12.07.2015 Views

Browse publication

Browse publication

Browse publication

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

I.LISTOTWARTYdoWYDAWCY PRZEGLĄDU POZNAŃSKIEGOo stanowisku kapłana względem sprawy narodoweja polityki.Kochany Przyjacielu !'Jfytasz o moje zdanie w rzeczy tak śliskiej, a tak ważneji codziennego zastosowania: jakie jest icłaściwe stanowiskokapłana względem sprawy narodowej a polityki? Jeżelikiedy, to w tych naszych czasach, gdy wszystkie zasady podważone,prawdy w umysłach zaciemnione, i te same umysłyzwichnięte, gdy w sercach namiętnoście rozburzone; kościółjest powołany i jedynie zdolny zbawić znów ludzkość, jeżelijeszcze zbawioną być może, to jest zechce się dać zbawić,jeżeli środków do tego niezbędnych szczerze i odważnie sięchwyci. O tem wątpi wielu światlejszych i pobożniejszychode mnie; ja dzięki Bogu jeszcze nie zwątpiłem, i po okropnejchłoście, spodziewam się upamiętania i odrodzenia Europy,a w szczególności naszej Polski.Ojczyzna nasza żyjąc od początku oświatą Zachodu którasię psuje gdy inna obiecywana jeszcze nie weszła, przyjmujedziś jej rozczyn. W skutek podziału kraju odbiera nadtowychowanie w obcych językach, w obcym sobie duchu z rąk1


macoszych i podejrzanych, i przeto nieraz odepchnie cobybyło do wzięcia, przyjmie coby odrzucić wypadało. Dodaćdo tego żal gorzki v> duszy, gorączkę ze zbytku cierpienia,pobicie ducha z chybionych wysileń; a w następstwie częstyzawrót głowy. Ważna tedy dla nas, arcy ważna, aby kapłanimający być podług słów Zbawiciela światłem świata, szli jakkolumna ognista przed Izraelem w pustyni, jak latarnia morskaświecili narodowi pasującemu się ze zewnętrzną i wewnętrznąburzą, aby byli solą ziemi, zaprawą chroniącą naródod rozkładania się i zepsucia, a sami zwietrzeni nie pomnażalitego rozkładu, dodając zgorszenie złego przykładu. —Pojmujesz, kochany przyjacielu, iż z obawą nie ludzką, alew sumieniu przystępuję do rozbierania podobnego przedmiotu.Co mię ośmiela i upoważnia po części, to chęć szczera i czystapodzielenia się z młodszą bracią, osobistem doświadczeniem.Świeckim będąc żyłem w atmosferze politycznej, dostąpiwszykapłaństwa, tą samą atmosferą zewsząd ciśnięty, musiałemi muszę jeszcze od lat wielu nowych moich obowiązkówdopełniać. Musiałem i muszę opowiadać przyszłe życie braciomna wygnaniu gorąco tęskniącym za ziemską ojczyzną,sam tej tęsknoty niewolny. Pozwolił mi też Najwyższy świeżozajrzeć, jak się też rzeczy boże i nieboże święcą w ojczyznie,a w szczególności pod panowaniem niemieckiem. Otóż przynoszęowoc moich postrzeżeń i doświadczenia, otwieram sumienie,jakiem sobie w tej mierze utworzył; nie dając się zanieomylnego i zostawiając każdemu kapłanowi dobrej woli,by przyjął to i tyle, co i ile za słuszne i trafne osądzi.Sądzę, że w każdym razie chętniej wysłuchają jednego zeswoich, jak mistrzów świeckich często nie umiejących pacierza,a wdających się z dziwnem bezpieczeństwem i dziwniejsząjeszcze powagą w nauczanie kapłanów, co i jak mają czynić,a czego niechać.Zaiste, jest za co dziękować Bogu, iż u nas stosunekmiędzy kapłanem a społeczeństwem nie jest jeszcze tak zimnyi suchy jak w krajach, przez które przeszły i w których bezbożnerewolucye się udały, jak np. we Francyi, gdzie kałużakrwi męczeńskiej, choć już skrzepłej, świątynię od światamimowolnym u wielu wstrętem oddziela. Dziękować Bogu,iż u nas dziś jak dawniej wszędzie prawie kapłan jest pożądanymw rodzinie, że w każdym ważniejszym wypadku naro-


dowym lud głównie swą ufność w kapłanach pokłada, ich doposług publicznych nagli, na wysłanników i zastępców swoichwybiera; jak to widzieliśmy zeszłego roku w Poznańskiem,Krakowie, nawet Galicyi. Pocieszające to zapewne, ale maswoje niedogodnoście i niebezpieczeństwa.A naprzód: na całej przestrzeni ziemi polskiej nie mazbytku kapłanów, powszechnie nie ma ich dosyć do posługczysto duchownych, w wielu miejscach jak w samem Księstwiestraszny niedostatek. Podziwiałem ich pracowitość i gorliwość,w niedzielę i święta, w dwóch czasem i trzech miejscach,0 godzinę i dwie odległych, sprawujących z kolei służbę bożą.A lud poczciwy i wdzięczny, własnego dobra duchownegoniepomny, posługami obywatelskiemi pasterzy swoich nadtoobarcza. W takiem położeniu rzeczy, nie sądzę by ich zawszeodmawiać wypadało, ale życzyłbym, aby się tylko w razieważnej i nagłej potrzeby podejmowali i co rychlej starali sięzastąpić mężami świeckimi pewnych zasad. I tak np. z rozkosząi podwójną dumą Polaka i kapłana., czytałem wymownegłosy ks. Janiszewskiego w Frankfurcie i Berlinie miane,a przecie radbym go widział na czele seminaryum poznańskiego,gdzieby nie do rozmyślnie głuchych mówił i sposobiłkrajowi zdolnych, gorliwych kapłanów, których ciągły ubytek,upadkiem samej religii w tej prowincyi grozi. Gdyby wszystkieposady duchowne dobrze były obsadzone, niechby księża1 w izbach siedzieli, zwłaszcza zdolni i wymowni; bo opuszczaćparafią dla słuchania niemieckiego kazania i wotowaniatylko, doprawdy że nie warto.Drugie niebezpieczeństwo grożące kapłanom przy zajęciachpolitycznych, jest osłabienie i utrata ducha kapłańskiego.Wychowanie duchownych u nas pod rządami niekatolickiemilub licho katolickiemi nie jest zbyt silne; pracyokoło dusz jest tyle, że mało czasu zostaje na naukę i modlitwę.Kapłan jest jak matka karmiąca, która musi się wciążpożywną strawą posilać, aby miała czem poić dziecko; jeżeliczytania rzeczy duchownych i rozmyślania zaniedba, słowojego będzie bez treści, bez namaszczenia, bez siły; dźwiękbrzmiący albo i niebrzmiący, a zawsze nieporuszający; światłoniedostateczne lub jaskrawe i rażące, w każdym razienie grzejące serc. Jeżeli do tych zajęć, a w Polsce nadtogospodarskich, raportów do władz bez końca, przyjdą jeszcze


ady i sejmiki; jak ksiądz na wszystko czas znajdzie? jakducha w skupieniu utrzyma? A że nie ma ku temu obiecanejszczególnej łaski od Boga. owszem ewangelia i kanonywzbraniają mu mieszania się do rzeczy świeckich; tracącducha swego stanu, przy żyłce ludzkiej, a w szczególnościpolskiej do zajęć politycznych ciągnącej, niestety! ksiądzmimowolnie prawie i nie postrzegając się, poświęci zajęciaswoje kapłańskie, w których przez świeckich zastąpionymbyć nie inoże, dla obywatelskich i politycznych.Co gorsza, ądąc dalej kapłan może nadwerężyć sumienie.W polityce by czego dokazać trzeba zwykle tranzakcyi, ustępowaniasobie co do zasad i osób, koalicyi z ludźmi różnego,albo i żadnego nabożeństwa; czy ksiądz to może czynićzawsze bez niebezpieczeństwa sumienia, bez zgorszenia wiernych?Słyszałem, iż na wyborach do izb pruskich, ksiądzjeden dla przeprowadzenia kandydata swego zobowiązał siępopierać kandydata strony przeciwnej mało sobie znanego.—Przemówił nawet za nim, rzecz w podobnych razach bardzozwykła i naturalna. — Tymczasem jakiś poczciwy mieszczaninodzywa się: „a za co to my mamy tego pana wybierać,który na Pana Boga gazetę pisał." — Większość wyborcówstanęła przy mieszczaninie. Czy wypadki podobne, powtarzającsię, nie osłabią zaufania ludu w kapłanach, nietylko o ileobywatelach, ale o ile kapłanach? — Dotychczas lud naszpoczciwy niezdolny rozróżnić dokładnie dwóch tych charakteróww jednej osobie. — Ma ufność w kapłanie bo mu jesttlómaczem prawa i woli bożej, biskupem, papieżem prawiei nieomylnym: jeśli o jego omylności kilka razy się przekona,jeśli naprzykład ksiądz mu z ambony zapowiadał, że powstaniesię uda, a tu go Niemiec w więzieniu piętnuje i bije, cosobie o dobrodzieju swoim pomyśli? Dzienniczki dla ludupoznańskie i szlązkie, nawet przez księży pisane, niezmierniepodnosiły jenerała Bema jako rycerza prawdziwie chrześciańskiego;dziś kiedy lud ten wie lub posłyszy, że się Bemzbisurmanił, jakie to na nim zrobi wrażenie? Lękać siętrzeba, by tak nie stracił ufności w pasterzach swoich, jakto w wielu częściach Galicyi już się widzieć daje. — W tejnieszczęśliwej prowincyi, podług prawodawstwa józefińskiegorządzonej, ksiądz jest duchownym komisarzem policyi.— Wielukapłanów szczególniej młodszych, oburzonych takiem skrzy-


wieniem swego świętego powołania, chwyciło się gorąco przezopozycyą patryotyzmu, czerpiąc niestety pobudki w zatrutychźródłach, i nadstawiając ucha niebezpiecznym doradcom. —Po rewolucyi wiedeńskiej, korzystając z wolności słowa, zamiastwstrząsnąć silnie skrzywione sumienie ^ego grubego i obłąkanegoludu, zamiast pojednać go naprzód z Bogiem i z pokrzywdzonymi,zaczęli w wielu miejscach do rewolucyi nawracać.— I cóż się stało? oto że chłopi głośno przerywalimówiącemu pasterzowi, albo też hurmą z kocioła wychodzili.— Tak, rzecz niesłychana, księża saaaLprzez źle zrozumianypatryotyzm (boć im niezawodnie o Polskę chodziło)ludzi z świątyni pańskiej wyganiali; a biada narodowi, gdzielud się raz odzwyczai kościoła, jak naprzykład we Francyi;wiek krwawej pracy nie zawsze go napowrót sprowadzi.Do takich rezultatów przychodzą lub przyjść mogąksięża, nadstawiając ucha politykom naszym bez Boga, dlaktórych nic świętego. — Wszystkiego oni nadużyją i zużyją;relikwiarz pochwycą z ołtarza byle mieć jeden nabój więcejna nieprzyjaciela. — Przykładem, słowem i pismem robilioni i robią co mogą aby wiarę w ludzie osłabić; ale widząc,że jeszcze nie wskórali zupełnie, że lud więcej księży jakkogo innego słucha, do nich się obracają i przez nich na ludw myśl swoją starają się ^Iziałać. — Piszą im nawet kazania,okólniki centralizacyi, tu i ówdzie wykrzywionemu tekstamiewangelii szpikując; i byli niestety księża, którzy je deklamowali,krucyfiksem wywijając, a dowodząc, że Chrystus byłdemokratą; szczęśliwi, że ten co kazanie pisał później mówiącegopochwalił. — Tak przed zdziwionym i zgorszonym ludemkapłan się nie wahał Stwórcy wszech rzeczy i Odkupicielowiwszystkich, miano namiętnego stronnictwa przypiąć, a towszystko w imię patryotyzmu! O mili choć złudzeni współbracia!postrzeżcie się dla Boga! Ludzie, którzy dobrejwaszej wiary tak nadużywają, nie wierzą w Chrystusa. —Posługując się wami, gniewają się w duchu, że tyle jeszczewpływu na lud macie; dopiąwszy swego pracować będą całemisiłami nie przebierając w środkach, jak to czynią oddawnawe Francyi, by wam wszelki wpływ na umysły i serca luduodebrać.Nareszcie nie jest kapłan wolny od namiętności. —Jeżeli natury szlachetniejszej, a zbieraniu grosza i wygodom


~6zmysłowym się nie odda, tem przystępniejszy będzie dumie.—Niech się tylko zbytecznie, nieroztropnie i z upodobaniem wdaw polityczne działania, koniecznie prawie przejmie duchai namiętności stronnicze, bez których się w polityce nieobyć.Jakże ksiądz dopełni powołania swego Boskiego, zastępstwaChrystusowego, jak będzie aniołem pojednania śród zwaśnionych,gdzie znajdzie spokój duszy, bezstronność i miłość dlawszystkich 'i Niestety może przyjść do tego co się stałow wojnie domowej Ogińskich z Sapiehami w 18-yin wieku:iż kapłan jednego stronnictwa, zwyciężonego przeciwnikaw niebezpieczeństwie życia o rozgrzeszenie proszącego, w policzekuderzył. Tak daleko może namiętność politycznakapłana zaprowadzić! Dosyć smutnych napatrzyliśmy się obrazówżyjących: kapłan się bratać będzie z bezbożnikami irozpustniki byle swoich mniemań, a bogobojnych i przykładnychludzi mniemań przeciwnych, językiem prywatnie i publicznieszczypać.To są zapewne nadużycia dowodzące wprawdzie niebezpieczeństwa,ale nie wykluczające jeszcze zupełnie kapłanaod brania udziału w sprawie narodowej, i mieszania się niekiedyi w pewnej mierze do polityki. — O tem mi z większąjeszcze oględnością mówić przychodzi.Bóg jest najwyższym ładem i ®v ładzie tylko sobie podoba;kogo miłościwie wybierze do kapłaństwa, chce abybył kapłanem przedewszystkiem. — Świat dzisiejszy wyszedłz ładu bożego, dlatego w nieładzie się kocha; chce aby każdybył do wszystkiego, a zatem właściwie do niczego.— Wszyscywszystkich zapędzają do służby narodowej, a nie baczą i niepilą, by każdy w jakimkolwiek obranym stanie, urzędzie, sztuce,rzemiośle był doskonały, i tak nie czczą gawędą i marzeniem,ale uczynkami miłości swojej ku krajowi dowodził. — Żeświeccy wdają się w nieswoje rzeczy, to smutna; ale, żeksiędza odciągają od jego obowiązków a ciągną do zajęć bezzajęcia, do których pełno ochotników, braci trutniów, to najsmutniejsza,;rozmyślny nieprzyjaciel religii inaczej by sobienie poczynał. — W skutek tego nieładu pojęć i lenistwa;o wszelkąlpomoc doczesną, o polecenia, zachody, napastująksiędza, choć już apostołowie na to dyakonów postanowili,aby sami tylko modlitwy i słowa bożego pilnowali. Zajmująmu wiele czasu chcąc go mieć uczestnikiem swoich zabaw,i


7a na dobitkę jeszcze ciągną na sejmiki, a klubowe gawędy.—Otóż ksiądz powinien tein się zajmować do czego go ChrystusPan postanowił, czem się Apostołowie trudnili. — Jest tedynaprzód człowiekiem modlitwy, ofiarnikiein, pośrednikiem międzyBogiem a ludem, mającym się modlić za grzechy własnei ludu; dziękować, chwalić Najwyższego, i prosić o wszelkiebłogosławieństwo doczesne i duchowne z góry pochodzące,a którego się tylko modlitwą dostaje. — Szczęśliwy naród,który ma wiele kapłanów, czyste dłonie i gorące serca ustawiczniedo Boga podnoszących! wiele oni złego od naroduodwrócą, wiele nań błogosławieństw ściągną: i przeciwnie,nieszczęśliwy naród w którym duch modlitwy w kapłaństwieustanie. — Dalej mają księża jako rozdawnicy tajemnic Chrystusowychi pomocnicy jego kształcić sumienia. — O jakiepole dla kapłana w konfesyonale, nie na odpustach tylkoprzy natłoku, z pośpiechem z grubego obmywać dusze; alespokojnie, powoli tępić w nich wszelkie złe, wszystkie wadyosobiste i publiczne osłabiające nasze społeczeństwo, krzewiącnatomiast wszelkie cnoty; a cnotami stoją rodziny inarody. — Każda dusza ukształcona, rozwinięta dla Boga,jest zarazem drogim nabytkiem dla narodu. Gdyby kapłaninasi, jak zaczęli zbawiennie wytępiać pijaństwo w ludzie,wytępili zbytek, miękkość, rozpustę i te nieszczęsne, przeklęterozwody w klasach wyższych; gdyby wytępili próżniactwo,niestaranność, nieład, niestałość, niekarność we wszystkich;zaprawdę uweselając niebo odrodziliby polskie społeczeństwo.— Tego doprawdy przez dzienniki i sejmiki niedokażą, ale przez gorliwe, światłe opowiadanie słowa bożegoi udzielanie Sakramentów świętych. — Jeżeli położenie krajujest takie, iż bez ściągnienia prześladowania ze strony rządu,może kaznodzieja wspominać wypadki narodowe pociągającelud do miłości kościoła i ojczyzny, niech to czyni, i owszem;ale zawsze trzeźwo, pod miarą i wagą świątyni. — Pod rządemrosyjskim znowu winni wszelkich alluzyi patryotycznychsię wystrzegać, by dogadzając rozdrażnionemu uczuciu niektórych,nie odjęli sobie możności służenia wielu na własnejziemi. — Iluż kapłanów z podobnego powodu musiało siępuścić na niepłodne wygnanie.Podobnie winni kapłani, gdzie tylko mogą i o ile tylkomogą, pracować nad oświatą ludu, pilnować szkół i szkółek,


8a ucząc religii i wiadomości pożytecznych, wpajać cnotyrodzinne i społeczne, z ostrożnością znowu, jaką położeniepolityczne kraju, stopień oświaty ludu i samo sumienie kapłańskienakazuje. — Mogą też i winni podług zdolności przykładaćsię piórem do rozszerzania oświaty, pisząc księgi religijne,obyczajowe, elementarne, i wszelkie użytecznej a poważnejtreści; być nawet przewodnikami ludu w rolnictwie idawać rady hygieny. — Mają nareszcie nie ustawać w "dobrychuczynkach nawiedzając chorych, smutnych, potrzebujących,zakładając lub dozorując szpitale i t. d. Tak ksiądz będzieprawdziwie człowiekiem narodowym, ale po kapłańsku, pobożemu. Samo przywiązanie do kraju jak do rodziny, jestkażdemu wrodzone, i przeto bez zasługi; jak każdy w swójsposób, tak ksiądz powinien je użytecznem uczynić, zapłodnići uświęcić. Ma rodzinę, powinien ją kochać, w razie potrzebypodług możności wspierać; ale ani czasu należnego posłudzebliźnich na czułostki, ani grosza biednych na ich wygodyobracać. — Podobnie względem narodu; może i powinien byćczłowiekiem narodowym, ale przcdewszystkiem człowiekiemnadprzyrodzonym, kapłanem, apostołem; a im się więcej ztądokroi korzyści narodowi, tem lepiej, a okroi się tem więcej,im będzie lepszym i gorliwszym kapłanem.Zakres księdza w polityce czynnej jest daleko ciaśniejszy.— Nie mówię o wypadkach nadzwyczajnych, które z jednejstrony politycznemi się wydają, choć głównie były religijne,jak naprzykład: gdy z wyższego natchnienia Piotrpustelnik i Św. Bernard wojnę krzyżową opowiadali, a Św.Jan z Kapistranu Magyarów ze Słowiany przeciw Turkomprowadził. — I dziś w wojnie sprawiedliwej kapłani towarzysząrycerzom, zagrzewają ich do boju, rannym służą, umierającychz Bogiem jednają; ale gdyby ksiądz chciał poświęconądłonią broń przeciw nieprzyjacielowi nosić, grzech byto był i obrzydliwość. — Zwykle do tego kwapią się księżabrak ducha kapłańskiego i obyczajów podobnym patryotyzmempokryć chcący; mnisi, którzy przed wojskiem lub głodemdo klasztoru wpadli, a przy sposobności do obozu uciekają:tak tam potrzebni i na swojem miejscu, jak niewiasty.Nie mówię o potrzebach chwilowych, jak naprzykład w rokuzeszłym, gdy lud niektórych kapłanów w deputacyach doBerlina lub Wiednia posyłał, do komitetów dla utrzymania


9bezpieczeństwa publicznego zapraszał. W takich wypadkachprzyjąć się godzi i często jest ścisłym obowiązkiem. — Nieprzesądzam zdaleka i chętnie przypuszczam, iż dla dobraludu, dopóki nie nabędzie odpowiedniej nowym instytucyomoświaty i doświadczenia, księża winni (jak w Poznańskiemdo Ligi) do rad gminnych lub miejskich zaproszeni należeć;ale jak skoro potrzeba ścisła ustała lub ustanie, mają kapłaniz wielką ochotą od takich obowiązków się usuwać, by każdywidział, że z poświęcenia a Die z upodobania do nich sięwzięli. — Do izby francuskiej 1848 roku kilkunastu biskupówi księży wybrano. Siedzieli tam dla pilnowania kwestyi religijnej; ale już wtenczas niektórzy się usunęli, jak naprzykładsławny kaznodzieja ojciec Lacordaire, dla niezaniedbywaniaobowiązków kapłańskich i nienadwerężenia sumienia.— W r.1849 już ledwo kilku wybór przyjęło, a między innymi uczonybiskup z Langres i to po zasiągmęciu rady, na rozkaz wyraźnyOjca świętego. To są wyjątki czasowe i miejscowe. Ogólniemówiąc, położenie i stan duchowieństwa w społeczeństwiei polityce jaki był w średnich wiekach, w skutek przywilejówprzez ludy same ofiarowanych i przyznanych, w skutek wielkichposiadłości duchownych i szczelnego spojenia kościołai stanu, przeszedł i przeszedł niepowrotnie. — Tem lepiejdla kościoła, nie wiem, czy tem lepiej dla społeczeństwa; alew każdym razie nie ma co o powrocie takiego stanu rzeczymyśleć, i wypada nawet pozorów ku temu unikać. Biskupinie siedzą już po senatach, ani księża po trybunałach, i nieżyczą sobie tych zaszczytów. — Niemniej przeto zostajekapłanom cała polityka teoretyczna, o ile jest umiejętnością,cała filozofia religijna polityki, częścią integralną teologiibędącą. Zakon boży nietylko obowiązuje jednostki, ale i społeczeństwa;nietylko ludzi prywatnych, ale i publicznych. —Umiejętność tedy polityki ma posiadać ksiądz, bo nieraz jakospowiednik musi oświecić człowieka publicznego bijącego sięz swojem sumieniem; nieraz jako kaznodzieja musi powstaćna grzechy publiczne i polityczne. — Ma się, mówi Skarga,mieszać ksiądz do polityki, nie by się nią bawił i w niejsobie podobał, ale by grzech z polityki wypędzał. — Tegowłaśnie politycy niereligijni nie lubią, i ile razy księdza doswojej polityki jak służalca nie zaprzęgą, wołają: „po co sięksiądz miesza do polityki?" — Otóż ksiądz nie mieszając sięa


10do polityki dziennej, ulicznej, nie mieszając się do stronnictw,powinien z bezstronnością odwieczne zasady przez Boga społeczeństwuwytknięte wyznawać i bronićNiezłomny przy zasadach Bożych, niech będzie łagodnymwzględem obłąkanych, by im, upamiętanym, przystępudo siebie nie zagradzał.Takie jest moje widzenie w tej rzeczy; pamiętam, iżw zdaniu sprawy twojem, o wypadkach poznańskich powiedziałeś:Ksiądz po kilku schodkach do ołtarza przystępuje,bo chodzi jak lud po ziemi, jednak wyżej od ludu, ku Bogustoi. — Istotnie ksiądz jest synem ojczyzny, jest obywatelem,jest człowiekiem narodu, ale wyżej od ludu i bliżej Boga staćpowinien, którego służbie przedewszystkiem ma się poświęcać.— Nie trzymając miejsca swojego, łatwo ksiądz zejdziena tuzinkowego polityka, łatwo się wda w złe towarzystwo,może jak Lamennais kościół zgorszyć i wiarę stracić; a w każdymrazie pozbawić społeczeństwo niezmiernie ważnych, najważniejszychposług jakie w zawodzie kapłańskim oddać mumoże. — Oby duchowieństwo nasze, tak patryotyczne, znalazłotę miarę, już ogólną, jużto położeniu różnych części starejnaszej ojczyzny odpowiednią; a nigdy chwały Bogu należneji korzyści dusz nie zaniedbując, święcie i płodnie działałona korzyść narodu, który dziś tyle jego potu apostolskiegopotrzebuje.Pisałem w Paryżu, d. 20. Listopada 1849.


II.Na wiadomość o pożarze Krakowa.i.iie moje dziwi Was zapewne i gorszy. Czy sercewystygło jak śniegi w Pirenejskich szczytach,czy skamieniało jak skały wśród których mieszka czy jużspółczuć, spółcierpieć nie umie? Taka skarga wystąpiła możeua niejedne znane mi usta; u innych skonała w samem poczęciu,odrzucona jak sąd niesprawiedliwy. A przecie jakbym słyszałniemy żal dusz nawykłych dostawać a przynajmniej wyglądaćodemnie pociechy: „dlaczegóż milczy gdy my tak głośnopłaczem, on duchowny spółobywatel, spółkrakowianin nasz?"0 najmilsi moi! bo do wszystkich przez jednego piszę,o najmilsi moi! żałobne wieści z gruzów grodu waszego rozległysię przeraźliwie po najgłębszych zakątach duszy mojejjak piorun powtórzony tysiącznem echem wśród jarów i przepaściKarpat naszych: osłupiałem i zauiemiałem.1 byłem spokojny, jak głaz, jak martwy. Byłem spokojny,jak małżonka, jak dziatki przy łożu nieżywego ojca, męża,które jeszcze swego nieszczęścia nie rozumieją, albo płakaćjeszcze nie mogą.Sądziłem że już wszystko wypaliło się, wygasło we mnie.Sądziłem że serce, od ciągłej, zbytniej, a wciąż rosnącej boleści,przecierpiało się, przesiliło, obumarło. I zląkłem się sie-') Pisałem z Cauterets w Pirenejach r, 1850.


1-2bie, i sam sobą brzydziłem jakby trupem, nie śmiejąc sięprzyznać nikomu, cóż dopiero Wam!Potem wszystko zadrżało, zakipiało we mnie, dziwniesilnie, dziwnie głęboko jak kiedy lawa mocuje się z brzemieniemcisnącej ją gory, szukając wyjścia trawiącym ją płomieniom.Poczułem że to było poruszenie ze krwi, poruszenieludzkie, które już nieprzyjaciel dusz naszych swem zarzewiempodżegał, i zląkłem się bym z Jobem nie wyrzekał. Bym niezłorzeczył narodowi z któregom się narodził, nad którymgniew Boży zawisł jak niebo miedziane, jak ołów kapiący,jak ogień trawiący wszystko na węgiel, a węgiel na popiół,i popiół sam jeszcze pełen iskier z wichrem na świat posyłający.I obróciłem się cło Pana, i kładłem krzyż na sercu cisnącgo dłonią, i kładłem krzyż na usta by mi się serce nie wyrwało,by na wargi nie wystąpiła skarga grzeszna, najgrzeszniejszau kapłana. Dopiero po dniach wielu kiedy duszazapłakała, kiedy się rozkwiliła, poczułem że żyję, że cierpię;dowiedziałem się ze zdziwieniem żem tyle kochał Krakównasz stary, Kraków nasz święty, i że Was w nim tyle ukochałem.O! jakbym chciał być teraz wśród W T as by z Wamicierpieć, by z Wami płakać, by z W T ami płaczących cieszyć,głodnych karmić, bezdasznych grzać i tulić. Jakbym się chciałnająć, dać w zastaw, by tylko coś przysporzyć do karbonydla pogorzelców miłych. Ale gdy to niepodobna, gdy cenypałacu na odbudowanie chat i świątyń dać nie mogę: posyłamten jęk duszy, com wybolał, com wymodlił — łzy mojezastygłe, westchnienia skrzepłe, — bogactwa moje.Więc już Krakowa jakim go znałem niema! Gniew Bożynieprzeparty, niepowstrzymany przypadł znagła, przeszedł pośrodku — i oto step czarny między grobem św. Stanisława,a wieżycami Matki najświętszej. — Lud wielki stoi obozem,pan zarazem i sługa, bez dachu, bez chleba, załamują dłonie,— płaczą dostatku płaczą chudoby, ale więcej płacząpamiątek i świątyń Pańskich. Święcie płaczą, obyśmy z niemipłakali za nas samych i za grzechy nasze, i za tych którzyswoich nie płaczą.


J32.Stał gród św. PYanciszka naprzeciwko zamku św. Dominika,jak gdyby dwa olbrzymy podpierające się i rozmawiającez sobą — dziś legły na ziemi. Polska im nie dostarczamieszkańców jak dawniej, Bóg zabrał mieszkanie. Oby gruzustarczyło do zbudowania namiotu rzadszym coraz sługomBożym.Więc i świątynia Odrowążów stoi naga i poczerniona.Znikły te korytarze pełne napisów i pomników, narodowe smętarzei muzea. Słusznie, — mało kto je rozumiał, te pamiątkidawnych czasów, mało kto je czcił wśród tego pokoleniaobcych szukającego bogów.Poszło z dymem Archiwum pełne śladów prac apostolskichpo szerokim świecie Synów św. Jacka wielkiego Apostoławschodu i północy. Słusznie, — bo gdzie dziś u nasczciciele Apostolstwa i Świętości? Uczeni nasi niby dziejoabajkopisarze, puszczają ślinę rozpustnej krytyki na męczennikówcnoty. Szczepanowski zdrajca i Baryczka buntownik,Bolesław umiarkowany i Kazimierz wstydliwy! Drżałem bymnie posłyszał że i trumny św. Salomei i św. Jacka roztopiłysię i zapadły, że prochy ich święte uleciały do nieba opuszczająctę ziemię której strzegły. Dzięki Najwyższemu żetak nie jest, że te odgromniki gniewu Jego jeszcze nam pozostały,byśmy do ostatka skruszeni nie byli. Klasztory i kościołymogą'się dźwignąć z popiołów, mogą się w nowe przybraćszaty; ciał świętych nie możnaby było odbudować.Ale już tej Kaplicy Różańcowej niema, z której królJan poszedł pod Wiedeń, z której pobożny lud krakowskiwychodził w tryumfie i wracał śpiewając i chwiejąc chorągwiamiprzed obrazem Bogarodzicy, kolanem do ziemi przypadająca sercem wyskakując aż ku niebu!Tak wygląda świątynia Trójecka w której ja pielgrzym,gość przechodni, na grzędzie ojczystej kazałem pokutę i hymnna cześć Matki Boskiej i św. Jacka zawodziłem; gdziemdawne i nowe grzechy ludowi wyrzucał, dawne i nowe miłosierdziePańskie przypominał, obecne i przyszłe chłostyzapowiadał.Poszedł z dymem kościołek unicki. Czy to zapowiedźże ten Kościół tak już obcięty i podcięty ma też upaść nie-


14sławnie? czy znowu za srebrniki Chrystus na krzyż pójdzie?czy znowu dusze zaczną dżdżyć gęsto do piekła, jak kiedywicher otrząsa drzewo z przejrzałych owoców?Św. Józef pomocnik dzielny a łaskawy w ostatnich chwilachżywota, wymazał z Krakowa murowane imię swoje —czy i opiekę? czy nietylko za życia ale i przy śmierci mamyjuż być opuszczeni?Wszystko co miłe, wszystko co piękne, wszystko coświęte, marnieje i znika. Kościoły i ołtarze, ludzie i rzeczy,pamiątki i nadzieje, popiół i gruz pod nogami, popiół grobowyw sercach, dym i kurzawa w głowach. Czy taka czczośćstraszniejsza czy pełność taka?Więc już Krakowa jakim go znałem niema! Gniew Bożynieprzeparty, niepowstrzymany przypadł znagła, przeszedł pośrodku — i oto step czarny między grobem św. Stanisława,a wieżycami Matki Najświętszej. Lud wielki stoi obozem,pan zarazem i sługa, bez dachu, bez chleba, załamują dłonie— płaczą dostatku, płaczą chudoby, ale więcej płacząpamiątek i świątyń Pańskich. Święcie płaczą, obyśmy z niemipłakali za nas samych i za grzechy nasze, i za tych którzyswoich nie płaczą.3.Gdzież się podzieli owi wieszczowie, owe mędrce, owiprorocy nowożytni nasi, zapowiadający nam koniec wszelkichcierpień, Królestwo Niebieskie zstępujące na ziemię, a naprzódna ziemię naszą? O! biada nam, że górnemi swemi bluźnierstwychłosty Pańskie na wszystkich sprowadzają. Ludu mój!obacz się że cię zwodzą, że Pan ich nie posłał, nie natchnął,poznaj że nic nie zachowa tego, kim Pan pomiata. Poznajże niema złego w mieście, któregoby Pan nie dopuścił. Jeruzalem!Jeruzalem! nawróćże się do Pana Boga Twego!Wszystko co miłe, wszystko co piękne, wszystko co świętemarnieje, znika; ale nam Jezus i Marya pozostaje. W chłościesamej dają znaki swej opieki, i wskazują że w ich tylkoimieniu zbawić się możem. Gdzie ogień wszedł tam nie wyszedł,ale się przed wizerunkiem Jezusa i obrazem Maryizatrzymał. Ta sama Matka Najświętsza która przed laty po


15rzezi bratobójczej, świecąc na zaniku cieszyła, teraz z ponadpłomieni świeci na rynku. Mądra i święta myśl zaczynaćodbudowanie miasta od postawienia ołtarza Maryi wspomożeniawiernych '). Z Jezusem i Maryą w sercach, z Jezusemi Maryą na ustach, postawim Kraków drugi, jak stanął drugiSyon, i jeszcze w nim hymn dziękczynny zanócim, gdy sięnam grzeszyć uprzykrzy, a zagniewanie Pańskie odpocznie.Jeruzalem! Jeruzalem! nawróćże się do Pana Boga Twego!Jeżeli Pan tak czyni z drzewem zielonem, cóż ze suchempocznie? Jeżeli tak z Krakowem gdzie może mniej grzechuniż gdzieindziej a pewno więcej wiary i miłosierdzia, cóżbędzie z resztą ziemi naszej ? Jeżeli tak z nami których Pantak dawno, tak starannie chłoszcze, cóż z tymi których jeszczekarać nie zaczął, ukarać nie raczył ? Jeruzalem! Jeruzalem!nawróćże się do Pana Boga Twego!Więc już tego Krakowa jakim go znałem niema! Ludwielki stoi obozem, bez dachu i bez chleba — płaczą dostatkupłaczą chudoby, ale więcej płaczą pamiątek i świątyńPańskich. Święcie płaczą, obyśmy z niemi płakali za nassamych i za grzechy nasze, i za tych którzy swoich nie płaczą.') Niestety! piękny ten pomysł nie został wykonany.i


III.PAPIEZTWO I SPRAWA RZYMSKAZ PUNKTU WIDZENIA PETERSBURGSKIEOOprzezdyplomatę rossyjskiego.(Revue des deux Mondes ler Janvier 1850.)(La papaute et la qnestio» Roniaine au point de vue de St. Petersbourg,par uu diplomate Rnsse.•Ja 1 rzegląd dwóch światów dał czytelnikom swoim padarek-prawdziwie grecki. Wydawca tego pisma przez ostatekwstydu mówi we wstępie, że chce tylko uwagę swoich rodakówzwrócić w tę stronę i wywołać rozprawy głębiej pomyślane:mettre a Tordre du jour des conversations reflechies et pre- »voyantes, une guestion nouvelle et grandę, tymczasem nicszczerego w odpowiedzi umieścić nie chce. Ale zostawmyna boku wydawcę, który musi wyjść na swojem i prenumeratoróww obszernem cesarstwie rossyjskiem stracić się lęka,a przystąpmy do samego autora i do rozprawy.Zdaje się rzeczą pewną, że autorem jest pan Taczew,czy Tuczew, sekretarz poselstwa rossyjskiego w Monachium:a pouieważ to nie cudzoziemiec w służbie rossyjskiej, więcmusiał się ukształcić za granicą, by mógł wystąpić do walkiz tym starym i potępionym przez niego zachodem.


17Już w miesiącu czerwcu 1849 r. ten sam pisarz dyplomata,w temże samem piśmie ogłosił swój memoryał przedstawionycesarzowi Mikołajowi o Stanie obecnym Europy odLutego (1848 r.): Memoire sur la situation actuelle d'Europędepuis Fevrier, presente a 1'Empereur Nicolas. Że pismo podobałosię cesarzowi, to i z tego się pokazuje, że autormógł je drukiem ogłosić: wiemy zkądinąd, jako na dworzepetersburskim było głośno polecane. W tym pamiętniku panTaczew dowodzi, że: „od dawnego już czasu nie ma w Europiejak dwie rzeczywiste siły: rewolucya, i Rossya."Gdyby tak było, co jednak nie jest, nie wiem zkądby mogłowyjść zbawienie Europy: bo rewolucya z wielogłowym terroryzmem,a Rossya jaka jest dzisiaj, to jest samowładztwoczyli terroryzm rewolucyjny skrzepły, stały, ciągły, skupionyw jednej osobie: to zawsze rewolucya. W najlepszymrazie musiałaby Europa wybierać między konwulsyami maligny,z której jeszcze się wyleczyć można a paraliżem wewszystkich członkach i nieuleczonym. Dzięki Bogu tak niejest: bo żyje, bo trwa kościół katolicki, źródło władzy świętej, i ostatnia ucieczka czystej wolności. Czuł to dobrze dyplomatarossyjski, przeto korzystając z wrażenia, jakie sprawiłana słabych umysłach tryumfująca bezbożna rewolucyaw Rzymie, oddalenie się papieża, jął się dowodzenia, że papieztwonie tylko nie może w żaden sposób odzyskać pano^wania doczesnego, ale że to panowanie doczesne było aktemnieprawnym rewolucyjnym; że papieże, wyłamując się z podopieki cesarzów wschodnich, otworzyli wrota buntom religijnym,a później politycznym, które dziś i ostatecznie słusznąkarą i koniecznem następstwem, samo papieztwo niepodobnemczynią bez wrócenia na drogę czystych podań kościelnychna Wschodzie przechowanych, słowem bez poddania sięcesarzowi rossyjskiemu, który proroczo Rzym przed kilkulaty odwiedził. Taka jest treść artykułu, na który odpowiedziećchcemy. Co zwiększa jego ważność, to, że niewiadomojak, czy dyplomata odgadł myśli pana swego, czy jego myśliu tronu znalazły przyjęcie, dość, że cesarz Mikołaj w sposóbpodobny, choć mniej jasno, wyraził się w 1848 roku do biskupówpolskich przywołanych do Petersburga. „Na zachodzie(mówił) są albo bezbożnicy, albo fanatycy." Ci fanatycymamy być my, prawdziwi katolicy, pierwotni Chrześcianie4


18prawosławni są w Rossyi i na Wschodzie. „Słuchajcie narodyi kórzcie się: albowiem Bóg z nami!" tak woła doEuropy w pierwszym swoim manifeście po rewolucyach 1848roku. Wprawdzie cesarz sądząc się być powołanym do przywróceniaporządku w Europie, i zapowiadając, że wytężywszystkie siły, samym wyrazem ponuro-uroczystym twarzyswojej zdradza, iż nie jest zupełnie pewnym ostatecznegowypadku tej walki na zabój: sługa dyplomata nie wątpi anina chwilę, i pokazując Zachodowi jego zgniliznę, starannieukrywa wszystkie jej zarody w Rossyi. My go w tej mierzewyręczym i dopełnimy. „Pierwsza rewolucya francuzka wprowadziłaideę antichrześciańską do rządów towarzystwa politycznego...'1 Niestety! weszła już ona w życie przez traktatwestfalski a podziałem Polski odsłoniła się. w swej szpetności.Dalej autor nasz mówi o rewolucyi: „ta organizacya zasadyzłego, najuczeńsza, i najstraszliwsza, ten świat złegocały uzbrojony i urządzony." Prawda — ale złe silniej urządzonei uzbrojone w Rossyi, lekarstwo nie straszliwsze odchoroby. „Przeczucia tysiącletnie nie oszukują. Rossyi krajowiwiary (?) wiary nie braknie w stanowczej chwili. Nieprzelękniesię ona wielkości swych przeznaczeń, i nie cofnie sięprzed swem powołaniem. Zachód ginie: wszystko się zapada,wszystko ginie w pożarze powszechnym , cywilizacya własnąsię zabija ręką. A gdy wśród tego niezmiernego rozbicia,widzimy to cesarstwo niezmierniejsze jeszcze unoszące się jakarka święta, któżby mógł jeszcze wątpić o jego powołaniu?"Rossya nie może mieć innego powołania jak swoje dotychczasowehistoryczne, to jest niszczenia, karania, chłosty odBoga. Przypuszczamy przeto, iż może być zachowaną na tęostatnią usługę, do walki i schłostania terrorystów czerwcowych,ale nie ona odrodzi Europę; tylko ten kościół Rzymski,który ją zrodził i wychował. Temu właśnie zaprzeczanasz dyplomata, podstawiając natomiast swoją cerkiew prawosławną.„Rossya dopełni swego świętego powołaniaKościół prawosławny nigdy nie rozpaczał o tem uleczeniu,czeka nie już z ufnością ale z pewnością." Przystąpmy za rtem do rozebrania argumentów autora przeciw Rzymowii papieztwu.A naprzód szczerze mu winszujemy bystrzejszego poglądu, iż głębićj pojął sprawę rzymską od polityków i dzieu-


19nikarzy zachodu, i ogólnie naszych w Polsce, klepiących pacierznie Boży za panią matką. Tak rzeczywiście Rzym jestkorzeniem świata zachodniego — Eome est la racine dumonde Occidental, co więcej jest korzeniem świata cywilizowanego,świata Chrześciańskiego, bo innej cywilizacji niemamniemana ona cywilizacya wschodnia jeszcze się nie urodziłai żyje okruchami świata zachodniego. Tak nie jest to:„paradoxem ani potwarzą twierdzić, iż w chwili obecnej, cokolwiekjest chrześciaństwa dodatniego (positif) na Zachodzie,trzyma się już to jawnie i wyraźnie, już się odnosi powinowactwemmniej więcej przyznawanem do katolicyzmu rzymskiego,którego papieztwo... jest widocznie wiązadłem sklepieniai warunkiem istnienia. Protestantyzm.... umiera zezgrzybiałości... Co do innych doktryn religijnych... są to wyraźniejedna mniemania osobiste i pojedynkowe." To prawda,ale nie mniej prawda, iż co jest chrześcian wierzących ioświeconych, a nie dworaków w Rossyi , ma się równie kuRzymowi. Mało ich wprawdzie względnie dotychczas, którzysię zdobywają na moc poświęcenia majątku, bezpieczeństwaosobistego, lub ojczyzny dziś tak potężnej , dla przejścia jawniei otwarcie na łono kościoła rzymskiego; ale ich więcejniż się dyplomatom zdaje, a gdyby tylko lat 10 jakakolwiekwolność religijna nadaną była Rossyi, toby się przelęklii zwątpili o kościele prawosławnym. Reszta ludzi oświeceńszychalbo się chyli do protestantyzmu, albo już zarażonato francuskim, to niemieckim filozofizmem. Duchowieństwonie tak już pyszne z swej niewoli: nous sommes menes parune poignee des ldiqy.es, jak się jeden metropolita wyraził,zaczyna się zdobywać na oppozycyą i kształci się na księgachkatolickich lub protestanckich. Zostaje wam tylko ludgruby, a i ten pozbawiony wszelkiego pokarmu duchowego,szuka go po za kościołem. Napróżno chcecie ukrywać przedEuropą że sekty, jak robactwo wylęgłe w zepsuciu, tocząwasz obumarły kościół—stare i nowe raskoły, mnożą sięw miliony, pomiędzy pierwszymi kupcami w Moskwie i Petersburgucudzoziemiec poznaje gołobrodych a o piskliwychgłosach Orygenistów; macie Gnostyków ze wszystkiemi obyczajowemiszkaradami, macie hezpopoivszczyzn§, którzy już kapłaństwanie uznają i t. d. A wszystkie te sekty doskonalenienawidzą cara jako antychrysta, i kościół urzędowy jako


20zakład szatana, a wszystkie zarażone już lub skłonne dokomunizmu, przy grubości obyczajów, przy zimnćj dzikościcharakteru, o! jaki element rewolucyjny, przy którym bledniejąwszystkie brudne czerwoności, i wszystkie czerwonebrudy Zachodu: o! lekarzu, lecz siebie samego wołamy doRossyi, ty nas pewno nie uleczysz, ale da Bóg, my się wyleczywszy,wyleczym i Ciebie. Francuzów i innych cudzoziemcóww ślepocie strachu i grzechu pogrążonych możecie straszyći durzyć: my się aż nadto dobrze znamy, więc możemdalej spokojniej rozprawiać, bo miło czytać i u przeciwnikaprawdy, postrzeżenia choć pojedyncze, ale trafne i piękniewyrażone. — Wszystko, co nasz dyplomata mówi o nienawiściMazziniego i jego popleczników przeciwko papieżowi nietylko o ile panującemu, ale o ile najwyższemu kapłanowi,jest prawdziwe i bardzo prawdziwe. Tak jest, papież podwójnieprzeszkadza powrotowi na świat tego upiora tam zpozakrzyża, tej republiki rzymsko-pogańskiej, na którą wszyscyemisaryusze włoscy chorują i papież wyrzekając się nawetpanowania doczesnego nienawiściby ich nie rozbroił, tylkobydał im sposobność i łatwość do rozburzenia kościoła, dorozbestwienia ludu, jak tego już w części dokazali podczaskrótkich swoich rządów. Zgadzam się przeto, iż w obec takichludzi ustąpienie byłoby zdradą „sumienia kapłańskiegoi kościoła: ici une transaction ne serait pas une simple concessiondu pouvoir, ce serait une apostasie. u Zgadzam się, żepapież nie może się wyrzec źródła swojej władzy, nawet doczesnej, nie może przystać na wszechwładztwo ludu, i nakreski: ale od konstytucyonalizmu republikańskiego do absolutyzmuopartego na czystych i prawosławnych podaniachivschodnich i mongolskich, przestrzeń jeszcze niezmierna. Niewidzę przeto, dla czegoby Rzym i zachód miały być zapędzonedo ciemnego rogu, w ciasny kąt bez wyjścia: Romę et l'occidentsont accules a une impossibilite — la ąuestion Romaineinsoluble en elle meme et sans issue. Nie widzę, dla czegobymyśl Giobertego, okurzona z marzeń patryotyczno za dumnychdla Włoch, dla czegoby myśl federacyi włoskiej z papieżem,jako z przyrodzonym jej naczelnikiem, a zabezpieczającago od nacisku dyplomacyi wielkich mocarstw sąsiednich,dla czegoby mówię nie była podobna? Dla czegobystan kościelny, należący do federacyi włoskiej czy nie, obda-


21rzony dobrą administracyą polityczną i sądową, wolnościamigminnemi i prowincyonalnemi, i nawet pewnym rodzajemreprezentacyi, dla czegoby nie miał być szczęśliwy? Wszakżeto są instytucye historyczne we Włoszech, i prawdziwie narodowe;wszakże [papieztwo tyle wieków z niemi rządziło,z zadowolnieniem stron oba: dopiero obalenie tych instytucyiw czasie okupacyi francuzkiej za rzeczypospolitej, i wprowadzeniefrancuzkiej centralizacyi stan rzeczy pogorszyło.Ale na teraz już Rzymianie z takich instytucyi nie będą zadowoleni-?Być bardzo może, lecz z tą samą trudnością mająi będą miały do walczenia wszystkie rządy, nawet dobrejwoli, cóż dopiero mówić o Rossyi? Czyż Rossya nie widziałatemu lat 25 krwawej rewolucyi wojskowej w duchu liberalnosłowiańskim,która dotychczas tli w umysłach, i odzywa sięw ciągłej walce z żywiołem rządowo-germańskim? Czy świeżonie odkryto w Petersburgu sprzysiężenia socyalistowskiego ?Rossya przeto musi przechorować tę gorączkę rewolucyjną,a nie widać żywiołów, jakie ją przerodzić mogą, kiedy razpęknie sprężyna trzymająca ten wielki nieład z góry w pewnympozornym ładzie. Ta sama przeto trudność powtarzamdla wszystkich rządów, co dla papiezkiego. Owszem, jeżelinateraz _ osłabienie wiary w klasie tak zwanej oświeconejutrudnia rząd teokratyczny, pierwsze upamiętanie się ludnościwróci papieżowi całą siłę moralną duchową, władzę nadsumieniami, jakiej żaden inny rząd nie posiada. A w tychczasach przejścia, za jakim rządem ruszą się mocarstwa napomoc, jak to uczyniły za zrządzeniem bożem dla papieża;choć u siebie nie pewne, choć w epoce małej wiary? I dlajakiej władzy Bóg to sprawił, by siły posiłkowe przejmowałysię duchem religii, jak się to dzieje z wojskiem francuzkiemw Rzymie na zawstydzenie, ku upamiętaniu, a może ku dalszejkarze Rzymian. Nie można bez wzruszenia czytać szczegółówo odradzającej się wierze w żołnierzu francuskim, iprzyszłość zapewne niedaleka pokaże, ile Francuzi zyskająza pomoc, jaką dali następcy Piotrowemu. Więc nad Rzymemspoczywa szczególna opieka Boska, i przyszłość władzy papiezkiejnawet doczesnej lepiej zapewniona od wszelkiej innej,a w każdym razie nie jest w gorszeni położeniu. Otóż albospołeczeństwo idzie ku ostatecznemu rozwiązaniu, jak się toniektórym za czarno widzącym zdaje, a w takim razie nic


22go, ni Rossyanie, ci barbarzyńcę już zepsuci nie ocalą: alboteż Rzymianie równie jak inne ludy, bolesnem doświadczeniemnauczone, będą mniej wymagający. Tak jest jasną dlawszystkich Rzym znających, iż on nie może istnieć bez papieża,że gdyby można było zabezpieczyć miejsca i rzeczyświęte od łupiestwa i pokalania, życzyćby należało, aby mocarstwapozwoliły demagogom włoskim dłużej pogospodarzyćw Rzymie. W przeciągu kilku miesięcy dług zdwoili i wszystkiezasoby wyczerpali nie szanując zakładów dobroczynnych,grosza pielgrzymów, wdów, starców, dzieci i biedaków.Jeszcze kilka miesięcy, albo rok jaki, a Rzymianie prawdziwi,widząc ulice miasta puste i trawą porastające, jak zaczasów pobytu papieży w Awinionie, przyszliby byli do Neapoluna kolanach prosić papieża o powrót.Zresztą jakkolwiek dyplomata, i to rossyjski, na siłytylko materyalne liczy, zanadto pokazuje bystrości, by z niepojęciarzeczy mieszał władzę głównie duchowną papieża,z podrzędną i doczesną. Przypuściwszy, że papieże stracą,i to niepowrotnie, stan doczesny, czy to ich władzę moralnąumniejszy? panowanie doczesne ułatwia tylko, i zabezpieczawolne i swobodne wywieranie najwyższej władzy duchownej,ale nie czyni tej od tamtej zależną. Czy Pius IX inniej byłpapieżem w Gaecie, Portici, jak w Rzymie? czy owszem niemiał więcej tego czegoś niewymownego co daje prześladowanie?Czy to mu dla władzy jego doczesnej, której już niemiał, wszystkie wielkie mocarstwa nadskakiwały? Papieżemogli, i mogliby znowu rządzić kościołem z katakomb, jakpod namiotem pielgrzymim. Najwięksi papieże średniowieczni,którzy trzęśli Europą nie byli panami w Rzymie,a wielki św. Grzegorz VII umarł na wygnaniu. Wprawdziebunty średniowieczne, nie miały tej samej siły, nie miałytego jadu, co dzisiejsze; wszakże były to zawsze upiory pogańskiegoRzymu. Arnold z Brescii to prawdziwy poprzednikMazziniego.A zatem: władza papieżów doczesna nie jest im konieczniepotrzebna, strata jej nie sprowadziłaby bynajmniej rozwiązania,upadku, ba nawet rdzennego osłabienia kościołakatolickiego, a tem mniej nie wywołałaby potrzeby protektoratumocarst?/a jakiegokolwiekbądź , tembardziej niekatolickiegoi owszem wprost antikatolickiego. Bo jeżeli panowanie do-


23czesne ma swoje niedogodności, stratę czasu i troski dzienne,a najbardziej intrygi podstępnych dyplomacyi, tedy tem większebyłyby niedogodności w poddaniu się papieża jakiemukolwiekwładcy doczesnemu. Czy położenie papieżów byłotak świetne i wygodne do sprawowania najwyższego kapłaństwapodczas ich pobytu w Awinionie, choć mieli swój własnykąt ziemi? Mówisz panie, że zajścia -poddanych z papieżemo rzeczy doczesne duszę ich od Boga odwracają, żew nich oni wiarę tracą, ale czy zależność tylko moralna papieżówod królów francuskich nie odrażała od wiary chrześciani innych krajów? czy wielka schyzma zachodnia, sprzeciwianiesię Ludwika bawarskiego i innych cesarzów niemieckich,miały inne źródło i powód? Nie widzieli już w papieżachojców powszechnych Chrześciaństwa, ale tylko stronnychFrancuzów. Czy wszędzie gdziekolwiek kościół zanadtosię pochylił ku rządowi, nie tracił dusz poddanych, nie cierpiącychswoich rządów ? Czy schyzmy w Rossyi mają innypowód? Czy świętokradztwa możniejszych nie pochodzą ztądczęsto, iż lękają się, by spowiednik, spowiedzi przed policyąnie zdradził. Wielki Boże! cóżby to było za położenie dlapapieża pod opieką rossyjską! Wkrótceby cały zachód wpadłw odszczepieństwo. Mają i w tej mierze papieże doświadczenie.Byli pod opieką cesarzów Byzanckich, choć zwyklekatolickich, choć daleko od Rzymu siedzących. Nie miłai nie wygodna snadź była ta opieka Exarchów cesarskich,niezdolnych do zasłonięcia ich od barbarzyńców, a zdolnychi biegłych tylko w uciskaniu i prześladowaniu, tak iż sięnareszcie papieże zdecydowali przywołać na pomoc Franków,na których też cesarstwo przenieśli.Tak, ale właśnie powiadasz, panie, był to akt buntu,który później wywołał protestantyzm, a nareszcie rewolucyepolityczne!.... Dziękuję naprzód za szczere wyznanie, że powodyreligijne, różnice dogmatyczne mało wpłynęły na odszczepieństwowschodnie: myśmy o tem wiedzieli, ale to nasuwalnia od wielu dyskussyi teologicznych. Tak jest, duma toobrażona cesarzów Byzanckich ożeniona z szaloną dumą biskupówByzanckich, a oparte obie na dumie duchowieństwai całej rasy greckiej wywołały właśnie rozerwanie w kościeleBożym między Wschodem a Zachodem. Ile razy Grecy potrzebowalipomocy Lacinników przeciwko Islamizmowi, róż-


24nice dogmatyczne załatwiały się dziwnie snadnie; jak skoropomoc nie przychodziła dość rychło, albo była niedostatecznalub już nie potrzebna, zaraz Duch święty nie pochodziłod Syna. To samo w Moskwie, ile razy królowie polscy położylistopę na gardle wielkich kniaziów wraz wołali na gwałtdo papieża, by ich ratował, bo chcą jego pasterstwo uznać;jak skoro Polacy wrócili do domu, Moskwa żartowała z Polakówi z Rzymu. Za dni naszych synod petersburgski nierobił żadnych trudności doktrynalnych przewróconym naszymUnitom: uznanie z ich strony cesarza za swego wszechstronnegonaczelnika, wystarczyło. Dziś już stolicy apostolskiejz całym kościołem katolickim śmie Rossya tęż samą propozycyączynić!!! O ślepoto Europy, a szczególniej katolików,którzy dotychczas powszechnie jasno nie pojmują całej ważnościPolski, nie tylko pod względem politycznym, ale i religijnym!') Czy koniecznie trzeba, by Rossya była wprzódyw Carogrodzie i w Paryżu by wyleczyć z tej ślepoty, w którejnierozum, tchórzostwo, a upór walczą o palmę. Nie taknasz dyplomata: on rozumie całą ważność Polski tej Polskibuntowniczo katolickiej, zapamiętałego służalca Zachodu, zaroszęzdradzieckiej względem swoich — (cette Pologne factieusementCatholiąue, seide fanatiąue de rOccident, et toujourstraitre vis-a-vis des siens.)A więc powód rozerwania nie był religijuy: bo istotnieprzyznajesz panie, że kościół rzymski przechował nietykalnyskład wiary. Jakże wtedy możesz zarazem mówić, że papiestwomiało wadę ukrytą (Tinstitution papale a eu un vicecache), więc od początku, od św. Piotra — więc wina ChrystusaPana, który papieztwo fundował. Widoczna to znowu,że pisarz rozmyślnie, czy nierozmyślnie, miesza papieztwoz panowaniem doczesnem papieża. Bo w myśli jego przez toostatnie właśnie Rzym zaclał ranę głęboką zasadzie chrześciańskiej(Alteration profonde que Róme a fait subir au principechretien). Rzym zerivał ostatnie ogniwo, które go przy więzy -') Dopóki Polska stała, Europa i Kościół były w spokoju:jak skoro Polska upadła, Rossya grozi Europie a urąga Kościołowi,bo najboleśniejszem urąganiem takie przymilanie się i ofiaraopieki; smutne to, smutne zaślepienie!


25wato do podania prawowiernego kościoła powszechnego.—Rzymsię oddzielił od jedności, Rzym zbłądził: Róme a devie! JakżeRzym mógł przechować nietykalnym skład !wiary (garder ledepot de la doctrine iutact), a przytem zepsować zasadęchrześciańską, zbłądzić? Cóż znowu znaczy, że Rzym zerwałostatnie ogniwo, które go przywięzywało do podań prawowiernegokościoła powszechnego? Któż był stróżem i tłomaczemtego podania jeżeli nie papież? Jak w pierwszych zaraz trzechwiekach postanowienia jego co do epoki święcenia Wielkiejnocy,co do niepowtarzania chrztu i t. d. przyjęte były pomimopodań różnych i mniemań odmiennych wielkich biskupóww Azyi i Afryce. Cóż znaczy ta wieczna komedya występowaniaz czterema patryarcliami Wschodu, przeciwkopatryarsze rzymskiemu jak i teraz świeżo w odpowiedzi naencyklikę Piusa IX wzywającego odszczepieńców Wschodnichdo jedności. Czy patryarchowie są z ustanowienia Bożego?Nie. Chrystus Pan ustanowił dyakonów, kapłanów, biskupów,i namiestnika swego w osobie biskupów Rzymskich. Czterechpatryarchów przeto naprzeciw papieżowi jest to czterech biskupóww obec najwyższego pasterza, tak baranków jakowiec, tak wiernych jak kapłanów i biskupów. Tytuł patryarchyzachodu jest tak podrzędny papieżom, jak prymasaWłoch. Zostawmy tedy tę fantasmagoryą patryarchów bardzoużyteczną względem nieuków. Ha! jeżeli Rossya, jak pragniei spodziewa się, zajmie Carogród, Azyę mniejszą, Palestynęmoże i Egipt, wtenczas wystąpi śmielej z swymi patryarchami,będzie dowodziła, że Rzym prawdziwy w Jeruzalem,albo w Autyochii, gdzie św. Piotr pierwszą chwilową miałstolicę; wtenczas może nawet Sobór zwołany na skinienie cesarzawykią,ć]patryarchę heretyka i odszczepieńca w Rzymie starym,może nawet prosić Cesarza prawosławnego, by wyrok świętegoSoboru pobożnie wykonał... Wszystko to być może: alei milion baguetów tego niesprawi, by czterech patryarchówbyło czem innem, jak czterech biskupów zbuntowanych pi'zeciwpasterzowi prawemu wszystkich biskupów wprost^ z ustanowieniaBożego. Doprawdy, nie będziemy dość prostodusznymi,by dłużej rozbierać to twierdzenie, że Rzym sięoderwał od jedności, to jest, że całość się oderwała od części,a nie część od całości; to pewna, że dotychczas nigdyRzym nie żałował, nie upokarzał się, nie pokutował, a tym4


26czasem Wschód prawosławny nieraz z patryarchami i cesarzamiswymi przybywał na Zachód dla. pogodzenia się z tąniewierną, odstępną stolicą Rzymską. O! gdyby się i dziślego domyślił, kosztem naszym pochwyciłby kierunek epoki...Odpowiemy raczej na inne twierdzenie, będące wprawdzienastępstwem pierwszego, ale obracliowane na wrażenie,bo zdolne przerazić dziś pełno ludzi lękliwych tym wyrazembunt. Otóż nasz dyplomata z największą pewnością i bezpieczeństwemtwierdzi rzecz nową zupełnie i dotychczas niesłychaną: że stolica rzymska wyzwalając się zpod opieki cesarzówwschodnich, przenosząc cesarstwo rzymskie na królówz rodu Franków, a otrzymując w zawdzięczeniu zwrot dominiumśw. Piotra zagrabionego przez Longobardów, jak sięakt donacyjny tychże królów wyraża: że stolica apostolska,mówię, popełniła akt buntu, przeniewierstwa, który wywołałlogicznie następne bunty religijne, a nareszcie polityczne,i że Grzegorz VII, który bronił nie już przeciw cesarzomwschodnim, ale zachodnim, wolności kościoła i stolicy apostolskiej,jest prawdziwym ojcem i poprzednikiem Lutra, jakten jest przesłańcem rewolucyi francuskiej. A zatem, przedtym aktem buntu stolicy rzymskiej nie powinno było być odszczepieństwi herezyi tak na zachodzie, jak w łonie prawowiernegowschodu. Czy tak istotnie jest podług dziejów?Czy różnowiercy nie są współczesnymi apostołów? Czy trzebawypisywać długą niepobożną litanią Gnostyków? Czy przypomniećnajobszerniejszą, najbardziej rozgałęzioną sektę,jaka była, sektę aryańską, które się rozpostarły lub zaczęły,gdy papieże jeszcze ukrywali się w katakombach. Pelagianie,Manichejczycy, Donatyści, Eutychianie, Nestoryanie, aż doIkonoklastów albo obrazoburców, czy się pojawili przed przeniesieniemcesarstwa na Franków, czy po? A proszę uważać,że wszystkie te sekty prawie poczęły się, i mogły się przyjąći rozgałęzić tylko na łonie prawowiernego wschodu, i że patryarchowiecarogrodzcy byli ich twórcami, lub popieraczami,że cesarze wschodni władzy swojej najczęściej na korzyśćherezyi przeciw prawdzie katolickiej używali; co nareszciezmusiło papieżów do odrzucenia zgangrenowanego Carogrodu.To prawda, odpowiesz pan, bo zaprzeczyć niepodobna, i dlatego starannie przeskakujesz nieraz kilka, i do dziesięciuwieków niedogodnych świadków dyplomatycznej gimnastyce


27umysłowej , zuchwałem salto mortale: to prawda, ale od tegoczasu już herezyi w kościele wschodnim nie hyło, albo słabei nieznaczące, a przeniosły się one na zachód. A więc,przyznajesz pan, że herezye religijne i córki ich, rewolucyepolityczne, niezależne są od władzy doczesnej papieżów.Szukajmyż teraz powodów tego fenomenu, że spółcześnie7. oderwaniem się wschodu od jedności kościelnej, herezyeustały na wschodzie, a przeniosły się na zachód. Rzecz bardzoprosta. Nadużycie sił i życia taui tylko podobne, gdzieto życie i siły są. Dopóki wschód był w jedności kościelnej,miał świętych, miał uczonych, ale także miał i heretyków,od czasu, jak tę jedność zerwał nie ma wielkich herezyi,ale też i nauki i świętości nie ma. Rzecz to bardzo prosta,że paralityk nie rzuca się gwałtownie, że w trupie słychaćzaledwo ruch robactwa toczącego ostatki ciała. Takie sądzisiejsze herezye na wschodzie, mianowicie w Rossyi, takiebyły w Syryi i Azyi mniejszej, kiedy zwycięzki islamizm jepochłonął i przyswoił sobie, zresztą jad pychy i zepsuciaznajdując upływ naturalny w odszczepieństwie, nie czuje takgwałtownej potrzeby, otwierania sobie dróg nowych. Jakiżstan dzisiejszy umysłowy i moralny Rossyi? Jeżeli zapytamyo teologów, ledwo się mogą zdobyć na katechizmy. O filozofiiani mowy. Bez naszych ascetów, bez naszych ksiąg pobożnych,ludzie piśmienni musieliby w nabożeństwie ograniczyćsię wraz z ludem do dzwonów i polclonów. Rossyanie miała kaznodziejów od czasu, jak wpadła w schyzmę,ledwo po wielkich miastach, na wielkie święta z kusą jakąnauczką występują uajuczeńsi. Lud nigdy katechizowany niebył, i łaska Boża, że nie jest gorszym. Wprawdzie cesarzdzisiejszy stara się przynajmniej o polor pozorny dla swoichpopów. Staranniej im czeszą brody, uczą po francuzku, frazesówteologicznych, a ascetycznych dla zaspokojenia przynajmniejpobożuiejszych niewiast. Ale i ta homeopatycznauczoność, najczęściej u protestantów pożyczana, wystarczydo odjęcia wiary samemuż duchowieństwu. Za dni naszych,próbując się w polemice z katolikami z arsenałem uczonościepiskopalnych Anglikanów, stają koniecznie na stanowiskuprotestanckiem. Schyzma mogła tylko utrzymać się w skrzepłościi nieruchomości swojej: wszelki ruch umysłowy, wszelkadyskusya jest dla niej zabójczą, jak ciepłe wiatry zachodu


28lodom na wiosnę. Taki nam ideał przedstawia Rossya, lepszoherezye obok życia, jak śmierć bez herezyi. Wielkie herezyepokazały się naprzód na wschodzie, bo rasa grecka powszystkie czasy była ciekawą, gadatliwą, niespokojną, toteż płatonizm przymieszany do ewangelii, tworzył nowesekty. Na zachodzie rasa łacińska z natury swojej rozmyślniejszai organiczna, pomimo tradycyjnych zarodów rozczynupogańskiego, ciężko przyjmowała naroście, potem wiekimusiały przejść, zanim barbarzyńcę północni doszli do dostatecznejoświaty, by jej mogli nadużyć. A ten duch sekciarski,który się tak późno pojawił na zachodzie, zkąd przyszedł?Dar to znowu Greków, uciekających przed szablą tureckądo tych Lacinnikow tyle nienawidzonych, i przynoszącychim w rękopismach starożytnych, jak w koniu trojańskimzarazę, która odżywiła (renaissance) pogaństwo naprzód przezherezye, a potem przez antichrześciańską filozofią. Tak własnedary nam wymawiacie. Zresztą nie brzydzicie się takreformą, którą pan zowiesz oddziałaniem uczucia chrześciańskiegoprzeciwko powadze kościoła (la reaction du sentimentchretien contrę Pautorite de 1'egliseJ winni wprawdzie reformowani,że poświęcili, że zniszczyli ognisko chrześciańskie nakorzyść ja ludzkiego, ale najbardziej winni, że się nie odnieśli,nie wytoczyli sprawy swojej przed sąd prawowity (au tribunalcompetent et legitime). A jaki to trybunał? zapewne ci wieczniczterej patryarchowie, tak wygodni do wszystkiego, zaktórymi stoi w cieniu cesarz prawosławny. Więc tak protestancijak katolicy, byleby się poddali władzy prawnej cesarzaprawosławnego, który naturalnie jest ogniskiem chrześciaństioa,wszystkoby było dobrze i w porządku: czyż katechizmprawosławny rossyjski nie uczy, że kto czci cara, czciBoga. Teraz pojmujemy trochę, co to znaczy, że Rzym, którynie poświęcił ogniska chrześciańskiego ja ludzkiemu, pochłonąłgo w ja rzymskiem (Róme n'a pas supprime le centre chretienau profit du moi humain, ił l'absorbe dans le moi romain.)A dodaje nasz teolog dyplomata: przywłaszczyć sobie co jestBoskie, nie jestże to samo co je zaprzeczyć? (Or usurper cequi est divin, n'est ce pas aussi le nier). Szukajmy co możeznaczyć to ja rzymskie i jakie inne ja kryje się w temtwierdzeniu i wyrzucie.


29Gdzież się da dostrzedz to pochłaniające ja rzymskie ?Czy godność papiezka przysądzona od początku Rzymianomlub Włochom? a jeżeli tak jest faktycznie od trzech wieków,wiadomo, iż to środek zaradczy przeciwko walce wpływówpolitycznych: z ustaniem takiego stanu rzeczy, wyłączność tapraktycznie konieczna żywiołu włoskiego jako neutralnego,ustanie. Czy papieże nie szanowali, nie bronili zawsze najtroskliwiejliturgii starożytnych różnych narodów? Czy radapapiezka czy kardynałowie są wyłącznie Rzymianami lub •Włochami, czy mocarstwa katolickie nie mają przyznanegosobie prawa posiadania pewnej ich liczby, choć z własnejwiny nie zawsze o to dbały lub dbają. Biskupi poza Włochamisali Rzymianie? Sobory powszechne jak i ostatni trydenckiskładałyż się z samych biskupów rzymskich lub włoskich?Gdzież tedy to wyłączne, pochłaniające ja rzymskie?Jest i inne jeszcze ja, które nasz dyplomata przedstawiajako spółistotne i nierozłączne od ja rzymskiego: jajezuickie. Instytut Jezuitów jest to samże katolicyzm rzymski,w stanie wojującym (1' Institut des Jesuites, c'est le catholicismeromain lui nieme, mais a Fetat de Taction militante).Zresztą nie gniewa się wcale na ten zakon i nie podzielaślepych nienawiści, i gdyby tylko societas uznała prawdziwąwładzę, byłby jej zapewne bardzo rad. Jakże tedy, nienawidzącrewolucyi, a wiedząc bardzo dobrze, iż rewolucyoniściokrzyczawszy naprzód zakon Jezuitów, teraz kościół samz nimi identyfikują: jak mówię, taki zasadny konserwator,taki czysty chrześcianin może bronić rewolucyonistom przeciwstolicy apostolskiej walczyć, i pojedynczy zakon z losamicałego kościoła identyfikować? Że Towarzystwo Jezusowepotężnie i korzystnie chodziło w zapasy z protestantyzmem,przeciw któremu było wyraźnie od Boga postanowionem, żewiele i korzystnie pracowało na misyach śród niewiernych,że się wielce odznaczyło w naukach, że od trzech wiekówznamienite usługi oddało kościołowi i jeszcze oddaje; nikttego nie zaprzeczy: ale żeby dlatego kościół był solidarnymz zakonem Jezusowem, by ten zakon niezbędnie był kościołowipotrzebnym, fałsz to oczywisty, i dziwna, że człowiektak przenikliwy nie umiał, czy nie chciał tego pojąć i wyznać.W rozmaitych epokach różne zakony stanowiły jakoby przedniąstraż i zastęp odwodowy kościoła świętego, w walkach


30o sprawę Bożą. Najprzód Bazylianie, Benedyktyni i Cystersijakoby ciężka piechota brali w posiadanie kraj nieprzyjacielskizakładając wszędzie wielkie opactwa jakoby warowniez silną załogą, z której wychodziły na wszystkie strony ewanieliczneharcowniki. Później Franciszkanie, Dominikanie iinne zakony żebrzące lżejszego autoramentu. Nareszcie od16-go wieku tak zwani klerycy regularni, Teatyni, Jezuici,Pijarzy, Misyonarze św. Wincentego a Paulo, Redemptoryściczyli Ligoryanie i t. d. jakoby lekkie i uskoczne zastępypodwójną pełnią służbę kapłana świeckiego i zakonnika. Zadni naszych przybyło kilka nowych zgromadzeń we Francyi,we Włoszech i t. d. Tak Jezuici na 18-cie wieków życiakościoła od trzech dopiero wieków pracowali wiele, ale niesami jedni, i w czasie rozwiązania tegoż towarzystwa kościółbez ich pomocy wytrzymał najstraszliwszą burzę, jaką dotychczasznamy.A tak panie, wszystko co mówisz o ja rzymskiem, o jajezuickiem, jest bez zasady i żadnem nie grozi niebezpieczeństwem:owszem to ja przyniosło Europie i niesie światło iświętość. Ja, rzeczywiste a groźne, ja, które nic nie ma zasobą jedno siłę materyalną obok dumy bez granic, które nicz sobą nie przynosi, jedno zepsucie, głupotę i niewolę, to jaruskie, rozrośnięte pod wiekowem jarzmem wielkiej hordy.Ja rosyjskie w takiej wykształcone szkole, czy nie dąży wciążdo pochłonięcia wszystkiego, czego tylko dosięgnąć możew swym Kalifacie chrześciatiskim, jeżeli go jeszcze chrześciańskimnazwać można. Co się stało z Nowogrodem i Pskowem?co z Małorosyą? co z Polską? za to, że się nie chce zaprzećswego historycznego, katolickiego ja. Teraz kolej na Serbówtureckich i rakuskich, którzy, jak Pan zapewniasz, czcząw strzechach swoich zawieszony obraz cesarza prawowitego,cesarza prawosławnego wschodu. Teraz kolej na te Czechyjak je nazywasz hussyckie, czekające tylko na to, by Rosyaweszła w posiadanie Galicyi, Teraz kolej na tych MagyaróWjnienawidzących was wściekle i instynktowo, bo są w większościkatolicy i którym grozicie zduszeniem w objęciach Słowiani Rumunów, obejmujących ich do koła. Oto ja groźne,grożące już Europie, urągające już kościołowi ofiarą protektoratu,przywłaszczać sobie co Boskiego, nie jestże to samo,co je zaprzeczać: takiego grzechu i zuchwalstwa niczem nie-,


31usprawiedliwionego dopuszcza się Rosya, narzucając się Europiei kościołowi z podwójnem jarzmem swojem politycznemi religijnem. Niechże przyjmie to ostrzeżenie: może jej byćdanem pochłonąć protestantyzm, utrapić niedowiarstwo, te ranyHiobowe na ciele zasmuconego kościoła katolickiego, ale jeżelisię poważy ściągnąć rękę na zdrowe jego ciało, jeżeli zazuchwale urągać będzie jego smutkowi, postrzeże się kosztemswoim, że Bóg i dziś może wzbudzić Klowisów, Martelów,Karolów, Sobieskich na obronę swego kościoła; a wtenczaspychą chorobliwie rozdęte ja ruskie wróci do przyrodzonejswojej i pierwotnej małości.Przywłaszczać sobie co Boże, jest to samo, co zaprzeczać.Śmie Rosya, pomawiać kościół Boży o odszczepieństwo, o przywłaszczenie;śmie stawiać ołtarz przeciw ołtarzowi, śmie sięudawać za prawdziwy kościół Chrystusowy, pomimo, że uznajesiedm^pierwszych soborów, które kościół rzymski zowią matkąi panią wszystkich kościołów; niechże wie: że jest podwójniew odszczepieństwie, odszczepioną od matki swojej, odszczepieńczejGrecyi. Odszczepiliście się od waszego patryarchycarogrodzkiego, jakkolwiek ten pokorny rajas padyszachaopłacający seraj, by dostać i zachować swoją godność, animarzy nawet, siedząc na przedmieściu, o jakiemkolwiek panowaniudoczesnem; a kupiliście sobie prawo posiadania własnegopatryarchy w Moskwie. Wkrótce samowładztwu carskiemugroźnym i ciężkim się wydał i ten domowy i podręcznypatryarcha. jakkolwiek go można było w każdej chwilipostrzydz w mnichy lub w sołdaty ogolić, patryarcliat przetorzucony w kąt, a natomiast stanął synod petersburski, nawzór konsystorzów protestanckich, nieznanych w czystychpodaniach prawowiernego wschodniego kościoła: a adjutantcesarski przewodzi synodem i chwali się, że równie jest dobrzepanem w swoim departamencie jak wszelki inny minister. Żedusza przewodzi nad ciałem, to rzecz prosta, ale że ciałouad duszą przewodzi, to rzecz haniebna i poniżająca. Żeksiądz zarządza swoją własnością niema niedogodności, chybaw stracie czasu; ale że świecki rządzi parafią, to rzecz niesłychana.Wyrzucacie papieżowi jako rzecz głęboko nie ewangieliczną,nie chrześciańską, że administruje swoje beneficium,to jest stany papiezkie, a znajdujecie rzeczą bardzo ewangeliczną,że huzar w palonych botach brzękając ostrogami


32burmistrzuje w synodzie ciągnąc wielebnych ojców za brody,w którą stronę mu się tylko podoba. Dobrze mówisz panie,przywłaszczać sobie co Boskie, jest to samo co się go zaprzeć:zrozumiał to lud moskiewski i dlatego nie chce kościoła carskiego,ale się trzyma starej iciary. Staroi&iercy rosną w liczbę,nienawiść i zuchwalstwo: wszystkie dowody teologiczne bynajostrzejsze ś. p. jenerała Benkendorfa nie mogły ich napędzićdo owczarni. Starowiercy te i rozmaite roskoły nie lepiejsię obchodzą z metropolitami jak karbonary z papieżem;owszem ci tylko strzelają do okien, tamci (jak w Kazaniu)plują na twarz choć metropolita kazański nie panujący. Strasznito rewolucyoniści mój panie. Chłopy koronne, a to połowaRosyi, pokazują także zachciewania komunistyczne; jużdali próbki, jak się myślą radykalnie wziąść do dzieła, a jednegofraka żywcem nie puścić. Posileńce wasi, cierpiący dwapiekła, chłopa i sołdata moskiewskiego zarazem, dziwnie siętakże już parę razy bawić chcieli, grzebiąc żywcem oficera,a pojąc ich gorącą smołą. Podobno, że rząd zamierza zostaćjedynym księgarzem, wydawcą, dziennikarzem, jak już jestjedynym bakałarzem: podobno że jest myśl, by był jedynymwłaścicielem, aby był tylko jeden Egipt i jeden Farao, podobno,że miliony brodaczów mają być na posilenie obrócone,ku podbiciu Europy, tem prędzej Rosya zostanie komunistyczną.We Francyi, w Niemczech, gwarzą o komunizmie, w Rosyiwprowadzają go w życie. Ale jeżeli znowu jaki Pugaczeffpotrafi przemówić do tych kroci niewolników rozpaczonych,jeżeli zamiast na Kazań, pójdzie na Moskwę i Petersburg:w cóż się wtenczas obróci ja rosyjskie i wszystkie marzeniadumne panowania powszechnego, posunięte aż do szaleństwa! —Dyplomata nasz mówi kończąc: o ukazaniu się cesarzaprawosławnego w Rzymie, który wrócił do Rzymu (1846) powielu wiekach nieobecności. (L'apparition de 1'empereur Orthodoxerevenu a Rome apres plusieurs siecles d' absence).Prawda, że nieobecność była długa! Pierwszy cesarz prawdziwieprawowierny, Konstantyn wyniósł się aż nad Bosfori nową sobie stolicę zbudował, Rzym majestatowi papiezkiemuzostawiając, bo pojął, że tam obok papieża dla majestatucesarskiego już miejsca nie ma. Ale dla Boga! jakież to pra-


33wne salto mortale historyczne i logiczne? Proszę nas oświecić,jak Holsztein-Gottorpowie wywodzą pochodzenie swojeod Konstantego Wielkiego, a przynajmniej od Kantakuzenówi Paleologów, którzy zresztą mają bliższych i pewniejszychnastępców. Może ostatni cesarz byzancki uciekł do Moskwy,i tam dynastyą swoją pod przybranem nazwiskiem tajemniekontynuował; może pan Ustriałów albo jaki dziejopis urzędowytejże siły przytacza dokumenta niezbite na dowód. Codzisiejszy cesarz rosyjski ma za prawo nie już do Rzymu,ale do Carogrodu? Jak to pan taki gorący zwolennik prawowitości,tak nieprzychylny wszelkim rewolucyom, jak panmożesz to wmawiać swemu panującemu obrońcy wszystkichnabytych tradycyjnych praw? Jak możesz rozczulać serce jegonad losem Słowian poddanych od czterech wieków sułtana,poddanych cesarza austryackiego wiernego swego sprzymierzeńca?jak możesz twierdzić, iż Rossya nie zawiedzie ichnadziei w stanowczej chwili? Byłobyż prawdą, jak niektórzyzuchwale głoszą, że Rossya odzywa się z zasadami wtenczastylko, gdy one jej są wygodne, a że jedyną prawdziwą zasadąjej rządu wyczerpniętą z testamentu Piotra W. jest ta że:Bossy a może i powinna dojść do panowania nad światem. Alewróćmy do odwiedzin cesarskich w Rzymie. „Może tam pamiętająjeszcze (mówisz pan) wzruszenie ogólne, które wywołałukazaniem się swojem w kościele św. Piotra... i drżenie elektryczne,które przebiegło tłumy, kiedy go ujrzały modlącegosię przy grobach apostołów świętych." Nie, zaręczam pana,że nikt tego nie pamięta, z powodu bardzo prostego, że towrażenie ogólne, to drżenie elektryczne jedynie się odbiło w bogatejdworskiej wyobraźni pańskiej. Wiemy bardzo, że rządi ludność, bez obelgi, ale z najzimniejszą grzecznością przyjęłycesarza: ne rispetto ne dispetto, takie było hasło powszechnieprzyjęte, a wyższe towarzystwo zamykało się u siebiei nie przyjmowało ambasadorskich zaprosin. Patrzano na cesarzaz pewną ciekawością, jak na coś dziwnego i nie na swojemmiejscu, przypominano utrapienie i prześladowanie katolikóww Polsce, i cieszono się serdecznie, że z ust ś. p.Grzegorza XVI. po raz pierwszy może całkowitą prawdę w tejmierze usłyszał: tak ona trudno dochodzi uszu panujących,tem bardziej samowładnie. Zapamiętałem nawet wierszyki,8


_ 34które lud powtarzał ') Prawdą jest jednak, że cesarz byłu grobu św. apostołów, i że wyszedłszy na kopułę wyrył tesłowa: tu cesarz modlił się za matkę (matiuszkę) swoję EoSsyą.Być może, że Mikołaj stojąc na tej górze z marmuru miałtaką pokusę, może mówił w myśli do papieża: te ivszystkiekrólestwa dam tobie, jeżeli upadając pokłonisz się mnie. Alewiemy toż, jak w takim razie nauczył Pan Jezus odpowiadać:Panu Bogu Twemu służyć i Jemu jednemu kłaniać się będziesz.By nas przekonać i pozyskać, nie dość jest modlić się przygrobie św. Apostołów, ale trzeba upaść na kolana przed Piotrem,żyjącym w swoich następcach.') Firenze la giulivaQuando venne, 1' applaudivaMa Napoli che sa 1' arte;L' applaudisce ąuando parte;Roma poi, che pensa beneNe se parte ne se viene.Florencya rozkosznaPoklaskiwała mu za jego przybyciem,Neapol co się zna na rzeczy,Poklaskiwał mu przy jego odjeździe;A Rzym, co myśli zdrowoNi w przyjeździe ni w odjeździe.


I V .RADY DLA MŁODYCH KAZNODZIEI I SPOWIEDNIKÓW.DOSZANOWNEGO WYDAWCY TYGODNIKA KOŚCIELNEGO.Młody jeden Duchowny z Archidyecezyi Mohyłewskiej,choć mi osobiście nie znany, chciał zasięgnąću mnie rady co do sposobu korzystnego sprawowaniaobowiązków kapłańskich, przesyłam Ci odpis mojejodpowiedzi '), z upoważnieniem umieszczenia go w Twojemświatłem czasopiśmie, jeżeli to uznasz za stosownei jakkolwiek użyteczne.Rzym 8-go września 1860 r.I.MIŁY w PANU BRACIE!isz rad moicb, a najprzód co do sposobu opowiadasłowa Bożego. Właściwie nie powinienbym Ciich dawać; bom się systematycznie i podług prawideł do kazalnicynie sposobił. Ilem się w szkołach nauczył Retoryki,z książki Ks. Chrzanowskiego Pijara, tyle też o niej wiem,') List ten był pisany przy łożu gasnącej suchotnicy, rzuconybył ua pocztę na niepewne czy dojdzie, nie mógł zatembyć traktatem Teologii pastoralnej.


może i szczęściem dla mnie. — Nie miałem też przygotowaniapraktycznego, jak się to dzieje po dobrze urządzonychseminaryach, gdzie każą uczniom mówić z kolei w refektarzulub kaplicy wewnętrznej, wobec spółuczniów i nauczycieli.Musiałem od razu wstąpić na kazalnicę i mówić do trudnegoi wybrednego słuchacza. Wprawdzieć miałem już pewnąwprawę do mówienia, na rozmaitych zebraniach radzących;co mi było niewątpliwie wielką pomocą. I przeto nikomubymnie radził kusić Pana Boga, i bez ścisłej potrzeby wystąpićod razu publicznie, bez uprzedniej wprawy do mówienia wobecmniej licznych i znajomych słuchaczy; — zdarzyło się bowiemnie jednemu, to w ciągu kazania, już na samym jego początku,osiąść jak to mówią na koszu i zaniemieć.Ta uprzednia wprawa potrzebna jest, choćby tylko zewzględu na warunki zewnętrzne kaznodziejstwa, to jest: dladowiedzenia się od innych, czy nie mówimy za cicho, lub zagłośno, za pospiesznie, lub nazbyt powolnie, wyraźnie lubniewyraźnie. Dla dowiedzenia się czy nie ma czego rażącegow ruchach, czy one odpowiadają słowom, czy ich za wiele,czy za mało. Nie ma wątpliwości, że lepiej w tej mierze grzeszyćniedostatkiem niż zbytkiem. Wszakże rzecz to do wysokiegostopnia względna, zależna od charakteru i temperamenturozmaitych krajowców. Włoch szczególniej południowy,gestykuluje dużo, rzuca się, chodzi tam i sam po szerokiejkazalnicy, i przysiadzie i podskoczy. Słyszałem znowu Anglika,który przez całe kazanie, trzymał prawicę pod przymkniętąsutaną na piersiach i dopiero przy domówieniu tyle się rozruszał,że kilka razy dłoń naprzód w kształcie wiosła wysunąłPowtarzam jednak, że to rzecz względna, stosowniedo usposobienia słuchaczów i samegoż kaznodziei, a mianowiciestosownie do stopnia jego podniesienia, nie retorycznegoi udanego, ale rzeczywistego i wnętrznego. Byle ruchy odpowiadałysłowom, nie spóźniając się i goniąc niezgrabnie zaniemi, byle odpowiadały rosnącemu wzruszeniu i mówcy isamychże słuchających; razić ich pewno nie będą; — przymus,gwałt zadawany sobie w tej mierze mógłby najprzód') Nie tak chłodno mawiają polityczni mówcy Angielscy,bo zwykle nie mawiają na czczo, a Xeres, Porto, albo Marsaladodają im ognia południowego.


37ostudzić samegoż kaznodzieję, a następnie słuchających ').Prawda, prawda przedewszystkiem! Modnisie światowi za najwyższytryumf sztucznego ułożenia uważają naśladowanieprawdy: niechże w kazaniu, bez takiego podrzeźniania naturalności,w miarę ważności treści i przejęcia się nią mówcy isłuchaczów, podnosi się głos, ożywiają ruchy; a wszystkobędzie doskonałe, bo będzie prawdziwe.Co do naszego temperamentu narodowego, choć napółnocy mieszkamy, bliżsiśmy daleko usposobieniem ludówRomańskich niż Anglo-Saxońskich. Wszakże i pomiędzy Polakamisamemi znaczny odcień zachodzi, pomiędzy Wielkopolaninemnp. i Ukraińcem.II.Co zaś lepiej, czy czytać kazanie, czy mówić je z pamięci,czy improwizować? Niema wątpliwości, że dobra improwizacyanajskuteczniej działa na słuchających. Leży wyraźnatajemnica w sile myśli i słowa, które się na razie, że takrzekę rodzą i niespodzianie wpadają w serca. Ale bardzomało ludzi posiada dar improwizowania, nawet prozą; a tembardziejnie łatwo kto na dłuższą improwizacyą zdobyć sięzdoła. A więc młodzi kaznodzieje, a nawet starsi, mówiąc poraz pierwszy o jakim przedmiocie, powinni kazanie spisać;z tą różnicą że młodzi i mniej wprawni, winni je całkiemwypracować, i dobrze się go na pamięć nauczyć, a wprawniejsimogą poprzestać na ułożeniu sobie suchego szkieletukazania, który później w ciało i barwy, mówiąc obleką. Wtenczassię łączą korzyście kazania przygotowanego, z korzyściamiprawdziwej improwizaeyi. Gdyby nie było innej korzy-') Sławny i świątobliwy kaznodzieja Sycylijski O. LanuzaS. J. podczas gdy kazał w Palermo z niezmiernym skutkiem,doniesiony został do prowincyała, że zbytnie się rzuca i dokazujena ambonie. Napomniany, a posłuszny kaznodzieja, myśiiłwciąż o tem, aby się poważnie na kazalnicy trzymać. Tymczasemkościół coraz się bardziej wypróżniał. Spotyka po drodze smutnegoznajomy kapłan i pyta, co mu się stało, że tak zimno terazkazał. A on na to: „co chcesz, posłuszeństwo związało mi ręcei nogi, każże teraz." Uwiadomiony o tem prowincyał rozwiązałkaznodzieję, i znowu się kościół napełnił.


38soi z pisania okroili uporządkowania w całość przedmiotu,i uniknienia niezbędnego nieładu, i powtarzać się, u mówiącychbez uprzedniego przygotowania; jużby dlatego samego,i głównie pisać wypadało: bo zkądinąd nie taję, że styl zbytwypracowany, może bawić ciekawość, ale zamiast pomagaćdo poruszenia, przeszkadza nieraz i oziębia słuchaczów. Jestwszakże i inna korzyść w spisywaniu kazań. Jeżeli zauważymy,że tacy kaznodzieje jak Bourdaloue, Skarga, Bossuet,rzadko bardzo mają dwa, a tem bardziej więcej kazań o jednymprzedmiocie, a jednak przez całe życie swoje kazywali; widocznawięc, że kazania ich nie od razu takiemi z pod pióraim wyszły, jakie nam pozostawili, ale że je powtarzając,mniej więcej poprawiali, dopełniali, doskonalili. Wielki topowód, aby pisać co się ma powiedzieć, i mieć cierpliwośćpo kazaniu dodać, co na razie dał Bóg lepszego, czy lepiejpowiedzieć; — wiem że tak czyni sławny O. Lacordaire, choćposiada wielką łatwość improwizowania. Nadto pamiętajmy,że z wiekiem tępieje świeżość umysłu, siła twórcza maleje,w miarę jak zmysł krytyczny dojrzewa. A i w latach pełnościsiły i życia, nieraz wielkie utrudzenie, niedomaganie, choćbytylko mocny ból głowy; niemożność mienia zawsze pod rękąPisma św. konkordancyi, kornentarzów i t. p. nic pozwalakaznodziei przygotować łatwo i starannie swego przedmiotu.Wszystko zatem doradza, aby miał przynajmniej przygotowanyzasób materyałów kazalniczych, tak aby w najniekorzystniejszychwarunkach naraźnych, mógł przynajmniej cośznośnego powiedzieć. W r zakonie Jezusowym, gdzie wszystkojest przewidziane i opisane, kaznodzieje muszą każdą naukęstarannie wypracować i dokładnie się na pamięć nauczyć;dopiero wprawnym pozwalają, by sobie radzili, jak im najlepiejsię udaje '). Sądzę że tak być musi i po innych zakonach,gdzie jest pewien dozór z góry. Spisanie zatem kazania,przynajmniej przygotowanie przedmiotu, nie przeszkadzaJ ) Jeden z moich znajomych, pytał ś. p. Ojca Ryłły, Misyonarzana Wschodzie, sławnego kaznodziei włoskiego, jakie przygotowanieczynił do tak częstych kazań. Odpowiedział mu: „kiedymam mówić pół godziny, wypalę jednę lulkę tytuniu, chodząc imyśląc, kiedy godzinę, dwie, kiedy dłużej, trzy." Nie każdemubyjednak takie przygotowanie starczyło.


39bynajmniej improwizacyi (u kogo jest zdolność po ternu), aleja tylko, że tak powiem, kanalizuje; nie pozwala, by się zakoryto logiczne przedmiotu zbytecznie rozlewała. —• Czytanekazanie, mniej robi wrażenia na słuchających, i giest jednejtylko ręki zwykle monotonny, często słowom nie odpowiedni.Ktoby jednak od razu nieśiniał się odważyć mówić z pamięci,niech ma przed sobą rękopis, i tylko w razie potrzeby doniego zagląda, a stopniami wprawi się do obycia się bez niegocałkowicie.HI.Przechodzę teraz do rozmaitych rodzajów kaznodziejstwai liczę ich aż pięć: 1. nauki katechetyczne. 2. homiletyczne."3. właściwe kazania. 4. konferencje i 5. nauki rekolekcyjne.-O każdym z tych rodzajów, choć pokrótce, na ile mnie stać,chcę powiedzieć.1. Nauki katechetyczne są najważniejsze, bo dla wszystkichpotrzebne; a znajomość pewnej liczby prawd wiary, niezbędnajest do osiągnienia zbawienia. Tą drogą prawda sięprzedziera do dusz dzieci i prostaczków mianowicie, choć iu najoświeceńszych, trudno zastąpić potem brak uprzedniejnauki katechistycznej, jak to u nas się widzieć, i czuć bardzodaje. Wielu naszych pisarzy ma się za religijnych, uważaza obelgę i niechęć osobistą, kiedy kto wytknie najłagodniejgrube ich usterki, i wyraźne błędy dogmatyczne, w które cochwila .popadają; dlaczego? bo katechizmu za młodu nieumieli, a w^ dojrzalszym wieku, już to lenistwo, już miłośćwłasną^prze^zkadzają do zaradzenia temu niedostatkowi.Dtopgki wiara powszechnie panowała w społeczeństwie,można się było przy niej utrzymać, na podstawie pierwszegozasobu wyniesionego z domu rodzicielskiego, który się pomnażałnastępnie w szkołach i na uniwersytetach. Ale dziś gdyczęsto ojciec nic nie wie, i nie wierzy, a matka choć wierzy,nie wiele wie sama; kiedy szkoły albo nie katolickie, albokatolickie tylko z imienia; kiedy w nich jest wykładana, raz,dwa w tydzień religia (za naszych czasów nauką moralnościzwana) jak wszelki inny przedmiot, tylko obojętniej i czystopamięciowo; kiedy niedowiarstwo obwiewa dziecko prawięod kolebki, i wchodzi w duszę drogą wychowania, pism, ksią-


40żek, rozmów: obowiązkiem jest najważniejszym kapłanów tembardziej proboszczów, wykładać młodzieży katechizm jak najstarannieji w sposób najbardziej zajmujący. Najżywiej dotego obowiązku poczuło się duchowieństwo francuzkie, bo teżFrancya pierwsza przeszła przez całkowite i urzędowe niedowiarstwo.Są tam kapłani słynni wyłącznie jako katecheci,jak gdzieindziej jako kaznodzieje w ogólności. Są tam katechizmypoczątkowe dla dzieci, przygotowujące ich przez latkilka do pierwszej kommunii. Są potem katechizmy icytrwałościdla podrastającej młodzieży, na które zwykle pannyuczęszczają, aż do za mąż pójścia, a po latach kilku wracająznowu na początkowe już z dziatkami swojemi. Kapłani parafialnistarają się te katechizmy uczynić zajmującemi, przytaczającpowieści z Pisma Św., z żywotów Świętych, budującenawrócenia i wypadki spółczesne; przeplatają nauki muzykąi śpiewem; nakazują wypracowania, analizy i t. p. Są konkursy,nagrody, popisy publiczne katechizmowe '). Wprawdziechłopcy zajęci naukami, pracą zarobkową, lub służbą publiczną,nie tak licznie jak dziewczęta uczęszczają na katechizmypo odbytej pierwszej kommunii św.; ale i dla nich sąosobne konferencye, nabożeństwa wieczorne i t. p. Słowem,katechetyka stanowi we Francyi osobną i bardzo ważną gałęźkaznodziejstwa. Przełożeni głównego seminaryum w Paryżunie posyłają kleryków nawet czteroletnich na kazalnicę kate :dralną, jak się to u nas niestety! (może z potrzeby, a możeczasem z lenistwa starszego duchowieństwa) dzieje, ale posyłająich do parafii św. Sulpiciusza, do wykładania katechizmu.To też we Francyi, pomimo tylu czynników niereligijnych,wiara się pomnaża, i gdzie niewiasta jest wierząca, tam iobyczaj w domu surowy, i prawdziwie chrześcijański. WeFrancyi każdy jest świadomo i konsekwentnie czem jest, wierzącymlub niewierzącym; nie spotkać tam tak powszechneju nas, jakiejś uczuciowej, tradycyjnej, wodnistej religijności,przy której, i pomimo której, pogląd na rzeczy, rozmowy,i postępowanie nieraz niechrześcijańskie; a głównie z brakudokładnej znajomości pierwszych zasad wiary.') W Rzymie kto pierwszą nagrodę otrzyma z katechizmu,dostaje nazwę Imperatora, jako taki daje posłuchania pobożnymciekawym, otrzymuje od nich pochwały i upominki.41Niektórzy kapłani sądzą, że mogą korzystniej użyć czasuinaczej, na chwałę Bożą, i korzyść dusz, nie zajmując siękatechizmami; może to być absolutnie, ale bardzo rzadko.Z kazań uczonych i świetnych korzyść bardzo niepewna;z katechizmów, niewątpliwa. Tu miejsce powiedzieć ze Zbawicielem,i tamto czynić i tego nie zaniedbywać, bo się tedwa rodzaje pracy apostolskiej bardzo dobrze pogodzić mogą.Kapłan nie potrzebuje przygotowywać się długo, albo całkiemdo katechizmu, więc może nań każdą godzinkę czasu wolnegoobrócić.Pamiętajmy zawsze, że Chrystus Pan zajmował siędziećmi ze szczególną miłością. Owszem uczenie ich, byłozapowiedzianym znakiem Jego Messyańskiego posłannictwa,jak to sam zatwierdził mówiąc: Duch Pański nademnąopowiadać ewangelią ubogim posłał mię (Js. 4. Łuk. IY.18) i posłom. Janowym, pytającym, czy On jest onym oczekiwanym,odpowiedział: Idźcie, prawi, odnieście Janoici, cościesłyszeli i widzieli, ubogim eioangelia jest opowiadana (Łuk.VII. 22). O! jeżeli w krajach, w których już duch religijnyostygł, tyle jeszcze można wskórać staranną dusz uprawą,a mianowicie młodzieży; czegóżbyśmy nie dokazali u nas,przy niewątpliwem uczuciu religijnem! A mamy już pod rękądobre katechizmy i mniejsze, i większe, i przetłumaczonykatechizm wytrwałości Ks. Gaume. Wiem wprawdzie, żew waszej archidyecezyi duchowieństwo jest powszechnie takmało liczne, że przy najlepszej woli proboszcz niewiele możeczasu znaleść na katechizmy. To też radzę tak postępowaćjak w Rzymie w Niedzielę i święta po parafiach czynią proboszczowie.Przed nieszporami zbierają dzieci, dzielą je podługpłci i wieku na rozmaite oddziały, każdemu z nich przewodniczyi powtarza jeden, lub jedna z dojrzalszych i zdolniejszych;a proboszcz przechadzając się pośrodku, słucha, poprawia,wyrywa dzieci. A że do waszych parafii należy zwyklewięcej wsi i dworów, tak że nawet w Niedziele letnie, całejdziatwy do kościoła zebrać nie można, trzeba do pomocyw każdej miejscowości uprosić jaką pobożną niewiastę, którezwykle takiej posługi nie odmawiają. Z takich to dziesięcioletnichkatechizmów wiejskich powstał Dar Boży, zdaniemuaszem najprzystępniejszy z katechizmów dla dzieci i ludu;a tak zupełny przy swojej treściwości, że i osoby dojrzalsze. - s6


42i oświeceńsze, z korzyścią go wartować mogą. Księża proboszcze,odwiedzając chorych, objeżdżając z kolędą, niech przesłuchajądzieci w każdej miejscowości, dla przekonania się,jak są uczeni, i ile się nauczyli. Niech nie przypuszczajądzieci do 1-szej spowiedzi, a mianowicie do 1-szej kommuniiśw. ') aż się nie przekonają, że umieją rzeczy potrzebne;a następnie przed daniem ślubu, niech słuchają nowożeńców,(jak się po wielu krajach z wielką korzyścią dzieje), czy niezapomnieli tego, czego się byli za młodu nauczyli. Nie możnabydosyć mówić o ważności katechizmów, ale czas jużprzejść do napomknięcia o innych rodzajach kaznodziejstwa.2. Po katechistycznych, najważniejsze są nauki homiletyczne.t. j. wykład Pisma Św., a mianowicie ewangeliów ilekcy i, które kościół św. na każdą Niedzielę i święto w rokuprzepisuje. W pierwszych wiekach kościoła, Homilia byłaprostym komentarzem na Pismo Św., bez oglądania się nacałość, i ciąg nauki. W średn.ch wiekach św. Tomasz z Akwinu,w swojej Catena aurea2 ) wyjątki z Ojców kościoła ułożyłw porządną całość. Odkąd jednak w naszych wiekach nowożytnych,ze zwrotem do wzorów pogańskich, nazwyczajonosię do kazań ułożonych podług wszelkich prawideł retorycznych(tak iż tylko jedna prawda lub tajemnica całą naukęzajmuje): homileci powinni się starać, o ile tylko przedmiotpozwala, ująć swój wykład ewangelii w pewną porządną całość;szczególniej kiedy mówią do wykwintniej szych słuchaczy.Najlepiej poczną sobie, jeżeli w pierwszej części, objaśniątreściwie wszystkie punkta ewangelii, które objaśnienia potrzebują;a w drugiej wyciągną naukę praktyczną, z jednegoważniejszego punktu tejże ewangelii. Albo też jeżeli w lszejczęści dadzą wykład dosłowny, aby w drugiej odkryli znaczenieduchowe i moralne.1 ) U nas zwykle jeden akt stanowią pierwsza spowiedź ikommunia, nie tak w krajach, gdzie duchowieństwo jest liczniejsze.Tam do spowiedzi przypuszczają dzieci, jak skoro dojdą dodostatecznego rozgarnięcia. Wczesne spowiedzią powstrzymujądziatki od wiela złego, i wcześnie im kształcą sumienie, tak żezwykle niewinniejszemi, i z większem przejęciem się, a następniekorzyścią, przystępują do pierwszej kommunii świętej.2 ) Świeżo przedrukowana u Pana Seguin, w Awignonie —łatwiej się w nią zaopatrzyć kapłanom nawet wiejskim, niż w wielkikomentarz Korneliusza a Lapide, na całe Pismo św.43Ze znajomych mi homiletów, najważniejszy jest niewątpliwieOjciec Ventura, ze zakonu Teatynów. Homilie jegopod tytułem szkoła cudów (Scuola dei miracoli) i parabolemcangieliczne, wydane w języku włoskim, mniej są namogólnie przystępne. Wydał wprawdzie i w języku francuzkimLes femmes de l'Evangile (już bodaj na, polskie przetłómaczone)jak i inne wydać zamierza; jeżeli mu życic i zdrowiedozwoli wszystko wykonać, co ma jeszcze do wykonania.Wszakże kaznodzieje nasi, a mianowicie wiejscy, powinnibardzo z nich roztropnie korzystać, bo są rozwlekłe, teologicznei przeciążone tekstami z Ojców; trzeba olbrzymiejpamięci Ojca Ventury, aby módz taki różaniec cytat, nietylkow języku własnym, ale i łacińskim bez pomyłki i zająknieniasię przytoczyć. Homilie X. Forstera, naonczas kanonika, a dziśKsięcia Biskupa Wrocławskiego (wydane już i po polskuw Poznaniu) nie są właściwie Homiliami, jedno kazaniamiz przytoczeniem tekstów z lekcyi w brewiarzu zamieszczonych;wszakże są piękne, pobożne i uczące. Nasz Białobrzeski,nawet w podciętem wydaniu wileńskiem, jeszcze bardzoużyteczny, i co do treści i co do języka.3. Ważną, arcyważną rzeczą w kaznodziejstwie, jestwrócić do Pisma św. i Ojców kościoła, inaczej wierni nigdyewangelii nie zrozumieją, i zamiast Słowa Bożego, posłyszątylko słowo ludzkie. Do czego dziś powszechnie zeszły kazania?O dogmat ani pytaj. Więc jaka będzie moralnośćnie tryskająca z dogmatu? Pewno że nie nadprzyrodzona aleludzka, a natenczas jaki skutek w duszach sprawi? Samsłyszałem w jednym kościele katedralnym, całe kazanie wypisanez Cicerona de Officiis. Resztę kazania zapycha Retorykaniby poetyczna, o błękitach nieba, gwiazdach, kwiatach,wietrzykach i strumykach i t. p. Wiem, że kwiatkipodobają się ogólnie słuchaczom, mianowicie młodzieży i niewiastom,bo bawią, a do niczego nie obowiązują; aleć kapłannie powinien profanować kazalnicy, lepiej mu było zostaćaktorem. Ważną jest bardzo rzeczą, umieć korzystaćz prac poprzedników. Nikt się nie rodzi natchnionym, każdymusi się kształcić i przyswajać sobie zasoby w ciągu wiekóww kościele Bożym nagromadzone. Wszakże aby umieć korzystać,trzeba już mieć pewne wykształcenie, i trafić cło dobrychźródeł. Mnie się zdaje, że tyle tylko można od innych


uwziąść korzystnie, na ileby korzystający mógł sam się zdobyćprzy dłuższej pracy i namyśle. Niekiedy naśladowca,przewyższy pisarza z którego korzystał; tak np. udało sięMasillonowi (podług mnie przecenionemu), który opracowywałmateryały mozolnie ale niesmaczuo, przez jednego zeswoich poprzedników zebrane (Ojca Lejeune). Gdyby up. ktou nas, unikając złego smaku i nieładu Birkowskiego, ułożyłw porządną i trzeźwą całość, bogactwa jego erudycyi i samegożjęzyka: zyskałby niezawodnie imię znakomitego kaznodziei.Otóż nasi kaznodzieje, ci mianowicie, którzy więcej0 dogmatykę dbają, nieszczęśliwie często korzystają z pracpoprzedników swoich XVI i XVII wieku; którzy głównie szermowaliz protestantami, o pojedyncze zaprzeczone prawdynaszej świętej wiary. Sam Skarga połowę przynajmniej kazańswoich na to poświęca. Wtenczas to było do rzeczy, bobyło pełno protestantów u nas, i wrzała walka o wiarę. Dziśich bardzo mało, i albo już popadli w ogólne niedowiarstwo,a jeżeli jeszcze nie , do kościołów naszych nie uczęszczają.Jedyna dziś rzeczywiście ważna kwestya polemiczna, któryjest prawdziwy kościół Chrystusów? Wiem wprawdzie, żeu was, i o tem zaczepnie mówić nie wolno, ale możecie zawszez pewną ostrożnością, wykładać zatwierdnie, jakie sącechy prawdziwego kościoła, a już siłą rzeczy się znajdzie,czego dowieść chcecie i co jest prawdą.Inni zuowu wypisują z kaznodziejów przeszłego wieku,inwektywy na niedowiarków i bezbożników. Wprawdzie jestu nas jeszcze niedowiarstwo, jest go więcej niż się niejednemuzdaje, ale nie jest już ono tego rodzaju, jakie było dawniej.W końcu zeszłego wieku, i na początku obecnego,niedowiarstwo było pewne siebie i zadowolnione ze siebie-Z uśmiechem szyderskim i pogardliwym mówiło o przesądach,1 starzyznie średniowiecznej, nie wątpiąc bynajmniej, żez chrześciaństwem się skończyło ; i że tylko trzeba cierpliwości,aż i niewiasty i ciemny lud się oświeci. To też niedowiarstwoówczesne, pewne swego tryumfu, nie znało niepokoju,wątpliwości, nie gniewało się na wierzących, bołatwo wspaniałomyślny, kto pewien zwycięztwa. Dziś się marzecz odmiennie, bo wiara wraca, i to wraca przez najwyższąwarstwę społeczeństwa, przez którą było wtenczas nie-


45dowiarstwo przyszło. To też choć dziś jest wiele głów przewróconychfałszywem wychowaniem, złemi książkami, a szczególniejchoć jest wiele niewiadomości w rzeczach wiary; jestniepokój, jest walka, jest szukanie prawdy, ale zadowolnieniaw nicestwie swego zwątpienia i szyderstwa (przynajmniejw wyższych umysłach) nie ma. W inny dziś przeto sposftłbi do niewierzących mówić trzeba, a najlepiej w sposób zatwierdnyi uczący. Dla tego rodzaju umysłów, użytecznybybył rodzaj nauk konferencyjnych, o których zaraz nieco powiemy.Za wzorowych kaznodziei uważam naszego Skargę,Scgneri(ego) u Włochów, Forstera a z dawnych Taulerau Niemców , Bourdaloue u Francuzów i O. Ravignana świeżozmarłego, jeżeli pisma jego już drukiem ogłoszone zostały.Najwyższym wprawdzie mówią jest Bossuet, w panegirykachi mowach pogrzebowych, ale Bourdaloue ogólnie praktyczniejszy,i sam Bossuet o nim powiedział „to nasz mistrz."Wiem, że u nas, gdzie Massillion ogólnie się podoba nawetw swoim Petit Careme cukrowanym podług potrzeb dworuLudwika XV, Bourdaloue wyda się ogólnie za ścisły, zasuchy. Wiem, że za systematyczny w rozkładzie przedmiotu '),ale pomimo to zawsze ściśle teologiczny, uczący, zawszegodny i jednostajny.4. Konferencye, o których tylko co wspomnieliśmy, jestto rodzaj nauk filozoficzno - religijnych i polemicznych; aleodpowiednio do dzisiejszych usposobień, dla ludzi, którzynie tej lub owej prawdzie (jak dawniejsi protestanci) przeczą,ale ogólnie o wszystkiem wątpią, albo raczej nie wiedzą*w co jeszcze wierzą, i dla czego nie wierzą. Ten rodzajkazań powstał właściwie i rozwinął się w Paryżu, po ochłonieniuFrancuzów z szału encyklopedyczno - rewolucyjnego.Pierwszym tego rodzaju mówcą był X. Frayssinous biskupHermopolitański. Odznaczył się poza Paryżem uczony ksiądz*U O. Bourdaloue, koniecznie być muszą trzy części kazania,a każda część ma znowu prawie zawsze trzy podziały.Znajomy mój jeden duchowny francuzki, porównał tę formę kaznodziejską,do peruki z czasów Ludwika XIV, która się dzieliłana trzy główne piętra, a każde z nich znowu na trzy pięterkamniejsze.


46dziś kardynał Wiseman (w 12'Stu naukach o zgodności umiejętnościz religią), ale nad wszystkich zasłynął O. Lacordairezakonu kaznodziejskiego. Trzeba bowiem wielkiego daru,świetnej, porywającej, trzymającej wciąż na uwięzi uwagitalentu, aby zająć ludzi, którzy zwykle tylko z ciekawoścido kościoła zaglądają. Zastępował wymownego Dominikanaprzez czas niejaki O. Ravignan S. J., choć to nie był jegorodzaj, a zastąpił go ostatecznie młodszy jego towarzysz O.Feliks muiej świetny od O. Lacordaire, ale zasadniejszy. Dotychczasw jednym Paryżu właściwie udał się ten rodzaj kaznodziejstwa,bo tylko takie wielkie miasto, może dostarczyćdostatecznej liczby odpowiednich słuchaczów; u nas nie wiem,czyby się ich dosyć w samej Warszawie znalazło.5. Nareszcie są nauki rekoUekcyjne, które w pewnej całościi powiązaniu przedstawiają prawdy wieczne zdolne podnieśćgrzesznika z upadku, i przypominają tajemnice z życiaPana Jezusa, jako drogę do nowego żywota. Nauki rekoUekcyjne,podług metody św. Ignacego, dobrze przedstawiono,i sumiennie rozmyślane, są nieporównanej korzyści, szczególniejkiedy się mówi do osób, całkiem oderwanych od rozpraszającychzajęć zwykłych, i skupionych w smnotności.Oby co rychlej upadł u nas wszędzie zgubny przesąd, że narekollekcye tylko Księży za karę konsystorz posyła. Obyprzestano je odbywać dla czczej formy, jako kilka dni doprzeziewania, i do przespania. Oby rekollekcye sumienne podwoiłygorliwość w całein naszem duchowieństwie, jak się tostało i dzieje w W. Księstwie Poznańskiem, i w dyeoezyi Podlaskiejw Królestwie. Oby i wierni przynajmniej w ważnychwypadkach życia, jak np. przy wyborze stanu, gotując się dodobrej śmierci, przez staranną spowiedź z całego życia itp.korzystali z tego nieocenionego skarbu.Radziłbym bardzo podczas odpustów i nabożeństw 40-godzinnychpo kilka dni w waszej archidyecezyi trwających, jeżelijeden kaznodzieja nie podoła, niechby dwóch albo kilkurozebrało pomiędzy siebie nauki rekollekcyjce przeplatanekatechizmami; a wtenczas lud odejdzie, i nawrócony i nauczony.Nauki bowiem rozszyte, nie trzymające się jedna drugiej,choćby najlepsze, nie wielki, i zwykle tylko chwilowy,i przemijający skutek sprawują.


47Mowy pogrzebowe tak są u nas zagęszczone, tak zwykłei powszechne, iżby o nich mówić można, jako o osobnymrodzaju zwykłego kaznodziejstwa; gdyby wolno byłonadużycia preskrypcyą przyznać. W reszcie świata katolickiegoczczą mowami pochwalnemi w kościele tych duchownychlub wiernych, którzy wielkie zasługi w kościele lub narodziepołożyli, i doszli do wyższego stopnia doskonałości chrześciańskiej.U nas rodzina każdego zmarłego obywatela uważałabysię za schańbioną, gdyby katafalk nie był okadzonymową pochwalną jak kadzidłem. Do wydatku pogrzebu takliczą honorarium za mowę pogrzebową, jak za wosk i świece.Biedny Ksiądz miejscowy, pod parciem nieraz kollatora, lubjego rodziny i potężnych parafian, nie śmie odmówić tej posługi,i ma tak pod ręką formularz do mowy pogrzebowej,jak do innych świąt w roku. A że tych doskonałych chrześciauzawsze, tem bardziej za naszych czasów mało jeszcze;więc te najemne pochwały, śmiech, a niekiedy i oburzeniewzbudzają w słuchających. Bossuet za czasów Ludwika XIV,wiele, bo ośtn czy dziewięć mów pogrzebowych w całemżyciu powiedział. O Lacordaire, ile wiem, dwie czy trzy;a iluż to naszych kaznodziei, nie wychodząc ze swojej dyecezyilub prowiucyi zakonnej, powiedziało ich już po kilkadziesiąt.Wiem, że nadużycia gwałtownie znosić nie można;wiem, że do zwyczaju każdego kraju, ile można bez grzechustosować się potrzeba.Otóż ponieważ u nas pod świeżem wrażeniem duszeskłonniejsze do przyjęcia słowa prawdy, a na pogrzeb sąsiadaliczniej się zjeżdżają, niż na największe święto; radziłbym,korzystając z położenia, zwyczajów i okoliczności, postępowaćjak Skarga, mało mówić o zwykłych zmarłych,a wiele o śmierci i gotowaniu się do niej przez dobre życie.Tak choroba mów pogrzebowych . może się dla wielu w lekarstwoobrócić. Byłoby do życzenia, aby duchowieństwoparafialne, zostawiło sąd biskupowi, czy wypada z kazalnicywychwalać życie danego zmarłego, biskup wyższy położeniem,daleki od nacisku miejscowego, mógłby bezstronniej osądzić,i zasłonić biednego kapłana od przymusu chwalenia zmarłych,w których nic do pochwalenia nie ma.


48IV.Po tem wszystkiem, cośmy dotychczas powiedzieli o warunkachi przymiotach zewnętrznych, jak i o różnych rodzajachkaznodziejstwa; dodamy nakoniec cokolwiek o duchuwewnętrznym i tajemnicy dobrego i płodnego opowiadaniasłowa.Otóż kaznodzieje powinni przedewszystkiem pamiętać,że nie opowiadają słowa swego, ale słowo Boże, że nie opowiadająsiebie, ale Chrystusa Pana. I przeto nie powinni zajmowaćsię sobą, ale duszami, do których mówią, podług ichpotrzeb, stopnia wykszałcenia i usposobień. Wciąż się brzydzićjako grzeszną zalotnością i yjdzajem świętokradztwa,popisywaniem"się wszelką świecką retoryką i ludzkiem mędrkowaniem,co apostoł nazywa pochlebnemi słówkami ludzkiejmądrości (1. Corinth. 11. 4.). Wiemci dobrze, wiem z osobistegodoświadczenia, że Bóg nieraz posługuje się najniegodniejszeminarzędziami dla dobra dusz, które chce nawrócićalbo uświęcić; ale wiem także, że prawdziwy zwykle jest pewnik,że nikt tego innym nie da, czego sam nie posiada. Abyw innych obudzić wiarę, trzeba ją mieć i żywą, aby zapalićw sercach .bliźnich miłość Pana Boga, trzeba nią płonąć;aby przekonać, trzeba być przekonanym. Czują dobrze słuchający,czy to, co kaznodzieja im poleca, jest w nimże samymprawdą i życiem, a tem więcej skutku wywrze kaznodzieja,jeżeli słuchający będą przekonani, że on więcej czyni,niż od nich wymaga. A zatem życie niepokalane, i pełnośćDucha Bożego, stanowią przedewszystkiem apostolskiego kaznodzieję.Więc co do treści każmy mądrość Bożą, podługnauki Ducha św. (Corint. 11 Z. 13.) a co do sposobu mówmyprzedewszystkiem w okazaniu ducha i mocy ( Coriuth. 114 ),a zresztą z godnością, z prostotą, ale bez prostactwa.l )Z namaszczeniem i wdziękiem, odpowiednim rzeczy pamiętajmy,że te dwa przymioty, wdzięk i siła, dawały szczególnącechę i stanowiły wybitne piętno kaznodziejstwa Chrystuso-') Lud lubi kiedy mu każą w przystępnym i zrozumiałymjęzyku, ale nie lubi kiedy kaznodzieje podrzeźniają niejako jegojęzyk, niewolniczo go naśladując.


498wego. Czytamy bowiem w ewangelii, iż się wszyscy dziwowalinad nauką jego, albowiem nie była jako piśmienników i faryzeuszów,ale w mocy (t. j. pełna mocy) była mowa jego(Łuk. IV. 32.) I znowu, że się wszyscy dziwowali słowom łaskit. j. pełnym wdzięku płynącym z ust jego (Łuk. IV. 22).Oto niewątpliwe warunki dobrego kaznodziejstwa. Ponieważwszelka piękność rzeczywista i duchowna, z icewnątrzpłynie, jak skoro kapłan będzie człowiekiem modlitwy i miłośnikiemdusz krwią Chrystusową odkupionych; słowo jegoznajdzie odpowiednią formę, i godne wyrażenie i ruchy stosowne; będzie dobrze kazał, a co więcej będzie grzesznikównawracał, a sprawiedliwych do coraz wyższej doskonałościpociągał.Tyle niech starczy o kaznodziejstwie. Mamy teraz przejśćdo trudniejszej umiejętności, spowiadania, kierowania, wychowywaniasłowem, Bogu dusz.V.Przystępuję ze drżeniem do tej drugiej części mojegozadania, nieporównanie trudniejszej od pierwszej. Kierowanieduszami jest to umiejętność nad umiejętnościami ars artium.Jest to kaznodziejstwo nie już publiczne, (z którego każdybierze co mu potrzebne), a nadto będące pod nadzorem władzy,ale nauczycielstwo każdej duszy pojedynczo wziętej,powagą z góry, i pod okiem Boga samego, sprawowane;a przeto każdy błąd, każda pomyłka kapłana, sędziego, lekarza,,mistrza, może stanowić o losie wiecznym duszy, i dzieckaduchownego, i samego ojca.Chwała Bogu za dar pokory, jaki Ci daje: mógłbymnawet dziwić się, żeś do mnie się zgłosił. Masz więcej naukiodemnie, wszystko, czegoś się nauczył, świeżo Ci jeszczew pamięci; ja w tem niższy od Ciebie, mam za sobą tylkokilkanaście lat więcej doświadczenia kapłańskiego. Ale niemogę zaprzeczyć, że jak do leczenia ciał teorya sama niewystarcza, tak nie wystarcza tembardziej do leczenia dusz ii praktyka bodaj czy nie ważniejszą stanowi część tej umiejętności.To Cię zapewne pobudziło do zgłoszenia się do mnie,to mnie ośmiela do odpowiedzenia Tobie, o ile. w jedaymliście, w przedmiocie Jak niezmiernym odpowiedzieć można.


Obym choć ważniejszych punktów trafnie dotknął, i podałpewne prawidła, jako wytyczne w tej łatwo błędnej drodze!Mówmyż naprzód o spoiviedzi samej, a potem powiemyo dyrekcyi. Co do pierwszej części, z góry Cię ostrzegam,powiem pełno rzeczy całkiem Ci niepotrzebnych, bo aż nadtodobrze znanych. Ale ponieważ wywołałeś ten drugi list, pozwól, że go umieszczę w jakiem piśmie kościelnem; w nadziei,że może te uwagi zdadzą się któremu z młodszychnaszych spółbraci. —Pamiętam, jaką szkodę poniosła dusza moja w pierwszejmłodości, w skutek pośpiechu i niestaranności spowiedników.Spowiadałem się dzieckiem w szkołach, spowiadałemmłodzieńcem w uniwersytecie; nigdy mnie spowiednik0 nic nie zapytał, nigdy słowa upomnienia i nauki nie dał,1 pomimo różnej ważności i liczby grzechów, zawsze naznaczyłtrzy Zdrowaś Marya za pokutę, i dawał rozgrzeszenie.Był to zwykle zakonnik zaproszony do tej posługi, którytylko myśłił, jakby coprędzej dojść do końca, z taką rzesząpenitentów. I jaki był tego skutek dla mnie w szczególności?Oto, że choć mnie Bóg, (jak później zrozumiałem) wyraźniedo siebie pociągał, pobudzał wewnętrznie, i jam się brał dodłuższej gorętszej modlitwy; pozbawiony nauki, rady, kierunku,znowum odpadał w dawną letniość. Gdybym był spotkałprawdziwie ojca duchownego, byłbym już wtenczas zapewne,zrozumiał powołanie Boże, do służby Jego; uniknąłwiela złego, miał mniej do naprawiania, zapomnienia, uczeniasię i nabywania.Otóż w skutek drogo opłaconego osobistego doświadczenia,uważam za pierwszą i niebezpieczną wadę w spowiednikupospiech, (bo już przypuszczam dostateczne wykształcenienaukowe, i nawet pewną gorliwość o dobro dusz krwiąChrystusa Pana odkupionych). Niektórzy się. spieszą ze źlezrozumianej gorliwości, aby jak największej liczbie duszusłużyć, nie myśląc, że i im wszystkim, i sobie samym niezmiernieszkodzą. Wiemci dobrze, że przy tak małolicznemduchowieństwie, a natłoku spowiadających się, już to spowiedziąWielkanocną, już na odpustach, niepodobna tyle czasui starania poświęcać, ileby mógł kapłan mający tylko kilkapobożnych dusz do prowadzenia; ale jednak trzeba tyledać czasu i zachodu, aby grzesznik odszedł usprawiedliwiony50


zeczywiście, a nie oszukany. Lepiej jednego penitenta dobrzewyspowiadać, niż dziesięciu źle. Za tych, których niezdążymy wyspowiadać, nie. odpowiemy przed Bogiem; odpowiemyza każdego, którego źle wyspowiadamy. A i im samymnajgorszą usługę oddajemy. Boć gdyby nie zdążyli tąrazą dobrze się wyspowiadać, mieliby tylko niedogodnośćszukania nowej sposobności ; ale wiedzieliby, że są w grzechuże są chorzy, szukaliby lekarza i lekarstwa, tymczasem źle,wyspowiadani odchodzą z przekonaniem, że są zdrowi naduszy, przyjmują Ciało Pańskie, na grzechy niespowiadanelub nieżałowane, i z których już nigdy może spowiadać sięnie będą; a wtenczas bez szczególnego ostrzeżenia Bożego,bez dobrej spowiedzi z całego życia, w ciągu życia czy podjego koniec, są na drodze potępienia.Jakże pogodzić tę potrzebę wyspowiadania wielu, z obowiązkiemwyspowiadania dobrze? Oto przez pytania kładzionetrafnie i ostrożnie penitentom. Naprzód spowiednik, ze sposobuspowiadania się, może odgadnąć stopień oświaty i naukikatechizmu ')• Jeżeli widzi, że ma z nieukiem do czynienia,niech, nie tracąc czasu, nie pozwalając by opowiadałw sposób długiej powieści swoje grzechy, pyta z kolei o przeikroczenie przykazań Bożych, kościelnych, dopełnienie lubniedopełnienie obowiązków stanu i t. p., o liczbę każdegogrzechu, lub czas trwania w jakim nałogu, niech się potemzapewni, czy zna prawdy niezbędne do zbawienia, i aktycnót teologicznych, a jeżeli nie, lub niedokładnie; niechpierwsze wyłoży (polecając nauczyć się lepiej do następnejspowiedzi) drugie każe za sobą powtórzyć, a zapewniwszy sięo szczerości żalu, niech rozgrzeszy, nie odsyłając aż się nauczy;bo albo odeszle do drugiego, który podobnie nie zechcesobie zadać pracy, albo co prędzej odeszle do kogo,51J ) Spowiadając w Krakowie, spotykałem wieśniaków i wieśniaczkitak dokładnie spowiadających się, jak we Francyi, z określeniemrodzaju grzechu, przytoczeniem okoliczności, zwiększającychlub zmniejszających ważność winy, liczbę każdego grzechui t. p. spytałem się ich, z jakiej byli parafii i następnie wiedziałembez pytania zkąd przychodzili; pochodziło to ztąd , żeX. proboszcz zadawał sobie pracę osobiście, i starannie katechizmwykładał.


52który o uic nie pytając rozgrzeszy. Błogosławiony Leonard deporto Maurizio, Reformat, sławny Missyonarz włoski zeszłegowieku, powiada (i daje ku temu schemat), że w ten sposóbpodejmuje się wysłuchać spowiedzi z całego życia w dwadzieściaminut; istotnie można to uczynić z grubego, to jestwydobyć grzechy śmiertelne, kiedy niezachodzi zawikłaniekwesty i restytucyi i t. p.—Nieuków więc pytać trzeba—trzebapytać dzieci, wszakże z wielką ostrożnością, mianowicie panny,aby czasem dowiadując się o złem popełnianem, nie nauczyćjeszcze nieznanego. Niestety! niewinność zupełna rzadsza jest,niż się powszechnie pobożnym i troskliwym matkom zdaje.Choćby zgorszenie nie przyszło od ludzi, od towarzyszek, odsług; szatan, i zepsuta przyroda, uczą nieraz dziwnie wcześnietajemnic nieprawości. Ale że znowu niewinność zupełnaspotyka się daleko częściej, niż się ludziom zepsutym zdaje,zdaleka tylko i stopniowo, z wielką przyzwoitością wyrażeńpytać można. Wtenczas dusza niewinna nie zrozumie naweto co chodzi, odpowiedzi jej rychło to pokażą. Gdyby jednakbyła niepewność i niebezpieczeństwo możebnego zgorszenia,lepiej zaniechać, choćby też grzech materyalny pozostałw duszy.Ważny jest zapewne rachunek sumienia, a u spowiadającychsię raz do roku trudny, i prawie niepodobny; ale tęważność powszechnie u nas. niewiasty szczególniej przesadzają,ze szkodą innych warunków niezbędnych do dobrejspowiedzi. Tak się nim trudzą*, że bezsenną i gorączkowąnoc jednę, albo i kilka poprzedzających spowiedź przepędzą.Nie dziw przeto, że częstej spowiedzi się lękają, sądząc, iżbyczęsto przez podobne tortury przechodzić trzeba; a co gorsza,tak są strudzone i wyczerpnięte na duchu, że już niemogą zdobyć się na żal prawdziwy, i działania łaski w duszyzrozumieć nie umieją. —A przecież rachunek sumienia dla odbywających go codzień,dla spowiadających się częściej jest bardzo łatwy;jest to poprostu zesumowanie przewinień, które się już zapamiętało,w celu oskarżenia w następnej spowiedzi. Dlaspowiadających się rzadko, dla nieuków, spowiednik możebyć wielką pomocą, może być wszystkiem; ale czego spowiednikdać nie może fchoć może być pomocą i pobudką), to


żalu prawdziwego; bez którego najdokładniejsze wyznaniegrzechów na nic się nie zda.Otóż to drugi punkt zdaniem mojem bardzo ważny, naktóry wierni u nas, a może i spowiednicy nie dość bacznościdają. Wierni biorąc dosłownie wyrażenie, że trzeba opłakiwaćgrzechy, silą się na łzy fizyczne. Niewiastom nietrudnoto przychodzi, a i mężczyznom, jeżeli szczególniej zaglądajączęsto do butelki, za lada wzruszeniem, łzy z oczu grademlecą. Dobre są łzy, kiedy pochodzą z ducha skruszonego,ale nie są konieczne. Dusza skruszona płakać może niewidomie;zwykle żal bardzo głęboki niemy jest, suche maźrenice. Otóż powszechnie wierni zajęci ucieraniem łez,myślą, że mają żal bardzo żywy, a tymczasem te łzy sączęsto czysto ludzkie, i z pobudek przyrodzonych pochodzące;a które przeto nie usprawiedliwiają człowieka. Ktożałuje dla tego, że grzech przyprawił go o utratę zdrowia,majątku, dobrej sławy i t. p., jeszcze nie ma żalu prawdziwego;bo tylko żal nadprzyrodzony, ze względu na Boga(najwyższe dobro) obrażonego, usprawiedliwia człowieka,a im więcej miłości w tym żalu, tym lepszy. Otóż spowiednicypowinni uczyć wiernych, i pilnować przy spowiedzi,i pomagać im, by się za łaską Bożą zdobyli na żal prawdziwy,nadprzyrodzony. Odprawianie od koufessyonału kogo,dla tego, że niewidać w nim znaków prawdziwego żalu, bezzadania sobie uprzednio pracy do obudzenia go w nim, jestbardzo niebezpieczne, a złajanie głośne, trzaśnięcie drzwiczkami'), ciężko jest grzeszne ze strony spowiednika; botak odprawieni często nie prędko wrócą, niekiedy ledwo w godzinęśmierci zdobędą się na nową spowiedź, niektórzy nigdy;otóż krew, t. j. potępienie takich dusz obryzga spowiednikaniecierpliwego i gbura.W duchowieństwie francuzkiem wkradł się był zwyczaj') Mówię o trzaskaniu drzwiczkami, choć nie wszędzieu nas konfessyonały do spowiadania niewiast, opatrzone drzwiczkamii kratą metalową tak gęstą, by ani spowiednik penitentki,ani ona spowiednika twarzy rozróżnić nie mogła. Starajciesię mieć takie konfessyonały, bo ani nam zbyt bezpiecznymi byćnie wolno, ani wystawiać na niebezpieczeństwo osoby słabe naduchu. W Rzymie, i kobiet chronicznie chorych niewolno w domu,i w łóżku nawet leżących spowiadać, bez deski opatrzonej takąkratką nieprzejrzystą.


