12.07.2015 Views

Pokaż treść!

Pokaż treść!

Pokaż treść!

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

BIBLIOTEKAJ C E L N I E J S n C H DTWDRflWLITERATURYEUROPEJSKIEJ.R O K D R U G I. ---- TOM XIII,1 8 7 5.MIESIĄC STYCZEŃ.LITERATURA POLSKA.lip o lit B oratyński. Romans historyczny, przez' ~~ffićtf$3ndr'd1BroTttlZoioskiego.............................................................................................................LITERATURA NIEMIECKA.W allensteiu. Poemat dramatyczny, przez FryderykaS c h ille r a ....................................Stroją1 - 9 6 .1— 64.WARSZAWA.N A K Ł A D I D R U K S. L E W E N T A Ł A ..(Pod loernnkiem Bedukeyi „Kłosów1*.)l B ^ o .


BIBLIOTEKAN A J C E L M E M MD T W O R D WLITERATURY EUROPEJSKIEJ.W A RSZA W A .N A K Ł A D I D R U K S. L E W E N T A L A .(Pod kierunkiem Kedakcyi „Kłosów11.)• 875-


^ A l e k s a n d e r B r o n i k o w s k i .ROMANS HISTORYCZNY,TŁÓM ACZrŁ Z NIEMIECKIEGO•Tan. Kazimierz Ordyniec.Wydanie przejrzane, poprawione i przedmową autora uzupełnioneprzezKazimierza Raszewskiego.W A RSZA W A .N A K Ł A D I D R U K S. L E W E N T A L A*1875.


Дозволено Цензурою.Варшава, 9 Декабря 18748 4 0 - Ы 1 . 6


Aleksander Bronikowski. Panowanie domu Saskiego w Polscebyło powodem, że niektóre rodziny obojga narodów pomieniały sięna ojczyznę: Sasi przyjmowali indygenat polski, nawzajem Polacy poprzesiedlalisię, skutkiem rozlicznych przypadków, do Elektorstwa.—W liczbie tych znajdował się i ojciec Bronikowskiego, generał w wojskusaskiem.Syn jego,Aleksander, urodzony z Saksonki r.1783 w Dreźnie, wychowywałsię całkiem w niemieckim żywiole, a znać z jego prac, żeedukacya jego była, jak na owe czasy, jedną z najświetniejszych,mianowicie w zakresie historyi powszechnej. Obrał on sobie jednak poojcu zawód wojskowy; mając niespełna lat dwadzieścia zaciągnął siędo wojska pruskiego, i byłby może w niem do końca życia pozostawał,gdyby nie to, że w nieszczęśliwej kampanii pruskiej dostał się do niewoli.Skutkiem tego, nie powrócił już pod dawne chorągwie, alewszedł do legii Nadwiślańskiej Kniaziewicza, i od r. 1807 podzielałlosy armii francuzko-polskiej, aż do j utworzenia się Królestwa Polskiego,w armii jego przebywając po rok 1823, w którym to czasieotrzymał uwolnienie i przeniósł się napowrót do Drezna.Dziwna rzecz, że o tym człowieku tak wielce nas obchodzącym,nader mało mamy wiadomości osobistych. Wychowanie go zniemczyło,to rzecz widoczna; ale przypadkowy zwrot do miejsc i sprawojczystych także nań nie pozostał bo/, widocznego wpływu, skoro dobrowolniesłużył praojcowskiej ziemi.Złożywszy oręż, wziął się do książki i pióra, i dlatego to prawdopodobnieosiadł w rodzinnej stolicy Saksonii, ażeby z bogatych tamecznychzbiorów czerpać materyał do zamierzonych prac literackich.Duszą Polak, języka polskiego jednak nie posiadał tyle, ażeby mógłnim władać swobodnie; mniej też może przez to i dostępnemi były muksięgozbiory tutejsze. Czytał więc głównie, a pisał wyłącznie, w ję ­zyku niemieckim, mając na myśli przez to cudzoziemców z dziejamipolskiemi obeznać.Owego czasu w dziedzinie powieściopisarstwa królował sir W alter-Scott. Był to nietylko mistrz aż dotąd niedościgły w tym rodzaju piśmiennictwa,ale nadto i jego twórca, jak Szekspir w dramacie nowoczesnym.Urok poetyczny jego utworów tak ślicznie obrazujący historyęi bramujący ją w psychiczne a obyczajowe girlandy, w tej


6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.chwili wywołał naśladowców. W rzędzie ich, choć jeden z późniejszych,stanął i nasz Bronikowski. Taż sama, jak Walter-Scotta ożywiago miłość przedmiotu, też same w jego utworach przemykają żywioły:różnica jest tylko w doskonałości wykonania. Walter-Seottbył genialnym, Bronikowski tylko zdolnym. Ozem jednak bard Szkockibył dla całego świata, tem Bronikowski stał się dla Polski: jak obokW alter-Scotta występują tu i owdzie romansopisarze historyczni, takobok Bronikowskiego i jakby za danem przezeń hasłem, budzi się historycznapowieść u nas. Każdy jego utwór napisany po niemiecku,niebawem ukazuje się w języku polskim rozrywany przez czytelników,rozpoznawany przez krytykę i autorów, podniecający do twórczości.Niemcewicz, Skarbek, Bernatowicz, pierwsi składają hołd wpływowiprzodownika; za słabemi i niepewnemi jeszcze krokami tych pierwszychpionierów, ale znakomitych samą inicyatywą, niebawem postępuje' silniejwiedzą i talentem zbrojna falanga, i oto powieść historycznapolska dzisiaj dorasta rozmiarów europejskich, a nawet niektóre jejobjawy innokrajowe wysoko przerasta. He jest w tem sprawy Bronikowskiego,niech sam czytelnik osądzi.Zadaniem naszej Biblioteki nie są proste przedruki; zadaniem jejjest (o ile się to daje pogodzić z koniecznem dla czytelnika urozmaiceniemprzedmiotów), metodyczne przedstawienie rozwoju każdej gałęzipiśmienniczej mianowicie w literaturze ojczystej. Dlatego też każdaepoka literacka, każdy pokład dziejowy, znajdzie w niej swych przedstawicieli,tak, iżby budowa możliwą przedstawiała całość.Bronikowski jest tedy tym pierwszym pokładem, fundamentem w budowienaszego historycznego powieściopisarstwa; według więc tegoargumentu, według czasu do którego należał, sądzić działalność jegowypada, nie według warunków, które wyrabiająca się krytyka późniejsza,jak do wszystkich gałęzi belletrystyki, tak i do powieści historycznejwprowadziła.Sam Walter-Scott ulega zarzutowi zbytniego idealizowania postaci,niekrytycznego poglądu na fakta. Tenże sam zarzut, choć w mniejszymstopniu spotykać może naszego Bronikowskiego względnie dodziejów polskich, którym głównie pióro swoje poświęcił. Jest onAviększym realistą od W alter-Scotta; ogólne rysy dziejowe zna doskonale,patrzy na nie zdrowo, ale do powieści wprowadzając mnóstwożywiołów życiowych podrzędnych z których jednak składają się dziejenarodowe, częstokroć improwizuje, i dowolność stawia na miejscufaktów i objawów, które lepiejby mu objaśnił materyał wewnętrznyi obyczajowy, gdyby go znał równie jak zna ogólne zarysy polityczne.Ani go tóż równać śmiemy z Walter-Scottem co do artystycznejstrony utworów. Bronikowski nie mówi rzeczy banalnych, nie kreśliwodą po ścianie, widać w nim twórczość i sprężystość w stawianiu


ALEKSANDER BRONIKOWSKI. 7charakterów, oraz w prowadzeniu akcyi; lecz pod względem inwencyiwłasnej, poetyczności w obrazowaniu i gorącości pędzla, stoi on dalekood swego pierwowzoru, a w ogóle różni się odeń znaczną przewagążywiołu czysto historycznego nad romantycznym, w czem znowuwięcej Bernatowicz zbliża się do Walter-Scotta.Dziesięć powieści Bronikowskiego znamy dotyczących wyłączniedziejów polskich, a z tych podajemy w przekładzie jedną z najcelniejszych.—Hipolit Boratyński wyszedł w Dreźnie, w ogólnym zbiorze dziełtego autora, roku 1825, a więc zaraz we dwa lata potem kiedy oficergwardyi złożył swój mundur i zasiadł przy stoliku. Zbiór ten, uporządkowany,nie jest jednakże najpierwszem wydaniem: Bronikowskiwydawał i przedtem dzieła swe pojedyńczo, a w tym zbiorze z r. 1825ułożył je tylko w szereg przedstawiający całość uzupełnioną dziełaminiewydanemi. Działalność jego literacka była wcześniejszą i datujejuż od roku 1818.Nic nie było nam łatwiejszego, jak przekład ten zrobić na nowo,ale taż sama myśl, którąśmy się kierowali przy Walterskotowym Kenilworcie,skłoniła nas do użycia przekładu J. K. Ordyńca, dokonanegowe trzy lata po wyjściu oryginału, który to przekład przejrzawszyna nowo, poprawiliśmy i uzupełnili wedle pierwotworu.Bronikowski oprócz powieści wydał także Historyę Polskę, co dowodzijak mocno zajmował się sprawami kraju, z którego tylko przypadekurodzenia na chwilę go wytrącił. O tem dziele, Lelewelw Dzienniku Warszawskim w r. 1828 korzystną wyrzeka opinię, lubozarzuca głównie autorowi nierówność w znajomości faktów, a tem samemich przyczyn i skutków.Zasłużony ten wielostronnie człowiek, pracowity i światły, małosnadź korzystał materyalnie z prac swoich z wielkiem poświęceniemodbywanych, bo mając zaledwie lat 5 1 , umarł w Dreźnie......w więzieniudłużników, — i żadnego nawet nie doczekał się. grobowca.Obce ręce rzuciły w dół uczciwego pracownika, i ślad po nim zaledwiena starej pozostał bibule.


PRZEDMOWA AUTORA.Poczytuję sobie za rzecz najlepszą z góry zaraz objaśnić to nacoby i bez tego może zwróciła uwagę większość ludzi, którzy tę książkęza godną przeczytania uznają.Zapał z jakim sir Walter-Scott jął w romantycznym stroju teraźniejszościprzedstawiać przeszłość swój ojczyzny, żywe i niemalpowszechne zajęcie jakie utwory jego wznieciły dla szczytów i dolingórzystej Szkocyi, dotąd mgłą Ossyaniczną zakrytej, — było mi podnietądo przedstawienia spółczesnym moim w podobnej-że szacie zapomnianychpośród ubiegłych stuleci czynów narodu, który, na równiz dawnemi mieszkańcami Szkocyi, słusznie rościć może prawo do uwagipóźniejszych. Widnieją nawet w rocznikach Sarmatów rysy ukazującepewne ich podobieństwo z mieszkańcami półwyspu Kaledońskiego.Rycerskość i beztakt polityczny, miłość starodawnych ustaw,nieprzeparty opór przeciw niespożytej twórczości ducha czasu, zagorzałanietoierancya i zdrożne przechylanie się stronnictw ku obcymwładcom, klęski oligarchii i anarchii, tu i owdzie oświecają się pojedyńczemijasnemi zjawiskami i uszlachetniają zacnością pewnychwrodzonych przymiotów plemiennych. — Słabość panującychi niesforność magnatów, podają sobie ręce w dziejaehobu narodów,oba też, lubo w sposób różny, zgotowały sobie jednaką dolę,utraciły samodzielność i weszły w skład potężniejszychpaństw sąsiednich.Odmienne nieco kształtowanie się cnót i wad narodowych niż śródotaczających je ludów; obyczaje, mowa i zwyczaje, reszcie Europyobce, wyłączyły w znacznej części przeszłość ich z roczników dziejówpowszechnych i zaciągnęły kwef, pod którym bieg stuleci i różneprzeciwności zamknęły je dla wzroku późniejszego świata.Niechajże więc wystąpi tu starożytna Polska ze swemi biesiadyi uczty, z król mi i księżmi, z rycerstwem i niewiastami, z porządkiemżycia w chatach i dworach, i niechaj ręka przedstawiającego zdoła


10 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.obrazowi nadać właściwe światła i cienie, tak iżby znawcze oko dzisiejszegowidza nie z niesmakiem przed nim stanęło. Przedmiot niejest niegodnym uwagi, niecliajże stare państwo Sarmatów godnie sięnam przedstawi...Do szeregu obrazów, które ręka przedstawiającego usiłuje wydobyćz mroku zapadłej galeryi, łączę ja wypadki oznaczające pierwszednie panowania Zygmunta Augusta, ostatniego króla Polski z Jagiellońskiegoszczepu, który już w ciągu czterech pokoleń siedział na starymtronie, po zejściu zeń domu Piastowskiego, królującego przezsiedem niemal wieków od wyniesienia przodka.Dawno to miniony czas, którego zapomniane pomniki, niby starożytnegrody Kampanii pod odwieczną lawą, leżą głęboko ukrytepod zwaliskami. Zarzuciły je gruzem niszczące wojny za panowaniadomu Wazów, najazdy koczujących barbarzyńców na osłabione państwo,rozterki i wzbierająca buta magnatów za Piastów i Saskichkrólów, nareszcie panowanie Stanisława Augusta. Nazwy tylkopo dawnych dobrych rozbrzmiewające czasach, przypominają namto co wtedy było. Gdzie dziś nieznaczne ślady upadłego muruwieńczą szczyt wzgórza, wznosiły się niegdyś wspaniałe zamki,dokąd gościnność zapraszała nawiedzających, a ich komnaty, strojnepraojcowskiemi trofejami, wschodnim lśniły przepychem. Kwitnącesady okrywały dziś zapiaszczone brzegi Wisły, a w niezmierzonychpuszczach kędy dogorywające plemię żubrów zamieszkujew głębokim mroku leśnym, tylko zdziczałe knieje i zarosłe ścieżkiwskazują miejsca, gdzie niegdyś stały myśliwskie domki królewskichJagiellonów.Ja wprowadzam czytelnika w owe dawne czasy. Ale i tym weselszymobrazom nie zbywa na cieniach. Już wtedy mądre prawa ostatniegokróla z rodu Piastów popadły w zapomnienie; przywileje, przeztego monarchę, szyderczem króla chłopków przezwanego mianem,massie narodu nadane, znowu przepadły pod przemocą możniejszych.Dumna swą prerogatywą i władzą przez nię zyskaną szlachta, ośmieliłasię nawet na sejmie Lwowskim uczynić otwarty zamach na majestattronu, i skazić szalonemi uroszczeniami dostojność senatorskiegoi rycerskiego stanu. Nienawiść dwóch stronnictw religijnych poczęłajuż rzucać złowrogie iskry, które później miały rozniecić płomieńprześladowania za wiarę i wolność sumienia. W łonie szczęścia i sławykiełkuje już zepsucie, które w następstwie podciąć miało królewskitron Piasta; a przy boku Zygmunta Starego, Jagiellończyka, któremuspółcześni nadali nazwisko Dawida północy, spostrzegamy KatarzynęMedycejską roczników^ polskich, Bonę Sforzę *).*) Bona, córka Jana Galeazzo Sforzy, księcia Medyolańskiego i Izabelli Arragoń-


PRZEDMOWA AUTORA. 11Jeszcze po kilku stuleciach, wisi na tem imieniu przekleństwo,i słusznie świat oskarża monarchinię, która wpływu piękności i dowcipuna swego zbyt ustępnego małżonka ku temu tylko używała, bywolny naród podległym uczynić wzmagającej się ambicyi domu Eakuzkiego,zbezcześcić długie a błogie panowanie Zygmunta w ostatnichlatach, i przenosić na ziemię polską cudze głupstwa i bezeceństwa,których pochodzenie do dziś jeszcze pozostała nazwa poświadcza.Już przedtem bacznie i niechętnie na jej postępowanie zwracałosię oko zacniejszych mężów' w narodzie. Chciwość jej, ściągająca doszkatuły bogactwra korony i skarbu szafowane jej szczodrą ręką czcigodnegokróla, frymarcząca najwyższemi dostojeństwami Kościołai państwa na rzecz najwięcej dających; dwuznaczność, z jaką ona narówni ze swą krewną i naśladowczynią, przechylała się kolejno do obustronnictw religijnych, odwróciły od niej serce Polaków i własnegosyna Zygmunta Augusta. Zaczęły krążyć głuche wieści o czynachzbrodniczych których domyślano się sprawczyni, i duch podejrzenia,niespokojny i złowrogi wcisnął się w komnaty królewskiego zamku (*).Na niniejszych kartach widzimy Bonę Sforzę dokonywającą czynu,który sprawdza podejrzenia powzięte o dawniejszych jej postępkach,lubo on pierwszym jest, o jaki ją często i jednozgodnie świat spółczesnyi potomny oskarża.Następstwa tego czynu na własnym jej rodzie pomściły zbrodnięjakiej ona dopuściła się względem plemienia Piastów, a sprawiedliwylos chciał, ażeby taż sama ręka, która ostatnie latorośle starożytnegodomu królewskiego w Polsce strąciła w grób, była zarazem ręką, którai jej ród własny uprzątnęła ze świata (**).skiej, w r. 1518 była żoną. Zygm unta I. O żenił sio on pierwszy raz r. 1512 z B arbarąTrenczyńską, córką Ja n a Żapolyi, hrabiego n a Spiżu i Wojewody Siedm iogrodzkiego,a owdowiał 2 paz'dziernika 1515 roku.(*) Jest-to alluzya do śmierci ostatnich książąt Mazowieckich z domu Piastowskiego,przypisywanej machinacyom Bony, która tym sposobem chciała dziedziczną prowincyęlenników, używających pewnej samodzielności, wcielić do korony. (P. T ł.)(**) Autor niniejszćj powieści mniema, że zobowiąże sobie niektórych z jćj czytelników,tych mianowicie co romantyczność w powieści przenoszą nad historyczność,— jeżelizwróci ich uwagę na ustęp mieszczący opowiadanie Ja n a Lackiego. Jest on w głównymswym zaczynie obcym przedmiotowi tej książki, z którą wiąże się pojedyńczemi tylkoi mało znaczącemi nićmi; okres który obejmuje, odległym jest o lat przeszło trzydzieściod chwili gdy rozpoczyna się historya Hipolita Boratyńskiego, a z tego powodu jest onco najmniej zadługim. Lecz nie uważał za właśeiwe wyrzucić go autor, gdyż przedstawiaon wierny i jasny obraz stosunków państwa Polskiego w samem sobie jak niemniejobyczajów i owoczesnćj polityki. Tym sposobem posłuży on do lepszego zrozumieniatak tego, jak może i następnych utworów, mianowicie tym, którzy na romans historycznyzapatrują się z podwójnego punktu, w samej już wskazanego nazwie.


H ip o l it B o r a t y ń s k i,


R o z d z i a ł I .Już było po ite missa est, ale jeszcze lud nie wyszedł z kościoła;jeszcze dyakoni wstrząsali kadzielnicami przed wielkim ołtarzem,a ksiądz śpiewał długim przeciągłym tonem: „błogosławiony co przychodziw Imię Boże“, — i potem postąpił naprzód na stopnie ołtarza,trzymając przed sobą starym obyczajem złotą patynę, by ją daćdo pocałowania najznakomitszym osobom z obecnych w świątyni.Pierwszym, który przystąpił, był człowiek mocno zbudowany, dumnejpostawy a już podeszły wiekiem; ponurość panowała na jegoczole otoczonem gęstemi siwemi włosami, a kiedy ukląkł i ustami świętegonaczynia dotknąwszy znowu się podniósł — rzucił przeciągłespojrzenie na gmin zebrany, — spojrzenie dumy i pogardy, jak gdybychciał szukać wynagrodzenia za chwilowe upokorzenie, z jakiemdopiero co uchylił głowy przed Najwyższym, któremu to uniżenie należało.Był on w sukni podróżnej; lecz kosztowne futro broniące go przeciwostremu grudniowemu zimnu, liczny orszak i szlachty i służących,co bez poruszenia za nim stali i teraz z lekkim szmerem obnażonew czasie nabożeństwa szable znowu do pochew włożyli;— oznaczaływysokie tego pana dostojeństwo. Dopełniwszy pobożnego obowiązku,postąpił na bok ołtarza ku próżnemu krzesłu biskupa krakowskiego,do którego dzielnicy kościół Iwanowicki należał i zbliżył się do jakiegośduchownego, wspierającego się na krześle, który tylko co uchyleniemgłowy odprawił kleryka, co przyklękając potrząsał przed nimkadzielnicą. Duchowny, był to mąż mający około lat pięćdziesiąt;prosta odzież podróżna byłaby godność jego ukryła, ale krzyż dyamentowyna piersiach i tylko co okazany mu honor okazywały dostojeństwa,jakie w Kościele piastował. Gdy się doń ów stary panprzybliżył, zdawało się że duchowny z niejakiemś zakłopotaniem odpowiadałna ciche lecz żywe jego pozdrowienie; a gdy ten w nagłychgiestach zwrócił wzrok swój ku odleglejszej stronie ubocznej części kościoła,duchowny schylił nieco głowę i osobliwszy, niechętny uśmiech


1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ukazał się na jego ustach. Tymczasem inni z przytomnych, zbliżylisię do ołtarza. Pomiędzy nimi znajdował się młody człowiek udatnejpostawy i przez cały ciąg służby Bożej zajmował miejsce obokznakomitego starca, przy którym z drugiej strony stał młodzieniecokoło piętnastu lat mający, ze wszystkiemi oznakami dziecinnej niecierpliwości,to przewracając prędko kartki swojej książeczki, to rzucającciekawe spojrzenia po nawie i po bocznych częściach kościoła.Młody człowiek postąpił naprzód ku ołtarzowi, potem obrócił się dostarca, co z ubioru zdawrał się być Litewskim panem , jak gdybychciał mu pierwszeństwa ustąpić. Tamten jednak nie ruszył się z miejsca,i jakby sobie dopiero coś przypomniawszy, wyciągnął rękę domłodzieńca, który skłoniwszy się nizko podeszłemu towarzyszowi, poskoczyłna stopnie ołtarza. Kiedy obadwaj młodzi dopełniwszy ceremoniiwracali, mały dotknął nieznacznie reki młodzieńca i wskazałw tęż samą stronę kościoła, która pierwej zwróciła była uwagę znakomitegopolskiego pana i obcego duchownego, i uśmiechnął się figlarnie—a mocny, gwałtowny rumieniec okrył lica patrzącego młodziana.Duchowny ów pan wt towarzystwie męża z którym rozmawiał, oddaliłsię przeze-drzwi zakrystyi; Jud zaczął cisnąć się ku drzwiomkośeioła, a w7e wskazanej niedawno stronic, podniosły się dwieosoby w czarne krepy ubrane. Pierwsza z nich, niewiasta wspaniałegowzrostu, postąpiła śmiałym i dumnym krokiem, a kiedy uchyliłazasłonę, oczy jej bystre, rzucały baczne spojrzenia na wszystkichotaczających; druga, której kibić i mniejsza i wysmuklejsza,daleko ją młodszą czyniła od towarzyszki, postępowała po kamiennejposadzce lekkim krokiem, ze spuszczoną głową i wyraźną lękliwością,ku wyjściu. Tu młodzieniec z piętnastoletnim wyrostkiem,zbliżył się do niewiast i pozdrowił je podając starszej wodę świeconąz niezwykłem poszanowaniem, a potem zbliżył się. do młodszej i poszepnąłkilka wyrazów. Gby się schylił dla odebrania odpowiedzi,która z cicha, niedosłyszana prawie przez gęste przedzierała się zasłony,nagle w przysionku do którego właśnie co weszli, tłum raptowniesię na dwie strony rozstąpił i z bocznyeh drzwi wyszedł wyżej wspomnianyprałat. Zbliżył się on wprost do starszej z niew iast, skłoniłnizko i mówił na wpół dosłyszanym głosem :— Pozwól jaśnie wielmożna pani, bym cię odprowadził do powozu; bo przytem radbym jeszcze nieco z tobą pomówić.Niewiasta poglądała nań bystro przez chwilę, potem na jego pokornepozdrowienie odpowiedziała lekkiem skinieniom głowy i rzekłaoziębłym, lubo przyzwoitym tonem:— Wielki mi zaszczyt czynisz, panie!Potem przyjęła podaną sobie rękę, dała znak towarzyszce, bysię udała za nimi i wyszła prędko pomiędzy otwartemi szeregami


H IPOLIT BORATYŃSKI. 1 7ludu, co pełen ciekawości i podziwienia, poszeptywał sobie różne domysływzględem niewiasty, której Andrzej Zebrzydowski, biskup Kujawski,tak wielką cześć oddawał, a Która przecież nie szczególniejzdawała się to przyjmować. Młodzieniec odłączony od nich przeznapływającą za odchodzącymi ciżbę, ustąpił w głąb’ przysionka z wyrostkiem, który mu coś mówił na poły śmiejąc się, na poły żartując.Wkrótce nadszedł także z kościoła stary pan litewski, i wszyscy trzejopuściwszy świątynię, siedli na stojące w pogotowiu konie i udali siędo gospody będącej w miasteczku, gdzie służący ich w czasie mszyprzyrządzili śniadanie.W gospodzie miasteczka Iwanowice , która niedaleko od kościołależała, jak to jeszcze i za naszych dni w Polsce pospolicie bywa,wszystko było w wielkim ruchu. Mnóstwo wyprzężonych powozów,obładowanych rozmaitemi sprzętami, stało przede drzwiami domostwa,gdy tymczasem furmani i towarzysząca służba wewnątrz pokrzepiałasię miodem i paloną wódką. Kiedy niekiedy ukazywał się po drodzenadjeżdżający konno szlachcic, lub żołnierz gościńcem prowadzącymz Warszawy, zatrzymywał przed gospodą, aby czarą węgierskiegowina zasiliwszy się, resztę krótkiej pozostającśj jeszcze podróży dokończyć,a otrzymawszy ją po długiem wołaniu i z wielkim krzykiem,pokrzepiony świeżo, siadł znowu na zmordowanego konia i bodącostrogą w bok, popędził cwałem pomiędzy wąwozami, którędy prowadzidroga do Krakowa. W obszernej kuchni domostwa tłoczylisię tymczasem kucharze znakomitych podróżnych w około wielkiegoogniska, a lubo wypędzili czeladź domową z ich garnkami napełnionemijarzyną, i patelniami, pełnemi pieczonych kiszek, medosyć jednakowożjeszcze mieli miejsca; jeden drugiego odpędzał na boki zajmował pierwsze miejsce w imię swego p an a, którego dostojeństwemi powagą starał się upokorzyć sąsiada. Pokoje górnego piętranapełnione były podróżnymi różnego rodzaju, oczekującymi obiadupo dobrem śniadaniu; po wielkiej sali wiele młodzieży przechadzałosię tu i owdzie, to z wesołym śmiechem, to poważnie rozmawiając;a dwaj bogato strojni pachołkowie z długiemi laskami, stojącu drzwi, oddalali natrętnych od najwygodniejszego pokoju, którytrzymano w pogotowiu dla pana marszałka wielkiego koronnego.Zdała od wrzawy, w jednem z okien komnaty, oparty o ścianęi jak zdawało się, zaprzątniony smutnemi myślami, stał młodzieniec,i nieporuszony poglądał na plebanią nie opodal w ukos naprzeciwstojącą, nie uważając bynajmniej na to, co się działo w około niego.Gdy stary sługa wyszedłszy z poblizkiego pokoju i przeszedłszy przezsalę do niego się zbliżył, a skłoniwszy się z uszanowaniem oznajmiłmu, że śniadanie już gotowe i pan wuj czeka na niego, młodzieniecodwrócił się tylko na chwilę, by ręką dać wzywającemu znak, że jeśćBronikowski: Hipolit Boratyński.O


18 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.nie będzie i że chce samotny pozostać. Starzec oddalił się znowu,a wkrótce potem przybiegł do zamyślonego młody chłopczyna, któregośmyjuż przy nim w kościele widzieli.— Ohodźże też przecie, kochany kuzynku!— prosił pochlebnie.—Ojciec chce zaraz odjeżdżać, a radby przed wieczorem stanąć w Krakowie!— No! no! Stasiu, — odpowiedział drugi; — jak będzie obiadgotowy, to przyjdę !— O! ho! ja wiem, co ci tak psuje apetyt, Hipolicie! — mówiłwesoły chłopczyna figlarnym tonem. —• Ale długo jeszcze będzieszmusiał czekać! I ojciec je także widział i przykro mubyło, iż nie wiedział pierwej, że się tu znajdują; a teraz sądzi, żepodobno byłoby już za późno, gdy ksiądz biskup Kujawski ot tam jepoprowadził. A ja widziałem także, iż starzec, co przy nim stałpod baldachimem, także tam się udał; ludzie powiadają, że to jestwojewoda Krakowski. No! no! chodź kochany kuzynie, wszakżeją jeszcze zobaczysz w stolicy.— Piotr Kmita? — zawołał Hipolit tonem podziwienia i takgłośno, że go stojący wkoło usłyszeli.— Jeżeli macie jaką prośbę do jaśnie wielmożnego marszałkawielkiego — mówił jeden z dwóch pachołków przybliżając się —to musicie z nią zatrzymać się aż do Krakow a; bo jaśnie wielmożnypan nakazał, żeby nikogo nie wpuszczać, jak powróci zemszy.— Z drogi! z drogi! pan wojewoda idzie! — zawołano zewnątrz— a przechadzający się po sali, uszykowrali się przy ścianach.Młodzieniec rzuciwszy okiem przez okno, zobaczył marszałkawielkiego koronnego, który ze swoim orszakiem wchodził dogospody, a w tejże samej chwili zakryty pojazd ruszył cwałemz przede drzwi plebanii, drogą do Krakowa. Tuż za nim jechałAndrzej Zebrzydowski, biskup Kujawski, w otwartej kolasie, a towarzyszącyliczny orszak konnych służalców otoczył pojazdy, któreprędko jak strzała pognały gościńcem zamarzłytn i pokrytymśniegiem.Wtem otworzyły się podwoje od sali i wyszedł Piotr Kmita; twarzjego była jeszcze bardziej ponura, aniżeli w kościele; bez żadnegoukłonu przeszedł pomiędzy szeregami pozdrawiających go z uszanowaniemi udał się do przeznaczonego sobie pokoju. Tuż przededrzwiami rzuciwszy okiem na Hipolita, zatrzymał się przez chwilę,i zapytał coś po cichu gospodarza dom u, który w pokornem uniżeniu,ze wszelkiemi oznakami lękliwTości, postępował przy nim. Usłyszawszyjego odpowiedź, zdawało się, jakby chciał kilka kroków postąpić,lecz znowu prędko inną niby myśl powziąwszy, wymuszonym uśmie­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 9chem spędził na chwilę ponurą zadumę z oblicza i na ukłon młodzieńcaodpowiedział z taką uprzejmością i dwornością, jakiej trudno było spodziewaćsię po jego wieku, dostojeństwie, a nadewszystko po tym powszechnymodgłosie niepomiarkowanej dumy, o którą Piotr Kmitawojewoda i starosta; krakowski, marszałek wielki koronny, przezwspółczesnych był pomawiany.Górne piętro gospody już było próżne; znakomitsi podróżni poobiedzie w dalszą udali się podróż, chcąc jeszcze przed nadchodzącąnocą stanąć w mieście. Wyprowadzono także i konie starego litewskiegopana, który z obudwoma młodymi swoimi towarzyszami podróżyszedł na dół po schodach, rozmawiając żywo ze starszym. Zanimi szło wiele szlachty i sług, oraz Kasper Gierzanek, gospodarzdomu, któremu odjazd Piotra Kmity dał sposobność okazania innymgościom tego poszanowania i ochotnej posługi, która zdaniem jegonależała podróżnym w miarę ich godności i wydatku.— Otóż, jak już powiedziałem, mój wuju — mówił cichym głosemHipolit — rozumiem, że najlepiej mi będzie czekać tu w Iwanowicachna brata. Jak go znam i mogę sądzić o tem, co go obchodzi,miło mu podobno będzie, jeżeli się zawczasu dowie, kogo zastaniew Krakowie i co się zdarzyło.— To powiadasz tedy — odparł Litwin, postępując zwrócony dogospodarza— że wojewoda krakowski miał długą rozmowę z panią Podolską?— Przez całą godzinę, jaśnie wielmożny panie starosto— zapewniałKasper, czyniąc liczne ukłony. — Jaśnie oświecony marszałekwielki koronny był u księżnej wojewodziny w plebanii i przewielebnybiskup kujawski także; a podobno coś tam dosyć niespokojnegodziało się między niemi, jak ksiądz wikary powiadał mojej córce Teofili,za pozwoleniem jaśnie wielmożnego pana; bo słyszał stojąc zadrzwiami, że naprzód obadwaj panowie mówili coś żwawo do jasnejpani, potem zaczęli między sobą żywo rozprawiać, a głos jaśnieoświeconej pani Odrowążowej dosyć wyraźnie tam można było rozróżnić.Pannę wojewodziankę zasię wyprawili do drugiego pokoju,gdzie nieporuszona stała, patrzając ciągle w okno, i zapewne musiał jąbawić zgiełk i bieganina przede drzwiami mojego ubogiego domu, bojak powiada ojciec wikary, bynajmniej nie zwracała uwagi na to, cosię dzieje u matki, jakkolwiek głośno rozmawiano w oratoryum wielebnegoproboszcza.Na te słowa uśmiechnął się mały Stanisław i spojrzał złośliwie naswego kuzyna'; ale stary nakazał mu surowo milczenie, a potem odezwałsię do młodzieńca:— Jeżeli tedy tak chcesz, mój siostrzeńcze, to czekaj tu na panaPiotra; ale przybywaj z nim niezwłocznie za nami. Znajdziecie nas,jeżeli Pan Bóg dozwoli, na ulicy Floryańskiej. A wy Stefanie Bie­2*


2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,lawski — zawołał na jednego ze szlachty za nim idącej — zostańcietu ze czterema ludźmi przy panu Hipolicie, i baczcie, aby brat jego, panstarosta Samborski dobrą miał kwaterę, kiedy przyjedzie pod noc,bo gościniec niepusty będzie w tych czasach, a jeszcze niewszyscy panowiesejmowi przejechali. Bądź zdrów, siostrzeńcze! — powiedziałnakoniec starzec, kładąc nogę w ogromne strzemię.— Przybywa prędko, kochany Ilipciu!— zawołał chłopezyna;—i szybkim kłusem ruszyli z miejsca.— Jeżeli tedy podoba się wielmożnemu panu Boratyńskiemu —mówił Kasper Gierzanek do pozostałego, co zamyślony oparłszy sięw:e drzwiach poglądał za odjeżdżającymi; — to ja zaprowadzę wielmożnegopana do jego pokoju; do tego samego, w7 którym stał panKmita, marszałek w ielki; gdyż tu na dole będzie teraz wiele hałasu,bo oto już i skrzypce stroją.Hipolit postępował w milczeniu za przyświecającym mu gospodarzemdo obszernego pokoju na górze, a chcąc pozostać w samotności,odprawił Bielawskiego i sługi.Rozdział XI.Tymczasem dolne piętro gospody stało się miejscem ochoty wesołegopospólstwa, które niewiele zważając na groźny charakter, jakiliczne stosunki pod ten czas przybierały, i na gęste chmury poczynająceokrywać widnokrąg ojczyzny, co przechodziło zakres jego pojęcia,krótki czas wytchnienia na zabawie chciało przepędzić. Podejrzliwośći troski krążyły po pałacach, a magnaci w lśniących komnatach, poduciążliwym trybem hiszpańskiego obyczaju i pod udaną wesołościąukrywali obawę, zazdrość i przeczucie tego, co ma nastąpić; baczniespozierając w około, ażali w danej chwili nie ukaże się jaki skrytynieprzyjaciel. A kiedy w7szystko, co tylko miało znaczenie u dworui w kraju, zwolna i po cichu, ale stanowczo rozdzielało się na dwanieprzyjazne sobie stronnictwa, dobroduszni mieszkańcy miasteczkaIwanowic myśleli tylko o tem , aby wesoło przepędzić wieczór niedzielny.Już w wielkiej izbie gospody pozapalano żelazne pordzewiałe lampy,górale stroili instrum enta, a młodzież obojej płci w zaszanowanymświątecznym stroju podskakiwała i rozmawiała w7esoło w bezładnejciżbie, oczekując niecierpliwie zaczęcia tańca. Pośród tego tłumudawał się kiedy niekiedy słyszeć głos troskliwego o porządekKaspra Gierzanka. To naglił on muzykantów, aby pośpieszali, to


H IPO LIT BORATYŃSKI. 21pytał gości, czego żądają, a niekiedy Teofilkę, córkę swoję szesnastoletnią,upominał wyrazem przestrogi, gdy ją zbyt gęsto otoczył tłummłodzieży, która upodobała sobie hożą dziewczynę, i przeciw którejnatarczywym zalotom dziewczę zasłaniało się ową naturalną szykownościąi żartobliwem odcinaniem się, dotąd jeszcze właściwem dziewczętomgóralskim około Krakowa.Nieco dalej od zgiełku, blizko gorejącego komina, starsi wiekiemi jak zdawało się znakomitsi mężowie, zasiedli przy okrągłym stoleuwieńczonym dzbanami i kuflami, w których przy połysku ognia ja ­śniał węgrzyn. Pomiędzy nimi znajdował się także Stefan Bielawski.Zwiększające się ciepło komnaty, przymusiło go do zdjęcia czapkibarankowej z głowy, na której niewiele już siwych pozostało włosów.Ciemny żupan ze srebrnemi guzikami zdawał się być nie bez uszanowawaniawidziany przez zgromadzenie i gospodarza, a pas tkany srebrem,u którego wisiał zakrzywiony pałasz, okazywał, że Bielawski jestz rzędu tej szlachty, co podówczas z pokolenia w pokolenie poświęcałasię na usługi znakomitszych domów, i po długich latach zasługi,przepędzała resztę dni na dożywotnim jakim folwarku, który imwdzięczność panów do śmierci wyznaczyła. Bielawski dosięgnął już tegopunktu, i bardziej dawne przywiązanie do szlachetnego rodu Boratyńskich,aniżeli konieczny obowiązek, skłoniły go, że raz jeszcze opuściłswoje wysłużoną posiadłość i stanął przy boku młodszego ich synaprzy pierwszym wstępie jego w świat, a oraz pocieszył się widokiemstarszego, który po długiem poselstwie w Ezymie, Wiedniu i Prezburgupowrócił do Warszawy, chcąc znajdować się na sejmie koronacyjnymZygmunta Augusta. Głos powszechny wskazywał Piotra Boratyńskiegojako domniemanego marszałka stanu rycerskiego na drugimsejmie, który wkrótce przez okólniki miał być zwołany ku rozstrzygnięciunader ważnych okoliczności, tyczących się domu królewskiegoi całego kraju.Właściwie mówiąc, sam tylko Stefan Bielawski miał głos przyokrągłym stole; zgromadzenie słuchało bacznie tego, z czem szanownystarzec poważnie dał się słyszeć: ale sąsiad jego po lewej stroniezdawał się niechętnie ulegać przewadze szlachcica, a często przerywająci sprzeciwiając się okazywał, że przytomni i na jego także zasługimieć jakiś wzgląd byli powinni. I w rzeczy samej strój jegobył daleko świetniejszy, aniżeli starego Haliczanina; zielone, bogatobramowane futro ze złotemi pętlicami i chwastami okrywało przysadzistąjego postać, na czarnej kędzierzawej głowie miał czerwoną czapkęz czarnym barankiem, a bogatą przystrojoną w pierścienie ręką szczękałczęsto po rękojeści damasceńskiej szabli. Z niejakiemś lekceważeniempoglądał na wszystkich, i przeciw prostym wyrazom dobrodu­


22 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.sznego wiejskiego szlachcica, zastawiał się całą powagą dworską, przeplatającbezustannie mowę poufałem odwoływaniem się do nazwisknajznakomitszych ludzi w kraju, i z chytro tajemniczym uśmiechemprzydając krótkie ale przekorne uw7agi, zktóremi odzywał się w tylko corozpoczętej rozmowie o teraźniejszym stanie rzeczy. Trzecim w tejgruppie był wikary. Czwartym i piątym, obywatele miasteczka. Szósty,młody człowiek w żołnierskim ubiorze, mało się mięszał dorozmowTy, tylko poszeptywał niekiedy z hożą Teofilą, która to podtym, to pod owym pozorem częściej podobno niż potrzeba, przybliżałasię do stołu, a prawie zawsze z tej strony, gdzie siedział młodyżołnierz.— A tak tedy — mówił dalej Stefan Bielawski do wikarego,podnosząc głos w miarę coraz bardziej wzmagającej się wrzawy;— a tak tedy i nasz młody panicz wybrał się w świat, ukończywszyszkoły u Benedyktynów w Haliczu, gdzie nie bez korzyściprzykładał się do nauk. Opuściwszy dom wojewody w Kamieńcu Podolskim,gdzie się ćwiczył w sztuce żołnierskiej, udał się teraz z dostojnymJanem Lackim, starostą pińskim, który miał za sobą siostręrodzoną jego matki, chcąc być przezeń przedstawiony młodemu królowii najjaśniejszej Barbarze, która ze starym panem jest w blizkiempokrewieństwie. Przykro mi tedy było zostawać dłużej pomiędzyczterema ścianami, tem bardziej, że chciałem widzieć, jak młody paniczwystąpi i jak stanie się godnym swyoich przodków ten, którego ja niemowlęciemjeszcze na kolanach piastowałem.— Za pozwoleniem, mospanie Szlachcicu!— przerwał mu zielonyz poważną oziębłością i szyderczym uśmiechem: — zdaje mi się, żemłody pan Boratyński nie bardzo trafny zrobił wybór towarzystwaprzy pierwszym wstępie na świat, i lepiej byłby uczynił, czekając naprzybycie brata, o którym tak dobrze mówią od niejakiego czasu, zamiastjawić się przed oczami królowej matki i miłościwego pana zestarym buntownikiem, który więcej niż dwadzieścia lat był wywołanyz ojczyzny.— Zdaje mi się — odparł Bielawski, podnosząc głowę i ponurospozierając na mówiącego,— żeście zapomnieli iż mówicie do szlachcicanależącego do rodziny, jak dopiero powiedziałem, blizko spokrewnionejz domem, który tak osławiacie; i radziłbym wam, jeżeli niechcecie, abym się inaczej wytłómaczył, lepiej zastanawiać się nad tem,co macie powiedzieć. Niech tego dosyć będzie na teraz, że pan Piński,którego miłościwy król nieboszczyk, świeć Panie nad jego duszą!przywrócił znowu do urzędu, i jeżeli nie do ojcowskiego księztwa, toprzynajmniej do dostojeństw i praw, nie ma być ani przez was, aniprzez wam podobnych szkalowany. A nawet i brat mego młodegopana, co nie bez przyczyny w dobrej sławie stoi u ludzi, jakeście sami


H IPO LIT BORATYŃSKI. 23powiedzieli, bo jest dobrym hetmanem i szanowanym przez wszystkichmocarzy chrześeiańskich, uznał to być rzeczą przyzwoitą; a jeżeliw tem co widzicie nie po myśli, to możecie mu to sami powiedzieć, boco godzina spodziewamy się tu pana starosty Samborskiego.— To pan Piotr Boratyński myśli się udać do Krakowa? — zapytałdrugi ze wszelkiemi oznakami żywego zajęcia, niedosłyszawszy nibynapomnienia starca. — To bardzo ucieszy mojego pana!— Wszystkich to będzie radowało, którzy tylko miłują słusznośći pragną widzieć ojczyznę w pokoju; a jeżeli wasz pan liczy się takżedo tego rzędu, możecie mu to śmiele oświadczyć. Pan Boratyńskiwkrótce się pojawi i nie będzie ostatnim pomiędzy tymi, co na przyszły, sejm się zgromadzają.— I dlaczegóż mówicie tak, jak gdybyście powątpiewali o chęciachmojego pana ? — ozwał się popędliwie człowiek w bramowanejsukni. — Ohcecie-li uwłaczać Piotrowi Kmicie, panu krakowskiemu,któremu służę jako pisarz i powiemy sługa?— Marszałek wielki jest możny pan — odpowiedział starzec spokojnie— i mnie zarówno nie przystoi wyrokować o nim, jak wampłocho mówić o domu, któremu ja służę i o tych, co z nim połączenisą przyjaźnią.— Ależ bo to — zarzucił wikary z niejakimś wstrętem — tenpan Lacki, jest-to stary schizmatyk i nie należący do unii kacerz: a takaniezgoda w Kościele bardzo wiele także klęsk ściągnęła na WielkieKsieztwo i Koronę, i zapaliła bunt, który przez wiele lat srożał, a przyktórym stary pan zanadto długo obstawał.— Jan Lacki jest już człowiekiem w wieku — mówił Bielawski.—Wprawdzie dziękuję ja Bogu, że mi dał się zrodzić w chrześciańskiejkatolickiej w ierze, ale gdyby przyszło do tego, żebym m iał porzucićwiarę ojców, będąc już na brzegu grobu, to zaprawdę dobrzebym siępierwej nad tem zastanowił. Prawda, na nieszczęście, jest teraztyle kacerstwa na świecie, że już prawie nikt dobrze nie wie, w cowierzy, i odkąd nowa nauka przybyła z W itenbergi, to zapozwoleniemwaszmości, przy ołtarzu staje niejeden ksiądz, który.... ale co to donas należy? Wszak jednakowoż pan Piński swego jedynego synapozwolił wychowywać w wierze matki, jak go ona o to prosiła nałożu śmiertelnem; niech tedy jego siwa głowa spokojnie idzie dogrobu !— Zapewne! zapewne! — mówił z westchnieniem wikary. —Świat wyboczył z prostej drogi! A jeżeli wspominacie o księżachsłabego umysłu, to bezwątpienia chcecie mówić o Stanisławie Orzechowskim,który znieważył suknię duchowną przez występne małżeństwo,i o uczniu tego przeklętego Erazma Kotterdamczyka, Andrzeju


24 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Zebrzydowskim, którego Bóg w gniewie swoim posadził na biskupiejstolicy!— O ! tak ! cxempla sunt odiosa! — mówił Bielawski. — Prawda,że przykład kanonika Przemyślskiego jest scandalum i wcale nie zdolnydo zwrócenia zbłąkanych owieczek na łono katolickiego Kościoła;ale co się tyczy noininacyi wielebnego pana Kujawskiego, to różniemówią o »tem, i powszechnie prawie zgadzają się, że więcej dotego przyczyniła się bogini tego świata, zwana Mammoną, aniżeli BógAbrahama, Izaaka i Jakóba. Nad brzegami zaś Dniestru, chodzą wieści,że wielu znakomitych panów dworskich oddawało pokłon Baalowi,i że podobno prawowierna katoliczka, królowa matka, nie tak im bardzoto miała za złe, jakby można mniemać; a wiec także i na pana Litewskiegonie ma po co tak-bardzo z tego względu powstawać, a osobliwie,że on w tak blizkiem stoi pokrewieństwie z królową.— Z jaką królową? — zapytał sługa marszałka wielkiego z szyderskimuśmiechem. — Ja jedne znam tylko, co nosi to imię, a to tażsama, o której wy właśnie, pomimo waszej tak sławionej skromności,niedosyć przyzwoicie wspominacie najjaśniejszą Bonę. Druga zaś,0 której wy zapewne rozumiecie, znana jest tu nam tylko jakoBarbara Radziwiłłówna, wdowa Gastolda, i ja sam na własne uszysłyszałem, jak pan Krakowski, pan mój, tak ją nazywał, a nie inaczej,w obecności nawet samego Zygmunta Augusta.Tu twarz starego szlachcica zapłonęła nagłym gniewem: chciałcoś gwałtownego odpowiedzieć, ale powściągnął się z wielkim trudem,1 pociągnąwszy mocno z kulla, spłukał to, co mu już było na języku.Wówczas jeden z mieszkańców miasteczka zabierając głos, powiedział:— O! tak! niech Pan Bóg broni i zachowa! To nieszczęśliwemałżeństwo nie przyniesie z sobą żadnego błogosławieństwa, a będzietylko jabłkiem niezgody w naszej biednej Polsce. Wielcy panowieradzi są temu, że znaleźli powód do kłótni i swarów; a kto będzieza to płacił, jeżeli nie my biedni mieszczanie?— Eh! nie przyjdzie do tego! — odezwał się szlachcic w zielonymżupanie, poglądając wzgardliwie. — Już jaśnie wielmożnymarszałek wielki dosyć wyraźnie dał się słyszeć na sejmie w Warszawie,razem z prym asem ; a któżby śmiał tam jeszcze odzywać się,gdzie ci mówili ?— To bardzo źle! — powiedział Stefan, — że tak możnypan rzucił rękawicę najjaśniejszemu królowi. Zygmunt August jest-tomłody, ognisty pan i bardzo może ją podnieść; ale co mnie najwięcejzadziwia, to, że przewielebny pan Gnieźnieński, który jest książęciemKościoła i senatu, i który chce być uważany za sługę pokoju,


H IPOLIT BORATYŃSKI. 25poddyma płomień niezgody i stara się naruszyć sakrament małżeństwa!— Ja wam powiadam, moi panowie! — mówił dalej służalecKmity chełpliwym tonem , — że, co pan Krakowski przedsięweźmie,tego koniecznie dokonać m usi!Na te słowa młodzieniec, co prawie przez cały czas pocichu rozmawiałz Teofilą,, obrócił się do mówcy i przerwał mu dobitnym głosem ;— Zapomnieliści widzę zupełnie o hrabi z Tarnowa’ Już-to potrzeci raz nazywacie waszego pana, panem Krakowskim, kiedy przecieżto imię należy tylko temu, któremu ja mam zaszczyt służyć. Należymówię Janowi Tarnowskiemu, kasztelanowi Krakowskiemu, najpierwszemupomiędzy dygnitarzami świeckimi. Jeszcze w dzieciństwiezwano go młodym panem Krakowczykiem, od miasta, nad któremojciec jego był przełożonym i które było świadkiem jego chrztu;a dopóki niebo zachowuje go dla nas i dla ojczyzny, to nikt drugi,a mianowicie w mojej przytomności, nie może wydzierać imienia, któremu nadali król i n aró d !— To tedy należycie do sług hetmana wielkiego? — pomruknąłzielony żupan, rzucając na młodzieńca wzrokiem nienawiści, która podówczaszapalała wzajemnie stronników nieprzyjaznych rodów. —No! my tam nie będziemy sprzeczali się o nazwiska. Tu idzie o w ładzęi moc; a to oboje znajduje się przy Kmicie !•—- A przy kimże? — zawołał rozgniewany młodzieniec, odwracającsię nieco przytwardo od mówiącej doń zalęknionej dziewczyny —•przy kimże ma być moc i prawo, jeżeli nie przy Janie Tarnowskim,zwyciężcypodObertynem, którego król i naród ojcem ojczyzny nazywa?Niechaj zuchwalstwo podnosi głowę i niech pełną dłonią zasiewa niezgodę, lecz wielki hetman żyje jeszcze, a on i Samuel Maciejowski,biskup, a przytem i sam król, będą wiedzieli, jak sobie począć i z Wojewodąi z Wincentym Dzierzgowskim i z Medyolańską Boną!Kiedy ten zasię tak mówił, drugi rzucił wzrokiem na mocną budowęczłonków młodzieńca i na jego gniewne oczy, i musiał zaistew nich coś wyczytać, co mu doradzało być umiarkowańszym; połknąłbowiem zniewagę, która mu gwałtownie nadęła żyły i odpowiedziałtonem obojętnym:— I czemuż tak się oburzasz, młody towarzyszu? Wszakże mytego rozstrzygać nie będziemy.... ale może — przydał po chwiliprzytłumionym głosem — przyjdzie kiedy czas, że ja będę mógł na toodpowiedzieć!Młody żołnierz nie zważając na to, co przeciwnik powiedział, odwróciłsię do starego szlachcica, który z cichem zadowolnieniem poglądał,jak ten sobie dobrze umie poczynać.— Widzicie, mój ojcze — rzekł — że jakoś nie idzie spokojnie


26 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.tu na tym świecie, i że bardzo wiele rzeczy odmieniło się, odkąd zaczęliścieuprawiać rolę nad brzegami D niestru; ale uczciwość i wiarajeszcze się znajdują pomiędzy ludźmi!— Trzjmiaj się ich zawsze stale, mój synu Walenty! — mówiłStefan Bielawski uroczyście — i nie żałuj ani szabli ani języka tam,gdzie potrzeba, tak jak twój ojciec czynił w swoim czasie: a dobrze ciz tem będzie, jak i jemu dobrze było, choć wszystko szło nieładem,kiedy jeszcze byłem młody !Potem obrócił się do wikarego, i rozmowa stała się powszechną:jednakowoż W acław Siewrak, sługa wojewody Kmity, mało się do niejmięszał i tylko kiedy niekiedy zapytywał, ażali koń jego się popasł;bo jak powiadał, z ważnemi listami ma jechać do Gomolina, niedalekoPiotrkowa, gdzie królowa Bona znajdowała się.Gdy tym sposobem ciągnęła się rozmowa przez czas niejaki, tymczaseminne stoły i ławki usunięto na stronę, a młodzież zabierała siędo tańca. Wtem otwarły się drzwi izby gościnnej i weszło trzechnowych gości w futrach opruszonych śniegiem i lodem.Jeden, niemłody już człowiek, blady i chorowity z wejrzenia, przeszedłprędko przez tłum, szczękając zębami od zimna, zbliżył się dokomina, i w zepsutej polszczyznie pomieszanej z cudzoziemskiemiprzekleństwy, rozkazał kłaniającemu się. nizko Gierzankowi podać sobieszklankę wina grzanego, a potem zaczął po wTłosku, mrucząc sobie podnosem, przeklinać brzydki klimat kraju, dokąd go jakiś los nieszczęśliwyzaprowadził.Drugi, ile można było sądzić z ubioru, duchowny, uprzejmy a dosyćotyły człowiek w sile wieku będący, rozkazał gospodarzowi podobnieżzłą polszczyzną, by jak najspieszniej dał jeść jego ludziom i popasłkonie; albowiem podróż jego nie cierpi zwłoki; potem zaśz uprzejmą powagą dziękował za czołobitne pozdrowienie, które mu zewszech stron oddawano.Trzecim był starzec, którego zbielałe w:łosy znamionowały podeszłelata, lecz prosta i zuchwała postawa, oraz ponury ogień jego oczu,dziwną sprzeczność stanowiły z wiekiem. Poorane, twarde i wydatnerysy, wskazywały niepohamowane namiętności, jeszcze niekiedy z podśniegu starości wybuchające gwałtowmie; ponura złośliwość i zdradliwachytrość, zeszpeciła wyrazem swym blade i przycięte usta, a okropnablizna, jakby od uderzenia nożem, uzupełniała przykre wrażenie,jakie jego oblicze sprawiało. ZdawTało się, jakoby należał do rzędusłużalców, trzymał bowiem pod pachą czworograniastą mocno okutąmosiądzem skrzyneczkę, nakształt apteczki podróżnej.Stefan Bielawski obrócił się z wielką powTagą do księdza i mówiłdoń:


H IPO LIT BORATYŃSKI. 27— Quo modo vales reverendissime! mir or ut in frigidissimo temporeVestra Dominatio currat per lassos et gajos 9 (*)— Si vales Stephane, ego valeo (**) — odpowiedział duchowny: alemówcie lepiej zeriiną ojczystą mowa,; bo od tego czasu, jakeśmy się widzieliw Samborzu, wielkie w niej uczyniłem postępy; a ile sądzić mogę, widzę,że wcale inaczej się rzecz ma u was z szanowną łaciną, i możecie słuszniepowtórzyć teraz, jak mówiliście dawniej: Nos Poloni non curamusquantitatem syllabarum (***), — Wszakże cieszy mnie to bardzo, mościpanie Bielawski, że was w dobrem zdrowiu oglądam; bo często wspominałemo was, jak o uczciwym człowieku, i o dawnych dobrych czasach,kiedy jeszcze żył pan Jan Boratyński, a ja byłem ministrantem w jegokaplicy, oraz kapelanem i nadwornym lekarzem !— Niewszyscy t,am pamiętają jak wy, ojcze wielebny, o znajomychi towarzyszach, kiedy ich niebo na wyższe dostojeństwa wyniesie— odpowiedział szlachcic ostatniemi wyrazy duchownego pocieszonypo zawstydzeniu, jakiego doznał z powodu swojej łaciny, któraprzecież w okolicach Halicza i Samborza wielce była cenioną —a Kościół wielkie ztąd korzyści odnosi, kiedy podobni ludzie obejmująurzędy i dostępują zaszczytów. Nie tak-że jest, przewielebny ojcze?Z tem zapytaniem odwrócił się do wikarego, wszelako nikt mu nieodpowiedział; bo poczciwy wikary, który zapewne niebardzo sobie życząc,ażeby go pan Bartłomiej Sabinus, archidyakon katedralny krakowskii doktor nadworny królewski, postrzegł w izbie, gdzie tańcują przyszklenicy miodu, uznał za rzecz przyzwoitą wynieść się z gospody.A zatem Bielawski znowu obrócił mowę do księdza.— Pozwólcie mi, panie, przedstawić sobie mojego syna. który odniejakiego czasu jest w służbie jaśnie wielmożnego pana krakowskiego.— Chodź bo no tu Walenty! — zawołał nań: — a porzuć tamte poszepty i umizgi z dziewczyną, kiedy tu oto znajduje się. przewielebnyarchidyakon i ja.— Jak się masz młodzieńcze! — mówił Sabinus do Walentego,który wstydem zapłoniony do niego się przybliżył — masz poczciwegoojca i zacnego pana, pójdzie ci dobrze, jeżeli z nich przykład brać będziesz.Nie poglądaj na niego tak surowo, panie Stefanio! To młodakrew! a krew młoda, to nie woda. Otóż tak! jak już powiedziałem,masz zacnego pana jak rzadko w naszych czasach; waleczny w boju(*) Jak się macie przewielebny ojcze! Dziwi mnie to bardzo, że pod tak zimn$porę jeździcie przez lasy i gaje! — Jest-to dawniej używana kuchenna łacina.(**) Jeśliś zdrów Stefanie, jam też zdrów!(***) My JPolacy nie zważamy na iloczas zgłosek.


28 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i mądry na radzie, prawowierny katolik i cierpliwy jak ehrześcianinowiprzystoi. Gdy zobaczysz wielkiego hetmana, to pozdrów go odemnioi powiedz mu, że przybył Bartłomiej Sabinus i będzie jutro rano służyłjego dostojności, bo ma do niego interes.Młodzieniec skłonił się w milczeniu.— Znam ja tego pana z dawien dawna — mówił dalej Sabinus —kiedy jeszcze byłem dziecięciem, a on byłtojuż wsedyrzeźki, młody bohater;znałem go jeszcze w Głogowie, na dworze sławnej pamięci królaZygmunta, podówczas książęcia szlązkiego i margrabi Luzacyi; jużwtenczas wróżył czem będzie z czasem i czem jest teraz, wzoremchrześciańskiej szlachty!— Nader miło to będzie mojemu panu, kiedy mu odniosę pochwałęz ust waszych — odpowiedział na to Walenty Bielawski — i proszęwas, przewielebny ojcze, abyś mi raczył być życzliwym, jeżeli sięstanę tego godnym, idąc za przykładem mojego ojca i służąc wierniedostojnemu bohaterowi.— Niech cię w tern Bóg pobłogosławi, mój synu! — odrzekł nato duchowny, i prawił dalejz uśmiechem: — ale jeżeli ci mówię, ażebyśnaśladował swojego ojca, to rozumie się, że wyłączam od tego humaniora,w których on niebardzo daleko zaszedł: a masz do tego naderpiękną sposobność w stołecznem mieście Krakowie, gdzie dajenauki proboszcz Czarnkowski, uczony mąż i dobry łacinnik.— Może to być — odpowiedział nieco żywo młodzieniec — aledaruj mi, przewielebny ojcze, gdy pownem,że nie jest on zbyt pobożnymksiędzem, tak jak ten, którego widzę przed sobą.Na te słowa archidyakon potrząsnął zamyślony głową, zbliżył siędo komina, przy którym stali jeszcze przeziębli towarzysze.Tymczasem Wacław Siewrak podszedł do starego służącego i długoz nim coś po cichu i żywTo rozmawiał; a ten znowu obrócił się potemdo swego pana i powiedział na pół głośno:— Jest tu jakiś, mości doktorze, co ma list od marszałka wielkiegodo najjaśniejszej królowej matki; czy rozkażecie, ażeby jechał dalej ?— Od marszałka wielkiego do najjaśniejszej pani? — zapytałcudzoziemiec z żywością — a gdzież macie ten list?I to mówiąc porwał papier z ręku stojącego przed nim posłańca.— Ja nie wiem — odrzekł na to ów sługa — daruj mi waszmość;ale pan mój rozkazał mi, żebym jechał do Gomolina i do rąkwłasnych...— Nie masz w Gomolinie najjaśniejszej pani; udała się już w drogęprzez Słomniki i dziś jeszcze niezawodnie będzie w Krakowie. Powiedztwojemu panu, że doktor Monti, nadworny lekarz królowej,wziął listy tobie powierzone i bacz, ażebyś prędko powrócił do miasta.To mówiąc schował list do wielkiego wyzłacanego pugilaresu,


H IPO LIT BORATYŃSKI. 29a gdy Wacław Siewrak ociągając się i niezadowolony z rozkazującegotonu Włocha odchodził, Włoch wziął szklankę wina grzanego, którąmu gospodarz podał na talerzu.— Oh! bezeceństwo! — pomruknął kosztując i spluwając. — Oh !co za niegodziwa lura! a tutaj ją za węgierskie wino sprzedają. W tymkraju widzę ani kieliszka alcalito dostać nie można, a cóż dopieromonte-pulciano! chyba tylko na stole najjaśniejszej pani. Assano! —zawołał głośno i niecierpliwie: — Assano! podaj mi eliksiru do zaprawieniatego odwaru, żeby go przynajmniej można było przełknąć!Pozwoli przewielebny prałat? — zapytał duchownego, wyjmującze skrzyneczki, którą mu stary sługa otworzył, szlifowany flakonik, i gdySabinus ozięble mu za to podziękował, chciał sobie nalać z niej kilkakropel w puhar.Wtem Assano, jakby przypadkiem, oparł rękę na ramieniu swegopana, ten wzdrygnął się na chwilę i zdawało się że nagły przestrachprzebiegł po jego ruchomych rysach. Włożył znowu wydobytyflakonik do podróżnej apteczki i wyjmując z niej jednę flaszeczkępo drugiej, bacznie przeglądał ich napisy przy świetle lampy, a znalazłszynareszcie te, której szukał, wypił śpiesznie przyrządzoną mięszaninęi krzyknął, żeby zajeżdżały konie.Gdy podróżni już odjechali, zgromadzenie wolne od przymusu,w jakim znajdowało się w obecności prałata, tem ochotniej zabrało siędo tańca.Stefan Bielawski wziął syna na stronę, spojrzał mu surowo w oczyi m ówił:— I cóż to, panie W alenty? Czemu-to nie siadasz na koniai nie spełniasz polecenia, które ci twój panporuczył? Niespodziewanisię, ażebyś należał do liczby tych, co-to dla pięknych oczu córkigospodarza zapominają o obowiązkach? Prawda, że młoda krew czasamiidzie wbrew, jak powiada pan archidyakon; ale jak swoje zrobisz,to wtenczas sobie możesz pofolgować. A więc kochanku, do konia!i dalej do Krakowa, chociaż ciemno i chm urno!— Ach! jeszczeć to ja nie miałem czasu,kochany ojcze! — mówiłmłody wojak trochę roztargniony, oglądając się ażali nie spotka czarnychoczu, które właśnie w tejże chwili zasłonił przed nim barczystySiewrak, co rozegrzany zbytecznym trunkiem, chciał korzystać przyTeofili z nieobecności swego współzawodnika — ah! jeszcze ja niemiałem czasu powiedzieć wam, kochany ojcze, co mnie tu sprowadzaw to miejsce, gdzie niespodziewanie miałem szczęście was zastać.Mam ja tu z sobą własnoręczny list mojego pana, do pana Boratyńskiegostarosty Samborskiego podpisany, by go oddać we własne ręce,ale kiedym się teraz dowiedział, że właśnie go tu spodziewają się, to naj­


30 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.lepiej będzie, jeżeli tu nań zaczekam, bo pan kasztelan powiedział mi, iżdobrzeby było, ażeby go przeczytał, nim jeszcze przybędzie do Krakowa.— A! skoro tak, to cię przedstawię panu Samborskiemu — odpowiedziałojciec — bo za kilka godzin pewnie przybędzie do Iwanowic.A tymczasem pójdę sobie cokolwiek na spoczynek, który mi jest bardzopotrzebny na moje stare lata, a młody pan mój na całą noc mnieuwolnił; itybyś także dobrze zrobił, żebyś użył z parę godzin spoczynku,a jutro mógł być żwawszy i rzeźwiejszy!— Pozwól mi ojcze cokolwiek przyzostać — mówił proszącymtonem młodzieniec. — Ja niezadługo pójdę za twoim przykładem.Wszakże uważaliście jakie pisarz Kmity nadaje sobie tony; gdybym odszedł,toby mógł rozumieć, że może sobie śmiało grać i że ja się goboję.Stary potrząsnął głową i wyszedł mrucząc z komnaty.Rozdział III.Widząc Teofila, że się ojciec oddalił, a syn zazdrosnem na nią poglądałokiem, szykownym ruchem ujęła się przytwardym pieszczotompodchmielonego Siewraka i przybliżyła do Walentego. Tu raźniejzabrzmiały skrzypce góralskie i zaczął się taniec pospólstwa. Ezeźki,młody mieszczanin, wziąwszy za rękę żwawą tancerkę, w pierwsząparę wystąpił. W rozmaitych obrotach dosyć powabnych, lubo niecożywych, polatywała hoża para w około izby, aż nareszcie stanęłaprzybliżywszy się poraź drugi do skrzypka. Młodzieniec silnem tupnieniemtakt zakończył i śpiewał mocnym głosem:Jacy tacy, Krakowiacy,Na cal kute buty;Chłopcy żwawi i junacy,Dziewczęta filuty.Potem znowu rozpoczął się taniec; a po dwukrotnem obróceniu sięw koło izby, zaczęła tanecznica:Świeci słonka promień jasnyPo nad W isły w ody:U nas gdyby motyl krasnyKażdy chłopiec młody.Wtem wystąpiła druga para. Tancerzem był hoży i dorodny młodzieniec,któremu jeszcze mech nie popruszył wargi, i jak z ubioru mo­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 31żna było sądzie, góral z okolicy opactwa Tynieckiego. Nosił prostospadające włosy, szyję miał nagą i dwa pasy pstro tkane na ciemnejopiętej koszuli. Towarzyszka jego była, jak się zdawało, przekupnicąryb z Podgórza, już nie w kwiecie młodości, i dobrej tuszy, która niedozwalała jej sprostać żwawym podskokom tancerza. Z wielkiem zadowoleniempoglądali obecni na tak nierówną parę i głośny śmiechpowstał, kiedy tancerz podszedłszy przed wiejską orkiestrę, na poły odwróconyod przystarzałej piękności, co nie bez upodobania nań poglądała,powłócząc tu i owdzie figlarnem okiem i wybijając takt nogą,jął śpiewać:Siwe oczy miałaSiwemi patrzała;Siwemi musiałaBo innych nie miała.Rozgniewana tancerka porzuciła taniec i wpośród śmiechów całegozgromadzenia, ukryła się w najodleglejszym zakącie.Wacław Siewrak wziął za rękę piękną Teofilkę, skinąwszy poważniegłową, jak gdyby jej zaszczyt miał czynić wzywając do tańca; aledziewczyna odwróciła się z pośpiechem i widoczną niechęcią, i rzuciłaprzyjazne wejrzenie na młodego Bielawskiego, który natychmiast zacząłz nią taniec ochoczy. Miło było patrzeć jak mlodziuchna Teofilapolatywała w pąsowym gorseciku, przystrojonym guziczkami i haftem,z pod którego ukazywały się prążki białej jak śnieg koszuli, w króciuchnejfałdowanej sukience i z czarnymi włosami uplecionemi wedwa warkocze przewijane kwieciem i złotemi galonkami, które, toz obudwu stron spadały na piersi, to unosząc sie w szybkich poskokachtańca, wiły się w około białej szyi. Przetańczywszy, stanęła powabnieporuszając głową, a pięknemi oczyma, którym nawet sam staryBielawski oddawał sprawiedliwość, zerkając wstydliwie na swegotancerza i zarazem figlarnie draźniac blizko stojącego Siewraka,śpiewała :Piękniejszy jest na wojakuMundur zakurzony;x\.niżeli na dworakuBłyszczące galony.Wacław zagryzł wargi i spojrzał ponuro, ale twarz jego wnet sięznowu wypogodziła, kiedy Walenty z kolei zaczął śpiewać następnewyrazy:


32 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Żeń się, kto chcesz połknąć biedę!Gdzie pójdź, każda stroni,Wrzeszczy żona, gdy w dom przyjdę,A ! niech mnie Bóg broni!Tu ręka Teofili zadrżała w ręku młodego żołnierza, łezka błysnęław jej oku i z wejrzeniem cichego wyrzutu chciała już porzucić taniec,lecz Walenty zatrzymując ją, objął czule ręką i spojrzawszy na niąwzrokiem prośby, zaczął znowu tan iec, a Teofila na poły smutnie napoły figlarnie odśpiewała:Za nic młodość i urodaLepszy worek złota;Kochać stale, niewygoda;Pieniądz, to jest cnota.W alenty odpowiedział z wejrzeniem i tonem znaczącym:Lecisz ptaszku w cudze strony,Lecz choć nas porzucisz:Gdy nastanie maj zielonyZnowu do nas wrócisz.I ścisnął za rękę ciągle jeszcze zadąsane dziewczę, odprowadzającją na miejsce i coś poszepnął jej z cicha; ale ona grożąc podniosłapalec i czy to, że jeszcze nie wyszła jej z pamięci lekkomyślna piosnkażołnierza, czy to z innego jakiego powodu, dosyć, że gdy jej dworzaninwielkiego marszałka podał znowu rękę, stanęła z nim do tańca.Pisarz wszelkiemi sposobami, to przez dziwaczne susy, to przeznieszykowne miny, starał się popisać przed zgromadzeniem; i lubomu się udało ściągnąć uwagę patrzących na swoją ważną personę,wszelako z tanecznicą bynajmniej mu się to nie powiodło; bo jejoczy odbiegając od niego w różnych kierunkach, zwracały się ciągleku miejscu, gdzie Bielawski pomiędzy zazdrością a czułością, nieporuszony,poglądał na tańcujących.Tu Wacław chcąc obudzić ku sobie podziwienio całego zgromadzenia,tupnął mocno nogą, dał znak grającym góralom, ażeby uciszyliswoje skrzypki i piszczałki i dozwolili rozwinąć się jego głosowi;a plątającym się nieco od zbytecznego trunku językiem, tak zacząłśpiewać, rzuciwszy chytrem okiem na swego współzawodnika:Suty mundur z akselbantemA w kieszeni pusto,


H IPO LIT BORATYŃSKI. 3 3O j! ostrożnie dziewczę z frantem,Oo żyje rozpustą.Ale ta przestroga, ile zdawało się, żadnego wrażenia nie uczyniłana dziewczynie, bo na drugim przestanku zaśpiewała wzruszonymgłosem, gdy gniew jej skonał w spojrzeniu m iłego:Nie żalże ci, duszo sroga,Widzieć mnie w rozpaczy ?Cóżem winna ci nieboga?Niech ci Bóg przebaczy!Nowi tancerze następowali z kolei, śpiewając niezliczone strofy nieskończonejpiosnki narodowej, powiększającej się z każdą uroczystością,w której rozmaite stosunki dają ludziom pewien sposób udzielaniawzajemnego sobie rozmaitych uczuć; taniec stawał się coraz bardziejbezładnym i zamienił się nakoniec w tłumną krętaninę, zwanąosobliwszem nazwiskiem obertasów.Wtem Bielawski z zaiskrzonemi oczami przybliżył się do Siewraka,co z szyderczym uśmiechem i podrzeźniającą miną poglądał nadziewczynę i na niego, kiedy stojąc rozmawiali z sobą poufale.— Mogęż was zapytać, mój panie pisarzu i woźny wielko-marszałkowski— mówił do niego — ażaliż ja to jestem ten, do którego,ile z waszego wejrzenia dórozumiewać się mogłem, była wymierzonaowa piosnka wzgardliwa, w której podobało się wam szydzić ze szlachetnegowojskowego stanu ?— Wymieniając urzędy, które posiadam, tem samem wydaliścieniejako wyrok, panie żołnierzu — odpowiedział zagadniony, starającsię ukryć swoje zmitrężenie pod maską udanego lekceważenia — ażalimi przystoi sprawować się z wami?— W rzeczy samej macie słuszność! — odpowiedział zapalonymłodzieniec. — Jakże ja mogłem spodziewać się po was, że pocznieciesobie po męzku, kiedy jesteście lepszym rycerzem z piórem i językiem,aniżeli z szablą; jak mogłem tego spodziewać się po was, courzędów swoich używacie na nikczemne szpiegostwa, jak to zrobiliścieze studentami krakowskimi, którycheście poduszczyli do nierozmyślnegoczynu, a potem ich oskarżyli przed proboszczem Czarnkowskim?— A co? widzicie, że was znam dobrze i że tu wam nic nienada owa przybrana otwartość, jaką oszukaliście łatwowierną młodzież,i chcecie zabezpieczyć swoją skórę imieniem pana; ale tonie uda się wam ze szlachcicem, a sługą hrabiego Jana. Wszakci-toprzechwalaliście się niedawno, że przyjdzie pora, kiedy mnie dacie odprawę:otóż właśnie nadeszła teraz ta pora. Obraziliście mnieBronikowski : Hipolit Boratyński. O


3 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i musicie dać zadosyćuczynienie, bo zdaje mi się, że nie nosicie tegopałasza na hańbę swego pana, który go przypasał do boku tchórza.— Teraz wysłany jestem w interesach rządowych — odpowiedziałwoźny z lękliwą zuchwałością — i gotów jestem dać wam zadosyćuczynienie,skoro mi służba moja dozwoli.— Służba — zawołał młodzieniec — która wam burdy po karczmachrobić pozwala, może wam także dozwolić załatwić je i to nimjeszcze ten próg przestąpicie!Wzmagająca się kłótnia przerwała taniec; wszyscy zbliżywszy sięotoczyli wkoło obudwu przeciwników.— Broń się — wołał Walenty — jeżeli nie chcesz, bym ci napisałposelstwo na twojej plugawej twarzy, nie atramentem, ale krwiątwoją nikczemną!Wyzywany przez rozgniewanego żołnierza, poduszczany szyderczemzachęcaniem przytomnych, Siewrak zbladły sięgnął niepewnąręką do pięknie przyozdobionej szabli. Rozstąpiło się koło i bitwamiała się już zacząć, gdy Teofila rzucając się z płaczem pomiędzy walczących,prosiła, ażeby zaprzestali; ale ojciec porwawszy ją gwałtownie,odepchnął, łając twardym wyrazem:— Precz ztąd do kądzieli, niepoczciwa dziewko! Tylkoś bićdęsprowadziła do mojego domu twojemi żarcikami i pieśniami. Nieprzeszkadzajże im teraz! niewielka szkoda i jednego i drugiego!Ale w tejże samej chwili otwarły się drzwi od komnaty i wzeszłoczterech Tatarów z zapalonemi pochodniami w ręku, a za niemi poważnyjakiś człowiek w szeroki płaszcz obwinięty.— Cóż to za hałas? — zapytał nowoprzybywający — czyżwszędzie swary tylko i bitwy, tak po chatach, jak po pałacach? —Hej! użyj swojego prawa! — rzekł rozkazującym tonem do Gierzanka,któremu zjawienie się znakomitego gościa prędko przywróciło zwyczajnąpokorę. — Każ natychmiast pochować pałasze; bo inaczej domtwój porzucę. Odpraw także swoich gości; zaraz tu bowiem przybędąkobiety, któreby ten hałas mógł przerazić i nabawić trwogi.—■Cicho tam, panowie szlachta! — zawołał gospodarz ośmielonyobecnością pana, którego poznał natychmiast. — Stulcie gęby, hej!tam muzyki, wszak to już wieczór boży! Dobra noc wam, chłopcyi dziewczęta, dosyć, dosyć już tych skoków i krętaniny ! Dobra nocwam, gospodarze i gospodynie! No! pora już wynosić się. do domów,albo dokąd tam udać się macie, bo taki jest rozkaz jaśnie wielmożnegopana starosty Samborskiego !Tu całe zgromadzenie w tył się cofnęło z uszanowaniem, młodyBielawski włożył pałasz do pochwy i dał pokój pisarzowi, który niezaniedbał korzystać z jego przykładu; a potem wziąwszy pisarza zarękę, powiedział dobitnie lubo cichym głosem :


H IPO LIT BORATYŃSKI. 8 5— Zobaczymy się jeszcze drugim razem!To rzekłszy, zbliżył się do podróżnego i mówił doń skromnie:— Daruj dostojny panie! że się ośmielam cię pozdrowić; mam bowieminteres do waszej m iłości!— Czego tam chcesz, młody szaławiło? — mówił starosta surowymtonem: — rozumiesz-li, że ja tu przybyłem uspakajać twojeburdy? Ale jeżeli się nie mylę, to podobno jesteś Walenty, syn naszegopoczciwego Bielawskiego? Ej! chłopcze! chłopcze! co na topowie twój ojciec i twój pan, jaśnie wielmożny kasztelan, że się tylkorąbiesz po karczmach?— Mój ojciec — odpowiedział zarumieniony młodzieniec — niedał sobie także za młodu deptać bezkarnie po nogach; a pan mój podobnieżnie radby sobie życzył, ażeby obelga splamiła barwę jego nadwornegożołnierza. I on to nawet przysłał mnie z tym listem,ażebym go oddał we własne ręce jaśnie wielmożnemu panu. A nadtobrat waszej miłości, pan Hipolit, jest tu na górze w tym domu, i jadącdo Krakowa, umyślnie się zatrzymał, aby się z miłościwym panemzobaczyć.— Daj sam tu list, Walusiu! — powiedział Piotr Boratyński,i zbliżywszy się do jednej z żelaznych lamp, przeczytał go bacznie ;potem wstrząsnął głową, lekki wyraz niezadowolenia mignął najego pięknem męzkiem obliczu, i mówił jakby sam do siebie: —Oby to tylko tak być mogło, jak mniemasz, szanowny, szlachetny bohaterze!Chętnie ręczyłbym sam za siebie! ale ścieżka powinnościprzykra jest i niebezpieczna!Potem nagle obrócił się do żołnierza i zapytał:— To powiadasz, że mój brat tu się znajduje?A kiedy Walenty potwierdził to zapytanie, zamyślił się nieco,i potem znowu na pół głośno powiedział:— Ha! to dobrze! Pokaż mi pokój Hipolita, ale niechaj nikt zemną nie idzie, bo ja chcę być z bratem moim sam na sam.To mówiąc opuścił izbę gościnną z przyświecającemi sobie Tatarami.a Kasper Gierzanek jął wychwalać starostę Samborskiego. Dlażołnierza był 011 nader uprzejmy i zbyt nadskakujący; a kiedy ten z pocieszeniemi pieszczotą zbliżył się do płaczącej jeszcze dziewczyny, gospodarzzaczął krzątać się po drugiej stronie komnaty, i tyiko kiedyniekiedy poglądał z zadowoleniem na poszeptującą parę.


83 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.R o z d z i a ł I V .Hipolit Boratyński na pół rozebrany, nie spał jeszcze w górnympokoju gospody i siedząc przy dopalającej się świócy woskowej, trzymałw ręku kawałek zapisanego papieru, na który kiedy niekiedy toz uwagą poglądał, to znowu myślał oparłszy głowę na ręce; jak gdybybył zajęty rozwiązaniem jakiój zagadki. Potóm powstawszy z miejsca,jął przechadzać się wielkiemi krokami, lecz wkrótce znowu coś goprzybliżyło do świecy i znowu patrzał na wyroczny papier. A wtemzewnątrz pokoju dało się słyszeć stąpanie: słudzy domowi otworzyliskwapliwie ciężkie, zamkiem obwarowane podwoje, i wpośród sługrozstępujących się wszedł do pokoju starosta Samborski. Obadwajbracia nie widzieli się oddawna: czas i rozliczne przygody wojennei podróżne spędziły kwiat młodości z oblicza starszego przyrodniegobrata, a natomiast rozlały na niem łagodniejszą powagę dojrzałegowieku męzkiego. Z pięknego znów wyrostka, zrobił się hoży, dorodnymłodzieniec. Obadwaj stali w wątpliwości naprzeciw siebie.Tu Piotr Boratyński zaczął tonem niepewności:— Czy-to waćpan? czy-to ty bracie?Hipolit zaledwo co głos usłyszał, wnet w duszy jego zabłysnęłosłońce pierwszej młodości, i wyciągając ku niemu ręce, zawołał z ra ­dością:— Tak jest! to ja, Hipolit, a ty jesteś brat mój Piotr !Natenczas starszy przytulił go do serca, długo trzymał, długo sięweń wpatrywał i m ówił:— Jakeś mi zmężniał, jaki dorodny z ciebie zrobił się młodzieniec,odkądeśmy się rozstali; w twojej twarzy poznaję podobieństwodo nieboszczyka ojca i wyraz familii, której zacną latorośl w tobie pozdrawiam!— Na tobie-to! na tobie! mój czcigodny bracie! — odpowiedziałHipolit — polega dostojeństwo i zaszczyt rodu naszego. Tylkoż m łodzieniec,który dopiero zamyśla to czynić, coś ty już oddawna uczynił,prosi cię o pobłażliwość, uważając w tobie zacnego opiekuna, którymgo niebo udarowało przy wejściu w świat nieznany i obcy. Takjest! widzę w tobie opiekuna, poważanego przez najpierwszych w narodzie,szanowanego przez niższych; widzę brata i mądrego przyjacieciela,widzę marszałka przyszłego sejmu, pierwszego pomiędzy zasiadającemiw rycerstwie, które ma radzić o dobru swoich współobywateli.O jakież to piękne i jak zaszczytne dostojeństwo. Zdaniem mojemwyższe jest ono zaiste nad wszelkie dary fortuny i nad łaskędworów!— Takie jest powszechne mniemanie! — odpowiedział starosta


HIPOLIT BORATYŃSKI. 37Samborski, zachmurzywszy nieco czoło na te wyrazy. — Czyliżto cię tak cieszy, mój Hipolicie? O! jakże ci zazdroszczę tej swobodyumysłu, twojej szczerej i prostej młodości, co w obrazie przyszłościwidzi samo tylko światła! Wszelako zaufanie panów i bracijest dla mnie zaszczytnśm i potrzeba mu godnie odpowiedzieć — dodałz lekkiem westchnieniem — chociażby to mnie wiele, nader wiele kosztowaćmiało!— Wiem ja to dobrze — powiedział na to młodszy z niejakiemśpodziwieniem — jak częstokroć nieskażony umysł doświadczonegowojownika i polityka biegłego wiele rzeczy widzi wcale inaczój, aniżelimłody człowiek, któremu wszystko jest tylko tem, czem się okazuje.Wszelako nieraz mi sam powiadałeś: że jak na polu bitwy, tak nasejmie, i wcałem życiu w ogólności, prawego męża można tylko poznaćw zapasach z nieprzyjaznemi okolicznościami! Ach! braciePiotrze! i jazaczynam się przekonywać, że wcale inaczej idzie na świecie, aniżelimrozumiał. P atrz! oto na pierwszym wstępie, zaraz mi się coś przedstawiaw postaci zbyt ciemnej i zawiłej zagadki; i kiedy tu wątpliwyi struchlały stoję, ty mi właśnie przybywasz w pomoc, bracie móji ojcowski przyjacielu, abym w najpierwszej wątpliwości życia pójśćmógł za twojem zdaniem.— Zagadka—powiadasz? — mówił drugi.— O ! poczekaj jeno! znajdzieszich jeszcze daleko więcej! Lecz powiedz mi ją, Hipolicie, a jabędę się starał, o ile to jest w mojej mocy, wytłómaczyć ją tobie!— Oto jest w mojem reku! — odpowiedział młodszy Boratyńskiukazując papier, który dotąd jeszcze trzymał. — Ty wiesz — mówiłpotem dalej zarumieniony, spuściwszy w dół oczy — albo może jeszczenie wiesz, że księżna mazowiecka, Anna Odrowążowa, przejeżdżałatędy do stolicy?— Pani Podolska? — zawołał drugi. — To źle! to bardzo źle.Widziałeś-li ją ?— Widziałem ją, lecz kilka tylko słów mówiłem z Heleną, bowłaśnie w tęż samę chwilę nadszedł Andrzej Zebrzydowski i poprowadziłje obie do plebanii, gdzie wkrótce potem złączył się z niemiwojewoda krakowski.— Biskup kujawski i Kmita? — mówił zamyślony Piotr do siebie.— I cóż tu sprowadza tę kobietę, w którój ponurym umyśle nienawiść,i niestety! zbyt słuszna zemsta oddawna już siedlisko sobie obrały?Cóż ją wywołało z długiej samotności i dobrowolnego wygnania w tychniebezpiecznych czasach, kiedy zamięszanie i niezgoda znowu sięocknęły i gotowe na jaw wystąpić ? W jej towarzystwie nic dobregonie przybywa do nas, bo ona...— Bo ona niepodobna do swojój córki — przerwał mu z żywościąmłodzieniec. — Tak i mnie się zdaje od niejakiegoś czasu, bo pa-


3 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.trzaj, mój bracie! oto znalazłem na ziemi, tn w tym pokoju, kawałeklistu, który marszałek wielki zostawił przed kilku chwilami.Starosta wziął papier, który zdawał się być kawałkiem oddartymod całego listu i czytał następne wyrazy i zgłoski bez żadnego związku:„....Iowa, również wam wierną.... plebanii ważną rozmowę z PaniąPodo.... brzydowski przytem.... nieraz już ja wasze kro..., przeciw dumnemuksiędzu.... wyrzekłszy się korzyści niedorzecznych owych.... córeczkaHelena.... a ja nie korzystałem z tego.... ważnym pionem....zdaje się na szachów... nader niebezpie... mądra gra.... mi z niej korzy ... duma i zemsta są.... możniejszy jest aniżeli owi Andrz.... zyskaćna czasie wszystko wasz.... Barbara przecież nie.... nic się niewiedzie.... tima ratio regum.— Potrafisz-li mi rozwikłać to pismo, naktórepoglądam jak na formułęczarnoksięzką, przynoszącą nieszczęście? — zapytał niespokojnyHipolit zamyślonego brata. — I cóż dla Boga! powiedz mi proszę!co ten uporczywy wojewoda ma począć z bogobojną Heleną? Co onmoże donieść o niej królowej matce? — Bo to pismo wyraźnie jest doniej pisane?— Daj pokój! —mówił starosta Samborski, paląc pismo przy świecyz podniesionem ku niebu poważnem wejrzeniem — daj pokój ! Przyjdzieczas, gdy wszystkie czyny pokątne wyjdą na jaw, i jak jadostrzegam w ciemnych zakrętach światło do którego ten spalonyświstek prowadzi, tak na to nie powinien spoglądać wzrok nieskalanymłodzieńca! Patrz! — mówił dalej, starając się z usilnością wypogodzićzasępioną twarz : — oto obmyśliłem dla ciebie urząd, pierwsząrycerską usługę przy wstępie na świat, urząd naderprzyjemny, aleoraz niebezpieczny. Ale wszakże ty jesteś Boratyńskim! N iezadługoprzybędą tu niewiasty: pomiędzy niemi znajduje się jedna — dodałociągąjąc się — jedna, której nie umiem dać nazwiska, bo jeszczenie śmiem jej tak nazwać, jakbym życzył! Jest to, tak! jest to Barbara,wdowa po Stanisławie Olbrachtowiczu Gastoldzie, wojewodzietrockim.— Królowa? — zapytał młodzieniec z podziwieniem.— Żona Zygmunta Augusta Jagiełły! — odpowiedział ów tonemostrym — i potem mówił dalej, spuściwszy oczy ku ziemi. — Zjechałemsię z nią po drodze w Opocznie. Była ona sama ze swojemi kobietamii służbą litewską, ale żadnego pana z krajów koronnych przyniśj nie było; bo odkąd król wyjechał z Warszawy, opuścili ją wszyscy,a wszyscy. Otóż prosiła mnie, bym jej towarzyszył; bo nie przystoiprzecież, mówiła, żeby małżonka królewska wjeżdżała do stolicy bezprzyzwoitego orszaku; a to jej szlachetne zaufanie tem bardziej mniewzruszyło, bo zapewne nie musiało być jej tajno, co ja mówiłem nasejmie warszawskim, co musiałem mówić, mój bracie. Nie, nie mogłem


H IPO LIT BORATYŃSKI. 39ja jej odmówić tćj rycerskiej posługi. Przyjmij ją tedy na siebie! bouważ tylko sobie: są rozmaite okoliczności, których jeszcze nie znasz,a które mi nie dozwalają wjeżdżać do Krakowa z Barbarą Radziwiłłówną,ale tobie wcale to przystoi; a tak tedy przeznaczyłem ciebie jej naprzewodnika. I cóż to? masz-li mnie w podejrzeniu? — pytał wzruszony,biorąc za rękę młodzieńca, który z pomieszaniem na niego poglądał.— Nie jestem-li Piotrem, twoim bratem? I gdybym co złegozamyślał, to miałżebym zwalać na ciebie, synu czcigodnego ojcamojego? Może też los przeznaczył cię do rozplatania po przyjacielskutego węzła, który zrządzenie boskie zawiązało, i do sprowadzenia chwiliw której nakaz żelaznego obowiązku będzie się mógł pogodzić z łagodniejszymgłosem ludzkości. Nuże! okaż niewiastom, że i w Samborzui w Kamieńcu znają także grzeczność rycerską! — dodał uśmiechającsię, gdyż właśnie skrzypienie zamarzłego śniegu obwieściłoprzybycie wielu powozów.R o z d z i a ł Y .Kilka wyrazów, które Piotr Boratyński w szynkarskiej izbie o przybyciuobcych niewiast powiedział, obudziły ciekawość w mieszkańcachmałego miasteczka. Kiedy zajechały powozy, stangreci krzykiemi trzaskaniem z bicza musieli rum sobie robić przez tłum, co poszeptująci poruszając się przy słabem świetle lampy płonącej przedobrazem Panny Maryi i przy czerwonem światłem gorejących pochodniach,stał uszykowany od kościoła parafialnego aż do gospody. Tuzatrzymała się przed bramą pierwsza kareta, ogromna machina, któralubo była arcydziełem ówczesnej sztuki sztelmachskiej, jednakowoż przynaszych dyliżansach, caricach, celeriferach i innych utworach naszegoczasu, wcaleby się niekorzystnie wydała. Na czterech niekształtnychkołach jednakowej wielkości, opierało się wązkie, wysokiei długie pudło, powleczone skórą wyzłacaną, a w miejsce brązów, gęstonabijane miedzianemi świecącemi się gwoździkami; po obu stronachwisiały szerokie stopnie sięgające prawie ode drzwi powozu aż dośniegu okrywającego drogę; wokoło ciężkiego pokrycia spoczywającegona ośmiu mocnych słupach zawieszone były skórzane firanki,i zakrywały wnętrze tej ruchomej budowy, która we środku obita byłaaksamitem amarantowym bogato obszytym galonami. Ośmiu do dziesięciujeźdźców, na których pikach powiewały chorągiewki barwy litewskiej,utworzyli gęste koło przede drzwiami domu i zasłaniali, iletylko możności, przed ciekawymi widok młodój damy, więcej aniżeli


40 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.średniego wzrostu, co okryta futrami i zasłonami, wspierając się narękach sług zstąpiła na słomianą matę, którą troskliwość Kaspra Gierzankapoprzed progiem, gdzie było ślizko, rozesłać kazała. Potemjeszcze pięć innych dam zeskoczyło albo wysiadło z obszernego pudła;dalej zajechały inne powozy i znaczny orszak otoczył wchodzącą, cow owym czasie i kraju, gdzie żaden wielki pan bez licznej służbynie jechał, kazało wprawdzie domyślać się wysokiego stopnia, wszelakojednak nie najwyższego.— Ah! oto marszałek naszej podróży—mówiła dama nader uprzejmymgłosem i przyjaznym giestem do starosty Samborskiego, który ją zeswoim bratem uniżonym pokłonem pozdrowił. — Jużem rozumiała —dodała potem, przyjmując jego rękę i oparłszy się na nim, wstępując nakilka schodów prowadzących do komnat na prędce przygotowanych,gdzie uszykowani po pod ścianami słudzy, stali pod przedwodnictwemgospodarza, który głębokie oddawał ukłony, spoglądając niekiedy ciekawemokiem: — już rozumiałam, że skwapliwość wasza, by jak najprędzejudać się do stolicy, wcześniej was znagliła pozbyć się niemiłegourzędu i prędzej aniżelim sobie tego była życzyła.Piotr nizkim ukłonem odpowiedział na to, i gdy wszyscy zbliżyli sięku drzwiom pokoju, wówczas Barbara odwróciła się do kobiet swojegoorszaku i rzekła z łagodną powagą:— Nie trudźcie się, moje damy, ponieważ tu krótki czas tylko mamyzabawić; użyjcie spoczynku, którego potrzebujecie; pani skarbnikowaniech przy mnie zabawi nieco, bo jednakowoż spała prawie przezcałą drogę, a oraz jedna z moich dam pokojowych; czego zaś będę potrzebowała,to mi poda ta miła córka gospodarza, hoża Krakowianka!Lekki ukłon pożegnał znużone Litewki. Dała znak, aby pan Piotrpozostał, i weszła z żoną Stefana Horonostaja, skarbnika litewskiego,i obudwoma braćmi do oświeconego i ogrzanego pokoju, gdzie w kącikustanęła Teofila, oczekująca na rozkazy, jakie jej dadzą, i kiedyniekiedy wlepiając ciekawie i z podziwieniem żywe swe oczy w obcą,i znakomitą damę.— Dziękuję wam. panie starosto, za trokliwość jaką mi okazujecie!— mówiła młoda żona Zygmunta Augusta wymuszenie żartobliwymtonem. — W rzeczy samej, wszystko tu jest tak dobrze, jak tylko możnasobie życzyć w podróży, z tak małą okazałością przedsięwziętej.— Cieszy mnie to bardzo, dostojna pani! — odpowiedział Boratyńskiz uprzejmą powagą i tonem: — że raczysz pochwalać małeusługi w tej chwili, kiedy ja przymuszony jestem złożyć zaszczytnyurząd twojego przewodnika i oddać go w inne, może pożądańsze ręce.— To w rzeczy samej już wam sprzykrzyła się przyjęta rycerskaposługa, że tak pośpieszacie na kilka godzin przed celem uwolnić sięod niej? — mówiła dama, starając się obrażone uczucie pokryć tonem


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 1lekkiego żartu: — przecież byłabym się spodziewała po panu Boratyńskimwięcej stałości.— Nieżadna niestałość — odpowiedział on, wymawiając z dobitnościąwszystkie wyrazy — mnie od waszej miłości oddala i nigdydostojna pani nie pomówisz mnie o nią. List wielkiego hetmana koronnegodziś jeszcze na noc wzywający mnie do Krakowa, niech stanieza wymówkę u ciebie, że ja nader ważne obowiązki moje przenoszęnad przyjemniejszą posługę damom, ale mam zaszczyt przedstawićci pani w bracie moim Hipolicie, wiernego i gorliwego zastępcę.Barbara Radziwiłłówna rzuciła prędkie wejrzenie na przybliżającegosię skromnie młodzieńca, potem obróciła się do starszej damy i mówiłaz lekkim żartem:— Jak rozumiecie, pani Horonostajowa, czyi iż .myte cztery mile dostolicy będziemy mogły przebyć bez niebezpieczeństwapod opieką paladyna,którego nam nieporównana troskliwość pana Samborskiego wybrała?Ale pani Horonostajowa zajęta była wyzwoleniem swojej długiej,suchej figury z pod okrywających ją zasłon i futer, i stała szczękajączębami od zimna i chuchając przyschłemi i ogołoconemi z zębów ustamiw skostniałe, pierścionkami okryte ręce stoją* pomiędzy kominema piecem, w których się zarazem jak w hucie paliło. Usłyszawszy tewyrazy, skłoniła się tak nizko, że aż sztywny bi’zeg materyalnej sukniszeleszcząc oparty na podłodze z tarcic, zgiął się, i odpowiedziała przykrym,krzykliwym głosem:— Zaprawdę, najjaśniejsza pani, kiedy podróż nasza i tak już bardziejpodobna do jakiej odpustowój pielgrzymki, aniżeli do tego, co tonazywają joyem e entrie, to ja panu staroście wcale nie mam za złejeżeli nie pragnie być przewodnikiem tak lichego wjazdu; waszej zaśkrólewskiej mości nie bardzo wiele o to chodzi, równie jak i namwszystkim, ażali pan starosta wyręczy się swoim bratem, który o ilewiedzieć mogę, niczem jeszcze nie jest, i kiedy ani jeden ani drugi niepiastują dostojeństwa, coby im dozwalało towarzyszyć królowej do jejstolicy i spełniać obowiązek, który w Wilnie do marszałka nadwornegoWielkiego księztwa, a w Krakowie do marszałka nadwornego Koronnegonależy.Posępny uśmiech ukazał się na ustach Barbary Da to niewczesnewynurzenie uczuć starej damy; poczem odwróciła się i mówiła do Hipolitaz oziębłą powagą i pewnym tonem ale bez cierpkości.— Tak więc chcecie wyświadczyć swojej królowśj posługę rycerską,którą wasz brat wspaniałomyślnie wyświadczył Barbarze Radziwiłłównie?— Spełnię wszystkie rozkazy, najjaśniejsza pani! — odpowiedział


4 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.zagadniemy — i poczytuję sobie za pomyślną wróżbę, że pierwsząusługę moją waszej królewskiej mości poświęcić mogę.— Już jest późno — przerwał mu brat — a jej dostojność potrzebujespoczynku; dozwoli tedy wasza miłość, abyśmy się oddalili.— Moje dziecko! — rzekła zatem żona królewska do małej Teofilki— zechciej też mi przywołać jednę z moich sług.Potórn postąpiła naprzód ku młodemu Boratyńskiemu i rzekła poważnym,prawie rozkazującym tonem:— Możecie już odejść, panie Boratyński! — Po upłynieniu pięciugodzin, czekajcie naszych rozkazów.Ukłon pożegnania nastąpił po tych wyrazach, a Barbara obróciłasię żywo do nadchodzącej damy.Tymczasem Piotr Boratyński dawszy bratu niektóre przestrogi,mogące kierować go na rozpoczętej drodze, siadł na koń i ruszył doKrakowa.Eozmowa pomiędzy obudwoma braćmi trwała prawie przez godzinę,a młody Boratyński na krótki czas przed wyjazdem nie chciał siękłaść na spoczynek, poszedł tylko do ogólnćj izby, gdzie żarzącesię na kominie węgle rozpościerały dobroczynne ciepło. Owinął sięw płaszcz i usiadł na krześle z poręczami, (na którein zwyczajnieKasper Gierzanek przy ogniu siadywał) chcąc zebrać pomięszane myśli,które w nim tak liczne dnia tego wydarzenia i treściwe wyrazy starostySamborskiego, jako w młodzieńcu jeszcze nieświadomym świata,obudziły, a oraz chcąc pocieszyć się nadzieją rychłego zobaczenia miłejosoby. Zajmowało również jego myśli przyjacielskie i pełnegodności zjawienie się brata; przewidywał Piotr ważny wpływ, jakiniezawodnie mieć będzie w kraju na rozmaite stosunki, które zwolnai niewyraźnie rozwijały się przed jego oczami, i poddał się nadziei, żemąż takiego charakteru jak Piotr, zdolnym jest silną a łagodną rękąrozwikłać zaplątany węzeł, którego nici trzymał w swej dłoni. Po niejakimczasie jęła też i natura domagać się praw swoich, ciepło kominacoraz mocniej działało na zmordowanego, powieki poczęły mu się zwolnazamykać, gdy wtem przebudziło go lekkie dotknięcie.Pojrzał — i zobaczył przed sobą stojącego człowieka cale nieznajomego,w którym my przecież z zielonej szuby, rudej kędzierzawejgłowy i szerokich barkówT, pomimo słabo migającego na ognisku światła,poznajemy W acława Siewraka.— Słuchajno bracie! — zaczął natrętny budziciel: — nie jesteście-liczasem, darujcie, że was o to zapytuję, nie jesteście-li czasemna usługach damy, która tu niedawno do Iwanowic przybyła?— Tak je s t! — odpowiedział Hipolit — i cóż cię to ma obchodzić,mój przyjacielu?— Tak.... właściwie mówiąc, panie żołnierzu, niezbyt wiele —


HIPOLIT BORATYŃSKI. 43mówił niezupełnie jeszcze wytrzeźwiony pisarz, który dla ciemnościkomnaty nie mógł widzieć szlachetnej postawy i bogatego ubioru młodegoBoratyńskiego — a jednakowoż cokojwiek. Pytałem ja tamtego hultaja gospodarza, ale on mi prawi, jakby nie wiedział, coby tobyła za dostojna podróżna, i dla tego chciałem was prosić, abyście mizechcieli powiedzieć dostojeństwo waszej pani?— I po cóż ci ta wiadomość? — odpowiedział Hipolit przypatrującsię bacznie a podejrzliwie odrażającym rysom pytającego — czymacie do niej jaką prośbę?— Pozwólcie najprzód, żebym was dalej zapytał: — mówił Siewrak. — Wszak tam w górnych pokojach są dwie damy? nieprawdaż?Jedna stara a druga m łoda: jedna z nich jest zapewne,bo widzicie, ja byłem tam na dziedzińcu i oglądałem powozy, i na je ­dnym z nich pod zasłoną postrzegłem orła z pogonią Litewską,a tak więc nowo przybyła, jest tą, co ja rozumiem; w rzeczy samejmam do niej interes i proszę was, jeżeli możecie, wyjednajcie mi u niójnatychmiast posłuchanie.— Ozy ci się śni, mój przyjacielu? — odpowiedział Boratyński. —Mniemasz-li, że miłościwa pani nie wzięłaby tego za złe, gdyby po długiejzimowej podróży zechciano jój przerywać krótki odpoczynek, abyjej tam kogoś przedstawiać, co ile uważam, niebardzo może o tak niezwyczajnymczasie jawić się przed takiemi damami, jak jest ta, którejmam zaszczyt towarzyszyć w podróży?— No! no! — pomruknął niechętnie Siewrak. — Syn mojejmatki już często przestawiał z wysoliiemi osobami.... a jej królewskamość zna go dobrze. — I! żeby tam kaci wzięli tego włoskiego wiercipiętę!— Że też ten naród nie umie żadnego nazwiska wymówićstaropolskim językiem i nie wie, czy to jest w Słomnikach, czy w Iwanowicach! Otóż on mi wyłudził lis t: a sam będzie winien, że późnićjdojdzie do rąk jej miłości królowej m atki; stary zaś Kmita, conie lubi żartować, napędzi mi P io tra! I j a ! c-o jest najgorsza,utracę dobrą nagrodę za poselstwo!— To mieliście list od pana marszałka wielkiego de królowejBony? — zapytał młodzieniec, któremu przyszła na myśl treść znalezionegopisma — i już go teraz nie macie ?— Doktor nadworny królowej, konsyliarz Monti, żeby go tam febraporwała! powiedział mi, że jej królewska mość udała się do K rakowaz księżniczką Anną innym traktem , a ja bardzo źle zrobiłem, żemu dałem w iarę; bo ciż sami najjaśniejsi właśnie tu oto przybyli,a może niecierpliwie oczekują pomienionego listu.— To rozumiecie, że list pana Kmity tak ważną rzecz w sobie zawierai tak pilną?— Bynajmiej o tśm wątpić nie można — odpowiedział pisarz,


4 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.chcąc swojej płaskiej twarzy i twardemu głosowi nadać wyraz tajemniczejważności. — Owa tam już jest w drodze i wszystko jest w pogotowiu....i daleko lepiej się powiodło, aniżeli można się było spodziewać....i jeszcze ktoś także przybył, kogo najmiłościwsza pani zapewnenie spodziewa się.— Ha! jeżeli tak jest — odpowiedział Hipolit z udaną obojętnością— to radziłbym wam prędko jechać do Krakowa i jeżeli możecieodebrać od doktora list wprzódy, aniżeli ta, do której jest pisany przybędzie,inaczej postradacie nagrodę; co zaś wielki marszałek, tonie będzie gniewał się na tak wiernego sługę. Z mojej strony, możeciesię spuścić na to, że nie zaniedbam oznajmić miłościwej pani tego,co od was słyszałem.Siewrak namyśliwszy się nieco, powiedział:— Ha! to dobrze! — Ale słuchaj, przyjacielu; ręka rękę myje,a więc sługa pański nie powinien zdradzać kolegi; nie mówcież tedynic o tem waszej miłościwej pani i nikomu, że pan Wacław Siewrak,pomocnik pisarza wojewody Krakowskiego, popełnił błąd przez swojęnieoględność. Wojewoda jest-to stary gniewliwy pan; żąda onpo wszystkich swoich podwładnych ścisłego posłuszeństwa i punktualnościodpowiednej obowiązkom powołania. Wprawdzie i on zeswojej strony podobnież nie osobliwie postępuje.... ale co to maobchodzić sługę, jak pan żyje, chociażby można wiele powiedzieć w tejmierze. Otóż jeżeli chcecie pozyskać sobie przyjaciela w woźnymwielko-marszałkowskim, to nie mówcie o tem nikomu, bo słuchajcieje n o ! wiem ja o starym niektóre rzeczy, co on porobił wtenczas,kiedy ja jeszcze i tego i owego nie rozumiałem na świecie! Leczteraz! to wcale co innego: ale niech tam kaci wezmą takiego m rukliwegoniedźwiedzia!— Nie lękajcie się! — odpowiedział Hipolit starając się, jak możnanajprędzej pozbyć się natrętnego gaduły — jeżeli sami będzieciemilczeli, to żadne niebezpieczeństwo nie zagraża waszym szerokimplecom. — Starajcie się tylko, ażeby wam Włoch list oddał; a zatśmradzę, siadajcie prędko na koń i jedźcie z Bogiem w swoją drogę.Ta rada zdawała się być najzbawienniejszą Wacławowi: wytoczyłsię więc za próg, chcąc kazać sobie podać konia i wkrótce odjazd jegouwolnił młodego Boratyńskiego od obawy, ażeby zanadto prędko omyłkiswój nie odkrył; okoliczność, która, w tak zawikłanych stosunkachi przy tak skrytśm ale dojmującem działaniu potężnych sił, naderważną była zaiste.Wkrótce potem, wszystko zaczęło się poruszać w domostwie: zaprzężonokonie do powozów, kopijnicy siedli na koń, damy pokojowei słudzy zaczęły się krzątać, i młody też przewodnik pięknój Barbaryzrozumiał, że już czas udać się do swego obowiązku.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 5Wszedłszy do sali, służącej za przedpokój do pokoju, w którymżona królewska znajdowała się, znalazł tam cały orszak po większćjczęści zgromadzony i usłyszał rozlegający się głos pani Horonostajowój,która już-to opowiadała przytomnym ze zwykłą gadatliwościąniewygody, jakich doświadczyła w tój nędznej gospodzie, już-to małąTeofilę obsypywała licznemi upomnieniami, których biedna dziewczynamilcząc ze spuszczonemi oczyma słuchała.Inne damy mniej lub więcej niezadowolone były z przepędzonejnocy i w wielogłośnój rozmowie okazywały oznaki niecierpliwości jaknajprędszego dostania się do stolicy, a wygłaszały przyszłe nadziejebiesiad i świetności, które na nie czekały.Wtem otwarły się drzwi i ukazała się Barbara Radziwiłłówna. Powitałaobecnych z miłą uprzejmością, żałując, że pani Skarbnikowatyle przykrości doznała (słyszała bowiem jej narzekania przeze drzwizamknięte), a potem obróciwszy się do córki Kaspra Gierzanka stojącśjopadał i z trudnością zatrzymującej łzy, które jej nieoszczędna cierpkośćstarej damy do oczu przywołała, rzekła do niej z ujmującą słodyczą:— Dziękujemy ci, moje dziecię, za przyjęcie, na jakie tylko mógłsię zdobyć mały dom twojego ojca; co do nas jesteśmy nader zadowoleni.Jeżeli kiedy przybędziesz do Krakowa, to udaj się prosto nazamek, a tam skoro zapytasz o panią Barbarę, będziesz dolarze przyjętą.A nawet — mówiła dalej z uśmiechem — nie będziesz sięz tem ociągać, ile sądzić mogę z tego com wczoraj słyszała o tobie.To mówiąc schyliła się ku zapłonionej dziewczynie, która obejmowałakolana najjaśniejszej pani, i mówiąc wyrazy: — dodatek do posagu— włożyła za gors Teofilki spory woreczek siatkowy, a podniósłszysię prędko, powiedziała do stojącego orszaku:— Dalej, moje panie! dalej, mości Boratyński! czas abyśmy się puściliw drogę!Jeszcze nie rozwidniało zupełnie, kiedy przyjechali pod stolicę; jednakowożśnieg okrywający pola i księżyc w pełni unoszący się po zimowemniebie okrytem gwiazdami, tak oświecały okolicę, że możnabyło rozpoznać znaczniejsze przedmioty. Podróż odbywała się szybkoi jak dotąd ciągle w milczeniu; nic nie słychać było, oprócz skrzypieniaśniegu pod ogromnemi kołami, kiedy niekiedy wołanie przewodników,i szum wiatru, co od Wisły dął po równinie okrytej wzgórkami.I w powozie królewskim było także głucho, kiedy niekiedy tylko dawałsię słyszeć suchy kaszel pani Horonostajowej, albo stłumionykrzyk przestrachu którejkolwiek z dam, gdy powóz na nierównej drodzemocniej na jaką przechylił się stronę; a Hipolit, któremu nowyurząd zabraniał odstępować od okna najznaczniejszej karety, jechał


4 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.zamyślony, zbliżając się ku scenie, na której marzenia jego młodościmiały się urzeczywistnić.Już wierzchołek gór ciągnących się po drugiej stronie rzeki zacząłsię wyraźniej zarysowywać; w niewielkiej odległości, po wzgórkachukazujących się przed niemi, tu i owdzie wynurzała się wieża z pośrodkanocnego krajobrazu, i wkrótce ukazał się przed jego oczyma stary gródKrakusa. A wtem skórzana firanka u karety uchyliła się nieco i łagodnygłos zawołał go po imieniu.— Czy znacie dobrze te okolice, panie kasztelanicu Sandecki?— Ile wspomnienia młodości mojej dozwalają, miłościwa pani!— odpowiedział zapytany, przymykając koniem bliżej powozu i podnoszącgłos tak, aby od pytającej mógł być dobrze słyszanym, bo właśniepani Horonostajowa jęła usilnie prosić i zaklinać panią, ażeby spuściładobroczynne zasłony skórzane na miejsce, bo nie tylko żeto jej królewskiej mości będzie niechybnie szkodziło, ale nawet możenarazić na śmiertelne przeziębienie.— Kilka tylko niedziel i to już bardzo dawno byłem w tych stronach— mówił dalej Hipolit, widząc, że jej królewska mość pomimop,zestróg ochmistrzyni zdawała się czekać odpowiedzi.— Wszelako musicie jakkolwiek spełnić narzuconą wam powinność,marszałka podróży — mówiła królowa — i powiedzieć mi, coś0 szczegółach tej okolicy, która nadal będzie dla mnie tak zajmującą.Powiedzcie mi proszę, co to jest za wzgórek, co tak stromo i czarnowznosi się wpośród okrytego śniegiem pola niedaleko nas po lewej tustronie, i ów drugi równy mu prawie co do wysokości i kształtu,le przynajmniej sądzić mogę dla odległości i słabego światła1księżyc?— Ten dalszy — odpowiedział Hipolit — nazywają mogiłą Krakusa,którego dzieje wskazują jako jednego z najpierwszych królówpolskich, i jako założyciela starożytego miasta królewskiego, które tamoto zalega na wzgórkach. Ten zaś drugi, co tak blizko przed namii tak smutno stoi, jest-to grobowiec Wandy, jego córki, która się rzuciław nurty rzeki, aby ujść przed niebezpiecznym i zgubnym dla jejojczyzny.... związkiem małżeńskim.Ostatni wyraz Hipolit wymówił ciszej nieco; wszelako nie musiałon ujść słuchającej ucha, bo zasłona u powozu zasunęła się, i dopióropo długim przestanku Barbara zapytała znowu:— Wandą nazwaliście tę nieszczęśliwą? — O! jak to okropne! —mówiła jakby do siebie — rozłączyć się z życiem i miłością, aby pójśćdo zimnego grobu i to dobrowolnie! Nieprawdaż, panie Hipolicie,że ta Wanda nie musiała kochać tego, który się o nią starał? Alejesteście tak m łodym ! — dodała z lekkim uśmiechem — to możeciemi najlepiej opowiedzieć tak dziwnie romantyczne wydarzenie!


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 7— Nie tak głoszą podania!— odpowiedział Hipolit, ociągając sięnieco, pomny na wyrazy brata — Miłość zamłodu rozniecona, jak powiadają,połączyła serca Wandy, królowćj Białochrobatów iRyttigera,księcia Arkony naR ugii; gdy jednak morderstwo jednego z braci i kara,która dotknęła występną głowę drugiego, powołały na tron córkę Krakusa,a naród Sarmatów głośno powstawał przeciw związkom małżeńskimz cudzoziemcem, wówczas głos obowiązku zagłuszył mowę serca.— I cóż uczyniła Wanda? — zapytała żywo Barbara.— W yrzekła się Byttigiera, najjaśniejsza p an i!— A on mógłże to przenieść z niemęzką małodusznością, ażebysamowolność zuchwałych wasalów miała mu wydzierać kochankę?— O n ie ! — odpowiedział, jakby natchniony zapałem Hipolit,przytłumionym, jednostajnym głosem, który mógł być tylko słyszanyprzez pytającą. — Zgromadził on wojsko i ciągnął przeciwnarodowi swojej kochanki, chcąc stoczyć bitwę. Wówczas... widzisz-li,najjaśniejsza pani, tę oto czarną skałę po prawej stronie drogi,niedaleko grobowca, w czasie letnim płynie pod nią szumiąc bystraWisła, którą teraz lody zimowe skrępowaną trzymają, tam wstąpiłakrólowa dziewica i spojrzała na ciche brzegi, co wkrótce rozlegaćsię miały okrzykami wojny, na spokojne chatki, co niebawem spłonąćmiały i ledz w perzynie; jeszcze po raz ostatni rzuciła okiem na obózkochanego nieprzyjaciela..... i potem.... skoczyła w bystre nurty;a fale zawarły się po nad młodzieńczemi członkami tej, która się poświęciłana ofiarę ojczyznie. Nieprzyjaciel miał się do odwrotu;odtąd ten wzgórek przypomina potomności miejsce, gdzie się C2yntak rzadki spełnił.Mowa Hipolita została bez żadnej odpowiedzi. Barbara skłoniłagłowę na ręce, a on mówił dalej:— Wiele podobnych wzgórków, których jeszcze oto pozostałyślady i których wieki, co nad niemi przeciągnęły, spożyć całkiem niemogły, wznosi się wokoło ciebie, najjaśniejsza pani; a wieś którąśmytylko co ominęli, od niepamiętnych czasów nosi nazwisko Mogiły.Małżonka Zygmunta A.ugusta wciąż jeszcze zachowywała mili zenie,a przewodnikowi zdawało się, że słyszał lekki zatrzymywany płacz.Tu powóz pędził pomiędzy domami przedmieścia; wtenczas podniosłasię piękna niewiasta, wskazała na stronę i mówiła głosem, w którymdoznany smutek zdawał się jeszcze z lekka odzywać.— Czy ten pałac tam oto na górze z błyszcząeemi oknami, takpięknie oświecony promieniami księżyca, jest zamkiem? i co-to zaokrągła budowa, której dach błyszczy jakzłotem ?— To zamek królewski, najjaśniejsza p an i; a ta bogato ozdobionakopuła wznosi się na katedralnym kościele, który mieści groby roduJagiellońskiego.


4 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Groby! i same tylko groby! — mówiła jakby do siebie młodakrólowa, a potem rzekła po chwili przestanku — ale te mocnooświecone okna. w których światło tak krwawo czerwonem wydaje sięprzedzierając przez jedwabne purpurowe firanki, należą-li do pokojówmojego najjaśniejszego męża?— Kiedy jeszcze dziecięciem byłem w Krakowie z ojcem — odpowiedziałBoratyński — to tam królowa Bona dwór swój trzymała.Wspomnienie tego imienia, zdawało się przykre uczucia obudzaów Barbarze; odwróciła się od swego przewodnika i zaczęła coś mówićdo jednćj z towarzyszących dam, rozkazującym, prawie ostrymtonem. A w tćjże samej chwili, kareta zatrzymała się u bramy zamkniętejmiasta. W arta, co zdawała się oczekiwać podróżnej przybycia,stanęła pod bronią, dowódzca zbliżył się do naczelnika tego orszaku,i gdy mu Hipolit kilka słów cichym głosem poszepnął, natychmiastopadł most zwodzony, otwarła się na rozcież brama i pojechali pustemijeszcze ulicami, ponad któremi się pierwszy dopićro brzask zimowegoporanku unosił.Kiedy powozy wjeżdżały stromo wijącą się drogą do zamku, usłyszanoz okien królowej matki huczną muzykę i miły śpiew cudzoziemski;a gdy nowoprzybyli wstępowali po szerokich schodach, wiele bogatostrojnych mężczyzn i dam spotkało się z niemi, powracając z biesiadydo domu. Zdawało się atoli, że żaden i żadna nie poznawali żonymonarszej w osłonionej damie, która wyraźnie drżącą rękę wspierającna ramieniu Hipolita, szła przez galerye; można tylko było tu i owdziedosłyszeć kiedy niekiedy nieprzyjazne poszepty, którym nieśmiałespojrzenie towarzyszyło ciekawie. Przy końcu długiego przysionkawyszedł naprzeciw nim człowiek zaledwie miernego wzrostu ale poważnejpostawy, przyozdobiony oznakami wysokiego dostojeństwa,i ukłoniwszy się z uszanowaniem, mówił na pół głośnemi wyrazy:— Jego królewska mość czeka na waszę miłość; ale jeżeli będzieto jej wolą, czeka bez towarzystwa.— Odprowadźcie mnie do niego, panie Tarnowski; — zawołałaBarbara i przyjąwszy podaną sobie rękę, pożegnała swój orszak i znikławe wnętrznych gmachach.Wtedy pani Horonostajowa obróciwszy się do młodego Boratyńskiego,mówiła doń z przysadnym ukłonem:— Pozwólcie panie Boratyński, abym wam imieniem najjaśniejszejpani podziękowała za łaskawe przewodnictwo, któregoście nam nieraczyli odmówić i za przyjemną rozmowę, jakiej sama byłam świadkiem!Zaprawdę! — dodała z nizkim ukłonem — jeżeli tak zawszestarać się będziecie zastosowywać swe mowy do czasu i okoliczności,jak tej nocy, to niezawodnie wielkiej fortuny i świetnego powodzeniaspodziewać się możecie u dworu.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 49To mówiąc, stara dama odwróciła się od niego ze wzgardliwymuśmiechem, a inne damy śmiejąc się, odeszły za nią, zostawując nowegodworzanina w zamyśleniu pośród opuszczonej galeryi.Rozdział "VI.Zaprowadzimy teraz czytelnika do domu położonego na jednejz najodleglejszych ulic przy północno-zachodnim krańcu miasta Krakowa,niedaleko góry zamkowej; i wejdziemy z nim do gabinetu znajdującegosię na końcu długiego szeregu pięknie ozdobionych w guścieowego czasu pokoi. Ściany jego okryte są bogatą, snycerską robotą,z drzewa cedrowego, które od długiego czasu koloru ciemnego nabrało.W ogromnym kominie z marmuru krajowego potężne kłody wysokonałożone nakształt stosu paliły się z trzaskiem. W około ścianstały szafy z drzewa orzechowego, wykładanego słoniową kościąi perłową macicą, w kształcie ciężkich pęków owoców i rozmaitych ptaków,a pomiędzy niemi krzesła z wysokiemi poręczami, na którychwełnianej powłóczce podobneż ozdoby jedwabiem były wyszywane.W pośrodku pokoju, pod lichtarzem o pięciu ramionach z żółtego metalu,zawieszonym za pomocą zielonego, sztucznemi kwiatami okręcanegosznura, przytwierdzonego do wklęsłego sklepienia, na czterech mocnychkręconych nogach, stał ogromny stół, mający wierzch z czerwonegowłoskiego marmuru. Z boku, pomiędzy buchastemi firankami,otwierał się wchód do ogromnej wystawy tworzącej drugi mniejszypokoik, do którego prowadziły dwa stopnie, pokryte również, jakcała posadzka, bogatym, srebrem i złotem haftowanym tureckim kobiercem.Mały stolik do roboty, rozmaitemi zwitkami kręconego jedwabiui kawałkami materyi w różnych kolorach okryty, wznosił sięna rosochatych nogach; a na aksamitnej poduszce od kanapy, którapo pod pięcia gotyckiemi oknami tej występującej wieżyczki na okołobuduaru w guście szesnastego wieku ciągnęła się, leżała niedbale porzuconalutnia i kilka książek w mocno pozłacany pergamin oprawnych.Przy okrągłym stole, w pośrodku wielkiego pokoju, siedziałaprzy otwartej szkatułce powleczonej safianem niewiasta średniegowieku, mocno zajęta odczytywaniem rozmaitych papierów. Ubranabyła w ciężką materyę koloru czarnego, a spadające aż do dołu pasyod czepka takiegoż samego koloru i podwiązanie u podbródka nakształtzakonnic, znamionowały wdowę; kilka zaś sznurów kosztownychpereł, spiętych błyszczącym wysadzanym kamieniami medalem,znakomity stopień pokazywały. Zdawało się, jakoby odczytywanieBronikowski: Hipolit Boratyński. 4


50 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.obudziło w tej niewieście noszącej żałobę, smutne przypomnienia:czoło jej było zmarszczone i gwałtowny rumieniec płonął na licu;sprzeczne uczucia coraz bardziej zdawały się opanowywać jej umysł.W sparła głowę na ręce i z posępnym, dwuznacznym uśmiechem poglądałana młodą kwitnącą postać, która z rozpuszczonym na ramionai piersi spadającym ciemno-brunatnym włosem, w białym porannymstroju, roztargniona i niekiedy zlekka wzdychająca, w pokoiku wieżowymprzy stole robotnym, to z natężoną pilnością ciągnęła dalej zaczętehaftowanie, to znowu opuściwszy ręce, niespokojnie i ukradkiempoglądała na ulicę.— I cóż Heleno ? — pytała starsza z nich, kładąc do szkatułkitylko co odczytane pismo. — Jak ci się podoba w Krakowie? Nieprawdaż-li, że te wysokie kamienne domy i tłumy ludu tłoczące się poulicach lepiej ci przypadają do smaku, aniżeli owe drewniane chatkiw Kamieńcu Podolskim i smutny widok na szańce i wały ? I cóż? niesłyszysz-limnie, Heleno?— zawołała głośniej, a dziewica przelęknionanieco, odwróciła prędko wzrok w okno wlepiony na krosienkai w milczeniu pilniej jęła się swojej roboty. — Porzuć teraz igłę,moje dziecię — mówiła dalej dama w żałobie — i przybliż się tu dom nie; bo mam z tobą pomówić nieco.Posłuszna dziewica podniosła się z miejsca, zeszła po schodach dopokoju i usiadła na krześle, które jej matka skinieniem wskazała.— Jużeś urosła, H eleno!— mówiła dalej matka tonem, jakim pospoliciezaczynać się zwykło ważną rozmowę — i jeżeli mnie uprzedzeniemacierzyńskie nie myli, nie zbywa ci na urodzie. Rozumiem,że czas już, ażeby córka Leona Odrowąża i Anny Mazowieckiej, wystąpiłana świat z ukrycia, w którem młodość swoję przeżyła, i przygotowałasię do postanowienia, jakie jej świetny ród na widowni światowejnaznacza. W tym-to ja celu przywiozłam cię do Krakowa, dotej stolicy, gdzie wszystko, co najznakomitsze w państwie, gromadzisię i nader świetny widok przedstawia oczom samotnie wychowanejdziewicy. Powiedz mi, czy ochotnie tu ze mną przybyłaś?— Jakże dobra jesteś, kochana m atko! — odpowiedziała Helenaz pokorną miną, lękliwym i niepewnym głosem. — I cóżby moje zdaniemiało znaczyć tam, gdzie ty rozkazujesz? Jednakowoż, jeżelimnie pytasz, to wyznam, że Kamieniec nie jest wprawdzie tak pięknyjak Kraków, ale miły jest dla mnie; tam ja młodość przeżyłam,i tam um arł mój ojciec.— Ach! rzadko, moje dziecię — rzekła matka wzruszonym głosem— nader rzadko zdarza się śmiertelnemu to szczęście, aby dokończyłspokojnego żywota tam, gdzie żyli jego przodkowie, gdzie stałajego kolebka. I ja także, wszak ci wiadomo, w książęcem mieście,w Warszawie byłam zrodzona; w obszernych komnatach, gdzie


HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 1obrazy przodków moich, począwszy od Piasta, w długim szeregu przyozdabiałyściany, stawiałam pierwsze kroki na drodze życia. I mnietakże — mówiła dalej z większym zapałem — zbyt wcześnie los wygnałz książęcych przodków siedziby. Nie opuściłam ja jej tak, jakty, prowadzona za rękę przez m atkę, ale wyrzuciło mnie cudze plemięna wygnanie i nędzę z tych murów, które jeszcze powtarzałyśmiertelne braci moich westchnienia!— Porzuć te smutne wspomnienia, matko! — prosiła przerażonadziewica. — To ciebie zawsze tak boleśnie porusza, gdy mówisz0 dniach swojej młodości. Wszakże znalazłaś pokój w Kamieńcu,a ojciec nieraz powtarzał, że mu podoba się w małem mieście, i żeprzy domowem ognisku zapomina o zbyt wysokich marzeniach, za któreminieraz gonił i do których wzdychał.— Znalazłam pokój ? — powtórzyła księżna mazowiecka zwolna1 jakby w marzeniu. — Słyszałaś-li kiedy o górze Wezuwiuszu, w królestwieNeapolitańskiem? I na cóż miał narzekać twój ojciec, pochodzącyz rodu szlacheckiego? Prawda, że samowola wiele mu zabrała,ale to, co on wycierpiał, nie byłoż skutkiem książęcego zaszczytu,który wniosłam do jego domu ? Ale czemże był dla mnie Kamieniec?Oto lichym przytułkiem, który zmordowana tyrania zostawiłacórce tylu królów, który zostawić musiała! Czemże mogło byćdla ciebie miasto wojewody, miasto należące do Korony, której twójojciec był tylko sługą? Tak jest! ty nie miałaś ojczystego domu!I jażbym pokój znalazła? O ! dwa tylko są miejsca, na których dziedziczkaKonrada Mazowieckiego odpocząćby mogła: — grób, albo.......ale — dodała po krótkiem milczeniu zebrawszy myśli — jest terazczas, w którym wszystko się ciśnie w około nowego słońca, co weszłodla kraju. Może tedy i krewna królewska, odziana w swoje żałobnekrepy, znaleźć miejsce w tłumie wesołych, strojnych postaci, tron nowegoSalomona otaczających. Jest tam i młody Boratyński pomiędzynimi — dodała lekkim tonem, wspominając o tem — ,zdaje mi się nawet,że on z tobą coś rozmawiał w kościele Iwanowickim ?— Tak jest, matko! Hipolit jest tu, w stolicy — mówiła Helenaz nagle obudzoną żywością; ale potem spuściła oczy i odwróciła się,chcąc ukryć rumieniec.— Nie uszło to pomieszanie bystrego oka pani Podolskiej; wszelakolekki tylko i zaledwie dostrzeżony uśmiech m ignął na jej twarzy,a ona wyciągnęła rękę i przyciągnęła do siebie córkę.— Heleno! — zaczęła mówić dalej z niejakąś uroczystością.— Jesteścórką wojewody podolskiego, ale Anna Mazowiecka jest twojąmatką. Ty, moje dziecię, jesteś, niestety! ostatnią odroślą starożytnegoszczepu, który niegdyś gałęzie swoje rozpościerał ponad całym narodemSarmatów; ty jesteś w ojczystem państwie ostatnią wnuczką


52 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Piastów. Już oddawna książęta Szlązcy z rodu naszego idący, wyrzeklisię ojczyzny i prawa dziedzictwa, zostali Niemcami i hołdownika-'mi króla Czeskiego; ty sama tylko, Heleno, w krajach koronnych pozostałaśz Piastów plemienia. Słuchaj, moja córko! Kiedym cię porodziłaniegdyś w drodze, uciekając przed zgubą, kiedy córka książęcaw ukrytej chatce na lichej słomie dziecię swoje do serca tuliła;wówczas w ciemnościach poniżenia mojego, zabłysnęła mi gwiazda naziemi, a ja dziecinną głowę twoję przystrajałam już myślą w wydartąmi książęcą koronę! Heleno! przystrajałam cię w koronę moichprzodków!... Słuchaj! — mówiła dalej przyciągając znowu do siebiez wolna uchylającą się dziewicę. — Słuchaj, H eleno! Wiele urodziwychksiążąt i panów tron młodego króla teraz otacza; margrabiowieBrandeburgscy, książęta Pruscy, książęta Mołdawii i Wołoszczyznyi młody król W ęgierski*), a nawet i szlązcy nasi pokrewni, w świetnejokazałości, jakeś ich nigdy nie widziała, biedne moje dziecię,ukażą się także z oddaniem hołdu, ale jeden.... jeden tylko podnosisię nad wszystkich, jeden zajmuje miejsce twoich przodków.....Zygmunt August. I czemuż się odwracasz, Heleno? Prawda, że jeston — mówiła dalej zadowolona z pomięszania córki — prawda, żejest on potomkiem rodu pogańskiego, który Ziemowitowi, naddziadowitwojemu, tron wydarł i rękę królewskiej Jadw igi; wszelako, jak powiadają,jest-to oświecony książę i jeszcze w młodym wieku, a Polacymniemają, że on znowu przywróci czasy Kazimierza Wielkiego, ostatniegoz naszego rodu, co królował w Polsce. Jutro, Heleno, będzieszgo widziała! Pilnuj swojego serca!— Jeżeli cię dobrze, matko, zrozumiałam — odpowiedziała przestraszonadziewica z mocno uderzającem sercem i napełnionemi łzamioczyma — co mi do króla, który jak sama wiesz, ma żonę i kocha jąnadewszystko ?— Ma żonę? — powtórzyła księżna spokojnym, prawie wzgardliwymtonem. — Pytaj w całem państwie, pytaj nawet w zamku królewskim; a tysiące świadków powiedzą ci, że to nigdy być nie może.Córka i wdowa buntownika, a do tego poddanka, nie może mieć miejscana tronie twoich przodków.— Poddanka? — mówiła jąkając się H elena.— O! matko! a jaczemże jestem, jeżeli nie córką szlachcica? I u mnież ma to być przyzwoitem,czego zaprzeczają Barbarze?— Ty jesteś córką księżniczki Mazowieckiej? — mówiła AnnaOdrowążowa, powstając z krzesła i podnosząc głowię do góry—i wnuczkąwielu monarchów. Barbary pomimowrolnie wrypióra się ród jejwłasny królewski, naród i szlachta odwraca się od n ie j; ale ku to­*) Jan, przezwany Sierota, syn Jana Zapolyi, tytularny król węgierski.


H IPOLIT BORATYŃSKI. 55zgodą pomiędzy dawnym szczepem królewskim i panującą dynastyą?Ale.....czyliż nieprzyjaźń, więcej niż dwadzieścia lat podsycana rozmaiteminiegodziwemi czynami, jest tylko przemijającą niechęcią, którasię uspokoić może? Mamże przypominać wam, że W ładysław Ja ­giełło, przodek królów naszych, naddziadowi twemu księciu Ziemowitowiwydarł koronę i przez związek z Jadwigą wstąpił na tron, naktórym plemię wasze przez sześć wieków siedziało? Mamże przywodzićwam na pamięć nowsze zniewagi, owe dni okropności; gdy dwajnajjaśniejsi młodzieńcy dotknięci niewidzialną ręką z tronu książęcegozstąpili do grobu; owo straszne podejrzenie, które z ust do ust przechodziłow poszeptach, a któreście wy głośno objawiali w szalei najsłuszniejszej boleści? Mamże-ii wam powtarzać, jak waszegomęża wyzuto z dóbr dziedzicznych i starostw, i jakeście przez wielemiesięcy tułali się bez schronienia, otoczeni tajemnemi zasadzkami,aż powszechny głos na sejmie lwowskim wymógł na starymkrólu utrzymanie Leona Odrowąża przy urzędzie koronnym, a zawstawieniem się Jana z Tarnowa miasto Kamieniec otwarło bramywygnańcom? Zapomnieliście, że głos nienawiści waszej nie tylko sięrozlegał po krainach Korony i wielkiego księztwa Litewskiego, ależeście nawet po dworach zagranicznych oskarżali Medyolankę o wieleinnych niegodziwych postępków? Mniemacież-li, że i ona także zapomniałatego wszystkiego? O! bardzo się mylicie, dostojna AnnoOdrowążowa! Nigdy ona wam nie zapomni tego, coście jej wyrządzili;a iw y także pamiętacie jeszcze o tem! — dodał Zebrzydowski,utopiwszy wzrok swój w damie — powtarza mi to wasze niespokojnespojrzenie, mówią mi wasze pałające lica! Strzeż się przejednanegonieprzyjaciela, powiada jeden ze starożytnych pisarzów, a ja powiadamwam, strzeżcie się trzykrotnie pojednanej nieprzyjaciółki!— Ze też ja w szczególniejszym zostawałam błędzie! — mówiłapani Podolska z gorzką gwałtownością. — Mniemałam, że znajdęw was książęcia duchownego, który umie spełniać powołanie sługi pokojuz powagą kapłana i polityka; że znajdę przyjaciela, który sięucieszy z zakwitającego na nowo szczęśeia w domu, dla którego obowiązanyjest do wdzięczności i innych względów; a tymczasem znajdujęzagorzalca, w poufałej rozmowie praktykującego sztukę kaznodziejską,której się nauczył w kacerskiej szkole Erazma Botterdamczyka,z samolubnym Apollinem snującego wnioski i rozwijającegonastępstwa, bez względu na to, że przez wyliczanie okropnych czynówrozdziera serce słuchającej, byleby mu tylko udało się piękną mowępowiedzieć! Zawieszam ja zdanie moje, mości księże biskupie,względem tego, jakie mieć możecie wyobrażenie o mojóm usposobieniu;wszelako nie mogę wam ukryć podziwienia, że tak mówicie o królowej,której łaska włożyła tę mitrę na waszę o kacerstwo nieco podej-


5 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rżaną głowę, i że weszliście do owczarni Kościoła przeze drzwi niebardzo kanoniczne!— Nadaremnie usiłujesz, jaśnie wielmożna pani, ostrym wyrazemstłumić głos przyjaciela; — odpowiedział Zebrzydowski powściągającurazę. — Rozumiem, że nie mogę lepiej okazać dawnego przywiązaniado was i do waszego domu, oraz wdzięczności do której poczuwam siędla królowej, jak usiłując przeszkodzić zwodniczemu, nieszczęśliwemuzwiązkowi, który dla jednej z was będzie zgubą; bo inaczej trzebabybyło—dodał powolnemi, dobitnemi wyrazy— wybrać trzecią osobę naofiarę pojednawczą.— Od tego czasu, kiedym was po raz ostatni widziała, panie Kujawski!— odpowiedziała Anna po krótkim przestanku w przeciąguktórego ku ziemi spuszczone oczy trzymała — nabraliście złychwyobrażeń o kobietach. Wiele zaiste z tego, coście powiedzieli,ba, na nieszczęście nawet i wszystko, może być prawdą; wszelakodługa odludność i wieki cierpień potrafią i najoporniejsze serce domilczenia przywieść: przeszłość w głąb się usuwa, przyszłość coraz sięprzybliża, a im bardziej jest zamgloną postać tego, co przeminęło, tembardziej serce otwiera się nadziei, że znajdzie wynagrodzenie za to, copierwej rozumieliśmy być niepowetowanem!— Rozumiem cię mościa księżno!— zawołał Zebrzydowski z wielkiemporuszeniem. — Ukazano wam obraz zwodniczy, a wy skwapliwądłonią po niego sięgacie! Otwórzcie oczy, a wszak to tylko czczycień widzicie ! Bona ofiaruje wam tylko cień za tyle dóbr rzeczywistych; i żeby nie wiem jak chciała, to nic innego ofiarowaćby wamnie mogła. Darujcie staremu przyjacielowi — mówił dalej, widząciż księżna bacznie na niego pogląda — że w chwili tyle ważnych skutkówpociągnąć za sobą mającej, zrzucam z siebie przymus stosunkówi mówię do was, jak niegdyś Andrzej Zebrzydowski zwykł był mawiaćdo Anny Mazowieckiej. Znam ja tę przynętę, którą was tu z nadbrzegów Dniestru zwabiono; ale nie wierzcie jej! - Ta, której chcąpozbyć się wszelkiemi sposobami, stoi mocniej, aniżeli rozumieć możecie.Właśnie co powracam ze zgromadzenia, które dziś w nocy tajemniezebrało się było w domu Samuela Maciejowskiego, biskupa krakowskiego.Domyślasz się zapewne, mościa księżno, jaki był przedmiotnarady. Długo i obszernie roztrząsano go; rozmaite zbiory praw kanonicznych,pisma Ojców Kościoła, bulle papiezkie, postanowienia soborów,wszystko to przywołano do porady i każde zdanie rozważanoz obydwu stron, zbijano z zapałem, broniono mocno; wszelako zakażdein nowem badaniem głosy przeciwników coraz były słabsze.Jeszcze przemawiał prymas Dzierzgowski; ale przemawiał raczej jakopolityk, aniżeli kapłan: wtenczas wystąpił biskup krakowrski i czytałobronę proboszcza wileńskiego, który ślub dawał, a potem wyrzekł


H IPO L IT BORATYŃSKI. 57krótką, mocną mowę. Nikt mu nie odpowiedział na nią, ja zaś opuściłemzgromadzenie, przeświadczony równie jak i pierwej, że to, cow Warszawie mówiłem, jako członek senatu przeciw małżeństwu króla,potępiać musiałem w duszy, jako kapłan rzymskiego Kościoła. A taktedy, losy Barbary od samej tylko woli króla zależą. I potrafiż-liszemranie ludu oderwać uporczywego zapaleńca od tego, co mu miłośćw zdobyczy dała?— Nader zręcznym jesteście, panie Kujawski, w zbijaniu urojonychzdań! — odpowiedziała Anna z wymuszoną obojętnością. — Niechajbędzie co chce, wszelako i księżniczce z rodu Piastów przystoii wolno jest zająć miejsce u tronu młodego Salomona, by nie zapomniał,że jego ojciec, ów sławiony Dawid północy, ród Saula pozbawiłdziedzicznej korony.— Widzę ja, że moja gorliwość o dobro wasze odebrała mi, jaksię to częstokroć zdarzać zwykło, wasze zaufanie ku mnie. Wszelakoproszę was, abyście jeszcze jednej rzeczy posłuchać raczyli. Gdybyrzecz niepodobna do wiary miała się kiedy wydarzyć, gdyby się udałoz potężnej ręki kochającego króla wydrzeć żonę i zaprowadzić jąz tronu do celi jakiego klasztoru, albo.... jeszcze do spokojniejszegopomieszkania może; to wam wcale na nic się nie przyda. Miejscewypędzonej nie jest zgotowane dla waszej córki, tak jak to wamwystawiają! Ta, którą jej przeznaczono za następczynię, mieszka zaAlpami. Zaczem zaniechajcie zamiaru, który podkopanemu szczęściudomu waszego ostateczną zagraża ruiną, i z którego nigdy innego owocunie możecie spodziewać się, oprócz gorzkiego ziarna zawiedzionejnadziei.— Dosyć, mości księże biskupie! — zawołała księżna.— Daremnietrwonicie dla mnie dowody, jakiemi podobno nader łatwo udało siębiskupowi krakowskiemu zastraszyć małodusznych księży, niepomnychna obowiązek senatorów, i zagłuszyć ich na dobro państwa,które im powierzono, tłumem sprzecznych wyrazów wydobytych zospróchniałych zwitków pergaminowych. Zapomnijcie o naszej rozmowie;a jeśli ją będziecie pamiętać, to niech to będzie dlatego tylkojedynie, ażeby wam przypomnieć, że to nie ja, ale wTy przypisywaliściepodróży księżniczki Piastów do dawnej stolicy przodków powody,które tak patetycznie podobało się wam rozwinąć.— Wszelako przyjmijcie — mówił Zebrzydowski — przestrogęprzeciw porywczemu gniewowi młodego króla, na przypadek, gdybydowiedział się, żeście przystąpili do związku przeciw temu, co mu jestnajmilszem na świecie. Piorun ześliźnie się z głowy matki, którąbroni korona i prawo, ale w was uderzy niezawodnie i chwiejący siędom wasz zagładzi ze szczętem. Lepiej byłoby dla was powierzyćsię łagodności, mającej siedlisko w młodzieńczein sercu; znajdziecie


5SALEKSANDER BRONIKOW SKI.je, zawierzcie mi, gotowem wynagrodzić winę ojca i wasz najjaśniejszyszczep znowu podnieść z upadku.— Dosyć! jeszcze raz powtarzam! — zawołała Anna porywczo,powstając z krzesła.— Ja nie żądam, abyście mi mówili, czego się mamlękać; a jeżeli rozumiecie, że ja od syna wydzierców wyżebrać chcęhaniebną nagrodę za to, że ini przodkowie jego wszystko, co tylkonajmilszego miałam na świecie, wydarli, to mało mnie jeszcze znacie!Biskup podniósł się naówczas i z ciężkiem westchnieniem stanąłwe framudze u okna, zkąd z załamanemi rękami i ponurem wejrzeniempoglądał na niewiastę, która mu jeszcze dotąd po przeciągu tak długiegoczasu była miłą i która, jak mniemał, w upornem zaślepieniu,biegnie do blizkiej, otwartej przed nią przepaści. A wtem otwarłysię podwoje i wszedł sługa.— Jaśnie wielmożny wojewoda krakowski i marszałek wielki —mówił z nizkim ukłonem — żąda złożyć czołobitność swoję miłościwejp a n i!— Powiedz, że miłe mi jest przybycie jego — rzekła pani dooznajmującego, tonem rozkazującym, zwracając na biskupa tryumfującewejrzenie.Wkrótce potem wszedł Piotr Kmita. Po zwyczajnem powitaniu,nowo przybyły rzekł, obróciwszy się do Andrzeja Zebrzydowskiego:— Wielce mnie to cieszy, że was tu znajduję, przewielebny panie !Jej królewska mość w przeciągu godziny, ze trzy razy pytała się o was,a ja pośpieszam udzielić wam tak przyjemnej dla was bezwątpieniawiadomości!Kiedy zatem biskup kujawski żegnając się, przybliżył do księżnej,ta poszepnęła mu z cicha:— Szczęśliwej podróży! i jeżeli królowej matce macie donieść cośpodobnego, jakeście mnie donieśli, to życzę podobnegoż skutku!Andrzej Zebrzydowski ukłonił się w milczeniu i wyszedł z pokoju.WojewToda krakowski poglądał dosyć długo za odchodzącym biskupem,i potem, przybliżywszy się do pani Anny Odrowążowej, mówiłwahająco:— Zastaję w tej chwili wTaszą miłość zbyt wzruszoną; pochodziż toze znużenia doznanego w podróży, czy z innej jakiej przyczyny, któraod wczorajszego wieczora taką odmianę sprawiła w w^aszej miłości?I cóż mam donieść królowej matce, która mnie przysyła, abym jejprzyniósł wiadomość o waszem zdrowiu?— Wystąpiliśmy teraz, panie marszałku wielki, na widownią, naktórej nagłe zmiany niezbyt są rzadkie!— odpowiedziała mu Anna,nie mogąc zupełnie pomimo chęci przezwyciężyć wrażenia, jakie wyrazyAndrzeja Zebrzydowskiego uczyniły na niej, — Niech to zatem


H IPO LIT BORATYŃSKI. 59was nie zadziwia, że ja tak długo już oddalona od dworu, przynajmniejna pozór przyjmuję dworski obyczaj; a osobliwie tam, gdziejak słyszałam tyle rozmaitych odmian zmieniło tylko samę powierzchowność,gdy tymczasem grunt serca taki, jaki był dawniej, pozostał.— Wyznać muszę, miłościwa pani— zabrał głos Kmita, przysłuchującsię z natężoną uwagą jej mowie — że długi pobyt na Podolunie przyniósł żadnego uszczerbku waszym tylekroć wielbionym talentomwymowy, i raczej mniemałbym, że słyszę kształtne peryodymędrca rotterdamskiego, aniżeli wyrazy dostojnej Polki. A więc jejkrólewska mość może-li pochlebiać sobie, że cię dostojna pani, jutrona dworze swoim zobaczy?— Skoro tylko królowej matce podoba się oznaczyć, w jakim sposobiecórka książęcia Konrada Mazowieckiego ma ukazać się i jakiegoprzyjęcia ma się spodziewać!— Czyliż biskup kujawski nie uwiadomił cię o tem, dostojna pani?To mnie mocno zadziwia — albowiem sam byłem świadkiem, jakotrzymał zlecenie w tej mierze. Wszelako wdzięczen mu za to jestem,że mi zostawił sposobność doniesienia ci pani o postanowieniu jej królewskiejmości, które, jeżeli się nie mylę, zadawalającem będzie dlaciebie, dostojna księżniczko! Królowa matka życzy, aby wasza miłość wewszelkich względach odbierała honory takie, jak dostojni jej krewniksiążęta na Lignicy i Baciborzu, którzy w tych dniach spodziewani sąw Krakowie. A widzieć chce w waszej miłości i jej córce, nie wdowęi córkę Leona Odrowąża, który opuścił doczesność, obciążony niełaskąkróla, ale księżniczkę z najjaśniejszego mazowieckiego książęcegorodu!— Biskup kujawski — rzekła Anna — tyle miał do powiedzeniaoddalonej przez długie lata wieśniaczce, że mu nie starczyło czasu dooświadczenia tego, co względnie do okoliczności nader pochlebniebrzmi dla niej na dworze Jagiellonów. Kiedyście zatem, panie wojewodo,sprostowali teraz pomyłkę duchownego pana, to dozwólcie, abymwas zatrudniła zleceniem doniesienia jej królewskiej mości, że przy teraźniejszychokolicznościach gotowa jestem wraz z córką, na równiz dostojnymi krewnymi szlązkimi książętami, być przedstawioną.— Dwór niecierpliwie oczekiwać będzie twojego przybycia, miłościwapani — mówił Piotr Kmita tonem ceremonialnym. — Zbyt długojuż i tak pozbawiony był szczęścia oglądania was i księżniczki waszejcórki.— Moja córka — rzekła Anna uśmiechając się— jest-to skromniewychowana dziewczyna; wszelako spodziewać się, albo też lękać należy,że przykłady tak nauczające i tak świetne, które jej tu staną przedoczy, wkrótce to sprawią, czego samotność Kamieńca przerywana tyl­


60 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ko czasem niezgodnym wrzaskiem palonych i pieczonych przed bramamimiejskiemi pohańców, dokazać nie mogła.— Wiadomo-li wam, dostojna pani Podolska — przerwał jej marszałekwielki, któremu już od początku wymuszona rozmowa naderbyła nieprzyjemną, i który teraz chciał nadać jej inny nierównie ważniejszykierunek — że wdowa po Stanisławie Gastoldzie, żona królewska,przybyła do stolicy tej nocy?— Będą-li u niej przyjęcia w Krakowie?— zapytała wojewodzina,zachowując ciągle ton obojętny — i czyli też ja na jej pokojach będęmiała też same prawa, jakie mi królowa Bona przyznała ?— Zapytujesz mnie, miłościwa pani, o więcej aniżeli powiedziećmogę. Najjaśniejszy pan oznajmił nam dziś rano o jej przybyciu:mniemać tedy można, że na jej pokojach podobnież ukaże się. niejeden,który może mieć do tego powody, albo któremu się podoba. Alechociaż jej królewska mość matka, nie będzie się tam znajdowała,jednakowoż, jeżeli wasza miłość nie zechce pójść za tym przykładem,to znajdzie tam bez wątpienia należne sobie przyjęcie, bo i król takżepolecił mi, abym księżnej jego krewnej oświadczył z jego strony pozdrowieniei powitanie po szczęśliwem przybyciu do stolicy.— Jakże mniemacie, panie wojewodo krakowski, nie będzie-li królowamieć tego za złe, kiedy się ukażemy na miejscu, którego onaunika ?— Wszędzie, gdzie tylko król się znajduje, jest jego rezydencya —odpowiedział Kmita z udaną lekkością — a dopóki podobać się mu będziemieć ją na pokojach Barbary Kadziwiłłównej, ani najjaśniejszaBona, ani ktokolwiek, nie będzie mieć za złe ukazanie się tam waszejmiłości. Jej królewska mość umió wchodzić w rzeczy i nie zechce pozbawiaćwaszej miłości, a osobliwie jej córki, przyjemnej zabawy, którąpanie we wschodniem skrzydle zamku znajdziecie, a która szczególniejodpowiedniejszą być może młodemu wiekowi dziewicy, aniżeli poważnerozmowy na pokojach owdowiałej monarchini. Chciej tedy,miłościwa pani, przybrać na siebie przez niejaki czas maskę komedyirazem z innemi osobami, póki nie nastąpi chwila, w której jązdjąć będzie można.— O ! jest-to nader ważna gra, mości Kmito, a nie komedya, jaksię wam podobało to nazwać, i ważniejsza może, aniżelim sądziła, wedługlistów, które mnie doszły w Kamieńcu Podolskim; a lubo jestemtego zdania, co i waszmość, że niejedna twarz na tym dworze będziezamaskowana, wszelako wiedziećbywypadało, jak wszystkie będą wyglądaływ czasie zdjęcia masek?— Jakże to rozumie wasza miłość? Nie jesteśmyż-li w zgodzieod dawnego czasu, i czyliż Anna Mazowiecka, podobnie jak i inne jejpłci osoby, da się powodować sykaniu zazdrości?


HIPO LIT BORATYŃSKI. 61— Mówmy otwarcie, panie wTojewrodo! Nie będę wam taiła, żenie jednę rzecz zastałam tu wcale inaczej, aniżeli mi doniesiono. I tak:pisano mi, że król, lubo niezupełnie jeszcze żałuje zawarcia związkówprzeciw woli ojca i stanów, zaczyna już wszelako rozważać skutki, ja ­kie ono mieć może i dla jego osoby i dla narodu; że mniemanie powszechnegłośno już i silnie dało się słyszeć na sejmie warszawskim,że....— A któżby mógł inaczej mówić waszej m iło ści?— przerwałKmita nieco gwałtowniej — i któż zaprzeczy, iż senatorowie, a mianowiciew7ojewrodowie: sandomirski, sieradzki i poznański, tudzież kasztelantego ostatniego miasta oświadczyli, że związek małżeński, którykról polski zawiera bez pozwolenia stanów państwa, za nieważnypowinien być uważany? I czyliż poważy się kto zaprzeczać, że stanrycerski przez swoich komisarzów, przez marszałka Sierakowskiego,Lupę Podlodowskiego i przez znajomego ci nawet, pani, Piotra Boratyńskiego,upominał Zygmunta Augusta na pacta conventa, które zaprzysiągłw czasie koronacyi swojej jeszcze za życia ojca? Możnaż-lipodawać w wątpliwość to, że wysokie dostojeństwo, a na jego czeleksiążę Prymas i nawot sam Andrzej Zebrzydowski, uważasz-li miłościwapani? sam Andrzej ^Zebrzydowski osobiście i jawnie oświadczyli:że nie pochwalają tego, co się w Wilnie stało?— Chciejcie tylko, mości marszałku wielki, wysłuchać innie pierwejnieprzerywając, jeżeli śmiem o to prosić — mówiła dalej pani Podolska— temu co mam powiedzieć, i nie przeciwstawiajcie faktów takoczywiście nie nie znaczących z siebie. Pisano mi dalej, że stolicarzymska chce przychylić się do przedstawień duchowieństwa polskiegoi rozwiązać małżeństwo królewskie; a Zygmunt August, który przezodrazę do związków z księżniczką zagraniczną, aby się tylko od tegouwolnić, po śmierci pierwszej swojej żony tak prędko przystąpił dodrugiego związku, łatwiej zastosuje się do konieczności, jeżeli córkaPiastów miejsce Barbary zajmie. Dodawano nadto, że postanowieniesynodu połączy się z żądaniem sejmu, i niepodobna będzie królowi takpołączonym siłom oprzeć się w czasie, gdy niewiara i kacerstwo pocałym kraju głowę podnosi; a gdyby sobie uporniej począł, to powiększyłbytylko podejrzenie, które tu i owdzie już krąży, jakoby mniejbył niechętny nowej nauce i wyłamaniu się z pod praw Kościoła. Powiedzciemi, panie Kmito, ażaliż nie stało to w liście, którego przecieżtreść nie jest wam zupełnie obcą?— Chociaż wiadomo mi o liście, o którym jaśnie wielmożna wojewodzinowzmiankujesz — odpowiedział marszałek dumnie, urażonynieco — i który można nazwać listem prywatnym ; wszelako nie mogębyć odpowiedzialnym za jego treść, gdy wysoki urząd, jaki piastuję,nie dozwala mi sprawować obowiązku tajnego pisarza przy królo­


62 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wej; jednakowoż jeżeli istotnie tak brzmiał, jak wasza miłość powiada,jakiż powód pani mieć możesz tak powątpiewać? jak możesz tak krótkobędąc tu obecna, więcej wiedzieć w tym względzie aniżeli ci, co już oddosyć znacznego czasu postrzegają, jakim trybem na dworze Zygmuntarzeczy idą? W czem- że sądzisz się być oszukaną, miłościwa pani?— O! w małej rzeczy, mości wojewodo Krakowski! — odpowiedziałaAnna ze w zgardą.— Uważcie tylko! w czasie podróży mojejtu do stolicy i odkąd już tu bawię w Krakowie, dowiedziałam się samychtylko nader budujących wieści; naprzykład, że młoda para kochasię jak turkawki..... Prosiłam, aby mi powtóreono odpowiedź, którąkról z dumną obojętnością dał senatorom i szlachcie na ich tak bardzocenione przedstawienia, i uważcie przecież, jak to w świecie je ­dne rzecz rozmaicie widzą: słyszałam, że stolica rzymska niechętnatemu, miała powiedzieć, jakoby przez rozwiązanie tego związku małżeńskiegoupoważniała niejako mniemania, których nowa kacerskanauka broni. Słyszałam, że wzmiankowano o kanonicznych przeszkodach,które jak mniema wysokie duchowieństwo, nie chcące zatrudniaćprzedstawieniami swojemi Stolicy Apostolskiej, mają stać na zawadzietemu rozłączeniu. Otóż nic więcej nie słyszałam, mości Kmito; ale tobardzo jest podobnem do prawdy; i sam możesz sądzić, jak dalece zgadzasię to z treścią owych listów, których przejrzenia przynajmniejdozwolić wam zapewne musiała jej królewska mość!— Bardzo obszernie doniesiono o wszystkiem waszej dostojności! — mówił wojewoda po krótkiem milczeniu — i domyślam się, odkogo te wieści pochodzą; ale ten, co tak waszej miłości mówił,zdaje się, że albo nieosobliwie zna się na sprawach politycznych, alboteż nie chce ich znać w tym przypadku. Wiesz to sama, dostojna pani,i ja powinienem wyznać niewieście, w której oddawna już wznioślejszeuczucia wzięły przewagę nad nizką próżnością, właściwą tylkozwyczajnym kobietom, wiesz pani to sama, jak panowanie, którepiękność nad nami trzyma, jest przemijającem, i jak mąż, po upływiedwóch lat małżeńskiego pożycia, wcale innym jest niż zalotnik starającysię o rękę. Nasz czcigodny Zygmunt August, jak to wiele drobnychokoliczności daje poznać, bynajmniej nie jest wyjątkiem odpowszechnego prawidła; a opór, który okazał na sejmie Warszawskim,pochodzi raczej z młodzieńczej dumy, która lubuje się w objawach najwyższejwładzy oraz w pokonywaniu przeciwności w tem, co kobietynazywają miłością. Co się zaś tyczy Stolicy Apostolskiej, mościa paniPodolska; to niepodobna jest, ażeby tajne ci były związki zachodzącepomiędzy królową Boną a dworami Wiedeńskim i Madryckim, którenajjaśniejsza pani, powodowana osobistem niezadowoleniem z narzuconejsobie synowej, zapewne zechce w naszym zamiarze wyzyskać.— O! ja nie wątpię bynajmniej — odpowiedziała Anna z szyder-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 63stwern — o gorliwem usiłowaniu jej królewskiej mości; nie wątpię bynajmniejo powolności, jaką ona znajdzie w Madrycie i w Wiedniu,a która, jak wielu doświadczonych mężów chce utrzymywać, nie jestwolną od samolubstwa. Albo rozumiecie-li — dodała ostrym tonem,wlepiwszy wzrok badawczy w wojewodę — że pomiędzy rozmaitemirzeczami, o których słyszałam, nie doszło do mnie imię Katarzyny Austryackiej,owdowiałej księżnej Mantuańskiej ?— Katarzyny? — powtórzył marszałek wielki, wznosząc z udanemzdziwieniem ręce i oczy ku niebu — córki Ferdynanda "króla rzymskiego?siostry zmarłej królowej? Wszakże wiadomo ci, dostojnapani, że ta niewiasta udarowana zkąd inąd chwalebnemi przymiotamiduszy, niezbyt jest uposażona urodą; a przytem podległa rozmaitymchorobom ciała? Nie! — dodał śmiejąc się — nadzieja takiej następczyni,przemieniłaby słabe węzły, które wiążą Zygmunta Augusta doBarbary Eadziwiłłówny, przemieniłaby mówię w liny okrętowe. Leczdostojna pani, kiedy tak bystrem okiem przeglądasz nowych swoichprzyjaciół, to niech też i im wzajemnie wolno będzie zapytanieuczynić. Nicże-li ze strony waszej miłości nie stoi na zawadziepomyślnemu skutkowi waszych zamiarów, albo raczej ze strony córkiwaszej miłości? Powiadają tu i owdzie o jakiejś skłonności do młodegoBoratyńskiego, a nawet wspominają o jakiemś zaręczeniu!— Moja córka — odpowiedziała Anna dumnie — pochodzi z roduPiasta, i potrafi okazać się godną tak świetnego urodzenia, skoro je ­dno słowo matki przypomni jej powinność.— Jeżeli wasza książęca mość — mówił Kmita — masz zamiarpowiedzieć to słowo, to daruj, iż będę prosił, ażeby ono ani zbyt sięwcześnie nie wymknęło, ani zbyt przykrym sposobem. Brat młodegorycerza, Piotr Boratyński, wysoko jest poważany przez króla i rycerstwoa nawet uchodzi za domniemanego marszałka przyszłego sejmu,mającego stanowić o losie Barbary. Dotąd wyobrażenia, jakie ten mążpowziął o czci i obowiązkach obywatela, utrzymywały go w wiernościstronnictwu, do którego myśmy przystąpili z wyższych pobudek politycznych.Zdaje mi się tedy, że nie mam potrzeby tak dostojnej panicoś więcej mówić w tej mierze.— Oszczędźcie sobie trudu, mości marszałku w ielki! — mówiłapani Odrowążowa po małym przestanku, z uśmiechem zaledwo dostrzeżonym—w przepisywaniu mnie, jak mam sobie począć wredług waszegomniemania. Jestem ja panią w moim domu i nad mojem dziecięciem,może więcej nawet, niż jej królewska mość pochlubić się może w tejmierze, co do swoich dostojnych dzieci; zaczem zostawcie to mojej pieczyi sami chciejcie ze swej strony o to się postarać, ażebym nie znalazłatego inaczej, jakeście zapewniali mnie listownie i czemu chcędać wiarę. Nie cieszcie się, nie tryumfujcie zbyt wcześnie! — dodała


(34 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wznioślejszym głosem, dostrzegłszy na twarzy osiwiałego polityka wyrazzadowolenia. — Ja tylko chcę dać wam wiarę, powiedziałam, leczgdyby nadeszła chwila, w której nie mogłabym już wierzyć, to pamiętajcie,szanowny panie Kmito, że dla tego, co mnie chciał ułudzie, lepiejbybyło, aby się nigdy nie ro d z ił! Tymczasem proszę was, ażebyściechcieli donieść królowej matce o moich odwiedzinach dnia ju ­trzejszego.— O! tak! idź ! — mówiła do siebie zostawszy sama w pokoju —Szczęście twoje i jej, jeżeli szczere ze mną macie zamiary, po razpierwszy w swem życiu. Lecz gdyby inaczej się pokazało — mówiładalej z dzikiem poruszeniem — gdyby to oszukaństwo przyłączono jeszczedo niegodziwych czynów przeszłości; gdyby przyszło do tego,żebym stała się pośmiewiskiem u tego cudzego, wydzierającego mitron plemienia, gdybym musiała uchodzić do mojej samotności powtórniewygnana, zhańbiona, odrzucona, o Bono, Bono! chętniebyśwTtedy wszystkiemi skarbami, które twoja chciwość zgromadziła, cofnęłatę chwilę, w której obudziłaś śpiącą lwicę !— Najprzykrzejszą dolą polityka — mówił Piotr Kmita do siebie,opuszczając dom księżniczki Anny — jest pośrednictwo pomiędzydwiema kobietami, z których jedna potrafiła już zakłócić połowę światai uczynić sobie igraszkę z mądrości wszystkich senatorów ziemskich.Nie było wcale moim zamiarem sprowadzić ją tu, i zaledwie mogęmieć za złe Zebrzydowskiemu, iż stara się znowu zapędzić tę Megierędo jej jaskini. Lecz ona sama chciała tego, ta Włoszka, której niedosyć jest na pojedynczej intrydze. Lękam się prawie, ażeby strąconyod dawna pion, który znowu postawi na szachownicy, nie stał siękamieniem obrazy, i ażebyśmy sił, których używamy przeciw naszymprzeciwnikom, nie musieli potem użyć do pohamowania tej niebezpiecznejprzyjaciółki. Lecz jeżeli nadejdzie ta chwila, i spełni się to, coona wróży? I pocóżoś, Piotrze Kmito, wtrącił się pomiędzy te dwiefurye ciskające wężami? I czemuż schylasz swoją osiwiałą głowęw pokorze i w zaprzaniu siebie, kiedy ją mógłbyś wysoko nosić, jakopierwszy pomiędzy szlachtą państwa ?Tu wzrok jego padł na szczyty pałacu świętego Krzysztofa, na pomieszkaniehrabiego z Tarnowa. — Pierwszym? tak jest! otóż właśnieten dom; ztamtąd to pochodzi raniące żądło, które mnie popędzado nieszczęsnych zamiarów; ale naprzód! dalej! żeby ten maurytańskohiszpańskiawanturnik nie rozumiał, że stary Piotr Kmita nauczył sięgo lękać!


H IPO LIT BORATYŃSKI. 65^Rozdział VII.Hipolit Boratyński powróciwszy z zamku, udał się do domu położonegona ulicy św. Floryana, gdzie towarzysze podróży oczekiwali naniego. Markotny po raz pierwszy, niezadowolony sam z siebie i zeświata, wszedł do domu, do gościnnej sali. Znużony podróżą nocną,rzucił się na łóżko, i jeszcze raz wydarzenia ostatnich godzin stanęłymu na myśli. Wysokie powołanie brata cieszyło go przedewszystkiem;przyszły mu na pamięć jego pełne znaczenia wyrazyi począł je rozważać; wspomniał o małżonce monarchy, którą przeprowadzał,wspomniał ważne upomnienia, jakie mu chwila i przypadekw usta włożyły, i jeszcze raz pomimowolnie zapłonął przypomniawszysobie szydercze podziękowanie pani Horonostajowej i drugichdam pośmiewisko. Jednakowoż myśl o Helenie Odrowążównietłumiąc wszystkie inne wspomnienia, wystąpiła wydatniej w umyśle,i byłby się całkiem oddał radości z blizkiego zobaczenia się z nią,gdyby znaleziony ułamek listu i Piotra ciemne napomknienia nie byłyprzymięszały goryczy piołunu do kielicha radości. Wtem po niejakiejchwili, drzwi otworzyły się z lekka i mały kuzynek Stanisławwbiegł do pokoju.— A! przecie też przybyłeś, kochany Hipolicie! — zawołał młodzieniec.— Z wielkiem upragnieniem oczekiwałem na ciebie, żebyśmi też opowiedział wszystko, jak się co wydarzyło. Tylko że to tyteraz stałeś się wielką osobą, dworakiem, i już nie będziesz miał żadnegowzględu na małego Stanisława; ale poczekaj-no trochę! i ja teżkiedyś będę na dworze, jak powiada mój ojciec, kiedy nasza krewnaBarbara jest królową!— No! no! pamiętaj tylko Stasiu, nie wydaj się z tem przed moimbratem! — rzekł Hipolit uśmiechając się — bo onby twoją nadziejęmógł nieco oziębić.— Eh! twój brat — rzekł na to Stanisław — jest-to nader zacnyrycerz i bardzo szanownie wygląda, ale dla mnie jest on zanadtopoważny, i nie mógłbym pokładać w nim ufności jak w tobie, bo tyjesteś tak młody i tak przyjacielski! Już nawet pan Piotr — mówiłdalej tonem wielkiej wagi — miał sprzeczkę z ojcem, a nawet ty możemasz i słuszność; bo to była mowTa o naszej krewrnej. Otóż uważasz!w'szak wiesz dobrze, że mój ojciec jest nieco żywy kiedy zaczniesię sprzeczać i wygląda zupełnie prawie tak jak go nazywają niekiedy:stara litewska karabella; rozumiałem zatem, że przyjdzie do wielkichgniewów, kiedy pan Piotr zaczął się z nim spierać: ale on pomruknąłtylko sobie pod nosem, a nareszcie i całkiem zamilkł, chociaż twójbrat mówił nieco ostro, a nawet, mogę powiedzieć, tonem rozkazują-Bronikowski: Hipolit Boratyński.K


6 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.cym. Jednakowoż byłaby to bardzo wielka szkoda, gdybym ja tunie miał zostać, bo król jest tak łagodny i wesoły, a jego żona Barbarama być bardzo piękną kobietą, jak powiadają! Teraz on poszedłdo wielkiego hetmana, a ojciec tymczasem położył się na spoczynek..No! powiedz-że mi przecie, jak tam tobie poszło na dworze?— Jak się o tem dowiesz, mój kuzynku, to nie bardzo będzieszpragnął pozostać na nim. Przez cały czas ani jadłem, ani spałem;mówiłem to, czego, według mniemania niektórych ludzi, nie powinienembył m ówić; a na podziękowanie zostałem wyśm iany!— Wyśmiany? — przerwał mu mały z żywością — i mógłżeś tościerpieć ? Ho! żeby to mnie spotkało! a jednakowoż, zdaje mi się, że tynic jesteś tak powolny, ażebyś miął znosić podobno zniewagi od kogokolwiek.— Nie sądź tak o mnie przecież, ty, mały zuchwały rycerzu.Nie był to żaden mąż, ale kobieta, pani Horonostajowa.— Pani Horonostajowa? ta szkaradna stara Skarbnikowa? — zawołałmały śmiejąc się. — Ho! znam ja ją bardzo dobrze, nieraz jąw Pińsku widziałem; bo tam niedaleko ma swoje dobra. O! jeszczebyteż to miało cię obchodzić! Ta! ona gderze ustawicznie, jak powiadająludzie, i ja sam raz pozwoliłem jej śmiać się z siebie, abym mógł zobaczyć,jak też to odbija przy marszczkowatej, złośliwej twarzy. Eh!mała rzecz! — mówił dalej, figlarnie, potrząsając głową — widziałemja przecież kogoś lepszego tymczasem. Zgadnij przecież kogo? Otobyłem na jutrzni sam tylko ze starym Bielawskim, bo ojciec nie chciał,i spotkałem panią Odrowążową jeszcze z kimś, wiele sług w bogatejbarwie szło za niemi. Matka postępowała głęboko zamyślona, ale drugapoznała mnie i ręką posłała mi pocałowanie; lecz ja nie dla siebieje przyjąłem, zachowałem dla tego, komu istotnie należy.Uśmiech radości ukazał się na twarzy Hipolita, ale myśli innegorodzaju wkrótce go spędziły; głębokie westchnienie wydobyło sięz jego piersi.— I! nie bądź-że tak zazdrosny, kuzynie! Nie chcesz-li mi już nicustąpić? — -mówił żartobliwie Stanisław — wszakże ja ci ustępujępanią Skarbnikowę. E h ! bądź spokojny, wszak wkrótce zobaczyszpiękną Helenę i często widywać ją będziesz; bo jak stary Stefan powiada,pani Podolska ściąga wiele sług i zamyśla długo bawić w Krakowie.A nawet nie ma nosić nazwiska męża, ale i ona i jej córka nazywaćsię będą księżniczkami mazowieckiemi!Właśnie w tem miejscu mały Litwin w najlepsze się rozgadał, gdyPiotr Boratyński wszedł do pokoju. Widok poważnego człowieka pohamowałwesołość dziecka, a Piotr mówił do witającego Hipolita;— Ah! mój bracie! tak krótko na dworze a już damy skarżąsię na ciebie, jakem właśnie co dowiedział się od pani Horonostajowej


HIPO LIT BORATYŃSKI. 67i księżny podstoliny Eadziwiłłowej. Wszelako nie będę cię o to naganiał,bo polskiemu szlachcicowi przystoi mówić prawdę w każdymczasie i przed każdym; a nawet twoja dostojna współ-podróżująca niezdaje się podzielać mniemania bratowej i ochmistrzyni, kiedy król zasyłaci przezeinnie dzięki za towarzyszenie damom. Jutro będzieszmiał zaszczyt być mu przedstawionym, i spodziewam się, że król znajdziemego brata godnym łaski, którą mu okazał na wiele znaczącewstawienie się. Pójdź-no, kochany kuzynie! — dodał, zwracającsię do małego Stanisława — pójdź i obudź pana starostę Pińskiego:czas ażebyśmy wzięli ranny posiłek, bo i na mnie i na niego czekająróżne sprawy !Kiedy bracia zostali się sam na sam, starszy, który przez czas niejakiprzechadzał się zamyślony po pokoju, przystąpił do młodszegoi mówił:— Życzeniem jest króla, ażebyś się umieścił na dworze; a ja radbędę cię tam widział, bylebyś tylko nie zabaczył rady i prośby starszegobrata. Wielka liczba zacnych mężów zgromadziła się około ZygmuntaAugusta, który lubi sztuki i ceni dary um ysłu; a tak dwórjego stał się szkołą dobrych obyczajów oraz wszelkich pożytecznychi pięknych umiejętności, podobnie jak dwór, który król francuzki trzymaw Saint-Germain i w Louvrze. Przyzwoita zatem młodemu szlachcicowi,przygotować się na nim do przyszłego zawodu. Nie ustąpiszty, dzięki ojcu i przodkom naszym, żadnemu z równych twoich,ani co do przyzwoitego obejścia się, ani co do potrzebnej okazałości; a gdyby ci tam kiedy zabrakło czego dla utrzymania powagi naszegostarożytnego domu, to spuść się zupełnie na mnie. Mam jawięcej niż potrzeba, tak wr starostwach, które mi stary król nadał, jakoteż i w bogatym posagu, który Barbara Dzieduszycka, żona moja, wniosłami w dom.— Słuchaj-no tylko, mój bracie!— mówił dalej, przerywając dziękczynieniamłodzieńca. — Jeszcze w Iwanowicach napomknąłem ciw krótkich wyrazach, że przykry trud cięży na barkach moich, i żemogę zostać przymuszonym mówcą oppozycyi wbrew wewnętrznemugłosowi serca, i nastawać na to, co dla mnie i dla wszystkich jest najświętszemna świeeie. Nastąpi długa i uporczywa walka ; bo Augustpochodzi z rodu Jagiełłów i z plemienia litewskiego.... a wypadekjest wątpliwy! Gdyby więc tedy tak wydarzyło się, mój bracie,jak częstokroć zdarzać się zwykło, że to, co jest najgorszem w tejsprawie, dotknie tego z czyich ust wychodzi; gdyby kiedy król w najwierniejszymsłudze rzeczypospolitej i tronu m iał widzieć nieprzyjacielai buntownika; wtenczas ty stań mi ku pomocy i w każdym raziebroń dobrego imienia brata. Smutny-to obowiązek — dodał ponuro— żądać tego, na cobym sam nigdy nie przyzwolił; gdyż trze-


6 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.baby było pogardzać tym, co się na to zgodził. Wszelako głosbraci wybrał mnie jednozgodnie, nie przystoi mi zatem ani pogardzaćich zaufaniem, ani też go zdradzać, gdyż, jak wTiesz o tem dobrze, Sarmatówpierw^szem słowem jest ojczyzna, drugiem dopiero król. Owóż,uległem więc rozkazowi panów i braci, a może też postępowanie prawegomęża potrafi oddalić mniemanie, jakieby stronniczy zapał i nicnie szczędząca zuchwałość drugich, mogła łatwo ściągnąć na państwoi na tron. Nie podajęć ja żadnego prawidła postępowania: idźza popędem twojego własnego umysłu, a ten lepszym będzie dla ciebieprzewodnikiem, aniżeli wszelka porada by najlepszego nawet przyjaciela.Nie chcę toż nawet wpływać na twoje zdanie; obieraj sobieto, co ci słusznem się w yda: nie pomnij na brata, kiedy cię serce skłaniana tę, lub na owę stronę. Wolnym jesteś, żaden obowiązek ciebienie krępuje, możesz iść za tem, co ci wTłasne sumienie powiada. DałbyBóg, żeby też i mój wybór był równie wolnym jako i tw ój!Hipolit poglądał z uczuciem radości na szanownego brata i widziałz przekonaniem, że przy takiej zacności umysłu, najniedostępniejszeskały rozpłaszczają się na pagórki, a najzawikłańsza sprawa musi sięnieznacznie rozwiązać w pokoju i zgodzie.— Badbyś zapewne pozostać w Krakowie — mówił dalej Piotrz uśmiechem; — bo także i pani Anna ze swoją córką nie tak prędkona brzegi Dniestru powraca. Kiedym wychodził z zamku, jedenz jej służalców przybliżył się do mnie i pozdrowił w imieniu księżniczki Mazowieckiej, a tak zdaje się, że ona w nowo rozjaśnioneświetności swojej, nie zapomniała jeszcze o rycerskim Samborskimdomu.Gdy tak mówił starszy Boratyński, starzec Jan Lacki, trzymającza rękę syna, wszedł do pokoju.— Nie daliście mi spać, mój mościwy panie i przyjacielu — rzekłkrzepki starzec. — Bozumiecież-li, że podeszły pustelnik, który nierazzaciągał wartę przy książęciu Konstantym Ostrogskim i przykrólu Aleksandrze, świeć Panie nad duszą jego, jest jeszcze tak rzeźkii żwawy jak wy, zacny starosto Samborski, i ty nasz młody kasztelanicu ?— Hetman wielki polecił mi, szanowny mości Janie — mówiłBoratyński — powiedzieć, że czeka na was, i mocno rad będzie oglądaćprzyjaciela swojej młodości, chcąc pomówić z nim nieco o dawnominionych czasach.— Jakto? dostojny pan Tarnowski tak mówił? — rzekł uradowanyLitwin. — O ! co to za radość dla mnie i jaki zaszczyt! O! tak!skruszyliśmy sobą niejedną włócznię na dworze księcia Konstantego;a chociaż on daleko był młodszy odemnie, dał mi jednakowożnieraz do czynienia, bo lubo mały, ale żwawy był z niego chłopiec.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 69Otóż teraz Pan Bóg mu pobłogosławił i posadził go na najwyższe dostojeństwa.Bo też on i zasługuje na nie przed innymi.— H o! h o ! zniżycie zapewne swoje pochwały, mości Lacki —odpowiedział Piotr uśmiechając się —• bo zdaje mi się, mój szanownywuju, że i on nie lepiej sobie pocznie odemnie w wiadomej wamsprawie.— Eh! co tam! — mówił Litwin. — Prawda jest zawsze prawdą,a żona króla i wielkiego księcia litewskiego....— No! dajmy temu pokój! —■przerwał starosta Samborski —i zjedzmy śniadanie; bo na dzisiaj każdy z nas będzie miał dosyć doczynienia.— Przyjaciel J a n ! — powtarzał sobie starzec, wznosząc oczy kuniebu. — O ! zapewne cię to pocieszy, kiedy znowu zobaczysz staregowygnańca. Twoja-to dzielna dłoń podniosła go w zaszczycie i wyrwała z nędzy; on winien ci to łoże, na którem w starości znużonejswojej głowie dać może spoczynek. Tyś odwrócił sromotę od starodawnegoksiążęcego szczepu Lackich, ażeby to dziecię znowu bez wstydumogło wystąpić pomiędzy szlachtą swojej ojczyzny. Nuże, dośniadania! zacny panie Samborski, ażeby szanowTny pan Krakowskidługo na nas nie czekał!W jednym z najodleglejszych pokoi zamku krakowskiego, LionardoMonti, lekarz królowej matki, Bony medyolańskiej, jeszcze niewywczasowany po nocnej podróży, siedział owinięty w futro przyogromnym, żarzącym się prawie piecu. Tuż przy nim, na maleńkimstoliku, sttił dzban napełniony długo pożądanem winem Montepulcianoa lekarz pilnie spełniał puhar za puharem, przeżuwając w przestankachsmażone owoce, któremi miasto Kijów jeszcze do dziś dnia słyniew dziejach gastronomii, a które, jak zdawało się, dosyć smakowałypodniebieniu Zaalpejca. Z boku, stał odrażający starzec; ten sam,któregośmy w gospodzie Iwanowickiej z apteczką podróżną wchodzącegowidzieli, i śniadał z doktorem z poufałością, jaka nie zwykłaistnieć pomiędzy panem a służącym.— O! co za niegodziwa podróż, Assano! — zaczął Włoch swoimjęzykiem. — Na honor! powiadam, że gdyby zkądinąd nie było zyskownąrzeczą służyć królowój, to te ustawne wędrówki po gołoledzii śniegu na niejeżdżonych drogach, dawnoby mnie już do Palermowypędziły napowrót.— Ho! trzeba się przyzwyczajać, doktorze! — odpowiedział starzec— ale za to macie kosztowne futra; a jak powrócicie do kraju,to na honor, że cieplej siedzieć będziecie, aniżeli pierwej nimeścieztamtąd tu przybyli!— Ależ-to teraz djable do roboty jest na usługach najjaśniejszejp an i; a osobliwie od śmierci starego pana. A tej jeździe to nie masz


70 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i końca! Dawniej daleko było lepiej! Ja rozumiałem, że po śmiercikróla będzie, kłaniam uniżenie ze wszystkiem, ale nie prawda! terazgorzej nas tysiąc razy dręczą, aniżeli pierw ej!— Ależ dobrze płaci! — mruczał sobie pod nosem stary służalec— a to jest wielki artykuł! Dawniej, powiadacie, było lepiej aniżeliteraz — jak gdybyście o tem, co było dawniej wiedzieli!— A wiesz-że co o tem więcej, Assano? — zapytał doktor, obracającsię z ciekawością do mówiącego. — Ty od tak dawna byłeś tuw tym kraju, a wszelako dotąd nigdy mi jeszcze nic nie powiedziałeś,coś tu porabiał!— Alboż-to ja taki gaduła? — ozwał się starzec głuchym i twardymgłosem, wlepiwszy w ziemię wzrok ponury. — A gdybym byłtakim, mogliżbyście mnie użyć za swojego famulusa? Kiedy jakarzecz stała się tym lub owym sposobem, lub jeżeli się dokonało jakiegoczynu, to na cóż przyda się mówić o nim? Co do mnie, rad jak najchętniejzapominam o nim, ile tylko mogę. Bo czy dobrze byłobywam, zacny panie doktorze, gdybym ja tak dobrą miał pamięć nawszystko, com widział i słyszał w waszem przezacnem towarzystwie,i gdybym chciał to na stół zaraz wykładać każdemu ktokolwiekbymnie o to zapytał ?— A! to znowu co innego, mój przyjacielu! — odpowiedziałnadworny lekarz, wygodnie rozlegając się w krześle. — Cobyś tu mógłwygadać, są to zaiste nader ważne tajemnice, blizko stykające się zesprawami kraju; a tego rodzaju tajemnice, właściwie mówiąc, powinnybyna zawsze zamknąć usta, na które wstąpiły. Ale w owymczasie, kiedyś młodo był w tym kraju, to jeszcze panowała tu szorstkośći ciemnota, jeszcze tu wyższe sztuki i umiejętności nie doszływtedy z oświeconej Italii. I możnaż tu było widzieć wtenczas co innego,nad poswarki i rąbaniny, w których celuje lada pachołek i z którychnie ma co nawet tajemnicy robić?— Rąbanina i poswarki ? — odpowiedział osiwiały famulus zaledwiedosłyszanym głosem i wyschłemi a drżącemi palcami poprowadziłpo bliźnie, co twarz jego szpeciła. — Tak! zapewne, panie konsyliarzu ! było to coś podobnego; ale przecież nie kończyło się tylko natem. Znano się także i na napoju zalotnym i na filtrach miłosnychi na wielu innych arkanach!— Napoje zalotne? — mówił z pogardą doktor Lionardo. — Et!baśnie szczere z dziecinnego wieku cywilizacyi!— Kiedy mówię napoje zalotne — odezwał się Assano, wlepiającwzrok zbójecki w doktora — to powinniście mnie lepiej rozumieć.Mniemacie-li, że cały Bahamo di san Nicola zawiera się tylko w tejflaszy, z której tak was chętka brała wczoraj zaprawić napój nocnysobie i szanownemu Bartłomiejowi Sabinowi?


H IPO LIT BORATYŃSKI. 71— Eh! nie przypominaj mi teg o !— odpowiedział Monti ze wzdrygnieniem,odsuwając pomimowolnie blizko stojący puhar, i potem dalejmówił z uśmiechem: — Niemiecki nasz kolega byłby niechcący zabrałznajomość z jednem arcaniom, które zapewne nie znajduje sięw regestrze wszystkich jego mikstur. Wszelako w tej niebezpiecznejchwili zachowało nas niebo!—• N iebo! — odpowiedział famulus z szatańskim uśmiechem. —•O! jakże ten wyraz pięknie brzmi w ustach uczonego doktora! Kiedynie chcecie mówić, że to Assano was ostrzegł, czemuż raczej niedziękujecie za ocalenie życia temu obrazkowi, którym udarował waslegat na odpędzenie wszelkiego niebezpieczeństwa!— Słuchaj-no Assano! dopóki jesteśmy sami, mów sobie jakchcesz; wszelako daleko lepiejby było, żebyś baczniej przestrzegał pozorów.Nigdy ja cię nie widzę, żebyś chodził do kościoła; a na wspomnienieniektórych rzeczy stroisz takie osobliwsze miny! To bardzoźle jest, Assano! i to zwraca wszystkich oczy na ciebie więcej, niż potrzebagwoli twojej i mojej.— Czy tak mniemacie, mój pobożny i prawowierny doktorze? —mówił stary ze szczególniejszym uśmiechem. — E t ! czego dostojnylegat i najjaśniejsza królowa matka nie wzięli za złe, to i wy raczciewybaczyć mnie staremu słudze, a ja też nie tak lekceważę rzeczy,o których nadmieniacie. I mój też dawny nauczyciel umiał ichdobrze zażywać!— Rozumiem cię, starcze — powiedział Monti. — Byłem-ci i jaw tej szkole zabobonności i znam bałamutną mięszaninę rozmaitychprzedmiotów, rzucających ciemną zasłonę na tryumf umiejętności i nadającychrzeczom nazwisko inne wcale aniżeli to, które im przynależy!— Zapewne, że w niektórych okolicznościach — pomruknął Assano— nazwisko niezbyt jest miłe; jak to lepiej musicie wiedzieć odemnie.— Naprzykład, jakby się też nazywał doktór, coby szarlataneryąwymyślonych czarów chciał dopomódz swojej niedoskonałej sztuce?— Mój teraźniejszy mistrz — odpowiedział sługa, ofnąwszy sięw tył na kilka kroków — którego mądrość żadnego środka pomocniczegonie potrzebuje, nazywa się Lionardo Monti!— Tak! masz słuszność, mój osiwiały kramarzu sekretów — odpowiedziałdoktór. — Kiedy królowa matka poleciła mnie ciebie zasługę i prowizora mojej przenośnej apteki, to w rzeczy samej nie omyliłasię w wyborze, i ledwie że nie rozumiałbym, iżeś dał jej już nierazdowody swoich przymiotów i milkliwości, które są ich pieczęcią.— Co to was ma obchodzić, m istrzu! czy mnie królowa zna dawno,czy krótko! — powiedział Assano. — Jej królewska mość ma


7 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pieniądze, i grube pieniądze; i otóż jest wszystko, co wam i mnie najbardziejwiedzieć, potrzeba przy waszój prawowiernej nauce. Nietroszczcie się! Skoro się najjaśniejszej Bonie podoba, abyście wiedzieliwięcej niż dotąd wiecie, to wam na wiadomości nie zbędzie.W tejże samej chwili dał się słyszeć za drzwiami szczęk, jakby odciężkich żelazem podkutych butów.... i ogromna tusza Wacława Siewrakawtłoczyła się do pokoju.— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, mości doktorze i paniefamulusie! — mówił pisarz marszałka wielkiego z niezgrabnymukłonem.Doktór spojrzał z nieufnością na wchodzącego, a potem z zapytaniemobrócił się do Assana, który po włosku szepnął mu kilka wyrazów.—• Ja chcę zapytać — mówił dalej Siewrak z niejakimś wstrętem— ażali wasza uczoność oddała już list najjaśniejszej królowejmatce, który mi wzięła w gospodzie Iwanowickiej ?— A, nie inaczej! — odpowiedział Monti mrukliwie. — I po cóżmi przeszkadzasz swoją tak niepotrzebną natrętnością?— Tak! darujcie, mości doktorze! — odpowiedział Siewrak, obracającczapkę z barankiem w około palca— bo to tam... bo to w gospodziebyło ciemno... a...— A tyś za wiele pił — podchwycił mu W łoch kończąc za niego.—Jak mi się zdaje, to podobno i dziś rano począłeś znowu to, na,czemeś wczoraj zaprzestał.— Piłem?...— odpowiedział Wacław przeciągłym tonem. — Niechmi tak święty Stanisław dopomoże, jeżelim wczoraj czego używałoprócz kilku szklanek miodu i kwaterki wina węgierskiego, a dzisiajjestem trzeźwiejszy, aniżeli trzeźwy, gdy tymczasem wasza uczonośćdobrze się zasila przy tym oto puharze. Jeżeli zaś tak mam powiedzieć,to zaledwie upłynęła godzina, jakeście opuścili gospodę, gdyoto, leżąc sobie na ławce przy piecu w głębokich myślach zanurzony , usłyszałem jakiś szelest przy kominie. Powstawszy zatem,zbliżyłem się ku temu miejscu; był-to młody jakiś człowiek uwiniętyw płaszcz. Zacząłem zatem z nim rozmawiać, a on mi powiedział,że jest na usługach królowej, która się tam znajduje na gospodzie.Bo to widzicie, że bardzo przykro jest dla wiernego sługi, kiedygo kto pozbawi zasłużonej nagrody za poselstwo, tak jakeście wy,mości panie doktorze, uczynili odebrawszy odemnie pismo. Otóż jasobie myślałem, żeście się pomylili i że najjaśniejsza Bona przejeżdżałaprzez Iwanowice a nie przez Słomniki, jakeście powiadali; a więcja i jemu także o tymże samym interesie powiedziałem.— I cożeś zrobił najlepszego, hultaju?— krzyknął Włoch, podskakującze stołka. — Słudze tej Barbary powierzyłeś to, co było prze­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 73znaczone dla najjaśniejszej pani; a wszak to ta pseudo królowa, a nienajjaśniejsza pani nocowała w Iwanowicach.— Pseudo? — tak prawda!— odpowiedział Siewrak z najzimniejsząkrwią.—W łaśnie ja dowiedziałem się o tern, i dlatego przychodzętu do was, mości doktorze, bo to człowiekowi, co tak jak ja bywaużywany do rozmaitych wielkiej wagi interesów, nie jest tajno, jaknieraz mała, niewinna niebacznośc nader wielką szkodę zrządzić możew pańskiej posłudze.—• Pijaku! — wołał rozgniewany Mo nti.— No i nie wiesz-że ktoto był taki, przed którym spiwszy się paplałeś ?— E h! to Hipolit, młodszy Boratyński! Oto niedawno, przedkilką chwilami, spotkałem się z nim i poznałem go więcej po głosieaniżeli z postaci, której nie mogłem dobrze widzieć przy kominie;otóż on właśnie przechodząc koło mnie rozmawiał ze starym LitwinemJanem Lackim, swoim wujem, a ja zaraz domyśliłem się, kto-to był tenpoczciwiec, bo mnie Opatrzność Boska udarowała delikatnym słuchem,na dobro i pożytek pańskiej posługi.— Jakeś go nazwał? — zapytał Assano, podchodząc z wolna,stłumionym, drżącym głosem. — Dobrzem-li dosłyszał, że Ja n Lackiznajduje się w Krakowie? — Starosta piński?— A tak!— odpowiedział pisarz.— Słudzy, których pytałem, nazywaligo Janem Lackim ; a zatem nie macie potrzeby na mnie takosobliwszym wzrokiem poglądać, szanowny mości iamulusie.Na te słowa zbladły starzec odwrócił się w milczeniu i oparłszygłowę na ręku, stanął we framudze przy oknie.— Otóż ja uważałem za rzecz przyzwoitą, pokazać, mości doktorze,temu młokosowi — mówił dalej W acław, obróciwszy się do mistrzaLionardo — że gdyby-to był kto z równych mi, to nauczyłbymgo po kościele gwizdać za tę jego niewczesną ciekawość; ale że to jestrycerz i tak butnie wygląda, to wiedziałbyś pan czy tak łatwo z nimco począć; a zresztą tyle on wie co i ja, a to wcale jest niczem.— No! no! idź sobie! — mówił Monti zniecierpliwiony — i podziękujpośpiechowi, z jakim doniosłeś o swojej niedorzeczności, że zamilczęo niej przed twoim panem, który ci zapewne nie, odmówiłbyprzyzwoitej nagrody za sposób, jakim spełniasz jego usługi.— A zatem polecam się łasce waszej uczoności — mówił woźnywielko-marszałkowski z westchnieniem, jak gdyby mu ciężar jaki spadłz serca — i już idę, bo jak wiecie, wiele mam dziś do czynienia z tymistudentam i; a to wszystko na usługach mojego pana.— Eh! z czemżeby się też przed nim miał wymówić ten drąg,który sam nicnie w ie! — mówił doktor po odejściu Siewraka, pomyślawszynieco — wszelako muszę ja tę okoliczność powiedzieć naj­


74 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.jaśniejszej pani, ażeby miała oko na tego młodego człowieka. — Potemobrócił się i zaw ołał: — Assano!— Słucham doktorze! — odpowiedział stary grobowym głosemi postąpił naprzód z okiem wrytem w ziemię, opuszczając prawą rękę,którą przez długi czas jakby kurczem tkniętą trzymał na swojejbliźnie.— Czas już teraz podobno, ażebyś poszedł do Tarnowskiego.Oznajmisz mu zlecenie najjaśniejszej p an i; ale daj pilną uwagę na jegotwarz, kiedy będzie odpowiadał; i powiedz, co masz mówić niezwłocznie.Rozdział VIII.W jednym z gmachów pałacowych, który aż do dziś dnia jeszczenazywają Krzysztofem, od kolosalnego wizerunku tego świętego, costał u jego wejścia, Jan Amor Tarnowski, hrabia na Tarnowie, kasztelankrakowski *) i wielki hetm an koronny, przechadzał się tui owdzie wielkiemi krokami. Zamyślony, ale nie ponury, poglądałwokoło siebie, to na drzwi, przez które tylko co oddalili się biskupikrakowski i kujawski, to na stół, gdzie leżało mnóstwo pergaminowych,podpisami opatrzonych zwitków.— H a! doświadczę! — mówił po małym przestanku. — Aleczyż się to uda? Czyliż ów stały, bohaterskiego umysłu Piotr dasię także ułudzie i sprowadzić z prawej drogi, jak spodziewa siępobożny Maciejowski, zbytecznie ufając pow7adze Kościoła, a o czemprzezorniejszy Zebrzydowski zdaje się powątpiewać? I czyliż ja mogęwolny głos rycerstwa, czynić zależnym od postanowień innychstanów państwa, ja, który z urzędu powinienem bronić przywilejówszlachty przeciw wszelkiej napaści, równie jak obowiązany jestem staraćsię powściągać ich nadużycia?W tejże samej chwili wszedł n a usługachzostający szlachcic, znajomyjuż nam pod nazwiskiem Walentego Bielawskiego, i oznajmił starostęPińskiego, który tuż za nim nadchodził.— Witaj, mój stary przyjacielu!.— mówił do niego kasztelan, podającmu rękę. — Witaj w Krakowie gościem, panie Janie Lacki;przecież znowu wTas tu oglądamy! Jakże się^ wam powodziło przeztak długi czas, i jak wam idzie od chwili przybycia do stolicy?*) Kasztelan Krakowski, była-to najpierw sza św iecka, senatorska dostojnośćw państw ie; urzędy w ielkiego hetm ana koronnego i wielkiego hetm ana litewskiegoodpow iadały urzędowi m arszałka francuzkiego, a urząd wielkiego m arszałka, dawnemusenechalowi.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 75— Mniemasz-li panie — odpowiedział Litwin — że ja tak jestemniebaczny na powinność i niepomny na przeszłość, iż miałbym do ja ­kiegokolwiek innego domu wstąpić pierwej, aniżeli w dom dostojnegokasztelana, oprócz kościoła, gdyby się tu znajdował dom Boży greckiegowTyznania? Wczoraj tu późno już w noc przybyłem po długiej,ciągłej zimowej podróży, i nawTet bez waszego przyjacielskiego wezwaniabyłbym przyszedł prosić was o dalszą łaskę i życzliwość dla mniei dla mojego syna, hożego i rzeźkiego młodzieńca, którego mamz Teofanii, stryjanki Piotra Boratyńskiego. Pojąłem ją w Węgrzech,jak zapewne wiecie, na dworze Janusza.— Weszliście zaiste w szanowne pokrewieństwo, panie Piński —odpowiedział hrabia na Tarnowie; — bo ja wysoko szacuję waszegosiostrzeńca i poważam go, jako najlepszego mojego przyjaciela.— Taki wyraz w ustach waszych, czyni wielki zaszczyt starościeSamborskiemu; to też nie jest on tak złym: a jeżeli jest w nim cośosobliwszego, to zapewne pochodzi z owrych długich wędrówek, któreodbył w południowych krajach do Hiszpanii i do Rzymu, Przebaczciemi, szanowny hetmanie wielki — mówił dalej, spostrzegłszyuśmiech, którego hrabia Tarnowski nie mógł powstrzymać. — Wiemja dobrze, że i wy także zbieżeliście świat od wschodu aż do zachodu;ale już dawno powróciliście do ojczyzny; a wtenczas nie tak bywTałojak dzisiaj, co to o niezem więcej nie słychać, jedno nowości i subtelnościwszelkiego rodzaju, jak mi opowiadał pleban w Pińsku, z którymżyję w zażyłości, chociaż jestem wyznawcą religii wschodniej, a on duchownymrzymskiego Kościoła.— Wierzajcie mi, dostojny starcze — mówił na to pan Krakowski,prosząc siedzieć swojego gościa, - - że wasz siostrzeniec przyniósłz zagranicy starodawny umysł i nienaganny obyczaj, na pożytek i dobroswoich współobywateli, a na osobliwszą pociechę swoich krewnychi przyjaciół.— Tak jest! ród Lackich może jeszcze pochlubić się jasnem i dostojnempokrewieństwem, luboć już nie jaśnieje swoim starodawnym,ojczystym blaskiem, z woli Boga, a przez moją własną winę.— Tak zaiste! — odpowiedział Tarnowski, zastanowiwszy sięnieco. — Wszak-ci to jesteście spokrewnieni z jaśnie oświeconąBarbarą !— Mój ojciec — rzekł pan litewski z niejakąś powagą — byłrodzonem dziecięciem pani Teodory Badziwiłłowej, babki królowójp an i!— To tedy przybyciu tej ostatniej podobno winienem radość, żemogę. pozdrowić tak dawTno już niewidzianego przyjaciela mojej młodości?— T ak! bo to widzicie, szanowny mości kasztelanie, że oprócz


7 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.obowiązku odwiedzenia kiedy dostojnego pana Krakowskiego, któremutyle winienem, uważałem także, iż to, co się zdarzyło, mogłoby być korzystnemdla mojego chłopca Stanisława, i przybyłem polecić gołasce jego najjaśniejszej krewnej, a oraz prosić, ażali jej królewskamość i wielka księżna nie przychyli się do mojego żądania i nie nadami urzędu naczelnego szafarza nad folwarkami i zamkami, które przezintercyzę swojemu małżonkowi zapisała w litewskim kraju. Niedla mnieć to ja proszę o to; jestem już stary i dosyć mi tego, comam, do ostatka życia; bo stary nieboszczyk król Zygmunt i wasze pośrednictwodosyć hojnie mnie uposażyły: idzie mi tylko o syna, albowiemzawsze miałem nadzieję, że będzie kiedyś zacnym mężem w ojczyźniei naprawi to, co ojciec źle zrobił. Jeżeli tedy jeszcze życzliwymjesteście, dostojny mości kasztelanie, staremu Janowi, i zechceciewstawić się za m n ą; to zapewne się uda. — A wszak-ci to nie jestżaden urząd koronny, a krewny najmiłościwszej pani zawsze w tejmierze idzie przed innemi.— Mój zacny panie starosto P iń sk i! — odpowiedział hetman zewszelkiemi oznakami zakłopotania, iż nie może przychylić się do prośbyjego — nie wiecie jeszcze, jak boleśnie dotknęliście serce swegodobrego przyjaciela, od którego po tak długiem niewidzeniu nie powinniściebyli spodziewać się usłyszeć pierwszego wyrazu odmowy.— Nie, zaprawdę! wcale nie spodziewałem się tego! — mówiłpan Lacki, nagle powstając z krzesła, z dotkliwą u razą.— Wszelakomoże to nie przystoi tyloletniemu wygnańcowi prosić o tak wiele...,a zatem przebacz, jaśnie wielmożny panie, iżem zanadto zaufał waszejprzychylności i dawnemu braterstwu.Gdy starzec mówił te wyrazy, wszedł do pokoju Assano. Pierw ­sze jego wejrzenie padło na Jana Lackiego, który był na stronęodstąpił i przez niejakąś chwilę, jakby wryty stanął na swojemmiejscu. Potem Assano zdawał się prędko, lubo z wielką usilnościązbierać myśli, i zbliżył się do wielkiego hetmana z głębokim ukłonem.—■Królowa matka — zaczął — rozkazała swemu najpokorniejszemusłudze pozdrowić waszę dostojność i oznajmić, że najjaśniejszypan przed kilku godzinami w licznym orszaku i z damamidworskiemi udał się do zamku Łobzowa, zkąd dopiero po południu powróci.Raczysz, tedy wasza dostojność, tę naradę, na którą oboje ichkrólewskie moście waszę miłość zaprosili, odłożyć aż do wieczora, gdyżna pokojach najjaśniejszej pani włoscy muzycy dać mają symfonię,na której i król znajdować się przyrzekł.— Odnieś najjaśniejszej pani moje pozdrowienie — odpowiedziałTarnowski tonem, jakim zwyczajnie odprawiać się zwykło niemiłegoposłańca: — i powiedz, że jestem gotów na rozkazy jej królewskiejmości. Jakże się ma twój patron, powróciwszy z podróży ?


