Pokaż treść!

Pokaż treść! Pokaż treść!

12.07.2015 Views

26 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.tu na tym świecie, i że bardzo wiele rzeczy odmieniło się, odkąd zaczęliścieuprawiać rolę nad brzegami D niestru; ale uczciwość i wiarajeszcze się znajdują pomiędzy ludźmi!— Trzjmiaj się ich zawsze stale, mój synu Walenty! — mówiłStefan Bielawski uroczyście — i nie żałuj ani szabli ani języka tam,gdzie potrzeba, tak jak twój ojciec czynił w swoim czasie: a dobrze ciz tem będzie, jak i jemu dobrze było, choć wszystko szło nieładem,kiedy jeszcze byłem młody !Potem obrócił się do wikarego, i rozmowa stała się powszechną:jednakowoż W acław Siewrak, sługa wojewody Kmity, mało się do niejmięszał i tylko kiedy niekiedy zapytywał, ażali koń jego się popasł;bo jak powiadał, z ważnemi listami ma jechać do Gomolina, niedalekoPiotrkowa, gdzie królowa Bona znajdowała się.Gdy tym sposobem ciągnęła się rozmowa przez czas niejaki, tymczaseminne stoły i ławki usunięto na stronę, a młodzież zabierała siędo tańca. Wtem otwarły się drzwi izby gościnnej i weszło trzechnowych gości w futrach opruszonych śniegiem i lodem.Jeden, niemłody już człowiek, blady i chorowity z wejrzenia, przeszedłprędko przez tłum, szczękając zębami od zimna, zbliżył się dokomina, i w zepsutej polszczyznie pomieszanej z cudzoziemskiemiprzekleństwy, rozkazał kłaniającemu się. nizko Gierzankowi podać sobieszklankę wina grzanego, a potem zaczął po wTłosku, mrucząc sobie podnosem, przeklinać brzydki klimat kraju, dokąd go jakiś los nieszczęśliwyzaprowadził.Drugi, ile można było sądzić z ubioru, duchowny, uprzejmy a dosyćotyły człowiek w sile wieku będący, rozkazał gospodarzowi podobnieżzłą polszczyzną, by jak najspieszniej dał jeść jego ludziom i popasłkonie; albowiem podróż jego nie cierpi zwłoki; potem zaśz uprzejmą powagą dziękował za czołobitne pozdrowienie, które mu zewszech stron oddawano.Trzecim był starzec, którego zbielałe w:łosy znamionowały podeszłelata, lecz prosta i zuchwała postawa, oraz ponury ogień jego oczu,dziwną sprzeczność stanowiły z wiekiem. Poorane, twarde i wydatnerysy, wskazywały niepohamowane namiętności, jeszcze niekiedy z podśniegu starości wybuchające gwałtowmie; ponura złośliwość i zdradliwachytrość, zeszpeciła wyrazem swym blade i przycięte usta, a okropnablizna, jakby od uderzenia nożem, uzupełniała przykre wrażenie,jakie jego oblicze sprawiało. ZdawTało się, jakoby należał do rzędusłużalców, trzymał bowiem pod pachą czworograniastą mocno okutąmosiądzem skrzyneczkę, nakształt apteczki podróżnej.Stefan Bielawski obrócił się z wielką powTagą do księdza i mówiłdoń:

