Pokaż treÅÄ!
Pokaż treÅÄ! Pokaż treÅÄ!
2 4 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.świadczyć, ażali mu się nie uda rzucić światło na niektóre okoliczności,co dla niego ciemne dotąd były; a przytem chciał doświadczyć,czy nie potrafi starego pana przychylniejszym uczynić dla siebie i dlaswoich zamiarów miłośnych.N a dworze wojewody Krakowskiego, bo tak nazwać można byłojego liczny i świetny stan domu, wszystko szło na wysoką stopę.Oprócz mnóstwa służącej szlachty i innych niższego stopnia domowników,otaczało magnata wielu młodych rycerzy z najszlachetniejszychrodzin. Na zgromadzeniach też, które u niego bywały, jeżeli nie panowałaowa grzeczność, która od niejakiego czasu zaczęła rozpędzaćsurowość przeszłych wieków; to przecież jego biesiady były wyborowe,panowała na nich wesołość nieprzymuszona i niczego nie zbywało,coby mogło ją podniecić.Szczególnie od niejakiego czasu ponura skrytość starego panadomu rozjaśniała się częściej w łagodniejszą powierzchowność, i jeżelinie zawsze był tak dobrego humoru, aby swoję niepomiarkdwaną dumęzłożył w weselszych kołach, któremi się otoczył, to przecież radzdawał się widzieć, jeżeli także i bez jego osobistej obecności wszystkiegotego używano, czego tylko jego wielkie bogactwa mogły dostarczyć.Po jego stajniach stała na pogotowiu zawsze znaczna liczba wybornychkoni, gotowa przenieść jego jaśnie wielmożnych klientów doWiśnicy, albo do innych zamków, których komnaty, śpiżarnie i myśliwskiesprzęty stały dla nich otworem. Wszelkiego rodzaju brońznajdowała się w jego zbrojowniach, a tej można było użyć do ćwiczeńrycerskich; kiedy niekiedy także sięgał do swoich skrzyń napełnionychzłotem, dla zaradzenia ciasnym okolicznościom jakiego młodzieńca,co niedosyć dokładne trzymał rachunki w swoich dochodach.Słowem, jeżeli utrzymanie jego domu nie szło takim torem, jakby sięmożna było spodziewać po zaufanym i pierwszym radcy wysokoukształconej Medyolanki; to jednakowoż dom jego okazywał się jakodwór możnego feudalnego pana dawniejszych czasów, a szczególniejako człowieka, którego skłonność i okoliczności przeznaczyły na głowępotężnego stronnictwa.Można zatem przebaczyć naszemu młodemu szlachcicowi, jeżeliniekiedy wolność i starodawne Sarmackie wesołe życie na pałacu marszałkawielkiego przenosił nad poważniejsze i etykietalne zgromadzeniakrólowej m atki; widzimy go tedy wkrótce codziennym gościempierwszego, chociaż nie zaniedbywał ukazywać się kiedy niekiedy i nadworze i na pokojach księżniczki z rodu Piastów, i dawać tyle ile możnabaczenia na to, co śię tam dzieje.Chociaż sprawy polityczne i przykrości podeszłego wieku, a częściejjeszcze zły humor, nie dozwalały wojewodzie Krakowskiemu byćuczestnikiem łowów i innych wycieczek młodych panów; to przecież
H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 2 4 9zdawał się mieć upodobanie, w chełpliwych powieściach miłośnikówmyśliwstwa, w chlubnej samopochwale tych, co w zapasach tępym orężem,albo w strzelaniu do celu zapewniali, że złożyli próby niepospolitejzręczności. Za ich powrotem wychodził do wielkiej sali, a w tychokolicznościach widzieć można było tego męża, którego czoło w innychrazach posępne chmury okrywały pospolicie, nieraz żartującego, banawet czasem głośny śmiech podnoszącego, gdy usłyszał zbytecznąmyśliwską chełpliwość. Podobnego rodzaju zabawy zdawał się onprzenosić nad te, jakie były na pokojach Bony Medyolańskiej, na którychwtedy tylko ukazywał się, kiedy ważny jaki przedmiot dotyczącypaństwa, albo też własnej jego dumy, tam go powoływał. A takie wieczorykończyły się zwykle sutym, wspaniałym i zbytkowym bankietem.Owóż jednego wieczora współbiesiadnicy Piotra Kmity siedzieliu stołu, a marszałek wielki w nadzwyczajnie dobrym był humorze,właśnie co tylko żartował z naszego Hipolita (któremu pan domujeszcze zupełnie nie był znajomy), jako on żadnym podobnym czynemtak w lesie, jakoteż w jeżdżeniu pochlubić się nie może na równiez towarzyszami, gdy wtem wszedł służący i oznajmił, że hetman wielki,i marszałek nadworny koronny z polecenia króla żądają krótkiej rozmowy.