H IPO LIT BORATYŃSKI. 77— Pośpieszę mu odnieść najskuteczniejsze lekarstwo — mówiłAssano z uniżonośeią pospólstwa, do którego się liczył — donoszącmu o pochlebnej dlań troskliwości jaśnie wielmożnego pan a! — i skłoniwszysię uniżenie przed uśmiechającym się niechętnie hetmanem,rzucił przeciągłe, osobliwsze wejrzenie na Litwina, który od początkurozmowy nie spuściwszy oka, osłupiałym wzrokiem na niego pogladał,i wyszedł z pokoju.— Na miłość Boską! — mówił hrabia Tarnowski — co was takszczególniejszym sposobem porusza, panie starosto Piński, i dlaczegotakiem dzikiem okiem poglądacie za tym odchodzącym człowiekiem, jakniegdyś Brutus pogladał na nocne widmo w obozie pod Philippi ?Wyraz ten jeszcze mocniej zdawał się wzruszać Jana Lackiego.Stał ze spuszczonemi oczami, obie dłonie oparłszy na karabeli, a potempołożył rękę na zorane czoło, jakby chciał złe myśli od siebieodegnać. A gdy ciągle jeszcze zostawał w milczeniu, wielki hetmankoronny mówił dalej z lekkim uśmiechem:— To prawda, że stary Assano niebardzo miłym gościem jest dlamnie i wolałbym raczej poselstwo królowej matki z innych ust otrzymać,aniżeli z ust tego człowieka z tą okropną blizną, którego nieprzyjaznyuśmiech więcej daje do myślenia o tem, co zamilcza, aniżeli o tem,co mówi. Wszelakoż mój panie Piński, nie mogę pojąć, czemu widokjego tak was przeraża, jak gdybyście widzieli przed sobą węża, albopotwór z Brankowa, który przed dziesięciu może laty tyle hałasu n a­robił.— Ważne słowo wyrzekliście, dostojny panie Krakowski — mówiłna to Jan Lacki cichszym głosem, zbliżając się tajemniczo do uchahetm ana, — ważniejszy aniżeli mniemać możecie. Widok tegoczłowieka a jego blizny — mówił dalej — obudzą w mojej pamięcidawno już minione rzeczy, i gdy tak cudownym sposobem wspominacie,dostojny panie, o wężu, to wszystko od razu tak jasno stanęło miw umyśle, jak gdyby to dziś dopiero.... Ale darujcie mi, szanownyhetmanie, że was takiemi rzeczami zajmuję; czas hetmana wielkiegotak jest drogi, iż nie godzi się go trwonić marnie na marzeniachstarca, niegdyś wygnańca.— Zacny mój panie Lacki! — odpowiedział Jan Tarnowski naderłagodnym, atoli poważnym tonem — wszakże dobrze wiecie, że janie tylko jestem żołnierzem i radcą królewskim, ale nawet niekiedyi dworakiem, i że mnie jako takiemu przystoi także być nieco ciekawym.W y bez wątpienia musicie coś mieć do tego starego? Czyliżeściego dawniej już gdzie widzieli?Głębokie westchnienie było odpowiedzią litewskiego pana.— Musieliście zapewne nie nader korzystnym sposobem zabraćznajomość z signorem Assano — mówił dalej hetman lekkim tonem,


78 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wszelako nie zwracając oka z Lackiego; — otóż i tu także nie znajdujeciego w jednem z najlepszych towarzystw; i on, i jego patron,uczony Monti, i jeszcze niektóre osoby, co z najjaśniejszą Boną przybylido starodawnego kraju polskiego, jak mi Bóg miły, sprawdzająwłoskie przysłow ie:Con arte e eon inganno si vive una parto dell’anno,Con inganno e con arte si viveTaltera parte. (*)— Zowiecie-li Włochem tego starego, jaśnie wielmożny mościkasztelanio? Nazwaliście go podobno Assano? Wprawdzieć to jestwłoskie nazwisko, wszelako kiedy go wymawiacie, stanęło mi w myśliz całej niewyraźnej, odrażającej przeszłości, nazwisko Hassana.— Eh! żartujesz mości, starosto Piński — mówił Tarnowski z niejakiemśzadziwieniem. — Z tego katolika, Neapolitańczyka, z tego Gamalielapobożnego Montego, pupilla kardynała legata, a jak rozumiemzszywacza akt sądu inkwizycyjnego, który ten pan jedną ręką chce zaprowadzićtu u nas, gdy drugą głaszcze protestantów, Firleja i Górkę ;z tego mówię człowieka, chcecie zrobić Muzułmanina?— Już oddawna, mości hetmanie wielki, rzadko zwykłem żartować— odpowiedział Litwin z niejakąś urazą. .— Marzyć.... tak! marzyć....to może! ale już wam powiedziałem, że nie chcę bynajmniejmarzeniami swojemi zabijać drogiego czasu tak mądrego pana. Zaczemdozwólcie, że was pożegnam !— Gniewacie sio tedy, mości panie Janie Lacki? — mówił Tarnowskiz przyjacielską powagą, postępując żywo i biorąc za rękę, którąLitwin wziął swoją czapkę. — Gniewacie się na mnie i chcecie mnieopuścić? Na to, czego najpierwszy ze świeckich senatorów nie możedzisiaj przyjacielowi Barbary wyświadczyć, Jan Tarnowski w swoimczasie staremu przyjacielowi przyzwoli. Widać jednakowoż —dodał żartobliwie — że jesteście Litwinem, a przytem jednym z najbardziejskrytych. Zaledwie ujrzeliście się w korzystnem położeniu,aż wnet zamykacie się sami w sobie: i potrzebaby, ażebym jutrona radzie państwa stoczył walkę z Prymasem i z Piotrem Kmitą, ażebypomiędzy synem i matką przyszło przedwcześnie do tego, do czegoprzecież kiedyś przyjść koniecznie m usi; ażebym wreszcie zrobił wasszafarzem nieoddanych jeszcze dóbr, i to dlatego jedynie, bym rozwiązałwasze usta i dowiedział się czegoś o Assano -Eassanie.W samej rzeczy jeżeli tak drożyć się będziecie ze swemi powieściami,(*) Sztuką i oszukaństwem przeżywa się jed n a część roku — oszukaństwem i sztukąprzeżywa się część druga.


ALEKSANDER BRONIKOWSKI. 79panie Janie Lacki, to niepotrafimy się z sobą pogodzić. Lubo krótkiczas jesteście tu w stolicy, wszelako możecie uważać, że nim się zrobiszafarza, potrzeba pierwej zał.\„wić się z królową. Ale 'tu właśnie sęk,bo jeszcze nie zaszliśmy tak daleko: znamy tu dopiero Barbarę Radziwiłłównę;lecz że to kiedyś przyjdzie do tego — dodał bohater, nieukrywając wzruszenia — to zostawcie w tej mierze staranie Bogu,św. Stanisławowi i Janowi Tarnowskiemu. A skoro zasię to nastąpi,wnet znajdziecie i Jana Tarnowskiego,- co wam w Brześciu Litewskimzrobił przytułek.Bęka Litwina, co z początku mocno opierała się. hetmanowi, popierwszych wyrazach tej mowy, zwolna ustępowała jego ściśnieniua na ostatku odpowiedziała na nie. I gdy kasztelan krakowski skończył,zaczął mówić starosta Piński:— Na miłość Boską! jaśnie wielmożny panie, przebacz mojej zuchwałości,przez którą na chwilę zapomniałem z kim mówię. Tak!macie zaiste słuszność, że Bóg i Jan Tarnowski są dwaj, na którychwe wszelakiej potrzebie spuścić się można, a których stary wygnanieczna dobrze. Obym to ja mógł wam teraz czem innein odsłużyć, aniżelifatalną opowieścią tego, co wiem o tym starym potępieńcu, któregoszatańską postać teraz właśnie znowu tu napotkałem! Wszelakoz drugiej strony nie jest-to tak i małą rzeczą, albowiem rozdrażni niejedneledwie co zasklepioną ranę; jednakowoż Bóg raczy wiedzieć, doczego to jeszcze może posłużyć, bo gdzie ta potwora wśliżnie się, totrzeba pilnie oglądać się w około siebie.— Tak! to bardzo być może!—odpowiedział wielki hetm an—i przyznamsię nawet, że więcej aniżeli sama ciekawość powoduje mną; proszęw7as zatem, abyście mi tę ofiarę zrobili: że zaś to będzie ofiara —dodał, świsnąwszy w srebrną świstałkę, której wtedy używano namiejscu dzisiejszych dzwonków dla przywołania służących ■- to trzebatakże nie zapominać i o libacyaeh. Jeżeli tedy spodoba się wam,panie Piński, a nie zepsuliście sobie jeszcze smaku miodem litewskim,to. chcę was zapoznać z węgrzynem, który musi być prawdziwy, kiedynależy do darów, jakiemi jego królewrska mość świętej pamięci królWęgierski, biedny Janusz Zapolski (*), gościa swego w Tarnowieuraczył.(*) J a n Zapolyi, wojewoda siedmiogrodzki, hrabia Spizki, po śmierci L udw ika J a ­giełły, który w bitwie przeciw T urkom u M ohacza poległ, zostai przez W ęgrów r. 1526królem obrany; ale wypędzony w 1527 przez F en ly n an d a A ustryackiego, kró la R zym ­skiego, męża A nny, siostry Ludw ika, przepędził dwa lata w Tarnow ie, gdzie go J a nT arnow ski podejmował swoim kosztem po królew sku. Solim an w roku 1530 posadził goznowu n a tronie, a on um arł po niesczęśliwćm panow aniu w Budzie, w hołdownietwieTurkom r. 1540, pojawszy rokiem pierwej za żonę Izabellę, siostrę Zygm unta A ugusta.Zygm unt A ugust m iał pierwszą żonę E lżbietę A ustryacką, córkę cesarza F erdy­


80 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Rozdział IX.Podczaszy hrabiego Tarnowskiego ukazał się w toowarzystwiedwóch młodych szlachty, z których jeden niósł wielką tacę, gdzie błyszczałydwa potężne srebrne dzbany płasko rzezane, napełnione starymwęgrzynem, drugi trzymał takąż samą tacę z dwoma złotemi puharami,z miseczką z takiegoż samego kruszcu, na której była rzodkiewkrajana, i drugą z migdałami. Podczaszy schylił się do nóg swegopana, potem nalał kilka kropel wina w puhar, skosztował go, i wytarłszyczarę białą serwetą, rzucił się powtórnie do nóg kasztelana Krakowskiegoi znow^u opuścił pokój ze swoimi towarzyszami.— No! do was tedy, zacny panie Piński — mówił pan Tarnowski.— Zdrowie wTaszej najjaśniejszej krewnej i wszystkich panów i rycerstwaszanownego Wielkiego Księztwa litewskiego!— Przyjmuję to zdrowie, dostojny mości kasztelanie i wielki hetmaniekoronny! — ozwał się pan Lacki tonem owroczesnej dworności— i wypiję zdrowie młodego Augusta, Salomona po naszym Dawidzie,oraz prześwietnego senatu, panów i rycerstwa najjaśniejszej koronypolskiej!— Oby jak najprędzej obadwa te toasty mogły być razem spełniane!— odpowiedział Tarnowski wychylając czarę, i oby obadwa narodyściśle zjednoczone mogły walecznie opierać się łakomym sąsiadom,niebezpiecznemu książęciu Pruskiemu, co tak łatwo wiarą i niewiarąfrymarczy jak przemienił płaszcz mistrzowski na purpurę, wiarołomnemuBiti-Glierajowi, podstępnemu Piotrowi Wołoskiemui wszystkim zagranicznym a nawet niestety! i wewnętrznym nieprzyjaciołom!Nie jest-li i wasze takież samo życzenie, mości panie Piński?— Tylkoż nie patrzcie na mnie, mości kasztelanie, okiem tak wielemówiącem — odpowiedział Litwin nieco urażony; — prawda, żemoże przed dwudziestu laty nie potrafiłbym tak dobrze odpowiedziećna wasze pytanie; ale, za pozwoleniem waszej dostojności, jak to dobrzemówi stare przysłowie: i Litwin także mądry jest po szkodzie; bowszystkie podstępy nieprzyjaciół, co niegdyś potrafiły odurzyć kasztelanicakrakowskiego, nie zdołają teraz ułudzie Pińskiego starosty!nanda, podówczas kró la Rzymskiego, a oraz W ęgierskiego i Czeskiego; i kiedy ta 15Czerw ca 1545 um arła w W ilnie, gdzie rezydow ał młody król, którem u ojciec zdał byłrządy Litwy, wówczas potajem nie ożenił się z B arb arą Radziw iłłów ną, córką G rzegorzaM ikołajew icza, księcia R adziw iłła, wojewody wileńskiego i wielkiego hetm ana litewskiego,a wdową po Gastoldzie, wojewodzie Trockim .W ojewodowie stanowili pierwszą klassę świeckich senatorów, a kasztelanowiedrugą: oprócz kasztelana K rakowskiego, który pierwsze miejsce pomiędzy wszystkimizajm ował.


H IP O L IT BORATY ŃSKI. 81Połączeni czy nie połączeni, to jeszcze da Pan Bóg, potrafimy przepłoszyćnaszych nieprzyjaciół, i Pruskiego krewnego, i Tatarskiegochana, i Wołochów, jeżeli tylko ich kiedy weźmie chętka zajrzeć do naszegokraju. Wszak to jużeście sami dowiedli, mości wielki hetmanieKoronny, i dowiódł nasz litewski Konstanty książę na Ostrogu, świećPanie nad duszą jego. A co się tyczy połączenia, to jest Unii, niechajsobie o tern sądzi kto inny; jeżeliby zaś mnie kiedy o to pytano,tobym może powiedział i nie: bo wy, panowie Koronni, zadzieracieprzy nas do góry głowę i w swej mądrości z wysoka na nas Litwinówpoglądacie, nazywając nas poganami.— Zaprawdę, panie Lacki — odpowiedział Tarnowski uśmiechającsię. — Wy, jako krewny dostojnej małżonki króla Polskiego, niedo zbudowania mówicie.— Królowa Barbara jest także wielką księżną Litewską — odpowiedziałJan Lacki — wszelako nie wiele się mylicie; bo przynajmniejco do mnie, to mi ta zachwalona Unia ani pomoże, ani zaszkodzi;lubo moim dzieciom i wnukom, za wrolą Boską, mogłoby pójśćwrcale inaczej w tej mierze. Jednakowoż wasza mowa o nieprzyjaciołachwewnętrznych i zewnętrznych znowu mi przywiodła na myśl tegoNeapolitańczyka: a to zasię wino króla węgierskiego tyle elastycznościmemu językowi nadało, że jeśli się wam, jaśnie wielmożny panie,podoba, powiem co wiem o Assano czyli Hassanie.— Nader ciekawy jestem usłyszeć to od was — odparł pan Krakowski— tylko proszę was, zacny panie Lacki, nie szczędzić kielicha,żeby w ciągu powieści nie zasychały usta.Starosta Piński oparłszy ręce na kolana i spuściwszy ku ziemiwrzrok zamyślony, pomilczał przez kilka chwil, a potem tak mówićpoczął: (*)— Przypominacie sobie zapewne, mój mości panie Tarnowski,żeśmy się w młodości poznali na dworze sławnej pamięci naszegowielkiego hetmana litewskiego, kniazia Konstantyna Ostrogskiego,później wojewody Trockiego; a chociaż ja byłem kilką latami starszyod was, dobrześmy się przecież uwijali za młodu w naszych rycerskichćwiczeniach z waszym synowcem, dostojnym Romanem Ostrogskim,który już dawmo na placu bitwy kości swoje położył. Ale kiedy książęKonstanty u Wiedroży pojmany został przez Moskwę, a ojciec wasz, jaśniewielmożny Amor, co tak jak wy był kasztelanem Krakowskim, umarł; wtedydostojna matka wasza, córka sławnej pamięci Zawiszy Czarnego, położywszysię także na łoże śmiertelne, rozkazała opiekunom waszym(*) Następujący ustęp jest czysto historyczny, tak zo względu na działająceosoby, jak o też ze względu na przytoczone wydarzenia.'.Bronikow ski: Hipolit Boratyński. ^


82 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wysłać was do biskupa Przemyśłskiego, Mateusza Drzewieckiego, a potemwyprawić w świat na wędrówkę; Otóż opuściliście Ostróg i pojechaliściedaleko przez Kraków na pielgrzymkę do Syryi i do ZiemiŚwiętej. Potem z Portugalskim Emanuelem walczyliście przeciwkoMaurom, chrześciańskim nieprzyjaciołom, a nareszcie udaliście się doHiszpanii, Włoch, Francyi, Niderlandów i do państwa Niemieckiego.Ja zaś powróciłem do Kijowa, zkąd później ojciec mój, spoczywającyteraz w Bogu, który tam był kasztelanem, wysłał mnie na dwór doWilna.Wieleć ja tam, dostojny mości hetmanie słyszałem o waszej sławiei o wszystkiem, co godne było szkoły, w której wychowaliście sięw rycerskiej cnocie i niepospolitej nauce; słyszałem o przychylnościku wam Ojca Świętego, Leona X-go, i Karola króla Hiszpańskiego;i jakoście później u Orszy w hiszpańskim stroju jednego z nieprzyjaciółna rękę wyzwali: to wszystko, niestety! słyszałem ja o was podówczas.Wszelako dajmy temu pokój! Słyszałem, jako zacny hetmanOstrogski karcił wasze młodzieńczą zuchwałość, mówiąc: — że to nieLuzytańskie wojsko, i że polski obyczaj wojenny nie taki, jak portugalski,a nieprzyjaciółmi nie są Maurowie; — zaś wy odpowiedzieliście nato: — „Niczyjego życia z moich podwładnych nie narażałem na niebezpieczeństwo.jedno tylko swoje; a obyczaj wojenny we wszystkichkrajach tego dozwala. 1 — Słyszałem znowu, jakeście później w częścia sławie coraz wyżej postępowali, aż do najpierwszych dostojeństwkoronnych: to wszystko słyszałem ja z radością; ale mnie, drogi mójhrabio Tarnowski, los nie poprowadził podobnemi ścieżkami. Wprawdziećw wielu względach sam sobie mogę w tem winę przypisać;wszelako zdawało mi się, że uczciwie postępuję. Panowanie złegowielkiem jest na ziemi i nie zawsze można rozpoznać prostą drogę.Przybyłem tedy do Wilna, kiedy Aleksander Jagiełło jeszczew Polsce królem panował, a naszym był wielkim książęciem; teraz będziejuż temu czterdzieści i dwa lata. Luboście wy pod ten czas, jaśniewielmożny kasztelanie, byli w cudzych krajach, wszelako niektóreokoliczności niezbyt godne pochwały ze dworu króla Aleksandra musiałyzapewne dojść do uszu waszych. Wiele tam było uroczystości,a osobliwie biesiad, jakojeszcze pozostało zwyczajem z czasów Jana Olbrachta.Otóż ja, dostojny mości hetmanie wielki, byłem młody i przykrzyłemsobie ostrą karność w domu Konstantyna Ostrogskiego.Uwijałem się żwawo, i wkrótce kasztelanica Kijowskiego imię wciągnionezostało na zaszczytną listę próżnej dworskiej młodzieży.Jednego rana, powracając z biesiady przez całą noc trwającej,spotkałem na zamku Jana Zabrzezińskiego, wojewodę Trockiegoi wielkiego marszałka litewskiego, który w całej okazałości swojegourzęduv z licznym orszakiem szlachty, wstępował na wielkie schody.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 83Przypominacie zapewne jeszcze sobie, dostojny mój panie i dobrodzieju,stary drewniany zamek Wileński, który teraz w popiół obrócony,i dawny posag Witolda, co stoi w ciasnem miejscu przedzielającymgaleryą, prowadzącą do pokojów szlachty od sali senatorów. Otóżtam ja spotkałem marszałka wielkiego. Nie widziałem go. Jednakowoż,mości hrabio, powinienem szanować prawdę w okoliczności, któradla mnie miała tak ważne skutki: widziałemci ja go wprawdzie, aległowa zakręciła mi się od trunku, a przytem — tak! dozwólcie mi wyznać— a przytem w sercu mojem gorzała tajemna nienawiść przeciwwojewodzie z jednej okoliczności, która — tak zaiste! która — pomimosiwego włosa, co moję głowę okrywa i czterdziestu upłynionychlat, jeszcze mi niekiedy dolega; — lecz o tem powiem później nieco.Otóż przeszedłem koło niego śmiałym krokiem, pomiędzy orszakiemjego szlachty, i tak blizko przy nim, że jak mi się, zdaje, otarłem się0 niego, nie oddawczy bynajmniej ukłonu, który zaprawdę winienembył podeszłemu wiekiem mężowi i znakomitemu urzędnikowi. PanZabrzeziński stanął, obrócił się za mną i zawołał do mnie ostrym1 wzgardliwym tonem :— Hej! hola! mój młody paniczu Kijowski! takiejże to karnościi uległości nauczyliście się w Ostrogu, i czy tak znacie uszanowanie,jakieście winni marszałkowi wielkiemu? Idźcie wasze raz jeszczedo szkoły, radzę wam, i zostańcie tam dopóty, aż poznacie lepiej swojepowinności!Bo widzicie, mości hetmanie Tarnowski, że to już był staryczłowiek, co mi tak mówił, a przytem wielki pan; — ale wino i gniewzaślepiły mnie: dobyłem tedy szabli i — i nie wiem na czemby siębyło skończyło, tylko mnie prędko orszak Jana Zabrzezińskiego otoczył,rozbroił i do więzienia Palestry (*) królewskiej zaprowadził.Usłyszałem po za sobą wielki hałas, w którym rozróżniać możnabyło wyrazy: — naruszona spokojność — targnienie się na marszałkawielkiego — ucięcie ręki — i tym podobne, nie bardzo pocieszającewyrazy, wpadały mi do uszu.Tak więc przesiedziałem w więzieniu blizko godzinę, przeklinająci siebie, i w ojewodę Trockiego, a niekiedy nawet i Annę Wasilównę;bo to ta Anna Wasilówna, zacny mój panie i dobrodzieju, była przyczynąmojej zawziętości przeciw panu Zabrzezińskiemu, a oraz megoowoczesnego przewinienia. A zatem siedziałem tam, oparłszy głowę(*) P alestra, był to rodzaj szkoły dla młodej szlachty po dworach królów i m agnatów,którzy podówczas nak ształt niemieckich rycerzów trzym ali ciągle około siebie nausługach wiele młodzieży, częstokroć z równie szlachetnego a nieraz naw et znaczniejszegodomu. Słowem, był to rodzaj giermków w Polsce.* 6


84 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.na ręce, gubiąc się w rozmaitych smutnych myślach i tak zatopiony,że nie postrzegłem, iż mam towarzysza. I musiałem bardzo być zamyślony,kiedym go nie postrzegł; bo od samego wejścia mojego nicon nie robił, tylko latał po więzieniu, śpiewał w obcym języku i kiedyniekiedy z założonemi rękami stawał przedemną. Kiedy podniosłemoczy, aby przypatrzyć się memu towarzyszowi, zaczął on do mniekształtnie uło?onemi, ale nieco osobliwszemi wyrazami, — bo niedobrzemówił po polsku i po litewsku, — i z wielkiem zajęciem wypytywałmnie o przyczynę ukazania się mego w tak niemiłem miejscu.Nie był on mnie całkiem nieznany, widywałem go nieraz nauroczystościach dworskich, a nawet i na biesiadach młodej szlachty,i wiedziałem, że się nazywa Schleinitz, że jest szlachcicem Miśnieńskim,a teraz w orszaku marszałka nadwornego litewskiego. Zdajesię, że ten pan Schleinitz, a raczej jego zjawienie się w złą godzinę,zwróciło mnie z prawej drogi i nakształt błędnego światła zabłąkałow bezdroża i manowce, po których biłem się przez tyle lat; — wszelakopokój jego popiołom! Jeżeli zasie imię jego wspomniane jestw razie nieszczęścia i zbrodni; to jednakowoż chęci jego nie były złe,a nawet i ze mną nie miał złych zamiarów: powiedzieć można raczej,żeśmy obadwaj, jak to mi nieraz pleban piński dowodził, podobni byliplanetom, które niekiedy nieregularnym biegiem błędnej gwiazdy bywająporwane; z tą tylko jednak różnicą, że on nieszczęśliwy zginął,a ja za pomocą Bożą i waszą, jaśnie wielmożny panie Tarnowski,powróciłem.Tu — mówił dalej starosta piński po niejakim przestanku, postawiwszyz mocą wypróżniony puhar na stole, — otóż tu, dostojnymości panie Krakowski, zaczynają otwierać się dawne rany, które widoktej siwej potwory na nowo otworzył.— Odpocznijcie sobie przez chwilę, mój zacny kolego i bracie! —odpowiedział Jan Tarnowski, napełniając mu znowu kielich. — Niema się czemu dziwić, że przypomnienie owych dawnych złych czasówtak mocno was porusza; i zaiste powinniście błogosławić, jeżeli niemnie, to waszą szczęśliwą gwiazdę, która wydarła was z nieszczęścia,jakiem owego Schleinitza i tak wielu innych dotknęła.— Wspólne więzienie obudzą wkrótce zaufanie — tak mówił panLacki dalej w swojem opowiadaniu — przyszło zatem do tego, iż odkryłemserce moje Sasowi, ba nawet nie zamilczałem przed nim przyczynymojej nienawiści przeciw marszałkowi wielkiemu. A on pochwalałmnie głośno, narzekał na pana z Zabrzegów i powiadał, żeniezawodnie potrafią znaleźć się środki upokorzenia nieco dumy tegostarca. Badził mi, bym się nie troszczył, i mówił, że na drugi dzieńuwolnią go z więzienia, dokąd wtrącony został tylko z powodu jakiegoś


H IPOLIT BORATYŃSKI.S5małoznaeząeego, młodzieńczego przewinienia, a potem zaraz wkrótcebędę o nim słyszał. Co zasię do odcięcia ręki, to nie tak łatwo idąrzeczy tego rodzaju: prawda, że wojewoda Trocki jest nader dumnya nawet przemożny magnat, mający wielu stronników pomiędzy panamii rycerstwem; ale król nie bardzo mu sprzyja, a przytem znajdąsię ludzie, których wstawienie się tyle znaczy, a może i więcej, aniżelioskarżenie marszałka.I wt rzeczy samej dotrzymał słowa; bowiem na drugi dzień, ledwietrzy godziny po jego uw olnieniu minęło, gdy obadwaj moi ciotecznibracia, Grzegorz Mikołaje wicz Eadziwiłł, ojciec naszej królowej,i. JanMikołajowiczRadziwiłł, ówczesny starosta Żmudzki, świeć Panienad obudwu ich duszą! weszli do mego więzienia, oznajmili mi o ułaskawieniukrólewskiem i o wolności, którą szczególniej winienem byłmarszałkowi nadwornemu, księciu Michałowi Glińskiemu. Przebrawszysię zatem prędko w inne suknie, udałem się do pomieszkania tegopana na zamku. Nie wiem, mości hrabio Tarnowski, ażali widzieliściego kiedy? Pięknyć to zaiste był człowiek, na honor! Jeszczewtenczas sromota i nieszczęście nie zeszpeciły jego oblicza! Okojego było okiem hetmana — i któżby wtedy pomyślał, że z czasemkatowska ręka wieczną go nocą zakryje? Z ust jego, mędrca wyrazypłynęły — a później! — boleść i wściekłość miały te usta zeszpecić,pomiędzy pustemi ścianami więzienia miały one wyziewać przekleństwana los, a co jeszcze gorzej, ciągle i ciągle wydawać miały rozpaczliweskargi na siebie samego, aż je nakoniec oniemiła śmierć nielitościwa.Miał on wprawdzie coś w sobie zuchwałości Litwina i dumymagnata, ale jego obyczaj złagodzony był długiemi wędrówkamipo cudzych krajach i wieloletnim pobytem przy królu węgierskimi czeskim, tudzież na dworze cesarza rzymskiego Maksymiliana i w jegoobozach; co zaś do mnie, to jego dumne postępowanie zdawałomi się być tylko przystojnem przeświadczeniem o swojem dostojeństwiei władzy. Lecz nie wszyscy tak myśleli o nim; niejedenpan litewski, który może nielepszym byłby na jogo miejscu, widziałw kniaziu Glińskim zuchwałość ulubieńca królewskiego i dumępoprzedzającą blizki upadek. Ale ja, również jak wielu młodzieżyszlacheckiej, widziałem w nim obraz cnoty rycerskiej i wzór szlachcica.— W waszem opowiadaniu — przerwał kasztelan Krakowski panuLackiemu — zdaje się, jakbym widział obraz Karola Burbona ConnetablaFrancyi, który w tak wielu względach istnym był wizerunkiempana Michała, i którego często w czasie podróży po różnych miejscachwidywałem. I on także był ozdobą rycerstwa, i jego takżeoblicze i postawa malowały bohatera; ale w sercach obudwu mieszkałnieprzyjaciel. Życzyłbym tylko Michałowi Glińskiemu równie sła­


8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wnej i bohaterskiej śmierci, jaką Connetable znalazł pod murami Bzymu;wszelako potrzeba niekiedy dla świata przykładu, by widziano,jak wiarołomstwo przeciw swojemu monarsze karane bywa. Co domnie, podobam sobie pana Bayarda, rycerza bez bojaźni i nagany, i rozumiem,że i w naszym także Polskim kraju i w waszym Litewskimznajdzie się niejeden podobny jemu i Czarnemu Zawiszy, memu m a­cierzystemu dziadowi, któremu Bóg niech da wieczny odpoczynek.— Nie potrzeba nam podobnych bohaterów szukać bardzo daleko,dostojny mości hetmanie wielki koronny! — odpowiedział starostatonem przyjacielskim — a Connetable koronny polski woli być podobnymBayardowi i Zawiszy Czarnemu, aniżeli kniaziowi Glińskiemui Karolowi Burbonowi!— Dajcie-no pokój, mości panie Piński! — mówił Tarnowskiz lekkim uśmiechem — zbyt wielka jest na ziemi potęga szatana pychy;przybliżył się on już nieraz i nie do jednego, tak na zgromadzeniurady, jak na polu bitwy i w samotnych gmachach, które nie zdająsię na to wyglądać.— Otóż uważeie lepiej dalej mego opowiadania, jaśnie wielmożnymości hrabio, które nas wkrótce doprowadzi do osobliwszych rzeczy,jakich dowiedzieć się chcecie o naszym starym Neapolitańczyku.Rozdział X.— Właśnie w tym czasie — zaczął znowu pan Lacki — wszystkosię cisnęło około księcia MichałaLwowicza Glińskiego. Król Aleksanderjuż po drugi raz paraliżem tknięty, leżał po powrocie z Krakowaśmiertelnie chory w swoim pokoju, do którego oprócz sług nikt niemiał przystępu, jedno ulubieniec jego, pan Michał Gliński.Kiedym wszedł do gmachu na pokoje, które marszałek nadwornyna zamku zajmował, a które co do bogatej ozdoby pokojomkrólewskim w niczem nie ustępowały, zastałem kniazia otoczonegowieloma panami i rycerzami, stojącymi w kole, a każdy z nich zdawałsię być bacznym na jego skinienie i mowę. Gdybym podówczasmiał bystrzejsze oko, jakie doświadczenie nadaje, to zapewne dojrzałbymbył na twarzach większej liczby obecnych osób, oburzenieupokorzonej dumy i źle ukrywaną nienawiść; ale jam tylko widziałpana Michała. Stał on z obojętną uwagą, oszczędnie wymierzającwyrazy każdemu, ktokolwiek się doń przybliżył, a tymczasemrozmawiał na pół głośno z człowiekiem nizkiego wzrostu, którego jaz jego bystrych oczu i spiczastej brody byłbym wziął za żyda, gdyby


HIPO LIT BORATYŃSKI. 87jego pstry a bogaty płaszcz i pas, rozmaitemi dziwacznymi figury wyszyte,nie pokazywały, że jest Grekiem. , Był to ów sławny i wysokouczony Hermippus Theophilactus Lascaris, kwiat Tessalii, najjaśniejszalatorośl ze szczepu cesarzów Konstantynopolitańskich i Trebizondskieh;jednem słowem, niedawno sprowadzony lekarz cudowny i nadwornydoktor królewski.— A ch! — przerwał mu wielki hetman — to zapewne ten mądrymistrz z Balina, alchimista, co najprzód w Mazowszu wykonywałswoje djabelskie rzemiosło, a później tu w Krakowie zbywające pieniądzedobrych obywateli przepędzał kominem, aż stary Seweryn Bethmann,zasłużony burmistrz, dał mu nową robotę i zasadził go do więzieniaKasztelanii, gdzie kilka lat przepędził sobie spokojnie. Wszelakonagle potem gdzieś zniknął, zepewne za pomocą swego zacnego patrona,któremu zawsze służył.— Tak jest! ten to sam, dostojny hrabio Tarnowski, z którymw chwili mego wejścia marszałek nadworny rozmawiał. Niedalekoztamtąd stał Sas Sekleinitz z liczną szlachtą książęcia, a za nim wytrzeszczałysię ku mnie z pod zielonego turbanu jaskrawe oczy, którychspojrzenia nie zapomnę do śm ierci; też same oczy, które dziś znowuna mnie tak osłupiałem wejrzeniem patrzyły. Wówczas to ja po razpierwszy ujrzałem rysy Hassana, które dopiero co po czterdziestulatach, w pałacu Krzysztofa znowu napotkałem na twarzy Neapolitańczykax\ssano.— Na Boga żywego! — zawołał kasztelan Krakowski — naBoga! mówię ; wasze opowiadanie daleko jest większej wagi, aniżelimsię mógł spodziewać.— Później — mówił dalej Jan Lacki — dowiedziałem się, żeto jest niechrzczony Turek, co z wędrującym doktorem Laskarisemprzybył na dwór, a teraz wszedł w służbę kniazia Michała Glińskiego.— Za pozwoleniem! na chwilkę tylko! — mówił hrabia Tarnowski.— W waszej mowie jest wiele rzeczy godnych zastanowienia.Jesteście tedy pewni, że ów Hassan i Assano są jednymi tym samym? Wszakże, mówiąc prawdę, czterdzieści lat upłynionychmogą zaiste wielce odmienić postać człowieka!— Oczy, które dzisiaj widziałem, są to oczy Hassana! — odpowiedziałLacki z zapałem — a blizna, co szpeci te usta, jest zabytkiemrany, którą odebrał w chwili, gdy popełniał czyn, co książęciaGlińskiego i jego przyjaciół na zawsze, a mnie na długi, zbyt długiczas z liczby litewskiej szlachty wyłączył. Zawierzcie mi w tern,mości wielki hetmanie koronny, że ów mniemany Neapolitańczyk niekto inny jest, jedno Turek Hassan; niech mi tak Bóg dopomoże i świętegroby Kijowskie!— Tak ? — odpowiedział Tarnowski zamyślony ze spuszczonemi


88 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.oczyma — Hassan w Piotra Balińskiego orszaku, Assano podwładnyWłocha Montego? To rzecz osobliwsza! Niechże teraz Bóg czuwanad wszystkiem, by to wyszło na dobre! A święty Stanisław niechweźmie w opiekę najjaśniejszą głowę!— Jaką głowę? — zapytał Lacki zadziwiony.— Nie pytajcie mnie o to, zacny mój panie starosto; oby waszeopowiadanie w szczęśliwą godzinę było zaczęte! D alej! proszę was,dalej, opowiadajcie toż samo.— Kiedym się ukazał przed marszałkiem nadwornym litewskim,postąpił on kilka kroków ku mnie z uśmiechem i rzekł do mnie żartobliwymtonem :— Witaj, nasz młody panie Kijowski — mocno się cieszę i winszujęwam, iżeście się tak prędko wyrwali z klatki, i miło mi jest, żemogę wam zwiastować ułaskawienie królewskie. Wasz ojciec jestmoim przyjacielem, to też ja jestem przyjacielem jego syna, i MichałLwowicz ma sobie za powinność zasłaniać przyjaciół swoich przeciwprzemocy i gwałtowi. Spodziewam się, kochany panie kasztelanicu,że was częściej będę miał przyjemność oglądać u siebie! —W tejże samej chwili przybiegł śpieeznym krokiem jeden z pokojowychkrólewskich, zbliżył się do niego z głębokim ukłonem i poszepnąłmu coś do ucha. A książę Michał, odpowiedziawszy mu skinieniempotwierdzającem, obrócił się do greckiego mistrza, powiedział mu zcichakilka wyrazów i skinąwszy lekko głową ku zgromadzonym, zniknąłw galeryi prowadzącej do pokojów króla Aleksandra.Odtąd codziennie uczęszczałem do domu marszałka nadwornego,starosty Bełzkiego. Schleinitz, Miśnijczyk, złączył się poufale ze mną,a ja wkrótce podzielałem z nim wysoką cześć, z jaką on był wylanydla swego pana, i tak powoli stałem się najzapalcńszym stronnikiemMichała Glińskiego. Byłem ja głuchy na odgłos powszechnśj niechęci,który coraz głośniej i głośniej podnosił się przeciw ulubieńcowi;byłem głuchy na obwinienia, które przypisywałem nieżyczliwości, głuchyna ostrzeżenia moich krewnych, książąt Radziwiłłów, którzy powolizaniechali wszelkich związków z tym chytrym człowiekiem.Wiele podówczas było poszeptów na zamku o sposobie, jakimGrek leczył króla; ale najotwarciej powstawali przeciw temu JanŁaski (*), kanclerz koronny, Wojciech Tabor, biskup Wileński, BonarSkarbnik, i Zabrzeziński marszałek wielki Litewski. Mówili oni głośno,że nowy nadworny lekarz jest bezwstydnym szarlatanem, jeżelinie czem gorszem jeszcze; a duszące dymy podejrzanych ziół, w któ­(*) Jan Łaski, później arcybiskup Gnieźnieński i prymas Polski; jeden z mędrców naradzie Zygmunta Starego, zmarły roku 1531.


HIPO LIT BORATYŃSKI. 89rych codziennie króla wysusza, i niepomiarkowane użycie wina i innychfiltrów gorących, które mu nakazuje, nazywali prawdziwem zabójstwem.I mojego także mecenasa nie oszczędzano w tych mowach.— Kto tego oszusta — powiadano — zbliżył do świętej, nietykalnejkrólewskiej osoby, kto go w tak ważnej sprawie bronił przeciw zdaniomwszystkich lekarzy, pomimo niechęci całego dworu, ten niczemlepszem sam nie jest, tylko mordercą, i musi mieć zapewne jakieś powodyczynienia tak, a nie inaczej.Książę Michał odpowiadał na te zarzuty wzgardliwem milczeniem;a szarlatan nie przestawał leczyć dalej króla po swojemu. Tyletylko jest pewna, że monarcha codzień był słabszy, a nienawiść panówkoronnych litewskich ku ulubieńcowi coraz większa. Częstokroćnawet po miejscach ćwiczeń wojskowych i po ulicach przychodziło do“bitwy pomiędzy szlachtą i służbą wielkiego marszałka, a i ja takżeczęsto, dostojny mój mości Tarnowski, podzielałem to z ludźmi starostyBełzkiego, a nieraz nawet i odbierałem razy, kiedym usłyszał, żemego patrona książęcia Michała nazywano mordercą królewskim,i zawsze rozumiałem, że biję się za najlepszą sprawę w świecie.Wtem rozeszła się wieść o wtargnieniu chana Tatarskiego z Porekopu.Stanisław Kiszka, wielki hetman Litewski, chory podówczas,zdał najwyższe dowództwo wojskowe ,panu Michałowi Lwowiczowi.Chory król rozkazał wezwać rycerstwo obudwu narodów. Okołotegoż samego czasu postrzegłem w gmachach książęcia żywe umawianiesię szlachty litewskiej; wiele tam było poszeptów i wiele narady,a czoło mojego patrona, dawniej zawsze wypogodzone, teraz zachmurzonebywało i ponure. Ja, co z niecierpliwością oczekiwałem wystąpieniaw pole, dla poskromienia plugawych Tatarów, zatrudniałemsię codziennie aż do wieczora ćwiczeniem żołnierstwa, które miojciec z Kijowa nadesłał, i nad którem mnie mianowano rotmistrzem;mało dając baczenia na to, co się działo koło mnie. Dostrzegłszy atolinareszcie, że pan Bełzki ciągle był w złym humorze, nie mogłem sięwstrzymać od zapytania Schleinitza, coby to było książęciu? i czyprędko wyruszymy dla oczyszczenia kraju z dzikiego barbarzyństwa,które już aż pod sama Lidę wszystko wzdłuż i wszerz mordem i pożogąnapełniło ?A o n zaśmiał się i powiedział: — że ja muszę być osobliwszymsposobem i ślepy i głuchy, żem nic ani słyszał, ani widział co się działo.Król, który nie jest tak chory, jak rozszerzają pogłoski, nie maochoty udać się do wojska, i chce kazać przenieść się do Polski, książętomTropawskiemu i Głogowskiemu zdać rządy, i w samotności zająćsię staraniem około zdrowia. Owóż to nie po myśli jest szlachcielitewskiej, a tem mniej jeszcze księciu Michałowi, któremu, jak wiadomo,książę Zygmunt nie bardzo sprzyja; a tymczasem rycerstwo wzbra­


90 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.nia się wystąpić, jeżeli król nie stanie na jego czele, i zobowiązało nawetkniazia Glińskiego, ażeby to przedstawił najjaśniejszemu panu.A gdy i kniaź Michał tego życzy, to musi to nastąpić koniecznie.Zygmunt Jagiełło pozostanie sobie szczęśliwie w Tropawie, a król udasię do wojska, kiedy będzie mógł; co się zaś mnie tyczy, to mam polecenieściągnąć nieco żołnierstwa ze Pskowa i Żmudzi tu do Wilna, a potemudać się za wojskiem.We trzy dni po tej rozmowie mówiono: że król ma się udać doLidy. Udałem się zatem i ja na ganek zamkowy, prowadzący dowielkich schodów. Na dziedzińcu stało kilka chorągwi wojsk nadwornychkrólewskich, sprawnie i zbrojno. Była noc i czas bardzo niepogodny.W iatr wył ponuro po galeryach zamku, deszcz lał strumieniamipo bruku i groził zagaszeniem świeczników, przy którychświetle dworzanie w milczeniu i niechętnie ładowali powozy. Wtemw przedpokojach dało się słyszeć powolne stąpanie, jakby blask wielupochodni ztamtąd padał na schody; a kroki ludzkie i światło z górycoraz bardziej się przybliżały.Był to król. Leżał złożony na noszach, spoczywających naramionach sześciu Tatarów. W głowach po prawej stronie szła Helena(*), zajęta rozmową z Michałem Lwowiczem Glińskim, na któregotwarz pochodnie tak osobliwsze światło rzucały, że zdawało mi się,jakobym widział na niej wyraz szyderczej dumy, co nieraz ją naweti w lepszych czasach oszpecał, a dziś mocniej odbijał, niż kiedykolwiek.Tuż za niemi krok w krok szedł Grek Laskaris, a z lewej stronykróla postępowali: Jan Łaski kanclerz koronny, Wojciech Tabor, biskupWileński, Jan z Zabrzegów wielki marszałek Litewski, i wielu biskupówi panów. Całe to zgromadzenie szło zwolna z góry na dół,jak gdyby orszak pogrzebowy. Wówczas przyszło mi na myśl to, comi Schleinitz pow iadał: że król nie jest tak bardzo chory, jak rozumiano; — zwróciłem zatem na niego oczy, ale mi się wcale inaczejwydało. Mocno w perskie materye owinięty, leżał AleksanderJagiełło na pozłoconych noszach, z głową na poduszkach opartą; jasność,padająca od świec na wywiędłe lica, rzucała ciemne cienie nagłęboko zapadłe oczy i na obwisłe usta, a osłonione ręce trzymałykrzyż; — i zdawało się mi, jakobym widział umarłego. Orszak zeszedłszyna dół, zatrzymał się w cichości, i Tatary postawili nosze naziemi.Wówczas Jan Łaski, ująwszy z ostrożnością rękę monarchy, po­(*) Helena, córka Iwana, cara Moskiewskiego, a siostra wielkiego księcia Wasila Iwanowicza,żona Aleksandra króla polskiego.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 91niósł ją do ust; światło pochodni błysnęło we dwu łzach, które z oczuszanownego kapłana stoczyły się na ręce królewskie.Aleksander Jagiełło zwolna zwrócił ku niemu osłabioną głowę,zgasłemi oczyma spojrzał na oblicze wiernego sługi i mądrego doradcy;zdawało się, że chciał do niego przemówić kilka wyrazów, alerzucił okiem na M ichała Glińskiego, i jakby lękając się go, odwróciłsię z tłumionem westchnieniem, i znowu pozostał w dawnem położeniu.Tymczasem w tejże samej chwili skinął kniaź Gliński, i Tatarzyznowu podnieśli nosze; chorego króla wyniesiono podczas burzliwejnocy w bezsilnej słabości; wyniesiono przeciw dzikiemu nieprzyjacielowi.A zewnątrz zdawało mi się, że wpośród wycia wiatru i ulewydeszczu, słyszałem narzekania zgromadzonego ludu. Wówczas znowumój opiekuńczy geniusz do mnie przystąpił i zdawało mi się, że niewszystko tak było, jak być powinno : i tak jeszcze stałem, gubiąc sięw posępnych myślach, kiedy kniaź Gliński powrócił, odprowadziwszykróla, albo raczej tylko królowę do bramy miasta. Otaczało go wielerycerstwa, a on idąc dawał rozkazy do wyjazdu; bo tegoż samego dniajeszcze chciał się udać do wojska. Ale kiedy mnie spostrzegł i kiedymprzybliżył się doń na jogo skinienie, odprowadził mnie na stronęo kilka kroków i mówił:— „Mój rozkaz dla was, panie Janie Lacki, jest: ażebyście pozostaliw Wilnie i połączywszy żołnierzy z Pskowa i Żmudzi, przybywali dowojska. Wybrałem was tylko na to; bo widzę w was dzielnego litewskiegoszlachcica, a mego dobrego przyjaciela, któremu przed wszystkimizwierzyć się mogę. Nie każdy z tych, których tu zostawiam, jesttakim; i dla tego polecam wam, ażebyście czuwali i pilne mieli okona to, co się dzieje; a nawet gdyby tego zaszła potrzeba, dowiedliprzykładem, że ręka, którą pan z Zabrzegów chciał uciąć, dobrze umierobić karabellą w obronie tych, co wam dobrze życzą.“Wówczas oniemiał we mnie głos mego dobrego ducha, zapomniałemo śmiertelnie chorym królu, o burzliwej nocy i greckim szarlatanie:zapaliłem się na nowo gniewem przeciw Zabrzezińskiemu, co nigdynie myślał istotnie o odcięciu ręki; zaprzysiągłem z zapałem spełnićrozkazy pana Michała Glińskiego, i kiedy ten opuścił miasto, osadziłemzamek moimi ludźmi.IŁoztlział XII.— Tak upłynęło kilka tygodni, gdy oto dowiedziałem się przez moichszpiegów, że Zygmunt Jagiełło, margrabia Łużycki i książę Wyż­


92 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.szego Szlązka, jest w drodze do Wilna, przywoływany przez wszystkichpanów koronnych i wielu litewskich. Posłaniec odniósł dowódzcytę wiadomość, i tenże sam posłaniec — o! tylko nie spoglądajcie namnie tak zdnmiałym wzrokiem, mości Tarnowski! — i tenże sam posłaniec,mówię, niósł z sobą spis tych, którzy w nieprzytomności panaMichała najgłośniej przeciw niemu mówili. O! ten spis nieszczęsny!Nieraz zdawało mi się, iżern zań pokutował i cierpiał...i częstokroć nawet jeszcze mi się zdaje, że on wezgłowie mego śmiertelnegołoża cierniami uściele. Ten spis był jedną z pochodni,co miała rozniecić płomień nieludzkiej zemsty, która przez wiele latrozniosła okropności spustoszenia po ojczystych krajach i krwawemorderstwo zapaliła pomiędzy najszlachetniejszemi rodzinami!Niedługo potem, przechadzając się raz według zwyczaju późnymwieczorem po placu zamkowym, poglądałem na prawą stronę,gdy wtem postrzegam dziwnie zakapturzonych jeźdźców, przybliżającychsię do małych drzwiczek. A gdy się tam przybliżyli,jeden z nich zsiadł z konia, obejrzał się lękliwie w około, i mocno sięprzestraszył, kiedy mnie spostrzegł. Ale gdym przystąpił do niego,by go według urzędu i obowiązku mojego zapytać o nazwisko i powód,co go o tak późnej godzinie sprowadza do królewskiego zamku,— pozdrowiłmnie po przyjacielsku, zdjął kaptur z twarzy, i dał mi się poznaćjako lekarz nadworny, mistrz llermippus Laskaris.Praw da, że ja tego filozofa nigdy nie cierpiałem; ale terazprzybywał on od wojska i mógł mi wiele powiedzieć o dostojnym panuGlińskim, a zatćm go pozdrowiłem. Ale on rzekł do innie cichymgłosem i niezmiernie zmieszany; — że ja mam jego i jeszcze jednego,co z nim przybył, zaprowadzić jak można najtajemniej do najskrytszegopokoju w zamku, który mi wymienił; że taka jest wola kniaziaMichała, i że ma to do mnie na piśmie.Poprowadziłem więc samotnemi galeryami greckiego mistrza i jegozakapturzonego towarzysza, do wieży Skirgiełły.Tam oddał mi Laskaris własnoręczne pismo pana Michała Lwowiczaw takiej treści: — że jest zadowolony z mojej czujności, i że miposyła tu uczonego doktora Laskarisa i jego powiernego sługę TurkaHassana: — tych mam ja w skrytości trzymać w wieży Skirgiełły,tak aby nikt w Wilnie o nieli nie wiedział, opatrywać ich we wszystko,czego im trzeba będzie, a na przypadek bronić ich nawet.Przeczytawszy to , pytałem doktora o wiadomości od wojska,a on mi mało co pocieszającego powiedział: że zaciągi rycerstwa,a osobliwie polskiego, bardzo powoli postępują; że hetmankoronnySzczepan Czarnkowski, wzbrania się. dowodzić pod rozkazami MichałaGlińskiego; że zuchwałość magnatów staje się coraz bardziej niepohamowaną,że król bardzo jest chory i nic będzie mógł pozostać w Li­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 93dzie, mocno zagrożonej przez Tatarów; i tym podobne. Koniec końców,zdawało mi się, że podróż uczonego mistrza nie zupełnie byładobrowolna. Powstawał on gwałtownie na niektórych panów, a osobliwiena marszałka wielkiego i na kanclerza koronnego, co wyraźniechciał narzucić królowi swego lekarza, który wszelako ciemny jakw rogu, i ani na jotę nic. nie rozumie hermesowej sztuki.— „Powiadacie tedy — przerwałem mu, — że król ma opuścić Lidę?To w takim razie zapewne powróci do W ilna? Otóż może jużtu swego brata zastanie; albowiem doniesiono mi o blizkiem przybyciumargrabi Łużyckiego. A nawet i dworscy słudzy otrzymali rozkaz,aby pomieszkanie jego urządzić i przygotować; a zatem nie wiem,jak długo będziecie mogli przebywać w tym pokoju wieżowym, kiedyten, jak zapewne wiedzieć musicie, należy do pokojów pana Zygmunta.— Eh! to nie nastąpi tak prędko— odpowiedział mistrz Laskarisz tajemniczym uśmiechem — żebyśmy nio mieli czasu urządzićsię tu nieco.— A zresztą, jeżeli przybędzie — przerwał ohydny Hassan, rzuciwszyzłośliwe wejrzenie ponuremi oczami na mistrza, — to tem lepiej!— to nas tu znajdzie gotowych na swoje przyjęcie!— Według pisma kniazia Glińskiego — powiedział Grek, obróciwszysię do mnie, — obowiązani jesteście, mości panie kasztelanicu,wypełnić prośby, które do was zaniosę. A tych jest niewiele! Otopotrzebuję samotności do moich głębokich n au k ! Raczycie tedy to, codo pożywienia i potrzeby ziemskiego ciała należy dla mnie i dla szanownegoHassana, w pewnych godzinach w przedpokoju tej wieży zostawiać,i dać nam o tem wiedzieć stuknieniem w blachę metaliczną,która się w nim znajduje. A zresztą, wielmożny młody panieKijowski, nie macie potrzeby niczem innem troskliwości swej ku namdowodzić, a osobliwie trudzić się do tego pokoju, który odtąd poświęconyzostanie na przybytek pobożnego zajęcia i wysokiej nauki. Idźciezatem w pokoju, mój synu, i bądźcie błogosławiony potrójnie!Tym więc sposobem dostawszy odprawę, uczyniłem odwrót przezedrzwi, które Turek Hassan natychmiast za mną zatarasował.Tak upłynęło trzy tygodnie, w przeciągu których regularnietrzy razy na dzień wypełniałem obowiązek względem moich tajemniczychgości; widzieć ich atoli nigdy nie mogłem, a z resztą małosię o nich troszczyłem, i niewiele tóż mi czasu zostawało na to, w mieściebowiem bardzo było niespokojnie.Przyszła wieść, że synowiec Mendy-Gereja, chana Tatarskiego,sułtan Mohammed-Gereja i sułtan Bity-Gereja połączone wojska ry ­cerstwa polskiego pobili, a nawet wkrótce i samo Wilno może się ichnapadów spodziewać. Niezgoda szlachty i słabość króla powiększy-


9 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ty postrach; a jak to zwykle działo się: je.dni oskarżali Polaków, drudzypanów litewskich, największa jednakowoż liczba kniazia Glińskiego;a wszyscy z tęsknotą oczekiwali przybycia Zygmunta Jagiełły, jedynegoobrońcy w tak wielkiej potrzebie.I ta k razu jednego z rana, stałem na placu pomiędzy uskarżającymisię mieszkańcami, i starałem się ich pocieszyć, wystawiając im, żeprzecież jeszcze nic nie jest straconem, dopóki Gliński, ten walecznybohater dowodzi wojskiem; że wkrótce nagrodzi on to, co przez zwłokęstracono, i świetnem zwycięztwem nad psami tatarskiemi zawstydziswoich nieprzyjaciół, a niebawem powróci do W ilna z bogatymłupem, rozweselić zacnych obywateli: powróci z biesiadami i wielkieminaczyniami napełnionemu miodem. Lecz usłyszałem tu i owdziegłosy pomiędzy pospólstwem: — Nie wierzcie jego mowie, to jedenz rozpustnych towarzyszów Glińskiego! — A drudzy znowu: — Nie!nieprawda! to jest syn starego Grzegorza Lackiego, byłego kasztelanakijowskiego, starosty wileńskiego, godzien zaprawdę naszego zaufania,wszak to zacny szlachcic, a nasz starościc.Wtem postrzegłem , że na wieży po nad bramą zamkową, powiewazatknięta królewska chorągiew zpolskim białym orłem i z jeźdźcemlitewskim, którą tylko wywieszają w czasie obecności wielkiegoksięcia: w tejże samej chwili przybiegł do mnie jeden z dworui m ów ił:— „Pośpieszajcie panie Lacki, niech wasi ludzie wystąpią na ró ­wninie i na schodach; bo najjaśniejszy pan nie dalej znajduje się, jakna sześć staj od bramy.”Wówczas przypomniałem sobie natychmiast, że powinienem spiesznietę wiadomość zanieść greckiemu mistrzowi. Zleciłem tedynamiestnikowi w przechodzie uporządkowanie żołnierzy, a sam pobiegłemszybkim krokiem do wieży Skirgiełły. Zapomniawszy o blaszemetalicznej w przedpokoju i o przestrodze uczonego doktora, poszedłemprosto ku drzwiom, a że były zamknięte, jąłem kołatać. Niktnie odpowiada, tylko z wewmątrz słychać było jakieś osobliwsze głuchemruczenie; zastukałem raz jeszcze, i gdy mi nie otwierano, uderzyłemnogą mocno we drzwi, które natychmiast z zardzewiałych haków wyskoczyły.Pozwólcie mi, mój szanowny mości hetmanie wielki i dobrodzieju,opisać, co tam widziałem, ile na prędce, nic bawiąc tam długo,mogłem zobaczyć.Pokój był odmieniony. Tkane kobierce przyozdobione osobliwszemiobrazami, osłaniały dębowe taflowanie ścian; w jednym kąciestał mały żelazny piecyk, który pomimo gorącej pory roku, ażdo czerwoności był rozpalony, a z niego wychodziły duszące pary.Przy piecu Turek, przysiadłszy na piętach, na ziemi zajęty był rozniecaniemognia, na około pokoju pełno stało półek z flaszami i retortami


H IPO LIT BORATYŃSKI. 95różnej wielkości. Zwierciadła różnego rodzaju i inne osobliwszesprzęty okrywały posadzkę; w pośrodku zaś stała szafka niezwykłegokształtu, podobna do pogańskiego ołtarza, a lśniąca jak srebro. Naniej były dwa wizerunki z tegoż samego kruszcu; jeden wyobrażałokropnego starca, trzymającego w ręku pęk wężów, a drugi piękną kobietętrzymającą zwierciadło. Przed ołtarzem klęczał mistrz Laskaris,ubrany w płaszcz ciemnego koloru i schylony nad obrazem przezpołowę zwyczajnego wzrostu, czy króla, czy też książęcia jakiego, któryna jakimś rodzaju łoża purpurowego leżał przed tym ołtarzem.Wszelako nie mogłem rozpoznać rysów wizerunku, ani nawet wiedzieć,co z nim robił filozof; zdawało mi się jednak, że piersi, ręce i nogitego posągu, przebite były małemi, srebrnemi strzałami.Na łoskot, jaki sprawiły drzwi wyłamane, Hermippus Theophilactusz potłumionym krzykiem podskoczył do góry i Turek takżeodbiegł od pieca. Przybliżył się on do mnie i pochwyciwszy gwałtowniejedną ręką za ramię, drugą prędko sięgnął do pasa, po za którymbłyszczało coś nakształt rękojeści sztyletu. Tak stojąc, rzucił szczególniejszy,zapytujący wzrok na doktora, który nań lekkim potrząśnieniemgłową odpowiedział. Kiedy więc zuchwałego niewolnika gwałtownieod siebie odepchnąłem, ustąpił 011 mrucząc na stronę, a jegookropne oczy błyskawice na mnie miotały. W tedy Grek Laskarispodniósł prawą rękę i wskazał palcem na drzwi po za mną będące.Zrozumiałem jego giest, a zmięszany i zdziwiony tem, co widziałem,wyszedłem do przedpokoju, dokąd mistrz zaraz za mną nadszedł.— Co ciebie tu niesie — zaczął uroczystym tonem — w godzinietak wyrocznej, w której siły żywiołu posłuszne woli potężnej przygotowująwielkie rzeczy ?— Za pozwoleniem waszem — mówiłem — wysoko uczony mościdoktorze! właśnie co doszła mnie wiadomość, że nasz najmiłościwszypan, król Aleksander, znajduje się niedaleko bramy tego miasta:chciałem zatem was uwiadomić o tem, jako jesteście nadwornymlekarzem najjaśniejszego pana, a 011 jest słaby na zdrowiu!— Więc tedy losy w chwili przeznaczenia przyprowadzają ślepegoi niewiadomego, ażeby ukończył dzieło, które rozpoczął widzącyi oświecony?Tak mówił mistrz Hermippus z podniesionemi ku niebu oczyma.— Wiedz, mój synu — mówił dalej — że nadeszła godzina przepowiedni,o której napisano stoi: że to co jest wysokiem, będzie poniżone,a to co jest nizkiem, wywyższone zostanie. Plemię Jeroboamawygnane zostanie ze swoich przysionków, a wnuki Dawida wejdą dozamku ojców. Brakło tylko jeszcze znaku z góry; i ten dany mi zostałprzez was, Grzegorzewiczu Lacki, którego pozdrawiam, nie jakosyna kasztelana kijowskiego, ale jako potomka i przyszłego następcę


96 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.książąt i panów na Drohobuzie. Na znak tego, usta niemowy i głosniemego, dziś jeszcze, nim gwiazda dzienna dojdzie do południowegopunktu, obwieszczą co nie ja, alewola Najwyższego, nakazuje ci uczynić.A zatem idźcie! — niechaj Pan kieruje krokami waszemi w ciemności!Nie mogę wam rzeczywiście powiedzieć, czy zupełnie zrozumiałemte wyrazy uczonego mistrza; i zdawało mi się nawet, że jego biblijnawymowa była w nie jakiem przeciwieństwie z nikczemnymobrazem, przed którym go znalazłem, a jakich nigdy nie widziałemani w rzymsko-katolickim kościele, ani w greckiej cerkwi; ale był towysoko uczony mąż, co do mnie tak mówił, i człowiek, którego panMichał Lwowicz zdawał się wysoko poważać. Okazałem tedy zadowoleniei oddaliłem się, właściwie mówiąc niezmiernie uradowany w duszyz nazwiska, jakie mi Grek nadał a które wyraźnie stosowało siędo praw, jakie rodzina moja rościła, i które mi były znane. Słowem,i ja także swoją część piekielnej przynęty, którą podówczas pokryjomurozdawano, otrzymałem; zrazu była ona słodką w moich ustach, i dopieropóźniej miały nastąpić zgryzoty!Tymczasem król przybył; a że niepodobna mu było siąść na koń,więc kanclerz i skarbnik koronny posadzili go w* lektyce, umieszczonejpomiędzy dwoma końmi i odprowadzili do Wilna z królową Heleną,gdy w Lidzie niejedno niebezpieczeństwo zagrażało jego osobie;ale Wojciech biskup był z nimi i nieliczny orszak.Wszedłem do wielkiego przedpokoju królewskiego, gdzie znalazłemzgromadzonych panów z wieloma innymi. Jeden tam tylko głos możnabyło słyszeć, głos niechęci ku panu Michałowi. Oskarżano go, żeśmiertelnie chorego króla powlókł do wojska; że obecność jego w oboziewięcej szkody przynieść mogła aniżeli pożytku, gdyż kniaź Glińskibardzo opieszale postępuje w ściągnieniu wojska; że dumą i nieprzystojnązuchwałością obraził dotkliwie wielkiego hetmana i rycerstwokoronne, zaniedbał wszelkich środków dla zabezpieczenia królewskiejkwatery, a nakoniec odjazdowi króla Aleksandra do Polski,dokąd miał się udać dla powzięcia rady od brata Zygmunta, przeszkodziłzuchwałem oświadczeniem: iż jeśli król w tak trudnym razie oddalisię z Wielkiego Księztwa, to on rozpuści zaciągi szlachty, i zobaczy,jak pójdą rzeczy z Tatarami.Wszyscy mówili pomiędzy sobą, że krajowi największe niebezpieczeństwo'zagraża, a jeśli książę Zygmunt, którego przybycie opóźniałosię przez intrygi marszałka nadwornego, nie przybędzie prędko, towszystkiego należało się lękać.Młodość moja i jeszcze nizkie dostojeństwo nie dozwalały mi nrięszaćsię do rozmowny wysokich panów i senatorów, jakkolwiekbynisobie tego był życzył, a mianowicie odpowiedzieć wielkiemu marszał-


HIPOLIT BORATYŃSKI. 9 7kowi, który bardzo nagannie mówił o książęciu. W łaśnie stałem weframudze przy oknie i myślałem sobie: — poczekajcie jeno jeszcze dnikilka, wy przemądrzy panowie, a Gliński wkrótce załatwi się z Tataramii potem przyjdzie kolej na was, co go tak czernicie; — a wtemcoś mnie pociągnęło za rękaw żupana. Obejrzawszy się, ujrzałemprzed sobą Gawryłę, karła królewskiego, szkaradną, obrzydliwą istotę,a, przytem niemowę, którego wszelako pan upodobał sobie osobliwiew przykrzejszych chwilach słabości, i którego nieraz można było widziećna pokojach pana Michała. A ten, zwyczajem swoim, wiele midawał potajemnie dziwacznych znaków, które wytłómaczyłem sobie iżmam iść za nim, nie dając się postrzedz, do pokojów królewskich; albowiemnajjaśniejszy pan Aleksander Jagiellończyk żądał widzieć sięze mną. Potem odwróciwszy się, zniknął pomiędzy tłumami. Alepan Zabrzeziński spostrzegł go, zaczął z nim żartować i m ów ił:— I cóż mały, czy i ty także przybyłeś do W ilna? A któż terazbędzie walczył przeciw Tatarom, kiedyś wojsko opuścił?Karzeł skłonił się pokornie i uśm iechnął; a gdy marszałek wielkiodwrócił się znowu do innych panów, karzeł wykrzywił się po za nimstraszliwie i wystawił język. Udałem się więc za nim, przypomniawszysobie to, co mi doktor mówił o ustach niemowy i języku niemego,i szedłem opodal za tajemniczym karłem, ubocznemi drzwiami, dalekoobchodząc i na dół i do góry po schodach pustemi galeryami dokrólewskiego pokoju, gdzie nigdy jeszcze noga moja nie postała.Ale tam tak było ciemno przy zapuszczonych u okien firankach, żezrazu niczego rozpoznać nie mogłem. W pokoju było cicho, najmniejszegoszelestu; ledwie tylko dawał się słyszeć ciężki i nierównyoddech, jak gdyby z przywalonych i śmiertelnie chorych piersi; dorozumiałemsię tedy, że się znajduję przed królem. I tak stałem w milczeniu,oczekując rozkazów mego najjaśniejszego pana. A skoro oczymoje po krótkim czasie oswoiły się z ciemnością, ujrzałem go złożonegona łożu okrytem purpurą. Owo oblicze Jagiellońskie, już i tak samoz siebie przedłużone nieco, wyschłe było jak czaszka kościotrupaod gorączki; na obnażonej piersi można było porachować kości i żebra;a był to zasię pan mocno zbudowany i za czasów zdrowia swojegoporównywać się mógł z Herkulesem, tak jak wszyscy synowie nieboszczykakróla Kazimierza Jagiellończyka.Kiedym zrobił lekki szmer, ażeby dać poznać swoję obecność,wówczas król Aleksander podniósł głos z trudnością, pytając, ktobybył w pokoju?— Ja to jestem — odpowiedziałem — Jan syn waszego najuniżeńszegosługi Grzegorza Lackiego z Kijowa, i czekam na rozkazy waszejkrólewskiej mości.— A h ! dobrze! — odpowiedział król i mówił dalej często prze-7B ronikow ski: Hipolit Boratyński. 4


98 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rywanym głosem: — Marszałek nadworny litewski mówił nam przyodjeździez Lidy, że macie tu pod swoją strażą i opieką mistrza greckiegoLaskarisa, nadwornego doktora naszego. Bądźcie więc łaskawii przyprowadźcie go do nas, ale taż samą drogą, którą szliście samii tak, ażeby go drudzy ani widzieli, ani też wiedzieli o tem; bo oni bardzogo źle uważają i chcą nas przekonać, jakoby on w duszy niedobrze namżyczył. Ale my, ciężką chorobą złożeni, nie możemy porównać sięz rycerskich czynów do Aleksandra Macedońskiego, którego imię nosimy,tak jak w lepszych czasach, a wolimy raczej naśladować gow królewskiej wspaniałomyślności, z jaką on zaufał swemu lekarzowi.Bóg tylko jeden zna serca ludzkie, a tymczasem my potrzebujemy radyi pomocy do prędkiej podróży. Prawda, że czujemy się być słabszymipo kąpielach parowych Laskarisa doktora; wszelako według naszegomniemania odganiają one złe powietrze, ażeby nas nie owionęło, a je ­go napoje rozweselają zasmucony umysł. Zaczem idźcie, panie Lacki,i przyprowadźcie go tu do mnie.Wszelako kiedy odwróciłem się chcąc odejść, król znowu zacząłmówić:— Wasz ojciec widział nas w szczęśliwych czasach i trzymał sięprzy nas, jako wierny sługa a uczciwy szlachcic; ale wy w złej godziniewidzicie waszego króla i wielkiego księcia; siła opuściła nas, i zamiastdźwigać berła i robić szablą dzielną prawicą, zamiast wystąpić na czelerycerstwa przeciw wiarołomnym Tatarom, ostatnie nasze chwileprzepędzamy na wzdychaniu w ciemnej chorobnej komnacie. LeczPan Bóg to wszystko wkrótce ukończy, a wy na naszem miejscu będzieciemieli walecznego a mądrego króla i wielkiego księcia, bratanaszego Zygmunta, któremu Bóg niechaj błogiego żywota udziela !— Nie poddawajcie się smutkowi, najjaśniejszy królu, panie mójmiłościwy! — odpowiedziałem. — Wszak niejeden powstał z niebezpieczniejszejchoroby, a wasza królewska mość masz wiernego sługęi walecznego wodza w Michale Glińskim; złoży on u nóg waszychte wawrzyny, których sami zdobyć nie możecie, aby się wasze sercepocieszyło, a wy ozdrowiejecie, najjaśniejszy panie!— Oby to dał kiedy Pan Bóg, mój zacny młodzieńcze ! — powiedziałkról, a potem mówił dalej, jak gdyby sam do siebie: — To teżzasłużyliśmy na to u niego, ażeby nam był wiernym, bo zawsze wysoceśmygo cenili w naszem sercu i wyżej nad innych panów szlachtyi magnatów, podobnie jak nasz brat Jan Olbracht; gdyby zasię niebył wiernym, to okropny byłby cios dla nas, a nawet ostateczny.I dlatego chcemy pozostać z naszem dawnem zaufaniem i nie badaćnieszczęścia, bo prawica Boska cięży nad nam i; oko zasię naszegoumysłu nie jest już takie, jak było za dni sił i zdrowia naszego. Ale■wkrótce ustąpimy z placu, a nasz brat Zygmunt wystąpi i oddzieli ple­


H IPO L IT BORATYŃSKI. 99wę od ziarna. Temu bądźcie wierni i posłuszni! — dodał głośniejznowu, zwracając się do mnie — tak jak był wasz ojciec dla n a s! zacnya nam szczególniej ulubiony kasztelanicu Kijowski, ażeby błogosławieństwospoczywało w plemieniu twojem ; bo wiara buduje zamkidostojnych, a przewrotność obala je, a pałace zdrajców porastają trawą.Czego zasię nie widzi oko królewskie, to widzi oko Boże, a dzień wynagrodzeniaprędko następuje. Idźcież tedy, Janie Lacki, i przyprowadźcienam nadwornego doktora.Poszedłem zatem i doniosłem mistrzowi Laskarisowi o poselstwieGawryły i o żądaniu króla. A on powiedział:— Jako pierwsze stało się według mojego wam przepowiedzenia,tak spodziewajcie się również, że i to nastąpi, co wam przytem jeszczemówiłem.Wówczas przypomniałem sobie jego słowa o księztwie Drohobuzkiem; a tak w mojej nierozsądnej ślepocie, to co bez wątpienia musiałobyć tylko rzeczą umówioną pomiędzy nikczemnym karłem a chytrymszarlatanem, wziąłem za głos i przepowiednię Bożą. Wprawdziećprzypominałem ja sobie nie bez wzruszenia słowa królewskie;wszelako jednak zapomniałem najważniejszej rzeczy, to jest zachęceniado wierności ku księciu Zygmuntowi; później dopiero, więcej aniżelipo trzydziestu latach, miałem ja to sobie przypomnieć, a przypomniećw nader smutnem położeniu.Tak tedy zaprowadziłem mędrca greckiego tajemnemi przejściamido króla, a to podobnież się powtarzało i w następujących dniach.Kozclział XII.Na dworze i w mieście powszechny panował niepokój i ciągle dawałysię słyszeć narzekania na kniazia Glińskiego. Postrzegłem także,iż kanclerz koronny Jan Łaski, kilka razy poglądał na mnieszczególniejszym i nie nader przyjemnym sposobem, a inni panowiekoronni, tudzież wiele szlachty litewskiej, a osobliwie Grzegorz i JanEadziwiłłowie moi krewni, którzy na krótki czas z wojska przybyli doWilna, uciekali odemnie, jako od stronnika i narzędzia nienawistnegoGlińskiego. Jednakowoż tak zrządziły wyroki, że kniaź Michał miałjeszcze raz w całej świetności wystąpić i usta swoim wrogom zamknąć.Stoczona była walka z Tatarami u Kiecka, a starosta Bełzki zachowałw całości swoję dawną sławę; rozproszone hordy tatarskie uciekałyna Perekop, i kraj uratowany został. Wjazd zwycięzkiego kniazia doWilna podobny był do tryumfu wodza rzymskiego; podobny był do


1 0 0 ALEKSANDER BRONIKOW SKI.tryumfu waszego, jaśnie wielmożny hrabio Tarnowski, jakiście wyprawiliw Krakowie później, po odniesieniu sławnego zwycięztwa podObertynem nad Wołoszą, w roku zbawienia Pańskiego 1531.Niezliczona liczba jeńców i kosztowne łupy, uświetniły tę okazałość.Cisnął się lud tłumami w około orszaku i głośnemi okrzykamiradości wysławiał pod niebiosa nazwisko tego, który przed kilkomadniami jeszcze był przedmiotem powszechnej nienawiści i podejrzenia.Pan Michał, zaraz po swojem przybyciu, udał się do króla, którydla słabości nie mógł mu dać publicznego posłuchania, i rozmawiałz nim długo bez świadków; ja zaś tymczasem stałem w przedpokojuz wieloma magnatami, panami i szlachtą. Kiedy książę wyszedł od króla,widzieć można było na jego twarzy wzgardliwą dumę, wydatniej aniżelikiedy ukazującą się. U samych drzwi zatrzymał się przez chwilę,i przelotnym wzrokiem spojrzał po wszystkich przytomnych. Wzrokjego spotkał kanclerza i marszałka wielkiego, co rozmawiali stojąc naboku.— I cóż, dostojny panie? — zawołał Michał Lwowicz podniesionymgłosem. — Widzicie, że pałasz Glińskiego jest jeszcze równieostry, jak wasz język i pióro. Strzeżcie się, panie kanclerzu, ażeby tenpałasz nie przyciął obudwu!— Strzeżcie się sami, panie marszałku nadworny Litewski! —odpowiedział prałat ozięble i tonem stanowczym. — Strzeżcie sięsami, mówię, ażebyście sobie jakiej szkody nie wyrządzili, bo ten pałasz,co nosicie, jest obosieczny, a taki niekiedy rani własnego pana.Kniaź Gliński udał, jakoby nie dosłyszał wyrazów kanclerza i mówiłdalej, obróciwszy się do Jana Zabrzezińskiego:— Król daje wam rozkaz, panie z Zabrzegów, ażebyście natychmiastudali się do Trok, gdzie wojewodą dotąd jeszcze jesteście, i tamoczekiwali nowych rozkazów i postanowienia najjaśniejszego pana!Dumny marszałek wielki słuchał mowy nieprzyjaciela swojego,nie odpowiedziawszy i słow a; rzucił tylko przeciągłe spojrzenie nakniazia, potem odwrócił się i opuścił salę.Niedługo potem znowu przybliżył się Turek Hassan do swojegopana, i poszepnął mu kilka wyrazów, a Michał Lwowicz udał się zanim spiesznie na otwartą galeryę, gdzie później ujrzałem go rozmawiającegoprzez kilka chwil pocichu z panną, którą nieraz widywałemw orszaku królowej Heleny. A gdy wkrótce potem przedpokój opustoszał,wszyscy trzej oddalili się małemi drzwiczkami przytykającemido schodów, prowadzących do wewnętrznych gmachów,Przeciwnicy starosty Bełzkiego byli upokorzeni, sława jego przywróconaw oczach św iata; wszelako zdawało mi się, że on niezbytumiarkowanie swego podwójnego zwycięztwa używał. Jego postępo­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 0 1wanie coraz było dumniejsze z tymi, którzy mu byli równi rodem i dostojeństwem,a ręka jego ciężyła nad krajem. Ezadki dzień upłynął,w którymby jednego albo kilku panów koronnych i wielkiego księztwanie uwięziono, a wielu innych nie opuściło rezydencyi; tylko Jan Łaski,podskarbi Bonar, i Wojciech Tabor biskup Wileński, których osobyprawem dostojeństwa i zasługi były nietykalne, pozostali w mieście;wszelako rzadko okazywali się na zamku i nigdy nie zbliżali do choregokróla.Pan Michał zdawał się całkiem zm ieniony; z tymi nawet, którzymu wierni pozostali, obchodził się ostro i z lekceważeniem; troskii niepokój zachmurzyły jego czoło, i tylko kiedy niekiedy w małemkole swoich najzaufańszych, do którego i ja także przystęp miałem,oddawał się rozwiązłej i dzikiej wesołości. Wielu z niższej litewskiejszlachty cisnęło się do marszałka nadwornego, który hojnie ich udarowywał.Wiele było pokątnego knowania i poszeptów. MistrzLaskaris, którego obecność już nie była tajemnicą, ukazywał się codzienniew tem skrzydle pałacu, w którem Michał Lwowicz zamieszkiwał;Schleinitz częste odbywał podróże; Turek Hassan zdawał siębyć bardzo zatrudniony, a sam kniaź codziennie znikał na kilka godzintak, że nie można było wiedzieć, gdzie się znajdował.Jednej atoli nocy, której nigdy nie zapomnę — było to z ośmnastegona dziewiętnasty sierpnia, roku Pańskiego tysiąc pięćset sześć,najwierniejsi towarzysze pana Glińskiego zgromadzili się u niego.Częste kielichy krążyły w około. Kniaź Michał, który pospolicie niewiele zwykł był pijać, często spełniał puhary tak, że wkróce wpadłw owę ponurą wesołość, która mu tak właściwa była od czasu bitwypod Kłeckiem. My czyniliśmy toż samo co i on. A gdy język sięrozwiązał, wielu z pomiędzy biesiadników dało się słyszeć z mowamio nowym porządku rzeczy.— Wkrótce to — powiadano — wszystko pójdzie tym trybem,jak było daw niej; Litwa będzie znowu Litwą i nie potrzebuje żadnychPolaków ani Szlązaków; dawny szczep Skirgiełły wyrodził się jużw cudzym kraju i nie może się przyjąć dobrze na ojczystej ziemi; znajdziesię odrośl domowa, której daleko szukać nie potrzeba; i wiele tympodobnych.Wprawdzie pan Gliński nic na to nie mówił; wszalako słuchałtego, i ile mi się zdawało nie z wielką niechęcią; a nawet kiedy zaczętodobitniej przycinać panom koronnym, a osobliwie panu Zygmuntowi,margrabiemu Łużyckiemu a książęciu na Szląsku, kilka razygłośno się rozśmiał.Jeszcze tak trwała przez niejaki czas biesiada, gdy w tem naglepodniósł się z krzesła pan Gliński, wziął wielki puhar, napełnił gowinem i zaw ołał:


1 0 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— A kto z was panowie, spełni ze mną zdrowie wojewodyTrockiego ?Wszyscy z zadziwieniem spojrzeli po sobie, a kielichy stały nietknięte.— Dziwi mnie to niezmiernie, zacni moi panowie i szanowni przyjaciele— mówił dalej pan Michał — że tak mi nieskwapliwie odpowiadacie!To mówiąc poszedł do skrzyni, wyjął z niej pergamin i rozwinąwszygo czytał. A treść jego była taka: Aleksander z Bożej łaskikról Polski, pan dziedziczny i wielki książę ruski, litewski i t. d. Postanowiłpodkanclerzemu Litewskiemu Wojciechowi Taborowi biskupowiWileńskiemu odjąć małą pieczęć; potem dalej: Jana z Zabrzegów,marszałka wielkiego Litewskiego, wojewodę Trockiego, uwolnićod tego ostatniego urzędu i ten oddać jaśnie wielmożnemu szczególniejulubionemu sobie Michałowi Lwowiczowi kniaziowi Glińskiemu,na znak swojej życzliwości i królewskiej łaski; w tym celu rozkazał tojawnem uczynić, i królewską pieczęcią opatrzyć, mając to za woląBożą na przyszłym sejmie wkrótce, na piętnasty września spisanym,niniejsze według brzmienia zatwierdzić, a na przypadek,gdyby się Bogu inaczej podobało zrządzić w teraźniejszym chorowitymstanie króla, mianuje tegoż samego księcia Michała Glińskiegozawiadowcą Wielkiego Księztwa, aż do przybycia pana ZygmuntaJagiełły, margrabi Łużyckiego, księcia na Tropawie i WielkimGłogowie, starosty na całym Szląsku, przyszłego wielkiego księciai dziedzicznego pana Litwy, Busi i t. d., któremu porucza, ażebytę wolą królewską na zgromadzeniu panów i rycerstwa ogłosił i doskutku przywiódł. Tu pan Gliński przydał, że niektóre jeszcze innepostanowienia podobnejże treści, tyczące się kanclerza koronnego,podskarbiego, i hetmana Czarnkowskiego, wydane zostały, wedługktórych wola najjaśniejszego Aleksandra dla złożenia ich z urzędui odebrania prerogatyw, o ile królowi Polskiemu wolno jest to czynić,podobnież w Krakowie w swoim czasie ma być ogłoszona. Zgadujecietedy zapewne, jaśnie wielmożny panie Tarnowski, że natenczas nie namyślającsię podnosiliśmy toasty za zdrowie wojewody Trockiego. PanMichał przyjmował to z uprzejmym uśmiechem, a potem dalej tak mówił:— Słuszna jest, ażeby każdy miał to, co mu przynależy, a tak niedługoja myślę być wojewodą Trockim; bo to województwo równiejako też i księztwa Smoleńskie i Drohobuzkie i wiele innych, powrócądo swoich prawych panów, ażeby wszystko tak było znowu, jak byłoza czasów Jagiełły, kiedy jeszcze nie nazywał się Władysławem, i zaczasów Starego Witolda, świeć Panie nad duszą jego.Wówczas przypomniałem sobie mowę greckiego mistrza, i kiedydrudzy pili i pokrzykiwali, ożywając się z przechwałkami i buntowni-


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 0 3czerni wyrazami; ja zamyślony stanąłem w oknie i poglądałem wpośródciepłej, letniej nocy. Wtem postrzegłem wiele światła krążącegotu i ówdzie w głównem zabudowaniu, gdzie król mieszkał, a któregookna ze skrzydła marszałka nadwornego można było widzieć; i głuchyodgłos doszedł aż do mnie. A kiedym się odwrócił ku sali, chcącpokazać pijącym to, co postrzegłem : w tejże samej chwili otworzyłysię podwoje i jeden ze szlachty królewskiej wszedł do nas. W szedłszy,powiedział w prędkich wyrazach, że najjaśniejszy pan nagle zachorował,że podobno zbliża się do końca i żąda widzieć się z kniaziem.Michał Lwowicz usłyszawszy te wyrazy, zbladł znowu, i podniesionykielich postawił na stole; jednakowoż zebrał się wkrótce i mówiłszlachetnym tonem:— Jesteście dla mnie posłańcem żałoby, mój panie, wszelako idęz wami natychmiast; bo Michał Lwowicz Gliński nie opuści dostojnegopana i w ostatniej potrzebie, co wszelako nieba łaskawe niechaj racząodwrócić!Potem na stronie powiedział kilka 'wyrazów Schleinitzowi, następnieznowu Turkowi, i udał się do pokojów króla, a z nim około piętnastuszlachty.Kiedyśmy weszli do przedpokoju, znaleźliśmy go napełnionymwieloma duchownymi panami, magnatami i rycerstwem, ale wszyscyprawie zachowywali głębokie m ilczenie; troski i smutek widać było nawszystkich obliczach i tylko kiedy niekiedy wpośród zgromadzenia dawałosię słyszeć lekkie poszepnienie. Książę Michał nie zatrzymującsię, szedł prosto do królewskiego pokoju, gdzie go natychmiast wpuszczono.My czekaliśmy w przedpokoju.Wówczas zdawało mi się, jakoby tam zanadto głośna wszczęła sięrozmowa i daleko głośniejsza, aniżeli zwykła bywać przy łożu śmiertelnemjakiego króla; i kiedym tak stał wytężając słuch, ażali nie zasłyszęczego ztąd co się działo, otworzyły się drzwi zewnętrzne i JanZabrzeziński, marszałek wielki, oddalony ze dworu, wszedł w towarzystwiewięcej aniżeli sześćdziesięciu panów i szlachty. I on takżeposzedł ku drzwiom prowadzącym do króla, które mu otworzono niezwłocznie.Jeszcze zamyślony stałem, jak też pan z Zabrzegów mógłsię tu tak pokazać pomimo zakazu królewskiego, i jako jego przybycienic dobrego nie wróży dla pana M ichała: gdy w tem rozmowaw pokoju królewskim coraz żywszą stawała się i słychać było wielesprzeczających się głosów. Trwało to tak może z godzinę, poczemwyszedł książę Gliński z pokoju królewskiego. Bladość śmiertelnaokrywała twarz jego, a osłupiałe oko zdawało się nie rozróżniać przedmiotówotaczających g o ; wszelako dostrzegłem, że starał się wszelkiemisiłami ukryć pomięszanie i przymusić się do uśmiechu, któryw dniach szczęścia zwykł był twarz jego ożywiać. Poszedł nie oglą­


1 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dając się, ku jednemu ze stojących na stronie krzeseł, gdzie oparłszygłowę na ręce wpadł w głębokie zamyślenie.A w gmachu było coraz ciszej i wkrótce jednotonne mruczeniedało poznać, że księża mówią przy umierającym modlitwy, potem byłatak zapewne czwarta godzina nad rankiem, słychać było prędkie chodzeniei odchodzenie, aż nareszcie w długich przeciągłych uderzeniachzabrzmiał z wieży dzwon pogrzebowy; otwarły się drzwi od królewskiegopokoju i wyszli zeń kanclerz koronny i marszałek wielki. Pierwszywzruszonym głosem rzekł następne wyrazy :— Jaśnie oświeceni, jaśnie wielmożni i wielmożni panowie koronyi wielkiego księztwa! Podobało się Królowi królów, świętej pamięcinajjaśniejszego pana Aleksandra Jagiełłę, króla polskiego, wielkiegoksięcia Litewskiego i Ruskiego, odwołać z tego doczesnego światai przyjąć go do państwa wiecznej radości. Niech tedy światłość wiekuistaduszy jego przyświeca na wieki!Michał Gliński zatopiony sam w sobie zdawał się nic nie słyszećz tego wszystkiego co się działo; ale tu nagle porwał się, jakoby ten,co w rozpacznem położeniu przywołuje całą swą odwagę, i postąpiłspiesznie do pokoju, gdzie leżał umarły. Ale pan z Zabrzegów zaszedł,mu drogę mówiąc:— Dokąd, mości książę Gliński?A ten odpowiedział, nie tak już jak dawniej z wesołą dumą, alezmięszanym nieco i przytłumionym głosem :— Tam, panie Zabrzeziński, dokąd mnie powołuje mój urząd, jakomarszałka nadwornego Litewskiego, którego obowiązku spełnienia zapewnemi nie zabronicie ?— Od sprawowania waszego urzędu na ten raz wolni jesteście,kniaziu Gliński! — odpowiedział wojewoda Trocki; — taka jestostateczna błogosławionego króla wola i rozkaz pana Zygmunta Jagiełły,teraźniejszego wielkiego księcia Litewskiego, waszego i mojegopana.— I nie lękacież się — dodał kanclerz posępnym i wzruszonymgłosem — aby krew płynąca, za wejściem waszem, nie oskarżyła wastak przed światem, jak teraz Aleksander przed Bogiem was oskarża?Na te słowa książę Michał odwrócił się i wyszedł, a na prawo i nalewo wszyscy obecni ustępowali mu z drogi, jak gdyby lękając sięokropnego ognia, co w oczach jego gorzał. Gdyśmy zaś byli już naschodach, zaczęto mówić, że wstrzymano odjazd królowej.Kiedyśmy wrócili do sali, gdzie przed kilkoma godzinami głośna radośći okrzyki swawoli a zuchwalstwa zewsząd brzmiały.— zupełnatam cichość panowała. Panowie i dworscy przechadzali się zamyśleni;książę zaś udał się do swego najodleglejszego pokoju, mając do


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 0 5pisania; jakoż ze wschodem słońca, pięciu czy sześciu pilnych posłańcówodeszło w różne strony. Tak przepędziliśmy czas aż do czternastejgodziny; a wtedy przyszedł jeden ze szlachty i doniósł: że doktorgrecki z rozkazu kanclerza Łaskiego został wtrącony do więzienia, ja ­ko urodzony poddany Koronny, a zatem jego władzy podległy.Wkrótce potem wszedł pan Michał na salę. Ocucił się on już niejakoz pierwszego ogłuszenia i ukazał się znowu takim, jakim był pierwej;a nawet przystępniejszym i bardziej uprzejmym, aniżeli w ostatnichdniach swoich. Słuchał oznajmienia szlachcica bez szczególniejszegoporuszenia, a potem ją ł przechadzać się po pokoju, rozmawiając tozemną, to ze Schleinitzem, to z innymi. Aż w tern nagle stanął i zaczął,do przytomnych obróciwszy się, tak mówić:— Słyszeliście wszyscy, moi panowie i przyjaciele, wyrazy, z jakiemi dzisiaj na pokojach królewskich kanclerz Koronny odezwał się domnie, a które brzmiały jakoby obwinieniem o najszkaradniejszą zbrodnię.Kto z was sądzi być Michała Glińskiego do tego zdolnym, tenniechaj wystąpi i mówi. A ja powiadam wam, że wcale nie jestemprzyczyną śmierci królewskiej i jego umarłe usta nie mogą wołaćo pomstę nademną, jako nad swoim mordercą, w czem niech mi PanBóg dopomoże, w mojej ostatniej potrzebie !Wówczas zdawało mi się, że w tych wyrazach zajaśniał promieńsłoneczny dla mego ociemniałego umysłu, i że wszystko było znowunaprawione; bo przysięgam na duszę, że to nie był głos kłamstwa,którym on do nas przemawiał.T^osstlział 1X111.— I w rzeczy samej tak było — przerwał opowiadającemu Jan Tarnowski.—Nigdy ja nie wierzyłem, ażeby Michał Gliński miał być sprawcąśmierci Aleksandra, a przynajmniej bezpośrednio i za pomocą trucizny,jakkolwiek o tera wiele mówiono i jakkolwiek uporczywie prymas Łaski,pałając nieprzejednaną nienawiścią, obwiniało to nieszczęśliwego. Jużi tak wiele zbrodni zapisanych jest na karb Glińskiego, i pocóż jeszcze naciężką szalę dorzucać okropne morderstwo króla i przyjaciela, które zupełniejest niedowiedzione, a przytem nawet wcale niepodobne do prawdy; boz królem Aleksandrem i pomyślność Glińskiego zaniesiono do grobu.Wszelakowyznać wam muszę, żeście mnie zbałamucili owym obrazem mistrzaLaskarisa, przeszytym strzałą; bo już ja to słyszałem i tu, i weFrancyi, jakoby tego sposobu miano używać do nikczemnych czarówza pośrednictwem złego ducha.


1 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Ależ bo ja waszej dostojności nie mówiłem, żeby to miał byćobraz Aleksandra Jagiełły, który widziałem w wieży Skirgiełły w Wilnie;nie mogłem ja rozróżnić w pośpiechu podobieństwa tego wizerunku,a jeżeli mam zdanie w tej mierze otworzyć, to mniemałbym raczej,że to był wizerunek innego księcia, któremu nieprzyjacielskie czarywcale nic nie zaszkodziły, kiedy ten potem czterdzieści lat siedziałjeszcze na tronie, to jest, podobno był to obraz Zygmunta Starego: bonie od wszystkich złych zamiarów i przedsięwziętych zbrodni możnatak uwolnić pana Michała, jak od zabójstwa króla Aleksandra. Alepozwólcie mi, jaśnie wielmożny mości Tarnowski, bym opowiedział,jak ten dał potem rozkaz opuszczenia natychmiast skrzydła zamkowego,które zajmował, i jako ze swoimi ludźmi tegoż samego jeszczednia wyniósł się do swojego domu będącego w mieście, a który wałemi rowem otoczony, zdawał mu się być teraz bezpieczniejszym przytułkiem,aniżeli zamek królewski.Tak tedy wiele tygodni upłynęło w ponurej ciszy i nieprzyjaznemwytężeniu, a w tym przeciągu czasu królowa potajemnie opuściła W ilnoi udała się do Mińska, do swej wdowiej siedziby. Tymczasemksiążę mało się wówczas ukazywał publicznie, oprócz przejażdżkikonno, co czynił niekiedy w małym orszaku po ulicach miasta; odbierał wiele listów i ściągnął, jak uważałem, w pobliżu stolicy wielką liczbęzbrojnych ludzi ze swoich dóbr i zamków’. Cisza, która wówczaspanowała, podobna była do ciszy poprzedzającej gwałtowną burzę.W tem grzmot dział i odgłos dzwonków obwieścił jednego porankuw Październiku, że Zygmunt Jagiełło, nowy wielki książę, wjeżdżado stolicy; wszystkie urzędy wielkiego księztwa zgromadziły się nazamku na przyjęcie pana; udał się tam także i marszałek nadworny.Wkrótce potem ukazał się wielki książę w towarzystwie Jana Zabrzezińskiego,podskarbiego Bonara i kanclerzów Koronnego i Litewskiego,którzy wyjechali byli naprzeciw niemu. Uprzejmie i z powagą witałZygmunt każdego pana, który tylko do niego przystąpił; ale kiedykniaź Gliński przybliżył się ku niemu, nie przemówił do niego ani półsłowa, tylko popatrzał nań przez chwilę, a potem obrócił się z łaskawemisłowy do tych, co już po nim następowali.W kilka dni później zaczęły chodzić wieści, że książę Michałoskarżony został przed wielkim księciem o zamachy przeciw tronowiprzez kanclerza Koronnego, marszałka wielkiego, podskarbiego, tudzieżprzez kilku innych panów i senatorów. Wszelako pan Michał,czy to ufny w słuszność swojej sprawy, c z y też polegając na innychśrodkach, czego z pewnością powiedzieć nie mogę, pozostał spokojnyw Wilnie, oczekując jaki obrót rzecz cała weźmie. A tymczasem corazczęstsze listy przychodziły i odchodziły; nieraz pod nocną poręzdarzyło mi się w przysionkach domu napotykać ludzi, których zna­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 107łem jako rotmistrzów wojskowych i szlachtę, będącą pod opieką familiiGlińskich.Żadne atoli powołanie przed sąd nie nastąpiło; powiadano tylko, żewielki książę rozstrzygnięcie tak ważnej sprawy odłożył do blizkiegozjazdu wielkiego księztwa w Brześciu Litewskim, a tymczasem stronnictwaupominał do cichości a pokoju. Wszelako sposób obchodzeniasię pana Zygmunta z kniaziem Michałem był zawsze jednakowy; nazgromadzeniach dworskich mało zawsze mówił do niego, albo teżwcale nic, a podwoje na pokojach zamkowych, które za panowania królaJana Olbrachta i Aleksandra za zbliżeniem jego otwierały się na oścież,powoli całkiem dla niego zamknięte zostały. W tymże samym czasiepan Laski kanclerz i inni polscy panowie odjechali do Piotrkowa,gdzie Prymas i Interres spisali sejm Koronny w celu obioru króla.Ku końcowi roku 1506 panowie Korony polskiej, mając wzglądna zrzeczenie się starszego brata W ładysława, który nad Węgramii Czechami królował, obrali Zygmunta, wielkiego księcia litewskiegokrólem, a do Mielnika, dokąd przeniósł się zjazd, na którym znajdowałsię najjaśniejszy pan, a z nim i my także, przybyło poselstwo.Posłowie zasie wyprawieni dla towarzyszenia królowi do Krakowa nakoronacyą, byli: kanclerz Koronny pan Łaski, biskupi: Kujawski,Poznański i Przemyślski; podkanclerzy stryj waszmości Janie T arnowski,wojewoda Bełzki i Andrzej Szamotulski wojewoda poznański.Tak więc król Zygmunt udał się do swego nowego państwaw towarzystwie wielu panów i rycerzy z Korony i z wielkiego księztwa,a pomiędzy ostatnimi znajdował się także i Gliński marszałek nadworny,który od niejakiegoś czasu powziął znowu nadzieję, że król zapomnio tem, co minęło i przebaczy mu.„Ja zaś pod ten czas wezwany zostałem przez ojca, który na łożuśmiertelnem leżał w Kijowie. A gdy ten wkrótce potem umarł, więcoddawszy mu ostatnią powinność, udałem się do miasta Słucka niedalekoDniepru leżącego, gdzie pani Anastazya, księżna tameczna, dwórswój trzymała: była bowiem spokrewniona z moim domem. Ztamtądznowu, w szóstym tygodniu roku 1607 powróciłem do W ilna, do panaMichała, który już wtedy wrócił był z Krakowa.Tu zastałem rzeczy w gorszym nierównie stanie, niżeli jak byłydawniej. Podejrzane uzbrojenia, zuchwaładuma, której nawet i w takzłem położeniu nie złożył, niektóre inne jeszcze okoliczności, któredopiero później zrozumieć mogłem, znowu rozgniewały przeciw niemukróla; gdy przecież zdawało się, że nie tyle już na niego był zagniewanyod czasu podróży do Krakowa, w ciągu której pan Michał ukazałsię z książęcą okazałością i przez to niemało zaszczytu przyniósłdziedzicznym krajom pana Żygmunta w oczach obcych książąt i posłów,co zgromadzili się byli na koronacyą. Ale teraz znowu zaczęto


108 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.mówić o niektórych dawnych rzeczach, a pan Jan Zabrzeziński, z którymon ustawicznie szukał kłótni, znowu odnowił skargę o zdradękraju, i zaniósł ją formalnie przed tron na zgromadzeniu panów radi stanów.Król jednakowoż rozstrzygnięcie tych kłótni odłożył do następnegogeneralnego sejmu, a to, jak powiadał, dla uczczenia pamięci braciswoich królów Jana Olbrachta i Aleksandra; w gruncie atoli rzeczydlatego podobno, że lękał się zaczepić przemożnego lennika i wolałraczej czekać, ażeby więcej dowodów winy jego zebrało się, i aby gopotem bezpieczniej ująć; jakoż wkrótce zanadto wyraźnie dało się widzieć,że już niedaleka jest chwila, w której go kara dosięgnie.Wszyscy po większej części panowie i szlachta, którzy wierni pozostalikrólowi, unikali jego domu, i nadaremnie starał się on znowuzgromadzić około siebie tych, których duma jego i zagrażające niebezpieczeństwoodstręczyły. Prawda, że wiele niższej szlachty garnęłosię do niego; ale ze znaczniejszych rodzin niewielu przy nim dotrwało,a pomiędzy nimi i ja. W takim stanie rzeczy wściekłość kniazia niemiała żadnych granic, tak dalece, że poważył się już nawet zapalićpożar niezgody obywatelskiej. Często oddziały żołnierstwa, którepan Michał ściągnął był w około miasta, napadały na wioski należącedo wojewody Trockiego i popełniały bezprawia i swrawolę, jak gdybyw kraju nieprzyjacielskim. Pan z Zabrzegów równe równem odpłacał.Krew codziennie prawie płynęła po ulicach wileńskich. Nieobecnośćkróla puściła wodze wszelkim bezprawiom. Ja zasię i SasSchleinitz, ślepo wykonywaliśmy co nam rozkazywał ten, który nieraz,i niedawno jeszcze przedtem u Kiecka, uratował ojczyznę, któregośmyuważali za swego dobroczyńcę i przyjaciela ojczystego, i który, jakmniemaliśmy, niesprawiedliwie prześladowany był przez zawiśći nikczemną niewdzięczność.Tymczasem dom Glińskiego w Wilnie podobny był do oblężonejfortecy; na wały zatoczono działa, blizko ośmiuset żołnierzy odbywałosłużbę; nikogo nie wpuszczano bez ścisłego badania; kiedy zasię panMichał jechał do miasta albo do zamku, to zawsze towarzyszyło muwięcej niż dwudziestu szlachty i pięćdziesięciu na żołdzie utrzymywanychjeźdźców.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 109Rozdział XXV.Takim sposobem upłynęła zima, a wówczas kniaź Michał oświadczyłdnia jednego na zgromadzeniu swoich przyjaciół i domowników,że postanowił odbyć podróż. I wkrótce też potem wyjechał z Wilnaw dosyć znacznym poczcie, i puściliśmy się w drogę do Budy. Dawniejszemijeszcze czasy pozyskał on był wielkie względy u W ładysławaJagiełły, króla Węgierskiego i Czeskiego, a brata Jana Olbrachta,Aleksandra i Zygmunta, i otrzymał odeń kiedyś w chwili zaufaniasłowo, że go będzie bronił i wstawiał się za nim, jeżeliby kiedy przypadkiemzostawał w potrzebie albo w niebezpieczeństwie. Wszelako,kiedyśmy przybyli do Budy, przyjęto nas wprawdzie grzecznie i z wielkiemihonorami, zaszczycano częstemi biesiadami, bezustannie traktowanowęgrzynem, który zaiste tak był dobry, jak i wasz, mości hrabioTarnowski; ale co do samej rzeczy, to niezmiernie szło oporem.Skoro więc postrzegł to pan Michał, wysłał potajemnie Schleinitzaz Budy do Wiednia, dla zakupienia niby, jak powiadano, różnychsprzętów włoskich, ale rzeczywiście do Maksymiliana cesarza Rzymskiego;co zasie on tam uczynił, o tem nie mogłem wiedzieć podówczas,lecz późniejszy czas dostatecznie to wyjaśnił.Bawiliśmy na dworze blizko czterech tygodni, a król był codzieńozięblejszy; pan Gliński zaś codzień bardziej frasobliwszy. Postrzegliśmytakże, iż otoczeni jesteśmy zewsząd szpiegami, którzy dawalibaczenie na wszystko, cokolwiek robiliśmy albo mówili. Tymczasemnadeszła wiadomość, że król Zygmunt powrócił z Krakowa do swojejLitewskiej stolicy, a zatem książę pożegnał się z królem W ładysławem.W czasie ostatniego posłuchania, król Węgierski był dalekołaskawszy, aniżeli w ostatnich czasach: może dlatego, że rad był jaknajprędzej pozbyć się niebezpiecznego i przykrego gościa. Mówił ondo pana Glińskiego:— ażeby był dobrój myśli, ze powinien zaufać łagodnościjego brata Króla Polskiego, który je st bardzo łaskawym panem;i jeżeli na przyszłość niezmienną wiarą naprawi to, co może dawniej zawinił.,to jego pan i król nie będzie na nic pamiętał, jedno na sławne czyny,które spełnił dla dobra ojczyzny. Oświadczył mu takie, iż poleciStefanowi Tekełemu, posłowi swojemu w Polsce, ażeby jego imieniemzaniósł prośbę do jego brata a króla, aby to, co się stało, nie przyniosłomu szkody na majątku i sławie.Tak tedy jechaliśmy nazad z miasta Budy do Litewskiego i Ruskiegokraju. Ale czy to pan Michał chciał dać czas Węgierskiemuposłowi, ażeby wyrazy brata odniósł do króla Zygmunta, czy też innyjakiś miał w tem zamiar, dosyć, żeśmy zaraz nie powrócili do Wilna,


1 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.jak rozgłoszono było po Węgrzech, ale objeżdżaliśmy w około dobrai zamki Glińskiego, a mianowicie te, co około Dniepru były położone.Gdzie zaś był obronny zamek, tam rozkazał warownie poprawić, zaciągnąłnowe żołnierstwo i niern osadził, opatrzył je w’ żywność, rynsztunkiwojenne i wszelkie potrzeby; bo, jak powiadał: nie potrzebaufać nieprzyjacielowi i można zawsze lękać się wtargnienia z tejstrony.W ciągu podróży przybyliśmy także do Nowogródka, leżącegonad Niem nem ; jest tam zamek królewski, który był pod rozkazamiGlińskiego: owoż pan Michał, i ten zamek postawiwszy w stanieobronnym, przedsięwziął tam zabawić póty, aż z W ilna nie odbierzelistów od posła Węgierskiego. Przez ten czas zamek stał otworemdla panów i szlachty, mieszkającej w sąsiedztwie, a książęce biesiadyi łowy następowały jedne po drugich. Rycerstwo okoliczne nadskakiwałomożnemu panu i wsławionemu wodzowi; uprzejmość zaśi dworność Michała Lwowicza, która zdała od stolicy swobodniej i częściejokazywała się, zjednała mu wielu czcicieli pomiędzy nimi.Był wszelako ktoś, co mieszkał niedaleko Nowogródka, a co przecieżnie bywał uczestnikiem ani biesiad tamtejszych, ani też podzielałprzychylności, jaką pan Gliński znalazł pomiędzy szlachtą; był ktoś,czyja życzliwość i przyjaźń byłaby mu zaiste daleko milsza, aniżeliwszystkich zarazem. Prawda, że zawsze dwa albo trzy razy co tydzieńjechała szlachta z Nowogródka do Słucka z listami ceremonialnymii z rozmaitemi oświadczeniami grzeczności i tyleżkroć regularniepan Michał zgromadzał na zamku najznakomitsze damy; wszelakopani Anastazya dawała na pierwsze krótką ale odmawiającą odpowiedź,a na drugich nigdy się nie ukazywała.Anastazya zasię była wdową po Symeonie Olelkowiczu, walecznymzwycięzcy Tatarów, a po jego śmierci rządziła księztwami na Słuckui Kopylu, w imieniu syna swojego Grzegorza Symeonowicza, który podówczasbył wprawdzie jeszcze piętnastoletnim chłopcem, ale we czterylata później, za przykładem ojca swojego, pobił Tatary i umarłw roku 1542. Cały kraj po nad Dnieprem i Niemnem brzir .ał jejpochwałami: jak ona swojego męża łagodnością, a mądrością nawróciłado wierności królowi Kazimierzowi, i jak po jego zgonie, lubojeszcze była i piękna i młoda, wzgardziła wszystkimi zalotnikami, zajmującsię jedynie na zamku słuckim szlachetnem wychowaniem synai zarządem kraju. Pan Michał widział ją jeszcze w stanie zamężnym;ale ci, co go bliżej znali oddawna, utrzymywali, jakoby on od tegoczasu zawziął ku niej tajemną miłość, i że ona była pierwszą przyczynąpobytu naszego w Nowogródku.Jednego dnia tedy kniaź Gliński zawołał mnie, Schleinitza i Symeona,młodego księcia na Bielsku, co przybył do Nowogródka z kil­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 1 1ką innymi jeszcze, i powiedział: — ażebyśmy się przygotowali i wystąpilistrojno, albowiem chce pojechać w odwiedziny do pięknej damyw towarzystwie naszem. Euszyliśmy zatem do Słucka. Kiedyśmyzasię postrzegli zamek i jego wały, fossy i warownie, pan Michał obróciłsię ku mnie uśmiechając się i mówiąc:— Zaiste, pięknyć to zamek i prawie niezdobyty; dałby Bóg, ażebystarosta tamtejszy, to jest krewna wasza, panie Lacki, nie był takniezwyciężona!A ja uśmiechnąłem się na to i odpowiedziałem:— Wprawdzie pani Anastazya okazuje nieco wstrętu od mężczyzn,wszelako on zdobył już mocniejsze zamki aniżeli ten, a dowódzcy zdalisię na łaskę i niełaskę; że może i tu także doświadczyć swojegoszczęścia, a jeżeli mu się powiedzie, będzie to dla mnie zaszczytemi wielką radością.Kiedyśmy wjechali na dworzec, ujrzeliśmy tam mnóstwo młodzieżystrzelających z łuków na wyścigi do malowanych głów tatarskich.Pomiędzy nimi zasię znajdował się dorosły dzieciuch, który za każdymrazem, kiedy strzała utrafiła podobną głowę w turban, albo w kołpak,poklaskiwał w dłonie i wyskakiwał radośnie. Skoro grający spostrzeglinasz orszak i poznali, że goście znakomitego stanu przybyli, natychmiastmłodzieniec przybliżył się do pana Michała, który nas poprzedzał,i pytał z przystojnością o jego nazwisko i czego żąda?— Nazywają mnie zwyczajnie kniaziem Glińskim, a przybywamtu z tymi oto panami i przyjaciółmi, złożyć uszanowanie dostojnejAnastazyi Symeonowej. Ale co zacz ty jesteś, miły młodzieńcze?— Ja jestem — odpowiedział chłopiec zmarszczony, usuwając rękę,którą ujął był Gliński — ja jestem Grzegorz Symeonowicz książęna Słucku i Kopylu.I to mówiąc, skinął na jednego z blizko stojących dworzan, ażebyzaprowadził gościa do pani Anastazyi. A w tem spostrzegłszy mniemłody panicz, nagle poskoczył ku mnie i zawołał radośnie:— A witajże nam krewny Janie! Jak to dobrze, żeście do nasprzybyli; wiedzieliśmy, że bawicie w Nowogródku, a moja matka bardzosobie życzyła was oglądać. Ale — mówił dalej na poły głośno—lepiejbyście byli zrobili przybywając sami.I to mówiąc, wziął mnie za rękę i poprowadził na zamek, nie zważającwcale na dostojniejszego gościa.Zastaliśmy panią Anastazya na wielkiej sali, otoczoną damamii zajmującą się haftem, a skorośmy weszli, powstała natychmiast i powitałanas, a nawet i panu marszałkowi nadwornemu powiedziałakilka wyrazów uprzejmych; wszelako najwięcej mowę swoją obracałado mnie i do księcia Bielskiego, który także z nią był spokrewniony,ale nie tak blizko jak ja.


1 1 2 ALEKSANDER BRONIKOW SKI.Pan Gliński szykownie i udatnym hiszpańskim obyczajem wprowadziłj% w rozmowę: a my usunęliśmy się nieco na stronę, abyśmyim dali czas do mówienia. Wszelako ona odpowiadała mu ciąglekrótko i obojętnie. Wówczas pan Michał ze wszelką przyzwoitościąpoprowadził księżnę Anastazyą do otwartego okna, i mówił coś do niejdługo cichym głosem ale z żywością; kiedy niekiedy w ciągu rozmowykładł rękę na piersiach, jakby coś zapew niając; ja zaś tymczasemuważałem, jako młody Grzegorz figlarnie się uśmiechał. Matka jegosłuchała w milczeniu ze spuszczonemi oczyma; a kiedy książę Michałskończył, i czekając niby odpowiedzi stał przed nią, Anastazya zabrałagłos, i powiedziała dobitnie tak, żeśmy wszyscy słyszeć m ogli:— To coście mnie tu mówili, mości książę, i coście mi nieraz listownieoświadczali, przyjmuję z należną wdzięcznością; wszelako więcejniczego nie możecie się spodziewać!Pan Gliński napomknął kilka wyrazów o przyszłości i nadziei,wszelako ona odpowiedziała:— Przyszłość nie uczyni mnie godniejszą zaszczytu, jaki mi chceciewyświadczyć; a moja nadzieja tu oto jest cała! — mówiła, wskazującna syna. — Ojczym zaś taki, jak pan Michał Gliński, jest naderniebezpiecznym opiekunem dla nieletniego książęcia, posiadającegokraje i ludzi.— Tak tedy gardzicie moją wiarą, zacna pani, i wszelką pomyślnością,jaka i dla was i dla syna waszego wyniknąć może z mojej propozycyi?— odpowiedział pan Michał urażony.Na to pani Anastazya rzekła ze znaczącym uśmiechem:— Zaprawdę, świat uwielbia wiele wysokich przymiotów w kniaziuGlińskim, wszelako pomiędzy temi cnotami nie słyszałam nigdy żadnejwzmianki o wierze. Patrzcie! — mówiła dalej, obróciwszy siędo okna — patrzcie! Ten oto mocny zamek ze swojemi muramii warowniami zbudowany jest na bezpiecznym gruncie wiary; wiarago utrzymuje w jego fundamentach, i utrzymywać będzie, jeśli sięBogu podoba, jeszcze sto i sto lat dłużej. Zaczem wybaczcie mi panie,że was nie mogę na żaden sposób wprowadzić do tego zamku; lękałabymsię bowiem, ażebym nie została burzycielką domu syna mojegoi wnuków, wprowadzając weń burzę, która bezustannie leci ponadziemią, krusząc odwieczne pomniki.— A nie lękacież się także — odpowiedział pan Gliński z wybuchającymgniewem a złośliwym uśmiechem — aby ten wicher, wywarłszyz zewnątrz wściekłość swoję przeciw waszemu zamkowi, nieskruszył jego murów i warowni, któremi tak jesteście dumni?— Wola w tem będzie najwyższego Boga! — odpowiedziałaksiężna krótko i dumnie, a potem rzekła, obracając się do nas wszystkich:— wybaczcie, zacni panowie goście moi, że sami spełnić musi­


HIPO LIT BORATYŃSKI. 1 1 3cie kielich gościnny; bo gospodarzami tego domu są wdowa i n ieletnisierota!To mówiąc, wzięła za rękę syna swojego i opuściła salę.Wypiwszy tedy podany napój, udaliśmy się na dziedziniec, majączaraz siąść na koń, gdy w tern młody kniaź Grzegorz wyszedł na ganekzamkowy i zawołał z góry:— Mości Janie Lacki! Kuzynie J a n ie ! Jedno słowo, jeżeliłaska !Pan Michał rzekł do mnie, abym tam poszedł i dowiedział się, czegożądają. Wszedłem tedy znowu do zamku, a tymczasem pan Glińskii drudzy odjechali swoją drogą. Dwornik zasię zaprowadził mniedo pokoju księżnej, która wyszła na moje spotkanie, podała rękę i takmówiła:— Darujcie mi, mości kuzynie Lacki, że was jeszcze raz trudziłam;ale mam wam jeszcze kilka wyrazów powiedzieć.Wówczas ja rozumiałem, że to co się stało, było tylko skutkiemniewieściej wstydliwości i dumy, i że pani Anastazya za pośrednictwemmojem chce to załagodzić; zacząłem jej tedy wiele opowiadać o wysokichprzymiotach kniazia Glińskiego, o szlachetnym obyczaju, bogactwiei potędze, i nie ukrywałem, ile się dziwię, że taką dała mu odpowiedź,mniemając, że niedobrze sobie postąpiła ze względu na siebie,ze względu na syna, na kraj i ludzi, odmawiając ręki tak uprzejmemui walecznemu panu. Ale pani Anastazya Symeonowa przerwała mii rzekła:— O tem, szanowny kuzynie, nie masz tu wcale mowy i być nawetnie może. Już oddawna uczyniłam mocne postanowienie nie miećdrugiego męża po śmierci pana Symeona, któremu Pan Bóg niech raczydać wieczny odpoczynek,—żadnych innych dzieci nad mego syna,—żadnego innego życzenia i dumy, jedno tę, abym względem syna mojegoi jego dobrych poddanych w Słucku i Kopylu spełniła powinnościjako matka i wierna opiekunka, ile to może zdziałać kobietai opuszczona wdowa. Kazałam ja was, mości Janie, prosić do siebie,chcąc wam mówić nie o sobie, ale o was. W miejscu namawianiamnie do związków z tym Glińskim, dalekobyście lepiej uczynili, ażebyściesami wzięli radę i rozważyli, do czego wasze związki z nim doprowadzićmogą? Darujcie mi i nie zachmurzajcie tak waszego czoła;wszakże krewnej i przyjaciółce wyraz życzliwości przystoi. I jakżemogliści od dwóch lat już zostawać przy tym człowieku i nie postrzegać,że ścieżki, któremi chodzi, nie są prawenń? Przystoiż-li to naszlachcica i magnata, aby nadużywać słabości i ułom ności. Jana Olbrachtai Aleksandra, różnić ich ze szlachtą i narodem? Czyż to chwalebnie,ażeby pomiędzy wielkim księciem Litewskim, obranym królemPolskim, który obyczajem ojców powinien być połączony z rycerstwemlkouik o w sk i; H ipolit B o raty u sk i.S


1 1 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i stanami, wznosić mur miedziany i namawiać panującego, aby sięzamknął w swoim pałacu, tak, jak zwykli wschodni Sułtani, w bezczynnejrozpuśeie? i aby żaden głos, mogący ostrzedz, nie przedarł siędo niego? Słusznież to, ażeby kniaź deptał po karkach równych sobierodem, a przeciw zwyczajowi i prawu wydzierał im dostojeństwa,nadużywając nazwiska króla, który im też dostojeństwa nadał za zgodąwszystkich panów i szlachty? Nie chcę ja dawać temu wiary, co powiadająo śmierci króla; może być, że są tylko przesadzone wieści i bezżadnej zasady; wszelako, jeżeli to jest prawdą, co mi opowiadano o tejnocy, w której Aleksander życie zakończył, w której i wy także byliściprzytomni, to nie zaprzeczycie zapewne, że jakaś wielka wina, o którejumierający król za późno już dowiedział się, a która zakrwawiła muserce, cięży na panu M ichale; wina, co tak dotknęła sumienie wielbionegobohatera, że on, co jest tak śmiały i wymowny, nie mógł znaleźćwyrazów, by odpowiedzieć kanclerzowi, kiedy go w obecności całegodworu oskarżał o najokropniejszy występek, jaki tylko można zarzucićszlachcicowi, rycerzowi i księciu.Kiedy atoli żywo jej przerwałem, że to jest tylko potwarz względemtego, co dotyczy króla Aleksandra, i że każdego jawnie to udórzaw oczy, iż książę nie chciał bynajmniej przyśpieszyć jego śmierci, wiedzącdobrze, jak dalece sprzyja mu brat królewski a następca, i co doświadczeniedostatecznie stw ierdziło; na to pani Anastazya mówiładalej.— Biada mężowi, którego jedynie dlatego nie pomawiają o zbrodnią,że nie przyniosłaby mu żadnej korzyści; dobra sława takiegonie jest zupełnie czysta! A jakżebyście też mogli usprawiedliwić panaGlińskiego ze względu opieki, jakiej udzielił Piotrowi Balińskiemu,którego prawdziwe nazwisko już zostało odkryte, nikczemnemu oszustowi,co udawał potomka cesarsko-Trebizondskiego domu, a terazuszedł z więzienia za pomocą złota, którem książę Michał przekupiłjego strażników? Byłoż-li to zgodnem z powinnością najznakomitszegodoradcy i zanadto może miłego przyjaciela królowi, aby głowępomazańca Bożego a swego dobroczyńcy oddawał w ręce nieuctwai oszustwa? I trzebaż było bronić tego nędznika Laskarysa przeciwpowszechnemu głosowi poczciwych, a znających sztukę ludzi, czy toz zuchwałego uporu, czy też z gorszej może jakiej pobudki ? A kiedyteraz jawi się pan Zygmunt i nie daje się ułowić obłudą Michała Lwowicza,tak jak jego bracia, których pamięć książę ten w niesławę podałw dziejach narodowych, i kiedy teraz widzi, że mu z nowym panemnie uda się tak, jako z tam tym i; to zapala pochodnią wojny domowejna łonie ojczyzny, knuje spiski z zagranicznemi nieprzyjaciołami,z Maksymilianem Austryackim i innymi, i używa powagi, którą mukról i ojczyzna nadała, na zdradę obudwóch ? 1 takiego to człowieka,


H IPO LIT BORATYŃSKI. 115panie Janie Lacki, chcecie dać za ojca waszemu małoletniemu krewnemu,a mnie za męża?— Co się tyczy naszej podróży do Budy, łaskawa pani — odpowiedziałem— to ta nie była przedsięwzięta w złym zamiarze, o czemzapewnić was mogę. A któż znowu może mieć za złe prześladowanemuksięciu, że przeciw zazdrośnikom i potwarcom szukał opieki u bratakrólewskiego, on, co tyle razy, a nawet i niedawno jeszcze pod Kłeckiem,uratował z niebezpieczeństwa tych, którzy go teraz potępiają?To też mu król Władysław przyrzekł swoję opiekę i wstawienie się.0 Maksymilianie zasię Ezymskim cesarzu wcale nic nie wiem. A nawetżaden z nas nie był do Wiednia wysłany z poblizkiego miasta Budy;raz tylko pewien szlachcic saski, z orszaku naszego, udał się był tam1 to nie w innym celu, jedno aby różne złote i srebrne sprzęty włoskiejroboty nabył sposobem wymiany za konie i bogate futra, a i ten nawetw kilka dni powrócił. Co zaś do tego, o czem wy, dostojna AnastazyoSymeonowa, powiadacie o związkach z postronnymi; to jest tylkopróżna gadanina i potwarz, którą zapewne pan Zabrzeziński, albo ktodrugi niechętny panu Michałowi powiedział wam, podobnie jak wszystko,cokolwiek zrobi kniaź, przez złośliwe usta na złe bywa tłóinaczone.— Nie chodzi tu zaiste o to, czy to co wam powiedziałam, wiem odmarszałka wielkiego, czy też od kogo innego -— odpowiedziała paniSłucka — dosyć, że nie możecie rzeczywistości tego umniejszyć. No,no! panie Janie Lacki; wy jesteście widzę ślepotą dotknięci, a zasłonaza późno może spadnie wam z oczu. Ale ja wam powiadam, że drogi,któremi ten człowiek chodzi, do przepaści prowadzą, i prędzej czy późniejpociągnie on was tam z sobą!— A więc dlatego — mówiłem — że kniaź jest w przykrempołożeniu i w niebezpieczeństwie, to ja mam go porzucać? Wszakżezbyt wiele mówiliście sami o powinnościach szlachcica; maż-li więcto należeć do tych powinności, ażebym ja w złej chwili odstąpił tego,którego trzymałem się w dniach szczęścia?Na to powiedziała księżna: — Mądra mowa jest w ustach.... —ale sama sobie przerwawszy, rzekła tylko — bądźcie zdrowi, zacnymości Janie! Jeżeli kiedy obaczycie się w swym błędzie, bramy Słuckabędą dla was otwarte, a wasza krewna Anastazya ochotnie was pozdrowi; wszelako proszę was wielce, abyście tu nie grali nigdy roliprzyjaciela i swata Michała Glińskiego.Tak więc udałem się drogą do Nowogródka. Zaiste snuły mi siępo głowie rozmaite niewyraźne myśli; bo to, co się już stało, nie ukazywałosię nigdy moim oczom w podobnem świetle, w jakiem terazwystawiła mi księżna Anastazya, a nawet chciałem już zawrócićsię do Słucka; ale wtem przypomniałem sobie niebezpieczeństwo,z którego mnie kniaź Michał uratował; pomyślałem, że niewdzięcznośćS*


1 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.jest szkaradnym występkiem, zawróciłem zatem znowu konia i puściłemsię dalej. Lecz przyznam się, że bardzo źle sobie w tej mierzepocząłem.Rozdział XY.,.Noc była późna, kiedy przybyłem pod nowogrodzki zamek; zawołałemu małych drzwi wchodowych, i dawszy hasło trzymającemu straż,zostałem wpuszczony.— W zamku już wszystko się uciszyło — mówił on do mnie —a pan zaraz po powrocie zamknął się w swoim pokoju.Udałem się więc do mego pomieszkania przez kilka samotnych korytarzy,i tylko co chciałem wejść do małej sali leżącej na dole, którędyprzejść mi potrzeba było; gdy w tem postrzegłem przy kominiedwóch ludzi, i przy świetle ognia poznałem, że jednym z nich był Hassan,turecki przyboczny sługa, a drugim jakiś nieznajomy w pielgrzymiejodzieży. Eozmawiali z sobą ruskim językiem. Czy to była jakaciekawość, czy przeczucie, koniec końcem, zatrzymałem się po za kobiercemwiszącym u drzwi, i zacząłem przysłuchiwać się, coby też onipomiędzy sobą mówili.— Wszystko to są tylko piękne słówka, zacny mój Hassanie —mówił właśnie w tej chwili nieznajomy — ale od czasu Budeńskiejpodróży, nie wierzymy wam bardzo ! Coby on tam miał do roboty,jeżeli o naszem przełożeniu szczerze zamyśla; wszak nie poszedł prosićW ęgra o dobrą pogodę?— Eh! pozwólcie-no tylko wytłómaczyć sobie, panie Fedorze W a­silewiczu ! — odpowiedział Turek. — Nie możecie mu tego brać takza złe. Wszakże nic nie wyniknęło z tego, co mu owa tam, wiecie zapewnedobrze kogo przez to rozumiem, to jest co mu owa z Mińskaw7ygadała; a tam zaraz gruchnęła w ieść; czegóż chcecie? Jakże miałsobie postąpić w takich okolicznościach? Musiał się stosować doczasu.— Tak-to wy zawsze mówicie! — odrzekł nieznajomy; — a ontak długo stosuje się do czasu, że już nam ten czas zbyt długim sięsta je !— Nie macie też czego lękać się tak bardzo owej Budeńskiej podróży— mówił dalej Hassan; — król ma bardzo krótką pamięć;a zresztą też niebardzo tak radzi byli z naszego przybycia. Tekeli zaśma coś więcej do czynienia, aniżeli zajmować się rzeczami, które go


HIPOLIT BORATYŃSKI. 117wcale nic nie obchodzą, a jego pana bardzo mało. Nie wiele on teżtakże rachuje na owę tam....— Słuchaj-no Hassanie, ty powierniku! Wszystko to, jak powiedziałem,jest bardzo dobrze, ale nic stanowczego jeszcze nie masz; a tywiesz, że nasz jest trochę niecierpliwego umysłu. Doszła nas takżewiadomość, że on się stara o tę tam nad Dnieprem, a to nam wcale nicnie nada; wiadomo nam dobrze, jaki jej sposób myślenia; a zresztąma to być kobieta mądra i śmiała, co bardzo łatwo mogłaby jego myśliodmienić.— O! co do tego, to nie lękajcie się, panie pułkowniku! — odpowiedziałTurek z szyderczym uśmiechem. — W iatr, który ztamtądwieje, musiał go nieco oziębić. Powróciwszy bowiem do domu, byłw złym humorze i klął bezprzestannie pana z Zabrzegów, jak to zawszezwykł czynić, kiedy mu co nie po myśli idzie!— Wszystko to dobrze i wybornie; — odpowiedział na to nieznajomy— wszelako powiadam wam, że potrzeba prędko.... — Tumówił tak cichym głosem, że trudno go było zrozumieć.— Jak wam już powiedziałem, Fedorze Wasilewiczu — mówiłTurek — że to właśnie bardzo nam jest na rękę; za kilka tygodni masię udać do kraju... — tu głos jego zgubił się w niezrozumiałem szeptaniu,ale potem mówił cokolwiek wyraźniej: — Spuśćcie się na Hassana;lecz teraz dozwólcie, łaskawy panie, abym was wyprowadził, bynadchodzący poranek nie zastał was w tym zamku. Idźcie z Bogiem dodomu i oświadczcie jego ukłony panu Iwanowi Andrejewiezowi, któremuja w pokorze rzucam się do nóg.To mówiąc, opuścili salę; a ja udałem się do mego pomieszkania,gdzie resztę nocy przepędziłem bezsennie, kłócąc się z rozmaitemi myślami,i postanowiłem opowiedzieć panu Michałowi to, co dosłyszałemz tćj rozmowy, ażeby mi wytłómaczył.Kiedym nazajutrz wszedł do sali, gdzie się już wielu gości zgromadziło,pan Gliński postąpił naprzeciw mnie, a wziąwszy za rękę, popro-M^adził do poblizkiego pokoju, i wnet zapytał z niecierpliwością:— No i cóż, panie Janie, co też wam jeszcze mówiła wasza piękna,ale trochę za dumna krewna ?Ja odpowiedziałem mu: — Że nie powinien więcej myśleć jużo niój, że ona nie zasługuje na zaszczyt, jaki jej chciał wyrządzić, i żezamiast przekwitłej wdowy, znajdzie się sto urodziwych i szlachetnychpanien, które z radością przyjmą to, czem ona pogardza. — Ale skorowymówiłem wyraz pogardza, pan Michał oburzył się na mnie po razpierwszy i kazał wyjść precz z pokoju. Wszelako, kiedym się odwrócił,chcąc go opuścić, przywołał mnie i mówił:— Mniejsza o to, panie Lacki! — Pokwapiłem się nieco! zapomnijmyzresztą o waszej krewnej, i nie różnijmy się z jej przyczyny.


118 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wtedy ja nabrałem serca i opowiedziałem mu ową nocną rozmowę; on zaś słuchał mnie z uwagą. I kiedy skończyłem mówić, rzekłdo mnie z uśmiechem:— Wszelako to zuchwały pachołek ten Hassan! Ukarzę ja goprzykładnie! Jednakowoż ma on po części słuszność i wy także, panieLacki; to zapewne musiał mnie ten stary Zabrzeziński, albo teżkto drugi oczernić przed panią Anastazyą; słowem, nie będę już o niejpamiętał, raczej dam baczenie na tych, o których była rzecz w owejrozmowie, którąście słyszeli.Tu postrzegłszy moje zadziwienie, mówił dalej, opierając się poufalena mojem ramieniu:— Wiecie zaprawdę bardzo dobrze, mój zacny panie Kijowski,jak zaufani słudzy zanadto sobie czasem pozwalają; to tóż temu szalonemupsu tureckiemu poselstwa i jazdy do Słucka niebardzo przypadałydo smaku. Upatrzył on, jak powiada, dla mnie inną oblubienicęw swoim guście; jakąś księżniczkę niepospolitej piękności i udarowanąwielkiemi przymiotami umysłu, według jego mniemania, której ojciecjest w rzeczy samej dobrze od króla Zygmunta widziany, i której nazwiskoz czasem ci odkryję. Przy tej okoliczności musi mieć ztąd dlasiebie jakieś zyski, bo już wiem od niejakiegoś czasu, że jest w porozumieniuze sługami tego domu i bardzo był nierad, kiedym jechał doW ęgier, a nie dla nawiedzenia narzeczonej: mówi on także, iże pannajest mi bardzo życzliwa, i że pan Iwan Andrejewicz ojciec, radby chętniejwidział starania moje dzisiaj, aniżeli jutro. Wszelako, jakem jużpowiedział, muszę ja skarcić tego niecnotę, co to ośmiela się wtrącaćw sprawy swojego pana.Tak on mówił, i kiedym mu niektóre okoliczności zarzucał, potrafiłprzewrócić i wykręcić wszystko, co przecież moje uszy słyszały.W kilka godzin potem przyszedł do mnie Turek Hassan, rzucił siędo nóg moich i m ów ił: — Czemu ja tak byłem dla niego niełaskawi oskarżyłem go przed panem, że został surowo ukarany! że terazprzychodzi mnie prosić, abym przebaczył mu, tak jak mu już łaskawypan przebaczył, i abym jego śmiałość przypisał wierności i życzeniom,by jego pan porzucił niestateczne życie i ożenił się nakoniec; bo podobnoz panią Anastazyą wcale nic nie będzie.—Lecz księżna Słuckamiała zaiste słuszność po sobie, b o ja prawdziwie byłem dotknięty ślepotąi nie chciałem widzieć tego, co było przed mojemi oczami.Zabawiliśmy jeszcze w Nowogródku aż do Bożego Narodzeniaroku 1507, a potem powróciliśmy do Wilna. Nie zdawało się jednak,ażeby wstawienie się króla Węgierskiego i Czeskiego było bardzo skuteczne:bo król Zygmunt zawsze był jednostajnym dla pana Michała.I kiedy ten nalegał o rozstrzygnienie zatargów jego z marszałkiemwielkim i oczyszczenie swojej sławy z oskarżenia o zbrodnią majesta­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 1 9tu, nie dawano mu żadnej innej odpowiedzi, jedno, że król ma ważniejszesprawy do załatwienia i że do generalnego sejmu należy wyrokowaćo przewinieniu podobnego rodzaju.Tymczasem w połowie miesiąca stycznia, Zygmunt pierwszy przedsięwziąłpodróż do Krakowa. I kiedy na dziedzińcu zamkowym królewskiepowozy stały już zaprzężone, a panowie litewscy żegnali sięz królem, życząc mu szczęśliwej podróży; przystąpił także i pan Michałi jeszcze raz prosił króla usilnie, ujmując jego rękę, ażeby mu raczyłdozwolić wytoczyć swoję sprawę i oczyścić sławę z potwarzy na niegorzuconej. Ale monarcha zmarszczył wysokie czoło, rzucił gniewnewejrzenie swojem ognistem okiem, a wyrwawszy mu porywczo rękę,rzekł mocnym głosem :— Oto macie odpowiedź, panie marszałku nadworny. Odwołujeciesię do naszej sprawiedliwości, ale strzeżcie się ją obudzić, bo niechnam tak Bóg dopomoże i święte Jego słowo, że sprawiedliwość naszaznajdzie winnego i potrafi go ukarać!Tu pan Michał, nie powściągając się, ujął za płaszcz królewski i zawołałgłośno :— Poprzysięgam wam, miłościwy królu, chrońcie się przywodzićmnie do tego, czego moglibyście i sami i ja mógłbym żałować!Ale Zygmunt Jagiełło wyrwał mu płaszcz z ręku, i nie racząc anidać odpowiedzi, wyszedł prędkim krokłem z pokoju.Tymczasem w Wilnie, w dzień Oczyszczenia Panny Maryi, był ja r­mark. My, pan Michał z kilką szlachty i sługami, wyjechaliśmy okołopołudnia na plac, gdzie stały konie na sprzedaż. Tu postrzegliśmyw jednym zakącie rynku żyda, kupca z Brodów, który miał wiele dobrychkoni. Z przodu stał jeden z jego służalców, trzymając za cuglearabskiego, bardzo pięknego rumaka, a tuż obok stał jakiś szlachcici zdawał się oczekiwać na coś. Pan Gliński zawołał Turka Hassana dosiebie, i rozkazał ażeby skoczył do żyda i zapytał, jak drogi jest końi co za niego żąda? Turek przyniósł odpowiedź, że koń tylko cozostał sprzedany marszałkowi wielkiemu Litewskiemu za dwieścieczerwonych złotych. A na to pan Gliński, uśmiechając się z pogardą:— I na cóż tak piękny koń przyda się staremu Zabrzezińskiemu,dla którego i muł jeszcze zanadto jest dobry? Skocz, Turczynie,i ofiaruj żydowi czterysta czerwonych złotych mojem imieniem!Hassan powrócił do kupca i myśmy tam także jechali. SkoroIzraelita, usłyszał o ofiarowanej zapłacie, rzucił bojaźliwem okiem naszlachcica i mówił do niego:— Ci szliszalesz pan szlachcicz, czo wielmosznemu pan Turek powiadał?posfólcze mi jasny pan piednemu kupcu zatargować i ze swoimtargu popuszcicz, bo kogo daje więcej, tego jest kupiec.


1 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Ale szlachcic, chociaż poznał wprawdzie i książęcia i jego orszak,odpowiedział mu:— Czy ty oszalałeś, żydzie, ażebyś chciał cudzego konia drugi razprzedawać? Wszak to już nie twój koń, tylko jaśnie wielmożnego wojewodyTrockiego, dla którego kupiłem go za dwieście czerwonych złotych !Tu pan Michał ozwał się sam: — No! ruszaj-że się, żydzie! Dajsam tu konia i bierz pieniądze!A kupiec, odwróciwszy się do szlachcica, wołał zalęknionym głosem:— Nu! i cosz to? czy to nie muj kuń? nu la boga! a czijże to kuńma bicz? a szak ja jeszczy nie ziołem penędzy, a póki ja jeszczy nymam żadnych penędzy, to koniowi jest moje!— A ! ty hultaju żydzie! — fuknął na niego szlachcie — czyż ciniedosyć na słowie mojem i pana marszałka wielkiego? Czyżem janie posłał po pieniądze?Żyd wrzeszczał ciągle: — Nu! ezo to znaczi, czo to znaczi? cżo mipan wielki marszałek? Czo szlowo to szlowo, a czo szlowo to ne penądy!Na czo mi tego szlowo? co ja zrobię z tego szlowo? Oddajcie mimojego k u ń ! ja nie poczebuje waszych penędzy, ani waszego szlowo!Ja cheze mic moje konie !Wówczas kniaź Gliński zawołał na szlachcica rozkazującym tonem:— No! no! panie szlachcicu! bądźcie cicho i oddajcie konia, któregokupiłem; nie mam ja tu czasu rozprawiać długo ze służalcami panaz Zabrzegów!— Mylicie się, mości marszałku nadworny! — ozwał się Litwinozięble, obwijając około prawej ręki cugle, za które trzymał konia.— Nie jestem ja służalcem jaśnie wielmożnego wojewody Zabrzezińskiego;ja jestem szlachcic i jego dworak; a jako taki, nie oddam w łasnościmojego pana wszystkim kniaziom z całego świata, a tem bardziejwam, kniaziu Gliński!Tu żyd rzucił się na oślep do swego konia i porwał za cugle; aleszlachcic pchnął gwałtownie Izraelitę tak, żesięaż wbłotoznajdującenarynku potoczył, a upadłszy, począł wrzeszczeć i rwać sobie włosyz głowy i brody!— Pójdź sam tu do mnie, żydzie, i weź swoje pieniądze! — wołałpan Gliński, wskazując na worek, który Turczyn pobrzękując trzymałdo góry. Żyd porwał się zwalany w błocie, i rzucił na pieniądze.Tymczasem koń, przestraszony szarpaniem i wrzaskiem, zaczął wspinaćsię i wierzgać. Mnóstwo ludu natłoczyło się i stanęło, to poglądając,na piękne wyskoki szlachetnego zwierzęcia, to dziwiąc się śmiałościszlachcica; bo pana Michała nie bardzo lubiło pospólstwo wileńskie.Wtem podwojewoda (*) ze strażnikami, których hałas ściągnął, nad­(*) Podwojewoda, urzędnik szlachecki, któremu w województwie powierzony byłnadzór targów i wszelkiego handlu.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 121szedł w to miejsce; ale postrzegłszy że ma do czynienia z przemożnyma mściwym panem, jakim był kniaź Gliński, stanął nieco opodal.Pan Michał zasię rozkazującym tonem wołał do szlachcica :— No precz, wasalu, od mego konia!Ale ten ujął silniej prawą ręką za cugle wspinającego się rumaka,lewą nasunął czapkę na czoło i rzekł przystojnie, ale śm iało:— Jestem wasalem! tak jest, ale wielkiego księztwa, tak jako iw y,i równy wam rodem szlachcic, któremu nic nie macie do rozkazania;zaczem nie róbcie tu żadnych swarów i patrzcie sobie innych koni!Tu kniaź skinął, i kilku z jego orszaku rzuciło się z dobytemi szablami:żyd zaczął wrzeszczeć na całe gardło, a lud zaczął poklaskiwaćw ręce, wołając zewsząd:— Dobrze! dobrze, panie szlachcicu! trzymajcie się dzielnie; kupnojest zawsze kupnem, a kto pierwszy przybywa, ten pierwszy sięgapo łyżkę. Nuże, panie podwojewodo! wstydźcie się! czemu nie pełniciewaszej powinności? nie lękajcie się! my tu jesteśmy, będziemy wampomagali! Nuże, nie bójcie się! będziemy wam pomagali przeciwkniaziowi, co to kraj pustoszy i drożyznę robi!Tu ja postrzegłszy, że rzeczy biorą zły obrót, podjechałem dopana Michała i prosiłem go, ażeby dał już pokój, że to mu nie robisławy. Ale Turek Hassan szepnął mu kilka wyrazów do ucha, a kniaźkrzyknął:— Hej! precz tam, gawiedzi! Zróbcie miejsce, do stu tysięcy djabłów!Ale w tejże samej chwili przyleciał czwałem w kilkanaście szlachtypan marszałek wielki na rynek. W tymże samym czasie ukazałosię także pięćdziesiąt jazdy, która codziennie odbywała służbę przyGlińskim; przebiła się w pośród tłumów ludu, który mrucząc ustąpiłmiejsca, i stanęła tuż po za nami.Gdy obadwaj śmiertelni nieprzyjaciele ujrzeli się naprzeciw siebie,ciemna czerwoność, pochodząca z gniewu, wystąpiła na ich oblicza;drżały im usta i rzucali na siebie wzrokiem pełnym najsroższej nienawiści.Kilka chwil panowało głębokie milczenie, a nakoniec pan Zabrzezińskiprzerwał gwałtow nie:— Cóż to jest? Któż to tak śmiały, że się targa na moją własnośći znieważa mego szlachetnego domownika? Wy tu znajdujeciesię, panie podwojewodo, i stoicie bezczynnie? Nie znacie-li swego obowiązku?Nuże! spełniajcie waszę. powinność; ja marszałek wielki nakazujęwam w imieniu króla!Tu podwojewoda zmieszany, żeby przecież okazać jakąś czynność,rozkazał porwać biednego żyda; a ten przyskoczył do kniaziaGlińskiego i wrzeszcząc przeraźliwie, uczepił się jego nogi; wówczaspan Zabrzeziński tak mówił dalej.


122 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— A więc to wy jesteście, panie Gliński, co tu znowu naruszaciespokojność stolicy i nie lękacie się po cudzą własność sięgać?— Ten koń do mnie należy! — odpowiedział Gliński z potłumionymgniewem — a z waszym służalcem tak postąpiłem, jakbym radpostąpił i z panem !— To tedy powiadacie, że koń jest wasz? — odparł marszałekwielki wzgardliwym tonem. — Nie, zaprawdę! tak zły los nie powinienspotykać dobrego konia, ażeby miał nosić was po drogach, któremichodzicie. Ja tśż tego nie chcę, boście mnie podkupili!To mówiąc dobył pistoleta z olstry u siodła, i kula strzaskała głowękoniowi. Szlachetne zwierzę dało ogromny skok naprzód i wnetpadło bez życia. A żyd wydał krzyk rozpaczy i rzucił się do konia.Wtenczas pan Zabrzeziński cisnął worek ze złotem na nieżywe zwierzęi rzek ł:— Żydzie! masz tu oto swoje pieniądze! Jest tam czterysta czerwonychzłotych, tylko uchodź z przed oczu, bo inaczej każę cię powiesić!Żyd porwał z chciwością worek z pieniędzmi i chciał odejść; alenamyśliwszy się znowu, i oglądając się bojaźliwie na wszystkie strony,zdjął z pośpiechem trenzle z nieżywego konia, wziął wędzidło i worek,włożył je z uśmiechem w zanadrze, i przecisnął się prędko przeznaród, który go śmiejąc się przepuścił.Ale pan Michał, odchodząc prawie od siebie ze wściekłości, zawołałpiorunującym głosem:— Wnet mi tu przypłacisz tej zniewagi, ty nikczemny starcze! —i z szybkością błyskawicy mignęła szabla jego wydobyta z pochwy,i wnet także pałasze jego orszaku zajaśniały przy promieniach zimowegosłońca. Marszałek wielki uczynił toż samo. Wprawdzie orszakjego był mały, ale lud garnął się przy jego boku i okropna rześ już sięprzygotowywała.Aż oto rozległ się na rynku głos dzwonów i białe chorągwierozwinęły się po nad głowami ludu, który zdejmując czapki, z pokorąustępował miejsca. Ukazała się processya duchowieństwa: na czelejej, niosąc święty krzyż w ręku, postępował szanowny Wojciech Taborbiskup wileński. Skoro go spostrzegł podwojewoda, poskoczył kuniemu, i objąwszy kolana mówił coś tonem proszącym . Natenczas .całyorszak zwrócił się ku miejscu, gdzie był zgiełk; my wszyscy zsiedliśmyz koni odkrywając głowy, chociaż wielu pomiędzy nami byłogreckiego wyznania, a biskup wszedł wpośród nas, a tuż przy nim niosącykrzyż, godło zbawienia.— I cóż to ja widzę? — zawołał Wojciech Tabor mocnym głosem:— jestemże-li ja pomiędzy chrześcianami, czy też znowu powróciłyczasy naszych pogańskich przodków, że szlachta litewska chce


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 2 3w dzień świąteczny Najświętszej Panny krew przelewać, jak gdybyśmyświęcili szatańską sobotę Pekolo? (*) Precz z szablami, wy panowiei rycerze! Idźcie do domów, wy mężowie ludu! Nakazuję wamw imieniu Boga i Matki Przenajświętszej!Na te słowa rozbiegły się tłumy, szable jedna po drugiej włożonodo pochew, a marszałek wielki ze schyloną głową udał się za processyą.Ale pan Gliński przystąpił do niego, i rzekł mu na półgłośno:— Zobaczymy się jeszcze z sobą innym razem.— Radbym najpóźniej, jak tylko można, oglądał* oblicze zbrodniarzastanu! — odpowiedział pan z Zabrzegów, biorąc świecę Woskowąz rąk kościelnego sługi.— Może prędzej nad wasze spodziewanie i życzenie, panie m arszałkuwielki! — powiedział na to pan Michał tonem znaczącym,siadł na koń i poskoczyliśmy przez rynek do domu.W kilka dni potem Jan Zabrzeziński odjechał z W ilna do Grodna,gdzie miał dom swój i rad przemieszkiwał, kiedy króla nie było w Litwie.Wkrótce także potem powrócił Schleinitz ze swojej podróży i natychmiastudał się do Kniazia. I kiedy później wyszedł znowu, twarzjego podobna była do twarzy człowieka, chcącego pokryć ciężkie troskizmyśloną wesołością; gdy zaś ja jąłem czynić mu zapytania, nie odpowiedziałmi na nie, tylko rzekł, że powinienem być w gotowości nawieczór, że będzie wielka biesiada i że dziś nader ochotni będziemypo raz ostatni! Niestety był to prawdziwie wyraz wróżby. Wszelako,luboć to mnie zastanowiło, nie pytałem dalej i poszedłem wswoj§dr°gę-Po południu postrzegłem, że domowi żołnierze pana Michała, będącyna żołdzie, wychodzili małemi oddziałami, i że coś prędko pakowanoi odjeżdżano. Na moje zaś pytanie ochmistrz odpowiedział,że książę zamyśla udać się na długi czas do swoich dóbr, a dom w stelicyzostanie próżny pod dozorem rządcy. A więc i ja uporządkowałemrzeczy, rozkazałem sługom moim popakować wszystko, i miećna pogotowiu konie i sprzęt podróżny.Tymczasem nadszedł wieczór, i ja udałem się do wielkiej sali.Tam znalazłem pana domu wpośród znacznego zgromadzenia panówi szlachty; a pomiędzy nimi był także Symeon Bielski, a brat rodzonyksięcia Michała, kniaź Bazyli Lwowicz Gliński. Teraz on możnymzostał panem; wszelako, dostojny mości panie Krakowski, nie mam jaco wiele na pochwałę jego powiedzieć. Już na pierwsze wejrzenie niebardzo on mi się podobał. Coś nikczemnego było w całej jego postawie,a zbyt wielka uniżoność względem brata i zbyt słodkie wyrazy(*) Pekolo, dawny litewski bożek pieklą, któremu ofiary ludzkie poświęcano.


1 2 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.grzeczności dla drugich, co oboje nie z serca mu pochodziło, nie trafiałodo serca drugich. To też pierwsze wrażenie, aż nadto późniejstwierdzone zostało. Miał on wszystkie naganne przymioty swojegobrata; ale kiedy pan Michał okupywał je odwagą, męztwem i innemiszlachetnemi cnotami, to u niego rzecz miała się wcale inaczej. Zawszez roztropnością trzymał się on zdaleka od niebezpieczeństwa; alekiedy wszystko przeminęło i żadne już więcej niebezpieczeństwo niezagrażało, to nigdy nie uchybił pojawić się, dla wzięcia części zysku;tak jak sępy spuszczają się w nocy na pobojowisko. Kiedy gdzietrzeba było podejść kogo politycznemi subtelnościami, to był prawdziwiena swojem miejscu; i właśnie tym sposobem w późniejszym czasiebardzo dobrze usłużył panu Michałowi. Oby był tylko potem niezwracał tego oręża chytrości przeciw swemu bratu, który przecież byłtwórcą wysokiego zaszczytu jego domu, a w późniejszym czasie stał sięjego ofiarą.Gęste kielichy krążyły w około, nie szczędzono kosztownego wina,albowiem kniaź powiadał, że potrzeba dom próżny zostawić. Scbleinitzbył tak ochotny, jak pierwej był posępny, i prowadził wiele osobliwszychrozmów; a kiedy już zgromadzenie stało się bardzo wesołei dobrze sobie podochociło, pan Michał powstał z krzesła i mówił, żema zamiar wyjechać z Wilna dla spełnienia nader ważnego interesu:ale kto z pomiędzy przytomnych panów i rycerzy jest jego przyjacielem,ten zechce mu wyświadczyć zaszczyt towarzysząc w podróży.A myśmy wszyscy krzyknęli, aby nas prowadził, gdzie zechce i zaraznawet, chociażby przeciw Tatarom lub innym nieprzyjaciołom. Aleon uśmiechnął się, myśląc sobie, że do tego nie przyjdzie; potem wziąłpuhar i spełnił go za szczęśliwą podróż. Wówczas my wszyscy z wielkimkrzykiem piliśmy vale miastu Wilnu i rzucaliśmy srebrne kielichyna dziedziniec przez pryskające szyby. Poczem zeszliśmy na dół,skoczyliśmy na koń i puścili się w drogę przy świetle księżyca, wpośródokrytej śniegiem okolicy. Tak jechaliśmy blizko półtory godzinydobrym kłusem, a pan Michał rozmawiał o czemś ważnem ze swoimbratem i Turkiem H assanem ; ja zaś jechałem pomiędzy SzymonemBielskim i Schleinitzem, a inni za nami w głośnym i ochoczym zgiełku,który sprawował szum wina, a nocne chłodne powietrze i jasnośćśniegu bardziej jeszcze ożywiały. Aż w tem w niezbyt wielkiej odległości,ujrzeliśmy poprzea sobą na próżnem polu wpośród łasa, wielerozrzuconych ogni; pan Michał zwrócił się tam zaraz, a myśmy wnetpoznali jego ludzi, którzy tu stanęli obozem przy ogniach strażniczych;było tam ze dwieście jazdy i siedmset piechoty. Za zbliżeniem sięnaszem podnieśli się wszyscy i wystąpili pod broń w milczeniu. Kniaźzsiadł z konia i kazał nam toż samo uczynić. Potem wstąpił na mały


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 2 5wzgórek, okryty lodem i zeskorupiałym śniegiem, i kiedy żołnierstwootoczyło nas wokoło, zaczął mówić następującym sposobem:— Panowie i przyjaciele! Nie jest to wędrówka dla zabawy, naktórą was zaprosiłem, ani też pochód przeciw Tatarom lub innym nieprzyjaciołom.Jest-to inne przedsięwzięcie, do którego wzywam waspod niebem okrytem gwiazdami wpośród nocnej samotności lasu! Jeżelimi prawdziwie życzliwi jesteście, a pamiętni na moję przychylność,której wam nieraz dałem dowody; to zapewne nie zechcecie mnieopuszczać w godzinie potrzeby i niebezpieczeństwa, mnie, który waskiedyś prowadziłem do zwyeięztwa, do chwały i do wszelkich zaszczytów.I komuż z was tajno, iżem za granicą wzgardził dostojeństwamii bogactwami, które mi ofiarowano, wzgardziłem łaską cesarza, królówi innych książąt europejskich, pragnąc tylko ramieniem i umysłemrycerskim, jakiego mi niebo udzieliło, służyć mojej uciśnionej ojczyźnie?I któż z was zapomniał, jak często w krwawych walkach nieprzyjacielaodpędzałem, jak często na radzie utrzymywałem stronęuciemiężonych, i opierałem się nienawiści magnatów, zwracając nasiebie pociski nikczemnej niewdzięczności i zazdrosnego jadu? Jeszczenie pogniły trupy tatarskie na polach u Kiecka, gdziem uratowałupadający naród, gdy król skrępowany ciężką chorobą leżał na łożu,gdy magnaci małoduszni opuścili ręce, a wybawca Zygmunt Jagiełło,ku któremu wszystkich oczy z utęsknieniem się zwracały, bawił zdalekaw czasie potrzeby i niebezpieczeństwa! Jeszcze wieżyce pogranicznychtwierdz wznoszą się ku niebu! Ja to, ja dźwignąłem je na obronękraju, obwarowałem i osadziłem ludem, z wielką pracą i z uszczerbkiemojczystego dziedzictwa Jeszcze każdy krok, który Litwin stawipo równinach Wielkiego Księztwa, przypomina Michała LwowiczaGlińskiego; a już owe strzały zazdrości i niewdzięczności pociski godząw moje bezbronne piersi. Nieprzyjaciele moi oszczerczym językiemzwalają na mnie zbrodnie, o których nigdy nawet i nie pomyślałem;przyjaciele moi łamią wiarę i odstępują odemnie; i mnie, oswobodzicielowiojczyzny, wkrótce zamknięte będą drzwi każdego domu,a sława moja wala się zdeptana w prochu! Nadaremnie błagamu tronu o sprawiedliwość, której 11 aj ostatni ej szy z poddanych domagaćsię może; ja, potomek książąt Siewierskich, wielki dostojnik państwa,siedmnaście razy wódz zwycięzki, proszę o nią daremnie! Król, naszwielki książę, co powinien być sędzią i opiekunem uciśnionych, stowarzyszyłsię z nieprzyjacioły mojemi, a głos mój, którego Jan Olbrachti Aleksander słuchali jako głosu proroka, nadaremnie obija się o uszyniepodobnego im brata! Przeciwnicy moi urągają się z moich zażaleńi naigrawają ze mnie w obliczu zgromadzonej szlachty i narodu. Powiedźcie! któryż z was mniema, by na książęeia i rycerza przystało takąhańbę ponosić ? —


1 2 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Tu po krótkim przestanku, w ciągu którego rycerze ponuro szczękającorężami w gęstszem ścisnęli się kole, a między zgromadzonąszlachtą zaczął rozchodzić się szmer, Gliński mówił dalej:— Otóż kiedy prawo milczy, to honor powołuje szlachcica dowłasnej zem sty! Na zemstę was zgromadziłem, na zemstę nad tymi,co zgubić chcą mnie, co was chcą zgubić! Was, co jesteście przyjaciółmimoimi! Na zemstę nad waszymi i moimi wrogami, a szczególniejnad Janem Zabrźezińskim!Tu ze wszystkich ust odgłos zemsty rozległ się na wsze strony,i hasło piekielne wrzawliwie zabrzmiało daleko po pustyniach lasu.Tak więc jechaliśmy dalej drogą do Grodna, i trzeciego dnia kuwieczorowi, kiedy zmierzchać poczęło, przybyliśmy nad Niemen.Ezeka stanęła lodem, ale nie we wszystkich miejscach jeźdźcy i koniemogli się jej powierzać; bo zima nie nader była ostra. Pan Glińskizatem rozłożył piechotę w krzakach aż do świtania, a jeźdźcom kazałzsiąść z koni, popętać je i iść do rzeki, dla wyśledzenia bezpieczniejszychbrodów. Na stronie, nieopodal od rzeki, błyszczało światełko :pan Michał tedy prosił mnie, abym zobaczył, ażali to nie była gospoda,gdy tymczasem on sam miał pójść dla obejrzenia stanow isk; T urkowizaś i kilku innym ludziom rozkazał iść zemną, by wyrzucić gospodarzaz izby i samym rozgościć się; bo mieliśmy tam pozostać dopierwszej godziny po północy.Zbliżywszy się do domu, ujrzałem zaprzężony powóz ze trzemakońm i; jeden ze sług tylko co odjechał z czwartym, furman spał.Wszedłem zatem do izby, i przy świetle ognia palącego się na kominieujrzałem dwie kobiety, z których jedna ubrana w szubę sobolową, zdawałasię być panią, a druga służącą. Przybliżywszy się do nich z powitaniem,zmięszałem się niezmiernie, poznawszy Annę, córkę WasilaJorgasza, którą dawniej mocno kochałem, a która przeniosła złotomarszałka wielkiego nad moje przywiązanie; słowem, poznałem kochankęJana Zabrzezińskiego. Wszelako zebrałem się wkrótce, i mówiłemdo niej szyderczym tonem, pod którym chciałem ukryć to, że wi»dok jej nie był mi jeszcze zupełnie obojętny:— A! witajcież, piękna pani! O! jakże mi miło, że was tu znajdujęna gościńcu pod nocną porę! Jakże, czy to powracacie z uściskówwaszego szpakowatego kochanka, czyli też myślicie dopiero udaćsię do niego ?A ona przelękła się mocno poznawszy mnie, i odpowiedziała jąkającymsię głosem :— Czy to wy, mój zacny panie Kijowski? Jakże dawno nie miałamszczęścia oglądać was! Ja — ja — jadę teraz z Grodna; ale mijeden z moich koni na Niemnie, na lodzie, zgubił podkowę i skaleczył


HIPOLIT BORATYŃSKI. 127nogę: a zatem musiałam tu zajechać na chwilę i wkrótce udam się dodomu o cztery staje za tym tu laskiem.— Eh! — rzekłem ze śmiechem — co też to ten pan Zabrzezińskiza niegrzeczny kochanek, że was puszcza z domu o tej godziniei odmawia małój komnaty na nocleg! A może też i wam przy nimczas bardzo powoli bieży ?W ciągu tej rozmowy Hassan zbliżył się po za mną, i przypatrywałsię długo dziewczynie zdradliwemi oczami; ale w ciągu ostatnich wyrazówwyszedł pocichu za drzwi.Anna zaś mówiła:— Więcej też spodziewałam się wspaniałomyślności po was, panieLacki!, I pocóż tak ze mnie szydzicie? Zaiste boli mnie to bardzo,że się inaczej nie stało; ale wszakże wiecie, że jestem uboga, i żemój ojciec chciał tego. Otóż mu teraz pan marszałek wielki dał wioseczkętu zaraz za lasem, gdzie mieszkamy, i przyrzekł mnie w dzieńświętego Wojciecha wydać za podstarościego. Ale zkądże to przybywaciez tak licznym orszakiem i podróżną służbą, łaskawy panie Kijowski?Kiedy tak mówiła, otwarły się drzwi, i Turek wprowadził kniaziaz kilką innymi. Pan Michał zbliżył się do dziewczyny, kilku jego ludziporwało gospodarza chatki i jego żonę z pięcia krzyczącemi dziećmi,powiązano wszystkich i powyrzucano do stajni. A kniaź WasilGliński wziął mnie pod rękę na skinienie swojego brata, i poprowadziłnad rzekę daleko od chatki, ażeby, jak powiadał, opatrzyć miejsca wynalezionena przejście do Grodna. Takeśmy tedy chodzili dosyć znacznyczas ponad brzegiem, zbierając oddziały jeźdźców na oznaczonychmiejscach, i kiedyśmy znowu przybliżyli się do chatki, usłyszałemwpośród ciszy nocnej przerażający krzyk, jakby dobrze znajomego migłosu. Chciałem tam pobiedz natychm iast; ale pan Bazyli zatrzymałmnie, mówiąc ze śmiechem:—■Eh! dajcie pokój, kochany panie Janie! To jeźdźcy oczyszczajązakurzoną izbę z brudnego chłopstwa i to zapewne jakaś kobietatam krzyczy. Nie powinniście też sobie ranić serca widokiem niewiernejdziewki, która łysą głowę Zabrzezińskiego przeniosła nad waszpiękny włos czarny!AYkrótce też potem i pan Michał nadszedł na brzeg z drugimi, i zaczętoprzechodzić rzekę w głębokiem milczeniu.Dopiero później, daleko już później dowiedziałem się, co się tamdziało. Najprzód pan Gliński prośbami, obietnicami i złotem chciałdowiedzieć się od Anny, jaka jest skryta droga prowadząca do wnętrzadomu, gdzie pan Zabrzeziński mieszkał; a kiedy to na nic się nie nadało,zaczęto grozić, a nakoniec męczyć:— wówczas nieszczęśliwa kobietawyznała na męczarni wszystko, o czem tylko wiedziała; oddała


128 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.nawet klucze do skrytych drzwi i korytarza, którędy wchodziła i wychodziłaod wielkiego marszałka. A kiedy wszystkiego od niej już siędowiedziano, szatański Hassan przebił.... ale pozwólcie mi zamilczećo tej oburzającej zbrodni! Gdybym ja wtedy wiedział był o tem, broniłbymbył tej nieszczęśliwej z narażeniem własnego życia; taki okrutnyi nieludzki postępek otworzyłby mi był wreszcie oczy i dałby byłpoznać towarzystwo, któremu ciało i duszę moję zaprzedałem. Aletego wcale nie życzyli oni sobie, i z tej przyczyny też mnie oddaliliztamtąd.Szli zatem jeźdźcy, prowadząc konie ostrożnym krokiem, po rzecelodem okrytej, oświeconej promieniem księżyca, a my na ich czele.Nic nie przerywało ciszy, tylko kiedy niekiedy dawał się słyszeć trzasklodu pod kopytami końskiemi. I tak dostaliśmy się na drugi brzegrzeki, niedaleko od domu pana z Zabrzegów. Tu przedstawił się namnajprzód mur ogrodowy, w którym były maleńkie drzwiczki. Schleinitzdobył klucza i otworzył furtkę; a pan Gliński powiedział domnie:— Tylko dalej, panie Lacki! a dajcie mu poczuć tę rękę, którą onwam chciał kazać uciąć!Ja miałem zamiar wyzwać go uczciwie na rękę; poszedłem tedywewnątrz z księciem Bazylim, Schleinitzem, Hassanem i kilkoma rycerzami.Ale Michał Lwowicz pozostał zewnątrz z Bielskim i drugimi.Szliśmy więc cichym krokiem wpośród ciemności przez ogród, potemprzez długi ciemny korytarz przybyliśmy do małych drzwi, które Schleinitzotworzył pomału, i weszliśmy do sypialnego pokoju marszałkawielkiego. Jan Zabrzeziński leżał na łóżku w głębokim śnie pogrążony.Chciałem tedy przystąpić doń, obudzić go, żeby wziął swojęszablę i bił się ze m n ą; ale pan Bazyli szepnął mi do ucha:— Cicho, panie L acki! cicho ! Rozkazuję wam imieniem wodza.Tymczasem Turek wziął pałasz i pistolety leżące przy łóżku, a panSchleinitz zbliżył się do marszałka wielkiego i uderzył go po ramieniumówiąc:— Wstawajcie, panie wojewodo Trocki! przybyło tu do was poselstwood waszego przyjaciela, pana Michała Lwowicza!Starzec porwał się nagle ze snu, i widząc się otoczonym przez nieprzyjaciółi morderców, otworzył usta, chcąc wołać o ratunek, gdy tymczasemTurek wbił mu swój szeroki obosieczny nóż pod żebra. Panz Zabrzegów, co był silny i krzepki, lubo już podeszły wiekiem, wyskoczyłz łóżka, porwał Turka w pół, wydarł mu nóż i pchnął go nimw twarz. I ztąd to owa blizna, co zdobi oblicze zacnego Hassana,owego uniżonego Neapolitańczyka. Wtedy rzucili się mordercy nanieszczęśliwego starca; rozjadowiony Turek, parskając jak zraniony


HIPOLIT BORATYŃSKI. ^ 2 9tygrys, wydobył swoję krzywą szablę, porwał wojewodę za włosy i jednemmocnem cięciem odrąbał jego siwą głowę.Postrzegłszy tak okrutną zbrodnię, wydarłem się z rąk kniaziaWasila Glińskiego, który mnie zatrzymywał, ciągle do mnie coś mówiąc;zasłoniłem sobie oczy rękami i prawie omdlały oparłem się0 ścianę. Głucho tylko i jakby zdaleka słyszałem wrzawę podnoszącąsię w około mnie, szczęk szabel i krzyk śmiertelny nadbiegłych domowników,których nieludzko zabijano; odszedłem od zmysłów, i niepierwej ocuciłem się z odurzenia, aż chłodne powietrze zimowej nocyowionęło mi twarz; a wtedy ujrzałem się przed furtką za domem, kołomuru ogrodowego. Wtem okropny Hassan z zakrwawioną twarzą1 rękami, przybliżył się do pana Michała i rzucił mu w milczeniu głowęmarszałka wielkiego pod nogi. A pan Bazyli zawołał ponurymgłosem :— Tak niech zginą wszyscy nieprzyjaciele Glińskich!Kniaź Michał Lwowicz poglądał ze wściekłą radością na skrwawionągłowę, której osłupiałe oczy patrzyły na niego, jakby oskarżając,i nastąpił po dwakroć nogą na pokaleczone oblicze starca. Potem jedenz jeźdźców podniósł ten łup okropny i zatknął na pikę: i tak jechaliśmydrogą znowu do Wilna. A ja szedłem z nimi w głuchejnieczułości, z rozdartem i zakrwawionem sercem, posłuszny nie jużmiłości i zaufaniu, ale kamiennej konieczności, co wystąpiwszy w mojemżyciu, żelazną ręką ciągnęła mnie po drodze, na której spólniknajhaniebniejszego morderstwa nie mógł się już wstecz cofnąć. Takjechaliśmy przez cztery mile, z głową utkwioną na pice przed nami,i przybyliśmy do lasu, gdzie się staw znajdował. Pan Michał rozkazałtu wrzucić w wodę śmiertelną głowę, w tem miejscu, które dziśjeszcze słup kamienny oznacza.Potem zwróciliśmy się z drogi, prowadzącej do Wilna, i ciągnęliśmyku Dnieprowi. Tam doszła nas wiadomość, że zgromadzone stanypaństwa w Krakowie postanowiły, a król zatwierdził: iż kniaziowieMichał i Bazyli Glińscy, ze wszystkimi swoimi stronnikami i spólnikamimorderstwa marszałka wielkiego, są wywołani i wyjęci z pod prawatak, że każdy może ich zabić, jako zdrajców ojczyzny i publicznychnieprzyjaciół.Tegoż samego dnia jeszcze przyłączył się do nas Ostafi Daszkiewicz,ataman Kozaków zaporożskich z wielą żołnierstwa, które przeszłona stronę Moskwy; wysłał go Car w pomoc Glińskiemu, dla uskutecznieniajego zamiarów. Skoro więc połączyliśmy się z nim, wnet kazanopozdzierać z chorągwi naszych herby i znaki Jagiellońskiego plemienia,a na to miejsce rossyjskie pozawieszać; a tak tedy przyjacielemoi pociągnęli gwałtem mnie do czynu, który później miał zatrućresztę dni moich.Bronikowski; Hipolit Boratruski.^


130 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Nie długo potem przybył do obozu Iwan Andrzejewicz Celadyn,z wielką okazałością, dla dokończenia układów z kniaziem Glińskim,i z wyższego polecenia obiecywał mu wielkorządztwo Litwy i księztwoSmoleńskie w dziedzictwo. Jego nazwisko przywiodło mi na pamięćową nocną rozmowę Hassana z nieznajomym; zacząłem więc sobieprzypominać okoliczności i domyśliłem się dopiero prawdy, że to nieo ojcu panny, której i na świecie nie masz, toczyła się wówczas rozmowa,jedno wcale o czem innem. Tak to i mnie i wielu innych szlachetnegorodu młodzieńców prowadzono za sobą marną przyłudąa oszukaństwem, ażeśmy nareszcie tam zaszli, zkąd żadnej drogi jużdo powrotu nie było.Tymczasem wszyscy malkontenci z Litewskiej szlachty cisnęli siętłumami do pana Michała; a pomiędzy innymi kniaziowie Druccy,kniaź Michał Lingwiniewicz i Stanisław Albrechtowicz Gastold, pierwszymąż królowej Barbary, i otwarli mu swoje miasta i warownezamki.Tak tedy kniaź Michał ciągnął ze swojem wojskiem pod Kiecko,a pana Bazylego wysłał do Kijowa, ażeby starał się. odciągnąć ruskąszlachtę od króla Zygmunta, i namówił ją wielkiemi obietnicami a pochlebstwami,ażeby wykonali przysięgę lenności Carowi i Glińskiemu,jego namiestnikowi. Mnie zaś posłał ze swoim bratem; b o ja znanybyłem w tym kraju jeszcze od czasów mojego ojca, który był kasztelanemKijowskim i połączony pokrewieństwem z wielą szlacheckiemi domami.Udało się wielu na swoję stronę przeciągnąć i powróciliśmydo pana Michała Lwowicza z licznym orszakiem, a do tego jeszcze jasam zebrałem do ośmiudziesięciu jazdy i około trzystu piechoty z moichwłasnych dóbr i zamków.Tymczasem kniaź wyciągnął pod Słuck z licznem wojskiem i trapiłgwałtownie twierdzę i kraj pustoszył. Kiedy zaś przybyłem do jegoobozu z panem Bazylim, i kiedy mu obadwaj zdaliśmy sprawę z naszychpoleceń; tedy odprawił drugich, a mnie samemu kazał zostaću siebie. I potem tak mówił do mnie:— Mój kochany panie Janie! Jużeśmy nieraz przetrwali pospołuróżne niebezpieczeństwa i przygody, a związek nasz stał się tak mocny,że go śm ierć tylko jedna rozłączyć potrafi; zaczem pozwólcie, ażebymwam powiedział wyraz ufności. Przypominacie sobie zapewneczas, któryśmy przepędzili w Nowogródku, i jakeśmy odwiedzali waszękrewnę, księżnę Anastazyą. Bolałem wtedy na odpowiedź, jaką midała, i udawałem jakobym mniej dbał o to ; wrszelako rzecz się miaławcale inaczej. Już oddawna stoi mi w umyśle ta wysoka dama i odkądją zobaczyłem, nigdy mnie obraz jej nie opuści. Bo czego raz misię zachciało, tego muszę dokonać, i nie porzucę aże uskutecznię. Zaczemchciejcie mi Avyświadczyć łaskę i jedźcie do zamku, który wam


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 3 1zapewne jako krewnemu pani Słuckiej otwarty będzie, i wystawcie,jako ja od dawnego już czasu służę jej z uszanowaniem a życzliwością,i jako ani czas, ani pogarda nie odmieniły mojego serca; niechajtedy dłużej nie odmawia nagrody takiej wierności. Wystawcie jej potem,jakby to było korzystnie, gdyby się dom Słucki połączył z namiestnikiemLitewskim i niezależnym książęciem Smoleńskim; jakbypołączone księztwa mogły utworzyć potężne państwo ; i że nie dośćjeszcze na tem : bo kiedy dostąpi się takiej władzy, to można z czasemodepchnąć od siebie te ręce, które ujęło się w potrzebie, i wygnać tych,których się przyzwało w pomoc. Lecz gdyby trw ała w swoim uporze,to stawcie jej do wyboru, czy chce być żoną bohatera i najpotężniejsząksiężną w całej Litwie i na Eusi, czyli też chce widzieć swój krajspustoszony ogniem i mieczem, poddanych wyrżniętych, zamek zburzonyi swoje plemię zniszczone tak, że i śladu nie zostawi po sobie naziemi, a nikt potem nie znajdzie miejsca jego pobytu. Odnieście jejto wszystko, jeżeli jesteście moim przyjacielem i chcecie uratować krewnąwasze od zguby i zagłady; bo jak Lwowicz Gliński umie mścićsię nad tymi, którzy nim pogardzają, tego już w Grodnie dał okropnyprzykład.Zaprawdę, ta okoliczność, którą mi polecał, nie bardzo mi przypadłado serca; a nawet wyznam wam, jaśnie wielmożny panie, że mi wstydbyło stanąć przed panią Anastazyą, kiedy wcale nie miałem względuna jej przestrogi, i kiedy teraz istotnie tak się stało, jak ona przepowiedziała;rozumiałem atoli, że powinnością jest moją, ażebym ostrzegł pokrewnydom książęcy o zagrażającem mu niebezpieczeństwie. Bo cóżkobieta z niedorosłym młodzieńcem mogła począć z niewielą ludzizamkniętemi w mieście, przeciw sławnemu wojownikowi na czele znacznegoi dobrze uzbrojonego wojska? A więc na drugi dzień okołopołudnia siadłem na koń z zasmuconą duszą, i jechałem do zamkuSłuckiego, trzymając w ręku białą chorągiewkę. Kiedym się przybliżyłdo zamku i ujrzałem, jak wysoko wznosił się ze swojemi murami,wieżami i warowniami; pomyśliłem sobie o stałym umyśle książęcejpani, i jak wkrótce ten zamek, kiedy ona myśli swojej nie zmieni,obróci się w kupę gruzów; jak nieludzka ręka Glińskiego zamieni tekrainy w dymiącą się i krwią zbluzganą pustynię; jak szlachetni krewniz ostatnim szczepem starożytnego domu pójdą w barbarzyńskieręce jeg o , bo niestety! już od niejakiego czasu zanadto dobrze poznałem,jak jest mściwym.i okrutnym człowiekiem.Aż w tem żołnierz trzymający wartę zawołał na mnie o nazwisko,i czego potrzebuję zapytał. Kiedym powiedział moje miano, kazanozaczekać, i wkrótce potem nadeszło wielu ludzi: zawiązano mi chustkąoczy, i długiemi ubocznemi drogami zaprowadzono "na wielką salezamkową. Tu odwiązano rai oczy, a ja ujrzałem panią Anastazyą9 *


1 3 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.przy obiedzie ze swoim synem i wielą dowódcami i szlachtą, którzyprzybyli do zamku w pomoc księżniej ku obronie. Ona zasię pozdrowiłamnie uprzejmie, mówiąc:— Witajcie nam, panie Janie! chociaż niespodziewanym dla nasgościem jesteście. Zechciejcie usiąść i użyć tego, co znajdziecie, i czegowam rada udzielam, dopóki tu mam co jeszcze!Przybliżyłem się wtedy do mego małego krewnego, chciałem gopozdrowić i wziąć za rękę, ale on zarumienił się jak krew, odwrócił sięodemnie i dwie łzy błysnęły mu w oczach. Te łzy zawstydziły go,porwał się więc z krzesła, a tupnąwszy nogą wybiegł z sali i nie powrócił,aż dopiero po niejakim czasie. Pomięszany i zasmucony usiadłem,ale moja krewna prosiła mnie, abym był dobrej myśli, a zewszystkimi co przy stole siedzieli rozmawiała po przyjacielsku i wesoło.Wszelako ile razy rozmowa zaczynała ściągać się do ostatnichwydarzeń i do obecnego stanu rzeczy, umiała wnet nadać jej inny kierunek,a z jej wolnego i wesołego postępowania ani można było nawetpoznać, że jesteśmy w mocno oblężonem mieście i że miecz na jednymwłosku wisi po nad głową szlachetnej książęcej niewiasty. Poskończonym stole przybliżyłem się do niej, i prosiłem ze wszelką przyzwoitością,aby mi chciała dać tajne posłuchanie. Ale ona odpowiedziała:— Nie! panie Lacki! Są to zacni i szlachetni panowie, a dobrzyprzyjaciele moi, którzy przyrzekli towarzyszyć uciśnionej wdowiew razie potrzeby i śmierci; a przed takimi, co ponosić chcą ze mnąwspólny los, jakikolwiek się zdarzy, żadnśj tajemnicy mieć mi nie przystoi.Mówcie zatem śmiało, synu kasztelana kijowskiego, staregoszanownego Grzegorza! Jeżeli zaś wasz interes jest tego rodzaju, żego nie możecie powiedzieć w przytomności tak szanownych mężów,to zamilczcie lepiej i uważajcie siebie w tym domu za gościa i krewnego!Zaprawdę radbym ja był w tej chwili nie przyjmował na siebiezlecenia pana Michała Lwowicza; wszelako usiłowałem upamiętać sięi odpowiedziałem:— Bardzo chętnie, mościa księżno, spełnię moje polecenie w obecnościtych zacnych panów, pomiędzy którymi znajdzie się zapewneniejeden — nie uwłaczając jego szlachetnej odwadze i jego rycerskiemuumysłowi — znajdzie się, mówię, niejeden, co przyzna, iżprzyzwoitą jest rzeczą słuchać głosu roztropności, a tego co koniecznośćdoradza.Potem odniosłem jej wszystko wiernie, jak mi rozkazał pan Gliński,jego prośby i groźby, dodając różne inne pobudki, któremi rozumiałem,że potrafię poruszyć umysł pani Anastazyi. Ale kiedy skończyłem.odpowiedziała mi następującym sposobem:


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 3 3— W ysłuchałam was, panie Lacki, i widzę że oczekujecie na moją,odpowiedź, którą nie będę się ociągała. Idźcie więc do tego, co wasposeła, i powiedzcie: Tak mówi Anastazya, księżna na Słucku i Kopylu:— rozumie-li ten człowiek, którego zabiegi dawniej już odrzuciłamstanowczo, bo nienawidzę go jak szatana piekielnego, i mniej goszacuję, aniżeli niewolnika, co ciałem i życiem należy do właścicielai z podłą pokorą uprawia rolę swojego pana — bo go mniej szacuję, niżpsa, co wierny ciągle strzeże swojego pana i dobroczyńcę; mniema-liten człowiek, że od tego czasu stał się godniejszym zwać się mężemnieskażonej księżnej, a ojcem potomka tylu bohaterów, dlatego żeprzez ten czas do swoich niezliczonych zbrodni przydał jeszcze zbrodnięnikczemnego mordu, dokonanego na bezbronnym starcu,— że wywołanyjest z kraju i wyjęty z pod prawa.Wszyscy obecni głęboko wzruszeni stali w milczeniu; młody książęujął z przymileniem rękę matki, a ja oniemiały stałem, spuściwszy oczyku ziemi. Nakoniec ośmieliłem się raz jeszcze przemówić o nieszczęściu,jakie ją niezawodnie spotka w razie odmowy, o korzyściach, jakiemogą wyniknąć z połączenia księztw, i o podobieństwie oswobodzeniaznowu ojczyzny od przywołanych cudzoziemców. Ale ona przerwałaz gorzkim uśmiechem:— Jakże wszystkie myśli tego człowieka są zbrodnicze! Mniemaż-li011, że dawną zdradę okupi nową? Ale ja wam powiadam zaprawdę,że on rozbije się o ten szkopuł, i że w tym punkcie zachylającejsię drogi swojej, dożenie go wyrok i porwie żelaznemi szponami.Wy zasię, panie Janie Lacki, powinnibyście sromić się w spokrewnionymdomu mówić o takiej rzeczy do niewiasty nieposzlakowanegoimienia, w przytomności dostojnych litewskich mężów !To mówiąc skinęła, żebym się oddalił. Ale kiedy już zbliżyłem się dodrzwi, postąpiła za mną, i powiedziała żałośnym tonem, a łzy staływ jej oczach:— Nie zobaczymy się nigdy zapewne w tem życiu; zaczem bądźciezdrowi, krewny Janie i pamiętajcie o mnie! Ja będę modliła się,żeby Bóg miłosierny raczył was oświecić, abyście mogli kiedy wyjśćna prawą drogę z waszych ścieżek obłędnych !Gdy to mówiła, ująłem jej prawicę i pocałowałem ją, nie mogąci słowa przemówić; a mały krewny przystąpił do mnie i podał mi rękęna pożegnanie z odwróconą twarzą. Wówczas wyszedłem, skoczyłemna koń i pognałem jak szaleniec przez furye ścigany; pognałem drogą,którą mi zły los wytknął.A kiedy odniosłem panu Glińskiemu, jak powtórne staranie sięjego było nadaremne; wnet tegoż samego dnia jeszcze rozpoczęło sięokropne pustoszenie w okolicy; wioski i miasteczka osiadły w perzynie,a lud mordowano albo uprowadzano w niewolę. I twierdzę tak­


1 3 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.że we dnie i w nocy trapiono i przyciskano szturmem, a ścisłem oblężeniem;ale oblężeni bronili się walecznie i zręcznie, tak z murów, jakoteż w różnych śmiałych wycieczkach.I zdarzyło się dnia jednego, iżem wyszedł w małym poczcie nazwiady, gdy wtem z wycieczki wypadł znaczny oddział i uderzył nanas. Pozabijano moich żołnierzy, albo rozproszono po długim oporze,a ja zobaczywszy, że niepodobna dotrwać pola, zwróciłem doucieczki konia; przypadek zrządził, że koń potknął się, zawadziwszynogą o pień zrąbanego drzewa, a ja padłem odurzony i bezbronny naziemię. Już dziesięć dobytych pałaszów błysnęło nad moją głową,z której zleciał mi szyszak w czasie upadku; gdy wtem na tatarskimrumaku przypadł dorodny młodzieniec i dał się słyszeć głos miły:—■Dajcie mu pokój, towarzysze! wszak to nasz krewny Jan; nieczyńcie mu nie złego, bo taki jest rozkaz matki!I wnet porzucili mnie wszyscy, i znowu przez bramę weszli do miasta.Kiedym się podniósł i powrócił do obozu, byłem w głębi duszyupokorzony a dotknięty, wszedłem zatem do namiotu pana MichałaGlińskiego, i prosiłem ażeby mnie wysłał do innej części wojska; bonie przystało mi przyczyniać się do zagłady krewnego szczepu i podnosićręki na tych, co związkami krwi ze mną połączeni byli. Pozwoliłna to pan Gliński z szyderczym uśmiechem, a ja z moim oddziałemudałem się nad Niemen do wojska, którem dowodził książę SzymonBieiski.Tymczasem sprawiedliwość Boska inaczej zrządziła, aniżeli sobiepan Michał zamierzył; musiał zostawić zamek na swoich fundamentach,i zaniechał oblężenia, napełniwszy kraj w około pożogą i mordem.Teraz wioski i miasteczka odbudowano na nowo, i dotąd jeszczezielenieje dostojuy szczep plemienia książąt na Słucku i Kopylu!Około tegoż samego czasu dawny mój opiekun i dobroczyńca, panKonstanty, kniaź na Ostrogu, uszedł z niewoli, w której przez ośm latod bitwy pod Wiedrożą zostawiał. Gdyby to nastąpiło wcześniej, tobymnie powstrzymało było nazgubnej drodze; ale teraz już było za późno!I jakże mogłem stanąć, ja wywołany z kraju, zdrajca ojczyzny i spólnikmorderstwa, przed szanownym hetmanem, którego opuściłem jakoniewinny młodzieniec ?Pan Michał ściągnął swoje wojska niedaleko Nowogródka i ztamtądposłał swego brata Bazylego ze wszystkiemi skarbami swojemi doMoskwy. I wkrótce napowrót przybyła wiadomość, jak cała Moskwapała chęcią oglądania pana Glińskiego. Udał się zatem kniaź gościńcemdo stolicy Carów w wielkiej okazałości, w towarzystwe znacznemkniaziów, bojarów i rycerzy; a tymczasem Ostafij Daszkiewiczdowodził moskiewskiem wojskiem w Litwie, i tyle tam zrządzał szkody,ile później przez wierne posługi, a waleczne czyny stał się miłym swo­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 3 5jemu panu, a królowi polskiemu, jako starosta Czerkaski. A kiedyśmyprzybliżyli się do ogromnego miasta Moskwy, i tylko co doszli do ostatnichbram Kitajgroda, czyli do chińskiego miasta, mnóstwo ludu zaszłonam drogę; przyjęła nas znaczna liczba znakomitych bojarów,i uderzono we wszystkie dzwony. A kiedyśmy przybyli do Kremla,stał w bramie pałacowej Bazyli Iwanowicz wielki książę, ze swoimdworem, i witał pana Michała. Ten chciał według zwyczaju objąćkolana monarsze; ale car nie pozwolił na to i uściskał go, mówiąc:— Witajcie nam, panie Michale Lwowiczu, w naszej stolicy, gdziewas oczekuje jedno miłość a dobro!A pan Gliński odpowiedział:— Widzicie przed sobą, najjaśniejszy panie, prześladowanego człowieka,który przybywa z tymi oto krewnymi swojemi i przyjaciółmi,błagać ciebie, dostojny książę, i uciec się do twojej sławionej po świeciewspaniałomyślności o opiekę przeciw niesprawiedliwości i uciemiężeniu.— To też my ją wam przyrzekamy! Zemsta wrogom waszymwszelkiego stanu; bo kiedy teraz mamy najlepszą szablę w całej Polscei Litwie, to spodziewamy się wkrótce, za pomocą Bożą i świętegoMikołaja, prędko załatwić się z naszym bratem Zygmuntem królempolskim.Potem pan Bazyli Lwowicz, przybliżywszy się powitał swojegobrata, ale zdawał się być o wiele dumniejszym niż pierwej; poczempozdrowił nas innych poważnem tylko skinieniem głowy. Jeszczetegoż samego dnia powiedziano nam, że księżniczka Helena WasilewnaGlińska, która była i bardzo piękna i rozumna, i którą pan Michałz dziecięcia nader uprzejmie kochał i troskliwie wychowywał, podobałasię wielce wielowładnemu carowi, i że ten nie mógł dnia jednegoprzepędzić bez niej i bez jej ojca.Tak upłynęło kilka tygodni na biesiadach i uroczystościach, a wielkiksiążę wyświadczał tak wysokie zaszczyty Glińskiemu i wszystkimco z nim przybyli, że i tu obudziła się także zazdrość, i słusznie miejscowizaczęli krzywo poglądać na cudzoziemców. Ale tymczasemprzygotowywano się, z zapałem do wojny. Nadeszły wieści z Litwy,że król przedsięwziął wyruszyć do Brześcia Litewskiego na spotkanienieprzyjaciela; ale że wojsko jego nie liczyło więcej nad 20,000,składających się po większej części z rycerstwa i piechoty ściągniętychz korony, bo niespokojności w wielkiem księztwie nie dozwalałyszlachcie uczynić prędko i w znacznej liczbie pospolitego ruszenia.Wtenczas car, za pośrednictwem Michała Glińskiego, który już dawniejz Budy przez pana Schleinitza rozpoczął był porozumienie z potężnympanem a biegłym politykiem Maksymilianem, cesarzem rzymskim, wysłałzaufanych mężów do Wiednia. I wzywał cesarza, ażeby uczynił


1 3 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.to, do czego on i sam bardzo był skłonny, to jest, ażeby wspieraćwielkiego mistrza przeciw jego panu lennemu królowi, za pośrednictwemukładów, pieniędzy i żołnierstwa; bo zguba Zygmunta pierwszegostoi za drzwiami.Prosił dalej wielki książę cesarza: „ażeby mu przyznał godnośćkróla wszej ziemi Ruskiej, którą on przed nadejściem jesieni orężemzdobędzie. Pisał, iż wiele zależy mu na tem, ażeby cesarz udzielił mupomysłu i dobrej rady w tem, co ma począć z Zygmuntem, biednymkrólem polskim, którego on niebawem w niewolę pojmie ręką pełnązbrojnego ludu; a na ten koniec nie potrzebuje on użyć czegoś więcej,jak tylko przedniej straży swego niezliczonego wojska“. (*)Cesarz Maksymilian udzielił na to żądane przyzwolenie, i przyrzekłmu królewską koronę, o ile, jak ma nadzieję, powiedzie mu sięz Polską.Tym sposobem nieprzyjaciel w ślepej zapamiętałości sprzedawałskórę na niedźwiedziu; ale rzeczy miały się obrócić inaczej, i panZygmunt lepiej strzeżonym był, niż mniemano.Co się potem stało, wiadomo wam, zacny hrabio na Tarnowie.Wyruszyło wojsko pod przewodnictwem kniazia Glińskiego i moskiewskichdowódców, Jakóba Zacharyna i kniazia Daniela Szczenie. Rozpoczęłasię krwawa wojna. Ale nie będę was mordował opisywaniemokropności, jakie wyrządzano w Wielkiem Księztwie Litewskiem, aniteż wyliczaniem bitew i oblężeń. Słyszeliście przecież o tym stanowczymdniu nad Dnieprem, gdzie wszystkie nadmierne nadzieje sąsiadadoznały zawodu. Słyszeliście zapewne, jak król Zygmunt, przebywszyrzekę i prędko sprawiwszy swoje wojsko do boju, natarł na nieprzyjacielskiezastępy. Wiadomo wam niewątpliwie, jak zapał w naszemwojsku i nienawiść dowódców przeciw panu Michałowi, wywołałypaniczny postrach, i jak niezliczone wojsko nieprzyjaciół ustąpiło.Wówczas to po raz pierwszy los podniósł przeciw kniaziowi Glińskiemugroźną prawicę, która go kiedyś żelaznemi szponami miałapochwycić, jak to przepowiedziała pani Anastazya. Podżegany przezzłego ducha zemsty, ośmielił się w otwartem polu stanąć przeciwswemu panu i królowi, chcąc go zwyciężyć i pojmać w niewolą. Polskieroty stały odważnie i nie odstępowały króla w waleczój obronie.Aż oto ujrzeliśmy po równinie oddalające się tłumy nieprzyjaciół,i usłyszeliśmy okrzyk zwycięzki postępujących naprzód wojsk królewskich.Nadaremnie kniaź Michał zaklinał kniazia Szczenie, aby połą-(*) Przytoczony tu ustęp znajduje się dosłownie w liście przesłanym do cesarza niemieckiegoMaksymiliana.


