Pokaż treść!

Pokaż treść! Pokaż treść!

12.07.2015 Views

83 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.R o z d z i a ł I V .Hipolit Boratyński na pół rozebrany, nie spał jeszcze w górnympokoju gospody i siedząc przy dopalającej się świócy woskowej, trzymałw ręku kawałek zapisanego papieru, na który kiedy niekiedy toz uwagą poglądał, to znowu myślał oparłszy głowę na ręce; jak gdybybył zajęty rozwiązaniem jakiój zagadki. Potóm powstawszy z miejsca,jął przechadzać się wielkiemi krokami, lecz wkrótce znowu coś goprzybliżyło do świecy i znowu patrzał na wyroczny papier. A wtemzewnątrz pokoju dało się słyszeć stąpanie: słudzy domowi otworzyliskwapliwie ciężkie, zamkiem obwarowane podwoje, i wpośród sługrozstępujących się wszedł do pokoju starosta Samborski. Obadwajbracia nie widzieli się oddawna: czas i rozliczne przygody wojennei podróżne spędziły kwiat młodości z oblicza starszego przyrodniegobrata, a natomiast rozlały na niem łagodniejszą powagę dojrzałegowieku męzkiego. Z pięknego znów wyrostka, zrobił się hoży, dorodnymłodzieniec. Obadwaj stali w wątpliwości naprzeciw siebie.Tu Piotr Boratyński zaczął tonem niepewności:— Czy-to waćpan? czy-to ty bracie?Hipolit zaledwo co głos usłyszał, wnet w duszy jego zabłysnęłosłońce pierwszej młodości, i wyciągając ku niemu ręce, zawołał z ra ­dością:— Tak jest! to ja, Hipolit, a ty jesteś brat mój Piotr !Natenczas starszy przytulił go do serca, długo trzymał, długo sięweń wpatrywał i m ówił:— Jakeś mi zmężniał, jaki dorodny z ciebie zrobił się młodzieniec,odkądeśmy się rozstali; w twojej twarzy poznaję podobieństwodo nieboszczyka ojca i wyraz familii, której zacną latorośl w tobie pozdrawiam!— Na tobie-to! na tobie! mój czcigodny bracie! — odpowiedziałHipolit — polega dostojeństwo i zaszczyt rodu naszego. Tylkoż m łodzieniec,który dopiero zamyśla to czynić, coś ty już oddawna uczynił,prosi cię o pobłażliwość, uważając w tobie zacnego opiekuna, którymgo niebo udarowało przy wejściu w świat nieznany i obcy. Takjest! widzę w tobie opiekuna, poważanego przez najpierwszych w narodzie,szanowanego przez niższych; widzę brata i mądrego przyjacieciela,widzę marszałka przyszłego sejmu, pierwszego pomiędzy zasiadającemiw rycerstwie, które ma radzić o dobru swoich współobywateli.O jakież to piękne i jak zaszczytne dostojeństwo. Zdaniem mojemwyższe jest ono zaiste nad wszelkie dary fortuny i nad łaskędworów!— Takie jest powszechne mniemanie! — odpowiedział starosta

