Pokaż treÅÄ!
Pokaż treÅÄ! Pokaż treÅÄ!
260 A LEK SA N D ER BRO N IK O W SK I.— N o ! — zaczął hrabia z Tarnowa po krótkim przestanku —cóż tam od was dobrego usłyszę, zacny panie Piotrze ? Może raczejstwierdzicie to, co już na sali oblicze wasze wróżyło, a czego jeszczewyraz waszych rysów nie odwołuje? Przychodzicie-li do mnie jakoprzyjaciel, czy jako nieprzyjaciel?— Bogu tylko i wam, jaśnie wielmożny mości Krakowski! — odpowiedziałPiotr z niejaką oziębłością — wiadomo, jak ja myślę,przyjaźnie czy nieprzyjaźnie. Lubo okoliczności kierują czynami, wszelakoumysł mój jest nieodmienny. Oby każdy mógł tak o sobie powiedziećw tych burzliwych czasach.— Jeżeli was dobrze zrozumieć mogę — zabrał głos Tarnowski:— to nasze obawy stwierdzają się. A wyście ukazali się....— Aby stosownie do polecenia moich wszystkich panów a braci—przerwał mu starosta — powtórzyć to, com już w Warszawie i Krakowiemówił w imieniu jednej ich części, i wyrzec na stopniach tronu,co najznakomitszy stan państwa, co rycerstwo trzyma za prawdę,i bronić tego przeciw każdemu w szczególności.— Nader trudny jest wasz obowiązek, mości panie Samborski! —zawołał hetman wielki. — O każdego innego lękałbym się, ażali uskutecznićpotrafi tak trudne przedsięwzięcie, a mianowicie gdy waszewłasne uczucie, zupełnie sprzeczne jest temu, co usta wasze mówićmają.— Uczucie — mówił Piotr wyrazem pełnym znaczenia — uczucieprzynależy tylko człowiekowi, szczególnej jednostce; ale czynyi mowa do ojczyzny należą; tak więc postępuję na mojej drodze z pocieszającąodwagą, aż nadejdzie czas, w którym to oboje będzie się mogłopogodzić.— W łasne wasze wyrazy dowodzą, że ten czas bardzo jest jeszczedaleki. Obyście tylko mogli dotrwać!Na te słowa Piotr Boratyński rzucił surowe spojrzenie na hetmanawielkiego, a potem spuścił oczy ku ziemi.— Wszelako — mówił dalój Tarnowski — im dłuższa jest droga,tem coraz przykrzejszą zdawać się wam będzie, i nie tylko to jednoo czem napomykacie stoi wam na zawadzie. W ciągu dni następnychdowiecie się wielu rzeczy, które mogłyby niejednemu pomięszaćzmysły, jeżeli nie dostojnemu i nieugiętemu staroście Samborskiemu,jeżeli nie mężowi mojej siostrzenicy, zacnemu szlachcicowi, w którymsam siebie poznaję, jakim byłem przed dwudziestu pięciu laty. Nieprawdaż — dodał powolnićj, kiedy Piotr na te przyjazne wyrazyw milczeniu i niezwyczajnie głębokim ukłonem odpowiedział — nieprawdaż, że gdyby nawet wszyscy się łudzili, to Jan z Tarnowa i PiotrBoratyński postępują nie zbaczając ani na prawo ani na lewo z drogi,którą los i obowiązek wytknął każdemu z nich z osobna? Ale dla cze
H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 261góż tak milkli wy, mości Samborski? Dlaczegóż odwracacie wzrokwasz odemnie i nie poglądacie na mnie ze zwykłą ufnością ?— Kiedy przechodziłem przez wasze przedpokoje — odpowiedziałBoratyński surowo — zobaczyłem niejednego, któregom nigdy niezajrzał na pokojach Krzysztofora pałacu; widziałem wiele głów głębokoschylonych i słyszałem wiele pochlebnych, słodkich wyrazów, przemawianychpokornie do tego, do którego przed niedawnemi czasyzbliżali się tylko najszlachetniejsi w narodzie, z podniesioną głowąi prostym wyrazem; jak przystoi na zacnego człowieka; a wtenczaspomyślałem sobie i przypomniałem wasze własne słow a: że na drodzeżywota niejedna rzecz pojawić się może, która i najlepszym potrafipomięszać zmysły.— I do czegóż to stosują się wasze wyrazy, panie starosto? — zawołałhetman wielki, podnosząc głowę z zarumienionem obliczem. —I odkądże to przyszło z nami do tego, że do wuja swojćj żony kunsztownieułożonemi wyrazami i w ciemnych zwrotach przemawiacie?