H IPOLIT BORATYŃSKI. 137czył się z nim i zwycięzkich obrońców króla wytępił na samem pobojowisku,które zdobyli. Lecz zewsząd tylko złorzeczenia podnosiły sięprzeciw niemu, że chciał zdradzić wojsko carskie, i w czasie bitwyprzejść na stronę Zygmunta Jagiełły. Wtenczas poczuł on srogą rózgęanioła zemsty, wtenczas poznał, że błogosławieństwo nie rodzi się.ze złego czynu, i że ufność nie może być owocem zdrady. Zgrzytajączębami kniaź Gliński poglądał na nas, którzyśmy go otaczali, a potemponurym głosem rozkazał cofnąć się naszym szeregom ; a tak puściliśmysię grzmiącym cwałem po nocnem polu do obronnych lasów, słyszącpo za sobą tentent ścigających.Ja wam powiadam, mości kasztelanie Krakowski, że gdyby wtedykról, gdyby panowie koronni i Wielkiego Księztwa, umieli ze zwycięztwakorzystać: to nie masz wątpliwości, że teraz niejedna rzecz poszłabydaleko lepiej.— Chciał zaiste — przerwał hrabia Jan opowiadającemu; —chciał, mówię, tego król; taka była rada Konstantyna z Ostroga, hetmanapolnego Litewskiego; ale cóż poradzą najmędrsze zamiary przeciwuporowi szlachty i niezgodzie magnatów? Toż samo było w polskimobozie, co i pomiędzy wami; nieprzyjaźń dwóch panów sparaliżowałasiły królewskie i wojsko rozpuszczone zostało. Ledwie tylkoudało się panu Zygmuntowi, że mógł zatrzymać żołdaków, z którymikniaź Ostrogski i kniaź Kiszka mogli wtargnąć w kraj nieprzyjacielskii zdobyć Wiaźmę. Polak nigdy nie umiał ze zwycięztwa korzystać.I kiedyż to pójdzie inaczej? Teraz, panie starosto Piński, raczcietrochę odwilżyć usta. Nuże! ja piję do was, na pamiątkę zwycięztwanad Dnieprem i przebaczenia winnym !— Dziękuję waszej dostojności za to ostatnie — odpowiedział panLacki — i z całego serca spełniam pierwsze. Ale już to widzę i wieczór,i dzwon katedralny dawno już na nieszpory przedzwonił; pozwólciezatem, jaśnie wielmożny panie, życzyć sobie dobrej nocy, a mnieodejść, bym przygotował się nazajutrz, jeżeli raczycie mnie po mszyprzedstawić młodemu królowi, którego będę miał szczęście po razpierwszy w życiu oglądać!”Wielki hetman koronny dziękował mu uprzejmie za opowiadanie,i dodał, że nie uwolni go od dokończenia, ale zatrzyma go nazajutrzkiedy się dwór rozejdzie.Wtem dało się słyszeć stąpanie po krużganku pałacu świętegoKrzysztofa, jak gdyby ktoś pośpieszał, i dał się słyszeć głos, na którypocichu odpowiadał drugi; szlachcic trzymający służbę u hrabiegoTarnowskiego wszedł, i po głębokim ukłonie otworzył podwoje. A tużza nim wbiegł młody człowiek, mogący mieć około dwudziestu kilkulat, średniego wzrostu, ale kształtny i wysmukło zbudowany. Ubrany


138 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.był w długą suknię z ciemno-brunatnego aksamitu, na którą zarzuconyb y ł płaszcz litewski; głowę jego okrywała cząpka takiegoż samegokoloru, przyozdobiona trzema piórami, a z pod niej wymykały się zwojewłosów ciemnego koloru w około bladej nieco i niezbyt pełnej twarzy.N a W ysokiem czole, ponad czarnemi pelnemi oczami, unosiła sięchmurka tęsknoty, gdy tymczasem w około kształtnego nosa i pięknychust malował się wyraz lekkiej ironii. Zbliżył się on szybkim,lubo nieco chwiejącym krokiem do pana Tarnowskiego, którypostąpił naprzeciw niemu i wyciągnął rękę do powitania. A gdyw czasie poruszenia roztwarł się płaszcz, postrzegł Litwin na piersiachnieznajomego złote runo na dyamentowym łańcuchu. Młodzieniecmówił do kasztelana Krakowskiego nader miłym i harmonijnymgłosem :— Jak się macie, mój szanowny wielki hetm anie? Powróciłemz Łobzowa i chciałem się dowiedzieć o wasze zdrowie, mój ojcze!Gdy pan Tarnowski w milczeniu i z wdzięcznością skłonił się nato słowo, młodzieniec mówił dalej wesołym tonem:— Cospdto di Bacco! nie źle przepędzacie czas, hrabio Tarnowski!inter pucula, jak widzę! pomiędzy kielichami!To mówiąc, wziął pana Jana pod rękę, odszedł z nim na stronę dookna, i zaczął rozmawiać pocichu. A gdy ten również pocichu, alez naleganiem odpowiadał, wówczas stopniowo znikała lekka wesołośćz oblicza nieznajomego, wyraz tęsknoty, leżącej w około oczu, zamieniłsię w wyraz niechęci, a rysy ironii jawniej dały się widziećw około ust. Potem przerwał wielkiemu hetmanowi z niecierpliwościąi dosyć głośno powiedział:— Ale to nie może i nie powinno tak być! jakem żywy !A ten odpowiedział spokojnym tonem:— Na wszystko czas przychodzi!— Tak, ta k ! wiem ja już wszystkie wasze przysłowia, mój panieKrakowski; accidit, in punclum, quod non speratur in amiurn (*); aleto nic nie nada, bo na tem przejdzie i rok i chwila. Corpo d'lddio !porzućcie też wasze nam ysły! Czyż nie mówiliście z Samuelem Maciejowskimbiskupem Krakowskim? Niech sobie tam Boratyński prawi,a kiedy się już dosyć nagada, to będzie milczał. O ! panie Krakowski!— mówił dalej po małym przestanku smutniejszym głosem : —jutrzenka moja nader jest zachmurzoną, a to dzień niepogodny zwiastuje!W czasie tej rozmowy pan starosta Piński usunął się był dyskretnie;zaraz bowiem z początku dorozumiał się, że się znajduje w obe-(’ ) Zdarza się w jednej chwili to, czego nie spodziewamy się w rok.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 3 0cności króla Zygmunta drugiego. A wtem padł nań wzrok monarchy,który wnet z właściwem sobie urobieniem głosu zmieniając ton, zapytałkasztelana Krakowskiego:— Jest-li to towarzysz waszej biesiady ? Czysto rozumiałem, żeto jest stary Świdrygajło, albo przynajmniej dziad mój, świętej pamięciksiążę W itold! Na H erkulesa! to prawdziwy Litwin !— Tak zaiste! — odpowiedział hrabia Tarnowski tonem ceremonialnym— i jako Litwin mam honor przedstawić go waszej królewskiejmości! Nie jest to ani Świdrygajło, ani Witold, ale wysoko urodzonypan Jan Lacki, najjaśniejszego pana starosta Piński.— Jan Lacki? — zapytał król przeciągłym tonem, w którymwrodzona wyniosłość łączyła się z niejakiem szyderstwem.—Zdaje misię, że to po raz pierwszy dopiero widzimy naszego starostę Pińskiego?Słyszeliśmy, żeście długo podróżowali za granicą! I gdzieżeście toprzecie bywali przez ten cały czas?— Kiedym powrócił z Moskwy, najjaśniejszy panie! — odpowiedziałLitwin tonem pewnym — królował wtedy świętej pamięci ojciecwasz, a ty, miłościwy pauie, byłeś wtedy jeszcze małoletnim ; rozumiałemzatem, że nie ma potrzeby witać was.— Tak jest, byłem m ałoletni! — mówił Zygmunt gniewnie —a wszelako ukoronowany król Polski i wielki książę Litewski! Zdajemi się podobno, żeście tam po za Dnieprem zapomnieli, co winni jesteścieswojemu panu. Teraz nader już późno przybywacie i prawie zdajesię nam, że wcale bezpotrzebnie. Bywajcie zdrowi!To mówiąc król, dał znak pożegnania i odwrócił się do Jana Tarnowskiego:a ten zaczął mówić tonem łagodnym, dawszy znak zmieszanemuLitwinowi, który już się chciał oddalić.— Najjaśniejszy panie! starosta Piński rozumiał, że to co w młodościzawinił, najlepiej naprawić może, przepędzając czas w samotnościna modlitwie i spełniając wiernie obowiązki swojego urzędu, na co jadaje rękojmią waszej królewskiej mości. Byłby on nawet na starośći nie odwiedził już stolicy, gdyby go do Krakowa nie sprowadziło życzeniepolecenia syna swojego i siostrzeńca względom wysokiejkrew nej!— Jakiej krewnej ? — zapytał król z żywością.— Pan starosta Piński szczyci się blizkiem pokrewieństwem z najjaśniejsząpanią B arbarą!— Z królową? — zawołał Zygmunt, i wszelki ślad gniewu wnetzniknął z jego oblicza. A witajcież mi, mój panie, z waszych bagienPińskich! I pozostańcie w Krakowie, dopóki się wam będzie podobało.Cospetto! krewni mojej królowej są także moimi krewnemi, i przypominamsobie nawet, że ona wam jest życzliwa i przychylna!Litwin wzruszony i uradowany tak nagłą przemianą królewskiego


1 4 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.humoru, ujął w milczeniu rękę, którą mu przyjaźnie król Zygmunt podał.Poczem mówił dalej monarcha:— Może was tu, panie starosto Piński, sprowadza na dwór naszjakie życzenie; to oświadczcie nam je tylko otwarcie; wszakże wiecie,co powiadają ludzie: że kiedy kto ma Papieża krewnym, to łatwo możekardynałem zostać ! Żaden krewny kochanej Barbary nie będzieu mnie prosił nadaremnie! tylko rozumie się, co jest słuszna; na przekórarcybiskupowi Prymasowi, Kmicie, i — jeszcze komuś!Pan Lacki już miał chęć zanieść swoje żądanie, lecz pan Krakowskirzucił nań surowe i zakazujące wejrzenie, a więc w niewielu ogólnychwyrazach polecił się tylko łasce swojego monarchy. Ale Zygmuntpostrzegł skinienie wielkiego hetmana; lekki rumieniec wystąpiłna jego oblicze, przez kilka chwil poglądał w milczeniu ku ziemi, a potempowiedział z tłumionem westchnieniem :— N o ! będziemy jeszcze widywali was częściej, panie Lacki! —i dodał znowu uśmiechając się : — Muszę was teraz opuścić, paniehetmanie wielki! bo dzisiejszego wieczora włoscy muzykanci mają siędać słyszeć u królowej matki, a ona życzy sobie, ażebym i ja się tamznajdował. Oby to dał Bóg, żeby na tem tylko życzeniu poprzestała;ale oto kosa trafiła na kamień! Spodziewam się, że i wy także będzieciena zamku, a nawet bardzo proszę o to, mam bowiem z wamipomówić o różnych rzeczach!Potem król pozdrowił uprzejmie obudwu panów, i prędko postąpiłku drzwiom, zakazując aby go nie przeprowadzał kasztelan. Wkrótceznowu potem chciał się i pan Piński oddalić, ale hetman wielki prosiłgo, żeby jeszcze dłużej zabaw ił:— Nie ma już teraz potrzeby — powiadał — pośpieszać na pokoje,kiedy król mnie odwiedził. A więc wystarczy jeszcze czasu nazakończenie waszej powieści; młodzi zaś panowie i bez waszej obecnościpotrafią urządzić wszystko tak, jak należy, do jutrzejszego przedstawieniawaszego ich królewskim mościom!Rozdział XVI.Litwin przyjął wezwanie hetmana wielkiego, nowe dzbany zastawionona stole, obadwaj panowie usiedli, i Jan Lacki zaczął:„Kiedy po bitwie u Dniepra cesarz Maksymilian, mądry doświadczeniem,nie pierwej chciał zerwać z królem Polskim otwarcie, aże lepszyskutek przyrzeczeń ze strony Glińskiego zobaczy, a nadto perekopscy


H IPO LIT BORATY ŃSKI.H ITatarzy, pobici przy Wiszniowcu przez kniazia Ostrogskiego, powróciliznowu do swoich powinności lennych względem Korony Polskiej: carwysłał do Krakowa posłów i żądał pokoju. Zdobyte miasta i jeńcywojenni oddani zostali w zamian z obudwu stron, a rodziny tych, coz Glińskim trzymali, pod wolnym konduktem do Moskwy puszczoneb y ły ; ci zaś, którzy chcieli powrócić do ojczyzny i odprzysiądz sięzwiązku, otrzymali przebaczenie od króla i senatu i przywróceni zostalido swoich majętności. Wielu z nich poszło za wezwaniem ojczyzny;a pomiędzy nimi był też i Stanisław Albrechtowicz Gastold, który późniejbył wojewodą Trockim, a pierwszym mężem naszej królowejBarbary.Wszelako o tych, co mieli udział w morderstwie pana Zabrzezińskiego,nie było żadnej wzmianki w amnestyi, a więc i ja musiałempozostać w obcej ziemi.Kniaź Michał, który codziennie podnosił się w łaskach u WasilaIwanowieza wielkiego księcia, i brat kniazia Michała Bazyli, któregocała Moskwa uważała już jako ojca przyszłej carowej, otrzymali wysokiedostojeństwa: nam zasię wszystkim innym, którzy byliśmy z nimi,bogate dary i znaczne urzędy rozdano.Symeon kniaź Bielski, którego nieszczęśliwa gwiazda tak jaki mnie zrobiła świadkiem morderczej sceny w Grodnie, był moim towarzyszem;często jeździliśmy obadwaj samotni po okolicach miastaMoskwy, zatopieni w ponurem rozmyślaniu, albo też smutne prowadzącrozmowy. To znowu udzielaliśmy sobie nawzajem naszychnadziei, jako jeden z naszych, powróciwszy do kraju, a nawet możei Stanisław Gastold, spełniając to, co nam przyrzekł przy swoim odjeździe,pojedna nas z królem; i radowaliśmy się w duszy, wspomniawszyna powrót do ojczyzny, który jednak nieprędko potem miał nastąpić,i to wtenczas, kiedyśmy prawie byli starcami, i kiedy czerstwośćżycia naszego minęła.I tak dnia jednego przybyliśmy do Krasnego-Ostroga, do domuwiejskiego, który niedawno wielki książę podarował panu Michałowi.Myśmy rozumieli, że go tam nie ma, albowiem było to już w późnązimę, a rzadko dozwalano mu oddalać się z miasta. Ale kiedyśmyweszli przez drewnianą bramę, wyszedł naprzeciw nam pan Schleinitzi pozdrowił nas.— Witajcie nam w Krasnym-Ostrogu, szlachetni panowie ! Idźcie-nodo kniazia, bo się on tam znajduje, a przyszła nań teraz zwyczajnajego przykra godzina. Patrzcie, ażali go nie potraficie rozweselić!Kiedyśmy weszli do sali, ujrzeliśmy pana Glińskiego przechadzającegosię tam w głębokiem zamyśleniu i ze zmarszczonem czołem.Przybliżyłem się zatem do niego i rzekłem:


142 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Cóż to ma znaczyć, że jaśnie oświecony pan Michał Lwowiczznajduje się tu na osobności, kiedy tam w mieście wszystko mu służyi nadskakuje?A on odpowiedział znaczącym tonem :— Że też wy tak długo błąkaliście się z Glińskim, a nie nauczyliściesię, iże nie wszystko złoto co się świeci ? Postrzegłem już ja tozaiste, że wy i pan Symon, którego pozdrawiam wraz z wami, niewielepodobacie sobie w zgiełku i hałasie na K rem linie; otóż wyznam wamzaprawdę, że i mnie to nie wiele smakuje. Wierzajcie, że mi wszystko,co się tu dzieje, jest nieznośnem, i że rad unikam tego w samotności,w której zaiste nieraz ponure myśli napływają na mnie. Ale towszystko pójdzie inaczej! I dlategoż to ja wyrzekłem się ojczyznyi nieraz czyniłem to, czego żałuję, ażebym był dworakiem na pół obcegopana? Dla tegoż-li ja obojętnie wzgardziłem w kraju najwyższemidostojeństwami i porzuciłem majętność i potęgę w rodzinnejziemi, ażebym był pierwszym służalcem mojej synowicy, pięknej i nazbytmądrej Heleny Wasilówny, która teraz częstokroć zdaje się jużzapominać mojej ojcowskiej pieczołowitości, i która z wysoka poglądana ojca i na stryja? O! co za wspaniała nagroda tylu trudów i takpomyślnego skutku zbyt śmiałych czynów!— A wszelako właśnie to samo — zarzucił kniaź Bielski —ugruntowało na zawsze powagę waszą w tym kraju; w późniejszymzaś czasie, nie powinniście się troszczyć o wynalezienie środków nadopięcie dawniej powziętych zamiarów.— Ha! zobaczymy jeszcze, jak to wypadnie! — odpowiedziałpan Michał Lwowicz. — Wy sami, którzy, jak wiem od dawnegoczasu, nieszczególnie sprzyjacie mojemu bratu panu Wasilowi, wysami, mówię, już mi wyznaliście, żeście postrzegli, iż dla niego ciężaremjesteście. I cóżby było dziwnego, gdyby i na mnie kiedy przyszłata kolej ? Cóż, gdyby ten młody, gładki wąż, ta Helena, razukoronowaną została i owładnęła sercem starca, a za pośrednictwemjego i całym krajem, i żeby wszystkie szanowane osoby sprzykrzyłysię jej i stały się dla niej ciężarem, i gdyby ona odesłała stryja, a możei ojca tam, zkąd przybyli? O! wierzajcie mi! znam ja dobrze tędziewczynę! Jam ją wychował na mój sposób; a teraz samotny stojęwśród świata. Widzę, że dzieło przeszło oczekiwanie mistrza; alemuszę ja temu, przyjaciele moi, prędko zaradzić. Niedługo czekać,a Helena Glińska nazywać się będzie wielką księżną moskiewską,i wkrótce też musi się uskutecznić to, co nam przystoi; nie zemsta tojuż poduszcza mnie przeciw Zygmuntowi Jagielle; jest-to szanownymonarcha bohater, i teraz dopiero poznaję jego wielkie przymioty!Tak, moi panowie i zacni przyjaciele! odmieniło się serce w mychpiersiach, a wy nie będziecie się tem gorszyli, bo i z wami nie inaczej


H IPO LIT BORATYŃSKI. 148się dzieje. Ale nie chcę ja, aby mówiono, że to co się wielkiem zaczęło,wzięło nikczemny i mały koniec! Niech sobie kto zechce będzienamiestnikiem nad Litwą i najznakomitszym sługą cara w kraju,który może nigdy zdobyty nie będzie; ale ja muszę wstąpić na tronksiążęcy w Smoleńsku, który mi sam car przyrzekł; a nim tego dokonam,głowa moja nie legnie w spoczynku! Oto jest nagroda, jakąchcę ztąd odnieść; ażeby nie mówiono, że niesłychane rzeczy zdziałałemtak, jak nierozmyślny chłopiec, co nie zastanawia się nad przyszłością.Co zasię dalej stać się może, to jeszcze jest całkiem zakryte!— Obyście — zawołałem z głębi wzruszonego serca — naprawilito, co was mogło poróżnić z królem. I przystoi tak wam działać, ażebywas współcześni i potomni nie pomawiali o płochość i niestateczność:bo do waszego imienia i wy, i niejeden szlachetny mąż losyswoje przywiązał!— Chętnie słyszę was tak mówiących, panie Lacki! — odpowiedziałkniaź. — Głos wasz jest głosem przyjaciela i rodaka, któregooddawna już nie słyszałem wpośród zgiełku i wrzawy. Ale powiadamwam, że skoro usłyszycie wielki dzwon na Kremlinie rozlegającysię w czasie uroczystości weselnej, to bądźcie gotowi; bo dzień rozstrzygnieniasprawy jest blizki! Bywajcie zdrow i! Jedźcie szczęśliwiw swoją drogę; bo nieprzyjaciele są podejrzliwi, a jak uważałem,zewsząd mnie otaczają!Tak zły duch i niespokojność i niechęć dręczyły Glińskiego, gdyteraźniejszość i przeszłość, zatruwające jego chwile, ciągłemu tylko ukazywałystracone dobra, albo te, których nie mógł dosięgnąć, a blizkimbył dzień, w którym spaść mu miała z oczu zasłona, i kiedy miał poznać,że już wszystko utracił!Tymczasem we czternaście dni potem przybyli swatowie od cara dobraci Glińskich, i mówili: że car postanowił pannę Helenę Wasilównęwynieść na swoje małżonkę, a wielką księżnę Moskiewską. I wszyscyLitewscy panowie, co tylko było ich w mieście, w bogatym stroju i licznympoczcie udali się do pałacu, gdzie zamieszkiwał pan BazyliLwowicz, młodszy kniaź Gliński, ażeby najjaśniejszej oblubienicy towarzyszylido Kremla. A ona, okryta w gęste zasłony, niesiona byław lektyce; przy niej po prawej stronie szedł pan Michał stryj, a ojciecpo lewej. Ale ojciec dumniejszy sio zdawał, niż kiedy! Tak postępowałorszak powoli do carskiego pałacu, przy odgłosie dzwonów, hukudział i przeciągiem hura! pospólstwa. A na stopniach wielkiegoganku we dworcu, stał wielki książę Wasil Iwanowicz, ubrany w szatymonarsze, w około zaś niego kniaziowie i bojary i patryarcha, w licznymorszaku duchowieństwa. Wtedy zniżono lektykę, a HelenaGlińska siedziała w milczeniu ze spuszczonemi na dół oczami, wedługobyczaju greckiej oblubienicy. Tu kanelerż Zaeharyn donośnym gło­


144 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.sem odczytał oświadczenie swojego pana. Pan Michał i pan BazyliLwowicze, podziękowawszy przystojnie, wzięli Helenę pod obie ręce,a ona wzbraniała się nieco, według tamecznego obyczaju. Potem podnieśliją z lektyki i zaprowadzili do nóg cara. A ten podał jej rękęna znak powstania i poprowadził ją w orszaku wielu panów i dworaninówdo cerkwi, gdzie patryarcha pobłogosławił młodą parę wielkichksiążąt. Poczem zaczęły się bankiety, według zwyczaju używanegowMoskwie, z wielkim przepychem, i z rozmaitemi zabawami.Po północy, gdy pani Helena odprowadzoną została do swoichgmachów, pan młody, mając wkrótce udać się za nią, skinął na drugich,ażeby wyszli, i pozostał sam z bracią Glińskimi i innemi litewskimipanami. Ale z krajowców nikt nie był przytomny, oprócz JakóbaZacharyna, kanclerza, i naczelnego wodza Iwana AndrzejewiczaOeladyna. Wtenczas car tak mówił:— Kiedyśmy postanowili córkę waszę, Wasilu Lwowiczu, a waszęsynowicę, Michale Lwowiczu, podnieść do wysokości naszego tronu;wypada zatem, ażebyśmy odpowiednio i przyzwoicie naszemu wysokiemudostojeństwu oblubienicę naszą udarowali rannym podarunkiem,któryby był godny tego, od kogo pochodzi. Proście więc, a nasza ła ­ska, wysłucha błagania waszego!Wtedy ojciec oblubienicy zapewniał wpośród głębokich ukłonówdwornemi wyrazy, — że widzi się być najszczęśliwszym z wysokiegodostojeństwa i niepospolitego szczęścia, które dom jego spotkało.Smiesznem mi się wydało, że Bazyli Gliński, którego chciwość powszechniebyła znana, okazał się. tak wstrzemięźliwym i nie pragnącymzysków, a to zapewne w tem mniemaniu, że teraz już wszystkobędzie po jego woli i myśli.Ale gdy przyszła kolej na pana Michała, któremu zapewne przemowamonarchy niebardzo przypadła do smaku; spojrzał prędko namnie i tak zaczął mówić:— Przystoi to wam zaiste, potężny carze i panie, że wy i namtakże, cośmy już w niejednem niebezpieczeństwie i wielu śmiałychczynach okazali się godnymi przychylności i łaski waszej wysokości,że wy, mówię, okazujecie to jawnie przed całym narodem, jako wysokopoważacie plemię swojej najjaśniejszej małżonki. Ale właśnie jestteraz czas jeszcze, ażebyście to jawnie udowodnili, nie dla naszego pożytkui korzyści, ale dla dobra waszej dostojnej osoby i całego państwa.Pod waszym zwycięzkim orężem padły już hordy tatarskie,gwiazda szczęścia waszego weszła w najpomyślniejszą konjunkturę,a kraje zachodnie ze drżeniem i nadzieją oczekują, aby się wasza potężnaprawica podniosła. Jeszcze raz przez moje usta pan Maksymilianaustryacki, cesarz rzymski i król niemiecki, który znowu niesprzyja Zygmuntowi Jagielle, z powodu zawartych związków z Sie-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 4 5dmiogrodzianką Barbarą Zapolska (*), ofiaruje wam koronę królewskąnad krajami ruskiemi, jeżeli podoba się wam zdobyć je i pokonać królapolskiego. Ja zaś będę prowadził dalej jeszcze wasz lud do zwycięztwai chwały, i z rąk waszych przyjmę mitrę książęcą na Smoleńsku,którąśeie mi przyrzekli w obozie pod Kłeckiem przez pana Celadyna tuobecnego, a w późniejszym czasie powtórzyliście to wielokrotnie własnemiusty. Za,tknę ja wasze znamiona na murach Smoleńska i nazamku Jagiellońskim w Wilnie, a wy ze szczytu swych gmachów poglądaćbędziecie za słońcem na zachód i zamierzać, jak daleko chceciepostąpić po jego drodze. A to, mój miłościwy panie, będzie darem godnymwielkiego księcia moskiewskiego i Michała Lwowicza Glińskiego!— Dobrzeście mówili! — odpowiedział monarcha. — Pozdrawiamywas zatem książęciem na Smoleńsku, bylebyście tylko spełnili swąobietnicę!Kiedy później wiosna skruszyła kajdany rzek, i drogi stały sięprzystępniejszemi, wTystąpiło wojsko moskiewskie w ogromnej liczbie;ośmdziesiąt tysięcy żołnierza pod rozkazami Michała Glińskiegoi Iwana Celadyna wyruszyło pod Smoleńsk, gdzie Sołohub trzymałkomendę i sam monarcha przybył do wojska.W rzeczy samej nader sposobna zdawała się pora dla nich zacząćwojenne działania, i zgubne znaki groziły niebezpieczeństwem królowipolskiemu. Cesarz Maksymilian rozgniewany był na Zygmunta o połączeniesię z Barbarą Zapolska, córką wojewody siedmiogrodzkiegohrabi spiskiego; bo on ofiarował mu swoję wnuczkę, jednę z córek FilipaBurgundzkiego króla Kastylijskiego, którego nazywają pięknym,cierpiącą pomięszanie Joannę, tęż samę, którą później zaślubił okrutnyChrystyan Duński. Albrecht Brandeburczyk, co niedawno w Królewcuw Prusiech wstąpił na tron Margrabski, podniósł chorągiewbuntu przeciw swojemu lennemu panu a wujowi. Chan tatarski naPerekopie wahał się pomiędzy wiernością a niewiarą, a Bogdan wojewodaWołoski zagrażał prowincyom ruskim Korony, i krajom okołoHalicza. Mała tylko liczba szlachty posłuszna była wezwaniukróla, które on wydał w Koronie i Wielkiem Księztwie; coraz to gęścieji gęściej zbierały się chmury po nad ojczyzną.Tymczasem Sołohub, komendant Smoleński, bronił się walecznie.Już dwanaście niedziel szturmowano do twierdzy, począwszy od szesnastegoMaja 1514 roku. Trzysta dział we dnie i w nocy miotałobomby i rozpalone kule na domy miejskie; co było nie murowane,wszystko osiadło w perzynie, głód zaczął się srożyć pomiędzy obywa­(*) Barbara Zapolska, córka książęcia Siedmiogrodzkiego, hrabi Spiskiego, pierwszażona Zygmunta starego, siostra Jana Zapolskiego, późnićj węgierskiego króla. Patrznotę powyższą.Bronikow ski: H ip o lit B oratyński. ^ ^


1 4 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.telami i osadą, która codziennie w rozpacznych wycieczkach ginęła;gdy wtem doszły wieści, że król Zygmunt wyruszył z Wilna ze swojemmałem wojskiem i już śpiesznie się zbliża ku odsieczy. Na tenodgłos wielki książę Bazyli wyruszył z panem Bazylim Glińskim i znacznączęścią wojska, i ciągnął przez długą przestrzeń kraju wzdłużDniepru. Ale pan Michał został pod Smoleńskiem. Tylko co carbył wyruszył, wnet zawołał on do swego obozu dowódzców litewskich,którzy się tylko znajdowali w wojsku.— Ubolewać zaprawdę należy — mówił on — że car tak małoma wytrwałości, jaka nader potrzebną jest dla wodza. Wszelako niewszystko jeszcze jest stracone; jeszcze ja tu jestem z wyborem wojska,a Smoleńsk musi upaść koniecznie!— Jeszcze w tem tylko jednem—mówił po cichu do mnie—w temtylko jednem a najtrudniejszem dziele dotrzymajmy pola, panie JanieLacki, a potem poznają wszyscy, w czyjej ja sprawie oręż podniosłem!Jeżeli mi się to uda, to oddalę hańbę od mojego nazwiska, a wtenczassławę naszę oczyścimy w oczach całego świata!I dotrzymał słowa pan Michał. W kilka dni potem ukazali sięposłańcy od mieszkańców miasta, w którem Gliński miał tajemnezwiązki; otworzono bramy, a mężny Sołohub skrępowany, został przyprowadzonyprzedeń. Ale Gliński przyjął go uprzejmie, sam rozwiązałmu ręce i kazał mu z sobą siąść do stołu i być dobrej myśli po długiemcierpieniu i trudach; kiedy zaś zostaliśmy sami z nim i z niewieluwiernymi, tak mówił do Sołohuba:— Niech mnie P an Bóg broni, zacny mój komendancie, ażebymdłużej trzymał cię w okowach, tak szanownego rodaka, szlachetnegobohatera i wiernego wodza pana Zygmunta króla, którego niech Bógzachowywać raczy! Powiadają wszyscy, że Gliński jest odszczepieńcem;wszelako nie zapomniał on tak rycerskiego obyczaju pomiędzy obcymi,ażeby szlachcica litewskiego i syna swojej własnej ojczyzny oddawałw ręce zwycięzcy. Zaczem widzicie, że odtąd wolni jesteście; idźcie do waszegorycerskiego króla i wielkiego księcia, i powiedzcie mu: że kniaź MichałLwowicz nie jest tak złym, jak go malują, i że nie koniec to jest na tem.Tymczasem tegoż samego dnia jeszcze weszliśmy do wielkiego miastaSmoleńska, a kniaź Michał wydał surowe rozkazy, ażeby oszczędzanoobywateli i rozbrojono załogę. A skoro car otrzymał wiadomość0 tem co zaszło, zostawił natychmiast wojsko swoje w obozach niedalekoOrszy, i odbył wjazd do zdobytego miasta, a z nim także przybył1 pan Bazyli Gliński, ojciec wielkiej księżnej. Potem osadzono miastowojskiem cara, a litewskie wojsko Glińskiego rozłożono niedalekoztamtąd po wioskach.Kiedy Gliński oprowadzał cara po rynkach, po ulicach i po wszystkichwarowniach, chwalił go Wasil Iwanowicz za użyte środki i dzię-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 147kował mu wielce za zdobycie tak ważnej twierdzy. Wszelako o ezeminnem żadnej wzmianki nie było. Ale pod wieczór na zamku Smoleńskimdano wielką biesiadę i na nią zaproszono wielu panów litewskich,którzy poszli za Glińskim, tudzież i ruskich wodzów. A kiedybiesiada zaczęła zamieniać się w hulankę, wówczas pan Michał przystąpiłdo cara, siedzącego na krześle zdała od stołu przy oknie, mówiłdo niego na pół głośno, i przypominał mu skromnie o tem, co mu byłprzyrzekł; i że spodziewa się, że jego wysokość odda mu zamek i miastoSmoleńsk, które zdobył, i że go tam posadzi na książęcym tronie.A Wasil Iwanowicz odpowiedział z uśmiechem:— Zanadto skorym jesteście, zacny mój krewny, panie MichaleLwowiczu! jeszcześmy podług waszej obietnicy nie stanęli na zamkuJagiellonów w Wilnie i nie poglądali za słońcem, dokąd ono idzie;a skoro to stanie się, a my pójdziemy wjego ślady z jakie paręset mil,to możecie znowu o to się upominać, ale nie pierw ej!— Nie pierwej? — odpowiedział pan Gliński podniesionym głosem:— nie pierwej tedy, najjaśniejszy panie, mam spodziewać sięuzupełnienia obietnicy od waszej monarszej w iary?— Wiary? — mówił z urąganiem car — zaprawdę wyraz ten bardzoprzystoi waszym ustom, krewny Michale! właśnie w czas ostrzeganas on, w jak wierne ręce oddalibyśmy ten zamek i to miasto, gdybyśmyje powierzyli wam i waszym towarzyszom! Jużeśmy powiedzieli,że jeżeli jeszcze przez niejakiś czas iść będziemy za śladem słońca,wówczas coś więcej da się powiedzieć; ale tymczasem zawsze dla wasprzychylni jesteśmy!Kiedy potem pan Gliński wystąpił na światło, które lampy rzucałyna salę, zdawało mi się, żem ujrzał rysy jakiegoś nieznajomego człowieka.Bladość śmiertelna okrywała jego oblicze; konwulsyjnie drgałyściągnięte usta, a pałające oczy w osłupieniu poglądały na zgromadzenie,które nań bacznie zaczęło spozierać, poszeptującz cicha pomiędzysobą. Nareszcie z wielką trudnością udało mu się po niejakimczasie powściągnąć, i stan wzburzonego umysłu ukryć przed okiem zawistnych,co ze znaczeniem i podejrzliwie spoglądali na niego. Owszemprzemógł na sobie, że po przyjacielsku przemówił do brata Bazylego,który przez niejaki czas stał przy wielkim księciu rozmawiając poufale.Ale ja i wielu innych zemną widzieliśmy dobrze, iż młodszy kniaźGliński odpowiadał mu krótko i z roztargnieniem. Tymczasem wszedłpodkomendant Smoleńska, i zbliżywszy się do wielkiego księcia oddałmu przyklęknąwszy klucze od zamku i miasta, które zamknięto na noc.A Wasil Iwanowicz, wziąwszy je do ręki i długo na nie poglądającze znaczącym uśmiechem, oddał je potem Iwanowi Oeladynowi z tą uwagą:ażeby ich dobrze pilnował; natenczas powstał pan Michał Gliński1 0 *


148 ALEKSANDER BRONIKOW SKI.z krzesła, wymówił się obowiązkami urzędu i opuścił salę, dawszy skinienieSchleinitzowi i mnie, ażebyśmy szli za nim.Kiedy wszedł do sypialnego pokoju, gdzie Turek Hassan zajęty byłprzygotowywaniem sprzętów; wówczas wybuchnęła zatrzymywanawściekłość kniazia Michała.— Czy słyszeliście — zawołał — słyszeliście wyrazy cara? O! bogdajbymsię był nigdy nie rodził, niżbym miał ci kiedy torować drogędo zwycięztw na południu i zbierać wawrzyny na uwieńczenie twojejgłowy! Ale pomyliłeś się! — mówił dalej po krótkim przestanku pochodzącymz wycieńczenia; — jeszcze ja jestem Litwinem, panie Lacki,jeszcze jestem człowiekiem, wierny Schleinitzu, i rycerzem; przymijmnie więc napowrót, królu! przebacz upadłemu!— Chwała Najwyższemu Panu! — wykrzyknąłem z radością,a Miśnijczyk cichemi łzami oblewał ręce książęce.— Już namyśliłem się! — mówił potem Gliński spokojniej — a coma stać się, to wkrótce stać się musi. Jedź tedy, Schleinitzu, nimjeszcze ranek nastanie i wielkie ulice napełnią się ludem, jedź przezfurtkę od otworu w suchym kanale, którą nieświadomi prześlepili przyobjęciu miasta, i weźmij przebranie, któregoś nieraz używał na gorszśjdrodze. A ja list napiszę, który oddasz królowi, Schleinitzu, alewe własne ręce; czy słyszysz-że? tak! we własne ręce; potem śpiesz sięjak najprędzej z powrotem, albowiem wielkie losy powierzam ci na duszę.Hassanie! mój wierny chłopcze, nie mam potrzeby nakazywać ci, abyśmilczał jak grób o wszystkiem coś słyszał i widział; pamiętaj tylko,ażeby od dzisiejszego dnia sześć moich najlepszych koni ciągle stało gotowychw krzakach po lewej ręce przed małemi drzwiczkami otworu.Czego dalej potrzeba będzie, to znajdzie się później!Turek skłonił się w milczeniu; mocny cień, który świeca rzucałamu na twarz, nie dozwolił mi widzieć jego rysów.— A wy też, Janie Lacki! — mówił potem Michał Lwowicz, obróciwszysię do mnie, i wysilony przygodami dnia tego obiedwie swe ręceoparł na moich ramionach — wszakże pozostaniecie przy mnie?Jam was sprowadził z drogi czci, sam oślepiony przez złego duchazemsty; jam wasze młode lata zatruł hańbą i niedolą; przebaczcie mii podajcie rękę w imię wszystkiej szlachty litewskiej, waszych i moichbraci ! Bo ja sam znowu zaprowadzę was na prawą drogę i wynagrodzęto, coście dla Glińskiego zrobili!— Chwała Najwyższemu Panu !— zawołałem drugi raz;— awięcjesteśmyznowu Litwinami, a ty, kniaziu, znowu jesteś na miejscu, któreci przystoi; znowu oglądać będziemy ojczyste niwy i przyjaciół młodościnaszej!Tak pięć dni upłynęło, w przeciągu których pan Michał jak zwyczaj­


HIPO LIT BORATYŃSKI. 149nie, spełniał obowiązki urzędu hetmańskiego, ale mało ukazywał się przedcarem, i nie napomykał ani słówkiem o tem, co mu spełnić przyrzekł.Szóstego dnia bardzo rano siedzieliśmy razem w jego pokoju,a z nami panSymeon Bielski, któremu kniaź swoje przedsięwzięcie powierzył.Mówiliśmy o przyszłości i spodziewaliśmy się, że król Zygmuntchętnie przebaczy Michałowi Lwowiczowi i z otwartemi rękamiprzyjmie tak uposażonego od natury, a potężnego pana i wodza,którego odstąpienie tak wielkie szkody przyniosło i dla niego i dlakraju, a który teraz wszystko wynagrodzi wiernemi usługami i rycerskimczynem. Potem zdaliśmy sprawę kniaziowi, jak każdy z nasoddział Litwinów stojących pod swojemi rozkazami, tudzież i drugich,przeprowadzi na stronę ojczystego wojska; bo teraz przeeie Schleinitzniezadługo przybyć musi; i niezwłocznie zamyślaliśmy opuścić miasto,gdyż Hassan wszystko w gotowości trzymał do ucieczki. Wówczaspan Michał zabrał głos i rzekł z niejakim niepokojem:— Już cztery godziny, jakem wysłał Turka, ażeby wszystko obejrzał;jeszcze się zupełnie nie rozwidniało. Zbyt długo bawi! Chłopiecjest wierny; ale mógł mu się zdarzyć jaki przypadek, a najmniejznacząca okoliczność może szkodę zrządzić w tak ważnej rzeczy. Ha!żeby też — mówił dalej — prędzej nadszedł już wieczór dzisiejszy:bo mnie się zdaje, że dzisiaj wiele rzeczy rozstrzygnąć się musi!Tymczasem usłyszeliśmy chód w przedpokoju, a nieco późniój zakołatanodo drzwi zamkniętych. Kiedym otworzył, rozumiejąc że toTurek, wszedł przyboczny dworzanin wielkiego księcia i oznajmił panuMichałowi, że najjaśniejszy pan oczekuje na niego w wielkiej sali.Zeszliśmy tedy na dół nie bez niespokojności umysłu. Znaleźliśmytam cara otoczonego wieloma panami, a z boku stał Schleinitz wswojemprzebraniu, mając ręce i nogi związane, przy nim zaś Hassan Turek,jednak wolny i nie związany, rzucając na nas szyderczym wzrokiem :cokolwiek dalej z tyłu ujrzeliśmy pana Bazylego Glińskiego, któryczęsto zmieniał kolor twarzy i z niepokojem poglądał w około siebie.Wtenczas poznaliśmy, że wszystko już stracone, a słowa pani Anastazyi,którem sobie przypominał, ciężyły mi na duszy jak ołów’. WtemJakób Zacharyn, kanclerz, mówił do pana Michała, który stał w milczeniu;mówił nie schyliwszy głowy, trzymając przed sobą pargamin.— Z rozkazu jego wielko-książęcej mości powinienem was zapytać,panie kniaziu Gliński, ażali ten przebrany posłaniec wasz jest,i czy to pismo jest do was?I powolnym a dobitnym tonem odczytał mu list, który był od Zygmuntapierwszego, w następującem brzmieniu: Że pan Zygmunt dlawrodzonej sobie królewskiej łaskawości nie jest od tego dalekim, bypełnych żalu i pokornych próśb Michała Lwowicza Glińskiego, byłegomarszałka nadwornego Wielkiego Księztwa Litewskiego, łaskawie nie


1 5 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.odebrał i nie przyjął. Jeżeli natychmiast odstąpi od związku z nieprzyjaciołami,przysięgę wierności swemu prawemu królowi i WielkiemuKsięciu ponowi, a sam osobiście rzuci się u podnóżka tronubłagając o łaskę; to król i jemu, i wszystkim jego stronnikom a współwinowajcomzdrady kraju i morderstwa marszałka wielkiego Jana Zabrzezińskiego,przyrzeka salvum conductum i amnestyą za to, co się stało, abyna przyszłość stali się godniejszymi niż teraz łaski królewskiej.P an Michał Gliński, nie rzekłszy i słowa, słuchał czytania kanclerza,tylko ognisty wzrok cisnął na podłego niedowiarka, co zuchwalei z lekceważeniem stał z dala; rzucił wzrok na brata Bazylego, któryodwrócił się zmięszany, zacierając ręce. A wtedy kanclerz mówił dalej:— 1 cóż, milczycie? Ale na cóż dalszego świadectwa? Jego wielko-książęcamość i my wszyscy znamy tego przebranego zdrajcę, żejest waszym sługą i powiernikiem; dostał się on nam w ręce, za pośrednictwemtego oto Muzułmanina. A zatem, panie kniaziu Gliński, prawnieprzekonani jesteście!— Tak jest! — zawołał Wasil Iwanowicz piorunującym głosem— i odbierzesz nagrodę za twoje czyny, zdrajco !Tu pan Michał w szalonem uniesieniu dobył szabli i myśmy tożsamo uczynili. Ale liczba przemogła po krótkim oporze: rozbrojononas i zawieziono do zamku Wiaziemskiego.Tu zaprowadzono nas, pana Michała, Symeona Bielskiego i mnie,do pustego gmachu na dole i zostawiono samych. Po framugach całegogmachu leżały na ziemi maty słomiane; kratowane okna i żelaznedrzwi, po przed któremi warty ze szczękiem przechadzały się tam i nazad,kazały nam się domyślać losu, jaki nas oczekiwał w ręku nieprzyjaciół.Gliński jeszcze milczał; żaden wyraz nie powstał na jegoustach od czasu przemowy kanclerza na sali w Smoleńsku. W cichościusiadł na jednej z mat i obiema rękami twarz sobie zasłonił. My,kniaź Bielski i ja, rozmawialiśmy z sobą przytłumionym głosem, oskarżająclosy, które nas dotknęły właśnie w tak długo oczekiwanejchwili, i pocieszając się wzajemnie jak tylko mogliśmy w tak rozpacznempołożeniu. Tu wejrzenie nieszczęśliwego kniazia padło na nasi głębokie westchnienie wydobyło się z uciśnionych piersi. Potemzaczęliśmy rozmawiać jeszcze ciszej, ażeby nie zwracał na nas uwagi,i aby go nie martwiła nasza obecność. Po kilku chwilach powstał,przybliżył się do nas; a jego usta po raz pierwszy od tak dawnegoczasu otwarły się do mówienia.— Czy i wy także odwracacie się odemnio, nieszczęśliwi mężowie?— tak mówił drżącym tonem. — Nie chcecie już i poglądać na zwodzicielawaszego ?Gdy to powiedział, wzięliśmy go pocieszając za ręce, ale onmówił dalej:


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 5 1— Do tegoż wreszcie przyszło z Michałem Glińskim, przyjacielemdwóch królów, hetmanem i kniaziem? Do tegoż-li on przywiódłswoich wiernych przyjaciół, że poszli na hańbę, na zgubę, i śmierć?Nie poglądajcie tak na mnie pogodnem okiem przyjaźni; mnie spotkałoto co zasłużyłem; ale wy! Złamana już moja duma, prześniłem mojemarzenia! gdybym was tylko mógł uratować, to niech się zaraz potemstanie to, com sobie zgotował nie w jednśj ponurej i złowrogiój godzinie.Po krótkiej chwili mówił znowu dalej :— Nie ostatni to czyn ściągnął na moję występną głowę zasłużonąkarę; ściągnął ją pierwszy, najpierwszy czyn, który wykonałem za rozkazemduchów ciemności. Cofnięcie się na drodze nieprawości jest nadertrudne, i kiedym to ja zamyślał, rozumiałem, że jestem swobodnym dowoli działania, nie czułem kajdanów, które sam na siebie włożyłem,a które teraz ciągną mnie w przepaść. Ale taka jest kolej występnego,że kiedy zbacza z drogi obranej, wnet opuszczają go potęgi ciemności,które go broniły, a on idzie na zemstę niebios, które utracił!— Nie upadaj zupełnie, kniaziu, pod ciężarem niedoli! — odpowiedziałem.— Jesteś sławnym i potężnym hetmanem, masz przyjaciółbez liczby od brzegów Niemna aż do Moskwy. Pomnij, że zostajeszpod opieką cesarza Maksymiliana! Bądź też dobrej myśli, kniaziuGliński!— Dobrze mówisz, drogi mój Janie! — zawołał pan Michał,a promień wesołości mignął na jego bladem obliczu. — Jak to jednakrzecz jest prawdziwa, że dusza, której nie zachmurza tchnienie występku,inaczej oświeca życie jego, i jego przewijające się wypadki,aniżeli umysł — i dodał ciszej — podobny mojemu? N ie ! naGlińskiego przystoi być wyższym w więzieniu i swobodniejszym.I mamże-li ja, który nieszczęście zasiałem, stać jak ten płaczący chłopieci dziwić się, że nieszczęście podnosi się? To, coście powiedzieli0 Maksymilianie austryackim, nie jestbezzasadnem, a może nawet jestjedyną kotwicą, na której nadzieja utrzymać się może; wszelako terazjestem gotów na wszystko, co tylko mnie czeka. Wy Janie Lacki,1 wy kniaziu Bielski, przebaczyliście m i! Widzę to z waszego wejrzenia,słyszę z waszej mowy. Inaczej ja wcale spodziewałem się! A więccokolwiek jeszcze nastąpi, to będę znosił!W pośród tym podobnych i innych rozmów, przeszła noc lepiej,aniżeliby można mniemać w podobnem położeniu; chwiejący się umysłpana Michała pochwycił z chciwością nadzieję, którą w nim obudziłem;gniew jego i boleść zamieniły się w pogardę. Sami możecie osądzić,mości hetmanie, ile mu ta duma przystała; wszelako my pozwalamynieszczęśliwemu, co powaśnił się z losem i z sobą, tej chwilowćj pociechy.


1 5 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Za nadejściem ranka usłyszeliśmy zgiełk na dziedzińcu zamkowym.W krótce potem otworzyły się drzwi naszego więzienia i Iwan AndrzejewiczCeladyn wszedł z wielą żołnierzami i siepaczami. Pan Michałpostąpił naprzeciw niemu z przytomnością umysłu, rozumiejąc, że idziena śmierć; ale hetman mówił do niego tonem dumnym:— Wiele przychylności i łaski car okazywał tobie, Michale, kiedyśmu zdawał się służyć wiernie, i więcej nawet, aniżeli należało okazywaćcudzoziemcowi i zbiegowi; ale gdy teraz zapłaciłeś mu zdradą,przyseła ci zatem te oto dary.Wówczas siepacze podnieśli ciężkie żelazne kajdany; pan Michałpodał spokojnie ręce, a oni okuli go i poprowadzili do Moskwy dokądi my także tegoż samego dnia jeszcze udaliśmy się za nim. Tu naskażdego z osobna wtrącono do głębokiego podziemnego więzienia,a Schleinitz zginął wpośród najsroższych katuszy.W pierwszych dniach niedoli przyszedł do mnie stróż jednego porankui rozkazał iść za sobą. Potem prowadził mnie przez korytarzetego domu do wielkiej sali, będącej napierwszem piętrze, która podobnabyła do sali sądowej. Tam siedział przy długim stole, z wielomasądowemi osobami, kanclerz Jakób Zacharyn; a z boku stał człowiekw ubiorze duchownego, podobny do znakomitego kapłana KościołaEzymskiego, otoczony strażą i pachołkami więzień. W yglądał onwcale spokojny i niezmięszany; wszelako skoro mnie spostrzegł, podniósłrękę do ust, jak zwyczajnie się czyni w czasie chrząknięcia, alepostrzegłem wyraźnie, jak palcem wskazującym przycisnął wargi. A jaspuściłem oczy, i tylko nań kiedy niekiedy poglądałem z boku potajemnie,albowiem zdawało się mi, żem widział już tę twarz przed dwomalaty; wtenczas kanclerz podniósł głos i mówił do niego:— Jest to Litwin a szlachcic i może wam znany?Tak mówił zepsutą łaciną. A ksiądz odpowiedział mu, że wcalemnie nie zna, i Jakób Zacharyn z kolei mnie pytał:— Janie L acki! czy nie widzieliście kiedy tego pana na dworzeZygmunta Jagiełły w Krakowie ?Ja zasię odpowiedziałem:— Nie mogłem go tam widzieć, bo nigdy nie byłem w tem mieście,którego nazwisko wspominacie!Potem pytał mnie d alej:— I nawet nigdzie indziej ?Tu ja zamilkłem, bo zdawało mi się, iżem poznał nieznajomegoz mowy, i rozumiałem że to Bogusław Trepka, szlachcic polski, któregomnieraz widywał w W ilnie w orszaku królewskim.— Jak to być może?—mówił dalej kanclerz — ażebyście wy, będącna dworze książęcym w Wilnie, jeżeli nie w Krakowie, nie mieliwidzieć tego pana, który się mianuje być legatem papiezkim?


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 5 3— Nieraz ja tam — odpowiedziałem — widywałem legata papieżaJuliusza drugiego!— Jakie miał nazwisko?— Hieronymus Pamphili.— Nie był-li to ten oto ?— Nie bynajm niej!— Otóż, jak słyszycie, panie legaeie papiezki — mówił dalej kanclerz— ten szlachcic nie chce was poznawać!— Kiedy już — odpowiedział cudzoziemiec — muszę mówić przedwami, to powiem wam, że ten oto nieszczęśliwy więzień powiadaprawdę, mówiąc że mnie nie zna. Hieronimus Pamphili, legat papieżaJuliusza drugiego, dawno już powrócił do Rzymu i zajął swojemiejsce w kollegium świętem, jako kardynał pod tytułem Sancti Petriin vinculis. Ale mnie Leon dziesiąty, który teraz zasiadł na apostolskiejstolicy, wysłał do najjaśniejszego króla Polskiego, o czem jużoddawna moglibyście byli dowiedzieć się, i nawet niedawno jeszczemoglibyście byli wyczytać z breve papiezkiego, w którem Ojciec Świętydonosi wam oblizkiem mojem przybyciu. Moje zaś nazwisko i dostojeństwos ą : Andrzej Piso, biskup Ptolemais w kraju niewiernych...Papież jest ojcem całego chrześciaństwa; oko jego ogarnia ziemię odWschodu aż do Zachodu; a takposłał on jednego z najpośledniejszychswoich sług, ażeby ten, jeśli się Bogu spodoba, powściągnął rozlew krwichrześciańskiej i pohamował zgubną wojnę, która zapaliła się pomiędzyPolską a Moskwą. Ale pocóż tu dalszych wyrazów? Wiecie zamiar mojegoposelstwa z papiezkiego breve i z listów znalezionych przy mnie.— Właśnie te same listy — mówił do niego Jakób Zacharyn —-potępiają was !A w tejże samej chwili wszedł do sali jeden z dworzaninów wielkiegoksięcia, i oddał Zacharynowi zapisany list. Zacharyn otwarłgo, przycisnął do swoich ust, jak to u nich jest zwyczaj, i czytał po cichu.I potem mówił do nieznajomego:— Mój najmiłościwszy pan, Wasil Iwanowicz, żąda abyście sięprzed nim jawili, mości biskupie Ptolemais. Idźcie tedy usłyszeć je ­go rozkazy!I wyszedł nieznajomy, wspierając się na niektórych ze straży, którago prowadziła. Ja zasię. poszedłem do mego więzienia i nigdymjuż więcej tego człowieka nie widział. Niepewny też nawet jestem,azaliż to był Trepka, którego widziałem, czy rzeczywiście duchownyRzymski, za którego on później w Moskwie zawsze uchodził.— Nie omyliły was oczy wasze — przerwał Jan Tarnowski opowiadającemu— był to Bogusław Trepka (*) któregoście widzieli;(') Ten T repka należy do przodków autora niniejszej powieści.Rodzina tego na-


1 5 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.ukazał się on jak drugi Zopir bohaterem wierności. Król, do któregonie doszła wiadomość o uwięzieniu Michała Glińskiego, wysłał go dońz poleceniami. Już w drodze dowiedział się on o losie kniazia; alenieustraszony mąż postanowił udać się za nim do Moskwy, ażali niebędzie mógł go zobaczyć. Przedsięwzięcie jego nie poszczęściło się,chociaż padł na osobliwszą, i śmiałą myśl przebrania się za prałataKościoła Kzymskiego i udawania się za Pizona legata, którego przybycie w Moskwie było zapowiedziane. Kiedy powrócił do króla, prosiło przebaczenie, że zapóźno przybył dla wykonania swoich zleceńakról uściskał Trepkę i kazał udać się do Sieradza, gdzie go miano-,w ał starostą, i resztę życia swojego przepędzić w dostatku i spokojności,na które tak słusznie zarobił. I żyje jeszcze ten szanowny starzec,i bez wątpienia zobaczycie go na sejmie w Piotrkowie. I zaistemożecie go zawsze po przyjacielsku powitać, dostojny panie Lacki! bodoniesienie starosty sieradzkiego o sprawieniu się waszem dnia owegona sali sądowej w Moskwie, bynajmniej nie zaszkodziło wamw umyśle świętej pamięci króla Zygmunta.— Tu dozwólcie mi, jaśnie wielmożny mości Krakowski! — mówiłdalej pan Lacki — przebieżeć milczeniem przeciąg siedemnastoletni.Bo cóż można powiedzieć o dniach i nocach przeżytych w ustawicznejciemności więzienia, w czasie których miała tylko miejscesmutna przemiana boleści i nadziei, aż nareszcie obie obumarły, i głuchanieczułość ołowianym ciężarem przywaliła upadły umysł.Nastąpiła bitwa u Orszy tak świetna dla oręża naszego, którą wy,panie hetmanie, znacie lepiej ode mnie ... Cesarz Maksymilian wyrzekłsię nadziei zgubienia króla bohatera; i zaraz potem na zjeździeWiedeńskim, podwójnem małżeństwem połączył się z domem Jagiellońskim(*). Albert Brandeburgski, wielki mistrz Pruski, gdy mu cesarzodmówił wsparcia, złożył hołd królowi Polskiemu, a wkrótce potemzrzuciwszy habit zakonny, wziął pruskie kraje jako świecki książęi pan w państwo mieczowe od pana Zygmunta, wuja swojego, i odBzeczypospolitej.Nadaremnie Maksymilian, a potem Karol piąty cesarze Ezymscy,zwiska do tej pory ma swoje dobra w okolicy Sieradza. Nosi szczególniejszy przydomekn e k a n d a (n e c a n d i), to jest mający być zamordowanym; wyprowadzają zaś to nazwiskood klątwy papieża, rzuconej na tego Bogusława, że przywłaszczył sobie dostojeństwolegata; ale ta klątwa za wstawieniem się króla miała być zdjęta pod tym warunkiem,ażeby nosił nazwisko n e k a n d a . Inni mniemają, że przydomek ten pochodzi oddrugiego Trepki, który z Bolesławem śmiałym (ósmego Maja 1079 roku) zamordowałświętego Stanisława.(*) Wnuczki Maryi Kastylijskiej z Ludwikiem królem koronowanym Czeskim, synemW ładysława Jagiełły, króla Węgierskiego i Czeskiego; i wnuka Ferdynanda, późniejeesarza Rzymskiego z siostrą Ludwika.


H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 1 5 5nadaremnie królowie: węgierski, francuzki i portugalski wstawiali sięprośbami swojemi za Glińskim. Zapomnieli go i opuścili krewni i przyjaciele.A tak gromadziły się lata w opieszałym postępie; Kniaź stałsię starcem w więzieniu i myśmy przed czasem zestarzeli. Tymczasemumarł Bazyli Gliński; a carowa, która swemu mężowi porodziłaIwana, co dzisiaj panuje nad Moskwą, wielkiego znaczenia i powaginabyła.Było to na początku ośmnastego roku naszego więzienia, gdy wielupanów przyszło do pani Heleny i mówiło do n ie j: — że nie przystoina tak potężną księżnę, by jej najbliższy krewny jęczał w niewoli, a ona niepam iętała otem, który dawniej zastępował dla niej miejsce ojca. A przecieżMichał Gliński nie jest już teraz takim, jakim był za dni szczęściaswojego; długa niedola złamała już zuchwały umysł, i teraz może bezniebezpieczeństwa dozwolić wyjść na świat zwątlonemu na siłachstarcowi. Wielką zasię to sławę zjedna jej w kraju i u zagranicznychmonarchów.Wówczas pani Helena poszła do cara, trzymając za rękę IwanaBazylewicza, syna swojego trzechletniego. Dziecię nauczone od matkiprzystąpiło do ojca, który już zestarzał i posiwiał, uklękło przednim, wzięło go za rękę i mówiło:— Proszę cię, najłaskawszy ojcze, uwolnijcie mojego dziadaz więzienia; ażeby ze mną się bawił i piękne mi cacka darował.Ale dziecię nie wiedziało, co mówi; bo wyuczyło się tego na pamięć.A stary książę podniósł ociężałą głowę i pieścił się ze swoimsynkiem, i mówił:— Kiedy prosisz za nim, to niech będzie wolny!Wkrótce też potem otwarły się drzwi Glińskiego i naszych więzień,i cokolwiek było z przyjaciół Michała kniazia przy życiu, wyszło nawolność.Pozwólcie mi zamilczeć, dostojny hrabio, o radości i smutku, któregodoznaliśmy, gdyśmy uścisnęli się po długiej samotności i niewoli,kiedyśmy ujrzeli w naszych rysach zeszpecenie i ślady wieloletniegocierpienia. Gdym zobaczył Symeona Bielskiego, a on mnie nawzajem,nie mogliśmy przemówić i słowa, tylko w milczeniu podaliśmy sobieręce. W kilka dni potom udaliśmy się do Kremla, dla przedstawieniasię monarsze i podziękowania mu za wolność.— Tu postrzegliśmy pana Glińskiego, który stał przy carze, poufalez nim rozmawiając; bo wiek zagasił w obudwóch gwałtowne namiętnościi oziębił w ich piersi gniew i nienawiść. O! Boże! cóż zaodmianę ujrzeliśmy wtedy! Niewiele osiwiałych włosów unosiło sięponad bladem, zmarszczkami okrytem obliczem, ponad tem czołemniegdyś tak pełnem powagi, ponad gładkiemi niegdyś męzkiemi, smaglawemilicami, ponad któremi zwoje ciemnych włosów gęsto się wiły;


1 5 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.uśmiech bez życia, uśmiech przytępiony poniżeniem, unosił sięna ustach,z których niegdyś wpośród grzmotu bitwy silny głos wydawał rozkazy,które już to w łudzącej wymowie krępowały umysły słuchaczów, tow niepomiarkowanej dumie urągały się mocarzom ziemskim. Ręka, coniegdyś wyrabiała pałaszem i buławą hetmańską wydawała skinienia,trzymała teraz niedołężnie szczudło zgrzybiałego starca. Kiedyśmypozdrowiwszy cara przybliżyli się doń, osłabione jego oko obojętniespojrzało na nas osłupiałym wzrokiem, tak obojętnie, jak gdyby nasnie znał: a kiedyśmy mu powiedzieli nasze nazwiska radością i boleściąwzruszeni, pozdrowił nas tak zimno, jak gdyby nas nie widziałod wczoraj, jak gdybyśmy powracali dopiero po kilko-godzinnej przejażdżce.Powróciliśmy znowu na swoje miejsca, a kniaź Gliński coraz więcejpozyskiwał przyjaźń u cara. Powiadano nam, że nieraz sprzeczalisię pomiędzy sobą tak jak starzy ludzie, o to co się działo przed laty;sprzeczali się z zapałem i uporczywie, wspominając każdy z nich bezwstrętu, co jeden drugiemu złego uczynił; nie szczędząc pochwał swojejśmiałości, ale bez gniewu, jak gdyby rzecz zwyczajna wydarzyła siępomiędzy dwoma sąsiadami, jak gdyby to nie oni byli, ale obcy zupełnieludzie, o których czynach rozmawiali.My zasię, Symeon Bielski i ja, żyliśmy w samotności, poddając sięlosowi, który, jak rozumieliśmy, przygotował nam mogiłę, daleko odgrobu naddziadów naszych.Tak upłynęło lat kilka, w czasie których Helena udarowała staregomęża swojego drugim synem Dymitrem. W tym to czasie kniaź Owczynpozyskał wielką wziętośó u dworu, będąc spokrewnionym i przyjacielemcarskiej rodziny... A tymczasem car Bazyli Iwanowicz popadałzwolna w dziecinność umysłu, zapomniawszy o świecie i zabawiającsię tylko rozrywkami a rozmową z panem Michałem; Wielka księżnazaś i Owczyn rządzili krajem.Było to w jesieni 1535 roku, kiedy głos wielkiego dzwonu naKremlinie, który tylko daje się słyszeć w czasie szczególnych uroczystości,zabrzmiał po ulicach Moskwy. A wkrótce potem dowiedziałsię lud z żałością o zgonie swojego monarchy. Wezwano kniaziów i bojarów,ażeby się na drugi dzień zgromadzali na zamku. Na wielkiejsali wzniesiono tron, ale krzesło książęce na nim stojące było próżne.Po prawej ręce u tronu stała owdowiała wielka księżna, trzymając zaręce obudwu swoich synów, Iwana i małego Dymitra Wasilewiczów.Niedaleko od niej na niższym stopniu znajdował się kniaź Owczyn,trzymający miecz carski i kniaź Gliński trzymający berło; a jakiśtrzeci trzymał koronę. Po przed tronem na stole, na którym leżałzwitek pargaminowy, stał nowy kanclerz Lew Eomanowicz Baturyn.


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 1 5 7Po pod ścianami sali uszykowali się obecni panowie, i patryarchaz duchowieństwem i urzędnikami.Pan Baturyn, powiedziawszy mowę do zgromadzenia, w której wysławiałcnoty i potęgę zmarłego cara, wielkie jego czyny i sławę,wziął pargamin, na którym spisana była ostatnia wola nieboszczyka,pocałował go i jął czytać rzecz następnej treści: że na przypadek zgonu,najjaśniejszy i najpotężniejszy wielki car Wasil syn Iwana mianowałi mianuje swoim następcą, jako cara wielkiego Nowogrodu,Tweru, Włodzimierza, Smoleńska i Pskowa, starszego swego synaIwana Wasilewicza, którego Pan Bóg i święty Mikołaj niechaj racząbronić i zachować. Opiekunką zaś i regentką w czasie małoletnościjego, postanawia swoję najukochańszą małżonkę i zasmuconą wdowę,panią Helenę Wasilównę Glińską, wielką księżnę etc. Wszelako zapomocników i towarzyszów regencyi przeznacza jej swoich krewnych,dostojnego Michała Lwowicza kniazia Glińskiego, i dostojnego SymeonaFedorowicza kniazia Owczyna.Gdy kanclerz skończył czytanie, rozległo się w obszernej salitrzykrotne hura! a wielka księżna zasiadła na krześle tronowem, trzymającna kolanach swoich dziewięcioletniego Iwana; po prawej ręceprzy niej stanął Michał Gliński, po lewej zaś Owczyn.Na drugi dzień potem oznajmiono mnie i panu Symeonowi zKremlina,że nas wzywa nowy regent. Kiedyśmy weszli do jego najskrytszejkomnaty, postrzegliśmy zadziwiającą odmianę w panu Michale.Porzucił on szczudło, na którern przez ostatnie sześć lat opierał się,i rzeźko a pewnym krokiem postąpił ku nam. Zniknął obumarły, jednostajnyuśmiech, który go tak szpecił, a odbłysk dawnego ognia jaśniałw jego oczach.— Dzisiaj dopiero pozdrawiam was po raz pierwszy od czterech lat!■— zaczął mocnym, pełnym głosem: — was, Janie Lacki na Drohobuzie,was Symeonie kniaziu Bielski, którzyście byli moimi towarzyszamiw niebezpieczeństwie wojennem, i w oebocie zwycięzkiej, na wygnaniui w świetności i dostojeństwie! Przeszedł już długi i niepogodnyczas, a słońce znowu przyjaźniej rzuca swoje ostatnie promienie naosiwiałą głowę. Glińskiego!Myśmy mu winszowali szczęścia z odmiany losu, i z powrotu siłyi zdrowia, a on uśmiechnął się i mówił:— Drzwi mojego więzienia były małe i nizkie, musiałem tedy iśćschylony, ażebym mógł przejść przez nie. Wszelako dajmy pokójprzeszłości, a trzymajmy mocno teraźniejszość, ażeby nam przyszłośćpiękniejszą się ukształciła. Wy mniemacie i wielu drugich z wamijest tego mniemania, że teraz dosięgnąłem szczytu i stanąłem na wysokości,gdzie nie może mnie dosięgnąć żaden piorun, ani żadna burza,coby znowu wtrąciła w przepaść, z której wydobyłem się z takim


158 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.trudem. Jeśli to tak w rzeczy samej, to osądzicie sami, jeśli rozważycieco powiedziałem wam przed dwudziestu jednym latami o carowej,która naówczas była piętnastoletnią dziewczyną, i jeżeli zwrócicieuwagę na Owczyna, który sądzi się być wielkim hetmanem i biegłympolitykiem dlatego, że umiał się podobać mojej synowicy... Aleja wam powiem że jestem , dla obojga cierniem kolącym w oku. Jużoddawna kochana moja synowicą żałowała swojego wstawienia się,które wówczas zaniosła za swoim stryjem i drugim ojcem; i możebymdawno powrócił do więzienia, gdybym nie grał dobrze mej roli. Zaczerńtrzymajmy się razem, my i ci Litwini, którzy znajdują się tu jeszcze,ażebyśmy mogli stawić czoło intrygom. A więc w moc mojegodostojeństwa regenta, mianowałem was, Symeonie Bielski, dowódcąstraży przybocznej, złożonej z nowych ludzi ruskich i litewskich prowincyj,a was, Janie Lacki, podskarbim i nauczycielem Iwana Wasilewicza,młodego cara. Wy, kniaziu Bielski, będziecie mieli staranie,ażeby mi straż przyboczną przychylną uczynić, ażeby z nami trzymaław godzinie niebezpieczeństwa; wy zaś, przyjacielu Janie, dołożyciewszelkich usiłowań, ażebyście uzyskali zaufanie młodego kniazia i skłanialiumysł jego ku dobremu, a ku uległości swojemu dziadowi.Tak więc przyrzekliśmy regentowi działać według jego woli, ile tobędzie w naszej mocy, a on mówił dalej po wielu innych rozmowach:— Jeżeli prawdę mam rzec, to powiem, że nie mogę ja tu oswoićsię pomiędzy obcym narodem i dreszcz mnie przechodzi, gdy wspomnę,że mogę umrzeć tu wprzód, nim otrzymam przebaczenie z ust pana Zygmunta,mojego króla, którego ciężko obraziłem. A lenie poglądajcienamnie tak dziwnie — dodał, wyczytując w naszych twarzach myśli, którew naspowstały: — nie zamierzam ja nic złego w umyśle; wstręt mniebierze od zdrady, którą moje sławne życie skalałem, i nie chcę już więcejgrzechów gromadzić na moją siwą głowę. Ale czego ja chcę, to tego tylkojedynie, ażebym był mianowany regentem stosownie do woli zeszłegomonarchy, a był regentem, nie zaś niewolnikiem mojej synowicy, którami winna to, czem jest teraz, i popychadłem tego próżnego trzpiota;ażebym był w dobrej sławie i poważaniu, dopóki tu jestem, ażebymmógł żądać księztwa Smoleńskiego, jako nagrody za długoletnie usługi,i pozyskał wynagrodzenie, dla którego narażałem na niebezpieczeństwożycie doczesne, a może nawet niestety! i zbawienie duszy;ażebym zdołał przyzwoicie wynagrodzić wierność tych, którzy domnie przywiązani byli w niebezpieczeństwie i niedoli, i ażebym kiedyśw ojczyznie mógł się ukazać i stanąć przed rycerskim Zygmuntem, niejako zbieg i wygnaniec, ale jako regent potężnego państwa i niezależnyksiążę nad krajem i ludźmi.To, cośmy widzieli i słyszeli, nader wielce nas uradowało; wszela­


H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 1 5 9ko radość nasza była krótkotrwała; nadzieje Glińskiego były istnemimarzeniami, a nowe siły jego umysłu prędko przemijającym promieniemsłonecznym podczas dnia grudniowego. Tegoż samego dniajeszcze przenieśliśmy się do Kremla, dla wejścia na nasze urzędy. Alepan Symeon, na którego łatwiejszy obowiązek był włożony, niedługopotem zaczął skarżyć się codzienie przedemną na mały skutek swoichusiłowań. Owczyn ze swej strony dodał mu płatnika gwardyi przyboczneji wielu niższych oficerów, a ci odstręczali żołnierzy od dowódcy.Jego rozkazy i rozkazy Michała Glińskiego bardzo opieszalewypełniano, alboteż nawet i nie wypełniano; a kilka środków surowszejkaralności, zamiast dobrego skutku, prawie otwarty bunt pobudziły.Mnie jeszcze się mniej udawało. Niezliczone przeszkody nie dozwalałymi i we dnie i w nocy wypełniać obowiązku powołania; nadertylko rzadko, i to na kilka chwil, mogłem być sam na sam z carem,a zamiast pozyskania sobie jego przychylności, zdawało się przeciwnie,iżem go coraz bardziej odstręczał od siebie. Zresztą też, niepodległyumysł młodego cara, poduszczany ze strony Owczyna i matki, corazbardziej zniechęcały go ku mnie.Z początku pan Symeon i ja, każdy ze swojej strony, żaliliśmy sięczęsto przed starym regentem; a on gniewał się i nakazywał nam, abyśmystarali się temu zapobiedz. Ale ujrzeliśmy wkrótce, że jego mocnie odpowiada woli. Stopniowo został on zupełnie usunięty z radyregencyi, jego przedpokoje były puste, i tylko liche okazywano muuszanowanie, przynależne jego dostojeństwu, a myśmy ze smutkiemwidzieli, jak stary lew poszedł na pośmiewisko dzieci. Tymczasemkiedy pan Gliński siedział samotny na swoich złoconych pokojach i nasycałsię marzeniami przyszłości, które nigdy nie miały się spełnić;to tem weselej było wszystko na dworze Heleny, owdowiałej wielkiejksiężny.Biesiady i zbytkowe uczty zapełniały sale, carowa już nie ukrywałasię ze swoją życzliwością dla Owczyna, cały dwór widział to zawsze,widział to otwarcie; maskarady i rozrywki zapustne następowały pookazałościach publicznych w mieście, okrzyki i hulanki brzmiały poprzysionkach Kremlina, a wszystko, zapomniawszy o śmierci staregocara, oddawało się szumnej ochocie.Nieraz i my, i inni Litwini z nami, donosiliśmy panu Michałowi,cośmy widzieli i słyszeli; mówiliśmy mu zatem wszyscy z usilnem n a­leganiem, że to nic dobrego i dla niego i dla nas nie wróży, i że właśniejest czas usunąć się ze sławą, dopóki jeszcze można, i dopóki niezrobiono gwałtownego kroku, do którego odparcia za słabiśmy byli,a który przełamałby ostateczne zawody hamujące złą wolą. Ale natakie mowy okazywał Gliński niezadowolenie, jak zazwyczaj starzy ludzie,a osobliwie ci, którym pozostała jeszcze pamięć potęgi, jaką nie­


1 6 0 H IP O L IT BO R A TY Ń SK I.gdyś posiadali, mądrości lat dawniejszych i innych wielkich przymiotów.Nie chciał on wierzyć, żeby jego powaga miała tak zmaleć,i chlubił się, że skoro tylko jedno słowo wyrzecze, wszystkie te nieprzyjemnościustaną; a tak wybrał sobie najgorszy środek, jaki tylkom ógł wybrać w takich okolicznościach. Udał się z surową powagąna czole, z gorzkiemi wyrzutami na ustach, do pokojów synowicy,upominając ją ostrym wyrazem o to, co była winna jego dostojeństwu.Słuchano go z początku z uszanowaniem, i przyrzeczono odmienićwiele okoliczności, a tymczasem postępowano swoim zwyczajem.Ale kiedy zaczął częściej ukazywać się gość natrętny, nakształt straszliwegoducha jakiego przodka w gmachach radości, carowa i Owczynzaczęli mu się urągać, i, jak to często zdarzać się zwykło, zaczęto sięnań odgrażać. A kiedy na to rozgniewał się Gliński, i jął wyrzucaćsynowicy, ile dla niej wyświadczył od samej młodości, i że więcej dlaniej uczynił, aniżeli ojciec, chociaż był stryjem; i kiedy zaczął przegrażaćsię, że postąpi według swej mocy i powinności, jako regentpaństwa; wówczas postanowiono jego zgubę.Jednego poranku, kiedym się zabierał do spełnienia mojego urzędu,jako nauczyciel młodego cara, i udałem się na jego pokoje; wyszedłnaprzeciw mnie Fedor Borysowicz Godunow, młody moskiewskipan... Pozdrowił on mnie i oznajmił, ażebym nadal przestał sięjuż trudzić temi obowiązkami; bo najjaśniejsza wielka księżna matkai regencya uwolnili mnie od urzędu, a jemu wyświadczyli ten zaszczyt,mianując go następcą moim przy młodym carze i panu. Jeszcze stałemw niepewności, co mu odpowiedzieć mam na takie powitanie, gdyoto wszedł do pokoju sam młody car, trzymając na ręku ptaszka, i bawiącsię nim z wielkiem upodobaniem.— Czego chcesz, Litwinie? — wołał młody książę, który mniezawsze nienawidził. — Dosyć już twojej nauki, obejdzie się bez niej;idź sobie tam zkąd przyszedłeś! — i to mówiąc wyszedł z pokoju.Ja zaś szedłem na dół, ciesząc się w duszy, żem uwolniony zostałod tak trudnego obowiązku. Kiedym zeszedł na dół, spotkałem SymeonaBielskiego, który mi zaraz na pierwszym wstępie powiedział,że i on także uwolniony został od obowiązku dowódcy gwardyi przybocznejw imieniu carowej i regencyi, że mu dano do zrozumienia o jakiemśnieszczęściu, które podobno miało spotkać kniazia regenta.Z podwójną zatem niespokojnością śpieszyliśmy do skrzydła zamkowego,gdzie kniaź Michał mieszkał... ale czegośmy się lękali to już sięstało!Pozwól, szanowny hrabio Tarnowski, jeszcze raz pozwól mniestarcowi rzucić okiem na przeszłość i na tego, który mi tak drogimbył przez tyle lat i któremu poświęciłem wszystko, co tylko najmilszegomiałem na ziemi. Niechaj potomność złorzeczy Michałowi


H IP O L IT BORATY ŃSKI. 161Glińskiemu, niechaj go oskarżają,gruzy niejednego miasta litewskiego,niechaj krew tylu niewinnych woła przeciw niemu o pomstę do Boga;ale ja, chociaż on mnie tyle złego wyrządził, nie mogę się połączyćz tymi, którzy go nienawidzą i przeklinają. Wszakże on był bohaterem!Waleczny w boju, jak każdy pospolity żołnierz, a przytomnyumysłem, jak na hetmana przystoi! Głos jego na radzie był głosfcmmędrca, szczodrobliwość królewska; a jak zapamiętale nienawidził nieprzyjaciółswoich, tak również gorąco kochał tych, którzy dla niegobyli wylani. Wszakże pycha, która go sprowadziła z drogi honorui podała na hańbę a nieszczęście, zaślepiła niegdyś i samych aniołów,i strąciła ich w otchłań piekielną.— Tak zaiste! — mówił hetman Tarnowski wzruszonym głosem.— Nie rzucajmy kamieniem na grób nieszczęśliwego; ale uderzmy sięw piersi i powiedzmy: Panie! nie sądź nas grzesznych według winynaszej!— Tak zaprawdę! — mówił dalej stary Lacki po niejakim przestanku.— Jeżeli kniaź Michał niewdzięcznością i zdradą skalał swójświetny i sławny tyloma czynami żywot; to i sam upadł ofiarą najczarniejszejniewdzięczności. Helena, ta niewiasta, którą on od dzieciństwawypielęgnował i kochał, jak gdyby była jego córką własną, którejon z takim trudem i niebezpieczeństwem, ba, nawet z utratą wielkiejczęści swojego dobra utorował drogę do tronu; Helena, mówię, natajemnej radzie z bojarów zwołanej, oskarżyła go o nowe porozumieniez Zygmuntem Jagiełłą królem polskim. Usunięto go jednogłośnieod regencyi, która mu słusznie przynależała za wielkie i długie posługi,jako najbliższemu krewnemu cara; potem tejże samej nocy uwięzionow jego własnym pokoju!Go się dalej stało, to wiecie już, dostojny panie Krakowski. Niedługonieszczęśliwy Gliński ponosił cały ciężar niedoli, która zgromadziłasię na jego siwej głowie; um arł wkrótce po swojem drugiemuwięzieniu na rękach córki, którą miał z bezślubnego związku przedpierwszą swoją niewolą, i która poszła za nim do więzienia. Gorzkieskargi, przekleństwa niewiary, jakiej się dopuścił przeciw swojemu królowi,złorzeczenia na nieszczęsną synowicę, która mu śmiercią wypłaciłasię za dobrodziejstwa, były przygotowaniami jego do zgonu;duchy ludzi za życia pomordowanych i gady wylęgłe w jego więzieniu,pieśń pogrzebną dla niego śpiewały.Wszelako uwięzienie regenta nie było obojętnie przyjęte. Wielumagnatów nieprzyjaznych O wczynowi i carowej matce, wzięło to wydarzenieza pozorną przyczynę buntu; rozwinięto krwawą chorągiewBronikow ski: H ipolit B oratyński. 1 1


1 6 2 A L EK SA N D E R B R O N IK O W SK I.wojny domowej, a stolica moskiewskiego państwa i przyległe prowincye,były przez niejakiś czas teatrem mordów i spustoszenia (*).Ponieważ w tem zamięszaniu nie dawano na nas baczenia; zat^mkniaź Bielski i ja siedliśmy na koń i ciągnęliśmy do Węgier, do wojskakróla Jana Zapolskiego. Przez kilka lat walczyliśmy tam w bitwachz tym nieszczęśliwym monarchą przeciw Ferdynandowi austryackiemu;i gdy on znużoną głowę, dla której korona była wieńcem cierniowym,złożył w Budzie na śmiertelnej pościeli: my sprzykrzywszysobie tureckie panowanie, udaliśmy się w towarzystwie Izabelli wdowykrólewskiej do Polski, do naszej wspólnej ojczyzny, z której japrzez trzydzieści pięć lat wygnany byłem.Wtedy ujrzałem was znowu, dostojny hrabio a kasztelanie Krakowski,tu w stolicy; was, którego porzuciłem pełnym nadziei młodzieńcem,ujrzałem znowu jako męża równie szanownego przez swojedostojeństwo, jak sławnego rycerskim czynem i mądrością: a wyściemi dowiedli, że w nieszczęśliwym i wygnańcu nie zaprzaliście się towarzyszamłodości. Zaprowadziliście mnie i mojego syna, który urodziłmi się w Węgrzech, do Brześcia Litewskiego razem z SymeonemBielskim, do stóp mojego pana i króla. Monarcha ten przyjął żałującychłaskawie, i nadał zubożałemu, którego dobra zajęe zostały prawemkaduka, Wysoki-dwór i Żoludek Trocki, a później starostwo P iń ­skie. A kiedym razu jednego, podróżując przybył do Lacka, do dawnegozamku przodków moich, który teraz od korony oddany komuinnemu, stał niezamieszkały i pusty; poszedłem zobaczyć te miejsca,po których przodkowie moi chodzili. Wszedłszy na dziedziniec poprzed zamkiem, ujrzałem ze smutkiem, jak trawa wypędziła pomiędzypopękanemi kamieniami bruku. Wówczas przypomniałem sobie wyrazy,które więcej niż przed trzydziestą sześcią laty król Aleksanderna łożu śmierci do mnie powiedział, i jeszcze raz łzy z moich starychoczu popłynęły. Potem przejeżdżałem koło Słucka; ale nie wstąpiłemdo zamku; bo pani Anastazy a już oddawna nie żyła, a i młody GrzegorzSymonowicz, który w tym czasie stał się dzielnym mężem i walecznymwodzem, już także w grobie przodków swoich spoczywał.A tak, gdy już stałem się obcy w mojej ojczyznie przez czas długiegowygnania, i gdy żadnego już przyjaciela ręce nie otwarły sięw Litwie na moje uściśnienie, żadna prawica nie witała mnie, anigłosu znanego mi z przeszłości nigdzie nie zasłyszałem oddaliłem sięna samotne mieszkanie do mojego starostwa Pińskiego, do dóbr, któremiłaska królewska mnie uposażyła, oddając się cały rozmyślaniuo przeszłości, staraniu o przyszłe zbawienie, i wychowaniu mego je­(*) Patrz Karamzina historyij.państwa Rossjjskiego.


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 163dynego syna. Zaprawdę, młody nasz król, którego niech nam Bógdługo w zdrowiu a szczęściu zachowywać raczy, nie powinienby byłwymawiać staremu wygnańcowi, co nie jedno przeżył już nieszczęście,że się nie cisnął na dwór wesoły, który go otaczał. Ale umysłmłodzieńczy jest lekkomyślny, i mój także był niegdyś takim za młodu,a może nawet i nazbyt wiele.Gdy tak mówił, hetman wielki Koronny wziął za rękę Litwinai cisnął ją w milczeniu z przyjacielską tęsknotą. A Lacki mówiłdalej:— Wszelako nie mogłem przewieść na sobie, bym nie odwiedziłmojej krewnćj pani Barbary w jej nowej świetności, bym nie odwiedziłcórki Grzegorza Mikołajewicza Radziwiłła, który był moim przyjacielemw pięknych czasach niewinnej młodości, wdowy StanisławaAlbrechtowicza Gastolda, co był moim towarzyszem w gorszych jużchwilach, i nie polecił się jej łasce, bardziej z powodu mojego dziecięcia,aniżeli dla siebie, którego starość i doznane nieszczęścia powolniejciągną do grobu. A więc jeżeli się wam będzie podobało, a byćto może: to proszę was pokornie, raczcie wstawić się za mną do króla,dostojny mości hetmanie, ażeby ród Lackich znowu zakwitnął w moimsynu, na sławę przodków moich. Ale jeżeli to być nie może, toi dam pokój, i pójdę na moję samotność, prosząc was tylko, abyściemi przebaczyli, iżem się wam naprzykrzał.— Mój zacny i dostojny panie a bracie — odpowiedział Jan Tarnowskiz zapałem.—Nie powinniście nigdy powątpiewać o mojej szczerejchęci służenia wam. Wszelako niewiele dni, przez które macie tuzabawić, nauczą was, którzy znacie dobrze, jak idą rzeczy na świecie,i żyliście na trzech dworach, w Moskwie, w Wilnie i w Budzie, kilkadni mówię przekonają was, że i tu nie wszystko się dzieje tak, jak byćpowinno. I tu także znajdują się Heleny, chociaż się wychowywaływ obyczaju południowych krajów, i nauczyły się lepićj ukrywać skłonnościserca swojego. Na waszej ścieżce, po której biły przed wamipioruny, napotykaliście nieraz i zbrodnie: ale nie wszystkie występkijeszcze poznaliście na niej; a nim ostateczny sąd nastąpi, zdarzy sięjeszcze na tej ziemi niejeden czyn okropny, co będzie zapisany w księdzeprzestępstw człowieka. Nie zbywa też tu nam i na takich, którzypodobni są Glińskiemu i Hermippowi Laskarysowi — a nawet nie dajBoże, żeby i gorszym!— A Hassana Turka macie tu zaiste osobiście — mówił dalćjstary Lacki z żywością — który zniknął gdzieś z Moskwy w czasiepierwszego uwięzienia naszego. I powiedzcież teraz proszę, ażaliżja nie miałem przyczyny przerażenia się, kiedy zobaczyłem tu znowutego mordercę Jana Zabrzezińskiego, tego spólnika przyprawiaczatrucizn, bezwstydnego czarownika Piotra z Balina, który nastawaj11*


1 6 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.na życie pana Zygmunta króla; tegoż samego, który był uczestnikiemGlińskiego w najniegodziwszych czynach, a potem dobroczyńcę swegoi pana zdradził za podłe złoto!... A kiedy teraz ujrzałem tę potworęw pobliżu mojej krewnej a królowej, w orszaku tego Włocha Montego,który może nie lepszym jest od owego Piotra z Balina, i kiedy sobieteraz rozważam niektóre okoliczności, o których lubo niewyraźnie odwaszej dostojności słyszałem; to zdaje mi się nagle, jak gdybym znowużył w tych burzliwych i krwawych czasach, których wydarzeniatylko co opowiedziałem. A już to podobno czas będzie, żeby waszadostojność udała się na zamek; bo blask przejeżdżających pochodnikilka razy zaczerwienił zasłony u waszych okien, i tentent wielu koninieraz dał się już słyszeć po skrzypiącym śniegu; a to zapewne bylimagnaci i panowie, co ze swoimi dworzanami jechali do królowej matki.I ja też muszę udać się do siebie, bo gdyby mnie tam nie było,to wszystko poszłoby nieładem na dzień jutrzejszy; bo to mój Staś jestjeszcze lekkomyślnem dzieckiem, a krewny mój Hipolit jest zakochanyi prawie już narzeczony, a zatem mało sposobny do takich rzeczy.— To już zaręczony jest młodszy Boratyński, w tak młodym wieku?Eh? prawdę mówiąc, kto za młodu się ożeni, to temu nie żal napotem. I jego brat nawet, pan Piotr Boratyński, ledwo miał dwadzieściai dwa lata, kiedy pojął za żonę moję siostrzenicę, BarbaręDieduszycką, a przecież nie wyszło mu to na złe bynajmniej! A jakteż przecie nazywa się szlachetna panna, która sobie młodzieniec wybrał?— Zaiste, panna ta jest szlachetnego, i bardzo szlachetnego rodu,a nawet urodziwa i nienagannych obyczajów; ale... jest to Helena,córka nieboszczyka Leona Odrowąża, pana wojewody Podolskiego!— Córka księżniczki Mazowieckiej, która nas od wcorajszegodnia zaszczyciła swojem przybyciem? — zapytał hrabia Tarnowskiz żywością, jak gdyby uderzyła go myśl nowa. — Słyszałem-ci to jao tem, ale mi całkiem wyszło z pamięci! Bardzo to jest piękny wybór;wszelako słuchajcie-no, dawny przyjacielu a zacny mój panieLacki! Powiedzcie waszemu siostrzeńcowi, żeby miał baczne oko naswoję zaręczoną; bo dwór świetne jest i łudzące teatrum i bardzołatwo może uwieść niedoświadczoną młodzież; a tu nie zbywa na młodychpanach i starych dam ach! Powiedzcie mu, ażeby strzegł pannęHelenę i przed jednymi i przed drugiemi!— No! do zobaczenia na jutro, na pokojach ich królewskich mości,panie starosto Piński! Król już was widział i najgorsza rzecz jużprzeminęła; że zaś nie znacie jeszcze hiszpańskiego obyczaju dworskiego,o którym zapewne ani słyszeliście nawet przed czterdziestomalaty w drewnianem mieście Wilnie, to pamiętajcie, ażebyście się mnietrzym ali!


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 1 6 5Rozdział XVII.Już odgłos dzwonów nieszpornych pierwszego dnia Bożego Narodzeniaroku Pańskiego 1548 przebrzmiał po wszystkich kościołach,i w katedralnym, i w siedmdziesięciu innych; sale królewskiego zamkurzęsistem już światłem jaśniały, a w bogato przyozdobionych komnatachmagnaci państwa i wielu zagranicznych książąt i panówczekało na ukazanie się Zygmunta Augusta. Taki był podówczasdworski obyczaj, że król po skończonej służbie Bożej udawał się nasalę posłuchalną, a z nim razem królowa matka, jako gospodyni tegodworu, pozdrawiała przytomnych.Ale dzisiaj Bona Medyolańska nie pojawiła się, a chociaż czas zwyczajnyjuż był upłynął, wszelako nic jeszcze nie obwieszczało zbliżeniasię monarchy. Przytomni kupiąc się w gromady, stali poszeptując,i odwracali wzrok od wysokich podwoi galeryi prowadzącej z królewskiegosypialnego pokoju na salę, a ciekawie i podejrzliwie uważali naminę i rozmowę blizko stojących; Litewscy panowie stali oddzielnie odwysokiej szlachty koronnej, a wejrzenia, które wzajem na siebie rzucaliprzedstawiciele obu narodów połączonych pod jednem berłem, nienader były przyjacielskie. Nie jeden z nich prowadził ręką po rękojeścioręża dobywając go nieco, jak gdyby chciał się zapewnić o jegodobroci na potrzebę, która może wkrótce nastąpi, i poglądał zuchwałymwyzywającym wzrokiem na mniemanego przeciwnika, jak gdybychciał go baczniejszym uczynić na giest nieprzyjazny.Kiedy niekiedy otwierały się drzwi od wewnętrznych pokoi,a wszystkich oczy zwracały się prędko na wchodzącego; ale zawszebył to tylko królewski pokojowy, co na palcach przemykając się przezsalę i z głębokiemi ukłonami zbliżając się do jednego, lub drugiegoz najznakomitszych pomiędzy przytomnymi, poszeptywał mu kilka wyrazów,którym zagadniony przysłuchując się ze wszelkiemi oznakamimocno natężonej uwagi, szedł potem w ślady za posłańcem i niknąłpo za materyalnemi firankami od napół otwartych podwoi.Tym sposobem zwolna najznakomitsi panowie obudwu narodów,tworzący tajną radę królewską, opuścili salę posłuchalną, a niecierpliwośćreszty od chwili do chwili zaczęła się coraz wyraźniej okazywaćw podnoszącym się szmerze i prędkiem przechadzaniu się tu i owdzie.Ci, których wiadomości niedalej szły nad to, co tylko same pogłoskirozszerzyły o tem co się stało i jeszcze stać mogło, zaczęli się gromadzićw około tych, co lepiej świadomi byli rzeczy, ułożywszy misternieminę i rzucając prędkie zapytania; a wnet pomiędzy najnieświadomszyrninawet nie było wątpliwości, że to jest niepospolity dzień dworskii że wkrótce osobliwsze rzeczy dadzą się widziść.


1 6 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.W odległym zakącie obszernćj sali, stał ze swoim bratem starostaSamborski. Piotr zdawał się tylko pół uchem słuchać pytań młodzieńca,które ten czynił mu względem świetnego widowiska dworu,jakie dziś po raz pierwszy widział Zafrasowany i zamyślony poglądałprzed siebie, a Hipolit, poznawszy usposobienie brata, zamilknął,i zaczął częściej zwracać oczy ku drzwiom wewnętrznych gmachów,jak gdyby z niecierpliwością oczekiwał czegoś ztam tąd; a później znowuz posępnym uśmiechem na starego Jana Lackiego, który zaraz powejściu na salę posłuchalną opuścił swoich polskich krewnych i przyłączyłsię do współrodaków, którzy go ze wszelkiemi oznakami wysokiegopoważenia wokoło otoczyli.—• Patrz, Hipolicie! — mówił pocichu Piotr do swego brata; —jak to inaczej się dzieje na zamku królewskim, aniżeli w starożytnymdomu przodków; jeden krok na tej pięknej posadzce dostateczny jestdo oddalenia od siebie tych, których długa przyjaźń i związki pokrewieństwaod dawna już tąż samą drogą prowadziły. Szczęście, jeżelitylko nie staną się nieprzyjaciółmi na tej ślizgiej jak lód i niebezpiecznejdrodze! Patrz! jak on zuchwale na nas pogląda, szanowny tenstarzec! Jeszcze na progu tych drzwi byłem dla niego siostrzeńcemi przyjacielem; ale skoro go tylko przektoczył, wnet uwydatnił się stosunekpomiędzy Litwinem a lennikiem koronnym, pomiędzy krewnympani Barbary a jej przeciwnikiem. I któż może wiedzieć, co nam następującachwila przyniesie, i czy nie oderwie brata od brata, którzysię znowu po długiem rozdzieleniu złączyli? —Gdy pan Piotr tak mówił, otwarły się podwoje szerzej, aniżeli dotądsię otwierały; uderzenie halabardą w ziemię zapowiedziało ukazaniesię pana wyższego dostojeństwa, a pomiędzy zasłonami, któreodźwierni prędko na obie strony uchylili, ukazał się mąż, co lubow podeszłym wieku, okazywał jednak, że słusznie dawniej słynąłi uchodził za najpiękniejszego pomiędzy magnatami polskimi. Jegobogaty ubiór z perskiej w piękne kwiaty srebrnej materyi przyozdobionybył wielą rubinam i; kosztowne kamienie tegoż samego gatunkubłyszczały u pasa i na rękojeści szabli; strusie pióro od czapki, którątrzymał w ręku, zwieszone, spadało aż do czerwonych butów, w prawejzaś ręce dzierżył ciężką srebrną buławę, znak dostojeństwa.Z lekkim, ale uprzejmym ukłonem, Jan Firlej, wojewoda Lubelski,marszałek nadworny Korony Polskiej, znany powszechnie naczelnikprotestanckiej szlachty, wszedł pomiędzy przytomnych i mówił tonemzaniedbanej dworności, jako najpoufalszy powiernik Rony Sforcyi:— Mości panowie! Jego królewska mość po powrocie swoimz kościoła katedralnego, dokąd mi wyznanie religijne towarzyszyć munie dozwoliło; rozkazał oznajmić wam, że ważna sprawa przeciągnęłanieco chwilę jego pojawienia się, a ja imieniem naszego najiniłościw-


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 1 6 7szego pana upraszam was tymczasem, jeżeli łaska, abyście się udali napoblizkie pokoje i tam oczekiwali chwili,-w której będzie mogło zacząćsię posłuchanie !To powiedziawszy, obrócił się do pana Piotra Boratyńskiego, pomówiłz nim kilka wyrazów poeichu, a potem zwrócił oczy na naszegoHipolita, który ze skromnością odstąpił na stronę, by nie słyszeć cichejrozmowy starszych i znakomitszych mężów.— Oto jest brat mój! — powiedział pan Samborski do marszałkanadwornego z giestern przedstawiającym, a marszałek poglądał namłodzieńca uważnie i jak zdawało się z upodobaniem; ale potem nagle,jakby sobie przypomniał rzecz jakąś, obrócił się do niego i do drugichz blizko stojącej młodzieży, mówiąc te wyrazy:— No! czas już mości panowie, abyście się na swoje miejsceudali! W tym oto małym z lamperyami pokoju, oczekujcie rozkazówpana !Szlachta przeznaczona do towarzyszenia małżonce królewskiej, posłusznawskazaniu Jana Firleja, opuściła salę. Wszystko, co tylko byłoprzytomnych Litwinów, przyłączyło się do odchodzących, a na ichczele szedł Mikołaj Radziwiłł, kanclerz Wielkiego Księztwa i stary JanLacki. Ostatni, przechodząc około siostrzeńca swojego, Piotra, spojrzałna niego ponurym, wyzywającym wzrokiem; ale starosta Samborskipotrząsnąwszy głową, udał się za wojewodą Lubelskim do królewskiejkomnaty.Isie bardzo tam miły przedmiot zajmował zgromadzenie, którew chwili wejścia obudwu panów przerwało żywą a nawet nieco gw ałtownąrozmowę; każdy zdawał się być tylko oddany swoim wrażeniom,jakie to, co się stało, zrobiło na nim. Z zachmurzonem czołemi z zaciśmonemi zębami, Zygmunt August wspierał się na pozłacanemkrześle, z którego w gwałtowności swojej podniósł się był nagle;ciemny szkarłat gniewu i zwyczajna bladość zmieniały się koleją najego licach, a oczy rzucały na otaczające go osoby wejrzenia nieufnościi wzgardy.Najbliżćj przy nim znajdował się biskup Krakowski, i kiedy niekiedyposzeptywał tajemne wyrazy do ucha swojemu panu. A naprzeciwobudwu w pośrodku sali, ujrzał Boratyński księcia Prymasai marszałka wielkiego. Ostatni zdawał się nadzwyczajne poruszeniepod postacią pewności i zaspokojonej dumy ukrywać. A przeciwniearcybiskup, który dopióro co przestał mówić, zwrócone miał oczy naswój krzyż prałacki i tylko kiedy niekiedy rzucał szybkie z pod okawejrzenia na obecnych, jak gdyby chciał wybadać skutek, jaki to copowiedział na nich sprawiło. Z boku zajęli miejsce wojewodowie:Jakand z Brudzewa Sieradzki, Janusz Latalski Poznański, a tuż przynich Andrzćj Górka, kasztelan tego ostatniego miasta.


1 6 8 ALEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.Krzysztof Szydłowiecki podkanclerzy i Bonar kasztelan Bicki, którywiele znaczący podówczas urząd naczelnika kopalni solnych piastował,stali nieopodal króla w nieprzyjaznej prawie postawie naprzeciwdrugim. Pomiędzy obiema partyami przechadzał się Andrzejbiskup Kujawski, pocichu rozmawiając, ale zdawało się, jakby wyrazyjego do żadnego z przytomnych wielkiego przystępu nie miały. Nastronie we framudze u okna stał oparty 'Jan Tarnowski, który, pozornieobojętny na to co się działo wokoło niego, w udanem roztargnieniuprzesuwał zwolna palcami ogniwa złotego łańcucha zawieszonegona szyi.Jan Firlej, wszedłszy do komnaty, przejrzał prędkim rzutem okacałe zgromadzenie; niedostrzeżony uśmiech przemknął się po jegoustach, a on zbliżył się do Andrzeja Zebrzydowskiego, jak gdyby miałmu powiedzieć, że po teraźniejszem wydarzeniu pójdzie za jego przykładem;ale przechodząc około marszałka wielkiego, pozdrowił goz nader wielkiem poważaniem. Powitanie i pozdrowienie wzajemneobudwu tych panów były bardzo przyjacielskie i prawie poufałe;wejrzenie, jakie mniej ulegający Kmita rzucił za przechodzącym, zdawałosię mówić, że właśnie teraz jakieś nieporozumienie zachodziłopomiędzy poufałymi Bony Sforcyi, którzy rozdzieleni mniemaniami religijnemii polityką, wtenczas tylko właściwie łączyli się, kiedy potrzebabyło stawić czoło komuś trzeciemu, to jest właśnie temu, co sam je ­den był tylko widzem tej sceny, hetmanowi wielkiemu, Janowi Tarnowskiemu.— Panie Boratyński! — zaczął król po niejakim przestanku. —Wezwaliśmy tu was, aby w jednej okoliczności całkiem nowego i osobliwszegorodzaju usłyszeć zdanie naszego rycerstwa, a osobliwie wasze;bo już nieraz byliście mówcą w imieniu swoich braci! Nie wyszłonam bynajmniej z pamięci to, coście w Warszawie u stopni tronunaszego mówili; my król zachowaliśmy w pamięci wasze, równie jaki wielu innych mniemanie, ażeby w przyzwoitym czasie postanowićw tej mierze według naszej najwyższej siły i władzy. Obecny przypadek,lubo połączony z tem, co na sejmie zdarzyło się naszej miłości,odmiennym jest wszelako. Nie o tem tu mowa, jak dalece roszczeniaszlachty mogą zaćmić blask tronu i przynieść ujmę prawom królewskima zarazem ludzkości; późniejszemu to czasowi jest zostawione.Tu jest....— Późniejszemu czasowi? — przerwał monarsze Jakand z Brudzewa;— wszelakoż mnie i wielu moim panom braciom zdaje się,jakoby dawno już był czas zwołać sejm i zakończyć te nieporozumienia,które nieszczęściem zagrażają krajow i!— Nie do was teraz mówimy, panie Sieradzki! — odpowiedziałkról wyniosłym tonem do zuchwałego mówcy — zaczem tuszymy so­


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 1 6 9bie, że wtedy tylko mówić będziecie, aż wasza kolej nastąpi. Znajdujeciesię tu nie na sali senatorów, ale na pokojach waszego pana!Gdy to mówił król, senatorowie usunęli się na stronę ze wszelkiemioznakami niechęci.— Tu jest pytanie — mówił dalej monarcha, obróciwszy się doPiotra Boratyńskiego głosem od gniewu wzruszonym — ażali królowina jego dworze nie służy prawo domowe, którego i najniższy nawetw naszym narodzie swobodnie używa? Otóż idzie tu o to, ażebyśmysię dowiedzieli, czyli ta, którąśmy do naszej godności podnieśli zapomocąprawego małżeństwa, czyli mówię ta, która jest małżonką naszą,według praw boskich i ludzkich, ma stracić prawa każdej kobiecie służącedlatego, że król podał jej rękę, a nie jeden z najostatni ej szychw naszym narodzie? Czyli nam uporna arbitralność zuchwałych wasalówmoże zabronić Barbarę Radziwiłłównę w obliczu dworu i zgromadzonejszlachty ukazać jako żonę ich pana lennego, czy kto ośmielisię w domu ojców naszych, pani tego domu odmówić uszanowania,jakie jej przynależy ? Nigdzie nie znajdujemy w rocznikach dziejówprzykładu takiego znieważenia praw monarszych i ludzkich, a wszelakoniektórzy jaśnie wielmożni panowie Senatu mniemają, że ZygmuntAugust Jagiełło wymaga po nich niesłychanych rzeczy; słudzy zasięKościoła w swojej dumie kapłańskiej urągają się świętemu statutowiKościoła! Owóż chcieliśmy dowiedzieć się, ażali i inne stany naszegopaństwa podzielają to zgubne mniemanie, oraz czy dworność i rycerskiobyczaj nawet i rycerskiemu stanowi korony tak są obce, że ten poważysię żądać od pierwszego ze swoich członków, tego, co jest przeciwnemprawom honoru?— Nie jest to zgromadzenie stanów, prawnie według ustaw krajowychzebrane! — odpowiedział Piotr Boratyński, pomilczawszy nieco,umiarkowanym, ale stanowczym tonem. — Znajduję się ja tu naradzie tajnej królewskiej, do której się wcale nie liczę. A przytem natę obecną chwilę i na tę okoliczność, moi panowie a bracia nie dali miżadnego polecenia; niech mi zatem wolno będzie odłożyć to objaśnienie,którego wasza królewska mość żądasz ode mnie, aż do chwili, gdyto, co król ze swoją radą postanowił, podane zostanie według staregozwyczaju całemu narodowi do rozstrzygnienia; a i to o tyle tylko,o ile szanowny stan rycerski uzna mnie być godnym swego zaufania.Ale jeżeli, najłaskawszy panie, pytanie twoje obracasz do mnie, jakodo Piotra Boratyńskiego, jako do wiernego i wylanego sługi rzeczypospoliteji króla; to nie będę ukrywał przed tobą mojego zdania, aleje wiernie i otwarcie przedstawię, tak jak na polskiego szlachcicaprzystało!— Otóż jako szlachcica pytamy was, panie Samborski! — odpowiedziałZygmunt. — Nie jest nam tajno, żeście wrodzone swoje przy­


170 A LEK SA N D E R B R O N IK O W SK I.mioty przez długi pobyt w cudzych krajach udoskonalili i tych nausługi naszego państwa i świętej pamięci króla, ojca naszego nierazchwalebnie używali. Spodziewamy się także — dodał rzucając pełneznaczenia wejrzenie na stojących wokoło — że mniej twarde sercew piersiach waszych nosicie, nad to, co bije pod niejednym znakiemrównie wysokiego dostojeństwa jak to, którem ojczyzna dotąd waszeusługi wynagrodziła.— Dzięki ci składam, najjaśniejszy panie, że tak łaskawie sądzić0 mnie raczysz! — odpowiedział Piotr, uchyliwszy nieco głowy —1 spodziewam się, że to co mam powiedzieć, nie zmniejszy dobregorozumienia o mnie. Owóż najprzód pozwól sobie przypomnieć, miłościwykrólu, że to, co wam podobało się nazwać uroszczeniem szlachtyi arbitralnością zuchwałych wasalów, wyjąwszy dzięki Bogu rzadkiedotąd zdarzenia, uważać należy raczej jako obstawanie przy umowie,którą Ludwik Węgierski i twoi sławni przodkowie zawarli ze stanamipaństwa, i ty sam, królu, podczas koronacyi przed ośmnastu laty potwierdziłeś.— Do rzeczy! — zawołał Zygmunt August niecierpliwie i rozkazującymtonem. — Nie dlategośmy was pytali ażeby słyszeć, jakeśmyjuż nieraz słyszeli o tem, co królowi przystoi. Do rzeczy, panie starosto!Na te słowa Piotr Boratyński, podniosłszy głowę, mówił paważnym,i prawie ostrym tonem :— Otóż właśnie trzymamy się rzeczy, mości królu: bo to com dopieropowiedział, jest zasadą odpowiedzi na wasze pytanie. Ta zaśodpowiedź w krótkich wyrazach zamknąć się może. Sejm warszawski,Barbary Radziwiłłówny, wdowy po Stanisławie Gastoldzie, teraźniejszejmałżonki twojej, królu, nie uznał za królową Polską. Gdybywięc według tego, ten albo ów przyznać jej chciał to, co postanowieniecałego narodu jej odmówiło, a chciał przyznać ze szkodą ustawi paktów konwentów, to nigdy tego uczynić nie może bez narażeniasię na posądzenie o zdradę; bo w kraju polskim niewolno jest szczególnymczłonkom odstępować od tego, co postanowił cały naród, jakkolwiekbywysokie dostojeństwo piastował: a przynajmniej dopóty —dodał umiarkowańszym głosem a dobitnym tonem — aż nowy sejmnowe postanowienie wyda.— Zaprawdę — odpowiedział król z gorzkim uśmiechem —ostatnie zgromadzenie stanów nie bardzo nas ochotnymi czyni do ponowieniatego, co się na niem zdarzyło. A co się was dotyczy, panieBoratyński, to wcale nie dziwię się, że go żądacie; bo nie będzie tamzbywało na okolicznościach popisania się z waszą szkolarską mądrością,i znalezienia w obronie zastarzałych nadużyć wielu podziwiającychświadków, kiedy zaczniecie uwłaczać powadze królewskiej, jak to


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 1 7 1już chlubnie zaczęliście w Warszawie. Omyliliśmy się na was, panieSamborski, i żałujemy iżeśmy rozumieli, że pobyt w krajach południowychnauczył was lepiej powinności poddanych względem monarchyi rozproszył ciemności i przesądy, które was i waszych współobywateliotaczają,.Kiedy król mówił te słowa, zdawało się, że przytłumione westchnieniepodnosiło pierś starosty Samborskiego; rzucił on posępnewejrzenie na hetmana wielkiego, ale ten w pozornem roztargnieniu nieodpowiadając- mu żadnem skinieniem, ciągle tylko bawił się z ogniwamiswojego łańcucha.Potem odezwał się Piotr Kmita:— Nie widzę ja w wyrazach tego szlachetnego męża niczego, cobywam, najjaśniejszy panie, albo jemu samemu miało być z ujmą; niczego,coby waszej królewskiej mości nie było już wiadomem. Postanowieniesejmu Warszawskiego znane jest wszystkim, i dopóty jest prawomocne,aż zgromadzone stany zobaczą potrzebę odmienienia go.Wszelako zdaje mi się, że nie jest jeszcze czas wywoływania go przeznowy sejm; bo król dosyć jeszcze ma do urządzenia pierwej, nim towypaść może korzystnie.— Ja z mojej strony — dał się słyszeć Firlej, Wojewoda Lubelski— zawsze wielką wagę przywiązuję do głębokiego zdania m arszałkawielkiego, i całkiem zgadzam się z nim w tej mierze, iż opróczustanowienia praw pani Barbary, ślubnej żony naszego miłościwegopana, wiele jeszcze okoliczności uskutecznić potrzeba co do formyi kształtu, na których im zbywa! Wszelako rozumiałbym, że podobneokoliczności raczej powinnyby przyśpieszyć zwołanie sejmu, aniżelije odkładać; bo powszechne braki, tu i owdzie dające się uczuć, sązdaniem mojern tego rodzaju, że chyba samo tylko postanowienie zebranegonarodu skutecznie im zaradzić potrafi.— Jeżeli pan marszałek nadworny mówi, o ile dorozumiewać sięmogę, o interesie swoich spółwyznawców — rzekł Prymas Dzierzgowski— którym się narzucił za szermierza, to przynajmniej w temjednem ma słuszność, że potrzeba prędkich środków zaradczych, ażebyoddalić złe, co państwu i Kościołowi niebezpieczeństwem zagraża. Jazatem, jako książę senatu, daję zdanie moje na zwołanie rycerstwa,i w moc mojego dostojeństwa wzywam króla, ażeby nie opierał sięmojemu żądaniu!— Przewielebny pan Gnieźnieński słusznie powiedział! — odezwałsię wojewoda Poznański; — bo dlaczegóż odkładać to, co zarazuczynić można?— Bzecz osobliwsza, słyszeć marszałka wielkiego mówiącegoo odroczeniu — uczynił uwagę podkanclerzy Szydłowiecki — i mo-


1 7 2 A L EK SA N D ER B R O N IK O W SK I.żnaby dorozumiewać się, że jakieś szczególniejsze powody znaglają gona ten raz do odstąpienia od swojego zwyczaju!— Duch najjaśniejszego ojca czuwa nad naszym panem! — mówiłbiskup Maciejowski: — a jakkolwiek są burzliwe czasy, powinniśmyzaufać jemu i jego m ądrości!— Ale powinniśmy też zaufać i naszej! — przerwał mu arcybiskup.— Bo czyliż nadaremnie nosimy nazwisko senatorów? Powtarzamtedy wam zdanie moje, najjaśniejszy królu: wzywam was abyścieprzyzwolili na słuszne żądanie rzeczypospolitej!— Bynajmniej! — odpowiedział król z żywością. — Doświadczenienabyte z niebardzo dawno upłynionych czasów, nauczyło nas,ile każdy zjazd osłabia prawa naszego dostojeństwa; pamiętamy jeszczeto, co się działo we Lwowie za czasów naszego ojca, i postanowiliśmy,o ile to być tylko może w naszej mocy, zachować w całościprzodków naszych dziedzictwo i władzę naszą nieuszczuploną!— A więc zgoda! — zawołał książę Prymas. — Jeżeli królwzbrania się, to ja zwołam stany, jako namiestnik państwa!— Nie, mości arcybiskupie! — wykrzyknął Zygmunt August,postępując z zapalonym wzrokiem i pobladłem z gniewu licem ku duchownemupanu. — Nigdy nie będziecie śmieli tego uczynić bez najwyższejwoli naszej i naszego przyzwolenia!Obecni senatorowie przybliżyli się do mówiących i otoczyli ichwokoło. Wyraz dumy obrażonej w osobie najpierwszego pomiędzynimi, zasępił poważne oblicza. Oi, którzy królowi byli przychylni, zaczęlisię lękać, a Andrzej Zebrzydowski nadaremnie starał się cichemiposzeptami ułagodzić zapalające się umysły. Tylko Kmita, Firlej,i hetman wielki, tak jak pierwej stali zdaleka, rozmawiając naprzemianyze starostą Samborskim. Wszelako zdawało się, że Zygmunt Augustpoznał tę stanowczą chwilę; powściągnął się więc z wielkiem wysileniem,usiadł poważnie na swojem krześle, i wkrótce udało się muz całą spokojną wyniosłością poglądać na otaczających go : z wyniosłością,która oprócz przemijających chwil gwałtownego gniewu, alboteż poufałej rozmowy, rzadko go opuszczała.A wtedy Jakand z Brudzewa pan Sieradzki tak m ów ił:— Jeżeli król ociąga się za spełnieniem obowiązku, jaki wkładanań wysokie dostojeństwo przez rzeczpospolitą mu powierzone, a zatemPrymas wstępuje w prawa tego dostojeństwa, jako książę Senatu, jakointerrex!— Zanadto prędko przystępujecie do rzeczy, panie wojewodo! —przerwał mu podkanclerzy Szydlowiecki: — i zdajecie się obecne zaniedbanietak wysokiego obowiązku władzy królewskiej brać za chwilowyopór przeciw gwałtownemu, a przynajmniej co do formy nieprzy­


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 1 7 3zwoitemu uroszczeniu. Ale któż poważyć się może najjaśniejszyszczep Jagielloński pomawiać o pierwsze?•— Jesteśmy senatorami! — dał się słyszeć twardym głosem JanuszLatalski. — Powszechna mowa nazywa nas rękami królewskiemi; a więc król nic bez nas zrobić nie może.— Nie od rąk zwykło się rady zasięgać, ale od głowy, mości Poznański!— mówił biskup Kujawski z lekkiem szyderstwem.— Ja jestem żołnierz, mości panie biskupie! — odpowiedziałJanusz: — a chociaż nie uczyłem się w Rotterdamie i nie umiemkunsztownie układać wyrazów; wszelako zdaje mi się, że lepiej znamstatuta krajowe, aniżeli wy wasz brew iarz! Ale gdy inaczej już byćnie może, to dajemy królowi czternaście dni czasu do nam ysłu; skorozaś te upłyną, wówczas arcybiskup może czynić to, co do jego urzędunależy!W czasie tej rozmowy oblicze królewskie nieraz zmieniało kolor,porwał się ze swego krzesła, i chciał już, niepomny na to, co mu nakazywałaroztropność, niepomny na chęć nakłonienia magnatów doswojego przedsięwzięcia, chciał już zuchwałemu mówcy odpowiedziećtonem rozgniewanego władcy, gdy Piotr Boratyński nagle wstąpiłw koło magnatów:— Za pozwoleniem, mości panowie senatorowie! — zaczął głośnymtonem. — Dozwólcie mi użyć prawa, jakie mi wstęp do tegonajjaśniejszego zgromadzenia nadaje! I odkądże to wolno jest senatorom,bez uczestnictwa stanu rycerskiego czynić postanowieniai sprzeciwiać się woli królewskiej ? Cała tylko rzeczpospolita wyższąjest nad króla, a szczególnym stanom przystoi być mu posłusznym.Ale nigdy sejm nie może być zwołany pierwej, aż go poprzedzą sejmikiwojewódzkie, na których wybierani są mężowie, co podług swoichwiadomości i sumienia naradzają się o dobru państwa na powszechnemzgromadzeniu. Gdyby zaś uniwersał na takie zgromadzenie stanupodpisany był przez pana arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Prymasarzeczy pospolitej, kiedy król jest przytomny i żyje w szczęściu a pomyślności; to tak niezwykłe postępowanie, moi panowie a bracia, mianowicie w oddalonych okolicach, chociaż teraz jest małego znaczenia,stałoby się daleko niebezpieczniejszem, aniżeli to się być zdaje; a jedynieprzez to samo stałoby się takiem ; owszem nawet możeby jeszcze rozwinięto chorągiew buntu w tak stanowczym czasie! A zatemprotestuję w imieniu całego rycerstwa małopolskiego i ruskiego przeciwnieprawym roszczeniom prymasa, a oraz przeciw zdaniu panówsenatorów, którzy je wspierają; i w moc otrzymanego zlecenia, któreteraz przymuszony jestem oświadczyć, zanoszę do stóp tronu prośbęz przyzwoitą pokorą: ażeby najjaśniejszy pan raczył, wyprawiwszyokólnik do województw, zwołać generalny sejm, od którego nie tylko


174 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I,rzeczpospolita, ale nawet i dom królewski, nie bez słuszności oczekiwaćmoże załatwienia rozmaitych nieporozumień obojga!Tu zamilkł Piotr Boratyński.Król poglądał pytającem, nie przecież nieprzyjaznem wejrzeniemna stojącego przed sobą szlachetnego męża; wielki hetman zaraz popierwszych wyrazach starosty Samborskiego postąpił bliżej, wyraz życzliwościi zadowolenia wyryty był na jego obliczu, wyraz który bohaterowia oraz mędrcowi zazwyczaj przystoi, kiedy w bezładnym wirzenamiętności zbliża się kto do niego, co mu jest podobny i którego onsam rozumie. Wojewodowie Krakowski i Lubelski takoż dali poznać,wszelako z innych może pobudek, że całkiem poprzestają na zdaniustarszego Boratyńskiego; duchowny pan Krakowski nie bez tajemnegouradowania usłyszał upomnienie arcybiskupa, a nawet ci, co należelido stronnictwa tego ostatniego, objawili w krótkich wyrazach dank,którego mówcy rycerskiego stanu odmówić nie mogli.Wtedy zabrał głos Piotr Kmita:— Bezpożytecznie byłoby — mówił — chcieć przydać co do tego,co dostojny pan starosta powiedział; tylko mnie to zadziwia, iż tegopotrzeba było do zwrócenia uwagi tak szanownych panów i biegłychpolityków, na czczość, której piętno nosi na sobie ta cała scena.— Żeby też znowu tak całkiem czczem być miało, to nie, zaprawdę! —■ mówił wojewoda Sieradzki. — A treść tego, co szanownypan Piotr Boratyński mówił w imieniu zacnego rycerskiego stanu,którego praw my, pochodzący z tego samego szczepu, bynajmniej naruszaćnie chcemy, uważać należy jako mocne i słuszne poparcie życzenia,które senat oświadcza. Spodziewamy się zatem, że król niebędzie się już sprzeciwiał wyraźnie objawionym życzeniom obudwustanów.— Wszyscy, którzy są tu obecni — zaczął Zygmunt August poniejakiej chwili — objawili nam swoje zdanie; jednego tylko widzimystojącego w milczeniu zdaleka; pierwszego pomiędzy naszymiświeckimi dostojnikami. I jakież jest wasze zdanie, mości hrabioTarnowski?— Wasza królewska mość słyszałeś już życzenie senatu i rycerstwa— mówił hetman Wielki Koronny — i nie raczysz mieć o mnietak złego mniemania, ażebym ja mógł i chciał wyrzec się moich panówa braci, owszem przyłączam się do nich i zanoszę prośby moje dociebie, królu, ażebyś raczył tak postępować, jak na prawego monarchęa syna sławnego ojca twojego przystoi:A wtedy mówił król tonem łagodnego wyrzutu: — „1 ty także pomiędzynimi, i ty takie, ojcze ?Ale kasztelan Krakowski nic nie odpowiedział na te słowa, bo dłu­


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 1 7 5gie nastąpiło milczenie. Nakoniec Zygmunt August silnym głosemmówił w następny sposób:— Niech więc tak będzie! I my, w moc naszej najwyższej królewskiejwładzy, weźmiemy na rozwagę żądania, które senat i rycerstwoprzez swoich mówców u tronu naszego złożyły. Ale kto pomiędzywami rozumie — mówił głośniej, rzucając zapalonemi oczyma —że w niepohamowanej dumie na sejmie generalnym wymoże na nas to,co znieważa powagę tronu i uwłacza naszemu dostojeństwu monarchyi godności człowieka, ten niechaj dobrze baczy! bo mógłby poznać,iż stoi przed prawnukiem Władysława, a synem Zygmunta starego!— Nie podoba-li się waszej królewskiej mości — pytał Jan Firlójz głębokim ukłonem : — zgromadzony dwór przytomnością swojazaszczycić? Sale oddawna już są napełnione i wielu także cudzoziemcówoczekuje zaszczytu, aby mogli być przedstawieni tobie, miłościwypanie; a pomiędzy innymi książęta na Lignicy i Raciborzu, i księżniczkaMazowiecka, pani Anna Odrowążowa ze swoją córką.— Cóż znowu za los sprowadza w tej chwili na dwór nasz tę kobietę?— mówił król do Tarnowskiego pocichu z zachmurzonem czołem.— Właśnie, że z pomiędzy żyjących najmniej życzyłbym sobiez nią spotkać się; bo jak rozumiem, przed nią tylko jedną nigdy śmiałooczu podnieść nie mogę. Ażaliż nie dosyć już na nieszczęściachteraźniejszości; trzebaż-li jeszcze aby nieszczęścia przeszłości połączyłysię z niemi, gdy ja tego dotąd naprawić nie mogłem? — Potem dodałgłośniej: — I gdzież są Litewscy panowie? Ani jednego z nichnie widzimy tu na tem zgromadzeniu, kiedy przedmiot, któryśmy roztrząsali,przecież tak blizko ich się dotyczy?— Książę kanclerz, a z nim inni — odpowiedział marszałek nadworny— udali się do jaśnie oświeconej Barbary, mając w jej orszakutowarzyszyć na salę posłuchań.— Czynią to, co im przystoi! — odpowiedział król; — bo tenhonor przynależy małżonce pana dziedzicznego Litwy, przynależy ichwielkiej księżnej; ona zasię jako taka....Jeszcze nie skończył król, gdy na obliczach wszystkich obecnychzaczęło się znowu malować zaledwo powściągnione niezadowolenie;wtedy Jan Tarnowski przybliżył się prędko do króla i rzekł pocichuuskrzydlonemi wyrazami:— I cóż zamyślasz czynić, królu mój miłościwy? Ażaliż zapomniałeśpanie o tem, coś tak często nazywał wielkim celem dążeniaswojego, zapomniałeś o połączeniu dwóch narodów? Chcesz-li, najjaśniejszypanie, rozłączyć na zawsze to, co zjednoczyć postanowiłeś?— Najmiłościwsza królowa matka — zabrał głos biskup Kujawskizwolna i dobitnie — poleciła mi oświadczyć waszej królewskiejmości, że nagła słabość zatrzymuje ją dzisiaj na jej pokojach ; ale inne


1 7 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.damy najwyższego dostojeństwa, gotowe są do powitania pani BarbaryRadziwiłłówny, waszej dostojnej małżonki, na zamku jej królewskiegomęża.W pierwszej chwili gniewnego wybuchu Zygmunt August uderzyłnogą o ziemię i wyrzekł włoskie przekleństwo na pół zamkniętemi usty;ale wkrótce potem obrócił się do przytomnych magnatów i rzekł wyniośle,ale łagodniejszym tonem niż dotąd:— Owóż jaśnie oświeceni i jaśnie wielmożni panowie! za kilkachwil będziecie mieli zaszczyt być przedstawionymi małżonce swegolennego pana, i spodziewamy się a oczekujemy, że każdy z was, którytylko żąda, bym dla niego przedłużał naszę królewską łaskę, okaże jejposzanowanie i odda cześć, jakiej obowiązki ku nam, a oraz uprzejmośći szlachetny obyczaj po nim wymagają.Rozdział XVIII.Już rozproszone strojne tłumy zgromadziły się znowu na sali posłuchań,gdy wszedł do niej monarcha; wszyscy pozdrowili go z uszanowaniem,które poddani okazywali królowi Polskiemu więcej, aniżeliinnym ukoronowanym głowom owego czasu, wyjąwszy chyba tylkosamych Hiszpanów. Zygmunt August z upodobaniem przyglądał siętej scenie wystawy, następującej po mniej przyjemnej scenie, jakamiała miejsce na jego własnych pokojach. Z wielką uprzejmościąwystąpił on i powitał obecne książęta, pomiędzy którymi znajdowalisię: książę elektor Brandenburgski, jako poseł swojego ojca, książęta zeszczepu Piastowskiego na Lignicy, Raciborzu i Cieszynie, tudzież AlbertFryderyk Brandenburgski, książę Pruski. A wtem z drugiej stronysali otwarły się podwoje, i ukazała się Barbara Radziwiłłównaz licznym orszakiem dam i wielu Litewskich panów.Niejednej może z czytających miło będzie znaleźć tu malowidłopostaci i ubiorów pięknych Litwinek, wzięte z obrazu znajdującegosię w galeryi Stanisława Augusta króla Polskiego.Barbara Radziwiłłówna, żona Zygmunta Augusta drugiego, byławięcej aniżeli średniego wzrostu; twarz jej była okrągła i bardziej jądelikatną i miłą, aniżeli piękną nazwać było można: bladość lica, którączasem tylko ulotny rumieniec okraszał, użyczała łagodnemu ogniowiwielkiego i zazwyczaj nieco spuszczonego oka nowych promieni;usta jej były tak małe, jak tego surowe prawidła sztuki plastycznej wymagają,ale uśmiech ich nader był miły i powabny; malował się nanich wyraz zadumy, którą niekiedy przerywało mignienie lekkiśj iro-


HIPO LIT BORATYŃSKI. 177nii nadającej czasem jej jakieś podobieństwo do męża, i okazującej pewienrodzaj zgodności charakteru, co może było najpierwszą przyczynądo obudzenia tćj gwałtownej namiętności, której ani małżeństwo,ani śmierć sama zagasić nie mogły. Ciemny włos unoszący sięponad białem czołem, perłami i drogiemi ozdobami bogato przeplatany,spadał po ramionach i aż do kolan sięgał; kibić, którśj nic zarzucićnie było można, okrywała opięta u góry suknia z aksamitu cynamonowegokoloru, z szerokiemi, buchastemi rękawami, pojedynczą, gęstosfałdowaną fryzą aż do pasa i do haftowanych rękawiczek złotemii z drogich kamieni sznurkami utrzymywana; a te sznury przymocowanebyły do wielkich pereł, służących za guziki. Pod krótką wierzchniąsuknią ukazywała się szata z białej srebrnej materyi, z przodu0 tyle krótka, że z pod niej można było widzieć ozdobne sandałki,a z tyłu kształcąca się w ogon znacznej wielkości.W sparta na ramieniu brata swego Radziwiłła, wystąpiła powoliz niejakiem pomięszaniem na środek sali. Za jej zbliżeniem się umilknąłszmer w zgromadzeniu, i wszystkich oczy zwróciły się na topiękne zjawisko. Wszelako nie same tylko spojrzenia przychylności1 upodobania padały na B arbarę; badawcza uwaga, chęć wyczytaniaz jej rysów, czego w danym razie można się było od niej spodziewać,podejrzliwość i lekceważenie, ukrywały się pod głębokiem schyleniemgłowy, z jakiem idąc za przykładem swego pana wysoka szlachta koronnaprzyjmowała niebardzo pożądanego gościa.Zygmunt August przypatrywał się jej przez niejaki czas z zachwyceniemi dumą miłości, która czuje, że samo ukazanie się ukochanegoprzedmiotu usprawiedliwić ją może; ale w tem postrzegł, że jego pięknamałżonka zbladła i poczęła chwiać się. Prędko zatem z dumnie podniesionągłową przystąpił on do niej, ujął za drżącą rękę, a potómobracając się do zgromadzonego dworu, mówił mocnym głosem :— Jaśnie oświeceni i jaśnie wielmożni panowie! Spodziewamysię, że połączycie się z nami dla pozdrowienia pani Barbary, jaśnieoświeconego Grzegorza księcia Radziwiłła, wojewody Wileńskiegocórki, którą zrządzenie boskie dało nam za małżonkę, a w którój wypanią tego domu widzicie.Przywilej najwyższego dostojeństwa powoływał najpierwej arcybiskupaPrymasa, aby zbliżył się ku dostojnej pani. A więc śmiałym,chociaż powolnym krokiem postąpił ku niój prałat, uchylił nieco głowy,odpowiadając na uprzejme, lubo nieśmiałe powitanie pomięszanej,i odszedł na stronę, nie wymówiwszy ni słowa. Za nim postępowałhetman wielki; szybko rzucone wejrzenie dozwoliło mu dostrzedzw zmieniającóm się obliczu Barbary, we łzach, które gwałtownie tłoczyłysię na spuszczone oczy, wrażenie, jakie lekceważące powitanieduchownego na niej zostawiło. Po pierwszych wyrazach dworskiegoB ronikow ski: Hipolit Boratyński. 12


1 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pozdrowienia, wymówił kilka słów ciszej, które prędko zwykły uśmiechna niedawno przedtem boleśnie przymknięte usta pięknej niewiastywywołały; poczem oddalił się od niej z pełnym uszanowania ukłonem.Przybliżali się potem kolejno wszyscy senatorowie do małżonkikrólewskiej; lecz kiedy przystąpił do niej Albert Fryderyk Brandeburgski,z porządku i następstwa według pospolitego zwyczaju, któryksiążętom Pruskim miejsce pomiędzy wojewodami naznaczał (*); postrzegliobecni, że jej taką cześć oddawał, jakiej tylko ukoronowanagłowa miała prawo domagać się po nim, a w czasie dosyć długiej, napółgłośno prowadzonej rozmowy, zdawało się tym, co bliżej stali, jakobyzasłyszeli kilka razy z ust księcia słow a: — Najjaśniejsza panii królowa. Gdy zaraz potem przyszła kolej na wojewodę Lubelskiego,i gdy znalezienie się jego było daleko uniżeńsze, aniżeli wypadało naulubieńca i poufałego Bony Medyolańskiej ku jej nienawistnej synowej,przekonali się magnaci, że pojawienie się Barbary było dla protestanckichpanów nader pożądanym wypadkiem; przypuszczenie, którejawne wyznanie religijne jej brata ze wszech miar upoważniało.Wszelako ton i giesta Jana Firleja bardziej nosiły na sobie piętno niejakiejśpewności, która raczej protektorowi przystoi, aniżeli uszanowania,z jakiem poddany zwykł ukazywać się przed małżonką swojegopana.Kiedy tak każdy z obecnych, według stopnia i dostojeństwa przedstawiałs ię ; nagle otworzyły się wysokie pozłacane podwoje, i bogatostrojny, świetny orszak wkroczył do sali. Niewiasta przybrana w żałobębyła na jego czele; długą zasłonę, jaką zwykle noszą wdowy, złotaprzepaska na głowie utrzym ywała; prowadziła ona za rękę małegochłopczynę około dziewięciu lat mającego, w bogatym dolmanie; krótkiegronostajami obłożone futro, zwieszało się z jego ramion, a na węgierskiejczapce, którą trzymał w prawym ręku, wyszyta była lekkapięknej roboty korona.Trzy inne damy, w strojach uroczystych owoczesnych, z którychnajstarszej surowa, wysoka postać, pierwszą wiosnę życia już przebyła,postępowały za przodującą, a tuż za niemi ukazała się piąta, okrytawdowią zasłoną, podobnie jak przewodniczka orszaku. Wszelako jejsuknia nie miała żadnych ozdób i tylko bystry wzrok ciemnego oka,dumna postawa z jaką postępowała, okazywały, że jej przynależy miejsce,które zajęła w tak dostojnem zgromadzeniu; tuż przy niej szłalekkim krokiem, ze spuszczoną głową, urodziwa dziewica, skromniew perłowego koloru suknią ubrana, ale na piersi przystojne zasłonąukrytej unosił się łańcuch, złożony naprzemiany z jasnych szmaragdówi złotych koron.(*) Na przemiany to za wojewodą Kujawskim, to za starostą Żmuckkim.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 7 9Niepodobna przypuszczać, ażeby tegoczesny czytelnik był dostatecznieobeznany z tablicami genealogicznemi szesnastego wieku,i aby mógł znać osoby, które w tej chwili na salę zgromadzenia nazamku krakowskim wystąpiły; niech nam tedy wolno będzie zastąpićurząd herolda w tej mierze.Pierwszą, co ukazała się, była Izabella córka Zygmunta starego,wdowa po królu węgierskim Janie Zapolskim; a mały cbłopczyna,którego prowadziła za rękę, był to syn jej Jan, nazwany Sierotą, któremuojciec praekazał smutny spadek dostojeństwa królewskiegow państwie, w którem on i na stopę ziemi nie posiadał, a w późniejszychlatach zmuszony był marny blask korony, którą Ferdynand Austryackioddawna już do innych swoich koron przyłączył, zamienićna rzeczywiste posiadanie księztwa Siedmiogrodzkiego.W trzech następujących dziewicach książęcych widzimy podobnieżsiostry Zygmunta Augusta: Annę, która później królowi Stefanowi Batoremuzaślubiona była; Katarzynę, co jako żona Jana książęcia Finlandyia potem króla Szwedzkiego, poszła za mężem swoim do więzienia,w które go coraz większa podejrzliwość szalonego Eryka bratajego wtrąciła; była ona potem matką dynastyi Wazów, co później natron Jagiełłów wstąpiła; a nakoniec Zofią, późniejszą księżnę Brunświcką(*). W piątej i szóstej damie niejeden zapewne z czytelnikówpoznać musiał Annę Mazowiecką i córkę jej Helenę Odrowążównę.Królowa węgierska przybliżyła się do uszykowanych dworzan, którzynajjaśniejszym niewiastom z uszanowaniem ustępowali miejsca,a następnie podstąpiwszy do Barbary, uścisnęła nizko i uroczyście kłaniającąsię, i mówiła obowiązującym tonem:— Dozwól mi, dostojna bratowo, jako najstarszej pomiędzy obecnemitu córkami króla Zygmunta, powitać cię w domu ojczystym!Pozwól też polecić sobie sierotę — dodała, przedstawiając synka swegopięknej Barbarze — który wygnany z własnego domu, szukał przytułkuw tych murach, i jako znalazł ojca w najjaśniejszym wuju, takpozwól, aby w tobie mógł znaleźć matkę!Ujęta pochlebnemi wyrazami i wzruszona niespodzianem przyjęciemkrólowej Izabelli, Barbara Radziwiłłówna podziękowała uprzejmejbratowej krótkiemi słowy i schyliła się do królewskiej dzieciny,czule z nią pieszcząc się, jak wymagało jego nieszczęście, i z uszanowaniem,jak nakazywało jego dostojeństwo. A Zygmunt August napół głośno powiedział do Izabelli:— Wasza królewska mość usprawiedliwiłaś oczekiwanie nasze!Dziękuję wam czule, siostro!(*} Jadwiga, najstarsza z córek Zygmunta, dawniej jeszcze Elektorowi Brandenburgskiemu,Joachimowi Nestorowi zaślubiona, była matką obecnego Elektora.1 2 *


180 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Lecz nie tak uprzejme było powitanie infantki Anny. Dwie innew młodym jeszcze wieku, pamiętne rozkazów matki, stały zdalekai poglądały ciekawie i z pomieszaniem na piękną żonę brata.— Wasza królewska mość dozwoli teraz — mówiła królewskawdowa znowu do króla; — ażeby i nam także wolno było przedstawićdwie damy, które wam nie są tak znane, jakby być powinny,względnie do swego urodzenia i zalet. Widzicie tu oto księżniczkęMazowiecką i jej córkę Helenę Odrowążównę, którą my z rozkazu matkinaszej przywiedliśmy przed was, panie i królu!— Mościa księżno wojewodzino! — mówił August, który przezczas niejakiś stał przed panią Anną ze spuszczonemi oczyma, do księżniczki,którój twardym i wydatnym rysom nowoobudzony w tej chwiligniew i źle ukryta pogarda jakiś prawie ponury wyraz nadały — jakakolwiekmoże być przyczyna, która was znagliła po wielu latach dobrowolniewybrane oddalenie opuścić i naszę rezydencyą przytomnościąswoją zaszczycić; to zawsze nas gotowym znajdziecie do zadowoleniawas, o ile to zgodnem będzie z naszą powinnością, w taki sposób, jaktego oczekiwać możecie od życzliwego krewnego i łaskawego króla.— Co mnie na dwór wasz sprowadza, najjaśniejszy królu paniemój miłościwy? — odpowiedziała wdowa Leona Odrowąża tonemśmiałym. — Oto taż sama pobudka, która znagliła królowę W ęgierskąswoje monarsze dziecię waszej pieczy poruczyć; lubo już latorośleze szczepu Piasta oddawna na salach tego zamku zaledwie mogą odzywaćsię do praw, które szczepowi Jagiellońskiemu dostały sięw udziale. I ja też przedstawiam waszej królewskiej łaskawości sierotę,którą tu oto widzicie; jest to moja córka Helena! N iejest-ciona zaiste dziecięciem ukoronowanej głowy; wszelako ile mi się zdaje,pochodzi przez matkę ze szlachetnego domu: nie także-li, najjaśniejszypanie? nie tak-li, mój krewny książęLignieki? Otóż kiedy los odsamego dzieciństwa nie sprzyja tej dziewczynie, a ona wychowała sięw samotności i ubóstwie, jak to zaiste nie jest godnem jćj przodków,i ojciec zstąpił już do grobu; chciałam ją tedy poruczyć twojej opiece,królu, jako najstarszemu opiekunowi!— Jaśnie oświecona pani! — zagadnął blizko stojący wojewodaLubelski, rzuciwszy wzrokiem na łańcuch przyozdabiający piersi Heleny.Zaprawdę przystoi wam, jako proszącej, jawić się przed królem: ale oraz oczy nasze pociesza ten dowód, że niedostatek, o którymuczyniliście wzmiankę, nie jest wcale u was tak zbytnie dokuczający.— I któż to wam powiada ? — przerwała Anna Odrowążowa, poglądającdumnie na wojewodę — i któż to wam powiada, panie marszałkunadworny koronny, że Anna Mazowiecka ukazuje się przedswoim królewskim krewnym prosząc pokornie o to, co mogłoby sięwydawać daleko właściwszem dla, innych, niżeli dla księżnej z domu


H IPO LIT BORATYŃSKI. 181Piasta? Ten łańcuch, którym ręka macierzyńska ostatnią gałązkętego szczepu dzisiaj przyozdobiła, przeszedł dziedzictwem od wiekówna niewiasty naszego rodu, dostał się zaś im z córką cesarza Byzanckiego,którą ta dziewica swoją praprababką nazywa. Czyli zaś miastoKamieniec więcej liczy podobnych ozdób, to może łatwo osądzićpan Jan Firlej, którego biegła ręka i bystre oko w czasie, o którymprzynajmniej nie powinien mi był wspominać, zrobiła spis skarbówksiążęcego zamku w Warszawie, kiedy go dziedziczka opuścić musiała.— Nader miły obowiązek powierzyliście nam — zabrał mowękról, rad jak najprędzej nadać inny kierunek przykrej rozmowie —i wdzięczni wam jesteśmy, mościa pani Podolska, że wasze miłe i powabnedziecię naszej dostojnej opiece poruczacie. Zechcesz-li nasprzyjąć za swojego opiekuna, piękna kuzynko? — mówił dalej obracającsię do Heleny. — Będziemy się starali, abyśmy mogli ten wrybórmiłym dla was uczynić!Przemówienie Zygmunta Augusta zmięszało nieco dziewicę; widziała,że oko matki ciągle na nią było zwrócone, i odpowiedziała z cichająkającym głosem:— Wszakże Bóg zastępcę swojego na ziemi, dla dzieci i sierot naobrońcę przeznaczył; a zatem pełna ufności rzucam się do stóp mojegopana i k róla!Prędkim a szykownym ruchem podniósł August klęczącą, a potemnapół żartobliwie, na pół seryo powiedział:— Spełnimy zatem pierwszą powinność naszego nowego obowiązku,przekazując go innej osobie, która mu daleko lepiej odpowiedziećmoże! Pani Barbaro! — dodał — jesteście gospodynią tego domuod dzisiaj; chciejcie zatem męża swojego pupillę wziąć pod opiekę,a być jej przyjaciółką i orędowniczką.Scena ta nie zdawała się być małej wagi dla Barbary Radziwiłłówny: rzuciła badawczym wzrokiem na córkę Anny Mazowieckiej; alepostrzegłszy powabną skromność tylko i niewinność dziecinną na dziewiczemobliczu, ujęła rękę Heleny i poszepnęła jej łagodnym głosem:— Chcesz-li, panienko, być przyjaciółką moją i siostrą? Bo —dodała uśmiechając się — na matkę nie mam przyzwoitego wieku,a księżna nie nader chętnieby mi zapewne takie dziecię odstąpiła.—Potemmówiła głośniej, obracając się do króla: — Jak zawsze, tak i w tejmierze rozkaz mego najjaśniejszego pana i męża nader miły jest dlamnie, a córka księżniczki Mazowieckiej nie będzie nigdy miała powodupomawiania mnie o nieposłuszeństwo przed waszą królewską mością !Lubo uprzejmość tak dostojnej pani nie chybiła skutku na wrażliwymumyśle Heleny, wszelako nie mogła ona podnieść oczu, a gdy HipolitBoratyński przybliżył się do niej, i kochankowie znaleźli chwilę stosownądo wzajemnego udzielenia sobie myśli, rzekła mu z cicha Helena:


1 8 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— O ! gdybym mogła być daleko ztąd, mój przyjacielu! Tak mitu przykro i tęskno, że zdaje mi się, jak gdybym postępowała nieznajomemiścieżkami, pośród przepaści i czyhających nieszczęść!— I mnie także tęskno na duszy w tych pozłacanych gm achach;—odpowiedział H ipolit: — ale wytrwajmy tylko wiernie a stale, a możezabłysną dla nas kiedyś pomyślniejsze chwile ; może też nawet i dladrugich!Rozdział XIX.Kiedy świetne zgromadzenie, w którem tylko cośmy uczestniczyli,na oświeconych salach zamkowych zasiadłszy przy stołach na północnąbiesiadę, zwaną podówczas media nocte, usiłowało rozmaite uczucia,troski, niechęci, zazdrości i urazy, przy dymiących się półmiskachi przy puharach napełnionych winem, rozpędzić albo też ukryć; to podobnieżw obszernych izbach dolnego piętra gospody Krakowskiej podOrłem nie zbywało na gościach. Szlachta dworska ze służby panówi magnatów, zasiadłszy u stołów rozmaitego kształtu, prowadzi rozmowęprzy szklanicy; dalej znowu bogaci mieszczanie krakowscy roztrząsalinieskończony temat okoliczności czasowych; a po kątach czarnoubrana młodzież, z włosem prosto zaczesanym na głowie, w krótkichpłaszczykach kroju podobnego do komży, uczniowie Lyceum, wypróżnialiskrzętnie a milczkiem szklanice miodu.Wielu z młodszej szlachty z brzękiem ostrogów, ze szczękiem szabliprzychodziło i odchodziło, wyglądając często przezedrzwi domu najaśniejące okna zamkowe, azali panowie ich nie powrócili już do swoichpomieszkań. Do ich liczby należał także i W alenty Bielawski.Aż oto zdaleka na ulicy dał się słyszeć zgiełk pomięszany, jakbytłumu opilców, przybliżający się coraz bardziej ku szyldowi gościnnegodomu. Gospodarz obawiając się, ażeby niewcześni przybylce jakąkłótnią lub burdą nie przerwali zabawy spokojnych i obyczajnych gości,wyszedł do furty oświadczyć, że to nie jest pospolita gospoda, aledom zacny dla porządnych ludzi; lecz skoro ujrzał nadchodzących,cofnął się niechętnie na stronę, ani prosząc, ani oddalając niemiłychprzychodniów.Z wielkim hałasem i śmiechem, cała czereda uzbrojona w szablei halabardy wpadła do gospody, a wszyscy obecni poznali w nich służalcówszkolnych, przestrzegających porządku pomiędzy uczniami;znajdowało się także pomiędzy nimi wielu żołnierzy w barwę m arszałkawielkiego przybranych, a cały dosyć znaczny orszak zdawał się byćpod przewodnictwem dobrze już zkąd inąd znajomego nam WacławaSiewraka, którego plątający się język i krok niepewny okazywał, że


HIPO LIT BORATYŃSKI. 1 8 3już przy kielichu wziął prym nad swoimi wstrzemięźliwszymi towarzyszami.— Hej stary ! podaj tu prędzej w ina! — wołał na gospodarza. —Wina dla towarzystwa jaśnie wielmożnego wojewody, a dla zacnychsług przewielebnego pana Czarnkowskiego! No jakże? i prędkoż tambędzie? — zawołał głośniej jeszcze, widząc, że się gospodarz ociąga.— Cóż to nie wiesz, że jesteśmy na usługach pańskich, i że wiernysługa wykonywając obowiązki nie powinien z pragnienia umierać?Tymczasem dowódca patrolu spojrzał na okno, a postrzegłszy studentóww kącie przy szklanicy, przybrał poważną minę, którą byłutracił w czasie licznych po drodze odwiedzin, i powolnym krokiemz podniesioną laską przybliżył się, mówiąc :— Zaprawdę, przewielebny pan bardzoby się ucieszył, zobaczywszyalumnów nauk wyzwolonych wpośród nocy, przy szklanicy w karczmie,pomiędzy rozmaitem żołnierstwem, hulających z pogardą obyczajówi karności szkolnej ? Do książki, do książki, panowie studenci!albo też do łóżka! abyście jutro rano gotowi byli w auditorium.Wszystka młodzież podniosła się z miejsca na te słowa i zabierałasię wykonać rozkazy tak strasznego urzędnika; jeden tylko pozostał spokojniena ławie, poglądając na mówcę wzgardliwem wejrzeniem.— A cóżto waćpan za jeden, mój młody paniczu, co tak lekceważyszrozkazy zwierzchności! Fora ztąd, mospanie, zawczasu; jeżeli niechcesz zapoznać się z kozą!— E j! mój panie! zachowajcie dla siebie swoje rozkazy i przestrogi! — odpowiedział student krótko i węzłowato. — Paweł Ordęga,konwiktor i korrepetytor jaśnie wielmożnego Hieronima Sołtyka,wojewody Czernichowskiego, nigdy jeszcze nie siedział w kozie i teraztam nawet iść wcale nie myśli. Co się zaś tyczy towarzystwa, w jakiemsię bawimy: to było ono bardzo przyzwoite przed chwilą, a nieprzystojnehałasy dopiero za nadejściem waszych kolegów dały się słyszeć.— Eh! panie naczelniku, dajcie tam pokój tym zacnym chłopakom!— mówił gospodarz, starając się ułagodzić kłótnię. — Wszakto biedactwo przez cały rok nie zna i dnia i nocy siedząc nad książką.Niechaj się tam sobie trochę rozerwą, i zabawią w uczciwem towarzystwiew dzień urodzin najjaśniejszego pana. A wszakci to jutro piątek,i auditoria zamknięte!Wprawdzie powaga Hieronima Sołtyka, do której się oporny studentodwołał, powaga młodzieńca przeznaczonego na najwyższe dostojeństwaduchowne, ostudziła nieco gorliwość przywódcy: wszelakonie chcąc przynieść ujmy srebrnej blasze, którą nosił na piersiachi lasce, zabierał się dać im przynajmniej jakieś upomnienie, gdy wtemprzybliżył się W acław Siewrak i zaw ołał:— Na świętego Stanisława, powiadam, że szanowny antał miodo­


184 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wy przecież choć raz w życiu powiedział coś do rzeczy. Wszakże ssto dzieci zacnych panów, w dobrym obyczaju wychowane, poeóż imbezpotrzebne upomnienia? Nie prawdaż? — zapytał przechodzącegookoło siebie w tej chwili Walentego Bielawskiego. —• Wszakże my tuwszyscy jesteśmy dobrzy przyjaciele!— Co o tem, to ja wcale nie wiedziałem — odparł młody szlachcic,odwracając się z pogardą. — Znajomość nasza nie bardzo jestdawna, i podobno że wcale nie zabierało się na przyjaźń pomiędzynami: i daj Boże, aby do niej nigdy z nami nie przyszło!— Ho! ho! To nie żarty widzę, co to za dumne licho! — pomruknąłsobie pan pisarz z szyderczym uśmiechem, i przybliżywszy się do dowódcypatrolu, jął mu coś szeptać na ucho.Co zasię obadwaj ci szanowni mężowie rozmawiali pomiędzysobą, to całkiem nam niewiadomo; tyle tylko powiedzieć można, żez początku dowódca słuchał z wielkiem zadziwieniem wyrazów przyjacielaSiewraka, i potem, jakby przekonany skinąwszy głową, poszedłze swoim orszakiem usadowić się około jednego ze stołów; gdy tymczasempan pisarz piorunującym głosem jeszcze raz zawoławszy o wino,zajął miejsce przy studentach. Podano wreszcie to wino, pan woźnynapełnił potężną szklenicę, i obróciwszy się do swego sąsiada, zaw ołał:— No panie studencie; wiwat wesołe święta Bożego Narodzenia!— O! co na to! — rzekł młody — bardzo wam chętnie odpowiem.— Ach! żeby też to więcej świąt było w roku, by przecież człowiekswobodniej mógł oddychać po tym całym mozole i udręczeniu!— O! co to, to prawda — mówił Śiewrak tonem użalenia. — Boproszę, jak tu może podobać się młodemu człowiekowi to ustawicznesiedzenie i ślęczenie nad książką? — I ja — mówił dalej pociągnąwszynektaru; — i ja także ot, jak mnie tu żywego widzicie, jestem takżepiśmienny, i wybyłem szkolne lata w Piotrkowie; ale bakalarstwoprędko mnie znużyło, więc wstąpiłem w służbę do wielkiego magnata,u którego zajmuję się szlachetną sztuką pisania i wielą innemi rzeczami,których wyuczyłem się na wielką moją sławę, a na pożytek służbypańskiej.— Gdyby to chodziło jedno o szkolną karność — podjął innyz młodzieży — to uszłoby jeszcze; ale nie do wytrzymania jest siedziećcaluteńki dzień skurczonym nad ogromnym starym foliałem,zktórego nic do głowy nie lezie, tylko kram legend, a co najwyżejtrocha kazuistyki, jak to dzieje się teraz, odkąd ksiądz proboszcz zostałrektorem Lyceum. Gdy ja tymczasem słyszę, jak to tu niegdyśinaczej bywało w Krakowie, i teraz jeszcze ma być inaczej w szkołachprotestanckich, które pan Firlej zakłada w Lublinie, a panowieWielkopolscy we Wschowie i Lesznie, gdzie uczniowie przy sto­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 185sownej swobodzie czegoś więcej i pożyteczniejszego nauczyć się mogą,niż my tu w klasztornej rutynie i przyzłem obejściu. O! bodajemja był nigdy nie wchodził do tego sowiego gniazda.— Ej! nie gadajcie wy tego przy panu P edelu— ostrzegł Wacław,poufale podehodząc do mówiącego — tęgi to wprawdzie człowieki mój dobry przyjaciel, który rad jedno oko przymruża, kiedy mukto pod drugie pełny kielich albo sztukę złotą podsuwa, ale wiecieprzecież, że służba pańska przedewszystkiem. Z takiemi rzeczamimożecie śmiało zwierzyć się mnie, bo jestem wesołym kompanemi waszym współtowarzyszem w tych htimaniorach. No! jeszcze po je ­dnym na cześć Humaniorów, zacni druhowie! Coż to? nie trącacie sięze mną, panie Pawle Ordęgo ?— Timeo Danaos et dona ferentes (*) — odparł zagadniony.— Jesteś waszmość uczonym młodzieńcem — odezwał się na toWacław Siewrak, — i nie mogłoby być inaczej, skoro pan HieronimSołtyk poważa was i dał wam miejsce u siebie, a pełen ten nadzieikwiat szlachty polskiej niedługo może nosić będzie mitrę, ba nawetczerwony kapelusz, — daj mu Boże życie i zdrowie! Ale ja chciałemjuż dawno pomówić z rozsądnymi ludźmi w wielu rzeczach, o którychsłychać po Niemczech i po kraju naszym, bo lubo mam wielką ku nowościomskłonność, ale naszemu bratu służba pańska niewiele czasuna takie rzeczy zostawia.— Przebaczcie mi, panie pisarzu — odpowiedział student •—■jazawsze słyszałem, że w pewnych okolicznościach lepiej jest swobodniemyśleć, niżeli swobodnie mówić.— Swobodnie myśleć! A toś mi się podobał, panie Pawle Ordęgo!— zawołał Wacław, a następnie podniósłszy w górę kubek:— Niech żyje swobodna myśl! Hura!— krzyknął tak głośno, ażebyten zakazany wyraz wpadł do ucha dowódcy patrolu, który na tę rozmowębaczniejszą zaczął zwracać uwagę.Wtedy przystąpił do stołu Walenty Bielawski i odezwał się szyderskimtonem:— Cóżeś to waszmość, panie Siewraku, tak nagle stał się chwalcąswobody myślenia? Czyż to proboszcz ksiądz Czarnkowski, a jeśli sięnie mylę, Monti i inni Włosi na dworze, nie znają ciebie z całkieminnej strony?— Eh! co tam! — odpowiedział Wacław. — Przy szklance dobregowina serce staje się ochotniejsze i swobodniej swoje myśli wynurza!Co innego na pańskiej służbie, a co innego w towarzystwie ludzidobranych zgodnym sposobem myślenia!(*) Obawiam się Graków, nawet kiedy (lary przynoszą.


1 8 6 A LEK SA N D ER BRONIKOWSKI.— 0 ! prawda, że serce czasem i zanadto otwiera się przy wesołymtrunku — mówił Bielawski, powtarzając dobitnie jego wyrazy. —Wszelako nie zawsze. Lecz gdyby się kiedy w rzeczy samój to serceotwarło, to podobno niewieleby pocieszających rzeczy można byłousłyszeć. Jednostronne zaś zaufanie nieraz żal za sobą pociągaćzw ykło!— Sapienti sa t! (*) — poszepnął Ordęga, uśmiechając się przyjaźniedo ostrzegającego.Gdy W alenty Bielawski po tej przestrodze oddalił się, Siewrak, zalawszyniezadowolenie swe porządnym haustem węgrzyna, chciał znowurozpocząć rozmowę ze studentami; ale młodzież ostrzeżona niewielejuż do niej okazywała chęci, i tak zamiary Siewraka nagle sięprzerwały.Aż oto dwie jakieś kobiety w podróżnych sukniach weszły do izbygościnnej i pytały skromnie gospodarza, ażali nie mógłby im dać osobnejstancyi na nocleg. Gospodarz powitał je uprzejmie, jak dawnązacną znajomość, i prosił aby tymczasem ogrzały się przy ogniu, nimdla nich osobny pokój opatrzy. Ale w tern, kiedy obiedwie podróżne,idąc za wezwaniem gospodarza przybliżyły się do komina, młodszaz nich postrzegła niespodzianie Walentego Bielawskiego i oboje zawołalirazem:— Witaj, piękna Teofilko! Dokąd to Pan Bóg prowadzi?— Dobry wieczór, zacny mój panie Walenty!Po tem powitaniu, dziewczyna opowiedziała Bielawskiemu, że ojciecwyprawił ją z Iwanowic, życząc sobie, aby weszła w służbę nazamku, stosownie do obietnicy najjaśniejszej pani — a na zapytanieWalentego, ażali ochotnie do stolicy przybyła, odpowiedziała wstydliwymuśmiechem i znaczącem spojrzeniem.Gdy tedy oboje przy kominie tak poufale, to o tem, to o owem rozmawiają,pan pisarz Siewrak, używając także czasu swoim sposobem,pieścił się z kochaną szklenicą, wyzywając do picia młodzież, którawszelako ciągle z grzecznością, ale stanowczo wzbraniała się mu odpowiadać,rozmawiając pomiędzy sobą łacińskim językiem, gdy poznała,że Siewrak pomimo swoich tak sławionych umiejętności niewielkimbył jego znawcą i wielbicielem.Ale pan pisarz, dręczony nudami i szczerą chęcią popisania sięz jakim konceptem w swoim rodzaju, rzucił po izbie bielmem zaszłeod trunku oczy i postrzegł dziewczynę, która z nienawistnym Bielawskimpoufale rozmawiała. Zaczyna się tedy pilniej przypatrywać,rysy jej twarzy coraz mu wydają się być znajomsze — nareszcie po­(*) Dosyć na tem mądremu.


H IPO LIT BOEATTŃSKI. 1 8 7rywa się z miejsca, przysuwa się zataczając bliżej i przekonywa nakoniec,że to jest córka zacnego gospodarza Iwanowickiego, Kaspra Gierzanka.Trunek zawróciwszy mu głowę przezwyciężył bojaźń, któradręczyła go na widok tęgiego pałasza i żyłowatej pięści: a więc nienamyślając się długo, usiadł bez ceremonii na ławce z drugiej stronyobok dziewczyny, nie zważając bynajmniej na jej niechęć i na zmarszczoneczoło swojego współzalotnika. I jak zapamiętały bohater, nietracąc nadaremnie czasu, przypuścił szturm do młodej dziewczyny dziwaczniedobranemi wyrazami, które w jego płatającym się od trunkujęzyku niewiele na przyjemności zyskały. Lecz widząc, że pociskidowcipu nie wiele na twardem sercu Teofilki skutkują, i wszystkiejego zalotne słówka albo krótką, albo żadnej odpowiedzi nie pozyskują,postanowił swemu mniej wyraźnemu tłómaczeniu się więcej nadać dobitnościza pomocą tkliwo-gburowatych pieszczot, i objął ręką wzbraniającesię dziewczę.Nadaremnie Teofila starała się oswobodzić od tak natarczywegozalotnika; nie chciała jednakowoż aby szczęśliwszy to widział, z obawyby nie dać powodu do nowej zwady, o jaką dawniej ojciec tak ostroskarcił ją był w Iwanowicach. Ale Wacław Siewrak, nawykły trzymaćmocno, co mu się raz w ręce dostało, przyciskał ją do siebie z całymzapałem rozognionego trunkiem człowieka, a nareszcie tak sięstał natrętnym, że dziewczyna z krzykiem podskoczyła z miejsca i uciekłado ciotki, która przestraszone kurczę zasłaniając skrzydłami, wylałacały potok wymowy przeciw bezwstydnemu opilcowi.— Co to znaczy? — zawołał Walenty Bielawski, przybliżywszy siędo pana pisarza i porwawszy go silnie za ramię.— Czy cię tak świerzbiskóra, że ważysz się w mojej obecności tak bezwstydnie napastowaćuczciwą dziewczynę a moją znajomą?— A! to rzecz niesłychana!—krzyknęła rozgniewana ciotka — żebytak sobie poczynać ze sługą naszej królow ej! Zaczekajno, przyjacielu,do jutra, a zobaczysz! Będziesz ty odpowiadał na trzeźwo za to,jakeś sobie postąpił w bezrozumnem pijaństwie!— Królowej ? — powtórzył Wacław z szyderstwem. — A! to wybornie!Jaka pani, taka i sługa!— Słuchaj-no bratku! — zawołał Walenty. —■Czas już na ciebie,żebyś się ztąd wyniósł, jeżeli nie chcesz, abym ci oknem drogę ukazał!Pan pisarz zamilkł przez chwilę na te pogróżki, których sprawdzeniebardzo było podobnem do prawdy; ale wspomniawszy na swoichtowarzyszów, prędko ochłonął z popłochu, spodziewając się znaleźćw nich pomoc w razie potrzeby, i zawołał z lekliwem zuchwalstwem:— E j! panie szlachcicu na dwóch morgach Chełmińskich! że teżwy zawsze chcecie być kurem na grzędzie! Ale to wcale tu nie ucho­


188 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dzi. Ta izba jest gospodą publiczną, a dziewczęta co to wędrują pO'nocach, mogą...Jeszcze Siewrak nie dokończył swojej uczonej przemowy, a jużpłaz od pałasza Bielawskiego zaczął poświstywać około jego szerokichpleców, sprawując nie nader miłe wrażenie, aż oto Paweł Ordęga, coze swoimi kolegami przybliżył się do tej głośnej sceny, zawołał zacierającręce z uśmiechem:— Nie! nie! panie szlachcicul nie plugawcie swego dobrego pałaszana skórze tego hultaja! Zostawcie to nam, a my rozmówimy sięz tym jegomością. Już ja i tak mam dobry ząb na tego łotra, co tośmie równać się z alumnami królewskiej szkoły dla tego, że frakturąnabazgrać potrafi, a dybie na cudzą szkodę. Nuże bracia! maleńkitaniec około panicza, niechaj nam trochę pobryka!Głośny okrzyk odpowiadający na pożądane wezwanie kolegi, zapowiedziałprzybycie nowych alicznych zapaśników, a odwaga Siewraka,co tak była wezbrała nad brzegi jego dzielności, wtrącona prędko dozwyczajnego łożyska, otworzyła zatamowane źródło postrachu, którebuchnęło w lękliwym głosie przez drżące u sta:— G w ałtu! ratujcie! panowie towarzysze! — zawołał. — Scierpicież-li,ażeby rozpustni szkolarze krzywdzili sługę jaśnie wielmożnegowojewody krakowskiego?Studenci rozgniewani tem wzgardliwem nazwiskiem, zaczęli seryokrzątać się około skóry tego burzyciela spokojności; ale pedel nie nadaremnieusłyszał wezwanie o pomoc swojego towarzysza, i z całą powagąstanął przed drżącym Siewrakiem, podniósł laskę, godło swojejpowagi i mówił:— W imię rektora Maguifici, nakazuję pokój! Nuże panowie rontowi,bierzcie mi pod straż te krzykały; a jeżeli ten lub ów opierać sięzechce, to przecież, dzięki świętemu Stanisławowi Szczepanowskiemu,mamy tu doskonałe postronki, któremi im możem gębę zawiązać.Już patroliści zabierali się do spełnienia rozkazu naczelnika, gdyW alenty Bielawski, co wywijając szablą utrzymywał napastnikóww przyzwoitej odległości, zaw ołał:— Czy oszalałeś, panie pedelu, żeby ważyć się targnąć na domownikajaśnie wielmożnego Krakowskiego? Precz z drogi mnie, i tejpłaczącej dziewczynie i tym zacnym kolegom,, albo pilnuj dobrzeswych uszów!— O! broń mnie Boże! — odpowiedział dowódca, poznawszyz przestrachem nadużycie, którego się dopuścił przez zbyteczną gorliwośćw swojem urzędowaniu, i za które nieochybna a nie nader ła ­godna kara ciężko mu na sercu leżała. — Niech mnie Pan Bóg broni,żebym ja na was, szanowny panie szlachcicu, miał się porywać; ja tylko


H IPO L IT BORATYŃSKI. 189z tymi paniczami mam do czynienia w moc udzielonego mi prawaprzez księdza proboszcza.— Z tymi mlekobrodemi, wolnomyślnikami! — wrzeszczał WacławSiewrak wściekłością tłumionym głosem z po za pleców dowódcy— co to niedawno wstali z pod rózgi!Wtedy z zaciśniętą pięścią i iskrzącemi oczyma wystąpił Ordęga,mówiąc:— Będziemyż to cierpieć, ażeby nikczemny sługus lżył tak nas,którzy jesteśmy szlachtą krwią i adeptami nauk wyzwolonych!...Obelgi Siewraka do tego stopnia rozjątrzyły młodzież, wezwaniezapalonego Ordęgi tak silnie na nich skutkowało, że z okrzykiemwściekłości, niebaczni na skutki, jakie ztąd mogły wyniknąć, w jednemoka mgnieniu uprzątnęli z komina wszystkie żelazne narzędzia, i zabierałosię na żwawą rozprawę, z której niejeden m iał wynieść do domunadpsutą głow ę: gdy w tejże samej chwili dwóch pachołków pochwyciłośmiałego rzecznika i jęło mu wiązać ręce i nogi. Zgiełk i zamięszaniew izbie nie bardzo oświeconej zasłoniły zrazu tę operacyę przedokiem Walentego; ale skoro spostrzegł co się dzieje, zawołał mocnymgłosem :— A! niechże mnie Pan Bóg uchowa, ażeby miał kto być w niebezpieczeństwieztąd, że trzymał ze szlachcicem z dworu hrabiegoz Tarnowa! Puśćcie mi natychmiast, hultaje, tego młodzieńca! —krzyknął piorunującym głosem. — Jak wy śmiecie tak broić i ściągaćrękę na szlachcica?— Za pozwoleniem! — odpowiedział dowódca z chełpliwą powagą.— Nic ja bynajmniej nie mam do waszej szanownej osoby,i możecie iść sobie z Bogiem z tą tam dziewczyną; ale każdy alumnuspodległy jest mojej jurysdykcyi, której władza wykonawcza mnie jestporuczona razem z tą laską; to też ja nigdy nie zwykłem uwalniać,kogo tylko raz w ręce dostanę. Co się zaś tyczy tego tam panicza, toon już dawno jest notowany czarno na białem, jako odszczepieniec,rozpustnik i gorszyciel swego młodego panicza, boć i tu on przecieżmówił coś o grzesznej wolnomyślności. Nie rozumiem ja wprawdziedobrze tego wyrazu, ale wiem, że to zgrozą przejmuje wielebnego księdzaproboszcza.— O ! co za wyborne sądownictwo! — odpowiedział młody Bielawski— kiedy złość jest oskarżycielem, fanatyzm sędzią, a głupotawładzą wyrokującą! Pytam jeszcze raz, czy puścicie pana Ordęgę naporękę, czy nie ?Ale kiedy pomimo tego przemówienia Bielawski nie odbierał zaspokajającejod pedela odpowiedzi, a służalcy nie przestawali krzątaćsię około biednego Ordęgi, natychmiast szabla jego świsnęła w tęi owę stronę, jeden poleciał pod komin z zakrwawionem czołem, drugi


190 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.oburącz uchwycił się wrzeszcząc za bok i cała scena nową postaćprzybrała.— Gwałtu! — zawołali patroliści. — Naruszenie pokoju! zbrodnia!Znieważenie sługi publicznego!A młodzież, rozwiązując prędko i podnosząc swego towarzysza,w o łała:— Precz, księże pachołki! Precz, niegodna rutyno klasztorna!Wolność myśli i czynu! Niech żyje wolność!Zaledwie Bielawski spełnił ten popędliwy uczynek, natychmiaststanęły mu przed oczami wszystkie skutki, jakie ztąd mogły wyniknąć.Pożegnawszy zatóm kilką wyrazami na pół omdlałą Teofilę i poruczywszygospodarzowi z prośbą, by ją wyprowadził z izby, która teraz musiałastać się miejscem zgiełku i zamięszania, stanął śmiało przyboku Ordęgi, gotowy na wszystko, kiedy już przyszło do tej ostateczności.Wrzawa, która coraz bardziej wzrastając rozlegała się z domostwaaż po ulicy, ściągnęła więcej jeszcze patrolujących oddziałów;izba napełniona została zbrojnym ludem, a położenie związkowychstałoby się nader krytyczne, gdyby odwaga dowódcy i jego towarzyszówbyła w odpowiednim stosunku do liczby. Nadchodzący popychalizwolna naprzód tych, co byli przed nimi; ciżba coraz bardziejwzrastała, a dla niepodobieństwa utorowania sobie drogi przez tak gęstąmassę, Bielawski i przyjaciele jego nie mogliby byli użyć swoichorężów i wkrótce pokonanymiby zostali, gdyby przytomność umysłudwóch studentów nie przybyła im w pomoc.Wyskoczyli oni oknem z dolnego piętra, pobiegli śpiesznie dogmachów szkolnych.— H ej! koledzy, wychodźcie! — wołali oni ze dworu w ciemneokna — filistry są tam!I wnet otwarły się wszystkie okna, a z największych rozległa sięprzyjazna odpowiedź ; rozwarły się wszystkie furty i furtki, każdy jakmógł ubrany i uzbrojony śpieszył za swoim przewodnikiem do gospodypod Orłevi krakowskim. Przełożony proboszcz, który przez zbytecznąsurowość dawno jak utracił sympatyę wychowańców, lękając się o życie,uszedł tylnemi drzwiami do zamku, chcąc wezwać pomocy PiotraKmity, co jako wojewoda i starosta Krakowski miał z urzędu podswoją juryzdykcyą wyższą i niższą policyę.Zjawienie się tak nagłe tylu nowych zapaśników gotowych doboju, nadało całkiem nową postać scenie pod Orłem, krakowskim. N a­gły odwrót, sprawiony przez nowo przybyłych zapaśników, zmusił patrolistówdo opuszczenia małej garstki, na której czele stali Bielawskii Ordęga, a ci znowu ze swojej strony tak dzielnie korzystali z wolniejszegomiejsca, że pachołcy przyciśnieni z obu stron, musieli opu­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 1 9 1ścić pobojowisko. Ci, co pierwej mocno ściśnieni zaledwie zdołali siębronić, następowali krok w krok za cofającym się nieprzyjacielem,i zdarzyło się, że Walenty Bielawski doścignął nareszcie we drzwiachgospody Wacława Siewraka, którego trunek i przestrach napoły pozbawiłyzmysłów.Już zapalony szlachcic podniósł szablę, chcąc dobrem cięciemzemścić się za dawniejsze zniewagi i ukarać chytrego łotra, pierwsząprzyczynę tego wypadku, którego skutków niepodobna było oznaczyć.Ten to bowiem łotr znaglił go do czynności, której młodzieniec, chociażw uniesieniu popełnionej, szczerze wszelako żałował, bo mogław podobnym zbiegu okoliczności ciężką nań odpowiedzialność ściągnąć: już zamierzył się nań szablą, kiedy pan pisarz widząc, że nieżarty, rzucił się mu do nóg błagając o litość. Natychmiast płomieńgniewu zamienił się w pogardę, i Walenty, odtrąciwszy od siebie podłegohultaja, zawołał:— Precz, nędzniku, z przed moich oczu! Niechaj ci pamięć tejnocy towarzyszy ciągle aż do nikczemnego zgonu, jaki zwyczajnie czekapodłych uwodzicieli! — I to mówiąc, oddalił się szybko za wychodzącymitowarzyszami na ulicę, oświeconą naprędce zapalonemi pochodniami.* **Tymczasem rektor Czarnkowski prawie bez tchu wpadł na pokojekrólewskie, gdzie dostojni goście tylko co po objedzie spełniali ostatniekielichy. Na jego naglące zapytania, dano mu nareszcie odpowiedź: że wojewoda Krakowski udał się do drugiego skrzydła zamku,do królowej matki, razem z Prymasem i kilkoma innymi magnatami.Wszelako zbladłe lica i widoczny przestrach malujący się na jego twarzy,obudziły ciekawość niektórych dworzan, i gdy wkrótce potem oddaliłsię Augustyn Czarnkowski, szukając Piotra Kmity, zaczęły krążyćgłuche wieści o zbuntowaniu studentów. Wtedy trzej magnacijeden po drugim, zwolna i bez szmeru, jak gdyby przypadkiem, oddalilisię od królewskiego stołu i opuścili gmachy biesiadne, w celu zejściasię znowu w samotnem i odludnem miejscu. A ci trzej byli to: książęPruski, Mikołaj Eadziwiłł kanclerz Litewski, i Firlej marszałek nadwornykoronny. Tajemna ich rozmowa trwała dosyć długo i potemrozeszli się wszyscy, udając się z zamku do miasta rozmaitemidrogami.* ^*Tymczasem ostygł nieco młodzieńczy zapał studentów, zemsta ichzostała nasycona, a wiatr, co przenikliwie dął po ulicach, ostudził ro-


1 9 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.-zegrzane lica i gniew przemijający. Alumni stali mileząc w kole oświeconempochodniami, poglądając po sobie z pomieszaniem i nie wiedząc,jaką wziąć radę. Po tem co się stało, nie zdawało się im być przyzwoitąpowracać do gmachów szkolnych; bo podniesiona imaginacyanader żywo wystawiała ich umysłom więzienie i cielesne kary, któreich za taki postępek czekały, a z drugiej strony niepodobna prawiebyło, ażeby tak nieprzygotowani i zaledwie ubrani mogli opuszczaćmiasto, nie wiedząc jeszcze, jaka ich przyszłość czeka. Już niejedenwykradł się pokryjomu od towarzyszów, chcąc resztę nocy przepędzićgdzie u przyjaciół i znajomych, a potem wymknąć się tajemnie do domulub zamku rodzicielskiego, gdzie niejeden z nich również nie nadermiłego mógł spodziewać się przyjęcia; gdy oto Paweł Ordęga wystąpiłi mówił z zapałem :— I czegóż tu stoicie, koledzy upadli na sercu? Ażaliż wam żal.żeście po długim przymusie odzyskali swobodę, jako obywatele a przyszlimistrze sztuk wyzwolonych? Chcecież-li powrócić znowu do szkołyi błagać o przebaczenie, którego nigdy nie otrzymacie, albo ręcew kajdany a zgięty grzbiet podać pod chłostę, którą przygotował jużdla nas ów Czarnkowski razem ze swymi mnichami i siepaczami? Mówią,żeśmy wolnomyślni i kacerze; niechże więc będzie dla nas nazwązaszczytną to, co jest nigdy niezagasłą pochodnią w oczach naszychciemiężców: stańmy się tem, do czego ona nas powołuje. Promieńświatła przeniknął do otchłani, gdzie od wieków rozsiadł się zaboboni kazuistyczna obłuda; Luter, Melanchton i Kalwin wstrząsnęli podstawamitej odwiecznśj budowli, którą pycha księży wyniosła aż podobłoki niby wieżę Babel; uchodźmy z tych chwiejących się murów,odejdźmy wolno i wesoło, jak wielu z naszych braci. Świat jest szeroki,a słońce boskie wszędzie ludziom przyświeca; młoda zaś krewi otwarta głowa zawsze znajdą dla siebie przytułek. Zresztą nie zbywateż i w naszej ojczyznie na takich ludziach, co chętnie podadząrękę pomocy, a podać ją mogą tym, co śmiało sobie poczynają. Jużwielu magnatów i panów otwarło swoje oczy na prawdę, ba nawetsami duchowni rzymskiego Kościoła nad swoje dostojeństwa przenieślinajwyższe z dóbr ziemskich. Nie pomnicież owego Lismaniniego? (*)Mamże przypominać wam kanonika krakowskiego Drzewieckiego i urodzonegoLutomirskiego ? Czyż Kościół ma większe prawo do n as; czymy więcej obowiązani jesteśmy ołtarzowi, niż oni? Za mną, towarzysze!Pójdźmy swoją drogą w imię światła i wolności!(*) W rzeczy samej wielu podówczas zjawiło się odszczepieńeów. I tak FranciszekLismanini, spowiednik królowej Bony, wysłany od Zygmunta Augusta dla rozmówieniasię 7. Kalwinem, zawiódł zaufanie monarchy, osiadł w Genewie i ożenił się.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 193Młodzież ogniście odkrzyknęła głosowi młodego nowatora, ale gdyten obrócił się do Bielawskiego wzywając go, by się z nimi połączył,ten usunął swoję rękę i mówił:— Nie, panie Ordęgo! Co się tyczy tej okoliczności, nie macie corachować na mnie. Dałby to Bóg! ażebym ja, lubo niewinien, niebył główną przyczyną tak występnego postępku!I to powiedziawszy, oddalił się od nich.A studenci, wstrząsając pochodniami i wydając radośne okrzyki,ciągnęli dalej ulicą.* **Kiedy Czarnkowski Augustyn przybył na przedpokoje królowejBony, powiedziano mu, że oprócz wojewodów jest jeszcze wielu innychpanów u Medyolanki na tajemnej naradzie; a w takim razie żadenze sług nie może wejść na pokoje. Wszelako kiedy proboszczCzarnkowski zaczął mocno nalegać, mówiąc, że interes jego tak wielkiejjest wagi, iż najmniejsza zwłoka zagraża niebezpieczeństwem państwui Kościołowi: odważył się jeden ze służących wejść na pokoje,i wnet ukazał się w przedpokoju Piotr Kmita. Słuchał on z wielkiemzgorszeniem zeznań proboszcza — dumnemu temu starcowi nieznośnąbyła ta myśl, że garstka gołowąsej młodzieży, tu, prawie pod jegooczyma, śmiała ubliżać jego władzy; zgadzał się on zupełnie na te suroweśrodki, jakie pomstą ziejący duchowny chciał przedsięwziąć przeciwburzycielowi publicznego spokoju, i ofiarował się nadać tym środkomwiększy jeszcze nacisk wdaniem się osobistem, po poprzedniematoli uwiadomieniu królowej matki.Ale na ten raz marszałek wielki kazał nieco dłużej czekać nasiebie; a kiedy się nareszcie ukazał, to całkiem był zmieniony. O bunciealumnów mówił on jak o lekkomyślnym postępku rozpuszczonejmłodzieży, która niezawodnie za ukazaniem się tylko i po pierwszychpogróżkach powróci do swoich powinności; z roztargnieniem i niecierpliwościąsłuchał obaw biednego Czarnkowskiego, mówiąc z szyderczymuśmiechem, że on, równie jak i inni mężowie jego stanu, robi z muchywielbłąda i że wszystko niebezpieczeństwem zagrażać zdaje się temu,co nie ma serca. A kiedy zadziwiony i rozgniewany rektor nalegałnań, ażeby pośpieszył z pomocą pierwej, nim się płomień rozszerzy,wojewoda tak był spokojny, miał tyle do zapytania, tyle do upomnienia,że więcej aniżeli pół godziny minęło, nim wreszcie Czarnkowski,co nie chciał sam narażać się na zuchwałość młodzieży i nie ważyłsię ukazać, chyba w towarzystwie strasznego Kmity, zdołał skłonićgo, aby z nim razem opuścił pałac królewski.*B ronikow ski: Hipolit Boratyński. 13


1 9 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Albrecht Fryderyk Brandeburgski, książę na Prussach, z licznymorszakiem wielu panów i sług towarzyszących jechał do swego domu.A gdy się doń już zbliżał, ujrzał plac leżący przed jego pomieszkaniemoświecony łuczywem i pochodniami, usłyszał jakiś zgiełk, i niewyraźneśpiewanie obiło się o jego uszy. Zmięszany taką niezwyczajnąsceną, zatrzymał konia, i rozkazał jednemu ze swojego orszaku pobiedznaprzód dla dowiedzenia się, ażali to, co widział, było istotnie temczego się dorozu miewał, a może i życzył, tylkoż nie w tej chwili i niew takim sposobie.Wtem tysiącgłośne wołanie zabrzmiało naprzeciw niemu:— W iwat! — wołano. — Niech żyje książę Pruski, opiekun wolnowiercówi prawdy! Wiwat dostojny orędownik umiejętności i sztukwyzwolonych!I zaraz potem wielu wysłanych ze zgromadzenia studentów przybliżyłosię i w udatnie ułożonych wyrazach zaniosło prośbę, ażebyksiążę zapewnił swoję opiekę ich przedsięwzięciu opuszczenia Krakowa,i aby pozwolił im w protestanckich szkołach dokończyć dalszejnauki.Gdyby przyzwoita była księciu Brandeburgskiemu iść według własnejchęci, to możnaby się spodziewać, że byłby on przyjął prośbymłodzieży łaskawym umysłem. Wzrost nowo założonej akademiiw Królewcu wielce go zajmował, a on bynajmniej nie taił tego przedsobą, że przybycie wielu młodych ludzi, co nauki swoje zaczęli w Krakowie,gdzie, jakeśmy słyszeli od samych nawet alumnów w gniewierozmawiających, języki starożytne, wymowa, najpierwsza umiejętnośćrepublikańskiego narodu, i owoczesna polityka według zasad Arystotelesaz wielką dokładnością miały być wykładane, że przybycietakiej młodzieży nader było korzystnem dla tak mało znaczącegojeszcze zakładu. Nadto i z innych względów mocno tego sobie życzył;bo rozszerzeni** augsburskiego wyznania w państwie, któregoon był hołdownikiem, wielce mu było po myśli, a każde zwycięztwo,jakie tym sposobem nowa nauka odnosiła nad dawną wiarą, zdawałosię go przybliżać do pewnych widoków, które za świadectwem dziejopisówjuż mu wtedy nie były obce, a które on potem, przy śmierci ZygmuntaAugusta, jawnie odkrył; lecz osiągnienie ich w późniejszymdopiero czasie jego następcom zostawione było.Z drugiej atoli strony przyzwoitość i prawa polityki nie dozwalałymu, w stolicy swojego pana lennego, a blizkiego krewnego, sprzyjaćotwarcie buntowi i tym sposobem obrażać majestat tronu właśniew chwili, kiedy przybył w tym celu, aby przez powtórne otrzymanielenności od nowego króla ugruntować swoje zbyt jeszcze dotąd niepewneprawo do księztwa Pruskiego, a zarazem proponować nadaniewspół-lenności jego krewnemu, Elektorowi Brandeburgskiemu.


HIPO LIT BORATYŃSKI. \ 9 5Owóż takie to myśli zajmowały Alberta Fryderyka w czasie przemowydeputowanych; zamyślony i z kłopotliwym uśmiechem słuchałon jej, rozważając sam w sobie, jak mu przystoi postąpić w tym razie,Zaczem kiedy oni skończyli, odpowiedział na pół seryo, na pół poprzyjacielsku w wątpliwych wyrazach:— Że nie przystoi mu być sędzią, ani też opiekunem jakiegobądźstronnictwa pod bokiem najjaśniejszego Zygmunta drugiego, ichwspólnego pana; ale że powinni zaufać jego mądrości i łasce, bo wiadomojest, jak król dba o to, ażeby nikt nie był prześladowany o wiaręi przekonania; — przytem ośmielał ich, aby byli dobrej m yśli; bo onze swojej strony uczyni dla nich wszystko, co tylko będzie m ógł: jakożyczliwy współobywatel, tymczasem zaś prosi studentów, ażeby mu sięustąpili, by mógł wjechać do swego domu; jest już bowiem zbyt późnapora, i im samym takoż radzi powstrzymać się od wszelkiego buntowniczegodziałania, które i najlepszej sprawie szkodliwem być może.Powiedziawszy te słowa, dał ostrogą koniowi i przebiegł przezbramę domową, którą natychmiast za nim i za jego orszakiem zamknięto.Przyjęcie księcia pruskiego niezupełnie odpowiedziało natężonemuoczekiwaniu nierozsądnej młodzieży. Z drugiej znowu strony zapałnowatorów począł się uśmierzać: wielu z pomiędzy nich zgromadziłosię około Pawła Ordęgi i zaczęło mu czynić to umiarkowańsze, togwałtowniejsze wyrzuty, że ich uwiódł i doprowadził do niebezpiecznegoczynu.Wtem otwarły się powoli małe drzwiczki od domu, w którymmieszkał Brandeburczyk, a kilku ludzi w niepozornem ubraniu wyszłoi wmięszało się pomiędzy studentów. Po drugiej stronie ukazali siępodobnież tacy, których miano za sługi wojewody Lubelskiego i strukczaszegolitewskiego: ci zaczęli obchodzić pomiędzy tłumem z tajemniczymwyrazem i cichemi szeptami. Wkrótce potem zniknęła obawai niepewność: studenci śpiewając dawną łacińską piosnkę szli paramiw wielkim porządku na niezbyt odległy plac, gdzie przy świetle pochodnipołożyli się obozem i przygotowywali się zgodnie użyć jadłai napoju, które owi przebrani obficie pomiędzy nich rozdali.* **Usposobienie chwilowe nie nader było przyjazne zjawieniu sięOzarnkowskiego, który dopiero teraz w towarzystwie ociągającego sięmarszałka wielkiego przybył z zamku. Już na sam rektora widok dałsię słyszeć szmer pomiędzy alumnami, a gdy ten na ciche wezwaniePiotra Kmity, by użył swojej powagi, zaczął ostrym tonem i twardymwyrazem mówić i rozkazał im natychmiast udać się do swoich celi,13*


196 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pod zagrożeniem srogich kar jakie Kościół i szkoła na wichrzycieliwymierza. W net szmer zamienił się na głośny szyderczy śmiech i wyraźneobelgi. Niektórzy silniejsi z pomiędzy młodzieży zerwali sięz ziemi i podeszli ku zaperzonemu mówcy, nie w złej myśli, jak się zdawało,tylko ażeby go nastraszyć w odwet niejako za dawniej odeń ucierpianeprzykrości, i ci niebawem koniec położyli przemowie rektora,który przelękniony cofnął się do stojącego opodal wojewody. Ale ten,daleki od udzielenia mu spodziewanej pomocy, poszepnął z ledwie powściągnionymuśmiechem:— Czujecie zapewne, miłościwy rektorze, że wcale nie przystoimojej wysokiego dostojeństwa osobie być dłużej świadkiem sceny,która tak blizko dotyczy waszej powagi. Przebaczcie zatem, że upomnieniewaszych podwładnych wam samym zostawiam i bądźcie zapewnieni,że jeśli w czem innem potrzebować będziecie wojewody Krakowskiego,to nie odmówi on wam swojej pomocy, jakiej dostojeństwojego dozwala mu udzielić.Piotr Kmita powiedziawszy to, nasunął na czoło bogato haftowanączapkę i odjechał z małym swoim orszakiem. Czarnkowski zaś, nieuważając za rzecz stosowną w tak ciężkich okolicznościach doświadczaćsiły wymowy na własną rękę, co tchu ruszył za marszałkiemwielkim, ścigany wesołym okrzykiem rozswawolonych studentów (*).Rozdział X.X.Już rozwidniało się w północnej części zamku krakowskiego, dworscysłudzy w bogatym hiszpańskim ubiorze, to stali, to siedzieli naprzedpokojach królowej matki, pozdrawiając niechętnym wzrokiemi powściąganem ziewaniem rzadko widziany brzask poranny zimowy,i drżąc od zimna cisnęli się w około jasnego, trzaskającego płomieniaw ogromnych marmurowych kominach. Niektórzy z panów okrycipłaszczami szli jeden za drugim w niewielkich przedziałach czasuprzez szereg pokoi, krokiem żwawszym lecz cichszym, aniżeli owi usługującypróżniacy i poszeptywali z cicha przy ostatnich zamkniętychpodwojach trzymającemu straż odźwiernemu swoje nazwisko, poczem n a­tychmiast puszczano ich wewnątrz. A gdy siódmy z tych odwiedzającychwszedł do wnętrza królewskiego pomieszkania, ukazała się(*) Takie są słowa kroniki: „tegoż samego roku studenci krakowscy pokłócili sięz ludźmi proboszcza Czarnkowskiego, który był bardzo surowy i gorliwy mąż, o dziewczynę,i w liczbie kiikuset opuścili na drugi dzień szkołę, wyrzekając się dawnćj wiary11.


H IPO LIT BORATYŃSKI.S97jedna z dam, będących na usłudze Bony Medyolańskiej, i oświadczyłatłumowi znajdującemu się w przedpokoju: — że wolą jest jej królewskiejmości przepędzić dzisiejszy uroczysty dzień w swoich pokojach,gdyż zdrowie jej nie pozwala znajdować się dzisiaj w kościele katedralnym;niech zatem pokoje będą dla wszystkich zamknięte, chociażbynawet sam król się ukazał.To powiedziawszy, dama dworska oddaliła się bocznemi drzwiami.— Jeżeli jakie dzieło pobożne jest celem najjaśniejszej pani —mówił z cicha jeden z młodszych sług do drugiego, co w równychprawie z nim był latach — to zapewne będzie to jakaś sprawa o nawrócenie;bo zresztą cóżby miał znaczyć kacerz Firlej pomiędzy tylomachrześciańskimi katolickimi panami? Wszakżeć-to on co dopierotam wszedł ?— Tak! to on! — odpowiedział drugi: — Zdawał się być bardzopomięszany i roztargniony, jak gdyby m inistrant kalwiński odmówiłmu rozgrzeszenia.— Eh! co tam prawisz! — przerwał mu pierwszy. — Jakiego rozgrzeszenia?Wszak zwolennicy augsburgskiego wyznania wcaleo tem nic nie wiedzą ; to ja ci lepiej powiem! Wiadomo jest powszechnie,że kacerze zamiast coby mieli tak jak my, pożywać Ciało i KrewPańską, jedzą na śniadanie kiszki smażone, nadziewane przez zbiegłąmniszkę Katarzynę z Bora, a przytem połykają jeden haust wódkigdańskiej (*). Otóż zapewne pan wojewoda Lubelski pociągnął sobiez pragnienia!Blizko stojący słudzy jęli śmiać się usłyszawszy to, jak gdybyz najdowcipniejszego i trafnego żartu.Zachęcony temi pochwałami mówcy, drugi sługa odpowiedział nato dosyć donośnym głosem :— Tak! to bardzo być może! i on zapewne nie przyszedł po to,żeby srę dać nawrócić; przecież miłościwa pani i marszałek nadwornymają na to czas w innych chwilach, jak to już nieraz uważałem.Kiedy dworak tak mówił, podszedł w tę stronę NeapolitańczykAssano, stojący dotąd w milczeniu przy kominie, z ponurem wejrzeniemw jeden punkt wlepionem, przybliżył się szybko do obudwu gadułówi rzekł ucinkowym tonem:— To tedy, Girolamo, poznałeś pana Lubelskiego? a ty Franceskouważałeś wszystko? Jednakowoż ja wam radzę, byście się oduczylizłego nałogu poznawania i uważania, za który częstokroć niewyśmieniciepłacą! że też to zaraz poznać można, iż jesteście Lom-(*) Nietylko natenczas, ale nawet i teraz jeszcze natrafić można pomiędzy pospólstwemna baśnie podobnego rodzaju.


1 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.bardezykami, i że nieco — francuzkiej gadatliwości i trzpiotowstwaprzymięszało się do waszój krwi włoskiej. Ej! strzeżcie się, aby takprzezornych ludzi nie odesłano napowrót na doliny Alpejskie, abytam przedawali sobie szczotki i pułapki na myszy tak jak i pierwej,albo też czyścili kominy, a wtedy moglibyście z dachu według upodobaniauważać i rozpatrywać się i potem na głos rozpowiadać, a tojeszcze, gdyby wam zostawiono tu tyle powietrza, ile potrzebujecie dorozsiania waszej mądrości pomiędzy ludzi!Famulus doktora nadwornego miał niejakąś powagę na przedpokojachkrólowej; czy to pochodziło z pewnego rodzaju odznaczenia,z jakiem królowa obchodziła się z nim, a czego przyczyny zupełnie niewiedziano, czy też z powodu jego odrażającej powierzchowności i ponurościcharakteru: dosyć, że był on niejako przedmiotem postrachudla niższej klassy służących, a tam gdzie się pojawił, próżniacka szczebiotliwośći śmiechy musiały zamilknąć. I na ten raz także przybyciejego nie omieszkało sprawić zwyczajnego wrażenia; rozmawiającypoufale z pomięszaniem rozeszli się i uszykowali w milczeniu, drzemiącjak można w oczekiwaniu końca nudnego świątecznego poranku.* **Prosto i prawie bez poruszenia siedziała Bona Sforcya na krześle,przycisnąwszy mocno na pół okrytą wdowiemi zasłonami głowę dokorony pozłacanej snycerskiej roboty, która tylną część poręczy u krzesłazdobiła. Głębokie zamyślenie wyryte było na lekko pomarszczonymwypukłem czole; i tylko kiedy niekiedy usta jej pokrywały się nieznacznymuśmiechem, jak gdyby przedmiot, o którym myślała, był dlaniej nader miły; wszelako ten uśmiech tak prędko zniknął, iż zdawałosię, że zadowolenie chciała swoje ukryć przed obecnymi. Oko jej niepadło na żadnego z tych, co bez poruszenia otaczali jej krzesło; z poważnąobojętnością patrzała przed siebie i zdawała się zapominaćobecności panów, których jej rozkaz zgromadził.Najbliżej przy niój stał Piotr Kmita; w jego wzroku i na jego półotwartych ustach, leżała chęć, by jakiemkolwiek ważnem przedstawieniemprzerwać przykre milczenie; oczekiwał zatem z niecierpliwością,by jaki wyraz albo też giest królowej podał mu do tego sposobność.Z boku, oparty o stół, stał biskup Kujawski, z założonemi rękamii ze stroskanem obliczem; Andrzej Górka, kasztelan Poznański z prymasemDzierzgowskim poglądali na siebie znaczącym sposobem, a Jakandz Brudzewa zaledwie mogąc stłumić oznaki nudów, jakie w nimobudzała ta niema scena, poglądał na rękojeść swojego pałasza.Oprócz tych pięciu panów, znajdował się jeszcze i szósty, w odzieżyzakonnej i pospolitej, którego ciemniejsza barwa ostro wydatnych ry­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 1 9 9sów, roztwarty, tkaniną i złotemi honorowemi łańcuchami bogatoprzyozdobiony kaftan, na hiszpański sposób pięknie sfałdowany płaszczdawały poznać, że jest rodem z południowej Europy. Nazwisko jegobyło Luigi Castaldo, markiz Cassano, a dom jego spokrewniony byłblizko z plemieniem Bony Sforcyi. Do niego to królowa zwróciła mowę,a jej ciche przemówienie przywołało Włocha bliżej ku najjaśniejszejkrewnej.— Mości markizie! — zaczęła Bona Medyolańska, nie odmieniającswojej postawy. — Jesteście teraz w podróży, jakeśmy słyszeli, dotronu Ojca Świętego i do dworu naszego krewnego cesarza i króla hiszpańskiego(*). Jeżeli będą pytać was o wiadomości względem tego,coście widzieli w tem północnem państwie: to wcale nie będzie wamzbywało na materyi do opowiadania rozmaitych wypadków, które takduchownej, jako też i świeckićj głowie chrześciaństwa, jeżeli nie pocieszające,to bez wątpienia nader ważne wydać się mogą. Jakże, czyi gorsząca scena wczorajszego wieczora będzie także spisana w waszymdzienniku?— Miłościwa p an i! — odpęwiedział markiz z nizkim ukłonem. —Wszystko, cobym tylko Jego Świątobliwości i jego cesarskiej mościmógł donieść o tem, co w szanownem Królestwie Polskiem widziałemi słyszałem, uzacniłoby tylko daleko rozszerzoną sławę mojej królowej,nie wyjmując nawet owego nierozmyślnego postępku uwiedzionćj m łodzieży.Ci, których wasza królewska mość wzmiankowałaś, nie obeszlisię także bez walki z nieczystym duchem czasu; bezbożne kontrowersyena sejmie w Worms, głos zwodzicielów w Wittenbergu i Genewie,zaczęły już oddawna rozlegać się po salach Watykanu i świątobliwąspokojność Namiestnika Chrystusowego przerywać. I cesarzKarol także, chociaż z mądrą stałością utrzymuje starą wiarę na półwyspiePyrenejskim, nie cieszy się jednak równem szczęściem w Niemczech,jak ci to, najjaśniejsza pani, wiadomo. A tak obadwaj, i papieżi cesarz, ubolewać będą nad nieprzyjemnością, jaka waszą królewskąmość spotkała; jednakowoż z radością i chlubą widzieć będąwierną córkę Kościoła i godną chwały krewną, której królewski umysłi niepospolita mądrość najpiękniej się wyda w sławnej walce z okolicznościami.— Zaiste, może cesarz rządzić w swoich dziedzicznych państwachjako prawy pan i król — odpowiedziała Bona, zwróciwszy się niecodo markiza — jeżeli tylko zastarzałe nadużycia i duma zuchwałychwassalów miecza sędziego nie wyrwą z pochwy. Ale na północy inaczejidą rzeczy! — mówiła dalej z tłumionem westchnieniem — król(*) Izabella Arragońska, matka Bony, była siostrą Ferdynanda katolickiego.


2 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rzymski, który zastąpił miejsce brata swego w Niemczech, doświadczyłtego, kiedy nic nie mógł poradzić w tej mierze, będąc tak mądrympanem i mając siły po temu; jakże mogłoby to udać się nam, co jesteśmybezsilną niewiastą i zasmuconą wdową, której moc stąpi dogrobu razem z naszym najjaśniejszym świętój pamięci panem!— Głos Rzeczypospolitej — zabrał mowę marszałek wielki tonemostrym — powołał syna twego, najjaśniejsza pani, na miejsce ojca,a teraz do niego należy, aby trzymać bezpiecznie ster, któryśmy mupowierzyli. Nie jest bynajmniej tajno i w ojczyznie, i u cudzoziemców,jaka rzadka mądrość waszej miłości częstokroć dopomagała radąi czynem waszemu mężowi, staremu królowi. Wszelako władza wykonawczamęzkiej potrzebuje ręki — przydał z większem natężeniemgłosu — gdyż kobiety częstokroć w wykonaniu^tego, co głęboko obmyśliły,w rozmaitych okolicznościach doznają przeszkód. Ozem atolistały umysł męzki pogardza, to kobieta częstokroć wyzyska z podziwieniemdrugich.— Ozy takie jest mniemanie wasze, panie Kmito? — zapytała królowa,zwracając powoli dumne wejrzenie do wojewody. — Leczmy zakazujemy wam w obecności naszej coś nieprzyzwoitego mówićo płci, do której należymy. Może niezadługo — dodała uśmiechającsię do siebie — cofniecie przedwczesne zdanie.Krótki przestanek nastąpił po ukłonie, którym Kmita odpowiedziałna wyrazy Medyolanki, a potem Bona mówiła w zwyczajnym obojętnymtonie.— Gdzież jest wojewoda Lubelski? Wszakeśmy go wezwali, a onnie przyzwyczaił nas do tego, abyśmy nań długo oczekiwali.— Niezwykłe okoliczności — zabrał Piotr Kmita głos z zaledwietłumioną pogardą — mogą wymówić niezwykłą opieszałość pana m arszałkanadwornego. Bez wątpienia musi on być jeszcze zajęty porządkowaniemtryumfalnego orszaku swoich współwyznawców w towarzystwieLeszczyńskiego i królewskiego teścia podstolego litewskiego.Jak skoro tylko spełni obowiązki sumienia, to przyjdzie też kolej i nainne obowiązki.— Widzicie, mości markizie di Cassano — mówiła Bona do swegokrewnego — że tu tak się dzieje, jak i wszędzie; duch nieprzyjaźni,który wyszedł z Wittenbergi, przyłączył się niszczącym sposobem dowszelkich stosunków, jego zbliżenie się niepowstrzymanym sposobemrozwiązuje niejeden święty węzeł dawnej przyjaźni, i prowadzi zuchwaleswój ponury orszak, nienawiść religijną i zażartość stronnictwa, aż dostopni tronu.— To też dlatego właśnie! — zawołał zuchwały kasztelan Poznański,Andrzej Górka — musi król jąć się do wytępienia z korzeniemtego zła, nim ono rozprzestrzeni swoje jadowite gałęzie; a pozwól


HIPOLIT BORATYŃSKI. 2 0 1sobie, najjaśniejsza pani, powiedzieć, że on również potrafi to uczynićłącznie ze swoimi stanami, jak cesarz w swojem dziedzicznem państwieza pomocą najwyższej władzy; ba! nawet takim sposobem daleko silniójdziała, bo m usi!— Nie rozumiem ja was zupełnie, szanowny mości kasztelanie! —odpowiedział W łoch — i radbym pokornie prosił, abyście, pobłażającnieświadomości cudzoziemca, wyraźniej mniemanie swoje wyjawili.— Zdaniem mojem — mówił dalej Górka spokojnym tonem —tu u nas, owa przemowa jaką Arragońskie stany króla Hiszpańskiegopodczas wstąpienia na tron pozdrawiają, nie jest samą tylko czcząformalnością, tak jako tam ; i jeżeli król Polski nie chce tego co może,to niezawodnie wkrótce nie będzie tego mógł co chce!— A będziecież-li tak śmiałymi, mości Górka — zapytała królowawzgardliwym tonem — by młodego lwa ująć za grzywę ?— Nie tylko za grzywę — odpowiedział oziębłym tonem senator— ale nawet i.za pazury, i ja i wielu innych, za pozwoleniem waszejkrólewskiej mości, ująć potrafi !Zaiste Luigi Castaldo nigdy jeszcze - nie musiał słyszeć podobnychwyrazów na pokojach królewskich ; a jako dworzanin Karola piątegozaledwie mógł ukryć podziwienie i pomięszanie. Spojrzał z pod okana królowę matkę chcąc z rysówTjej twarzy wyczytać lepiej wrażenie,do któregoby sam mógł zastosować się w swojem postępowaniu, i skoropostrzegł, że Bona, jak gdyby nie dosłyszawszy wyrazów kasztelana,zaczęła żywą a cichą rozmowę z marszałkiem wielkim, jął zabierać siędo pożegnania. Lecz skoro się zbliżył do królowej z głębokim ukłonem,Medyolanka rzekła doń z uprzejmym uśmiechem:— Zostańcie jeszcze na chwilę, mości Castaldo di Cassano; naderwdzięczni wam jesteśmy za dobre mniemanie, jakie macie o nas, i radzibyśmyje powiększyć jeszcze i u was i u tych, co ochotnie zechcąposłuchać wiadomości, jakieście przynieśli z podróży. A może też zarazukaże się jaka okoliczność nader ważna w tej mierze.Gdy to królowa mówiła, wojewoda Lubelski wszedł do pokoju.Eozumiałbyś, że od kilku chwil znajdował się on w jednym z przyległychpokoi; bo już więcej auiżeli od kwadransa jak odźwierny otworzyłmu wewnętrzne pokoje. Czy to, że przez ten czas chciał przyzwoitsząpowierzchowność nadać swojemu ubraniu, będącemu trochęw nieładzie z powodu zatrudnień przeszłej nocy, a może i usposobienieswojego umysłu nastroić przyzwoicićj na obecną chwilę, czy teżzbliżył się może ku drzwiom dla podsłuchania głosów rozmawiającychpomiędzy sobą. Dosyć, że wszedł właśnie w samę porę, by przerwaćrozmowę królowój i Piotra Kmity, po której podobno z wielu a wielupowodów nic pocieszającego nie wróżył. To też zdawało się, że w łaśniebyła to najsposobniejsza chwila do ukazania się, gdyż Bona


202 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Sforcya rzuciła ostry, badający wzrok na wchodzącego i przemówiłado niego tonem, jaki odwykłe ucho marszałka nadwornego koronnegorzadko słyszeć mogło:— Bardzo późno przychodzicie, mości Firleju, i ten gość cudzoziemskizabrałby był z sobą nader małe wyobrażenie o delikatnościpanującej na dworze, gdzie rozkazy królowych i dam tak opieszale sąwypełniane.— Nieszczęśliwy wypadek dzisiejszej nocy — odpowiedział JanFirlej wcale niezmięszany, pozierając tymczasem z wyzywającymuśmiechem na ponure zmarszczone czoło wojewody Krakowskiego; —a rozkazy króla, niech mi służą za wymówkę przed obliczem waszejkrólewskiej mości.— Widzicie tu, mości marszałku nadworny — zabrał głos PiotrKmita z goryczą — wielu powątpiewających o tem, aby wojewodaLubelski miał wypadek ów za nieszczęśliwy uważać; owszem chcą nawetutrzymywać niektórzy, że zatrudnienia wasze w ciągu tych godzinnie ograniczyły się do tego tylko zakresu działania, które wskazał murozkaz królewski.— A pan marszałek należy także do liczby tych, co ważą się takutrzymywać? — odpowiedział Firlej, przybliżając się o krok z podniesionągłową do starego Kmity. — I zdaje mi się, że to tak jest istotnie.Ale dajmy temu pokój raz na zawsze. Nieprzystojna żadnemuwielkiemu urzędnikowi koronnemu żądać, by drugi zdawał przed nimrachunek ze swojej woli i czynności; bo inaczej i ja też z mojej stronymógłbym zapytać was, mości wojewodo, kto to był taki, co dając poparcieowemu nierozmyślnemu proboszczowi, i przed kilką jeszcze godzinamizachęcając go do niewczesnej surowości, zadał sztukom i umiejętnościomw tym kraju ranę, która nawet i po upływie kilku jeszczewieków da się może uczuć.Na te słowa płomień gniewu zaiskrzył się na obliczu Kmity —odwrócił się prędko z wejrzeniem wyrzutu do królowej, jak gdyby jąchciał wyzywać, aby wystąpiła w obronie tego, co stało się za jej rozkazem.Ale Bona została w spokoju, nie chcąc mieć żadnego udziałuw tej sprzeczce; osobliwszy jakiś uśmiech mignął na jej ustach, a tymczasemrzuciła kryjome spojrzenie na W łocha, który z ciekawościątak daleko się przybliżył, jak tylko przyzwoitość dozwalała cudzoziemcowi.Marszałek wielki zamilkł przez chwilę, jakby przypominał sobiecoś, co mu wyszło z pamięci, a potem obrócił się do pana Lubelskiegoi zastawiając się wzgardą przeciwko wzgardzie, m ówił:— Zaprawdę, mości Firleju, rana o której mówicie zanadtoprędko zagojoną zostanie za staraniem waszych związkowych i waszem,jeżeli temu można dać wiarę, co widziano tej nocy!