54(zaraza Jansenizmu) odkładania rozgrzeszeuia każdemu, którysię od kilku miesięcy nie spowiadał; choćby też przedstawiałwszystkie warunki dobrego usposobienia. Co się czyniz konieczności z nałogowymi a niepoprawnymi grzesznikami,to niejako za stałe prawidło postępowania byli przyjęli z niezmiernądusz szkodą. Bo często robotnicy, służący, odsyłanitak długo bez rozgrzeszenia, w koiicu całkiem spowiadać sięprzestali. Wszakże wpływ teologii św. Alfonsa Liguorego,(którego się trzymać z bezpieeznem sumieniem można, jak zapewniłGrzegorz XVI.) upowszechnionej przez dzieło kardynałaRemeńskiego wydane w języku francuzkim (i na polskiw Warszawie przetłomaczone), tudzież O. Goury S. J. Scavini(ego)i innych rygoryzm francuzki już prawie wyniszczyły.Dałby Bóg, abyśmy mogli od spowiadających się otrzymaćto wszystko, czego św. Alfons wymaga. Tak dziś mało wiary,i szlachetności dla Boga w powszechności wierzących, że powinniśmynaśladować całą wyrozumiałość i łagodność Chrystusową,bylebyśmy byli pewni, że trzymamy się zasad kościołarzymskiego. O! starajmy się, każdego, którego Bógnam przyszłe, dla Boga pozyskać. Nieraz udaje się najbardziejnieusposobionych cierpliwością, serdeczną nauką, najlepiejusposobić. A jeżeli na razie kogo rozgrzeszyć nie możemy,odprawmy go z taką uprzejmością, aby nie miał trudnościwrócić po raz drugi.Jakkolwiek przed naznaczeniem pokuty i rozgrzeszeniem,dobrze jest nauczyć grzesznika i podać mu środki jużdo walczenia swoich namiętności, już do nabywania cnót,wszakże ponieważ toby nas przerzuciło do drugiej części naszegozadania, (bo nauka należy już do dyrekcyi dusz, i beznauki spowiedź może być dobra i ważna) powiemy wprzódynieco o pokucie sakramentalnej.Wiemy dobrze, że pokuta sakramentalna, nieporównaniewięcej jest zadośćczynna, od pokut, które sami sobie nałożyćmożemy; a jednak powinniśmy się stosować do ducha kościoła,który po przejściu pierwszych wieków gorliwości,dbając o to głównie, by dusze od potępienia zachować, nienakłada pokut, któreby całą karę doczesną za grzechy należnązmazały, i owszem ułatwia środki wypłacenia się Boguodpustami. Nie można przeto chwalić metody nakładaniaciężkich i długich pokut przy spowiedzi, które powszechnie


55nie otrzymują zamierzonego skutku, i obciążają tylko sumieniapokutników, którzy ich nie dopełniają. Naznaczyć młodejosobie pokutę na rok cały, choćby niezbyt ciężką, jest tosamo co wystawić ją na niedopełnienie jej przynajmniejw znacznej części, i odstręczyć od spowiedzi. — Czyby nielepiej było, przepisać pokutę aż do następnej spowiedzi, cobywłaśnie penitenta pobudzało do jej przyspieszenia? Obarczyćkogo długiemi pacierzami i modlitwami z książki, jest tosamo, co wystawić go na odmawianie ich z niechętnem ziewaniem;tymczasem zobowiązanie do poświęcenia choć kilkuminut tylko co wieczór na rachunek sumienia, i nie przeciąży,i niezmiernie większą korzyść przyniesie od długichpacierzy. Niestety! i tu już się nieraz odbija osobistość spowiednika.Spowiednik zwykle nakłada to, co sam czyni i zalepsze uważa. Ma więc pewną receptę ogólną, jak owi lekarzeempirycy, którzy wszystkich chorych i wszelkie chorobyjednem lekarstwem jeżeli nie leczą, to kuszą się przynajmniejleczyć.Słyszałem jednę penitentkę mówiącą: „mój ojciec bardzodobry, ale chciałby aby wszyscy, jak on sam, chlebemi wodą żyli, i jeszcze dyscyplinę brali."Otóż nabożeństwo dość jeszcze powszechnie pokładają,na długich pacierzach i modlitwach ustnych, (gdy tymczasemdaleko jest ważniejsza, choć krótsza modlitwa myślna, jakponiżej powiemy); i na ostrościach cielesnych. Bynajmniej jaich nie potępiam ani odrzucam, owszem powiadam fakt niewątpliwy,iż nikt się nie uświęcił, kto w pewnej mierzei ciała nie umartwiał. Jako środek poskromienia namiętnościjeszcze nieumiartwionych są one niezbędne; ale i tujeszcze baczyć trzeba na czasy, osoby, i chwile stosowne.Niewątpliwą jest rzeczą, że nowe zakony, coraz mniej ostrościobowiązkowych wprowadzają; reformujące się zakonymuszą cierpieć pewne zwolnienia co do trapienia ciała. Dlaczego? bo zdrowia powszechnie podupadły. W klassach wyższychmnóstwo najszczerzej pobożnych osób, nie może dopełnićprzepisanych postów kościoła, i musi żyć dyspensami;jakże tu nakładać jeszcze dodatkowe umartwienia, bez wielkiejroztropności i miary. Zresztą, ostroście szczególniej dlapoczątkujących są niebezpieczne dla duszy samej, bo żywiąukrytą miłość własną (tę myśl, że są czemś lepszem od in-


56nych), a całą podstawą życia duchownego jest właśnie wojnanieubłagana przeciwko miłości własnej, aż do jej umorzenia,a przynajmniej przetrącenia i zbezwładnienia. Ważniejsze sązatem umartwienia ducha, próżności, ciekawości, światowościi t. p. — Pozwól, że w tym przedmiocie przytoczę znakomitąpowagę, sławnego mistyka i kaznodziei zakonu św. Dominika,Jana Taulera; w kazaniu na pierwszą Niedzielę po TrzechKrólach '), mówiąc o doskonale nawróconych (w których duszyBóg się narodził), pyta się „czy nie powinien on sięćwiczyć w uczynkach pokuty, i czy nie staje się winnymniedbalstwa zaniedbując ich? Wszystkie te uczynki jako:czuwanie, posty, łzy, modły... sypianie na twardem... są namprzepisane, albowiem ciało i zmysły w ciągłym są buncieprzeciwko duchowi i że ciało nad nim przemaga. Trwa przetomiędzy niemi walka i bójka nieustanna. Ciało tu na ziemijest bardzo pyszne ze swojej siły, bo jest że tak rzekę, u siebiew dumu, albowiem ziemia jest jego ojczyzna, i świat muposiłkuje. Wszystko tu się sprzysięga na jego korzyść, przyjaciele,jedzenie, picie, wygódki życia,—wszystko to jest przeciwkoduchowi, który na tym padole w wielkiej się nędzyznajduje. Ale ma on w niebie swoją rodzinę, swój ród, i swoichprzyjaciół; dla znalezienia ich dość mu zwrócić ku niebuswoje myśli, i osadzić tam swoją ojczyznę. Otóż dla wsparciago w jego nędzy , dla osłabienia ciała i przeszkodzenia bynie przemogło, w tej walce nad duchem, nakłada mu sięwędzidło pokuty, aby się duch mógł mu odejmować i trzymaćgo w jassyrze pod swojem panowaniem."„Ale jest (powiada) węzeł i ciężar tysiąc razy mocniejszyod uwięzienia i utrudzenia ciała, a jest nim miłość, i tenteż właśnie najtrudniej znosić. — Miłość to główny prze


57miot skarg i wyrzutów Boga względem uas. Miłość jest podobnado wędki rybaka. Aby się ryba na nią złapała, trzebaaby się jej chwyciła, ale jak skoro to uczyni, rybak pewnyże ją dostanie, choćby też od brzegu uciekła. Tak się marzecz z miłością, kto raz na ten żer złapany, zatrzymanyjest węzłem najmocniejszym, ale ten ciężar mu lekkim. Mocąmiłości więcej otrzymujemy, i czynimy skorsze postępy, niżwszelkiem trudzeniem się i ostrościami pokuty. Przy miłościznosimy i wytrzymujemy cierpliwie wszystkie próby, jakieBóg nam zsyła i przebaczamy szczerze wszelkie złe, którenam czynią. Nic nas bardziej do Boga nie zbliża, i tyle doNiego nie przywięzuje, ile słodki węzeł miłości. Kto raz znalazłdrogę miłości, już innej nie szuka, kto raz tę wędkępołknął, tak dobrze schwycony, iż nogi, ręce, usta, oczy,serce i wszystko co w nim jest do Boga należy. Jeżeli chceszzatem zwyciężyć twoje ciało i rokoszom jego zapobiedz,nie masz ku temu lepszego środka od miłości, bo jest napisano:„miłość mocna jak śmierć, i twarda jak piekło."„Śmierć oddziela duszę od ciała, ale miłość odrywa jąod wszystkiego. Dusza (zraniona miłością) nie może znieść,co nie jest Bogiem, albo co od Boga nie pochodzi (dodam,lub co do Boga nie prowadzi). Najętemu taką walką, i któremugłówną zbroją miłość, obojętne co czyni lub nie czyni,obojętne mu nawet, czy co czyni lub nie. Uczynki jego miłosiernekorzystniejsze są jemu samemu i drugim; przyjemniejszeBogu, od praktyk tych wszystkich, którzy chociażwolni grzechu śmiertelnego, są jednak w niższym stopniu miłości.Spoczynek jego korzystniejszy od czynności drugiego.Chwyćże się tego lepu, i daj się na tę wędkę złapać, imbędziesz mniejszym, tem wolniejszym zostaniesz. Daj uam Bożebyć schwyconymi i wyzwolonymi w ten sposób. Amen."Tak mówi Tauler żyjący w wiekach średnich jeszcze,kiedy ostroście cielesne były daleko powszechniejsze i zdrowiulepsze. Ostatnie słowa znakomitego mistyka, przypominająmi systeinat nowożytny spowiedników , wyrodzony pod wpływemutylitarnych wyobrażeń wieku, który nabożeństwo o tyleceni albo znosi, o ile prowadzi do uczynków miłosiernych,mianowicie cielesnych, powszechnie zatem spowiednicy zapędzająnawracające się, lub gorącej się do Boga biorące dusze,do dobrych uczynków na zewnątrz. A przecież przede-8


58wszystkićm zabezpieczyć trzeba duszę własną. Karcenie duszyjak ciała wymaga czasu, spokoju, ostrożności, następniepierwszym dobrym uczynkiem jest dopełnienie doskonałe obowiązkówwłasnego stanu w domu; po ich dopełnieniu dopiero,reszty czasu i sił można użyć na zewnątrz , a że świat nieceni czego nie widzi, czego się nie dotyka, nie dla tego to,my to mamy zaniedbywać. Uczynki zaś dobre poza domemradzę polecać ile być może ukryte i prawdziwie umartwiające.Bo dzisiejszy sposób zbierania się na liczne i głośneposiedzenia, rozprawiania, pisania i drukowania protokułów,sprawozdań i afiszów, wyprawianie balików, koncertów, granieteatrzyków amatorskich dla ubogich, karmi tylko i rozwijamiłość własną, tem niebezpieczniejszą, że pokrytą pozoramimiłosierdzia i służby Bożej. Jest to sposób może korzystnyw dzisiejszem społeczeństwie, ale przynajmniej początkującychnie trzeba wystawiać na taką pokusę.VI.Otośmy już doszli do obowiązku dania nauki penitentowiprzy spowiedzi.Tu znowu spotykamy dwie ostatecznoście, albo co powszechniejsza,że spowiednik nic nie powie, albo, że mówiza wiele, a nie dorzeczy. Zaraz się tłómaczę. Nauka przy konfessyonalenie jest kazaniem — nie wypada osoby, która jużdługo czekała, nim się dostała do konfessyonału, która długoklęczała spowiadając się, nie wypada wytrzymywać na kolanachi kazać słuchać kazania. Jeżeli się nie zniecierpliwi, toprzynajmniej ostygnie w duchu, i nie zdobędzie się na dobryakt skruchy. Nadto niektórzy spowiednicy mówią penitentomustępy kazania lub przygotowanego na dzień obecny, lub nanastępujące święto, albo też co sobie z dawniejszych kazańprzypominają; a co wszystko często nie ma najmniejszej stycznościz potrzebami duszy spowiadającej się. O to właśniechodzi, by, poznawszy stan jakiej duszy, jej zasoby i stopieńszlachetności dla Boga, bacząc na jej położenie, wiek, siłyi t. p. dać krótką i treściwą naukę, uczącą i budującą zarazem.A przedewszystkiem proszę Cię! szukaj gruntu miłościwłasnej w twoich penitentach, odsłaniaj go im, pokazujw czem się objawia, ucz środków i sposobów do zwalczania


, tej zarazy trującej wszelkie dobre—ścigaj tego potwora, którynie uczy się jak inne złe nałogi grzechami, ale karmi sięgłównie, tą troclią dobrego na jakie zdobyć się możemy.Wpajaj natomiast pokorę i czystość zamierzenia w czynieniuwszystkiego dla Boga, nie dla oka ludzkiego, i zadowolnieniawłasnego. Wierzaj mi, że ten grunt miłości własnej, jestpowszechniejszy niż Ci się zdaje, w osobach na zewnątrz pobożnych,zacnych, i miłosiernych nawet. Ztąd pochodzi, żetyle kobiet dzisiaj, co się często spowiada i komunikuje,i długo w kościele siedzi, i wiele się krząta koło tak zwanychdobrych uczynków: nie jest jeszcze nawróconych doBoga, pełne są samych siebie, pełne świata, próżne, ciekawe,gadatliwe, zazdrosne, obmownice i t. p. i przeto zamiast budować,zamiast pociągać innych do nabożeństwa, dają ażnadto powód mężczyznom szczególniej, do podawania w śmiesznośćnabożeństwa. Wiemci ja dobrze, że nie odrazu Krakówzbudowany—wiem, że są niesprawiedliwi ci, którzy wymagajązaraz doskonałości od każdego, co się weźmie trochęwięcej do nabożeństwa; ale wiem także, że takie dewotkiprzez długie lata praktyki nabożnej, kroku naprzód nie czynią— i nie uczynią, bo są przekonane, że są doskonałe, bok pełne siebie, a więc ślepe. Kto ich oświeci, kiedy spowiednicyich sami ślepi, zadowolnieni są, że mają dzieci duchowne,które tak często chodzą do kościoła, przystępują dosakramentów, i są chwalone (i spowiednik ich za nie) dlaswoich dobrych uczynków. Pozwól, że znowu przytoczę powagęTaulera. W kazaniu na IV Niedzielę po Trzech Królachdaje znaki prawdziwego i fałszywego nawrócenia, a choćwiele w tem kazaniu mówi do zakonników, których nie szczędzi,wskazówki jego stosują się do wszystkich.„Chrześcijanin (mówi) prawdziwie nawrócony uznaje po-, kornie swoje nicestwo; całem jego pragnieniem nie być odnikogo cenionym, nie rozkazywać nikomu... pragnie we wszystkiemtego, co jest najmierniejsze, pyta chętnie o radę,i tłórnaczy wszystko na dobre. Co mu rozkazują, albo radzą,albo po prostu, czego po nim żądają, czyni to ze skromnościąi bojaźnią Bożą. Ci przeciwnie, którzy nie są prawdziwienawróceni, wysokie mają wyobrażenie o sobie i o wszystkiemco czynią. Uważają za niegodne siebie, podlegać komu bądź,albo by kto im miał co do rozkazania. Chętnie dają nauki in-59


uym, z wielką obfitością słów lubią rozprawiać o wielkichrzeczach, przechwalają się pysznie ze swoich czynności, a towszystko pod pokrywką i pozorem pokory, z obawy, aby zapyszałków nie uchodzić. Jeżeli kto ich nie uszanuje, gniewająsię i bronią się, ile mogą. Są zarozumiali, butni, ducha twardegoi upartego; wszyscy tacy, choćby też tyarę papiezkąna głowie nosili, są w ręku szatana. Szczerze nawróceni, miłościwisą i chętni dla bliźniego, chwalą jego czynnościez miłością prawdziwie braterską; cieszą się z jego dobra,wspierają go chętnie kiedy mogą, a w utrapieniach jegomają dlań szczere spółczucie. Fałszywie nawróceni przeciwniesą nienawistni, zazdrośni korzyści, albo pobożności drugich,i mściwi. Serce ich dumą nadęte nie może znieść przeciwieństwa,i ulżywa sobie słowy pogardliwemi i lżącemi. Ludzie pobożnicierpliwi są w obec niesprawiedliwości i śrócł utrapień,które Bóg na nich zesyła, znoszą wszystko, ze sercem spokojnem,mając zawsze na ustach słowa łagodne i dobrotliwe,i godząc się chętnie z tymi, którzy im krzywdę jaką wyrządzili.Fałszywi chrześcianie przeciwnie, skłonni są dogniewu, zazdrośni szczęścia drugich, obmowcy, sieją niezgodępomiędzy braćmi, i znajdą zawsze jakie ale; pełni są wątpliwości,szemrania przeciwko swoim starszym i podwładnym,kiedy ci nie są ich zdania. Dobrzy chrześcianie są zawszedobrowolni i miłosierni, gotowi dać i wspierać innycb, o iletylko mogą; pełni pogardy do rzeczy ziemskich i znikomych,a z wdzięczności ku Bogu, weseli i zadowolnieni w przeciwnościach,upokorzeniu, niedostatku. Mają zawsze obecnegoBoga, który ich strzeże i broni, i pozbywają się wszystkichtrosk doczesnych i nieużytecznych, aby się mogli oddać całkiemBogu i rzeczom wiecznym. Serce fałszywych chrześcijan,wciąż jest trawione pragnieniem dóbr doczesnych i szukająwszędzie gdzie mogą, swoich wygód, dogodności, albo pochwałludzkich, albo jakiej korzyści tego rodzaju. Jeżeli drudzyich nie uczczą, albo nie mają dobrego mniemania o nich,stają się jakoby opętani i czynią potajemnie i jawnie, wszelkiezłe, jakie mogą. Spodziewają się wyciągnąć jaką korzyśćz pozorów pobożności jakie udają, i często się posuwają ażdo obłudy, kłamstw widocznych; dla dostania albo zachowaniatej czci, której tak są chciwi. Serca prawe starają sięzapełnić cały czas swój zajęciami użytecznemi na chwałę


61Bożą, albo korzyść bliźniego, pociechami duchowemi i dobremiuczynkami, szukając wszystko dobrze sprawić, co czynią,oddając się dobremu z całego serca, i chowając niezachwianąufność w Bogu. Obłudnicy są zawsze małoduszni i leniwi dodobrego, twardzi i gorzcy w swojem postępowaniu, niepewnii tchórzliwi, ciężcy, dzicy, i oporni w sercu swojem.Dobrzy używają z umiarkowaniem i uczciwością rzeczypotrzebnych przyrodzie, unikając we wszystkiem zbyteczności;a jeżeli kiedy im się zdarzy przekroczyć granice ścisłejpotrzeby, karcą się sami, nakładając sobie jakie umartwienie.Trzymają na wodzy duszę swoję. przez umiarkowaniew jedzeniu, i strzegą się z niezmierną starannością wszelkiegonadużycia w napoju. Fałszywi chrześcijanie szukają właśniezadość uczynić swojemu żarłoctwu jedzeniem i piciem ;są zarazem nienasyceni dla siebie samych, a niewdzięczniwzględem Boga. -Jedzą i piją bez miary, i bez zachowanianawet prawideł najprostszej przyzwoitości; niekiedy nabawiająsię ciężkiej choroby, ho szukają bez wstydu rozkoszy wszędzie,gdzie ją tylko znaleźć mogą. Niekiedy po sutej biesiadzie,posłyszysz ich mówiących bez wyboru, śmiejących się,płaczących, błaznujących, chciwych opowiadania lub słuchanianowinek. Inni gwałtowniejszego charakteru , skłonni dokłótni i gniewu, wrzeszczą bez powściągliwości, jakoby osłyjakie. Drudzy znowu przeciążeni jadłem, czują się leniwymi,śpiącymi i zaledwoby zdołali odmówić Ojcze nasz. Takie sąskutki zwykłe zbytku w piciu i jadle. To też wszyscy święcipoprzestawali na koniecznem nie tylko w jedzeniu, ale jeszczewe wszystkiem innem, aby uniknąć tych grzechów, jużdla siebie samych, już dla innych.Ludzie prawdziwie nawróceni tak są skromni i czyściw obecności Boga i jego Aniołów, iż woleliby umrzeć, niżpuścić do serca, choćby jeden obraz zdoluy ją skalać, strzegągo z ostrożnościami nieskończonemi, i czuwają ze starannościąustawiczną nad swojemi zmysły, i. nad wszystkiemiczłonkami swojemi... i przeto zadają gwałt ciału... ćwiczą sięw praktykach nabożnych i w wielkiej ufności w Bogu, w którymleży cała ich pociecha. Obłudnicy przeciwnie...."Długiem wprawdzie uczynił przytoczenie, ale sądzę, żebędziesz mu rad. Jakże ważna spowiednikowi widzieć przeztakiego mistrza, tak dokładnie wyliczone poznaki doskona-


62lego, prawdziwego nawrócenia, obok fałszywego i udanego.Wiemy dobrze, że nie wszystko do wszystkich, a w każdymrazie nie odrazu stosować można, ale odrazu trzeba każdemuwykazać prawdziwą drogę wiodącą do celu, każdegoodrazu sprowadzić z manowców.Jajcem pod koniec przeszłego listu powiedział, aby byćdobrym kaznodzieją, trzeba być przedewszystkiem człowiekiemwiary, i kochać dusze krwią Chrystusową odkupione,tem bardziej to powiem o spowiedniku. Bo chociaż jak mówiśw. Paweł, i przez ewangelią się rodzi dusze, daleko jednakbliższe, ściślejsze jest ojcostwo spowiedników, i przetoich a nie kaznodziejów nazywają ojcami diichoivnymi. Wiarasprawi, że kapłan nie będzie twardym dla biednych, nadskakującymi miękkim dla możnych, bo będzie tylko widziałprzed sobą dusze, męką Boga człowieka zbawione, i poświęcisię podług ich potrzeb i chęci korzystania. Wiara da muuczucie godności, że nie będzie się zastawiał charakteremkapłańskim, w stosunkach zewnętrznych życia, dla pokryciawłasnych ułomności,— ale kapłanem się uczuje przy ołtarzu,na kazalnicy, w konfessyonale. Zresztą wiara, przy dostatecznejnauce, dobrem i przykładnem życiu, wystarczy, aby kapłanbył dobrym spowiednikiem, ale by był dobrym doradcą,kierownikiem, lekarzem, nauczycielem dusz, tem bardziej pobożuiejszych;potrzeba, aby kapłan nadto był człowiekiemmodlitwy. Potrzeba, by nietylko przykładnie brewiarz swóji mszę świętą odprawił, co już bardzo wiele, ale by nadtonie obcą mu była modlitwa myślna, czyli rozmyślanie. Winienbyć ascetą i teoretycznym i praktycznym, a że nie każdemu,owszem nie wielu Bóg daje modliiwę kontemplacyjną,czyli bogomyślną, a jednak spotykają się tego rodzaju dusze,częściej między pobożnemi niewiastami i prostaczkami; winienspowiednik znać przynajmniej zasady mistyki, któraw kościele św. bogatem doświadczeniem 18. wieków od DyonizegoAreopagity, aż do dni naszych, wyrosła w umiejętnośćścisłą, opisującą wszystkie i najwyższe objawy życia duszyw Bogu, i z Bogiem. O! ileż dusz, którym Bóg dał ten rodzajmodlitwy, nie rozwinęło się, ile ich się zwichnęło i zbłąkało!ile ich okropnie ucierpiało, (jak święta Teresa o sobieświadczy); a to dla nieuctwa, i co gorzej zarozumiałego nieuctwaspowiedników.


63Na zakończenie zwrócę Twoją uwagę, że niektórzy spowiednicyprzerzucili się w drugą ostateczność, przypuszczającąbez wyboru i uprzedniego przysposobienia wszystkichswoich penitentów do częstej kommunii. Zabójczy, niesprawiedliwyjest sposób dawniejszy oddalania od Pana Jezusa,który dla nas został sakramentalnie na ziemi, który jest lekarstwemi pokarmem dusz naszych, i którego rozkoszą jest przestaiuaćze synami ludzkiemi; ale przypuszczanie do tego stołuosób szczerze nie nawróconych, nie umartwionych, nie pobożnych,nie szukających Boga, ale siebie, przyjemności lub nierazzadowolnienia próżności, wielce też niebezpieczne, ba grzeszne.Bo nieraz takie dusze, jak skoro Bóg cofnie pociechyczułe, opuszczają całkiem kommunią częstszą, i ledwo że naWielkanoc zebrać się do niej mogą z wielkiem niebezpieczeństwemduszy własnej, i zgorszeniem innych. Wiem o tem,że to pokarm i dla silnych i dla słabych, ale dla słabych,którzy się poczuwają do swojej słabości, i starają się przemagaći postępować w dobrem. Gdzie tej pracy całkiem niema, gdzie nie ma szczerego głodu duszy, za tą strawą niebieską,nie wypada ani zachęcać, ani pozwalać częstej kommunii.A więc i w tym przedmiocie, wyjąwszy pewnych wypadkównadzwyczajnych, ostrożnie i stopniowo postępować trzeba.VII.Kapłan jako ofiarnik, jako współpracownik Chrystusa,jako pośrednik między ludem a Bogiem, jako przewodniknareszcie dusz; winien być człowiekiem modlitwy, kapłau tenbez modlitwy, to kadzielnica bez żaru i kadzidła, to pochwabez oręża, to żołnierz bez kul i prochu; to grób pobielany.Ponieważ przez modlitwę człowiek wchodzi w stosunekżywotny z Bogiem, im lepsza będzie modlitwa, tem więcejbędzie Boga w duszy.A zatem stopień rozwinięcia w modlitwie, jest niemylnąmiarą stopnia postępu duszy w miłości Bożej, i doskonałościc-hrześciańskiej. A jak prawdziwe jest przysłowie: kto z kimprzestaje, takim się staje, i ono drugie, powiedz mi, z kimprzestajesz, a ja Ci powiem, kim albo jakim jesteś: tak możnanajbezpieczniej powiedzieć; powiedz mi, ile i jak się modlisz,a ja Ci powiem, jak stoisz z Bogiem.


64O! jakże ważna dla kapłana, nietylko umieć odróżniaćtrąd od trądu grzecliowego, ale jeszcze znać szczeble onejmistycznej drabiny Jakubowej, po której dusza wstępuje donieba: ważna dla niego samego, ważna dla dusz, którym jestprzewodnikiem w tych wstępowaniach z tego padołu płaczudo górnego Syonu. Mówmyż zatem o modlitwie i jej rodzajachi stopniach; a mówmy treściwie, bo o rzeczy nie obcejCi, jak nią jest wielu świeckim.Wiesz o tem, że różne są orzeczenia modlitwy. Mniesię najlepiej podoba Augusty nowe: że jest podniesieniem myślido Boga; bo najogólniejsze i obejmujące wszelkt rodzajmodlitwy.Modlitwa dzieli się głównie na ustną i myślną. Nie, byustna mogła być bez myśli, boby było gadanie papuzie, albomyślna mogła być całkiem bez słowa" przynajmniej wewnętrznego;bo jak dobrze mówi de Bonald, „człowiek mówimyśl swoję i myśli swoje słowo" (1'homme parle sa peusee,et pense sa parole); ale podział ten uczyniony podług tego,co przemaga w jednym albo drugim rodzaju modlitwy. W modlitwieustnej (pacierzach mówionych z pamięci, albo modlitwachczytanych z książki) przedewszystkiem baczyć trzeba,aby je odmawiać (jak my prosimy w modlitwie wstępnej doodmawiania godzin kapłańskich) godnie t. j. poważnie (digue),potem bacznie (attente) to jest z rozmysłem i rozwagą,a następnie pobożnie (devote) z podniesieniem serca i ducha.Tym sposobem zakonnica nawet nie umiejąca po łacinie,odmawia dobrze godzinki swoje, i daje chwałę Bogu, jeżeliodmawia poważuie, wyraźnie, z pobożnem zamierzeniem daniachwały Bogu.Modlitwa myślna (a chcemy na teraz mówić o zwykłej)czyli rozmyślanie, na tem polega, aby, stanąwszy w duchupokory i skruchy przed Bogiem, i wezwawszy na pomocDucha Św., bez którego modlić się jak się należy nieynożemy(ani nawet podług św. Pawła wymówić jak się należy ImieniaJezus) aby mówię, używając władz przyrodzonych pamięci,rozumu i woli, zastanawiać się nad jaką tajemnicą, prawdą,przykazaniem świętej naszej wiary; rozważać stan duszj i jejpotrzeby, wyciągać naukę stosowną i potrzebną do naszejpoprawy — upokarzać się. czynić postanowienia, dziękować


65Bogu, i prosić znowu o siłę i wierność w wykonywaniu postanowień.Łatwo pojąć, że taki rodzaj modlitwy (a której każdydobrej woli i przy zdrowych zmysłach będący jest zdolen)wyższy jest i korzystniejszy do postępu duszy, od pacierzyi modlitw czytanych, które łatwo mechanicznie odmawiać,a w każdym razie bez zagłębienia się w siebie.Otóż ważna starać się, aby i modlitwa ustna była i prowadziłanas do myślnej. Ważna szczególniej nam kapłanom,którzy z obowiązku i pod grzechem, modlimy się codzieńw Imieniu całego kościoła, modlitwą jego urzędową i uroczystą.Czy słyszałeś kiedy, jak Benedyktyni i inni mnisidawniejsi (ma się rozumieć obserwańci) odmawiają godzinykościelne w chórze — jak powolnie, z jakiemi przestankami?Dlaczego? oto, aby mieli czas rozmyślać nad tem, co mówiąlub śpiewają. To też w starych tych zakonach, albo nie macałkiem czasu, albo tylko pół godziny przepisanego na modlitwęmyślną, — bo Oni wielką część dnia i część nocy rozmyślająPismo św. to jest Słowo Boże. Otóż czyńmy dobrowolnieile możności to samo, i toż radźmy duszom nampowierzonym. Radźmy im, kiedy dobrowolnie modlitwy ustneczytają, aby czytały psalmy Dawidowe, albo modlitwy kościelne,albo przez Świętych ułożone: słowem, które z Ducha św.poszły. Nic bowiem rzadszego od dobrej modlitwy, a nowożytneogólnie nieznośne, bez głębokości, pełne wykrzykników^ckliwej czułostkowości i znowu zieloności i strumyków. W każdymprawie żywocie Świętych szczególniej bogomyślnych. spotkałemjednę lub więcej modlitw, lub z góry im objawionych,lub w uajwyższem podniesieniu ducha przez nich ułożonych.To też co w nich mocy, namaszczenia, wdzięku! żal mi, żemtak mało ich sobie wypisał. Ktoby ułożył książkę do nabożeństwa,z modlitw w Piśmie św. w liturgii kościelnej i żywotachŚwiętych zawartych, dopieroby się duszom zasłużył!Otóż można i potrzeba wszystkim najnieumiejętniejszym wyłożyć,że nie oto chodzić im winno, by wiele pacierzy odmówili,wiele na książce przeczytali, ale by się nigdy nie spieszyli,i na każdem wyrażeniu, każdej myśli, zastanowili i trwaliw tem pobożnem usposobieniu, aż dopóki się ono nie wyczerpnie,i by wtenczas dopiero szli dalej. W taki sarn sposóbradzę odbywać czytanie duchowne (bez ciekawości i pośpie-11


66chuj, w taki sposób odmawiać Różaniec rozpamiętując tajemnice,w taki sposób obchodzić stacye krzyżowe; w taki sposóbczynić rachunek sumienia, rozważając przykazania Boże,kościelne, grzechy główne, i t. p., a każda dusza by najprostsza,by najbardziej roztrzepanej i żywej wyobraźni, ani siępostrzeże, jak się włoży do rozmyślania. Wtenczas możnapowiedzieć, że jest pewna swego zbawieni; 1 . Tłomaczę sięzaraz: Kto rozmyśla i liczy się ze sumieniem, niepodobna,by żył i trwał w grzechu. Jedno z dwojga rychło nastąpi;albo się nawróci, albo porzuci rozmyślanie. Tymczasem możnadługie pacierze odmawiać i pościć i dawać jałmużnę, a jednaktrwać w złym nałogu. Metodę rozmyślania zwykłego wieluwyłożyło, między innymi szczegółowo wyłożył święty Ignacy,i ci wszyscy, którzy go opracowywali.Nie trzeba tylko wszystkich przymuszać, albo się samemuprzymuszać, by wszystkich przepisów i rad podanych dosłownie,i niewolniczo się trzymać. Każdy rychło pomiarkuje,jaką mu drogą łatwiej do zamierzonego celu dojść, tej niechsię trzyma. Mamy podług tej metody ułożoną książkę p. t.Rok Chrystusowy t. j. trzy punkta do Rozmyślania na każdydzień z Ewangelii wyjęte.Św. Franciszek Salezy w swojej Filotei wyborne rzeczymówi o rozmyślaniu i podaje nawet do niego przedmioty.Ogólnie mój przyjacielu, jako książkę podręczną, każdej duszybiorącej się do nabożeństwa, dawaj Filoteę, (ostrzegając tylkopanny, by nie czytały co dla zamężnych wyłącznie napisane).Jako drugie dzieło z kolei, które także mamy w naszym języku,a które św. Franciszek Salezy, całe życie swoje nosił w kieszeni,polecani Ci walkę duchowną Ojca Scupoli Teatyua.Cały systemat pracy nad własnem udoskonaleniem sprowadzaona do tych czterech punktów: nicufanie sobie, ufanie Bogu,ćiciczenie (t. j. praca nad sobą) i modlitioa. O naśladowaniuChrystusa Pana nie mówię, bo już jest w ręku wszystkich,dla wszystkich też i zawsze, jak rozmyślanie męki Pańskiejstosowne i użyteczne. Z teologów ascetycznych radzę Cijeszcze książkę O. de St. Jure: V Homme Spirituel; a gdybyś;dostać go nie mógł, sprowadź z Poznania Rodriguezao Doskonałości chrześcijańskiej, skróconego dla osób świeckich.Na tem się ograniczę co do Ascetyki. Dodam tylko, żezwyczaj Rozmyślania daje wielką znajomość własnego sumie-


67nia, czyni spowiedzie łatwemi i zapewnia ich dobroć; usposabiado korzystnego i pobożnego słuchania (lub odmawiania)mszy Św., i przystępowania do Stołu Pańskiego, daje pewienspokój, ład, ciąg w postępowaniu ; daje siłę śród przeciwnościi prześladowania; nareszcie największą pociechę śród cierpieńi chorób. To też odbije się w kapłanie i na kazalnicy i w konfesyonale, kiedy sam rozmyśla i jest ogólnie człowiekiemmodlitwy; a pobożni wierni na chwilę w tem się nie pomylą.Ksiądz nie rozmyślający, mówi ogólniki na chybił trafił —a słowo jego nie ma namaszczenia, płodności i siły nawracającej.Przechodzę teraz do ostatniej i najtrudniejszej częścimojego zadania, do mówienia o modlitwie nadzwyczajnej,kontemplacyjnej, albo bogomyślnej, za przypuszczeniem, żemoże Ci Bóg przysłać duszę tego rodzaju modlitwą od Bogaobdarzoną. Niektórzy nazywają ten rodzaj modlitwy rozmyślaniembiernem; korzystam z tego orzeczenia, aby łatwiejpokazać różnicę, od rozmyślania zwykłego. To ostatnie jestwłaściwie czynne, bo jakkolwiek rozmyślamy z pomocą łaskinadprzyrodzonej, jednak posługujemy się naszemi władzamiprzyrodzonemi, jako to pamięcią, wyobraźnią, uczuciem, rozumemi wolą. 1 przeto ten rodzaj modlitwy jest wszystkimprzystępny, i wystarcza do uświęcenia się każdemu. WieluŚwiętych nie było prowadzonych drogą kontemplacji, albomodlitwy biernej. To też ona nie jest niezbędną do doskonałości,ale gdzie jest albo ją przypuszcza, albo niezmiernieułatwia, rozumie się przy wierności osoby obdarzonej. Niktżadnem staraniem, wiernością, nie zdoła przejść z rozmyślaniaczynnego do biernego. Dusze niezmiernie oczyszczone,uspokojone, skupione w rozmyślaniu czynnem, mogą miećtylko pozory i podobieństwo zewnętrzne do modlitwy kontemplacyjnej;ale w rzeczy niezmierna różnica. Jednym Bóg dajeten dar wraz od dzieciństwa prawie, drugim w ciągu życia,innym pod sam jego koniec. Wierność w modlitwie zwykłej,może skłonić serce Boże do powiedzenia „pójdź wyżej," alesama do kontemplacyi podnieść się nie zdoła.W tym bowiem rodzaju modlitwy, jak samo nazwaniebiernej wyraża, człowiek jest rzeczywiście biernym. Bo choćdla niekuszenia Boga, powinien sobie przygotować przedmiotdo'rozmyślania (jakkolwiek niepewny czy zawsze za nim pój-


68dzie), nieraz, gdy stanie przed Bogiem w upokorzeniu ducha,Bóg mu sam przedmiot ten wyznacza. Będzie to także czyjaka tajemnica naszej świętej wiary, czy prawda jaka, czyprzymiot Boski, który oświeca umysł, zajmuje miłośnie wolę,skupia wszystkie władze duszy i zmysły same; i tak duszazajęta trwa bez trudu, owszem z wielką pociechą, jak dzieckou piersi matki, aż je matka od niej nie odsądzi. Nie jestciczłowiek i wtenczas całkiem biernym, bo ou widzi, rozumie,lub czuje się w tem, co mu Bóg pokazuje, czego uczy, jakpochwycony pięknością obrazu, dźwięku: ale bierny jest codo przedmiotu widzenia, czucia, którego sobie nie obrał. Nieraz,kiedy człowiek najmniej o tem myśli, kiedy najmniej kutemu sposobny, śród zajęć zewnętrznych, rozmowy i t. p. Bógjakoby promieniem słonecznem wpada do duszy, oświeca ją,pociąga i skupia w sobie. Pojmujesz, że człowiek takich stanówstworzyć sobie nie może — choć może się oszukać i wmówićw siebie (jak się zdarza fałszywym bogomyślnym), że jestw takim stanie. Bóg działa w jednych więcej na umysł, w drugichna wolę samą. Różne też są stopnie i objawy tej modlitwy,które mistycy zowią skupieniem, uspokojeniem, snem duchownym,zjednoczeniem, którego znowu wiele jest stopni; rozweseleniem,kiedy dusza nie może ukryć i wytrzymać niejakoobfitości pociech, zdradza się pobożnym szałem, jękiem, śpiewem,pląsaniem; ale zawsze w granicach przyzwoitości, ilerazy clar taki od Boga pochodzi, zachwytem już to duchasamego przy odejściu całkowitem od zmysłów, już połączonymz porwaniem ciała nawet w powietrze i t. p.Najważniejsze jednak objawy życia kontemplacyjnegosą icidzenia, objawienia i słyszenia słów, nauk, proroctw i t. p.Tak pierwsze jak drugie mogą być znowu potrójnego rodzaju,lód widzenie zewnętrzne oczyma ciała. 2. widzenie w wyobraźniimaginacyjne. 3. widzenia intellektualne czyli czysto duchowne,w najgłębszem wnętrzu ducha. Podobnie słowo lód możebrzmieć fizycznie i uderzyć zmysł słuchu. 2. brzmieć wewnątrznas, ale w sposób słowa. 3. w samymże duchu i w sposóbduchowy. Dwa pierwsze rodzaje widzeń i objawień, są mniejbezpieczne, złudzeniom własnym i wpływom złego ducha podległe,— najbezpieczniejsze są tak widzenia, jak słowa czystoduchowne, w głębi i jądrze samem ducha objawiającesię, gdzie tylko Bóg sam ma przystęp, — a mianowicie one


I69słowa zwane przez mistyków jestotnemi, które w tej chwilisprawiają w duszy, co wyrażają: jak np. kiedy Bóg duszypowie, — odtąd mnie jednemu służyć będziesz, bądź moją,bądź pokorną i t. p.Pojmujesz mój przyjacielu, jak w -całej tej rzeczy łatwezłudzenia i pomyłki i jakiej baczności spowiednikowitrzeba! Bo naprzód Bóg podoba sobie najczęściej obdarzaćtakiemi darami nieuków a mianowicie kobiety; lód przeto,iż, jak mówi święty Piotr z Alkantary, niewiasta jest zwyklepokorniejsza, łatwiej się dająca powodować, a Bóg przedewszystkiemszuka gruntu pokory, i na nim buduje. Jak skoroniewiasta czysta jest w zmysłach i wolna od próżności światowej, nie stawia już oporu Bogu; nie tak mężczyzna. 2. bonieuczeni i niewiasty nie mają tyle środków, co uczeni zgłębieniaBoga drogą nauki i rozmyślania, a słuszna, by Bógwspierał dobrą wolę, gdziekolwiek ją spotka. 3. bo mężczyznaz natury swojej jest czynny, zdobywający, a niewiastabardziej bierna, przyjmująca, kochająca, a jak tenże świętyPiotr z Alkantary mówi, „w tern życiu mało możem Bogapoznać umysłem, ale możem Go wiele ukochać." To są przywilejeniewiast — ale że u nich wyobraźnia i uczucie żywsze,łatwe bardzo złudzenie, jeżeli spowiednik nie jest oświeconyi bardzo baczuy.Pomyłki mogą się zdarzyć nawet najlepszym i najpokorniejszymduszom. Boć wszelkie objawienie Boże przejmujeczłowiek zwykle w stanie oderwania od zmjsłów, kiedy duszapojmuje w sposób czystego ducha. A ten duch nie jestcałkiem nagi nawet u najprostszych. Jest już w nim pewienzasób wrażeń i pojęć. Otóż objawienie wszelkie przybywaduchowi już tak zawarunkowanemu. Jakże łatwo zatem pomieszaćto nowe, co od Boga przyszło, z tem dawniejszem,cośmy już w jakikolwiek sposób posiadali. Dalej, co duchw stanie podniesienia i oderwania od zmysłów przyjął, z tego• zdaje sobie sprawę, wróciwszy do stanu zwykłego i myślącw sposób ludzki: jakież tu szczególnie niebezpieczeństwo, bywłasnego zrozumienia nie pomieszać z widzianem lub słyszanem?Cóż nareszcie, gdy to przyjdzie wysłowić, zdając sprawękomu innemu szczególniej po niejakim czasie!Wielka trudność i wielkie niebezpieczeństwo dla spowiednika;a jednak nie wolno mu . jak niektórzy grzesznie


70czynią, opuszczać ich i odprawiać, mówiąc, że to wszystkomrzonki i przywidzenia. Nie wolno powiadam, bo jedua takadusza milsza Bogu od tysiąca letnich, i przeto kapłanomdobrej woli, daje szczególną pomoc i światło i wyższy darmodlitwy, by mogli korzystnie ukochane takie dusze jegopielęgnować. Przy wszystkich trudnościach i niebezpieczeństwach,szczęśliwy kapłan, któremu Bóg dusze takie przysyła,dowód to miłosiernych Jego zamiarów nad nim samym. —Są truduośoie, ale są też i pomoce. —• A naprzód ile drogąnauki dowiedzieć się można: Oprócz doktorów prywatnych,kościół kanonizując świętych, wszystkie podobne zjawiskarozbiera z całą surowością prawną; wszystkie są one znanei opisane. Gdybyś mógł mieć d/ieło Benedykta XIV. De canonisationesanctorum, znajdziesz tam wszystko, co Ci potrzebnembyć może. Na przypadek, gdybyś nie miał okromwspomnianego Taulera, przypominam Ci, że wyszła w Krakowiew polskim przekładzie mistyka św. Jana od Krzyża ,z całą ścisłością teologiczną napisana: a wielki ten święty,okrom własnego miał jeszcze całe doświadczenie św. Teresyna swoje zawołanie, jako jej spowiednik i spółpracownik.Polecani Ci także Direttorio Mistico O. Sćaramelli S. J. (słyszałem,że już wyszło po francuzku) dzieło, które wikaryatRzymski poleca spowiednikom zakonnic. Nareszcie z wielkąkorzyścią odczytasz mistykę Gcirresa chrześciańską, przyrodzonąi szatańską. Nie tyle Ci zachwalam część teoretyczną,bo pomimo całej uczouości, sain dusz praktycznie nie prowadził;ale bardzo polecam przykłady z żywotów świętych,jak z fałszywych mistyków i llluminatów, którzy się dalizłemu wyprowadzić w pole, polecam nareszcie to, co mówi0 mistyce naturalnej, o somnambulizmie, magnetyzmie i t. p.co tak ważną gra dziś rolę, a grozi, że i ważniejszą odegraćmoże. Pań Charles de Sainte-Foi, wydał ją w przekładzieIrancuzkim i u tegoż księgarza, co kazania Tauler.i, zapisaćgo sobie możesz. — Tym czasem pozwól, że Ci damkilka znaków dobreyo duclia i działania Bożego w duszachuprzywilejowanych.1. Aby widzenia, objawienia nie zawierały nic wyraźnie1 wprost przeciwnego prawdom objawionym i przez kościółpostanowionym. Wszakże w razie wątpliwości nie dosyć poprzestaćna pierwszem lepszem kompendium teologii, trzeba


71poszukać w źródłach. Benedykt XIV. kładzie sobie pytanie,czy może być przedmiotem prawdziwego objawienia, prawdajaka wiary, jeszcze za dogmat przez kościół nie ogłoszona?i przyznaje, że może. Dziś nas fakt świeży tego uczy, wszyscywidzący widzieli zawsze Niepokalane Poczęcie N. Panny,owszem widzieli zawsze zajmujące miejsce naczelne w planieBożym względnie do rodzaju ludzkiego; a jednak prawda tajeszcze nie była wtenczas za dogmat ogłoszona. Podobnieprzyznaje wielki ten doktór, że może być objawiony jaki faktalbo szczegół, którego nie ma w ewangelii, ale który się niesprzeciwia opowiadaniu ewangelicznemu. Pełne icli objawieniaśw. Brygitty, a jednak przeglądane i pochwalane przez kościół.To też, kiedy czytamy w świeżo wydanem życiu czynnemChrystusa Pana podług objawień Anny Katarzyny Emmerych,że Chrystus Pan po wskrzeszeniu Łazarza, odwiedzałCypr, Trzech Królów w ich ojczyznie, i Egipt, choćewangelia mówi tylko, że się skrył na puszczą: nie przetomożemy potępić jako fałszywe takie objawienie; bo z opowiadaniemewangelicznem doskonale pogodzić się może.•2. Znak bardzo ważny i pewny: jeżeli osoba odbierającałaski szczególne w modlitwie, jest szczerze i głęboko' pokorna; jeżeli nie pragnęła, i nie czuła, i nie czuje się godnąwszelkiej nadzwyczajności; jeżeli nie tylko przed nikimobcym z tem się nie popisuje, ale jeżeli jej samemu spowiednikowitrudno (przynajmniej z początku) o tem mówić;i gdyby bezpiecznie i wolno było. radaby o tem wieczniemilczeć.3. Jeżeli szanuje wszystkie przepisy świętej naszej wiary,powagę kościoła, i wszystkie praktyki pochwalone przez kościółświęty, (choć nikt do wszystkich nie obowiązany). I przetona pewno są podejrzane pobożnisie dziwacznego nabożeństwa,które w niczem spowiednika się nie poradzą, jedno wszystkopodług swego widzimisię czynią; poszczą w Poniedziałkii Wtorki, a nie w Piątki i Soboty, odmawiają jakieś modlitwypakątne, albo te, które same sobie ułożą, i w którychw wszystkiem ich ja główną gra rolę.4. Jeżeli postępuje w cnotach chrześciańskich; jeżelidaleka od światowości i tylko z obowiązku ma niezbędnez nim stosunki; jeżeli nie chowa do nikogo urazy, nawet dotych co ją poniżają, pomawiają, posądzając o obłudę itp.


72Nareszcie czas jest wielkim kamieniem probierczym.Otóż osoba, któraby przedstawiała wszystkie wskazane warunki,choćby przypadkiem była w błędzie, byłaby w nimw dobrej wierze, i żadnegoby szwanku na duszy nie poniosła.Bo jak próżni i pyszni mogą najprawdziwsze łaski Boże obrócićsobie w truciznę, tak dusze pokorne, choćby nawet podległyjakiemu złudzeniu z prostoty i niedoświadczenia; żadnejztąd nie poniosą szkody, jak skoro wiernie trzymają sięnauki kościoła, i wszystko poddają posłuszeństwu.Wszakże, jak spowiadający się winni być posłuszni,tak spowiednicy winni być roztropni i nie nadużywający władzyswojej; pod karą wielkiej odpowiedzialności przed Bogiem.W każdym człowieku głęboko wewnętrznie jeszcze nieumartwionym , żyje chęć do przewodzenia i rozkazywania:despotyzm się podoba, władza upaja. Nie powinniśmy naszejwoli szukać i dogadzać w prowadzeniu dusz, ale sumiennie,pokornie, z pomocą modlitwy, nauki, niekiedy i rady dojrzalszych,szukać woli Bożej nad każdą duszą, i tej sumienniedopełniać. Niestety! w nas kapłanach łatwo się wyradzapewna pycha faryzejska. Nie chcieli oni głównie przyjąć naukiChrystusowej dla tego, że był synem cieśli, a u nichi z nimi się nie uczył. Otóż i nam się zdaje, że my wszystkowiemy, i że czego Bóg nam nie daje, nie daje też,i prawie nie powinien dawać prostakom lub niewiastom. Tymczasemnieraz się sprawdza modlitwa Chrystusowa: „WyznawaniCi Ojcze, żeś objawił te rzeczy maluczkim, a zakrył jeprzed mądrymi i roztropnymi" tj. pysznymi i zarozumiałymi.Jeżelim co nie jasno lub niedostatecznie wyraził w przedmiocie,o którym tomy całe pisać można i rzeczywiście popisano,chciej mi położyć zapytania dokładne i szczegółowe;a ja postaram się odpowiedzieć, podług mojego przemożenia.


L I S TDOKSIĘDZA ALEKSEGrOPRUSINOWSKIEGOWYBAWCY TYGODNIKA KATOLICKIEGO.ZACNY MÓJ KSIĘŻE ALEKSY !Eiawiasz mi uprzejmie, że od dawna nic do Tygo-\ika nie przysłałem; a mianowicie żądasz, abym conapisał o stanowisku kapłana w sprawach krajowo-politycznych.Com miał, posłałem do Przeglądu, bom się dawniej dotego zobowiązał. Zobaczysz to w wychodzących teraz numerach.Do pisania wiele, nie mam dosyć płodnego umysłu;a nadto gniecie mnie stan kościoła i położenie Stolicy Apostolskiej; i mętne stanowisko naszej intelligencyi krajowej obokcierpienia powszechnego ; i trwające wciąż odurzenie dziennikarstwemfrancuzkiein, i wypadkami włoskiemi braci moichwygnańców. Wyziewy kłamstwa, obłudy, fałszywych zasad,8ofizmatów tak okołowaciły mnóstwo głów polskich, (równiejak w całym świecie), iż najmocniej jestem przekonany, żesłowo, pismo już bardzo mało kogo upamięta. Jeden Bógmoże świat uleczyć, dopuszczając, aby zakosztował ostatecznychnastępstw wszystkich zasad, które dziś popłacają;a te leki tak muszą być bolesne, iż człowiek wolałby nie żyć,aby nie patrzeć na to. Co mówię, co piszę, to jedynie dla10


74sumienia, aby później odczarowani, którym się uda wypłynąćz krwawobłotnej topieli, nie wyrzucali nam: „dla czegożeścienas nie ostrzegali?" W tym celu jak dawniej ogłosiłem dwakazania o władzy doczesnej papieża, i o dzisiejszym rucbuwłoskim; tak obecnie wydałem w Przeglądzie domówieniekazania mego w dzień Nowego Roku i posłałem kazanie0 niepożytości kościoła; aby skłonić Polaków do trzymaniasię opoki Piotrowej.Co cło drugiego, t. j. co do stanowiska kapłanów polskichw sprawie narodowej; chętnie przyznam Ks. Brzezińskiemu,że mogłem w liście moim otwartym z roku 1849-gow tym przedmiocie, być pod wpływem owoczesnych wypadkówpolitycznych i nieszczególnej roli, jaką niejeden Ksiądz, albowywloką z klasztoru odegrał. Nigdy jednak nie byłem zausunięciem się systematycznem duchownych od posług krajowych,mianowicie w położeniu tak anormalnem jak nasze;ale zawsze pod dwoma warunkami: 1) aby wszyscy mogliwidzieć i wiedzieć, że my Księża czynimy to z poświęceniadla dobra pospolitego, nie z ochoty; 2) abyśmy nie służyliza narzędzie dla królików politycznych, tych właśnie, o którychpiszesz, że płaszcz na dwóch ramionach noszą. Ci z szanownychkollegów w kapłaństwie, którzy mi wyrzucają zbytniąoględność, nie mieszkają jak ja in partibus infidelium,1 nie wiedzą może tyle, ile ja, co się za kulisami dzieje.Żyjecie w części Polski najlepiej już po katolicku wyrobionej; a jednak publicyści z polskiem sercem, ale z niemieckąniekatolicką głową, rej jeszcze u was wodzą. Choć Bógi ludzie i Prusacy wiedzą, że gdyby nie Księża, toby zapewniei połowy wyborów polskich w prowincyi nie było, czyżjednak z największą dostatecznością nie raczyli przed ostatniemiwyborami ogłosić, iż przez wzgląd na dobre sprawowaniesię duchowieństwa, wypada, aby i kilku Księży do izbyprzypuścić? A cóż dopiero o Galicyi mówić, gdzie zacny zkądinąd,a tak popularny poseł ultra Józefińskie zasady przeciwkościołowi popiera, i ze stanu (staat) prawdziwego bożkarobi? Może się ja mylę, a może się mylą raczej ci, którzyliczą za wiele na pewną popularność, jaka dziś Księży otacza.Niech pamiętają, że w intelligencyi i rabbini patryotyczni sąrównie popularni, jako powolne i wygodne środki do działaniana massy, które jeszcze nie są dosyć oświecone. Otóż


75wcale mi się uie uśmiecha, aby nieobrzezani na duchu posługiwalisię po prostu Księdzem, któregoby rzucili chętnie w kątjak ścierkę, skoro się bez niej obejść potrafią.Boć nie łudźmy się (jakem dotknął w mowie pogrzebowejpo ś. p. biskupie Dekercie) nie łudźmy się, iż jeżeliw massach jest tradycyjne szczere pragnienie widzenia Księdzaw każdej radzie, to na klasy oświeceńsze od trzech jużlub czterech pokoleń przeciwny zupełnie wiatr wieje. Krzywdąpodziałów ojczyzny rzuceni w objęcia rewolucyi francuzkiej;przez wychowanie głowy mamy albo z francuzka, albo z niemiecka,albo z angielska przykrojone. Ale, że znajdujemyspółczucie we francuzach, i na tych sympatyach nadziejenasze opieramy; jesteśmy więc przedewszystkiem Francuzami!A we Francyi V etat est laiąue, la loi est athee, a Ksiądz dokościoła i zakrystyi ściśle ograniczony. Idąc za Francuzami,zakochaliśmy się w Piemoncie, i wszystkie jego grabieże,przekupstwa, okrucieństwa, świętokradztwa, rozpusty i bezbożnoście,albo milczeniem pokrywamy, albo tłomaczymy,albo nawet usprawiedliwiamy. Jakże, obok niezaprzeczenierozpowszechnionych sympatyi dla Piemontu ciemiężącego StolicęApostolską, prześladującego kościół i duchowieństwo, jakwierzyć szczerości dobrych usposobień dla duchowieństwawłasnego? jak wierzyć w serdeczność zapraszania kapłanówdo narad i czynności obywatelskich?Dopóki Polacy nie ogłoszą się za papieżem i nie potępiąDrewiczowskich i Suworowowskich rozbojów piemonckich,przeciwko innym narodowościom włoskim, nie będę wierzyłw czułoście polityków naszych dla duchowieństwa krajowego.Nie powiadam, że Księża nasi powinni dlatego od wszystkiegosię usuwać, ale powinni znać stan rzeczy i podług tego postępować.Tylko przez wdanie się Boże możemy utrzymać sięna tradycyjnem stanowisku katolickiem; cała atmosfera zachodudziś panująca, grozi zamknięciem i nas także wyłączniew kościele i zakrystyi.Jako jeden z dowodów niekatolickich, ale zachodniorewolucyjuychusposobień naszych polityków, przytoczę usposobieniepowszechne dosyć względem dziennika Le Monde,dziedzica dawniejszego Unwers. Jeden to dziennik, który odpoczątku ex professo sprawy polskiej broni, i nigdy za togrosza nie bierze; gdy dzienniki najliberalniejsze trzeba dobrze


76zapłacić, aby cu za Polską powiedziały. Tymczasem Le Mondenie jest popularny. Dlaczego? nie powiedzą ci wprost dlatego,że jest katolicki; więc się czepiają tego, że po latach 1848i 1849 Pan Latour, jeden z nadzwyczajnych redaktorów Uniyersapisywał za Austryą przeciwko Węgrom. A choć tenżesam Pan Latour i artykułami w dzienniku i świeżo w izbiedowiódł, że jest przyjacielem Polski, to nie przeszkadza, byzań nie wymyślali na Le Monde. Pomijam niesprawiedliwośćkrzyczącą i niewdzięczność względem Pana de Montalembert,którą już Przegląd wyświecił.Powiedzą mi, że to wszystko mniejszość w narodzie.Wiemci o tem dobrze; ale to jest mniejszość ruchawa, krzykliwa,pisząca, drukująca; która schlebiając panującym namiętnościomi nadziejom, znajduje dość pokupu u rzeszy. DobryBoże! a czyż ja nie wiem, znając Włochy, że tam wszystkoniezmierną mniejszość robi, a jednak się jej udaje.Walczyć zatem trzeba; robić co można, obowiązek; aledopóki rewolucya we Włoszech należnej sobie chłosty z rąksamychże Włochów nie otrzyma; będzie zawsze pokusą wieluPolakom, i głowy chore u nas się nie wyleczą.Dalej, dlatego nie śmiem przesądzać przyszłego położeniaspołecznego duchowieństwa, iż widzę zupełne przeobrażeniewszystkich dawnych stosunków albo już dokonane, albomające się dokonać w nadchodzącym kataklizmie. Dawniejduchowni wpływali przeważnie na stosunki społeczne jakowielcy właściciele ziemscy, jako kapłani religii jedynie prawdziwej,a przez długie wieki, albo jedynie uczeni, albo oświeceńsi.Owoż wszędzie już prawie, a u nas najdoskonalej duchowieństwoz mienia obdarte, a za jedynie oświeconych miećsię nie możemy. Mówię po ludzku, nie o ile kościół przechowujezawsze prawdziwe zasady społeczne, bo Boże: ale towłaśnie dla wielu jest w kwestyi. Więc jest zarówno w kwestyiprzedstawianie przez duchowieństwo jedynie prawdziwejreligii, na mocy czego biskupi nasi siedzieli wyłącznie w senacie,a Anglia choć protestancka, na mocy danych podań katolickich,tak upornie broniła się przed przypuszczeniem niechrześciando izby niższej. Boć dopóki narody znały się iczuły chrześcijańskiemi nietylko o ile jednostki, ale o ilespołeczeństwo; dopóki wierzyły, że Bóg nietylko jest Panemjednostek, ale i narodów; nikomu nie przyszło na myśl, aby


TLkto nie opiera się na ewangielii, i nie pojmuje jej jak sięnależy, mógł być prawodawcą w kraju katolickim, rządzići sądzić w nim. Tolerancya cywilna dawno znana, i gościnnośćdla różnowierców dawno w użyciu, ale od tego dalekodo bratania się na podstawie indifferentyzmu religijnego, dozejścia całkiem ze stanowiska chrześciańskiego w życiu publicznem,a osadzenia się na stanowisku czysto ludzkiem rozumuprzyrodzonego.Dziś wszakże popularne jest równouprawnienie bezwzględu na wyznania; i przemogło ono już w Austryi pomimokonkordatu, pomimo ostatków tradycji państwa katolickiego.Gdyby tylko chodziło o różnowierców chrześcijan, dla nasKsięży i prawowiernych polskich nie byłoby to rzeczą straszną;tak mało mamy protestantów, tak nieoświeconych, i chętnychdo katolicyzmu odszczepieńców. Ale równouprawnienierozciąga się i do żydów; nietylko w krajach zachodnich, alew sąsiedzkiej nam Austryi siedzą już oni wolni w izbachprawodawczych. Owoż katolicy przez ośmnaście wieków dającgościnność, możność zarobkowania, bezpieczeństwo dla osóbi majątków żydom; w prostym swoim rozumie nigdyby pojąćnie zdołali, jak może lud rozsypany wszędzie od 2000 bliskołat, a nie wsiąkający nigdzie, czekający na Messyasza doczesnegoi na ojczyznę ziemską: jak mówię lud taki może zostaćszczerze i prawdziwie obywatelem jakiegokolwiek kraju, w którymmieszka? Chyba powiedzieć, że można być obywatelemdwóch ojczyzn doczesnych i mieć w sercu podwójny patryotyzm.Jeżeli mi kto powie, że wiele żydów już nie wierzyw Messyasza i nie wzdycha za Palestyną, i że do usposobieniatak wszystkich, najskuteczniejsze jest równouprawnienie;powstaje drugie pytanie, o ile korzystnem jest dla kraju miećmnóstwo niedowiarków niechrzczonych: choć z tego, co siędzieje na zachodzie widoczna, że żyd, nawet niedowiarek,niechętny jest chrześcijaństwu, jest przyrodzonym członkiemwszelkiej oppozycyi. stronnikiem rewolucji.A u nas żydzi nie stanowią jak gdzieindziej jedną setną,ale przynajmniej jedną dziesiątą ludności; przemysł, handel,kapitały wyłącznie prawie w ich ręku. Nadto mieszkają prawiewszyscy po miastach, a w systemacie parlamentaryzmunowożytnego, miasta mają stanowczą przewagę i właściwierządzą. W Belgii tak oświeconej, przemyślnej, nawykłej od


78wieków do rządów municypalnych, niezmierna mniejszość wolnych-mulargyscentralizowanych po miastach rządzi całymkrajem. Kwestya żydowska cięższa u nas od kwestyi włościańskieji wszystkich innych.A jaki na to ratunek? na wszystkie uwagi jedni odpowiedząrównouprawnieniem, postępem, duchem czasu, wyobrażeniaminowożytnemi: inni, że żydzi przynoszą wielką siłęi pomoc ruchowi narodowemu. Zgadzam się, że tę siłę mająi w części przynoszą: ale czy tej pomocy za drogo nie zapłacimy?Czy oni pracują dla nas, czy z nami dla siebie? Ponieważto równouprawnienie przeprowadzają rządy obce, czy,dostąpiwszy go żydzi, nie obrócą się przeciwko żywiołowinarodowemu, jak to uczynili w Poznańskiem? ') Więcej, czyPolska z czasem nie zostanie żydowską? Bo nie wiem, czynasi zwolennicy bezwzględnego równouprawnienia pomyśleli,że w moc niego, w mnóstwie miast u nas, mogliby żydzi poradach miejskich zasiadający zażądać, aby krzyż (jeżeli jest)z rady miejskiej wynieść i świątkować raczej w Sobotę, niżw Niedzielę przez wzgląd na dogodność większości mieszkańców.Czy pomyśleli, że w izbie poselskiej mogliby powiedzieć,nie jesteśmy tu ani chrześcijanami, ani żydami, tylko Polakami,więc radźmy bez względu na symbola religijne, i przyjmujmytylko to, na co nasz rozum przyrodzony, wszystkimspólny zgodzić się może?A w takim stanie rzeczy, czy jest położenie społeczne,i jakie dla kapłana? Dopóki dziś spólny ucisk zmusza dowyrozumiałości zobopólnej, obawy nasze mogą się wydawaćurojonemi, ale pokazałyby się one zanadto sprawdzone w raziespólnego tryumfu. I Belgia wyswobodziła się przez koalicyągarstki wolnomularzy z massą katolicką narodu, tymczasemwolnomularze zapanowali i panują.O! gdyby nie było u nas niemądrego wstrętu do kojarzeniasię rodzinnie z nawróconymi życiami, jużby ta trudnośćw wielkiej części była załatwioną, jużbyśmy mieli liczną, silną,J ) Rzeczywiście w Galicyi, po przeprowadzonem już najzupełniejszemrównouprawnieniu, po polsku, z małym wyjątkiem,się nie uczą, wydają i czytają Dzienniki w swojem żydowskoniemieckiemnarzeczu (przyp. z r. 1870). Równouprawnienie zatemprzysporzyło Galicyi 600000 Niemców.


79obrotną klasę średnią; a nie mielibyśmy natomiast w Warszawielicznych franhistów; udanych tylko i powierzchownychchrześcijan. W dzisiejszem położeniu, jedyna nadzieja w Bogu,że nas wyratuje, dając łaskę szczerego nawrócenia się dokościoła znacznej przynajmniej części naszych żydów.Pojmujesz teraz kochany Księże, że waham się mówićo przyszłości społecznej i politycznem położeniu duchowieństwaw Polsce. Sądzę, że gdy grożący przewrót społecznyobali wszelkie sztuczne budowania ludzkie, kościół choć zranionyw osobach i mieniu, utrzyma się jeden, dla tego, żeBoski. Sądzę, że wtenczas powołanie duchowieństwa będzieogromne, i wpływ wielki, może większy, niż kiedykolwiek,ale nie sądzę, by był oparty na tych samych podstawach,wywierał się w ten sam sposób, co dawniej, nawet w czasachpanowania katolicyzmu; bo w dziejach nic całkowicie i w tychsamych warunkach nie wraca.Z tych wszystkich względów, my kapłani, czyniąc cokażdy może w swojem położeniu dla dobra pospolitego, pracujmyprzedewszystkiem, nad prostowaniem skrzywionychpojęć i wyobrażeń społecznych. Nie mogąc całkiem złegousunąć, starajmy się je zmniejszyć, i bądźmy gotowi w duchumiłości opatrywać Samarytanina poranionego i obdartegoprzez najstraszniejszych zbójców, jakiemi są fałszywe zasady.Jeżeli sądzisz, że te moje uwagi mogą się zdać na co,umieść je w twojem piśmie.Bóg z nami! frater chai-issime.Paryż dnia 31. Marca 1862. roku.


VI.LISTOTWARTYDOBRACI KSIĘŻY GRZESZNIE SPISKUJĄCYCH I DO BRACISZLACHTYNIEMĄDRZE4•UMIARKOWANYCH.Umieszczamy tu drugi nasz List otwarty, który w czasieswoim tak silną wywołał był wrzawę. Mamy wiele powodów dotego przedruku. Pierwszym jest, że w całości ogłoszony był tylkow Tygodniku Katolickim, bardzo mało w Galicyi, tem mniejw Królestwie i Litwie rozpowszechnionym; większość zatem niezmiernarodaków sądziła o nim podług wydania tendencyjnie obciętegopo dziennikach rządowych rossyjskich, nie domyślając sięnawet, że ono było sfałszowane. Ogłaszamy go dalej powtórnie,aby dziś każdy chłodno osądził, czyśmy się pomylili? Wśród burzy,która na nas spadła, wiele razy, wyznajem, toż samo zadawaliśmysobie pytanie. Słyszeliśmy zarzuty umiarkowańszyeh, żeList ten, choć co do treści sprawiedliwy, przyszedł za późno,a więc niewczas. Zarzut ten nas nie dotyka, bo wiadomo, żepowstanie z r. 1863 miało wybuchnąć dopiero na wiosnę, jednobranką zostało przyspieszone: a tego Bóg nie raczył nam odsłonić.Raczej wachałem się nieraz w sumieniu, czym nie zanadtoposądził najbardziej nawet wtajemniczonych motorów ostatniegopowstania! Ab, jak ów wielki wieszcz narodowy, którego takżeprzed piętnastoma laty oskarżano, że lud polski spotwarzył, kiedyprzed rzezią ostrzegał, i ja także, widzi Bóg, wolałbym był uchodzićza oszczercę, byleby naród w całości czystym pozostał!Tymczasem, i nad miarę ziściły się moje przewidywania i przy


81mnie smutny tryumf pozostał, żem prawdę powiedział!... Zarzucanomi nadto, że ton mego listu był gwałtowny. Nie przeczętemu. Jak kiedy kto ratuje tonącego, nie patrzy czy go za ramięczy za głowę chwyta, czy go to bardzo czy nie bardzo zaboli,tak i ja, widząc, że naród mój, a w nim duchowieństwo już, jużzatonąć ma, siągnąłem ręką pospiesznie; aby ratować. Uderzyłemza mocno, głos mój odezwał się za późno. To wszystko prawda,lecz czy moja w tem wina? Bacząc zaś na to, coksięża nasi wśród emigracyi , stowarzyszeni i niestowarzyszenipisują i drukują, nawet o Soborze i do Soboru, dziśw sześć lat po skończonem nieszczęsnem powstaniu, nie mogęwątpić, że gdyby rewolucya była się u nas utrzymała i zapanowała,i to co zdawało się przesadzonem w moim liście, byłobysię niestety sprawdziło! — Powiedzą może , że ci księża takichpojęć z kraju nie wynieśli, że ich głowy dopiero na Zachodzieten zawrót opanował. Trudno mi w to uwierzyć i nikt pewnonie uwierzy, kto dotarł z bliska i oczu nie odwraca od rzeczywistości,dla tego , że przykra. Przytoczę jeden przykład. Pewienobywatel z Ukrainy, mój dawny znajomy, wynosił się podczaspowstania za granicę. W Warszawie nie mądry jakiś przyjacielwsunął mu paszporcik powstańczy. Znaleźli na nim tenświstek czynownicy, i za to zesłany został do jakiejś wioszczynyna Syberyi. Posłyszał, że w sąsiedzkiej mieścinie czy wioseczcejest kilkunastu naszych zasłańców: dla rozerwania się, pojechałich odwiedzić. Zastał sejmikujących i dowodzących, że powstaniebyło na czasie, pożyteczne i że ostatecznie celu dopięło: „Księża(mówili oni) zdyskredytowani, szlachta zrujnowana, reszty Moskaledokonają." A gdy mój znajomy oburzył się i chciał protestować,kazali mu milczeć dodając, że „i w Syberyi znajdziesię dla niego stryczek i gałąź!"Jest więcej podobnych a nawet boleśniejsych faktów. Przykroje odsłaniać i rzucać jakby oskarżenie na tych, których rękamściwa wroga nad miarę dosięgła. Ale jeżeli nieszczęście maprawo do spółczucia i szacunku, nie mają doń prawa zasadyprzewrotne. A za to, że między nami jedni je głośno wyznawalii szerzyli, drudzy po cichu na nie przyzwalali, za to właśniedziś cierpiemy. Pokuta cięższa niż kiedykolwiek naród ją wytrzymał.Jęcząc pod chłostą rozwścieklonej Moskwy, godziwai potrzebna rzecz wspomnieć na winy nasze, i to właśnie przypomnieniejest trzecim najważniejszym powodem niniejszego przedruku.Być może, że znajdą się tacy, co mnie znowu jak przedsiedmioma laty gradem kamieni obsypią, ale większość, ufam,lepiej zrozumie te słowa. Złym byłoby znakiem dla narodu, symptomemniewyleczonej już choroby, nie chcieć szukać i zrozumiećjej przyczyny.11


I.-Mfilno nam ostrzedz niektórych braci naszych niewątpli-"oK w * e wsze lk% miarę godziwą, przekraczających. Kąkol sianyod lat kilkudziesięciu podstępną ręką na niwie kościoła polskiego,wszedł nareszcie bujnie i groźno. Od lat kilkudziesięciurząd przeszkadzał stosunkom Biskupów ze źródłem ichwładzy, z ogniskiem życia kościelnego, trzymał Stolicę apostolskąw alternatywie pozostawienia w osieroceniu przedłużonemdyecezyów, albo przyjmowania Biskupów skołatanychwiekiem i często miernych; przeszkadzał Biskupom porozumiewaćsię na soborach, z kapłanami na synodach, co więcej,nie cierpiał zebrań dekanalnych i ćwiczeń duchownych;osłabiał karność zakonników, i stosunki przełożonych krajowychz głównymi; wpływał na seminarya, zubożył duchowieństwoumysłowo i duchowo : wszystko to wywołało smutnystan obecny. Nie ma co ukrywać, wszystkim świadomo, żeczęść duchownych w Królestwie Polskiem w szale źle zrozumianegopatryotyzmu, dla spólności działania jak mówią, dlaskupienia wszystkich sił narodowych, poddaje się kierunkowikomitetu centralnego skrajnego (zowiącego się narodowym)i przysięgą do posłuszeństwa mu się obowiązują. Wiem, żeto czynią salvis juribus Ecclesiae tuarując sobie jedynie nicnie czynić, nic nie propagować, coby się sprzeciwiało wolności,prawom i swobodom świętej wiary Rzymsko-Katolickiej; wiemo tem i dziękuję Bogu, bo mi to dowodzi, że nie ma u nasprzynajmniej schizmy religijnej, jedno obłęd umysłów, kościelniedość nieoświeconych, a patryotycznie pod uciskiemaż cło szalu rewolucyjnego rozdrażnionych. Wiem o tem i boleję,ale że złe jest zawsze wielkie a większe daleko grozi,


83pozwólcie bracia moi błądzący (powszechnie młodzi wiekiem)pozwólcie spół-kapłanowi waszemu osiwiałemu już na wygnaniu,wskazać sobie grube przeciwieństwa w jakieście już popadli,i w jakie siłą rzeczy uwikłać się musicie.Warujecie prawa kościoła, a zaczynacie od ich podeptania,przysięgacie, łamiąc przysięgę!Jeżeli świeccy o tem nie pamiętają. Wam bracia z grubegoprzynajmniej niewiedzieć nie wolno, że najwyższa władzakościelna, zacząwszy od Benedykta XIV., aż do GrzegorzaXVI. uroczystemi Bullami, wyklęła Wolno - mularstwo,węglarstwo, i wszelkie stowarzyszenia tajne, najmocniej zakazującich wiernym, tem bardziej kapłanom. Opisujecie sięprzy prawach Kościoła, a czynicie krok tak ważny, bez wiedzywaszych prawowitych pasterzy, owszem stanowicie, iżtak (to jest rewolucjgnie) uchivalonej i pr zyjętej organizacyi,ma być posłuszny każdy kapłan, jakiegokolwiek stopnia i godnościw hierarchii kościelnej, a więc i Biskupi Wasi? I nato przysięgacie? Czyście zapomnieli, że przyjmując święceniakapłańskie, przysięgliście na wierność Ojcu Waszemu duchownemuBiskupowi, a pośrednio przez niego BiskupowiBiskupów, pasterzowi pasterzy, Namiestnikowi Chrystusowemuna ziemi? I wy bracia, z powołania sól ziemi, światłoświata, wy przyrodzeni nauczyciele świeckich, jakiegokolwiek:stopnia i godności, oddajecie się pod ślepe posłuszeństwo,komu? Oddajecie się świeckim, powszechnie młodym,' w liczbiektórych są pewno i niekatolicy i niechrześcijanie, a zawszezwiązanym prawdopodobnie piekielnemi przysięgami podgrozą śmierci z wyższemi władzami Mazzinim, naczelną lożąi Ventą, których ostatecznym celem zagłada Kościoła i chrześcijaństwa.I wy kapłani to czynicie? Dla wydobycia sięz pod obcej wprawdzie, despotycznej i ni ekatolickiej władzy,dla wywalczenia wolności sobie i ojczyźnie zaczynacie od zaprzedaniadusz waszych władzy, pokątnej, bezimiennćj, samowtrętnej,przed nikim nie odpowiedzialnej? Czy może byćnad to większy nierozum, bardziej upokarzająca niewola?Ach Bracia, ludzie ci są nieznani, ale znane ich czynydawniejsze, i stałe zasady. Czy nie dosyć jeszcze popisywalisię oni swoją bezbożnością słowem i drukiem, byście wy kapłanina nich poznać się nie mogli? Czy nie dosyć zmarnowaliludzi i majątków krajowych? Czy nie zmarnowali po


84dwakroć poświęcenia ludu Wielkopolskiego, i majątków obywatelskich?Czy nie wywołali rzezi galicyjskiej? po którejdotąd ta część dawnej Polski do siebie przyjść nie może?Czy w r. L848 nie poświęcili młodzieży, zasobów narodowychi samegoż dobrego imienia polskiego, dla czynienia nędznychburd i dywersyi na korzyść rewolucyi europejskiej? Czy świeżow imię patryotyzmu nie popchnęli zbłąkanej młodzieży, donieznanych dotąd w dziejach naszych, a nigdy użytecznychmorderstw politycznych? Czyż nie gotowi i obecnie poświęcićnarodu? Jest to jedną z wad praktycznych sprzysiężeń tajnych,iż jak skoro są zagrożone odkryciem, popychają kraj choćbynajbardziej nie wczas do wybuchu, i dziś to chcą uczynić?Ma więc być powstanie w obec tak wielkiej siły zbrojnej,na jakąż pomoc uorganizowaną liczycie? Czy na jakie mocarstwo?Śmiało zapytam, gdzie są Bogi wasze, w którychpokładaliście nadzieję ? To może kraj ma zasobów wojennychi broni podostatkiem? wiem dobrze że nie. Dla czegóż chceciepowstawać? oto, bo myślicie więcej o własnem bezpieczeństwie,niż o przyszłości kraju; potem dla tego, że rewolucyaeuropejska tak chce i każe. Czytałem przypadkiemokólnik tłómaczący, iż aby Garibaldi mógł odbić Wenecyą,potrzeba, aby cała Austrya i Polska były w powstaniu. Dlatego powstaniecie, choć sami wasi sprzymierzeńce socyaliścimoskiewscy ostrzegają was, że nie czas, bo wiedzą, że ichrodacy przerażeni odezwami obalającemi własność, rodzinę,wszelką religią, garną się do rządu. Powstaniecie więc nakorzyść Włoch i rządu rossyjskiego, który się dziś jeszczeczuje na sile do zgniecenia was; a wy kapłani dla pociechyjego zaczynacie schizmę, choćby zrazu modlącą się po polsku,czy po łacinie, co to szkodzi? rząd był zawsze gotówna to przystać. Liczycie na powstanie i pomoc Rossyan:mylicie się. — A choćby tak było, cokolwiek myśli kilku ludzi,massy nie byłyby sprawiedliwsze dla nas od rządu, jakparlament frankfurtski nie był sprawiedliwszym od rządówniemieckich.Ale przypuszczam, że będzie jakiekolwiek powstanie,a wy bracia kapłani opuszczając gwasze parafie pójdzieciedo obozu. Pocieszać się tem będziecie, że przynajmniej umierającymw boju, towarzyszyć zdołacie w wielkiem przejściudo wieczności; ale kto wam to zaręczy? Ponieważ naczelnicy


85wasi powiadają,,' że kapłani poświęcać winni najświętsze obowiązkiswoje dla ojczyzny, kto wie, czy zamiast rozgrzeszaniaumierających, nie każą wam robić ładunków; boć toużyteczniejsze ojczyznie? Powiecie, że przesadzam, bynajmniej.Wiem, że tyle uwielbiany u nas Garibaldi, otoczonyapostatami od kaptura i sutanny, obowiązuje przysięgą swoichkapelanów, by pozwalali umierać rannym bez spowiedzi1 ).Wiem, że u nas od razu szaleństwa swego nie odkryją; alestopniowo zrównać się wypadnie z mistrzami. Powiecie, że nacoś podobnego nigdy nie przystaniecie. Wierzę, ale postawienimiędzy bagnetami rossyjskiemi a kulą własną, czy się wszyscyzdobędziecie na wyznanie wiary waszej, choćby w ostatniejchwili.To was czeka w najpożądańszym dla was wypadku udaniasię powstania. A jeżeli się nawet nie zacznie, bo oto jużwięzienia i duchownymi się zapełniają, albo zaczęte zduszonezostanie? Rząd uzbrojony świeżemi prawami, przed sąd świeckialbo wojenny was pociągnie. Może się zasłonicie przywilejamistanu waszego, powołacie się na Biskupa? a przecieżsamiście się tej opieki wyrzekli oddając się pod posłuszeństwowładzy świeckiej. Będziecie więc sądzeni i zasłani dowięzień, do kopalni, do pułków, gdzie jak w piekle charakterwasz kapłański będzie powodem do większych dla wasobelg i poniżeń, i nie będziecie mieli nawet pociechy w sumieniu.Nie będziecie mogli sobie nawet powiedzieć, jakwielu dawnych i obecnych zasłańców sybirskich, żeście sięniewinnie tam dostali, a przynajmniej samych tylko siebienarazili. Nie bracia mili! wam szczęk broni przypomni cochwila, że dzwony kościoła waszego parafialnego milczą, żedzieci tam bez chrztu, a starcy bez rozgrzeszenia umierają.Zerwiecie się, zechcecie biedź ku Polsce, ku parafii, a tupięść sołdacka przypomni wam, gdzie i z kim jesteście.I zdarzy się wam jak owym kapłanom żydowskim, o którychmówią księgi machabejskie, że pobici byli na wojnie, bo niemądrze sobie poczęli, w nieswoją rzecz się wdając.*) Świeżo uciekł z Neapolu do Rzymu kapucyn, który towyznał. Niedługo potem wszedł do celi jego człowiek świecki ,ranił go ciężko sztyletem jako wiarołomcę i uciekł.


86Bracia moi! bądźcie szczeremi i zgodnemi sami z sobąi z waszemi zasadami. Już po kościołach odzywacie się posekciarsku, zamiast mówienia prawdy wszystkim, pobudzaciedo nienawiści biedniejszych przeciwko zamożniejszym. Niejest to już słowo Boże, jedno ludzkie albo szatańskie. Jeżelicłicecie być nie już kapłanami połskiemi, ale kapłanami Polskiubóstwionej, do czego świeccy zapaleńcy dążą, zamiastbiałej komży Boga miłosierdzia i pokoju, wdziejcie czerwonąbluzę, wynieście przenajświętszy Sakrament z kościoła,jako przesąd średniowieczny. Zanieście do świątyni, ubranejw barwy narodowe i rewolucyjne, ozdobionej popiersiami wielkichpatryotów, zanieście obraz wystawiający powstańcaz kosą stojącego na trupach bratnich i wrożych, podającegodłoń lewą kacapowi z zakrwawioną siekierą na karkach panówi czynowników, prawą Włochowi ze sztyletem w rękui trucizną w zrabowanym kielichu kościelnym, z Macbiawelemi odezwami prorolca idei (Mazziniego) pod pachą. Na miejsceMatki Boskiej Częstochowskiej postawcie jakąkolwiek niewiastęz okiem bezwstydnem a bluźnierstwem ua ustach, wyobrażającąrepublikę socyaluą, i zanóćcie potem z Dymempożarów lub hymn marsylski: bo taka jest idea, taki niezbędnykoniec (przy podobnych sprzymierzeńcach) komitetu Centralnego.Uczyńcie tak Bracia, będzie to okropne, będziebezbożne, ale przynajmniej szczere; albo też zaraz rzućciesię'do stóp Ojców waszych Biskupów i proście o uwolnienieod klątw, w któreście popadli, choćbyście się też mieli wystawićna sztylet komitetu Centralnego.O mój Boże, mój Boże! żal i wstyd serce mi ściska,że takie rzeczy do braci mówić muszę. Do tego doprowadziłaczęść' duchowieństwa macosza opieka schizmatycka!Na to zszedł tak pięknie ruch zaczęty, za któryśmy się Bogunieustanuie modlili, i przed ludźmi ile się tylko dało, ręczyli!Pójdziem na pośmiewisko u ludzi, na pogwizd szatanów, żew przed - dobie zmiłowania Pańskiego cierpliwości nambrakło i dobrowolnie wrogowi dajemy, czego siłą i podstępemprzez trzy pokolenia osiągnąć nie mógł.Błagam was na kolanach bracia zbłąkani! błagam z sercemrozdartem, z powieką nabrzmiałą od bezsenności, upamiętajciesię i wróćcie bardzo prędko, na pociechę Boga


87obrażonego, zapłakanych aniołów jego, na pociechę Kościołai Ojczyzny.II.Jak skorom się zdobył na odwagę powiedzenia tylu rzeczyprzykrych stronnictwu ruchu i braciom moim kapłanom,którzy mu się pociągnąć dali, czy prosta sprawiedliwość niezobowiązuje mnie do powiedzenia także słowa prawdy stronnictwuumiarkowania? I owszem. Bóg, który śledzi nerkii biodra, wie, czy z wesołością serca i z buty ludzkiej wypowiadamjednym i drugim głośno, o czem ostrzegałem ustniei listownie bliższych moich, o czem ostrzegłem wszystkichz kazalnicy.Czy część umiarkowana narodu nie ma winy w tem,co się dzieje, nie ma winy w szczególności w zapomnieniusię części duchowieństwa? Niestety! nie mogę sumiennie odpowiedziećnie.Sięgając wyżej, przypomnę on grzech powszechny naszegoobywatelstwa, iż jak skoro upadły senatorskie i bogatebeneficya kościelne, rodziny zamożniejsze (z wyjątkiem kilku,które na palcach policzyć można) nie dostarczały już ochotuikówdo stanu duchownego; skarżąc się potem obłudnie,na cztery wiatry, że duchowieństwo polskie nie dosyć światłe,nie dosyć gorliwe i przyzwoite, tłómacząc tem nawetswoje opuszczenie się w nabożeństwie; a tymczasem nie zważajak wychowanie pierwsze umysłowe i obyczajowe niezbędniepotrzebne do ukształcenia duchownego. „Czy przynajmniej na wzór szlachty francuzkiej, saminiezdolni już poświęcenia się osobistego na służbę Bożą,,łożyliście, chętnie ua lepsze wychowanie biedniejszych lewitów?Wiedzą gorliwsi Biskupi, którzy starają się podnieśćstopę oświaty po seminaryach, i pomnożyć liczbęseminarzystów, wiedzą oni i my wiemy, jak podobne zachodyszły z kamienia. I dziwić się potem, że księża tak opuszczeniw biedzie i trudzie dobiwszy się jakokolwiok kapłaństwa,zachowali urazę do obywatelstwa, nie zawsze jeszczeprzykładnego, dziwić się, że nadstawili ucha podszeptom ludzirewolucyi? Znając ludzką przyrodę, dziwićby się trzeba,gdyby inaczej było.


88Tem bardziej nie mogło być inaczej, że większość takwychowanych kapłanów widzi się odepchniętą przez obywatelstwoi lekceważoną w stosunkach towarzyskich, zdolniejsiznowu i lepiej ułożeni, bywali rozbawiani, rozpieszczaniszczególniej przez pobożną płeć niewieścią, a od mężczyznpopychani do demonstracyi, nawet przeciw woli Biskupów;i dziwić się potem, że niektórzy z księży dalej zaszli, niżbyobywatelstwo chciało i nie zważając na Biskupów, konspirują?Ha! bracia, wszelki fałsz zwaca się prędzej późniejna nas samych. Skarżycie się głośno i słusznie, że świętojurcygalicyjscy bawią się w patryotyzm ruski i lud do socyalnejrewolucyi popychają, nauczcież się ztąd nareszcienie używać księdza i kościoła za narzędzie polityczne.Kiedy nastąpiły pierwsze samorodne bezbronne objawyducha narodowego w Warszawie; nietylko swoi, ale obcyi najzimniejsi ludzie przyjęli je z podziwem i twierdzili, iżbyleby naród wytrwał czas niejaki na tej drodze, zwycięztwojego niechybne. A gdy się zaczęły sztuczne prowokujące demonstracye,nauczeni doświadczeniem jak się skończyły oklaskidla Piusa IX. dzięki ukrytym spiskowcom wśród dobrowiernej, ale owczej zawsze rzeszy, wskazywaliśmy podobnewłoszczyzny w ruchu polskim i wzywaliśmy ludzi umiarkowanychdo oporu, a przynajmniej do oddzielania się wyraźnie.Co nam odpowiadano? Ze zarody złego są, zapewne:ale tak słabe, iż nikną w zdrowej masie narodu, że trzebacierpliwości, że nie wypada odkrywać niejedności niebezpiecznejw obec rządu, gorszącej w obec Europy.Tymczasem przeciwnie się stało. Nieznacząca rzeczywiściezrazu, ale uorganizowana mniejszość, korzystając zespólnej firmy, korzystając z rosnącego rozdrażnienia uciskiemrządowym i swobodniejsza w wyborze środków, przeciągnęłado siebie ową chwiejącą się rzeszę, szukającą chorągwi, podktórąby stanąć. — Chęć jedności, którą się zasłaniają, dobrawprawdzie, ale jedność dobra i cenna wtenczas, gdyprawdziwa, to jest kiedy ją osiągnąć można bez poświęceniaprawdy i sprawiedliwości, inaczej jedność jest tylko pozornai czasowa, Chrystus Pan, który przedewszystkiem przyniósłpokój na ziemię, powiedział także, że nie przyniósłpokoju, jedno miecz, to jest, iż pokój jak jedność prawdziwąwywalczyć zwykle potrzeba. I w obec rządu jedność wten-


~czas coś znaczy, kiedy prawdziwa, sztuczna nic nie pomoże.A co do Europy, nie może ona nam w stanie gwałtownymbędącym wymawiać niejedności, gdy we własnem jej łonie ,wre wszędzie walka między stronnictwem przewrotu społecznegoa częścią zachowawczą, czyli ostatecznie pomiędzybezbożnością uorganizowaną w tajne towarzystwa, a widzialnąhierarchią Kościoła katolickiego.Wiem dobrze Bracia, że z daleka łatwiej spokojnie patrzeći sądzić, przyznaję trudności położenia, które choć nieusprawiedliwiają tłomaczą wahanie się do czasu, aleć gdyzłe rosło, wypadało koniecznie części umiarkowanej narodu,dopóki jeszcze hasło było wspólne walka moralna, uroczyściesię przy niem opisać, i z góry uprzedzić i opierać się przeciwkonastępnemu hasłu powstania zbrojnego.Tak się stać było powinno, a nie stało się dla czego?Dla tego, iż nie jeden może nie zdając sobie z tegosprawy, chcąc się zachować dla rzeczy publicznej, lękał sięnarazić lub utracić swoją popularność. Od dzieciństwa ucząnas matki modlić się o miłość ludzką,, to też tak o nią dbamy,iż dla niej poświęcamy często i samą bojaźń Bożą. Popularnośćtę przechodnią dają lub odbierają języki, a bardziejjeszcze gazety; a tu w Polsce nie ma ani jednego dziennikapolitycznego, szczerze zachowawczego, szczerze umiarkowanego,bo ani jednego katolickiego. I w tem dziwo nie małe,bo wszystkie głównie czytane i podtrzymywane groszem ludzizamożniejszych i umiarkowanych. Niemaszże w tem znowuniedarowanego sprzeciwieństwa? Naród rozpalony jakkruszec w stanie płynnym gotów przyjąć, wlać się we wszelkąformę, którą mu podstawią. Naród umiera bezbronnie podkopytami końskiemi, nócąc hymny patryotyczno - religijne,dzieweczki przechadzają się spokojnie przed nabitemi i wymierzonemidziałami; a jednego dziennika katolickiego w oałejPolsce nie ma, owszem wszystkie wydatnie antykatolickie,a mimo to wszystkie czytane bez oburzenia. Tego przeciwieństwoi choroba popularności u niektórych nie tłomaczy,bośmy przecie wiele już zyskali na odwadze moralnej,muszą być jeszcze głębsze powody. Zkądże tedy tasprzeczność? trzeba bolesną prawdę powiedzieć, a raczejprzypomnieć. Od podziału kraju naszego, rozżaleni grzechemrewolucyjnym monarchów, rzuciliśmy się w objęcia bezbożnej


90rewolucyi ludowej francuzkiej, która ze swej strony dobrodusznemukrólowi ścięła była głowę. Odtąd wszelka oppozycyau nas popłatna, wszelka rewolucya (zachowująca dawneu Polaków zuaczenie, zmiany w stosunkach państw) pełnadla nas uroku. Polak umiarkowany, zachowawczy w domu,rewolucyjny za granicą i w polityce. Dla siebie marzy majoratangielski, za granicą brata się z Prudhonem. Arystokratkinasze z rodu nawyknień i przekonań, popisywały się czerwonąbluzą, szczęśliwe i pyszne, gdy dostały wizerunek Garibaldego.Czy podobna, aby kłamstwo takie trwało długobez szkody? Czy podobna, by zasady podziwiane u obcychnie przyjęły się w domu? Nie, niepodobna. Jest logika nieubłagana,jest Nemezis społeczna. Wyobrażenia zachodniorewolucyjne, przewiane bezbożnością, musiały wpaść całą siłądo Polski, w której nie znajdowały oporu, albo słaby i pokątnytylko.W r szakże Mazzinizm nagi, nawet w wojennej bluzieGaribaldego, nie przystawał całkiem do smaku naszym umiarkowanym.Szukali oni możebnego środka pomiędzy katolicyzmemi rewolucyą.Rozkochali się w ouym bękarcim niby konserwatyzmie,w onej gimnastyce pomiędzy prawdą i fałszem, w onemumiarkowaniu rzeczniczem i dziennikarskiem, bo bez zasadi przekonania, w onem nieprzystawaniu na nadużycia dawnegoporządku, i na ostatecznoście wyobrażeń nowożytnych, w onymdespotyzmie obłudnym, a upstrzonym pozorami liberalizmui demokracyi, którego to konserwatyzmu w ostatnich czasachPiemont dał nam wzór wydatny. Umiarkowani nasi (liczącyobok siły moralnej chętnie na obce działa gwintowane), całemsercem do niego przylgnęli.W Piemoncie nastąpiło obłudne małżeństwo (connubio)odwiecznej ambicyi militarnej monarchii piemonckiej, rozszerzaniasię we Włoszech, z karbonarsko-wolnomularską ideąMazziniego jedności absolutnej Włoch, nigdy przedtem niezcentralizowanych historycznie, jeograficznie i duchowo, tylkopo sąsiedzku, i bratersko obok siebie żyjących. Polacy w tepędy znaleźli wzór pogodzenia wszystkich stronnictw i wywalczeniacałości kraju, porównali jedność swoję historyczniestopniowo wykształconą, a gwałtownie rozdartą, z podbojempiemonckim, przekupstwem i sz tylet em podpieranym. Sympa-


91tye wszystkiego co nie katolickie dla Piemontu, sympatyeRossyi i Prus, nie ostrzegły was, że tu sprawa rewolucyigwałtu i jedności plemiennej, jakąby była u nas całość słowiańskaa nie narodowa. — Że stronnictwo gwałtowne takutrzymywało, że dziennikarstwo niekatolickie (mniej więceju nas jak gdzieindziej zależne od towarzystw tajnych) takgłosiło, że rzesza niecierpliwa ciężkiego jarzma temu wierzyła,to rzecz prosta; ale że wy bracia hołdownicy prawhistorycznych, zwolennicy walki moralnej i legalnej natościeprzystali, to i błąd i grzech ciężki. Bóg sam w miłosierdziuswojem wielkiem, wam zachowawcom a nie mogącym sięoprzeć na rządzie obcym, podawał jedyny najszczęśliwszyśrodek stanięcia przy najwyższym, najczystszym, jedynymdziś wyobrazicielu prawdziwego konserwatyzmu praw historycznych,przy papieżu, od chwili szczególniej, gdy rozbójpiemoncki doszedł do granic jego bezbronnego państewka:a wyście tej chwili opatrznej nie pojęli i nie pochwycili.Kiedyście pisali on piękny adres, a raczej skargę i protestacyądo cesarza, należało spółcześnie napisać drugą do OjcaŚw., który ma od Boga w składzie źródło wszelkiej władzy,którego przodkowie jedyni protestowali przeciwko rozszarpaniuwaszej ojczyzny, który choć od was widocznie opuszczony,dwa razy on jeden odezwał się do was, ze słowem otuchyi pociechy. O ileżby więcej uczynił, gdyby widział naródcały szczerze katolicki do niego w nieszczęściu jego i słabościprzemocnej z ufnością garnący się miłośnie. O! Bracia!chcieliście bronić podań prawa zgwałconego, walczyć broniąmoralną, bronią ducha, więc odwieczną bronią kościoła, a poświęciliścienaturalnego waszego naczelnika i opiekuna dlazdobywcy, który w ciemięzcach waszych szukał i znalazłsprzymierzeńców.Gdybyście to byli w czas uczynili, oddzielilibyście siębyli stanowczo i zaszczytnie od stronnictwa skrajnego jeszczesłabego. Bylibyście stanęli silnie w obec rządów zaborczych,przyciągnęlibyście najskuteczniej lud do siebie, który tysiącamina jednego szlachcica walczył w szeregach papiezkich,i dziś bieży o żebranym chlebie wypłakać się u stóp Ojca św.')r ) Zapewniano mnie, iż jedna cleputacya wiejska przybyłado Warszawy dla zawarcia pactóiu conuentów, z komitetem cen-


92podczas gdy z waszych ledwo kilka osób (i to zwykle kobiety)trwają przy krzyżu papiezkim. Gdybyście byli to wczasuczynili, massa chwiejąca się po miastach, przy was byłabyzostała. Z wami by trzymała hierarchia kościelna, niebacznimłodzi Księża nie byliby się poddali komitetowi centralnemu,i ten komitet nie wzywałby was dzisiaj do współki t. j. dopoddania się.Ostrzegano was o tem na czas, błagano, (wprawdzie bylito Księża i rzadki świecki) nie posłuchaliście, dziś musicieznosić bolesne następstwa. W domu musieliście i musicie doreszty oddzielić się od stronnictwa gwałtownego, jakkolwiekpóźno i niekorzystnie, albo zostaniecie pochłoniętemi, jak weWłoszech sekciarski Mazzinizm pochłonie organizacyą wojskowoadministracyjną podbój czego Piemontu. Jesteście osłabieni,bo nie macie podstawy, bo nie macie zasady. Trudnodługo utrzymać się na pochyłości stromej, na której stoicie,skacząc w prawo i w lewo z góry i na dół. Na zewnątrz,skoro przyklaskiwaliście rozbojom piemonckim we Włoszech,musicie cierpieć podobne u siebie, ubarwione także frazeologiąliberalną i postępową; bo u Boga dwóch wag i dwóchmiar nie ma: „nie czyń drugiemu co tobie nie miło." —Przyklaskiwaliście jedności włoskiej siłą przeprowadzanej ,żartowaliście z małych narodowości podpieranych przez szlachtęi Księży, wytrzymajcież parcie wielkiej jedności Rossyjsko-Słowiańskiejczy pod formą państwa czy pod formą rzeczypospolitej, w którejbyście koniecznie rozpłynęli się. A niezastawiajcie się tem, że Włosi mają jeden język piśmienny(piśmienny tylko); bo już więcej niż dwie trzecie piśmiennychPolaków umie po rossyjsku, a reszta chętnie czy niechętnierychłoby się nauczyła.Panowie Bracia! jeżeli to piszę, to powtarzam nie dlalichego tryumfu miłości własnej, żem jeden z tych, którychtuman nie oślepił, wicher nie uniósł. Winienem to nie moimzdolnościom, których wielu z was więcej ma, jedno żemw prostocie serca, chciał być katolikiem z papieżem, z biskupami,nie z politykami i dziennikarstwem. Piszę dla tego,tralnym, między innemi pytaniami i to położyła: „jak też panowiez Ojcem św. ?"


93iż jakkolwiek rzadko Bóg pozwala w rzeczach zewnętrznychtymże samym ludziom naprawiać błędy przez nich popełnione,widzę jednak tak ojcowską rękę Opatrzności względem nas,chcącą naszego upamiętania się nie zaguby, iż nie wątpię,że w tej chwili jeszcze, bylebyście się szczerze uderzyliw piersi, z większym trudem zapewne, ale wielebyście jeszczeodzyskać i naprawić zdołali. Dałby Bóg, abyście nie pogardziliprawdą dla podłości pośrednika, przez jakiego do wasona przychodzi! Wtenczas podwójnie mi miłe będą wszystkiechoćby przykre następstwa tego ostrzeżenia danego i miłymBraciom moim kapłanom i zacnemu obywatelstwu.Pisałemw Rzymiew oktawie Trzech Króli r. p. 1863.


VILPRAWODAWSTWO KOŚCIELNEw rzeczytajnych towarzystw.fowarzystwa tajue nowożytne wylęgły się najprawdopodobniejz ostatków Templaryuszów przedłużającychbyt swój w kształcie towarzystwa tajnego. Na teraz nie zamierzamysobie zbijać nagromadzonych potwarzy przeciwsprawiedliwości wyroku papiezkiego znoszącego ten zakon.To pewna, że skryci ich potomkowie zachowują gniew nieubłaganyprzeciw Kościołowi i Stolicy Apostolskiej. SzczątkiTemplaryuszów schroniły się i zorganizowały w Szkocyi: toteż obrządek szkocki najstarszy jest w wolnomularstwie.Na początku XVIII, wieku owo wolnomularstwo zaczęłosię rozszerzać we Francyi, dodamy, że już pod koniec stulecia,król francuzki uwięziony był w Tempie, dawnej rezydencyiTemplaryuszów.We Włoszech wolnomularstwo rozszerzyło się w kształciei pod nazwą węglarstwa '), które Pius VII nazywa odrostkiemivolnomularstiva (w każdym razie jestono jego naśladowaniem.)Z początku icęglarze bronili Burbonów włoskich przeciwNapoleonowi I. Po roku 1815 byli sprawcami wszystkich ruchówrewolucyjnych we Włoszech; w łonie węglarstwa wy-') Societates... quocunque nomine pro regionibus aut idiomatumyarietate appellatas, quartim societatum fortasse propago,vel certe imitatio haec carbonariorum societas existimanda est...


95lęgła się myśl jedności Włoch i obalenia władzy doczesnejPapieża.W roku 1833—4, Józef Mazzini założył Noive Włochyi -Nową Europę, jakoby gałąź wolnomularstwa i węglarstwa.Zresztą trudno wyliczyć wszystkie nazwy i kształty towarzystwtajnych, tego strasznego polipa w łonie społeczeństwachrześcijańskiego.Nie jest naszym zamiarem pisać obecnie dzieje tych towarzystw.Pora z wielu miar niestosowna nam się widzi, 1 ).My chcemy po prostu przytoczyć zdanie Kościoła i wyrokikościelne, a to aby odpowiedzieć: i tym którzy się dopytują:gdzie one są, i tym którzy twierdzą, że klątwy imienne przeciwwolnomularstwu i węglarzom bynajmniej nie grożą i innymstowarzyszeniom i zgoła nie tyczą się innych tajnych towarzystw.Zawsze jest dobrze wiedzieć czego chce Kościółmatka nasza, i co wiernym nakazuje. Wspomniemy, że jeślibykto miał jaką wątpliwość co do tekstów lub co do wykładu,może zawsze udać się do Rzymu zkąd niezawodnieodpowiedź otrzyma. Katolikom w żadnym razie ,;ie godzi sięw wątpliwości co do rzeczy tej wagi pozostawać.Powiedzieliśmy że na lądzie stałym, mianowicie weFrancyi wolnomularstwo zaczęło się rozszerzać na początkuXVIII, wieku. Otóż Klemens XII. zaraz r. 1738 występujez bullą In eminenti2 ) i potępia je. Ojciec św. zaczyna odtego, że jemu jest zlecone wzbranianie przystępu błędom izepsuciu (errorum vitiorumque), strzeżenie całości religii,i oddalanie niebezpieczeństw grożących. A że się dowiedziałiż wszędzie się rozszerzają towarzystwa wolnych-mularzy, doktórych się wpisują podług statutów ludzie różnych wyznań„poprzestający na pozorach pewnej uczciwości przyrodzonej...„ludzie, którzy wespół potajemnie działają — a przysięgąi groźbą kar zobowiązani są do pokrywania (wszystkiego) niezłomnemmilczeniem ,,! ). „A w umysłach wiernych, mówi dalej,') Wyborne dziełko w tym przedmiocie w języku francuzkim,wydał świeżo Mgr de Segur.a ) IV Kalen. Maii 1738. Bulla 229. Bullarium RomanumTom. XIV pag. 236 Romae apud Mainardi 1744.3 ) Quadam honestatis uaturalis specie contenti... quiquesimul elain operantur et in jure juraudo.... et poenarum exagerationeinyiolabili silentio obtegere adstringuntur.


96„do tego stopnia obudzili podejrzenie, iż wpisywać się


97„iis prorsus se abstinere debent)... pod karą ') klątioy, w którą„czynem samym wpadną... a od której nikt inaczej, jedno od„nas samych (to jest od Rzymskiego Papieża) zdoła otrzymać„łaskę rozgrzeszenia. Chcemy aby Biskupi (locorum ordinarii)...„wszędzie przeciw wykraczającym występowali, jakiegokol-„wiekby byli stanu, i badali ich, jako gwałtownie o herezyą„podejrzanych i odpowiedniemi karami ścigali... Datum IV.„Kalen. Maii 1738 A. Card. Prodatarius Visa de Curia A11-„tonellus L. B. Eugenius."Taka jest bulla Klemensa XII. W lat 13 potem BenedyktXIV ogłosił konstytucyę Providas 2 ), w której powiada:gdy niektórzy twierdzić śmieli, iż klątwa „latae sententiae"zawyrokowana przez Klemensa XII. na wolnych-mularzy jużnie dotyka ich, przeto iż on (Benedykt XIV) jej nie potwierdził;w tym celu ogłasza bullę swoją dla pokazania zupełnejzgodności z myślą i wolą swego poprzednika. Już dosyć pokazał,iż chce, aby cenzura przez Klemensa nałożona miałamoc zupełną: 1-mo przez rozgrzeszenia dane od tejże cenzury,2-do przez udzielenie władzy penitencyaryuszom dorozgrzeszania od tejże cenzury, 3-io przez nakazanie czujnościTrybunałom... Teraz zaś „tęż 3 ) poprzednika naszego konstytucyą„dosłownie powyżej umieszczoną, niniejszem w for-„mie szczególnej potwierdzić postanowiliśmy i tęż jak„gdyby uaszem motu proprio, władzą, i imieniem po razpierwszy były wydane: potwierdzamy, umacniamy i wznawiamy,i chcemy, i stanowimy, aby miały stałą moc i skuteczuość."') Sub poena excommunicationis ipso facto incurrendae,a qua nemo nisi per nos absolutionis beneficium yaleat obtinere.2 ) S rai D ni N ri Benedicti XIV. Bullarium Tom III. pag 373.Romae 1753. Typ. S. C. de propaganda fide.3 ) Eandem praedocessoris nostri constitutionem, praesentibusde verbo ad yerbum insertam ut supra in forma speeificaconfirmare decrevimus prout eam perinde ac si nostris motuproprio, auctoritate, ac nomine primum edita fuisset: confirmamus,roboramus, et innovamus ac perpetuam vim et efficaciamhabere yolumus et decernimus.11


98Benedykt XIV powtarza powody potępienia towarzystwtajnych już przez Klemensa XII wyliczone, niektóre wszakżewyraźniej od swego poprzednika. Datum Ilomae 15 Juuii 1751.Wielka rewolucya francuzka pokazała, że jedni tylkopapieże czuwali, przewidywali, ostrzegali: niestety i późniejoni jedni obowiązku swego nie zaniedbywali. Pius VII wydał18-go września r. p. 1821 a 22-go papieztwa swego bullę„Ecclesiam a Jesu Christo," w której potępia towarzystwatajne tak zwanych węglarzy albo karbonarów ').Zaczyna Ojciec św. od przypomnienia: „iż Kościół św.zawsze, „ale tem bardziej w tych czasach tak jest napastowanym,iż dają się poznawać ostatnie czasy, o których posiedzianojest, iż przyjdą 2 ) naśmiewcy, według pożądań„swoich chodzący w bezbożnościach... Bo nikomu nie tajno...„że główną ich troską, aby oszukawszy za pomocą filozofii„i czczego zwodnictwa, wiernych, samże Kościół osłabili i„podwrócili. Co aby łatwiej przewiedli wielu z nich związało„się w tajne towarzystwa, spodziewając się łatwiej tem, wiel-„ką liczbę przeciągnąć do spółki sprzymierzenia swego i„zbrodni!„Już dawniej Stolica Apostolska.... rady ich odsłoniła:„ale niestety... źli ludzie nigdy raz powziętego zamiaru nie„odstąpili, zkąd wypłynęły nareszcie klęski, któreśmy my„sami widzieli. Owszem śmieli jeszcze nowe tajne towarzystwapozawięzywać.„Wspomnieć.... wypada towarzystwo świeżo zrodzone„i szeroko po Włoszech i innych krajach rozprzestrzenione,„które chociaż na wiele sekt jest podzielone, i podług ich„rozmaitości różne i osobne nazwy niekiedy przybiera, wszakże„zdań i zbrodni wspólnictwem i sojuszem pewnym zawartymjedno jest, i węglarskiem powszechnie zwykło się nabywać.Udają 3 ) oni wprawdzie szczególną obserwancyą') Bulla MXIII. Daranatio Societatis secretae nuncupataeCarbonariorum. Bullarii Rom. Continuatio a Clemente XIII. adGregor. XVI. Tomus XV. Continuatio Pontificatus Pii VII an 19—24. Romae 1853.2 ) Venient illusores secundum desideria sua ambulantes inimpietatibus...3 ) Simulant illi singularem observantiam et mirificum quoddamstudium in catholicam religionem et in J. C. personam et119„i dziwną jakąś gorliwość o katolicką religią i Chrystusa„Pana... osobę i naukę, którego nawet Rządcą i Wielkim Mistrzemswego towarzystwa, niekiedy śmieją bezbożnie nazy-„wać. Ale te mary niczem są innem jedno pociskami użytemi„przez chytrych ludzi dla zranienia bezpieczniej mniej bacznychludzi, którzy przychodzą w odzieży owczej a wewnątrzsą wilkami drapieżnemi... Przysięga, którą się zobowiązująnie odkryć nigdy i w żadnym razie... niewtajemniczonymcokolwiekby się tego towarzystwa tyczyło, ani znosić„się z tymi, którzy pozostają w stopniach niższych w czem-„kolwiek co do wyższych stopni należy: potajemne te i niesprawnezbory i przyjmowanie (cooptatio) ludzi jakiegokolwiekwyznania... do swojej sekty... dostatecznie dowodzą, iż„nie można przywiązywać najmniejszej wiary do wspomnio-„nych ich twierdzeń. Księgi przez nich wydane... ich katechizmyi statuta, i inne autentyczne dokumenta, równie„jak świadectwa tych, którzy to towarzystwo opuściwszy....„wyraźnie twierdzą: iż węglarze do tego głównie zdążają aby„wielką dać każdemu wolność układania sobie religii, którąby„wyznawał podług właszego umysłu, i ze swoich mniemańdoctrinam quem etiam societatis suae rectorem et magnum magistrumnefarie aliquando audent appellare. Verum sermones hi...nihil aliud sunt quam jacula ad tutius vulnerandos minus cautosa callidis hominibus adhibita qui veniunt in vestimentis ovium,intrinsecus autem sunt łupi rapaces....Jus jurandum quo... pollicentur se nullo unquam tempore,nullove casu vel patefacturos non adscriptis quidpiam, quod eamsocietatem respiciat vel communicaturos cum iis qui in gradibusinferioribus versantur aliquid quod ad gradus pertineat superiores...clandestina illa et illegitima conventicula... et cooptatio hominumcujuscunque religionis... in suam sectam... satis persuadentnullam memoratis eorum dictis fidem haberi opportere.Libri ab ipsis typis colliti.... eorum catechismi et statuta,aliaque autentica... documenta, nec non eorum testimonia qui cumeam societatem deseruissent.... aperte declarant: Carbonarios idproecipue spectare ut magnam licentiam cuique dent religionemquam colat proprio ingenio, et ex suis opinionibus sibi fingendi,indifferentia inducta in religionem ut J. Ch. Passionem per nefariasquasdem suas caeremonias profanent et polluant, ut ecclesiaesacramenta... et mysteria contemnant... atque Sedem liancApostolicam evertant...


ino„wprowadzając taką obojętność religijną... aby Chrystusa Pana„mękę niegodziwemi pewnemi swemi obrządkami profanował'„i kalali; aby sakramentami kościelnemi... i tajemnicami gardzili,i Stolicę tę Apostolską obalili..."Papież dalej o tej sekcie mówi:„...Jakkolwiek bezpiecznie się przechwala że od wyzna-„wców swoich wymaga, aby w miłosierdziu i wszelkim rodzaju„cnót się ćwiczyli... 1-mo rozkoszom lubieżnym najbezwsty-„dniej ono sprzyja, 2-do uczy, iż wolno tych zabijać, któ-„rzyby nie dotrzymali przysięgi danej na milczenie, o której„powyżej była wzmianka... Ztąd powstały one zbrodnie świeżo„od węglarzy we Włoszech dokonane..." *)„Przypomina potem Ojciec św. dwie poprzedzające bulle„Klemensa XII i Benedykta XIV; a ponieważ, mówi, węglarzeutrzymują, że nie mogą być objęci owemi dwoma kon-„stytucyami i że one ich nie dotyczą, przeto... pełnością wła-„dzy apostolskiej wzmiankowane towarzystwo węglarzy, albo„jakiemkolwiek innem imieniem nazywane, i jego zbory... postanowiliśmypotępić i zabronić... jakoż obecną naszą kon-„stytucyą mającą mieć moc na zawsze potępiamy i zakapujemy"2 ).Następnie Ojciec św. rozkazuje w moc świętego posłuszeństwawszystkim wiernym jakiegokolwiek stanu i powołania:aby pod żadnym pozorem do tego lub jakiegokolwiekbądź podobnego tajnego towarzystwa nie wchodzili, do domówich nie przyjmowali, i żadnej pomocy i opieki nie dawalii t. d.s ) a to pod karą klątwy, w którą rzeczą samą101się wpada, a od której nikt okrom rzymskiego papieża rozgrzeszyćnie może.Nakazuje następnie Ojciec św. pod tąż karą klątwy, abywierni donosili biskupom wszystkich, o których wiedzą, żesię wpisali do tego towarzystwa, albo się dopuścili zbrodniwspomnionych. Potępia nareszcie wszystkie księgi wydaneprzez węglarzy, albo w ich obronie, i pod karą klątwy samemupapieżowi zachowanej, zakazuje czytać albo zachowywaćtakie książki i poleca je oddawać biskupom. *)Leon XII. bullą 2 ) „ Quo graviora u ogłoszoną roku 1825potępia towarzystwo wolnych mularzy i wszelkie inne towarzystwatajne. Zaczyna od oświadczenia: iż im bardziej KościółRzymski od wrogów jest napastowany, tem bardziejpowinni zaradzać ci, którym to od Boga polecono, aby szkodyjakiej nie poniósł. Przeto poprzednicy jego starali się abysekty, grożące kościołowi ostateczną zagładą były potępionei wykorzenione.Przytacza dosłownie konstytucye powyżej przez nasstreszczone Klemensa XII. i Benedykta XIV. i wyraża żal,że rządy nie korzystały z ostrzeżeń Stolicy Apostolskiej.To też w skutek lekkiego traktowania tak ważnej sprawy zestarych onycli sekt massońskich, które nigdy całkiem nie wygasły,wyrosło wiele innych gorszych i zuchwalszych jeszcze.Wszystkie je w sobie niejako zawarła sekta węglarzy, jakobynaczelna we Włoszech i wielu innych krajach, i na wielegałęzi rozdzielona różniących się nazwą tylko, zajadłą religiikatolickiej wydała wojnę. I przeto przez Piusa VII. bullą') Quamvis confidenter jactet se a suis sectatoribus exigereut charitatem et omne yirtutum genus exeolant... libidinosis voluptatibusimpudentissime ea favet, docet licere eos interficerequi datam de secreto quod superius moinoratum est fidem nonservaverint... Ex quibus ea exstiterunt in Italia facinora nupera carbonariis commissa.-2 ) Apostolicac potestatis plenitudine praedictam societatemCarbonariorum aut alio quocunque nomine appellatam, ejus coetus...damnanda et prohibenda esse statuimus prout praesenti nostraperpetuo valitura Constitutione damnamus et prohibemus.3 ) Sed omnino ab eadem... prorsus abstinere se debeant,sub poena excomraunicationis.... ipso facto.... incurrenda, a quanemo nisi per... Romanum Poutificem absolutionis beneficium valeatobtinere...') Praecipimus praeterea omnibus sub eadem excommunicationispoena... ut teneantur denuntiare Episcopis vel ceteris adquos speetat, eos omnes, quos noverint huic societati nomen dedissevel aliquo ex iis criminibus quae commemorata sunt se inquina,sse......Damnamus et praescribimus omnes Carbolibros et Catechismosquibus describuntur quae in eorum conventibus geri solent;eorum statuta... ac libros ad eorum defensionem exaratos.. . etquibuscumque fidelibus... sub eadem poena excommunicationis reservataeprohibemus memoratos libros legere vel retinere acmandamus ut eos... ordinariis... tradent...2 ) Bulla CIII 13 Martii 1825. 2° Anno. Bullar. Rom. continuatioTom XVI pag. 345. Romae 1854.


102„Ecclesiam a Jesu Chris to" którą dosłownie przytacza, jestpotępioną.On sam (papież) niczego nie zaniedbywał, aby sekty tejak najdokładniej zbadał. „Czyniąc, mówi, te poszukiwania,„łatwośmy zrozumieli że wzrosła zuchwałość tych sekt z po-„wodu przybycia nowych. W rzędzie których wspomnieć„szczególnie trzeba onę uniwersytecką zwaną, a mającą siedliskoswoje... po wielu wszechnicach, gdzie niektórzy nauczycielestarający się nie tak uczyć jak psuć młodzież, wtajemniczająonę w najprawdziwsze tajemnice nieprawości,„i do wszelkiej zbrodni zaprawiają! ')„Ztąd ciągłe próby nowych zamieszek, i obawy tych,„którzy przez sekty na śmierć są skazani Ztąd także„pochodzą najdotkliwsze klęski wszędzie prawie Kościół trapiące....Napastowane są dogmata i przykazania, godność„jego (kościoła) osłabiona, a pokój on i swoboda którychby„z prawa używać powinien, nie tylko są zakłócone, ale i oba-„lone. Księgi, które o religii i rzeczy publicznej wydać nie„wahali się ci co się do tych sekt powpisywali kodeksa„i ustawy (ich)... wyraźnie objawiają wszystko cośmy wspomnieli....A to także 2 ) za pewne i dowiedzione mieć trzeba„że sekty te jakkolwiek imieniem różne związane są z solą„niepoczciwym węzłem najprzewrotniejszych zamiarów.„Przeto 3 ) uważamy za obowiązek naszego urzędu na') Ex quibus ea praesertim memoranda est quae universitariadicitur quod sedem et domicilium in pluribus studiorumuniversitatibus habeat in quibus juvenes a nonnullis magistribus,qui eos non docere sed pervertere student, ejusdem mysteria quaeiniquitatis mysteria yerissime appellari debent initiantur et adomne scelus informantur.2 ) Atque hoc yeluti certum exploratumque babendum est,has seetas licet nomine diyersas nefario tamen impurissimorumconsiliorum yinculo esse inter se conjunctas.3 ) Muneris nostri censemus, iterum clandestinas has sectascondemnare atąue ita ąuidem ut nulla ex iis jactare possit seapostolica sententia nostra non comprehendi... itaque... societatesoccultas omnes tam quae nunc sunt, tam quae fortasse deincepserumpent et quae ea sibi... proponent quae superius commemoramusquocunque tandem nomine appellentur has perpetuo prohibemussub iisdem poenis quae continentur in praedecessorumnostrorum litteris.103„nowo potępić tajne te sekty, i to tak, aby żadna z nich nie„mogła się przechwalać jakoby apostolskim wyrokiem naszym„objętą nie była..„Przeto Towarzystwa tajne wszystkie, tak te które„są obecnie, jak one które później powstaicać mogą, i które„to sobie... zamierzają cośmy wyżej wspomnieli to jest obaleniekościoła i społeczeństwa chrześcianskiego, jakiemkol-„wiekby się imieniem nazwały, my na zawsze zakazujemy,„pod temiż karami, które są zawarte w listach naszych poprzedników."Następnie zakazuje Ojciec święty wszystkim wiernym,wchodzenie do tych towarzystw, ukrywanie ich, bronienie itp.,a nakazuje donosić o nich biskupom. A dalej mówi: „przedewszystkiemzaś przysięgę onę wyraźnie bezbożną i zbrodnicząjaką się obowiązują wchodzący do tych sekt, że ni-„komu nie objawią tego co się tych towarzystw tyczy, i że„śmiercią ukarzą wszystkich towarzyszy którzyby to przełożonym,czy duchownym, czy świeckim objawili, zupełnie potępiamy,i za całkiem nieważną ogłaszamy." ')I daje powód takiego potępienia:1-mo Przeto że takowej przysiędze nie towarzyszy sprawiedliwość,albowiem tak przysięgający czynią Boga poręczycielemzbrodni.2-do Iż Boga wzywają ci co się Boga zapierają, i przetoprzysięga oddana jest na poniewierkę.Odzywa się potem Ojciec święty do pasterzy słowamiPisma świętego wzywając, aby czuwali nad sobą i powierzonąsobie trzodą, nad którą postawił ich biskupami Duch S-ty,przypomina, że trzodę napadną wilki żarłoczne „Nie ścierp-„myż, woła , jako psy nieme, aby trzody nasze zostały rozszarpane.Chrześcijanami *) albo pozostać dalej, albo i być') Praecipue vero jusjurandum illud impium piane, ac scelestum,quo se obstringunt ; qui in has sectas cooptantur, neminipatefacturos quae ad illas sectas pertinent et morte mulctaturos»eos omnes sodales qui ea superioribus sive ecclesiasticis sive laicispatefaciunt, omnino damnamus et piane irritum declaramus.2 ) Christiani ultra aut durare aut esse non possumus , siad hoc ventum est ut perditorum minas aut insidias pertimescamus.


„już104nie możemy, jeżeli do tego przyszło, byśmy się bali„gróźb, albo zasadzek ludzi zgubionych^'Odzywa się nareszcie czule i wymownie do wiernychmówiąc: „Do was tuż wszystkich o najmilsi synowie, wyzna-„wcy katolickiej wiary z osobnem słowem i napomnieniem„naszem się obracamy: unikajcie całkiem ludzi dla których„światło ciemnością, a ciemność światłością. Jaka bowiem„rzeczywista korzyść przyjść wam może z połączenia się„z ludźmi, którzy nie oglądają się na Boga, ani żadną wyż-„szą władzę, a przez zasadzki na pokątnych schadzkach„wojnę im wydać usiłują, i którzy chociaż na placach publicznych,i wszędzie wołają że są najgorliwsi o pospolite„dobro Kościoła i społeczności: wszakże wszystkiemi swojemi„postępkami już dowiedli, że chcą wszystko zamieszać i oba-„lić. Są oni zaiste do tych ludzi podobni, którym święty Jan„(2. Efez 10) ani gospody dać każe, ani pozdrowienia, i któ-„rych pierworodnymi szatana, starsi nasi witać się nie wa-„chali. Unikajcie zatem ich pochlebstw i miodowych słówek,„któremi radzić wam będą, abyście się wpisali do tych sekt„do których oni już należą. Miejcie za pewno, iż nikt nie„może mieć udziału w tych sektach bez dopuszczenia się„najcięższego występku, i przeto słowa ich od uszu waszych„odmiatajcie: bo dla otrzymania waszego przystania, abyście„przyłączyli się do pierwszych stopni w ich towarzystwach,„najmocniej zapewniają, że się w tych stopniach niczego nie„przyjmuje, coby się religii lub rozumowi sprzeciwiało, owszem„że się niczego tam nie uczy, nic nie czyni, coby nie było„świętem, prawem, nieskalanem; albowiem sama ta niepocz-„ciwa przysięga o której się już wspomniało , a którą przy„niższych już onych inicyacyach składać trzeba, sama przez„się wystarcza, abyście zrozumieli, że się nie godzi do lżejszychonych stopni wpisywać, i w nich pozostawać. Dalej„jakkolwiek niezwykli polecać cięższych i niepoczciwych rze-„czy tym, którzy wyższych stopni nie dostąpili, widoczna je-„dnak, że najzgubniejsza siła i zuchwałość tych towarzystw„wyrasta ze zgodności i liczby tych, którzy się do nich wpi-„sali. Przeto ci także, którzy niższych onych stopni nie przekroczyli,muszą być uważani za uczestników onych zbrodni.„I do nich się stosuje ono Apostoła (Rom I.): „którzy takie105„rzeczy czynią godni są śmierci, i nie tylko ci co czynią,„ale także którzy zgadzają się z czyniącymi!„Nareszcie tych którzy, gdyjuż byli oświeceui i skosztowali„daru niebieskiego i uczestnikami uczynieni Ducha Świętego,„w końcu jednak najnędzniej upadli i sekt onych słuchają....„najmiłośniej ku nam nawołujemy.... i napominamy ich, abyrdo Chrystusa icrócili. Jakkolwiek bowiem najcięższą się popalalizbrodnią, nie powinni jednak rozpaczać o miłosierdziuBoga, i Jezusa Chrystusa Syna Jego."Aby łatwiejszą do powrotu usłać drogę, Ojciec świętyzawiesza cenzury i "obowiązek doniesienia członków do rokuod dnia ogłoszenia bulli, tak iż przez każdego zwykłego spowiednikamogą być rozgrzeszeni; po upłynieniu którego cenzuryi wszystko inne postanowione tą i poprzedniemi bullamiodżywa napowrót, to jest obowiązuje na nowo.Bullą tą Leon XII. właściwie przedmiot ten wyczerpnął,bo nic tylko powtórzył i zatwierdził bulle trzech poprzednikówpotępiające towarzystwa tajne, ale i sam je potępił, nietylko istniejące, ale i powstać kiedykolwiek mogące pod jakąkolwieknazwą i pozorem. To też następnym papieżom,nie pozostawało co innego do czynienia w tej mierze, okromponawiania i zatwierdzania tego, co ich poprzednicy już postanowili.Uczynili to i dwaj ostatni papieże: przytaczamy ichsłowa, za nim przystąpimy do uczynienia naszych uwag i wyciągnięcianastępstw z całości prawodawstwa kościelnegow obec towarzystw tajnych.Grzegorz XVI, którego tajne towarzystwa o mało PaństwaKościelnego nie pozbawiły, w encyklice swojej Mirari *),wyliczywszy wszystkie napaście na Kościół i zamieszania,które opóźniły samoż ogłoszenie jego listu okólnego, powiada:„Który to wprawdzie tak wielki nawał klęsk przedewszy-„stjuem wywieść należy ze sprzysiężenia się towarzystw,„w które, cokolwiek w herezyach i w jakichkolwiekbądź najgorszychsektach jest świętokradzkiego, zbrodniczego i blu-*) Bullarii Rom. Contimiatio. Opera et studio Rajnaldi Segret,.Tom XIX Continens Pontif. Gregorii XVI anno 1 ad 4 pas1126. Romae 1857.14


116„źnierczego, wszystko to jakoby w kloakę jaką wraz z zebraniemwszelkich brudów wpłynęło. ')Pius IX w liście swoim okólnym Qui pluribus 2 ) z roku1846 wyliczywszy niebezpieczeństwa Kościoła dodaje: „Dobrzewam znane wielebni bracia, inne potwory błędów i chy-„troście ze pomocą których syny tego wieku starają się podeptaćreligią katolicką i Boską powagę Kościoła i prawa„jej najzjadliwiej pogwałcić Tu należą... tajne one sekty,„które się z ciemności wynurzyły na zagubę i spustoszenie„rzeczy tak świętej jak i publicznej, od rzymskich papieży„poprzedników naszych ponawianemi klątwami w listach ich„apostolskich potępione (tu potępienia przytacza) które my„pełnością apostolskiej naszej władzy zatwierdzamy i najpil-„niej zachowywać polecamy.s ).Takie jest prawodawstwo kościelne względnie do tajnychtowarzystw.Papieże potępiając towarzystwa tajne, opisują i określająich cel, mianowicie: skupianie ludzi w jedno, bez względuna wyznania religijne, wprowadzanie siłą rzeczy obojętnościreligijnej i naturalizmu, używanie tak uorganizowanejsiły na burzenie Kościoła katolickiego i społeczeństwa Chrze-') Quae ąuidem tanta calamitatum congeries ex illarumimprimis conspiratione societatum est repetenda, in quas quidquidin haeresibus, et in sceleratissimis quibuscunque sectis sacrilegum,fiagitiosum ac blasphemum est, quasi in sentinamquamdam cum omnium sordiutn concretione confluxit.2 ) Pii IX Epistoła Encyclica ad omnes Patriarchas, Primates,Archiepiscopos et Episcopos 9 Novembr. 1846 (Pii IX. P. M.Acta, pars l a pag. 4. Ex Typogr. bonarum artium).3 ) Jam vero probe noscitis Yenerabiles Fratres aiia errorummonstra et fraudes quibus hujus saeculi filii catholicam religionemet divinam ecclesiae auctoritatein ejusque leges acerrimeoppugnare et tum sacrae, tum ciyilis potestatis jura concul-,care.... Hue spectant... clandestinae illae sectae e tenebris ad reitum sacrae tum publicae exitium et vastitatem emersae, atquea Romanis Pontificibus praedecessoribus nostris iterato anathematedamnatae suis apostołieis litteris (Clemens XII Const. Jn Eminenti:Benedictus XIV. Const. Providas: Pius VII Const. Ecclesiama J. C.: Leo XII Const. Quo graviora) quas nos apostolicaenostrae potestatis plenitudinc confirmamus et diligentissimeservari mandamus...107ściańskiego i t. d. Ztąd wypada, że o towarzystwach, któretakiego celu nie mają, nie można twierdzić wprost że są potępione;i jakkolwiek Klemens XII. powiada: „że gdyby źle„nie czynili, światła, to jest jawności by się nie bali" a BenedyktXIV. dodaje: „rzeczy poczciwe lubią być na widoku,„a zbrodnie jedno się tają;" ') nie wszystkie towarzystwatajne są potępione, a gdy są' fpotępione towarzystwa tajne,nie dla tego dosięga ich potępienie, że tajne.Papieże wymieniają jakiego rodzaju przysięgi wymaganebywają w towarzystwach tajnych zasługujących na potępienie.W przysięgach rzeczonych wskazują cechy następujące: nieodsłanianieprzed nikim z obcych niewtajemniczonych, aniprzed sprzysiężonemi niższych stopni, ani przed żadną władząnawet duchowną, tego co się w towarzystwie, a to podkarą śmierci, dzieje, którą członkowie gotowi przyjąć i zadaćza zdradzenie tajemnicy i t. d. Przysięga tedy, ile ze słówpapiezkich da się wnosić, stanowi rzecz główną w towarzystwachjakie Kościół potępia; ztąd następstwo: że gdzie niema podobnej przysięgi, można myśleć że nie ma i towarzystwapotępionego. To następstwo wynika z prawidła sądowego:Odia sunt restringenda: i z wykładu, że prawo albo ustawazabraniająca ma być tłomaczona według najściślejszego brzmieniasłów bez żadnego rozszerzania ich znaczenia.Możnaby więc wnosić, że towarzystwa tajne z dobrymcelem nie podpadałyby zakazowi według ścisłości przepisów.Ale z przeciwnej strony należy zwrócić uwagę: że w towarzystwietajnem nie można sprawdzać ostatecznych dążności.(Bulle ostrzegają że naczelnicy towarzystw tajnych dająna początek piękne słowa, i przedstawiają piękne zamiary).Jest więc zwykle wątpliwość, czy towarzystwo takie dobrelub złe w zasadzie lub środkach, i czy czasem nie ulega potępieniu.Owóż pamiętajmy na prawidło moralne: że w wątpliwościnie wolno działać, i że kto w wątpliwości spełnia jaki uczynek,bierze na siebie odpowiedzialność z tej strony, która sięw wątpliwości przypuszcza. Ztąd dalsze następstwo: że wszel-') Honesta semper publica gaudent, scelerata secreta sunt.(Caecilia Metel. apud Minucii fil);.


116 108kie towarzystwo tajne, dla tego samego że tajne, i że niemożna być pewnym najwyraźniej jego ostatnich zamiarów,przedstawia one wątpliwość, a w skutek tej wątpliwości owąkonieczną moralną odpowiedzialność za możebne złe zamiaryprzez bulle kościelne potępione. Następnie wypada: że samonależenie do towarzystwa tajnego, dla tego tylko że onotajne, moralnie przez bullę jest zakazaneTem bardziej że dzisiaj tajne towarzystwa łączą się zesobą i bratają: a najgorsze z nich potępione chcą pośrednioprzynajmniej opanować inne, a będąc silniejsze i potężniejszei lepiej uorganizowane łatwo tego dostępują. Więc jestmoralne prawdopodobieństwo a nawet pewność, że zdała czyzbliska każde towarzystwo tajne znajduje się w tem kole któregośrodki albo ogniska są niezawodnie potępione. Owoż jakwidzieliśmy Leon XII wyraźnie mówi: „że i ci są winni, którzy„w niższych stopniach postawieni, o żadnem złem nie wie-„dzą, i nic złego nie czynią; albowiem ślepem posłuszeństwemswojem i liczbą dają siłę naczelnikom, którzy mają„albo mieć mogą złe zamiary, i potępieniu podpadają." Takdalece że wszystkich Ojciec święty zaklina, by do Chrystusawrócili.Nic tedy nie pomaga, że wielu należących do towarzystwtajnych w dobrych zamiarach do nich wstąpiło. Trzeba rozróżnićosoby od rzeczy. Osoby mogą mieć dobre zamiary, tezamiary niech Bóg sądzi, rzecz jest niezawodnie niebezpiecznai potępiona. Obowiązkiem naszym rozpatrywać uczynkii owoce, i podług owoców dawać wyrok o drzewie złeli czydobre? A jeżeli rzecz zła, żaden dobry zamiar jej niezmieni.Całą tę kwestyę niezmiernie ważną, podaliśmy bez zastosowańa w tej myśli, żeby się przyłożyć do objaśnieniasumień. Dziś ogromna większość u nas chce być w zgodziez Kościołem, niechże pozna co Kościół trzyma i czego chce.Powtarzamy, że w razie niepewności lub wątpliwości łatwosię po regułę odwołać do Ptzymu.') Niektórzy z duchownych za złe nam oględność naszęwzięli. Dziś możemy powiedzieć, żeśmy pamiętali o OrganizacyiObywatelskiej, czyli tak zwanych Małych naonczas jeszcze całkiemnierozwiązanej, a do której wchodzący, w celach czystonarodowo-politycznych, prostem słowem honoru do tajemnicy sięobowiązywali. Wielka to niewygoda zapewne, że nie wolno katolikomwalczyć równą bronią z niewierzącemi związanemi przysięgą,i silną organizacyą towarzystw tajnych; aleć i złych środkówużywać nam nie wolno, jakich oni używają, możemy za toliczyć na pomoc Boga Wszechmogącego, który siłom szatańskim,do czasu tylko dokazywać pozwala.


