Pokaż treść!

Pokaż treść! Pokaż treść!

12.07.2015 Views

2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W SK I.a wysokim gościom kazać zbyt długo czekać; a więc na dzisiaj musimypowiedzieć vale naszym zabawom!Kiedy wymawiał te wyrazy, zniknął nagle z jego twarzy wszelkipromień wesołości, a on stał się znowTu owym ponurym, dumnymmarszałkiem wielkim, którego nasi czytelnicy już dawniej poznali,i który z wymuszoną grzecznością wyszedł naprzeciw wchodzącym.Trzej panowie wyszli potem do poblizkiego gabinetu, w którymwkrótce dała się słyszeć męzka dobitna mowa kasztelana Krakowskiego,wymowny potok marszałka nadwornego koronnego i głośne sprzeciwianiesię Piotra Kmity. Rozmowa niedługo trwała; a gdy obadwajodwiedzający oddalając się przechodzili około Hipolita Boratyńskiego,hetm an wielki spuścił na dół oczy, jakby go nie chciał spostrzedz,a niezwyczajny wyraz surowości i przykrości można było w jego rysachwyczytać. Firlej przeciwnie spojrzał na niego wzrokiem zadziwienia,jak gdyby pytał się: — Jakim sposobem on się tu znajduje? — A dwuznaczny,prawie wzgardliwy uśmiech, ukazał się zapewne z powodubrata starosty Samborskiego.Sprawdziły się obawy współbiesiadników. Piotr Kmita opuściłnatychmiast salę, wskazując zgromadzeniu, aby sobie nie przerywałozabawy: wezwanie, któremu młodzi rycerze ochoczo odpowiedzieli,mało troszcząc się o spory podeszłych panów wielkiego dostojeństwa.Sam tylko Hipolit nie czuł w sobie chęci być uczestnikiem biesiady.Widoczne niezadowolenie hrabi Tarnowskiego mocno go dotknęło,a wzgardliwa mina wojewody Lubelskiego wielce go obraziła, i jużchciał, nie zważając na jego dostojeństwo, żądać odeń zdania sprawyw tej mierze, gdy w chwili przygotowawczego namysłu przyszło muna myśl następne pytanie :— Ażaliż można mieć komu za złe, że go nie bez zadziwieniaspostrzega w domu Kmity; że widzi tego, którego król przyłączył doorszaku Barbary Radziwiłłówny, której otwartym nieprzyjacielem byłmarszałek wielki: że widzi jego, brata Piotra, którego jednakowe zasadyw polityce i zgodny sposób myślenia z hetmanem wielkim takściśle łączą, a którego przeciwnikiem tamten wszędzie się głosił,o czem ostrzegało go i własne doświadczenie i starszego brata doświadczonegostarosty napomknienia?Gniewał się zatem na siebie, a tem bardziej, że musiał wyznaćw duchu, iż nie dobrze używał czasu w towarzystwie młodych rozpustników,ale owszem nadaremnie go trwonił, bo dosyć tylko było kilkudni, by się przekonać o czczości zbyt skwapliwych nadziei, że musię uda zbadać osiwiałego polityka, który nawet i przed doświadczonymymężami umiał ukryć to, o czem nie chciał aby wiedziano, i pozyskaćprzychylność tego, który wszystko miał za nic oprócz własnego pożytku.W łaśnie już myślał oddalić się i przez coraz rzadsze ukazywanie