H IPO LIT BORATYŃSKI. 2 0 3— Jestże-li to przyzwoita i odpowiednia obowiązkom urzędnika koronnegoa senatora — ozwał się, arcybiskup — poddymać płomień,który już groźnie podnosi się przeciw ołtarzowi i tronowi? Jeżeli takiesą przykazania nowej nauki, aby wyznawca stał się niewiernymobowiązkom swojego powołania i w chwili zamięszania chodził pomnażajączłe, któremu zaradzać powinien, to całe chrześciaństwo lękaćsię powinno, bo napisano stoi: z owoców poznacie ich.— I wy także, przewielebny mości Gnieźnieński? To tedy dwóchprzeciw jednem u? — odpowiedział marszałek nadworny z zuchwałymuśmiechem. — Zaiste, najjaśniejsza pani, nie racz dozwalać taknierównej walki w swojej obecności; imaj się strony uciśnionegoprzeciw dwom tak potężnym panom, przeciw którym nie mogę się inaczejbronić, jedno twojem wstawieniem się, a niesłusznością ich osobliwszychobwinień. Ale co do was, mości Prymasie, to oznajmiamwam to, co już oddawna musi wam być wiadomo, że wasza duchownapowaga niewielkie czyni wrażenie na wTyznawcach kalwinizmu, i żeja jako współczłonek senatu nie potrzebuję żadnej nauki od równegosobie. Stało się wprawdzie, iż i biskupi tam zasiadają, ale pamiętajcie,że z postępem czasu wiele rzeczy odmienić się może.— Przykro nam jest słuchać podobnej mowy, panie Lubelski —zabrała mowę królowa matka — i nie przystoi wam takim twardymwyrazem przemawiać do książęcia Kościoła, który ze swego urzędui godności jest pierwszym obrońcą wiary w tem państwie; wszelako —mówiła dalej łagodniejszym tonem — nie powinniście nadaremnieodwoływać się do nas; zaczem prosimy was, przewielebny ojcze, i was,jaśnie wielmożny wojewodo, ażebyście panu Janowi tego, co wam niebez słuszności może niemiłem się być widzi, nie brali za złe, ze względuna błędy, w których, niestety, on dotąd się znajduje. Ale kiedyjuż raz zrządzenie boskie dopuściło, że pod panowaniem syna naszegorozszerzyła się klęska sprzecznych wierzeń, to korzystna się nam byćzdaje poglądać na nie z pobłażeniem, tam gdzie tego wymagają usługikrólewskie i ojczyste, a to iżby w jedności a pokoju dążyć do jednegocelu, coście może, chociaż nie wiedząc o tem, i teraz uczynili, zacnipanowie i szanowni dygnitarze. Nie jesteście-li naszego zdania, mościbiskupie Kujawski? Powinnibyśmy tak mniemać, skoro wiadomonam dostatecznie, jako wasz spokojny umysł wskazał wam miejsce pomiędzyobudwoma stronnictwami, tak iż nawet w rzeczach dotyczącychwiary zachowujecie istnie godne pochwały pobłażanie, które je ­dnakowoż bardziej przystoi uczniowi mistrza Erazma, aniżeli kapłanowi.— Nader miło mi jest zawsze, ale i dziwno zarazem — odpowiedziałAndrzej Zebrzydowski z pewnym przygryzkiem — ilekroć widzę,jak wasza królewska mość używasz swoich rzadkich darów dlazaszczepienia pokoju!


2 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Królowa rzuciła ponure wejrzenie na mówiącego i zdawała sięchcióć odpowiedzieć, gdy wtem od podnóża zamkowej góry dała sięsłyszeć wielogłośna, podobna do śpiewu wrzawa, a w tejże samejchwili odgłos kroków rozległ się w przedpokoju. Roztwarły się szerokopodwoje i Zygmunt drugi ukazał się w komnacie matki.Nie uszło to przed okiem Medyolańczyka, że rysy królowej, którepoprzedzająca scena ożywiła nieco, za ukazaniem się syna przybrałynatychmiast znowuż wyraz dworskiej powagi, z jaką dworne, lubooziębłe powitanie wchodzącego przyjęła i odpowiedziała na nie. Kiedyobecni oddali monarsze poszanowanie, Bona Sforcya postąpiła kilkakroków naprzeciw niemu, i zapytała tonem niejakiegoś podziwienia:— Jakiemuż to przypadkowi winna jestem szczęście oglądaniamojego królewskiego syna o niezwykłej porannej godzinie na moichpokojach?— Nie powinnibyśmy mniemać — odpowiedział August z żywościąnieodpowiadającą dworności, gwoli której nie przyjął ofiarowanegosobie krzesła — nie powinnibyśmy mniemać, ażeby waszejkrólewskiej mości tajna była okoliczność, zniewalająca nas do naprzykrzaniasię wam. Cały Kraków wie o niej, a pomiędzy obecnemi tupanami widzimy niektórych, co także dostatecznie mogą udzielić wamdokładnej wiadomości.— W rzeczy -samej doszły do uszu naszych wieści o jakiejś swawolistudentów ; spodziewamy się atoli usłyszeć od ciebie, najjaśniejszypanie, że ta zupełnie już uśmierzoną została.Wymawiając te wyrazy królowa, zbliżyła się do odleglejszego, wysokiegookna w wysuniętej wieży, które dawało widok na prowadzącąu dołu góry główną ulicę. Król ociągając się nieco, szedł za nią i zająłobok niej miejsce.Tymczasem śpiewanie coraz się przybliżało i w koło pochyłościgóry zaczął się ukazywać liczny orszak. Ciągnęła młodzież po parze,w liczbie czterystu; białe chorągwie powiewały na przodzie,a obłąkani wędrowcy donośnym i mocnym głosem śpiewali setny dziewiętnastypsalm, który Paweł Ordęga, udarowany talentem poetycznym,w nocy, na miejscu gdzie się byli rozłożyli taborem, przy blaskupochodni i świeczników, na język ojczysty i według zwyczaju nowejnauki przełożył. A kiedy orszak ciągnął pod oknem, niektórzyz uczniów podnieśli oczy do góry, i natychmiast jakby za danym znakiemodkryły się wszystkie głowy, i trzykrotnie zagrzmiał jednogłośnyokrzyk: „Niech żyje król!“ Gdzie niegdzie ozwały się bolesnesłowa: „Bądź zdrowa, droga ojczyzno!“ Indziej znowu dało się słyszećimię Bony, ale wymawiane niekoniecznie ze czcią i przywiązaniem.Wtedy Zygmunt August odezwał się niechętnie do matki:


HIPOLIT BORATYŃSKI. 2 0 5— Wasza królewska mość sama teraz widzi, ażali uśmierzony jestrozruch, który roznieciła niewczesna surowość, jeśli nie co gorszego.Królowa nic nie odpowiedziawszy na to, mówiła z cicha do siebiez osobliwszym uśmiechem :— Co za piękna młodzież, a jeszcze ze szlachetnego rodu! Niejedenz nich może stałby się z czasem znakomitym mężem, dzielnąpodporą tronu i państwa, a teraz postępuje w tym szeregu!— Byłby może podporą K ościoła! — dopełnił prymas mowykrólowej.A król stał w milczeniu przez chwilę i potem zakrył twarz rękami,jak gdyby chciał ukryć głębokie wzruszenie.— Zdaje się, że to widowisko boleśnie dotyka waszą królewskąm ość! — poszepnął mu przybliżający się wojewoda Lubelski. —Zgaduję uczucia twoje, miłościwy panie, i podzielam je z boleścią.— Możeż-li ojciec poglądać obojętnie — zawołał Zygmunt wzruszony— kiedy widzi swoje dzieci tłumami wychodzące z domu? Zajmijciesię losem niedoświadczonych, panie Lubelski; wszakci-to jesttwoja wiara, dla której oni wychodzą w świat obcy dla siebie, i abybyli przyjęci do szkół w Gdańsku, Poznaniu i Lublinie! Zaprawdę,wasza królewska mość wTyrzekłaś wyraz praw dy; niejeden tam pomiędzynimi idzie ulicą, co mógłby stać się zasłużonym mężem w rzeczypospolitej!— Jeżeli wolą jest twoją, najjaśniejszy panie, aby pozostali —z zapałem zabrał głos stary Kmita — to racz tylko wydać rozkaz,a rota dzielnych Tatarów prędzej i silniej przywiedzie do porządkuuporczywe plemię, aniżeli łagodna troskliwość i piecza pana marszałkanadwornego.— Strzeżcie się używać podobnych środków — odpowiedział królz żywością. — Dopóki my koronę tego państwa na głowie nosimy,nikt, jak Bóg żywy na niebie, nie będzie prześladowany za swoję wiarę;a lubo najpierwsi słudzy naszego domu, a nawet i ci, co najbliższymisą i tronu naszego i serca, inaczej działają przeciw naszemu wyraźnemurozkazowi, dla pobudek, o których sam Bóg tylko wiedziećmoże; jednakowoż nigdy w naszej królewskiej obecności żaden gwałtdziać się nie będzie. Nie jest nam bynajmniej tajno, panie marszałkuwielki, jaki macie udział w tem wydarzeniu, które zbytnie jestszkodiiwem dla ojczyzny, a nam mało sławy przynosi u postronnychi sąsiadów.Już Piotr Kmita otwierał usta i zabierał się coś gwałtownego odpowiedzieć,ale spojrzenie na poły proszące, na poły rozkazujące królowejmatki, zmusiło dumnego starca, by na ten raz stłumił w sobiedotkliwe upokorzenie.— Jak też wasza królewska mość może tak twardym wyrazem


2 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.przemawiać do szanownego pana wojewody? — przerwała Bona ła ­godnym i poufałym głosem. — Zapał jego i gorliwość o wiarę przodkówzaiste są zawsze chwalebne, chociażby jego sposób myśleniai upór właściwy wiekowi doradzały niekiedy nie nader zbawiennychśrodków używać. W ogólności mówiąc, jak możesz, najjaśniejszy panie— dodała postrzegłszy, że marszałek wielki niezupełnie zdawałsię być rad z jej obrony — jak możesz, królu, dostojnym sługomrzeczypospolitej i szanownym senatorom przypisywać winę wydarzenia,którego pobudki nader oczywiście bliżej znaleźć można?— To też nie ich samych tylko obwiniamy — odpowiedział królz niejaką dobitnością, zwracając badawczy rzut swego dużego oka namatkę — mogą jeszcze i inni znaleźć się winnymi, ale na tych niemasz żadnego sądu, jedno sąd własnego sumienia. Ale niech tylkowasza królewska mość raczy nam dalej wyjawić to, o czem jej dotądpodobało się zamilczeć.Medyolanka z wielką gwałtownością stłum iła boleść, jaką jej dobrzeskierowane żądło tych wyrazów sprawiło, i mówiła dalej uśmiechającemisię ustami:— Słuchaj, najjaśniejszy panie! Bacznem okiem poglądają niżsido góry; a to co się tam kształtuje, czy źle, czy dobrze, usiłują naśladować.Ale któż zaprzeczy, że nienader trafny jest przykład, jakiw tych ostatnich czasach dany był narodowi? Magnaci koronni odszczepilisię od apostolskiej stolicy, rycerstwo tak czyni, jak czynilimagnaci. Ołtarz otaczają kapłani i biskupi, których obojętność gorsząjest, aniżeli pałająca gorliwość nowowierców, a... — tu przerwałakrólowa, odwróciwszy się na stronę z głębokiem westchnieniem.— Macie-li jeszcze co powiedzieć, najjaśniejsza p an i— mówiłZygmunt August z tłumioną przykrością — to prosimy was nietaić tego przed nami, jeżeli tylko przystoi wam to wymówić, a namsłuchać.— Jeżeli tak żądasz, miłościwy panie, to powiem otwarcie, jakprzystoi na królową a matkę! Podnóżek tronu a nawet, obym tegonigdy nie wymówiła! sama stolica królewska stała się siedliskiem kacerzy.Najjaśniejsze plemię Jagiellońskie spokrewniło się z nimi,a naród wątpliwie pogląda na króla, który pije z jednego kielicha i podzielabiesiady ze zwolennikami Kalwina; który nowowierców nazywabraćmi, a nowonawróconą kobietę nazywa żoną. Zaczein, najjaśniejszypanie, nie chciej poszukiwać zarodu zgubnego nieszczęścia, jakiesię stało i jakie nadal jeszcze i krajowi i Kościołowi zagraża, w oporze,który potrzeba czasowa prawowiernym nakazuje. Nigdy też niepójdą rzeczy innym torem, dopóki wszystko nie wyjaśni się pomiędzykrólem a rzecząpospolitą i Kościołem.— Dosyć, moja matko! — przerwał jej król głosem wstrętu i bo­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 2 0 7leści. — Nigdybym nie mniemał, ażeby wam — tu wTzrok jego padłna wojewodę Lubelskiego — aby wam, mówię, związki ze stronnikaminowej nauki tak zgubnemi być się zdawały, iżbyście przyzwoity kanonicznyzwiązek małżeński ze szlachetną niewiastą, która nowowiercówpomiędzy swoimi krewnymi liczy, za zgubny dla państwa i Kościołaa nieszczęsny przykład uważać mieli, i ażebyście temu przypisywaliwinę niejednego wydarzenia, którego sprężyn... — tu zatrzymał sięnieco, rzuciwszy ulotnem spojrzeniem na obecnych, i potem dodałumiarkowańszym tonem — którego sprężyn królewska powaga i rozmaiteinne stosunki nie dozwalają nam w tej chwili wykazywać. Alenader ważny wyraz wasza królewska mość wyrzekłaś: że powinno sięwyjaśnić pomiędzy królem a rzecząpospolitą pierwej jeszcze, nim młodalatorośl z pączków się wywinie; i raczej, niech nam Pan Bóg takdopomoże, złożymy koronę przodków naszych z głowy, aniżeliby mianopowiedzieć, żeśmy ją nosili bez sławy i spuścili z naszego baczeniato, co przystoi na prawego króla.I to powiedziawszy Zygmunt August oddał głęboki pokłon matce,a dumnem skinieniem głowy pozdrowiwszy obecnych, szybkiemi krokiopuścił pokoje.Bona Sforcya pozostała bezmówną przez kilka chwil, głęboko zamyślona,potem podała rękę do pocałowania żegnającemu ją Castaldo,i poszepnęła mu pełne znaczenia wyrazy:— Chi va piano, va sano (*), mości markizie; zaczem zabierajciesię do wyjazdu powoli, a kiedy przybędziecie do Wiednia, to pozdrówcieodemnie mego królewskiego krewnego i Katarzynę Austryacką,owdowiałą księżnę Mantuańską.Obecni panowie oddalili się, tylko Firlej i Kmita stali przed królową,a ona, obróciwszy się do ostatniego, mówiła obowiązującymtonem:— To, coście dopiero słyszeli, zapewne skłonniejszym w’as uczyniłodo pojednania. Jeżeli tedy macie wzgląd na rozkaz nasz a prośbę,podajcie panu Lubelskiemu rękę; wszakżeście sami zaczęli tęzwadę.Z oziębłą powagą i odwróconemi twarzami podali sobie ręce obadwajwspółzawodnicy co do znaczenia i łaski u dworu, i wnet odstąpilina stronę. Ale gdy marszałek nadworny opuścił pokoje, Bonaposzepnęła Piotrowi Kmicie:— No! jakże? czy zrozumieliście mnie?— Tak jest, zrozumiałem waszą królewską mość — odpowiedziałosiwiały polityk ponuro; — wszelako upraszam cię, miłościwa pani,(*) Kto postępuje powoli, postępuje bezpieczen.


208 A LEK SA N D ER BRONIKOWSKI.ażebyś, jeśli jeszcze raz zechcesz użyć kogo za narzędzie ku swoim politycznymzamiarom, nie raczyła w tej mierze obierać marszałka wielkiego;albo też jeżeli kiedy, jak to zaiste nastąpić może, jeszcze go potrzebowaćbędziesz, najjaśniejsza pani, to nie narażajże zaufanego doradcyi wysokiego urzędnika koronnego na porywczą dumę młodegokróla, i na zarozumiałą pychę zuchwałego zausznika.A wojewoda Lubelski, zstępując na dół po wielkich schodach zamkowych,mówił sam do siebie :— Bardzo dobrze, mościa królowo! Dziękuję wam za rolę, jakąściemi przeznaczyli w swojem głównem i politycznem działaniu; alenie myślę ja odgrywać jej waszym sposobem. Nie jesteście już takmłodą, abym dla was miał zapominać wiary i niektórych innych rzeczy;bo przy wschodzącem słońcu daleko lepiej grzać się, aniżeliprzy tem, co już widocznie skłania się ku zachodowi!* **Kiedy zaś marszałek wielki przybył do swego pałacu, a Wacław Siewrakukazał się przed nim, dla odebrania zapłaty nagrody i bassarunku(*) za wyświadczone posługi i za niejeden otrzymany guz, rozgniewanypan w największem uniesieniu rzucił zdumionemu Siewrakowiworek złota pod nogi, rozkazał mu natychmiast wynosić się i nigdywięcej nie ukazywać przed swojemi oczami, chybaby podobało się muprzed czasem do gospody braci pokutujących zawitać.Tak to powodzenie bardzo mało wynagrodziło tych, czyje ręce użytemibyły do większego jeszcze zaplątania kłębka już i tak zaplątanychstosunków, wyjąwszy tej, dla której działali wszyscy, drobni i wielcy,i która później dopiero w samem spełnieniu swych zamysłów karę dlasiebie znalazła.R o z d z i a ł X X I I .Po skończonej mszy świętej trzeciego dnia Bożego Narodzenia,dwór udał się z królewskiej modlitewni na pokoje.I Barbara Radziwiłłówna też weszła do swojej komnaty, w towarzystwiewielu dam, które według zwyczaju owoczesnego starały sięw pozostałych godzinach świątecznego poranku skrócić czas małżonce(*) Bassarunek, wyraz starodawny, oznaczający wynagrodzenie pieniężne za odebranerazy na cudzych posługach.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 2 0 9królewskiej, kiedy czułnek i igła spoczywać musiały, budującemia zarazem wesołemi i różnostronnemi wiadomościami politycznemi.Młoda królowa (bo takie cały orszak otaczający ją, składający się powiększej części z Litwinek, już podówczas nadawał jej nazwisko)przeszła prędko obszerny, bogato przyozdobiony pokój, położyła napoblizkim stole złotem haftowaną w aksamit oprawną książkę od nabożeństwai różaniec z drogich kamieni, rzuciła się na łoże tak, że ażobszerne fałdy materyalnej szaty z szelestem rozciągnęły się nad nią,skinęła na najmłodszą z pomiędzy dam swego orszaku i prosiła jójz uśmiechem, by usiadła przy niej; chciała bowiem zabrać bliższą znajomośćze swoją miłą wychowanką.Helena Odrowążówna, posłuszna przyjacielskiemu, a oraz tak zaszczytnemuwezwaniu, które inne damy usłyszały nie bez podziwienia,a pani Skarbnikowa Horonostajowa z wyraźną zazdrością, przybliżyłasię powoli; a to zbliżenie dwóch młodych kobiet prędko zamieniłosię w poufalszą przychylność. Zbyt wysoko sięgające zamiary księżniczkiMazowieckiej były tego rodzaju, że radaby była, jak tylkomożna najczęściej, córkę swoję w pobliżu króla utrzymywała; a zatempo skończonej służbie Bożój, nie bez wewnętrznego uradowania zezwoliłana prośbę niemiłej sobie Barbary, aby jej chciała powierzyćnową przyjaciółkę na czas jakiś, w godzinach, które jak wiadomojej było, Zygmunt August pospolicie na pokojach swojej żony przepędzał,a w ciągu których sprawy innego rodzaju powoływały paniąOdrowążową do królowej matki. I Helena też ochotnie udała się zamłodą monarchinią; wdzięki Barbary przezwyciężyły wstręt, jakimi wspomnienie na tajemnicze wyrazy matki, i nieznajomość świata,zdała od dworu wychowaną dziewicę w czasie wieczornych godzindnia wczorajszego napełniały, a tajemne jakieś uczucie powiadałojej, że w samej tylko żonie Zygmunta drugiego znajdzie najskuteczniejsząopiekę przeciw nieszczęściu, które przeczuwała.— Czy jeszcze nigdy nie byłaś w Krakowie, panienko ? — zaczęłaBarbara po zwyczajnej przedwstępnej rozmowie. — Może ci niejednarzecz zdawać się będzie nową i osobliwszą, jak to i mnie się zdawałoprzed niebardzo dawnym czasem. Jakże rozumiesz? będziesz-li mogłaprzywyknąć do tego dworu ?— Pierwsze postacie, które tu pojawiły się przedemną, miłościwapani — odpowiedziała dziewica — były tak okazałe i tak zadziwiającewiejską dziewczynę, iż lękałam się prawie dalej poglądać, i natrafićna coś i mniej pięknego i mniej dobrego.— Bardzo trafna uwaga, ile na wiejską pannę, jak się chcesz nazywać.O ! zaprawdę, dwór mojego królewskiego małżonka jest siedliskiemwysokiej nauki i rycerskiej cnoty — mówiła dalej weselszymtonem. — To też i damy, które go zdobią, mogą walczyć o lepsząBronikowski: Hipolit Boratyński.1 ^


2 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.z damami cudzoziemskiemi! Czy widziałaś pana Zygmunta siostrę,najjaśniejszą Izabellę, która zachowała prawdziwie królewski umysłwpośród trosk nieszczęśliwego małżeńskiego związku, a w przykrościachsmutnego wdowiego stanu, w najprzykrzejszej dolegliwości,jaka kiedy dotknąć mogła dostojną głowę, królowa bez kraju i ludu,jest przecież prawdziwą królową. Infantkę Annę, co pod surową postaciąa poważną godnością ukrywa umysł, który w wykonaniu powinnościnigdy nie zbacza z drogi na prawo lub na lew o: — młodszeksiężniczki, co w młodzieńczych wdziękach i ściślejszem pożyciu usposabiająsię do dostojnego przeznaczenia, jakie na nie czeka. O innychwiesz nader mało, wszelako — dodała cichszym głosem i z powściąganymuśmiechem — cóż sądzisz o mcjej ochmistrzyni, pani Horonostajowój?Uważ ją tylko nieco jeżeli nie jest ona powabna i z obliczai z miny, to przecież nie ma żadnej, coby lepiej umiała powiedzieć,na ile kroków żona królewska naprzeciw odwiedzającym paniompostąpić powinna, i jakie jej wyrazy albo jaka postaw aprzystoiw tej lub owej okoliczności: a to — dodała poważnie — jest takżenader potrzebnem, jak się o tero przekonałam od niejakiego czasu.Widziałaś zapewne hetmana wielkiego, Jana Tarnowskiego — jegosława rozeszła się szeroko po śmiecie, wszelako nie wyraża ona jeszczewszystkiego, coby należało powiedzieć o szanownym kasztelanie!Mój pan a król' i cały naród w nader wielu względach winni muwdzięczność, tak na polu bitwy, jako i na radzie, a on ciągle tylkoubiega za słusznością, chociaż mu nie zbywa na mocy popełnienia nawetniesłuszności. Ów Firlej, który z przyzwoitą niejakąś dumą łączyzręczność polityka, i z układnym charakterem dworaka mocne przywiązaniedo swojej wiary i do starożytnych praw swojego stan u ; staryKmita, którego ponure czoło i niezgięty umysł oddawna nabytymzasługom żadnej nie przynoszą ujmy; Biskup Krakowski,czynny przyjacielnaszego domu; łagodny i rozważny Andrzej Zebrzydowski, conauką a mądrością tak wysoko przechodzi swych współtowarzyszów;ów szanowny Piotr Boratyński, ale — przerwała mowę, postrzegłszy,że dziewica usłyszawszy to ostatnie nazwisko spuściła oczyi obróciła się na stronę — widzę, iż nasza rozmowa staje się zanadtopoważną dla mojej miłej wychowanki. Wszelako musisz mi wybaczyć,jeżeli oko moje ochotnie zatrzymuje się na znakomitych mężach,otaczających tron, do którego mnie łaskawość pana mojego podniosła.— Taki obraz w ustach twoich, najjaśniejsza pani, wcale niemoże być dla mnie obojętnym; wszelako jakkolwiek trafnie malujeszgo miłościwa pani, zdaje się atoli, że w niektórych obrazach dobroćtwoja upiękniła sarnę rzeczywistość. Eacz tedy dalej ciągnąć swojęmowę, jeśli to z wolą twoją się zgadza; bo wyrazy twoje rozpraszają


H IPO LIT BORATYŃSKI. 2 1 1lękliwość, która niedoświadczonych na samym wstępie w ten światnieznajomy ogarnia.Barbara pomyśliwszy nieco zapytała: — Czy byłaś już przedstawianąkrólowej Bonie ?— Nie jeszcze! — odpowiedziała dziewica Podolska z nagłemwzruszeniem; bo wspomnienie Medyolanki obudziło w niej nagle rozmaiteprzykre domysły, które w czasie ożywionego opowiadania Barbaryustąpiły nieco z jej myśli.—Jeszcze mnie matka moja nie przedstawiłana pokojach jej królewskiej mości.— Jest ona matką króla, męża mojego — mówiła Barbara pokrótkiem milczeniu —• i damą wysokiemi talentami udarowaną. Będzieszją widziała sam a; synowej zaś nie przystoi uprzedzać o niejcudzą opinię; wszelako — mówiła dalej posępnym tonem, zwracajączarazem badające spojrzenie na córkę księżniczki Anny — pomiędzywszystkiemi, których tylko co opisałam, braknie jeszcze najpierwszego,brakuje samego króla. I cóż mówisz o moim mężu?— W łaśnie też tu, bardziój aniżeli zkądinąd radabym słyszeć opisanie,radabym słyszeć je z samych ust waszej miłości, które tak doskonalewszystkie charaktery malować umieją — odpowiedziała Helena,usiłując nagłe swoje pomięszanie pokryć tonem żartobliwym. —W tem malowidle ręka twoja, pani, mniej będzie błądziła, i pewniejszepotrafi rzucić rysy, kiedy serce nią powoduje, i kiedy nie powinnaśsię pani obawiać aby cię pomawiano, żeś przedmiot pochlebniejszemibarwami oddała.— Czy tak sądzisz? — mówiła Barbara uśmiechając się i nieznaczniepotrząsając głową. — Otóż nie chcę twojego przychylnegomniemania ani podnosić ani umniejszać, albowiem on tak wysoko stoina świecie, że każdy go własnemi oczami oglądać może.— Nader rzadko zdarzyć mi się może podobne szczęście i to tylkona krótki czas; córka Leona Odrowąża nie może spodziewać się, ażebyłaska królewska ją zaszczyciła, i oraz lęka się, aby tylko nie była niemiłymgościem na tym dworze, lubo rycerski umysł pana rozkazał nanim uprzejmie przyjąć wdowę i sierotę.— Nie wierz temu — przerwała jej księżna z zapałem. — Króluważa cię jako dostojną krewną; — nie wszystko pochwala ZygmuntAugust, co się dawniej stało, i wkrótce uskuteczni on swój zamiarpodźwignienia starożytnego domu waszego z upadku.— Umiemy z wdzięcznością, moja matka i ja, cenić taką wspaniałomyślność;wszelako umysł mój nie wznosi się tak wysoko;mnie podoba się spokojne szczęście, które ja ochotnie dobroci waszejmiłości i waszego najjaśniejszego męża póruczam.— Spokojniejsze szczęście podoba ci się, dziewico? Daruj mi, żeto, com słyszała o twojej matce, zaledwie dozwala mi dać wiarę temu14*


2 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co mówisz! Wytłómacz się wyraźniej; nie powinnaś lękać się powierzającmi takie szczegóły.— Miałożby to być tajnem waszej miłości — zapytała Helenaoddając się wpływowi chwilowemu — że ojciec mój przeznaczył mnieHipolitowi Boratyńskiemu, który teraz jest na twoich usługach pani,młodszemu bratu starosty Samborskiego ?— Drugiemu Boratyńskiemu? — zawołała Barbara Radziwiłłównaz głębokiem westchnieniem, jak gdyby pozbyła się uciskającego ją ciężaru.—Twój ojciec przeznaczył cię jemu, i twoje serce zezwala na to?— Rzecz tak jest, jak raczyłaś wymówić, miłościwa pani! —rzekła Helena cichszym głosem i z- zarumienieniem spuściwszyoczy:—a przed sześcioma miesiącami zostałam mu zaręczoną u śmiertelnegołoża wojewody, ojca mojego.— O ! dziewico ! — zawołała Barbara z niezwyczajnem poruszeniem.— Jakiś duch przychylny natchnął cię, żeś mi powierzyła sięotwarcie. Bądź dobrej myśli, bo ja ci szczerze jestem życzliwą. Będęja odtąd dla ciebie tem, czem król żartując mnie mianował, będętwoją drugą matką — a on i ja los twój weźmiemy do serca, jako zakładszczęścia szanownej krewnej. Zacnyć to zaiste ród Boratyńskich,a kiedy raz w dom ten wejdziesz, wnet staniesz na równi z najpierwszemiw państw ie;—ale nasza rozmowa przerwać się teraz musi,moja kochana H eleno; zachowaj przychylnie w sercu swern mojewyrazy.I w tejże samej chwili wszedł brat Barbary, Mikołaj Radziwiłł,Podstoli Wielkiego Księztwa. Zbliżył się on szybkim krokiem dosiostry, przechodząc rzucił na Helenę Odrowążownę niechętne spojrzenie,i skłoniwszy się głęboko, mówił tonem ceremonialnym:— Król wymawia się przed waszą królewską mością na dzisiejszyporanek i polecił mi, abym oznajmił to waszej miłości, co byłby samosobiście oświadczył, gdyby mu naglące zatrudnienia dozwoliły.Powabnem skłonieniem głowy Barbara odprawiła swoje damy,odprowadziła Helenę z poważaniem, jakiego jej ród wymagał, aż kudrzwiom, z wielkiein podziwieniem księcia Mikołaja, pożegnała jączułem uściśnieniem i powróciła do brata, by usłyszeć z ust jego, comu wojewoda Lubelski przed kilkoma chwilami powierzył o zajściu napokojach królowej matki, a co rozumiał, że jak najśpieszniej wypadałojej udzielić.Odprawione damy oddaliły się do obszernego przedpokoju, którytworząc okrąg od strony wewnętrznych drzwi naprzeciw wielkimschodom, a z obu drugich stron przypierając do galeryi, prowadziłdo południowej części zamku, do pokojów króla i Bony Sforcyi.Lubo południowa godzina jeszcze nie minęła, wszelako wysokie,malowanemi szybami przyozdobione okna, ciemna barwa grubych mu­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 2 1 3rów, niezliczone arkady i filary, zamieniły posępne światło dnia zimowegoprawie na zmierzch, tak, że postacie sług dworskich i strażyniewyraźnie tylko można było widzieć, jak po krużgankach i portykachtam i napowrót przechodziły. Stało się zatem, że Helena Odrowążówna,postępując w towarzystwia pani Horonostajowej, która wielomawyrazami i w rozwlekłych grzecznościach ciągle do niej przemawiała,wtenczas dopiero poznała swojego narzeczonego w przybliżającym sięmłodzieńcu, kiedy ten tuż przed nią stanął. H elena tyle mu m iała dopowiedzenia, jak piękna nadzieja zajaśniała dla niej przed kilkoma chwilami;zwierzenie się przed królewską małżonką nadało jej stosunkomz młodym Boratyńskim taką jakąś jawność, że obróciła się nagle kuniemu i prosiła go, ażeby się zatrzymał na chwilę. Pożegnała siękrótkiemi wyrazami ze Skarbnikową, nie postrzegłszy nawet uśmiechuwzgardliwej nagany na ustach surowej ochmistrzyni, która na jejpozdrowienie wymuszonym ukłonem odpowiedziała, i powolnym krokiemudała się w drugą stronę.Szybkiemi wyrazami opowiedziała dziewica swemu kochankowi, jakpozyskała sobie opiekuńczą przyjaciółkę w Barbarze, jak jej zdawałosię nawet, jakoby zeznanie jej nagle oddaliło coś, co jeszcze opaczniestało pomiędzy niemi, i jako spodziewać się należy, iż potężne wstawieniesię króla, które ona jej przyrzekła, oddali wszelkie przeszkody,któreby sprzeciwiały się uskutecznieniu woli ojcowskiej i przezwyciężyniechęć jej matki. Nic ona wprawdzie nie wzmiankowała o tajemniczychoświadczeniach księżniczki Mazowieckiej i o powodzieprędkiego wylania się królowej Barbary, o którym się domyślała. —Ale gdy napomknęła o pięknych widokach, jakie wspaniałomyślnośćZygmunta Augusta i wstawienie się jego żony dla niej otwiera, o nadziei,że świetność jej domu zasępiona teraz znowu się rozwidni, przezco ona spodziewa się przyjacielowi swojej młodości a narzeczonemu,nie tylko najwierniejsze serce, ale nawet bogactwa i dostojeństwaprzynieść; wówczas wątpliwości Hipolita przerwały ognistą mowęHeleny.Uprzedzenie dziecięcia ku matce nie zaślepiało go tak, jak Helenę;na nic nie zważająca zapamiętałość księżniczki dozwoliła mu nierazrzucić głębsze wejrzenie w przepaść jej serca, a cały tryb postępowaniaz oblubieńcem córki, jaki zachowywała od śmierci Leona Odrowąża,usiłowanie z jakiem naumyślnie przeszkadzała wszelkiemu zbliżeniusię tych, co dla siebie przeznaczeni byli, stanowiły dla niego zanadtowyraźne oznaki postanowienia kobiety, której znał niewzruszonąwolę. Powstały w nim nawet jeszcze pewne domysły o tern,coby mogło w takim czasie księżniczkę Annę na dwór sprowadzać.Obudził je w nim ów urywek listu, napomknienia brata potwierdziły,a dwudniowy pobyt na dworze wystarczył do przekonania go, że


214 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Barbara Radziwiłłówna bardziój sama potrzebuje opieki, aniżeli jejmoże komu udzielić; przypuszczenie, które jeszcze większego prawdopodobieństwanabierało przez wzgląd na żywy charakter króla, objawiającysię częstokroć w jego młodych latach, jako niestałość umysłu,o którą go podtenczas powszechnie obwiniano.— Jakże mocno wzrusza mnie twoja otwartość i szlachetność —mówił Hipolit. — Jakże mi to szczęście, które mi twój zacny ojciecprzeznaczył, zdaje się być wielkiem; — ale, o Heleno! będęż-li jakiedy go używał?— I możesz-li tak powątpiewać, lękliwy człowieku? — przerwałamu dziewica żartując. — Tak-że to mało polegasz na mnie? Tak-żeto dotrzymujesz słowa, któreś wczoraj wyrzekł, przerzekając być stałymi dotrwać aż do końca? czyliż ono do drugiego dnia tylko miałozobowiązywać?— Otóż będę takim jeszcze — zawołał młodzieniec z zapałem.—Wszelako nie mogę ci ukryć, że każda chwila, którą przepędzaszw tych murach, nowe skały wznosi przed pięknym celem mojego dążenia.Twoje własne usta potwierdziły to, czegom się lękał. Twójnajjaśniejszy krewny zamyśla, jak powiadasz, wynagrodzić wam doznanąniesprawiedliwość: wnuczka Piasta znowu powróci do świetnościswego starożytnego domu; ale powiedz-że mi, powiedz, o Heleno!azaliż twoja matka, której potomek Boratyńskich nie zdawał się dosyćszlachetnym dla córki wygnanego Leona Odrowąża, pozwoli księżniczceiść do skromnego rycerskiego zamku?— Jakże możesz tak mówić, Hipolicie? Twój ród jest znakomitympomiędzy szlachtą, a Piast, mój przodek, pochodził z nierównie niższegorodu, kiedy mu wola Niebios dała koronę. Patrz na tę Barbarę!Wszakże to miłość podniosła ją na tron, a większy nierównie jestprzedział pomiędzy królem Polskim a córką wassala, niżeli pomiędzytobą a mną, której ojciec był tak jak i twój, szlachcicem tylko!— O ! nie wskazuj tej Barbary za wzór do zachęcenia; jeszcze naderjest wątpliwem, ażali jej imię nie stanie się z czasem ostrzegającymprzykładem dla tych, którzy idą za popędem serca przeciw ludzkimwzględom i woli rodziców!— Jakto? czyliż to niewola ojca uświęciła nasz związek? — rzekładziewica, zstępując na pierwszy stopień schodów, do których rozmawiającprzybliżyli się, i gdzie słudzy księżniczki Mazowieckiej oczekiwalina swoję młodą panią; zaczem mówiła dalej, podając rękę młodemuBoratyńskiemu: — Lękasz się surowości matki? Ale bądź dobrejmyśli; wszak i w Heleny żyłach płynie krew Piasta, i niech jakąchce będzie wola księżniczki Anny, wkrótce jednak przekona się ona,że to nadaremne; musi przyzwolić i przyjąć zięcia, którym i najszla-


HIPOLIT BORATYŃSKI. 215-chetniejszy dom pogardzić nie może. Bądź stałym i wiernym, mójHipolicie, i ja będę taką, a matka musi się zgodzić!— Nie! nie zgodzi się ona na to! — dał się słyszeć w tejże samejchwili chrypliwy i skrzeczący głos tuż obok narzeczonych: a oni przerażeniodstąpili od siebie, gdyż pomiędzy niemi ukazało się nagle smagławe,odrażające oblicze starój kobiety, podobnej do cyganki, którazeschły palec podniosła ku nim grożąc.Hipolit sięgnął ręką, chcąc pochwycić niemiłą prorokinię; ale taszybkim zwrotem wymknęła się mu i poszła spiesznym krokiem galeryąprowadzącą do królowej Bony, gdzie zaskoczoną została przezkilku w długich czarnych płaszczach ludzi, co na nią zdawali się oczekiwać.Helena z krzykiem przestrachu zbiegła po schodach do sługstojących na dole, a Hipolit zamyślony, udał się na pokoje BarbaryKadziwiłlówny, dokąd go urząd dworski powoływał.Rozdział XXII.Anna Mazowiecka, przepędziwszy noc bezsenną i poranek caływ niespokojnem rozmyślaniu, przedsięwzięła najcięższą w swojem życiupodróż ku północnej części zamku krakowskiego, gdzie BonaSforcya dwór swój trzymała. Niesiona w bogato pozłacanej lektyce, otoczonalicznym orszakiem, którego wielkość i kosztowna barwa odpowiadałybardziej prawom jej urodzenia i nowo obudzonym nadziejom,aniżeli obecnemu położeniu, przybyła do bramy zamku, w którym odwielu wieków królowie jej szczepu mieszkali, i gdzie ostatni raz znajdowałasię niegdyś, jako córka księcia Konrada, pierwszego pomiędzyksiążętami lennymi korony. Przykrość i smutek opanowały jej serce,kiedy wspomniała na to, co było dawniej, a co jest teraz, i już prawiechciała się cofnąć, gdy w tem otworzyła się brama, warta stanęła podbronią, a wojenna muzyka pozdrowiła córkę książęcą. To echo dawnychczasów, te oddawna zapomniane już honory, silnie oddziałały na jejuczucie i dumny charakter; a więc opuściła lektykę z wysoko do górypodniesioną głową. Spostrzegła jednego ze znakomitszych urzędnikówdworskich królewskiej wdowy, który z niewielkim, ale dobranymorszakiem oczekiwał na nią, mając jej towarzyszyć do północnegoskrzydła zamku.Zdawało się, że podtenczas cały tłum dworaków wygnany byłz tego miejsca, tylko dwa szeregi kornie milczących służalców zajęłyszerokie, odbijające odgłos stąpania schody, na które wojewodzinaPodolska weszła z lżejszym nieco umysłem. W pierwszym przedpo­


2 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.koju pożegnał ją razem z drugimi przewodnik, z tą uwagą: że rozkazjej królewskiej mości, która życzy sobie swoję dostojną krewną bezprzeszkody pozdrowić, nie dozwala mu dalej towarzyszyć. A więc naskinienie pani Anny, jej własny orszak połączył się z orszakiem królowej,i ona sama tylko weszła na samotną dalej prowadzącą galeryę.A przybliżywszy się znowu do drzwi trzeciego pokoju, ujrzała niespodzianieprzed sobą Andrzeja Zebrzydowskiego, który z ponurem wejrzeniemi zasępionem czołem przystąpił do niej.— Przykre zaiste powitanie dla Anny Mazowieckiej na zamku jejprzodków — przemówiła do niego księżniczka — wszelako nader łatwonauczył mnie pan Kujawski, jak dalece polegać można na przychylnościdawnych przyjaciół i słu g !— Tylko jedno powitanie, jaśnie oświecona pani! — odpowiedziałAndrzej Zebrzydowski potłumionym głosem, chcąc ją ująć za rękę,którą Anna z gniewem obrażonej dumy cofnęła. — Tylko jedno powitaniemogę ci ofiarować w tych gmachach. Strzeżcie się na tenpróg wstępować; bo ta, do której przezeń droga prowadzi, niech mitak Bóg i Święty Stanisław dopomódz raczy! nie sprzyja wam tak, jakoudaje. Słuchajcie ostatniego ostrzeżenia człowieka, któremu niegdyśnader byliście drogą, który nie może wyrzec się dawnej przychylnościku wam i ku waszej rodzinie, chyba go sami do tego zmusicie; — nie przestępujcie tego progu! bo skoro go raz przekroczycie,wnet ocknie się nieszczęście, co zasypia z tamtej strony, a potem nadaremnieżałować będziecie, żeśeie je wywołali!Nie odpowiedziawszy ani słowa duchownemu panu, przeszła Anna,oddawszy mu obojętny ukłon, poprzed nim. Zebrzydowski z westchnieniempojrzał za nią, i potem, zakrywszy twarz obiema rękami, oddalił sięprzez drugie wejście.Wszelako kiedy Anna bliżej podchodziła ku drzwiom tajemniczym,krok jej stawał się bardziej opieszały; zaczęła lękać się tej chwili,w której znowu owe nienawistne rysy zobaczy; kiedy zobaczy też samerysy, co jej tak często ukazywały się we śnie niespokojnym, rysytej, co zniszczyła dom jej ojca, a dziedziczkę córkę wyrzuciła na wygnanie;o której dosyć było wspomnióć, by w piersiach jej obudziłysię wszystkie żmije niezaspokojonej zemsty. Zdawało się jej, że wyrazybiskupa były prawdziwe, i jakoby z tamtej strony tego tajemniczegoprogu drzemały duchy zniszczenia, które za jej wejściem obudzonei ją i ową królową zarazem porwą i wtrącą do okropnej przepaści.Niepewna zatrzymała się u drzwi, jak gdyby przykuta do tego miejsca,na którem stała; ale postrzegła odźwiernego wewnętrznych pokoi,który wymówił nazwisko jaśnie oświeconej księżniczki Mazowieckiej,wojewodziny Podolskiej, i późno już było cofać się; aksamitne zasło­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 2 1 7ny zaszumiały na obiedwie strony u drzwi, i córka Piastów ujrzała sięw obecności owdowiałej królowej polskiej.Obiedwie śmiertelne nieprzyjaciółki stanęły naprzeciw siebie,—i stały dosyć długo w milczeniu, tylko ponure promienie ich oczukrzyżowały się mierząc długiem spojrzeniem wzajemnie. WszelakoWłoszka, prędzej aniżeli tego dozwalał porywczy charakter Anny,zebrała swe myśli, i kiedy ta niechętne kolano zginała, dla złożeniapocałunku na królewskiej ręce, jak tego dworski obyczaj wymagał,zatrzymała ją z uprzejmą poufałością, a usta, z których tak częstoodzywała się nienawistna Bogu przysięga nieprzejednanej zemsty,spotkały się w oziębłym pocałunku, i potem Bona Sforcya prowadziłapanią Podolską do krzesła, takiegoż samego jak i jej, a którewedług zwyczaju ówczesnego sam tylko król w czasie rzadkichswoich odwiedzin zwykle zajmował. I tak zostawały przez kilkachwil w milczeniu, w ciągu którego jedna z nich zebrała wszystkiesiły umysłu, chcąc zachować się spokojnie, i rozważyła niestety! razjeszcze, jakiby ton w mającej zacząć się rozmowie, był jej właściwym.Bona Medyolańska posiadała wielką znajomość prawideł politykii ludzkiego umysłu, a zatem nie mogło jej być tajno, jak częstokroćzbyt daleko posunięte zamaskowanie nierównie zdradliwszembyć może, niż wierne wyjawienie uczuć i zamiarów, i tak wysokiemiała wyobrażenie o przymiotach umysłowych swojej przeciwniczki,iż nie mogła się spodziewać, by kilka obłudnych wyrazów i czczewylania się zdołały zgasić pamięć tych okropności, jakich księżniczkaMazowiecka dawniej doznała. Zaczem z wypogodzonem okiema pewnym tonem, zaczęła w następujący sposób:— Już dosyć znaczny czas, księżno pani, jakeśmy się nie widziaływ tem miejscu...— Ostatni raz byłam na zamku królewskim zaraz po śmierci księciaStanisława — odpowiedziała Anna odwracając oczy, w którychposępny płomień zaczął się żarzyć; — a kiedym powróciła do W arszawy,spotkałam kondukt księcia Janusza, ostatniego z mojego plemienia(*).— Od tego czasu wiele lat ubiegło ponad naszemi głowami —zabrała znowu głos Bona: — włosy nasze zrzedniały, a wy, księżno;nie widzicie już wre mnie owej żywości i wdzięków młodzieńczych,i ja także na waszem obliczu dostrzegam ślady czasu! Miałżeby czas,O Ostatni książęta Mazowieccy ze szczepu Piastów idący, jeden po drugim bardzoprędko zeszli ze św iata w młodzieńczym wieku, roku 1526, — zdarzenie, w którćmwspółcześni chcą widzieć rękę królowej B ony. Księztw o, którego stolicą podówczasbyła W arszawa, przeszło do Korony, a siostra książąt M azowieckich, A n n a Odrowążowa.pozbawioną została swojego dziedzictwa.


218 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.co w naszej powierzchowności tak wielką, sprawił odmianę, nie przekształcićtakże i naszego wnętrza? Ja przynajmniej zaczynam mniemać,że wiele rzeczy, które się stały, nie stałyby się lepiej; a nawetzdaje mi się niekiedy, jakobyśmy obiedwie dawniejszemi czasy niesłuszniez sobą postępowały.— Zaiste! — mówiła pani Odrowążowa ozięble i dumnie, podnoszącsię niecierpliwie z miejsca; — zaiste, niepowinnoćby to być powodem,dla którego mnie wasza królewska mość do siebie wezwałaś;i zdaje mi się nawet, że i ty sama, miłościwa pani, czuć musisz zarównojako i ja, iż te okoliczności nie powinny nigdy być przedmiotemnaszej rozmowy.— No! dajmy temu pokój, księżniczko! — przerwała królowawdowa, zatrzymując łagodnie ręką podnoszącą się Annę. — Zaprawdę,wasza książęca mość masz słuszność; pocóż nadaremnie wspominaćo przeszłości, która przecież nie powraca nigdy, kiedy nas teraźniejszośći przyszłość zajmować powinny, i kiedy te za naszych czasówpodnoszą się w wartości. Jakimkolwiek przeto sposobem poszływszystkie rzeczy, to jednak pewna, iż samo zrządzenie nieba, czy-to zaprzyczyną ludzką, czy bez niej, poniżyło dom wasz w jego dawnejwielkości, i sprawiło to, że dziedziczka tylu królów i książąt nie zostałatak uposażoną, jakby według praw jej rodu przynależało.Tylkoż nie poglądajcie na mnie tak zagniewanem okiem, dostojnaksiężno, i dajcie baczenie na to, co wam królowa oznajmić postanowiła.P an mój a syn, w swojej królewskiej wspaniałomyślności, którajest pięknym przymiotem młodzieńczego wieku, już oddawna,a jeszcze za życia swojego ojca, któremu Bóg niech raczy dać królestwoniebieskie, postanowił, o ile to od niego zależy, wynagrodzićwszystko, co się wydarzyło, i zaniedbując korzyści politycznych dlanader pośpiesznego uczucia, chciał począć swoje chwalebne panowanieświetnym czynem łagodności, albo jeżeli tak chcecie, sprawiedliwości.— Wasza miłość sama najlepiej osądzić może — odpowiedziałaAnna — które z tych mian więcej przystało wynagrodzeniu bezprawniewydartych praw i majątku.— Nie kłóćmy się o wyrazy! Dosyć, że objawiono wam zamiarkrólewski, i to lepsze zaufanie dla mojej szczerości pozyskać u waspowinno; a zechcecie mi uwierzyć, jeżeli dodam, iż i ja także, lubo odniedawnego dopiero czasu, przystąpiłam do tego zamiaru. Od niedawnegoczasu, mówię, inościa księżno wojewodzino ; bo żal nie jestcnotą królewską, a temu co siedzi na tronie, nie przystoi, na sposóbczłowieka pospolitego, uderzać się w piersi, i wołać w obeeności całegonarodu: zgrzeszyłem!— To też wasza królewska mość nigdy nie dałaś powodu światu,


H IPOLIT BORATYŃSKI. 2 1 9by mógł domyślać się w waszej miłości tak pospolitego uczucia! —odpowiedziała księżniczka gorzkim wyrazem.— To też. i nie chcę ja tego—mówiła królowa z nieporuszoną spokojnością— a niechcę właśnie z tego mianowicie powodu, a orazi dlatego, że zbyt wysokie mam rozumienie o waszym książęcymumyśle, byście uważali i przyjmowali jako podarunek żalu to, co swojąwłasnością nazywacie, i wynalazłam na to sposób, który godniejszympodarunek ten uczyni i odbierającego i dającego.— Wcale obojętna jest dla mnie — mówiła Anna wyniosłym tonem— jakim sposobem podoba się Jagiellońskiemu domowi wynagrodzićto, co wydarł i mnie i moim krewnym. Plemię Piastów niejest tak bezsławne, miłościwa pani, i losy odrośli jego szczepu męzkiegonie są tak obce ojczyznie i całemu światu, by najdroższy nawetdar, jaki Zygmunta Augusta Jagiełły nieporównana łaskawość dziedzicomjego narzuci, miał być uważany za jałmużnę. Zdaniem tedymojem, więcej tu idzie o treść wynagrodzenia, aniżeli o jego sposób...— Czy nawet i wtedy, jeżeli to, co ja wam przekładam, powróciostatniemu szczepowi starożytnego królewskiego domu nie tylkodobra, ale nawet wyniosłe dostojeństwo jego przodków, oddawna spoczywającychw grobie ? — zapytała Bona.— Odkąd poprzednik męża waszej królewskiej mości, W ładysławLitewski— odrzekła Anna Mazowiecka — wydarł księciu Ziemowitowitron i rękę Jadwigi, co oboje mu przynależało, nigdy jeszcze nie słyszanotak mówiącego Jagiellona. Nie racz przeto wasza królewskamość ukrywać mi dłużej prawdziwego znaczenia tak niespodziewanychwyrazów.— Wasza książęca mość masz córkę, piękną i skromną dziewicę,godną ze wszech m iar jej szlachetnego ro d u !— Matka nie szczędziła wszelkich starań, aby w jej dziecięciu niezaginął umysł książęcy razem z samćm Księztwem.— Nie będzież-li to więc pocieszającą rzeczą dla waszśj miłości,jeżeli ta wstąpi na starodawny tron swoich przodków, i pojednawszelkie niezgody za pomocą błogiego związku?— Jakto? Cóż-to ja słyszę? — mówiła Anna Mazowiecka z udanemzadziwieniem. — Nie jest-że to mowa o związkach małżeńskichkróla? Czyliż nie ma już Barbary Radziwiłłówny?— O! ta Barbara — zawołała Bona tonem najwyższej pogardy;—wkrótce prześni znikomy sen królestwa, z którego ją głos narodui słuszna niechęć matki królewskiej strąci!— Tak tedy córka Leona Odrowąża przeznaczoną jest na trzeciążonę waszego najjaśniejszego syna? Dozwól, miłościwa pani, ażebymja wynurzenie wdzięczności mojej za tak wielką cześć dopóty zatrzymała,dopóki druga jeszcze żyje!


2 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Przekona się wasza miłość — mówiła Bona dumnie — żeśmywas nie po to na dwór nasz wezwali, ażeby czas trwonić na daremnejrozmowie, która dla was i dla nas, po tem, co się wydarzyło, nie możebyć bardzo pocieszającą, jeżeli jej zbywać będzie na głównym celu,jakiśmy dla niej położyli. Złóżcie zatem pozór nieświadomości, którąnasze królewskie pismo już oddawna musiało Usunąć. Świat, co takskwapliwie niewprawnem okiem czyny monarchów przegląda, możew wielu względach sądzić o nas sprawiedliwie czy niesprawiedliwie ;wszelako nikt jeszcze nigdy nie powątpiewał o stałości umysłu BonySforcyi. Baczcie zatem uwolnić nas od niepotrzebnego powtarzaniatego, cośmy oznajmili wam listownie, i chciejcie otwarcie wolę namswoję objawić.—• I ja także—odpowiedziała księżniczka, powstając razem z królowąBoną — spodziewam się, że wasza królewska mość nie trzymao mnie tak błaho, by mniemała, żem ja życzyła sobie widzieć się z tobą,najjaśniejsza pani, której widok nie zestarzałe, a ledwie tylko co zabliźnionerany znowu miał otworzyć. Anna Mazowiecka nigdyby nato widzenie się zezwolić nie mogła, gdyby nie rozumiała, iż powinnajest tak ciężką ofiarę złożyć dobremu imieniu i szczęściu swojegodomu; gdyby nie ocuciło się w niej przeświadczenie, że umysł twój,pani, z jakiejkolwiek bądź pobudki odmienił się. Przybyłam zatem,lubo ze wzdrygającem się sercem, przybyłam za rękojmią twoichobietnic. Ale za przybyciem do Krakowa znowu obudziły się wemnie wątpliwości o podobieństwie uskutecznienia tego przedsięwzięcia;ba! nawet o szczerości i rzetelności waszych zamiarów. Niewszystko ja tak znalazłam, jak mi kazało spodziewać się pismo twoje,pani, które wręczono mi z twojego rozkazu. Powszechny odgłosniesie, że król stale jest przywiązany do wybranej żony, że Kościółwzbrania się wyrzec rozwiązanie węzła, który jego statuta uświęciły;że opór senatu i rycerstwa, odmalowany mi jako ostateczne usiłowanieprzedsięwzięte dla pokonania tego, co każdy może w szczególnościpochwala, jest wr gruncie czczą formalnością, podjętą w imię przestarzałychpraw, która też za pierwszym oporem w nicość się zamieni.Mówiono mi także, miłościwa królowo, i o Katarzynie Austryackićj —mówiła dalej Anna Odrowążowa zwolna a dobitnie. — Mniemasz tedy,najjaśniejsza pani, że ja zechcę jedyne moje dziecię, które samo tylkoze wszystkich skarbów mi pozostało, stawiać na grę wątpliwą?Medyolanka jednej zaledwie chwili potrzebowała, by nagle obudzającesię pomięszanie pokryć bez śladu, i wnet mówiła weselszymtonem:— Wiele wam widzę mówiono, księżniczko, jak słyszę; ale rozumiem,że dama tak utalentowana nie powinna się mylić w sądzieo treści tego. Wspominano o księżniczce Mantuańskiej, a ja wcale


H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 2 2 1tego nie taję, że to nieraz było mojem życzeniem, ażeby córka z cesarskiegodomu, z którym związana jestem i pokrewieństwem i rozmaitemistosunkami zawcześnie zgasłej siostry, wstąpiła na tron oboknaszego królewskiego pana. "Wszelako niestety! znadto jest wiadomo,a matka lubo niechętnie, wyznaje, że jej najjaśniejszy syn nazbytuległy jest zmysłowym pociągom, i że nie można się spodziewać,ażeby ta, którąście wzmiankowali, lubo jest damą wysokiego rodui niepospolitej cnoty, ale mało udarowaną wdziękami płci naszej,miała wynagrodzić Zygmuntowi Augustowi piękność królowej Elżbietyi powszechnie sławione wdzięki ciała owej Barbary. Córka waszejmiłości, jakeśmy słyszeli, piękniejsza jest, aniżeli one obiedwie, a rzeczpospolitaz radością ujrzy ukoronowaną dziedziczkę domu, którego pamięcisamych nawet Jagiellonów królewskie cnoty zagasić nie mogły.Bozstrzygnijcie więc, czy Helena Odrowążówna ma wstąpić na tron,który owa Barbara prędzej nad powszechne mniemanie opuści. A żego opuści niezawodnie, za to ręczy wam Bona Sforcya, królowaPolska. Jeszcze nie oduczono się być posłusznym tej, która więcejaniżeli przez trzydzieści lat w całem państwie obwieszczała rozkazykrólewskie; jeszcze nie wszyscy odwrócili się od wdowy ZygmuntaStarego, a wola moja jest jeszcze prawTem na zamku Krakowskim. Nanajpierwszym sejmie da się widzieć, ażali matka ma ustąpić synowej,i czy głos połączonych stanów, jeżeli słusznych rzeczy zażąda, przebrzminiewysłuchany u tronu, od którego on zbyt często niesłusznychrzeczy wymaga.— A gdyby inaczej się stało — przerwała Anna mowę Bony: —to myślicie wtedy odesłać mnie znowu do domu, razem ze wzgardzonącórką? myślicie wysłać po drugi raz na wygnanie, jak natrętnychżebraków?— Gdyby inaczej się stało ? — powtórzyła królowa z żywością. —Jakiż to strzelec bierze jednę tylko strzałę do kołczanu, kiedy wychodzina łowy?— W łasne doświadczenie nauczyło mnie — odpowiedziała Annaz osobliwszym uśmiechem — że wybór środków wcale nie kłopoczei nie zniechęca najjaśniejszej królowej, a małoduszna sumiennośćwcale nie psuje jej celu.Na to odrzekła krolowa, powściągając z trudnością wybuchającygniew:— I mamyż my, księżno, nigdy nie przestawać, jakby nizkiego urodzeniakobiety, nigdy nie odstępować od wznawiania przeszłości porywczemiusty i ostrym wyrazem, a z tego powodu spuszczać z oczuto, co jest jedyną potrzebą? Ja jużem się wytłómaczyła, mościa Podolska,i spodziewam się, że i wy toż samo uczynić zechcecie, abynadal tak przykra rozmowa nie powtarzała się więcej!


222 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.— Niech więc i tak będzie! — odpowiedziała księżniczka Mazowieckaz dumną, obojętnością. — Niech będzie tak, jak waszakrólewska mość powiedziałaś. Córka moja i urodzeniem, i obyczajem,i pięknością nie jest niegodną podzielać tronu Jagiellonów,i spodziewam się, że tego nigdy nie zapomną. Ale gdyby o tem kiedyzapomniano — dodała wzmagającym się. głosem — to lepiejbybyło, ażeby Bona Medyolańska i Anna Mazowiecka nigdy się więcójjuż nie widziały z tej strony grobu. Strzeż się, najjaśniejszakrólowo! Rozbudziłaś dumę uśpioną w mych piersiach, rozbudziłaśstarodawne dziedzictwo Piastów; bacz zatem, ażeby się i zemstanie rozbudziła! Nie tak łatwo będzie wam po drugi raz mnie wygnać!...Wdowa króla Zygmunta słuchała z pozorną oziębłością tychgroźnych wyrazów, a po niejakiej chwili odezwała się z powagąwłaściwą jej dostojeństwu:— Ponieważ córka wojewody Podolskiego znajduje się na pokojachpomiędzy naszemi damami, wedle naszego rozkazu; dozwalamy zatemwaszej książęcej mości, ażebyście ją nam przedstaw ili!* **Wzrok Heleny za wejściem padł najpierwej na matkę, i zanimta przyszła nieco do siebie, dziewica ugięła kolano przed królową.Wtedy Bona, obejmując córkę, dała jej pocałunek w czoło. Na tenwidok wydało się matce, jak gdyby krwiożercza wilczyca zapuściłapazury w olśniewająco białą szyję jagnięcia i zębem morderczymuderzyła w niewinną główkę. Jeszcze raz uczucie macierzyńskie obudziłosię w Annie w całej swojej mocy; już już miała myśl wydrzećcórkę swoję z rąk nienawistnych; ale rzucone były losy: puściławolny bieg przeznaczeniu, które wejście jej do tego gmachu wyzwało.Wszelako przeświadczoną była w sobie, że nie występuje bezbronnado walki.Królowa, uwolniwszy Helenę Odrowążównę ze swego uścisku, poglądaładługo i z upodobaniem na piękną dziewicę, a potem mówiła:—Wdzięczni jesteśmy naszej książęcej krewnej za radość, jakąnam widok tej pięknej dziewicy sprawił, i prosimy was, ażebyście jejdozwolili uważać w nas drugą matkę. Czy słyszysz, moje miłe dziecię?Jako drugą m atkę! Chciej z a t e m uprzejmie pozostać na naszymdworze, gdzie was, jako szanownych gości, i my i król, nasz syn,uważamy.I kiedy potóm Helena, opuściwszy pokoje, zstępowała po schodachw orszaku królowej, pomyślała sobie:


H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 228— Jeszcze nie minęły dwa dni spełna, jak jestem na dworze, a jużliczę trzy matki! Czy liż która z nich będzie względem mnie wypełniałaobowiązki, jakie tak szanowne imię nakazuje?Rozdział XXIII.Musimy teraz, lubo nie z wielkiem upodobaniem, powrócić do W a­cława Siewraka, któregośmy widzieli wygnanego przez marszałkawielkiego z jego pałacu, a którego spotykamy znowu w jednej z zakątnychulic przedmieścia Kazimierza, gdzie nie upamiętawszy sięjeszcze z pomięszania i gniewu na tak zwaną niewdzięczność swegopana, starał się w niewielkim szynku zapomnieć o dawnej swojejwielkości i o zagrażającem mu niebezpieczeństwie.Piotr Kmita, był to zaiste człowiek zdolny do dotrzymania jaknajśpieszniej i bez wstrętu danego przyrzeczenia; prawo ochraniałopodówczas samę tylko szlachtę i duchowieństwo, a co najwyżej to znaczniejszychmieszczan: łatwo więc przyjść mogło do tego, że gdybyw pierwszej chwili gniewu wojewody, Siewrak naw inął się mu naoczy, to ten niezawodnie bez dalszego zachodu kazałby mu tańczyć napowietrzu, jak powiadają Anglicy. Uznał tedy za rzecz przyzwoitąskryć się w jakim zakątku aż do nadchodzącej nocy; a było już dosyćpóźno, kiedy on z ociężałą głową a lekszym workiem udał się w drogę,dla wyszukania innego miejsca schronienia, gdzieby przynajmniejkilka następujących dni spokojny przepędził, i powziął jaką radęwzględem dalszego swego postępowania.Na ostatecznym końcu powyżej wymienionego przedmieścia, niedalekood tego miejsca, gdzie smutne sosny i posępne jodły ocieniajądrewniane nagrobki wzniesione na mogiłach Izraelitów, w samotniestojącej ubogiej chatce, palił się bladawy płomień torfowy na nizkiemognisku. Rozstrojony śpiew, jakby wychodzący z drżących wargpodeszłej kobiety, dochodził do uszu zbliżającego się, a przykre wyziewyw postaci gęstego dymu, przedzierały się przez źle opatrzoneokiennice i rozpraszały po skrzepłem powietrzu zimowej nocy.— Niech będą Bogu dzięki! — mruczał sobie Wacław pod wąsemokrytym szronem — niech będąBogu dzięki, że prababka szatańskaznajduje się w domu; inaczej pan pomocnik pisarski wielko-marszałkowskiegourzędu musiałby noc przepędzić na wolnem powietrzu;a kupa słomy przy ognisku torfowem zawsze taki jest lepiej, aniżelipoduszka ze śniegu na mogile żydowskiej.


2 2 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W SK I.Uczyniwszy tę uwagę w duchu, zaczął najprzód cichym głosem,a potem coraz mocniej w ołać:— Owórz Urszulo, otwórz ciotko! — Zapozwoleniem! — Otwórzcie!— Wpuśćcież mnie ! bo mi zimno djabelnie doskwiera na dworze!— Otwórzcie! — Proszę was! — Otwórz-że do stutysięcy djabłówprzeklęta babo, w imię piekła!Przy pierwszem zaczęciu tego pozdrowienia, głos wewnątrz chatkizam ilkł; ale skoro ostatnie dobitne wyrazy wymówione zostały, podniósłsię głos na nowo i dał się słyszeć w tonie chrypliwym, podobnymdo śpiewu i w prędko wyzionionych wyrazach następującymsposobem :— Ozy to ty stoisz tam przede drzwiami, najmilszy mojej duszy?Czy to ty, kochany chłopcze? I czemuż ociągasz się z wejściem do nizzkiejchatki twojej sługi? — Patrz! wszak dymnik otwarty, a otwórdo odemknięcia tuż przy drzwiach i czegóż się tam zabawiasz, mójm iły? Czyliż to nie miesiąc Maj, w którym ochoczo zabawiamy sięi wiedziemy piękne tany na Łysej górze? Zimno wieje podczas burzliwejnocy po grobach, a ty przybywasz zapewne z ciepłego m iejsca!—Wciskajże się przecie! Kocioł gotuje się i łoże przygotowane!— Niech mi tak święty Wacław dopomoże! — mówił Siewrak dosiebie — że to zapewne ta stara czarownica bierze mnie za swegoszatańskiego kochanka. Otwórz-że, ty przeklęta babo, powiadamci! Niechaj sobie szatan, któremu ślubowałaś na wieki, wciskasię do ciebie przez komin, albo przez dziurkę od klucza; ale nie człowiekz kościami i ciałem,' który co dnia mszy świętej słucha!— A więc to nie ty! — odpowiedziała gospodyni chaty wolniejszym,przeciągłym tonem zawiedzionego oczekiwania. — I któż tyjesteś, jeżeli nie on?W acław Siewrak tylko co chciał już powiedzieć nazwisko, gdystara w naglącej mowie mówiła dalej:— To zapewne jesteś tym, którego mi jaśnie wielmożna starościnaPalczewska miała przysłać ze zleceniem od..... No! zatrzymajżesię chwilkę, ja zaraz otworzę!Nader dobrze wydarzyło się dla pisarza bea służby, że go wziętoza posłańca damy, co w wielkiej powadze stała u królowej m atki; bozaraz potem otworzyły się drzwi, a W acław Siewrak ujrzał się przedstarą awanturniczką, na której karku znajdowała się taż sama głowa,która z rana tegoż dnia jeszcze zjawiła się była na schodach zamkowychpomiędzy obojgiem narzeczonemi.— Ah! to wy jesteście, poczciwy kuzynie i zacny woźny! — pozdrowiłaSybilla wchodzącego. — Przecież choć raz przypomnieliściesobie w swojej pomyślności o biednej ciotce! A może też w czem będęmogła być wam pomocną? Albo może przychodzicie ze zleceniem


waszego łaskawego pana? Tak to! tak! Nawet i bogaci panowienie raz potrzebują, nizkich i ubogich! N o ! n o ! chętnie służę! Niejeden,o którym nawet i pomyślóe nie można, pyta się o ubogą U r­szulę z żydowskiego okopiska !— Co się tyczy poleceń, to tych wcale nie przynoszę, ciotuniuUrszulo! — odpowiedział Siewrak. — Już się wypisarzowało!— Czy tak? no! i jakże się to stało? — odpowiedziała staradaleko ozięblejszym tonem. — Ja rozumiałam, że ty jesteś prawąręką u swojego pana, bo tak dumnie wyglądałeś zawsze, a na krewnychpatrzałeś z góry, jak gdybyś sam był marszałkiem wielkim, i jak gdybytwoja matka, synu mojej siostry, nie pochodziła z egipskiego rodu,jak gdyby ojciec twój nie był konowałem i jarmarkowym oszustem?Tak to zwyczajnie bywa, mój kochany, że pycha poprzedza upadek !Musiałeś zapewne zasłużyć na to, bo taki za pozwoleniem twojćm,nigdy z ciebie nic dobrego nie było!— E h ! djabeł tam wie lepiej odemnie, jakim to poszło sposobem!— odpowiedział Siewrak mrukliwym tonem. — Ja rozumiałem,żem najlepiej zrobił. Ale tacy to zazwyczaj panowie! Niechsobie kto z nas biedaków jako chce cierpi dla n ich , niech swoimgrzbietem odpowiada za ich kaprysy, a jak przyjdzie do rachunku,to bizun albo szubienica czynią całe summa summarum. Lecz kiedyjuż raz do tego przyszło, to musicie mi dać przytułek na dzień,albo na dwa dni, bo nikomu nie przyjdzie na myśl, ażeby mnie miałszukać w tak przeklętem sowiem gnieździe!— O ! zapewne! — zachrypiała stara coraz wolniejszym językiem.—Musicie\ H a! może też i nie! Patrzcie-no! gniazdo sowie zanadtojest nikczemne dla tak znakomitej persony jak wy, mój panie wypędzonypisarzu ! I cóż za potrzeba, ażeby wdowa przyjmowała doswojej chatki hultaja, co na nią i nie spojrzał, kiedy mu fortuna ogonemkiwnęła, i aby karmiła go owocami swojego trudu ? Nie ! nicz tego nie będzie, mój panie krewniaku, szukaj sobie innej gospody!— Cicho tam, szalona babo! — zawołał Siewrak niecierpliwie.—Już najadłem się dobrze na noc i wcale nie łakomy jestem twoich potrawz jaszczurek i nietoperzy; a co się tyczy gospody na noc natwojej zgniłej słomie, to ja nie chcę daremnie; jeszcze też nie przyszłoze mną do tego stopnia, ażebym nagi i bosy opuścił służbępańską, a ten worek, z którego ci przeznaczyłem dwa czerwone złote,nie jest jedynym , który zarobiłem z wielkiem niebezpieczeństwemi trudem !Argument złotem napełnionego worka, który gość ukazywał swojejwzdragającej się gospodyni, nie był na ten raz bez skutku; twarzciotuni przedłużyła się odrażającym uśmiechem, i mówiła najłagodniejszym,jaki tylko mogła przybrać tonem :i 5B ronikow ski: H ipolit B oratyuski.H IP O L IT BORATY Ń SK I. 2 2 5-Lc/


2 2 6 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK I.— Ali! ja taki zawsze mówiłam, że krewny Wacław jest porządnagłowa i przyjdzie z czasem do czegoś na świecie. No! no! tylko nierozpaczaj! Kiedy dószcz pada, a czas burzliwy, to rozsądny człowieksię kurczy; chciej tedy wstąpić do mojego lichego pomieszkania i miejufność w swojej ciotce, a zatem możesz wesoły i zdrowy przebywaćtu w bezpieczeństwie, bo próg tego domu zostaje pod opieką potężnychs i ł !— E h ! idź tam do djabła ze swoją awanturniczą gadaniną! —przerwał jej pan pisarz: — i patrz, czy nie znajdziesz tam gdzie czegow jakim zakątku tego gniazda, żeby człowiek mógł porządnie łyknąć!W iatr nocny przejął mnie aż do kości, a ja wiem dobrze, że mojaciotunia nie jest tak uboga, jak chce udawać, i rada dzieli się z ludźmi,co mają pieniądze!Skrzętna gospodyni z troskliwą uprzejmością zdjęła wielki, niebardzo przyjemnie woniejący kocioł z jakąś mięszaniną z ognia, którybardziej jeszcze rozżarzyła, by jaśniej się palił, i wnet potem w pięknierzezanych rogowych kubkach błysnął napój, co ze wszelkich względówusprawiedliwiał domniemanie Wacława Siewraka o pomyślnościjego ciotki.Potem dowiedziała się stara, co się wydarzyło, to pomrukującz pochwałą, to potrząsając głową, w ciągu rozmowy, i wreszcieozwała s ię :— Kochany mój kuzynie! Zaiste posiadasz wszelkie piękne przymiotyi niezawodnie zdarzyć się może, iż sobie zrobisz majątek nausługach pańskich; ale któryż człowiek jest doskonałym? Zdaniemmojem dwie małe okoliczności coraz dalej odsuwają ciebie od zamiaru,do którego dążyłeś z chwalebną stałością, nie zważając wcale,żeś czasem tu i owdzie oberwał jakiego szturchańca, albo jaką parękijów: to jest skłonność do napoju i chęć robienia więcej, aniżeli cirozkazano. Ale nie powinieneś niechętnie przyjmować tej przestrogiod krewnej, która cię kocha prawie macierzyńską miłością !Na te słowa Siewrak uśmiechając się szyderczo, rzucił okiem nadwie sztuki złota, które stara tylko co z wielkim pośpiechem schowaław skórzany woreczek, długą służbę z barwy pokazujący, i rzekłpotem :— Bardzo piękne dzięki, pani ciotko, za waszę nagłą i wcalebezinteresowną przychylność! Wszelako nie mogłem ja całkiem pojąćwaszej mądrej mowy. Co się tyczy upodobania w winie, wódce,miodzie i innych podobnych wzmacniających serce napojach, toprawda zaiste, że te nieraz mi na złe wyszły na usługach pańskich;ale to musiało mi być pewnie zadano w kolebce, a nawet zdaje misię, że to jest częścią dziedzictwa po mojej matce, a waszej siostrzyczcerodzonej, albo też po moim ojcu, co tak dobrze umiał zęby wryrywać.


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 2 2 7A zaś coście mówili o czynieniu za wiele na usługach pańskich, toowszem jest dla mnie zaszczytem: a zdaniem mojem nigdy nie możnaza wiele na nićj uczynić, osobliwie u tak surowego i gorliwego pana,jak jest Kmita, co bardzoby niechętnie widział, gdyby który z jegosłużących chciał uwolnić się od tego, co on mu rozkazał!— Przekonany jesteś zapewne — odpowiedziała stara, pociągnąwszyporządnie z kubka — żeś mi wielką przysługę wyświadczył,dając ten lichy grosz siostrze swojej matki, że mi go już zaraz wyrzucasz.Słuchaj-no tylko! Czyś ty kiedy zrobił co bez pieniędzy?czyś pozwolił zrobić sobie guza na twardej głowie, nie otrzymawszyw rękę jakiego dukata, któregobyś mógł doń przycisnąć? Wszelakopochwalam ja cię za to, bo to kochane złotko do wszystkiego jest przydatne,i najlepszy środek połączenia przyjaciół i krewnych stanowi.Ale żebyś wiedział, że nie jestem tak chciwą, jak rozumiesz, to zatwoje złote pieniądze, oprócz stołu i pomieszkania dodam jeszczedarmo jedne naukę. Powiedziałeś, że u pana nic nie można utargowaćz jego rozkazu, i to jest wielką prawdą, a słusznie; ale zanadtonie może się przydać na żaden sposób i pokazało się to już nieraz.Wierzaj mi, mój Wacławie! gdybyś zamiast robić wielką wrzawęz nieobaczną swą gorliwością na służbie, w subtelnych okolicznościachstrzegł swego grzbietu, jak przystoi na mądrego człowieka,to lepiejby było dla twego pana i dla ciebie, i siedziałbyś dotąd wTpałacustarego wojewody. Lecz, aby tak postąpić, to nie trzeba braćsię do rzeczy chwiejnym krokiem, a z ciężką głową. Tylko nie myślsobie, że to ja tak gadam na hazard, jak stara baba. Ciotka Urszulazna się daleko lepiej na tych rzeczach, aniżeli mniemasz, mój mościprzemądrzały panie woźny. Ale jak powiadam, masz bardzo pięknetalenta, a nikt na świat nie narodził się m istrzem ; zaczem jeżeli ciąglebędziesz szedł za moją radą, obmyślę dla ciebie inne miejsce, naktórem ty tak bezpiecznym być możesz przed bizunami Kmity i jegoszubienicą, jak gdybyś siedział u Pana Boga za piecem.— No! to jeżeli chcesz mi szczerze dopomódz, kochana ciotko,to bardzo będę ci obowiązany! — odpowiedział Wacław. — Ja jużprzywrykłem do służby pańskiej i dobrego życia, i nie mogę dłużejsiedzieć w tym dymnym zakątku; ale djabła tam czemu wierzyć!— Nie djabła wierzyć, mój synku! — mówiła dalej Urszulaz osobliwszym wyrazem twarzy — ale, jak powiadają: djabłu wierzyć!— Piękny mi patron! — przerwał jej krewny, u którego odwaganie była jednym z najpierwszych przymiotów, bledniejąc na twarzy.—Patrzcie-no tylko, żebym ja znowu bezpiecznie wyjść mógł na miastoz tego ponurego mieszkania, a bądźcie pewni mojej wdzięczności!— N ie! nic z tego! Nic mój przyjacielu, znamy się my, jak łysekonie, a z pięknemi obietnicami wcale nic nie nada. Słuchaj tylko!1 5 *


2 2 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.Oto tej nocy ma przybyć do mnie pewien cudzoziemiec, i ten wasniezawodnie przyjmie na służbę, kiedy ja do niego wstawię się o to.Ma on] wielką powagę i moc, chociażto się tak z pozoru nie zdaje,i płaci dobrze tym , co się mu oddadzą. Owóż jeżeli moja rekomendacyaprzypadnie mu do smaku, to na zadatek swojej przyjaciółcea ciotce oddacie znaczną część owych złotych sztuczek, co tak milebrzękają w waszym trzosie, a które wam nadal wcale nie będą potrzebne!Tylko co Wacław Siewrak chciał lękliwym głosem powziąć jakąświadomość o tym oczekiwanym gościu, którego zapowiedzenie z podobnychust i na takiem miejscu nie zdawało mu się wiele dobregoobiecywać, gdy dały się słyszeć trzy mocne uderzenia w spróchniałąokiennicę u chatki. Pan pisarz usłyszawszy to, mocno sięprzeraził; bo obawiał się niezawodnie odwiedzin, o których stara napomknęłaza jego przybyciem, sądząc, że ona przeznaczyła go nausługi nieprzyjaciela rodu ludzkiego.Postrach jego powiększył się jeszcze, gdy gospodyni zaczęła natychmiastwyjącym głosem swoje zwyczajną piosnkę:— Któż to pod nocną godzinę krąży około pomieszkania mojego?Czy to ty, mój drogi? Wejdź-że tedy, wejdź do swojej pokornej sługi,rozwesel ją swojem miłem wejrzeniem. Jakto? może-li opierać siętobie zamek, albo rygiel? Wejdź do ozdobnej komnaty!A na to ponury głos ozwał się zewnątrz:— Otwórz Urszulo ! Ja to jestem! Assano Neapolitańczyk!Stara obróciła się prędko do szczękającego zębami siostrzeńcai poszepnęła m u :— No, zbierz się teraz mój synu! On to jest!Wacław pomruknął sobie pod nosem:— Jeżeli to nie jest ten, o którym mniemałem, to zaprawdę0 mało co może lepszy jest odeń!I w rzeczy samej, kiedy odemknęły się drzwi od chatki, a czerwonawyblask płomienia oświecił wysoką, w czarny płaszcz uwiniętąpostać, i odbił się o ogromny, kruczemi piórami ozdobiony kapeluszi o posępne, iskrzące się na wywiędłej twarzy oczy, to odrażającapostać starca bardzo podobna była do książęcia ciemności, któregodrżący pisarz spodziewał się ujrzeć.Nastąpiła potem pomiędzy gościem a gospodynią domu długa,cicha, w nieznajomym języku rozmowa, która, sądząc z giestów rozmawiających,zdawała się nader ważnych przedmiotów dotyczyć.Wszelako potem spojrzenia, które Neapolitańczyk ciekawie zwracałna trzeciego z obecnych, okazywały, że rozmowa wzięła inny o b ró t;1 niebawem stara dała się słyszeć w polskim języku:


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 2 2 9— Otóż on jest, uczony mości famulusie; a ja wam ręczę, że tonajlepszy chłopak, jeden z najzdolniejszych narażać szerokie plecyswoje w drażliwych okolicznościach; rozumie się za dobrą opłatą!Neapolitańczyk oglądał przez kilka chwil przybliżającego się z uniżonościąkandydata, i potem rzek ł:— Zdaje mi się, żem już tę twarz kiedyś widział. Nie tyżeś-toprzyjacielu sam, od którego mój szanowny patron w Iwanowicachodebrał pewne pismo, coś potem nie wiedzieć co paplał jednemu z orszakuLitewskiego? Zaprawdę, podobne postępowanie nie bardzozdolne jest do zalecenia ciebie!— Szanowny mości famulusie! — odpowiedział Wacław. — Ponocy wszystkie koty szare, a wasz dostojny patron tak osobliwszymsposobem tłómaczył się w naszym języku, że ja pojąć nie mogłem,z czyjej strony jest błąd, czy z jego, czy z mojej. Zaczem proszę wasuniżenie, jeżeli mnie godnym uznacie do usług pana doktora, ażebyjego rozkazy przez wasze usta mnie dochodziły. Jesteście Włochem,jakem słyszał, ale polska mowa tak wam jest dobrze znana, że możnabymniemać, iż jużeście dawniej znajdowali się w tym kraju.— Co cię to ma obchodzić, mój kochany — zapytał Assano stłumionymgłosem, rzucając nań ponure wejrzenie — gdzie ja dawniejbyłem? Wasz siostrzeniec, jak mi się zdaje, pani Urszulo, jestszczebiotliwy i nicpoń; nie wiem, czy może on być zdatny do usługdoktora Lionardo Monti ?— Eh! co tam! Co to ma szkodzić, szanowny panie? Wszakżesą różne dary nieba, a on potrafi ukształcić się pod waszym kierunkiem.No! tłómacz-że bo się sam, kuzynie, ażebym nie wstydziłasię za moję rekomendacyą; nie bądź też tak zbytnie skromnym! Nieśmiałypies rzadko tłuścieje; wszakże podobno nieśmiałość nie jesttwoją wadą. No! powiedz-że bo sam panu, co umiesz?— Ja jestem bardzo obeznany ze służbą pańską! — dał się słyszećSiewrak nie bez jakiejś chełpliwości — bo też dom wojewodyjest dobrą szkołą!— A czegożeś się tam nauczył ?— Spełniać gorliwie i punktualnie rozkazy, a osobliwie takie,które pospolitym sługom i sumiennym ludziom nie mogą być powierzone,bo za nie to pospolicie najlepiej płacą: wszelkie nieprzyjemnościcierpliwie znosić, jak np. obelgi, uderzenia i cięcia, rozumie siętępym orężem, a zwłaszcza, kiedy na mnie w domu jakaś gojąca maśćczeka; umieć pozbyć się czci, sumienia i guzów, a nakoniec przy sposobnejporze i okoliczności poszepnąć słówko do ucha komu, coby gonikomu w świecie nie powtórzył, od czego przecież wyjmuje sięotwarty pojedynek (bo ja nie jestem żołnierzem, tylko literatem i zwolennikiemumiejętności); nadto....


2 3 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.— Dosyć! dosyć! — przerwał Assano osobistą rekomendacyępisarza. — Ja widzę, że ten chłopiec, jakeście powiedzieli, ma bardzodobre usposobienie, a przytem więcej skromności, aniżeli mniemałem.Ale jeszcze jedno, czy umiesz też milczeć?— Tak jak g ró b !— O! tak! musisz umieć milczyć, panie Wacławie Siewraku, bosłuchaj-no! Nam wcale nie zbywa na środkach oniemienia nieskromnegojęzyka, ażeby tak był spokojny jak grób, o którym wspomniałeś!— No! no! debrze już, dobrze! Jednakowoż przyznam sięwam, że garść dublonów hiszpańskich lepszym będzie dla mnie kagańcem,aniżeli jedna kropelka jakiego eliksiru z tej szkatułki, z którejto wasz patron owego wieczora Bartłomiejowi Sabinowi na nocnynapój ofiarował.— Ha ! jak się zdarzy, przyjacielu Siewraku! jak się zdarzy! Jednoalbo drugie, a że masz tak dobre oczy i uszy, to możesz sobie wybierać.Wasz krewny, staruszko, bardzo mi się podobał, bo to beztych bitew wcale się w naszych czasach obejdzie, a dosyć okolicznościnadarzy się do rozwinięcia innych, równie chwalebnych przymiotów!Potem rozmawiał jeszcze trochę w owym nieznajomym językuz gospodynią chaty, a kiedy nowy sługa doktora nadwornego, odprowadzonyna stronę przez ciotkę, podzielił się z nią w kątku, lubo niechętnie,tem co miał w worku, udał się wnet ubocznemi drogami za famulusemdo najbliższej budowy przy pałacu.IŁozdział XXIV.Hrabia Tarnowski nie zostawił czasu królowi do żałowania lubcofnięcia zezwolenia swojego na zwołanie nowego sejmu: z równątroskliwością czuwając nad powagą tronu, jak nad prawami republikańskiegorządu, przywiódł Zygmunta Augusta do wypełnienia obietnicy,która raz dana, nie mogła być cofniętą bez ujmy jego honorowi,a bez wielkiej szkody dla kraju. Pomimo bezzasadnej obawy, jakązgromadzenie stanów, podobnie jak niekiedy w królach WielkiejBrytanii, obudzać zwykło zwołanie parlamentu, wymógł on na królu,ażeby sejm powszechny korony i wielkiego księztwa na miesiąc Lutyroku 1546 do Piotrkowa zapowiedział.Rozesłano uniwersały królewskie, a obwody wojewódzkie zaczęłyrycerstwo na wskazane miejsca zgromadzać.Król Zygmunt nie chciał, ażeby żona jego zostawała w tak nie-


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 2 3 1pewnem i przy krem położeniu, w jakiem znajdowała się w stolicy,aż do blizkiego czasu, w którym los jej miał się rozstrzygać, a to rozstrzygnienieuważał on w przeświadczeniu swojej niezachwianejstałości, pomimo nowych ciągle ukazujących się przeszkód, za niewątpliwe.W wielkim zatem orszaku odprowadził panią Barbarę do Wilna,do stolicy swego dziedzicznego kraju, gdzie, jak powiadają kronikiówczesne, kazał jej oddawać królewskie honory, a w świetności częstychi okazałych biesiad starał się zagładzić w jej pamięci wszelkieprzykrości, których doznała w Krakowie.Potem powrócił do krajów koronnych, chcąc mieć baczne oko nasprzeciwiających się swoim życzeniom, wezwawszy litewskich panówtrzech niekatolickich,wyznań, to jest luterskiego, kalwińskiego i schizmatyckiego,aby w jak największej liczbie ukazali się w Piotrkowie.Szczególniej zaś swojemu szwagrowi, księciu Mikołajowi Radziwiłłowi,nakazał to jak najprędzej uskutecznić.Ale i przeciwnicy także nie byli bezczynni. Wojewoda Krakowskiczęsto oddalał się ze stolicy, przyjmując na swoim zamku Wiśnickimz wielką okazałością, a uprzejmością niezwykłą, szlachtę sąsiednią.Powiernicy jego ukazywali się w wielkiej liczbie na zgromadzeniachrycerstwa, gdziekolwiek tylko ich posiedzenia dozwalały im głosować,i nie zaniedbali biesiadami, podarunkami, a poufałą rozmową, rozszerzaćpomiędzy swoimi współobywatelami i kolegami ducha oporu i niespokojności.W prowincyach Czerwonej Rusi i Podola krewni domuOdrowążów i Zborowskich okazali się nadzwyczajnie czynnymi, pierwsipobudzeni przez księżniczkę Mazowiecką, a zarazem podżegani chęciązemszczenia się za wyrządzoną niesłuszność swojemu krewnemu;drudzy, powodowani dawną chciwością swojego rodu, który przedtemjeszcze częstokroć oporem stawianym władzy królewskiej, tudzieżzawichrzeniem, a buntami i niesnaskami domowemi usiłował dopiąćswoich nienasyconych zamiarów. W Wielkiej-Polsce Prymas używałswojej arcybiskupiej powagi i wpływu wysokiego dostojeństwa,dla przeważenia szali chwiejących się opinij. Dopomagali mu silniew Sieradzkiem Jakand z Brudzewa, w Poznaniu wojewoda JanuszLatalski i Andrzej Górka kasztelan; a nawet Rafał Leszczyński w usiłowaniachswoich ujęcia szlachty prowińcyi Kujawskiej, gdzie byłkasztelanem Brzeskim, przeciw uchwałom tronu, sfolgował gorliwościku protestanckiej wierze, lękając się wzrostu tej przewagi, jakiej nabraćmogła władza królewska w ręku młodego a zręcznego monarchy,jakim był Zygmunt August. A przytem i inne jeszcze stronnictwoużywało rozmaitych środków już otwarcie, już z większą przezornością,według tego, jak okoliczności doradzały.Wojewoda Jan Firlej późnym wieczorem opuszczał zwyczajnie


2 8 2 A LEK SA N D ER BRONIK O W SK I.królowej matki pokoje, na których nadskakiwał z udanym zapałemi dworną szykownością zwiędniałym wdziękom Medyolanki, ażebyw samotności swojój komnaty i w cichości nocnej, gwoli swojej dumie,a na korzyść swego wyznania, kierować i nakręcać sprężyny, którejego wielkie bogactwa, jego znaczenie pomiędzy kalwińską szlachtąi ścisłe związki z najpierwszemi rodzinami państwa pod jego moc poddały.Wreszcie też i Piotr Boratyński opuścił stolicę, chcąc być obecnymna posiedzeniu szlachty województwa Buskiego, do której sięliczył, jako starosta Samborski.Małżonka Zygmunta Augusta, niezupełnie jeszcze może wolna oddawniejszego podejrzenia, które raz powzięte rzadko całkiem opuszczaćzwykło i pomimowolnie oddziaływa wciąż na myśli i czyny, naderozięble zapraszała powierzoną swojej pieczy Helenę, aby jej chciałatowarzyszyć do stolicy litewskiej, i z radością zaledwie ukrytą przyjęłaodmowną jej odpowiedź i zapłonienie, wyrzucając z uśmiechem, żedla narzeczonego poświęca przyjaciółkę. Barbara przy tej okolicznościnie miała wcale na myśli osłabienia macierzyńskiej władzy księżniczkiMazowieckiej, a ta zaiste z trudnością byłaby zezwoliła naoddalenie się swej córki, gdy już oddawna w niej dostrzegła spokojnywprawdzie, ale stateczny opór swoim zamiarom, a pewnie namyślałabysię dobrze pierwej, nimby ją wypuściła z granic macierzyńskiegowTpływu.Wszystko zatem składało się do spełnienia chęci matczynej: zbliżającysię sejm miał Litwinkę oddalić z miejsca, które według Annymniemania, jej tylko córce przynależało, a surowo wychowana obyczajnadziewica będzie musiała koniecznie, jak sądziła, poddać się,nagłemi okolicznościami zatrwożona, rozkazem matki znaglona i omamionanajświetniejszym widokiem przyszłości. Nadto królowa Bona,w czasie wielu odwiedzin, które nastąpiły po pierwszych, ponawiałaciągle nalegające ostrzeżenia, które jej pierwej jeszcze przez marszałkawielkiego oświadczyła, ażeby tak długo, jak tylko można,oszczędzała dom Boratyńskich, którego głowa wkrótce zapewne pozyskacały wpływ, jaki tylko urząd marszałka sejmu w tak poplątanychokolicznościach nadać może.— Pozwólcie tylko jeszcze przez niejaki czas łudzić się owemuPiotrowi — mówiła — że zaszczyty i bogactwa domu Piasta zlejąsię na dom jego; nie dajcie mu poznać , że odsunięcie owej Barbarywydrze jego bratu najkosztowniejszą perłę, którą on osięgnąć usiłuje,ażeby nią przyozdobiła się królewska korona; pozwólcie mu jeszczenieco troszczyć się: a skoro przyjdzie do tego, to będzie dosyć czasudo objawienia mu prawdziwych zamiarów; passato il pericolo, mościaksiężno, gablato il santo (*).(*) Kiedy przeminie niebezpieczeństwo, to zaniedbuje się świętych.


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 2 8 5A tak księżniczka Anna Mazowiecka, z mniejszą na pozór niechęciąaniżeli dotąd, poglądała na narzeczonego swojej córki; drzwijej domu stały dla niego otworem, tak jak dla każdego odwiedzającego; nie przeszkadzała już widywaniu się młodych osób, i każdy poufaływyraz, każde żywsze spojrzenie uniewinniała przed obecnymiprawem młodocianej przyjaźni; wszelako zawsze czujne oko zwracałana oboje i zażywiała w sercu postanowienie, że skoro tylko zamiarprzyjdzie do dojrzałości, wnet odprawi niemiłego zalotnika. Tak więcsamoiubstwo i duma mniemały, że rycerskiego Piotra Boratyńskiegouczynią narzędziem swoich planów, kiedy ten stale i nie zbaczającz drogi, jaką sobie • zakreślił, postępował na niej ze czcią, a ostatecznymjej kresem było dobro ojczyzny, nie zaś podły widok własnychkorzyści i wywyższenie swojego domu.Tymczasem zdawało się, że pomyślniejsza gwiazda zabłysła dlamiłości Hipolita, którego Barbara Radziwiłłówna, może dlatego, ażebyprzez oddalenie nie osłabiać przywiązania tśj, za której opiekunkęsię ogłosiła, uwolniła od obowiązku znajdowania się w jej orszaku,mającym towarzyszyć w podróży. Od śmierci wojewody Podolskiego,po której wstręt księżniczki Anny do uskutecznienia postanowień mężowskichprędko objawił się, młody Boratyński nie widywał takczęsto oblubienicy swojej nigdy, jak w Krakowie, i pewnieby byłz całą radością swojego wieku poddał się nowo rozbudzonej nadziei,gdyby wyrazy jego brata nie przychodziły mu na myśl kiedyniekiedy.* **— Muszę cię opuścić — mówił starosta, gdy konie osiodłane, m a­jące go do Samborza zawieźć, stały w gotowości przededrzwiami domu,gdzie w najoddaleńszych pokojach obadwaj bracia się znajdowali.— Jest-to przykra podróż, którą przedsiębiorę, a przecież nikimnie mógłbym się w niej wyręczyć. Ty pozostajesz w niebezpiecznempołożeniu, a tylko dwóch doradców masz na przyszłość, a i to są najgorsize wszystkich: młodość i namiętność. Bardzobym ja rad był,ażeby podobało się królowi wysłać cię do Litwy w orszaku B arbary;ale gdy to nie nastąpiło, zatem nic mi nie pozostaje, jedno zostawić ciwyraz braterskiej życzliwości i porady. Przystoi zaiste szlachcicowii rycerzowi w wierze a stałości służyć niewieście, którą sobie obrałi która mu jest przeznaczona od ojca. Wszelako, jak sądzę, Hipolicie,nie prędko jeszcze dojdziesz do końca swojego usiłowania, jako możemniemasz od dni kilku.— A przecież, kochany bracie — zarzucił młodzieniec — zdajemi się, że ja bardzo doń się przybliżyłem, i więcej aniżelim ważył się


2 3 4 A L EK SA N D E R B R O N IK O W SK I.spodziewać. Wzrok księżny już nie spotyka mnie tak jak jak dawniej,surowo i ze wstrętem; a lubo w niej nie masz tej otwartości, z jakąLeon Odrowąż spotykał zawsze przyszłego zięcia, wszelako nie zdajęsię ja być dla niej w jej domu niemiłym gościem. Zaczem będę takrobił, jak mi Helena kazała, i będę trw ał w nadziei i miłości, ażwszystko spełni się tak, jak słuszna i przyzwoita.— Daj Boże, by się to mogło tak spełnić! — mówił Piotr Boratyński.— Mocno mnie cieszy w dziewicy jej miły a stały umysł, i niespodziewam się, ażeby mój brat miał być od niej niższym w tak chwalebnempostępowaniu. Wszelako, gdyby tak nie było, jak się spodziewasz,gdyby się ukazały nowe przeszkody; to przyrzecz mi, bracie, żenic nie przedsięweźmiesz wprzódy, aż ja powrócę z podróży. Wszystkowidzi mi się, że dzieje twojej miłości nie są tak proste, jak inne bywaćzwykły, kiedy duma matki staje na zawadzie rozporządzeniomojca i przystojnej skłonności dziecięcia. Wprawdzie wytrwałość bywauwieńczoną jakimś wypadkiem i odnosi nareszcie zwycięztwo, jak tomożna czytać nie w jednej historyi, a nawet i widzieć w rzeczywistemżyciu; lękam się jednak, ażeby los twój nie był zbyt ściśle uwikłanyw owo pokątne, groźne działanie, które rzadko kiedy widoczne, alezawsze oderwane, wszystko za sobą porywa. Nie chciej badać mniewięcej, już i ty sam coś podobnego dostrzegłeś, a przeto proszę cię,abyś szedł za tom, co ci narzeczona powiedziała, i nigdy tego nie przekraczał,aż ci brat znowu stanie przy boku.— Zaprawdę, niektóre zamiary wojewodziny zdawały mi się podobnemido prawdy; — odpowiedział Hipolit — wszelako kilka dni,które ona przeżyła w blizkości króla, potwierdziły dostatecznie bezzasadnośćnierozmyślnych nadziei; a gdyby nawet i nie tak rzecz sięmiała, to owo próżne przedsięwzięcie rozbije się o stałość i odwagędziewicy.— Ozy tak sądzisz? — mówił pan Samborski z uśmiechem, potrząsającgłową. — Mniemasz-li, że dwie kobiety takie jak te, którychostateczne konstellacye tak niepojętym sposobem teraz się zbliżyły,jak Anna Mazowiecka i królowa matka, tak łatwo zrzekną się tego,czemu najcięższą przynoszą ofiarę; ofiarę długoletniej, nieprzejednanejnienawiści? Mniemasz-li, że te złowrogie siły, które nakształt dwóchchmur niosących burzę połączyły się, zamiast niszczących piorunówmiły promień niebieski zeszłą, by zapalić pochodnię Hymenu dla obojgakochanków?— O ! ta Bona! — zawołał Hipolit z boleścią. — Sam odgłos jejnazwiska sztyletem serce moje przeszywa! Ale cóż ją mogło skłonićdo tego, ażeby ciche szczęście miłości naszej niszczyła? Zapewne, żenie tyle ja ufam jej wspaniałomyślności, ile nienawiści, i nie mogępojmować, by ona w rzeczy samej chciała włożyć koronę na skro­


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 2 8 5nie dziewicy, której ród z tak niezmordowanym zapałem prześladowała;ażeby chciała posadzić na tronie córkę swojej śmiertelnej nieprzyjaciółki,na tronie, który zaprzedana służebnica dworu Austryackiegomiała przeznaczyć, jak powiadają, dla Katarzyny!— Z przykrością — przerwał mu Piotr nagle i ostro — z przykrościąsłyszę ja ciebie wzmiankującego to imię, ciebie młodzieńca,którego przyszłem powołaniem jest, by zajął miejsce pomiędzy ojcamiojczyzny; z przykrością, mówię, słyszę cię nakształt próżnego gadatliwca,powtarzającego to co mówiono, czy to prawda czy nieprawda,czy przystojne czy nieprzyzwoite. Nie gniewaj się na mnie, bracieHipolicie; bo też tak rozlicznemi sprawami jest mój umysł zajęty!Znam ja tę ślizką drogę, po której ty idziesz, i nie bez bojaźni widzę,jak postępujesz po niej, nie oglądając się na nic. Miej baczenie naprośbę braterską, ażebyś przynajmniej nie wspominał więcej o tejwieści, bezzasadnej jak na teraz, i tylko wskazującej oddaloną, a możenigdy nie mającą nastąpić chw ilę; ale wieść ta mogłaby jeszcze powiększyćopór króla przeciw życzeniom narodu, którego przedstawicielembrat twój będzie w tak zawikłanej i wielostronnej sprawie. Nie,Hipolicie! ty nie powinieneś dworskiemi poszeptami pomnażać rozdwojenia,które panuje na królewskim zamku, gdybyś nawet miał przez toprzyczynić się do własnego szczęścia. Zostaw innym obmierzły obowiązekzasiewania ziarna niezgody pomiędzy matką a synem, pomiędzykrólem a jego szlachtą; niestety! nie zbywa na takich aż nadto,którzy go przyjmą na siebie! Pomnij na zdanie wielkiego Rzymianina,że wolnemu a cnotliwemu mężowi przystoi wybierać to co przyzwoite,nad to co pożyteczne; i bacz ażebyś, jakikolwiek los padnie,bogdajby i nieszczęśliwy, pozostał nieskalanym, kiedy skończy się zamieszka.— I jakże możesz tak źle tłómaczyć sobie wyrazy zaufania, wyrzeczonedo brata? — odpowiedział młodszy Boratyński z niejakiemśporuszeniem. — Helena tak jest wysoką nagrodą, że nie można jejinaczej otrzymać, jedno drogą czci; a gdyby inaczej poszło, to wiesz,że twój brat innej drogi nie zn a !— Słusznie mówisz! — rzekł Piotr podając mu rękę. — Przebacztedy człowiekowi, co zewsząd otoczony działaniem samolubstwa,omylił się. na chwilę na twoim czystym sposobie myślenia. Ale jednejtylko rzeczy posłuchaj: ty jesteś jeszcze młodzieńcem i stoisz na samympoczątku drogi, którą ci prawa urodzenia, co do istoty godnetwoich szlachetnych przodków, otwierają; wszelako być może, iż stosunkitwoje z dziedziczką Piastów, oraz trudny a poważny obowiązektwojego starszego brata, w oczach niejednej wysokiej i dostojnej osobytobie, mniej uważanemu dotąd, nadadzą jakieś znaczenie; i że tui owdzie okażą ci może czasem niespodziewanie jakąś życzliwość, która


2 3 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I,nie do ciebie samego ani też do mającej się nabyć zasługi, ale tylkodo wzmiankowanych okoliczności stosować się będzie. Jeżeli mnietylko troskliwość braterska nie myli, niejeden cisnąć się będzie dociebie z wypogodzonem czołem i uśmiechem na ustach, a jego mowabędzie mową kusiciela.— Czyliż mnie masz za tak lekkomyślnego, kochany bracie — odpowiedziałHipolit — ażeby uśmiech, albo też wyraz jaki miał mniesprowadzić z drogi, na którą mnie własne moje zdanie i twój przykładwprowadziły ?—■ Nie tak będzie się tobie zdawało! — mówił Piotr dobitniei z powagą. — Wyraz powinności jest wieloznaczny, i częstokroć równieższczęśliwie używać się może jak z jednej, tak z drugiej strony;ale w takim razie dla każdego jedynym probierczym kamieniem jestwłasne przekonanie. Mówisz, że mój przykład utrzyma cię na prawejdrodze ? To też właśnie mój przykład stawiać ci będą, by cię przynęcić.Lecz inaczej się rzecz ma ze mną, a inaczej znowuż z tobą. Możespuścisz się na twój własny sąd? A będzież-li on zdolny utrzymaćciebie i wtedy, kiedy podpory, na których się opiera, nieznacznie podkopanezostaną? Będziesz-li mógł i wtedy być stałym, kiedy nagleprawo, miłość, honor ujrzysz po stronie, gdzieś ich przedtem nigdynie spodziewał się widzieć? Jednę ci tylko rzecz powiem: kiedym cięwprowadził do towarzystwa tych, którzy mają bronić królewską m ałżonkęi służyć jej, nie było moim zamiarem, jak może niejeden rozumie,bym zagrożonej narzucał szpiega i niebezpiecznego domownika,bo ja nigdybym nie zgodził się starożytny ród nasz tak poniżać w moimbracie; i wolałbym raczej, od czego niechaj mnie Bóg uchowa, spotkaćsię z tobą w otwartym boju, aniżeli widzieć ciebie przy moim boku,jako odszczepieńca i zdrajcę.— Przerażasz mnie, o bracie! — przerwał Hipolit wzruszonemuPiotrowi. — I miałożby to przyjść do tej ostateczności? O ! co zanieszczęsne skutki zbrodniczych intryg, które bratu mogą podać w rękęmiecz przeciw b ratu !— Dosyć już na tem — mówił dalej pan Samborski — dosyć!Pod popiołem żarzą się iskry, zdolne rozniecić płomień, który krwawoojczyźnie przyświecać może. Do nas więc należy stać mocno na temmiejscu, na jakiem nas konieczność albo obowiązek postawią, a jeżeliwytrwamy w wierze i rycerskim umyśle, to będziemy stali silnie, chociażbyw około nas cały świat upadał w ruinach. Bozłączam sięz tobą sercem stroskanem, mój bracie, i idę tam, gdzie czeka na mnieniebezpieczne posłannictwo pogodzenia obowiązków wyniosłego urzęduz życzeniami serca; mało nadziei towarzyszy mi w drodze: obyśmyweselsi mogli się znowu zobaczyć!— Ogromnym ciężarem przywaliłeś moje serce, bracie! — mówił


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 237Hipolit, biorąc podaną rękę brata. — I zaprawdę, mógłbym zapytaćz psalmistą, jakim sposobem młodzieniec może nienagannie postępowaćswoją drogą?— Pomiędzy wszystkimi, którzy cię tu otaczają — odpowiedziałPiotr, zastanowiwszy się nieco; — dwóch tylko jest, którym zaufaćmożesz w ważnych wydarzeniach. Jest-to hetman wielki, wprawdziewysokiego dostojeństwa pan, i wiele interesów mający na swojej głowie— wszelako nie odmówi on skromnemu młodzieńcowi ni porady,ni pomocy, zwłaszcza że ty jesteś bratem P io tra; bo mogę z chlubąpowiedzieć, że hrabia Tarnowski wysoko mnie poważa, a gdybym dosamotności, za którą dusza moja tęskni, nie zabrał z sobą nic więcejnad szacunek tego, którego słusznie nazywają ojcem ojczyzny, to dosyćbymi było na takiej nagrodzie. To też możesz zaufać jego mądrości;bo drzewo wiadomości dobrego i złego nie jest mu obce; blizko,zbyt blizko w zwodniczej szacie przystąpiła do niego pokusa, ofiarującmu najwyższą nagrodę, po jaką tylko sięgać może śmiertelny (*),który — ale dosyć — przezwyciężył on to ; a tylko ten co był kuszony,może drugich od pokuszenia ustrzedz. Łagodność politycznych poglądówAndrzeja Zebrzydowskiego nie będzie dla ciebie także źródłem,w którembyś mógł czerpać bez obawy ; ale przedewszystkiemidź za głosem swojego serca. Bądź bacznym, Hipolicie Boratyński,i zamknij ucho na głos przeciwników i przyjaciół. Nie zasłyszysz typrawdy na pokojach księżniczki Mazowieckiej, ani też ze stronnychust szanownego wuja naszego, Jana Lackiego !Tak tedy Hipolit postanowił poddać się na chwilę potokowi wydarzeń,nie odwracając wszelako uwagi od tego, coby w około niego zdarzyćsię mogło, i postanowił uzyskać krótkie, a może tylko zbyt ulotnedary, jakie mu szczęście i miłość podawały w szybko przemijającymczasie.Po odjeździe króla i jego małżonki, nie znikła bynajmniej na zamkuwspaniała okazałość. Zdawało się, iż Bona Sforcya chciała pokazać,że i ona także umie trzymać dwór wspaniały, i że dla zachowania sławykrólewskiego domu nie potrzebuje żadnej młodej towarzyszki;zgromadzała zatem codziennie w komnatach północnego skrzydłazamku wszystko, co tylko w Krakowie tak z dostojeństwa, jako tśżz ukształcenia mogło sobie roście prawo do takiego zaszczytu, wbrewTwieści, która ją nazywała chciwą. Uroczystości, jakie ona zaprowa­(*) Dzieje ówczesne zapewniają, że było znaczne stronnictwo, które po śmierci Zygmuntapierwszego, a po zamierzonem oddaleniu z tronu Zygmunta Augusta, chciałoofiarować koronę Janowi Tarnowskiemu; jest to pokusa, którą hetman nie bez wielkiejwalki przezwyciężył: i ten od którego zależało stać się następcą króla, został najgorliwszymjego obrońcą.


2 8 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.dziła, były z rodzaju tych, które w reszcie Europy wygnały turniejei głośne biesiady, gdzie kobiety podrzędną tylko, a częstokroć naderprzykrą grały rolę. Franciszek pierwszy w Saint-Germain nadałswemu dworowi owę ozdobną, romantyczną postać, która późniejw' wieku Ludwika czternastego jeszcze wytworniejszą się ukazała.Poważny Karol naśladował francuzkiego sąsiada na swoich zamkachw Gandawie i w Brukselli, gdzie go etykieta dworska Madrycka mniejutrudzała. Uroczystości podobnego rodzaju dopiero z Boną Sforcyąprzyszły do Polski, i te przystojnie hiszpańskim obyczajem ograniczonei uzacnione sztukami Europy zachodniej, korzystnie odróżniały sięod biesiad niekiedy zanadto głośnych, które dawniejsi królowie Jagiellońskiegodomu wyprawiali w Krakowie i Wilnie, i któreśmy niecoz opowiadania starosty Pińskiego poznali.Dzieła mistrzowskie ówczesnej włoskiej szkoły przyozdabiały podtenczaskomnaty królowej matki, a potem zabrane zostały przez nią,kiedy opuściła państwo swojego syna. Z wielkim kosztem przywołanimuzycy, niezrównaną harmonią napełniali te sklepione gmachy,w których na trzydzieści lat przedtem dawał się słyszeć chrapliwywrzask rogów wojennych, huk kotłów i szczęk trącanych puharów.W obecności pani, mało bardzo znającej mowę krajową, używano pospoliciehiszpańskiego i włoskiego języka, który podówczas był pospolitymw kołach znaczniejszego świata, i gdzie później od stupięćdziesięciulat dopiero używano mowy francuzkiej. Już i wtenczasmożna było dostrzedz właściwego usposobienia Sarmatów w łatwemużywaniu obcych wyrazów7 i głosów, a niewielu z pomiędzy magnatówi znaczniejszej szlachty można było liczyć podówczas, którychby dłuższylub krótszy pobyt w zachodniej Europie tak nie usposobił, by moglina nowo ukształconym dworze z powagą i pięknym obyczajem zająćswoje miejsca.* #*Nader rzadko się zdarzało, ażeby księżniczka Mazowiecka ze swojącórką nie ukazywały się na wieczornych zgromadzeniach Medyolanki,które częstokroć przedłużały się aż do poranku; a jakkolwiek niejednooko z tajemną uwagą zwracało się na obiedwie księżniczki, ażebyz ich postępowania utworzyć sobie jakiś domysł o przyczynie i rodzajuzbliżenia, które niedawno jeszcze przedtem za niepodobne uważano,wszelako bardzo mało udawało się to mniej przypuszczonym do tajemnicy.Księżniczka Anna ukazywała się na pokojach królewskich zamkniętaw sobie, z zimną powagą ściśle zachowując to, co mniemałabyć przynależnem i sobie i tym, pomiędzy którymi się znajdowała.


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 239Okazałe sceny, jakich była świadkiem, zdawały się mało ją obchodzić,jak rzecz, do której oddawna nawykła; a bardzo rzadko albo nigdy niewzruszało jej jakiekolwiek wrażenie tyle, ażeby pozorny spokój miałokiedy przerywać; uśmiech jej był uśmiechem obyczaju dworskiego,który natychmiast znikał bez śladu w kamiennej powadze jej wydatnegooblicza. Nigdy poufalsze słówko nie zachęciło nikogo, i nigdyteż nie udzieliła go nikomu. Nie oddalała się nigdy od królowej, chociażnie okazywała żadnej chęci zbliżenia się do niej, i ciągle jednostajniezachowywała się w tem położeniu, jakie jej ród i stosunkiwskazały: to jest jako córka sławnego, upadłego domu książęcegoi jako wdowa po małżonku, którego już od sześciu miesięcy opłakiwała.Ale królowa Bona mniej zdawała się być zamkniętą; właściwienie zbliżała się ona do księżniczki z wielką poufałością, odznaczała jąprzecież wyraźniej; a co w przyjęciu jej zbywało na przyjacielskiejuprzejmości, to wynagradzała ścisłem zachowaniem przyzwoitości zewnętrznej,jaką zachować była powinna względem książęcej pokrewnej.Owszem można ją było raczej obwiniać o przesadę, aniżelio zaniedbanie, i niczego nie zapominała, by pochlebić dumie kobiety,na której uczuciach nie dozwalały jej polegać wspomnienia przeszłości.Lecz wcale inaczej okazywała się względem H eleny; zawsze spotykałaona dziewicę z uprzejmą łagodnością, która, nie będąc wylaniemsię serca, a tylko pozorem przez roztropność jej natenczas nakazanym,przyjemniejszemi wszelako czyniła na chwilę jej dowcipnerysy, gdy tymczasem wcale innego rodzaju uczucia drgały w tajnejgłębi jej duszy. Nie opuściła ona żadnej okoliczności, by w najprzyjaźniejszemświetle ukazać piękność i obyczaj dziewicy, i wkrótce całydwór krakowski przyznał jednozgodnie, że córka wojewody Podolskiegojest najpiękniejszą jego ozdobą.Jakkolwiek obojętnie Anna Mazowiecka poglądała na wszystko, cotylko ją otaczało, wszelako na widok, jak powszechnie uwielbianą jestjej córka w towarzystwie królowej, zdawało się, że ponura jej skrytośćustępowała przed macierzyńskiem uczuciem; ścigała ona ze spokojnąbacznością każdy giest i każdy jej wyraz, i dostrzegła nie bez radości,że dziewica olśniona tak zaszczytnem przyjęciem damy, której daromprzyrodzonym ci nawet oddawali słuszność, którzy ostrzejszy sąd o jśjczynach wydali, zwolna pozbyła wstrętu, jaki w pierwszych czasachobudzał w niej widok Bony Medyolańskiej, b a! nawet sama wzmiankajej nazwiska, a który to wstręt podobny był do okropnego przerażenia,jakie duchy ciemności obudzały w owym zabobonnym wieku. W sercujednak młodej Heleny liis znikła całkiem pierwiastkowa obawTa, aleprzytłumiła się tylko. Być wreszcie może, iż uprzejmość dostojnej-


2 4 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.pani nie całkiem chybiła wrażenia na młodym umyśle; bo doświadczeniewielu wieków przekonywa, jak wielkim jest wpływ, który zniżającasię uprzejmość ukoronowanych osób wywiera na umysły nawetw innych wiekach, nie tylko w tym, co nas obecnie zajmuje; wszelakouczucie Heleny nie takiem było, jakiego się matka dorozumiewała.Oddawna już świadoma nienawiści dwóch książęcych niewiast,znająca od dzieciństwa okropności, jakie ją rozżarzyły, niepodejrzliwadziewica mniemała, że się uda jej zostać pośredniczką pomiędzy dwiemaśmiertelnemi nieprzyjaciołkami, i że niezgoda przemieni się na zobopólnąmiłość ku tej, która jedne z nich nazywała matką, a którądruga za swoję córkę ogłosiła. Nie gańmy umysłu młodzieży, którąpóźniejsze dopiero pouczają lata, i która dla chwil obecnych łatwo zapominao przeszłości; przebaczmy córce Leona Odrowąża, że zimne kuglarstwoMedyolanki wzięła za oznaki życzliwości, budzące w sercudziewicy nowe różnego rodzaju nadzieje.Królowa matka w krótkich rozmowach, któremi zaszczycał., niekiedyHelenę, nigdy nie dotykała pewnych przedmiotów, o którychjej matka kiedy niekiedy, lubo z wielką ostrożnością wzmiankowała.Napomknęła ona o Hipolicie Boratyńskim i nazwała go dzielnym młodzieńcem,pochodzącym z szanownego domu; a postrzegłszy nie bezzadowolenia pomięszanie dziewicy, dodała, że panna Podolska wartajest najświetniejszego szczęścia, i że jej jedynem staraniem będzie, ażebyono stało się jej udziałem.Hipolit także miał zaszczyt często znajdować się na biesiadachBony Medyolańskiej; i chociaż niechęć, jaką czuł ku gospodyni tegodworu wcale nie złagodniała, nie mógł atoli uchylić się od uczestnictwaw zebraniach, do których przystęp dozwolony młodzieńcowi jegowieku, a nizkiego dostojeństwa, musiał być zaszczytnem odznaczeniem,okazałość jego nader miłą niedoświadczonemu oku, a tem bardziśjjeszcze, że podawała Hipolitowi prawie codziennie sposobność widzeniakochanki i wzajemnego poszepnięcia kilku poufałych słówekw zgiełku uroczystości, co w poważnem i nielicznem towarzystwie,jakie się u jej matki zgromadzało, nader łatwo mogłoby być podsłuchanei źle wytłómaczone.Jednego wieczora, a było to na początku [lutego, ukazał się naszmłody przyjaciel później aniżeli zwyczajnie na pokojach królowej matki,w orszaku hetmana wielkiego, z którym pogodny dzień zimowyprzepędził na łowach na drugim brzegu rzeki Wisły. Przybywającyzastali w przedpokojach wielką ciszę, którą przerywał tylko lekkidźwięk lutni, połączony ze śpiewem kobiecego głosu, dochodzącym donich z sali, gdzie było zebranie. N a zapytanie hrabiego z Tarnowa,coby za rodzaj zabawy królowa dzisiaj przygotowała na dworze ? —odpowiedział mistrz domu z głębokim ukłonem i cichym głosem : —


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 2 41że na pokojach znajdują się muzycy jej królewskiej mości, i że już odkilku godzin zabawiali obecnych rozmaitemi pięknemi a nowemi muzycznemisztukam i; i teraz właśnie najjaśniejsza pani wezwała jednez niewiast przy niej znajdujących się, ażeby zaśpiewała narodową piosenkęi tym sposobem sprawiła gościom przyjemną dywersyę, a orazdowiodła cudzoziemcom, że i polskiemu też krajowi nie obcą jest sztukatonów. Zresztą powiedzieli, że jej królewska mość już po dwakroóposełala do pałacu Świętego Krzysztofa, pytając, ażali jaśnie wielmożnypan Krakowski nie powrócił z łowów?Tak więc hetman wielki i Hipolit weszli na pokoje bez najmniejszegoszmeru, stosownie do napomknienia dworzan, i unikając ile możnawidoku; albowiem przybycie pana tak wielkiego znaczenia, jakkasztelan Krakowski, mogłoby sprawie szmer pomiędzy słuchaczamii przeszkodzić śpiewaczce. A kiedy przecisnąwszy się przez grono,które hetmanowi wielkiemu pomimo jego skinień z uszanowaniem dawałomiejsce, przybyli na środek sali, Hipolit spojrzawszy okiem ponad ramię hrabiego z Tarnowa, który zaledwie miernego był wzrostu,poznał w tak wielbionej śpiewaczce Helenę Odrowążównę, swoje narzeczoną.Tuż przy niej stała królowa matka, oddając najżywsze pochwałytwarzą i giestem, a nieopodal księżniczka Anna, która kiedyniekiedy podnosiła spuszczone oko, jakby nie mogąc przenieść tego nasobie, by nie nasycić się widokiem, jaki jej piękna córka i zdumieniwidzowie przedstawiali.Młody Boratyński nieraz już i na zamku jej ojca i potem w KamieńcuPodolskim zasłyszał był miłe dźwięki, jakie Heleny palce wydobywałyz arfy; wszelako podobna wystawa talentu, i na takiemmiejscu, nie nader była dlań miłą. Widoczne usiłowanie królowejmatki, ażeby talenta dziewicy wystawić w najkorzystniejszem świetle,było godne zastanowienia; a zadowolenie, z jakiem pani Anna zdawałasię widzieć to zajęcie jej odwiecznej nieprzyjaciółki ukazywane córce,mogło jeszcze powiększyć niektóre domniemania młodzieńca, które odkilku tygodni uspokoiły się nieco. A zatem tęskno-pieszczotliwa piosnka,śpiewana przez Helenę, należąca do rodzaju tych, które pospoliciedumką nazywają, nie brzmiała dla niego tak przyjemnie i słodko, jakdla drugich, i na pochwałę, którą hrabia z Tarnowca poszepnął mu,chcąc oblubieńca uwielbieniem narzeczonej uradować, odpowiedziałtylko oziębłem potwierdzeniem i lekkim ukłonem, które nieznacznyuśmiech na twarz wielkiego hetmana wywabiły.Ukończył się śpiew. Helena Odrowążówna skłoniwsźy się nizko,znowu przybliżyła się do matki, ażeby niejako pod jej opieką odpowiadaćmogła na pochlebne wyrazy, jakiemi dwór królowej Bony obsypywałmłodą dziewicę, tak jawnie uczczoną od pani, skąpej zwyczajniew okazywaniu życzliwości; a wtenczas otworzyło się koło z obudwóchBronikowski:Hipolit Boratyński.


242 A LEK SA N D E R BR O N IK O W SK I.stron z uszanowaniem przed kasztelanem Krakowskim, i królowa Bonapowstała przed nim.— Długoście niegdyś bawili zagranicą, dostojny mości hrabio! —zaczęła mówić królowa z uśmiechem łaskawości i lekkiem skłonieniemgłowy, na której pod zasłoną wdowią błyszczała niewielka, bogatodrogiemi kamieniami wysadzana korona. — Zapewne w Ezymie,w Medyolanie i Neapolu, w siedliskach sztuk pięknych, nie zaniedbaliścieoddawać im czci należnej; musi tedy wam nader być miłą, widząc,jak one i w ojczyznie zaczynają się przyswajać.Kasztelan Krakowski odpowiedział wprawdzie na to dworniei z uszanowaniem, ale bez zbytecznego pochlebstwa.— Tak zaiste, najjaśniejsza pani! Długoletni mój pobyt za granicąnie zrobił mnie obojętnym na dobro wszelkiego rodzaju, jakie siętylko pomiędzy moimi współobywatelami udaje. I muzyka też bezwątpienia należy do tego rzędu; a ja i każdy przyjaciel ojczyzny,powinniśmy z wdzięcznością wyznać, że wasza królewska mość otworzyłaśjej do nas wejście!— Słyszymy bez dumy wasze łaskawe wyrazy; — odpowiedziałaBona — bowiem prawda jest, iż myśmy najpierwej mieli szczęściepiękne płody naszej ojczyzny przenieść do kraju naszego błogosławwionej pamięci małżonka; ale powodzenie, jakiego doznają, przypisaćnależy płodnemu gruntowi, a nie ręce ogrodniczki!A gdy hetman wielki imieniem swoich współrodaków niemymukłonem złożył należne podziękowanie za tę pochwałę, królowa mówiładalej:Nasza uwaga stwierdza się nawet i na pannie wojewodziance Podolskiej,która właśnie co po raz pierwszy w obecności licznego zgromadzeniadała próbę swego nowo ukształconego talentu; a my i tunawet jeszcze poszczycić się możemy, żeśmy bezpośrednio przyczynilisię do tego, gdy na rozkaz nasz maestro Carolini piękny z natury głosjej tak «kształcił, że w krótkim czasie z najlepszemi śpiewaczkamiwłoskiemi będzie mógł się porównywać!— Nie masz potrzeby tak bardzo wielkiej doskonałości! — odpowiedziałTarnowski. — Przyzwoita jest dziewicy dostojnego rodu,darami boskiemi, które jej dostały się w udziale, domowe życie upiękniać,a niekiedy i dobrane koło znakomitych osób rozweselić; alewspółubieganie się należy zostawić tym, których sztuka jest jedynempowołaniem.Bona Medyolańska, przerywając mu, jak gdyby nie dosłyszała jegouwagi, mówiła dalej:— Kiedy teraz postanowiliśmy uprawiać wszelkie zdolności młodejHeleny, dotąd zaniedbane w samotności Kamieńca, i stać się dlaniej drugą matką, to wszyscy dostojni mężowie, których dwór nasz li-


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 243czy, każdy w swoim rodzaju, zechcą połączyć swoje usiłowania z naszem,bo zamyślamy w krótkim czasie przedstawić wam w naszej krewnejdamę godną być nazwaną ozdobą wszelkiego dworu chrześciańskiego.Bo czyżby to nie była szkoda — mówiła dalej, napół zwróciwszysię do Hipolita i wymawiając dobitnie następne wyrazy — ażebydziewica tak odznaczająca się pięknością i obyczajem, żeby córkajaśnie oświeconej księżniczki Mazowieckiej, dłużej pozostawała w smutnemoddaleniu, i ażeby światu wydarty został drogi kamień, któregowartość dopiero sztuka szlifierska na jaw wydobyć może?Doświadczony polityk i biegły mąż w sprawach hetman Tarnowskipoglądał nieraz z lekką ironią na czynności, które snuły się w okołoniego, tak jak proch pod kopytami szlachetnego rum aka; gdybytego potrzeba było, pewnie bez trudu mógłby je roztrącić, lecz dał pokójna ten raz, i postąpił krokiem w tył, dozwalając młodemu Boratyńskiemuodpowiedzieć na zapytanie, które szczególniej do niego zdawałosię być zwrócone.— Miłościwa pani! — odpowiedział Hipolit, wyzwany do mówieniamilczeniem hetmana wielkiego i zwróconem nań spojrzeniem królowej— zaprawdę sztuka podnosi wartość drogiego kamienia; ale jeżeliten jest prawdziwym dyamentem, to wcale nic nie utraci ze swojejtwardości przez szlifowanie.— Dobrześ powiedział, młodzieńcze! — odpowiedziała Bona napół głośno z dwuznacznym uśmiechem — ale nie mniemasz-li, że podobnykamień godny jest zdobić koronę monarchy, i gdyby kto drugichciał go nabyć, to nie może dokazać tego, chyba go coś nadzwyczajnegodo tego upoważni?Potem obróciła się nagle i jeszcze raz pozdrowiwszy hrabiego Janaskinieniem głowy, udała się w tę stronę sali, gdzie stało jej krzesłopod baldachimem. Zamyślony nad tem co słyszał, Hipolit stał niezwracając baczenia na to co się działo w około niego, ani też postrzegającbadawczego wzroku, który szanowny jego opiekun przez kilkachwil na nim zatrzym ał; aż przybycie inszych osób zakryło go przedjego oczami.Wtem zbliżył się biskup Andrzej, który przez dosyć długi czas niedalekoztamtąd ważną rozmowę zcicha prowadził z królową W ęgierską; zbliżył się do niego i m ów ił:— Tak zamyślony, mój zacny młodzieńcze? Zdaje się, że samtylko nie podzielasz podziwienia, jakie dziewica Podolska obudziła;gdy przecież to, jeżeli można dać wiarę temu, co wieści mówią, więcejcię powinno cieszyć, aniżeli kogo innego?— Darujcie, przewielebny panie — mówił Boratyński, może poraz pierwszy w życiu z niejakąś goryczą — że ja tylko jestem żołnierzem,a do tego poczynającym, i mało znam się na sztuce muzy­16*


24 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.cznej, tak jak na innych; wszelako muszę oddać sprawiedliwość śpiewaniu,a jeżeli sądu mego nie wyjawiam, to dlatego tylko, że mojezdanie nader błahem by się wydało wpośród tak znakomitych i wysokichznawców!— Na to ja się nie mogę zgodzić, zaiste — odpowiedział Zebrzydowski.— Czasem chwalony nie dosłyszy pomiędzy chwalącymijednego stfosu, którego pochwała milsząby mu była, aniżeli poklaskicałego tłum u; tak podobnież i miłej śpiewaczce tego wieczora niemógłbym mieć za złe, gdyby jej ucho otworzyło się na żywsze poklaski,na których, jak mi się zdaje, nie będzie dzisiaj zbywało. Czyrozumiesz mnie, mój młody przyjacielu?Hipoiit wcale nie dawał baczenia na tajemnicze znaczenie, jakiewyrazy duchownego książęcia zdawały się ukryw ać; poznał tylko błąd,który popełnił, i dziękując z serca za łagodną przestrogę, pośpieszył gopoprawić.Postrzegła Helena pozorną jego obojętność w podzielaniu oklaskóww czasie małego jej tryumfu powszechnie oddawanych, a ezemprzecież szczególniej spodziewała się go zadziwić; bo Helena była kobietą.Jeżeli zaś nie mogła mniemać, by obojętność, która go samegotylko pomiędzy wszystkimi powściągnęła od oświadczenia jej wyrazupochwały, była prawdziwą; to przecież mniemała, że w jego postępowaniuznajdowało się trochę zazdrości, która dla niej tern była przykrzejszą,że przeświadczona była o swoich własnych chęciach i o swojemprzedsięwzięciu na przyszłość. Zaczem poszło, że gdy Hipolitw rzeczy samej cokolwiek później przybył do pozdrowienia je j; przyjęłago nieco z mniejszą poufałością, aniżeli zwyczajnie, i kiedy jejmatka stanęła pomiędzy nią a młodzieńcem, czyniąc kilka, żadnegoznaczenia nie mających zapytań z oziębłą powagą i dumną postawą,oddaliła się bardzo chętnie. Hipolit roztargniony prowadził niemiłąrozmowę, gdy wtem dworzanin pośpieszył do Heleny Odrowążównyi przywołał ją do krzesła królewskiej wdowy. Królowa poszepnęładziewicy pochylonej ku niej kilka wyrazów do ucha, a ta odpowiedziałana nie z lekko zaprzeczającą miną i zarumieniona; ale po kilku chwilachi, jak zdawało się, po usilniejszem naleganiu, skłoniła się. dziewczyna;Bona skinęła na jednego ze sług, i przyniesioną lutnię złożyłapowtórnie w ręku śpiewaczki.Helena do powtórnego tryumfu użyła włoskiej canzone weselszegotonu. Ci z obecnych, którzy już nieraz podróżowali po różnych krajach,zapewniali cichym głosem, że nawet w samej ojczyznie z śpiewównic piękniejszego nie słyszeli; przytomni muzykanci, potłumiwszynarodową i mistrzowską dumę, potwierdzali to z uległem zaprzaniemsiebie. Tylko królowa matka nie zdawała się być nadzwyczajnie ujętąspełnieniem żądania jej przez tę, którą swoją ulubioną nazywała,


H IP O L IT B O R A T Y Ń S K I. 245i jakby urażona nieco o to, że dwa razy musiała powtarzać swoje wezwanie,zamiast unosić się nad śpiewem, poglądała niekiedy na przeciwnykoniec sali, jak gdyby tam kogoś szukała.Młody Boratyński także z powodu tego co poprzedziło, nie byłczulszym na wrażenia muzyki i na głos Heleny. Nie podzielającpowszechnego zapału, oparł się o filar pod ścianą, i dopiero po znacznymprzeciągu czasu ocucił go z nienader miłego zamyślenia lekkiszmer, który podniósł się około niezbyt odległych ztamtąd podwoi,i zdawało się, jakoby ściśnione zgromadzenie usiłowało z jak najmniejszymszelestem otworzyć przejście jakiemuś znakomitemu przychodniowi.Wkrótce potem postrzegł króla, o którym rozumiał, żejeszcze jest w Wilnie, postępującego naprzód na palcach; jedną rękądawał skinienie, żeby nie przeszkadzano, a przycisnąwszy do ust palecnakazywał milczenie. I tak szedł powoli popod murem około naszegoHipolita, któremu przyjaźnie się skłonił, stanął za krzesłem młodejśpiewaczki, na którem się oparł, nakazując znakami stojącym naprzeciw,ażeby swojej uwagi na niego nie zwracali. Matka jego nie zdawałasię postrzegać nowego słuchacza; ale oko jej już nie zwracało sięku dzrwiom. Znowu z poklaskującą miną objawiała tak jak i pierwejswoje zadowolenie, ściągające się do prędko rozwiniętych talentów jejwychowanki.Ukazanie się króla, nie wiem co za szczególnie przykre uczuciew piersiach Boratyńskiego obudziło; dosyć, że w tej chwili żadnej zeńnie potrafił zdać sobie sprawy. Zaledwie nawet wymógł na sobie, byodpowiedzieć przyzwoitym sposobem na łaskawe powitanie m onarchy;ale kiedy poglądając spotkał wzrok biskupa Kujawskiego, wówczasmniemał, że domyśla się, co to będą za żywe pochwały, o których tenuczynił wzmiankę. Ten zbieg okoliczności kazał mu w pozornym przypadkudomniemywać się skutku wyrachowanego planu; zaczął więcpowątpiewać, ażeby nagłe przybycie Zygmunta Augusta miało byćdla wszystkich obecnych tak niespodziewanem, jak dla niego, i wszelkaradość na ten wieczór, który tak niemiło się zaczął, zniknęła dlamłodzieńca.Po skończeniu kancony, wielbiciele nie tłoczyli się już tak jak pierwejokoło córki Leona Odrowąża; szerokie koło, jakie stojący słuchaczetworzyli, skłoniło się nizko monarsze, chcąc oddać zatrzymane nachwilę oznaki uszanowania. Królowa matka spojrzała wstecz, a postrzegłszypłaszcz haftowany złotem i order złotego runa synowski,podniosła się prędko z podziwieniem, za którego prawdziwość nie możemyprzecież zaręczyć.— Na świętego Franciszka z Assyżu — zawołała — wasza królewskamość prawie przestraszyłeś nas. Wzięliśmy was raczej za ja ­kieś widmo, niż za naszego królewskiego syna, który, jak sądziliśmy,


2 4 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O W SK I.znajduje się jeszcze w stolicy swego wielkiego księztwa, otoczonywszelkiego rodzaju uciechami, na których tam wcale nie zbywa, jaknam doniesiono; i nie spodziewaliśmy się zupełnie pozdrowić was takprędko na pokojach wdowy, która zaiste nic takiego nie może muprzedstawić, coby mogło wynagrodzić to, coście porzucili!Na to odpowiedział Zygmunt drugi dwuznacznemi słowy, którychszczególnie używał wtenczas, kiedy był rozgniewany, podobnie jaktu, jakiemś niemiłem napomknieniem:— A przecież wasza miłość zdaje się tu swój czas nader mileprzepędzać, tak żebyśmy radzi życzyli sobie, aby ukazanie się nasze,lubo niespodziewane, nie stało się przeszkodą, i ażeby nasze przystojnepowitanie nie brzmiało dla was tak, jak pozdrowienie powracającegoz tamtego świata, za którego możeście nas wzięli. Lecz teraz waszakrólewska mość zechce mi pozwolić, ażebyśmy złożyli dzięki młodemugieniuszowi, który wtenczas, gdyśmy rozumieli, że go tu przyjemniezadziwimy, sam nas tak przyjemnie zadziwił.To mówiąc, obrócił się szykownie i z żywością do panny Podolskieji zaczął z nią rozmowę, która dla stojących wokoło wkrótce stałasię niedosłyszaną.Jeżeli Bona Sforcya przygotowała scenę tego wieczora, to nie mogłalepszego wyboru uczynić. Zygmunt lubił muzykę aż do namiętności,a osobliwie ten rodzaj śpiewu, jakim go Helena zapewne przezniewiadomość tylko przyjęła. Największa liczba dam, które przez niejakiśczas zanadto może czułe serce jego posiadały, a nawet i BarbaraRadziwiłłówna sama, otwarły sobie najpierwej drogę do niego przezurok tonów ; a oddalenie tej ostatniej zdawało się być królowej matcewedług kilku doświadczeń, jakie mniemała że uczyniła, przyjaznemdla nowych wrażeń. Przez cały ten wieczór, po którym nastąpiłaokazała wieczerza, król ani na krok nie odstąpił od swojej krajowejprimadomy, jak nazywał Helenę, i gdy księżna wojewodzina przybliżyłasię z pożegnaniem do królowej, Bona rzuciła na nią znaczące spojrzenie,na które dumna Anna odpowiedziała lekkiem ściśnieniem ust,które można było uważać albo za uśmiech zadowolenia, albo teżza wyraz obojętnego uważania tego za nic.Ale w następnych dniach król zawsze znajdował się w tych godzinach,kiedy dwór był zgromadzony na pokojach matki, i dworacywkrótce poszeptywać zaczęli, że magnesu, który tam pociąga jegokrólewską mość, szukać potrzeba w oczach dziewicy Podolskiój!


H IP O L IT BORATY ŃSKI. 2 4 7Rozdział XX'Vr.Podobne rozmowy doszły i do Hipolita uszu; wszakże i bez tego nawetnie mogłoby ujść przed nim wiele innych okoliczności, które nieobudzając uwagi, blizką. przecież odmianę wskazywały. Przystępdo domu księżniczki Mazowieckiej był dla niego wolny tak jaki zawsze; ale zdarzało się ustawicznie, że albo nie znajdował Helenyw domu, albo znajdował ją otoczoną tłumem, dla którego ona od niedawnegodopiero czasu stała się przedmiotem szczególniejszego poszanowania.Pani Anna nie była dla niego surowszą, niż dawniej, zdawałasię owszem być więcej uprzejmą, niż zwykle, a nawet go czasem zaszczycałarozmową. Wszelako w sposobie, jakim ona wypytywała go o zatrudnienia,a nawet czasem niekiedy o jego przyszłą nadzieję, znajdowałosię więcej pospolitego i nawet prawie z samą tylko ciekawościągraniczącego interesu i litościwej troskliwości o powodzenie młodegosyna sąsiada, aniżeli żywego zajęcia, jakie zazwyczaj matka mieć zwykłaku temu, któremu jej córka jest przeznaczoną, a który przez stosunkiswojego rodu nawet, bez łaski dworskiej i jej darów, mógłbybyć uważany za godnego zięcia wojewody Podolskiego. Hipolit, luboprzyzwyczajony do takiego postępowania pani Anny, bolał jednakowoż,iż tak jak przedtem bywać zwykło, nie mógł szukać w spojrzeniachi wyrazach Heleny nadziei i uspokojenia; zaczął więc posępnieći niecierpliwić się, kiedy hrabia Tarnowski, który go w innych okolicznościachswoją poradą i nauką zaszczycał, we wszystkiem, co się tyczyłoHeleny, widocznie umyślne zachowywał milczenie.Tem więcej zatem sprawiło na nim wrażenie to, że Piotr Kmita,który oznaki swojej życzliwości bardzo rzadko, a najmniej dla młodzieżyniezaszczyconej jeszcze żadnym urzędem szafował, zaczął takna dworze, jak przy każdem z nim spotkaniu, zbliżać się do niego poprzyjacielsku i z grzecznością uprzedzającą, a nawet zaprosił go raz,aby go odwiedził w jego pałacu, gdzie w ochoczem zgromadzeniu wielurówieśnej szlachty znajdzie rozrywki, które, jak mniemał, przypadnąmu do gustu.Oprócz smutku, który Hipolit mniemał, że potrafi rozpędzić za pomocąofiarowanych rozrywek, i oprócz tego, iż uprzejmość tak dumnegoi potężnego pana pochlebiała mu ; inny jeszcze powód naglił nań,by tego nie zaniedbywał. Już oddawna nie wątpił on bynajmniej, żemarszałek wielki sprzeciwiał się nie tylko jego brata zamiarom, alenawet jego własnym życzeniom; a przykrząc sobie bezczynność, najaką Piotr go skazał, postanowił w poblizkości wojewody samego do­


2 4 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.świadczyć, ażali mu się nie uda rzucić światło na niektóre okoliczności,co dla niego ciemne dotąd były; a przytem chciał doświadczyć,czy nie potrafi starego pana przychylniejszym uczynić dla siebie i dlaswoich zamiarów miłośnych.N a dworze wojewody Krakowskiego, bo tak nazwać można byłojego liczny i świetny stan domu, wszystko szło na wysoką stopę.Oprócz mnóstwa służącej szlachty i innych niższego stopnia domowników,otaczało magnata wielu młodych rycerzy z najszlachetniejszychrodzin. Na zgromadzeniach też, które u niego bywały, jeżeli nie panowałaowa grzeczność, która od niejakiego czasu zaczęła rozpędzaćsurowość przeszłych wieków; to przecież jego biesiady były wyborowe,panowała na nich wesołość nieprzymuszona i niczego nie zbywało,coby mogło ją podniecić.Szczególnie od niejakiego czasu ponura skrytość starego panadomu rozjaśniała się częściej w łagodniejszą powierzchowność, i jeżelinie zawsze był tak dobrego humoru, aby swoję niepomiarkdwaną dumęzłożył w weselszych kołach, któremi się otoczył, to przecież radzdawał się widzieć, jeżeli także i bez jego osobistej obecności wszystkiegotego używano, czego tylko jego wielkie bogactwa mogły dostarczyć.Po jego stajniach stała na pogotowiu zawsze znaczna liczba wybornychkoni, gotowa przenieść jego jaśnie wielmożnych klientów doWiśnicy, albo do innych zamków, których komnaty, śpiżarnie i myśliwskiesprzęty stały dla nich otworem. Wszelkiego rodzaju brońznajdowała się w jego zbrojowniach, a tej można było użyć do ćwiczeńrycerskich; kiedy niekiedy także sięgał do swoich skrzyń napełnionychzłotem, dla zaradzenia ciasnym okolicznościom jakiego młodzieńca,co niedosyć dokładne trzymał rachunki w swoich dochodach.Słowem, jeżeli utrzymanie jego domu nie szło takim torem, jakby sięmożna było spodziewać po zaufanym i pierwszym radcy wysokoukształconej Medyolanki; to jednakowoż dom jego okazywał się jakodwór możnego feudalnego pana dawniejszych czasów, a szczególniejako człowieka, którego skłonność i okoliczności przeznaczyły na głowępotężnego stronnictwa.Można zatem przebaczyć naszemu młodemu szlachcicowi, jeżeliniekiedy wolność i starodawne Sarmackie wesołe życie na pałacu marszałkawielkiego przenosił nad poważniejsze i etykietalne zgromadzeniakrólowej m atki; widzimy go tedy wkrótce codziennym gościempierwszego, chociaż nie zaniedbywał ukazywać się kiedy niekiedy i nadworze i na pokojach księżniczki z rodu Piastów, i dawać tyle ile możnabaczenia na to, co śię tam dzieje.Chociaż sprawy polityczne i przykrości podeszłego wieku, a częściejjeszcze zły humor, nie dozwalały wojewodzie Krakowskiemu byćuczestnikiem łowów i innych wycieczek młodych panów; to przecież


H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 2 4 9zdawał się mieć upodobanie, w chełpliwych powieściach miłośnikówmyśliwstwa, w chlubnej samopochwale tych, co w zapasach tępym orężem,albo w strzelaniu do celu zapewniali, że złożyli próby niepospolitejzręczności. Za ich powrotem wychodził do wielkiej sali, a w tychokolicznościach widzieć można było tego męża, którego czoło w innychrazach posępne chmury okrywały pospolicie, nieraz żartującego, banawet czasem głośny śmiech podnoszącego, gdy usłyszał zbytecznąmyśliwską chełpliwość. Podobnego rodzaju zabawy zdawał się onprzenosić nad te, jakie były na pokojach Bony Medyolańskiej, na którychwtedy tylko ukazywał się, kiedy ważny jaki przedmiot dotyczącypaństwa, albo też własnej jego dumy, tam go powoływał. A takie wieczorykończyły się zwykle sutym, wspaniałym i zbytkowym bankietem.Owóż jednego wieczora współbiesiadnicy Piotra Kmity siedzieliu stołu, a marszałek wielki w nadzwyczajnie dobrym był humorze,właśnie co tylko żartował z naszego Hipolita (któremu pan domujeszcze zupełnie nie był znajomy), jako on żadnym podobnym czynemtak w lesie, jakoteż w jeżdżeniu pochlubić się nie może na równiez towarzyszami, gdy wtem wszedł służący i oznajmił, że hetman wielki,i marszałek nadworny koronny z polecenia króla żądają krótkiej rozmowy.— I czemuż to przypisać? — zawołał Kmita rozegrzany wielomaspełnionemi kielichami, i owem żywem uczestnictwem, jakie przeciwzwyczajowi miał w rozmowie; — czemże to się dzieje, że jaśnie wielmożnyhrabia z Tarnowa zaszczyca mój dom obecnością swoją, jakągo przez tak długi czas nie zaszczycał ? W rzeczy samej nader będęprzed nim zakłopatany! Nie będę wiedział, jak się przed nim uniewinnić,żem do tej pory zaniedbał służyć mu na wspaniałym pałacuKrzysztofora i na przedpokojach jego stać między tymi, którzy pokornieoczekują, aż ojciec ojczyzny udaruje ich szczęściem oglądaniaswego oblicza? Ale Piotr Kmita jest także Polakiem, takdobrze, a nawet lepiej jak kto inny; tylko że zanadto już stary,by się miał liczyć pomiędzy synami pana Jana. I pan wojewodaLubelski? — mówił dalej, coraz bardziej tracąc zwykłą przytomnośćumysłu. — Jaśnie wielmożny Jan Firlej? — O! tak! my je ­steśmy najlepszymi przyjaciółmi; ale nasza przyjaźń rzadko wyszłakiedy za granicę góry Wawelu, a w naszych domach zupełnie obcydla siebie jesteśmy. I co go też do mnie sprowadza, tego tak czynnegopolityka, co to służy zarazem i koronie i synodowi Genewskiemu,i królowi i królowej matce, i Lutrowi i Albrechtowi pruskiemu. —Ale — dodał, postrzegłszy na twarzach swoich gości pomięszanie,które obudzały tak nieprzyzwoitość jego wynurzeń się, jako też i przykrość,że po takiem wybuchnieniu powróci znowu jak zwyczajnie złyhumor przeciw świadkom jego — ale nie przystoi nam tak rzadkim


2 5 0 A LEK SA N D ER BR O N IK O W SK I.a wysokim gościom kazać zbyt długo czekać; a więc na dzisiaj musimypowiedzieć vale naszym zabawom!Kiedy wymawiał te wyrazy, zniknął nagle z jego twarzy wszelkipromień wesołości, a on stał się znowTu owym ponurym, dumnymmarszałkiem wielkim, którego nasi czytelnicy już dawniej poznali,i który z wymuszoną grzecznością wyszedł naprzeciw wchodzącym.Trzej panowie wyszli potem do poblizkiego gabinetu, w którymwkrótce dała się słyszeć męzka dobitna mowa kasztelana Krakowskiego,wymowny potok marszałka nadwornego koronnego i głośne sprzeciwianiesię Piotra Kmity. Rozmowa niedługo trwała; a gdy obadwajodwiedzający oddalając się przechodzili około Hipolita Boratyńskiego,hetm an wielki spuścił na dół oczy, jakby go nie chciał spostrzedz,a niezwyczajny wyraz surowości i przykrości można było w jego rysachwyczytać. Firlej przeciwnie spojrzał na niego wzrokiem zadziwienia,jak gdyby pytał się: — Jakim sposobem on się tu znajduje? — A dwuznaczny,prawie wzgardliwy uśmiech, ukazał się zapewne z powodubrata starosty Samborskiego.Sprawdziły się obawy współbiesiadników. Piotr Kmita opuściłnatychmiast salę, wskazując zgromadzeniu, aby sobie nie przerywałozabawy: wezwanie, któremu młodzi rycerze ochoczo odpowiedzieli,mało troszcząc się o spory podeszłych panów wielkiego dostojeństwa.Sam tylko Hipolit nie czuł w sobie chęci być uczestnikiem biesiady.Widoczne niezadowolenie hrabi Tarnowskiego mocno go dotknęło,a wzgardliwa mina wojewody Lubelskiego wielce go obraziła, i jużchciał, nie zważając na jego dostojeństwo, żądać odeń zdania sprawyw tej mierze, gdy w chwili przygotowawczego namysłu przyszło muna myśl następne pytanie :— Ażaliż można mieć komu za złe, że go nie bez zadziwieniaspostrzega w domu Kmity; że widzi tego, którego król przyłączył doorszaku Barbary Radziwiłłówny, której otwartym nieprzyjacielem byłmarszałek wielki: że widzi jego, brata Piotra, którego jednakowe zasadyw polityce i zgodny sposób myślenia z hetmanem wielkim takściśle łączą, a którego przeciwnikiem tamten wszędzie się głosił,o czem ostrzegało go i własne doświadczenie i starszego brata doświadczonegostarosty napomknienia?Gniewał się zatem na siebie, a tem bardziej, że musiał wyznaćw duchu, iż nie dobrze używał czasu w towarzystwie młodych rozpustników,ale owszem nadaremnie go trwonił, bo dosyć tylko było kilkudni, by się przekonać o czczości zbyt skwapliwych nadziei, że musię uda zbadać osiwiałego polityka, który nawet i przed doświadczonymymężami umiał ukryć to, o czem nie chciał aby wiedziano, i pozyskaćprzychylność tego, który wszystko miał za nic oprócz własnego pożytku.W łaśnie już myślał oddalić się i przez coraz rzadsze ukazywanie


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 251się w pałacu stopniowo zerwać związki, których niestałość jawnie musię ukazywała; gdy wtem poczuł, że w ciżbie gości, którzy się podnieśliod stołu, ktoś mu wsunął w rękę zwinięty papier. Obejrzał sięprędko, ale nie ujrzał nikogo, oprócz młodej szlachty, która w takimzostawała stanie, że niepodobna było któregokolwiek z nich poczytać zatajemnego oddawcę ważnego na pozór pisma. Usunął się tedy na bok,zbliżył się do jednego z kandelabrów, i czytał następne wyrazy:„I cóż tu porabiasz, Hipolicie Boratyński, przy tym sępie? Pośpieszajlepiej do ogrodu córki Piasta; bo tam orzeł buduje gniazdo!nie ociągaj się; bo gołąb zmordowany już lotem!“Niewiele potrzeba było czasu do rozwikłania myśli tego pisma:troskliwość i posępne przeczucie napełniły nagle jego serce; a chociażnie wiedział, od kogo to ostrzeżenie pochodzi, i nie ułożył jeszczew duszy, coby miał począć, gdyby to było prawdziwem, wszelako usunąłsię od zgiełku biesiady.Jeszcze nie było późno; według naszego rachunku czasu zaledwopół do ósmej minęło; ale w tej porze roku zupełnie już ciemność rozpostarłasię, i tylko światło księżyca, przedzierając się przez cienkiechmury, oświecało ulice, po których śpieszny krok Hipolita prowadził.A zaledwie wyszedł z ulicy, zwanej Kanona i wszedł na ciasną bocznąuliczkę, która wprost do furtki ogrodowej wojewodziny podolskiejprowadziła, i na którą wysokie mury tylnej części klasztoru gęste cienierzucały; gdy wtem jakiś zataczający się człowiek, na pozór zupełniepijany, tak go gwałtownie potrącił, że obadwaj na kilka kroków odskoczyli.Światło księżyca, co w tem miejscu, dokąd pijanego siła uderzeniaodtrąciła, przedzierało się przez otwór dziedzińca klasztornego i padającnań, dozwoliło młodemu Boratyńskiemu spostrzedz, że to jakiśczłowiek z pospólstwa zastąpił mu drogę, a zatem rozkazał rozgniewany,ażeby precz poszedł. Ale drugi, nie chcąc bynajmniej być muposłusznym, rozszerzył nogi, rozprzestrzenił ręce, i mówił głosem,który zdawało się rycerzowi, że nie pierwszy raz słyszy:— No! no! tylko w olniej! Ozy wielmożny pan tak mocno sięśpieszy? Tu tak jest pięknie, ciemno i chłodno, a mnie się podobacokolwiek postać tu sobie!Wówczas Hipolit rozgniewany zuchwałością tego gbura, a możei lękając się czegoś gorszego, sięgnął ręką do pałasza.— Na bok chłopie, albo pilnuj swoich uszu!A na to ówmówił z mniejszym uporem i prawie płaczliwym tonem:— E j! dla Boga! schowajcież panie! Wszakże my obadwaj jesteśmyw służbie pańskiej; wy u pięknej damy, a ja Pan Bóg wieu kogo! A zatem wszystko jest sprawiedliwie i porządnie, bo wy jesteścieznacznym panem, a ja chudy pachołek!


25 2 A LEK SA N D E R BR O N IK O W SK I.— Co ty? drwisz ze ranie, hultaju ? — wołał Hipolit, widząc żepijak ciągle zostawał na swojem miejscu.— A! niechże mnie Pan Bóg od tego strzeże! — odpowiedziałdrugi nie ustępując jednakże. — Ja chciałem tylko powiedzieć wielmożnemupanu słówko przestrogi. Czego się pan tak śpieszy? Tam,gdzie pan myśli, przybędzie pan jeszcze zawcześnie!Śpieszący Hipolit stracił nareszcie cierpliwość; porwał zuchwalca,rzucił go silnie o bruk, a sam poszedł dalej swoją drogą. — Jeszczenie doszedł do całkiem oświeconego muru ogrodowego, gdy wtem poczułnagle, że go porwała jakaś mocno koścista ręka, a głos chrapliwyskrzeczał mu do ucha:— Młoda krew ! Pośpiech nie wychodzi na dobre! Miej się naostrożności, młoda krwi!Hipolit zdziwiony obrócił się i poznał natychmiast owę starą,która przed kilkoma niedzielami na zamku Krakowskim niespodziewanieukazała się pomiędzy nim a Heleną. W każdym innym czasie niezaniedbałby on wcale korzystać z chwili, którą mu okoliczność nastręczała,by zatrzymać tę kobietę, która mu już pod ówczas tak podejrzanąbyć się zdawała; ale teraz sam tylko cel drogi stał mu przed oczami.Starał się zatem od niej uwolnić. Ale usiłowania jego były nadaremne;suche palce czarownicy, jak szponami trzymały jego rękę,i coraz przykrzejszym i chrapliwszym tonem wołała na niego:— Paniczu, paniczu! Co też wam mój krewny uczynił, żeście gotak nieprzyzwoicie cisnęli o ziemię, że aż mu czaszka zatrzeszczała nakamieniach, jak gdyby się pusty garnek rozbił. Ale ja się nie gniewam;dajcie mi tylko jednę albo ze dwie sztuki złota, a ja mu kupiębalsamu na rany i jeszcze wam w dodatku powróżę; waszej kochance,piękna, błyszeząca korona — a wam?... I cóż wam? — Kij pasterski,pięknemi wstążkami przyozdobiony, albo też laska biskupia, albokosztur pielgrzymi: co z tego wszystkiego zechcecie sobie wybrać ?— Szalona poczwaro! precz odemnie z swojemi szponami, ażebymnie zapomniał, że jesteś kobietą! — krzyknął Boratyński z wściekłością,i za natężeniem siły udało mu się od niej uwolnić.Pędził tedy dalej przez furtkę ogrodową: jego imaginacya niezmierniebyła rozdrażniona; okoliczności nadawały, jak mniemał, ostatnimwyrazom tej szalonej kobiety straszliwe znaczenie. Myśl o wspaniałodusznościZygmunta Augusta, o nienagannym obyczaju kochanki,znikła zupełnie w oburzeniu jego uczuć, i tak pędził dalej ulicą wysadzanądrzewami, ogołoconemi teraz z liści, śledząc na około, czynie znajdzie czasem gdzie tego, czego lękał się zobaczyć. Tuż za nimpędziła stara ciągle krzycząc:— Złota korona pannie, a tobie kij żebraczy, młodzieńcze!Często przybliżała się do niego tak, że aż ten łając odwracał się


H IP O L IT BORATY ŃSKI. 25 8i ostro jej groził, a tak w ciągu tej osobliwej rozmowy biegać, przybyłna otwarte miejsce przed dom, gdzie ujrzał dwie postaci, w którychświatło księżyca i blask świec padający z sali na dolnem piętrzebędącej, dały mu poznać króla i Helenę rozmawiających coś pilno i napozór w poufałej postawie. Za zbliżeniem się hałasu, głośnej zwadyi szczęku wlokącej się szabli, Zygmunt odwrócił się na miejscu, gdziego można było widzieć, zadziwiony zuchwałością tego, co w taki sposóbprzybliżał się do domu, gdzie się on znajdował, a skoro spostrzegłnaszego rycerza, odezwał się doń surowo :— Co cię tu sprowadza, Boratyński, w tak nieprzyzwoity sposób?Jakie jest twoje żądanie ?— Wasza królewska mość — zaczął mówić Hipolit — czyni mizapytanie, któreby mnie raczej przystało; zaczem racz mi, najjaśniejszypanie, darować, iż się ośmielam cię prosić, abyś mi raczył wymienićprzyczynę, która waszą królewską mość sprowadza z córką LeonaOdrowąża w samotności podczas wieczornej godziny?Król rozgniewany odpowiedział na to z zaiskrzonemi oczyma:— Jakże? Hipolit Boratyński tak mówi? Cospetto! panicz rozumie,że do króla może tak mówić, jak jego brat, mądry starosta Samborskinieraz sobie pozwalał. Id ź ! idź! odurzyło cię wino Kmity, któreśbardzo polubił w tych ostatnich czasach. Idź ! — powtórzył —ażeby twoja wina nie stała się większą, aniżeli nasza powolność!— Nie pójdę! — odpowiedział Hipolit zapalony — aż wasza królewskamość, albo-li też ta dziewica objaśni mi to, o czćm mam prawowiedzióć!— Rozkazujemy ci, ażebyś się oddalił— powtórzył August rozkazującymtonem — i to natychmiast, ażebyś nie uległ karze, na jakątwoje postępowanie zasługuje!— I jakież to jest prawo w rzeczypospolitej ? — zapytał rozgniewany— któreby miało karać narzeczonego, co narzeczonej pilnuje?— Narzeczonej? — mówił król. — Gorpo di bacco! A niewieszli,że nikt krewnej królewskiej nie może nazywać swoją narzeczonąbez naszego zezwolenia? A my bardzo skłonni jesteśmy odmówić gotemu, co tym sposobem stara się o książęcą dziewicę!— Nie wątpię ja wcale o zamiarach króla — odpowiedział młodzieniecgorzko — a jeżeli ta dama powtórzy to, coś wasza królewskamość powiedzieć raczył, to zapewne, że ja tu dłużej nie mam nic doczynienia!Wówczas przybliżyła się Helena, która przez cały przeciąg tój całejrozmowy poglądała na niego z przykrością i podziwieniem, i mówiławielce wzruszona:— I odemnie także nie czekajcie dzisiaj innej wiadomości, panie


2 5 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.kasztelanicu. Bądźcie posłuszni rozkazom króla, proszę was o to,ażebyście nie żałowali ciężko tego, coście uczynili.Potem obróciła się do Zygmunta Augusta i oboje coś cicho rozmawialipomiędzy sobą; ale gdy król postrzegł, że Hipolit ciągle jeszczestał przed nimi, powiedział do niej, nie już z gniewem, ale zezwykłą sobie pogardą:— Ponieważ widzę już, że on odejść nie chce, moja kuzynko, toodejdźmy ztąd, ażeby ten Orlando furioso (Eoland szalony) ochłonąłcokolwiek na zimnej nocy Lutego, i ażebyśmy zanadto prędko nie wydaliwyroku we własnej sprawie o tem, co obraża nasz m ajestat!Mówiąc to, podał rękę dziewicy i oboje weszli do domu, któregodrzwi zamknęły się za niemi. Odepchnięty, jeszcze stał przezkilka chwil, potem udał się powolniej ku wyjściu, niepewny, czyli maobwiniać swą łatwowierność i porywczość, czyli też przeklinać ułomnośćniewieściej wiary. Ale kiedy wyszedł z ogrodu, rozległ się poza nim wielki śmiech szyderczy.Z rana, które nastąpiło po bezsennej nocy, wezwał go list wojewodyLubelskiego a zarazem marszałka nadwornego Firleja. Zastałgo Hipolit stojącego przy kominie i rozmawiającego wesoło z biskupemKujawskim. Ale kiedy marszałek nadworny postrzegł wchodzącego,przybrał poważną minę, przybliżył się ku niemu i mówił dońtonem, środkującym pomiędzy dworską oziębłością, a litościwąironią.— Mam ja wam niestety! panie kasztelanicu, donieść niepociesznąnowinę. Wolą jest króla, ażebyście jeszcze dzisiejszego dnia wybralisię w drogę do W ilna, i tam pełnili swój obowiązek przy małżoncejego królewskiej mości. Powinniście mi przebaczyć, jako pierwszejosobie królewskiego dworu — mówił dalej, postrzegłszy gorzkiuśmiech połknionej zniewagi na twarzy szlachcica — gdy wam powiem,że najjaśniejszy pan polega na waszem punktualnem posłuszeństwie.Zresztą lubo wiadomość, którąście otrzymali, nie bardzo zdawaćsię wam będzie łaskawą, rozumiem wszelako, że daleko gorszejmogliście się spodziewać! Jedźcie zatem szczęśliwie — mówił dalejmarszałek nadworny— i bądźcie pewni, że Jan Firlej niemniej cieszyćsię będzie z waszego prędkiego powrotu, jak wy sami.Hipolit oddalił się skłoniwszy w milczeniu, i już znajdował sięw ostatnim pokoju, kiedy usłyszał krok czyjsi z anim prędko postępujący.Był to biskup Andrzej. Wziął on go na stronę i pytał ła ­godnym tonem człowieka zmartwionego:— Cóż to wam jest, panie Hipolicie? Zdaje się, że wyrok za ostrymjest dla was, któryby każdy inny uważał za dowód łaski królewskiej!— O! tak też ja to uważam! — odparł Hipolit. — Uważam ja


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 2-55to za najlepszy środek zręcznego oddalenia z drogi żywych zalotów,o której wasza przewielebnośó wspomina.— Zdaje mi się — odpowiedział prałat, potrząsając głową — żeściepopadli w złe ręce!— W szpony szatana! — wołał rycerz — który mi ukazywał niebo,ażeby mnie w rozpacz wtrącić!— Ja was nie rozumiem! mówicie głośniej o takich rzeczach,aniżeli na tem miejscu, a do tego ciemniej jeszcze, aniżelibyście domnie mówić mogli. Tak jest, mości kasztelanicu — mówił dalej, położywszyrękę na jego ramię — zdaje mi się, że właśnie jest pora,ażebym odniósł się do prawa, jakie mam do waszego zaufania, a któregomi wasz szanowny brat udzielił; do zaufania, które, jak rozumiem,w ostatniej chwili powinniście we mnie położyć. Udajcie się ze mnądo mojego domu; a jeżeli tam zechcecie odkryć swe serce przedemną,to pewnie żałować tego nie będziecie!Głos szanownego książęcia Kościoła przemawiał dobroczynnie doserca młodzieńca, który widział się opuszczonym od wszystkich: udałsię więc za nim i zwolna złożył zupełną spowiedź o tem, co się wydarzyło.Andrzej Zebrzydowski z wielką bacznością słuchał mowy Hipolita;wiele drobnych okoliczności kazał sobie dokładnie powtórzyć,a potem zabrał głos w następujący sposób:— Nie jesteście zupełnie wolni od zarzutu, młodzieńcze! Brat niebardzo będzie rad ze sposobu, jakim jego mądre rozkazy są spełniane.Sposób wasz życia w ostatnich czasach i zuchwałość, do którejpoczuwacie się, może uważać się jako dobroczynna łaska królewskiejżyczliwości, która z trudnością stałaby się udziałem czyim innym,a nawet i waszym, gdyby nie zaszło mocne wstawienie się. Niemarszczcie czoła, mości kasztelanicu, wszakżeście już i tak wszystkouczynili, by utracić to wstawiennictwo. Wszelako wiele jest osobliwszychrzeczy wtem, co od was słyszałem, i mnie się nawet chce mniemać,że nie przystoi w tej mierze pozwalać, ażebyście byli igrzyskiemnieprzyjaznych mocy, których węzłom młodzieniec taki jak wy bardzomoże uledz, nie zasługując nawet na naganę. Wiecie zapewne,że dawne przywiązanie i stosunki rozmaitego rodzaju z domem Mazowieckimłączą mnie ściśle, i że mi tam przystoi bardziej, aniżeli komuinnemu, mówić więcej aniżeli inny. Dzień dzisiejszy dany jest wamdo woli; zaczekajcie aż do wieczora, a usłyczycie o mnie. Nie dziękujciemi! — mówił dalej, gdy młody rycerz chciał coś mówić.—Wprawdzie szanuję was jako szlachcica, który na przyszłość obiecuje,że będzie zacną podporą ojczyzny, podobnie jak Piotr, pan brat wasz;ale Andrzej Zebrzydowski nie dla was samych tylko ofiaruje się napośrednika pomiędzy młodzieńcem a dziewicą; daleko ważniejsza


2 5 6 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.rzecz skłania mnie do tego. Wszelako nie odwłóczcie przygotowańdo podróży; bo gdyby się inaczej stało, aniżeli rozumiem, i gdyby noczaskoczyła was w Krakowie, wówczas obudziłby się przeciwko wamgniew Augusta, który skoro się raz zapali, podobny jest do niszczącegopłom ienia!Hipolit w gospodzie zastał swojego starego wuja, i gdy mu opowiedziałpodobieństwo, że będzie musiał udać się do Wilna, pan Piński,któremu po odjeżdzie jego najjaśniejszej krewnej nie bardzo podobałosię w Krakowie, oświadczył, że gotów mu jest towarzyszyćw podróży.Hipolit Boratyński znajdował się o zmierzchu w domu biskupaKujawskiego, i wkrótce też potem ukazał się z tęsknotą oczekiwany.— Jeżeli wy, mój zacny panie Hipolicie — mówił on tonemuprzejmym, ale stałym — przedsięwzięliście koniecznie pozostaćw Krakowie to nie wiele zadowoleni będziecie skutkiem moich usiłowań.Nie może być inaczój! koniecznie jechać musicie. Stosunki,jakieście zawarli w ostatnich czasach, zbyt mocno obudziły ku wamniechęć króla, a może nawet i kogoś innego. Ostatnia wasza porywczość,a przytem jeszcze pośpiech, z jakim potrzeba jest koniecznieuwolnić was od pewnych wpływów, przyśpieszyły niezbędnie waszeoddalenie. Znoście po męzku tę małą przeciwność, którą za złe bierzecie,kiedy nie możecie jeszcze poznać zbawiennego zamiaru. Wszakżew tym oto liście podam wam w poniewolnej podróży pociechę, zaktórej skuteczność wam ręczę, jeżeli mi dacie słowo, że go nie otworzycie,aż dopiero w stolicy Litewskiej! Jedźcie z Bogiem, mój synu,i przyjmijcie odemnie toż samo zapewnienie, które wam dał marszałeknadworny szczerzej, aniżeli to zwykł czynić w innym'razie, żez niecierpliwością oczekuje tej chwili, kiedy znowu tu przybędzieciew orszaku swej pani.Nim jeszcze wieczór zupełnie zapadł, już Hipolit Boratyński znajdowałsię na gościńcu prowadzącym do Wilna, w towarzystwie JanaLackiego i małego Stasia.liozdział XXVI.Miesiąc luty roku 1549 był już w połowie; konie i powozy senatorównapełniały miasto Piotrków, i tylko przybycia króla oczekiwanona zamku przygotowanym na jego przyjęcie, a którego mury corazbardziej upadające w ruinę teraz zaledwie domyślać się dozwalają, żew nim kiedyś władca jednego z najpotężniejszych i najrozleglejszych


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 2 57krajów, otoczony wieloma senatorami, panami i rycerstwem, dwór swójświetny trzymał. Po mniejszych gospodach, które niższa szlachta zamiejsce pobytu sobie obrała, słychać było okrzyki pijących, a wpośródkielichów szczęku dawały się słyszćó bez ustanku powtarzane hasłaPolaków: wolny wybór, pacta comenta (*), liberum veto (**), obowiązkikróla względem, narodu, przechodzące z ust do ust; gdy tymczasembardzo rzadko i to z lękliwośeią zasłyszeć można było wzmiankęo obowiązkach poddanych względem króla.Ale po domach, gdzie senatorowie i najznakomitsi z rycerstwamieszkali, panowało ponure milczenie, zapowiadające wybuch nowójburzy; przywódcy stronnictw w milczeniu i z nieufnością przechodziliokoło siebie, jak gdyby chcieli ukryć przed sobą wzajemnie tajemnicęswojego zamiaru, co wkrótce nagle zadziwiając tem silniej na jaw miałwystąpić.Posłańcy spotykali się bez ustanku na gościńcu z Piotrkowa doKrakowa; posłowie szlacheccy z odległych województw Litwy, MałejPolski i Eusi przybywali tłumami i gromadzili się w milczeniu okołomagnatów swojego stronnictwa, gotowi głośnym wrzaskiem popieraćich wyrazy, skoro czas nastąpi.W wigilią tego dnia, w którym spodziewano się Zygmunta Augusta,przybył także w cichości i Piotr Boratyński, któremu laska marszałkowskana tym sejmie przeznaczoną była, i stanął natychmiast,unikając gwarliwego pozdrowienia kolegów swojego stanu, u hetmanawielkiego Tarnowskiego. Bacznie, ale bez zadziwienia, spoglądał onna mnóstwo odwiedzających, którzy tłoczyli się po krużgankach i pokojachdomu, gdzie kasztelan Krakowski w pobliżu zamku stanął;wszędzie ustępowano z drogi przed człowiekiem tak wielkiego znaczenia,jakie marszałek sejmowy miał nawet pomiędzy najznaczniejszymi,a on wszedł do sali, gdzie zastał hrabiego w kole wielu panów duchownegoi świeckiego stanu.Spostrzegłszy go Tarnowski, postąpił kilka kroków naprzeciw niemu;ale zatrzymał się nagle i pozdrawiając, spojrzał nań pytającymwzrokiem.Piotr spuścił oczy ku ziemi. Obadwaj zrozumieli się wzajemnie.Tarnowski z poważną postawą odwrócił się od niego do obecnych,a gdy ci oddalili się, skinienie wielkiego hetmana wezwało starostęSamborskiego do wewnętrznych pokoi.Stosunki owoczesne wymagały koniecznie, ażeby zejście się wy­(*) Pacta convent a, warunki pewne, podane przez naród, na które król przywstąpieniu na tron zwykł był przysięgać.(**) Liberum veto, sławne polskie n ie pozwalam, prawo każdego pojedyóczegoobywatela, za pomocą którego mógł się oprzeć zdaniu całego sejmu.17B ronikow ski: Hipolit Boratyński.


2 5 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.branego przywódcy rycerskiego stanu i najpierwszego z senatorówświeckich było tajemnicą. Ten któremu obowiązek przez krótki przeciągjego trwania nakazywał opierać się powadze tronu, stał wspartyo okno w sali, głęboko zamyślony, aż ukazał się szlachcic, który gomiał zaprowadzić do kasztelana, co podówczas bezwątpienia był najgorliwszymobrońcą praw najwyższej władzy, lubo niektórzy nie takiemieli o nim zdanie.Kiedy Piotr Boratyński szedł przez korytarz prowadzący do odległejczęści domu za swoim przewodnikiem, ten obrócił się kilka razykuniem u: a powolniejszy krok, ociąganie się sługi i jego wejrzenie,kazały dorozumiewać się, że ma kilka słów powiedzieć. WówczasPiotr Boratyński spojrzał nań baczniej i poznał przy lekkiem świetlelampy Walentego Bielawskiego.— W itaj, w imię Boże, młody przyjacielu! — mówił Boratyński.— Mocno się cieszę, iżem cię pierwej napotkał, nim wejdę tam, gdziedowiem się nie o jednej rzeczy. Powiedz mi też przecie, jak siętam powodzi panu Hipolitowi, bratu memu, w Krakowie, i co on tamdobrego porabia?— Brat jaśnie wielmożnego pana — odpowiedział Bielawskiz niejakiem pomięszaniem — nie znajduje się teraz tam, gdzie panrozumie, ale udał się za królową do Wilna.— To bardzo mnie cieszy! — mówił Piotr. — Stolica nie możebyć teraz miejscem pobytu dla młodzieńca takiego jak Hipolit, i dobrzezrobił, że na przekór swojej skłonności oddalił się ztamtąd, gdziemu nie bardzo przyzwoita było zamieszkiwać. Ale czemuż to, panieW alenty, tak poważną minę przybierasz i tak zamyślony jesteś?Miałżebyś co do powierzenia mi, cobym mniej chętnie rad słyszeć?Na to odpowiedział młody Bielawski ociągając się nieco:— Jeżeli jaśnie wielmożny pan nie weźmie za złe mojej otwartościi raczy przypomnieć sobie, że ta pochodzi jedynie z przywiązania,jakie chowam dla was i waszego domu, który zasłużył na tou mego ojca i u mnie; to doniosę mu to, co mi doszło do uszu. PanHipolit nie opuścił dobrowolnie stolicy. Powiadają o tem dziwne rzeczy.Ale jak ja mam co w tem odgadnąć? Mówią tam coś o zazdrościwzględem bardzo wysokiej osoby, ba nawet o obrazie majestatu.Ale przeraża was to, jaśnie wielmożny starosto? Wszelako niejest ci tak źle, jak mniemacie, i to tylko jest pewna, że pan kasztelaniez rozkazu królewskiego udał się niezwłocznie do Wilna w towarzystwieswojego wuja, pana Lackiego.— Zazdrość? — powtórzył Piotr zamyślony, którego ten wyraznajbardziej zdawał się uderzać. — Tak tedy chwast prędzej rozkrzewiłsię nad moje mniemanie? A twójże patron, hetman wielki?Wszak poleciłem brata jego względom i opiece, wiedząc dobrze co to


H IP O L IT BORATY Ń SK I. 2-59jest mądrość dwudziestoletniego młodzieńca w tak ważnych czasach.Miałże-li nie spełnić mojej prośby? Czyliż Hipolit, według nakazumojego, nie trzymał się orszaku hetmana wielkiego ? Albo — dodałciszej mówiąc do siebie — czyliż już zaczynają mi odpłacać niewdzięcznością,jaką mi mój niegodziwy urząd zapewnia?— Zanadto wiele pytacie mnie naraz, jaśnie wielmożny panie! —mówił na to Bielawski. — Ja tylko jestem towarzyszem (*), i niemogę sądzić o tem co panowie czynią albo każą czynić, a tem mniej0 sposobie postępowania mojego pana, hetmana wielkiego. Wszelakozna go jaśnie wielmożny pan tak dobrze jako i ja, co zaś on zrobi,to dobrze jest zrobionem. A przytem pan Hipolit ostatniemi czasyrzadko bywał na pałacu Krzysztofora, lecz za to tem częściej u m arszałkawielkiego, jaśnie wielmożnego pana Kmity.— U marszałka wielkiego ? — zawołał P io tr; i potem dodał prawiez boleścią: — O! bracie, bracie! nie spodziewałem się ja, ażebyś1 ty jeszcze wlewał gorycz do mojej czary..— Przenikliwość waszej dostojności — mówił na to Walenty, jakgdyby chcąc ułagodzić rzeczy — potrafi wkrótce zaradzić sobie, i ręczęmojem życiem, że jakkolwiek tu wszystko idzie na opak, wszelakojaśnie wielmożny pan odda niebawem sprawiedliwość temu, co wam,dostojny mości Boratyński, tak podobny jest i umysłem i obyczajem!— Dzięki ci, poczciwy Bielawski! — mówił Piotr zamyślony. —Mam w Bogu nadzieję, że wszystko tak znajdę, jak mówisz. Dosyćkrzywo, zaprawdę, wszystko tu podobno idzie, i już mi wiele rzeczyo tem mówiono.— Od niejakiego czasu — poszepnął Bielawski cichym głosem —snuje się tu niejedna podejrzana postać; aby zaś takie istoty nie przybliżałysię bardzo do mojego pana i do was, mości starosto, to zostawciemi staranie w tej mierze; wiem ja bardzo dobrze, że gdzie się ukażą,ci co ja rozumiem, to niedalekie jest nieszczęście i niezgoda, przezktórą ten i ów usiłuje poróżnić dobrych, ażeby mógł w zamęcie lepszymieć połów. Szczególnie postrzegłem tu jednego, za którym tużw tropy chodzi zdrada; ale jeżeli go kiedy złapię na krzywej drodze,to myślę mu wypłacić i dawny dług i nowy, i tak go naznaczyć, ażebygo można było rozpoznać zdała na sto kroków, i z ostrożnością gounikać.Kiedy Walenty Bielawski tak wynurzał swoję gorliwość, otworzyłysię drzwi od pokoi hetmana wielkiego; młody dworzanin cofnął sięz uszanowaniem, a starosta wszedł do gmachu.(*) Towarzysz, było to nazwisko służące szlachcicowi konnemu, zostającemu na usługachjakiego znakomitego pana w kompanii dworskićj; znaczenie jego podówczas byłoprawie toż samo, co w dawnćm rycerstwie nazywano giermkiem.17*


260 A LEK SA N D ER BRO N IK O W SK I.— N o ! — zaczął hrabia z Tarnowa po krótkim przestanku —cóż tam od was dobrego usłyszę, zacny panie Piotrze ? Może raczejstwierdzicie to, co już na sali oblicze wasze wróżyło, a czego jeszczewyraz waszych rysów nie odwołuje? Przychodzicie-li do mnie jakoprzyjaciel, czy jako nieprzyjaciel?— Bogu tylko i wam, jaśnie wielmożny mości Krakowski! — odpowiedziałPiotr z niejaką oziębłością — wiadomo, jak ja myślę,przyjaźnie czy nieprzyjaźnie. Lubo okoliczności kierują czynami, wszelakoumysł mój jest nieodmienny. Oby każdy mógł tak o sobie powiedziećw tych burzliwych czasach.— Jeżeli was dobrze zrozumieć mogę — zabrał głos Tarnowski:— to nasze obawy stwierdzają się. A wyście ukazali się....— Aby stosownie do polecenia moich wszystkich panów a braci—przerwał mu starosta — powtórzyć to, com już w Warszawie i Krakowiemówił w imieniu jednej ich części, i wyrzec na stopniach tronu,co najznakomitszy stan państwa, co rycerstwo trzyma za prawdę,i bronić tego przeciw każdemu w szczególności.— Nader trudny jest wasz obowiązek, mości panie Samborski! —zawołał hetman wielki. — O każdego innego lękałbym się, ażali uskutecznićpotrafi tak trudne przedsięwzięcie, a mianowicie gdy waszewłasne uczucie, zupełnie sprzeczne jest temu, co usta wasze mówićmają.— Uczucie — mówił Piotr wyrazem pełnym znaczenia — uczucieprzynależy tylko człowiekowi, szczególnej jednostce; ale czynyi mowa do ojczyzny należą; tak więc postępuję na mojej drodze z pocieszającąodwagą, aż nadejdzie czas, w którym to oboje będzie się mogłopogodzić.— W łasne wasze wyrazy dowodzą, że ten czas bardzo jest jeszczedaleki. Obyście tylko mogli dotrwać!Na te słowa Piotr Boratyński rzucił surowe spojrzenie na hetmanawielkiego, a potem spuścił oczy ku ziemi.— Wszelako — mówił dalój Tarnowski — im dłuższa jest droga,tem coraz przykrzejszą zdawać się wam będzie, i nie tylko to jednoo czem napomykacie stoi wam na zawadzie. W ciągu dni następnychdowiecie się wielu rzeczy, które mogłyby niejednemu pomięszaćzmysły, jeżeli nie dostojnemu i nieugiętemu staroście Samborskiemu,jeżeli nie mężowi mojej siostrzenicy, zacnemu szlachcicowi, w którymsam siebie poznaję, jakim byłem przed dwudziestu pięciu laty. Nieprawdaż — dodał powolnićj, kiedy Piotr na te przyjazne wyrazyw milczeniu i niezwyczajnie głębokim ukłonem odpowiedział — nieprawdaż, że gdyby nawet wszyscy się łudzili, to Jan z Tarnowa i PiotrBoratyński postępują nie zbaczając ani na prawo ani na lewo z drogi,którą los i obowiązek wytknął każdemu z nich z osobna? Ale dla cze­


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 261góż tak milkli wy, mości Samborski? Dlaczegóż odwracacie wzrokwasz odemnie i nie poglądacie na mnie ze zwykłą ufnością ?— Kiedy przechodziłem przez wasze przedpokoje — odpowiedziałBoratyński surowo — zobaczyłem niejednego, któregom nigdy niezajrzał na pokojach Krzysztofora pałacu; widziałem wiele głów głębokoschylonych i słyszałem wiele pochlebnych, słodkich wyrazów, przemawianychpokornie do tego, do którego przed niedawnemi czasyzbliżali się tylko najszlachetniejsi w narodzie, z podniesioną głowąi prostym wyrazem; jak przystoi na zacnego człowieka; a wtenczaspomyślałem sobie i przypomniałem wasze własne słow a: że na drodzeżywota niejedna rzecz pojawić się może, która i najlepszym potrafipomięszać zmysły.— I do czegóż to stosują się wasze wyrazy, panie starosto? — zawołałhetman wielki, podnosząc głowę z zarumienionem obliczem. —I odkądże to przyszło z nami do tego, że do wuja swojćj żony kunsztownieułożonemi wyrazami i w ciemnych zwrotach przemawiacie?— Odkąd wieści — odpowiedział Boratyński, z usilnością powściągającporuszenie wewnętrzne — odkąd wieści zaczęły krążyć po kraju,że ojciec ojczyzny zamyśla to imię, które winien jest swej cnocie,zamienić na drugie, które samym tylko występkiem okupione być może;odkąd każdy krok, co mnie do Piotrkowa przybliżał, kazał corazbardziej wierzyć temu, co dotąd trzymałem za nikczemne oszczerstwo ;odkąd na samem nawet miejscu zjazdu sejmowego własny wzrok mnieprzekonywa.A wtedy kasztelan Krakowski porwał się zapalony najżywszymgniewem i zaw ołał:- - Wiecież-li, rycerzu, przed kim stoicie? Pamiętacie-li, że todo najpierwszego z pomiędzy senatorów przemawiacie tak zuchwale ?To powiedziawszy, przeszedł się kilka razy wielkiemi krokami z widocznąniespokojnością; a potem zatrzymał się i mówił dalej umiarkowańszymtonem :— I wyż-Ji to tak do mnie mówicie, wy, blizki krewny, w którymoddawna już moje zaufanie położyłem, który mnie częstokroć swoimojczystym przyjacielem nazywał, wzorem szlacheckićj cnoty?Wówczas Piotr Boratyński jeszcze mocniej powściągnął walkę duszyi rzekł spokojnie a stale:— Uczucie jest własnością szczególnej osoby, a czyny do ojczyznynależą, i na toście zgodzili się, jaśnie wielmożny panie; a więc mówiędo was, nie jako rycerz do senatora, nie jako mąż Barbary Boratyńskiejdo jej wuja, ani jako przyjaciel do przyjaciela, ani też jako uczeńdo nauczyciela; przed głową świeckich senatorów, ja głowa rycerstwa,stoję jako marszałek sejmu, za jakiego mnie panowie a bracia moi tuw tej chwili obrali; podobnież jak i wy stoję tu, jako jeden ze strażni­


262 A LEKSANDER B R O N IK O W SK I.ków korony; mówię, korony, mości kasztelanie Krakowski, którą m arszałeksejmowy potrafi bronić przeciw wszelkim zamachom.— No! no! panie marszałku! — odpowiedział hrabia Tarnowskipo krótkiem milczeniu, w czasie którego lekki uśmiech mignął na jegoustach — tak surowo obchodzicie się z hetmanem wielkim, jak gdybybył pospolitym winowajcą, i już o występek przekonanym;a wszakże ja wam już powiedziałem, że i wasza droga nie jest bardzoszeroką, i że postępowanie wasze różnym także znaczeniom ulegaćmoże. Ozyliż ja zdaję się wam być mniej godnym zaufania, aniżeliwy mnie?— W łaśnie też to samo — mówił Piotr z zapałem — że zbytwznieśliście się nad drugich, pobudza mnie do słusznej obawy. Wążpokuszenia obrał sobie szczyt dębu, który opióra się burzom, bezsilnieulatującym ponad niższemi drzewami, nie zaś wiotkie rajskie drzewko.I jakże możecie porównywać się ze mną? Kilka dni tylko, a wnet złożęlaskę marszałkowską, którą dzisiaj bracia w ręce moje złożyli, i powrócęznowu do tłumu. Jak zasię ją nosiłem, o tem zabiorę z sobąświadectwo we własnem przekonaniu; i któżby mógł poróżnić międzysobą takich towarzyszów, albo też pochwałę sumienia sprzedać za lichązapłatę ? Lecz wcale inaczej rzecz się ma z tem co rozumiem;częstokroć do wzniosłego umysłu, który wysoko stoi na ziemi, przystępujeta myśl, że cel usprawiedliwia środki; a głos kusiciela poszeptujemu, że jeżeli haniebna jest splamić się pospolitą kradzieżą, to wcaleinaczej rzecz się ma, kiedy idzie.... o koronę.— To może być praw dą! — mówił kasztelan przytłumionym głosem,położywszy rękę na zachmurzonem czole. — W rzeczy samejmacie słuszność; wszakże na wzniosłości świątyni ofiarował kusicielsamemu Zbawicielowi panowanie świata. Jednakowoż, Piotrze Boratyński,silniejsza ponęta, tam niebo więcej siły do oparcia się daje;a kiedy wpośród samotności i nocy podchodzi złe w nieznanój postaci,to rozwidniający się dzień niszczy przed okiem złudzenie, które lękasię światła. I cóż? Jeszcze zachowujecie milczenie i wstrząsaciegłową? Zaprawdę, panie starosto Samborski, zdaje się, że wpływKmity i owego medyolańskiego związku skutkowały na was, równiejak i na waszym bracie!Piotr odpowiedział ponuro:— Nie toć to jest, mości hrabio Tarnowski, co moje obawy obudziło; nie wielkiego to marszałka poszlakowane opinie, ani też królowejmatki chytra polityka ustaliły sąd m ój; ale tysiące głosów, któresłyszałem na sejmikach w Małopolsce i na Busi, do których położeniedóbr moich otworzyło mi przystęp; wszystkie oświadczały, że tron będziewakujący, a wy, mości hetmanie wielki, będzieeie następcą ZygmuntaAugusta. Nie są to poszepty oszczerstwa, jest to głos naro-


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 2 63


2 6 4 A LEK SA N D ER BR O N IK O W SK I.ja, co nim po raz pierwszy ukazaliście się na zgromadzeniu współziomków,przypominał wam obowiązki, które od młodości przykład szanownegoojca i głos własnego waszego nieposzlakowanego umysłu wytknął?Pod czyjemiż to chorągwiami dobyliście po raz pierwszy nieskalanegooręża za króla i ojczyznę? Zaiste, już odtąd upłynęło dwadzieścialat; ale patrzcie na mnie, nie byłżem to ja ten sam Jan z Tarnowa?Podawałżem wam kiedy bezdroża intrygi na miejsce prawdziwejmądrości polityka? Nie jaż-li to ukazałem wam wązką linię,jaką ustawa państwa pomiędzy obowiązkami względem tronu a obowiązkamiwzględem braci zakreśliła; nie złożyliście w moje ręce przysięgi,że nigdy nie dobędziecie oręża, jedno w szlachetnej rycerskiejposłudze? Mam ja prawo do waszego zaufania, prawo, którego miżaden przemijający obłęd wydrzóć nie zdoła, i tego się od was domagam.Nigdy Tarnowski nie oddał rękojmi swego honoru, nawet za największącenę. Tę ja wam składam, i niech ten honor zniknie na zawszedla mnie i dla mojego rodu, jeżeli niesplamiony nie wyjdę z tychpowikłanych stosunków. Oto jest moja rycerska prawica; nie przystoiż-liwam jój przyjąć?Tu ręce dwóch szanownych mężów połączyły się wzajemnie,a wejrzenia ich spotkały się z dawnem zaufaniem.— Zapewnijcie mnie więc uroczyście — mówTił dalej hetman koronny— tak jak ja was uroczyście zapewniam! Dosyć macie pracyz sobą samym — dodał uśmiechając się — abyście jeszcze mieli przyjmowaćna siebie ciężar opieki starego hetmana, który mógłby byćojcem waszym, a był waszym przewodnikiem. Nie jesteście już prostymrycerzem Boratyńskim; przyjęliście na siebie ważne dostojeństwo,a senator nie wszystko może powierzać marszałkowi izby rycerskiej.W machinie państwa potrzeba jest niejakiegoś starcia,a mądrości i uczciwości przystoi baczyć, ażeby ono nie było szkodliwem.Dozwólcie zatem Janowi Tarnowskiemu iść swoją drogą, i zawierzcie,że gdyby tu i owdzie potwarz rzuciła plamę na jego włossiwy, to wszelako Piotr Boratyński znać będzie Tarnowskiego tak,jak sam przezeń jest znany. Jeszcze jed n o ! — zaczął znowu,kiedy starosta chciał się z nim pożegnać. — Wspomniałem o waszymbracie nie całkiem na jego pochwałę. Wiecie-li, co się z nimzdarzyło?Kiedy Piotr to potwierdził, hrabia mówił dalej:— Starano się w Krakowie rozdzielić związek, który pewnymplanom, sam Bóg najlepiej wiedzieć to raczy, czy istotnym czyzmyślonym, stoi na zawadzie, i lękając się marszałka sejmu, winęzerwania chciano przypisać kasztelanicowi. Hipolit jest młodymczłowiekiem; udało się więc to już było przez połowę, i byłoby sięcałkiem udało, gdyby owe plany zbyt wyszukanej polityki i niepo-


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 265miarkowanej dumy nie były czczem marzeniem. A tak zbyt ciekawypanicz wyszedł dosyć łaskawie z tej sprawy, kiedy się jużmiał bez ratunku zaplątać, a trochę pokuty nie będzie mu szkodziło,jeżeli tylko jest pokutą służyć Barbarze Radziwiłłównie, którana przekór niepokonanemu mniemaniu szanownego rycerstwajest miłą i utalentowaną damą, a której my, za pozwoleniem waszem,mości marszałku, radzilibyśmy jak najprędzej dać imię, jakiejej przynależy przed Bogiem i światem; czego wreszcie ani ja, aniwy sami w głębi naszego serca jej nie odmawiamy.* **Kiedy Piotr Boratyński wszedł na dziedziniec swego pomieszkania,zbliżył się do niego powtórnie Walenty Bielawski z pośpiechem,jakby ten, co nader pilną i ważną wiadomość przynosi. Poszepnąłkilka wyrazów staroście; a ten rzucił okiem na orszak swoichsłużących, którzy oczekiwali na pana, zmierzył baczniejszymwzrokiem jednego z nich, mocno uwinionego płaszczem, jak gdybydworzanin wielkiego hetmana szczególnie mu go opisywał, potemskinieniem dał Bielawskiemu znak pożegnania i oddalił się zeswoim orszakiem.* **W owych czasach królewskie tylko osoby prędko mogły podróżodbywać, do czego stojące na pogotowiu konie przeprzęgane,z dóbr koronnych i starostw ściągane, podawały im środki. Pocztydopiero wiekiem później, pod Władysławem czwartym Wazą zaprowadzonezostały, a szlachta, chcąc się udać, czy to konno, czyw ciężkich powozach z jednego miejsca na drugie, potrzebowałacałego czasu, jakiego oszczędzanie koni wymaga, a które w naderrzadkich przypadkach miano zwyczaj odmieniać. A zatem dosyćdługo trwała podróż starego Jana Jackiego z synem i siostrzeńcemdo stolicy Litewskiej, pomimo niecierpliwości, z jaką ten ostatni pośpiechprzykrej podróży popierał. Liścik, który mu biskup Kujawskioddał, palił mu serce, przy którem przeznaczył mu on był miejsce,i wzdychał do chwili, w której go będzie mógł otworzyć, by znaleźćw nim przebaczenie swojej niesprawiedliwości, albo też może potwierdzenieobawy.Zaraz po przybyciu do Wilna, wpadła w oczy młodemu Boratyńskiemuwielka różnica pomiędzy tamtejszym i Krakowskim dworem.Tu, same tylko wesołe oblicza można było napotkać; szpiegujące wejrzeniapodejrzliwości, pokątne działanie nieufności i dumy wygnane


2 6 6 A L EK SA N D ER B R O N IK O W SK I.były, albo przynajmniej zdawały się być wygnanemi z siedliska m łodejksiężniczki, którą rozłączający się na kilka tygodni mąż otoczyłwszystkiem, co tylko zdolne było skrócić jej czas do mającego niebawemnastąpić rozstrzygnienia losów.Towarzysze witający Hipolita rozwodzili się w rozpowiadaniu zabaw,na których znajdowali się i których jeszcze można się było spodziewać; Starosta Piński wypogodził czoło zachmurzone od czasu krakowskiejpodróży, na każdym kroku słysząc tylko pochwały swej najjaśniejszejkrewnej. Jeszcze tegoż samego wieczora chciał on BarbarzeRadziwiłłównie oddać czołobitność, i już gotów był udać się nadwór, kiedy Hipolit jeszcze w swoim pokoju, odprawiwszy oczekującegosługę, stał, wlepiwszy oczy w pismo, którego pieczęć tylko cooderwał.— „Helena Odrowążówna-' — tak wyrażało pismo ulubionej ręki-'•— „Helena Odrowążówna, życzy Hipolitowi Boratyńskiemu szczęściaw podróży, którą on sam konieczną uczynił. Maż-li ona życzyć jeszczeprędkiego zobaczenia? Zdaniem jej wiele rzeczy pójść musi innymtorem wprzód, nim chwila ta okaże się korzystną, a towarzyszkamłodości ośmiela się załączyć przebaczenie, którego córka Anny Mazowieckiej,a krewna Zygmunta Augusta, możeby odmówić powinna. Aleprzypomina mu ona wyrazy, które sam niegdyś powiedział: bądź stałymi wiernym, a reszta pójdzie pomyślnie.“Ostatnie wyrazy zamykały w sobie niejaki balsam dla serca czytelnika,pierwszemi głęboko zranionego.— Córka Anny Mazowieckiej? — zawołał na pół głośno. — Nazamku Kamienieckim syn kasztelana Żytomierskiego był towarzyszemmłodości panny wojewodzianki; a tymczasem na zamku Krakowskimjest ona córką księżniczki Mazowieckiej: starodawne obrazy jejkrólewskich przodków i dumne wejrzenie najjaśniejszego krewnegopoglądają z pogardą na nizkiego szlachcica, który ważył się dobijaćtak wysokiego pokrewieństwa; a ta, co niegdyś nazywała się moją nazawsze, moja narzeczona według woli ojca, uważa sobie za rzeczprzyzwoitą udzielić mi przebaczenie, gdy do takiego aktu miłosierdziaja tylko jedynie mogę rościć sobie prawo. Nie bardzo pożytecznymbyłoby nasze widzenie ? Wiele rzeczy musiałoby pójść inaczćj 9 O! lękamsię ja bardzo, ażali wiele rzeczy nie poszło już inaczej! Wejściedo owych podwoi, w których ponury duch włoskiej polityki, knującynieszczęście czyha na nas, już dawno wszystko przekształciło. Fatalnośćzwolna wkradała się pomiędzy nas, i rozbiegły się drogi nasze;u celu twojej ścieżki, Heleno, może uśmiecha się ku tobie korona;a mnie prowadzi ku mojej kij pielgrzymi, który mi ta okropna czarownicawróżyła! Mam być stałym i wiernym, powiadasz ? — mówiłdalej z większą łagodnością. — O! co za słodki wTyraz z mile


H IP O L IT BORATY ŃSKI. 2 6 7upłynionej przeszłości! Nie! to pisała Helena Odrowążówna, a nie dumnacórka Piastów, nie powiernica niestałego Zygmunta, albo.... Takzaiste, będę stałym i nie odstąpię ciebie, chociażby on wszystkie koronytwojego rodu połączył na swojej głowie. Bo i czemże możeszbyć dla niego, czerń on może być dla ciebie? Wyrok umierającegoojca i wybór własnego serca połączył ciebie nierozdzielnie ze mną;jego, przysięga wyrzeczona przed ołtarzem, przywiązała do BarbaryRadziwiłłówny! Nie gniewaj się więc na mnie, duszo mojego żywota!Wiernym byłem zawsze i stałym! Owóż stałym będę na przyszłość,jakkolwiek pójdą rzeczy, czy źle czy dobrze; będę pamiętał na słowabraterskie, na słowa, na które zaprawdę mniej baczyłem dawniej, aniżelimbył powinien...Tu niecierpliwość starego wuja przerwała myśli Hipolita, i wkrótcepotem stanęli przed żoną Zygmunta drugiego.— Nader miło mi jest — mówił starosta Piński, kończąc niecoprzydługą przemowę, której Barbara słuchała, z przyjaźną cierpliwością,nie bez tego jednak, ażeby lekko przemijający uśmiech nie zabłysnąłna jej ustach w czasie przemowy starego Litwina — nader mijest miło widzieć cię znowu w ojczyznie, i za granicą krajów koronnych;bo tam nigdy uczciwie nie postępują z Litwinem, jak zapewnenie tajno jest najjaśniejszej pani, i po dwakroć ochotniój pozdrawiamwas w kraju, w którym jesteście dziedziczną księżniczką według prawaboskiego i ludzkiego, którego wam tu żaden sejm odmówić niemoże, ani też Synod Rzymski; w domu, który was tylko samą uznajejedyną panią i nikogo na równi z wami, a tem bardziej wyżej nadwas, żadnej Włoszki...Barbara uznała za rzecz przyzwoitą przerwać wybuchy szczerejżarliwości, której stary pan trochę za nadto popuścił wodze, bez względuna obecne osoby, i mówiła z wdzięcznością schylając niecogłowę:— I my także pozdrawiamy was, szanowny panie starosto, a zacnykrewny; a iż się dowiedzieliśmy, żeście mieli pewną prośbę w Krakowiedo małżonki waszego pana, to może tutaj łatwiej się to załatwianiżeli tam, i zapewniamy was już z góry o łaskawem zezwoleniu nato, czego żądacie, byleby tylko mocy naszej nie przechodziło.— Miłościwa pani — zabrał głos Lacki, spojrzawszy wzrokiemzadowolenia na obecnych, a potem obracając się na poły do swoich towarzyszów;— widzicie tu dwóch jeszcze, którzy przybyli ze mną, złożyćwaszej królewskiej mości swoje uniżone służby: jednego znasz już,miłościwa pani, i tego przyprowadza w to miejsce obowiązek służby;w drugim zasię, w tym oto, co tak z daleka stoi, a oczy spuścił kuziemi, przedstawiam wam mojego syna, i proszę ażebyście raczyli go


2 6 8 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.przyjąć łaskawie do rzędu swoich sług dworskich, Ręczę wam, miłościwapani, za niego; chociaż to jest dopiero wyrostek, ale prawdziwyLitwin, i może potrafi wiernością a przywiązaniem ku swojej królewskiejpani zatrzeć ostatni ślad plamy, która jeszcze znaczna szpetniejena jego ojcu z dawniejszych nieszczęśliwych czasów.Barbara rzuciła przelotne wejrzenie na Hipolita; a potem, jakby gonie uważając, odwróciła się do małego Stanisława i rzekła z powabnąuprzejmością:— Jeżeli tak jest, młodzieńcze, jak wasz ojciec powiada, to możemywas zaiste przyjąć pomiędzy naszych paziów i powierzyć rękom waszymwachlarz i zwierciadło, nim te będą mogły robić karabellą nausługach naszych i naszego pana.— Dałby to Bóg — odpowiedział Staś, mocno zarumieniony i pomięszany;— ale nie, raczej niech Bóg tego nie dopuszcza, ażeby przyszłakiedy potrzeba dobywać oręża ku obronie waszej królewskiej mościi... ale — dodał prędko — przekonasz się, najjaśniejsza pani, żeStanisław Lacki i tych potrafi użyć w potrzebie, równie jak tamtych.* **Długoletnia znajomość dworu potrafi nawet i najsłabsze oko zaostrzyćna pewne przedmioty. Obojętność, jakiej Hipolit Boratyńskidoznał od pani, nie uszło baczności skarbnikowej Horono staj owej; zaczęławięc zaraz objawiać zły humor i niechęć, którą młody Polak odsamego początku w niej obudził, a co może wzmogło się jeszcze zpowodułaski, w jakiej narzeczona jego stała u młodej księżnej. Przybliżałasię zatem ku niemu tak prędko, jak tylko etykieta dozwalałaochmistrzyni, a ciężka materyalna suknia jej ruchom, i poszepnęła mu,dosyć jednakowoż głośno, przeciągłemi wyrazami i z gorzko słodkawymuśmiechem:— Zaiste przybycie wasze, mości kasztelanicu, nader zdolne jestrozweselić miłościwą panią, przywodząc jej na myśl towarzysza podróży,który umie zaprawić rozmowę najprzyjemniejszemi, a osobliwiestosownemi bardzo do okoliczności wiadomościami, jak tego dowiedliściena gościńcu do Krakowa. Zapewne na dworze najjaśniejszejpani królowej wdowy tak wiele musi się znajdować niepowołanychkaznodziejów prawdy, że zbywającymi chciano jeszcze i zamek W i­leński rozweselić ?Hipolit wszedł na pokoje królowej w drażliwem usposobieniu; nieświetneprzyjęcie, jakie u niej znalazł, nie omieszkało boleśnie go dotknąć,a zatem wcale nieusposobiony do przyjmowania szyderstwaochmistrzyni za żart, jak tego wiek jej, płeć i miejsce, na którem się


H IP O L IT B O R A TY Ń SK I. 269znajdowała może i wymagały, odpowiedział dosyć głośno i niecoprzyostro:— Wola królewska przysłała mnie tu, a nie moja własna chęćprzywiodła; to też moje prawdy, równie jak wiadomości, uważałbymza zbyteczne w tem miejscu, gdzie jak dopiero co dowiedziałem się,nie zbywa na niepowołanych mówcach, a podobno nieprzychylnośói gadatliwość nazbyt wiernie a pilnie namaszczają funkcyę dworskiegokaznodziei.Barbara ciągle jeszcze rozmawiała ze starym Lackim, któregoszczere przywiązanie było jej nader miłem, oraz z jego małym Stanisławem,którego każdy rzut oka na nią skierowany, coraz bardziejzwiększał rozweselające ją pomięszanie. Nie omieszkała jednak dawaćniejakiego baczenia na to, co się około niej działo; a gdy wyrazydworzanina doszły jej uszu, nagły rumieniec pokrył jej lica liliowejbiałości, a wzdęcie delikatnie malujących się żył na jej czole wskazywałogniew nagły. Podniosła głowę siedząc na krześle, i rzekłakrótko rozkazującym tonem :—: Zdaje się, panie kasztelanicu, że krótki pobyt na dworze, nienauczył was jeszcze ani tego, co winni jesteście obecności swej pani,ani poszanowania dla niewiast. Zaczem nie zadziwia to nas bynajmniejw młodzieńcu, że zaniedbał i tego nawet, co zwyczaj rycerskiejcnoty na niego wkłada względem tej, którą nazywał damą swojegoserca, i zapomniał o tem wpośród dzikich biesiad starego zbytkownika.Dozwalamy wam przeto, ażebyście się nie pierwej przed namizjawili, aż nauczycie się na nowo prawideł przyzwoitości, którychzapomnieliście przy kielichu wojewody Krakowskiego. Skoro będziemywas potrzebowali, wnet wam znać dam y!Oniemiały i zmięszany Hipolit Boratyński, skłoniwszy się przedrozgniewaną małżonką królewską, opuścił salę, przeklinając w duchulos, co go na dwór zaprowadził, i nieszczęście, które go nie całkiembez własnej winy pozbawiło łaski tych, od których opieki jedyniemógł spodziewać się uzupełnienia swoich najgorętszych życzeń.Tak przepędził kilka godzin, czyniąc sam sobie wyrzuty, i szukałczęsto pociechy w piśmie Heleny Odrowążówny, które lubo w niepewnejprzyszłości, kazało mu jednak spodziewać się pożądanego rozwikłaniacoraz nieprzyjaźniej wikłających się stosunków: gdy oto ktośgłośno zapukał do drzwi, i na jego wezwanie wbiegł do pokojukształtny młodzieniec.Był to jeden z paziów Barbary.Opięty i tylko po nad piersiami w gęste fałdy ułożony kaftanikz granatowego aksamitu otaczał wysmukłą, jeszcze niezupełnieukształconą kibić; złoty łańcuch z przytwierdzonym medalem spadałz szyi aż do amarantowego, srebrnemi frendzlami bogato przyozdobio­


2 7 0 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.nego pasa; krótki płaszczyk takiegoż samego koloru z wdzięczną niedbałościąwisiał na lewem ramieniu; krótkie, podobnież ciemno-czerwonegokoloru buty zdobiły nogi młodzieńca. Byłby zupełnie podobnydo pazia na dworze Madryckim, lecz lekka czaplemi piórami przyozdobionaczapka, śmiało na bok zawieszona na głowie, i mała krzywaszabla, której pochwa z boku wisiała na srebrnym łańcuchu, dawałypoznać strój Litwina.Hipolit podniósł się niechętnie i gotował się usłyszeć drugą niemiłąwiadomość, której zwiastuna mniemał widzieć przed sobą, gdyoto młodzieniec poskoczył ku niemu z radością i zaw ołał:— Bądź dobrej myśli, kochany H ipciu! Nie smuć się, wszak toja jestem, ja Stasio; a ten ci nigdy złej wieści nie przyniesie !Potem zaczął klaskać w dłonie, powiadając:— A ty mnie nie poznałeś?I stanął przed zwierciadłem, przypatrując się z upodobaniem swojejmałej, bogato przystrojonej postaci.Hipolit rozśmiał się ze zbytecznej radości młodzieńca, i mówił doniego:— Zaprawdę, bardzo pięknie jesteś ustrojony! Nie zapominajwszelako, że nie wszystko co świeci jest złotem lub srebrem, i pamiętajo tem, co mnie spotkało.— Nie smuć się, kochany Hipolicie! — przerwał mu Stanisław.— Wszystko już znowu jest dobrze: a mnie — dodał z niejaką powagą— polecono, ażebym cię zaprowadził do naszej pani.— Czy tak? — powiedział Hipolit ponuro. — Znowu nowy humorprzyszedł na naszę dostojną panią! Zaiste nie może ona lepiejusposobić cię do niewieściej służby, jak używając za narzędzie kaprysów,które w ciągu godziny przynajmniej z dziesięć razy przewiną siępo głowie pięknej niewiasty.Na to Staś mocno zarumieniony, z zapalonemi oczami, stanął przednim i odparł surowo:— Słuchajcie-no, mości kasztelanicu! Jeżeli mamy być dobremiprzyjaciółmi i krewnymi, to nigdy nie mówcie w taki sposób o mojejkrólowej. Nie jest ona taką, jak inne kobiety; bo jako przenosi wszystkiewdziękami i urodą, tak też przewyższa je mądrością i łagodnością,i zaiste odkąd ją ujrzałem, zdaje mi się, że ona jest jedną tylkona świecie, wyjąwszy może pannę Helenę; a to dla miłości ku tobie —dodał uśmiechając się.Potem zaczął dalej tak opowiadać: — Masz natomiast panią Horonostajowę;o tej możesz mówić co ci się podoba; bo też, jak mi się zdaje,nie wielkieć tu ona przysługi wyświadczyła. Kiedy wyszedłeś, zaczęłarozprawiać o lekkomyślności mężczyzn w naszych czasach; jakoś tyuczęszczał do Piotra Kmity, jako przez rozwiązłe życie, przepędzane na


H IP O L IT BO RATY Ń SK I 271łowach i pijatyce, oddaliłeś się zupełnie od dziewicy Podolskiej; jakeśją rozgniewał, a nakoniec z nią całkiem zerwał i opuścić musiał Kraków,nie wiem z jakiego powodu. Ale tymczasem wystąpił mój ojcieci zaczął jej przeczyć; lecz co on mówił, tego nie słyszałem dobrze, bonie wiem wcale, dlaczego byłem trochę roztargniony. Owóż ty znaszpana Jana: nie jest on wprawdzie gadułą, ale kiedy już raz zacznie,to mówi póty, aż go dobrze zrozumieją. A przecież królowa nie mogłapojąć tego, boś bardzo mało mówił w czasie naszej podróży o tem,co się zdarzyło z tobą w Krakowie. Koniec końców, pani Skarbnikowazdawała się być bardzo rozgniewana i opuściłapokoje aż pobladłszyz gniewu; a kiedy wyszła, moja najmiłościwsza pani kazała sobiewszystko jeszcze raz powtórzyć, i wciągu opowiadania była bardzo zamyśloną.Potem odezwała się z wdzięcznym uśmiechem, jakiegojeszcze nie widziałem u żadnej kobiety prócz niej:— Byłoby to niesłuszna, wygnańca znowu skazywać na wygnanie.Zatem zawołała mnie i rozkazała, ażebym ja był gołębiem i zaniósłci oliwną gałązkę, a to poselstwo uważać się ma jako pierwszypoczątek mojej służby. I w rzeczy samej zaprowadzić do jej stópmego kochanego krewnego Hipolita, jest-to dla mnie najmilszą rzeczą,kiedy tego zachodzi potrzeba: bo ja jestem już jej oddany dusząi ciałem.Tak mówiąc Stanisław, prowadził z sobą krewnego, ulicą wiodącądo pokojów Barbary.Skoro wszedł, małżonka królewska skinęła na obecne damy, i tewnet oddaliły się wszystkie do otwartego poblizkiego pokoju, zostawującpanią samą z jej nadwornym sługą.— Wuj wasz, starosta Piński — mówiła Barbara po małej chwilinamysłu — doniósł mi coś, co lubo niewyraźnie, każe mi domyślać sięwszelako, żeście przez jakąś dziwną okoliczność ściągnęli na siebieniełaskę swojego pana. Domyślam się — mówiła dalej dobitniejszymgłosem — że żądacie zapewne przejednać gniew królewski i potrzebujeciemojego wstawienia się ; chciejcie mi zatem opowiedziećwszystko, jak się wydarzyło, ażeby wstawienie się moje skutecznembyć mogło. I cóż milczycie?— pytała potem zwiększą żywością.—Jakto? mieliżbyście mniej dbać o przejednanie gniewu i odzyskaniełaski swojego pana?Hipolit słuchał tych wyrazów małżonki królewskiej zmięszany;a lubo pismo Heleny uspokoiło go niejako względem sposobu myśleniajego narzeczonej, wszelako to co widział i słyszał zdawało mu się byćdostatecznym powodem w domysłach o zamiarach Zygmunta Augusta,którym znana niestałość jego wiele prawdopodobieństwa nadawała.Jakże wszelako mógł wyznać to podejrzenie małżonce, tej, którejlos, tak jeszcze wątpliwy, polegał jedynie na wierności tego, któ­


2 7 2 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.rego niestateezność umysłu mogła ją w jednej chwili strącić z tronuw przepaść nędzy i pogardy! Wspomnienie na swe nieprzyzwoiteprzebywanie w domu Kmity, stanęło mu podobnież z przykrościąw umyśle, a przecież czuł, że ta, co do niego mówiła, ma podwójneprawo do zaufania, jako pani, której służył, i jako jedyna osoba, którana przyszłość może i będzie chciała opiekować się jego miłością.Odpowiedział tedy z większem pomięszaniem, aniżeli było jegozwyczajem:— To, o czem wam donieść mam, najjaśniejsza pani, mało możeprzyczynić się do mojego usprawiedliwienia, zarówno jak niektóre nieprzyzwoitości,które popełniłem, nie mogą mnie uniewinnić w łaskawościwaszej!— Wyznanie winy — mówiła Barbara uśmiechając się — jestpierwszym krokiem do żalu i poprawy. Wszelako nie przedemną tylkosamą macie się uniewinnić — dodała nieco surowiej. — Jeżeli toprawda jest, co słyszałam, to jeszcze jest ktoś, czyjego pobłażania bardzopotrzebujecie. Mówię ja o Helenie Odrowążównej, panie kasztelanicu;bo nie mogę mniemać, ażebyście wy, jak nam powiadano, dlapozyskania przychylności naszego nieprzyjaciela, marszałka wielkiego,mieli lekkomyślnie zrywać związek, którego opiekunką obraliście m ałżonkęwaszego pana. Związek-to uświęcony błogosławieństwem ojcowskiem,który utrzymywać będziemy w całej mocy nawet przeciwkowam samym; bo królowym takich właśnie związków, nie zaś miłosnychawantur dworaków bronić przystoi.Wtedy zaczął Hipolit swoje opowiadanie; wyznał, jako nierozsądniepogardzając przestrogami brata, przyłączył się do Kmity, chcąc,jeżeli można, pozyskać zaufanie skrytego starca; jako, nie mogąc nażaden sposób dopiąć tego celu, dał się wciągnąć przez lekkomyślnośćmłodzieńczą w próżne zabawy, i jak cel swojego postępowania prawiecałkiem z oczu utracił. Wspomniał o dziewicy Podolskiej z całymzapałem miłości, błagał Barbarę, aby go nie uważała zdolnym do złamaniasłowa. Nadmienił o postępowaniu Zygmunta Augusta zewszelkiem uszanowaniem, jakie mu delikatne uczucie w obecności jegożony nakazywało; a gdy napomknął o scenie, której skutkiem byłojego wygnanie, wyznał zmuszony niejako w ciągu mowy, że zbyt lekkomyślniedał ucha niektórym poszeptom i w zaślepieniu oburzonegoumysłu zasłużył na wyrok, który go oddalił od Krakowa i od kochanki.Z wielką uwagą słuchała Barbara opowiadania młodzieńca; zakażdą chwilą niknęły pomału chmury, które w początku piękne jej czołopokryły; żądała dokładnego powtórzenia tego, co mu się przytrafiłoz ową starą i jej tak zwanym krewnym; zastanowiła się przez chwilęnad tem, a nakoniec powiedziała, z odzyskaną zupełnie wesołościąi właściwym sobie wdziękiem:


H IP O L IT BORATY ŃSKI. 2 7 3— Wyznajcie teraz, panie Boratyński, że wasza osobliwsza myśl zamianymiłych obowiązków rycerza względem damy swojego serca, nabiesiady starego wojewody i jego niesfornych towarzyszów, nader trudnousprawiedliwić się może za pomocą planów waszej wcale niedojrzałejpolityki; wyznajcie także, że wasze wygnanie (jakeście łaskawienazwali pobyt na naszym dworze), jest tylko nader łagodną za taki postępekprzestrogą. Zaezem bądźcie wdzięczni królowi, że was oddaliłz miejsca, gdzie niedoświadczenie zgotowałoby dla was niejedno nieszczęście.Rozumiecie-li mnie dobrze, panie Boratyński ? bądźcie, mówię,wdzięczni naszemu najjaśniejszemu mężowi, i strzeżcie się nadalkazić umysł myślami, niegodnemi i wysokiego przedmiotu i was samych,a zdradzającemi nieczyste źródło, z któregoście je czerpali. Mywszelako — zakończyła żegnającem poruszeniem ręki — nie chcemyokazywać się surowszą od pana naszego, a wasze posługi będą dla nasnadal równie miłe, jak przedtem.Eozmowa, którąśmy tylko co przytoczyli, nie chybiła w rzeczy samejw dalszym czasie swojego skutku. Hipolit Boratyński nabył nadworze Wileńskim pewnego rodzaju powagi, którą niektórzy przypisywalikonieczności ze strony dworu pozyskania sobie brata marszałkasejmowego, mającego wkrótce zabrać głos tyle wpływający na losyp an i; inni jednakowoż, a pomiędzy nimi i pani Horonostajowa, staralisię wzrastającą wziętość młodego Boratyńskiego innym przypisywaćpobudkom.Tymczasem stary Jan Lacki, widząc już spełnione swoje zamiary,opuścił dwór i świat, których ze swojej strony oddawna się już wyrzekł,i powrócił do swojej samotności, do Pińska. Łzy rzewne płynęływprawdzie Stasiowi żegnającemu się z ojcem, z którym dotądjeszcze nigdy się nie rozłączał; wszelako osuszyły się wkrótce podsłonecznem spojrzeniem nowej pani, w którego promieniach całaistota rozwijającego się młodzieńca kształciła się nader prędko i korzystnie.* **Pewnego dnia, w tymże samym prawie czasie, kiedy sejm zaczynałsię w Piotrkowie, łagodna pora wywabiła księżnę i wesoły jej dwórna przejażdżkę. Sama Barbara i młodsi ludzie z jej orszaku byli konno; gdy tymczasem znakomitsze i starsze wiekiem, a zbyt troskliweo swoje zdrowie damy, obwarowane kapiszonami i futrami przeciwchłodnemu, jak im zdawało się powietrzu, jechały opodal z tyłuw ciężkich kolasach.Królowa lekkim kłusem skierowała białego jak śnieg rumaka kujednemu z owych gęstych lasów, które podówczas rozciągały się aż18Bronikowski: Hipolit Boratyński.


