Pokaż treść!

Pokaż treść! Pokaż treść!

12.07.2015 Views

kończenie.Autor niniejszej książki siedział sobie niedawno pewnego porankuw pokoju dosyć zaciemnionym od tylnej części stojącej naprzeciw budowy,który wybrał sobie na teraz za pracownię sarmackich powieści,historyj i historycznych obrazów; przed nim zaś na wielkim stole leżałomnóstwo gazet. Przejrzał on je wszystkie po kolei i zdawało się,jakoby treść ich, przynajmniej po części, w blizkim była stosunkuz czytającym, zawierała bowiem powszechne wiadomości o literackimświecie niemieckim, pośród którego autor założył swą cichą siedzibę,jak to przystoi obcemu, który dopiero po dłuższym pobycie może zasłużyćna wpisanie do złotej księgi państwa. Gdyby kto był tam obecny,to zdaje się, że według rozmaitego wyrazu, jakie oblicze samotnikaw czasie tego zajęcia przybierało, mógłby postrzedz, że jednoprzyjemnie go zajęło, drugie czyniło obojętnym; osobliwie zaś ostatniakarta, którą tylko co skończył, rozmaite w nim wywołała wrażenia.Brał po wielekroć do ręki gazetę, a potem oparł się na krześle,jakby sam siebie chciał sądzić.W tem nienader może miłem rozmyślaniu, przerwało mu wejściesłużącego, który jakiegoś przychodnia oznajmił. Na zapytanie o nazwisko,sługa powiedział takie, które osobliwszym sposobem pokaleczonebudziło wątpliwość, do jakiego europejskiego narodu gość przynależał;a gdy służący dodał: że odwiedzający opatruje znajdujące sięw pokoju obrazy z wielką bacznością i upodobaniem, które objawiłobcemi i dziwnie brzmiącemi słowami; autor Hipolita z niejakiemprawdopodobieństwem mógł domyślać się kraju, zkąd gość przybywa.I w rzeczy samej, poważne oblicza oddawna zmarłych przodków, przyozdobionewspaniałemi wąsami, przybrane w żupany i zbroje, nie mogłyzająć tak żywo nikogo innego, tylko Polaka. Jakoż za ukazaniemsię gościa stwierdziły się domysły autora: był to szlachcic, którego,chociaż nie był z nim w ścisłych stosunkach, często jednak widywałw Warszawie i w Krakowie, i który przejeżdżając do kąpieli zagranicznychujął sobie kwadrans czasu poświęconego na oglądanie osobli­

HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 2 1wości i piękności stolicy Saksonii, aby, jak powiadał, swojego współziomkaodwiedzieć.Po pierwszych przywitaniach i (bo czein łatwiej i taniej możnasobie zyskać łaskawe przyjęcie, jeżeli nie chwalczemi komunałami?)i wreszcie po kilku wyrazach grzeczności, które w ustach Polakaczęstokroć zarywają na styl wschodni, o dziełach autora, które on czytał,albo mówił że czytał, oświadczył, iż mu szczególnie jest obowiązanyza to, iż w którśjś ze swoich książeczek wspomniał chwalebnieprzodka jego, którego nazwisko rodowe i on nosił. Odbierający podziękowaniaautor nie przyjął wprawdzie tego oświadczenia wdzięczności,zapewniając, że gość bardziej za to obowiązany jest przymiotomwzmiankowanego przodka, niżeli szczególnym względom z jego strony,gdyż jeśliby na nich owemu wspomnionemu było zbywało, to zapewnenie odmalowałby go był autor tak pochlebnie w swem przedstawieniu,w którem on zawsze historycznym osobom przypisuje myśli i czyny,jakie im historya przyznała. Wszelako to oświadczenie dostatecznebyło do zawiązania przyjaznych stosunków pomiędzy rozmawiającymi.Podróżny mniemał dosyć łaskawie, że autor rodem i wychowaniemnależący do niemieckiego narodu, a do Polaków tradycyą rodzinnąi długim pobytem pomiędzy nimi przywiązany, w obranym przez siebierodzaju literatury miał na baczeniu ten dwoisty stosunek; potemzaczął się rozszerzać w roztrząsaniu korzyści, które zawód piśmienniczyprzynosi, i wspomniał o niezależności i innych pięknych rzeczachktóre w nim tylko można znaleźć. Ale drugi wcale nie był usposobionydo oddawania tak zachwalonym korzyściom zupełnej sprawiedliwości,i odpowiedział na te oświadczenia w sposób, jak to najczęściejmożna usłyszeć, gdy czemuś nie można wprawdzie zaprzeczyć, ale codosyć niechętnie uznaje się za niezupełną prawdę. Postrzegł to podróżny;domniemania jego były słuszne, a zapytany autor przyznałnareszcie, iż zawód pisarski nie jest, w jego mniemaniu, tak niezależnymi wolnym od napaści, jak to zrazu nawiedzający utrzymywał.Polacy ipe są nieprzyjaciółmi krytyki, a nawet i Pszczółka Krakowskama swoje żądło; podróżny zaś był tem ciekawszy poznać trochębliżej treść owych leżących przed nim pism peryodycznych, którymnie bez zasady przypisywał przemijające zamyślenie współziomka, iżspodziewał się znaleźć w nich zarzuty jakie przeciw wyrażeniom autora,starożytności polskiej odejmującym nieco powagi, i zamyślał zapewneprzy tej sposobności z patryotyczną gorliwością bronić honoruojczystej przeszłości przeciw niedość gorącemu autorowi.Ale jakże się zdziwił, dowiedziawszy się z tych czasopism krytycznychniemieckich: że dzieje polskie ani ze starożytności, ani z bogactwawydarzeń, które tak zakrawają na zmyślenia, nie mogą bynaj­

kończenie.Autor niniejszej książki siedział sobie niedawno pewnego porankuw pokoju dosyć zaciemnionym od tylnej części stojącej naprzeciw budowy,który wybrał sobie na teraz za pracownię sarmackich powieści,historyj i historycznych obrazów; przed nim zaś na wielkim stole leżałomnóstwo gazet. Przejrzał on je wszystkie po kolei i zdawało się,jakoby treść ich, przynajmniej po części, w blizkim była stosunkuz czytającym, zawierała bowiem powszechne wiadomości o literackimświecie niemieckim, pośród którego autor założył swą cichą siedzibę,jak to przystoi obcemu, który dopiero po dłuższym pobycie może zasłużyćna wpisanie do złotej księgi państwa. Gdyby kto był tam obecny,to zdaje się, że według rozmaitego wyrazu, jakie oblicze samotnikaw czasie tego zajęcia przybierało, mógłby postrzedz, że jednoprzyjemnie go zajęło, drugie czyniło obojętnym; osobliwie zaś ostatniakarta, którą tylko co skończył, rozmaite w nim wywołała wrażenia.Brał po wielekroć do ręki gazetę, a potem oparł się na krześle,jakby sam siebie chciał sądzić.W tem nienader może miłem rozmyślaniu, przerwało mu wejściesłużącego, który jakiegoś przychodnia oznajmił. Na zapytanie o nazwisko,sługa powiedział takie, które osobliwszym sposobem pokaleczonebudziło wątpliwość, do jakiego europejskiego narodu gość przynależał;a gdy służący dodał: że odwiedzający opatruje znajdujące sięw pokoju obrazy z wielką bacznością i upodobaniem, które objawiłobcemi i dziwnie brzmiącemi słowami; autor Hipolita z niejakiemprawdopodobieństwem mógł domyślać się kraju, zkąd gość przybywa.I w rzeczy samej, poważne oblicza oddawna zmarłych przodków, przyozdobionewspaniałemi wąsami, przybrane w żupany i zbroje, nie mogłyzająć tak żywo nikogo innego, tylko Polaka. Jakoż za ukazaniemsię gościa stwierdziły się domysły autora: był to szlachcic, którego,chociaż nie był z nim w ścisłych stosunkach, często jednak widywałw Warszawie i w Krakowie, i który przejeżdżając do kąpieli zagranicznychujął sobie kwadrans czasu poświęconego na oglądanie osobli­

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!