«V111VIII.LISTY Z PODRÓŻYDOBRACI I PRZYJACIÓŁ.LISTY ZE WSCHODU.MoiL I S T I.Carogród 27. Lipca 1862 r.Najmilsi!fp otychczas ograniczyłem się na pisywaniu do was krót-» kich kartek, tyczących się bieżących spraw domowych.Znalazłem w moim Guide du voyageur tak dokładne opisaniewszystkich miejscowości, iż nie chciałem powtarzać tego, cojuż tyle razy było powiedziano; pamiętałem bowiem słowaś. p. O. Lacordaire: par la grace de Dieu, f ai toujours euhorreur du lieu commun. Wszakże bacząc na was i na tyledusz dobrych, poczciwie modlących się o pomyślną dla mnieprzeprawę, które łaskawie zajmują się tem co się mnie tyczy,poczułem się do obowiązku skreślenia przynajmniej moichwrażeń osobistych i poglądu na te kraje, lotem ptaka jakmówią Francuzi.Od lat trzydziestu wytarłem wszystkie gościńce lądowei morskie środkowej Europy. Z początku podróże więcej mniezajmowały, a mniej trudziły; z postępem lat ciekawość ostygała,a utrudzenie żywiej się czuć dawało; ale w zachodniejEuropie środki podróżowania tak ułatwione, że trud zawszeznośny.Obecnie, gdy mi już piąty krzyżyk dobiega, a wypadłopuścić się na Wschód, wyznaję że cała strona niższa mojejistoty poczuła wstręt bardzo mocny, ale że wola Boża byławidoczna, więc się wolą własną, nagą i chłodną uczepiłemWoli Bożej; i powiedziałem sobie maszerować, wobec ludzirezonem i miną nadrabiając. Jedyna pociecha osobista a duchowaświeciła mi u krańca mojej podróży, nadzieja odwiedzeniaZiemi i miejsc świętych, do czego od lat dwudziestuwzdychałem, bez napotkania ku temu pogody.Ruszyłem w drogę 6 lipca zrana z Rzymu, a po południusiadłem na statek w Civita-Vecchia. Jeden z biskupówwschodnich, wracających do domu po obchodzie kanonizacyjnymmusiał w porcie wysiąść na ląd, spostrzegł bowiem żerzeczy jego na okręcie nie było, i niewątpliwie odpłynęłyprzed kilku godzinami do Marsylii. Pierwsze dwa dnie spędziłemgłównie w towarzystwie Ks. Bielaka z zakonu 00. Reformatów,jadącego na spowiednika polskiego do JerozolimyNie wysiadaliśmy na ląd w Neapolu ni w Messynie dla zmówieniaMszy świętej, już to dla zbytniej wolności, jakiej kościółi duchowieństwo używa w tym kraju wolnym., już dlatego żestatek powoli płynął i w porcie późno stawał; czekaliśmyzatem z nabożeństwem aż znajdziemy się pod opieką rządówprotestanckich lub muzułmańskich. Ks. Bielak popłynął doMalty, a jam się przesiadł w porcie Messyńskim do statkuktóry wprost z Marsylii przybywał. Więcej się już znalazłoGreków i Wschodnich w strojach różnych, i różnemi językimówiących; znać było żeśmy się od zachodniej czyli łacińskiejEuropy oddalali. Długośmy widzieli Etnę; nareszcie po kilkugodzinach wypłynęliśmy na pełne morze i trzydzieści przeszłogodzin tak płynęli, mając wiatr wciąż przeciwny. Pierwszyląd jaki się widzi znowu, jest punktem najpołudniowszymEuropy, przylądek Matapan, dawniejszy Tenar. Rozmarzeniklassycy strasznie bywają zawiedzeni, gdy ujrzą po raz pierwszyoną tyle marzoną Helladę, podobnie jak wyspę Cerigo,


112dawniej Cyterę wyspę Wenery. Skały, i skały tylko nagie,bez mieszkania i bez drzewa. Wiele poeci greccy nakłamali0 swojej ojczyźnie, jak dzisiaj Francuzi; ale to także pewnaże zdziczenie duchowe Greków pociągnęło następnie za sobą1 zdziczenie samejże ziemi.Pokazywano mi na szczycie przylądku św. Anioła, pustelnika,który za jedyną rozrywkę ma przyglądanie się przepływającymokrętom; wszakże wzrok mój nie pozwolił mi godobrze dojrzeć. Odtąd już widać było okrom lądu mnóstwowysp i wysepek. Piątego dnia żeglugi zbliżaliśmy się ku zachodowisłońca do portu ateńskiego; widziałem zdaleka 011 sławnyakropol ateński; ale wysiadać po co nie było na kilkagodzin i to po nocy.Nieznośne jest pokolenie facchinów włoskich, ale obokgreckich są oni jeszcze bardzo ucywilizowani. Jakkolwiekgarsoni okrętowi nie spuszczali schodów, i tłukli bez ceremoniiwdrapujących się po kociemu czajkarzy pirejskich, nicto nie pomogło; rychło było ich pełno na statku nastręczającychsię i krzyczących bez litości. Płynęliśmy następniewpośród Cykladów, i siódmego dnia zrana wpłyrięliśmy doDardarielów. Tam po raz pierwszy widziałem kaik z wioślarzamitureckiemi. Wsiadła na statek Turczynka w błękitnejsukni i mantyłce, a jak wszystkie z białym welonem i żółtemipapuciami. Turczynki ogólnie wyglądają jak nasze zakonnice,tylko że niezgrabniejsze. Biedna ta kobieta płynęła do Stambułu,aby odwiedzić syna swego, który się bił przeciwko Czarnogórcomranny do stolicy został przewieziony. Gdy jużdobrze podpłynęła a zażądano od niej zapłaty pokazało sięże nie miała pieniędzy. Rzecz poszła aż do kapitana. Oświadczyliśmygotowość złożenia się, jeżeliby nie mógł inaczej biednejmatki dowieść do miejsca. Kapitan zacny człowiek wziąłto zdaje się na siebie. Dotknęliśmy się Galipoli, wpłynęli naMarmora, przepływając z kolei koło Wysp Książęcych, i znowupo zachodzie już słońca stanęli przed sławnym rogiem złotymCarogrodu, tak nazwanym czy od kształtu cypla tego, czyod piękności miejsca jedynego może na świecie. Wysiąść jużnie było podobna, więc przypatrywałem się długo z wieczorastaremu serajowi. Dziwnie pięknie wyglądają te białe pałacei kioski przeplatane zielenią drzew i ogrodów, piętrzące sięcoraz wyżej ku górze: owo co stanowi właściwie wdzięk Caro-113grodu i miast wschodnich. Piękne to przy śrebrnem świetleksiężyca. W oddaleniu złocisto przyświecał pałac sułtański nowożytny,rzęsisto oświęcony, zwany Dolma-Bagcze. Dziwna tochoroba ostatnich Sułtanów i bogatszych baszów, murowaniasobie pałaców, jak gdyby chcieli dowodzić, że już przestalibyć koczującemi i że na zawsze pozostaną w Europie!Nazajutrz rano przypatrywałem się przy wschodzącemsłońcu wysmukłym minaretom i przysiadłym kopułom meczetówwynurzającym się z dymów mgły rannej. Wszystko towspanialej wyglądało na tle morskiem.Piękny golf neapolitański, ale tu wszystko na większerozmiary. Dziwić się, że dopiero Konstanty ocenił położenieByzancyum. Wiele niezmiernie Bóg uczynił dla tego kraju;człowiek mało dodał, wiele zaniedbał i popsuł. Sprawdziłemto wysiadając na ląd z resztą pospolitych podróżnych; bourzędnik poczty francuzkiej i kuryer królowej angielskiejpomimo protestacyi czarnego urzędnika kwarantanny, z wieczoraz depeszami na ląd się przenieśli. Owoż dźwigając siępod górę ku Perze, której domy europejskie tak pięknie sięprzedstawiają, musiałem przechodzić wązkie, śmierdzące, brudneuliczki części miasta zamieszkanej przez Turków iCzerkiesów. Niewiele lepiej było i w Galacie, choć już tamzamiatają; ale zamiatanie owo tak się ma do rzymskiego,jak rzymskie do paryzkiego. Uważałem jednak że psów niema tyle jak zwyk'e słyszałem i czytałem, i nie są takzuchwałe bo nawet kiedy nie śpią z drogi ustępują. Ale tosię zdaje także jednym z nabytków i korzyści wojny wschodniej,bo Francuzi tysiące i tysiące psów wystrzelali i w Bosforzepochowali.Dostałem się nareszcie do domu arcybiskupiego, i odRzymu pierwszą Mszę św. zmówiłem w kościele patryarchalnegowikaryatu łacińskiego. Znalazłem tam Ks. Yaringhamz okolic Lille, który dawniej był w zakładzie naukowym BraciJózefitów w Tirlemont w Belgii, gdzie znał kilkunastu młodychnaszych rodaków tam się uczących i jeździł nawetz nimi do Polski na wakacye; i młodego Ks. Fattori Toskańczykaz zakładu missyjnego Brignole-Sales w Genui. Tak zestrony duchownych należących do kuryi arcybiskupiej, jak zestrony inszych kapłanów świeckich i zakonnych doznałemnajuprzejinszego przyjęcia.15


116Odwiedziłem naprzód O. Piramowicza złożonego gorączkąw klasztorze Panny Maryi Carogrodzkiej ') 00. Reformatów.Przed wyjazdem moim na dni kilka widziałem go już konwalescentem,i wybierającego się na kolonię polską w Adampolu.Następnie odwiedziłem pokorny domek i kościołek patryarcłiatubułgarskiego. Byłem na Mszy śpiewanej która wrazz officium trzy godzin trwała. Ucho moje, podobnie jak Ks.Laurysiewicza nie może się pogodzić z tym śpiewem starogreckim,opartym na ciągłej dysharmonii. Co za różnica odnaszego śpiewu unickiego! A jednak dla zbawienia tylu dusztrzeba sobie dać słuch kaleczyć, jak w wielki post ich czosnkiemi cebulą podniebienie i wnętrzności palić. Biedny ludekbułgarski, ograniczał nabożeństwo swoje do zapalania drobnychświeczek, zakupowanych w kruchcie cerkwi, przed obrazamiŚwiętych, do żegnania się przed niemi i całowania ich.Poznałem po nabożeństwie p. Zankof jednego z promotorówunii i redaktora pisma Bułgaria, a nadewszystko Ks. PiotraArabadziskiego, administratora patryarchatu (po zniknięciuSokolskiego) co do spraw cywilnych i stosunków z Portą.Dawny to uczeń propagandy rzymskiej i proboszcz dyecezyifilipopolskiej dla Bułgarów łacińskich. Przywiozłem dla tegokapłana od Ojca św. pierścień doktorski ze stósownem brewei krzyż archimandrycki, co mu stopień prałacki daje. Wyżsiduchowni miejscowi znaleźli słusznem moje zdanie, aby przezwzgląd na lud bułgarski doręczyć te insygnia z pewną uroczystościąna zebraniu komitetu. Jak skoro zatem wrócił Ks.arcybiskup i prymas Ormian katolickich, Mons. Hassun, zwołanozebranie komitetu w jego domu patryarchalnym, zapraszającteż csorladżych czyli starszyznę świecką bułgarską.Przyglądali się oni ze zdziwieniem i zadowoleniem trzydziestuornatom, które panie nasze za pośrednictwem Ojca św.przysłały Bułgarom i dwudziestu kielichom które też panieod cesarza Francuzów otrzymały. Po zagajeniu posiedzeniaprzez Ks. arcybiskupa Hassuna, przemówiłem stosownie do') Jest tara obraz naszej Matki Boskiej Częstochowskiej,wzięty z dawnego pałacu poselstwa polskiego, który ogromnąprzestrzeń zajmował, i dotąd części miasta która na tem miejscupowstała imię swoje przekazał. Tak w Paryżu była la petitePologne, tak w Rzymie jest jeszcze Via dei Polacchi. Wielkaprzeszłość nasza upornie wszędzie przechowuje swoje ślady.115Ks. Arabadziskiego, doręczając mu insygnia papiezkie, kładącprzycisk na to, że Bułgarzy tylko przez zjednoczenie z KościołemRzymskim, zachowując swoje obrządki i zwyczaje,przyswoją sobie oświatę zachodnią, za pomocą szkół, któreOjciec św. myśli im otworzyć (czego oni niezmiernie pragną).Uważałem, iż podczas gdy Ks. Hassun komentował moją przemowę,starszyzna bułgarska potakiwała schylaniem głowy ').Była potem akademia uczniów świeckich i seminarystówormiańskich, witających w różnych językach wschodnich izachodnich, z muzyką i śpiewem , powrót swego pasterzaz pielgrzymki rzymskiej. Ileż to czasu trzeba będzie zanimBułgarzy staną na tym samym stopniu oświaty, na jakimstoją obecnie Ormianie! Wszakże lat temu dwadzieścia i onistali nie wiele wyżej, choć już mieli za granicą swoich Mechitarystówi mają pełno ludzi zamożnych.Na końcu było właściwe posiedzenie komitetu na któremoprócz Ks. arcybiskupa prezydenta, Ks. kanonika Testasekretarza, Ks. Azarian kasyera, byli jeszcze Ks. Arabadziski,Ks. Faverial missyonarz św. Wincentego a Paulo, ja, i jenerałBreański.Przywiozłem jeszcze podobne insygnia od Ojca św. dlaKs. Malczyńskiego jako naczelnika ducl.owuego Bułgarów.Ale że dniem przed mojem przybyciem wyjechał był doAdryanopola, doręczyć mu ich nie mogłem: zawiadomionytylko został o zaszczycie jaki go spotkał.Odwiedziłem jeszcze KKs. Lazarystów, i przełożonegoich Ks. Bore znajomego mego z Paryża kiedyśmy jeszcze obajwe frakach chodzili. Byłem i w klasztorze ich u św. Benedyktai w kollegium w Bebeku nad Bosforem na rozdaniunagród. Dawniej kollegium bebeckie liczyło do 180 uczniów,dziś zeszło na 40, z powodu Braci Nauki Chrześciańskiejktórzy w mieście samem szkoły otworzyli. Byłem i u nich narozdaniu nagród; posiedzenie nielitościwie cztery godzin trwało.Wracam do wycieczek po Stambule, który raczej zewnątrzi z daleka, niż wewnątrz i z bliska oglądać chciałem.Upał nie pozwala mi zbyt wiele chodzić, a w sutannie nakonia windować mi się jakoś nie chce. Jednego piątku popły-') Sądzę że zdanie sprawy z tego zebrania w dziennikach,korzystnie wpłynie na umysły Bułgarów.


116nęliśmy kaikiem do słodkich wód europejskich, przyglądającsię miastu z innej strony, i ludności muzułmańskiej, któratam chętnie jeździ się przewietrzyć. Innego dnia chcieliśmypomimo wiatru mocnego płynąć kaikiem do Kadykioj (dawnejChalcedonii); ale żem chciał zaraz obejrzeć Skutari z kolosalnymsmętarzem tureckim śród lasu cyprysowego, wsiedliśmyna statek parowy. I dobrześmy sobie poradzili; bo tegożdnia przewrócił się kaik w samym porcie kadykiojskim i trzyosoby utonęły. W Kadykioj, (miejsce sądu, zdaje się od soborutam święconego) chciałem głównie odwiedzić nowy kościółkatolicki, z kopułą i wieżami i krzyżem na kopule, zbudowanystaraniem Ks. arcybiskupa Brunoni, w miejscu gdziedawniej Turcy nie cierpieli nawet Chrześcian między sobą.Dziś mieszkańcy Pera wykupują grunta coraz bardziej navillegiatur§ dla siebie, a krzyż świeci w świętej dla TurkówAnatolii, tuż obok Skutari. Odwiedziłem też w Kadykioj MonsignoraCalomati, wikarego generalnego patryarchatu łacińskiegood którego wszelkiej uprzejmości doświadczam.Przymusiłem się nareszcie odwiedzić wnętrze miastaStambułu a przedewszystkiem starożytnoście chrześciańskie.Oglądałem dawny Hippodrom, obelisk Teodozyusza, kolumnęwężową (która miała służyć za podstawę trójnogów i Apollinaw Delfach), słup spalony i dwa inne Marcyana i Teodozyusza.Dalej grób Ireny, wodociąg Walensa i cysternęo tysiącu i jednym słupów choć ich w rzeczy tylko ze trzysta.Obeszliśmy wkoło dawny kościół Sofii, aleśmy nie mieli narazie firmanu do wejścia wewnątrz. Przed meczetem, obdartusjakiś z pokręconemi kołtunowato włosy, chodził z wyrazempomięszania na twarzy: u Turków podstrzeleńcy tacy mianiza świętych.Dowód starego fanatyzmu objawił się w młodym dziesięcioletnimchłopaku, który z wyrazem przerażenia i zgrozyreligijnej krzyknął mi w oczy: giaur. Uszanowałem to jegouczucie; wolę fanatyków w dobrej wierze po fałszywych zakonach,od tych modnych Turków, którzy w dnie postów swoich,chodzą do traktyernii europejskich na Pera jeść allafranca.Mieliśmy wejść na wieżę Seraskieratu (ministerstwa wojny),najwyższą w Stambule, aby się przypatrzyć miastu z góry,ale już było za późno. Innego dnia wydobyłem się na dawną117wieżę genueńską na Galata, z której choć mniej dokładny,ale jeszcze piękny widok. Wracałem przez część miastaKassem-pacha, w której się przed samym moim przyjazdem3000 domów spaliło. Wiadomo iż kiedy Turcy niezadowolnieniz rządu, podpalają miasto. Świeże pożary w Petersburgudostarczą naszemu Duchińskiernu nowego dowodu, że Moskalesą Turkami. Niektórzy jednak podejrzywają policyę o podpalenie,bo rząd dziś rozszerza i prostuje ulice, a woli nie płacićwłaścicielom za zburzone domy! Helata refero.Dopełniwszy moich zleceń w Carogrodzie, postanowiłemwybrać się do Adryanopolu. Wahałem się czy mam zabraćz sobą insygnia papiezkie dla Ks. Malczyńskiego; ale żeświeżo złodzieje obdarli na tej drodze popa unickiego Rafaela,a ministra protestanckiego pod Filipopoli zabili, wolałemnie brać, lękając się szczególniej aby drzewa Krzyża św. naprofanacyę nie wystawiać.P. S. 5-go sierpnia Adryanopol.Jestem tu od dni pięciu. Jutro rano wyjeżdżam do Filipopoli.Za powrotem, da Bóg opiszę wycieczkę moją pośródBułgarów.Wasz w Panu.L I S TNAJMILSIII.Adryanopol 16. Sierpnia 1862 r.MOI!Obiecałem wam w zeszłym liście zdać sprawę z wycieczkimojej do Bulgaryi; uiszczam się dziś z tej obietnicy po powrociez Filipopoli, zatrzymując się tutaj dla wypoczynku.D. 28 lipca siadłem w Stambule na mały parowiec turecki,pływający do Rodosto i napowrót. Ciasnyć on i brudny, alejakże mi się teraz wygodnym wydaje po tdlikach (telegacb)tureckich. Turcy roztasowywali się na pokładzie na swoichpiernatach i dywanach; ja z kupcem jednym chrześciańskimz Rodosto siedzieliśmy na nizkich stołeczkach drewnianych.A że mój sąsiad siedział na przejściu, murzynka jakaś brzydkakopnęła nogą jego stołek: rzadki dowód dawnej pogardy


118Turków dla chrześcian. Fanatyzm ogólnie mocniej się w niewiastachprzechowuje. Była to niby żona jednego Imana,synek jej też chodził po pokładzie z wielkiem zadowolnieniemze swoich czarnych nóżek, równie świecących się choćtrochę bladziej, od lakierowanych jego trzewiczków. Płynąłz nami agent konsularny heleński przeznaczony do Adryanopola.Myślałem sobie że zapewnie jedziemy działać w zupełnieprzeciwnym kierunku. Bardzo się lękał rabusiów po drodzei namawiał nas by wziąść mnóstwo eapłiech (konnychpachołków policyjnych); ale my wiedząc że nigdy nie broniąpodróżnych, a często są w zmowie ze złodziejami, nie chcieliśmypróżnego wydatku podejmować. Pomimo naszych uwag,przybył on później do Adryanopola w eskorcie pięciu takichobdartusów, darmojacłów.Missyę w Rodosto dla CO Europejczyków obsługuje dwóchFranciszkanów konwentualnych; bodaj od czasów Rakoczegoemigranta siedmiogrodzkiego, który tu z towarzyszami swemiosiadł, i dom z kościołem wewnętrznym wybudował. Niedawnopotomek tego Rakoczego przyjeżdżał do Rodosto, byzebrać pamiątki i nazwiska kilkudziesięciu Węgrów tam pogrzebanych; ale fanatyzm Greków i Ormian schizmatykównawet kamieni grobowych nie oszczędził. Zajechałem do tychOjców mając list polecny od ich przełożonego z Carogrodu,i gościnnie zostałem przyjęty. Nazajutrz rano z wielką pociechąducha Mszą św. odprawiłem.Nie sądzę aby spragniony podróżnik stepów afrykańskich,z większem weselem witał oazę zieloną i zdrój wodyod tego, jakiego doświadcza kapłan kiedy w kraju niekatolickimspotka kościół i Najświętszy Sakrament. Pamiętam żeprzed laty kilkunastu czekałem przez dni pare na ś. p. ojcamojego w protestanckim Altenburgu saskim: zdawało mi siędoprawdy jakoby Boga na świecie nie było. Tu ile razynocuję w domu zakonnym, zapominam gdzie jestem, zdajemi się żem w Europie, we Włoszech, dopiero śpiew muezzinaalbo widok turbanu wytrzeźwia mię z mego złudzenia.Co do dalszej podróży miałem do wyboru, czy być upieczonymna koniu, pod słońcem sierpniowem, w czarnym moimstroju, czy też zostać zbitym i uznojonym w talice tureckiej: wybrałem ostatnie złe, które przynajmniej głowę mojąod postrzału słonecznego zabezpieczało. Kiedym ujrzał telegę119z nizką budą, konia zaprzężonego w duhę i hołoble i szorkimoskiewskie, powiedziałem sobie: „ma Duchiński słuszność,że Moskale są Turkami, co do języka tylko zesłowiańszczonerni."I Bułgarzy (wyjąwszy górali mianowicie na północSofii) mają typ mocno poturczony, czy to w skutek pomieszaniasię z pierwszemi podbojcami z nad Wołgi, czy z drugiemi.Za to mój talikadzi dziwnie na Turka nie wyglądał,wysoki, smukły, biały, rumiany, z dużem błękitnem okiem:ale kto wypowie pochodzenie Turków, którzy do ostatnichczasów, byli nietylko panami mienia Chrześcian, ale nadtoich żon i córek! Wewindowałem się nareszcie do onej budytatarskiej, i rad nie rad, pomimo protestacyi sztywnych moicheuropejskich goleni musiałem usiąść po turecku, inaczej zakażdym podskokiem telegi głową o obręcze budy uderzałem.W poprzek niewygodniej jeszcze, ale jako człowiek nazwyczajonyjuż do takiego położenia, siedział mój Yani, Greknawrócony, któregom wziął dla znajomości języka tureckiego.Dziwna rzecz, że tu wszystkie ludnoście mówią po turecku,choć rząd ani administracyjnie, ani szkołami, ani służbą wojskowądo tego Chrześcian nie wkładał; gdy tymczasem Austryan. p. nie mogła przewieść by jej dziesięć narodowościpo niemiecku się nauczyło. Co więcej Polacy w Prusiech,pomimo szkółek przymusowych i administracyi niemieckieji służby wojskowej, bardzo rychło po niemiecku zapominają.Nadto słyszałem tutaj Bułgarów śpiewających pieśni tureckiez zadowolnieniem kaprala galicyjskiego odpowiadającego jo.Dowód to mocnego wynarodowienia, kiedy naród podbityśpiewa pieśń narodu podbójczego, a jeszcze chrześciańskimuzułmańskiego.Jechaliśmy dzień cały t. j. osiem godzin drogą okropną(która w zimie musi być niepodobną do przebycia dla głębokichjam i wybojów), krajem pustym a urodzajnym; tylkobydło szukające skąpej wody i skąpszego jeszcze cienia wskazywałoże po bokach muszą być czyfliki (folwarki): naumyślniemoże zdała od drogi zbudowane dla uchronienia się odrabusiostwa przechodzącego żołdactwa.Na nocleg bardzo wcześnie zajechaliśmy do muzulmań- -skiej wioseczki Karakarli do niepoczesnego lchanu, i wrazmnie uderzyło klekotanie bocianów, inne zaś ptastwo obsiadłogęsto minaret i kopułę meczetu. Luduość była zajęta


116 120młóceniem, powiem raczej wygniataniem pszenicy, bo człowiekstojąc na małych saneczkach opatrzonych u dołu ostremikamykami jako skałkami u strzelb dawnych, jeździ potokowisku usłanem snopami. Czyszczą zaś ziarno jak na kampaniirzymskiej, jako za czasów biblijnych wiejąc niem podwiatr. Posłyszałem też po raz pierwszy i wiejską muzykęturecką, obchodzącą tokowiska i zbierającą para (szelągi).Dwócli cyganów (których tu pełno już niby chrzczonych,już niechrzczonych) siedząc na piętach wygrywało one płaczliwei monotonne nuty ludowe, których nasłuchałem sięw Stambule, ale ułożonych uczenie przez Donizettego, (bratasławnego kompozytora), kapelmajstra wojskowego Sułtana.Mieli też ze sobą starego Turka bijącego, choć nie w takt,ale ze znaczącą miną w tołombas i musztrującego wzrokiemmałego chłopaka pomocnika. Cyganie wodzili go ze sobązapewne dla powagi i jakoby rodzaj rekomendacyi wobecTurków, jak to młodzi pisarze we Francyi starają się abyjaki znajomy literat przedmowę do ich książki napisał.Podczas gdym leżąc na rozesłanej na ziemi rogożcerobił te postrzeżenia, ściągały się inne telegi o mniej rześkichszkapach, lub które później od nas ruszyły z miejsca.Zebrało się ich dziesięć i dwie bryczki (z rzeczy i z nazwy)zakryte, wiozące harem jakiegoś dostojnika. Zanotowałemsobie te bryczki, by się o podobną w Adryanopolu postarać.Jak każdy Europejczyk, musiałem być lekarzem. Iinan towarzyszmój ze statku parowego, przewrócił się z telegą i potłukł.Pytał mnie o radę; kazałem mu przykładać kompressyprysznicowskie przez noc i wyleczyłem; za com i u niegoi u reszty Turków zyskał sympatyą.Nazajutrz ruszyliśmy karawaną, choć późno. Uważałemże Turcy nie radzi puszczać się w drogę przed wejściemsłońca, a przed zajściem jego na nocleg koniecznie zajeżdżają,wyjąwszy tych którzy latem konno po nocach podróżują.Spodziewałem się, że jak się dostaniemy do wielkiegogościńca prowadzącego ze Stambułu do Adryanopola, niebędę tyle kołatanym w mojej teledze. Marne złudzenie! Drogaona podobna do naszych prowadzących ode wsi do wsi. Szerokabardzo, bo każdy jedzie czy średnim szlakiem, więcejutartym, czy też na prawo albo na lewo, jak mu się podoba.Mosty tu tylko kamienne lepsze, przynajmniej były, bo dziśzwykle latem woźnice wolą przejeżdżać płytkie rzeczki podmostem, albo obok niego. Nocowaliśmy dnia następnegow Hafsa, dość sporej mieścinie, którą Guide mój wskazujemniej więcej za punkt, gdzie żywioł bułgarski nad greckimprzemagać zaczyna. Istotnie stanęliśmy w khanie u Bułgarazgreczonego. Parobczak jego także pomimo swojej fustanelli(spódniczki albańskiej) wyglądał na najrodowitszego Maćkamazowieckiego, a jednak zapytany odemnie czyby był Bułgaremczy Greczynem, odpowiedział z dumą, że jest Rzymianinem,jak się Grecy bizanccy nazywali. Biedni ci Bułgarzy,nie dość że im Turcy całą warstwę wyższą społeczeństwaw pień wycięli, ale i odtąd cokolwiek się przez handel wzbogaciło,greczyło się z próżności, a zarazem zarażało się pychągrecką, równie nie do uleczenia jak niczem dziś nieusprawiedliwioną.Może obecne jakiekolwiek przebudzenie sięnarodowe Bułgarów, i mocna nienawiść ku Grekom, powściągniejuż te zaprzaństwa rodowe.Nietylko nasz Duchiński, ale już i cudzoziemcy wpadlina tę uwagę, że jeżeli są potomkowie dawnych Greków tochyba na wyspach; na lądzie stałym bowiem jest to mięszaninaAlbańczyków i Słowian zgreczonych. Nazajutrz rano podwóch do trzech godzin drogi, po wyminięciu ogromnej karawanyładownych wielbłądów rozwinęło się przedemną panoramaAdryanopola, na wzgórzu przy zbiegu trzech rzek,Maricy (dawnego Hebru) Tondzi i Ardyi zbudowanego przezcesarza Hadryana (117—136 po Chrystusie). Rychło Adryanopolzakwitł, jako stolica prowincyi a potem został drugąstolicą cesarstwa wschodniego. Pod tem miastem Konstantyzmógł Licyniusza (323), a Walens zniesiony został od Gotów(378). Tu r. 813 król bułgarski Krem zwyciężył, a r. 1360Turcy na ruinach królestwa bułgarskiego osiedlili się w Europie,i mieli tu swoją stolicę aż do wzięcia Carogrodu; a kilkuSułtanów i później jeszcze mieszkało. To też Bayezyd II,Murad IY a szczególniej Selim II, ozdobili tę drugą stolicęswego państwa wspaniałemi meczetami, które obecnie wydatniemi się przedstawiały. Przypomnę jeszcze że w r. 1829Dybicz z 13000 niedobitków zmusił Turków cło podpisaniatraktatu pokoju w Adryanopolu.Niepewny czy Ks. Malczyński ma dla mnie przygotowanemieszkanie, a czując potrzebę wypoczęcia, kazałem się16


122zawieść do greckiej wsi Karagacz, gdzie są mllegiatury letniewszystkich zamożniejszych kupców tutejszych europejskich,gdzie też i O. Franciszkanin na lato osiada, mając tam drugikościołek i domek, i tylko w niedziele z drugą Mszą do miastadla mniejszości swoich owieczek dojeżdża '). Miałem listdo tego zakonnika od jego przełożonego z Garogrodu, i rzeczywiściemogłem odetchnąć chwilę pod gościnnym jego dachem.Wszakże Ks. Malczyński najmujący od tegoż zakonnikamały domek obok kościoła w mieście dla siebie i nawróconegomłodego księdza greckiego, miał jeszcze i dla mniepokój, i przyjechał rychło mnie zabrać.Jak Stambuł tak Adryanopol, choć jedno z piękniejszychmiast tureckich, lepiej daleko wygląda z daleka niżz bliska. Trudno nam europejczykom pogodzić się z ulicamiciasnemi, krętemi, brudnemi i niegodziwie brukowauemi. Sąći duże domy, ale nie monumentalne, z drzewa i gliny budowane.Jakkolwiek Grecy i Bułgarzy zamieszkują osobne częścimiasta, wszakże Turcy w Adryanopolu znacznie przemagają;zaś powszechnie używany zielony kolor proroka do turbanówmęzkich i sukien a płaszczków niewiast, wskazuje, że duchmuzułmański tu jeszcze żyje.Nie myśliłem jednak tą razą oglądać miasta, zwiedziłemprzedmieście bułgarskie Kieszane i nowy kościołek unickico mnie więcej obchodziło. Poznałem Ks. Rafała, który dyakonemjeszcze, był z księdzem Sokolskim w Rzymie, dwóchinnych księży ze sąsiedniej parafii unickiej, i kilku czorbadżych.Odwiedziłem pana Chamopoiseau konsula francuzkiegodo którego miałem list polecny. Młody to, zdolny i osobiścienajlepiej usposobiony dla unii urzędnik. Bulgaryą znadoskonale, gdyż całą, urzędując jeszcze w Fdipopoli, konnoobjechał. Jest przy nim drogmanem pan Podhajski emigrantz r. 1848, który mi chętnie usługi swoje ofiarował.Ponieważ nie doczekałem się jeszcze listów zniskąd,a następnie nie mogłem wziąść żadnego nawet przedwstępnegopostanowienia co do celu mojej podróży, wypocząwszyprzez dni kilka, i poznawszy znakomitsze osoby z Kolonii,postanowiłem odbyć wycieczkę do Filipopoli, rzeczywistej dziśstolicy całej Bulgaryi. Nająłem sobie bryczkę, tak że już') Kolonia europejska w Adryanopolu nie przenosi 300 osób.^1213przynajmniej mogłem choć niewygodnie ale po europejskusiedzieć, prosto się trzymać; a ponieważ zdarzyło się byłokilkanaście śweżych przypadków rabunku na tych drogach,niekoniecznie było mi wesoło jechać samemu. Mieliśmy wprawdzierazem się trzymać z panem Michałem Suchyńskim aptekarzemwojskowym, który zdążał za pułkiem ułanów i artyleryąidącą z Adryanopola do Filipopoli; ale wojsko tylkocztery godzin na dzień uchodzi. Znalazłem się więc sam,wszakże nie długo, bo rychło spotkaliśmy sześciu rzeźnikówstambulskich konno, z długiemi rusznicami na plecach i z pistoletamiza pasem, jadących do Filipopoli. Postanowiliśmyrazem się trzymać i nocowaliśmy w wiosce tureckiej Hormanli.Że część pułku, która na dwa dni przed nami ruszyła, pozajmowaławszystkie khany, noc przepędziliśmy we wspaniałymkiedyś, ale spalonym przez Moskali (1829) khanie rządowym.Możnaby ten khan niezbyt wielkim kosztem naprawić, aleTurcy fataliści nigdy tego nie uczynią, raczej nowy budynekwystawią; walące się przecież państwo swoje jak mogą aczniekonsekwentnie podpierają.Nazajutrz rano po dwóch godzinach jazdy spotkaliśmyświeżo założony posterunek z kilku zaptiech przeciwko rabusiom:wszakże nie tają oni, że się boją opryszków, a nie ichopryszki, jako liczniejsi, i lepiej uzbrojeni. Dojechaliśmy następniedo miejsca samotnego, gdzie przed miesiącem zabito panaMariam missyonarza amerykańskiego; już tylko koście bieliłysię z dwóch koni zastrzelonych przez bandytów uciekającemuwoźnicy. Przybyliśmy nareszcie do Uzundziowy dużej wsi bułgarskiej,gdzie się odbywa jarmark największy i najważniejszyw całej Turcyi europejskiej. Odtąd kraj zawsze monotonny,ale coraz więcej zamieszkały a już wciąż przez Bułgarów.Przejechaliśmy wieś Sinicze i zanocowaliśmy w Jeni-Mahała(nowem siole). Trzynaście godzin drogi odbyliśmy dnia tego,a dzień był gorący; takem się uczuł zmęczony, że ledwomsię położył na rogóżce rozesłanej w dziedzińcu khanu, wrazzasnąłem. Monotonią tej trzydniowej podróży nieco ożywiałaodnoga gór Rodope i Maryca, u stóp których i nad którąleży Filipopoli, Filibeh po Turecku, Plordi po Bulgarsku.Bliżej trzy górki jakoby przednia straż wybiegły naprzód,i przysiadły. Otóż o te trzy górki oparło się i wdrapało sięna nie miasto, zwane przeto od Łacinników Trimontium. Filii


'124popoli liczy 45000 ludności, jest handlowe i podnosi się obecnie.Mieszkają tu Turcy, Żydzi, Grecy, Ormianie, Bułgarzyschyzmatycy, i łacińscy katolicy; bo tu się zbiegają i przecinajądrogi idące ze Stambułu do Belgradu, od Dunaju doSaloniki, od Morza Czarnego do Adryatyckiego. Wszystkieteż tu znaczniejsze narody mają swoich konsulów albo vicekonsulów,choć to nie od dawna i tylko dzięki staraniomKs. biskupa Canova, do którego zajechałem. Postarał się onpo wojnie wschodniej by Francya i Austrya były tu reprezentowane,a Anglicy i inni już sami o tem pomyślili.Otóż Ks. Canova jest arcybiskupem in partibus i wikarymapostolskim Bułgarów łacińskich , których jest 2000w mieście, 8000 po wsiacłi okolicznych. Bułgarzy obrządkuwschodniego zwą ich pogardliwie pawlikianami czy to odbiskupa Pawła którego wraz z Formozym jeszcze Mikołaj Ipapież przysyłał do Bułgarów, czy może od jakiego późniejszegoPawła który za naczelnika ich uchodził. Ludność tabyła dawniej obsługiwana duchownie to przez księży świeckichwychowanych w propagandzie, to przez rozmaite zakony.Ostatnimi byli Ligoryanie których odjeżdżających błotem ikamieniami ścigano. Wszakże przewodnicy tego niezasłużonegoprześladowania poginęli nędzną śmiercią i to ułatwiłonieco położenie OO. Kapucynom kiedy lat temu 21 misyę tęobjęli.O. Canoya przybył na jej czele jako prefekt Apostolski.Poważnej to postawy kapłan, Piemontczyk rodem, wysokiegowzrostu, czarnego oka, czarnej i obfitej brody która już siwiećzaczyna! Liczy lat 58. Był we Włoszech kaznodzieją i wierzęże znakomitym, sądząc po tem jak płynnie, jak pięknymgłosem każe po bulgarsku. Lat temu dwa ciężko chorowałi odtąd nieco złamany i smutny, szczególniej że nie mógłprzeprowadzić ulubionej swojej myśli osadzenia u siebie Bracide la Dodrine Chretienne dla chłopców, i sióstr miłosiernychdo uczenia dziewcząt, a widzi że Bułgarzy schyzmatycy szkołęswoją coraz bardziej rozwijają, i już na kollegium zakrawają')• Otóż Ks. biskup choć często smutny i nie mówiący,') Pan Grujew naczelnik tej szkoły, który się uczył w Rossyi,dosyć już książek elementarnych przetłomaczył na język bułgarski.Drukują Bułgarzy w Carogrodzie, w Belgradzie, w Buka-125dla mnie pokazał się uprzejmym i rozmownym, nawet łaskawośćjego szła co dzień crescendo. Opowiadał mi jak tuprzybył słowa po Bulgarsku nie umiejąc i nie znając nikogoktóryby mu dopomógł. Stara jedna baba raczyła mu posługiwaća nadto znalazł pisany słownik włosko czy łacińskobułgarski ułożony przez dawniejszych missyonarzy, tylko pełenmyłek. Pomimo to, mówił, poważyłem się po sześciu miesiącachwejść na kazalnicę; wiem żem musiał niesłychane dziwolągiprawić, ale przecie było coraz mniej źle. Już to paiolihianiemówią mniej dobrze od innych Bułgarów; rodzaj toSzlązaków bułgarskich. Pełno przyjęli wyrazów tureckich;nie czuli wpływu języka cerkiewnego, a słuchali nauk powszechniez ust cudzoziemców. Jak ich język, tak oni sami, moralnieupadli byli nisko, uważani za rodzaj parjasów. Jednąmieli zaletę że do wiary swojej mocno byli przywiązani; bogdy pewien arcybiskup grecki korzystając ze swego wpływuw mieście, chciał biednych pawlikianów gwałtem na schyzmęprzeprowadzić, niewiasty wiejskie uczyniły demonstracyą tureckąprzed Baszą, głośno chórem się skarżąc, i domagającsię by mogły przynajmniej obić Metropolitę prześladowcę;tak wygrały sprawę swoją i wiarę zachowały. Ks. BiskupCanova częstemi kazaniami i katechizmami tyle dokazał, żedziś wierni jego są najmoralniejszą częścią ludności i niesłyszano od dawna by który Bułgar katolik w więzieniu siedział;wprawdzie i ten trud sobie zadaje, być ich sędzią irozjemcą. Wydał swój katechizm w Propagandzie w Rzymie,szkoda tylko że głoskami łacińskiemi i naśladując ich brzmieniena wzór języka włoskiego, boby już oddawna byli i Schyzmatycyz niego tak korzystali, jak przychodzą do kościołakazań i katechizmów słuchać. Obecnie staraniem Ks. ArcybiskupaBrunoni wyszedł w Carogrodzie katechizm dla Unitówbułgarskich i greckich.Katolicy bułgarscy posiadają z dawien dawna mnóstwośpiewów kościelnych w języku ludowym; śpiewają też do sytościi przy mszy i przy błogosławieństwie Najświętszym Sakrareszcie,Peszcie i Wiedniu. Chwalą się że posiadają kilkasetksiążek w swoim języku, ja ich dopiero kilkanaście spotkałem.Towarzystwo Biblijne wydało już nowy testament po bulgarsku,a obecnie starym się zajmuje.


126mentem. I niewątpliwie więcej oni nabożeństwa wyciągają niżich bracia wschodni ze słuchania samej liturgii słowiańskiej.Chórom niewiast przywodzą kalogere rodzaj zakonnic tercyarek,nakształt monache di casa włoskich; a mężczyznomwyuczeni młodzieńce z niesłychanym trudem przez Ks. Martorelli,który z nich orkiestrę ułożył. Mniszeczki te odróżniająsię czarną suknią i białemi chustkami na głowie odinnych niewiast, które się także bardzo skromnie noszą i dotychczasnic z mód nowożytnych nie przyjęły. Ks. Biskuppróbował, czy nie zdoła niektórych z tych kalogerek włożyćdo życia wspólnego i wykształcić z nich nauczycielki dladziewcząt; ale się to nie udaje: mało kleju w żywiole słowiańskim,sypki on jest z przyrody swojej, zwykle go siłatylko w kupie trzyma.Przyznam się, żo kiedy Ks. Canova wprowadził mniedo swojej obszernej katedry, świeżo wymurowanej, słuchałemz wielkiem rozrzewnieniem tych śpiewów. Dziękowałem Bogui za tę wysepkę duchową chwalców Jego śród tego stepuzjałowionego wiekowem odszczepieństwem. Może też w wiedzyBożej jest to szkółka do wszczepienia życia katolickiegow miliony ludzi.Trzech ma w mieście przy sobie pomocników Ks. biskup;najmłodszy z nich wiele obiecuje na przyszłość. Kilku innych00. Kapucynów obsługuje parafie. Księży świeckich uczniówpropagandy miał trzech niedawno, dziś mu jeden tylko Ks.Jakowski został: gdy Ks. Piotra Arabadziskiego powołano naadministratora wikaryatu unicko-bulgarskiego w Carogrodziea brat jego świeżo umarł. Nowych teraz uczniów wysyła dopropagandy rzymskiej.Gdym się zabierał do odjazdu, Ks. biskup chciał misprawić majówkę, i zawiózł na swój Czyflik czyli folwareczeko godzinę od miasta położony, bliżej gór jeszcze. Ma na nimkilkanaście tysięcy drzewek morwowych, więc pokazując mije mówił: „to moi główni dobrodzieje, którzy mi pomogli idom mieszkalny w mieście zbudować i katedrę, dopomagajątakże do budowy kościołów po wsiach, z których jeden zatydzień poświęcę, i już coś złożyli na przyszłą szkołę." Dodamjeszcze ten szczegół lokalny, że 00. Kapucyni noszą tu nawierzchu rodzaj długiego paltotu, i czapkę z daszkiem, a todlatego, że konsulowie podobne noszą; i przeto wrażają127w ludność miejscową wielkie uszanowanie. Bardzo logicznieKs. biskup ma swoją czapkę ozdobioną szerokim ślniącymsię galonem.Z rozrzewnieniem pożegnałem tego wielebnego dostojnikaktórego tu wszyscy bez różnicy wyznań wysoko poważają,i szczerze wynurzyłem życzenie, abym go jeszcze mógłkiedy zobaczyć.Wyjeżdżając z miasta spotkałem baszę z całym sztabemczekającego na przybywających z Adryanopola ułanów.Widziałem ich maszerujących ; przypomniały mi się czasyz r. 1830—31 i spotkałem mojego rodaka aptekarza zdążającegoza pułkiem. Tą samą drogą wracałem, nic więc nowegonie postrzegłem; podziwiałem tylko pracowitość niewiast bułgarskich,które w razie potrzeby we wszystkiem mężów zastępują,i wołami a nawet bawołami komenderują.Wróciłem szczęśliwie do Adryanopola pod opieką świętychAniołów, bo ludzkiej spółki i opieki nie miałem i wypoczywamtu znów czekając na listy z Carogrodu, szczęśliwyże na dziedzińcu mam nowo wymurowany trzy razy zaobszernyna ludność tutejszą, więc na wyrost obmyślany kościół,a w nim ołtarz, a na ołtarzu Najświętszy Sakrament. Bógz wami, polecajcie mnie wiernie do końca Panu.P. S. D. 15-go t. m. był tu obchód z powodu imienincesarza Francuzów, choć konsula w mieście nie było; a 18-goobchód urodzin cesarza austryackiego, któremu przewodziłkonsul w wielkim stroju.LISTMpiIII.Carogrócl 31 sierpnia 1862.NAJMILSI!Zdając wam sprawę w ostatnim liście moim o wycieczcedo Filipopoli, zapomniałem dodać, żem poznał p. pułkownikaPrzewłockiego, znanego tam Clementi Bej. Rodem on jestz Lubelskiego, opuścił kraj roku 1848, służył wojskowo naWęgrzech, potem w kozakach sułtańskich, nareszcie w dywizyipolskiej. Po wojnie wschodniej osiadł pomiędzy Bulga-


128rami, nauczył się doskonale ich języka i stał się jakoby jednymz nich. Zajmował się rolnictwem i handlem; ale tenostatni rzadko Polakom się powodzi! Obecnie pełni jeszczeobowiązki drogomana przy agencyi konsularnej francuzkiej.Przybył mnie także odwiedzić p. kapitan Dobrowolski osiadływ Kizanłyku w wysokich Bałkanach. Wiele szczegółówdowiedziałem się od tych dwóch uprzejmych rodaków o Bulgaryii ruchu bułgarskim, z których w swoim czasie i miejscukorzystać nie zaniecham. Podobną usługę oddał mi i p.Podhajski, drogoman także przy wicekonsulu francuzkimw Adryanopolu.Zapomniałem również powiedzieć, że Ks. Malczyński,(a dziś monsignor, bo go Ojciec św. mianował wikarym kościołabułgarskiego in spiritualibus), już nie tylko odprawiasłużbę Bożą po sławiańsku według zwyczaju bułgarskiego,ale nadto każe w ich języku. Trudniej przychodzi północnemujego żołądkowi nazwyczaić się do postów u Bułgarów,którzy proprio motu zabronili sobie nawet ryby, choć przezdziwną niekonsekwencyą jedzą i pozwalają jeść ikrę rybią(kawiar) i ostrygi. Trafiłem właśnie na dwutygodniowy postprzed świętem Wniebowzięcia i widziałem, że same jarzyny,które wystarczyły księdzu greckiemu z Azyi Mniejszej, niedawały dostatecznego posiłku naszemu rodakowi, tak że wyraźniemiał rozstrojone nerwy. Ciężej mu jeszcze było prze-_być przedtem 50dniowy post wielki; także i na oczy cierpiał,a czuć od niego było zapach czosnku i cybuli jakoby od żydowina.Co robić! Dopóki Bułgarzy nie dojdą do stopniaoświaty ludu ruskiego i moskiewskiego, który ryby w pościejada, trzeba będzie kapłanom poświęcającym się missyi bułgarskiej,dla miłości dusz tego ludu pościć ich obyczajemz nadwerężeniem własnego zdrowia.Mówiąc o Polakach w Bulgaryi, dodam że niektórzytrudnią się małym handlem: n. p. wykopują korzenie drzewdla ebenistów francuzkich. Inni którzy opuszczają służbęw kozakach lub dragonach sułtańskich zajmują się czem mogą.Tak jeden, który był przy koniach u jakiegoś beja, przyprowadziłnam świeżo przybyłego poczciwego Mazura z podPłocka, a mówił o szewcu w Adryanopolu, o szewcu prawdziwymbo pijaku. Najwięcej nas zajął i zbudował Bułgar,dawny także kozak sułtański, który kolegę swego Polaka pole-124 128cal gorąco Księdzu Malczyńskiemu. Zostawił trzewiki potureoku przed progiem a mówił wyprężony tak jak moskaltrzymając ruki po szwam. Nic nie mówię o biednej młodzieżypłocho wywabionej z kraju, która zawiedziona od bogów ziemskichna których liczyła, przejeżdża się z Francyi i Włochdo Turcyi i na powrót. Nie mówię też o kilku z ostatnichzasłańców którzy szczęśliwie uciekli z transportu syberyjskiegoi dostali się do Stambułu.Jedenaście dni spędziłem za drugim nawrotem w Adryanopolu,zaczem po dniach pięćdziesięciu od mego wyjazduz Rzymu, doczekałem się nareszcie listów i mogłem się niecozorientować, co do moich dalszych kroków i przedsięwzięć.Tylko ten co był daleko od swoich, wśród krajów i ludziobcych, wie, jakie to prawdziwe zmartwienie nie mieć od nichwiadomości i jaka pociecha doczekać się ich nareszcie; podobniedla missyonarza prawdziwe święto, kiedy spotka w obczyznietowarzysza, z którym się może nietylko rozmówić swoimjęzykiem, ale jeszcze rozumieć się w duchu. Gospodarzowimojemu tem milsze było moje towarzystwo, iż młodszy odemnie,świeżo Polskę opuściwszy, żywiej jeszcze czuł osamotnienieswoje w kraju, w którym nie liczni Europejczycywyłącznie handlem i zarobkiem są zajęci. Rekreacye wieczornespędzaliśmy zwykle leżąc na rozesłanej rogoży nadziedzińcu, gwarząc o tem co nas wspólnie zajmowało, a choćdziedziniec konsula rossyjskiego dotykał naszego i w świętapowiewała jego chorągiew, nieraz śpiewaliśmy sobie; Hożecoś Polskę. Trzeba było nareszcie wracać do Carogrodu, ależe świeżo były się znowu zdarzyły dwa napady zbójeckie nadrodze którą miałem przebyć, furmani lękali się najmować;wszakże sacra auri faines i strach przezwycięża; puściliśmysię tedy we trzy powózki. Konie mojej bryczki miały jeszczezawieszone na karkach dzwonki, jakoby dla nawoływaniarabusiów; a może też ten znak animuszu korzystnie działał.Bandyci musieli wnioskować żeśmy albo goli i rozboju sięnie boimy, albo dobrze uzbrojeni i gotowi jak zwykle Europejczycy,drogo życie swoje przedać: pierwsze było prawdziwe.W r oźnice pokazywali nam miejsce, na któreni przedkilku dniami 23 rabusiów obdarło karawanę całą i zaptim(niby żandarmom) konie i broń zabrało. Mówią iż chcieliodbić pięciu pojmanych kolegów, zabójców amerykańskiego


130missyonarza; ale że się o dzień spóźnili, w inszy sposóbpopracowali i zarobili. Zapewniają także, że banda ta składałasię z Bułgarów, co byłoby nowością, bo w Bałkanach Bułgarzyod wieków rozbijali, ale na płaszczyznę i tak bliskostolicy dotychczas się nie ważyli; może się też w ten sposób,chcą zaprawiać do wojskowościW ciągu tej podróży miałem trzeci dowód niewygasłego,tylko tlejącego fanatyzmu muzułmańskiego. Stanęliśmy nachwilę przed khanem; towarzysze moi Jmany arabskiegopochodzenia zasiedli w sieniach, ja stojąc tamże kazałemsobie podać wody z winem. Jeden z tych Jmanów wskazywałmi izbę wewnętrzną, jak gdyby mnie do niej zapraszał. Ukłoniłemmu się grzecznie, a tu słyszę że mnie gniewnie giauremczyli psem powitał. Dowiedziałem się później że to goobraziło, iż w jego obecności kazałem sobie nalać zakazanegoprzez Proroka wina. Biedny człowiek! niechby się raczejoburzał że współwyznawcy jego potajemnie upijają się winema publicznie wódką, dlatego że ona nie jest imiennie wzbronionaw Koranie. Niewątpliwie fanatyzm muzułmański w samejżeEuropie jeszcze wybuchnie. Jeżeli prawda, jak mniezapewniają, że żołnierze ranni w Czarnogórze, po tutejszychszpitalach leżący, bez uszu i bez nosów popowracali, jeżeliprawda że barbarzyńscy bracia nasi przed podpaleniem stołecznejswojej wioski, nietylko zdrowych jeńców ale i rannychpozabijali, nie byłoby się czemu dziwić, gdyby TurcyChrześcijanom znowu gdzie strasznym odpłacili odwetem.Licha obecna polityka, która wszystkie namiętności drażni,kwestyje podnosi i znowu je opuszcza, koniecznie do tegoprowadzi.Przybyliśmy nareszcie do Rodosto które się przed kilkudniami silnie było paliło. Wyznaję żem serdecznie podziękowałBogu za opiekę w tej podróży i to przed tymże samymOłtarzem, przed którym ją przed miesiącem polecałem. Miasteczkobyło pełne ludności napływowej, świątecznie wystrojonej,muzyki po kawiarniach grały. Był to odpust Ormianschyzmatyków, zwany Tolcaicor na który się byli z okolici aż ze Stambułu zjechali. Pokazują niby to jeden z gwoździ,któremi tablica napisowa, miała być do krzyża Zbawicielaprzybita; choć żadnego na to nie mają autentyku. Wszakże131^z okazyi tej relikwii i pielgrzymki do niej, wymurowali pięknyi obszerny kościół, marmurem wewnątrz wykładany.Statek nasz nazajutrz był też głównie Ormianami zapchany,ale byli i Grecy i Turcy i Bułgarzy. U mężczyznczarna sutanella i fez powszechnie dawny strój zastępują.U niewiast, jeszcze widać czasem wschodnie czółko albo koronęi jaskrawe kaftany złotem bramowane; ale pod niemiczy bez nich, europejska krynolina niemiłosiernie się rozszerza.Porównywałem też typy narodowe i wyznaję że dośćtrudno dostrzedz wydatnej różnicy, wyjąwszy chyba Arabówi Tatarów. I rzecz prosta, tylu się Greków, Ormian, Słowianpoturczyło, tyle miast chrześciańskich zostało łupem swawolitureckiej. Wyznania tu tylko religijne różnią; gdyby nie to,wszystkie owe ludności, zlałyby się bez trudności w jednąnarodowość.Wszakże przekonałem się kosztem własnym, że nietylkotypy są jednakowe, ale i ździerstwo jednakowe. Za małe kurczątkoi dwie szklaneczki wina, kazano mi na statku zapłacić20 piastrów, czyli cztery franki bez mała: czy podobnapotem zazdrościć i wysoko ucywilizowanej Anglii!Na pociechę po tak bolesnej prozie, chciałem się przynajmniejpoezyą i piękną przyrodą darmo nakarmić. Na godzinęprzed zawinięciem do portu, wstąpiłem na pomost górny *zkąd kapitan daje rozkazy i korzystając z wcześniejszej godziny,niż kiedym po raz pierwszy dopływał, chciałem się lepiejtemu cudownemu krajobrazowi przypatrzyć! Utwory Bożeto mają do siebie, że i często widywane nigdy się nie przykrzą,gdy tymczasem sameż arcydzieła ludzkie powszednieją.Choć nie jestem entuzyastą, wyznaję, żem z nowem i żywszemzajęciem przypatrywał się wielkiemu miastu. Wszakżegdym pomyślił, że na tylu kopułach, na tym lesie minaretów,nigdzie, nigdzie krzyż nieświeci, smutno mi się, bardzo smutnozrobiło; piękność sama miejsca i miasta już mi pięknąnie była. ' iWraz po powrocie pilno mi było odwiedzić pana pułkownikaJordana, któremu w roku 1857 w Paryżu szlub dawałem,(i to w ambasadzie tureckiej dla obejścia trudnościi zwłok małżeństwa cywilnego), a któremu w czasie mojejnieobecności do dawnych dwóch dziarskich chłopczyków,Opatrzność dodała jeszcze od razu chłopczyka i dziewczynkę.


124Nazajutrz korzystając z dobrej sposobności i kosztem tylko10 franków, mogłem w towarzystwie posiadającem firmansułtański, zwiedzić stary jego seraj albo pałac i dawniejsząBazylikę świętej Zofii. A ponieważ chodzi o arcydzieło sztukichrześcijańskiej i nie każdy z moich łaskawych czytelnikówspotkał lub ma pod ręką jego opis, nie wzgardzi moim.Wszakże przedtem trzeba było oglądać co mnie mniej obchodziło;chcę mówić o pałacu sułtańskim, zbiorze lekkichprzezroczystych kiosków, o dachach chińskich z rozmaitychepok, nakształt namiotów z kamienia, drzewa i szkła.Wspomnę zatem tylko o tronie w kształcie baldachimuz blachy złocistej gęsto drogiemi kamieniami wysadzonej,gdzie dawnymi czasy padyszachowie udzielali posłuchaniahołdownikom i posłom chrześcijańskim psom nagim i głodnymktórym raczyli dawać do pocałowania przez kratę, kraj szatyswojej. Dziś trudno ( nam i pojąć, jak mogli chrześcijaniepoddawać się takiemu poniżeniu. Ale strach i chciwość źlidoradcy. Alboż Holendrzy nie deptali w Japonii wizerunkuZbawiciela, byle tylko tam kupczyć mogli? Widziałem kuchniejanczarskie z kominami wystającemi z mnóstwem kopułekrzędem obok siebie stojących. Widziałem plac, na którymci pretoryanie Islamu na znak swego niezadowolenia,kociołki swoje przewracali. Widziałem kamień na którymgłowy ścinano, i deskę po której do Bosforu trupy ściętychlub zaduszonych spuszczano. Wszystko to się razem trzymai wszystko się zmieniło bo też i sułtani rezydencyą tę swojęopuścili, jako nieodpowiednią już nowemu ich położeniu;i budują sobie pałace coraz bardziej na sposób europejski,osadzając tu wysłużone swoje lub wybrakowane nałożnice.Podobnie carowie wynieśli się z Moskwy, jak skoro starąMoskwę z europejska przykroić postanowili; jest bowiem stosuneknie dowolny, ale konieczny, pomiędzy życiem duchowempanujących i ludów, a wyrazem jego zewnętrznym,w kształcie stroju, mieszkania i t. p. Dziwi mnie tylko, żeTurcy mieli ten szczęśliwy pomysł zabalsamowania niejakobyłej Turcyi, urządzając muzea dawnych strojów główniejanczarów znikłych niepowrotnie, równie jak wszystkich dostojników,urzędników dworu, paziów, eunuchów, aż do tragarzy,którzy wszyscy już także albo znikli, albo stopniowonikną. Pokazywano nam jeszcze arsenał historyczny w da-133wnym kościele św. Ireny; ale że się tego więcej widziało, patrzyłemtylko z zajęciem na krzyż mozajkowy, który się jakośszczęśliwie nad absydem zachował a wszyscyśmy napierali,aby już nas' wprost do św. Zofii kawas nasz prowadził.Roku 325 a 20 swego panowania, Konstantyn postawiłpierwszą bazylikę Sofijską, nie na cześć jakiej świętej tegoimienia, ale na cześć Bożej Mądrości Tvj dy.a «9i« (po tureckuAya Sophia). Powiększył ją był syn jego Konstancyusz,a w r. 404 za Arkadyusza spłonęła ona w części podczaszamięszania wywołanego wygnaniem św. Jana Złotoustego.Odbudowana r. 415 przez Teodozyusza II, spłonęła znowuw 532 r. a piątym panowania Justyniana, podczas wielkiegopowstania sprawionego spółzawodnictwami cyrkowemi. Justynianowizawdzięczamy ginach obecny, który chciał, aby byłnajwspanialszym jaki widziano od stworzenia świata. To teżkazał zbierać po całem cesarstwie, co tylko było i pozostałodrogich marmurów i rzeźby. Tak dostał z Efezu zapewneze świątyni Dianny ośm kolumn zielonkowatych; z Rzymu ośminnych, które Aurelian zabrał był ze świątyni Słońca w Heliopolis(Baalbeku); świątynie ateńskie, w Delo, Cyzyku, Ozyrysai Izydy w Egipcie, musiały się także opłacić. Dwóchbudowniczych greckich Antemiusz z Tralles i Izydor z Miletukierowali pracami. Jakkolwiek łatwowierność i pochlebstworozgłosiło, że cesarz otrzymał wprost z nieba i planbudowy i pieniądz potrzebny, to pewna, że cesarz sam założyłpierwsze podwaliny i wiele razy na dzień przychodziłdoglądać 10,000 robotników, nagradzając najgorliwszych i najpracowitszych.Obszerna płaszczyzna zalana massa betonudwudziestu stóp grubości, która schnąc nabyła twardości żelaza,służyła za podstawę tej budowie. Mury stawiano z cegły,ale pilastry z wielkich kamieni .wapiennych, powiązanychhakami żelaznemi równie jak płyty marmurowe, któremiwszystkie ściany wewnętrzne zostały wyłożone. Do budowykopuły, kazał cesarz przyrządzić na wyspie Rodus cegłę zeziemi tak lekkiej, iż dwanaście ich ledwie tyle co zwykłajedna ważyło. Miały na sobie napis następujący: Bóg to postawił,Bóg tem opiekować się będzie. Układano te cegływarstwami regularnemi, co dwanaście warstw wkładano relikwieprzy modlitwie kapłanów. Kościół dokończony odpowiedniobył ozdobiony wewnątrz. Okroin marmurów najdroż-


szych kapitele i tablatury były złocone, kopuły boczne malowaneenkaustykiem; kopuła główna świeciła mozajką nadnie złotem; podobnie wszystkie obrazy miały złote tło. Naczyńdrogich, krzyżów, kandelabrów, było do zbytku, a wszystkoze szczerego złota, równie jak 24 wielkich ewangelii,z których każda ważyła dwa kwintały. Ołtarz dyta Tparceęauczynion był z mięszaniny złota i srebra, żelaza i platynypereł i dyamentów razem stopionych. Ołtarz tak odlany nasadzonypotem został kamieniami najdroższemi. Stół opierałsię na czterech słupach szczero złotych, nad nim wznosiłosię Cyboryum (do Najświętszego Sakramentu) śród czterechłuków srebrnych dźwigających kopułę złotą, a na niej bryłazłota 118 funtów i krzyż złoty ważący funtów 80. Prezbiteryum,ambona, tron patryarchy, siedzenia siedmiu kapłanówbyły odpowiedniej wytworności i bogactwa.Pojmujemy, że świątynia taka wymagała niezmiernegowydatku; mury wznosiły się zaledwie o dwa łokcie nad poziom,a już wyszło 454 kwintałów złota. To też cesarz nietylko wkładał w tę budowę dochody z prowincyi cesarstwai haracze barbarzyńców, ale w końcu uciekał się do środkówgrzesznych dla dostania pieniędzy. Budowanie skończyło sięroku 548 w lat 16 od zaczęcia. Cesarz odbył poświęceniekościoła z największym przepychem. Po tryumfalnym pochodziepo Hipodromie i przehojnem obdarzeniu ludu wstąpiłdo świątyni i zawołał: „Chwała Bogu, który mnie znalazłgodnym dokonania tego dzieła; zwyciężyłem Cię Salomonie!"(Salomon nie myślił czy kogo zwyciężył, ni o chwale własnej,jedno o Bożej, ze świątyni jaką mu dźwignął). Ofiary,biesiady publiczne, jałmużny, trwały przez dni czternaście.Wszakże bania Zofijska, za śmiało budowana, zapadłasię r. 559 w skutek trzęsienia ziemi. Izydor młody, wybranydo odbudowania, zmniejszył jej obwód a podparł pilastry mocnemii murami dodanemi zewnątrz. Roku 987 za cesarzówBazylego II. i Konstantyna IX. nowa naprawa była potrzebnaa w r. 1371 trzęsienie ziemi krzyż obaliło, jakoby zapowiedźzbliżających się Turków, już osiadłych w Europie. R. 1453po zdobyciu cesarskiego grodu przez niewiernych, mnóstwokapłanów, mnichów, niewiast i ludzi wszystkich stanów natłoczyłosię do Sofijskiego kościoła, zdobywca wjechał ażprzed wielki ołtarz i zeskakując z konia zawołał: Nie ma


135Boga jeno Bóg i Mahomet jego prorok. Był to znak rzezi irabunku. Chrześcijanie pokazują sobie ciemną plamę na murze,mówiąc, że Mahomet wstępując po trupach pobitychchrześcijan, rękę w krwi ich umaczaną położył na marmurze,zapewne na znak wzięcia w posiadanie i poświęcenia nasłużbę swego proroka. Inna legenda, którą Grecy z upodobaniemdo ostatnich czasów powtarzali, opiewała, że w czasienajścia bisurmanów, kapłan pewien, mszę św. sprawiającuciekł z kielichem od ołtarza i zniknął przez drzwi ukrytew jeduej z galeryi, a drzwi te natychmiast znalazły się zamurowanemi;ale gdy Bazylika Sofijska przywróconą zostanienabożeństwu chrześcijańskiemu, drzwi się te otworzą i kapłanwróci do ołtarza dokonać przerwanej ofiary. Nieszczęściemdla legendy pan Fossati, budowniczy ostatniego sułtana, mającsobie poruczone naprawy potrzebne, otworzył owe drzwii znalazł tylko ciasną kapliczkę i schody gruzami zawalone.Ale legenda ta symbolizuje nadzieje wiernych dusz, iż gdysię dokonają czasy gniewu Bożego nad Grekami za ich uporodszczepieńczy, prawdziwa i miła Bogu służba katolicka zaczniesię znowu święcić w tym przybytku. Tymczasem wracajmydo podboju.Mahomet zdobywca obróciwszy kościół na meczet alboDżami podparł go zewnątrz od strony południowo-wschodnieji dobudował minaret, Selim dodał .drugi, a Murat III. wyniósłdwa insze jeszcze od strony północno-wschodniej i umieściłna szczycie kopuły ogromny półksiężyc z bronzu, któregopozłota sama kosztowała 50,000 dukatów. Tenże sułtan zarządziłrestauracye wewnętrzne i sprowadził z wyspy Marmaradwie ogromne urny, które miały pochodzić z Pergamu,jajkowate, służące dziś do ablucyi, a każda z nich mieścido 1250 kwart' wody. Nareszcie wzmiankowany pan FossatiTessyóczyk rodem, pomiędzy latami 1847 —49 przeprowadziłnaprawę zupełną gmachu i za pomocą żelaza a podmurowalizręcznie ukrytych, wzmocnił arkady, które wraz z całąbudową zagrożone były upadkiem. Dnia 13-go lipca sułtanAbdul-Medżid, uroczystym obrzędem, oddał znowu gmach Sofijskimuzułmańskiemu nabożeństwu. W stanie obecnym niepodobnaprawie odgaduąć kształtu zewnętrznego pierwotnejbudowy. Ogromne podpory Murada III, mnóstwo zabudowańpóźniejszych, łaźni, medresse (szkół) grobów i domów piywa-


136tnycli, zakrywa całkiem plan dawniejszy. Pomiędzy czteremaminaretami wysokiemi ale prostemi i nieco ciężkieini, wznosisię wielka ko])ula na murach o pokładach białych i różowychz kolei, ozdobiona u podstawy swojej wieńcem jasnych okien,mając po bokach od wschodu i zachodu dwie półkopuły. Odstrony wschodniej widać drzwi czworoboczne pięknego stylu,ozdobione sześciu kolumnami z marmuru i porfiru, a którychpoziom niżej dziś od ulicy. Od strony południowej są tiurbe(kapliczki grobowe), fontanna do obmyć i główne wejście dowielkiego przedsionku. Na frontonie zachodniej Bazyliki, rozróżnićmożna, choć niewyraźnie, słupy jońskie należące dawniejdo Atrium, albo dziedzińca poprzedzającego świątynię.Aby nie obrażać muzułman chrześcijanie nawet mający firman,nie wchodzą temi drzwiami, ale inną uliczką od północy,mniej wystawioną na wejrzenie wierzących. Zdjęcie obuwiaprzed wejściem wewnątrz jest niezbędne.Wchodzi się bramą bronzową ozdobioną meandrami,liśćmi winnemi i napisami z głosek srebrnych wprawionych(inkrustowanych) do wielkiego perystyłu (Esonarthex) prowadzącegodo samego meczetu dziewięciu drzwiami; ten perystylw kierunku z południa na północ, długości 60 metrówna 10 szerokości, świeci jeszcze mozajkami dawnemi. Odstrony zachodu widać tam pośrodku wspaniałe drzwi bronzowe,największe z pięciu, które się dawniej otwierały naEsonartex a ztamtąd na Atrium-, dziś są one zamknięte.Od strony wschodu dziewięcioro drzwi prowadzi do świątyni:środkowe wiodą wprost do nawaty głównej. Wielu twierdzi,że widok ogólny wspanialszy jest i więcej przejmujący odwidoku wnętrza św. Piotra. Nie śmiem zaprzeczyć, ile że zawiele wrażeń, uczuć głębszycli od wprost artystycznych, zajmowałomoją duszę. To pewna, że widok wnętrza poważnyjest, przejmujący. Kościół zbudowany w niezupełny czworobokma 81 metrów długości na 60 szerokości; w środku tegoczworoboku dźwiga się kopuła, u której 35 metrów oznaczaszerokość nawaty. Kopuła opiera się na czterech wielkich łukach;na dwóch łukach pionowych do osi nawaty, opierająsię dwa sklepienia, półkoliste, które dają całości nawatykształt owoidalny. Każda z tych dwóch półkuli, przeniknionajest znowu dwoma mniejszemi półkulami opartemi na słupach.Ten ciąg i jakoby rodzenie się jedna z drugiej kopuł,


137których podpory są niewydatne, daje całej budowie widoklekkości trudnej do wyobrażenia. Wysokość kopuły dochodzi67 metrów nad powierzchnią posadzki; przedziurawiona jest44 oknami krągło-iukowemi. Łuki wielkiej kopuły opierająsię na czterech ogromnych pilastrach, sterczących jednymwęgłem ku środkowi kościoła. Pomiędzy temi pilastrami pomieszczonesą po prawicy i po lewicy owe sławne kolumnyefezkie. a z tyłu po bokach znajdują się inne mniejsze; kapitelenie należą do żadnego stylu. Nad bocznemi nawatamii od zachodu nad przedsionkiem rozciąga się ogromna trybuna,albo galerye dla niewiast - Gyneceum. Sklepienie tejczęści świątyni opiera się na 67 słupach; okna tej galeryi sąwiększe. Nareszcie cztery odcinki kopuły, panujące nad czteremarogami wielkiej nawaty, opierają się (każdy z nich)na dwóch słupach porfirowych. Sklepienie absydu przebitotrzema oknami na cześć Trójcy przenajświętszej na rozkazAnielski (jak mówi podanie) dany budowniczym.Wspomnieliśmy już, że mozajki na tle złotem zdobiłysklepienia kościoła. Te, które przystrajały boczne części,a szczególniej galeryą są dobrze zachowane i dają wyobrażeniebogactwa dawnej Bazyliki. Natomiast one co zdobiływielką nawatę kopuły, przeto iż przedstawiały przedmiotybiblijne, zostały grubym pokładem wapna pokryte, albowiemwyznanie mahometańskie zabrania przedstawiania postaci ludzkich.Uchowały się tylko skrzydła czterech Cherubinów,umieszczonych w czterech obwisłościach kopuły, ale twarzeich zakryte rodzajem gwiazdy złocistej. Pan Fossati podczasrestauracyi odbytych, odkrył mozajki zatynkowane i zdjął ichrysunek wydany później w Berlinie, zanim je znów do lepszychczasów nie kazał zamalować. W głębi absjdu przebijasię przez tynk, olbrzymia postać z wyciągniętemi ramionami,zdaje się i powiadają że Zbawiciela.Ma się rozumieć, że Justynian budujący świętą Zofiją,nie oryentował się podług Mekki, to też Mihrab, który kierunekMekki wskazuje, nie znajduje się vV środku świątyni.Więc dywany i rogoże pokrywające marmurową posadzkęułożone są ukosem, jak gdyby na przekorę liniom architektonicznymi przeto przykre sprawiają wrażenie. W tych dniachodnoszono processyonalnie do meczetu Ejuba (Joba towarzyszaMahometa), kobierce zdjęte z grobu proroka, na miejsce18•*


138których sułtan nowe posyła, a one dawne w skarbcu sułtańskim,jako relikwie zachowuje.Na wielkim pilastrze po prawicy jMihrabu wisi starykobierzec proroka wielce czczony od muzułmanów, jako jedenze czterech, na których Mahomet klękał do modlitwy.Meńber (ambona) przyczepiony jest do jednego z pilastrówabsydu po prawej stronie, spiczasta wieżyczka, która się nadnim unosi, uderza delikatnością swych wycinań. Co piątekKatyb wchodzi tam dla czytania Koranu, z gołym mieczemw dłoni, albowiem świątynia sofijska mieczem zdobytą została.Na przeciwko jest loża sułtana, opatrzona kratą z drzewazłoconego. Inne estrady albo Mastaba, służą czytelnikomkoranu. Ogromne tarcze zielone ze złocistemi głoskami zdańkoranu wiszą po murach. U szczytu kopuły wypisany sławnywiersz: Bóg światłem nieba i ziemi. Napisy te są dziełemznakomitego kaligrafa Biczakizadek Mustafa Czelebi za czasówMurada IV. Niektóre głoski mają 9 metrów wysokości.Na długich sznurach utwierdzonych u sklepień wiszą świecznikibronzowe, jaja strusie, kutasy jedwabne i stanowiąobecne ozdobienie meczetu. Chcąc dobrze widzieć ze wszechstron wnętrze Bazyliki, trzeba koniecznie wejść na galeryeboczne, a wchodzi się od strony północnej wielkiego przedsionka.Glównemi ciekawościami, jakie muzułmanie w św. Zofiipokazują są: 1 bryła wyżłobionego marmuru czerwonegouchodząca u Turków za żłób Jezusa (Sidi Issa), która miałabyć przeniesiona z Betlehemu, wzaz z innem naczyniem któremMarya Panna kąpała niby święte dzieciątko; 2 słup pocącysię po lewicy, wchodząc od strony północnej, pokrytyon jest cały bronzem, ale przez mały otwór można się dotknąćmarmuru zawsze wilgotnego; 3 okno zimne obok Mihrabutakże od strony północnej, zkąd stale wieje wiatr świeży;4 kamień błyszczący od strony południowej, który błyszczy,gdy weń uderzają promienie słoneczne, jest to płyt marmuruprzezroczystego umieszczony w galeryi wyższej. A więc dlaTurków dziwną rzeczą że słońce świeci, że od północy wiatrchłodny wieje i marmur wilgotny.Otóż korzystając z pracy pp. Texier, Batissier, Joannęi Isambert, daję wam opis prawie dokładny i szczegółowyśw. Zofii, i dla tego że jakem powiedział jest to arcydzieło


139budownictwa i że Turcy znowu wszystkie swoje meczety a raczejDżami na wzór Aya-Sofia pobudowali, tylko mniej bogateco do materyału użytego.List ten już i tak długi, więc dziś nie wspomnę wycieczkimojej do Adampola, Czyfłiku, albo kolonii polskieji innych szczegółów, które do następnego listu zachowuję.Bóg z wami.LISTIV.Carogród — Bejrut — 6—26 Września.Moi NAJMILSI !Po odwiedzeniu meczetu cło czego trzeba pozwolenialub pieniędzy danych do ręki Mollahom, postanowiłem odwiedzićteliie czyli klasztor Derwiszów kręcących się, albowalcujących. Ci nietylko nie robią trudności w przypuszczaniuchrześcijan na swoje przedstawienia dawane dwa razyna tydzień, ale owszem zdaje się, że są radzi z ich obecności.Klasztor ich, lekka budowa z drzewa malowanego , czystai jasna. W głębi dziedzińca jest sala okrągła z kolumnamii galeryami u góry. Zdziwił mnie też porządek jakobystolic europejskich; odźwierny, zabierając trzewiki dał kontramarkęz numerem; zapewne bakczysz t. j. łapowe, jestpobudką do tego niezwykłego tu porządku; wszakże od megotowarzysza kapucyna znać jako od kolegi, łapowego przyjąćnie chcieli.Kiedym wszedł do sali już muzyka grała t. j. flet i bębenznaczyły rytm powolny i poważny, niekiedy podtrzymywanyi śpiewem, zapewnie wersetów z koranu. Dwudziestukilku derwiszów boso, lecz w białych, długich, fałdzistycliszatach, z szaremi kołpakami na głowie, z rękoma w krzyżna ramionach opartemi, chodziło w koło jakoby w procesyi,pomiędzy nimi uderzył mnie chłopak dziesięcioletni, jak dowiedziałemsię syn przełożonego, który siedział w głębii przed którym przechodząc schylali głowę derwisze, i tokłaniając się sobie, po dwóch nawzajem, jak to czynią po


140niektórych zgromadzeniach zakonnicy i zakonnice przystępującdo Stołu Pańskiego.Muzyka zaczęła grać pospieszniej i śpiew energiczniejszyjej wtórował, a wtenczas zaczął się ów walc religijny,po gładkiej zresztą i woskowanej podłodze. Kręcą się w kołoz rozkrzyżowanemi rękoma. Najwprawniej walcujący Europejczyknie zakreśli dokładniej koła, więcej powiem, równiedokładnie, jak to oni wszyscy czynią. Kręcili się w dwa koławspółcześnie; jedno węższe pośrodku , ze czterech czy sześciuwalcujących złożone a drugie większe z kilkunastu; otóż pomiędzyjednem a drugiem kołem tych wiatraków żyjących,przechodził się derwisz pełniący obowiązki mistrza ceremoniii jakoby przeora konwentualnego a żaden go i ostrzem palcównie potrącił. Dwa, czy trzy razy przełożony dawał znakspocznienia, wtenczas przysiadali na ziemi, a towarzysze nienależący do reprezentacyi, zarzucali mocno spoconym płaszczena ramiona. Taniec zakończył się modlitwą.Muszę przyznać, że derwisze odbywają swoje dziwnenabożeństwa z przejęciem i powagą, tak że nikomu śmiaćsię nie chce. Wychodzą oni z tego pewnika, że wszelkiestworzenie winno wirować około Twórcy, jako około osi swojeji swego ogniska. Myśl piękna i głęboka: i gdyby nie kręcilisię na pokaz i do zawrotu głowy, nie byłoby bardzo codo powiedzenia.Mówią, że w czasie Bajramu i innych świąt, kręcą siędo upadłego i że niektórzy padają, pieniąc się w konwulsyach;dnia tego nic podobnego się nie zdarzyło, i malec ówdoskonale placu dotrzymał.Jest jeszcze drugi rodzaj derwiszów mniej mającychmiru u swoich, derwiszów wyjących, którzy w Skutari dająswoje przedstawienia. Ci pobudzają się kiwając się w taktnaprzód i w tył, wołając Allach ! Allach! coraz przeraźliwiej,aż wpadną w rodzaj orgazmu, odurzenia, wściekłości. Wycieto i pantomina działają magnetycznie na obecnych, tak żenie jeden z Turków z widza przechodzi na aktora i z derwiszamiw takt kiwać się i wyć zaczyna. Znając moje nerwyi zapewniony od innych, że nie można bezkarnie być obecnymtak długiemu i przeraźliwemu wrzaskowi, nie chciałemsię wystawić na podobne utrudzenie. Derwisze wyjący dodająjeszcze rozmaitego rodzaju kuglarstwa, albo diabelstwa. Tak


141up. tańczą z ostremi sztyletami w ręku, któremi się kaleczą:tak przełożony przebija na wskroś policzki młodego adepta,który się ani skrzywi; tak staje na kilkoletnich dziatkach,które matki ścielą rade pod jego stopy, ho z nóg jego maspływać błogosławieństwo i siła lecząca wszelkiego rodzajuchoroby i t. d. Źe się jednak te leki powszechnie nie udają,słyszałem iż rząd nie rad że derwisze wystawiają się napośmiewisko wobec obcych i bodaj że starszyzna już dziświelu tych nadzwyczajności nie używa.Przed opuszczeniem Carogrodu, chciałem koniecznieodwiedzić Czyflik czyli folwark, albo kolonię polską, położonąw Azyi Mniejszej, ze trzy godziny od Bosforu. Wziąłemzatem wierzchowca w Skutari i miałem sposobność do przekonaniasię raz jeden jeszcze o zachwalonej wytrwałości konitureckich. Ogier mój zrywał się zawsze w cwał pod górę.Ja pamiętając że ma cztery godzin drogi przed sobą i czteryjeszcze na powrót, z litości go wstrzymywałem; tymczasempo dwóch i trzech godzinach jazdy choć musiał czuć przecieże nie pióro dźwiga na sobie, w najlepsze zaczął swawolići dokazywać: wyraźnie w biegu się rozochocił. Zaledwie przybyliśmyo zmierzchu do Czyfliku; Turek zapłacony ruszył dodomu, bez dania nawet koniowi wytchnienia.Zdziwił się niepomału Ojciec Piramowicz i ucieszył,widząc, żem mu dotrzymał obietnicy. Poznałem też jegopomocnika O. Dudziaka Galicyanina rodem, który właśniewyjeżdżał nazajutrz do Carogrodu, dla ogłoszenia zaczynającychsię stale kazań polskich we dnie niedzielne i świąteczne.Mszę św. odprawiłem w ubogiej drewnianej kapliczce,którą jeszcze ś. p. O. Filip Bośniak postawił. Po kawie poszliśmyw towarzystwie kapitana Bartymskiego kodżi paszy,albo wójta osady, odwiedzić rodziny, zaopatrzeni w medalikidla dziatwy.Dawni osadnicy brali żony jakie dostać mogli: Greczynki,Ormianki, Francuzki i Niemki; późniejsi już mająPolki i nowych się spodziewają jeszcze. Zabawiło mnie gdymspotkał typ Mazurki, jak gdyby w balonie tu przeniesionej,która przybyła do męża swego jeńca z pod Sebastopolai później osadnika. Jest już osadników ze 31) (na Czyflikachsąsiednich zwanych niemieckim i francuzkim, własności KKs.Lazarystów, pełno także Polaków). Powietrze tu zdrowe, woda


142wyborna, ale grunt lichy, wszystko trzeba karczowaniem zdobywać;pastwisko chude i jeszcze go mało. Przy szczupłejlub żadnej zapomodze, wiarusy nasze dają dowód wielkiejpracowitości i wytrwałości. Sprawdzają także uwagę Mickiewicza,że wieśniak słowiański we wszystkiem sobie poradzi;bo nietylko domy sobie popostawiali, sprzęty robocze, gospodarskieposprawiali, ale jeden ex-szewc młyn wodny zbudował,wodę z daleka kanałem wykopanym sprowadził i kanałszluzą opatrzył.Kilkanaście rodzin odwiedziłem i poznałem też jednę.Greczynkę, która się po polsku nauczyła. Sąsiadkę najbliższąmiała Polkę rodowitą a ta znowu ani rusz żadnym innymjęzykiem. Odwiedzając się nawzajem wielce chciały się nagadać,(jak to się czasem, mówią złośliwi, niewiastom zdarza),a gdy się nie udawało, siadały i płakały z rozpaczy; w końcuGreczynka bieglejsza od Polki, choć już nie młoda, nauczyłasię szpakować po polsku, od ciężkiej potrzeby. Odtąd sąsiedztwomiłe i zwierzeń pewno było i jest bez liku. Po obiedzieodwiedziliśmy Ks. Richau, gospodarza części Czyfliku, którąKKs. Lazaryści wprost na siebie trzymają. Dowiedziałem sięże równie dobrze na nim wychodzą, jak my na naszej winnicypod Rzymem, t. j. że dokładają ze swego, ale jak mypocieszają się powiększeniem wartości ziemi i chowają nadziejęna przyszłość. Nazajutrz stary Augustowiak, właścicielkonika po połowie z drugim (i przeto ze zdziwieniem mojemzrazu, mówił jak zakonnik: nasz Ogierek) odprowadził mniedo Bosforu. Z góry widziałem lejkę Bosforu wpływającego doMorza Czarnego, a raczej przyjmującego jego wody. Posłałemz daleka pozdrowienie w duchu znajomym moim w Odessie,na Podolu i Ukrainie. Nazajutrz przeprawiłem się w kaikudo Terapii, dla przedstawienia się Ambassadorowi francuzkiemu.Doświadczyłem tu na sobie usposobienia Greków względemnas Łacinników. Chciałem nająć na godzinę izbę w hotelu;Grek gospodarz odpowiedział mi, że nie ma ani jednejwolnej. To być jeszcze mogło, ale dziwna by nie znalazłjednego kątka w całym domu na kilka chwil tylko.Gdym wracał do Carogrodu, przyszło mi na myśl ofiarowaćsię Ks. Dudziakowi z powiedzeniem pierwszego kazaniai podarować mu krzyż błogosławiony przez Ojca św.który mu też na szczęśliwą pracę zostawiłem. Przypomniałem


14 jLsobie, że lat 20 temu, w pierwszej połowie września, podobniezacząłem kazania dla Polaków w Paryżu. Jakkolwiekdwa dni tylko zostały do zapowiedzenia nabożeństwa, przyszłoze 20. Nazajutrz, w dzień narodzenia M. B. było jużwięcej słuchaczy a mianowicie prostych żołnierzy i ich żon,co się już i o spowiedź dopytywali, jest więc nadzieja żebędzie do kogo mówić. Choćby też intelligencya nie przychodziła,proste dusze będą się cieszyły że mają przecież Księdza,jak to poczciwie wyraziła, poczciwa ona Mazurka naCzyfliku: „już się też nasze cliłopiska były rozpuściły jakdziadowskie bicze i całkiem to w psy poszło proszę Dobrodzieja;my baby, choć Mszy św. nie było to przynajmniejpaciorek zmówiły, a chłopa to bywało trzeba poszturchać bysię przeżegnał " A szczęść że Boże robotnikom i dajDucha Twojego zbiegom twoim!Ostatnie miłe wrażenie jakie wyniosłem z Carogrodu,było wywołane odwiedzeniem małego kłasztorku Siostrzyczekgrecko-katolickich założonych przez Ks. Jana Marangon. Jestich pięć, czy sześć dopiero; wychowane same przez SiostryMiłosierne, uczą dziś inne dziewczątka. Przypomniały mi sięnasze Siostry, choć stambulskie jeszcze biedniejsze, bo i kapliczkiw domu nie mają, jedno chodzą na Mszę św. dokościoła: nieraz im dawałem Kommunię św. i domyśliłem sięz wyrazu twarzy, że muszą być oblubieniczki Chrystusowe.Dnia 13 pod wieczór wsiadłem na parowiec francuzkiChelif wraz z O. Franciszkiem Sobalskim Bernardynem warszawskim,przeznaczonym jeszcze na wezwanie byłego jenerałaZakonu na spowiednika polskiego do Jeruzalem. Długieoczekiwanie na paszport i podróż nakazana przez Odessę,spóźniły go do tyla, że już znajdzie to miejsce zajęte: aleod przybytku głowa nie boli. Że raz pierwszy puścił się w takdaleką podróż i pierwszy raz pływa po morzach głębokich,może mu było i na rękę towarzystwo moje, starego włóczęgipo morzach i lądach. Gdybym był większym zwolennikiemwspomnień klassycznych, tobym mówił o Helesponcie i o SymoisieHoroerowskim i o bliskich grobach Achillesa i Ajaxai o starym Illionie in conspectu Tencdos, ale to innym zostawiam,albo do podróżników odsyłam. W Smyrnie, jednejz domniemanych Ojczyzn Homera, gdzieśmy 15-go zrana stanęli,szukałem i nie znalazłem pamiątek po św. Polikarpie,


144któreby mnie były szczerze zajęły. Nie zastałem nawet w mieścieobecnego następcy św. Polikarpa a znajomego mi KsiędzaSpaccapietra Arcybiskupa Smyrueńskiego. Rad przynajmniej,żem mógł zmówić Mszę św. w oktawie NarodzeniaN. Panny. Odszukałem przy kościele św. Polikarpa u 00-Kapucynów poważny pomnik po ś. p. Jenerale Pacu; uklęknąwszyz Ks. Sobalskim, zmówiliśmy De profundis za duszęzmarłego walecznika. Nie skopiowałem długiego napisu w polskimi łacińskim języku, przypuszczam bowiem iż musi byćwydrukowanym przy życiorysie zmarłego w zbiorze Straszewicza.Gdyby droga żelazna była już skończona do samegoEfezu, byłbym starał się odwiedzić te zwaliska drogie sercuchrześciańskiemu, ale na teraz nie było sposobu. Obejrzałemsię więc z nudów po mieście, które choć czyściejsze od Stambułu,nie zasługuje bynajmniej na szumne nazwy Smyrnywdzięcmej, wieńca Jonii, Perły Wschodu, Źrenicy Anatolii,a pod względem handlowym wiele straciło, bo karawanyz głębi kraju, zamiast się tu wszystkie zbiegać, zdążają dziśdo różnych miast nad morzami Czarnem i Śródziemnem,kędy parowce europejskie zawijają.W porcie przesiedliśmy się na potężny okręt pocztowy0 dwu kominach La Neva, do tejże samej kompanii francuzkiejnależący. Przybył nam trzeci duchowny O. Roch Kapucynwłoski, wysłany przez swego Jenerała do zbierania wiadomościi dokumentów po klasztorach kapucyńskich dla spisaniapotem Dziejów Missyi tegoż zakouu. Młody, zdatny,oczytany, i rozmowny kapłan. Jak nie podziwiać spokoju1 ufności w przyszłość, nietylko głowy kościoła, ale i członkówjego, które wśród burzy obecnej i większej jeszcze grożącej,tak się wszystkiem zajmują, jak gdyby największepanowało bezpieczeństwo.Gdyśmy już dobrze wyspę Samos za nami zostawili,pokazywano nam w głębi wysepkę Patmos, na której św. Janmiał sobie objawione losy kościoła, niebezpieczeństwa najakie miał być wystawiony, i ostateczne jego zwycięztwoi spoczynek w chwale. To widzenie, a raczej wiedzenie przyszłościostatecznej wielką jest pociechą dla ludzi wierzących.Zresztą przepływaliśmy i koło Miletu, gdzie Wielki Pawełżegnał się z wiernemi wiedząc z Ducha Bożego, że go razy


1451 więzy czekają w Jerozolimie, gromiąc ich że go wstrzymują,i oświadczając że gotów i umrzeć dla miłości Pana swegoJezusa.Wracając do okrętu i podróżników, zapomniałem powiedziećże już od Stambułu, płynął z nami nowy Pasza Maraszu,Turek nowożytny, mówiący czysto po francuzku i mniejfezem całkiem po europejsku ubrany. Poprzednik jego,Bośniak rodem, pokazał się prawdziwym starowiercą. Chrześcianieormiańscy posiłkowali małą wioseczkę turecką napadniętąod drugiej silniejszej, i otóż pan Basza nie znalazłnic mędrszego do zrobienia, jak rozwinąć sztandar proroka,zebrać hufiec hałastry zbrojnej i wyciąć 700 Chrześcian.W skutek skarg zaniesionych przez Ormian, być może i przezdyplomacyą, gorliwy Bośniak odwołany, a posłany cywilizowanynasz Mohamed Pasza. Ma on przy sobie młodego, ledwoże porastającego na brodzie Beja, syna Paszy Alepu, którysię musiał w Niemczech uczyć, bo słyszałem, jak raz zakląłpotz-tausend i t. d., a może się też i tam narodził, bo więcejz .twarzy na Niemca blondyna, niż na Turka wygląda.Słyszę jednak że najdokładniej przez nos i tremolo treletureckie nuci. Obaj potem najszczęśliwsi, kiedy pantofle zrzucą,nogi pod siebie podegną i paląc z długich lulek w arcabygrają. Darmo! natura ciągnie wilka do lasu a co sztucznedługo nie trwa. Obaj także i ów kaszlący niedorostek, wioząze sobą swój harem, ogrodzony na pomoście pierwszych miejscławkami. Rodzaj ów niewiast doskonale zakwefiony (nie nażart gazą jak w Stambule), śpi, albo leży prawie ciągle. Trzyz nich biało ubrane może panie pierwszej klasy, noszą trzewikieuropejskie, inne w workach kolorowych, równie jakniewolnice i sługi chodzą w żółtych papuciach. Pan Baszanie raczył się ani razu zbliżyć do swojego dwunożnego bydełka,ni słowa przemówić; uczynił to parę razy Beik bawiącysię kręceniem jakichś sznurków jedwabnych: dowiedziałemsię później, że wiózł ze sobą matkę swoją. Jaka szkoda żeniema na statku rodzin chrześciańskich, ujrzałyby te nieszczęśliweistoty, czego może nie znają i nie wiedzą, jakie stanowiskozajmuje niewiasta w społeczeństwie europejskiem; możebyzapłakały nad swojem położeniem i zatęskniły za ZakonemChrystusowym, który nie pomiata kobietą.19


•14610-go pod wieczór stanęliśmy na godzin kilka w porcieRodyjskirn. Z morza już widzieliśmy dość rozległe fortyfikacyekawalerów św. Jana z trzema wieżami. Wysiedliśmy abysię im bliżej przypatrzyć, mianowicie ulicy, na której mieszkalikawalerowie, w domach opatrzonych herbami właściwychprzeorstw; bo kościół i pałac W-go Mistrza wysadziłar. 1857 wraz ze, sobą miejscowa prochownia. Fulko z Wilaretu,Wki Mistrz zakonu św. Jana Jerozolimskiego, zdobyłwyspę wyrywaną sobie przez Greków, Łacinników, Arabówi Turków na przemian. Od r. 1209 osiadł tam z towarzyszamiswymi i przez dwa wieki był tarczą Chrześciaństwaz tej strony. Odpierali sułtanów Egiptu, Syryi i pierwszychtureckich, zdobywając owszem na, nich Srnyrnę, Aleksaudryą,Patras. Roku 1444 gdy nasz Władysław zginął pod Warną,Egipcjanie oblegali Rodus przez dni 42, odparci jednakzostali przez- W-go Mistrza Jana Lastyka. Bohaterski Piotrd' Aubusson odegnał Mahometa II po trzecio miesięcznemoblężeniu i szturmie powszechnym. Nareszcie Soliman II zdobywcaBelgradu z flotą 300 żagli i 100,000 żołnierza, postanowiłosobiście wziąść tę warownię Chrześcijaństwa,, W. Mistrzde 1' Ile Adam opuszczony od Europy beretyczącej się już,ledwo że mógł stawić naprzeciw 4500 żołnierza i 600 rycerzy;wytrzymał jednak półroczne oblężenie a przy napadzie ogólnym24 września 15,600 niewiernych ubił. Zdradzony i opuszczonyod ludności greckiej, otrzymawszy wreszcie najzaszczytniejsząkapitulacyę, wyprowadził się ze wszystkiemipozostałemi i całym sprzętem ruchomym, kościelnym i wojennym,do Państwa Papiezkiego, zkąd Karol V przeniósł ichr. 1530 na wyspę Maltę. Sławnego kolosu z jego bajecznemirozmiarami aniśmy śladu nie widzieli. Jeżeli stał na miejscuktóre wskazują, to chyba nie okręta ale małe łódeczki pomiędzyjego stopami przepływały. Co pewniejsza, to że zdobywcaturecki Kalif Moaviah I r. 672 po Chrystusie, przedałbronz z potłuczonego posągu żydowi z Emezy, który nim obładował900 wielbłądów. Był więc posąg kolosalny, ale niew rozmiarach, jakie wyobraźnia ludów i próżność bizanckaświatu były wmówiły; zaś wiemy, że już 224 lat przed Chrystusem,t. j. w lat 56 po postawieniu, obalony został trzęsieniemziemi.


•147Bacząc jak małemi siłami rycerze zakonni dokazywaliwielkich rzeczy przeciw niewiernym, widzimy, że gdyby Europaszczerze ich była popierała, daleko mniejszym kosztemi daleko skuteczniej barbarzyństwo mahometańskie zostałobybyło odpartem.Oddalając się lG-go wieczorem od Rodu, płynęliśmyciągiem przez godzin 36 (przy najpiękniejszej pogodzie) jużna pełnem Morzu Śródziemnóm podpasując jakoby cięciwągłęboki golf Adalii. 18-go zrana ujrzeliśmy w głębi wysokieszczyty Tauru Cylicyjskiego i stanęliśmy przed nowożytnąmieściną Mer sina po Turecku Mersa. Cztery do sześciugodzin konnej jazdy liczą ztąd do Tarsu, ojczyzny Szawłapóźniej św. Pawła, ale słońce okropnie piekło i pewności niemieliśmy czy się uda nazajutrz na czas wrócić; trzeba sięwięc było ograniczyć na przesłaniu zdaleka westchnienia ipokłonu wielkiemu Apostołowi. Wieczorem dopiero dowiedzieliśmysię że w tej lichej dziurze, z której ludność zamożniejszana lato dla złego powietrza ucieka, jest kaplica katolicka,choć O. Kapucyn obsługujący ją, na lato do Bejrutu sięwynosi. Wybraliśmy się zatem 19-go zrana wszyscy trzej izastawszy już uprzedzonego zakrystyana Maronitę, odmówiliśmyMsze obchodząc dzień św. Januarego i towarzyszówjego. Na smętarzu pierwszy grobowiec pierwszego pasterzatej missyjki O. dra Francoyilla, który po trzyletniej pracy,przed kilku laty z tyfusu tu umarł. Ks. Sobalskiego zajmowałydługie karawany wielbłądów jucznych towarami którenasz parowiec zabierał. Gdyśmy nareszcie i poczty z Tarsusię doczekali, odpłynęliśmy o 10-tej zrana ku Aleksandrecie,pierwszemu portowi syryjskiemu, radzi z wiadomości, że tamjest kaplica katolicka i że dnia jutrzejszego Mszy św. niestracimy. Aleksandreta należy do Paszaliku alepiańskiego,gdzie jak wspomnieliśmy rządzi ojciec naszego Beja. To teżdopływając do przystani, ujrzeliśmy góry oświecone, i urzędnikmiejscowy Kadi czy Mudir przybył na okręt z uszanowaniemi dostojnych gości pomimo ciemnej jiiż nocy i przeciwkoprawu, na ląd przewiózł.20 Września. Dziś dzień św. Eustachego Męczennika-.Odpust w naszym klasztorze Mentorelskim, gdzie mu się ChrystusPan na polowaniu ukazał i do wiary swojej świętejpociągnął. Żyjąc wciąż duchem śród braci moich, miło mi


•148było połączyć się razem z nimi w modlitwie u Ołtarza. Missyonarzemtutejszym jest Karmelita francuzki należący do prefekturyw Tripoli i chce dziś z nami tam odpłynąć. Biedny,żółty jak wosk, cboć zapewnia że na febrę nie chorował ichininą się nie karmił. Dziwna z razu, jak tu na wybrzeżachmorskich, wysokiemi górami otoczonych, niezdrowe latempowietrze; nie dziwna jednak gdy się podróżny przypatrzymoczarom, które tworzą potoki z gór spadające, bez odpływuułatwionego ku morzu i stosom nawozu gnijącego na ulicach.A szkoda, bo to jeszcze najlepsza przystań w tych stronachi przy pomocy sztuki ludzkiej, łatwoby tu dobry port urządzić;tymczasem przez brak wszelkiego dozoru, okręta podpływająza blisko ku brzegom wyrzucając swój lest (t. j. piasekktórym napełniają dół swój próżny) i z czasem zamuląi tę przystań naturalną.Nie przyszło mi na myśl przytoczyć tego faktu, nadowód że człowiek dary Boże marnować umie, naszemu pilotowiGrekowi, wyrażającemu swój podziw, że na wybrzeżachSyryi, które Chrystus Pan nawiedzał za swego żywota ziemskiego,ani jednego poczciwego portu nie spotkać. Przytoczyłemmu jednak Tyr i Sydon, tak sławne dawniej podwzględem żeglarskim, a które dziś w skutek grzechu ludzi,stały się morską pustynią, jak żyzna ongi Palestyna pustyniąziemską. Wspomniałem o Syryi z powodu Aleksandretty, albowiemo dwie godzin ztąd leży wąwóz w górach zwany bramąalbo wrotami Syryi (Pylae Syriae). Jedyne to istotne wejścieprzybywającym z północy. Tędy się dostał Aleksander wielki,który i imię swoje Aleksandrecie zostawił. Tędy się przebiłyzastępy pierwszych Krzyżowców. Odtąd spotykają się jużwciąż pamiątki krzyżowych pochodów. Nazajutrz przepłynęliśmyprzed Seleucyą, dawnym portem Antyochii i stanęliśmyw Latakieh, dawnej Laodycei, założonej przez Seleuka Nikanora.Siódmy to symboliczny kościół Azyi Mniejszej, z tychktóre św. Jan w swojem objawieniu wylicza. Drobne pozostałyszczątki dawnej wielkości tego miasta a żyzność znanajego okolic, ogranicza się dziś na sadzeniu sławnego tytuniu.Witaliśmy z brzegu wydatne ruiny krzyżackiego zamku Tortosai zawinęliśmy do Tripoli już w granicach dawnej Fenicyi.Tripolis, trzy miasta, było istotnie w starożytności comptoiremtrzech miast sąsiedzkich fenickich, Tyru, Sydonu


•149i Aradu. Za czasów wojen krzyżowych, Rajmund Hrabia Tuluzyzbudował tu zamek na górze Pielgrzymów, który przetrwałpo części do tych czas. Szczątki dawnych fortyfikacyi krzyżackich,siedm wież pozostałych, ulice i domy miasta, ukazująślady dawnej zamożności. Mahometanie zdobyli to miastoostatecznie w r. 1289 i wycięli tu 7000 Chrześcian.W Tripoli wsiadł z nami na statek Ferik-pasza, czyliJenerał porucznik, dywizyjny, Omer, dowodzący w całej Syryi.Uderzyła mnie jego grzeczność i postawa zupełnie europejska;a że przytem mówił nie źle po francuzku, wziąłem goza jednego z Turków nowszego pokolenia, wychowanychw Paryżu. Tymczasem na samem odjezdnem, dwóch młodychludzi z jego towarzystwa przyszło się z nami przywitać izarazem pożegnać po polsku. Byli to Panowie Brzozowskiemigrant z r. 1848 i młody Dobrowolski, obaj Inżynierowiew służbie tureckiej, zajęci obecnie urządzaniem telegrafów.Mieliśmy tylko czas dowiedzieć się od nich że Jenerał (pasza)był w Polsce i mówi po polsku. Rychło potem, sam się zbliżyłdo nas (do mnie i Ks. Sobalskiego) i nie źle po polsku,zacinając tylko z moskiewska, rozpowiadał, że jest rodemz Dagestanu, że musiał służyć w wojsku rossyjskiem lat 22,że przez lat 9 stał po garnizonach w miasteczkach polskich,od Żytomierza do Kalisza, że zrazu Polacy stronili od niego,ale dowiedziawszy się, że i on nowy i przymuszony poddanycesarski, tak go gościnnie podejmowali, że mu te lata jaktygodnie upłynęły. To też mówił, kocham Polaków, i tu z nimijak z przyjaciółmi najwięcej przestaję. Nie wiem już dlaczego,bo nie wypadało się dopytywać, musiał uciekać z Rossyi,wiem tylko że gruba nadgroda, czy nie 2000 dukatów, nałożonabyła na jego głowę, co mu posłużyło o tyle że znalazłkorzystne umieszczenie w wojsku tureckiem, w którem służyod r. 1842. W wojnie wschodniej ostatniej już jako Jenerałbił się przeciwko Rossyanom. Nie mogliśmy długo mówić,bo morze dotychczas prozaicznie spokojne, przypomniałosobie, że to przesilenie jesienne, tak że biedny Jenerał cierpiałod początku, a i ja ucierpiałem raz pierwszy od lat kilkunastu,i to na godzinę przed zawinięciem do portu Bejruckiego;musiałem się znać popysznić wewnętrznie, żemwśród tylu chorujących sam był zdrów doskonale.


•150Przystań Bejrucka niewygodna i niebezpieczna dla skałpodwodnych. Okręt nasz zdaleka stanął na kotwicy. Łódkiprzewożąc nas do brzegu, hojdały się potężnie. Do brzegusamego przybić nie można, jedno hamale wzięły każdegoz nas na plecy i na ląd przeniosły; mnie dwóch dźwigało,i wdzięczny im byłem że mi tylko nogi skąpali w morzu.Parowce francuzkie aż trzy dni stoją w tutejszym porcie,handel tu dość znaczny, żywioł europejski dość wydatny,miasto dość schludne, milsze wrażenie sprawia od Pery iSmyrny. Miejsca w klasztorze u 00. Franciszkanów nie było,musiałem stanąć w Hotelu u p. Konstantego Baa, Grekaz wysp, wysłużonego kuryera gabinetu rossyjskiego. Opowiadałnam jak okręt rossyjski Konstanty już w porcie utraciłobie kotwice i jak pomimo strzałów alarmowych, nie możnabyło za żaden pieniądz, znaleźć pilota, któryby się ważyłdostać do okrętu. Że on wtenczas, uwiązawszy sobie butelkęaraku u szyi, ryzykował się i cztery dnie i cztery noce pływałz okrętem po morzu, aż się ono uspokoiło i można byłozawinąć do portu. Od nas się dowiedział że drugi parowiecrossyjski Alexander utknął na mieliźnie koło Galipoli: nieszczęści się jakoś żegluga naszym panom.Nazajutrz rano odwiedziłem 00. Kapucynów i Franciszkanów,a po obiedzie odszukaliśmy Doktora Dobrowolskiego,emigranta z r. 1830, osiadłego tu od lat 27 i powszechnieszanowanego. Następnego dnia poszliśmy razem do 00. Jezuitów,doni e ść że lada chwila przybędzie czterech młodychBułgarów, których żądali na wychowanie. Zdarzyło się żezastaliśmy już tycłi chłopczyków, tylko co przybyłych statkiemaustryackim wraz z młodymi Ormianami. Ks. Gagarynbył w górach, ale drugi ojciec Dalmata rodem mógł się z malcamirozmówić. 00. Jezuici noszą się tu po wschodniemu.Uderzyła mnie szczególniej wspaniała broda Ojca de Damas.Chcieli nam pokazywać swoją drukarnię arabską, aleśmy sięspieszyli odwiedzić Omera Paszę, w skutek jego formalnychzaprosin. Tymczasem pokazało się że wyjechał do swojejrodziny o 10 ;nil ztąd. Po obiedzie wyjechaliśmy omnibusemna nową drogę wiodącą do Damaszku przypatrzyć się trochęokolicy i pierwszemu pasmu Libanu. Pomimo długiej suszy(bo od sześciu miesięcy pierwszy deszczyk upadł dnia tego)roślinność dość bujna. Kolosalne kaktusy tworzą tu powsze-


•151chnie płoty żywe, młode palmy widać po polach, i laskisosnowe. W Hotelu moim mieszka Pan Borzęcki rodemz Krakowskiego, dyrektor Telegrafu. Wysiadywał się dawniejpo kozach austryackicb. a po wojnie węgierskiej i wschodniejzamieszkał w Stambule. Przegawędziliśmy z nim parę godzinwieczora. Opowiadał mi, jak w biedzie korzystał z talentunabytego w więzieniu; nauczył się był bowiem wyrabiaćz chleba, co chciał, a tym wyrobom dawał słoje i twardośćmarmuru; tak iż zmarłemu Sułtanowi i kilku znaczniejszymBaszom ofiarował toaletki kompletne i tabakierki ozdobionenawet płaskorzeźbami nńkroskopicznemi. Dobrze był za takiewyroby nagradzany, ale się lękał utracić w końcu wzrok całkiemi wziął się do Inżynieryi. — Dziś zatem '25-go mamyodpłynąć do Jaffy gdzie powinniśmy zawinąć zrana; na nocjutrzejszą ściągniemy zapewne do Ramii a pojutrze zranastaniemy da Bóg w Jeruzalem. Ztamtąd otrzymacie list następny;obecny rzucę do skrzyneczki pocztowej na okręcie przedopuszczeniem go. Bóg z Wami.P. S. Postrzegłem się, żem bardzo mało wspomniał o samemmieście i o jego przeszłości. Bejrut jest miastem fenickiem.Za panowania Demetryusza Nikatora zburzone zostałoprzez przywłaszczyciela Tryfena na lat 140 przed Chrystusem.Za czasów rzymskich zdobył je Agryppa osadził tam 5 i 8Legion, ozdobił kilku pomnikami, ztąd nazwane Colonia Julia,Augusta. Felix Berytus, obdarzone przywilejami municipiumrzymskiego. W tej epoce słynęło szkołami na całą Syryą.R.1110 Baldwin zdobył je po upornej i bohaterskiej walce obuwojsk, a r. 1187 Saladyn odzyskał na powrót dla Islamizmu.Odtąd właściwie Emirowie Druzów panowali w Bejrucie, a jedenz nich Fakred-Djn do fortyfikacyi pokrzyżackich dodałjeszcze nowe. Nie przeszkodziły one jednak Ibrahimowi Paszyzdobyć miasta, a r. 1'840 ucierpiały wielce od bombardowaniaAnglików. Pamiątek starożytnych nie wiele pozostało. Ludnościtu 45000, tylko w jednej trzeciej muzułmańskiej. Gdy drogakołowa do Damaszku zostanie dokończona pomyślność Bejrutuznacznie się podniesie. Największą ozdobą miasta są wille poprzedmieściach na wesołych wzgórzach pobudowane, z widokiemna Liban i na morze zarazem.Zamykam list odpływając do Jaffy d. 26 zrana.


•152LIST V.Na Morzu Śródziemnem 16-go października 1862 r.Moi NAJMILSI !Pozostaje mi zdać wam sprawę z ostatniej mojój wycieczki,z wycieczki do Ziemi Świętej. Dziwnie ten wyraz wycieczkabrzmi obok Ziemi Świętej, do której się zwykle długo i spokojniepielgrzymuje. Pokazuje się jednak żem człowiekiemmojego wieku, bo wszystko i najświętsze muszę pospiesznieodprawiać. Oddałem już był list mój ostatni na pocztę, w porcieJopeńskim, kiedym otrzymał listy z Rzymu, które nagliłymię do powrotu. Zostawało mi zatem kilkanaście dni do następnegostatku, którem postanowił obrócić na zwiedzenie GrobuPańskiego i miejsc świętych w Jeruzalem i Judei, odkładającSamaryę i Galileę do innej sposobności, jeżeli się nadarzy;wszakże, przy mojem ruchliwem życiu, jeżeli ono ma potrwaćjeszcze, nie jest to niepodobnem. Zresztą jak Bóg zechce !Na pociechę w mojem ciasnem położeniu, dorobiłem sobieteoryę, że obecnie, gdy kościół jest prześladowany, stosownieuczcić miejsca pokornego urodzenia i bolesnej męki Zbawiciela,a gdy się doczeka pokoju i swobodnie po świecieapostołować zacznie, stosownie będzie odwiedzić Tabor iTyberyadzkie morze. Zobaczymy! Tymczasem zostaje mi napociechę teorya, nadzieja, a z rzeczywistości on rydz lepszyod niczego.Jaffa albo Joppe stolica ongi naszego praszczura Jafeta,jedno z najstarszych niewątpliwie miast na świecie, późniejjedyny port żydowski, dziś tytularne biskupstwo zacnegoks. Łętowskiego, tylu zburzeniom podległa, że teraz jest nowożytnemi nie znaczącem miasteczkiem. Z morza jednak skałata zewsząd zabudowana i okolona zielouemi ogrodami owocowemi,zdaleka przyjemnie uderza. Wyniesiony z łódki naląd na barkach chudego a żylastego i silnego Araba, wbiegłempospiesznie do kościoła 00. Franciszkanów, tuż nadbrzegiem położonego, i tam ucałowałem tę ziemię stopami,potem i krwią Zbawiciela, tylu proroków i sprawiedliwychobu zakonów uświęconą. Po Mszy św. zwiedziłem miejsce,w którem według podania św. Piotr miał ono widzenie prze-


153ścieradła zstępującego z nieba ze zwierzętami czystemi i nieczystemu.Zresztą Jaffa nie przedstawia pamiątek; to też poobiedzie w towarzystwie kilku innych pielgrzymów, ruszyliśmyw drogę. Jakeśmy wspomnieli, ogrodownictwo przy dobrzeurządzonym systemacie irrygacyi, kwitnie około Jaffy: pomarańczei cytryny dochodzą niezwykłych rozmiarów. Po drodzewioseczka Beit Dedjan położona na lewo, przypominaBeth Dagon, dom Dagona, często wspominany w wojnachŻydów z Filistynami. Przyległa dolina Saron słynna ze swojejobfitości, byłaby nią jeszcze, gdyby rąk do uprawy niebrakowało. Nie zjeżdżaliśmy na bok do dawnej Liddy, późniejDiospolis dziś znowu Ludd, i po 3—4 godzin jazdy od Jeruzalem,z zachodzącem słońcem stanęliśmy na nocleg w klasztorze00. Franciszkanów w Ramleh, co znaczy w arabskimjęzyku piasek, którego tu rzeczywiście podostatkiem. Miasteczkoto zdaje się być istotnie założonem od Arabów, toteż niepewnych pamiątek i podań nie przytaczam.Klasztor — gospoda, obszerny jest i dobrze rozłożony.Każdemu doń i o każdej godzinie w dzień i w nocy zajechaćwolno. Wieczerzałem z rodziną angielską protestancką, z którąjuż od Bejrutu razem bywaliśmy na statku. Pani była uszczęśliwionaże pierwszy raz w życiu spała w klasztorze katolickim.Powiedziałem jej, że to tylko hospitium, gospoda, ależe trzymana przez zakonników; nie zmniejszyło to jej radości.Nitimur in vetita!Nazajutrz rano, po Mszy św. (której Anglicy nie czekającwcześniej w drogę ruszyli) puściliśmy się ku Jeruzalem.Po trzech godzinach drogi, widać po lewej stronie na wzgórzuCastellum Emaus Krzyżaków; niesłusznie i niezgrabniebrany za Emaus pod Jeruzalem. Uczony Robinson twierdzi,że to wzgórze jest dawne Modein albo Modin mieszkaniei grzebowisko Machabejczyków Ł ). Rychło potem, już u stópgór Judei, przejeżdża się koło Studni Joba, i zwalisk staregoklasztoru. Po sześciu godzinach podróży, od Ramleh, spotykasię wioskę Abugosch tak nazwaną od naczeluika wsi, sławnegorabusia przed laty dwudziestu. Prawdziwa nazwa tejwsi jest Kaziet el' Enab, wieś winogron, których tu rzeczywiściepodostatkiem i wybornych. Niektórzy sądzą, że to') U ks. XIII, 25. 29. XVI, 45.20


•154dawniejsze Kiryat Jearim, albo Kiryat Baala, gdzie arkastała przez lat 20. Przy wejściu do wsi, widać dawny kościółgotycki św. Jeremiasza, obrócony dziś na stajnie, ale dobrzezachowany. Dolina ta uprawna i żyzna, pokryta figownikamii oliwnikami. Jadąc dalej, widać przed sobą na ostrem wzgórzuKosłuol Castellum Wesp; zyana, ze zwaliskami kościołazbudowanego w 4-tym wieku, na cześć św. Kleofasa. Drogatu dzika, i jakkolwiek świeżo naprawiona i miejscami rozszerzona,przypomina drogi boczne w Apeninach i naszą Mentorelską.Dalej widać na lewo Kolonieh, Colonia dawna Adriana,z obszeruemi bezimienuemi zwaliskami wkoło. Po godziniejeszcze przykrej drogi, ujrzałem białe mury na najwyższymszczycie gór Jerozolimskich. Nie mogłem się rozmówićz Arabami, alem wiedział, że góra Oliwna panuje nad miastem,i serce mi to mówiło. Zacząłem się więc modlić,a w końcu zsiadłem z konia i uczciłem miasto święte. Przykrewrażenie sprawia dojeżdżając widok nowej budowy rossyjskiejna dawnym placu musztry: pomimo kopułek wyglądaten klasztor biały i kolosalny na ogromne koszary i na cytadelępanującą nad miastem. Do 2000 przesuwa się roczniepielgrzymów rossyjskich, i myśmy spotkali karawanę wracającą.Jeden z poczciwych kacapów przywitał nas francuzkiembonziur, ale gdy mój kolega O. Sobalski odpowiedział mu:zdrastwuj batiuszka, o mało że nie spadł z osła swego z wielkiejradości.Weszliśmy nareszcie do Jeruzalem i stanęliśmy w Casanuova, gospodzie zbudowanej przez 00. Ziemi świętej, dlapielgrzymów. Zastaliśmy tam karawanę francuzką i wypadłomieścić się jak było można. Dość jeszcze było wcześnie iprzeto niektórzy pobiegli do Świętego Grobu. Jam z kilkuinnemi pozostał, bom był szczerze strudzony, a niestety! takcięży nad duchem nieszczęsne to ciało, że przy strudzeniui nabożeństwo ustaje.Udałem się nazajutrz rano do kościoła Grobu Świętego.Przypadało święto Siedmiu Boleści Matki Najświętszej. Mszęświętą miałem przy ołtarzu ukrzyżowania. To też słowa prozyStała Matka boleściwa, żywsze tu koniecznie sprawiły wrażenie.Uczciłem choć pospiesznie inne miejsca święte, bo strażnicyTurcy mieli zamykać kościół. Po obiedzie O. Jukundynspowiednik polski przyszedł nas zabrać, i zwiedziliśmy po raz


•155pierwszy drogę bolesną. Na miejscu biczowania stoi miłykościołek pod opieką 00. Franciszkanów, gdziem później zeMszą św. wrócił. Przeszliśmy później przez dolinę Jozafati suche łożysko potoku Cedron, zwiedziliśmy stare oliwnikistarannie ogrodzone przez 00. Franciszkanów i pomodliliśmysię w grocie Getsemani, którą przecież pozostawiono mniejwięcej jak była i nie zamaskowano marmurami; i tani popowrocie od Jordanu sprawiłem przenajświętszą Ofiarę. W końcuopłaciwszy Muzułmanów, zwiedziliśmy Meczet zbudowanyna miejscu Wniebowstąpienia, i ucałowaliśmy ślad stopy Zbawicielawyciśniętej w kamieniu. Mówię stopy, bo tylko jednąwyraźnie widać, drugą pokazują Muzułmanie w meczecieOmara, kędy ją przenieśli, czcząc Jezusa więcej jeszcze odwielu dzisiejszych Cbrześcian. A jakkolwiek późniejsze długiei krwawe walki osłabiły w umysłach Turków cześć dla naszegoZbawiciela, jaką Koran sam poleca, cześć i nabożeństwo kuNajświętszej Maryi Pannie (Sidi Miriam) którą niepokalanąwyznają bynajmniej nie osłabła. Tak nasz miły Zbawiciel,który za życia zasłonił Matkę Swoją od wszelkiej zniewagi,siebie samego nie oszczędzając, zapewnił jeszcze cześć Jejpośmiertną i nieustającą, w sercach samychże niewiernychi wrogów swoich.Co rok 00. Franciszkanie w rocznicę WniebowstąpieniaPańskiego, urządzają ołtarz ruchomy w tym meczecie namiejscu zkąd Zbawiciel wzniósł się ku niebu. O. Jukundynopowiadał z radością, że tego roku śpiewał Ewangelią przyMszy św. Kto wie, czyby Grecy naszych tak wpuszczali, gdybyto miejsce święte mieli w swojem posiadaniu? Zaprawdę boleśniewidzieć Turków trzymających straż w kościele GrobuPańskiego, ale jak skoro nie jesteśmy wyłącznemi panamimiejsc świętych (choć krwią Chrześcian zachodnich na niewiernychzdobytych), lepiej jeszcze, że Turcy jako bezstronniejsi,są pośrednikami i rozjemcami.Gdyśmy wyszli z meczetu, Arab pokazując nam góręprzyległą, powtarzał Viri Galilei, snadź się nauczył od Europejczykówpodania, że aż tam pobiegli Apostołowie za unoszącymsię w powietrze Zbawicielem i tam od Anioła upomuienizostali aby wrócili do Jeruzalem. Inny Arab biorącnas znać za Rossyan na innem miejscu przemówił do nasjuż nie po łacinie, ale po moskiewsku: edrastwuj charasso.


•156Wracaliśmy pospiesznie do miasta, z obawy aby tymczasembram nie pozamjkano. Chciałem też spróbować czymi się nie uda zamknąć w Grobie Pańskim, aby można ranow ciągu dwóch godzin zostawionych Łacinnikom, sprawić tamprzenajświętszą Ofiarę. Jakoż nie było nikogo z obcych kapłanówi pozostałem.Część 00. Ziemi Świętej mieszkających w klasztorzeswoim Św Zbawiciela, stoi tu z kolei że tak powiem załogąprzy Grobie Pańskim. Prawdziwie zamykają się w grobie, bomają mieszkanie ciemne, wilgotne, ciasne, w części nawet podstajniami jakiegoś Turka; i tylko jednym ciasnym otworem,dostają nieco świeżego powietrza. Z obowiązku bawią tu tylkopo trzy miesiące z rzędu, niektórzy wszakże dobrowolnie ciąglepozostają. Widziałem jednego który tu przed laty kilkunastuprzybył słabowitym, a dziś dobrze się miewa: tak Bógopiekuje się swojemi.Ojcowie ofiarowali mi małą wieczerzę, gdy mnie się niespodziewali, a sami wszystko z głównego klasztoru dostają.Udałem się potem do Grobu Świętego, gdzie się namodłiwszysamotnie ile Bóg dał, słuchając rad zakonników, aby poddziurawą kopułą się nie przeziębić, udałem się do celi naspoczynek. Wszakże nie był on długi, gdyż o północy zaczęliGrecy bić w swoje deski, niby to dzwonić, i śpiewać jutrznią.Potem Ormianie i Kopty. Śpiewacy wschodni mniej tu źleśpiewają. Czy to dzięki ciągłej praktyce i lepszym dawnympodaniom śpiewnym, czy przykładowi Eacinników, czy możepiewców rossyjskich, którzy już tam niekiedy służbo w językusłowiańskim sprawiają. I nasi też nie pozostali w tyle. A gdyorgan zagrzmiał uroczyście, raz jeszcze przekonałem się żeto narzędzie muzyczne wynalezione do kościoła i do służbyPańskiej. Najliczniejsze głosy nikną obok grzmotu dobregoorganu. Noc ta przypomniała mi one, któreśmy z Ks. Piotremw początkach naszego nawrócenia spędzili w Trapie,budzeni o północy poważnym śpiewem Zakonników. Blizkomojej celi był chórek wychodzący na kościół; mogłem przetowygodnie się modlić jak gdybym był w kościele samym.O godzinie 4 zrana udałem się znowu do Grobu Sw. Wysłuchałemjednej Mszy na przygotowanie, a po mojej, trzeciejtowarzyszyłem na podziękowanie. Niektórzy i nie wątpięw dobrej wierze, rozpisują wrażenia jakich doznali w tem


•157świętem miejscu, co do mnie jedno powiem, iż dziękuję Boguże mi dozwolił tego szczęścia; i że nie modliłem się tarasamolubnie, jedno jako wysłaniec wszystkich mi drogich,z któremi jakąkolwiek związką ducha jestem połączony, a takżeza kościół, za kraj, za wszystkich dobrodziejów Zgromadzenianaszego i za wszystkich pokrewnych moich.Dnia tego a trzeciego od mego przyjazdu karawanafrancuzka udawała się ku Morzu Martwemu i Jordanowi,ze strażą kilkunastu jeźdźców rządowych. Sposobność byładobra i postanowiłem z niej korzystać. Pokazało się, żemznał Ks. Biskupa Meaupoint naczelnika karawany, proboszczemw Angers, i zdaje się żem raz nawet w jego kościele kazał.Przyjęty zatem zostałem uprzejmie do karawany, wraz z dwomaKapucynami z Bejrutu.Rzadko się bardzo zdarza w podróży aby oczekiwanienasze nie było zawiedzione; wyobraźnia nasza wszystko sobiepiękniejszem przedstawia. Otóż taka niespodzianka zdarzyłami się na noclegu w klasztorze Św. Saby (Mar-Saba), o trzygodzin od Jeruzalem. Jechaliśmy wciąż prawie suchem łożyskiempotoku Cedron, śród skał dzikich, bez najmniejszegośladu roślinności. I klasztor leży na urwisku skał takich,otoczony wysokiemi murami, strzegącemi mnichów tyle niemalco sute balcczisze, od napadów beduińskich. Dwie wysokiewieże sterczą na przodzie jakby baszty warowne. Stukającemuspuszczają mnichy odźwierne kosz, do którego sięlist wkłada, i potem dopiero za wiedzą opata, bramy klasztoruotwierają. Niespodzianka moja w tem była, że nawschodzie spotkałem klasztor czystości angielskiej, a przytem,jakkolwiek wszyscy mnisi Grecy dyzunici (od dzieciństwatam przywożeni z Grecyi), najmniejszego wstrętu w nich przeciwnam nie widzieliśmy, jedno prostotę i uprzejmość dawnychCenobitów. Zawdzięczają to może świętemu swemu założycielowi,gorącemu obrońcy prawdy katolickiej, przeciwko różnowierstwuMonofizytów, który klasztor ten założył roku 483,a umarł tam 532 r. Grób jego jako i kościół wonieje czystością.Cele i korytarze powykowane w skale. Pokazują palmęktórą Święty zasadził, równie jak źródło które modliwą swojąz wnętrzności skał wyprowadził. Po wybornym noclegu, ruszyliśmynazajutrz w drogę. Uniosłem miłe wrażenie, prosząc


158Boga, aby wszystkich odszczepieńców a szczególniej tak dobrzeusposobionych, co rychlej do jedności doprowadził.Jechaliśmy drogą wciąż równie skalistą i dziką. Rychłoujrzeliśmy siniejące Morze Martwe, którem zresztą z góryOliwnej już widział. Góry Moabskie czerniły się wciąż przednami. Zjeżdżaliśmy przez pięć godzin ciągiem na dół. Imbliżej jeziora tem grunt więcej dziki i podarty, pełno pagórkówfantastycznych, nakształt piramid świętych. W końcu posześciu godzinach jazdy, stanęliśmy nad Morzem Martwem,które jak wiadomo leży 800 metrów niżej od powierzchniMorza Śródziemnego. Długość jego 64 kilometrów a szerokośćod 8—12. Zamiast co w innych morzach część solnaliczy się 4—5 na 100, w morzu martwem jest jak 26 na 100;to też ryby tu żyć nie mogą i rzucone z Jordanu w minutęzdychają. Dla takiego przesycenia wody częściami solnemi,żywicznemi etc. utonąć w Morzu Martwem niepodobna. Nasikąpiący się Francuzi leżeli na grzbiecie trzymając parasolw ręku a sądzę iżby można i książkę czytać. Nie prawdawszakże by ptaki owiane powietrzem Morza Martwego zdychały.Osada okrętu amerykańskiego wysłana tu dla poszukiwańnaukowych niewiele na zdrowiu cierpiała. Missya tauczyniła następne wyznanie: „Niedowiarkowie za przybyciem,po dwudziestu dwóch dniach najściślejszych poszukiwań, jednomyślniewyznaliśmy prawdziwość opisu biblijnego o zniszczeniumiast tej płaszczyzny." (Narrative etc. London 1850,str. 379—380).Niektórzy z nas chcieli dotrzeć do ujścia Jordanu domorza szerokiego tam na 163 metrów. Ale dowódzca baszibuzuków,który bawił nas na płaszczyźnie wzorem małej wojnybeduińskiej , niezadowolniony z przedsiębiercy karawany,oświadczył, że tam zwykle koczują Beduini, i że nie jest dośćsilny aby iść ich wyzywać. Trzeba nam zatem było z niczemzdążać na nocleg do źródła Elizeusza, o 2—3 godzin ztamtądpołożonego. Słońce tymczasem piekło w całej sile, 50stopni Farenhejta, a najmniejszego ruchu w powietrzu. Koniamiałem silnego ale tępego i trzęsącego nieznośnie, siodłoarabskie; wyznaję żem nieco cierpiał i trud ten przynajmniejmógł Panu ofiarować. Tymczasem naprzeciwko nas podniósłsię mocny tuman kurzawy. Naczelnik naszych baszibuzukówwysłał na zwiady, a karawanie kazał się ścisnąć i iść w po-


•159rządku. Mukry (masztalerze) wołali z przerażeniem: Arabi!Arabi! Konie strzygły uszami, i mój leniwiec kłusował jaksię należy. Posłyszeliśmy strzały.... dopiero gdy tuman opadł,dowiedzieliśmy się że to oddział baszibuzuków stojący w Jerycho,przybył na rozkaz Baszy z Jeruzalem wzmocnić nasząasystencyą. A że pan Maciej gospodarz karawany, dla podniesieniaducha zniechęconych baszibuzuków, gdy mogło byćniebezpieczeństwo, obiecał był barana i pilaw na wieczerzę;zaczęły się znowu wyścigi pomiędzy jeźdźcami obu oddziałówi wywijanie długiemi dzidami i strzelanie z długich rusznicw pełnym biegu konia. Tak przybyliśmy do Jerycho (Ribhaalbo Erihha won) t. j. do wieży napół rozwalonej i lichejwioszczyny, złożonej z chałup przykrytych gałęziami i namiotamize sierści wielbłądziej. Już tu jednak zielono, pełno różdzikich i ciernia który miał być użyty do korony Zbawiciela.Go do mnie, śród onych cierni, biedna moja sutanna podróżnaw czterech miejscach została rozdartą. Stanęliśmy nareszcienad źródłem Elizeusza, po arabsku Ain es Sułtan,źródło sułtana, i rozbiliśmy nasze namioty. Wykopaliska zdająsię wskazywać że tu leżało dawne Jerycho Chananejskie,zwane także miastem palm. Wiadomo że Elizeusz na prośbęmieszkańców Jerycho poprawił gorzkość tej wody rzucającszczyptę soli (IV Król. II, 19—22). Istotnie woda słodka jest,chłodna i miękka, to też każdy z nas pił do sytości, i myłsię albo kąpał. Wprost nad nami sterczała góra kwarantanny,(po arabsku: Dżebel kerautul), dzika, naga, pełna jaskiń, naktórej jak wiadomo Zbawiciel pościł wracając od Chrztu,i był kuszony od szatana. Niektórzy żwawsi puścili się dopierwszej jaskini dość obszernej, w której jeszcze widać naścianach ślady fresków. Jam pozostał z wielu innemi, bomsię sumiennie nie czuł na siłach, i obówie miałem w takimstanie, iżbym był chyba bosonoż wracał.Jakem wspomniał spaliśmy pod namiotami, mieliśmyjednak małe łóżeczka żelazne składane, owoc konfortu nowożytnego.W nocy przebudzony zostałem wyciem szakalów,i zaśmiałem się sądząc że nasze baszibuzuki bawią się temnaśladownictwem, tymczasem dowiedziałem się zrana że tobyły szakale prawdziwe, kryjące się wraz z dzikami i opryszkamiarabskiemi w gęstem zaroślu otaczającem źródło.


•160Nazajutrz rano puściliśmy się ku Jordanowi, o dwie godzinod naszego koozowiska położonemu. Rozbiliśmy namiotprzy zwykłym brodzie pielgrzymów, szerokim tu tylko na 24 do30 metrów. Trudno twierdzić absolutnie, że to te same miejscekędy Izrael przechodził, i gdzie Chrystus Pan byłochrzczony, tak bowiem często Jordan zmieniał łożysko,wszakże w każdym razie musiało być prawie to samo; podaniebowiem i żydowskie i chrześciańskie na chwilę nieprzerwane,miejsce to wiernie pobożności pielgrzymów wskazywało.W rozbitym namiocie trzy było msze święte, pierwszajednego z kapłanów karawany francuzkiej, druga moja,a trzecia kapucyna Włocha misyonarza na Libanie.O małośmy nie mieli tragicznego przypadku. Młody jedenFrancuz, podróżujący z ojcem swoim zaufany w biegłościswojej pływackiej, pomimo ostrzeżeń rzucił się w blizkia szybki prąd rzeki, tem niebezpieczniejszy, że pełno tamdrzewa naniesionego z gór. Istotnie nie zdołał oprzeć sięprądowi który go unosił, gdy dwóch silnych baszybuzuków,a mianowicie jeden murzyn rozrosły, wydobyli go z topieli;murzyna obdarzył za to 10 frankami rodzic młodzieńca. Pośniadaniu, wróciliśmy znowu na nasze stanowisko przy źródleElizeusza, a nazajutrz rano wypoczęci nieco z dnia poprzedniego,rozpoczęliśmy utrudząjący sześciogodzinny pochódzwrotny ku Jeruzalem. Parę godzin jechaliśmy jałową i krzemienistąpłaszczyzną, porosłą tylko wzmiankowaną SpineaChristi, Nabka, po arabsku Dum, krzewiem balsamowemZakkum. Potem jechaliśmy śród skał stromych i dzikich,przypominających i tłómaczących częste tu dawniej rozboje.Przy małem źródełku Apostołów, przy któremeśmy popasali,podanie kładzie wypadek dobrego Samarytanina (Łuk,X. 30, 37.)W parę godzin dalej spotyka się Górę krwi (MonsAdonim, Joz. XVI), tak nazwaną z powodu rozbojów częstychtu po wszystkie czasy. W pół godziny potem, o 4 1 /,, godzinod Jerycho, przybywa się do Betanii, lichej dziś wioseczkio dwudziestu dymach, otoczonej oliwnikami i figownikami.Arabi zowią Betanią El Azirieh, co wyraźnie przypominaŁazarza i jego wskrzeszenie (Jan XI, 1, 40). Jak dzisiejszaBetania zajmuje niewątpliwie miejsce dawniejszego pałacuŁazarza a późniejszego kościoła i klasztoru, na jego zwaliskachzbudowanego, tak i cała ważność miejsca tego polega


161na wspomnieniach Zbawiciela, przyjaciela jego Łazarza i sióstrŁazarzowych Marty i Magdaleny. Na staje przede wsią pokazująon kamień, na którym spoczął Zbawiciel, gdy musiostry stroskane zabiegły drogę żaląc się, że za późno przyszedł,a w środku wsi grób Łazarza, którzy krzyżowcy bylina kaplicę przerobili. Dziwnie kochając tę rodzinę tak kochającąi tak kochaną od Zbawiciela, radbym był tam dłużejpozostał, pomodlił się, pomarzył, ale obok wielu dogodnościta niedogodność pielgrzymowania w licznem towarzystwie:iż każdy jest niewolnikiem innych. Za Betanią pokazująmiejsce gdzie leżało Bethphage (dom figownika) wspominanew Ewangelii (Mar. XI. 1. Łuk. XIX) ale dziś jużi śladów zwalisk samych nie pozostało. Ojcowie Ziemi Świętejco rok tam śpiewają w niedzielę Palmową Ewangelią dniatego. Nie można dosyć uczcić i ocenić zasługi synów świętegoFranciszka, który przez długie wieki hardego fanatyzmumuzułmańskiego, strzegli wiernie pamiątek Zbawicielawystawieni na zdzierstwa, pośmiewiska, więzienia, bicia iśmierć samą; a i dziś jeszcze gościnność świadczą w całej Palestyniea nawet w Syryi i Egipcie.Wychodząc z Betanii ku Bethphage, widać wraz szczytgóry Sion, potem Moriah i mury meczetu Haram ech Szerif.Przeszliśmy pomiędzy wioseczką Zeitun i grobami proroków,spuściliśmy się ścieżką obchodzącą z ukosa górę Sion kudolinie Getsemani, i przebywszy most na Cedronie, wjechaliśmybramą św. Stefana do Jeruzalem, w karawanie złożonejze 60 jeźdźców przynajmniej. Po tej wyprawie gdy i stanzdrowia nie doradzał podróży do Samaryi i Galilei z karawanąfrancuzką; zostawało mi jeszcze 4 —-5 dni tylko.Z tych użyłem jednego na zwiedzenie Sionu, kościoła świętegoMarka, św. Jakóba i Wieczernika obróconego dziś nastajnie, a że to był piątek, poszliśmy przypatrzyć się żydompłaczącym w tem miejscu, gdzie pozostało kilka potężnychkamieni, murów dawnej świątyni, podług archeologów jeszczez czasów Herodowych. O! godne zaiste łez naszych łzy teuporu i ślepoty! Drugiego dnia^ poszedłem zwiedzić powtórniena Via Dolorosa i w kościele, wszystkie miejsca, przypominającetajemnicę Odkupienia naszego i bolesnej Męki.Ostatnich dni użyłem na zwiedzenie Betlehem. Ponieważodległe jest tylko o dwie godzin drogi od Jeruzalem,20


162udałem się tara pod wieczór w towarzystwie kilku zakouników.Najwygodniejsza to może droga w całej Palestyniei okolica pięknie uprawna. Po drodze zwiedziliśmy grób Racheli,choć świeżym pomnikiem ozdobiony, ale niewątpliwejautentyczności co do miejsca. W Betlehem udaliśmy się wprostdo kościoła Narodzenia Pańskiego. Zaczęty przez Helenę,skończony przez Konstantyna (327—333), kościół ten o pięciunawach z kolumnami, największy i najpiękniejszy w całejZiemi Świętej. Niestety Grecy korzystając z dobrej dla siebiechwili, bodaj w czasie wojny sułtana z Mechmetem Ali, odgrodzilimurem presbyteryum od reszty kościoła, i tak całąjego harmonią przetrącili. Nazajutrz rano miałem mszę śtąw grocie Narodzenia, całkiem marmurami pokrytej. Miejscesamo Narodzenia oznaczone napisem: Hic de Virgine MariaJesus Christuś natus est, 1717. Wszakże kaplica z ołtarzemgłównym należy już do Greków, mszą śtą więc miałem właściwieprzy ołtarzu, gdzie stał żłobek, dziś będący w Rzymiew kościele św. Maryi Większej, przy którym pierwsząświętą ofiarę lat temu dwadzieścia sprawiłem. Obok, a raczejnaprzeciwko jest ołtarz oznaczający miejsce, na którem klęczelimędrce ze Wschodu, przed dzieciątkiem Jezus. Rankunastępnego użyliśmy na zwiedzenie Groty mlecsnej, w którejNajświętsza Panna nieraz dzieciątko Jezus karmiła, (szczęściempozostawionej także mniej więcej w dawniejszym stanie)i groty pasterzów. Potem okrążywszy Jeruzalem, udaliśmysię na obiad do saminaryum patryarszego w Beit-Dżellachzaproszeni uprzejmie przez profesorów tegoż zakładu. Miło łbyło widzieć ze 20 młodych kleryków arabskich wychowywanychzupełnie metodą porządnych seminaryów europejskich.Nazajutrz zmówiłem w oktawę mojego świętego patrona Hieronimamszę świętą przy ołtarzu, pod którym zwłoki jegoprzez tyle wieków spoczywały, i uczciłem ołtarze opustoszonetakże świętych Niewiniątek, świętych Pauli i Euatochium jejcórki. Wracaliśmy przez wioseczkę świętego Jana na pustyni;kościół i klasztor łaciński zbudowany jest na tradycyjnemmiejscu domu Zacharyasza. Kościół odnowił i ozdobił LudwikXIV. W kaplicy pod chórem czyta się na tablicy marmurowej:Hic Praecwrsor Domini natus est. Za wioską zwiedziliśmyźródło zwane po arabsku Ain Rerim (jak i wieśsamą nazywają). Chrześcijanie mienią to źródło, źródłemi


•163Maryi Panny. O półtora kilometra od klasztoru, leży dawniejszydom wiejski Zacharyasza, gdzie św. Elżbieta spotkałaNajświętszą Pannę nawiedzającą siebie, i gdzie MatkaZbawiciela zawiodła Magnificat. Kaplica z czasów jak twierdząśw. Heleny, zniszczona kiedyś a dziś naprawiona, oznaczato miejsce tak drogie sercu chrześcijańskiemu. Drogomankonsulatu francuzkiego, zamożny Arab, katolik, miał szczęśliwąmyśl, że zakupił grunt przyległy i zbudował dom, którynajmuje zakonnicom Najświętszej Panny Siońskiej, aby takzachować tę pamiątkę od najazdu różnowierców. O 1 1 / i godzinyztąd leży jaskinia św. Jana ze źródłem, gdzie główniemiał przemieszkiwać, mnie wszakże czas nie pozwolił dotrzećdo tego miejsca.Wróciwszy do Jeruzalem, udałem się do konsula francuzkiegop. Edmonda de Barrere z pożegnaniem. Uprzejmy dlawszystkich, szczególniej się nim dla mnie pokazał, znał bowiemkilku naszych rodaków wspólnie z nami zażyłych,i szczerze jest życzliwym sprawie naszej. Wyraziłem byłprzed nim życzenie widzenia dwóch meczetów zbudowanychna dawnej świątyni Salomonowej; a chociaż żądał był świeżofirmanu dla wprowadzenia karawany francuzkiej, obiecał,że postara się nowy otrzymać. Jakoż miał go już nazajutrzrano i ofiarował się mnie sam zaprowadzić. Wziąłem pozwolenieprzyprowadzenia ze sobą kilku Kapucynów moich towarzyszów,wszakże gdym ich aż sześciu przywiódł, zafrasowałsię trochę lękając się, by tylu księży razem Turków nieprzestraszyło. Przypomniał przy tej sposobności, że aż doostatniej wojny wschodniej, nie mógł chrześcijanin pod karąśmierci wejść do tej ich świątyni. Udaliśmy się jednak w paradziez kawasami na czele, i szczęściem niezapokoiliśroy fanatyzmuMahometanów. Gdybym chciał opisywać w szczegółachdwa te meczety El-Aksa czyli dalszy dawny kościółzbudowany przez Justyniana na cześć Maryi Panny, i JE1-Koublet es Sakrah czyli kopulę skały, (głównie meczetemOmara zwany) zdarzyłoby mi się to samo, co przy opisywaniuSofijskiej świątyni w Carogrodzie, że zacząć było łatwoale .skończyć trudno. Tymczasem powiem tylko, żem oglądałz zajęciem i pociechą tę skałę, która podług najnowszycharcheologów, nie jest czem innem, jedno szczytem góry Mori&h,rachowanej nie tkniętą przez Salomona przy niwelowa-


•164niu podłogi świątyni. Skała ta pochyła i z cysterną u dołudla żniwiarzy, jest samemże tokowiskiem Areuna Jezubejczyka,na którem Dawid sprawił ofiarę przebłagalną. Podługwszystkiego, skała ta była ołtarzem holokaustów, a btwórpod spodem (dający odgłos gdy się sztuka o podłogę pokrywającągo z góry), przeznaczony był do przyjmowania krwiofiar spływającej aż do Cedronu. Na zachód ołtarza holokaustówbyło święte świętych. Na tem miejscu Adryan postawiłbył posąg Jowisza. Następca Omara kalif Abi-el-MelibIbu Meronan zbudował nad niem kopułę 687—690 po Chrystusie.Krzyżacy obróciwszy meczet na kościół, skałę el-Sakrahpokryli białym marmurem i tu wielki ołtarz i chór zbudowali.To zwali świątynią pańską (Templum Domini) i ztądTemplaryusze, stróże i obrońcy tej świątyni. Skała ta służyzatem do odgadnięcia dokładnie rozporządzenia świątyni Salomonowej.Na tem się ograniczam. Wracając p. de Barrere pokazałnam jeszcze kościół św. Anny (budowy Justyniana), któryrząd francuzki przed kilką laty od sułtana w podarunkuotrzymał, i zakupiwszy miejsca przyległe, a murem w kołootoczywszy zabiera się do restauracyi. Wszystko razem makosztować pół miliona franków.Podziękowawszy panu konsulowi, wróciłem do domui dosiadłem konia, który na miejscu od dwóch godzin czekał.W Jaffie, jak na wstępie tak przy odjeździe, przy mszy św.prosiłem Pana, aby mi przyczytał łaski przywiązane do wszystkichmiejsc świętych, tych mianowicie, których nie z brakudobrej woli, ale dla niemożności nie uczciłem. A na pamiątkępobytu Przenajświętszej Rodziny w Egipcie, korzystałemz dwudniowego spoczynku statku naszego w porcie Aleksandryjskim,aby odwiedzić w starym Kairze kaplicę (dziś w rękuKoptów będącą) na miejscu, gdzie Święta Rodzina lata swegowygnania spędzić miała. Misyonarz miejscowy wyprowadziłmnie na wysoki pagórek, z którego przypatrzyłem się piramidomi szeroko rozlanemu Nilowi. Wracając do nowegoKairu udałem się do cytadeli, zkąd widać ogromne to i prawdziwiewschodnie miasto. Obejrzałem też meczet Mehmet-Alego (gdzie go pochowano), na wzór stambulskich zbudowany,ale zawsze bogaty i piękny. Gdybym był lepiej z miejscowościąobznajmiony, miałbym był czas dojechać do Mata-


•165rieh dla widzenia Sykomoru, pod którym święta rodzina miaław podróży odpoczywać. Wdzięczny jednak byłem kolei, żeprzenosząc w siedm godzin z Aleksandryi do Kairu i napowrót,pozwoliła mi w ciągu dwóch dni uczynić tę wycieczkę.Aleksandrya jest miastem nowożytnem, źle jeszcze z europejskazabudowanem, i nie ma o niem nic do powiedzenia.Z Aleksandryi do Malty płynęliśmy cztery dni i trzynoce, pierwszy raz byłem tak długo na pełnem morzu, zniskądlądu nie widząc. W Malcie zmówiłem mszę św. w katedralnymkościele św. Jana. Obejrzałem tę piękną i poważnąświątynię, groby wielkich Mistrzów, później pałac ichi zbrojownię, wszystko starannie przez wielkorządców utrzymywane.Widziałem z blizka lud ten wierzący j niewiastyskromne jak zakonnice; wyraźne błogosławieństwo wielkiegoApostoła, którego groty niestety nie miałem czasu zwiedzić.W ośmnaście godzin stanąłem z Malty w Messynie.A jakkolwiek miałem postanowienie nie wysiadać na lądwłoski, wszakże aby uczcić św. patrona Polski, Jana Kantego,zmówiłem mszą świętą w starej i poważnej katedrze messyńskiej.Jutro da Bóg, stanę w Ciyita Yecchia i Rzymie. Pomiędzytowarzyszami podróży miałem jednego urzędnika rzymskiegoz Pezaro, który był z zakonnikami wracającemi przedmiesiącem z Nazaretu do Jeruzalem, i miał głowę rozciętąbeduińską szablą, i młodego zakonnika turyńskiego, misyonarzaod lat ośmiu w wysokim Egipcie. Nosi się po arabskui wraca do Europy dla wyleczenia chorej wątroby.ChwałaNajwyższemu!Dokończyłem listu w zatoce Neapolitańskiśj 21 paźdz. 1862 r.