2 7 4 A LEK SA N D ER B R O N IK O W SK I.pod same przedmieścia Wilna i w których lubiący łowy dawniejsiwielcy książęta i królowie zaprowadzili obszerne knieje i wygodnedrogi. Wielu znaczniejszych sług dworskich, a pomiędzy nimi i Boratyński,także jechali tuż za panią, a na końcu orszaku, na rzeźkim litewskimkoniu, sadził paź Stanisław Lacki, opakowany lekkiemi sprzętami,które damy owego czasu rade miały pod ręką, dla użycia ich naprzypadek potrzeby.Wązka droga zatrzymała nieco powozy; damy siedzące w nichmiały wiele do mówienia, albo do poszeptywania z towarzyszącymi impanami, według tego, jak stosunki i wiek określały przedmiot rozmowy.A tak zdarzyło się, że odbywszy prawie godzinę drogi wśródlasu, Barbara w towarzystwie Boratyńskiego, tudzież dwóch albotrzech innych jeźdców i swego wiernego pazia, znacznie oddaliła sięnaprzód od reszty orszaku.Tak jadąc, przybyli na małą niwę będącą wśród lasu, która na półprzykryta opadłem liściem wiązów i buków, wiele dróg w rozmaitymkrzyżujących się kierunku łączyła. Królowa, nieświadoma okolicy, zatrzymała konia i pytała jednego z przytomnych panów, któraby z tychdróg prowadziła do zamku łowieckiego, gdzie przygotowano dla niejśniadanie, i potem wskazała na jednę z nich, co zdawała się być więcejujeżdżona aniżeli drugie, mniemając, że ta będzie istotnie. Wszelakozapytany zaprzeczał, upewniając, że jak wie z własnego doświadczenia,droga ta prowadzi do przykrej spadzistości, gdzie w dole znajdujesię niezgruntowane bagnisko. Powiadał, że razu jednego samzapędziwszy się na łowach, ścigając z zapałem zwierza, zwrócił się byłku tej stronie, i że tylko szczęśliwym przypadkiem uszedł nieuchronnejśmierci, gdy koń jego potknął się tuż na samym brzegu przepaści,której on nie spostrzegł. Potem wskazał jednę z dróg przeciwnych, ja ­koby ta miała prowadzić do zamku łowieckiego, i zachęcał najjaśniejsząpanią, aby się za jego przewodnictwem udała. Ale drudzy obecniwcale innego byli zdania, a każdy utrzymywał, że zna okolicę lepiejniż drugi.Wówczas Barbara zawołała uśmiechając się:•— Tak to zazwyczaj bywa, kiedy się zboczy z prostej drogi; bitygościniec byłby nas wprawdzie nie tak prędko, ale bezpieczniej zaprowadziłdo miejsca, gdzie nam przygotowano posiłek, który jak rozumiemy,po przejażdżce na zimnem powietrzu lutowem będzie dobrzesmakował. Wszelako najlepiej podobno będzie, jeżeli każdy z was,moi panowie, rozpozna drogę, którą za prawdziwą uważa; my zasiętu zaczekamy na drugich panów i damy.Posłuszni dworacy rzucili się na rozkaz pani w rozmaite strony dolasu, i wkrótce tentent ich koni zamilkł w odległości. Tylko Hipolitj jego krewny, których rozkaz dworski dnia tego do bezpośredniego


H IP O L IT BO R A TY Ń SK I. 275towarzyszenia małżonce wielkoksiążęcej przeznaczył, pozostali z niąna pustej niwie wśród lasu.Dosyć znaczny przeciąg czasu upłynął, a żaden jeszcze z wysłanychnie wracał, ani też powozy nie nadjeżdżały, i Barbara zaczęła sięniecierpliwić; aż oto w tymże samym kierunku zkąd przybyli, dał sięsłyszeć szelest liścia, jak gdyby znaczna massa jakaś przeciskała siępomiędzy spuszczonemi gałęziami, i tentent, jak gdyby wielu pośpieszającychkoni.— No! dobrze! — zawołała Barbara — otóż przynajmniej i drudzy! To mnie tylko dziwi niepomału — mówiła dalej żartując —jak pani Skarbnikowa z troskliwości o mnie mogła przezwyciężyćwstręt do prędkiej jazdy, która dla niej prawdziwie jest zgrozą, podobniejak wszystko to, co prędzej postępuje aniżeli dworski obyczajpozwala.Tymczasem coraz mocniejszy szelest dawał się słyszeć po lesiei coraz głośniejsze, to, co rozumieli być tentnieniem koni; wkrótce usłyszanotrzask, jak gdyby łamanych gałęzi, a ziemia drżała, niby podogromnym ciężarem; ryk ponury wstrząsnął daleko na około powietrze,a Stanisław delikatnym młodzieńczym głosem zawołał przestraszony:— Dla Boga żywego! ratuj się wasza królewska mość, to niedźwiedź!Jako mieszkańcy Afrykańskich pustyń lękają się lwa, tak podobniezwierzęta zimniejszej strefy lękają się króla północnych lasów. Drżąci chrapiąc spiął się rumak królowej i jął wierzgać, opierając się cuglom,które przestraszona jeżdżka mocno ku sobie ściągnęła; suchekrzewy jakby strzaskane mocą wiatru rozleciały się w drzazgach przydrodze, i ogromny potomek odwiecznego tura rzucił się na Barbaręw gwałtownych poskokach. Wielkie oczy zwierzęcia błyszczały krwawympłomieniem, gniew nastroszył grzywę i włosy na grzbiecie; potężnagłowa opierała się na miedzianych piersiach, a na sążeń roztworzysterogi wymierzone były na księżnę, która bezprzytomna prawie,zamiast myśleć o prędkiej ucieczce, jeszcze usiłowała powściągnąć instynktzachowawczy konia: gdy zaś Hipolit starał się go pochwycić zacugle i pociągnąć z sobą, Stanisław Lacki ubodł w bok swego małegolitewczyka i rzucił się naprzeciw turowi. Czerwony kolor płaszczajego, nienawistny mieszkańcowi lasów, zwrócił gniew zwierza od królowejna niego, a wtedy chłopczyna rzucił niepewną ręką dzirytw szerokie czoło zwierzęcia. Tur stanął przez chwilę, rozbijając ziemięmocnem uderzeniem kopyt; głuchy, do pioruna podobny ryk wydobyłsię z roztwartej paszczy napełnionej ogromnemi zębami; potemskoczył straszliwie, i jednem uderzeniem rogów rzucił o ziemię i koniai jeźdźca. Lecz wprzód jeszcze, nim to się stało, cugle wypadły18*


276 A LEK SA N D ER BRONIKOW SKI.z ręki Barbary, a uwolniony rumak rzucił się w szalonym poskokudrogą do lasu. Boratyński postrzegł z przerażeniem, że koń skierowałsię ku przepaści, o której dworzanin był wspomniał; puścił sięwięc za nią z szybkością strzały, a po za nimi przebrzmiał niezasłyszanyokrzyk przestrachu nadjeżdżających tymczasem dam.Lotny rumak Boratyńskiego wkrótce dognał Barbarę, Hipolit pochwyciłsilną ręką za cugle, zatrzymał konia, a omdlała księżna padłana jego ręce. Złożył on ten drogi ciężar, dla którego Zygmunt AugustJagiełło chciał się wyrzec ciężaru ojczystej korony, zlekka nawilgotnej, mchem okrytej ziemi, podpierając jej głowę, i nieświadomysposobu obchodzenia się z niewiastami, pochylony nad nią, niepewnyco w tej pustyni począć by ją orzeźwić, i myśląc o biednym Stasiu, któryswojej wierności śmiercią może przypłacić. Wtem nieopodal odnich dało się słyszeć troskliwe wołanie: — Gdzie jest królowa? —i w tejże samej chwili, gdy Barbara ocuciła się z tego ogłuszenia,zgromadzony dwór otoczył oboje.Spirytusy i inne pachnidła, które umiejętna ręka ochmistrzynii innych dam prędko podały pani, przywołały ją zupełnie do zmysłów,tak, że oparłszy się na jednej z dam pokojowych, wyszła z gęstwiny.Wtedy pierwsze jej spojrzenie padło na małego konia jej pazia:leżał on rozciągnięty bez ducha z rozdartym bokiem, tak, że mu całkiemwyskoczyły wnętrzności, a tuż przy nim leżał chłopczyna, zbladły,skrwawiony i bez poruszenia.Okrzyk przestrachu wydobył się z piersi Barbary; porwała się odswojej przewodniczki i bieżała ku temu, co młode swoje życie dla niejpoświęcił. Z największem przerażeniem postrzegła szeroką ranęw piersiach wiernego Stanisława; rzuciła się płacząc obok niego naziemię, potem poglądała długo na spokojne, zbladłe oblicze i wreszciemilcząc złożyła pocałunek na czoło we krwi zbroczone.Przy niej klęczał Hipolit, trzymając w swojem ręku ręce nieżywego; królowa zakrywając twarz i łzami zroszone oczy, podniosła sięzwolna, gdy wtem Boratyński zawołał radośnie:— On żyje! o ! dzięki Bogu! Staś mój żyje jeszcze!I wkrótce powracający oddech potwierdził radośne domniemanie.Pani, na poły płacząc, na poły radując się, rozkazała prędko zrobićnosze ze zrąbanych gałęzi, i pomimo wszelkich przedstawień ochmistrzyni,szła sama przy nich aż do bramy stolicy, ku której niesiononapowrót młodego męczennika nieustraszonej wierności.Przez cały dzień ciągle mówiono o tym wypadku. Bohaterskiczyn pazia był przedmiotem wielu szczerych, a oraz i wymuszonychpochw ał; jego zaś prędkie, według wszelkiego podobieństwa, ozdrowienie,obudziło powszechną radość; tylko pani Horonostajowa,


H irO L IT BORATYŃSKI. 277ochmistrzyni, wieczorem tegoż samego dnia mówiła do siebie w cichejkomnacie:— Sama w lesie z młodym człowiekiem, którego przed drugimiodznacza, i w jego ręku! Potem pocałunek w czoło, czy w usta piętnastoletniegochłopca, którego zaiste można uważać prawie za ośmnastoletniego!H m ! To bardzo mogłoby być przedmiotem pięknegobileciku do mojśj przyjaciółki i krewnej, pani starościny Falczewskiejdo Krakowa. Niechaj sobie ona, albo też kto tam inny, wyprowadzająztąd, co jednej lub drugiej będzie się zdawało (*).* **Z pozorną obojętnością Anna Mazowiecka, a z widocznem upodobaniemkrólowa Bona, poglądały na wzrastającą przychylność ZygmuntaAugusta ku dziewicy Podolskiej, i cieszyły się z oddaleniamłodego Boratyńskiego. Zdawało się, że nienawiść obu księżnych skonaław obustronnem dążeniu ku temuż samemu celowi, a służba królowejmatki widziała nieraz wdowę Leona Odrowąża, bawiącą po kilkagodzin bez żadnych świadków u Medyolanki.Żadna wszelako zmiana twarzy, żaden zewnętrzny postępek niezdradzał w dumnej córce Piasta nadziei, które zwolna w niej sięocuciły.Tylko zemsta i duma przemieszkiwały jeszcze w umyśle oddawnazamkniętym na wszelkie uciechy; i tak umiała być panią siebie, żemogła z zimną bacznością poglądać na wszystko co ją otaczało.Nadaremnie Bona Sforcya tysiącznemi środkami, jakie tylko politykaosoby wyższego dostojeństwa ma w swojej mocy, starała się pozyskaćsobie kamienną towarzyszkę; ta umiała trzymać na wodzywszelką chęć zbliżenia, całkiem obcą temu, co dawne nieprzyjaciółkipołączyło na chwilę; a nawet wr razie na pozór poufałego wylania sercaw przedmiocie wspólnego ich zamiaru, widziała Medyolanka w okuksiężniczki Mazowieckiej ponury ogień, zdający się tylko oczekiwaćchwili rozpłomienienia w gwałtowny pożar, na wypadek gdyby Annaprzekonała się o podstępie ze strony królowej matki.Bona, przykrząc sobie zbliżenie z ponurą towarzyszką, zaczęła jużnatenczas z utęsknieniem wyglądać chwili, w której więcej potrzebowaćjej nie będzie; zdawała się wyczekiwać pory, ażeby znowu wy­(*) Król Zygmunt w poufałych listach do kanclerza Litewskiego, Mikołaja Radziwiłła, swojego szwagra, nie bardzo korzystnie wspomina o obu niewiastach. Skarbnikowąobwinia, że przez swoję gadatliwość i niebezpieczne intrygi była nieraz burzycielkąjego domowego i małżeńskiego pokoju. Cięższe jeszcze obwinienie starościny Falczewskiejprzedstaw; się czytelnikowi w dalszym ciągu tej powieści.


2 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.gnać ją na poniżenie, przywaloną ciężarem, któryby jej nienawistnągłowę przytłoczył tak, by już nigdy nie śmiała jej podnieść.Tymczasem stolica pustoszała coraz bardziej. Magnaci śpieszylina sejm, i Piotr Kmita też po długiej rozmowie z Medyolanką udał siędo miasta Piotrkowa; a tak tedy odgłos biesiadny przebrzmiał nazamku królewskim, i tylko pokątne działanie intrygi błądziło po nimw cichości, gdy posłaniec z Wilna przybył z listami do starościny Falczewskiej,powiernicy królowej Bony.Pani Podolska znajdowała się podtenczas u królowej matki, prowadzącjednę z owych długich ucinkowych rozmów, które dla obubyły przykre, a wszelako przez jednę gorliwie poszukiwane, kiedydruga przynajmniej ich nie unikała; gdy oto starościna weszła do gabinetuśpiesznym krokiem, z zaczerwienionemi licami.Z pozornem zadziwieniem i niepochwalającym wzrokiem, spojrzałaBona Sforcya na pożądaną przeszkodę niemiłej rozmowy, i mówiła doniej z pewną ostrością:— Cóż tam przynosicie nam, Falczewska? Spodziewamy się, żeto musi być rzecz nader wielkiej wagi, co znagla was do przerywanianam, wbrew rozkazowi naszemu, zabraniającemu wszystkim dworskim,by nie wchodzili do tych pokojów w czasie, kiedy dostojna krewnanasza zaszczyca nas obecnością swoją?— Jak najjaśniejsza pani rozkaże — odpowiedziała starościnaledwie oddychając dla pośpiechu z jakim przyszła: — Jak się podobanajjaśniejszej pani! Wprawdzieć to, co mnie tu przyprowadza, nie jestni mniej ni więcej, jedno to co mężezyzni w dumie swojej mianują nazwiskiemkobiecej gadaniny; wszelako, jak to waszej miłości wiadomo,częstokroć ono niemniejszej jest wagi i niemniej skuteczne nad ich poważnenarady i okrzyczane rycerskie czyny.Na to rzekła obojętnie królowa:— Zaprawdę, Falczewska, nie może to wam być tajno, że myśmysię przyzwyczaili i mamy w naszej mocy inne oręże; a nader rzadkoużywamy pospolitej kobiecej broni, to jest języka; to samo zaś z większąjeszcze słusznością powiedzieć można o księżniczce, o której milkliwościdopiero co dostatecznie mogliśmy się przekonać. Wszelakokiedyście tu już raz weszli, to uwolnijcie się z tego ciężaru, który wamprawie zagraża niebezpieczeństwem utraty oddechu, byleby to tylkopodobało się księżniczce wojewodzinej.— Na ten raz — odpowiedziała pani Falczewska — jest to ostrepióro, co w miejscu również ostrego języka składa świadectwo o tem,czego nader bystre oko dostrzegło; wasza zaś królewska mość możesama o tem sądzić, ażali jest godnem jej wysokiej uwagi, a osobliwieksiężniczka, której, jeżeli dwór i miasto mówią prawdę, przedmiot niniejszegopoufałego biletu dosyć blizko dotyczy.


H IFO LIT BORATYŃSKI. 2 7 9Bona przebiegła śpiesznem okiem podany bilet, gdy tymczasempani Anna, okazując na pozór według swego zwyczaju, że to bynajmniejją nie obchodzi, rzuciła naprędce ulotne spojrzenie i dała poznać, żeuważa to za niepospolitą jakąś wiadomość, którą królowa, co nic nadaremnieczynić nie zwykła, postanowiła jej udzielić.— Figle m łodości! — mówiła Bona, uśmiechając się wzgardliwiei podając pismo [pani Annie — które wybaczyć należy kobiecie, conagle wzniesiona do szczytu dostojeństwa, poglądając wstecz na przepaść,doznaje zawrotu głowy, a ztąd zapomina o obowiązkach swegonowego stanu.— Ja jestem zdania waszej królewskiej mości! — rzekła A nna,składając list odczytany i oddając go starościnie. — Częstokroć okokobiet nie mających zatrudnienia, zwykło powiększać przedmioty; lepiejbyzaś było zwrócić je na igłę i czółnek; a to właśnie, co zacnapani Falezewska w treści niniejszego pisma chce widzieć, i co szczególniemnie się ma tyczyć, są to rzeczy małej wagi, z których niczegobynajmniej wnosić nie mogę.Eozgniewana powiernica już zamyślała coś gwałtownie odpowiedzieć,gdy królowa zniecierpliwiona niezmięszaną spokojnością Annyprzerwała je j:— Zaprawdę dziwić się należy z jednej strony, ażeby zaledwie dostrzedzmożna było wrażenia, jakie wdzięki tak pięknej dziewicy jakwasza córka na sercach mężczyzn wywierają; a z drugiej, aby tak ła ­two można było je zgasić. Jeżeli przyczyny tego nie zechcemy przypisywaćpowszechnej niestałości mężczyzn naszego czasu, to zaledwonie musielibyśmy wyznać, że ową Barbarę powinnibyśmy uw7ażać zaklejnot płci naszej, i uskarżać się, że los jakby z umysłu wszędzie jąstawi naprzeciw waszej córce.— Wszędzie? — zapytała pani Anna powoli. — Wszakże waszakrólewska mość dopiero co wcale innego była zdania co do jednegoprzypadku; a drugi przeciwnie nie zdoła bynajmniej zasmucić animnie, ani mojej córki, która dosyć odziedziczyła po swoich przodkach,i może zapomnieć o tym, co będąc daleko niższym od niej rodem, terazi szacunek jej utracił. Co się zaś tyczy Barbary Radziwiłłówny, tobardzo dobrze robi w tym względzie, że wcześnie ogląda się, ażeby naprzypadek, gdyby to miało nastąpić, co jej łaskawa pani z taką pewnościąwróży, i gdyby domniemana niestałość owego młodego człowiekawątpliwą dawała rękojmią o przyszłej wierności, ażeby, mówTię,żona najjaśniejszego Zygmunta bardzo mało, albo też wcale nic niestraciła w tśj mierze na zamianie.Gorycz, z jaką księżniczka wymówiła ostatnie wyrazy, i pośpiech,z jakim zabierała się opuścić-zamek, przekonały królowę, że liścik paniHoronostajowej nie omieszkał zrobić wrażenia.


2 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Z uśmiechem poglądała na nią przez okno, a potem rzekła samado siebie:— Chociażbyś potrójnym pancerzem otoczyła swoje dumne i mściweserce, to przecież rozpalone ostrza sztyletów niezaspokojonej dumyprzedrą się przez nie i aż do wnętrza przenikną, ażebyś wyszła na widokz twardój opony i padła ofiarą moją i mojej nienawiści, którąm cijuż oddawna zaprzysięgła! Jak ona śpiesznie postępuje do oczekującejna nią lektyki, żeby tak pocieszającą nowiną przeszyć serce swejcórki! Idź, czyń swoję powinność! I Bona Medyolańska uczyniswoją!* **Helena po długiej rozmowie z płaczem opuściła matkę; czysta duszakochającej dziewicy stanowczo pogardziła podejrzeniem, które matkastarała się w niej obudzić; wszelako zimne urągowisko Anny niechybiło całkiem swojego skutku i jeszcze nie znikły ślady łez wylanych,gdy król prędkim krokiem wszedł do jej pokoju w towarzystwiewojewrody Lubelskiego.— Przychodzę pożegnać się z tobą, piękna kuzynko! — mówił ZygmuntAugust, przybliżając się do niej z wypogodzoną twarzą — jużczekają na mnie konie, co do Piotrkowa mają mnie zawieźć; nie chciałematoli odjechać, nie powiedziawszy ci pierwej, że idę tam gdzie,jeśli niebo dozwToli, to i twój i mój los pomyślnie się rozstrzygnie.Wkrótce spodziewam się, że najjaśniejsza wygnanka przybędzie z Wilnado domu swojego męża i to w taki sposób, w jaki jej przystoi,a z nią też powróci i drugi wygnaniec; wtedy starożytny ród Jagiellońskii nowTy szczep starożytnego domu Piastów w Polsce znowu zakwitnąna długie a długie lata w szczęściu i radości. Ale cóż widzę,Heleno? odwracasz się odemnie, a oczy twoje zalane są łzami?W rzeczy samej ukazanie się króla i jego przyjacielskie wyrazy powiększyływzruszenie Heleny. Gdyby też to było prawdą! Gdybywspaniałomyślny monarcha, który stał przed nią, zdradzony był przeztego, któremu przyszłe szczęście troskliwą ręką przygotował i któremuniedawno jeszcze ciężką winę przebaczył! Gdyby zdradzony byłprzez tę, dla której opierając się zgromadzonym stanom państwa,koronę przodków na hazard wystawiał? Gdyby z jednej strony zuchwałośćmłodzieńcza i osłabiająca siła nieobecności, a z drugiej lekkomyślnośći chęć podobania się, rozwiązując węzły, które cnota i miłośćuświęciły, gotowe były nowe zawiązać, którym może właśnie samatajemnica występku nowy, zbrodniczy powab nadawała? Świeżewydarzenia osłabiły jej przekonanie o stałości Hipolita; niezwyczajneokoliczności, towarzyszące związkowi Barbary Radziwiłłówny z kró­


HIFOLIT BORATYŃSKI. 2 8 1lem (*), a które jej przeciwnicy wystawiali w niekorzystnych barwach,stanęły jej na myśli, i połączyły się z napomknieniami matki dla zachwianiajej wiary.— I czemuż, Heleno, ciągle zachowujesz milczenie? — zawołałkról, widząc że Helena starała się nadaremnie potłumić swoje uczucia.— Możesz mnie nie ufać? Czyliż mi nie przyznajesz mocy i chęci dotrzymaniadanego mi słowa? Odkryj mi — mówił łagodnie usuwającjej rękę, którą ona smutkiem i wdzięcznością przejęta chciała do ustswych przycisnąć — odkryj mi przyczynę boleści! Czy cię zasmuciłamatka twoja? albo może ... tak zapewne, musiałaś przykrą wiadomośćz Wilna otrzymać, a twój pan Boratyński może znowu jakiego figlaw swoim rodzaju wypłatał. Cospetto ! a myśmy tyle byli łaskawi, żeśmyprzebaczyli mu zbrodnią, jaką zawinił przeciw naszemu majestatowi;ale jeżeli nie zaprzestanie martwić naszej miłej kuzyny, którejwcale nie wart, to poczuje nasz gniew, gdyby nawet i dziesięciu m arszałkówsejmowych było jego braćmi!— O! nie racz tak mówić, najjaśniejszy panie — zawołała Helenaz przelęknieniem, i prosząc: — Nie okaże się on i nie może okazać sięniegodnym łaski twojej, miłościwy królu: zaczćm jeśliby wasza królewskamość dowiedział się czego, to niechaj nie raczy potępiać gobez wysłuchania; bo świat napełniony jest chytrością, a my otoczenijesteśmy tajemniczemi zagadkami.— Tak to jest w rzeczy samej podobno — odpowiedział Zygmunt,coraz więcej dając baczenia — bo już nawet i usta mojej ze skromnoścido gołębicy podobnej kuzyny zaczynają w zagadkach przemawiaćdo swojego króla i najlepszego przyjaciela. Nie chcesz oskarżać swojegoszczęśliwego psotnika; ale daleko byłoby lepiej, gdybym z usttwoich dowiedział się o jego przewinieniu, aniżeli z drugich, którebygo mniej pobłażliwie sądziły. Ha! z życzliwości ku tobie mógłbymzbyt mu wiele przebaczyć, oprócz samej niewierności dla ciebie; bocię wyżej szacuję, aniżeli wszystkie kobiety, jakie kiedy zaznałem, wyjąwszyjednę tylko, a to możesz mi przebaczyć.— Nie uważaj, miłościwy panie, na nierozsądne marzenia dziewczyny— mówiła dziewica z wielkiem pomięszaniem — zapomnijO Zygmunt August zaraz po śmierci swojej pierwszej żony, Elżbiety Austryackiej,zakochał się namiętnie wBarbarze Radziwiłfównie, a miłość jego uie była bez wzajemności.Odwiedzał on ją często potajemnie, mając wejście przezedrzwi, z ogrodu zamkowegodo ogrodu wojewodziny Wileńskiej, matki jej, prowadzące. Dnia jednego braciąBarbary zaśtali niespodzianie króla podczas podobnej schadzki u siostry, i skłonili go,aby natychmiast połączył się z nią związkiem małżeńskim przez proboszcza tejże dyecezyiw obecności niewielu świadków. Związek ten tajony był aż do śmierci Zygmuntastarego.


282 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.najjaśniejszy królu, o tem co wymówiłam. Obym ja nigdy nie zakłóciłapokoju twojej wzniosłej duszy! Idź, miłościwy panie, ugruntowaćswoje osobiste szczęście, a oraz i szczęście państwa swojego, które niepoznało cię tak, jako ja poznałam; potem przypomnij sobie i o mnie,a sprawiedliwość nieba nie dozwoli, ażeby szlachetny umysł i w cichościwytrwała wiara zostały zhańbione!— Nie chcesz mi tedy nic powierzyć — rzekł król widoczniewzruszony — dobrze wiec! opuszczam cię i proszę, ażebyś była przekonaną,że cię kocha przyjaciel, który szczęście twoje na swojem własnemchce uzasadnić.* **Król schodząc powoli po schodach, rzekł do towarzyszącego sobiemarszałka nadwornego koronnego: — Nie omyliliśmy się, panieFirleju, że to ten nieposkromiony kochanek łzy naszej krewnej wyciska,i ledwiebyśmy nie powiedzieli, iż nie zasługuje na los, jaki nańczeka.— Jeżelić to tak jest — mówił Firlej uśmiechając się, ale tonemznaczącym — jak przenikliwość waszej królewskiej mości chce widzieć,to panna nadaremnie się troszczy. Prawda, że ten Boratyńskijest trochę dworny, a nie wiele zna świata, wszelako on jest wiernyswojej dumie, ufny, i że tak powiem prawdziwy pastor fido. Żadnaw świecie niewiasta, mojem zdaniem, nie potrafiłaby myśli jego oderwaćod niej, nawet za pozwoleniem waszej królewskiej mości, aninajpiękniejsza z pięknych, najjaśniejsza żona twoja, miłościwy panie.— Zkądże ci znowu, panie marszałku, przyszło do głowy wspomniećo mojej żonie? — zapytał Zygmunt z natężoną bacznością, rzuciwszyszybkie wejrzenie na mówiącego.— Niech mi się godzi — odpowiedział Firlej — przypomniećwaszej królewskiej mości wyrazy panny Podolskiej, „ze świat jest pełenchytrości i jakby tajemnicami otoczony11.A na to powiedział król po małej chwili, zstępując zamyślonyz ostatnich schodów.— Wielce dziękujemy wam, panie Lubelski; wiadomo nam jestbowiem, że wy świadomi jesteście niejednej rzeczy, która przecież nieznanąjest tym, co może większe od was mieliby prawo do tej wiadomości.Nie chcemy badać sposobu, jakim moglibyście je otrzymać,ale życzymy tylko na dobro wasze i nasze, ażebyście i na przyszłośćtak, jako dzisiaj, umieli ich użyć na dobro swojego króla. Dziękujemywam zatem jeszcze raz, i zachowamy w7asz wyraz w życzliwem sercu;że zaś może ktoś potrzebniejszy jest od nas pociechy tego rodzaju,przeto pozwalamy wam jeszcze raz sam na sam pożegnać się z panną


HIPO LIT BORATYŃSKI. 288Podolską. Jednakowo i tak powinne uszanowanie dla naszej kr ólowejmatki przedłuży jeszcze nasz odjazd na pół godziny.* **Nadaremnie Bona Sforcya usiłowała wlać truciznę sporządzonąprzez panią Skarbnikowę w serce swojego królewskiego syna; ZygmuntAugust żartobliwemi wyrazy przerywał wszelką mowę, mogącąściągać się do treści odebranego listu, i spiesznie z nią się pożegnał.* **Kiedy Anna Mazowiecka zobaczyła znowu swoję córkę, już łzy jejbyły osuszone, wypogodzone oczy, i jadowitej mowy księżniczki słuchałacierpliwie wprawdzie, ale milcząc i bez żadnego zajęcia.Rozdział XXVII.Już marszałek rycerstwa obrany został na sejm roku 1549 w P iotrkowie: — imię starosty Samborskiego, Piotra Boratyńskiego, tysiąceust wykrzyknęły. Posłowie rycerstwa i panowie wyższego dostojeństwa,zgromadziwszy się u stołów po komnatach poblizkich domówi pod namiotami naprędce rozbitemi, głębokie polityczne rozmowyprzy kielichu toczyli. Niższa szlachta na obszernej łące, pomimo dosyćjeszcze zimnej pory, podnosiła toast za zdrowie dawcy biesiady,obiecując sobie, jak to pospolicie zwykło bywać tam, gdzie wielośćrozstrzyga, złote czasy po obranym, któremu, jeżeli się nie powiedzieuskutecznienie rzeczy niepodobnej, w niezliczonych głowach wylęgłej,przypisują mu pospolicie całą winę: a potem znowu nowy następcanowe nadzieje roznieca, aby je podobnież niespełnione zostawić i lospoprzednika swojego podzielić.Liczna służba marszałka sejmu zajęta była przyjmowaniem znakomitszychgości, biesiadnicy zaś na łące częstowani byli to, przez żydowskichszynkarzy, częścią z miasta, częścią z okolicy zgromadzonych,to przez wielu na ten dzień na żołd zaciągnionych chłopców i dziewcząt,co dosyć mieli roboty, czyniąc zadość gorliwśj miłości ojczyznyi gorącej życzliwości panów szlachty dla nowego marszałka.Dla każdego województwa przygotowano długi stół, u któregorozmaitość religii wybór miejsc wskazywała. Szlachta wielkiegoksięztwa Litewskiego zajęła miejsca u trzech oddzielnie stojących sto­


2 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.łów, przy których znajdowała się tylko szlachecka służba posłów rycerskich;gdy tymczasem ciekawość i chęć pokazania się za powrotempomiędzy sąsiadami, jako część władzy prawodawczej, sprowadziła doPiotrkowa wielu szlachty z mniej oddalonych prowincyj koronnych,bez których obecności, właściwie mówiąc, wcale możnaby było sięobejść.Z początku biesiady rozmaitość mniemań, tak w religii, jako teżw polityce, rozszerzyła pomiędzy gośćmi ciszę nieufności i niechęci;ale kiedy miód, piwo i wódka palona rozwiązały dotąd skrępowaneusta, wnet zaczęto sprzeczne mniemania w zuchwałym i głośnymzgiełku objawiać.Roztrząsano ze stanowczą powagą wszystkie prawa królewskie,wszystkie przywileje szlacheckie, i chociaż wszyscy prawie różnegobyli zdania względem różnej treści tych obu ważnych przedmiotów,oraz sposobu ich urządzenia, wszelako wszyscy prawie zgodzili sięna to, że trzeba pierwsze więcej jeszcze ile możności ograniczyć,a drugie według upodobania rozszerzyć.Litwini, co pod ten czas byli jeszcze dziedzicznemi poddanemi domuJagiellońskiego i niezupełnie równych praw ze szlachtą polskąużywali, niechętnie słyszeli swoich współobywateli z prowincyj koronnych,chlubiących się takiemi korzyściami, na których im zbywało,i w milczeniu a z niezadowoleniem, gotowi jednak za pierwszą zaczepkąo mniemania swoje i ubliżenie pani Barbary dostojeństwu upomniećsię karabellą, uformowali niby stronnictwo ultra w tem zgromadzeniu.Protestanci i Aryanie, którzy przychylni byli panującemu rodowidla tolerancyi w rzeczach kościelnych, nie chcąc atoli ani na włosustąpić praw swojego stanu, mogli się porównać zkonstytucyonistami.Surowi zwolennicy Kościoła Rzymskiego, mało ulegli królowi, a najzapaleńsiprzeciwnicy jego powtórnych związków małżeńskich, podobnibyli republikanom naszego czasu, jeżeli nie z zasady swoich mniemań,to przynajmniej ze sposobu ich objawienia. A tymczasem inni,związani stosunkami służbowemi i obowiązkami względem możnychpanów, którzy albo szukali własnej korzyści w zaburzeniu kraju, albonawet pożądliwe oko na samą koronę zwracali, mogli być podzielenina tylu ...Astów i ...anów, ile ich rozmaici patronowie różnych nazwisknosili.Kto w późniejszych czasach był świadkiem tak żwawej sceny w pośródmniej licznych zgromadzeń, których członkowie w umiejętnościachi obyczaju są, albo powinniby być wzorem swoim współobywatelom,ten łatwo potrafi wyobrazić sobie wrzawę i zamięszanie panującew zgromadzeniu złożonem więcej niż z tysiąca ludzi, z pomiędzy którychwiększa część na wojnie, orężem władała a w pokoju chodziła za


HIPOLIT BORATYŃSKI. 2 8 5pługiem; gdzie nadto jeszcze każdy z osobna uważał się być urodzonymuczestnikiem najwyższej władzy i był nim w rzeczy samej wedługinstytucyj państwa, i którego rzadko poskramiane namiętności, przyniepomiarkowanem użyciu gorących napojów, do najwyższego podnosiłysię stopnia. Takiego tedy składu była ta część gości Piotra Boratyńskiego,w pośród której teraz zaprowadzimy pobłażliwego czytelnika,jeżeli mu będzie się podobało pójść za nami.Pierwsze wejrzenie na to widowisko, które się nam przedstawia,czyni dziwne, wszelako nie tak niekorzystne wrażenie.Pkównina dosyć znaczna ograniczona jest z jednej strony lasem,z dwóch drugich uprawnem polem, okrytem podnoszącemi się kłosamia z czwartej ostatniemi domami przedmieścia, nie tak jak teraz drewnianemichatami, których dymiące kominy dawały poznać, że sięprzygotowuje uczta dla znakomitszych gości.Wielka liczba naprędce sklejonych stołów, otoczona podobnemiżławami, okryta była niekosztownemi wprawdzie sprzętami stołowemi,ale obficie zastawiona dzbanami, kielichami i potężnemi półmiskami,napełnionemi jadłem ulubionem Sarmatom. Kasza greczana polanasłoniną buchała gęstą parą; obok niej rozsełała woń kapusta pomięszanaz mięsem, ulubiony bigos, tylko co wydobyty z ochraniającej be>czki i przygrzany na ogniu; mocno z szafranem wysadzone flaki, łokciowekiszki i kiełbasy i jeszcze smażące się na panwiach potężneszczupaki z sosem na żółto, ze sporą dozą szafranu; wieprzowe szynki,czyniące zaszczyt karmnikowi, z suszonemi śliwkami.Pomiędzy stołami jaśnieją ognie, potrzebne do utrzymania potrawgorąco, a zarazem tym, którym zimowe powietrze, jadło i napójnie zawróciły głowy, za miejsce zgromadzenia służące.Niezliczone czapki rozmaitej barwy, w długich szeregach ożywiająobumarłą szarość piaszczystej, ogołoconej z trawy płaszczyzny, a tui owdzie, przy blasku sąsiedniego ognia, połyska odkryta, wygolonagłowa.Słudzy bez tchu i wypoczynku biegają tu i owdzie z pokorą, iletylko mogą posłuszni rozkazom wielmożnych panów ze wszystkichstron dawanym. Izraelita suwając się prędzej od drugich, niemniejjednak z lękliwą bacznością rzucając wzrokiem z nadzwyczajnym pośpiechempo wszystkich stronach, już to wydaje cichy odgłos przestrachu,kiedy zobaczy zgruchotane naczynie, którego pożyczył, a miałgościowi w trójnasób porachować jako trefne; to w lękliwej wściekłościtarga sobie pejsy, kiedy który z gości usługującą Surę z gwałtowniejszymumizgiem przyciśnie; to wydaje głośniejszy gniewliwy okrzyk,skoro zobaczy, że bachur, zamiast zmykania koszernych śliwek, którychon dostarczył, porywa słoniną oblaną kaszę, albo nawet półmisek na­


2 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.pełniony mięsem zakazanego zwierzęcia, i nieczystym aż do wieczorapozostanie.Nieco z boku od innych, pod gałęzistym, ogołoconym teraz z liścibukiem, niedaleko ogniska, którego bure kłęby dymu raźnie wzbijająsię w zimowe powietrze, stoi stół, jak się zdaje z większą starannościąniż inne obsługiwany. Wielu szlachty z Małej Polski i Eusi otaczajągo; są to sąsiedzi i klienci starosty Samborskiego. Głośniejszajest radość pomiędzy nimi, aniżeli pomiędzy resztą, bo każdy z nichprzywłaszcza sobie niejakąś część tych zaszczytów, które dnia dzisiejszegospotkały ich ziomka od zgromadzonej szlachty państwa.U wyższego końca stary Stefan Bielawski zastępuje z uroczystą powagąmiejsce swojego pana.— W iw at! jaśnie wielmożny pan Piotr, dostojny marszałek izbyrycerskiej! — brzmi już po raz dwudziesty, a treść tylko co wypróżnionychkielichów znika co do kropli w ochrypłych gardłach wołających.— Yestrae Dominałiones! — zaczął major-domus dnia tego, staryStefan. — Zaprawdę Małopolska szlachta może się radować w tymdniu i cieszyć swoim dostojnym współobywatelem, który nowągloriam et aestimationem pozyskał!— Tak, tak ! zacny panie Bielawski! Wiwat Małopolska, kolebkaRzeczypospolitej!— Wiwat starosta Samborski!—zawołali Rusini.— Urodził się onw Małejpolsce, a na Rusi wzrósł i podniósł się do zaszczytów! NiechajBóg błogosławi Rusi i panu Samborskiemu!■— Bene, benissime! wielmożny mości dobrodzieju! — zawołał Stefankłaniając się — dzięki wam in nomine patroni!— Pan Piotr, jest to prawdziwy staropolski szlachcic! — dał sięsłyszeć jeden, i dodał potem, rzuciwszy szybkim wzrokiem na siedzącychniedaleko Litwinów — i potrafi bronić Rzeczypospolitej i prawnaszych przeciw książętom, co to z po za Bugu przybyli!— I starodawnej rzymskiej wiary przeciw kacerzom i Aryanom —dodał drugi.Szlachta z Wielkiego Księztwa zaczęła bacznie na nich poglądać,i schylając się jeden ku drugiemu, jęli szeptać po cichu.Bielawski postrzegłszy to, zaczął mówić, chcąc ułagodzić rzeczy:— No, no! moi panowie i bracia! Concordia res parme crescunt,discordia magnae dilabuntur! (*) Pamiętajcie, że panów litewskichuważać potrzeba za gości pana marszałka, a za naszych braci; wszakżemy mamy jednego i tegoż samego pana, który jest pierwszym pomię­(*) Małe rzeczy rosną zgodą, a przez niezgodę i wielkie niszczeją.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 287dzy równymi, primus inter par es! (*) i — ale cóż ja miałemmówić?Mógłby był sobie Bielawski oszczędzić trudu, popisując się zeswoją pamięcią; bo głośny okrzyk przerwał mu mowę:— Prirmis inter pares! Tak jest, tak! a nie inaczej! król niejest czem innem, jeno pierwszym między równymi; on jeden tylko,a nas wielu!— Zaprawdę — powiedział jeden z litewskiej szlachty, Aryaninjak się zdawało — król Władysław mógłby był oszczędzić święconejwody i dla siebie i dla nas, i nie ubiegać się za korzyścią zostaniarównym drugim; on, co był panem potężnego księztwa i nad wiernymipoddanymi królował!— Co waść mówisz, panie Litwinie? — zapytał Polak, co mówiłna końcu, sięgając ręką do pałasza. — Jeżeli tu nie do smaku wam,albo też waszemu panu, to możecie sobie wszyscy pójść tam, zkądeścieprzyszli!Wyraz i giest wyzwania nie był nadaremnie do Litwina zwrócony;podniósł się on, i pewnie nie obeszłoby się było bez rozlewu krwi,gdyby Bielawski prędko nie zagasił tlejącej iskry gniewu.— Yestrae Dominationes! — wołał tak głośno jak tylko mógł.— Chcecież kłótnią znieważać tę uroczystość braterskiej zgody? Moipanowie i bracia koronni, jest tu nas wielu, panów zaś litewskich mało,a ci zaufali dawnej sarmackiej gościnności; mamyż-li rozpoczynaćkłótnie z tego powodu, kiedy nas jest piętnastu przeciw jednemu?Moi panowie z Wielkiego Księztwa! ja zaręczam wam imieniem mojegoezcellentissimi patroni o osobliwszej reverentii, jaką on zachowujeku dostojnemu narodowi, i upraszam was, ażebyście collegialiter z namispełnili kielich za jego pomyślność. Ale cóż to ja widzę? waszekufle są próżne? Nikczemny żydzie, śmieszże-li zapominać o tak zacnyehpanach >litewskich, i ściągać wstyd i dyshonor na pana m arszałka,jak gdyby żałował miodu albo wódki palonej dla tak szanownychgości ? Nuże, leć na złamanie karku, a przynoś tu miodui wódki czem prędzej, i do tego jeszcze antał węgrzyna! Prędzej mówię,albo....Tymczasem, gdy żyd z lękliwym pośpiechem spełniał rozkazy, Stefanzapytał:— Gdzież jest ten, któremu pan poruczył pilnować tych stołów;nauczę ja go, jak pan Piotr zwykł swoich gości przyjmować !Wówczas wezwany zbliżył się i mówił:— Nie jest to moja wina; bo panowie z Małejpolski i Eusi zabraliwszystko, co tu było przeznaczone.(*) Pierwszy pomiędzy równymi.


2 88 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— I któż ty jesteś? — Zapytał stary szlachcic, bystro spojrzawszymu w oczy: — wszak ja ciebie nie znam pomiędzy służbą panam arszałka!— Bo dopiero na drodze jaśnie wielmożny pan przyjął mnie dousług.— Powiedziałem już — mówił Stefan po małej chwili — że ciebienie znam ; wszelako zdaje mi się, że gdzieś już widziałem twojeoblicze; ale to tylko ci powiem, mój przyjacielu, że mi się ono niebardzopodoba, i patrz, abyś swoje obowiązki lepiej wypełniał na przyszłość,bo inaczej gotów jestem zabrać znajomość z twoim szerokimgrzbietem !— Tylko dostarczajcie! — pomruknął Wacław Siewrak (gdyżto on był ten nowy sługa pana Boratyńskiego) — a my potrafimy jużtemu poradzie.Przywrócona tedy została spokojność, a Litwini obmyli w małoznajomym jeszcze podówczas soku winnym wszystkie niechęci. Tui owdzie zgromadzali się drudzy z innych województw, ściągnieni zaszłązwadą, i otoczyli stół Małopolanów, pozdrawiając swoich znajomych.Po krótkim atoli czasie znowu rozmowa zwróciła się do miłego republikanomprzedmiotu o sprawach kraju.— Spodziewamy się — zaczął jeden szlachcic z Prus Królewskich— że sejm pod laską tak zacnego pana, jak nasz obrany marszałek,weźmie przecież nareszcie pomyślny skutek i położy koniecniesnaskom, które dotąd braci z braćmi rozdzielały. Bo, jak słyszeliśmy,pan Piotr chociaż jest przywiązany do swojej wiary, jednakowojest nieprzyjacielem prześladowania i prawdziwą podporą przywilejówszlacheckich.— Hm! — mówił jeden z siedzących — możecie się bardzow swoich zbytecznych nadziejach omylić; bo właśnie jako gorliwy katolik,gotów on mocno obstawać przy statutach Ludwika W ęgierskiego;a tego zapewne jutro zahaczymy przykład, kiedy zacznie nową naukęw jej zasadach napastować, spychając z tronu ową Barbarę, co pochodzącz kacerskiego rodu, nigdy Kościołowi nie była przychylną.W tejże samej chwili przy drugim stole, Wacław Siewrak schyliłsię do Litwina, o którym dopiero co wspomnieliśmy, i co teraz ułagodzonyza pomocą spirytusu węgierskiego, nie szczędził kielichówi półmisków gospodarskich. Wnet porzucił nóż, który trzymał w ręku,obrócił się na swojej ławicy bokiem do Polaków, i w tem położeniuzaczął bacznie uważać rozmowę.— Ja wcale nie pojmuję waszej mowy, wielmożny mości paniebracie i kolego! — mówił P rusak; — i raczejbym mniemał, że właśnietaż sama rzymska katolicka wiara powinnaby pana marszałka


HIPOLIT BORATYŃSKI. 289i posłów rycerstwa powściągnąć, aby nie przedsiębrali czego przeciwmałżonce naszego pana. Mogłoby to być jeszcze, gdybyśmy to mylutrzy tak m ówili; ale u was, moi panowie, jakeście rai nieraz samigadali, to małżeństwo jest sakramentem nietykalnym.— To prawdą jest do pewnego stopnia — zarzucił drugi —wszelako dobro rzeczypospolitej i nasze przywileje więcej znaczą, aniżelisakrament. Ten związek zawarty jest wbrew czternastemu artykułowipaktów konwentów, który brzmi wyraźnie: nie będziemy sięnigdy żenili bez wiedzy i zezwolenia panów senatorów i rycerstwa ; a zatemzwiązek ten jest nieważny, i Papież może go rozwiązać, stosowniedo władzy Stolicy Apostolskiej.— To dla nas rzecz jest wcale obojętna! — powiedział Prusak.Ale szlachcic z województwa Krakowskiego uderzył mocno o stółi zaw ołał:— Ej! co tam! sakrament jest sakramentem! a takie subtelności,to tylko zaburzają państwo. Jagiełło raz już sobie zaślubił Litwinkę;nie może ona być naszą królową, a on jej porzucić nie może; ergotedy nie jest on już naszym królem, a ja Hieronymus Zalewski oświadczam,że tron jest wakujący!— Ależ bo, mości Zalewski, zanadto prędko przystępujecie dorzeczy! — ozwało się kilka głosów. — Wszakżeć to taki ród Jagiellońskijest szanowny, i rzeczpospolita nabyła pod nim większego wzrostui potęgi; gdzieżbyśmy tak prędko mogli znaleźć drugiego, cobynam to wynagrodził?— Gdzie? Moi panowie! — zawołał podchmielony szlachciez okolic Krakowa, nie zważając wcale na zżymanie się Majordoma —Czyście oślepli, czy stracili pamięć? I komuż nieznany jest hetmanwielki, Jan Amor hrabia z Tarnowa, kasztelan Krakowski, zwyciężcaw tylu bitwach, ojciec ojczyzny? Et! Niech żyje Jan Tarnowski!Ja Hieronymus Zalewski proklamuję go królem Polskim.Szmer niezadowolenia dał się słyszeć z jednej strony, a głośnyśmiech z drugiej zagłuszył niepowołanego proklamatora, w około któregoprzecież zaczęło się gromadzić wielu jednakowo myślących.Ale Litwin, co dotąd siedział spokojnie, wyskoczył nagle z miejscai przybliżył się z zaiskrzonemi oczami.— A ja powiadam wam, że jeżeli, jak temu nie mogę dać wiary,hetman wielki potwierdzi te buntownicze wyrazy i sam powie amen,to kasztelan Krakowski jest pierwszym senatorem djabelskim, wielkihetman jest wodzem zastępów szatańskich, zwyciężca w bitwach —a tym on był rzeczywiście — jest zaprzedanym niewolnikiem grzechu,a ojciec ojczyzny jest jej zdrajcą, tak jak wszyscy ci co mówią,o tein. chcąc dziedziczną koronę zedrzeć z głowy Zygmunta Jagiełły.Straszliwy zgiełk zagłuszył ostatnie wyrazy:19jłro n ik o w sk i : H ip o lit B o ra ty u a k i.


2 9 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Dziedziczna korona?—zawołało więcej niż sto głosów ze wzgardą;— patrzcie-no tego Litwina! Zapewne, że on dla was jest dziedzicznym;ale u nas tylko wybranym panem, primus inter pares! primusinter pares ! A my, cośmy go wybrali, mamy także prawo złożyćgo według naszego upodobania!Bielawski podniósł się w największem pomięszaniu z wyższegomiejsca od stołu, i rzucił na szczebiotliwego Zalewskiego wzrok zagniewany,mruknąwszy przez zęby: — Vade ad diabolum, fu rtifer ! (*)Tymczasem, gdy z całej równiny zbiegli się na ten hałas przytomni,jedna z szynkarek zbliżyła się pokryjomu do Wacława Siewraka, staraszkaradna baba w dziwacznej odzieży, którój on, jak gdyby w największejradości zacierając ręce i wskazując na pokłóconych, zdawał sięopowiadać wszystko, a czego przecież stara nie ze zbytnią wesołością,ale raczej z zakłopotaniem i niespokojnością słuchała.— Seria in crastinum! (**) — zawołał Majordomus, co mu tylkotchu starczyło. — Jutro, mości panowie, wszystko to panowie nasia bracia, jako ci, którzy mają prawo w moc udzielonego sobie od naspełnomocnictwa, będą roztrząsali. Takie rozmowy mogą tylko miećmiejsce w izbie rycerskiej, a nie na przyjacielskiej biesiadzie. Proszęwas imieniem pana marszałka, ażebyście się uspokoili! E e ! do stotysięcy djabłów! — wołał potem coraz głośniej w podnoszącym sięzgiełku — czyście oszaleli, czy opętani, od czego niech i mnie i wasPanna Marya i wszyscy święci strzegą! Nuże! Jeszcze jeden kieliszekwina ze starego antała pana starosty, szanowni współbraciaz szanownego Wielkiego Księztwa. Wiwat! niech żyje zgoda, niechżyje marszałek sejmu!— Precz do djabła i z sejmem i z marszałkowstwem! — rozległsię głos Litwina, w około którego rodacy jego stanęli w groźnej postawie,a on ze wściekłością cisnął o ziemię puharem tak, że i winoi kawałki naczynia rozbryznęły się na około. — Przeklęty kto jeszczechoć kroplę wypije z tą zbrodniczą tłuszczą, co urąga się prawom gościnności,zapiera się swojego króla i królowej a wielkiej księżny BarbaryRadziwiłłówny!Tu rozległy się zewsząd odgłosy najwścieklejszego gniewu, powstającna siebie w szalonej namiętności.Powywracano stoły, potłuczono konwie i kielichy, wydobyto szablez pochew, porwano żarzące się głownie z płomieni, a okrzyki: —Niechżyje król! Wiwat Rzeczpospolita! W iwat Barbara! Niech żyjeJan Tarnowski! Precz z despotyzmem! Wiwat pakta konwenta!(*) Idź do djabła, hultaju.( " ) Ważniejsze sprawy na jutro.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 291Niech żyje dom Jagiełłów! Precz z lułrami i aryanami! Wolnośćmyślenia i w ia ry! — rozległy się w tysiącgłośnej, pomieszanejwrzawie.Wtem otworzyły się drzwi od poblizkiego domu, i Piotr Boratyński,dający biesiadę dnia tego, wyszedł prędkim krokiem w towarzystwiewielu posłów z rycerstwa i kilku senatorów, pomiędzy którymiznajdował się Bafał Leszczyński, kasztelan Bełzki, hrabia z Górki kasztelanPoznański, i biskup Kujawski Andrzej Zebrzydowski.Za ukazaniem się marszałka sejmowego przeciągły wiwat pozdrowiłtego, w którym naród położył zaufanie, którego postąpienie odpowiedniedo myśli każdej jednostki, należała pod ten czas, przy takimzbiegu okoliczności, do rzędu nader ważnych zagadnień.Starosta Samborski donośnym głosem powiedział następne wyrazy:— I cóż to ja widzę, panowie szlachta a bracia? Tak więc tanędzna biesiada, którą wam dałem w najżyczliwszym zamiarze, miałabystać się powodem kłótni i zwady? Wy, którym należy czuwać naddobrem ojczyzny, rozdzieracie ją płochemi swarami? Mości panow ie!— mówił dalej, podnosząc w górę laskę marszałkowską — dozwólciemi użyć teraz prawa, któreście mi sami nadali! Rozłączcie się, panowieszlachta! — zawołał mocnym głosem — i podzielcie się wedługwojewództw, zajmując miejsca około posłów i urzędników koronnychze swoich prowincyj!Mocno wyrzeczony wyraz przez człowieka pełnego energii, potrafiłnieraz, tak jak Neptuna quos ego, fale rozsrożonych namiętności powściągnąć.Rozwikłał się więc powoli tłumny nieład, i wszyscy otoczyli zwolnaswoich magnatów i posłów. Największy orszak zgromadził sięw około Rafała Leszczyńskiego. Wszyscy schizmatycy, a szczególniejAryanie, uznawali go za swego opiekuna i naczelnika; nawet i szczupłagarstka Litwinów połączyła się z nimi.Wszelako iskry niezgody jeszcze się niezupełnie uśmierzyły; przeciwnicygrozili sobie z daleka wyrazami i giestem, ponure mruczenie,nakształt dochodzącego z gór odgłosu pioruna, rozlegało się zewsząd,a gwar niechętny wzrastając, niebawem wyrodził się znowu w dawniejszeokrzyki.Wtedy Piotr Boratyński, z zapalonemi oczami a wzburzoną piersią,wystąpił na środek pola pomiędzy zwaśnione tłumy i mówił dobitnie:— I cóż znaczą te okrzyki w waszych ustach, móści panowieszlachta? Czyliż te tak szanowne i tak drogie dla całej rzeczypospolitejwyrazy mają służyć za odgłos wojenny zamieszek domowych?I któż z was zaprzeczy, że więcej niż od półtora wieku ród Jagiellońskichwalebnie rządził krajem ? Kto jest pomiędzy wami tak wyro­19*


292 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dnym synem ojczyzny, by najjaśniejszego Zygmunta Augusta nie uznałza pomazańca Bożego i swojego prawego, obranego króla? Zkądżeto imię hetmana wielkiego, imię ojca ojczyzny, opiekuna i obrońcywszelkich praw, jest na ustach waszych? Zaprawdę, wyrzekłby sięon ze wstrętem nazwiska, które odziedziczył po zacnych przodkach,gdyby ujrzał kiedy, że ono stało się hasłem do występnych czynów!Jakież to nieszczęście waszym prawom zagraża? A gdyby to naweti miało miejsce, wamże-li to przystoi bronić go nierozsądnym i buntowniczymzgiełkiem, a nie raczej nam w pośród mądrej narady, nam,którycheście obrali swoimi zastępcami, a osobliwie mnie, marszałkowisejmowemu? A któż to wam dał prawo wyrokowania o najświętszymzwiązku na ziemi, wam, z pomiędzy których każdy uważałby za śmiertelnegonieprzyjaciela tego, coby chciał zakłócić pokój domowego pożycia?Któż ważył się targnąć na szanowną budowę starodawnego Kościoła,albo też na wolność mniemania wyznawców innych religij, którązaprzysiągł król a potwierdziły stany? Zaprawdę, powiadam wam, żekiedy tę laskę odbierałem z rąk waszych posłów, wówczas na czelechrześciańskiego rycerstwa spodziewałem się, że stanę jako wiernybrat i współobywatel, uczczony zaufaniem, którego nie jestem niegodzien,w czem niech mi tak Bóg i święci Pańscy dopomogą! Ale jeżeliten głos, którego nie podniosę inaczej, jedno za prawdą a ojczyzną,ma służyć za hasło do buntu i zuchwalstwa, jeżeli mam zniżyćsię do tego stopnia, abym został narzędziem interesownych dążeń ; toweźcie sobie napowrót ten znak, który nadal niegodzien jest znajdowaćsię w ręku uczciwego człowieka!To mówiąc wstrząsnął laską marszałkowską, jak gdyby chciał jącisnąć w pośród tłum u: gdy wtem ze wszystkich stron podniosły sięgłośne pochw ały; nazwisko jego zabrzmiało w ustach wszystkichi pojednawcze wyrazy: pokój i zgoda! zapewniły go, że zwyciężył.Wtedy spojrzał wesoło wokoło siebie, oko jego zatrzymało sięprzez chwilę na każdym z życzliwych sobie senatorów i posłów; zrozumielioni zamiar jego i każdy zwolna opuścił równinę ze swoimiwspółziomkami. Naówczas pan Piotr zbliżył się szybkim krokiem do Litwinów,co dotąd pozostawali w milczeniu, nie podzielając radościPolaków, a ociągając się jeszcze zostawali na miejscu, i przemówiłdo n ich :— Zacni moi panowie ! Nie przypisujcie mi w tern winy, co wasu mojego stołu spotkało. Jeżeli zaś moje prośbę zechcecie wypełnić,to uważajcie się odtąd za moich szczególnych gości, a ja spodziewamsię, że dam wam dowody, iże nie we wszystkich sercach Koronnegokraju starodawna gościnność i wiara ku waszemu szlachetnemu wielkoksiążęcemudomowi zniknęła!Natenczas jeden z nieh postąpił nieco naprzód, a był to ten sam,


H IPO LIT BORATYŃSKI. 29 3co swojego dziedzicznego pana i jego żony tak walecznie bronił,i rzekł:— P an ie! poznaliśmy ciebie takim, jakim spodziewaliśmy się cięznaleźć; bo wasze imię nie tylko w Polsce, ale nawet i na Litwie w dobrejsławie stoi; wszelako niecb mi wolno będzie jedno wam zadaćpytanie.— Wszelkie pytanie — powiedział Piotr — może czynić szlachcicszlachcicowi, jeden poddany Zygmunta Augusta poddanemu drugiemu.— Jak się też ma rzecz z hetmanem wielkim koronnym? Czy tomniemanie, które tu wyrzeczone było przez usta opilców, zgadza sięrzeczywiście z jego własnem zdaniem, czy nie ?Piotr odpowiedział po przyjacielsku:— Oto macie moją prawicę, zacny szlachcicu, na to, że jakeściemnie zawsze widzieli, takim zawsze znajdziecie i hrabię Tarnowskiego!— A więc dobrze! — odpowiedział Litwin, wstrząsając ze szczerościąpodaną sobie rękę, dobrze więc, jaśnie wielmożny mości marszałku,dosyć nam na tem !To mówiąc odwrócił się i Litwini oddalili się z miejsca.* **— Powiedz mi też, Walenty — zapytał Bielawski syna, którynadszedł w orszaku pana Samborskiego — co też to jest za dziwoląg,ten odrażający drągal, któremu poruczyłeś traktament Litwinów?Zdaje mi się, że go znam, i jeżeli się nie mylę, to on niepomału przyczyniłsię do tych swarów, które na nieszczęście wszczęły się przymoim stole?— I ja go znam także — odpowiedział W alenty; — ale nietroszczcie się ojcze, niedługo czekać, a nadejdzie czas, gdy on odbierzeswoją nagrodę; ja tylko bardzobym sobie życzył, aby mnie wasz panobrał swoim płatnikiem !Rozdział XXVIII.Zygmunt drugi zasiadł na tronie, przy nim stali po obudwu stronachmarszałkowie Piotr Kmita i Firlej, trzymając w ręku długiesrebrne laski.Poniżej, z prawej strony poprzed swojemi krzesłami czerwonem


294 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.suknem wybitemi, stali biskupi państwa; tuż obok króla WincentyDzierzgowski, Prymas koronny, przybrany w mitrę i pallium, tudzieżwspółkoledzy jego w szaty dostojeństwa kościelnego strojni.Po lewej stronie tronu kasztelan Krakowski zaczynał szereg świeckichsenatorów, a laska z cedrowego drzewa przyozdobiona dyamentami,rubinami i szafirami, oznaczała dostojeństwo hetmana wielkiego,które piastował.Liczba świeckich senatorów tak była wielka, że chociaż we dwóchszeregach, z których drugi tworzyli tak zwani niżsi kasztelanowie, zasiadającyna ławach, przecież ostatni z pomiędzy nich potężne koło tużprzy drzwiach zamykali, gdy z przeciwnej strony ci, co trzymali krzyżebiskupie pod przewodnictwem marszałka nadwornego prymasowskiego,zapełniali miejsce, które mniej liczni duchowni panowie pozostawili.Tuż przy stopniach tronu, po prawej ręce, stał stół kosztownymkobiercem nakryty, na którym złoty piśmienniczy sprzęt i wielka pieczęćpaństwa leżały, a przy nim siedział kanclerz koronny; po lewejzasię stronie znajdował się podobnież stół z mniejszą pieczęcią, a przynim podkanclerzy i pisarz koronny.Chorąży koronny, trzymając chorągiew państwa z białym orłem,tudzież zastępujący miejsce chorążego wielkiego księztwa z chorągwią,na której haftem wyszyta była pogoń litewska, stali tuż obok marszałków,a przy nich były chorągwie pruską, ruska i inne; miecznik z pałaszem(szczerbcem) króla Bolesława Śmiałego, stolnikowie państwajeden ze złotym, drugi ze srebrnym kluczem, krajczowie z wielkiemibogato wysadzanemi nożami; inni urzędnicy nadworni koronni i niektórzyz Wielkiego Księztwa tworzyli dwa szeregi w pośród przestrzeni,a wszyscy obecni połyskiwali od złota i drogich kamieni.Wtenczas kanclerz wielki wziął leżący przed nim zwitek pargaminowyi cofnął się ku ostatniemu stopniowi tronu.Król w koronie, zwanej rodową, wysadzanej dyamentami, rubinamii szafirami, trzymając w ręku długie berło, przyodziany długim i szerokimpłaszczem, na którego błękitnym aksamitnym wierzchu wyszywanebyły srebrne orły, postąpił krok naprzód, a kanclerz zacząłprzemowę od tronu.Kiedy ją ukończył, Zygmunt August pozdrowił lekkióm skinieniemgłowy dostojne zgromadzenie i usiadł na tronie, a wszyscy przytomniposzli za jego przykładem; nawet i ci, co piastowali wyższe dostojeństwakoronne, oprócz marszałków, udali się podobnież na miejsca, jakieim stopień w senacie oznaczał.Eozpoczęły się obrady; senatorowie powstawali pojedynczo, dającwota z m iejsca; stopniowo scena coraz się ożywiała, wielu panów


HIPOLIT BORATYŃSKI. 2 9 5przemawiało jednocześnie, jak również obadwaj kanclerze prawie razemoświadczali zdanie królewskie.Niech nam będzie wolno opuścić wzmiankę o niezliczonychpunktach zapytujących, które po większej części dotyczyły ograniczeniawładzy królewskiej i rozszerzenia przywłaszczanych przywilejów,i niech się nam godzi poprzestać na tem, że spory dosyć już były żywe,umysły mocno wzruszone, a król z widoczną niecierpliwościąi niezadowoleniem przerwał już kilkakrotnie mowę kanclerzów; gdywtem dał się słyszeć lekki szmer u drzwi.Marszałek nadworny koronny udał się tam uroczystym krokiem,i z takąż samą powagą powrócił; a oddawszy, według przyzwoitej etykietygłęboki ukłon monarsze i pokłoniwszy się obudwu stronom senatu,oznajmił królowi i dostojnym panom rad — że posłowie rycerstwa,a z nimi marszałek sejmowy już przybyli i żądają wejść na zgromadzeniepaństwa, stosownie do ustaw krajowych.Natychmiast sześciu najmłodszych senatorów opuściło miejsca;podczaszy i marszałek koronny prayłączyli się do nich, a Piotr Boratyńskiz sześćdziesięciu posłami wszedł do sali w ich towarzystwie.Z podniesionem okiem postępował on w pośród zgromadzenia, którepowstało z miejsc za jego przybyciem, postępował ku tronowi, gdzieoczekiwał nań król również stojący; skłoniwszy się nizko przymówiłsię krótko i potem stanął naprzeciw monarchy, gdy tymczasem króli senatorowie zasiedli na swoich miejscach.Długi przestanek milczenia, w przeciągu którego Zygmunt Augustrzucał szybkiem a niespokojnem okiem na otaczające go koło, a któryprzedłużało jeszcze bardziej natężenie umysłu, podobny był do ciszypoprzedzającej gwałtowną burzę.Wówczas dał się słyszeć drżący i ponury głos arcybiskupa Gnieźnieńskiego,jak gdyby powściągany gniew nie dozwalał mu wolnegoużycia mowy.— Przybycie naszych panów a braci stanu rycerskiego — zaczął,nie podnosząc się z miejsca — tem jest pożądańsze, że dozwala namprzystąpić do rzeczy tyczących się całej Rzeczypospolitej, którejprzedstawiciele zgromadzili się teraz w około tronu; w około tronu,najjaśniejszy panie i dostojni bracia, który my przez wolny wybórjeszcze za życia wiekopomnego króla; niechaj Bóg raczy zlewać naduszę jego błogosławieństwo, synowi jego otworzyliśmy, ale pod warunkami,na które tenże podówczas zaprzysiągł i za które ojciecw młodzieńczych jego latach wtedy zaręczył. Otóż, czas jest, ażebyjuż tę rękojmią rozwiązać, ja jako książę senatu i prymas państwa, wyzaś, senatorowie i rycerze, ażebyście łącznie ze mną nalegali o dopełnienietych warunków, nim jeszcze obrady dalej postąpią, a najjaśniejszyZygmunt August zacznie używać praw, których mu Rzeczpospolita


2 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dopóty przyznać nie może, aż spełni ze swojej przyjęte na siebie obowiązki.Tu rozległ się głośny szmer pochwały. Podkanclerzy Szydłowie—cki chciał zabrać głos; ale król skinął nań i rzekł nie bez goryczy:— Do rzeczy, mości arcybiskupie! do rzeczy! I w czemże to, zdaniemwaszem, zaniedbaliśmy obowiązków, co nam zapewniać mająposiadanie tronu, który nam przynależy według Boskiego i ludzkiegoprawa?Ozięble i jednostajnym głosem mówił prałat więcej ku zgromadzeniu,aniżeli ku tronowi zwrócony :— Kiedy przez łaskę pańską, król Zygmunt August Jagiełło Litewski,w roku Pańskim tysiąc pięćset trzydziestym,, a dziesiątym swojegowieku, włożył koronę świętej pamięci Bolesława pierwszego,wówczas zaprzysiągł on: najprzód, że utracone prowincye państwa napowrótodzyska; powtóre, że wiarę katolicką rzymską zachowa przyswojej starodawnej powadze; potrzecie, że uśmierzy niesnaski religijne,jakie zaprowadzenie wittenbergskich błędów obudzało; po czwarte,że obowiązki panującego spełniać będzie jak najściślej; a nakoniecpo piąte, że we wszelkich ważnych przedsięwzięciach, jak oto, wypowiedzeniewojny, zawarcie pokoju, a mianowicie wejście w związkimałżeńskie, zasięgać będzie rady i działać za przyzwoleniem panów,senatorów i rycerzy. Do was tedy, dostojni i zacni panowie, należyroztrząsać, jak dalece, albo właściwie mówiąc, azaliż by jeden punktpaktów konwentów dopełniony został wedle zapewnienia ZygmuntaAugusta, Wielkiego księcia Litewskiego, pod któremi to warunkamiwstąpił na tron, na którym go teraz widzimy?W tejże samej chwili wielu senatorów podniosło się ze swegomiejsca i zabierało się do mówienia. Ich gwałtowne giesta i ponurewejrzenie zapowiadały już treść nieprzychylnych wyrazów, jakiemiwybuchnąć gotowali się, gdy w tem spojrzał król na marszałka wielkiego,wyzywając go niby do mówienia. Gdy zaś ten nieporuszony,na pół odwrócony od niego, stał ze zmarszezonem czołem, wlepiwszyponure oko w posadzkę kamienną, wówczas monarcha skinął na wojewodęLubelskiego.Natychmiast marszałek wielki opuścił miejsce, które obok tronuzajmował, i zajął drugie, przynależące mu jako wojewodzie Krakowskiemu;marszałek zaś nadworny koronny uderzył mocno laską srebrnąo posadzkę, i mówił zwolna a dobitnie, poglądając z uśmiechemi jakby z powściąganą pogardą na całe zgromadzenie:— Panowie i bracia! król żąda, ażebyście przystąpili do porządkusejmowego, i ażeby wzmiankowane artykuły roztrząsane były pojedynczo,by na nie z kolei odpowiadać.Senatorowie, którzy powstali z miejsca, pojrzeli po sobie, i potem


HIPOLIT BORATYŃSKI. 2 9 7pojedynczo usiedli; tylko Andrzej hrabia z Górki, kasztelan Poznański,stał nieporuszony.— Mości pisarzu koronny! czy już wszystkie punkta zaciągnęliściew protokół? — zapytał kanclerz.— Tak jest! jaśnie wielmożny panie! — odpowiedział ów, podającje pisarzowi i podkanclerzemu.Ostatni zaczął:— Najsamprzód, prześwietny książę Prymas w imieniu Rzeczypospolitejprzypomniał miłościwemu królowi obietnicę odzyskania utraconychprowincyj koronnych.— I czyliż to nastąpiło? — przerwał mu z gwałtownością AndrzejGórka, kasztelan. — Pytam was, panowie a bracia, ażali od śmiercinieboszczyka króla, nasz najjaśniejszy Zygmunt August odzyskał byjednę wioskę, którą nieprzyjaciele od Rzeczypospolitej oderwali?Niechaj król raczy nam zdać sprawę z takiej przewłoki, nam, co nietylko powinniśmy czuwać nad pomyślnością państwa, ale jeszcze dbaćo jego dobrą sławę, którą .nasi ojcowie i my krwią pozyskaliśmynaszą!Tu ozwało się wiele głosów popierających tę mowę, ale król odparłkrótko i z gniewem :— Do was, panie podkanclerzy, należy odpowiedź!I potem w pozornej obojętności oparł głowę na ręce w płaszczuwiniętej, a Krzysztof Szydłowiecki zabrał mowę:— Zdaje się królowi, a zapewne także i wielu z pomiędzy obecnychpanów senatu i rycerstwa, że wyrzeczone żądanie jest niewczesnei za prędkie po kilkomiesięcznem panowaniu. Zdaniem jego królewskiejmości, najpierwszym obowiązkiem panującego jest położyćtamę wewnętrznemu zamięszaniu, nim przyzwoicie będzie zacząć walkęz nieprzyjacielem, któremu właśnie ta niezgoda i nieporządek, równiejako też zły stan skarbu, który nie jest tajny szanownym panom,podwójną daje korzyść.— A zkądże to zamięszanie i ten niedostatek pieniędzy? — zawołałhrabia Andrzej. — Czyliż to nie należy do króla zapobiedz temuobojgu?Wielu z obecnych poparło znowuż to zdanie; gdy jednak szmernieco ucichł, podkanclerzy z wielką obojętnością oświadczył:— Król powiada, że to należy do innego artykułu!Wtedy powstał hrabia Tarnowski i tak się ozwał:— Dozwólcie, szanowni panowie, ażeby hetman wielki otworzyłwam swoje zdanie w przedmiocie zblizka dotyczącym się jego urzędu.Już nieraz w tem miejscu słyszano hasło wojenne, a przyjaciel ojczyznynie bez radości słyszał to wykrzyknienie, które mu dowodziło, żedawny duch bohaterski nie ostygł jeszcze w szlachetnych Polakach.


2 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wszelako z przykrością przychodzi mu odwrócić się, kiedy potem ciżsami, co na radzie tak ochoczymi okazywali się do boju, są najpierwszymiw obozie, co jak się im tylko nadarzy, kłótnią a niekarnościąniweczą zamiary, za które król i Rzeczpospolita wszystko co mielinajmilszego wspaniałomyślnie poświęcają; ba nawet ciż sami częstokroćwiarołomnie porzucają chorągwie, które przecież sami rozwinęli.Mamże ja tu przypominać wam sejm Lwowski, i nieszczęście, jakiew wojnie z Moskwą stronniczość i zuchwalstwo przyniosły? Mamżeja wam przypominać, jak niechęć i niesforność ścieśniały nieraz władzęhetmańską, kiedy w wojnie samo tylko posłuszeństwa a karnośćpomyślny zapewniają skutek? Wszelako wysocy urzędnicy koronnisą tylko zaufanymi sługami Rzeczypospolitej; im zatem, jako takim,nie przystoi wyraz stanowczy: do nich należy tylko przez przedstawicieliswoich poddać pod rozwagę, to, o czem król sam bez zgody stanówstanowić nie może. Daję więc moje wotum w takim kształcie,ażeby usłyszeć zdanie szanownego rycerstwa, które zaiste tak orężemswoim, jako też swoją przyczyną broni ojczyzny i sławę jej utrzymuje!A kiedy potem zażądano, ażeby Piotr Boratyński głos zabrał, tenpo krótkiej naradzie z posłami tak zaczął:— Stan rycerski, w którego imieniu członkowie upoważnili mniedo przemówienia, przyjmuje wdzięcznie wezwanie dostojnego senatu,przez które tenże uznał w nim prawdziwą podporę Rzeczypospolitej,a osobliwie w czasach wojennych. Ale że krew współobywateli zanadto jest kosztowną i nie powinna być w próżnych sporach przelewaną,gdy niedawno przyniesione ofiary wyczerpały zasiłki, a czasynie są przyjazne do wynagrodzenia tego co utracono; a zatem w imieniuizby rycerskiej upraszam pokornie króla, aby raczył pierwej uśmierzyćniesnaski domowe, nim będzie mógł nieprzyjaciołom korony stawićczoło chwalebnie a zwycięzko.— Pewna je s t! — zawołał Prymas — pewna jest rzecz, że najjaśniejszypan od dziś dnia tego najpierwszego ze wszystkich zobowiązańnie uskutecznił; a stany radeby mieć od miłościwego pana w tejmierze objaśnienie.Wtedy stary kanclerz państwa, do którego głos należał, mówiłw przyzwoitym tonie urzędowym.— Powtóre i potrzecie, czynią uwagę stany najjaśniejszej Rzeczypospolitej,iże jego królewska mość zaniedbał obrony dawnego Kościołai uśmierzenia niesnasek religijnych, które powstały ze starodawnejnauki Wschodniego Kościoła i z nowej nauki W ittenbergskiej,równie jako też z nauczań Socyna i Aryusza; a do czego jednakzobowiązał się był przysięgą w czasie koronacyi.— I w rzeczy samej — zawołał twardym głosem ponury Kmita—to upomnienie nie jest bezzasadne. Cech kacerski (tu głośne szemra­


HIPO LIT BORATYŃSKI. 2 9 9nie przerwało mu mowę) — cech kacerski — mówił dalej mocniejszymgłosem — który się zagnieździł za czasów starego króla, zaczynazuchwałą głowę podnosić, i to, co cierpiało w zbytecznej pobłażliwości,zaczyna być szkodliwem starodawnym mniemaniom. Naweti w tem zgromadzeniu ojców ojczyzny (bo nie rozumiem—przerwał sam,sobie mowę, rzucając nieprzyjazne wejrzenie na hetmana wielkiego —ażeby ktoś jeden pomiędzy nami śmiał rościć szczególniejsze prawo dotego nazwiska) nawet w pośród senatorów, oko prawowiernych napotykaniejednę zarażoną owcę (tu głośniejsze jeszcze szemranie dało się słyszeć),co wcisnęła się pomiędzy nas, rozszerzając chorobę. I któż nie zważał,że dzisiejszego poranku pan Leszczyński kasztelan Bełzki niechciał zachować dawnych obyczajów podczas mszy świętej, i nie odkryłgłowy przed Panem Zastępów? Któż nie przyzna, że taki przykładmoże pociągąć za sobą licznych naśladowców, a który nigdybynie był dany, gdyby taka zuchwałość nie opierała się na pobłażliwościtronu, na wzrastającej potędze Lutrów i niestety! na opieszałościduchowieństwa i tych biskupów, których znacie, chociaż ichnie wymieniam? Ale jakże to ma być inaczej, kiedy sama (głowaRzeczypospolitej przychylna jest odszczepieństwu i otacza kacerstwemtron, od którego przecież starodawna wiara i głos narodu wkrótce jeodpędzi!— Według zdania najjaśniejszego pana — przerwał mu Firlejz uszczypliwą miną — gorliwość o wiarę pana marszałka wielkiegooddala go od obecnego przedmiotu; a to, o czem na ostatku napomknął,należy do punktów, które później będą roztrząsane.— Nie uczyłem się ja w waszych szkołach, panie marszałku nadworny!— odpowiedział rozgniewany Kmita: •— a chociaż nie znamwaszego kramu wymowy, przecież wiem dobrze, jaka jest powinnośćsenatora, i wcale nie umiem w rzeczach tak wielkiej wagi czynić subtelnychpodziałów, gdy niestety! jedna skarga wynika z drugiej, je ­dno nieszczęście z drugiego powstaje!— Przed tronem królewskim, tak jak i przed majestatem Boskim,wszyscy równi jesteśmy! — zawołał Rafał Leszczyński — a niekatolicywcale nie życzą sobie tego, aby ich prawa ścieśniano, i obstawać będąza wypełnieniem tego, co im przynależy.— Nader trudnoby było w zgromadzeniu, na którem znajduje siętylu szanownych, a wcale nie uczonych panów, roztrząsnąć gruntowniei zbadać podobne rzeczy — mówił biskup Kujawski. — Przedmiotten podlega raczej rozstrzygnieniu przez doświadczonych doktorówz obu stron wybranych, których zebranie się uważam za najlepszyśrodek do sprowadzenia błędnego stronnictwa na właściwądrogę, za pośrednictwem łagodności a prawdy, i do wytępienia tymsposobem skutków złego ze szczętem!


3 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Tu prymas przerwał ma nagle mowę: — Przewielebny brat naśladujeswego mistrza Erasmum Rotterodammn, który nie był ani zimny,ani gorący. Ale takim Pismo Święte los ich przepowiada: obyś takjak on, chwiał się pomiędzy dwoma stronnictwami, przedstawiającw grzesznej filozofii jakąś środkową rzecz, będącą płodem własnegoułomnego rozumu, i nie należąc do żadnego z nich stał się przedmiotemnienawiści i podejrzenia dla obu. Niechaj tu wolno będzie książęciuKościoła napomknąć mu, że już tą samą propozycyą, by miećjakiś wzgląd na głos występny kacerski, znieważa obowiązek swojegobiskupiego urzędu!— Nie jesteśmy teraz na dyspucie! — odpowiedział Zebrzydowski.— Ja przemawiam w izbie sejmowej, i nie stoję tu przedarcybiskupem, jako biskup jego dyecezyi, lecz widzę w nim tylko senatora,któremu nie przystoi tłumić głosu współsenatorów. Co zaśdo powinności duchownych, to zdaniem mojem lepiej ten czyni, cobroni sprawy Boga według jego nakazania, aniżeli ten, który dziecijednego Ojca, synów jednego kraju, pobudza do niesnasek!— I ja też jestem zdania — mówił hrabia Tarnowski — że samotylko dokładne roztrząśnienie obustronnych praw i zażaleń możebyć gruntem wyroku, który w przeciwnym razie byłby niedostatecznymi niewieleby skutkował!— Jakto? nie przystoiż-li sejmowi — zawołał Andrzej Górka —ferować tego wyroku? Po cóż to wmieszanie się księży i doktorów?Ci panowie w innych okolicznościach walniej umieją obracać językiem,aniżeli w sporach religijnych, jak tego widzieliśmy już nierazprzykład, a osobliwie na luterskim rektorze z Leszna, który potrzebujedziesięciu dzbanów miodu dla odwilżenia zaschłej gardzieli, nimjeden psalm zaintonuje. Co tam do nas należą zdania i mniemania?Pozwólcie każdemu wierzyć, jak zechce, czynić jak powinien, i wymagaćtego, co mu przystoi. Pocóż jesteśmy senatorami, na co mamykróla, jeśli nam potrzeba uczonych dla przywrócenia pokoju w państwie,a obowiązek swój zdajemy na habity i okrągłe kapelusze? Stanowićo rzeczy do Rzeczypospolitej należy!Gdy to Andrzej Górka powiedział, stan rycerski przełożył przezmarszałka swoję uchwałę w następnem brzmieniu: — że szlachtawszelkiego wyznania, bardziej wprawna do oręża i do sztuki rycerskiej,aniżeli do teologicznych sporów i krasomówstwa, podobnieżjak większa liczba senatorów, i przyzwyczajona przyjmować mniemaniareligijne tak, jak im je sumienie i własne przeświadczenieprzedstawia, nie zgłębiając ich bynajmniej, nie może prawdy ichalbo też fałszu inaczej udowodnić, jedno szablą w ręku; aby jednakowożuniknąć tak zgubnego dla Rzeczypospolitej rozstrzygnienia,


H IPOLIT BORATYŃSKI. 3 0 1stan rycerski uprasza króla, jako wspólnego wszystkich pana, by w mądrościswojej usiłował ziarna niezgody wytępić wprzód, nim się rozwinąi dobro kraju potłumią!Wówczas Zygmunt August podniósł nagle głowę z ręki na którejsię opierał, i odrzucając z szelestem płaszcz królewski, zawołał:— Rycerstwo prosi nas? Jakby rozstrzygnienie nasze nie polegałona tem, co posłowie jego dopiero słyszeli? I jakże my, co przecieżtylko człowiekiem jesteśmy, potrafimy rządzić umysłami, które samjeden Bóg swoją dłonią kieruje? Jakże możemy powziąć wyrokzadawalniającywszystkich, których ustami w szczególności coraz inaczej przemawiasamolubna żądza, jaką każdy ukrywa pod płaszczem gorliwościreligijnej? I cóż możemy począć? jaką wziąć radę? chyba tylko zawołaćna to burzące się grono ludzi, że jako ludzie poddani są jednemu Panuna niebie, a jako obywatele jednemu królowi? Oby Ten, którego przedstawicielemtu na ziemi jesteśmy, mógł oświecić ich ciemny umysłpoznaniem, że to podwójne dostojeństwo człowieka i obywatela wkładana nich dwoisty obowiązek: wspólnego działania dla królestwaBoskiego i dla dobra Rzeczypospolitej! Kiedy zasię Boska i ludzkamądrość rozproszą chmury, które obłęd, przesąd i zuchwała ciemnotanagromadziły, wtenczas dopiero będziemy mogli być wam przewodnikiemna drodze prawdy; a będziemy nim wedle naszej przysięgi,którąśmy przy koronacyi złożyli, i która nas do niepodobnych rzeczyzobowiązywać nie m oże!— Jeżeli król tym sposobem we wszelkich powinnościach, jakiena panującego są włożone, będzie ciągle uniewinniał się niemożebnością— mówił Rafał Leszczyński — to nie wiem, co się stanie i z nimi z Rzecząpospolitą; a zdaniem mojem i drugich, wytrwałość i wiernespełnianie obowiązków wiele mogą dokazać; niedbałość zaś i bezczynnośćz przestrachem od nich uchodzą!— To już dotyczy się czwartego artykułu! —przerwałmu Szydłowiecki— a który takiego jest brzmienia: — upomina oraz Rzeczpospolitanajjaśniejszego Zygmunta drugiego, aby ściśle pełnił królewskieobowiązki, w czem go zaiste o niejakąś opieszałość zmuszona jest posądzić.— Bardzo dobrze mości podkanclerzy — zawołał kasztelan Bełzki,uśmiechając się i starając wszelkiemi siłami szmer wzrastający zagłuszyć,— Mocno mnie to cieszy, że wzmiankujecie o tem, co będziecelem i przedmiotem mowry, której moi panowie a bracia zechcą daćłaskawe posłuchanie.— Dozwólcie mi głosu, mości panie Bełzki! — przerwał mu kasztelanPoznański — mnie, który za zgodą dostojnych panów mianowanyjestem rzecznikiem w tej okoliczności. Potem niechaj każdyw ozdobnych wyrazach rozbierze obszerniej to. co ja imieniem se­


802 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.natu krótko a zwięźle wyrażę. Owóż ten rzecznik prosi króla, ażebybaczył na to, iż nie tylko jest wielkim książęciem Litewskim, ale orazobranym królem w krajach Koronnych; życzy on ażeby najjaśniejszypan stolicę Kraków częściej obecnością swoją zaszczycał, aniżeli zwykłczynić do tej pory, i żeby na rozrywki Wileńskie nie poświęcał czasu,który nie do niego należy, ale jest własnością ojczyzny!Nadaremnie Eafał Leszczyński chciał zabrać głos; wszyscy prawieobecni, oprócz Litwinów, zaczęli nie już ozdobnemi wyrazami, alez wielką gwałtownością mówić zarazem, i zaledwie z trudnością udałosię kanclerzowi przełożyć królewską odpowiedź:— Zygmunt A ugust— taka była jej treść—■potrafi w dalszymczasie odpowiedzieć zaufaniu narodu, i być dla niego łaskawym a sprawiedliwymkrólem, za przykładem przodków swoich Jagiełłów, bylebytylko jego poddani również pamiętali o swoich obowiązkach i przezzamieszki a nieposłuszeństwo nie odejmowali siły gorliwym chęciomswojego pana w uskutecznieniu teg o !Ta odpowiedź, nie nader zaspakajająca według wyobrażeń owoczesnych,przyjęta została ze spokojem, jakiego się ledwie można byłospodziewać; i nie tak owe kilka wyrazów kanclerza zaczarowały nachwilę tę burzę, jako raczej nadzieja, że wkrótce wybuchnie ona z powiększonąwściekłością, która burzyła się w umysłach senatorówi z cicha poszeptującej pomiędzy sobą szlachty.Jeszcze ostatni przedmiot zostawał do rozstrzygnienia, i dla niegoto jedynie nieprzyjazne stronnictwa zawiesiły stanowczy cios,który miał zapewnić przewagę zamiarom nienawiści, zuchwalstwa, niecierpliwościi dumy, miał zapewnić zwycięztwo nad najwyższą władzą.Zdawało się, że wszyscy obecni czuli to zbliżenie się tak stanowczejchwili.Król, porzuciwszy swoją niedbałą postawę, siedział na tronie z podniesionągłową, trzymając w lewem ręku opartem na kolanie jabłkomonarsze, a w prawem berło nieco na ramię schylone, jak gdyby gotówbył z powagą panującego bronić praw monarchicznych. Bladejego oblicze zdawało się jakby skamieniałe; żaden zwyczajny rys wesołościalbo też łagodności nie unosił się w około mocno przyciętychust, i tylko coraz bardziej niestateczne i prędzej aniżeli kiedykolwiekw około poglądające oczy, zdradzały coraz większe natężenie umysłu.Wzrok wojewody Lubelskiego, na pół zwróconego ku niemu, spoczywałbacznie i znacząco na jego rysach, a usta jego poruszyły sięz cicha poszeptując, gdy tymczasem twarz Kmity, pałająca ogniemi do ponurego uśmiechu ułożona, niby nakształt pochodni buntu gorzała.Arcybiskup Gnieźnieński i biskup Przemyślski dawali sobie zna­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 0 8czące skinienia, poglądając niekiedy na kasztelana Poznańskiego, któregogiesta zdradzały niecierpliwość, z jaką oczekiwał chwili gdy wolnomu będzie przemówić.Samuel Maciejowski, biskup Krakowski, siedział z założonemi rękami,jakby zanosił modlitwę do Eządcy umysłów w tak niebezpiecznejchwili, a biskup Kujawski poglądał zamyślony i nieporuszonyna swój krzyż prałacki.Eafał Leszczyński, nieugięty republikanin, obracał dumną swojągłową po wszystkich stronach sali, jakby chciał wybadać, jakie wrażeniesprawi na obecnych to, co zamyślał mówić.Tarnowski, na pozór znużony niedawnem wysileniem, oparł się naswojem krześle; a na czele rycerstwa, które zaczęło się niespokoić, stałPiotr Boratyński, z okiem wlepionem w króla, jak gdyby nader ważnąbyło dla niego rzeczą zbadać uczucia, które pomimo wszelkiego usiłowaniacoraz wyraźniej na oblicze Zygmunta drugiego występowały.Osiwiały kanclerz Koronny prosił drżącym głosem kolegę swego,aby odczytanie protokółu chciał przyjąć na siebie, sam udając nagłąsłabość. Krzysztof Szydłowiecki wziął w milczeniu protokół i długonań poglądał, nie mogąc słowa przemówić: i tak przykre milczenietrwało przez kilka minut, że go żadne tchnienie nie przerywało: —aż nareszcie zabrał głos Firlej, ozdobnemi słowy, ze zwykłą sobie spokojnością,która go nigdy nie opuszczała:— Król rozkazuje przystąpić do pozostającego jeszcze artykułu!— Popiąte zasię i naostatek — zaczął podkanclerzy prawie stłumionymgłosem. — Rzeczpospolita upomina króla, iż mu nie wolnojest we wszystkich ważnych, dotyczących się dobra kraju przedsięwzięciach,bez wiedzy i przyzwolenia stanów przystępować do ich wypełnienia;a szczególnie, waruje to sobie przy ogłaszaniu wojny, zawieraniutraktatów, mianowicie zaś — tu czytający zatrzymał się nieco —przy wyborze małżonki.Tak tedy nakoniec wybiegł wyraz złowrogi, który tylu nieruchomympostaciom życie, tylu gwałtownym uczuciom mowę przywrócił;szmer zapowiadający burzę rozległ się po sali, wielu senatorów napół podniosło się na swoich krzesłach, a rycerze cisnęli się bliżejo kilka kroków pod tron.Podkanclerzy Szydłowiecki, aby ile można stanowczym wyrazemzakończyć scenę, której dłuższy przeciąg doprowadziłby umysły przycoraz zwiększającem się rozognieniu do niestłumionego wybuchu,obejrzał się po za siebie ku tronowi, i oświadczył, — że król otworzyłjuż swoją wolę, względem punktu dopiero co odczytanego, a przyktórej obstawał na sejmie Warszawskim.Tu podniósł się prymas i mówił głosem z giestami mówcy:— Swojęwolę? Taki wyraz i jego znaczenie obcem jest u nas,


3 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.a nie przystoi królowi, który warunkowo został obrauy. Ale wszyscyobecni tu panowie widzą, dobrze, iż tenże sam książę, wymawiający godzisiaj w obliczu całego zgromadzenia, w którego ręku złożona jestcała moc prawodawcza, dąży do podźwignienia nieograniczonej w ładzy,którą ukrywa w tajni swojego serca pod nienaruszalnością przysięgi,i pod świętością Sakramentu. — — Mniemaż-li król, że my będziemypochwalali jego postępowanie?--------O! nie, bynajmniej; gdyżusiłowanie może być hasłem do oburzenia wszystkich!------- Jakieżbowiem są te przysięgi — mówił dalej z coraz bardziej wzrastającym,a wcale nieprzyzwoitym zapałem — których mniemana nienaruszalnośćma uwalniać króla od obowiązków względem narodu? Możnaż-li taknazwać ową przysięgę u ołtarza, która skojarzyła związek nieprawnyi niew ażny?------- Otóż ja najpierwszy pomiędzy książętami duchownemi,ja, głowa senatu w tem państwie, uwalniam króla od tego grzechu,i rozdzielę w równi ciężar jego na wszystkich jego poddanych (*).Biskup Przemyślski mówił z większą jeszcze gwałtownością; a pomimoże w swojej dyecezyi dosyć surowo rządził, wszelako na sali senatorówtak się zapomniał, że bez żadnej ogródki widoki politycznenad powagę duchowną przeniósł.Wielu senatorów zabierało głos naprzemiany, a zawsze w podobnejtreści; prośbą i pogróżkami starając się poruszyć króla, ażebyskłonność przemijającą, a nawet gdyby tak być miało, przeświadczeniewłasnego sumienia, poświęcił dla dobra poddanych. Wielu rycerzypołączyło z nimi swe głosy; przeciwnie znowuż drudzy współzasiadający,usiłowali bronić praw tronu i małżeństwa.Wkrótce zaczęły się uciszać rozlegające się ze wszech stronmowy i zaczęły wyradzać się w pomięszany zgiełk, który siętłoczył ku tronowi w około milczącego monarchy poglądającegodumnie. Zgiełk ten zaczął się tłoczyć gwałtownie, ale bez skutku,tak jak rozhukane morze tłucze bałwanami o skalistą podstawę wieży,na której wierzchołku płomień w niezaćmionym ciągle goreje blasku.Wówczas Samuel Maciejowski, biskup Krakowski, podniósłszy sięz niezwykłą gwałtownością, zawołał wznosząc założone na piersi ręceku niebu, żałośnym tonem:— I cóż to ja słyszę? Jestem-że ja pomiędzy chrześcianinami,pomiędzy obywatelami państwa, których Europa za swą warownięprzeciw barbarzyńskiemu Turczynowi uważa? Maż-li to być Stambuł,kędy zgroza spustoszenia zajmuje miejsce, na którein niegdyś krzyżświęty jaśniał w całym blasku? O! biada nam! biada! Wy! co nie tylkoz cielesnemi orężami, ale i z orężem umysłu powinnibyście się(*) T a osobliwsza mowa arcybiskupa Gnieźnieńskiego jest zupełnie zgodna z prawdąhistoryczną, ro'wnie ja k cały obraz sejmu roku 1549. odbytego w Piotrkow ie,i wszystkie n a nim m iane mowy.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 0 5opierać zagubię tera silniej, im ta jest bliższą, wy chcecie targnąć sięna prawa Kościoła, który w miarę zbliżającego się niebezpieczeóstwiaz nadzieją na was pogląda? Wy znieważacie Sakramenta w osobęswojego pana; zamyślacie go przymusić do rozerwania węzła małżeństwa,który zawiązany został według praw ludzkich a nauki religiichrześciańskiej ? O! zaślepieni! nie widzicież-li, że chcecie wprowadzićna tron zgorszenie, ażeby to później rozeszło się pomiędzy ludemi do bezbronnych serc utorowało sobie drogę fałszywym prorokom?Ja poświęcony kapłan, ja człowiek przychylony wiekiem, który cochwila wygląda, azaż mnie anioł śmierci nie powoła przed tron Boży,dla zdania sprawy z czynów, ja Samuel Maciejowski, zaprzysięgamwam na zbawienie duszy mojej, że związek małżeński króla jest prawyi uświęcony przed Bogiem i światem, i że żaden prymas nie mamocy zdjęcia grzechu z głowy przestępcy i by najmniejszej jego częścinie może przenieść na głowę kogokolwiek z owych milionów niewinnych,którzy nic nie wiedzą o tem, czego ich przewodnicy domagająsię z zuchwalstwem niepomnem na Boga! O! biada nam! biada chrzeeiaństwu!Ci, coby mieli użyć miecza przeciw Twoim nieprzyjaciołom,o Boże! dobywają go przeciw najświętszym Twoim prawom; sami onirzucają niszczące głownie na Twoje kościoły a poddymający ten ogieńsą przecież najznakomitszemu sługami Boga, którego zdradzają!Szczera wymow7a szanownego wiekiem kapłana, natchnienie, którewszystkie rysy jego wypogodziło, nadzwyczajne wrażenie uczyniło naprzytomnych; bezmowny przestanek nastąpił po gwarliwym zgiełku,a Andrzej Zebrzydowski, korzystając z chwili, tak się odezwał:— Nietylko powątpiewać można, azali są to czciciele Zbawiciela,których głosy tak bezładnie podnoszą się przeciw Jego przykazaniom,ale jeszcze każdy co je słyszy zapytać się może, azali znajdzie się jakipomiędzy ojcami ojczyzny i pomiędzy walecznymi a zacnymi rycerzami,co je potwierdzi ? Pojrzyjcie w około w7as, nim dalej postąpicie,a większa liczba pomiędzy wami zobaczy, że jest ślepo posłuszna popędowikilku, co tron poniżają, aby łatwiej im było nań wstąpić! Niewaszych to praw bronicie, ale stajecie w sprawie przywłaszczeńszczególnych osób, które was, dostojni senatorowie, okryły hańbą, ccna tron rzucona z podwójną siłą na naród opada. Teraz jest właśnieprzyjazna pora dla pokątnego działania ukrytej dumy, która przez samozachwianie szanownych ustaw i obyczaju rozwolniła węzły spółobywatelskiejzgody; i zaprawdę, jesteście już na drodze do tego celu..Zwróćcie baczność na to, co się w około was dzieje: ze wszystkich strontej izby, z tysiąca rozmaitych ust odzywają się głosy; a liczba mówiącychwyrównywa liczbie mniemań, które w nieładzie pomiędzy sobąsię plączą. Upamiętajcie się, współbracia i panowie, odpędźcie tcobłąkanie, które was objęło, pogardźcie usługą cudzej woli i wystąpcieUrooik&wskt: Hipolit Boratyński.^


8 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.we własnej swojej powadze, jako głowy narodu i jako jego przedstawiciele:— samowolność wszystkich albo wielu z pomiędzy was, niemoże w sprzecznych swoich działaniach utworzyć i utrzymać całości.Cały okrąg obraca się wokoło swojego środka, wykonywaniepełnomocnictwa nadanego przez wszystkich potrzebuje punktu podpory,jeżeli samo przez się nie ma upaść; a ten środek, ten punkt podpory,mądrość przodków waszych ukazała wam w tronie. Na niegoto zwróćcie wejrzenia, ten starajcie się utrzymać; bo ja powiadamwam zaprawdę, że skoro on upadnie, to przywali swojemi zwaliskamiszczęście i prawa wszystkich !Biskup Kujawski nader zręcznie napomknął o tajemnym wpływieniektórych magnatów i podbudził w szlachcie uczucie własnej godności;największa liczba senatorów, a nawet wielu z pomiędzy rycerstwa,przyznali w cichości swej duszy, że znajdują się w skreślonem przezAndrzeja Zebrzydowskiego położeniu, a jako pierwej namiętnośći własna korzyść podniecała ich, tak teraz gwałtowność uległa znowupod ocknionem uczuciem honoru.Wszelako piastujący władzę tem bardziej widzieli się zmuszonymido utrzymania z największem wysileniem prawie już odniesionegozwycięztwa: wkrótce w około każdego z nich zgromadzili się niektórzypoufali, i usiłowali zmniejszenie swojej liczby zastąpić większą gwałtownościąnatarcia w słowach i poruszeniu.Już od niejakiego czasu Andrzej Górka, kasztelan Poznański, upatrywałsposobnej chwili do wystąpienia jako mówca; kiedy więc wieluz panów przywoływało go do porządku, postąpił on kilka kroków naśrodek zgromadzenia i mówił ze stałością, która od jednego ponuregowejrzenia i śmiałej postawy przybrała niejaki pozór zuchwalstwa.— Jakże? zawszesz-li król ociągać się będzie w spełnieniu żądaniastanów? Otóż niechaj wie, że niegdyś przodkowie nasi, za czasówjego przodków, za czasów Jagiełły, szablami, które nam przekazaliw spadku, pocięli w sztuki instytucyą wyszła od tronu; bo uważali jąbyć szkodliwą swojemu dobru i przywilejom. Niechaj tedy Bóg nieraczy, ażeby i w dzisiejszym dniu przyjść miało do tego; zaczem jegokrólewska mość dobrze uczyni, jeżeli się skłoni do naszych próśb, dopókimy przez nie spodziewamy się widzieć spełnione nasze prawneżądania!Zygmunt August ciągle jeszcze zostawał bez poruszenia i nic niemówił, jak gdyby nie dosłyszał głosu zuchwałego mówcy, gdy w tempodniósł się Piotr Kmita i otworzył usta:— Takie jest mniemanie senatu, a mianowicie moje! — odezwałsię.Chciał dalej rzecz swą prowadzić, ale jako massa prochu, nieszkodliwana pozór, zapala się nagle dotknięta przez wypadłą iskrę,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 8 0 7tak na odgłos nienawistnych ust wybuchnęły zbyt długo powściąganeuczucia Zygmunta Augusta.W najgwałtowniejszym gniewie podniósł się z tronn i rozkazującym^tonern nakazał marszałkowi wielkiemu milczenie.Śmiertelna bladość powlokła nagle dopiero co zapalone lica obrażonegostarca; okoliczność niespodziewana, ba nawet taka, że jej wiarydać było niepodobna, skrępowała na chwilę jego usta: zawstydzonyi wściekły spojrzał przed siebie osłupiałym wzrokiem; ale upamiętałsię prędko, powziąwszy nadzieję, że to co go spotkało nieochybnyskutek za sobą pociągnie.Stała się rzecz niesłychana: król wpośród zgromadzonego sejmuodmówił jednemu z senatorów starodawnego, niezaprzeczonego prawa,odmówił wolności głosu: — każdy w obrażonym współobywatelu widziałobrażoną swoję powagę; głosy powszechnego niezadowoleniaobiły się o ściany sali, prawie wszyscy obecni opuścili miejsca, i postąpilinaprzód do podnóża tronu, a kanclerzowie zalęknieni cofnęli sięw tył. Niewielka liczba Litwinów stanęła na około tronu, jakbyw obronie; stronnicy królewscy, zrażeni* spuścili na dół głowę, aw tejżesamej chwili niewielu przyjaciół prawości i powszechnego dobraspojrzało po sobie zasmuconym i niespokojnym wzrokiem.Wówczas z ostatecznego końca sali przebił się przez tłumy RafałLeszczyński aż pod sam tron, i z zapalonym wzrokiem, głośno i ostrozawołał do króla:— Czyliż zapomniałeś, najjaśniejszy panie, o tem,kto my jesteśmy,że w ten sposób zamierzyłeś do nas się odzywać? Jesteśmy Polakami,którzy zwą się poddanymi króla, dopóki ten sprawiedliwie urząd swójsprawuje, według obowiązku i w granicach, jakie mu prawo zakreśla.Jesteśmy Polakami, którzy jako. panującego im w sposób zgodnyz prawem czczą, tak zarówno potrafią powściągnąć tego, który po zaukład zaprzysiężony wykracza. Bacz, najjaśniejszy panie, ażebyś obrażającprzysięgę swą, i nas z naszej nie rozwiązał. Ojciec twój, chwalebnejpamięci, otwierał ucho radom tych, których u boku postawiłymu pakta; i tobie przystoi uczynić podobnież, a uważnie słuchać głosuRzeczypospolitej, która w tobie nic innego nie uznaje, jedno pierwszegoswego obywatela. Uważasz-li sobie tytuł ten za mały, to opuśćtron, który ci żadnego inszego nie nada.Wielogłośne okrzyki senatorów i rycerzy nastąpiły po zakończeniutej mowy. Przyjaciele króla w niespokojnem oczekiwaniu poglądalipo sobie wzrokiem pomięszania, nawet i Piotr Boratyński patrzył zadziwionyna Zygmunta drugiego. Ale wbrew powszechnemu spodziewaniu,niechęcią zmarszczone czoło monarchy wypogodziło sięnagle, spojrzał on bez gniewu na kasztelana Bełzkiego i uśmiech zadowolnieniaożywiajacy jego rysy, okazał, że umysł wysoki uznaje po~20*


3 0 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKIkrewieństwo wielkiej duszy, chociażby styczność w jakiej zostają, miałabyć najnieprzyjemniejszą.— Bardzo dobrze znajome są nam — mówił Zygmunt po małejchwili — prawa naszej szlachty, jako też i obowiązki naszego wysokiegodostojeństwa; a jeżeli serce nasze zamknięte jest na głos nienawiścii dumy, to jednak zawsze ono będzie otwarte na głos, który luboprzykry i niemiły, wszelako ostrzega nas o tera, co przystoi królowi,co wam przystoi.— To wysłuchajże próśb naszych, królu! — wołało wielu senatorów,nagle zmiękczonych niespodziewanem panowaniem nad sobąmonarchy.— Otwórz-że serce swe, miłościwy panie, na błaganie nasze! —prosili rycerze.I wszyscy, którzy tak wołali, rzucili się na kolana w ogromnemkole ze wszech stron tronu, gdy tymczasem inni, wcale nie mający zamiarupojednania pana z poddanymi, ponuro i w milczeniu zostawaliw odległości.— Widzisz, najjaśniejszy panie, u nóg swoich całą Rzeczpospolitą!— zaczął marszałek sejmowy drżącym głosem, jak gdyby nadzwyczajneporuszenie nie dozwalało mu wyraźnie mówić. — Prosi ona ciebie,królu, ażebyś swoje własne dobro poświęcił temu, co uchwała zgromadzonychstanów najpożyteczniejszem być dla państwa uważa!Błaga cię ona, panie, byś zerwał związek małżeński, z którego nieszczęściewróży ona dla siebie, i ażebyś jako prawy syn ojczyzny w łasnezadowolenie poświęcił temu, co dla niej jest najważniejszą rzeczą,Poradź się swojego przeświadczenia, najjaśniejszy panie! — dodałznaczącym tonem — nader to ważna teraz chwila się przybliża; chwila,która nietylko o teraźniejszości waszej, ale i o naszem szczęściu stanowi;ba nawet i późnej przyszłości imię wasze na karcie dziejów zapisze.Ukaż się zatem jako Jagiełło, jako rycerz i Sarmata, i czyńtak, jako każdy z nas, który jest tylko człowiekiem zacnym, uczyniłbyna twojem miejscu!I powtórnie nastąpiło głębokie milczenie w zgromadzeniu; a wtedypowstał król i mówił:— Otóż dostojni i szlachetni panowie, damy wam odpowiedź wedługżądania waszego, jak Jagiełło, jak rycerz, jak Sarmata; a czynimytak, jakoby ten uczynił, którego uważamy za człowieka zacnego.Upominacie nas, abyśmy baczyli na naszą powinność, żądacie dochowaniaprzysięgi, którąśmy złożyli, i to oboje będziemy zawsze mieli napieczy, niech nam tak Bóg w ostatniej godzinie dopomódz raczy!Wyraz wasz nie nadaremnie do ucha naszego doszedł! Ale jakżeprzysięga nasza mogłaby dla was stać za rękojmię przywilejów waszychi powszechnego dobra ojczyzny, gdybyśmy niepomni na obo­


H IP O L IT BORATYŃSKI. 309wiązki złamali tę przysięgę, którąśmy przy ołtarzu wykonali naszójkrólewskiej małżonce? I śmieliżbyście los wasz w takie ręce powierzyć,co zdradziły najświętszy obowiązek? Mogłażby Rzeczpospolitatrzymać z ojcem, który powinności i praw ojcowskich z nikczemną lekkomyślnościązaniedbuje, albo też je z podłą pobłażliwością opuszcza?Powiadam wam zaprawdę, że przystoi wam utrzymywać na troniei zabezpieczać wiarę królów, gdyby ta kiedykolwiek ustąpić zeń zechciała,nie zaś rugować ją sami; ona [bowiem jest najbezpieczniejsząwaszą warownią! Zaczem my, zapomocą Boga a Świętych jego, rówTniebędziemy spełniali to, co nam względnie ku wam przystoi, jakoteż nie zaniedbamy obowiązków’ naszych ku naszej małżonce, bogdajbyśmynawet mieli i życie i koronę utracić. Powiadacie, iżeśmy naruszyliprawa wasze naszym wyborem; ale już to się stało, a co ręka Boskapołączyła, tego człowiek rozłączać nie może! Oto macie znowuż tęż sarnęprawicę: użyjcie jej, jak na was przystoi; pozwólcie nam raz jeszczeszczęście nasze z rąk waszych, z rąk współobywateli otrzymać, alboodbierzcie sobie tę koronę, której nie chcemy okupywać utratą czci.Lubo król przestał już mówić, wszelako wejrzenia klęczącychjeszcze zwracały się ku niemu, jak gdyby mieli nadzieję, że giest pokoryskłoni go do innego przedsięwzięcia.Ale kiedy on spokojnie i z powagą zajął znowu opuszczone miejsce,powstali wszyscy powoli z rozmaitemi uczuciami.Największa ich część, poruszona usłyszanemi wyrazami, żałowałatego, co nazywała uporem Zygmunta Augusta; lepsza atoli część uznała,że nikogo nie masz godniejszego korony nad księcia, który ją chciałpoświęcić wierności, i postanowiła w skrytości serca utrzymać ją dlańwszelkiemi siłami.Magnaci i ich stronnictwo zaczęli się cieszyć nową nadzieją, azażnie będą mogli tego dobra, które właściciel odrzuca, otrzymać dla siebiesamych, albo też dla głowy swojego stronnictwa; a zwolennicy królowejBony, którzy więcej otrzymali, aniżeli pragnęli, i lękali się stracićto, co ich samych na niebezpieczeństwo narażało, stali pomięszanii wątpliwi.Ale Piotr Boratyński zwróciłku hetmanowi wielkiemu oko, wktórembłysnęła łza, a ten na czułe spojrzenie również czułym odpowiedziałwzrokiem. Ci, którzy już oddawna w cichości hrabię Tarnowskiegoza następcę Zygmunta Augusta przeznaczyli, mniemali, że wyraz zadowolenia,jaki w jego rysach dostrzegli, bardzo dokładnie wskazujeco mają czynić. Otaczający zebrali się w około niego w najliczniejszągromadę wpośród oddzielających się innych gromad, i dosyć wyraźnietu i owdzie dawały się słyszeć wyrazy: tron wakujący, spisanie sejmuelekcyjnego!Prymas, biskup Przemyślski, i ich stronnictwo, z przerażeniem


3 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ujrzeli, że usiłowanie ich nie będzie podobno miało żadnego innegoskutku, jedno że na miejscu nienawistnego, nienawistniejszego jeszczeposadzą. Zaczęli więc głośno i gorliwie mówić przeciwko temu,co sami wyzwali, zaczęli żądać dokładnego rozstrząśnienia stosunkówi formalnego ogłoszenia interregnum, nim zrzeczenie się królewskie zaprawne-uznają i nim tron będzie mógł być uważany za wakujący. Cinawet zostali poparci nie tylko przez biskupów Krakowskiego i Kujawskiego,przyjaciół ojczyzny a swoich dawniejszych przeciwników, aletakże i stronnictwo Medyolanki, a mianowicie przez wszystkich tych,którzy nie śmieli stawić w otwartem polu czoła kasztelanowi Krakowskiemu,albo też w zamięszaniu interregnum spodziewali się żniwadla swojej chciwości.Tymczasem tłum klientów widocznie wzrastał około krzesła JanaTarnowskiego; stronnicy dumni naczelnikiem i liczbą zdawali się byćgotowi do puszczenia losów narodu na niewątpliwe a ważne igrzysko,gdy oto z nagła ten, za którym i mówić i działać chcieli, opuściłmiejsce i zabrał głos.— Nie dosyć tu jest — mówił poważnie i spokojnie — nie dosyćtu jest czczą gadaniną, a gwarliwem szamotaniem przekonać o niesłusznościtego, co siedzi na tronie, lecz owszem bezładne postępowanie,hańbiąc raczej naród i znieważając najwyższą władzę, niezdolnemjest podać radę w tak ważnym czasie. Zdaniem mojem, ulotnywyraz wyrzeczony we wzburzeniu umysłu nie może rzeczywistem nazwaćsię zrzeczeniem. Przedewszystkiem potrzeba najbardziej stanpaństwa wziąć pod dojrzałą rozwagę, nim przystąpimy do ostateczności,ażeby nie mówiono, że naród polski zwykł obierać i składać królówswoich, tak jak hordy tatarskie czynić zwykły ze swoimi chanami.Ktoby zaś — mówił dalej dobitniejszym głosem — w razie, gdyby najjaśniejszykról Zygmunt chciał przy nader pośpiesznem postanowieniuobstawać, został zaszczycony chlubnym wyborem do zajęcia jegomiejsca, ten małoby wdzięcznym był współobywatelom swoim za towyniesienie, które byłoby tylko skutkiem przemijającego szału, równiemoże przemijającego jak i niniejszy, i lekceważyłby tron poniżony, nimbynań wstąpił!Ci, co się mianowali być przyjaciółmi hetmana wielkiego, omyleniw swojem oczekiwaniu i pomięszani, udali się na swoje miejsca,a tymczasem niektórzy senatorowie i rycerze mieli krótkie i nalegająceprzemowy, jednakowoż wcale różne od tego, co pierwej mówili.Sam Andrzej Górka oświadczył, że takie zrzeczenie się i przyjęcie jegosprzeciwiało się prawom politycznym narodu i powinno być uważaneza niebyłe. Prymas i jego stronnicy pozostawali ciągle w milczeniu,ba nawet i Eafał Leszczyński wcale nie chciał powtarzać tego, co wyrzekłw zapale. Wszelako Zygmunt drugi równie nieprzystępny zda-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 8 1 1■wał się być teraz dla łagodniejszej mowy powracającego uczucia obowiązku,jak pierwej widziano go nieprzystępnym dla nagany i wyrzutów.Dopiero kiedy Samuel Maciejowski zaklinał go na zbawienie duszy,ażeby nie opuszczał miejsca, na którem go Bóg, jako pomazańcaswego posadził; zapytał donośnym głosem :— Mówicieżli-to, mości biskupie Krakowski, w imieniu Rzeczypospolitej?Senatorowie i rycerze, podzielacie-li mniemanie, któresłyszymy?Kiedy na te słowa odgłos wielu senatorów i szlachty odpowiedziałmu. tłumiąc mruczenie małej liczby niezadowolonych, zawołał królmocnym głosem, z zaiskrzonemi oczyma:— A więc w moc naszej najwyższej władzy zamykamy na dzisiajnarady najjaśniejszego zgromadzenia sejmowego, i otwieramy sąd królewski.Panie instygatorze koronny, wezwij strony przed królai przed jego radę.I któżby mniemał, że te wyrazy młodego monarchy, wyrzeczonew uczuciu dobrze utrzymanej władzy i prawdziwie w najstosowniejszejchwili, któżby, mówię, mniemał, że nie wywołają nowej burzy?A przecież tak się stało istotnie; wielu ozwało się powtórnie: —że chociaż nie powiedziano, iż Zygmunt traci królewską władzę, wszelakowykonywanie praw do niej należących nie przynależy mu wcaleprzed uskutecznieniem jego zobowiązań. Piotr Kmita zaś utrzymywałprzed innymi, że dopóki to nie nastąpi, nie można mu dozwolić wykonaniapowinności sędziego i zwierzchnika.Ale Zygmunt August zawołał nań piorunującym głosem:— Nuże, panie wojewodo krakowski, powstań z krzesła i udaj sięna miejsce, jakie marszałkowi na sądzie przynależy; albo też przysięgamna wszystko, że w słudze, który po ukończeniu posiedzenia dziennegowzbrania się nam być posłusznym, potrafimy przyzwoicie ukaraćobrażającego nasz majestat.Już wielu panów opuściło swoje miejsca, posiedzenie uważano zaskończone, a więc i wojewoda musiał powstać, i ze drżeniem niepohamowanegogniewu rzucając nieprzyjazne wejrzenie, zbliżył się do króla,ale zamiast coby miał zająć miejsce, jakie mu urząd jego wskazywał,zatrzymał się nagle u podnóżka tronu, zdruzgotał z całą mocą laskęmarszałkowską o ziemię i natychmiast opuścił salę.Król ze wzgardą odwrócił się od rozgniewanego przeciwnikai skinął na wojewodę Lubelskiego.Firlej z szyderczym uśmiechem potrącił nogą złamaną laskę, tak żedaleko z brzękiem potoczyła się po marmurowej posadzce, i wzniósłszyswoję wysoko do góry, wstąpił na tron i zajął miejsce obok baldachimu.


3 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Całe zgromadzenie, zmitrężone, z zadziwieniem poglądało po sobie,wszelako nim jeszcze zadziwione umysły mogły się upamiętaći zebrać do nowego oporu, dał się słyszeć głos z tronu:— Panie instygatorze koronny, król rozkazuje, ażebyśeie przywołalipierwszą sprawę.I wnet sąd się rozpoczął.Rozdział XXIX.Dzieje, albo jeżeli się tak podoba czytelnikowi, imaginacya, prowadzinas teraz na widowisko wcale różne od tego, któreśmy dopiśro coopuścili: z sali senatorów, świecącej złotem i drogiemi kamieniami,do zapadłej i poczernionej dymem chatki, na puste mogiłki żydowskieniedaleko Krakowa.Blady blask lutowego słońca, który posępnie przeciskał się przezciemne okrągłe szyby dosyć źle opatrzonego okna, daje nam widziećtuż pod niem na chwiejącem się krześle, którego wytarta pozłota okazuje,że kiedyś było ozdobą piękniejszych gmachów, siedzącą ponurąmieszkankę ponurego domu.Ogromne okulary oprawne w ołów spoczywają na szerokim a zagiętymnosie, którego piękność też same okulary przez długie używaniekilkoma czarnemi prążkami jeszcze bardziej podniosły; zagasłe zaśod ognia kominowego i od pary, wpośród których nieszczęsne rzemiosłocodziennie ją utrzymywało, osłabione oczy, usiłowały wydecyfrowaćtreść kilku dosyć brudnych kartek, które wyschła ręka zdalekaprzed obliczem trzymała.Wszelako znajoma już nam stara Urszula musiała zapewne mniejbyć doświadczoną w sztuce czytania, aniżeli w innych wyzwoleńszychjeszcze sztukach, bo musimy oddać sprawiedliwość autorowi tego pisma,a byłemu pomocnikowi pisarza wielko-marszałkowskiego urzędu,że także i w tym liściku przyniósł zaszczyt szlachetnej kalligrafii, naktórej szczególnie opierał swoje prawo do tytułu uczonego człowieka.Pani matka Urszula na pół wyjącym, na pół nosowym głosem,przerywając sobie często, jak i my czynić to będziemy, odczytywała,sama sobie i swojemu kotowi, albo może całemu zgromadzeniu pewnychniewidomie podówczas otaczających ją przyjaciół, rzecz następującegodyplomatycznego pisma:„Wiadomo wam — tak zaczynał autor listu, który zapewnezwyczajny wstęp: na chwałę Bozą, za zbyteczny w tym razie byćuznał: — wiadomo wam, że moi przełożeni rozkazali mi byli jakimkol­


H IPO LIT BORATYŃSKI.31Swiek bądź sposobem przybliżyć się do marszałka sejmowego, panaPiotra Boratyńskiego. Ńiemniój także znajoma jest wam gorliwośćmoja na usługach pańskich, i, że nie bez chluby powiem, moja niepospolitazręczność do wszelkich zacnych rzeczy, którą ja bez wątpieniamusiałem odziedziczyć po pani mojej matce, waszej rodzonójsiostrzycy; — bo, jak to powiadają, zazwyczaj jabłko niedaleko odjabłoni pada. Otóż nietrudno mi było nie tylko zbliżyć się do mojegopana starosty, ale nawet wejść do jego służby. I to mi wcale dobrzenadarzyło się; bo ja przez całe moje życie rad zawsze byłem na usługachpańskich; a dwóch panów, jakich odtąd miałem, zawsze taki lepiej,aniżeli jeden.„Udawszy się więc do Janowca ze żwawymi chłopcami, należącymido woluntaryuszów mistrza Montego (którzy jednakowoż, pamiętaćpotrzeba, ani żadnej barwy ani chorągwi nie mają), mogłem sobiew gospodzie tuż koło przewozu mieć wszystko czego dusza zapragnie,i kiedy pan Boratyński z drugiej strony rzeki przybył ze swoimi brykamii całym orszakiem, ukazałem się nader czynnym przy rozpakowywaniui rozstawieniu na stajniach koni. Kiedy zaś on na drugidzień z rana po odbytym noclegu, który ja przepędziłem przy dobrymkuflu i smacznych kąskach i zaprzyjaźniłem się przez ten czas z niektórymijego domownikami, — wsiadał na konia, to ja trzymałem mustrzemię; a on sięgnął do kieszeni i podał mi sztukę złota. A że jawrcale nie jestem chciwym (oczywiście, kiedy się spodziewam czegowięcej), podziękowałem przeto bardzo uprzejmie, wzbraniając się przyjąćpodarunku, i ucałowałem rękę jaśnie wielmożnego pana, nie bezuronienia kilku łez na nią. On zasię (proszę, jacy to są panowie),pytał mnie, co mi jest?„Ja mu nader boleśnie wyspowiadałem się, że jestem ubogi szlachcic,ale z dobrego rodu, i że teraz w tej chwili wcale nie potrzebujępieniędzy, ale raczej pragnę dostąpić zaszczytu, służąc jakiemu znakomitemua zacnemu panu. Zapytał mnie więc, zkądbym był; ty zaś,kochana ciociu Urszulo, nie potrzebujesz zaiste pomocy swego piekielnegokochanka, by odgadnąć, że mu odpowiedziałem, iż jestemz Piotrkowa. On tedy zapytawszy znowu o to, to o owo, na co ja zezwykłą sobie szykownością odpowiedziałem — rzekł do mnie, że mogęmu towarzyszyć i rozkazał mi dać powodnego konia. Że zaś wiadomojest także dlaczego wstąpiłem w służbę pana starosty, nie powinnotedy was bynajmniej dziwić, dlaczego moim kolegom zostawiłemsłówko, które tegoż samego dnia jeszcze przeniosło ich w szanownychubiorach do gospody, gdzie mieliśmy noc przepędzić.„Owóż przybywszy tam, zastaliśmy już w gospodzie stół otoczonyochoczymi gośćmi, którzy, jak powiadali, także na sejm ciągnęli dlawidzenia, jak tśż pójdą rzeczy, i dla wykrzyknienia głośnego wiwat»


3 1 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.za zdrowie hetmana Wielkiego Koronnego: a tymczasem pili za złoteczasy, jakie nastąpią teraz, kiedy to i owo pójdzie jak iść powinno;pamiętać atoli potrzeba, że ci goście byli to moi chłopacy.„Pan Starosta usłyszawszy to, zaczął bardzo pilnie i uważnie przysłuchiwaćsię, a nakazał, żeby jego nazwiska nikomu nie powiadać,aby nie przeszkadzać ochoczym gościom i w napoju i w rozmowie; banawet zabawił się dłużej na dole gospody i bardzo późno udał się nagórę do przygotowanego dla siebie pokoju, czego nie zwykł czynićnigdy w podróży, jak jego ludzie powiadali. Ciż sami odkryli mi potem,że w Małej-Polsce i na Eusi, zkąd jechali, niejeden przemawiałtymże samym językiem. Owóż zdarzało się ciągle niby przypadkiem,że moich towarzyszów raz po raz napotykaliśmy po drodze, ale rozumiesię coraz inaczej przebranych; byli oni raz jako podróżni kupcy,którzy tylko chcieli obeznać się z tem co słychać; to znowu jako żołnierze,którzy cieszyli się, że wkrótce wszystko znowu pójdzie bezładu i t. d. Nieraz trafiało się także, że i drudzy nawet łączyli sięz nimi, chociaż nie należeli do tej żwawej młodzieży, i takąż sarnępiosnkę śpiewali; to też pan starosta był coraz bardziój ponury, imbardziej zbliżaliśmy się do Piotrkowa, i musiał zapewne rozumieć, żecałe już królestwo napełnione było tem, co mu tak nie przypadało dosmaku, i coraz bardziej gniewał się na pana hrabiego z Tarnowa, tak,że raz dosłyszałem, jak mówił sam do siebie: — Więc tedy nie maszjuż nigdzie wiary ? O ! wielki Boże!„Tak więc mocno cieszyłem się sam w sobie, żem dobrze spełniłotrzymane polecenie, kiedyśmy wjeżdżali do miasta. Ale zaraz potemrozkazał pan Piotr Boratyński mnie i jeszcze kilku innym, ażebyśmytowarzyszyli mu w przechadzce ku miastu. Zaledwie mogłemdać wiarę oczom, gdyśmy się prostą drogą do hetmana Wielkiegoudali, i zacząłem już rozmyślać w duszy, że może pan Piotr w istocienie jest lepszy od drugich, i że podobnie, jako i my, swoję chorągiewkęwedług wiatru rozpina. Ale potem przyszło mi do głowy, że gdybynawet i tak nie było, to obadwaj są uporni i dumni panowie,a przeto niezawodnie złapią się za łby, a tym sposobem poleceniemoje zupełnie uskutecznione będzie.„Byłem więc całkiem spokojny na um yśle: gdy oto, kiedy mój pantam się znajduje, jakiś anioł — nie mówię już djabeł, bo ten kuzynowiwaszemu, ciociu Urszulo, wcale nic nie szkodzi, — gdy mówię jakiśanioł, sprowadza mi w drogę tego chłystka Walentego Bielawskiego,żeby go tam febra porwała, bo to jest ten sam, który, jak wam powierzyłem,tak po bohatersku zwyciężony był przezemnie w Iwanowicachi który mi spłatał figla podczas owTej nocy pamiętnej ucieczkąstudentów, o której niemiło mi wspomnieć. I gdy pan Starosta wychodziod Kasztelana Krakowskiego, jak się zdawało w wielkiem po­


HIPO LIT BORATYŃSKI. 8 1 5ruszeniu, bieży do niego W alenty i coś mu szepce do uszu; po czempan Starosta bardzo surowo i groźnie na mnie pogląda, ale nie powiedziawszyi słowa idzie dalej swoją drogą, a my za nim.„Muszę wam tu wyznać, szanowna pani ciotko, że kiedym szedłtak po za panem, to czułem jakiś świerzb na grzbiecie pomiędzy łopatkami,który mnie bardzo często napada i jest dla mnie podtenczaswróżbitem, jak starej babie, bo mnie nigdy jeszcze nie omylił,a nawet i na ten raz, jak to wkrótce dowiecie się. Ale tymczasemmiało to tylko skończyć się na tem przeczuciu, bo na drugi dzieńz rana, to jest wtenczas, kiedy mój owoczesny pan wyprawiał bankietdla wielmożnych panów, a biesiadę na otwartem polu dla szlachty,wysłano mnie, abym pomagał do usługi.,.Rozdzieliłem zatem młodzież, co mi wiernie służyła aż do Piotrkowa,przebraną przyzwoicie, to za szlachtę, to za przedających miód,i rozmieściłem ich pomiędzy stołami, dawszy każdemu hasło, a samzostałem przy Litwinach. Że zaś wiem doskonale, iż jadło i napójrozwesela serca ludzkie i czyni bardzo skłonnymi do zgody, postanowiłemzatem w mądrości swojej, ażeby tym, którym usługiwałem, niezbytwiele tego obojga dodawać, to też z wielkiem mojem zadowoleniemzaczęli się wszyscy oburzać i szemrać pomiędzy sobą, że ich zaniedbywano.„I w rzeczy samej przyszło wkrótce z siedzącymi w pobliżu M ałopolanamii Rusinami do kłótni, ale na nieszczęście uśmierzył ją tenstary przeklęty Bielawski, młodego przeklętego Walentego ojciec,a skoro postrzegł, że kufle i dzbanki Litwinów są próżne, rozkazał jenatychmiast co było najlepszem napełnić i odpuścił mnie twardo mówiąc: że jestem niedbały w pańskiej służbie, i wiele różnych rzeczytam wygadywał, które mi wcale nie podobały się, a przeczucie w okolicygrzbietowej znacznie pomnożyły. Wszelako zbytek pomiędzyMałopolanami uczynił wkrótce to, co ja , pamiętając na waszeprzestrogi, chciałem wymódz na Litwinach przez niedostatek. N a­stąpiły różne chytre mowy, które ja najniespokojniejszym z moich biesiadników'powtórzyłem, i jak myślałem, tak się też i stało, bo przyszłodo kłótni.,.Z drugiej strony chłopcy moi spełnili również swoję powinność:prawie wszystkie województwa zgromadziły się około stołu Małopolanów;—wszystko krzyczało, i niewiele już brakło, a pewnie szanownaszlachta wśród potłuczonych dzbanków i powywracanych stołówogłosiłaby ową Barbarę faworytą królewską, a Tarnowskiego królemPolskim.r0 wóż tedy tak stałem wpośród mojej gloryi a julilacyi — niewiem, azali ty, niech będzie Pan Bóg z nami, umiesz po łacinie, zaczempowiem ci, że ten wyraz prawie toż samo znaczy, czego twój kot do-


3 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.znaje, pomrukując przy ognisku; — aż tu przyskakuje do mnie wysokastara baba, i tak wielka, że rozumiałem, iż widzę przed sobą siostręolbrzyma Goliata, a tak wysmukła — tylko bo ja nie chcę pochlebiać— prawie tak wysmukła, jako ty, ciociu: — ta bierze mnie nastronę, i kiedy na nią spojrzę, wnet poznaję w niej NeapolitańczykaAssano, którego za waszego kochanka miałem wówczas, kiedy wszedłdo was.„Bardzo mnie to zadziwiło, bo rozumiałem, że on gdzieś tam daleko; ale mocnom ucieszył się dlatego, że już słyszałem dźwięczącezblizka moje pieniądze. A kiedym mu opowiedział co się wydarzyło,i jak prawie wszyscy panowie szlachcice urągali się z Barbary i wołali,że potrzeba zmusić króla, ażeby się z nią rozłączył, e h ! to tak miłosię zaśmiał!... Ale kiedy po tem wspomniałem o Tarnowskim, tostrasznie mu padło do serca, a gdy ja skromnie jąłem mu wystawiać,że co do joty spełniłem moje zlecenie, i jak zaraz na drodze przeciwpanu Boratyńskiemu, tak tóż i tu moim towarzyszom nakazałem zachowaćsię względem hetmana Wielkiego, to nazwał mnie głupcem,rozkazał mi na drugi wieczór przyjść do pewnego domu, i opuściłmnie rzucając wejrzenie, które mi jeszcze coś gorszego wróżyło,niż to co mnie tegoż samego dnia jeszcze miało spotkać.„Tak jest, tegoż samego dnia, szanowna pani ciotko ; bo natychmiastukazał się pan marszałek ze swoimi dostojnymi gośćmi i udałomu się w nader krótkim czasie ichmość panów szlachtę obranych z rozumuprzywrócić do spokojności i zaprowadzić do dom u; ale z nimposzedł także i Walenty Bielawski, którego mięso niechaj tam oblubieniecwasz na weselnej biesiadzie do stołu wam zastawi, a jak najprędzejprzybędzie by zabrać do waszego domu. Bielawski mówił coś doswego ojca, a obadwaj na mnie poglądali; kiedym zaś ja powróciłdo domu, major donins oznajmił mi, iż mu pan polecił by mnie oddalił,a przed oddaleniem mi zasługi wypłacił.„Te zasługi, było to trochę pieniędzy i znaczny dodatek tego*o ezem literatus niebardzo rad w liście do swoich przyjaciół wspomina,a co przecież moje przeczucie wczorajszego dnia dostatecznieusprawiedliwiło. A kiedym potem nad wieczorem przyszedł doAssana, zastałem już osiodłane konie, a jakkolwiek mnie żebra bolały,musiałem jednakowoż całą noc za nim kłusować, i takeśmy dostalisię tu do Gomolina, do jednego z zamków najmiłościwszej królowej,Bony, dokąd na drugi dzień z rana mistrz Lionardo Monti nadesłałkuryera, k'tóremu ja niniejsze do oddania pod adresem wręczyłem.„Tymczasem co się mnie dotyczy, mnie Wacława Siewraka, obeznanegoz pięknemi naukami et baccalaureatem, przyjęcie moje w tymozdobnym, ale podtenczas nieco samotnym zamku, nie nader było


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 1 7przyjemne. Zaraz po mojem przybyciu powołano mnie przez uczonegodoktora, gdzie zastałem Neapolitańczyka, który nie bardzo chlubneo mnie musiał dać świadectwo, bo skoro wszedłem, wnet obliczemistrza Lionardo nie nader miłym sposobem zmarszczyło się.„Potem rozpoczął ze mną prawdziwą inkwizycyę, i tyle mi pytańpoczynił i ukośnych i ubocznych, że nakoniec całkiem się poplątałem,chociaż strzegłem się mocno, aby w rzeczy dotyczącej hrabi Tarnowskiegogorliwość swą w usługach pańskich niezbytecznie wdzięcznościzalecać. Ten, dowiedziawszy się odemnie o tem co zaszło przedsejmem i co się wydarzyło na zgromadzeniu sejmowem pomiędzy panami,stawał się coraz posępniejszym i szeptał coś z cicha z Assanem,a ten zwolna sięgał ręką do pasa i wydobywał coś błyszczącego. Alenie były to pieniądze; był to inny kruszec, który daleko mniej lubięaniżeli wspaniałe złoto; a przy tem zwrócił wejrzenie na mistrza: byłoto pytające wejrzenie, kochana ciociu, a prawdziwie tak straszne, żesię aż z przestrachu ku drzwiom cofnąłem.„Wtenczas pan Lionardo nakazał mi surowo, abym się zatrzymałi zapytał mnie połamanym językiem: azali moi towarzysze wiedzą,gdzie jestem? A kiedym ja to potwierdził i dodałem jeszcze, że niektórzyz nich udali się do Gomolina, aby się dowiedzieć, czy tam niebędzie co do roboty, wówczas dał swojemu famulusowi skinienie. Alewcale nie potrzebował tego czynić, bo pan Assano już swoje świecąceobosieczne narzędzie znowu włożył na miejsce, którego daj Boże,ażeby z mojej przyczyny nigdy nie opuszczało; potem pan doktor nazwałmnie żwawym chłopcem, powiedział także do Assana kilka wyrazówpo łacińsku, które, o ile dojść mogłem z niektórych słów dlamnie zrozumiałych, takie mogły mieć mniej więcej znaczenie: wszakżewidzisz nieraz, że nietylko pomiędzy gawiedzią, ale nawet i pomiędzywyższymi znajdują się nazbyt gorliwi głupcy; a tych trudniej jesttrzymać na miejscu, aniżeli takich, co są na ich kopyto wyrobieni.Lecz że memu poświęceniu w usłudze pańskiej nie należało zatrzymywaćzasłużonej nagrody, przeto piekielny pies neapolitański przybliżyłsię do mnie i /.kilkoma o zbytniej gorliwości ostrzeżeniami, które przypomniałymi ciebie, kochana ciociu, oraz twoje uwagi, dołączył mi dobrzenaładowaną sakiewkę. Postanowiłem tedy na teraz zapomniećjuż o błyszczącej nagrodzie z zanadrza famulusowego i pocieszyć sięw Gomolinie przy kieliszka i dziewczynie.„Ponieważ zasię los waszego zacnego a uczonego kuzyna mocnobezwątpienia musi was obchodzić, dlatego rozszerzyłem się nad tem,A teraz wam in brevi podaję do wiadomości, jako pomiędzy panamiw Piotrkowie wielki był h a ła s; zamyślano wypędzić Barbarę, a gdynajjaśniejszy pan nie chciał o tem i słuchać, to i jego własną najdostojniejsząosobę chciano także wyrugować. Potem wszyscy rzucili


318 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.się na kolana na twardej marmurowej posadzce i prosili go, a on jeszczenie chciał. Pozostał przecież królem, którym jednak długo niebędzie, gdy tymczasem, co przezornemu politykowi, długo zostającemuna usługach pańskich, nie uszło z uwagi, historya z kasztelanemKrakowskim czemś taki więcej jest, aniżeli figiel waszego kuzynai sługi. Dodam wreszcie, że Piotr Kmita, którego waszej modlitwiei opiece waszego patrona a oblubieńca polecam, rzucił swoją marszałkowskąlaskę o ziemię, tak że aż od niej odskoczył i bryznął Firlejowiw twarz odłamek, który jednak rzeczywiście, jak powiadają, królowi'był przeznaczony.„Otóż to wszystko donoszę ja wam ciociu Urszulo, ażebyście ztądwedług upodobania korzystać mogli na chwałę pana, u którego nausługach pozostajecie, a na szczególny pożytek waszej zacnej osoby/— Hm! — pomruknęła szanowna ciocia sługa pańskiego, skończywszyżmudne zatrudnienie odczytywania. ■— W łoch nie tak bardzoniesłusznie sądzi; bo też i pomiędzy panami i magnatami znajdują siętacy, którzy za wiele ze zbytnej gorliwości czynią, i topią dzieckow nadmiernej kąpieli, tak jak Wacław, mój krewmy. A ten, co swojęmarszałkowską laskę z pięknego, szczerego srebra, tak zuchwale eisnął,pewno nie będzie przyjęty przez swoją patronkę z wypogodzonemobliczem. Lecz czyliż i ona nie czyni może zbyt wiele? prawiejestem tego pewną. No! no! niech tam będzie jak chce; wszakże wysocełaskawa pani niezbyt daleko od siebie trzyma starą Urszulę,a dwa albo trzy liche grana jej towaru, bo zanadto wiele to niezdrowo,uśpić może cały centnar szabel i spis; to też zdaje mi się, że niezadługotu otrzymam jakąś wiadomość.Jeszcze nie skończył się monolog, a już na podwórzu dało się słyszećskrzypienie śniegu pod skwapliwą nogą, i wnet mocne kołataniedo drzwi wstrząsnęło grożącą upadkiem chatkę. Pani Urszula odwróciłagłowę od pisma swego krewnego, schowała okulary i wyjrzałaprzez okno; potem rozpoczęła natychmiast owe przeraźliwe niby nakształtśpiewu wycie, któreśmy już z ust jej słyszeli, a które przecieżnagle niecierpliwe wykryknienie przerwało.— No! no! dobrze tam, matko Urszulo. Już my wiemy na pamięćwaszę piosnkę, możecie sobie gardła oszczędzić; otwórzcie-notylko, bo ja nie mam czasu: wszakci słońce jeszcze nie zaszło, a ten,którego może oczekujecie, niewielkim jest przyjacielem dziennegośw iatła!— To tak prędko? — mówiła do siebie stara. — Niecnota żwawopostępuje za naszych dni, a wola tak jest pośpieszna, że czyn zaledwiezdążyć za nią potrafi. I na którąż to z was przyjdzie teraz kolej ? —dodała poglądając na drzwi otwarte od szafy, zkąd wyglądało wiele


H IPO LIT BORATYŃSKI. 310dobrze zatkanych różnego kształtu i wielkości flaszeczek. — Zapas jestduży, a czas już przecie, aby się też pojawił kupiec.Ale kiedy stojący na dworze nie przestawał w ołać: — że nie maczasu i musi prędko powracać, — otwarły się drzwi do izby.Wszedł człowiek, pod którego płaszczem można było zajrzeć zielonai czerwoną liberyę, barwę królowej matki.— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, panie kamerdynerze!Dobry dzień! — mówiła stara przyjaznym, skrzeczącym głosem.— Jakaż to sprawa przynosi mi zaszczyt waszych niespodziewanychodwiedzin? Może jaki haust na zimne powietrze? Czy nie chory tamkto na dworze, albo z waszej zacnej rodziny, abym mogła usłużyć p i­gułkami żywotnemi, albo kosztownym balsamem ?— I ! dajcie mi tam pokój z waszym haustem — odpowiedziałprzychodzący — i z waszemi lekarstwami, dla mnie i dla drugich; jatu tylko mam do was interes i koniec na tem!— Nie spodziewam się też, aby która z wyższych i dostojnych dampotrzebowała lichej usługi, jakiej stara Urszula gotową jest udzielaćswemu bliźniemu — wtrąciła mieszkanka chatki. — Zapewne najjaśniejszapani nie jest chora, ani też jaśnie wielmożna pani Falczewska?Na to odpowiedział sługa wzgardliwym tonem :— Moja najjaśniejsza pani nie szukałaby zapewne lekarstw naokopisku żydowskiem, gdy cały fakultet stoi na jej rozkazy, a osobliwieuczony doktor Monti. Pani starościna zaś także nie bardzo wieleubiegałaby się za niemi.— Tak! zapewne! — pomruknęla Urszula ze szczególnym uśmiechem. — Wszak to pan Monti jest bardzo doświadczony człowiekinie poprzestaje na pospolitych lekarstwach; ale powiedźcież nareszcie,ezem mam wam służyć?— Prawda, że to ta pani Falczewska mnie tu przyseła do was —odpowiedział ów ze wstrętem — ale nie dla siebie. Jak też to ci wielcypanowie, nie mając o czem myśleć, łamią sobie tylko głowę, żebybiednym ludziom dokuczać. Oto wśród takiej zawieruchy i niepogodywyseła mnie tu do tego przeklętego zakątka, dlatego że piesek, tengruby mopsisko, którego pani Skarbnikowa jej podarowała, zachorował.Żeby go tam już djabli porwali, bo on kąsa jak tamta, a szczekajak ta; niedawno nawet porządną dziurę zrobił mi w pończosze i zraniłto, co pod nią się znajduje.— Tak! To tylko mopsik? — mówiła Urszula żałośnie. — Biedne teżto zwierzę! Ale powiedzcież mi, mój panisku, co mu tam brakuje?— Oto tego, czego na dworze brakuje wszystkim, którzy nic niemają do roboty. Obżarło się to licho zanadto — mówił służalec niechętnie— i skomle, a kiedy go potrąciłem, to zawył i tak się obraził,jakby mu korona z głowy spadła.


3 2 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Korona — powiadasz? — O! tak; bieda to z koroną! — odpowiedziałastara przeciągłym głosem. — No! to ja ścielę się pod stopypani starościny i będę wkrótce służyła, chociaż mam wiele na własnejgłowie; bo to, jak powiada jeden z moich krewniaków, poczciwy a zacnychłopiec; służba pańska przedewszystkiem.— Tak! zapewne! — odpowiedział drugi. — Pan, któremu w tymdomu służycie i państwo, do którego powołani jesteście, muszą miećzaprawdę bardzo wiele z sobą podobieństwa. No! to przyjdźcie, jakściemnieje; nie pomylcie się tylko w lekarstwach, bo to, jak powiadająludzie, nieraz wam zdarzać się zwykło.— Piesek pani Horonostajowej? — Mówiła Urszula z namysłem,poglądając przed siebie, kiedy lokaj wyszedł. — Hm! Jakieby też tochrześciańskie nazwisko mógł ten piesek nosić?* **Bona Sforcya, królowa matka, stała markotna w pokoju swoimprzed otwartem biórkiem, od którego tylko co odeszła, i którego zawartość,gdyby doszła do naszych czasów, dostarczyłaby zapewne licznychmateryałów do dziejów owoczesnych. Oczekiwała z niecierpliwośią dowiedzenia się wypadków sejmowych, o których posłuchyz Piotrkowa, doszłe do stolicy, .umysł jej napełniały smutkiem; aż otou ostatniej bramy zamku krótkie uderzenie w trąbę, a wkrótce potemtentent kopyt końskich i szczęk halabard, powołał do broni trzymającychstraż drabantów, którzy zwodzony most drewniany spuścili.W ciszy samotnego już od niejakiego czasu dziedzińca zamkowegohałas ten doszedł do uszu królowój i obwieścił przybycie pana wysokiegodostojeństwa ze znacznym orszakiem.— A! przecie tóż wojewoda Lubelski! — Poszepnęła Medyolanka,i postąpiła prędko do biórka, dla uporządkowania rozrzuconychpism.Potem przymknęła wieko, zawiesiła starannie klucz na złotymłańcuszku i ukryła go pod gęsto fałdowanemi kryzami.Tymczasem śpieszne stąpanie zbliżyło się ku pokojowi; królowapostąpiła prędko naprzeciw przychodzącemu, a tuż za oznajmiającymsługą zbyt niemiły i niespodziewany gość dla wdowy Zygmuntapierwszego, wszedł Piotr Kmita, marszałek wielki.Królowa, zdziwiona tą niespodzianką, stanęła jak wryta, poznawszywojewodę, którego zazwyczaj pogodne czoło okryte było groźnemichmurami, a w około ust uśmiechających się z przekąsem, wzgardliwygniew polatywał.— Zdaje s ię , że niewczas przychodzę do waszej królewskiójmości f — mówił Kmita, postrzegłszy jój pomieszanie i zadziwienie, —


H IPO LIT BOKATTŃSKI. 3 2 1i prawie możnaby sądzić, że najjaśniejsza pani oczekiwała kogo innego,który nie przybędzie. Tak je s t! — dodał z goryczą, — to tylkostary marszałek wielki upada do nóg waszej królewskiej mości, chcączłożyć winne podziękowanie za miły owoc, jaki pozyskał w nagrodę,stając powtórnie w sprawie waszej miłości.Wprawdzie uczucia królowej w tej chwili były nader przykre;rozumiała ona, że wkrótce przyjmie Jana F irleja, którego przyodjeździe zaklinała, aby natychmiast po pierwszem posiedzeniu sejmowemudał się potajemnie do Krakowa, dla doniesienia jśj o wypadkachtamtejszych działań. Z pozorną gorliwością przyrzekł on to, czegożądała, i obiecał w jej zamiarach użyć całego wpływu, jaki mu nadawałojego znaczenie i dostojeństwo pomiędzy protestantami: ale niedotrzymał słowa i nie chciał tego uczynić, jak o tem napomykała m e­wa wojewody krakowskiego w przeciągu krótkiej chwili. Kiedy tenmówił, przedstawiła się jej pamięci niejedna zadziwiająca okoliczność,jaką dostrzegła w swoim ulubieńcu ostatniemi czasy. Domyśliła się, żejest zawiedzioną, ona, co sama uważając się za nieomylną, pochlebiałasobie, że wszystkich co ją otaczają, to widocznemi to niewidomemisprężynami do swych widoków nakierowywa... Zawiedzioną została,—i przez kogoż? Przez jedynego, co w przeciągu tyloletnim potrafiłw tem samolubnem sercu więcej ludzkie uczucia obudzić.A w jego miejscu ukazał się marszałek wielki, najuporczywszenarzędzie jej planów ; człowiek, który jak wiedziała, nie dla nićj, niedla wielkości jej domu, ale tylko dlatego, aby w powszechnem zamięszaniuwłasnej chciwości zadosyć uczynić, przyłączył się do n iśj;który to, co dla niej było najpożądańszem, na zgromadzeniu sejmowemnierozważnie, jak jej wieści doniosły, własnej dumie poświęcił;który ją nienawidził jak przepaści piekielne, odkąd ona dowiedziałasię o tem ; a ukazał się, nie żeby z żalem miał znieść wybuch słusznegogniewu, ale przybywał z zuchwalstwem na zmarszczonem czolei ze wzgardą na ustach.Wszelako żadne poruszenie nie mogło wstrząsnąć widocznie dłużćjniż na chwilę umysłu W łoszki; — odpowiedziała mu więc z oziębłądum ą:— Nie mylicie się, mości marszałku wielki, że nie was spodziewaliśmysię widzieć tu w tym czasie, kiedy wasze dostojeństwo wskazujewam miejsce obok waszego pana, a naszego syna; a ukazanie sięwasze każe nam domyślać się niektórych rzeczy, o które pomawialiśmykłamliwe wieści, co nam niepojęte wydarzenia ogłaszały.— I czemuż to ma być niepodobnem, czemu niepojętem, najjaśniejszapani? — odpowiedział na to marszałek wielki. — Czy liżwasza królewska mość za rzecz niepodobną uważasz, jeżeli senatorBronlkow iki: Hinolit Boratrński. 21


3 2 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.nawet naprzeciw najjaśniejszemu synowi waszemu praw swojegostanu broni? Ale niepojęta jest zaiste rzecz, iż tenże sam pan, temu,którego głos nieraz dosyć potężnie brzmiał od końca do końca tegokraju, ważył się w obliczu jego braci nakazać milczenie! Zaprawdę— mówił, coraz bardziej unosząc się, — nie będę ja milczał, alebędę mówił, aż słowo moje powtórzą, te mury, powtórzą zamki i grody,ba nawet i zamek Wileński; a przyjęcie, jakiegom doznał u waszójmiłości, przyśpieszy chwilę, gdy wszyscy poznają, kto jest Kmita!Królowa z umiarkowańszemi nieco wyrzutami odpowiedziała:— I cóż to ma być spełnieniem waszego po tylekroć danego namprzyrzeczenia, panie wojewodo? Zamiast ażeby z mądrością politykai troskliwością przyjaciela zatrzeć plamę, którą ta Barbara i dom królewskii państwo zeszpeciła, zamiast żeby zwrócić nienawiść braciswoich na tę zwodzicielkę, to syna waszego króla i jego powagę natak niebezpieczną grę puszczacie?— O! zapewne, że niebezpieczną!—zawołał marszałek dumnie,—a z jego strony nader trudną do w ygrania! Najjaśniejsza królowo!dosyć długo przebywałaś w tem państwie i powinnabyś już wiedziść,że tu wcale nie takim trybem idą rzeczy jak u was, gdzie dworaka polityk wszystko jedno znaczy. U nas, miłościwa pani, niech sobietam humor najjaśniejszego pana będzie prawem dla dworzanina; aleoko polityka jest tylko na rzeczpospolitą zwrócone. I cóż mnie obchodziowa Barbara, mnie wielkiego marszałka państwa, wojewodęstolicy, senatora? co mnie ma mąż jej obchodzić?— To tedy — przerwała mu Bona niepewnym głosem — to tedynasz syn był głuchym na prośby matki, głuchym na porady dostojników,na prośby ludu? i nie chce porzucić Litwinki ?— Tak jak powiadam waszćj królewskiej mości — mówił Kmitaz nieudaną oziębłością — głuchy na to wszystko. Klęczały one przedn im : stany rzeczypospolitej klęczały przed Zygmuntem AugustemJagiełłą, i powstały niewysłuchane! Ale Piotr Kmita nie ugiąłswojego kolana; nie ugina on go przed nikim na ziemi; ma on inneargumenta, silniej przemawiające, i takich tylko król może się od niegospodziewać.Dumna królowa z wielkiem natężeniem stłumiła gniew, jaki w niójniepohamowane zuchwalstwo obudziło, i zaczęła ze wszelką przytomnościąumysłu, na jaką tylko zdobyć się mogła:— I ażeby rozgniewanego jeszcze więcej rozjątrzyć, rzuciliście mulaskę marszałkowską pod nogi ? laskę, którą wam świętej pamięcinasz nieboszczyk małżonek powierzył, i opuściliście izbę radną, w którśjtak nam było potrzebą przyjaciela takiego jako wy?


HIPOLIT BORATYŃSKI.32B— Nie sam tylko pan Zygmunt stary dał mi laskę większą (•);ale rzeczpospolita i k ró l! Dla tych to ja obojga ją noszę, a więc naprzóddla rzeczypospolitej, a potem dla króla. Ja jestem uniżonymsługą waszej królewskiej mości i przyjacielem, jak miłościwa pani raczyłaśmnie nazwać; ale przedewszystkićm jestem przyjacielem państwa,a sługą prawa.— A najbardziej swoim własnym — pomyślała Bona w duchu.Kmita mógł domyślać się, co się działo w umyśle królowej, bo mówiłdalej dworując:— Łatwo jest powiedzieć marszałkowi wielkiemu: dotąd powinieneśiść a nie d alśj! ale nierównie trudniej zatrzymać go krok jeden.Kmita jest-to łuk z twardego drzewa wycięty, który jeżeli zanadto sięnatęża, wykręca się nagle i strzelającego utrafia w czoło. Otóż takato jest natura polityków w Polsce, najjaśniejsza p an i; ja zaś jestemjednym z ludzi takiej natury wspólnej nam wszystkim, a nadto jestemrycerzem, za którym stoi wielu innych. Mamże-li jeszcze jakich rozkazówoczekiwać od waszej królewskiej mości ?Niejedna dama owoczesna i teraźniejsza, lękając się niebezpieczeństwa,na jakie sama po większej części i syna i wielkość swojegodomu naraziła, objawiając troskliwość matki i królowej, udałaby siędo próśb i do narzekań, któreby jeszcze bardziej podniosły dumę zuchwałegobuntownika. Wszelako Bona Sforza, chociaż to co słyszałaśmiertelDą bladością lica jej pokryło, chociaż lekkie drżenie kości jejprzebiegło, pogardziła środkiem, który bez wątpienia stałby się nadaremnymprzy długoletnim powierniku jej myśli i czynów; czuła ona,że samolubstwo i dumę można tylko orężem samolubstwa i dumy pokonać,i rzekła po chwili nam ysłu:— Otworzyliście nam oczy, jaśnie wielmożny Wojewodo Krakowski,i chociażeście to nader późno uczynili, wszelako dziękujemywam! Zaprawdę sęp i kania niezgodnie pomiędzy sobą żyją, kiedyna łowach o niewielki łup idzie; lecz niechże przyjdzie potrzeba o natarciena królewskiego orła, to wnet składają dawniejsze sw ary!—- Jakże mam te wyrazy rozumieć? — zapytał marszałek wielkiz bacznością. — Mnie się zdaje, że teraz nie jest czas łamania sobiegłowy nad konceptami (concetti); ale jeżeli wasza królewska mośćukrywasz jaką myśl w tćj mowie, odpowiedniejszą i chwili obecneji temu, którego posłuchaniem swojem zaszczycać raczysz, to proszęcię, miłościwa pani, abyś zechciała wytłómaczyć się wyraźniej.— I dlaczegóż nie? — odpowiedziała Bona. — Wszakżeście i wydosyć wyraźnie mówili. Mniemacie-li, że potrzeba wielkiej bystrości(*) Laskę większą w przeciwstawieniu z laską mniejszą m arszałka nadw ornego.9 1 *


3 2 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.umysłu, aby z pomiędzy wielu innych jednego odgadnąć, jednego,0 którym napomknęliście, co wyrównywa wam jako polityk i bohatór;ba nawet, który zdaniem wielu jeszcze was przewyższa?— I któżby to był taki? — zapytał wojewoda mocno dotknięty.— Któż inny, jeżeli nie ojciec ojczyzny? Wzór polskiej szlachty,mądry, bohaterski hrabia na Tarnowie? I czemuż stoicie tak pomięszani,zacny mości wojewodo ? Czy w rzeczy samej macie znanąwam oddawna Bonę Sforzę za tak mało doświadczoną, by nie wiedziałajakim sposobem kształcą się rzeczy tego rodzaju? Mniemacie-li, że wypierwsi jesteście, coście dobre dla lepszego poświęcili, albo dla tego,co wam lepszem zdawało się? Czyż to tak niepojęta rzecz, że WojewodaKrakowski radby zostać Kasztelanem Krakowskim, i że władnącyjak wy laską marszałkowską, buławy pożąda hetmańskiej, bogdajbynawet miał poprzednikowi swojemu złożyć hołd u podnóżkawydartego tronu?— Jak to rozumiesz, najjaśniejsza pani? — przerwał Kmita królowejobojętną, jedno-tonną mowę. — Czyliż wy i w Krakowie powzięliściewiadomość o tem, co dotyczy tego Tarnowskiego? Czyliż i tudało się uczuć to nierozsądne odurzenie, którego skutki, wyznamszczerze, ja z zadziwieniem w Piotrkowie wyśledziłem ?— W rzeczy samej wyśledziliście je, panie wojewodo? — zapytałaBona z szyderstwem. — Otóż i przedemną to nie uszło; odgłostego coście słyszeli w Piotrkowie, doszedł aż do okien królowej wdowy;tysiące głosów powtarzają okrzyki słów na owej łące, zapalonychwódką marszałka Sejm u; powtarzają szemranie dostojnych senatorów.1 czegóż się bawicie? Opuszczajcie pokoje poniżonej wdowy i matkiwaszego króla, abyście byli pierwszymi do ugięcia kolan przed wielkimJanem, i ażeby on rzucił na was wejrzenie łaski, a wy ażebyścienie utracili drogo okupionej nagrody!Już od niejakiej chwili wzdęte żyły na czole wojewody zapowiedziałyocucenie gniewu; teraz jasno wybuchnął zatrzymywany płomień,a starzec zawołał, że aż okna zadrżały:— Ja, Piotr Kmita, zginać mam kolana przed przebiegłym Tarnowskim?1 któż to śmie tak mówić? Któż to tak marszałka wielkiegoprzed waszą królewską mością osławił?— Nie masz tu żadnego oszczerstwa — mówiła dalej Medyolankaozięble i z wielką przytomnością umysłu. — Okoliczności odmieniająumysł człowieka. Ród Jagiełłów zanadto nizkirn jest dlawas, ażebyście mu byli poddanymi; a więc dobrze! może więcej spłyniena was sławy w służbie tego, co jeszcze był towarzyszem, kiedyściey/j już chorągiew koronną nosili; a on zapewne nie odmówi należnychzaszczytów mężowi, równemu sobie rodem, a starszemu doświadczeniem!


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 2 5— Niech pierwej ręka katowska potłucze starożytne rodu mojegoznamiona, i rzuci mi je na rusztowanie, nim ja tę głowę by na jedenwłos uniżę przed dumnym, pedanckim hetmanem; nim ten zdrajcazasiądzie na miejscu tego, któremu wiernie a pilnie od młodości służył,a teraz podstępem nań uderza nie śmiejąc pozostać albo prawdziwymprzyjacielem, albo otwartym wrogiem. O! gdyby do tego przyjśćmiało, a do czego może i przyjdzie przy dumie i uporze króla, to jeszczeznajdą się w Polsce mężowie! Są jeszcze i inni, daleko godniejsitronu, aniżeli hetm an!— Spodziewam się jednak, że nie jesteście jednym z liczby tychmężów ? — mówiła Bona tonem politowania. — Nie łudźcie się, proszęwas; jest to ostatnia rada waszej dawnej, a teraz zdradzonej przyjaciółki.Idźcie na zamki magnatów, wciśnijcie się na dwory szlachty,słuchajcie u drzwi chatek, przejdźcie po ulicach, nigdzie swojego nazwiskanie usłyszycie; ale tysiąckrotnie uderzy was powtarzane wołanie:„niech żyje Jan Tarnowski!“Na te słowa oburzenie marszałka uśmierzyło się nagle; stał onprzez kilka chwil w zamyślonem milczeniu, a potem mówił na połyuśmiechając się:— Bozumiem was, miłościwa pani, i bardzo dobrze pojmuję, żew ogólności mówiąc, wcale nie wierzycie temu, co mówicie, i że daremniechcecie przekonać starego Kmitę. A wszelako jest w tem coś;więcej może, aniżeli sądzicie. Nienawiść pomiędzy sępem a sokołemjest nieprzejednaną: starajcie się tylko, aby orzeł zbyt wysoko nielatał, i ażeby szpony jego szanowały książąt jego nadpowietrznegopaństwa.— Cieszy mnie to bardzo; — mówiła Bona, zamieniając prędkooziębłość obrażonego majestatu na wesołą poufałość. — Cieszy mnieto bardzo, żem się nie omyliła na dawnym towarzyszu niejednej uciechyi niejednego smutku. Nigdyby wasza królowa nie mniemała, żeszanowny marszałek wielki podobny jest do nierozmyślnego chłopca,coby pracę i sławę wieloletnią chciał poświęcać jednej chwili by tćżnajsłuszniejszego gniewu, obudzonego postępowaniem młodego człowieka.Król od dziesiątego roku życia może być zaiste nawykły niecodo dumy właściwej jego dostojeństwu.— Nie, bynajmniej, miłościwa pani! — odpowiedział uporczywywojewoda, cofając się. — Niesłusznie nazywacie chwilowym gniewemprzeświadczenie o tern, co winien jestem i sobie i mojej godnośei.Wiadomo wam, co mi przeszkadza czynić tak, jakbym powinien i jakbymżyczył; ale tak jestem dumny, że nie chcę tego bynajmniej pokrywać,bo odtąd nic już nie mam wspólnego z królem. Bęce Kmityzwiązane są na chw ilę; ale odmieniają się czasy i może nadejść dzieńzdolny je oswobodzić. Zaczem niech się strzeże Zygmunt August,


3 2 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.a jeżeli chce, ażeby marszałek wielki znowu wziął do ręki tę laskę,którą cisnął, to potrzeba ażeby duma Jagiellońska o wiele się zniżyła.Jeden z najznakomitszych senatorów publicznie znieważony zo stał;a więc publicznie powinno mu stać się zadosyć, ażeby późne pokolenianie mówiły, że samowolność królewska zgwałciła prawo senatorskiepo raz pierwszy na Piotrze Kmicie, wojewodzie Krakowskim,z rodu Szreniawitów. Wasza królewska mość dopiero coś udzieliłami rad y ; słuszna więc jest, ażebym się podobnież wypłacił. Zdajesię, i chcę temu wierzyć, że miłościwa pani przywiązujesz pewną wagędo tego, który wam nieraz był i może jeszcze nadal być pożytecznym.Jeżeli tedy tak jest, to racz wasza królewska mość baczyć, aby to zadosyćuczynienie względem mnie było zupełne a prędkie.Medyolanka, lubo uniesiona największym gniewem, z łaskawśmatoli obliczem mówiła na to :— Żądanie w7asze nader jest słusznem, mój panie, a zaufanie, jakieteraz we mnie pokładacie, przystoi temu, który jeszcze w tej chwilinowego nabył prawa do wszelkich usług, jakie tylko mogę wyświadczyć; ale — mówiła dalej tonem użalenia — potrafiż-li wasza królowatemu odpowiedzieć? Już serce królewskie nie jest przywiązanedo matki, odkąd owa Litwinka stanęła pomiędzy nią a synem ; wyrazymoje bezskutecznie obijają się o jego ucho, które otwarte jest tylko napieszczony głos Syreny; głos mój, a nawet i głos ojczyzny nie dochodzido niego, Słusznie więc powątpiewać można, ażali ona zechceużyć władzy, jakiej niepojętym sposobem nabyła, w sprawie waszeji słuszności; bo, jak wieści niosą, marszałek wielki nieosobliwszą sięu niej łaską zaleca.— I cóż tam marszałkowi wielkiemu do wrdowy Stanisława Gastolda?— zapytał dumnie Piotr Kmita. — Ma on do czynieniaz królem, a nie z mężem Barbary, i zaprawdę nie może być inaczej,tylko Zygmunt musi przestać być jednym, albo drugim.— Los nieprzychylny jest długoletniemu szczęściu Jagiellońskiegodomu — dała się słyszeć matka królewska, która teraz uznała przyzwoitemużycie sposobu, co na początku zdawał się jej być niewielkiejwagi. — W yniósł on poddankę na tron, ażeby ostatniego potomkaW ładysława drugiego pociągnęła do poziomu, z którego się wydobyłasam a; a obowiązkiem jest tych, co się nazywają strażnikami tronu,obowiązkiem jest waszym, panie wojewodo, którzyście to już oddawnauznali, zachować króla od zniewagi.Marszałek wielki, który postanowił był przewagę, jaką mu okolicznościnastręczyły, dać uczuć całym ciężarem, mówił z wielką obojętnością:— Ja nienawidzę Litwinkę, ale nie panią Barbarę: jest to ród książęciaRadziwiłła szanowny i niemniejszego znaczenia, jak niejeden


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 2 7szczep cudzoziemski, który mniej dawny odeń, osobliwszym sposobemprzyszedł do władzy i do państwa, i przy nich się utrzymał (*), aż gozemsta zniszczyła. Wszelako ja nie chcę, ażeby żona pana Zygmuntabyła królową, bo ja, marszałek wielki, na sejmie państwa raz już objawiłem,że tego nie chcę i — dodał z nieukrywaną pogardą — dlatego,że Firlej chce, ażeby nią była!Podwójne żądło, jakie ta mowa w sobie zamykała, głęboko utkwiłow sercu królowój; ostatnie jednak słowa najdotkliwiej ją ubodły,tak, że położyła rękę na zbladłem czole i nie mogła powstrzymać sięod powtórzenia:— Firlej chce, ażeby nią była? — Potśm dodała prawie tracącoddech: — wyrazy wasze, panie Kmito, są wyrazami męża; a zatembędziecie mogli dłużej wytrwać, jak to na męża przystoi. Upór królastawia naszej woli granice, których zamiary zdradzieckie owego Tarnowskiegoprzeciw tronowi nie dozwalają nam na teraz przebyć;a więc musimy zostawić przyszłości to, czego nam taraźniejszość odmawia.— Przyszłość? Tak jest? — odpowiedział Piotr ponuro.— Aleniezbyt odległa. Prawda, że się podobało panom a braciom nie przyjąćzrzeczenia się, przez które jego królewska mość syn wasz chciałsławę swojego domu poświęcić w ofierze namiętności, której trwaniuci, co mają zaszczyt znać go od dawna, słusznie się dziwią: a więcwszystko musi pozostać jak jest, według ustaw państwa, aż do następnegozgromadzenia Stanów: ażeby to niedługo się odkładało, staraćsię będzie Prymas i ja!— Niechaj więc, kiedy już inaczćj być nie może — zawołała Bonaw wybuchającym gniewie; — niechaj więc Barbara Eadziwiłłównabędzie żoną króla, dopóki jej światło dzienne przyświeca; ale nigdynie będzie ona moją córką, gdyby nawet dostojność powagi królewskiejnakazywała mi znosić to, czego odmienić nie mogę. Leczupływają lata i nowe nadchodzą, a z niemi dojrzewa owoc postanowienia.Już kiedy królowa wymówiła te pierwsze wyrazy, drzwi od komna-( ') Franciszek Sforza, syn wieśniaka, przez swoją waleczność wyniósł się na m arszałkaNeapolitańskiego i na chorążego K ościoła; w roku 1412 rozkazał on Ja n a M aryęV isconti, stryja swojćj żony, zamordować i wstąpił na tron książęcy w Medyołanie. LudwikSforza, nazw any M aurytaninem , w roku 1494 otruł swego synowca J a n a Galeazzo,przywłaszczył sobie rządy, i w roku 1510 um arł w więzieniu we Francyi. J a n Galeazzoiiył ojcem B ony, a brat jej Franciszek, O pat M arm ontiers, także we F rancyi życia dokonał.Syn Ludw ika M surytanina, Franciszek Sforza, ostatni książę Medyolański,umarł natu raln ą śmiercią 1535 roku. Reszta członków tćj rodziny dokonała żywota nawygnaniu.


8 2 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ty otwarły się z cicha, i znowu się zam knęły: a ci których uwaga zajętacałkiem była przedmiotem rozmowy, wcale nie słyszeli tego.— Czyńcie więc, co się wam podoba, miłościwa pani! — mówiłtwardy starzec. — Ja wam jeszcze raz powtarzam, że małżonka waszegosyna wcale innie nie obchodzi! ale mnie obchodzi królowa;a jako ja, tak też trzyma i Rzeczpospolita.Tu wejrzenie Bony zwróciło się na stronę. Tuż przy niej stała,nakształt ducha północy, w czarne szaty przystrojona postać księżniczkiMazowieckiśj. Stosownie do rozkazu, jaki słudzy otrzymali, abyw każdym czasie dozwalać wejścia dostojnej krewnej, a którego zapomnianoodwołać podczas obecności wojewody, Anna bez żadnejprzeszkody i bez żadnego opowiedzenia znalazła przystęp i możnabyło wnosić, że słyszała wyrazy królowej, świadczące, że zamiary jejspełzły na niczem.Bona stanęła odrętwiała; jej mocna dusza zachwiała się na chwilępod nadzwyczajnym ciężarem, jaki na niej w tej godzinie ciężył,i wnet postąpiła naprzeciw pani Podoiskićj ze zwyczajnym wdziękiemi wyniosłością.Wszelako Anna niedługo ją zostawiła w niepewności.— Mocno się lękam — mówiła z nadzwyczajną oziębłością zapamiętałegogniewu — aby nie stać się mniej może pożądanym gościem,aniżeli mnie najjaśniejsza pani zapewnia; zwłaszcza w tejchwili, kiedy widzę, iż sprawdziło się to, co mnie już z wielu strondoszło; a mianowicie, że ja będę świadkiem wspaniałego zrzeczeniasię, z jakiem ty pani dane chociaż nieżądane przyrzeczenia i udzielonemi prawa, poświęcisz temu, co teraz od razu nazywasz rzeczą nieuchronną.— To wiecie tedy?—przerwała królowa nieprzyjazną mowę.—Niemamy zatem potrzeby odnawiania boleści powtarzaniem tego, co nasspotkało; a matka, która tak ciężko obrażoną została, powinna spodziewaćsię, że znajdzie pociechę u krewnej, która także jest matką.— Bardzo źle czyni wasza królewska mość, przypominając miw takiej chwili, że i ja mam córkę, i zanadto wiadomo jest najjaśniejszejpani, iż w obecności Anny Mazowieckiej wzmianka o pokrewieństwiewcale nie przystoi. To, co zawdzięczam waszej królewskiej mościjako córka i siostra, nie tajnem również jest, jak wam, tak i temudostojnemu panu; nie pozostało ci pani nic więcej, jedno matkę wemnie zaranie.— Mogęż opierać się przeznaczeniom losu, i odpowiadać wam zato, co przechodzi woli mojej granicę?— Dawniej nie taka była mowa waszej królewskiej mości odpowiedziałaAnna z zaiskrzonemi oczyma. — Nie takie były listy,które obecny tu pan wojewoda mi przysłał. Wówczas powiadano mi,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 2 9że król sprzykrzył już sobie niezwykłą stałość, że tajemne jego sercażyczenie wspiera wola Rzeczypospolitej, i że on żąda tylko głos jójusłyszeć, aby przyzwoicie się wycofać. Nie tak-że to było, mościakrólowo? nie tak-że, panie marszałku wielki? Owóż ten głos dał sięteraz jawnie słyszeć, a pan Zygmunt pozwolił według chęci i upodobaniarozprawiać tym, którzy zbyt lękliwi, albo też niedołężni byli dodziałania. A kiedym ja okazywała niejakąś wątpliwość, którą wemnie własne moje doświadczenia obudziły, nie tenże-li sam rycerskisenator zapewniał mnie, że rozkazy Kuryi Rzymskiej zgodzą sięz uchwałami stanów, i że wspóine siły obudwu pokonają upór króla?Prawda, że stany wydały uchwałę, ale wszystko zostało jak dawniej;tymczasem z Rzymu wcale nie nie słychać, pomimo całego tak zachwalonegowdania się Hiszpanii i Austryi, pomimo wszystkich cesarzówi królów, których wasza królewska mość krewnymi nazywasz.A wszak niedawno jeszcze moje obawy nazywałaś miłościwa panimałodusznością, chlubiłaś się, że masz w swojej mocy środki, dla zaklęciawszelkich przeciwnych wypadków; jam ci uwierzyła, miłościwapani, bo znam zamożność twego arsenału i jego skryte oręże. A ponieważjam ci zawierzyła, oczekuję zatem, abyś ich pani użyła dlacórki Piastów tak, jakeś ich używała przeciw nim samym.Piotr Kmita chciał już na przykrą mowę księżniczki przykrzejjeszcze odpowiedzieć; wszelako na pół proszące, na pół rozkazującewejrzenie królowej i wstręt od tego, aby grać rolę trzeciej osobyw podobnego rodzaju sporach dwóch dam, skłoniły go, że stłumiłurazę, izostawując im miejsce, odszedł do najodleglejszej części obszernegogabinetu.— Podobało się wam, dostojna pani — zaczęła Bona na pół głośnoi niby czyniąc wyrzuty zaufanym tonem — w obecności trzeciejosoby napomknąć o pewnych rzeczach, o których zwykło się mówić,i to nawet ze wstrętem, tylko na cztery oczy; ba! co nawet sobie samejniechętnie wyznaje się aż do tej chwili, kiedy wreszcie koniecznośćzajdzie. I jakże moglibyśmy odpowiedzieć na to napomknienie w obecnościtego wojewody, którego nieposkromione zuchwalstwo cieszy sięz niepomyślności domu królewskiego, który przed kilku dniami tar*gnał na koronę zuchwałą rękę, aby zerwać ją z głowy tego, który ją,jeżeli tylko pójdzie po naszej woli, miał z waszą córką podzielić,w oczach człowieka, którego przed kilkoma oto chwilami samolubstwow stosownej chwili podbudzone, z buntownika i otwartego wroga,w wątpliwego zaledwie przyjaciela zamieniły? Słyszeliście wyrazy,które wyrzekłam w głębokim smutku mojej duszy; to też słyszeliścieoraz, że on w republikańskiej zuchwałej obojętności królową tylkoodrzuca, a nie żonę mojego syna.