HIPOLIT BORATYŃSKI. 37Samborski, zachmurzywszy nieco czoło na te wyrazy. — Czyliżto cię tak cieszy, mój Hipolicie? O! jakże ci zazdroszczę tej swobodyumysłu, twojej szczerej i prostej młodości, co w obrazie przyszłościwidzi samo tylko światła! Wszelako zaufanie panów i bracijest dla mnie zaszczytnśm i potrzeba mu godnie odpowiedzieć — dodałz lekkiem westchnieniem — chociażby to mnie wiele, nader wiele kosztowaćmiało!— Wiem ja to dobrze — powiedział na to młodszy z niejakiemśpodziwieniem — jak częstokroć nieskażony umysł doświadczonegowojownika i polityka biegłego wiele rzeczy widzi wcale inaczój, aniżelimłody człowiek, któremu wszystko jest tylko tem, czem się okazuje.Wszelako nieraz mi sam powiadałeś: że jak na polu bitwy, tak nasejmie, i wcałem życiu w ogólności, prawego męża można tylko poznaćw zapasach z nieprzyjaznemi okolicznościami! Ach! braciePiotrze! i jazaczynam się przekonywać, że wcale inaczej idzie na świecie, aniżelimrozumiał. P atrz! oto na pierwszym wstępie, zaraz mi się coś przedstawiaw postaci zbyt ciemnej i zawiłej zagadki; i kiedy tu wątpliwyi struchlały stoję, ty mi właśnie przybywasz w pomoc, bracie móji ojcowski przyjacielu, abym w najpierwszej wątpliwości życia pójśćmógł za twojem zdaniem.— Zagadka—powiadasz? — mówił drugi.— O ! poczekaj jeno! znajdzieszich jeszcze daleko więcej! Lecz powiedz mi ją, Hipolicie, a jabędę się starał, o ile to jest w mojej mocy, wytłómaczyć ją tobie!— Oto jest w mojem reku! — odpowiedział młodszy Boratyńskiukazując papier, który dotąd jeszcze trzymał. — Ty wiesz — mówiłpotem dalej zarumieniony, spuściwszy w dół oczy — albo może jeszczenie wiesz, że księżna mazowiecka, Anna Odrowążowa, przejeżdżałatędy do stolicy?— Pani Podolska? — zawołał drugi. — To źle! to bardzo źle.Widziałeś-li ją ?— Widziałem ją, lecz kilka tylko słów mówiłem z Heleną, bowłaśnie w tęż samę chwilę nadszedł Andrzej Zebrzydowski i poprowadziłje obie do plebanii, gdzie wkrótce potem złączył się z niemiwojewoda krakowski.— Biskup kujawski i Kmita? — mówił zamyślony Piotr do siebie.— I cóż tu sprowadza tę kobietę, w którój ponurym umyśle nienawiść,i niestety! zbyt słuszna zemsta oddawna już siedlisko sobie obrały?Cóż ją wywołało z długiej samotności i dobrowolnego wygnania w tychniebezpiecznych czasach, kiedy zamięszanie i niezgoda znowu sięocknęły i gotowe na jaw wystąpić ? W jej towarzystwie nic dobregonie przybywa do nas, bo ona...— Bo ona niepodobna do swojój córki — przerwał mu z żywościąmłodzieniec. — Tak i mnie się zdaje od niejakiegoś czasu, bo pa-

83 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.R o z d z i a ł I V .Hipolit Boratyński na pół rozebrany, nie spał jeszcze w górnympokoju gospody i siedząc przy dopalającej się świócy woskowej, trzymałw ręku kawałek zapisanego papieru, na który kiedy niekiedy toz uwagą poglądał, to znowu myślał oparłszy głowę na ręce; jak gdybybył zajęty rozwiązaniem jakiój zagadki. Potóm powstawszy z miejsca,jął przechadzać się wielkiemi krokami, lecz wkrótce znowu coś goprzybliżyło do świecy i znowu patrzał na wyroczny papier. A wtemzewnątrz pokoju dało się słyszeć stąpanie: słudzy domowi otworzyliskwapliwie ciężkie, zamkiem obwarowane podwoje, i wpośród sługrozstępujących się wszedł do pokoju starosta Samborski. Obadwajbracia nie widzieli się oddawna: czas i rozliczne przygody wojennei podróżne spędziły kwiat młodości z oblicza starszego przyrodniegobrata, a natomiast rozlały na niem łagodniejszą powagę dojrzałegowieku męzkiego. Z pięknego znów wyrostka, zrobił się hoży, dorodnymłodzieniec. Obadwaj stali w wątpliwości naprzeciw siebie.Tu Piotr Boratyński zaczął tonem niepewności:— Czy-to waćpan? czy-to ty bracie?Hipolit zaledwo co głos usłyszał, wnet w duszy jego zabłysnęłosłońce pierwszej młodości, i wyciągając ku niemu ręce, zawołał z ra ­dością:— Tak jest! to ja, Hipolit, a ty jesteś brat mój Piotr !Natenczas starszy przytulił go do serca, długo trzymał, długo sięweń wpatrywał i m ówił:— Jakeś mi zmężniał, jaki dorodny z ciebie zrobił się młodzieniec,odkądeśmy się rozstali; w twojej twarzy poznaję podobieństwodo nieboszczyka ojca i wyraz familii, której zacną latorośl w tobie pozdrawiam!— Na tobie-to! na tobie! mój czcigodny bracie! — odpowiedziałHipolit — polega dostojeństwo i zaszczyt rodu naszego. Tylkoż m łodzieniec,który dopiero zamyśla to czynić, coś ty już oddawna uczynił,prosi cię o pobłażliwość, uważając w tobie zacnego opiekuna, którymgo niebo udarowało przy wejściu w świat nieznany i obcy. Takjest! widzę w tobie opiekuna, poważanego przez najpierwszych w narodzie,szanowanego przez niższych; widzę brata i mądrego przyjacieciela,widzę marszałka przyszłego sejmu, pierwszego pomiędzy zasiadającemiw rycerstwie, które ma radzić o dobru swoich współobywateli.O jakież to piękne i jak zaszczytne dostojeństwo. Zdaniem mojemwyższe jest ono zaiste nad wszelkie dary fortuny i nad łaskędworów!— Takie jest powszechne mniemanie! — odpowiedział starosta

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!