H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 251się w pałacu stopniowo zerwać związki, których niestałość jawnie musię ukazywała; gdy wtem poczuł, że w ciżbie gości, którzy się podnieśliod stołu, ktoś mu wsunął w rękę zwinięty papier. Obejrzał sięprędko, ale nie ujrzał nikogo, oprócz młodej szlachty, która w takimzostawała stanie, że niepodobna było któregokolwiek z nich poczytać zatajemnego oddawcę ważnego na pozór pisma. Usunął się tedy na bok,zbliżył się do jednego z kandelabrów, i czytał następne wyrazy:„I cóż tu porabiasz, Hipolicie Boratyński, przy tym sępie? Pośpieszajlepiej do ogrodu córki Piasta; bo tam orzeł buduje gniazdo!nie ociągaj się; bo gołąb zmordowany już lotem!“Niewiele potrzeba było czasu do rozwikłania myśli tego pisma:troskliwość i posępne przeczucie napełniły nagle jego serce; a chociażnie wiedział, od kogo to ostrzeżenie pochodzi, i nie ułożył jeszczew duszy, coby miał począć, gdyby to było prawdziwem, wszelako usunąłsię od zgiełku biesiady.Jeszcze nie było późno; według naszego rachunku czasu zaledwopół do ósmej minęło; ale w tej porze roku zupełnie już ciemność rozpostarłasię, i tylko światło księżyca, przedzierając się przez cienkiechmury, oświecało ulice, po których śpieszny krok Hipolita prowadził.A zaledwie wyszedł z ulicy, zwanej Kanona i wszedł na ciasną bocznąuliczkę, która wprost do furtki ogrodowej wojewodziny podolskiejprowadziła, i na którą wysokie mury tylnej części klasztoru gęste cienierzucały; gdy wtem jakiś zataczający się człowiek, na pozór zupełniepijany, tak go gwałtownie potrącił, że obadwaj na kilka kroków odskoczyli.Światło księżyca, co w tem miejscu, dokąd pijanego siła uderzeniaodtrąciła, przedzierało się przez otwór dziedzińca klasztornego i padającnań, dozwoliło młodemu Boratyńskiemu spostrzedz, że to jakiśczłowiek z pospólstwa zastąpił mu drogę, a zatem rozkazał rozgniewany,ażeby precz poszedł. Ale drugi, nie chcąc bynajmniej być muposłusznym, rozszerzył nogi, rozprzestrzenił ręce, i mówił głosem,który zdawało się rycerzowi, że nie pierwszy raz słyszy:— No! no! tylko w olniej! Ozy wielmożny pan tak mocno sięśpieszy? Tu tak jest pięknie, ciemno i chłodno, a mnie się podobacokolwiek postać tu sobie!Wówczas Hipolit rozgniewany zuchwałością tego gbura, a możei lękając się czegoś gorszego, sięgnął ręką do pałasza.— Na bok chłopie, albo pilnuj swoich uszu!A na to ówmówił z mniejszym uporem i prawie płaczliwym tonem:— E j! dla Boga! schowajcież panie! Wszakże my obadwaj jesteśmyw służbie pańskiej; wy u pięknej damy, a ja Pan Bóg wieu kogo! A zatem wszystko jest sprawiedliwie i porządnie, bo wy jesteścieznacznym panem, a ja chudy pachołek!

2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W SK I.a wysokim gościom kazać zbyt długo czekać; a więc na dzisiaj musimypowiedzieć vale naszym zabawom!Kiedy wymawiał te wyrazy, zniknął nagle z jego twarzy wszelkipromień wesołości, a on stał się znowTu owym ponurym, dumnymmarszałkiem wielkim, którego nasi czytelnicy już dawniej poznali,i który z wymuszoną grzecznością wyszedł naprzeciw wchodzącym.Trzej panowie wyszli potem do poblizkiego gabinetu, w którymwkrótce dała się słyszeć męzka dobitna mowa kasztelana Krakowskiego,wymowny potok marszałka nadwornego koronnego i głośne sprzeciwianiesię Piotra Kmity. Rozmowa niedługo trwała; a gdy obadwajodwiedzający oddalając się przechodzili około Hipolita Boratyńskiego,hetm an wielki spuścił na dół oczy, jakby go nie chciał spostrzedz,a niezwyczajny wyraz surowości i przykrości można było w jego rysachwyczytać. Firlej przeciwnie spojrzał na niego wzrokiem zadziwienia,jak gdyby pytał się: — Jakim sposobem on się tu znajduje? — A dwuznaczny,prawie wzgardliwy uśmiech, ukazał się zapewne z powodubrata starosty Samborskiego.Sprawdziły się obawy współbiesiadników. Piotr Kmita opuściłnatychmiast salę, wskazując zgromadzeniu, aby sobie nie przerywałozabawy: wezwanie, któremu młodzi rycerze ochoczo odpowiedzieli,mało troszcząc się o spory podeszłych panów wielkiego dostojeństwa.Sam tylko Hipolit nie czuł w sobie chęci być uczestnikiem biesiady.Widoczne niezadowolenie hrabi Tarnowskiego mocno go dotknęło,a wzgardliwa mina wojewody Lubelskiego wielce go obraziła, i jużchciał, nie zważając na jego dostojeństwo, żądać odeń zdania sprawyw tej mierze, gdy w chwili przygotowawczego namysłu przyszło muna myśl następne pytanie :— Ażaliż można mieć komu za złe, że go nie bez zadziwieniaspostrzega w domu Kmity; że widzi tego, którego król przyłączył doorszaku Barbary Radziwiłłówny, której otwartym nieprzyjacielem byłmarszałek wielki: że widzi jego, brata Piotra, którego jednakowe zasadyw polityce i zgodny sposób myślenia z hetmanem wielkim takściśle łączą, a którego przeciwnikiem tamten wszędzie się głosił,o czem ostrzegało go i własne doświadczenie i starszego brata doświadczonegostarosty napomknienia?Gniewał się zatem na siebie, a tem bardziej, że musiał wyznaćw duchu, iż nie dobrze używał czasu w towarzystwie młodych rozpustników,ale owszem nadaremnie go trwonił, bo dosyć tylko było kilkudni, by się przekonać o czczości zbyt skwapliwych nadziei, że musię uda zbadać osiwiałego polityka, który nawet i przed doświadczonymymężami umiał ukryć to, o czem nie chciał aby wiedziano, i pozyskaćprzychylność tego, który wszystko miał za nic oprócz własnego pożytku.W łaśnie już myślał oddalić się i przez coraz rzadsze ukazywanie

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!