330 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Na to odrzekła złośliwie Anna, pasąc się tryumfem, jaki jśj zmartwienieprzyjaciółki, widocznie na koniec podawało:— Owóż jesteśmy teraz bez świadków i nic nie przeszkadza waszejkrólewskiej mości otworzyć zdanie swoje szczerze, według upodobania,albo... według umowy.Umysł, co poniósł już tak ciężkie jątrzące się rany, nie poczułuszczypliwości nowej, i królowa mówiła dalśj takimże samym tonem:— Słusznie przypomnieliście mi o mocy, jaką posiadam, mościaksiężno wojewodzino, i to wcale nienadaremne było przypomnienie.Dzięki wam, żeście w przykrych chwilach wywołali ducha, który stałprzy moim boku w niejednóm bolesnem zdarzeniu przeszłości. Terazczuję siebie na nowo! jasność i siła powróciła znowu, a w ich uczuciuponawiam także przysięgę: że wdowa Gastolda nie będzie królowąi nie strąci z tronu innój, na który sama tylko z niebezpieczeństwemżycia niechaj wstępuje!— Pogardzisz może pani łatwowiernością księżniczki, która prostaczkązostała: — odpowiedziała Anna z przyciskiem — jeżeli ci powiem,że jeszcze raz ci wierzę. Ale nie urągaj się, najjaśniejsza pani,i pamiętaj że dni i tygodnie upływają zwolna, skrycie i z cicha materyępalną zbliżają do ogniska, która potem w dniu rozstrzygnieniarozpłomieniając się nagle, wysadzi minę i przywali gruzami wszystkich,którzy w zuchwałej pewności powietrzną budowę dumy na podkopanymwznosili gruncie.— Słusznie wróżycie, dostojna kuzyno! — odpowiedziała Bonana te pogróżki. — Wszelako owa narzucona synowa niech baczy, jaksię ma utrzymać na tej wysokości, która ułudnie poblizki grób zasłania,Mamy też i my świadomych w sztuce podsadzania min, i umiemyprowadzić kunsztowne galerye; im z mniejszym one hukiem wylecą,tóm pewniejszy ich skutek!— Wasza królewska mość niech raczy oszczędzać sobie truduw wyliczaniu środków, któremi, jak mi wiadomo, nie zbytnie pogardza.Ja niczego więcej nie żądam, jedno uskutecznienia obietnic.Córka Piastów nie chce być waszą powiernicą!Kiedy pani Podolska mówiąc te słowa żegnała się poważnym ukłonem,królowa matka, chcąc już wreszcie sama pozostać, wezwała marszałkawielkiego, aby towarzyszył jej szanownej krewnej. Pani Annaz dumą uczyniła zaszczyt wymuszonój dworności Kmity, przyjmującjego towarzystwo, i oboje opuścili pokój.Wtedy Bona, znużona wielce poprzedniemi wypadkami, rzuciła sięna krzesło; lecz nagle podniosła się zeń i wystąpiła na środek komnaty.Lewą rękę zaciśnioną położyła na sercu szarpanem wężami,które zemsta nieba jeszcze przed grobem ciskana zbrodniarza, a z prze­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 8 1strachem poglądając wokoło siebie, ażali jeszcze nie ma kogo, cobysię jej boleści urągał, mówiła:— Czyliż już koniec tego upokorzenia? Nie pozostałaż jeszczegdzie hańba w odwodzie, mająca się zwalić na głowę wdowy Zygmunta!O! biada mi! biada! Jest-że w tej okropnej godzinie ja ­kiekolwiek w istocie mej miejsce, coby było niedotkniętem boleśnie?Matkę we mnie obrażono, shańbiono królowę, a kobietę — o! przeklętymój szał!-żem ze śmiercią owego starca, co jako żyjący trupprzykuł się nierozerwalnym węzłem do mojego życia w pełni rozwiniętego,spodziewałam się początek piękniejszej przyszłości oglądać;z nim razem wielkość moja do grobu zstąpiła, i gwiazda, która mniemałasię. być słońcem, straciwszy pożyczane światło zapada w nikczemnąciemność! Nadaremnie ja tego Zygmunta Augusta od samegodzieciństwa powierzyłam miękkim rękom niewieścim, ażeby stałsię uległym, ażebym ja zań panowała; nadaremnie otoczyłam kolebkęjego zniewieściałem pochlebstwem i włoską ehytrością; ażeby był powolnemnarzędziem matki w dumie i nieświadomości labiryntów polityki! I zaiste stał się on dumnym i nie nadaremnie te nauki odbierał;ależ tych oręży, które ja ukułam, przeciwko mnie używa, i ze wstrętemodwraca się od moich czynów. Ci, którzy niegdyś z bojaźniąupatrywali na mojein obliczu słonecznego wejrzenia łaski, poglądająna nową jutrzenkę.Ten Kmita! ja dla niego z ociągających się rąk męża wydarłam tedary, na których teraz duma się jego opiera, a on ośmiela się urągaćkrólowej na jej własnych pokojach, targa zbrodniczą rękę na majestattronu, którego broni tylko chełpliwy młodzieniec i bezsilna wdowa!Na czole śmiertelnej nieprzyjaciółki wyczytałam tryumf pogardy,widziałam ją cieszącą się z niedoli tej, której potężna ręka niegdyśrozkazującem skinieniem wygnała ją z zamku książęcego i skazała nanędzę i wygnanie! Musiałam jój mówić, ja Bona Sforcya, mówić jejmusiałam to, co lubo się stało, nigdy jednak nie powinno być było powtarzane.A ten zdrajca z udatnem słówkiem na ustach, ten F irle j!O! przekleństwo wszelkiemu poruszeniu ludzkości, które bezsilnie w wielkiezamiary się wkrada! Czas kwiatów i owoców już minął; dąb królewskistoi samotny i ogołocony z liści, unika go pospólstwo, bomużadnego cienia dać już nie może, bo jesień rozproszyła jego liście, a topórjuż gotowy uderzyć w pień próchniejący. Ależ ten dąb nie padniepod toporem; jak zieleniał wśród burzy, tak też od burzy niech ginie,ażeby szeroko na około siebie zdruzgotał wszystko. Nie ciesz sięswojem zwycięztwem, mój królewski synu: czara twoich rozkoszy jużjest napełniona, ale nim ta czara dotknie ust twoich, to wprzódy n ę­dzna kropelka zaprawi go żółcią! Ty, Barbaro, strzeż się, ażebyś zamiastkrólewskiej korony nie przystroiła skroni swoich w śmiertelny


3 3 2 ALEKSANDER BKONIKOW8KI.wieniec z bladej stokroei. Nie chełpcie się skrytością swoją,, Tarnowskii Kmito! Jeszcze cień wielowładnej niegdyś Bony stoi u tronu!Ten, co na nim zasiada, nie ustąpi wam wcale; nawet gdyby serce je ­go bez żadnej uciechy miało aż do grobu pozostać, to przecież płaszczkrólewski ciągle go będzie okrywał, aby nie powiedziała potomność,że Bona była przyczyną zguby swojego męża domu, który tak jak i jejwłasny poszedł w ciemność i zapomnienie! Zygmuncie! jedno tylkojest szczęście dla monarchów: to co zmysły poziomych ludzi zajmuje,uchodzi ze wstrętem od bram pałaców; a chcesz-li go dosięgnąć, wnetpod twojemi rękami jak czczy obraz niszczeje! Ty zaś nienawistna,co swoję odzież tułacką przystrajasz w łachmany wytartej purpury,nie uśmiechaj się tak szyderczo, nie poglądaj tak ozięble i nieprzyjaźniew swojej urojonej wielkości na tę, co cię wielce przenosi i dostojeństwemi umysłem! Tajemnice królów, wydarte w niebacznej chwili,są darem zbyt niebezpiecznym; tak jak ze skrzynki Pandory, wszystkozłe z nich pochodzi, i tylko pozostaje zwodnicza nadzieja, Kłopoczsię w swych nierozsądnych zamiarach, wywołuj czyn, ten czyn, coma być spełniony dla ciebie, jak rozumiesz, a od którego przecieżodwracasz się w7 udanej nieświadomości, poglądając z ukosa ażali sięnie pojawi? Odejdziesz niezaspokojona od grobu Barbary, który spodziewaszsię usypać na to, aby służył za stopnie do tronu dla twojejcórki: z urągowiskiem odejdziesz odeń, ażeby wkrótce przy drugim grobiemordować niebiosa nadaremnym płaczem rozpaczy! Upłyną jeszczetygodnie i miesiące, aż dzień spełnienia nastąpi; a nim to nadejdzie,przybądź tu do mnie, obłudo! której nigdy nie zaniedbywałam,nawet i wtenczas, kiedy moc stała przy moim boku; nie opuszczajmnie, kiedy już nie mam innych sprzymierzeńców nad ciebie! Upłynąjeszcze tygodnie i miesiące; ale dzień spełnienia przyjdzie, moi zacnisenatorowie, panowie i rycerze. Wówczas Bona wydrze cacko z rąkkrólewskich, i strzaskawszy je rzuci wam w oczy, lichą nagrodę, ażebyjego osierociało serce rozgorzało gniewem, i ażeby on was rozdeptał,mszcząc się i mnie i siebie!To mówiąc królowa mocno uderzyła w srebrny dzwonek i rozgniewanymtonem rozkazała wchodzącemu służalcowi przywołać paniąstarościnę Falczewską.Rozdział XXX.Ukończył się sejm, podobno jeden z pierwszych w dziejach Polski,co rozszedł się na niczem; ale nie ostatni. Magnaci i rycerze


H IPO LIT BORATYŃSKI. 3 8 3powrócili do domów, aby tam czekać wypadków, które nastąpią, albo jeprzygotować.I król też udał się na zamek do Krakowa, poświęcając koniecznościtęsknotę, która go powoływała do Wilna.Ale sposób jego życia całkiem się zmienił; ponury humor i surowośćdumna zajęły miejsce wesołej i dobrej myśli, i zdawało się, żeodkąd zaczęto powątpiewać o prawości jego władzy, postanowił on jąz podwojoną ścisłością wykonywać.Eozkwitająca wiosna nie przyniosła z sobą owych przejażdżeki wesołych biesiad, których niegdyś sama nawet surowość zimy przerwaćnie mogła. Zygmunt August rzadko ukazywał się publicznie,a jeżeli go kiedy zobaczyli mieszkańcy krakowscy, to tylko otoczonegostrażą i licznym orszakiem uzbrojonej szlachty, albo też przy stole nasądach, które podówczas król sam w ważnych sprawach odbywał.Ezadko przybliżał się on do północnego skrzydła zamku, gdzie matkadwór swój trzymała, i nigdy nie bawił dłużej nad kilka minut, czyniączadosyć surowej konieczności etykiety i z widocznem usiłowaniem unikającwszelkiego poufałego zbliżenia, z jakiem owdowiała królowaczęścićj go, aniżeli kiedy spotykała.Ulegając prośbom prawdziwych przyjaciół, dał wojewodzie Krakowskiemupewien rodzaj żądanego zadosyć uczynienia, ale z widocznymwstrętem i dumnem ustępstwem, a nawet nie bez ostrej wymówkio to, w czem marszałek wielki pobłądził. Obojętną rzeczą dlaniego być się zdawało, czy Piotr Kmita jest ztąd zadowolony, albo-litćż wybuch powściąganego gniewu na inny czas odłoży.1 w rzeczy samej nastąpiło to ostatnie. Dumny starzec czuł, żeprzeszła chwila, w której mógł stawić czoło królowi; a to, co wolnobyło senatorowi w kole swoich współbraci, piętnowało prywatnąosobę nazwiskiem buntownika. Oczekiwał on nowego sejmu, a z nimwielka liczba malkontentów.I hrabiego też TarnowskiegQ rzadko widywano na dworze, a naweti w stolicy; przepędzał on największą część czasu na warownymzamku jego nazwisko noszącym, i jak w Wiśniczu marszałek wielki,tak on w Tarnowie zgromadził wielu szlachty z Wielko-Polski, a nawetLitwinów i blizkich krewnych królowej Barbary przyciągnął dosiebie. Sale i śpichrze w Tarnowie otwarte były dla Małopolanówi Eusinów, o czem z rozmaitemi uwagami nie zaniedbano donieść królowi.Zdawało się nawet, że dawniejsze prawie dziecinne stosunki młodegomonarchy z hetmanem wielkim przerwały się, a oziębła etykietazajęła miejsce dawniejszej poufałości.Jeżeli zasię było inaczej, jeżeli Zygmunt August pod wieczornąporę owinięty płaszczem udawał się pokryjomu do pałacu Krzysztofora,jeżeli czasem, kiedy rozumiano, że na zamku Łobzowskim bawi się ło­


3 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wami, po kilka dni w Tarnowie przepędzał, to o tśm niewielu, i tylkonajzaufańszych sług jego wiedziało, a tych umiał dobrze wybierać, tak,że nie mogli zawiadamiać bez rozkazu o tem, co okoliczności nakazywałytrzymać w tajemnicy.Wojewoda Lubelski należał teraz do nich widocznie, chociaż zawszeze zwykłą sobie otwartością ukazywał się na pokojach królewskiejwdowy i tak względem niej zachowywał się, jak gdyby się niepoczuwał do żadnego czynu, któryby miał się jej nie podobać. WszelakoLombardzcy służalcy Bony Sforcyi nie znaleźliby już żadnejsposobności do nieskromnych wzmianek o pewnych schadzkach nacztery oczy, które teraz dla innych osób zostawione były; mogli tylkonapomknąć o niektórych odwiedzinach i odejściach, co nawet uszłyprzed ciekawością dworską, a o księżniczce Mazowieckiej ledwie tylkokiedy niekiedy wspominano.Lecz tem częściej król Zygmunt August ukazywał się w domu paniAnny, a w poufałej rozmowie swojej kuzynki, jak nazywał pannę Helenę,zapomniał o troskach, które nad nim ciężyły. Wracająca wtedywesołość spędzała chmury z jego czoła, a owe żartobliwe rozmowy,które nie uważał za rzecz odpowiednią królewskiej powadze w gronieswojego dworu prowadzić, dodawały skrzydeł godzinom, przy miłejdziewicy przepędzanym.Względem matki jej nie był on, tak jak i dawniej, otwartym, aleszukał jej obecności, której dawniej unikał, czy to dlatego, że niejednaokoliczność, o której się dowiedział, uwolniła jego duszę od częściwiny odziedziczonej po ojcu, a która mu z razu mocno w jej przytomnościciężyła, czy też rozumiał, że jej przychylność była dla niegoużyteczną. Jak dalece ją pozyskał, o tem nas dalszy ciąg nauczy.Często także towarzyszyli mu Firlej i Zebrzydowski, który zabawiwszyniedługo w swojej dyecezyi, powrócił na dwór, a teraz z marszałkiemnadwornym koronnym, podkanclerzym Szydłowieckim i biskupemkrakowskim należał do tajnej, rady królewskiej.Tak tedy nadeszło lato i już w połowie upłynęło, a dwudziestadziewiąta rocznica urodzin królewskich, pierwszego sierpnia, przybliżałasię, gdy dnia jednego około zachodu słońca, dwóch młodych rycerzyz kilką towarzyszami zwolna w górę po nad brzegiem Wisły je ­chało, chcąc po skwarnym dniu lipcowym dać wypoczynek zgrzanymkoniom i użyć chłodnego wieczornego wiatru, co tuż obok nich upływającenurty rzeki marszczył.Starszy z nich zdawał się z przykrością dozwalać swemu szlachetnemukoniowi potrzebnego wypoczynku, który choć o kilka minutspóźnił przybycie do zamierzonego celu; gdy tymczasem zdawało się,że spory kłus był za prędki dla drugiego, który kiedy niekiedy oglądałsię, jak gdyby szukał w odległości czegoś, co niechętnie opuścił.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 3 8 5Słońce już skłoniło się ku zachodowi; na zachodzie wznosiły sięmury królewskiego zamku z góry Wawelu; wieże siedmdziesięciu kościołówstolicy nurzające się w błękitach powietrznych ociemniaływ purpurze wieczornej. Starszy młodzieniec, rzuciwszy wzrokiem zapytaniai na poły uśmiechając się, chciał już popędzie prędkim kłusem,ale drugi mówił:— Konie nasze są świeże, kochany Hipeiu, ale jam do nich niepodobny.Upał mocno mnie zmorzył, a język prawie przysechł do podniebienia; proszę cię, wytchnijmy nieco! Patrzaj tu oto na lewo, coza piękna murawa, którą rzeka oblewa, jesiony ocieniają; każ otworzyćskrzyneczkę i kosz; zaprawdę nie mogę i na krok ruszyć się dalśj,aż się posilę trochę i napiję!Hipolit Boratyński niechętnie słuchał tćj propozycyi krewnegoStanisława; ale spostrzegłszy krople potu, co wystąpiły na zbladłe,niegdyś wdziękami młodości jaśniejące oblicze, a włos kędzierzawyzmoczony, w kosmykach spadający, przystał na żądanie i położyli siępod drzewami, gdzie słudzy na zielonym kobiercu z murawy zastawiliim posiłek, którego potrzebę, pomimo że się przedtem wzbraniał,sam Boratyński zaczął uczuwać.Ale nim ją zaspokoił, zwracał bez przestanku oczy ku tej stronie,gdzie kontury Krakowa w coraz bardziej zacieniającym się horyzoncieznikać poczynały, a za każdym razem weselszy uśmiech radośnej nadzieipolatywał w około ust jego.Stanisław przeciwnie zwrócił posępne oczy na fale, co w innązupełnie płynęły stronę, jak gdyby tęsknił, że pójść za niemi nie może,i ktoby go tak zamyślonego widział, zaledwieby w nim rozpoznał wesołegowyrostka, którego ochocza swawola nawet czoło ponurego ojcaczęstokroć potrafiła rozmarszczyć.— I jakże, Stasiu? Nie cieszysz-li się, że znowu Kraków zobaczysz?— pytał Hipolit — i że tam wcale inaczej teraz wystąpisz,aniżeli za pierwszym razem ; nie już jako nic nie znaczący chłopczyna,ale jako hoży paź w bramowanym kaftanie i w płaszczu z frendzlami?— Nie bynajmniej! — odpowiedział Lacki, i po krótkiej chwilistawiając napełniony kielich, jak gdyby zapomniał, dlaczego go wziąłbył do ręki, dodał:— Kiedy poglądain na te smutne wieże i na ten ponury zamek,którego oczernione szczyty groźnie wybiegają pod chmury, to zdaje misię, jak gdyby po za temi murami mieszkało nieszczęście, i jakby nieboz gniewem poglądało na zuchwałe szczyty!— Jak też zaraz poznać można, żeś Litw in! — mówił Boratyńskiz uśmiechem. — Nigdy Litwini i słuchać nawet nie chcą o naszej pię-knój stolicy, a Wilno ze swojemi drewnianemi domami, to u nichwszystkie miasta przechodzi. Ale, że ci zamek tak posępnym się wy­


886 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.daje, to nie jego wina, tylko światła; zobacz-no go tylko ztąd z rana,kiedy wschodzi słońce; wtenczas to wysokie okna w arkadach świecąsię daleko, a złoty dach grobowej kaplicy Jagiellońskiego rodu rzucablask na odbijające fale!Na to odpowiedział młodzieniec, jakby marząc, i jakby wyrazyuchodziły z ust jego dla niego samego niezrozumiałe.— O! tak! Jutrzenka prędko uchodzi, a za nią tuż w tropy i dzieńucieka: za nim noc następuje; ale wszakże i jutrzenka nieraz grobyoświeca!— Stasiu mój, Stasiu! — zawołał Hipolit ze współczuciem, porywającgo za rękę. — Oo się z tobą dzieje? Jam cię takim nigdy jeszczenie widział, chociaż ty od owego zranienia całkiem inny jesteś,jak dawniej. Czy twoje uleczenie nie jest jeszcze zupełne, czy czujeszjeszcze boleści?— Nie! o nie! —■zawołał Lacki z żywością, a potóm dodał cichnącymgłosem: — A przecież... tak!... — nie pytaj mnie o nic, mójHipciu, w tej chwili; widok tego miasta ściska me serce, i zdaje mi sięwszystko, jak gdyby jakieś nieszczęście miało nas napotkać wprzód,nim w nie wjedziemy!— Ty chory jesteś, mój Stasiu! — zawołał Hipolit. — Może ci doprawdyprędka jazda w czasie upału zaszkodziła !... Eh! przeklęty tenmój pośpiech, co mi nawet nie dozwolił i pomyśleć o tobie. Ależ boty od owego poranku w lesie tak jesteś czasem markotny, to znowutak zbytecznie wesół! Od owego poranku, kiedy cię nieszczęście natrąciłona nogi tego wściekłego tura!— Nieszczęście? Nie nazywaj tego nieszczęściem, co sprowadziłonajpiękniejszą chwilę mego krótkiego żywota! Tak! to ja spełniłempowinność, powinność wiernego słu g i!— To przestań-że! przestań! Czyliż chcesz swoje piękne lata młodzieńczeprzeboleć w tęsknocie i smutku? Zostaw to późniejszymchwilom; o wierzaj m i! zbyt prędko nadchodzi czas, kiedy przyjdzierzeczywiście nieszczęście pokonywać. Nuże, jedźmy w drogę, noc jużnadchodzi, a to miejsce niebardzo jest stosowne do twego posępnegohumoru.— Zbyt prędko nadchodzi czas — powtórzył Stanisław, zwolnapodnosząc się z ziemi; — i nie razprędzej, aniżeli można mniemać!Jeszcze tak mówił, gdy oto niewieścia postać wystąpiła z pomiędzyjaworów. Zdawała się być wieśniaczką, lubo nie z okolic stolicy:zwierzchnia opięta suknia, podobna do naszój kapoty, i białe płótnospodnią część twarzy aż do ust zakrywające, nadawało jej odzieży ja ­kieś podobieństwo z tą, którą kobiety na Podlasiu pospolicie noszą;niewiele rysów, które można było widzieć, ukazywały podeszły wiek,a ciemny kolor skóry wydawał obcy, może egipski ród.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 8 8 7Przybliżyła się do podróżnych, pozdrawiając ich zwykłym ukłonem,dotknięciem kolan, i prosiła niezrozumiałym prawie głosem, wydobywającymsię z pod sukiennego kosza zakrywającego usta, o napóji o trochę strawy, którego i w ustach nie miała przez cały dzień takskwarny.Hipolit Boratyński nie śpieszył się wprawdzie, wszelako podał starejkieliszek i ostatki swego szczupłego posiłku; a potem chciał udaćsię na gościniec, gdzie nań słudzy oczekiwali z końmi. Ale uraczona.za jednym pociągiem wypróżniła kielich, a potem mówiła:— Chciejcie jeszcze się cokolwiek zatrzymać, jaśnie wielmożni panowie:nie masz pomiędzy nami zwyczaju przyjmować coś bez zapłaty.Wprawdzie nie mam ja ni złota, ni srebra, ba nawet i miedzi, wszelakomogę wypłacić się za dary małą próbką umiejętności naszego narodu,który czyta w przyszłości!Hipolit wcale nie miał chęci dawTać posłuchania niewczesnej propozycji,ale Stanisław, prędko przechodząc do lekkości swojego wieku,tak długo nalegał nań prośbami i pochlebstwami, aż Hipolit zezwolił.— Wam, piękny młodzieńcze, przynależy pierwszeństwo! — mruczałastara; — bo nie pogardzacie sztuką egipską, jak to czyni niejedeninny, który przecież przekonywa się o jej prawdzie z wielką swąprzykrością a szkodą. Bacz tedy, mój piękny panie, podać mi swąpieszczoną rączkę, która ile mi się zdaje, dotąd nosiła tylko wachlarza lustro; pałasza zaś jeszcze i nie tknęła!Stasio rozgniewany trochę i zarumieniony, podał jej żądaną prawicę.— Co za piękne rysy! Jakie rozgałęzienia! — mówiła wróżkaniby do siebie: — ale cóż to ja widzę? Węzeł miłosny już zawiązany?Hm! hm! hm! — poszepnęła dosyć głośno do pazia. — Ha! młody paniczu!trzeba powiedzieć, żeś prędko się i dobrze uwinął. — I — mówiładalej jeszcze cichszym głosem — nie bardzo nizko patrzycie;a ten krzyżyk, co widzicie tu oto, wskazuje damę wysokiego rodu.Tak jest! wskazuje damę, która, jak powiadają rządzi krajem i ludźmi!Otóż to mi dzielny chłopiec! No! no! tylko chwila cierpliwości! —poszeptywaładalej, zatrzymując rękę, którą Stanisław pomięszany i zniechęconychciał wydrzeć jej — tylko momencik, moja droga laleczko!Co za piękne zagięcia! Szkoda tylko, że linie żywotne są po dwakroćprzecięte. Patrzcie tu oto zaraz około krzyża; ale to zdaje się, jakgdyby już przeminęło, żeście już uszli od wielkiego niebezpieczeństwawt obronie pięknej damy, którą krzyż oznacza. Dobrze! Tylko żwawo,młodzieńcze! Tylko żwawo! Ale niezbyt zuchwale; bo patrzcie oto,za drugiem przecięciem nić żywota zupełnie niknie i to powtórnie zapiękną damą waszych pięknych myśli! O! strzeżcie się! strzeżcie sięlbo są jeszcze gorsze zwierzęta, aniżeli tur i niedźwiedź!22Bfoaik.ow.ski: Hipolit Boratyółki. * * * *


3 3 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Nakoniec udało się Lackiemu wyrwać się od baby, i by ukryć pomięszanie,jakie obudziła w nim alluzya do przeszłości i zapomnióć o n a­pomknieniu przyszłości, ją ł wołać niecierpliwie oczekującego Hipolita,ażeby podobnież zapytał o swój los. Wtedy stara baba spojrzała kublizkiemu brzegowi, do którego tuż zaraz, napoły zakryta krzakami,właśnie co przybiła łódka o kilku wiosłach, i potem zawołała naglewrzaskliwym głosem:— Temu ja nie wróżę! Już on swoje przepowiednię odebrał!Laska pielgrzymia, pastorał biskupi, kij żebraczy! Nieprawdaż, jaśniewielmożny paniczu?Ten głos i w^yrazy, przypomniały Hipolitowi jednę z najprzykrzej*szych chwil jego życia; dobył zatem pałasza i poskoczył z wykrzyknieniem:— A piekielna potworo! — do cyganki; ale ta szybko jak strzałaskoczywszy do łódki, która natychmiast oddaliła się od brzegu, wołałaz szyderstwem:— O! śpieszcie się, śpieszcie prędzej do miasta; i ja tam niezadługobędę, skoro tylko ziół pachnących nazbieram po rozpadlinachKarpat.Długo jeszcze z nad brzegu słychać było wołanie i śmiech szyderczystarej; ale skoro siedli na konie, zapytał po cichu Staś swojego towarzysza:— Czy ją gdzie znałeś?— O! bardzom ją dobrze poznał! — odpowiedział ów z westchnieniem.— Czyżem nie mówił, kochany Hipciu, że nim wjedziemy w toposępne miasto, to nas jakieś nieszczęście spotka?— Jeżeli tylko nie samo nieszczęście, to pewno jego posłaniec.Zamyśleni i mało mówiący jeźdźcy odbyli resztę drogi. Zmierzchzaczął zamieniać się w zupełną ciemność, kiedy przybyli pod góręzamkową; ale wiadomości, o których miał donieść Hipolit żadnej niecierpiały zwłoki; udał się więc niezwłocznie na pokoje królewskie,gdzie mu powiedziano, że monarcha nie jest u siebie.Jeszcze wahał się, co mu przystało czynić w takim przypadku, gdyoto marszałek nadworny Koronny wyszedłszy z pokoi, prędko pośpieszałprzed nim, a postrzegłszy go nagle zatrzymał się.— Czy jużeście powrócili? — zapytał z niespodziewaną uprzejmościąmłodzieńca, który przybliżając się do dygnitarza, powitał goukłonem.—Witajcie nam w Krakowie, na dłuższy czas; bo spodziewaćsię należy, że już nie każecie siebie powtórnie wyganiać. Król z niecierpliwościąoczekiwał wiadomości, którą wy zapewne przynosićmusicie!— To też tem bardziej śpieszyć mi należy — odpowiedział Boi*a-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 33$tyński — a zatem proszę was, mości wojewodo, abyście mi powiedziećraczyli, gdzie znajdę najjaśniejszego pana.— Król — mówił Firlej po krótkim namyśle — król, ile wiedziećmogę, jest w Łobzowie.— To raczcież mi darować, że was natychmiast pożegnam i tejnocy jeszcze, spełniając powinność, odniosę to, co mi powierzono!Marszałek nadworny wstrząsnął na to głową i odpowiedział:— Nie! bynajmniej; bo moglibyście się z najjaśniejszym panemrozminąć: lepiejże tu na niego zaczekajcie, bowiem niechybnie jaszczetu przed świtaniem przybędzie !A widząc, że wierny dworzanin jeszcze z wątpliwością ociągał się,dodał:— Odpowiedzialność za zwłokę przyjmuję na siebie, i nie zaniedbamwe właściwem miejscu zawiadomić o waszej punktualności!To mówiąc oddalił się śpiesznie, i zostawił młodego Boratyńskiego,ulżywszy mu na sercu.* **Barbara Radziwiłłówna po prędkiej, w przewodnictwie mocnegooddziału i na pół incognito odbytej podróży z Wilna, przybywszy dokrólewskiego [zamku Janowca, leżącego w województwie Sandomirskim,wezwała Hipolita Boratyńskiego do siebie, oświadczając mu, żego wybrała, by doniósł królowi o jej przybyciu i oddał pismo we w łasneręce.— Wybrałam ja was na to, panie kasztelanicu — mówiła uśmiechającsię — ażebym była pewną pośpiechu posłańca; a spodziewamsię, że wam pośpiechu tego zalecać nie trzeba.Boratyński uznał za rzecz przyzwoitą wystawić jej, że oddalonyzostał ze stolicy z rozkazu królewskiego, i że zaledwie mógłby się ważyćukazać się w niej inaczej, aniżeli w jej orszaku, jako posłusznyobowiązkom służby.— To też i to co wam rozkazujemy, jest służbą! — przerwała mupani z żywością; a potem łagodniejszym tonem dodała: — musiciewszelako bardzo być przekonany o swojej winie, kiedy nawet wygnaniuwTaszemu tak daleki kres nadajecie! Starajcie się zatem odzyskaćłaskę królewską!Jeszcze Hipolit zajęty był przygotowaniem do tak pożądanej dlasiebie podróży, gdy krewny jego Stanisław przyszedł doń ze smutnątwarzą i oświadczył na pół z płaczem, że mu przeznaczony jest na towarzysza.— I toż-li ma ciebie prawie aż do łez poruszać? — zapytał Hipolit.— Miałżebyś niechętnie jechać ze mną konno?22*


840 ALEKSANDER BRONIROW 8KL— Owszem, bardzo chętnie jechałbym z tobą, kochany Hipciu? —odpowiedział paź — ale nie do Krakowa. Nie lubię ja tego miasta,lubo szczerze mówiąc, nie mogę ci powiedziśe dlaczego? Nawetoświadczyłem to królowej i prosiłem, aby mnie zostawiła w Janowcu,żebym tu swe powinności wypełniał. Ona pewnie przyzwoliłaby nato, ale przypadkiem rzuciła oczy na panią Skarbnikowę, która byłapodtenczas przytomną, i nie wiem dlaczego z szyderstwem uśmiechnęłasię, a zatem królowa mocno zmarszczyła swe liliowe czoło, mówiąc:— Przez posłuszeństwo także przystoi okazać się wiernym sługą, młodzieńcze! Nie zawsze bowiem idzie o to, ażeby zuchwale rzucać sięna rogi tura, a nim podobna okoliczność znowu się zdarzy, powinieneśsprawować swoje zwyczajne obowiązki!—To mówiąc, była tak ponurą,a głos jej był tak surowy, jak nigdy jeszczem nie słyszał. Otóż totaka nagroda wierności! — dodał zuchwale. — Nie chlubię się ja tem,co uczyniłem; ale urągać się z tego jest grzechem, a niesprawiedliwościąodrzucać prośbę moją dla przypodobania się pani skarbnikowej,która, gdyby nawet dziesięć razy szło o życie jej pani, pewnie nie dałabyani jednego włoska ze swoich fałszywych loków !— To też nie powinieneś się tem cliiubić! — mówił żartobliwieHipolit — bo otrzymałeś za to nagrodę; nagrodę, za którą niejedenksiążę i rycerz chętnieby czyn podobny wykonał!— Jaką nagrodę ? — zapytał Stanisław niepewnym głosem, odwracająctwarz zarum ienioną:— To w rzeczy samej nie wiesz o niej, kuzynie ? A przecież zdawałomi się, że ją poznałeś nawet w pośród śmiertelnego om dlenia!Wówczas wybiegł chłopczyna na dworzec i naglił do odjazdu,który kilka chwil przedtem nie przypadał mu do serca, a nawet i teraz,jakeśmy słyszeli, był nie po myśli.Wszelako Boratyński, znając gwałtowny gniew Zygmunta Augusta,nie bez namysłu przedsięwziął tę podróż, i dopiero bardziej uprzejmeprzyjęcie wojewody Lubelskiego powróciło mu niejakąś ufność: bokrótki pobyt na dworze nauczył go, że oblicze sług jest zwierciadłemhumoru pańskiego.* *Tymczasem Hipolit miał jeszcze oddać jedno powitanie; jeszczebyłktoś w Krakowie, którego przebaczenia miał żądać, a myśl pocieszającazarazem i wzniecająca obawę, że znowu zobaczy Helenę i możespotkać na jej twarzy wspomnienie tego, w czem zawinił, spędziłasen ze znużonych jego oczu i zegnała go nad porankiem z pościeli.Przybliżył się do śpiącego jeszcze Stanisława, i postrzegł, że gozłe sny niepokoją ; rzucał on naokoło siebie z gwałtowną żywością rękami,jak gdyby bronił się od nieprzyjaciela; pot wystąpił kroplami


H IPO LIT BORATYŃSKI, 8 4 1na rozpłomienione oblicze, a usta jego drgały z nadzwyczajnym poruszeniem.— Precz! precz ztąd! — ozwał się wkrótce potem niewyraźnymgłosem mówiącego we śnie. — P recz! powiadam c i; bo tylko po moimtrupie prowadzi droga do....Tu obumarły wyrazy w niezrozumiałem mruczeniu, a potem znowuzawołał głośno:— Precz, powiadam c i! Ja się nie lękam ciebie, chociaż twojepotężne rogi palą się blaskiem polerownej stali! Oto moje piersi!Tu uderzaj a nie tam ! Nie pryskaj tak swoją jadowitą pianą! Takjest! Ach! Nić żywota, dwa razy przecięta! A teraz znika! Tak!O ! jak miły pocałunek! jak mi lubo po nim! Biedny Staś! Biednyojcze! Bądź zdrów, ojcze!Hipolit chciał już obudzić dręczonego snami, gdy wtem Staś wydałgłębokie westchnienie, obrócił się do ściany i zaczął spać spokojniej.— To zapewne ów przypadek leśny — mówił Boratyński do siebie— tak go we śnie drażni, i na jawie nawet zaprząta go częściej,niżby to z dobrem się jego zgadzało. Zdarzenie to osobliwszym sposobemwystąpiło w jego życiu, i zakłóca jego spokojność; tak wesołegoi miłego niegdyś młodzieńca uczyniło zadumanym i przeczuwającym.Bogi tura, powiada on, rzuciły go do bramy rajskiej; dały muone poznać pierwszy smak szczęśliwości wiecznej, i kiedy powrócił naziemię, wówczas ta całkiem inaczej ukazała się mu, niżeli przedtem.Biednym Stasiem sam siebie nazywa? Tak, zaprawdę biedny jesteś,Stasiu; drzewo twojego żywota nader wczesne kwiaty wydaje; oby ichtylko mróz nie powarzył wprzód, nim ukształcą się w owoce! I moje takżedrzewo żywotne okrywają kwiaty; ale przyozdobiąż-li je kiedy owoce?Za ciasno mu było w pokojach; śpieszył zatem przez wiele wijącychsię i prawie jeszcze bezludnych alei ku wschodniej stronie zamku,gdzie na wysokiej ponad bramą urządzonej altanie, chciał użyćświeżego porannego powietrza. Jeszcze nie wiele uszedł, gdy otoprzeraźliwy odgłos skomlenia, czy wycia jakiegoś zwierzęcia, obił sięo jego ucho ; i w tymże samym czasie dał się słyszeć chód, jakby kilkuludzi prędko a ostrożnie postępujących. I kiedy zawracał się u rogugalery i, ujrzał tuż przed sobą doktora nadwornego królowej matki,mistrza Lionardo Monti; tuż za nim postępował jego famulus Assano,trzymając w lewem ręku szkatułkę, podobną do podróżnej apteczkiowoczesnych lekarzy, a prawą zatrzymując mocno pod płaszczem coś,co chwilami poruszając się wyobrażało żyjącą istotę.Zdawało się zrazu, że Włoch zamyślał przejść prędko i ominąćspotykającego; wszelako zbytnia blizkośe dworzanina niedawno coprzybyłego, wymagała koniecznie, zdaniem jego, jakiegoś wyrazu powitania:a więc zatrzymał się i pozdrowił naszego przyjaciela. W cią­


3 4 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,gu odpowiedzi na grzeczność, i w czasie krótkiej rozmowy, jaka potemnastąpiła, ciężar Neapolitańczyka zaczął być nader niespokojny,i wymknął się nareszcie skomląc i szczekając z silnej dłoni niosącego,i zeskoczył na ziemię.Był to pies znacznej wielkości; ale nie należał do żadnego z gatunkutych, które są zazwyczaj w łaskach u mieszkańców zamku królewskiego;było to zwierzę najpospolitszego rodzaju i prawie brzydkie.Ezuciło się ono czołgając i jakby wzywając ratunku, do nóg Hipolita,i zaczęło się łasić i pochlebiać mu. Doktor rzucił prędko wstrętnywzrok na sługę i mówił uśmiechając się, obrócony do H ipolita:— Zdaje się, jak gdyby pies przeczuwał, jaki los go czeka, jakoofiarę dyssekcyi. W jednym z traktatów, który mi niedawno wpadłw ręce, utrzymują, że pewne organa w tym gatunku psów są zupełniepodobne do tychże samych organów ciała ludzkiego: otóż postanowiłemsprawdzić to porównanie, które, jeżeli stwierdzi zdanie mojegokolegi, to nie bez pożytku będzie w traktowaniu rozmaitych słabości.Tak więc brzydkiemu psu zostawiony jest sławny los poświęceniaswojego nic nie znaczącego żywota na korzyść nauki, a na pożytekrodu ludzkiego!Los biednego zwierzęcia i zaufanie, jakie ono zdawało się pokładaćw litości Hipolita, obudziły ją wr rzeczy sam ej; schylił się więcpieszcząc ku drżącemu psu i zaczął za nim prosić. Ale doktor nadwornyzdawał się nie dosłyszeć tego, wymawiał się krótkością czasu,co mu wzbraniał teraz zatrzymać się dłużej na rozmowie z szanownymgościem, i skinął na famulusa. Ten porwał opierającego się zbiega,i obadwaj oddalili się prędko z ofiarą swojej ciekawości, która bezprzestanku, błagając niby, obracała głowę ku Boratyńskiemu, aż goten nareszcie z oczu utracił.* **Ranek już prawie upłynął, a jeszcze żaden szmer, żadne bieganietu i owdzie bezczynnie zajętych służalców nie zapowiadało przybyciapana. I gdy tęsknota zaczęła dokuczać Hipolitowi, powrócił do swegopomieszkania, rozkazał słudze, ażeby natychmiast, skoro tylko królprzybędzie, przywołał go, a tymczasem sam ze Stanisławem zeszedłspiesznie z góry Wawelu tą stroną, gdzie był dom wojewodziny Podolskiej.Zbliżywszy się ku niemu, usłyszeli przez okna dolnego piętra głosywielu osób. Nie nader miło to było powracającemu po kilko-miesięcznejnieobecności, znaleźć kochankę serca swojego w pierwszej chwiliwidzenia się, otoczoną obojętnemi, a może nawet nieżyczliwemi świadkami,ale było już za późno cofać się. Podszedł zatem do budowy,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 4 8z której bocznych drzwi właśnie co liczna służba wiele wspaniałych,ale kurzem i potem okrytych koni uprowadzała za cugle.I w rzeczy samej, obadwaj krewni wchodząc do sali, znaleźliliczne i nader znakomite zgromadzenie; bo piękna córka z gościnnątroskliwością usługując zmordowanym i rozgrzanym gościom, siedziałaprzy stole zastawionym chłodzącemi napojami, a po obu jój stronachznajdowali się król, Andrzej Zebrzydowski biskup kujawski, i kilkuinnych panów z orszaku; z boku znowuż opierał się o stół również potrawamii napojem zastawiony Hieronymus Sabinus, Archidyakon Krakowski,doktor królewski.Helena najpierwsza postrzegła wchodzących; a przynajmniejprędki rumieniec i roztargnienie, z jakiem odpowiadała na właśnie couczynione jej zapytanie, ukazywały, że nieobojętny przedmiot się pojawił.I król także zwrócił oko, to ku podwojom, to na zmięszaną dziewicę,a potem podniósł się, i z uprzejmą łagodnością postąpił na przeciwobudwu młodzieńcom.— Zapewne z Janowca? — pytał na pół głośno. — Jakże sięteż ma pani? Śpieszyliście się widzę! Bardzo wdzięczni wam za tojesteśm y!Uradowany i wzruszony Hipolit odpowiedział:— Najmiłościwsza pani kresu podróży swojej dosięgnęła w najlepszemzdrowiu; o reszcie zaś ten oto list, do waszej królewskiej mościpisany, zawiadomi!— Potem, ale nie teraz! — przerwał mu Zygmunt August odmawiając,i skinął nań ręką, ażeby ukrył to, co wydobył. — Na terazpocieszająca wiadomość, którąście nam ustnie przynieśli, jest dostateczną.Ale my — mówił dalej — nie jesteśmy na swoich pokojach; wypada zatem, ażebyśmy przed gospodynią domu uniewinnili naszezapomnienie, i przykrość, jakąśmy jej sprawili, przyjmując posłańcanaszego w jej obecności! Przedstawiamy wam tu oto młodegorycerza — dodał żartobliwie i z uśmiechem poglądając na spuszczoneoczy Heleny — który po krótkiej nieobecności powrócił do stolicy;a to co nam przynosi, może mu zaiste łaskawe przyjęcie pozyskać,chociażby nawet z niektórych powodów nie nader zasługiwał na nie.Pozdrówcie go więc przez wzgląd na nas — mówił dalej cichszym głosem— chociażbyście nawet i nie chcieli sami, i przyjmijcie nasząrękojmię; bo wiele chwalebnych rzeczy słyszeliśmy o nim ; kiedy zaśmy jemu przebaczamy, to i wy też, kuzynko, powinniście przebaczyćradzi nieradzi!Łzami zroszone oko dziewicy spojrzało z wdzięcznością na monarchę.I Hipolita też serce oddychało wdzięcznością, radością i zawstydzeniem: uniesiony temi uczuciami, ugiął kolano i przycisnął doust prawicę królewską.


3 4 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Helena w milczeniu poglądała na króla przyjaciela i na żałującegokochanka, i nie mogąc sama siebie powściągnąć, ujęła lewą rękęZygmunta Augusta.Monarcha przez krótką chwilę dał wolny bieg temu wzruszeniu,potem nagle ujął im obojga ręce, i zawołał cofając się :— Atla m ai ora! Jak to zaraz widzieć można, że młody paniczbył na usługach u dam y; tak jego rysy są pełne wyrazu! Ale zbytrano jest jeszcze na tak poruszające sceny; a czułość, która wieczorembardzo dobrze uchodzi, jest złym gościem o porannej dobie! No! idź,zacna panno i bacz, jako zastępczyni swojej pani matki, ażeby naszymzgłodniałym i spragnionym towarzyszom podróży na niczem nie zbywało:nam zasię pozwól pozdrowić jeszcze tego oto pazia, który, zawielkiem przeproszeniem waszmości, więcej ma prawa do naszej łaski,aniżeli jego krew ny!Potem zbliżył się do Stanisława, który stał zdaleka ze spuszczonemioczyma, jak gdyby wyrzucające sumienie odbierało mu śmiałośći radość w przytomności monarchy. Król położył łagodnie rękę najego ramię i mówił, przechodząc prędko z tonu wesołości do surowejpow agi:— Nie jest nam tajno, młody paziu, ile ci jesteśmy winni wdzięczności!Nie jesteśmy tak bogaci, ażebyśmy ci wypłacili się za dobro,któreś nam zachował; ale przyjmij to ; — powiedział głośniej,zdejmując z siebie złoty honorowy łańcuch, i zawieszając go na szyidrżącego młodzieńca — noś odtąd jako pamiątkę wdzięczności i łaskiswojego króla. Ale czemuż to drżysz tak i spuszczasz oczy ku ziemi ?— mówił znowu dalej, wpadając w ton żartobliwy. — Wszakże zdajemi się, że nie jesteśmy tak straszni, jak ów szalony tur, i daleko życzliwsidla ciebie! Postępuj tak dalej, Stanisławie, w przywiązaniua wierności jako zacząłeś, a wtedy pamięć tego, co stało się niegdyśprzez twego ojca, zupełnie zniknie, i Starościńskie miasto Pińsk przezdługie lata nie przyjmie innego pana, jedno z rodu Lackich.Gdyby oblicze pazia nie było schylone ku ziemi, ujrzałbyś na niemwcale inne uczucie, a nie uczucie radości. Dał on pocałunek ręcekrólewskiej; lecz i łzy padały na nią, i gdy te łzy ciche wyrodziły sięnagle w głośne łkanie, młodzieniec opuścił salę.— Osobliwszy chłopczyna! — mówił Zygmunt zdziwiony. —Ozy on zawsze jest takim, kiedy przed sobą tura nie widzi?W tejże samej chwili ukazała się w zgromadzeniu księżniczka Anina, a jej zjawienie się przerwało rozmowę, która bez oznaki wielkiegonieporozumienia zaczęła się pomiędzy narzeczonymi.— Przebaczcie nam, jaśnie oświecona kuzyno! — mówił król,postępując naprzeciwko niej i wskazując na nizki ukłon oddawanyprzez Boratyńskiego — że wam przyprowadzamy nowego gościa, któ­


HIPOLIT BORATYŃSKL 3 4 5rego nasza namowa w dom wasz sprowadziła. Nie jest on wam nieznany,a zatem do zalecenia go wam nie potrzebujemy mówić, że jesttozacny szlachcic, a nam szczególnie ulubiony sługa!— Podobne zalecenie w ustach waszej królewskiej mości — odpowiedziałaAnna z dwuznacznym uśmiechem — mogłoby przynieśćzaszczyt i dostojniejszym mężom: a pan kasztelanie nie weźmie za złetej-, która go od dzieciństwa widziała, jeżeli mu życzyć będzie, ażebynadal godnym się tego zawsze ukazyw ał!— Pierwszą próbę w podobnem usiłowaniu — mówił król niecoozięble — będzie miał zaszczyt złożyć w oczach waszych; bo postanowiliśmyzatrzymać go w naszej rezydencyi aż do rocznicy naszychurodzin. Będzie wam tu wcale dobrze, panie kasztelanicu — mówiłdalej, obróciwszy się ku niemu — a my naszą, odpowiedź przez innegoposłańca wyślemy. Ta, która was tu wysłała, z radością usłyszyod naocznego świadka wiadomość o uroczystościach pierwszego Augusta,a przytem też znajdować się będzie na nich dostojny pan StarostaSamborski, którego w tych dniach tu w Krakowie oczekujemy!To mówiąc, król ukłoniwszy się poważnie księżniczce, i pannę Podolskąpozdrowiwszy pełnym znaczenia wyrazem, oddalił się wr orszakuswoich towarzyszów.Do tego orszaku przyłączył się i Hipolit.Serce jego rozpływało się w miłych uniesieniach radości, kwiatyjego drzewa żywotnego, na które on niedawno przedtem rzucał wątpliwespojrzenie, odświeżone niebieską rosą nadziei, wydawały zapach,i pośpieszył ochotnie, kiedy go król do siebie zawołał.Zygmunt August na pół głośno pytał go o różne okoliczności, którew oczach obojętnego człowieka niewiele mogłyby mićć znaczenia,ale których dokładne przedstawienie uspokoiło i zadowolniło troskliwegomonarchę. Uczucie szczęścia i miłości we własnej duszy natchnęłoopowiadającego tak, że też same uczucia mógł i w sercu królaobudzić, a niektórzy z panów zblizka postępujących, co widzieli poufałośćmonarchy, nie mogli powściągnąć się od niektórych uwag o nadzwyczajnemodznaczeniu, jakiem najjaśniejszy pan wygnanego niedawnoi w niełaskę popadłego dworzanina uczcił!Tak tedy całe zgromadzenie powolnym krokiem przeszło ostatniąbramę zamkową, i zaczęło drogę, która ztamtąd podnosząc się powoli,na wierzchołek góry i na właściwy zamek prowadzi, gdy oto naglewyleciał naprzeciw nim wielki pies, ze spuszczonym ogonem i głową,zataczając się na tę i na owę stronę. Niektórzy z obecnych zaczęliwołać, że to pies wściekły, i zabierali się do obrony, albo też doucieczki. W pierwszej chwili popłochu, który nawet i bohaterowi naprzeciwwściekłemu psu wybaczyć należy, król sięgnął ręką do szabliale pies zatrzymał się w biegu i zaczął czołgać się pokornie u nóg


3 4 6 ALEKSANDER BRONIKOW SKI.młodego Boratyńskiego, który go poznał natychmiast. Z lekkiem jęczeniemwywrócił się na ziemię i poglądał na niego smutno, niby muwyrzucając i oskarżając, że nie dopomógł proszącemu: potem gwałtownadrżą czka przebiegła po jego członkach, i upadł bez tchu nabruku.— Co to jest temu psu? — zapytał Zygmunt swego towarzysza.— Zdawał się on poznawać was?Jakieś przerażenie, jemu samemu nawet nieznane, zamknęło ustaHipolita; ale nadworny doktor, przybliżywszy się, sądził z powierzchownościznaków, że psu gwałtowną truciznę zadano.Wówczas król zawołał niechętnie:— Nie chcę ja, ażeby takie okrucieństwa popełniano i na ludziachi na zwierzętach; i w ogólności nie chcemy, ażeby sekreta podobnegorodzaju znajome były na naszym zamku. Uważajcie zatem, paniearchydyakonie, ażebyście mi dobrze weszli w rozpoznanie tej rzeczy,i natychmiast zdali o tem sprawę. Bo i morderstwo psa nawet niejest rzeczą obojętną dla pana domu!Rozdział XXXI.Dwa dni upłynęły na zatrudnieniach, jakie zwykle poprzedzająwielką uroczystość, a osobliwie, jeżeli tak jako tu, nowy rodzaj zabawymyśl i wyobraźnię patrzących i porządkujących zaprząta. Prawda,że w naszych czasach nie potrzebowanoby tak zbytecznie obojga natężać,była to bowiem maskarada w guście włoskim, za pomocą którejchciano uczcić dzień, co królowi nadał imię i życie. Ale w szesnastymwieku była to nowość dla Polaków, a nawet naśladowanie tegozwyczaju znanego w Niemczech pod nazwiskiem Mummenschantz, jeszczenie było zaprowadzone.Dopiero z królową Boną niektóre obyczaje włoskie przeszły donaszego, kraju, a z niemi także i wesołe dziecko poważnój Wenecyi,ale i to tylko z nasłychu. Zygmunt pierwszy bowiem, na początkuswego panowania dosyć mając do czynienia wewnątrz i na kresachpaństwa, a później mało uciechy znajdując w zgiełku i wrzawie, opierałsię ciągle życzeniom żony wtak małej rzeczy, chociaż w daleko ważniejzychsprawach okazywał się dla niej pobłażliwym. Przeciwnie, ZygmuntAugust mocno postanowiwszy być panem we wszelkiej istotnćj rzeczy,tem chętniej lubił bywać na wielkich zgromadzeniach, które dozwalałymu okazać całą swojego dworu świetność z najkorzystniejszejstrony.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 8 4 7Urząd marszałka nadwornego Koronnego i znajomość południowychobyczajów, jakich Jan Firlej w czasie wieloletnich podróży nabył,były powodem, że jemu poruczono zwierzchnictwo nad temi przygotowaniami,i zostawiono rozdzielenie ról charakterystycznych. N a­wykł on oddawna nie zakreślać zbyt wyraźnych granic, tak jaki wojewoda Krakowski, pomiędzy dworakiem a politykiem; ale tak jednojak drugie powołanie z równą zręcznością wykonywał według tego,jak chwilowa okoliczność nadarzyła, ba nawet jedno z drugiemłączył, nie zaniedbując bynajmniej dla obowiązków pierwszego celówdrugiego. Uskuteczniał więc przyjęte na siebie zlecenie z powszechnemzadowoleniem, a przytem korzystał z rozmaitych styczności,w jakich go to z królową matką postawiło, dla doświadczenia, ażalinie uda mu się odzyskać łaski, którą, lubo już daleko mniejszej wagibyła dlań niż pierwej, wszelako z wrielu względów nie mógł zupełniepogardzać.Podobnie jak i drudzy, których wieczór na salach i po ulicachogrodowych miał w zamku Łobzowskim zgromadzić, zaproszony byłtakże i Hipolit Boratyński, dla którego przygotowano ubiór Sylencyaryusza,wielkiego dostojnika dworu Byzantyjskiego, i wgłębiduszy nader był wdzięczny wojewodzie Lubelskiemu za tę delikatność;bo skutkiem tego wyboru, miał prawo zostawać w pobliżu HelenyOdrowążówny, której przypadła rola księżniczki z cesarskiego rodu;aż w tem nadchodzący sługa oznajmił przybycie jaśnie wielmożnegokasztelana Bełzkiego.Zdziwiony tak niespodziewanemi odwiedzinami senatora, o którymwiedział tylko, że jest więcój niż ośmdziesięcioletnim starcem, a przytemzrzędnym i dumnym, przybliżył się niechętnie ku drzwiom; a gdysię te otworzyły, ujrzał niespodziewanie swego brata Piotra i rzuciłsię w jego objęcia. Obadwaj oddawali się radości z wzajemnego poupływie znacznego czasu widzenia; wszelako młcylszy pierwej przypomniawszysobie niektóre okoliczności, dla których mógł zasłużyć nanaganę starszego .wyrwał się z jego uścisków i spuściwszy oczy, usuwającsię nieco na bok, wyjąkał kilka w-yrazów na swoje usprawiedliwienie.— Bądź dobrej myśli, kochany Hipolicie — mówił pan Piotruśmiechając się. — Kiedy ci król i panna przebaczyli, to i ja muszę tożsamo uczynić; a jeżeli można powiedzieć, że twoje szczęście większemjest nad zasługi, to toż samo szczęście, które przecież we wszystkiemnajwięcćj stanowi, może i u brata przemówić za tobą. Szczęście to,kochany Hipolicie, więcej czyni dla ciebie, aniżeli nawet sam możeszrozumieć.— Już od samego urodzenia — zawołał Hipolit w uniesieniu bratniejmiłości — uczyniło ono wszystko dla mnie, dając mi ciebie, ko


8 4 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.chany Piotrze, za brata; a teraz jeszcze mi sprzyja, gdy ciebie znowuoglądam!— Tak jest, sprzyja, i to może więcej niż sądzisz! — przerwał muz życzliwością starszy.— Co za miła niespodzianka! — mówił dalej Hipolit — zamiastkasztelana Bełzkiego, którego przybycie zapowiedziano mi, nie pojmujęprzez jakie roztargnienie, ujrzeć drogiego i szanownego starostę Samborskiego,a zamiast nudnej rozmowy z tym niemiłym starcem, cieszyćsię twoją obecnością!— Eh! przecież tak starym i niemiłym nie jest kasztelan Bełzki— odparł Piotr — prawda, że o wiele jest starszym i poważniejszymode mnie, ale nie przeto mniej miłym od starosty Samborskiego, któregoon jest wielkim przyjacielem. Ale, byś mnie zrozumiał, to niechmi wolno będzie opowiedzieć ci to, co mnie dzisiejszego poranku, nimemciebie mógł odwiedzieć spotkało.Już to dla zadosyć uczynienia dworskiemu obyczajowi, już to dlazłożenia królowi i własnych i rycerstwa małopolskiego i ruskiego życzeńw dniu jego urodzin, zamieniwszy suknie podróżne na przyzwoitszyubiór, udałem się na audyeneyonalne pokoje królewskie, gdziemliczne zgromadzenie znaleźć się spodziewał. Lecz wbrew oczekiwaniuznalazłem przedpokoje próżne, a drzwi wewnętrzne zamknięte.Wówczas jeden z pokojowych powiedział mi, że jego królewska mośćprzyjmować będzie senat i szlachtę na pokojach królowej matki, że zatemmogę się udać do północnej części zamku.Poszedłem więc tam i przyłączyłem się do orszaku oczekującychmagnatów i szlachty, a zaraz potem wyszła królewska wdowa. Przystąpiłaona do mie ku wielkiemu podziwieniu mojemu, i mówiła z właściwymsobie wdziękiem a wesołością, które zaiste nader często okrywająrozmaite usposobienia tajników jej duszy.— Nader wdzięczni jesteśmy naszemu najjaśniejszemu synowi, żepodał nam zręczność okazania naszego wysokiego szacunku dla takzacnego pana, kiedy możemy mu oznajmić o nagrodzie, jaka mu przynależy.Otóż, król za zgodą swojej rady, daje wam wakujące krzesłokasztelana Bełzkiego.-------Zwyczajne podziękowanie według starodawnej formy wkrótceprzerwane zostało przez obecnych senatorów, którzy winszując przybliżylisię ku mnie, i w pośród pozdrowień i uściśnień ręki, mnie doswego szlachetnego grona przyjęli. Andrzej Zebrzydowski, biskup,do tego, co mi tak jak i drudzy powiedział, dodał jeszcze po cichu:— Jeśli wasze zasłużone szczęście z niezupełnie czystego źródłapochodzi, to pocieszcie się tem, że pod słońcem nie masz czystszegoszczęścia.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 4 9Miejsce i okoliczności nie doz,walały żądać objaśnienia tej ciemnejmowy od prędko oddalającego się prałata.Potem zaraz ukazał się król, i gdy na mnie przyszła kolej, połączyłemz należnem życzeniem zwyczajną formę podziękowania za wyświadczonąmi łaskę. Uprzejmie słuchał mnie Zygmunt August,i uprzejmiej nawet, aniżeli spodziewać się mogłem po tem, co się stałow Piotrkowie. Wszelako opuścił mnie, nie powiedziawszy i słowa.Nie będę ci ukrywał, kochany bracie, że mi przykro było odbierać podobnymsposobem i przy takich napomknieniach dostojeństwo, doktórego tak dobrze jak każdemu innemu nadawały mi prawo ród, mająteki pokrewieństwo, a może prócz tego jeszcze i niejedna rzecz, ja ­ką uczyniłem, najbardziej zaś wierna przychylność do króla i Rzeczypospolitej.Już chciałem opuścić zamek, gdy oto marszałek wielki Koronny,przechodząc koło mnie, wziął mnie pod rękę.— Jeżeli się wam będzie podobało, mój zacny panie a bracie —mówił Firlej prędko i na pół głośno — to chciejcie szykownyma niewymuszonym sposobem zbliżyć się do jego królewskiej mości,który niezwłocznie wejdzie do ostatniej framugi u okna na galeryi.— I jakżeście też mogli — mówił do mnie król uśmiechając się,kiedym się do niego według ostrzeżenia Firleja przybliżył — i jakżeściemogli kierować laską marszałkowską rycerstwa z lakiem niezadowoleniemwszystkich stronnictw?A kiedy ja w milczeniu i spokojnie oczekiwałem w duchu bliższegoobjaśnienia, wówczas (wszakże ja tu jestem sam na sam zbratem,a nieco chełpliwości nie może szkodzić) wówczas mówił dalej:— W rzeczy samśj, ludzie tej samćj opinii, którejście tak dzielniebronili, zdają się niezupełnie zadowoleni ze sposobu, jakimeśeie sięz tego nam wywiązali; gdy nam tymczasem wydał się on zbyt silnym.Przeciwnicy więc na ten raz zeszli się w swojem życzeniu, ażeby wamodebrać urząd, któryście tak źle spełniali; chęci nieprzyjaznych mnieumysłów spotkały się z mojem własnem postanowieniem. Zresztąniech sobie będzie jak chce — mówił dalej poważniej — nie mniemajciewszelako, abyśmy tak mało mieli ducha obywatelskiego, by głosprzyjaciela ojczyzny nie odbił się w naszem sercu; ażebyśmy tak małobyli człowiekiem, byśmy mieli zahaczyć uczucia ludzkości, jakie łą ­czycie z uczuciem powinności waszej. A kto to oboje posiada, ten nakażdem dostojeństwie przyczyni się do dobra króla i Rzeczypospolitej;a zatem my chętnie i z radością zgodziliśmy się na życzenie senatu,którego koło otwiera się na przyjęcie tak szanownego współbrata. Nienam powinniście dziękować za to, co powszechny głos wam przyznał;— przerwał mi wyrazy, które chciałem wymówić. — To, co my ofiarowaćod siebie wam możemy, to bardzo małą jest rzeczą; to ledwie


8 5 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.kawałek chleba na złoty półmisek, który wam Rzeczpospolita podaje,panem bene merentium (*), chleb wysłużonych, na który zaiste zarobiliście,jeżeli będzie wam podobało się inaczej nazwać Starostwa w Trębowlii w Białej Cerkwi, które ja wam daję w dodatku do godnościkasztelana Bełzkiego, jaką darzą was stany. Jeżeli zaś macie jeszczejaką prośbę do króla, to bądźcie pewni zadosyć uczynienia w te;mierze.Patrz tedy, bracie! Jak niesie stare przysłowie, że potrzeba kućżelazo dopóki gorące, więc i ja miałem w rzeczy samej jednę prośbę,przyzwolono mi na nią, i ty jesteś teraz starostą Samborskim, a niePiotr Boratyński!Tak mówił kasztelan i uścisnął swego brata, a Hipolit zadziwionyniespodzianką, chciał się wymówić od tak bogatego daru, i prosił brata,ażeby pamiętał na swoje potomstwo i dozwolił mu własnemi czynamizarobić na chleb wysłużonych, który mu szczodrobliwość bratniazaraz na samym wstępie do zawodu przeznaczyła.— Nie — odpowiedział Piotr z zapałem. — Moje dzieci dosyćmają z ojca, a i moja też żona pani Barbara nie weszła nago do megodomu, ale obdarzyła mnie najbogatszemi starostwami na Rusi. Bogaczowizaś takiemu jak ja, żleby przystało mieć brata w niedostatku.Zresztą, gdy pan Zygmunt na to zezwolił, abym ja półmisek Samborskiw twoje ręce złożył — dodał Piotr — to też zaiste potrzeba jest,ażeby młody szlachcic podniósł się i dorównał dostojnemu domowi,z którym ma się spokrewnić. I cóż, panie Starosto, myślicie jeszczeten mały dar odrzucać ?Opór młodego człowieka znikł; a jeszcze cieszyli się dawca i udarowany,gdy oto poważnym krokiem Hieronymus Sabinus weszedł dopokoju. Skłonił się on przystojnie i mówił:— Ecce quam bonum et jucundum, habitare fratres in unum {**).Nader mi jest przykro, jaśnie wielmożny mości kasztelanie i jaśniewielmożny Starosto, którym obudwu najpierwej składam winne poszanowaniei oświadczam zadowolenie z tak zasłużonego wyniesienia;nader mi jest przykro, powiadam, przerywać ich miłą rozmowę interesem,który lubo nie tak przyjemnej treści, a ile mi się widzi niezbytwielkiej wagi, wszelako najwyższy rozkaz może mnie z tego względuwymówić. Owóż jego królewska mość rozumie, że pies, któremu pozawczorajszegodnia podobało się u nóg waszych nieopodal królewskiejosoby, zwierzęcego ducha wyzionąć, nie jest wam, mości Starosto, cał­(*) Chleb wysłużonych: tak nazywano Starostwa i wszelkie inne posiadłości, którekról z dóbr narodowych udzielał, a których nigdy dla siebie zatrzymywać nie mógł.(**) Owóż jak dobrze i miło widzieć braci zgodnie zamieszkujących pod jednymdachem.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 3 5 1kiem nieznajomy, ekociażeśeie podówczas na uczynione wam w tejmierze zapytanie wcale nie odpowiedzieli, i prosimy was z tego powodu,abyście raczyli nas nauczyć o tem, coby wam mogło być z tegozdarzenia wiadomo: gdy do tego jego królewska mość więcej zdaje sięprzykładać znaczenia, aniżeli warto.Pan Piotr z uśmiechem objawił w tej mierze podziwienie swoje, żekról w tak uroczystym dniu ma czas i chęć, by drobny wypadek podobnegorodzaju śledzić; ale Hipolit odpowiedział na zapytania Hieronimaseryo a dokładnie.Wówczas kasztelan pomięszany, słuchał w milczeniu opowiadaniab rata; ale doktor Hieronimus Sabinus potrząsał głową, mówiąc:— Pokazuje się jednakowoż, iż exj>erimentum mojego pana CollegaeMonłń nie należy ad anatomiam, bośmy mu tego trudu oszczędzili;niemniej przecie in ventre cadaveris naleźlibyśmy zbyt wielką ilość substancyi,w której mercurius corrosivus, czyli merkuryusz sublimowany,niepośledni pierwiastek stanow i!— Ale pocóż ta próba? — zapytał kasztelan. — Zdaje mi się,że to grzechem jest, nawet bezrozumne i brzydkie zwierzę tak męczeńskąśmiercią gubić, i cieszy mnie to bardzo, że widzę króla rozgniewanegoo to; bo mąż prawy nawet i nad zwierzęciem się lituje.— Zaczynam ja, dostojny mości Bełzki, skłaniać się do waszegomniemania — dał się słyszeć Sabinus. — Owszem zdaje mi się nawet,że ciekawość medicorum za daleko się posuwa w naszych czasach,i pewnie, że nie byłoby bezpożyteczna starać się o to, aby się nie takzbytecznie daleko posuw ała; wszelako widzi mi się potrzebne, abypana w dzisiejszym dniu radośnym nie zasmucać tak osobliwszemiwieściami, zastrzegając jednak, by pod stosowną porę znowu to, codziś opuścimy wznowić.Gdy tak Hieronimus Sabinus mówił, Stanisław Lacki wbiegł z podskokiemdo pokoju; ale nagle, postrzegłszy starszego krewnego, zatrzymałsię w biegu.Już oddawna poważniejszy i daleko w wieku posunięty Piotr, więcejw nim szacunku a mniej ufności obudzał, aniżeli jego brat, którywiekiem i humorem bardziej się do niego zbliżał; skłonił się zatemz pewną etykietą, i powiedział mu zręcznie ułożone powinszowaniei pozdrowienie, wprzód nim się rzucił w uściski krewnego Hipcia, abysię z nim ucieszyć z tego, co dopiero usłyszał.— Tak ozięble i etykietalnie, mój Stasiu? — zapytał kasztelan. —Ho! ho! widzę ja dobrze, że i ojciec i ty macie coś do mnie jeszcze!Wszelako nadejdzie czas, że i wy także poznacie mój sposób myślenia.Ale jakżeś też urósł w tak krótkim czasie, i z wyrostka stałeś sięrzeźkim młodzieńcem! Tylko zdaje mi się, że oczy twoje są posępniejsze,aniżeli dawniej, a lica mniej rum iane!


8 5 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— Mości kasztelanie! — poszepnął mu żegnający się Sabinus. —Wasz młody krewny wcale mi się nie podoba. Nie dlatego, żeby muzbywało na urodzie, albo żeby z jego wielkich oczu nie przemawiałoingenium, ale widać w nim... jakby to powiedzieć/1... jakąśprzedwczesną dojrzałość; a owoce które takie sj^mptomata okazują,częstokroć nie bardzo mocno trzymają się drzewa. Jabym prosił was,dostojny mości kasztelanie, abyście czujne mieli oko na tego młodzieńca;bo nie jest z nim zupełnie tak, jakby być powinno, bądź to in corporalioeconomia, bądź in morali systemate !Jakkolwiek duchowny mówił po cichu, wszelako nie wszystko uszłoczujnego ucha pazia; zacisnął on rękę zuchwale przeciw odchodzącemui rzekł na pół głośno:— N o ! idźcie-no tam sobie, idźcie, panie uczony doktorze HieronimieSabinie! Mogliście się tam sobie w Kónigsbriick w Miśnii nauczyćrozróżniać truciznę na szczury w żołądku jakiego kundla: alechcieć zbadać to, co jest w sercu rycerza Wielkiego Księztwa ukrytem,na to umiejętność wasza za nizka, a oczy przyciemne!Potem, korzystając z chwili, gdy kasztelan oddalił się dla przygotowaniasię na uroczystość wieczorną, przybliżył się do Hipolita, któryw milczeniu zatopił się w obrazie wschodzącej dla niego wesołej przyszłościi wziął go za rękę.— Wierzaj mi, kochany Hipciu ! — powiedział młodzieniec wzruszony,wznosząc ku niemu przyjazne oko; — że z eałem sercem cieszęsię ze wszelkiej pomyślności, jakakolwiek cię spotka: bo zarazempojmuję, do jakiego to celu przybliża ciebie. Tem bardziej więc radujęsię ztąd, co tylko pomyślnego los zdarzy tym, których kocham, żenie wiem dlaczego, ale zdaje mi się zawsze, iż sam dla siebie nic miłegosię nie spodziewam. Patrz! ja nie mogę cierpieć, kiedy drudzymówią o tem, co do nich wcale nie należy; wszelako może Miśnijskidoktor miał po części i słuszność, a pan wojewoda Lubelski także!— No! i cóż tam mówił wojewoda, mój kochany, dziwacznyStasiu ?— Oto przywołano mnie dzisiejszego poranku do marszałkanadwornego, ażeby mi, podobnie, jak innym dać ubiór maskowy, czylicharakter, jak go tam nazywają, i on postanowił, abym ja był przyorszaku, co wystąpi w postaci bogów Olimpijskich. Po wielu propozycyach,które to on, to bawiący u niego odrzucili, zdecydowano sięnareszcie, że będę Hymenem, bożkiem małżeństwa z pałającą pochodniąw ręku i z głową mirtami i różami uwieńczoną. Owóż kiedymprosił, żeby mi to wszystko dobrze wytłómaczouo, kochany Hipciu,wówczas, bo nie pojmuję dobrze jak to się zdarzyło, wcale nie mogłomi się pomieścić w głowie, żeby udawać bożka małżeństwa, i prosiłemnajusilniój, aby mi wyznaczono inną rolę. Wtedy pan Jan Firlej za­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 353siniał się i powiedział: azaliż ja tak młody, u już mam wstręt do m ałżeństwa? Potem potwierdził, że w rzeczy samej mam słuszność, i zamierzoneprzebranie wcale jest niestosowne dla mnie; bo ponieważjestem tak wysmukłym i bladym, zdarzyć się może, iż gdy ku wieczorowizbledną róże, a ja przez zapomnienie odwrócę pochodnię, to mirtywezmą za rozmaryn, a mnie za geniusza śmierci. Prawda, że to ontylko żartował, mój H ipciu; ale ten wyraz przejął mnie aż do głębiduszy, jak gdyby to było wróżbą; i tak stałem przed wojewodą, zapomniawszyo nim i o wszystkiem, co mnie otaczało, kłócąc się tylkoz myślami, które od niejakiego czasu dosyć często mnie napływają.Potem mówił pan Jan F irlej: że kiedy jestem tak uparty, jak wszyscyLitwini, to mogę pozostać nieprzebrany, i iść w orszaku jako paź pannyHejeny, która, jak powiadają, będzie przedstawiała królową uroczystościw niedostatku kogoś, komuby to lepiej przystało, aniżeli jej.Chociaż zasię sługa prawdziwy królowej, żadnej innej usługiwać niepowinienem, a tem bardziej królowej kilkogodzinnśj, wszelako rozumiałem,że już resztę mogę uczynić dla damy serca mojego krewnego.A przytem wolę ja być w barwie pani Barbary, aniżeli w dziwacznymstroju pogańskiego bożyszcza, przy którem nie można nosić ani szpady,ani pałasza, tak jakby w twoim bogatym greckim ubiorze. Bo powiedz,proszę, gdyby czasem zaszła potrzeba jakiego cięcia, cobym teżja począł z pochodnią z sosnowej drzazgi? Zawsze taki dobrze jestmieć oręż; bo kto tam może wiedzieć, co się też zdarzy w tak osobliwszymi ważnym czasie?— Świat, widzę, obrócił się do góry nogam i! — zawołał Hipolituśmiechając się. — Rycerze mają ochotę nosić maski i błazeńskąodzież, a wyrostki mają poważną minę, i opatrują zabawę ze wszystkichstron, ażali pod nią nie ukrywa się sm utek!A Staś urażony zawołał:—- Wyrostek? A wszakże mnie przecie kasztelan, który zaisteniebardzo lubi pochlebiać, nazwał rzeźkim młodzieńcem! O! ty bardzojesteś poważnym i szanownym mężem, panie Starosto!Tu odgłos trąb i huk kotłów tatarskiej wojennej muzyki przerwałnagle małą zwadę kuzynów: a zgiełk napełniających się ludźmi dziedzińcówobwieścił wkrótce nastąpić mający odjazd ich królewskichmości do zamku ochotnego, i obadwraj pośpieszyli zająć swoje miejscaw orszaku.Wkrótce też Zygmunt August wyjechał konno, w towarzystwiestrojnych jeźdźców, gdy tymczasem królowa matka i jej dwór, w ciężkichkolasach ciągnionych przez rumaki bogato strojne i przyozdobionepiórami, wyruszyła powolnym krokiem, otoczona trabantami i jeźdźcami,w nadzwyczajnie okazałym hiszpańskim ubiorze.R p r t n it n w e t i • FTinnlit R n rn łv ij.« lfi. 23


3 5 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Rozdział X X X II.Uczta w Łobzowie miała się zacząć z uderzeniem jedenastej godzinyw nocy, a tylko co minęła dziesiąta. W pokojach zamkowych,które naprędce w tym celu przygotowano, zajęli się zaproszeni gościepo zdjęciu stołów po obiedzie, przemienieniem etykietalnych suki) i naubiór przyjętych charakterystycznych ról, a służba chodziła z lontamipo dolnych salach, rozpalając pająki i kandelabry.I po ulicach też ogrodowych, pomiędzy drzewami, zajaśniały tui owdzie gromady lamp, a w niepewnych przerywanych kształtachwystąpiła rzęsisto oświecona świątynia, mająca na swojej facyacie wyobrażaćmocno różnobarwnym ogniem gorejący herb Królestwa, z pogoniąLitewską i z cyfrą króla: S. A. E.Noc była parna; chmury, które przez cały dzień zagrażały burzą,usunęły się wprawdzie, ale gęste, ciężkie obłoki zakrywały blaskgwiazd, i głęboka ciemność okrywała widnokrąg. A wtedy na jednemmiejscu parku, które dla gęstych, sztuczne ulice otaczającychkrzaków ciemniejsze jeszcze było, aniżeli wolniejsze miejsca ogrodu,ukazały się dwie postacie, za któremi trzecia w pewnej odległości postępowała.Dwie pierwsze zajęte były cichą, i jak zdawało się nader ważnarozmową, i z ostrożnością postępowały naprzód, oglądając się w około,ażali jaki nie nader pożądany słuchacz nie znajduje się gdzie w pobliżu.Na twarzy zasię trzeciego, gdyby promień światła uderzał byłpo drodze, którą postępowali, można było dostrzedz wszelkie oznakinudów, objawiających się tylko przez częste poziewanie. Ale powolizdawało się, że go niecierpliwość coraz bardziej ogarnia; zaczął sięużalać w przerywanym monologu na przykrą konieczność, która gozmusza, tu, gdzie nawet ręki przed oczami zobaczyć nie można, tłuesię po gałęziach i korzeniach, kiedy tymczasem drudzy, tam na oświeconychsalach w oficynie, rozkoszują przy pełnych dzbankach i szczękającychkościach. Przykrość jego objawiała się może daleko głośniej,niż wypadało na takiej drodze; to też jeden z postępujących naprzódnakazał mu dosyć ostro milczenie.Tymczasem doszli oni do małej przestrzeni, otoczonej lipami, przyktórej jednym boku strumień, pomiędzy kamieniami wśród żwiru mruczący,zakreślał granicę ogrodu. Żaden odgłos z zamku nie dochodziłdo tego samotnego miejsca, i tylko tu i owdzie z dalekiej odległościprzez krzewiny dawały się słyszeć uderzenia młotów, któremi pokojowi,to co jeszcze brakowało do rozmaitych rusztowań, utwierdzali.Tu idący zatrzymali sie.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 355— A więc jest pewna — mówił ten, którego postać nie przechodziłaśredniej wielkości, poszeptując w cudzoziemskim dyalekcie —że przyjdą?— Wszakże rzadko kiedy zdarzyło się wam widzieć — dał sięsłyszeć głos drugiego, wysokiego, chudego człowieka — żebym jawiadomości swe na hazard zachwytywał. Stara napisała to do swojejprzyjaciółki, i przydała wyraźnie, że nie omieszkałaby oprzeć siętak nieprzyzwoitemu, i wszelkim dworskim obyczajom przeciwnemupostępowaniu, stosownie do swojego obowiązku, gdyby cała rzecz niezostała przed nią ukryta, i gdyby ona nie musiała udawać, że nie wieo niczem !Na to zamilkł niższy przez chwilę z namysłem, a potem powiedział:— Tylko, że nadto późno doszła do nas wiadomość i trudno jestdobrze korzystać z tak zręcznej okoliczności. Nie masz nic przygotowanego,a w tak ważnej rzeczy potrzeba się pierwej dobrze oglądać,nim się zacznie działać!— Co tam tu bardzo oglądać się? — pomruknął chudy. — Żwawodo roboty i korzystać z chwili, by przecie już tę rzecz skończyć, bomnie już nudzi!— Powoli, powoli, przyjacielu! — odpowiedział drugi, na półnamawiając, na pół rozkazując. — Nie jest tu mowa o tem, ażeby podróżnemuw pustym lesie ulżyć pieniężnego ciężaru i życia, ani też naczele wielu śmiałych towarzyszów, napadając na dom w pośród nocy,zamordować bezbronnego mieszkańca.Tu przerwał mu towarzysz i zapytał zgrzytając zębami:— Co to znaczy, doktorze? Jakim sposobem dowiedzieliście się...—■ Idzie tu o położenie szlachetnego zwierza we własnej zagrodziegospodarza; a więc niedosyć jest tu dobrze ugodzić, bo huk wystrzałumógłby się stać niebezpiecznym dla strzelającego.— To też ja nie mówię o takich rzeczach. Już dwadzieścia i je ­den lat mija, jak mię ochota od podobnego myśliwstwa odpadła!A co się was tyczy, obyście go nigdy nie potrzebowali używać!— I inny także sposób postępowania — ozwał się znakomitszyz obudwóch — mógłby teraz wyjść na złe. Experimeritum in animamli (*), które nieprzezorność twoja odkryła bezczynnemu dworakowi,więcej obudziła baczności, aniżeli rozumiemy. Ten Hieronymus, cootwierał zwierza, znudził mnie bezustannemi pytaniami, kiedyśmy tujechali, i gdyby mi się nie udało było tego pedanta niemieckiego zaplątaćw uczoną sprzeczkę o wyrazy, w której odniosłem zwycięztwo,( ’) Doświadczenie na pouJtin zwierzęciu.


3 5 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.to zdaje mi się, że dotąd jeszcze nie mógłbym się go był pozbyć.Prawdziwie, że to głupstwo było dawać temu zwierzęciu taką dozę, comogłaby zabić wołu, i co nazbyt prędko działając, wyraźne po sobiezostawuje ślady; a jeszcze nierozsądniej powierzać go było kobietom,które lękając się wściekłości dręczonego zwierzęcia, dozwoliły muwymknąć się. Wszelako musiało tam być zapewne zanadto wielejednej ingredyencyi, i dla tego mięszanina wcale nic nie warta.— Mojem zdaniem ta mięszanina była bardzo dobra! — przerwał sługa. — Co prędko działa, to działa bezpiecznie, a zresztą jużto dosyć i tak ciągnie się, a jabym rad prędzej ukończyć, wziąć zato pieniądze i powrócić sobie do ojczyzny, by użyć na starość spoczynku.— Do ojczyzny? — zapytał go ten, co pierwej mówił. — A jakażto twoja ojczyzna, starcze? Rozumiałbym wszelako, że ona dalekojest odleglejszą, aniżeli chcesz to dać do zrozumienia.— Nasza wspólna ojczyzna — ozwał się na to drugi ze spokojnąpogardą — jest daleko, albo blizko was, jak się podoba; lecz gdybymja miał kilką latami tylko przed wami pójść tam, to nie mogłobysię obejść, ażebym was nieco prędzej lub później tam nie powitał. N o!ale przecież, jaki jest wasz zamiar, mój uczony mości doktorze? Coteż zamyślacie dziś czynić? Okoliczność raz zaniedbana rzadko znowtupowraca, a wy znacie wolą, której obadwa jesteśmy posłuszni.Po tych wyrazach nastąpiła chwila milczenia, aż nareszcie poszepnąłdrugi niepewnym głosem i z widocznem poruszeniem:— Nie nalegaj na mnie tak, ty osiwiały grzeszniku; bo nie możnaprzypuścić, ażeby też tam żadnego towarzystwa nie było; a tyś mi niepowiedział, czy pani domu wiadomem jest to, coś mi udzielił. Chwilaobecna podaje ra d e; czekajmy więc na nią.— H o! dawniejszemi czasy było to wcale inaczej! — przerwałmu wyższy. — Wtenczas to wola rządziła czasem, a nie oczekiwałanań ; a teraz nowe czasy, nowe obyczaje. Ale dawne czasy już upłynęły,a ten, co wtedy mógł za mistrza uchodzić, teraz ledwie zdatny tylkona usługę w tym nazbyt przezornym i zmądrzałym świecie.I gdzież jesteś ty, mężna przeszłości, kiedy jeszcze każdy był swoichczynów sprawcą ? Już przem inęłaś; a z tobą i siła i odwaga mojejmłodości!— Cóż to za wspaniała Arkadya, za którą się oglądasz! — mówiłz szyderstwem pan. — To tylko cud jakiś, że pręgierz i katownia nieokreślają jej g ranic!— Dosyć już tego ! — mówił ponuro drugi, zgrzytnąwszy zębami.— Powinnibyście już wiedzieć, iż niedobrze jest żartować ze mnąw pewien sposób, a zwłaszcza w nocy, i na osobności. N o ! namyślciesię i wracajmy, bo miejsce i chwila mogłyby z pod popiołów wydobyć


H IPO LIT BORATYŃSKI. 857iskrę, którąbyście nie bardzo radzi byli obudzać. Nuże, uczony mistrzuczas upływa! Jakże tedy sobie poczniecie?I drugiemu także, po wyrzeczeniu tych ostatnich wyrazów, towarzystwopodobne na tak oddalonem miejscu nie bardzo zdawało sięprzypadać do sm aku; skinął zatem na trzeciego, który w pewnej odległościbył pozostał, i wszyscy trzej, rozmawiając z cicha, zniknęliw gęstwinie.* **Tymczasem w okolicy zamku zaczął się ruch. Podwoje dolnego piętraszeroko były roztwarte, a światło na salach połączyło się z blaskiemlamp i kagańców gorejących na tarasie, który otoczony drzewami,tworzył punkt środkowy wielu również oświeconych ulic, i na którymtłum zaproszonych w różnobarwnym ubiorze oczekiwał na wysokiegogościa i na jego orszak.Odgłos trąb, na który i zdała i w pobliżu odpowiedziało wielechórów, co skryte po krzakach oczekiwały na hasło, obwieścił przybycieich królewskich mości. Poprzedzała ich liczna służba w bogatymstroju; wielu w narodowym ubiorze, inni w tatarskiej odzieży;inni znowu w bramowanych czapkach, w kurtce i szerokich szarawarach,ukazali się jako Zaporożcy kozacy, a służba królowej matkiw hiszpańskim stroju.Za nimi szli urzędnicy drugorzędni, po części oddaleni, uroczystymceremonialnym krokiem, a tuż po nich ukazał się rządca uroczystości,Jan Firlej, w zwyczajnym, ale bogatemi ozdobami błyszczącymstroju. Uderzenie jego laski daleko zabrzmiało, i powtórnie podniósłsię głos instrumentów ze wszech stron donośniej i weselej.W tem, kształtna kibić zeszła po schodach prowadzących z sali naokrągły plac; opięta sznurami pereł przewiązywana purpurowa szataspadała aż do kolan; szeroka spodnia suknia białego koloru zakrywałana połowę w7 ozdobne sandały przystrojone nogi; gęsty włos, po częścizwity w warkocze spięty był z tyłu głowy, a po części w pięknychpuklach spadał na ramiona, w około których spływała lekka tunika.Korona błyszcząca dyamentami unosiła się ponad czołem na półmaską zakrytem, a łańcuch spoczywający w licznych uplotach na piersi,dziedzictwo Bizantskiej córki cesarskiej, zdawał się usprawiedliwiaćwybór roli, którą królowa Bona, chcąc pochlebić dumie matki, dałacórce jej Helenie, dla przypomnienia jej rodu.Obok dziewicy greckiej postępował szlachetny Wenecyanin w czarnymtabarro, mając na oczy mocno nasunięty kapelusz z piórami,a niezamaskowane oblicze dało widzieć zewnątrz stojącym króla uroczystościdnia tego, króla tego państwa, Zygmunta Augusta.


3 5 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wieie postaci przybranych w stroje przeszłości i teraźniejszości,odległych i sąsiedzkich narodów, w strojach imaginacyi i humoru,tłoczyło się w około niejednakowej pary, wszelako z uszanowaniemustępując miejsca dwom damom, którym obyczaj i dzisiaj nawet niedozwolił złożyć szaty wdowiej królewskiej, szerokich sukni z wełnianychmateryj, fałdowanych zawiązek u brody i czarnych zasłon. Byłyto : Bona Medyolanka, i o pół kroku w tył obok niej postępująca AnnaMazowiecka, które przybrane w barwę żałobną i otoczone ozdobnieustrojonemi damami, oraz niosącymi pochodnie sługami włoskiegoi hiszpańskiego rodu i stroju, podobne były do dwóch nocnych postaci,co obce rozlegającej się w około nich radości, wcisnęły się przeszkadzającw tłum ochoczych ludzi.Orszak paziów postępował za niemi mierzonym krokiem, a wpośródniego Stanisław Lacki. Podobnie jak dostojne damy, za któremiszedł, zdawał się on być niewiele czułym na głośną ochotę, w jakiejwszystko się poruszało: za niemi dwór w fantastycznem przebraniapodobny obrazom letniej nocy, a pomiędzy niemi tu i owdzie duchowna,suknia prałacka przypominała rzeczywistość. Obok biskupa Kujawskiegoszedł rozprawiając z zapałem, ale po cichu, Szeryf z Mekkiw szerokiej białej sukni, spiętej zielonym pasem; wszelako nie zdawałosię, ażeby różność nauki, proroka i katolika, była przedmiotem rozmowy,jaką Andrzej Zebrzydowski i hetman wielki koronny sobie obrali.Tuż*za nimi postępował rycerz w południowóm uzbrojeniu, czyliwłaściwiej mówiąc Czarny Książę, syn Edwarda trzeciego Angielskiego:bo jego zbroja była ciemna i nie świecąca, a hełm i tarcza nosiłydewizę: ja służę, której używrali książęta Walezyusze. Obok niegoszedł Sylencyaryusz purpurowego pałacu w Konstantynopolu, w zielonejtunice, szerokiemi pasami purpurowemi lamowanej. Spuszczonyhełm zwyciężcy przy Crecy i Poitiers, oraz cała maska wysokiegourzędnika greckiego, przymuszają nas, abyśmy w nich dali poznaćbraci: Piotra i Hipolita Boratyńskich, równie jak w Baszy strojnymw kaftan ze złotej materyi, bogato w dyamenty przybrany, którego dosyćprzyjemne maskowe oblicze ponure ukrywało rysy, marszałkawielkiego, Piotra Kmitę.Kilka innych, prawie również okazałych ubiorów książąt z Raciborzai Lignicy, braci Zborowskich, których duma pod następnem panowaniemHenryka Francuzkiego miała kraj zakłócić, młodego hrabiegoz Tenczyna i wielu innych panów wysokiego dostojeństwa, zwracałyna siebie oczy wszystkich.Powolnym etykietalnym krokiem przybył orszak na środek tarasu,gdzie najznakomitsi z obecnych zatrzymali się naprzeciw świątyniz daleka jaśniejącej, gdy tymczasem reszta usunęła się ku ścianomliściowym otaczającym to miejsce, już to wyszukując zabawy


HIPOLIT BORATYŃSKI.S59i rozpraszając się po ulicach, już to oczekując w pogotowiu na usługiprzeznaczone sobie. Pomiędzy ostatniemi znajdował się także Sylencyaryusz,a Czarny Książę pozostał przy jego boku.Z głębokim ukłonem przybliżył się do króla wojewoda Lubelski,&jeżeli było jego zamiarem odnieść tryum f za urządzenie uroczystości,która nie wyrównywała wprawdzie tej, jaką w pół wieku prawie później,tak korzystnego dla smaku i sztuk, hrabia Leicester królowejswojej w Kenilworth przygotował, ale jak na ten czas mogła byćuważana za nader świetną, to odniósł go całkowicie; bo ZygmuntAugust upewniał go w uprzejmych wyrazach o swojem zadowoleniu.Ale gdy Firlej obrócił się potem do królowej matki, odrzekła muona tonem, mało odpowiadającym wokoło podnoszącemu się odgłosowiochoty:— Nie dopieroć to dzisiaj pan wojewoda Lubelski dał nam dowód,że rozumie się bardzo dobrze na sztuce ułudzenia oczu widza za pomocąśw iatła; ale skoro omamienie radosne przeminie, to nic nie pozostaje,jedno kawałki szkła i pusty papier, znikome i łatwo za powiewemwiatru rozpraszające się towary; a jakkolwiek wspaniale jaśniejenazwisko, które dzisiejszy dzień obchodzi, wszelako po tym dniu następujedrugi, a z każdym porankiem zaczyna się dzień coraz innemunazwisku poświęcony!— Gdyby głęboka mowa waszej królewskiej mości — przerwałkról z żywością matce — zbyt żywo może działając na słuchaczy, niepozbawiała ich złudzenia, a czegoby przyzwoiciej było unikać w krótkichchwilach wesołości, jakich zdolne używać życie ludzkie, tobyśmy jejpodziękowali za upomnienie, które jej podobało się dać nam o skromności.Wszelako — mówił dalój z uśmiechem — nie pysznimy sięz naszego zaszczytu; prawda, że to nasze imię, które przypadek z dzisiejszymdniem połączył, przywiązanie naszych poddanych i przyjaciółotoczyło tym ulotnym blaskiem, ale tu — dodał z przystojną uprzejmością,obracając się do swojej pięknej towarzyszki — ale tu oto stoiprawdziwa królowa uroczystości, jak to powszechnie piękność zeskromnym obyczajem połączona wszędzie królową bywa.— Dobroć waszej królewskiej mości — mówiła dziewica wesoło,ale może nie bez celu — tem mniej powinna mnie w dumę podnosić,że czuję zaiste, iż mi tylko skromne stanowisko zastępczyni jest przeznaczone.Ale gdyby była obecną ta, której właściwie to odznaczenieprzynależy, biedna Helena Odrowążówna widziałaby się nie na swojemmiejscu, a chętnieby weszła do tłum u niewiast, które niemniejszemogą sobie rościć prawo odemnie.Pani Anna, której oblicze na chwilę stało się posępniejszem jeszczeaniżeli zwyczajnie, chciała zabrać mowę; ale Zygmunt Augustprzerwał jśj mówiąc :


860 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Co tam powiadacie, piękna kuzyno? Zaprawdę, podobna zastępczynimogłaby niejedne boleśnie uezuwaną nieobecność znośną,uczynić, i pewnie nie zbywałoby na takich, którzyby was wzięli zasłowo, gdyby nie było zbrodnią, ażeby na miejscu tej, która stworzonajest na ozdobę pierwszego miejsca, przeznaczać drugą, co niem słuszniepogardza.Księżniczka Mazowiecka uznała za rzecz przyzwoitą odpowiedziećw miejscu swojój córki na wolną cokolwiek, ale zobowiązującą mowękróla.— Zapewne może panna Helena — tak dała się słyszeć ze zwyczajnąsobie dumą — wdzięczną być waszej królewskiej mości za takłaskawe mniemanie; wszelako niechaj będzie wolno matce zrobićuwagę, że jeżeli nie piękność ciała, albo dary umysłowe, których pochwalaćnie przystoi mi wcale, to przynajmniej urodzenie daje jejprawo do tego miejsca, o którem napomknąłeś, miłościwy panie. Ta,co nosi ozdobę, która dostała się jej w spadku od córki cesarskiej,ostatni spadek dziedziczny książęcego Mazowieckiego domu, nie jestza nizką, by postępować tuż obok króla.Wówczas przybliżył się Zygmunt August do księżniczki, sprowadziłją trochę na stronę i mówił urażony:— O ! nie wspominajcie o samem tylko urodzeniu, mościa księżnowojewodzino; nie samo tylko urodzenie tak wysoko córkę wasze podnosinad inne. Bo któraż z tych, co nas tu otaczają, wyrówna jejwdziękami, dowcipem i sercem? a to daleko my więcćj cenimy, aniżeliprzypadkową okoliczność urodzenia. Wasza zaś książęca mość możenam w tem zawierzyć, bośmy tego czynem w obliczu całej Europydowiedli.— A przecież, tylko na szczycie dostojeństwa — mówiła Anna —mogą te dary we właściwym blasku zajaśnieć; ubóstwo i poziomośemogą i najświetniejsze przymioty zaćmić!— Niech Pan Bóg broni! — zawołał monarcha — ażeby to kiedymiało spotkać waszę córkę, dopóki tylko jesteśmy królem w tempaństwie. Zaufajcie nam w tem, jaśnie oświecona kuzyno. Nigdymy nie ścierpimy, ażeby ta, którą kochamy jako krewną, którą uważamyza najpiękniejszą ozdobę płci swojćj, jednę tylko wyjąwszy, miałautracić pierwszeństwo, które jej przynależy; o nią, pozwólcie nam wyznać,my samibyśmy się ubiegali, jak o najwyższą nagrodę, jaką kiedyczłowiek kochający i kochany pozyskać może, gdyby los nie nadarzyłnam pierwej tej, eo jej wyrównywa. Mybyśmy pozazdrościli wampraw i obowiązków, których wam imię matki udziela, gdyby król nieśmiał i nie mógł spełniać obowiązku ojca.— Wiek waszej królewskiej mości — odpowiedziała Anna z wymuszonym uśmiechem — pozbawia zaiste moją córkę zaszczytu, aże­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 6 1by mogła mieć tak młodego ojca, jak wy miłościwy panie, ale w ternzaręczam cię, królu, że potomek Piastów nie może z niczyjej innej rękiprzyjąć szczęścia, jedno z królewskiej.— Zawrzyjmy tedy związek na dobro Heleny, mościa księżno wojewodzino! — zawołał Zygmunt ze szlachetnem wzruszeniem.—Czuwajmyi starajmy się, ażeby droga jej stała się równa i aby szczęścieznalazła; ale prawdziwe szczęście, szanowna kuzyno, które nie zaślepiadrugich, lecz własne zaspakaja serce. Znamy serce jej, znamyje może lepiej aniżeli wy, i wiemy, że trzeba czegoś innego, a nie tegoco nieświadomi godnem zazdrości być uważają. Niechaj radośćzawita znowu w opustoszałe komnaty waszego domu, radość, która ichtak długo unikała, którąśmy tak chętnie tam przywrócili; połączcie sięz nami, aby ród dawnych królów zakwitnął na nowo tuż obok tronu,na którym dostojni przodkowie zasiadali.Ale Anna nie chciała ująć ofiarowanej prawicy monarchy, cofnęłasię krokiem i mówiła wyraźnie a ozięble:— Nie przychodzimy tu, ja i moja córka, żebrać o jałmużnę odłaskawości królewskiej, do której sprawiedliwości tylko samej rościmyprawo. Do mnie należy rozważyć, jakie dary są nas godnemi: a dopókito nam będzie wzbronionem, to dozwól panie, żebyśmy dopótydrugiego odmówili.Król rzucił w milczeniu dumne spojrzenie na twardą kobietę; potemobrócił się ku jednej stronie koła i zaw ołał:— I cóż tak daleko stoicie, panie Sylencyaryuszu? Czyliż to nazwiskotak wielki wpływ na wasze organa mowne wywiera? albolękacie się-li, iżby za waszem objawieniem się ochocza radość nie oniemiaław pałacu? (*) Nuże, spełniajcie wasz urząd przy córce starodawnychAugustów, którą także jeden z nowoczesnych Augustówz radością za swoję monarchinią ogłasza. A wy, dzielny książę, któremuobrane hasło: ja służę, tak przystoi w każdym względzie, pójdźcietu; bo król (**), Bogu dzięki nie zostający w niewoli, żąda waszejposługi!Wtedy przystąpiła do księżniczki Mazowieckiej Bona Sforcya, i pytałajej z ostrożnością o treść rozmowy z królem.— Król — mówiła Anna dosyć głośno — król tylko co oświad-(*) Sy 1 e n cy a ry u 8z, jeden z najznakomitszych urzędników na dworze Konstantynopolitańskim,miał obowiązek przestrzegania spokojności w pałacu; a jeżeli kto napokojach cesarza, albo też na przytykających do pałacu krużgankach, gdzie tylko cichymgłosem wolno było rozmawiać, zanadto głośno odzywał się, to zapobieganie temuprzynależało do jego urzędu. Wielu z tych Sylencyaryuszów wstąpiło na tron, a najpierwejAnastazyusz, który pod Zenonem ten urząd sprawował.' (**) Alluzya do króla Jana francuzkiego, któremu, gdy został pojmany w niewoląp n y Poitiers, zwycięzca w czasie biesiady usługiwał.


863 ALEKSANDER BRONIKOWSKI..czyi' się ojcem mojej córki, i zdaje się. że wprost chce przystąpić dospełniania powinności ojcowskich, kiedy myśli ją w czepiec" przystroić!To mówiąc, skłoniła się nizko, i uroczyście zajęła miejsce w zgromadzeniu,które właśnie uo odgłos trąb i kotłów przywoływał na salędo tańca z pochodniami. W około bogato przystrojonych ścian uszykowalisię wchodzący na ceremonią, która podówczas przy każdemuroczystem zgromadzeniu książęcych osób powinna była miećmiejsce.Zygmunt August z lekkiem skłonieniem głowy ujął rękę królowejmatki, którą mu jej dostojeństwo za towarzyszkę do tańca przeznaczało,i poprowadził ją na pierwsze miejsce szeregu. Za nim, jakogość, następował książę z Eaciborza, prowadząc księżniczkę Mazowiecką;Helena zajęła trzecie miejsce, a prowadził ją książę na Lignicy;za niemi postępowali dostojnicy państwa z damami, każdy wedle swegodostojeństwa.Po krótkiej przygrywce Zygmunt August skłonił się ku swojejmatce, opuścił jej rękę, a prawą wydobył szablę osadzoną drogiemikamieniami, porwawszy tymczasem lewą ręką pochodnię, którą mupodał marszałek nadworny koronny ; i takąż znowu pochodnię królowejpodał stolnik koronny. Potóm lekkiem uderzeniem nogą o ziemiędawszy takt, postąpił naprzód, nie prowadząc swojej damy w poważnymtańcu. Każdy, gdy na niego kolej przypadła, dobywał szabli,którą kiedy miał maskę i był w stroju nie dozwalającym mu jej nosić,jeden ze sług podawał, tudzież brał pochodnią. Książęta i księżniczkiprzyjmowały pochodnie z rąk paziów, a drudzy od służby, i postępowaliza idącemi naprzód. W czasie jednego obrotu, jakiego taniecwymagał, książę na Szlązku, z rodu Piastów, schylił się ku swojej, pięknejtowarzyszce i poszepnął zcicha:— Chociaż miejsce, które dzisiaj przypadło na was, dostojna kuzyno,podaje mi szczęście, że mogę być przy waszym boku, wszelakożyczyłbym widzióć was obok kogoś drugiego, a zemną tóż podobneżyczenie cały ród Piastów podziela !— Nie cały ród, mości książę! — odpowiedziała dziewica — jeżelizechcecie mi wyświadczyć zaszczyt zaliczyć doń i córkę LeonaOdrowąża. Ja poprzestaję chętnie na tym zaszczycie, że mnie książęmój krewny prowadzi, a nawet byłabym zadowolona i niższem miejscem,jakie prostej szlachciance przystoi!— Zapominacie — mówił książę — że wasi przodkowie wyparcizostali z miejsca, o którem powiadam; a razem z niemi i wy, i że całyród zwraca oczy na was, mając nadzieję, że wdziękami a cnotą odzyskacienapowrót to, co dawniej chytrość i przemoc wam wydarła.Na to Helena odpowiedziała łagodnie, ale obojętnie:


HIPOLIT BORATYŃSKI. 8 6 3— Powiadają, że szczep książąt Mazowieckich doznał niesprawiedliwościod Jagiełły i jegojpotomków ; wszelako nie słyszałam ja, aby takpospolicie mówiono. Ale gdyby nawet i miało tak być, jak może niejest, to zdaniem mojem, mój mości książę, szlachetniejsza jest ponosićniesprawiedliwość, aniżeli ją wyrządzać, i w mojem przekonaniu wypartyszczęśliwszym jest nad tego, co czycba aby drugiego wyprzeć.Jeszcze Piast chciał coś odpowiedzieć, gdy wtem król, któryw przechodzie kilka razy już poglądał z niespokojnością na roztworzonedrzwi parapetowe, z podziwieniem wszystkich obecnych zamknąłkoło, które zwyczajnie pół godziny trwać zwykło, i z większym pośpiechem,aniżeli dworski obyczaj dozwala, odprowadził matkę namiejsce, skinął na wojewodę Lubelskiego i prędko opuścił z nim salę.* **Kiedy w zamieszaniu rozdzielających się taneczników Piotr Boratyńskiprzybliżył się do hetmana wielkiego, ten poszepnął muzcicha :— Spodziewam się, kochany synowcze, że nie zaniedbano rozstawićpo ogrodach dostatecznej straży, by uniknąć jakiego przypadku.Tu tak jest parno i ponuro! i kiedy poglądam na te chmury — dodał,spojrzawszy ulotnie na królową Bonę, co posępnie, jak zdawało sięśpiesznem oddaleniem się króla, obrażona siedziała, a teraz powstałai w towarzystwie kilku zaufanych dam i wojewody Krakowskiegoudała się do ogrodu — kiedy poglądam na te chmury, zdaje mi się,jakoby wkrótce miała zgromadzić się burza. Jeżeli się podoba, panieBełzki, to popatrzmy bliżej!Potem poszepnął mu kilka wyrazów do ucha, a nareszcie głośniejpowiedział:— Ja wnet za wami pośpieszę !* **Już przed zaczęciem tańca z pochodniami, wielu zaproszonych gościrozeszło się po rozmaitych częściach ogrodu: a po jego skończeniu,większa jeszcze ich liczba opuściła salę, aby nieprzymuszenie użyć in ­nej znowu zabawy. Chóry muzykalne rozłożone były tu i owdzie pokrzewinach, i z dobrze umiarkowanych odległości odpowiadały sobie.Na czystych miejscach, rzęsisto blaskiem lamp oświeconych, tuż nabrzegu strumienia, którego odnoga jedna mruczała w pośród ogrodów,oraz na brzegu sadzawki, w pośród którój biła fontanna i z szumem nadół spadała, zastawiono stoły, gdzie ci, co chcieli uniknąć przymusuw pobliżu wyższych osób, kiedy niekiedy żwawo się krzątali, zakra­


3 6 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.piając zaschłe podniebienie zawartością flasz, które na żądanie uprzejmai usłużna B ele w stroju Nimfy górnej, albo też hoży podczaszy, przebranyjak Scapin albo Scaramuzzo, z ochładzających nurtów dobywał.Na wielu z rozlicznych placów, które symetrycznie ciągnące sięścieżki ze wszystkich stron przerzynały, otaczające jawory, lipy i kasztanypołączone były pomiędzy sobą splotami zieleniejącej jedliny,przyozdobionej kwiatami i lampami papierowemi, kołyszącemi sięzlekka. Trawa na murawie była zrównana, a przy miłym dźwiękuniezbyt blizkich dętych instrumentów gromadzili się młodzi goście dowesołego krakowiaka, albo też do ochoczego i pięknego mazura. A takradość i ochota zaludniła obszerny park aż do ostatecznych jego krańców,które z jednej strony gubiły się w ogromnym lesie, jak niosławieść, należącego kiedyś do rozległej puszczy, którą tysiąc sto latpierwej Lech poświęcił był bogom Chrobackim, a z drugiej ciągnęłysię ku wsi Łobzowu, do której most rzucony px-zez rzeczkę prowadził.Łaskawy król w dniu tym mało co przed północą kazał był otworzyćbramę, co zazwyczaj tu zamykała wejście, aby poddani jego niższegostanu mogli także stać się uczestnikami zabaw szlachty; i tylkodalój ku zamkowi w pośrodku były rozstawione warty, dla przeszkodzeniazbytecznemu natłokowi, przebrane za negrów, a zamiast pałaszówi halabard nieszkodliwemi kijmi uzbrojone.Tak tedy bawił się w parku pańskim niejeden zacny wieśniak,i hoża wiejska dziewczyna, i otaczali pilnie i tu podobnież zastawionestoły, których ciężar, lubo mniej wykwintny, aniżeli na stołach dalejznajdujących się, przedstawiał jednak dla mierność lubiącego ludu jadłoi napój prawie boski.Na tem miejscu, co tuż przytykało do wijącej się ścieżki, po którejna początku tego rozdziału szliśmy za trzema postępującymi mężami,przechadzał się Wacław Siewrak tam i napowrót, ze wszelkiemi oznakaminiezadowolenia, nakształt straconej pikiety, której godzina wymianyod dawna już uderzyła. Częste odwiedziny u stołów szynkownych,których i dzisiaj nie zaniedbał, zdawały się nie czynić zwykłegoskutku, a tylko powiększyć zły humor, który teraz w mrukliwymmonologu jął się objawiać.— Piękne mi urządzenia! — mruczał sobie. — Wspaniałe poleeenie!Kiedy drudzy, a nawet i moi żwawi chłopcy hulają sobie, jajuż trzydziesty raz przemierzam długość i szerokość tego m iejsca;a po co? Oto, ażebym w tłumie chłopskich dziewek wypatrywałtrzech, które kaci tam znajdą w tym roju czerwonych, niebieskich,i brunatnych kaftaników, sukni i sukienek. I co też ten stary zasuszonylampart chce z niemi począć? Tak; gdybym to ja był! A przytemja dzisiaj w złym jestem humorze, bo to te kostki źle tak padają,a ja swoich zapomniałem; więc tedy porządnie mnie zgrali, tak, że to


HIPOLIT BORATYŃSKI. 36-5szczęście, iż dzisiaj najjaśniejszy pan jest gospodarzem i nie bierzepieniędzy. Ale taki to zawsze djabelna sprawa czuć szwy w swoimw orku; lecz gdybym ja tam był mógł się dostać, toby mi taki pewniewpadł jaki sznureczek pereł, albo inny klejnot, coby przecież dopomógłbył rybie wydobyć się z mielizny na głąb’. A tu pomiędzytćm chłopstwem ani spodziewać się czego, coby godne było, by dawniejszypisarz wielko-marszałkowskiego urzędu miał się fatygować,i gdybym się nie spodziewał z pewnością, że stary i na ten raz takżewystąpi z jakim woreczkiem, to dalibóg porzuciłbym wszystkie dziewkii patrzałbym, ażali nie ma tam co lepszego!Tymczasem zaszumiało coś na trawie tuż przy nim, i ukazała sięwysoka, ciemna postać mężczyzny, któremu pióra od hełmu na pozórnadzwyczajną wielkość nadawały. Pośpieszał on długiemi krokamiprzed nim, troskliwie oglądając się, i potem zaczął iść cokolwiek wolniej,obrócił się ku niemu i spytał krótko:— Co ty za jeden?Siewrak, poznawszy głos kasztelana Bełzkiego, odmienił mowę i równieżkrótko odpowiedział:— Ze służby pańskiej i postawiony tu, żebym dawał baczenie nachłopstwo.— Nie widziałeś-li ty — mówił dalej pan Piotr — trzech litewskichdziewcząt pomiędzy niem i: z których najsłuszniejsza ma kaftanikbrunatny, druga błękitny, a trzecia zielony?— O! więcej aniżeli kilka, panie! A jeżeli zechcecie pofatygowaćsię tam oto do stołu, to spostrzeżecie i brunatną i zieloną, które porządniesobie zapijają miodem i paloną wódką za zdrowie a pomyślnośćnajjaśniejszego pana w dniu jego urodzin.To wskazanie nie mogło zaspokoić pytającego; bo oddalił się takprędko, jak prędko przyszedł, z wielkiem zadowoleniem Siewraka; alejeszcze nowa czekała nań przeszkoda. Zaraz potem wystąpiło znowudwóch innych ludzi; jeden, którego biała suknia zdaleka w ciemnościmigała,, zdawał się dawać rozkazy drugiemu jeźdźcowi, jak sądzić możnabyło z ubioru, a kiedy przybliżyli się do szpiega, usłyszał on głoshrabi Tarnowskiego, przemawiający następnemi wyrazy:— W brunatnej sukni, czy słyszysz? Pilnuj dobrze brzegu rzekinieopodal ztąd, gdzie królewska gondola oczekuje na nią, a skoro zobaczysz,że coś podobnego temu się pokaże, to patrzaj, dokąd udadzą się,i czyli są w towarzystwie lub nie; a wtedy pamiętaj, mój Walenty Bielawski,prędko donieść mi o tein!Dalszy ciąg rozmowy nie mógł już być słyszany przez Siewraka,bo rozmawiający zaraz potem znikli w poblizkich ulicach.— Jak widzę — mówił on sam do siebie —• przeznaczono midzisiaj spotykać wszystkich moich przyjaciół i dostojnych mecenasów;


3 6 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i pana Piotra Boratyńskiego, który mi za pańską posługę sowitą nagrodęw porządnych bizunach kazał wyliczyć, i tego wiejskiego ju n a­ka, żeby go tam pomsta porwała, a nareszcie nawet wielkiego hetmana,od którego szczególniejszy zawsze wstręt miałem przez całe życie.Braknie tylko, żeby nadszedł marszałek wielki, i względem mnie swójżyczliwy zamiar na jednem z tych drzew poblizkich, tak ! punkt pomiędzydwiema lampami w pośrodku, dla szczególniejszej zabawy a satysfakcyicałego dostojnego zgromadzenia wykonał. Hm! Zielona, brunatna,niebieska! Hm ! Co u kata, że cały świat o nie pyta, a naweti znakomici panowie? Jeżeli się nie mylę, to muszą być najosobliwszedziewczęta, jakie kiedykolwiek zajadały kaszę gryczaną i chołodziec,i popijały wiśniakiem. Warto zatem zaiste przejrzść ten motłoch kobiecy,a może też znowu jaki woreczek z dublonkami przyjdzie do kieszenigorliwego sługi pańskiego.Ale tę miłą nadzieję wkrótce przerwała nowa obaw a:— No! dajmy na to, że nadejdą: a gdzież ja będę szukał tegoczarnego szatana? Bo kiedy ludzie porządnie chodzą, to możnaich znaleźć i odróżnić pomiędzy tysiącami; ale dzisiaj, w pośród tegotłumu dziwacznych postaci poznać go, to nie bardzo łatwo przy takiejciemności! Hej! ciociu Urszulo, pocóż ciebie dzisiaj właśnie twójgach wyprowadził pomiędzy góry na botaniczne ekskursye? Zdaje misię, że twoja obecność byłaby teraz nader potrzebną!Wymawiając te słowa, uczuł mocne uderzenie po ramieniu; przestraszonyobrócił się prędko i ujrzał przed sobą czarnego szatana, bo,jak powiadają pospolicie, jegomość ten niedaleko gości kiedy go wspominają.— Wkrótce powinny się one ukazać — mówił doń po cichu Assano ; — ale czyś dobrze uważał ?— A!.... tak!.... tak jest, brunatna, zielona, niebieska!— N o ! patrzajże pilnie, czy to są też same; mnie zaś znajdziesztam oto o kilka kroków za krzakami około sadzawki delfina, niedalekood kryjówki twoich towarzyszów!— A!.... tam!.... gdzie ten tłusty piwniczy połowę dzbanów najego stole znajdujących się ściągnął do własnego brzucha, a terazspokojnie i szczęśliwie zasnął sobie snem sprawiedliwego?— To, to! właśnie, a jego miejsce ja teraz zastępuję. No! pilnujżeswej powinności, albo...— No! już dobrze, dobrze, zacny mości famulusie ; a wszakci mnieznacie i moję najposłuszniejszą gorliwość!Zaledwie Neapolitańczyk zniknął z oczu Siewraka, gdy ze środkowegopunktu ogrodu ozwała się głośna muzyka, na którą zewsządrozstawione chóry podobnymże sposobem odpowiedziały, jak gdybyzapowiadając początek nowej zabawy, albo też tylko co przybywają­


HITOLIT BORATYŃSKI. 367cych dostojnych gości pozdrawiając radośnie. Z ciekawością, lubotrochę lękliwie tłoczyli się wieśniacy, porzucając obfite stoły, ku temumiejscu, zkąd wrzawa dawała się słyszeć, a nawet i częstujący i trzymającystraż Pseudonegrowie oddalili się ze swoich stanowisk,chcąc widzieć co się też tam dzieje; a tak Wacław Siewrak pozostałsamotny.Taniec ciągnął się dalej na wielkiej sali; ani król, ani jego matkanie powrócili tam, ani też nawet i ci, którzy udali się za nimi. BonaSforcya dla orzeźwienia się, jak powiadała, na świeżem powietrzu noenempo rozgrzaniu, jakiego doznała w pośród mnóstwa świec i pomiędzynatłokiem, usiadła na podanem sobie krześle, i wkrótce też większaliczba dam poszła za jej przykładem, a nawet i wojewodzina Podolska,wezwawszy do siebie córkę i przerywając rozmowę, która pomiędzygrecką dziewicą a teraz dosyć wymownym Sylencyaryuszemrozwinęła się.Król przechodził ciągle od jednej gruppy do drugiej, a uprzejmość,z jaką najjaśniejszy gospodarz tu i owdzie do różnych panów i pańprzemawiał, nosiła na sobie piętno przymusu.Hetman wielki i kasztelan Bełzki powrócili na zgromadzenie,a pierwszy po krótkiej rozmowie z marszałkiem nadwornym poszedłza nim do monarchy, który go słuchał z przyzwoitą powagą, jaką okolicznościnakazywały mu teraz przybrać publicznie względem człowieka,co, jak rozumiano, chciwą ręką sięgał po jego koronę; wszelakokilka ciszej wymówionych wyrazów, które hrabia Tarnowski w pośródrozmowy na głos prowadzonej umiał wtrącić, zdawały się powiększaćniespokojność Zygmunta Augusta.Natężenie panujące pomiędzy najdostojniejszymi biesiadnikamirozszerzyło się także powoli i do innych, i wkrótce w zamilkłem kolenie można było ani jednego wesołego głosu zasłyszeć, chyba jednoten, który kiedy niekiedy z oddali dochodził, gdzie mniej trosków mającyi szczęśliwsi poddawali się swobodnej wesołości.Wtem usłyszano cdgłos rogów i cymbałów, o których jużeśmywyżej wzmiankowali; okazał się orszak bogato ustrojonych dam, a z nimimłode pacholę: królowa Węgierska Izabella, syn jej Jan ZapolskiSierota, i jej siostry infantki pozdrowiły brata i matkę.Wszyscy tylko co przybywali z zamku Spizkiego, z siedziby wdowiejnajstarszej siostry, a jedynego dziedzictwa młodego detronowanegokróla; przybywali chcąc być obecnymi na uroczystości, którądzisiaj obchodzono w Łobzowie, lecz mało znaczący przypadek napotkałicfi na drodze i przybycie odwlókł aż do północy.Bona Sforcya ze zwykłą sobie etykietą przyjęła córkę i wnuka,a Zygmunt August powitał ich ze szczerą uprzejmością, która nachwile rozproszyła chmury, co już od godziny prawie na jego czole


S68ALEKSANDER BRONIKOWSKI.osiadły. Zgromadzenie w różnobarwnym stroju, uradowane w duszyz pożądanej przerwy przykrego milczenia, zbiegło się w około książąt,i udało się potem za wezwaniem do stołu, zastawionego w pośród szerokiejulicy, z jednej strony jasnością bijącą od okien z sali, a z drugiejgorejącą świątynią sławy oświeconego.Przybycie wielu dostojnych dam odmieniło porządek miejsca,a Helena Odrowążówna, lubo przeznaczona do zasiadania po lewej stroniekróla, została oddzieloną i od niego, i od swojej matki, a lekkiezamięszanie, jakie nastąpiło, dozwoliło młodemu staroście Samborskiemuprzybliżyć się do niej.— Czyliż książęca dziewica, która dzisiaj otoczona jest całym blaskiem,jaki jej przynależy — mówił do niej Hipolit zcicha w duchuswojej roli — nie' zapomni całkiem o lichym słudze, który gubiącsię daleko w pośród tłumu, oddalony od tego co mu najdroższe, przezprzymus dworski i obecność nieprzychylnych, nadaremnie przymiotswojego urzędu starał się rozciągnąć do uczuć własnego serca, którenigdy milczeć nie będą ?— A wrszak widzicie, panie Sylencyaryuszu — odpowiedziała Helenażartując — że Helena Odrowążówna już o kilka stopni ze swojejwysokości zstąpiła, i nie zajmuje już miejsca tej, którą zaiste przymusokoliczności i intrygi nieżyczliwych oddzieliły od kochającego. Zdajesię też, że wy dzisiaj powinniście władzę swego urzędu spełniać naduczuciami, o których napomknęliście, bo w tem zgromadzeniu niktpodobno nierad naruszać przystojności przez zbyt głośną ochotę,O ! gdybym ja mogła być daleko! bardzo daleko od tego gwarliwegotłumu, gdzie tylko jedno serce szczerze życzy Helenie, serce królewskie,które samo pod własnym smutkiem upada, i pod błyszczącą okazałościądostojeństwa smutek i boleść ukrywa! O! gdyby już prędzejnad brzegi Dniestru powrócić i znowu być córką wygnanego LeonaOdrowąża!— To jedno tylko serce miałoby szczerze wam życzyć, serce królewskie?— poszepnął Hipolit tonem łagodnego wyrzutu.— Wasze serce — mówiła dziewica zarumieniwszy się, ale z poufałością— wrasze serce znam ja od lat dziecinnych; a kiedy wspomnęna przyszłość, to myślę zarazem i o tym. który według rozkazuojca zemną podzielać ją będzie.Wtem jakiś głos przerwał jej temi słowy:— Co to jest za młodzieniec w greckim ubiorze, dostojna kuzyno.z którym tak zajmującą rozmowę prowadzicie? Zdaje mi się, że-gopo raz pierwszy widzę !Helena obejrzała się i postrzegła księcia na Lignicy.— To mój narzeczony, dostojny pan starosta Samborski! — odpowiedziałaHelena spuściwszy oczy, ale silnym głosem.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 6 9— Wasz narzeczony?— powtórzył książę tonem podziwienia. —Jakże śmie sługa pałacowy podnieść oko na wnuczkę cesarzów? poddany,na prześwietny szczep Bolesława trzeciego ?— Na to niechaj wam moja matka odpowie! — ozwała się wtedyHelena — która będąc* córką książęcia Konrada, wojewodzie Podolskiemurękę oddała.Potem skinieniem dała uprzejme pożegnanie gniewem zapalonemuoblubieńcowi i poszła z książęciem Szlązkim. Ale Hipolit przybliżyłsię w pośród tłumu ku niemu i poszepnął na ucho:—■Obowiązek tego, który chociaż jest sługą, ale nie waszym, zabraniamu dopuszczać się wrzawy w pobliżu m onarchy; zaczem zastrzegasobie dać poznać waszej książęcej mości dnia jutrzejszego z rana,czego Boratyński a rycerz polski ma prawo spodziewać się, i co muczynić wypada.— Dać poznać? — zapytał książę dumnie zaniedbanym tonem,ale cichym głosem, i odwrócony od swojej towarzyszki; a potem dodałnaprędce: — No! dobrze! zobaczymy!¥ Hi❖Tymczasem przy królewskiej wieczerzy była cisza; zdawało się ja ­koby radość, której tg uroczystość poświęcono, odstąpiła i solenizantai najjaśniejszych gości, odstraszona wpływem tajemniczych mocy.Ciągle wzrok królewski błądził odwrócony od bogato zakrytego blaskiemzłocistym i zdobnemi sprzętami jaśniejącego stołu, do zmierzchusłabo oświeconych krzaków. Królowa matka ledwie że z wielką usilnościązachować mogła pozorną spokojność, która zawsze pokrywałajej skryte uczucia; ze smutkiem widziała niechęć wzrastającą pomiędzymatką a bratem królowa Węgierska, która domowi jej nie wróżyłażadnego szczęścia; wzrok jej zwracał się na posępną przeszłośćwłasnego żywota, potem na niepewną przyszłość osierociałej książęcejdzieciny, będącej przy jej boku; a hiszpański dworski obyczaj oddaliłwesołość od surowo wychowanych młodszych infantek. Ciągle i ciągleposępne duchy zemsty i dumy stały przy boku księżniczki Mazowieckiej,odrywając od ust jej kielich rozkoszy żywota; jednakowożona z niezachwianą stałością dźwigała ciężar, który los i własny wybórwłożył na jej barki, a spojrzenie jej bez żadnego wyrazu wtenczastylko zajaśniało w powściąganej niechęci, kiedy padło na córkę, któraw cichości cierpiąc, rozmyślała o tem, co kilka wyrazów wzajem wyrzeczonychpomiędzy krewnym i kochanym, kazały jej przewidywać.I inni też obecni, każdy ze swojej strony, zdawali się oddawać poważnymmyślom.Tak tedy duch smutku i niepokoju rozpościerał panowanie swe24Bronikowski: Hipolit Boratyński.^ ^


3 7 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.u stołu króla polskiego, jak gdyby na gorejącym portyku świątyniw miejscu jego cyfry zajaśniały wyrazy: mane tekel, które niegdyśBaltazara i jego towarzyszów przeraziły; a wtem dał się słyszeć naglez głębi ogrodów krzyk wielo-głośny, i szczęk pałaszów, a potemkilka wystrzałów z pistoletu.Natenczas zbladł Zygmunt August, i gwałtownym głosem zawołałdo m atki:— Go to ma znaczyć? Naruszona spokojność! Szczęk orężóww pałacu królewskim ?Damy z krzykiem powstały z miejsc, zabierając się do spiesznejucieczki; mężczyzni wokoło nich i wokoło członków królewskiego domustanęli w obronie, gdy wtem zbliżył się marszałek nadworny któremusługa poszepnął kilka wyrazów, i rzekł obojętnie:— To nic nie znaczy! Baczcie się uspokoić, dostojne damyi szlachetni panowie. To jakiś spór wszczął się pomiędzy wieśniakami,co zbytnie oddali się napojom, które łaskawość jego królewskiejmości pomiędzy nich rozdzieliła.Ale to mówiąc, rzucił znaczącym wzrokiem na króla, który otoczonyprzez swoje przestraszone siostry, zdawał się wahać pomiędzy prawamikrólewskiej dostojności, jakie mu nakazywały pozostać, a niepokonanymuczuciem, które go ztamtąd odwoływało. Wzrok marszałkanadwornego mocno go p rzejął; ze wszelką przyzwoitością oddaliłZygmunt od siebie Infantki i chciał już udać się ku miejscu, zkąd gociągle jeszcze trwający zgiełk dochodził, kiedy Piotr Kmita zaszedłmu drogę:— Obowiązek nasz nie dozwala nam opuszczać króla w chwili,kiedy odgłos wojenny i szczęk oręża daje się słyszeć: niech tedy waszakrólewska mość dozwoli swoim wiernym sługom towarzyszyć sobiena miejsce, na którem bez żadnego orszaku nie powinniście waszejpoświęconej osoby narażać na zuchwalstwo opiłej gawiedzi.Wprawdzie król obrócił do marszałka wielkiego gniewne zapytanie:— Zkądże to wam dziś przyszła ta niezwykła troskliwość o naszepoświęconą osobę?Ale było to już za późno, i w jednem oka mgnieniu cała szlachtaobecna dobyła szabli, otaczając króla. Szląscy książęta stanęli przyjego boku, a Zygmunt August, niewolnik swego dostojeństwa, musiałpomimowolnie iść za.gęstym tłumem, który powoli i z trudnością postępowałnaprzód przez ważkie zakręty ścieżek parkowych. Hetmanwielki i kasztelan Bełzki pierwej już zcicha oddalili się od stołu,i Bona także Medyolańska zniknęła.* **


HIPO LIT BORATYŃSKI. 8 7 1Opuściliśmy niedawno odprawionego pisarza, Famulnsa famulusotcego,niedaleko mostu prowadzącego do wioski Łobzowa; widzimy goteraz jeszcze na tem samem miejscu, które przez oddalenie się ciekawychpozostało pustem, i skutkiem mniej starannie utrzymywanych,tu i owdzie gasnących lamp, zwolna głębokim pokrywało się cieniem.Już od dawna dzwon na wieży wiejskiego kościołka wybił dwunastągodzinę w nocy, gdy tymczasem tajemnicze osoby, na które miał oczekiwać,jeszcze się nie pokazywały, a obudzający się głód kojarzył sięz nudami, jakby umyślnie chcąc podnieść do najwyższego stopnia niezadowoleniarześkiego Siewraka.Tymczasem zdawało się, że jakieś towarzystwo przybliżyło się doniego; ile tylko dojrzeć mógł, bardzo młody człowiek w bogatej odzieży,od której srebrne hafty przy coraz bledszym połysku lamp jaśniały,wyszedł powolnym krokiem ze spuszczoną głową i z założonemirękami z ubocznej ulicy. Zdawało się, że ani na stojącego tam, któregospuszczony liść zakrywał, ani też na cokolwiek w ogólności, co gootaczało, nie dawał baczenia, ale raczej zatopił się we własne myśli,które nie nader miłe być musiały; bo kiedy niekiedy wydawał głębokiei przeciągłe westchnienie. Potem następował czasem krótki, niecowymuszony uśmiech, nakształt człowieka, który drugiemu albo sobiesamemu urąga się, czasem stawał w milczeniu i uderzył gwałtownienogą o ziemię, pomruknął kilka wyrazów, potem spojrzał ku niebui znowu powrócił do dawnego położenia; i zniknął powoli, tak jakprzyszedł, w cieniu przyległej krzewiny.Osobliwsza powierzchowność milkliwego wędrowca podała myślniepostrzeżonemu świadkowi, że widzi jednego z tych, co dobrze uraczylisię w tym dniu, w którym wino i miód poddostatkiem płynęły bezuciążliwego warunku płacenia, i z utęsknieniem oczekiwał chwili,w której mu wolno będzie doznać podobnego szczęścia. Ale kiedymłodzieniec jeszcze raz się ukazał i oddalił, i po trzeci raz zjawił sięznowu, a zawsze z podobnem poruszeniem; wówczas Wacław Siewrakwidząc, że to postępowanie wcale nie jest w jego rodzaju, poprzestałzbyt wiele troszczyć się o radość i smutek bliźniego, i dawać nań baczenie.Ale właśnie, kiedy ten osobliwszy wędrowiec po raz czwartywracał na pusty plac, dało się słyszeć na drewnianym moście jak gdybylekkie stąpanie wielu kobiet.Usłyszany odgłos zbudził równocześnie uwagę obudwu; nieznajomymłodzieniec zwrócił oczy ku temu miejscu, z którego odgłos pochodził,jak gdyby nierad z tej przeszkody, i cofnął się zaraz napowrót;Wacław zaś przeciwnie, spodziewając się, że te tak długo oczekiwaneosoby ukazywały się teraz, uznał być rzeczą przyzwoitą, abyw dawniejszej swojój kryjówce po za szerokoramiennym cienistym bukiempozostać.24*


372 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.I w rzeczy samej ukazały się trzy niewieście postacie, na którychodzieży, pomimo słabego światła, można było rozpoznać powyżejwzmiankowane barwy. Przybliżały się one powTolnym krokiemi z niejaką ostrożnością, ale stanąwszy nieopodal od ukrytego szpiega,zatrzymały się, a najsłuszniejsza z nich zaczęła:— I któraż z tych dróg może zaprowadzić nas pod zamek? Jatylko raz byłam w Łobzowie i nie mogę dobrze utrafić miejsca. Zdajesię, że wszystko posunęło się do światła, rozumiem zatem, ażebyśmyjeszcze naprzód postępowali, ażali nie napotkamy jakiej straży, albokogokolwiek bądź, coby uwiadomił pana Lubelskiego.— Dajmy temu pokój, najłaskawsza pani — poszepnęła druga:—tam tak ciemno w tych krzakach! I któż może wiedzieć, ażali nie ukrywasię gdzie jaki ze swawolnej gawiedzi, która zazwyczaj ciśnie się natakie biesiady? a spotkanie z takim może na śmierć przerazić. Zostańmyprzynajmniej dopóty na tem samotnem miejscu, aż nadejdzie waszorszak w wieśniaczej odzieży; jeżeli to tylko podobać się wam będzie,0 co proszę z przyzwoitem uszanowaniem.—• Ty jesteś bardzo dobrem dzieckiem. Łucyo Ostrorożanko! —zabrała głos pierwsza z uśmiechem — ale nie poznajesz jeszcze, jakato zdejmuje niecierpliwość oglądania miłej osoby. H a ! może też już1 znasz to? Wszelako zdaje się, że masz słuszność: zaczynam się lękać,ażeby mój mąż po tak długiem opóźnieniu nie powątpiewał o mojemprzybyciu! Że też ja zapomniałam także donieść mu, ź którejstrony przybędę ! Zdaje się, że wieczerza już się zaczęła, wieśniacyzbliżyli się zapewne ku temu niezwykłemu widowisku, a przytem niesłyszę ani kroku z pobliża jakiej warty, zaczem zatrzymam się tu, ażmoi ludzie mnie znajdą, albo też jaki posłaniec przybędzie z zamku!— Na tego najjaśniejsza pani oczekiwać nie będzie — mówiłatrzecia ochoczo. — Ja się nie boję i pobiegnę prędko, abym znalazłakogo, któremubym doniosła o waszej obecności, a to z tych, którymwolno jest wiedzieć.— Może młodego Bielawskiego? — zapytała pani z poufałymżartem. — Zaprawdę, musi on oczekiwać na ciebie, tak jak ktoś drugioczekuje na mnie, ale jego nie zatrzymuje tak jak jego pana przymusobyczaju i potrzeba obecności; no, idź już, idź! a kiedy go znajdziesz,to powiedz, żeby pośpieszał!— O ! bardzo dobrze! Bylebym go tylko znalazła! — odpowiedziałodziewczę. — Skoro się dowie, to będzie leciał jak strzała, i prędzejjeszcze, aniżeli ja teraz.To mówiąc, pobiegła ulicą tuż po przed Siewrakiem, a ten pomruknąłsobie :— Najjaśniejsza pani, przyzwoite uszanowanie, Łucyo Ostrorożanko! Osobliwsze wieśniaczki, co noszą takie nazwiska i tytuły,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 3 7 3i rozmawiają podobnym językiem! Ma przywołać marszałka nadwornego.A taż mała, co to dopiero przebiegła? Gotowem całą mojęnagrodę, która zaiste teraz mnie ominąć nie powinna, stawić przeciwszklance lekkiego piwa, jeżeli to nie jest Teofilka, córka oberżystyz Iwranowic, która pobiegła do Bielawskiego, co już raz z jej przyczynydał mi się dobrze we znaki! A drugaż najjaśniejsza litewskadziewczyna? Ha! muszę zaczekać na mój orszak. A więc co ma sięstać, to wkrótce się stanie!To mówiąc, opuścił po cichu swój posterunek i odszedł ostrożnie;ale z drugiej strony dał się słyszeć lekki szelest w liściach, jak gdybyw pośród nich przybliżał się. ktoś z ostrożnością.— Pani Skarbnikowa — mówiła potem niewiasta, przybranaw brunatny kaftanik do swojej towarzyszki — nie zaniedbałaby zapewneokazać mi zachmurzonego oblicza, gdyby wiedziała o nocnemawanturnictwie swojej najjaśniejszej. I cóż? nieprawda, Łucyo, żei twojem zdaniem nie bardzo to jest przyzwoicie? Zaiste, powinnabymbyła oczekiwać cierpliwie, aż moi Litwini będą gotowi iść za mną;a tęsknota po tak długiem oddaleniu, po tak znacznym czasie, w którymtyle się wydarzyło okoliczności, przezwyciężyła wszelkie względy,właściwe zaprawdę tej, co stoi na wysokości, na którą mnie królewskaręka zaprowadziła. A zatem możesz sobie pożartować trochę, Łucyo;wszakże jesteśmy przyjaciółkami od młodości, a pani Horonostajowajest ztąd daleko.Dziewica odpowiedziała uśmiechając się i potrząsając głową:— Nie mogę ja żartować, bo jakżebym mogła przewieść na sobie,bym powiedziała ostry wyraz królewskiej przyjaciółce; wszelako strachmnie bierze na tem pustem miejscu, które tak zdaje się być samotne:a może też i nie jest samotne, bo zdaje mi się, żem usłyszała szelestw krzewinie i lekkie stąpanie.— Dajże pokój! Mogłabyś mnie jeszcze nabawić niespokojnościswoją bojaźnią—odpowiedziała druga, oglądając się troskliwie w okołosiebie — ale na szczęście wieś tak blizko, że jedno zawołanie, gdybyprzyszło do tego, natychmiastby nam dostarczyło pomocy.— Wieś — mówiła Łucya — całkiem jest pusta; wszyscy mieszkańcyzbiegli się na uroczystość, oprócz chorych, starych i dzieci, coz trudnością mogliby nam stanąć ku pomocy; a przytem gospoda,gdzie nasi rycerze przebierają się, położona jest na drugim końcu....a tak....W tejże samej chwili nadbiegła Teofila, blada i prawie bez tchu,a za nią ukazało się pięciu albo sześciu mężczyzn, którzy wprawdziezataczając się niby pijani, ale śpiesznie i bez hałasu zbliżali się.W tymże samym czasie z dwóch innych stron, ukazały się dwa podobneżoddziały. Takie zgromadzenie swawolnych włóczęgów nocnych


3 7 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.na jednem miejscu, według wszelkiego podobieństwa, skutek raczejzmowy aniżeli przypadku, napełniło damy przestrachem. Pani rzuciłasię spiesznie do ucieczki, a Łucya, wydawszy stłumiony okrzyk,omdlała.Wówczas zatrzymała się pani, i kiedy razem ze sługą usiłowałybezprzytomną podnieść z ziemi, nieznajomi, widocznie w gwałtownymzamiarze, ale ciągle jeszcze nic nie mówiąc, zaczęli otaczać je; a wtedyz pomiędzy krzewiny, z podniesioną do góry szablą, wyskoczył wysmukłymłodzieniec i pośpieszył na obronę przelękłych.— Precz, precz! — szepnął do niego Wacław — nie mięszajciesię do rzeczy, któro się was nie tyczą, młodzieńcze, i nie przeszkadzajciezacnym chłopcom, co w dzień uroczystości królewskiej chcąsobie pohulać z pięknemi dziewczętami!Odpowiedź młodzieńca, lubo niegłośna, była przecież dobitną; bopisarz od tęgiego razu pod oczy, potoczył się na stronę, i tym sposobemodniósł spodziewaną nagrodę, a w miejsce odurzającego winnegonapoju, którego tak łaknął, otrzymał tylko odurzające cięcie,które go powaliło o ziemię. Cała tłuszcza widocznie tem rozdrażniona,lubo ciągle jeszcze w milczeniu pozostająca, tłoczyła sięcoraz bardziej wr około zbladłej pani, trzymającej omdlałą przyjaciółkęna ręku; a tymczasem napraw o i na lewo polaty wała szablapazia, i niejeden podzielił los towarzysza. Ale wnet tu i owdziezabłysnęły sztylety, jedyny oręż,, jaki ci ludzie zdawali się nosić,a bohaterskie poświęcenie się młodzieniec byłby niewątpliwie zapieczętowałśmiercią, bez odwrócenia nieuniknionego na pozór losu, jakizagrażał jego protegowanym, gdyby Teofila, córka Kaspra Gierzanka,nie była zdobjrła się na to, co najwłaściwszym zdawało się w tejchwili. Szczęściem, że coraz bardziej ściskające się koło nie zamknęłojej wyścia: korzystając zatem z wolności, jęła biedź ku mostowi, głośnoi przeraźliwie wzywając pomocy. Jakoż wkrótce, w niewielkiejodległości odpowiedziało wiele głosów i posłyszano kroki śpieszącychludzi. Tymczasem paź Stanisław' Lacki z podwyższonem, lata i siłyprzechodzącern natężeniem, ciągle jeszcze bronił niewiasty przeciwnieprzyjaciołom, i zaczął krzyczeć, nadając swemu donośnemu, dziecięcemugłosowi jaką tylko mógł siłę :— Dc m nie! do mnie, dzielni mężowie! Do mnie na ratunekpani, przeciw łotrom i najemnym mordercom !I udało mu się, chociaż mu już z wielu ran krew płynęła, zachowaćkobiety nietknięte, gdy oto oddział Litwinów, opatrzonych w pistoletyi szable, nadbiegł z głośnym okrzykiem.Wkrótce tedy wprawieni do boju i dobrze uzbrojeni żołnierze odparlispłoszonych najemników. Wacław już dawno szukał bezpieczeństwaw ucieczce; jego towarzysze także zaczęli ruszać w jego śla­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 375dy; wszelako jeszcze niejednego z nich oręż dzielnego Litwina śmiertelniedogonił, a posłane za niemi kule nawet w ciemności krzakównie chybiły celu.Jeszcze drżąca z przerażenia pani starała się, przy pomocy Teofiliotrzeźwić Łucyę Ostrorożankę i przynieść pomoc blednącemu i chwiejącemusię obrońcy, wspierając go; jeszcze gniewliwy okrzyk żołnierzyz gwardyi przybocznej i wycie ranionych rozlegało się, gdy wieledam i mężczyzn prędkim krokiem weszło na ten plac. Jedna z pierwszych,która na czarnej wdowiej zasłonie miała błyszczącą koronę,wystąpiła prędko naprzód, obejrzała się w około i m ówiła:— Wszak to tu było? wszak to ztąd dawał się słyszeć hałas?— Zdaje się — odpowiedział Piotr Kmita, co niewiadomo jakimsposobem i dlaczego oddalił się z orszaku, który sam narzucił królowi,i przyłączył się do królewskiej matki.—Zdaje się, że tu coś było gorąco;bo nawet i zabici i ranieni okrywają pole!To mówiąc, skinął na towarzyszów', i ci, którzy w walce już odebralinagrodę zbrodni uniesieni zostali na stronę z pośpiechem, którąkazał domniemywać się, że ich obecność była konieczną i potrzebną.Tymczasem Bona przybliżyła się do milczącej gromady, po za którązwycięzki orszak w prędko sprawionym stał szyku, i obróciwszy siędo niewiasty w brunatnej sukni, jak gdyby tylko jej samej, to co zaszłonależało przypisać, zapytała z wyrazem szyderstwa i gniewu, którepo długim przymusie niby radowały się, że znalazły sposobność pozwalającąim wybuchnąć.— Co ty za jedna jesteś, dziewko, której rozpustna nocna włóczęgadaje powód do dzikich swarów i do znieważającej majestat bitwyorężnej w domu królewskim ?Ale ta, której urągano się, milczała i ciągle pozostawała schylonaponad dziewicą omdlałą, a właśnie teraz odzyskującą zmysły, i nacierałajej skronie spirytusem, który Teofila podała. Tylko pomiędzyLitwinami dało się słyszeć niechętne szemranie, i lekki szczęk orężów,jak gdyby wojownicy niecierpliwie ścisnęli się bliżej.— A któż wy jesteście — mówiła dumnie Medyolanka do nich:— co z zakazanym orężem naruszacie spokojność króla, zuchwalstwemwartem kary śmierci?Na to odpowiedział dowódca: —• Jesteśmy Litwini, królowo!i wcale na naszem miejscu, bo należymy do wielko-książęcej gwardyiprzybocznej króla. Ale kto taki jest ta, na którą tak ostro powstajecie,o to możecie jej samej zapytać!Powtórnie wdowa Zygmunta Starego rzuciła nieprzyjazne wejrzeniena kształtną kibić tej, która na pół klęcząc przed nią, zdawała sięaapominae o wszystkiem, zajęta troskliwem staraniem około zranionegomłodzieńca i omdlałej dziewicy, i mówiła z gorzkim uśmiechem:


3 7 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— No! i powiedz-że tedy, co za jedna jesteś, co na wzgardęwszelkiego niewieściego obyczaju wpośród nocy i po samotnych miejscachze swawolnem żołnierstwem wałęsasz się ? My, królowa, rozkazujemyci mówić, poddanko!Stanisław, drżąc z wściekłości, usiłował podnióść się z trawy, którąkrew jego broczyła; ale pani położyła rękę na jego ramieniu, powstrzymującgo, i rzekła nie bez pogardy.— Zapominacie, najjaśniejsza pani, że to jest zabawa maskowa,i że w czasie takiej zabawy, według zwyczaju waszej ojczyzny, nie maobowiązku odpowiadania temu, kto żąda wiedzieć nazwisko. Zaczemniechaj to dosyć będzie dla was, jeżeli powiem: że weszłam do tychogrodów ufając, iż w pobliżu naszego króla a pana, nawet bezbronnakobieta jest bezpieczną. Ale, że on nie sam tylko tu przebywa, uznałamwięc za rzecz przyzwoitą wziąć za przewodników kilkunastu rzeźkichżołnierzy, i jak widzę taka ostrożność wcale nie była zbyteczną!Większa część osób towarzyszących królowej z zadziwieniem patrzałana tę osobliwszą scenę, i zaczęły żywo poznawać jej nieprzyzwoitość.Lękali się wszyscy, spostrzegłszy tak rzadko ja/wnie okazującysię gniew Bony, czegoś okropniejszego może, i ośmielili się po cichuskłonić ją do upamiętania; ale zatrzymywany płomień wybuchnąłgwałtowniój, i niepomna rozsądnej przestrogi mówiła dalej:— Mniemasz tedy, że opieka królewska rozciąga się i na rozwiązłedziewki? Bozumiesz-li, że jego park jest miejscem na zakazaneschadzki, na dzikie swary i bitwy, i że on przypuści ciebie do swojejłaski z twoim młokosem kochankiem, co już odebrał za swoje od drugichpodobnych sobie rozpustników, którzy chcieli mu wydrzeć łatwązdobycz? Precz ztąd! żeby już twoja obecność dłużej, ba, żeby nigdytych miejsc nie znieważała!Litwini prędko i z groźnym giestem stanęli przy boku dotkliwieznieważonej, ale ona dała skinienie rozkazujące, aby się cofnęli, podniosłagłowę i tak m ów iła:— Zaprawdę spodziewam się, że król będzie mnie bronił przeciwmorderczym gwałtom, gdyby nawet ich sprawca był jak najwyższegodostojeństwa; że będzie mnie bronił od urągowiska, które równie jego,jako i was i mnie poniżają!— P recz! — wołała Medyolanka, straciwszy zupełnie nad sobąwładzę, zapienionemi ustami i ze wzrokiem, w którym obudzone piekłowe wnętrznościach jej gorzało. — Precz w tej chwili! aby cię niespotkała kara, jaka zwykła spotykać w podłem urodzeniu tych, którzycisną się na miejsce, co im nie przynależy!A wtedy i w Barbary piersiach obudził się gniew. W dumnej postawiewystąpiła przeciw rozgniewanój i w następny sposób do niejprzemówiła:


HIPO LIT BORATYŃSKI. 8 7 7— Czyliż w rzeczy samej nie wiecie, królowo, kto jest ta, z którąważycie się tak postępować? Nie! zaiste! znacie wy nas dobrze (*),a nawet i to wam jest wiadomo, że choćby duma wasza dwa razy jeszczebyła większą, to tam, gdzie my jesteśmy obecni, drugie wam tylkomiejsce należy! Żołnierze! — zawołała rozkazującym tonem —zróbcie miejsce dla królowej Polskiej i dla wielkiej księżny Litewskiej!Eycerze wykonali natychmiast pożądany rozkaz, i śmiało postąpilinaprzód.Bona obejrzała się na swój orszak, gdzie żaden oręż nie był obnażonydla niej, i ujrzała się prawie samotną.Wielu pokryjomu oddaliło się od sceny, która świadkowi mało codobrego zdawała się obiecywać, a ci, co jeszcze byli przytomni, uznaliza rzecz przyzwoitą w pozornem roztargnieniu odwrócić oczy nastronę.W tem nagle dał się słyszeć szelest w krzewinie i ukazał sięZygmunt August, a z nim hetman wielki i Piotr Boratyński: tuż po zanimi nadszedł i orszak, który król nareszcie był wyprzedził. Z radośnómwykrzyknieniem rzuciła się Barbara w ręce męża i poszepnęła,przytuliwszy się do jego serca:— O ! znowu mi niebo oddaje ciebie, najmilszy mojej duszy ! W i­taj, obrońco przeciw gwałtowi i zniewadze !— Gwałt, zniewaga? — zapytał monarcha tocząc na około wzrokiemrozgniewanym. — I któż to jest tak zuchwały, że śmie popełniaćzbrodnię pod naszym bokiem ? Kto waży się naszą królową w domujej męża znieważać?Spojrzenie na Barbarę i drugie na matkę odpowiedziały mu nazapytanie, i wnet obrócił się do obecnych wołając:— Powróćcie do zamku! wkrótce i my pośpieszym z najjaśniejszeminiewiastami! P recz! — wołał piorunującym głosem na ociągającychsię — tylko kasztelan Stolicy może pozostać, i marszałeknadworny.I kiedy wszyscy oddalili się, a z nimi i książęta Szlązcy, król mówił,tłumiąc gwałtowne poruszenie umysłu :— I mamyż zawierzyć naszym oczom, że to nasza matka, co naruszającmonarszą powagę, której dotąd była nauczycielką i słowemi przykładem, niepomna na siebie, wystawia na widowisko przed ciekawieniechetnem okiem poddanych nieszczęśliwe niesnaski naszego(*) Zygmunt August w jednym ze swoich listów rozkazuje swojej żonie wyraźnie,ażeby przy książętach i innych dostojnych osobach używała pierwszej osoby liczbyjimogićj.


3 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.domu? Jestże-li to owdowiała królowa, co zapomina o poszanowaniu,jakie przynależy małżonce panującego króla?— I jakżeśmy mogli — była szydercza odpowiedź Bony — poznaćtak wysoką damę w wieśniaczce, która z młodym zalotnikiem napadniętązostała w krzakach tego ogrodu, i która w naszej nawet obecnościnie ukrywa haniebnej troski, z jaką opatruje rany, zadane muw dzikiej bitwie o przebraną piękność?Na te słowa król porwał się, jak gdyby piorunem rażony, ale potemprędko i gwałtownie powściągając się, mówił dobitnie:— Gzy przypomina sobie wasza królewska mość, jak przodek naszW ładysław Jagiełło zapłacił oszczercy, którego jadowity język kalałsławę królowej Jadwigi, co koronę w dom nasz przyniosła? Na zgromadzeniuszlachty musiał Gniewosz, podskarbi Krakowski, pod ławkąnakształt psa szczekając (*), oskarżać siebie o fałszywe świadectwo,a pamięć jego poszła na wzgardę! Nie chcemy badać, co tu stać sięmogło, co za przyczyna jest poranienia tego bohaterskiego młodzieńca,i zkąd to te krwawe trupy, po których noga nasza na ulicach tego parkudeptała; chrońcie się wszelako, ażeby sędzia miejsca syna niezajął! Bo niech mi tak Bóg, co czuwa nad nami i nad naszem państwem,dopomódz raczy, że ani najwyższe dostojeństwo, ani uświęconezwiązki krwi nie zasłonią tego, kto na życie życia naszego nastawaćbędzie! Wasza królewska mość — mówił dalej umiarkowanym tonem,wskazując na Barbarę — widzisz tu oto gospodynią tego domu;niech wam tedy podobać się raczy obowiązki gościa mieć na baczeniu.To rzekłszy, podał Barbarze rękę i poprowadził ją z królewskąpowagą pomiędzy szeregami niedaleko ztamtąd uszykowanych dworzan.Włoszka zgrzytnąwszy zębami udała się za nimi, a przysięga straszliwejzemsty zadrżała niedosłyszana na zbladłych jej ustach.*Kiedy w kilka dni potem Anna Mazowiecka odprowadziła krewnegoswego, księcia na Lignicy, do lektyki, która go z Krakowa miaławyprowadzić, nosił on rękę na chustce, a czoło jego było zakryte:z oczu księżniczki błyszczał gniew gwałtowny, którego cały ciężarwkrótce spaść miał na nieszczęśliwą Helenę.(*) Historyczne.


HIPO LIT BORATYŃSKI. 3 7 9Rozdział XXXIII.Już upłynęło dziewięć miesięcy od uroczystości Łobzowskiej, zimapo drugi raz przeminęła i wiosna 1550 roku przystrajała zwolna ponadbrzegiem Wisły łąki i olbrzymie mogiły Krakusa i Wandy młodązielonością. Drzewa przybrały się, rozwijającem liściem, i bociany jużpowracały z południa; natura w cichym, niezmiennym porządkuwprowadzała młodą porę roku na ziemię: wszystkie nieżywotne i żyjąceistoty posłuszne były jej odwiecznym prawom; tylko umysł człowieka,któremu wolno jest, wydzierając się z jej kierującej ręki, własnąmocą wzbić się do góry, albo własnym ciężarem pogrążyć w przepaści,aby dopiąć tego, co w rozmaitych względach szczęściem swojemnazyw a------ tylko umysł człowieka, w pozornej niezależności od bieguczasu, może wyprzedzić go, albo też pozwoliwszy przepłynąć mu okołosiebie, na obranem stanowisku pozostać.Ani jesień, ani zima, ani nawet wiosna nie przemieniły jako ludzi,tak też postaci rzeczy w stolicy i w państwie. Jeszcze stronnictwagroziły sobie wzajemnie; jeszcze intryga, duma i zemsta w'pobliżudworu w milkliwej nieprzyjaźni, a po prowincyach w otwartej niezgodzie,nie zaniechały swoich zamiarów; i tylko chwalebna stałośćZygmunta Augusta, którą on, pomimo niestateczności w innych rzeczachciągle w obronie praw swoich zachowywał, a którą nieprzyjacielemianem uporu i samowolności despotycznej nazwali, potrafiłautrzymać godność tronu, ze wszystkich stron już kryjomo, już publiczniezagrożoną. Listy jego w owym czasie do szwagra, księcia Kadziwiłła,pisane, świadczą o trudnem położeniu w jakiem się znajdował,równie jak i o wesołym umyśle, z jakim w pośród takich okolicznościpostępował, a nakoniec i o niejakiejś ironii, która niejednęznaczną przeszkodę przezwycięża właśnie dlatego, że jej nie zdaje siębyć tak wielką.Pozostała mu jeszcze jedna podpora przy boku, która tem silniejbroniła monarchy i jego przywilejów, jako książęcia i człowieka, żejuż od dawnego czasu pokryjomu tylko działała. Był to Jan Amorhrabia na Tarnowie, który we wspaniałomyślnej miłości ojczyzny podałsię na niejakiś czas w podejrzenie, byle, pod pozorem nieprawości,sprawiedliwość wykonywać. Poprzestając na tem, że go ten tylkozna, któremu tę ofiarę przyniósł, i niewielu drugich, których szacuneknader był drogim dla niego, postanowił ukazać się jako głowastronnictwa, co przez to tylko było nieszkodliwem, że go uznało swoimnaczelnikiem, i które odstępując od niego ku drugiemu, łatwobyznalazło przewodnika ochotniejszego aniżeli on, do poświęcenia obo­


3 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wiązku i powszechnego dobra osobistej dumie. Tylko to groźne położenie,jakie przybrał, mogło osłabić Bonę Sforcyą i zgubną działalnośćjej stronnictwa, przez obawę, ażeby w domowem zamięszaniui niezgodzie nie stracić korony w jagiellońskim rodzie, którą więcejaniżeli połowa narodu była skłonną włożyć na głowę poważanegoczłowieka, pozornie dobijającego się o nią.Było to zbyt niebezpieczne stanowisko, jakie obrał sobie hetmanwielki, a postępowanie jego ulegało rozmaitym wnioskom: to też niebrakło różnych zdań, a wystawiający dzieje owoczesne, lubo nie zapominająo jego wysokich przymiotach i zasługach, jakie położył w ojczyźnie,nie wszyscy atoli uwalniają go od żądzy, która w arystokratycznymelekcyjnem państwie nieraz niejednego możnego zachwiała,a nawet dostateczną była do ściągnienia nań szczególniejszego wyrzutu.Tak tedy złe chęci Medyolanki były skrępowane. Nie śmiała onapostąpić dalej, ażeby nie przyśpieszyć chwili, na którą w rozumieniujej kasztelan Krakowski z niecierpliwością oczekiwał; ażeby nie przyśpieszyćtej, którą nieoględna gorliwość jej stronników już na sejmiePiotrkowskim przeszłego roku mało co nie sprowadziła, a którą JanTarnowski mógł za przyjazną uważać do uchwycenia z przyzwoitościątego, co mu ofiarowano.A wiec Bona Sforcya zatrzymała niebezpieczny pożar niezgody,który zaślepiona zemstą i gniewem, widząc się zawiedzioną w nadziei,gotowa była rzucić na zamek królewski, z obawy aby płomienie zajmującsię naokoło, nie zapaliły także i narodu, i ażeby przez to nienawistnyczłowiek nie wyniósł sobie z tego pożaru korony. Przekonałasię przytem nakoniec, że jej syn, w którym ona rozumiała, iż wyhodujeniedołężne narzędzie swojej dumy, chciał być panem we własnymdomu i we własnych krajach, i znosiła z przytomnością znającejświat i biegłej w polityce kobiety to, co jej nieuchronnem zdawało się,bez upokarzającej skargi i nadaremnych wyrzutów, aż nie nadejdziechwila działania.Nareszcie, po długim oporze, król postanowił zwołać powtórniesejm do miasta Piotrkowa. Wszelako nie nalegające wzywania senatorów,ani też groźby prymasa Dzierzgowskiego znagliły go do zwołaniazgromadzenia, które, jak go nauczyło doświadczenie z przeszłychczasów, za każdym razem ścieśniało granice władzy królewskiej. Podługiej dopiero naradzie, jaką pod zachowaną dobrze pieczęcią najściślejszejtajemnicy miał z Janem Tarnowskim, i w której przekonał się,że tylko przez wypełnienie życzeń szlachty mógł dopiąć swoich własnychżyczeń, przyzwolił na powszechne żądanie.Panowie, których po części długie wezwyczajenie się do uległościkrólowej matce, a po części niechęć i nienawiść przeciw kasztelanowi,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 381dla stronnictwa Medyolanki pozyskały, postanowili podobnie jak ichprzewodniczka, w cichości oczekiwać przyszłego rozstrzygnienia, o któregoprędkiem nadejściu zaręczała im ich znajomość charakteru BonySforcyi. Niektórzy z nich, pod rozmaitemi wymówkami, na wezwaniekrólewskie dali odmowną odpowiedź i nie chcieli ukazać sięw Piotrkowie; innym znowuż nastręczono do tego sposobność, i wkrótcerozstrzygnęło się, że Litwini i protestanci koronni większość nazgromadzeniu stanów tworzyć będą.Podobnie, jak w późniejszych czasach Katarzyna de Medicis, takteraz wdowca króla Zygmunta pierwszego, uznała za rzecz zbawienniejszązbliżyć się do ostatnich, ażeby ich sobie obłudnie zjednać.Tym bowiem i sprawa religii nakazywała sprzyjać wyniesieniu natron Barbary, oraz wzrastającej powadze domu Badziwiłłów; oniwreszcie i tak już rodowi Jagiellońskiemu, który nigdy nie prześladowało mniemania religijne, ciągle byli przychylni, a przewagą swąw Piotrkowie i ukazaniem się królewskiego szwagra, Mikołaja Badziwiłła,znacznego tam wpływu na powzięte postanowienia nabyćmusieli.I wnet na pokojach Medyolanki widziano najznakomitszego pomiędzyakatolikami koronnymi, Jana Firleja, tak często, jak dawniej bywało,i w7ęzły stosunków dawniejszych znowu zdawały się być zawiązane.O ich rodzaju zapewneby przedtem niejedno dwuznaczne wydanozdanie, lecz to w teraźniejszych okolicznościach wcale nie mogłobyza słuszne uchodzić co do zbliżenia, które nie już skłonność oddawnawystygnięta, ale raczej zobopólne podstępy i osobista duma obojgauskuteczniły : oboje oni gotowi byli, za pierwszym powodem, tylko copodane sobie ręce nieprzyjaźnie rozłączyć.Księżniczka Mazowiecka, poważna jak zawsze i pod zimną, niekształtnielodowatą powierzchownością ukrywając we wnętrzu gorejącywulkan, poglądała na działania wokoło siebie, podobna do Nemezys,czekając na chwilę, kiedy wszystko już spełnionem zostanie, a to codługo było ukryte, ukaże się na jaw. Ale nie rozważyła ona tej właściwościrodu śmiertelnych, iż pierś ludzka nie może ukrywrać bezkarnieokropności, która nagle wybuchając, częstokroć rozszarpuje najpierwejznikome naczynie, co ją w sobie zamyka. Los ponuro z wysokościpoglądał na córę padołu, która zuchwale mu dorównywaćchciała, i zwolna kierował ukrytą jeszcze strzałę do serca, które zapomniałoo tem, że może być ranione.* **Od dnia urodzin królewskich i od pojedynku, który nazajutrzpo tem miał miejsce pomiędzy księciem Lignickim a narzeczonym


882 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.córki księżniczki Anny, obchodziła się ona z Heleną surowiej, aniżelikiedy.Kłótnia starosty Samborskiego z jednym z jej krewnych, była dlaniej pożądanym pozorem do okazania całego wstrętu ku niemu,i wkrótce surowa oziębłość, z jaką przyjmowała go, i jakby zadziwionespojrzenie, jakiem go pierwszy raz po tem wydarzeniu na swoich pokojachspotkała, oddaliły Hipolita zupełnie z jej domu. Tylkow czasie uroczystości dworskich, i to pod strażą wzroku macierzyńskiego,Helena Odrowążówna widywała miłego przez całą zimę, i rzadkobardzo można mu było wr krótkich ulotnych wyrazach pomyślniejsząpocieszyć się przyszłością.Ale teraz Hipolit, który właśnie co mianowany był dowódcą chorągwiprzybocznej królewskiej, musiał udać się z nią do Piotrkowa,a brat jego potajemnie wysłany był do Buskich krajów, dla utrzymaniatam pokoju pomiędzy szlachtą. Dziewica zaś, pozbawiona tej jedynejpociechy, jakiej kiedy niekiedy obecność narzeczonego i radadoświadczonego przyjaciela jej udzielała, oddalona od swego królewskiegoopiekuna, pozostała na woli ponurego humoru Anny Mazowieckiej,nie mogącej jej tego przebaczyć, że nawet w .obecności krewnegoPiasta oświadczyła skłonność, której przedmiot, według jejzdania, tak był dla niej nieodpowiedni.*Pomiędzy niewielą panami wysokiego dostojeństwa, co udali sięna sejm, był także i hetman wielki. Z wielkim szumem i nadzwyczajnąokazałością, przeciw jego zwyczajowi, czyniono przygotowania doodjazdu z Tarnowa, gdzie przemieszkiwał. Na jego zamku biesiadaszła po biesiadzie; liczny orszak szlachty i strojnie przybranej służbyotaczał go, kiedy ukazywał się w Krakowie, a wieść chodziła, że udasię do Piotrkowa przynajmniej we dwieście szlachty, z mniej lub więcejznakomitych domów, i w tysiąc zbrojnych ludzi.Wielu, a między innymi marszałek wielki, Piotr Kmita, podejrzliwiei niechętnie poglądali na tak wielkie przygotowania. Wieści,które zaraz potem składał na pokojach owdowiałej królowej, napełniałyją zadziwieniem i budziły obawę, aby nie za późno już było cofać sięna przedsięwziętej drodze. Nowe wiadomości otrzymywano codziennieo wydatkach, jakie czyniono w Tarnowie : opowiadano o srebrnymi złotym sprzęcie, który z Wenecyi przybył, o wybornych koniacharabskiego chowu, wspominano o bogatych darach, które hetmanwielki pomiędzy najznakomitszych swoich stronników rozposażył,i poszeptywano sobie potajemnie o szczególniejszej okoliczności:że pokoje, które niegdyś król Węgierski Jan Zapolyi zamieszkiwał,%


HIPOLIT BORATYŃSKI. 383i z których było kilka przyozdobionych baldachimami, teraz na nowojak najkosztowniej przybrano.Bona Sforcya nie zaniedbała przez posłańców do Piotrkowa donieśćo tein wszystkiem synowi; wszelako odpowiedzi jego były krótkiei ciemne, a nakoniec w jednem ze swoich pism zapewniał: że manadzieję w Bogu i swojem prawie, którego będzie bronił przeciw każdemu,ktokolwiekby śmiał targnąć się na nie, choćby największe dostojeństwoposiadał.Wtenczas zaczęto głosić, że hrabia Tarnowski przybliża się zeswoim orszakiem do stolicy, chcąc przez nią na sejm się udać. Postrzeżonopomiędzy mieszkańcami krakowskimi jakiś głuchy niepokój,który zwykł towarzyszyć oczekiwaniu ważnych wydarzeń; zasłyszanoo niezbyt głośnych wynurzeniach, a tem więcej widziano cichych poszeptówi ciekawych podsłuchań. Słowem, na zamku nikt nie był pewnyusposobienia panującego w mieście; bo chociaż Zygmunt Augustcieszył się przychylnością ludu, wszelako Bona Medyolańska aż nazbytczuła, że ją nie bardzo przychylnym uważano okiem, a uprzejmośćhetmana wielkiego i szczodrobliwa łagodność nader go drogimw oczach współobywateli czyniły.^HJHiNa jednem naprędce zwołanem zgromadzeniu najzaufańszych, królewskichradzeów roztrząsano pytanie: ażali wypadało zamknąć bramyKrakowskie przed hetmanem wielkim i uprzedzić mieszczan'? czyliteż lepiejby było na niewielu mniej uderzających w oczy środkach zaradczychpoprzestać? Gwałtowny Kmita głosował za pierwszem.Pragnął on chciwie zmierzyć się w boju ze swoim dawnym nieprzyjacielem,i wywołać przeciw niemu skargę o zbrodnią stanu, którą przecieżsam sobie w podobnych okolicznościach byłby przebaczył. Królowatakże nie była daleką od gwałtownego kroku; ale zdanie rozmyślniejszychdoradców, poważne ostrzeżenie biskupa Kujawskiego,a nakoniec obawa niezadowolenia króla, wzięły górę. Powiększonowięc tylko potajemnie załogę zamkową, do obrony uczyniono stosowneprzygotowania, i zakryto działa, któremi na około wały obwarowano.Ale wkrótce okazało się, że wszystkie te przygotowania były niepotrzebne; bo poczet kasztelana rozmieszczony był po wsiach okolicznych,a on z najznakomitszemi osobami ze swojego orszaku, w kilkadziesiąttylko koni, ukazał się przed zamkiem, chcąc pożegnać sięz królową matką. Medyolanka,- wywołując przyjazną sztukę udania,przyjęła człowieka, którego lękała się, ze wszelką uprzejmością, z jakączęstokroć najwięcej znienawidzonych najskwapliwiej spotykała. Ale


SS4ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dostrzegłszy, że obejście się hetmana wielkiego było dumniejsze i wyrazjego mowy bardziej stanowczy, aniżeli kiedy, wnet poczuła goryczduszy na ustach, i kiedy hrabia zabierał się opuścić ją, powiedziaładoń:— Zaprawdę, mości hetmanie koronny, sądząc z waszego licznegoorszaku, możnaby mniemać, że ciągniecie raczej na jaki podbój, niżgwoli spełnienia służby przy swoim panu. Tak znaczny orszak musiałwas nader wiele kosztować, a może i tyle, jakby chodziłoo koronę!— O nią też właśnie idzie! — odpowiedział Jan Tarnowski ozięble.— Żyjemy w nader osobliwszych czasach; a każdy dobrze czyni,jeżeli uważa, na jakiem miejscu zostaje, i jeżeli ma baczenie na to, coczyni.Królowa stroskana poglądała ze swego krużganku na równinę,gdzie, jak gdyby nieprzyjaciel chciał naumyślnie przed jej oczamiswoje siły rozwinąć, zbierały się hufce hrabiego Jana. Królowa poglądałaza niemi, aż błyszczące włócznie i powiewające proporce nagranicach widnokręgu znikły.Ą: *Zwolna i nie wiele na dzień odbywając drogi, nakształt pochodutryumfalnego, ciągnął orszak hetmana wielkiego gościńcem do Piotrkowa,jak gdyby chciał zjawienie się swoje odwlec aż do stanowczejchw ili: gdy oto doszła wkrótce wiadomość do Krakowa, że go nagłasłabość zaskoczyła. Dnia następnego przyszła wieść, że stan jegopogorszył się tak, że w lektyce niesiony, kilka tylko godzin drogi odstacyi do stacyi odbywał, a nakoniec dowiedziano się, że został zmuszonymw klasztorze Sulejowskim nad Pilicą, o trzy mile od miejsca zgromadzeniastanów, zabawić, i że jego życie w wielkiem jest niebezpieczeństwie.A wtedy Bona Sforcya jęła wyżej głowę podnosić, i w największejskrytości kilku jej zaufanych sług opuściło stolicę, ażeby dawać baczeniena działania sejmu, i znowu wziąć do ręki lejce, które opuściła była,lękając się tego, którego teraz słabość nieszkodliwym czyniła, i odktórego może ją wkrótce śmierć uwolni.Wszelako lekarstwa, któremi apteka klasztoru Benedyktyńskiegoobficie dostojnego chorego zaopatrywała, szły regularnie w nurty P i­licy, i kiedy panowie ze stronnictwa kasztelana codziennie ukazywalisię na przedpokojach, z troskliwością wypytując się, czy nie polepszasię jego zdrowie i czy nie wyruszą do Piotrkowa dla uskutecznieniaurojonych przedsięwzięć, to na ich zapytania i doktor, i Walenty Bielawskii drudzy poufali słudzy tajemniczym głosem, i niemem wznie­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 8 8 5sieniem ramion przecząc, albo ciesząc odpowiadali. Jan Tarnowskijuż od dawna znajdował się potajemnie na zamku Piotrkowskim, usiłującustalić koronę na głowie tego, któremu rozumiano, że przyszedłją wydrzeć, i zajęty był przywróceniem pokoju w domu królewskimi w państwie, a zniweczeniem planów złośliwości i dumy.Tak więc położenie rzeczy w stolicy podobne było do mglistego poranku,kiedy człowiek wstając z łóżka niepewny jest, ażali mgły zakrywająceniebo ponury i dżdżysty dzień zapowiadają, czyli też opadającokryją niwy srebrzystemi kroplami, w których odbija się wesoły promieńsłońca; i jak pospolicie jeden tej odmiany powietrza, a drugi innćjżąda, tak tóż i tu podzielone były życzenia. Owdowiała królowa niebez wysilenia, wszelako z przyzwoitą powagą, umiała zachować powierzchownieprzystojne obejście się z ponurą i podejrzliwą wojewodzinąPodolską; często zapraszała na pokoje panią Annę, dla skróceniaczasu, który na samotnym zamku nieco przydługim się wydawał, a przytej okoliczności niezaniedbywano nigdy prosić zarazem i panny Helenyi przyjmowano ją tak jak dawniej, z odznaczeniem i uprzejmością.Helena posłuszna była rozkazowi królowej, albo raczej woli swojejmatki, wszelako nigdy nie mogła powziąć serca ku Medyolance, i nigdypodczas pieszczot, jakiemi ta ją zaszczycała, nie mogła stłumićw sobie wstrętu i lękliwości. Niejedna okoliczność przeświadczyłają, że pojednanie się obu księżniczek, jeżeli nie jest pozornem, tozapewne nie jest skutkiem łagodniejszych chęci: z obawą tedya z przykrością poglądała na działanie, którego nieczystego źródłalubo nie znała, jednak domyślać się mogła. Umysł jej-cały byłw Piotrkowie: wiedziała ona, że tam razem z losem Barbary miał sięi jój los rozstrzygnąć, i częstokroć zanosiła do nieba ciche życzenia zakrólem przyjacielem.% $*Pewnego dnia, a było to w połowie miesiąca maja, zeszli się u królowejmatki, oprócz dam dworskich, niektórzy dygnitarze, co niechcąc znajdować się na zgromadzeniu stanów, albo też uniknąć z niemizetknięcia, udali się byli do swoich dóbr. Pogodna pora i ciepłepowietrze wywołały gości z wewnętrznych pokoi na wielką galeryędolnego piętra, gdzie na jednej ze ścian, pomiędzy posągami królówi książąt Jagiellońskiego panującego szczepu, przed niedawnym czasemwiele malowideł włoskiego pędzla w ozdobnym szeregu zawieszono.Z przeciwnej zaś strony wysokie i obszerne okna, przerywanetylko wązkiemi filarami, rozległy widok na pola i część rzeki dawały;otwarte szyby przepuszczały balsamiczne wiosenne powietrze, obciążonewyziewami kwiatowego ogrodu, który aż do stóp góry zamkowejB ro n ik o w sk i: H ipolit B oratyński. 2 5


8 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rozciągał się. Koniec długiej a wązkićj sali, położonej naprzeciw wejściado królewskich pokoi, wychodził na wielki dziedziniec zamkowy,prowadzący ku bramie, przez którą mieszkańcy jego udawali się dokatedralnego kościoła.W tym to właśnie końcu znajdowała się. królowa Bona, siedzącana krześle; tuż obok niej na drugiem krześle księżniczka Mazowiecka,a wokoło nich stali, albo też siedzieli kobiety i panowie, pomiędzyzaś ostatnimi znajdował się marszałek wielki i biskup Kujawski.Nieopodal od nich, ku drzwiom parapetowym odwrócona, znajdowałasię Helena Odrowążówna, ze znajomą już nam wojewodziną Falczewskąprowadząc rozmowę, która ze strony podeszłej damy z wielkążywością w udatnych wyrazach, a ze strony panny krótkiemi słowamii z widocznem roztargnieniem toczyła się.Podobnaż rozmowa nie bardzo żywiej postępowała i w obszerniejszemkole. Ani otaczające przedmioty, okazałością królewską jaśniejące,przyozdobione płodami sztuki i owoczesnego gustu, ani świeża,mile wokoło rozrzucająca wdzięki swoje młoda natura, nie wywieraływielkiego wpływu na umysły, które albo zajęte nadzieją, lub przeniknionebojaźnią, albo nieczułe na to, co powab nowości dla nich straciło,zwracały tylko baczne oko na wszystko, co ich dotyczyło, a dlaktórych nawet najprzyjemniejsza rzecz nie nosiła innej barwy, jednobarwę chwilowego usposobienia.Bankiem dnia tego ostatnie posiedzenie sejmowe miało mieć miejsce,i z każdą chwilą oczekiwano wiadomości o jego postanowieniu. Niebyło tajno większej liczbie z obecnych, że może za godzinę nowa paninadana będzie zamkowi Krakowskiemu, a niektórzy z nich rozmyślaliw milczeniu, jak dalece udać się im może na przyszłość, dawniejszejgospodyni tego domu swoje uszanowania objawić; gdy według tegoco zaszło, zaledwie można było spodziewać się dobrego porozumieniapomiędzy nią a małżonką syna; i przygotowywali się w milczeniu dopostępowania, przez któreby za dawniejsze lekceważenie Barbaryprzebaczenie potrafili otrzymać.Drudzy znowuż usiłowali wyczytywać z rysów królewskiej matkiwiadomości, które ona zapewne musiała otrzymać względem stanurzeczy; jeszcze inni, co z serca życzyli niemiłej dumnej Annie Mazowieckiej,aby jej plany, które już od dawna z dworską przezornościązdawali się wyczytywać w jej rysach, spełzły na niczem, ciekawi byliodgadnąć, co za uczucia teraz pod grubą zasłoną tych kamiennych rysówukrywać się mogły. Wszelako wątpliwość wypadku każdegojeszcze w przyzwoitych szrankach trzymała, chociaż dostateczna byłado rozszerzenia pomiędzy zgromadzeniem dworu dawniej tak rzadkodostrzeganej sztywności; zdawało się nawet, że usposobienie obecnychosób nie uszło uwagi księżniczek.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 3 8 7Chociaż Bona Sforcya okazywała się tak jak zawsze spokojną, i nawetteraz jeszcze ów niejako przyrosły do ust jej uśmiech przychylnejłagodności nie opuścił jej oblicza, wszelako rzadkie wyrazy, które wymówiła,krócej były wygłoszone niż zwykle, a nawet niejaką goryczązaprawne, zwłaszcza kiedy ich nie zwracała do marszałka wielkiego,który od niejakiego czasu wyżej zdawał się stać w jej łasce, niżkiedykolwiek. Lecz księżniczka Mazowiecka była, jeśli podobna, jeszczeskąpszą w wyrazy, a oczy jej posełały więcej badawczych spojrzeńz pod mocno napuszczonej wdowiej zasłony.Eozmowa zaczęła się już po kilka razy przerywać, i teraz nastąpiłoprzykre milczenie, podczas którego każdy z obecnych zdawał się przysłuchiwać,ażali nie zabrzmi na bruku dziedzińca zamkowego tententkopyt końskich, który posłańca sejmu zwiastować będzie; gdy oto AndrzejZebrzydowski, czyli to dla pozbycia się nudów, które zaczęłyosiadać w bogato przyozdobionej galeryi, czyli to w innym zamiarze,chciał podać materyą do rozmowy, której zwyczajne przedmioty dzisiajożywić nie mogły, i postanowił wyprowadzić właśnie jedenz tych przedmiotów, któremi wszyscy potajemnie zajmowali się, a którychnikt nie okazywał ochoty dotknąć.— Kiedym się udawał do waszśj królewskiej mości — zacząłbiskup Kujawski — doszła mnie po drodze wiadomość, której temchętniej udzielam najjaśniejszej pani i wszystkim szanownym obecnym,że ona oddali obawę, jaką stan zdrowia dostojnego pana i przeznas wszystkich tak poważanego obudził. Dostojny hetman wielki koronny,jakem słyszał, już od niejakiego czasu przybył na zgromadzeniestanów, i musiał zapewne znajdować się na obu posiedzeniach dniprzeszłych.— Zdaje mi się, przewielebny mości biskupie Kujawski — odpowiedziałna to Piotr Kmita krótko a ostro, według swego zwyczaju —zdaje mi się, że znajoma całemu światu życzliwość wasza ku hrabiemuz Tarnowa spowodowała, żeście zanadto prędko dali wiarę wątpliwójwiadomości, a która całkiem sprzeciwia się tym wieściom, co pewniójsządrogą doszły do mnie. W edług zasię moich wiadomości, znajdujesię on w jednej z cel Sulejowskiego klasztoru i lękać się należy —dodał z szyderczym uśmiechem — ażeby może wkrótce ojczyzna nieopłakiwała straty swojego ojca.Biskup odpowiedział na to obojętnie:— Nie chcę ja wątpić bynajmniej, mości wojewodo, że zdrowiepana Jana Tarnowskiego i w was także obudzą zajęcie, które jednaknie może się porównać z życzliwością, jaką ja, wcale nie taję tego,winien mu jestem. Wszelako zdaje się, że obawa, którą ta wiadomośćw was obudziła, jest zupełnie bezzasadną, bo ja moje wieścimam od młodego Bielawskiego, jednego z towarzyszów hetmana25*


388 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wielkiego, a tym inne wcale okoliczności towarzyszy, które wszelkąwątpliwość o ich pewności oddalają.— Nie podobałoby się też wam, mości biskupie — ozwała się,królowa Bona — opowiedzieć nam niektóre z tych okoliczności tyczącychsię nad podziw prędkiego ozdrowienia waszego, tak częstozwanego dostojnym, przyjaciela?— Ozdrowienia ? — powtórzył Andrzej tym samym tonem, alerzucając znaczące wejrzenie na Medyolankę. — Ten wyraz nie zdajesię być właściwym w tej mierze, gdy zapewne żadna słabość miejscanie miała, a przynajmniej żadna niebezpieczna słabość; bo wedługwiadomości wspomnionego towarzysza okazuje się, że wszystkie lekarstwa,które klasztorny doktor hrabiemu Janowi przesółał, były niepotrzebnei nieużywane; gdyż on w czasie ich przygotowywania wedługwszelkiego podobieństwa do prawdy, nie znajdował się już w Sulejowie,ale raczej w pobliżu waszego najjaśniejszego syna, zapewne więcejzajęty sporządzaniem lekarstw, aniżeli używaniem ich.— Mówcie wyraźniej — rzekła królowa z powiększającą się uwagą.—Zdaje się nam prawie, że niezręczne opowiadanie szlachcica niewielena jasności w waszych wymownych ustach zyskało. I do czegóżbyto zmierzało, to zagadkowe udawanie słabości, o którem wy równieżzagadkowo się wyrażacie?-— Jeżeli się nie mylę — odpowiedział biskup bardzo prędko,a dobitnie — zmierza to do postanowienia hetmana wielkiego, abyprzed królem ukazać się bez orszaku, którego świetnem widowiskiempodobało się mu rozweselić dobrych obywateli Krakowskich i dwór.Co zaś potem się wydarzyło, to stosuje się do tego, że on, lubo samprzybył, niemniej jednak był pożądanym gościem dla najjaśniejszegopana, skoro ten przed dwoma dniami przez własnego szwagra, książęciaEadziwiłła, wezwał go na radę, która atoli jak mniemają, nie byłapierwszą z pomiędzy tych, jakie mieli z sobą ostatniemi czasy. Bądźco bądź, wielu jednak dostojnych panów i wszystkie stany były świadkami,jako najjaśniejszy król a syn miłościwej pani, powitał go publicznemuściśnieniem, i jako w tern uściśnieniu obadwaj przez dosyćznaczny przeciąg czasu, nie mogąc wymówić i słowa, pozostawali,a przy tem było jeszcze wiele i innych dowodów prawdziwej zgodyi nader pożądanego porozumienia pomiędzy panem a sługą, któremuniech zawsze Bóg raczy we wszystkiem dopomagać dla dobra naswszystkich!Królowa nie mogła i słowa przemówić! Już zaraz po pierwszychwyrazach prałata ocuciło się w niej podejrzenie, że powtórnie zawiedzionązostała. Koniec mowy, a osobliwie wejrzenie i wyraz mówiącego,podniosły to podejrzenie aż do przekonania; a domniemany zamiari ważność tego złudzenia nie uszły bynajmniej przed jej baczno­


H IPOLIT BORATYŃSKI. 389ścią. Odwróciła się prędko od księżniczki Mazowieckiej, którejuśmiech bez żadnego wyrazu, a przecież tyle znaczenia mający, stałsię dla niej nieznośnym w tej chwili, i spojrzała z oziębłą wyniosłościąna obecnych, jak gdyby chciała powagą królewskiego dostojeństwastłumić uczucie lekceważenia, przed którem, jak wiedziała, rzadkouchronić się może oszukany; wszelako to, co zobaczyła, niewiele jejmogło przynieść pociechy.Wszyscy obecni rzucali po sobie znaczące spojrzenia w milczeniu;większość, owszem, nawet usunęła się o krok od pani, i schyliła głowę,jakby lękała się spotkać jej oczu; tylko Piotr Kmita przybliżył siędo niej i chciał po cichu uczynić jakieś zapytanie, a które ona przecież,zbywając go, zostawiła bez odpowiedzi.Uradowany, że uczynił na królowej wrażenie, jakie był sobie zamierzył;na królowej, której postępowanie już dawno zamieniło w nimsłabą wdzięczność za interesowane dobrodziejstwo w odrazę i nienawiść,i ciesząc się, że na pokojach zamkowych był niejako zwiastunemlepszój, jak sobie pochlebiał, przyszłości, biskup Kujawski przybliżyłsię do panny Heleny, której rozmowę z powiernicą Bony Medyolańskiej,z niemałą dla niej pociechą, żywsza rozmowa drugich osóbprzerwała.— Dostojna pani! — mówił do niej Andrzej Zebrzydowski takgłośno, ażeby mógł być usłyszany przez wojewodzinę, która od niejakiegoczasu ze szczególniejszą troskliwością córki swej strzegła. —Czy słyszeliście, co ja miałem szczęście jej królewskiej mości i szanownemuzgromadzeniu oznajmić, i co zapewne was może osobliwiejucieszyć; was powiadam, jako skromną i dobrze myślącą dziewicę, którażadnego nie znajduje upodobania w kłótni a swarach?— I cóż to może obchodzić pannę Helenę — zabrała głos starościnana jej miejscu — ażali hetman wielki jest chory, albo zdrowy?Panowie podobnego wieku wcale nie zwykli ściągać na siebie oczumłodej damy, a zatem niech sobie tam król ściska hetmana wielkiego;lecz gdyby to na jego miejscu jaką piękną Sieradzankę spotkało, tosłusznie moglibyście mniemać, dostojny mości biskupie, żeby to mojśjpięknej przyjaciółce nie było wcale obojętnem.Wtenczas przerwała jej Helena i rzekła:•— Jeżeli tak mówicie, mościa starościno, niby to według mojejmyśli, to musicie zapewne uważać mnie za nazbyt wysoko patrzącą,iżbym pozwalała sobie czynić uwagi nad tćm, co podoba się działaćmojemu panu; przyjaźń zaś, jaką mnie zaszczyca, wcale mi takiegoprawa nie udziela!— Wybornie! — zawołała pani Palczewska z udaną żywością! —Zaiste nie przystoi pannic nigdy wyznać wprost swojego uczucia, chociażbyo tem dawno i cały świat wiedział; otóż to taka nasza polityka


3 9 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.mości biskupie Kujawski, a co jest po za tym obrębem, to zostawiamymądrości mężczyzn.— Zaprawdę, życzyćby należało — odpowiedział Zebrzydowskiuśmiechając się — żeby, co do tego ostatniego względu, zawsze takbywało ; to też spodziewam się, że co dotyczy panny wojewodzianki,to zawsze się tak dzieje, i do niej też ja właśnie mowę moję obracam.— O! zapewne! — odparła pani Falczewska nieco uszczypliwie;—wcale nie można spodziewać się, ażeby tam, gdzie jest obecna pięknadziewica, biskup Kujawski dawał na kogo innego baczenie!A na to odpowiedział biskup ciągle z uśmiechem i obojętnie:— Wszelakoż to osobliwsza, że piękność i młodość są to zawszeozdoby, które nigdy nie tracą wartości i ciągle są w modzie, chociażustawnie coraz inne osoby ją posiadają. Ależ na nieszczęście skarbten stracony jest teraz dla nas, mościa starościno! I dla mnie i dlawas i dla wielu innych jeszcze, którzyśmy te ozdoby już dawno złożyli;a tam, gdzie one występują, nam ustąpić potrzeba.— Nie poznaję ja w tych wyrazach zwykłej waszej wymowy —odpowiedziała pani Falczewska mocno urażona: — a wasza przewiełebnośćzapomina, że kobietom nigdy nie wypada przypominać niektórychrzeczy.— I czemuż nie, jeżeli przed bystrością słuchającej, tak jak tuwłaśnie teraz ma miejsce, nie uszło napomknienie, zawarte we wzmianceo tem co, jak powiedziałem, zagraża wielu w tym czasie, kiedypiękność i młodość zamyśla znowu objąć przynależne sobie panowanie?— Ozy tak mniemacie? — powiedziała starościna z zarumienionątwarzą i jąkając się, a co okazywało, iż całkiem pojęła myśl ukrywającąsię w wyrazach Andrzeja Zebrzydowskiego. — Pójźmy, mościawojewodzianko; bo mi się zdaje, że przewielebny pan nie jest dzisiajusposobiony do rozmowy z damami!Wszelako Helena nie dosłyszała niby wzywającego wyrazu; poglądałatylko ciągle przez okno na dziedziniec zamkowy, potem cofnęłasię o krok, obróciła do biskupa, i milcząc wskazała ręką na bramę naprzeciwleżącego katedralnego kościoła. Księżniczka Mazowiecka, postrzegłszyradośne poruszenie córki, podniosła się zwolna z krzesłai przybliżyła się pytając, coby też miało ściągnąć jej uwagę?— Zapewne — odpowiedział biskup Andrzej — otrzymamy zakilka chwil wiadomość z sejmu; bo jeżeli bystry wzrok panny wojewodzianki,a mnie przytępione oko nie myli, to właśnie teraz przechodziprzez dziedziniec jeden z tych, co towarzyszyli najjaśniejszemupanu do Piotrkowa.Wszyscy znajdujący się na galeryi przybliżyli się ciekawie dookna, a Bona Sforcya poważnie i bez pośpiechu opuściła krzesło,


HIPOLIT BOKATYŃSKI. 3 9 1stanęła u okna i poglądała na miasto, a przy niej stał marszałekwielki.I ujrzeli młodego starostę Samborskiego, Hipolita Boratyńskiego,a z nim Bartłomieja Sabina, arehidyakona Krakowskiego, idącychspiesznym krokiem do katedry, której drzwi przed nimi otw arto; zanimi zaś szło wielu dworzan królewskich i sług kościelnych, niosącrozmaite kobierce i zasłony, ostatnie z niebieskiego aksamitu, z haftowanemisrebrem orłami. Po za tym orszakiem tłoczyło się mnóstwoludu przez otwarte bramy dziedzińca, śpiesząc i potrącając się, wszelakobez hałasu, jak to zwykło bywać w czasie oczekiwania nowych,a ważnych rzeczy.Lecz wkrótce potem rozstąpił się tłum, czyniąc wolne przejście biskupowiKrakowskiemu, który postępował za kapłanem niosącym krzyżw orszaku kapituły. U furty kościelnćj zatrzymał się Samuel Maciejowski,a starosta Samborski przybliżył się do niego, oddając mu zwitekpargaminowy, wielką pieczęcią państwa obwarowany. Biskupprzyjął go z rąk starosty, i po odczytaniu podniósł oczy i ręce, jakbyna znak dziękczynienia, ku niebu, potem pokornie złożył ręce na piersii zniknął z orszakiem w furcie, która po za idącymi za nim i niosącymisprzęty zamknęła się.Tak może z kwandrans panowała głęboka cisza, potem podniosłosię powoli szeptanie z wewnętrznego dziedzińca ku galeryi, na którśjnie można było zasłyszeć żadnego wyrazu, chyba tylko lekkie oddychanie; aż oto roztwarły się znowu podwoje kościelne na rozcież,i lud zaczął cisnąć się do przybytku Bożego, a z najwyższego okna nawieży rozwinęła się biała chorągiew. Petem nagle zatrzęsły się murygłuebój sali grzmotem kartauny, i znowu zagrzmiało działo, i jeszczeraz, i znowu jeszcze. Za pierwszym przerażającym łoskotem krzyknęłyprzelękłe damy, i królowa także pomimo wolaie wzdrygnęła się; alenie sam tylko rozgłośny huk tak ją przeraził.Po przestrachu niewiast nastąpiło znowu głuche milczenie, jakgdyby chciano rachować straszliwe echa, które okrzyki radości wokołowałów powtarzały, a do których teraz przyłączył się odgłos dzwonówkościoła katedralnego i siedmdziesięciu kościołów stolicy, oraz rozlegającesię okrzyki ludu.Wyjaśnienie tej demonstraćyi szybko nastąpiło i mocno wpłynęłona prześwietne zgromadzenie; potrzeba było chwili namysłu, aby rozważyć,co czynić przystało. Pomięszanie i kłopot malowały się naobliczu wszystkich; ale biskup Kujawski cofnął się od okna na środekgaleryi, stanął naprzeciw posągu Władysława Jagiełły, i głośno z pałającemiradością oczami zaw ołał:— Te Deum laudamus! Podnieście wasz głos piorunowy, wyśpiżowe paszcze, które zwykle tylko śmierć i zniszczenie zapowiadacie,


3 9 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i zagrzmijcie dla kraju radosne powitanie! A ty, szanowny i dostojnymonarcho, przodku Jagiełłów, spojrzyj na nas błogosławiącym wzrokiem; bo dzisiaj wielkie szczęście zdarzyło się w domu twoim, a twójród odmłodni się, aby jeszcze wieki na tym tronie zosiadał!Wtenczas Bona Sforcya rzekła do niego stłumionym głosem:— Wasze natchnienie zanadto was daleko unosi, mości księżebiskupie; nader ono jest przykrem dla nas, których przecież to, co sięstać mogło, najbliżej dotyczy; i zapominacie, na jakiem znajdujecie sięm iejscu!— Na jakiem miejscu? — odpowiedział Andrzej z zapałem. —Nie jest-że to zamek królewski? I gdybym był tu sam jeden tak jakjestem, którybym cieszył się z tego, co nam te okrzyki radości zwiastują,to któżby miał więcej powodu sławić to, co zatwierdza prawaKościoła, a pożytecznem jest krajowi, jeżeli nie ja, kapłan i senator?A wtedy cicha wściekłość Medyolanki wywarła się w całej mocyna prałata, jako na pożądany przedmiot w tej chwili, i mówiła z szyderstwem:— Zaprawdę ta gorliwość o sprawę Kościoła przystoi kapłanowi,co kupił swą mitrę I— Ale ją od was kupiłem, najjaśniejsza pani! — odpowiedziałAndrzej Zebrzydowski. — Bo i dlaczegóż nie miałbym jej kupić,gdzie wszystko było tanio ? (*).Bona Sforcya oniemiała, spojrzała wokoło siebie, i zaledwie ukrytyuśmiech, jaki na twarzach większej liczby obecnych spostrzegła,okazał, że jej panowanie już przeminęło.W tem wszedł do sali posłaniec królewski, starosta Samborskii przybliżył się do królowej matki. A ona, przyszedłszy prędko dozmysłów, surowem wejrzeniem i ostrym tonem mówiła do niego:— Długoście nam, panie starosto, kazali czekać na odniesieniewiadomości, której zapewne polecono wam królowej udzielić. Nieprzystoi to królewskiej matce, ażeby tak jak najostatniejsza z narodu,o tem, co tak ważnem jest dla jej serca, dowiedziała się dopiero przezowe głośne okrzyki, które zwyczaj przeznaczył za zwiastuny radości.Jeżeliście zatem zawinili przez własne zaniedbanie w tem, co namprzynależy według naszego dostojeństwa i macierzyńskiej powagi, tobądźcie pewni niechybnej a surowej kary. Teraz powiedzcie nam, codonieść macie!Hipolit słuchał tej karcącej mowy bez pomięszania, a potem rzekłpowolnym, mierzonym tonem, jak gdyby powtarzał z dokładnościąwyrazy, jakie mu odnieść kazano:(*) Są to wiasne wyrazy królowej i biskupa Kujawskiego.


HIPO LIT BORATYŃSKI. 3 9 3— Kiedy najjaśniejszy pan Zygmunt II August, król Polski,a wielki książę Litewski, zaszczycił mnie, Hipolita Boratyńskiego, starostęSamborskiego, jednego z dowódców swojej gwardyi przybocznejtem zaufaniem, abym był zwiastunem najradośniejszej wieści, wtenczastak mówił do m nie: „Pośpieszaj do naszego miasta Krakowai donieś biskupowi jego, że podobało się Bogu naszą małżonkę Barba»rę, dotąd wielką księżnę Litewską, posadzić przy boku naszym na tronienaszego królestwa, oraz ażeby on natychmiast u ołtarza Dawcywszystkiego dobra należne dziękczynienie za to dobrodziejstwo złożył,jako też uczynił potrzebne przygotowanie do koronacyi naszej królowej,która według dawnego obyczaju odbędzie się w naszym katedralnymkościele. Potem niechaj natychmiast dobrym obywatelom naszejstolicy, a po nich naszym wszystkim poddanym, zwyczajnym sposobemniech będzie ogłoszono, że łaska Boska zesłała im królowę, któraprzy pomocy Najwyższego stanie się ich matką, podobnie jak my usiłujemybyć dla nich przychylnym ojcem. A kiedy tego dopełnisz, toudaj się w przyzwoitej pokorze do wdowy naszego wiekopomnego panai ojca króla Zygmunta, i odnieś jej królewskiój mości nasze królewskiepozdrowienie, wraz z oświadczeniem, że wola i stwierdzenie zgromadzonychstanów państwa przyznała pani Barbarze, która już od dawnanaszą najjaśniejszą i najmilszą była małżonką, dostojeństwo i prawakrólowej tego państwa, i załącz prośbę, ażeby tęż naszę najjaśniejsząmałżonkę uznała i przyjęła, jak to jej przynależy, za synową i panującąkrólowę. Owóż stosownie do tego taż jej królewska mośćprzybędzie jutro na zamek Janowiecki, którego klucze jej nadal są powierzone,w towarzystwie jaśnie wielmożnego pana hetmana wielkiego,któremu dano tak zaszczytne polecenie; bo słuszna jest, ażeby ten,co rzeczypospolitej znowu podarował szczęście, i królowi także jegoszczęście powrócił."Zakończył Hipolit, a Bona Sforcya jeszcze przez pewien czas kazałaczekać na odpowiedź; i przytomni, również zadziwieni sposobemwedług którego poselstwo Zygmunta Augusta do matki było dokonane,wcale nie życzyli sobie przerywać milczenia. Tylko Piotr Kmita,stojący na stronie, ponuro i z cicha powtórzył nazwisko hetmana wielkiegoprzyciętemi ustami, razem z przekleństwem. Tymczasem ciąglejeszcze grzmiały pioruny z dział, jeszcze rozbijały się dzwony, zdałai z blizka rozlegały się okrzyki pospólstwa: „niech żyje król! niechżyje królowa!“ obijając się o okna galeryi. Wtedy ocuciła się królowaz chwilowego osłupienia, a obecni, w pośród głośnego zgiełku dochodzącegoz zewnątrz, usłyszeli z pomięszaniem następne wyrazy :— A więc składamy dzięki Najwyższemu Bządzcy losów, którywysłuchał próśb naszych i naszemu królewskiemu domowi długo pożądanypokój podarował. Odtąd nie masz już żadnej wokoło nas


3 9 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ciemności, bo ręka Pańska ukazała nam światło, ażeby każdy swojędrogę rozpoznał i szedł po niej, nie zbaczając na tę, ni na owę stronę.Będziemy tedy czynili według jego woli aż do końca naszego!Dziwne wrażenie głos ten sprawił na słuchaczach; wszystkichoczy odwróciły się ze wstrętem, jak gdyby duch ciemności przemknąłsię przed niemi, a bladość śmiertelna wszystkich lica okryła. Cofnęlisię zwolna, jak gdyby nawet i najnieczulszy wzdragał się na bluźnierstwo,które z ust Bony Medyolańskiej w takiej chwili usłyszał.Ale księżniczka Mazowiecka poszepnęła je j:— Wasza królewska mość zapomniałaś w pobożnej swojej modlitwiewyrazić: Amen. Zapewne najjaśniejsza pani oszczędza go nakoniec?Bona spojrzała na nią osobliwszym wzrokiem i wyrzekła pocichutak, jak tamta, a ponuro, jak gdyby wyraz z grobu wychodził:— Amen.Wtenczas nawet i Żelaznem sercem Anny wstrząsnął dreszcz;z niewypowiedzianem uczuciem usunęła rękę z królowej prawicy, zimnćjjak lód, i zgroza przejęła ją na chwilę. Ale ta ostateczna przestrogaopiekuńczego jej ducha na chwilę tylko działała. Wtem biskupKujawski poważnie i z przestrogą przybliżył się ku niej i mówił:— Pozwólcie jeszcze jedno słowo powiedzieć temu, który życzliwymbył dla was od dawnego czasu. Poprzestańcie już teraz wszystkiego!Widzicie, że niebo wyrzekło, i możecież-li jemu sprzeciwiaćsię? A gdybyście tak chcieli, to czyliż nie przewidujecie, dokąd wasprowadzi droga, w którąście się zapuścili?Anna spojrzała nań zadziwionym i pytającym wzrokiem, i nie dałazasmuconemu żadnej odpowiedzi.R o z d z i a ł X X X I V .Już w czasie tego, cośmy dopiero opowiedzieli, ulotne skinieniei wyraz na prędce wyrzeczony przez młodego starostę Samborskiego,potwierdziły Heleny nadzieję, że wypadek Piotrkowski również na jejstosunki wpływ będzie miał przyjazny. Jeszcze tegoż samego wieczoramłody rycerz znalazł sposobność odkrycia swojej oblubienicyzamiarów ich dostojnego przyjaciela; i któż tedy może jej mieć za złenadzieję, że teraz tak długo i tak wiernie dochowywane życzenia spełnionemizostaną? Ale dziewica nie dostrzegła chmur gromadzącychsię po nad jej głową, i rozumiała, że szczególniejsza wspaniałomyślnośćkróla potrafi zmiękczyć nawet i twardy umysł matki.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 8 9 5Po południu na drugi dzień przybył Zygmunt August, i ukazawszysię na chwilę owdowiałej królowej, udał się zaraz do tak miłejsobie krewnej, aby ją pocieszył, i podzielając z nią radość, swoję takżepodwyższył; a kiedy z wielką żywością uprzejmie przysłuchującej sięHelenie otwierał daleki widok szczęścia i pokoju, wTtymże samym czasiekasztelan Bełzki, przybywający z Rusi, wszedł w tymże samym zamiarzedo pokoju brata.* **— A więc nareszcie przyszło do tego, mój Hipolicie — mówiłszanowmy Piotr — że teraz mogę cokolwiek zastanowić się, spocząći obejrzeć się na tę drogę, którą przebiegłem! Początek zaiste był n a­der trudny; ale końcowi Bóg pobłogosławił. Jeszcze i teraz moi panowiea bracia w krainach Halicza i Bracławia, okazali się niecouparci, i potrzeba było niejednej starej beczki z piwnicy ojców' naszych,Hipolicie, nim przecież pozwolili kierować zgromadzeniemw Piotrkowie wTedług naszej woli; ale teraz wszystko już przezwyciężone;sprawiedliwość wygrała, a wąż niezgody leży u nóg jejbezsilny.— Zaiste możesz się poszczycić, kochany bracie, tem co uczyniłeś— odpowiedział mu na to pan Samborski — a nadal znajdziesz nagrodę.we własnóm przeświadczeniu i w powrszechnem uznaniu twoichzasług; gdy tymczasem ja, zdała tylko idąc za tobą, na twojej chwalebnejdrodze, winienem nagrodę swą nie zasłudze, ale samemu szczęściu; tę zaś nagrodę dał mi król nie dla mnie, ale dlatego, że jestemtwoim bratem, a narzeczonym panny Podolskiej.— E h ! nie pogardzaj szczęściem — przerwał mu kasztelan wesoło; — bo gdzie jego nie ma, to zasługa mało co może dokazać. I jatakże — mówił dalej poważnie — wiele wdzięczności winienem niebu,i gdyby to swego błogosławieństwa odmówiło, mogłoby przyjśćdo tego, że Piotr Boratyński, którego Zygmunt August swoim przyjacielem,a współ-obywTatele uczciwym szlachcicem mienią, zostałby nazywanyprzez jednego buntownikiem, albo przez drugich wiarołomcąwzględem wielkiego związku rzeczypospolitej, a zamiast dobrego imieniai radości zaniósłby do domu hańbę i zgryzoty. Bo przyznam cisię, mój bracie, że był to nader niebezpieczny obowiązek, który japrzyjąłem na siebie wbrew głosowi własnego serca i wbrew podstępomprzemożnych nieprzyjaciół. Ale ojczyzna nie mnie powinnadziękować; bo nigdyby było do tego nie przyszło bez współdziałaniahetmana wielkiego, które mógłbym nazwać zuchwałem, gdyby to nieon był, co się na nie poważył. Ale takiemu człowiekowi, człowiekowiprawemu, jakim jest Jan z Tarnowa, człowiekowi i w wewnętrznej


3 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i zewnętrznej sile, przystoi zachciewać nawet i niepodobnych rzeczy.Niech tedy jak najdłużej stoi przy tronie stróżem i przeciw blizkimi przeciw dalekim nieprzyjaciołom, a ja odchodzę, bo moje posłannictwojuż się skończyło; szczęście dla mnie, jeżeli się skończyło nie nahańbę a szkodę.— Jakto? zamyślasz tedy nas opuścić, bracie? I nie chceszbyć nawet świadkiem dobra, do którego tak czynnie się przyłożyłeś?— Pokój i zgoda powróciły w dom królewski; teraz czas jestzaiste o sobie samym pomyśleć. Wszelako chcę jeszcze dopomódzw uskutecznieniu drugiego szczęścia, szczęścia twojego, bracie, którezaiste będzie wspaniałą budową, jak myśli Zygmunt August. Potemudam się do starożytnego ojców moich zamku na Boratynie, i w czasiedługich zimowych wieczorów opowiadać będę mojej miłej żonie, cosię zdarzyło na świecie, a kołysząc dzieci na kolanach, nauczać je będę,jak szanować matkę, kiedy ta z czasem zostanie wdową; bo, niestety!nie wszystkie matki są takie, jaką jest pani Barbara Boratyńska.* **Kiedy bracia tak rozmawiali, tłum ludu, głośne okrzyki pospólstwa,a wkrótce potem turkot powozów, obwieściły przybycienowej królowej; a oni udali się na wielką salę, gdzie dwór na królowęoczekiwał. Spotkanie się dwóch królowych, które dawniej niewidziały się nigdy, oprócz owej gwałtownej sceny w Łobzowie,nosiło piętno surowej etykiety. Bona Medyolańska, przybrana w poczwarnyubiór wdów monarszych owego czasu, w którym w innychzdarzeniach pozwalała sobie przyjemniejszej odmiany, wyszłarachowanemi krokami na środek komnaty, naprzeciw synowej, któraprowadzona za rękę. przez męża, weszła w całej ozdobie swego dostojeństwai piękności. A wtenczas, kiedy Zygmunt August IIw krótkich, oziębłych wyrazach, przedstawiał ją matce swojej, jakocórkę i królowę, oddała ona w milczeniu ukłon, jaki dworski obyczajprzepisywał, a odpowiedź Bony zginęła niedosłyszana pod czepcemwdowim, który jej twarz prawie aż do połowy zakrywał.Pięć tylko krzeseł znajdowało się na sali; na trzech królowe Polskiei Węgierska zasiadły, na dwóch drugich Zygmunt August i małykról Węgierski Jan Sierota, który pomimo naiwności dziecinnegoumysłu, czując przykrość obecnego położenia, siedział posępny ze spuszczonągłową, i pomięszany bawił się kokardami swoich podwiązek;wokoło koronowanych głów stały księżniczki, ze wzrokiem w ziemięwlepionym, a opodal dwór.Izabella Węgierska niepewnym i lękliwym głosem, wyręczającmilczącą matkę, wyrzekła kilka wyrazów, jakie zwykły się mówić


H IPOLIT BORATYŃSKI. 3 9 7wpodobnej okoliczności do osoby przybywającej z podróży; a zaledwieBarbara odpowiedziała na nie w podobnyż sposób, natychmiast■królowa matka powstała, i skłoniwszy się powtórnie królewskiej parze,i wyrzekłszy kilka również jak pierwej niezrozumiałych wyrazów,opuściła salę.Wtedy zdawało się, jak gdyby opadł przyjazny urok. KrólowaIzabella z zapałem odpowiedziała na uściśnienie Barbary, i po cichuale szczerze życzyła jej szczęśliwego przybycia w dom, do któregodzisiaj jako królowa po raz pierwszy wstąpiła. Ale gdy ta drugie siostrychciała pozdrowić, Infantki skłoniły się etykietalnie i tak nizko,jak tylko im dozwalał nieugięty dworski ubiór, schyliły się ku jej ręce,a potem oddaliły się nie bez ulżywającego sercu westchnienia, jakgdyby rade były, że pozbyły się wypełnienia niemiłej powinności.Zygmunt August poglądał za odchodzącemi z uśmiechem i litościwąpogardą; potem ująwszy rękę Barbary, a Izabellę przyjaźnie i poufalepozdrowiwszy, zaprosił z sobą, żeby w wewnętrznych pokojachwytchnąć z przymusu, jaki etykieta i konieczne stłumienie niejednego.przykrego uczucia na sali posłuchania, na niego włożyły.* **Był już wieczór, kiedy Hipolit Boratyński opuścił przedpokój, w którymgo służba zatrzymywała. Potrzebował on samotności dla oswojeniasię z obrazem oczekującej nań wesołej przyszłości, i pobujania naskrzydłach marzenia, po odległych złotych niwach, które się rozwijałyprzed nim. Księżniczka wojewodzina zdawało się, że spuściła niecoze swego dawnego oporu królowi, który w przeciągu dnia tego dosyćwyraźnie wolą jej swoję względem córki oświadczył; miała odpowiedziećwprawdzie nie z taką wdzięcznością, na jaką zasługiwała jegotroskliwość, ale przynajmniej w sposób pozwalający wnosić, że chcezastosować się do widoków pana. Bo i cóż mogło stać na zawadzierozporządzeniu Leona Odrowąża i szczęściu narzeczonej ?W tak miłem rozmyślaniu zatopiony, błąkał się po ulicach stolicy.Jeszcze ze wszystkich domów brzmiała radość tego dnia, gdy tymczasemczcigodni rajcowie stolicy, z pięknie przystrojonemi żonami i obyczajnemicórkami siedząc u stołu dobrze zastawionego, pili za pomyślnośćnowej królowćj, a oraz wspominali o koronacyi, o przedstawieniusię monarsze i o złożeniu hołdu (*) przez książąt Pruskiego i Pomerańskichna Lauenburgu i Butowie, które na dzień koronacyi było(*) Po koronacyi króla albo królowej, na rynku Krakowskim rozbijano namiotydla przyjmowania hołdu od wassalów.


3 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.przeznaczone. Z chełpliwą powagą oznaczali miejsca i attrybucye,jakie w podobnych uroczystościach każdej z municypalnych osób przynależały.Mniejszego znaczenia mieszczanie i żołnierze uwijali sięw tańcu na salach w pośród różnobarwnych kół, a nawet i po ubogichchatach na przedmieściach odzywały się razem kobzy i cymbały.Wesołość podoba sobie w zgiełku; ale szczęście, z którem zawszełączy się rzewne jakieś uczucie, szuka spokojności. Tak więc Hipolitzwrócił poraimowolnie kroki na pole, poglądając to na rzekę oświeconąpromieniami księżyca, na której srebrzystych falach zdawał mu sięunosić obraz jego kochanki, to na posuwające się w cichości gwiazdy,których promienie zdawały mu sie łączyć w tajemnicze pisma pomyślnejwróżby. Tak przez niejaki czas szedł po nad brzegiem Wisły,gdy oto spostrzegł młodego dworzanina kasztelana Krakowskiego,Walentego Bielawskiego, który zbliżył się ku niemu. Ze wszelkichprzeszkód, jakie teraz mogły przerwać bieg jego myśli, obecność poczciwegochłopca najmniej była dlań przykra. On był towarzyszemlat jego dziecinnych i uczestnikiem ćwiczeń młodego wieku; patryarchalnyobyczaj, jaki panował po wiejskich siedliskach znakomitychPolaków, nie kładł zbyt dalekich granic pomiędzy synem pańskima domownikiem szlacheckiego rodu; stosunki pomiędzy nimi byłyprawie takie, jak pomiędzy dwoma braćmi, z których jednemu więcej,a drugiemu mniej sprzyja szczęście. Szanowano w drugim prawa,które, wsparte zasługą albo przyjaznemi okolicznościami, mogą człowiekapostawić na takim samym punkcie, jak ten, który on teraz zawyższy uznaje. Prócz tego wiedział dobrze, że i Walenty także maserce zajęte miłością, i że los jego, równie jak i jego własny, stoiw związku z wyższym wypadkiem dzisiejszym, a domyślał się, że podobneżusposobienie duszy zaprowadziło go na to miejsce. Zawołałzatem na niego, i obadwaj młodzieńcy zaczęli dalej ochoczo przechadzaćsię, powierzając sobie zobopólnie życzenia i nadzieje.Kiedy nadzieja starosty dumnie i silnie żeglowała, podobna dowspaniałego okrętu morskiego ze wzdętemi żaglami i powiewającemichorągiewkami, wtedy młody szlachcic starał się swój skromny statekprzywiązać do wspaniałej budowy. Kiedy Hipolit szczęśliwym sięmienił z posiadania dziewicy przewyższającej drugie urodą, umysłemi królewskiem pokrewieństwem, i uważał się godnym zazdrości ulubieńcemFortuny, to Walenty Bielawski mówił, że Teofilka, gospodarzaIwanowickiego córka, nie pochodzi wprawdzie z wysokiego rodu, alejest przecież najurodziwszą i najskromniejszą z dziewcząt na dziesięćmil wokoło, a można spodziewać się, że życzliwość, jaką jej najjaśniejszapani ukazała, skłoni Stefana Bielawskiego do zamknięcia oczuna nizkie urodzenie.Jeden drugiego słuchał z równem upodobaniem i zajęciem, równie


H IPO LIT BORATYŃSKI. 3 9 9wdzięcznie dając i przyjmując. Żwawa rozmowa i zaprzątnienie myślimiłemi jej przedmiotami wprowadziło nieznacznie młodzieńców nadrożynę polem idącą, która zwolna od rzeki w bok sprowadzała; kiedyzaś zatrzymawszy się spojrzeli wokoło siebie, nie zobaczyli się już nazielonem wybrzeżu Wisły, ale na suchej piaszczystej równinie, któratylko tu i ówdzie suchym wrzosem i nagiemi ostami była pokryta,a ciągnęła się aż do lasu sosnowego.— A gdzieżeśmy to zaszli, dostojny mości starosto? — zawołałBielawski uśmiechając się. — Wszelako nie zdaje mi się, ażeby miłość,lubo ślepa, jakeśmy tylko co tego doświadczyli, była tak bardzo złąprzewodniczką; bo jeżeli się nie mylę, znajdujemy się teraz w osławionymlesie Lecha trzeciego, gdzie ten, jak powiadają, zabił brata:a te oto smutne sosny przed nami stoją na cmentarzu żydowskim.— Zaprawdę — odpowiedział Hipolit — niemiłeć to jest miejsce,a szumiące krzewy i cierniste osty nie nader są przydatne dowplecenia w świeże wieńce, które imaginacya nasza dopiśro co wiła.Wróćmy się do miasta.— Zaprawdę powrócimy doń, byleśmy je tylko znaleźli; ale ścieżka,która nas tu zaprowadziła, zginęła w piasku, a teraz tak ciemno,że nie można rozróżnić wsi od stolicy, bo księżyc chmury zakryły.Stojąc tak i usiłując z położenia gwiazd oraz kilku innych znaków,jakie na nagiej równinie dostrzedz mogli, rozpoznać kierunek, w którymmieli się udać, usłyszeli coś jakby ciężkie osłabionego człowiekakroki na piasku, kaszlanie i sapanie, jak gdyby zbliżający się niósłjakiś znaczny ciężar. I wkrótce przy słabym blasku gwiazd ujrzelidużą, silną postać człowieka, który niosąc po pod ręką skrzyneczkę nakępy wrzosu, okrywające pole, potykał się, to ślizgał na ustępującympod nogami piasku, i mruczał do siebie wyrazy niezadowolenia.Hipolit Boratyński zamyślał już zapytać późnego wędrowca, któryzdawał się iść z miasta, o drogę doń, gdy wtem towarzysz dotknąłz lekka jego ręki, położył palec na ustach, i ciągnął go z sobą po cichupo za krzak jodłowy, który samotny stał na pustej równinie.Starosta, lubo nieco zdziwiony, udał się za Bielawskim, postrzegłszypewne zmarszczenie na jego twarzy ; i tak przepuścili zbliżającegosię przed sobą, nie będąc przezeń widziani. A kiedy ten, ciągle sapiąci mrucząc oddalił się znacznie od nich, rzekł towarzysz stłumionymgłosem :— Znam ja tego, co to się tam wlecze, mój panie, i wolałbym raczejdjabła spotkać, aniżeli jeg o ; chętniejbym zapytał błędne światłoo drogę, aniżeli tego chytrego i niegodziwego łotra.— Ja nie wiem — odpowiedział Hipolit pomyślawszy nieco —•ale i mnie także zdaje się, że nieraz spotkałem tę niekształtną postać,a to w nie bardzo miłych okazyach.


400 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— 0 ! zapewne, że nie inaczej! —■ odparł Bielawski — ja takżenie mogę się pochlubić, żebym go kiedy napotykał lepiej; owszem zdajemi się, że gdzie się ten człowiek pokaże, to wlecze za sobą nieszczęście,które za nim wybucha, jak płomień po czarnym i duszącymdymie.— A któż on jest, i czem się trudni ?— Nazywa się wyzwoleńcem sztuk pięknych; wszelako zdaje misię, że on jest lepiej obeznany z brzydotą, aniżeli z pięknością; bo jegorzemiosło.... ot, krótko mówiąc, widzi pan starosta, jest to jedenz wędrownych leśnych złodziei, co za pieniądze a dobre słowo gotowisą na wszelką usługę, byleby nieuczciwą. Jest-to sługa, jakiego niestetynie jeden żąda i potrzebuje w tych niegodziwych czasach. Wszelakonigdy on długo nie popasał przy jednym p an u ; najprzód byłw służbie u Kmity, potem nie wiem jakim sposobem wcisnął się dowaszego b rata; ale mu ten za złe usługi kazał przyzwoitą nagrodęw sowitych batogach wypłacić, a teraz jest podobno na żołdzie u królowejmatki, czy też u kogoś z jej dworzan. To tylko powiadam wam,że gdzie on się pokaże, tam nie ma nic dobrego, a stawiłbym dziesięćprzeciw jednemu, że i teraźniejsza jego wędrówka jest wędrówkąhultaja.— Kiedy tak — mówił pan Samborski — to warto trudu, żebysię też dowiedzieć, co on czyni; bo jak dym poprzedza płomień, takpodobnież z dymu można rozpoznać miejsce, na którem się ogieńpali.— Jak się wam podoba, jaśnie wielmożny panie! — odpowiedziałszlachcic — wszak jesteśmy uzbrojeni i możemy tego spróbować,chociaż mi już nie podoba się samo miejsce, a tem mniej towarzystwo,jakie tam znajdziemy.A tak udali się w drogę, idąc powoli z boku za podróżnym, pomiędzykrzakami jodłowemi, które w miarę zbliżania się do mogiłek izraelitówcoraz były gęstsze. Już się nieopodal znajdowali od podróżnego,kiedy ten stanął u drzwi poziomej chatki, której oni pierwej niepostrzegli.I wnet nasamprzód usłyszeli chrypliwe śpiewanie, nakształt głosustarej kobiety, ale po niecierpliwem wykrzyknieniu stojącego zewnątrz,wszystko ucichło znowu i otworzyły się drzwiczki.Prędko, bez żadnego szmeru, zakradłszy się ku oknu od chatki,młodzi ludzie ujrzeli przychodnia z podeszłą odrażającą kobietą przystole, z którego stojąca lampa posępne światło na wstrętne rysy obojgarzucała. Starosta rzuciwszy oczyma na kobietę, wzdrygnął sięcały, jak gdyby go jaka trwoga przejęła; ale tymczasem upamiętał się«nowu, i zaczął dawać baczenie na to, co się wewnątrz działo.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 0 1Odwiedzający położył szkatułkę, którą przyniósł, a ciężar jeji brzęk, jaki z siebie wydała, uprzedzały o tem, co było wewnątrz.Potem^otarł sobie czoło z potu i m ów ił:— Tu oto, kumo, jest wasza nagroda z góry, ażebyście tam niczegonie żądali, gdzie wam jest to zabroniono-: wyjąwszy tego, cowiecie, jak mi powiedziano, bo ja o tem nie wiem.— No! dobrze, dobrze, mój synu! — mruknęła stara — bo teżi nie potrzeba, żebyś o wszystkiem wiedział.Tymczasem, gdy ona z chciwą ciekawością przeglądała to, co jejodniesiono, gość mówił dalej:— Wiecie już dzień i miejsce; powinniście być jak najakuratniejsząi urządzać wszystko tak, jak wam powiedziano; powiem wamtylko....A wtedy przerwała mu ona:— Jużeś dosyć powiedział, kuzynie Wacławie, więcej aniżeli nazbyt,jak to jest twoim zwyczajem, którego cierpieć nie mogę. Bo toi ustronie ma także uszy, wierzaj mi. Ale — dodała, mówiąc samado siebie — otóż ja nie zamknęłam drzwi od grobów, a przecieżi umarły żyd nie powinien wiedzieć o pieniądzach ubogiej wdowy.To mówiąc, postąpiła tak prędko do okna, przez które Boratyńskii Walenty dawali baczność na jej tajemnicze działania, że ledwie mieliczas, usuwając się na stronę ku ścianie, uniknąć jej oczu. A kiedy tazajęta była nadaniem ruchu źle urządzonym zasłonom, znajdujący sięzewnątrz usłyszeli, jak drugi z dzikim śmiechem, ale ostrożnie powtai'zał:— Tak, zapewne, że ten pieniądz pochodzi od wdowy, ale nie odbardzo ubogiej.Tymczasem okiennica zapadła przed oknem i zakryła oczom patrzącychwnętrze chatki, z której potem dawało się tylko słyszeć niewyraźnemruczenie, przerywane brzękiem, jak gdyby liczonych pieniędzy.— I cóż, panie, nie miałżem słuszności mówić — rzekł Bielawskido starosty, kiedy się nieco oddalili — że ta ponura pokątna schadzkapodobna jest do złoczyńskiego posiedzenia jakiego łotra i jegowspólniczki, tak jako ja jestem synem mojego ojca.— Gdybyś nawet powiedział, że jeszcze do czegoś gorszegopodobni, to i tak miałbyś słuszność — odpowiedział Hipolit zamyślony.Wtedy poszepnął mu towarzysz:— Jakże się wam zdaje, panie, czy nie moglibyśmy wysadzićspróchniałych drzwi od tego gniazda złodziei? Już mnie nieraz brałachętka dośledzić sprawek tego łotra i wynagrodzić go za jego rze-Bronikow ski: Hipolit Boratyaski.9(5* u


4 0 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.miosło, albo przynajmniej znowu poigrać z jego grzbietem, jak mi sięto już dawniej zdarzyło.— O! nie! — odpowiedział pna Samborski: — powiadasz, że onnależy niejako do czeladki pani Bony, a wola jest królewską, ażebyunikać wszelkiej kłótni, której on mądrze zakazał; bo gdzie jest wielemateryałów palnych, tam najmniejsza iskra może sprawić wybuch.A do tego nie przystoi mi wdawać się z takim łotrem. Wszelako nieżałuję tej przechadzki, którą odbyłem, bo ona może być pożytecznąnadal; wyznam ci bowiem, że mi twarz tej czarownicy nie jest wcaleobcą; a nawet i ten, którego ona swoim krewnym nazywa, jak sobieteraz wyraźnie przypominam, spotkał się ze mną w złowieszczej godzinie.Już natenczas ta stara zdawała się być z nim w porozumieniu.Pamiętaj zatem to, co przypadek pozwolił nam słyszeć i widzieć;może przyjdzie czas, gdzie nam to posłuży do odkrycia tego, co jakrozumiem, więcej znaczy aniżeli pospolite oszustwo.* **Niedaleko od chatki starej Urszuli, którą tylko co opuściliśmy, alew nader przyjemnem miejscu i tuż obok wytryskającego strumienia,który tu niezmącone jeszcze nurty toczy wśród ciasnych i spadzistychbrzegów, dawał się spostrzegać podtenczas niezbyt obszerny domwiejski, nakształt pałacu, w guście włoskim wzniesiony. Dwór i pięknyświat, zwał go Villa di Milano, a prości ludzie ogrodem królowejnazywali. Cieniste ścieżki z zagranicznych i krajowych drzew utworzone,otaczały go szeroko na około, i rozprzestrzeniając miłe chłodya przyjemne wonie, ciągnęły się aż do samego portyku, który dolnepiętro bocznych pawilonów przyozdabiał. Tu i owdzie w pośród ciemnejzieloności krzewów migał biały marmur posągów, a szumiące fontannyi mruczące, kunsztownie prowadzone kaskady, jednotonnyin szmeremwtórzyły głosom niezliczonych ptaków, które woniejący, obfityw wodę gaj wybrały sobie za ulubione siedlisko.W jednym bardziej gustownie, aniżeli okazale ozdobionym pokojutego domu, a który najbardziej od miasta był oddalony, siedziała królowaBona przy otwartem oknie galeryi, zkąd wejść można było doogrodu. Dawniejszemi czasy, jak poszeptywała dworska kronikaskandaliczna, nierzadko w tej miłej ustroni szukała i znajdowała Medyolankaprzyjemności, jakich pozbawioną była przy boku sędziwegom ałżonka; utrzymywano też, że nie tak dawno jeszcze, często w cieniutych drzew, jak dawniej inni, tak teraz marszałek nadwornyprzesuwał się prędko ale ostrożnie, owinięty w szeroki płaszcz. Opowiadano,że niejedna rzecz knowała się w Villa di Milano, a późniejna zamku krakowskim, albo też na zgromadzeniu stanów niespodzie-


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 0 3wanie wystąpiła na jaw. W tych to, mówiono, ozdobnych komnatach,pod temi malowniczemi gruppami drzew, nie tylko Komuś, alenawet uśmiechająca się Lawerna przemieszkiwały. A teraz ten czaszabawy przeminął, ucichli weseli bogowie, ustępując miejsca smutnymbogom i ich orszakowi, do którego należy ponura troska, zawód, a naweti żal, które lubo rzadko, ale tem straszniej wstępują w komnatymożnych.Milcząc i niewidomie otaczały teraz te widma królową bez czucia.Poglądała ona na zieloną pustynię, ucho jej nie przyjmowało szmerugałęzi, mruczenia strumieni i śpiewu mieszkańców leśnych, ale niechętniea bezprzestannie przysłuchiwało się hukowi dział, który ponuro,w wymierzonych przestankach, z dalekiej odległości dochodził;przysłuchiwało się odgłosowi dzwonów, który niekiedy na skrzydłachwiatru dolatał. Bo dzisiaj był to dzień, w którym niechętna rękaprymasa Dzierzgowskiego wkładała koronę na głowę Barbary Badziwiłłównej,i może również niechętni książęta Pomorski i Pruski,Elektor Brandeburgski, który jako krewny tego ostatniego po kądzieli,dotykał chorągwi lennej, zginali kolano przed zwierzchnikiemswoim, Zygmuntem Augustem.Udana słabość, którą bez żadnego zarzutu przyjęto, wytłómaczyłanieobecność wdowy Zygmunta Starego na uroczystości, poświęconejna tryumf nienawistnej synowej. O wczesnym poranku usunęła się onaprzed zgiełkiem, któremu przecież teraz, jak gdyby sama z sobą niezgodna,z natężoną przysłuchiwała się uwagą. Starościna Falczewskakiedy niekiedy otwierała zcicha drzwi i również cichemi krokamiwchodziła, pytając, jak się ma pani, której zwyczajna spokojnośó dniadzisiejszego nadzwyczajnie była wstrząśnioną, i która nieraz podnosiłaprzed powiernicą zasłonę, jaką przed okiem drugich tajemne uczuciaswe zakrywała.Już po wielokroć Starościna weszła tym sposobem i oddaliła się,widząc że królowa chce pozostać samotnie, kiedy nareszcie Bona postrzegłajej obecność i zapytała zcicha, obracając się ku n iej:— Czy nikt jeszcze nie przyszedł?— Stara jest tam już od pół godziny, najjaśniejsza pani — odpowiedziaładama dworska układnym tonem.— Tak spodziewam się — rzekła Bona z lekkim uśmiechem. —Jeżeli zemsta i duma są potężnemi sprężynami, to przecież nie ustępująchciwości złota, gdy idzie o pośpiech.— Już się tam skończyło — mówiła pani Palczewska dalej jeszczelękliwszym głosem.Królowa przerwała jej nagle niechętnem zapytaniem:— Co się skończyło? Kto was o to pytał?— Skończyła się, mówię, służba Boża, a teraz są na rynku.21.;*


4 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.I po krótkiem milczeniu mówiła znowu nieco prędzej i śmielej,jak gdyby chciała w braku prawdziwego uspokojenia pociechy potrzebującemuumysłowi, pozór jego dać za bawidło.— Posłaniec, który właśnie co przybył, powiadał o szczególniejszymwypadku, który w czasie uroczystości wydarzył się i wielkiewrażenie uczynił na obecnych. Bo gdy arcybiskup Gnieźnieńskiwkładał jej koronę, ta utraciwszy równowagę o mało co nie spadłana drugą stronę, właśnie przed grobem królowej Jadwigi, i ledwieją biskup Kujawski w porę zatrzymał. A wiele osób uważało to zanader złą wróżbę.Bona poglądała przed sobą przez kilka minut i potem poszepnęłazcicha:— O! zapewne zachwieje się kiedyś twoja korona, biedna królowo;a kiedy na grób upadnie, to już jej i żaden biskup nie zatrzyma.Starościna postrzegła, że droga, na którą weszli, nie jest mylna,a zatem mówiła z wielką swobodą:— Takoż pomiędzy kacerskimi panami, którzy z Marszałkiem nadwornymkoronnym i z Mikołajem Radziwiłłem pani Bar...., królewskimszwagrem — poprawiła się — znajdowali się w kościele, a niektórymiz pospólstwa, przyszło do twardych wyrazów, a tego miałybyć przyczyną chełpliwe wyrazy Litwina.— Duma poprzedza upadek — zawołała królowa; ale potemmówiła dalej obojętnie: — To łatwo się zapomina; kiedy wół pieczonytkwi na rożnie, a fontanny wina tryskają, pospólstwo pije i je wykrzykujączdrowie państwa, i nie troszcząc się bynajmniej, czy to są Geneweńczyki,czy Luteranie, czy zwolennicy Aryusza.Starościna Falczewska, rada ze skutku swoich usiłowań, zawołałan ag le:— Zdaje mi się, że powóz jakiś na dziedziniec zajechał. Zapewneto księżna wojewodzina; jaką odpowiedź wasza królewska mośćdać jej rozkaże?— Nareszcie! — pomruknęła Bona do siebie, a potóm dodałagłośniej — miło nam będzie, jeśli księżna pani zechce podzielić naszęsamotność.❖ %*— Nader to pięknie z waszej strony, kuzyno — rzekła królowaBona z większą łagodnością, aniżeli zwykle, do wchodzącej księżniczkimazowieckiej — że odwiedzacie królową, która dzisiaj tak całkiem odwszystkich innych zaniedbaną jest i zapomnianą. Wszakże wy samitylko jesteście, co nie oddajecie hołdu tegodziennej gwiaździe i rzuca­


HIPO LIT BORATYŃSKI. 4 0 5cie wejrzenie litości na drugą, co już pochyla się ku zachodowi; a zatśmdwukrotnie pozdrawiamy was, przezacna kuzyno.Wyraz niewieściej czułości i tęsknej życzliwości tak rzadko zdarzałsię w Bonie Sforcyi, że niepodobna było, aby ten nie uczynił jakiegośskutku; mniej zatem dumnie, aniżeli kiedykolwiek odpowiedziałaAnna:— Tem chętniej posłuszna byłam wezwaniu twojemu, miłościwapani, że wiesz sama, iż i moje też oko niechętnie pogląds na tę błyszczącągwiazdę, albo lepiej mówiąc, meteor, oraz że głośna wrzawai ochota, które dziś napełniają zamek i ulice, równie przeciwne są moim,jak i waezym uczuciom.Bona uśmiechając się posępnie, wskazała przychodzącej miejsce,a gdy obiedwie zasiadły, mówiła dalej tym co i pierwej tonem :— Zaprawdę zdaje się, jakobyśmy dzisiaj obiedwie wzajem dosiebie należały: my, których teraźniejszość nic prawie nie wyobraża,jedno dwie książęce wdowy, których czarne zasłony żleby odbijałyprzy blasku uroczystości, i których ochocze koło rade podobno niewidzi.— Dla mnie teraźniejszość jest tem samem, co i przeszłość —mówiła Anna surowo i zakrawając nieco na ton swój zwyczajny —a zatem....— A zatem — przerwała jej królowa — zwróćmy oczy na przyszłość;o niej to będziemy sobie gadali, żeby skrócić nieco czas leniwy.Ale — mówiła dalej, poglądając na księżnę — czemuż to tak przystroiliściesię, jadąc w odwiedziny do domu wiejskiego samotnej kobiety? Jeżeli się nie mylę, to ten kosztowny łańcuch, co widzę nawas, jest spadkiem po cesarskiej córce z Konstantynopola, który, jakpowiadają, od dawnego czasu przechodził w dziedzictwie na córki waszegoszczepu? O ! jestem pewna, że nie mogliście spodziewać sięznaleźć dzisiaj w tych komnatach zgromadzenia, na jakiem zwyklepotrzebna jest podobna ozdoba.— To też nieraz niestrojno jawiłam się przed waszą królewskąmością, jak to przystoi na wdowę szlachcica, na córkę upadłego domu;ani też dla pokrycia ubóstwa marną błyskotką zawiesiłam dzisiaj tęozdobę na szyi; inna przyczyna skłoniła mnie do teg o : przyczyna, cowaszemu wysokiemu umysłowi zdawać się może błahą i zabobonną.— O! nie mniemajcie tak — zabrała głos królowa zamyślona,potrząsając głową — wszyscy my mniej albo więcej wypłacamy długludzkości i niewieściej naturze; i któż jest taki, któremu mogłoby sięudać całkiem od tej słabości uwolnić ? Powiadają, że nieszczęściebardziej usposabia do tego; otóż nie powątpiewajcie bynajmniej, że jajestem dzisiaj taką, i pobłażliwiej niż kiedy bądź względem tego uspo­


406 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.sobioną, jeżeli wreszcie wymaga pobłażania to, co zdolne jest zająćumysł podobny waszemu.— Wasza królewska mość musiałaś nieraz już widzieć ten łańcuchna mojej córce? Otóż nie chciałam, aby dzisiaj przystroiła się weń,bo klejnot cesarski nie przystoi oblubienicy.... starosty Samborskiego.— Zaprawdę macie słuszność — przerwała Bona — nie przystoidopóty przynajmniej, dopóki nią jest ona.Anna mówiła dalej:— Niesie podanie stare, że dopóki ten kosztowny łańcuch spoczywaćbędzie na szyi książęcej córki mojego rodu, to ten niecałkiemupadnie, i dlatego też zawiesiłam go na tej szacie żałobnej. Nie całkiemupadnie, powiadam, miłościwa p a n i; bo mój dom po większej częścijuż upadł, jako o tem wiesz sama, najjaśniejsza królowo.Kiedy księżniczka wyrzekła te wyrazy z wzrastającą na nowo goryczą,wydowa królewska, która dzisiaj więcfij aniżeli kiedy chciałauniknąć pewnych okoliczności, pochyliła się ku niej, jak gdyby bliżejchciała ten klejnot zobaczyć.— Takie podania są wprawdzie płodem podniesionej wyobraźni;jednakowoż po wielu książęcych domach można je napotkać, a pięknei kosztowne kamienie warte są zaiste być przedmiotem podobnej powieści.1 mój także dom już upadł, mościa księżno, i żaden klejnotnie mógł go ochronić.— Ja mniemałam — odpowiedziała Anna — że wasza królewskamość nie wierzy w podobne rzeczy, które pospolitsze są na północy,aniżeli w waszym oświeconym, wesołym kraju Włoskim; tak znikomemdziedzictwem właściwiej pocieszać się tym, co wszystko pozostałestracili.— Mylicie się, jak już powiedziałam, mniemając, że pogardzamwszystkiem, czego grube zmysły ludzkie nie pojmują, i może jeszczedzisiejszego wieczora, jeśli tak długo zabawić zechcecie, przekonaciesię, że za nadto świetne mieliście zdanie o mocy duszy mojej. Gdybyście— dodała z wymuszonym żartem — byli obecną przed kilkąchwilami, tobyście zobaczyli, że nie bez uwagi przysłuchiwałam siętemu, co mi Falczewska opowiadała o wypadku, jaki miał się zdarzyćw katedrze; a wyznam wam, że nie mogę się powściągnąć, ażeby temu,jeżeli to w rzeczy samej jest wróżbą, nie życzyła prędkiego spełnienia.— I ja także słyszałam o tem — odpowiedziała księżniczkastłumionym głosem i dosyć skwapliwie. - Może wasza królewskamość potrafi lepiej wytłómaczyć to, co się stało.— Kiedy teraźniejszość cięży na zasmuconej duszy — mówiładalej Włoszka, jak gdyby nie dosłyszała ostatnich wyrazów — a prze­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 0 7szłość nie daje pożądanej pociechy, natenczas umysł chciwie poglądana zagadki przyszłości i ułatwia ich rozwiązanie.Potćm, po chwili zamyślenia mówiła dalej:— Teraz już przecie zamilkły gromy kartauny, i odgłos ich natrętnynie przedziera się już do nas. Teraz zapewne dostojne zgromadzenie,upojone radością obecnej chwili, napełnia świetną salę; aleta chwila jest przelotną, a po niej inny czas następuje. Co zaś tenczas przyniesie z sobą, o to idzie najwięcój. Nadaremnie silny umysłrozumie, że przygotował to, co stać się ma; los rządzi światem, a zamiaryśmiertelników upadają pod jego skrytemi ciosami. Ale ktobygo umiał odkryć, ktoby zdołał działanie siły i mądrości ludzkiej skierowaćku swoim zamiarom, ten stałby wysoko i potężnie, a wszystko,co jest doczesnem, byłoby mu oddane. Częstokroć ja, czując braktego. co nazywają ziemską wielkością i mądrością, wzdychałam dozapełnienia go; a waszej dostojności nie zdarzyło się też co podobnego?Anna, mocno wstrząśniona wypadkami ostatniego czasu, niezupełniewolna od przesądów swojego wieku i porwana niejako marzącątęsknotą, która w dumnej, zimnej i przebiegłej Bonie coś tak osobliwszegomiała, rzekła na to:— Nigdyrn ja nie spodziewała się i nie rozumiała, aby podobnerzeczy zajmowały waszą królewską mość, i jeżeli mam się zwierzyć, topowiem, że nieraz ciężar niedoli skłonił moje serce ku tajemnicom,które przecież ciągle uchodziły przed mojem badaniem.Wtedy królowa matka znowu głos zabrała:— Przodek mojego szczepu, Franciszek Sforza — mówiła — pochodził,jak wiadomo wam, z nizkiego rodu, i był synem wieśniaka.Kiedy jednego wieczora, jak powiadają, powracał od ciężkiej pracyw winnicy do chatki ojca, wysokiej postaci kobieta, w niezwyczajnymubiorze, przybliżyła się do młodzieńca i bacznie weń wpatrywała się;potem pytała go o dzień i godzinę urodzenia i o różne okoliczności,tudzież kazała mu pokazać rękę, chcąc na niej rysy rozpoznać, a potemmiała mu przepowiedzieć wielkie rzeczy, które się w późniejszym czasiesprawdziły.Udał się on do wojska i wyniósł na dostojeństwo hetmana Neapolitańskiego;potem był chorążym stolicy Apostolskiej, a wreszcie książęciemMedyolańskim. Miał on sam częstokroć wyznawać, że samata przepowiednia przyszłości przygotowała właściwie tęż przyszłość,o której mu się nigdy nie śniło; i pewnieby pozostał wieśniakiem, gdybynie słyszał tych wyrazów, które wzmocniły jego odwagę, a późniejkierowały jego krokami. Podobne rzeczy opowiadają o przodku domuColonna, zwanym Sciarra, i o siekierze, którą ścinał drzewo.W czasie tej rozmowy, nastąpił wieczór i zupełnie ściemniało


4 0 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.w komaacie otoczonej drzewami. Otworzyły się jej drzwi, łagodneświatło zajaśniało z poblizkich, mocno oświeconych pokoi, a przezedrzwiweszła pani Falczewska, i przybliżywszy się do królowej, poszepnęłajej z lekka, ale dosyć wyraźnie :— Już ona jest, najjaśniejsza pani; czy rozkaże wasza królewskamość.... czy może....? — dodała, rzuciwszy wejrzenie na panią Podolską.— Ja nie wiem — odpowiedziała królowa, jak gdyby wahającsię.Potem skinęła na damę dworską, by ustąpiła na stronę i rzekła potajemniei poufale do Anny:— I cóż wasza dostojność mniemać będziesz o mojej tak sławionejmocy umysłu i wolnomyślności, jeśli wam wyznam, że przyciśnionarozmaitemi troskami, kazałam przywołać do siebie jednę z tych kobiet,0 których dopiero co wzmiankowałam, i której pospólstwo przypisujepewną znajomość przyszłości?— Gotowa jestem oddalić się — odpowiedziała księżna — jeżelimoja obecność jest na przeszkodzie.— O ! nie, bynajm niej! — zawołała Bona — raczej ona możeprzyjść powtórnie, aniżeliby jej zjawienie się miało mnie pozbawiaćobecności mojej dostojnej krewnej. Idź, Falczewska, i powiedz jej, żejestem zajęta.Tymczasem, gdy starościna oddalała się zwolna, dla uskutecznieniarozkazu, królowa matka zwróciła się powtórnie do Anny.— A nie chcielibyście być świadkiem tej sceny? Pierwszy to jaraz czynię coś podobnego i radabym miała kogoś trzeciego przy tejwieszczbiarce; wszelako powiadają, że bardzo wiele zależy w podobnychrzeczach na dniu i godzinie, a dzień, który się teraz ku końcowiskłania, jest jeden z najważniejszych. Nie zechcielibyście też sami doświadczyćumiejętności wróżki? Wszakże nasze losy od niejakiegoczasu bardzo się zbliżyły. I dlaczegóżby królowej Polskiej i wnuczcePiastów, równie jak owemu Franciszkowi i Oolonnie, głos losu niemiał dać się słyszeć, aby ustalił ich odwagę i wskazał środki?Jeżeli Bona Medyolańska miała jaki zamiar skłonić wojewodzinędo uczestnictwa w następnej scenie, to mądrość jej nader go zręczniewprowadziła. Zwrot rozmowy, skierowany do rzeczy nadludzkich1 wieszczbiarskich, obudził w umyśle Anny, skłonnym do ponurychbadań, życzenie, by posępną teraźniejszość pokrzepić blaskiem lepszejprzyszłości. Obok obudzonej wiary w prawdopodobieństwo tego, czegomogłaby się dowiedzieć, powstała w niej skryta myśl, ażali tymsposobem nie poweźmie jakiegoś światła i o tem, co zamierza dawnajej śmiertelna nieprzyjaciółka, która teraz tak poufale ku niej


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 0 9się skłania.królowej.Dosyć, że po małym oporze, zezwoliła Anna na żądanie* **Postać kobieca niezwyczajnego wzrostu, której kształtu niezbytjasna światłość komnaty natychmiast rozróżnić nie dozwalała, weszłabocznemi drzwiami w towarzystwie starościny Falczewskiej: skłoniłasię nizko wschodnim zwyczajem przed wysoką panią willi di Milano,potem podobnież przed A n n ą; a starościna, wprowadziwszy Sybillę,odeszła natychmiast.— Dozwoliliśmy ci przystępu do naszych pokoi — zaczęła Bonawłaściwym sobie surowym i dumnym tonem — powziąwszy prawdziwączy fałszywą, da się to widzieć, wiadomość, że posiadasz umiejętnośćodkrycia, komu o to chodzi, tego co się jeszcze nie stało. Posłusznabyłaś naszemu rozkazowi, to dobrze; ale namyśl się, nim dalejpostąpisz, że to nie snadno dające się ułudzie oczy, że to nie łatwowiernepospólstwo, przed którem możesz ukazywać swoje kuglarstwa.Znajdujesz się tu przed możnemi, a jedno skinienie może wymierzyćzasłużoną karę zuchwałemu oszukaństwu.— Potężną jesteś, o p an i! — odpowiedziała podeszła kobietaśmiało — ale potężniejszy jest ten, który mnie do ciebie sprowadził:przed nim groźby wasze rozsypią się w proch, tak jak plewa nawietrze.— Mówisz nader zuchwale, a chociażbyś istotnie miała do tegoprawo, to jednakowo strzeż się, abyśmy mu nie mieli powodu zaprzeczyć,bo zuchwałość twoja podwójnie ukaranąby została.— Zaprzeczyć mojemu prawu? — ozwała się tamta prawie lekceważącymtonem— śmiałość moja ukaraną zostanie? A któż to wyjesteście, co chcecie poglądać na prawdę, i sądzić, ażali jest prawdziwą?Nie ja to zuchwałą jestem, bo z równą odwagą stoję przed królową,jak przed żebraczką, których płaszcz królewski, albo odzież łatanąjutro może ziemia przysunie. Wy to zuchwałą jesteście, co skrytościchcecie wywołać z wątpliwością w umyśle, z dumą i czczą mądrościąw sercu i na ustach! — Potem dodała, zmieniwszy ton: —Zdaje mi się, że wasza królewska mość nie usposobioną jesteś doprzedsięwzięcia, dla którego tu jestem przywołana; a zatem oddalęsię, aż znowu powróci godzina, równie jak ta stosowna, której jednakminuty za nadto prędko przemijają.— A kiedyż ta godzina nadejdzie? — zapytała Anna, która więcejzajmowała się tem, co się działo, aniżeli chciała to dać poznać.— Któż to wiedzieć może ? Niezliczone są kształty godzin, takjak kształty liścia na drzewie, i można szukać po całych latach nim


4 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.się znajdzie podobna. Czas, jest to rzecz najkosztowniejsza, ale orazi najbardziej przemijająca; potrzeba go więc upatrywać, bo on nigdynie wraca, a nadchodząca chwila niezmiernie jest różna od swojej poprzedniczki.— Otóż właśnie dlatego, że czas jest kosztowny — rzekła królowa—nie myślimy go nadaremnie trwonić: idzie tylko o to, czynie możesz dać nam jakiego zakładu swej umiejętności; tym tylko bowiemsposobem przekonamy się, czy to, co nam wróżyć będziesz, niejest marną gadaniną, niegodną tych, co jej słuchają. Nie zgodzicież-lisię ze mną, dostojna pani?Wtedy Sybilla rzekła, zwracając mowę do Anny:— Chcecie rękojmi? Ja tego wam odmówić nie mogę, bo niewiarajest słabością tych, co nie widzą. Otóż gotowa jestem na waszerozkazy. Oznaczcie sami, jakim sposobem duch ma wam obecnośćswoje objawić.— Pomyślcie o czem, coby nas przekonało — poszepnęła Medyolankado pani Odrowążowej — dzisiaj tak jestem roztargniona, jakjeszcze nie pamiętam; ale was widzę tak jak zawsze, spokojną i niezmięszaną.Wezwana pomyślawszy nieco, m ów iła:— Jeżeli się chlubisz wiadomością przyszłości, to daleko będzie ciłatwiej objąć wzrokiem obecnym to, co już minęło. Wszelako nie podajęci ja nic pospolitego i coby drugim już było wiadomo, a coby ciprzypadek, obca szczebiotliwość, albo też własna przebiegłość wyjaśnićmogła. To, czego ja od ciebie chcę się dowiedzieć, są to myśli, którenigdy niepostały na ustach tego, w którego głębi serca przebywają;jeżeli to potrafisz, będę ci wierzyła!— I ja także — dodała Bona — będę wierzyła; bo wybór ten,dostojna pani, usprawiedliwia waszą mądrość. I jakże? wahasz się,wieszczbiarko ?A wieszczbiarka stała przez chwilę, jak gdyby sama od siebie zasięgałarady, albo też czyjejś niewidomej używała pomocy; potem rzekłaociągając się :— Niemałae to wprawdzie rzecz jest, której żądacie, ale niezbytwielka na ducha, któremu służę; mamże ja powiedzieć wam, jaśnieoświecona pani, tę myśl, której nigdyście nie wyjawili?Anna skinęła potwierdzając głową.— I wam samym tylko, rozumiem, ażeby nie było jawnem to, coukryć chcecie?— Zapewne — odpowiedziała księżniczka z natężeniem i pomięszaniem.W tedy wróżka zbliżyła się ku niej, pochyliła się do ucha i poszepnęłaz cicha:


HIPO LIT BORATYŃSKI. 4 1 1— Ujrzawszy mnie przed sobą, nie tylko pragnęliście zobaczyćw zwierciedle przyszłości swoje ukryte zamiary, ale żądaliście takżerzucić wejrzenie i w stronę, na pewien obraz, blizko was się znajdujący,i który tylko z powierzchni rozpoznać możecie słabą przenikłościączłowieka: życzycie zaś sobie jeszcze siłą umysłu i wnętrze jego pognać.Księżniczka cofnęła się nagle o krok wstecz, i ulotny rumieniecpokrył jej blade lica.— I jakże? zgadła? — zapytała Bona z żywością; a nieme skinienieAnny potwierdziło to znowu.— Jakże? Bozkaże-li mi najjaśniejsza pani — mówiła staraprawie z szyderstwem do królowej — ażeby duch i wam jeszcze dowiódłswojej prawdziwości?— N ie ! — odpowiedziała Bona przerywanym głosem — co możezadowolnić tę damę, to może i nas zadowolnić. Wyraz, który onawam poszepnęła, dostojna krewno, zdaje się, że niemałe sprawił wrażenie;zaczem darujcie, że sobie tego oszczędzę.— Pochwalam przezorność waszej królewskiej mości — rzekłaksiężniczka, w której duszy nic nie mogło uśpić zastarzałej nienawiści.— Nie wszystkie myśli królewskie mogą znosić jasność, gdyby to nawetbył wątpliwy odbłysk nieznanego światła.Bona odwróciła się z niezadowoleniem do wróżki i rozkazała jejzaczynać.—- llo! ho! — rzekła stara zuchwale i z uporem. — Jesteściewprawdzie wysoką i dostojną panią; ale wasze rozkazy mało mają znaczeniatam, gdzie ja stoję. Wróżka należy do innych mocy, a te niesą zbyt szczodre w przyzwalaniu; zaczem pozwolić musicie, ażebymwprzód za warunek pewien dar położyła.A na to rzekła A nna:— Stoisz przed obliczem nader bogatej pani i nie możesz powątpiewać,aby ta nie przyrzekła ci zadosyć uczynić wszelkiemu żądaniu,jakkolwiek byłoby ono wielkiem; ja zaś, lubo jestem wdową niezbytbogatego szlachcica, nie zwykłam wszelako nigdy używać podobnychtobie bez wynagrodzenia.— Mylisz się, jaśnie oświecona pani — odpowiedziała na towróżka; — nie pragnę ja jałmużny, nie żądam marnego grosza, jakisię daje ubogiemu, ani tóż pełnej garści złota, za którą najemni służalcy,dziękując wam pokornie, ściskają nogi. Ale musicie mi dać dobrowolnypodai unek : podarunek z tego, co wam szczególnie miłemjest i drogiem ; do was zaś nie należy go przeznaczać, jedno tylko domnie: wszelako nie żądam ja pierwój, aż zasłużę na nagrodę.Bona nic nie odpowiedziała na to osobliwsze domaganie się, alewojewodzina zawołała z niejaką żywością :— Osobliwsza to mowa tej wróżbiarki, i podobna do tych, jakie


4 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.według powieści nieprzyjaciel człowieka zwykł trzymać w podobnychokolicznościach. Ja prawie wszystko straciłam, i niewiele mi jeszczepozostało, coby mi było drogiem i m iłem ; to też tern. mocniej przywiązanajestem do tego, i wcale nie myślę go na hazardowną grępuszczać. I nie należałoby spodziewać się, że ta posłanka podziemnegoświata za swoje zwodnicze wyroki żąda w imienia swego mistrzanieśmiertelnej duszy naszej, albo tych, co do nas należą? Zatak wysoką cenę nie chcę kupować twoich wyrazów; a jeżeli" waszakrólewska mość chce w ten sposób rozporządzać swoją własnością,albo jeżeli może, to dozwoli mi, żebym nie należała do tego przedsięwzięcia!Na to odpowiedziała Sybilla z szyderczym uśmiechem:— Wasza dostojność w wielkim znajduje się błędzie. Choćbyi ten, o którym księżna wspomniała, nie był zupełnie obcym temu, cozamierzamy uczynić, to przecież dzisiejszemi czasy naznacza on inneceny za swoją fatygę; może nie dlatego, żeby ją tak wysoko cenił, ależe to, czego pragnie, umie innemi drogami pozyskać. To, czego jażądani, jest zapłatą za moją własną pracę. Bo proszę, cóżbym ja poczęłaz duszami tak dostojnych osób? Jakbym mogła ich użyć, kiedymogłyby uledz sporowi dla bliższego prawa osoby trzeciej ? Co domnie, ja jestem umiarkowaną; poprzestanę na ozdobie, bo wiadomowam, dostojne panie, że kobiety, chociaż stare, lubią się jednak przybierać.— Ciekawa też jestem, czego ona będzie żądała? — mówiła Bonaz uśmiechem. — Może kawałek jakiej błyskotki, aby w niej paradować,kiedy czarownice zjadą się na Łysą górę.— No, to niech i tak będzie! — rzekła księżniczka przyzwalając,a królowa rzekła powtórnie wróżce, aby przystępowała do dzieła.Ale stara jeszcze ociągając się rzekła:— Pamiętajcie tylko, żebyście po skończonej pracy nie odmówilimojej skromnej prośbie; bo moglibyście tego żałować. Nie dobrzejest bowiem stroić żarty z duchami i z ich poufałemi, a wyrazwróżki, która została zawiedzioną, podobnież i dla słuchacza zamieniasię w zgubny zawód.— No, zaczynaj! — przerwała jej Włoszka głośno i rozkazującymtonem.Wtedy świadoma tajemnic wróżka, wydobyła ze swojej fałdzistej sukniprzyrząd podobny do tego, na którym widzimy umieszczane globusy,i postawiła go na okrągłym stole w środku kom naty; a pod spodemumieściła lampę, która za jej dotknięciem prędko zapalona, blady błękitnawyblask rozprzestrzeniła. Potem rozkazała obecnym pozostaćw cichości, aż odpowiedzi zażąda, i ciągle mieć oczy zwrócone na kulę


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 1 3kryształową, którą, ona teraz, pomrukując niezrozumiałe wyrazy, złożyłana tym przyrządzie.Wyższa część kuli była próżna, a świetna jej powierzchnia odbijałasię dziwnie w zwierciadłach oddalonych kandelabrów i żyrandoliz przyległych pokoi; ale niższa jej część zdawała się napełniona białawąmassą.Tu zapytała wróżka, któraby z dam chciała pierwej los przyszłościswojej widzieć w tajemniczym przyrządzie ? a gdy księżniczka giestem,ukoronowanej gospodyni tego domu zostawiła pierwszeństwo, i tamilczeniem zezwoliła na to, wtedy wróżka zaczęła najprzód powoli,a potem coraz prędzej chodzić w około, ciągle wymawiając wyrazy,pomiędzy któremi tylko ustawnie powtarzane nazwisko Bona Sforcyamożna było zrozumieć.Kiedy zaś ten ruch obrotowy powtórzyła więcej może niż dwanaścierazy, zdawało się, jakoby w kryształowej kuli zaczęło się coś poruszaćw kształcie fali wzruszonej od wiatru, a stara wymówiła z większymzapałem formułę zaklęcia, i natychmiast wewnątrz kuli podniosłosię coś nakształt tępej piramidy, potem formowało się zwolnaw kształtny i świetny słup, a wierzchnia część jego rozdzieliła sięi rozszerzyła. Natenczas wróżka jeszcze bardziej wzmocniła głos,i coraz więcej przyrastające smugi słupa ukształciły się na wzór gałęzi,i cała postać zaczęła nabierać podobieństwa do drzewa: konary wypuściłygałęzie, gałęzie wydały małe odrostki, które natychmiast stałysię podobne do liści i owoców. Coraz mocniej i wyżej wzrastałpień i coraz bardziej rozwijała się jego korona. Potem znowu cośw małych wirach podniosło się od dołu, ale nie dosięgło wierzchołka,tylko w cudnie kształtnych zakrętach obwinęło się wokoło drzewa,okryte pięknem liściem i kwiatem podobnym do jagód, a wtedywróżka zatrzymała się ze swojem zaklęciem i pytała królowej, cobywidziała?— Ja widzę drzewo — odpowiedziała Bona — widzę je wyraźniez jego liściem i owocami.— Tak! jest to drzewo! — rozległa się odpowiedź, jakby tonemnatchnienia — a jego korzenie głęboko sięgają w ziemię, głowawznosi się w chmury, ptaki niebieskie kołyszą się na jego gałęziach,a w jego cieniu spoczywa ród ludzki, nasycając się jego słodkiemi owocami.Ale czyż nie widzisz, królowo Polska, tego, co się w około pniajego wije?— Widzę ja to — odpowiedź ozwała się z ust Bony.— Nie znasz-li tego? Jest to bluszcz, szkodliwego rodzaju roślina,wijąca się, stworzona aby pokornie czołgała się po ziem i; ale kiedyw swoim pełzającym wzroście natrafi na pień wystrzelony do góry,wówczas wiesza się na nim i krępuje go, i wysysa żywotne pożywienie


4 1 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ziemi i wciąga w siebie krople rosy porannej, tak, że siła drzewasłabieje, a kwiaty jego nigdy nie wyradzają się w owoc. Ale —to mówiąc położyła rękę na kuli, jak gdyby na znak rozkazu, takjednak, że kula nieco się wstrzęsła — ale nie podnoś tak swojej nikczemnejgłowy, nie podnoś się tak dumnie w pożyczanej wielkości; boskoro ogrodnik postrzeże, że liście drzewa więdnieją, że się pochylajągałązki, wnet porywa nóż, i zniszczona powracasz znowu do prochu,który cię zrodził.I w rzeczy samej, kiedy tak mówiła, zdawało się, że kwiaty i owoceznikły, potem odczepiła się wijąc od pnia i opadła, a liście i owoceznowu się podniosły.I kiedy książęce niawiasty poglądały na to osobliwsze widowisko,wzburzyło się po raz trzeci w kuli, i ukazała się nowa potężna roślina,która przybliżyła się do drzewa i połączyła się z niem, a korona jegorozszerzyła się jeszcze bardziej i przyozdobiła bogaciej owocem i liściem.Wróżka zwolna i jednotonnie mówiła dalej :— I aby odnowiła się siła drzewa, pan ogrodu wybrał pięknyszczep, co był odrostkiem również szlachetnego pnia, ażeby się toz nim połączyło ; radośnie kojarzy się płonka z płonką i korona corazcienistszą się staje, coraz słodszy owoc, ażeby świat posilił się nimprzez sto lat i jeszcze sto drugie.Tu zamilkła stara, jak gdyby wysilona. W tejże samej chwili zagasłalampa i obraz drzewa zniknął. Królowa też nie uważała zarzecz właściwą przerywać ciszy, tylko oczy jej spotkały się z oczymaksiężniczki Mazowieckiej i czytały w niej wrażenie, jakie to osobliwszewidowisko na niej uczyniło, a które przecież widzom tegoczesnym zapewnenie zawróciłoby głowy. Ale w połowie szesnastego wieku tajemnicemagii naturalnej nie były jeszcze tak powszechnie znane,mianowicie kobietom owego czasu; nie powinno to więc dziwić, jeżeliAnna Odrowążowa podobała sobie w tem widowisku, które tak odpowiadałoskłonności jej do cudów, równie jak i cichym życzeniomchciwego jej serca, i wzywała wróżkę, ażeby teraz dla niej zaklęła tajemnicząsiłę kuli kryształowej. Wszelako odpowiedź, jaką otrzymała,była odmowną. Wróżka wiedząc dobrze, że w kuli nie okaże się powtórnienic innego nad drzewo, odpowiedziała:— Jak zwyczajne siły natury podległe są wyczerpaniu, tak też siędzieje i z temi siłami, co za jej granicą działają, a nim słońce trzykrotniebieg swój ukończy, nie można tegoż samego narzędzia dwa razyużywać. Są wprawdzie środki do zmuszenia upornej siły; ale te byłybynadzwyczajne i niebezpieczne. Przez to samo więc, cośmy tuusłyszeli o podobnych rzeczach z ust księżniczki, z trudnością możnabysię do tych środków uciec. Wszelako — dodała — nagroda jest


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 1 5zawarowaną, więc i robota spełnioną być w inna; a prawda nie tylkoma jedno zwierciadło dla ukazania się śmiertelnym.Po odłożeniu zatem na stronę lampy i kryształowej kuli z przyzwoitąformalnością, na tejże samej podstawie, która pozostała naswojem miejscu, ukazał się podobnyż przyrząd, ale odmiennej formy;z wierzchu otwarty, napełniony bezkolorowym i przezroczystympłynem, który zdawał się być na pozór nie czem innem, jedno tylkowodą czystą.Wróżka podobnież jak pierwej nakazała milczenie obu księżniczkom,potem przystąpiła do stołu, i złożywszy pięść, nakreśliła nią linięna okół urny i potem zaczęła zaklęcia. Wszelako zdawało się, żeduch czyni pewną różnicę pomiędzy potężną monarchinią, a wydziedziczonącórką niegdyś wysokiego rodu; nie chciał on dozwolić, abypowstały obrazy przyszłości, cała zawartość spokojnie pozostała w naczyniu.Wtedy głos wróżki rozległ się donośniej: i zdawało się, żedruga czynność trudniejszą jest dla niej, niż pierwsza, bo jej ponurogorejące oczy zaczęły się wywracać, pot na jej czoło wystąpił, głosstał się twardy i chrypliwy, giesta gwałtowniejsze. Często pochylałasię nad naczyniem i osobliwszemi wyrazami wzywała duchów na jegodnie zasypiających, tak, że jej głos osobliwszym sposobem łamiąc się,odbijał w okrągłem wnętrzu naczynia. I oto nagle zawrzało gwałtownie,a okrąg, który pięść jej zakreśliła, stanął w mocnym krwawoi zielono iskrzącym się płomieniu.Oko księżniczki padło z ukosa na Bonę i odwróciło się znowu, skoroujrzała oblicze królowej, podobne do oblicza trupiego, zeszpeconemirysami i szpetnemi plamami okryte, nakształt tych, które już są w staniezniszczenia. A tu coraz mocniej buchały płomienie do góry, i corazstraszniejsze zdawały się rysy królowej; ale wróżka zakryła twarz,i załamując ręce, jakby w straszliwej walce duszy, wyzionęła gwałtownieformuły, którym posłuszny jest świat podziemny.Wszelako ciągle jeszcze płyn w naczyniu był bezbarwnym:wtenczas wydobyła prędko, jak gdyby był to już ostateczny środek,małą rurkę szczególnego a starożytnego kształtu z sukni okrywającejwzburzoną pierś, i podniosła ją po trzykroć ku niebu, nie mówiąc anisłowa, a po trzykroć schyliła ku ziemi z głuchem zaklęciem, w któremnazwisko Anny i przodka jej, Piasta, powtórzone były dziewięć razy.Potem otworzyła ją i sączyła w urnę jakiś płyn, ciągnący się nakształtmleka. Lubo płyn ten pomieszał się z wodą, żadnego nie wywołałon kształtu; ale płomienie zaczęły się mięszać i wkrótce promieniejącyokrąg światły jaśniał wokoło czarodziejskiego narzędzia.Kiedy Anna podniosła oczy, już oblicze królowej matki nie byłotak zeszpecone, odrażające plamy znikły, a lekki blask polatywał wokołogładkiego czoła i uśmiechających się ust. Potem i wróżka także


4 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.odrzuciła swoje zasłony i w podobnymże blasku jej rysy pełne wyrazujaśn iały : zaciemniony pokój napełniło czarodziejskie światło, i miłyodurzający zapach, podnoszący się z naczynia, napełnił komnatę.Na spodzie naczynia coraz bardziej i bardziej zaczęło się mącić,jak gdyby obcy pierwiastek oddzielał się od czystej wody, która ponadczemś cięższem pozostała; powietrze w małych bąbelkach podnosiłosię w górę, ziejąc mocny zapach, pod spodem zaś zaczęło się cośkształcić, podrastać w górę, podobnie jak pierwej w kuli, ale niepodobnedo drzewa, tylko w dziwacznych kolcach i prętach, i coraz wyraźniejuformowało się w postać budynku z wielą wieżami, podobne dogaleryi.Wróżka skończyła swoje wezwania i pytała:— Ażaliż mistrz podniósł dom z ruin?I w rzeczy samej zdawało się księżniczce, że widzi dom, albo raczejwspaniały pałac ze swojemi wieżami i kopułami, a zarazem i drugi,który właśnie teraz zarysował się w niepewnem świetle promieni,łamiących się w wodzie i w czarodziejstwie fantazyi.— Jest to dom starożytny — mówiła Sybilla uroczystym głosem,— wiele rodzin królewskich ujrzało w nim świat i mieszkało tamw potędze, chwale, a pokoju, aż jeden za drugim spoczęli w siedzibiegrobowej. A skoro przyszedł czas, gdy ostatni z tego domu znikł,bo losy człowieczeństwa nader są znikome, wówczas opustoszał domsamotny, wieże jego upadły, a przez rozpadliny potrzaskanych murówświatło planet zajrzało do komnat ogołoconych z ozdoby.- Świetnośćwszelako nie przemija na zawsze, i podobnie jak ze dna tego naczynia,w którem zmysłowo dostrzegasz prawdę, na odgłos mistrzapowstaje z gruzów zniszczenia nowa budowa, i mury swe o drugie muryopiera: powstaje to na wieki, ażeby obie stały, jedna drugąwspierając, i ażeby następne pokolenia przemieszkiwać mogły w jegokomnatach i salach.I w rzeczy samej obiedwie massy połączyły się w naczyniu,i wieże ich zdawały się razem sklejać i łączyć, i wzniosły się moenieji wyżej w spokojną wodę ponad niemi, jak gdyby w przezroczapowietrzne.Silne przedstawienie tego, co jedynie tylko umysł wnuczki Piastówzajmowało od dawna, mocno ją przejęło. Przysłuchiwała się bez poruszeniawyrazom, które coraz prędzej i gwałtowniej wydobywały sięz ust starej kobiety.Tymczasem zewnątrz powstała gwałtowna burza. W nagłym polociewiatr świstał i wył w pośród wierzchołków drzew ogrodowychi wstrząsał gwałtownie oknami. Już od pewnego czasu grzmot dałsię słyszeć z daleka, ale burzą silnie pędzone chmury usiadły ponad


W illą, a ogniste błyskawice w towarzystwie okropnych wstrząsającychgrzmotów noc oświecały chwilowo.Wróżka mówiła wciąż powoli i jednotonnie, podobnie jak z początku,a żadne drgnienie nie ukazało się na mocno wydatnem obliczu:wtem z nagła zdawało się, jak gdyby odmieniła się jej postać.Oezy jej zaczęły rzucać błędne wejrzenie i zajaśniały osobliwszemświatłem, pierś dyszała, jakby ogromnym, nagle zwalonym ciężaremprzytłoczona, z jakimś przestrachem przycisnęła wyschłe ręce dołona, jak gdyby chciała oddalić od siebie to co ją dręczyło, a nie mogłasię pozbyć; mowa jej stała się głośniejszą i prędszą, aż nakoniecchrypiąc, w pośród wzmagającego się huku nadchodzącej burzy, zabrzmiaław tonach wrzaskliwych:— Dom jest odbudowany, brakuje tylko pokrycia; ale strzeż się,wdowo i sieroto, bo w jego zakącie nieprzyjaciel czatuje. Czy słyszysz?Nieprzyjaciel czatuje! Ty go nie widzisz; ale ja go widzę.!A chociażbyś go widziała, to nie zważasz nań; ale jam gopoznała.Uwaga księżniczki natężyła się na te słowa, a Medyolanka rzuciłaprędkie wejrzenie podziwienia na starą, jak gdyby usłyszała to, czegonie spodziewała się usłyszeć, ale stara, jakby nie postrzegłszy tego,mówiła dalej:— Strzeż się, bo ten, co się nazywa przyjacielem, i więcej jeszcze:ten co powiada, że dałby życie za ocalenie jego, ten zniszczy dom,w który wstąpił z otwartem czołem i z ujmującą postacią, a zgubi ciebiei to, co jest miłe tobie i jemu. Nie lękaj się nieprzyjaciół, działanieich jest bezsilne dopóki nie ukaże się o«, a wtedy słowo przyjacielazbudzi śpiące nieszczęście.Potem zamilkła, jak gdyby ze znużenia po nadaremnych usiłowaniach,i dopiero po niejakim czasie, porwawszy się ręką za głowę, dodaław poprzedzającym, ale nieco umiarkowańszym tonie:— Dostojna pani! Nieszczęście nie grozi tobie ze strony nieprzyjaciół,albo też ze strony tych, których uważasz za takich: takie sąwyrazy losu, który do ciebie przez usta wróżki przemawia!Tymczasem coraz bardziej wzmagająca się burza, przedzierając sięzapewne przez niedobrze przymknięte okno, wdarła się z taką gwałtownościądo komnaty, że ciągle jeszcze słabo gorejący okrąg płomienistyzagasł, a mocno podwiany kobierzec, pokrywający stół, przewróciłpodstawę i przyrząd, który upadając na ziemię roztrzaskał się w małekawałki.Wszystkie trzy, jak gdyby jednakpwe uczucie przestrachu przeraziłoje, uciekły do poblizkiej oświeconej sali, a wejrzenie ichprzy jasnym blasku świeczników zwróciło się pomimowolnie je-27Bronikowski: Hipolit Boratyński.H IPO L IT BORATYŃSKI. 4 1 7a


4 1 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dnej na drugą,, chcąc poznać wrażenie, jakie ten wypadek na nichuczynił.Anna była nadzwyczajnie wzruszoną. Jedną ręką oparła się0 marmurowy stół, drugą ocierała pot kroplisty ze zbladłego czoła;krok Bony zdawał się być pewnym tak jak zwyczajnie, wszelako zamyślonabyła i roztargniona; ale w najosobliwszym widoku ukazywałasię stara. Zdawało się, jak gdyby z trudem nadzwyczajnym przychodziłado siebie po okropnóm wrażeniu: dotąd jeszcze nie mogłazająć oddechu, przelękłe wejrzenie rzucała w około siebie, jak gdybylękała się ujrzeć osobliwsze a niemiłe rzeczy, włos jój czarny najeżyłsię nakształt szczeciny ponad zżółkłem obliczem, a głębokie przerywanewestchnienia wydobywały się ze zbladłych i przyciętych ust.Tak podobna była do wiedźmy z Endoru wtenczas, kiedy ta królaIzraelskiego ułudzie chciała, i kiedy potęga, którą w występnem wywołałaigrzysku, prawdziwie a niespodziewanie w jój zaczarowanymkole stanęła.Długiego potrzeba było czasu, nim jedna z niewiast przerwałamilczenie; aż nareszcie zaczęła królowa, postrzegłszy że stara powróciłaprzecież do zmysłów, i chcąc zapewne zakończyć już tę wzruszającąscenę:— Rozwiązałaś już wróżbą swoje przyrzeczenie i bogdajby losspełnił tak, jakeś nam wywróżyła. Nie wiemy, ażali księżniczka podobniejak my wieszczbą twoją jest zadowolniona; ale niechaj pomni,że kielich szczęścia nigdy nie jest niezamącony, i że tam, gdzieszczęście wstępuje i niebezpieczeństwo też nie zwykło bywać dalekie.— I ja także życzę — mówiła Anna — ażeby skutek zjiściltwoje wyrazy; jam się tylko jednej rzeczy lękała, a nie miałam sięczego lękać; co zaś do drugiej, to bez obawy mogę stawić oblicze.— A więc żądaj nagrody — mówiła Bona; — pamiętaj atoli, żesą rzeczy, które droższe nam od najcenniejszych skarbów na świecie,1 że od panujących nie można żądać bezkarnie tego, na co zezwolićnie mogą.Wtedy wróżka mówiła z widocznem natężeniem:— Duch, który mnie ogarniał, już mnie znowu opuścił; powróciłamznowu do życia ziemskiego i jestem waszą najpoddaniejszą sługą;ale obietnica wasza już jest na innem miejscu, a ja mam nadzieję,iż nie będziecie nastawali na zniszczenie jej.— Mów tedy — zawołała Anna z żywością.— A więc zapytuję najjaśniejszej pani, ażali w obecnej chwilinie ma przy sobie jakiego klejnotu, który jej szczególniejszym sposobemjest miły, z powodu dawcy, albo dla jakiej drogiej pamiątki?Otóż czegoś podobnego rodzaju żądam ja, bo nadludzkie siły wyrokunie mogą bez ofiary być pozyskane: i kiedy.kapłanka ich zadowolona


H IPO LIT BOBATTŃSKI. 4 1 9jest zewnętrzną wartością datku, to wewnętrzna jego wartość najmocniejdotyczy dawcy, bo na niej to właściwie zależy, aby dobrzemu zapisano było w księdze przeznaczenia.Bona w milczeniu postąpiła ku jednemu z gierydonów salonu;odpięła z lewej ręki bogato oprawną bransoletkę i podniosła ją kuświatłu. Za przyciśnieniem sprężyny otworzyła się pokrywka odklejnotu, a ona poglądała długo na to, co znajdowało się wewnątrz,przycisnęła je jakby pokryjomu do ust i zamknąwszy, podała starejklejnot z głębokiem westchnieniem. Stara wróżka obejrzałago z chciwością, obejrzała łakomie świetny dar i zachowała gostarannie.— No, prześwietna pani — mówiła, obróciwszy się do Anny,która, jak zdawało się, w wielkiem pomięszaniu stała na stronie —jakąż nagrodę udzielicie swojej pokornej niewolnicy?— Ja nie jestem królową — odpowiedziała księżniczka jąkającsię — a to pomieszkanie nie jest mojem ; wszelako żądaj odemnie nagrodyna dzień jutrzejszy, a spodziewam się, że zadowoloną będzieszz tego daru, jaki ci wdowa Leona Odrowąża dać może.— Nie! bynajmniej, jaśnie oświecona księżno! — odpowiedziaławieszczbiarka. — Niecierpliwi to wierzyciele, którym winni jesteście;niezliczone są chwile pozostające do czasu, aż znowu dzień zaszarzeje,a w każdym dniu mogą one upominać się o dług zaległy. Przyszłość— mówiła dalej z bojaźnią, poglądając w około siebie i z widocznymwstrętem — przyszłość nie jest wolna od skazy, która przezemnieukazała się wam; nieprzyjaciel stoi w odwodzie; chcecież-li mu daćprzewagę nad sobą wprzódy, nim dom, któryście widzieli, ukończonyzostanie ?— Wszelako ja nie mogę spełnić twojego życzenia — odpowiedziałaksiężniczka napoły ze wstrętem, napoły rozkazując. — Zdarzeniedzisiejszego wieczora niespodzianie mnie zaskoczyło, a niemożnośćmuszą także pojmować i duchy.— Niemożność? — powtórzyła stara znaczącym tonem. — Wiedzciezatem, że nie tylko wam ta zwłoka niebezpieczeństwem zagraża,ale i mnie i pani, która mnie jest jakby rękojmią za spełnienie waszegosłowa.— O ! kuzyno! — zawołała Bona, niby prosząc tonem przerażenia.— Powiadacie, że nie jesteście w możności? Ale to nie jest tak— mówiła dalej wróżka; — nader wspaniale na czarnej wdowiejszacie lśni się wasz łańcuch, a wy powiadacie, że nie możecie, dlategoże nie macie chęci. A więc tego, czego dobrowolnie odmawiacie,muszę koniecznie żądać.— O! nigdy! Miałażbym ostatni klejnot rodu mojego oddać, ten2 7 *


4 2 0 ALEKS ANDEK BRONIKOWSKI.klejnot, do którego stara powieść upadłe szczęście mojego domu przywiązuje?I za cóżbym go dać miała ?— Zakład szczęścia za szczęście sam o! — mówiła prędko Bona.— I dla mnie także ten dar, który ja niechętnie jej oddawałam, byłdrogą pamiątką; ale przeszłość już minęła, a zamiary nasze do przyszłościnależą. Prawda, że żądanie jest wielkie i zanadto wielkie;wszelako wartość tego, coście widzieli, nie jest mała, a za prawdziwośćsami zaręczyliście po próbie, pod jaką poddaliście wróżkę.•— Zbyt wielkie jest to żądanie! — zawołała księżniczka —Większe, aniżeli mogę przyzwolić!JSJa to odrzekła wróżka :— Żądanie moje nie jest tak wielkie. Jakbym ja też mogła pożądaćklejnotu godnego cesarzowej, i zawiesić go na mojej lichejodzieży, albo też go zapleść w moje siwe włosy? Powiadacie, że tenbogaty łańcuch jest zakładem szczęścia? A wszakci jest on już własnościąpotężnej siły losu i jako taki dostał się wam w spadku.Wszelako te siły nie żądają go przed czasem: ja proszę tylko o jednęczęść jego, o jednę część tego świetnego łańcucha domagać się muszę;domagać się muszę jednego kamyka domu, ażeby stał się węgielnymkambniem nowego, który ukazałam wam w niezawodnem zwierciedleprzyszłości.Aiina walcząc sama z sobą, przechadzała się niepewnym krokiem;a czyli to bojaźń groźby starej wróżki, czyli też inny powód, który bacznośćMedyolanki na siebie zwrócił, dosyć, że ta badawczym wzrokiemśledziła każde poruszenie krewnej. Ale gdy Anna wciąż jeszczezwłóezyła z zezwoleniem, królowa zabrała głos z uprzejmie lekceważącymtonem, który zawsze miała na zawołanie.— I któżby spodziewał się, ażeby księżniczka Mazowiecka lękałasię pozbyć małoznaczącego kamyka, jak gdyby łańcuch i bez niego niebył wspaniałym wschodnim podarunkiem dla jaśnie wielmożnej paniBoratyńskiej, która już i tak hojnie jest uposażoną przez łaskawąszczodrobliwość naszego najjaśniejszego syna?Wtedy rumieniec niezadowolenia okrył twarz wojewodziny; postąpiłanagle do stołu, drżącą ręką odczepiła jedno ogniwo z łańcucha,a był to szmaragd rzadkiej wielkości, i oddała go starej z odwróconątwarzą, nie wymówiwszy atoli ani pół słowa, ani wydawszy żadnegowestchnienia. Potem skupiła prędko cały łańcuch i owinęłago w koniec zasłony, jak gdyby chciała go i swoim i drugich oczomukryć na zawsze.Wróżka, nie podziękowawszy jej nawet, wzięła niechętny dar; potempożegnała milcząc, tak jak wchodząc witała obyczajem wschodnimobiedwie damy, i zniknęła we drzwiach, po za któremi starościnaoczekiwała na nią.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 2 1Usposobienie obu księżnych nie było tego rodzaju, by mogłydalej prowadzić z sobą rozmowę, i wkrótce też powóz pani Anny toczyłsię gościńcem ku stolicy, a królowa matka pozostała oddanaswcim myślom, aż poufała jój dama honorowa powróciła do niej.Wtedy królowa odezwała się:— Nie, Falczewska! nie chcę już nic podobnego! I miałożby tobyć prawdą, że, jak powiadają, jeden krok po za granicą zwyczajnegodziałania świata poddaje nas władzy sił nieznanych? Wszystko poszczęściłosię i lepiej udało, aniżeliśmy się spodziewali; a wszelakonie mogę cieszyć się z tego. Zdawało się, jak gdyby coś obcego weszłow te kręgi, któreśmy zakreślili, a moc umysłu naszego uległaprzemocy czegoś drugiego; czy to wyszło od owego nikczemnego planównaszych narzędzia, czy.... ale dosyć już podobnych rzeczy!Rozdział XXXV.Tymczasem, kiedy księżniczka Anna od uciech i radości odwróciłasię ku niezbadanym tajemnicom, sięgając po to, co jest zakazanóm.i czego niepodobna osięgnąć, a dumną swoję duszę wbrew przestrogomserca pod panowanie śmiertelnej nieprzyjaciółki schylała, radośćmiłości i żywota, uśmiechająca się wesoło, stanęła przed jej córką.Uroczystość koronacyi odbyła się z całą okazałością, a lud wesołemua uprzejmemu Zygmuntowi całkiem oddany, weselił się radością,która, jak można było przypuszczać, odtąd stała się udziałemna całe jego życie w kochanej, stałością pozyskanej żonie. Koniecznośći przezorność nakazywały malkontentom ukrywać swoje uczuciapod pozorem udziału w powszechnej radości. Wypadek, któregoopowiedzeniem starościna starała się rozpędzić chwilowy smutek swojejpani, niezupełnie takie sprawił wrażenie, jakie ona skreśliła; a chociażniektórzy naoczni świadkowie wspominali jeszcze o tem po południu,to wszelako zapomniano o tem pod wieczór, w czasie nadawanialenności książętom, przy zadowoleniu, jakie duma narodowa znajdowała,gdy ci potężni książęta królowi swojemu hołd w pośród jego stolicyu stopni tronu składali.A kiedy ukończył się ten obrząd, całe zgromadzenie udało sięz powrotem na zamek, przy odgłosie muzyki i z rozwiniętemi chorągwiami,podług owoczesnego zwyczaju; pomiędzy zaś chorągwiami,chorągwie księztwa Pruskiego teraz po raz pierwszy nacechowane byłygłoskami początkowemi S. A., Sigismundus Augustug (które przezdługi czas potem znajdowały się na piersiach czarnego orła, i dopiero


4 2 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.daleko później zniknęły ztamtąd), a potem rozpoczął się bankiet królewski.Tymczasem po ulicach tłumy ludu pokrzykując radośnie,cisnęły się w około pieczonych wołów, oraz wina, miodu i wódki,tryskających w strumieniach i w beczkach, które bez szafunku imoddano.Niech nam wolno będzie opuścić obraz tej uczty, i tę tylko zrobićuwagę, że po kosztownój biesiadzie i po tańcu pochodniowym, którywłaśnie w tym dniu hucznie się odbywał, król Zygmunt w obecnościzgromadzonego dworu, swoję jaśnie wielmożną, a szczególniśj sobiem iłą krewną, pannę Helenę, wojewodziankę Podolską, i jaśnie wielmożnego,zacnego pana Hipolita Boratyńskiego, starostę Samborskiego,ogłosił za narzeczonych i oświadczył, że formalne ich zaręczyny poniewielu' dniach nastąpią, skoro tylko jaśnie oświecona matka oblubienicyozdrowieje po słabości, która ją na nieszczęście w tym dniu pełnymradości napadła. Dodamy, że niektórzy, a pomiędzy niemi hetmanwielki koronny i kasztelan Bełzki, wynurzyli powinszowania naszemuprzyjacielowi Hipolitowi w krótkich, ale uprzejmych wyrazach,a reszta zgromadzenia nie omieszkała złożyć życzeń obojgu narzeczonym,a te życzenia były tśm wymowniejsze, że chodziły wieści, iżoblubienicy przeznaczone zostało księztwo Zatorskie, uposażenie godnezaiste wnuczki Piastów, a oblubieniec miał otrzymać dostojeństwochorążego koronnego.Oprócz tego należałoby powiedziść, że nader prędko oddano sprawiedliwośćzupełną wdziękom, cnotom i innym pięknym przymiotomnowej królowej, że nawet jej dawni a uporczywi przeciwnicy nie moglioprzeć się nagłemu napadowi podziwienia, jakiego dawniej niemożna było dostrzedz i śladu, gdy tam nawet, gdzie nie była obecną,rozszerzali się w głośnych pochwałach i nazywali siebie względemniej najgorliwszymi czcicielami i dozgonnymi, a najpoddanniejszymisługami. Sam nawet wojewoda krakowski złożył swoję dumę i posępnyhumor, i zdawał się być uszczęśliwiony przyrzeczeniem, jakiekról uczynił mu na jego pokorne prośby, aby dozwolił, by zaręczynydostojnej panny Podolskiej z bratem szanownego kasztelana Bełzkiego,którego zasługi położone dla ojczyzny teraz dopiero wsławią panaPiotra, obchodzone były na zamku Wiśnickim, i ażeby ten jegoszezupły dom z tego powodu uczczony został wysoką obecnością Ichkrólewskich mości.Hipolit, upojony świetnemi scenami, które w tym dniu nieprzerwanąkoleją po sobie następowały, i jeszcze milszemi uczuciami; Hipolit,ulubieniec szczęścia i miłości, późno już po północy powrócił doswego pokoju. Właśnie co tylko przy pomocy sługi zrzucił świetnądworską szatę, jaka przyszłemu zięciowi księżniczki Mazowieckiej,któremu wielkie bogactwa i znaczne dostojeństwa zapewnione były,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 2 3przystała, i zabierał się pozostałe jeszcze nocne godziny, jeżeli nieprzespać na łożu, to przynajmniej w pośród zachwycających o b ra z ó wprzyszłości przemarzyć, gdy oto krewny jego Stanisław Lacki wszedłdo pokoju.Służba i etykieta nie dozwoliły paziowi na świetnych królewskichpokojach przyłączyć się do orszaku znakomitych i dostojnych osób, któretam otoczyły starostę Samborskiego, życząc mu szczęścia; przyszedłzatem, chcąc bez przeszkody użyć prawa pokrewieństwa i zapewnićHipcia o swojej radości, jaka zbyt czułe serce młodzieńca głęboko napełniała.Zdawało się, że był mocno wzruszony i objawiał swą radośćwprawdzie dawnym zwyczajem w skokach i uściśnieniach, jednakowożpowiedziałbyś, że to już mu nie jest tak do twarzy, i że jakaśsmutna chmurka unosiła się we wzroku jaśniejącym weselem.— Otóż teraz wszystko pięknie i dobrze — zawołał, biorąc zarękę krewnego — i lepiój, daleko lepiej stało się, aniżeli można byłosię spodziewać. Ktoby to był wtedy, kiedyśmy w kościele Iwanowickimzobaczyli kochaną Helenę z jej marzącą matką, która zaledwiedozwoliła ci kilka słów z córką pomówić, ktoby mówię wtenczas mógłpomyśleć, że też ci ona musi ją oddać. Ktoby był spodziewał się, żemój Hipcio w tak krótkim czasie stanie się potężnym i bogatym panem,i że stary mrukliwy marszałek wielki będzie sobie uważał zazaszczyt a radość, jeżeli młodemu szlachcicowi, którego podtenczasodźwierni jego odedrzwi pomieszkania oddalali, będzie mógł zaręczynyna swoim pięknym zamku Wiśnickim wyprawić!— W rzeczy samej, Stasiu mój — odpowiedział Boratyński — losmój wcale inaczej ukształcił się, aniżeli można się było spodziewaćprzed ośmnastą miesiącami, a nawet i później jeszcze; bo kiedyśmy razemwjechali na zamek Wileński, to niezbyt osobliwie było koło mnie,a nawet i wtenczas nie tak szło, kiedyśmy w przeszłym roku z Janowcado Krakowa jechali. Pamiętasz, że ty tego dnia byłeś smutnyi miałeś jakieś przeczucia; ale patrzaj, wszak to się nie zjiściło, a naweti wróżby się nie zjiściły, które jaszczurczy odgłos tej czarownicy namczynił, a które i ciebie, b a ! i mnie także tyle nabawiły trwogi.— Nie wspominaj o tóm—mówił Stanisław, którego wesoły uśmiechzamienił się prędko na posępne zamyślenie. — Wprawdzieć jesteś dzisiajszczęśliwy i wesół; słońce, które dla ciebie weszło, spędza wszystkieposępne chmury i możesz naśmiewać się ze złej wróżby, którawcale nie sprawdziła się na tobie; ale co ze mną, to wcale jest co innego.Żadna jeszcze radość nie stanęła dotąd pomiędzy mną a owemwspomnieniem, które ja jeszcze zbyt ciążące czuję na sercu; i zdaniemmojem niedobrze ten czyni, kto wyzywa nieszczęście, które, jak mi nierazpowiadano, nader ma ostry słuch.— I jakże te młodzieńcze usta mogą tak smutne wyrazy wymawiać?


4 2 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.jak może to bystre, niedawno jeszcze tak wesołe oko, ciągle, jak tozwykłeś czynić od niejakiego czasu, wlepiać się w ziemięi rachowaćślady nieszczęścia? Ale masz słuszność — dodał Hippolit, któremuw tej chwili wspomnienie starej przywiodło pomimowolnie na pamięćto, co widział na mogiłkach żydowskich. — Nie mówmy o takich rzeczach,kiedy o daleko lepszych mówić możemy. Nie tylko ze mną,mój Stasiu, rzeczy całkiem poszły inaczej, ale także i z wysokieini,a nader drogiemi dla nas osobami; a był czas, kiedy najjaśniejsza wygnankaWileńska nie przewidywała blizkości dnia dzisiejszego, ba! nawetpowątpiewać mogła, ażali się kiedy ukaże.— Tak, tak! — mówił młody Lacki zamyślony. — Już terazwszystko złożyło się jak należy, a zatem też czas, ażebym się z tobąrozłączył i udał się do ojca, donosząc mu owszystkiem, jak się co zdarzyło,by się pocieszył staruszek; bo on bardzo jest przychylny i życzliwyswojej najjaśniejszej krewnej., równie jak i syn jego.— Do ojca? Chcesz-że nas porzucić? — przerwał mu Boratyński,na którym te słowa tem większe uczyniły wrażenie, że przed kilkomadniami nadeszła z Pińska wiadomość, iż stary Jan Lacki zachorowałmocno, a o tem tajono jeszcze przed paziem. — Jak ci też takie rzeczyna myśl przychodzą?— Słuchaj-no — odrzekł na to Stanisław — mnie się wszystkowidzi, że ja tu jestem wcale nie na swojem miejscu; tu wszystko takjest szczęśliwe, tak wesołe, a ja... a ja takim nie jestem. Nie rozumiejjednakowoż — mówił dalój, obejmując Hipolita łagodnie i z pieszczotam i— nie sądź, powiadam, ażebym ja tobie szczęścia zazdrościł!Nie! ja zawsze będę się niem cieszył i często z ojcem rozmawiał oniem,rozmawiał w samotności, gdzie nam nikt nie przeszkodzi; będę rozmawiało tobie, o Helenie i o wszystkich, którzy mi są miłemi.— Mój kochany Stasiu! nie, ty nie uczynisz tego. I dla ciebie takżepiękna przyszłość zaświta. Król cię mocno lubi, i w rzeczy samejma wielką przyczynę... Czegóż się tak uśmiechasz zamyślony? Mniemaszli,że on albo królowa zapomną o tem, żeś ty prawie chłopcembędąc, już dwa razy życie swoje za nią narażał, i z wielkiego ją uratowałniebezpieczeństwa? I chcesz-że pozbyć się nagrody, do której taksłuszne możesz sobie rościć prawo ?— Dwa razy — poszepnął paź poglądając przed siebie — dwarazy? Gdyby też tak było? Ale mi się zdaje, że nie. Te lekkie rany,które odniosłem z owego przypadku w ogrodzie Łobzowskim, nie sątego rodzaju, ażeby podcinały nić żywotną. Tak błaha rzecz nie będziezapisana w rachunek! Dwa razy? Wszakże ona wcale inaczejmówiła.— Co ty mówisz, mój Stasiu? — zawołał Hipolit pomięszany. —Kto mówił i co?


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 2 5— Daj pokój! — odpowiedział Laeki. — Widzisz, że ja z wesołegoi swawolnego chłopca stałem się marzącym młodzieńcem; a takiwcale niezdatny jest na dworze, gdzie radość założyła swoje siedlisko,i gdzie szukają tylko wesołego dowcipu, a udanej szykowności.— No! żeby tak nieudatnym, to nie jesteś, jak na Litwina — odpowiedziałstarosta, przybierając ton żartobliwy — a dowcip i wesołośćznajdą się znowu, kiedy twoje życie zakwitnie w całym blasku.To nie jest rzecz rzadka' być w twoim wieku trochę smutnym i złegohumoru; zaczekaj tylko z parę lat, a nadejdzie spokój, osobliwie jeżelici poszczęści się tak jak mnie, znaleźć miły cel pragnień.Paź zaczął niespokojnie poruszać się na krześle i mówił, czyniącręką giest, jakby kogo odpychał:— Przestań, mój Hipciu, przestań! Ty mnie dręczysz, wcale o temnie wiedząc.— I! bądź też dobrej myśli i wypogodź czoło! — mówił dalej Boratyński.— Ja spodziewam się, a nawet prawie z pewnością wiem, żewspaniałomyślny Zygmunt August nader ci jest życzliwy w duszy;że pomimo twojój młodości dla dwukrotnego wybawcy swojej królowejchcc uczynić wyjątek, że może wkrótce, ba! nawet jeśli się nie mylę,w dniu zaręczyn moich, na innem miejscu będziesz się znajdował.— W dniu twoich zaręczyn? Na innem miejscu? — powtórzyłmłodzieniec, tak jak i pierwej poglądając przed siebie. — Tak! dla czegóżbynie? I dopóty — dodał podając przyjaźnie rękę Hipolitowi— i dopóty zostanę, i jeszcze raz z całój duszy cieszyć się będę zeszczęścia twojego, mój Hipolicie; boty zawsze byłeś przyjacielem dziecinnegoStasia. Ąle potem rozumiem, że koniecznie będę musiał wynieśćsię daleko — daleko ztąd, a jeżeli kiedy przybędziesz do Litwy,nie prawdaż? to odwiedzisz Stasia i jego ojca w cichem, samotnempomięszkaniu ?Gdy to mówił, Hipolit pocałował go w czoło i upomniał, ażebyzbytecznie nie oddawał się posępnym marzeniom, które zatruwają tylkouciechy młodzieńcze, i życzył mu, aby udał się do snu, dla nabraniasiły i rzeźwości. Ale kiedy się młodzieniec oddalił, Hipolit niemógł natychmiast pozbyć się wrażenia, jakie osobliwsze jego postępowaniei wyrazy na nim . uczyniły, tak że przez jakiś czas rozmyślająco niepojętym smutku niegdyś tak wesołego Stanisława, zapomniało własnem szczęściu. Dopiero pocieszywszy się nadzieją, iżogień młodości, wrzawa dworska, a mianowicie pobudzona i przez ła ­skawość królewską zaspokojona duma uleczą go z tego, z przyjemniejszemimarzeniami udał się na spoczynek, w krainę marzeń.


4 2 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.R o z d z i a ł X X X V I .Więcej niż tydzień upłynął, w ciągu którego Zygmunt AugustJagiełło podczas uciech wszelkiego rodzaju objawiał poddanym swoimi obecnym cudzoziemcom zadowolenie serca, bogactwo i gust swojegodworu. W pogodną porę zabawiano się gonitwą pierścienia, okazałemialbo fantastycznemi scenami i rozmaitemi ćwiczeniami, a kiedyzagrażał deszcz kosztownemu strojowi dam i piórom, albo też bogatymhaftom panów, którzy albo w narodowym, albo w hiszpańskim ubiorzewystępowali, chór włoskich śpiewaków i muzyków zgromadzałpiękny świat na salach zamkowych, albo też bawiono się rozmaitemiwidowiskami, które złożone z szumnych sentencyj, z krwawych sceni z ciężkich żartów Scaramuzza i Brighella, nazywały się podówczasdramą. Każdy dzień tak przepędzony kończył się tańcami, i aż dopóźnej nocy przeciągano biesiadę.Król zaniechał całkiem owego sposobu życia, zamkniętego i nietowarzyskiego,jakie w czasach niezgody, wbrew swojej skłonnościi chęci, kiedy wątpliwość i nieufność tak go usposobiły, rozumiał żeprowadzić powinien. Teraz sam wszystko w około siebie ożywiałprzystojną radością a swobodnym żartem; każdy, którego tylko niezajmowały skryte zamiary, czuł się wesołym i swobodnym pod jegobokiem, a przecież umiał w obecności uprzejmego gospodarza i miłegotowarzysza tak dobrze się zachowywać, że dośćby było jednego wyrazuw stosownym czasie wyrzeczonego, a nawet jednego wejrzenia,ażeby swobodę zwrócić do przyzwoitych granic, gdyby zaczęła z nichwykraczać.Ezadko widział kto w królewskim związku małżeńskim większą godnośćumysłów nad Zygmunta Ii-go i Barbary Radziwiłłówny.Jak w nim, tak i w niej, wesołość była panującą, a ona podzielałaz nim owo bezpieczeństwo, które nie przechodząc w lekkomyślność,koniecznie potrzebnem jest dla szczęścia życia. Nie zbywało jej jednakna owej bystrości kobiecej, która nader prędko i pewnie wszelkiślad złej chęci, jakkolwiek ukrytej, albo tóż lekceważenia, jakkolwiekprzemijającego, umiś postrzegać, a tem mniej zbywało jej na poczuciugodności, jak to czytelnik zapewne już nieraz postrzegł. Wszelakorównie jak i Zygmunt August była ona czułą na wszelkie oznakiprawdziwej przychylności, a im więcej kiedyś zdawało się jej widzióćw Helenie Odrowążównie rywalkę, albo raczej dobrowolne narzędzienieprzyjaznych planów, tem bardziej cichy, ale stanowczy opórdziewicy skłonił ją ku niej, tak iż chętnie połączyła się ze swoim mężemdla ugruntowania budowy jej szczęścia i uzupełnienia go, z m łodzieńczążywością, a wspaniałością królewską.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 427Podczas wszystkich tych dni uroczystych, córka Leona Odrowążabyła nieodłączną towarzyszką Barbary, i tćm bardziej mogła się cieszyćtak zaszczytną opieką, że matka jej zaprzestała już, tak jak dawniejbywało, czuwać nad jej wyrazami, spojrzeniem i giestem. Ezadkonawet jej towarzyszyła na dwór, jak gdyby oblubienica Hipolita Boratyńskiegonader nizkim była przedmiotem i nie zasługiwała nauwagę córki książęeia Mazowieckiego. Podczas krótkich chwil, kiedysam na sam znajdowała się z córką w swojem pomieszkaniu, a czegonieustanne zabawy dworskie zaledwie teraz dozwalały, Anna ile możnościunikała wszelkiej rozmowy o przyszłości, i córka też rzadko n a­pomykała o przedmiocie, na który wiedziała dobrze, że innem okiemspogląda matka; a jeżeli, jak to koniecznie zdarzyć się musiało, czasemprzedmiot ten został potrącony, wówczas zdania jej były krótkiei oziębłe.Księżniczka, na uwagę uczynioną przez królową, że będzie znajdowałasię na zgromadzeniu w zamku Wiśnickim, na którem intercyzaślubna jej córki miała być podpisaną przez ukoronowane głowy i inneznakomite osoby, odpowiedziała, — że w rzeczy samej wypada, ażebymatka była przytomna obrządkowi, stanowiącemu o przyszłym losiejedynego jej dziecięcia!Nawet i Bona Medyolańska przyrzekła znajdować się na biesiadziemarszałka wielkiego, z uprzejmem napomknieniem, że nie opuści takmiłej okoliczności, i że o ile to jest w jej mocy, przyczyni się do wspaniałychIch królewskich mości zamiarów, jakie ciż panujący mająw widoku względem córki jej zacnej krewnej, księżnej wojewodziny.* **Już słońce dnia tego, w którym dwór zgromadzić się miał na zamkuWiśnickim po kilkodziennej niepogodzie, weszło po raz pierwszywesoło, i zdawało się rozpraszać ostatnie chmury, które przez dwa,albo trzy wieczory dostojne, a liczne zgromadzenie podczas wzmiankowanychzabaw ograniczyło do pokoi zamkowych.Kiedy zaproszeni jechali przez most prowadzący z Krakowa naprzedmieście Podgórze, rzeka i pole jaśniały blaskiem pięknego letniegoporanku; wcześnie bowiem wybrano się, gdyż w owym czasiezwyczajnie o jedenastej godzinie siadano do obiadu, a dzisiaj temmniej chciano go przedłużyć, że zaraz po nim, przed zaczęciem wieczornejzabawy, uroczysty podpis ślubnej intereyzy Boratyńskiegoz Heleną Odrowążówną miał nastąpić.Przedmiotem, który najwięcój w tym orszaku ściągał na siebieoczy, była wielka otwarta kolasa, ciągniona przez osiem aksamitem pokrytych,kitami przyozdobionych koni. Ogromna jej budowa podo­


4 2 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.bną była do budowy teraźniejszej kupieckiej bryki, tylko bez przykrycia,z drzwiczkami po bokach. Wszelako były z wysokiemi poręczamisipdzenia w liczbie czterech, po dwa naprzeciw siebie, zawieszonetylko wprawdzie na mocnych pasach skórzanych, ale drzewo było pozłacane,a nieszczególnie miękkie poduszki, pokryte błękitnym aksamitemz wyszywanemi srebrem orłami polskiemi, i przytem umocowanabyła wokoło suta falbana z podobnejże materyi, tylko amarantowegokoloru. Po nad miejscami honorowemi, w pośród potężnychtylnych kół, na czterech żelaznych drągach, wznosił się również aksamitnymwierzchem pokryty, gatunek czworobocznego dachu, bardzoprostego, a nawet niezgrabnego nieco kształtu, jednakowoż równie bogatopozłacany, a po brzegach szeregiem małych koron przyozdobiony,w pośrodku zaś wznosiła się większa korona. Firanki z wyzłacanejskóry, które otaczały tym sposobem utworzoną klatkę, dla pięknejpory były ściągnięte, a tłum, poglądający ciekawie przez szereg otaczającychjeźdźców, ujrzał w tym powozie królowę Barbarę i Bonę, pierwsząw bogatej dworskiej sukni, a drugą w ciemnej szacie wdowiej,obie jednak mające niewielką koronę na wierzchu głowy,Eozmowa obu dam nie zdawała się być nader żywą, i obieusiłowały nudy z uroczystego pochodu wynikające, każda ze swojejstrony, rozmową ztowarżyszącemi im damami, albo też z jeźdźcami tużobok powozów w małym galopie jadącymi rozpędzić. Naprzeciw nichznajdowały się: wojewodzina Podolska, której książęcy jej ród to drugiehonorowe miejsce naznaczał, i córka jej, która dnia dzisiejszegobyła głównym przedmiotem uroczystości: jedna okryta ciężką żałobąi zupełnie bez ozdób, druga przyozdobiona wdziękami młodości w niedostatkukosztownych klejnotów; bo zeszpecony Bizantyński łańcuchleżał dobrze zamknięty w kufrze u matki. Na drugich miejscach zniższemiporęczami, w poprzek około ścian powozu, siedziały: z prawejstrony panującej królowej pani skarbnikowa Horonostajowa i ŁucyaOstrorożanka, a z lewej pani starościna Falczewska i dworska pannaBony Medyolańskiej. I te drugie także damy nie nader były rozmowne.Księżniczka nie była dzisiaj więcej usposobioną do rozmowy, niżzwykle. Helena oddała się marzeniom przyszłości i rzuciła niejednoszybkie wejrzenie na niezbyt oddalonego starostę Samborskiego, alboteż odpowiadała z uśmiechem na uprzejmy, albo uszczypliwy wyrazczęsto wokoło wozu przejeżdżającego króla; szacunek w obec wysokichdam i świadomość przykrych między niemi stosunków, powściągaływyrazy panny honorowej, a Starościna i Skarbnikowa poprzestawałytylko niekiedy na tem, że mogły rzucić na siebie skryte wejrzenie.Opodal trochę ode drzwi jechało sześciu paziów, a pomiędzy nimiStanisław Lacki.Opisawszy zatem z taką dokładnością główny powóz i najozdob-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 2 9niejszy z całego orszaku, niech nam wolno będzie teraz jeszcze rzucićwejrzenie na otaczający go orszak.Na zamku, Zygmunt August nader chętnie używał wygodnegowłoskiego lub hiszpańskiego stroju; bo tśż ten właściwszym był żywościjego poruszeń, miernemu wzrostowi, jego postaci i wysmukłejkibici, aniżeli strój narodowy polski, który właściwie tylko człowiekowiwysokiego wzrostu i mocno zbudownemu przystoi. Wszelakowiedział on, że naród rad go zawsze widzi na publicznych uroczystościachw tym ostatnim; miał tedy małą czapeczkę z pióropuszem, opiętyżupan srebrnolity, a na nim kontusz z brunatnej ciężkiej materyijedwabnej; u pasa w złociste kwiaty wisiała szabla turecka z bogatosadzoną rękojeścią, w srebrnej, złotem szmelcowanej pochwie. Koń,na którym jechał, brudno szpakowaty, krępy i niezbyt wysoki, aleognisty i zwinny, pokryty był tureckim czaprakiem, który mu zachodziłaż do łopatek; piękny ogon zapleciony był aż do połowy, równiejak wielka polatująca grzywa, a z obu stron siodła wisiały złotestrzemiona, na których nogi jeźdźca w karmazynowych półbucikachw całej swojej długości spoczywały.Pomiędzy drugimi widzimy znanego już nam książęcia Pruskiego,ponurego człowieka z wydatnemi rysami, śmiało poglądającem okiemi z długą, już nieco siwawą brodą; miał on na sobie kaftan niemieckiczarnego koloru, na którym jaśniał złoty łańcuch, krótki z czerwonegoaksamitu płaszcz podbity gronostajami, i biret nagłowie, z pióramistrusiemi.W podobnymże ubiorze, tylko że wierzch płaszczów ich gronostajowychbył innego koloru, jechali niedaleko od niego, syn jego AlbertFryderyk, blady z oblicza młodzieniec, którego ponure rysy już zaczynałyukazywać umysł obłąkany, co w kilka lat później miał całkiemzamienić się wnieuleczone szaleństwo, i Elektor Brandeburski, syn przyrodniejsiostry Zygmunta Augusta, który przed niewielą dniami powziąłnadzieję bogatego dziedzictwa, mającego spaść na jego dom pośmierci Albrechta Fryderyka. Oprócz nich towarzyszyło jeszcze wielusenatorów, dostojników i magnatów, a pomiędzy nimi najwięcej tych,o których niniejsza powieść dawniej wzmiankowała, a chorągiew jeźdźcówkrólewskich, pod dowództwem Starosty Samborskiego, zamykałaświetny z wolna pomykający orszak.Tak tedy goście Piotra Kmity o dziewiątej godzinie z rana przejechalidrewniany most na Wiśle; tentent kopyt końskich i turkot ciężkiejkrólewskiej kolasy zahuczały, potem przejechano gościńcemprzedmieście Podgórze i udano się nakoniec drogą, która na lewowzdłuż prawego brzegu Wisły pomiędzy małemi laskami i bogatemipolami, do miasteczka i zamku Wiszńca prowadziła.Marszałek wielki czekał przybywających na granicy swojej ziemi,


4 3 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.otoczony liczną szlachtą i liczniejszą jeszcze służbą w kosztownejbarwie. Gdy jeden z towarzyszących mu zwrócił uwagę, jegona ten świetny, zbliżający się tłum, ponury uśmiech mignął naobliczu gospodarza, a mówiący żadnej odpowiedzi nie otrzymał.Wojewoda, wyciągnąwszy rękę, dał znak swojemu orszakowi; końarabskiego chowu, na którym siedział, poruszony ostrogą, dał ogromnyskok, ale wkrótce posłuszny ręce i nodze jeźdźca poniósł go w krótkichwymierzonych poskokach ku powozowi królowych. I kiedy potćmlewą ręką ściągnął cugle, które parskającego i spinającego się natylnych nogach konia powstrzymywały, prawą ręką spuścił tak nizkozdjętą czapkę, że aż czarne pióra dotknęły się ziemi, a on powitałmałżonkę monarehy krótką przemową, w którój ziemię Wisznicką,a osobliwie jej właściciela nazwał szczęśliwym, że może przyjmowaću siebie ozdobę państwa.Barbara odpowiedziała mu, dziękując również krótkiemi i mierzonemiwyrazami, a on zerwał potem konia, oddał nizki ukłon królowi i poskoczyłna czele orszaku, aby mu służyć niejako za przewodnika.Wjechano w długą ulicę, która po obu stronach gęsto wysokiemidrzewami obsadzona, prowadziła w pośród dzikiego zarosłego ogrodu.Co dwieście kroków chór muzyczny, ukryty w gęstwinie, pozdrawiałprzejeżdżających, a wielogłośne vivat! na cześć królewskiej pary wykrzyknione,rozlegało się po lesie. Przybliżono się do ogromnej nakształtwieży bramy, u której kilkaset poddanych magnata w świątecznymstroju zgromadzonych było; tuż przy nich znajdowało sięwielu wyższych sług dworskich, z odróżniającemi znakami ich urzędu.Na skinienie burgrabiego, zaskrzypiały ciężkie żelaznemi gwoździaminabijane podwoje u bramy na zawiasach, a ponad domem, na szczyciedo kopuły podobnym, podniosła się królewska chorągiew, zwiastującobecność monarchy, na wierzchu jej zaś była srebrna ręka z czerwonymkrzyżem, herb domu Srzeniawitów.Wkrótce, dopiero co opisany powóz zagrzmiał na brukowanymdziedzińcu; towarzyszący jeźdźcy poskoczyli w małym galopie i utworzyliw około niego półkole, a dumny Kmita, zsiadłszy z konia, przybliżyłsię według nakazu samego Zygmunta Augusta ku królowej ażdo stopni powozu, z którego paziowie wprawnym skokiem zeskoczylina dół, dla przytrzymania go w przyzwoitem uszanowaniu. Najjaśniejsi,jaśnie oświeceni i jaśnie wielmożni goście udali się potem zaprzewodnictwem gospodarza do wielkiej sali na dolnem piętrze, naktórej zwyczajne śniadanie, składające się z ryby solonej, z ikry szterletowćj,wędzonego mięsa, suszonych owoców, suchych konfitur kijowskichi palonych spirytusowych napojów, wiśniaku, maliniaku, jabłeczniku,na nich oczekiwało; a w pobocznych komnatach orszak i żołnierstwoznalazły równeż przyjęcie, stosowne do swego stanu i znaczenia.


H IPO L IT BORATYŃSKI. 4 3 1W zakąeie jednego z mniejszych dziedzińców, przytykającego doboku głównej budowy, był dosyć ciemny i zimny pokój, któremu nieprzyozdobionemury i wązkie okno, głęboko w m ur wpuszczone, a małodające światła, dosyć posępny widok nadawały, ale któremu w dzisiejszymdniu, użytek na jaki był przeznaczony niepoślednią użyczałwagę. Pokój ten znajdował się tuż obok lodowni, do której prowadziłynizkie drzwi, a której zewnętrzne mało uczęszczane wejście, zapomocą tuż obok gęsto zasadzonych drzew ogrodowych, całkiem odgrodzonebyło od promieni słońca. Już podówczas, podobnie jak i terazwidziano w Polsce, nawet i po mniejszych domach, budynki podobnegorodzaju, służące nie tylko do urządzania rozmaitych łakoci, ale i dozachowania różnych przedmiotów żywności, łatwo podpadających zepsuciuw lecie; pożyteczne te budynki znajdują się bardzo częstow północnych i we wschodnich Niemczech, równie jak i we Francyi.Dopiero co opisana budowa napełniona była różnemi naczyniami,w których podczas przybliżającego się obiadu, w wydobytych z piwnicywannach napełnionych lodem, różne napoje na zimno były utrzymywane.Krótki korytarz prowadził od tej budowy do wnętrza zamku,kończąc się w okrągłej sali, gdzie był bufet, a z której otwartedrzwi do komnaty jadalnej prowadziły.W tym bufecie, pięknie przyozdobionym, zastawionym kosztownymsprzętem i okrytym bogatemi kobiercami, znajdowali się razem z drugimiznaczniejszymi sługami paziowie, których obowiązkiem byłopilnować napoju aż do tej chwili, gdy odgłos trąb i dzwonów da znakdo stołu, mając niekiedy baczenie na sprzęt do picia swoich panów,który w szafie kredensowej w pewnym porządku według dostojeństwastał uszykowany, i udzielając piwniczym gospodarza potrzebnychprzestróg, względem gustu i potrzeby gości, którym się usługiwało.Pomiędzy nimi znajdował się także i Stanisław Lacki, a wzrok jegowyłącznie był skierowany na puhar niewielkiej objętości, ze złotakunsztownie wyrobiony tak, że stosował się do małej ręki, a skromnegohaustu damy; obok tego pilnował też małej karafki, napełnionejczystą jaśniejącą wodą i mniejszej jeszcze buteleczki ze słodkiem Kanaryjskiemwinem, które sam czerpał i niemi napełniał, a które ledwiebywystarczyły na zaspokojenie umiarkowanego pragnienia.Jakkolwiek liczne zgromadzenie, jednakowoż niewiele było szmeru;blizkość najjaśniejszych osób, które w czasie krótkiego przedziałuod śniadania do obiadu, rozdzielone pomiędzy rozmaite gruppy, wyszłydo ogrodów marszałka wielkiego, i których świetniejące postacie przechodziłykiedy niekiedy po przed wysokiemi parapetowemi drzwiami,nakazywała dworskiej służbie milczenie. Tylko pośród poszeptów pojedyńczychosób, które czasem zgromadziły się dla udzielenia sobiejakiej nowości dziennej, albo też jakiej uwagi, słychać było krótkie


4 3 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.rozkazy marszałków domu i piwniczych, tudzież zwięzłe odpowiedzizwijających się służalców.Jeden jednakowoż z przytomnych, który na lewym policzku miałbliznę, jak gdyby od mocnego uderzenia szabli, głośniejszym był niżdrudzy; już wielekroć usiłował on wejść w rozmowę z młodym Lackim.Ale gdy ten żadnego upodobania nie znajdował w prostackiempostępowaniu całkiem nieznajomego sobie człowieka, i częścią zajętyswoim obowiązkiem, który dzisiaj więcej niż kiedy mógł mu zdawaćsię ważnym, częścią rozgniewany jego gburowatem obejściem,zbył go krótko a dumnie. Wtedy dworzanin obrócił się ze wszelkieminiewczesnemi żartami ku drugim, z którymi również mało mu siępowiodło, bo wszędzie dawano mu odpowiedź, że tylko próżnuje i zawadzainnym, którzy nie mogą tak jak on próżnować. I w rzeczy samejon tylko jeden zdawał się być samą ciekawością czy natręctwemsprowadzony do kredensu, tak iż zaczęto pytać się nawzajem,coby to był i czegoby chciał ten nieokrzesany pachołek?Wtem marszałek wielki z sali jadalnej wszedł do kredensu, jakotroskliwy gospodarz, aby jeszcze raz rzucić wejrzenie na porządek bufetowy;bo właśnie co najjaśniejsze osoby powróciły z przechadzkii stół był już zastawiony.Zjawienie się surowego Piotra Kmity niezbyt zdawało się na rękęwspomnionemu krzykale; zamilkł natychmiast, karmazynowy jego rumieniecprzemienił się nagle wr żółtawą bladość, obejrzał się w okołosiebie, jak gdyby miał ochotę bez pożegnania odejść, jak niezaproszonyprzyszedł; ale widząc zastąpione wnijścia, zdawał się chciećukryć w kole paziów, którzy dumni urodzeniem i ukształceniem swojem,oddzielili się od reszty służby i stanowili niejako osobne państwow państwie. Wszelako dostojna młodzież wcale zapewne nie myślałaprzyjąć pomiędzy siebie tak różnorodnego członka, i jeden z ich liczbytak go mocno popchnął, że ten potoczył się kilka kroków i właśnie kutemu, którego zdawało się, że chciał uniknąć.Zaledwie marszałek wielki rzucił okiem na tego, co tak nieprzyzwoicieku niemu się zbliżył; natychmiast, płomień gniewu wybuchnąłna jego obliczu: porwał prawą ręką za szablę, jak gdyby chciał natychmiastw najobszerniejszem znaczeniu użyć prawa właściwego panudomu. Na pół odwrócony i przyczajouy jak zając, który słyszy nadsobą szelest skrzydeł orlich, stał on drżący, jak gdyby żegnał się z dusząi z ciałem; ale ręka marszałka wielkiego zsunęła się po głownioręża, którego zapewne nie chciał plugawić na tak nizkim przedmiocie,i zawołał ozięble na swoich pachołkowi— Bierzcie tego hultaja! Ja mu już kiedyś raz przyrzekłem pewnąrzecz, a teraz on sam przychodzi na oczy przypominać tę obietnicę.To też jutro rano zobaczy, że Kmita umiś dotrzymywać słowa. Tym-


czasem zaś zaprowadźcie go do wieży, żeby tam sobie ze szczuramipotańczył na wilgotnej posadzce, wprzód nim sam tańczyć będzie nawolnem powietrzu o dwa łokcie od ziemi.Słudzy po wielkich domach, są pospolicie ochoczy do gwałtownychczynów, osobliwie, kiedy jaka uczta, albo też inny jaki powód podniesieuczucie przynależącej im powagi, a tern bardziej, jeżeli takie czynymniemają popełniać bezkarnie, szczególnie zaś, jeżeli widzą się zabezpieczeniwolą albo zezwoleniem pana. Prócz tego niejeden z dworzanwojewody krakowskiego miał już od wieków, jak to powiadają,na pieńku z dawnym panem pisarzem ; bo to on był, na którego prędkiwyrok Kmity wydał hasło szubienicy. Tak więc zaledwie wybiegłostry wyraz, aliści znaczna liczba ochoczych dłoni nie nader przyjemnieporwała drżącego, aby go przedwstępnie zaprowadzić na wskazanąkwaterę. Wszelako wielkie niebezpieczeństwo może naweti tchórzowi nadać pewien rodzaj odwagi; Wacław Siewrak broniłsię z niejakim skutkiem przeciw napastnikom, i kiedy jego ręce czyniłyswoję powinność, tymczasem usta wołały :— Jaśnie wielmożny mości marszałku wielki! patrzcie co czynicie,albo czynić każecie! Jaśnie wielmożny wojewodo i starosto Krakowski! jak też wasza mość może tak postępować ze sługą pańskim, któryciągle swoim obowiązkom wiernie odpowiadał, kiedy był na waszymżołdzie a chlebie, i gdy teraz toż samo czyni, należąc do służby najjaśniejszejkrólowej matki?Pachołcy nie wiele zwracali baczenia na jego mowę, i nawet sammarszałek wielki, który tymczasem dawał jakieś rozkazy, napół tylkoobrócił się do proszącego, jak gdyby już i o nim, i o wyrzeczonymwyroku zapomniał. A tak tedy żołdacy feudalnej samowładzy ciąglejeszcze szamotali się, chcąc pochwycić opierającego się, i już go dosyćblizko ku drzwiom zawlekli, kiedy ten nagle, głosem zagłuszającympowstały zgiełk, zawołał:— Na Boga! niech jaśnie wielmożny pan posłucha choć jednegowyrazu; bo potem wolałbyś, aby twój zamek Wiśniec osiadł w perzynierazem ze wszystkiemi śpichrzami, browarami i z gorzelnią, aniżelibyśgo usłyszeć nie miał. Jeden tylko wyraz, a potem możesz, dostojnypanie, postępować ze mną według swojego nieochybnegowyroku.Na to powiedział marszałek wielki ze wzgardliwym uśmiechem,jak gdyby mniemał, że robakowi, który nie może uniknąć depcącej nogi,można dozwolić zwinąć się, bo to może nadać niejaki powab takmałej czynności.— No ! no! puśćcie go, niechaj też usłyszę, co tak zacny sługapański ma mnie do powiedzenia, dopóki jeszcze gardziel jego możewolno zająć powietrza.Bronikowski: Hipolit Boratyuski.H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 3 3•lQ,


434 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Słudzy posłuszni puścili z rąk zagrożonego, a ten potoczył się poziemi aż do nóg magnata, które objął błagając. Pierwsze poruszeniewojewody było takie, żeby go odtrącić jak psa, którego naśladowałw giestach; ale dwa lub trzy ciche wyrazy, jakie ten wymówił, zdawałysię myśl pańską odmieniać.Dał mu znak, ażeby powstał, i pozwolił mu podnosząc się do swegoucha, jeszcze coś więeój poszepnąć. Nie zdawało się, ażeby to, coPiotr Kmita słyszał, bardzo mu było miłem; gorzkie uczucie, ba n a­wet niejakieś upokorzenie ukazały się na jego obliczu, które po kilkakroćzmieniło barwę, oraz w odwróconym wzroku: wszelako musiałoono korzystnie przemówić za losem wypędzonego sługi, bo Kmitaodezwał się krótko, tonem rozkazującym:— Dajcie mu pokój! to była omyłka.Potem odwrócił się do Wacława i rzekł doń twardym głosem.— Jeżelić to tak jest, to możesz dzisiaj zjeść kawałek chlebaz moimi sługami i popić z mego naczynia; ale na przyszłość zawszez nami po dawnemu zostaje. Pamiętaj sobie, bultaju!Wkrótce atoli potem zmienił się natychmiast jego ton i wyraz jegorysów, kiedy postrzegłszy młodego Lackiego, przemówił doń w sposób,który zdawał się być łagodnym i uniżonym, a w ustach dumnegostarca wyglądał na dwuznaczną grzeczność.— Tak pilny w wykonywaniu swego obowiązku, panie starościcuPiński? Zaisteć to prawda, że poczyna się od małych rzeczy, abypotem skończyć na wielkich. Jak słyszałem, młody, odważny szlachcicu,co tak umiesz potykać się z turami i opiłymi włóczęgami nocnymi,dzisiaj ostatni raz podasz czarę najjaśniejszej pani, a ja zawczasużyczę ci szczęścia do tego, o czem zapewne jeszcze przed końcem tejlichej biesiady dowiesz się.Wiadomo, że marszałek wielki nie bardzo był miły paziowi; pojednanie,które nie dawno miało miejsce pomiędzy wojewodą a najjaśniejsząpanią, nie wygładziło całkiem w drażliwym i myślącym młodzieńcuwspomnienia przeszłości; a więc w milczeniu ukłonem odpowiedziałna zobowiązujące oświadczenie, które mu w oczach przytomnychwielkie znaczenie nadało, i którego może nawet niektórzy towarzyszejego w cichości mu zazdrościli.Po oddaleniu się pana, słudzy z kiełza poglądali na tego, co nietylko pozbawił ich dzisiaj sposobności okazania swojej chwalebnejgorliwości służbowej, ale nawet niewinnej rozrywki widzenia go nazajutrzpo uroczystości w powietrzu; bo każdy dzień powinien miećswoję zabawę. Ale Wacława Siewraka wcale to nie zdekoncertowało;owszem przybrał on minę podwójnie ważną, chełpiąc się ułaskawieniemwojewody, i dosyć śmiało żądał napoju jak najlepszego, żebyobmyć kurz, który szarpanina niezręcznych służalców wznieciła, oraz


H IPOLIT BORATYŃSKI. 4 8 5żeby odwilżyć gardło, które mu zaschło przy nader ważnych rozmowach,jakie miał z jaśnie wielmożnym panem wojewodą. Wkrótceteż powszechna uwaga odwróciła się od niego na inny przedm iot; bowłaśnie co zegar pałacowy uderzył godzinę, a zaraz potem odgłostrąb, szelest jedwabnych sukien niewieścich, brzęk ostrogów i szabliobwieściły, że najjaśniejsze zgromadzenie udaje się na salę jadalną.Ochoczo a szykownie ruszyli ztamtąd paziowie, dla zajęcia miejscswoich po za krzesłami panów, a z nimi też i Stanisław Lacki, któryjednak pierwej porwawszy obiedwie wzmiankowane butelki, pobiegłi stanął w pobliżu pozłacanego krzesła na najpierwszem miejscu, którekrólowej panującej przeznaczone było.Pod przewodnictwem marszałków (bo tak u nas i dawniej i teraznazywają się rządcy domów znakomitych rodzin), hebanowe ze srebrnemiskówkami laski wysoko trzymających, postępowali goście m arszałkawielkiego. Po prawśj stronie królowej Barbary szedł małżonekjej, a po lewój gospodarz, na którego ręku, ozdobnie wiszącymrękawem od kontusza okrytóm, opierała się nieco. Tuż zaraz po niejszła owdowiała królowa, której marszałek nadworny koronny tęż sameposługę wyświadczał, a w tygaże samym rzędzie książę P ruski;książę Pomorski prowadził księżniczkę Annę, a córkę jój elektor Brandeburgskii narzeczony starosta Samborski.Inni obecni uszykowali się według tego, jak stopień albo stosunkizgromadziły ich. Biskup Krakowski, jako kościelny władca dyecezyi, doktórej Wiśniec należał, odmówił modlitwę i wszyscy zasiedli u stołóww tymże samym porządku, jakiśmy dopiero co opisali. Dwumilowadroga zdawało się, że korzystny wpływ wywarła na apetyt zgromadzenia; bo wielkie srebrne naczynia napełnione barszczem, krakowskąkaszą i równie dobrze udającą się w tym kraju manną, przyprawionez szafranem, albo też z głogiem mocno z korzeniami gotowanymwr winie, rozdane były w skorupach tykwowych i wypróżniane,a rozmowa dziwnie przyzwoicie utrzymująca się, najmniejszej szkodynajpotrzebniejszemu zajęciu nie przyniosła. Kiedy z tem pierwszemdaniem dobrze się już rozprawiono, za danym przez gospodarza znakiemodkryto zasłony z czarnej materyi wełnianej, pokrywające wety, i na niezasłanymstole ukazały się półmiski z cukrami, sztucznie wyrabianemiw postaci różnych zwierząt, kościołów i ogrodów, a wszystkie cyframiZygmunta Augusta i Barbary, albo też herbami koronnemi i wielkiegoksięztwa przyozdobione: przed każdą z królewskich i książęcych osóbznajdował się koszyk ze złota, filigranowej roboty, z cienko krajanymchlebem; przed resztą zaś, co cztery osoby podobneż ze srebra.W tymże samym czasie domownicy wojewody rozdali gościom serwety,znakomitszym ze złotej i srebrnej materyi, a innym z jedwabnej, i tepo użyciu na jeden raz, należały do używających.2 8 *


486 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Dotąd marszałek wielki stał po za krzesłem króla; ale skoro pierwszedanie zostało mu podane, zajął się natychmiast w swoimwłasnym domu sprawowaniem obowiązku podczaszego. Wziął małyzłoty talerz z rąk murgrabiego, umoczył w nim kawałek chleba, przytknąłgo do ust, a potóm rzucił w srebrny koszyk, który drugi trzymałna pogotowiu. Potem z głębokim ukłonem podał potrawę królowi,który właśnie co serwetą ze złotej materyi obcierał ręce, umoczywszyje pierwej w wodzie podanej sobie w pięknem naczyniu; kilku ze sługjego orszaku odbyli tęż same posługę dla królowej.Kiedy Zygmunt August, położywszy nóż i widelec dał poznać, żema dosyć tej potrawy, Piotr Kmita wziął prędko bardzo pięknie wysadzanypuhar, wylał nieco znajdującego się w nim płynu na rękę i poniósłgo do u s t; potem otarłszy się oddał monarsze puhar, i kiedy tenpił, podnieśli się wszyscy z siedzenia, które zaraz znowu zajęli, opróczwojewody Krakowskiego, który ciągle pozostawał przy królu stojący >jak gdyby przez cały czas biesiady chciał spełniać obowiązki krajczegoi podczaszego.Królowa i inne damy, stosując się do obyczaju, który za napój przeznaczałniewiastom czystą, albo też z kwiatem pomarańczowym lubcykoryą odwarzoną wodę, odmówiły trunku, oprócz podnoszonychtoastów, w czasie których wolno im było wypić nieco wina słodkiego,albo też tak zwanego hippokrasu, czyli wina zaprawnego cukrem i korzeniami.A kiedy wszyscy już biesiadnicy, każdy według swego wyborui apetytu, nasycili się jadłem i napojem, król obrócił się do gospodarzadomu, wzywając go, aby zaniechawszy dalszego pełnienia obowiązków,zajął się więcej użyciem darów, które dla swoich gości przygotował.Był to znak, że dotąd dworskiej etykiecie stało się zadosyć,a było zachęceniem do ochoty i posiłku przy wybornej biesiadzie.Kiedy zatem Piotr Kmita zajął miejsce naprzeciw królewskiego stołu,natenczas nieco wymuszone dotąd obejście stało się więcej swobodnem,a w pośród brzęku puharów i szczęku półmisków i talerzy, dałsię słyszeć niejeden wyraz żartobliwy. Słowem, że ochota zacząwszybyć powszechniejszą, nawet i na królewskiej matce zdawała sięczynić niejakie wrażenie: zaczęła z wdziękiem wdawać się do rozmowywesołej, którą król starał się utrzymywać, czasem nawet zwracałamowę do Barbary. Serce Zygmunta Augusta, przystępne wszelkimłagodniejszym uczuciom, zaczęło cieszyć się nadzieją, że czas, potrzebai zwyczaj zniszczą powoli to natężenie, które ciągle i ciągle mięszałopiołun do uciech jego domowych. Ale młoda królowa mniejoddawała się temu miłemu złudzeniu: kobiecie niełatwo jest oszukaćkobietę. Wszelako nie chciała zrywać miłej ułudy, w której nie bez


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 8 7wzruszenia widziała swojego męża, i odpowiedziała na wyrazy matkiz żywością a uprzejmym sposobem.— Żałujemy dam — zaczął po licznych rozmowach ZygmuntAugust — które pozbawione być muszą, albo też chcą, najlepszej zaprawybiesiadnej, prawdziwego niszczyciela trosk, co umysł otwierai niejednę przykrą myśl oddala. Corpo di Bacco! Dostojna naszamałżonka w rzeczy samej bardzo odstała od swoich prababek, któreaż do czasów Jagiełły nie pogardzały miodem, a w czasie uroczystościLady tak dobrze róg wypróżniały, jak ich krewni i bracia.— A choćby nawet i dzisiaj był jeszcze taki obyczaj! — odpowiedziałaBarbara uśmiechając się — toby mi wszelako nie przystało,kiedy z łaski mojego pana a męża, przed niewieloma dopiero dniamiz nazwiska zostałam Polką, jak już sercem byłam od dawnego czasu.Ale polskie damy nie używają darów Bachusa, jak to dzisiaj przykładwidzicie na najpierwszej z pomiędzy nich, na najjaśniejszej królowejmatce naszój, i na dostojnej naszej krewnej.— O! nie powinniście wspominać o naszej kuzynie Helenie! —zawołał Zygmunt — ma ona dzisiaj z innym bożkiem do czynienia,a z daleko niebezpieczniejszym nad tego, co przemieszkiwa w tym puharze,który ja chętnie w cichości za pomyślność jej wypróżnię.— Wasza królewska mość uprzedzasz nas—przerwała mu Bona—bo jeszcze nie czas na wiwat, od którego i my także, dla uczczenia pannyP o d o ls k ie j, wcale nie myślimy stronić.— Gdybym ja chciała pijąc przekonać was o moich uczuciach,najmiłościwszy królu! — rzekła oblubienica pochyliwszy się — tobymwkrótce mogła u ciebie, panie, popaść w podejrzenie o niewdzięczność: lecz jeżeli wasza królewska mość każesz, to i w tej mierze gotowaniwedle możności spełnić waszą wolę, byleby tylko matka dozwoliłami w dzisiejszym dniu tak niezwykłej dla mnie rzeczy.— W dniu dzisiejszym wychodzisz niejako, córko moja, z podmojej pieczy — dała się słyszeć księżniczka, w sposób odróżniającysię od pozornej czy też istotnej wesołości — a zatem możesz użyć nowejswobody według upodobania własnego i tych, co najłaskawiejofiarowali się nadal zastępować moje miejsce przy tobie.Barbara, ujrzawszy zachmurzone nieco czoło małżonka, zaw ołała:— A więc później! ażeby nasz dostojny gospodarz nie gniewałsię na nas kobiety za pogardę swoich napojów, to ja dam przykład,a pani wojewodzina Podolska przebaczy swojej córce, jeżeli za nimpójdzie. Nieprawdaż mości książę? — mówiła dalej, obróciwszy siędo księcia Pruskiego — że i w waszym także kraju niewiasty pozostawiająmężom dar bożka Wina, tak jak my zostawiamy to naszemu królewskiemumałżonkowi?


438 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— I u nas tak samo — odpowiedział Albert Brandeburgski poważnie,ale z przyzwoitą dwornością— poprzestają damy na potężniejszymbożku Miłości, chociaż on tam może nie wyrzuca tak ostrychstrzał jako tu, a szczęśliwe i uszczęśliwiające zwyciężają one jedyniejego siłą, kiedy my częstokroć i tamtego ku pomocy wzywać musimy,aby z dobrą myślą postępować po ścieżce żywota.— Zaprawdę — powiedział król — nasz krewny pruski jestprzebiegłym adwokatem, który dobrze umie bronić swojej strony, gdytymczasem i drugiej nie zaniedbuje poddać dostatecznego kadzidła,któremu, jak powiadają, najchętniej zawdzięcza ona miłe upojenie.— I czyliż to upodobanie w wonności — mówił dalej książę —nie okazuje pokrewieństwa jej z bogami ?— Znowu pięknie powiedziano — odpowiedział król wesoło,w niemieckim języku — ale ponieważ my należymy do grubszego rodzajuśmiertelnych, to zapewne wasza książęca mość odpowie nampuharem z najlepszej winnicy, którego nasz wojewoda Krakowski dzisiajnie szczędził, gdy tymczasem pokrewna bogów swoje niewielkiepragnienie gasi wodą, jak to widzicie.Barbara obróciła się po za siebie, a na jej skinienie StanisławLacki podał szlifowany kubek na talerzu, na którym przez cały czastrzymał butelki powierzone swojej pieczy.— Nasza najjaśniejsza synowa — zabrała mowę Bona — przechodziumiarkowaniem nas samych, i największą liczbę tutejszychdam, pomiędzy któremi została teraz pierwszą. Może więc albo raczejzapewne przykład jej będzie naśladowany, tak jak kiedyś nas naśladowano,gdyśmy nawykli byli, według obyczaju naszej ojczyzny,osładzać prosty napój i zaprowadzili w Polsce zwyczaj mieszania goz orzeźwiającym sokiem roślinnym. Wszelako wasza królewska mośćwybaczy długiemu zwyczajowi, jeżeli napój z kwiatu pomarańczowegoprzenosimy nad samę wodę, gdyby ta naw7et była czerpana ze studnina zamku krakowskim.— W rzeczy samej — ozwał się Zygmunt August w prędkichwyrazach — to źródło tak mocno podobało się naszej królowej, żeprzenosi je nad wszelkie inne.— A więc ja — mówił książę Albrecht podnosząc puhar, którytrzymał w' ręku — odpowiem jej królewskiej mości na ten napój życzeniem,ażeby w swoim skutku wyrównał wodzie ze źródła w Rossel,które w mojem księztwie niedaleko świętej lipy wytryska.Kiedy Barbara, zrozumiawszy książęcia, zapłoniona nieco spuściłaoczy, mąż jej zapytał z żywością :— A jakąż to ma moc wasze pruskie źródło, mości książę? Jest-li


HIPOLIT BORATYŃSKI. 489to może une fontaine de jouvence (*), o którem trubadurowie z Prowancyiwspominają ?— Bynajmniej, najjaśniejszy panie, jeszcze przez długi czas, ile sięzdaje, waszej królewskiej mości małżonka nie będzie tego potrzebowała; ale woda, o której tu wspominam, jeszcze wytryska przy drzewieniegdyś poświęconem bożkowi nieba, którego Polacy nazywaliIssa, a Prusacy Piorunem. Leży ono w tem samem miejscu, gdzieniegdyś znajdował się posąg Dziedzilii, bogini miłości i opiekunki następnychpokoleń; a zatem, oby źródło studni zamku Krakowskiego,tak jak tamto, sprzyjało nadziejom, którymby radowało się całe państwo,a osobliwie ja, co mam zaszczyt być jego członkiem.Z uśmiechem zadowolnienia skłoniwszy się Zygmunt August, powiedział.— Dziękujemy waszej książęcej mości za tak przychylne życzenie,a jeżeli spełni je niebo, to niech pomiędzy dziedzicami naszego tronu,a dostojnym synem książęcym, którego widzę przy waszym boku i jegopotomkami, na wieczne czasy panuje dobre porozumienie, w jakiemich ojcowie żyli.Król, chcąc rozmowie nadać mniej uroczysty kierunek, obrócił siędo małżonki i rzekł wskazując na pazia:— Zaprawdę, wasz podczaszy poważniej dzisiaj wygląda, aniżelikiedy, i zdaje się nam, jak gdyby już przykrzył swoim obowiązkiem,a wolał inny, lepiej przystający tak walecznemu matadorowi (**)i ochoczemu bohaterowi, aniżeli próżniacza funkcya podczaszego.Spodziewamy się — dodał na pół głośno, schylając się do Heleny —że przymnożymy komuś, co was godzien jest, radości w dniu dzisiejszym,spłacając część długu, o który ten młodzieniec ma prawo dopominaćsię u swego króla.Helena odpowiedziała na to wzruszonym głosem :— Mój najmiłościwszy królu a panie, i dla ciebie także nader pięknyjest dzień dziesiejszy; bo cóż ciebie może więcej radować nad to,gdy uszczęśliwiasz drugich, i wdzięcznych w około siebie gromadzisz?— Nie mówcie tak, miła, czcigodna wojewodzianko; to co my waszemumłodemu krewnemu wyświadczamy, jest poniekąd samolubnem;bo nie tylko, że nie on nam, ale my jemu winniśmy wdzięczność.Nie spodziewamy się, ażeby on nam to i teraz za osobliwą poczytywałłaskę: zdawało się nam owszem nieraz dostrzegać, że daleko niżej(*) Źródło odmładzające.(*') Matador, zabijacz, ten, co w czasie Hiszpańskiej walki byków zadaje zwierzęciucios ostateczny.


4 4 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.stoimy w łaskach u jaśnie wielmożnego starościca Pińskiego, aniżelinasza małżonka.Oczy współbiesiadników królewskich zwróciły się z pewną ciekawościąna pazia, którego lica na te ostatnie wyrazy króla mocnym pokryłysię rumieńcem, a Barbara zabrała głos:— W rzeczy samej, ręka tego młodzieńca dwa razy oswobodziłanas z wielkiego niebezpieczeństwa. Raz rzucił się na oślepprzeciw zwierzęciu dzikiemu, pędzącemu na nas, a drugi raz stał namw obronie w niebezpieczeństwie, na któreśmy trochę nierozważnie narazilisię.— Usługi wyświadczone królom — rzekła królowa Bona — sąziarnem wydającem rozliczne owoce; a ten, który je na tak wdzięcznymgruncie zasiewa, może być wielbiony tak dla swojej odwagi,jako i roztropności.— O ! najjaśniejsza m atko! — odpowiedział Zygmunt August —jeden tur, jednem uderzeniem może nieszczęścia sprawić więcej, niżbydziesięciu królów zdołało skarbami okupić; zaczem nie samą roztropnośćtego młodzieńca uważamy za godną nagrody, ale jego poświęcającąsię wierność, jeżeli tylko wy, Stanisławie Lacki — mówił,obróciwszy się do pomięszanego i ze spuszczonemi oczami stojącegomłodzieńca — jeżeli wy nas jako wyręczyciela naszej królowej przyjąćzechcecie. Tak jest, dostojny panie Brandeburgski — mówi! dalejkról do Elektora — czy dalibyście wiarę, ażeby litewski młodzieniecodważył się spotkać z królem lasów naszych; bo w rzeczy samćjjest to zwierzę, jakiego na swych Mittelmarkskich piaskach i na równinacha łąkach Altmarkskich, zapewne nigdyście nie widzieli.— Tem bardziój mnie cieszy odważne postępowanie szlachcicaz Wielkiego Księztwa — odpowiedział książę — mój królewski wuju,że ja sam, jak wiadomo wam, również litewską krew czuję w swychżyłach.— I jakże? to u was nie ma turów? — mówił z uśmiechem Zygmunt— Wszelako nie zbywa wam na innych złośliwych zwierzętach,a Gęsi dosyć wam dały do czynienia (*).— A! już tym teraz podcięte są ich skrzydła, za pozwoleniem waszejkrólewskiej mości — mówił prędko Joachim.— Jeżeli wam kiedy podobać się będzie, kuzynie, odwiedzić mniew moich lasach — przerwał książę Albrecht — to możecie i tamzabrać znajomość z potomkami dawnych wieków.(*) G a n s v o n P u t t l i t z , zamożny szlachecki ród, który powiela razy prowadziłwojnę ze swoim panem lennym, elektorem Brandeburgskim.


H IPO L IT BORATYŃSKI. 4 4 1— Z czasem — odpowiedział elektor — znajdzie się rada, a jeżeliPan Bóg pozwoli, to może kiedy spełnię wasze życzenie.W czasie tśj rozmowy biesiada zbliżyła się do końca, zastawionowety, a z niemi nadeszła chwila uroczystego toastu. P an Piotr Kmitapowstał dla podania królowi puharu, marszałek podniósł laskę, trąbyzabrzmiały pojedyńczo na sali, jakby przygotowując się do potężnegochóru, który w chwili, kiedy monarcha przytykał puhar do ust, miałzabrzmieć; paziowie gotowali się na rozkazy dam, a wtedy Barbaraz uprzejmą łagodnością powiedziała do swego:— Jeszcze raz zechciójcie, panie Lacki, przyjąć na siebie tę małąsłużbę: wszak to mi ostatni raz usługiwać będziecie! Zaczem idźciei bądźcie pewni naszej wdzięczności i łaski.Młodzieńcy z pośpiechem i szmerem cisnęli się do bufetu, dla n a­pełnienia puharów przeznaczonych damom, i Stanisław Lacki zabierałsię do nalania płynu ze swojej starannie pielęgnowanej flaszeczkiw mały puhar, o którym już wspomnieliśmy, obejrzawszy gopierwej dokładnie i serwetą wytarłszy. Już złote krople perliły sięw świetnym kruszczu, aż oto nagle czuł się tak gwałtownie potrąconym,że naczynia w jego ręce zachwiały się, i część kosztownego płynurozłała na kobierzec pokrywający stół. Bozgniewanyobej rzał siępo za siebie i ujrzał tegoż samego, któremu nie bardzo dawno pan tegodomu nazajutrz tak osobliwszą uroczystość był przyobiecał. Stałon przy nim wcale nie zmięszany, ani nawet nie wymawiający swojejniezgrabności; rozpierając się owszem wpośród gawiedzi, i z zuchwałym,a szyderczym uśmiechem jął zaglądać mu w oczy. Już Lacki zabierałsię zacząć z góry do bezwstydnika, ale ten m ów ił:— E j! mój paniczu! Jak też wam to podczasowstwo nie do twarzy.Zaraz poznać można, że nie jesteście stworzeni na sługę pańskiego,kiedy tak niezgrabni jesteście w nalewaniu. Tak! pić, to jeszczepotrafią jaśnie wielmożni panicze, ale zręcznie usłużyć i obejść sięz naczyniem, to wcale co innego.Rozgniewany paź zabierał się już porządnem cięciem odpowiedziećna taką mowę, a jego towarzysze, wprowadzeni w ciekawość tą rozmową,tłoczyli się nie bez chęci okazania próbki swego powszechnegousposobienia na grzbiecie W acława Siewraka, który jakby stworzonybył do podobnych doświadczeń; ale właśnie w sali zabrzmiało pierwszeuderzenie w trąby. Paziowie pośpieszyli tam, gdzie ich powoływałasłużba, a słudzy, znajdujący się przy stołach zastawionych napojami,dosyć mieli do czynienia, zadawalniając ustawicznie skierowanedo nich żądania. W acław zatem, zobaczywszy się sam na sam z młodymLackim na sali, zaczął mu coraz zuchwałej się stawić, i kiedyStanisław, trzymając jeszcze flaszkę i puhar, groził mu, ten zawołał:


4 4 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— No! no! uderzenie, wszak to nic osobliwszego, kiedy czasemdwaj słudzy pańscy pobiją się, a wy tak dobrze nosicie liberyą, jak i ja.— Precz, bezmózgie zwierzę! — wołał paź — bo będziesz tegożałował.— Czego będę żałował? — wyjąkał ów, i coraz bardziej ku niemuzataczając się zbliżał. — Jeżeli na pięści, to gotówem ci służyć, mójpaniczyku; a co się tyczy twojej szabelki, to dzisiaj nic nie będziez tego; bo tu jest pokój, jak zazwyczaj napokojach królewskich, a zapewneniewielką masz ochotę utracić swoją rączkę białą jak mleko.Na te słowa gniew gwałtowny ogarnął młodzieńca; postawił flaszeczkęi puhar drzącemi rękami, i postąpił grożąc gburowatemu przeciwnikowi.— Strzeż się, ty nikczemny pachołku, abym nie zapomniał, że brońszlachcica zanadto jest szlachetną dla ciebie, i żebym ci do twojejczerwonej szramy nie sprawił garnituru z drugiej strony, coby się niebardzo zabliźnił, nim pójdziesz na szubienicę.— Ej! dzisiaj, jak wam powiedziałem już, wcale nic nie ma doczynienia z kresami, mój arcy szlachetny paziu — odpowiedział podrzeźniającdrugi — nie jesteśmy tutaj w krzakach, gdzie jaki poczciwysługa pański może czasem co odnieść, sam nie wiedząc jak; czyńcietylko swoję powinność, a jeżeli nie rozumiecie się na niej, to dajcietu a ja wam pokażę.To mówiąc wyciągnął łapę ku buteleczce, ale Stanisław, któremuw tej chwili i kresa i wzmianka o krzakach przywiodła na pamięćową noc Łobzowską, i któremu wpadło na myśl, że może to ten, coprzed nim stoi, jest owym, którego wówczas tak dzielnie naznaczył;z całą siłą odepchnął go, i sięgnął ręką do lekkiej szabli. Jednakowożwprzód nim jej dobył, natrętny pachołek obrócił się nagle i jakbyprzypadkiem wywrócił naczynie tak, że reszta płynu rozlała się naziemię, i wybiegł czem prędzej, śmiejąc się i potrącając łającego, przezdrzwi poboczne, gdzie jednakowoż wkrótce przyśpieszył kroku.Nadzwyczajne rozdrażnienie i chęć nauczenia rozumu opilca, odwróciłyna chwilę pazia od obowiązku. Puścił się za nim, dobywszyszabli, i ścigał go przez niejaki czas po korytarzach, których zakrętytymczasem przedmiot jego oburzenia zakryły mu przed oczami. Z wielkątrudnością zaledwie mógł w nieznanej budowie trafić napowrót doopuszczonej sali bufetowej; ale kiedy wszedł do niej, ta jeszcze byłapróżna, a puhar jego pani zniknął. Pomięszany i zasmucony przybliżyłsię ku drzwiom sali jadalnej, rozumiejąc że kto inny z jego towarzyszówgo wyręczył; ale ujrzał, że wszyscy przytomni z puharamiw ręku oczekują na panią, która bez puhara stała, jak spostrzegł wyraźnie,z wielkiem podziwieniem i szukała go oczami.Jakże mógł usprawiedliwić opóźnienie w spełnieniu powinności.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 4 3która, jak mu królowa łaskawie zapowiedziała po raz ostatni, nań byławłożoną! Rzecz pewna, że musiało mu nawinąć się na myśl, iż całepostępowanie mniemanego zapewne pijaka było.tylko niezgrabnymfiglem dla skradzenia kosztownego naczynia; cała postać tego gburowategopachołka potwierdzała to przypuszczenie, a zatem jeszcze razposkoczył taż samą drogą, na której ten przed nim uszedł, postanowiwszyz samym złodziejem razem stawić napowrót sprzęt kosztownyi swoje uniewinnienie.Wszelako nie był szczęśliwszym niż pierwej i nie spotkał nikogona kręcących się korytarzach, które przebiegał; ciągle trwające odgłosytrąb jeszcze bardziej się przyczyniły do odebrania mu reszty przytomnościprzez samą myśl, że teraz wszyscy oczekują na niego; zbiłsię zupełnie z tropu i kiedy przecież wyszedł z tego labiryntu korytarzyi schodów, ujrzał się w galeryi, o której już wyżej nadmieniliśmy.Obłąkawszy się zupełnie w nieznajomem miejscu, z dwojga drzwiwychodzącyah na tęż galeryę, zamiast tych co prowadziły do kredensuobrał przeciwne i wszedł do małego przysionku, który zdawał się prowadzićdo gmachu ciemnego na pozór, u którego nizkie drzwi na półtylko były przymknięte. Właśnie tylko co chciał przybliżyć się donich, ażali nie znajdzie kogo, któryby mu pokazał drogę, aż oto usłyszałdwa głosy rozmawiające z sobą cudzoziemskim językiem. Zatrzymałsię na chwilę i usłyszał kilka wyrazów, które natychmiast poznał,że są we włoskim języku, a osobliwszego znaczenia.— No, prędzej tam! — mówił jeden głos brzmiący ponuro, jakgdyby nad jakiem sklepieniem, a tak drżący, jak gdyby tego, co mówił,febra trzęsła ! — No prędzej, bo tu zimno, tak jak na wierzchołkuEtny; prędzej-że, mówię, w imię szatana; żebym się mógł wydobyć naświatło słoneczne!— No! no!— odpowiedział drugi, który, sądząc z brzmienia, stał bliżeji dotąd do siebie tylko pomrukiwał. — Miejcie przecież cierpliwość!wszak chcecie żebym krople rachował... siedm, osiem.....— Jedenaście! — ozwał się drugi! — Jedenaście, ani mniej, aniwięcej choćby jedna. N atenraz dobrze się udało, a stara przyniosła tyleile potrzeba, jak to nie zawsze czyni; ale śpiesz się, żeby prędzej skończyć,bo ten hazardowny chłopiec mógłby nadbiedz, kaci wiedzą jakimsposobem; twój zaś sługa jest niezręczny, i wszystko tylko na pół wykonywa,a nadto bardzo tu jest zimno w tym dole, tak zimno jakw grobie.— Osiem, dziewięć, dziesięć — mówił dalej tamten — może w grobiecieplej wam będzie, mistrzu.— Czy nie słyszysz jakiego szmeru, Assano? Zdaje się, że tamcoś trzeszczy, jak gdyby piasek na kamieniach posadzkowych pod lekkostąpającą nogą.


4 4 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Jedenaście — zabrzmiało znowu ponurym głosem i potem dalej— no, już koniec! weźcie to sobie i na zdrowie, bo ja dziękuję zanapój.A wtedy ukazała się z piwnicy sucha, drżąca a blada, i jak gdybymrozem zsiniała ręka, i strzepnęła palcami, jakby dla ujęcia czegoś.— Ech! jak bierzecie? rozlejecie jeszcze. No! prędzej! prędzej,nim tamten puści pazia! Słyszycie, jak trąbią? — mówił stojący wyżej,i obrócił się, chcąc mu podać to, na co oczekiwał; gdy wtem Stanisławpoznał, że to jest puhar królowej.Jednym skokiem stanął na środku pokoju naprzeciw drzwi od piwnicy,w których natychmiast znikła ukazująca się ręka, i nagle przejęty zimnem,jakie ztamtąd powiewało, zapytał jąkając się, ale odważnie ponurejpostaci starca, która słabo oświecona niewielkiem światłem izbypoglądała nań jaskrawemi, zagniewanemi oczami.— Co wy tu robicie z tym puharem, wy służalcy grzechu!•— I po cóż cię tu ta twoja zła gwiazda prowadzi, synu nieszczęścia?— odpowiedział mu stary. — Czego tu szukasz?A wtedy młodzieniec zaw ołał:— To jest puhar mojej królowej, który trzymasz w ręku; oddaj migo natychmiast, albo lękaj się mojej szabli.Stanisław coraz głośniej mówił, a ostatnie jego wyrazy zabrzmiałypo całym'gmachu: a wtenczas ozwał się stary, zgrzytając zębamii z urągowiskiem:— Ciebie lękać się, chłopcze ?I kiedy pewną dłonią postawił puhar na ziemi, drugą ręką z olbrzymiąsiłą pochwycił pazia i przycisnął do siebie.Nadaremnie Stanisław chciał użyć oręża, nadaremnie zwijał siępod gwałtowną dłonią osiwiałego złoczyńcy, wymawiał wyrazy groźbyi jęczał boleśnie z przytłoczonych piersi; a wtedy błysnął obosiecznynóż w ręku Neapolitańczyka i zniknął aż po rękojeść pod kształtnieułożonym kołnierzem pazia; jęk zgasł w cichym odgłosie, czerwonośćgniewu i przerażenia zamieniła się na licach w bladość śmiertelną.Tylko poszepnął zaledwie dosłyszanym głosem:— To drugi ra z ! — bądź zdrów, kochany Hipciu! bądź zdrowaBarbaro!Potem obumarło wierne oko biednego Stasia, a delikatne członkiobwisły bez poruszenia śmiertelnym ciężarem żelaza w trzymającej gomorderczej pięści. A on pochylił się ku oniemiałemu i poszepnął mudo ucha:— Podobno nazywasz się Lacki: idź więc, a kiedy spotkasz sięz ojcem, to powiedz mu, że i ty poznałeśHassana, chociaż w pół wiekupóźniej od niego.A tam na dole w piwnicy zajęczał odgłos:


H IP O L IT BORATYŃSKI. 4 4 5— 0! biada! krew i jeszcze krew! Dawaj, dawaj, bo przestrachmnie przejmuje. Dawaj, bo mnie coś pędzi z tego okropnego miejsca.— Na! masz tu oto! — mówił drugi, i dodał cichszym głosem —weź to, lękliwy złoczyńczo: ten chłopiec bardzo powiększył nasz rachunek.To mówiąc, porwał trupa młodzieńca jeszcze ciepłego, za wijącesię pukle powlókł go ku drzwiom i rzucił w lodowy dół.** *Tymczasem na sali gospodarz domu spełnił już toast zwyczajnyza zdrowie pani i jego królewski dom, a zwyczaj wymagał, ażeby króli jego krewni odpowiedzieli nań drugim toastem za zdrowie gospodarza,senatorów i rycerzy Rzeczypospolitej; wszelako ciągle jeszczeoczekiwała Barbara na bawiącego tak długo pazia, i ze wzrastającempodziwieniem oglądała się za nim. Obecni stali w około niej gęstemkołem, a chór muzyczny różnemi krótkiemi preludyami usiłował zapełnićniespodzianą pauzę. Wtedy ręka jakaś w barwie królowej,błękitnej ze srebrnym galonem, podała jej dobrze znany puhar nazłotej tacy: nagłona pośpiechem królowa nie spojrzała na podczaszego,który natychmiast zniknął w natłoku. Trąby zagrzmiały, a królwymówił wyraz podziękowania.1 kiedy król zawołał: — Za zdrowie i pomyślność szlachetnych panówa braci, senatu i szlachty! — odrzekł Albert Brandeburgski: —Za pomyślośó najjaśniejszej Rzeczypospolitej pod Zygmuntem Augustemi pod jego potomków uszczęśliwiającem berłem. — Bona Medyolańskadodała: — Na wieki Rzeczpospolita pod Jagiellońskim nieskażonymmonarchicznym szczepem.Trąby ozwały się znowu i wypróżniono puhary.Inne toasty nastąpiły z kolei i trwały przez kwadrans, aż królwzniósł zdrowie narzeczonych, i wszyscy obecni, wyjąwszy matkęoblubienicy, szczere albo też udane życzenia połączyli z życzeniemkróla. Zwolna a z uprzejmością postąpiła młoda królowa ku narzeczonej,która właśnie z podziwieniem i niespokojnością, nie widząc n a­rzeczonego, coby jej w cichości, ale szczerzej aniżeli większa część innychosób, wynurzył życzenia przyszłości, którą królowa sama po większejczęści wspaniałomyślnie dla niej przygotowała, gdy oto obejmująceręce Barbary opadły bezsilnie na biednej dziewicy, pochyliła sięgłowa, a nagle pobladłe usta, poszepnęły z cicha,— Zatrzymaj mnie, Heleno! tak mi jest niedobrze i słabo!Przerażona dziewica usiłowała wesprzeć pochylającą się, gdywtem przystąpiła księżniczka i rzekła z ułożoną oziębłością:— Zdaje się, że słabo jest waszej królewskiej mości; potrzeba po­


4 4 6 ALEKSANDER BRONIKOW SKI,wierzyć się pieczy niewiast dworskich, które lepiej będą mogły usłużyć’aniżeli Helena Odrowążówna.Zgiełk i ścisk nie dozwolił jeszcze królowi dostrzedz przypadku,jaki spotkał jego małżonkę; ale Łucya Ostrorożanka, tylko co dopiero nadbiegłai Helena, wydały głośny okrzyk przestrachu, Zygmunt nadszedłnatychmiast, objął żonę i przycisnął do piersi.— Mnie bardzo słabo, mój mężu! — poszepnęła mu z cicha Barbara,jak gdyby lękała się, by kto nie usłyszał jej skargi — czuję sięchorą śmiertelnie!Król stanął oniemiały; bystre jego oko spojrzało na marszałkawielkiego, ale spostrzegło na jego obliczu oczywisty wyraz oburzeniai pomięszania; potem zwróciło się na Barbarę spoczywającą w milczeniuna jego rękach.— Przypadki młodych pań — mówił książę Pruski do królowematki— są częstokroć bardziej pocieszające, aniżeli zasmucające, i rozumiem,że mogę waszej królewskiej mości życzyć szczęścia w spełnieniunadziei, o którejjw ciągu rozmowy podczas stołu napomknąłem.— Przyjmujemy — odpowiedziała Medyolanka —• przyjmujemyżyczenie waszej miłości; i mamy nadzieję razem z wami, że słabość jejmościkrólowej panującej wróży pomyślność domowi Jagiellońskiemu.Tymczasem słabość Barbary coraz bardziej się powiększała; troskliwość,zaczęła zajmować miejsce biesiadnej radości, tłoczono się z niepokojemzapytując, i odbierając odpowiedzi, a podnoszące się poszeptyurosły w zgiełk pomięszany, gdy oto starosta Samborski wszedł pomiędzyzgromadzenie, blady, skrwawiony z obłąkanym wzrokiem,z włosami w nieładzie, żywy wizerunek przerażenia.Jeszcze pierwej stojąc naprzeciw królowej, dostrzegł był przypadkiem,że to nie jego krewny podawał jej wiwatowy puhar, i wyszedłchcąc go znaleźć, a może i upomnieć o zwłokę, czego przecież nigdydawniej nie czynił.Przybywszy do izby kredensowej usłyszał wiele głosów, kierowałsię tedy według nich i wszedł do małego pokoju, znajdującego się nakońcu galeryi, gdzie stała gromada sług domowych, dziwiąc się, zkądbypochodziła ta krew, którą widzieli na posadzce. Przeczucie nieszczęściaprzygasiło w jednej chwili radość narzeczonego; szedł tedy,nie zatrzymując się za krwawym śladem, prowadzącym ku piwnicy,zstąpił na dół i ujrzał trupa drogiego młodzieńca, już zdrętwiałegozimnem, i krew lodem ściętą pokrywającą przeczyste piersi.— Sprawiedliwości! — zawołał głosem boleści i najgłębszegosmutku, rzucając się do nóg Zygmunta Augusta — sprawiedliwościkrólu, panie mój miłościwy! Morderstwo wcisnęło się w dom uświęconyobecnością tw o ją! Zamordowany leży przyjaciel mój krewny!Zamordowany leży Stanisław Lacki w zamku marszałka wielkiego!


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 4 7Błagam ciebie, panie, o sprawiedliwość, o zemstę na mordercy tego,który ci królowę uratow ał!Obecni zaniemieli boleścią, po śmierci młodego jej wybawiciela;wstąpiło także ciężkie przeczucie i w duszę Barbary; lekkie wzdrygnieciewytrzęsło jej członki i utraciła zmysły. Takież same uczuciezdawało się ogarniać jej męża: nie podniósł on oczu, ale tylko dwiebujne łzy, które z nieb na głowę omdlałej upadły, były odpowiedząna skargę starosty. Mało było takich, którychby ten widok nie przeniknąłgwałtownie; Boratyński nawet zgłośnem łkaniem odwrócił się,i skłonił ku rękom ze drżeniem obejmującej go oblubienicy. Niestety!oboje przeczuwali, że jakiś duch złowrogi stanął pomiędzy nimi, a ichszczęściem.* **Bartholomaeus Sabinus zamyślony przystąpił zwolna do opuszczonegostołu królewskiego; wziął do ręki puhar Barbary, spojrzał weńwe środek i przerażony wzdrygnął się, a potem podniósł oczy ku niebu.Mikołaj Radziwiłł, brat królowej z jednej, i wojewoda Krakowskiz drugiój strony, zbliżyli się ku niemu, prędko a z cicha pytając:— Co to jest, mości doktorze? — Nie spodziewam się, doktorze?...Na to Bartholomaeus odpowiedział: — Nic to, dostojni panowie!zrządzenie Boskie, nie... — ale tymczasem schował puhar pod szerokiefałdy sukni.Wówczas książę Mikołaj rzucił gniewne spojrzenie na pana domu;ale wojewoda, dawniej tak drażliwy, zniósł je w milczeniu i ze spuszczonągłową przybliżył się do króla, który zabierał się opuścić zamek,co był teatrem tak smutnych czynów.— Najjaśniejszy królu! panie mój miłościwy! — mówił dumnystarzec drżącym głosem i z niezwykłą uniżonością — Czyliż i mniezechcesz obwiniać o to nieszczęście, które na wieki dom mój zhańbiło?Wymów królu, że nie! Błagam cię wyrzec: nie! Ja gotów jestem, janajstarszy z senatorów, stanąć przed sądem, a jeżeli mnie moi panowiea bracia winnym uznają, to niech ta siwa głowa spadnie pod rękąkatowską i niechaj herby mojego rodu Szreniawitów wywieszone zostanąpod pręgierzem !— Wiele! — mówił Zygmunt August na poły głośno i z odwróconątwarzą — nader wiele, Piotrze Kmito, moglibyśmy wam zarzucić; wszelakoo to wcale was nie posądzamy. Wszakże wy jesteście rycerzemi Sarmatą.To mówiąc, udał się szybkim krokiem za niosącemi jego małżonkędo powozu, który ją tegoż ranku przywiózł tam był w całej wesołościmłodzieńczej, w pełnem zdrowiu i w całej świetności dostojeństwa.


4 4 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.* **— Biedny Staś — mówił Hipolit, skrapiając łzami nieżywe zwłoki— tak ty sam nazwałeś się kiedyś w złowrogiem przeczuciu! Takzaiste! biedny Stasiu! Drzewo twoje żywotne zawcześnie złamane!i ty rozstajesz się ze światem w dniu — niestety! — w dniu moichzaręczyn!------- Odchodzisz od nas daleko ztąd, zbyt daleko, do ojca,który cię czeka w spokojnym domku!* **Nie długo potem złożono w Pińsku trumnę młodzieńca, w grobieobok starego Jana Lackiego, który go był wyprzedził.* **Zaraz na drugi dzień po biesiadzie Kmity, nadaremno szukano pokrólewskim zamku i w stolicy doktora nadwornego Lionardo Monti jego Neapolitańskiego towarzysza; rozeszła się wieść, że uszli z wielkiemiskarbami, o których BonaSforeya, królowa matka, nie wiedziałaRozdział XXXVII.Po okropnej biesiadzie w Wiśniczu, smutne nastąpiły czasy; upłynęłymiesiące w ponurej ciszy, w czasie której z pozornym spokojemwyglądano tego, co ma nastąpić. Użyto wszelkiej sztuki doktorówdla pokrzepienia upadającego życia Barbary; niekiedy także lepszy stanzdrowia na chwilę pocieszał jej męża i wiele innych osób, dla którychona stała się drogą, a chora sama, lubo nie podzielała nadziei, lubouczucie zwolna przybliżającej się śmierci tkwiło w jej duszy, nie chciałaprzecież wywodzić z błędu króla, któremu podwójna wiara uratowaniakochanej żony i niewinności drugiej osoby, również dla niego blizkiej,a tak wielkiego występku winnej, na chwilę dawniejszą wesołośćwracały.Wkrótce po wyżej wspomnionym wypadku, królowa matka opuściłaKraków i trzymała swój dwór na przynależnym do niej zamkuw Gomolinie, nie często, i to tylko na kilka godzin, odwiedzając stolicę.I Piotr Kmita podobnież rzadko się ukazywał i nigdy wtenczas,kiedy się BonaSforeya tam znajdowała. Podczas ostatniego ich wi~


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 4 9dzenia się, służba na przedpokojach usłyszała mocną sprzeczkę, i kiedywojewoda opuszczał pokoje królowój, widziała na nim wszelkie oznakigniewu. Odtąd nigdy nie postał w domu, który musiał w nim obudzaćnie jedno przykre uczucie: a kiedy z nim imię Kmity znikło, Wiśniczprzeszedł do rodziny Stadnickich istniejącej dotąd.Dni wesołego oczekiwania uleciały; nikt w powszechnym smutkunie myślał o odnowieniu zaręczyn tak okropnie przerwanych. KsiężniczkaAnna, ciągle jeszcze, lubo w wielkiem odosobnieniu bawiącaw Krakowie, nigdy nie wspominała o danem zezwoleniu, a naweti Helena, wszystkie prawie chwile we dnie przepędzając przy śmiertelnernłożu królowej, odwróciła oczy od obrazów piękniejszej przyszłości,i w ponurem przeczuciu widziała swoje szczęście wstępującedo otwartej mogiły, która oczekiwała już na miłą jego stworzycielkę.Piotr Boratyński dokonał swego posłannictwa. Wypadki ostatnichdni przyśpieszyły wydalenie się jego ze dworu, który nieszczęściei zbrodnia zaburzyły; a kiedy brat znękany smutkiem, żegnając sięz nim, ściskałgo, Piotr odpowiedział z głębokiem westchnieniem:—r Działanie moje było nadaremne i nic mi nie pozostaje, jednoprzeświadczenie nieskalanych chęci. Zdaje mi się, bracie, że domktóry zacząłeś wznosić w zwodniczój nadziei, nigdy się nie ukończy,i że jeszcze wiele przykrości będziesz musiał doświadczać. Weź zatem,jeżeli tak wypadnie, jak się lękam, weź w rękę kij czystego sumienia,i udaj się za mną w pielgrzymkę do samotności. Tam niebędą stały otworem pałace na twoje przyjęcie; tam czekać cię tylkobędzie skromny przodków naszych zamek, ale nieskalany żadnym występkiem.Puść mnie teraz — mówił z politowaniem, widząc że teprzykre wyrazy ciężko na Hipolita serce padały — puść mnie, bracie;teraz nie mogę cię pocieszyć w boleści, która mnie także przywala;może po wielu latach dokażę tego, lecz nim to nastąpi — bywaj mizdrowy!...± *Zdaje się, że odnowiono usiłowania, by skrócić pasmo żywota młodejkrólowej; Zygmunt II, w często wzmiankowanej poufnej korespondencyize swoim szwagrem, podówczas już wojewodą Wileńskim,wspomina o przybyciu jakiegoś mnicha, wielu panów i dam, które BonaMedyolanka wysełała do swojej synowej, w czasie kiedy moc słabościzdawała się nieco ustępować, i dodaje godne uwagi wyrazy:— Wszelako, mości wojewodo, chociaż jej królewska mość tak miłeposelstwo wyprawiła do naszej żony; to daleko przyjemniejby nambyło, żebyją była piśmiennie pozdrowiła, aniżeli żeby tak często ci po-Bronikowski: Hipolit Boratyński.


4 5 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.słowie przybywali; bo niestety! w czasie obiadu nie potrzebaby byłotak ścisłej baczności.* **Porzućmy dalszy opis powtarzanych zbrodni: to tylko jest pewna,że jawnie wyrażone podejrzenie króla, na które zrazu potajemnie,a potem głośno całe królestwo zgodziło się, nie było podówczaswsparte takim rodzajem dowodów, któreby go mogły wyzwać do rzuceniaprzeciw swej matce, wdowie sławnego monarchy, okropnśjskargi, a zarazem do podania Polsce i Europie współczesnej i potomójtakiego zgorszenia... Dosyć na tem, że nadzieja jego, iż Barbara wyzdrowieje,znikła powoli, a z początkiem Nowego Eoku przeświadczylisię lekarze, że ich sztuka nie mogła wydrzeć przemożnej śmierci oddawna już przeznaczonego łupu.* **O piątej godzinie po południu dziewiątego Maja 1551 roku, ukazałosię na pokojach wojewodziny Podolskiej poselstwo z zamku ze wskazaniem,że królowa pragnie widzieć Helenę. Matka była obecną, kiedywyprawiony posłaniec sprawował się ze swego zlecenia, i lubo onaaż dotąd uproszone przez córkę pozwolenie udania się do śmiertelniechorej ciągle niechętnie udzielała, nakształt ofiary, jaką zwykła sięprzynosić konieczności; wszelako dzisiaj nadspodziewanie okazała sięochoczą i pochwalała pośpiech, z jakim Helena zabierała się do wypełnieniażądania.Dworzanin na uroczyste zapytanie o zdrowiu jój królewskiej mościodpowiedział milczącem a nader wymownem ściśnieniem ramion.Kiedy zaś dziewica, przerażona tym giestem złowrogim, wylewając potokiłez zarzucała zasłonę, bez której podówczas damy rzadko wychodziłyz domu; Anna Mazowiecka tymczasem wylewała się w dobranychwyrazach, wymowniejszych niż zazwyczaj, zapewniając o swychuczuciach, które tem bardziej zdawała się podnosić, im bardziej odpowiedziwysłanego potwierdzały, że stanpani usprawiedliwiał jej niepokój.Helena Odrowążówna śpiesznym krokiem weszła na zamek, któryniedawno jeszcze brzmiał weselem i jaśniał okazałością biesiad, a terazcicho i posępnie w zapadającym zmierzchu wznosił się przed nią.'Szła przez długie galerye, po których snuły się ochoczo a skwapliwieniegdyś bogato strojne postacie, i gdzie teraz samotne jej kroki odbijałysię o wysokie sklepienia: jeżeli zaś kogo spotkała, co tak jak onaz posępnem obliczem a ze spuszczoną postępował głową, to witano się,nie powiedziawszy i słowa. Przybywszy na przedpokój królowej, uczu­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 5 1ła duszący zapach piżma. Grube kobierce rozprzestrzenione były naposadzce, dla uciszenia odgłosu kroków, a pomimo ciepłej pory roku,ogromne pnie gorzały w szerokich kominach, które wciągały prawienieznośny upał. Wonie mocnych kordyałów stały przy ogniu, słabei niepewne światło rzucającym na zaciemnione pokoje i na osoby, którew ciągłem poruszeniu, unikając atoli najmniejszego szmeru, tam sięprzechadzały.Odźwierny już nie tak głośno, jak niegdyś za dni świetności, alez cicha poszeptując, wymówił nazwisko panny Podolskiej pierwszej pokojowej,która jedną ręką zasłoniła spłakane oczy, wskazując drugą nawewnętrzne drzwi.Helena przestąpiwszy próg, usłyszała cichą rozmowę dwóch, jakzdawało się, mocno wzruszonych osób; rozróżniła słaby głos chorćj,która mówiła prosząc ku drugiemu, a którego postaci w cieniu zapuszczonejkotary z razu rozpoznać nie mogła. Głos męzki rzadko przerywałmówiącej, głos drżący, jakby ten, co nadaremnie usiłuje stłumićnadzwyczajne wzruszenie. Helena chciała już oddalić się z cicha,gdy oko królowej, przyzwyczajone do ciemności, postrzegło ją; szepnęłaku niej, aby pozostała.— Wszakżeśmy już skończyli, zacny mój hetmanie wielki — mówiła,podając powstającemu wyschłą, białą jak śnieg rękę, — a wy,jakoście byli w ciężkiej dobie przyjacielem i ojcem mego kochanegoZygmunta, tak też w najcięższe byliście i moją podporą.— Komu jest dana tak wielka siła, jak mojej królowej — odpowiedziałhrabia z Tarnowa — ten ma lepszą podporę sam w sobie, aniżelita, której ja mogłem udzielić.— Nie podnoście mnie w dumę, szlachetny Janie! i nie sądźcieże mi trudno było wyrzec się tego, co jeszcze niedawno napełniało całąmoję duszę, a wolnym od złudzenia wzrokiem poglądać na to, co tylkozbliżająca się śmierć mogła mi w prawdziwem świetle ukazać.— Jest to światło niebieskie, które już z tamtej strony grobu padana ciebie, królowo. Tak, najjaśniejsza p an i! już i mnie od niejakiegośczasu zdało się być koniecznem to, co sama za konieczne uznajesz,i wyznam szczerze, iż przyszedłem w zamiarze, ażeby odpieraćzarzuty, których się ze strony waszej królewskiej mości obawiałem,oraz prosić, ażebyś raczyła zostawić dla kraju, któremu przez tak krótkiczas byłaś matką, pamiątkę po sobie w rozczulającym blasku rezygnacyi.Wszelako panna Podolska, która niejednę cnotę ma wspólnąze swoją najjaśniejszą przyjaciółką, może tego słuchać; zawstydzaszmnie najjaśniejsza pani. Ja w mojej królowej widziałem tylko jejpłeć; i mniemałem, że mi przyjdzie zbijać jej słabość. Dosyć byłowymówić jeden wyraz, jedno imię, jednę skargę, aby powziąć wyobrażenie,w jakiem usposobieniu żegna ten świat królowa Polska: czy29*


4 5 2 ALEKS ANDER BRONIKOWSKI.z żalem do ludzi, czy z przebaczeniem. Wiedziałem o tem, i ty także,najjaśniejsza pani, wiedziałaś: obawiałem się, że będę musiał powściągnąćwyraz sprawiedliwego gniewu w udręczonej piersi dostojnejofiary... i co innego znalazłem. O dziewico! rzuć wejrzenie na tęumierającą, i naucz się, jeżeli zajdzie konieczność, cierpieć niewinniejako ona, a palmę pokoju wpleść do cierniowej korony nieszczęścia.— Oby — mówiła królowa, ze zbytecznem może na swój stanporuszeniem — oby Helena była szczęśliwszą odemnie! Lecz nie!ja niesprawiedliwą jestem względem losu mojego; oby ona była tak jakja szczęśliwa, tylko dłużej! I cóż mi się stało? — mówiła prawie wesołymtonem — tego co utracam, czyliżby mi i tak potężna ręka śmiercinie wydarła? Mniemacie-li, mości kasztelanie Krakowski, że wemnie co więcej ujrzycie nad kobietę? Mylicie się. Nie jest-li topróżnością jeszcze, chcieć i wtenczas być kochaną, kiedy ten światznikomy zwiędnie, kiedy purpura mego płaszcza królewskiego zbiednieje?Jeżeli ja sobie wznieść chcę pomnik we wspomnieniu i w pokoju,powracającym w dom Jagiełłów, przez który przemknęłam sięnakształt ulotnego cienia, to nie jest-li on najpiękniejszym sarkofagiemna g r o b i e Barbary? I cóż ja tracę, jeżeli zachowam serce,które było moją własnością, i które z. czasem znowu będzie mi oddane?— Jego i nasze serca pójdą za tobą, najjaśniejsza pani — mówiłTarnowski.— Bądźcie mi zdrowi aż do przyszłego żywota! — poszepnęłaBarbara, podawszy mu rękę — bądźcie mi zdrowi, i bądźcie wiernymprzyjacielem mego małżonka, choćby jeszcze cokolwiek więcej dla mojejmiłości. Bądźcie zdrowi, Janie Tarnowski!Kasztelan w milczeniu schylił się ku podanej ręce, a Barbaramówiła po cichu:— Czuję krople łez na mem ręku: są to zaiste piękniejsze brylanty,aniżeli te, co zdobią koronę, która mi spada; jest to najpiękniejszaozdoba dla mnie w krainach, do których odchodzę.— Są to ostatnie łzy starca — odpowiedział hetman stłumionymgłosem: i to rzekłszy, odwrócił się i wyszedł z zasłonionem obliczem.— Usiądź tu przy mnie, Heleno! — mówiła królowa po krótkiejchwili — usiądź tu przy mnie i pomówmy z sobą, tak jak dawniejszemiczasy, kiedy tu jeszcze nie było tak ciemno i cicho. Mocboleści już wysiliła się; znużone siły żywotne zaprzestały oporu, a jaklekarze zapewniają, już odtąd zwycięzca bez bitwy zajmie powoli swąwłasność. Nie płaczcie tak boleśnie, Heleno; ja zawsze byłam skłonnądo wesołości; ona była wierną moją przyjaciółką przez całe życie,nie przystoi zatem, ażebym ja od mojej śmiertelnej pościeli odpychała.Patrz! jużem mój dom urządziła; jużein i wszystko, co miałam najdroż­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 453szego, podarowała, ale nie tobie — mówiła dalej z uśmiechem — nietobie, której to nigdy nie było przeznaczone, a ja też wiem, że mojaHelena tego nie pragnie! Skromniejsze szczęście przeniosłaś nad to,którego znikomość ta godzina ogranicza; obyś mogła je osięgnąć!— I jakżebym ja teraz mogła myśleć o sobie i o swojej przyszłości?— odpowiedziała dziewica. — Jakbym śmiała, kiedy moja nadziejaz tobą, najjaśniejsza pani, ciągnie do grobu ? Zostawiasz mniebez opieki, królowo, a jedyny najdostojniejszy przyjaciel pod ciężaremwłasnego smutku upada. Zapomnij pani o mojem szczęściuw tej chwili, która niweczy wszelką radość i nadzieję; bo zresztą,któżby się mógł czego dobrego spodziewać, kiedy nieszczęście mojękrólowę dotknęło. W ątła roślina mogła tylko rozwijać się w promieniachłaskawości twojej, ale kiedy teraz światło zachodzi, to i onagłowę swą schyla na zawsze. Niechaj tedy więdnieje! Rozczulającyobraz rezygnacyi nie nadaremnie stoi przed mojemi oczami, i kiedymoja Barbara umierać musi, to możeż-li Helena Odrowążówna użalaćsię?Królowa zamyślona umilkła na chwilę, a potem rzekła:— Jednakowoż dzień twoich zaręczyn był dniem nader nieszczęśliwym; burza niedoli zagasiła twoje pochodnią małżeńską, a mniejuż nie będzie, abym ją na nowo zapaliła. Mój Boże! chciałam z tobąpogadać, tak jak w lepszych czasach; wszelakoż ta śmierć jest surowymnauczycielem, i kiedy dotknie tylko oczu, wnet nikną wszystkiebarwy zwodnicze. Z zimnego grobu owego wiernego, nieszczęśliwegomłodzieńca, zionęło lodowate tchnienie, które życie moje zniszczyło,a nawet lękam się, ażeby nie roztrąciło i twego szczęścia, H eleno!Zrezygnowałam się ja, ale za nadto późno: w ustach twojego narzeczonegowyrok złożył słowo przestrogi, kiedym postrzegła grobowiec,pod którym owa Wanda usypia, co koronę, jak mówił Hipolit wyrazempełnym znaczenia, i życie swe pogrążyła w nurtach Wisły, ażebypokój panował w państwie. I ja też opuszczam koronę, ale niedobrowolnietak jak tamta, a z koroną i żywot mój porzucam; koniecznościąnarzucona rezygnacya trudno i bez zasługi następuje po nieodzownymnakazie wyroku. Niech tedy moje własne doświadczenie będziedla ciebie przekazem, Heleno, i niechaj przyszłość sprawi, ażebyśobejść się bez tego mogła. Patrz! ja uczyniłam to, co musiałam; bonie chcę, ażeby pamięć moja była hasłem do kłótni i nieprzystojnychswarów, tak jak było moje życie; niechaj jedność i zgoda znowu powrócądo domu króla, kiedy gość narzucony zeń wyjdzie ; zabieram jaz sobą rozkosz jego żywota, czuję to : jednakowoż pomnę, że mu za tozostawiam przeświadczenie spełnionego obowiązku, ażeby ten był ofiarąbłagalną dla rozstającej się z żywotem. I ciebie ja także opuszczam,dziewico; a kiedy teraz wszystko powróci w zwyczajne karby


4 5 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.porządku, może też poszczęści się tobie z gruzów napowietrznej budowy,którą ja wzniosłam, swoję chatkę zbudować; lecz gdyby to nienastąpiło, gdyby i dla ciebie zabrzmiał surowy głos konieczności, któryucho konającej za nadto wyraźnie pojmuje, wówczas wspomnij namnie, kochana Heleno, i zrezygnuj się tak, jako ja się zrezygnowałam.— Gotową jestem! — zawołała dziewica łkając. —• Niechajmnie pokrzepi pamięć tej chwili, gdybym się wzdragać miała w godziniestanowczej.— Słyszę nadchodzącego: — odpowiedziała Barbara — jeszczejedno mi na tym świecie pozostaje uczynić, jeszcze jednę rzecz mamwykonać, słodką i boleśną. Wszelako przystoi to tej, która niegdyśmatką twoją się nazywała, ażeby bez pieczy nie opuszczała swojejdzieciny i zostawiła jej znak miłości. Oby to, co otrzymasz, pomogłoci do uskutecznienia dzieła, od którego śmierć mnie odwołuje pierwej,nim je uzupełniłam.Kiedy tak mówiła królowa, wszedł na próg Bartholomaeus Sabinus;postąpił zwolna przez pokój ku zegarowi, na którym skazówka ukazywałasiódmą, potem wyciągnął znacząco rękę, i w długim orszakuprzybliżyli się kapłani katedralni, z biskupami Krakowskim i Kujawskimna czele. Z cicha i uroczystym krokiem przybliżyli sięwszyscy do oratoryum królowej i w spokojnej pobożności padli nakolana.Królowa skinęła przyjaźnie na dziewicę i położyła rękę na czolepłaczącej, która odstąpiła potem na bok orszaku duchownych, i uklękładla połączenia z nimi swych modłów.Biskupi przystąpili do łoża: Samuel Maciejowski uczynił ciche zapytaniechorej, a ta dosyć głośno odpowiedziała:— Nie jeszcze, mój ojcze; jeszcze jedno prawo ziemia ma domnie.Wtedy ukazał się człowiek owinięty w ciemny płaszcz; przybliżyłsię chwiejącym krokiem do ło ża; prałaci ustąpili na stronę. Oichemisłowy, ale z zapałem rozmawiała królowa blizko kwadrans z przybyłymna ostatku, który rzucił się na kolana. Tymczasem zdawało się,jakoby jej mowa nie odnosiła żadnego skutku, była bowiem przerywanapojedynczemi wykrzyknieniami pomimowolnej odmowy. Wówczasgłos Barbary stał się czulszym i bardziej błagalnym, a zaprzeczeniaklęczącego rzadziej i ciszej dawały się słyszeć, aż nareszcie zawołałakrólowa :— Dzięki Najwyższemu Stwórcy i tobie, mój kochany m ężu!Potem przybliżyli się znowu biskupi, dla oddania królowej ostatniegodobrodziejstwa kościelnego. I ukończywszy je, na znak archi--dyakona zaśpiewali księża modlitwę za konających.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 5 5Okryty płaszczem jeszcze bez poruszenia klęczał przed tą, którąmu teraz śmierć wydrzeć miała, i kiedy skazówka posunęła się naósmą godzinę, powstał Zygmunt August i jeszcze raz pochylił się nadnieżyjącą. Potóm, jak wszedł cicho, wysunął się powoli, a dzwonykatedralnego kościoła obwieściły w przeciągłych brzmieniach, że BarbaraRadziwiłłówna już nie żyje.Rozdział XXXVIII.Obrazy pisarza powinny być różnolicie z rzutów światła i cieniówutkane. Jak życie ludzkie, jak radość i smutek szykują się w bezustannejprzemianie, tak niechaj prowradzi czytelnika powieść z szybkościąbłyskawicy tam i napowrót, po stopniach uczucia. Mały jestprzedział od zgiełku radości do jęków boleści: złotem świecące pałaceniedaleko stoją od poziomej chatki przytykającej do ich filarów; a zatemniechaj i czytelnik z okazałych, lubo posępnych gmachów, gdzieumarła królowa, raczy udać się za nami do prostej gospody, podOrłem Krakowskim, w której jaśniejące wiosenne słońce odbija się. nacynowych puharach i na ożywionych twarzach pijących.Już upłynęło pięć dni od śmierci królowej. Zwłoki jej stały naokazałej pościeli wystawione na widok, i wielu mieszkańców stolicy,jedni z uczucia, drudzy z ciekawości przybywali oglądać to smutnei uroczyste widowisko. Wszelako pierwsza ta pobudka zdawała sięprzemagac pomiędzy poczciwymi mieszkańcami stolicy, którzy potem,uczyniwszy przy zbladłych szczątkach tak pięknej i kochanej paniuwagi nad znikomością dóbr ziemskich, poszli pod Krakowskiego Orła,aby, jeżeli można, przy kieliszku mniej smutnemi zajmować się myślami.Nie zbywało jednak i na takich, którzy na czarno pokrytej sali,widzieli tylko leżące zwłoki pięknemi dyamentami przyozdobione, wieleaksamitów, jedwabiów, złota i jasno gorejących świec; ba nawetbyli niektórzy, co życzyli Litwince spokojnej podróży do swojej ojczyznyz całego serca, i złośliwy humor dlatego tylko pod obojętną powierzchownościąukrywali, że nie wypadało tak prędko odzywać sięprzeciw usposobieniu większości.Pomiędzy pierwszymi odznaczał się młody towarzysz, który zapewnemusiał mieć więcej powodów niż drudzy, do rozmyślania nad tąprzemianą losu przy tej okoliczności; bo siedział nie zważając bardzona to, co się działo w około niego, odłączony od drugich w najciemniejszymzakątku gospody. Z całej zawartości stojącego przed nim


4 5 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dzbanka brakowało tylko kieliszka, a nawet i ten trzymał on jeszczew ręku nietknięty, i nie uważał, że łzy jego weń wpadały. W tedyprzystąpił podeszły, czarno ubrany, ale dosyć przystojnie na pozórwyglądający mieszczanin, który go już przez niejakiś czas uważał,,przybliżył się ku niemu i zaczął przyjacielskim wyrazem :— Zdaje się, panie szlachcicu, że to, coście tam widzieli, wielcewamserce zmąciło; bo jam was dobrze uważał na sali żałobnej, razemz waszym młodym czarno ubranym panem, który stał przy trumnie,trzymając tak jak i drudzy świecę woskową, chwiejącą się w jegodrżących rękach. Wy rozmawialiście z nim, a i on także bardzo płakał,tak iż możnaby było rozumieć, że i jego szczęście legło w trumniepięknie przyozdobionej herbami, w której zaprawdę naszemu królowi— niechaj Bóg go pocieszyć raczy — cała radość z nią zniknie.Wówczas i ten i ów rozumiał, że to jest jaki krewny umarłej; wszelakodrudzy mówili, że był tylko na jej usługach, a miał w niej naderłaskawą panią, podobnie jako i jego krewny, o którego śmierci gwałtownejw Wiśńcu opowiadano temu rok będzie. Zapewne, że świętejpamięci nieboszczka powinna się i w niebie cieszyć, iż na ziemi takżezostawiła wdzięczne dusze.— N iestety! mój majstrze Grzegorzu, wyznam ci szczerze, że onana ziemi zostawuje takich, co ją oskarżają — odpowiedział młodzienieci odwróciwszy się otarł oczy — ale pewien jestem, że niejeden,który dzisiaj jeszcze nie pojmuje tego, cośmy utracili, będzie jej potemżałował.— To bardzo być może — mówił na to Grzegorz z namysłem —co dobrego, to zazwyczaj Bóg najpierw' zabiera; gdy tymczasem ziemiazłego się pozbyć nie może.— Ten któregoście widzieli, mój poczciwy majstrze, ma zaiste powódopłakiwać j ą : i kiedy nasz najjaśniejszy pan utracił w niej m ałżonkę,to szczególniej starosta Samborski przyjaciółkę i dobrodziejkęswoję, razem z wieloma a wieloma skarbami utracił. Ach! wszyscy,wszyscy stracili łaskawą panią, stracili m atkę!— Ha! to dopiero wtenczas poznają — odpowiedział drugi —kiedy otrzymają m acochę; a na tę nie długo czekać.— A przecież — przerwał inny, co u poblizkiego stołu już od niejakiegoczasu grał rolę rzecznika, obojętnie dla ciekawego stronnictwa— sądząc z waszej barwy zdajecie się być z liczby domowników jaśniewielmożnego kasztelana, panie szlachcicu, a zatem najlepiej wiedziećmożecie, że świętej pamięci królowa w godzinie śmierci zobowiązaławaszego patrona, ażeby za tem patrzał, by król dotrzymał swego przyrzeczeniai nie wchodził w trzecie małżeństwo.— Hm! Wy taki zawsze, sąsiedzie, macie dobre wieści — przerwał poprzedni — wszelako ja wątpię, ażebyście wy na swoim nowym


HIPOLIT BORATYŃSKI.45 Twarsztacie mogli tak dokładną powziąć wiadomość o tern, co królowabez świadków najpierwszemu ze świeckich senatorów w gabinecie powierzyła.A do tego powiem wam szczerze, że tak samolubne żądanienie zgadza się ze sposobem myślenia świętej pamięci pani Barbary,która w ciągu swojego żywota każdemu dobrze życzyła, lubo jej niestety!nie wszyscy podobnie się wypłacali. Nie tak-że, dostojny panietowarzyszu?— O ! prawda, że to nie zgadzało się nigdy z jej sposobem myślenia— mówił z zapałem Walenty Bielawski, który dla swojej poufałościz młodym Boratyńskim lepiej trochę był oznajomiony, niż drudzyz wypadkami.— Niedosyć-że już, że niegodziwość i zawiść usiłowały jąponiżyć, kiedy jeszcze żyła? potrzebaż jeszcze, ażeby i po śmierci gadulstwoi nierozsądek nicowały to, czego dla tępości swego umysłupojąć nie mogą?— Ja jestem waszego zdania — ozwał się pierwszy mieszczanin;— bo jako jej królewska mość w czasie koronacyi przyrzekła być przychylnąrzeczypospolitej, tak też zapewne i przy śmierci nie mogła pożądaćtego, coby onej pójść mogło na szkodę. Ja zawsze pamiętamten dzień, kiedy ona w całym blasku swojej piękności, przybranaw królewskie szaty, wt dzień koronacyi wystąpiła na krużganek i pozdrowiłanas jako swoich współobywateli! Wszakże to nie tak dawno,a już wszystko znikło. Niech teraz światłość wiekuista przyświecajej duszy!To mówiąc, uczynił znak krzyża świętego, i skinąwszy przychylniegłową ku Bielawskiemu, odwrócił się, a Bielawski wcale już potem niemiał uczestnictwa w rozmowie.— A przecież — ozwał się drugi — król dał słowo, że nigdynie zrzuci żałoby, i to ja słyszałem od naocznych świadków.— Zapewne — przerwał mu Grzegorz płatnerz — może on zachowaćpowierzchownie żałobę, tak jak ją bez wątpienia i w sercu zachowywaćbędzie, wszelako to oboje w'cale rożnem jest od tego, czegodobro państwa po nim wymaga, a co król, jako głowa narodu, zachowywaćpowinien.— Oo nas tam obchodzić ma dobro narodu? — odpowiedział nowiniarz— zostawmy to szlachcie.— Wprawdzie my to tylko jesteśmy mieszczanami — odpowiedziałdrugi — wszelako stolica, która nie bardzo dawno jeszcze należała dozacnego związku Hanzeatyckiego, i nasze przywileje, upoważniają naspoglądać trochę i na bok od naszych warsztatów, a nawet dają namwolność zaniesienia aż do samego tronu prośby, kiedy chodzi o dobropowszechne państwa.— Stolica, która jest najpierwszą w narodzie — dołożył trzeci.— I cóż to ma obchodzić stolicę, czy król ma żonę czy nie? —


4 5 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.mówił dalej rzecznik. — Tak jest, jak wam powiadam; król poprzysiągłprzez całe życie chodzić w czarnej odzieży, i jakże się to możepogodzić z nowem małżeństwem?— No, no, każda rzecz ma swój koniec — przerwał mu mowę jedenz obecnych, który jeszcze dotąd nie mówił, i który, sądząc z pstrójodzieży, nie należał do mieszczan — bo czyż to zawsze ma być Litwinka?Wszak i w innych krajach jest dosyć księżniczek, równieżpięknych, a daleko wyższego rodu, aniżeli wdowa starego Gastolda;dzisiaj mnie, jutro tobie!Wszyscy przytomni z jakimś wstrętem spojrzeli na człowieka, coz tak małem uszanowaniem mówił o nieboszczce królowej. Ale ten zacząłznow u:— Jednakowoż pięknać to rzecz była, widzieć umarłą, kiedyleżała na sali: jak ta trumna i te czarne kiry błyszczały od złotai srebra !— A co za piękny czarny atłas był na sukni! — ozwał siękrawiec.— Nieboszczka miała na głowie koronę — uczynił uwagę złotnik— a na założonych rękach oparte było berło i jabłko (*). Jak onelśniły od dyamentów! Jednakowoż szkodaby wielka była., gdybyte wszystkie piękne kamienie miały być razem z nią w grobie zamknięte!— Jakże wry też tak gadać możecie? — ozwał się drugi z przestrogą.— Wszak te kamienie należą do korony, a Litwinka żadnegodo nich prawa nie ma, tak na ziemi jak i pod ziemią.— Zapewne! — rzekł pierwszy mieszczanin — zapewne, że onaje zostawi ; wszelako widziałem ja niejeden brylant w oczach otaczającychją, a te brylanty pewnie będą jej towarzyszyły tam, dokądposzła.— I na takich brylantach musi ona poprzestać — ozwał się powtórniew pstrej odzieży — bo zkądby wzięto prawdziwych, rozumiesię takich, które są coś w arte; zkądby, mówię, wzięto prawdziwych dokoronacyi nowej królowej?— Nowej królowej? — zapytało kilku ciekawie, a poczciwy człowiek,który tylko co przemawiał do zatopionego na pozór w myślachtowarzysza, rzekł do ciekawych uczestników szklanki:— Wiem ja z dawien dawna, zacny mój panie pisarzu, czy jakitam teraz urząd sprawujecie, że wam nigdy nie zbywa na nowinach;wszelako niektórzy mniemają, że one nie bardzo są sprawiedliwe.(,*) W edług opisu króla Zygmunta.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 5 9Ale drudzy przybliżyli się nieco i pytali z natężeniem:— No,jakże? Co tam ? znowu królowa? Czy już wynaleźli jakąwe cztery dni po świętej pamięci nieboszczce ? Bądźcie tóż łaskawiudzielić nam swoich wiadomości! Gospodarzu! szklankę czego najlepszegodla zacnego pana woźnego.— Bardzo dziękuję, bardzo dziękuję, moi panowie! — odpowiedziałów, biorąc tymczasem bez oporu ofiarowaną sobie szklenicę ! —Ten tytuł wcale mi nie należy od dawnego już czasu. Teraz ja je ­stem, żeby tak powiedzieć, wakujący sługa pański; ale to nic nie szkodzi— mówił dalej, uderzając ręką po brzęczącej kieszeni. — Ktoma Mojżesza i proroków, to może sobie trochę bąków postrzelać.— Wiadomo nam — mówił z wielką grzecznością bednarz, którytak żywo zaprzeczał temu, jakoby król już się nie miał ożenić — żebyliście przez niejakiś czas na usługach Medyolanki.— Na usługach djabła — przerwał mu W acław, którego ostatnialibacya do ulubionego mu stanu pijaństwa przywiodła — powiedzcieraczej, mój panie majstrze obręczowy, że na usługach djabła.— A przy tak wysokich osobach — mówił dalej drugi — możnawszystko wiedzieć, co niejednemu z nas i przez głowę by nie przeszło.— Cichoż bo no, sąsiedzie — zawołali drudzy — i pozwólcie panuSiewrakowi opowiadać.— Zdrowie wasze, panie kamerdynerze ! Mówiono coś tu i owdzieo pannie wojewodziance Podolskiśj — uczynił uwagę jedenz obecnych z tajemniczą miną — czy nie o tej to rozumiecie ?— Co tam panna wojewodzianka! — krzyknął Siewrak, uderzającpięścią o stół. — Nic z tego nie będzie, mój przyjacielu, dosyć jużmieliśmy na jednej takiej.— No, a któżby to był taki?— Hm! Eozumiecież, że syn mojego ojca da się tak łatwo wyprowadzićna słówko za szklankę dereniaku? Otóż kiedy powróciciedo domu i zapytacie siebie, to śmiało powiedzieć możeeie, że nic niewiecie.— Jeszcze szklankę, panie kamerdynerze.— Stawię dwa przeciw jednemu, jak i zaraz mówiłem, że on bezmała wie tyle, co i my o takich rzeczach — rzekł śmiejąc się pierwszymieszczanin.— No! no! strzeżcie się tylko, bo on wino wypije, to po waszychpieniądzach, i dobrze wam będzie.— Jabym nic nie wiedział? — wołał sługa bez pana, któregooczy osłupiałe zaszły już białkiem. — Gdyby ci tylko dziesiąta częśćtego do uszu doszła, o czem wie W acław Siewrak, mój przyjacielu,tobyś burczał jak miech w twej kuźni, kiedy wiatr z niego wychodzi.Ja nic nie wiem? ja, co wszędzie wścibiłem nos, ja, co mam ciocią sio­


4 6 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.strę rodzona szatana, która wróży i prawdę i fałsz, jak się nadarzy,i jaki u niej sobie kto towar zamówi?— Zaprawdę, wyborna rękojmia za pewność waszej wiadomości—mówił zbrojownik.— Ja nic nie wiem? — mówił dalej drugi, coraz bardziej zapalającsię. — Otóż abyście poznali, że taki przecież wiem coś, to powiemwam, że w^cale nic nie będzie z panną, wojewodzianką Podolską; ojciec,naszej przyszłśj królowej wcale innego rodzaju jest człowiek, a takiepanny odsełają zwykle z tłomoczkiem do domu, jako przyszły, i to pewnieniezadługo nastąpi.— Tegoby też należało życzyć jej pani matce, która ma być bardzodumna i złośliwa baba — ozwali się niektórzy — wszelako pannai miła jest i godna zaiste najwyższych dostojeństw.Donośny głos coraz bardziej pijanego Siewraka ocucił z zamyśleniamłodego Bielawskiego; podniósł on głowę, a postrzegłszy go,zdawał się z niejakąś bacznością przysłuchiwać dalszemu ciągowi jegomowy.— Tak! — mówił dalej Wacław — ludzi których już nie potrzeba,odprawia się z kwitkiem, jak ja tego junaka w Wiśńcu odprawiłem,aż mu się młoda krew oziębiła, że ją wynieść m usiano; ja Baccalaureusobeznany ze sztukami wyzwolonemi.— Młoda krew? w Wiśńcu? — pytali siedzący na około z pobudzonąciekawością.— Podobało się panu bakałarzowi troszkę enigmatycznie mówić— ozwał się zbrojownik na to, nieco urażony — i zdaje się bez mała,iż lepiej jest i dla niego i dla nas, że trochę przyciemniej gada.— Zagadki? — odpowiedział sługa pański, przychodząc nieco dozmysłów — tak, zapewme zagadki dla was i dla podobnych wam,którebyście jednak mogli rozwiązać, gdybyście ku temu mieli wrodzonyspryt. To też i nie przystoi wykrywać takich tajemnic przed pospolitemiuszami, bo chociaż mi nakazano i gadać i pić, a ja do takichrzeczy osobliwiej jestem zdatny, wszelako zanadto, to nie zdrowo, jakmoja ciocia powiada.— Słuchajcie no — mówił bednarz — mój panie i przyjacielu!jabym wam radził, ażebyście pijąc z krakowskimi obywatelami, miarkowalitrochę swój język i nie popisywali się tak głośno z wyrażeniami: tacy ja k wy, 'pospolite uszy, i tym podobne: jeżeli tylko nie chcecie,by wam trochę natarto uszu.— Dajcie mu tam pokój, kmotrze! wszak on był na usługach Kmity,to nie trzeba mu wierzyć — poszepnął krawiec ostrożnie do rozgniewanego.— A cóż to wy za jedni? — zawołał Siewrak tonem wzgardliwym.— Oto nędzny, udręczony motłoch, co miliony razy przez ty­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 461dzień musi młot, albo igłę, albo szlagę podnieść, żeby sobie w niedzielętrochę pohulać; gdy tymczasem taki człowiek jak ja, jeden krok postawiwszywięcej potrafi zarobić, aniżeli wy w jednym miesiącu, i któremuza to nawet płacą, że pije! Tu dmiecie sobie do góry i chlubiciesię i hałasujecie, a jednakowo kiedy jaśnie wielmożny Kmitaprzejdzie tylko koło waszego okopconego warsztatu i skrzywi się trochę,jak to często jest jego zwyczajem, ach! to wy tacy pokorni i cichuteńkozdejmujecie swoje wytartą czapkę i wołacie: niechaj Bógprzedłuża życie jaśnie wielmożnego wojewody; chociaż w duchu życzycie,żeby go porwał szatan do którego należy, a który jest kochankiemmojej cioci Urszuli. Ale ze mną wcale inaczej się dzieje; mysobie od dawna żyjemy w przyjaźni ze starym, i kiedy ja mu tylkoparę wyrazów szepnę na ucho, to wnet zamilknie jak zając. Ha! ha!raz mówił sobie kiedyś tam żartem o szubienicy i podobnych rzeczach,ale jakem mu tylko powiedział, że to przecież wszystko równo Litwiniprzeciw Polakom, czy Polacy przeciw Litwinom, to zaraz w inue dudkizagrał, i kazał mi być dobrej myśli i pozwolił jeść swój chleb i pić-swoje wino, a ja też tak i zrobiłem, jak uczciwy sługa pański; bo ja ­dłem i piłem ciągle, kiedy drudzy dostojni panowie i sam nawet gospodarzcałkiem do tego utracili ochotę.Mieszczanie siedzieli przysłuchując się z uwagą niezmordowanemugadule, częścią z powiększającem się zadziwieniem, częściąz przerażeniem, a tymczasem zbrojownik, którego baczności nie uszłaciekawość Bielawskiego, dal mu potajemnie skinienie, i obrócił siępowtórnie do Siewraka z temi wyrazami:— T ak! to musi być praw da! Dziwne a pocieszne rzeczy namopowiadacie; wszelako radziłbym wam strzedz się wojewody, o którymosobliwszym sposobem wspominacie; wszak wiadomo wam, jak onma długie ręce, i że nie lubi żartować.— H o! h o ! żeby jeszcze dziesięć razy miał dłuższe — mówiłSiewrak śmiejąc się. — to nie dosięgnie do włoskiego kraju!— Aż do włoskiego kraju? To zamyślacie tedy puścić sięw drogę?— Tak jest, za moim panem, wysoko uczonym doktorem Monti —powiedział Siewrak z powagą — który tam na mnie czeka, jak to jestobowiązkiem sługi pańskiego. H o! zostawił ci mi spory worek nadrogę, a we Włoszech powiadają, że w7ino płynie, jak tu u nas cienkiepiwo, a za wino i za pieniądze możesz się śmiało spuścić na W a­cława.— Ale powiadają — przerwał mu majster Grzegorz — że doktori jego pomocnik na odjezdnem dobrze szarpnęli ze szkatuły pani Bony,królowej matki, i ztąd to pochodzi— dodał, uderzając po napełnionychkieszeniach pijanego — wasz zarobkowy grosz.


462 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Za pozwoleniem! — odpowiedział Wacław odepchnąwszy gonietak blizko, mój panie! to zła wróżba dla mnie, kiedy cudza rękasięga do moich pieniędzy; ale co się tyczy tego, co powiadacie, zkądja mam pieniądze, to nie będę zaprzeczał. A zresztą, co mnie ma toobchodzić?— To prawda — odpowiedział krawiec — pan jest odpowiedzialnym;wszelako ja na waszem miejscu nie wierzyłbym przecież Włochowi,bo on coś fałszywego ma w oczach; i musi taki coś więcejumieć, aniżeli chleb jeść, bo wygląda, jeżeli nie na hultaja, to przynajmniejna kutwę, jak uważałem odnosząc mu nieraz robotę.— U was — odpowiedział Siewrak dumnie — u was w tak małychrobotach, jakich mu dostarczać możecie, mój poczciwy majstrze,niech on sobie targuje się i obcina rachunki, które u was i u towarzyszówwaszego rzemiosła nieraz zanadto poważnie wyglądają;wszelako co do mnie, to wcale inaczej mają się rzeczy, bo jaka usługa,taka i nagroda, a prawdziwy talent wcale inaczej płacą, niż podłą robotęręczną. Jednakowoż nie będę taił, że to osobliwsi są ludzie obadwaj,i doktor i jego famulus ze swojem błyszczącem obosiecznemnarzędziem za pasem, za którego bliższą znajomość najuniżeniej dziękuję,a z którem raz już o włos co się nie poznałem; nie łakomy jatakże jestem i na apteczkę uczonego doktora, wszelako byłoby to naderniewdzięcznie, gdyby on miał był próbkę na Wacławie Siewrakuuczynić, na siostrzeńcu swojej dostawczyni ziół, przezacnej Urszuliz okopiska żydowskiego. Wszelako już teraz wszystkim troskom powiedzianovale; teraz będziemy się cieszyli, bo już wszystko dobrzesię skończyło.Słysząc te ostatnie wyrazy, powstał z miejsca Walenty Bielawski;zapłacił za to co wypił, i skinąwszy na Grzegorza, opuścił nieznaczniegospodę. Ale majster Grzegorz pytał dalej:— Cóż to jest dobrze i co się skończyło, panie bakałarzu? Wytak przyjemnie opowiadacie, że nie można was nasłuchać się dowoli.— Czy doprawdy? — mówił ów z szyderczym uśmiechem; potembez żadnego namysłu obejrzał się i wyjąknął — tak jest, wy nie powinniściesię mnie pytać; idźcie tam sobie do cioci, ta was lepićj nauczy,aniżeli ja; bo to dalibóg mądra bardzo kobieta, i gdzie jest, tamstoi. To też jej mądrość nie wychodzi na złe, bo ona zawsze żywiczłowieka, jak to ze mnie miarę brać możecie, a ja już wyniosłem jejpieniądze, które bodaj czy tyle nie ważą, co wasze kowadło, paniemajstrze kowalu. Jeżeli zechcecie, to chodźmy razem, bo jabym radjeszcze, nim wyjdę za kordon, wziąć błogosławieństwo i od niej, i odjej — duch święty z nami!.... kochanka; wszak wry dobrze wiecie, żetaki nieźle mieć wszędzie przyjaciół. Jeżeli zasię zechcecie mi dać


HIPO LIT BORATYŃSKI. 4 6 3jednego hollendra ze swojej okopconej kabzy, to ona wam powie, cowas czeka, jeśli tylko nikczemnego człowieka jak wy, może czekać coś,coby warto było trudu.— To wy tedy zamyślacie wkrótce pokazać grzbiet naszemu poczciwemumiastu Krakowowi, mój zacny przyjacielu? — zapytał zbrojownik,przybliżając się więcej niż potrzeba do krewnego dostawczymziół i zastępując mu drogę.— Bez takich poufałych nazwisk — odpowiedział ten, ociężalepodnosząc się z ławki — niechaj kto drugi będzie sobie waszym zacnymprzyjacielem, a nie ja! Co się zaś waszego poczciwego miastadotyczy, to co do mnie, niech tam sobie w powietrze wyleci, albo niechzapadnie się przez trzęsienie ziemi, skoro ja tylko sobie pójdę. Tpzaś nastąpi jutro raniuteńko, bo jako wierny sługa pański wypełniłemmoję powinność, piłem sobie dowoli, i nawet nie pamiętam oddawnego czasu, żebym się kiedy lepiej uraczył. N o ! moi zacni rękodzielnicy!jeżeli kto kiedy zamówi sobie u was podobną robotę, toprzecinajcie zaraz rękę. Jednakowoż zanadto, to nie zdrowo, jak powiadamoja ciocia, nawet i przy spełnianiu tego, do czego kto się zobowiązał.Stojący przed nim spojrzał ulotnie ku drzwiom; zrobił mutrochę miejsca, i rzekł znaczącym wyrazem:— Strzeżcie, się, ażeby zbyteczna gorliwość nie była dla was naten raz ze szkodą, jak wasza zacna ciocia powiada.— Co wy tam pleciecie? Wszakże mi pani Urszula z okopiskakazała sobie trochę napić się i być dobrej myśli — mówił Siewrak,teraz w doskonałym stanie pijaństwa przeciskając się około niego —a ona ma więcej oleju w głowie, aniżeli wasz cały okopcony cech, mójdobry panie majstrze kowTalu. No! adieu, moi panowie! kujcie tamsobie, i potłukajcie i krajcie żwawo, gdy tymczasem pan Baccalaureusi obeznany z naukami wyzwolonemi będzie sobie spełniał raźnopotężne puhary falernu i prowadził życie in dulci jubilo (*), jakto przystoi pięknemu geniuszowi.To mówiąc, zataczającym się krokiem chciał już opuścić gospodę,gdy oto nagle silna pięść ujęła go za ramię i nie nader miły głosw następny sposób ozwał się do niego:— Powoli, powToli, panie exwoźny, pomocniku pisarski i pokojowy; nie tak to łatwo udać się w podróż: zechcecie sobie tymczasemtrochę wypocząć.Wacław zadziwiony obejrzał się, i w człowieku, co tak obowiązującywyraz do niego przemówił, poznał dowódzcę straży, a w bro­(*) W słodkićj ochocie.


