Pokaż treÅÄ!
Pokaż treÅÄ! Pokaż treÅÄ!
2 2 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.Oto tej nocy ma przybyć do mnie pewien cudzoziemiec, i ten wasniezawodnie przyjmie na służbę, kiedy ja do niego wstawię się o to.Ma on] wielką powagę i moc, chociażto się tak z pozoru nie zdaje,i płaci dobrze tym , co się mu oddadzą. Owóż jeżeli moja rekomendacyaprzypadnie mu do smaku, to na zadatek swojej przyjaciółcea ciotce oddacie znaczną część owych złotych sztuczek, co tak milebrzękają w waszym trzosie, a które wam nadal wcale nie będą potrzebne!Tylko co Wacław Siewrak chciał lękliwym głosem powziąć jakąświadomość o tym oczekiwanym gościu, którego zapowiedzenie z podobnychust i na takiem miejscu nie zdawało mu się wiele dobregoobiecywać, gdy dały się słyszeć trzy mocne uderzenia w spróchniałąokiennicę u chatki. Pan pisarz usłyszawszy to, mocno sięprzeraził; bo obawiał się niezawodnie odwiedzin, o których stara napomknęłaza jego przybyciem, sądząc, że ona przeznaczyła go nausługi nieprzyjaciela rodu ludzkiego.Postrach jego powiększył się jeszcze, gdy gospodyni zaczęła natychmiastwyjącym głosem swoje zwyczajną piosnkę:— Któż to pod nocną godzinę krąży około pomieszkania mojego?Czy to ty, mój drogi? Wejdź-że tedy, wejdź do swojej pokornej sługi,rozwesel ją swojem miłem wejrzeniem. Jakto? może-li opierać siętobie zamek, albo rygiel? Wejdź do ozdobnej komnaty!A na to ponury głos ozwał się zewnątrz:— Otwórz Urszulo ! Ja to jestem! Assano Neapolitańczyk!Stara obróciła się prędko do szczękającego zębami siostrzeńcai poszepnęła m u :— No, zbierz się teraz mój synu! On to jest!Wacław pomruknął sobie pod nosem:— Jeżeli to nie jest ten, o którym mniemałem, to zaprawdę0 mało co może lepszy jest odeń!I w rzeczy samej, kiedy odemknęły się drzwi od chatki, a czerwonawyblask płomienia oświecił wysoką, w czarny płaszcz uwiniętąpostać, i odbił się o ogromny, kruczemi piórami ozdobiony kapeluszi o posępne, iskrzące się na wywiędłej twarzy oczy, to odrażającapostać starca bardzo podobna była do książęcia ciemności, któregodrżący pisarz spodziewał się ujrzeć.Nastąpiła potem pomiędzy gościem a gospodynią domu długa,cicha, w nieznajomym języku rozmowa, która, sądząc z giestów rozmawiających,zdawała się nader ważnych przedmiotów dotyczyć.Wszelako potem spojrzenia, które Neapolitańczyk ciekawie zwracałna trzeciego z obecnych, okazywały, że rozmowa wzięła inny o b ró t;1 niebawem stara dała się słyszeć w polskim języku:
