Pokaż treÅÄ!
Pokaż treÅÄ! Pokaż treÅÄ!
3 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Całe zgromadzenie, zmitrężone, z zadziwieniem poglądało po sobie,wszelako nim jeszcze zadziwione umysły mogły się upamiętaći zebrać do nowego oporu, dał się słyszeć głos z tronu:— Panie instygatorze koronny, król rozkazuje, ażebyśeie przywołalipierwszą sprawę.I wnet sąd się rozpoczął.Rozdział XXIX.Dzieje, albo jeżeli się tak podoba czytelnikowi, imaginacya, prowadzinas teraz na widowisko wcale różne od tego, któreśmy dopiśro coopuścili: z sali senatorów, świecącej złotem i drogiemi kamieniami,do zapadłej i poczernionej dymem chatki, na puste mogiłki żydowskieniedaleko Krakowa.Blady blask lutowego słońca, który posępnie przeciskał się przezciemne okrągłe szyby dosyć źle opatrzonego okna, daje nam widziećtuż pod niem na chwiejącem się krześle, którego wytarta pozłota okazuje,że kiedyś było ozdobą piękniejszych gmachów, siedzącą ponurąmieszkankę ponurego domu.Ogromne okulary oprawne w ołów spoczywają na szerokim a zagiętymnosie, którego piękność też same okulary przez długie używaniekilkoma czarnemi prążkami jeszcze bardziej podniosły; zagasłe zaśod ognia kominowego i od pary, wpośród których nieszczęsne rzemiosłocodziennie ją utrzymywało, osłabione oczy, usiłowały wydecyfrowaćtreść kilku dosyć brudnych kartek, które wyschła ręka zdalekaprzed obliczem trzymała.Wszelako znajoma już nam stara Urszula musiała zapewne mniejbyć doświadczoną w sztuce czytania, aniżeli w innych wyzwoleńszychjeszcze sztukach, bo musimy oddać sprawiedliwość autorowi tego pisma,a byłemu pomocnikowi pisarza wielko-marszałkowskiego urzędu,że także i w tym liściku przyniósł zaszczyt szlachetnej kalligrafii, naktórej szczególnie opierał swoje prawo do tytułu uczonego człowieka.Pani matka Urszula na pół wyjącym, na pół nosowym głosem,przerywając sobie często, jak i my czynić to będziemy, odczytywała,sama sobie i swojemu kotowi, albo może całemu zgromadzeniu pewnychniewidomie podówczas otaczających ją przyjaciół, rzecz następującegodyplomatycznego pisma:„Wiadomo wam — tak zaczynał autor listu, który zapewnezwyczajny wstęp: na chwałę Bozą, za zbyteczny w tym razie byćuznał: — wiadomo wam, że moi przełożeni rozkazali mi byli jakimkol
H IPO LIT BORATYŃSKI.31Swiek bądź sposobem przybliżyć się do marszałka sejmowego, panaPiotra Boratyńskiego. Ńiemniój także znajoma jest wam gorliwośćmoja na usługach pańskich, i, że nie bez chluby powiem, moja niepospolitazręczność do wszelkich zacnych rzeczy, którą ja bez wątpieniamusiałem odziedziczyć po pani mojej matce, waszej rodzonójsiostrzycy; — bo, jak to powiadają, zazwyczaj jabłko niedaleko odjabłoni pada. Otóż nietrudno mi było nie tylko zbliżyć się do mojegopana starosty, ale nawet wejść do jego służby. I to mi wcale dobrzenadarzyło się; bo ja przez całe moje życie rad zawsze byłem na usługachpańskich; a dwóch panów, jakich odtąd miałem, zawsze taki lepiej,aniżeli jeden.„Udawszy się więc do Janowca ze żwawymi chłopcami, należącymido woluntaryuszów mistrza Montego (którzy jednakowoż, pamiętaćpotrzeba, ani żadnej barwy ani chorągwi nie mają), mogłem sobiew gospodzie tuż koło przewozu mieć wszystko czego dusza zapragnie,i kiedy pan Boratyński z drugiej strony rzeki przybył ze swoimi brykamii całym orszakiem, ukazałem się nader czynnym przy rozpakowywaniui rozstawieniu na stajniach koni. Kiedy zaś on na drugidzień z rana po odbytym noclegu, który ja przepędziłem przy dobrymkuflu i smacznych kąskach i zaprzyjaźniłem się przez ten czas z niektórymijego domownikami, — wsiadał na konia, to ja trzymałem mustrzemię; a on sięgnął do kieszeni i podał mi sztukę złota. A że jawrcale nie jestem chciwym (oczywiście, kiedy się spodziewam czegowięcej), podziękowałem przeto bardzo uprzejmie, wzbraniając się przyjąćpodarunku, i ucałowałem rękę jaśnie wielmożnego pana, nie bezuronienia kilku łez na nią. On zasię (proszę, jacy to są panowie),pytał mnie, co mi jest?„Ja mu nader boleśnie wyspowiadałem się, że jestem ubogi szlachcic,ale z dobrego rodu, i że teraz w tej chwili wcale nie potrzebujępieniędzy, ale raczej pragnę dostąpić zaszczytu, służąc jakiemu znakomitemua zacnemu panu. Zapytał mnie więc, zkądbym był; ty zaś,kochana ciociu Urszulo, nie potrzebujesz zaiste pomocy swego piekielnegokochanka, by odgadnąć, że mu odpowiedziałem, iż jestemz Piotrkowa. On tedy zapytawszy znowu o to, to o owo, na co ja zezwykłą sobie szykownością odpowiedziałem — rzekł do mnie, że mogęmu towarzyszyć i rozkazał mi dać powodnego konia. Że zaś wiadomojest także dlaczego wstąpiłem w służbę pana starosty, nie powinnotedy was bynajmniej dziwić, dlaczego moim kolegom zostawiłemsłówko, które tegoż samego dnia jeszcze przeniosło ich w szanownychubiorach do gospody, gdzie mieliśmy noc przepędzić.„Owóż przybywszy tam, zastaliśmy już w gospodzie stół otoczonyochoczymi gośćmi, którzy, jak powiadali, także na sejm ciągnęli dlawidzenia, jak tśż pójdą rzeczy, i dla wykrzyknienia głośnego wiwat»
- Page 266 and 267: 262 A LEKSANDER B R O N IK O W SK I
- Page 268 and 269: 2 6 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 270 and 271: 2 6 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 272 and 273: 2 6 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 274 and 275: 2 7 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 276 and 277: 2 7 2 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 278 and 279: 2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 280 and 281: 276 A LEK SA N D ER BRONIKOW SKI.z
- Page 282 and 283: 2 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.gnać
- Page 284 and 285: 2 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Z uśm
- Page 286 and 287: 282 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.najjaśn
- Page 288 and 289: 2 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.łów,
- Page 290 and 291: 2 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pełni
- Page 292 and 293: 2 88 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— I k
- Page 294 and 295: 2 9 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Dz
- Page 296 and 297: 292 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dnym syn
- Page 298 and 299: 294 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.suknem w
- Page 300 and 301: 2 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dopót
- Page 302 and 303: 2 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wszela
- Page 304 and 305: 3 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Tu pry
- Page 306 and 307: 802 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.natu kr
- Page 308 and 309: 3 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.a nie
- Page 310 and 311: 8 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.we wł
- Page 312 and 313: 3 0 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKIkrewie
- Page 314 and 315: 3 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ujrzel
- Page 318 and 319: 3 1 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.za zdr
- Page 320 and 321: 3 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.znaje,
- Page 322 and 323: 318 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.się na
- Page 324 and 325: 3 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Ko
- Page 326 and 327: 3 2 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.nawet
- Page 328 and 329: 3 2 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.umysł
- Page 330 and 331: 3 2 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.a jeż
- Page 332 and 333: 8 2 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ty otw
- Page 334 and 335: 330 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Na to od
- Page 336 and 337: 3 3 2 ALEKSANDER BKONIKOW8KI.wienie
- Page 338 and 339: 3 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wami,
- Page 340 and 341: 886 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.daje, to
- Page 342 and 343: 3 3 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Nakoni
- Page 344 and 345: 840 ALEKSANDER BRONIROW 8KL— Owsz
- Page 346 and 347: 3 4 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,gu odp
- Page 348 and 349: 3 4 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Helena
- Page 350 and 351: 3 4 6 ALEKSANDER BRONIKOW SKI.młod
- Page 352 and 353: 8 4 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.chany
- Page 354 and 355: 8 5 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.kawał
- Page 356 and 357: 8 5 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Mo
- Page 358 and 359: 3 5 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Rozdzi
- Page 360 and 361: 3 5 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.to zda
- Page 362 and 363: 3 5 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wieie
- Page 364 and 365: 860 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Co t
3 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Całe zgromadzenie, zmitrężone, z zadziwieniem poglądało po sobie,wszelako nim jeszcze zadziwione umysły mogły się upamiętaći zebrać do nowego oporu, dał się słyszeć głos z tronu:— Panie instygatorze koronny, król rozkazuje, ażebyśeie przywołalipierwszą sprawę.I wnet sąd się rozpoczął.Rozdział XXIX.Dzieje, albo jeżeli się tak podoba czytelnikowi, imaginacya, prowadzinas teraz na widowisko wcale różne od tego, któreśmy dopiśro coopuścili: z sali senatorów, świecącej złotem i drogiemi kamieniami,do zapadłej i poczernionej dymem chatki, na puste mogiłki żydowskieniedaleko Krakowa.Blady blask lutowego słońca, który posępnie przeciskał się przezciemne okrągłe szyby dosyć źle opatrzonego okna, daje nam widziećtuż pod niem na chwiejącem się krześle, którego wytarta pozłota okazuje,że kiedyś było ozdobą piękniejszych gmachów, siedzącą ponurąmieszkankę ponurego domu.Ogromne okulary oprawne w ołów spoczywają na szerokim a zagiętymnosie, którego piękność też same okulary przez długie używaniekilkoma czarnemi prążkami jeszcze bardziej podniosły; zagasłe zaśod ognia kominowego i od pary, wpośród których nieszczęsne rzemiosłocodziennie ją utrzymywało, osłabione oczy, usiłowały wydecyfrowaćtreść kilku dosyć brudnych kartek, które wyschła ręka zdalekaprzed obliczem trzymała.Wszelako znajoma już nam stara Urszula musiała zapewne mniejbyć doświadczoną w sztuce czytania, aniżeli w innych wyzwoleńszychjeszcze sztukach, bo musimy oddać sprawiedliwość autorowi tego pisma,a byłemu pomocnikowi pisarza wielko-marszałkowskiego urzędu,że także i w tym liściku przyniósł zaszczyt szlachetnej kalligrafii, naktórej szczególnie opierał swoje prawo do tytułu uczonego człowieka.Pani matka Urszula na pół wyjącym, na pół nosowym głosem,przerywając sobie często, jak i my czynić to będziemy, odczytywała,sama sobie i swojemu kotowi, albo może całemu zgromadzeniu pewnychniewidomie podówczas otaczających ją przyjaciół, rzecz następującegodyplomatycznego pisma:„Wiadomo wam — tak zaczynał autor listu, który zapewnezwyczajny wstęp: na chwałę Bozą, za zbyteczny w tym razie byćuznał: — wiadomo wam, że moi przełożeni rozkazali mi byli jakimkol