i oporu społecznegonie brakowało wpadek. Zdarzało się, żeosoba chcąca przekazać (zgodnie z podziemnymiinstrukcjami) egzemplarz pismadalej, nie wiedziała, z kim ma doczynienia. Ślady takich sytuacji możnaznaleźć w dokumentach Służby Bezpieczeństwa.Na przykład w maju 1985roku do warszawskiej SB zgłosił sięmężczyzna, który dostał kilka egzemplarzypodziemnego tygodnika „Wola”.Ze sporządzonej przez funkcjonariuszanotatki poznajemy okoliczności ichpozyskania: „Pisemka te otrzymał, jakwyjaśnił, od swojego kolegi taksówkarzaz bazy, ok. 2.00 w nocy, dziś, kiedykolega odwoził go do domu po pracy.W momencie wysiadania z taksówki kolegaten zapytał go, czy należy do związkówzawodowych. Kiedy usłyszał, żenie, wyjął gdzieś spod siedzenia te pisemkai dał mu to, mówiąc: »To masz,poczytaj sobie«”. Taksówkarz kolportującypismo prawdopodobnie nie znałdobrze swojego kolegi, próbował siędowiedzieć, czy nie działa on w „reżimowych”związkach zawodowych. Gdydostał negatywną odpowiedź, zdecydowałsię na przekazanie kilku egzemplarzypodziemnego pisma. Zaufanie byłoważne również dla odbiorców pisma,którzy np. nie znali osoby proponującejim kolejne egzemplarze.Nielegalne publikacje można było teżznaleźć w miejscach publicznych: w autobusach,na klatach schodowych, podwórkach.Z upływem lat z nielegalnymipublikacjami stykali się także ci, którzynie byli zaangażowani w ruch podziemnejSolidarności. Mieszkańcy dużychmiast, nawet jeśli nie czytali tych pismi książek, wiedzieli o istnieniu drugiegoobiegu wydawniczego, gdyż natykali sięna opozycyjne druki, chodząc po prostupo mieście. W końcówce lat osiemdziesiątychkolportaż części nielegalnychwydawnictw przebiegał niemal jawnie,zwłaszcza w miejscach o pewnej autonomii,jak uczelnie czy parafie.Funkcjonariusze kontrakonspiratorzySłużba Bezpieczeństwa prowadziłaszerokie działania przeciwko twórcomdrugiego obiegu. Do 1986 roku, kiedyogłoszono amnestię, dotykały ichsurowe represje: zatrzymania, aresztowania,kary pozbawienia wolności.Później stosowano głównie kary administracyjnei konfiskaty mienia. Karanotakże osoby współpracujące z redakcjami:kolporterów, osoby udostępniającemieszkania lub choćby tylko posiadająceegzemplarze pisma. Bezpiece udałosię do niektórych środowisk wprowadzićważnych agentów, zapewne teżjej funkcjonariusze kontrolowali częśćpism i wydawnictw oraz przerzutówsprzętu drukarskiego z zagranicy, niebyli jednak w stanie kontrolować całegoniezależnego ruchu wydawniczego.O tym, że SB często niezbyt dobrzeorientowała się w systemie drugiegoobiegu, świadczy m.in. historia PiotraSzuberta, twórcy pionu kolportażu „TygodnikaWojennego”. W styczniu 1983roku został on zatrzymany, z tym że SBnie wiedziała – ani wtedy, ani później –kogo tak naprawdę ma w rękach. Podczasrewizji miejsca pracy Szuberta –w Muzeum Literatury na Rynku StaregoMiasta w Warszawie – funkcjonariuszeznaleźli kilka egzemplarzy „TygodnikaWojennego” i inne wydawnictwapodziemne. Szubert odmówił zeznań.Postawiono mu zarzuty rozpowszechnianiaprasy podziemnej i uczestnictwaw akcjach protestacyjnych. Na wolnośćwyszedł 20 kwietnia 1983 roku. Dlabezpieczeństwa na kilka miesięcy odsunąłsię od pracy przy tygodniku. Jegosprawa toczyła się dalej – w sierpniu1983 roku ponownie wezwano go dozłożenia wyjaśnień. Znowu wszystkiegosię wyparł. Powiedział, że kolportowałpismo tylko raz, otrzymawszy je odprzypadkowo spotkanego mężczyzny.Funkcjonariusz zanotował: „Okazanemu egzemplarze oglądał z udawanymzaciekawieniem. Zapytany, co sądzio języku i treściach zwartych w »TW«,oświadczył, iż zna z racji swego zawoduróżne gazetki i ulotki z przełomuXIX i XX wieku oraz początków naszejniepodległości i nie jest w stanie »TW«przyporządkować do żadnego ze znanychmu kierunków. Prawdopodobnie,jak oświadczył, »TW« ma na celu tylkopodtrzymanie tradycji konspiracyjneji nic poza tym”. Na koniec przesłuchaniaSzubert odmówił złożenia oświadczenia,że nie będzie się już angażowałw „działalność antysocjalistyczną”. Pozwolnieniu SB nadal się nim interesowała,jednak nic nie wskazuje na to,by uznawała ten trop za szczególnieistotny. Podobnych przypadków byłowięcej. Kluczowa była umiejętność odpowiedniegozachowania się w trakcieprzesłuchania.Uczeń przerósł mistrzaPolski niezależny ruch wydawniczy,zwłaszcza w pierwszym okresie po1976 roku, do pewnego stopnia wzorowałsię na doświadczeniach dysydentóww ZSRR i Czechosłowacji. Późniejjednak nielegalna działalność wydawniczaw Polsce rozwinęła się na dużowiększą skalę i pod względem technologicznymwyprzedzała pozostałe krajeEuropy Środkowo-Wschodniej. Z polskichosiągnięć korzystali m.in. węgierscyopozycjoniści uczący się technikdruku od działaczy „Solidarności”.Ruch opozycyjny w Polsce, zwłaszczapo powstaniu „Solidarności”w 1980 roku, miał dużo większe poparciespołeczne niż grupy opozycjonistóww innych państwach bloku sowieckiego.Różnice te przełożyły się na liczbęwydawanych pism i książek. W latach1976–1990 w Polsce ukazało się prawie5,5 tys. tytułów czasopism i około6,5 tys. tytułów książkowych. Było toogromne przedsięwzięcie. W pozostałychpaństwach bloku dostęp do prasynielegalnej miał raczej charakter elitarnyi w dużej mierze ograniczał siędo kręgów osób aktywnych w opozycji.W Polsce, zwłaszcza po sierpniu1980 roku, prasa niezależna docierałado szerszych grup społecznych, dziękiczemu wpływała na nastroje i stała sięjedną z podstaw szerokiego ruchu opozycyjnego,który w 1989 roku zapoczątkowałprzemiany ustrojowe w całymbloku wschodnim.Jan Olaszek – pracownik BEP IPN, doktorant w InstytucieHistorii PAN, członek Stowarzyszenia „Archiwum Solidarności”


Prawda czasów, Prawda KALENDARIUM ekraNu XX WIEKU49Wolne miastojerzy eislerÐ Obrońcy Poczty Polskiej prowadzeni przez żołnierzyniemieckich przez Gdańsk, scena z fi lmuFot. Studio Filmowe „Tor”/Franciszek Kądziołka/Filmoteka NarodowaGdyby jeszcze kilka tygodni temu ktoś mnie zapytał,kiedy powstał pierwszy polski film fabularnypoświęcony kampanii wrześniowej lub – jak przezwiele lat mówili historycy wojskowości – wojnieobronnej 1939 roku, miałbym niemały problemz udzieleniem odpowiedzi. Jedno było dla mnieoczywiste: film taki mógł powstać dopiero pozmianach politycznych w październiku 1956 roku,w których następstwie narodziła się m.in. sławnapolska szkoła filmowa. W okresie stalinowskimbowiem o wrześniowej tragedii można byłomówić jedynie w prześmiewczym lub raczejkarykaturalnym tonie, znanym chociażbyz pochodzącego z 1953 roku filmu Erwina AxeraDomek z kart, według sztuki Emila Zegadłowicza.Nie było mowy nawet o tym, żeby oddać hołdtzw. szeregowym bohaterom.Stało się to możliwe dopiero w drugiej połowielat pięćdziesiątych XX wieku.PPierwszy zdecydował się odwołać do tematykiwrześniowej Stanisław Różewicz (młodszy bratwybitnego poety i dramatopisarza Tadeusza Różewicza),który w 1958 roku zrealizował film Wolnemiasto. Jego tytuł z jednej strony w sposób oczywistynawiązywał do Wolnego Miasta Gdańska w okresie międzywojennym,z drugiej zaś miał też (choć nie wiadomo,czy właśnie taki był zamysł reżysera) charakter nieco sarkastyczny.W rzeczywistości bowiem Gdańsk – zwłaszczaw okresie rządów narodowosocjalistycznych – dla mieszkającychw nim Polaków mógł jawić się jako miasto niekonieczniewolne.Wbrew temu, co konsekwentnie głosiła propagandaw okresie PRL, było to nie tyle Wolne Miasto Gdańsk, ileFreie Stadt Danzig. Według spisu ludności z 1923 roku naterenie o powierzchni 1893 km kw. mieszkało 366 730 osób,w tym tylko około 40 tys. Polaków. Po dojściu do władzyw Niemczech Adolfa Hitlera i rozpoczęciu systematycznejnazyfikacji Gdańska, czemu towarzyszył stopniowy napływNiemców z Rzeszy, proporcje te uległy dalszemu pogorszeniuna niekorzyść Polaków, tym bardziej że niektórzyz nich nie chcieli żyć w tak niesprzyjających warunkachi przy pierwszej nadarzającej się okazji wyjeżdżali do Polski.Dlatego w przededniu II wojny światowej Polacy stanowiliniespełna dziesięcioprocentową mniejszość Wolnego


50 Prawda czasów, Prawda ekraNuMiasta Gdańska, utworzonego w 1919 roku na mocy traktatuwersalskiego.Trzeba także pamiętać, że przez cały okres swego istnieniapozostawało ono pod ochroną Ligi Narodów, którejinteresy reprezentował wysoki komisarz. Jego zadanie niebyło łatwe, chociażby dlatego że nie miał on najmniejszegowpływu na gdańską policję. Na temat mechanizmów funkcjonowaniaurzędu wysokiego komisarza Ligi Narodóww Gdańsku i sytuacji w mieście sporo mówią – opublikowanetakże w Polsce w 1970 roku pod tytułem Moja misjaw Gdańsku 1937–1939 – wspomnienia ostatniego komisarzaLigi Narodów, szwajcarskiego dyplomaty i naukowcaCarla Jacoba Burckhardta.O tym, że tak naprawdę było to Freie Stadt Danzig, a nieWolne Miasto Gdańsk, paradoksalnie świadczyły takżeprzez lata przedstawiane jako dowód na polski charaktermiasta budynek Poczty Polskiej oraz placówka tranzytowana Westerplatte. Nie zwracano przy tym uwagi na to, żew mieście była zaledwie jedna siedziba Poczty Polskiej i nieporównaniewięcej niemieckich, ani też na to, że to Polacy,a nie Niemcy, mieli na Westerplatte niewielką składnicętranzytową. Niemcy właściwie bez ograniczeń korzystaliz całego portu w Gdańsku i to oni kontrolowali ujście Wisłydo Bałtyku. Polacy natomiast nie mogli swobodnie korzystaćz portu gdańskiego. W związku z tym już w pierwszejpołowie lat dwudziestych rząd polski podjął strategiczną decyzjęo budowie portu w Gdyni. W ciągu kilku lat Rzeczpospolitauzyskała własne, swobodne wyjście na świat i uniezależniłasię od władz Wolnego Miasta Gdańska. Przyszłośćpokazała, jak ważna i trafna była to decyzja.Stanisław Różewicz nadał swojemu filmowi formę paradokumentalną.Po raz pierwszy na gruncie polskim posłużyłsię popularną już wtedy w świecie metodą „reinscenizowanegodokumentu wojennego”. Zadbał przy tymo szczegóły, wzorując wiele ujęć – zwłaszcza w scenachwalk o Pocztę Polską – na kadrach z archiwalnej kroniki filmowej(np. obraz grupy niemieckich żołnierzy atakującychpocztę granatami pod osłoną wozu pancernego z napisem„Sudetenland”). Nawiasem mówiąc, kadr z walk o pocztęw Gdańsku był tak atrakcyjny, że posłużyli się nim twórcyszóstego odcinka serialu dokumentalnego Image de guerre1939–1945, komentowanego przez wybitnego francuskiegoaktora Philippe’a Noireta jako efektowną ilustrację zaciętychwalk o… Stalingrad jesienią 1942 roku.W filmie Wolne miasto można wydzielić trzy części.W pierwszej, w sposób bardzo plastyczny i zarazem realistycznyStanisław Różewicz przedstawił ostatnie dniw Gdańsku przed wybuchem wojny. Jak gdyby przy okazjiukazał narastającą grozę i rozmaite incydenty, które sięwówczas wydarzyły. A to polski listonosz został zaczepionyna ulicy przez niemieckich cywilów, którzy niespodziewanienożem przecięli mu pasek od torby, by listy rozsypałysię na ziemię. Następnie utrwalili to na fotografii, którąnazajutrz umieszczono na pierwszej stronie gazety z ironicznympodpisem: „Polski listonosz przy pracy”. Innymrazem grupa Niemców w portowej tawernie sprowokowałapolskich marynarzy do bójki w obronie honoru i dobregoimienia wyśmiewanej i lekceważonej polskiej floty handlowej.Walczących mężczyzn brutalnie rozdzieliła interweniującagdańska (de facto niemiecka) policja.Jednocześnie w pierwszej filmu części są ukazane przygotowaniagmachu poczty do obrony na wypadek wybuchuwojny. Przybyły z Polski, grany przez Stanisława Jasiukiewicza,dowódca obrony gmachu Konrad polecił m.in. wyciąćprzed budynkiem krzaki ograniczające potencjalnymobrońcom pole ostrzału. Gmach poczty miał być zresztą bronionytylko przez parę godzin. Aby to ułatwić, krótko przedwybuchem wojny w workach pocztowych przemycono doÐ Scena z oblężenia Poczty Polskiejw Gdańsku