•167LISTYIB.ZA-ATLANTYCKIE.LIST I.podróż z rzymu do quebec.Od 7 maja do 28 czerwca 1865 roku.Jakem pisywał do was ze Wschodu do wielb razem,w niepodobieństwie pisywania do każdego z osobna, taki obecnie w podobny sposób odzywam się z za Atlantyku,aby uspokoić łaskawą troskliwość waszą o mnie, i podziękowaćjakkolwiek za modlitwy.Jak wam powszechnie wiadomo, lat już temu ośm, nanatarczywe prośby i powiem błagania j. ks. Charbonnel naonczas biskupa Toronto w Kanadzie (a od lat kilku po rezygnacyidyecezyi kapucyna we Francyi) lat temu ośm powiadam,posłaliśmy tam młodego księdza i kleryka. Odtąd kleryksię wyświęcił na kapłana, trzecb innych przybyło, szóstyma przybyć w jesieni; mają nadto trzech braciszków, jestich zatem ośmiu, rychło będzie więcej. Przez pierwsze lata,trzech ich obsługiwało trzy spore parafie; tylko co dni piętnaściezjeżdżali się na konferencyę duchowną i dla wyspowiadaniasię wzajem. Od roku dwóch zostało na dwóch parafiach,ale przy trzeciej jest okrom trzech braciszków trzechkapłanów razem, a czwarty jakem wspomniał spodziewany;mogą już tedy prowadzić porządne życie ^wspólne. Nadtobiskup ich (w Hamilton) mgr. Farrell Irlandczyk z pochodzenia,nagradzając ich długoletnie trudy, wcielił do zgromadzenianaszego w Kanadzie dwie parafie z domostwami i gruntamijakie do nich należały; lepiej są tedy od nas materyalniezaopatrzeni, choć żyją w śród kolonistów dorabiającychsię chleba. Z tych powodów na kapitule naszej, rok temuodbytej, missya nasza kanadyjska, uznaną została za drugidom zgromadzenia (po rzymskim), a na mnie z rozporządzeniareguły cięży obowiązek zwiedzenia go i przypatrzenia sięczy wszystko jest w porządku. Tem bardziej, iż dziś gdy jużotworzyli szkołę, i zapewne na miejscu znajdą powołaniado zgromadzenia, powinni umieć nowo przybywających namiejscu wychować, by nie potrzebowali z tak wielkim kosztemposyłać ich aż do Rzymu. Opłaci się im tedy sowicieże dziś łożą na koszta mojej podróży. Oto jest główny jejpowód.Nadto, gdy przed wyjazdem byłem u Ojca świętego pobłogosławieństwo na podróż, spytałem: „a gdybym po drodzeznalazł pieniądze na seminaryum polskie w Rzymie, czy mogęwziąść?" — O bierz, bierz i oburącz" odpowiedział Ojciecświęty, a zatem i o tym celu dodatkowym pamiętać będę.Nadewszystko zaś prosiłem Pana Boga mojego, abymmógł w ciągu tej podróży być prawdziwym missyonarzemi jak najwięcej dla dobra dusz uczynić.Wypłynąłem z Civita-Vecchia 7 maja przy najpiękniejszejpogodzie. Opisywać żeglugi po morzu Sródziemnem niemyślę. Bo choć ono z jednej strony piękne, a z drugiej możnasię na niem doskonale rozbić, (morza bowiem wązkiemiędzyziemne niebezpieczniejsze wśród burzy dla bliskościbrzegów ze wszech stron), wszakże ponieważ tyle razy jeprzepływałem, i nie na długo traci się z oczu ląd stały,(a wyobraźnia widzi w tem pewne bezpieczeństwo), przetośmiesznem mi się wydaje opisywać tę przeprawę, jak śmiesznembyłoby opisywać jak to kaczki pływają po stawie.Zresztą po Bogu najwięcej zajmuje mnie człowiek; przyrodaprzychodzi dopiero na ostatniem miejscu. Otóż wspomnę znajomośćzabraną po drodze z wm księdzem San wizytatorem,(prowincyałem) missyonarzy św. Wincentego a Paulo. Poważnyten starzec, przez lat kilkanaście missyonarz w Meksyku,wielce do sprawy naszej przywiązany, poprzyjaźniony jeszcze


•168w Rzymie z pobożnym jednym missyonarzem polskim, zaprosiłmnie do siebie, w razie gdybym wracał przez Hiszpanię;owszem, ofiarował mi dać listy do wszystkich biskupów hiszpańskichi do wszystkich domów sióstr swoich, tak abym wszędziebył jak w domu. Podziękowałem mu tymczasem za tę jego dobrąwolę, a Bóg jeden wie czy będę mógł z niej korzystać.Z Marsylii dobiegłem do Hyeres za Tulonem dla pozdrowienianiektórych łaskawych znajomych, bawiących tamdla zdrowia. Poznałem też ks. Byszewskiego, który na początkuostatniego ruchu przejechał się do Syberyi i wrócił,a z upadkiem powstania musiał ujść z duszą za granicę.Niepodobna mi tu nie wspomnieć j. ks. biskupa z Frejus doktórego Hyeres należy, umieścił bowiem w swej dyecezyi,okrom ks. Byszewskiego, czterech innych kapłanów wychodźcówi dwóch kleryków w swem seminaryum. Chwała jemu,chwała duchowieństwu francuzkiemu, które tak mało mając,tak serdecznie przecież opatruje biedę polską. W Paryżuchciałem dni kilka tylko zabawić, alem nie pamiętał, że namiesiąc Maryi schodzi się co wieczór mniej więcej sto duszpolskich. Mało to zapewne, bacząc na wielką liczbę naszychrodaków bawiących w Paryżu, ale dosyć pamiętając, jak dalekomieszkają, i że wielu z nich cały dzień musi pracować.Zawezwał mnie zatem ks. Jełowicki do pracy, a tem chętniejsię jej podjąłem, że lat temu trzy spiesząc na kanonizacyędo Rzymu, po czternastej nauce przerwałem był kaznodziejstwomoje majowe, a teraz z piętnastą dalej je miałemprowadzić. Wykładałem zatem przez pięć wieczorów Magnificat,a szóstego w niedzielę miałem kazanie, na które dodwustu osób się schodzi. Nazajutrz (22 maja) przypadałoroczne nabożeństwo w Montmorency za pogrzebanych tam,ogólnie za pomarłych na wygnaniu Polaków. Dwadzieścia dwalat temu miałem tam pierwsze kazanie po francuzku przyotwarciu tej pobożnej majówki emigracyjnej, ostatni raz przemówiłemw 1850 r. po polsku. Obecnie przyjąłem zaproszeniedo śpiewania mszy świętej, wszedł bowiem w ostatnichlatach zwyczaj zapraszania księży francuzkich z kazaniem.Tego roku zaproszony był ks. Adolf Perraud oratoryaninfrancuzki, dyrektor tak zasłużonego względem polskiej niedoliOeuvre du Catholicisme en Pologne. Dotkniętego obłożnąchorobą, zastąpił młodszy brat jego z tegoż zgromadzenia,


169ks. Karol Perroud, i jakkolwiek mało miał czasu do przygotowaniasię, gorąco i serdecznie przemówił, nie szczędziłwszakże i nie miłych może nie jednemu prawd, powstawałna żywioł rewolucyjny, któryśmy do sprawy naszej domięszali,wyrzucał niedostateczną w wielu wiarę, brak zgody i jedności.„Jeżeliście niezgodni, rzekł, jesteście niczem, jeżeliściebez Boga, tem bardziej jeszcze niczem." Dobrze że obcy,a niewątpliwie życzliwy kapłan, francuz nareszcie, prawdytakie wypowiedział; gdybyśmy my je byli po raz tysiącznypowtórzyli, nie jeden mianowicie z młodej emigracyi posądziłbynas może o duch stronniczy. Mówię młodej emigracyi,bo uważałem podczas kazania, że siwe głowy wychodźcówz 1831 r. rzadko już bardzo świeciły wśród młodych twarzynowego pokolenia emigrantów, za to nagrobków na cmentarzuprzybyło dużo od lat kilkunastu.Z Montmorency (zostawiwszy tłomoczki w ParyżuJ udałemsię prosto z torbą podróżną do Rormonde w Holandyi,gdzie mieszkają rodziny trzech naszych missyonarzy w Kanadziei zkąd się ich więcej możemy spodziewać. Jadąc dokraju protestanckiego, przebrałem się w Brukselli po świecku,i udało mi się przebranie, choć nie bardzo pochlebnie dlamojej fizyonomii, bo mnie brano to za ministra protestanckiego,to za kupca. Wszakże, gdym się dowiedział na nocleguw Maestricht, że w Limburgu holenderskim jako przeważniekatolickim duchowni noszą swoje suknie, wróciłem zaraz domojej kochanej sutany.Na statku parowym spotkałem trzech 00. Redemptorystów,wezwanych dla odbycia missyi w pewnej parafii. Chwaliłemludność limburgską, przyznawali mi słuszność, ale dodając,że jest nieco śpiąca, bo tu nie ma /walki; podnosiligorliwość i ofiarność katolików właściwej Holandyi, postawionychnaprzeciw protestantów także wierzących. Jedenz Ojców mówił mi o pewnej okolicy (pustej jeszcze podczastak zwanej reformacyi), do której się wyniosło dużo dawnejszlachty katolickiej, dla zachowania swojej wiary w czasieprześladowania. Zeszli oni na prostych chłopów kolonistów,ale na pamiątkę zachowali po domach swoje herby, któreumieli dla Boga wraz z majątkiem poświęcić. Dziś ci chłopiznowu są milionowymi panami. Jeden z nich pokazywał temuojcu pałacyk, który był sobie świeżo postawił i umeblował,20


•170przyznał, że wydal 40,000 guldenów, ale jakoby tłumaczącten swój zbytek, dodał: „wszakże dałem tyleż na postawieniekościoła, boć co najmniej dać można Bogu, to tyle ile sięwyda na siebie." Starałem się czem innem zająć, bo mi sięsmutne i gorzkie myśli cisnęły do serca, porównywając szlachtęHolendrów z naszein obywatelstwem.Tymczasem przybyliśmy do Roermonde. Udałem się doseminaryum, łaskawie zaproszony przez prezydenta, jak tamregensów albo rektorów nazywają. Pokazywał mi ten obszernygmach, dawniejszy klasztor kartuzów, gdzie Ludolf Chartusianusmieszkał. „Nadmorskie (rzekłem) nie mają takich gmachówseminaryjskich." — „I owszem rzekł, mają lepsze, rozleglejszei wspanialsze, z dobrowolnych składek wybudowane"Uważałem, że porządok nauk i ćwiczeń duchownych, zaprowadzonytu jak u nas w lepszych seminaryach na zachodzie,a uczą się bardzo zasadnie. Nazajutrz w niedzielę, obecnybyłem przy mszy pontyfikalnej j. ks. Biskupa, dziekana wiekiemwszystkich biskupów holenderskich. Muzyka amatorskanie zła, śpiew gregoryański przez uczniów doskonale wykonany,a obrządki odbywane z powagą zwykłą ludziom północnym.Po mszy świętej, złożyłem moje uszanowanie jinci ks.Biskupowi, a zaproszony wróciłem doń wraz ze wszystkimiprofesorami, na pogadankę Na tem samem miejscu był wikarym,potem proboszczem, dziekanem, nareszcie biskupem,obchodził już jubileusz półwiekowy swego kapłaństwa, przystępny,pracowity, miłosierny, kochany jest i wielbiony powszechnieprzez księży swoich i wiernych. Korzystając z dobrychjego usposobień, a wiedząc że w ciągu lata ma byćsobór biskupów holenderskich, prosiłem go, aby raczył przedstawićim myśl złożenia się na stypendyum stałe dla wychowaniajednego, biednego kleryka Polaka w seminarium polskiem,które Ojciec święty zakłada w Rzymie, ale do któregokapitały polskie w skutek położenia kraju skąpo przychodzą;i że przeto postanowiliśmy prosić u katolików rozmaitychnarodów, o podobną jałmużnę na korzyść tak biednego dziśi prześladowanego Kościoła polskiego. Pomyślał chwilę wielebnystarzec, i obiecał, że projekt ten przedstawi, i sądzi,że nie będzie trudności w jego przeprowadzeniu. Podziękowałemi pożegnałem go. Zostawała najtrudniejsza praca pożegnaniatrzech rodzin naszych missyonarzy w Kanadzie,


•171bo wszędzie umie częstowano, a niepodobna było całkiemsię wymówić. Dziękowałem Bogu żem wyszedł obronną rękąz tego niebezpieczeństwa.Nazajutrz ruszyłem napowrót ku Brukselli, jedno jużnie na Maestricht, ale przebrałem się ku drodze żelaznejwiodącej ku Akwizgranu (Aix la Chapelle). Rad pozdrowiłemznajomego mi od lat trzydziestu jmć ks. biskupa luksemburgskiego,mgra Laurent, wypędzonego ze swej dyecezyi przezwolno-mularzy, i tu w mieście swojem rodzinnem osiadłego.Stanąłem u krewnego jego ks. proboszcza Schon, poznanegow Rzymie. Pokazywał mi miasto i ratusz noszący jeszcześlady hołdu, jaki król pruski przed kilku dniami od prowincyjreńskich odbierał. Jedno to miasto reńskie, które sięprzychylnem królowi pokazało, dzięki kochanemu powszechnieburmistrzowi, katolikowi wyznaniem. Miasto jest staro-niemieckie,okolice piękne; nie mogłem widzieć bogatego skarbcai relikwij, z powodu odprawianego nabożeństwa, a krzesłoKarola Wgo, już od dawna znałem. Z Akwizgranu przybyłemdo Brukselli, gdziem się pare dni zatrzymał. Jaka zmiana odlat dwudziestu! Nie żył już jenerał Skrzynecki u którego mieszkałem,a żona i córki w Galicyi; nie żył już Tyszkiewicz,Lelewel i tylu innych, którzy się na moje kazania schodzili.Jednego z dawnych znajomych zastałem, szanownego jenerałaKruszewskiego, z liczniejszą obecnie rodziną, który już poraz trzeci wrócić musiał do Belgii. Złożyłem też moje uszanowanieznanemu w Rzymie jmć ks. biskupowi tebańskiemui nuncyuszowi papiezkiemu w Belgii, ks. Ledóchowskiemu,który mnie ze wszelką uprzejmością przyjął, rozpytując się0 Rzym i swoich znajomych w wiecznem mieście; ale wskutekswego położenia urzędowego, nie uważał za stosowne bysam proponował biskupom belgijskim założenie stypendiumdla semiuaryum polskiego. A że ks. kardynał Mechlińskiobecnie jest w Rzymie, naszą rzeczą dotrzeć do niego, ileże • ks, Jełowicki mówił już o tem z biskupem w Bruges,którego znalazł przychylnym.Do Paryża wróciłem na trzy dni ostatnie miesiąca maja,1 mówiłem o boleściach śmierci i chwale w niebie tej świętejMatki. Wielką mi też dobry Bóg sprawił pociechę w temmieście, pozwalając powitać i uczcić córki wileńskie świętegoFranciszka Salezego, nie rozproszone, jedno przesadzone na


•172czas na grunt obcy. Piękny to przykład wiary i ufnościw Boga, że czterdzieści przeszło osób, w liczbie których nowicyuszkii staruszki siedmdziesięcioletnie, z ks. Lubowidzkim,(który stał się dobrowolnym wygnańcem dla niepozbawieniaspowiedzi nieurniejących po francuzku), przeniosło sięna ziemię obcą. Wiadomo już, jak gościnnie zostały przyjęteprzez siostry paryzkie. Rozmaite klasztory Wizytek francuzkichchciały je rozebrać pomiędzy siebie, ale że w tem zgromadzeniukażdy klasztor stanowi osobną rodzinę, słuszna żenasze siostry chcą zachować swój byt odrębny. Za pomocąloteryi urządzonej przez siostry francuzkie, zebrała się jużczęść funduszu na wypłacenie domu zakupionego pod bardzokorzystnemi warunkami ceny i wypłaty u zacnego jednegokapłana; dopomóż Boże i dalej! Opis wypędzenia tych oblubienicpańskich, skreślony zdolnem piórem „jednej z nich,znany jest powszechnie duszom pobożnym, i obudzi dla tychofiar tak słodko i trzeźwo się skarżących, spółczucie i uwielbienie.Zaproszony, powiedziałem dwie nauki, wysłuchałemze trzydzieści tych pobożnych dusz. Miło bardzo mówić,kiedy jest pewność, że wszystko będzie zrozumiane, wszystkowzięte do serca, wszystko wprowadzone w życie. Praktycznawiedza, że Duch święty pomimo trudności zewnętrznych tyledusz wiernych i miłych sobie wychowuje na ziemi naszej,daje mi otuchę, że nie opuści narodu naszego i wiary świętejnam nie odbierze. W Paryżu zresztą odwiedziłem tylko bliższychznajomych francuzów i rodaków. O krajowcach niewspominam, bo bym mógł im oddać złą usługę w obec rządu.Wspomnę tylko p. Michała Kleczkowskiego, który przed latydwudziestu, zmuszony opuścić kraj i majątek, utrzymywałsię w Paryżu z dawania lekcyj języków, a nauczywszy sięjęzyka chińskiego, został drogmanem poselstwa francuzkiegow Pekinie, potem sekretarzem, a czas niejaki zastępował ministra.Ożeniony dziś z bardzo przyzwoitą amerykanką, ojciecdwojga dziatek, widać że lat wiele gorączkowo pracował,a pochodzenie jego i stan obecny kraju naszego, utrudniamu dalszy zawód. Gdyby nie był Polakiem, znalazłbywszelkie uznanie u swoich; co do mnie, podnoszę wszystkoi wszystkich, co tylko nam zaszczyt przynosi, tem bardziejw tych czasach tak jałowych i niefortunnych dla sławy imieniapolskiego.


•173Nareszcie 4 czerwca potrafiłem się wydostać z Paryża.W Boulogne na statku angielskim przy wieczerzy spotkałemjakieś figury urzędowe rossyjskie, z których niektóre mówiłymiędzy sobą po polsku. Jeden z tych panów gniewał się, żenaczelny Steicard, choć wciąż pływający pomiędzy Boulognea Londynem ani słowa po francuzku nie rozumiał, nie wiedziałnawet co znaczy jambon. Nasi Polacy są często jaksamiż francuzi przekonani, że cały świat winien mówić a przynajmniejrozumieć po francuzku, i że z tym jednym językiemzagranicznym mogą wygodnie podróżować po całym świecie.Nazajutrz rano znalazłem się na tejże samej Tamizie,po której płynąłem temu lat dwadzieścia jeden, pełnej krzyżującychsię okrętów żaglowych i parowców, jak ulice londyńskiei paryzkie pełne są omnibusów. Znalazłem tę samąmgłę, tęż kurzawę węgielną czerniącą wszystko, tylko miastojuż znacznie większe. Wysiadłem uwolniony grzecznie od otwieraniatłomoczków, w mieszkaniu Ks. Jażdżewskiego, kaznodzieipolskiego w Londynie, który uprzejmie przybył na mojespotkanie i przez cały czas zajmował się mną, z serdecznościąwięcej niż braterską, śmiałbym powiedzieć synowską;Bóg mu zapłać. Ze Mszą zaprowadził mnie do kościoła włoskiegoobsługiwanego przez Missyonarzy wielebnego śp. księdzaPalotta, których wszystkich prawie znałem w Rzymie;pokazywał mi kaplicę polską, rodzaj piwnicy ciemnej i wilgotnej.Bardzo to poetyczne, bo przypomina katakumby, alecóż kiedy niezdrowe i nielicznym ochotnikom do nabożeństwadaje powód słuszny do nie przychodzenia. Skarżył mi sięksiądz Jażdżewski na trudność swego położenia. Znałem jąoddawna, bo nasi kochani rodacy, z małym wyjątkiem, przejmująnie dobre, ale złe w każdym kraju. I tak w Angliizamiast naśladować wzorową gorliwość katolików angielskich,a jeżeli nie statek to przynajmniej wiarę Irlandczyków, przejmujątylko chłód ducha od protestantów. Kiedym tu zastępowałO. Brzezińskiego przez dwa miesiące, konserwatyścibardzo grzecznie przychodzili na kazania, odwiedzali mniew domu, zapraszali do siebie, sprawili stypę pożegnalną z toastamiangielskiemi i wierszem pochwalnym Olizarowskiego,ale że to było lato a nie Wielkanoc, nikt się do spowiedzinie zjawił, a po zakładach mniej licznych we Francyi, którempo missyonarsku zwiedził, utargowałem zawsze kilkuna-


•174stu, albo kilku przynajmniej. A i to pokolenie wymarło lubsię rozproszyło po świecie; został tylko niezmordowany Szulczewski,i rodzina szanownego majora Giełguda. To też kiedykochany ksiądz Chwaliszewski puszczał się na tę missyę,zapowiedziałem mu, że to pójdzie dopóki będzie miał pieniądzei słabe jego zdrowie w tym dymiąco-wilgotnym klimacienie zacznie szwankować, jak się w rzeczy stało. Zrobiłco mógł, pochrzcił niektóre dzieci niechrzczone i poumieszczałile mógł po zakładach polskich w Paryżu. KsiądzJażdżewski posuwał tę pracę dalej, i tak we Francyi z pomocązałożonego już Oeuvre du Catholicisme en Pologne,jak w Anglii i Irlandyi, płacąc często z własnej kieszeni,umieścił znowu na wychowanie ośmdziesięcioro dzieci. Stukało pomoc do bogatszych katolików angielskich, ale mu słusznieodpowiedzieli, że na nich cięży utrzymanie całego duchowieństwaświeckiego i zakonnego, szkół, budowanie kościołóww kraju i t. p. „Dlaczego mówili mu, nie udasz się do waszychpań, które można po wszystkich towarzystwach i balachparyzkich tak strojne spotkać? znać zatem, że kraj wasz niejest tak powszechnie zniszczony jak powiadaszsłusznea boleśne wyrzuty! Powie mi który patryota broniący i złeswoje, że to wyjątki? Odpowiem, że wyjątki za nadto liczne,obecnie podwójnie grzeszne i gorszące, i jeżeli teraźniejszabieda zmusi tę klasę do niepopisywania się po stolicach europejskichze swoją płochością a często zepsuciem, i do wróceniana wieś, to będzie jeszcze coś zyskanego. Szczęściemże majątek osobisty księdza Jażdżewskiego starczył na wiele,ale i on długo tak podołać nie może, i cofnąć się musi.Trafiłem w Londynie na konsekracyę znajomego miz Rzymu księdza Maning na arcybiskupa westminsterskiego.Konsekracya arcybiskupa anglikańskiego nie zwraca uwaginiczyjej; katolickiego, to wypadek polityczny: czują powszechnieAnglicy, że tam jest siła i przyszłość. Pogrzeb kardynałaWiseman dał miarę ile już katolicyzm wszedł w pojęcieAnglikanów, i jak ten wielki naród, obok wad, które winiengłównie protestantyzmowi, umie cenić swoich wielkich ludzi,pomimo uprzedzeń i namiętności religijnych i politycznych.W czasie prowadzenia zwłok z całą pompą katolicką przezulice Londynu, bieg powozów się zatrzymał, sklepy się zamykały,cała ludność skupiona i poważna, była na ulicy. Podo-


nym wypadkiem, jedno weselnym, była konsekracya księdzaMauing, na którą zjechało się czternastu biskupów angielskich,i zeszło ze dwieście księży zakonników i zakonnic. Prokatedratymczasowa Morfields-Chapel nie mogła pomieścićdyplomacyi i arystokracyi angielskiej, katolickiej i protestanckiej.Obrząd ten jest bardzo poważny, muzyka wcale nieźlewykonywała kawałki Palestryny, zbudowanie było powszechne.Dzienniki protestanckie, z wyjątkiem żydowskiego Daily Telegraph,przyjęły ogólnie z przychylnością nominacyę księdzaManing. Pomiędzy katolikami było rozdwojenie, tak że OjciecŚwięty znając Anglików, rzekł: „chyba im arcybiskupa Francuzaposzlę." Sądzę jednak, że nowy arcybiskup uczony,wymowny, pobożny, pozyska sobie rychło serca wszystkich.Jako przejezdny duchowny polski złożyłem nowemu pasterzowimoje powinszowania. Okrom mnie i księdza Jażdżewskiego,był jeszcze na obchodzie ksiądz Podolski, który najednem z przedmieść londyńskich stworzył nową parafię, którązawiaduje. Odwiedziliśmy go w jego skromnem presbyteryum,i wspominaliśmy zmarłego księdza Stasiewicza, który w okolicachLondynu podobnie był kościół wybudował, i parafięzałożył. Szczęściem także, że choć złe jest w większości, aleteż bywa rychło zapomniane (wyjąwszy pewnych potwornychzbrodni) a dobre zostaje zawsze w pamięci i błogosławieństwie.Odwiedziłem jeszcze w Londynie ks. Doyle dawniej proboszczaBelgian Ghapel, w której się nabożeństwo dla Polakówodbywało, a dziś, dziekana przy wybudowanej przez siebiekatedrze S. Georges fields na Southwark. Złamany starzeci nie wiem czy pożyje dość jak pragnie, aby choć jednęwieżę dokończył. Przy tymże kościele mieszka ksiądz biskupGrant, uczeń kolegium angielskiego, w czasach gdy nas uczącychsię zapraszał niekiedy śp. Wiseman, jeszcze rektor, naobiady. Na całej drodze mojej z Rzymu, aż do naszej missyiw Kanadzie, w jednem tylko miejscu nie miałem nikogo znajomego,to w Liwerpool, gdzie postanowiłem wsiąść na statek,i gdziem wziąwszy miejsce w Londynie, posłał naprzódciężką moję skrzynię z książkami. Ksiądz biskup dał mi listdo dawnego nauczyciela swojego księdza kanonika Fischer,prezydenta kolegium katolickiego św. Edwarda, bez któregonie byłbym sobie poradził w odszukaniu i wydostaniu mojejskrzyni. Zapytywał mnie ksiądz biskup czy będzie tego roku


kanonizacya w Rzymie ? Odpowiedziałem, że odłożona na rokprzyszły. — „Dlaczego?" — By nie były za częste tegorodzaju obchody, bo niektóre sprawy jeszcze nie pokończone,a wiem także że nasz św. Jozafat podziela losy swego narodui nie ma pieniędzy. Sięgnął do szufladki i wydostał pięćfuntów. Oświadczyłem, że nie mam upoważnienia do zbieraniana ten cel. — „To nic nie szkodzi, weź zawsze, potrzebujemyprzyczyny Świętych." —Biskup sam wstępuje w śladyśw. Franciszka Salezego i bardzo się coś na świętego zabiera.Ostatni epizod, jaki mam jeszcze do opowiedzenia z przejazduprzez Anglią to pobyt mój na wsi w szlacheckim domukatolickim pana Bodenham de la Barre. Potomek podbójcówNormandzkich Anglii, a następnie rycerzy krzyżowych, należącydo jednej z tych nielicznych rodzin, które zachowaływiarę katolicką przez cały czas prześladowania, ożenionyz Polką, panną Ireną Morawską z Poznańskiego, przyjacielemjest sprawy polskiej i znajomy mój z podwójnego pobytuw Rzymie w ostatnich latach dziesięciu. Przedostatniej zimyopowiadał mi, że na początku ostatniego ruchu polskiego,namówili wraz z żoną pana adwokata Hennesey, młodego izdolnego członka parlamentu, ale jeszcze bez położenia politycznego,aby sobie stworzył specyalność z kwestyi polskiej,i w tym celu dostarczyli mu wszelkich dokumentów i objaśnień.Potem gdy się pan de la Barre przekonał, że Angliai Francya nic dla Polski nie zrobią, naumyślnie pojechał doKsięztwa i Krakowa, aby naszych ostrzedz; ale woleli raczejwierzyć panu Hennesey. Otóż przystępując do rzeczy, mówięnareszcie, że państwo Bodenham dowiedziawszy się o moimprzejeździe przez Anglią do Ameryki, zaprosili mnie uprzejmymlistem, w swojem i rodziców swoich imieniu, abym donich na wieś zboczył, a pan Bodenham przybywszy do Londynuna konsekracyą księdza biskupa Maning, zabrał mniez sobą. Dojeżdżając do Hereford pytałem mego gospodarza,jak mogli się utrzymać przy katolicyzmie? płacąc i płacącmówił, odstępując każdemu który szukał przyczepki częścimajątku, byle się tylko odczepił. Jak widzisz w koło, aż po górykraju Galles wszystko to było nasze, a teraz zostaliśmy przyokrawku dawnego mienia... „A czy potomkowie waszych prześladowcówi zdzierców nie wstydzą się was, gdy spotykają?" —„Już te majątki w innych ręku rzekł, wszystkie te rodziny


177wygasły." — Tak wszędzie i zawsze prawda, że malepartaidą do czarta, i że majątek źle nabyty nie doczeka się dziedzicaw trzeciem pokoleniu. Tymczasem wysiedliśmy z koleiżelaznej; pani Bodenham czekała na nas z powozem i rychłostanęliśmy przed sporym czerwonym dworem. Pani Bodenhammatka, siostra kardynała Weld, która długie lata spędzaław Rzymie przy bracie wraz z mężem, zdawszy gospodarstwona synowę , żyje dziś sobie jak zakonnica, a kapłana po starodawnemuw rękę całuje. Pan Bodenham nie dawno błogosławieństwempapiezkiem z niebezpiecznej choroby (oboksiedmdziesięciu kilku lat) wyleczony, wesoły starzec, ułożeniabardziej francuzkiego, uprzejmie mię pozdrowił, wyrażającnadzieję, że nie prędko dom ich opuszczę. Jest w domukaplica, z czasów jeszcze prześladowania tak zbudowana, żez zewnątrz nic jej nie zdradza, a wewnątrz łatwo ją zamaskować.W kaplicy jest Najświętszy Sakrament i ksiądz kapelandomowy. Służba żeńska jest pod dozorem dojrzałejklucznicy; podobnego naczelnika ma służba męzka. Oddzieloneod siebie izby sypialne mężczyzn i niewiast. Do sypialnejżadnej z niewiast, nikt z mężczyzn nie wchodzi, nawetsam pan. Służący, któryby się o to pokusił, i służąca,któraby to ścierpiała, byliby niemiłosiernie zaraz oddaleniz domu. Wszystko idzie podług dzwonka. Porządek dziennyjest następujący: o godzinie ósmej, gdy już służba miała czasizby wspólne uprzątnąć, dzwonią na pacierz ranny i mszęświętą; każdy przerywa robotę, dziewczęta zarzucają białązasłonę na głowę i schodzą się. Po mszy śniadanie, pokrótkiej rozmowie każdy swobodnie się wynosi i robi co chcew domu, czy w ogrodzie , czy po za domem. O dwunastej,pierwszej, przekąska albo podwieczorek (lunch) i potem znowukażdy wolny. Nie ma tego nieznośnego siedzenia na kupiejak u nas na wsi i ciążenia sobie nawzajem przez dzieńcały, z pretensyą nieraz by listy odbierane głośno czytać.Tu kto nie chce mówić, czyta sobie dzienniki. Dłużej sięzwykle razem zostaje po obiedzie i przy herbacie, po odbytympo środku pacierzu wieczornym wspólnym w kaplicy.Takie życie na wsi pojmuję.W przerwach pomiędzy rozmaitemi posiłkami zwiedzaliśmyróżne zakłady w blizkiej okolicy: klasztor Benedyktynówi kościół służący za katedrę biskupa kraju Galles (Neu-20


•178port and Maneyig) księdza Brown mieszkającego w Ballingamew małym domeczku na gruncie państwa Bodenham. Siwowłosypasterz nie trzyma powozu, w czasie słoty z parasolemi w makintoszu maszeruje gdzie potrzeba. W temże miejscujest zakład sióstr miłosierdzia fundacyi państwa Bodenhammłodych, przemyślają już o sprowadzeniu biednych Kolletynek.W okolicy jest klasztor Nofre-dame du refuge (dla kobietzbłąkanych i dzieci), z funduszu p. Philips, którego córkajest w tym klasztorze. Tak, że jak mi mówiła pani Bodenham- Morawska, dodając kaplicę w Hereford i kościołekw Old-Long-Worth, jednego dnia mogłabym w siedmiu miejscachuczcić Najświętszy Sakrament, a kiedym tu przybyłatemu lat siedmuaście, na całą okolicę w naszym tylko domugościł Pan Jezus. Po zaprowadzeniu hierarchii katolickiej ,biskup nasz miał tylko czternastu księży, dziś ma ich sześćdziesięciu.Patrząc na to wszystko myślałem sobie, że ci Anglicy,Holendrzy, niby to materyaliści, egoiści , jednak PanuBogu w czynie służą; a nasze niby wielkie uczucia, poświęcenia,wyobrażenia i t. d najczęściej niepłodne do dobrego,ciężkie na nas sprowadzają klęski. Obyśmy już przestali byćrozumni samym tylko szałem, a kształcili w nas wiarę, rozsądeki silną a prawą wolę.Pożeguałem moje zacne gospodarstwo i przybyłem doLiverpool. Czasu już nie było, jak zamierzałem sobie, dojechaćdo Dublina i prosić ustnie księdza arcybiskupa Culleno założenie stypendyum polskiego z pomocą dwudziestu kilkuswoich kolegów i kapłanów irlandzkich. Smutno by mi zresztąbyło widzieć dziś Irlandyą. Widziałem ją ,temu lat dwadzieściajeden, liczącą jeszcze ośm milionów ludności, jeszczepełną nadziei. Widziałem 0'Connela wychodzącego z więzienia,i potem w gościnnym jego domu w Derynan - Abbay.Dziś głód i przesiedlenie się sprawiły, że już i sześciu milionówdusz w Irlandyi nie ma a politycznie gasną. Przynajmniejnie dopuścili się samobójstwa!15 Czerwca po południu siadłem na śrubowiec, nominalnejsiły dwustu koni a ładujący 1400 beczek, zwany Damascuskompanii Montrealskiej. Kompania ta straciła w ciągulat kilku ośm swoich okrętów, i tenże sam statek Damaszek,gdy się w nim śruba (helice) zepsuła, roku zeszłego, obecnynasz kapitan dzięki pomyślnemu wiatrowi po pięciodniowej


•179żegludze za pomocą żagli odprowadził szczęśliwie do Liverpool.Rozbicia te zwykle dzieją się na brzegach północno-atlantyckich,obfitujących w podwodne skały, w zimielub na wiosnę, z powodu burz, mgły gęstej lub pływającychlodów; to też zimą nikt prawie statków tej kompanii nieużywa. Ale latem żegluga względnie bezpieczna, cena przejazduznacznie niższa, a płynąc z Anglii unika się komorcelnych Stanów Zjednoczonych; dla tegom zdecydował sięna kompanię montrealską. Nad salą jadalną ujrzałem wymalowanąPolkę w rogatywce klęczącą i modlącą się. Pytałemcoby to mogło znaczyć? Odpowiedziano mi, że dekoratorokrętu wziął zapewne koncept z powieści pod tytułem Elżbieta,opisującej przygody młodej Polki, wygnanki na Syberyiwraz ze swoim ojcem. Ta Polka przedstawia wiernieobecny stan Polski, obyśmy się tylko wszyscy modlili! Co domnie takem sobie godziny rozłożył, abym na poły przynajmniejjak na rekolekcyach żył, wyjąwszy trochę rozmowy postole. Obejrzałem się po towarzyszach podróży i spostrzegłem,żem sam jeden kapłan na okręcie, w razie zatemprzygody, mogłem być użyteczny, wiernym obecnym, ale sammusiałbym uczynić jeden akt więcej zdania się na miłosierdzieBoże. Zachowałem obojczyk księży, (który już bynajmniejAnglikanów nie razi), aby każdy katolik wiedział na statku,że jest ksiądz, i aby uniknąć znajomości niepotrzebnych. Doksiędza bowiem zbliży się tylko albo katolik, albo protestantnie mający przynajmniej odrazy do katolików. Jakoż, jakkolwiekniczyjej znajomości nie szukałem, zbliżył się najprzóddo mnie towarzysz mój kabiny, pan Chatterton, stary pułkownikangielski zajmujący jakiś urząd w Kanadzie, nie mającynic sztywności wyspiarskiej, wesoły i rozmowny. Musi miećcoś do czynienia z kompanią, która ma w ciągu lata przeprowadzićnowy diót telegraficzny podmorski od Lienwilw Jrlandyi do Newfoundland przed Kanadą, bo pokazywałpróbki pierwszego drutu oprawnego w kauczuk, sznurki konopne,smolne, mocno za pomocą machiny skręcone. Drugiten drut ma być rzucony pod przewodnictwem krewnego mojegopułkownika, i jest już złożony na potwornym parowcuLeviathan albo Great-Eastern. Wiózł ten mój pułkownik swąsynowicę, pannę trzydziestoletnią , należącą do szkoły pietystówanglikańskich, ze szkoły doktora Pusey. Panna ta chę-


•180tnie ze mną rozmawiała, ona trochę po francuzku, ja trochępo angielska, tak że w końcu pułkownik mój przestraszyłsię, że ją nawrócę na katoliczkę, a bardzo się tego lęka;ta obawa wszakże nie przeszkadza uprzejmym stosunkom zemną. Jam tyle się nie spodziewał, bo Puseiści trudniej się odinnych protestantów nawracają dla tego, iż wmawiają w siebie,że już są katolikami, gałęzią żywą wielkiego drzewa Kościołapowszechnego. Wiele byłoby gdybym oswoił obecnych nastatku protestantów z księdzem katolickim i wymusił u nichdla siebie szacunek. Zbliżył się też do mnie pierwszy, młodyadwokat, pisarz angielski pan Skinner, potomek Jakobitów,jako takich ściętych lub pozbawionych szlachectwa, płynącyz żoną swoją i jej siostrą do Stanów Zjednoczonych i Meksyku.Był on w Danii podczas ostatniej wojny, zwiedził Szwecyąi wydał dziełko o wojnie duńskiej. Był już raz w Amerycepółnocnej, przed czterema laty, a teraz wracał, bo otrzymałkomis opisania stanu obecnego Kanady i Stanów Zjednoczonych.Oboje z żoną mówią po francuzku wcale nie źle, niemają odrazy do katolicyzmu, ale zdaje się, że kwestyą religijnążywo się nie zajmują. Są jeszcze na statku Amerykaniepółnocni i południowi, unikający rozmowy i tak uprzejmiena siebie patrzący, jak nasi na braci swoich Słowian nadwołżańslcich.Wszyscy prawie są albo kapitanami okrętowymi,albo żołnierzami z ostatniej wojny. Jest nadto dwóch panówz żonami i dziećmi, którzy zapewne otrzymali jaką posadęalbo zajęcie. Wszystkiego na pierwszem i drugiem miejscudwadzieścia osób siadających do jednego stołu z tą różnicą,że druga klasa płaci 80 franków mniej i ma gorsze kabinyna tyle okrętu nad śrubą. Na trzeciem miejscu przeszłodwieście osób Anglików, Irlandczyków, protestantów z północyi kilku katolików, nareszcie kilku Niemców. Na takiem zapoznaniusię zszedł mi wieczór pierwszy. Nazajutrz (19 z rana)wpłynęliśmy w rzekę Moville, gdzie ostatnia stacya telegraficznaangielska i czekaliśmy do wieczora na pocztę z Londonderyi ostatnie telegramy. Nie wysiadałem na ląd, bow wiosce przyległej rybacy presbiteryanie szkoccy i pustykościół anglikański, katolickiego nie było.Pluskały się i latały koło statku morskie ptaki białe,zwane po angielskn Cicalls, po francuzku (jeżeli się nie mylę)mouettes, które też nam towarzyszą często w podróży, rade


•181się pożywić ostatkami z kuchni okrętowej, wyrzucanemi domorza. A jest czem, bo nas 320 osób z ekwipażem, a czteryrazy na dzień jeść dają. Wszakże po dwóch dniach żeglugi,już się więcej nie pokazały. Słońce pięknie zaszło gdzieśw kierunku Groenlandyi. Kładąc się spać widziałem jeszczebrzegi północne Irlandyi i szkockie w oddaleniu, nazajutrz(17), przebudziłem się już na pełnym oceanie, widzieliśmytylko inny okręt i trzodę marsuinów (rodzaj morskiej nierogacizny)dających nurka i płynących liyżo ku Anglii. Czasbył prześliczny, rzadki tu wiatr zachodni pędził nasz okrętprzy rozpiętych żaglach; 18go w niedzielę, przebudziliśmysię ze mgłą, ale przy pogodzie. Mgławo i mnie było w duszy,że w niedzielę bez mszy być trzeba. Gdym to pisał,Stevard (służący okrętowy), położył na stole kilka biblii, i namiejscu talerzy książki protestanckie do modlitwy: Songs ofpraise and prayer, compiled especially for tlie use of sailors.Na głos dzwonka zeszli się pobożni anglikańscy do sali, a jammusiał zrejterować do kabiny jako inowierca. Słyszałem jakzaśpiewali psalm (100) potem czytano modlitwy a zapewnei ustęp z biblii, i zakończono znowu krótkim psalmem. Celebrowałw braku ministra kapitan okrętowy, jakkolwiek sammetodysta. Choć to nabożeństwo kuse i po ukazie, smutnojednak pomyśleć, że kompanie podobne w krajach katolickichnie myślą ogólnie o tem, aby na okrętach służba Bożabyła święcona. Może i dla tego, że we wszystkich przedsiębiorstwachprzemysłowych na lądzie stałym, wpływ przeważnypowszechnie w ręku żydów. W Anglii jakkolwiek tak kupieckiej,w niedzielę mniej pociągów niż w dnie powszedniejeździ po drogach żelaznych, a w godziny poświęcone na nabożeństwoz rana i po obiedzie nie ruszają z miejsca, boAnglia jakkolwiek protestancka, stoi jeszcze na podstawiechrześcijańskiej, gdy na lądzie stałym, od rewolucyi francuzkiej,rządy jako takie, nie przyznają się do żadnego wyznania.La loi est athee, jak powiedział stary gallikanin legistaDupin, a jeżeli się nie mylę, Guizot dodał: l'etat est laiąue.Podczas gdym te uwagi czynił, przybiegł poczciwy Irlandczyk,(jest ich kilku na statku, jak wspomniałem, a są nie mówiącypo angielsku, tylko po staro-gallicku,) przybiegł pytając, czynie będzie mszy świętej? Musiałem z żalem odpowiedzieć,że nie, choć kapitan nie byłby miał nic przeciwko temu, ale


^182nie jadąc do niewiernych nie zaopatrzyłem się w podróżną kaplicę,i nie byłoby zresztą komu przytrzymać kielicha. Przyobiedzie, Anglicy przypomnieli sobie, że to pięćdziesięcioletniarocznica bitwy pod Waterloo, i pili zdrowie armii swojej;jam się ogłosił neutralnym pomiędzy Francyą a Anglią. Poszliśmyspać bez słońca, księżyca; gwiazd na niebie aniśladu, jak gdyby ich nie było, a Anglicy nazywali to jeszczepiękną pogodą. Wstaliśmy nazajutrz (19j także bez słońca,wiatr mieliśmy już z boku, ale morze wciąż dobre. Dziwniemi się wydaje w drugiej połowie czerwca żyć we mgle i czućchłód: darmo, nie wszędzie Włochy.Przez trzy dni następne, mieliśmy czas zmienuy, trochędeszczu, trochę mgły, z rzadka pewien grymas słońca. Poznałemsię tymczasem lepiej z towarzyszami podróży. Amerykaniepołudniowi, w liczbie których był jeden z trzystubohaterskich obrońców forteczki Sumter próbowali mówićz północnymi o polityce, ale nie było sposobu. Dla pierwszychJefferson Dayis wielki człowiek, dla drugich urwiszgodzien szubienicy. Mieli zatem dosyć rozsądku, abyzaniechawszy rozmowy politycznej, poprzestać na przyzwoitymna zewnątrz stosunku. Niestety! żadna z dwóch stronwojujących, nie ma sprawy zupełnie czystej. Południowimieli legalnie słuszność, bo konstytucya federalna w chwiliprzystąpienia Stanów do Unii nie wzbraniała posiadania niewolnikówi północni dopiero wtenczas tę kwestyę podnieśli,gdy obrachowali, że praca wolnych ludzi dla nich korzystniejsza, i gdy już byli południowym wszystkich swoichniewolników sprzedali: ale po chrześcijańsku i humanitarnie,nie mieli słuszności, nie mieli dość rozumu politycznego, abyuchwalić przynajmniej stopniowe wyzwolenie swoich murzynów,i pozyskać tak uznanie dla siebie, a może i czynnąpomoc ze strony Anglii i Francyi, uprawę zaś bawełny, (jeżelinie podobna bez pracy przymusowej murzynów ), zastąpićuprawą innych płodów ziemskich. To pewna, że północnymnie chodziło o czarnych, którymi doskonale gardzą,ze zazdrości ku ziemskiej arystokracyi południowców nałożylina towary przychodzące z Europy 25 od sta, aby ichzmusić do kupowania własnych wyrobów, i tak wyssać z nich*) Wyspa broniąca wejścia do portu Charlestown.


•183wszelki pieniądz wzięty od Europejczyków za bawełnę; czyjednak konstytucya federalna upoważniała stany do secessyii do walki zbrojnej? Aby tę kwestyą rozsądzić, trzeba byćprawnikiem amerykańskim i człowiekiem całkiem bezstronnym.Co dla mnie, jasnem jest to, że jak demokracya wojującaw Szwajcaryi kierowana przez towarzystwa tajnescentralizowała federacyę swoją, tak amerykańska to samou siebie przeprowadziła. Odtąd mamy nowe państwo na wzóreuropejskich z liczną armią stałą, z żandarmeryą, z ogromnymdługiem publicznym, z prawami wyjątkowemi, a państwomłode, chciwe wzrostu, drugie państwo podbój cze obok Rossyi, z którą też serdecznie sympatyzują. Jeden był sposóbzagojenia rany, za pomocą szerokiej i szczerej amnestyi, jakradził szlachetny jenerał południowy Lee, a Lincoln zamierzał,ale nowy prezydent, wziął się do sprawy a la Mouravieff,i pomny dawnego swego rzemiosła, obcina całej intebgencyipołudniowej poły, i prawdziwą im sprawia kurtę. Późniejzaczął prezydent walkę ze stronnictwem radykalnem icentralistyczuem, walkę chlubną dla niego, ale bezskuteczną.Teraz dopiero stworzyli sobie północni, czego lękali się zestrony południowców, jak ich publicyści i mówcy przed wojnągłosili, stworzyli w nich Polskę swoją i Irlandyę. Trudnosobie przypuścić, aby kilka milionów luduości, która przezlat cztery walczyła z taką wyższością odwagi i umiejętnościwojennej, przeciwko druzgocącej massie (w wielkiej częścinajemnych) sił, kapitałów i rynsztunku, dała się ciemiężyćniepowściągliwym zwycięzcom. Będzie i tam zapewne jakw Polsce bywało, niby pokój, dopóki nowe pokolenie zdolnedo walki nie wyrośnie. Chyba że się skończy na exterminacyipołudniowców jak Indyan, albo na przesiedleniu się ich doMeksyku, Kanady i t. d. Rozpisałem się nad tą kwestyą,ale na morzu dnie- długie, trudno się modlić nieustannie,więc się o tem i o owem myśli, a co się wymyśliło, o tem sięchętnie rozprawia. Zresztą może się te uwagi komu zdadzą,bo my Polacy jak ogólnie, tak i na walkę amerykańską patrzymyprzez okulary tak zwanych dzienników liberalnychlub demokratycznych.Przechodząc do innych towarzyszów mojej podróży,poczciwy pułkownik wyzwał mnie na dysputę religijną, któranie trwała nad pół godziny, bo mi się głowa rozpaliła od


•184wielkiego wysilenia, chcąc mówić językiem, który tak lichojeszcze posiadam. Zresztą, nie chodziło mu (jak ogólnie dziśpobożniejszym protestantom) o dowiedzenie żem ja w błędzie.Jeżeli co nam zarzucają, to jedynie dla pokazania, że iprzeciwko katolikom coś powiedzieć można. Czasy gdy naslżyli, dawno przeszły, w głębi duszy dziś nam zazdroszczą;chodzi im jedynie o wmówienie w siebie, (a i w nas gdybymogli,) że i oni się bezpiecznie zbawić mogą. To też mójpułkownik skończył dysputę aktem nadziei, że się w końcuwszyscy porozumiemy, że będzie jeden pasterz i jedna owczarnia.Wierzy nawet w bliski koniec świata i panowanieChrystusa Pana na ziemi. Młody adwokat doskonale rozumie,że oni są tylko kościołem narodowym, lokalnym, że nawetdla siebie nie mają organu do potępienia błędników, jak np.biskupa racyonalisty Coleaso, i do utrzymania jedności wiary.Jakoż, na pięciu anglikanów na statku najbliżej mi znajomych,pułkownik jest kalwiuistą dawnego autoramentu, siostrzenicajego, puseistką albo rubrycystką, adwokat zaś z żonąswoją i jej siostrą, należą do tak zwanej broad Cliurch, cośpośredniego i najmniej wydatnego.Tymczasem pod wieczór wiatr północny zaczął gwizdaćw liny okrętowe, i morze jęło się kotłować jak na burzę.Ale burza w lecie, na silnym parowcu i na pełuem morzu,to rzecz niestraszna. W nocy fale zamiatały pokład, co mi nieprzeszkodziło spać doskonale. Nie opisuję zatem burzy, zostawiającten przedmiot nowotnym żeglarzom, którym sięzdaje że widzieli burzę, dla tego że się okręt nieco mocniejkołysał, a oni prozaicznie chorowali, albo takim, którzy z połamanemimasztami, byli w blizkiem niebezpieczeństwie rozbiciasię. Nazajutrz rano, widnokrąg był nieco oczyszczony,widzieliśmy jak blizko nas przepływał wieloryb, i podrzeźniającnaszej parze, puścił w górę nozdrzami kolumnę wody.W odległości czterech md morskich, płynął trzymasztowyparowiec tejże kompanii, z Kanady do Anglii. Pozdrowili siętrzy razy spuszczając i znowu podnosząc flagę na tyle okrętu.Rozbitek burzy, zmordowany ptaszek, siadł na krawędziokrętu; złapał go majtek i wsadził do więzienia, bo do klatki.I to był wypadek dla ziewających pasażerów, a gratka nielada dla dzieci się zdarzająca. Powiedziałem, że burza niestraszna; to samo mówił nasz kapitan dodając: „byłem wi-


185dział przed sobą; źle kiedy nie wiadomo, gdzie się jest, jaksię kierować, a na to się zanosi, za krótko trwał i deszczi wiatr, będziemy mieli mgłę (fog)." I tak rzeczywiście sięstało. To też noc całą płynęliśmy ledwo używając połowępary, i świszcząc co kilka minut żałobnie przez jej wypuszczanie,aby ostrzegać okręty płynące naprzeciwko lub obok,i nie potrącić się z obawą zguby jednego z dwojga, alboi obu. Groziło drugie niebezpieczeństwo uderzenia się o pływającelody, Isefields, odrywające się od lodów z pod biegunapółnocnego. Jeden kapitan statku żaglowego będącyobecnie na naszym parowcu, przepływał przed miesiącem pośrodkudwóch brył potwornych, przewyższających znaczniejego maszty, a które widział o czterdzieści mil morskichprzedtem. Inny kapitan parowca Stanów południowych, ubiegającego14 mil na godzinę, (gdy nasz 11 ubiedz tylko może),który 14 razy wybiegał się przed czatującemi i strzelająceminań parowcami północnemi, (więc nie tchórz i doświadczonymarynarz) nie chciał pójść do kabiny, „bobym nie spał, mówił,dopóki jest niebezpieczeństwo." A więc ono było. Dodaćdo tego, że w tej części oceanu, z niewiadomej przyczyny,(bo wiele ich różnych dają, naprzykład: trąby morskie,wulkany podziemne, bardzo różna głębokość morska it.d.)że mówię sama busola figluje, tak że jeden z okrętów sądząc,że jest na pełnem morzu, podczas podobnej mgły gęstej przyspokojnem zresztą morzu, rozbił się o Cap JRais, ku któremuwłaśnie nasz zdążał. Księżyca nie było, gwiazd nigdy w tej porzenie widziałem—słowem, trudność niezmierna oryeutowaniasię dla kapitana. Podziwiałem dobroć Bożą, że opróczdoświadczonych żeglarzy, nikt zresztą niebezpieczeństwa nieczuł, a tyle było matek z dziatkami; choć z drugiej strony,pewna, ze tacy zwykle tracą głowę gdy niebezpieczeństwosię ziści. Mój pan adwokat, który miał własny jachcik, iopływał porty południowe Anglii i północnej Francyi, a byłjuż raz w Ameryce, znał naturę tych stron oceanu, powiedziałmi: „co do^ mnie, umówiliśmy się z żoną przed wyprawą,iż gdyby podobało się Bogu dopuścić nieszczęście,okrętu nie opuścim i nie wsiądziemy na łódkę, chyba żebybrzeg był blizko. Widzi ksiądz, mamy tu sześć łodzi, każdaz nich w najpiękniejszą pogodę pomieści z trudnością czterdzieścido pięćdziesiąt osób, a na morze wzburzone ledwo20


•186kilkanaście, a nas 250 osób, nie licząc 70 ekwipażu i służby.W razie rozbicia, wsadzają do łodzi najprzód kobiety z pierwszeji drugiej klasy, (zapewne z dziećmi i mężami,) potemkobiety z trzeciej klasy, potem mężczyzn luźnych z pierwszeji drugiej klasy, a nareszcie pasażerów męzkick z trzeciej klasy.Do każdej łodzi dają jednego oficera, dwóch majtków, baryłkęwody i nieco żywności. Wiosłami długo robić na oceniewzburzonym trudno, można nadto umrzeć z zimna i głodu.Nie chcę się na to wystawić, bym jadł moją żonę, albokto mnie. Zostaniemy zatem na statku, bo możemy się doczekaćratunku niedoświadczywszy głodu do końca, a jeżelipotrzeba umrzeć, to umrzemy." Ten projekt na zimno i spokojnieobmyślany, bardzo mi się podobał, postanowiłem sobietrzymać go się także w razie danym, dopełniwszy obowiązkukapłana względem pięciu katolików Irlandczyków nastatku, i względem tych z protestantów, którzyby się chcieli inextremis nawrócić. Prosiłem Boga, aby mi dał taką przytomnośćumysłu i krew zimną, jaką pokazał tego lata ksiądzStrutyński, missyonarz św. Wincentego a Paulo przez lat ośmw Brazylii, który niezmiernie dopomógł do uratowania wszystkichpodróżnych rozbitego parowca francuzkiego na brzegachBrazylijskich. Wielu bowiem traci głowę, skacząc domorza przewraca łódź już pełną, cisnąc się do niej gwałtemi t. d. Jakkolwiek mocno ufałem i ufam, że mnie dobry Jezusbez pomocy sakramentów do siebie nie przywoła, mógłmnie jednak ocalić pomimo przygody. Urządziłem się zatemodpowiednio, biorąc krucyfiks i wszystkie papiery ważniejszedo kieszeni, rozebrałem się po połowie tylko, bym w pół minutymógł być gotowym, i położyłem się spać. Kilka godzinpierwszych spałem twardo, potem już słyszałem świst wypuszczanejpary i częste bieganie majtkórf po pokładzie.O trzeciej i kwadrans statek zaczął iść pośpieszniej, wybiegłemzobaczyć czy ląd blizko wskazuje kierunek okrętowi,czy wschodzące słońce mgły rozpędziło. Wschodziło słońce,ale tak dziwnie, że pomimo powagi położenia zaśmiać sięmusiałem. Wyglądało tak, jak gdy kto rozespany przecierasobie oczy i ze snu się wybić nie może, albo jak dzieckodobrze rozpłakane, kiedy mu się na śmiech zbiera. Mgła byłatak gęsta, że dym z naszego komina niezdolny wzbić* sięw górę, tworzył ciemną belkę, opartą z jednej strony o tenże


•187komin, z drugiej o widnokrąg morski, a para grubemi kroplamiwciąż kapała na pokład. Otóż słońce pasując się z tąmgłą, naprzód oświeciło w górze mały obłoczek, potem powoliwydobyło się jak z pieluch, poświeciło trochę i znowuzaszło jak za firankę, oświecając część powierzchni morza,która nam czas niejaki przyświecała. Przy tem świetle widzieliśmytrzy-masztowy parowiec naszej kompanii NorthAmeńcain; potem weszliśmy we mgłę na godzin znowu trzydzieści.Biedny kapitan nie mając już słońca ani na lekarstwo,by sprawdzać busolę i oryentować się za pomocą kompasu,ratował się jedynie sondą. Postanowił już nie przybijaćdo północnego cypla Nowej Ziemi (Terre neuve, Ney-foundłand)gdzie miał oddać depesze telegraficzne, jedno po nadpokładami piaskowemi (Banltsj, które rzeka św. Wawrzyńcawiekami naniosła. Widziałem na karcie kapitana cały tenobszerny kraj podwodny, najdokładniej narysowany. Ileż torazy trzeba było spuścić sondę, aby kartę taką narysować,ponieważ woda blizko lądu (którego unikał) głębszą jest niżnad temi piaskami. Spuszczał często sondę dla przekonaniasię, że płynie nad temi pokładami. Sonda ta, to bryła żelazastofuntowa, namazana u dołu masą bardzo lepką, która spadapionowo po linie (aż się fale zakotłują) wyciąguięta pokazujejakie jest dno morza. Pokazywała zwykle żwir (gravier) tychnasp rzecznych, i muszle morskie rozbite ciężarem żelazaw drobne kawałeczki, co kapitana uspokajało. Aby czasemzaczepienie się o co liny nie oszukało w obliczeniu głębokościmorza, do tej ciężkiej sondy przymocowana jest drugamaszynka ze śrubą i klapą na wierzchu, do zmierzenia głębokościpodług ciężenia wody, tak że klapa wierzchnia naciskanaz góry, obraca szrubę raz, dwa lub trzy razy; dziwnajak posunięte są wynalazki, ale też stosunkowo rośniezuchwalstwo człowieka w wyzywaniu na rękę najgroźniejszychżywiołów. Uważałem jeszcze, że spuszczano rodzaj lejkai potem za pomocą termometru obliczano stopnie zimna zaczerpniętejz głębi wody. Pytałem się dla czego to czynią?odpowiedziano mi: „dla przekouania się, czy nie jesteśmyblizko pływających brył lodu, bo w takim razie woda zimniejszaniż zwykle. —" „A cóż znaleźliście? pytałem dalej."„ Jeszcze jest trochę różnicy, odpowiedział podoficer (Iowofficer) za pierwszą razą, a po obiedzie rzekł, już nie ma


•188żadnej. Dowiedziałem się, że wtedy dopiero wypłynęliśmy zestrefy pływających lodów, ciągnącej się od cypla północnegoNowej-ziemi ku Anglii, na przestrzeni długiej czterysta milmorskich, a pięćdziesiąt głębokiej. W tej też okolicy prąd(courant stream) ciepły, pędzący od zatoki meksykańskiej,spotykając się z prądem zimnym św. Wawrzyńca, tworzą temgły stałe w tej części oceanu , a płynąc- dalej ku Irlandyii Anglii, obdarzają je stałą prawie ciepło-wilgotną parą, któratw : orzy znowu te piękne łąki i pastwiska w zielonym Erynie(Irlandyi) i w Anglii. Ale mniejsza o to; co nas obchodzi,to żeśmy się wydobyli z okolicy pływających lodów. To teżnasz kapitan, który od dwóch dni nie przychodził już dostołu i ledwo co spoczął chwilę, znów wracał na pokład nierad gdy go zagadywano, tego dnia (23) przyszedł na obiadi był swobodniejszym. Słusznie mi mówił mój młody adwokat:„po Bogu najwięcej możemy liczyć na naszego kapitana.Jest to jeden z tych szanownych ludzi, którzy u nas pracąi statkiem z dołu wydostają się ną wierzch. Zaczął on służyćprostym majtkiem, szedł stopniami w górę, uczył sięteoryi, zdawał egzamina i dziś jest kapitanem (właściwiemaster of ship, bo nazwa kapitana legalnie należy się tylkodowódzcom okrętów wojennych, kupieckim dawana jest jednoz grzeczności.) Otóż ten człowiek, który jak ksiądzuważał nie pije, który ma żonę i dzieci, wszystko zrobi, abyhonor swój i kompanii swojej, życie nasze i swoje zachował.A że ta kompania straciła już ośm parowców i to w tychokolicach, to nam daje porękę, że kapitan nasz i cała służbaokrętowa nie zgrzeszy ani niedbalstwem, ani zuchwałością."I tak rzeczywiście było. Dodatp jeszcze, że kapitan nasz,a za jego przykładem i dozorem cała służba okrętowa takgrzeczna, jak trudno zwykle spotkać na statkach francuzkich.Stół obfity, wyborny. Cała żywność hermetycznie w naczyniachblaszanych zamknięta i w lodowni chowana, nic ze swej iświeżości nie traci. Mają jej zawsze na pietnaśqje dni więcej,to też choć jeden z ich statków (z powodu zepsucia się machiny)pływał trzydzieści cztery dni po morzu, zawsze podróżnimieli całkowitą i świeżą żywność. Statki francuzkiegorzej karmią, tę jedną mają korzyść, że dają wino dostołu, a na angielskich i piwo płacić trzeba. Z tem wszystkiern,radzę moim braciom i przyjaciołom, aby bez ścisłej


•189konieczności, tą najpółnocniejszą linią się nie puszczali, jednowsiadali w Hayre, na statki francuzkie płynące do NowegoYorku. Bo jakkolwiek druga kompania angielsko-amerykańskaCunard, zawijająca naprze mian do Nowego Yorku lubBostonu, dotychczas nie miała przypadku, jednak, ponieważdla oddania depesz musi dotknąć Cap Uais, wjeżdża w linięmgieł i lodów, przypadek bardzo możebny.Wracam do naszego kłopotu, do mgły naszej. Całą nocz 23go na 24ty gwizdał znowu statek idąc powolnie, ale jużbyło tylko jedno niebezpieczeństwo, stuknięcia się o drugistatek, bo wśród tej gęstej mgły, i trzech latarni zawieszonychna okręcie zdaleka nie widać. Nazajutrz w dzień św.Jana słońce weszło pogodnie, ale powietrze było zmiennei dżdżyste. Dopiero o piątej z południa, silny wiatr północnyoczyścił w pięć minut widnokrąg ze mgieł, zsuwając jew głąb jak kupy śniegu lub błota na ulicach. Słońce weszło,niebo zTabłękitniało, i było jak w piękny dzień styczniowyprzy chłodnym wietrze północnym na morzu Sródziemnem.Wtenczas ujrzeliśmy kilka okrętów żaglowych przybywającychw te strony dla połowu stokfisza. Ujrzeliśmy za pomocąszkieł powiększających na najdalszym widnokręgu trzy bryłypływające lodu, prawdziwe trzy kryształowe pałace. Ale nadewszystkoujrzeliśmy ląd, stronę zachodnią Nev-Foundland.Kapitan zoryentował się i widział z zadowoleniem, że pociemku zrobił manewr jaki chciał. W nocy mieliśmy średniąjeszcze mgłę, ale już nie tak gęstą.Nazajutrz rano przy pogodzie, po odbytem jak zeszłejniedzieli nabożeństwie anglikańskiem i podwieczorku, ujrzeliśmyprzepływający zdała okręt. Kapitan chwycił za lunetę,popatrzył, powiedział 156, otworzył książkę drukowaną,(w której zapisane są wszystkie okręta angielsko-amerykańskieji to czytał: „Okręt żaglowy NN. kapitan Wilson pławiącydrzewo kolonialne z Nowego - Yorku do Liverpool."Pokazywał potem w książce chorągiewki, z których każdaznaczy jakąś liczbę. Windują te chorągiewki jeduę nad drugę,kapitan drugiego okrętu wyczytuje liczbę, a w książce podliczbą znajduje się rodowód okrętu. Chorągiewki te służą teżdo wyrażenia różnych frazesów położonych pod odpowiedniemiliczbami np. „jestem w niebezpieczeństwie, palę się, wodu mnie


^J 90zalewa, czy możesz mi dopomódz?" I wyczytuje odpowiedź„mogę, nie mogę, spieszę i t. p."Po obiedzie zwrócił okręt dziobem wprost ku Cap-Rayna końcu południowo-zachodnim Nowej-ziemi ') jak Cap-Baisjest na jej krańcu północnym, chciał bowiem doręczyć dostaćyi telegraficznej depesze i wysłać z Europy kosztem associatespresse (skojarzonego dziennikarstwa w Nowym-Yorku),które nazajutrz rano miały figurować po gazetach z wymienieniemże przywiezione przez statek Damascus. Depesze teumieszczone są z małą przytwierdzoną chorągiewką, w cylindrzeblaszauym, który albo rzucają ze statku w łódkę, jeżelijaka wypłynie, albo też w morze. W każdym razie sekretarzokrętu i rybak który odniesie tę blaszankę do stacyitelegraficznej, dostają po funcie czyli po złotych polskichczterdzieści nagrody. Wyjechała przeciw nam łódeczka zetrzema wioślarzami i chłopczykami z małej zatoki zwanejport aux Basąues i wzięła depesze. Ludzie byli silni, ceryśniadej. Byłażby to kolonia Basków francuzkich? Nie mampod ręką środków do odpowiedzenia na to pytanie. Wioskata mogąca pomieścić ze 600 dusz ludności rybackiej mięszanegopochodzenia anglo - francuzkiego ma też dwa kościoły,zapewne katolicki i anglikański, albo presbyteryański. Co dozieloności, mech tylko było widać, śnieg leżał na górach. Posprawieniu tego komisu, zostawiwszy na lewo wyspę świętegoPawła, (o którą się był rozbił jeden ze statków tej kompanii,z uratowaniem jednak wszystkich dusz), nie mając jużprzed sobą żadnego niebezpieczeństwa, wpłynęliśmy prostow lejek albo szyję rozdzielającą i łączącą Ocean z zatokąśw. Wawrzyńca. Rano byliśmy już w zatoce, na morzu spo-') Nev-Foundland odkryli w XVI. wieku Anglicy, w XVIIposiedli Francuzi będąc panami Kanady. W połowie XVIII dostaliznów Anglicy wraz z podbitą na Francuzach Kanadą. Wyspata daleko większa od Irlandyi, liczy 200,000 ludności francuzkieji angielskiej, głównie rybackiej. Kraj zimny, pusty, sławnytylko z psów de terre newe, ratujących instynktowo człowiekatopiącego się albo udającego że się topi, których rasa jużbodaj niknie, tyle ich wywieziono do Europy. Nawiedzana jestlatem przez liczne statki angielskie, francuzkie, holenderskie łowiącestokfisze. Żywność tej licznej populacyi przechodniej, sprowadzająaż z przeciwległej południowej Nowej Szkocyi. Widzieliśmytaki statek ładowny w dzień św. Jana.


•191ikojnem jak jezioro, zostawiając na prawo długą, nieurodzajną,pustą, jedno rybną w rzekach wyspę, zwaną Anticoasti Island.Wiatru nie było, niebo już jasno błękitne, ciepło dawałosię czuć. Wyjechaliśmy ostatecznie z kraju mgieł i lodów.Okręt tak czyszczono, że majtkowie maszty oskrobywali,aby wpłynąć do Quebeku strojnie i okazale. Swobodnąnaszą monotonię przerwał na chwilę o godzinie drugiej z południawieloryb, wychylając za tyłem 'okrętu potężną głowęz morza i puszczając nozdrzami wodotrysk w powietrze.W trzy godziny później drugi, pokazał nam tłusty swój ko-losalny grzbiet. Płynęliśmy blizko lewej strony golfu już przybrzegach Kanady. U stóp gór lesistych na pierwszym planieleżały wioseczki i rozsypane, schludne murowane domki.Widzieliśmy i kościołki, bo to koloniści francuzcy, katolicy.Ucieszyłem się wielce, że choć zdaleka mogłem uczcić więźniamiłości ku nam, Pana naszego Jezusa w NajświętszymSakramencie i że on tu ma tylu swoich chwalców. Młody jedenżeglarz amerykański płynący wraz z nami, powiadał,że obchodził piechotą (zapewne w skutek rozbicia się) tenbrzeg, że ludność tu bardzo poczciwa, pracowita: ma z czegożyć,- ale biedna (jak i ich proboszczowie) z powodu wielkiejtrudności spieniężenia płodów. Nazajutrz 27go zerwał sięwicher tak mocny, że gdyby nas spotkał na pełnym oceanie,toby nam był sprawił burzę prawdziwie godną opisywania.Zatoka św. Wawrzyńca szeroka na sto mil morskich,a rzeka sama przy wejściu do zatoki na mil czterdzieści.Dopłynęliśmy do tego punktu o południu; wsiadł pilot, znającydokładnie koryto rzeki, która ma swoje wyspy, skały,mielizny i zaczął kierować okrętem, ale kapitan nasz choćjuż wolny od wszelkiej odpowiedzialności, nie tracił z okastatku: „Nie spocznę aż w Montreal, mówił, gdy już na miejscustaniemy." Pilot przywiózł nam dzienniki z Quebeku,z których dowiedzieliśmy się, że w niedzielę zeszłą(2ógo) gdyśmy chuchali sobie w dłonie, w Quebeku był upałokropny, że w dolnem mieście powstał pożar, który strawiłze trzysta domów, kilka statków w porcie, kosztował życiekilku ludzi i sprawił szkodę na milion funtów szterlingów.Nowin z Europy świeższych, od tych jakieśmy wieźli, ma sięrozumieć znaleźć nie mogliśmy, jedno z Ameryki o dalszejzemście zwycięzców, uwięzieniu jenerała południowego Beau-


•192regard puszczonego na wolność w skutek kapitulacyi, o szczęśliwemdostaniu się jenerała Breekenridga z dwoma towarzyszamido Kuby na łódce, po trzydniowej żegludze o głodziei ciągłej bezsenności i t. p.Tymczasem widać, że się zbliżamy do portu. Spotykamycoraz częściej statki płynące w jednę i drugą stronę. Zrana28go widzieliśmy wspaniały wodospad Moutmorency na dwieściepięćdziesiąt stóp wysoki, na sześćdziesiąt szeroki, jedenz najwspanialszych na świecie, po Niagarze, i po upłynięciuośmiu mil jeszcze, stoimy przed Quebekiem wspaniale położonymna górze, między rzekami św. Wawrzyńca i św. Karola.Parowce przypływające z Europy wystrzałem z dwóchdział jakie posiadają, dają znać o swojem przybyciu. Urzędnikcelny Kanadyjczyk francuzki, i jak uważałem patryota,nie rewidował moich rzeczy. Kazałem się zawieźć do uniwersytetukatolickiego, zaproszony w Rzymie przez księdzarektora tego zakładu, i zmówiłem z niesłychaną pociechą duchamszę świętą na podziękowanie Bogu za szczęśliwą przeprawę,i prosząc o błogosławieństwo Jego na dalszą podróżi na dalszą pracę i trudy.O tem doniosę wam w następnych listach, a tymczasemżegnam was wołając z głębi duszy, Bóg z nami w Panu.P. S. Odwiedziłem moich Anglików. W książce podróżnychznalazłem mojego pułkownika zapisanego ReverendDoctor, pytałem w domu jak to rozumieć? Księża tutejsiodpowiedzieli mi, że jest zapewne nadkapelanem wojskowymi ma stopień i płacę pułkownika, bo i jeden z naszych,kapelan dla tutejszych żołnierzy katolickich, ma stopień majora.Teraz pojmuję teologię naszego pułkownika - ministra,i jego pobożność (pod wpływem' już zapewne siostrzenicy),bo na starego wiarusa było za wiele i teologii i nabożeństwa.LIST II.z qttebec do st. agatha of wilmoth.Mając opisywać wam w tym liście podróż moję po Kanadzie,a raczej przez Kanadę, stosowna rzecz jest, bym choćw krótkich słowach przypomniał jej początek europejskochrześciański,jej położenie i rozciągłość.


193Kanada najprawdopodobniej tak nazwana od wyrazuIndyan tutejszych, oznaczającego chałupę, strzechę, rozciągasię wzdłuż północnych granic Stanów-Zjednoczonych, od brzegówAtlantyku, aż do wód jeziora Wyższego i Misissipi, natysiąc kilkaset mil wzdłuż, szerokości zaś ma tylko od dwóchsetdo trzystu mil.Jakób Cartier z St-Malo, pierwszy odkrył rzekę świętegoWawrzyńca, jednę z największych na świecie, a pierwsząmoże co do piękności, czystości przezroczej wód swoich i codo żeglugi: spławną jest bowiem na siedmset mil, a z jezioramiprzez które przepływa, na dwa tysiące. Otóż wspomnianyJakób Cartier założył nad tą rzeką r. 1641 pierwsząosadę francuzką w zatoce św. Krzyża. Druga silniejsza osadapowstała roku 1608, na miejscu gdzie dziś Quebec leży;później jeszcze pan de la Salle, gubernator Kanady, na małymstatku o sześćdziesięciu beczkach ładunku przedarł sięprzez cały system jezior i dostał się na Misissipi, którą torzeką upłynąwszy dwa tysiące mil, wylądował tam, gdziepóźniej stanął Nowy-Orlean. On to powziął olbrzymi zamiar,aby Francya zakładając kolonie w tem ogromnem półkolu,między zatoką św. Wawrzyńca a Meksykańską zdusiła osadyangielskie. Francya założyła wprawdzie Luizyanę, drugąKanadę południową, ale r. 1759, Anglicy pod jenerałem Wolf,zniweczyli te olbrzymie zamiary, zdobyli Quebec, całą Kanadę,i zmusili Francyą do odstąpienia sobie całej tak zwanej,nowej Francyi. Ludność francuzka w tej epoce, nie przenosiła70,000 dusz ')•Jakkolwiek rząd angielski był czysto wojskowy, twardyi niepojętny, i choć rewolucya francuzka nie powiększyłaliczby kolonistów, (bo Anglia emigrantów nie wpuszczała),jednak, ludność trzeźwa, pracowita, mając sobie przez kapitulacyązapewnioną religię, język i prawa dawne, rosła pośpiesznie,w ciągu stulecia doszła miliona, albo i przeszło. Od') W samejże Kanadzie, bo w tak zwanej Arkadyi (dziśNowej Szkocyi) było tyleż i więcej ludności katolickiej po francuzkumówiącej, już to czysto europejskiej już przemięszanejz nawróconymi Indyanami. Ludność tę ciemiężąc i rozpędzającAnglicy, zmusili do wyniesienia się głównie do Stanów Zjednoczonych,mała jej tylko część na miejscu pozostała.20


•194chwili podboju angielskiego wydatnie się odznaczyła KanadaWyższa albo zachodnia, od Kanady Niższej albo wschodniej.Koloniści francuzcy opuścili rzadkie domostwa w pustej jeszczekrainie jezior a zamknęli się koło silnych swoich osad, okołoMontreal i Quebeku; miejsce ich zajęli koloniści amerykańscy,szkoccy, irlandzcy, tak katolicy jak oranżyści, niemcy,i obecnie ludność Kanady zachodniej przewyższa ludność francuzką,dochodzi bowiem 1,400,000, gdy francuzka ledwo żeprzenosi 1,100,000; obie Kanady razem liczą 2,500,000 dusz.Kraj piękny, górzysty szczególniej między Quebekiema morzem, pełen lasów, rzek, wodospadów, jezior; powietrzetylko zmienne, choć zdrowe, a zimą ostre.P°J luu j§ iż dla francuza byłoby rzeczą niezmiernie zajmującązwiedzać Kanadę, bo to Francya jaką była przedwielką rewolucyą. Rewolucya tu nie znalazła najmniejszejsympatyi. Lud kanadyjski żył pod opieką swoich proboszczów,ażeby nie udawać się do obcych protestanckich urzędników,wszystkie swoje zatargi zostawiał rozsądzeniu księży. Ze dwudziestukapłanów zbiegłych tu z Francyi przed gilotyną, nieprzyniosło pewno wieści pociągających do dawnej matki ojczyzny,szalejącej bezbożnie. Owszem, Kanadyjczycy zbliżyli sięnieco do Anglików. Bo gdy pod koniec rządów Napoleona IAmerykanie widząc zajętą Anglię w Europie, pokusili sięzdobyć Kanadę, sami ochotnicy miejscowi, z małą pomocąwojsk stałych, przepędzili Jankesów; nietyle zapewne z miłoścido Anglików jak z odrazy do Amerykanów; urjuosobienie trwa i dziś jeszcze, mianowicie w massie szcze^okatolickiejpochodzenia francuzkiego, bo liberały francuzkie,Anglicy nie należący do Kościoła panującego i t. d. sprzyjająmyśli połączenia się ze Stanami Zjednoczonemi.Roku 1837 w skutek tarcia się dwóch narodowości,stronniczości rządu dla swoich, dawania wszystkich urzędówanglikom i t. p. wybuchło powstanie Kanadyjczyków francuzkich.Naturalnie że zostało stłumione, paręset osób przypłaciłogardłem to pokuszenie się, a w r. 1840 obie Kanadyprzeszły pod jeden rząd centralny. Wszakże rząd angielskiwiedząc o stałej chęci Amerykanów anneksowania sobie pośrednichposiadłości angielskich, łagodnie postępuje z Kanadyjczykami; wielu ze skompromitowanych w ostatniem powstaniu,zajmuje'dziś wysokie urzęda, mają oni swój prowincyonalny


•195parlament, ministeryum finansów, radby rząd nawet widziałskonfederowane wszystkie swoje posiadłości amerykańskie dlasnadniejszejobrony od Stanów Zjednoczonych. Choć różnośćinteresów rozmaitych prowincyj dotychczas temu zawadza,wszakże i obecnie, okrom gubernatora z ręki królowej i garnizonówangielskich, doskonały tu samorząd; wie bowiemrząd, że tak rozciągłej linii granicznej, której najlepsze punktastrategiczne posiadają Amerykanie, nie potrafi przeciwkonajezdczym ich massom obronić, jeżeli Kanadyjczycy licznychmilicyj nie dostarczą. Musztrują tymczasem ze 25,000 ochotnikówi uzbrajają niektóre punkta; górny Quebek mianowiciei cytadela najeżona działami. Wracam teraz do punktu,na którym stanąłem w ostatnim moim liście.Dzień św. Piotra spędziłem cały prawie na nabożeństwierannem i wieczornem w katedrze, zaproszony po środku naobiad przez wikarego generalnego, w nieobecności biskupa.W piątek zrana zmówiłem mszę świętą w szpitalu obsługiwanymprzez tutejsze siostry Szare; ale że ich gniazdo i domgłówny w Montreal, tam stosowniej o nich wspomnieć wypadnie.Miasto prędko obejrzałem, bo nierozległe, nic wielcezajmującego nie ma; przez resztę dnia pisałem listy. Najwięcejmnie obchodził klasztor Urszulinek, założony w r. 1639przez wielebną matkę Maryą od Wcielenia, której żywotobszerny napisany przez jej syna, uczonego i świątobliwegoBenedyktyna, czytałem w Rzymie lat temu ośm, i dziwnemzrządzeniem opatrznem dałem do czytania ojcu Eugeniuszowi,który rychło potem powołany został na przełożonego missyinaszej w Kanadzie. Doświadczyłem, iż ile razy odwiedzamzwłoki dusz świętych, których życie i pisma czytałem, odwiedzamje, jakoby osobę jaką dobrze mi znajomą. Z wielkątedy pociechą ducha zmówiłem w kościele przez tę świętąduszę zbudowanym mszę świętą, (na której kominunikowaływszystkie zakonnice i znaczna część panienek pensyonarek),ile że ją uważam za opiekunkę missyi naszej przed Bogiem.Okrom niej leży w tym kościele pogrzebana Magdalena deChauvigny wdowa de la Peltrie, współzałożycielka klasztoru, bocały a znaczny swój majątek obróciła na korzyść tego zakładu,na wychowywanie dzikich Indyanek, i całe życie swoje czynniezużyła jakoby zakonnica i missyonarka, w nieustannejpracy, wśród największych niewygód. W tymże kościele pogrze-


•196bany leży jenerał Montcalm, poległy śmiercią walecznych,broniąc niepodległości Kanady, przeciwko jenerałowi angielskiemuWolf, który też tryumf swój śmiercią przypłacił1 ).Tak w tym kościółku objęta jest niejako historya Quebekui niepodległej Kanady; dodając jeszcze do tego prace 00.Jezuitów i wspomnienie o zacnym panu Champlain, założycieluQuebeku i pierwszym jego gubernatorze. Zdaje się, żenie wspomniałem o wspaniałym gmachu nowego uniwersytetukatolickiego, który mi ksiądz rektor t wraz z biblioteką igabinetami uprzejmie pokazał. Z dachu uniwersyteckiegowspaniały i obszerny widok, równie jak z cytadeli. Największąozdobą i bogactwem Quebeku, że dzięki wspaniałej rzecechoć tak daleko leży od brzegów oceanu, jest jednak portemmorskim, bo największe okręta dopływają do miasta beztrudności. Nieszczęściem rzeka zamarza przez sześć miesięcyzimowych, a Kanada innego portu nie ma. Jest projekt zbudowaniadrogi żelaznej od niezamarzającego portu Halifaxw Nowej Szkocyi do Kanady. Quebek tem się jeszcze szczyci,że jest najstarszem miastem w północnej Ameryce, liczy zaśokoło 50,000 ludności.Że nam zobopólnie pilno było zobaczyć się z moimibraćmi, co rychlej w sobotę pod wieczór wypłynąłem wspaniałymstatkiem rzecznym do Montreal, długo się przypatrującpięknym i zabudowanym brzegom rzeki św. Wawrzyńca.Nazajutrz rano przybyłem do Montreal i zajechałem wprostdo biskupstwa, uprzejmie przez wikarego generalnego i kanonikówwespół mieszkających przyjęty. Ksiądz biskup bawijeszcze w Rzymie za sprawami swojej dyecezyi, on to mniełaskawie do swojego domu zaprosił. Dzień ten niedzielny,a zarazem święto Nawiedzenia N. Panny, zeszedł na nabożeństwie.Wieczorem miało być zebranie gałęzi bractwa paryzkiegode Notre- Dame des Yictoires; zaproszony z nauką,podjąłem się mówić już to dla uczczenia ukochanej matki,już jako jeden z pierwszych członków tegoż bractwa, how pierwszej jego setce zapisany przez założyciela ś. p. księl) W czasie wojny wschodniej i braterstwa Francyi z Anglią,Kanadyjczycy postawili w kościele nowy pomnik z napisemprzygotowanym przed wieki przez Akademię francuzką, ale którybył zaginął przez rozbicie się okrętu.


•197dza Des Genettes. Jak tam poszło nie wiem, nie musiało byćjednak bardzo źle, bo ta nauka wywołała zaprosiny do ważniejszegodaleko kaznodziejstwa, jak rychło powiemy.Nazajutrz rano odwiedziłem na wsi Mgra Yinet proboszcza,który lat temu trzy był w Rzymie wraz z księdzembiskupem, innymi biskupami i duchownymi kanadyjskimi, nakanonizacyi męczenników japońskich, i był wraz z nimi u nasna święconem wielkanocnem u św. Kłaudyusza. Naturalnieże mnie uprzejmie przyjął. Miałem też do oddania list z Rzymudo jednej Sercanki, mieszkającej w tamtejszym ich klasztorze.Odwiedziłem też nowicyat 00. Jezuitów. Zanim przystąpiędo opisania pierwszych moich pośpiesznych odwiedzinzakładów duchownych tego miasta, muszę nadmienić, że Montrealwłaściwie powinno się nazywać Ville Marie. Rychło posprowadzeniu się Urszuliuek do Quebeku, zawiązało się w Paryżui Francyi pod przewodnictwem księdza Olier (założycielaseminaryum księży św. Sulpicyusza) stowarzyszenie ludzi pobożnychi zamożnych, celem założenia w Kanadzie osady nacześć Maryi Panny, jedynie na chwałę Bożą i dla nawracaniaIndyan, bez żadnej korzyści materyalnej dla stowarzyszonych.Otrzymawszy wyspę dziś od Montreal nazwaną, stowarzyszenizrobili z niej uroczystą donacyę Królowej niebios. Dodaćjeszcze trzeba, że ksiądz Olier i p. de La Dauyerriere pobożny,bezżenny, urzędnik w Lafłeche, otrzymali spółczesneobjawienie iż jest upodobaniem Boga i Najświętszej Panny,aby ta kolonia chrześciańska założona była na cześć PrzenajświętszejRodziny; tak, iż ks. Olier i jego kapłani mieliprzedstawiać osobę Pana Jezusa, p. de La Dauverriere zaś,miał założyć Siostry na cześć św. Józefa, co rzeczywiściewykonał i rychło potem poszedł do Pana po nagrodę. Objawieniemusiało być bardzo wyraźne, bo ks. Olier spotkawszyraz pierwszy w życiu wspólnika swego w dziele Bożem, wrazgo powitał, i przystąpili razem do pracy. Trzecie zgromadzeniemiało być założone na cześć Najświętszej Panny. Młodapanna stanu miejskiego, Małgorzata Bourgeois, rodem z Troyesw Champanii, widzeniami Matki Boskiej do wyłącznejsłużby Bogu pociągnięta, a opatrznie do klasztorów nie przyjmowana,w drugiem widzeniu ujrzała poważną osobę, którejsię jej trzymać kazano. Właśnie pobożny szlachcic, pan deMaisonneuve, z Champanii rodem, mianowany przez stówa-


•198rzyszonych gubernatorem nowej kolonii Ville Marie, przybyłdo Troyes szukając jednej lub dwócb panien, któreby odważyłysię puścić z nim do Kanady, dla założenia tam szkółkidla kilkorga dzieci kolonistów, i dla dzikich Indyan. Jakskoro pan de Maisonneuve wszedł do klasztoru gdzie miałwłasną siostrę pragnącą też udać się do Kanady, zaledwo go:zobaczyła panna Bourgeois, zawołała w pierwszym popędzie„oto ten pan którego widziałam, a z którym mam jechać!"Rzeczywiście puściła się z uim wraz ze stu kilkudziesięciukolonistami, dobranymi, pobożnymi, dawnymi żołnierzami!zdolnymi nietylko lasy karczować i rolę uprawiać, ale i odpieraćnapastujących wciąż Huronów, Irokezów i innych Indyan'). Siostra Bourgeois, wytrzymawszy mężnie niesłychaneniebezpieczeństwa, trudności, klęski i przeszkody, założyłazgromadzenie (nieklauzurne) Sióstr uczących, obecnie pocałej Kanadzie i dalej rozszerzone. Otóż przez następne trzydni mojego pobytu w Montreal, byłem ze mszą św. u Sióstrśw. Józefa, drugiego u Sióstr de Notre-Dame, gdziem zaproszonydo zebranych Sióstr powiedział naukę. Trzeciego, u takzwanych Soeurs grises, założonych sto lat temu na cześć OjcaPrzedwiecznego, przez świętobliwą wdowę panią de Youyille,dla służenia chorym w szpitalu, wychowywania podrzutkówitd. Zgromadzenie to także znacznie się rozszerzyło. W ciągudnia odwiedziłem inne jeszcze nowe zgromadzenie, wychowywaniudziewcząt poświęcone.') Kiedy w 1641 r. założoną została nowa kolonia VilleMarie, po latach czterdziestu poprzedniej kolonizacyi, wszystkiegobyło w Kanadzie 200 kolonistów Francuzów, licząc w todzieci. A zatem kolonizacya zaczęła się na seryo wtedy dopiero,kiedy stowarzyszenie ks. Olier posłało od razu stu kilkudziesięciuludzi zdolnych do pługa i do oręża. Gdy ich dzicy zanadtonaciskali, siedmnastu ludzi odważnych postanowiło się poświęcićdla zachowania kolonii, i pójść ich wojować wstępnym bojem.Po przyjęciu Sakramentów świętych i związaniu się ślubem niepoddania się i walczenia do ostatka, przez dni ośm bili się naprzódprzeciwko 300 a potem 800 Irokezom. Zginęli wszyscywraz ze swoim naczelnikiem p. Danlou, ale Indyanie tak zostaliprzerażeni klęską jaką im siedmnastu Francuzów zadało, że nadługi czas dali pokój kolonii, aż się stopniowo wzmocniła. Cóżpodobnego znaleźć w dziejach Greków i Rzymian? Patrz Vie dela soeur Bourgeois (przez księdza Faillon Sulpicyanina).


•199Poznałem także księży św. Sulpicyusza, i byłem narozdaniu nagród w ich gimnazyum. Drugie trzymają 00. Jezuici.Ksiądz biskup otworzył trzecie dla młodzieży poświęcającejsię przemysłowi. Zgromadzenie Sulpicyanów zajmujetu wydatne położenie docześnie i duchownie. Ponieważ pierwotnestowarzyszenie na nich przekazało własność koloniii długi które było zaciągnęło, są oni dotychczas największymiwłaścicielami. Za sprzedawane grunta fundują szkołyi kościoły; w ostatnich czasach do 5,000,000 na te celewydali. Mądrze czynią, przewidując możebną konfiskatędóbr duchownych, (bo to w duchu wieku, mianowicie teżgdyby Amerykanie kraj ten posiedli) ale czynią poczciwie ipo Bożemu, boć mogliby pieniądze po bankach zagranicznychumieszczać i tak je zachować. Duchowni obsługują wszystkiekościoły, wyjąwszy kościoła biskupiego i kościoły innychzgromadzeń zakonnych, choć wszyscy mieszkają w seminaryum.Dostarczają też kapelanów trzem przez nas wspomnianymklasztorom żeńskim, od chwili ich założenia. Kościółich główny, a właściwie jedyny parafialny (bo inne są tylkofilialne) zwany przez Anglików the french cathedral, jest najwspanialszymgmachem w mieście. Zbudowany w stylu gotyckim,choć z powodu wież swoich przypomina nieco kościółśw. Sulpicyusza w Paryżu. Długi jest na dwieście pięćdziesiątpięć i pół stóp, szeroki na sto trzydzieści cztery i pół,wysokość wież dochodzi dwóchset dwudziestu pięciu stóp.Widok z nich na rzekę, miasto, okolice, obszerny i piękny.Główne okno kościoła wysokie jest na sześćdziesiąt czterystopy, a na trzydzieści dwie szerokie. Kościół ten zdolnyjest pomieścić do 9,000 wiernych, choć wewnątrz ciężki,akustycznie źle zbudowany, tak że kazać w nim prawie niepodobna.Znalazłem najbardziej uprzejme przyjęcie u tych zacnychkapłanów, a niespodzianie i z wielką pociechą, w liczbie ichznalazł się ksiądz Desmazures, uczeń mój z College Stanislasw Paryżu, który zachował dla mnie całą żywość i świeżośćmłodocianych wrażeń, choć to już lat trzydzieści upłynęło.Gdym się wybierał do wyjazdu, a księża kanonicy uprzejmiezapraszali abym jeszcze wrócił do Montreal, odpowiedziałem:„że mi nie wolno podróżować dla mojej przyjemnościtylko; więc jeżeli mnie chcą mieć, niech mi dadzą co


•200do roboty (a myślałem o zakonnicach, które przebąkiwały0 rekolekcyack podczas wakacyi)." — „O jeżeli tylko o tochodzi odpowiedzieli, to ci damy tyle, że w końcu będzieszwołał o zmiłowanie." Ksiądz wikary jeneralny dodał: „A jana początek zapraszam do dania w sierpniu ćwiczeń duchownychstu naszym proboszczom, a potem wikarym z całejdyecezyi." Strapiłem się na razie, bom tak wysoko nie marzył,wszakże rozmyśliwszy się, żem prosił Boga by mi dałpopracować w tej podróży, że słyszeli moją francuzczyznę,a jednak się jej nie przelękli, przyjąłem, zostawiając wszelkąwolność rządzcy dyecezyi, gdyby się inaczej rozmyślił. Obiecałemstawić się przed 10 sierpnia, zostawało mi zatćm miesiącczasu na pierwszy pobyt i pracę śród moich braci.Mając tedy tu wrócić, objechałem tylko górę Montreal,(która zabrała świętą, piękną nazwę Ville Mariej, zkąd pięknywidok na miasto. Coraz to gęściej jest zabudowana ładuemidomkami, i ma mieć bulwar w około, jeżeli tylko zamierzonefortyfikacye wojenne nie zaszkodzą. Zwiedziłem teżprzy kollegium księży Sulpicyanów za miastem, dwie wieżyczkipozostałe z czasów pierwszego założenia kolonii, a broniącenaówczas od napadu Indyan , w których dwóch pierwszychnawróconych i świętobliwie żyjących, starca i jegownuczkę pochowano. Zresztą dodam, że Montreal liczy 80,000ludności, pięknie leży między dwoma rzekami, u stóp górya ma sławne parapety z ciosowego kamienia po nad rzekąśw. Wawrzyńca i kolosalny most nowy Yictoria, pod którymstatki przepływają nie zginając masztów. Może co jeszczedodam o tem mieście w przyszłym liście, choć zdaje mi się,wszystkiegom w krótkości dotknął.Zostawała mi jeszcze jedna stacya po drodze, w Hamilton,u księdza biskupa Farrell, pasterza dyecezalnego naszychMissyonarzy, który był w Rzymie na ostatniej kanonizacyi,i u nas mieszkał. Irlandczyk pochodzeniem, w Montrealwychowany, młody i czynny jak potrzeba do nowo-założonejdyecezyi, pobożny i uprzejmy, słowem Missyonarz1 apostolski biskup. By nie płynąć marudnie pod wodę wśródrapids tysiąca wysp na rzece świętego Wawrzyńca, odłożyłemczarującą tę zresztą żeglugę na odwrotną podróż, a puściłemsię drogą żelazną do Kingston nad jeziorem Ontario.


201W miarę jak oddalałem się od rzeki, nikły z oczu białemurowane domki ; w głębi kraju spotykałem nowych kolonistówangielskiego pochodzenia, u których domy i budynkifolwarczne i płoty, wszystko z drzewa, dylów i desek. Całepola świeżo wykarczowane, na których sterczą pniaki drzewściętych zimą na wysokość do jakiej śnieg dochodzi, świadcząże tu drzewo nic nie kosztuje, wyjąwszy zachodu okołościęcia i przewiezienia go: to też ogromne kłody gniją namiejscu. Ze zaś oczyszczenie pól z pniaków sterczących ikorzeni zawieleby kosztowało pracy, wynaleziono machinę dowyrywania ich od razu, jak dentysta ząb wyrywa, jedno siłęręki ludzkiej zastępują tu łańcuchy i korba, którą bydlętaobracają. Widziałem całe pola już tak oczyszczone, tu i owdziejamy jeszcze nie zasypane i korzenie obok leżące; niektórzyrobią sobie z tych korzeni parkany. Nie zastępują onepłotów kaktusowych Palestyny i Egiptu, ale zawsze mocniejszesą od parkanów z krokwi lub desek.Przybyłem do Kingston i szczęśliwie zdążyłem jeszczena statek odpływający do Toronto i Hamilton. Jezioro Ontariowspaniałe jest i wodę ma bardzo przezroczystą. Torontoobszerne i dobrze zabudowane miasto, ma do 60,000 ludności;Hamilton liczy dopiero 20,000; lat temu dwadzieściastał tam jeszcze las odwieczny. Przybyłem o południu doHamilton i mogłem jeszcze mszę świętą zmówić w nowymkościele, który służy za katedrę tymczasową. Ksiądz biskupbył na egzaminie w szkole swojej elementarnej, uprzejmiemnie przyjął i dał mi władzę wikarego jeneralnego w swojejdyecezyi, oświadczając mi ile jest zadowolniony z naszych kapłanów.Pod wieczór przybył O. Eugeniusz, przełożony naszychMissyonarzy, i nazajutrz rano,, w sobotę 8 lipca, postanowiliśmywyruszyć do domu. Niespodzianie, towarzyszyłemo północy księdzu biskupowi, udzielającemu ostatnichsakramentów sędziwemu swemu wikaremu jeneralnemu, księdzuGordon, który jeszcze przy obiedzie razem z nami u stołusiedział, choć się już czuł nie dobrze. Szanowny ten kapłan,Irlandczyk rodem, był przez całe życie Missyonarzem w tymkraju jeszcze dzikim i nieuprawnym. Z tłomoczkiem na plecachprzedzierał się do rzadko rozsianych rodzin katolickichna ogromnej przestrzeni, przez świeżo wykarczowane pola,albo przez lasy, znacząc sobie siekierą drzewa, aby mógł20


trufle napowrót. Doczekał big tej pociechy, że główuie z jegodawnej parafii powstała nowa dyecezya, na której też korzyśćprzekazał własne swoje i po bracie odziedziczone zasoby.Rok temu, pozwolił sobie wakacyi tu na ziemi jeszcze.Z drugim kapłanem współrodakiem puścił się do Rzymu,aby uczcił grób świętych Apostołów i ucałował stopy Ojcaświętego, a wracjąc odwiedził swoją ojczyznę, którą dzieckiembył opuścił. Świeżo jeszcze chciał udać się powtórnie do Irlandyi,mówiąc że się nią dosyć nie nacieszył; jedno żenie znalazł towarzysza podróży. Nad ranem był lepiej, (jeszczetym razem się wydobył), wyjechaliśmy zatem otrzymawszyobietnicę księdza biskupa, że nas rychło odwiedzi.Przybyliśmy około dziesiątej zrana drogą żelazną doPreston, jednej z dziesięciu stacyj, które obsługują nasi księża,okrom trzech rezydencyj, w których mieszkają tak, że nieraz sześć do siedmiu mil polskich dojeżdżać muszą do chorych.W Preston czekał na nas z wozem pocztomistrz zeświętej Agaty i drugi gospodarz. Zaproszony do obejrzeniaszkoły i kaplicy miejscowej, zwróciłem tam kroki, gdy otoznagła, wychodzi processyonalnie szkoła z chorągiewkamii śpiewem, dziewczynki w bieli, jedne mi sypią kwiaty podnogi, drugie bukiety, a tyle ich, iżbym czterema rękamiwszystkich nie objął. Przyznam się szczerze, że pierwszemoje wrażenie było zdziwienia. Znużonemu długą podróżą,niewyspanemu ostatniej nocy, wydało się to jakiemś sennemzłudzeniem. Od kilku lat takem nawykł do odmiennego całkiemobchodzenia się ze strony moich kochanych rodaków,iż mi się to w końcu w\dało stanem normalnym; a tu dzieciirlandzkie, niemieckie, które mię nigdy nie widziały obrzucająkwiatami. Obiecałem dziatkom, że im przywiozę wracającobrazki i kwiaty i milczący siadłem na furę wiozącą nasdo miasteczka Berlin, jednej ze trzech naszych rezydencyj.Szczęściem żeśmy przybyli znacznie wcześniej niż się nasspodziewano. Zbiegło się jednak dość ludności do kościoła. ')Dowiedziałem się, że w liczbie było wielu ciekawych protestantów,którzy widząc jakiś ruch pomiędzy katolikami, py-') Tutejsza kolonia polska wyniosła się była do StanówZjednoczonych, jak później powiemy.


•203tali o przyczynę, a dowiedziawszy się, że naczelnik ich duchownychprzybywa z Rzymu, powiedzieli sobie, że to papież,mędrsi nawet zrozumieli, że dla tego zapewne katolicy szukajądo nabycia wielkiego obszaru ziemi, aby tam swegopapieża osadzić. Dosyć, że poporzucali swoje zajęcia, abygwałtem tego papieża zobaczyć, i szczęściem znaleźli, że wyglądana bardzo przyzwoitego gentlemena. Obiecałem katolikom,że za pietnaście dni będę u nich z nabożeństwem,i po małej przekąsce zabierałem się do wyjazdu. A tu podnosisię ogromny tuman, dwudziestu jeźdźców, z chorągwiąna czele, z szarfami przez plecy, z bukietami przy kapeluszachpędzi ku nam; była to eskorta honorowa ze świętejAgaty. Wtedy już seryo wyrzuciłem O. Eugeniuszowi nieposłuszeństwo.Pamiętając bowiem, że przed rokiem odezwałsię był w Rzymie: „niechno ojciec przybędzie, zobaczy, jakieprzyjęcie znajdzie;" napisałem z Quebek: „proszę tylko, abynie było żadnej wystawy, i wydatku na moje przyjęcie, pamiętajcieże będziecie musieli u waszych parafian prosić0 pieniądze na opłacenie kosztów mojej podróży." Na to miO. Eugeniusz odpowiedział: „Proszę wybaczyć, że dosłowniepolecenia wykonać nie mogliśmy. Nic nas przyjęcie ojca niekosztuje, bo ludność sama wszystko robi i ochotnie przykażdem święcie św. Hieronima tyle z nich spowiadało się naintencyą ojca i kommunikowało, świeżo jeszcze dla uproszeniapomyślnej żeglugi, że okrom potrzeby serca naszego,zgorszylibyśmy tę ludność, gdybyśmy się obojętnymi okazali.Tyle lat wyczekiwaliśmy Ojca, a oni z nami, proszę wierzyć,że protestanci sami, widząc jak katolicy biskupów swoich1 kapłanów szanują, są ztąd zbudowani, a ministrowie ichwzdychają, że oni są za nic uważani, i że lada szewc imburmistrzuje." Nastąpił zatem kompromis, otrzymałem obietnicęstanowczą, że po miasteczkach gdzie ludność mięszana,żadnych demonstracyj nie będzie, a zgodziłem się przejśćprzez rózgi w dwóch rezydencyach wiejskich, świętej Agatyi świętego Bonifacego. Jechałem tedy w takiej komitywieprzez miasteczko powiatowe Waterłoo: ludność prawie całaprotestancka była w oknach i na ulicy, mężczyzni ogólnieodkrywali głowy, pocieszałem się tem przynajmniej, że zaszczytynie wygodne, bom się potężnie napił kurzu, a konie


•204powozowe nienawykłe do powiewających chorągwi jeźdźców ,kilka razy o mało nas nie uniosły.Trzeba wiedzieć, że tu wsi takich jak u nas nie ma.Tutejsi koloniści, (jak wszędzie w Polsce osiedli) mają domostwaswoje przy drodze, lub swojej własności, zajmującejod kilkudziesięciu do kilkuset morgów. Wsią lub miasteczkiemnazywa się kościół, kilka domów zajezdnych i domostwkolonistów bliżej kościoła dotykających. Taką wsią jest św.Agata z kościołem swoim na wzniesionym gruncie stojącym.W miarę jakeśmy się do niego zbliżali, rodziny katolickiewychodziły z domostw swoich, w świątecznych szatach klękającprzy drodze z prośbą o błogosławieństwo, matki podawałyprzez ręce niemowląt kwiaty. Tymczasem zbliżały sięku nam w procesyi dziewczynki szkolne w bieli i mnóstwoludu, wśród odgłosu dzwonów i strzałów moździerzowych.Wysiadłem z powozu przy małym domku mieszczącym w sobiezaród przyszłego kolegium. Przed dalszym domem przeznaszych księży założonym stało dwadzieścia sierot z sześciumiejscowemi siostrzyczkami. Wśród tego pochodu wciąż misię nasuwały na myśl słowa Zbawiciela o wdzięcznym Samarytaninie:„żaden nie wrócił się, aby dał chwałę Bogu, jednoten cudzoziemiec." Młodzi nasi bracia pracują od lat ośmiudopiero dla kolonistów, którzy niedawno jeszcze przedzieralisię przez pniaki i lasy, dźwigając na barkach własnych wórzboża o dzień drogi do młyna lub na targ, a oto mają własnedomostwa i grunta i mogą już szkoły i zakłady miłosiernezakładać.Cisnęły mi się łzy do oczu ale bez goryczy 1 ). Odpędzałemjak mogłem łzy natrętne, wszakże gdy mi się ksiądzGłowalski, któregom od lat ośmiu nie widział, rzucił na szyję,*) Nie chcę jednak pokazać się niewdzięcznym względempolskich dobrodziejów którzyby ten list czytali. Że ich mamy,najlepszy dowód, żeśmy dotychczas przy życiu i służyć mogli lattrzydzieści biednym naszym rodakom, którzy tradycyjnie i w doczesnychpotrzebach, (owszem głównie w doczesnych) do księżyudają się o pomoc. Mamy dobrodziejów, a im mniej licznych,tem nam droższych, których wdzięczna, modlitwa nasza i po zagrobem ścigać będzie.


•205rozpłakałem się na dobre, i wiem już tylko żem był w kościele, słyszałem śpiewane Te Deum i dostałem błogosławieństwoNajświętszym Sakramentem. Nazajutrz rano cboćz ciężką głową odśpiewałem jeszcze sumę, ale po niej poczułemcałe zmęczenie dwumiesięcznej podróży, i kilka dnijeszcze byłem w usposobieniu gorączkowem, choć dzięki Boguna chorobę się nie zebrało, bo też i czasu do chorowanianie było.Nacieszywszy się z braćmi moimi przez dwa dni, zabrałemsię do ćwiczeń duchownych, naprzód z jednym, którybypotem był na usługi chorych, podczas gdy inni odbywaćje będą. Podług obietnicy udałem się na następną nie •dzielę do św. Bonifacego. Okolica ta albo powiat zowie sięKlein-Deutschland po angielsku Little Germany, osiadły jestcały Niemcami katolickiemi, którzy po r. 1830 z Badeńskiegoi z Alzacyi przybyli, przynieśli ze sobą z Europy ducha filistyńskiegoopozycyi przeciwko Kościołowi i duchowieństwu,i kilku księży wygryźli; ksiądz Głowalski uchodził ich nareszcie,choć od pracy i zmartwienia zdrowie sobie podszargał.Poczuli w końcu, że po wyrzeczeniu się ojczyzny, narodowośćsamą i język przechowują oparte o kościół i szkołę ').Oby i rodacy moi pozbawieni dziś całkiem życia politycznegoprawdę tę zrozumieli! Jeden był gospodarz (farmer), którynie brał udziału w burdach przeciwko duchownym swoim, toteż dziś po upamiętaniu się innych, szczególnie jest od nichszanowanym. Ten przyjechał po mnie poczwórną bryką w sobotę,głowy końskie ozdobiwszy wstążkami; przyjęcie byłotakie jak w świętej Agacie, tylko na większą stopę, bo tukatolicy mieszkają liczniej i nie pomięszani z protestantami.To też sześćdziesięciu jeźdźców wyjechało na spotkanie, ażtrzy łuki tryumfalne przygotowali, więcej było strzałów moździerzowychi oracya. Nazajutrz po mszy śpiewanej, przyktórej jak u świętej Agaty do dwóchset osób czekało z kommuuiądo południami dostało obrazki przywiezione z Rzymu),powiedziałem krótkie kazanie po niemiecku i udzieliłem bło-') Po miastach tak zwani oświeceni Niemcy, wpisują, siędo lóż wolno mularskich, i żyją w praktycznej apostazyi od Kościołajak w Europie.


•206gosławieństwa papiezkiego w moc otrzymanego upoważnienia.Po nieszporach pojechaliśmy z O. Głowalskim odwiedzićpoczciwego farmera, który po mnie przyjechał. Nie ma 011nad sto morgów gruntu, a czternaścioro dzieci; wszystko tożyje, chłopcy do szkół chodzą, córki w krynolinach, po opalonychtylko twarzach i dłoniach widać, że pracują w polu.Dom mieszkalny równie porządny albo i porządniejszy jaku nas u mniej zamożnych obywateli, stodoła duża z ciosanegodrzewa, na podmurowaniu, a pod nią obora ').Jeden z syndyków szkolnych dziękował mi za zaszczytjakim uczynił całej okolicy odwiedzając ich kościół i domjednego przynajmniej z mieszkańców. Trzeba było i to dlamiłości Boga przyjąć. Zasiedliśmy do wieczerzy, przy którejczęstował mnie winem porzeczkowem własnej fabrykacyi, aleprzedtem i potem, zmówił pobożnie dość długie błogosławieństwostołu i podziękowanie, kończąc odmówieniem Pozdrowieniaanielskiego. Odjechałem zbudowany i szczęśliwy,że mogłem małym zachodem sprawić przyjemność tak zacnejrodzinie.W ciągu tygodnia przybył uprzejmie do św. Agaty ks.biskup z Hamilton, na rozdanie nagród w zaczętein od rokunaszem małem kollegium. Pięciu języków się uczą: greckiego,łacińskiego, niemieckiego, angielskiego i francuzkiego; matematyki,historyi, jeografii fizycznej i astronomicznej, bistoryinaturalnej, nareszcie muzyki i gimnastyki. Aż za wiele napoczątek! Co do muzyki, chóralnej mianowicie, wiadomo żeNiemcy w niej celują: to też śpiew kościelny bardzo porządny.Księża nasi znowu przenieśli z Rzymu ocliędóstwo kościołówi wystawę w obrzędzie zewnętrznym. Niemcy choćz natury nie hojni a przytem na dorobku, na szkołę jednaknigdy nie skąpią. Dadzą jeszcze i na utrzymanie kościoła,*) Z powodu licznych rodzin katolickich, czytałem artykułjednego z dzienników w Nowym Yorku wychodzących, dzwoniącyna gwałt, że ludność irlandzka i niemiecka ich zabija, bo więcejniż trzy razy liczniej się rozpładza od miejscowej dawno-amerykańskej(nativs). Dziennikarz wymyśla na bigoteryą Kwakrówi Purytanów, o to poprostu zepsucie że nie chcą mieć nad dwojedzieci najwięcej. Błogosławieni żyjący podług zakonu pańskiego,bo oni w końcu ziemię posiędą, nietylko w Ameryce, ale i w Europie,gdzie ten szatański przemysł jest rozszerzany.


•207boć to jedyna poezya jaką spotykają śród pracowitego i twardegoswego życia. Mniej są szczodrzy dla księdza, choć zanajmniejszą usługę duchowną (wyjąwszy ma się rozumiećspowiedzi) najbiedniejszy człowiek nigdy mniej nie da oddolara, (9 zł. pol.) jałmużna na mszę. zwykła tu pół dolara,w Stanach Zjednoczonych dolar. Wprawdzie i życie tu stosunkowodrogie. Irlandczyk znowu wszystko daje księdzu,nie troszcząc się o resztę. W Stanach Zjednoczonych, gdzieliczni są Irlandczycy, księża ostrożnie zachęcają do jałmużnyna jakiś cel szczególny, bo wyrobnik Irlandzki, oddaje wszystkoco przez tydzień zarobił, nie myśląc na razie o czemnastępny przeżyje. Nieraz w zapale rzuci księdzu na ambonędolary swoje zawinięte w papier albo chustę, wołając: „Ojcze,oto masz!" Nieraz księża muszą ich wyszukiwać, i oddawaćprzynajmniej większą część albo połowę. Wracając do księdzaBiskupa, bardzo zadowolniony kierunkiem ściśle katolickimw wychowywaniu naszych uczniów, i postępem jaki w ciągujednego roku uczynili w naukach, odjechał po oświadczeniu,że chce odbyć rekolekcye z duchowieństwem w Montreal;mam go zatem zabrać po drodze. Awanturuję się coraz bardziej,ale co robić; cofnąć się trudno.Na trzecią niedzielę pojechałem ze mszą świętą śpiewanądo Berlina. Już tam podług pactów conventów przyjęciana ulicy nie było, zastałem tylko szkołę i kościół przybranyw zieleń i kwiaty. Przed mszą świętą spowiadałem paręgodzin, a przy mszy miałem znowu mnóstwo osób do komuniiświętej. Po mszy św. udzieliłem błogosławieństwa papiezkiego.Podczas mszy św. O. Eugeniusz miał wyborną naukę0 znaczeniu zakonów w Kościele katolickim, na której okromświeckich, byli i ministrowie protestantcy. Słyszałem już kazaniatrzech naszych Missyonarzy, każdy z nich mógłby mówićz korzyścią i zaszczytem w każdem wielkiem mieście.Lepiej jednak że zaczęli od wsi i miasteczek, nie wystawiającsię na rozstrajającą atmosferę ruchliwo-kupiecką wielkichmiast amerykańskich. Dzięki Bogu, młode nasze zgromadzenieopowiada już słowo Boże w sześciu językach: po polsku,po bulgarsku, (O. Tomasz Brzeska potężnym został kaznodziejąbułgarskim) po francuzku, po włosku, po niemiecku1 po angielsku.


•208Niektórzy nasi ultra-patryoci, mają nam za złe, że niesamymi tylko Polakami się zajmujemy, (Polakami za granicą,którzy albo całkiem księdza nie szukają, albo jakiego sławnegoFrancuza), niepomni: l-o) Że kościół katolicki zgromadzeńwyłącznie narodowych de jurę przynajmniej nieuznaje. 2-do Że dopóki cudzoziemcy nie zaczęli wchodzić dozgromadzenia, nie wchodzili Polacy; bo nasi jak w słowachprzechwalają nieraz co swojskie, tak w gruncie nie wierząby coś dobrego wyjść z łona naszego mogło. A Nazareth potestaliquid boni esse? 3-o Nie uważają że to po raz pierwszycudzoziemcy wchodzą do zgromadzenia założonego przezPolaków. Rzeczywiście, dziwna rzecz, dopóki Polska byłasilną, ani jedno zgromadzenie nie powstało w Polsce, wszystkienam przychodziły z zagranicy, i dość powszechnie poniejakim czasie słabły na duchu. Dopiero w chylącej się doupadku Polsce, kapelan króla Jana założył zgromadzenieksięży Maryanów.Za biskupa Brzostowskiego powstały w Wilnie pannyMaryawitki, i bracia Szpitalni. Wszystkie te zgromadzeniajednak nie wyszły po za obręb kraju, wyjąwszy jednego domuMaryanów czyli Paulinów w Hiszpanii albo Portugalii, którytam jednak się nie rozszerza, i nie daje znaku życia. W ostatnichczasach boleści narodu powstało kilka zgromadzeń samorodnychpolskich: Felicyanki, Siostry Niepokalanego Poczęcia,służebniczki Maryi Panny, rodzaj siostrzyczek ubogichna' Litwie (rozpędzonych obecnie jak Felicyanki). Jestto dowodem niewątpliwie gorętszego życia religijnego w Polscemianowicie w niewiastach, ale zawsze pewna, że naszezgromadzenie jest pierwszem męzkiem założonem przez Polaków,do którego cudzoziemcy wchodzą 1 ). Dalej nie pamiętająnasi ultra-patryoci, że wszyscy księża obcy, którzy weszlii wejdą kiedykolwiek do naszego zgromadzenia, rozsze-') Duch ten apostolski dowodzący gorętszego życia, dotychczasbardzo mało w stosunku do innych narodów był u nasrozwinięty. Ledwo niektóre zakony dały pewną liczbę Missyonarzy.A jak bylibyśmy zostali chrześcianami, gdyby się byli nieznaleźli Włosi, Francuzi, Niemcy, którzy nas od Łady i Kupałydo Jezusa i Maryi doprowadzili?


^ 209rzać będą znajomość i miłość do narodu polskiego, przezuszanowanie dla pierwszych swoich ojców duchownych.Nareszcie ile razy się coś poświęci dla Boga, Bóg dajeznaleźć nawet to, czego się nie spodziewało. I tak, na prośbyświętobliwego biskupa płaczącego prawie, posłaliśmy kilkuszlązaków i cudzoziemców, którzyby nigdy czysto po polskunie mówili i z którychby się nasi oświeceni rodacy naśmiewalitylko, posłaliśmy mówię do Kanady, głównie dla ludnościirlandzkiej i niemieckiej; tymczasem biedny ludek polskiz Poznańskiego, Prus Zachodnich i Górnego Szlązka, wygnanygłodem z kraju '), i pracujący jako najemnicy i rzemieślnicy,jak skoro się dowiedział, że są księża mogący wyspowiadaćpo polsku, zaraz się pościągał do tegoż miasteczka Berlin,o którym piszę i wkrótce stworzyła się parafijka polska, (ileże biedni Czesi do niej się przyłączyli.) Ksiądz Breitkopfmiewał dla nich regularnie nauki w języku polskim, a onimieli pociechę śpiewania kościelnych pieśui polskich. Z drugiejstrony, Krzywda polska zawędrowała do stanu Michigan,dyecezyi Detroit. Opatrznem zrządzeniem wpadła im w ręcejedna zlicznych książek pobożnych, wydanych przez naszegoOjca Aleksandra Jełowickiego, pisali więc do niego z osady„swojej Paryż (koło Forestville) do prawdziwego Paryża, prosząco księdza. Otrzymawszy pod wiosnę list ten w Rzymie,poleciłem Ojcu Franciszkowi, aby odbywszy ze swoimi spowiedźwielkanocną dojechał tymczasem do tych biedaków,zanim się dla nich kapłana znaleźć uda 2 ); by o nich i o swojejwyprawie obszerny raport wystosował, który się ze mnąw drodze rozminął. Nie wiem czy został ogłoszonym, więctu tylko w treści powiem, iż ich jest tam przeszło sto rodzin,częścią w mieście Detroit, częścią w lasach około Forestville,(licząc i owe które w Berlinie zarobiwszy nieco grosza') Od 1848 r., radziliśmy obywatelom w Galicyi, na Rusii Litwie , aby sprowadzali lud nasz poczciwy z dzielnicy pruskiejna parobków, komorników i t. d. Niektórzy to uczynili, inniwoleli sprowadzać Niemców, lub ziemię nieuprawną, albo lichouprawną trzymać. A tacy panowie występowali często jako najgorętsia przynajmniej najkrzykliwsi patryoci.2 ) Tego lata (1868) mogliśmy im posłać dwóch kapłanów,księdza Wieczorka i Wołowskiego.27


•210grunta tam sobie zakupiły) inne są spodziewane. Wielka tamjeszcze dziczyzna, nawet konno wszędzie przejechać nie można,siedmnaście grobli usypali na bagnach, Ojciec Franciszekpiechotą musiał iść od rana do wieczora, a kiedy przyszłoiść do chorego, i jeżeli po nocy, to jeszcze gorzej. Biednyludek wór mąki zakupiony w Forestwill na barkach całydzień do domu dźwiga. Przyjęli oni kapłana jako Anioła Bożego;tak za nim wzdychali, że w sennych widzeniach widzielijego postać, twarz, widzieli go jadącego ku nim, a poznaligo takim, jakim go w duchu widzieli. O! w takiem położeniui mędrki nasze prawdziwieby zmądrzały. Spodziewamsię, że nie jeden taki wróci z Syberyi dobrym chrześcianinem;nie napróżno posłał Bóg połowę inteligencyi naszejua te dalekie rekolekcye. Pracował tam od rana dowieczora, a że część ich była daleko na zarobku, obiecał donich wrócić w jesieni, gdy wszyscy będą w domu. Teraz biedacyo kapłanie tylko mówią, o nim marzą, śni się im o nim,i są przekonani, że między nimi osiądzie. Pełno naszychbiedaków rozsianych po stanach Wisconsin, Missuri i t. d.Gdybyśmy mieli pomoc materyalną z kraju i ochotników dotakiej świętej pracy (zamiast niepłodnego albo i grzesznegopolitykowania), tobyśmy mogli z kolei odszukiwać rozproszoneowce Izraela, opatrywać ich w pasterzy, zachować imwiarę i język, i może kiedy przywrócić krajowi ten lud poczciwy,pracowity, a już postępowo rolniczy. Oto jak Zgromadzenienasze zacząwszy pracować dla nierodaków w Ameryce,i stworzywszy sobie przytułek wśród dawniejszych,przemyślniejszych, zamożniejszych osadników, może już dziśsłużyć części biednych rozproszeńców polskich, a mogłobyz kolei służyć wszystkim, gdyby pomoc z kraju otrzymywało ').Na zakończenie tego przedmiotu, przytaczamy ostatnilist pisany przez tych poczciwców:„Paryż d. 16 Lipca 1865 r.Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! W Imię JezusaChrystusa, ja Antoni Słowik i cała parafia, dajemy do') I tu znów muszę oddać sprawiedliwość, że się dla missyinaszej w Bulgaryi objawiło było żywe i czynne zajęcie w Królestwie,a w Poznańskiem trwa dotychczas jeszcze, ale jak towszystko słabe w porównaniu do tego, co katolicy innych krajówczynią, dla religii i u siebie i w obczyznie!


•211wiadomości księdzu proboszczowi, iż my już teraz trzeciepismo odebrali od ks. Franciszka i jesteśmy srodze ucieszeniz tych trzech pism. A jednak mamy ufność wielką w JezusieChrystusie, iż On nas nie opuści, i mamy też ufność w księdzuFranciszku Brejtkopf, jako dobrym pasterzu, który duszęswoję kładzie za owce swoje, iż Pan Jezus zeszłe ducha swegodo serca jego, iżby miał opiekę nad owcami opuszczonemi,które zostały bez pasterza. A teraz też dajemy wiadomośćksiędzu Franciszkowi Breitkopf, iż my już teraz trzecie pismoodebrali od niego, jedno ze świętej Agaty, drugie z Detroitu,a trzecie znowu ze świętej Agaty, a nad każdem pismem mysię srodze cieszyli, iże Pan Jezus szczęśliwie ks. FranciszkaBrejtkopf nazad na swoje miejsce zaprowadził. A jak my tegopierwszego pisma dostali ze świętej Agaty, to my zaraz napowróttam pisali, a co jeno ks. Brejtkopf od nas odjechał,to my natychmiast pisali księdzu Aleksandrowi_Jełowickiemudo Francyi, i do Rzymu, o przybyciu i podróży ks. FranciszkaBrejtkopf, który nas opuszczonych odwiedził. A terazjak my to trzecie pismo odebrali 13 lipca, tedy my się wszyscysrodze uradowali z tego i że takiego gościa dostali iksiążek, i teraz będziemy się spodziewać i wyglądać codzieńskoro do nas nasz pasterz ks. Franciszek Brejtkopf powróci,i prosimy Pana Boga, abyśmy się zaś mogli wzajemnie ucieszyć, i daj to Boże , aby się to stało. A teraz też daję dowiadomości, ja Antoni Słowik, i że się tam srodze mają doroboty, która się tyczy kościoła świętego, przychodzą i robiąkto co może, i Iclyrują ten land, co do kościoła i księdzanależy. Co do kościoła to już zklyrowany, ale z kościołemnie chcemy nic zacząć, ażby się sam ksiądz do nas powrócił.Teraz też, ja Antoni Słowik, Franciszek Polk i Jan Szesala,pozdrawiamy raz jeszcze księdza proboszcza serdecznąmiłością, i żeby go Pan Jezus utrzymywał w dobrem zdrowiui szczęściu, aż zaś do zobaczenia. U nas żadnej odmiankinie masz, jednośmy sam wszyscy w dobrem zdrowiu aż dodnia dzisiejszego, teraz też nam Pan. Jezus użyczył dosyćdeszczu, i urody sam są piękne na polach. I teraz już niemamy co więcej do pisania, jeno teraz polecamy w najświętsząopiekę księdza Franciszka Breitkopf, aby go nam Pan Bógprzy dobrem zdrowiu utrzymywał, aż do zobaczenia. Amen-(podpisano) Antoni Słoicik.


•212Po ukończeniu drugich ćwiczeń duchownych z moimibraćmi 3 sierpnia wyjechałem do Hamilton dla zabrania ks.Biskupa. Zajęty drukiem swego listu pasterskiego, ogłaszającegojubileusz w dyecezyi na wrzesień, nie mógł się jeszczeruszyć, obiecał jedno, że podąży jak najrychlej. Siadłem zatem4go sam jedeu na statek wśród mnóstwa protestantówtutejszych kandyjskich i Amerykanów wyraźnie wędrującychtym szlakiem, o tej porze roku, jak ptaki podróżne w porachswoich '). Żem jezioro Ontario znał już aż do Kingstonnie miałem się czemu przypatrywać; przypatrywałem się towarzystwumianowicie amerykańskiemu, wyraźnie należącemudo klas zamożniejszych. Jeżeli nam Anglicy nie przypadajądo smaku: to tem bardziej Amerykanie. Anglik zimny, aledobrze wychowany (gentlemen) i wie z kim ma do czynienia,jest prawdziwie i stale uprzejmy. Amerykanin to żyd angielski,jak trafnie Chińczycy się wyrażają. Gorączka zysku jedynymbodźcem Amerykanina. Nie wyśpi się spokojnie, połykapośpiesznie co złapie na stole, a spółcześnie gazetęprzebiega oczyma, myśli tylko jak zarobić, jak zarwać kogo.Zła wiara ich w handlu tak jest znaną w Europie, że dobredomy nie wysyłają towaru, aż nie otrzymają wekslu na jakipewny bank europejski. Czytałem świeżo, że Amerykanin jakiśbędąc w Kanadzie, już był telegrafował do żony swojej,aby mu przysłała dużo towarów bawełnianych, w tem wielkidom zajezdny, czy też budowa, w której się znajdował zapadasię, i naturalnie że wszystkie szyby idą w kawały. Amerykaninchoć potłuczony i poraniony, wydobywa się z podzwalisk, pełznie aż do bióra telegraficznego i posyła drugitelegranvdo żony: „nie wysyłaj już bawełnicy, jedno szkłaco tylko możesz." A potem pada bez przytomności. Czy tovero czy tylko ben trovato, doskonale maluje ducha amerykańskiego.Amerykanie będący na statku ogólnie odbywaliprzejażdżkę wakacyjną, wiele było młodych małżeństw, niewiastyprzyzwoicie ubrane, jedno ciekawe niemiłosiernie i cisnąsię wszędzie, gdzie tylko była nadzieja zobaczenia czego-') Zapomniałem powiedzieć, że w Kanadzie ptaków jakna lekarstwo, i to dopiero odkąd lasy wykarczowane. Słowikówtakże naszych i skowronków nie słychać.