4 6 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.datych ponurych twarzach, które go z żyłowatemi pięściami otoczyły,służalców starościńskiego sądownictwa. Zbyt gęste libacye winnei gorzałczane nie przeszkodziły naszemu wędrowcowi włoskiemu poznaćw dowódzcy oddziału dawniejszego bedela akademickiego, któregołaskawy czytelnik widział już raz, lubo w innych stosunkachz Wacławem Siewrakiem, w gospodzie pod Białym Orłem w Krakowie.Ale tenże sam stan opiły po więcej niż dwuletnim przeciągu czasu,jaki upłynął pomiędzy tem, co było dawniej a dzisiaj, zatarł w jegopamięci wszystko. Siewrak pozdrowił dowTódzcę po przyjacielsku:— Ach! witajże, zacny mistrzu! w itaj! czy przybywacie dla spełnieniakufla, jak to kiedyś bywało, kiedy mieliśmy do czynienia cumalumnis, którzy uciekli przed kijem? Jednakowoż zapóźno już przychodzicie,bo mnie dosyć na dzisiaj, i nie mogę już wam dotrzymaćkompanii; ale zaczekajcie jeno trochę, wszakże i jutro dzień będzie.— Jutro — odpowiedział dowódzca — możecie już puścić sięw pielgrzymkę do Włoch, do doktora, waszego zacnego towarzysza,a zatem dzisiaj nie spóźniłem się ja, lecz właśnie w sam czas przychodzę.Czy to on, panie towarzyszu? — pytał mówiąc do młodegoBielawskiego, co razem z nim przybył.— On, ten sam. Czyńcie swoję powinność — rzekł Walenty.— Natychmiast, mości panie szlachcicu —odpowiedział dowódzcaz namysłem. — Wszelako najpierwej wypada przesłuchać nieco szanownezgromadzenie, ażeby złożone świadectwo de specie facti możnabyło założyć. Jakież tedy według tego są gravamina, które moi zacnimajstrowie i obywatele krakowscy mają względem tej podejrzanejosobistości założyć ?— Dosyć i nazbyt dosyć! — zawołał zbrojownik Grzegorz, za którympowoli i drudzy potwierdzili. — Nie tylko, że mówił z nieuszanowaniemo zmarłej niedawno najjaśniejszej pani, ale wygadał jeszczei inne rzeczy, których dziesiąta część byłaby już dostateczną do zaprowadzeniago na szubienicę.— Powoli, powoli! na wszystko jest czas — ozwał się dowódzcastraży. — A więc tedy gotowi jesteście, panie majstrze Grzegorzu,i wy drudzy panowie, wyjaśnić wasze zeznania tam, gdzie będzie potrzeba?— My wszyscy ! my wszyscy! — była jednogłośna odpowiedź.— Dobrze! bardzo dobrze! — mówił na to dowódzca,— Zacnii w pełnej liczbie świadkowie, a zatem — dodał, uderzając po ramieniuSiewraka — aresztuję cię w imieniu k róla!— Cóż to znaczy? — zapytał wytrzeźwiający się pijak tonem obudzającejsię wątpliwości.— To znaczy, mój panie Wacławie, że król przyzwoicie obligujewas przezemnie, ażebyście pierwej, nim puścicie się w drogę do


H IPOLIT BORATYŃSKI. 4 6 5Włoch, do swoich współłotrów, raczyli tymczasem stanąć kwaterąpod zimnem sklepieniem starościńskiego sądu.— Spodziewam się przecież, że nie wyrządzicie tej psoty swojemudawnemu koledze, który wam nagnał w sieci niejednę piękną zwierzynkę,i literatowi, którego można nazwać uprzywilejowaną osobą?— Ej! co tam! Przecież nie jesteście szlachcicem i artykuł neminemcaptwabimus wcale nie ściąga się do szpiega i włóczęgi. Powiadasz,że byłeś moim kolegą? Tak zapewne, gdybyśmy to pozwalaliuciekać wszystkim hultajom, z któremi się piło z jednego kufla, tobywasi przyszli towarzysze, szczury i myszy w więzieniu pożerały samesiebie z głodu a nudów. Co się zaś tyczy tego, żeście mi drugich naganialiw sieci, to prawem odwetu słuszna jest, ażeby i na was kolejprzyszła.— Dzisiaj mnie, jutro tobie! — zawołali z radością mieszczanie,powtarzając niebardzo dawno przez więźnia wyrzeczone wyrazy.— Bądźcie łaskawi, i miejcie szczególniejsze baczenie na tego łotra— mówił Bielawski. — Według jego mowy i niektórych okoliczności,o czern ja i pan wysokiego urodzenia a powagi w przyzwoitemmiejscu dać możemy wiadomość, nie zbywa mu na współwinowajcach,których przekonanie wielki pożytek przynieśćby mogło.— Nie troszczcie się, wielmożny mości panie — odpowiedział siepaczz poważną miną, nader dziwacznie do jego obowiązku zastosowaną—nie troszczcie się, mówię; nie braknie nam bardzo pięknych sprzętów,jako to: klub, kobylic i tym podobnych, które już niejednego niemowęnauczyły gadać, a tem bardziej tego gadułę, który przez całe życiezawsze miękką miał skórę, jak to wam nie może być tajno, kiedyście,jeżeli się tylko nie mylę, przed dwoma laty może, na nim swojej uczciwejszabli próbowali. Acłum ut supra, a zatem...Znak pełen wyrazu przy tych ostatnich słowach, nadał ruch pięściomstrażników, którzy z pomimowolną szybkością ułatwili zaufanemusłudze włoskiego doktora Lionardo Monti zbliżenie się ku drzwiom.— Pamiętajcie tylko co robicie! — wrzeszczał przestraszony. —Wielu znakomitych panów i dostojnych dam są moimi opiekunamii zapewne nie będą wam bardzo wdzięczni za to, że....— Dobrze! dobrze! przyjdą, jak będzie pora — przerwała mu w ładzawykonawcza najzimniejszym tonem. — Staraj się tylko, żeby toprędzej mogło nastąpić, nim ci drabinkę z pod nóg wytrącą.Wpośród takiej rozmowy oddalili się i strażnicy i więzień, a zacnimieszczanie w7ołali za n im i:— Bogdajby to spotkało wszystkich szpiegów i złoczyńców!* #*B ro a ik o w sk i: H ipolit B oratyuski. 31)


4 6 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Tegoż samego dnia ku wieczorowi, pani Urszula zpewnąniespokojnościąprzechadzała się po swojej chatce przy samotnych mogiłkach żydowskichleżącej. Zdawało się, że wybiera się w drogę, bona boku stałdobrze wypakowany tłómoczek, którego wnętrze, chociaż na pozórstaremi gałganami i zardzewiałemi sprzętami było napełnione, m u­siało jednak niejednę piękną rzecz w sobie ukrywać, której pod takniepozorną pokrywą ani można się było spodziewać; bo właścicielkazwracała niekiedy na nie troskliwe spojrzenie. Tak przez niejaki czasprzechodząc z jednej izby do drugiej, i jeszcze na prędce przeglądającdobytek, stanęła i położyła suchy palec na nosie.— No, niechaj teraz przychodzą!—m ówiłana pół głośno, achrypliwygłos jej był nieco trzęsący się, jak gdyby mówiąca znajdowała sięw stanie jakiegoś gwałtownego poruszenia. — Niechaj sobie przychodząi szukają! Tak! znajdą, co powinni znaleźć, ale co więcej, towara! Już widzę i ściemniało i zapewne muszą być niedaleko.Cicho! — poszepnęła po chwili. — Zdaje mi się że słyszę chódludzki! Eh! nie! To tylko wiatr, co po krzewinie przelatuje i szumipo suchych sosnach po nad grobami. Co tóż mi się zrobiło, że mitak smutno? Zdaje mi się, jak gdyby coś szumiało i snuło się okołomnie, jakby od dawna zapomniane już twarze wyglądały z tych okopconychdymem murów, jakby ze mnie szydziły i wyganiały mnie dobardziej jeszcze ponurego miejsca na długi, zbyt długi czas! Na długiczas? Może na zawsze?No! stało się! — mówiła dalej, po drugim przestanku — a późnojuż cofać się; już musiał gadać jak powinien był. Onby też nie gadał,ten mózgowiec, co bezrozumnie ciśnie się do tajemnic i do ważnychrzeczy, a któremu każdy za jeden tylko kufel wina może językrozwiązać. Wygadał się zapewne na swoją biedę! To bardzo byćmoże; ale czyż to miało stać się za moim rozkazem? Ej! Urszulo!Urszulo! niepoczciwąś sobie igraszkę zrobiła! Eh! także dziwneskrupuły zwłaszcza wtenczas, kiedy się wszystko szykuje po mojej m y­śli ! Czyliż ja zawsze nie grałam w gry niebezpieczne, wszystko hazardując,bylebym tylko odegrała od losu to, czego mi odmówił, zrzucającna mnie przekleństwo ubóstwa, wzgardy i odrażającej postaci?I mamże teraz drżeć, poważywszy się na ostatni krok, i kiedy pozyskujęnagrodę nad brzegiem grobu, ku któremu o dsamej młodości dążyłam?Nad brzegiem grobu? Uch! Okropny wyraz, i tak ponuro odbija sięo ściany tej chaty! Ech! żeby już prędzej nadeszli! Co też to zaprzykra rzecz w takiej okoliczności, ta niepew ność; a samotność i sumienie,to okropne towarzyszki!Sumienie? 1 czemuż mi dzisiaj tak tłoczą się na myśl wszystkiewyrazy, których znaczenia już oddawna zapomniałam? Cicho! Coś się


H irO L IT BORATYŃSKI. 4 6 7skrada z cicha na piasku! I znowu cicho. To zapewne musiał byćlis, który może zwietrzył jakie ścierwo, co go znęciło.Djabłu ufaj — powiada mój krewny Wacław — co dzisiaj zamiastdo Włoch, puścił się w drogę do szubienicy, która już oddawna czekana niego. Ale powiedziawszy prawdę, co też i mnie czeka? Może cogorszego, aniżeli szubienica? może już wahają płomienie stosu ku moimkościom? Djabłu ufaj! — mówił mój krewny — i cóżem ja muna to odpowiedziała? Djabłu u faj! tak to, tak było. I djabeł jesttakże wiernym przyjacielem, jeżeli kto umie zapewnić się o nim najego sposób.Co tóż tam najjaśniejsza pani? Czy nie myśli tylko jej królewska mośćwyrządzić mi jaką sztukę według swojego chwalebnego zwyczaju?Ej strzeżcie się! Wszystko zrobiłam tak, jak raczyliście rozkazać swojejpokornej słudze. Ci, co teraz przyjdą, znajdą to, co chcieliście,by znaleźli. Ależ jeżeli wam podobać się będzie, dostojna moja pani,zażartować ze mnie; to znajdą się jeszcze i inne rzeczy, nader odrażająceplamy na waszym purpurowym płaszczu, które się rozszerzając,mogą go tak zniszczyć, że opadnie z was, a wy staniecie przed światemtaką, jaką jesteście.No! dobrze! te sakwy zawierają w sobie to, co łagodne żądze waszegoserca zaspakaja, to co waszę śmiertelną nieprzyjaciółkę wyganiapowtórnie na hańbę i nędzę! Urszula będzie tak mówiła, jak jejrozkazano. Ależ Urszula ma jeszcze i drugą kryjówkę, i strzeżcie się,ażeby ona nie skierowała oczu natrętnych świadków. Tam na okopiskujest grób, a ja tylko sama potrafię go rozróżnić. Tam sporządziłampoduszkę dla reby Szulema pod jego spróchniałą głowę; pięknepapiery, a czarno na białem, i wspaniałe klejnoty więcej u was nadkrólestwo znaczące, i gdyby zmarły lichwiarz wiedział, na czem zasypia,to pewnieby ich nie oddał, gdybyście nawet za to swoję wdowiąoprawę dawali ze wszystkiemi, nawet najpiękniejszemi podarkami,którycheście nabyli frymarcząc i prawem, i słusznością, i dostojeństwami,i urzędami, podobnie jak on kiedyś frymarczył. O! nie, mojamościa królowo, ja was nie lękam się! Najjaśniejsza Bona i cygankaUrszula są sobie równe na tem stanowisku, a ten, co ma więcej dostracenia, najwięcej hazardować może! Cicho! Otóż idą! —Mocne kołatanie do drzwi przekonało ją o prawdziwości domniemania.I natychmiast Urszula jęła chrypliwym i skrzeczącym głosemnucić tak jak dawniej swoję tajemniczą piosnkę: ale ją wnetgroźne wyrazy przerwały:— Otwórz! rozkazujemy ci w imieniu króla.A kiedy ona ociągała się, wnet spróchniałe drzwi wyskoczyły z zaporów,mała izba napełniła się służalcami sądowymi i żołnierzem;a z nimi wszedł starosta Samborski i towarzysz Walenty.£ 6 *


4 6 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI,— I czegóż żądacie, wielmożni panowie — zawołała mieszkankachatki tonem przerażenia — w tak późną godzinę od biednej kobiety,co nędzny swój żywot z jałmużny dusz dobroczynnych prowadzi?— Zaprawdę — rzekł prokurator fiskalny starościńskiego urzędu— niemała jałm użna być musi, kiedy nią takie sakwy można napełnić;a zwierzchność słusznie bardzo mniema, że potrzeba jest koniecznapoznać gatunek tych dobroczynnych darów, a oraz i nazwiskoszczodrobliwych dusz, co je dały, jako też i przyczyny tak niezwykłejwspaniałomyślności.— Ach! mój dostojny panie — zawołała Urszula — widzicie tuoto cały mój nędzny majątek; same liche łachmany, które ułożyłam;bo zamyślam w ostatnich latach puścić się w drogę do cieplejszychkrain, któreby lepszy wpływ mogły wywierać na moje stare członki.— To tedy Polska za zimna jest dla waszeci, moja pani? — mówiłz pogardą urzędnik sądowy. — Eh! nie troszczcie się, może wamwkrótce będzie za gorąco; co się tyczy podróży, to się zapewne w niąudacie; wszelako zdarzyć się może, iż droga wasza będzie krótsza lubdłuższa, według okoliczności.Na te słowa stara jęła płakać i narzekać, a Hipolit Boratyński rozkazałdowódzcy zbrojnej straży uprowadzić ją do więzienia urzędustarościńskiego.— Jednakowoż wy, mości urzędniku fiskalny, pozostańcie tu z kilkomaświadkami — dodał—żebyśmy rozpocząć mogli przegląd urzędowyruchomości.Stara usłyszała te wyrazy i poznała mówiącego, a na te słowa rysyjej przybrały postać okropnego szyderstwa.— Szukajcie sobie! szukajcie! mój młody panisku! Szperajcie pomiędzyruchomościami bezbronnej kobiety; niejeden co szuka, znajdzienieraz to, czegoby nie rad znalazł. A więc to prawda, co mi naówczas objawiło się, że teraz stoi przyjaciel przedemną, który jest nieprzyjacielemi niszczycielem! Szukajcie sobie! szukajcie, szanownypanie, tam na spodzie, może znajdziecie kij pielgrzymi, który wamwróżyłam; stara Urszula zaś nigdy nie zwykła kłamać, przypomnijcietylko sobie waszego krewnego, który o tein się przekonał.— Precz, ty potworo piekielna! — zawołał Hipolit, a żołnierzewyprowadzili szaloną czarownicę, której wołanie wściekłości zdalekajeszcze wpośród mogił brzmiało.Tymczasem urzędowi pełnomocnicy przystąpili do przykrego wykonaniarewizyi. Wyjęto niektóre sprzęty żadnej wartości nie mające,i kilka podartych sukien, które sumiennie przez prowadzącego protokółurzędnika skarbowego zaciągnione zostały w regestr; ale głębiejodedna ukazały się rzeczy większćj wartości: kilka srebrnych puharówalbo podobnych precyozów, tu i owdzie woreczek z drobną monetą,


H IPOLIT BORATYŃSKI. 4 6 9i kiedy Hipolit spojrzał na dno wypróżnionego tłómoczka, spostrzegł:coś owiniętego w płatek z jedwabnej materyi. W ziął więc to do rękii przybliżył się ku lampie; lecz kiedy rozwinął zawiniątko i przypatrzyłsię błyszczącemu przedmiotowi, mocno zdawał się być zadziwionyi utonął w myślach, jak gdyby to, co trzymał przed oczami, znanemu było,"tylko że nie mógł sobie przypomnieć, gdzieby to widział.Spojrzawszy drugi raz, przeraził się nadzwyczajnie, rumieniec zniknąłz jego twarzy, i ręka trzymająca rzecz znalezioną drżała widocznie.Wtedy urzędnik skarbowy biorąc to od niego — zawołał:— Numer 127. Za pozwoleniem, mości starosto!Hipolit Boratyński podał mu to z odwróconą tw arzą; a tymczasemurzędnik pisząc, mówił dalej zwolna i obojętnie:— Numer 127. Szmaragd znacznej wartości, osadzony dyamentamiz przełamanem uszkiem: zdaje się, że jest cząstką ozdoby większej,która dotąd jeszcze nie znalazła się...Rozdział XXXIX.Wejdźmy teraz po kilku latach znowu do komnaty ciemnem drzewemcedrowem wyłożonej, w której już dawniej widzieliśmy Annę Mazowiecką.Znajdujemy ją teraz, podobnież jak i dawniej, otoczoną zwitkamipargaminowemi i rozmaitemi pismami, siedzącą przy stole z czerwonegomarmuru; lecz teraz świece w pająku po nad tymże stołemzapalone okazują nam przy boku córkę Helenę, która pochylonanad jednem z tych pism, odczytuje treść jego rzewnemi łzami zalana.Księżniczka Wojewodzina, nie zajmując się bynajmniej czułościąswojej córki, pogląda przed siebie, a potem z oznakami niecierpliwościna człowieka stojącego z uszanowaniem zdaleka, a który sądząc z krótkiegoczarnego płaszczyka niemieckiego kroju, z szerokiego, gładkiegokołnierzyka, i z dużego sprzętu pisarskiego za pasem, musi byćurzędową niższego stopnia osobą.— Nie ganię ja uczuć — mówiła Anna po krótkiej chwili suchymi prawie twardym tonem—jakie życzliwa pamięć jej królewskiej mościw waszmość pannie obudzą; wszelako damom naszego stanu nie przystoiw obecności obcych osób poddawać się całkiem tym uczuciom, i zdajemi się, że już potrzeba pożegnać pana prokuratora, który dosyć długobył świadkiem wdzięczności waćpanny.Helena spojrzała na matkę, jakby dziwiąc się, że słyszała ją takmówiącą w tej chwili: stanęły jej łzy, jak gdyby czuła wstręt od ta­


4 7 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.kiej nieczułości, by dać wolne wodze miłemu, a oraz bolesnemu uczuciu,które ją, poruszało, i porwawszy pióro, napisała niem kilka wyrazówna jednym ze zwitków pargaminowych.Tymczasem stojący rzekł, jakby odpowiadając na wyrazy nie do niegozwrócone:— Zaiste, byłem ja świadkiem, jak dostojna dziewica przyjęła to,co ja przyniosłem, i nie zaniecham donieść o tem temu, ce mnie tuprzysłał, równie jak o wszystkiem, co tu widziałem i słyszałem.Tymczasem Helena skończyła, powstała z miejsca i oddała owemupismo, mówiąc do niego bardziej jeszcze drżącym głosem, ale z większempanowaniem nad sobą:— Idźcie, mój panie, i odnieście królowi w tych kilku wyrazachofiarę dziękczynienia, która jak jemu, tak i błogosławionej pamięcinieboszczce wydartej nam obojgu, przynależy.— Oby — dodała cichszym głosem — jej dobroczynny zamiar spełniłsię ! Zanieście takoż moję prośbę do jego królewskiej mości, ażebynadal raczył mi być miłościwym i dzielnym obrońcą.— Właśnie polecono mi szczególnie — powiedział prokuratorzwolna i z osobliwszym wyrazem — dać wam to zapewnienie, i upraszamwas, dostojna pani, imieniem mojego najjaśniejszego pana, ażebyścieo nim pamiętali, gdyby prędzej czy później wypadło wam z okolicznościużyć jego pomocy.To mówiąc, skłonił się nizko księżniczce, która mudumnem skinieniemgłowy odpowiedziała, potem z mniejszą uroczystością, ale przychylniójskłonił się jej córce i opuścił pokój.— Tak tedy, mościa panno, bogata jesteś teraz — rzekła po niejakiemmilczeniu Anna dwuznacznym tonem, i możesz teraz uważaćsię za niezawisłą od swojej matki, która nic nie ma ci do darowania,jedno tylko przypomnienie na szczep, do którego przynależysz, — naskarb, którego wartość, jak już nieraz postrzegłam, wcale nic u ciebienie znaczy.— Ja mam się uważać za niezawisłą od ciebie, szanowna matko ?—zawołała Helena z boleścią.—Możesz-li tak o mnie pomyśleć? Naderdrogi jest dla mnie bogaty podarunek dla samej pamięci niezapomnianejdawczyni, ale daleko droższy ztąd, że mi podaje szczęśliwą możnośćupięknienia wieczoru twojego żywota, który zbyt często był zachmurzony.Cieszę się, że cię przynajmniej rozweselić mogę niejakimcieniem dawnej świetności, która kolebkę twoją otaczała, i której z rezygnacyąwprawdzie, wszelako zawsze z boleścią nie zaznałaś.Skutek tych dziecinnych, łagodnych wyrazów objawił się w stłumionejgwałtowności, z jaką Anna podniosła się z krzesła, i w ostrymtonie z jakim mówiła:— Zaprawdę, w Krakowie wszyscy zbyt hojni się stali; już nie-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 7 1jednę jałmużnę ofiarowano tu córce księcia Konrada, a teraz jeszczesama córka ośmiela się rzucić jej lichą opłatę z nikczemnego datkunienawistnej.— M atko! — zawołała Helena boleśnie i z podziwieniem, złożywszyna krzyż ręce na piersi wzburzonej, i błagalnie spoglądając w oczyswojej rodzicielki niesprawiedliwej.Ale ta mówiła d alej:— Wszelako jeszcze nie doszło do tego stopnia ; jeszcze ja mogędawać w miejscu odbierania, gdybym tego chciała: — i dodałaz gorzkim uśmiechem: — mniemasz-li, żem nie dostrzegła warunku,który wspaniałomyślna królowa do swojego zapisu dołączyła?— I jakże możecie — zawołała Helena znowu rozpływając się wełzach — jakże możesz, matko, nazywać to warunkiem, co jest życzeniemprzychylności, która skutek swój chce jeszcze i po za grobemukazać ? Tak jest; ta klauzula wyraża życzenie wiekopomnśj opiekunkimojej, wyraża moje życzenie, o matko! Czyliż twoje serce skamieniałona prośby moje, na ostatnie życzenie umierającego ojca?Patrzcie! dwoje umarłych przemawia do was z grobu; błagają wasoni, ażebyście nie zniszczyli szczęścia żyjącej, a ta żyjąca, jest twojejedyne dziecię.— I czegóż chcesz odemnie, Heleno? — odpowiedziała kamiennamatka — i czegóż dziedziczka bogatych posiadłości, spadkobierczynikrólowej, pupilla najjaśniejszego Zygmunta Augusta, czego żądać możeod wygnanki, nie mającej żadnego przytułku? Id ź ! odwołaj się doopieki, którą ci przyrzekł łagodny monarcha, ażeby córka mogła urągaćsię m atce; idź, zdepcz w prochu pamięć twoich sławnych przodków;nie potrzebujesz zezwolenia m ego; idź narzucić się jednemuszlachcicowi, ty co do tronu byłaś zrodzona; pędź niegodny żywotw ciemności i zapomnieniu, nie troszcząc się bynajmniej o to, czyli citowarzyszy błogosławieństwo matki, czyli!...— Matko! matko! nie wymawiaj tego okropnego wyrazu! — zawołałaz przerażeniem dziewica; potem odwróciła się i rzekła tonemboleści:— Ach! odbierz! odbierz napowrót swe dary, szlachetna męczenniczko!odbierz je napowrót: ziarno twojej przychylności i łaskiupadło na skalistą ziemię, i żadnego dla mnie owocu nie wyda. Pozostawmi tylko twój drugi przekaz, któryś dla mnie w godzinie śmierciswojej wieszczym duchem wybrała, to jedno tylko, czuję, że to jednotylko pozostaje dla mnie na tej ziemi.— Nie wiem ja — mówiła księżniczka, która w ciągu tej mowyznowu zebrała się do pozornej spokojności — nie wiem ja, jakiby jeszczespadek miała ci owa Barbara zostawić. Lecz jest jeden tylko —mówiła głośniej — jedentylko spadek, któryć przeznaczonym był, gdybyci nawet życzliwość jej nie chciała go darować: to ręka jej męża.


4 7 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Czyż podobna, o m atko! ażebyś mogła jeszcze o tem pomyśleć?— zawołała dziewica wzruszona.—A więc tedy ani jawnie oświadczonawola królewska, ani wybór serca mojego, co niedawno na nowo potwierdzonyzostał, ani oczywista niemożność, nie kazały ci wyrzec sięzamiaru, który będąc zawsze czczą i urojoną budową macierzyńskiejdumy, należy teraz do rzędu nigdy nie mogących uskutecznić się marzeń?— To młodość marzy, a nie dojrzały w'iek, Heleno Odrowążówno— odpowiedziała księżniczka — surowo a niedoświadczenie niejednęrzecz uważa za niepodobną, co ustalona mądrość łatwo ustutecznionembyć widzi. I kiedyż miałabym o tem pomyśleć, jeżeli nie teraz?Tylko owa Litwinka pomiędzy tobą stała a tronem ; już jej teraz niemasz, a więc dawna nadzieja wstępuje w swoje praw a!Na to poszepnęła Helena jakby do siebie:— O ! nie słuchaj tych zwodniczych wyrazów, zgasła matko biednejHeleny! tak jest, moja prawdziwa matko! Nie miej baczenia nabluźnierstwo niewdzięczności, ażeby dobro, któreś mi przeznaczyła,nie obróciło się na zgubę. Czyliż nie zastanawiacie się nad tem —mówiła potem z trudnością przyszedłszy do siebie— że mówicie do narzeczonej,że i dwór i stolica mnie narzeczoną starosty Samborskiegonazywa?— Gdybyś nawret i była narzeczoną, to i dwór i stolica wkrótcezapomną nikczemnego nazwiska, skoro cię tylko najwyższem nazwiskiempowitają. Ale nie jesteś narzeczoną, dzięki wydarzeniu, które odBoga zesłane, niespodzianie stanęło przed ukończeniem zamiaru, cona wieki miał imię Piastów w nicości pogrążyć.Na to rzekła Helena ze wzdrygnieniem, a cichym głosem :— I tyż-li, matko błogosławisz wypadek, który cała Polska opłakujebolesnemi łzami ? Tyż-to morderstwo kwitnącego, niewinnegomłodzieńca, a może nawet i daleko okropniejszą zbrodnię, nazywaszod Boga zesłaną? O matko! poprzestań takiej mowy — rzekła potemprędko z widocznem przerażeniem — mnie się zdaje, jak gdybyta czarodziejskim sposobem wywoływała nieszczęście, jak gdybymsłyszała je zbliżające się ociężałym krokiem, wyciągające zgubną rękęi sięgające po waszą drogą głowę.Ale wojewodzina mówiła dalej takimże tonem jak pierwej:— Król jest wolny i ty nie jesteś związana; a więc nastąpił czasjęcia się dawnych zamiarów, przypomnienia i uskutecznienia niektórychobietnic.Podniosła głowę Helena, otarła łzy ze swoich oczu i rzekła z niespodzianąa zadziwiającą stałością.— Cokolwiek bądź mogło znowu ocucić te zamiary, ktokolwiek


H IPO LIT BORATYŃSKI.bądź dał takie przyrzeczenie, to ja wcale nie jestem do tego obowiązaną.Wola ojca, nienaganna skłonność serca, rozkaz króla, mojegonajwyższego opiekuna, i twoje zezwolenie zaręczyły mnie HipolitowiBoratyńskiemu, jako narzeczoną, a ja pozostanę nią aż do śmierci.Chcesz-li tedy rozdzielić, co niebo i ziemia złączyły? Ha! jeżeli takchcesz, m atko! jeżeli moje szczęście niczem jest w oczach twoich, jeżeliserce odwracasz od próśb wiernego i przywiązanego dziecięcia,to składam moje szczęście w twe nielitościwe ręce, według tego jakmi nakazała w ostatniej chwili żywota ta, którą pogardzasz, której pamięćznieważasz, nagradzając tak za to, że sprzyjała sercem opuszczonej,osierociałej Helenie. Poświęcam ja tobie szczęście moje, lecz niepoświęcę mej sławy! Uważasz za rzecz niegodną mnie, abym byłamałżonką człowieka zacnego, który wprawdzie nie pochodzi z książęcegorodu, ale jest szlachetnego szczepu; chcesz na to serce zwalićciężar straconej wielkości, którą ono pogardza? I mamże-li ja znieważającsiebie samą wywoływać świetność naszego rodu? Lecz gdybytak było, jak być nie może, o matko, jakże możesz pragnąć, ażebymja bezwstydnie stała się wizerunkiem dziewicy, która i wiaręi miłość poświęca w ofierze dumie i chciwości, ażebym narzeczonemuwydarła rękę, wyciągając ją za marnym cieniem korony, której nigdydosięgnąć nie mogę? Możesz-li pragnąć, ażebym ja przyjaźń szlachetnegokróla zamieniła na pogardę nieprawej kobiety, co z miedzianemczołem oddaje mu serce, które nie jest jej w łasnością; któraza najwyższe dary ziemskie, za blask korony i za rękę najszlachetniejszegoczłowieka przedaje mu fałsz i obłudę? O! wierzaj mi, matko,że Zygmunt August nigdyby mnie nie kochał, ale mną raczej pogardzał.Rozumiesz, matko, że mnie prowadzisz drogą honoru i sław y;ale strzeż się, ażeby na końcu jej nie stała sromota.Anna Mazowiecka bacznie słuchała mowy swej córki, i już Helenazaczęła cieszyć się nadzieją, gdy ta niewzruszona rzekła:— Urągasz się, dziewczyno, i pod miło brzmiącemi wyrazamiukrywasz opór zbrodniczy? I któż ty jesteś, co sprzeciwiasz sięmatce i tym, którzy podzielają jej zdanie? Powiadasz, że niebo i ziemiaprzeznaczyły cię na oblubienicę owego Boratyńskiego? Ale myliszsię, i ja także głos ich słyszałam; one to odkryły mi ścieżkę megożywota; a do mnie należy prowadzić cię po niej. Upamiętaj się, jużjest za późno; losy padły i korona się dla ciebie wykryła. Odrzuć tenzwiędniały wieniec mirtowy, a weź na jego miejsce klejnot, któryćmoże najbliższa chwila'przyniesie. Tak jest, może najbliższa chwilaobrazy przeszłości w teraźniejszość wywoła, i dom upadły piękniejszyi okazalszy odbuduje.— O ! ni6 mów tak, matko — rzekła z żalem Helena, której chwilowanieugietość zamieniła się nagle w niepojęty przestrach — nie


4 7 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.poglądaj tak osłupiałym wzrokiem, bo mi straszną jesteś, i zdaje się,jakbyś wywoływała coś okropnego, i widziała w zamroczu postać,która nagle zrywając z siebie zasłony spojrzy na cię wzrokiem Meduzyi w kamień zamieni.— Miałażbym, tyle uczyniwszy — mówiła do siebie księżniczka— teraz cofnąć się z utorowanej drogi ? N ie! bądź co bądź, będęznosiła, co los nadarzy!* **W tójże samej chwili wszedł sługa pokojowy, oznajmując przybyciewojewody Lubelskiego, i nim jeszcze księżna mogła odmówić niespodziewanejwizyty, wszedł zapowiedziany za sługą. Postać m arszałkanadwornego koronnego nie była taka jak zwyczajnie ; niezwykłasurowość panowała na jego obliczu i spędziła z ust dworaka zwykłyuśmiech, a gdy jego oko, pewnym rodzajem wstrętu poglądającena około, padło na pannę wojewodziankę, zdawało się, że jakiś cieńbolesnego uczucia mignął na jego cbliczu.— Dostojna p an i! — jął mówić, jąkając się nadzwyczajnie przeciwswojemu zwyczajowi — moje późne odwiedziny.... niechaj mijednak rozkaz jego królewskiej mości służy za wymówkę....To mówiąc, zwrócił powtórnie wzrok na Helenę, jak gdyby jejobecność przeszkadzała mu w wyjawieniu rzeczy.— Posłaniec mojego króla a pana — odpowiedziała Anna z powagą— miły mi jest w każdej dobie; a jeżeli to, co mi przynosi, niemoże być powiedzianśm w obecności mej córki, to ona oddali sięnatychmiast.Helena posłuszna skinieniu matki odeszła do samotności, by oddaćsię w niej smutkowi, który żelazną ręką ścisnął jej serce.— Teraz jesteśmy sam na sam — mówiła księżniczka, poglądającz podziwieniem na tak śmiałego i szykownego niegdyś dworaka,który straciwszy przytomność, stał przed nią, nie mogąc i słowaprzemówić.— Zdaje się zaiste, że sprawa, z którą przychodzicie, nie musi byćbardzo miłą. Nie ociągajcie się! Anną Mazowiecka niewiele ma nadziei,ale też, ile mi się zdaje, nie ma się czego obawiać.— Możesz, mościa księżno, powiedzieć te ostatnie wyrazy, kiedymnie wysłuchasz; zaprawdę mocnoby to i króla i mnie ucieszyło!— Mówcież tedy — powtórzyła pani Podolska — ażebym czułemusercu, a sercu pana marszałka nadwornego mogło przynieść tozadowolnienie.— Zlecenie moje jest szczególniejszego rodzaju ; — zaczął Firlej— mało ważne na pozór, a przecież takie, które skłoniło jego królew­


H IPOLIT BORATYŃSKI. 4 7 5ską mość, że do objawienia go wybrał jednego ze swoich najpierwszychi najpoufalszych sług. Ogranicza się ono na tern, aby zapytaćwas, mościa księżno wojewodzino, czy znacie ten klejnot?Było to ogniwo łańcucha, oddane w złowieszczej godzinie, którezaślepiło osłupiałe oczy księżniczki; a lodowata ręka przerażenia ujęłają za serce.— Wyraz rysów waszych — mówił marszałek nadworny zwolna— potwierdza niestety to, o czem nikt powątpiewać nie może, ktokolwiektylko widział ozdobę, do której ten kamień przynależy.— A gdybym się ja do niego przyznała? — zapytała Anna, usiłującprzybrać zwykłą sobie dumną oziębłość, jednakowoż bez wyrazui z pomięszaniem.— Zaprawdę, łaskawa pani, muiemanoby wtedy, że osoba, u którejgo znaleziono, że.... że ten podarunek samaś pani ofiarowała....że zepsucie ozdoby, do której wasza książęca mość, jak wiadomo, słusznietak wysoką wartość przywiązywałaś, że to połączone z innemiwzględami, każe.... każe przynajmniej wnosić o nader dziwnych okolicznościach.— I cóż ztąd wnoszą? — zapytała Anna, zbierając wszystkiesiły umysłu naprzeciw burzy, której zbliżenie się przeczuwała.— Nie pytajcie mnie, mościa księżno! Jest-to nader ważny wyraz; a raz wyrzeczony przynosi hańbę i śmierć.Anna oniemiała, przeraziła się mocno; dorozumiała się ona, żenieprzebłagana nieprzyjaciołka korzystała z jednej chwili, w którójona, długo nieufna i starannie zachowująca ostrożność, ulegając nareszciesłabości płci swojej, dała jej górę, a ztąd mogła wnosić o ciosie,który ją teraz dosięgnął. Jeżeli nie sam czyn, to przynajmniejgłos odzywający się w jej piersiach oskarżał ją o winę i wiedzy i woli,a chociaż katastrofa zanadto nagle się objawiła, tak, że nie mogłazmierzyć całej rozległości zagrażającego nieszczęścia, czuła wszelako,że trudno jej będzie oczyścić się z tego wszystkiego, bez hańby swegoksiążęcego honoru.Tymczasem wojewoda mówił dalej ociągając się:— Okoliczność jest nader ważna, a uwikłani w nią mają wolnośćużycia wszystkiego, coby ich usprawiedliwić mogło. A więc wolnojest wam, waszą nikczemną oskarżycielkę przekonać naocznie o fałsz.Na tę mowę Anna nic nie odpowiedziała.— Chciejcie mnie zrozumieć, mościa księżno — mówił potemFirlej — nie jest to wyraźny rozkaz królewski, ażebyście tak lubinaczej postąpili. Ja stoję tu przed wami, nie jako urzędowa osobaw- tej przykrej chwili, ale jako pośrednik, któremu pan polecił odwieśćwas nawet od publicznego wystąpienia, jeżeli—bo muszę powiedzieć—jeżeli niezupełnie czujecie się bez winy.


4 7 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Dziękuję ja królowi — odpowiedziała księżniczka, widząckonieczną potrzebę wsparcia upokorzonej miłości własnej dumą urodzenia— dziękuję królowi, że oszczędza córce Piastów poniżeniaw naocznem stawieniu z nikczemną włóczęgą a niecnotą, i uważam,że przystoi mojej godności przyjąć to ułaskawienie, którego mogłabymdomagać się jako należącego mi z prawa.— Gdybym ja był waszym sędzią, jak nie jestem — uczyniłuwagę marszałek nadworny koronny — tobym przypomniał, że waszamowa składa dowód, iż oskarżycielka nie jest wam nieznaną;wszelako nie przystoi mi podchwytywać wyrazów zmitrężenia, abymdowodził tego, co już było nadto jawnem, nimeście wyrzekli.A na to odpowiedziała Anna:— Jeżelić tedy było to wyraźnem, to tak doświadczonemu politykowijak jest wojewoda Lubelski niemniej wyraźnem będzie, że jeśliznam ową starą, czego nie zapieram i z otwartością odpowiednią memudostojeństwu przyznaję, i jeśli na tej okoliczności nieprzyjaznaprzenikliwość gruntuje swoje przypuszczenia, których nie chcę się domyślać,to te przypuszczania mogłyby się słusznie i na drugich rozciągać,nietylko na mnie, i że w roztrząśnieniu sprawy, przez którąwasz wspaniałomyślny pan zamyśla starożytny ród królewski shańbić,mogłaby i sława jego własnego domu szczególniejszym sposobemszwankować.— Rozumiem was, mościa księżno — mówił Firlej po niejakim namyśle— wszelako nie życzyłbym wam wiele spuszczać się na to.Oskarżenie uwięzionej was tylko jednę wzmiankuje, a więcej nikogo;ślady, jakie odkryto, was tylko samych dotyczą. Nie należy do mnieokreślać, jakie domysły mojego pana za te granice wychodzą; wszelakotakie domysły musiały mióć miejsce, musiały one, czego nie mogęprzypuścić, nie być bez zasady; — wiadomo wam bowiem, łaskawapani, że prawo królów wcale jest inne nad to, jakie stoi spisane. Tronwysoko się wznosi nad chatki i pałace, a świat z bacznością Dań pogląda;jeżeli więc jakie zgorszenie od niego pochodzi, jest ono zgorszeniemdla świata. Działanie czasu zaciera wkrótce to, co się naniższym stopniu wydarzyło; ale o tem, co się zdarzyło wyżej, pouczająwieki. Mniemacie li, że obowiązek królewski nie znany jest ZygmuntowiAugustowi? że nie znany mu jest obowiązek zachowania purpuryniesplamionój, ażeby sam nie był poniżony w oczach ludu? — O! wierzajciemi, że jakkolwiek zobowiązane jest serce jego, ażeby nie powstawałprzeciw temu, co wspiera poważny głos pokrewieństwa i święteprzyrzeczenie złożone w gorzkiej chwili śmiertelnej; to jednakowożczuły on jest na głos dostojeństwa swego. Milczycie, mościa Podolska?Czujecie, że ten głos nie przemawia za wami, ale raczej zatymi, o których wiecie? Nie chciejcie tedy zdzierać zasłony z rzeczy,


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 7 7których król nie chce widzieć, ani waży się widzieć; nie chciejciew nadaremnem usiłowaniu wywoływać tego, co byłoby nieskutecznemnaprzeciw tym, których kara nie jest udziałem z tej strony grobu.Jeszcze gęsta zasłona powleka przeszłość; przypadek — mam-li gonazwać szczęśliwym czy nieszczęsnym? — wtrącił w ręce starosty Samborskiegoów klejnot, i tylko wierność ku swojemu panu potrafiłaotworzyć usta człowieka godnego politowania; usta, które wiernośći honor zawsze dla każdego trzymają zamknięte.Na wzmiankę Hipolita, zimny przestrach przebiegł po kościachAnny Mazowieckiej; potem zbladłe jej lica zapaliły się gorączkowymrumieńcem i zaiskrzyły się oczy.Wojewoda zaś mówił dalej:— Zaczem bądźcie przekonani — a raczej chciałem powiedzieć, żejestem przekonany, iż nie przystoi, łaskawa pani, wykrywać tego cosię stało w skrytości, w której daleko lepiej, ażeby to było pogrzebane,a wyznanie czego, przebaczcie mi, według tego co widzę, z trudnościąmogłoby wam wypaść na dobre. I wy nie jesteście także bez opiekiprzed królem, którego za prawdę możecie nazwać wspaniałomyślnym.Domyśla się sieci, w których jesteście może wplątani; wysoki ród, którymszczycicie się i córka wasza panna Helena mogą wam łatwo utorowaćdrogę do łaski Zygmunta Augusta, który zbyt niechętnie widziałbyshańbiony dom, co tak długo zasiadał na tronie, w jego potomkach— i nie radby widział zmartwioną córkę w jej matce.Jeżeli tedy macie zanieść jaki wyraz prośby do króla, powtarzamwam, że ja tu nie stoję przed wami jako sędzia, ani też jako oskarżyciellub świadek; — jeżeli życzycie sobie odnieść się do łaskawościkróla, to, wszak nie jesteście byle jaką oskarżoną, zaufajcie mi, a jazaręczam, ja Jan Firlej zaręczam was, że nie uczynicie tego daremnie.Marszałek nadworny koronny wyrzekł to wezwanie łagodnym,zaspokajającym tonem i przybliżył się do księżniczki; ale ta cofnąwszysię, tak odpowiedziała: —— Jakkolwiek wielką wragę może mieć wasza rękojmia, mości wojewodo,tem bardziej, że zdaje się być włożona w usta wasze przeztego, na którego łagodności tak ufnie opieracie się; to przecież AnnaMazowiecka ani was będzie obciążała takiem poleceniem, ani błagałałaski jednego Jagiellona, bez której potomek Piastów obejść sięmoże. Jeżeli zaś macie wstręt, jako wierny sługa, powracać bez odpowiedzido swego pana, to oznajmcie mu: że ja, córka księcia Konrada,mówiłam, iż cokolwiek się stało, to jest tylko odwetem za to, coprzodkowie jego moim uczynili przodkom; że jeszcze krew braci moichwoła o pomstę do nieba, i że wszystko godzi się przeciw przodkówswoich nieprzyjaciołom.— I też-li to wyrazy — odpowiedział Firlej zmieszany—mam ja


4 7 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.odnieść sędziemu, który w ręku swoim trzyma miecz, gotowy spaść nagłowę waszę ?— Takie a nie in n e! — mówiła Anna.— Muszę więc tedy oświadczyć, jeżeli tak chcecie — odpowiedziałwojewoda — że jesteście więźniem stanu w imieniu króla.Wyraz lekceważącej wzgardy był odpowiedzią Anny Mazowieckiej.— Namyślcie się przez noc — mówił znowu wojewoda Lubelski— bo nie powierzyliście nieprzyjacielowi swemu wyrazu wyrzeczonegow nierozważnym gniewie, a tego, któremu mam go odnieść,zdobią najpiękniejsze cnoty królewskie.Anna Mazowiecka, jak gdyby jeszcze dotąd nieskalana córka Piastów,otoczona całym blaskiem swojego dostojeństwa, dała mu rozkazującyznak pożegnania, a Firlej oddalił się od niej z największem podziwieniem,że jeszcze przy tak ciężkiem obwinieniu widzi taką dawnąwytrwałość, której obywatel arystokratycznej rzeczypospolitej i naczelnikstronnictwa nie może odmówić pewnego podziwu.* **Tymczasem, im większe było natężenie, z jakiem Anna Mazowieckaw obecności marszałka nadwornego nadzwyczaj przykre uczuciagłębokiego upokorzenia i całkiem zniszczonych nadziei starała sięukryć, tem bardziej przenikniona była niemi, kiedy teraz ujrzała sięna samotności ze swojem sumieniem. Schylona głowa na piersi, chódnie tak już pewny i dumny jak przedtem: — zdawała się lękać własnegokroku, kroku odważnej kobiety, której nieszczęście nigdy pokonaćnie mogło, aż połączył się z niem występek. Przybliżyła się dookna i poglądała zamyślona na puste i ciche miejsce, gdy oto ujrzałaprzy świetle księżyca blask halabard i oręży żołnierskich, któremidom jej został otoczony, i usłyszała rozkazy, które dowódzca obchodzącront dawał stojącym na straży, by nikomu pod żadnym pozorem, bezpiśmiennego pozwolenia, ani wchodzić, ani wychodzić nie dozwalali.Wtedy z podwójną mocą przejęło ją uczucie hańby i poszepnęłazgrzytnąwszy zębami:— I do tegoż przyszło nareszcie, ażeby potomek Bolesława IIIbył więźniem w stolicy przodków swoich? Był więźniem i przekonanymo przestępstwo? Zwyciężyliście, Jagiellonowie! zwyciężyłaś, tychytra potworo i... o! że muszę to wyznać, córka Piastów upadła haniebnie!Miał on słuszność, ów kapłan, kiedy mnie przestrzegał,abym nie przestępowała progu, po za którym zdrada i nieszczęścieczatowały na mnie! Nie słuchałam go: a ta zdrada i to nieszczęścieporwały mnie cisnącą się na oślep w zakres ich okropnego działania,i cisnęły mnie w straszny wir szaleństwa, bo jakże mogłam spodzie­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 7 9wać się, że może przemawiać tam prawda, gdzie kłamstwo panuje?A przecież — tu uśmiechnęła się dziko — nie wszystko było kłamstwem,lecz tylko dobre; bo złe strzegło się.* **Postrzegła ona niedawno postać męzką, za której zbliżeniem rozległsię szczęk halabard o kamienną posadzkę i obwieścił rycerza wysokiegodostojeństwa. Po kilku wyrazach wymówionych wzajemz wartą, rycerz postąpił na stronę i założywszy ręce, smutno zadumany,poglądał ku stronie domu, gdzie znajdował się pokój jej córki.Księżyc rzucając promienie na jego oblicze, dał poznać Annie Mazowieckiejstarostę Samborskiego.— Nie wszystko było kłamstwem — powtórzyła księżniczkaz uśmiechem rozpaczy — jedna była prawda. Nie jest-że to ten, co poglądana mury zasłaniające tę, którą oddał na zgubę? nie jest to ten,co się mianował przyjacielem domu, a obala go wprzód, nim się podniósłze swoich zwalisk? Wszakże on chciał chatkę swoją oprzóćo jego filary; a teraz już gmach runął, on stoi zdaleka i pogląda naswoje dzieło! Na swoje dzieło? Anno! nie jest-że to raczej twojemdziełem? Nie! nigdy ja nie będę żałowała przedsięwzięć, które słu ­szna duma i zemsta spłodziły; zemsta, którą już od wieków wywołałazbrodnia, przez wydarcie korony moim przodkom, przez morderstwoonych młodzieńców! Wszakże żal jest nie królewską cnotą, jak powiadacie,najjaśniejsza Bono! a i ja też przecie czuję także nieco w sobiekrwi królewskiej. Ale że też ja tobie, ostrzeżona przez tyle doświadczeń,tobie, której niegodziwość była tak pewną, że też ja tobiena jednę chwilę zawierzyć mogłam i sama oddałam oręż w ręce śmiertelnejnieprzyjaciółki! O! tego nigdy odżałować nie mogę! To byłobez rozsądku! Zaprawdę, dobrze on mówił, ten Firlej, że nadaremnieciskam ja pioruny odwetu na twoję głowę, której broni korona, i żekrólowa nie ma żadnego sędziego na ziemi, jedno tylko sumienie, któregooddawna już nie słuchasz. Te węże, które wychowałam chcącwcisnąć w twoje piersi, wychowałam je na to, żeby mnie samą pożarły,a ja nie śmiem żalić się na to, bo jestem córką upadłego domu i jednąz poddanek. Ja chciałam połączyć się z rodem twoim, albo tóż gozgubić. Ale zostałam odepchniętą ze wzgardą, i sam tylko mój pieńpróchnieje! My obiedwie nieprzyjaznem a chytrem działaniem osaczyliśmykrólewską zwierzynę; padła ona łupem, lecz dla ciebie, niedla mnie. I ja, nakształt pospolitego zwierzo-kradcy, czatowałam i pojmałam,a ty, co kierowałaś temi zasadzkami, z tryumfem niosąc łup wracaszdo domu. Prawda to wszystko! widzę teraz! wszystko widzę, coów Zebrzydowski mi powiadał z ostrzeżeniem, lecz widzę za późno.


4 8 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Wdowa szlachcica łudziła się od samego początku aż dotąd; wnuczkaksięcia Konrada, wystawiona była nakształt nikczemnej przynęty,i odrzucona, kiedy nie przynęcała, tak jak z wędki zrzucają nikczemnegorobaka, kiedy nań ryba nie chce się łowić. Ja byłam "celem ciągłejcichej pogardy, aż nadszedł czas, ażeby to, co było zbytecznemoddać na pogardę. To wszystko uczyniono względem mnie, a ja niestety!własną winą skrępowana, nie mogę się pomścić. Jedno mitylko pozostaje: to jest upaść przystojnie! Oto stoi jeszcze, jeszczezwraca oczy ku tej, którą może teraz dopiero straconą być widzi!Może rozważa, czyli przystoi szlacheckiemu jego honorowi podać rękęcórce ciężko obwinionej matki! Boratyński, córce Piastów! Nietroszcz się, mój panie szlachcicu, nikt od ciebie takiej ofiarynie żąda. Uczyniłeś swoje powinność jako sługa, i nagroda nie ominieciebie, A może żałuje on tej, którą z chwalebną sumiennościąwydał na hańbę a nędzę? W spaniała m yśl! Ale ja gardzę litością*bo jeszcze i gruzy mojego domu nadto są świetne, by cię mogłyprzyjąć.To mówiąc, odwróciła się i pewnym krokiem poszła do komnatyHeleny.Pierwsze wyrazy spędziły z oczu córki sen, którego dobroczynnaręka zaczęła na chwilę zamykać serdeczne rany znękanej. Matkarozwinęła bez litości przed spłakanemi oczami dziewicy, okropne m a­lowidło teraźniejszości i przyszłości, i wtedy dopiero oddaliła się, kiedyzabiła wszelką nadzieję w piersi Heleny,—oddaliła się, aby w cichościkomnaty wywołać całą dumę swej duszy przeciw wydarzeniom,które pierwszy poranek miał koniecznie sprowadzić.* **I nadszedł ten poranek, nadszedł po długiej bezsennej nocy,a z nim wojewoda Lubelski.Na ten raz, bez oznajmienia wszedł on do komnaty księżniczki,zastał ją bladą, znużoną, a odzież wczorajsza świadczyła, ie nie chciałaszukać spoczynku; ale wzrok jej i postawa były jeszcze dumne tak jaki pierwej, a ton jej głosu ułożony. Zdawała się być gotową do spełnieniaostatecznych rzeczy.— Nie potrzebujecie uniewinnać się, mości marszałku nadwornyKoronny — odpowiedziała na jego przemowę. — Pokój uwięzionej,albo raczej więzienie jśj, stoi zawsze otworem dla oznajmującego wyroksądowy albo, jeżeli tak chcecie, dla posłusznego pośrednika.— Wasza książęca mość — mówił Firlej, tłumiąc ocucającą sięurazę — Wasza książęca mość dnia wczorajszego postanowiłaś pośrednikaodrzucić, a zatem dzisiaj nie możesz spodziewać się widzieć


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 8 1we mnie kogo innego, nad zwiastuna sądowego wyroku; o ile to zgadzasię z wysokiem dostojeństwem koronnem, które piastuję, i z myślątego, w którego imieniu tu zaiste przychodzę.— Nie wątpię ja bynajmniej — ozwała się Anna — że mi podaciesposobność równie chwalenia wyboru swojego pana, jaki w wojewodzieLubelskim uczynił, jako też i łagodności, z jaką on, nie wysłuchawszy,osądza ostatni szczep rodu, którego byt zaiste nie nadermoże być miły dla jego plemienia.Na to Firlej urażony, jednak zachowując przystojność, odpowiedział:— Zapewne że wieść łaskawą odnoszę wam, mościa księżno; bogdyby tak nie było, to wcale różny byłby posłaniec odemnie: i możenie usłyszelibyście tego przezemnie, gdyby marszałek nadworny koronnyuznał był za rzecz przyzwoitą odnieść skwapliwe wyrazy waszedosłownie.— Jużem wam oświadczyła — zawołała księżniczka— że nie potrzebujępobłażliwości króla, a tem mniój pobłażliwości sługi, chociażbybył jednym z najpierwszych, jak się mianujecie, i jeden z najzaufańszych.Zaczem proszę was, ażebyście bez ogródki oznajmiliksiężniczce Mazowieckiej to, co jej król Zygmunt kazał powiedziść.— Zdaniem króla Zygmunta — powiedział Firlej ucinkowo —zdaje się, że pobyt w jego stolicy Krakowie, po tem co wydarzyło się,nie nader będzie miłym waszej książęcej mości. Mniema tedy, że życzeniemwaszem będzie, zamieszkać w odleglejszej części kraju, i jużnaprzód swoje wam zezwolenie w tej mierze udziela.— Zaprawdę, — odpowiedziała Anna z goryczą — nie nadaremniezwiedzaliście południowe dwory, z których wszelkie nowości przyszłydo naszej ojczyzny, i nie wiem czy możnaby wyrok wygnaniaw udatniejszych wydać wyrazach. Wszelako, mości wojewodo! gdybymteż ja wcale nie miała chęci oddalenia się, i pomimo łaskawościkrólewskiej, nie chciała z niej bynajmniej korzystać?— Wówczas — odpowiedział Firlej, jak gdyby już miał utracićcałą cierpliwość — wówczas, dostojna pani, rozumiem, że królnakaże.— Nakaże? — zawołała nieugięta przestępczyni. — Istotnie żeto jest wyraz osobliwszym sposobem wpadający do mego ucha. Maż-likobieta najzacniejszego rodu widzieć się wygnaną, a nie wysłuchanąi jedynie tylko na świadectwo jakiejś włóczęgi?— Zaprawdę, możnaby mniemać — odparł Firlej — że pomiędzyjaśnie oświeconą w’dową mojego współbrata Leona Odrowąża, którajest córką i siostrą książąt Mazowieckich, a ową włóczęgą ani podobnapomyśleć o jakichbądź stosunkach; wszelako, z niemałem podzi-Bronikowski: Hipolit Boratyński. ^ 1


4 8 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.wieniem wszystkich, wcale inaczej okazuje się; zaczem nie chciejcieprzypisywać skutków nikomu, jedno tylko sobie.— Ozy tak? — zapytała Anna rozgniewana. — Otóż muszę wampowiedzieć, że na tym dworze nie zbywa na jaśnie oświeconych przykładachpodobnego poniżenia dostojeństwa, i że zamyślam, czy jednoczy drugie z nich w przyzwoitem świetle wystawić.— Jaśnie oświecona pani — odpowiedział deputat — zdajesz sięznowu wzmiankować o czemś, czegoby nie należało wspominać; boo was tylko samych — jeszcze raz to powtarzam — o was tylko samychbyła wzmianka w tem przykrem zleceniu, które mi dano, a które,jakkolwiek może być zaszczytnem, wszelako teraz, bez żalu zostawiamkomu drugiemu.— To nie zgadza się z moją powagą — zawołała pani Odrowążowa— ażebym stawała naocznie z ową nędznicą, z owem nikczemnemnarzędziem, które chytrość postawiła mi na drodze; a wszelakoniech już i tak będzie, ażeby nietylko mnie i jej, ale nawet i komuinnemu wymierzone zostało prawo.— To już zapóźno! — odpowiedział Jan Firlej. — Wczoraj, innawasza była wola i wzgardziliście nią, a dzisiaj już stara uciekła.— Uciekła? —• zawołała księżniczka, a potem jakby z ulżonymciężarem dodała z pogardą. — Zaprawdę to nader mądrze zdziałano,usuwając tak świadomego rzeczy świadka przez ułatwienie mu ucieczki,albo też za pomocą innego środka, który silniej jeszcze zabezpieczajego milczenie: a uskutecznić jedno lub drugie nader łatwa torzecz dla łaskawego a najjaśniejszego pana.— To bardzo być może! — odpowiedział ozięble marszałek nadworny— że najjaśniejszemu panu podobało się tak rozkazać; ale takmnie, jako i wam bynajmniej nie przystoi sądzić czynności króla i pobudekich rozbierać.— Mnie nie przystoi?—zawołała Anna z gwałtownością — mnienie przystoi użalać się na to, że chytrość kieruje mieczem sprawiedliwości,który bezsilnie pomijając głowy osławionego zbrodniarza, spad};na złośliwie oskarżoną? Zaiste! nader mądrze umiano zrzucić z siebiehańbę, która miała dotknąć stronnego sędzieg we własnej matce; alecórka Piastów jest ofiarą, którą obojętnie i bezkarnie porzucają.— Otóż właśnie dla tego, ażeby was niedosięgnął miecz sprawiedliwości,na który tak zuchwale narażacie się — odpowiedział Firlejstanowczo — ten, któremu urągacie, uczynił tak na przypadek, gdybyto się stać miało według waszego mniemania, księżniczko. — Ale mójpan a król pogardza środkami, o których zdajecie się napomykać i ustaoskarżycielki nie są zamknięte, a ona mogłaby być wkrótce stawionąz wami naocznie, gdyby wypadła potrzeba dowieść winy, którą biegwydarzeń i niejedno pochwycone słowo, zanadto jawnie przedstawia.


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 8 3Zaprzestańcie tedy, jaśnie oświecona pani, stawiać nierozsądny opórprzeciw pobłażliwości, co daleka od ukarania was, zostawuje wasząksiążęcą mość oskarżoną w pokoju, jaki przynależy wiekowi i wdowiemustanowi, wspaniały zamek na więzienie dla was, przywiązaną córkęna dozorczynię, a na stróża jej męża przeznacza.Właśnie co wszedłszy Helena powolnym krokiem, zasłyszała jeszczewyrazy, które oszczędzająca wspaniałomyślność Zygmunta Augustai troskliwość jego o nią zwiastowały. Wszelako nadzieja nie m o­gła wstąpić do serca, które twardość matki przeszłej nocy tak ciężkozraniła: oniemiała i posępna stała ze spuszczoną głową i tylko uśmiechboleści, a nie radości błysnął przez gęstą chmurę głębokiego smutku.Wtenczas księżniczka spojrzała z góry na córkę i rzekła:— Słyszałaś to. mościa panno? Że gdyby zacny starosta Samborski(bo zapewne to jego król przeznacza mi na strażnika), uznałcię być godną podania swojej rycerskiej ręki, to łaska pana ZygmuntaAugusta dziedziczce księcia Konrada dozwala spokojnego zakątkaw państwie jój przodków, a ofiara, którą złość matki jego wybrała, i naktórą on z nienaśladowaną wspaniałomyślnością zwala niesławę swojegorodu, nie powinna upaść za wyrokiem sprawiedliwości jego podpowolną męczarnią haniebnej zniewagi.Ciężkie tylko westchnienie było odpowiedzią Heleny; ale Firlejrzekł z podniesionym głosem i z niejakąś gwałtownością:— Wy tylko sama, mościa Podolska, nie chcecie uporczywie poznaćuczuć tego, który w szlachetnem wyrzeczeniu się, śmiertelną boleśćwe własnem głęboko zranionem sercu ukrywa, który przeciwnikomswoim nie może się wypłacić, a którzy przecież jemu tak bolesnąranę zadali. Ciężko rozjątrzone uczucie człowieka i króla zmuszaZygmunta Augusta, żeby już zemsta nareszcie przestała szerzyć nie~szczęście bez ograniczenia.— Król jest-to młody pan — odpowiedziała Anna z urągowiskiem— a wytrwałość wcale nie jest cnotą, którą w nim sławią; więcmoże łatwo wyrzec się uczucia, które mogłoby w nim przeszkadzaćzwykłej dogodności życia. Ale ze mną wcale się rzecz ma inaczój.Ciężko obrażona niełatwo potrafi złożyć nienawiść, którą zażywiałaoddawna, a więc odrzucam błahe dobrodziejstwo króla, miejsce pobytujaki mi ofiaruje i strażnika, którego mi nadaje.— Ubolewam nad wami, szlachetna mościa wojewodzianko —*rzekł Firlej odwracając się do Heleny — i zaiste nie mogę wam odmówićwspółczucia. Wszelako — mówił dalej słabym, a rozkazującymgłosem, obracając się do księżniczki Anny — w tym przypadkukraje podległe Zygmuntowi drugiemu, nie mogą wam już dać przytułkui musicie za ich granicami szukać pomieszkania, gdzieby zdała31*


4 8 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ztąd można wam było knować myśli obrażające majestat i tworzyćczcze marzenia.— Król tylko sam może takie wyrazy do księżniczki wymówić —zawołała Anna wyniośle — gdzież jest k ró l!— Dzisiejszego poranku odjechał do Wilna — taka była odpowiedźFirleja — chcąc połączyć się z żałobnym orszakiem towarzyszącymzwłokom zmarłej królowej Barbary, do zgotowanego dla nichgrobu w kościele Świętego Jana Chrzciciela. We mnie zaś widziszwasza książęca mość, nie tylko posłańca najjaśniejszego pana, leczi wykonawcę jego rozkazu!Księżniczka rzuciła ponure, płomienne spojrzenie na marszałkanadwornego, a potem rzekła powolnie:— A Zebrzydowski? Wolnoż mi będzie widzieć jeszcze staregosługę mojego domu ?— Biskup Kujawski — odpowiedział Firlej — udał się w drogędo Wiednia, stosownie do postanowienia króla, a do życzenia stanów*w celu proszenia o rękę arcyksiężniczki Katarzyny, wdowy po F ranciszkuGonzadze książęciu Mantuańskim.Kiedy wojewoda wymawiając te wyrazy, spojrzał na panią Podolską,przeraził się wyrazem, jaki ujrzał w jej oku i na jej obliczu;cofnął się więc w tył i rzek ł:— Spełniłem już tedy moje zlecenie, według rozkazu króla ; oddajęwas teraz pod straż temu, któremu straż wasza jest powierzona;bogdajby udało się mu spełnić to, co ja nadaremnie usiłowałem.To mówiąc skłonił się nizko, rzucił na Helenę wzrokiem współczuciai odszedł.*Dowódzca straży wszedł do komnaty, był to Hipolit Boratyński.Zbliżył się powolnym krokiem wlepiwszy oczy w Annę, jak gdybyze sposobu jej przyjęcia, chciał wnosić o kierunku, jaki los jego i Helenyweźmie w tój stanowczej chwili. Dziewica postąpiła nieconaprzód; ręce jej wyciągnęły się pomimowolnie, zdawało się jakgdyby chciała w tym ogromie nieszczęść uciec się na przyjazne ło n o ;lecz w tejże chwili opadły bezsilne ramiona i zatrzymała się spuściwszygłowę, istny obraz żalu bez nadziei.Księżniczka postąpiła naprzeciw przybywającemu i wyrzekła cichewyrazy powitania:— Jako żywo, dzielny starosta Samborski? Przychodzicież-li tu,mości Boratyński, pocieszyć się owocem, który wasza sumienna gorliwośćna usługach w ydała; chcecież-li jeszcze twardem wypełnieniem


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 8 5tyrańskich rozkazów przeciw bezbronnej kobiecie, stać się jeszcze godniejszymchwały i nagrody króla; albo, czyliż, jak prawie wnosićmogę z rysów twarzy waszej, zamyślacie uniewinniać się, i za nieszczęście,którego jesteście sprawcą, wymódz od nas litość, jakiej wamudzielimy?— Nic z tego obojga nie sprowadza mnie tu, jaśnie oświeconapani! — mówił Boratyński ociągając się i niepewnym głosem. —Wiele nieszczęść przyszło i serce moje upada prawie pod ich ciężarem.I mnie także przypadek ściągnął w ten uroczny zakres wydarzeń tegoczesnych,ale obowiązek był moim przewodnikiem: nie będę uskarżałsię nań, bo mi dodaje stałości w bolesnej chwili, gdy może zostawujemi piękne prawo, abym jako człowiek mógł wynagrodzić to, co jakosługa rzeczypospolitej musiałem wypełnić. Nie przychodzę ja tu wykonywaćtyrańskiego rozkazu; — bo jakżebym wypełnić go mógłprzeciwko wam, którym oddany byłem w dziecięcej uległości od moichlat młodych? jakbym uczynić to mógł przeciw Heleny matce? Panmój a król nie włożył na mnie tak ciężkich rzeczy; w swojój łaskawościkrólewskiej zostawił mi pociechę odprowadzenia was z tego miejsca,gdzieby niejedno bolesne przypomnienie zranić was mogło.Dozwolił mi on być waszą obroną i podporą w dniach smutku ; chceon wam poruczyć pieczę kochających i szanujących dzieci, ażeby sercewasze ozdrowiało pod dobroczynnym wpływem miłości i wiary, ażebyozdrowiało serce, które mniema się ciężko zranionem i potrzebującemuleczenia; bo z własnego doświadczenia zna on mocno, jak ciężkie sąrany serdeczne.— W inna wam jestem odpowiedź na taką ofiarę — rzekła Annabez goryczy ale z niezłomnością. — Przebaczam ja młodości waszeja namiętności, którą świętej pamięci małżonek mój przez nierozważneprzyzwolenie wzmocnił; przebaczam wam, mówię, jeśli sądzicie, żejesteście mocni uleczyć te rany, które, jak słusznie może domniemywaciesię, zostały mi zadane. Wszelako uniesienie wasze jest mylne ;znam ja moje prawo, domyślacie się jakąm miała nadzieje i wiecie, comnie w miejscu tego spotkało: niech to was przeto nie dziwi, jeżelipogardzam nikezemnem wynagrodzeniem, którego nie uznawałamnigdy za godne przyjęcia. Nie marszczcie tak czoła, mości Samborski,nie poglądajcie tak ponuro. Jesteście zacnym szlachcicem, niejednąpolską dziewicę uszczęśliwiłaby wasza ręka; ale ta nie jestprzeznaczona dla wnuczki księcia Konrada, nie jest przeznaczona dlatej, której choć z daleka ukazano koronę, a czego szczęśliwa przyjąćnie mogła, tembardziej wzgardzona nie może przyjąć.— Wzgardzona? — przerwała matce drżącym głosem Helena.—O ! nigdym ja nie pragnęła tego, co mi pozornie w zdradliwem omamieniunarzucić chciano; m atko! ja nie jestem wzgardzona. Zawsze


4 8 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.i zawsze szczęśliwa, tego tylko pragnęłam, co dzisiaj wierna miłośćnieszczęśliwej ofiaruje.— Nieszczęśliwej ? — powtórzyła Anna poważnie. — Tak ci tojest zaprawdę jak powiadasz, jednakowoż niechaj obok nieszczęściazajmie miejsce duma, bez której pomyślność łatwiej obejść się może,aniżeli nieszczęście usiłujące ustrzedz się od poniżenia. Przyszłodo tego, do czego jak widzę przyjść m usiało: ród Piastów znikaz krainy przodków, niechaj więc już raz na zawsze z niej ustąpi, bylebytylko przystojnie; nie powoli skłaniając się w ciemność, któranastąpić ma po jego starożytnym blasku, i niesplamiony w oczachświata haniebnem politowaniem nieprzyjaciół.— Wyrazy wasze są okrutne — odpowiedział Hipolit z powagą.— Naprzeciw wiernemu przywiązaniu wystawiacie wzgardliwą dumę,a od dawna już zgasłe obrazy przeszłości, naprzeciw przyjaznemu życiu,które wam przezemnie podaje uczciwa ręka. Wszelako nie staniesię tak jak chcecie; bo nie macie prawa razem ze swojem niszczyćszczęścia Heleny. Ja domagam się o narzeczoną, która jest moją wedługpraw boskich i ludzkich, i — tu ujął ża rękę dziewicę — niktmi jej nie potrafi wydrzeć.Kiedy to mówiąc tulił Helenę do serca, a ona błagając ze łzam 1w oczach poglądała ku matce, Anna odezwała się:— To niechże ona sama rozstrzyga. Niechaj mnie porzuci, byzawrzeć związek nienawistny dla m nie; a wszak wie ona jaką dla jejszczęścia zgotowałam truciznę. Niechaj tedy wybiera pomiędzy wygnankąi potępioną, a szczęściem miłości przy twoim boku, niechajwybiera pomiędzy błogosławieństwem, albo przekleństwem matki, którejwszystko wydarto, a teraz jeszcze i jej własne dziecię!Wtedy dziewica odwróciła się zwolna z uścisków oblubieńca i milczącpochyliła ku ręce księżniczki, którą ona ku niej wyciągnęła.Hipolit zaś zaw ołał:— Tak więc możesz mnie porzucać Heleno? Tak-że to zapominaszwyrazu, któryś w yrzekła: że wierni powinniśmy trwać aż dokońca ?— I nie jesteśmyż już u końca? — odpowiedziała z zimną rozpaczą.— Obowiązek zaznaczył dla mnie kres, po za którym nie majuż nadziei. Spojrzyj na mnie, błogosławiona l — mówiła wznoszącpiękne oczy łzami zaćmione ku niebu! — Spojrzyj na m nie! Nietak-że i ty myślałaś? Oddaj mi więc i drugi swój przekaz; oddaj micichą cierpliwą rezygnację, by mnie wspiśrała przez ciąg mojego bytu,bez radości i nadziei.— Idźcież więc — zawołał Boratyński w nadzwyczajnej boleści— idźcie swoją zgubną drogą, po zranionych sercach tych, którzywam sprzyjali; poświęćcie straszliwym korzyściom dumy i zemsty tę


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 8 7niewinną gołębicę; jak zaczęliście, tak i kończcie w nienawiści dlasiebie i dla rodu ludzkiego, od którego oddzieliliście się w występnemzuchwalstwie! A kiedy z czasem sami pozostaniecie i żaden głos kochającyw pustyni, którąście sami około siebie utworzyli, nie odezwiesię na wołanie waszej rozpaczy, to niechaj wtedy stanie przed wamigroźny mój obraz, któremuście to, co m iał najmilszego, wydarli, abyje zniszczyć!— Nie narzekaj na moję matkę! — prosiła Helena. — Patrz!wszakże ona ma tylko mnie jednę na ziemi, a już podeszła jest w wiekui wszystko straciła. Ty zasię młody jesteś; długi żywot otwartyjest przed tobą, niejedna nadzieja dla ciebie rozkwita; ty żyć będzieszw ojczyznie, staniesz się dostojnym mężem i zacnym rycerzem. Przecieżnie zapominaj o mnie, która oddalam się w zimną, nieznanąkrainę; nie zapominaj wygnanki, która o tobie zawsze pamiętaćbędzie.— Moja córka — rzekła Anna, a samo drżenie głosu zdradzało,że dusza jej choć nieugięta, w pomimowolnem wstrząśnieniu uznawałatak często zaprzaną siłę natury; — moja córka postanowiła już,tak jak postanowić musiała. Idźcie za jej przykładem dostojny rycerzu; konieczność rozdziału stanęła pomiędzy wami, uznała ona jej nakaz,a zatem nie czyńcie cięższą,wy co kochacie, nie czyńcie przykrzejszątej ofiarę, którą.... tak jest, czuję to.... którą ona ponosi.Jeszcze raz Boratyński postąpił naprzód obejmując kochankę; aleona cofnęła się.— Jest-to ofiara! — zawołała uskarżając się łagodnie. — Mogęćzaiste wyznać, jest to ofiara młodego żywota; wszelako ponoszęją z rezygnacyą, bo gdzieżby się jej zasługa podziała, gdyby ją żalmiał zatruwać? Puść mnie zatem, Hipolicie ; wyrzecz się tej, któranigdy bez podziału nie może być twoją; nie zatrzymuj jej, bo onai w twoich uściskach drżałaby z przerażenia, wspomniawszy na matkę,którą opuściła na wygnaniu i nędzy. Bosa miodowa zatruta nienawiściąmatki mojej, wszelkiby kwiat żywota mojego wyniszczyła,a przeświadczona o przestępstwie, nigdybym cię uszczęśliwić nie mogła.Patrz! oto nieskalana rozłączam się z tobą, a ty zapewne milewspominać będziesz o narzeczonej, która dlatego tylko opuściła ciebie,ażeby ciebie stała się godną. Bądź zdrów, Hipolicie, żegnaj mi, nimsię tam zobaczymy!* **Tegoż samego dnia jeszcze księżniczka prywatnie opuściła stolicę,ostra nagana towarzyszyła matce, a nieutulona boleść kochającegoi współczucie zacnych ludzi żegnały Helenę.


4 8 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Rozdział X1J.Na wybrzeżu morza Adryatyckiego, w księztwie Baru, w granicachkrólestwa Neapolitańskiego, stał podówczas na klinie wsuniętymw morze, pomiędzy miastem nadającem państwu nazwisko, a wioskąGiovenazzo, samotny dom wiejski. Na kilka mil włoskich od sąsiedzkichmiast oddalony, opodal od szerokich gościńców, dla położeniaswojego zdawał się być zapewne dawnym swoim właścicielom zanadtoodludnym; zaprzestano tedy zamieszkiwać go, a ztąd niegdyś ozdobnabudowa zrujnowaną została, i cieniste aż do brzegu morza schodząceulice ogrodowe zarosły i zdziczały. W illa ta długo stała takpustą, gdy kilką miesiącami przed tern nim czytelnik z nad brzegówWisły udaje się za nami na wybrzeża Adryi, jednego dnia ukazałsię tam człowiek w towarzystwie urzędnika z Bari, któremu interesaoddalonej właścicielki były poruczone. Zdawało się jakoby pełnomocnikjuż był uprzedzony o przybyciu cudzoziemca; bo wprowadziłgo do wiejskiego domu, jakby do oddanej mu posiadłości. Oddaniejej skończyło się prędko; a gdy potem kilka wypakowanych powozówtegoż samego dnia jeszcze przybyło, i to, co przywiozły uporządkowano,urzędnik powrócił do Bari i zostawił przybysza w jego nowem pomieszkaniu.Zjawienie się nieznajomego w książęcym domu wiejskim, obudzałoz początku ciekawość niewielu mieszkańców wybrzeża i zaczętodziwne wieści o nim opowiadać, wystawiając go już jako tajnego posłańcadworu Madryckiego, to jako z głębokiej północy przybyłegoczarnoksiężnika i wynalazcę skarbów. Byli jednak tacv, co bliżejrzeczy uważając, nic nadzwyczajnego w powierzchowności jego niedostrzegali i przekonali się przypadkiem że on tak dobrze, a może naweti lepiej jeszcze mówił po włosku, jak i rodowici della terra diBari. Mniemali więc, że może pod tym ciemnym płaszczem, którynosił zwyczajnie, ukrywa się coś szczególniejszego, może nawet purpurajakiego kardynała, którego ta lub owa przyczyna znagliła z bardzoodległego Bzymu udać się do samotności.Ten ostatni domysł atoli znalazł znaczny opór i nie bez przyczyny:bo chociaż z uprzejmości, z jaką Messer Girolamo, protonotator,przyjął go, i z osobliwszej milkliwości, jaką względem cudzoziemca zachowywał,można było o bliższych stosunkach z jego panią zbyt wysokąi dostojną damą, a przytein o niektórych ważnych okolicznościachwnosić, tak jak ilość i jakość jego ładunku napomykała o jegozamożności. To wszelakoż uderzało wszystkich że nie widziano, abyzajmował się polepszeniem idącego w ruinę domu i poprawieniem


H IPO LIT BORATYŃSKI.4S91ogrodów. Nadto zupełny brak służby zadziwiał niejako; a posługaniedorosłego chłopca, którego najął w poblizkiej rybackiej chatce,wcale nie odpowiadała zwyczajowi książęcia Kościoła.Odpowiedzi, jakie udzielał chłopiec na wielorakie zapytania, któremu ciekawość zadawała, wcale nie były zadowalniające. Usługa jegoograniczała się do najpotrzebniejszych domowych urządzeń i do dostarczeniapotrzebnych środków żywności z Giovenazzo, których wybórwszelako dowodził gustu, z trudnością dającego się zaspokoići znacznej zamożności. Do wewnętrznych pokoi domu, które obcy pandopiero po oddaleniu się jego zwykł opuszczać, mając zwyczaj przechadzaćsię w ogrodzie, nigdy chłopiec nie wchodził, a opis mnóstwa znajdującychsię tam kosztownych sprzętów, którym się on razu jednego,zajrzawszy przez otwór od klucza, wielce zadziwił, może były raczejutworem imaginacyi chłopca, aniżeli obrazem istotnie widzianychprzedmiotów.Dom i ogród otoczony był głębokim, wodą napełnionym rowem,który z obu stron przypierał do morza. Przez ten kanał prowadziłtylko jeden most zwodzony, który nieznajomy sam spuszczałza przybyciem służącego, przekonawszy się jednak pierwej starannie,że to on przychodzi, i że nikogo nie ma z sobą, a potem w takiż samsposób po odejściu jego podnosił.—Ta samotność mieszkańca wili, nosząca na sobie dosyć wyraźniecechę podejrzliwości i obawy ludzi, niemało dała do myślenia mieszkańcomGiovenazzo i nadbrzeżnym, a tem więcej jeszcze jedyne odwiedziny,przerywające tęż samotność codziennie, w pewnych oznaczonychgodzinach. — Każdego bowiem wieczora, nie wiele co przedzachodem słońca, widywano człowieka, uwiniętego podobnież, jak i samcudzoziemiec, w ciemny płaszcz, wysokiego wzrostu, ale ponuregoi odrażającego oblicza, a zeszpeconego jeszcze bardziej szeroką bliznąbiegącą przez usta, przybliżającego się ku wiejskiemu domowi. Wejściedoń natychmiast mu bywTało otwarte; a wszedłszy do domu zwyklepóźno go nocą opuszczał.Postrzeżono także, że pan domu prawie zawsze temuż przychodniowipodniesienie mostu po jego wejściu zostawiał, co tenże, zapewnerównież nieufny i lękający się ludzi jak i tamten, za każdymrazem niezwłocznie wykonywał. — Nie zaniechano zatem bliżej postrzegaćto uderzające zjawisko; azaliżby przypadkiem z tego co zobacząnie można było zawnioskować czegoś o związku, jaki to zjawiskomogło mieć z samym mieszkańcem willi. I dowiedziano się: żetegoż samego czasu, kiedy cudzoziemiec objął willę, ukazał się w Bariczłowiek, zupełnie podobny do opisu nie dawno co przytoczonego;osiadł on w jednym z najostateczniejszych domków na odległemprzedmieściu, gdzie również samotne życie prowadził i zkąd po połu­


490 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dniu tylko o pewnej godzinie oddalał się, tak, że go jeszcze nigdy naulicach miasta nie widziano, a szczególniej zdawał się unikać kościoła.— Ta ostatnia okoliczność wielce raziła Neapolitańczyków, a zarazemrzucała nieprzyjazne światło na tego, z którym on jedynie, tylkożył: i w krotce wszyscy co mieszkańca samotnego domku wiejskiegouważali za przebranego członka conclave, znacznie spuścili zeswego o nim zdanja.Jednego wieczora Giulio syn rybaka, blady, bez tchu, ze wszystkiemioznakami przerażenia, wpada do chatki rodziców, i na zapytaniaprzestraszonych odpowiada, zapewniając, że ledwie co wydarł się odnieprzyjaciela dusz ludzkich. — Takie spotkanie niezdawało się wcaleniepodobnem do prawdy dla rodziców, a więc z tem większą ciekawościązaczęli o to wybadywać chłopca, co też on opowiedział imw tak zastraszających wyrazach.— Dnia dzisiejszego — tak opowiadał—dnia dzisiejszego wieczorem,dłużej aniżeli zwyczajnie zabawiłem u cudzoziemca, i tylko comnie ten swoim zwyczajem za most zwodzony wypuścił, na ścieżcespotkałem się z nadchodzącym z Bari człowiekiem. Człowiek tenszedł prędko obłąkanym i nierównym krokiem, coś pomrukiwał dosiebie i rękami rzucał po powietrzu, jak gdyby chciał coś uchwycić,a co przecie nie było widzialne. Przytem uśmiechał się niekiedy, alenie był to śmiech radości, bo jego oczy nadzwyczajnym sposobemiskrzyły się, tak jak błędne ognie po nad brzegami morza. Spostrzegłszymnie, przeraził się i zawołał dzikim głosem :— Czego tu chcesz?—A kiedy ja ze strachu nie mogłem natychmiastodpowiedzieć, nieznajomy człowiek mówił dalej okropne jakieśwyrazy, i zdawało się, jakoby mnie nie uważał za Giulia, chłopcarybackiego, ale za upiora albo straszydło, bo ciągle powtarzał.— Precz odemnie ty blady młodzieńczy duchu! Czego ty chcesz odemnie? Czyliż ciebie tam daleko na północy, nieprzykryto surową ziemią?Albo czyli przyszedłeś tu w południowe kraje, ażeby zmarzłekrwi krople rozpuściły się na twojej piersi, i spływając mnie oskarżały?Oddal się odemnie; wracaj do twojej zimnej mogiły, bo jam cię dobrzengodził! jakże nie? Niechajże więc żelazo moje lepiej cię po raz druginaznaczy, i niechaj cię wyszle do starego, abyś go odemnie pozdrowił!I kiedy ja potem : — opowiadał dalej Giulio, żegnając się z życiemrzuciłem się na kolana pod wzniesionym ponademną nożem, wołającże ja nie byłem ten, którego on rozumie, ale ubogi chłopiec rybackiz nadbrzeża w Giovenazzo, a dostojnego pana jego przyjaciela wiernysługa, natenczas opuścił rękę i spojrzał na mnie ponuro i tarł sobieczoło mówiąc:


HIPOLIT BORATYŃSKI. 4 9 1— I cóż cię tu sprowadza pod wieczór? Strzeż się, chłopcze, abyśmi nie zachodził drogi, bo ja nie lubię podobnych tobie postaci.A ja potem uradowany żem się wyzwolił z tak wielkiego niebezpieczeństwa,podziękowałem Bogu i świętemu Januaremu, i zrobiłemznak krzyża świętego; on zaś spostrzegłszy to, wydał śmiech, śmiechpodobny do szatańskiego i wyzionął bluźniercze wyrazy, których janie mogłem zrozumieć na zbawienie mojej duszy, wszelako zasłyszałemwpośród tych wyrazów nazwisko fałszywego proroka Mahometa.Poznałem zatem z kim miałem do czynienia, i puściłem się w noginie oglądając się przez ciernie i głogi aż tu, i już! niech mnie panBóg broni, żebym kiedy miał pójść do pana z willi, co nie lepszymjest od swego towarzysza.Ten przypadek zaczął natychmiast krążyć po stolicy, i nikt już więcejnie zdawał się powątpiewać, że ten, co tak zaciekawia mieszkańcówz Bari i okolicy, jest czarnoksiężnikiem i sprzymierzeńcem szatańskim:dziwiono się nawet że inkwizycya, która w królestwie Neapolitańskiem,podległem państwu Hiszpańskiemu, ciąży swojem Żelaznemberłem, tu spogląda spokojnie na takie potwwy. Niektórzynawet do tego stopnia gorliwość swoję posunęli, że chcieli zwrócićbaczne oko trybunału religijnego na okoliczności podejrzane i wezwalijego agentów ażeby wysłuchali wszystkiego co dotąd zwróciło uwragę.Ci zatem wysłuchali bacznie wszystkich tych relacyj i niezaniedbalizawiadomić o tem trybunału: wszelakoż to bardzo obojętnie przyjętembyć musiało, bo nietylko zostawiono cudzoziemców w pokoju, ale jeszczegorliwym powiedziano, że doniesienia ich są bezzasadne, że chłopiecrybacki uroił sobie coś i że oni lepiej zrobią, jeżeli nadal samemuświętemu trybunałowi pozostawią wynajdywanie winowajców.Tak tedy zwyczaj powoli oniemił gadaninę, i nawet sam ojciecGiulio, u którego dukaty cudzoziemca nie przemieniali się w szkatule nażarzące w7ęgle, albo na plugawe śmiecie, ale raczej na targu miejskimprzekształcały się w rozmaite sprzęty i żywność, skłonił syna, ażebyi teraz tak jak i pierwej, zajął się usługą w willi, co też on i uczyniłlubo z tem postanowieniem, aby ją jak można najwcześniej opuszczał,i znowu nie spotkać się z człowiekiem z Bari.Ale jednego dnia, uważano że skrzynka wprawdzie nie wielka,lecz na pozór dość ciężka, odniesioną została z miasta przez ludzi protonotaryuszado wiejskiego domu i przez cudzoziemca wziętą w posiadanie.Giulio tego dnia powrócił dopiero z początkiem nocy do domui opowiadał znowu, że spotkał się z odwiedzającym, lecz że ten nicdo niego nie mówił. Zdawało się jakoby bardzo się śpieszył i musiałbyć zamyślony, bo zaniedbał podnieść za sobą pomostu zwodzonego,o czem przecież dawniej nie zapomniał. Mógł on to wprawdzie śmiałouczynić, bo ani on, ani żaden z chrześcian mieszkających na wy­


4 9 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.brzeżu, nigdyby nie ośmielił się po zachodzie słońca wejść do dom»ukrywającego podobnego gościa.Kiedy słuchacze zaprzysięgali, iżby żaden z nich nie uczynił tegoza wszystkie skarby świata, we wnętrzu tak osławionego domu, zdarzyłsię wypadek nader blizko dotyczący ciągu tej powieści, a o którymczytelnik rad zapewne się dowiedzieć.W małej komnacie, powyżej opisanej willi, w jednej z tych w którychGiulio nigdy nie bywał, siedział dawniejszy doktor nadwornyBony królowej polskiej, Lionardo Monti. Przed nim na małym stoliku,stała szkatułka, której otwarty wierzch rozwijał przed nim powabnywidok wielu ładunków złota, które on właśnie zdawał się z rozkosząprzeglądać. Na drugim stole znajdowała się suta wieczerza, złożonaz najlepszych rzeczy, jakie tylko służący jego mógł znaleźćw mieście. Najsmaczniejsze płody Adryatyckiego morza zastawioneobok wybornie przygotowanej zwierzyny wzbudzały apetyt, a blaskpięknych południowych owoców walczył o lepszą ze złotą świetnościąwinnego soku z Montepulciano i Montefiascone i z purpurą Falernejskiegowina w pięknych kryształowych flaszach. Wieczerza przygotowanabyła na dwie osoby i zastawione cztery kielichy; bo samotnypan domu oczekiwał gościa.— Eh! jakże tam długo bawi, — mówił doktor zamykając z troskliwościąszkatułę. — Dałbym g ard ło , że pewnie wyszedł dowiedziećsię ile też nadeszło; bo to licho takie podejrzliwe jak Neapolitańczyk,za którego chce uchodzić. Niechaj sobie tam robi co chce; nie będęja długo cierpiał tego natrętnika pod żadnym pozorem, bo niezadługoprzybędzie Markiz Cassano, a z nim ja łatwiej potrafię porozumieć sięaniżeli z tym pedantem protonotaryuszem, który według żądania królowejrównie jak i mego,nie bardzo powinien wglądać w rzeczy. Ale toprawdziwie szkoda! — mówił znowu po chwili zamyślenia, rzucającwzrokiem smutku na szkatułę, — że twoja zawartość jeszcze raz podzielićsię musi. E ch! już mi się sprzykrzył ten podział! — Dziwnarzecz, żeby też łaknienie krwi i wrodzone okrucieństwo, miałobyć na równi wynagrodzone z przebiegłością i przezornem a mądremdziałaniem. Zaprawdę powiadam, że stary niecnota już dosyć i takjest wynagrodzony rozkoszą, jaką się pasie z popełnionej zbrodni.O h! bo też to niegodziwy szatański um ysł!— A leja — mówił dalej Lionardo do siebie, z niejakim przestrachemoglądając się w około i wzdrygająe się jak febrą wstrząśniony— ale ja wcale nie jestem taki! — Ja wcale nie mam upodobaniawe krwi, a nawet i innych niektórych rzeczy ze wstrętem używam,i na honor, że nigdybym się do tego nie uciekał, gdyby mi nie chodziłoo nagrodę. Ale dostatek, bogactwo, to jest nawiększe dobro naświecie; temu wszyscy podlegają jak najuniżeńsi poddani; deszcz zło­


H irO L IT BORATYŃSKI. 4 9 3ty tak jest pożądany, że go nigdy do syta mieć nie można, bo on rozmiękczakamienne serce, i przed nim otwiera się wszystko szerzej aniżelikadź, którą córki Danausa napełniały. O ! żeby też już prędzejnastał ten czas, w którym mógłbym używać tego co zyskałem! —Długie przepędziłem lata w zimnej północy wpośród dzikiegonarodu, który nie umie wynagradzać sztuki i umiejętności; z niewolnicząuległością musiałem nadskakiwać zaistę nie bardzo łagodnejpani; spełniłem nie jedno, czego nie radbym był spełniać, a ta rękawykonała niejedno ważne i bogate w skutki dzieło! I cóżem dotądza to otrzymał? Oto nakształt zbiega musiałem ustawnie błąkać sięi pędzić przez góry i doły bez wytchnienia i spoczynku z ponurym towarzyszemu boku, a nareszcie powróciwszy do rodzinnej ziemi, muszęnakształt wyrzutka żyć zdała od ludzkiego rodu, a tej samotności i wspomnienia,którebym rad zagłuszył, które zagłuszyć muszę',w zamęcie ciężkopozyskanych rozkoszy, nikt mi nie przerywa, jedno ten niegodziwiec.Dokonałaś wszystkiego mościa królowo ! I w Krakowie i w Wiedniupomyślny skutek podaje rękę twoim życzeniom. Lecz terazczas już, żeby też i ze mną inaczój się działo; bo chwila która mi pozostaje,niewynagrodziłaby przeszłości. Ale czyż to może nastąpićpierwej nim się pozbędę tego niecnoty? Ciągle i ciągle wlecze się onza mną jak cień. — Ja pragnę światła, jasnego, miłego światłażywota, żeby mi chmury z duszy spędziło! A jego okropne obliczeokazuje mi się jakby pismo przypominające to , ezegobymrad zapomniał, czego zapomnę, skoro go widzieć nie będę. Tak!musi on pójść precz! Musi pójść precz daleko, a przybycie m arkizawkrótce oniemi niepohamowanego natręta. Ależ przybycie m arkizanastąpi dopiero za dwa, trzy a może i cztery zbyt długich dni, a ondziś jeszcze przyjdzie, żeby wydrzeć mi to, -co nazywa częścią swojejnagrody. Pozwolęż mu odejść? Czyliż w miarę uległości nie będziewzrastała jego chciwość i zuchwalstwo? Wszak już i tak ma mnieza lękliwego i umie bardzo dobrze mnie straszyć! Ale, ale nie jestemja krwi chciwy jak on; wszelako jestem dosyć odważny, i gdziepotrzebaumiem być odważnym na swój sposób. Nie! nie będę się dzielił !Na toż dokonałem tak wielkich rzeczy, żeby pozyskać lichą fortunęi być nakształt nędznego wyrobnika, co po skończonej robociez wdzięcznością dziękuje za nędzny zarobek? Ja muszę być bogatym,niezmiernie bogatym; żeby wiedzieć dla czego pracowałem na to co sięstało i żebym przez to mógł sam przed sobą się usprawiedliwić.O! strzeż się Assano, targnąć na życie życia mojego; bo ja, tak jest, jazaprzedałem spokojność duszy mojej nie na to, ażeby dzielić się nagrodąz większym, dzielić się z niecnotą takim, jak ty...Wtem zabrzmiała blacha dająca znać, że tam stoi ktoś przed zwodzonymmostem i chce być wpuszczonym.


4 9 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— Ha! to on — pomruknął doktor do siebie.Potem porwał spiesznie szkatułkę, którą ukrył w poblizkim gabineciei gdy blacha powtórnie zabrzmiała, pociągnął za sznur mającykommunikacyą z mostem zwodzonym.— Jakżeś dzisiaj długo bawił—zawołał ku przychodzącemu.—Jużrozumiałem że nie przyjdziesz, wbrew twojemu dawniejszemu zwyczajowi.Przybyły bez powitania odpowiedział ponurym głosem:— Powiadasz iż długo bawiłem? a jednakowo zdaje się jakobyśmnie nie spodziewał się, bo aż dwa razy dzwonić musiałem.To mówiąc rzucił gwałtownie czapkę na stół, usiadł na krześlei mówił dalej z bacznością poglądając w około pokoju:— To rozumieliście tedy, mój wysoko uczony doktorze, że ja dzisiajnie przyjdę? Ha! dla Boga! wszakże ja nigdy jeszcze nie miałemtak ważnych powodów odwiedzania was jak dzisiaj!— No! dobrze żeś przyszedł — odpowiedział Monti, starając siędoznaną przykrość pokryć obojętnym uśmiechem. — Wieczerza jużgotowa, i muszę prawdę powiedzieć, że mój chłopiec dobry wybóruczynił; jest także i mięso, chociaż dzisiaj post, a to dla ciebie, bo gonie zwykłeś zachowywać.— No! no! dobrze, będzie jeszcze czas na to! — odpowiedziałgość, a potem wlepiwszy badawcze spojrzenie w stojącego naprzeciwsobie doktora, zapytał — cóż tam? nic nie ma nowego?— Przyszła wiadomość — odpowiedział drugi krótko i niedbałymtonem — że nasza najjaśniejsza pani, osiągnęła cel swoich życzeń.Staranie się w Wiedniu nader uprzejmie było przyjęte, a królowabędzie miała synowę taką, jakiej sobie oddawTna życzyła. Spodziewająsię także w Bari Don Luigi di Castaldo Markiza Cassano,który ma objąć rządy w imieniu jego królewskiej m ości; pisze zatemdo mnie jaśnie oświecony pan, że wszystko przygotowuje na przybyciejej królewskiej mości, które prędzej lub później nastąpi.Na to uśmiechnął się Assane szyderczo:— Wiadomość, którą jaśnie oświecony pan raczył uczonemu doktorowia przyjacielowi swemu nadesłać, wcale mnie nie obchodzi, i całkiemdla mnie obojętną jest rzeczą, kto w tym maleńkim kraju, w częścidziedzictwa Izabelli Arragońskiej ma sprawować rządy. A przytemzamyślam już skończyć rachunek z najjaśniejszą jej córką wprzód, nimona raczy księztwo swoją obecnością uszczęśliwić. Jakże się wam zdajemój mości Lionardo? Ale przecież czy nie macie tam więcej nic nowego?— Nic, coby was dotyczyło, ile mi przynajmniej wiadomo — odpowiedziałMonti — ale siadajmy tymczasem do sto łu ! Późno już,a tobie daleka droga.— Żartujesz sobie widzę, mości Lionardo i cieszy mnie to bardzo,


H IPO LIT BORATYŃSKI. 4 9 5że jesteś w tak dobrym humorze; chociaż mnie to cokolwiek zadziwiaze względu na smutne położenie w jakiem zostajemy, oddzieleni odświata i ukryci stosownie do woli naszej królowej: co przynajmniej dlamnie wcale nie. jest do smaku.— Co do ciebie — mówił doktor — to bardzo łatwo możesz sięoswobodzić. Świat otwarty, a z tem coś pozyskał, pewnie wszędzieznajdziesz dobre przyjęcie. No! ale koniec końców, siadajmy do wieczerzy,bo dzisiaj dłużej niż zwykle, kazałeś czekać na siebie.— Żartujesz — powtórzył Assano, którego twarz pokryła sięciemną czerwonością. — Żartujesz, powiadam! Ale pamiętaj, paniedoktorze, że ja niezbyt cierpliwej natury jestem, jak ci wiadomo.Najpierwej interes, a potem szklanka i półmisek; tak ja zawsze czyniłem.Zaczem daruj mi, że jeszcze raz zapytam, czyli też nie nadeszłowam co innego oprócz nowości, któremi tak hojnie szafujecie?Monti z cichem przekleństwem na ustach, wszelako na pozór spokojnyodpowiedział:— No kiedy już widzę, że musisz wiedzieć, to nie będę ci ukrywał,że otrzymałem część tego, co mi przyrzeczono, skoro zostaniespełnionem to, dlaczego stało się tamto, o czem wiesz. Wszelakowedług mojego zdania, nie powinnoby cię to obchodzić, a przecieżtak o to troskliwie wypytujesz.— Nie powinnoby obchodzić? — powtórzył stary z okropnymuśmiechem. — Dlaczego, pytam? Ja chcę dzielić się, mój panie doktorze! Chcę dzielić się z tobą nagrodą, podobnie jak się z tobą czynemdzieliłem !— Słuchaj przyjacielu!—mówił na to Monti z lękliwą odwagą.—Mnie się zdaje że twoje żądze już zaczynają na bezwstyd zakrawać.Otrzymałeś co ci było przyrzeczono; nawet w trójnasób tyle otrzymałeś: a zatem rozumiem że nasze drogi mogą się już rozłączyć. Niesłuszna jest i nie przystoi, żeby pan na równi był stawiany ze sługą,i żeby narzędzie równie było wynagradzane jak mistrz.— Ja, twoje narzędzie ? Ty mój pan ? — mówił Assano z pogardą.—Jakieteż ty masz czoło żeby sam siebie zwodzić? Czyż zapomniałeśjuż, że zawsze i zawsze w swojej nikczemności drżałeś przedmocnym umysłem tego, który w oczach świata był tylko twoim famulusem,ale rzeczywiście a w cichości, był prawdziwym panem. Jakpoważasz się wzbraniać tego, co uznajesz za rzecz konieczną, a co nawettwoje źle ukryte drżenie i niepewne, lękliwie porlądające oczyzdradzają? Jak możesz ukrywać tę bojaźń, co się trzęsie jak febra,pod szumnemi obrazami, któremi mógłbyś tylko dziecko przestraszyć,a nie starego Assana? Nie wiesz-że iż jesteś w mojej mocy? Bo je ­żeli nie wiesz to ja ci powiem. Wszak my tu sami jesteśmy, zupełniesami, na dwie tutejsze mile w około; że twoje rowy i twój most


4 9 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.zwodzony nie dopuściłyby nikogo, coby cię mógł obronić przeciw twojemugościowi, któremu, jak już zapewne miałeś zręczność przekonaćsię, życie jednego człowieka mniej albo więcej bardzo mało znaczy,a jeszcze życie lękliwego złoczyńcy. Powiem ci jeszcze przytem, żegdyby nawet wołanie twoje o ratunek doszło do jakiego ludzkiego ucha,to byłoby nadaremnie, bo zabobon równie silną zaporę położył w okołotego domu, jak twoja lękliwość; a w tej godzinie nikt nie zbliżysię do pomieszkania czarnoksiężnika. No! jakże? Spodziewam się,te mnie pojąłeś przecie i mam nadzieję, że będziesz tak dobry i przyniesiesztu tę szkatułkę, którąś dzisiaj otrzymał.Doktor pomyślał chwilę, a potem rzekł jąkając się:— No! jeśli zaspokoję twoje żądania na ten raz, czy skończy sięjuż na tem?— Ha! zobaczymy — zawołał Assano rozkazującym tonem. —Z tobą dopiero po obrachunku układają się warunki". Szkatułka —prędzej !Monti z nadzwyczajną wściekłością skoczył z krzesła, ale miarkującsię w tejże samój chwili, powiedział spokojnie:— Zaczekaj chwilkę! już zmierzchło! zaczekaj, lampę zapalę.— Dobrze, mój uczony doktorze — mówił drugi z uśmiechem —słuszna jest, żebyś choć raz jeszcze napasł oczy pięknem złotem, którewspaniałomyślność twoja twemu pokornemu słudze i narzędziu darowuje!Gospodarz wyszedł, a gość wołał za nim:— Tylko nie myśl mnie oszukać; bo ja wiem wiele tam byłow szkatule! Pamiętaj, żeby mi ani dukata nie brakło, bo znaszAssana.To mówiąc zbliżył się do przygotowanego stołu i zaczął oglądaćz największą bacznością potrawy i naczynia, a osobliwie kieliszkii szklanki, z tą operacyą nie taił się nawet przed gospodarzem, bo tenpowróciwszy zastał go jeszcze przy tem zatrudnieniu. Tymczasemdoktor niezdawał się dawać najmniejszego baczenia na ten znak podejrzliwości,i postawił na stole szkatułkę i srebrną lampę.— No! zobacz tam sobie! — rzekł potem — i ponieważ tak byćmusi, Aveź sobie część swoję.Assano rzucił się prędko na skarby, oglądając je i rachując, gdytymczasem doktor stanął sobie z boku niechętnie nań spoglądając.— Tak co do joty — mówił stary — bardzo cię chwalę za to;bo rzetelna rachuba jedna dobrych przyjaciół. Żebyś jednak widział,że nie jestem tak bardzo chciwy, to zostawmy podział na potem, a terazsobie usiądźmy i będziemy jedli i pili i cieszyli się widokiem pięknęgozłota. N o ! cóż to, mamże ja cię zachęcać? — zapytał kiedydoktor szedł za nim ociągając się; — czyż ci tak żal, że wszystkiego


H IPO LIT BORATYŃSKI. 497sobie zatrzymać nie możesz? Ale ja ci powiem szczerze, że to mniewrcale nie obchodzi, i że twoja całkiem niepotrzebna chęć bawi mnietylko.Doktor nie uznał być rzeczą przyzwoitą odpowiedzieć na to i obadwajsiedli do wieczerzy. Assano z żarłocznością oddał się jadłu, a jegoumiarkowany gość więcej zajmował się tem, co mu zdawało sięteraz być właściwszem, aniżeli jadłem i napojem. Kiedy zaś pierwszynasycił się, a drugi ułożył już swoje zamiary, Monti zaczął w następującysposób:— Wszakże ty sam widzisz, że nieznośnem jest życie które prowadzimy,i zaprawdę mniemaj sobie co chcesz, ale ja dziwię się, żewolisz przymus, jakiemu w Bari podlegasz, nad wolność i przyjemneżycie jakie ciebie w innych miejscach oczekuje, a które, jak się zdaje,w twoim wieku coraz większój wartości nabiera. I czemuż tedy niekorzystać ze zręczności, której ja zaiste, gdyby mi była tak przyjazną,nigdybym nie opuścił?— Ja ci powiem — odpowiedział stary, przeżuwając z najzimniejsząkrwią. — Powiedziawszy prawdę, to na honor, za mało jeszczedla mnie.— Jeszcze za mało? — zawołał doktor, z trudnością powściągającgniew, jaki w nim zimny bezwstyd towarzysza obudzał — jeszczemało i tej pięknej summy, którą dzisiaj wymogłeś?— Mało, mój mości Lionardo! — odpowiedział Assano — nawetjeszcze tej pięknej summy niedosyć. Bouważcie tylko: kiedyście mnie napotkaliw Bari, gdziem ja schronił się po różnych wypadkach, którychwiadomość obojętną jest dla was, będzie już temu ośmnaście albo dwadzieścialat, i przywołaliście mnie do usług królowój, która dobrzeumie swoich ludzi szacować, a wtenczas ułożyłem warunki i z nią,i z wami, ale przytem i z sobą jeszcze zawarłem ugodę. Może tedyco do pierwszych, to te są już wypełnione; ale co do drugiego, tojeszcze daleko, a gdy jak wam wiadomo, czasem tu i owdzie zrobiłosię coś więcej nad zobowiązanie, to niedziw tedy, że jeszcze jakiekilka tysięcy dukatów brakuje do pokwitowania się z sobą samym.— Bardzo widzę hojne rachunki prowadzisz z sobą — odpowiedziałMonti — a zapominasz, że nie jesteś swoim płatnikiem. A zatem,co do tych kilku tysięcy dukatów, te musisz w swojój percepcieprzekreślić!— A jednakowoż tego żadnym sposobem uczynić nie mogę —mówił Assano dalej, tymże samym tonem, a potem rzekł ze zmarszczonymczołem i z niespokojnością — niektóre rzeczy, jak już powiedziałem,zrobiły się więcej nad powinność: pomiędzy innemi zaś porachowaćtakże należy i morderstwo owego młodzieńca; bo to niezmierniecięży na szali! Wierz mi, mój doktorze, już ta ręka, nimp.t-nnikriwski; H ipolit B o raty ń sk i. 3 2


4 9 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.ty kierowałeś jej razami, wyprawiła niejednego na tamten świat; żadnajednakowoż czynność, nie, żadna z nikczemnych mojego życiaczynności, nie wyryła się tak głęboko w pamięci, jak ta. Ja, wiesz todobrze, nie jestem wcale lękliwy i nie zajmuję się marzeniami, a przecieżprzyznam się, że nieraz widzę przed sobą obumarłe oko tego młodzieńca;pogląda ono na mnie z ciemnych zarośli, ba nawet — to mówiącze wstrętem odepchnął od siebie czarę — nawet ze dna tej czarypogląda na mnie osłupiałym wzrokiem! Jęczenie jego śmiertelnew ostatniej chwili brzmi dla mnie jednotonnym szumem fali; nierazporywam się w nocy, bo mi się zdaje że mnie obejmuje delikatnemi,drętwiącemi rękami. Otóż za ten czyn jeszczem się z sobą nie mógłporachować, a może nawet nigdy się nie porachuję. Ale co się stałoodstać się nie może; cóż tedy może poprawić ten błąd rachunkowy, jeżelinie złoto? od kogo zaś mogę się go dopominać, jeżeli nie odciebie?— Jabym śmiał się z tych osobliwszych przywidzeń, będąc tymco już oddawna przyzwyczaił się do takich rzeczy — odpowiedział doktor.Ale drugi odpowiedział mu, spojrzawszy nań zaiskrzonym wzrokiem.— Nie! nie śmiałbyś się, nigdybyś się nie śm iał! bo lękałbyś sięporwać za grzywę zdziczałego i zbroczonego krwią tygrysa.Monti znów mówił dalej:— Śmiałbym się z tego, powiadam, gdyby nmie to, co z tej okazyispostrzegłem, nie napełniło innego rodzaju obawą. Zapewneć to musiałobyć w takiem szaleństwie natężonej imaginacyi, kiedyś do mojegochłopca Giulio powiedział dziwne wyrazy, które nigdy nie powinnybyły być wymówione. W obłąkaniu zmysłów wziąłeś go zaowego, którego kości już zgniły gdzieś tam w dalekich krajach, odkądswój straszny nóż utopiłeś mu w serce. Bojaźń chłopca nie była obojętną:stujęzyczna wieść rozgłosiła ten ważny przypadek, a mieszkańcywybrzeża z większśm podejrzeniem, aniżeli dawniej, poglądają na tego,którego przybycie i sposób życia już i pierwej poruszyły języki. Odtądwiedzą, że jedyny człowiek, któremu dom mój stoi otwTorem, zagroziłśmiercią ich dziecku, a co jeszcze ważniejsza, że gardzi znakiemwiary Chrystusa. Jeszcze w Krakowie ostrzegałem cię, Assano,a ostrzegałem nadaremnie, że wewnętrzność skryta jest przed okiemludzi, a zatem niechaj i powierzchowność ujdzie przed ich uwagą,ażeby ta raz obudzona, nawet i wewnętrzności nie dosięgła. Ale tuniebezpieczeństwo daleko jest większe. Już wiem ja dobrze, że wieścio tobie, które nawet i mnie po części dotyczą, doszły aż do trybunałuinkwizycyjnego; jeszcze potężna jego ręka wstrzymała cios, zagrażającygłowie niedowiarka i bluźniercy; jednakowoż, jeżeli opieka


H IPO L IT BORATYŃSKI. 4 9 9nam udzielona przez księżnę tego kraju, oddalała dotąd niebezpieczeństwo,to wszelako lękam się mocno, ażeby ta opieka nie była za słabąprzed trybunałem inkwizyeyi.— Tak! może ty i prawdę mówisz, doktorze — odpowiedział starzecpo małym przestanku. — Ależ bo nie uwierzysz, jak to trudnozmienić staremu obyczaj; jabym bardzo już rad czem prędzej ten krajopuścił, żebym nie miał nic do czynienia z tymi mnichami. Przytemspostrzegłem także — mówił dalej szyderczo — że obecność mojazagraża nawet niebezpieczeństwem waszej zacnej osobie, a zatemja na wuszem miejscu dokonałbym reszty dla pozbycia się mnie.— Mów-że, czego chcesz jeszcze? — zawołał doktor z radością.—Jeżeli żądanie twoje nie przechodzi mojej możności, to bądź pewny,że mu uczynię zadosyć.— Wszakże ty znasz moję skromność — mówił dalej Assano. —To czego ja żądam, łatwo możesz uskutecznić: oto przynajmniej jeszczepołowę tej szkatułki; daj mi ją całkiem, daj mi ją, a już zobaczymy,jak mamy sobie postąpić.— W rzeczy samej? — zapytał doktor drżącym od gniewu głosem.— Musisz mocno czuć wstręt, jaki twoja obecność sprawuje,kiedy tak wysoką cenę na wyzwolenie od niej naznaczasz. Wszelakonie podnoś zbyt wysoko tej ceny; bo są jeszcze inne środki do zmniejszeniajej.Assano rzucił wzrok najzaciętszej wzgardy na zbladłego towarzyszazbrodni, potem nic nie odpowiedziawszy, powstał i zbliżył się dostołu.— Rozważywszy dobrze rzeczy — mówił ozięble i zwolna — pokwapiłemsię nieco; bo gdybyś nawet, o czem wcale nie wątpię, uczyniłzadosyć temu słusznemu żądaniu, to jeszcze i tak brakowałoby czegośdo wiadomego ci porachunku ze mną samym, a ja przekonany jestem,że łagodność twoja pozwoli puszczającemu się na wędrówkę słudzeuzupełnić ten rachunek.To mówiąc, otworzył szkatułkę i poglądał na nią, wstrząsając głowąz niezadowoleniem.— No! żądaj tam sobie, żądaj — odpowiedział doktor, ale głosjego był niepewny i zająkliwy, bo właśnie to mówiąc pochylił się ponad stołem z wyciągnioną ręką, uzupełniając tajemnicze, prędkie działanie,gdy tymczasem oko jego pilnowało odwróconego zbrodniarza.Stary nagle odwrócił się do niego, ale drugi już siedział tak jakpierwej, oparty w tył na poręcz krzesła i markotno poglądając przedsobą.— Tak jest! chcę i będę żądał — zawołał Assano.—Jak przystoisile naprzeciw słabości. Bo na cóż ci się przyda złoto, które zbieraszjedynie na to, żebyś niem pasł oczy? Ja długie, burzliwe życie prze­3 2 *


5 0 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.żyłem, i muszę się ucieszyć niem przed końcem. Zgiełk ochoty ciąglebędzie mnie teraz otaczał; jeszcze nawet na łożu śmierci skrzypcei piszczałki będą mnie otaczały, ażeby głośny dźwięk zagłuszył tegłosy, które nieraz w samotności uszu moich dochodzą: w samotności,na którą nas baba niewdzięczna wygnała. A zarazem ten głos, głosowego młodzieńca; tak, dla tego samego młodzieńca musisz jeszczesięgnąć do swej własnej szkatuły.— No! i odejdziesz-że wtedy? — pytał go Monti z westchnieniem— bo nie tylko samej surowości duchownego sądu masz się obawiać,ale i ręka sprawiedliwości świeckiej mogłaby cię w krótkimczasie dosięgnąć. Markiz di Cassano, jak ci wiadomo, wielki mawpływ nie tylko w Madrycie, ale nawet i na dworze wice-króla. Jeżeliwięc nie przestaniesz postępowaniem swojem ściągać na siebieoczu ludzkich, a te wyśledzą rzeczy, które lepiejby było pogrążyćw wiecznej ciemności, to on.... doświadczyłeś już tego, że możni zwyklez najzimniejszą krwią druzgocą narzędzie, którego więcej nie potrzebują;a wtedy i moja przyjaźń nie potrafiłaby cię może obronić.— H a! rozumiem cię, zacny doktorze! — rzekł famulus, powracającdo stołu. — Wiem ja bardzo dobrze, co twoja przyjaźń dlamnie przeznaczyła. Zaczem zdaniem mojem najlepiej będzie, jeżelidzisiaj jeszcze skończymy rachunki; bo potem zapóźno już dla mniebędzie, i w tym to zamiarze ja teraz przyszedłem.— Jakież są twoje zamiary, Assano ? — wyjąknął doktor Lionardo,poruszając się niespokojnie na krześle. — Oczy twoje toczą dzikiespojrzenie, a twarz jest tak okropna, jak oblicze mordercy.— Ha! — zaśmiał się Assano dzikim uśmiechem. — Ozyliż obliczemordercy tak ciebie przeraża? albo rozumiesz, że morderca powinienbyć ze słodkim uśmiechem i spuszczonemi skromnie oczyma, takjak niektórzy mnie znajomi? Nie, ja zawsze pogardzałem maskąobłudy, co milczkiem z tyłu m orduje; zawsze pogardzałem przyjacielskąmaską przyprawiacza trucizn, twoją, najuczeńszy, najszanowniejszydoktorze Lionardo M onti!— Oo też tobie przychodzi na myśl w tej chwili! — mówił doktornadworny bledniejąc. — Mamyż w gniewie a niepokoju rozłączaćsię z sobą, my, co tak długi czas trzymaliśmy razem w grze takniebezpiecznej ?— Tak jest, ta k ! — wołał drugi — wkrótce gra się ukończy!Wszystkicheśmy już zamatowali, teraz jest tylko pomiędzy nami dwomado rozstrzygnienia, N o ! napełnij tę czarę, towarzyszu moichgrzechów i pijmy za zdrowie tego, kto sam pozostanie jako zwyciężca!Eęka, którą Lionardo napełniał czary szlachetnym falernem, drżałapodagrycznie, tak, że butelka ze szczękiem uderzała o m etal; alepowściągając się z usilnością, rzekł z wymuszonym żartem:


H IPO LIT BORATYŃSKI. 5 0 1— Ja ci teraz nie wiele daję wina, Assano; bo i tak już jesteś zagrzany,a jeśli się nie mylę, to i tego trochę zakazuje ci wiara.— Nie lękaj się! — odpowiedział drugi, wydzierając mu butelkę,i napełniając swoję czarę aż po brzeg. — Krew chrześciańska, którąprzelałem, dostateczną jest do oczyszczenia mojej duszy od tych kilkukropel winogradowych, wprzód nim wejdzie na most prowadzącyMoslemina do raju.To mówiąc, wypróżnił duszkiem swój puhar i ze wzgardliwą litościąspojrzał na doktora, ocierającego zbladłe swoje czoło z potuprzerażenia.— Czemuż to tak niespokojnie spoglądasz? Czego powstajesz?Chcesz-li swojego wiernego towarzysza samego zostawić przy uczciepożegnalnej ?— Nie podniosłeś mostu wchodząc — zawołał nagle Monti. —Za pozwoleniem twojem zamknę wejście. Łatwo ktoś mógłby podsłuchaćnaszą rozmowę.— No ! no! daj pokój! Zaprawdę nikogo nie weźmie chętka zbliżyćsię do miejsca, gdzie grzesznicy siedzą przy stole, gdzie w czasiepółnocy mordercy dzielą się pieniędzmi, i gdzie Turek z chrześciańskimzłoczyńcą zakazanym napojem pije kielich pożegnania. A możeteż bierze cię ochota pójść i przed inkwizycyą oskarżyć Osmana?żeby twoja przyjaźń zgotowała dlań żelazne pęta w miejscu niechętnieudzielonego złota? żeby mu zaświeciły płomienie stosu, zamiast blaskutwoich dyamentów? Daj pokój, niech tam most zostanie jak jest;wszak to wszystko jedno dla ciebie, czy podniesiony, czy spuszczony,bo twoja noga nigdy na nim nie postanie!— Co ty myślisz czynić, okrutny człowieku ? — zawołał doktor,wydzierając się z chwytającej go ręki Assana.— Ty niechętnie dzielisz się — mówił z szyderczym uśmiechemosiwiały złoczyńca — i ja także nie lubię podziału. Rozumiesz-li,że ja nie wiem co ty zamyślasz? Ty chcesz mnie wtrącić w więzienie,w podziemne sklepy, które zbirowie zacnego Markiza di Cassano dlamnie otworzą ; ale ja cię pierwej w grób wtrącę. Chciałeś mnie otoczyćpajęczyną chytrości, ale ja jednym zamachem tego noża jak nićją przetnę! Chciałeś Moslemina, przybranego w sanbenito, wlec nastos, a więc ja, Turek, wtrącam ciebie chrześcianina w wieczne płomienietwojego piekła.Ponury okrzyk wydobył się z ust Lionarda Monti, który potoczyłsię o dwa kroki z opuszczających rąk Assana i padł na ziemię.A gdy okropny starzec w dzikim tryumfie spojrzał na umierającegonieprzyjaciela, przeciągły uśmiech pogardy wydobył się z ust iego,i brzmiał dopóty, aż przeszedł w chrapanie śmiertelne: nakoniec je ­dno i drugie umilkło.


5 0 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.— No! teraz już rozwiązałem węzły! — zawołał ponurym głosemAssano. — Rozwiązałem je w taki sposób, jak powstały: krewje skojarzyła, krew rozłączyła. Nie poglądaj na mnie, umarły, takponuro i z pogardą : wszak leżysz teraz przedemną, tak jak rozumiałeś,że ja przed tobą leżeć będę! Zasypiaj spokojnie jak możesz, ja zaśidę wziąć spadek, któryś mi niechętnie zostawił. Niechaj jutrzejszegodnia chrześcianie poglądają na trup obmierzły z niepewnością namyślającsię, azali cię ugodziła ręka mordercy, który znalazł drogętak starannie zamykaną przez twoję lękliwość, czyli też dosięgło cięto, co oni nazywają karą twego Boga. Ty przez moją rękę, przez rękęnieprzyjaciela chrześciaństwa, poszedłeś na pastwę, według rozkazuProroka; ja zaś ztąd zdała osiędę i będę cieszył się żywotem i tem, couczyniłem w pięknych ogrodach Antakieh (*), do których powracamznowu po długich latach, ozdobiony krwią serdeczną Giaura i wzbogaconyjego skarbam i!To mówiąc, udał się śpiesznym krokiem do przyległego pokoju.* *❖Ledwo upłynęło kilkanaście minut od odejścia Assana, gdy ozwałosię krótkie stłumione jęczenie w pustej willi, której mieszkaniecspokojnie i bez poruszenia leżał otoczony wspaniałemi sprzętami, zbrodniswoich nagrodą, i wkrótce potem ukazał się znowu Assano wpośródotwartych drzwi. Ale postawa jego nie była już postawą zwy*ciężcy; wybladły opierał się o ścianę, bladość śmiertelna powlekła’ego oblicze, a pod najeżonemi siwemi włosami żarzyło się okozabiegłe krwią i ponurym ogniem.— Szatanie! — ozwał się powolny głos przez przycięte zęby. —Szatanie! czy to tak umyśliłeś? Szatanie! — zawołał znowu jak zranionytygrys, jak gdyby nagle nadzwyczajna boleść objęła go na cielei na duszy.—Szatanie chrześciański! więc tedy Moslemin nierozsądniejszymbył od ciebie ?To mówiąc, nagle przystąpił chwiejącym się krokiem do umarłegoi rozdarł mu suknię na piersiach; a w tem ujrzał małą flaszeczkę i przypatrzywszysię jej za podniesieniem do góry, wydał bolesny okrzyk.— Zginąłem ! zginąłem ! I chciał wyciągnąć rękę w bezpożytecznejwściekłości, by porwać trupa, gdy w tem nagłe drgnienie wywróciłogo na wznak i rzuciło o kamienną posadzkę nieopodal od zamordowanego.Skołowaciałą ręką pochwycił złote naczynie ze stołu.(*) Antyochia.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 0 3i przycisnął je do siebie, jak gdyby to, za co duszę swoję zaprzedał,przyniosło ulgę udręczeniom jego ciała. Ale płomień, który napójpożegnalny doktora zapalił w kościach jego, wrzał coraz mocniej;przez długi czas uśpiony robak sumienia, ogrzany przez nie, jął mocniejdokuczać w bezbronnem sercu: rzucał on niekiedy spojrzenianajwścieklejszego gniewu na oniemiałego towarzysza, ale wkrótceuczucie własnego udręczenia zrobiło go nieczułym na to, co go otaczało,a istota jego w cichości zawodziła rozpaczną walkę ze znikomością.W icher nocny wzmógł się i na skrzydłach swoich przyniósł hukwzburzonego Adryatyckiego morza do komnaty, gdzie panowało milczenieśm iertelne; huk ten przedarł się aż do uszu umierającego i połączyłsię z obrazami powstającemi nagle w jego duszy.— Eozlegają się dzwony katedralne — mówił ponurym głosem.— Umarł król Aleksander; niech-no tylko przybędzie ten Zygmunt,którego nazywają starym; stary Assano razem z Piotrem z Balinaprzygotowali mu powitanie. Czegóż mi krajesz usta, ty nędzny starcze?rozumiesz-li, że ujdziesz mojej ręki? Ha! ha! już twoja głowatkwi na spisie, a oni ją zrywają i rzucają w staw, którego fale, czysłyszysz jak okropnie huczą! Nie poglądaj na nmie tak oskarżającymwzrokiem, i na tego wysokiego człowieka, co wspina rumaka; i jegotakże dosięga moja ręka, tak jak ciebie dosięgła. Oko jego wiecznąsię nocą pokrywa, a krzyk rozpaczy jego dopiero ze śmiercią niemieje. P o ­glądaj na ranie z uśmiechem, bo to ja zdradziłem twego śmiertelnegonieprzyjaciela. Westchnij tylko uademną w ciemnicy więzienia, MichaleGliński, i przeklinaj niewdzięcznika. Nie jesteś-li ty jednym zezdrajców? czyliż źle odwdzięczyłeś się swojemu królowi i panu? Jaurągam się tobie, chrześcianinie, bo jestem biczem zesłanym przez Mahometa,który go podniósł po nad ludami północy! Precz tedy odemnie,ty wybladła maro ślepego starca! bo nie masz żadnego uczestnictwaze mną.„Czegóż się przybliżasz do mnie, młodzieńcza, niewieścia postaci,ze świetną koroną w zbutwiałych włosach? wszakże to nie ja, to*nieja. Idź sobie do tego śpiącego tu obok, wszak to on zaprawił ten napójtobie, tak jak i mnie! Schyl się nad nim, ujmij opadłemi z ciałarękami jego zwłoki zdrętwiałe, niechaj twoje skargi zagłuszą bluźnierczemodły ust jego, i niechaj twój głos brzmi dla niego przez całąwieczność w piekle giaurów. Ja tam nie idę, ja wzniosę się do rajuproroka, którego bluźnierców mordowałem, tak jak na Mosleminaprzystoi. I czemuż tak ponuro na mnie poglądasz, Azraelu (*)? Pa-(*) A zrael, anioł śmierci n M ahom etanów ,


5 0 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.trzaj na te ręce krwią zbroczone, wszak to jest krew serdeczna chrześcian!otwieraj zatem złote podwoje !„I czegóż się wzdragasz? Kto ty jesteś? — krzyczał z ostatniemwysileniem szalejącej śmiertelnie siły — kto ty jesteś, blada młodzieńczapostaci, z czarnemi kędziorami? O ! znam ja ciebie! Tyjesteś czarnym aniołem (*)! Czemuż twój towarzysz ulatuje świetnemłabędzia skrzydłem ? Czemuż nie pozostaje, by mnie zaprowadzićdo siódmego nieba, przeznaczonego dla wiernych? Patrzajwszakto nie wino, nie zakazany sok winogradowy brodę moję czerwieni; wszak to odwar piekielny, odwar zamordowanego Giaura, tegoco tu leży tak spokojnie i nie chce tak jako ja rozpościerać skarg swoich.Jakże? ociągasz się, czarny aniele? Towarzysz twój nie powraca?Czemuż mnie tak obejmujesz zimnemi rękoma? Czemuprzyciskasz mnie do zranionej piersi zmarzłemi kroplami krwi uperlo!nej? O ! znam ja ciebie! Puść mnie, nie chcę ja tam ! Nie tam jestraj, gdzie okropna paszcza przepaść swoję otwiera. Puść z twojegoobjęcia, o czarnych kędziorach młodzieńczy duchu, noszący postaćowego młodzieńca! Ach! biada mi! Zginąłem! zginąłem ....!“* **Głucha cisza nastąpiła w komnacie i tylko szum wiatru i huk bałwanówmorskich obijał się o sklepione mury; gasnąca lampa błyskałaposępnie po złotych sprzętach i po rozwartych oczach nieżywych:gdy oto ktoś wszedł. Była to kobieta w odzieży podróżnej, osypanaprochem, z roztrzepanemi dziko włosami przez nocną burzę, kij pielgrzymipodpierał krok ociężały. Usta jej zdawały się być otwarte napowitanie mieszkańców domu ; ale skoro ich spostrzegła, głos zaczętyobumarł. Niespodziewany widok przejął ją wprawdzie nadzwyczajnymprzestrachem ; ale kiedy ku leżącym pochyliła się, przypatrzyłakażdemu z osobna i potem znowu się podniosła, stała przez niejakiśczaś zamyślona; ponury uśmiech mignął na wywiędłych rysach starejkobiety i wyszła śpiesznym a śmiałym krokiem dla podniesienia mostu,który zastała spuszczony. Żaden świadek nie powiada namo czynności cudzoziemki aż do samego poranka; ale kiedy Giulio, synrybaka, ukazał się o zwyczajnej godzinie dla pełnienia swoich obowiązków,nie ujrzał żadnego śladu dawniejszego pana i jego gościa:(*) Wediug mniemania wschodnich narodów, w chwili skonania człowieka, dwajaniołowie, jeden biały a drugi czarny, przybliżają się do duszy umierającego i wiodą spdro je j posiadanie.


HIPO LIT BORATYŃSKI. 5 0 5zobaczył tylko na ich miejscu starą, co nieświadoma mowy krajowej,wszelkie pytania pomieszanego chłopca zostawiła bez odpowiedzi.Wkrótce też dowiedziano się w Bari, o ile tylko można się było domyślić,co zaszło w willi, która tegoż samego dnia jeszcze została otoczonastrażą.Kiedy przybył nowy namiestnik, pierwsza wiadomość jaką otrzymał,była o tem zdarzeniu; próżniacy okoliczni zawczasu już cieszylisię, że nastąpi sąd inkwizycyjny, i że według wszelkiego prawdopodobieństwanastępstwem jego będzie męczarnia starej podróżnej.Zdawało się nawet, że i sam Marchese di Cassano niemałą wagęprzywiązuje do tego wypadku; niezwłocznie udał się on na to miejsce,ale zaledwie godzinę przepędził z cudzoziemką bez świadków, wnetwychodząc oświadczył, że ona wolną jest od wszelkiego zarzutu i obecniewchodzi w posiadanie domu wiejskiego. Podziwienie, jakie taokoliczność obudziła, zatarło się powoli i tem łatwiej uspokojono się,że w następnym czasie most zwodzony wolny był do przejścia, a domi ogrody w najlepszym zostawały stanie. Podróżna stara licznąi świetną służbą otoczona, uchodzić zaczęła za damę wysokiego znaczenia,przybyłą zdaleka, która jak naj pośpieszni ej z dawniejszymi przybylcamizawarłszy kontrakt o kupno tej posiadłości, postanowiła resztędni swoich wspaniale i w uciechach przeżyć.U-ozdLział XLI.Zamiary Bony Medyolańskiej spełniły się. Zniszczyła ona w okołosiebie całe szczęście życia, a na ruinach jego podniosła się budowajej planów.Ukazała się Katarzyna Austryacka, dla zajęcia miejsca po zmarłejpięknej siostrze swojej i powabnej Barbarze, a Zygmunt August, wyrzekłszysię szczęścia, podał jej rękę bez uczestnictwa serca do trzeciegomałżeńskiego związku.Uroczystości weselne i koronacya nowej królowej były naderświetne: wszelako ponura oziębłość oblubieńca i żałobne szaty, którychnawet i w tym dniu nie złożył, w których do grobu wstąpił, małogodziły się z głośną pompą małżeńskich godów.Po ich skończeniu stanął przed nim Hipolit Boratyński, by go pożegnać,a wtedy mówił Zygmunt drugi:— Idziesz teraz zagrzebać wr samotności boleść zniszczonej n a­dziei! uchodzisz z miejsca, gdzie już nie widzisz ukochanej, i szukasz


5 0 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.spokojności przy ognisku domowem, w grodzie przodków twoich.A nam inny los przypadł! W tym zamku królewskim, którego niewolno nam porzucić, ciągle spotykamy się ze wspomnieniem i porównaniemprzeszłości z teraźniejszością. Lubo nie jesteś szczęśliwym,panie starosto, zazdrościmy ci jednak! Zazdrościmy wolnego wylaniasię na łonie rodziny, pocieszających słów szanownego brata; bopowaga naszego dostojeństwa wzbrania nam ulżywającej skargi, którau naszej rodziny nie znalazłaby żadnej odpowiedzi, chyba tylko oziębłeużalenie, a może jeszcze i gorzej. Mybyśmy radzi was zatrzymali,ale czynicie lepiej, że oddalacie się; życie stało się tu udaną biesiadą,kiedy muzykanci wresołe pieśni tańcującym przygrywają, i kiedy każdyposkakuje w powinnej wesołości, aż póki nie zagasną świeczniki i pókikażdy z długo zatrzymywanem poziewaniem, nie odejdzie do domu.**Wszelako jeżeli królowa matka spodziewała się, że Zygmunt oderwany z mocniejszych węzłów, nakłoni się pod opiekuńczą władzę,którą ona dawniej utrzymać chciała nad niestałym i o nic nie dbającymmłodzieńcem, to bardzo ujrzała się zawiedzioną. Wprawdzienieszczęścia domowe w niczem nie zmieniły jego charakteru, ale sercejego zatwardziało i zahartowało się przez blizny ran głęboko muzadanych. Nawet i wtenczas, kiedy czas i żywość jego umysłu skłoniłygo do zagłuszenia pamiątki przeszłości w pośród zgiełku biesiadnegoi wszelkich rozrywek, zawsze on czuł, że szczęście domu jegoupadło, a to co utracił stawało mu natychmiast przed oczyma, ilekroćtylko rzucił wzrokiem na tę, która mu je wydarła i na wszystko, cotylko stało z nią w jakim bądź stosunku. Widoki polityczne skłoniłygo do posadzenia na tronie arcyksiężniczki Katarzyny; już zarazw pierwszych dniach swego połączenia nie taił on przed nią, że to niewybór serca był powodem do posadzenia jej na tronie; stan jej zdrowiai mniej piękna powierzchowność powiększyły jego wstręt, którywkrótce potem głośne i niepomiarkowane skargi obrażonej małżonkiw otwartą niechęć zamieniły, a następnie były powodem wygnaniajej ze dworu do miasta Radomia.Ważne względy wymogły na nim, ażeby czynów swej matki nieobjawiać przed oczami świata, ale nienawiść tłumiona korzeniła siętem głębiej; wszelkie usiłowania odzyskania władzy dawniejszej nadsynem, poszły tylko na upokorzenie owdowiałej królowej. Nigdymatka nie zeszła się z synem, ażeby schadzka ich nie zakończyła sięgwałtownemi i ostremi wyrazami; a tak Bona Medyolańska widziałasię zmuszoną odjechać najprzód do Gomolina, a potem do Warszawy.


HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 0 7Późno dopiero przekonała się dumna kobieta, że usiłowania jejbyły nadaremne i że zawsze w synu, którego tak łatwym do kierowaniabyć rozumiała, widzieć będzie zagniewanego pana, którego tylkoprawa przyzwoitości powściągały od wykrycia prawdziwych uczuć.Kiedy więc nie mogła już powątpiewać o całkowitem zniweczeniuswojej powagi, postanowiła oddalić się z Polski i udać do dziedzicznegoksięztwa Bari w królestwie Neapolitańskiem. Odjazd jej, albo raczejwyprowadzenie skarbów, znalazło żywy opór u senatu i rycerstwa;wszakże udało się królowi, któremu obecność jej była naderprzykrą, usunąć te przeszkody, a ona pierwszego lutego 1556 rokuopuściła Warszawę, wysławszy skrycie dwoma latami pierwej doW łoch swoje na ówt czas nader znaczne bogactwa. Szacowano w moneciesummy, które ona wyprowadziła, a po części umieściła w bankuweneckim, na siedm milionów złotych polskich, według owoczesnejstopy i stosunku kurantu złota, co przynajmniej dwanaście razy tyleznaczy, aniżeliby ta summa dzisiaj znaczyła, to jest czternaście milionówtalarów, z których ona wkrótce potem królowi Filipowi drugiemu,owdowiała królowa polska władcy Peruwiańskiemu, pożyczyła trzystadwadzieścia tysięcy dukatów, które dzisiaj prawie na dwa milionyczerwonych złotych rachować można.Odtąd kapitał i procent nigdy nie został odebranym, a przy każdemwstąpieniu na tron, aż do czasów najnowTszych, wymagano po nowymkrólu ściągnienia sum barskich zaległych; każdy sejm wzmiankowało nich, i nie zaniechano tego i wtedy nawTet, kiedy to po upłynieniukilku wieków stało się tylko czczą formalnością.Córka jej, królowa Izabella węgierska, ze swoim małym synem Ja ­nem Zapolskim, tudzież obiedwie jej niezamężne jeszcze córki, Anna, późniejszamałżonka króla Stefana Batorego, i Katarzyna, co późniejz Janem III na tron szwedzki wstąpiła, obecne były w czasie odjazdujej; ale Zygmunt August tam nie znajdował się.Powiadają dzieje, że księżniczki w czasie ostatniego pożegnaniaz matką zalewały się łzami; ale ona, jak mówią, jedna z najbogatszychksiężniczek swojego czasu, nie uznała za rzecz przyzwoitą,aby córkom swoim, których już nigdy widzieć nie miała, zostawić bynajmniejszą pamiątkę; żadnego też poruszenia ludzkich albo macierzyńskichuczuć nie dostrzeżono na jej obliczu.Eoczniki dochowały nam jeszcze jeden rys Bony Medyolańskiejz tej okoliczności. W Ojrzanowie, na pierwszej stacyi od Warszawy,wstępując do powozu, zawołała na kasztelana Bełzkiego, Piotra Boratyńskiego,znajdującego się w liczbie komisarzów królewskich,i upomniała go, ażeby miał pieczę, by zamknięte i opieczętowane lochy,w których liczne skarby dla króla i sióstr jego zostawiła, miałw szczególnem baczeniu; bo i on i drudzy, będą za to odpowiedzialni.


5 0 8 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.Kasztelan odpowiedział, że tej odpowiedzialności nie mogą przyjmowaćna siebie ci, którym nie powierzono ani spisu wzmiankowanychskarbów, ani kluczy od skarbnicy, i dał do zrozumienia . że należałobyje zostawić.Starosta do tego stopnia otwarcie wyznawał swoje powątpiewanie,iż ośmielił się powiedzieć, iż nikt o tem nie wie, czy we wskazanemmiejscu znajdują się jakie rzeczy wielkiej wartości lub nie ; „bo niktnie widział w waszej królewskiej mości zbytecznego przywiązania dodzieci“.Gdy zaś Bona Sforcya z wielkiem przekonaniem zapewniała, dalszyciąg rozmowy skłonił kasztelana do kilku uwag nie nader miłych0 tem, co się stało, i zakończył napomknieniem, że każdemu wiadomo,jakie ona bogactwa ściągnęła przedajnością urzędów i dostojeństw,1 że niechętnie poglądano na uprowadzenie z kraju tego. co należy dokraju, w którym ona to zebrała.Na te słowa królowa rozkazała jechać. Domysły Boratyńskiegostwierdziły się przy odemknięciu skarbców, bo mało co, albo i nic nieznaleziono z zapowiedzianych bogactw.Podróż wdowy Zygmunta starego przez Polskę, podobną była doucieczki. Albowiem z największym pośpiechem, a z małem wytchnieniem,wiele drogi na dzień robiono, a i to ile możności unikając widokupospólstwa, które, jak to zwyczajnie bywa, na pół uwiadomioneo tem, co się stało, prawdę i nieprawdę kładło na karb wysokiej podróżnej,tak że okrzyki jego przy powitaniach wyglądały na życzeniapodróży bezpowrotnej.W drodze ku granicy szlązkiej dowiedziano się z wielką niespokojnością,że oddział półtorasta szlachty oczekiwał w jednym laskuna królowę matkę i lękano się nie bez zasady, żeby zamiarem ich czasemnie było, nie tyle złożyć uszanowanie, jak raczej przejrzeć na granicyjej tłomoki, i ile możności, żeby każdy z tych panów mógł przywłaszczyćsobie coś z tego, co Medyolanka, jak ją nazywano, zabrałapaństwu i im samym, w7edług owoczesnego rozumienia. Im dalej postępowano,tóm bardziej były niepokojące wieści: nieopodal od Krakowawypytywani włościanie zapewniali, że widziano wiele oddziałówciągnących ku zachodowi, a liczby powiększały się w dziesięciorow ustach ostrzegających. ' Byliż to sąsiedzi stolicy, u których BonaSforcya w tem gorszeni była zachowaniu, im więcój wiedzieli o tem,co się zdarzyło, i chcieli przez nastraszenie jej zadowolnić swoję dawrnąniechęć ? czyli też były te oddziały wysłane przez wielkiego hetmana,właśnie dlatego, by zapobiedz temu, czego się lękano? Dosyćżekrólowa rozumiała się być zewsząd ściganą przez nieprzyjaciół,którzy jej życiu, a przynajmniej skarbom zagrażali. Żeby więc tooboje zabezpieczyć, wyprawiono ładunki ubocznemi drogami za gra,


H IPO LIT BORATYŃSKI. 5 0 9nicę w nocy, a tymczasem Bona sama, w innym kierunku, konnow niewielkim orszaku śpieszyła jak najprędzej do Ołomuńca, gdziedrugim kazała czekać na siebie.Był to jeden z najniepogodniejszych dni w późnej zimie, kiedyowdowiała królowa Polska przejeżdżała przez Szlązk górny. Od samegoporanku lał deszcz lodowaty, pomięszany z wielkiemi napół stopionemipłatkami śniegu z zachmurzonego nieba, a dla ciągłej niepogodydrogi były nadzwyczajnie błotniste. Wszyscy przemokli i mocnoznużeni wjechali pomiędzy puste wzgórki okryte lasem, które niedalekozamku Friedland dzielą margrabstwo Morawskie od księztwa Cieszyńskiego.Mocno pochylone gałęzie otrząsnęły połowę swego wilgotnegociężaru na głowy jadących śpiesznie pod niemi, bryzgającebłoto i koni i jeźdźców pokryło szpetną powłoką, a nikt nie mógłbysię był domyślać, ażeby w liczbie tych tak dziwacznie wyglądającychcudzoziemców znajdowała się królowa Polska, wdowa monarchy,który dawniejszemi czasy w tych okolicach panował.Sama wieś Priedland składająca się z nędznych chatek, nie przedstawiałażadnego miejsca przyzwoitego na nocleg dla damy jak BonaSforcya. Wprawdzie ona z wielu powodów nie chciała odkryć stanu,który może przytem pod tak niepoczesną zewnętrznością niewielkiegoorszaku stałby się wątpliwym w oczach poczciwych wieśniaków, niewyobrażających sobie królowej bez berła i korony; poprzestano więetylko na tem, że w odrażającej karczmie, do której schroniono sięprzed coraz bardziej wzrastającą ulewą, zaczęto wypytywać, czy zamekjest zamieszkany, i czyby właściciel jego nie chciał dać przytułkuzmordowanym podróżnym przejętym od deszczu i zimna?Odpowiedź była wątpliwTa, że zamek i okolica Priedland należą doksięcia na Raciborzu, który jednakowoż nigdy tam nie mieszkał; aledodano, że ten książę od kilku lat odstąpił go jakiejś cudzoziemskiejdamie, która bez wątpienia mogła ich przyjąć, tylko niewiadomo,ażali będzie miała wolę po temu, bo ciągle żyje odosobniona, i odczasu nieszczęśliwego wypadku, który ją niedawno spotkał, pogrążonaw głębokim smutku, większy jeszcze ma wstręt niż pierwej do wszelkiejrozrywki.Wszelako proszący odebrali przyjazną odpowiedź. Dozwolonowejścia na tę noc, byleby tylko cudzoziemcy chcieli poprzestać naniewielkich wygodach i wolnym przytułku w czasie przykrej niepogody,gdyż dom niewiele może ofiarować, bo równie tak jak jego paninieprzysposobiony jest na przyjęcie gości. Niechętnie przyjęła królowawiadomość, że się jeszcze znajdują na ziemi należącej do księciaz rodu Piastów, którego wstręt równie jej był znajomy, jak i pobudkidoń; zaczem z wielką niechęcią weszła do tego domu. Ale koniecznośćnie uznaje żadnych rozbiorów; musiała zatem zgodzić się na ma­


5 1 0 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.to nalegające, a jeszcze mniej obiecujące zaproszenie, poleciwszyw niewielu wyrazach swoim sługom najsurowsze milczenie.Ani powierzchowność zamku, ani przyjęcie, jakiego tam doznali,nie przezwyciężyły mniemania o przyjemności tego pobytu. Prawda,że most zwodzony upadł natychmiast po nad błotnistym rowem zazbliżeniem się królowej, ale na spotkanie jej nikt nie wyszedł, jednostary murgrabia, którego ponure oblicze i odrażająca postać dawałyjasno do zrozumienia, jak mało niespodziewane zezwolenie było i dlaniego miłem; przyświecał on gościom ciemną latarką rogową naobszernym dziedzińcu, który równie jak otaczające go budowy, nosiłna sobie widoczne spustoszenia cechy. Żaden odgłos ludzkiego stąpanianie dał im się słyszeć z ponurych murów, i tylko jedno światełkomigało, jak zdawało się z komnaty podziemnej, w okrągłej, podobnejdo wieży budowie, która na najodleglejszym końcu skrzydłazamkowego była położoną.Przewodnik, pozdrowiwszy krótko i nic nie dodawszy do tego pozdrowienia,długiemi korytarzami, w których żelazne lampy już oddawnego czasu, jak się zdawało, nie oddawały żadnej posługi, poprowadziłgości do szeregu odległych pustych komnat, opatrzonych niewielkąliczbą sprzętów, a i to takich tylko, które niewarte przenoszeniapozostawiono w opuszczonem pomieszkaniu na pastwę czasu, niszczącegopyłu i pożerającej rdzy, co tu swoje prawo w całej zupełnościwykonywały. Jedyny tylko pocieszający widok w tem niegościnnemsiedlisku przedstawiały wszędzie pozapalane ognie w obszernych kominach,a podróżny orszak uradowany ich światłem i ciepłem, zapomniałna chwilę trudów upłynionego dnia i niewiele wygód obiecującejnocnej kwatery.Skutki ulewy, burzy i złej drogi sprawiły, że trudno było rozróżnićsługi od pani; a przytem milkliwy murgrabia nie bardzo zdawałsię być troskliwym w dowiedzeniu się stanu i nazwisk gości. Krótkiemisłowy powiedział im tylko, że mogą rozgościć się, jak im będziesię podobało i jak będą mogli, a potem oddalił się, mówiąc żeidzie popatrzeć, ażali nie znajdzie czego ku pożywieniu, jakie mogłobybyć w miejscu, w którem przychodzień rzadkim był zjawiskiem.To też i pożywienie, którem on bez wielkich ceremonij zastawiłduży stół dębowy, w jednym z główniejszych pokoi, nie naderbyło powabne. Szczątki niewielkiej na pozór biesiady i dzbanek śliwowicy(wódka ze śliwek), były całym traktamentem, którym przyjętokrólową Polską i jej wymyślnych dworaków; a im mniej starzecnaglił gości, by używali posiłku, tem mniej zdawał się dawać baczeniana dumną pogardę, z jaką znakomitsi z wędrownej gromady zastawionerzeczy niższym służalcom oddawali.Zajęta wieloma smutnemi myślami, którym jeszcze smutniejszą bar­


H IPO LIT BORATYŃSKI. 5 1 1wę nadawało otoczenie, postanowiła królowa resztę nocy w krześleprzy ogniu przepędzić, a orszak jej zajął się na rozkaz już znajomejnam starościny Kobryńskiej, pani Falczewskiej, wydobyciem wilgotnychsukni, dla osuszenia ich przy ogniach kominów. Jeszcze murgrabiabył w komnacie, gdzie się tem zajmowano, sprzątając zaledwiedotknionego posiłku; a zatem postrzegł błyszczące hafty, które błękitnąaksamitną powłokę jednego z tych podróżnych tłomoków przyozdabiały.Wprawdzie pani Falczewska, zasłaniając go natychmiastsobą, starała się zakryć przed nim herby królewskie; wszelako jejusiłowanie zdawało się być nadaremnem. Nie można było dostrzedzna starcu żadnego widocznego znaku ciekawości; skąpy w wyrazy,odpowiedział hardo na ostre nieco zapytanie damy dworskiej, gdziebypani domu nauczyła się takiego sposobu przyjmowania podróżnychpewnego znaczenia?Już służba królowej pogrążoną była we śnie, którego tak bardzopotrzebowała na przedpokojach; tylko dwóch sparłszy się na halabardyczuwało, sprawując służbę odźwiernych. Pani Falczewska zaś,przestrzegając praw swojego dostojeństwa, nadaremnie w drugim pokojusama jedna przywoływała sen, który niegodne schronienie odpędzałood nićj.I królowa także nie spała. Niemiło jej było w gmachach potomkaPiastów; ten dom opustoszały stawiał jój zmysłowo przed oczyupadek rodu, który sama niszczącą ręką dokonała; blade cienie wspomnieniaprzesuwały się po murach ogołoconych z ozdoby i wzrokiemoskarżenia poglądały na nią. Wiele jeszcze innych obrazów przyłączyłosię do nich; poznawała, że i jej także głowy dotknęła ręka odpłaty,i nadaremnie wejrzeniem w przyszłość obiecującą jej wszelkieuciechy na łonie bogactwa i dostojeństwa w pięknej ojczyznie, starałasię pozbyć ciągle powracających myśli o potędze i wysokości, któresame tylko mogły zadowolnić jej umysł, a które przecież na zawszestraciła. Zstąpiła ona z tronu, na którym trzydzieści ośm lat siedziała,wygnanka, ścigana nienawiścią narodu, na który niegdyś ze wzgardliwądumą poglądała, a nie znalazła żadnego przytułku, jedno tenopustoszały zamek, którego mieszkańcy dawnej pani najświetniejszejstolicy liche dary niechętnie podawali, gdzie sama wzmianka jej nazwiskamogła wyzwać do zemsty może i teraz otaczających ją nieprzyjaciół.Chociaż więc znajdowała się przy ogniu, wszelako tamyśl zimnem drżeniem przebiegała jej kości; otuliła się tedy mocniejw ogrzewające futro, i pragnęła jak najprędzej opieszale przybywającegoporanku, ażeby ją precz .z tej niemiłej gospody do przyjaznegoOłomuńca uprowadził, gdzie dla pokrewnej cesarza świetne przyjęcieprzygotowano.Aż oto otworzyły się drzwi zewnętrzne i murgrabia domu, niespo­


5 1 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.dziewany w tak późną godzinę, przyszedł. Odźwierni, z trudnościąwalczący ze snem, przepuścili go, postrzegłszy że jest sam, a kiedy onw drugim pokoju oznajmił pani starościnie Falczewskiej, że przyszedłz prośbą od pani domu; starościna, lubo zadziwiona i niezadowolonaz przeszkody, uznała przecież za rzecz przyzwoitą zaprowadzić go doBony Medyolańskiej.Pani jego, jak powiadał, dopiero teraz dowiedziała się, że pomiędzygośćmi noclegującymi znajduje się dama wysokiego dostojeństwa;nie pochwalając zatem przyjęcia, jakie ją spotkało, zaprasza ją, by raczyłazaszczycić swojem towarzystwem w miejscu daleko przyzwoitszemdla niój nad opustoszałe niegdyś ozdobne komnaty książęcej rodzinyPiastów.Zaprawdę, poselstwo to o północy zdawało się być nadzwyczajnemkrólowej; wszelako pragnęła już porzucić pokój i otaczające ją przywidzenia,które przykry jej humor coraz mocniej podsycały; a nadtoczuła także, że tylko sanio jej dostojeństwo, które w tym zamku chciałaosobliwie ukryć, mogłoby uwolnić ją od tych zaprosin. Powstaławięc i udała się za murgrabią w towarzystwie starościny. Na skinienieostatniej obadwaj strażnicy z halabardami udali się za odchodzącymi,a obudzona służba podniosła się ze słomy zaniesionej im napościel. Starzec, równie bezmowny jak pierwej, prowadził obiedwiedamy po galeryach powtarzających echo ku schodom zstępującym nastronę.Potem znowu przed niemi ukazały się sklepione korytarze, i jeszczeraz schody, wszelako żadne z nich nie postępowały w górę; a wilgotne,zbutwiałe powietrze, które je owionęło, skoro zeszli na ostatnistopień, dało im poznać, że się znajdują pod powierzchnią ziemi.Wówczas Bona przerwała milczenie pytając:— Dokąd-że to prowadzisz nas, starcze? Nie spodziewam sięprzecież, ażebyś mógł jakąś złą myśl zażywiać ? Nie jest tajno wewsi, żeśmy znaleźli przytułek w tym zamku, a gdyby nas co złegospotkało, to inkwizycya i kara pewnie cię nie miną.— Nie troszczcie się — odpowiedział stary mrukliwie, ale z przekonywającąspokojnością — znajdujecie się na zamku księcia Szlązkiego,a w nim nie masz bandytów; obca też ręka nie mogła ichwprowadzić. Zresztą ja wiodę was do komnaty mojej pani, a ponieważona tam już przeszło rok mieszka, to i wy możecie przez jednęnoc tam zabawić.— Osobliwszy gust — uczyniła uwagę pani starościna — zdajesię, że my raczej przybliżamy się do siedliska umarłych, nie zaś dokomnaty szlachetnej pani zamku.— . Czy tak mniemacie? — mówił stary, otwierając ciężkie żelaznedrzwi prowadzące do pewnego rodzaju przysionka — raczcie tylko


HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 1 3wejść. Wszelako zaprosiny szlachetnej mojej pani ściągają się tylkodo was — dodał obracając się do Bony — przebaczcie tedy, że towarzyszewasi tu na was oczekiwać będą.Królowa w ahała się przez chwilę; tymczasem stojąc tak, usłyszałaprzez okno będące tuż pod sklepieniem podziemnej komnaty, zgiełkswojego orszaku przechadzającego się po dziedzińcu zamkowym. Rozróżniławyraźnie znajome sobie głosy, a blizkość tak licznego orszakuzbrojnych ludzi przekonał ją, że nie ma się czego lękać. Poszławięc śmiałym krokiem naprzód, i wTkrótce ujrzała się w tem, co murgrabianazywał pokojem swojej pani. Jeżeli położenie jego okazywało,według zdania pani starościny, osobliwszy gust, to i jego teżsposób budowli i ozdoby okazywał toż samo.Dwa czy trzy stopnie prowadziły na dół do niezbyt obszernej komnaty,oświeconej lampą zwieszoną z wysokiego sklepionego stropu,która rzucała niepewne światło na ściany sześciobocznego gmachu,gdy tymczasem posadzka czarnym cieniem była pokryta. Mury powleczonebyły szarym marmurem, a prócz kilku gotyckich filarów zesnycerskiemi, bogato przyozdobionemu kapitelami, nic nie przerywałojednostajności pustej i słabo świecącej się powierzchni. Żadne sprzętyku pospolitemu użyciu nie znajdowały się w tem osobliwszempomieszkaniu,tylko naprzeciw drzwi wznosiło się coś białego, świecącego,nakształt ołtarza. I kiedy oko królowej przyzwyczaiło się stopniowodo światła, postrzegła że ten przedmiot, którego jeszcze zupełnie rozróżnićnie mogła, stał na jakiejś podstawie, a na niej leżała jakaś postać,zdawało się bez poruszenia, ciemnemi zasłonami okryta.Jakieś ponure uczucie owionęło królowę w tym podobnym do grobupokoju tchnieniem grobowem, które ku niej przedzierało się; stopajej, ociągając się stanęła na ostatnim stopniu, a bojaźń, rzadki towarzysz,pokazała się przy jej boku. Lecz znowu pomyślała sobie, żejedno lekkie zawołanie byłoby dostatecznem do przyzwania blizkichobrońców; a jeżeli domyślała się, że nader ważna chwila dla niej następuje,to czuła dobrze, że w takiej chwili najprzyzwoitszą jest dlaniej zimna obojętność, nigdy prawie jej nie opuszczająca w ważnymrazie i w godzinach bojaźni, przed któremi i najszczęśliwszy zbrodzieńnigdy się nie wrybiega.Wtedy podniosła się czarna postać i przystąpiła ku niej, a głosnie obcy tak mówił:— Przypadek odkrył mi, jakiego dzisiaj mam gościa, a więc kazałamwas prosić do pomieszkania, które mi mój zły los, które wy,kierująca tym losem, zgotowaliście dla mnie na ostatek mego żywota.Poznała Bona mówiącą, przeraziła ją myśl, że jest sama z śmiertelnąnieprzyjaciółką, którą przez wiele lat z zawziętością ścigała, żesię znajduje z tą, którą jeszcze niedawno z największą złośliwością3 3


514 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.krwawo oszukała, że kilka chwil, jakie mogą upłynąć od zawołania0 pomoc do przybycia jój orszaku, były najokropniejszemi w jej życiu;ba! nawet pomyślała sobie, że może ta krótka chwila przeciągnąć sięw długą, straszliwą wieczność. Cofnęła się zatem wybladła i pomimowolniepostąpiła chwiejącym krokiem ku temu, co sądziła byćołtarzem, chcąc go objąć.Księżniczka Mazowiecka prędko postąpiła za nią, porwała gwałtownieza suknię królowej i cofnęła ją; oczy jej iskrzyły się ze wściekłości,jakby oczy lwicy, kiedy ujrzy myśliwca sięgającego ręką po jejdzieci, i zawołała drżącym głosem:— Precz ztąd, wdowo Zygmunta Jagiełły! Niechaj twoja krwawaręka nie dotyka siedliska ofiary! Niechaj stopa tryumfującej złościnie stąpa po miejscu, które codziennie żałość najboleśniejsza rosiognistemi łzam i!— Jakież znaczenie mają te wyrazy? — zawołała królowa usiłującprzyjść do siebie. — Ja tu nie jestem sama; każdy włos na głowiemojej strzegą tysiączne warty; gdybyście po niego sięgnęli, topewnie ciężkibyście musieli zdać rachunek.— Eachunek? — powtórzyła Anna. — Spojrzyj w około siebie, tunie jesteś na zamku, otoczona niewolnikami gotowymi na każde skinienie,których twoje złoto, albo intrygi przekupują. Znajdujesz siętu w mieszkaniu śmierci, nieprzyjaciółka stoi przed tobą, a po nadtemi sklepieniami wznosi się zamek Piastów, jednej gałęzi tego rodu,który ciebie swoją zgubą nazywa. Patrz! tu oto trumna mojej córki,przy której stoisz! Trumna! do której wtrąciłaś ją w kwiecie żywota1 piękności! Oddaliłaś się od szerokiego cmentarza, którego grobyzawaliłaś trupami: jeszcze jeden tylko spostrzegasz w pośpiesznejucieczce; strzeż się, żebyś o niego nie zawadziła, bo zdaje się, że takajest wola losu, który cię tu sprowadził!— Jakto? nazywasz mnie morderczynią Heleny? — odpowiedziałaBona jąkając się. — Któż mnie może o to oskarżać, jeżeli nie zranioneprzeświadczenie, usiłujące własną winę z siebie na drugiego zwalić? Nie przeczę ja temu, tak jak nigdy nie przeczyłam przed tobąw czasie potęgi i świetności, że na drodze którą przebiegłam, mająctylko sam cel na oku, bardzo rzadko poglądałamna tych, których nogamoja roztrącała w podróży; wszelako ta co tu leży, nie należy dotej liczby. Nie moja to ręka złamała tę różę; zdaniem mojem innaręka to uczyniła, która kiedyś w marnem odurzeniu sięgała po to, czegodosięgnąć nie mogła.Anna, pochylona w milczeniu ponad trumną, usłyszała wyzywającewyrazy przeciwniczki; ale kiedy podniosła się, można było widzieć,jak mgła wilgotna przygasiła ogień jej oczu, a głos jej był daleko ła ­godniejszy, jakim odpowiedziała:


HIPO LIT BORATYŃSKI.— Macie słuszność! Ja to zamordowałam moje jedyne dziecię.Zycie jej roztrąciło się o moje kamienne serce. Zaiste, wy to samizapaliliście pożar, który ją w popiół zamienił; wy ukuliście strzałę,która ją przeszyła; ale czyliż nieszczęsna matka miała wyrzucać pocisk,który jej śmiertelna nieprzyjaciółka z ckytrością podała? Wszędzie— mówiła dalej z poruszeniem — wszędzie wyższą jestem nadciebie, królowo polska. Wszędzie głos mój skarżąc może się podnieśćprzeciw tobie; tylko tu muszę zamilczeć; tu jestem winniejszą od ciebie!Potem, po chwili przestanku mówiła dalej:— Nie troszczcie się i pozbądźcie obawy, która pomimo zaprzeczeniadumy maluje się na bladem obliczu, nie wasi to służalcy broniąwas w tem miejscu; noga najemników jest opieszałą, a ręka śmiercinader szybka. Tylko cienie Heleny bronią was; one z tego pomnikawołają ku nam: dosyć już mordów i grzechów, dosyć zemsty, któraciągle i ciągle w nieskończonej przerwie rodzi grzech i morderstwa,a zresztą jakże ja mam mścić się na was? na was, którzyście własnemudziecięciu wydarli szczęście i życie. Eówne stoimy tu naprzeciwsiebie; obiedwie poświęciłyśmy przez ten nieszczęsny związek, najmilszenam rzeczy straszliwym celom zemsty i dumy; równy był czyn,równa też jest i nagroda! Obiedwie nas rodzinna ziemia wygnała,a na wygnanie idą za nami przekleństwa!— Mylicie się — odpowiedziała królowa — inna rzecz jest zemną, a inna z wami. Dlatego, żeście postępowali na oślep za obudzonąnamiętnością, jedna chwila wyrzuciła was z drogi, z którójściezboczyli. Ale nie tak jest ze mną. Ciągle więcej ufając własnej sile,aniżeli nieprzyjaznemu przypadkowi, nie uległam pod nim, z namysłemi z godnością odchodzę ztamtąd, gdzie nie mam niczego spodziewaćsię, ale siła zawsze mi towarzyszy, tworząc nową przyszłość.Jako królowa powracam do państwa przodków moich, a wyrzuty, któreobarczają nizkie głowy, nie mogą podnieść się aż do korony.Wówczas księżniczka podniosła wysoko głowę i przybliżyła się doniej z powagą.— Nieprzyzwoitą jest w tem miejscu — rzekła — mowa zuchwałości,którą ściany grobowe odbijają ze wzgardą. Nadaremnie poduśmiechem tryumfu ukrywacie boleść, której robak toczy wasze wnętrzności.Wszak to nieprzyjaciółka wasza pogląda na was, a okonienawiści jest bystre i bez miłosierdzia przystępuje do dzieła. Zaczemzerwę zasłonę próżności z waszego zranionego serca, a mojeostatnie spojrzenie na was będzie poglądało, na upokorzoną w nędzy,którą sama sobie stworzyła; jeszcze raz rozweselający trunek pokrzepimnie, a potem niechaj świat i przeszłość rozdzielą się ze mną na progutego grobu. I ciebie także, królowo, zwyciężył los, tak jak wszystkichśmiertelników zwycięża; i jak z szyderczym uśmiechem niweczy


5 1 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.zamiary najlichszego nędzarza, tak i twoje zniweczył! Twoja siła*powiadasz, prowadziła cię? Tak! prowadziła cię do haniebnego celu-Uplątawszy się w tkaninę własnej siły, mniemałaś, że możesz urągaćtrafowi, a nie postrzegłaś, że cię z sobą porywa; a postrzegłaś towtenczas dopiero, gdy on, rozdarłszy tę wątłą tkankę, ukazał ścieżkę,po której chodziłaś. Ujrzałaś ją, chociaż zaprzeczasz tego, i darmo wynosiszsię nadem nie! Spojrzyj tylko na przeszłość. Wspaniale uposażonawystąpiłaś na świat, ozdobna wdziękami, książęcym rodemi wysokiemi darami umysłu; szlachetny bohater podał ci rękę, odległepaństwo leżało u nóg twoich, a szczęście podało ci swój błogosławionyróg obfitości. Pamięć moja przedstawia mi wysoki, ale zburzonydom ojczysty: po trupach wymordowanych, przez ciebie wymordowanychbraci, poszłam na wygnanie. Dla ciebie zakwitnął szlachetnyród, twój syn nosił koronę, którą mu ojciec zostawił w spadku, wstępującdo sławnego grobu; twoje córki zasiadły na tronach i na krzesłachksiążęcych. Ja zaś nieszczęście rodu mojego wniosłam w domLeona Odrowąża i w samotnej chatce, uciekająca, porodziłam jedynącórkę. Wówczas osierocone serce nieszczęśliwej przywiązało się dodziecięcia, a ja zamyślałam wszystkie prawa mojego rodu, całą świetnośćmego plemienia przenieść na jej drogą głowę. Ty niemacierzyńskozraniłaś serca twoich dzieci. Infantki ze drżeniem poglądałyna ciebie, a syn królewski zawsze widział tylko w tobie chciwą panowaniaopiekunkę, nie matkę. Wówczas los skojarzył śmiertelne nieprzyjaciołki,a duch ponury zemsty i dumy spoił wzdragające się ręceku wspólnej nieszczęsnej intrydze. I kiedy córka, na której pokładałammarne nadzieje, widząc grożące nieszczęście, gardziła tóm, co jejofiarowałam, złudzona twoją chytrością stratowałam szczęście jej życia,a ona oddaliła się od zakamieniałego serca macierzyńskiego dogrobu. Ale ty, będąc na łonie szczęścia wysoko postawiona na ziemi,rzuciłaś pożar niezgody na twój własny dom. Idąc za marnemi przyłudamitwego serca, poddęłaś burzę, która zachwiała koronę na głowiesyna twojego; pokątnie czyhające mordy wprowadziłaś w pomieszkanietwojego rodu i poświęciłaś mu zgubę nieszczęśliwego związku.Patrz! jak różne były nasze drogi, a przecież wspólny nas cel połączył.Wygnana, ze splamioną sławą i z rozdartem sercem stoję u grobucórki, z którego ciągle i ciągle cichy głos skargi podnosi się. —Ciebie syn własny wygnał w obce kraje, a przekleństwo tysiąckrotniebrzmi za tobą! I cożbyśmy jeszcze mogły przedsięwziąć jedna przeddrugą? Dom książęcia Konrada spoczywa w gruzach, i twojego teżrodu już nie ma nazwiska, a ostatni Sforcya w mniszym kapturze zagrzechy przodków pokutuje. Tu leży córka biednego Leona Odrowąża;ale też wkrótce imię Jagiellonów pójdzie w zapomnienie i znikniebłyszczący meteor, który przez niejaki czas unosił się po nad


HIPOLIT BORATYŃSKI. 517wschodem Europy. Oto jest twoje dzieło! A więc dzięki ci, żeś pomściłasię i mego i moich przodków nieszczęścia. Jak dom królewskiPiastów upadł, tak upada i dom wydzierców korony, a to własna m a­tka go niszczy! Idź tedy gonić za szczęściem, które tyle razy wzgardzone,nigdy już do ciebie nie wróci! Wtenczas, kiedy ja poniżona,obciążoną przewinieniem, głowę na samotnym grobie córki mojejschylam oczekując śmierci, twoja ukoronowana głowa będzie się je ­szcze wznosić. Wszelako, kiedy ja teraz rozgrzeszoną jestem, poświęciwszysię na życie pokutne i na śmierć pożądaną, straszliwa ręka odpłatyunosić się będzie po nad tą głową, której nie sięga sprawiedliwośćludzka. Pochwyci ona ciebie, a twój obraz w późnych jeszczewiekach będzie wysoko górował po nad ciemnemi gruzami pospolitychgrzeszników, jako straszliwy pomnik przestrogi: i kiedy głos wyrzutuzamilknie na owych zapadłych wzgórzach, to jeszcze tysiące i tysiącelat powtarzać będzie przekleństwa potomność na pamiątkę Bony Medyolańskiej!Już skończyłam, mościa królowo! Twój orszak stoigotowy do podróży, opuść zatem Annę Odrowążowę i zamek Piastów!Rumaki niosły prędko Bonę z jej orszakiem do blizkiego Ołomuńca,ale jej serce przejęte było aż do głębi postrachem sądu ludzkiego.Huk dział przyjmujących królowę był dla niej piorunowym hukiem:trąby brzmiały w jej uchu nakształt straszliwego odgłosu zmartwychwstaniaw dniu sądnym, & okrzyki radośne pospólstwa wydawały sięjej, jak śmiech szyderczy przekleństwa.Wróżba księżniczki Mazowieckiej spełniła się. W stręt króla Zygmuntaku żonie był zawsze jednaki; wszelkie usiłowania dworu wiedeńskiego,czynione przez kardynała legata Commendoniego, zaledwiezdołały zapobiedz formalnemu rozłączeniu, o które król kilka razyudawał się do Stolicy Papiezkiej, lecz nie mogły zbliżyć poróżnionych.Królowa Katarzyna, po wieloletniem wygnaniu w Radomiu, powróciłado swego brata cesarza Maksymiliana drugiego. Zygmunt August,po straconem a nigdy niepowetowanem szczęściu swojego życia, jąłszukać ulgi w rozrywkach, które w miejscu zadowolnienia skróciły dnijego; umarł siódmego Lipca 1572 roku w swoim zamku myśliwskimw Knyszynie, gdzie częściej przebywał, aniżeli na zamku Krakowskim,który był dla niego miejscem wspomnień bolesnych. Na nim wygasłszczep Władysława drugiego Jagiełły, który przez sto ośmdziesiąt latzasiadał na tronie, a z nim skończył się wiek złoty Polski.Hipolit Boratyński nigdy już nie powrócił na świat, który tak wcześniezawiódł wszystkie jego nadzieje; wkrótce też śmierć zabrała mubrata Piotra, a on przeniósł własne nadzieje na dzieci, które umierającyjego pieczy poruczył. Tak tedy upływały mu lata po latachw patryarchalnej prostocie życia wiejskiego; zadowolenie, jakie spełnio­


518 ALEKSANI>EK BRONIKOWSKI.na powinność przynosi, utrzymywało go zawsze, aż nareszcie poszedłtam, gdzie go kochanka młodości oczekiwała.Kiedy W alenty Bielawski, szczęśliwszy od Hipolita, połączony zeswoją Teofilką, udał się do majętności, która mu wr spadku po śmierciojca przypadła, to często w poufnej rozmowie przypominał zdarzeniazeszłego czasu i z zadawnioną niechęcią uczciwy towarzysz wspominało niegodziwym Siewraku, nie bez uciechy ztąd, że go spotkała przyzwoitanagroda. Bo Siewrakowi nie poszczęściło się tak, jak jegocioci; czyli to był zamiar, by oniemić trudno powściągliwy język nadtoświadomego współuczestnika w pewnych czynach, czyli też skutkiemowego dawniejszego przyrzeczenia wojewody Kmity, który w podobnychokolicznościach lubił zawsze dotrzymywać słowa, dosyć że w sądowneinpostępowaniu, które poprzedziło wyrok na niego wydany,unikano wszędzie wzmianki o ważnych przedmiotach. Wspomnianotylko o pospolitych hultajstwach, a i te były więcej niż dostateczne dozaprowadzenia go na szubienicę, która nareszcie, po małej przewłoce,nieraz już wyśliźnionego sługę pańskiego w dobrze umocowanym węźlezatrzymała. A my razem z owemi poczciweini obywatelami krakowskiemiwołamy za nim: oby taki los spotkał wszystkich zauszników!* **Zdawać się może będzie niejednemu z czytelników niniejszej powieści,że jej zbywTa na zadosyć uczynieniu poetycznej sprawiedliwości;bo kiedy współwinowajców, sprężyny i ofiary widzimy zstępującedo grobu przez mściwą zbrodnię, to osoba, która pozataczała te zbrodniczekoła, żyje bezkarnie, otoczona świetnością dostojeństwa i zbytkowemirozkoszami bogactwa w Hesperyjskich krainach. Owe gw ałtownewprawdzie, ale przemijające wstrząśnienie sumienia nawykłegooddawna do niecnoty, jeszcze niedostatecznie karze zbrodnie; wszelakopoezya milczy skromnie tam, gdzie poważne usta historyi obwieszczająwyrok Nemezy.Wdowa Zygmunta Starego, tak mówią dzieje, ujrzawszy zniweczoneplony swojej dumy, oddała się znowu dawniejszym namiętnościom,które przez niejakiś czas obumarły były w dążeniu do potęgi i wielkości;nie zbywało także i na takich, którzy nie pogardzali łaską zestarzałejdamy, co chociaż już nie mogła rozdawać dostojeństw, ni urzędówduchownych i świeckich,wszelako mogła szafować skarbami.Jeden z pomiędzy tych, według wszelkiego podobieństwa do prawdyczęsto wzmiankowany przez nas Marchese di Cassano, pozyskałprzychylność jej do tego stopnia, że Bona, zapomniawszy o oddalonychcórkach, uczyniła go dziedzicem spadku swojego. Czy to chęć prędszegoposiadania bogatego daru, czy to że obowiązek wdzięczności dlaogołoconej z wdzięków młodocianych dawczyni zdawał mu się uciąż-


H IPO LIT BORATYŃSKI. 510li wym, dosyć, że udarowany pomyślał o tem, jakby można przyśpieszyćchwilę swojego szczęścia.W jeden ciemny wieczór udał się on potajemnie do willi przyGiovenazzo. Jeszcze mieszkanka tego domu wiejskiego nie zapomniałaswojego rzemiosła, i niezbyt niechętnie usłuchała poszeptów niecierpliwegodziedzica. Urszula, owa stara kobieta z okopiska żydowskiegokoło Krakowa, obróciła przeciw swojej dobrodziejce oręż częstona jej usługi używany: wszelako wdzięczność nie idzie za żołdemgrzechu. Pewnego poranku znaleziono matkę Zygmunta Augusta bezduszy na jej łożu, a prędki pogrzeb ukrył widoczne ślady niecnej zbrodni.W końcu 1557 roku wTyprawieni posłańcy obwieścili na dworachMadryckim, Wiedeńskim i Krakowskim: że królowa Polska dwudziestegoszóstego listopada rozstała się ze światem, i według powinności,wdziano żałobę po zgonie najjaśniejszej pani.Kiedy pełnomocnicy króla hiszpańskiego objęli spadające nań księztwoBari, a dama z willi leżącej nad brzegiem morskim zabierała siędo podróży za dziedzicem Bony, by odebrać część pozyskanego bogactwa;Marchese di Cassano, w czasie nocnej ciszy, zaprowadził ją nainną drogę, do ciemnej komnaty, w którą ona niegdyś wspólnikówdawniejszych zbrodni strąciła.


kończenie.Autor niniejszej książki siedział sobie niedawno pewnego porankuw pokoju dosyć zaciemnionym od tylnej części stojącej naprzeciw budowy,który wybrał sobie na teraz za pracownię sarmackich powieści,historyj i historycznych obrazów; przed nim zaś na wielkim stole leżałomnóstwo gazet. Przejrzał on je wszystkie po kolei i zdawało się,jakoby treść ich, przynajmniej po części, w blizkim była stosunkuz czytającym, zawierała bowiem powszechne wiadomości o literackimświecie niemieckim, pośród którego autor założył swą cichą siedzibę,jak to przystoi obcemu, który dopiero po dłuższym pobycie może zasłużyćna wpisanie do złotej księgi państwa. Gdyby kto był tam obecny,to zdaje się, że według rozmaitego wyrazu, jakie oblicze samotnikaw czasie tego zajęcia przybierało, mógłby postrzedz, że jednoprzyjemnie go zajęło, drugie czyniło obojętnym; osobliwie zaś ostatniakarta, którą tylko co skończył, rozmaite w nim wywołała wrażenia.Brał po wielekroć do ręki gazetę, a potem oparł się na krześle,jakby sam siebie chciał sądzić.W tem nienader może miłem rozmyślaniu, przerwało mu wejściesłużącego, który jakiegoś przychodnia oznajmił. Na zapytanie o nazwisko,sługa powiedział takie, które osobliwszym sposobem pokaleczonebudziło wątpliwość, do jakiego europejskiego narodu gość przynależał;a gdy służący dodał: że odwiedzający opatruje znajdujące sięw pokoju obrazy z wielką bacznością i upodobaniem, które objawiłobcemi i dziwnie brzmiącemi słowami; autor Hipolita z niejakiemprawdopodobieństwem mógł domyślać się kraju, zkąd gość przybywa.I w rzeczy samej, poważne oblicza oddawna zmarłych przodków, przyozdobionewspaniałemi wąsami, przybrane w żupany i zbroje, nie mogłyzająć tak żywo nikogo innego, tylko Polaka. Jakoż za ukazaniemsię gościa stwierdziły się domysły autora: był to szlachcic, którego,chociaż nie był z nim w ścisłych stosunkach, często jednak widywałw Warszawie i w Krakowie, i który przejeżdżając do kąpieli zagranicznychujął sobie kwadrans czasu poświęconego na oglądanie osobli­


HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 2 1wości i piękności stolicy Saksonii, aby, jak powiadał, swojego współziomkaodwiedzieć.Po pierwszych przywitaniach i (bo czein łatwiej i taniej możnasobie zyskać łaskawe przyjęcie, jeżeli nie chwalczemi komunałami?)i wreszcie po kilku wyrazach grzeczności, które w ustach Polakaczęstokroć zarywają na styl wschodni, o dziełach autora, które on czytał,albo mówił że czytał, oświadczył, iż mu szczególnie jest obowiązanyza to, iż w którśjś ze swoich książeczek wspomniał chwalebnieprzodka jego, którego nazwisko rodowe i on nosił. Odbierający podziękowaniaautor nie przyjął wprawdzie tego oświadczenia wdzięczności,zapewniając, że gość bardziej za to obowiązany jest przymiotomwzmiankowanego przodka, niżeli szczególnym względom z jego strony,gdyż jeśliby na nich owemu wspomnionemu było zbywało, to zapewnenie odmalowałby go był autor tak pochlebnie w swem przedstawieniu,w którem on zawsze historycznym osobom przypisuje myśli i czyny,jakie im historya przyznała. Wszelako to oświadczenie dostatecznebyło do zawiązania przyjaznych stosunków pomiędzy rozmawiającymi.Podróżny mniemał dosyć łaskawie, że autor rodem i wychowaniemnależący do niemieckiego narodu, a do Polaków tradycyą rodzinnąi długim pobytem pomiędzy nimi przywiązany, w obranym przez siebierodzaju literatury miał na baczeniu ten dwoisty stosunek; potemzaczął się rozszerzać w roztrząsaniu korzyści, które zawód piśmienniczyprzynosi, i wspomniał o niezależności i innych pięknych rzeczachktóre w nim tylko można znaleźć. Ale drugi wcale nie był usposobionydo oddawania tak zachwalonym korzyściom zupełnej sprawiedliwości,i odpowiedział na te oświadczenia w sposób, jak to najczęściejmożna usłyszeć, gdy czemuś nie można wprawdzie zaprzeczyć, ale codosyć niechętnie uznaje się za niezupełną prawdę. Postrzegł to podróżny;domniemania jego były słuszne, a zapytany autor przyznałnareszcie, iż zawód pisarski nie jest, w jego mniemaniu, tak niezależnymi wolnym od napaści, jak to zrazu nawiedzający utrzymywał.Polacy ipe są nieprzyjaciółmi krytyki, a nawet i Pszczółka Krakowskama swoje żądło; podróżny zaś był tem ciekawszy poznać trochębliżej treść owych leżących przed nim pism peryodycznych, którymnie bez zasady przypisywał przemijające zamyślenie współziomka, iżspodziewał się znaleźć w nich zarzuty jakie przeciw wyrażeniom autora,starożytności polskiej odejmującym nieco powagi, i zamyślał zapewneprzy tej sposobności z patryotyczną gorliwością bronić honoruojczystej przeszłości przeciw niedość gorącemu autorowi.Ale jakże się zdziwił, dowiedziawszy się z tych czasopism krytycznychniemieckich: że dzieje polskie ani ze starożytności, ani z bogactwawydarzeń, które tak zakrawają na zmyślenia, nie mogą bynaj­


5 2 2 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.mniej porównać się z dziejami Szkockiemi; że romantyczność z wielkątrudnością porusza się po płaskim kraju, kiedy przeciwnie w górachśmiało z rozpostartemi skrzydłami przelatuje z jednego wierzchołkana drugi, i że zbywa Sarmatom na wszechwładnej Bagpipe (kobzie),bez której tonów żadna właściwość narodowa i wznioślejsze wspomnienieprzeszłych czasów nie mogłyby się obejść.Tego dlań było już zanadto; podobne mniemania zbyt gwałtowniedrażniły dumę narodową, która po tylu wstrząśnieniaeh, ba nawet potakich klęskach ciągle jeszcze serce Polaka napełnia; i w rzeczy samejtak się zapalił, jak gdyby siedzący naprzeciw niemu autor Hipolita niebył tym właśnie, przeciw którego zdaniu wyrzekła to krytyka niemiecka.— Jako? — zawołał — mniej obfita w starożytności aniżelidzieje północno-Brytańskiego półwyspu ma być historya Sarmacka,która nam współcześnie z Ossyanem i Fingalem, a nawet dawniej niżoni, wystawia Krakusa i wspaniałomyślną Wandę i bratobójcę Lecha,a w rzadko przerywanem paśmie okazuje nam dowodnie monarchówi ich czyny w tym okresie, gdy wydarzenia Szkocyi jeszcze zakryte sąnieprzeniknioną ciemnością, którą bard na chwilę tylko rozjaśnia ?Dopiero wiek jedenasty i panowanie króla Malcolma w całości z mgływystawiającej przeszłość, kiedy już na dwa wieki pierwej, ze wstąpieniemna tron Piastów, wszelka wątpliwość znika z dziejów naszych?tymczasem w tymże samym wieku, kiedy ów król górnych krajów panowałzaledwie znany od swoich najbliższych sąsiadów, Bolesławze swojemi bohaterskiemi wojskami zwycięzkim krokiem przechodziłprzez te właśnie kraje, których teraźniejsi mieszkańcy powątpiewają0 starożytności dziejów polskich, przeciwstawiając im Szkockie. Czy-]iż już całkiem zapomniano o tem, że właśnie tenże sam Bolesław' biłżelazne słupy na brzegach Saali, dla oznaczenia granic swojego zachodniegopaństwa, kiedy na wschodzie zwycięzki jego pałasz uderzałw bramy Kijowa na znak panowania? I tak więc czyny i wydarzenianaszego narodu mniejby miały być sposobne do romantycznego stroju,aniżeli tam te? Mojem zdaniem właśnie taki przedmiot najpodatniejszymjest do przedstawienia, który wyobraża nieskończoną walkęsprzecznych sił, złe jakie rząd niedostateczny wydaje, ruch samolubstwai chciwości, których rozwojowi taka postać rzeczy nadzwyczajniesprzyja: słowem, wszystko to, co jest zgubnem dla ojczyzny dlategosamego właśnie, że zapewnia dogodności osobiste, a wytwarza dziwną1 malowniczą mozaikę faktów, na podobieństwo tej malowniczościokolic, gdzie drogi są pospolicie najgorsze? Ów, daleko znaczniejszyaniżeli w dziejach innych narodów płci pięknej wpływ na losy, jakidaje się widzieć od królowych Dąbrówki i Byxy aż do Bony Sforcyii Elżbiety Kazanowskiej, ba! nawet aż do najnowszych czasów, niebar-


HIPOLIT BORATYŃSKI. 5 2 8dzo wprawdzie pożytecznym jest dla dziejów; wszelako w romansiemoże stać się nader korzystnym. Owóż aniżelibym miał przyzwolić,że taka materya nie odpowiada żądaniom romantyczności, raczej zapozwoleniem waszmości, panie Aleksandrze, jakkolwiek mi to jest przykro,powiem, że winę nagany przypisać należy temu, co nie umiałz tego korzystać.Nadaremnie przyciśniony autor usiłował tu powiedzieć pokornesłówko na swoje obronę; zapalony szlachcic mówił dalej podniesionymgłosem :— Niziny i równiny? Czyliż tu już w tym kraju nie znają Karpatów?Alboż czy rozumieją, że dlatego, iż one teraz do Polski nienależą, to pierwej nie miały przerzynać kraju więcej, aniżeli w przeciągudziewięćdziesięciu mil? Mojem zdaniem góra jest zawsze górą,a równina równiną, Szkocki zaś pisarz niezawsze obierał za teatr swojegoprzedstawienia góry północnej B rytanii; owszem prowadzi onswego czytelnika nawet i na równiny południowego półwyspu, i nadzatokę Solway, ba nawet i na niziny Chester.Potem nasz podróżny, złagodziwszy nieco ton, zapytał ciekawiei uśmiechając się :— Jakże to ja mam rozumieć, co mi powiadacie o wielowładnejkobzie ? Zdaje mi się, że w naszym kraju także widzieć można tui owdzie podobnego rodzaju artystów, co to wychowańcom smorgońskimpo ukończonych naukach w wielkiój sztuce przygrywać zwykli.Kto raz tylko poznał urok tych tonów , ten nie zaprzeczy starodawnejSarmacyi prawa własności do tego instrumentu, i wyzna, że głos jegonie tylko naszych powabnych dwu-nożnych współziomków napełniazapałem , ale nawet i niezbyt łatwo dających się poruszyć synów puszczsarmackich pobudza do tańca!Podróżny rozumiał już, iż uspokoił poniekąd autora, i dodał nakonieckilka łagodniejszych wyrazów dla wygładzenia z pamięci oświadczonegomu w zapale rozmowy, powątpiewania o jego talencie; alepostrzegłszy, że twarz słuchającego tych uwag nie bardzo się rozweseliła,zaczął mieć podejrzenie, że musi coś jeszcze pozostawać, i wziąłdo ręki pismo, które ów za jego wejściem był położył. Autor chciałprzyzwoitym sposobem wydobyć z rąk jego ten jadowity papier ; alekiedy mu się to nie udało, mówił małodusznie:— O! czytajcie, czytajcie, mój zacny współziomku! Ja wam z górypowiem, co tam znajdziecie. Dowiódłszy, że materya, nad którąpracuję, wcale nie nadaje się do rodzaju W altera Skotta, mówią, że niewolniczonaśladuję Szkockiego poetę. Poweźmiecie ztąd wkrótce wcaleinne zdanie o zaletach i korzyściach autorskiego zawodu!Z wielką uwagą i natężeniem, jak ten, co nie bardzo dobrze rozu­


5 2 4 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.mie język, szlachcic zwrócił oczy na pism o; i wnet przybrał poważniejszą,minę i zaczął głową potrząsać.— Słuchaj, mój panie i rodaku! — mówił, przeczytawszy prawiedo połowy artykułu — to bardzo źle brzmi dla was i tem gorzej, że,o ile sądzić mogę o tem, zdanie to jest dowcipne i napisane w przyzwoitymtonie, z jakiego krytyka nigdyby nie powinna wychodzić, abynie zrażała pisarzów w ich usiłowaniu i nie zniżała ich do samolubnegoprzepędzania czasu. Ale co najgorsza to, że pochwała, jakąwam po części oddają, wystawia was na podwójną naganę, co słusznieprzynależy tak ważnemu wykroczeniu, jakiem jest niewolnicze naśladowaniedrugiego, nawet aż do utworzenia charakterów i braku alboteż zaniedbania oryginalności. Powiedźcie mi też z łaski swojej, któreżbyto osoby romansu Kazimierza Wielkiego ściągnęły na was tęwinę ?— Czytajcie tylko dalej! — odpowiedział drugi — a zobaczycie,że to jest Esterka i dziad jej Mardocheusz, których ja niby wcale inaczej,aniżeli bywać zwykło z końmi, miałem z Anglików Polakamiporobić.— Hm! — mówił szlachcic ukończywszy artykuł — a wszakżeja znam lvańhoe; bo jak wam wiadomo, poeta szkocki jest także i nadbrzegami Wisły wysoko ceniony i wiele czytany, i ażeby wam dowieść,że i wasze także dziełko nie jest mi obcem, to wyznam, że zasługujeciena naganę wcale innego rodzaju.Autor zmięszany, widząc że jeszcze jednego krytyka przeciw sobiewywołał, uzbrajając się jednak odwagą, by przynajmniej przystojnieustąpić przeciwnikom, co szczęściem dlań pojedynczo występowali,przybrał śmiałą minę do złej gry, i prosił go, by mu odkrył swemyśli.— Zdaniem mojem — mówił szlachcic tonem znawcy — bardzoznaczny błąd popełniliście odejmując interes głównej działającej osobie,to jest Esterce, i rozdzielając go z uszczerbkiem a szkodą całościna dwie uboczne osoby, na dziewicę z Pokrzywny i Kopidło; jest towada, którą nauka o piękności, podawana nam w Warszawie i Krakowie,zdaje mi się że nie bez przyczyny potępia. Ci oboje, którzy przecieżcokolwiek jeszcze mają znaczenia, nikną na końcu książki, nie zostawującpo sobie i śladu, a czytelnik odwraca się ozięble od stojącejmocno na swojem miejscu bohaterki, która pierwej nie obudzała jegouczucia.— Uczyniłem to ja — zawołał przyparty autor żałośnie — uczyniłemto ja właśnie z tego powodu, aby uniknąć wszystkiego, co mniedotyczyło. Dlatego to, nie rachując tej trochę nadanej piękności, odmalowałemtak mało znaczącą polską żydówkę; dlatego także, luboniechętnie, odjąłem jej wszelkie przymioty duszy, i przypisałem je


HIPO LIT BORATYŃSKI. 5 2 5owej dziewczynie: zatem Esterka moja jest to stworzenie bez serca,środkujące pomiędzy dziecinną próżnością, a rozwijającą się chytrością,aby nie była podobna do owej Eebekki, owego pięknego obrazu, corozwinął się w krainie imaginacyi, a który nieprzyjaciel mój przeciwstawiłmojej historycznej E sterce; do owego pięknego obrazu powiadam,któremu zaprawdę mały czynią zaszczyt, porównywając go doniej. Żeby zaś ów Mardocheusz nie zdawał się być sparodyowanymobrazem Izaaka, zniżyłem go aż do zbrodniarza, co od pospolitego złoczyńcyodróżnia się tylko stopniem swojej obmierzłości i kabalistycznemizabobony; obnażyłem go zupełnie ze wszelkiej świadomościi sumienia, owych ruchów duszy czystego człowieczeństwa, które autorIvanhoe tak zadziwiającym, a razem pocieszającym sposobem wystawiaprzebijające się z pod powłoki, jaką właściwość narodowa a niezepsutyobyczaj serca jego Izaaka otoczyły. A przecież nazywają gonaśladowaniem angielskiego współwyznawcy!— A więe tym sposobem — przerwał podróżny to głośne narzekanie— owe heroum filiinoxac ma tu właśnie miejsce; bo utworyWalter Skotta niemało wyrządziły szkody osobom przez was użytymi całej waszej powieści. Żresztą dzieje nasze wspominają bez wątpieniao tych osobach w taki sposób, że ledwieby nie można sądzić, iż SirW alter Skott powziął w nich przynajmniej pierwszą myśl do wystawieniaw Ivanlioe swoich izraelskich charakterów, gdyby na korzyśćjego oryginalności i bez wyrządzenia mu najmniejszej krzywdy, niewypadało w nim przypuścić zupełnej nieznajomości dziejów narodupolskiego, jak to nawet pokazało się z jego strony względem dalekobliższych sąsiadów, aniżeli my. A zatem co do tego punktu rzecz jużcałkiem skończona; ale jakże będzie z innemi, o których was tu obwiniaj»^mości Aleksandrze?Autor namyśliwszy się nieco odpowiedział:— Wyznaję ja chętnie, i nie zaprzeczałbym nawet tego, gdybyśmytę poufałą rozmowę toczyli w obecności całego piszącego i czytającegoświata, że sposób szkockiego autora przyozdabiania wydarzeńprzeszłości kwiatami swego dowcipu, za najlepszy i najpodatniejszy dotego rodzaju utworów uznaję: i powątpiewając, ażali następnym czasomuda się tak prędko wynaleźć coś lepszego, postanowiłem trzymaćsię go zawsze. Co się zaś tyczy argumentu ad servile pecus imitatorum, czyli do li bery i W altera Skotta, względnie do wystawiania łącznegowydarzeń, albo ukształcenia charakterów; to wyrzekam się goraz na zawsze teraz i na przyszłość jak najuroczyściej; bo w pierwszychszedłem za historyą, a w drugich za dobrym, czy złym kierunkiemmojego dowcipu. Tóm bardziej daleki jestem od niewolniczegonaśladowania, o które mnie pomawiają, że go w przedstawieniutak różnych wydarzeń, tak odmiennych miejscowych i narodowych


5 2 6 ALEKSANDER BRONIKOWSKI.stosunków, które w*cale różny kierunek nadawać muszą biegowi myślipisarza, nie mogę uważać za podobne do uskutecznienia bez istotnegoplagiatu.— To dobrze! — mówił na to podróżny; — ale owo dwukrotneposłuchanie w Kazimierzu i niektóre inne jeszcze okoliczności ?Na te słowa zamilkł autor i zaczął z pewnym niepokojem obracaćsię na krześle. To poruszenie musiało zapewne przypomnieć Polakowi,że kwadrans przeznaczony na wizytę już dawno upłynął: spojrzałzatem na zegarek i zaczął wymawiać się, że już dawno czas na niegoudać się do arsenału, gdzie ma oglądać jeszcze niektóre szczątki zbroiJana trzeciego i statuę Augusta drugiego w królewskiem ubraniu;a więc pożegnał niebardzo pocieszonego rodaka.Ale, powie zapewne niejeden, ażali taż sama przemowa nie jestpodobnież wzięta z W altera Skotta, i nie jest-li naśladowaniem rozmówkapitana Clutterbucka? A gdy w rzeczy samej w żadnej kronicenie masz śladu o historyczej prawdzie niniejszej rozmowy, to i autormówi skrom nie: — niechaj i tak będzie!KONIEC.


K Ł O S Y ,Czasopismo illustrowane tygodniowe, poświęcone literaturze, naucei sztuce, wychodzi najregularniej w każdy Czwartek każdego tygodnia.Numer składa się z półtrzeci wielkich arkuszy, z których półarkusza mieści osobny dodatek powieściowy, i zawiera 20 kolumn, czylistronic in folio, druku garmontowego w 3 szpalty, ozdobionych licznemidrzeworytami, wykonanemi w własnym zakładzie drzeworytniczymWydawcy.Prenumerować można w Warszawie, w Kantorze Wydawcy, przyulicy Widok, Nr. 12 nowy, oraz we wszystkich znaczniejszych Księgarniachi Kantorach pism peryodycznych, po cenie następującej:r o c z n i e .............................rs. 8 kop. —p ó łro c z n ie ....................... ....... 4 „ —k w a rta ln ie ....................... „ 2 „ —miesięcznie . . . . . „ — ,, 67JwCesarstwie i na prowincyi w Królestwie, wraz z przesółką pocztową:r o c z n i e .............................rs. 12 kop. —p ó łro c z n ie .............................. 6 „ —k w a rta ln ie ....................... „ 3 „ —T j p f l n i t Romansów i Powieści,wychodzi najregularniej w każdą Sobotę każdego tygodnia, i obejmuje16 kolumn we dwie szpalty ścisłego garmontowego druku. Każdy numerzawiera zarówno powieść oryginalną jak i tłómaczoną, oraz kronikętygodniową wypadków krajowych i obcych.Prenumerować można w Warszawie, w Kantorze Wydawcy, przyulicy Widok, Nr. 12 nowy, tudzież we wszystkich znaczniejszychKsięgarniach i Kantorach pism peryodycznych, po cenie następującej :r o c z n i e .............................rs. 3 kop. —p ó łro c z n ie ....................... „ 1 „ 50k w a rta ln ie ....................... „ — ,, 75w Cesarstwie i na prowincyi w Królestwie, wraz z przesyłką pocztową:r o c z n i e .............................rs. 4 kop. —p ó łro c z n ie ....................... „ 2 „ —k w a rta ln ie ....................... „ 1 „ —


BIBLIOTEKAnajcelniejszych utworów literatury europejskiej.Wychodzi, począwszy od 1 Stycznia 1874 r. raz na tydzień przy„Kłosach 1 i „Tygodniku Romansów i Powieści", w dodatkach dwu lubtrzy-arkuszowych, w formacie większej ósemki, drukiem ścisłym, garmontowym,i mieśció będzie w sobie najznakomitsze płody poetyckiedramatyczne, powieściowe, historyczne i moralno-filozoficzne wszystkichnarodów Europy, ze szczególnem jednak uwzględnieniem literaturyojczystej.Dodatki wyszłe w ciągu jednego miesiąca, około 10 —12 arkuszydruku, stanowią tom jeden ogólnego zbioru, czyli w ciągu roku pojawiasię takich tomów 12 (kwartalnie trzy).Przedpłata wynosi łącznie dla prenumeratorów „Kłosów 1lub „TygodnikaEomansów i Powieści11, tak w Warszawie, jak z przesełkąpocztową na prowincyi w Królestwie i Cesarstwie, kwartalnie za każdetrzy tomy rs. 1 kop. 20, czyli rocznie za tomów dwanaście rs. 4 k. 80.półrocznie za 6 tomów rs. 2 kop. 40.


BIBLIOTEKA1 A J C E L I I G J S Z T C H UTWORÓWLITERATURYEUROPEJSKIEJ.R O K T R Z E C I ---- TO M X X X .187 6.MIESIĄC CZERWIEC.L ITER A TU R A PO LSK A.1) Listopad. Romans historyczny z drugiej połowyX V III wieku, przez Henryka hr. Rzewuskiego . 92) Odysseja Homera, w przekładzie Lucyana SiemieńskiegoStron-— 240LITER A TU R A GRECKA.65— 80WARSZAWA.N A K Ł A D I D R U K S. L E W E N T A L A .(Pod kierunkiem Kedakcyi „Kłosów11.)ls ^ a


iB I B L I O T E K A[ IMS Uniwersytetu Śląskiego_________NAJGELNIEJSZ YC H ij; LITERATURY EUROPEiwychodzi pod kierunkiem KedakcyiI ń •w dodatkach dwu lub trzy arkuszowych raz nnumerze Kłosów i Tygodnika Romansów i- Pożej ósemki, drukiem ścisłym, garmontowymjak toin niniejszy. Dodatki wyszłe vv ciągu j

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!