Prawda czasów, Prawda ekraNu 51budynku cztery pistolety maszynowe, kilkanaście karabinówi paręset granatów. Ale i tak było to nic w porównaniuz silami, których mogli użyć, i rzeczywiście użyli Niemcy1 września.Drugą część filmu wypełniają znakomicie zrealizowane(nawet dziś, po ponad pół wieku wzbudzając uznanie)sceny walk o pocztę przy pl. Heweliusza w Gdańsku. Gdypiszę te słowa, nie zapominam bynajmniej o stanie technicznymówczesnej polskiej kinematografii. W prasie filmowejopublikowano wówczas dwa zdjęcia z planu Wolnegomiasta, ukazujące kręcenie sceny upadku z dachu jednegoz żołnierzy niemieckich. Próbował on obejść gmach pocztyod strony sąsiedniego podwórka, przedzierając się po dachach,lecz został zauważony przez jednego z broniącychFot. Studio Filmowe „Tor”/Franciszek Kądziołka/Filmoteka Narodowasię pocztowców i ugodzony strzałem. Na jednej z fo t og r a fi iscena wyglądała tak, jak ukazano to potem na ekranie: niemieckiżandarm z rozłożonymi rękami osuwał się z dachudwupiętrowego domu. Na drugim zdjęciu (wykonanymw planie ogólnym) widać, że pod budynkiem, z któregospadał statysta (kaskaderów w Polsce jeszcze wtedy niebyło), stali obok siebie „hitlerowcy” i „pocztowcy” trzymającyrazem naciągniętą płachtę, by zamortyzować upadek„zabitego Niemca”.Twórcy filmu precyzyjnie pokazali dysproporcje sił: z jednejstrony kilkudziesięciu obrońców poczty: urzędnicy, listonosze,pakowacze, telefoniści, zaprzyjaźniony z nimi polskikolejarz (który dość przypadkowo spędzał w tym budynkunoc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku), z drugiej stronypolicja, wojsko i żandarmeria, wyposażone w ciężkisprzęt. Mimo użycia wozów pancernych i artylerii napastnicyprzez ponad dwanaście godzin nie zdołali złamać oporupocztowców. Dopiero miotacze ognia zmusiły obrońcówdo poddania się.W tym miejscu rozpoczyna się trzecia, najkrótsza i chybanajbardziej poruszająca część filmu. Szczególne wrażenierobi scena ukazująca umęczonych i rannych obrońców, którzyz rękami na karku idą powoli wśród drwin i szyderstwniemieckich gdańszczan. Tworzący szpaler złorzeczyli im,opluwali ich, wyśmiewali i wymierzali kuksańce. W pewnejchwili z tłumu wyrwał się kilkunastoletni chłopiec, BoguśBarcikowski, syn jednego z walecznych polskich listonoszy.Chciał choćby dotknąć ojca, uścisnąć go, ale „porządnigdańszczanie” odepchnęli brutalnie zapłakanego chłopaka,w którego rolę wcielił się występujący po raz pierwszy w fi l -mie dwunastoletni wówczas Piotr Fronczewski.Obrońcy Poczty Polskiej wyrokiem sądu wojennego zostaliskazani na karę śmierci. Rozstrzelano ich nad ranem5 października na Zaspie koło Gdańska (dziś jest to częśćmiasta). Stanisław Ozimek tak napisał o tym wstrząsającymi tragicznym wydarzeniu: „W obliczu plutonu egzekucyjnego– jak stwierdzili niemieccy świadkowie – pocztowcychwycili się za ręce w braterskim geście, co zresztą wyeksponowałreżyser w finałowej scenie”.Co ciekawe, właśnie ta poruszająca końcowa scena wywołałanajwięcej uwag krytyków filmowych. Uważali oni,że Stanisław Różewicz zbudował ją nie dość patetyczniei podniośle. Jednocześnie – nie licząc się w pełni z realiamipolitycznymi i cenzuralnymi Polski z 1958 roku – krytykowaliWolne miasto za brak „szerszej perspektywy historiozoficznej”– jak gdyby można było wówczas mówić publicznieo wszystkim, co wiązało się z wrześniową tragedią.Film pozostaje więc nie tylko wspaniałym hołdem oddanymobrońcom Poczty Polskiej, ale – czy tego chcemy czy nie– jest również świadectwem czasów, w których powstał.prof. dr hab. Jerzy Eisler – historyk, dyrektor Oddziału <strong>Instytutu</strong> Pamięci <strong>Narodowej</strong>w Warszawie; zajmuje się dziejami PRL, a także najnowszą historią Francji i historią kina;autor m.in. Polski rok 1968 (2006), „Polskie miesiące”, czyli kryzys(y) w PRL (2008)


52orzeł białyOrły „Szczurów Tobruku”tomasz zawistowskiSzykujące się do wojnydowództwo francuskieuwzględniało możliwośćzaatakowania Bałkanówprzez Niemcy – terenu o ogromnym dlasprzymierzonych znaczeniu strategicznym.W obliczu tego zagrożenia Francuzipodjęli decyzję o wzmocnieniuswoich sił we wschodniej części MorzaŚródziemnego przez reorganizacjęi podniesienie liczebności jednostekstacjonujących w Syrii. Ich dowódcązostał w sierpniu 1939 roku, odwołanyze stanu spoczynku, gen. MaximeWeygand (notabene były szef francuskiejMisji Wojskowej w Polsce).Polska brygada w SyriiW grudniu 1939 roku gen. Weyganduzgodnił z gen. Władysławem Sikorskimutworzenie na terenie Syrii polskiegooddziału w sile brygady. W składnowo formowanej brygady mieli wejśćżołnierze ewakuowani z Węgier i Rumunii,jak również znajdujący się jużwe Francji, łącznie w liczbie okołosiedmiu tysięcy ludzi. Jej bazą stała sięmiejscowość na drodze z Aleppo do Damaszku– Homs. Brygada, która miaławalczyć na Bałkanach, otrzymała nazwę„Karpackiej”, bo przewidywano,że powróci do Polski przez Karpaty.W kwietniu 1940 roku dowódcąBrygady Strzelców Karpackich został„szczury tobruku”Propaganda niemiecka nazwała sprzymierzonychżołnierzy broniących libijskiegoportu „Szczurami Tobruku”. Pogardliwemiano, całkowicie wbrew intencjom autorów,przyjęte zostało jako chwalebny przydomek.Australijscy weterani założyli powojnie stowarzyszenie kombatanckie podnazwą Rats of Tobruk Association, a wydanyprzez nie w 1977 roku medal pamiątkowybył nadawany również Polakom. Międzynarodoweprzyjaźnie zawarte w Afryceprzetrwały próbę czasu i wielu weteranówbrygady osiedliło się po wojnie w Australii.pułkownik dyplomowany Stanisław Kopański,w kampanii wrześniowej oficerSztabu Naczelnego Wodza, we wrześniu1940 roku awansowany do stopnia generałabrygady. Organizacja brygady dalekajeszcze była od zakończenia, gdy nastąpiłakapitulacja Francji. Od tej chwilioficerowie francuscy w Syrii przez pełnytydzień nie zajęli jednoznacznego stanowiskaw kwestii podporządkowania sięrozkazom rządu Vichy. Polska brygada,na wyraźny rozkaz Naczelnego Wodza,Ð Orzeł wz. 39 produkowanyod 1940 roku w Palestynie;wytwarzany profesjonalnieprzez nieznaną fi rmę, wykonaniematrycowe bardzo dobrej jakościFot. ze zbiorów autorapod dowództwem francuskim miała pozostaćwyłącznie pod tym warunkiem, żenie zdecyduje się ono na kapitulację. Jakwiadomo, francuskie dowództwo ostatecznieuznało zwierzchnictwo rządu Vichy,co dla Polaków oznaczało koniecznośćewakuacji na tereny pozostające


orzeł biały 53Fot. Archiwum IPMSpod władzą brytyjską. Mimo trudnościstwarzanych przez część sztabu francuskiegowraz z jego dowódcą, ale i dziękiżyczliwości wielu francuskich oficerów,brygada wraz z całym swym sprzętemi zwierzętami pociągowymi, 2 lipca1940 roku zakończyła przejazd do brytyjskiejPalestyny. Wraz z nią przedostałosię tam kilkudziesięciu wojskowychfrancuskich, którzy nie uznali kapitulacji.Podczas przekraczania granicyżołnierze ci, na rozkaz dowódcy PułkuUłanów Karpackich, mjr. WładysławaBobińskiego, przypięli do swoich furażerekpolskie orły.Ð Spalona słońcem twarzi oślepione blaskiem oczy –warunki bytowania na pustyninie należały do łatwychPod brytyjskimdowództwemZreorganizowaną i w pełniwyposażoną BrygadęStrzelców Karpackich,gotową w rok po powstaniudo wyruszeniana Bałkany i w kierunkuPolski, w ostatniejchwili odwołano dosłużby na front libijski.Pierwszym jej zadaniembyła obrona twierdzyMersa Matruh i obozu warownegoBaqqush. Po trzechmiesiącach brygada zostałaprzewieziona drogą morskądo miejscowości, którejnazwa miała się staćnajsłynniejsza na jej szlaku– do Tobruku.Oddziały brygady zluzowałyzałogę australijskąna zachodnim odcinkuobrony obleganej twierdzytobruckiej. Przez następnych110 dni broniły się przed natarciamiwojsk niemieckich i włoskich,prowadząc jednocześnie działaniazaczepne. Niebywale trudne warunkiwojny pustynnej, opisane w licznychwspomnieniach i opracowaniach,były porównywane do najcięższychmomentów walk pozycyjnych nafroncie I wojny światowej. Wspomnienianaszych żołnierzy spodwzgórza Meduar, wspomnieniapustynnych patrolii zmagań– nie tylkoz nieprzyjacielem,alei z przeciwnościaminatury – są tematem opisanymw wielu książkach. Możemyżałować, że walki brygadyliczącej pięć tysięcy żołnierzy niedoczekały się jak dotąd ekranizacji,gdy tymczasem nasi południowisąsiedzi poświęcili pełnometrażowyfilm dziejom ośmiusetosobowegobatalionu, walczącegow twierdzy w tym samym czasie.Ð Orzeł z napisem „Tobruk” w polu tarczyamazonek; polski zleceniodawca najprawdopodobniejnapisał nazwę twierdzy na kartce,arabski wykonawca zaś, nieznający zapewnealfabetu łacińskiego, odtworzył litery tak,jak umiał; orzeł wybity jest matrycowo, coświadczy o wyprodukowaniu serii takich godełPamiętać należy, że w owym okresieBrygada Strzelców Karpackich była jedynąwielką polską jednostką walczącąna lądzie. Notabene walczyła onam.in. przeciwko Włochom, z którymiformalnie Polska nie była w stanie wojny.Z problemem tym borykał się nietylko gen. Kopański; we wspomnieniachdowódcy ORP „Sokół” zachowałsię opis – dokonanego pół żartem,pół serio – aktu wypowiedzenia wojnyfaszystowskim Włochom przez kapitanaBorysa Karnickiego w roku 1941.Mundury i orłyZ Syrii do Palestyny żołnierze brygadyprzybyli umundurowani w sorty francuskie.Tam nastąpiło przemundurowaniew ubiory brytyjskie, przewidzianeFot. Ze zbiorów autora


54orzeł białyFot. Archiwum IPMSÐ Generał Stanisław Kopański,dowódca Samodzielnej BrygadyStrzelców Karpackichdla wojsk pełniących służbę w klimacietropikalnym. Były to przede wszystkimcharakterystyczne battle-dress, jak równieżkoszule tropikalne z podwijanymirękawami i szorty w kolorze piaskowym,kapelusze korkowe i stalowe hełmy.W przeciwieństwie do oddziałów polskichformowanych na Wyspach Brytyjskich,żołnierze brygady nie nosili oznaknaramiennych z napisem „POLAND”.Obowiązujący ich przepis mundurowyokreślał jednakże – podobnie jak w całościpolskich sił lądowych – noszenie wewszystkich wariantach umundurowania„orzełka oksydowanego”.Na brytyjskich hełmach Mk. II żołnierzebrygady nosili orły malowanebiałą farbą na czerwonym, owalnymtle. Niekiedy, znakując hełmy w jasnymkolorze pustynnym, malowano nanich wyłącznie czerwoną owalną tarczęz wyciętym wewnątrz konturem orła,pozostawiając pole orła w pierwotnymkolorze hełmu.Orłów na nakrycia głowy jak zwyklebrakowało. Najpopularniejszym godłemna karpackich furażerkach był orzeł wz.39, pierwotnie produkowany przez paryskąfirmę Alavoine. Bardzo szybkoFot. Archiwum IPMSupowszechnił się on wszędzie tam, gdziedocierali polscy żołnierze. W pierwszejpołowie 1940 roku produkowano godla Karpackiej Brygady w Syrii, w drugiej– w Palestynie. Nosili go wojskowiwszystkich rang i wszystkich przydziałów.Orły wz. 39 produkowano zarównow krótkich seriach, odlewając w formachpiaskowych, jak i wielkoseryjnie – wybijającmatrycowo. Egzemplarze produkowanew Palestynie pochodzą z wytwórniprofesjonalnej; świadczy o tym zarównoich poziom techniczny, jak i znacznaliczba. Początkowo nosili je żołnierzeBrygady Karpackiej, później zaś – ArmiiPolskiej na Wschodzie.Pamiątką związaną wyłącznie z brygadąjest inny orzeł, wybity z blachymosiężnej przy użyciu prymitywnejmatrycy. Na jego tarczy widnieje słowo„Tobruk”, napisane w przedziwnysposób. Charakter napisu, jego niedokładnośći pewna nieczytelność pozwalaprzypuszczać, że jego autorembył lokalny, arabski wykonawca, któryotrzymane zlecenie zrealizował tak,jak umiał. Nie jest to jedyny przypadek,w którym polskie napisy na orłach i innychemblematach na wyrobach arabskichrzemieślników umieszczane byłyz błędami. Tak czy inaczej orzeł ten,stanowiący niezgrabne naśladownictwowz. 39 i opatrzony napisem, jest ewidentniepamiątką po żołnierzu BrygadyKarpackiej. Jego historia znikła w niepamięci,pozostała tylko przyczepionaprzez nieznanego (zapewne brytyjskiego)kolekcjonera kartka ze słowami:„Given to P.E. Fisler by a Polish soldierduring the North African Campaign”.Kim był polski żołnierz i kim był(bądź może była?) P.E. Fisler – tego jużsię nie dowiemy.Orły z polskich furażerek cieszyły sięogromną popularnością wśród aliantów,jako najbardziej charakterystyczny elementtego stroju. We wspomnieniachkpr. Czesława Jakubika z Pułku UłanówKarpackich zachowały się fragmenty pochodzącez okresu już po odblokowaniuTobruku, kiedy to nasi żołnierze zajmowalisię pościgiem za uchodzącą armiąwłoską: „Znajdowano też wielkie beczkiz winem, które pilnowane były przezaustralijskich żołnierzy. Kpr. Jakubikpotrafił na migi dogadać się z jednymz nich, który wyraził duże zainteresowaniejego furażerką z polskim orzełkiem.Australijczyk w zamian za to był gotówofiarować swój charakterystyczny kapeluszwojskowy […]. Na chwiejącychsię nogach, w australijskim kapeluszu nagłowie, w dobrym humorze, kpr. Jakubikz dwiema pełnymi bańkami wina dotarłdo swoich żołnierzy, którzy przywitaligo z nieskrywaną radością”.Brygada Karpacka 12 grudnia 1941roku wyszła z odblokowanego w ramachbrytyjskiej ofensywy Tobruku i w składzie13. brytyjskiego korpusu ruszyłaza wycofującym się nieprzyjacielem,aby wziąć udział w kolejnych walkachi natarciu pod Gazalą. W marcu, po zakończeniukampanii afrykańskiej, SamodzielnaBrygada Strzelców Karpackichzostała wycofana do Palestyny, gdziejej kadry w połączeniu z ewakuowanąz ZSRR Armią Polską dały początekArmii Polskiej na Wschodzie.Tomasz Zawistowski – autor trzech tomówmonografi i polskiego orła wojskowego, urzędniczegoi szkolnego Polskie orły do czapek w latach 1917–1945(kolejne dwa tomy w przygotowaniu)Ð Hełm z orłem typowym dla SBSK nagrobie żołnierza poległego w walkachna Pustyni Zachodniej O orłach wz. 39 czytaj też w nr I/2012