— Odkąd wieści — odpowiedział Boratyński, z usilnością powściągającporuszenie wewnętrzne — odkąd wieści zaczęły krążyć po kraju,że ojciec ojczyzny zamyśla to imię, które winien jest swej cnocie,zamienić na drugie, które samym tylko występkiem okupione być może;odkąd każdy krok, co mnie do Piotrkowa przybliżał, kazał corazbardziej wierzyć temu, co dotąd trzymałem za nikczemne oszczerstwo ;odkąd na samem nawet miejscu zjazdu sejmowego własny wzrok mnieprzekonywa.A wtedy kasztelan Krakowski porwał się zapalony najżywszymgniewem i zaw ołał:- - Wiecież-li, rycerzu, przed kim stoicie? Pamiętacie-li, że todo najpierwszego z pomiędzy senatorów przemawiacie tak zuchwale ?To powiedziawszy, przeszedł się kilka razy wielkiemi krokami z widocznąniespokojnością; a potem zatrzymał się i mówił dalej umiarkowańszymtonem :— I wyż-Ji to tak do mnie mówicie, wy, blizki krewny, w którymoddawna już moje zaufanie położyłem, który mnie częstokroć swoimojczystym przyjacielem nazywał, wzorem szlacheckićj cnoty?Wówczas Piotr Boratyński jeszcze mocniej powściągnął walkę duszyi rzekł spokojnie a stale:— Uczucie jest własnością szczególnej osoby, a czyny do ojczyznynależą, i na toście zgodzili się, jaśnie wielmożny panie; a więc mówiędo was, nie jako rycerz do senatora, nie jako mąż Barbary Boratyńskiejdo jej wuja, ani jako przyjaciel do przyjaciela, ani też jako uczeńdo nauczyciela; przed głową świeckich senatorów, ja głowa rycerstwa,stoję jako marszałek sejmu, za jakiego mnie panowie a bracia moi tuw tej chwili obrali; podobnież jak i wy stoję tu, jako jeden ze strażni
- Page 214 and 215: 2 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.z dama
- Page 216 and 217: 2 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co mó
- Page 218 and 219: 214 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Barbara
- Page 220 and 221: 2 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.koju p
- Page 222 and 223: 218 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co w nas
- Page 224 and 225: 2 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Pr
- Page 226 and 227: 222 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 228 and 229: 2 2 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 230 and 231: 2 2 6 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 232 and 233: 2 2 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 234 and 235: 2 3 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 236 and 237: 2 8 2 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 238 and 239: 2 3 4 A L EK SA N D E R B R O N IK
- Page 240 and 241: 2 3 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 242 and 243: 2 8 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 244 and 245: 2 4 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 246 and 247: 242 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 248 and 249: 24 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 250 and 251: 2 4 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 252 and 253: 2 4 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 254 and 255: 2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 256 and 257: 25 2 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 258 and 259: 2 5 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 260 and 261: 2 5 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 262 and 263: 2 5 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 266 and 267: 262 A LEKSANDER B R O N IK O W SK I
- Page 268 and 269: 2 6 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 270 and 271: 2 6 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 272 and 273: 2 6 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 274 and 275: 2 7 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 276 and 277: 2 7 2 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 278 and 279: 2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 280 and 281: 276 A LEK SA N D ER BRONIKOW SKI.z
- Page 282 and 283: 2 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.gnać