•213kolwiekbądź. Mężczyzni bez źeny żadnśj rozwalają się w obeckobiet z nogami zadartemi do góry, a jeżeli się im zrobijaką grzeczność po europejsku, np. u stołu, zdziwieni wyraźniebywają, bo całkiem do tego nie nawykli. Ogólnie nawyklido życia na ulicy, w wagonach , na parostatkach; taksą wszędzie, jak gdyby byli u siebie w domu. Ogólnie mówiąc,demokracya kupiecka nie daje dobrego ułożenia, i nie jestbynajmniej pociągającą. Przejdźmy do czegoś bardziej zajmującego.Wraz za Kingston zaczyna się archipelag tysiąca wyspna rzece św. Wawrzyńca, a (ma być ich nawet 1300) różnejwielkości, od dziewięciu mil obwodu, aż do kęp prostych,na którychby ledwo rybacka chałupka się zmieściła. W skutektych wysp rzeka się rozgałęzia na tysiączne kanały i kanaliki,wysokość i głębokość wód niezmiernie różna, ztąd równoważącsię, jest w ciagłem wrzeniu. Niekiedy widać małetylko wiry niebezpieczne dla pływaka i małych łódek, ale sąprawdziwe katarakty na które wyraźnie trzeba pod górę wypływaćtak, iź jeżeli statek parowy wielkości fregaty zmylikierunek, pochwycony wirem rzucany bywa na miehznę, jakświeżo się zdarzyło; dla statków zaś pod wodę płynącychzrobiony jest kanał boczny, wzdłuż tych rapids, których jestkilkanaście; przez dwa trzy najsilniejszych, nawet z wodą,nie oddawna całkiem przepływają parowce, dzięki wskazówkomIndyan, którzy w czółnach swoich przeskakują przez tekatarakty, ztąd nazwy staro-francuzkie: saut Ste Marie, sautSt. Louis, le Long saut i t. d.Mało można spotkać na świecie rzeczy nowych i prawdziwiezajmujących; nie przeczę, że dzień zeszedł mi pospieszniena przypatrywaniu się tym czarującym dziwomprzyrody.Wieczorem stanąłem w Montreal, w moim dawnym pokojuw biskupstwie, a nazajutrz rano (6go sierpnia) miałemkazanie podczas mszy śpiewanej o Przemienieniu Pańskiem.Wieczorem polecono mi otworzyć nowennę do WniebowzięciaMatki Najświętszej, mową do bractwa Maryi Panny.Nazajutrz zrana byłem ze mszą świętą w klasztorzedu bon Pasteur, któregom nie był odwiedził za pierwszegomojego pobytu w Montreal. Jak wiadomo, zacne te zakonnicezajmują się podniesieniem moralnie zbłąkanych dziewcząt,


•214a dla utrzymania się mają też pensyonat całkiem oddzielonyod pokutnic. Uczennice były na wakacyach, podczas mszyśpiewały pokutnice, i bardzo przyzwoicie. Do nich też miałempierwszą przemowę zachęcającą do wytrwania, a dla pokazanianiezgłębionego miłosierdzia, przytoczyłem własnyprzykład. Ponieważ te biedne dziewczęta w młodości byłyogólnie pobożnie wychowane, już u pamiętane, trwają w dobrem,i najchętniej zostają w tym zakładzie, zarabiając pracąna własne utrzymanie. Z najlepiej wypróbowanych a objawiającychpowołanie, wyrodziła się nowa kategorya zakonniczwanych des Madeleines, ubranych nie w bieli jak zakonnicepierwszej kategoryi, ale brunatno. Przełożone ich są wszakżebrane z pierwszej kategoryi, choć noszą ich habit brunatny;obecnie na czele ich stoją dwie młode piękne Amerykankiz najlepszych rodzin miasta Filadelfii, które się dobrowolnieofiarowały do noszenia tej liberyi pokutnej. Cudne naśladownictwomiłego naszego Zbawiciela! Ale dziwniejsza jeszczesiła łaski Chrystusowej, która pokutnicom wraca dziewictwoducha, skromność, wstydliwość, zaprawione głęboką pokorą..Są między niemi twarze, mogące służyć za doskonały modeldo malowania świętych. Do tych zakonnic miałem osobnąprzemowę, opowiadając i komentując żywot ich opiekunkiśw. Magdaleny. Następnie matka przełożona całego zakładu,pokazała mi cały klasztor zbudowany, (jak wiele innych w temmieście) nakładem pewnego obywatela imieniem, jeżeli się niemylę, Barthelet.Udałem się potem do semiuaryum księży Sulpicyanów,dla rozmówienia się o porządek ćwiczeń duchownych, a żemiałem jeszcze trzy dni wolnych , pojechałem odwiedzić księdzaLaroąue, biskupa miasta i dyecezyi de St-Hyacinthe znanegomi także z Rzymu, a odległego tylko o parę godzindrogą żelazną. Nowa to także dyecezya, ksiądz biskup niezdobył się jeszcze na katedrę. Po chwili odpoczynku, zaprowadziłmnie ksiądz biskup do blisko leżącego klasztoru dela Presentation; zgromadzenie to założone zostało w południowejFrancyi, podczas terroryzmu, po zniesieniu wszystkichklasztorów, przez prostą mieszczankę Mile Riviers,zmarłą niezbyt dawno, i uznaną już za wielebną. Obecnieilczba tych sióstr dochodzi do dwóch tysięcy. Spółcześnieprawie zaczęło się było w północnej Francyi zgromadzenie


•215Sercanek, liczące obecnie mniej więcej trzy tysiące zakonnicw stu domach: założycielka W. M. Bara przed paru miesiącamidopiero zeszła z tego świata. Zakonnice prezentki jakw dym zaraz z prośbą o naukę, ile że siostry z missyj parafialnychzebrane były w domu głównym na roczne rekolekcye.Odpowiedziałem, że po mszy świętej miewam zwykletrochę więcej dowcipu; obiecałem się więc nazajutrz ze mszą,a po mszy powiedziałem naukę, jak mają wychować panienki,aby mogły się oprzeć rosnącemu duchowi próżności, icomfortu. Po śniadaniu ksiądz biskup zaprowadził mnie dosióstr szpitalnych (kolonij montrealskich matki d'Youville),gdzie znowu musiałem mówić jak mają służyć opuszczonymczłonkom Chrystusa Pana (biednym, sierotom, chorym), dorabiającsię chwały niebieskiej. Nareszcie ksiądz biskup wiedząc,że nazajutrz mam odjechać do Montreal, zaprowadziłmnie jeszcze do świeżo założonego przez siebie klasztorukontemplacyjnego, zakonnic poświęconych czci krwi PanaJezusa, i Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny; to teżnoszą białe habity, a ponsowe szkaplerze. Opowiedział mniew zaufaniu dziwne rzeczy o przełożonej, która go zmusiłado tej fundacyi, ale trudno o tem się rozpisywać. Że jużpołudnie nadchodziło, obiecałem się ze mszą świętą nazajutrzzrana, i z niezbędną nauką, zamawiając sobie komunię sióstrna intencyą moich rekolekcyj kapłańskich.Po obiedzie oglądałem spokojnie gmach seminaryjski,kiedy ksiądz biskup zajechał po mnie, oświadczając że OjciecJezuita, mający przybyć z Montreal dla dania ćwiczeń duchownychsiostrom Prezentkom nie przybył, i prosząc abyje rozpocząć. Pomyślałem sobie, „zabawnie odpoczywam przedpracą," alem przyjął propozycyą. powiedziałem naukę wstępną,a wieczorem rozwinąłem przedmiot do rozmyślania rannego.W nocy niespokojnie spałem; zrana byłem bardzomdły i tępy; ale po mszy u poczciwych zakonnic przyszedłemdo siebie. Biedna przełożona do stołu pańskiego przystąpićnie mogła dla całonocnych wymiotów krwawych, wszakżechodziła, uśmiechała się, jak gdyby nic nie czuła; znakiemwydatnym tej duszy jest niezmierne pragnienie cierpienia.Tym siostrom powiedziałem naukę o korzyściach, ale też0 trudnościach i niebezpieczeństwach życia kontemplacyjnego,1 jak w pośród nich sobie mają radzić. Dałem potem punkta


216do rozmyślania zakonnicom zamkniętym na rekolekcyach.Tymczasem nadeszła odpowiedź telegraficzna, że Ojciec kaznodziejaprzybywa; pożegnałem więc księdza biskupa i zabierałemsię do wyjazdu. Aż tu szanowny pasterz niespodzianiesię wysuwa z propozycyą, czybym nie mógł dać rekolekcyjjego duchowieństwu, zaczynając je 30 sierpnia? Odpowiedziałem,że jeżeli poczuję się na siłach jeszcze w ciągu ostatnichdni w Montreal, doniosę mu że przybędę. Takeśmy się rozstali.W Montreal zamówiłem sobie modlitwy po wszystkichklasztorach, a byłem ze mszą dnia 10 u sióstr Szarych, alboSzpitalnych, powiedziałem im drugą naukę, aż się poczciwesiostry popłakały; obiecałem wrócić, obiecałem obrazki wszystkimw darze, byle się tylko potężnie modliły.Listy wasze do mnie musiały pójść do św. Agaty: trudnoby dziś wieczorem wróciły tu i były mi oddane, a jutroprzed 7-rną zrana musi ten mój być na poczcie, aby popłynąłdo was pierwszym statkiem pocztowym. Zamykam zatemmój list i tak dosyć długi i pełny; następny otrzymacie, najwcześniejza miesiąc, po zakończonej wielkiej wyprawie rekolekcyjno-kaznodziejskiej.LISTIII.drugi pobyt w montreal.Sierpień i wrzesień 1865 rolcu.Ostatni list mój zamknąłem przed samem zaczęciemnauk rekolekcyjnych dla kks. proboszczów. Przeszedłem nawstępie czyściec nie lada. Byłem już osłabiony i upał potężniedogrzewał; przyłączyło się do tego rozdrażnienie nerwówi bezsenność. Dwunasta dobiegała, a jeszcze zasnąć niemogłem, a o czwartej już trzeba było wstać. Trapiła mniemyśl zawodu względem władzy dyecezalnej i zacnych proboszczów,i pewna niesława jaka ztąd mogła spaść na Zgromadzenie.Jedno co mnie pocieszało to, żem mógł szczerzemówić do Boga: „Panie! Ty wiesz, iżbym ja naturalnie wolałpróżnować niż pracować, i że tylko z gorliwości o dobro dusz217podjąłem się tego trudu." W końcu dzięki Bogu usnąłem,i przebudziłem się mdły wprawdzie, ale bez gorączki.Stropiłem się nieco widząc tyle siwych głów przecł sobą,ale wiedząc z doświadczenia, że wobec ludzi porządnych najlepszązręcznością jest szczerość, przedstawiłem, jakim zbiegiemokoliczności ja kapłan nie znający dyecezyi mam donich mówić o ich obowiązkach pasterskich. Dodałem, że tosamo położenie moje czyni mnie bezstronnym i niepodejrzanym,a korzyść główna jaką im mogę przynieść, to doświadczeniemoje nabyte przez dwudziestoletni pobyt w Rzymie,dziesięcioletni w Paryżu, kilkakrotne podróże odbyte poNiemczech, Anglii, nie mówiąc już o mojej rodzinnej Polsce.A że mówiłem ze szczerem uszanowaniem jakiem byłem przejętywewnątrz dla tak wielebnych słuchaczy, poczułem, żemujął podejrzliwych zresztą względem cudzoziemców Kanadyjczyków,choć szczęściem sympatyzujących ze sprawą polską.Kaznodziejstwo szło coraz raźniej i goręcej, coraz więcejwidywałem pochylonych głów; zaczęli tłumnie przychodzić domnie do spowiedzi; wielu wstrzymało to tylko (jak mi mówiono),że widzieli zbyt drzwi moje oblężone, i zanadto długoczekać było trzeba. Wszakże i tak na stu, ze czterdziestu\i mnie się spowiadało, i z dziwnie budującem przejęciem sięi starannością. Rekolekcye odbywały się u kks. Sulpicyanów,w wielkiem semiuaryum za miastem. Zaczęły się 10-go sierpnia,kommunia jeneralna odbyła się 15-go w dzień WniebowzięciaMatki Boskiej. Piękny to był widok, stu dojrzałychkapłanów przystępujących do Stołu Pańskiego. Dla mnie byłten widok podwójnie poruszający. Trzydzieści lat okrągłychprzedtem, w dzień ten, w kościele św. Sulpicyusza w Paryżuprzyjąłem kommunię świętą, po której dał mi Bóg niczemniezasłużoną łaskę powołania do szczytnego stanu kapłańskiego.W siedm czy ośm lat potem, gdym był kaznodziejąpolskim w Paryżu, czy dla otrzymania jakiej łaski, czy dlapodziękowania za otrzymaną, obiecałem Najświętszej Panniepostarać się, aby w które z Jej świąt dwieście osób przystąpiłodo Stołu Pańskiego. Ale, że rychło potem przenieść sięmusiałem do Rzymu, nigdy obietnicy mojej dopełnić nie mogłem.Teraz, gdym widział pośród swego kaznodziejstwastu kapłanów przystępujących do Kommunii, powiedziałem:„Matko Święta, teraz kwita z nami. bo Ci daję dziś więcej,28


274niż dwieście wiernych świeckich." Pod koniec rekolekcyj,prosili kks. proboszczowie kks. Sulpicyanów, abym podczasrekreacyi wieczornej mówił do nich o stanie Kościoła w Polsce,mówiłem zatem przez dwa ostatnie wieczory, słuchanyz wielkiem zajęciem. Po czem ks. proboszcz Gagnau, dziekanwiekiem, staruszek bielutki jak gołąb, odczytał adres następujący:„Wielebny kaznodziejo! W imieniu wszystkich moichwspółbraci tu obecnych, otrzymałem polecenie wyrażenia ci,ileśmy byli zobowiązani, żeś chciał odpowiedzieć naszymżyczeniom, i mówić do nas o klęskach narodu, do któregonależysz. Wiedzieliśmy już o nich nieco, ale nie wiedzieliśmywszystkiego. Teraz, gdyby ktokolwiek wpośród nas chciałjeszcze wątpić o prawdziwości opowiadania które tylko coposłyszał, powiedzielibyśmy do niego: patrz na oblicze wielebnegoi uczonego kaznodziei, a postrzeżesz na niem bliznę,dowód męczarni jego narodu. Racz wielebny kaznodziejo przyjąćten mały dar, który ci jest ofiarowany przez wszystkichmoich współbraci, na dowód współczucia i dla cierpień twoichosobistych, i dla cierpień twojego narodu."To mówiąc, doręczył mi pugilares ze stoma dolaramiw papierach kanadyjskich. A przed rozjechaniem się do domu,tenże ks. dziekan, dziękował ks. administratorowi dyecezyi,potem kks. Sulpicyanom jako gospodarzom domu, a w końcuobracając się do mnie dodał: „Racz także ks. kaznodziejoprzyjąć nasze dzięki za szczytne i uczone nauki, jakicheśnam udzielał, w ciągu tych drogocennych dni. Nie wahamysię powiedzieć, że twoje ukazanie się na brzegach kanadyjskichbyło opatrznem dla nas, albowiem w miarę jak słowaspadały z ust twoich do serc naszych, czuliśmy, że one kiełkująw nas; co jest wskazówką pewną, że Bóg w miłosierdziuswojem da im wzrost. Niech sprawi niebo, aby gdziekolwiekzwrócisz kroki twoje, mogli ludzie powiedzieć jak tutaj: transeundoomnia bene fecit, przechodząc wszystko dobrze uczynił1 )." W krótkich słowach podziękowałem za tyle uprzejmościi dobroci, aby zaś uczcić wszystkich moich wielebnychsłuchaczy w osobie sędziwego mówcy, ucałowałem mu dłoń,') Nie przytaczamy dla krótkości tekstu francuzkiego, któryzostanie złożonym w archiwum naszego Zgromadzenia.219co sądzę tem więcej mi zjednało wszystkich. Otrzymałemliczne zaprosiny od kks. proboszczów odjeżdżających aby ichodwiedzić na wsi, ale jak zobaczemy, ledwo kilku wezwaniommogłem odpowiedzieć.Miałem więc cztery dni wypoczynku przed zaczęciemdrugich rekolekcyj dla kks. wikarych 21-go wieczorem, alemjuż był z góry zaproszony z kazaniem w tymczasowej katedrzebiskupiej na dzień 20-ty sierpnia, w którym obchodzonoświęto Wniebowzięcia Matki Boskiej. Nadto jeden z księżySulpicyanów prosił, aby przemówić w wielkim kościele parafialnymdo 800 panien należących do jednego z kilku katechizmówde perseverance, egzystujących w tem mieście. Nazajutrzzrana mówiłem po mszy świętej do dwóchset zakonniczgromadzenia Matki Boskiej zajmujących się wychowaniem,a zebranych podczas wakacyi, z rozmaitych miejsc do domugłównego. W tej nauce wytknąłem niektóre powody dla którychwychowanie po klasztorach nie przynosi zawsze tylekorzyści, ileby się spodziewać można i należało.Tymczasem zaczynając rekolekcye dla kks. wikarychpostrzegłem się, że bynajmniej nie wypocząłem, i jakkolwiekmówiłem do czterdziestu tylko słuchaczy, i w mniejszej kaplicyw biskupstwie, znowu mi szło z początku oporem.Obiecałem był ks. biskupowi ze St. Hyacinthe donieśćw połowie tych drugich rekolekcyj, czy się będę czuł na siłachkazać do jego księży? Zapytanie przyszło już drugiego dnia,kiedym się czuł bardzo mdłym; po namyśle odpowiedziałemz żalem, że lękam się kusić Boga, lękam się zawieść księdzabiskupa i szanowne jego duchowieństwo, i że o ile znamsiebie, niezdolnym dalszego sztucznego wytężenia sił, bezuprzedniego wypoczynku, a tylko dzień mi jeden pozostawałpotrzebny do odbycia podróży. Jak skoro dałem odpowiedźodmowną, zaraz poczułem się rzeźwiejszym, jak gdyby wielkiciężar spadł mi z barek; widać więc, że jak można czućboleść z góry w skutek jej przewidzenia, tak i trud, którynas czeka. W każdym razie opatrznie się tak stało, bo gdybymsię czuł rzeźwym, nie śmiałbym był odmówić, i mógłbymsię przesilić, bo i tak czułem już czasem chorobliwebicie serca; i pod koniec znowu, jak mówią Francuzi, jednemjuż tylko skrzydłem leciałem. KKs. wikaryusze prosili także,aby im mówić o Polsce, a w końcu po mowie dziękczynnej


•220ofiarowali koszyk pięknie haftowany przez indyanki osiadłei czterdzieści dolarów w nim. Biedacy zrobili wysilenie, honie są bogaci. Prosili też bym się dał na ich koszt fotografować.Ponieważ moja facyata i tak już tyle razy była reprodukowana,i że to jest dla mnie szczerem umartwieniem, nieodmówiłem. Musiał fotograf wyjść nieźle na swojem, bo miprzyniósł przed wyjazdem w darze pięć dolarów na missyeamerykański-e Zgromadzenia.Z powodu tych missyj, przypominam, że ksiądz biskupz Detroit żąda od nas missyonarzy dla Polaków osiadłychw jego dyecezyi. Podczas rekolekoyj dla proboszczów ksiądzbiskup z Alton (w Illinois południowym) o to samo mnieprosił, mówiąc, że miał parę księży świeckich Polaków i Czechów,ale że się im w końcu znudziło, i poszli sobie dalejw świat. Niestety! Słowianie jego musieli już popsuć się pomiastach. Nie taił, że Czesi całkiem o religią nie dbają,a Polacy nie tędzy, i nic na utrzymanie księdza, szkoły ikościoła dawać nie chcą, więc jeżeli księża polscy nie będąumieli po niemiecku lub po angielsku, utrzymać się nie potrafią.Gdybym nie dostał missyonarzy waszych, mówił, będęim radził i nasuwał, aby się przyłączyli do Anglików lubNiemców, bo inaczej dzieci ich całkiem dziko wyrosną i nanic pójdą. Odpowiedziałem, że na razie nie mam missyonarzydo dania, i że przy obecnem zniszczeniu Polski nie mogęnawet spodziewać się pomocy do ich wychowania. Wszakżeściśnięte miałem serce, ile że wiem, iż po innych stanach,w Ohio, Missuri i t. d. są rozproszeni Polacy w podobnymstanie opuszczenia się i opuszczenia. Myślałem, modliłem sięi postanowiłem powiedzieć parę sermons de charite, w nadzieizebrania dosyć aby jeden z naszych księży miał o czem objechaćte Stany po których mieszkają Polacy, i wyspowiadałich, i dzieci do pierwszej kommunii przygotował. Radziłemsię mego przyjaciela ks. Desmazures Sulpicyanina, czy takiekazania są w zwyczaju w tym kraju, i by się zapewnił, czyprzełożony ich i proboszczowie chętnie na to przystaną.Odpowiedział, że nieszczęściem dla mnie aż nadto są częste,że obecnie bogaci mieszkańcy są na wsi, że do tego trzy latajuż było nieurodzaju i o grosz trudno. Że wszakże tyle jestsympatyi dla Polski, iż spróbować warto szczególniej, gdybymchciał nadto kwestować po domach. Co do tego ostatniego,


•221jakkolwiek mi przekładał, że w całej Ameryce północnej iw górnej Kanadzie księża z jałmużny tylko żyją, że w Montrealsamem nowo założone zgromadzenia po domach kwestują,że lud pobożny zakonnikom dawać lubi, i nieraz samich szuka: pomimo tych wszystkich zachęt, zgodzić się nakwestę po domach nie mogłem, bo to jest zawsze wywieraniempewnego przymusu moralnego i wymuszaniem nierazniechętnego datku. A choć czytałem zdania Świętych, że dobrzejest dla niejednej duszy, aby dała choćby na razie niechętnie,wszakże może w skutek nieuniorzonej jeszcze do resztymiłości własnej, operacyi tej wobec obcych podjąć się nieśmiałem. Zresztą miejscowi księża nie taili, że taka kwestapo domach wymagałaby wiele miesięcy czasu, których ja dorozporządzenia nie miałem. Przyjąłem zatem z wdzięcznościątylko ofiarowane mi dwa kazania z kwestą w kościele, nadzień 3-go września w wielkim kościele parafialnym, a na17-go w największym po nim kościele św. Jakóba; w niedzielębowiem pośrednią, 10-go września, obchodzono święto patronalnemiasta imienia Maryi. Ksiądz administrator nietylkotakże najchętniej się przychylił do mego żądania, ale samod siebie zapowiedział kwestę na 2-go września w małej tymczasowejkatedrze biskupiej, w której już byłem cztery razykazał.Trzech dni wolnych, które mi pozostawały po rekolekcyachksięży wikaryuszów, użyłem na powiedzenie jednegoranka nauki do sióstr w Hópital General „o miłości PanaJezusa w cierpiących członkach Jego" drugiego, do sióstrśw. Józefa w Hotel General o naśladowaniu ich św. Opiekuna,a trzeciego do sióstr de la Providence, nie pamiętamjuż o czem. Siostry te założone przez ks. biskupa z Montrealna wzór Sióstr miłosierdzia, obsługują dom wysłużonychkapłanów, zakłady dla chorych, starców, sierot, głuchoniemych,nareszcie ochronkę: a wszystko to utrzymuje się z jałmużny,choć nie wątpię, że głównym dobrodziejem musi byćsam ks. biskup. Ułożyłem był sobie w godzinach poobiednichdwóch dni ostatnich brulion mojego kazania, albo naukio zasługach i cierpieniach Narodu Polskiego. Wszakże czytającgłośno przekonałem się, iżby trwało półtory godziny,rzecz niepraktyczna, ile że trzeba było mówić pośrodku mszy,w porze gorącej roku, w kościele ogromnym, źle akustycznie


•222zbudowanym, a pełnym ludu; musiałem obliczyć naukę mojąna trzy kwadranse czasu. W kościele było przynajmniej 5000osób, i uważałem, że się nikt nie nudził, bo wszyscy nieruchomisłuchali. Kwestowali panowie z bractwa św. Wincentegoa Paulo. Kwesta jakkolwiek jak mi zewsząd zaręczanonadzwyczaj obfita, przyniosła tylko sto czterdzieści dolarów,a w kościołku biskupim dwadzieścia cztery: więc niedostatecznana cel przezemnie zamierzony, ale wszystko dobre coBóg daje przez dobrych ludzi. Większa korzyść, że odtądw Montreal więcej się za Polskę modlić będą. Dziennik T UnionNationale dał analizę stenograficzną mojej mowy, ale niedokładną,bo sam stenograf przyznaje, że nie w korzystnemmiejscu siedział i nie wszystko słyszał. Dałem zatem mój rękopismdo dziennika katolickiego la Minerve; a jakkolwiek mięrodowici Francuzi księża zaręczali najuroczyściej, że tak mówiępo fraucuzku, iż ledwo można poznać, żem cudzoziemiec,i sam czułem szczególną pomoc Bożą i w tej mierze przezcały mój pobyt w Montreal, przecież prosiłem jednego z nich,aby raczył przejrzeć i poprawić mój styl przed oddaniem dodruku. Natomiast, dał on inne wyrażenie moim myślom i niektóredaty i fakta powykrzywiał. Więc z temiż błędami wyszłamowa moja w dziennikach cpiebeckich, a w Montrealosobno, w formie broszury, i teraz muszę piórem grubszeprzynajmniej błędy poprawiać.Zostawało mi tedy kilkanaście dni wolnego czasu, ażdo następnego kazania zapowiedzianego na dzień 17 września;postanowiłem go użyć na wytchnienie i poznanie niecokraju. Z przyjacielem moim księdzem Desmazures ruszyliśmyw drogę 4-go zrana, i częścią koleją żelazną, częścią statkiemparowym po rzece Ottawa (u Indyan Ottawuais) dostaliśmysię wieczorem cło miasta tegoż imienia (zwanego dotychczasBytown) a przeznaczonego na stolicę przyszłej konfederacyiAkadyjskiej, a przynajmniej połączonych obu Kanad.Dotychczas miasteczko to liczy 10,000 ludności, w połowie(nawet większej) jak sama dyecezya francuzkiej, w połowieangielsko-kanadyjskiej. Odbywał się jubileusz w mieście,i chwilkę mogliśmy tylko widzieć księdza biskupa Guigues(pierwszego w tej nowej dyecezyi) pochodzącego ze zgromadzeniamarsylskich Oblatów Maryi Panny, tak zasłużonychw missyach śród koczujących Indyan około zatoki Hudson.


•223Chwilkę mówię, mogliśmy tylko widzieć księdza biskupa tegowieczora, i nazajutrz tylko przy stole, bo zarówno z inszymi misyonarzamiswego zgromadzenia pracował nieustannie w konfessyonale.Ksiądz biskup zdobył się na piękną katedrę, któranieźle wyglądała naprzeciwko wspaniałego gmachu, budującegosię dla parlamentu przyszłej konfederacyi. Nazajutrzrano oglądaliśmy spadek Ottawy, zwany la Chaudiere. Wodaspada po szerokim pokładzie skał podwodnych, ale jej niedosyć, i dlatego widok nie jest tak wspaniały jakby mógłbyć, wprawdzie w tej porze roku wody najmniej w rzece.W każdym razie wspanialszy to widok od spadku wązkiegojeszcze Renu pod Szafuzą. Wielki tu handel drzewem, tratwyprzybywają nieustannie od północy i płyną aż do Quebeku.Tysiące młodych silnych Kanadyjczyków zwanych Voyageursidzie pracować w lasach; towarzyszy im zwykle missyonarzze zgromadzenia Oblatów. Udaliśmy się potem oglądaćgmach parlamentu zbudowany na wzgórzu w formie wielkiegoklasztoru z trzema wieżami, w stylu Benaissance; dwie ogromneoficyny w podobnym stylu i z wieżami, a przeznaczonena bióra rozciągają się jak dwa ogromne skrzydła. Że ranekbył parny i mglisty, trzy te gmachy ze swojemi wieżamiwydawały się uroczo i olbrzymio. Wnętrze jeszcze nie wykończoneale confortable i okazałe, sufity tylko płaskie z pięknegodrzewa, ciężko i nizko wiszą. Gmach ten kosztowaćbędzie przynajmniej pięćdziesiąt milionów franków, na prowincyąi za drogi i za wielki; a nuż Stany Zjednoczonepochłoną Kanadę , tedy będzie całkiem nieużyteczny. Nawzgórzu pobocznem ma stanąć jeszcze pałac dla gubernatora.Miasto to, od strony wody może być dobrze umocnione; dlatego zapewne zostało przez rząd wybrane raczej niż Montreal,otwarty, za bliski Stanów Zjednoczonych, i nazbytjeszcze francuzki, choć zresztą daleko więcej centralny odOttawy. Po obiedzie odwiedziliśmy zakład Sióstr szarych(kolonia Hópital generał w Montreal) i widzieliśmy dwudziesto-pięcio- letniego księdza umierającego spokojnie. Potembyłem w kollegium, seminaryum, którego przełożony ksiądzM. D. Dawson, Szkot rodem, a patryota, ofiarował mi swójpoemacik Lines of the massacre of Osmiana, wydany w Glasgowier. 1844; i drugi p. t. On the latest nevs frorn Bussia(Ottawa, august, 1865), w którym wskazuje karę nieba nad


•224Moskwą za pastwienie się nad Polską, w pożarach, zaraziena ludzi i bydło i t. d. Tyle pociechy przynajmniej że wszędziepoczciwi ludzie tę biedną naszą Polskę kochają.Wycieczka ta moja rekreacyjna, nie będzie jednak daBóg bez korzyści dla dusz pięćdziesięciu rodzin polskich,osiadłych około miasteczka Rcnfrov, siedmdziesiąt mil angielskichpowyżej Ottawy. Dzieci już pouczyły się po angielsku,niektórzy ze starszych mówią nieco po niemiecku (zdaje sięże pochodzą z Prus zachodnich) ale niektórzy tylko po polskumówią. Poczciwy sześćdziesięcio - pięcio letni ksiądzirlandzki, mieszkający przy księdzu biskupie, który się niemógł żadną miarą po francuzku nauczyć, uczy się dzień i nocpo polsku, aby mógł tych poczciwców spowiadać. Chwalił sięprzedemną, że już umie trzydzieści ośm pytań po polskuzadać! Nie chciałem brać go na egzamin jak też on swojąpolszczyznę wymawia; to prawda że poczciwy ludek niewybrednyi musi go jakokolwiek rozumieć (i jam tu już jednegoIrlandczyka wyspowiadał). Bardzo mi księża ten nasz ludekchwalili, i opowiadali, że w Ottawie mieli przewodnika protestanta.Widząc że on przechodząc przed kościołem czapkinie zdjął, zrzucili mu ją z głowy, jeszcze kark siłą nachylili.A gdy im dano zrozumieć że przewodnik nie katolik, odpowiedziałjeden po niemiecku: „już tam na to nie ma ratunku,u nas tak się dzieje że przed kościołem, ktoby on tam niebył, musi się pokłonić." Nie wiem czy ci poczciwce wyszlizdrowo z katastrofy, gdy pociąg wpadł przez most podniesionyw rzekę Richelieu, czyli Chambly (pokazywano mi tomiejsce, gdym jeździł do St-Hyacinthe). Księża Sulpicyaniebardzo mi chwalili pobożność pokaleczonych Polaków, którzyleżeli po szpitalach w Montreal; a niektórzy z nich otrzymawszywynagrodzenie od towarzystwa kompanii żelaznejwrócili do kraju '). Poczciwemu księdzu Irlandzkiemu zapi-Jeden Galicyanin, który stracił rękę i nogę otrzymałtysiąc dolarów i wrócił do kraju z małem dzieckiem odszukanemprzez księdza Villeneuve u doktora Kanadyjskiego, który już jebył sobie poczciwie przysposobił. Opowiadał mi ten kapłan, iżgdy mu przyprowadził to dzieciątko które już był jako umarłeopłakał, tak przeraźliwie ryknął, że dziecko przestraszone zaczęłopłakać i uciekać.


J225sałem z Europy Nowy Testament po polsku, o który bardzoprosił.Ucieszony że ta wycieczka moja nie była bez korzyści,wracałem ku Montreal. Wszędzie po drodze czuć było swądpalących się lasów, paliły się one z powodu bardzo suchegoi gorącego lata przez kilka dni, i wielkie szkody przyniosły.W starej Kanadzie tak już są wytrzebione, że drzewo zaczynabyć drogiem i z daleka musi być sprowadzanem. Zatrzymaliśmysię po drodze w Lac des deux Montagnes, własnościksięży Sulpicyanów. Od dwustu lat obsługują oni tam założonąprzez siebie osadę dla Indyan, po połowie Irokezów,po połowie Algonkinów. Jeden z księży doskonale posiadaoba języki i pieśni pobożne dla nich układa. Słyszałem ichśpiew w kościele, i muszę powiedzieć, że melodye francuzkiezwykle skoczne, contredanse przypominające, w ustach Indyanpoważniejszy i pobożniejszy ton przybierają. Odwiedzałem ichpotem po domach. Przed dwoma dniami dwudziestu kilkumężczyzn wybrało się na polowanie i rybołostwo, widzieliśmyich nawet ze statku pod namiotami zupełnie takiemi jakieżniwiarze neapolitańscy rozciągają. Trudno tym synom leśnymusiedzieć na miejscu i rolę uprawiać, choć już dawDy strójswój zarzucili. Pokazywał mi ksiądz Desmazures naczelnikawsi, którego przed laty jeszcze widział w stroju dawnym,a który już dzisiaj chodzi w surducie, ogolony i z zapuszczonemiwłosami na całej głowie. Kobiety robią różne drobiazgiz perełek, a ponieważ mężowie nic im zwykle wracając dodomu nie przynoszą, jadą do Stanów Zjednoczonych sprzedawaćswoje robótki i wpadają w ręce spekulantów amerykańskich,którzy ich osobami handlują.Wpadłem do Montreal na chwilę tylko dla wysłanialistów do Europy, i wyjechałem na wieś do osiadłego turodaka p. Kierzkowskiego '). Ojca to jego, żołnierza z czasówKościuszkowskich, oficera z legionów, St-Domingo, księztwaWarszawskiego, nareszcie majora w roku 1830, ojca to') Oprócz pana Kierzkowskiego widziałem tu tylko dwóchPolaków. Jeden' młody emigrant przybywał ze Szkocyi i jechałdo górnej Kanady, mając tam sobie obiecane miejsce; drugi przybyszz Francyi po 1850 r. (p. Żmijewski) jest woźnym przyTrybunale.32


•226jego mówię, pogrzebiono tak uroczyście, wobec 60,000 zebranegoludu w Poznaniu, przed trzema laty, na początku demonstracyj,a i myśmy też mszę żałobną w Paryżu odśpiewali.Pan Kierzkowski syn, przybył do Paryża z ojcem, w piętnastymroku życia swego, odbył jeden z kilku pierwszych, wrazz Edwardem Jełowickim szkołę centralną, i otrzymał posadęinżyniera przy kanale Beaukarnais w Kanadzie. Ożenił sięz panną de Bartsch, właścicielką feudum St-Charles, i wszedłw powinowactwo z najznakomitszemi tu rodzinami, bo drugasiostra (nieboszczki już) żony p. Kierzkowskiego jest za panemDrummand, byłym ministrem kanadyjskim, a dziś sędzią najwyższejinstancyi, trzecia za p. Monk, sędzią trybunału apelacyjnego,czwarta nareszcie była za ziomkiem naszym, panemRottermundem od wielu lat już zmarłym. Wdowa po panuRottermundzie, bawiąca w Paryżu, i należąca nawet do StowarzyszeniaPolskich Pań św. Wincentego a Paulo, dała milisty polecające do dwóch swoich sióstr mieszkających w Montreal,i w ich to domu poznałem p. Kierzkowskiego. Używatu najlepszego imienia, zacnego i dobrze wychowanego człowieka,nawet u duchowieństwa, (choć należy do stronnictwaliberalnego, albo opozycyjnego) był też posłem na,sejmie.Wybrałem się w drogę z proboszczem p. Kierzkowskiego,przenocowaliśmy u księdza proboszcza w Beloeil nad rzekąRichelieu, a nazajutrz w towarzystwie młodego proboszczaz St-Hilaire, mieszkającego wprost naprzeciwko na drugiejstronie rzeki, puściliśmy się ku najwyższej górze w Kanadzie(bo tysiąc kilkaset stóp wysokiej) zwanej montagne de Beloeil,albo de St-Hilaire. Nie bardzo mi się chciało, należącemujuż do ciężkiej piechoty drapać się pod górę; ale widziałemże dwaj proboszcze pragnęli pokazać mi piękny widok krajowy,i że to była partie arrangee, więcem się poddał z dobrąminą. Pokazało się za powrotem, że ja stary wyjadacz górski,nawykły drapać się po Apeninach do naszej Mentorelli,dwa razy wyżej położonej, tylkom się dobrze wypocił i lepszegonabył apetytu, a mój młody ksiądz z St-Hilaire zarazsię położył; proboszcz zaś ze St-Charles nazajutrz jeszczeczuł się nie swoim. Bo ja sobie jak górale i bydlęta górskie,powoli i zygzakiem windowałem się pod górę, a moi młodziniedoświadczeni towarzysze (pomimo moich ostrzeżeń) naprzełaj prosto i podwójnym krokiem maszerowali.


•227Miejsce istotnie piękne. Na wysokości dwóch trzecichgóry jest jezioro znacznej głębokości, dostarczające wodywielu młynom okolicznym. Nie zdaje się by topniejące śniegiwokoło mogły dostarczać tyle wody, musi to jezioro byćzaopatrywane źródłami podziemnemi; podług podań Indyan,mówiących o kurzącej się górze, prawdopodobnie jest towypalony krater wulkaniczny, a może sięga dnem aż do łożyskasąsiedniej rzeki. Na samym wierzchołku góry, z którejpiękny i obszerny widok na jezioro z jednej, na rzekę i okolicez drugiej strony, na samym wierzchołku stoi kapliczkai leżą obok kawały ogromnego krzyża blachą pokrytego,a postawionego za staraniem i zachętą ks. biskupa ForbinJanson (byłego biskupa w Nancy we Francyi) który tu przedlaty dwudziestu, całą Kanadę przez rok po apostolsku byłobszedł. Wichry zużyły w końcu łańcuchy żelazne podtrzymującekolosalny krzyż, a duchowieństwu nie pilno stawiaćnowego, aż się uda zgromadzenie jakie na tej górze osadzić.Bo jako diabeł przy każdem świętem miejscu karczemkę wrazswoją stawia, tak i tu pusta młodzież nie dla nabożeństwa,ale dla grzesznej często zabawy, zaczęła się była sęliodzić.Pod wieczór wsiedliśmy na statek parowy, na którymspotkaliśmy podług umowy pana Kierzkowskiego, wracającegoza nami z Montreal, i przybyliśmy do jego domu. Na dziedzińcu,na maszcie powiewała chorągiew polska, w izbiewisiał herb narodowy wyszywany, (ofiarowany panu Kierzkowskiemuprzez jego wyborców na posła), a na nim zawieszonepistolety polskie i inna broń. W niedzielę, 10 września,miałem kazanie w kościele parafialnym z tekstu ewangeliidnia tego: „nie można dwom panom służyć, Bogu i mamonie."Kanadyjczycy, jak Polacy rzadko zbierają pieniądze,jedno jak mrówki co przez sześć miesięcy letnich zbiorą, toprzez sześć miesięcy zimowych najstaranniej zjedzą. Dawniejwieśniak kanadyjski żył w wielkiej prostocie, nosił grubesukno z wełny własnych owiec, niewiasty same wyrabiałypłótno. Dobrze Francuzi mówią: ć est le bon marche ąui ruinę,"taniość sukien i perkalów angielskich sprawiła, że lud dziśwszystko w sklepach kupuje. To też nie widziałem właściwieludu w kościele, wieśniacy w porządnych surdutach, wieśniaczkiw krynolinach z okrągłemi kapelusikami na głowie,przyjeżdżają w kabryoletach do kościoła, mieszkają w porzą-


•228dnych domach. Przejęli zatem comfort od Anglików, ale przemysłu,energii angielskiej nie mają. W rolnictwie trzymająsię upornie rutyny. Szkoły elementarne żeńskie i męzkiew każdej prawie parafii, liczne kolegia trzymane przez księży(jest ich sześć w małej dyecezyi Montreal), łatwość przystępudo nich, wszystko to sprawia, że coraz więcej .młodzieży poduczonejrolę opuszcza. Młodzież męzka i żeńska hurtem *)wynosi się do Stanów Zjednoczonych. Po miastach pełno belletrystówbez chleba, adwokatów bez klientów, lekarzy bezpacyentów, wszystko to przygotowuje klasę rewolucyonistówbo kto się ma za zdolnego a głodny, znajduje że utwór społeczeństwanie dobry, pragnie zmiany i pracuje nad sprowadzeniemprzewrotu społecznego. Jak gdzieindziej, tak i tuksięża (chcąc jak najwięcej mieć uzdolnionych Kanadyjczyków,by Anglicy wszystkich urzędów i stanowisk nie zajęli)pomimo najlepszych zamiarów ułatwiając zbyt nauki wyższe,wychowają w końcu nieprzyjaciół społeczeństwa i Kościoła.Już dziś głodne pismaki, po dziennikach przeciwko księżom,dobrodziejom swoim gryzmołą.Wracam do mojego gospodarza. Prosił mnie o odśpiewaniemszy żałobnej za zmarłych jego rodziny; przy tej sposobnościzamieścił nad grobem rodzinnym wobec dwóch swoichsynów, tablicę z następującym napisem polskim:„Kierzkowski syn odległej, nieszczęsnej krainy,„Tu grób obrał dla siebie i swojej rodziny."Nazajutrz pojechaliśmy o dwie godzin drogi do panide St. Ours, i pierwszy raz dopiero w Kanadzie byłem obecnymprzy poświęceniu dzwonu do nowego kościoła w parafiiSt. Roch, zbudowanego głównie nakładem dziedziczki. Widziałemprzy tej sposobności zebranie obywatelstwa okolicznego.Szlachta kanadyjska oddawna była nieliczna, bo znaczna jej') Duchowieństwo stara się temu zapobiegać, zakupującgrunta nieuprawne jeszflze i kolonizując na nich młodzież robocząa biedną i w ten sposób nowe już całe powiaty powstały.Ale te wysiłki nie są dość scentralizowane, nie są w stanie zapobiedzwszystkim potrzebom rzeczywistym czy przywidzianymgwałtownie rozradzającej się ludności, i ztąd emigracya do StanówZjednoczonych. Liczbę wychodźców podają na 150 do 300tysięcy ludności płci obojej. ,


•229część po odpadnięciu tej kolonii do Anglii wyniosła się byłado Francyi. Obecnie coraz więcej się przerzedza, bo miękkochowana uczyć się nie chce. Synowie rolników, kupców zostająadwokatami, posłami, ministrami; a szlachta poluje, próżnujei traci majątki. Ogólnie Kanadyjczycy dobrzy są, gościnni,uprzejmi, zachowali grzeczność francuzką, a więcej mają prostotyi serdeczności. Tak uprzejme znalazłem przyjęcie uduchowieństwa i świeckich wszelkich stanów, że najlepiejjestem usposobiony dla tutejszych mieszkańców, wszakże niemogę nie widzieć, że od lat stu nie mieli ani do cierpienia,ani do walczenia, i przeto widać u nich pewną miękkośći ospałość. Religfjni są u siebie, w Montreal katolik nie przejdzieobok księdza aby go nie pozdrowił, uczęszczają do kościołówi do Sakramentów, a przecież, niech Kanadyjczyk osią- -dzie w Stanach Zjednoczonych, opuszcza się w praktyce religijnej,a choć tam nie ma do płacenia dziesięciny, nie chceprzykładać się do utrzymania kościoła, szkoły i kapłana.Zwracałem uwagę kapłanów na potrzebę zabezpieczenia luduprzez katechizmy dogmatyczno - polemiczne zastosowane dóstopnia rozwinięcia różnych klas społeczeństwa, przeciwkowpływowi protestantów, z którymi są w coraz częstszym stosunku.Jak dziś rzeczy stoją, gdyby broń Boże, Amerykanieposiedli Kanadę, toby ich prędko duchowo i majątkowozniszczyli.Pożegnałem mojego uprzejmego rodaka, i wracając doMontreal odwiedziłem jeszcze dwa probostwa. Jedno w Vercheres,gdzie mi pokazywano miejsce, na którem w początkachkolonii, córka ówczesnego właściciela, w małym ostroguz ostrokoła, obroniła się ze służbą przeciwko napadowiIndyan; nie wiem czyby dzisiejsze Kanadyjki miały już tyleanimuszu. Ostatnią stacyę miałem w Yarennes u monsignorades Autels proboszcza tego miejsca, znanego mi jeszczez Rzymu. Wróciwszy do Montreal, wyczytałem w dziennikachpodrukowane rozmaite poczciwe głupstwa. I tak jeden dziennikaby zachęcić mieszkańców do pójścia na moje kazanienastępne, powiedział że będzie kwesta na odbudowanie Polski.By jakkolwiek pokryć ten non-sens, mówiłem w czasie kazaniao seminaryum polskiem, które Ojciec św. zakłada w Rzymie,dla zachowania wiary w naszej Ojczyznie. W domówieniu,wytłumaczyłem co to jest Syberya. Składka na missye


•230nasze przyniosła czterdzieści sześć dolarów. Dla seminaryumjeżeli kto uczyni, to chyba księża Sulpicyanie, którzy tymczasemofiarowali uczniów naszego Zgromadzenia wychowywaćw swojem seminaryum darmo. Niech im Bóg płaci ich dobreserce!Nie skończyła się na tem praca dnia tego. Z drugiemkazaniem zaproszony byłem do sióstr Opatrzności, obchodzącychgłówne święto swoje, siedmiu boleści Matki Najświętszej,trudno było odmówić i przez wzgląd na Maryą Pannę, i nabiskupstwo ugaszczające mnie od dwóch miesięcy, a opiekującesię szczególniej tem zgromadzeniem. Pośrodku nareszciemówiłem w zebraniu młodzieży zwanem Union catholiąue.Tam wytłumaczyłem różnicę Moskwy Rossyą przezwanej odRusi; i niesprzęgłość rasową i duchową między Polską a Moskwą.Rozpromieniłaby się dusza Duchińskiego, gdyby mniesłyszał! Ale niech się i tak ucieszy; bo gdy sekretarz, młodyi zdatny adwokat, nie mógł dojść do ładu ze zdaniem sprawyz przedmiotu tak sobie nowego, podyktowałem mu w treścico mówiłem, a 011 to znów pięknie zredagował. Tak i Kanadyjczycywiedzą że Polakom a Moskwie:„I ród nie jeden jak nie jedna wiara i t. d."Postanowiłem nareszcie wynosić się z Montreal, bo jużmi był i czas, i przyszłoby może jak zapowiadano, prosićo litość i wypraszać się od zbyt częstych wezwań z kazaniem.Aż tu mi w seminaryum przypomniano obietnicę przemówieniao Polsce, a ks. Desmazures drugie przyrzeczenie, powiedzeniakilkuset jego Per sev er antkom nauki z wielkiego katechizmu,co tylko w niedzielę następną uskutecznić się mogło.Zostałem więc tydzień jeszcze, pożegnałem tymczasem znajomychduchownych i świeckich w mieście, podziękowałempanom z towarzystwa św. Wincentego a Paulo, którzy podwóch moich kazaniach raczyli kwestować, a że jeden z tychpanów jest zięciem sławnego tu pana Barthelet (który odlat dziesięciu tylko po 100,000 rocznie wydaje na budowaniekościołów, szkół i klasztorów dla rozmaitych zgromadzeń)przeto i tego pana poznałem. Ten poczciwiec w skromnymdomku mieszka, i jednym konikiem sobie jeździ. Drugi jegokrewny także dawnego etatu człowiek, wybudował wspaniałyzakłąd dla sióstr uczących Zgromadzenia miejscowego Jezusa


•231i Maryi. Miałem jeszcze naukę w Mont-Ste Marie, jednymz trzech pensyonatów trzymanych przez Zgromadzenie sióstrde la Congregation de Notre Damę. Jest ich siedm w mieściei pod miastem, liczących zwykle od stu do dwóchset uczennic,a jakkolwiek część tych uczennic przybywa z górnejKanady ze Stanów Zjednoczonych, zawsze to zawiele na miastoliczące sto tysięcy ludności: to też się tworzy proletaryatbelletrystek żeńskich, bez posagu. We czwartek, 21-go września,miałem żądaną naukę do młodzieży seminaryjskiej,0 zasługach apostolskich Kościoła polskiego przez nawróceniePomorzan, Litwy i przeprowadzenie Unii na Rusi. Z wielkiemzajęciem słuchało tych stu Lewitów, nietylko z Kanadyale i ze Stanów Zjednoczonych pochodzących, o przedmiociecałkiem nowym i nieznanym, żałowali tylko, jak mię dyrektor1 profesorowie zapewniali, że się tak prędko skończyło, i radzibybis zawołać. Ale w nocy dostałem jakoby choleryny,a nawet z kurczami wewnątrz, jedno bez ostygania rąk;dowiedziałem się, że to licho panowało w mieście w skutekgwałtownych zmian powietrza. Więc już na niedzielę odmówiłemdrugiego kazania, ograniczyłem się na przemówieniudo Verseverantek przy rozdaniu im stosownych obrazków,(poczciwe dziewczęta złożyły mi czterdzieści szylingów nadrogę) i podziękowaniu ks. administratorowi wobec zgromadzonychkanoników i mansyonarzy, za uprzejmość jakiejdoznałem ze strony jego i całego duchowieństwa. Mogępodziękować Bogu, że pobyt mój nie zaszkodził dobrej sławieZgromadzenia naszego i narodu polskiego; i owszem ufam",że odtąd każdy Polak, a mianowicie każdy kapłan serdeczniejjeszcze w Montreal i Kanadzie przyjęty będzie.Nazajutrz rano wyjechałem drogą żelazną do Kingston,i zanocowałem w kolegium. W Ameryce za złe miałabywładza duchowna księdzu, gdyby zajeżdżał do hotelu; każdychoć nieznany, czy w seminaryum, czy w biskupstwie znajdziegościnne przyjęcie, a przecież już w górnej Kanadziez samych tylko składek utrzymują się księża i biskupi. KsiądzStafford dyrektor kolegium (ks. biskup odbywał wizytę dyecezyi)i proboszcz naprzeciwległej wyspy, chciał mi pokazaćskamieniałe ogromne ślimaki morskie i inne wymoczki, którepowynajdywał wewnątrz kamieni. Wnosi ztąd, że cała dzisiejszaKanada była dawniej łożyskiem morza, z którego dziś


•232tylko ogromne jeziora i rzeki pozostały. Rozminąłem sięz ks. biskupem z Hamilton, który współcześnie był do Montrealpojechał. Udałem się przeto prosto do św. Agaty, gdziezastałem wszystkich naszych księży zdrowych, choć. pomęczonychcałomiesięczną jubileuszową pracą. Dwóch pojechałojeszcze o dziewięćdziesiąt mil ztamtąd pomagać koledze któryim często pomagał, a tak przywiązany do naszego Zgromadzenia,jakoby do niego należał. Znalazłem przybyłego z Rzymuks. Ellenę i młodego teologa Irlandczyka, pierwszego nowicyuszaw Kanadzie. Dawny to uczeń O. Eugeniusza i coś namałego Mezofantego zakrawa, bo okrom języków starożytnych,które dokładnie posiada, płynnie mówi po francuzku i niemiecku,poduczył się już po włosku i po polsku. Naszej mowychce się dokładnie douczyć, aby wraz z O. Eugeniuszem moglibyć pomocnymi przechodnim Polakom.Poczciwi nasi koloniści z Forestville pisali, że już domdla ks. proboszcza wybudowali, i oczekują niecierpliwie naobiecane odwiedziny swojego dobrodzieja. Kolegium naszezyskało nową klasę uczniów, i dwóch profesorów, trzeci zdolnyhellenista przybędzie po roku z Rzymu. Na wielkanoc przeniesiesię do własnego domu w mieście Berlin; zgłaszają sięjuż studenci ze Stanów Zjednoczonych i protestanci miejscowi,a że 00. Jezuici zamknęli swoje kolegium w mieścieGwelf dla braku uczniów, i nasze jedyne jest w dyecezyi,przeto może prędko się rozwinąć pod zdołnem i sprężystemprzewodnictwem O. Ludwika. Wszystko tu łatwiej idzie, byletylko chcieć pracować. Niepłonną mam nadzieję, że się naszeZgromadzenie prędko tu rozrośnie. Za zapowiedź tego uważamdziwny wypadek, jaki się zdarzył O. Franciszkowi płynącemudo Ameryki z bratem Janem (już zmarłym), a którymi tu przypomniał w rozmowie. Pisał mi o tem w swoimczasie, alem nie zwracał na to uwagi, i bardzo niedokładniezapamiętałem. Poleciłem mu zatem, aby mi spisał na nowo,i oto jego notatka:„Ostatniego sierpnia, czy 1-go września 1860 r. wsiedliśmyw Liverpool na statek, który nas 12-go wrześniaw Quebec na ląd wysadził. W pierwszych dniach żeglugi nicuderzającego nie zaszło, dnie były zwykle pochmurne a noceciemne. Między 8-ym a 9-ym zdarzył się wypadek, który takgłęboko wyrył się w mojej pamięci, iż dotychczas świeżo


J233przedemną stoi. Około ósmej z wieczora przechadzaliśmy siępo pokładzie, a oto widnokrąg zaczął się rozjaśniać, tak iżw krótkim czasie cały pokład oświecony został. Promieniestawały się coraz żywsze, a z tego ich rozwinięcia powstałaśliczna różnobarwna zasłona, która się coraz bardziej powiększej części widnokręgu rozciągnęła. Na pokładzie byłooprócz mnie kilka osób, które ten widok podziwiały. Powolirozdzieliła się ta zasłona na dwie połowy, a pośrodku zaczęływystępować różne słupy, które coraz wybitniejszą postaćprzybierały, jaśniejąc blaskiem nadzwyczajnym. Rychłopotem jęły się pokazywać rozmaite postacie, które widoczniekształt aniołów przybierały, wzrastając od chwili do chwili.To wszystko trwało przynajmniej przez ćwierć godziny. Wtedywystąpiła wyraźnie postać niewiasty w gwiaździstej koronie,stojąca na księżycu, depcąca okrutnego smoka. Na ten widokwszystko co tylko było na okręcie wystąpiło na pokład. Pokilku chwilach środek tego widziadła zajaśniał nowym blaskiem;a wszystko to było na tak wielkie rozmiary, tak wydatnie,iż wydawało się być jakoby się rękoma dosięgnąćdało. Nareszcie wystąpiła z głębi postać coraz wyraźniejszeprzybierająca kształty. Ta postać trzymała chorągiew w ręku,i stała po boku pierwszej. To widowisko trwało przynajmniejdobrą godzinę. Poznałem natychmiast, że pierwsza osobaprzedstawiała Niepokalane Poczęcie Najświętszej Panny, drugaZmartwychwstanie Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ale codziwniejsza to, że wszyscy na pokładzie to samo głośno wyznawali, chociaż do rozmaitych wyznań należeli. Staliśmyobok poważnej jakiejś pani katoliczki, która wraz z córkąi guwernantką upadły na kolana wołając: wielki, cudownyBóg w dziełach swoich, i modliły się w cichości. I kapitanw końcu się odezwał: że nic jeszcze podobnego nie widział,chociaż się już w życiu swojem napatrzył dosyć najpiękniejszychi najdziwniejszych zórz północnych. Dodam jeszcze,iż Pan Jezus i Najświętsza Panna otoczeni byli rozmaitemipostaciami anielskiemi, i że na pokładzie tak było jasno, iżja sam wygodnie czytać mogłem. Powiedziałem sobie: otogodło nasze; walczymy pod chorągwią zmartwychwstałegoZbawiciela i pod opieką niepokalanie poczętej Matki Jego;serce moje tak przepełnione było weselem, żem zawołał do32


•234brata: „przybędziemy szczęśliwie na miejsce naszego przeznaczenia!co się też stało."Stało się zaś, dodam, choć okręt przepłynął szczęśliwiewśród dwóch murów lodu, które były u dołu połączone, tylkopośrodku działanie fal morskich wyżłobiło wyłom, nad którymmógł się statek przesuuąć. Przypomnę jeszcze czytelnikowi,że biskupi Stanów Zjednoczonych obrali sobie uroczyścieza Opiekunkę niepokalanie poczętą Matkę Zbawiciela,a kapłan Zmartwychwstaniec, który miał to widzenie, pierwszyzaczął dawać missye Polakom przerzuconym do Ameryki.Dodam już tylko, że dnia 30-go września obchodziłemz braćmi w duchowo-rodzinuem kółku moje imieniny; poczciwyludek okoliczny choć dzień był roboczy zebrał się w liczbiestu osób przeszło, które się spowiadały i kommunikowałyna moje intencyą. Bóg im zapłać, jak i tym wszystkim,którzy w Europie taką mi miłość i miłosierdzie wyświadczylii świadczą. Czekam tylko na powrót O. Eugeniuszaz missyi, aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Mamdo nich wjechać przez miejsce najbardziej zajmujące, to jest,po zawieszonym moście (suspension bridge) nad spadamiNiagary.Zacznę zatem da Bóg list następny od opisania wielkiegoszumu wody, aby mówić dalej o turkocie machin, iwielkiej wrzawie ludzi po miastach amerykańskich.L I S TIV.STANY-ZJEDNOCZONE.New-York, 18-30 października 1865 r.Moi najdrożsilLudzie światowi trudno pojmą i uwierzą do jakiegostopnia siły i rzewności dochodzą uczucia synowstwa, ojcostwai braterstwa, w członkach rodzin duchowych i nadprzy-/


•235rodzonych, jakiemi są zgromadzenia. Doświadczyłem tego iprzy powitaniu braci moich w Kanadzie i przy ich pożegnaniu.Wprawdzie, uczucia smutku i boleści z jednej strony,wesela i pociechy z drugiej, w osobach żyjących wciąż z pamięciąniestałości wszystkiego co czasowe—wprawdzie, uczuciauduchownione nie dochodzą nigdy gwałtowności uczućczysto przyrodzonych i namiętnych, ale są głębsze i stalsze,bo już mają w sobie coś wiecznego, niezmiennego. Popłakaliśmysię serdecznie, żegnając się, choć księża nawykli dowidoku łez po rodzinach, przy konających, nie są łatwoskłonni do płaczu.„To już bodaj do zobaczenia się w wieczności, Ojcze!.,powiedział jeden z braci: jak Bóg rozporządzi synu" odpowiedziałem.Czytałem świeżo pod fotografią modlącego sięPiusa IX, te piękne słowa Pawłowe „nie mamy tu trwałegomieszkania jeno przyszłego się spodziewamy... A i wierszMickiewicza: „Jeszcze na świecie, choć już nie dla świata"najlepiej się stosuje do zakonników Missyonarzy. Na świeciemy, choć nie dla świata; a jeżeli dla świata, to by go leczyći zbawiać, nie by się nim zabawiać. „Bóg mój i wszystkomoje" Augustynowskie to nasze godło. Dalej w świat!Odprowadzał mnie O. Eugeniusz, choć zmęczony i jakobyzbity całomiesięcznem kaznodziejstwem jubileuszowem.Małośmy mówili z sobą, jak zwykle w takich okolicznościach,i mówili tylko o rzeczach obojętnych. Wstąpiliśmy na noclegdo jm. księdza biskupa w Hamilton, aby się z nim pożegnać.Oświadczył mi, że i on wyjeżdża nazajutrz do Stanów Zjednoczonychna konsekracyą nowego biskupa w Albany, sufragana arcybiskupa Nowego Yorku. Uśmiechnęła mi się myślspotkania zebranych kilkunastu biskupów Stanów Zjednoczonych,jakem spotkał kilkunastu angielskich przy konsekracyiksiędza Maning w Londynie. Warto było zatrzymać się dzieńpo drodze, ile że i wypadało, bo funkcya miała się odbyćw niedzielę. Mając tedy tak dostojnego towarzysza podróży,nie potrzebowałem dłużej trudzić O. Eugeniusza. Wyprzedziliśmytylko księdza biskupa o jeden pociąg, aby obejrzećkatarakty Niagary. Chodziło mnie też o towarzystwo lepszegoodemnie Anglika na komorze celnej, tyle bowiem słyszałemo brutalstwie celników amerykańskich, a miałem ze sobądosyć jeszcze świętości, którebym nierad widział wystawione


•236na urągowisko protestantów. Ale dzięki Bogu, wszystko sięnajpomyślniej odbyło, i mogliśmy pomimo bardzo chłodnegowiatru, oddać się przyjemności oglądania najsławniejszegowodospadu w świecie, zanim się dokładnie dowiemy o innym,bodaj jeszcze wspanialszym, odkrytym w południowej Ameryce.Nie podobna nie wspomnieć naprzód o sławnym wiszącymmoście (the great suspension bridge) na rzece Niagarze,stanowiącym tu granicę pomiędzy Kanadą a Stanami Zje-'dnoczonemi. Długość jego całkowita od jednych do drugichwież, na których się opiera, wynosi 800 stóp, a wysokośćpo nad wodą liczy stóp 258. Pierwszy lekki most zbudowanyprzez p. Karola Elett, (który pierwszy huragan zniósł jakpajęczynę) niczern był w porównaniu do tej zasadnej budowy;kosztował 500,000 dolarów. Trwa on już lat 10; służy wyłączniepociągom dróg żelaznych; 38 stóp poniżej, jest drugimost dla piechotników i powozów. Rzeka Niagara łączy jezioroErie i dalsze za niem będące, z jeziorem Ontario. Wodyktórych Niagara jest kanałem, upustem i jakoby lejkiem zajmująpowierzchnią 150,000 kwadratowych mil angielskich;wody tak ogromne i niewyczerpane jakoby, iż nie znać zmiany,choć od wieków i wieków tracą co godzina dziewięćdziesiątmilionów beczek ') spadających z tych dziwnych skalnychurwisk. Najlepiej widać to dziwo przyrody ze strony amerykańskiej, z wyspy i wieży w wodzie już postawionej. Głównakaskada ma kształt nieforemnego półksiężyca. NaprzeciwkoTable Rock długość jej jest trzech ćwierci mili angielskiej.Opisać piękność tego widoku niepodobna. Łoskot podobny doszumu morza rozhukanego. Wszystkie kaskady które widziałem,w Apeninach, Alpach, Pireneach, Kanadzie, karłami sątylko w obec Niagary. Niagara to Himalaja, to Chimborassowodospadów. Innych podrzędnych, pobocznych kaskad ni widoków,(rapids) opisywać nie będę. Znajdzie je każdy ciekawyw opisach specyalnych Ameryki, mnie ledwo zajmujeuż tylko co najszczytniejszego na tej ziemi.Przy szumie katarakty pryskającej nieustanną wilgocią,pożegnałem się z O. Eugeniuszem i puściłem się do Rochester,gdziem stanął w kilka godzin. Zajechałem na nocleg') Jak obliczyli Anglicy i Amerykanie, których powtarzam.


•237do 00. Redemptorystów, założonych w drugiej połowie zeszłegowieku, przez św. Alfonsa Liguori w Neapołitańskiem.Bardzo ci 00. są gościnni, a żem miał otwarty list polecającyod Ojca ich jenerała z Rzymu księdza Moiron, fryburczykaze Szwajcaryi, byli do podziwu dla mnie uprzejmi.Kilkanaście już domów liczą w Stanach Zjednoczonych, awszyscy ich missyonarze w Ameryce, jak ci którzy są w Europie,w Niemczech, Hollandyi, Belgii i Francyi, wyrośli właściwiez jednego człowieka, z jedynego cudzoziemca, któryjaszcze za życia świętego założyciela wszedł był do zgromadzenia.Tym człowiekiem był ojciec Hoffbauer, właściwieDworzaczek, wieśniak morawski, zmuszony wyrobniczo pracowaćna swoje życie, który z niesłychaną trudnością nauczyłsię po łacinie i słuchał kursów publicznych teologiiw Wiedniu. Trzy razy chodził pielgrzymem pieszo do Rzymui zwykle w upały letnie. Za trzecim razem wchodząc raniuteńkodo Rzymu rzekł do swego towarzysza: wstąpimy dopierwszego kościoła, w którym zadzwonią na mszę. Wchodzącprzez bramę Maggiore, posłyszeli maleńki dzwoneczek małegokościołka św. Juliana, przy którym obecnie mieszka matkaMakryna. Wchodzą do kościołka, i widzą zgromadzenie księżyodbywających z wielkiem skupieniem rozmyślanie ranne. Idądo furty i pytają braciszka: jakie to zgromadzenie? Ten odpowiada:„Najświętszego Zbawiciela" i dodaje „i wy do nasprzystać powinniście." Hoffbauer wziął te słowa za znak powołaniaopatrznego; po mszy świętej prosił przełożonegoo przyjęcie, został wysłuchany i posłany na prowincyą donowicyatu. Wyświęcony na kapłana, odzywał się z tem często,że on zgromadzenie za Alpami rozkrzewi. Śmiali sięz niego towarzysze, ile że wtenczas Józef II, cesarz-zakrystyan(jak go Fryderyk II nazywał), tępił w najlepsze zakonyw państwie swojem. Gdy jednak odniesiono te oświadczeniaksiędza Hoflbauera św. Alfonsowi już zgrzybiałemu,ten po namyśle powiedział: „nie śmiejcie się, jest w tempalec Boży."Nuncyatura papiezka w Polsce starała się o dwóch księżyniemieckich do Kurlandyi. Hoffbauer puścił się ochoczoze swoim towarzyszem do Warszawy. Nuncyusz poznawszyich cnotę i gorliwość, a widząc licznych Niemców w Warszawiei ogólnie lud miejski bardzo zaniedbany, zatrzymał ich


•238na miejscu i osadził przy ustąpionym przez władzę dyecezalnąkościele św. Beuona. Zaczęli zatem pracować dla Niemców,ale rychło się podliczyli po polsku, przybyli im towarzysze,niektórzy Francuzi wygnańcy, weszli Polacy, mianowicieznakomity kaznodzieja ksiądz Podgórski i pracowalilat dwadzieścia w Warszawie, a pracowali tak, że codzieńbyły dwa kazania niemieckie, a cztery polskie, spowiadali zaśod brzasku rannego do późna w nocy. To tłumaczy zkądtyle pobożności przechowało się w ludzie warszawskim. Ależe wtenczas w klasie oświeceńszej panowało wolne mularstwo,rozpusta i rozwody, te Benony (jak ich od kościoła zwano)zawadzali niedowiarkom, i już za czasów pruskich starali sięoni ich wykurzyć z Warszawy. Wszakże wtenczas zamach sięnie udał. Ale jak skoro weszli Francuzi do stolicy, postaralisię u marszałka Davousta o rozkaz rozpędzenia ich i wywiezieniaza granicę. Wyprawiono ich przeto jako złoczyńców,a bez winy i bez sądu. Probował O. Hoffbauer osiedlić sięze swoimi w rozmaitych miejscach południowych Niemiec iSzwajcaryi, ale bracia mularze tamtejsi ostrzeżeni od bracipolskich, nigdzie im przysiąść spokojnie nie dali. (KsiądzPodgórski przysiadł cichaczem w Królestwie na probostwiei chłopców wychowywał, ale i ztamtąd go wypędzono.) Nareszcieudało się świętemu mężowi zamieszkać w Wiedniu,w charakterze kapelana zakonnic. Ale gorliwość jego obejmowaławszystkie potrzeby kościoła. Dom jego i stół byłprzytułkiem biednych studentów, których ubezpieczał przeciwkorozczynowi Józefińskiej nauki nawet po seminaryach.Z tych to pauprów wyszło nowe pokolenie lepszych księży,a następnie biskupów. Był też O. Hoffbauer spowiednikiemi doradcą duchowuyin wszystkich pobożniejszych i znakomitszychkatolików świeckich, jako to: Zacharyasza Wernera,Schleglów etc. Nareszcie na osobiste wstawienie się Piusa VII,cesarz Franciszek pozwolił Redemptorystom legalnie osiąśćw Austryi i dał im kościół, o ile pamiętam Marya Stiegenzwany. Gdy się o tem dowiedział świętobliwy starzec, zawołał:a więc koili a mój blizki, pierwszy raz w życiu bowiem cośpomyślnego mi się zdarzyło." Zszedł istotnie nie długo z tegoświata, pełen lat, krzyżów, pracy i zasługi. Miany za życiaza świętego i po śmierci był wzywany przez wiernych w rozmaitychpotrzebach duszy i ciała, i często z pomyślnym i


•239widocznie cudownym skutkiem. Toczy się obecnie proces jegobeatyfikacyi i nie wątpię o pomyślnym jego skutku. Jakkolwiekksiądz Prusinowski ogłosił dłuższy życiorys O. Hoffbauera,nie od rzeczy mi się wydało odświeżyć pokrótce pamięćtak zasłużonego w Polsce męża. Ile, że jak za życiakochał Polaków (umarł z zaziębienia się na pogrzebie księżnejJabłonowskiej) tak nie wątpię, że i w niebie za nas sięmodli i wyprosi nam tę łaskę, że w lepszych dla kościoła naszegoczasach, synowie jego wrócą znowu pracować na naszejziemi.Powtarzam, że wszyscy Redemptoryści, wyjąwszy neapolitańskich,są potomkami duchowymi O. Hoffbauera. Neapolitańczycyzaś nie tylko się nie rozmnożyli liczebnie pośmierci świętego założyciela, ale uważani przez ograniczonychkrólów neapolitańskich za zgromadzenie narodowe, wyjęciniejako z pod nadzoru Rzymu i w duchu osłabli. Ojciec św.mianował naprzód wikarego jeneralnego dla Redemptorystównie neapolitańskich, a lat temu kilkanaście, chciał aby obralisobie jenerała mieszkającego w Rzymie. Rewolucya włoskarozwiązała odciętą od całości prowincyę neapolitańską, także obecnie gałęź O. Hoflbauera wyrosła na korzeniach św.Alfonsa, zastąpiła uschły i podcięty pień neapolitański. Niejeden wyrok sprawiedliwości bożej wykonywa ślepa i namiętnarewolucya.Wracam do Rochester. Miasto to 60,000 ludności liczące,w połowie przynajmniej Niemców, Irlandczyków i Kanadyjczyków,jak wiele innych miast tutejszych, wyrosło odlat kilkunastu z małej zrazu mieściny. Rochester ma swojękaskadę i swoje kaslcadelle na wzór Ty wolskich pod Rzymem.A gdyby i tu sztuka chciała dopomódz przyrodzie, jak w dawnymTyburze, nie wiem czyby tutejsze wodospady ustąpiłyprzed rzymskiemi; ale w każdym razie największem nieszczęściemdla wód Rochesterskich jest blizkość olbrzymiejNiagary.Bardziej zajmującą rzecz od kaskady widziałem w Rochester.Kaskada spada z góry na dół, a chałupka sióstrśw. Wincentego a Paulo wyrosła o cztery pięter wyżej w górę,a rozszerzyła się w dziesię^io nasób i więcej; a wszystko wiarąsio.stry Przełożonej opartej na radzie jednego z ojców Redemptorystówi opiece św. Józefa.


•240Podczas wojny gmach ten mieścił stale 800 rannych,obsługiwanych przez czternaście sióstr tylko. Ma i miastoswój szpital protestancki, ale żołnierze za nic w świecie doniego wchodzić nie chcieli, wołając: „wieźcie uas do sióstr,my wiemy jak się one nami w Washington i gdzie indziejopiekowały." Mnóstwo się też po szpitalach ponawracało,wielu z nich bez chrztu do onczas żyło. Obecność też kapelanówkatolickich choć nie licznych po obozach dała poznaćzblizka księdza katolickiego, wymogła dla nich szacunekprotestantów, i rozwiała mnóstwo uprzedzeń z niewiadomościpochodzących. Wszakże Murawiew tutejszy, jenerałButler, w liście ogłoszonym po dziennikach, powiedział dorządu: „dajcie nam kapelanów katolickich ile chcecie, alena innych szkoda grosza." Stanowisko legalne i czysto kościelnehierarchii katolickiej w czasie wojny domowej, zjednałojej uszanowanie u wszystkich ludzi poważniejszych,znudzonych do ckliwości perorami namiętnemi i stronniczopolitycznemiswoich ministrów. Pomimo to, w części a właśniedla tego, fanatycy i sekciarze gotują prześladowanieKościołowi katolickiemu i w Missouri zaczęli już sadzać księżydo kozy, ale jak mi ks. biskup z Portland powiedział: „temlepiej, my staniemy się lepszymi, a wszyscy protestanci nienamiętnii sprawiedliwi zbliżą się i w końcu wejdą do Kościoła."Inni znowu miejscowi duchowni twierdzą, że prześladowaniecałkiem niepodobne, chyba próba legalnych ścieśnień,albo rozpaczny wyskok, gdy już protestanci ujrzą niewątpliwytryumf Kościoła katolickiego. Są i tacy, którzy ufają,że Opatrzność nie dozwoli ciężkiej próby na ten nowy i słabyjeszcze Kościół. Czas to pokaże. Tymczasem uroczyste ceremoniekościelne, przyciągające zawsze mnóstwo protestantów,pomnażają coraz bardziej uszanowanie dla Kościoła katolickiego.Jedną z ceremonij taki skutek sprawiających była konsekracyaks. Conroy na biskupa w Albany. Wspomnieć wszakżeprzedtem muszę, że z Rochester do Albany jedzie sięprzez trzy miasta i miasteczka z wielkiemi imionami staregoświata to jest: przez Syrakuzę, Utykę i Rzym. Dwie te szczególniejostatnie mieściny z drewnianemi swojemi daszkamiprzypominają naszych żydków mniej więcej dobrze wychowanych,a przybierających nazwy Tarnowskich lub Zamoy-


24]skich, dla piszności. Przystępuję teraz do opisu konsekracyi.Zjechało się dwóch arcybiskupów ks. tnr. Closkey z Nowego-Yorku konsekrator, i sędziwy świątobliwy ks. Purcell, z Cincinnatiuproszony na mówcę. Nadto trzynastu biskupów,trzech z Kanady Wyższej, dziesięciu ze Stanów Zjednoczonych,w liczbie których ks. cle Goesbriant, Francuz, Bretonrodem, a ks. Domenec Hiszpan, z Texas. Jakkolwiek dlaulewnego deszczu procesyi być nie mogło, wszakże widokpiętnastu biskupów w mitrach, dwustu księży w kapach, ornatachi komżach, wyborny śpiew, oświetlenie, nareszcie stosownekazanie, wszystko to musiało działać na protestantów,w większości może obecnych w obszernej katedrze. Topewna, że do życzenia byłoby, aby wszyscy katolicy takprzyzwoicie i poważnie zachowywali się w kościołach swoich,jak protestanci zachowują się w naszych.Z kazania nie pochwyciłem wszystkiego, w każdym razieza długieby było, za dogmatyczno - polemiczne dla polskiegoczytelnika, ale wspomnę trafne słowa przytoczonez dziełka jakiegoś pisarza niekatolika, w którem dowodzi, żeBóg musiał założyć Kościół swój podług tego samego planu,podług jakiego świat stworzył. „Otóż pyta, jaki jest ten plan,jaka zasada, jaka idea główna? Czy nie jest ciążącą atrakcyądążenie wszystkich części składowych do wspólnegośrodka? Gdyby wszystkie atomy składające wszechświat niesłuchały tego prawa, gdyby się odłączyły od reszty, słowem,gdyby zostały protestantami, mielibyśmy byli świat z pyłu ikurzawy."Po ceremonii był objad dla wszystkich prałatów i kapłanówzebranych w jednej ogromnej sali. Po raz pierwszyobecny byłem formalnemu obiadowi anglo-amerykańskiemu,z mowami, toastami, stukaniem, a raczej bębnieniem palcamio stół i klaskaniem. Siedziałem obok kilku kanoników i kapłanówprzybyłych z Montreal, co mi przypomniało przyjemnypobyt w tem mieście. Po obiedzie, już o zmroku, zaczęły sięwystawne nieszpory z muzyką i śpiewem i trwały aż do dziewiątej.Wyznam, że jakkolwiek dyrektor śpiewu ks. Noethen,proboszcz niemiecki, (u którego mieszkałem) używa najwięcejkompozycyi Hunda, Hejdena i Mozarta, wszakże licznesola niestosowne są w kościele, i w końcu nużą pomimo najczystszychgłosów i najlepszego wykonania. Ale to choroba31


•242powszechna, w samejże Europie, i Rzymie nawet; o reformęw muzyce kościelnej wiele się głosów już upomina, ale zapewnew spokojniejszych dopiero czasach da się ona przeprowadzić.Konsekracya w Albany odbyła się 15-go października.Nazajutrz rano puściłem się w drogę ku Nowemu-Yorkowistatkiem parowym po Hudsons river tym niby Renie amerykańskim.Prawda, że łożysko rzeki głęboko i pięknie oprawne,prawda, że wzgórza skaliste laskami, domkami i miasteczkamipokryte, piękne przedstawiają krajobrazy, ale jednejgłównej rzeczy brak tutejszemu Renowi, co i całymStanom Zjednoczonym: przeszłości, dziejów, podań i wspomnień.Tępiąc Indyan tradycyj ich nawet nie zachowali.Wysiadłem w pół drogi w Poughkeepsie miasteczku,dla odwiedzenia jednej rodziny, którą poznałem w Montreal,i u p. Kierzkowskiego na wsi. Pan jest właścicielem wielkichkopalni rudy żelaznej. Oglądałem ogromny jego zakład i byłemobecny przelewaniu w bryły oczyszczonej już rudy. Niespodziewałemsię wszakże znaleźć w tem miasteczku coś takpotwornie zajmującego jak rzeczywiście znalazłem. Pewienbogaty a bezdzietny anabaptysta, p. Wasar, wybudował domna wzór Tuilleries, jedno że z cegły czerwonej, a o pięciupiętrach. Mury same kosztowały go 400,000 dolarów, a jeszczeprzedsiębierca zbankrutował ze szczętem z powodudrożyzny robotnika w czasie wojny. Pan Wasar nasz filantropnie chciał mieć najmniejszego względu na tę zmianę inieprzewidziane okoliczności, i nie miał litości nad ojcem rodziny,bez winy własnej sprowadzonym do torby. Pan Wasarnie pomyślał że w mieście nie ma szpitala, nie ma zakładudla sierot, natomiast założył formalny uniwersytet żeński,gdzie panny biorą stopnie. Jest laboratoryum chemiczne, jestjuż bogaty nawet gabinet mineralogiczny. Siłą rzeczy musistanąć obserwatoryum astronomiczne. W sali obrazów i rysunkówpan Wasar kazał siebie wymalować, en pied, w zielonympaletocie, wskazując palcem na swoje Tuilleries, z wyrazemdoskonałego zadowolenia ze samego siebie, który towyraz widzieliśmy i na oryginale, podczas gdy nas oprowadzałpo swojem arcydziele, kterem się unieśmiertelnił. Wybudowałon nadto kościół Wasars Church, jaka szkoda, żenie może jeszcze wasarskiego raju sobie założyć! Wróćmy


•243do zakładu. Trzy pokoiki sypialne z salonikiem obok douczenia się, stanowią częściowe koszary tych panien zostawionychhez dozoru po za audytoryum. Kaplicy też nie ma,ho tu są wszelkie możebne wyznania; jest jedna ogromnasala, gdzie profesorowie dają czasami niby religijne lectures,zapewne w duchu anabaptystowskim. Zresztą panny jeżdżąpo religią ( każda po swoję) omnibusem Wasars College domiasta. Sądziłem, że przynajmniej ten dziwny zakład dobroczynnyjest dla biednych panienek, które darmo mogą siękształcić na uczeńsze jeszcze guwernantki niż w Prusiech,tymczasem bynajmniej, każda z tych panien za samo utrzymaniepłaci 350 dolarów rocznie. Nadto za muzykę 50, zaobce języki 50, za kouną jazdę, bilard, gimnastykę , i ałhleticalexercises 60. Więc to wyniesie 500 dolarów rocznie. Myśliteraz o zaprowadzeniu kursu fizyologii i tańców (bo dotychczasnie przyszło mu to było do myśli); wypadnie zapewnedodać znowu 50 dolarów, bo nie wiem czy taniec policzy siędo atletycznych ćwiczeń i bilardu. Wielką miałem ochotęspytać się, czy panny biją się na pałasze, czy strzelają docelu. Już i bez tego Amerykanki karcą niewiernych zalotnikówrewolwerem, więc to dopełnienie byłoby niezbędnem dotakiego wychowania.Ponieważ jest już 375 panien (to jest tyle ile ten gmachpomieścić może) ze wszystkich Stanów amerykańskich, a nawetwysp Sandwich, a każda płaci 500 dolarów, to stanowidochód blizko 200,000 dolarów brutto. Dochód czysty przeznaczyłfundator na polepszanie wciąż zakładu, muzeów, gabinetówetc. Zapomniałem dodać, bo to jakoby zbyteczne,że czystość i elegancya w domu wielka, że jest własna fabrykagazu do oświetlania, że pokoje i korytarze ogrzanewodą, i gorąco jak w cieplarni, że machina parowa pierzei magluje bieliznę, że się buduje gmach osobny do ćwiczeńgimnastycznych i atletycznych, który zapewne także będziesłużył za ujeżdżalnię szczególniej też podczas zimy, i zapewnetakże będzie ogrzany i t. d. Pytałem gospodyni i przewodniczkimojej, katolickiej Kanadyjki, która wiele po Europiepodróżowała, do jakiej kategoryi rodzin mogą należeć teyoung ladies, które widzieliśmy właśnie wracające z prelekcyj?Odpowiedziała, że zdaniem jej do kategoryi bogatychfarmerów i zbogaconych nagle kupców. Istotnie panny te dość•


•244atletycznie wyglądające, nie miały całkiem ułożenia. Widaćtedy że ci rodzice, którzy mogą łożyć na wychowanie, bozwykle ograniczają się do jednego, najwięcej do dwojga dzieci,chcą się unieśmiertelnić wychowując sobie dziwolągi w WasarsCollege. Bo Amerykanie jak Rossyanie chcą się gwałtemczemś od innych odróżnić, i mieć coś, czego inni nie mają;i być tak jak inni nie są.Zadowolniony szczerze byłem, żem się zatrzymał w Po-Jciepsiu i że po wodospadzie uiagarskim, jeszczem coś nowegoznalazł. Ale odkładając część śmieszną na stronę, gotuje sięrzecz bardzo seryo, jeżeli takie wychowanie kobiet się upowszechni,i nie ulegnie pod ciężarem śmieszności, a sądzę, żenie; bo Ameryka to nie Francya. Oto, że kobiety tak wychowanedomagać się będą urzędów, profesur, ubiegać się zaczną0 krzesła poselskie; a na mityngach potrafią i perorować, irewolwerem, i pięścią, a nawet atletycznie władać. Słowemwszystkie marzenia o emancypacyi i zrównauiu niewiastyw prawach może wejść w praktykę, i Amerykanie zamiastdzielić się na stronnictwa republikanów i demokratów, mogąsię podzielić na stronnictwa mężczyzn i niewiast. Dalekaodemnie myśl i chęć trzymania niewiasty w niewiadomości,ale kobieta najwyżej wykształcona powinna zawsze zostaćkobietą, inaczej będzie koniecznie dziwolągiem albo potworem.Nazajutrz wyjechałem, zaproszony z powrotem i stanąłem17 wieczorem już o zmroku w Babilonie amerykańskim.Zawsze mam serce ściśnięte ile razy wjeżdżam do miast wielkich,tych stolic prawdziwych wielkiego zbytku i wielkiej nędzy,wielkiej pychy i wielkiej rozpusty. Odetchnąłem prawdziwie,kiedym wpadł za furtę kochanych 00. Redemptorystów.Pilno mi już tutaj dodać, że nie znalazłem powszechnieAmerykanów tak grubiańskimi, jak mi powiadano. Zdarzy sięzapewne od czasu do czasu egzemplarz wierny Jankesa, któryzapytany raz, i drugi i trzeci słowa nie odpowie; ale to wyjątki,ogólnie mniej uprzejmie jak w Europie, jednak odpowiadająi czasem nawet bliźniemu małą usługę darmo wyświadczą.Powiadają mi że podróże Amerykanów po Europie,przykład Europejczyków przybywających do Ameryki, grzeczniejszyminieco tutejszych republikanów czyni — być to może;to pewna, że młodzież wychowana przez Braci szkolnych1 Siostry europejskie, staje się coraz bardziej uprzejmą, a


z tego powodu wielu rodziców protestanckich oddaje dzieciswoje do zakładów katolickich. Pewna kompania kapitalistówofiarowała się 00. Jezuitom w Fordham pod New-York wybudować-wspaniałekollegium i oddawać doń dzieci swoje,byle 00. religii katolickiej w niem nie uczyli. Naturalnie, żepropozycyi nie przyjęli, ale pytali dla czego do nich choćinnowierców się udają? Odpowiedzieli, „bo młodzi ludzie wychodzącyod was są yentlemeni, a nasi but ruffians (grubianie,parobki)." Inni znowu powierzali swoje dzieci katolikommówiąc: „wolemy by byli katolikami, niż by żadnej religiinie mieli." Takich rodziców wstrzymuje wzgląd ludzki, lenistwoi t. p., że sami nie przechodzą na naszą wiarę, ale radzisą że dzieci ich to czynią, a nie raz w końcu za dziećmii sami też podążają. Ogólnie protestantyzm jak wszędzie taki tu bardzo nizko upadł. Do tego przyszło, że protestanciksiężom naszym proponowali, aby na współkę z nimi pracowali, obiecując im wielkie korzyści materyalne. Czytałemw tych dniach kilka artykułów protestanckich przyznającychfakt wzrostu i postępu katolicyzmu w Stanach Zjednoczonych,choć nie wszystkie przyczyny są zarówno prawdziwe:nie chcą bowiem ostatecznie wyznać głównej, to że katolicyzmjeden jest prawdą, jest Boskim. Dają zaś następne powody:l-o podpalanie kościołów katolickich przez fanatyków.Otóż tyle wskórali, mówią, że katolicy na miejsce jednegospalonego stawiają dziesięć i sto nowych, 2-o piękność służbyBożej, muzyki i śpiewu, choć przyznają, że i presbyteryaniepozaprowadzali organy do kościołów, a jednak dlatego prozelytów nie czynią, pomimo że dzwony ich nadtopiękne aryjki wygrywają, tak zwane, carillons. 3-o Ponieważksięża katoliccy opowiadają tylko Chrystusa i Chrystusa ukrzyżowanego,a ministrowie wiernych swoich tylko polityką karmią.Owóż nikt do kościoła nie chodzi, by słuchać powtórzeniaartykułów, które już po dziennikach czytał. Ten powódjest prawdziwy, ale jest tylko następstwem prawdziwościkatolicyzmu. To pewna, że Kościół katolicki zajął tu jużpoważne i znaczące stanowisko; dodam, iż w nim leży tajemnicaprzyszłości Stanów Zjednoczonych, bo on jest jedynąsiłą moralną zorganizowaną, wobec organizacj i towarzystwtajnych.


•246Będąc w stolicy handlowej Stanów Zjednoczonych,a niemogąc całego kraju widzieć, postanowiłem użyć połowypozostającego mi czasu, aby zwiedzić stolicę polityczną Washington,i metropolię katolicyzmu Baltimore. Zapewniwszyzatem sobie miejsce na statku do Brazylii, puściłem się przezFiladelfią do Baltimore, ile że dowiedziałem się, iż w niedzielę22 t. m. miał być błogosławiony kamień węgielny nowegokościoła, czwartego już niemiecko-katolickiego dla 00.Redemptorystów w Baltimore.Baltimore jest stolicą Marylandu, kolonii katolickiej,założonej roku 1634 przez Leonarda Calvert, brata lordaBaltimore; miasto pięknie położone na wzgórzu nad rzekąPatapseo, liczy 200,000 ludności w połowie katolickiej, toteż tu się oddycha powietrzem nieporównanie bardziej clirześciańskiemniż w Nowym-Yorku. Z pomników publicznychoglądałem kolosalny posąg Washingtona, ale cóż kiedy topowtórzenie kolumny Trajana w Rzymie. Katedra katolickazajmuje najpiękniejszy plac w mieście, ale stylu dziwnie mięszanego.Fronton grecki, kopuła bizantyńsko-saraceńska, a dotego dwie wieże uakształt minaretów mahometańskich. Trudnow Ameryce znaleźć coś o.ryginaluego w architekturze,a gdy się widziało św. Piotra w Rzymie, św. Zofię w Carogrodziei Tum koloński, to już trudno coś spotkać, coby zajęłoi uderzyło. Bardziej mnie zajął ks. arcybiskup Spalding,metropolita Stanów Zjednoczonych, pierwszy Amerykanin wychowanyw propagandzie w Rzymie, mąż uczony, pobożny iczynny. Lat temu pięćdziesiąt, była tu jedyna siedziba biskupiana całe Stany Zjednoczone, dziś jest ich przeszło czterdzieści,i 4,000,000 wiernych. JM. ks. Spalding, godnie zajmujemiejsce metropolity tego wielkiego kraju. A jak każdyczłowiek prawdziwie wyższy, przystępny jest i pełen prostoty.Pytał mnie się łaskawie, czybyśmy nie mogli w jego dyececyidomu naszego założyć? A gdym mu odpowiedział, że nateraz nie widzę podobieństwa, i że zresztą on najbogatszyw zakłady ze wszystkich biskupów w Stanach Zjednoczonych,rzekł: „Niemcy są nieźli co do kościołów i szkół, ale młodzieżangielskiego języka, wiele jeszcze potrzebuje." RzeczywiścieNiemcy są ogólnie najlepiej zaopatrzeni, bo chętniełożą i mają podostatkiem zdolnych nauczycieli. Gdy nastąpizbliżenie się i Niemcy zaczną się żenić z Irlandkami i na-


•247i nawzajem, z tych dwóch ludności pomięszanych, powstanienowa rasa amerykańska, bo dawna coraz bardziej niknie.Ó! jak Niemiec cokolwiek myślący, powinien nie cierpiećLutra! Gdyby nie ta nieszczęsna reformacya i wojna trzydziestoletnia,to Niemcy mieliby dziś najpiękniejsze koloniew świecie, a obecnie kolonizują oni dla innych.Już mi to Niemiec jeden wracający z Ameryki powiadał,że Niemcy tu pozbywają się swego mazgajstwa, rozlazłości(Sclilendrian). Widać i powietrze tutejsze suche, lekkie,wpływa na organizm, bo niemczyki tu porodzeni są smuklejsi,zwinniejsi, dowcipniejsi. Konie tu żwawsze od angielskich,mają coś arabskiego.W niedzielę tedy, miałem śpiewaną mszę w kościele św.Krzyża, z wystawieniem Najśw. Sakramentu, na czterdziestogodzinnemnabożeństwie. Zbudowany byłem skupieniem ludui mnóstwem kommunikujących. Po obiedzie zaś byłem nazapowiedzianej processyi. Wszystkie bractwa męzkie szływ processyi z chorągwiami; burmistrz pozwolił na muzykęreligijną (sacred) na ulicy, choć to było w niedzielę. Dziennikpodaje liczbę członków na 3500, księża mi mówili o 10,000,licząc może tych, co nie szli w rzędzie. Ludność cała miejskastała rzędem po dwóch stronach ulic przez które szłaprocessya. Trzydziestu księży jechało w powozach, a zeszłoz półtory godziny, zanimeśmy przybyli na miejsce. Błogosławiłkamień węgielny wikary jeneralny, (bo ks. arcybiskup spółcześniebłogosławił drugi dla OO. Jezuitów za miastem) a potemmiał przemowę w języku angielskim. Jeden z 00. Redemptorystówmiał kazanie w języku niemieckim, w końcu podziękowałobecnym katolikom nie Niemcom, po angielsku, i zanuciłniemieckie Te Deum, „Herr, wir loben djch." 10,000 ludziśpiewających zgodnie na tę poważną i pobożną nutę, zakończyłogodnie uroczystość, po której była wieczerza dla duchowieństwa.Miałem jeszcze dzień jeden wolny, i użyłem go na zobaczenieWashingtonu o 40 mil angielskich od Baltimore odległego.Pola już tu staranniej uprawne, co ogólnie uderza,w miarę jak się zbliżałem do Nowego-Yorku; luduość jużczęstsza, choć w porównaniu do Europy, zawsze rzadka.W Maryland czuć już powiew wiatrów południowych, czućprzejście z północy do południa. Powiat Columbia w którym


•248leży Washington, (mówi mój bardzo protestancki i liberalnyAppleton) jest su i generis, ani stanem, ani terrytoryum, użytypro bono publico, na siedzibę Związkowego Rządu. Na tencel ustąpiony został przez Maryland Stanom Zjednoczonym.Zajmuje powierzchnię sześćdziesięciu mil kwadratowych. Powiatem Columbii, rządzi bezpośrednio kongres Stanów Zjednoczonych,a mieszkańcy jego nie mają reprezentacyi ani głosuw rządzie federalnym. Otóż to zupełnie położenie StanuKościelnego, kraju sui generis, pro bono publico całego Kościoła,urządzonego przez chrześciaństwo, kraju nie mającegoparlamentu, rządzonego przez kongres moralny stały, kolegiumkardynałów, ale posiadającego nieoceniony przywileji wszelkie materyalne korzyści, przeto iż jest stolicą i siedzibągłowy Kościoła. A przecież, na takie urządzenie bardzonaturalne w rzeczypospolitej amerykańskiej, bije w Europiecałe stronnictwo rewolucyjne, a wiele gazet niby religijnychnawet, wtóruje jemu.Washington leży nad rzeką Potomak, która rozdzielałaprzez lat cztery dwa bratobójcze obozy, to też patrzyłem nanurty jej z większem niż zwykle zajęciem, bo ta rzeka majuż przeszłość, jakkolwiek smutną. Zdaleka uderzyła mniekopuła kapitolu z białego marmuru, jak gmach cały. Kapitolzbudowany na podniesieniu, ma być środkiem miasta nakreślonegona wyrost, dziś do 70,000 ludności liczącego. Z tarasówkapitolu piękny i rozległy widok na okolicę. Miejscewybrał i pierwszy kamień węgielny tego gmachu położył samWashington, 18 września 1793 roku. Spalili go w 1814 rokuAnglicy, wraz z biblioteką kongresu, mieszkaniem prezydenta,i innemi publiczuemi gmachami. W r. 1818 został zupełnienaprawiony, a 4 lipca 1851, prezydent Filmore położył pierwszykamień dwóch nowych skrzydeł, które budowę tę w dwójnasóbrozszerzyły. Ma ona 751 stóp długości, a zajmuje trzyi pół akrów. Przyległe grunta pięknie uprawne, ozdobionewodotryskami i posągami, zajmują dwadzieścia pięć do trzydziestuakrów. Izba posłów i Senat, umieszczone są po bokachcentralnego gmachu. Wielka rotunda pod kopułą, ozdobionajest ośmiu wielkiemi obrazami z historyi amerykańskiej, przezkrajowych artystów malowanemi. Wewnątrz i zewnątrz są innedzieła pędzla i dłuta, mianowicie zewnątrz olbrzymi posągmarmurowy Washingtona przez Grenough, a wewnątrz pię-


J249kne popiersie naszego Kościuszki. Jakkolwiek kopuła jestnaśladowaniem rotundy rzymskiej św. Piotra, św. Pawła w Londynie,św. Genowefy w Paryżu, zawsze pięknie i poważniewraz z całym gmachem wygląda. Mieszkanie prezydenta, albobiały dom, jak go lud nazywa, (the white House) ładny alenie okazały pałac, z kamienia biało malowanego, ozdobionyjest zewnątrz bronzowym konnym posągiem jenerała Jackson,przez p. Clark. Inne gmachy publiczne i ministerya, the TreasuryDepartament, the General Post Office, the Patent Office,(Spraw Wewnętrznych) i t. d. z kolumnadami swemi greckiemi.albo są podług jednego planu budowane, albo bardzodo siebie podobne. Z tem wszystkiem Washington raz wykończony,w rodzaju swoim może się stać pięknem i okazałemmiastem.Dodam tu, iż jeden poczciwy proboszcz, ofiarował zgromadzeniurozległy grunt przez siebie zakupiony, byleby tuosiąść chciało, ale trudniej o dobrych missyonarzy, niż ogrunta. Dodam jeszcze, iż słyszałem, że koło Filadelfii jesttakże kolonijka polska, to jest dosyć robotników po tamtejszychkopalniach węgla, wszakże nie mogłem zatrzymać sięw celu ich odszukania, dla braku czasu i pieniędzy; wskażęją wszakże missyonarzom naszym, i gdy Bóg da fundusz dostatecznydo zwiedzenia całego rozproszenia polskiego po Ameryce,wtenczas będziemy mogli może zająć się i dwoma koloniamipolskiemi w Teksas, (już się to udało uskutecznić odjesieni 1868 r.) które zrazu Franciszkanie polscy obsługiwali,a dziś nam ofiarują '). Czytałem też w dziennikach, że panSmoliński zakupił spory grunt dla pięćdziesięciu rodzin polskich,na pograniczu Luisiany i Teksas; tak już trzy koloniepolskie byłyby koło siebie, (bacząc zawsze na odległości amerykańskie).Wypada mi na zakończenie tego listu, powiedzieć cośo Nowym-Yorku. Miasto to założone było już 1612 r. przezHolendrów. Poznałem p. Zborowskiego, potomka jednego') Umarł niedawno w Syrakuzie zacny O. Rozsadowski, poraz drugi misyonarz w Stanach-Zjednoczonycb, a po środku mistrznowicyuszów w wielkim klasztorze w Assyżu. Był on jednymz tych zacnych kapłanów polskich, którzy naprawiali złe mniemaniewywołane zgorszeniami niektórych duchownych włóczęgów.32


•250z osadników tej epoki. Jakkolwiek protestant, wiele zawszeświadczył naszym wygnańcom; niestety, najczęściej źle sięnasi spisywali. Wiem to z boku, bo sam p. Zborowski zanadtogentleman, by się skarżył. Owszem, po uprzejmości jaką miokazał widzę, że ostatecznie zrażonym do Polaków nie jest,i świadczy znowu przybyłym z ostatniego powstania. Wracamdo Nowego Yorku. W T ybornie położone pomiędzy Hudson a EstRiver, z portem wygodnie przystępnym a tak obszernym,iżby w nim wszystkie floty świata łatwo się mogły pomieścić;to miasto położeniem samem tłumaczy swą pomyślność handlową.Wszakże dopiero od lat pięćdziesięciu a raczej trzydziestutak nagle się rozrosło, że liczy już przeszło milionludności, której prawie jedna trzecia jest katolików religijnie,a językowo, przeszło jedna trzecia Niemców. Zauważałem razw omnibusie, że okrom mnie byli sami Niemcy i dwóchżydów. Jest tu ze dwadzieścia świątyń dla protestanckichNiemców, kilkanaście synagog, pięć czy sześć kościołów dlakatolików niemieckich. Drugie tyle kościołów by potrzeba,a księży i trzy i cztery razy więcej. Dziesięciu księży Redemptorystówpracuje tu od rana do wieczora bez wytchnienia,a zaręczają że na dwudziestu umierających, dziewiętnastu jesttakich, którzy do kościoła nie chodzili dla odległości, tłokui braku ławek. W szkole elementarnej księży Redemptorystówjest 1800 dzieci!Co do Polaków naszych, nie wiem ilu ich tu być może;wiem że już dosyć z ostatniego powstania przybyło, sądzęże będzie zawsze do tysiąca. Powiedział mi braciszek domowyGórno-Szlązak rodem, iż raz gdy przejeżdżający kapłan polskizapowiedział kazanie, zebrało się ich stu pięćdziesięciu.Żyjąc z dnia na dzień w oczekiwaniu, nie zdobyli się na własnąkaplicę, choćby byli znaleźli ku temu pomoc, doświadczającw rozmaitych epokach żywej sympatyi ze strony Amerykanów.Gorzej jeszcze rzecz stoi z Czechami, których tuma być do ośmiu tysięcy, emigrantów niepolitycznych, jednodla chleba przybyłych, a którzy jednak nie pomyśleli o założeniureligijnej osobnej parafii czeskiej. Ks. Urban Redemptorysta,Morawianin rodem, zdolny też wyspowiadać Polakóww razie potrzeby, powiedział mi, że częściej jeszcze dońzabłąka się Polak niż Czech. O! biedne to plemię słowiańskie,jak mało w niem kleju i ducha organizacyi. Oderwani


•251od rodzinnej ziemi, wyradzają się, a religijnie zaniedbują,jak Kanadyjczycy. Ale czas o mieście samem coś powiedzieć.Obejrzałem co mi mieszkańcy sami jako najciekawszezachwalali. Najprzód Central parli, wielki ogród publiczny,zajmujący 843 akrów, rozciągający się na dwie i pół milewzdłuż, a na pół mili w szerz. Miliony kosztował grunt,miliony kosztowały ozdoby, sztuczne jeziora, mosty, chodniki,domki. Galerya rzeźby, zakład ptaków i zwierząt żywychi wypchanych, wszystko jeszcze w dzieciństwie. Widziałemtu wystawne powozy bogaczów i pałace ich w piątej Avenue.Widziałem Union Sąuare z posągiem konnym Washingtona,przypominającym do żywego posąg Marka Aureliusza w Rzymie.Zwiedziłem Trinity Cłiurch, najpiękniejszą świątynię zdaniemwszystkich należącą do episkopalnych Anglikanów. Schodziłemwielką ulicę handlową Brodwey, obejrzałem miastowe wszystkich kierunkach, wszedłem na wysoką wieżę kościołaNajświętszego Zbawiciela, przy którym mieszkam, przyglądałemsię temu niezmierzonemu okiem lasowi domów, ulicomdługim, szerokim, prostym, przecinającym się regularnie podkątem prostym, wystającym nad domy wieżom kościołów ikominom fabryk, i przysłuchiwałem się głuchemu szmerowimiasta, jakoby brzęczeniu pszczół w potwornej wielkości ulu.Przyglądałem się portowi, który dokładniej jeszcze z okrętumego zobaczę, ale już wtenczas list mój będzie na poczcie,może w drodze ku Europie. Ponieważ sam nie najprostsządrogą wracam, i zaledwie za dwa miesiące możecie otrzymaćodemnie następującą wiadomość, przeto chcę sam list mójoddać na pocztę, i przeto go zamykam, siebie i Was miłosierdziuBożemu polecając.P S. Muszę jeszcze dodać, że trudno opisać serdeczńągościnność, z jaką tu przez wszystkich członków Zgromadzeniabyłem podejmowany. Bóg im zapłać! Widok takiej cnotyobok nieustannej i natężonej pracy, buduje, rozrzewnia, trzymaw pokorze. O! daj nam Boże co najrychlej, jak najwięcejtakich kapłanów!- —


•252LIST V.')żegluga z nowego yorku do RIO-janejro.Jakkolwiek miałem pewne pojęcie o odległościach amerykańskichnie sądziłem jednak, by podróż statkiem parowymze stolicy Stanów Zjednoczonych do stolicy Brazylii, miałatrwać całych dób 27! a następnie by kosztowała tyle; bo 250dolarów i to złotem, więc papierami 300! Wahałem się długo,ale ks. Medejros mianowany świeżo biskupem półtoramilionowejdyecezyi Olinda Recife, albo Pernambuco (najpobożniejszejz całej Brazylii) tak mocno nastawał, obiecując obfitąkwestę na seminaryum polskie, żem w końcu poświęciłmoją odrazę. Ponieważ prałat ten nie mógł przybyć zRzymu, aż za kilka miesięcy, podług jego rady wybrałem sięnaprzód do stolicy cesarstwa. W r siadłem ostatnich dni październikana statek, dawny bryg wojenny, świeżo przerobionyi pomalowany. Nowa była kompania, i drugi dopierookręt jej odpływał. To też wszystko zdradzało pośpiech amerykański;kilka godzin czekaliśmy w porcie na zapasy żywności,kapitan wyglądał na studenta, szczęściem że już byłporucznikiem w marynarce wojennej i że był współwłaścicielemstatku, w części interesowanym aby dbał o jego całość;wszakże do Brazylii pierwszy raz miał płynąć. Porucznikiemjego był stary majtek, a załoga okrętowa składała się zezbieraniny, bo był i Irlandczyk pobożny jedno pijak, i Niemieci murzyn. Wszystko to licho wyglądało obok wielkich,licznie obsłużonych okrętów transatlantyckich: ale darmo,cofnąć się nie było podobnem. Perspektywa też straceniadwudziestu kilku mszy, a nawet w dzień Wszystkich Świętych,i Zaduszny nie dodawała wesołości: ale i to Bogu sięofiarowało.')2 / 3 obecnego listu, zaginęło na poczcie. Zastępujemy tęlukę krótką, notatką, na jaką pamięć po trzech latach zdobyćsię może. Pamiętam żem osładzał sobie długą przeprawę, spisywaniemwiadomości o dziejach, jeografii i statystyce Brazylii —powtórzyć tego dla braku dzieł podręcznych nie mogę.


•253Wyjechałem ubrany jak na zimę i przez dwa dni pierwszychwinszowałem tego sobie. Ale rychło poczułem wiatrciepły; wpłynęliśmy w prąd meksykański i stopniowo rozbieraćsię było potrzeba. Koło Bermudów angielskich, już zupełnieletniem powietrzem się oddychało.Poznałem się bliżej z kapitanem, mówiącym wcale nieżłe po francuzku. Dowiedziałem się od niego że się uczył naministra, ale że go dogmat kalwiński predestynacyi bezwzględnejzraził, wolał zatem zostać marynarzem. Przyszedł domnie z rana dnia trzeciego, donosząc, że w nocy nagle skonałbiedny, młody Hiszpan suchotnik, pytająt czybym niechciał pobłogosławić zwłok przed spuszczeniem ich do obszernegogrobu w nurtach oceanu. Miałem ze sobą rytuał,zaopatrzyłem się we wodę święconą, wdziałem sutanę, kapitankazał zatrzymać okręt, stał z odkrytą głową wraz z całąsłużbą podczas gdym odmawiał moglitwy z rytuału: a potembiedny nieboszczyk, w kołdry uwiuięty i do deski przywiązany,spuszczony został w fale, które się wnet nad nim zamknęły.Nie długo potem, majtek czyszczący coś około machiny,pochwycony został za rękaw i w jednej chwili ramie jegobyło zdruzgotane. Zaproszony zostałem z innymi kilku dozebrania kollekty na inwalida na resztę życia, a ta przyniosłasto kilkadziesiąt dolarów; oddano go do szpitala angielskiegona wyspie świętego Tomasza, dokąd szóstego dniażeglugi, na kilka godzin zawinęliśmy, dla zaopatrzenia sięw świeżą wodę i t. d.Naga ta skała do Danii należąca o tyle ma wartości,że posiada niezły mały port, i przeto mnóstwo okrętów dońzawija, i jeżeli mnie pamięć nie myli, czternaście linij statkówma tu swoje bióra. Dosyć tu kupców przyjeżdżającychrobić majątki, a wszyscy do loży masońskiej wpisani. Ludnośćgłównie murzyńska i mięszana, obyczaje najgorsze. Nie dziwże nie dawno zaraza przeczyściła to gniazdo zepsucia. Nowimieszkańce przybyli ze sąsiednich rzeczypospolitych hiszpańskich.Jest tu kościołek katolicki, szczęściem świeżo powierzony00. Redemptorystom, gdziem mógł mszę świętą odprawić,i kilka godzin w świętem towarzystwie spędzić.Odtąd przez dni piętnaście aż do Pernambuco w Brazyliibyliśmy wciąż na pełnem morzu. Widzieliśmy zrazu Au-


•254tylle, potem niekiedy brzegi brazylijskie, mogliśmy rozróżnićpo barwie wody Amazonki największej rzeki na świecie,przepłynęliśmy pod równikiem, aleśmy nie byli chrzczeni przezmajtków: za mało ich na statkach parowych by mieli czasdo podobnych, choć zyskownych dla nich igraszek.Towarzysz mój kabiny, były pułkownik w służbie StanówZjednoczonych, nie był zajmującym i coś na żydka wyglądał.Wiózł ze sobą egzemplarz działa, niby kolosalnegorewolwera; wszakże jak dowiedziałem się później w stobcy,rząd brazylijski nie kupił u niego tego rodzaju machiny piekielnej, znajdując iż potrzebuje zbyt licznej obsługi. Byłoi dwóch oficerów ze Stanów-Południowych, chcących osiąśćw Brazylii. Ale głównie mnie bawiły ryby latające. Nie wielkie,srebrzysto-białe, mogą za pomocą skrzel swoich podlatywaćdopóki im one nie oschną; niekiedy padają na okręt,a w pewnych porach i okolicznościach bardzo są liczne-Dzięki modlitwie, książkom, pisaniu, trzy tygodnie na morzujakoś mi przeszły, stanęliśmy nareszcie przed Pernambuco,portem brazylijskim najbliższym Europy.Dnia 19 hstopada z powodu niedzieli nie wysiedliśmyna ląd, słyszeliśmy tylko wieczorem wystrzały i widzieliśmyognie sztuczne. Dowiedziałem się nazajutrz, że obchodzonoświęto da Nossa Senhora do pilar. Mszę św. nazajutrz (20go)zmówiłem w kościele Franciszkanów (Reformy portugalskiej).Uderzyła mnie czystość, powiem wykwintuość kościoła; widziałemto samo we wszystkich innych : dowód, że protestanciprzesadzają niesłychanie niedostatki moralne i umysłoweduchowieństwa brazylijskiego. Dopóki bowiem kapłan dba0 ozdobę domu Bożego, dowodzi, że nie jest w rozbraciez Bogiem. Młody zakonnik, O. Joachim do Espirito Santo,mówił płynnie po francuzku, on mi zatem towarzyszył dośniadania i oprowadzał potem po mieście, jemu też powierzyłemlist do O. Opata Benedyktynów w Olindzie. Jest onjednym z redaktorów dziennika religijno - politycznego Esperanza,resztę redakcyi składają trzej profesorowie uniwersytetuz wydziału prawniczego i jeden lekarz : drugi dowód, że1 w świeckich światłych Brazylijczykach przywiązanie do religiikatolickiej nie wygasło. W ostatnim numerze, znalazłemwyjątek z dzieła Mgra Eyzaguirre z (Chili) powstającego naexuberancye i nadużycia w różnych procesyach i nabożeń-


255_stwach w Rio-Janejro. Znalazłem drugi artykuł o potrzebiedobrego duchowieństwa i wyrażoną nadzieję, że w dyecezyiPernambuco, nowy, światły i gorliwy biskup, ks. dc Medeiroszajmie się kształceniem nowego kleru. Ponieważ dziennikEsperanza wciąż najprzychylniej o sprawie polskiej mówi,podziękowałem im z mojej strony i usłyszałem oświadczeniegotowości dopomożenia mi, do osiągnienia celu mojej podróży.Podziękowałem, zamawiając ich dobrą wolę na czas podróżymojej zwrotnej do Pernambuco, prosząc aby tymczasemopinię publiczną przygotowali do zrozumienia ważnościseminaryum polskiego w Rzymie, dla prześladowanego Kościołapolskiego. Czytałem jeszcze opis tryumfalnych owacyjpo prowincyach i w stolicy dla cesarza i jego zięcia wracającychpo czteromiesięcznym pobycie na polu walki z Paragwajczykami.Zdaje się jednak że wojna potrwa, ho przyszedłrozkaz by dwa bataliony gotowe do wymarszu, siadłynatychmiast na statki i udały się na plac boju. Uważałemobchodząc miasto, że rośnie pełno domów nowych, porządnemosty wiszące na rzece, nowe place otworzone. Stara Olindazato tak pusta, że za czterdzieści funtów angielskich możnanająć duży dom na rok cały. Wyczytałem jeszcze w dziennikachw Pernambuco, że lord Palmerston umarł 18 października.Śmierć tego ministra przez lat 60, który uosabiałinstynkta John Bula, i umiał nim obracać jak chciał; śmierćtego naczelnika wolnomularstwa angielskiego, może europejskiego,a w każdym razie loż, które Anglicy po całym świecie,śród Turków, Persów, Egipcyan pozakładali; śmierć takiegoczłowieka mówię, musi wywrzeć wpływ na politykę angielską,a może i europejską. Wewnątrz lord Russell pochylisię niewątpliwie ku partyi radykalnej, albo reformistowskiej.Śród tych myśli wypłynęliśmy wieczorem (20go) z portu.Na pokładzie spotkałem leżące dzieło z następującym tytułem:„Book of Massonic Iurisprudence by Albert G. MuckeyM. D. New-York 1865." Przypisane panu Levis Esq. naczelnikowiwolnomularstwa w Stanach Zjednoczonych. Jest tokodyfikacya zarazem zakonów i historya prawodawstwa wolnomularskiegowystępującego otwarcie, jako społeczeństwoosobne, organiczne, uniwersalne, za pomocą którego StanyZjednoczone wykonywać będą program paua Sevard rozszerzeniarepubliki na kontynencie amerykańskim (ostrzeżenie


256nie tylko dla Meksyku i Brazylii) ') a nawet i w Europie.Amerykanie coraz otwarciej mówią, że ich powołaniem jestprowadzić dalej postęp świata i spełnić to, czego ani Rzymdawny, ani Rzym papiezki wykonać nie zdołał. Przeglądałemna statku świeże dzieło amerykańskie które ten programrozwija: „Thougts an the futurę Civil policy of America; byJohn William Draper Nev-YorJc 1865 by Harper and Brothers. Mówi on, że Ameryka rozparta między Atlantykiema oceanem Spokojnym, ma jedyne położenie do działania zarazemna Europę i Azyę. Jest on Klimaterysta, to jest żekażdy klimat czyni daną ludność taką a nie inną 2 ). Widzikilka zon różnych w obecnych już Stanach Zjednoczonych,a przeto kilka ludności fatalnie różnolitych. Spodziewa sięjednak, że łatwa lokomocya za pomocą dróg żelaznych z północyna południe i vice versa, wpływ różnych klimatów potrafiuchylić! Ale przedewszystkiem obok koncentracyi władzy,niezbędnej w wielkich krajach, radzi jeszcze by rządwziął monopol inteligencyi przez szkoły i dawał urzęda tylkouczonym, jak w Chinach. Temu systematowi uczonego mandarynizmuprzypisuje on, że Chiny tak rozległe, przy takiejróżności klimatów, są jednak jednolite. A więc znowu zbijasam siebie i pokazuje, że nie sam klimat wyłącznie i fatalnieczyni naród takim a nie innym: bo że przeważnie wpływana organizm, charakter, umysłowość narodów, tego niktnie przeczył i nie przeczy.Wszystkie te objawy pokazują, że Ameryka będzie enfantterrible dla świata, a dla Europy w szczególności, żechce podbijać, a następnie wolność poświęcić wewnątrz dlasiły na zewnątrz i dla bogactwa.Żegluga nasza ku Bahia nic szczególnego nie przedstawiała.Brzegi brazylijskie są dosyć nizkie i skałami podwodneminajeżone. Płynęliśmy zatem stale daleko od brzegów.Długą miałem rozmowę religijną z naszym kapitanem; niel ) Dziennik Brazylijski w Santo-Polo, świeżo powiedział:„gdyby się karzeł chciał bronić przeciwko olbrzymow!, możnaprzewidzieć na czem się skończy."Nie odpowiada, dla caego ludy w tym samym zawszeklimacie mieszkające, w różnych okresach były sdne , czynne,albo opieszałe.274wątpię, że ten człowiek może wrócić do Kościoła katolickiegow którym był ochrzczony.Zrana 22-go stanęliśmy w obszernej spokojnej zatoceBahia, (długa wyspa zasłania od fal pełnego morza). Miastogórne ze ślicznemi wieżami, kopułami, i świeżemi domkamirezydentów cudzoziemskich pięknie wygląda. Miałem list doO. Opata jeneralnego Benedyktynów brazylijskich. Nie byłogo w mieście, ale ksiądz prokurator, a mianowicie Ojciecprzeor, z którym mogłem rozmówić się po łacinie i po francuzku,uprzejmie go zastępowali. Zmówiłem mszę świętą'w kaplicy bocznej, cały bowiem kościół odnawiają. Kolosalnywielki ołtarz z białego marmuru, z Włoch został sprowadzony.Po śniadaniu chciałem zobaczyć katedrę, ale tu wcześniezamykają kościoły, zaraz po odmówionych mszach; nieznalazłem przeto nikogo któryby mnie otworzył. Przy obiedzieporaź pierwszy jadłem maniokę zamiast chleba (choćbyły i małe bułeczki), a na deser banany, które już nawyspie św. Tomasza spotkałem. Tu kosztowałem po raz pierwszymango, rodzaj niby śliwki-brzoskwini, bardzo słodkiej iz aromatycznym zapachem. Ananasy, kiedy nie są pierwszegogatunku, dają tu gotowane jak inne jarzyny do mięsa.Po obiedzie i siescie (drzymce poobiednej) O. przeor,(który był zrana dość zajęty, bo jest na czele szkoły przygotowawczej),podjął się przedstawić mnie księdzu arcybiskupowiManoel, prymasowi Brazylii; kazał sprowadzić powózz woźnicą -i lokajem w liberyi i tak puściliśmy się w dośćodległą część miasta, właśnie przez cudzoziemców zamieszkałą.Ks. Arcybiskup, poważny starzec, mówi po łaciniei po włosku, był bowiem w Rzymie za czasów Grzegorza XVI,będąc jeszcze kanonikiem w Rio-Janejro, ale że mówi teżpłynnie po francuzku, więc w tym języku rozmawialiśmyprzynajmniej przez godzinę. Oświadczyłem Ks. Prymasowi,że dziś jestem tylko przejazdem w Bahia, i przychodzę złożyćwinne uszanowanie, ale, że wrócę, i wyłożyłem mu celmej podróży. Zrazu przyjął mnie zimno, stanowczo nawetzimno, choć grzecznie. Ale po półgodzinnej rozmowie udobruchałsię, rozgrzał nawet, i oświadązył po kilka razy, żeza moim powrotem będzie starał się mi dopomódz ile tylkobędzie w jego mocy. O. Przeor odwiózł mnie in pompis ażdo portu ponawiając zaproszenie, abym za powrotem do ich33


J270klasztoru a nie gdzieindziej zajechał, choć już wie dobrzeże o pieniądze bedę stukał.Śpieszyłem się na statek niepotrzebnie. Wiedziałem już,że mamy zabrać 400—500 żołnierzy brazylijskich i dlategośmysię dłużej w porcie zatrzymali. Powiedziano mi, że odpłyniemynazajutrz 23-go, o godzinie 5-ej zrana: trzeba byłozatem spać na statku. Tymczasem odpływamy dopiero o 5-ejpo południu. Udałem się więc zrana na ląd, tylko dla zmówieniaMszy świętej w najbliższym portu kościele, Nossa Senhorada Cencecaori i wróciłem na statek. Takem się bowiemokrutnie wypocił dniem przedtem, drapiąc się do górnegomiasta i chodząc po słońcu, żem nie miał ochoty dzień podniu tej samej operacyi odbywać; ile że mam wrócić i będęmógł spokojniej resztę miasta i osób odwiedzić! Są tu jeszczeKarmelici, Franciszkanie i Kapucyni. Negrów pełno. Jedniwolni i cywilizowani, gentlemen ; inni dźwigają ciężary z dolnegodo górnego miasta, noszą osoby w portantynach, wiosłująna łodziach i t. p. Dnia 22-go pod wieczór przybył nastatek sztab mającego odpłynąć batalionu. Pan kwatermistrzwiózł ze sobą ładną papużkę i klatkę pełną małych małpeczek,zwanych marmusitos, któremi bawią się kobiety i dziecijak salonowemi pieskami. Przybył nareszcie i batalion ochotników,450 żołnierzy, z małym wyjątkiem wszyscy czarni,młode chłopaki ledwo co przemusztrowane, i 40 przeszłooficerów, w liczbie których kilku czarnych. Mieli też ze sobąkapelaua, młodego przyzwoitego księdza mięszanej krwi. Niepojmowałem zrazu jak się ta cała czereda na statku pomieści,a jednak się pomieściła. W porcie zaraz mieliśmy przykryprzypadek. Na odjezdnem strzela się z działa; kanonierokrętowy oddalił żołnierzy od działa, a potem trzymając lontzapalony patrzył w górę wyczekując na skinienie kapitana;otrzymawszy rozkaz dał ognia, nie uważając że w tej chwilimłody żołnierz czarny położył był rękę na otworze działa.Nabój choć bez kuli, tak mu pokaleczył palce, że je chirurgodciąć musiał.Czas był stale pogoduy. Ryby latające już nie bawiły,tak zpowszedniały. Alg bawiły mnie młode marsuiny, pływającew zawody ze statkiem parowym, wszakże długo walczyćnie mogły. Rozmawiałem na statku z młodym adwokatemktóry doktoryzował się w Paryżu a przytem był dobrym kato-259likiem; jeździł był naumyślnie do Sorreze dla poznania OjcaLacordaire, podziwiał więlce O. Yenturę: obecnie był kapitanem.Poznałem też p. Joaquino Ignazio, radcę stanu, byłegomiuistra marynarki, którego mam w Rio-Janejro odwiedzić.Kapitan nasz przepływał w nocy z wielką ostrożnością kołoAbrolhos (co po portugalsku znaczy: otwieraj oczy) wązkimkanałem śród skał podwodnych. 26-go zrana ujrzeliśmy górzystewyspy Las Ancoras potem Cap frio (zimny), i zbliżaliśmysię do portu; wtem mgła tak gęsta powstała, że kapitan byłmocno zafrasowany: „Wesoła rzecz, mówił, wiem że mamprzed sobą tyle wysp i wysepek, a nie widzę wiele dalej nadkoniec mojego okrętu." Przypomniały mi się mgły okołoTerre-Neuve. Szczęściem, że były minister i drugi oficer marynarkibrazylijskiej znający miejscowość, dawali wskazówkisternikowi. Szczęściem też jeden okręt żaglowy wypływałz portu, a drugi płynął ku niemu nieco przed nami. Nareszcierozjaśniło się dosyć aby można się rozpoznać.Sterczały w półkole przed naszemi oczami góry ostre,podarte a na skrzydle ich tak zwana głowa cukru, o pand' assucaro, wszakże w turbanie z obłoku. Zatoka Rio-Janejromająca do 100 mil obwodu, kształtu trójgraniastego, wyżłobionaw granitowych skałach, jest jednym z największych,najbezpieczniejszych portów na świecie, a zdaje się że zewszystkich najpiękniejsza; i golf neapolitański i róg złotycarogrodzki muszą przed nią ustąpić. Ze statku podziwiałemróżne wzgórza morro śniętej Teresy, San JBento di Castello,zabudowane klasztorami i kościołami, bo zakonnicy pierwsitu jak wszędzie prawie się zabudowywali. Na teraz poprzestanęna tem; właściwie powinienem był tylko zawołać z Mickiewiczem:To Czatyrdah!.... Aa!Trzeba wrócić do prozy życia; bo oto policya i celnicywchodzą na statek. Podpisano mi pasport, nie rewidowanorzeczy, więc puściłem się do San Bento, gdzie miałem mieszkać.Wszakże miejsca tam nie było, więc przeniosłem siędo Kapucynów, gdziem przyjęty z prawdziwie braterską gościnnością;położenie cudne na górze nad morzem.P S. Od 26-go listopada wieczorami po dziś dzień miałemczas rozpatrzyć się nieco, czy jest nadzieja wyzyskaniacoś dla seminaryum polskiego. Niestety! kraj zajęty i wycień-


J270czony wojną; 300 milionów franków musiał rząd zaciągnąćpożyczki, nadto składki ciągłe, na inwalidów, na szpitale »i t. d. Krucha zatem po ludzku nadzieja, ale u Boga niemanic niepodobnego. To pewna, że tu jest żywe spółczucie dlaPolaków.CŚP^"^LISTVI.kio j a n e j b o .Od 26-go listopada do 24-go grudnia 1865 r.Moi najdrożsi! Wahałem się zrazu czy mam dalej pisywaćdo was nie mając czasu ni dość wolnej myśli, aby oglądaćna urząd miasto i zdawać wam sprawę z moich postrzeżeń. Wspomniałem w zeszłym liście, żem przybył tu w niepomyślnąporę, bo okrom wojny i ciągłych składek, naochotników, rannych i t. d. ogromne bankructwa zeszłegoroku, i upadek handlu, dają dotkliwie czuć brak pieniędzy,a więc nie usposabiają do ich wydawania. Radziłem się tudziś znających kraj co mam czynić? Odpowiedzieli mi: „gdybyśsię nas był radził czy masz teraz przyjechać, odpowiedzielibyśmyci byli sumiennie, nie, zaczekaj; ale ponieważjuż tu jesteś, trzeba próbować szczęścia; tyle w tym krajusympatyi dla Polski, że choć mniej i z większym nakłademczasu i zachodów, coś jednak da się zrobić, ale koniecznietrzeba otrzymać od administratora dyecezyi okólnik polecnydo duchowieństwa i wiernych." Postanowiłem zatem zatrzymaćsię dłużej, bo tu dla większego upału, i większych odległościniż w Rzymie, powołniej jeszcze robią się interesa;właściwie tu życie czynne trwa pięć godzin na dzień, to jestod dziesiątej zrana do trzeciej z południa; przez resztę czasukażdy odpoczywa i chłodzi się jak może. Muszę tedy chodzići chodzić wiele za moją sprawą; co zobaczę ciekawego podrodze i przy sposobności, z tego wam zdam sprawę, a nazobaczenie reszty obrócę kilka dni przed wyjazdem ztąd.Zaczynam zatem spisywać dziennik mojego tu pobytu odchwili przybycia.26126-go listopada w niedzielę, pod wieczór, uwolnionyod rewizyi celuej opuściłem statek; z wielkiej radości wsiadłemw łódkę nie umówiwszy się o cenę. i kazałem wieźćsię do klasztoru Benedyktynów Morro di San Bento, zbudowanegona wzgórzu nad morzem. Zapłaciłem mój pośpiech,bo musiałem dać dziewięć franków (zamiast piętnastu o któresię upominali) bo czarny policyant powiedział mi, że taryfyprzepisanej niema, i że każdy sam się o cenę układa: większytedy porządek w tak okrzyczanej Civita- Yecchia! W klasztorzezawód: Ojciec Opat oświadczył, że trzymał dla mniecelę przez kilka miesięcy, ale że obecnie wszystkie co dojednej zajęte, i radził się udać do 00. Kapucynów. Uprosiłemsobie tę łaskę, że mi pozwolono przenocować w celijednego Ojca bawiącego na wsi, abym po ciemku z tłomokamina niepewne nie tułał się po mieście: i bardzo szczęśliwiesię stało, bo rychło deszcz obfity lunął. Przy wieczerzyoświadczył mi O. Prokurator, że gmach jakkolwiek napozór wielki, zajęty jest w znacznej części na klasy dla pięciusetuczniów uczęszczających do ich szkoły. Dowiedziałemsię od niego, że jak wszystkie zakony w Brazylii, tak i oninowicyatu mieć nie mogą, i zostawieni są tylko do wymarcia.Dla czegóż, spytałem, odnawiacie takim kosztem kościół waszw Bahia? — „Aby zostawić jeden ślad więcej odrzekł, żeBenedyktyni nie byli nieużytecznymi." Odpowiedź dowodząca,że istotnie godni żyć, i że rząd żywych grzebie; a sekrettej kassaty jak wszędzie, aby zabrać dobra i gmachy w najlepszychpunktach miasta zabudowane. U dołu klasztoru leżyarsenał marynarki; rozwalić tylko mur klasztorny, a klasztorzaokrągli budynki arsenału. Spałem niegodziwie tej nocy,upał większy na lądzie niż na morzu, w zamkniętej izbie(nie mówiąc już o komarach) dawał się czuć nawykłemuspać przez miesiąc przy otwartem okienku na morze.Nazajutrz rano zmówiłem Mszą św. w obszernym i poważnymkościele Benedyktyńskim, i wybierałem się do Kapucynów;powiedziałem sobie, że stosowna aby św. Franciszeknie św. Benedykt opiekował się kwestarzem; przypomniałem,że mam list polecny od prokuratora Missyonarzy kapucyńskichw Rzymie, do wszystkich ich domów w Brazylii; odszukałemgo i puściłem się w drogę.


J270 26200. Kapucyni przybyli tu z rodaczką swoją księżniczkąneapolitańską a cesarzową brazylijską:* mieszkają na przeciwległejgórze, zwanej Moro do Castello, gdzie się byli 00.Jezuici dawniej zabudowali. W gmachach ich mieszczą sięobecnie: szpital wojskowy, szkoła medycyny, obserwatoryum,telegraf i forteczka Castello. Od św. Benedykta do Kapucynówszedłem dawną handlową ulicą prostą Direita, przy którejleży komora celna, bank i bursa, aż do pałacu cesarskiegoLargo dopaęo. Pałac ten, jeden z kilku cesarskich,bardzo prosty, dawny klasztor, równie jak kaplica cesarska,(dawny kościół karmelitanek) służąca też za katedrę. Ztamtądwdrapałem się pod górę, aż do najstarszego tu kościołaśw. Sebastyaua, który 00. Kapucyni całkiem na nowo przebudowali,zachowując tylko dawne murowane okrągłe słupy.O. Kajetan komisarz, Sycylijczyk, bystry, żywy, szczery, przeczytawszylist dawnego swego przełożonego, rzekł: „mam jużczterech gości w domu, ale ponieważ jesteś cudzoziemiecw ambarasie, chodź." Prosiłem tylko o gościnę na dni piętnaście,mówiłem o wynagrodzeniu: odpowiedział szorstkoa poczciwie: „o tem potem, a wiesz że św. Franciszek pieniędzynie bierze, a chleb powszedni swoim przysyła, to będziei dla ciebie." Podziękowałem Panu Bogu za gospodę,a tembardziej kiedym się dowiedział, że co tylko jest pobożniejszegow Rio Janejro, to wszystko uczęszcza do tego kościoła.Jest ich tu czterech tylko, a że spowiadają jeszczezakonnice w kilku klasztorach, więc można powiedzieć, żeprawie nieustannie spowiadają. Wszyscy równie poczciwii serd czni, a język włoski okrutnie już kaleczą, mięszającwciąż słowa portugalskie; co i mnie grozi w miarę jak językiemkrajowym mówić zacznę.Przedstawiłem się administratorowi dyecezyi, otrzymałempozwolenie spowiadania we wszystkich językach mi znajomych,alem o celu mojej podróży nic nie mówił, przed rozmówieniemsię z nuneyuszem do którego miałem list polecającyz Rzymu JMX. Iuternuncyusz Sanguigni mieszka naprzedmieściu zwanem Catete, o trzy kwadranse drogi od Kapucynównad morzem. Przechodzi się koło ślicznego wzgórza,na którem stoi kościół da Nossa Sehnora da Gloria (MatkiBoskiej chwalebnej,) a przedtem koło przechadzki publicznej(passejo publico) nie zbyt wielkiej ale miłej. JMX. Internuncyuszbardzo mnie uprzejmie przyjął, dwanaście lat już niebył w Rzymie, więc rad o Rzymie słuchał, zaprosił na obiad,i owszem, zaprosił ile razy mi wygodnie będzie u niegoobiadować. Ma przy sobie audytora, czyli sekretarza mgnoraFerrini, miłego i zdolnego młodego prałata. Tak był grzeczny,iż w umówiony dzień i godziuę zajechał po mnie, abymnie osobiście administratorowi dyecezyi przedstawić, i o celumojej podróży rozpowiedzieć; nie zastaliśmy go niestetyw domu, ale rychło potem (29 grudnia) przypadała rocznicaurodzin cesarskich; Te deum w kaplicy na którem musiał sięznajdować. Tara się dowiedział o wizycie nuucyusza i w jakimcelu. „O! co za piękna myśl zawołał, nie tylko napiszęokólnik, ale dam na składkę z Casapia (oszczędności z powodu wakującej stolicy biskupiej.)" Podziękowałem za tę łaskęPanu Bogu i niepokalanie poczętej Matce, której się nowennaodbywała; ale zanim zastałem księdza administratora,(bo wyjeżdżał na wieś) upłynęło dni dziesięć, trzeba byłocierpliwie czekać, bo bez tego listu nic zacząć się nie udało.Spisałem tymczasem koniec mej podróży morskiej, który wamposłałem statkiem angielskim, odchodzącym 9-go grudniaz rana. Poznałem pana Zaccaria Vascoucellos, byłego prezydentaministrów, wybornego katolika (o którym mi jeszczemówić przyjdzie), dalej pana Diogo (James) Andrew, anglikaosiadłego tu od lat czterdziestu sześciu, który zdawszy nasyna sprawy handlowe, zajmuje się jedno dobremi uczynkami:wiele on dopomógł świeżo ks. Vaughan kwestującemu naseminaryum missyi londyńskiej, który w Rio Janejro samem, zebrał:13 contos, to jest, blizko 7,000 skudów, przeszło 60,000złotych polskich. Zresztą odbywałem spokojnie nowennę Niepokalanegopoczęcia w domu, ile że kilka dni deszcz ulewniepadał. Kościół 00. Kapucynów ubrany był na sposób włoskiw draperye i galony, ale jeszcze jaskrawiej niż we Włoszech;pierwszy też raz otworzoną została nowa kaplica, zbudowanadla Najświętszego Sakramentu.Tegoż dnia po obiedzie było rozdanie nagród w kollegiumzałożonem przez księdza kanonika Fonseca-Lima (doktórego miałem list polecający od księdza biskupa Madeiros,ua którem miał prezydować zaproszony JMX. Inter-nuncyusz.Zabrał on mnie z sobą i posadził po swej prawicy, mając polewej jenerała naczelnego gwardyi narodowej w całem cesar-


J270stwie, którego tytułowali marszałkiem. Znosiłem te honory,bo były użyteczne dla mojej sprawy, biorąc wzór ze świętegoWiucentego Ferraryusza, który przybywając gdzie z missyąprzyjmował wszystkie zaszczyty, aby lud z większem uszanowaniemsłów jego słuchał, lecz sprawiwszy swoje, wynosiłsię cichaczem raniuteńko z miasta. Poznałem na tem zebraniusenatorów i innych mężów znakomitych położeniem i majątkiem.Wynudziłem się za to uroczyście, bo chłopcy gralina końcu długą komedyjkę portugalską, tak, że posiedzenietrwało do pięciu godzin : szczęściem spotkałem tam poczciwegoIrlandczyka profesora, z którym mogłem rozmawiaćprzechadzając się po wstępnej sali. We dwa dni później, byłempodobnie z reprezentantem Ojca św. na rozdaniu nagródu sióstr św. Wincentego a Paulo, na przedmieściu Botafogo,które tu w braku innych zgromadzeń żeńskich poświęcającychsię wychowaniu wyższemu, trzymają pensyon dla panien z rodzinzamożnych. Nagrody były rozdane za postęp w naucereligii, historyi świętej i powszechnćj, jeografii, językach:krajowym, francuzkim, angielskim i niemieckim, w muzyce,rysunku i robotach ręcznych. Szczęściem, że tu najlepiejw całem Rio Janeiro uczą katechizmu. W T całej Brazyliii znajomość i praktyka religii bardzo nizko upadły; a propagandaprotestancka nie śpi. Obok Sióstr jest liczny pensyonprotestancki, do którego niestety dosyć rodzin katolickich,dzieci swoje oddaje. I tu był teatrzyk na końcu, alepb francuzku i mniej długi, wszystko razem jednak trwałodo czterech godzin.Nazajutrz, w klasztorze panien Franciszkanek zwanymd'Ajuda, u stóp góry naszej leżącym, była msza dorocznaza duszę matki cesarskiej, na której był dwór obecnym. Tusię lepiej niż w kaplicy cesarskiej przypatrzyłem rodziniepanującej. Cesarz lat 40 obecnie liczący, a panujący już lat25, jak Saul przenosi głową cały swój lud, bo wysoki jest 6stóp więcej, tuszy odpowiedniej wzrostowi; blondyn, już siwiejący,oczu błękitnych, jasnej cery, nosi na twarzy wyrazuprzejmości, to też powiadają, że jest najroślejszy i najlepszyz Brazylijczyków, (jak się wyraził jeden amerykaninw dziele o Brazylii.) Uzdolniony, szczególniej w matematyce,mechanice, lubi o wszystkiem rozmawiać, i co sobota każdymoże mieć do niego przystęp; przykładny ojciec rodziny,265chętnie dający pomimo szczupłej listy cywilnej, gorącym jestpatryotą brazylijskim; żona jego uizka, przysiadła, dobrą mabyć i pobożną. Córka starsza, dziedziczka tronu, nizka, blondynka,nosi wyraz łagodności na twarzy. Mąż jej, hrabia d'Eu,syn księcia Nemours, młody, przystojny, poważny młodzieniec.Druga córka cesarska, w poważnym stanie obecnie, nie byłana nabożeństwie, jedno jej mąż, książę Saxe-Cobourg-Coharyrodzący się z jednej z córek Ludwika-Filipa, młody, przystojnymłodzieniec, i twarz i ruchy ma niemieckie. Dwór brazylijskiobok papiezkiego skromnie bardzo wygląda; wprawdzienie była to wielka gala.U stóp góry naszej, nad samem morzem, leży kościołekśw. Łucyi. Tradycya mówi, że gdy Portugalczycy po razpierwszy brali w posiadanie ten kraj, na miejscu, gdzie tenkościołek stoi, pierwsza tu przenajświętsza ofiara była sprawiona.Otóż obchodzono święto patronki kościoła, po brazylijsku;dzwoniąc bez końca od pierwszych nieszporów,strzelając i słuchając muzyki na placu. W kościele ustrojonymsuto bywa zwykle jedna i jedyna msza śpiewana z muzykąi małem kazańkiem. Lud odwiedza kościół, ale nie mazwyczaju spowiadać się i przystępować do stołu Pańskiego.Uroczystości te wyprawiają bractwa Irmacodades, którymsmutnej sławy Pombal oddał de facto w ręce zarząd kościołów,tak że proboszcz od nich zależy.Nareszcie otrzymałem (13-go) okólnik od JMX. administratorabardzo przychylnie napisany, który przytaczamw tłómaczeniu polskiem:„Felix Marya de Frejtas Albuquerque, monsenhor (prałat)świętego Kościoła katolickiego i kaplicy cesarskiej, wice - rektori profesor kollegium Jego Cesarskićj Mości, Piotra II; profesorw seminaryum św. Józefa, wikaryusz kapitularuy Biskupstwa,itd. Ponieważ religia nie może ostać się bez służby Bożej, anita bez sług ołtarza, ci ostatni są niezbędnie potrzebni, a następnieich wychowanie w zasadach i prawidłach , w karności i moralnościreligii którą wyznają. Całość tego wszystkiego stanowiwychowanie zastosowane do potrzeb sług Tego, któremu mająsłużyć za pośredników. Wielką przeto przynosi korzyść religii,aby Kościół wychowywał sługi swoje w ten sposób i aby używałwzględem nich tych środków, jakiemi może rozporządzać,aby się oni stali godnymi wysokiego urzędu do którego są powołani.Oto się zawsze przedewszystkiem troskali, to polecaliojcowie święci, święte kanony i rzymscy papieże, którzy jako34


J270organa Kościoła i jego głowa, -umieli zastosowywać wszystkieŚrodki prowadzące do dobrego wychowania duchowieństwa. Opartyna tych zasadach, nie mogę odmówić mojćj pomocy tak osobistejjak urzędowćj O. Hieronimowi Kajsiewiczowi, doktorowi ś.Teologii, aby był upoważniony co do celów, jakie sobie zamierzyłw podróży do Brazylii; te cele są sprawiedliwe, są pobożne, i dałby Bóg, aby je osiągnął dla dobra katolicyzmu i społecznościw ogólności. Zbieranie zasobów pieniężnych dla założeniaw Rzymie semiuaryum katolickiego dla katolików Polakówpoświęcających się powołaniu kapłańskiemu, jest celem więcójniż szczytnym, jest cełciu Boskim. Polska katolicka prosi braciswoich w Chrystusie, przez O. Hieronima Kajsiewicza, abyśmyjćj dopomogli do wychowania jój duchowieństwa; a kapłan najwyższyPius IX. jest ojcem (author) pierworodnym tego szczytnegopomysłu. Upoważniam O. Hieronima Kajsiewicza, doktoraŚw. Teologii, do zbierania funduszów potrzebnych dla osiągnieniatego wiidkiego celu, któremu się poświęca jako wierny synKościoła (da Religiaco), celu wytkniętego przez Ojca świętegoPiusa IX. a drogiego wszystkim katolikom. Polecam nadto wszystkimwiernym tego biskupstwa Rio de Janejro, aby wspieralidzieło wzwyż wskazane jak swoje własne i wspomagali je jałmużnami,i wSzystkiemi jakie mają siłami, a przez to zasłużąsię równie Bogu, jak społeczności w którćj żyją. Dau w stolicyRio de Janejro 8 grudnia 1865. (Podpisano) Felix Marya deFrejtas Albuquerque."Mając tedy pozwolenie od władzy duchownej, wypadałojeszcze pokłonić się władzy świeckiej. Wraz nazajutrz (14goz rana) udałem się z listem polecającym do szambelana odsłużby, prosząc o posłuchanie u cesarstwa, mieszkającychobecnie w pałacyku San Christovaco za miastem. Było tozrana po dziewiątej, jeszcze byli przy śniadaniu. Po chwiliwprowadzono mnie do cesarzowej; pomyślałem sobie źle,może się na cesarzowej i skończy. Myślałem potem jak tuobejść etykietę, wymagającą aby ucałować rękę cesarzowej,a jużem się od tego odzwyczaił, bo od lat trzydziestu jaknoszę sutannę, jedno sędziwej dłoni matki mojej rodzonejdotknęły się kapłańskie moje usta. Za łaską Bożą, i wilkbył syty i koza cała: schyliłem się głęboko, a że cesarzowatrzymała złożone dłonie, i ręki nie podniosła, skończyło sięna pokłonie. Opowiedziałem w krótkości o celu mojej podróży,przeprosiłem że śmiałem trudzić ją mojemi odwiedzinami,zachęcony powszechną opinią o łaskawości rodziny panującejw Brazylii. Cesarzowa była grzeczna, więcej powiem,267jak osoba wierząca uprzejmą bywa dla kapłana; ale że ograniczałasię na pytaniach: czy mieszkam w Rzymie, jak długo,czy wiem kiedy przyjedzie nowy biskup Pernambuco itd.,nie wchodząc w głąb przedmiotu; podziękowałem za łaskaweposłuchanie, i po głębokim ukłonie powtórzonym jeszczew progu komnaty, odszedłem. Dowiedziałem się od panaszambelana, że cesarz jegomość zajęty ekspedycyą pilnejdepeszy, i że po chwili skończy. Jakoż o dziesiątej nadszedł.Opowiedziałem mu dokładniej niż cesarzowej cel mojej podróży,i pokazałem cyrkularz wikaryusza kapitularnego, któryprzejrzał; wszakże nie mówił o przedmiocie mi wskazanym.Natomiast odezwał się: „widzę mości księże, żeś służyłw wojsku." Musiałem mu opowiedzieć w jakim korpusie,gdzie, i jak zostałem rannym. Spytał potem czym wiele podróżował?Odpowiedziałem, że znam całą prawie Europę,północną Amerykę i żem był na Wschodzie, posłany przezOjca św. dla zbadania ruchu bułgarskiego. „A cóż się dziejez Bułgarami; bo od dawna już nic o nich w dziennikach niespotykam;" i rozpytywał się szczegółowo o ich język, stanspołeczny itd., potem przeszedł do Polski, pytał o stanie duchowieństwa,o stopniu oświaty, rolnictwa, przemysłu, górnictwaw rozmaitych częściach Polski; wiedział o Mickiewiczui Krasińskim; mówił o naszej dawnej konstytucyi, o powodachupadku Polski etc. Parę razy pozwoliłem sobie zaprotestować,że w niektórych rzeczach był pod wpływem pism nam nieprzychylnych;pytał dalej o ostatniem powstaniu, co je wywołało,ubolewał że wybuchło. Trwało to dobrą godzinę, nareszcieprzystąpił do rzeczy, i spytał: „powiedzże mi mójksięże jaki właściwie cel twej podróży?" Powtórzyłem o myśliOjca św. przygotowania kapłanów dla Polski, o niedostacznychfunduszach, o kraju, o nadziei znalezienia pomocyw Brazylii itd. „W niekorzystną porę wybrałeś się mościksięże," i tu wspomniał o ks. Yaughan i pytał czy go znam."„Dowiedziałem się tu o tem dopiero najjaśniejszy panie, gdybymbył wprzódy wiedział, nie byłbym przyjeżdżał, ale ponieważtu jestem, za radą ludzi znających miejscowość, chcęspróbować szczęścia i nie obiecując sobie wielkich rzeczy,mam nadzieję choć jakokolwiek wskórać, do czego mi samomoralne poparcie JCMości wiele dopomoże. „Eh Ucn, j'auraile plaisir d'y contńbuer" rzekł; podziękowałem i wyniosłem


J270się. Do cesarzowej jako neapolitanki mówiłem po włosku, docesarza po francuzku.Po odbyciu się tak szczęśliwie za łaską Bożą, z władząduchowną i świecką, zostawała jeszcze negocyacya z opiniąpubliczną, to jest z jej guwernerami. Najbardziej rozpowszechnionymdziennikiem tutejszym, rodzajem Times brazylijskiego,a liberalno-masońskim, jest Jornal do Comercio.Chodziło mi o to, aby redakeya od siebie umieściła kilkawierszy przychylnych przed listem wikarego kapitularnego.Byłem u naczelnego redaktora, młodego i grzecznego człowieka,ale nic wskórać nie mogłem. Powiedział szczerze:„my sympatyzujemy ze sprawą polską, ale tu seminaryum,Rzym i Papież, co my tu mamy do czynienia!" nie było sposobudo rozruszania go. Ograniczyłem się zatem na ogłoszeniusamego dokumentu^ który wyżej zamieściłem. Otóż przekroczyłemjuż Rubikon, alea jacła est, jużem publicznym kwestarzem.Trzeba było następnie wynaleźć skarbnika miejscowego,osiadłego i znanego człowieka; znalazłem go w osobiebogatego właściciela, doktora prawa, Jose de Carvalho. Każdykrok naprzód wymaga nie małego wysilenia, bo nie raztrzeba przyjść raz drugi i trzeci, aż się osobę znajdzie, a zakażdym razem wi-acam jakoby z łaźni. Ponieważ wchodzeniena górę w środku dnia w tej porze grozi niebezpieczeństwem;JMX. Internuncyusz otrzymał u O. komisarza ziemi świętej(Franciszkanów zbierających jałmużny dla braci swoich w Palestynie)że będę mógł godziny upału przesiedzieć w ichklasztorze położonym na dole. Wszakże co tu upały znośniejszemiczyni, to deszcze nawalne co kilka dni padające, i wiatrywiejące na przemian to od morza, to od gór, i przetokto nie potrzebuje wychodzić w środku dnia, mniej cierpiwśród upałów tutaj, niż w Rzymie. Noce są tu też znośniejsze:jedno że tu gorąca pora daleko dłużej trwa niż we Włoszech,a właściwie nigdy całkiem nie ustaje. Śród tych przechadzekobowiązkowych, obejrzałem kościół da Conceicaco eboa morte, odznaczający się jedynie złoceniami, i drugi doS. Pedro ozdobiony nadto małą kopułką. Z obowiązku megopodróżnika, zwiedzę przy sposobności i wieżę, choć wiemz góry, że nic szczególnego nie spotkam; wolę patrzyć nanaturalne wieże gór Corcovado i Tijuca sterczące nad miastem,bo te lepiej się architektowi udały. Widziałem też na269obszernym placu de Constituciaco posąg konny don Pedra I,trzymającego kartę konstytucyjną w ręku.18-go grudnia o 11 zrana przybył statek francuzki;dowiadywałem się nazajutrz o listy i w nuneyaturze i na poczcie,i nic nie znalazłem. Niepodobna byście nie pisali, aleściemusieli za późno listy wasze oddać na pocztę. Pazienza!Ponieważ monsignor Internuncyusz wyjeżdża 21 go tego miesiącado Petropolis na czas upałów, dniem przedtem muszęmu list mój doręczyć i przeto go zamknąć.LISTVII.20 Stycznia 1866 r.Zacząłem już tedy moją peregrynacyę żebraczą, choćbacząc na niekorzystne ze wszech miar czasy (bo i obowiązekopłacania obecnie rachunków rocznych, le mauvais guartd'heure, psuje humor ludziom), choć bacząc mówię na wszystkienieprzychylne konstelacye finansowe, poluję jedno naupatrzonego, i łowię ryby na wędkę. Zajmuje to więcej czasu,ile że jak człowiek pochodzi kilka godzin, to już potem naresztę dnia do niczego.Poznałem przy tej sposobności pewnego adwokata iwłaściciela ziemskiego, pana Pereira Carvalho, rodem z Maranhamprowincyi leżącej powyżej Pernambuco, na tutejszejpółnocy, a po naszemu na południu, bo bliziutko równika.Ponieważ ten pan oświadczył się z gotowością zbieraniaskładki wśród znajomych w ziemi swojej, gdzie jedzie odwiedzićrodzinę, przyjąłem zaproszenie jego na wieś, właściwiena przedmieście w St. Domingo, obok Nicterohy stolicyrządu prowincyi Rio Janejro. Posiada ten pan całą góręnad morzem, zarosłą lasem jeszcze pierwotnym (matovergin),ogromnemi drzewami tamaryntowemi, bananami, manganamiitd. Dla miłości Pana Boga i seminaryum wynudziłem sięporządnie, siedząc na miejscu siedem godzin przeszło, i rozmawiającz utrudzeniem: bom mówił po francuzku, a odpowiadanomi po portugalsku, a była to wilia Bożego narodzenia!nigdy mi jeszcze tak dziwnie nie zeszła. Zamiast


J270opłatka jadłem krupy z mandioki, a zaproszonemu nie możnasię wynieść przed czasem, bo Brazylijczycy obrażają sięo to. Lubią bawić się jak u nas dnie całe bez przerwy. Niełatwo wprowadzają cudzoziemca do domu, ale jeżeli wprowadzą,są dlań gościnni do zbytku.' Trzy msze świąteczue'miałem mieć w kaplicy mojego poczciwegoskarbnika, więc już tam zanocowałem, ile że deszcz ulewnynie pozwalał mi się dostać na moją górę. Mam tam zresztąpokój stale dla siebie przygotowany, nawet brewiarz domowy;zaproszony jestem stale na obiad, choć raz dopiero korzystałemz tej uprzejmej gościnności. Pierwszy raz w życiu czułemtakie gorąco w dzień Bożego narodzenia. Brazylijczykomtrudno pojąć, że dzieciątko Jezus drżało od zimna. Całydzień ten, jak mówią, był feralny: naprzód gospodarz przeznieuwagę napił się wody i nie mógł komunikować. Dalej synowiecgospodarza, a mój przewodnik i tłumacz w peregrynacyikwestarskiej, zemdlał podczas drugiej mszy; nic tow sobie, ale że w tej rodzinie wszyscy chorują i umierają nazawroty głowy, pierwszy taki fenomen przykre sprawił w domuwrażenie. Nareszcie po południu wyjechaliśmy na miasto;wracając, woźnica murzyn wielkim pędem wjeżdżał do bramy,tak iż lekki powozik winien się był o jej węgieł w kawałkiroztrzaskać. Jakoż na krzyk nasz, mulice mędrsze odwoźnicy, bo nie piły kassias (podłej wódki z trzciny cukrowej),zatrzymały się na czas, byśmy mogli wyskoczyć z powozu.Nazajutrz ta sama historya: miałem jechać daleko, gospodarzkazał łaskawie zaprządz swój powóz i dał drugiegowoźnicę, na którego liczył jak na Zawiszę (rzeczywiście czarnego).Dopiero gdy ni proszony, ni pytauy wjechał pomiędzymur a ciężki wóz i stuknął się oń potężnie, postrzegliśmyże i ten pijany. On protestuje że nie, więc jedziemy dalej,ile że ulica była szeroka; w tem, czy ambicyajego furmańskiejmości, czy mulic, chciał wyprzedzić omnibus i znowusię wcisnął pomiędzy ów ciężki wielowóz i krawędź narożnegodomu. Gdy postrzegł się iż za ciasno, chciał gwałtowniecofnąć powóz w tył, i tyle wskórał, że omnibus przejechałnie uszkodziwszy nas, ale furmanowi pękły lejce, i nuż mulicegalopować, szczęściem że po otwartym i pustym placu,tak że znowu mogliśmy wygodnie wyskoczyć z nizkiego powozika.Zostawiliśmy wtedy afrykanina, by trzymając za uzdę271jedną mulicę wrócił z powozem do domu, a myśmy dalejpieszo podróż odbywali.Śród kwesty rozmaicie się zdarzało. Stary jeden kanonikoświadczał się najuroczyściej, że tylko co pożyczył trochępieniędzy na życie; drugiego urzędnika, któregom jużbył poznał przedtem, znalazłem w ciężkiej żałobie po tylkoco zmarłej piętnastoletniej córce; prosił bym wrócił innąrazą. Ale bywają i dnie pomyślniejsze. Pan Militaco, zacnyBrazylijczyk, czynny jak gdyby północny Amerykanin, oddającymi pełno usług dobrych, choć wciąż zajęty, zaprowadziłmnie do Karmelitek, których jest prokuratorem. Klasztorśw. Teresy leży na pięknem wzgórzu panującem nadmorzem i nad miastem. Klasztor biały, czysty i kościołekschludny, ale wszystko proste, prawdziwie karmelickie,a przecież zamykają się tu dziedziczki pierwszych rodzinbrazylijskich. Jedyny to klasztor córek świętej Teresy w tempaństwie, jak wszędzie, tak i tu z łaski Bożej doskonaleregułę swoją zachowujący. Przez wzgląd na swego prokuratorasiostry przyjęły nas z podniesioną zasłoną od kratyi z odkrytemi twarzami. Poczciwe zakonnice! choć sześćmiesięcy temu dały hojnie ks. Vaughan i tylko co wysłaływeksel dla nowo zakładającego się klasztoru Karmelitekw Anglii, przeznaczyły na moją kwestę wielkiem i ochotnemsercem 400 milreis to jest 1000 franków do których samprokurator dodaje swoich 100. Nadto poczciwe siostry obiecałynapisać do swoich znajomych w mieście pobudzając ichgorliwość. Chodziło mi szczególniej o list jednej z sióstr,blizkiej krewnej marąuiza d' Olinda pierwszego ministra, dojego córki, baronowej Ipirassinunga. Poczciwa ta dziewicachciała naprzód wejść do sióstr miłosiernych; a gdy nie mogłaotrzymać* przyzwolenia od krewnych, uciekła za kratękarmelicką. Zagniewany pan minister ogłosił prawo, że tezakonnice odtąd nowicyuszek przyjmować nie mogą. Mówiłemdo tej siostry, że winna się uświęcić za wszystkie dziewice,którym drzwi klasztorne z jej powodu zamknięte. Obiecaław moim interesie napisać gorąco do swojej kuzynki, którai tak już (jak wiem zkądinąd) gotowa jest zająć się mojąskładką: mam być rychło u niej. Poznałem przy tej sposobnościkapelana klasztoru ks. Moniz Purtugalczyka; przedlaty dwudziestu był on w Rzymie. Zacny jenerał Szymanów-


272ski przybył mu w pomoc pożyczką w chwili, gdy z powoduopóźnienia wekslu był w przykrem położeniu. Wspominaz wdzięcznością tę usługę, otrzymaną od Polaka i obiecałjałmużnę na seminaryum polskie w Rzymie.Otrzymałem list od rektora seminaryum w dyecezyi Sto-Polo, poczciwego kapucyna francuzkiego O. Eugeniusza deRumilly, żądającego odemnie upoważnienia na piśmie do przyjmowaniajałmużny na seminaryum polskie; posłałem mu jena ręce biskupa, dodając list dziękczynny prywatny. Napisałemteż list do Mgra Larangejra, biskupa do Rio Grandędo Soul, znanego mi w Rzymie, a drugi do biskupa Maranham.Jeździłem z powinszowaniem Nowego roku do ks. Laurentwizytatora missyonarzy św. Wincentego a Paulo w całejBrazylii. Mieszka na przedmieściu Botafogo, obok wspaniałegozakładu dla waryatów, założonego przez cesarza obecnego,a obsługiwanego przez siostry miłosierdzia, wypędzonez Portugalii przez filantropijnych i liberalnych massonów tamrządzących. To pewna, że cesarz nie ma ani jednego pałacu,któryby się dał porównać z tym gmachem; waryaci jego mieszkająlepiej od samego cesarza i dobrodzieja. Ciekawy jestpoczątek tego monumentalnego gmachu. Gdy minister przedstawiłjego plan cesarzowi, ten odpowiedział: „bardzo dobrzepanie ministrze, ale zkąd weźmiemy fundusz"? — „Najjaśniejszypanie, odrzekł minister, jedni waryaci zbudują domdla drugich." — „Tłumacz się jaśniej, pytał dalej cesarz;„po prostu, mówił minister, będziemy przedawali drogo tytułybaronów i hrabiów, a fundusz się znajdzie." Znalazł się istotnie;co dowodzi, że tego drugiego rodzaju waryatów dużow Brazylii, niby bardzo demokratycznej, i gdzie tytuły szlacheckienie są dziedziczne. Gmach ten równie wspaniaływewnątrz jak i zewnątrz. Mało waryatów wściekłych, wielusiostry używają do posług domowych; skarżyli się tylko przedemną,że im nie płacą; Chińczyk jeden gniewał się na dobre.Znalazłem tam Niemca rodem z Królewca/gdzie Niemca nieznaleźć 1 Obok stanął ginach drugi dla sierot, które mają tubyć z miasta przeniesione, a zostawać także pod zarządemdobrych sióstr. Dodając kolegium albo peusyonat, o którymwspominaliśmy, obsługują one tu trzy zakłady, nie liczącwielkiego szpitala da Misericordia w mieście, o którym późniejpowiemy. Statki parowe odpływają co godzina z miasta do273Botafogo i napowrót; co godzina także odchodzą omnibusy.Widok na port bardzo przyjemny w ciągu tej podróży.Byłem też w Larangiejras, w bok Botafogo, gdzie bogacimają swoje domki letnie; prawdziwe to pomaranczarnie, gdziei woń i chłód względny panuje. Na nowy rok spadł deszcztak obfity, że przez kilka dni bardzo się dobrze oddychałoi upał nie dokuczał.Mówiłem dawniej o małej wystawie dworu cesarskiego,domyślając się że to było tylko małe gala. Rzeczywiściespotkałem w dzień Trzech Króli rodzinę panującą w powozachwystawnych z liberyą i zaprzęgiem strojnym, ale bardzomądrze, nie sadzą się na kosztowne zagraniczne rumaki;małe, rącze koniki krajowe, albo mulice ciągnęły poszóstnepowozy.złoto.Dnia tego cesarz w koronie ofiaruje podczas MszyWspomniałem o nadziei, że baronowa Ipirassinunga,córka pierwszego ministra, marąuiza d' Olinda, zajmie się mojąkwestą. Otrzymałem przychylne wiadomości o jej usposobieniach,i pojechałem do niej właściwie aby podziękować.Tymczasem dniem przedemną roztropna panna przyjaciółka,którą chciała wciągnąć do wspólnej pracy, ostudziła ją całkiem,przedstawiając brak pieniędzy, powszechny zły humori t. d. Ograniczyłem się zatem do proszenia jej, aby przemówiłado ojca swego, który nie łatwo daje, ale któregopodpis ważny dla muie; bo tu i w rzeczach miłosierdziajedni na drugich się oglądają i czyn czyna poczytajet. Staryzajrzawszy do mojej książki nie odmówił, ale powiedział,żem jeszcze do wielu klasztorów i duchownych nie zapukał.Uwaga była słuszna, boć duchowni mogą więcej od świeckichi zrozumieć seminaryum i zająć się niem; choć ja chciałemspółcześnie do duchownych i świeckich stukać, obróciłem sięgłównie naprzód do pierwszych. Ks. ks. Benedyktyni nieodmówili, ale O. Opat oświadczył, że musi czekać na zjechaniesię ojców po feryach świątecznych, aby na kapitule postanowićile dać mogą. Gasnący Franciszkanie u św. Antoniegooświadczyli, że nic dać nie mogą. Karmelici są podadministracyą; wizytator apostolski oświadczył że chce dać,ale że znalazł pełno długów, a żadnego zapasu, więc musiczekać aż jakie dochody wpłyną. Uprosiłem pewną osobę,uby mi przygotowała wstęp do Franciszkanek, nie mających36


274już niestety ! życia wspólnego. A to obok Karmelitek wszystkieklasztory tutejsze: dwa żeńskie, a cztery męzkie. Zacząłemrozdawać osobom umiejącym po francuzku mowę moją0 prześladowaniu w Polsce, powiedzianą w Montreal, i zdajesię z pewnym skutkiem. Ksiądz przełożony Lazarystów dałmi jałmużnę; zastukałem do Sióstr miłosierdzia trzymającychpensyon, przełożona obiecała ochotnie, choć nie wie jeszczeile będzie mogła dać. Nie wiem czy się zdobędą na podobnąjałmużnę biedniejsze ich siostry, obsługujące wielki szpitalzwany Miscricordia. Drugi to zakład monumentalny po domiewaryatów, jakiego i po stolicach europejskich nie spotkać.Wszelkich tu narodowości ludzi spotkałem (mianowicie majtków),a nawet Chińczyka i Żyda, jedno na razie nie było,ani Polaka, ani Moskala. Byłem na nieszporach śpiewanychw kaplicy, i zaproszony dałem błogosławieństwo najświętszymSakramentem. Po zakonach, mogę się jeszcze spodziewaćjałmużny u dziesięciu proboszczy miejskich i kanoników, tychmianowicie, którzy trzymają kolegia, albo są profesorami,lub mają majątek rodzinny, bo pensye kanoniczne tak sąliche, że ledwo z nich wyżyć mogą. Niektórzy mieszkają takbiednie, że wahałem się nawet wejść do nich. Na dwunastuznalazłem ledwo w domu trzech, z których jeden oświadczył,że nie ma nic do dania, drugi, że na miesiąc przyszły będziemógł dać cokolwiek; za to Mgr Reis trzymający kolegium,dał 200 milreis t. j. 500 fr. Zostaje mi jeszcze do odwiedzeniakilku kanoników, mogących dać i dziewięciu proboszczy,z których niektórzy są kanonikami.Spróbowałem współcześnie stukać do kupców niektórych1 to do takich, do których miałem piśmienne lub ustne polecenieod ich dobrych znajomych. Tu poszło jak z kamienia.Jedni oświadczyli że dadzą później odpowiedź, drudzy dalicoś, ale niechętnie, nie prosząc nawet siedzieć, nie podnoszącsię z krzesła. Młody mój towarzysz, Francuz wychowaniem,nie nawykły do podobnego obejścia się, cierpiał podwójnie,bo za siebie i za mnie. Co do mnie, gotów byłem i jestemiść dalej, nie bacząc na to, tem bardziej że natura cierpii wyborna sposobność do zniszczenia wszelkiego uszanowaniadla samego siebie; a potem, kto służy dziś Bogu w rzeczachpolskich, winien być przygotowanym do torby i żebry. Niemogłem jednak wymagać, aby mój Cavalheiro taki nowieyat275wraz ze mną odbywał, i uie mogłem zapomnieć słusznościjego uwagi: „że bardzo mało kto daje ze względu na rzeczsamą, ale ogólnie przez wzgląd na osobę, która się wstawiai wprowadza: owóż mnie nikt tu nie zna, a choćby znałktóżby się oglądał na takiego młokosa jak ja, więc jeżelichcesz Ojcze będę dalej chodził z tobą (choć widziałem żemu to coraz trudniej przychodziło, i coraz był nieśmielszym);„ale jestem przekonany, że jeżeli kogo poważniejszego nieznajdziesz, stracisz czas i trud." Ponieważ zacny ks. Internuncyuszmówił o mnie ze znakomitym jednym kupcem dojeżdżającymdo chorej żony w Petropolis (Fontainebleau brazylijskiem)i ten oświadczył się z gotowością obwiezienia mniepo swoich znajomych w handlu: przyjaciele moi poradzili miwyjechać na jaki tydzień do Petropolis, a potem dokończyćkwesty śród duchowieństwa, i próbować szczęścia śród kupcówz nowym przewodnikiem. Że do tego upał okrutniedokuczał w mieście, chętnie bardzo zgodziłem się na wycieczkęw góry, aby nawet siły fizyczne odświeżyć.Bilet do Petropolis kosztuje 8 milreis t. j. 20 fr. zacztery godzin drogi, to bardzo drogo. Naprzód płynąłemstatkiem parowym pięć kwadransów przez zatokę Rio Janejro,a jeszcze jej końca nie widziałem; potem jechałem pół godzinydrogą żelazną przez trzęsawice leżące pomiędzy morzema górami, z których ściekające wody tworzą te moczary.Nareszcie dwie godziny dyliżansem, wciąż pod górę wspaniałą,zbytkową powiem zwirówką, która miliony kosztowała.Od stóp góry widać było po prawicy i po lewicy domki kolonistów,głównie niemieckich, mniej więcej przestronne i schludne,podług stopnia zamożności właścicieli, wszakże żadendo dostatków przez samą uprawę roli nie doszedł. Kawa,bawełna tu się nie rodzi, zboże się nawet nie udaje. Nastromych skałach, po wycięciu lasu płytki bardzo jest pokładczerwonego piasku, więc nic nie uprawiają okrom kartofli ikapusty, którą sadzą około domu. Góry wykarczowane zasiane,a raczej zasadzone rodzajem łąki sztucznej, zielem którezowią hapinas, dostarczają dobrej strawy dla mulów i koni,na którą w miasteczku, wzdłuż wielkiej drogi odbyt zawszepewny. W 7 ypalają koloniści węgiel z drzewa na sprzedaż; alerychło ta gałąź przemysłu się wyczerpie, bo drzewa nie stanie.Nadto pod działaniem częstych tu deszczów potoki gór-


276sine obrywają ziemię. Naprawiano jeszcze drogę gdyśmy przejeżdżali,a w Petropolis samem przed kilku dniami wodadeszczowa, pędząca z gór z kamieniami i drzewem, uniosłai zagrzebała kilka domów, przy czem cztery osoby życie utraciły:ile że współcześnie dwie rzeki górskie wystąpiły z brzegów.Petropolis bowiem (miasteczko) tak powstało, że z dwóchstron tych dwóch rzeczułek, płynących śród ciasnych wąwozów,skopano górę, i tak się znalazło miejsce na ulice, a tui ówdzie na mały plac, na pałac cesarski i na małą przechadzkępubliczną. Petropolis jest własnością rodziny cesarskiej,żyje też z niej głównie, z ciała dyplomatycznego ibogatszych mieszkańców stolicy, wynoszących się tu w porzewielkich upałów. Leży zresztą przy wielkiej drodze do prowincyiMinas i głębszych; wszelkie dyliżanse ztąd nie idądalej jak mil trzydzieści; później już trzeba wciąż konnopodróżować. W mieście i okolicach jest tu ze cztery tysiąceNiemców, po połowie katolików, po połowie protestantów;ci ostatni mają swego ministra i mały zbór. Zarabiają jakmogą, furmanią nawet, i mnie też wiózł Niemiec z pod Renu;inni wynoszą się w głąb kraju, albo wracają do Europy. Aleo tem wszystkiem nie myśliłem, gdy w miarę jak wjeżdżałemwyżej, zacząłem oddychać świeżem i lżejszem powietrzem;przypomniało mi się podnoszenie się na naszą Mentorellę.U dołu widziałem mgłę zalegającą płaszczyznę, a głębiejjeszcze zatokę. Woda źródlana z gór, chłodna, jakiej w RioJanejro za żadne pieniądze nie dostaniesz. Zajechałem nareszcieprzed dom ks. Internuncyusza, który równie jak jegoaudytor przyjął mnie ze zwykłą sobie uprzejmością, jakiejdoznałem już tyle razy w mieście. Przespałem się smaczno,jak już dawno nie spałem, bo choć tu w dzień upał takżesilny, ale za to ranki wieczory i noce chłodne, a śród upałunawet powietrze nie tak wycieńczające jak w mieście. Zranaposzliśmy z księdzem audytorem do kościoła (ks. Internuncyuszmawia Mszę w swojej kaplicy domowej); kościołekczysty, ale zbyt skromny bacząc na liczbę mieszkańcowi narezydencyę letnią cesarską. Ale co dziwniejszego, że proboszczemgminy głównie z Niemców złożonej jest Francuz, któryod lat czternastu nie zadał sobie pracy nauczenia się po niemiecku.Bylić tu dawniej księża Niemcy, ale ponieważ kazywalipo niemiecku, protestanci się nawracali, otóż choć reli-J270 276gia katolicka panująca, ale urzędnicy wolnomularze, więcministrowie protestantcy potrafili ich zawsze wygryzać. Taksamo stało się w wielu innych koloniach niemieckich, mięszanychwyznań. Chłopczyki służący do Mszy byli niemieckiegopochodzenia, choć obok macierzystego języka po portugalskumówili. Oświadczyłem się ks. proboszczowi z gotowościąspowiadania Niemców przez kilka dni które tu zabawićmiałem, które to oświadczenie z dobrocią i szczerą chęciąprzyjął: nie trzeba było długo czekać.Czekała panna młoda na ślub, nie umiejąca wcale poportugalsku, i dla tego nie spowiadająca się już od lat wielu,odkąd do tego kraju przybyła; skorzystała zatem chętniez tej opatrznej dla niej sposobności. Nazajutrz miałem jużczterech penitentów, trzeciego dnia jako w dzień świąteczny(św. Sebastyana patrona dyecezyi) z dziesiątek, a nazajutrzw niedzielę z piętnastu. Miałem nazajutrz wyjechać ale zatrzymałemsię dla wyspowiadania chorowitej staruszki, która niewiedziała że jest spowiednik rozumiejący głos ludzki. Byćmoże że tu wrócę na wielki tydzień Otrzymałem bowiemlist z St. Polo, zapraszający mię dla ułatwienia kwesty, a żeto w górach i bardziej na północ od Rjo Janejro, więc chętnietam miesiąc upału znowu przebędę po zrobieniu przedwyjazdem w stolicy co się na teraz zrobić da. Dojeżdża tuwprawdzie dla spowiedzi wielkanocnej Lazarysta Limburczykz Rio Janejro, ale że nie mówi czysto po niemiecku, skarżąsię biedni ludzie że go nie rozumieją. Okrom obowiązkukapłana missyonarza, którego chętnie dopełniam, myślę sobiejeszcze jakby się cieszyła nasza poczciwa wiara zabłąkanatam gdzieś na kończynach świata, gdyby im kapłan mówiącypo polsku spadł niespodzianie jak z nieba. Nie przeczę także,że myśl iż koloniści nasi mogą być tak opuszczeni duchownie,czy w Stanach Zjednoczonych (jak są rzeczywiściedotychczas), czy tutaj, ściska mi serce i zapał do wszelkiejkolonizacyi ostudza. A ile między nimi dobrych, prostychdusz, odważnie z biedą walczących, bez żadnej ziemskiejpociechy (okrom życia rodzinnego) i jeszcze pozbawionychpomocy dla duszy.Po objedzie, o chłodzie, wychodzimy co dzień na przechadzkę,trwającą parę godzin. Jakkolwiek chodzimy w różnychkieruukach, nic szczególnego zapisać nie mogę, chyba


2^8że Portugalczyk pewien najlepiej potrafił skorzystać z tutejszegopołożenia i górskiej rzeczułki. Zbudował bowiem sobietamę i używa tej wody do młyna piłującego deski, ma nadtoobok fabryki tytuniu i mydła, a na ostatniej z nieb nietylkolepiej od Zabłockiego, ale powiadają że najlepiej wychodzi.Pewnego ranku sprawił mi ks. Internuncyusz majówkę, sprowadziłpowóz i zawiózł po śniadaniu dla obejrzenia małejkaskady w lesie. O tej eascadlńnia nie warto mówić po Niagarze,ale warto coś powiedzieć o tutejszych lasach , nietkniętych jeszcze, matovirgin. Drzewa tu insze od naszycheuropejskich i nazwać ich nie umiem. Kochany ks. Piotr iks. Jan delektowaliby się pewno przyglądając się im; jamtrochę patrzył jak wilk na niebo. Postrzegłem tylko, że paproćtu dorasta rozmiarów drzewa. Ogrodnik francuzki,o którym rychło powiem, przedał pień każdy tego psotnikarolniczego za 50 fr. p. Pereirze w Paryżu. Trzcina gruba,twarda, używaną bywa do budynków na lekkie belki. Pasożytytutejsze niektóre ślicznie kwitną, i także w Europie sąposzukiwane; każde drzewo obwinięte temi pasożytami aż dosamego wierzchołka; niektóre z nich wyglądają jak gdybymiały peruki nagłowię. Inne przerastają drzewo, które exploatują,spuszczają się znowu ku ziemi, a gdy już silnie sięzakorzenią, gną ku ziemi drzewo same. Dla mnie były onesymbolem towarzystw tajnych; obwinięte o wielkie drzewospołeczeństwa katolickiego i Kościoła, wysysają z nich żywotnesoki, dorosły głowy t. j. Stolicy Apostolskiej, a dążącdo przepaści, z której wyrosły, radeby ją zgiąć i złamaćgdyby mogły. Takie uwagi nie botaniczne wyniosłem z kontemplacyidziewiczych lasów brazylijskich. Wracaliśmy innądrogą, albowiem ks. Internuncyusz chciał mi pokazać zakładp. Bineau z departamentu Seine et Oise pod Paryżem, ogrodnikaosiadłego tu już od lat dwudziestu. Dom i ogród założonyna plaskiem wzgórzu u stóp góry wyższej i stromej.Znaleźliśmy w domu panią Bineau tylko, silną, pracowitąchłopkę francuzką, z motyką w ręku, która jednak umiałaprzyjąć dostojnego gościa z wielką przyzwoitością. Obokniej był jej synek mały, ładny chłopczyk i drugi, który zapłonionyuciekł przed nami. Była to panna Bineau, dziesięcioletniadzieweczka, która rychło wróciła w sukieneczce.Tłumaczyła pani Bineau to travestissenient tem, że dziewe-279czka sama jedna śród chłopców, i że strój męzki dogodniejszydo polowania na ryby i żaby. Przybył nareszcie panBineau, którego ludzie biorą na fundusz, bo ani dystyngowany,ani dowcipny, ale się on broni jak dzik, tak że raz do cesarzapowiedział: „A ęa est ce que vous voidez me blagueraussi." Nazywają go powszechnie baronem, bo podobno domswój nazwał kiedyś mon ehdteau; pokazywał nam tedy swójzakład i jeziorko, które wykopał dla osuszenia gruntu z kępąpo środku i łódką uwiązaną u brzegu, i altanką, a wszystkomikroskopiczne jak we Francyi. Co ciekawsze, to ślicznekwiaty które poznajdywał na górach, dziko rosnące i pochrzcił;jeden tylko pamiętam, że na cześć cesarzowej. Opowiadałże jak przybył do Rio Janejro, to tylko dwa rodzajejarzyn dostać można było na targu, a teraz dzięki „mnie"mają prawie wszystko co w Europie. „Kiedym, prawił, skopałtę górę, zasiałem kilkanaście rodzajów pszenicy, lnu ikonopi; zboże dało mi w trójnasób więcej niż w Europie,len prześlicznykonopie kolosalne, a kiedym to pokazywałna wystawie, pytali mnie Brazylijczycy, „co znaczy ta słoma(konopie); a przecież mają marynarkę i z Europy liny sprowadzają."Nie sformułował swojej konkluzyi, choć dążył dotego samego co inny boutiąuier francuzki, który wołał głośnow Rio Janejro: que voulez vous faire avec cesBrasiliens, c'estbete eonime des buches! Bez żartu, pan Bineau zasłużył zamiastszyderstw na nagrodę, szczególniej za warzywa, którerozpowszechnił, bo że Brazylijczycy nie mają jeszcze rozwiniętegogustu estetycznego do kwiatów, (których posiadajądo zbytku) to nie pięknie, ale nie grzech. Dosyć że poczciwyp. Bineau, nie znajdując tu dosyć zarobku odbył podróżdo Francyi; jedne gatunki flory brazylijskiej przedał,drugie wymienił; musiała mu się podróż udać, bo chce jąpowtarzać, choć pani Bineau protestuje, a zdaje się że magłos stanowczy w kapitule domowej. Oto co wam tą raządonieść mogę o stolicy zimowej i letniej brazylijskiej, i zdajesię że nie na wiele więcej już się zdobędę. Widziałem znowukilka kościołów w Rio Janejro, ale wszystkie równie mierne;a tu chyba że pójdę jutro oglądać menażeryę pewnegoamatora, tak wielką jak jezioro p. Bineau. Tym kuryeremnie miałem od was listu, to okrucieństwo! karzę was podługpolecenia św. Pawła: zwyciężając złe dobrem. Bóg z wami,


272Petropolis, 23 stycznia 1866 r.P. S. Ponieważ mam jeszcze stronicę czystego papierui trochę czasu, powiem slow kilka o dyplomacyi europejskiejw Brazylii. Nuncyusz papiezki ma tu dużo do czynienia.Obecny otrzymał już od kilku biskupów, że seminarya swojekongregacyom europejskim powierzyli, i otrzyma z kolei od wszystkich, byle go tylko rychło ztąd gdzieindziej nie przenieśli.Poseł portugalski ma też dużo do czynienia z powodu mnóstwaPortugalczyków tu mieszkających, to też mieszka w mieście;dojeżdża do Petropolis tylko sekretarz, p. Figanieres,do chorej żony swojej Amerykanki, do której miałem list odproboszcza jej domowego z Nowego Yorku. Mają jeszcze dosyćdo czynienia posłowie angielski i francuzki, pierwszy tumieszka ale dojeżdża do miasta, drugi osiadł w Larangeirasna przedmieściu stołecznem. Ale inne poselstwa to istne synekury;to też austryacki, pruski, rossyjski i t. d. mieszkajątu stale; niektórzy z nich, np. poseł francuzki i austryacki,jakoby zapomnieui, bawią tu od lat dwudziestu i więcej. Rosyjskimjest p. Glinka, a sekretarzem p. Smirnow, świeżoprzybyły z Petersburga, bo poprzednik jego ciągłe miał pragnieniei dostał delirium tremens i często nie dyplomatyczniepostępował. Zatrzymują się czasem w Rio Janejro okrętyrossyjskie płynące z Europy do Nikołajewska nad Amurem,Petropawłowska i Ochocka. Jeden statek wojenny konsystujew porcie. Spotkałem na przewozowym parowcu majtka żyrnegoo czystych rysach słowiańskich z nad Wołgi. Zaręczonoinnie jednak, że poprzednicy pana Glinki tu nie bawili sięw kontemplacyą deli dolce fur niente, że pod pozorem wyprawscientyficznych zwiedzili głąb kraju, i że w archiwachpetersburgskich Brazylia, choć tak odległa, równie jest dobrzeopisana, jak inne bliższe Rosyi kraje, które jej uczenitak często zwiedzają.Na ostatnie dwa dni świąteczne zjechało się tu tyleosób z Rio, jak jeszcze nie pamiętają Jeden z przybyłychtwierdził, że jego termometr pokazywał 'J7 stopni (Farenhejta)upału. Jeżeli tak jest, a być może, bo i tu goręcejniż zwykle; to mi się upiekło żem nie był w mieście, ale jakza powrotem będzie mi duszno! Dziś rano dwadzieścia sześćwozów t. j. dyliżansików pełnych powiozło wracających goścido miasta na drogę żelazną.281Nie posyłam wam mowy mojej montrealskiej, przetłumaczonejna język portugalski i wydrukowanej w dwóchpierwszych numerach nowego pisma religijnego, o Apostolo.Redakcya obiecała mi odbić ją w broszurze, aby poruszyłaserca i kieski Brazylijczyków nie rozumiejących po francuzku.Nie posyłam jej, by nie nadużywać dobroci ks. Internuncyuszai listu mego zbyt nie zgrubić. Nic pilnego zresztą, jakociekawość, da Bóg sam ją'przywiozę. Otóż i post scriptum, mojezapełnione, boć papier już się kończy. Nie piszę do nikogoosobno, nikt mi za złe nie weźmie, bo aby takie liściska wysyłaćkażdym statkiem, trzeba dosyć czasu i dobrej woli.Donieście mnie czy listy moje z wyspy ś. Tomasza, Pernambuco,i kilka już ztąd, szczęśliwie was doszły. Pozdrawiamwszystkich najserdeczniej w domu i po za domem, w Rzymiei po za Rzymem, blizko i daleko mieszkających. Gdybyściepamiętali o wielkiem mojem osieroceniu, tobyście żadnegokuryera nie opuścili i nie czekali ostatniej chwili do napisaniakuso i pospiesznie, ale tak jak ja częściowo, rodzaj kronikispisywali do wysłania odchodzącym kuryerem. Dziękujęza wiadomość o otworzeniu seminaryum choć na tak szczupłąstopę. Dziękuję Bogu żeście wszyscy zdrowi, tembardziejże nie ma czasu i nie ma o czem chorować.LISTVIII.S. Paulo 1 i marca 1866 r.Moi najdrożsi! Krócej zabawiłem w [Rio Janejro, popowrocie moim z Petropolis, niż sobie zamierzałem. W miaręjak spuszczałem się na płaszczyznę, czułem upał nieznośny:od dni dziesięciu przeszło nie spadła kropla deszczu, jedynaochłoda śród miesięcy gorących. Nazajutrz w upał wprawdziei przez trzy godzin, ale w powozie, odbywałem mojęperegrynacyą, i jednę tylko wyprawę pieszą; przecież w nocysen miałem gorączkowy, a nazajutrz rano czułem się mocnoosłabionym, i rzeczywiście do niczego. Po namyśle i naradzie,postanowiłem korzystać z towarzystwa wracającego pewnegokapłana europejskiego w okolice S. Paulo, i w górach spędzićnajgorętszy tu miesiąc luty.39


283 ^Zatem 16go stycznia we dwa miesiące od mojego przybyciado Rio Janejro, wsiadłem na statek północno amerykańskiTijuJca pływający od niedawna pomiędzy stolicą a miastemSantos, portem prowincyi św. Pawła. Jak widzicie,Amerykanie zabierają już handel nadbrzeżny le cabotage,Brazylijczykom. Szanowne ich izby jak pozwoliły Francuzomwprowadzać tu gotowe odzienie, obówie i t. d.; jak zapewniająkompaniom angielskim dróg żelaznych, (które nic nieprzynoszą) siedm i pół od sta; tak wystawiają słabą jeszczemarynarkę swoją handlową, i przyszłość marynarki wojennej,na ciężkie spółzawodnictwo z Amerykanami. Kompaniabrazylijska broni się jak może, jak się bronić zwykli słabi:podstępem. Oba okręty miały wypłynąć z rana. Tymczasemkomora celna, snadź zapłacona , tak marudziła żeśmy ledwoo drugiej z południa ruszyli z portu, a parowiec krajowyodpłynął był z rana, sześć godzin przed nami.Przypatrzyłem się tymczasem statkowi naszemu, sztabowijego, załodze i podróżnym. Statek nasz, była to łódźkanonierska wojenna, silnie zbudowana, i choć śrubowa niezbyt kołysząca się. Kapitan en premier rodowity Amerykanin,zdaje się z południa, pozostał w Rio, dla doczekaniasię lada chwila przybyć mającego pocztowego okrętu z NewYork zastępował go kapitan en second, starzec znający dobrzebrzegi brazylijskie. Urodzony w Rio Janejro z ojca Hiszpanaa matki Włoszki, służył w gwardyi królewskiej w Hiszpanii;w Montevideo mieszkał w jednym domu z księdzemMastai, dziś Piusem IX, wracającym z Chili; wrócił potemdo Brazylii i wstąpił do marynarki wojennej w której się dotychczasliczy; przywiózł z Neapolu dzisiejszą cesarzowę, odwiedziłOjca Św., a teraz syt lat i chwały, pływa dla kawałkachleba. Załogę okrętową składali Amerykanie, Irlandczycy,Niemcy i Negry; podróżnym usługiwał potomek dawniejszychAkadyjczyków, zangliczony Indyanin z Nowa-Scotia, a dopomocy miał rodowitego Chińczyka, zapewne z osiadłychw Kalifornii; choć i tu są Chińczycy rybołóstwem się bawiący.Chińczycy w Rio - Janejro nie raz się wieszają na wzgórzuśw. Teresy w nadziei, że tak rychlej wrócą do Ojczyzny.Gdyby zkądinąd rzecz nie była dowiedziona, patrząc na tedwie twarze miedziane, z ostro wystającemi policzkami, wyraźniepokrewne, możnaby wnieść od razu, że Indyanie przy-Szli do Ameryki z Azyi i że są tatarsko-mongolskiego pochodzenia.Co do passażerów, było kilku kupców brazylijskich,grubych materyalistów, kilku studentów z których jeden odznaczałsię gadulstwem i bezbożnością; dowiedziałem się żejest synem emigranta włoskiego. Dalej było dwóch Niemców,kupców osiadłych w Santos; jeden młody rodem z Bremen,drugi już dojrzały z Hanoweru, choć typu żydkowatego.Zacząłem mówić z nimi po niemiecku, ani sposobu: wolnomularzei mazziniści', życzący republiki dla całego świata,ale też szczególniej dla Niemiec, dla pozbycia się swoichtrzydziestu panujących. Jeden tylko Portugalczyk od dawnajuż tu mieszkający, oczytany, wymowny, śmiało bronił religii,Kościoła, papieża; on tylko jeden, nikt więcej ze świeckich(okrom wszakże starego kapitana) nie powiedział słowa, którebydowodziło że myśli o Bogu, o duszy i t. d. materya imaterya! Wolałem zatem patrzeć na prosięta morskie, nadelfiny, botos, jak trzodami całemi płynąc na wyścigi ze statkiemnaszym, dawały nurka; patrzałem też na góry nadmorskie,podobnej formacyi jak około stolicy, zdaje się że to tosamo pasmo. Ogólnie ostro, kończasto lub iglasto piramidalniezarysowane; niekiedy znowu szczyt kończy się w kwadratregularny, jak gdyby dom ręką ludzką stał tam zbudowany.Resztę czasu zajęła mi modlitwa i rozmowa z kapłanem, towarzyszem podróży.Pierwszego dnia mieliśmy wiatr chłodny, który strudzoneupałem płuca chciwie chwytały; nazajutrz była cisza zupełna,zawsze jednak wilgoć od morza łagodzi upał i brakwiatru. Płynęliśmy bardzo powoli, bo dziś kompanie ile mogąoszczędzają węgiel, tak że ledwo z siódmą a ósmą wieczoremstanęliśmy w porcie Santos, leżącym głęboko śród zieminad zatoką morską, do której wązkim i płytkim kanałemprzebierać się potrzeba. Statek brazylijski przybył dopiero0 północy, ale i lepsze miejsce w porcie blizko brzegu zajął,1 pierwszy towar swój wyładuje. Bylibyśmy nawet musielispać na statku, gdyby żona owego starszego kupca Niemca,nie odszukała gdzieś i nie rozczuliła pana urzędnika. Stanęliśmyw hotelu trzymanym przez rodzinę francuzką: dziękiBogu nie mieliśmy moskitów, i mogliśmy, się jakkolwiekprzespać.


_284Nazajutrz po zmówieniu mszy św. i śniadaniu ruszyliśmyw drogę. Droga żelazna niezmiernym kosztem zbudowanaaż na szczyt góry, jest obecnie w reparacyi, po mocnych deszczachziemia się obrywa: powiadają, że zawsze tak będzie.Trzeba było zatem po dawnemu, płynąć trzy godzin, oddziesiątej do pierwszej, morzem, kanałem i rzeką, w niewygodnejłodzi, aż do stóp góry; w zarosłych brzegach kryjesię rodzaj małych krokodyli, wszakże uciekają one jak skoroposłyszą szelest wioseł. Siadło ośmiu nas do omnibusulekkiego, ale mocno zbudowanego, do którego zaprzężonosześć mulic: przy pierwszej parze szedł, a w razie potrzebykłusował mały murzyn. Droga wązka, nierówna, trzęsąca,idzie wciąż wężykiem nad brzegiem przepaści: a parapetówani poręczy nawet na mostach nigdzie. Do tego spotyka sięwciąż ciężkie skrzypiące wozy o kołach pełnych, zaprzężonewołami, i stada całe mułów obładowanych bawełną, kawąi t. d. Biedne te bydlęta muszą ustępować przed dyliżansem,ściskają się nad brzegami przepaści, jeden spadł do wąwozuprawie przed oczyma naszemi. Zaręczają wszakże, że dyliżansnie miał nigdy przypadku na tej drodze. Dwie godzinycałe jechaliśmy wciąż pod górę: na każdym zakręcie mieliśmyśliczną panoramę morza, zatoki, miasta Santos, kanałówi rzeki. Z gór pędziły strumienie chłodnej wody, którą wszyscyskwapliwie pili. Co raz się lżej oddychało, a blizkoszczytu mgła i wiatr chłodny, bo w głębi deszcz padał. Odszczytu góry pięć jeszcze mil przebiegliśmy kłusem aż doS. Bernardo, gdzieśmy obiadowali, i gdzie nam odmienionokonie. I tu są Niemcy, choć dosyć biedni, sprowadzili ichprywatni właściciele i poszukiwali. Ponieważ pora już byłaspóźniona, a mieliśmy przednią czwórkę, parę koni w przodziei parę dużych mułów przy dyszlu, po drodze równój ipo płaszczyznie, woźnica nasz pędził wciąż cwałem, tak żeo ósmej stanęliśmy w mieście, a przed dziewiątą dostaliśmysię do seminaryum, położonego za miastem; przyjęci z serdecznągościnnością przez zacnych 00. Kapucynów prowincyiSabadzkiej.Seminaryum to zawdzięcza Brazylia Ojcu Św., który dałfundusz potrzebny na podróż dwóch pierwszych Ojców, i wyrbrał zapewne dla tego brodatych synów św. Franciszka, żerząd tutejszy jakkolwiek nie cierpi zgromadzeń, potrzebuje29Jljednak kapucynów do cywilizowania dzikich Indyan, i przetomusi ich tolerować w kraju. Posyłając ich rzekł Ojciec Św.:„bądźcie echem serca mego dla tego kraju." Szczęśliwie wybrałludzi. O. Rektor ks. Eugeniusz de Rumillyi bystry, przenikliwy,wymowny kaznodzieja, nawet w języku portugalskim,posiada przymioty potrzebne i do zaimponowania zarozumiałymBrązylijczykom uważającym się dość powszechnie za pierwszychłudzi na świecie, wyższych nad każdego cudzoziemca,i do odgadnięcia intryg, niepoczciwych podstępów i obłudy,z którą walczyć musi od lat dwunastu; i odwagę do wytrzymaniaprawdziwego prześladowania języków, dzienników i pociskówkamiennych. Prowincya Ś. Paulo uważa się za najoświeceńsząw całej Brazylii. W niej to mieszkali bracia Andradasi Yergejro, którzy stanowczą rolę odegrali w oderwaniusię Brazylii od Portugalii, ale też ducha swego niedowiarstwawszczepili w całą prowincyę.Akademia prawa w tem mieście wychowuje bezbożników,rozpustników, i wichrzycieli. To też kiedy przedostatnibiskup z kwesty zbudował gmach seminaryjski i powierzyłgo kapucynom, trudno wyrazić jakie prześladowanie powstałoprzeciwko nim, ze strony akademii, miasta, i niestety znacznejczęści duchowieństwa. Jakkolwiek seminaryum leży zamiastem, często niedorosłe i niezarosłe niedowiarki wybijająim okna, a na ulicach przechodzącym urągają się; pomimoto, jest już dzisiaj dziewięciu kapucynów, kilku księży miejscowychprofesorów, ze 20tu uczniów teologów, i do lOOtumalców w petit seminaire, albo właściwem kolegium. Mnóstwobowiem rodziców, choć niewierzących , powierza im dzieci,aby zachować duchy ich i ciała od wszelkiej zgnilizny. Więcjakkolwiek mają wielu nieprzyjaciół, mają też i stronników,i choć nieliczne rodziny żyją już po chrześcijańsku na wzóreuropejski. 00. Jezuici zachęceni snadź widokiem tych rezultatów,kuszą się otworzyć kolegium w prowincyonalnemmiasteczku.Tu gdzie już są siostry de St. Joseph de Chambery,dla wychowania panienek, można przewidzieć, że w rychłomającym się otworzyć parlamencie powstanie burza przeciwkoJezuitom, a przytem dostanie się i Kapucynom: widzą to ciostatni, a jednak nie tylko w niczem im nie przeszkadzają,


286ale owszem dopomagają, i przejeżdżających serdecznie w seminaryumugaszczają.Byłem u ks. Biskupa lękającego się krzyku dziennikarskiego;przyjął mnie jednak bardzo grzecznie, dał wszelkiepozwolenia do spowiadania itd. w swej dyecezyi, i pozwoliłby O. Rektor pomagał mi w mej kweście, ale sam zostajew cieniu.Dzień 2go lutego, święto M. B. Gromnicznej, spędziłemwesoło i pobożnie; 26-ciu uczniów miało przystąpić dopierwszej komunii; większa część podrostków: dowód jak tureligia zaniedbana. Przystrojono pięknie kościołek w kwieciei zieleń, młode palmy i drzewo paproć, to gotowa ozdoba.Zaproszony, miałem mszą świętą, podczas której śpiewanona chórze. Komunikowali nadto uczniowie seminaryum duchownegoi mnóstwo uczniów świeckiego. Wszystko piękniesię odbyło: młody tylko początkujący kaznodzieja trochę sięstropił. Rozdałem potem nowo-komunikującym obrazki i medalikiM. Boskiej, a wszystkim rozdano obrazki. Po obiedzie,była ceremonia odnawiania przyrzeczeń chrzestnych;po śpiewie i kazaniu wstępnem przystępowali nowo-komunikujący,parami z zapalonemi pochodniami w ręku i klękającprzy strojnym w kwiaty postumenciku, na którym leżała biblia,wyrzekali się napowrót szatana i pomp i dzieł jego; podrugiej nauczce, klękając w półkole przed ołtarzem i obrazemMatki Boskiej, odnowili wszyscy razem za kapłanemformułę poświęcenia serca i oddania się pod opiekę MatkiBoskiej. Poczem rozdałem im obrazki ze świadectwem odbytejpierwszej komunii, a w końcu po odśpiewaniu Tantumergo na głosy, udzieliłem błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.Piękny dzień, piękna uroczystość, która niezatarteślady zostawia w sercach młodzieży! Były już tu przypadki,że ojcowie niepobożni, rozczuleni widokiem nabożeństwaswoich dziatek , prosili o spo wiedź. Jaka szkoda żeu nas ogólnie jeszcze pierwsza komunia tak niedbale się odbywa;ale da Bóg, że stopniowo wszystko pójdzie lepiej.Wieczorem dnia tego, pojechaliśmy konno z O. Rektoremi kilku innymi do fazendy (folwarku) seminaryjskiej,o półtory godziny drogi od miasta, położonej pomiędzy góramii śród lasów których Ojcowie palić niepozwalają. Gospodarstwotutejsze bowiem na tem polega by lasy palić,287a lasy odwieczne, drzewo drogie, twarde jak żelazo, z trudnościąsię palące (i przeto tak rzadkie pożary w Brazylii);otóż gospodarstwo tutejsze na tem polega, aby takie lasywypalić, a natomiast sadzić kukurudzę do karmienia wieprzów;kawę albo co innego przez pierwsze lata, a potem gruntopuścić lub za bezcen przeciąć. Grunt tak wycieńczony porastaznowu lasem, zwanym capoeira; a co dziwnego, że wyrastadrzewo całkiem różnego gatunku, od dawniejszegow pierwotnym lesie, mianowicie dające olej rycinowy. Natej fazendzie, nie mogłem się przypatrzyć jeszcze rolnictwuna dużą stopę z mnóstwem murzynów niewolników. Ojcowiegłównie wychowują bydło na pięknych pastwiskach: osuszyliłąki sprowadzając wody do dwóch stawów, które służą dokąpieli i t. d.; nie bardzo jednak wygodnie tu kąpać się dlamnóstwa wężów, a choć powszechnie są wodne i nieszkodliwe,bywają i jadowite. Niedawno murzyn ukąszony w szyjęw kwadrans umarł, koń we 24 godziny zdechł. W tych dniachwół spotkał się z zębami węża: dotychczas żyje, ale chudyokrutnie. Lepiej sobie poradził kot z wężem, który wkwaterowałsię do domu. Nie łatwo pełzacz dźwiga się do góry,nie łatwo się obraca. Kot coraz uderzał go pazurem z bokui odskakiwał, a gdy wąż opadł z głową na ziemię, skoczyłmu na 3zyję i przegryzł ją. Kury nawet sobie dają radęz padalcem. Stają rzędem obok niego, ale z tyłu patrząc naobroty głowy, pierwsza dojmie go dziobem i zmyka w tył,następnie druga i trzecia, aż do ostatniej, powtarzają tenmanewr, aż węża zadzióbią. Tak instynkt daje lekcye szermierki,i najsłabsze, najtchórzliwsze nawet stworzeńka uczyjak bronić się od mocniejszych i zjadliwszych. Często kołodomu mieszkalnego zabijają tych niemiłych gości. To teżpierwszej nocy śniły mi się węże, ile że tylny pokój nie miałnawet w oknie szyb, jedno mocne sztachetki z drzewa, kędyi gruby wąż mógłby się łatwo wkwaterować, tem bardziej żeokno nizkie. Czytałem w podroży pewnego Amerykanina, żew nocy słyszał jakiś szmer w bocznym pokoju; pokazało sięże to był gruby grzechotnik, który zabity przez niego poszedłdo słoju w spirytus. Szczęściem nie widziałem żadnego.Wszakże za powrotem, będąc w odwiedzinach u osiadłegotu na przedmieściu Szwajcara, widziałem już zabitegopostrzałem zjadliwego surukuru, który się był rzucił na mło-


288dego chłopaka, ale szczęściem tylko odzienie szczęką zaczepił:wąż bowiem zjadliwy nie kąsa jak wodny, albo jak pies,jedno górną szczęką z boku uderza, podczas gdy dolna zostajenieruchoma. Ci którzy chodzą wiele po polach, lubpolują po lasach, wzuwają bóty z cholewami i są tak zabezpieczeniod ukąszeń wężowych, chyba gdyby wąż niepostrzeżonyz drzewa rzucił się na człowieka, jak się wzmiankowanemuNegrowi zdarzyło. Za drugim pobytem na fazendzie,widziałem 'grzecliotnika na poły żywego, którego przyniósłdwunastoletni murzynek. (Dałem mu za to medalik). Aby zabićnapewne węża, trzeba go uderzyć raz i drugi w kośćpacierzową, która u niego bardzo słaba, a potem dopierogłowę przeszyć; przypatrywałem się zębom jadowitym; długie,cienkie i ostre. Grzechotkę stanowi kilkanaście kółek rogatych,połączonych elastycznemi ściągaczami, grzechoczącychza poruszeniem; grzechotkę tę oderwaną od ogona, a raczejstanowiącą ogon, zachowałem, i przeznaczam do gabinetuadryanopolskiego. Mnóstwo też tu żab najrozmaiciej skrzeczących,niektóre z nich tak mocno, że zdaje się, iż się słyszymnóstwo kotlarzy bijących młotem. Od żab i wężówprzechodzę do czegoś lepszego i więcej zajmującego.Nie daleko od seminaryum jest klasztor sióstr NiepokalanegoPoczęcia, zwany tu da Lus (światła), wielce odludności tutejszej poważany. Są to tercyarki franciszkańskie,za czasów jeszcze panowania portugalskiego, do życia konwentualnegoprzez pewnego ojca Franciszkana włożone.Były wprawdzie siostry pod tą nazwą w XV. wieku przezbłogosławioną Beatrycę z Kastylii założone; ale widać żewygasły, żadnego śladu po sobie okrom nazwy nie pozostawiając.I te siostry nie mając dokładnej reguły, ni dyrekcyi,zaczęły były cierpieć na duchu; ale dzięki rektorowi O. Eugeniuszowide Rumilly, doszły do ścisłej obserwancyi i sązbudowaniem dla miasta. Jest ich 40, żyją z jałmużny, a niedostatkunie cierpią; najlepszy dowód że są poważane odludności. Byłem tam ze mszą Św., a dzięki obecności przełożonego,mogłem zwiedzić ich klasztor bardzo czysto utrzymany,i ogród zasadzony kwiatami, warzywem, kawą i herbatą,które to rośliny same sobie przyprawiają. Noszą błękitnehabity i płaszcze, jedno iałe szkaplerze. Rozdałem imobrazki Niepokalanego Poczęcia, z memorare św. Bernarda281w języku portugalskim pod spodem, i poleciłem ich modlitwomPolskę i Zgromadzenie nasze. Dobre się interesa duchownerobią z zakonnicami, szczególniej też szczelnie zamkniętemi,życie ich tak jednostajne, że np. odwiedziny takiejak moje, księdza przybywającego z tak daleka, zostawiająniezatarte ślady w pamięci: i modlą się wciąż poczciwe siostrypodług wskazanej im intencyi.Następnego dnia uczniowie teologii i filozofii, urządzilisobie majówkę w dzień wakacyjny, i poszli piechotą do kościołaMatki Boskiej da Pelina (na skale, albo na górze)o godzinę drogi od miasta położonej. W każdej prawie dyecezyiportugalskiej i brazylijskiej jest świątynia pod tą nazwą.A że zowią także Nosa Sehnora da Franca, słusznie00. Kapucyni sądzą, że krzyżowcy południowej Francyi, gdydopomogli Portugalczykom do zwalczenia Maurów, zaszczepilinabożeństwo do Matki Boskiej du puy, także Notre Damede France zwanej. Cokolwiek bądź, puściliśmy się tam konnoz młodym ojcem, frere Genereux, szlachcicem sabaudzkim,który po odb) tej podróży po Ameryce, wszedł' prosto donowicyatu kapucynów w Sabaudyi, i przybył tu potem pomagaćkrewnemu swemu i rodakowi O. rektorowi. Po odbytemnabożeństwie, pojechaliśmy na kawę do zamożnego kolonistyniemieckiego, od lat 9ciu tu osiadłego. Rodem jestz okolicy Trewiru, przybył tu o własnym koszcie, kupił sobiedość spory kawał ziemi za 5,000 franków, i uprawia ją z pomocątuzina dzieci i żony. Osuszył bagna, a na strumieniusztucznym młyn wodny zbudował. Zamyśla teraz gorzelniępiwa i wódki dla starszego syna już żonatego postawić. Wypleniłziele trujące bydło. Gniazda mrówczane ogniem wytępił:osy mu tylko winnicę i owoce psują. Zresztą udaje musię wszelkie zboże i wszelki owoc europejski. Orał sam napolu kiedyśmy do niego szli, a gdym po niemiecku przemówił,cała rodzina się rozweseliła; nie było sposobu, trzebabyło na obiedzie zostać, ile że wraz z żoną po portugalskusię nie nauczyli, i od przybycia do Brazylii już się nie spowiadali;chcą zatem korzystać z dobrej sposobności. Powiadałmi, że pod względem materyalnym dobrze w Brazylii, bozawsze jest praca i zarobek, a kto trzeźwy i pracowity, możesię łatwiej niż w Europie dorobić majątku; ale duchowniebardzo zle. Szkoły brazylijskie liche, a księża nigdy Ewan-39


_290gelii ludowi nie wykładają: wszystko się kończy na mszyw niedzielę. Szczęściem, zaopatrzył się dobrze w książki pobożnew Niemczech; ma katechizmy, historyą świętą, książkido nabożeństwa, śpiewniki kościelne, więc w niedzielę czytająi śpiewają społem. Ucieszył ich bardzo O. kapucyn zapewniając,że rychło przybędzie do seminaryum ojciec niemiecki,i że już dalej nie będą tak opuszczeni. Sprawili namobiad suty: rosół z kury, kapustę kwaśną, fasolę i kartofleze słoniną; do tego ser, masło i owoce na deser, a wszystkozakończone kawą mniej cienką i przezroczystą niż w Niemczech.Odjeżdżając spytaliśmy ileśmy winni? Na to odpowiedziałgospodarz: „za zapłatę, zechcą ojcowie drugi raz wrócićdo nas." W niedzielę następną stawili się wiernie dospowiedzi w kościele.Spowiadał się też wiarus polski z ostatniego powstania,zabłąkany aż tutaj, pracujący u ojców w ogrodzie; o którymwam dotychczas nie wspomniałem. Po przybyciu do Francyiznalazł się w Marsylii. Tam werbowali do wojska w Montevideo.Dał się namówić i puścił się z kilku innymi towarzyszamibiedy emigracyjnej. Znalazł tam biedę cięższą, a dotego bezbożność, szczególniej pomiędzy Włochami, straszną:„nie przestawałem jednak, prawił mi, odmawiać koronki ii tych oto modlitewek do Anioła stróża, jedynych jakie mamw polskim języku, za to mi Pan Bóg dopomógł, i jeszczemkilku z tej niewoli wydobył. Przypomniałem sobie że PanJezus powiedział: kiedy was prześladują w jednem mieście,uciekajcie do drugiego; to też kupiłem odzienie świeckie dlasiebie i dla trzech moich znajomych; przebraliśmy się namieście i szczęśliwie uciekli." Osądźcie sami jego exegezę,to pewna, że pracowity, cichy, trzeźwy i pobożny człowiek;mieszczanin z Ostrowa w Płockiem, uczył się w kraju leśnictwa;radby już na własny rachunek pracować, kawał ziemidla siebie samego uprawiać.Poznałem tu już pewną liczbę krajowców; najznakomitszyz nich prezydent Akademii prawa, ksiądz; ale po świeckusię noszący, i różne urzęda świeckie, z kolei nawet naczelnikaprowincyi sprawujący; przypomniało mi to czasyStasziców, Dmochowskich i t. d. w Polsce. Zresztą p. Vincentiposiada rzadki tu przymiot szczerości; mówi co myśli,a nadto zdania swego nie odstępuje dla przypodobania się29Jlkomukolwiekbądź, choćby też samemu cesarzowi. 00. Kapucynitwierdzą, że mają w nim szczerego przyjaciela; umiebowiem ocenić dobro jakie czynią , i ma dosyć szlachetnościby to wyznawać, i nie brać udziału w sprzysiężeniu milczenia,jednej jeszcze broni jakiej tu przeciwko tym Ojcom używają.Korzystam z wolnego czasu i znośnych upałów, uczęsię na gwałt po portugalsku. Czytając rozumiem wszystko,ale nowe formy gramatyczne, upornie wchodzą do starejgłowy; wszakże nie święci garnki lepią, to w końcu się nauczę.Czy po skończonej podróży język ten zda mi się naco ? to sekret Boży: dobrze zawsze księdzu posiadać wielejęzyków, dotyla przynajmniej, by wysłuchać spowiedzi w raziepotrzeby można.Chciałem widzieć processyą, która się odbywa tutajw środę popielcową po południu; bo jak nabożeństwo schyzmatyckiezależy na dzwonach i pokłonach, tak Brazylijczykówna procesyach i obchodach świętych z fajerwerkamii wystrzałami; niekiedy jeszcze za procesyą idzie kto z kamieniemna głowie; to ex voto, pokuta którą sam sobie nałożył,ale bez spowiedzi. Processyą wyszła z byłego klasztoruFranciszkanów, to też bractwo obnosiło posągi świętegoFranciszka, św. Klary, Matki Boskiej, Pana Jezusa, a nakońcu niósł kapłan drzewo krzyża św. Mnóstwo było dziewczątekprzebranych za aniołków ze skrzydełkami przypiętemidó pleców; mnóstwo ludzi obok wizerunków świętychi przed niemi, gwardya narodowa za kapłanem, ale nikt aniśpiewał, ani się modlił. To nabożeństwo brazylijskie jest starożytne:za czasów panowania portugalskiego, lud zbiegał sięz daleka, mieszkał obozem pod szałasami w koło miasta,słuchał kazań, spowiadał się, na processyach, bez względuludzkiego, biczował się publicznie. Ale to były czasy barbarzyńskie;a dziś postęp w pełni. Dobrze jednak że lud tradycyjnieprzywiązany do tych procesyj:- z czasem lepsze daBóg duchowieństwo potrafi im wrócić dawne życie i nabożeństwo.Tu jako w górach powietrze zmienne, jakem już bodajwspomniał; nadto ma się ku jesieni, temperatura taka jakw Rzymie w miesiącu październiku. Musiałem się zaziębić iprzez tydzień niedomagałem. Przeczytałem w tym przeciąguczasu dwie wyborne książki; lą życie Maryi od Krzyża


_292rodem z włoskiego Tyrolu, założycielki dwóch nowych klasztorówFranciszkanek, która pełna ducha Bożego i posiadającadar proroctwa, była aniołem przewodnikiem katolikówniemieckich w XVII wieku. Dzieło to smacznie przyprawioneprzez ś. p. O. Webera Benedyktyna tyrolskiego, któregomlat temu 22 spotkał był przy łożu Maryi Moerl stygmatyzowaneji zachwyconej. 2-ą dzieło przyjaciela naszego LudwikaVeuillot, który obiecał był nam przysłać do Rzymu „La viede N. S. J. C."w odpowiedź na bluźnierstwa Renana. Odpowiedziałnie polemicznie, ale zatwierdnie, pokazując Chrystusaewangelicznego, historycznego: ani ksiądz, ani biskupnie powstydziliby się pracy takiej. Żałowaliśmy gdy go siłaod dziennikarstwa odsunęła; tymczasem wydaje dzieła corazpoważniejsze, które zostaną w literaturze, a którychby pewno,chodząc w codziennym zaprzęgu dziennikarskim nie był napisał:wie Pan co robi i już tu na ziemi nie raz sługi swojewyżej posuwa, „ascende superiusCzytuję też, tak w Rio-Janejro, jak tutaj, Le Monde i wiem z grubego, co się w Polscedzieje. Dyecezyą chełmską schyzma na śmierć dusi. Ojciecświęty wypchnął za drzwi zuchwałego urzędowego kłamcęswego dworu. Czyby już zbliżało się odkupienie nasze? Byćmoże, ale i w takim razie trzeba będzie Polsce przejść przezsilne jeszcze prześladowanie. Z pociechą widzę że sejm galicyjskispokojnie radzi o potrzebach miejscowych, a nie bawisię w opozycyę na korzyść rewolucyi Piemontskiej i innych.Może też w końcu i my dojrzejemy, wyobraźnię i uczuciowośćwymieniemy na rozsądek i rozum polityczny.Rozważając jak mi powoli moja składka idzie, tak, żedwie dyecezye, Rio-Janejro i St. Paulo, zabiorą mi przynajmniejpięć miesięcy czasu, napisałem do sześciu biskupówbrazylijskich, (do którychem się jeszcze dotychczas nie byłzgłosił) prosząc ich pokornie, aby nie czekając przybyciamego, raczyli składkę- zarządzić po swoich dyecezyach. Jednymbliżej morza położonym obiecałem przybyć osobiście podziękować,innych prosiłem by składki do nuncyatury odesłali;do biskupa Matto Grosso nawet nie pisałem, bo prowincyata wielka, pusta, bez dróg, a w części przez Paraguajczykówzajechana. Każdemu biskupowi posłałem obok krótkiego listu,dłuższy okólnik, który zacny O. Eugeniusz de Rumilly, rektor29Jltutejszego seminaryum, napisał, i rozesłał do swoich znajomychw tej dyecezyi :przezacnypanif.!„Pokój Pana naszego z nami.Ze wszystkich wielkich spraw, o których następstwa, toczysię dziś walka na świecie, niema bez wątpienia ani jednej, którabyobudzała w tak wysokim stopniu spółczucia serc chrzesciańskiuh,i wszystkich umysłów wznioślejszych, jak je obudzą losnieszczęśliwej Polski. To długie męczeństwo świetnego naroduodbija się boleścią swoją we wszystkich członkach wielkiej rodzinychrześciańskiej. Nie jest to wszakże tylko prostem następstwemślepej tkliwości, ani jedynie boleścią że widzimy gasnącem onojasne i najstarożytniejsze ognisko słowiańskiej cywilizacyi, żewidzimy upadającą, przez tyle wieków niepożytą warownię chrześciaństwana wschodzie i północy Europy i pryskający w kawałyten miecz potężny, którym synowie Polski godzili w serce Islamizmu,a wielki ich Sobieski je przeszył, a który zdawał sięnadto przeznaczonym opatrznie do powściągnienia na zawsze groźnychnajazdów nowych barbarzyńców z północy. Niewątpliwie,co do ludów oświeconych, podziw ich dla przewag tych stróżówopiekuńczych, wdzięczność i instynkt własnego bezpieczeństwa,sprawia to, że cierpienia i zawody jakich doznaje szlachetnaofiara stają się tychże ludów własnemi cierpieniami, a to uczucieobudzą się daleko żywiej, ile razy ją widzą przechodzącą przeznowe wstrząśnienia. Dowodzą tego poruszenia ludowe, głosy wymowneodzywające się w podobnych razach, a wobec których niezawsze może pozostać nieruchomą samolubna dyplomacya naszychczasów. Tak jest, a co najboleśniejsza, to że nędzna politykazniewieściałych dworów zeszłego wieku, nie doczekała się jeszczew dziedzicach sprawiedliwszych, a mniej małodusznych mścicieliswojej zdrady. Wszakże nie tak zła dola doczesna naszych braciPolaków winna najżywiej boźdź nasze serca. Wiemy bez wątpienia,że ich narodowość ostoi się, jak długo dctrwa ich patryotyzm,a ten żyć będzie tak długo jak ich wiara. Ale ta wiarawłaśnie jest dziś zagrożona, a wojna dzika jaką obecnie wytrzymuje,wyciska słuszne łzy Kościołowi, i pobudza do niesieniapomocy duchowej dla synów Polski rozproszonych po całym świecie.Kiedy Katarzyna postanowiła dodać do swoich zbrodni jeszczeoną pochłonięcia Polski, osłabionej długiemi wojnami, wiedzionemiprawie zawsze za wiarę, odezwała się do dzikich kozaków,których popchnęła na swoją ofiarę: „Nakazujemy wam byściezabili, i wykorzenili wszystkich Polaków.... niech imię ich i pamięćzaginie dla potomności.... Oszczędzajcie jedynie Turków,Greków, Ormian i naszych Ruskich." Widoczna, że Jezabel nowożytnawydała wojnę wierze Polaków, a całe stulecie zużyto jużna wykonanie krwawego jej, świętokradzkiego rozkazu. Turek


_29429Jli wszelki wróg imienia chrześciańskiego ma udział w czułoścityrana moskiewskiego, miejsce swoje w prawodawstwie, bo w prowincyachprzywłaszczonych, sam tylko Polak katolik nie znajdujemiłosierdzia wobec schyzmy greckiej, a tatarskiego barbarzyństwa.On jeden przeznaczony na zagładę na ojczystej ziemi,a dziedzictwo jego, jeżeli nie okupione odstępstwem, podzielonebywa jak szaty Chrystusowe, pomiędzy jego oprawców. Programten krwawej samodzierżczyni, jest dotąd programem rządu rossyjskiego.Prawdą jest, że niepomiarkowana Moskwy ambicyaspotyka w patryotyzmie polskim nieprzełamaną zaporę, i że wiarakatolicka będąca źródłem dogmatu, praw, i uczucia godnościczłowieka, podtrzymuje ten patryotyzm. Prawdą jest, że ze szczątkówzbolałych, ale żywotnych, narodu męczeńskiego, wiara tamogłaby jeszcze wzbudzić to bohaterstwo polskie, które w innychczasach obnosiło sztandar narodowy w tryumfie od jednego dodrugiego krańca samejże Rossyi (Moskwy). Wszakże, widocznaobawa podobnej możebności nie usprawiedliwia bynajmniej politykirządu petersburgskiego, podobnie jak kradzież nie uniewinniazabójstwa. Zniszczenie kilkuset klasztorów; śmierć albo zasłaniemiędzy lody syberyjskie biskupów, zakonników, kapłanów;złupienie i zbezczeszczenie kościołów; ukazy i czujność policyiuczącej ostrzem miecza skrwawionego, ceremonij, a nawet śpiewówpobożnych: wszystko to są plagi i prześladowania jakie macodzień do znoszenia Polak katolik, którego nie przynęcają łaskiprześladowcy wiary jego i ojczyzny. Z tych środków jeden jestktóry grozi zagładą katolicyzmowi polskiemu w samym zarodzie:pozbawienie prawa, a nawet możności wychowywania kandydatówdo kapłaństwa, podług zakonów i ducha Kościoła. Rządschyzmatycki zrozumiał, że przywłaszczyć sobie wychowanie duchowieństwa,jest to pozbawić naród pokarmu dla jego wiary. Pochlebiałsobie nawet, (dotychczas dzięki Bogu napróżno), znaleźćz czasem w uczniach seminaryum katolickiego , które założyłw Petersburgu, narzędzia powolne do przeprowadzenia dziełaodstępstwa^ ogólnego, które zamierza. Otóż, ta jest nowa klęska,którą nad wszystkie inne, opłakują wierni Polacy, i bracia ichpo wszystkich krajach. Dla zaradzenia jej, w rozmiarach możebnych,Ojciec święty, którego bacznej troskliwości nie uchodzinajmniejsza potrzeba' powierzonej inujrzez Zbawiciela owczarni,założył w Rzymie seminaryum polskie, celem ukształcenia w niemOjców duchownych tej stroskanej rodzinie, zagrożonej albo ostatecznemsieroctwem, albo co gorsza,i wpadnięciem pod straż wilkówrossyjskich w miejsce H pasterzy. Naród polski pierwszy przybiegłz pomocą pieniężną tak zbawiennemu przedsięwzięciu. Aleserce Piusa i szczodrobliwość polska większej^są obecnie niż ichzasoby, i jeżeli Ojciec święty ma tę pociechę, że nowy zakładjuż otwarty podług Jego* pobożnego zamierzenia, dolega go głęboko,że nie może rozszerzyć ciasnych jego rozmiarów, i uczynićich odpowiedniejszemi wielkim^ potrzebom którym ma zara-dzić. Rzeczą jest zatem pobożności wiernych całego świata, przyjśćmu w pomoc w tym świętym zachodzie. W tym celu otwartązostała składka ogólna. Dochód jej posłuży do utworzenia funduszuwiekuistego ku utrzymaniu biednych uczniów tego seminaryum,tak jednak, iż jedno albo więcej stypendyów na którezłoży się jaki naród, imię jego nosić będą. Pewien że KościółBrazylijski, a mianowicie dyecezya św. Pawła nieomieszka wziąśćudziału w tej zacnej sprawie, ośmieliłem się odezwać do Pana,abyś chciał się do niego przyczynić. Żaden tytuł nie upoważniamnie do uciekania się do jego szczodrobliwości; wiem wszakże,że miłość religii, nieodłączna od miłości ojczyzny we wszystkichsercach brazylijskich, obudzając w nim żywe poczucie tego cocierpią bracia nasi polscy pod jarzmem tyrańskiem, wystarczydo skłonienia go, byś im swego grosza nie odmówił. Są dzieła,które się same przez się zalecają, i dosyć je wskazać miłosierdziuchrześciańskiemu, aby wywołały pomoc skuteczną. Seminaryumpolskie jest jednem z tych dzieł; a może najpilniejszem;a przez naturę dobrodziejstw jakie ma sprawić, najzbawienniejszemze wszystkich w chwili obecnej. Nie wątpię, że tak je Panuważasz, i nie omieszkasz wyciągnąć ku niemu dłoni szczodrobliwej.Będąc upoważnionym przez 0. Hieronima Kajsiewicza,przełożonego 00. Zmartwychwstania, któremu Ojciec św. sprawętę poruczył, do przyjmowania darów od wiernych tej dyecezyi,proszę Pana o łaskę zbierania i przesłania mi co otrzymasz odszczodrobliwości swoich krewnych i przyjaciół. Zapisze za to,naród męczeński imię Pańskie na liście swoich dobrodziejów,a będziesz nadto miał Pan tę pociechę, żeś się przyłożył douczynku dobrego wobec cywilizacyi i religii. Zostaję etc.San Paulo, 12-go lutego 1866 r.(Podpisano) 0. Eugeniusz de Rumilly 0. M. C. RektorSeminaryum Dyecezalnego.Odezwa ta sprawiła swój skutek. Ofiary przybywająnawet od osób od których mniej spodziewać się można było.Ksiądz rektor, ogłosił już w dzienniku listę kilkunastu osób,które złożyły 2,000 franków przeszło. Uczniowie seminaryumdali 250 frauków z własnego popędu.Trzeciej niedzieli postu odbyła się pierwsza komuniadzieci miejskich, mianowicie pensyonatów w kościele Tercyarzykarmelickich. Przygotował ich ksiądz Terrier mieszkającyw seminaryum i wszystkiem kierował; ksiądz biskupdawał komunią. Mnóstwo też osób dojrzałych przystąpiło doStołu Pańskiego, a wszystko to penitenci i penitentki 00.Kapucynów. Kiedy się pomyśli, że lat temu dwanaście gdy


297 281tu przybyli, nikt już prawie w mieście się nie spowiadał;gdy się widzi z jaką chciwością lud zbiega się na nauki tychOjców, kiedy uważałem jak i przy tej ceremonii kościół byłnapchany, a wielu płakało z rozrzewnienia; bacząc na towszystko, można śmiało przypuścić, iż gdyby w każdej dyecezyibrazylijskiej był gorliwy biskup, i miał na początek zetrzydziestu księży europejskich do pomocy; za lat kilkanaście,naród tenby się całkiem odmienił i lepszym byłby możeod nie jednego z europejskich. W seminaryum odbywają sięegzamina, bo wakacye szkolne już za pasem. Byłem na kilku,a mianowicie na prośbę jednego z uczniów, egzaminowałemgo z dziejów polskich; odpowiadał doskonałe, eon amore;dałem mu za to obrazek z herbami polskiemi.Niemcy przychodzą wciąż do spowiedzi: niektórzy niespowiadali się od lat 20 i 30, to jest od chwili przybyciado Brazylii. Spowiadają się z wielką skruchą, jak gdyby naśmierć. Wyjeżdżam do St. Amaro, o trzy godzin drogi ztąd,aby wysłuchać tamtejszych biedaków. Gdybym był tylkonarzędziem zmiłowania Bożego dla tych dusz opuszczonych,już podróż moja nie byłaby daremną. Korzystali rzeczywiścienie umiejący jeszcze po portugalsku, albo dla pociechy wyspowiadaniasię w ojczystym języku. Dwie panienki na wydaniuprzyjechały konno w noc o pięć godzin drogi. Starzecjeden ośmdziesięcio-letni, od L, Ł czterdziestu w Brazylii osiadły,niezdolny już dosiąść konia, przybył na wozie do miasta.Od lat dwudziestu nie był juz u Stołu Pańskiego, i wciążprzemyśliwał jakby dostąpić tego szczęścia przed śmiercią:a oto Bóg wysłuchał próśb jego i zaradził. (W kilka dnipotem umarł). Proboszcz w St. Amaro, porządny kapłan ispełniający swój obowiązek jak rzadko w tym kraju: to teżw dnie powszednie nawet ma penitentów. Że zaś parafia jegoz jednej strony rozciąga się na sześć godzin drogi, wielkączęść życia spędził na koniu; a przy słońcu brazylijskiem,które i w tej porze roku dziwnie jeszcze dokucza, nie małyto trud i zasługa. Przekonałem się, że dłuższa podróż konnoprzy tem słońcu, już mię trudzi. Zacny ksiądz rektor nabyłsilnego a lekko noszącego muła dla mnie, i rozdzielił drogęna kilko milowe etapy. Niech mu Bóg płaci za delikatnąjego troskę o mnie, i za wszystko co dla mnie czynił. Polecajciego Panu. Ojciec, któremu ten list powierzam, wyjeżdżadziś jeszcze (11-go marca) do Europy; kończę zatem. DaBóg do zobaczenia w maju albo w czerwcu.L I S TIX.Iłu, 19-go marca 1866 roku.Najmilsi moi! Dnia 15-go marca pod wieczór ruszyliśmyw drogę z ojcem Eugeniuszem, drugim ojcem Kapucynem,ojcem Germanem i młodym księdzem brazylijskim profesoremw seminaryum, odprowadzani o godzinę drogi przez kilkuinnych ojców i świeckich. Murzyn konny popędzał mulicęjuczną i odwodowego konia. Po godzinie postrzegłem się,że muł kupiony dla mnie trząsł okrutnie i kłusując i stępo,przesiadłem się więc na konia jednego z ojców wracającychdo miasta. Trzeba było tłumoki podróżne przeładować, conam zabrało przeszło pół godziny czasu. Słońce zaczynałozachodzić, a droga nierówna, mosty dziurawe, wąziutkie, jakza czasów rzeczypospolitej polskiej u nas, tak że przez wodębezpieczniej nieraz było się przebierać: choć znowu dla paradytu i owdzie spotkać można nowy most żelazny. Ze dwiegodzin jechaliśmy stępo bo i księżyc nie świecił. Stanęliśmyokoło dziewiątej, ujechawszy pięć godzin drogi, przed małąchałupką, domem zajezdnym miejscowym, gdzie mieliśmynocować gdyby nas przyjęto. Tu bowiem do domu zajezdnegobroń Boże wprost zajechać, ale nie zsiadając z konia, pozdrowiwszygospodarza, trzeba prosić o pozwolenie, da licenza;gospodarz jeżeli w dobrym humorze, odpowiada można, pode:wtedy dopiero zsiada się z konia. Z powodu nieuszanowaniatej formy, pan Paweł Sousa, człowiek zamożny w prowincyia dziś minister, wypędzonym został z karczmy szpicrutą(chicota, szykotą) przez gospodarza. O zmroku zwykle zamykająkarczmy na rygiel; interpelowany gospodarz, albo nieodpowiada, albo odpowie że niema miejsca, i bez miłosierdziazostawia podróżnego jego przemysłowi. Ale gospodynienasze, stare Portugalki, dziewięćdziesięcio-letnia matka z córkąswoją pięćdziesięcio-letnią, poznały głos jednego z ojców39


298naszych, który już do nich zajeżdżał; więc czarna niewolnicao męzkich rysach otworzyła drzwi, a druga zapaliła świecę,a potem roznieciła ogień. Hotel nasz, była to chałupka, ukleconaz cementu i gliny, jak wszystkie tu domy z małymwyjątkiem. Zajęliśmy dwa jedyne pokoiki gościnne w każdymz których były dwa łóżka, i jeszcze murzyn nasz, który dziękikapeluszowi swemu z lakierowanej skóry i porządnemu surdutowiwyglądał na waszmościa ') otrzymał osobną komórkę.Wydobyliśmy zapaśne sardynki, murzynki przyniosły gotowanejfasoli (fedzian) ryżu i herbaty, i mieliśmy doskonałąwieczerzę postną. Położyliśmy się już po jedenastej na pościelinie sławnej, ale przynajmniej mieliśmy czystą bieliznę.Deszcz który lał obficie przez noc całą, pomagał do snua małe kąsające muszki zawadzały. O czwartej zrana zawołaliśmyna murzyna, chcieliśmy bowiem z brzaskiem o piątejruszyć w drogę. Zanim się wybrał, zanim poznaj dywał i połapałkonie było już około szóstej, a że połapał, to dziękiprzekonaniu mułów i koni że dostaną obrok, porcyę kukurudzy.Z dniem powyłaziła dziatwa dwóch murzynek z wypukłemibrzuszkami, w krótkich koszulkach, i już nie hebanowejale mahoniowej barwy. Nie było i śladu w domu ojcatych dzieci, ale tu się o to nie pytać, szczególniej w domuzajezdnym i przy drodze. Są rzeczy które tu niestety już nierażą i odbywają się z wielką prostotą.Napiliśmy się czarnej kawy, a zanim nasz murzynmaruda posiodłał konie, było już koło siódmej. Dopóki naszebydlęta zabawiały się kawą swoją to jest obrokiem, stałyspokojnie na miejscu, ale po skończonem śniadaniu, mulicajuczna która wczoraj wciąż jęczała pod ciężarem, widząc żemurzyn bierze się do tłomoków, wielkim pędem ruszyła kuSt. Paolo. Trudno było czekać dłużej, murzyn wyłajany pobiegłw pogoń na koniu odwodowym, a myśmy ruszyli naprzód.Złe drogi po deszczu były do tego ślizkie: po ciemku bylił) Nie pamiętam czym już wam doniósł, że tutejsze nazwyYosse i Yosmese, odpowiadają wiernie naszym staropolskim Waszei Waszmość: potem idzie Vosa Sehnoria nareszcie Eccelencia-,ten ostatni tytuł daje się ogólnie niewiastom, szczególniej nawieczorach proszonych, byle były przyzwoicie umyte, uczesanei białej cery.287byśmy połamali karki, albo konie nogi. Ponieważ zanosiłosię znowu na deszcz, pomimo złej drogi kłusowaliśmy żwawoi w cztery godzin ujechaliśmy pięć mil brazylijskich (18 nastopień). Po drodze spotkaliśmy kilkunastu młodych wieśniakówkłusujących jak my, a dwóch z nich niosło na drągachrodzaj woru albo dużej torby. Pytałem coby to było? odpowiedzianomi że to pogrzeb, i że w tej torbie niesiono zwłokimartwej niewiasty do cmentarza parafialnego, odległego o pięćgodzin drogi. Brazylijczycy bardzo dbają by byli pochowaniw poświęconej ziemi. To też nieraz o ośm i dziesięć godzinprzenoszą ich zwłoki. Ale ten orszak bez krzyża i księdzakłusujący z trupem, miał coś dzikiego, indyjskiego i smutnezostawił wrażenie.O jedenastej zrana słońce dopiekało już potężnie. Stanęliśmypod nowym domkiem otoczonym palami do uwiązaniakoni, znak domu zajezdnego. Zatrzymaliśmy się zatemna obiad. Gospodarz był bardzo uprzejmy. Zapędził żonęi córki dorosłe do kuchni, które nam nawarzyły zieleniny,ryżu, a nawet zdobyły się na omlet, (był to piątek) przynaszym zapasie marynowanej ryby, sera i wina, mieliśmywyborną ucztę, dzięki mianowicie szczeremu apetytowi. Gospodarzzdobył się na stół, tłomoki nasze i siodła posłużyły zakrzesła: i wszystko poszło wyśmienicie. Poczęstowaliśmygospodarza winem i naszemi zapasami, a on wiernie dzieliłsię wszystkiem ze swą połowicą. Nadjechał tymczasem murzynkłusując na zbiegłej mulicy, której boki pokrwawił dużemiprzedpotopowemi ostrogami. Zabawnie widzieć tu Waszmościóww surdutach, cylindrach, z ostrogami takiemi przywiązanemido bosej stopy. Brazylijczycy bowiem mężczyzni i niewiastynoszą odzież i obuwie, mianowicie na wsi, jedyniekiedy wychodzą z domu, dla odróżnienia się od murzynówale w domu radzi chodzą w samej bieliznie i boso. Może'upodobanie to w negliżu tłumaczy klimat.Będąc już na drugim stoku gór, czuliśmy dokuczliwszeciepło niż w San-Paolo. W r idok ztąd obszerny, obszerniejszyniż na kampanii rzymskiej: puszczając się ztąd na przełaj,możnaby się dostać do Peru. Około drugiej po południuzaczął lać deszcz rzęsisty, a gdy o piątej jeszcze nie myśliłustać, trzeba było zostać na nocleg. Uprzejmy nasz gospodarzzaradzał jak mógł i znosił co tylko znalazł w domu.


_300Dostarczył nam jednego łóżka bez pościeli, jednego materaca,dwóch czy trzech poduszeczek i pary kołder sukiennych:biedne kobiety musiały pewno spać na gołej ziemi! Łóżkoprzeznaczono dla mnie: z mantelzakiem pod głową i derąna nogach, spałem wybornie. Trzej moi towarzysze położylimaterac w poprzek, otoczyli derami, i także spali. Nazajutrzrano mogliśmy wyjechać wcześnie bo wierzchowce nasze pasłysię w zagrodzie, a przemyślną mulicę przywiązano do słupapi'zed daniem obroku. Gospodarz nasz nie chciał podać rachunku,zdał się na łaskę i dobrze na tem wyszedł.Jechaliśmy. czas niejaki obok Tieti który tu już sporąrzeką i piękne lesiste ma brzegi. Uderzyły mnie aloesy, smukłe,wysokie jak topole, a wyrastają do takiej wysokościw ciągu dni piętnastu i równie prędko usychają. Po ujechaniuznowu pięciu mil, stanęliśmy na popas. Tu gospodarzchoć zamożniejszy od poprzedniego, najkwaśniejszą miał minęw świecie. Ale dał nam omlet z kiełbaskami wieprzowemi,ugotowaną kurę, ryżu i fasoli niezbędnej: więc przebaczyliśmymu kwaśną minę i solony rachunek. Zostawało nam jeszczetrzy dobrych mil do odbycia. Ruszyliśmy o trzeciej i półz południa z miejsca. Konie które już tę podróż nieraz odbywały,widząc że są u kresu trudu, same się rwały rączonaprzód. Ojcowie Kapucyni zapowiadali mi, że będziem przezpół godziny jechali środkiem lasu pierwotnego (mato vergin)ale niestety, znaleźliśmy go już znacznie nadpalonym i nadciętym.Widziałem jeszcze olbrzymie drzewa, pasożyty ogromnei najrozmaitsze gęstwiny niedostępne nawet równikowemusłońcu, kwiaty leśne, drzewa i krzewy kwitnące, nie mającejeszcze nazwy. Słyszałem śpiewy nieznanych ptaków tańczącychw modrych sukienkach z czerwonym czepcem na głowach.Taki obyczaj tych ptaków zwanych Tangura, że jedensiedząc z nich wyżej przygrywa, a cztery inne po parze siedzącna przeciwległych gałęziach, przelatują z jednej na drugą,i trzepoczą się w takt podług kolegi muzykanta. O. Germainwielki naturałista, co raz to się zatrzymywał dlauszczknięcia jakiej gałązki albo kwiatka, uganiał się nawetchoć napróżno za motylami: podziwiałem go, niezdolny naśladować.Wytłumaczył mi, dla czego po spaleniu pierwotnegolasu, wyrastają innego rodzaju drzewa, mianowicie rycyna:oto dla tego, że nasienie jego może leżeć lat wiele nawet29Jlgłęboko w ziemi i nie gnije. Po zniszczeniu więc dawnegolasu wyrasta zaraz z ziemi. Jeżeli zaś ten nowy las pozostajedłużej nietknięty, wiatr, ptastwo, nanoszą nasion dawnychdrzew które napowrót wyrastają. Gdy jednak raz poraź paląi nowy las, w końcu zostaje ziemia wypalona jakoby na cegłę,i nic już prócz lichych krzaków nie rodzi. Takim stepem chruścistymjechaliśmy ostatnie półtorej godziny. O pół godzinyprzed miastem spotkaliśmy księdza Gau kapelana sióstr,i razem z nim, oświeceni promieniami zachodzącego słońca,przy powiewie chłodnego wiatru, zajechaliśmy przed SantaCasa da Misericordia. Duży ten dom podług planu zmarłegobiskupa zbudowany, na wzór seminaryum w San-Paolo, z kościołempo środku a przeznaczony na szpital, nigdy w sobiechorych nie mieścił: ze śmiercią biskupa- zamiar jego pozostałnie wykonany. Mieszka w nim obecnie wzmiankowanyksiądz kapelan, o kilka minut drogi od klasztoru sióstr,i wielebny starzec, kapłan franciszkański, kwestarz na ziemięświętą. Ojciec Bartłomiej rodem Hiszpan, sterał tu siły dającsam jeden missye po całym kraju, obecnie z wielkim trudembuduje domek z kościołkiem dla siebie lub swego następcy,a tymczasem tu mieszka.Nazajutrz rano, w niedzielę Męki Pańskiej, udałem siędo klasztoru Sióstr św. Józefa, zaproszony do odmówieniaMszy konwentualnej w ich kościele St. Patrocinio ')• Zgromadzenieto założone r. 1650 w Puy en Velay, podług pierwotnegozamiaru św. Franciszka Salezego, bez klauzury, dlauczenia biednych dziewcząt, i posługiwania chorym po szpitalachi domach; rozszerzone po wielu dyeeezyach południowejFrancyi, zniszczone zostało, jak wszystkie inne zgroma-') Kościół ten zbudował pobożny pewien kapłan miejscowyimieniem Eliasz, który na ten cel oddał wszystko co miał, kwestowałi pracował własnemi rękami; był bowiem murarzem, rzeźbiarzem,ale grubszej roboty się nie wstydził. Miał on twierdzić,że wie dlaczego ten kościół buduje, bo z czasem przy nim miałyAnioły zamieszkać. Piękne proroctwo o poczciwych siostrach św.Józefa, wychowujących nowe pokolenie chrześciańskich matek.Obok sióstr św. Józefa są krajowe siostry recolhide w wielkiemubóstwie, w wielkiej prostocie i oderwaniu od świata żyjące, zezbudowaniem dla miasta.


_303 29Jldzenia, podczas pierwszej rewolucyi francuzkiej. KardynałFesch przywrócił je w Lyonie, za pomocą jednej z dawnychSióstr zatrzymanej na drodze do gilotyny okrzykiem ludu:„puśćcie ją! Robersjderre już nie żyje!" Tenże kardynałwprowadził je do Chambery, zkąd rozszerzyły się po Sabaudyii Włoszech, a mają nawet dom w Kopenhadze, Indyachi tutaj. Długi czas żyły podług pierwiastkowej reguły powiększonejw Chambery, a roku 1857 na przedstawienie biskupa,dziś kardynała Chambery, zostały przez Stolicę Apostolskąpotwierdzone. Tutaj sprowadził je przed laty ośmiu zmarłybiskup za staraniem O. Eugeniusza, który jest ich przełożonymz ramienia kardynała Billet. Wychowują dziewczętazamożniejszych rodzin, więcej może zaniedbanych od biednychw naszej katolickiej Europie. Mają jednak klassę bezpłatnądla biednych. Jest ich trzynaście czy czternaście, a pierwsząprzełożoną swoją pochowały w głębi morza naprzeciwko Cabofrio,o kilka godzin od Rio Janejro. Mają obecnie ośmdziesiątdziewcząt białej i żółtej barwy, rasy czystej europejskieji mniej więcej przemięszanej z afrykańską i indyjską. Komunikowaływszystkie Siostry, kilkanaście panienek, kilkadziesiątosób z miasta, głównie kobiety, tak że Msza moja blizkogodzinę trwała. Biedne Siostry! a przed Bogiem bogate Izapędzone z miłości bliźniego na koniec świata a mało tuocenione: bo jakem pisał, Brazylijczycy są powszechnie przekonani,że Europejczycy przybywają do nich przyciśnięcipotrzebą i jedynie dla polepszenia sobie losu; i jeżeli w czemod nich wyżsi, uczeńsi, to dla tego by módz sobie na chlebzarabiać. Biedne Siostry! z chłodnych ale zdrowych gór swoichprzeniesione na ten step spiekły (bo tu już pięć stopniciepła więcej niż w San Paolo), przez wzgląd na stan obyczajówkrajowych zmuszone do największej ostrożności w stosunkachnawet z duchownymi; rzadko nagrodzone wdzięcznościądawnych uczennic, nie zawsze pocieszane ich sprawowaniemsię na świecie: można pojąć z jaką pociechą ujrzałydwóch kapłanów Sabaudzkich a mianowicie swego przełożonego,którego już od piętnastu miesięcy nie widziały: byłoto dla nich jakby przypomnieniem ojczyzny. Po śniadaniuoglądaliśmy zakład już przez zakonnice znacznie powiększony,a po obiedzie u Misericordia dałem błogosławieństwo NajświętszymSakramentem Siostrom w towarzystwie dwóch OjcówKapucynów, przy śpiewie dziewcząt i siostry nauczycielki.Po błogosławieństwie rozdałem wszystkim w domuobrazki Matki Boskiej, a O. Eugeniusz rozdawał dzieciommedaliki.Ztamtąd udaliśmy się na miasto aby widzieć procesyądos passos, to jest stacyi krzyżowych. Przypatrzyłem się, żetu się processye pobożniej odbywają niż w St. Paolo. Wierniidą parami, mnóstwo niesie zapalone pochodnie, dwóch duchownychkazało na dwóch otwartych placach. Nazajutrz poobiedzie puściliśmy się konno dla obejrzenia kaskady o Salto,po indyjsku Itu, położonej o godzinę drogi od rzeki Tiete,która tam ściśnięta skałami z dwóch stron, wydobywa sięwodospadem. Nie wiem dla czego biorąc nazwę indyjską Itu,nie zbudowano miasta przy tym wodospadzie nad rzekąz pięknemi brzegami, z możnością użycia jej wody do fabryk,i spławną od tego miejsca. Tymczasem miasteczko obecnezbudowane na płaszczyznie piaszczystej, tak że okrom chodnikówz łupkowego kamienia, w pośrodku ulicy brnie siępiaskiem jak w Saharze i połyka się ten piasek zmiatanywiatrem. Niema tu dobrej wody do picia, miejsce nie zdrowedla nagłych przejść od spiekoty do zimna, jak skoro wiatrpółnocny zawieje; usposobiające do melancholii pomimo jasnego,stale pogodnego nieba, pełne też ludzi bzikowatych.Itu niema przyszłości: pomimo kilku długich i szerokich ulic,równoległych trzech placów ogromnych ale trawą porastających,pomimo wielu kościołów, 'miasto coraz bardziej stajesię dużą i pustą wsią: a nad rzeką przy kaskadzie już powstałymłyny wodne, machiny do przyrządzania i pakowaniabawełny; tak że tam z czasem nowe miasto handlowe stanie.Jakkolwiek będzie z miastem obecnem i przyszłem, wodospadchociaż mniejszy od Chaudiere w Kanadzie, w tym samymjest rodzaju, i zawsze piękny. Wracając widziałem po razpierwszy piękne zielone papugi dziko a swobodnie latającepo lesie. Niektóre z nich tak są małe jak kanarki i te bardzoposzukiwane i cenione. Widziałem też kopce, jak małekurhany mrówek białych, mniej licznych i mniej szkodliwych;mrówki bowiem czarne wykopują sobie prawdziwe katakumbypodziemne, tak że nieraz jeździec z koniem się w nie zapada.Ztąd też trudność wytępienia ich nawet ogniem, bo wynosząsię w dalsze korytarze gdzie już ogień im nie dokucza: naj-


304skuteczniejszy dym, ale tak daleko jak dosięgnąć ich może.Spotkaliśmy też rodzinę z głębi kraju zdążającą już na wielkitydzień do miasta. W przedniej straży szły murzynki z koszamina głowie, jedna z nich prowadziła dwa psy gończe.W środku szły dwie lektyki z państwem, każda niesiona przezdwóch mułów przywiązanych do drągów wystających przedi za lektykę, z których przedni zadem obrócony a tylny głowądo tego rodzaju powozu. Lektyki te nie zawieszone nasprężynach ni pasach, muszą być bardzo niewygodne a niebezpiecznegdyby muły zaczęły dokazywać, wprawdzie, dwóchmurzynów idących piechotą obok, trzyma je pod grozą. W tylnejstraży szła znaczna kupa murzynek z różnemi przyborami.Bardzo to jeszcze wszystko pierwotne: jak ci ludzieporadzą sobie gdy im niewolników nie stanie? bo obecnieżaden biały ni biała upuszczonej chustki z ziemi nie podniesie,ale woła na murzyna lub murzynkę. Słońce nam dopiekałoaż do chwili zajścia, tak żeśmy się na koniach pocili:nagle potem zawiał chłodny wiatr; to też niektórzy z naszych,nienauczonych jak ja we Włoszech by się przebrać po spoceniu,zakatarzyli się na dobre.Nazajutrz (20-marca) było rozdanie nagród w klasztorzeSióstr; udaliśmy się tam o dziesiątej zrana. Było nasobecnych z dziesięciu księży, kilku ojców przybyłych po swojecórki i młodzik inspektor zakładów naukowych w tem mieściei jego okręgu. W sali, której ściany były poobwieszanerysunkami i robótkami ręcznemi uczennic, po kantacie zacząłsię dyalog. Królowa Ester opowiadała swemu fraucymerowijak poradziła sobie z Aswerusem by pozbyć się Amana a zbawićgardła swego ludu. Choć i dyalog był prawowiernie nudnya królowa i jej sztab był w sukienkach zwykłych, dobrzezapiętych u góry, jedno że królowa miała koronę na głowie,jednak O. Eugeniusz nie bardzo był rad tej exhibicyi. Młodzieżogólnie, a panienki w szczególności, bez poprzedniejwprawy i repetycyi, umieją tak dobrze różne role odegrywać,i tak chciwie szukają sposobności do pokazania się, zwróceniana siebie uwagi, i pozyskania oklasków. W tym krajuzwłaszcza, gdzie wyłącznie cenione to tylko co na zewnąjgzi na pokaz; gdzie pretensye uczennic bardzo rozwinięte, boniewinność doskonała niezmiernie rzadka, dzięki niewolnikomi niewolnicom (którzy tak karzą panów swoich, psując ich281dzieci wraz od piersi): w tym kraju mówię, wszystko co obudząnamiętności i miłość własną, bardzo jest niebezpiecznie podsycać.Z drugiej strony, trudno nie zrobić pewnych ustępstwobyczajom miejscowym i nie dać minimum przynajmniej tego,czego rodzice sami tak chciwie szukają. Nastąpiło rozdanienadgród i wieńców, a że ich było dużo, a nazwiska portugalskietakie długie, długo też trwała litania. Po nowej kantacie,królowa zdjąwszy koronę, odczytała podziękowanie obecnymgościom. Pan inspektor by nie pozostać w tyle, odczytałteż bardzo szumną oracyą na ton: „po płytkim gruncierozbujałych fłuktów." Sławił cnotę, moralność, sz-czególniejumięjętność, zapowiedział erę w której rozum będzie rządziłświatem; wspomniał nawet Boga stworzyciela (wolno-mularstwocierpi jeszcze urzędownie wielkiego budowniczego świata);ale wyrazy: Chrystus, Kościół, religia, nie pokazały sięnawet pro forma na tych urzędowych, postępowych ustach.A miał i komplement dla Sióstr na ton: „a szybkim pędembystrych aąueduktów" — „kiedy przyszłość spojrzy w ciemnościeprzeszłości, na widnokręgu brazylijskim dostrzeże jasnągwiazdę zakładu Sióstr św. Józefa w Itu." Rozstąp się ziemio!powieś się człowieku! Ma się rozumieć, że perora tabędzie wydrukowana w dziennikach prowincyi, a może dostaniesię i do stołecznych. Biedne Siostry! nigdy się im nieśniło że one pracują na to, żeby rozum sam zawładnął światem.Oto owoc monopolu rządów świeckich nad wychowaniemmłodzieży. Zapewniono mnie, że gdy ten młodzieniaszek zostałdoktorem, dano mu obiad przy kaskadzie, a on wniósł toast:niech żyje śmiertelność duszy! nikt mu nie przyklasnął, alekażdy kielich wychylił. Ksiądz rektor zmarszczył brwi doreszty: żałował że nie przewidział takiego factum i antydotumnie przygotował. Tymczasem panienki defilowały z wieńcamina głowie, te które ich nie miały gryzły sobie wargikunwulsyjnie drgające; potem jedne płakały że nie jadą nawakacye do rodziców, kilka płakało że musi się z mistrzyniamii klasztorem rozstać. Trudno wszystkim dogodzić, jakz deszczem i pogodą.Dwudziestego pierwszego, komitywa moja z księdzemkapelanemSióstr, (którego mogłem zastąpić) puściła sięw drogę dla zwiedzenia sławnych min żelaza w Panema:39


307a jam zaczął przybory do ćwiczeń duchownych, dając półtoradnia Siostrom do wytchnienia.Przez dni siedm trwały te ćwiczenia, z takim pożytkiem,takiem rozweseleniem ducha tych poczciwych Sióstr, iż niewątpię że jednym z powodów dla których Pan posłał międo Brazylii były te ćwiczenia. W każdym razie takie przekonanieSióstr, które wywołało w ich sercach żywą wdzięcznośćku Bogu, opiekującemu się każdem stworzeniem swojem;tem bardziej sługami swojemi. Siostry nie potrzebowałyreformy, regularność ich wzorowa, ale metoda francuzka prowadzeniadusz, w skutek pewnych tradycyjnych naleciałościJansenizmu, ściska serca. Starałem się w nich obudzić uffiośći miłość ku Bogu, wlać swobodę ducha i ztąd ich szczęście.Przełożona dała im rekreacyą po tygodniu milczenia: otóżpowiedziała mi że mało mówiły, jedno śmiały się serdeczniewinszując sobie wzajem szczęścia, które przepełniało ichdusze. Niech Bóg będzie pochwalony za wszystko!Podróżni nasi wrócili z góry Panema którą widzę w głębiz mego okna, i przynieśli ze sobą próbki nie powiem rudy,ale kamienia żelaznego, w którym jest ośmdziesiąt pięć nasto części żelaza. Bogactwo niesłychane, jakiego może krajżaden w tym rodzaju nie posiada: ale co po tem, gdy tuurzędnicy rząd swój równie dobrze albo i lepiej niż w Rossyiokradają! Rząd pobudował był piece, założył gabinet mineralogiczny,laboratoryum chemiczne, sprowadził machiny zAnglii; otóż zamiast korzyści, musiał dopłacać jeszcze roczniedwieście contos: ale urzędnicy wszyscy się zbogacili. W końcurząd się zniechęcił, zamknął zakład, machiny kazał przenieśćw głąb kraju, które pozostały tu i owdzie po drogach lesdrożnyćhGabinety, książki, nawet księgi rachunkowe, bamappy własności rządowej gdzieś poginęły. Kompanie angielskiechciały wziąść te miny w dzierżawę: tyle jeszcze zostałosumienia czy wstydu w osobach rządzących, że tego skarbucudzoziemcom w ręce nie oddały, i nowa administracya namniejszą stopę i jak dotychczas dość poczciwie rzecz prowadzi,ograniczając się już na obszarze jaki sąsiedzi prywatnirządowi raczyli zostawić. Ze szczytów Panema widać góryBukutuhu zamieszkałe przez dzikich Indyan, gdzie niebezpieczniesię zapuszczać: niekiedy napadają na faaendy (folwarki)Brazylijczyków i wszystkich mieszkańców w pień wyci-nają: odwet to za wiekowe prześladowanie Europejczyków,wypychanie ich coraz dalej w głąb kraju i polowanie na nichpo lasach za pomocą psów jak na dzikiego zwierza. »Tymczasem zaczęły się ceremonie wielko - tygodniowe.Na ulicach Itu zwykle pustych, pełno osób jak w Rzymieprzybyłych na święta, jedno że mniej i z bliższych okolic,wszakże aż do piętnastu mil do koła. Trzy razy do roku, naBoże Narodzenie, na Wielkanoc i na Zielone Świątki, bogatsiwłaściciele opuszczają swoje fazendy, mniej bogaci swoje siłioalbo osady, dworki, przerywają monotonność swojego zwykłegozajęcia i przybywają do miast i miasteczek okolicznychna święta, które są dla nich zarazem rodzajem zabawy. Toteż kosztu na nie nie szczędzą.Itu z dawien dawna słynęło i słusznie, nabożeństwemswoich mieszkańców, wystawnością uroczystości; szczęśliwszeod wielu innych miejscowości, po dziś dzień posiada jeszczelepsze względnie duchowieństwo i jakiego missyonarza gorliwego'). Dzięki snadź zasługom i modlitwom poprzedników,Bóg im dotychczas dostarczał świętobliwych kapłanów, ostatnimz których jest wspomniany O. Bartłomiej.Uroczystością zajmuje się zwykle tak zwany Festejro,zamożny jaki obywatel miejscowy, któremu parafianie tendrogo kosztujący i rujnujący zaszczyt (jak u nas w prowincyachzabranych marszałkostwo) ofiarują. W wiekach wiarynikt nie śmiał wymówić się od takiej ofiary, aby Boga nieobrazić i nie zhańbić siebie wobec swych współobywateli.Obecnie już bogacze lichwiarze, którzy sobie tytuł baronakupili, ze skąpstwa połączonego z niedowiarstwem nierazodmawiają. Spada ten ciężar zatem na uboższych, którzy niemogąc podołać wydatkom, wysyłają kwestarzy nie raz na rokprzed uroczystością: zdarza się, że nie wydadzą całej kwotyi zbogacają się, zamiast się ubożyć, na wzór dawnych. Naj-] ) Smutnej sławy ksiądz Feijo (Feiżo) który był regentemPaństwa, chciał pożenić księży i Kościół Brazylijski od Rzymuoderwać, a pod koniec życia kierował powstaniem roku 1842,które obrało sobie osobnego króla dla prowincyi San Paolo. Tensam Feiżo Jansenista w gruncie, był w młodości swojej na czelebractwa gorliwych księży, którzy się zbierali w kościele do Patrocinonależącym dziś do sióstr św. Józefa, i nawet biczowali sięprzy zamkniętych drzwiach.


_308popularniejszą jest uroczystość świętego Ducha, przypadającaw porze roku, kiedy już upał zaczyna być znośniejszym.Spotkaliśmy po drodze kwestarzy konnych z chorągwią czerwoną,kwestujących po okolicach. Ponieważ obchód zaczynasię od nowenny przygotowawczej, a pan Festejro trzyma stółotwarty dla wszystkich, płaci przez cały czas muzykę, światłoi duchowieństwo: można sobie wyobrazić jaki to wydateS,Nadto, dzięki dobrym podaniom, rodzina Festejra daje obiadwszystkim obecnym ubogim, którym sama służy i rozdaje każdemupietnaście funtów świeżej wołowiny, sześć funtów słoniny,nie licząc fasoli, ryżu i t. d., tak że biedni mają o czemprzez cały tydzień bankietować. Pewien Festejro z okolicktóry był O. Eugeniusza z kazaniem zaprosił, kazał zabićdwudziestu dwóch wołów.Wracam do uroczystości Wielko-tygodniowych w Itu.Przy Mszy Wielko - czwartkowej O. Eugeniusz pod konieckazania polecił gorąco składkę na seminaryum polskie w Rzymie:wszyscy księża obecni upoważnieni zostali do przyjmowaniajałmużn. Wpłynęło do trzystu milreis do naszego odjazdu,a jest nadzieja że przybędzie jeszcze ze dwieście.Po obiedzie, już pod wieczór, byłem w głównym kościeleparafialnym Matris na Malutinum, które z kazaniem i myciemnóg trwało przeszło pięć godzin, ma się rozumieć żepo Włoszech, muzyka i śpiew chudo się wydawały, ale wielkikościół rzęsiście był oświecony a giorno. Śpiew passyi w wielkipiątek szczególniej biednie się wydawał, w porównaniu nawetdo śpiewu w naszym małym kościołku św. Klaudyusza. Zato processya wieczorna bractw przy pochodniach wspanialesię udała. Mnóstwo było dziewczątek w bieli poubieranychza aniołków, byli i żołnierze rzymscy niosący drabiny i innenarzędzia męki, i św. Jan, i Marye, i muzyka i śpiew, a ludogromnie skupiony zalegał wszystkie ulice i ogromną kolumnąciągnął się za duchowieństwem i muzyką. Po kazaniuO. Eugeniusza byłem przedmiotem ciekawości publicznej:w zakrystyi panowie we frakach -stawali przedemną i przypatrywalimi się z prostotą chłopaków wiejskich. Podczasprocessyi zawołał jeden głośno: „olha! olha! que homen (patrzco za człowiek), w Brazylii bowiem pełno kobiet rozrosłychi dobrej tuszy, ale mężczyzni to zwykle wymokli: wzrostwięc mój i tusza odznaczały się w tej processyi. Na ten29Jlkrzyk kolegi, odpowiedział jego znajomy: Deus me Iwre!(niech mię Bóg zachowa), dodaj, od takiego człowieka, gdybymmiał popaść w jego ręce. Zapomniałem dodać, że tunietylko kobiety pospolite siedzą w kościele oparte na piętach,okryte długą zasłoną, wyglądając jak komiczne dużekopce mrówcze, lub małe stożki siana: ale i panie w paryzkichczepeczkach siedzą w kościele, nawet nie opierając sięna piętach, jedno po prostu na ziemi, na poduszkach wszakżelub na kobiercach. Ławek tu bowiem i krzeseł niema, a trudnobywystać na nogach przez tyle godzin. Ogromna kolumnasiedzących pań zapełniała cały środek kościoła, a czołokolumny zajmowało przód chóru: szelest wachlarzy i wonierozmaite, ostrzegały księży o tym blizkim najeździe nieprzyjaciela.Przynajmniej że dzięki dobrym dawnym podaniom,dzięki długiemu pobytowi w Itu, ojczyznie swojej, ostatniegobiskupa, (który się w ojczyznie krył przed prześladowaniemswoich kanoników), dzięki temu wszystkiemu, mało tu jeszczenagości w kościele. Opowiadali mi dwaj pierwsi 00. Kapucyni,iż gdy w innem miasteczku weszli podczas wielkiegotygodnia ze zmarłym biskupem do kościoła, ujrzeli ode drzwiprzez chór aż do ołtarza wyciągnięte dwie linie niemiłosiernieobnażonych gardzieli i łopatek. Biedny biskup nie mogącpatrzeć na swoje owieczki ogolone do połowy jak pudle,(jedno że od głowy), spoglądając w niebo, błogosławił naprawo i na lewo; a gdy podczas kazania powstał na to niepoczciweprzeniesienie do kościoła złego zwyczaju dworskiego,powstała w mieście wielka protestacya o wolność wystawianiaw kościele zarówno jak w rzeźni świeżego lub i nie świeżegomięsa.Tu na prowincyi widać wyraźnie mięszaninę w rozmaitychdylucyach trzech ras: białej, czarnej i miedzianej (indyjskiej),to też i barwa skóry bardzo rozmaita; cytryna oliwai szafran wszakże przemagają.Dodam jeszcze, że chłopaki w wielki piątek wieszająńa każdym placu i na rogach ulic Judasza, a w wielką sobotęgdy dzwony ogłaszają Rezurekcyę, niemiłosiernie ich rozbijająw puch i na marynatę. W niedzielę bardzo rano odbywasię rezurekcya z processyą i kazaniem, tak że ze dniemwszystko skończone, i kościoły na resztę dnia szczelnie zam-


_310knięte. Wszyscy się bawią po domach, niektórzy już przedtemwyspowiadani na wieś wracają.Odwiedziłem też za miastem leżącą Szakrę (willę) sławnegotu bogacza i skąpca. Tysiące i tysiące ma drzew owocowych,mianowicie pomarańczowych. Znaleźliśmy smutnegotego starca chodzącego niby po pobojowisku śród swoichdrzew pomarańczowych okrytych drobnem robactwem (jakświeżo winnice w Europie) i usychających. Oby podniósł oczydo nieba! Ponieważ ten Pan na starość bierze już tylko czternaścieod sta lichwy, uważa się za honorowego człowieka ipowstaje na oszustów i złodziei. Powtarzał mi z najlepsząminą przysłowie miejscowe:Quem furta puoco e ladrao,Quem furta mueto e Barao„kto kradnie mało jest złodziejem, kto kradnie dużo zostajebaronem." On sam kupił sobie baronostwo za pieniądze uciułanez lichwy.Wielkanoc święto nasze, daleko spędziłem od was i odświęconego, przynajmniej że we śnie byłem w Rzymie, a nawetu Ojca św. W wielki poniedziałek po Mszy pożegnałemsię z poczciwemi Siostrami dając im do zobaczenia w niebie.Nie wiedziały jak mi dziękować, bo dobre dusze wdzięcznesą za najmniejszą usługę. Kilka już drobnych jałmużn wpłynęłodla seminaryum od biednych: a na wychodnem oddźwiernasłużąca żółtej barwy dała pięć milreis: to prawdziwa jałmużnana którą Bóg z upodobaniem patrzy. Tymczasem bogaczenależący tu do tak zwanego stronnictwa liberalnego,które na wzór europejskiego co raz bardziej bezbożnieje,dało sobie snadź słowo aby aby nic nie dać. Złe ma wszędzieinstynkt do odgadnięcia i nienawidzenia rzeczy Bożych.L I S T X .CIYITA YECCHIA W KWAEANTANIE.1-y o września 1866 roku, z Itu clo Bzymu.Z Bordeaux rzuciłem do was krótki liścik w końcu czerwca,donosząc żem dobił znowu do lądu starego świata. Dotychczasnie znalazłem sposobnej chwili cło opisania zwrotnej29Jlpodróży mojej; czynię to dziś, odsiadując pietnaście dni kwarantanyo kilka godzin od was, bom nie chciał jechać lądemprzez zjednoczone Włochy. Opatrznie wszakże sądzę wziąłemto postanowienie: gdybym bowiem wrócił był do was tydzieńtemu, strudzony okropnie i wpadł w wir zaległych spraw ikorespondencyj; bez cudu nie byłbym się wybiegał od ciężkiejchoroby.Otóż ponieważ punktem najdalszym, któregom dosięgnąłw podróży mojej amerykańskiej było Itu; i ztamtąd śpieszyłemsię do was, przebywając miejsca już przedtem znane;pokrótce powrót mój wam opowiem; ile żem zgubił notatkimoje, jak na swojem miejscu wspomnę.Trzeciego dnia świąt wielkanocnych ruszyliśmy bardzorano w drogę, jeszcze po ciemku: mulica nasza juczna i konieluźne zaledwo wyszły za miasto, wielkim pędem ruszyły nawieś, gdzie przez dni dziesięć doskonałe miały pastwiska,a nadto obroki kukurudzane; widać że im tam ojczyzna, gdziedobrze. Wyjechaliśmy podążyć za niemi jak niepyszni. Miejscowimurzyni odszukali je, pasące się spokojnie. Zamiastzatem o czwartej godzinie, zaczęliśmy podróż o dziewiątejzrana. Ale szczęściem dla nas dezercya ta nastąpiła na początku,bo gdyby później, a jeszcze po ciemku, konie naszerzuciły się były w łasy, możnaby się z niemi pożegnać,a w każdym razie dzień cały stracić. I tak jeszcze, choćw biały dzień, mieliśmy dosyć do uganiania się za niemi.Napróżno przytroczono młode konie do starych; wiedzionewspólnym instynktem stawały z dwóch stron drzewa i dopótyciągnęły powróz ku sobie, aż prysnął. Trudno było zatemwracać inną drogą, jakeśmy sobie zamierzali; wracając tąsamą, mieliśmy przynajmniej tę korzyść, że konie od pół drogiwiedziały już, że wracają do St. Paolo i szły spokojnie,nawet pośpiesznie; a choćby który i uciekł, toby już uciekłdo domu. Nic zatem nowego nie widzieliśmy po drodze, jednoże zamiast przebyć przez most, już nie istniejący na wezbranejrzece, konie nasze luźne przeszły ją wpław, a za niemi,uniesiona ambicyą, mulica nasza juczna. Lękałem się o mójpugilares zamknięty w torbie, ale woda tak daleko nie doszła.W St. Paolo pożegnałem znajomych i w niedzielę przewodniąpo obiedzie ruszyliśmy konno w drogę do Santos,z ojcem Generozem de Rumilly i z księdzem Karolem Ter-


J512rier, którzy łaskawie odprowadzali mię, aż do Rio Janejro,korzystając z wakacyjnego czasu. Inni Ojcowie i para osóbświeckich odprowadziło nas o godzinę drogi za miasto. NiechBóg zapłaci tym Ojcom całą miłość dla naszego narodu,którą wyleli na mnie, niegodnego reprezentanta Polski.Ośm godzin jechaliśmy bez przerwy, ostatnią już pociemku, a wciąż śród rzęsistego deszczu. Szczęściem mieliśmyopończe kauczukowe, ale zawsze nogom się dostało. Przenocowaliśmyblizko szczytu góry u poczciwej Szwajcarki z Friburga,która chociaż już miała dom zapełniony, przecieżznalazła dla nas miejsce, posiliła i osuszyła, jak mogła. Nazajutrzrano mieliśmy mgłę, ałe bez deszczu; po dwudziestuminutach dosięgliśmy już szczytu i zaczęliśmy się spuszczaćna dół, a w miarę jak spuszczaliśmy się ciepło nas ogarniało.Widok był prześliczny; okrom morza, zatoki, rzeki,wszystkie doliny zapełnione mgłą, przedstawiały obraz niezmierzonejpowodzi, śród której ostre tylko szczyty gór wystawały.Deszcze ściągnęły znowu w wielu miejscach ziemię z górna drogę, wszakże mogliśmy przejechać; za to droga żelaznana wiele miesięcy zniszczona. Na dole góry, o dwie godzinyod Santos, spotkaliśmy pociąg drogi żelaznej, składający sięz lokomotywy i jednego wagonu klassy trzeciej. Odesłaliśmyzatem nasze konie do domu, ale wyczekaliśmy się aż do czwartejz południa, wyglądając napróżno przyjścia dyliżansu, któryprzybył ledwo we trzy godziny później. Konduktorem byłNiemiec z nad Renu; w hotelu poznałem pana Lińskiegokuglarza, grzeczniej prestigitateur. Mówił mi, że przybył dzieckiemdo Francyi z ojcem swoim r. 1836; że ojciec zginąłw ostatniem powstaniu. Wygląda przyzwoicie; mieszkańcy Santosżyczliwie się o nim wyrażają; wyjeżdżał do San Paolo.Nazajutrz siedliśmy na parowiec brazylijski San Jose,długi, wązki, chyboczący się okrutnie, ale szybki, zbudowanybył przez Amerykanów południowych w czasie wojny, do przemycaniakontrabandy. Wiatr mieliśmy stale przeciwny dokońca. Towarzystwo było wyłącznie prawie brazylijskie. Pewnapani (a pobożna) wchodząc na pomost, gdy nas zobaczyła,zawołała głośno do męża: „co za nieszczęście, tyluksięży!" Więcej jeszcze jednym szczegółem podobieństwaw wyobrażeniach religijnych Brazylijczyków do Moskali, którzytakże uważają za nieszczęście spotkać księdza w podróży.'313Towarzysze moi rychło się pochorowali, a za nimi całe towarzystwo;dotrwałem tylko ja i doktór francuz, p. Ramauge.W zatoce spotkaliśmy upał silny, a powietrze przesycone wilgocią;po całym tygodniu szarugi i chłodu, spociłem się znowurdzennie, drapiąc się na Moro do Castello, ale z przyjemnościąznalazłem się w mojej celi, śród kochanych 00. Kapucynów.Nazajutrz odwidziłem mojego skarbnika, p. Carvalho,wikarego kapitularnego i kilku znajomych. Dowiedziałem się,że ksiądz Mikoszewski kwestuje bardzo czynnie i że naweturządza się na korzyść jego koncert w salach klubu Fluminense.Ksiądz Mikoszewski przybył tu opatrzony doskonałemilistami polecającemi od głównych kupców portugalskich, więckorespondenci ich chętnie czy niechętnie, ale dają. TutejszyJournal illustre umieścił wizerunek księdza Mikoszewskiego,jako członka rządu rewolucyjnego polskiego i napisał o nimartykuł przychylny '). Postanowiłem zatem nie kwestowaćdalej z mej strony, jedno odwiedzić tych, którzy mi byliprzyrzekli jałmużnę.Trzynastego pojechałem do pałacu cesarskiego, prosząco posłuchanie. Czekałem śmiertelnych trzy godzin, bo cesarzpo śniadaniu już był się zamknął w swym gabinecie, przygotowującsię do wieczornej rady ministrów. Muszę oddaćsprawiedliwość służbie i dworskim cesarskim: z wielką uprzejmościąstarali się mnie i innym czekającym, nudy tego oczekiwaniaosłodzić. O dwunastej i pół wyszedł cesarz; oświadczyłemmu, że jestem na wyjezdnem, i że przychodzę złożyćmu moje uszanowanie pożegnalne. „Jak poszła kwesta?" zapytał.Słabo w stolicy, odpowiedziałem, trochę lepiej w St.Paolo. „Proszę wrócić do mnie raz jeszcze, abym się uiściłz mojej obietnicy." Zapytałem o dzień, o godzinę dogodną:wskazał mi dwudziesty drugi kwietnia, o czwartej z południa.Podziękowałem i oddaliłem się.Dnia następnego wybrałem się do Petropolis, dla pożegnaniasię z ks. Internuncyuszem.') Ksiądz Mikoszewski ogłosił zrazu składkę na wygnanychkapłanów polskich, para os desterrados padres Polacos, aleznać ostrzeżony przez miejscowych przyjaciół, że w Brazyliikapłani nawet liberalni są nielubieni, zbierał już ogólnie na wygnańcówpolskich, para os desterrados Polacos.40


_31529JlJMKsiądz Sanguigni, ze zwykłą sobie dobrocią, dał milist polecający do p. St. Georges, ministra francuzkiego, prosząco miejsce gratis dla mnie aż do Europy. Otrzymałemwprawdzie list od agencyi, ale bez rozkazu formalnego, zewzględu żem nie Francuz rodowity; to też nie otrzymałemmiejsca, ile że statek był rzeczywiście przepełniony. Obiecanomi je jednak od Pernambuko, choć jeszcze przez dwa miesiącestatki będą przepełnione jadącymi, łub wracającymi doEuropy.Byłem u cesarza; dał mi uprzejmie, choć skromną jałmużnę300 milreis, tłumacząc się że więcej dać nie może;to też prosił, by go imiennie nie wypisywać na liście datkujących.Podziękowałem dodając, iż się dziwię, że tyle jeszczedać może, dając wszystkim, którzy się do niego zgłaszają.Do klasztoru przybyło dwóch 00. Kapucynów z prowincyi,którzy tu już od lat czterdziestu w Brazylii pozostają;kilka kolonij indyjskich założyli i języka ojczystego całkiemzapomnieli. Dziwnej prostoty i dobroci ludzie. Jeden z nich,który dawniej bawił w stolicy, przy kościele da Gloria, widzącpóźniej dzisiejszego cesarza już panującego, mówił doń:„Najjaśniejszy Panie, kiedy ś. p. matka twoja przychodziłana mszę świętą do naszego kościoła, jam przez tenczas kołysał Waszą Cesarską Mość, abyś nie płakał."O gdyby rząd poczciwie postępował z missyonarzami iIndyanami, przez nich przyjmowanymi (bo za missyonarzemIndyanin idzie i przywiązuje się do miejscowości); gdyby tękolonizacyę Indyan na szeroką stopę zarządził; zamiast szukaniaz takiemi strasznemi nakładami kolonistów europejskich,miałby już dzisiaj trzy, do czterech milionów rolnikówwięcej: bo tyle jeszcze jest Indyan dziko się wałęsających. Aleprzy panującej bezbożności i kradzieży śród tutejszej administracyi,trudno co przeprowadzić, i najlepsze postanowieniaw praktyce karłowacieją.Na kilka dni przed moim odjazdem poczciwi 00. Kapucyniuprosili mnie, abym dopłynął do Nikterohy, stolicyprowincyi Rio Janejro i odwiedził siostry niemieckie, zajmującesię tam wychowaniem sierot. Zowią się także od SercaJezusowego, choć nie mają nic wspólnego z Sercankami francuzkiemi.Założone niedawno w Austryi, wypędzone zostałyz Wiednia w 1848 r.; w liczbie od trzydziestu do czterdziestuprzybyły tutaj, z żyjącą jeszcze założycielką na czele.Znajdując mało poparcia w stolicy, ile że języka krajowegonie posiadały, przeniosły się w większości do Porte Alegre,stolicy prowincyi Rio Grandę do Sul, gdzie dzięki licznieosiadłym Niemcom, znalazły zajęcie, utrzymanie i możnośćrozmnażania się; to też tam mają swój dom główny. Częśćmniejsza przyjęła ofiarowaną sobie przez radę municypalnąw Nikterohy, dyrekcyę ośmdziesięciu sierot, i zostają zupełniepod posłuszeństwem ludzi świeckich mając ledwo mszęświętą w niedziele i czwartki. Wyspowiadałem trzy staruszki,które już nie mogły się nauczyć dokładnie języka portugalskiego;zmówiłem mszę świętą na intencyę tego zgromadzenia:w kraju tym bowiem wszelki zakład europejski zawszejest ważnym nabytkiem. Potem pożegnałem bliższych moichznajomych i łaskawców, a w niemożności pożegnania osobiściewszystkich, podałem do dziennika religijnego Apostolo,następujące podziękowanie:SEMINARYUM POLSKIE W RZYMIE.„Opuszczając tę stolicę czuję obowiązek i potrzebę wnętrzną,podziękowania z głębi serca wielebnemu duchowieństwui zgromadzeniom zakonnym obojej płci, zarówno jak pobożnymwiernym tego miasta, którzy odpowiadając gorącemu wezwaniunajprzewielebniejszego ks. wikarego kapitularnego, raczyli przyjśćw pomoc Seminaryum Polskiemu w Rzymie swemi jałmużnami;równie jak tym wszystkim, którzy mi ofiarowali gościnność, udzielilirady i pomocy, i oddali wszelkiego rodzaju usługi. NiechBóg dobry będzie ich wielką zapłatą i odda im w trójnasóbwszystkiem dobrem.„Donoszę dla pociechy naszych dobrodziejów brazylijskich,że Seminaryum Polskie zostało już otworzone za pomocą funduszównaszych rodaków, do których zgłosiliśmy się naprzód. Ależe te fundusze, bacząc na stan obecnie nieszczęśliwy kraju naszego,po zakupieniu domu, wyporządzeniu mieszkania i t. d.,wystarczają ledwo na utrzymanie małej liczby uczniów, nie przestaniemybłagać narodów katolickich, aby chciały się złożyć, nautrzymanie jednego lub więcej uczniów polskich, nieposiadającychosobistego funduszu. Mam dobrą nadzieję, iż pomimo niepomyślnychokoliczności, zdołam zebrać, przed opuszczeniem kraju,fundusz brazylijski, dostateczny do utrzymania stale jednegoucznia w Seminaryum Polskiem.