z broNiĄ KALENDARIUM w XX ręku WIEKU 55Fot. Archiwum IPNSturmgewehr 44– początek nowej eryMichał MackiewiczNiemiecki karabin automatyczny Sturmgewehr wzór 1944 był jednymz najlepszych powstałych w czasie II wojny światowej, przy czymodznaczał się absolutnie przełomową konstrukcją. Jego pojawienie sięw 1943 roku oznaczało zakończenie żmudnych i długoletnich prac nadstworzeniem uniwersalnego uzbrojenia dla zwykłego piechura orazzapowiadało nadejście nowej ery w historii broni strzeleckiej.Ð Żołnierze Obwodowego PatroluŻandarmerii AK ppor. Adam Tutak„Znicz” i Stanisław Tutak „Cień”z karabinami Sturmgewehr 44,Podlasie 1945 rokuPPomysł zbudowania automatycznegokarabinu o masiei gabarytach umożliwiającychswobodne manewrowanie nimna polu walki, a zatem przydatnego dlapojedynczego strzelca, nie był nowyi sięgał korzeniami okresu poprzedzającegoI wojnę światową. Jużw jej trakcie znalazł swoje urzeczywistnieniew postaci rosyjskiegokarabinu skonstruowanego przezznakomitego rusznikarza i wizjonera,Władimira Fiodorowa. Broń oznaczonawzorem 1916 działała nazasadzie krótkiego odrzutu lufyi była dostosowana do japońskiegonaboju karabinowego 6,5 · 50,5 mm, aleobarczona wieloma wadami, więc trudnouznać ją za udaną (choć używano jejjeszcze w czasie II wojny światowej).Warto tutaj wspomnieć także o innymautomacie – amerykańskim karabinieBAR (Browning Automatic Rifle, dzielegenialnego Johna Browninga), którypojawił się w okopach Flandrii w 1918roku, ale z uwagi na gabaryty i masę bardziejprzypominał erkaem aniżeli brońindywidualną.Prace prowadzono w okresie dwudziestoleciamiędzywojennego, m.in.w ZSRR, gdzie uczeń Fiodorowa, SiergiejSimonow, skonstruował karabinautomatyczny działający na zasadzieodprowadzania gazów przez bocznyotwór w lufie i strzelający standardowymnabojem karabinowym Mosina7,62 · 54 mm. Podobnie jak poprzednikokazał się nieudany i bardzo zawodny,co spowodowało szybkie jego wycofaniez uzbrojenia. Wreszcie w czasieII wojny światowej Niemcy wyposażyliczęść swoich spadochroniarzy w karabinFG 42, który jednak również nie spełniłpokładanych w nim nadziei. Podobniejak we wszystkich innych dotychczasowychkonstrukcjach największy problemstanowił brak odpowiedniej amunicji.W przypadku FG 42 był to nabój karabinowy7,92 · 57 mm, który doskonalesprawdzał się w długich karabinach powtarzalnychoraz zespołowej broni maszynowej(o ciężkich lufach i stabilizowanejw trakcie strzelania), ale zupełnienie nadawał się do indywidualnej broniautomatycznej. Był zbyt silny (duży ładunekprochu) i powodował nadmiernypodrzut, nieprawidłowe działanie mechanizmuczy nawet uszkodzenia części.Dlatego tak istotne były wysiłki podejmowanew celu opracowania odpowiedniegonaboju i dlategotak ważnymwydarzeniem było


56z broNiĄ w rękunabój karabinowy 7,92 x 57 mm,nabój pośredni 7,92 x 33 mmi nabój pistoletowy 9 x 19 mmTłok gazowy i suwadłosprężyna głównatrzon zamkowykołek łączący kolbęz komorą zamkowąprzycisk zatrzasku magazynkaprzełącznikrodzaju ogniakolbabezpiecznikjego ostateczne zbudowanie. Dokonanotego w niemieckiej firmie POLTE w latach1938–1941, gdzie powstał nabój pośredni7,92 x 33 mm. Określenie „pośredni”oznaczało, że miał moc mniejsząniż nabój karabinowy, ale większą niżpistoletowy.Równolegle z pracami nad nabojemtrwało przygotowywanie broni, któramiała być do nowego naboju dostosowana.Odbywało się to w dwóch konkurującychze sobą firmach Haeneli Walther. W rezultacie w 1942 rokubyły gotowe prototypy broni ochrzczonejmianem MKb, czyli Maschinenkarabiner(karabinek maszynowy).Doświadczenia poligonowe i frontowezaowocowały powstaniem ostateczniedopracowanej broni, stanowiącej kompilacjękarabinków z obu firm. ModelMP 43 zadebiutował w 1943 roku, alemasowa produkcja ruszyła dopierow roku następnym (MP 44). Nazwa MP,czyli Maschinenpistole, była nieadekwatna(karabin w zasadzie w niczymnie przypominał peemu) i ostatecznie,na żądanie samego Hitlera, zmienionojej nazwę na Sturmgewehr 44 (StG 44),czyli karabin szturmowy wzór 1944.Sturmgewehr 44 był bronią samoczynno-samopowtarzalną,tzn. miał przełącznikrodzaju ognia (automatyczny/Fot. Muzeum Wojska Polskiegopojedynczy) i działał na zasadzie odprowadzaniagazów prochowych przezboczny otwór w lufie; strzelał przy zamkuzamkniętym (w MKb – otwartym),zaryglowanym. W momenciestrzału część gazów uchodziła otworemw ściance i przedostawała się do komorygazowej (kanału gazowego), działającna tłok stanowiący integralną częśćz suwadłem; ono z kolei przy cofaniusprzęgało się z trzonem zamkowym,powodując jego odryglowanie (przekoszeniew płaszczyźnie pionowej) i ruchw tył. Następowało wówczas wyrzuceniepustej łuski, a cały zespół osiągnąwszyskrajne tylne położenie rozpoczynał


z broNiĄ w ręku 57dzięki sprężynie głównej drogę powrotną,wybierając ze szczęk magazynkakolejny nabój i wprowadzając go dokomory. Zasilanie odbywało się z magazynkałukowego o pojemności 30 nabojów.Broń wyposażono w skrzydełkowybezpiecznik i płytkę osłaniającąokno wyrzutowe łusek, odchylane podczasodwodzenia suwadła. Masa broniz pełnym magazynkiem wynosiła około5,5 kg, a szybkostrzelność teoretycznasięgała 500 strz./min.Sturmgewehr 44 okazał się broniąbardzo udaną, celną i o dużej sile rażeniana dystansach do 600 m (celownikwyskalowany był do 800 m) przyogniu pojedynczym, a także w miaręstabilną przy strzelaniu serią na odległościachdo 300 m. Dla piechura byłyto parametry absolutnie wystarczające,a przy tym pozwalające na skuteczneużycie broni niezależnie od warunkówpola walki.Dowództwo niemieckie planowałowyposażyć w ten karabin wszystkichżołnierzy piechoty, było już jednakna to za późno. Niemiecka zbrojeniówkaborykała się z corazwiększymi problemamispowodowanymi brakami materiałowymii bombardowaniami fabryk, a miesięcznaprodukcja nowej broni bardzosię ślimaczyła. Bolączką był także deficytodpowiedniej amunicji. Dopierow drugiej połowie 1944 roku osiągniętozadowalające rezultaty: w listopadziezanotowano najwyższy poziom produkcji– przeszło 55 tys. sztuk. Łącznie dokońca wojny zmontowano ok. 500 tys.tych karabinów. Sturmgewehr, choćw rękach niemieckiego żołnierza stanowiłduży atut w walce z tradycyjnieuzbrojonym przeciwnikiem (karabinyi karabiny samopowtarzalne), nie mógłzmienić oblicza wojny.Broń została jednak zauważona,a biura konstrukcyjne w krajach zwycięskichwzięły „szturma” na warsztat.Jego niezaprzeczalne zalety i duża uniwersalnośćspowodowały zakończenieepoki karabinu powtarzalnego i pistoletumaszynowego. StG 44 wyznaczyłnowe standardy, stając się punktemwyjścia dla wielu powojennych karabinów,choćby radzieckiego Kałasznikowa(który przyjął ogólny układi zasadę działania „szturma”, będącjednak w znacznej mierze oryginalnąkonstrukcją radziecką) czy belgijskiegoFN FAL.Sturmgewehr był dość licznie reprezentowanyw arsenale powojennej polskiejpartyzantki. W latach 1944–1945podziemie niepodległościowe raczejrzadko miało okazję zmierzyć się z pełnowartościowyminiemieckimi formacjamifrontowymi, więc i możliwośćzdobycia tej broni była ograniczona(np. nie jest znane ani jedno zdjęcie StG44 z okresu Powstania Warszawskiego).Jednak uciekająca w panice przed ArmiąCzerwoną armia niemiecka pozostawiłapo sobie tak duże ilości uzbrojenia(także w magazynach), że znacznaczęść wpadła w polskie ręce. Do czasuwyczerpania się zapasów oryginalnejniemieckiej amunicji „szturmów” używanow walce z oddziałami radzieckimii formacjami podporządkowanymi nowejwładzy. Po 1946 roku w uzbrojeniuŻołnierzy Wyklętych dominowały jużkonstrukcje radzieckie.Michał Mackiewicz – archeolog, pracownik DziałuHistorii Wojskowości Muzeum Wojska Polskiego; zajmuje sięhistorią wojen i uzbrojenia oraz archeologią militarną;autor licznych artykułów o tematyce historyczno-wojskowej,współautor książki Kircholm–Kłuszyn, zwycięstwa husarii (2011)Fot. ??? Archiwum IPNÐ Żołnierze AK uzbrojeni w zdobyczne „sturmy” – z czasem,z powodu trudności ze zdobyciem amunicji pośredniej 7,92 x 33 mm,w arsenale polskiego podziemia niepodległościowego zaczęłyprzeważać radzieckie pistolety maszynowe (PPSz 41 i PPS)


58Miejsca z historiĄOstatni lot Puławskiegotomasz stańczykNa Polu Mokotowskim w Warszawie znajduje sięobelisk z tablicą upamiętniającą lotnisko istniejącew tym miejscu od roku 1910 do II wojny światowej.Stąd właśnie wystartował do ostatniego lotuniespełna trzydziestoletni inżynier Zygmunt Puławski,konstruktor samolotów.WWitold Rychter – o kilka lat młodszy od Puławskiegoinżynier, pilot i rajdowiec– byłświadkiem startu jego samolotu 21 marca1931 roku, po godz. 14.00. „Gdy osiągnąłsto metrów, ujrzeliśmy, jak w lewym zakręcie, z mocnozadartym łbem śliznął się na lewe skrzydło i sunął tak bezjakiejkolwiek reakcji pilota” – pisał we wspomnieniachopublikowanych po wojnie. Z relacji prasowych wynika, żekrytyczny moment lotu nastąpił w chwili, gdy samolot poprzeleceniu mniej więcej dwóch kilometrów, minął kościółśw. Jakuba przy placu Narutowicza. Pilot zapewne chciałzawrócić na lotnisko, ponieważ „pochylił aparat do głębokiegowirażu”. W chwilę później samolot runął na skrzyżowanieulic Słupeckiej, Kaliskiej i Sękocińskiej. Stał tamwtedy tylko jeden, nieukończony jeszcze dom. Dwaj przechodnie:Tadeusz Kołakowski, murarz – być może zatrudnionywłaśnie na jego budowie – oraz jego brat, Jan, zostaliciężko poranieni. „Rozbity płatowiec został niezwłocznieodseparowany od gromadzącego się tłumu, dla zapobieżeniamożliwemu wybuchowi benzyny”.Zygmunt Puławski zmarł w drodze do Szpitala Ujazdowskiego.Tak zakończyła się krótka, ale bardzo błyskotliwakariera wybitnego konstruktora lotniczego.Urodzony w 1901 roku w Lublinie Puławski był absolwentemwydziału mechanicznego Politechniki Warszawskiej.Po studiach został zatrudnionyw Centralnych WarsztatachÐ Zygmunt PuławskiLotniczych, przekształconych w roku 1928 w PaństwoweZakłady Lotnicze.Do chwili, gdy Zygmunt Puławski zbudował na zamówienieDepartamentu Lotnictwa Ministerstwa Spraw Wojskowychsamolot myśliwski PZL P-1, nikt na świecie niesłyszał o polskich samolotach. Puławski nadał skrzydłomnowatorski „mewi kształt”. Za granicą mówiono o „płaciepolskim”. Andrzej Glass, znany historyk polskiego lotnictwa,w pracy Polskie konstrukcje lotnicze podkreśla zalety tegorozwiązania: bardzo dobrą widoczność do przodu i na boki,dobrą aerodynamikę i wyższą od wymaganej wytrzymałośćskrzydła. Zwraca też uwagę na nowatorskie rozwiązanie chowaniaamortyzatorów w kadłubie, co poprawiło właściwościaerodynamiczne samolotu.Fot. Narodowe Archiwum CyfroweÐ Prototyp samolotu PZL-12, 1931 rokFot. ze zbiorów W. Matusiaka


Miejsca z historiĄ 59W całości metalowy PZL P-1 został oblatany przez znakomitegopilota Bolesława Orlińskiego jesienią 1929 roku.W roku 1930 samolot ten zwyciężył w ośmiu próbach (napiętnaście) w konkursie samolotów myśliwskich w Rumuniii zdobył duże uznanie. „Rozsławił nie tylko nazwiskoPuławskiego, ale również nazwę PZL” – pisał Glass, dodając,że potem powstało w Europie wiele samolotów o tymukładzie płata.Ogromne zainteresowanie wzbudziła zaprezentowanaw 1930 roku podczas salonu lotniczego w Paryżu na Le Bourgetnastępna konstrukcja Puławskiego – PZL P-6 – dostosowanado silnika gwiazdowego (prostszego, tańszegow konstrukcji i eksploatacji). We francuskim piśmie „LesAiles” pojawiła się opinia, że PZL P-6 pokazuje, iż polskiprzemysł potrafi produkować samoloty interesujące i dobrzezbudowane. Jeszcze bardziej entuzjastyczny był brytyjski„The Aeroplane”, który uznał, że płatowiec ten o milę wyprzedzawszystkie inne zbudowane na kontynencie.W roku 1931, już po śmierci Puławskiego, Orliński naP-6 zwyciężył w zawodach National Air Races w Clevelandw Stanach Zjednoczonych. Z konstrukcji P-1 i P-6 wywodząsię seryjnie produkowane samoloty P-7 i P-11, które weszłydo uzbrojenia polskiego lotnictwa. W 1939 roku były to jużjednak samoloty mocno przestarzałe. Gdyby Puławski żył,przy swoim talencie z pewnością mógłby zaprojektowaćnowocześniejsze samoloty. Inna kwestia, czy znalazłyby sięfinanse na wdrożenie masowej produkcji.Znajomi Puławskiego podkreślali, że był słabym pilotem.„Śmierć Zygmunta nikogo nie zdziwiła, miał kiepską bardzoopinię jako pilot, a już wyraźnie nie miał kwalifikacjina oblatywacza” – pisał we wspomnieniach jego kolega StanisławPrauss, konstruktor z PZL. Puławski zabił się, lecącprototypowym samolotem swojej konstrukcji. Był to samolottypu amfibia (nazwany PZL-12 lub PZL-H), prywatnyFot. Narodowe Archiwum Cyfroweze zbiorów W. MatusiakaÐ Samolot myśliwski PZL P-1, który rozsławił polskichkonstruktorów lotniczych na świecie, 1928 rokÐ PZL-12 – pierwsza polska konstrukcja samolotowaprzystosowana do lądowania na wodzie, 1931 rokprojekt konstruktora, który chciał mieć maszynę m.in. dolądowania na rzece w Kazimierzu nad Wisłą, dokąd na plenerymalarskie jeździła jego sympatia – Hanna Henneberg.Była pierwszą kobietą, która w Aeroklubie Warszawskimuzyskała dyplom pilota. Chociaż samolot był prywatnymprojektem Puławskiego, to jednak konstrukcję tę przedstawionoKierownictwu Marynarki Wojennej.Jak wspomina Witold Rychter, Puławski uparł się, by samemuwypróbowywać samolot w powietrzu, mimo protestu dyrekcjiPZL, która chciała powierzyć maszynę oblatywaczowi Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe/ Dulewicz EdwardÐ Szczątki samolotu amfibii PZL-12, który rozbił sięna Ochocie u zbiegu ulic Sękocińskiej i Kaliskiej;w katastrofie zginął inż. Zygmunt Puławski


60Miejsca z historiĄOrlińskiemu. Puławski miał wówczas zagrozić odejściemz pracy. Jeszcze przed tragicznym lotem Rychter zauważył,że maszyna zachowuje się w powietrzu „niespokojnie”, cojednak przypisał niezbyt pewnemu pilotażowi Puławskiego.A może konstruktor był nie tyle złym pilotem, ile ryzykantem?„Puławski lubił latać, wnosząc do treningu i przelotówumyślnie moment niebezpieczny. Poczucie niebezpieczeństwabyło widać konieczne dla jego psychiki” – pisałw kwietniu 1931 roku w „Skrzydlatej Polsce” autor wspomnieniapośmiertnego.Czy katastrofa była błędem pilotażu? Andrzej Glass przedlaty w Polskich konstrukcjach lotniczych pisał o zakręcieprzy porywistym wietrze na małej szybkości i utracie siłynośnej przez samolot. Tajemnica katastrofy tkwi być możew betonowym bloku umieszczonym na miejscu pasażera;Puławski nie chciał nikogo zabrać na pokład. Dziś AndrzejGlass przypuszcza, że podczas wykonywania zakrętu betonowyblok zerwał się z mocowań, przygniótł drążek sterowyi nogi konstruktora, zakłócił równowagę samolotu, czegoPuławski nie zdołał opanować.Przez sześćdziesiąt sześć powojennych lat polski przemysłlotniczy nie zdobył się na to, by upamiętnić miejsceśmierci wybitnego konstruktora. Dopiero w osiemdziesiątąrocznicę tragedii lotniczej, 21 marca 2011 roku – staraniemRady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i władz dzielnicyOchota – odsłonięto tablicę pamiątkową na budynkuprzy ul. Kaliskiej 16.Tomasz Stańczyk – dziennikarz zajmujący się tematykąhistoryczną, głównie dziejami Polski w XX wiekuÐ Tablica upamiętniająca Zygmunta Puławskiego na kamienicy u zbiegu ulic Sękocińskiej i Kaliskiej w WarszawieFot. P. Życieński


EDUKACJA HISTORYCZNA 61WygrywalogikadowolnościPiotr zarembaMinisterstwo Edukacji zignorowało apele,by zachować w liceum choćby kawałki wspólnegokanonu nauczania. Grozi to sprowadzeniem historiido zbioru przyczynków, marginaliów, dygresji.SSpór między zwolennikami i przeciwnikami nowegoprogramu nauczania historii w liceach bywaprzedstawiany jako konfrontacja modernistów,rzeczników nowoczesnej szkoły z zacofańcami,rzecznikami wkuwania czy przeciążania uczniów wiedzą –albo jako starcie rzeczników bardziej nowoczesnego i bardziejtradycyjnego patriotyzmu.Ten pierwszy opis pozwala od razu ustawić strony sporu.Drugi jest mocnym uproszczeniem, ale sygnalizuje przynajmniej,że chodzi tu również o kontrowersję aksjologiczną.Rzeczywiście chodzi również o nią, ale nie tylko o nią.Kto jest nowoczesny?Przypomnijmy po raz setny: od reformy Handkego, którąwprowadzono pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłegowieku, w szkole ponadpodstawowej omawiano całą historięPolski i historię powszechną dwa razy: najpierw przez trzyklasy gimnazjum i jeszcze raz – przez trzy klasy liceum.Reformatorzy z ekipy Katarzyny Hall stworzyli nowy system:pomijając bardzo wstępne zajęcia w ostatnich klasachpodstawówki, cały kurs historii wykładany jest raz: przeztrzy klasy gimnazjum i pierwszą klasę liceum. Dwie ostatnieklasy przed maturą to albo powtórzenie całego kursujeszcze raz – ale tylko dla humanistów (umożliwione dziękipodwójnemu wymiarowi godzin), albo podjęcie nowegoprzedmiotu: historia i społeczeństwo – dla pozostałych.Przedmiot ten to zbiór bloków tematycznych (modułów)do wyboru. Jeden nauczyciel może zajmować się historiągospodarki, inny – wojskowości, jeszcze inny – dziejamimediów albo – historią rodziny i rolą kobiety poprzez różneepoki, lub też wybranymi zagadnieniami dotyczącymikonfliktów etnicznych i cywilizacyjnych pod wdzięcznymtytułem „swojskość i obcość”. Albo…Twórcy nowego przedmiotu z prof. Jolantą Choińską-Mikąna czele są z siebie dumni. Sądzą, że odkryli nowy patent nazaciekawianie historią – w ostatnich klasach przed maturąbędzie się skakało po tematach i epokach po to, aby o nichswobodnie „dyskutować”. Reklamując swoje dzieło jako nowoczesnei postępowe, nie zauważają jednego: jego powstaniejest konsekwencją szerszej reformy programów w gimnazjachi liceach, która moim zdaniem stanowi krok wstecz.Sprowadza się ona najogólniej do przyjęcia podstawowegozałożenia: po pierwszej klasie liceum uczeń dokonuje wyboruspecjalizacji i wchodzi na ścieżkę edukacyjną, z której bardzotrudno mu już potem zejść.Rzecznicy takiego wyboru przypominają, że i wcześniej istniałaspecjalizacja, skoro istniały profilowane klasy. Ale różnicemiędzy nimi nie były – zwłaszcza przed reformą Handkego,ale i potem – tak definitywne. Nadrobienie zaległości, jeśli ktośuznał, że się pomylił, wydawało się łatwiejsze niż obecnie.Teraz druga i trzecia klasa liceum staje się już faktyczniekursem przygotowawczym do matury i na studia. Niewielezostaje miejsca do nauki dla nauki. Znika wizja, do którejja jestem przywiązany: że liceum to miejsce, w którym dokońca próbujemy różnych potraw, po to, aby się przekonać,która smakuje najlepiej.Wybór szesnastolatkaMożliwe, że wszystkie te potrawy były zbyt nafaszerowanerozmaitymi składnikami, zbyt ciężkostrawne. I że to należałozmienić. Ale zdawałoby się, że sama zasada jest nie do podważenia:współczesna cywilizacja powinna wydłużać, a nieskracać okres edukacji „ogólnokształcącej”. Zwłaszcza żewiek, w jakim ma zapadać ten definitywny wybór, jest bardzowczesny. Dziś to siedemnaście lat, ale po przesunięciumatury o rok – w następstwie posłania do szkół sześciolatków– decyzje będzie podejmował szesnastolatek. Czy osiągnie onwystarczającą dojrzałość, by dokonać świadomego wyboru?W ramach burzliwych, choć bardzo spóźnionych starćwokół tej rewolucji (powinny się zacząć trzy lata temu,kiedy zmiany wchodziły do gimnazjów) zrobiono wiele,aby ośmieszyć stary system. Na przykład przypominano, żehistorii nie dawało się w nim uczyć od początku do końca– obcinano ostatnie dziesięciolecia.Czy jednak stworzono tej nauce „od początku do końca”stosowne warunki, skoro na przykład w klasach niehumanistycznychw trzeciej klasie liceum na historię przeznaczanozaledwie godzinę (nowy przedmiot będzie miał dwie godziny)?A czy nadmiernego przeładowania nie można byłouniknąć inaczej niż przez całkowitą rezygnację z normalnegohistorycznego wykładu? Na przykład koncentrując się w gimnazjumbardziej na historii powszechnej, a w liceum – na dziejachPolski (wiedzę o współczesnej polityce światowej możnaby w takim przypadku uzupełniać wiedzą o społeczeństwie).Wybrano wersję radykalną, bo to czternastolatek po razostatni zetknie się z dziejami starożytnymi, a siedemnastolatek– być może (to zależy od wyboru nauczyciela) z takimizdarzeniami, jak Powstanie Warszawskie, instalowaniew Polsce komunizmu czy demontaż PRL-u.


62edukacja historyczNaDowolność kontra kanonOferta zawarta w modułach wymyślonych przez twórcówprzedmiotu historia i społeczeństwo jest migotliwa, zwodnicza.Może wręcz zachęcać nauczycieli do wyboru tematykimożliwie niekontrowersyjnej (można ułożyć ten program tak,że będziemy się ślizgać od wojen kolonialnych po analizę działówmody we współczesnych gazetach) poprzez zagadnieniapolitycznie poprawne (np. „swojskość i obcość”) aż do pójściaza wezwaniami „Krytyki Politycznej”, która walczy z historią„męską i militarną, obciążoną balastem dawnego patriotyzmu”.Tu widać ślady owego sporu aksjologicznego, o którymwspomniałem na początku. Wyczuwa się go zresztą jeszczewyraźniej, kiedy wczytujemy się w ministerialne wytyczneprogramowe. Ale nawet istotniejsze jest pytanie podstawowe:czy solidne podłoże historii, zwłaszcza politycznej, niejest potrzebne każdemu osiemnasto-, dziewiętnastolatkowi?To wtedy wchodzi się w dorosłe życie, staje się obywatelem,zaczyna uczestniczyć w wyborach.Naturalnie chełpiący się nowoczesnością MEN rzadkokiedy przyznaje, że ważnym powodem tej reformy jest corazwiększa masowość współczesnej edukacji. Ona każeobniżać rozmaite poprzeczki. Osiąga się to, rezygnującz wszystkiego, co ogólnokształcące, niepraktyczne, zbytabstrakcyjne.Po części uginając się przed rozmaitymi realiami,oponenci reformy z prof. AndrzejemNowakiem na czele gotowi byli zaakceptowaćnowy cykl nauczania: cztery lata kursugimnazjalno-licealnego plus dwa latawybierania modułów. Proponowali jużtylko jedno: aby modułem obowiązkowymstał się dodany w ostatniej chwiliblok „ojczysty panteon, ojczyste spory”,opisujący w pigułce polityczne dylematyPolaków od czasów powstań narodowychpo PRL. Bez niego groziła sytuacja, w którejodpowiednio układający program nauczycielmógł w praktyce wyeliminować z dwóch ostatnichklas prawie całkowicie najnowszą historię Polski.Pozorny kompromisUczestnicząc w negocjacjach pod auspicjami prezydenta, dodałemkolejną propozycję: aby drugim obowiązkowym modułemstał się blok „rządzący i rządzeni”,pokazujący ewolucjępolskiego ustrojuna tle europejskim.Ponieważw sumie trzebawybrać czterymoduły, dałobyto możliwośćpogodzenia postmodernistycznej swobody z uznaniem pewnychtreści i tematów za nadrzędne i obowiązkowo wspólnedla wszystkich.Można bronić takiego wspólnego kanonu, powołującsię na formacyjną rolę historii jako nauczycielki patriotyzmui obywatelskości. I można przypominać o próbowaniupotraw – nie zastąpi tego „dyskusja” o przypadkowychzagadnieniach.Ten pomysł spodobał się prezydentowi Komorowskiemu,poparł go całkiem wyraźnie. Ale podczas tak zwanegookrągłego stołu historyków w Pałacu Prezydenckim ministeredukacji Krystyna Szumilas zajęła w tej sprawie stanowiskoniejasne.Odtrąbiono kompromis, prezydent sfotografował się zewszystkimi, po czym… otrzymałem od minister Szumilasodpowiedź na list podpisany przez sześciu (spośród czternastu)uczestników okrągłego stołu u prezydenta. Pytaliśmyw nim, czy pani minister stanie na gruncie wspólnychustaleń.Pani minister niby stoi, a równocześnie nie stoi. Powołujesię na „ofertę rekrutacyjną dla młodzieży” przedstawionąw tym roku przez licea. Jest to argument dziwny: nowyprogram wchodzi co prawda już od wrześniado pierwszej klasy liceum, ale przecież nowyprzedmiot historia i społeczeństwo zacznie siędla licealistów dopiero w klasie drugiej. Mimoto wszystko zostaje po staremu, poza obietnicą,że moduł preferowany przez prezydentazajmie poczesne miejsce w nowympodręczniku, ale obowiązkowym modułemsię nie stanie.Oskarżani o dogmatyzm tradycjonaliścichcieli już tak naprawdę bardzo niewiele.Minimalnych gwarancji dla najnowszej historiiPolski lub raczej jej kawałków. Wygrywa logikadowolności. Zachowanie choćby kawałkówwspólnego kanonu jest zastępowane groźbą sprowadzeniahistorii do zbioru przyczynków, marginaliów,dygresji. Nie jest to dobrawiadomość.Piotr Zaremba – publicysta, dziennikarz„Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”Rys. A. Szafrański


edukacja historyczna 63NauczyćkrytycznegomyśleniaZ Jerzym Bracisiewiczemo nowej podstawie programowejdo historii dla szkół ponadgimnazjalnychrozmawiają Andrzej Brzozowskii Kamila SachnowskaWe wrześniu tego roku reforma systemu edukacjidociera do pierwszej klasy szkoły ponadgimnazjalnej.Jaka jest jej istota?Zakładamy, że od drugiej klasy szkoły ponadgimnazjalnejnastąpi daleko posunięta indywidualizacja kształcenia.Wszyscy uczniowie nadal będą mieli matematykę, językpolski i język obcy. W wyższych klasach szkoły ponadgimnazjalnejuczeń będzie jednak obciążony przede wszystkimtymi przedmiotami, które wybierze na swój egzamin maturalny.Jeśli zdecyduje się na maturę z historii, to nie będzieobciążony biologią, chemią, fizyką i geografią, tylko jednymprzedmiotem pod nazwą przyroda. A jeśli jest „przyrodnikiem”,to zamiast historii i WOS-u będzie miał przedmiothistoria i społeczeństwo. Jest to część rozległej reformy,która trzy lata temu objęła gimnazja. Równolegle ze szkołąponadgimnazjalną wkracza w tę reformę szkoła podstawowa.W roku 2015 będziemy mieli pierwszy rocznik, któryprzejdzie ostatni jej etap, dopiero jednak w roku 2018 – nastulecie niepodległości – będziemy mogli powiedzieć, jakreforma nauczania historii funkcjonuje w całości.Do tej pory nauczyciele często nie zdążali z omówieniemhistorii najnowszej. Teraz w liceum wiek XX pojawisię na lekcjach historii już w pierwszej klasie.Nie będzie już tradycyjnego, omawianego po raz trzeci,kursu historii starożytnej. Będzie rozmowa o tym, co młodychludzi żywo interesuje albo co chcielibyśmy, żeby ichżywiej interesowało. Kurs historii w szkole ponadgimnazjalnejrozpocznie się od 1918 roku. Świadomie wybraliśmytaką datę, bo są jeszcze wśród nas ludzie urodzeni w latachdwudziestych i trzydziestych. To pokolenia pradziadkówi dziadków naszych uczniów. Chcielibyśmy, by była to rozmowao czasach, doświadczeniach i pamięci ostatnich czterechpokoleń Polaków.Jerzy Bracisiewicz – nauczyciel historii w II SpołecznymLiceum Ogólnokształcącym im. Pawła Jasienicy w Warszawie,współautor nowej podstawy programowej z historii,współautor koncepcji nowej matury z historii, rzeczoznawcaMEN do oceny dydaktyczno-merytorycznej podręcznikówz historii, współpracownik <strong>Instytutu</strong> Badań Edukacyjnychw Warszawie i Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą;publikacje: m.in. Historia. Testy maturzysty (2008),Historia. 250 zadań do matury (2010)Nauczyciel w liceum albo technikum dostanie jednaknowych uczniów z różnych gimnazjów. Czy nie ma obawy,że i tym razem nie wszyscy będą na tym samymetapie nauki?Mogę zapewnić, że wszyscy skończą kurs historii w gimnazjumna 1918 roku. Nie będzie nauczyciela historii i dyrektoragimnazjum, który o to nie zadba. W przeciwnym razieryzykuje to, że jego uczniowie na egzaminie gimnazjalnymz historii nie podołają pytaniom np. o Józefa Piłsudskiego,Romana Dmowskiego, I wojnę światową czy rewolucjew Rosji. Do tej pory niestety zdarzało się, że w gimnazjumnauczyciel mógł skończyć kurs historii na roku 1945, ktośinny na 1956, a nauczyciel pasjonat docierał do 2010. Tobyło poza kontrolą i stwarzało nierówności.Egzamin gimnazjalny z historii na dobrą sprawę nie istniał– w formie szczątkowej zawierał się w arkuszu polonistycznym.Teraz wszyscy uczniowie kończący gimnazjumprzystąpią do zewnętrznego, godzinnego egzaminu z historiii wiedzy o społeczeństwie. Nauczyciel, który w liceumczy technikum rozpocznie pracę z klasą I, może być absolutniepewien, że jego uczniowie mają zamknięty kurs doroku 1918, powtórzony i sprawdzony zewnętrznie. Jednojest pewne, powszechny egzamin pogimnazjalny z historiiwpłynie znacząco na stan edukacji historycznej w Polscei dalszą edukację w zakresie tego przedmiotu w szkołachponadgimnazjalnych.Fot. ze zbiorów J. Bracisiewicza


64edukacja historycznaW komentarzach do nowej podstawy programowejautorzy wspominają reformę ministra Janusza Jędrzejewiczaz 1932 roku. Wprowadzono wówczas gimnazjumi liceum, traktowane jako jedna szkoła ogólnokształcąca,przy czym gimnazjum było czteroletniei kończyło się małą maturą. Może więc wrócić do tegoschematu i zrobić cztery klasy gimnazjum?Obecna reforma rzeczywiście, w jakimś stopniu, nawiązujedo reformy Jędrzejewiczowskiej, ale tylko w wymiarzeprogramowym, nie organizacyjnym, bo nadal mamy trzyletniegimnazjum – w innym budynku, z innym kompletemnauczycieli – i pierwszą klasę szkoły ponadgimnazjalnej,która pozostaje w innej strukturze organizacyjnej. Ale programogólnokształcący jest w rzeczywistości czteroletnii dotyczy wszystkich przedmiotów. Trudno powiedzieć,czy w warstwie organizacyjnej kiedykolwiek ta zmiananastąpi, bo reforma struktury organizacyjnej szkolnictwato ogromne przedsięwzięcie. Być może gimnazjum będziekiedyś czteroletnie i kończące się „małą maturą”. Tego niktnie wyklucza, takie pomysły odnotowują raporty instytucjirządowych.Po pierwszej klasie liceum uczniowie podzielą się nadwie grupy: tę, która zdaje maturę, i tę, która maturynie zdaje.Dotyczy to nie tylko historii, ale wielu innych przedmiotów.Dziś maturę z historii zdaje około 6 proc. uczniów. Mamynadzieję, że w przyszłości będzie ją zdawać przynajmniej10 proc. każdego rocznika. Ta grupa w drugiej i w trzeciejklasie szkoły ponadgimnazjalnej będzie zgłębiać tajnikihistorii pod kątem matury. Pozostali po pierwszej klasiepowędrują na lekcje przedmiotu historia i społeczeństwo.Ta reszta nie będzie już zdawała żadnego egzaminu, którysprawdzi ich znajomość historii XX wieku. Co ma ichmotywować, żeby naukę historii traktowali poważnie?Ocena końcowa po klasie pierwszej i promocja do drugiej.To normalny przedmiot, który podlega ocenie. Jest przewidzianazwyczajowa procedura oceniania i klasyfikowania –sprawdziany, odpowiedzi i wszystkie instrumenty, którymidysponuje szkoła. Każdy uczeń kończący pierwszą klasęponadgimnazjalną będzie miał ocenę z historii, to nota pokursie historii XX wieku. Tak samo przez następne dwa lata.Uzyska ocenę z przedmiotu historia i społeczeństwo. Podczastych zajęć będą sprawdziany, odpowiedzi, inne formyaktywności uczniowskiej – np. projekty. To wszystko będziemierzalne i poddane ocenie. Wreszcie to, że przedmiot niekończy się egzaminem, wcale nie oznacza, że jest przedmiotemdrugiej kategorii.Praktyka pokazuje jednak, że przedmioty, których niezdaje się na maturze, są traktowane ulgowo.Nic nie wskazuje na to, że tym razem tak będzie.Przewidujemy duże „obłożenie godzinowe” – 120 godzinprzeznaczono na realizację przedmiotu historia i społeczeństwow ciągu dwóch lat nauki. Poza tym, historia nigdy niebyła przedmiotem obowiązkowym na maturze. To, że przedmiothistoria i społeczeństwo nie kończy się egzaminem,wbrew pozorom, ułatwia sytuację dydaktyczną: uczę, wymagam,ale nie muszę mieć cały czas „w pamięci operacyjnej”,że uczniowie za chwilę będą poddani egzaminowipaństwowemu. To daje znacznie większą swobodę ruchównauczycielowi i uczniom.Czy nie za dużą? Nauczyciel musi zrealizować minimumcztery ścieżki tematyczne lub chronologiczne,wybierając spośród wątków proponowanych w podstawieprogramowej.Nauczyciele będą mogli zaplanować interesujące lekcjeo swoim regionie czy miejscowości – pamiętajmy, że pozostawionoim wątek autorski. Nauczyciele, którzy są pasjonatamiwojskowości, będą mogli zrobić lekcje o wojnachi militariach. Przypuszczam jednak, że gros nauczycieli zachowasię dość tradycyjnie, czyli będzie brało na warsztatsprawdzone wątki chronologiczne – np. XIX i XX wiek –albo tematykę ustrojową i gospodarczą.Czy jednak nie powinien istnieć kanon wiedzy historycznejwspólny dla wszystkich?Ależ on istnieje! Spotkanie z historią nie zaczyna się w drugiejklasie licealnej, lecz w czwartej klasie szkoły podstawowej.Siedemnastoletni uczeń jest już po dwóch szkołachi po pierwszej klasie liceum, po siedmiu latach nauki historii,ma już uformowane pewne umiejętności związanez chronologią, analizą źródeł historycznych, narracją.O Piłsudskim rozmawiał już dwa albo i trzy razy: najpierww szkole podstawowej, potem do roku 1918 w gimnazjumi w pierwszej klasie liceum. Podobnie o innych postaciachczy wątkach historycznych ważnych dla naszej tożsamości.Nie chodzi o to, żeby na lekcjach historii i społeczeństwauczyć jeszcze raz, w tradycyjny, chronologiczny sposóbwszystkiego, od Cheopsa do „okrągłego stołu”. Chcemyporozmawiać o wybranych sprawach w inny sposób niżdo tej pory, czyli na przykład używając zdecydowanie więceji staranniej dobranych materiałów źródłowych. Jeślinauczyciel stwierdzi, że jego uczniowie mają słabo opanowanąkartografię, to cała lekcja o rozbiorach może byćpoświęcona dyskusji, które ziemie Polski znalazły się podczyim panowaniem i jakie mogą być tego konsekwencje.Tutaj naprawdę – i słusznie – pozostawiona jest nauczycielowibardzo duża swoboda i odpowiedzialność. Tak zdobytawiedza zostaje pogłębiona i uwewnętrzniona z uwzględnieniemtego, co pasjonuje ucznia i nauczyciela. Tak przyswojonawiedza ma większą wartość. W przeciwieństwie dowiedzy opanowanej pamięciowo i metodą wielokrotnegopowtarzania.