- Page 284 and 285: 2 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Z uśm
- Page 286 and 287: 282 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.najjaśn
- Page 288 and 289: 2 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.łów,
- Page 290 and 291: 2 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pełni
- Page 292 and 293: 2 88 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— I k
- Page 294 and 295: 2 9 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Dz
- Page 296 and 297: 292 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dnym syn
- Page 298 and 299: 294 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.suknem w
- Page 300 and 301: 2 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dopót
- Page 302 and 303: 2 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wszela
- Page 304 and 305: 3 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Tu pry
- Page 306 and 307: 802 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.natu kr
- Page 308 and 309: 3 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.a nie
- Page 310 and 311: 8 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.we wł
- Page 312 and 313: 3 0 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKIkrewie
260 A LEK SA N D ER BRO N IK O W SK I.— N o ! — zaczął hrabia z Tarnowa po krótkim przestanku —cóż tam od was dobrego usłyszę, zacny panie Piotrze ? Może raczejstwierdzicie to, co już na sali oblicze wasze wróżyło, a czego jeszczewyraz waszych rysów nie odwołuje? Przychodzicie-li do mnie jakoprzyjaciel, czy jako nieprzyjaciel?— Bogu tylko i wam, jaśnie wielmożny mości Krakowski! — odpowiedziałPiotr z niejaką oziębłością — wiadomo, jak ja myślę,przyjaźnie czy nieprzyjaźnie. Lubo okoliczności kierują czynami, wszelakoumysł mój jest nieodmienny. Oby każdy mógł tak o sobie powiedziećw tych burzliwych czasach.— Jeżeli was dobrze zrozumieć mogę — zabrał głos Tarnowski:— to nasze obawy stwierdzają się. A wyście ukazali się....— Aby stosownie do polecenia moich wszystkich panów a braci—przerwał mu starosta — powtórzyć to, com już w Warszawie i Krakowiemówił w imieniu jednej ich części, i wyrzec na stopniach tronu,co najznakomitszy stan państwa, co rycerstwo trzyma za prawdę,i bronić tego przeciw każdemu w szczególności.— Nader trudny jest wasz obowiązek, mości panie Samborski! —zawołał hetman wielki. — O każdego innego lękałbym się, ażali uskutecznićpotrafi tak trudne przedsięwzięcie, a mianowicie gdy waszewłasne uczucie, zupełnie sprzeczne jest temu, co usta wasze mówićmają.— Uczucie — mówił Piotr wyrazem pełnym znaczenia — uczucieprzynależy tylko człowiekowi, szczególnej jednostce; ale czynyi mowa do ojczyzny należą; tak więc postępuję na mojej drodze z pocieszającąodwagą, aż nadejdzie czas, w którym to oboje będzie się mogłopogodzić.— W łasne wasze wyrazy dowodzą, że ten czas bardzo jest jeszczedaleki. Obyście tylko mogli dotrwać!Na te słowa Piotr Boratyński rzucił surowe spojrzenie na hetmanawielkiego, a potem spuścił oczy ku ziemi.— Wszelako — mówił dalój Tarnowski — im dłuższa jest droga,tem coraz przykrzejszą zdawać się wam będzie, i nie tylko to jednoo czem napomykacie stoi wam na zawadzie. W ciągu dni następnychdowiecie się wielu rzeczy, które mogłyby niejednemu pomięszaćzmysły, jeżeli nie dostojnemu i nieugiętemu staroście Samborskiemu,jeżeli nie mężowi mojej siostrzenicy, zacnemu szlachcicowi, w którymsam siebie poznaję, jakim byłem przed dwudziestu pięciu laty. Nieprawdaż — dodał powolnićj, kiedy Piotr na te przyjazne wyrazyw milczeniu i niezwyczajnie głębokim ukłonem odpowiedział — nieprawdaż, że gdyby nawet wszyscy się łudzili, to Jan z Tarnowa i PiotrBoratyński postępują nie zbaczając ani na prawo ani na lewo z drogi,którą los i obowiązek wytknął każdemu z nich z osobna? Ale dla cze