— I czemuż to przypisać? — zawołał Kmita rozegrzany wielomaspełnionemi kielichami, i owem żywem uczestnictwem, jakie przeciwzwyczajowi miał w rozmowie; — czemże to się dzieje, że jaśnie wielmożnyhrabia z Tarnowa zaszczyca mój dom obecnością swoją, jakągo przez tak długi czas nie zaszczycał ? W rzeczy samej nader będęprzed nim zakłopatany! Nie będę wiedział, jak się przed nim uniewinnić,żem do tej pory zaniedbał służyć mu na wspaniałym pałacuKrzysztofora i na przedpokojach jego stać między tymi, którzy pokornieoczekują, aż ojciec ojczyzny udaruje ich szczęściem oglądaniaswego oblicza? Ale Piotr Kmita jest także Polakiem, takdobrze, a nawet lepiej jak kto inny; tylko że zanadto już stary,by się miał liczyć pomiędzy synami pana Jana. I pan wojewodaLubelski? — mówił dalej, coraz bardziej tracąc zwykłą przytomnośćumysłu. — Jaśnie wielmożny Jan Firlej? — O! tak! my je steśmy najlepszymi przyjaciółmi; ale nasza przyjaźń rzadko wyszłakiedy za granicę góry Wawelu, a w naszych domach zupełnie obcydla siebie jesteśmy. I co go też do mnie sprowadza, tego tak czynnegopolityka, co to służy zarazem i koronie i synodowi Genewskiemu,i królowi i królowej matce, i Lutrowi i Albrechtowi pruskiemu. —Ale — dodał, postrzegłszy na twarzach swoich gości pomięszanie,które obudzały tak nieprzyzwoitość jego wynurzeń się, jako też i przykrość,że po takiem wybuchnieniu powróci znowu jak zwyczajnie złyhumor przeciw świadkom jego — ale nie przystoi nam tak rzadkim
- Page 202 and 203: 1 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.bardez
- Page 204 and 205: 2 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rzymsk
- Page 206 and 207: 202 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Sforcya
- Page 208 and 209: 2 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Królo
- Page 210 and 211: 2 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.przema
- Page 212 and 213: 208 A LEK SA N D ER BRONIKOWSKI.aż
- Page 214 and 215: 2 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.z dama
- Page 216 and 217: 2 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co mó
- Page 218 and 219: 214 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Barbara
- Page 220 and 221: 2 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.koju p
- Page 222 and 223: 218 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co w nas
- Page 224 and 225: 2 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Pr
- Page 226 and 227: 222 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 228 and 229: 2 2 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 230 and 231: 2 2 6 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 232 and 233: 2 2 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 234 and 235: 2 3 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 236 and 237: 2 8 2 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 238 and 239: 2 3 4 A L EK SA N D E R B R O N IK
- Page 240 and 241: 2 3 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 242 and 243: 2 8 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 244 and 245: 2 4 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 246 and 247: 242 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 248 and 249: 24 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 250 and 251: 2 4 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 254 and 255: 2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 256 and 257: 25 2 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 258 and 259: 2 5 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 260 and 261: 2 5 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 262 and 263: 2 5 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 264 and 265: 260 A LEK SA N D ER BRO N IK O W SK
- Page 266 and 267: 262 A LEKSANDER B R O N IK O W SK I