edukacja historyczna 65Jest też druga strona medalu: wielu nauczycieli obawiasię tej swobody.Część nauczycieli reaguje tak, jakby w związku z reformąmusieli odbyć jakieś dodatkowe studia. To absurd. Nie wymagamyod nich wiedzy, której nie zgłębiali na studiach.Trzeba jedynie inaczej ją przekazywać, inaczej strukturalizować,używać innych środków. Nauczyciel, wybierającokreślone wątki, musi tę wiedzę na nowo uporządkować.Byłoby bardzo dobrze, gdyby ten przedmiot służył w większymstopniu spotkaniu młodych ludzi z nauczycielem, którylubi swój przedmiot i świadomie wybrał to, o czym chcerozmawiać ze swoimi uczniami. Od dłuższego czasu żadennauczyciel w Polsce nie uczy historii wyłącznie metodą wykładu.Wszyscy mają szuflady wypełnione różnorodnymimateriałami źródłowymi, więc na dobrą sprawę to kwestiawykorzystania własnych zasobów i innego, równie twórczego,użycia tego, czym posługiwaliśmy się do tej poryna lekcjach.To również duże wyzwanie dla wydawnictw edukacyjnych.Tak – teraz można powiedzieć o ich swoistym lenistwie.W warunkach dotychczas funkcjonującej podstawy programowej(tej z 2002 roku) zdarzało się, że trudno byłow ogóle odróżnić, który podręcznik historii był przeznaczonydla gimnazjum, a który dla liceum, bo oba zawierałynie dość, że ten sam zakres materiału, to i bardzo podobnewymagania. Nowa podstawa programowa proponujecoś bardziej funkcjonalnego. Bezwzględnie określa, któretreści i wymagania mają się pojawić w szkole podstawowej,a które w gimnazjum czy wreszcie w szkołach ponadgimnazjalnych.Teraz wydawnictwa będą zmuszonezaproponować coś nowego. Rzeczoznawcy MEN, oceniającypodręczniki, bezwzględnie wyegzekwują zapisypodstawy programowej. Branża wydawnicza jest na tylesprawna i ma tak duże zaplecze techniczne oraz bardzodobrych autorów, że z pewnością podoła temu wyzwaniui stworzy nową, świeżą jakość.Czy to nie oznacza końca tradycyjnego podręcznika?Nauczyciel dostaje do wyboru dziewięć wątkówtematycznych i pięć chronologicznych, które możedowolnie zestawiać. Czy da się zrobić taki podręcznik,który będzie zawierał to wszystko? A jeśli tak, torodzice będą musieli za ciężkie pieniądze kupić wielkiwolumin, z którego ich dzieci wykorzystają np. tylkojedną piątą...Tradycyjny podręcznik papierowy nie jest już chyba rzecząani powszechną, ani pożądaną. Zeszyty uczniowskieteż nie wyglądają już tak jak kiedyś. Często są to po prostusegregatory, w których gromadzi się materiały z lekcji. Sątam arkusze egzaminacyjne, ilustracje i zadania, którychnie ma w podręczniku. Nauczyciele rozdają uczniom setkiodbitek kserograficznych. Ja sam często drogą elektroniczną,z wyprzedzeniem, wysyłam swoim uczniom materiały,które będą potrzebne na lekcję. Zwolennicy jednegoi jednolitego programu nauczania historii i pełnego monopolupaństwa w tym zakresie odsądzają nasz pomysł odczci i wiary. Przedmiot historia i społeczeństwo przerażaich, bo zachęca do kreatywności i stwarza nauczycielomoraz uczniom przestrzeń wolności w wyborze tematyki zajęć,a przede wszystkim zasadza całą koncepcję nauczaniahistorii wokół spotkania człowieka z człowiekiem – nauczycielaz uczniem, a nie ucznia z podręcznikiem. Nasioponenci woleliby, żeby w liceum trzeci raz „po Bożemu”omówić całą historię, według jednego skryptu, i wtedymieliby gwarancję skuteczności. Nie zgadzam się z tym.To anachroniczna metoda. Młodzi ludzie nie funkcjonująw takim świecie. Mają inaczej „umeblowane głowy”,choćby przez oczywisty codzienny kontakt z Internetem.I edukacja szkolna powinna to uwzględnić. Nie powinnabyć anachroniczna w formie i przekazie. A poza tym pogląd– rodem sprzed półwiecza – że szkoła jest jedynymźródłem wiedzy o otaczającym świecie, a nauczyciel musiwszystko opowiedzieć, bo jeśli nie opowie, to uczeń niczegonie wie, już dziś jest nie do obrony, jest śmieszny w swoimanachronizmie.Dużo się mówi o potrzebie prowadzenia przez państwoaktywnej polityki historycznej. Niektórzyzaś – przeciwnie – przestrzegają przed odgórnymnarzucaniem określonego spojrzenia na historię.Jak się do tego ma nowa podstawa programowaz historii?Podstawa programowa nie ustosunkowuje się do sporówhistoriograficznych. Zachęca jednak nauczyciela, by pokazałswoim uczniom różne spojrzenia – na przykład spórPiłsudskiego z Dmowskim o to, jak miała wyglądać niepodległaPolska, i różne oceny tych postaci. Nadrzędnymcelem reformy jest nowoczesna edukacja, która zmierza dotego, żeby nauczyć młodych ludzi krytycznego myślenia.Dziś już żaden system edukacyjny na świecie nie aspirujedo tego, by podczas lekcji historii przekazać kompletnąwiedzę o przeszłości, by nauczyć wszystkiego. Historia masię stać pretekstem do rozmowy o rzeczach ważnych dlażycia narodowej wspólnoty, związanych z dziedzictwemprzeszłości, interesujących – bo objaśniających współczesność,a przy okazji ma nauczyć kultury myślenia, która jestwspólna wszystkim dyscyplinom humanistycznym. Zakładamy,że po lekcjach historii i społeczeństwa uczniowiebędą przygotowani intelektualnie do kontaktu z różnymimateriałami i różnymi tekstami kultury. Nie będą się ichbali, będą umieli je czytać, będą umieli stawiać pytania –tym materiałom, nauczycielowi i co najważniejsze sobie.To nasz wkład w formowanie nowoczesnego społeczeństwaludzi myślących.


66edukacja historyczNaPan tu nie stał,czyli przepychanki kolejkowena Wielkim Murze ChińskimWydana przez Egmont gra karciana Pan tu nie stałzostała osadzona w kolejkowych realiach lat osiemdziesiątych,choć w oryginalnym niemieckim wydaniuosią fabularną gry jest… budowa WielkiegoMuru Chińskiego. Czy wojownik z The Great Wall ofChina przebrany za matkę z dzieckiem pomoże namzrozumieć, jak wyglądały zakupy w PRL?Są dwie szkoły projektowania gier planszowych.Według jednej pracę należy zacząć od ustaleniatematu, po czym opracować takie zasady gry, którepołączą fabularną opowieść ze sprawnie działającąmechaniką. Tak powstała wydana przez IPN Kolejka.Według drugiej szkoły najpierw tworzy się model matematyczny,a potem dobiera temat, który będzie do niego pasował.Tak doklejony „klimat” często jest tylko entourage’em,dekoracją, która nie współtworzy mechanizmu rozgrywki,lecz jedynie ma ją ozdobić i przykryć „technikalia”. Przykłademzastosowania drugiej metody jest gra The Great Wallof China autorstwa niemieckiego matematyka dr. RaineraKnizii, jednego z najbardziej znanych projektantów gierplanszowych na świecie. Na swoim koncie ma on ponad500 tytułów i wciąż publikuje po kilkadziesiąt gier rocznie,z których wiele jest nagradzanych w branżowych konkursach.Na stronie internetowej autora, będącego swoistą„fabryką gier”, można nawet znaleźć „sklepik” z używanymilicencjami na gry. Starsze produkcje, którym przeterminowałasię zwyczajowa pięcioletnia licencja, można odkupići ponownie wydać. Prawa do wydanej w 2006 roku The GreatWall of China nabyła firma Egmont, po czym tematemnowej gry uczyniła kolejkę do sklepu w PRL.W grze Pan tu nie stał każdy z graczy (od dwóch do pięciu)ma do dyspozycji dwadzieścia kart, które dzielą sięna „zwykłe” oraz „specjalne”. Wśród „zwykłych” graczotrzymuje karty o zróżnicowanej wartości jedenastu kolejkowiczów,natomiast wśród kart specjalnych znajdziemy„Matkę z dzieckiem”, „Listę kolejkową”, „Przewodnią siłęnarodu” oraz tytułową „Pan tu nie stał”, które pozwalają nazwiększenie własnego potencjału podczas walki o towar.Na planszach sklepów, których liczba zależy od liczbygraczy, umieszcza się po dwa żetony z liczbami od „1” do„8” wylosowane z puli 36 żetonów towaru. Na żetonach,oprócz wartości liczbowych, znajdują się charakterystyczneprzedmioty z czasów PRL, podkreślające atrakcyjność danegożetonu, np. „ósemkę” zdobi meblościanka, a zwykłaoranżada dostała „jedynkę”. Celem gry jest wysyłanie ludzido sklepów w taki sposób, aby kupili jak najbardziej wartościowedobra. Zwycięzcą zostanie ten, kto pod koniec gryzdobędzie najwięcej punktów za żetony towarów.Podczas swojego ruchu gracz wykonuje dwie akcje. Możedobrać kartę bądź położyć kartę z ręki w rzędzie przed sklepem.Ponieważ prawo do zakupów otrzymuje ten, kto na początkuswojej tury po zsumowaniu liczb na kartach kolejkowiczówma więcej punktów niż inni, sednem zabawy jestwalka o przewagę w kolejkach.Dodatkową siłę w kolejce możnauzyskać za pomocą kart specjalnych:„Matka z dzieckiem”może być zagrana jako dodatkowaakcja, „Lista kolejkowa” obniżado „1” wartość wszystkichkart w ogonku, a specjalną cechą„Pan tu nie stał” jest to, że możezastąpić w kolejce dowolną kartęprzeciwnika. Karty „Przewodniejsiły narodu” zwiększają o jedenwartość każdej kolejnej takiejsamej karty w rzędzie. Gdyoba towary z planszy sklepu zostaną„wykupione”, wszystkie


edukacja historyczNa 67karty z rzędu odkłada się do pudełka, a do sklepu dokłada siędwa nowe żetony towarów z puli „Ministerstwa Handlu Wewnętrznegoi Usług”. Gra trwa do momentu wyczerpania siękart kolejkowiczów bądź żetonów towaru.Jak widać, zasady gry są proste, a cała zabawa bez problemumieści się w podanych na pudełku 30 minutach, cobędzie dużym atutem dla tych, którzy nie mają czasu nadługą rozgrywkę. Ponieważ do gry nie jest wymagana żadnaszczególna wiedza – może poza sprawnym dodawaniemi odejmowaniem, które to działania wykonuje się wielokrotniepodczas każdej rundy – przy stole mogą usiąść takżestarsze dzieci. Przy całej swojej matematycznej abstrakcyjnościrozgrywka jest dynamiczna, a walka o przewagibywa emocjonująca, zwłaszcza przy większej liczbie graczy.Podejmowanie decyzji sprowadza się do optymalnegodokładania swoich kart, dlatego gra spodoba się osobomo umyśle ścisłym, lubiącym intelektualną rywalizację, wymagającąsprawnego liczenia. Odrobina czynnika losowegosprawia, że każda partia wygląda inaczej, a gra się nie nudzi.Wielbiciele planszówek „z klimatem” mogą być jednakzawiedzeni. Mimo umieszczenia na kartach realistycznieodwzorowanych postaci i przedmiotów z czasów PRL, grającw Pan tu nie stał łatwiej jest operować liczbami („dokładamdwójkę”), co sprawia, że nie mamy poczucia staniaw kolejce. Trudno też polecać grę nauczycielom historiido celów edukacyjnych, gdyż uczniowie ani z rozgrywki,ani z instrukcji nie dowiedzą się niczego o PRL. Pan tu niestał to udana wieloosobowa gra matematyczna dr. RaineraKnizii, których na polskim rynku wciąż jest niewiele. Szkodajednak, że polski wydawca zrezygnował z tematu budowyWielkiego Muru. Wtedy z pewnością ta matematycznośćgry nie raziłaby tak bardzo, jak w grze nawiązującej do kolejkowejrzeczywistości wciąż pamiętanej przez Polaków,w której oprócz umiejętności liczenia w cenie była też znajomośćrealiów, umiejętności społeczne.Karol Madaj – pracownik BEP IPN,współautor gier edukacyjnych IPNZ recenzją historyczną gry Pan tu niestał jest spory problem. Autor krajowejadaptacji Chińskiego muru, Jarosław Basałygaw rozmowie z pismem „Świat Gier Planszowych”powiedział: „Gra Pan tu nie stał! […] nawiązuje do naszejhistorii, jednak nie było moją intencją robienie z niejgry »historycznej« czy »edukacyjnej«”. Z drugiej jednak strony,opis znajdujący się na pudełku, zapowiedzi medialne, patronatportalu historycznego – to wszystko sugeruje, że mamy doczynienia z grą odzwierciedlającą realne mechanizmy z przeszłości.Jak bowiem interpretować zamieszczane we wszystkichwspominanych materiałach słowa „Przenieś się na momentdo PRL-u, do czasu centralnego planowania i rynkowychniedoborów, których symbolem stały się wszechobecne kolejkido sklepów”? Zastrzeżenia Jarosława Basałygi trafi ły tylko doniewielkiego grona fanów planszówek – czytelników branżowegopisma. Natomiast większość odbiorców serio potraktujeopis znajdujący się na pudełku, czyli zechce cofnąć się do PRL.Tu jednak pojawi się problem…Mechanika gry zupełnie nie oddaje mechanizmu kolejkowego.Przecież podstawowe zasady kolejki polegały na tym, że kupowanowłaśnie według „kolejności”. W Pan tu nie stał kupujejednak nie ten, kto jest pierwszy, ale kto ma przewagę liczebną.To raczej mechanizm rozboju, a nie kolejki! Podobnie jest z działaniemkart specjalnych. „Lista kolejkowa” porządkuje kolejkę,ale – przecież wbrew podstawowej funkcji kolejkowej listy –wciąż prawo zakupu nie jest związane z kolejnością w ogonku.Zupełną pomyłką jest karta „Przewodnia siła narodu” – w rzeczywistościjej wartość powinna być ujemna. Ujawnienie sięw kolejce osoby – zwolennika socjalistycznej władzy – skończyćsię mogło dla niego dużymi kłopotami (a na pewno nie ułatwieniemzakupu). Nieco więcej wspólnego z rzeczywistością makarta „Matka z dzieckiem”, a zupełnie prawidłowo rekonstruujehistoryczny mechanizm tytułowa karta „Pan tu nie stał”.Nie zmienia to faktu, że 2/3 kart specjalnych jest sprzecznychz rzeczywistością historyczną.Brak konsultacji historycznej gry widoczny jest na każdymkroku, nie tylko w nieprzystającej do rzeczywistości mechanice.Pudełko zdobi pieczątka urzędu cenzury (datowana 13 lutego1981 roku), oznaczająca zgodę na sprzedaż gry. Tyle tylko, żeOkręgowy Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk nie wydawałzgody na sprzedaż, ale na publikację. W dodatku OUKPiW niemógł jej wydać w takiej formie w lutym 1981 roku, bo wówczasnazwa instytucji brzmiała nieco inaczej. Kuriozalne jest wykorzystywaniejako jednej z głównych ilustracji kartki na mięsoz sierpnia 1989 roku. Kartki te – choć wyemitowane – nigdydo użytku nie weszły. Uśmiech tylko może budzić pomysł, byzegarek elektroniczny uczynić towarem, po który ustawiła siękolejka. Zegarki te trafi ały do Polski przez „prywatny import”i były rozprowadzane poza siecią handlu państwowego. Powyższychbłędów na pewno nie można tłumaczyć tym, że granie ma charakteru historycznego. To po prostu poważne zaniedbaniewydawcy.Najpoważniejszym problemem jest jednak to, że używanaw grze nomenklatura jest kompletnie niezrozumiała dla nieznającegohistorii użytkownika. Kim był reprezentant „przewodniejsiły narodu”? Dlaczego matka z dzieckiem miała uprzywilejowanąpozycje w kolejce? Jaką funkcję pełniło Ministerstwo HandluWewnętrznego i Usług? Jeżeli odbiorca nie będzie rozumiał,z czym ma do czynienia – opinia o okresie PRL jako wesołej,przaśnej i w sumie całkiem abstrakcyjnej przeszłości będzieciągle funkcjonować.dr Andrzej Zawistowski – dyrektor BEP IPN i pracownik Katedry Historii Gospodarczeji Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w WarszawieGrywalność: Poziom skomplikowania: Edukacja:


68historia w kiNieÐ Kadr z filmu Złoty wrzesień(2010, reż. T. Chymycz)ROCZNICAZBRODNIKATYŃSKIEJKatyń oczamiwschodnichsąsiadówW Centrum Edukacyjnym IPN im. Janusza Kurtyki„Przystanek Historia” w Warszawie odbył sięw dniach 11–13 kwietnia trzeci przegląd filmowy„Echa Katynia”. Pokazano filmy dokumentalistówz Rosji, Białorusi i Ukrainy.Białoruś reprezentował filmKatyń – 70 lat później (2010)Haliny Samojłowej. Głównymjego tematem jest tzw.Białoruska Lista Katyńska z nazwiskamiPolaków rozstrzelanych w 1940 rokuna terytorium Białoruskiej SRR. Przypuszczasię, że jeden egzemplarz listytrafił do archiwum NKWD w Moskwie,a drugi do archiwum w Mińsku. Żadennie został do dziś ujawniony. Film powstałna zlecenie niezależnej od władzw Mińsku Telewizji Biełsat, wspieranejfinansowo przez polskie MSZ. W białoruskiejtelewizji państwowej nie maszans na emisję. „Dzisiaj na Białorusinie wolno mówić o stalinowskich represjach”– tłumaczył białoruski historyk zeStowarzyszenia Memoriał Igor Kuzniecow,zaproszony na przegląd „Echa Katynia”.Prezydent Aleksandr Łukaszenkazaprzecza, jakoby na Białorusi w 1940 rokubyli rozstrzeliwani Polacy. Kuzniecow,który od lat zajmuje się tematykąkatyńską, był już przesłuchiwany przezbiałoruskie KGB. Wmawiano mu, żerozpowszechnia fałszywe informacje.Takich problemów nie mieli twórcyfilmu Katyń. Listy z raju (2011,reż. Bohdan Korowczenko i SofijaCzemerys). To pierwszy ukraiński dokumento Katyniu. Premiera w telewizjiukraińskiej miała miejsce 5 kwietnia2011 roku. Szkoda tylko, że po północy.Realizatorzy filmu odwiedzili z kamerąmieszkańców dzisiejszego Katynia,którzy – jak się okazuje – niewielewiedzą o zbrodni sprzed przeszłosiedemdziesięciu lat. Dzieciw tamtejszej szkole uczone sąo bohaterstwie Armii Czerwonej,która pokonała Hitlera,natomiast o zbrodniachstalinowskich prawie sięnie mówi. Film pokazuje m.in. przemianęstarego komunisty z Katynia,który przez całe życie z dumą mówiło osiągnięciach Związku Radzieckiego.U schyłku życia przyjął jednak dowiadomości, że w lesie katyńskimmordowani byli Polacy.Po projekcji rozpoczęła się dyskusja,w której głos zabrał m.in.Stefan Śnieżko, w latach 1990–2001zastępca Prokuratora GeneralnegoRP. Wspominał o atmosferze otwartości,w jakiej Polacy i Rosjanie rozmawialio Katyniu na początku lat dziewięćdziesiątych.To właśnie wówczasudało się przeprowadzić ekshumacjepolskich jeńców w Charkowie i Miednoje,a kilku rosyjskich prokuratorówzaangażowało się w badanie ZbrodniKatyńskiej. „Dziś zakończyć tegow sposób godny nie można” – skarżyłsię Śnieżko. „Obecnie władze rosyjskieprowadzą w sprawie Katynia podwójnągrę” – tłumaczył Piotr Skwieciński,publicysta „Rzeczpospolitej”.Po katastrofie smoleńskiej uczynionopewne gesty wobec Polski, choćbyemitując w rosyjskiej telewizji KatyńAndrzeja Wajdy. Jednocześnie jednakKreml toleruje pojawiające się w państwowychmediach wypowiedzi, żeKatyń nie był sowiecką zbrodnią lubże nie jest to oczywiste. Do 2010 rokuzdecydowana większość Rosjan uważała,że Katyń był dziełem Niemców.Także dzisiaj taka opinia jest mocnorozpowszechniona.Uczestniczący w dyskusji reżyserJarosław Mańka zaprezentował fragmentswojego filmu Prywatne śledztwomajora Zakirova. Oleg Zakirov, oficerKGB, na przełomie lat osiemdziesiątychi dziewięćdziesiątych dotarł doenkawudzistów, którzy w 1940 roku


historia w kiNie 69ROCZNICAZBRODNIKATYŃSKIEJÐ Aby ręka egzekutora nie omdlała...Kadr z filmu Święci. Ofiary poligonu w Butowie.(2010, reż. A. Kuprin)byli świadkami i wykonawcami ZbrodniKatyńskiej. Gdy stał się niewygodnydla rosyjskich władz, został zwolnionyz KGB. Był również zastraszany. Od latmieszka w Polsce. Swoje wspomnieniaopublikował w książce Obcy element.Mimo wszystko także w Rosji pojawiająsię dziś filmy o zbrodniachstalinowskich. Przykładem może byćpokazywany na przeglądzie „Echa Katynia”dokument Aleksandra Kuprinaz 2010 roku Święci. Ofi ary poligonuw Butowie (Swiatyje. Żertwy Butowskogopoligona). W podmoskiewskimButowie, nazywanym „rosyjską Golgotą”,w latach 1937–1938 enkawudziścirozstrzelali ponad 20 tys. ludzi,w tym ponad tysiąc Polaków. Reżyserszczególnie dużo uwagi poświęcił tragicznemulosowi duchownych rosyjskiejCerkwi prawosławnej. Takich jakwówczas już ciężko chory metropolitaSerafin (Cziczagow), który także zostałzamordowany przez komunistów.O zbrodniach stalinowskich opowiadateż ukraiński film z 2010 roku Złotywrzesień w reżyserii Tarasa Chymycza.Tematem tego fabularyzowanegodokumentu jest sowiecka okupacjaw latach 1939–1941 Lwowa i całejtzw. Zachodniej Ukrainy – czyli ziem,które w okresie międzywojennym należałydo Polski. Film jest nowocześniezrobiony, ale bardzo selektywny,przekonywali zgodnie polscy uczestnicydyskusji, jaka rozgorzała po pokazie:Adam Daniel Rotfeld, WojciechRoszkowski, Andrzej Zawistowskii Sławomir Kalbarczyk. Dokumentmówi przede wszystkim o ukraińskimruchu oporu i represjach wobec Ukraińców.Tymczasem Lwów, w którymrozgrywało się wiele przedstawionychw filmie wydarzeń, był wówczas miastem,w którym dominowała ludnośćpolska, a w drugiej kolejności – żydowska.O tym jednak widz Złotegowrześnia z filmu się nie dowie.Ukraiński producent bronił się, żew filmie dochodzą do głosu także żydowscyi polscy świadkowie sowieckiejokupacji, ale wątpliwości polskichnaukowców nie rozwiał. Złoty wrzesieńoddaje przy tym sposób widzeniaprzeszłości typowy dla zachodniejUkrainy. Na wschodniej Ukrainie,gdzie dominuje ludność rosyjskojęzyczna,o sowieckich represjach mówisię mniej chętnie.Filip GańczakNa przyszły rok Biuro Edukacji PublicznejIPN przygotowuje kolejny przeglądpoświęcony Zbrodni Katyńskiej.Ð Kadr z filmu Złoty wrzesień (2010, reż. T. Chymycz)


70receNzjeKażdy ma swojegoKaczmarskiego…Album Lekcja historii Jacka Kaczmarskiego, choć interesujący,myli czytelnika już samym tytułem. Historiiw nim bowiem niewiele, sporo za to – chwilami nie najgorzejpodanej – historii sztuki. Jednak przy lekturzetekstów Iwony Grabskiej, interpretujących piosenki i wierszeKaczmarskiego, nasuwa mi się na myśl to, co Mickiewicz miałjakoby powiedzieć o poezji Słowackiego: że to piękny kościół,ale bez Boga.Pomysł na publikację niby cudownie prosty w swej naturalności:zestawić obraz (i jedną rzeźbę) z tekstem Jacka Kaczmarskiego,przeanalizować jedno i drugie – i powinna wyjść z tegoksiążka, która dla wielbicieli twórczości barda będzie lekturąobowiązkową. Jeśli jednak to wielbiciele Kaczmarskiego, a niesztuk pięknych (trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś album kupujeze względu na zainteresowanie twórczością Michała Aniołaczy Hieronima Boscha) wezmą go do ręki, to właśnie częśćpoświęcona tekstom Kaczmarskiego powinna być dla autorównajważniejsza. A jednak tu właśnie coś zawiodło. Tytułowa lekcjahistorii zobowiązuje do opowiedzenia zarówno o wydarzeniu lubepoce, do której odnosi się tekst, jak i o czasie powstania dzieła –co w wypadku twórczości Kaczmarskiego często jest kluczowe.Kaczmarski był bardem Solidarności, jednoznacznie kojarzonymz opozycją wobec upadającej, ale wciąż jeszcze represyjnejkomuny. Jego utwory między rokiem 1981 a 1989 powstawałyna emigracji, do Polski docierały za pośrednictwemRadia Wolna Europa lub kaset magnetofonowych z drugiegoobiegu. Kaczmarski był zakazany, ale właśnie wtedy cieszył sięnajwiększą popularnością. Słuchano go niezależnie od indywidualnychpreferencji muzycznych, bo występował przeciwkomunie i bronił wolności. Pamiętam licealne opowieści z latosiemdziesiątych, jak to na wycieczce szkolnej ktoś grał Obławęi przyszli milicjanci, wylegitymowali go i połamali mu instrument.Nikt nie pytał, co sprowadziło na muzykanta kłopoty. To byłooczywiste – grał utwór barda wyklętego. Bez wyczucia tegokontekstu epoki trudno pisać o Kaczmarskim.Tymczasem właśnie kontekstów w albumie nie odnajdziemy.Autorka zdaje się wręcz od nich uciekać,czyniąc z Kaczmarskiego nieco na siłępoetę uniwersalnego. I nie jest to kwestiadoboru utworów. Z przyczyn oczywistych– zgodnych z założeniem wydawcy – w albumienie znalazły się najbardziej chyba znanepiosenki: Obława i Mur. Dlaczego jednakzabrakło miejsca dla Krzyku, napisanego doobrazu Muncha; Karła według Velazqueza;Osłów i ludzi według Goyi? Autorzy tłumacząsię koniecznością dokonania wyboru, a jakokryterium podają ważkość tekstów i ich wartośćartystyczną. Oczywiście oba te pojęciamożna różnie rozumieć, jednak zupełnie nietłumaczy to, dlaczego za ważką i artystyczniewartościową została uznana Martwa natura,młodzieńcza interpretacja Boscha czymało znana Przepowiednia Jana Chrzciciela,a uprzednio wymienione utwory – nie.Daria Wasilewska, Iwona Grabska,Lekcja historii Jacka Kaczmarskiego,Demart, Warszawa 2012, ss. 304, DVDCzasem, zamiast dokonywania analizy poszczególnych fragmentów,warto spojrzeć na całość twórczości. Mam wrażenie,że poszukiwanie błyskotliwych skojarzeń odebrało autorceostrość widzenia. Przykładami tego są wywody o tym, że„ukrop” w utworze Wigilia na Syberii brzmi znacznie bardziejz rosyjska niż „wrzątek” (możliwe, choć wrzątek po rosyjskuto kipiatok, ale jak to interpretować? jako oznakę rusyfi kacjipolskich powstańców wskutek oddalenia od kraju?); zatrutastudnia, która ma być w mitologiach symbolem rozpadu tkankispołecznej, a odwołanie do Hamleta i don Kichota w Powrociez Syberii wpisaniem bohatera w „toczącą się w Rosji debatę natemat hamletyzmu i donkiszoterii”. Autorka zauważa, że w AutoportrecieWitkacego pojawia się polityka (choć nie pojmuję,dlaczego wyraża to zdaniem „»Sztywna szyja« przechodzi w minitraktato polityce”, jednak ani katastrofi zm („zagłady światasię boję”), ani lęk przed rewolucją nie stał się przedmiotemanalizy – a szkoda. To nie jest piosenka tylko o wrażliwości artysty,lecz o artyście w konkretnym momencie historycznym.O artyście postawionym w obliczu zjawisk, które budzą przerażenie,a w końcu prowadzą do samobójstwa. Tego jednak –czyli zapowiadanej w tytule historii – nie ma.Warto też czasem odczytywać niektóre utwory bardzie dosłownie:najlepszy przykład to Czerwony autobus. Zaproponowanaprzez Iwonę Grabską interpretacja jest popisem erudycjiz nawiązaniami do Boscha, tragicznym końcem ludzkości w tlei wnioskiem, że przez 500 lat katalog przywar ludzkości pozostałniezmienny. Szkoda, że jej uwadze umknął kolor tytułowego autobusu.W 1980 roku mógł on być interpretowany tylko w jedensposób – czerwony = komunistyczny. Skojarzenie z Boschem nieprzekonuje, Czerwony autobus to skundlona Polska pod rządamikomunistów, a nie katalog grzechów ludzkości; to peerel i zapisbeznadziei kraju będącego w kryzysie ekonomicznym przełomulat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy marzeniem wielumłodych było wyrwać się na mityczny Zachód („Jolka z Przemkiemsą w Kanadzie, bo tam mają perspektywy…”).Każdy ma swojego Kaczmarskiego i niekoniecznie odczytujejego utwory w sposób zamierzony przez samegotwórcę, który w wolnej już Polsce raczejodżegnywał się od politycznej interpretacjiswej twórczości. Czy odbiorca nie mado tego prawa? Wyszydzone tylekroć belferskiepytanie „co poeta chciał powiedziećprzez…” nieco traci na znaczeniu w świecie,gdzie utwory często żyją własnym życiem.Czyż autor Lili Marleen przewidział, co będzieoznaczała ona dla milionów żołnierzy?Nie ma tekstu, którego nie dałoby się odczytaćna różne sposoby, stąd widzenie IwonyGrabskiej też jest uprawnione. Jednaktrudno nazwać to wnikliwą analizą – choćmoże właśnie była zbyt wnikliwa, by zauważyćto, co wydaje się oczywiste. A już na pewnonie nazwałabym tego lekcją historii.Kamila Sachnowska