_316„Zerwanie ze strony Rossyi stosunków dyplomatycznych zeStolicą Apostolską dowodzi, że rząd ma stałe postanowienie prześladowaniadalej i owszem coraz mocniej katolicyzmu, tak, iżPolska może z czasem zostać krajem missyjnym; a wtenczasSeminaryum Polskie w Rzymie staje się niezbędnem; proszę zatemdobrych katolików, którzyby po moim odjeździe chcieli przyjśćw pomoc temu zakładowi, aby raczyli doręczyć ofiary swoje panuJózefowi Sebastyanowi Caryalho (Ulica Biachuelo N. 45), pozostawiamu niego duplikat podpisów tych wszystkich, którzy dotychczasprzyszli w pomoc Seminaryum Polskiemu; lista pierwotnaprzedstawioną zostanie Jego Świętobliwości, a następnie złożonąw archiwum zakładu, celem przypominania stale jego uczniomobowiązku wdzięczności, jaki zaciągnęli, i modlenia się za dobrodziejówswoich."Rio-Janejro, 24-go kwietnia 1866.Pożegnałem następnie rodzinę poczciwego mojego skarbnika:rozpłakali się wszyscy, a jam prędko się wyniósł, abyna płaczu nie skończyć; pożegnałem zacnych 00. [Kapucynówi towarzyszów podróży ze St. Paolo i wsiadłem na brazylijskiparowiec, Cruzeiro do Sul. Statek pełny był OchotnikówOjczyzny, wracających już z obozu do domu, przedbitwą. Niektórzy wyglądali na chorych, inni bynajmniej; jednosię skarżyli, że się z nimi źle obchodzono w obozie. Cipanowie najmocniej są przekonani, że broniąc ojczyzny, niepełnią prostego obowiązku, ale świadczą wielką łaskę. W brakuParaguajan, odbijali się, jak mogli, na półmiskach i jeszczesię wciąż skarżyli, tak, że im w końcu kapitan parowcapowiedział morał, że w Brazylii ludzie zostają ochotnikami,aby podróżować, jeść i pić kosztem narodu. Nastąpiłaztąd żwawa kłótnia między północnymi (Pernambuko) i południowymi(Rio Janejro) etc.; pierwsi grozili oderwaniem się,drudzy repressyą. To pewna, że po wojnie szczęśliwej, czynieszczęśliwej, a zawsze kosztownej i zawsze bezowocnej, wybuchniejakie licho w Brazylii. Znajdzie się tylu wielkich ludzi,tylu bohaterów, których rząd nie potrafi wynagrodzić izaspokoić.Zresztą na morzu nie widziałem ani ptastwa, ani rybi do tego byłem cierpiącym dosyć/(choć nie z choroby morskiej^,żem nie mógł wysiąść w Bahia.Dowiedziałem się wszakże, że Jego Excelencya Arcybiskupraczył ogłosić bardzo przychylny list pasterski na korzyśćseminaryum polskiego w Rzymie, chociaż już po dwóch29Jlnnych wywołujących składkę na Sto Piętrzę i na seminaryumpołudniowo-amerykańskie. Napisałem dziękczynny listdo arcybiskupa, prosząc go, aby dobrodziejstwo swoje płodnemuczynił, mianując ze swego ramienia skarbnikiem, mężagorliwego, a posiadającego szacunek powszechny, którybyskładki ściągnął i do nuncyatury brazylijskiej, albo do Rzymuwprost odesłał. Przybyłem do Pernambuko czwartegomaja i stanąłem u 00. Kapucynów, pałac bowiem biskupijest w reperacyi, co mi bardzo na rękę wyszło, gdyż pałacleży na samym końcu miasta, podczas, gdy klasztor jestw samym jego środku.Zastałem ks. biskupa zajętego i zmartwionego : mnóstwochwastu wzeszło na roli Bożej. Uderzył weń gospodarz winnicyi ztąd krzyk. Wydał na korzyść moją następny list pasterski:„Emmanuel de Medejros z Bożej i Świętej Stolicy Apostolskiejłaski Biskup Pernambuku, Radca Najjaśniejszego Cesarza,którego niech Bóg strzeże etc. etc. Z przyjemnością i pełenufności przedstawiamy wielebnym proboszczom i kapłanom naszejdyecezyi, kapłana polskiego ks. Hieronima Kajsiewicza, PrzełożonegoZgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego i polecamygo ich miłosnemu przyjęciu i wzywamy wszystkich w imię Pananaszego Jezusa, Boskiego Odkupiciela, aby mu przyszli w pomocwszystkiemi środkami, jakie poda ich sercom uczucie świętegobraterstwa, aby otrzymał od wiernych dyecezyi najobfitsze, o ilebyć może, zasiłki dla Seminaryum Polskiego w Rzymie, którezałożył Święty nasz Ojciec Pius IX Papież; a założył celemdostarczenia wiernym katolikom uciemiężonej Polski, sług Bożych,niezbędnych do zachowania wiary katolickiej w tych stronach,w których schyzma rossyjska z dnia na dzień bardziej prześladowcza,rozpędziła kapłanów, wygnała biskupów, uwięziła zakonnikówi doprowadziła lud do życia w rozproszeniu, bez ołtarzów,bez kapłanów i postawionym w największem niebezpieczeństwiedla swojej prawowiernej religii.„A dla zachęcenia wszystkich i każdego w szczególnościz duchownych, tak zakonnych jak świeckich w tej naszej dyecezyi,w tem przedsięwzięciu wspierania najszanowniejszego księdzaHieronima w tem poboinem dziele, dajemy świadectwo.... (tu kilkawierszy zbyt łaskawych i pochlebnych dla mnie), i zaręczamy,że czyniąc tak nietylko dokonają rzeczy nam miłej, ale zasłużąsię przed Bogiem i zapewnią sobie błogosławieństwo najgodniejszegoNamiestnika Chrystusowego na ziemi, Świętego naszegoOjca Piusa IX, dla którego serca wielką pociechą będzie wiedzieć,że wierni tej dyecezyi nie są obojętnymi na jęki prześladowanej


_318Polski, którą on kocha z najżywszem i ojcowskiem uczuciem.Dan w rezydencyi naszej biskupiej Soledade, 11-go maja 1869roku i t, d.List ten ogłoszony został po artykule wstępnym w bardzoprzychylnym dzienniku, najwięcej rozpowszechnionymw całej północnej Brazylii, Diorio di Pernambuho 14 maja.Nadto JM. ks. biskup ofiarował od siebie 200 milreis seminaryumpolskiemu, ( przeszło 500 franków ). Kwesta zatemlegalnie została otwartą.Z 16 dni pierwszych mojego tam pobytu, ledwo kilkabyło pogodnych, zresztą deszcz ulewny padał, to też wilgoćwielka, trudno wyjść na miasto i co zrobić. Pomimo deszczu,z powodu nowenny do Ducha Śgo, słychać było ciągłe wystrzałyi widać ognie sztuczne. O godzinie nieszpornej poszedłempomnę, zobaczyć wielką processyą do Espirito Santo-,na czele jej, na wózku okrytym srebrnemi obłokami aż dodołu, siedziała panna w kapie i tyarze papiezkiej, wyobrażałacesarza podług dawnych zwyczajów portugalskich; ciągnęłowózek czterech z bractwa Ducha Śgo, w czerwonychsutanach. Balon puszczony z placu, nie wzniósł się dla silnegowiatru, ale się spalił; wiatr zamiatał ogniem po całymplacu, wielki popłoch i zabawa dla uliczników. Szły dalejbractwa różne i mnóstwo dziewczątek skrzydlatych; potemniesiono machinę, na której stało dwunastu Apostołów, nadnimi Matka Boska; nad całą grupą gwiazda srebrna, wyobrażającaDucha Śgo, a wstęgi białe, spływające od gwiazdyna głowę Matki Boskiej i Apostołów, wyobrażały języki ogniste;nakoniec niesiono Przenajświętszy Sakrament. Za procesyąszły trzy batalioniki gwardyi narodowej z odkrytemi głowami.Tylko oficerowie biali i część podoficerów; reszta alboczarni już wolni, albo mieszańce. Widać, że ich nie uczonomaszerować na komendę: słoma, siano-, bo rekruci europejscypo trzech dniach służby raźniej i lepiejby szli w rzędzie.Mało w tem wszystkiem nabożeństwa, wiele zabawy i ciekawości;u Kapucynów jednych ludzie się modlą na dobre.Najserdeczniejszym pomocnikiem moim w kweście a dalekoczynniejszym od samego mego kassyera w Rio-Janejro,był tu p. d'Autran d'Albuquerque, professor w akademii prawa,od blizko lat czterdziestu tj. od założenia tej szkoły wyższej.29JlUczył się w Paryżu i wybornie mówi po francuzku; a katolikz całej duszy. On chodził ze mną od klasy do klasy,przemawiał do uczniów i tak się zebrało do '2000 franków,pomimo że to był koniec roku szkolnego, uczniowie więcostatkami gonili. Miałem mówkę dziękczynną w języku portugalskim.Mentor mój chodził ze mną do swoich kolegów izamożniejszych znajomych w mieście; słowem głównie jegozachodom winienem co się zebrało w tem mieście. Jego teżwskazałem jako skarbnika, wyjeżdżając do Europy w liściepożegnalno dziękczynnym, ogłoszonym w dziennikach ').Udało mi się otrzymać przejazd darmo na statku; aleaż do Lizbony sypiać musiałem w salonie. Siadłem na statekostatniego maja, czy pierwszego czerwca; parowiec obszerny,jak fregata wojenna, dosłownie był napchany ludźmi,małpami i ptastwem. Kuchnia do tego miała zapas żywychwołów, baranów, mnóstwo drobiu; ci podróżni jednak pośpieszniecodzień ubywali. Towarzystwo nie było zajmujące ;spekulanci i to obojej płci, głównie Włosi i Francuzi, wracającyz zarobionym groszem do Europy i utracyusze brazylijscy,spieszący do Paryża, marnować owoc potu swoich niewolników.Szczęściem był drugi kapłan na pokładzie, Genueńczyk,kapelan zakonnic św. Dorotei, osiadłych w Montevideo:wracał na chwilę do ojczyzny dla wzmocnienia zdrowia;zresztą, jak zwykle modlitwa, brewiarz, książka wystarczyłymi. Zawinęliśmy na, kilka godzin do wyspy portugalskiej św.Tomasza, gdzie przesiadło się do nas mnóstwo wojskowychfrancuzkich ze Senegalu, i nieco kupców z nowym zapasemptastwa afrykańskiego, opłynęliśmy wyspy Kanaryjskie i piętnastegodnia od Pernambuko zatrzymaliśmy się w Lizbonie,gdziem u księży Missyonarzy mógł mszę świętą odprawić.Koryto i brzegi Tagu piękne, miasto znać, że nowożytne ipo trzęsieniu ziemi, podług planu odbudowane.Obracając się myślą ku Brazylii, tej olbrzymiej córkiciasnej Portugalii, nie wątpimy że Bóg chciał nagrodzić sto-') Zacny ten mąż nadesłał rzeczywiście do Rzymu małąjeszcze sumkę, tak, że się dało założyć stypendyum brazylijskie.Otrzymałem dlań i drugiego profesora p. Drummond medale srebrnaod Ojca św.


861krotnie tu jeszcze gorliwość o wiarę dawnych Portugalczyków,dając im takie wspaniałe i rozległe państwo. Niestety, chciwośćkupiecka, handel murzynami, ich wyzyskiwanie, zepsucieobyczajów i osłabienie wiary, spowodowały chłostę dlaPortugalii, a pozostały zawsze grzechem i klęską wyzwolonejniby Brazylii. Brazylia jak Meksyk i wiele innych państwamerykańskich, które się od swych metropolij oderwały, lubna niepodległość wybiły, mogłyby posłużyć dla nie jednegonarodu europejskiego za naukę, że napróżno kusić się o niepodległośći napróżno ją nawet odzyskać; gdzie ulepszeniapołożenia politycznego, ulepszenie moralne nie poprawi. MianowicieBrazylia, była mi żywym dowodem, że kraj, w którymduchowieństwo ospałe, niewykształcone, i o swój obowiązekniedbałe, nigdy się na prawdę nie podniesie, pomimonawet zyskanej swobody. Zniesienie niewoli, podniesienieduchowieństwa, nawrócenie przez nie i białych i czarnychIndyan, są warunkiem niezbędnym odrodzenia i pomyślnościtego kraju.Dnia 18 czerwca po południu wpłynęliśmy na Garonnę.Brazylijczycy będący na pokładzie], patrzyli z zadziwieniemna liczne wsie i domki białe , gęsto rozsiane, śród pięknejmurawy i drzew. Ale wiatr chłodny, który nam dął w oczyprzez całą drogę, coraz żywiej dawał się czuć, tak, iż kiedyśmysię przesiedli na mały statek rzeczny, jam zacząłdrżeć od zimna: deszcz świeżo padał na lądzie i atmosferabyła oziębiona. Położyłem się do łóżka; nazajutrz bólz piersi rozszedł się po krzyżach, dopiero po 3 dniach zdolnybyłem ruszyć w dalszą drogę. Zatrzymałem się pół dnia w Angouleme,dla uczczenia ks. Cousseau biskupa miejscowego,dawnego znajomego z Poitiers, kiedym to jeszcze missye odbywałpo zakładach. Pokazywał mi piękną swoją katedrę romańską, starannie odświeżoną kosztem rządu.Przybyłem do Paryża i stanąłem na Issy, z zamiaremprzebycia dni kilku incognito z braćmi, spółkapłanami zeZgromadzenia, i ruszenia dalej ku Rzymowi; ile, że miałemdotrzeć aż do Sabaudyi. Tymczasem w kościele spostrzegłmię dawny znajomy; incognito było niepodobne, trzeba byłoodwiedzić innych znajomych, pokazać się nawet na ambonie:co mi zabrało z dziesiątek dni.Obiecałem był Pannom Wizytkom rokiem przedtem daćrekolekcye, jak skoro już osiądą we własnym domu: otrzymałembył nawet w Ameryce list od jednej z nich, przypominającymi tę obietnicę; nie mogłem ich nie odwiedzić, alepostanowiłem sobie nic o niej nie mówić, jeżeli same nieprzypomną mi: Yerbum nobile\ ale jak na złość, kilka sióstrgotowało się to do obłoczyn, to do ślubów; musiały oneodbyć cwiczenia duchowne, a wszystkie inne siostry postanowiłysobie, na ochotnika, z nich korzystać. Przeniosłem sięzatem na dni dziesięć do Wersalu i zamieszkałem z ks. kapelanemklasztoru. Jakkolwiek upał był uciążliwy, a okrom•trzech nauk, sześć godzin trzeba było siedzieć w konfesyonale;dziękuję Bogu, że mi pozwolił popracować około dusz,-tak szczerze i gorąco szukających Boga. Nie ograniczyło sięwszakże na samych rekolekcyach, obłóczynach i ślubach;Matka przełożona, korzystając z tej okoliczności, że kilkanaściesióstr nie mówi po francuzku, uprosiła sobie u ks. biskupa, abym z jego ramienia odbył wizytę klasztoru, którejjuż od wielu lat w Wilnie mieć nie mogły. Wizyta biskupana tem polega, iż po wstępnych modlitwach i nauce stosownej,wysłuchać trzeba osobno każdej siostry, wyznającej,po za spowiedzią, przekroczenia zewnętrzne przeciw regule,tak własne, jak innych sióstr; każdej pojedyńczo daje sięstosowne napomnienie; potem wszystkim razem naukę, podługspostrzeżeń uczynionych i znajomości nabytej. Następnie w towarzystwieksiędza kapelana i Matki Przełożonej obejrzałemkażdy kątek domu, sprawdziłem rachunki klasztorne i t. d.Dzięki Najwyższemu i ta wizyta dała mi tylko powód do pociechi otuchy, że ten piękny kwiat duchowny, przesadzonyna czas z biednej ziemi naszej na grunt obcy, bujniejszymnam jeszcze i wonniejszym wróci. Opuściłem nareszcie Paryż,ale już w drugiej połowie lipca; przybyłem do Yichy,aby nieco wypocząć po nowem strudzeniu się, alem mógłtylko pięć dni korzystać z miłej gościnności państwa Poniatowskich'), otrzymałem bowiem listy z Rzymu, naglące międo powrotu.Musiałem jednak być jeszcze w Sabaudyi i Hyeres podTulonem. Puściłem się do Lyonu i stanąwszy tam, z nie-*) Już obecnie w Panu spoczywających.46


322_śmiałością zastukałem do klasztoru 00. Kapucynów: tymczasemi O. Gwardyan znany mi był z Rzymu i w drugim młodymkapucynie poznałem księżyka, który nie raz nas u św.Klaudyusza odwiedzał: dziwna ileż już ludzi znam na świecie!Nie mogłem korzystać z ich najserdeczniejszej, gościnnościi przebojem prawie wybrałem się do Cbambery.Jakkolwiek podróż moja zwrotna uciążliwszą była od 'podróży naprzód, przecież tu dopiero stała mi się prawdziwapsota. Między Lyonem a Chambery zawieruszyła się mojatorba enregistree, w której była prawie cała moja bielizna,co więcej, notatki rekolekcyjne, część notatek z podróży;mianowicie obszerniejszy opis podróży z Rio - Janejro doEuropy, i wiele przywilejów duchownych. Spodziewałem się,że lada dzień się odnajdzie. Sprawiłem się z moich poleceńdo 00. Kapucynów, u których stanąłem, do sędziwego kardynałabiskupa, do przełożonej głównej sióstr św. Józefa,której córkom dawałem rekolekcye w Itu w Brazylii; zrobiłemnawet wycieczkę do Genewy, dla odwiedzenia przyjacielamego Patka; ale torby mojej doczekać się nie mogłem. Zostawiłemzatem kwitek mój i upoważnienie O. Gwardyanowido czynienia dalszych poszukiwań i puściłem się w drogę.Jedną korzyścią okupiła się ta strata, żem spotkał niespodziewaniew przejeździe w Chambery rodzinę przyjacielskąpp. Thajer z Paryża, którzy się mnie w Rzymie doczekać niemogli.Tymczasem wybuchła cholera w Marsylii i ustanowionazostała piętnastodniowa kwarantana w Cmta Yecchia. Ależe epidemia była słabą, spodziewałem się, że rychło przejdzie;objechałem zatem Marsylię i przybyłem na początkusierpnia do Hyeres. Tu mnie poczciwe Polki obszyły i obłatały,ale o torbie, ani słychu; a cholera choć słaba trwałazawsze w Marsylii. Można było dyliżansem dostać się doGenui i podążać lądem do Rzymu; ale okrom odrazy podróżowaniaprzez Włochy, gdzie księdzem każdy bezkarnie pomiataćmoże, a jeszcze podróżującym z paszportem papiezkim;można było wpaść gdzie w kwarantanę piemontską,jakoż rzeczywiście rychło ona w Genui urządzoną została,równie jak w Livorno: wolałem już wystawić się na kwarantanępapiezką.323Ruszyłem zatem w połowie sierpnia z miejsca, ale z Tulonumusiałem wrócić dla niezdrowia i dopiero po tygodniuznowu przybyłem na dobre do Marsylii. Dwóch już tylkobyło cholerycznych w mieście; pisałem do Rzymu o rekomendacyędo delegata papiezkiego w Civita Vecchia i wypłynąłemdwudziestego trzeciego statkiem: Quirinal, z nadzieją,że całych piętnastu dni kwarantany nie odsiedzimy.Okrom dwóch żuawów papiezkich i jednego podpułkownikafrancuzkiego, wracających do pułków swoich, byłem na statkutylko ja, kapucyn jeden i malarz francuzki pan Navlet. Morze mieliśmy najspokojniejsze; przestaliśmy w porcie Livornodwudziestego piątego, a dwudziestego szóstego ze dniem stanęliśmyw Civita Yecchia. Czekaliśmy kilka godzin; wypuszczonoz lazaretu tych, którzy już byli swoje piętnaście dnodsiedzieli; zastaliśmy tylko dwóch oficerów francuzkich i jednegożuawa papiezkiego, którzy od dni ośmiu dopiero bylizamknięci, a osobne od nas skrzydło zajmowali i z namistykać się nie mogli. Śmieszna wydawała się obawa posługaczy'zewnętrznych, abyśmy czasem się ich nie dotknęli: aleco robić.Pan komendant lazaretu oświadczył, że ma polecenieod Mgra delegata, aby mi uprzyjemnił w czem zdoła pobyt.Sam też delegat raczył mnie w ciągu dnia odwiedzić; pytałemgo: dla czego, gdy roku zeszłego ośm dni kwarantanywystarczało dla zachowania stanu Rzymskiego od mocniejszejw około cholery, tego roku potrzebowali piętnastu dni przeciwkosłabszej; odpowiedział, że tak zaczęto w królestwieWłoskiem postępować. Skarżyłem się też, że nie ma kaplicyurządzonej dla księży, będących w kwarantanie. Jakoż nazajutrzna ołtarzu przenośnym po za klauzurą cholerycznych,na otwartym placyku, zmówił kapucyn z miasta mszę świętą,ale ja z moim kolegą kapucynem zostaliśmy bez mszy i bezkomunii świętej. Wszakże następnego dnia pozwolono jużurządzić sobie kaplicę i wpisaliśmy nazwiska na świadectwiestrażnika naszego pod przysięgą, żeśmy najdoskonalej zdrowi.Monsignor delegat pisał do Rzymu o skrócenie kwarantany:nie było sposobu otrzymania tej łaski, a zatem dopieroósmego września z rana ucałuję was w Rzymie i otrzymamywspólne błogosławieństwo Ojca ś. w Madonna del Topolo.


861o.LISTY Z DRUGIEJ PODRÓŻY AMERYKAŃSKICHNajdrożsi inoilLIST I.Neto - Torle, 7 czemca 1871 r.Otrzymałem jednę naukę więcej, by nie układać planównaprzód i nie przesądzać przyszłości. Opuszczając lat temusześć Amerykę, zapewniałem domowych i obcych, że już doniej nie wrócę; tymczasem wypadło wrócić — i wróciłem,a to z następujących powodów:Reguła nasza wymaga, aby bracia nasi, pracujący namissyach i po parafiach nawet, mieszkali po trzech przynajmniej,tj. dwóch kapłanów i braciszek; a to aby mogli prowadzićżycie wspólne, i tośmy zawsze biskupom żądającymnaszych kapłanów oświadczali. Tymczasem doświadczenienauczyło nas, że niektórzy z nich (w dobrej wierze niewątpliwie)postępują z przełożonymi Zgromadzeń jak kawalerowiezalecający się posażuym pannom. Obiecują im złote góry imiłość dozgonną; ale po ślubie nie raz rzeczy się inaczejpokazują. Na nie jednej prafii gdzie trzech miało się wygo--dnie utrzymać, ledwo jeden kapłan wyżyć może i długie lat«mieszka odosobniony, jakoby kapłan świecki; wydobyć ichz takiego położenia, świętym dla nas obowiązkiem.Brakowało też dotychczas misyom naszym amerykańskimdomu centralnego, dość obszernego i zasobnego, abymłodzież wstępująca w Ameryce do Zgromadzenia, mogła byćtamże na miejscu wychowywaną. Otworzyliśmy wprawdzie małyzakład naukowy w Berlinie kanadyjskim; ale że to prowincyakolonizująca się jeszcze, o ludności nielicznej i względnie biednejdbającej jedynie o wychowanie techniczne młodzieży —zakład ten nie może być czem innem, jak prywatną szkołą.W takim stanie rzeczy, Mgr. Mac-Closkey, brat ks.arcybiskupa Nowego-Yorku, przed kilku laty pierwszy rektorseminaryum północno - amerykańskiego w Rzymie, obecniebiskup Louisville'ski w Stanie Kentucky; ofiarował Zgromadzeniunaszemu budynki kollegialne na 150 uczniów, z przyległemiogrodami w miejscowości St.-Mary położone, pod warunkiemotworzenia tam napowrót klas gimnazyalnych, choćbyzrazu tylko kilka niższych. Współcześnie ks. biskup w Chicago,wielkiem handlowem mieście, w którem, i okolicachjego mieszka do 800 rodzin polskich, ofiarował nam tę parafiiępolską, zdolną niewątpliwie utrzymać trzech misyonarzy,którą objął tymczasowo ks. Adolf Bakanowski, były przełożonymissyi naszej w Texas. Trzeba będzie zatem pością-,gać z parafij pojedynczo mieszkających naszych kapłanów,przekazując je, o ile się da, księżom świeckim; trzeba będzienegocyować z biskupami, aby się wszystko polubownie odbyło;że zaś podejmowałem ich po dwakroć gościną w domu naszymw Rzymie, sądzę, że łatwiej mi przyjdzie sprawę tęprzeprowadzić, niż kapłanom naszym młodszym, pod ich laskąpasterską pracującym. Ufam też Bogu, że obecność mojaposłuży do założenia na dobrych podstawach nowego kollegiumw Kentucky i zapewnienia przez to przyszłości misyomnaszym w Ameryce; przeto po modlitwie i za zgodą braciradnych, podjąłem tę podróż, po otrzymaniu osobnego błogosławieństwaku temu od Ojca świętego. Żal mi odjeżdżaćbraci rzymskich w tak nie wesołem ich położeniu; ale że mamwrócić w jesieni, sądzę, że przybędę jeszcze na czas podzielaćwraz z nimi najcięższe przejścia; a tymczasem dziękiBogu dobrze jestem zastąpiony.Pomimo pośpiechu, zaledwie 6go maja zdołałem wydostaćsię z Rzymu, w sześć lat okrągłych od pierwszejmojej podróży do Ameryki. Zatrzymałem się przez dzień wę-46


_327 29JlFlorencyi dla odwiedzenia zacnego i znakomitego rodaka dośćciężką dotkniętego chorobą; ale da Bóg nie groźną ostatecznie.Patrząc na Florencyą, nawet z punktu jedności centralnejWłoch, każdy nienamiętny musi przyznać, że tomiasto daleko z wielu miar stosowniejsze jest na stolicę odRzymu,— ale sekty chciały upokorzyć Kościół w papieztwie,a republikanie wiedzą, że monarchia świecka nie ma korzeniw świętem mieście, i że imię republiki rzymskiej dość jestwielkie, by pocieszyć po utracie monarchii włoskiej. Zobaczymy,jak długo i ona pożyje, jeżeli się urodzi.Dziwno, że pożegnałem się z Włochami, odwiedzającciała czterech świętych zachowanych od skażenia: w Rzymiezwłoki św. Piusa V; we Florencyi św. Magdaleny de Pazzis,i błogosławionej Bagnesi, obu karmelitek; w Genui nareszcieśw. Katarzyny genueńskiej. Ta ostatnia święta, znana mi jużniejako od lat trzydziestu, bo iłem razy- przez Genuę przejeżdżał,zawszem ją odwiedzał w szpitalu Pamatone. Przedlaty dwudziestu święta siedziała jeszcze w krześle z poręczami,w tej samej postawie, w jakiej oddała była czystegoducha Bogu przed czterema wiekami. Obecnie spoczywaw szklannej trumnie: szkoda; bo dawniej żywiej jeszcze przemawiałdo duszy widok tryumfu świętości nad śmiercią samą.Byłem przy jej ołtarzu w pierwszy dzień oktawy jej święta,w dzień powszedni, a przecież przy trzech mszach, komuniebyły bardzo liczne; cóż to być musiało dnia poprzedniegow dzień jej uroczysty i w niedzielę. A jednak Genua jestnarodem arcykupieckim, widno, że umie połączyć nabożeństwoz pracowitością i przemysłem. Pod naciskiem systematycznejpropagandy bezbożności duch religijny wzmaga sięw większej części ludności. We Florencyi dawniej tak apatycznej,widzisz dziś tylu mężczyzn, wszelkiej klasy społeczneji wieku co niewiast w kościele. Nie mówię już o Rzymie,gdzie nabożeństwo jest zarazem demonstracyą za papieżem.Za to mniejszość, mianowicie młodzież po szkołachrządowych, psuje się coraz bardziej: i następuje już we Włoszech!jak gdzieindziej, w krajach, w których nowożytne zasadyzapanowały, rozdział na prawo i na lewo, przygotowaniei wzór tego na ziemi, co będzie na sądzie ostatecznym.Co mnie też uderzyło we Włoszech, to, że ludzie powagonach milczą, widocznie nie dowierzają sobie; a inaczejbywało w krajach pod dawnemi rządami. Od czasów odrodzenia,wolności, zj ednoczenia, ludzie stali się sobieobcymi, swoboda dawnych czasów zacofanych znikła: najedno się tylko wszyscy Włosi zgadzają, że podatki są nieznośne,i że takie rządy muszą się zakończyć powszechnembankructwem, A jednak są po dziśdzień Polacy i myślący nawet,którzy są za tą jednością przymusową Włoch terytoryalniei historycznie federacyjnych , i przyrównywają na opakWłochy do Polski, dobrowolnie, i historycznie jednej, a przymusowopodzielonej. Taka jest siła złego dziennikarstwa odurzającanajzdrowsze głowy. Ufam jednak, że fakta i to niedługo, zadadzą kłam oczywisty fałszywym teoryom. Z tąnadzieją żegnam Włochy.W Genui trzeba było w biurze statku płynącego doNizzy złożyć paszport: rodowici Francuzi nie są wyjęci odtej niezbędnej formalności. Na statku pytałem marsylskiegokupca, jak mogła się u nich udać powtórna rewolucya. „Cochcesz panie, rzekł, prefekt kazał bębuić na zebranie sięgwardyi narodowej; domyślaliśmy się, że chce demonstracyina korzyść Wersalu (a trzeba pamiętać, że kupiectwo francuzkiema sobie za obowiązek być w opozycyi przeciwkowszelkiemu rządowi, dopóki hołota nie dobiera się do sklepów,wtenczas krzyczy na rząd, że nie broni porządku i bezpieczeństwa).„Otóż, mówił dalej mój kupiec, prefekt kazałbębnić o ósmej z rana, a że handel zaczął znowu iść raźniejpo długiej przerwie, każdy z nas wolał śpieszyć do sklepuwetować poniesione straty, niż iść na musztrę. Nikt zatemz zamożniejszych się nie stawił. Generał widząc to, opuściłz wojskiem miasto, Zebrało się kilkuset urwiszów, którzypodburzeni przez emisaryuszów, w znacznej większości obcychmiastu i Francyi, poszli zająć prefekturę, i prefekta aresztowali.Wtenczas wrócił generał z posiłkami i nas rozbroił." Podobniei gwardya narodowa francuzka chciała dać naukę rządowi;widzimy jak za to Francya cała musiała zapłacić. Gdybyjednak tym powiedzieć: widzicie, że to instytucya nicpotem,że ona nie jednę rewolucyą wywołała, innym konniwencyądopomogła, żaduej nie stłumiła ; że ją przeto nie zreorganizować,ale znieść trzeba, niezmiernieby się oburzyli, bo towłaściwe ludziom obecnym bez zasad, dla których słabośćjest dobrocią, sprawiedliwość okrucieństwem, loika fanaty-


328zmem, by żadnej rany społecznej rdzennie nie leczyć, tylkokataplazmami rozmaitych sposobików i wybiegów politycznychokładać. Nie, nie można po amatorsku być żołnierzem lubstróżem porządku; trzeba każdemu z tych zawodów całkowiciesię oddać! Niech municypalności mają swoich strażników,niech dążą wszędzie do posiadania konstablów anglo-amerykańskich;ale niech się kupcy nie bawią w żołnierza!Dziwna, przykrzą się im służby i warty, trzfeba wciążkarać nie stawiających się, a jednak dbają o tę instytucyę,bo tak im jak ich połowicom, podobają się szlify do paradowania.Nitimur in vetita. Nie dziwiłbym się, aby wojsko,zmuszone w strumieniach krwi swojej gasić rewolucye wywołanelub przepuszczane przez gwardyę narodową — nie zaprotestowałoformalnie przeciw tej niezdrowej instytucyi;coś podobnego stałoby się, zdaje się, po zdobyciu Paryża.Jedną ze mrzonek nowożytnych, jest nadzieja i chęć zastąpieniawojsk stałych przez gwardye narodowe. Wiemy ilewarte ruchawki bez karności, instrukcyi specyalnej i dobranychoficerów. Powołują się niektórzy na milicye szwajcarskie,ale nie pamiętają o jednej rzeczy, że do najnowszychczasów, pułki całe szwajcarów zaciągały się do służby zagranicznej,dawniej we Francyi, później w Rzymie i Neapolu,którzy po wysłużeniu pewnej liczby lat za granicą do krajuwracali, tak że były kadry doświadczonych oficerów i żołnierzy.Dziś to już ustało, i choć zostały zasoby z przeszłości,nie wiem czy by te milicye dotrzymały kroku, w obecwojsk prusko-niemieckich. Może i na to patrzyć się będziemy.Ale wracam do mojej podróży.W Hyeres pod Tulonem pomodliłem się na grobachśp. Daryuszostwa Poniatowskich łaskawych na nas za życia,a w Touwent pod Chateauroux na grobie ś. p. AmadeuszaThayer, senatora Francyi, dobrodzieja naszego zgromadzenia.Dziwnie jak wojna z Prusakami i rewolucya paryzka zachwiałamajątkami we Francyi. Wdowa po śp. senatorze posiada120,000 frank, rocznego dochodu w domach i panoramach(albo passages) paryskich. Otóż obecnie żyje z pożyczonegogrosza, bo od 9 miesięcy nie miała już, szelągadochodu, „a gdyby (dodała) granaty spaliły tę część miasta,w której posiadam wspomniane budowle, zostałabym z tymkawałkiem ziemi, niezdolnym utrzymać domu, i zakładów


miłosiernych w nim założonych." Zdaje się, że Bóg nie dopuściłtej klęski, i że sieroty i starce nie zostaną opuszczone.Szlachta posiadając miliony w ziemi, w tych częściach Francyi,w których grasowała wojna, musi zaciągać pożyczkiw Londynie lub Brukseli (gdzie się wyniosły kapitały paryzkie),bo dzierżawcy nie płacą, zrujnowani rekwizycyami.Od Marsylii do Wersalu wielki jeszcze nieporządek nadrogac!P%elaznych; odbicie rozstroju duchowego w umysłachi sercach. Pociągi zapełnione to mobilami wracającymi z Algierui wysłużonymi urlopnikami, to wojskiem spieszącem ichzastąpić, to nareszcie jeńcami paryzkiemi eskortowanymi przezżandarmów. Wysłużeni żołnierze mówili mi, że teraz niewarto już bić się w Algierze, bo dawniej kiedyśmy zdobylijakie miasto, to nam oficerowie pozwalali brać co nam siępodobało, a dziś sami wszystko zabierają. Może oni spotwarzająoficerów, ale widoczna, że już samej chwały nie dosyćFrancuzom, i że nie sami Niemcy tylko lubią rabunek. Topewna, że Algier zrujnował wojsko francuzkie; oduczył ichwielkiej umiejętnej wojny, czujności po obozach, a nauczyłnatomiast rabunku, niekarności i rozwinął w niem niezmiernierozwiozłość obyczajów.Zapomniałem powiedzieć, że otrzymałem w Touvent listod księdza Witkowskiego z Paryża z dopisem ks. Jełowickiego,który tu zamieszczam:Paryż, d. 4 maja 1871 r.„Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Po odebraniulistu Ojca, który mię doszedł w kilka dni po przyjściudo Paryża, otrzymałem wieść pewną przez Siostrę Maryą(Siostrę Miłosierdzia^ od Ojca ukochanego, bym sobie tu radziłjak uznam za najstosowniejsze. Otóż Ojcze mój drogi,Paryża, tj. ambulansu żadną miarą opuścić nie mogę, właśniew tej chwili niebezpiecznej, gdy kilku dziennie umiera, a którychsię zyskuje dla nieba. Położenie moje jest bardzo trudne, ale też pełne zasług, bo pracuję wśród niebezpieczeństwa.Gdybym dziś ambulanse opuścił, upadłyby zupełnie,bo wszyscy w nich na mnie zwracają oczy i wszyscy mniesię boją. Jakkolwiek Komuna wypędziła Siostry Miłosierdzia,(które właśnie O. Witkowski był tam wprowadził), zniszczyławszystkie oznaki religijne, mnie jednak zostawiła kaplicę i42


330wolność religijną. (Chciała zrazu i jego wypędzić, ale samiranni komuniści protestowali przeciw temu i wymogli że gopozostawiono). Czy szał jest prawdziwy czy fałszywy, tomniejsza; lecz są prawdziwe dusze do zbawienia i to w chwiliwielkiego niebezpieczeństwa. Jeźli ja ambulans opuszczę,wtenczas innemu księdzu nie pozwolą wejść do niego; a tymczasemwszystkie biedne dusze, które umrą bez pomocy duchownej,ciężyć będą na sumieniu naszem. Jednem słowem,nie podobna opuszczać stanowiska, na którem mnie Pan Bógzostawił. Położenie moje jest może jedno z najważniejszychw Paryżu, i w opozycyi uajzupełuiejszej :z owymi waryatamiczerwonymi naszej narodowości, których mamy tu dosyć, aktórzy się nawracają. Postaram się być temi dniami w Wersalu,lecz tylko na dzień jeden, bo inaczej mi uczynić niepodobnaByłem temi dniami u ks. Buquet, niewidomegobiskupa sufragana, albo koadjutora ks. arcybiskupa, prosiłmnie i zaklinał, bym miejsca mego nie opuszczał; toż samopotwierdzają księża wikaryusze, którym w tej chwili usługęoddaję." Ksiądz Jełowicki dodał co następuje od siebie:„Posyłam kopię listu O. Władysława, może bowiem pierwszakopia nie zastała Ojca już w Rzymie. Był tu wczoraj malarzZaleski z drugim Polakiem, tylko co byli widzieli O. Władysławanajbezpieczniej sobie poczynającego. Mieszka przykaplicy w ambulansie, do którego wchodzi kiedy chce, a oddni kilku panowie rządcy zapraszają go do swego stołu; takwszystkich sobie zjednał. Żadne więc mu niebezpieczeństwonie grozi, choć był gotów na nie. Od początku tej komunistycznejwojny, po kilku i kilkunastu dziennie w jego ambulansieumiera, a dotąd tylko czterech bez Sakramentówumarło, i to dla tego, że umarli zanim się wytrzeźwili. Więcgo upoważniłem do zostania, według roztropności, usque adrevocationem, a na powitanie Ojca do Wersalu przyjedzie.Proszę nam donieść o dniu przyjazdu". Napisałem by sięnie ruszał z Paryża , choć mnie kosztowało pozbawić siępociechy uściskania takiego syna, ale przy rosnącem zajątrzeniui podejrzliwości obustronnej mógł się tylko zachowaćod śmierci nie ruszając się z miejsca; jak się też za łaskąBożą stało, bo ambulans ten na polach Elizejskich za pałacemkryształowym położony, rychło po wejściu wojsk doParyża musiał być zajęty i od panowania komuny wyzwolony.


331Tu mi się nastręcza uwaga: kilkudziesięciu księżj sprzymierzonychprzez lat tyle pragnęło odebrać nam missyęparyzką, tymczasem podczas podwójnego oblężenia i bombardowaniaParyża, nie było o nich słychać, a ci którychchciano wyrzucić, dotrwali na zajętem stanowisku.W miarę jak zbliżałem się ku Paryżowi, ostrożnościpolicyjne coraz były surowsze. Wszakże dzięki sutannie i siwymmoim włosom, zwykle mnie nie tykano, powiadając: Mr.le cure ne va pas pour sur a Paris, później jednak tak niebyło, odkąd hersztowie komunistów zaczęli uciekać z Paryża,najrozmaiciej przebrani. Nie jednego aresztowano. Widaćbyło coraz częstsze ślady zniszczenia na stacyach kolei żelaznychz czasów wojny jeszcze, i napisy niemieckie na domach.Od Juvisy czuć już było bliskość obozu. Adjutanci,ordynansy, pędzą cwałem tam i napowrót, ciągną sznurem,działa, jaszczyki i furgony z żywnością. Dnia 17 maja wieczoremstanąłem w Wersalu i zamieszkałem u gościnnegoksiędza kanonika Szrajtera kapelana panien Wizytek, a pochwili z wielką pociechą ducha uściskałem kochanego OjcaAleksandra, którego nakazem wypędziłem z Paryża wraz pozawieszeniu broni. I wielki był czas, bo zaledwo przybył doWersalu, rzuciła mu się krew z piersi, w skutek wycieńczeniai niewygód podczas oblężenia i dawnej choroby gardłowej.Szanowny dr. Gałęzowski, pozwala jednak powolnej podróżyi posyła do wód.Ze sióstr Wileńskich Nawiedzenia N ajświętszej Pannykilka znowu ubyło od czasu ostatniego mego pobytu w Wersalu,a mianowicie ostatnia przełożona Matka Balińska, którązastąpiła Matka Jelska. Przez cały czas wojny i dotychczasprzeżywił Bóg cudownie sługi swoje. Poczciwa wiara z Poznańskiegoprzynosiła im nawet jałmużnę, ach! bo lud naszpoczciwy kocha tak i wielbi „święte panienki." Życie tosióstr wersalskich, oparte na ostrzu codziennej Opatrzności,tworząc nowe między nami podobieństwo, droższemi nam jejeszcze czyni.Odwiedziłem izbę. Już to samo, że posiedzenia jej takw Bordeaux jak tutaj odbywają się w teatrze, przykre czyniwrażenie. Mniej przykre zapewne niż saturnalia komunistycznepo sprofanowanych kościołach paryzkich, ale zawsze to niwesołe, ni poważne. Nie śniło się pewno Ludwikowi XIV,


332który i Stanów generalnyvh ścierpieć nie chciał, że izba republikańska(z imienia przynajmniej) będzie obradowała nadzapłaceniem haraczu Prusakom, (należącym wtenczas do nelulosówpolitycznych) w tem samem miejscu, gdzie on siebieadorował ubóstwiany przez pudrowanych dworaków płci obojej.Sic fata mutantur.Wielkie w tej izbie wersalskiej, jak w kraju, któryprzedstawia, rozszycie duchowe, wielkie rozjątrzenie zobopólne,bo położenie fałszywe. Izba w dwóch trzecich jestmonarchiczną, a musi odzywać się i działać w imieniu republiki.Monarchiści podzieleni na legitymistów, orleanistówi nieco bonapartystów, republikanie znowu na czerwonychalbo skrajnych, i umiarkowanych republikanów nie tak z upodobaniajak z przekonania, że to złe mniejsze. Na tej ostatniejfrakcyi opiera się głównie Thiers, ale tak długo trwaćnie może. Śliczny list, manifest Henryka Y, w skutek poddaniasię mu hrabiego Paryża jako głowie rodziny, jednoczydwie główne frakcye monarchiczne. Francuzi pragnący pokojui bezpieczeństwa widzą jasno i wyznają, że nie ma dla nichinnego wyjścia, nad powrót Bourbonów , choć ze stratą wolnościpracowania w niedziele i innych podobnych wolności.Jeden z wieśniaków z okolic Paryża, adoratorów słońca, boinnego bóstwa nie znają, odezwał się: eh Hen, nous ironsa la Messe, si on ne petit pas faire autrement, mais au moinsnous serons tranąuilles. Wszakże część orleanistów odcieniaksiążąt d'Aumale i Joinville, działających dotychczas na własnąrękę , i schlebiających wielkim zasadom 1789 r., przyłączysię zapewne do republikanów umiarkowanych, i może poczęści bonapartyści, jak skoro zwątpią o możności przywróceniana teraz na tron panów swoich. W każdym razie będzieto zawsze mniejszość izby, choćby kompletujące wybory dostarczyłyjej z miast, sporego kontyngensu. Na tej mniejszościopiera się i opierać myśli Thiers i trzyma się tem tylko, żeniema kim go na razie zastąpić, nie ma człowieka, którybyposiadał w równym stopniu rutynę rządową, a miał lepszeod niego zasady.Na razie słusznie on mówi, że Rzeczpospolita najmniejjeszcze Francuzów dzieli, ale z drugiej strony prawdą jest,że stan taki przechodni nie daje pokoju ni bezpieczeństwa.Kompromis stronnictw na strachu oparty długo trwać nie


333może, walkę i rozstrzygnienie odwlec można, nie można ichuchylić. Przy objęciu władzy, pozornie słuszny niby postawiłprogram, że chce Francyą uporządkować, a izba obecnauchwaliwszy nowe prawo elektoralne, ustąpi miejsca konstytuancie.Tu podstęp. Bo dla czegóż izba, w podwójnymkomplecie, jak zwykle konstytuanty wybrana, nią być nie ma?Alboż wybraną została z mandatem ograniczonym? Nie.Nigdzie nie było powiedziane, że ma tylko pokój z Prusakamizatwierdzić. Wybraną została głównie, aby nową władzęlegalną stworzyła i kraj zbawiła. Jeżeli nie jest konstytuantą,toby jej można zaprzeczyć prawa stanowienia nowej ustawywyborczej i obcinania głosowania powszechnego, któreNapoleon III wprowadził ostatecznie do prawa publicznegoFrancyi. Czy izba przyszła, wybrana przez częśćnarodu, większą będzie miała powagę wobec Francuzówwierzących jeszcze w głosowanie powszechne, od izby obecnej? Szczęściem, że deputowani republikańscy, niecierpliwi,a może bojący się powrotu Napoleonidów, podali projekt douchwały, że Rzeczpospolita jest stałą formą rządu dla Francyi,i tem samem uznali izbę obecną za konstytuantę. Bardzoto nie na rękę Thiersowi, który izbę obecną znajdujezbyt ruralną i klerykalną. Nie trzeba jednak brać tej nazwyzbyt ściśle. Opatrznie się wprawdzie stało, że naród francuzkiostateczną zagrożony zagładą, nie patrząc, już jakichkto opinij politycznych, szukając tylko ludzi prawych, wybrałtem samem większość ludzi religijnych, choć bardzo nieśmiałoreligijnych. Wyobrażenia nowożytne, że religia jest rzecząsumienia, stosunkiem prywatnym tylko duszy z Bogiem, niezaś rzeczą wiary publicznej narodów, tak weszły głęboko doumysłów, że gdy w Bordeaux przed otwarciem izby, deputowanyjeden po raz pierwszy wybrany, odezwał się z pomysłemzaczęcia obrad ode Mszy do Ducha świętego, zakrzyczanyzostał przez kolegów swoich. A jednak z dawnych czasówpozostał we Francyi samej zwyczaj otwierania szkół i trybunałówMszą do Ducha świętego. Widzieliśmy następnie z jakątrudnością przeszła świeżo w Wersalu uchwała izby, żądającapublicznych modłów za Francyą. Dla Thiersa to już za wiele.Nie głosował on, nie głosowali Favre, Picard i Jules Simonotwarty niechrześcianin, niefortunni przedstawiciele republiki4 września, których Thiers upornie zatrzymuje (świeżo, le-


334dwo że najlepszego jeszcze z nich, Picarda poświęcił) dlaprzeprowadzenia swej republiki sereine (rzekłbym de serins).Bo jakkolwiek Thiers nie jest już Volteryaninem, jak w młodościswojej, ale zaledwo, że jest deistą, on revient łoujoursa ses premiers amours. Przyjmuje on Boga, ale konstytucyjnego,qui regne, mais ne goiwerne pas, i kroku naprzód uczynićnie chce, bo czyż ludzkość nie doszła pełnoletności swojej,i Boga wyręczyć w zarządzie świata nie potrafi? Doszedł onnawet, dzięki wczytaniu się w pomysły polityczne Napoleona I,do pojęcia potrzeby niezależności Papieża przez panowaniew domu własnym, ale dalej nie poszedł. Jakkolwiek najzdolniejszyczłowiek stanu dawnej szkoły, skrystalizował sięw ideale monarchii lipcowej, opartej na klasie średniej, gotówpoświęcić się dzisiaj dla zbawienia Francyi, pod formą republikiumiarkowanej (tak miło poświęcać się, byle być zbawcąnarodu swego!) ale zawsze opartej na ulubionej klasie średniej, to jest kupieckiej. A przecież ta klasa najbardziejbezmyślna, politycznie nad koniec łokcia dalej nie widzi,najmniej religijna i najmniej patryotycz na. Coby się byłostało z Francyą, gdyby nie była zachowała swoich żandarmówi marynarzy Bretonów i Prowensalów, złożonych z wieśniakówjeszcze wierzących, a nie z kupców, adwokatów, dziennikarzy!Otóż, jak powiedziałem, pilno Thiers'owi pozbyć siękonstytuanty ruralnej i klerykalnej, a stworzyć sobie nowąna obraz i podobieństwo swoje. Ale nie sądzę, by mu się toudało, bo wyraźnie Bóg psuje wciąż szyki roztropności ludzkiej,i objawia się ciągłemi niespodziankami, i czynić takbędzie aż ludzie, a najprzód Francuzi, nie uwierzą, że Bógjest królem królów i panem panujących, i że nie tylko ludziepojedyńczy, ale narody i rodzaj ludzki cały od niego zależą,i winny mu hołd i cześć i posłuszeństwo oddawać będą.Wybaczcie, żem Wam wypisał myśli, jakie mi przychodziłypodczas, gdym siedział w teatrze parlamentu francuzkiego.Może się one komu zdadzą, bo co we Francyi siędzieje, odbije się wreszcie Europy, mianowicie też u nas,którzy, jak jeden dyplomata zagraniczny niegrzecznie sięwyraził, jesteśmy tylko matpeczkami francuzkiemi. Od trzechpokoleń, rozkładające ideje nowożytne francuzkie zajeżdżałydo nas, jak do karczmy otwartej, bez oporu, a katolicy nasi


335sami, najwięcej, że le Correspondant strawić mogli. Z dziennikówpolitycznych ledwo że jeden lub drugi prawdę mówii to ostrożnie, bacząc na osłabiony organizm duchowy narodu.A że Thiers jest znakomitą i zajmującą personifikacyą ideinowożytnych, pozwólcie , że jeszcze coś o nim dodam.Zaklął się on raz uroczyście w izbie, wzywając Bogana świadectwo, że on nie ma winy w tem co się stało, i żeaktem uajpatryotyczniejszym w jego życiu jest podpisanietakiego traktatu z Prusakami. Że jest patryotą, to prawda,i wielką zasługą z jego strony, że sobie rąk nie umył nadklęską ojczyzny. Wierzę, że zaklął się w najlepszej wierze,ale niech wybaczy, ma i on udział znaczny, choć pośredni,w tem co się dzieje. On był jednym z głównych sprawcówrewolucyi lipcowej i uwieńczył ją kolumną '). On bronił wychowaniauniwersyteckiego, które zbezbożniło i ogłupiłoFrancyą, jak dziś sami członkowie de 1'Institut et de l'Acaderniedes sciences wyznali. On przez rywalizacyą swojąz Guizotem otworzył śluzę republice 1848 roku. On w dzieleswojem le Consulat et l'Empire, dając za czystą prawdę bulletynynapoleońskie (choć stało się pr/.ysłowiem menteur commeun bulletin) wlał we Francuzów przekonanie o ich niezmiernejwyższości nad wszystkiemi iunemi narodami, że są narodembohaterów, olbrzymów, którym zwycięztwo z prawa się należy.Dzieło to jego, i sprowadzenie z jego popędu zwłok NapoleonaI do Paryża, uczyniło możebnem drugie cesarstwo.Mowa jego po Sadowie, że nie należy pozwolić jednego krokuwięcej naprzód Prusom w Niemczech, przyśpieszyła ostatniąkampanię; popieranie Favr'a (który nie chciał przyznać Bismarkowi,że jest motłoch populace w Paryżu), by niedopuścić rozbrojenia gwardyi narodowej paryzkiej, wyprawieniepośpieszne z Paryża klerykalnych mobiles de 1'Ouest, którzybyli dwa razy przetrącili ?uch Belleyilczyków; uczyniło możebuymwybuch w takich rozmiarach rewolucyi komunistyl) Kiedy mu powiedziano w roku 1831, że lud rozdrapałi wrzucił do Sekwany pałac arcybiskupi, odpowiedział: ce n'estńen, cela va degager 1'eglise. W lat 40 ten sam lud zburzył hoteljego, zabrał mu bronzy i papiery; raożnaby powiedzieć: cen'est rien, cela va degager la place St. Georges.


336cznej. Nie jest zatem tak niewinnym pan Thiers w tem cosię dzieje, jak mu się zdaje, i jest coś zadowolenia faryzeuszowskiegow jego cnocie politycznej. Szczersze wyznaniezrobili publikanie—dziennikarze, wołając jak Le Temps, „ktoz nas nie przyczynił się do tego co się dzieje?" karmiącnaród omlotem samych brudów obyczajowych i podającw śmieszność nie tylko co święte, ale wszystko co po ludzkupoczciwe. To nie przeszkodzi by ci panowie nie wrócili in idipsum, jak skoro strach przejdzie, ale wyznauie takie na raziezawsze jest drogocennem.tWracając do pana Thiersa, jest coś tragicznego w walcetego rewolucyonisty umiarkowanego, z rewolucyonistami logicznymi.Bo jak skoro niema innego życia po za tem ziemskiem,a przynajmniej polityka rządowa nie ma się tą rzeczą zajmować,gdyż podług p. Dupin la loi est athee, jak skoro najbardziejjeszcze chrześcijański statysta nowożytny we Francyi,p. Guizot nie umiał nic innego poradzić narodowi, aby byłszczęśliwym jedno enrichissez-vous, socyalizm i komunizm jestkoniecznem następstwem zasad nowożytnych i żadne „ ale "temu nie zaradzą. Zdaje się, że p. Thiers zużywa się, i musizużyć do końca, aby przekonać, że największa zręczność ludzkaFrancuzów nie wybawi, jedno władza oparta na Bogui na odwiecznych zasadach moralności objawionej.Goy tak stronnictwo umiarkowane obraduje w teatrzewersalskim, Komuna dokazuje w Paryżu po kościołach, obdartychnaprzód ze wszelkich kosztowności (na mocy prawanabitego karabinu) a potem sprofanowanych. Wypędzają z nichmodlących się, zdzierają białe wstęgi dziatkom wracającymod pierwszej komunii, tu ubierają posąg Matki Boskiej nakantynierkę, tam jej lulkę do ust wtykają, hostye poświęconerozrzucają po podłodze, kładą do kieszeni, depcą... Zakładająw nich kluby męzkie, a szczególniej żeńskie, jakoby zemstaszatana przeciw kobietom zapełniającym głównie kościołyparyzkie, mianowicie też w tym miesiącu maju, osobnej czciNajświętszej Panny poświęconym Po konfesyonałach zasiadająouvriery z lulkami a brule-gueule w ustach, a coś nakształtniewiasty włazi na ambonę i bluźni na potęgę! Najwymowniejsząz takich oratorek była pani Dymitrieff, nihilistkamoskiewska, to też słuchacze dowiadywali się pilno gdziemieszka. Zdarzało się, że gdv jedna za długo mówiła z am-


861bony, druga wskakiwała na ołtarz i prawiła swoje. Zaręczanomi, że bezwstydnica naga wlazła na ołtarz, wołając: adorezmoi.Ale, że osoba, która mi to doniosła, nie widziała faktuna własne oczy, nie twierdzę ostatecznie, choć i to było potrzebnedo parodyi na zimno pierwszej rewolucyi i przy takiemzbydlęceniu i szataństwie wszystko już możebne. Klubówsamych nie dosyć, więc i teatra otwarte, rnaryonetki mianowiciesię podobają rządzącej publiczności. W tem wołają:un convoi de blesses\ Wybiega publiczność, popatrzy na krewciekącą z wozów jak w rzeźni, na marmeladę z kości i mięsai wraca do maryonetek. Miłe też zbiegowisko na Montmartre,patrzyć jak pękające granaty wyrzucają w powietrze siekaninęciał ludzkich, „zdaleka to nie robi przykrego wrażenia" odezwałasię jedna dziewka. Obrońcy zaś komuny wszyscy upojeniwinem z infuzyą tytoniu i dla tego wszyscy ranni umierają.Francuzi nie mogąc strawić, że w wieku i stolicy cywilizacyitakie potwory się wyrodziły, folgują miłości własnej,zwalając wszystko na cudzoziemców, tymczasem bardzo ich tammało. Irlandczyka ani jednego, Włochów kilku albo kilkunastu,Polaków do pięćdziesięciu. Na 1000 jeńców przyprowadzonychdotychczas do Wersalu, ledwo 20-stu cudzoziemców, głównienaszych. Nieszczęsni, paradowali w czamarkach i rogatywkach;oniby widać i w piekle radzi się hańbą swoją popisywać!Nie pamiętali, okrom innych powodów, w jakiem położeniupostawili resztę rodaków we Francyi, mianowicie starców naszychz 1831 roku. Co do mnie, raz pierwszy wstydziłem sięwe Francyi nazwać się Polakiem, i dla tego tak mi byłoprzykro pokazywać paszport. Przyganiali mi w roku 184'J-mumiarkowani i rozsądni nawet, żem ostro zgromił wygnańcównaszych mieszających się do burd owoczesnych w Europie.Przyganiali mi w roku 18G3, żem ogłosił mechaników ostatniegopowstania za mazzinistów. Tymczasem Donibrowscy ^Wróblewscy, znakomite figury powstańcze, służą komunistomparyzkim, którzy się bić nie chcieli przeciwko Niemcom, którychMazzini sam potępił, twierdząc, że społeczeństwo, wyrzekającesię "Boga i ojczyzny ostać się nie może. GdybyDombrowski z ran nie był umarł, możeby go jeszcze stawianoza przyszłego zbawcę Polski (jak to już podobno je-46


338den dziennik galicyjski zaczął) na miejsce Mierosławskiegospoczywającego na laurach.Dnia 21-go maja przybył do Wersalu ksiądz Postawka,który podczas wojny pruskiej był już z ambulansem, a poSedanie do Paryża wrócił i tam podczas rządów komuny,z wielkiem nieraz niebezpieczeństwem życia, ostatni przy kościeleswoim dotrzymał; wreszcie zmuszony z kościoła ustąpić,zdał go za kwitem komunie. Opuścił miasto za paszportem austryackim,nie wiedząc o tem, że wojska już weszły do Paryża.Wrócił więc. Ksiądz Postawka kończył swe nauki w Rzymie,ducha zaalpejskieyo zachwycił, do księży stowarzyszonych nienależał, Zmartwychwstańców się nie bał i kiedy przyszłaciężka godzina, poczciwie i po kapłańsku się znalazł.Przez cały czas mego pobytu dziesięciodniowego w Wersalu,działobicie nieustające (z małemi przerwami) w dzieńi w nocy, było muzyką stałą przy tej okropnej biesiadzie.W wigilią Wniebowstąpienia i w wigilią wejścia wojsk doParyża (20—21) kanonada była straszną, nie było słychaćpojedyńczych strzałów, ale salwy nieustające bateryj działowychnajcięższego kalibru. P. Kosiłowski zaręczał, że i podSebastopolem takiej muzyki nie słyszał. Dwudziestego pierwszegozrana, w towarzystwie tylko co wspomnianego rodakai ks. kanonika Szrajtera, udałem się przez Sevres na tarasmeudoński, oglądać zamek spalony i sławną redutę pruską0 GO działach. Posługiwali się nią świeżo Francuzi; śladypodwójnego zniszczenia wszędzie widoczne, ludność terazznowu do domów wracała. Widziałem pierwsze pożary paryzkie;ale gdy Montmartre został zdobyty, opuściłem Wersalz dobrą myślą, że się nie sprawdzą proroctwa grożące Paryżowizagładą. NiestetyI nie wszystko jeszcze skończone.Dnia 24-go maja udałem się przez Le Mans i Sabieodwiedzić uczonego Opata O. Gueranger, wskrzesiciela Benedyktynówkongregacyi św. Maura we Francyi. W roku 1835odbyliśmy tę pielgrzymkę pieszo z księdzem Semeneńką,1 miesiąc cały w towarzystwie świętej pamięci Montalemberfaspędzili. Było wtenczas wszystkiego pięciu zakonników. Wpadłemtu był przelotnie w roku 1849 i znalazłem tylko chórkościelny przybudowany. Obecnie jest 60 zakonników i osobnyklasztor i kościół gotycki. Zakonnice w pobliżu; opróczdwóch innych klasztorów w Liguje (gdzie św. Marcin prze-


339bywał) i w Marsylii. Ze Solesmes wyszedł uczony kardynałPitra. Poznałem tu też młodego i uczonego O. Guepin, któryprzygotował do druku najobszerniejszy, bo dwutomowy i najdokładniejszyzapewne żywot św. Jozafata, dzięki wskazówkomi źródłom polskim, jakich mu dostaczył nasz ksiądzKalinka. Opowiadał mi, że zupełnie inaczej od francuzkichtroszczyli się o swych żołnierzy oficerowie pruscy. To byłostatni punkt, do którego Prusacy się posunęli; dodał niewesołąwiadomość, że i w tych okolicach, stosunkowo bardziejwierzących, liczba komunij wielkanocnych tego rokuo wiele się zmniejszyła, wmawiano bowiem ludowi, że toksięża i szlachta sprowadzili Prusaków.Dnia 25-go w południe udałem się do Brest. W Yuitredotknąłem granic Bretanii. Grunt tu ubogi, bo tuż pod piaskiemgranit. Lud wiejski żywi się rodzajem mamałygi z prosaz mlekiem, ale za to ma coś granitowego w charakterze.Musiałem nocować w Rennes, bo pociąg dalej nie szedł,widziałem żuawów ex-papiezkich tu się formujących. Wszystkotu jeszcze prościej, skromniej, niż w reszcie Francyi, altvaterisch,jakby Niemiec powiedział, i życie też znacznie tańsze.Mszę św. zmówiłem nazajutrz w katedrze nowożytnego zupełniestylu, jak ogólnie tutaj gmachy publiczne.W Brest dnia 27-go przy śniadaniu, pan Le Roy deKeranion, capitaine au long cours, Bretończyk, ofiarował midruki swoje o ważności portu i jego wielkiej przyszłości.Wykazuje, co prawda, że to punkt najbliższy Europy odNowego Yorku — finis terrae przez Rzymian nazwany, żewęgiel kraju Galles bliższy jest Brestu niż wielu portówangielskich, i że tu przeto okręty chętnie, bo korzystniezaopatrywać się weń będą, że sam port wojenny ogromny,głęboki, bezpieczny, służyć może dla handlu, gdy tymczasemHayre, prowadzący jednę trzecią handlu francuzkiego, musiczekać na przypływ morza, aby okręty zawinąć mogły, a Bordeauxi Nantes wywożą już tylko produkta francuzkie. Aleokrom portu wojennego, Brest otrzymał koncesyą na założenieportu handlowego, tuż przy ujściu małej i głębokiejrzeczki, Port-Napoleon, a dziś Port-Marie nazwanego. Powietrzetam zdrowe, grunt za bezcen, granit pod ręką; więcwidzi już ogromne miasto z kolosalnemi dokami, obok którychlondyńskie i liwerpoolskie znikną i t. d. Naturalnie, że


340ci panowie przypuszczają pokój stały, bezpieczeństwo, ludnośći bogactwo rosnące, tymczasem przychodzą niespodzianki, jakwojna pruska, komuna itp. psujące szyki. Pan ten przeprowadziłzałożenie linii statków transatlantyckich, wysyłającychco tydzień jeden okręt; spodziewał się, że z czasem co dzieńdwa ich odchodzić będzie, tymczasem już tylko co czternaściedni jeden odpływa, a zapowiadają nawet, że kompaniazbankrutuje. W czasie wojny statki te woziły wybrakowanestrzelby amerykańskie i działa o lawetach sosnowych, słonoprzedawane, a teraz nie mają co robić. Na Ville de Parisznajduję wszystkiego 70 podróżnych. Kilkanaście osób napierwszych; porządnych parę rodzin, które się nawet na pomościenie pokazywały — generał Trobriand, Francuz w służbieamerykańskiej, wracający po klęsce ojczyzny do Utah gdziekomenderował; jakiś doktór amerykański o wydatnych rysachizraelskich, stolarz francuzki wracający do New-Yorku, paracommis-voyageurs i para dam du demi-monde. Na naszemdrugiem miejscu tego towaru nie było ; kupcy podróżni i wracający,lub po raz pierwszy jadący za ocean, mianowicie doKalifornii, i spekulanci, ogólnie nie świetny, ale przyzwoitypeuple, większość podróżnych zajmowała trzecie miejsce. U nasodznaczał się dwudziestoletni rentier z Washingtonu, którypracował nominalnie przynajmniej, przy konsulu amerykańskimw Marsylii, odwołany i zmuszony do powrotu odcięciemżywności, ale obiecujący pomścić się za kilka miesięcy, gdydojdzie do pełnoletności; jadł, pił, spał i gawędził potężnie;choć małoletni, już dobrze podtył. Był i Alzatczyk, wściekłyzarazem na Prusaków i na Francuzów. Był i perukarz, artisteen cheveux, który dotychczas przedawał articles de Parisw Hawanie, a obecnie po upadku ukochanej komuny wynosisię znowu z dwiema córkami do Galveston w Texas. Pięknietrafił: dowiaduję-się tutaj, że podwójny huragan miasto okrutniezniszczył. Panny mi powiadały, że odbyły pierwszą komunięw parafii de St. Augustin, że były w kościele, gdy komunawpadła zabrać kościół, że ksiądz przy ołtarzu odważnie sięznalazł i t. d. Ciekawy byłem, co też te panny czytają (boksiążki swoje zostawiały na stole do użytku publicznego) otoLa Vie parisienne illustree, pełną ślizkich, jaskrawych, a nawetplugawych artykułów i drzeworytów. Takie rzeczy nie


341rażą już Paryżanek! a i reszta Francyi i Europy takim omłotemsię, karmiła.Mieliśmy odpłynąć 27-go maja o 3-ej po południu, tymczasemczekaliśmy napróżno do 11 - ej zrana nazajutrz napocztę. Niewesoło było opuszczać Europę w takiej niepewności,wiedzieliśmy już bowiem o spaleniu ważniejszych gmachówparyzkich przez komunistów, i o miotaniu bomb petrolowychz Belleville. Podróż mieliśmy mniej przyjemną, niżw takiej porze roku spodziewać się było można. Burzy właściwienie było, ale wiatr mieliśmy prawie stale z boku, długinasz i wązki szrubowiec potężnie się kołysał, i cierpiącychna morzu dosyć utrapił. Wiatr był zimny, a mianowicie gdyśmyzrobili zagięcie ku Terre-Neuve, podróżni zażądali opalaniasalonów. Spotkaliśmy wtenczas dwie pływające górylodu, było też trochę mgły i gwizdania parą, ale to wszystkow miniaturze w porównaniu z tem, czegom doznał w pierwszejprzeprawie do Kanady. Małośmy statków spotkali, ledwogdzie ryba albo delfin się pokazał, ptactwa morskiego naOceanie nie spotkać, więc też podróżni mało wrażeń upolowali;domino, szachy, karty, jedzenie, gawędy i sen musiałyczas zapełniać. Jakkolwiek kapitan nie był zadowolony z ruchumachiny, jednak po upływie 9-ciu dni stanęliśmy wobec wspaniałegoportu Nowo-Yorskiego, któremu się lepiej teraz niżpo raz pierwszy przypatrzyć mogłem. Urzędnicy celni i sanitarniprzynieśli wiadomości i dzienniki na statek, że powstaniew Paryżu stłumione i pożary powstrzymane. Więc nateraz dzięki Bogu skończone, ale czy na długo? Czy duchParyżan nie jest zbyt zepsuty, aby mógł być uleczon? Zesmutkiem widzę pośpiech władzy, by dawny stan rzeczy iżycia paryzkiego przywrócić, i zatrzeć co rychlej ślady wandalizmukomunistów. Przeciwnie, niechby te ruiny sterczałyna świadectwo, do czego prowadzi oświata bez Boga! Jużdziś zaczynają dzienniki wymawiać komunę; co będzie, gdymateryalne ślady ich piekielnego herostratyzmu zostaną zatarte?Ipsi viderintO godzinie 6-tej wieczorem byłem już w gościnnym klasztorze00. Redemptorystów, znalazłem tych samych przełożonychi braciszków. Kochani 00. zaprosili mnie do odśpiewaniaMszy świętej i odbycia procesyi w dzień Bożego Ciała,w kościele napełnionym jak ul. Rad byłem oddać tę małą


342usługę Ojcom tym, zmęczonym w konfesyonale, rad byłempo utraceniu 9-ciu dni, wpobliżu Pana Jezusa dłużej pobawić;nie obeszło się bez potężnego zmęczenia, bo w NowymYorku panowały upały tropikalne (jednego dnia 200 koniomnibusowych padło). Można kochać lub nie kochać Niemców,ale trzeba przyznać, że ci, co do kościoła przychodzą,poważnie i pobożnie w nim się znajdują. Patrząc w Hostyąprzenajświętszą, widziałem jednak w przechodzie głowy pobożnieku niej zwrócone, jak słoneczniki ku słońcu, i szmerwestchnień pobożnych wzlatujących wraz z kadzidłem ku Panu,i ofiarowałem Mu wszystkich pobożne uczucia, i prosiłem,by o nich nie zapomniał, choćby który się w ciągu życiajeszcze zapomniał, i by w godzinę śmierci był im miłościwwszystkim. Nazajutrz byłem w Brooklyn oddać Wizytkomtamtejszym listy od naszych Wizytek wileńsko-wersalskich.Duch Boży ten sam wszędzie i we wszystkich, więc i Wizytkiamerykańskie kubek w kubek podobne do naszycli europejskich,widać że to córki świętego Ojca i świętej Matki.Jeden z 00. Redemptorystów, Ojciec Urban, sławianinurodzony przy źródłach Odry, ślicznie wyćwiczył w śpiewiedzieci szkół obu, żeńskiej i męzkiej. Słyszałem codzienniemelodyą „Prsed tak wielkim Sakramentem" i jednę z kolędnaszych. Po raz drugi mówił mi o potrzebie otworzeniakaplicy dla Polaków i Czechów bardzo tu zapuszczonych,ale nie łatwo o środki materyalne, a o kapłanów jeszczetrudniej. Zobaczymy co Bóg da zrobić.Poświęciłem dwa dni państwu Zborowskim zamieszkującymśliczny pałacyk w Morrisania, nie wiem jak powiedzieć,pod Nowym-Yorkiem, czy w Nowym-Yorku. Niby to dwórwiejski jeszcze, ale miasto tak gwałtownie się zbliża, że nałąkach pana Zborowskiego municypalność poznaczyła jużkamieniami przyszłe ulice. Gdyśmy weszli na śliczny wzgórekpanujący nad okolicą, właściciel z pewnym gorzkim żalem(ile protestant) powiedział: „Mości księże, tu zapewne staniez czasem katedra katolicka, a mój dom będzie oficyną pałacukardynała arcybiskupa." Czują Amerykanie, że katolicyzm ichzalewa, wszakże dopóki będą osobne kościoły niemiecko-katolickiei irlandzko-katolickie, dopóki te dwie ludności nie zacznąsię łączyć węzłami rodzinnemi między sobą i z dawno osiadłymimieszkańcami, kościół katolicki nie zapuści głębszych


343korzeni w tym kraju, będzie zawsze tylko kolonią europejskąze zewnątrz podtrzymywaną.Drożyzna tu taka, że z małej swej własności (na naszerozmiary) pan Zborowski płaci 5000 dolarów podatku, a robotnikówdo 3 dolarów dziennie. Municypalność nakłada ogromnepodatki, a jednak miasto brudne; okrzyczane ulice rzymskieświecą czystością w porównaniu! Rada municypalna bowiemskłada się z Irlandczyków i synów Irlandczyków tu zrodzonych,którzy pamiętają o sobie. I tu coraz więcej ludzi chcącychgrubo zarabiać, mało pracując. Rozpusta, pijaństwo, zławiara rosną coraz bardziej, przeto i tu są gotowe żywiołydo stworzenia Komuny nakształt paryzkiej, jak mi mój zacnygospodarz powiadał. Chciał mnie dłużej u siebie zatrzymać,ale mi pilno do moicb. Dla tego też podziękowałem zacnym00. Redemptorystom, którzy gotują się odbyć uroczyste trzydniowenabożeństwo 16, 17 i 18 tego miesiąca z powoduJubileuszu papiezkiego i ogłoszenia ich świętego założyciela,Alfonsa de Liguori, doktorem Kościoła. Milej mi będzie obchodzić,choć mniej świetnie, jubileusz papiezki w naszychparafiach, ile że w moc otrzymanego przywileju mogę imdać błogosławieństwo w imieniu Ojca św.Dnia 14-go wieczorem stanąłem u zacnego naszegobiskupa w Hamilton, już w Kanadzie, który wymógł, abymze trzy dni u niego zabawił, i zaraz kazał zapowiedziećw kościele, aby Polacy, Czesi, Niemcy i Włosi korzystali zesposobności i spowiadali się. Zaczynają już zgłaszać się penitenci,nawet ze spowiedziami z całego życia.V. S. 20-go Czerwca. List ten zaczęty 7-go tego miesiąca,dziś dopiero kończę i wysyłam; nierychło nowy napiszę,bo miesiąc cały zajmą mi potrójne rekolekcye tu i w Chicago.Dodaję zatem, że 17-go wieczorem stanąłem w Berliniekanadyjskim w niewielkim ale schludnym i bardzo praktycznieurządzonym budynku naszego małego kolegium. Nazajutrzodśpiewałem Mszę św. i dałem benedykcyą papiezką. Musiałemwysłuchać trzech nauk z ogłoszeniem nabożeństwa zaOjca Św., w języku polskim (dla Polaków i Czechów) i angielskimprzez księdza Jana Wołłowskiego, który w niespełnalat trzy wybornie nauczył się po angielsku, i w języku niemieckimprzez księdza Ludwika Funkena. Ten odwiózł mnie


344dnia 19-go do św. Agaty do brata swego, przełożonego missyinaszej. Znalazłem tu nową piękną kamienicę wystawionąze składek dla sierót naszych parafij.Katolicki dziennik wychodzący w Baltimore opowiadapod dniem 12-ym tego miesiąca poświęcenie przez J. M.księdza biskupa Foley nowego polskiego rzymsko-katolickiegokościoła w Chicago, pod wezwaniem św. Stanisława Kostki.Kościół długi jest stóp 95, 40 szeroki, kosztował 16000 dolarów.Obok jest piękny i obszerny dom parafialny; proboszczemjest obecnie ks. Adolf Bakanowski ze ZgromadzeniaZmartwychwstania Pańskiego. Parafia składa się ze 600 rodzin,których liczba niewątpliwie się rychło powiększy. Bractwopolskie zaprosiło inne bractwa katolickie w mieście do wzięciaudziału w tej uroczystości, co też najchętniej zostałoprzyjętem od wszystkich. Deo gratias.LISTII.St. Mary'$ College, Kentucky.Zanim się dalej obrócę, spieszę wysłać ten list z opisaniemtego co zaszło w mojej podróży od dwóch miesięcy.Jak w Berlinie kanadyjskim niespodzianie zaskoczyłem ks.Ludwika Funkena, tak w St. Agatha brata jego ks. Eugeniusza;obaj oni są dobrze znani w Ameryce, mianowicie odkatolickich Niemców. W Nowym Yorku mieszkałem razemz kapłanem przybywającym z Far- West, który mię się pytał,czy znam poetę ks. Eug. Funkena. Pisuje on też artykułydo Tygodników katolickich, w jednym z nich podawał myślmisyonarzy morskich, którzyby kapelanowali na statkach przepływającychAtlantyk; zdaje się, że Llyod TryesteńsU nadobre o tein myśli. Ks. Ludwik Funken pisuje głównie w du •chu naszej reguły o wychowaniu chrześcijańskiem. Parafię św.Bonifacego odwiedziłem w sam dzień jubileuszu papiezkiegot. j. 17-go czerwca. Ks. Elena nie otrzymawszy na czas okólnikaod ks. biskupa, wezwał był niedzieli poprzedniej parafianna ochotnika na dzień dzisiejszy. Stawiło się tyle i więcejco w dzień świąteczny; musiał spowiadać przez sześć


345godzin ciągle. Powiedział mi, że starszyzna dowiedziawszy się0 moje nu przy by ciu do Kanady, chciała mię uczcić fajerwerkiem,ale im odradził, powiadając, że wyraźnie tego nie chcę,a potem dodał: moglibyście naszemu przełożonemu oddaćpodobną usługę, jakąście oddali N. Biskupowi, którego o małokonie nie uniosły, jakeście z nienacka pukać zaczęli. Wysłuchalirady i ograniczyli się na podaniu mi następnego adresu: „DoPrzewielebnego Ojca Przełożonego głównego ZgromadzeniaZmartwychwstania Pańskiego. My niżej podpisani mieszkańcyśw. Bonifacego pozdrawiamy serdecznie waszą Przewiełebność,1 cieszymy się wielce, że go wśród nas widzieć możemy. Więcraz jeszcze wołamy „Witaj nam! 11 a zarazem składamy naszenaj przy należni ejsze dzięki, że od lat tylu zaopatrujesz nasw gorliwych pasterzy, którzy wpośród nas mieszkają, i z wszęlkąmiłością do dobrego nas prowadzą; a dzieciom naszymprzystęp do wyższej nauki przez założoną szkołę otwierają.Prosimy Cię zarazem Przewielebny Ojcze, aby wielebni synowietwoi długo jeszcze wśród nas bawili, teraz szczególniej,gdy gorliwych kapłanów potrzebować będziemy..." Wszak nawieśniaków nie źle? a wiem że sami adres ten ułożyli.Ostatni frazes wskazuje na przeczucie coraz żywiej kiełkującewśród katolików amerykańskich, że nie zawsze i niedługojuż może cieszyć się będą wolnością religijną, i że tu,jak w Europie, towarzystwa tajne zaczną kościół prześladować.Przebija się też w tym adresie obawa, byśmy parafiiich nie opuścili. Gmina ta licząca 300 zamożnych dworówkmiecych głównie Alzacczyków, dokuczała wszystkim poprzednimproboszczom; bo mianowicie dawni wojskowi, duchaopozycyi francuzkiej, aż tu przenieśli. Ks. GłowalskT pierwszyich przygłaskał; ale widząc, że posłany został do nowegoKollegium w Stanach Zjednoczonych, więc przypuszczają, żemoże nie będziemy dbali o tę dobrą parafę i całkiem ją opuścimy.Obiecałem im, że przed opuszczeniem Kanady przybędęw dzień niedzielny z nabożeństwem dla udzielenia impapiezkiego błogosławieństwa, i wróciłem do St. Agatha, bytam tego aktu nadchodzącej niedzieli dopełnić. I tu poczciwylud gorliwie się spowiadał, modlił, i złożył 95 dolarów naśw. Piętrzę, wiele to, bo ta parafia mniej liczna, a przedżniwami gospodarze są bez pieniędzy. Po odbyciu pierwszychrekollekcyj z naszymi w języku polskim, udałem się w sobotę44


346przed pierwszą niedzielą lipca do św. Klemensa nowej parafii,którą misyonarze nasi objęli po pierwszych moich odwiedzinachw Kanadzie. Z tego powodu może, przyjęli mię strzałamitak, że koń dał zrazu szczupaka. I tu było przeszło200 komunii a nazajutrz już w dzień roboczy jeszcze ze 60.Do konfesyonału przychodzili do mnie niektórzy tak przestraszeni,że aż mi się śmiać chciało: za tak surowych biorąwidać księży z Rzymu, a potem lada kto może na tem odludziuzaimponować.Tymczasem wyczytałem w dziennikach sprawozdaniez dokonanego poświęcenia kościoła polskiego (św. StanisławaKostki) przez Imci ks. biskupa Folej w Chicago. Towarzyszyłomu pięciu kapłanów, mszę wykonała muzyka kościołaśw. Wacława ze zwykłem Czechom mistrzowstwem (mówidziennik niemiecki), po Mszy śpiewanej nastąpiło bierzmowanie300 osób, w liczbie ich wielu dojrzałych już mężczyzni niewiast.Imponujący pochód do kościoła z pięciu kapłanamii jedenastu marszałkami na koniach (albo niosącymi chorągwie,albo jadącymi przy chorągwi, przytroczonej pionowodo siodła luźnego konia) składało ośm bractw w liczbie 2200mężczyzn: Diektóre z nich miały do 5 mil (angielskich) doprzebycia, by się dostać do polskiego kościoła.Ksiądz Bakanowski podziękował drogą pisemną duchownymi świeckim za ten dowód bratniej miłości okazanyprzez współudział w uroczystości. W nadesłanem mi sprawozdaniulistownem, ks. Bakanowski pisze, że znalazł WielebnegoArcypasterza niedomagającym ze zmęczenia, bo musiałwysłuchać dwóch kazań, i sam trzecie powiedział, dodającdo tego, trudzącą ceremonię poświęcenia kościoła, summę ibierzmowanie, przy upale w natłoczonym kościele, nie dziwprzeto, że dzień taki odchorował; ale bardzo był zadowolonyi dziękował ks. Bakanowskiemu, że do tak pięknego porządkuPolaków doprowadził, o których był już zwątpił. Własnośćkościoła i plebanii przysądzono biskupowi, a używanie naszemuZgromadzeniu, co nie mało kosztowało trudu i kłopotunowego proboszcza i nawet pewne nieprzyjaźni wywołało.Co robić! nic bez krzyża! A że Chicago z położeniaswego może się stać ogniskiem naszych misyj polskich w Ameryce,tem bardziej trudności początkowe dziwić nie powinny.


347Ks. Bakanowski odwiedził już pięć stacyj polskich po za miastemdo jego parafii należących (niektóre z nich leżą nawetpo za obrębem prowincyi i dyecezyi), naturalnie że długosam jeden pracy takiej podołaćby nie zdołał; da Bóg, rychłosię da dostarczyć mu pomocnika.Ks. rektor małego naszego kollegium w Berlinie zaprosiłImci Ks. Biskupa dyecezalnego, aby raczył zaszczycić obecnościąswoją rozdanie nagród w dniu 6-go lipca, co teżłaskawie uczynił. Egzaminowano młodzież ze czterech języków:łacińskiego, angielskiego, francuzkiego i niemieckiego,z historyi św. i powszechnej, z matematyki, chemii itd. Imciks. Biskup, obecny major miasta (protestant) i rodzice, wyraźniebyh zadowoleni z postępu uczniów. Nasz ks. Wołłowskisłuchał swych uczniów z historyi, arytmetyki, algebry, w językuangielskim, którego w ciągu trzech lat dosyć się nauczył,że i kazać w tym języku może. Znużeniu słuchaczówzapobiegał wyborny kwintet śpiewaków złożony z młodszychczłonków Zgromadzenia i byłych naszych uczniów. Uderzyłomnie, że ks. Funken egzaminował jednego protestanta externa,z czasów Grzegorza YII; i że go tenże najmocniej bronił.Pytałem tedy ks. Funkena, dla czego tę kwestyę wybrał?Odpowiedział mi, że go uczeń sam o to prosił, bo w duszyjest już katolikiem nie nacieramy, dodał, o abjuracyą, bojak owoc dojrzeje, sam opada. Ciągłe się po naszych misyachdzieją nawrócenia. Niedzieli poprzedniej w kościele św.Agaty trzech dorosłych mężczyzn rewokowało. Imci ks. Głowalski,choć czem innem zajęty, już jednego protestantakościołowi pozyskał. Dwóch czy trzech nauczycieli po naszychparafiach mamy z nawróconych; i zwykle wyższego wykształcenia.Jednym z nich jest p. Neubronn von Isenburg oficerbadeński. Dzieci jego dziwne postępy czynią: wobec mnieośmioletnia dziewczynka dosyć zawiłe zadanie arytmetycznew kilka minut rozwiązała, a kilku chłopaków w minutę późniejsię sprawiło.Nastąpiły potem tygodniowe rekollekcye dla reszty naszychkapłanów, na które przybył i ks. Szymon Wieczorekze swojego polskiego Paryża w Michigan. Po nich dojechałemz miesięcznem nabożeństwem do jednej z naszych stacyjw nowym Hamburgu, gdzie i kazać po niemiecku, i z konie-


348czności słuchać spowiedzi po angielsku musiałem. Tak miprzeszedł miesiąc z górą w Kanadzie.Na wyjezdnem otrzymałem zdanie sprawy o pobyciew Rzymie naszej deputacyi do Ojca św. Dziękowałem Boguza ten wielki akt katolicko-narodowy, i dziękuję uprzejmiejej członkom, którzy raczyli pamiętać o mnie nawet wobecOjca Św., i wywołali tę niepospolitą dla mnie pociechę, żeten W. Papież pamięta, za czem pojechałem do Ameryki imówi: „że i tam się dobrze dla waszych robi!" O! gdybyśmynie byli zmuszeni łamać się z codziennym niedostatkiem,i mieli nieco zasobów, ileżbyśmy mogli więcej tu sprawić dla100,000 blisko rodaków rozprószonych po północnej Ameryce.Ks. Gardner wikary generalny w Milwaukee, Niemiec czeski,ukwestował w całych Stanach Zjednoczonych znaczny funduszna tak zwane Seminaryum słowiańskie, które myśli powierzyćjakiemuś Zgromadzeniu czeskiemu, a tymczasem zaopatrzyłjuż kilka miejscowości w czeskich kapłanów krajowych. Nambysię taka rzecz pewno nie udała; a dziś już, dobre czasy dlakwest i tu przeszły, bo się one i wiernym sprzykrzyły, i biskupimiejscowi myśląc o potrzebach własnych dyecezyi, na własnymgruncie polować na ochotnika nie pozwalają.Wracam do mojej podróży. Dnia 18-go lipca opuściłemKanadę. Niedaleko jeziora Huron spotkałem w wagonie koleiżelaznej rodzinę Indyan, ale już osiadłych w pobliżu. Co teżoni myślą sobie, patrząc na nas Europejczyków, którzyśmyich ojcowiznę najechali; ale kwestya, czy już myślą o tem.O koczujących Indyanach wiemy dobrze, że czują i cierpiąnad tem, ale na próżno, skazani są fatalnie na zagładę przeznieubłagane plemię anglo-amerykańskie.Do Detroit nie wstąpiłem, wiedząc od O. Szymona, żeks. biskup objeżdża swoją dyecezyę. Odłożyłem te odwiedzinyza moim da Bóg powrotem, uprzedzając o tem listownie ks.wikarego generalnego. Nowy ten biskup wziął w kupę księżykupców i kilkunastu już zasuspendował. Jeden z nich, wcześnieprzybywszy do pustej dość jeszcze prowincyi, założyłwielkie rybołostwo, fabrykę tarcic i t. d., a z koniecznościmusiał i bank założyć, i obracał własnym kapitałem 300.000dolarów; zasuspendowany, poddał się; już bank zwinął. Amerykanówto nie gorszy i owszem podziwiają oni zręcznośćtakich dobrodziejów. Ale za to ks. biskup nie daje księdza,


349aż gmina zapewni mu 600 dolarów rocznego dochodu, byksiądz mógł sobie coś na stare lata odłożyć, ile że na misyachzdrowie się rychło zużywa. Założył już też dyecezalnąkasę oszczędności.Grunt tu bardziej płaski niż w Kanadzie, ślady świeżejkolonizacyi wszędzie, bo pniaki drzew wyciętych nie miałyjeszcze czasu pognić, choć niektóre okolice lepsze wskazujązagospodarowanie się. Coraz więcej widać na polach kukurudzy,najlepsza wskazówka że się jedzie ku południowi.Przybyłem do Chicago rano 19; ogromne jezioro Michigańskiepodmywa szyny kolei żelaznej. Wszakże nie można tumówić o kolei żelaznej w liczbie pojedynczej, ale o kolejachżelaznych rozchodzących się we wszystkich kierunkach. A żeje budowano, gdy miasto było daleko mniejsze, idą one dziśpo środku ludnych ulic, i choć częste bywają przypadki,niepodobna tego stanu rzeczy zmienić, bo dziś panują naświecie wielkie towarzystwa przemysłowe, i tłómaczą się tem,że wynagradzają poranionych i rodziny zabitych; jeden żydekdostał 3000 dolarów za stratę oka i połowy szczęki izaraz sobie kupił fermę: nie jeden zazdrości mu pewnoszczęścia. Po ulicach nieustanne dzwonienie przychodzącychi'odchodzących pociągów; w ten sposób tylko przechodzącysą ostrzegani. Ale bydło nie rozumie tego znaku, i nierazna zrazy bywa posiekane. Podziwiałem też Opatrzność naddziatkami, które się kręcą wciąż wśród tych pociągów, rzadkojednakże bywają pokaleczone lub zabite. Już to AniołowieStróżowie muszą mieć tu więcej do czynienia! A z kolebkiteż prawie uczą dziatki amerykańskiego „help yourself u (radź sam sobie). Chicago położone pomiędzy krainamijezior a ogromnem łożyskiem Mississipi, wzrosło w kilku latdziesiątkach do 300,000 ludności i przeznaczone jest dalejjeszcze się rozszerzać; aż zwykłym trybem rzeczy ludzkichzatrzyma się, a potem zacznie upadać. Czytałem świeżo, żemieścina jakaś nad Missouri przy pacific raił road położona,obiecuje sobie, że zakasuje wszystkie wielkie obecne miastahandlowe, i stanie się centralnem ogniskiem handlu.Na razie pilno mi się było dostać do kościółka polskiegoi mszę św. zmówić; kazałem się wieść na koniec ofthe noble Street, o trzy mile angielskie od Depot albo dworca.Dotychczas ta Noble Street deskami drewnianemi zabu-


350dowana, ale jest szeroka, drzewami zasadzona, rychło będziegazem oświetlona, i nazwa prorocza na teraz, rychło się zapewnestwierdzi. Wysiadłem w probostwie świeżem, schludnemcottage, ale drzwi były zamknięte, bo ks. Bakanowskibył w kościele; a jedyna jego służba, p. organista, przygrywałna organach. Przechodząca Polka widząc mój kłopot,radziła mi, bym zostawił tłumoki na ganku, żo tu nikt nieruszy: „nie głupim moja kobieto (odpowiedziałem) idźcie dokościoła, niech ksiądz proboszcz klucze przyszłe," i tak sięstało. Kościół stoi nad szkołą pomieszczoną na dolnem piętrzei objąć może do 1000 wiernych, to też już obecnie niewystarcza i trzeba będzie dodać galerye po bokach— kosztował18.000 dolarów. Za taką sumę można było w tym krajunawet coś obszerniejszego i okazalszego wybudować, alewielu było radców, wiele nianiek, więc też dziecko słabowite;główna rzecz wszakże, że już jest. Ludzie chcący Polskibez kościoła, wszystko robili co mogli, aby się parafia polskanie zawiązała i protegowali złych księży, których sięmnóstwo po Stanach Zjednoczonych włóczy; upajali ich, apotem pokazywali poczciwym rzemieślnikom i wyrobnikom,mówiąc: „oto wasi księża, za którymi przepadacie." Ale ludpolski jak irlandzki, mają to od Boga, że nawet źli księżanie mogą im odjąć wiary. Ks. Bakanowski musiał jak Izmaelwalczyć na wszystkie strony, aż zawiązanie parafii przeprowadził.Byłem u ks. biskupa i znalazłem u niego najuprzejmiejszeprzyjęcie. Młody to jeszcze, piękny i dobrze ułożonyprałat, dał mi wszelką władzę w dyecezyi, i prosił, bym jaknajwięcej dobrego dla niej czynił. Przystał na sprowadzeniez czasem sióstr jakich polskich dla uczenia dziewcząt itd.Obecnie luźna intelligencya szuka zbliżenia do Kościoła; odwiedziłomię nawet kilku z nich, oby to wszystko było szczere,równie jak zamiar zbudowania drugiego kościoła, na drugimkońcu miasta, bo jest już do kilku tysięcy ludzi polskiejmowy.Odwiedziłem następnie p. Doktora Piszczaka (rodemz Galicyi) i jego rodzinę, dających wciąż najżywsze dowodyżyczliwości dla kościoła polskiego i jego proboszcza. Odwiedziłmnie następnie naczelnik kościelnych (trustees) p. Sma-


351rzewski rodem z Warszawy, który się tu Shermanem nazwał,by go Amerykanie wymówić mogli.Odwiedził mię też poczciwy p. Kiołbasa, założyciel ibyły naczelnik towarzystwa św. Stanisława Kostki. Mając onmatkę i całą rodzinę w Texas (w San Antonio) przeniósł siętam był, i bawił czas niejaki (w Panna Marya) jako nauczycielszkółki parafialnej i organista; ale znowuż dla tęsknotyżony swojej za rodzicami, musiał wrócić do Chicago.Za jego staraniem parafia z pomocą muzyki czeskiej dałami serenadę wieczorną, a w niedzielę podczas sumy śpiewacyi śpiewaczki tegoż narodu uświetnili nabożeństwo.Wstępując na ambonę, gdym spojrzał na wiarę polskąnatłoczoną w kościele w tak dalekiej obczyźnie, zbierało misię na płacz ; i już niewiasty brały się do chustek. Więcprzeszedłem wraz do objaśnienia ewangelii niedzielnej oprzebiegłym włodarzu, a szczególniej onych słów, że„synowie tego świata przebieglejsi są w rodzaju swoim odsynów światłości." Dodałem wszakże, iż niekiedy i synowieświatłości dobrze sobie radzą. Uczynili tak Polacy w Chicagobudując kościół i szkołę polską i ukazując nagle zdumionymkrajowcom i Europejczykom innych narodowości,miasto rozszytych indywiduów, organiczną korporacyę. Wskazaliteż drogę tym, którzy się jeszcze luźuie trzymają a którzypowinniby pamiętać, iż jakkolwiek w tym kraju jest wieleróżnych wyznań i kościołów, kto jednak do żadnego nie należy,jest pogardzony jako infidel niewierny albo poganin.Drugim dowodem i na większą skalę jeszcze, że synowieświatłości umieją niekiedy sobie dobrze radzić, była deputacyaz Poznańskiego i Galicyi do Ojca św. z powodu Jegojubileuszu, i tu odczytałem szczegółowe sprawozdanie. Fakt,że Unici galicyjscy podpisywali się krwią własną, głębokiesprawił wrażenie. Wyciągnąłem ztąd naukę, że jak burze inamiętności ludzkie dzielą, tak wspólna wiara jednoczy, żeRusini, którzy już byli poszli z Polakami na ostre noże, wrazz nimi podpisują adres do Ojca św. i to jeszcze jakim inkaustem!Na zakończenie dałem błogosławieństwo Ojca św.wraz z odpustem. Sądzę, że dzień ten sprawił miłe i głębokiewrażenie w naszych chikagańskich rodakach.O dwóch jeszcze ciekawościach miejscowych muszęwspomnieć. Pierwsza z nich, że dwóch młodych książąt pol-


352skich założyło tu bank i dobrze sobie radzi; dowód, że Polakdo wszystkiego sposobny, byle cbciał fałdów przysiedzieć,i nie wydawał nad możność. Miałem do tych panów (bo'tu tytułu swego nie używają) list i pewne zlecenie; ugościli mięnajuprzejmiej w domu swoim, a nadto obwieźli po mieściecalem; i pod dwoma tunelami zbudowanemi pod rzeką. Nareszciepokazali sławne Water Works. Chicago zbudowanena błotnej równinie nie miało dobrej wody do picia. Miastozbudowało kanał dwumilowy pod jeziorem, ztamtąd sprowadzawodę do wieży zbudowanej w mieście, i za pomocą trzecholbrzymich machin rozsyła ją po wszystkich domach. Nadto,by się pozbyć źle woniejących brudów, Chicago kosztemtrzech i pół milionów dolarów zbudowało kanał kilkunastomilowydo najbliższej rzeczki wpadającej przez Ohio do Mississipi.Gdy po raz pierwszy kloaki Chicago przelały się dotej rzeki, wszystkie tam ryby pozdychały. Zdawałoby się, żeludność nadrzeczna zbuntuje się, i odeszle retro takie prezenta.Gdzietam! doskonały to dla nich interes (busines).Chicago połączone za pomocą jezior z zatoką S. Laurent napółnoc; za pomocą tego kanału ma otwartą żeglugę aż doNowego Orleanu i Golfu meksykańskiego na południe; potemświeże i częściowe transporta nie będą tak zabójcze, apotężne nurty Mississipi wszystko strawią; a więc naprzód—go a head! Pokazywał mi jeszcze mój książęcy przewodnikdom żyjącego dotychczas w New - Yorku, założyciela miastaChicago pana Ogdyeu (jeżeli mię pamięć nie myli) na temsamem miejscu zbudowany, gdzie królik indyjski miał swójhamak; tak tu rzeczy prędko po sobie następują. Czy rasaanglo-amerykańska, która wyniszczyła Indyan i sama rychłonie zagiuie w masie świeżo napływających Europejczyków,mianowicie płodnych Irlandczyków i Niemców? That is theąuestion. Oni sami przeczuwają, że tak będzie i nie mogąukryć swej niechęci do europejskich żebraków, German andIrish beggars.Odbywszy się tak z Chicago, ruszyłem 25 lipca przezIndyanopolis do Luis-Ville; 300 tylko mil angielskich (dzieńpodróży expressem) dzieli te dwa miasta, a jakaż różnicaw klimacie! Aż do Chicago i w jego okolicach czuć wiatry zimneod północy, i wilgoć od olbrzymich jezior; więc choć w dzieńsłońce pali, wieczory, noce chłodne, i massa powietrza nigdy_


299nie jest całkiem ogrzaną. W Louis-Ville przeciwnie, znalazłemsię jak w Rzymie i to w czasie kanikularnym. Zajechałemdo domu uprzejmego ks. Biskupa, który nie chcąc nawetspojrzeć na moje papiery, dał mi wszelkie facultates w swejdyecezyi. Ale z atmosferą trudniej szło niż z ludźmi. Jakkolwiekmiałem okienko otwarte ua kurytarz i schody, dusiłemsię jednak od gorąca w nocy. Nazajtitrz ubytek sił, niesmak,nieswojość, i zacząłem wątpić, bym w tej porze mógł dojechaćdo Texas. Wyszedłem na miasto; trzecią część z okłademludności stanowią murzyni. Rozmówiwszy się z ks. Boucher(rodowitym Francuzem) wikarym generalnym, co do naszegonowego kollegium i otrzymawszy od niego potrzebneobjaśnienia, wyjechałem dla obejrzenia murów i miejscowościkolegium.Leży ono 60 mil na południe Louis-Yille, ale w okolicypagórkowatej. Uderzyło mię, że w wagonach zakonnicepodróżowały w habitach zakonnych, i nikt temu się nie dziwił.Wiedziałem, że w okolicach są Trapiści i dwa licznepensyonaty żeńskie trzymane przez nasze zakonnice, dowód,że ludność katolicka musi tu być dość silna. Dowiedziałemsię od p. Mat^ingly sąsiada w St. Mary's (który mię wrazz ojcem Głowalskim i ks. Yermont proboszczem miejscowymprzyjął na stacyi i powóz swój stale na usługi ofiarował)dowiedziałem się, mówię z przyjemnością, że okolica całana 6 — 7 mil w około St. Mary's jest czysto katolicką, tak,że jeden tylko właściciel protestant znajduje się w pobliżu,a i ten dwóch chłopców swoich chce nam oddać do kolegium.Pan Mattiugly (wysoki, suchy mężczyzna, jak w ogóleludność tutejsza) wytłumaczył mi ten fenomen tem, że okolicazostała kolonizowaną temu lat kilkadziesiąt przez wychodźcówkatolickich z Marylandu. Pojmuję teraz dlaczegotak inne klasztory w okolicy, jak kolegium katolickie zostałozałożone w St. Mary's. Założone zaś zostało r. 1821. Ks.Flaget, Francuz rodem, był pierwszym biskupem tej Dyecezyi.Z portretu jego widać, że to był poważny i energicznyczłowiek. (Drugim biskupem był uczeń tego kolegium, a odroku 1864 arcybiskup baltimorski John Spalding). Następnie(1832 r.) objęli ten zakład 00. Jezuici, i byli tu do roku1854. Były to świetne czasy tego zakładu, który liczył 200jnternów. Wszakże gdy biskup nie chciał im oddać budyn-45


354ków i gruntów na własność, wynieśli się do N. Yorku, i tamna przedmieściu Fordham świetne kolegium otworzyli. Ponich nastał Im ci ks. Lavialle, Francuz też rodem, ale gdyzostał biskupem w Louisyille, zakład ten zaczął upadać, takw skutek wojny domowej, i niewypłacania się podupadłychrodzin, jak z braku dobrej administracyi. Wszakże w ostatnimroku swego istnienia (1867) liczył jeszcze 125 internów(boarders). Kolegium leży o pół mili od stacyi koleiżelaznej, tejże nazwy, do której przytykają grunta kolegium.Okrom mnóstwa zabudowań gospodarskich, gmachy kolegialneskładają się z dwóch pawilonów murowanych, każdy nacztery piętra o siedmiu oknach od frontu; pawilony nie sąpołączone ze sobą. Do jednego z tych pawilonów przybudowanaoficyna o trzech piętrach z pokojami dla profesorówi gości, z dwiema kaplicami i refektarzem osobnym.Pawilon środkowy jest już zaczęty i od pierwszegopiętra z ciosowego kamienia wyprowadzony, spory zapas cegłypozostał jeszcze, mnóstwo przygotowanego materyału dotej budowy sąsiedzi rozdrapali. Widać, że od przejścia ks.Lavialle na biskupstwo nic już w budynki nie włożono, bozapuszczenie było większe niż je można było przypuścić podwuletniem nieużyciu. W spiżarni stał kwaterą wąż ale nieszkodliwy,(są w tej prowincyi grzechotniki), dalej winnychpokojach mieszkały jaszczurki; lisy, zające biegały bezpieczniepo ogrodzie; wszystko się to już powynosiło przedczłowiekiem panem swoim, tylko moąing bird (oiseau moąueurprzedrzeźnia wszystkich, nawet koniki polne skrzeczącechórem.Od dwóch miesięcy wiele już ks. Głowalski naprawił ioczyścił, a za miesiąc da Bóg, reszty się dokona, co niezbędnena razie, bo zresztą i w ciągu zimy można tu budować.Ludność okoliczna interesowana, by miała gdzie tanimkosztem synów swoich wychowywać, pokazuje się bardzochętną i chojną. Ks. Głowalski upoważniony przez ks. biskupado kwestowania po całej dyecezyi, w kilku wycieczkachotrzymał około 2 tysiące dolarów w gotowiźuie i bydle,głównem bogactwie tego kraju. Jak skoro będzie się mógłlepiej zastąpić w domu, puści się na dalszą objażdżkę kwestarską,pomimo upału, który go raz już był na łoże rzucił.Zdaje się, że będziemy mieli najliczniejszą klasę początkową


355i to konną, wszyscy tu prawie konno jeżdżą, mężczyzni ikobiety. Syn każdego fermiera (a posiadają tu oni do 1000morgów gruntu) ma swego konia, i będą przybywali i wracalido domu konno. Tacy externi płacą tu rocznie po 40dolarów, a prócz nauki nic się im nie daje. Wszakże i piesiuczniowie t. j. interni zgłaszają się z Louisville, Cincinnatia nawet z Arcansas. Właściwe to Ameryce, że w katalogukażdego zakładu naukowego znajdziesz tu nazwiska uczniówlub uczennic ze wszystkich prawie części Stanów Zjednoczonych,dowód, jak tu wiadomości o wszystkiem przez dziennikisię rozchodzą, i jak ludność łatwo się z miejsca namiejsce przenosi. Jestem pewny, że ci, którzy się w tem kolegiumuczyli, gdziekolwiek są, tu raczej chłopców swoichprzyszłą; nadchodzące listy sprawdzają ten mój domysł idowodzą wielkiej miłości uczniów do tego zakładu. Przychodząi okoliczni oglądać gmachy i cieszą się serdecznie,że lepsze będą porządki niż za dawnych czasów. Ile, że mytylko 200 dolarów rocznie (od internów) wymagamy, a wspomnianysąsiad p. Mattiugly za dwóch synów swoich starszychdo 1000 dolarów wydawał w St. Louis, chce nam terazoddać pięciu młodszych swoich synów na półpensyonarzy.Dał już 500 dolarów na restauracyę domu, i jak skoroprzybyłem, zaprosił mię do siebie na ucztę, i cało sąsiedztwosprosił. Uderzyło mię, że kobiety są dobrze ułożone,proste, skromne, przyzwoite, owoc wychowania po sąsiednichklasztorach katolickich. Objad tutejszy domowy składa sięz wieprzowiny i gotowanej kukurudzy i kartofli, ale dla nasbyła nadto i baranina i kurczęta itd. Ale to wszystko razpo raz podawane (przez córkę gospodarza domu i jednąsąsiadkę usługujące do stołu) trzeba było brać na ten samtalerz wszystko razem , jeden tylko ks. proboszcz Belgijczykrodem brał potrawy z kolei, jednak na ten sam talerz. Gospodarzdomu przy pierwszym stole nie jadł, siedział tylkodla zabawienia gości, należy to do etykiety. Dziwnie się tuzresztą krótko przy stole siedzi, popija się zwykle wodą albomlekiem z lodem, dla nas było wszakże piwo i wino,ale miejscowi napojów tych prawie nie używają. Próbowałemjuż tej metody w domu, ale pierwsza próba się nie udała,do wszystkiego się wszakże włożyć można, tylko że prze-


356skok od Layer - Bier kanadyjskiego, do mleka z lodem byłza nagły.Muszę przytoczyć jako dowód świeżo zniesionego niewolnictwa,że czarna służąca przez cały czas objadu, odpędzałamuchy jakąś długą wiechą. Chciał nam tę samą usługęoddawać murzyn przyjęty na służącego; aleśmy go uwolniliod trudu, zapewniając, że i muchy dla nas grzeczne imy się ich nie boimy. Łagodna, potulna dusza, służył onjuż u księży, i w wolnych chwilach z pewną ostentacyą śpiewapsalmy po łacinie.Odwiedziłem też naszego proboszcza, który sprowadziłtu sobie starą matkę i dwie siostry, żyje w rodzinie, gospodarujerazem z niemi, znalazłem go obcinającego za bujnypłot żywy.Trzeciego sierpnia. O naszych podróżnych z Rzymu jeszczenie słychać. Dodam więc tymczasem kilka uwag o duchupolitycznym w tym kraju. Czytaliście w dziennikach oostrej represyi wywieranej przez wojska i policyę, w New-York na Fenianów irlandzkich, którzy nie chcieli dozwolić,aby Oranżyści paradowali po ulicach miasta. Podług prawodawstwatutejszego nie mieli i cienia słuszności. Napróżnowołają, że Oranżyści przysięgają na wierność panującymw Anglii, byle byli protestantami; bo to rzecz władzy miejscowej:niechby im tego przed trybunałami i opinią publicznądowiedli, równie jak że nie mają racyi egzystencyiw tym kraju; co święta prawda. Ale na ten fenomen zwracamwaszą uwagę. Jakkolwiek z polecenia ks. ArcybiskupaN. Yorku wszyscy proboszczowie polecili najmocniej katolikom,aby się do tej burdy nie mieszali, co też i uczynili,jakkolwiek Fenianie są w buncie przeciw kościołowi, i w manifeścieswoim wyraźnie oświadczyli, że katolicyzm tu niema nic do czynienia, bo między nimi jest pełno protestantów;jedno tylko, że oni jako Irlandczycy nie mogą ścierpieć,aby tu nawet na wolnej ziemi nieprzyjaciele ich obchodzilirocznicę bitwy pod Boyne, rocznicę ujarzmienia ichojczyzny; jakkolwiek policymeny po większej części złożeniz Irlandczyków, z wyjątkiem jednego czy dwóch, posłuchalikomendy, i na własnych rodaków strzelali; pomimotego wszystkiego, mówię, dzienniki protestanckie i ministrowiepo swoich pagodach jednym głosem uderzyli na katoli-


357ków jako winnych. — Czego to dowodzi ? że dane zostałohasło przez lożę główną, aby wypadek ten zużytkować, dlaprzygotowania umysłów do prześladowania katolików. Takzupełnie jak sekciarze niemieccy i francuzcy, wmówili landwerzystomi mobilom, że wojnę wywołali księża i katolicy.Jak tu walczyć na broń równą z taką olbrzymią machiną dowszelkiego kłamstwa i wszelkiej nieprawości? Potęgi ich organizacyidowodzi fakt świeży. Jakiś jegomość dla pomszczeniasię nad swoim sąsiadem, wykradł mu kilkunastoletniącórkę i uwiózł daleko. Po daremnych poszukiwaniach,drogą władz sądowych i policyjnych, adwokat poradził nieszczęśliwemuojcu udać się do massonów, i córeczka wnetwytropioną została. A jest tu 500,000 wolnych murarzy (ojcówrodzin, naczelników wielkich fabryk, ministrów itd.)300,000 01dfellow's okrom innych stu pomniejszych towarzystw.Można śmiało powiedzieć, że co tylko nie należysercem całem do kościoła katolickiego, wpisane jest w tymkraju do jakiegoś towarzystwa tajnego, mówię mianowicie oludności męzkiej (byle nie żebraczej), choć są loże i dla kobiet.I dla tego, siłą rzeczy, tleje wciąż walka ukryta międzytemi dwiema organizacyami; kościołem katolickim z jednej,towarzystwami tajuemi z drugiej strony; a musi przyjśćdo walki otwartej. Dwa te obozy zarysowały się dokładniez powodu dogmatu o nieomylności papiezkiej. NadtoTowarzystwo tak zwanych Know-nothings, które przed latykilkunastu zaczęło było otwartą wojnę z duchowieństwemnaszem i kościołami katolickiemi, i nagle było przycichło, ijakoby się rozwiązało (snać zmiarkowawszy, że opinia publicznajeszcze nie dość była przygotowana t. j. skrzywiona);nagle się objawiło napowrót, i w Baltimore wydało manifest,wzywając, aby katolika żadnego do urzędu nie przypuścić, iowszem wszędzie katolikom przeszkadzać.Wybory tegoroczne odsłaniają żywioły domowej koalicyipomiędzy ludnością niemiecką a angielsko-amerykańską.Do ostatnich tryumfów niemieckich w Europie, nie było gorętszychrepublikanów i zwolenników tutejszych instytucyjod Niemców. (Wychodźcy ich z 1848 roku wydawali prawiewszystkie, dzienniki niemieckie). Widzieliśmy też, jak się zajadlebili przeciw secesyonistom. Obecnie nagle się wszystkozmieniło. Powstali America's miide Niemcy, którzy się tu ma-


358jątku dorobili, i w książkach, dziennikach, publicznych lecturesdowodzą, że w Ameryce wszystko złe, że i tu Fleissniemiecki musi zwyciężyć. Między sobą mówią poufnie, żepowinny być podwójne Stany Zjednoczone, angielskie i niemieckie,niektórym do szczęścia brakuje króla niemieckiego.Wyraźnie ta sama intelligencya, która zużytkowałatak doskonale Niemców pracujących we Francyi, organizujeteraz nie krocie ale miliony Niemców osiadłych w Ameryce,na korzyść własnej polityki, ale gra niebezpieczna. Niechnotylko Yankees przekonają się, że idzie na seryo o podziałich kraju; nastąpi wojna exterminacyjna przeciw Niemcom,do której użyją Irlandczyków, Murzynów i Indyan samych.Pierwsze starcie odbędzie się przy obecnych wyborach. —Agenci niemieccy od miesiąca upominają się, dla czego w Stanachi miejscowościach, w których ludność niemiecka przeważa,tak mało dotychczas było urzędników Niemców, i napędzająswoich leniwców do ostrej walki przy urnach wyborczych.Z drugiej strony ludność angielskiego języka dałasobie słowo, by Niemców do urzędów nie dopuścić. Zobaczymy,-jaki będzie rezultat wyborów, i jakie ztąd następstwa.Trzecim żywiołem do wojny domowej z czasem jestwalka wciąż trwająca pomiędzy tutejszemi demokratamiczyli konserwatorami, a republikanami czyli radykalistami.Pierwsze stronnictwo składa się głównie z dawnoosiadłych i zamożnych krajowców, tworzących rodzajpatrycyatu. Drugie opiera się na rewolucyjnych żywiołach,przybywających z Europy (do miast głównie) i na murzynach.To ostatnie stronnictwo dążące do centralizacyi rewolucyjnej,na wzór panującej dziś w Europie, użyło pozorufilantropii, aby zgnieść Stany Południowe i rządzić tam rewolucyjnie;użyje następnie innych pozorów grożącego niebezpieczeństwaze strony katolicyzmu czy Niemców, aby takiesamo gospodarstwo w innych Stanach zaprowadzić, idojść do zniszczenia self - governement pojedyńczych Stanów.Widzicie więc, że nie wszystko złoto co się zewnątrz świeci,i że to Eldorado liberalne mieści w sobie zarody walk strasznychi rozkładu.Dwunastego sierpnia. Przybyli nareszcie nasi od św.Klaudyusza nauczyciele i dozorcy do kolegium. Odwiedziłem


359tymczasem w okolicy Trapistów w Gethsemani, i najliczniejszymoże zakład żeński (pensyonat) bo 350 panien wychowujący.Ale to odkładam do przyszłego listu.LIST III.St. Mary's College, Kentucky, 15 września 1871.Kiedym pisał list poprzedni, zamierzałem sobie dotrzećaż do Texas; telegrafowałem do naszycli Misyonarzy, że ruszęztąd pierwszych dni września po otwarciu kollegium i zwolnieniunieco upałów. Tymczasem ks. Barzyński przed otrzymaniemtelegramu puścił się w drogę pod koniec lipca, iprzybył tu wielce utrudzony po dziesięciodniowej podróży.Wyraźnie Bóg tak rozporządził rzeczy, gdyż nie wiem, czybymtrud taki wytrzymał. Przez pięć miesięcy kropla deszczunie spadła w Texas, i wszelki zasiew spalony na polach,źródła powysychały, bydło powyzdychało w wielu miejscachz braku wody i paszy, zarażając powietrze zgniłemi wyziewami.Po wsiach trzebaby było poprzestać na kawałku starejsłoniny; nie sądzę, bym to wszystko był przetrzymał. KsiądzBarzyński zatem trudem swoim zachował mi życie, ale niestetyprzyśpieszył rozwinięcie choroby piersiowej, którą brał,jak to zwykłe suchotnikom, za katar zadawniony. Na początkutego lata towarzysząc księdzu biskupowi, zwiedzającemupolskie parafie, objechał pięćset mil na wozach wolarskicba 100 mil na koniu; i ta przejażdżka pod skwaremzwrotnikowym (prawie), śród tumanów piasku (bardzo często),pewnie mu nie pomogła. Rozmówiwszy się z nim o staniei potrzebach misyi, gdy ks. Bakanowski przywołany z Chicagoprzybył, zacząłem z obydwoma tygodniowe rekolekcye. Obajkorzystali z nich sumiennie, a ksiądz Barzyński z tem uroczystemuczuciem, że to prawdopodobnie ostatnie; i wdzięcznybył Bogu, że je mógł odbyć pod przewodnictwem swegoprzełożonego. A że, nie uważając już na panującą w Golfiemeksykańskim żółtą febrę i jakąś zarazę, nie czuł się nasiłach do odbycia zwrotnej podróży, przyjął zaprosiny księdzaBakanowskiego i udał się na leki i wypoczynek do „zimnego


360(względnie do Kentucky) ale gościnnego Chicago," jak sięw swoim liście wyraził. Dzięki Bogu, i trafnemu leczeniu p.doktora Piszczaka w Chicago, znacznie ma się lepiej.Przechodzę teraz do opisania moich wycieczek w okolicach,o których wspomniałem pod koniec ostatniego megolistu. Naprzód zwiedziłem opactwo Trapistów w Gethsemani,0 kilkanaście md angielskich ztąd położone. Jest-to koloniaopactwa francuzkiego z Meilleray w Bretanii, równie jak dwainne w Nowej Szkocyi iw Wisconsin jeżeli mnie pamięć niemyli. Zakonnicy w liczbie 60 są albo Francuzi albo Irlandczycy,ani jeden rodowity Amerykanin nie wstąpił do Trapy.Powiadają oni, gdyby dawano mięso i można mieć czasemkonia do odwiedzenia krewnych i przyjaciół, to możeby się inamyślili. W Ameryce atmosfera ogólna protestancka, która1 katolików obwiewa, mało tu kto rozumie i ceni umartwienie.Nie dziwo zresztą: pomoc kapłańską w dozach tylkohomeopatycznych dostają. Dwie parafie pobliskie przez całelato obsługiwał ks. Głowalski, a trzecia sąsiednia opuszczona.A wiele jest dusz pięknych, dobrćj woli do przyjęcia uprawystaranniejszej.Jakkolwiek Trapiści cudów dokazali pracą swoją nakrzemienistym i piasczystym gruncie, mało to jest jednakocenione niestety! znaczna część duchowieństwa jest imprzeciwną. Utrzymują ci mnisi i szkołę dla okolicznej młodzieży;ale i to nie rozbraja wszystkich; cenią tu nadewszystkopracę czynną misyonarską. I dla tego nas duchowieństwochętnie wita i ze względu na kollegium, i w nadziei że mogąu nas znaleźć pomoc. W rzeczy samej , podczas rekolekcyjduchowieństwa (dyecezaluego), ksiądz Fennesy pracował przykatedrze w Louisville, jam zastąpił proboszcza naszego w niedzielę,a ksiądz Wołłowski dał rekolekcye zakonnicom obokGethsemani i przygotował rój dziewcząt do pierwszej komunii.I klimat tutejszy uciążliwy dla Trapistów, chodzą jakcienie. Śpiew w chórze nie tak jak we Francyi, pełny igrzmiący, mianowicie sławne Salve Regina, jeden tylko głossilny słyszałem, ale i ten już w połowie zużyty. Do tegomróz wiosenny zwarzył kwiaty drzew owocowych tak, że nawetjabłeczniku tego roku mieć nie będą. Na dobitkę, rychłopo moim wyjeździe, pożar strawił im młyn kosztujący 14,000dolarów, niezaasckurowany, a z mm jedyne może źródło do-


861chodu. Krzątają się teraz za kwestą, by tę klęskę powetować.Sąsiednia ludność jest im jednak przychylna. Musiała onaprzychodzić z hojną pomocą, gdyż ci Ojcowie wybudowaliwielki klasztor na 200 zakonników z pięknym kościółkiemdla wiernego ludu, z własną fabryką gazu itd. co wszystkopewnie grubo kosztowało. Być może, że to właśnie zazdrośćobudzą. Dla mnie widok Trapy zawsze budujący i miłe obudzającywspomnienia. Odjechałem wdzięczny O. Opatowi zagościnność, z ochotą wrócenia po raz drugi, jeżeli mi czaspozwoli.Drugi wielce zajmujący zakład religijny w dyecezyi,jest wspomniony już przezemuie klasztor żeński w Nazareth(o 30 mil od nas), z pensyonatem na 300 — 400 uczennic.Pocieszającą rzeczą jest, że choć to w Stanach Zjednoczonych,gdzie wszystko jak na drożdżach rośnie, zakład tenzaczął się na najskromniejsze rozmiary, i rozwijał się powoli.Roku 1812 kilka pobożnych niewiast zaczęło życiewspólne w domku z krąglaków zbudowanym (blockhouse),podług reguły Sióstr św. Wincentego a Paulo, i uczyło panienkiwłaścicieli okolicznych. Nie wiem już jaką drogą opatrznąsię stało, że kilka panienek zamożniejszych przybyłoz Louisiany, które przywiozły ze sobą 500 od razu doi. gotówki.Nigdy poczciwe Siostry nie widziały tyle gotówki razem, uradziłyzatem, że trzeba ten skarb odłożyć na zbudowaniekaplicy (trwa po dziś dzień ta kapliczka murowana, ale nainne cele użyta, bo stanęła nowa na większe rozmiary.) Panienkiz Louisiany zbudowane takim postępkiem Sióstr, opisałygo rodzicom swoim, i coraz więcej zaczęło przybywaćpensyonarek z południa.Południe biedniejsze w zakłady naukowe, podtrzymujewiele zakładów męzkich i żeńskich w środkowych Stanach,i rodzice radzi też wychowywać dzieci w mniej gorącym,(względnie), klimacie. Z przybywaniem uczennic rozciągałysię mury pensyonatu po prawicy i po lewicy, i doszły dzisiejszychpoważnych rozmiarów. W roku zeszłym Siostry wybudowałyosobny gmach do rozdawania nagród (exhibitionhall), który kosztował 30,000 dolarów. Dolne piętro stanowijednę ogromną salę rekreacyjną w czasie zimna lub słoty, agórna sala, opatrzona teatrzykiem w głębi, podnosząca się kudrzwiom, tak jest dobrze akustycznie urządzona, że obecni46


362wszystko widzą i słyszą co się w głębi dzieje. Dormitarze iwszystkie porządki gospodarskie jak najlepiej utrzymane.Dzięki Bogu, żem zwiedzał klasztor podczas wakacyi, gdynie wielka liczba tylko pozostałych panienek brząkało nakilku fortepianach: w czasie roku szkolnego kilkadziesiąt instrumentóww kilkudziesięciu osobnych pokojach jest w, ciągłejrobocie. Co to być musi za kakofonia! Liczba Sióstrwszystkich po różnych zakładach i parafiach dochodzi jużliczby 300. W domu głów.nym, licząc nowieyuszki, jest ich sto.Z tych tylko 10 jest mistrzyń i 10 dozorczyń w takim olbrzymimzakładzie. Nauki nie muszą stać wysoko, dozórpanien łatwiejszy niż chłopców, ale w porównaniu do Europyjakiż to mały personel uczący! Siostry tutejsze noszą kornet,choć już zmniejszony i spłaszczony, rodzaj czepca używanegoprzez stare niewiasty. Ten czepiec zachował siostry w czasiewojny domowej od nieprzyjemności, a może i ciężkiej zniewagi.Nowieyuszki klasztorne siedziały w sali grzbietem obróconedo okna zajęte szyciem. Jeden z żołnierzy włóczącychsię po dziedzińcu, zajrzał przez okno i powiedział do drugich:„nie ma tu co robić, to same staruszki, wynośmy się." Po-,mimo że Nazareth zostało pensyonatem modnym, Siostry zachowaływiele prostoty. Przełożona, czwarta już z rzędu,przybyła wraz z asystentkami najprzód z powitaniem , a potempożegnaniem, i za każdym razem prosiła na kolanacho kapłańskie błogosławieństwo. Wizerunki jej poprzedniczekmają wyraz rozumu, prostoty i energii. Siostry te pokazująsię wielce przychylnemi naszemu kolegium, a mogą nam wieluuczniów, z pobożniejszych rodzin przyczynić przez korespondeneyez rodzinami panienek.Muszę wspomnieć jeszcze o jednej wydatnej osobistościw tym zakładzie, tj. o jego dyrektorze, ks. Chambisy. Sędziwyten kapłan rodem z Auvergne we Francyi, od lat 40 jużpracuje w tej dyecezyi. Pierwszego roku objęcia kolegiumprzez OO. Jezuitów, ks. Chambisy, umiejący już po angielsku,był profesorem w kolegium (St. Mary's); jest to jeden punktzetknięcia więcej z tym poważnym, gościnnym i otwartymkapłanem.Nazareth leży o parę mil angielskich od Bartstown,pierwszej siedziby biskupów w Kentucky. Było to naówczasdość przyzwoite miasteczko, kiedy Louisville składało się


363z kilku farm blizko siebie leżących. Barta to wn skarlało, Louis -ville zolbrzymiało od tego czasu.Ks. biskup obecny przeniósł do gmachów pojezuickiegokolegium swoje małe seminaryum, ale że było puste podczaswakacyi, nie widzieliśmy go nawet. W tymże gmachu odbyłysię ćwiczenia duchowne dla księży po siedmioletniej przerwie.Wracając do domu, mieliśmy podróż nieco dramatyczną.Chcieliśmy zajechać na obiad do Dominikanów, mających tuswój alumnat, a potem odwiedzić Dominikanki, trzymającetakże mały pensyonat. Tymczasem po dwu miesięcznej suszylunął deszcz ulewny, i suche łożyska małych rzeczułek (creeks)w kraju tym górzystym nagle się wypełniły. Koń nasz, powolnyzresztą, spotykając niespodzianą głębinę i widząc pływającedrzewa, nie chciał iść naprzód, a cofając się, niemiał siły wypchnięcia koczyka na brzeg. Skoczyłem zatemw wodę, ulżywając ciężaru powozowi, a dodając całą siłęmoją do wycofania się na ląd stały. Nie dość na tem, żeśmyzostali bez obiadu; zdążając ku domowi, spotkaliśmy głębokirów w świeżo nasypanej żwirowce, pędem wezbranego strumieuiawyżłobiony: trzeba było znowu odprządz konia, iprzenieść koczyk na drugą stronę. O parę mil od domu,poczciwy sąsiad ostrzegł nas, że szosa przed nami zepsuta;ledwie że po ciemku, przez farmy sąsiednie dostaliśmy siędo domu, i o ósmej wieczorem zasiedliśmy do stołu.Okrom tych wycieczek na zewnątrz, odbyłem małą wyprawęwewnątrz naszego terytoryum. Założycielem naszegokolegium był kapłan irlandzki, William Byrne, jego to grobowiecskromny odwiedziłem na smętarzu kolegialnym. Zacząłon w domu jakimkolwiek i był sam jedynym profesorem, posługującsię starszymi i zdolniejszymi studentami do uczeniamłodszych; jednym z takich pomocnikiem, był dzisiejszy metropolitaKościoła katolickiego w Stanach , arcybiskup baltimorski,Spalding, należący do licznie rozgałęzionej tu rodziuy;także mając zaszczyt znania osobiście tego wielce sławnegoprałata, widząc jego przywiązanie do kolegium Panny Maryi,napisałem doń przed odjazdem, polecając nowo otwarty zakładmodłom i błogosławieństwu. Ksiądz Byrne uczył sięsam po grecku i powtarzał potem uczniom, czego się mniejwięcej dokładnie nauczył. Co więcej, był on sam służącymswoich uczniów, zimą zrana sam im w piecach palił. Pła-


864cono go bydłem i zbożem: wypasał 011 bydło na darowanychobszarach, a potem sprzedawał je wraz z innemi płodamina większych targach. W końcu nabył opuszczoną gorzelnięi tę przerobił na użytek szkolny: tak powstało kolegium P.Maryi. Pokój temu mężowi wielkiego poświęcenia! Nie wątpię,że się modli za nami. Grób jego, jak groby niektórychuczniów tu pochowanych, zarosły wybujałem zielskiem; alewkrótce smętarz będzie oczyszczony i w dzień zaduszny procesyonalnieodwiedzany.Dowiedziałem się też od dawnych uczniów zakładu, żecentrum gmachu zgorzało za czasów 00. Jezuitów i zostałytylko dwa skrzydła. Ostatnia administracya przygotowałamateryały do odbudowania, i założyła podwaliny na gmachśrodkowy; ale dokonać nie mogła: zobaczymy, czy nam Bógpozwoli myśl tę z czasem wykonać.Tymczasem dwa skrzydła pozostałe, dzięki wapnu iwerniksowi, zaczęły przybierać nowy pozór; zwiedzający sąsiedzinie mogli się nadziwić i nacieszyć z tej zmiany. Jakodowód spustoszenia, dosyć powiedzieć, że brakowało 200 szybw oknach.Zbliżał się 4 września, dzień otwarcia szkół, a wszystkiegomieliśmy dwanaście zgłoszeń się' (applications). Z tychkilku tylko na czas przybyło, i z dziesiątek niespodziewanych,bo tu się uczniowie złażą przez miesiąc cały, a nawet powielkiejnocy jeszcze przybywają. W obec tych kilkunastuuczniów i ich rodzin lub sąsiedztwa, odbyło się otwarcie rokuszkolnego, poprzedzone mszą świętą i śpiewami wybornie wykonanemiprzez kilku młodszych członków Zgromadzenia.Następnie w sali głównej, O. Fennessy, jako Anglik rodowityi dyrektor nauk, miał piękną przemowę o ważnościmoralnego kształcenia młodzieży. Jeden z najsędziwszych kapłanóww dyecezyi, który przed laty pracował był nad podźwignieniemkolegium, wyborne dał rady młodzieży i nampomyślnie prorokował, wołając: „na twarzach tych ojcówczytam zapowiedź udania się przedsięwzięcia." *). Ceremonięzakończyła kantata na cześć Maryi Panny. W dzień narodze-') Przed przybyciem ks. Głowalskiego na zwiady, śniło musię, że jadą księża, którzy kolegium podniosą.


365nia M. B. (tu nie ma święta) zaczęły się klasy dla trzydziestuuczniów. W kilka dni potem, w święto imienia Maryi Panny,(właściwe święto kolegium) było już 46 uczniów w kaplicyna mszy śpiewanej. O. Fennessy trafnie i pięknie podniósłw swej nauce tę koincydencyę, nie wywołaną sztucznie alenaturalną, początku roku szkolnego z temi dwoma świętamiMatki Boskiej, w zakładzie, który nosi Jej imię. Jako jedendowód jeszcze opieki Matki Najświętszej nad tym zakładem,uważamy ten fakt, że z dwóch profesorów świeckich dobranychdo pomocy, jeden był naczelnikiem, drugi sekretarzembractwa Maryi Panny, założonego dla uczniów w dawnemkolegium, o czem się później dowiedzieliśmy. Szukaliśmy tylkoludzi zdolnych a szczerze pobożnych; obaj są Irlandczykami.Obecnie, gdy piszę, jest już 60 uczniów. Wszyscy namwinszują, bo rok ciężki, brak pieniędzy wielki, i zakłady dawne,sławne jak sam Nazareth, mniejszy mają komplet uczennicniż lat zeszłych. Wyraźna ręka Boża i opieka M. Panny,bo z nieznajomości kraju nie jeden się błąd popełnił.Uczniowie nasi, z wyjątkiem nie wielu, są to podrostki,a że mieszkańcy tutejsi są powszechnie wysokiego wzrostuwyglądają raczej na uczniów uniwersytetu, i jako z takimi,trzeba się z nimi obchodzić. W domach rodzicielskich nawyklido zupełnej wolności, to też okrom środków przekonania,napomnienia i małych kar, niema innego nad oddalenie.Wszakże w ogólności, jakkolwiek w porównaniu do młodzieżyeuropejskiej wielce nieokrzesani, są jednak dosyć powolni, iuszanowanie dla sukni kapłańskiej jest niepoślednie. O ilewiemy, w listach swoioh do rodziców wyrażają zadowolenieswoje ze stołu i z nauczycieli, skarżą się jedynie na to, żedużo uczyć się trzeba — o co się pewnie rodzice nie gniewają.Przyszłość w ręku Boga i zależy wiele od naszej cierpliwościi taktu.Misya tu moja właściwie skończona: radbym się tylkodoczekać listów z Europy. Zanim nadejdą, opiszę jeszczepokrótce Kentucky i sławną na świat cały jaskinię mamutów,Mamoth Cave, uciekając się o pomoc do mego przewodnika.Kentucky stanowiło część obszarów Wirginiii przed założeniemrzeczypospolitej amerykańskiej. Cały kraj po lewejstronie rzeki Ohio aż do Mississipi należał do niej nominał-


366nie, ale mało mieszkańców pochodzenia europejskiego byłosię tam osiedliło.Dzieje przechowały imię Daniela Boone, jako pierwszegoczłowieka, który się przedarł w roku 1769 do tej części Wir- v.ginii, zamieszkałej przez Indyan i dzikie zwierzęta jedynie.Wróciwszy ze swej awanturniczej wyprawy, puścił się tam napowrótw r. 1773 z oddziałem ochotników, z którego powstałamilionowa ludność, zamieszkująca dzisiaj Kentucky.W r. 1790 Stan Wirginii odstąpił rządowi federalnemutę krainę, rządzoną zrazu jako terytoryum, która jednak jużw r. 1792 dotyla była zaludnioną, że ją kongres przypuściłdo unii jako stan niezależny.Kentucky leży po lewej stronie rzeki Ohio, oddzielającejje od Stauów Ohio i Indiana na północ. Na zachód pasmaAlleghanów i góry Cumberland z niego wyrastające, rozgraniczająStan ten od Wirginii. Na południe graniczy on z Tennessee;na zachód Ohio i Mississipi. Grunt górzysty od południo-zachodu,od strony gór Cumberland, poprzerzynany jestgłębokiemi wąwozami, pagórkowaty w środku, roztacza sięna wschód szerokieini stepami, które tu i ówdzie naturalnełąki przeplatają. Na północ i na północ-zachód pasmo górod 15-20 mil szerokie, odrywające się od Alleghanów pod kątemprostym, wznosi się nad lewym brzegiem Ohio; zaokrąglonejego grzbiety, głębokie doliny, lasy cieniste, tworzącudne krajobrazy, upiększone jeszcze wspaniałem łożyskiemOhio, które Francuzi nazwali la bclle riviere. Cały ten gruntsłynny ze swej żyzności, rodzi w obfitości kukurudzę; pszenicę,owies, konopie, tytoń i chmiel, główne produkta tegokraju. W stronach górzystych i w pobliżu łąk hodowla koni,wieprzów i bydła dochodzi szerokich rozmiarów. Konie kentuckiewielce są cenione w Stanach, wywóz bydła wszelkiegorodzaju, wieprzowiny, i wołowiny solonej tworzy podstawęwielkiego handlu.W chwili gdy to piszę, właściciele skarżą się na zahaczeniewszelkich transakcyj, przypisując to zemście kapitalistówrepublikańskich północy i zachodu, za wybory demokratycznew tym Stanie.Mnóstwo rzek, wpadających do Ohio, przepływa terrytoryum,ułatwiając stosunki handlowe. Tryskają one w stroniepołudniowo-zącboduiej, przerzynają się przez ziemie przej-


367ściowe, podtrzymując obfite pokłady węgla ziemnego i rudyżelaznej, użytkowane na szeroką stopę.Rzeki te krążą następnie po formacyi starego wapiennika,głęboko podziurawionego; zkąd tryskają źródła słone,w części obrócone na zakłady balneologiczne. Część gliniastatej formacyi poprzerzynana jest licznemi jaskiniami, a najsławniejszaz nich mamutowa, którą poniżej opiszemy. Stanten ostatni z tej strony, posiadający dawniej niewolników istykający się całą granicą północną, ze Stanami o ludnościwyłącznie białej, często miewał zatargi z filantropicznymispekulantami po obu stronach Ohio, a właścicielami upominającymisię o zbiegłych murzynów. Dziś ta kwestya jestrozwiązaną, a raczej rozciętą mieczem. Stan Kentucky nieprzystąpił był do secesyonistów w czasie ostatniej wojny, aletrzy czwarte młodzieży kentuckiej walczyło w szeregach południowców,i sympatye ludności miejscowej białej, są dlapołudnia, nie dla północy.Bezstronny badacz, patrząc na obie strony Ohio, musiuznać wyższość pracy wolnych ludzi nad pracą niewolniczą.Rolnictwo w Kentucky jest zaniedbane. Drogi żelazne terazdopiero zaczynają się upowszechniać w tych stronach w kierunkupołudniowym. Wszakże mieszkańcy Kentucky pełni sąenergii i czynności, choć nie taję, że bardziej przedsiębiorczyludzie wynoszą się ztąd, pozostawiwszy na miejscu miększecharaktery. Gościnni są, ale w skutek wspomnionychzatargów granicznych, gorąco się zajmują polityką generalną.Żywi w dyskusyi, posuwają się nieraz do ostateczności. Wrazz sąsiadami swymi w Tennesy, gotowi zawsze pierwsi puszczaćsię do nowych krain za zachód Mississipi... Suchej, żylastej,silnej budowy, celni strzelcy, koloniści odważni, prawdziwymisą potomkami tego Daniela Boone, który pierwszy zeszczytu Alleghanów wskazał głęboki wschód (the great West).Żywsi i bardziej towarzyscy od sąsiadów swoich południowychi północnych, zdradzają krew przodków swoich w Wirginii.Dbają bardzo o staranne wychowanie swoich dzieci. Uniwersytetw Lexington jest jednym z najbardziej cenionychw Stanach.Powiedzmy teraz nieco o sławnej jaskiui mamutów. Odległajest ona o 90 mil tak od Louisville jak od Nashville (Tennessy)a o 130 mil od Lexingtou i od Fraukforth. Pomiędzy


368Mundsforville i Threeforks znajduje się droga prowadząca dojej otworu. Kilka dni czasu musi poświęcić, kto ją chce dokładuiezwiedzić, i wyczerpnąć wszystkie wspomnienia mitologicznedo niej przywiązane. Zbliżając się do wejścia, czućciągi zimnego powietrza; wchodzi się otworem wystarczającymzaledwo na dwie osoby.Kilka schodów i kurytarz naturalny, wskazują przy blaskupochodni podziemie bez granic. Przechodzi się z koleiRotundę, kościół, wydrążenie przypominające wnętrze świątyńgotyckich, zdolne pomieścić 5000 osób; a o trzy ćwierci miliod wejścia ulica gotycka, wiedzie dalej do izby upiorów, dokaplicy gotyckiej, do krzesła djabelskiego, i doprowadza o 2 l / amili od wejścia do kopuły Ammett. Schodzi się potem do kopułyGroram o 620 stóp niżej od poziomu i spotyka się studniębezdenną, gdzie mało kto się zapuszcza. Potem odsłaniasię wydrążenie nowe, służące za łożysko Martwemu morzu,jezioru wewnętrznemu, stykającemu się ze Styx River,strumieniem krążącym sobie spokojnie we wnętrznościachziemi, tak że nikt nie wie, zkąd przybywa i dokąd dąży.Łódź przewozi podróżnego na drugi brzeg. Ciąg przejść, kopułi wydrążeń prowadzi c dwie mile poniżej do WinnicyMarty, potem do jaru kul śnieżnych, pokrytego wyrostamigipsowemi. Przechodzi się góry Skaliste blizko Strasznejdziury i przybywa się nareszcie do portu Serena, miejsca,na którem poprzestają zwykli podróżnicy. Jest się wtenczasmniej więcej o siedm mil od wejścia, ale daleko od kresutych wydrążeń, rozciągających się w inszych kierunkach.Pomimo ciągłych zwiedzań, i to od tak dawnego czasu,granice tych podziemi nie są jeszcze znane. Niektórzy jednakzapuścili się o 20 mil w głąb. Sprawdzono 200 kilkadziesiątkopuł, wiele jezior i rzek wewnętrznych, z dziesiątek katarakt,ze trzydzieści studni albo raczej jam, a w liczbie ichniektóre obwodu i głębokości nie do uwierzenia. Opisywaćw szczegółach najdziwaczniejsze kształty tych pieczar podziemnychi świetnych stalaktyków wszędzie porozwieszanychnie naszą jest rzeczą. Dosyć nam było zwrócić uwagę polskiegoczytelnika, aby jeżeli dostanie się kiedy do środkaStanów Zjednoczonych, mając czas po temu, nie omieszkałzwiedzić tego podziemia jedynego w swoim rodzaju, w któremBóg stworzył ryby bez oczu, do zaludnienia tych rzek bez


369światła. Mumie indyjskie znalezione w Izbie upiorów, dowodzą,że miejscowość ta była znaną pierwotnym mieszkańcomtej ziemi. Za dni naszych zwiedzają je nie tylko ciekawi iuczeni, ale chorzy i kalecy, mianowicie też suchotnicy, naktórych atmosfera ta podziemna zdaje się wywierać wpływzbawienny.L I S T III.CZĘŚĆ II.Chicag, 7 października.Zdążam już kii wam i korzystam z chwili wolnej , bylist ten trzeci i ostatni z tej podróży dopełnić.Nie mogłem odmówić życzeniu braci moich w kolegium,aby z nimi dzień imienin moich przepędzić, i dla tego pobytmój tam nieco nad ścisłą potrzebę się przedłużył. Czasuwolnego użyłem na przeczytanie dziejów Stanów Zjednoczonych.Podziwiać trzeba odwagę i wytrwałość właściwą plemieniuanglo-saksońskiemu, ale żadnej myśli wyższej w ichwzroście historycznym nie widać; przyszli szukać ziemi i dostatku,podbili kolonie holenderskie, szwedzkie, co więcejfrancuzkie, zrazu daleko silniejsze; i zamiast uchrześcianići oświecić Indyan, systematycznie ich wytępiali i tępią doreszty. Kto wie, czy zabrawszy ziemię ostatuiemu człowiekowimiedzianej cery (red men), nie zaczną się tępić między sobą.Odczytałem uważnie ich konstytucyą, wiele tradycyi z Angliiprzeniesionych, wiele praktycznego rozumu, ale wszystko jedyniedo pomyślności ziemskiej skierowane. Stany zawiązałysię w federacyą dla wspólnej obrony, bezpieczeństwa i dobrobytu;i gdyby na końcu nie było napisano roku pańskiego, nicbynie zdradziło, że to ustawa Stanów chrześciańskich. A ilewtenczas mieli jeszcze więcej ducha chrześciańskiego niż dzisiaj! Duch rewolucyi francuzkiej, dał się i tu uczuć. Wtenczasjuż Jefferson i inni byli republikanami a la franęaisei centralistami. Stronnictwo federalistów, demokratów, zrazuliczniejsze, dziś już w mniejszości, stara się ono bronić wol-54


370ności miejscowych, osobistych, wolności sumień i moralnościw urzędach publicznych; ale już bodaj zapóźno. Zapewne tu,jak w Europie, wezbrany potok socyalizmu zmyje dawne brudyw krwawym nowym brudzie, aż sam się nie roztrąci o niemożebnośćtakiego ustroju społeczeństwa, i zostawi table rasedo nowej budowy, jeżeli jeszcze czasu i zasobów na to starczy.Po odwiedzeniu kapitana Grares, deputowanego do legislaturyprowincyonalnej, który się sam ofiarował wyrobićdla naszego kolegium akt inkorporacyi z prawem dawaniastopni, odbyłem następnie wizyty pożegnalne w sąsiedztwie.W dzień św. Hieronima była msza śpiewana, obiadwspólny w refektarzu z uczniami, i wakacyą po obiedzie dlatych ostatnich. Poleciwszy raz jeszcze Zakład Matce BoskiejRóżańcowej i świętym Aniołom Stróżom, w dzień ich, a 2gopaździernika udałem się do Louis-ville w towarzystwie OjcaElleny prezydenta kolegium, który mię odprowadzał. Niestety!nie zastaliśmy ks. biskupa wmieście, zajętego jeszczewizytą dyecezyi i bierzmowaniem; rozmówiliśmy się zatemz ks. wikarym generalnym. Ojciec Ellena, zaopatrzywszy sięw gry różne dla uczniów na porę zimową, które -chce imdarować w mojem imieniu, wrócił do domu. Ja miałem całeprzedpołudnie wolne do obejrzenia się po mieście.Louis-yille po lewej stronie rzeki Ohio, leży . na wysokiejkotlinie lekko pochylonej, i stoi stromo nad brzegiemrzeki o 70 stóp nad powierzchnią wód nizkich. Spady (falls)Ohio, widziane z miasta, przedstawiają widok bardzo malowniczy,w porze letniej , gdy rzeka płytka. Wtenczas jeszczeszeroka na milę angielską, przebija się przez zawady, którenapotyka po drodze. Dzieli się na tysiąc pieniących się strumyków,które wężykują we wszystkich kierunkach i spadająna pokład kamienny, zanim dotrą do katarakt o 2 mile zamiastem, gdzie właściwie żegluga się zaczyna. Znakomitykanał boczny, zastępuje niegościnną w tem miejscu rzekę,na którą ważą się puszczać statki tylko w porze wysokich wód.Dopiero pod miastem Cairo, o 397 mil poniżej, Ohio wpada doMississipi.Louis-villo, jak wszystkie miasta nowożytne, regularniejest zbudowane. Liczne ma zakłady dobroczynne i kościoły;pod względem architektonicznym celują jeszcze, pałac sprawiedliwościi pałac miejski. Wiele tu fabryk i handel oży-


371wiony; ludność dochodzi już 120 tysięcy (mnóstwo Murzynówi Niemców); i rośnie pospieszniej w ostatnich latach niżw Chicago.Dnia 5 października zrana przybyłem do Chicago, i zastałemjeszcze ks. Barzynskiego, wzmocnionego na zdrowiu,a zatrzymanego kwarantanną, wystawioną w Galveston przeciwżółtej febrze. Ponieważ kazanie moje było zapowiedzianena następną niedzielę, a ks. biskup z Detroit wróci dopiero12 b. m. do miasta, zatrzymałem się tu na kilka dni. Przybyłoznowu z parę rodzin polskich z Europy, inne zarabiająsobie w New-Yorku na środki do przyjechania tutaj. Świeżoprzybyli, już sobie ponajmowali grunt na lat 5 i postawilidomki drewniane, które przewożą, gdy sobie grunt na stałezakupią. Tu bowiem całe kamienice z miejsca na miejsceprzenoszą, i ulice całe tak rozszerzają, cofając domy w tyłpod linią. Ma się rozumieć, że fundamenta na miejscu pozostają.Dnia 22 października na Oceanie. Od wczoraj jesteśmyna morzu. Żałowałem, żem nie siadł na statek 14 dni przedtem;tymczasem morze było przez ten czas niegodziwe, aobecnie takie, że i w miesiącu lipcu spokojniejszego spotkaćbynie można. Ale że to się zmienić może, korzystamz ciszy i wczasu, by zapisać co zaszło od dwóch tygodni.Mówiłem o zręczności w przesuwaniu i przenoszeniudomów w Chicago; tymczasem pożar zniósł całe bogate miastotak, że tylko fundamenta pozostały. Dziwne zrządzenie, bymjadąc do Ameryki, widział palący się Paryż, a wracając doEuropy był pośród palącego się Chicago! Nie jeden nie znającymnie, mógłby mię wziąść za jednego z tych myśliwcówopisujących ciekawe wypadki podróży, siedząc spokojnie przyogniu swego kominka.Przystąpmy do rzeczy.Z 7 na 8 października w nocy był pożar, który strawiłdomy na 20 akrach gruntu. Od kilku miesięcy nie byłotu deszczti, i wszystko tak suche jak pruchno; dosyć zapałkęprzyłożyć, aby się zapaliło. Ale pożary są tak częste w Ameryce,że to nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Kiedym poraz pierwszy był w Chicago, część miasta zwana Washingtonsię spaliła; to też jedna Poleczka powiedziała: „ile razy O.Generał do nas przyjedzie, musi być pożar w mieście."