H IPO LIT BORATYŃSKI. 27— Quo modo vales reverendissime! mir or ut in frigidissimo temporeVestra Dominatio currat per lassos et gajos 9 (*)— Si vales Stephane, ego valeo (**) — odpowiedział duchowny: alemówcie lepiej zeriiną ojczystą mowa,; bo od tego czasu, jakeśmy się widzieliw Samborzu, wielkie w niej uczyniłem postępy; a ile sądzić mogę, widzę,że wcale inaczej się rzecz ma u was z szanowną łaciną, i możecie słuszniepowtórzyć teraz, jak mówiliście dawniej: Nos Poloni non curamusquantitatem syllabarum (***), — Wszakże cieszy mnie to bardzo, mościpanie Bielawski, że was w dobrem zdrowiu oglądam; bo często wspominałemo was, jak o uczciwym człowieku, i o dawnych dobrych czasach,kiedy jeszcze żył pan Jan Boratyński, a ja byłem ministrantem w jegokaplicy, oraz kapelanem i nadwornym lekarzem !— Niewszyscy t,am pamiętają jak wy, ojcze wielebny, o znajomychi towarzyszach, kiedy ich niebo na wyższe dostojeństwa wyniesie— odpowiedział szlachcic ostatniemi wyrazy duchownego pocieszonypo zawstydzeniu, jakiego doznał z powodu swojej łaciny, któraprzecież w okolicach Halicza i Samborza wielce była cenioną —a Kościół wielkie ztąd korzyści odnosi, kiedy podobni ludzie obejmująurzędy i dostępują zaszczytów. Nie tak-że jest, przewielebny ojcze?Z tem zapytaniem odwrócił się do wikarego, wszelako nikt mu nieodpowiedział; bo poczciwy wikary, który zapewne niebardzo sobie życząc,ażeby go pan Bartłomiej Sabinus, archidyakon katedralny krakowskii doktor nadworny królewski, postrzegł w izbie, gdzie tańcują przyszklenicy miodu, uznał za rzecz przyzwoitą wynieść się z gospody.A zatem Bielawski znowu obrócił mowę do księdza.— Pozwólcie mi, panie, przedstawić sobie mojego syna. który odniejakiego czasu jest w służbie jaśnie wielmożnego pana krakowskiego.— Chodź bo no tu Walenty! — zawołał nań: — a porzuć tamte poszepty i umizgi z dziewczyną, kiedy tu oto znajduje się. przewielebnyarchidyakon i ja.— Jak się masz młodzieńcze! — mówił Sabinus do Walentego,który wstydem zapłoniony do niego się przybliżył — masz poczciwegoojca i zacnego pana, pójdzie ci dobrze, jeżeli z nich przykład brać będziesz.Nie poglądaj na niego tak surowo, panie Stefanio! To młodakrew! a krew młoda, to nie woda. Otóż tak! jak już powiedziałem,masz zacnego pana jak rzadko w naszych czasach; waleczny w boju(*) Jak się macie przewielebny ojcze! Dziwi mnie to bardzo, że pod tak zimn$porę jeździcie przez lasy i gaje! — Jest-to dawniej używana kuchenna łacina.(**) Jeśliś zdrów Stefanie, jam też zdrów!(***) My JPolacy nie zważamy na iloczas zgłosek.

H IPO LIT BORATYŃSKI. 27— Quo modo vales reverendissime! mir or ut in frigidissimo temporeVestra Dominatio currat per lassos et gajos 9 (*)— Si vales Stephane, ego valeo (**) — odpowiedział duchowny: alemówcie lepiej zeriiną ojczystą mowa,; bo od tego czasu, jakeśmy się widzieliw Samborzu, wielkie w niej uczyniłem postępy; a ile sądzić mogę, widzę,że wcale inaczej się rzecz ma u was z szanowną łaciną, i możecie słuszniepowtórzyć teraz, jak mówiliście dawniej: Nos Poloni non curamusquantitatem syllabarum (***), — Wszakże cieszy mnie to bardzo, mościpanie Bielawski, że was w dobrem zdrowiu oglądam; bo często wspominałemo was, jak o uczciwym człowieku, i o dawnych dobrych czasach,kiedy jeszcze żył pan Jan Boratyński, a ja byłem ministrantem w jegokaplicy, oraz kapelanem i nadwornym lekarzem !— Niewszyscy t,am pamiętają jak wy, ojcze wielebny, o znajomychi towarzyszach, kiedy ich niebo na wyższe dostojeństwa wyniesie— odpowiedział szlachcic ostatniemi wyrazy duchownego pocieszonypo zawstydzeniu, jakiego doznał z powodu swojej łaciny, któraprzecież w okolicach Halicza i Samborza wielce była cenioną —a Kościół wielkie ztąd korzyści odnosi, kiedy podobni ludzie obejmująurzędy i dostępują zaszczytów. Nie tak-że jest, przewielebny ojcze?Z tem zapytaniem odwrócił się do wikarego, wszelako nikt mu nieodpowiedział; bo poczciwy wikary, który zapewne niebardzo sobie życząc,ażeby go pan Bartłomiej Sabinus, archidyakon katedralny krakowskii doktor nadworny królewski, postrzegł w izbie, gdzie tańcują przyszklenicy miodu, uznał za rzecz przyzwoitą wynieść się z gospody.A zatem Bielawski znowu obrócił mowę do księdza.— Pozwólcie mi, panie, przedstawić sobie mojego syna. który odniejakiego czasu jest w służbie jaśnie wielmożnego pana krakowskiego.— Chodź bo no tu Walenty! — zawołał nań: — a porzuć tamte poszepty i umizgi z dziewczyną, kiedy tu oto znajduje się. przewielebnyarchidyakon i ja.— Jak się masz młodzieńcze! — mówił Sabinus do Walentego,który wstydem zapłoniony do niego się przybliżył — masz poczciwegoojca i zacnego pana, pójdzie ci dobrze, jeżeli z nich przykład brać będziesz.Nie poglądaj na niego tak surowo, panie Stefanio! To młodakrew! a krew młoda, to nie woda. Otóż tak! jak już powiedziałem,masz zacnego pana jak rzadko w naszych czasach; waleczny w boju(*) Jak się macie przewielebny ojcze! Dziwi mnie to bardzo, że pod tak zimn$porę jeździcie przez lasy i gaje! — Jest-to dawniej używana kuchenna łacina.(**) Jeśliś zdrów Stefanie, jam też zdrów!(***) My JPolacy nie zważamy na iloczas zgłosek.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!