H IP O L IT BORATY Ń SK I. 2 2 9— Otóż on jest, uczony mości famulusie; a ja wam ręczę, że tonajlepszy chłopak, jeden z najzdolniejszych narażać szerokie plecyswoje w drażliwych okolicznościach; rozumie się za dobrą opłatą!Neapolitańczyk oglądał przez kilka chwil przybliżającego się z uniżonościąkandydata, i potem rzek ł:— Zdaje mi się, żem już tę twarz kiedyś widział. Nie tyżeś-toprzyjacielu sam, od którego mój szanowny patron w Iwanowicachodebrał pewne pismo, coś potem nie wiedzieć co paplał jednemu z orszakuLitewskiego? Zaprawdę, podobne postępowanie nie bardzozdolne jest do zalecenia ciebie!— Szanowny mości famulusie! — odpowiedział Wacław. — Ponocy wszystkie koty szare, a wasz dostojny patron tak osobliwszymsposobem tłómaczył się w naszym języku, że ja pojąć nie mogłem,z czyjej strony jest błąd, czy z jego, czy z mojej. Zaczem proszę wasuniżenie, jeżeli mnie godnym uznacie do usług pana doktora, ażebyjego rozkazy przez wasze usta mnie dochodziły. Jesteście Włochem,jakem słyszał, ale polska mowa tak wam jest dobrze znana, że możnabymniemać, iż jużeście dawniej znajdowali się w tym kraju.— Co cię to ma obchodzić, mój kochany — zapytał Assano stłumionymgłosem, rzucając nań ponure wejrzenie — gdzie ja dawniejbyłem? Wasz siostrzeniec, jak mi się zdaje, pani Urszulo, jestszczebiotliwy i nicpoń; nie wiem, czy może on być zdatny do usługdoktora Lionardo Monti ?— Eh! co tam! Co to ma szkodzić, szanowny panie? Wszakżesą różne dary nieba, a on potrafi ukształcić się pod waszym kierunkiem.No! tłómacz-że bo się sam, kuzynie, ażebym nie wstydziłasię za moję rekomendacyą; nie bądź też tak zbytnie skromnym! Nieśmiałypies rzadko tłuścieje; wszakże podobno nieśmiałość nie jesttwoją wadą. No! powiedz-że bo sam panu, co umiesz?— Ja jestem bardzo obeznany ze służbą pańską! — dał się słyszećSiewrak nie bez jakiejś chełpliwości — bo też dom wojewodyjest dobrą szkołą!— A czegożeś się tam nauczył ?— Spełniać gorliwie i punktualnie rozkazy, a osobliwie takie,które pospolitym sługom i sumiennym ludziom nie mogą być powierzone,bo za nie to pospolicie najlepiej płacą: wszelkie nieprzyjemnościcierpliwie znosić, jak np. obelgi, uderzenia i cięcia, rozumie siętępym orężem, a zwłaszcza, kiedy na mnie w domu jakaś gojąca maśćczeka; umieć pozbyć się czci, sumienia i guzów, a nakoniec przy sposobnejporze i okoliczności poszepnąć słówko do ucha komu, coby gonikomu w świecie nie powtórzył, od czego przecież wyjmuje sięotwarty pojedynek (bo ja nie jestem żołnierzem, tylko literatem i zwolennikiemumiejętności); nadto....
- Page 182 and 183: 1 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pozdro
- Page 184 and 185: 180 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Lecz nie
- Page 186 and 187: 1 8 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— O
- Page 188 and 189: 184 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wy przec
- Page 190 and 191: 1 8 6 A LEK SA N D ER BRONIKOWSKI.
