Pokaż treÅÄ!
Pokaż treÅÄ! Pokaż treÅÄ!
2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.pod same przedmieścia Wilna i w których lubiący łowy dawniejsiwielcy książęta i królowie zaprowadzili obszerne knieje i wygodnedrogi. Wielu znaczniejszych sług dworskich, a pomiędzy nimi i Boratyński,także jechali tuż za panią, a na końcu orszaku, na rzeźkim litewskimkoniu, sadził paź Stanisław Lacki, opakowany lekkiemi sprzętami,które damy owego czasu rade miały pod ręką, dla użycia ich naprzypadek potrzeby.Wązka droga zatrzymała nieco powozy; damy siedzące w nichmiały wiele do mówienia, albo do poszeptywania z towarzyszącymi impanami, według tego, jak stosunki i wiek określały przedmiot rozmowy.A tak zdarzyło się, że odbywszy prawie godzinę drogi wśródlasu, Barbara w towarzystwie Boratyńskiego, tudzież dwóch albotrzech innych jeźdców i swego wiernego pazia, znacznie oddaliła sięnaprzód od reszty orszaku.Tak jadąc, przybyli na małą niwę będącą wśród lasu, która na półprzykryta opadłem liściem wiązów i buków, wiele dróg w rozmaitymkrzyżujących się kierunku łączyła. Królowa, nieświadoma okolicy, zatrzymała konia i pytała jednego z przytomnych panów, któraby z tychdróg prowadziła do zamku łowieckiego, gdzie przygotowano dla niejśniadanie, i potem wskazała na jednę z nich, co zdawała się być więcejujeżdżona aniżeli drugie, mniemając, że ta będzie istotnie. Wszelakozapytany zaprzeczał, upewniając, że jak wie z własnego doświadczenia,droga ta prowadzi do przykrej spadzistości, gdzie w dole znajdujesię niezgruntowane bagnisko. Powiadał, że razu jednego samzapędziwszy się na łowach, ścigając z zapałem zwierza, zwrócił się byłku tej stronie, i że tylko szczęśliwym przypadkiem uszedł nieuchronnejśmierci, gdy koń jego potknął się tuż na samym brzegu przepaści,której on nie spostrzegł. Potem wskazał jednę z dróg przeciwnych, ja koby ta miała prowadzić do zamku łowieckiego, i zachęcał najjaśniejsząpanią, aby się za jego przewodnictwem udała. Ale drudzy obecniwcale innego byli zdania, a każdy utrzymywał, że zna okolicę lepiejniż drugi.Wówczas Barbara zawołała uśmiechając się:•— Tak to zazwyczaj bywa, kiedy się zboczy z prostej drogi; bitygościniec byłby nas wprawdzie nie tak prędko, ale bezpieczniej zaprowadziłdo miejsca, gdzie nam przygotowano posiłek, który jak rozumiemy,po przejażdżce na zimnem powietrzu lutowem będzie dobrzesmakował. Wszelako najlepiej podobno będzie, jeżeli każdy z was,moi panowie, rozpozna drogę, którą za prawdziwą uważa; my zasiętu zaczekamy na drugich panów i damy.Posłuszni dworacy rzucili się na rozkaz pani w rozmaite strony dolasu, i wkrótce tentent ich koni zamilkł w odległości. Tylko Hipolitj jego krewny, których rozkaz dworski dnia tego do bezpośredniego
H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 275towarzyszenia małżonce wielkoksiążęcej przeznaczył, pozostali z niąna pustej niwie wśród lasu.Dosyć znaczny przeciąg czasu upłynął, a żaden jeszcze z wysłanychnie wracał, ani też powozy nie nadjeżdżały, i Barbara zaczęła sięniecierpliwić; aż oto w tymże samym kierunku zkąd przybyli, dał sięsłyszeć szelest liścia, jak gdyby znaczna massa jakaś przeciskała siępomiędzy spuszczonemi gałęziami, i tentent, jak gdyby wielu pośpieszającychkoni.— No! dobrze! — zawołała Barbara — otóż przynajmniej i drudzy! To mnie tylko dziwi niepomału — mówiła dalej żartując —jak pani Skarbnikowa z troskliwości o mnie mogła przezwyciężyćwstręt do prędkiej jazdy, która dla niej prawdziwie jest zgrozą, podobniejak wszystko to, co prędzej postępuje aniżeli dworski obyczajpozwala.Tymczasem coraz mocniejszy szelest dawał się słyszeć po lesiei coraz głośniejsze, to, co rozumieli być tentnieniem koni; wkrótce usłyszanotrzask, jak gdyby łamanych gałęzi, a ziemia drżała, niby podogromnym ciężarem; ryk ponury wstrząsnął daleko na około powietrze,a Stanisław delikatnym młodzieńczym głosem zawołał przestraszony:— Dla Boga żywego! ratuj się wasza królewska mość, to niedźwiedź!Jako mieszkańcy Afrykańskich pustyń lękają się lwa, tak podobniezwierzęta zimniejszej strefy lękają się króla północnych lasów. Drżąci chrapiąc spiął się rumak królowej i jął wierzgać, opierając się cuglom,które przestraszona jeżdżka mocno ku sobie ściągnęła; suchekrzewy jakby strzaskane mocą wiatru rozleciały się w drzazgach przydrodze, i ogromny potomek odwiecznego tura rzucił się na Barbaręw gwałtownych poskokach. Wielkie oczy zwierzęcia błyszczały krwawympłomieniem, gniew nastroszył grzywę i włosy na grzbiecie; potężnagłowa opierała się na miedzianych piersiach, a na sążeń roztworzysterogi wymierzone były na księżnę, która bezprzytomna prawie,zamiast myśleć o prędkiej ucieczce, jeszcze usiłowała powściągnąć instynktzachowawczy konia: gdy zaś Hipolit starał się go pochwycić zacugle i pociągnąć z sobą, Stanisław Lacki ubodł w bok swego małegolitewczyka i rzucił się naprzeciw turowi. Czerwony kolor płaszczajego, nienawistny mieszkańcowi lasów, zwrócił gniew zwierza od królowejna niego, a wtedy chłopczyna rzucił niepewną ręką dzirytw szerokie czoło zwierzęcia. Tur stanął przez chwilę, rozbijając ziemięmocnem uderzeniem kopyt; głuchy, do pioruna podobny ryk wydobyłsię z roztwartej paszczy napełnionej ogromnemi zębami; potemskoczył straszliwie, i jednem uderzeniem rogów rzucił o ziemię i koniai jeźdźca. Lecz wprzód jeszcze, nim to się stało, cugle wypadły18*
- Page 228 and 229: 2 2 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 230 and 231: 2 2 6 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 232 and 233: 2 2 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 234 and 235: 2 3 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 236 and 237: 2 8 2 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 238 and 239: 2 3 4 A L EK SA N D E R B R O N IK
- Page 240 and 241: 2 3 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 242 and 243: 2 8 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 244 and 245: 2 4 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 246 and 247: 242 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 248 and 249: 24 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 250 and 251: 2 4 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 252 and 253: 2 4 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 254 and 255: 2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 256 and 257: 25 2 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 258 and 259: 2 5 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 260 and 261: 2 5 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 262 and 263: 2 5 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 264 and 265: 260 A LEK SA N D ER BRO N IK O W SK
- Page 266 and 267: 262 A LEKSANDER B R O N IK O W SK I
- Page 268 and 269: 2 6 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 270 and 271: 2 6 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 272 and 273: 2 6 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 274 and 275: 2 7 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 276 and 277: 2 7 2 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 280 and 281: 276 A LEK SA N D ER BRONIKOW SKI.z
- Page 282 and 283: 2 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.gnać
- Page 284 and 285: 2 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Z uśm
- Page 286 and 287: 282 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.najjaśn
- Page 288 and 289: 2 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.łów,
- Page 290 and 291: 2 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pełni
- Page 292 and 293: 2 88 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— I k
- Page 294 and 295: 2 9 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Dz
- Page 296 and 297: 292 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dnym syn
- Page 298 and 299: 294 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.suknem w
- Page 300 and 301: 2 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dopót
- Page 302 and 303: 2 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wszela
- Page 304 and 305: 3 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Tu pry
- Page 306 and 307: 802 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.natu kr
- Page 308 and 309: 3 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.a nie
- Page 310 and 311: 8 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.we wł
- Page 312 and 313: 3 0 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKIkrewie
- Page 314 and 315: 3 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ujrzel
- Page 316 and 317: 3 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Całe
- Page 318 and 319: 3 1 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.za zdr
- Page 320 and 321: 3 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.znaje,
- Page 322 and 323: 318 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.się na
- Page 324 and 325: 3 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Ko
- Page 326 and 327: 3 2 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.nawet
2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.pod same przedmieścia Wilna i w których lubiący łowy dawniejsiwielcy książęta i królowie zaprowadzili obszerne knieje i wygodnedrogi. Wielu znaczniejszych sług dworskich, a pomiędzy nimi i Boratyński,także jechali tuż za panią, a na końcu orszaku, na rzeźkim litewskimkoniu, sadził paź Stanisław Lacki, opakowany lekkiemi sprzętami,które damy owego czasu rade miały pod ręką, dla użycia ich naprzypadek potrzeby.Wązka droga zatrzymała nieco powozy; damy siedzące w nichmiały wiele do mówienia, albo do poszeptywania z towarzyszącymi impanami, według tego, jak stosunki i wiek określały przedmiot rozmowy.A tak zdarzyło się, że odbywszy prawie godzinę drogi wśródlasu, Barbara w towarzystwie Boratyńskiego, tudzież dwóch albotrzech innych jeźdców i swego wiernego pazia, znacznie oddaliła sięnaprzód od reszty orszaku.Tak jadąc, przybyli na małą niwę będącą wśród lasu, która na półprzykryta opadłem liściem wiązów i buków, wiele dróg w rozmaitymkrzyżujących się kierunku łączyła. Królowa, nieświadoma okolicy, zatrzymała konia i pytała jednego z przytomnych panów, któraby z tychdróg prowadziła do zamku łowieckiego, gdzie przygotowano dla niejśniadanie, i potem wskazała na jednę z nich, co zdawała się być więcejujeżdżona aniżeli drugie, mniemając, że ta będzie istotnie. Wszelakozapytany zaprzeczał, upewniając, że jak wie z własnego doświadczenia,droga ta prowadzi do przykrej spadzistości, gdzie w dole znajdujesię niezgruntowane bagnisko. Powiadał, że razu jednego samzapędziwszy się na łowach, ścigając z zapałem zwierza, zwrócił się byłku tej stronie, i że tylko szczęśliwym przypadkiem uszedł nieuchronnejśmierci, gdy koń jego potknął się tuż na samym brzegu przepaści,której on nie spostrzegł. Potem wskazał jednę z dróg przeciwnych, ja koby ta miała prowadzić do zamku łowieckiego, i zachęcał najjaśniejsząpanią, aby się za jego przewodnictwem udała. Ale drudzy obecniwcale innego byli zdania, a każdy utrzymywał, że zna okolicę lepiejniż drugi.Wówczas Barbara zawołała uśmiechając się:•— Tak to zazwyczaj bywa, kiedy się zboczy z prostej drogi; bitygościniec byłby nas wprawdzie nie tak prędko, ale bezpieczniej zaprowadziłdo miejsca, gdzie nam przygotowano posiłek, który jak rozumiemy,po przejażdżce na zimnem powietrzu lutowem będzie dobrzesmakował. Wszelako najlepiej podobno będzie, jeżeli każdy z was,moi panowie, rozpozna drogę, którą za prawdziwą uważa; my zasiętu zaczekamy na drugich panów i damy.Posłuszni dworacy rzucili się na rozkaz pani w rozmaite strony dolasu, i wkrótce tentent ich koni zamilkł w odległości. Tylko Hipolitj jego krewny, których rozkaz dworski dnia tego do bezpośredniego