- Page 268 and 269: 2 6 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 270 and 271: 2 6 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 272 and 273: 2 6 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 274 and 275: 2 7 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 276 and 277: 2 7 2 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 278 and 279: 2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 280 and 281: 276 A LEK SA N D ER BRONIKOW SKI.z
- Page 282 and 283: 2 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.gnać
- Page 284 and 285: 2 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Z uśm
- Page 286 and 287: 282 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.najjaśn
- Page 288 and 289: 2 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.łów,
- Page 290 and 291: 2 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pełni
- Page 292 and 293: 2 88 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— I k
- Page 294 and 295: 2 9 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Dz
- Page 296 and 297: 292 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dnym syn
- Page 298 and 299: 294 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.suknem w
- Page 300 and 301: 2 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dopót
H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 2 4 9zdawał się mieć upodobanie, w chełpliwych powieściach miłośnikówmyśliwstwa, w chlubnej samopochwale tych, co w zapasach tępym orężem,albo w strzelaniu do celu zapewniali, że złożyli próby niepospolitejzręczności. Za ich powrotem wychodził do wielkiej sali, a w tychokolicznościach widzieć można było tego męża, którego czoło w innychrazach posępne chmury okrywały pospolicie, nieraz żartującego, banawet czasem głośny śmiech podnoszącego, gdy usłyszał zbytecznąmyśliwską chełpliwość. Podobnego rodzaju zabawy zdawał się onprzenosić nad te, jakie były na pokojach Bony Medyolańskiej, na którychwtedy tylko ukazywał się, kiedy ważny jaki przedmiot dotyczącypaństwa, albo też własnej jego dumy, tam go powoływał. A takie wieczorykończyły się zwykle sutym, wspaniałym i zbytkowym bankietem.Owóż jednego wieczora współbiesiadnicy Piotra Kmity siedzieliu stołu, a marszałek wielki w nadzwyczajnie dobrym był humorze,właśnie co tylko żartował z naszego Hipolita (któremu pan domujeszcze zupełnie nie był znajomy), jako on żadnym podobnym czynemtak w lesie, jakoteż w jeżdżeniu pochlubić się nie może na równiez towarzyszami, gdy wtem wszedł służący i oznajmił, że hetman wielki,i marszałek nadworny koronny z polecenia króla żądają krótkiej rozmowy.— I czemuż to przypisać? — zawołał Kmita rozegrzany wielomaspełnionemi kielichami, i owem żywem uczestnictwem, jakie przeciwzwyczajowi miał w rozmowie; — czemże to się dzieje, że jaśnie wielmożnyhrabia z Tarnowa zaszczyca mój dom obecnością swoją, jakągo przez tak długi czas nie zaszczycał ? W rzeczy samej nader będęprzed nim zakłopatany! Nie będę wiedział, jak się przed nim uniewinnić,żem do tej pory zaniedbał służyć mu na wspaniałym pałacuKrzysztofora i na przedpokojach jego stać między tymi, którzy pokornieoczekują, aż ojciec ojczyzny udaruje ich szczęściem oglądaniaswego oblicza? Ale Piotr Kmita jest także Polakiem, takdobrze, a nawet lepiej jak kto inny; tylko że zanadto już stary,by się miał liczyć pomiędzy synami pana Jana. I pan wojewodaLubelski? — mówił dalej, coraz bardziej tracąc zwykłą przytomnośćumysłu. — Jaśnie wielmożny Jan Firlej? — O! tak! my je steśmy najlepszymi przyjaciółmi; ale nasza przyjaźń rzadko wyszłakiedy za granicę góry Wawelu, a w naszych domach zupełnie obcydla siebie jesteśmy. I co go też do mnie sprowadza, tego tak czynnegopolityka, co to służy zarazem i koronie i synodowi Genewskiemu,i królowi i królowej matce, i Lutrowi i Albrechtowi pruskiemu. —Ale — dodał, postrzegłszy na twarzach swoich gości pomięszanie,które obudzały tak nieprzyzwoitość jego wynurzeń się, jako też i przykrość,że po takiem wybuchnieniu powróci znowu jak zwyczajnie złyhumor przeciw świadkom jego — ale nie przystoi nam tak rzadkim