Pokaż treść!

Pokaż treść! Pokaż treść!

12.07.2015 Views

6 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.baby było pogardzać tym, co się na to zgodził. Wszelako głosbraci wybrał mnie jednozgodnie, nie przystoi mi zatem ani pogardzaćich zaufaniem, ani też go zdradzać, gdyż, jak wTiesz o tem dobrze, Sarmatówpierw^szem słowem jest ojczyzna, drugiem dopiero król. Owóż,uległem więc rozkazowi panów i braci, a może też postępowanie prawegomęża potrafi oddalić mniemanie, jakieby stronniczy zapał i nicnie szczędząca zuchwałość drugich, mogła łatwo ściągnąć na państwoi na tron. Nie podajęć ja żadnego prawidła postępowania: idźza popędem twojego własnego umysłu, a ten lepszym będzie dla ciebieprzewodnikiem, aniżeli wszelka porada by najlepszego nawet przyjaciela.Nie chcę toż nawet wpływać na twoje zdanie; obieraj sobieto, co ci słusznem się w yda: nie pomnij na brata, kiedy cię serce skłaniana tę, lub na owę stronę. Wolnym jesteś, żaden obowiązek ciebienie krępuje, możesz iść za tem, co ci wTłasne sumienie powiada. DałbyBóg, żeby też i mój wybór był równie wolnym jako i tw ój!Hipolit poglądał z uczuciem radości na szanownego brata i widziałz przekonaniem, że przy takiej zacności umysłu, najniedostępniejszeskały rozpłaszczają się na pagórki, a najzawikłańsza sprawa musi sięnieznacznie rozwiązać w pokoju i zgodzie.— Badbyś zapewne pozostać w Krakowie — mówił dalej Piotrz uśmiechem; — bo także i pani Anna ze swoją córką nie tak prędkona brzegi Dniestru powraca. Kiedym wychodził z zamku, jedenz jej służalców przybliżył się do mnie i pozdrowił w imieniu księżniczki Mazowieckiej, a tak zdaje się, że ona w nowo rozjaśnioneświetności swojej, nie zapomniała jeszcze o rycerskim Samborskimdomu.Gdy tak mówił starszy Boratyński, starzec Jan Lacki, trzymającza rękę syna, wszedł do pokoju.— Nie daliście mi spać, mój mościwy panie i przyjacielu — rzekłkrzepki starzec. — Bozumiecież-li, że podeszły pustelnik, który nierazzaciągał wartę przy książęciu Konstantym Ostrogskim i przykrólu Aleksandrze, świeć Panie nad duszą jego, jest jeszcze tak rzeźkii żwawy jak wy, zacny starosto Samborski, i ty nasz młody kasztelanicu ?— Hetman wielki polecił mi, szanowny mości Janie — mówiłBoratyński — powiedzieć, że czeka na was, i mocno rad będzie oglądaćprzyjaciela swojej młodości, chcąc pomówić z nim nieco o dawnominionych czasach.— Jakto? dostojny pan Tarnowski tak mówił? — rzekł uradowanyLitwin. — O ! co to za radość dla mnie i jaki zaszczyt! O! tak!skruszyliśmy sobą niejedną włócznię na dworze księcia Konstantego;a chociaż on daleko był młodszy odemnie, dał mi jednakowożnieraz do czynienia, bo lubo mały, ale żwawy był z niego chłopiec.