- Page 192 and 193: 188 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dzi. Ta
- Page 194 and 195: 190 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.oburącz
- Page 196 and 197: 1 9 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.-zegrz
- Page 198 and 199: 1 9 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Albrec
- Page 200 and 201: 196 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pod zagr
- Page 202 and 203: 1 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.bardez
- Page 204 and 205: 2 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rzymsk
- Page 206 and 207: 202 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Sforcya
- Page 208 and 209: 2 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Królo
- Page 210 and 211: 2 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.przema
- Page 212 and 213: 208 A LEK SA N D ER BRONIKOWSKI.aż
- Page 214 and 215: 2 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.z dama
- Page 216 and 217: 2 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co mó
- Page 218 and 219: 214 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Barbara
- Page 220 and 221: 2 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.koju p
- Page 222 and 223: 218 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co w nas
- Page 224 and 225: 2 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Pr
- Page 226 and 227: 222 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 228 and 229: 2 2 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 230 and 231: 2 2 6 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 234 and 235: 2 3 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 236 and 237: 2 8 2 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK
- Page 238 and 239: 2 3 4 A L EK SA N D E R B R O N IK
- Page 240 and 241: 2 3 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 242 and 243: 2 8 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 244 and 245: 2 4 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 246 and 247: 242 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 248 and 249: 24 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W
- Page 250 and 251: 2 4 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 252 and 253: 2 4 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 254 and 255: 2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 256 and 257: 25 2 A LEK SA N D E R BR O N IK O W
- Page 258 and 259: 2 5 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 260 and 261: 2 5 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 262 and 263: 2 5 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 264 and 265: 260 A LEK SA N D ER BRO N IK O W SK
- Page 266 and 267: 262 A LEKSANDER B R O N IK O W SK I
- Page 268 and 269: 2 6 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W
- Page 270 and 271: 2 6 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O
- Page 272 and 273: 2 6 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 274 and 275: 2 7 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 276 and 277: 2 7 2 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 278 and 279: 2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O
- Page 280 and 281: 276 A LEK SA N D ER BRONIKOW SKI.z
2 2 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.Oto tej nocy ma przybyć do mnie pewien cudzoziemiec, i ten wasniezawodnie przyjmie na służbę, kiedy ja do niego wstawię się o to.Ma on] wielką powagę i moc, chociażto się tak z pozoru nie zdaje,i płaci dobrze tym , co się mu oddadzą. Owóż jeżeli moja rekomendacyaprzypadnie mu do smaku, to na zadatek swojej przyjaciółcea ciotce oddacie znaczną część owych złotych sztuczek, co tak milebrzękają w waszym trzosie, a które wam nadal wcale nie będą potrzebne!Tylko co Wacław Siewrak chciał lękliwym głosem powziąć jakąświadomość o tym oczekiwanym gościu, którego zapowiedzenie z podobnychust i na takiem miejscu nie zdawało mu się wiele dobregoobiecywać, gdy dały się słyszeć trzy mocne uderzenia w spróchniałąokiennicę u chatki. Pan pisarz usłyszawszy to, mocno sięprzeraził; bo obawiał się niezawodnie odwiedzin, o których stara napomknęłaza jego przybyciem, sądząc, że ona przeznaczyła go nausługi nieprzyjaciela rodu ludzkiego.Postrach jego powiększył się jeszcze, gdy gospodyni zaczęła natychmiastwyjącym głosem swoje zwyczajną piosnkę:— Któż to pod nocną godzinę krąży około pomieszkania mojego?Czy to ty, mój drogi? Wejdź-że tedy, wejdź do swojej pokornej sługi,rozwesel ją swojem miłem wejrzeniem. Jakto? może-li opierać siętobie zamek, albo rygiel? Wejdź do ozdobnej komnaty!A na to ponury głos ozwał się zewnątrz:— Otwórz Urszulo ! Ja to jestem! Assano Neapolitańczyk!Stara obróciła się prędko do szczękającego zębami siostrzeńcai poszepnęła m u :— No, zbierz się teraz mój synu! On to jest!Wacław pomruknął sobie pod nosem:— Jeżeli to nie jest ten, o którym mniemałem, to zaprawdę0 mało co może lepszy jest odeń!I w rzeczy samej, kiedy odemknęły się drzwi od chatki, a czerwonawyblask płomienia oświecił wysoką, w czarny płaszcz uwiniętąpostać, i odbił się o ogromny, kruczemi piórami ozdobiony kapeluszi o posępne, iskrzące się na wywiędłej twarzy oczy, to odrażającapostać starca bardzo podobna była do książęcia ciemności, któregodrżący pisarz spodziewał się ujrzeć.Nastąpiła potem pomiędzy gościem a gospodynią domu długa,cicha, w nieznajomym języku rozmowa, która, sądząc z giestów rozmawiających,zdawała się nader ważnych przedmiotów dotyczyć.Wszelako potem spojrzenia, które Neapolitańczyk ciekawie zwracałna trzeciego z obecnych, okazywały, że rozmowa wzięła inny o b ró t;1 niebawem stara dała się słyszeć w polskim języku: