12.07.2015 Views

Pokaż treść!

Pokaż treść!

Pokaż treść!

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

3 5 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Rozdział X X X II.Uczta w Łobzowie miała się zacząć z uderzeniem jedenastej godzinyw nocy, a tylko co minęła dziesiąta. W pokojach zamkowych,które naprędce w tym celu przygotowano, zajęli się zaproszeni gościepo zdjęciu stołów po obiedzie, przemienieniem etykietalnych suki) i naubiór przyjętych charakterystycznych ról, a służba chodziła z lontamipo dolnych salach, rozpalając pająki i kandelabry.I po ulicach też ogrodowych, pomiędzy drzewami, zajaśniały tui owdzie gromady lamp, a w niepewnych przerywanych kształtachwystąpiła rzęsisto oświecona świątynia, mająca na swojej facyacie wyobrażaćmocno różnobarwnym ogniem gorejący herb Królestwa, z pogoniąLitewską i z cyfrą króla: S. A. E.Noc była parna; chmury, które przez cały dzień zagrażały burzą,usunęły się wprawdzie, ale gęste, ciężkie obłoki zakrywały blaskgwiazd, i głęboka ciemność okrywała widnokrąg. A wtedy na jednemmiejscu parku, które dla gęstych, sztuczne ulice otaczającychkrzaków ciemniejsze jeszcze było, aniżeli wolniejsze miejsca ogrodu,ukazały się dwie postacie, za któremi trzecia w pewnej odległości postępowała.Dwie pierwsze zajęte były cichą, i jak zdawało się nader ważnarozmową, i z ostrożnością postępowały naprzód, oglądając się w około,ażali jaki nie nader pożądany słuchacz nie znajduje się gdzie w pobliżu.Na twarzy zasię trzeciego, gdyby promień światła uderzał byłpo drodze, którą postępowali, można było dostrzedz wszelkie oznakinudów, objawiających się tylko przez częste poziewanie. Ale powolizdawało się, że go niecierpliwość coraz bardziej ogarnia; zaczął sięużalać w przerywanym monologu na przykrą konieczność, która gozmusza, tu, gdzie nawet ręki przed oczami zobaczyć nie można, tłuesię po gałęziach i korzeniach, kiedy tymczasem drudzy, tam na oświeconychsalach w oficynie, rozkoszują przy pełnych dzbankach i szczękającychkościach. Przykrość jego objawiała się może daleko głośniej,niż wypadało na takiej drodze; to też jeden z postępujących naprzódnakazał mu dosyć ostro milczenie.Tymczasem doszli oni do małej przestrzeni, otoczonej lipami, przyktórej jednym boku strumień, pomiędzy kamieniami wśród żwiru mruczący,zakreślał granicę ogrodu. Żaden odgłos z zamku nie dochodziłdo tego samotnego miejsca, i tylko tu i owdzie z dalekiej odległościprzez krzewiny dawały się słyszeć uderzenia młotów, któremi pokojowi,to co jeszcze brakowało do rozmaitych rusztowań, utwierdzali.Tu idący zatrzymali sie.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!