eceNzje 71zapiski sfrustrowanego generałaDzienniki (1930–1938) gen. Kordiana Józefa Zamorskiego –zastępcy szefa Sztabu Głównego WP i komendanta głównegoPolicji Państwowej – znane były dotąd tylko z niewielkich fragmentów.Teraz opublikowano całość zapisków, obejmującychlata 1930–1938. Wiele razy przebija w nich frustracja wysokopostawionego przedstawiciela pomajowej elity władzy.Zamorski nie może pogodzić się z demoralizacją w szeregachobozu piłsudczykowskiego, głoszącego przecież hasłasanacji moralnej. Innym źródłem frustracji sązaniedbania dotyczące wojska i obronności kraju.Krytyczne uwagi gen. Zamorski kieruje także podadresem marsz. Józefa Piłsudskiego: „Czy Komendantsię zorientuje, że w beczce ekskrementów,które teoretycznie chce wytoczyć z Polski, siedzisporo ludzi z jego otoczenia?”. Tymczasem, jakkonstatuje Zamorski, „nasz obóz srodze z powodumoralnego gnicia śmierdzi”.Piłsudski nie był oderwany od rzeczywistościani ślepy na wypaczenia i nieprawidłowości. Zamorskinotuje, że Marszałek powiedział pewnegorazu Janowi Szembekowi, że widzi w Polsce masęzłych rzeczy, „jednak [sam] jest już ruiną”. Stądteż pewnie brak decyzji i odwlekanie spraw przezMarszałka, na co skarży się Zamorski.Czy Piłsudski był o wszystkim, o czym powinienwiedzieć, informowany przez swoje otoczenie? Zamorskizanotował 11 listopada 1932 roku: „Defi ladęodbierał Komendant. Ile miłości, tyle żalu, że niewie, jaki bałagan w państwie i wojsku. Mogliby go, swoją drogą,ostrzec”. Opuszczając w 1935 roku stanowisko w SztabieGłównym, Zamorski sporządził ofi cjalny dokument, w którympisał o fatalnym stanie przygotowań mobilizacyjnych i o tym, żePolska może bronić się najwyżej dwa miesiące, bo na tyle starczyamunicji dla artylerii.Zamorski narzeka, że zarówno w Sztabie Głównym, jak i na stanowiskuszefa policji ma ograniczone możliwości działania; skarżysię, że ograniczają mu kompetencje. Jest sfrustrowany, lojalnietrwa jednak na stanowisku, a swoje żale wylewa w zapiskach. Gdypolicja strzelała do strajkujących chłopów w Małopolsce, Zamorskichciał podać się do dymisji, chociaż uważał, że za tę sytuacjębyły odpowiedzialne władze lokalne. Marszałek Śmigły-Rydz każe„gapa” wystartowałaGapa to popularna nazwa odznaki pilotówwojskowych, przedstawiającej orła w locie.To także tytuł nowego magazynu lotniczego,który pojawił się na polskim rynku. Wydawcąjest Fundacja Historyczna LotnictwaPolskiego. Czasopismo ma się ukazywać odczterech do sześciu razy w roku i, jak zapowiadaredaktor naczelny Robert Gretzyngier,„krążyć będzie przede wszystkim wokółhistorii polskiego lotnictwa wojskowego”.„Pragniemy upowszechniać prawdziwą historięPolskich Skrzydeł, nie zważając nazmieniające się mody i koniunktury” – deklarujez kolei wydawca.W pierwszym numerze periodyku znajdziemym.in. sylwetkę gen. Tadeusza WładysławaSawicza (1914–2011), ostatniegoz polskich pilotów biorących udział w Bitwieo Anglię. Obok tragiczna historia por.Władysława Śliwińskiego, który w czasiewojny latał m.in. w słynnym Dywizjonie 303Kordian Józef Zamorski,Dzienniki (1930–1938),oprac. R. Litwiński, M. Sioma,Biblioteka „Niepodległości”,t. 13, Instytut Józefa Piłsudskiego–-Wydawnictwo LTW, Warszawa–-Łomianki 2011, ss. 508.im. Tadeusza Kościuszki. W czasachstalinowskich został oskarżonyo działalność szpiegowskąna rzecz Wielkiej Brytaniii Stanów Zjednoczonych i skazanyna śmierć. Wyrok wykonanow 1951 roku strzałemw tył głowy. Ciekawy jestrównież tekst o bombowcachPZL-37 Łoś – najnowocześniejszychpolskichsamolotach wojskowychokresu międzywojennego. Przeczytamyo nierównej walce łosiów z niemieckimimesserschmittami we wrześniu 1939 rokui niedawnych poszukiwaniach szczątkówPZL-37, który w pierwszych dniach wojnyzostał zestrzelony nad Wólką Radzymińską.„Gapa” to pismo tworzone przez pasjonatówi przeznaczone dla pasjonatówpolskiego lotnictwa. Z pewnościąmu jednak pozostać na stanowisku. Do Śmigłego ma Zamorskidużą sympatię: „Świetny chłop. Żebyż tylko nie miał tyle ufnościdla drani”. Łączy ich pasja artystyczna. Obaj studiowali na krakowskiejASP i jako generałowie nie przestali malować. Zamorskibardzo wysoko ocenia prace Śmigłego-Rydza.Aresztowanie posłów opozycyjnych w 1930 roku Zamorskiuważa za „atut świetny i całkowicie przez rząd wygrany”, leczbrutalne metody zastosowane wobec nich w Brześciuokreśla jako haniebne. O obozie w Berezie Kartuskiejnapisze krótko, że nie wierzy, by można byłow ten sposób złamać ludzi głęboko ideowych. GenerałMarian Kukiel, przeciwnik piłsudczyków, uznał,że Zamorski „to człowiek zasad, surowej prawości,wróg dokonanych niegodziwości, rozżarty na ludzi,którzy Brześciem, Berezą, pacyfi kacjami i prywatnymłotrostwem splamili mundur legionowy”. Ale Zamorski,jeśli krytykował, to niezbyt głośno, a potępiającowypowiadał się tylko w tekstach pisanych do szufl ady.W swych zapiskach autor nie ukrywa niechęci doŻydów. Twierdzi, że to przeświadczona o sile pieniądzai bezczelna kasta, której w Polsce dobrze siędzieje. Kończy te uwagi wręcz szokująco: chciałobysię krzyczeć „Heil Hitler”. Nie chce przyjąć aplikantaRiegelhaupta do policji na stanowisko ofi cerskie,podkreślając: „Żydów mam już za dużo”. Gdzie indziejpisze o „zażydzonej” prokuraturze. Jednocześnie tensam Zamorski przyjmuje u siebie w domu doktorostwoEdelmanów („ludzie uroczy, pełni delikatnościi kultury”). Dzwoni do znajomych, by załatwić posadę wdowie pomalarzu-legioniście Leopoldzie Gottliebie (charakterystycznajest tu uwaga Zamorskiego, że Gruber, dyrektor PKO, pewnie niepomoże, bo boi się opinii, że popiera Żydów). Oburza się też napobicie żydowskiego studenta przez polskich kolegów z uczelni,uważając to za akt bandytyzmu.Praca Zamorskiego pokazuje, jak często wysoki dygnitarzbył zasypywany prośbami o protekcję, załatwienie posady czyinnych ułatwień, skargami na krzywdy. Na przykład niejaki PiotrBrzozowski zgłosił się w sprawie dwói z geografi i, którą dostałajego córka w gimnazjum w Kobryniu. „Oczywiście spławiłem go,radząc iść z tym do kuratora” – pisze generał.Tomasz Stańczyknie jest bezpośrednimkonkurentem dla obecnychna rynku magazynówlotniczych, takich jak„Skrzydlata Polska”, „Lotnictwo”czy „Aeroplan”.We wszystkich dominujebowiem tematyka współczesna– nie tylko polskai nie tylko wojskowa.Nowe czasopismo jest byćmoże zbyt wąskie tematycznie,by dotrzeć do szerokiegoodbiorcy. Barierą może się okazać równieżcena – za 124 strony na dobrym papierzezapłacimy 29 złotych. Warto jednak „Gapie”kibicować. Bądź co bądź popularyzujekawałek najnowszej historii Polski. A toprzecież misja, którą stara się wypełniaćtakże IPN.fg


72biblioteka ipn• Krystyna Bień-Orlicz,O sprawiedliwy wymiarkary. Losy organizacjiniepodległościowejLudwika Machalskiegops. „Mnich”, IPN,Kraków 2012,ss. 262.• Paulina Codogni,Wybory czerwcowe1989 roku, IPN,Warszawa 2012,ss. 376.• Dokumenty KrajowejKomisji Porozumiewawczeji Komisji KrajowejNSZZ „Solidarność”(1980–1981), oprac.T. Kozłowski, M. Owsiński,IPN, Warszawa 2012,ss. 344.• Tomasz Domański,Andrzej Jankowski,Represje niemieckiena wsi kieleckiej1939–1945,IPN Kielce 2011,ss. 421.• PrzemysławGasztold-Seń,Koncesjonowanynacjonalizm.ZjednoczeniePatriotyczneGrunwald 1980–1990,IPN, Warszawa 2012,ss. 448.• Janina Fieldorf.Los już mnązawładnął…Wspomnienia,oprac. A. Dymek,J. Jurach,K. Lisiecki, IPN,Gdańsk 2012, ss. 216.• Janusz Kaliński,Gospodarka w PRL,IPN, Warszawa 2012,ss. 126.• Elżbieta Kowalczyk,Katarzyna Pawlicka,Działalność UrzęduBezpieczeństwaPublicznego nam.st. Warszawę(1944–1954),„Warszawa Nie?Pokonana”, t. 3,IPN, Warszawa 2011, ss. 656.• „Pamięći Sprawiedliwość.Pismo naukowepoświęcone historiinajnowszej”,nr 2 (18) 2011• Powiat Siedlcew pierwszej dekadzierządów komunistycznych,„Mazowszei Podlasie w ogniu1944–1956”, t. 4,red. K. Krajewski, IPN,Oficyna WydawniczaRytm, ŚwiatowyZwiązek Żołnierzy Armii Krajowej,Warszawa 2012, ss. 784.• PRL – „normalny”kraj, red F. Musiał,J. Szarek, IPN Kraków,Ośrodek MyśliPolitycznej,Kraków 2012,ss. 151.• Feliks Raph,Wspomnieniawojenne 1914–1920,red. D. Golik,IPN Kraków,Muzeum Okręgowew Nowym Sączu,Dom Wydawniczy„Rafael”, Kraków 2012, ss. 154.• Spętana Akademia.Polska Akademia Naukw dokumentachwładz PRL. Materiałypartyjne (1950–1986),oprac. P. Pleskot,T.P. Rutkowski,Warszawa 2012,ss. 896.• Stanisław Mierzwa1905–1985.Ludowiec i działaczniepodległościowy,red. M. Szpytma,IPN Kraków, MuzeumHistorii PolskiegoRuchu Ludowego,Wydział Historyczny UJ,Towarzystwo Przyjaciół MuzeumWincentego Witosaw Wierzchosławicach,Warszawa – Kraków 2011, ss. 347• „Śmierci się z nas niktnie boi”. Listy kapłanówarchidiecezji wileńskiejz ZSRS, oprac.ks. A. Szot,W.F. Wilczewski, IPN,Białystok 2012,ss. 400.• Sławomir Zajączkowski,KrzysztofWyrzykowski, „Orlik”Marian Bernaciak,Wilcze tropy, z. 2, IPN,Warszawa 2011,ss. 40.• Dominik Zamiatała,Zakony męskie w politycewładz komunistycznychw Polsce w latach1945–1989, t. 2:Działalność duszpasterskai społeczna zakonóww latach 1945–1989,IPN, Warszawa 2012,ss. 376.• Zbrodnie przeszłości.Opracowania i materiałyprokuratorów IPN,t. 4: Ściganie,red. R. Ignatiew,A. Kura, IPN,Warszawa 2012,ss. 124.• Marcin Krzanicki,Komiks w PRL,PRL w komiksie, IPN,Rzeszów 2012,ss. 174.Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu00-207 Warszawa, pl. Krasińskich 2/4/6Publikacje IPN można nabyć:w siedzibie IPNul. Towarowa 28, 00-839 Warszawaponiedziałek – piątek w godz. 8:30–16:00tel. (22) 581 88 72w Centrum Edukacyjnym IPNim. Janusza KurtykiPRZYSTANEK HISTORIAul. Marszałkowska 21/2500-625 Warszawaponiedziałek – piątek w godz. 10:00–18:00,sobota w godz. 9:00–14:00tel. (22) 576 30 06Sprzedaż wysyłkowa publikacjizamówienia można składać telefonicznie: tel. (22) 581 85 97;(22) 581 88 42; (22) 581 88 17; fax (22) 581 88 29pocztą zwykłą na adres <strong>Instytutu</strong>pocztą elektroniczną:joanna.pamula@ipn.gov.pl; joanna.pszczola@ipn.gov.pllub w księgarni internetowej:www.ipn.poczytaj.pl

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!