HIPOLIT BORATYŃSKI. 69Otóż teraz Pan Bóg mu pobłogosławił i posadził go na najwyższe dostojeństwa.Bo też on i zasługuje na nie przed innymi.— H o! h o ! zniżycie zapewne swoje pochwały, mości Lacki —odpowiedział Piotr uśmiechając się —• bo zdaje mi się, mój szanownywuju, że i on nie lepiej sobie pocznie odemnie w wiadomej wamsprawie.— Eh! co tam! — mówił Litwin. — Prawda jest zawsze prawdą,a żona króla i wielkiego księcia litewskiego....— No! dajmy temu pokój! —■przerwał starosta Samborski —i zjedzmy śniadanie; bo na dzisiaj każdy z nas będzie miał dosyć doczynienia.— Przyjaciel J a n ! — powtarzał sobie starzec, wznosząc oczy kuniebu. — O ! zapewne cię to pocieszy, kiedy znowu zobaczysz staregowygnańca. Twoja-to dzielna dłoń podniosła go w zaszczycie i wyrwała z nędzy; on winien ci to łoże, na którem w starości znużonejswojej głowie dać może spoczynek. Tyś odwrócił sromotę od starodawnegoksiążęcego szczepu Lackich, ażeby to dziecię znowu bez wstydumogło wystąpić pomiędzy szlachtą swojej ojczyzny. Nuże, dośniadania! zacny panie Samborski, ażeby szanowTny pan Krakowskidługo na nas nie czekał!W jednym z najodleglejszych pokoi zamku krakowskiego, LionardoMonti, lekarz królowej matki, Bony medyolańskiej, jeszcze niewywczasowany po nocnej podróży, siedział owinięty w futro przyogromnym, żarzącym się prawie piecu. Tuż przy nim, na maleńkimstoliku, sttił dzban napełniony długo pożądanem winem Montepulcianoa lekarz pilnie spełniał puhar za puharem, przeżuwając w przestankachsmażone owoce, któremi miasto Kijów jeszcze do dziś dnia słyniew dziejach gastronomii, a które, jak zdawało się, dosyć smakowałypodniebieniu Zaalpejca. Z boku, stał odrażający starzec; ten sam,któregośmy w gospodzie Iwanowickiej z apteczką podróżną wchodzącegowidzieli, i śniadał z doktorem z poufałością, jaka nie zwykłaistnieć pomiędzy panem a służącym.— O! co za niegodziwa podróż, Assano! — zaczął Włoch swoimjęzykiem. — Na honor! powiadam, że gdyby zkądinąd nie było zyskownąrzeczą służyć królowój, to te ustawne wędrówki po gołoledzii śniegu na niejeżdżonych drogach, dawnoby mnie już do Palermowypędziły napowrót.— Ho! trzeba się przyzwyczajać, doktorze! — odpowiedział starzec— ale za to macie kosztowne futra; a jak powrócicie do kraju,to na honor, że cieplej siedzieć będziecie, aniżeli pierwej nimeścieztamtąd tu przybyli!— Ależ-to teraz djable do roboty jest na usługach najjaśniejszejp an i; a osobliwie od śmierci starego pana. A tej jeździe to nie masz

HIPOLIT BORATYŃSKI. 69Otóż teraz Pan Bóg mu pobłogosławił i posadził go na najwyższe dostojeństwa.Bo też on i zasługuje na nie przed innymi.— H o! h o ! zniżycie zapewne swoje pochwały, mości Lacki —odpowiedział Piotr uśmiechając się —• bo zdaje mi się, mój szanownywuju, że i on nie lepiej sobie pocznie odemnie w wiadomej wamsprawie.— Eh! co tam! — mówił Litwin. — Prawda jest zawsze prawdą,a żona króla i wielkiego księcia litewskiego....— No! dajmy temu pokój! —■przerwał starosta Samborski —i zjedzmy śniadanie; bo na dzisiaj każdy z nas będzie miał dosyć doczynienia.— Przyjaciel J a n ! — powtarzał sobie starzec, wznosząc oczy kuniebu. — O ! zapewne cię to pocieszy, kiedy znowu zobaczysz staregowygnańca. Twoja-to dzielna dłoń podniosła go w zaszczycie i wyrwała z nędzy; on winien ci to łoże, na którem w starości znużonejswojej głowie dać może spoczynek. Tyś odwrócił sromotę od starodawnegoksiążęcego szczepu Lackich, ażeby to dziecię znowu bez wstydumogło wystąpić pomiędzy szlachtą swojej ojczyzny. Nuże, dośniadania! zacny panie Samborski, ażeby szanowTny pan Krakowskidługo na nas nie czekał!W jednym z najodleglejszych pokoi zamku krakowskiego, LionardoMonti, lekarz królowej matki, Bony medyolańskiej, jeszcze niewywczasowany po nocnej podróży, siedział owinięty w futro przyogromnym, żarzącym się prawie piecu. Tuż przy nim, na maleńkimstoliku, sttił dzban napełniony długo pożądanem winem Montepulcianoa lekarz pilnie spełniał puhar za puharem, przeżuwając w przestankachsmażone owoce, któremi miasto Kijów jeszcze do dziś dnia słyniew dziejach gastronomii, a które, jak zdawało się, dosyć smakowałypodniebieniu Zaalpejca. Z boku, stał odrażający starzec; ten sam,któregośmy w gospodzie Iwanowickiej z apteczką podróżną wchodzącegowidzieli, i śniadał z doktorem z poufałością, jaka nie zwykłaistnieć pomiędzy panem a służącym.— O! co za niegodziwa podróż, Assano! — zaczął Włoch swoimjęzykiem. — Na honor! powiadam, że gdyby zkądinąd nie było zyskownąrzeczą służyć królowój, to te ustawne wędrówki po gołoledzii śniegu na niejeżdżonych drogach, dawnoby mnie już do Palermowypędziły napowrót.— Ho! trzeba się przyzwyczajać, doktorze! — odpowiedział starzec— ale za to macie kosztowne futra; a jak powrócicie do kraju,to na honor, że cieplej siedzieć będziecie, aniżeli pierwej nimeścieztamtąd tu przybyli!— Ależ-to teraz djable do roboty jest na usługach najjaśniejszejp an i; a osobliwie od śmierci starego pana. A tej jeździe to nie masz

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!