372Kazanie miałem podczas sumy; clioć na wotywie poprzedniejkościół był pełny, podczas sumy był dosłownie natłoczony.Kościółek wyraźnie za mały. Mówiłem z Ewangeliiniedzielnej o zaproszonych na ucztę i wypraszających się odprzyjścia, już dla kupionej wsi, już nabytych wołów i t. d.Zwróciłem uwagę moich rodaków, że żyją wśród ludzi oddanychwyłącznie i zbytecznie myślom nabycia majątku i wielkiegomajątku, i to jak najprędzej,-i nie zawsze przebierająw środkach: i upominałem, aby się nie dali porwać tym wiromgorączki kupieckiej. Dalej zwróciłem uwagę, że Chicagojak wszelkie wielkie miasta handlowe, pełne jest zepsucia,i że nie trzeba szukać sposobności do złego, gdyż ona sięsama nastręcza: i przeto nie można się mieć dosyć na baczności.A nadewszystko polecałem żyjącym w małżeństwie,aby się nie lękali mieć wiele dzieci, jak bogaci rodowiciAmerykanie; aby ufali Opatrzności bożej itd. ').Poczciwa wiara złożyła 65 dolarów na moją podróż,choć księża nasi zapomnieli kwestować podczas wotywy.Nazajutrz 9 t. m. miałem opuścić Chicago. Wieczoremjadąc do miasta widziałem jeszcze gorejące płomieniem ostatkidomów po zeszłodniowym pożarze, wracając zaś do domu,widzieliśmy łuny nowego ognia, który się zajął nie zbyt dalekood wczorajszych na ulicy Dekowen zamieszkałej przezsamych Czechów. Gęsi zachowały Rzym, napisał jedenz dzienników, krowa zgubiła Chicago. Chłopak czeski doiłkrowę w oborze pełnej trzasek; krowa kręcąc się przewróciłalampę, i zapaliły się wióry. Drewniane domki czeskie rychłozgorzały. Wiatr się zmienił o pół do 10 i popędził płomienieku rzece; i przeniósł je za rzekę do bogatej strony miastapołożonej między dwoma ramionami rzeki i jeziorem;1 ) Trzeba bowiem wiedzieć, że jak Nowy-York jest ściekiembrudów Europy, tak Chicago w ostatnich czasach zastąpiłoNowy-Orlean, i stało się ściekiem zepsucia Nowego-Yofku i całychStanów Zjednoczonych. Towarów suchych (dry goods) możnatu było dostać taniej niż w Nowym-Yorku, bo każdy, którychciał korzystnie zbankrutować w tem ostatniem mieście, przedawałwprzódy za pół ceny do Chicago wszystko co miał w sklepie.Tu tedy osiadali bankruci, szachraje, urwipołcie wszelkiegorodzaju pod wyględem obyczajów; dość powiedzieć, że fift Avenuezajęte było prawie całe, przez domy nierządu.


373gdyby się wiatr nie był zmienił, cała część drewniana miastai kolonia polska z nią, w jednej chwili byłaby poszła z dymem.Co powiększyło klęskę, to przekonanie mieszkańców,że przy obfitości wody w całem mieście i dobrych pompachnie mogło być wielkiego niebezpieczeństwa; ogień był niedaleko,a ludzie kładli się spać spokojnie. Nie liczyli się z wichrem,który przez półtory doby dął wciąż w jednym kierunkui wirując jeszcze. Gdy się nadto gaz zapalił, i polałdachy, największe kamienne gmachy jak Corthouse, Postoffice i t. d. paliły się jak drewniane domki. Pozajmowałysię spirytusy, kamfina itd. Z wieży naszego kościoła widziałemogień, który jak wały wzburzonego morza podnosił sięwysoko w górę, a potem rozlewał się na prawo i na lewo.I ludzie i konie od służby ogniowej strudzeni nocy poprzedniej,mdły tylko opór stawiały. Konie pourywały się i pouciekały,rury się popsuły, kotły w sławnych water-icorks popękały,machiny nadwerężone: wody nie stało, zdaleka trzebabyło czerpać z jeziora lub rzeki. Zaczęto minami wysadzaćcałe zabudowane kwadraty, by przerwać przypływ tegomorza płomiennego; ale i to napróżno; wicher zapalał kilkaulic naprzód. Ztąd i trudność, niepodobieństwo ratowaniarzeczy i życia. Zrywali się ludzie z łóżek na pół lub całkiemnieubrani, w którą stronę się zwrócili, wszędzie ogień spotykali,nie jednemu się zdało, że się świat cały palił. Jedniz przerażenia, drudzy z rozpaczy, że wszystko stracili, rzucalisię do rzeki lub do jeziora. Ilu tam poginęło i potonęło?Dzienniki wyraźnie kryją liczbę. Mosty się zajęły lub skręconezostały na środek rzeki, aby się nie zajęły. Tłoczonosię po ciemku ( bo gazu już nie było ) pod tunele rzeczne.Sparły się wozy i ludzie; krzyk, płacz, złorzeczenia, kaleczonosię, zadeptywano na śmierć.Do tego przyłączyli się złodzieje i rzezimieszki. Nawiadomość o pierwszym ogniu, profcsyoniści z Nowego-Yorkui inszych miast wielkich przybyli pospiesznemi pociągami obłowićsię w mętnej wodzie. Nie brak ich było i w Chicago.Do tego wypuszczono z palącego się więzienia wszystkich)wyjąwszy kilku mężobójców, których uwięziono. Wszyscy ciludzie nie stracili czasu, i wyrywali z rąk pogorzelców cojeszcze byli zachowali, zabijając w razie potrzeby broniącychsię. Tak znaleziono na ulicy bankiera Ullmana; sądzono zrazu


374że go płomień zadusił, przekonano się później że był uduszony.Byli i złodzieje przebrani za policmenów, czy policmenychcący korzystać ze sposobności; brali bowiem podstraż rzeczy, których później właściciele nie znaleźli. Do tego(jakkolwiek później dla uspokojenia ludności starano się temuzaprzeczyć) rabusie czy komuniści podkładali ogień, kilku ichpowieszono na latarniach. Żyda, który w polskiej dzielnicytę operacyę odbywał, kijami i siekierami na miejscu zgładzono.Naczelnik policyi w drukowanem ogłoszeniu, dał nato pozwolenie, bo generał Sheridan przybyły z wojskiem zeSt. Louis, stan wojenny później dopiero ogłosił.Co do naszych Polaków, na 9 członków gminy, pięciusię spaliło. P. Dziewior teść p. Kiołbasy pięć domów stracił;ucierpiała też pewna liczba naszych wyrobników, którzy siępotem schronili do szkoły polskiej pod kościołem. P. Majewskiemigrant z 1830 roku, stracił dwoje dzieci i trzy wnuczki.Inny Polak z Warszawy dwoje dzieci, ale może później sięodnalazły, bo się to nie jednemu zdarzyło. Jedna Szwedka,widząc dziecko, które już miała za stracone, omdlała, a po-,tem zaczęła je pieścić, jak tylko matka pieścić umie. Niemieczaczął tańczyć z wesela, a potem podnosząc w górę maleństwo,zawołał tryumfalnie: „Nun komm jetzt heim su deiner Mutter."Pogorzelcy mieli powszechnie asekurowane domy, alezdaje się, że nie jedna kompania częściowo tylko się uiści, lubcałkiem zbankrutuje.Katolicy stracili katedrę, dom biskupa, śliczne kościołyRedemptorystów, Benedyktynów i cztery inne; nadto kilkaklasztorów żeńskich, domy sierót i t. d. Żaden dziennik protestanckio tem nie wspomniał, póki biskup nie ogłosił telegramudo Arcybiskupa w Baltimore. Gdybyśmy tak ciężkichklęsk nie ponieśli, byliby zapewne rozgłosili, że katolicy podłożyliogień.Pośród tej strasznej katastrofy, pokazały się czasempiękne strony serca ludzkiego, ale brzydkich jeszcze więcej.Widziano starą żonę, dźwigającą sparaliżowanego męża naplecach, widziano poczciwe niewiasty unoszące świeżą położnicę,musieliśmy cieszyć młodą Francuzkę, którą rodzicepowierzyli zapewne starszej siostrze a sami się spalili ratującswoją chudobę i t. d. Ale też odsłoniły się brzydkie ranyserc zepsutych. Woźnice żądali niemiłosiernie 20, 30 i 50


375dolarów za przewiezienie ostatków uratowanej własności. Naocznyświadek widział jak woźnica żądał 10 dolarów za przewiezienieprzez most tłumoków. Najmujący miał tylko 7, alepomyślał sobie, niechno przewiezie, to mi potem resztę daruje,lub poczeka. Ale się omylił, bo furman odwiózł rzeczy napowrót,i wrzucił do ognia.Znaleziono po piwnicacli ludzi zapitych na śmierć, nainnych odzienie się paliło a oni dolewali jeszcze. Zdarzyłysię też komiczne sceny, „miejsca, miejsca" wołało kilku ludzi—rozstępuje się tłum a kobieta jakaś prowadzi na sznurku nierogaciznę,jedyny zapewne swój kapitał. To znów młodaIrlandka, niosła na jednem ramieniu dzieciątko, na drugiemprosię. Widziano też rodzinę niemiecką ze 4 osób złożoną.Ojciec wiózł na taczkach obok chudoby baryłeczkę Lagerlier,ale że było za ciężko, a płomień ścigał, zatrzymał się, napilisię wszyscy a potem ojciec rzucił beczułkę, wołając: „lebewohl/" Życie ludzkie jest melodramatem; śród scen tragicznychzdarzają się i komiczne.Sto tysięcy osób zostało bez dachu, najwięcej Niemcówi Skandynawów zamieszkałych na Nortli Sight, (50.000 jużsię rozjechało) drogi żelazne darmo pogorzelców i pomocdla nich przewożą. Ale mnóstwo biednych ludzi na raziekoczowało na łąkach pomiędzy rzeką a nami. Niestety!w nocy z poniedziałku na wtorek spadł deszcz obfity przyzimnym wichrze; szczęśliwie dla pożaru, nieszczęśliwie dlapogorzelców; wiele bowiem osób ze czczości i zimna pomarło;ile że tej nocy pod karą 500 dolarów nie wolno było ogniaw domu nawet rozniecić. Stary jeden mason widział w temrękę Bożą, że kto od ognia się wybiegał, od zimna i wodyzginął.Rekapitulując ten niezwykły pożar, powiemy, że się spaliło2300 akrów zabudowanych na przestrzeni 4 i pół milangielskich w długości, a przeszło pół mili w szerokości.Znikło 18.000 budynków rozmaitej wielkości, a z tych 15.000handlowych i przemysłowych. Stratę obliczają na 300 milionówdolarów. (Miasto miało już 14 milionów dolarów długu).Major miasta w pierwszej odezwie po chrześcijańsku się wyraził,uznając rękę Bożą i poddając się jej. Druga już niebyła taka; widząc, że cały świat ogłosił składki, że bankiuratowały po większej części swojo save's, (kufry żelazne


376zamurowane w ścianach, lub zachowane w piwnicach sklepionych),odezwał się, że Chicago zginąć nie może, choć tymczasemwicher obalał mury, które ogień był zachował. Dziwno,że tu i owdzie dom lub kościół jaki pozostał — wielkie gmachyz dymem poszły, mniejsze obok pozostały — drzewa ichodniki się popaliły, a obok krzewy i trawa pozostały;wytłumaczyć to można naturalnie tylko przez wiry wichru.Wszakże zaufanie majora ma pewną swą podstawę. Chicagoprzez swe położenie ze 12 drogami żelaznemi, gotowemiwe wszystkich kierunkach, tak ważnem jest dla handlu,że z trudnością całkiem upaść może. Ci co kapitał jakiśuratowali, odbudowują się na ciepłych jeszcze fundamentach;drugim kapitaliści z innych miast odkupują grunt i ruiny,płacąc 60 na 100 więcej nad ceny przedpożarowe. Bankierowiewynieśli się do swoich rezydencyj na Wabash Avenuei tam swoje office's otworzyli. Z przyjemnością później siędowiedziałem, że książęta Sapiehowie bynajmniej nic nieucierpieli; ogień zatrzymał się na kilka domów przed ichmieszkaniem. Domy Nowo-Yorskie przysyłają na kredyt nowetowary swoim korespondentom w Chicago; a ci napowrótmagazyny w najętych domach albo w budach z tarcic, otwierają.I przeto za większą klęskę uważać trzeba zniszczeniepowiatów całych w Wisconsin i Michigan, przez palenie sięlasów; o czem dzienniki spółcześnie prawie donosiły; bo bogaczów,bogacze z interesu i z próżności wspierają; ale ktozajmie się biednymi farmerami, którzy wszystko stracili,.a savo'w i kapitałów na innych bankach nie mieli? A potem-przyszli drudzy z kolei; ci którzy tylko co grubo dali naChicago, nie mogli dać tyleż na Michigan.Pilno mi było dostać' się do Detroit dla rozmówieniasię z ks. biskupem, i gdzie mnie ksiądz nasz Wieczorekjniał13° oczekiwać.Dnia 11-go października udało mi się wyjechać z miastajednokonką niekrytą, siedząc na moim tłumoku, i siąśćdo wagonu na stacyi przedmiejskiej przemienionej tymczasowona stacyą główną. Jadąc z Monroe, gdzie obecnie ksiądzbiskup mieszkał, widziałem palące się lasy tuż przy drodzeżelaznej; a inne w głębi ogromną krwawą świecące łuną.Pociąg jeden zagrożony ogniem i z tyłu i z przodu, całą siłąpary szczęśliwie się przebił. Stanąłem u gościnnego probo-


377szcza kościoła św. Józefa, gdzie ks. Wieczorek zbiera swoichPolaków, gdy do nich do Detroit dojeżdża; ale ks. Wieczorkanie było, choć trzy dni na niego czekałem. Widziałem w Monroeproboszcza, jego sąsiada, tylko co przybyłego, który mipowiadał, że Minden o 4 mile angielskie tylko od koloniipolskiej odległe, już było spalone. W N. Yorku już dowiedziałemsię, że i kościół i cała kolonia zgorzała, trzech ludzizginęło, służący ks. W T ieczorka mocno się poparzył, on samprzy życiu zachowany.O gdybyście mogli ogłosić składkę na tych biednychpogorzelców! Za przyczynę tych pożarów dają nieostrożnośćstrzelców. Torfy podziemne się paliły, i spółcześnie we wszystkichkierunkach zajmowały się lasy. Miasteczka całe jakPisthego w Wisconsin, Manastee, Holland, Forestville i t. d.w Michigan ze szczętem spłonęły, a kolonij bez liczby. Kolonista,który krwawą pracą wykarczował las, doczekał się przychówku;w ostatniej dopiero chwili przed ogniem się cofa,to też ścigany nieraz, dopiero w zimnych nurtach jeziora,jakiekolwiek znajduje bezpieczeństwo. Matki stały po pasw wodzie godziny całe z dziećmi-na ręku, aż nadszedł statekparowy, który je przytulił.Dnia 14 wieczorem przybyłem do ks. Biskupa w Hamiltonw Kanadzie. Jak w Detroit w czasie mego pobytu, bywałopo parę pożarów co dzień; tak w Kanadzie miasteczka Windsori London, dzięki podpalaczom, stały się pastwą płomieniw Hamilton zaledwo wyszłem z koła ogniowego. Długi czas,Towarzystwa tajne podkładały ogień rewolucyi pod gmachspołeczny; przyszła nareszcie Internationale, która ogniemfizycznym pali bogaczów, a tych jest najwięcej i najzamożniejszychśród braci sprzysiężonych.Dnia 10 i 17 odwiedziłem i pożegnałem naszych bracizgromadzonych u św. Agaty, zabierając ze sobą O. EugeniuszaFunken na kapitułę do Rzymu. Dnia 19-go na noc stanęliśmyw Nowym-Yorku w gościnnych murach 00. Redemptorystówzasmuconych klęską braci swoich w Chicago. Uwinąwszysię z paszportami etc. we 30 godzin, siadamy 21 nastatek Pereire o sile 1000 koni. Kwestya, czy tam jeszczebezpieczni będziemy od ognia, bo statek tej końipanii Lafayette,jakoby zarażony w Ameryce, spalił się w porcie Havrewraz z rzeczami podróżnych.54


378Na Oceanie czas mieliśmy na tę porę roku piękny ipogodny, wiatr prawie stale pomyślny; żagle rozpięte dopomagałyparze. Pod koniec żeglugi groziła burza; a że latkilka temu huragan połamał był maszty na tym statku, oficerowiebyli bardzo czyuni; ale skończyło się na strachu.Długi jednak nasz parowiec ubiegając 14 węzłów (noeudsw stylu marynarskim) t. j. 14 mil morskich na godzinę, chybotałsię potężnie, i wiele osób chorowało, mianowicie teżniewiasty. Publikum nasze nie było zajmujące, sami kupcy,przemysłowcy, Francuzi wracający na stałe do ojczyzny, lubchwilowo dla odwiedzenia rodzin lub zakupienia nowychtowarów. Ze sposobu w jaki mówili o Stanach Zjednoczonych,można się było domyśleć czy im interesa poszły pomyślnielub nie. Jeden dawny wojskowy, który zbankrutował na fermie,psy wieszał na Amerykanach, i odgrażał się Prusakom.Kilku Amerykanów zabłąkanych w tej massie cudzoziemców,zapijało nudy w milczeniu. Jednem słowem nie było z kim0 poważnych rzeczach pomówić.Jeden jedyny wypadek ważny dla nas kapłanów, zdarzyłsię na statku. Dowiedziałem się, że pewien podróżny płynącyz młodą żoną do Europy, znajduje się w niebezpieczeństwieżycia i już sparaliżowany. Udałem się do lekarza okrętowego,prosząc go, aby się dowiedział czy jest katolikiem,1 czy chce widzieć kapłana. Pokręcił się, potargował pandoktor, ale w końcu obiecał. Po dwóch godzinach wrócił,zapraszając. W przekonaniu, że to Amerykanin, posłałem OjcaFuńkena jako bieglejszego w języku angielskim. Niestety byłjuż w ostatnich chwilach konania. Żona niejako spowiadałasię za niego, świadcząc, że był dobrym, wprawdzie dodała,towarzyszył mi do mego kościoła, czując że to nie było w porządku.Gdy były jeszcze poznaki jakiejkolwiek przytomnościumysłu, ale pewności nie było, dał mu O. Funken rozgrzeszeniesub conditione i za chwilę potem podróżny skonał.Dowiedzieliśmy się później, że był Francuzem, że cierpiał nasuchoty, i jechał zapewne do Europy, dla zmienienia klimatu.Grubą sumę pieniędzy miał przy sobie. Wdowa, by nie wrzuconociała do morza, kazała je balsamować, i zamierza odwieśćdo Ameryki następnym statkiem. Co mię uderzyło i pocieszyło,to interesowanie się powszechne, czy umierający miałostatnią pomoc kapłańską. Pytał się o to woluomularz, pytał


JT 79aktor jadący ze San-Francisco do Bordeaux i błaznującydarmo przez całą drogę, pytali i inni. Świadectwo duszyw gruncie zawsze chrześcijańskiej. Wysiedliśmy na ląd w Brest30 października przed południem po 9 dniowej okrągło żegludze.Odjeżdżając do Paryża po 7 godzinnym wypoczynku,słyszeliśmy, że statek nasz nie mógł się dostać do Havre,i wrócił napowrót. W dzień Wszystkich Świętych zrana, stanęliśmyw Paryżu, i tegoż dnia widziałem podczas nabożeństwaw Assomption przerzedzone szeregi naszych rodaków.Oglądałem następnie zbliska ruiny gmachów, które widziałempalące się przed pół rokiem ze wzgórza w Sevres. Ministerstwofinansów, mieszkanie mamona, boga świata obecnego,Tuilleryów i teatrów, gospod zbytku, płochości i rozpusty,Hotel de ville, gniazdo komuny za pierwszej i za ostatniejrewolucyi. Dziwno, że ruiny gmachów nowożytnych głupie•i prozaiczne, jak gmachy same; Hotel de ville tylko, dawniejszei artystyczniejsze, i w ruinach pięknie wygląda; piękniejnawet niż dawniej, bo na zakopconych murach, linie architektonicznelepiej się wybijają. Ale nad te ruiny zewnętrznestraszniejsze są ruiny w duszach. Paryżanie nic a nic sięnie poprawili, i popsuli się raczej. Po kościołach mniej łudziniż dawniej. Kto im mówi o karach Bożych, otrzymuje bluźniercząodpowiedź: „tą drogą Bóg nas nie pozyska, musisię brać inaczej do rzeczy." Słowem, mieszkańcy chcą takżyć i tak być jak dawniej, gniewają się tylko że mniej dostatku;władzom pilno jedynie o naprawienie śladów pożarui wojny, a gangrenę społeczną kataplazmami okładają. Ipsividerint, przechodzę do moich rodaków.W Niedzielę d. 5 listopada miałem kazanie w 1'Assomption,zgromadzono się dość licznie jak na obecne czasy. Wypadałaewangelia na niedzielę XXIII po świątkach o Hemoroissie.Gdy o podróży dalszej przez Francyą i Włochy nie wartopisać, postanowiłem zakończyć moje listy spisaniem domówieniadzisiejszego kazania; brzmiało ono mniej więcej jak następuje:„Mili Bracia! Na początku dzisiejszej nauki, przedstawiłemwam stan naszego wychodźtwa w Ameryce, który głodowymnazwałem; wychodźtwa za chlebem, głównie z podzaboru pruskiego. Na zakończenie chcę powiedzieć do waswychodźców politycznych słowo, które może będzie niemiłem


380komu chcącemu się jeszcze łudzić, ale słowo, zdauiem mojempotrzebne. Bóg wie, czy was jeszcze kiedy zobaczę. Kapłanwinien obecnie mieć duszę swoją jak na dłoni, na każdezawołanie; ile że wracam do Rzymu, gdzie szatan od rokukarnawał swój wyprawia. Nie jedna prawda, bracia mili, jestjuż w poczuciu powszechnem, a jednak nie przechodzi w przekonanie,aż ją głośno kto wypowie; to tedy winienem i chcędziś uczynić. Proszę was o pilną uwagę, i wzywam na świadków,gdyby, jak mi się często zdarzyło, słowa moje przekręcićchciano.Mówiłem dziś do was o Hemoroissie ewangelicznej wycieńczonejkrwotokami, która na leki i lekarzów majątek swójstrwoniła, a jak św. Marek świadczy, coraz gorzej się miała.Mogę powiedzieć, że i Polska jest taką Hemoroissą i to nieod lat dwunastu, ale od wieku całego, krwotokami wycieńczonąa pomimo i w skutek raczej lekarstw, dawanych jejprzez empiryków politycznych, coraz niebezpieczniej chorą.Polska traciła krew swoją, w tylu wojnach o niepodległość,traciła przez mordowanie się przymusowe synów jej w pułkachróżnych mocarstw ze sobą walczących, traciła przezwięzienie po warowniach, i w zaprowadzeniu sybirskiem, traciłanareszcie przez wychodztwo na zachód, po każdym niefortunnymwysiłku.„Najpoważniejszą z tych emigracyj, była niewątpliwienasza z r. 1831, która obejmowała czoło narodu. Nie brakowałojej mężów zdolnych i czynnych w służbie sprawy narodowej; była też wtenczas opinia publiczna pewną siłą naświecie; były jeszcze ostatki organizmu Europy; kraj naszwe wszystkich trzech podziałach długo był pozbawiony wszelkiejreprezentacyi i wolności druku emigracya więc nasza,miała niewątpliwą użyteczność: czy jednak, tyle dokonała, bypowetować stratę, jaką kraj poniósł z ubytku takiej masy siłumysłowych i moralnych? Jabym nie śmiał zatwierdzić. W każdymrazie miała tę wielką niedogodność, że była za liczną.Emigracya nie może stworzyć dostatecznej siły fizycznej dopodźwigfiienia kraju; a liczba zawadza jej wpływowi moralnemu.Na wiadomość o sympatyach francuzkich, i jakiemkolwiekwsparciu pieniężnem od rządu (któreśmy żołdem nazwali)nie jeden, by się nie przespać w więzieniu, lub dla tego, żenie miał co robić w kraju, puszczał się za granicę na męczen-


381nika tanim kosztem. Cała ta rzesza jęczała, żebrała przezlat 40, i w końcu sprzykrzyła się Francuzom. Do tego walkagarstki emigrantów w Rzymie, przeciw wojskom francuzkimbroniącym Papieża, i mieszanie się do ruchów rewolucyjnychw Paryżu, oddawna już były osłabiły wielce sympatye kunam; a świeża służba komunie przemieniła je w odrazę,często w nienawiść i pogardę. Wiem ci dobrze, że nasi niepalili i nie rabowali, wiem że powszechnie głodem przyciśnięcizaciągnęli się w niepoczciwe szeregi; ale koniec końcówwalczyli za tych, którzy palili i rabowali własną stolicęi nic dziwnego, że Francya dziś o Polakach i słyszeć niechce. Wiem, że odraza do wszystkich, za część winnych, jestniesprawiedliwą, ale powiedzcie bracia, grlyby znaczna częśćemigrantów rojalistów z pierwszej rewolucyi francuzkiej, goszczonychpo dworach polskich na Rusi, przyłączyła się byłado hajdamaków palących i rabujących te dwory, powiedzcie,mówię, czyby ówcześni Polacy nie byli ich zarówno hurtempotępili? Darmo, w moc prawa solidarności, musimy jedni zawiny drugich cierpieć; i od lat czterdziestu wciąż tego doświadczamy.„Emigracya ńietylko się sprzykrzyła Francuzom, ale ikrajowi samemu. Nieszczęsna propaganda, i inicyatywa lubudział w kilku powstaniach skrajnej jej części, sprawiły, żepoważniejsza część obywatelstwa polskiego wpływu emigracyisię boi, posługi jej nie przyjmuje, choć gotowa przytulić jejczłonków na własnej ziemi.„A zatem, wychodźtwo jako korporacya polityczna istniećprzestała.„Zdaniem mojem nastąpiło to już w skutek ostatniegonaszego powstania, ale wielu łudziły jeszcze ostatki sympatyi,ostatki wpływu Francyi Napoleońskiej; ale dzisiaj tegoblichtru nie ma. Mówiąc tak, stwierdzam fakt, programatówżadnych nie stawiam. Nie ma w tem nic z naszej strony osobistego; od posługi pobożnej względem was się nie usuwamy,i prawdopodobnie my ostatni plac ostrzelamy; wskazuję tylkoto, co jest, a czego wyznać przed sobą, nie jeden nie śmiałjeszcze.„A następnie życzę i proszę Boga, by nowych emigracyjjuż nie było, i by ekspijacya tego rodzaju na nas sięskończyła. Życzę i proszę Boga, by już odtąd reszta sił


382narodu, była używana na miejscu, do pracy organicznej najaką stać jeszcze. Zadanie to stało zawsze przed nami odupadku kraju; ale niecierpliwość młodych pokoleń, nigdy nato przystać nie chciała. O bracia moi! oby po wieku klęski zawodów wszyscy się na to zgodzili, że lepiej walczyć, cierpieći umrzeć w kraju, bo ztąd idzie nauka i pokrzepieniedla innych. Lepszy powiem Sybir sam, bo ztamtąd więcejwróciło do kraju niż z Zachodu, a wróciło oczyszczonych ipoważniejszych; gdy ztąd, z małym wyjątkiem, złe tylko, płochośći zepsucie wynosić umiemy.„Mówiąc to wszystko, nie myślę stanąć przeciw słowomZbawiciela: „Gdy was w jednem mieście prześladują, uciekajciedo innego," nie myślę narzucać męczeństwa przymusowegona tych, którzy się doń nie poczuwają: wiem że będąindywidua wynoszące się za granicę z Polski jak z innychkrajów, ale niech już ustanie ono epidemiczne ucieJcinierstwo,jak lud nasz bez złości nazywa, niech już nie będzie profesyiprzystawania do winigrantów; niech ustanie pretensya rządzeniakrajem zdaleka; niech ustanie ta szkoła, nie już wzajemnegouczenia ale wzajemnego łudzenia się i oszukiwania,emigracyi przez kraj, kraju przez emigracyę.„Zresztą, gdyby się komu zdawało, że reprezentacyapolityczna narodu za granicą może być jeszcze użyteczną,niech nie tai sobie drugiego bolesnego faktu: że gdyby dwóchtylko wychodźców pracowało w tym celu, jedenby przeszkadzałdrugiemu; a gdyby jeden tylko pozostał, to drugi przybyłbychoć z końca świata, byle mu tylko przeszkadzać. Nie,nie ma błogosławieństwa Bożego na tej drodze; długie bolesnedoświadczenie aż nadto tego dowiodło. Pracujmy nadwyleczeniem się z wad narodowych, które nas o ziemię powaliły,pracujmy nad nabyciem zdrowia moralnego, za któremi siła społeczna przychodzi. Nie liczmy już, jak biedna Hernoroissa,na szarlatanów i środki empiryczne. Prośmy Bogao żywą wiarę, nadzieję i miłość, i za ich pomocą dotknijmysię Zbawiciela naszego, a siła Jego wstąpi w nas, i otrzymamy,choć na innych drogach, to czego pragniemy, a nadtożywot wieczny, i do nas też powie Dawca życia: „Ufaj córko,wiara cię twoja uzdrowiła."


383LISTIV.pogląd na amerykę i amerykanów.Marsylia, 28 listopada 1871 r.Dopiero za moim powrotem do Europy a mianowiciedo Francyi, dowiedziałem się, że i te pobieżne listy z ostatniejmojej podróży chętnie przez wielu czytywane były. Tomnie pobudza, do obejrzenia się raz jeszcze poza sobą, i patrzącjuż zdaleka na Amerykę, spisać pewne ogólne postrzeżeniao Amerykanach. Korzystam z kilku dni wolnych, przedwybraniem się do Rzymu, gdzie mnie prace i zajęcia innegorodzaju czekają, aby ten zamiar jakokolwiek wykonać, i dziśsię z wami temi ostatniemi kartkami podróżnemi dzielę.A naprzód przypominam, co zresztą wam bliższym moimwiadomo, żem nie podróżował, ani jako specyalny uczony,ani jako turysta mający i czas i myśl niezajętą, i zasobypieniężne do rozglądania się swobodnie po zwiedzanym kraju.Przeciwnie podróżowałem jako missyonarz z wytkniętym z górycelem, a spisywałem, co się nadto przy sposobności postrzedzudało. Rzecz prosta, że mnie przedewszystkiem strona religijnai obyczajowa zajmowała; ale niepodobna w Amerycenie dotknąć strony politycznej, już dla tego, że urządzeniatutejsze odmiennością swoją uderzają Europejczyka, już przeto,że atmosfera polityczna tak tu przeważnie panuje, żekażdy, chętnie czy niechętnie, poczuć ją musi.Gdybym się w czem pomylił, nie byłoby dziwo; choćtuszę sobie, żem grubo przynajmniej się nie pomylił; już tomoże w skutek nabytego w częstych podróżach pewnego darupostrzegania, już dla tego, żem rozpytywał się sumiennie, takEuropejczyków dawniej tu osiadłych jak Amerykanów rodowitych,i czytał nadto ich książki i dzienniki.A naprzód, jeżeli kogo zdziwiła różnica pomiędzy opisywanymprzezemuie zbytkiem i zepsuciem miast wielkich,obok prostoty zwyczajów i życia u właścicieli bogatszychnawet na prowincyi, niech pamięta, że Stany Zjednoczone niesą bynajmniej krajem jednolitym jak naprzykład Fraucya lub


384Niemcy. Powstały one ze zlewku wszystkich narodowości europejskich,choć nie przeczę, że rasa anglo-saxońska innepochłania, modyfikując się jednak w stosunku przymieszkiżywiołów obcych, rodzaju zajęć i życia. Przeliczne też i przeróżnesą wyznania religijne w Zjednoczonych Stanach; choćdziki purytanizm panujący zrazu w New-England albo północnychStanach pierwotnych, wyrył typ swój duchowny twardegofanatyzmu na reszcie mieszkańców, fanatyzm ten przechodziobecnie w infidelism albo niedowiarstwo, wyraz jednaktwardości i suchości, w duszach i na twarzach pozostał.Nadto, gdy cywilizacya materyalna i pewny porządekspołeczny, panują w starych Stanach nadatlantyckich, hordyopryszków i oszustów posuwają się wraz z nowemi drogamii bez dróg nawet ku oceanowi spokojnemu, i tworzą zrazuspołeczeństwo bez rządu. Karczownicy pioners sadowią siępo stepach i lasach głębokiego wschodu, długie lata odludniei dziko mieszkając, i dziczejąc rzeczywiście. Jeden z braciszkównaszych, który podrostkiem, zbiegał za chlebem większączęść Ameryki północnej a mianowicie one nowe kolonizującesię Stany, opowiadał mi, iż widział jak rodzina osadnicza,złożona z trzech pokoleń, mężczyzni i niewiasty chodzilikąpać się pospołu do rzeki nago i bez najmniejszegosromu: na miejsce Indyan wyniszczonych, sami zostają Indyanami.Ztąd pochodzi, że Europejczycy czytając po dziennikach,że pięść i rewolwer, są władzą prawodawczą i wykonawczą,w rozmaitych miejscach Stanów Zjednoczonych, wyobrażająsobie, że tak się dzieje w Nowym-Jorku, Fdadelfiilub Bostonie: tymczasem rzeczy takie dzieją się po osadachi miasteczkach nowych teryłoryów jeszcze nieurządzonych,nie przeto by we wspomnianych i innych wielkich miastachnie było jak w Europie armii całej oszustów i złodziejów(którzy w znacznej części z Europy też przybywają): ale jestw nich policya i są trybunały. A zatem pamiętać trzeba,powtarzam, że Stany Zjednoczone, są mozaiką ułożoną z kamienibardzo różnej wartości, ogłady i rozmiarów.Zwracam jeszcze waszą uwagę na żywioły, z jakichpowstały pierwsze kolonie w Ameryce: była to prawie Syberyaangielska. Gubernatorowie ówcześni skarżyli się, że imrząd samych łotrów przysyła z matki ojczyzny. Ledwo jednadziesiąta część porządnych ludzi tu przybywa, pisał jeden spół-


385czesny '), a i sami urzędnicy nie zawsze byli lepsi: owszemzdzierstwa ich i nadużycia były jedną z pobudek do oderwaniasię tych kolonij od starej Anglii. Sama tylko religia,wychowując nowe pokolenia, mogła była przetworzyć takiespołeczeństwa; ale jak sami pisarze protestanccy świadczą,tacy tylko ministrowie przybywali do nowych kolonij, którzydla braku zdolności i cnoty, nie mogli znaleźć pomieszczeniai wyżywienia w starej oj czy z nie. Łatwo pojąć, że tacy ludzieprzybywając do Ameryki, o tem tylko myśleli, jakby się najprędzejzbogacić, uposażyć w domy, ziemie i t. d. Dziwićsię owszem i dziękować Bogu trzeba, że z takich żywiołów,wcześniej nie powstało gorsze jeszcze społeczeństwo, jakiemjest obecnie i codzień się staje, po rozkładaniu się i psuciuw ciągu wielu pokoleń. Obecnie jest to społeczeństwo chciwychmateryalistów, dążących do nabycia coraz więcej i corazprędzej; nieprzebierających w środkach, niszczących niemiłosierniewszystko, co im po drodze zawadza. Niszczących:1. Indyan, gościnnych właścicieli ziemi, do której pierwsikoloniści angielscy żebrakami przybyli.2. Murzynów, których Anglicy sami do kolonij swoichsprowadzili, a których gwałtowna emancypacya zniszczyćjednak może i prawdopodobnie zniszczy. Niszczących już:3. Ludzi rasy białej, i gotowych niszczyć ich dalej.4. Niszczących sami siebie, nie tylko na duszy ale i naciele.5. Niszczących nareszcie samąż przyrodę.O tym pięciorakim kierunku niszczącego ducha Amerykanówpółnocnych, choć pokrótce, powiedzieć nieco wypada,') Mówiąc o przeszłości, słusznieby poprzeć twierdzeniemoje dowodami, wszakże, by nie obciążać tej pracy lekkiegoautoramentu długiemi cytatami, które zresztą przy braku składaczyi poprawiaczy angielskich, stają się niezrozumiałemi, poprzestanęna przytoczeniu jednego ale klasycznego dzieła podtytułem: Christian Missions; Tlier Agents. and their results. byT. W. M. Marshall. 2. vol. tliird edition. New- York: Bet J. Sadleret Con., 31. Barday Street. 1870. Znakomity ten pisarz porównywazasoby, środki i owoce missyj tak katolickich jak i protestanckichpo całym znanym świecie, opierając się na wyznaniachsamych tylko pisarzy protestanckich: a jakkolwiek to porównaniezabójczem jest dla protestantów, nikt mu z nich zaprzeczyćlub fałszerstwa dowieść nie zdoła.54


386a następnie łatwo przyjdzie wyciągnąć horoskop tego narodu.I. O tępieniu Inclyan przez Amerykanów północnychwspominaliśmy już mimochodem tak w dawniejszych jakw obecnych naszych listach. Ale zbrodnia ta, dopełniana przezwieki na zimno wobec Boga i świata całego, tak jest okropna,tak niesłychana, że nie można dosyć o niej mówić, bonie można dosyć jej potępić.Tak purytanie w Massachusetts i na Hudson-rywer, jakanglikanie w Wirginii zostali najserdeczniej przez Indyanprzyjęci, którzy nawet ze zgłodniałymi przybyszami, szczupłcmiswemi zapasami żywności, chętnie się zrazu dzielili,i gruntów im swoich za bezcen ustępowali. Gdy Anglicy zapuszczalisię w głąb kraju, Indyauie strzegli ich okrętów jakźrenicy oka. Gdy w skutek jakiegoś nadużycia przybyszówmłodzież miejscowa cbciała się pomścić, królowa potajemniepołamała im strzały, aby zamysłu swego wykonać nie mogli.Otóż ewanyidiczni ci koloniści jak skoro cokolwiek się wzmocnili,zaczęli gospodarzy swoich obdzierać i z domu wypędzać.A jeżeli krajowcy broniąc się, choćby jednego z białychzabili, natychmiast ci bez litości namioty ich i zapasyżywności, i to nieraz w środku zimy palili, mordując doszczętu starców, dzieci i bezbronne niewiasty. Niecbiw, że sięIndyanie przy sposobności mścili; ztąd nowy powód dla bladychtwarzy, aby ludzi czerwonych znowu mordowali i wgłąbkraju wypychali. Predykanci protestanccy stosowali do biednychIndyan wyrok zagłady na grzesznych Chananejczykówwydany przez Jehowę i pobudzali Anglików do mordu, i samibiednych dzikich zabijali i skalpowali. Tak czynili Amerykanie,zależąc od Anglii, tak czynili i czynią będąc już niepodległymi.Ze 20 traktatów zawierali z naczelnikami Indyan,i nigdy ich nie dotrzymali. W miarę postępującej kolonizacyiludzi białych, musieli się Indyanie cofać w nowe pustkowia;a i tych im jeszcze nie dosyć najezdcy zostawiali, aby pokrzywdzeniwłaściciele ziemi, mogli znaleźć sobie dostatecznepożywienie. Jeżeli z głodu skradną lub zrabują, znowu ichbiali tępią i w ciaśniejsze coraz stepy przepędzają. W czasiemego ostatniego pobytu garstka opryszków cywilnych, napadław nocy koczowisko kobiet indyjskich, śpiących bezpieczniepod opieką stacyi wojskowych Stanów Zjednoczonych i nie-


387miłosiernie je wymordowała. Oburzony oficer, komendant tejstacyi, zaniósł skargę do władz wyższych, dzienniki przezkilka dni miały o czem pisać; ale i na tem też się wszystkoskończyło. Obok żelaza używają też Amerykanie do tępieniabiednych dzikich rozpalających napojów. Zapomogi dawaneprzez rząd wydziedziczonym Indyanom są także krwawą ironią;bo grosz, który dostaną, wraz od nich kupcy wyłudzą zawódkę i arak, tak że z niczem do swoich namiotów wracają,i mrą potem głodem wraz ze swemi rodzinami. Co więcej,chciwość białych nie cofa się przed trucizną dla rychlejszegowytępienia Indyan : i tu już muszę cytować, bym nie był posądzonyo stronniczość i przesadę. Pan Juliusz Froebel piszew r. 1859 co następuje: „Faktem jest, że biali próbowalizatruć całe pokolenia Indyan; i ja sam słyszałem nie razrozprawy nad tem zadaniem, jakby to w najlepszy sposóbwykonać. Historya, o zamierzonem zarażeniu ospą odległychpokoleń indyjskich, obiega po wschodnich stanach, i słyszałemją opowiadaną ze wszystkienii szczegółami. 1 ' Seven Jearsin Central Ameryca ch. V. p. 272. Pan Hopkinson (przytoczonyprzez Macdonalda: British Columbin et. Ch. Y. p. 133)mówiąc przed se:latem amerykańskim z powodu wojny toczonejw Florydzie, i o jej zgubnych następstwach, uczynił następnewyznanie: „Początek tej wojny jest ten sam co wszystkichnaszych wojen indyjskich. Leży on, bez możności wykorzenieniago, w ciężkich krzywdach jakiemiśmy obsypali nieszczęśliwepokolenia tych krajów. Trzysta lat spłynęło w łonowieczności, odkąd biały człowiek postawił stopę na tychwybrzeżach, a każdy dzień, godzina i chwila każda, naznaczonezostały jakimś aktem okrucieństwa i ucisku,... uważamlos Indyan za rozstrzygnięty ostatecznie. Muszą oni zginąć.Wyrok zagłady od dawna wydany a wykonanie jego szybkopostępuje. Chciwość, mości panowie, policzyła liczbę akrówich ziemi i obliczyła ich siły; siła i chciwość kroczą wespółku ich zagładzie." W r. 1861, jeden z najznakomitszych protestanckichkaznodziei w Ameryce, tak ocenił wobec swychsłuchaczów tę nieodpokutowaną winę, z której ostatecznaliczba rychło musi być zdana: „Naród nasz grzeszniejszy jestod jakiegokolwiek bądź innego narodu. Zbrodniczem obchodzeniemsię z Indyanami wywołuje ciężki wstyd. Wszelkiejzbrodni wypisanej w kalendarzu dopuszczono się na niej.


388Powolne prześladowanie, łamanie każdego traktatu z nimi zawartegogdy to nam było korzystnem; i rabunek ich ziemi" *).Zbytecznemby było rozwodzić się dalej nad tym przedmiotem.Sam obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, panGrantt, w ostatnim messażu zapowiedział, że jeżeli Indyanienie poddadzą się rozporządzeniom rządowym, muszą zginąć.Tak protestanci anglo-amerykańscy, najechali i wymordowalisystematycznie naród cały: z tysiąca ludków rozmaitych, dziśjuż bodaj i trzysta tysięcy głów nie zostało. A tymczasemżyją miliony Indyan i w południowej i środkowej Ameryce,równie jak w Kanadzie; Indyan nawróconych przez missyonarzykatolickich, osiadłych* i cywilizowanych. Sam protestanckimissyonarz Prytchard wyznaje, że to porównanie opromieniakatolików, a na nich gruby cień rzuca.II. Ten sam amerykański duch zniszczenia grozi czteremmilionom Murzynów zamieszkującym obszary ZjednoczonychStanów. Osadnicy angielscy, pierwsi sprowadzili czarnychdo Wirginii, i przeto rozmnożyli się oni najliczniej w Stanachpołudniowych, choć jak byli tak są rozproszeni i na północy.Rząd angielski cierpiał przez parę wieków niepoczciwy handelMurzynami, w końcu ruszony jakimś punktem honoru,handlu tego zakazał, i Murzynów po swoich koloniach pospieszniei bez uprzedniego przygotowania usamowolnił. Wszakżei na tej filantropicznej czynności chciał zarobić, bo przyznałsobie prawo do rewidowania okrętów obcej narodowości (mianowiciena brzegach afrykańskich), czy czasem nie wioząMurzynów na sprzedaż. I purytanie Stanów północnych Ameryki,nie radzi, że się Europa przymówiła o opiekę nad niewolnictwem, sprzedawszy ostatniego Murzyna właścicielomwielkich plantacyj na południu, zaczęli gwałtownie na nichnastawać, aby Murzynów swoich usamowolnili. Aby przygoto-^wać, to jest oszukać opinią, puścili w świat sławny romanspani Beecher-Stoye, żony predykanta metodysty „Strzechastryja Tomasza" a wywoławszy opór w południowcach, w imięźle zrozumianego punktu honoru, i obrony prawa własności,doprowadzili rzeczy aż do wojny domowej. Zgniótłszy południowców,pomimo czteroletniego oporu pięciu milionów ludno-') Rev. Henryward Bucher przytoczony w Ney.York. Evening-Express Januar 5. 1861.


389ści przeciwko trzydziestu, usamowolnili cztery miliony Murzynów,bez przygotowania icb do używania tej wolności, i masię rozumieć, bez najmniejszego wynagrodzenia dla dawnychwłaścicieli. Możnaby o tych biednych Murzynach to samopowiedzieć, co rzekł minister Badeni za czasów KsięstwaWarszawskiego o usamowolnieniu przez Napoleona I, naszychpoczciwych wieśniaków, bez nadania im własności: „zdjąłciim dyby, ale i z butami." Niewolnictwa pewno bronić niemyślimy, i już w listach z pierwszej naszej podróży do Amerykioświadczyliśmy, iż żałujemy, że południowi właścicielenie zaczęli na czas, i stopniowo, wyzwalać Murzynów swoich,dając pierwszeństwo najlepszym i najpojętniejszym. Chcemytylko protestować przeciwko potwarzom pani Beecher-Stoye,jakoby Murzyni jęczeli przed emancypacyą pod jakąś dzikątyranią. Nadużycia są wszędzie, i przy wszelkim ustroju społecznym;samolub, silniejszy, zamożniejszy, przebieglejszy,znajdzie zawsze sposób ukrzywdzenia słabszych; ale w ogólnościstosunek pomiędzy Murzynami a ich panami, był patryarchalnyi ojcowski. Pisarze poważniejsi od pani Beecher-Stoye a protestanci także, dziwili się szczerze, na widokczułości macierzyńskiej, z jaką panie białe pielęgnowały czarnychniewolników swoich w chorobie, po szpitalach przez niesame pozakładanych. Anglicy europejscy mianowicie, patrzącna pokarm i odzież murzynów, wyrazili życzenie, aby niewolnicybiali, to jest robotnicy w ich ojczyznie, równie dobrzesię mieli. Najlepszym dowodem, że w ogólności srogości niebyło, jest najprzód to, że po emancypacyi gwałtownej, pomimopoduszczeń, i zapewnionej bezkarności mało się zdarzyłozemst osobistych; powtóre, że dawniejsi niewolnicypowszechnie zostali dzierżawcami i służącymi u byłych panówswoich.Że chrześciańska miłość bliźniego nie pobudziła bynajmniejAmerykanów z północnych Stanów, do wyzwoleniaMurzynów, najlepszym tego dowodem, że podziśdzień pogardadla czarnych większa jest na północy niż na południu; a topomimo praw policyjnych, które się nimi opiekują; i pomimowzględu, że Murzyni powszechnie głosują z republikanami,czyli radykalistami przeważającymi na północy, przeciw demokratom,czyli konserwatorom, do których południowcy ogólnienależą. Co więcej, po kościołach nawet widoczna ta pogarda


390na północy. Wszystkie sekty protestanckie, mają zwykle osobnelokale dla Murzynów; tymczasem na południu, przynajmniejpo kościołach katolickich, mianowicie po mniejszychmiejscowościach, gdzie tylko jeden jest kościół, widać podczasnabożeństwa pomieszanych czarnych z białymi. Jeżeli "ci ostatni,starają się trzymać od nich w pewnej odległości, tłumacząto stronienie ostrym zapachem potu murzyńskiego. Twierdzęzatem, że Amerykanie północni nie wyzwolili czarnychz miłości do nich, ale z nienawiści do swoich plemiennikówna południu, aby ich zrujnować, nie tracąc sami grosza natej emancypacyi. A jakkolwiek nie śmiem twierdzić, że zamierzylisobie z góry sprowadzić drogą tej gwałtownej emancypacyizniknienie niepotrzebnej już sobie a obrzydłej rasyczarnej, w praktyce lękać się można takiego następstwa. KatoliccyMurzyni wprawdzie stopniowo się ucywilizują, ale bodajże większość protestanckich w skutek pijaństwa i rozpustypomału niknąć będzie, jak już rzeczywiście na południu liczebniemaleje. Jeden bowiem tylko kościół katolicki ma łaskędaną sobie od Boga dźwigania ras najbardziej upośledzonych;w ręku protestantów barbarzyńcy psują się jeszcze bardziej,i w końcu nikną. Wzmiankowane przez nas dzieło PanaMarshal, dowodzi zwycięzko tego faktu na całej kuli ziemskiej.A zatem, czeka prawdopodobnie i czarnych zagładaz rąk mniemanych ich dobrodziejów, z rąk Anglo-Saxonówamerykańskich.III. Ten sam duch niepohamowanej chciwości i to przekonanie,jak się jeden pisarz protestancki wyraża, że się ziemiaAmerykanom należy, pędzi ich do niszczenia samejżerasy białej: a to niszczenie zaczęło się na rasie meksykańskiejw skutek podboju dwóch wielkich prowincyj, nowegoMeksyku i Teksas. Łagodna ta rasa, mocno indyjską przemieszana,usuwa się stopniowo, i topnieje pod naciskiem gwałtownychszalbierzy z północy.b. System exterminacyjny zastosowany został na szerokąskalę w południowej części samycliże Stanów Zjednoczonychw czasie i po skończonej olbrzymiej wojnie domowej. Wskazaliśmyw listach poprzednich, że wojna domowa może siępowtórzyć z kilku powodów: religijnych, politycznych lubsocyalnych, nietylko na południu ale i w reszcie StanówZjednoczonych.


391c. Jakkolwiek rozsądniejsi lękają się dalszego rozpościeraniasię ku południowi, już dla nieobarczania się obcemiżywiołami, już dla niepopadnięcia w miękkość i gnuśność,do jakiej sam klimat gorący pobudza, niemniej przemagającyducb chciwości, w mnóstwie awanturników, pędzi ich naprzódw tym kierunku i w końcu przemoże. Już teraz czychają naKubę, później zechce się wszystkich Autyllów; potem środkowej, a nareszcie i południowej Ameryki aż po Patagonią.Jedno, co może zbawić rasę łacińską', to wyleczenie się naczas z trucizny niedowiarstwa i zasad rewolucyjnych przejętychz Europy. Szczęściem, że ruch ten zwrotny już sięzaczął. Jest poczucie i są próby związania się w silną konfederacyą.IY. Co więcej rasa północna amerykańska niszczy samąsiebie.a) Wycieńcza się na siłach gorączkowem życiem z chciwości.Amerykanin rzadko je spokojnie i strawi spokojnieprzyjęty pokarm; ztąd choroby żołądkowe powszechne. W r skuteknieumartwienia i nieprzezwyciężania się w niczem, nieumieją ścierpieć upału: więc spoceni siadają na przeciągach,lub się rozbierają do koszuli, albo też czynią jedno i drugie,i ztąd reumatyzmy powszechne u nich. Szukałem powoduupodobania Amerykanów w zakładaniu nóg wysoko ? Zapewnianomnie że to czynią, aby krew odpływała od zreumatyzowanychich stóp i goleni. W skutek tegoż nieumartwieniai chęci zarabiania bez przerwy, nie mają cierpliwości w chorobie;i dla tego na lada dolegliwość, używają najtęższychśrodków lekarskich i nie znają konwalescencyi; bo oni o tyledbają o życie, o ile żyjąc mogą zarabiać.b. Wspomnieliśmy już, że Amerykanin nie ma pojęciaumartwienia chrześcijańskiego. Zamiast walczyć z potrójuąpożądliwością ciała, oczu i pychy żywota, wyłącznie jej hołdują;i comfort jest dla nich tylko minimum używania: mówiętu zawsze głównie o wielkich miastach. Ztąd przedwczesnei gorączkowe szukania sensacyj przyjemnych, życie sztucznei przyspieszone jakoby w cieplarni, ztąd niszczenie organizmuzanim się on rozwinie , a następnie starość przedwczesnai choroby piersiowe mianowicie u niewiast. Mężczyznomalkohol, tytoń i wszystkie korzenie i narkotyki, jużbodaj nie wystarczają. Sądzę, że człowiek nowożytny, tak


392w Ameryce jak w Europie, pomimo całej pychy i pretensyido ciągłego postępu, skończy jak Chińczyk na opium; corazwięcej fenomenów wskazujących, że tej pysznej nowożytnejcywilizacyi materyalnej , grozi marasmus senilis.c. Pomijam choroby społeczno-obyczajowe: wielożeństwocoraz częstsze, niepłodność dawnych rodzin amerykańskich,i w ogólności okropna zgnilizna obyczajowa (za świadectwemtutejszych moralistów) staranniej tylko niż w Europie ukrywana:bo o tem i mieliśmy już sposobność napomknąć idługo mówić przykro. Ale czego zamilczeć niepodobna, toświeżego odkrycia, że amerykańskie szkoły niekonfessyjne,(które dziś sekciarze w Europie rozpowszechniają) prowadząwprost do najstraszniejszej rozpusty nawet w stolicy purytanizmu.Dziennik Herald, wychodzący w Bostonie, w numerzeswoim z 20 października zeszłego roku, zawiera artykuł wielcegodny uwagi o stanie szkói publicznych w ZjednoczonychStanach. Wiadomo, że te szkoły urządzone podług planuwolnych myślicieli, przeznaczone są dla dzieci wszelkich wyznań,a religii jakiejkolwiek bynajmniej tam nie uczą. Podajemywyjątek z tego artykułu:„Co rok naczelnik policyi ogłasza statystykę prostytucyiw tem mieście; ale jakże mało obywateli rzuci obojętnemokiem na obraz nędzy, jaką im ten wykaz przedstawia! Jakkolwiekte liczby są dosyć wymowne, aby przejąć wstydemi smutkiem serce ludzkie, pewni jesteśmy, że widzimy tylkosłabe przedstawienie rozpusty i niemoralności panującej wewszystkich klasach społeczeństwa.Kilka miesięcy temu profesor Agassiz, którego wartośćnaukowa znana każdemu, chciał zgłębić osobiście ten przedmiot,a co ujrzał, przejęło go zgrozą. Sondując przepaść spodlenia,w jakie popadli mężczyzni i niewiasty, zaczyna rozpaczaćo tyle zachwalonej cywilizacyi 19 wieku.Przebiegł jaskinie rozpusty, już publicznej, już prywatnej,rozszerzonej po wszystkich kątach miasta. Oświadcza,że spisał katalog każdego z tych haniebnych domów i ichmieszkańców, że dowiedział się czynów zdolnych wywołaćosłupienie w publiczności, gdyby jej były wiadome.Rozmawiał swobodnie z nieszczęsnemi ofiarami zepsucia,i dowiedział się przyczyn, które je do zguby doprowa-


393dziły. Z wielkiem swojem zdziwieniem, większa część tychgołębic zbrukanych przypisywała swój upadek wpływowi, jakina nich wywarły szkoły publiczne; jakkolwiek Boston słuszniejest dumnym ze szkół swoich (?) widocznem jest dla niego,że one potrzebują reformy. W większej liczbie tych szkół,książki i ryciny najsprośniejsze są w obiegu wśród dziecipłci obojej.Tajemnica, z jaką sobie ich udzielają, dodaje im urokunieprzepartego a dla pana Agassiza nie pozostajenajmniejszej wątpliwości, że większa liczba chłopców i dziewczątposiada egzemplarze takich publikacyj, których sobienawzajem pożyczają. Łatwo sobie wystawić następstwa koniecznieztąd wypływające: najobrzydliwsze praktyki i stosunki.Złe to nie gnieździ się w samym tylko Bostonie, rozlewa siępo innych miastach i po wsiach nawet.Kiłka lat temu zaledwo, drugie miasto Massachusettsprzerażone zostało odkryciem, że jedna ze szkół była teatremrozwiozłości, i że dzieci obu płci miewały tam umówioneschadzki. A świeżo temu podobne zgorszenie się powtórzyło,ale władze nie chciały mu dać rozgłosu, aby szkołanie została opuszczoną (!). Te wypadki dowodzą, że rodzicei nauczyciele nie dopełniają obowiązków swoich względemdzieci sobie powierzonych." My powiadamy, ze dowodzą dalekowięcej.Y. Nie dość, że Amerykanie siebie sami niszczą, oddaniprzedewszystkiem przemysłowi, psują oni jeszcze samą przyrodę.Od lat kilku dziesiątków coraz więcej klęsk dotykaziemię. Cholera, choroba na bydło, choroby kartofli, zboża,wina, jedwabników dawniej nie znane: brak regularnych pórroku, gradobicia, uragany, trąby powietrzne, trzęsienia ziemi,tam gdzie nawet dotąd nigdy nie bywały. Ludzie biorą tewypadki za fenomena przechodnie, nie sumują ich wszystkichrazem, by w nich nie uznać znaków chłosty Bożej: a tegowłaśnie przypuścić nie chcą, musieliby bowiem zmienić swojefałszywe, materyalne, pogańskie życie. Badajmy zatem, czyludzie nie mają w tych fenomenach udziału, czy się do-nichprzynajmniej nie przyczyniają. Przy dokładniejszem poszukiwaniu,znajdziemy, że działanie przemysłu, tego głównegoczyónika chciwości i zmysłowości nowożytnej, nie tylko do-50


sięga rodzaju ludzkiego, ale też zwierząt i roślin a nawetatmosfery, a przez nią ogólnej substancyi naszego planety.Jednym i może najgłówniejszym powodem perturbacyiżywiołów jest trzebienie lasów.Wprawdzie Turcy dali nam pierwszy przykład, wypalającogromne bory, by sobie pastwisk przyczynić. Trudno powiedzieć,czy koczujących Arabów wyłączna wina , że Libandawniej gęsto cedrami porosły, dziś został prawie skalistąpustynią; że Palestyna, Syrya, Mezopotamia i inne pasy takśrodkowej Azyi jak północnej Afryki, niegdyś żyzne i ludnekraje, dziś przeszły w prawdziwe stepy. Nie dziwimy się, żew naszej Europie, mianowicie środkowej, Francuzi w skutekrozdrobnienia gruntów podczas wielkiej rewolucyi; Niemcy,szczególnie też kraje austryackie, od czasu reform Józefa II,podziału wielkiej własności, pomnożenia osad, opalania licznychfabryk drzewem; nie dziwimy się, mówię, że w naszejciasnej i przeluduionej Europie lasy zostały wytrzebione.Ale co dziwniejszego, że w wielu miejscowościach północnejAmeryki brak lasów już się czuć daje. Nie winujemy ich zawielkie straty, jakie w tej mierze ponieśli przez pożary w r.1830 i pod koniec zeszłego roku, gdy się lasy paliły odStanu New-Jorskiego do Minesotty na obszarze większym niżcała Francya; oskarżamy jedynie kai'czowników amerykańskichi przemysłowców tępiących niemiłosiernie odwiecznebory.Ludzie powszechnie myślą tylko o potrzebie paliwa ibudulcu, a nie pamiętają, że las jako las niezbędny jest, mianowicieteż w okolicach górzystych. W skutek obnażenia górz lasów traci naprzód śnieg swą obronę, przeciw pierwszymgorącym promieniom wiosennego słońca. Gdzie on sobie dawniejmiesiącami jeszcze spokojnie leżał, gdy z płaszczyznoddawna był już zniknął, i swem stopniowem topnieniemroślinność orzeźwiał, źródła karmił, mało cieplika atmosferzezabierając; teraz musi cały nagle spadać; a spadającw czasie, gdy wegetacya jeszcze nie rozwinięta, porywa zesobą dużo dobrego humusu. Podobny skutek sprawiają deszczeletnie, gdy zamiast spadania jak dawniej na gęste lasy, spływająhurtem na otwarte pola, gdzie gęstwina, trawa, iglicelub liście pędu ich nie przetrącają. Tak góry łysieją, źródławysychają, rzeki pomniejszają się, powodzie bywają coraz


395częstsze i gwałtowniejsze. Z tego com widział na własneoczy, mogę wnosić na daleko więcej gdzieindziej.I atmosfera cierpi na tem wytrzebieniu lasów. Powietrzetraci czynny środek oczyszczający przeciw szkodliwym wyziewom,co się szczególniej sprawdza na lasach iglicowych.Gdzie lasy wytrzebione, nie podobna trzymać zarybionychstawów, stojące wody bowiem febrę sprowadzają. Elektrycznośćtraci także jeden z dobrych przewodników dany odprzyrody; pola tracą obronę przeciwko wiatrom. Sądzę, żenagłe zmiany w temperaturze i złagodzenie zimna na północy,powiększenie chłodu na południu, tak w Europie jak w Ameryce,trzeba głównie przypisać wytrzebieniu lasów.Prawdopodobnie jeszcze jedna klęska spadła ztąd naświat, choć mało kto na to zwraca uwagę. Mnóstwo małychśpiewających ptaków straciło miejsce pobytu i schronienia.Że te ptaszyny tępią ciągłem swojem grzebaniem i dziobaniemnieskończoną liczbę szkodliwych owadów, jest rzecząpowszechnie uznaną. Ale czy nie niszczyły one także niedościgłychoku ludzkiemu żyjątek i kryptogamów, którez ubytkiem swoich prześladowców rozmnożone, a nie znajdującpokarmu w lesie, czy nie rozlały się po polach niszczącrośliny, sprowadzając chorobę kartofli, winnic i t. d.? Wprawdzienie można tych pytań ostatecznie rozwiązać, ale znówpodejrzenia nasze mają za sobą dużo prawdopodobieństwa.Drogi żelazne, żegluga parowa i fabryki, zużywając lasywywołały potrzebę węgla kamiennego: a czy rozwinięte olbrzymiood lat 50-ciu tego rodzaju paliwo nie wpływa na atmosferębliższą a następnie na zdrowie ludzkie? czy oświetlaniegażem i nieoczyszczoną kamfiną nie sprawia równiezgubnych skutków?Ale co prawdopodobnie daleko szkodliwiej działa na atmosferę,to przetrącenie elektryczności powietrznej ziemskiej,liniami kolei żelaznych i telegrafów, która już i tak przezubytek lasów, ważnego regulatora utraciła. Długie przewodniki,najlepszego rodzaju, przerzynają Amerykę we wszystkichkierunkach, a pod morzem stykają się z innemi, w dalszychczęściach świata. Burza wprawia wszystkie druty w ruchnieregularny od Nowego Jorku do San-Francisco: piorun możeuderzyć w Bostonie, a w Nowym Orleanie pożar sprowadzić.Jak potem przyjąć, że to wszystko może się obyć bez wa-


396żnego zwichnienia, owszem bez rozsadzenia całego systemuatmosferycznego ?Zwróćmy teraz uwagę na świat roślinny. Amerykaniew New-England i koloniści europejscy prowadzą rolnictwo poprawne.Owoż wiadomo, że ono się opiera głównie na nawozie.Prawdą jest, że wszelkie zwierzęce ostatki assymilująsię z humusem i służą za pokarm mającym na nim zejść roślinom:jak prawdą jest że żadna substancya w przyrodzienie ginie, jedno że się wszystko przeistacza. Ale czy dawniejobchodzono się z nawozem podobnie jak dzisiaj, gdy sięprzymusza gwałtem ziemię do wydawania, posypując ją masązwierzęcych ekskrementów, nawet dokładnie nie rozłożonych.Ostatki browarów, guano, potaż, kompost i inne najsilniejsześrodki gnojenia w nowszych czasach bywają używane.A więc gdy znaczna część zboża w taki sposób się rodzi,i tak zrodzone podobnie się rozpładza, trudno przypuścić, żechleb z takiego zboża nie wpływa ua zdrowie pospolite. Karmieniesamo bydła i koni jest równie sztuczne, a następniei mięso jego i mleko mniej zdrowe i choroby bydlęce powszechniejsze.To pewna, że gdy zeszłego lata objawiła sięśmiertelność koni po wielkich miastach Zjednoczonych Stanów,konowały nie znaleźli innego środka, nad poradzenie zmianykarmu, to jest nad powrót do normalnego.Obejrzyjmy się jeszcze raz na najważniejszy czynnik w alitacyiczłowieka, to jest na wodę. Że jej co raz mniej i corazmniej dobrej, tośmy już widzieli. Ale jaki wpływ na wodędo picia wywierać musi zwyczaj spuszczania do rzek kloakmiast kolosalnych? jaki wpływ wywierają brudne wody z fabryki pralni? a jaka ztąd szkoda dla zdrowia ludzkiego?—niewątpliwie większa, niż zwykle przypuszczamy.Pomijam, że dwa arcyważne zasoby żywności, ryby izwierzyna, do coraz mniejszych rozmiarów są sprowadzone;a inne zanieczyszczone i zepsute. Więc gdy rodzaj życia jestinny, i wyziewy ogólne inne być muszą; co też bez wpływuna atmosferę i powietrze być nie może.P«,az jeszcze zwracamy na ten fakt uwagę: że od niejakiegoczasu burze bywają częstsze i złośliwsze niż dawniejpioruny i grady niekiedy codzienne, częstsze powodzie i trzęsieniaziemi, meteory przerozmaite coraz pospolitsze, powietrzecoraz bardziej anormalne i niestałe: pory roku nie chcą•


397się już ani zaczynać ani kończyć. Rzecz widoczna, że sięmachina tego świata starzeje, pleśnią i mchem porasta. Jęczyprzyroda, mówiąc ze świętym Pawłem, pod tyranią zepsutegoa zużytego Pana swego, i wzdycha za swem wyzwoleniem.Wiele z tego cośmy dotychczas powiedzieli, tyczy sięteż naszej starej Europy, ale wydatniejsze jest, w tej nibymłodej Ameryce; nie ma tam jak u nas siły oporu w podaniachi nazwyczajeniach,.'i przeto pęd ku rozkładowi społeczeństwachrześcijańskiego daleko tam pospieszniejszy. Zresztąmówię obecnie o tak zwanym nowym świecie.Tak Amerykanie północni, (mówię zawsze o wydatnejich części, dającej pęd i kierunek duchowi ujemnemu tejrasy); tak Amerykanie północni, gnani naprzód duchem chciwościbez serca i wnętrzności, niszczyli od początku, i dobijająrasę miedzianą albo czerwoną, autochtonów tej ziemi,Indyan. Jeden z urzędowych rzeczników protestantyzmu przyciśnionysumieniem wykrzyknął w dobrej chwili lat temu 50:„przebóg! ileż ma nasz naród do odpowiedzenia przed trybunałemrozdawniczej sprawiedliwości" '). Ciż Amerykaniewystawili następnie, jakeśmy widzieli, niedorosłą rasę Murzynówna niebezpiezeństwo zagłady, pozostawiając ją samejsobie. Niszczą obecnie rasę białą, niszczą samych siebie, psująi niszczą przyrodę. Pełni siły przedsiębiorczej, gorączkoweji nieustającej energii, bogaci w odkrycia na polu materyalnemi przemysłowem, przy rosnącem niedowiarstwie i bezbożności,Amerykanie północni są i stają się coraz bardziejrodzajem olbrzymów, nemrodów epoki chrześcijańskiej, narodemnajbardziej przygotowanym do przyjęcia antychrystyzmu;gdy bowiem w Europie solidaryzm dopiero kiełkuje, w Amerycepółnocnej są już blizko dwie trzecie części ludności niechrzczonej,lub praktycznie niechrześciańskiej, pomimo przymusowegoświęcenia niedzieli.Jaka będzie przyszłość tego narodu?Ciężkie zaprawdę, ciężkie są jego rachunki ze sprawiedliwościąBożą: to też i chłosty spadające mają coś olbrzymiego.Jakże przestraszny był ów zeszłoroczny pożar lasów!" ') „Alas whai lias not our nation to ansver for, at the barof retributive justice!"


398Dzienniki polityczne nawet widziały w nim coś nienaturalnego.Kłęby dymu i iskier podnosiły się z ziemi i spadałyna zamieszkane osady; snopy płomieni przelatywały wielkiejeziora i zapalały miasta. A ona straszna pożoga Chicago,w której pogorzelców ocalonych słota i zimno dobijały; a odbudowanepo miesiącu domy nowy uragan obalił. Grożą temukrajowi, jakeśmy wspomnieli, zdaniem naszem, wojny domowe(a będą dzikie i straszne), wojny socyalne, wojny politycznei prawdopodobnie wojny religijne.Zkąd tedy ratunek? Odpowiedział na to pytanie proroczojeden pisarz protestaucki wołając: „Tarczą naszą jest wiara katolicka"The.Catholic Faith ts the shield of America '). Zaprawdęwiara katolicka jest już obecnie tą tarczą; ale gdy katolicyzmoczyszczony i wzmocniony prześladowaniem, wyleczy się z naleciałościduchowych Ameryki, rdzennie protestanckiej i kupieckiej,i porośnie bogaciej w doktorów i świętych; o! wtenczaspodwójnie kościół nasz będzie tarczą zbawienia dla tegokraju. Dziwna, że główny organ polityczno-protestancki w tymkraju sam to bez ogródki wyznał: „Jeżeli religia, mówi, zeswymi nieśmiertelnymi obietnicami ma się ostać na świecie,a zimne niedowiarstwo (raczej pogaństwo, infidelity ) niemazalać całej Europy i Ameryki, nic innego nie pozostaje, jednopowrót do Kościoła katolickiego." (New-York Herald quotedin Morning-Star, Aug. 23. 1859). Fiat — Amen.0 niebezpieczeństwach grożących ludności polskiśj, wynoszącejsię do Ameryki. 2 )Szanowny Panie 1Piszesz Pan do mnie, we własnem i towarzyszów swoichimieniu, ubolewając nad częstszem coraz wynoszeniem sięnaszych rzemieślników i parobków do Ameryki, którzy pociąganido tego kroku przez emigracyjnych ajentów niemieckichV English woman in America Ch. III. p. 95.^ List pisany do p. Daszkiewicza w Poznaniu.


399łudzą się ich obietnicami wielkiego tam zarobku i dobrobytu,a nie wiedzą o ukrywanych przed niemi starannie zawodach,a niekiedy i nędzy ostatecznej, jaka ich tam spotkać może.Dodajesz Pan, że glos kapłana, tem bardziej takiego, któryjuż po dwa kroć zwiedzał Amerykę, wywrzeć może silniejszywpływ na umysły kuszonych, niżby to sprawić zdołał głosczłowieka świeckiego: i przeto wzywasz mnie, abyin ogłosiłzdanie moje w tym przedmiocie.Szanowny Panie, na dłuższą pracę nie starczy mi czasu,i wątku nie stać. Już w listach, gdzieindziej przezemnie ogłoszonych,pokazałem rozkład religijny i społeczny w Ameryce,olbrzymim krokiem postępujący naprzód, zapowiadałem grożące,i to w niedalekiej przyszłości wojny i polityczne i socyalno-religijne:toby już powinno dać naszym do myślenia.Bo mogłoby się powtórzyć, co się już działo w czasie ostatniejwojny domowej, że Amerykanie północni umieli się wykręcićod służby wojskowej, gdy tymczasem osiadli już koloniścimusieli należeć do mobilizowanych milicyj, a świeżoprzybywających z Europy zdradziecko pakowano wprost dopułków. Ale cóż, kiedy rzadko kto korzysta z doświadczeniadrugich!Na nieszczęście ci, którzy wywędrowawszy umierająz nędzy i chorób, naturalnie że milczą, i nie mogą ostrzedzpozostałych w kraju, że ich coś podobnego łatwo spotkaćmoże. Na parafii „Panna Marya" w Texas, przez nas obsługiwanej,gęste i wielkie mogiły świadczą, że znaczną częśćpierwszych osadników tyfus wymiótł ze świata. Milczą teżosadnicy o złych latach, jak np. o podwójnej strasznej posuszyw Texas od lat sześciu, która wszystko wypaliła napolach, i główny dobytek, bydło, o śmierć przyprawiła. Milczą,bo wstyd im wyznać, że nie znaleźli czego szukali, i żezbłądzili nie słuchając rad tych krewnych i przyjaciół, którychwe wsi swojej lub miasteczku porzucili. Ale niechnoprzyjdą dobre lata, a dolary brzękną w kieszeni, wtenczaspiszą ua gwałt do pozostałych krewnych i przyjaciół, by donich przybywali; bo rzecz prosta, że wychodziec, tem bardziejPolak, rad jak najwięcej Ojczyzny ze sobą wynieść.Zaprzeczyć też nie można, że lud nasz spokojuy, pracowitya silny, poszukiwany jest bardzo w Stanach Zjednoczonych dociężkich robót, więc ci, którym Bóg zdrowie zachowa, rzeczy-


400wiście rychło dorabiają się grosza, zdobywają się na domywłasne po miastach, lub na grunta po wsiach, i to przyciągainnych. Ale nie myślą, że w Ameryce panuje nielitościwehasło: help yourself, tj. radź sobie sam jak możesz; a koloniścipolscy nie znajdą poparcia w ciężkiej doli, jak je znajdująniemieccy we wielomilionowym zorganizowanym narodzie,przesiedlonym za Atlantyk; jedno kupkami rozproszeni, wyglądająjakoby drobne niepostrzeżone wysepki na tem wielkiemmorzu amerykańskiego świata: więc któremu z Polakównoga się powinie, ginie bez ratunku. Ale cóż kiedy każdy sięłudzi, że jeszcze się powiedzie , i dla tego ten wzgląd małowrażenia czyni.. Słowianin czystej krwi, od czasu jak go znamy w dziejach,trzymał się upornie jak perz rodzinnego gruntu, trzymałsię oburącz strzechy i mogił przodków swoich; przynich cierpiał, i przy nich umierał. Jeżeli chłop moskiewski,po połowie koczowniczy, opuszcza rodzinne gniazdo, to tamsię puszcza, gdzie podbój rządowy już dosiągł, albo rychłodosięgnąć ma. Sam Wielkorossyauin do innych części światadla zarobku się nie wynosi, tem mniej to dotychczas Polakczynił. Tymczasem u was , gdzie dochodzą już fale duchapropagandy kolonizacyjnej niemieckiej, zdaje się że duch niemieckijuż to drogą szkół, już atmosfery ogólnej, przegryzarodzime usposobienie ludu naszego. Niemiec bowiem, świeżotylko w skutek sztucznej propagandy piśmiennej poczuł sięrzekomo do szerzej pojętego Patryotyzmu, w powszechnemrozumieniu tego wyrazu. W gruncie przywiązany on tylkojest do niemieckiego obyczaju, który przenosi ze sobą wszędzie;a zresztą, nie przyciśnięty nawet głodem jak naszebiedactwo, jedno dla polepszenia losu i powiększenia majątku,rozchodzi się po całym znanym świecie, od skrzepłej Syberyido spiekłej Brazylii: a i w nowej Ojczyznie, jak skoro otworzymu się widok większego zarobku , znowu opuszcza domswój i groby rodziców i dziatek, i dalej się w świat wynosi.Miałżeby duch podobny ogarnąć i ludek nasz w dzielnicachniemieckich, skoro go, pomimo szczerze katolickich uczuć, tiiepowstrzymuje od wędrówki myśl tak prosta i oczywista, że,miejsce jego, z arcy rzadkim wyjątkiem, nie zajmie katolik,choćby niemiec, jedno protestant?...


401Ale jest jeszcze inna uwaga, która zapewne najwięcejskutkować będzie na umysłach naszego ludu, bo się tyczysumienia i zbawienia duszy, więc tę przedewszystkiem podnoszę.Ponieważ u nas nie ma uorganizowanej wędrówki doAmeryki, lud nasz nie przybywa z kapłanem swego języka,jak to często koloniści irlandzcy i niemieccy czynią, którzyzresztą i tak wszędzie znajdują swoich duchownych. Nasibiedacy, przysiadłszy gdziekolwiek, nuż w prośby płaczliwedo Biskupa miejscowego, o księdza polskiego. Biskupi amerykańscy,z początku sprowadzali l^apłanów emigrantów, jużto z r. 1831, już z 1848 i później przybyłych jeszcze. Aleobecnie, nie wchodząc w powody, z trudnością już przyjmująkapłanów świeckich, i domagają się koniecznie zakonników.Otóż obecnie na 60 do 100 tysięcy Polaków, rozproszonychpo całej północnej Ameryce, jest wszystkiego 20 księży polskich,z których 6 Zmartwychwstańców, 3 Jezuitów, 3 Franciszkanów,a reszta księży świeckich. Nie świetnie zatem rzeczstoi z obsłużeniem duchownem naszych emigrantów w Ameryce:jeden ksiądz na 3 do 5000 ludzi, i to rozsianych poprzestrzeniach kilkudziesięciu milowych, nie zawsze i raz narok do każdego dojechać może. A skoro za łaską Bożą ustaniekiedyś prześladowauie w Rossyi, natenczas przy najlepszejwoli nie uda się znaleźć kapłanów polskich dla Ameryki.O tem powinniby myśleć nasi ochotnicy do NowegoŚwiata. Powinni pamiętać, że dzieci ich wprawdzie skorozamerykanieją, przynajmniej bez nauki i Sakramentów nieumrą, kiedy tymczasem oni sami, przybywając już w wiekudojrzałym, nie nauczą się po angielsku do tyla, by kazanianależycie rozumieli, lub porządnie wyspowiadać się mogli,i w godzinę śmierci chyba na migi, lub przez tłómacza tegoarcyważnego aktu dokonają, a być może że i księdza nieznajdą 1Oto szanowny Panie, kilka uwag luźnych na prędce spisanych,na które zdobyć się mogłem. Zostawiam Panu wolnośćwszelką użycia ich, lub nieużycia. W każdym raziewdzięczny jestem za odezwanie się do mnie, i polecając Panamojego Bogu, nawzajem modlitwom Waszym i Towarzystwasię polecam.Rzym, 4 kwietnia, 1872 r.54


IX.PAMIĘTNIKO POCZĄTKACHZGROMADZENIA ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO.Co było od początku, cośmy słyszeli,cośmy widzieli oczyma naszemi,cośmy oglądali, i ręce nasze dotykałyświadczymy i opowiadamy(I Jan. 1. 2.)W S T Ę P .Pańskiego 1866, jeden z przyjaciół naszych bawiąwParyżu, doniósł mi że Redakcya RocznikaTowarzystwa Literacko-Historycznego postanowiła zdać sprawęze zakładów polskich religijnych, dobroczynnych, i naukpwychza granicą; i że pominąć nie może naszego Zgromadzenia:jeżeli z;atem nie dostarczymy ipu objaśnień potrzebnych,winą naszą będzie, gdy co nieęlpkładnego drukiemogłosi, tem więcej że ono dotąd za granjqami Pp.lski jedyniesię rozszerzało. Powolny temu wezwaniu spisałem krótki pamiętnik,który ogłoszony został w ^Roczniku tegpż Towarzystwa1867 (XIV—XL); lecz że pojawił się z uzupe,łpieniami,które choć nader życzliwą, jednak nie,pioją,były ipis.ąpe ręką,nie mógł być przezemnie tamże podpisany. Bacząc że to tre- .


403ściwe sprawozdanie dość przychylne znalazło przyjęcie, alenie zaspakaja ciekawości i nowych członków wstępującychdo 1 Zgromadzenia, i przyjaciół jego, i osób obcych a jednakdobrej wiary i chcących mieć sąd o tem Zgromadzeniu: postanowiliśmypierwotne sprawozdanie znacznie rozszerzyć, jakkolwiek,każdy to zrozumie, że żyjący i a żyjących nie mogęjeszcze Wszystkiego powiedzieć, i żem obszerniej stosunkowo'opfeał to, czegom się sam bezpośrednio dotykał. Praca tajtest zatem osobistą moją, nie zaś urżędową kroniką Zgromadzenia.ROZDZIAŁ I.Bohdan Jański (1835—1840).Zgromadzenie to 1 , nazWane później od ZmartwychwstaniaPańskiego, poczęło się w Paryżu, śród Polaków wychodźcówpolitycznych. I ludzie zdawali się być nieodpowiedni, i miejscenićsposobfte; jednak niedostatkom Bóg miłosiernie zaradził.Emigracya polska przybywszy do Francyi po nieszcźęśliwenJpowstaniu 1831-go roku, łudziła się nadzieją że wrazzacżną się tworzyć legiony i że na czele wojsk franćuzkicbdó 1 ojczyzny wróci. Chłodniejsi nie spodziewali się tak rychłejzmiany ; wszakże bacząc na nieustalony jeszeze stan Europy,i z położenia swego potrzebując nadziei, nie śmieli jej odpychać:młodzi dlatego że młodzi, starzy dlatego że starzy, pragnęlia więcej spodziewali się rychłego powrotu. O szukaniukoi-zeni nieszczęść narodowych, źródła upadku tylu powstań,nikt nie myślił, a przynajmniej nikt głośno myśleć nie śmiał.Emigracya fiasza znalazła się we Francyi w niekorzystnych-wielcedla religii czasach. W skutek rewolucyi lipcowejkapłani musieli kryć się, lub po świecku się nosić; a kościoły,w Paryżu mianowicie, były puste. Wśród rodaków naszychrzadkie jeszcze było prawdziwe niedowiarstwo lub odraza doKościoła i do duchowieńśt\«i; ogólnie parto\Vała pośród nich


404obojętność połączona z wielką nieznajomością własnej religii.Przynieśli tedy do Francyi tę religijność ogólną zwykłą Sławianom,karmiącą się wspomnieniami rodzinnemi, podaniaminarodowemi; przy umyśle skrzywionym już naleciałościamifałszu. Stronnictwo zwane ljberalnem, zwycięzkie i panującewe Francyi, podejmowało nader życzliwie wychodźtwo polskie,opiekowało się niem, ale wpływem swoim (obok wpływu dziennikówi książek) wszczepiało w nie stopniowo uprzedzeniaswoje i odrazę do Kościoła, wciągając też i wpisując naszychdo lóż wolno-mularskich. Pomimo to, na początku, po wielkichzakładach (depóts) do tysiąca i więcej liczących osób,jak w Avignon, Besanęon, Bourges, i t. d. ') wychodźcy urządzilisobie tradycyjnie Msze wojskowe ze śpiewami polskiemi;ale i to rychło przy rozdrabnianiu się zakładów upadło, ileże w kapłanach swoich nie wiele znaleźli pomocy. Była jeszczewtenczas może chwila i sposobność pochwycenia umysłów,i zatrzymania ich na ślizkiej pochyłości niedowiarstwa: alesię to niestety nie stało. Okrom wspomnionych już powodów,rozmiłowanie się młodzieży w zasadach terroryzmu wielkiejrewolucyi francuzkiej, nadzieja poruszenia ludności wiejskieji wywalczenia w ten sposób ojczyzny, połączone z koniecznemprzy zasadach rewolucyjnych zagłuszaniem sumienia co dowyboru środków: wszystko to rozwijało wielkim pędem niedowiarstwoa po części i otwartą już bezbożność wśród polskiejemigracyi.Wśród tej hałaśliwej rzeszy, był człowiek spokojny izamyślony, dwadzieścia kilka lat wieku liczący, sam nie emigranta wyłącznie prawie z emigrantami przestający. Wzrostubył średniego, delikatnej raczej budowy ciała; rysy twarzymiał regularne, cienkie, zachodnio-europejskie. Czoło jego') Dla czytelników mniej z historyą emigracyi obznajomionycbdodać winienem objaśnienie, że rząd francuzki z obawyaby zbyt wielka ilość Polaków, naonczas wielce popularnych,zebrana w Paryżu, nie dała mimowolnie powodu do ponawiającychsię wciąż zamieszek w stolicy, wyznaczał przybywającymz Niemiec kolumnom na miejsce pobytu odleglejsze miasta departamentowe.Przebywające tam oddziały zwykle z wojskowych złożone,zostawały z razu pod rozkazami Ministra wojny i zwanebyły po wojskowemu depóts, zakładami.


405wysokie, brunatnym kędzierzawiącym się włosem bogato pokryte;oko duże i ciemne dziwnie wdzięczne w spojrzeniu;miły wyraz ust jego; wszystko słowem, pokazywało w nimzdolność zarazem i dobroć, w wysokim stopniu rozwinięte.On już był przebiegł stromą pochyłość niedowiarstwa; zajrzałw tę ciemną, źle woniejącą i bezdenną przepaść; i teraz wracałz utrudzeniem pod górę, spotykając po drodze rodakówswoich świeżo do Francyi przybyłych, i pędzących na dółz całem upojeniem ludzi nierozczarowanych jeszcze w błędzie.Nie wymijał ich bynajmniej dojrzalszy podróżnik; owszemmiłością bratnią przejęty zatrzymywał i wyzywał na rozmowę.Z dziwną cierpliwością z niecierpliwymi, uprzejmością z nieokrzesanymiczęsto, starał się zarozumiałych a przytćm, jakto bywa najczęściej, nierozumnych przekonać, oświecić, upamiętać.A taki urok i wdzięk posiadał, że bez względu nato, co o nim po za nim mówiono, powszechnie go w głębiduszy szanowano, i ci którzy jego wyobrażeniom nienawiśćbyli poprzysięgli, nie mogli osoby jego samej podobnąż objąćnienawiścią. Był to ś. p. Bohdan Jański.Urodzony w Ciechanowcu, miasteczku województwa płockiego,około roku 1807-go, z rodziców stanu miejskiego, odbyłszkoły w Pułtusku, pod kierunkiem 00. Benedyktynów. Zgromadzenieto najstarsze w Kościele zachodnim , najstarszew Daszej Polsce, żyło u nas przez siedm wieków na sposóbpierwotny, to jest pojedyńczemi niezależnemi opactwami:dopiero w końcu 17-go wieku, na wzór Zgromadzenia św.Maura we Francyi, i Zgromadzenia Bawarskiego; po wiekowymtrudzie, i zachodach kilku opatów Świętokrzyskich,zawiązało się było w Zgromadzenie benedyktyńsko - polskieśw. Krzyża. To też kiedy nowożytna chciwość sięgnęła podobra kościelne, a mianowicie po bogate uposażenia opactwbenedyktyńskich: nie znajdowały się te opactwa u nas, jaktu i owdzie może naonczas, w stanie upadku; ale owszemodświeżone i w pełnym kwiecie. Zgromadzenie pułtuskie odznaczałosię światłem, gorliwością w nauczaniu, i miało darwrażania w duszę młodych uczniów bojaźni Pańskiej i trzymaniaich w karności, obudzając w nich zarazem uszanowaniei miłość dla siebie. Iluśmy spotkali uczniów z tej szkoły,wszyscy wspominali z wielką wdzięcznością dawnych mistrzówswoich; pracy ich i szczepieniu, wszystko co w sobie dobrego


406znali, chętnie przypisując. S. p. Bohdan, nie ńiższy od innychwe wszelkiem zacnem uczuciu, żywszą od wielu zachował dlazakonu benedyktyńskiego pamięć.Po ukończeniu szkół, odbył trzyletni kurs admifffettacyi,na uniwersytecie warszawskim, a następnie, kosztem rządń,jako jeden z najzdolniejszych uczniów, wysłańym został nalat parę przed powstaniem 1830-go roku, za gfanicę: za powrotemwykładać miał prawo handlowe, w szkole politechnicznejcywilnej w Warszawie.Przyszłość naukowa ś. pl Jańskiego, powoływała go dóekonomii politycznej, która, jakkolwiek pożyteczne i szacownebyć mogą niektóre jej części, stała się teologią materyalizmu,chcącego tu na ziemi znaleść a raczej stworzyć rajwymarzony. Jeszcze wtenczas złudzenie było powszechne,ledwo jaki człowiek wierzący, niesłuchany i zakrzyczańy,zwracał uwagę na to że w zwojach togi ekonomicznej, ukrytyleżał socyalizm i komunizm. We Francyi umiejętność ta(jeżeli tylko tego miana godna), za organ swój główny, a wymowny,miała dziennik Le Globe: rzecz prosta, że młodynasz Anacharśis, w ścisłe z nim rychło wszedł stosunki. Gdypewna liczba ekonomistów francuzkich zawiązała się w szkołę?pod nazwą St. Simonistów, i nasz Polak znalazł się w ichgronie: wszakże należał do tych którzy z Bazard'em na Czele,chcieli tylko szkoły społecznej albo towarzyskiej, a nie religijnej; na założenie której targnęła się pycha dziwaczna,pana a później Ojca Enfantin. Rzecz godna uwagi, że takpan Bazard, jak inni St. Simoniści, którzy szukali jedynie'reformy towarzyskiej, wszyscy prawie wrócili do praktyki religijnej,a niektórzy nawet dobrze się Kościołowi zasłużyli.Z liczby tych był niezawodnie nasz rodak.Jeżeli się jednak kointf dziwno Wyda,, iż ś. p. BohdariJański, pobożiiie wychowany, mógł przystać do St. Simonistów,ńiech sobie przypomni, cośmy na początku powiedzieli,o ogólnej ówczesnej atmosferze dachowej w Europie i w Polscesamej. Niech pamięta, że lat kilka przebył w Warszawie,a potem podróżował na Zachodzie; że następnie wszedł dostowarzyszenia ekonomistów światłych wprawdzie, ale szukającychorganizacyi liidzkości, i religii jakiejkolwiek, Ogólniekatolickiej nie znających: że nareszcie rodak rrasz był młocłymywystawionym w Paryżu ha Wszelkie możfebne pokusy


407zaciemniające umysł, i sąd zdrowy o rzeczach krzywiące.Pamiętąjąc że Augustyn później święty, tak długo był Manichejczykiem,pojmiemy jakim sposobem Jański lat kilka mógłbył trwać w St. Simonizmie.Co świadczy o jego zdolnościach i moralnych przymiotach,to iż jakkolwiek obcy wśród Francuzów, wysłanymzostał przez nieb do Anglii dla traktowania z Owen'ein, organizatoremtakże materyalistowskim społeczeństwa. Jański naszjuż był ostygł w pierwszym zapale i w pierwszej wierzew St. Simonizm, kiedy emigracya przybyła do Francyi. Zeszkoły tej wyniósł wszakże uczucie potrzeby społecznej organizacyi:a tę rad by był przeprowadzić w ciele narodowem,a mianowicie tej jego części którą miał pod ręką, to jestw emigracyi.W ciągu 1832-go roku, przybył do Paryża sławny wieszcznasz Adam Mickiewicz, z przyjacielem młodości swojej i cierpieńza Nowosilcowa, Ignacym Domeyką. Mickiewicza zaskoczyłobyło powstanie listopadowe w Rzymie. Za długo sięztamtąd ,wybierał, za długo się przebierał z Poznańskiegodo Królestwa; tak że go na granicy zaskoczyła wieść o wzięciuWarszawy. Skompromitowany już wobec rządu rossyjskiego,udał się do Drezna a następnie do Paryża. Szczęśliwszyod wielu innych, że wybierając się z Rzymu do Polski,wyspowiadał się był na drogę: co większa poczuł w sobiepowołanie do stanu duchownego (jak mi to sam powiadał);ale odłożył zapewne spełnienie tej myśli do ustalenia sięspraw krajowych. Nie zdaje się jednak by już się wtenczasbył głębiej w nabożeństwo wdrożył; owszem czwarta częśćjego Dziadów, w Dreźnie spisana, dowodzi wielkiego rozstrojeniaducha; wszakże wobec emigracyi w Paryżu, występowałjako chrześcianin katolik, i kilka lat następnych przeżyłw wiclkiem uspokojeniu wewnętrznem. Pomny może na myąlkapłaństwa w Rzymie poczętą, Adam patrząc na gorączkowei niepłodne zabiegi i robótki emigracyjne, powiadał: „aa nicsię to wszystko ^dąło; trzeba dla Polski zakonu." Noszącsię z tą myślą zamieszkał wespół z Jańskim i IgnacymDomeyką w pobliżu obserwatoryum paryzkiego: nie przyjmującwszakże żadnej formy zewnętrznej. Zaczęli od wydawaniapisują religijno-politycznego pod tytułem „Pielgrzym": którejakkolwiek nie dojrzałe jeszcze duchowo, podobnie jak jego


408wydawcy, wszakże wobec kierunku wprost przeciwnego resztydziennikarstwa emigracyi , i dzięki talentowi redaktorów,w ciągu pół-rocznego tylko swego trwania, wywarło jednakwpływ pewien na niektóre umysły, i w kraju dobre znalazłoprzyjęcie. Wszakże Mickiewicz, juk ogólnie poeci i artyści,nie miał usposobienia do systematycznego porządku w życiu;próba życia wspólnego się nie udała, pierwsza trójka rychłosię rozeszła. Mickiewicz wszedł w śluby małżeńskie r. 1834.Ignacy Domeyko, ukończywszy szkołę min, przyjął posadęprofesora uniwersytetu w San-Jago w Cbili, gdzie po dziśdzień wielkie usługi umiejętności i religii oddaje, a imieniowipolskiemu powszechne poszanowanie u pobożnych i niepobożnychw tamtych stronach pozyskał.Pozostał zatem sam jeden ś. p. Bohdan Jański, z myśląi sercem wiernie do pierwszego celu zwróconem. Przyzywanykilkakrotnie jeszcze na katedrę do Warszawy, ostatecznieodmówił; a żyjąc z dawania lekcyj, i pisywania artykułów(mianowicie o Polsce i Sławiańszczyznie) do Encyklopedyj,Przeglądów, i t. p. apostołował wciąż na upatrzonego, wśródmłodszej mianowicie braci, z dziwną wiarą, cierpliwością izręcznością nawet. Ś. p. Stefan Witwicki przybyły dobrowolniena wygnanie roku 1833-go, połączony przyjaźnią z Mickiewiczemi Jańskim, powiadał o tym ostatnim: „kiedy Bohdanwychodzi na połów jakiej grubej ryby to go spotykamz bukiecikiem u boku i cygarem w ustach."Bóg miłosierny który zdaleka przysposabia sobie narzędziasposobne do spełnienia celów swoich, postanowił oczyścić,i do duchownej dojrzałości doprowadzić nowego sługęswego. Postanowił cierpieniem oczyścić ciało sh:be i grzeszne,a stawiając mu przed oczy duszy śmierć blizką i sądy swoje,oderwać go od wszystkiego co znikome i przechodnie, a obrócićdo rzeczy wiecznych i niezmiennych. Spuścił Bóg naś. p. Jańskiego niebezpieczną chorobę piersiową, z pluciemkrwi i wielkiem wycieńczeniem sił połączoną, a lat blizkodwa trwającą. Wszakże ponieważ rosnąca miłość Boża wzmagagorliwość o zbawienie bliźnich : i wtenczas mozolnego missyonarstwaswego całkowicie nie zaniechał. Z początkiem 1835roku, wraca mu Bóg siły a zarazem więcej przysyła pracy;on ją chętnie podejmuje, i czysto już po katolicku okołodusz braci swoich chodzić zaczyna.


409W tym samym czasie przyłączył się do niego PiotrSemenenko. Urodzony w połowie 1814-go roku kolo Tykocinana Podlasiu, chodził do szkół naprzód w Tykocinie u Missyonarzy,potem w Białymstoku, a nareszcie w Krożach naŻmudzi. Skończył je już w 15-tym roku życia, a przeczekawszyrok cały w domu, wszedł w 1830 roku do uniwersytetuwileńskiego. Tymczasem wybuchło powstanie; więc za nadejściemkorpusów Giełguda i Chłapowskiego na Litwę, wstąpiłdo bateryi artylleryi pieszej i z nią wszedł do Prus Wschodnich.Umieszczony w pobliżu Królewca rzucił się do autorówniemieckich, a przybywszy do Francyi im młodszy tem skrajniejszychsię chwycił stronnictw: za co nawet od rządu francuzkiegościgany wielkiej biedy doświadczył. Jański naszwiedząc z doświadczenia jak daleko młody człowiek pozbawionykierunku zapędzić się może, sądząc że się poświęcadla ludzkości; poznał też iż ta gwałtowność polityczna całkiembyła sztuczną w Semeneńce, z przyrody łagodnym i rozważnym,a do życia umysłowego raczej niż czynnego stworzonym.Litując się przeto jego duszy, i marnowanych zdolności,zachodził go zdaleka, łagodnością swoją przyswajał,a rozmową uczącą i zajmującą dumnemu młodzieńcowi imponował.Przyszły mu w pomoc bolesne zawody i przykrościktóre spadły na Semenenkę, Bóg reszty dokonał; tak że dnia15-go stycznia 1835-go r. pojednał się on z Kościołem. Odtej chwili, Semenenko mieszkając z Jańskim przez kilka miesięcynie wychodził z domu, chyba że do kościoła, poszcząc,modląc się, i czytając zasadnicze dzieła katolickie dla sprostowaniapojęć tyloma błędnemi systematami skrzywionych.Drugim z kolei był Hieronim Kaysiewicz. Urodzony7-go grudnia 1812-go roku w województwie Augustowskiem,nad Niemnem, szkoły odbył w Sejnach. Drugi rok chodziłna wydział prawa i administracyi na uniwersytecie warszawskimgdy go powstanie zaskoczyło. Wszedł do Hl-go dywizyonu3-go pułku ułanów w korpusie Dwernickiego. Otrzymawszykilka ran ciężkich w bitwie pod Nową Wsią, wziętydo niewoli, trzymany w Puławach i odbity przez oddziałpowstańczy pułkownika Łagowskiego, Wielliorskiego i JuliuszaMałachowskiego, dopiero 1832-go r. w Paryżu przez sławnegoDupuytren'a z ciężkiej blizny pod okiem jakokolwiek wyleczonymzostał. Politykował i on lat parę choć mniej zajadle,54


410a w końcu przykładem Mickiewicza i rozmowami jego dopraktyki religii pociągniętym został. Kaysiewicz poczuł w sobiepowołanie do stanu kapłańskiego w dzień WniebowzięciaMatki Najświętszej '); zwierzył się z tej myśli Semenencektóry nawzajem mu wyznał że ma podobne postanowienie:odtąd stali się jakoby nierozdzielni. Obaj młodzieńcy czującpotrzebę skupienia ducha odbyli w jesieni tegoż roku piesząpielgrzymkę do świeżo otworzonego klasztoru Benedyktynóww Solesmes, departamencie Sar the; gdzie przebyli cały miesiącna nabożeństwie, opływając w pociechy duchowe którychBóg zwykle nowonawróconym i słabym jeszcze na duchu, nieszczędzi. Był tam także spółczesnie dla skupienia i spokojnejpracy, młody, pobożny i sławny już par Francyi pan de Montalembert,niegdyś uczeń Lamennais'go, a stały przyjacielsprawy polskiej. Mieszkał on w Paryżu w jednym domuz Cezarem Platerem, znał się z Adamem Mickiewiczem,a Jański był mu nauczycielem języka polskiego: tą drogąi nowi młodzi nawróceni weszli z nim w stosunki. Z nimrazem odbyli pobożną wycieczkę ze Solesmes do opactwaTrappistów (Cystersów reformy Ojca de Rance) zwanem Portde-salutkoło Laval. Milczenie zupełne i ciągłe panującew tym klasztorze, umartwienie wyryte na twarzach zakonnikówobok pokoju i wesela duchowego; śpiew ich w chórze,szczególniej przeciągłe Salve Regina i Parce Domine z wyciągniętemiw krzyż ramionami, czyscowemi jakoby głosamizawodzone: śpiew ich nocny, kołyszący pobożne sny i dającyrodzaj widzeń niewyraźnych: wszystko, głęboko religijne namłodych pielgrzymach sprawiało wrażenie. Nieraz potem jużkapłanami będąc, wymykali się z gwaru paryzkiego do Trappy,dla skupienia się w duchu: wszakże do takiego rodzaju życia') Pierwszy któremu Kaysiewicz to objawił tego samegodnia jeszcze, był Adam Mickiewicz. Posłyszawszy tę dobrą nowinę,rzucił mu się na szyję i zawołał rozrzewniony: „niechżebędą Bogu dzięki! I ja miałem powołanie, alem je zmarnował:może ty mnie zastąpisz." To powołanie otrzymał był Mickiewiczw Rzymie roku 1830-go po odbytej spowiedzi z całego życiapodczas gdy się modlił w kapliczce Matki Boskiej w kościeledel Gesu. Powstanie polskie, emigracya, były powodem puszczeniaw odwłokę wykonania tej myśli, a ożenienie się następnie, ostatecznieją zniweczyło.


411bynajmniej me czuli się powołanymi. Przeciwnie, życie Benedyktynów,pracą umysłową zamiast ręcznej, obok modlitwyzajętych, mogących absolutnie i czynnie około dusz pracować,dosyć pociągało młodych ochotników do stanu kapłańskiego,nie znających jeszcze szczególnego swego powołania.Myśl, że Benedyktyni dziś gasnący Polsce, pierwszymi jejbyli Apostołami, wywierała pewien wpływ na ich umysły.Za powrotem do^ Paryża zwierzyli się z tem Jańskiemu.On, jak później zobaczymy, nosił myśl podobną w głębi duszy,ale na teraz, czuł potrzebę trzymania się razem i przygotowaniastowarzyszenia czynno-zakonnego na posługi przedewszystkiempotrzebującego i prześladowanego Kościoła polskiego.Już wtenczas były doszły pewne wiadomości o zniesieniujednym pociągiem pióra przez cara Mikołaja dwustu klasztorówna Litwie, o prześladowaniu ks. Gutkowskiego biskupapodlaskiego i o gwałtownem podkopywaniu Unii. Przyjacielenasi, szczególniej też śp. Stefan Witwicki, gorąco nad tćmpracowali, by się trzymać kupy, modlić się i czekać. Ze samychokoliczności wynikła potrzeba wspólnego pożycia nowonawróconych, mianowicie powołanych do stanu kapłańskiego.Widzieliśmy już w jakim stanie była emigracya; wkrótce objawiłasię pośród niej apostazya praktyczna. Po zakładach,szczególniej po sekcyach demokratycznych, małpowano Konwentfrancuzki, i brano Boga na kreski: jest -li czy nie?Tych, którzy w kościele zginali kolano, wytykano palcami,i nazywano pogardliwie katolikami-, jakoby oni już nimi niebyli; i w rzeczy samej już nie byli. Nie by pojedyncze osobylub rodziny nie trzymały się jeszcze jakkolwiek swojej religii;ale to była rzecz prywatna: publicznie i w massie emigracyabyła w apostazyi. Kiedy za powrotem Kajsiewicza iSemenenki ze Solesmes, jednowiercy ich starsi i młodsi, zebralisię na powitanie w ich mieszkaniu: oprócz nich i Jańskiegoznaleźli się jeszcze Adam Mickiewicz, Stefan Witwicki,Bohdau i Józef Zalescy, Ignacy Domeyko, Władysław Laskowicz,Waleryan Chełchowski i Edward Duński: dodawszy jeszczenieobecnego Cezarego Platera, dwunastu wszystkiego takzwanych katolików; bo wyraz Jezuita nie był jeszcze w użyciu.Wśród takiej atmosfery gwałtowna była potrzeba puuktuoparcia i wzajemnej pomocy, przeciw rozlicznym pokusombijącym na świeże nabożeństwo nowouawróconych.


412W dzień zatem Popielcowy 1836 roku, Semenenko iKaysiewicz wprowadzili się do małego przez Bohdana najętegodomku na dziedzińcu przy ulicy Notre Durne des Champs,pod N. 11. Za nimi za dni kilka Edward Duński, a wkrótcei sam Jański. Nieco później przybył Józef Hube, były profesoruniwersytetu warszawskiego, urodzony w Warszawie 19marca 1805 r.; pomijając innych przechodnich tylko mieszkańców.Wszyscy oddawali się wspólnym modlitwom i nauce.Majątek nasz był tak znaczny, żeśmy bielizny na siennikachnie mieli, sami na targ za kupnem chodzili, sami gotowaliz niebezpieczeństwem otrucia się nieraz. Pierwszegofunduszu na biedne porządeczki i najem mieszkania dostarczyłJański. Już wtenczas Cezary Plater zaczął nas docześniewspierać rówuie jak Montalembert i państwo AmadeuszostwoThayerowie, którzy też od pobożnych Francuzów iBelgów, wcale nam osobiście nie znajomych, roczne subskrypcyestufrankowe otrzymywali. Emigracya, nie pomna żeśmypomoc od rządu otrzymywaną do spółki składali, łamała sobiegłowę zkąd mogliśmy choć tak liche dostawać fundusze.Jeden z dzienniczków emigracyjnych ogłosił, żeśmy płatniprzez księcia Modeóskiego i Metternicha; nadto, że jakiś Pawlikowskimiał być ich pośrednikiem. Redaktor przypartyprzez Bohdana Zaleskiego jak mógł takie brednie ogłaszać,odpowiedział najswobodniej: „a cóż, alboż mi nie uwierzyli?"Ta odpowiedź wiele tłomaczy.Ci, którzy nas bliżej znali, i w uczciwość naszą wierzyli,brali krok nasz za jakiś głęboki manewr polityczny,uważali nas jako klub katolicki na kraj, i na duchowieństwopolskie obmyślany: inni poprostu ciskali nam w oczy takiedilemma: „alboście zgłupieli, alboście łotry." Inni jeszcze,ludzie zresztą poważni, którzy się tego później pewno wstydzili,z lekkości rozpowiadali, i rozpisywali o nas aż do krajuniesłychane dziwolągi: że mamy krucyfixy ogromne od sufituaż do podłogi, że się biczujemy do krwi, itd.Pełno tedy rodaków przychodziło dla oglądania tychpółgłówków, a nie znajdując nic dziwacznego, widząc nasspokojnymi, prostymi, uprzejmymi, wyraźne zdziwienie i zbudowanieokazywali na twarzy, a często i słowy to wyrażali.Najmniej było jednak takich, którzy nam wierzyli gdyśmy poprostu mówili, że nam Bóg dał powołanie, abyśmy służyli


413braciom naszym najprzód na wygnaniu, a potem da Bógw kraju: zawsze ludziom chce się odgadnąć coś tajemnegotam nawet, gdzie nic tajemnego uiemasz.Nam wszakże obojętnein było co ludzie o nas myślelii mówili, tak nam było dobrze w duszy. Wspólne mieliśmygodziny wstawania, spoczynku, i modlitwy: sam posiłek uświęconybył czytaniem duchownem. Na Mszę świętą chodzihśmydo kościoła Karmelitanek przy ulicy Vaugirard, uświęconegomęczeństwem kilkudziesięciu kapłanów i biskupów za pierwszejrewolucyi, i sługiwaliśmy do mszy sławnemu księdzuLacordaire, który o tej samej godzinie mszę odprawiał w tymkościele, a który już wtenczas nosił w zanadrzu myśl odnowieniazakonu Św. Dominika we Francyi. Brat starszy (jakeśmynazywali Jańskiego) rozłożył na nas pracę. Przełożyliśmymiędzy inuemi rzecz o Eucharystyi księdza Gerbet,ogłoszoną drukiem przez Towarzystwo dobrych książek. Towarzystwoto założyli byli Cezary Plater, Jan Koźmian i inni;ale że druga wraz książka którą wydali Chrystus Pan w obecwieku, wyszła współcześnie w kraju, a niektórzy członkowiesię rozjechali, towarzystwo upadło: zresztą zastąpiły je rychłoprace osobiste Aleksandra Jełowickiego. Odwiedzali nas bracianasi starsi po za domem mieszkający, słuchali naszychodczytów, zachęcali nas swemi rozmowami, i cieszyli się naszernszczęściem. O tych początkach naszego Zgromadzenia,czytaliśmy bezimienny artykuł w Miinchenskich HistorischpolitischeBlatter, około r. 1840; ale go pod ręką niemamy.Odwiedzali nas także znakomici cudzoziemcy jako to: panMontalembert, uczony i pobożny ksiądz później biskup Gerbet,opat Gueranger, i inni duchowni i świeccy. Był to czas nowegowzmożenia się duchowego we Francyi po burzy 1830roku. Widzieliśmy wtenczas w kolebce wiele zakładów, któresię później olbrzymio rozrosły. Pamiętam Towarzystwo św.Wincentego a Paulo, kiedy ledwo kilka dziesiątków stowarzyszonychliczyło. Kajsiewicz z Piotrem Semenenką zapisanido pierwszej setki arcybractwa Serca Maryi Panuy, założonegoprzez śp. księdza Desgenettes. Bóg opatrznie styka zesobą ludzi, którzy w okresie jakim, na różnych stanowiskachale w jednym kierunku pracować mają.Niepodobna pokochać Pana, zakosztować jak słodki jest,a nie zapalić się zarazem świętem pragnieniem, by i bliźni


414nasi podobnego dostąpili szczęścia. To też nietylko ustnieprzychodzących do nas, ale i oddalonych rodaków staraliśmysię listami pociągnąć do znajomości i miłości Jezusa. Takjuż zarysowały się choć z grubego dwa cele każdego Zgromadzeniabogomyślnie czynnego, a w szczególności naszego:to jest pracowania nad uświęceniem własnem i nad uświęceniembliźnich.To i wiele innych rzeczy, tyczących się pojęcia myśli,przyszłości naszego Zgromadzenia, któreby trudno dziś przypomnieći wyrazić, a nawet trudno było na razie; doskonalepowiedzieliśmy sobie i pojęli, a w części odgadli, w dzieńZielonych świątek 1836 roku, w którym to dniu Bóg wylałw miłosierdziu swojem szczególną łaskę na małą naszą garstkę,na czterech nas będących niejako węgłami nowej budowy.Dwaj czy trzej inni, którzy nie mieli albo z nami pozostaćalbo się stale połączyć, nic a nic z rozmowy naszejnie zrozumieli, i jak przy pierwszych Zielonych świątkach,jakoby za pijanych nas mieli.Teraz pilno już było Semenence i Kajsiewiczowi, zacząćregularne nauki teologiczne. Do seminaryum dyecezalnegotrudno się było dostać dla braku funduszów: ale spowiednikwynalazł sposób. Znał on zacnych kapłanów prowadzącychkollegium Stanisława w Paryżu (tak nazwanego przez LudwikaXVIII, na cześć dziada swego Stanisława Leszczyńskiego).Tam ich umieścił w liczbie dozorców (maitres d'etude)uczącej się młodzieży świeckiej, gdzie też był dla nich dodatkowy,upoważniony przez arcybiskupstwo kurs teologii. Radośćich była bez granic. Weszli oni tam 29 czerwca, w dzieńśś. Piotra i Pawła; a 15 sierpnia w święto WniebowzięciaMatki Boskiej przywdziali sukienki duchowne, i jedni z pierwszychpokazy.wali się w nich na ulicach paryzkich, dośćjeszcze do owego czasu opróżnionych ze sukien duchownych.Jak wcześnie rząd rossyjski zaczął się nami zajmowaći mieć nas w podejrzeniu, dowodzi wypadek następujący.Jeden z nas korzystając z dobrej sposobności, napisał doswego biskupa prosząc go o pozwolenie i świadectwa potrzebnedo spodziewanych święceń. Biskup odesłał proźbę doWarszawy. Rząd odpisał dro^ą dyplomatyczną, że proszącynie kwalifikuje się do kapłaństwa, i pytał, wjakim celu kilkuemigrantów polskich weszło do College Stunislas ? Tak od


415samego początku po dziś dzień mieliśmy przeciwko sobie idemagogią polską i schyzmę rossyjską.Co niedzielę zrana i co czwartek po obiedzie, mogliśmywychodzić z kollegium i wtenczas bywaliśmy w domku, gdzienowi kandydaci kształcili się duchowo pod przewodnictwemJański ego. W ten sposób przeszedł nam rok cały.W środku lata 1837-go r. wrócił z Rzymu pułkownikZamoyski '). Opowiadał on, że przedstawiał kardynałowiLambruschini, Sekretarzowi Stanu, i saniemuż Ojcu świętemuGrzegorzowi XVI, iż bacząc na stan religii w naszym kraju,byłoby rzeczą użyteczną, gdyby młodzi Polacy mogli się uczyćw Propagandzie; na co mu odpowiedzieli: „przyślijcie nama my ich przyjmiemy." Hrabia Zamoyski dodawał, że jestnaszym obowiązkiem zająć to stanowisko, w braku innychochotników, tem bardziej, że Stolica Apostolska nic prawienie wie o szczegółach prześladowania Kościoła polskiegow Rossyi. Mickiewicz, Cezary Plater, Witwicki, Bohdan Zaleski,którzy obok n*s i nad nami stanowili jakoby izbęwyższą, z którąśmy się stykali przez naszego przełożonego,byli wraz z nim tego zdania, że powinniśmy jechać do Rzymu:a myśmy w tein ich zdaniu uznali wolę Bożą. OpuszczaliśmyCollege Stanislas po czternastomiesięcznym pobycie,gdzie nam było tak dobrze, za dobrze na nowicyat; bo iprzełożeni nas kochali, i uczniowie szanowali ze względu naprzeszłość, narodowość i położenie nasze. Więc 6 wrześniapuściliśmy się w drogę. Mickiewicz zapłakał żegnając sięz nami, jak gdyby przeczuwał, że już nie mieliśmy się ujrzećz weselem. Miejsca nasze w kollegium zajęli Józef Hube iEdward Duński, zdecydowani już na księży.Kiedyśmy opuszczali Paryż, cholera dziesiątkowała dosłownieRzym: spodziewaliśmy się przybyć tam na konieczarazy, jak za łaską Bożą rzeczywiście się stało. W Lyoniepokłoniliśmy się Matce Boskiej cudownej na Fourvieres, aponieważ w Marsylii i portach Śródziemnego morza grasowała') Z tej pierwszej swojej bytności w Rzymie, spisał hrabiaZamoyski bardzo interesujące sprawozdanie ogłoszone w szacownemdziele ks. Lescoeur UEglise Catholiąue en Pologne souśle gouvemement russe. Paris, 1860, s. 55.


416cholera, puściliśmy się drogą lądową przez Mont - Cenis doTurynu, ciesząc się widokiem Alp i cudnej równiny włoskiej.Świeża tam jeszcze była pamięć niedorzecznego napadu emigracyinaszej na Sabaudyą, imie polskie źle brzmiało w Piemoncie:w gorszeni położeniu mieliśmy się znaleźć w Lombard}!bez języka i znajomych. Bóg miłosierny dał nam zaprzewodnika Anioła swego.W Tortonie siadając do powozu, znaleźliśmy się w towarzystwiebiskupa w stroju dominikańskim: z rozmowy wefrancuzkim języku dowiedzieliśmy się, że to był MonsignorO 1 Finen biskup Kilallah w Irlandyi, jadący do Rzymuw sprawach swojej dyecezyi. Mówił doskonale po włosku bobył dawniej przez lat wiele spowiednikiem księżnej Lucca;rozmowny był i uprzejmy. Wspólny cel podróży, potrzebatowarzystwa, i możność rozmówienia się, zbliżyły nas dosiebie; szczególniej gdyśmy się mu zwierzyli że jesteśmy Polakami: postanowiliśmy odtąd razem podróżować. Okrążająccholerę musieliśmy wjechać do Mantuy. Urzędnik policyjnyaustryacki, doskonałe mówiący po polsku, odgadł zaraz nasząnarodowość pomimo naszych paszportów francuzkich, ipytał nas, czyśmy nie wiedzieli o kartelu extradycyjnym,kiedyśmy śmieli wjechać do posiadłości austryackich. Pomimowidocznego powodu cholery, długo się namyślał czy mapodpisać nasze paszporta, i niezawodnie, przez wzgląd jedyniena biskupa, dla którego największe okazywał uszanowanie,puścił nas dalej. Jedna bieda przeszła, nastąpiła druga.Zatrzymani zostaliśmy i osadzeni w kwarantannie na granicypaństwa papiezkiego, szczęściem, że znowu razem z biskupem.Tak nas obdzierano za żywność, żeśmy widzieli już dnonaszych emigranckich sakiewek, kiedy przez wzgląd na biskupa,otrzymaliśmy od legata papiezkiego w Ferrarze, kardynaładelia Genga Sermatei (synowca Leona XII) pozwoleniewolnego przejazdu, po rewizyi odbytej pro forma.Towarzystwo księdza biskupa jak z jednej strony opatrywałonasze bezpieczeństwo, tak z drugiej nielitościwiekieszeń kaleczyło. Uważani od oberżystów za officyałów zagranicznegoprałata, niemiłościwie bywaliśmy obdzierani,zwłaszcza, że przybywały do tego nieprzewidziane wydatki,z powodu cholery i kwarantanny. Obliczyliśmy się w Bolonii,że mamy jeszcze o czem dojść piechotą do Rzymu, ale już


o czem dojechać nie mamy. Oświadczyliśmy to naszemu zacnemubiskupowi, który nam kazał być spokojnymi i doRzymu nas dowiózł. We Florencyi opatrzył nas groszem hr.Zdzisław Zamoyski, biskupa naszego ze wszelką uczciwościąpodejmował, i uprosił, by mu synka pierworodnego (Stefana)ochrzcił; tem bardziej zacny nasz prałat nie chciał przyjąćzwrotu pożyczki. Przybyliśmy do Rzymu 14-go październikawłaśnie na Te Deum po zakończonej cholerze odprawiane,wśród wesołych okrzyków tłumu, strzałów i pukawek. Tegodnia jeszcze otrzymaliśmy błogosławieństwo Ojca świętegoGrzegorza XVI. wracającego po odprawionem Te Deum z kościołaSanta Maria Maggiore.Nazajutrz udaliśmy się do Ojca Suszyńskiego S. J.Zwanego tutaj Aridiuim, z listem polecającym do niego odpułkownika Władysława Zamoyskiego i od O. Saprynowskiegoz Turynu. Kiedy emigracya białoruska 00. Jezuitów wypędzonychz Rossyi za Aleksandra I. przybyła do Włoch, znacznieprzemagała liczebnie odrastającą wtenczas dopiero prowincyąwłoską. Dla nieprzerażenia zatem Włochów, takimnapływem barbarzyńców z północy, starszyzna zakonna przechrzciłaich na Włochów: tak zacny ksiądz Kułak nazywałsię Palma, ks. Radoszkiewiez Ałlegri i t. d. Ksiądz Suszyński (Aridini) poznał nas z księdzem Dmowskim, professoremfilozofii, i innymi ojcami Polakami mieszkającymi wraz z nimw kollegium rzymskiem. Co więcej , poczciwy ten Ojciec zaprowadziłnas do kardynała Franzoni, przełożonego Propagandy,jako pierwszej i najbliższej w sprawie naszej instancyi.Czekając w przedpokoju, spotkaliśmy i poznaliśmy MonsignoraMezzofante (później kardynała) professora i korrepetytorawszelkich możebnych języków w kollegium Propagandy.Drobnej był twarzy i tuszy; ruchawy, prosty i uprzejmy.Dowiedział się on o darze swoim języków, a może go otrzymał,z rzeczy miłosiernego uczynku wyświadczonego naszymlegionistom w Bononii swojej ojczyznie. Widząc ich zaglądającychdo kościołów, i modlących się, a nie mogących sięspowiadać, nauczył się po polsku, i był ich spowiednikiem.Tak mu to łatwo przyszło, że wziął ztąd pochop do uczeniasię iuuych języków. Po chwili rozmowy powinszował nam,53


418że dobrze po polsku mówimy; a gdy wyczytał na twarzachnaszych zdziwienie: „nie dziwcie się, rzekł, nie dziwcie, bodzisiejsi Polacy, nie tylko już nie mówią językiem Skargi,waszego Zlotoustego, którego ja codzień czytuję, ale nawetnie mówią językiem Krasickiego." Później odwiedzaliśmy gonie raz z wolniejszą myślą niż w tej pierwszej chwili.Świątobliwy kardynał Franzoni przyjął nas i wysłuchałłaskawie; wszakże oświadczył, że do Propagandy przyjmujątylko młodzież przybywającą z poleceniem biskupów właściwychz krajów w stanie missyj będących. „Obecnie, dodał,nie ma nawet miejsca wolnego, wszakże pomieszczę was jakokolwiek,jeżeli kardynał Sekretarz Stanu na to przystanie."Tak trzeba było skończyć na tem od czego • zacząć wypadało.Po chwili stanęliśmy przed kardynałem Lambruschini.Wysoki to był, poważny i surowy starzoc; o wielkiem, bystremi przenikliwem oku. Serce nam mimowolnie biło, bolosy nasze miał w swojem ręku. Oddaliśmy mu list hrabiegoZamoyskiego; przeczytał go uważnie raz i drugi, a potemrzekł: „gruba zaszła pomyłka. Kiedym mówił że radzibyśmymieć Polaków, tom rozumiał takich, którzyby przybyli z paszportamirossyjskiemi i mogli potem wrócić do kraju: wy tegouczynić nie możecie; więc co nam po Was." Ojciec Suszyńskiprzedstawił mu w jakim stanie jest religia w Polsce, ile jużzłego rząd Kościołowi wyrządził. „Wiem ja o tem, odpowiedziałkardynał, ale dotychczas dowodów urzędowych na tonie mam, i upomnieć się nie mogę. Gdybym przyjął tychmłodzieńców, dałbym przyczepkę rządowi rossyjskiemu doskarżenia się na nas, że jego nieprzyjaciół politycznych przyjmujemyi popieramy. Żal mi bardzo, rzekł serdeczniejszymtonem zwracając się do nas, że nateraz nic uczynić nie mogę.Macie paszporta francuzkie, bawcie tu pod opieką Francyi;później zobaczymy."Wyszliśmy nie weseli i na duszy było łzawo. Przewidująckonieczność opuszczenia Rzymu, przypomnieliśmy sobie,że Mickiewicz polecił nam był złożyć list jego w pałacuPoli, do księżnej Zeueidy Wołkońskiej , świetnej ongi paniw Moskwie i Petersburgu, a obecnie nawróconej i pobożnejkatoliczki w Rzymie. Chcieliśmy list u odźwiernego zostawić,ale że służba zwykle na wzór państwa się układa, zaprosiła


419nas na górę. Księżna przyjęła nas z uprzejmością prawdziwiechrześciańską, a dowiedziawszy się o naszej przygodzie,szturmowała za nami do Propagandy. Gdy jednak kardynałFranzoni odwoływał się stałe do pozwolenia Sekretarza Stanu,pośpieszyła za nim pocztą na wieś, gdzie właśnie się byłwyniósł: wszakże nic nie wskórała.Kardynał Lambruschini był powiedział: „czekajcie, apotem zobaczymy;" niestety nie było już o czem doczekaćsię pomocy z Paryża, choć tylko 15 groszy na dzień wydawaliśmyna mieszkanie i stół. Zacny Ojciec Suszyński, którywciąż o nas myślił, wynalazł nareszcie miejsce od ciężkiejpotrzeby, na dozorców w domu sierot (orfanelli). Prowadziliśmyuczniów do klas niższych, do kollegium rzymskiego,a sami współcześnie słuchaliśmy kursów teologii. Miejsce tona pozór podobne było do onego jakie zajmowaliśmy w Paryżu:ale jakże w rzeczy odmienne. Niezuani przełożonym vnie znając języka, niezdolni przez czas długi porozumieć sięz uczniami; pozbawieni wszelkiego towarzystwa, ledwo przezgodzinę na dzień mogliśmy się z sobą widzieć. Mieszkaniebyło wilgotne i niezdrowe: obaj cierpieliśmy mocno na oczy,Kajsiewicz nadto na mocny, prawie ciągły ból zębów. Takichprzebyliśmy miesięcy czternaście; zasilani tylko szczególnąłaską Bożą.Wiedzieli bracia nasi i przyjaciele w Paryżu, o temnie wesołem naszem położeniu. W jesieni 1838 r. przybyłodwóch nowych na nauki do Rzymu, Józef Hube i EdwardDuński z uwiadomieniem o zapewnionych z kraju czterechstypendyach po 600 franków rocznie. Otrzymaliśmy byli tenfundusz za sprawą Bohdana i śp. Józefa Zaleskich od spoczywającychjuż w Bogu Daryusza i Dyonizy (z Iwanowskich)Poniatowskich i niektórych z ich krewnych. Najęliśmy zatemsobie osobne mieszkanko, Piazza Morgana pod numerem 24,w parafii Santa Maria in Campitelli, i zaczęliśmy życiewspólne w Rzymie. Zaczęto nam dawać nazwę kollegiumpolskiego i mieliśmy ławkę osobną, jak inne kollegia, w audytoryach.(Obok nas utworzyła się ławka francuzka, naktórej siadywali ksiądz Labouillerie, obecny biskup Carcassone,ksiądz de Cazales, wikary generalny i znany pisarz,itd.) Wszakże fundusz pierwszoroczny z kraju wzięty z góry,wyszedł był w znacznej części na podróż dwóch braci nowo-


420przybyłych i na zakupno niezbędnych porządków domowych.Nadto odebraliśmy wiadomość, że dobrodzieje nasi za powrotem,pociągnięci do śledztwa choć najniesłuszniej o należeniedo spisku Konarskiego, uwięzieni jedni, przerażeni wszyscy,dalszej nam pomocy przysyłać nie mogą. PochwaliwszyBoga, powiedzieliśmy sobie, iż będziemy wytrzymywać dopókibędzie o czem: a po wydaniu ostatniego grosza, przedamyłóżka i krzesła nasze, i piechotą wrócimy do Paryża. AleBóg chciał tylko nas doświadczyć, aby Opatrzność swą miłosiernądotykalniej dać poznać.Zaraz po przybyciu do Rzymu poznaliśmy AugustynaTkeynera, rodem Szlązaka, z ojca Węgra a matki Polki.Był na razie professorem literatury w kollegium Propagandy,później wstąpił do Zgromadzenia Oratoryanów. Przechodzącsam rozmaite koleje i zażywszy biedy, szczerze sięnami zajął. Pisał o nas do biskupa Jordańszkiego, koadjutoraPrymasa Węgier. Ten w odpisie wymyślając żwawo dzikowileśnemu niszczącemu winnicę Pańską (cesarzowi Mikołajowi)przysłał dla nas sto talarów, obiecując więcej: ale go rychłoPan do chwały swojej powołał.Pomoc dalszą znaleźliśmy w Cezarym Platerze, któryprzybył na końcu roku 1838 do Rzymu i z nami zamieszkałżywiąc nas z własnej kieszeni. Mieszkanie to Platera zetknęłonas z Polakami podróżującemi, których się właśnie było kilkunastuzjechało tej zimy, i odtąd co rok więcej przybywało.Między innymi był śp. jenerał Józef Szymanowski, który rychłozamieszkał z rodziną w Rzymie, i serdecznie się potrzebaminaszemi zajmował. Inni też słysząc, że żyjemy z Opatrzności,przychodzili nam w pomoc, tak że później i kilkunastunas, i kilkudziesięciu choć z biedą wyżyć mogło,świadcząc jeszcze innym biednym rodakom.W jesieni 1839 roku przybył do nas Karol Kaczanowskibyły kapitan artyleryi, urodzony w Pińsku z początkiemtego stulecia. Na początku r. 1840 Bohdan Jański, zwinąwszydomek paryzki, przybył do Rzymu z zamiarem zaczęcia naukteologicznych. Ale niestety przywiózł już ze sobą zaródśmiertelnej choroby piersiowej. Gdyby był po chorobie przedpięciu laty odbytej troskliwie ochraniał siły swoje, mógłbybył, po ludzku mówiąc, przedłużyć swe życie. Z drugiejstrony, nie byłby zapewne odpowiedział woli Boga, który mu


421zostawił czas cło pokuty, uświęcenia się i podźwignieniawielu innych z upadku. Prowadził tedy życie umartwione,czynne, kłopotliwe. Szukał dusz rodaków zbłąkanych po zakątkachcałego wielkiego Paryża. Dla jednych wyszukiwałmiejsca, gdzieby i chleb doczesny, i dobry przykład, i zbudowaniemieli. By zapewnić nawrócenie innych, brał ich dodomku, z wielkim trudem wyszukując grosz, dla przeżywieniakilkunastu i więcej osób. Nie wszyscy z czystym zamiaremprzychodzili; inni, szczerzy w pierwszej chwili, wracalinastępnie do dawnych narowów. Jański zmuszony udzielaćsię często na zewnątrz, nie miał zawsze zastąpić się kim dostateczniewewnątrz domu. Ci, którzy dłużej przy nim byli,więcej wyrobieni na duchu, przechodzili z kolei do stanuduchownego: wciąż tedy miał do czynienia z rekrutami. I siłyfizyczne Bohdana, i zasoby materyalue wyczerpywały się; zresztąpotrzeba domu dla braci świeckich zmniejszała się w miaręczęstszych nawróceń śród emigrantów. Pięciu już teologóww Rzymie obiecywało rychło missyonarzów dla Paryża: w każdymrazie pilno mu było samemu do Rzymu. Zastąpić gomógł po części okrom innych Jan Koźmian zajmujący sięwychowaniem kilku młodzieńców z kraju, przez pobożne rodzinymu powierzonych.W ciągu tego ruchliwego i kłopotliwego życia w Paryżuwybiegał często do Mortagne, głównego domu Trapistów;otrzymał był nawet dla nas affilijacyą do modlitw i zasług tegopokutniczego zgromadzenia. Ostatniego roku zabawił tam dotrzech miesięcy: zapiski jego, tyczące się potrzeb osobistychduszy i przyszłości Zgromadzenia, dowodzą jak głęboko czułi widział. Post ciągły po domach Trapistów; modlitwy długiea gorące (bo kiedy się Bohdan modlił, zapalał się cały natwarzy): wszystko to tucząc duszę musiało wycieńczać ciało.Nareszcie pod jesień 1839 r. w podróży do kollegium Juillyw okolicach Paryża, gdzie był parę rodaków umieścił, przemokłydo nitki i zaziębiony, wrócił z katarem, który się rychłow suchoty przemienił. W tym już stopniu była choroba,że powietrze włoskie, zamiast powstrzymania, rozwijało jąpospiesznie. Siłę i pogodę umysłu obok słodyczy serca zachowałdo końca. Jeźli na chwilę draźliwość czysto nerwowago podchwyciła, sam się niejako sobie dziwił i uderzającręką w czoło mówił: „co też się ze mną dzieje!" Doktór,


422który obok przybyłego brata Terleckiego go leczył, tak .sięw chorym rozmiłował, że nie miał serca, pomimo próżb naszych,ostrzedz go o blizkiej śmierci. Gdy w końcu jedenz nas to uczynił, nie zmięszał się bynajmniej: „nie od dzisiaj,rzekł, myślę o śmierci; oddawna do niej się sposobię^nie sądziłem jednak by już tak była blizko. A potem z rodzajemłagodnego żalu dodał: „czemuż mnie doktór nieostrzegł kiedym go o to prosił." Niezwłocznie zaczął dyktowaćswoje ostatnie rozporządzenie. Ostatnie Namaszczeniei Przenajświętszy Sakrament przyjął z wielką pobożnością iprzytomnością, która go rychło opuściła J ). Skonał łagodnie,nad ranem d. 2 lipca w dzień Nawiedzenia Matki Boskiej iwśród klęczących w około i łzawo się modlących braci.Zwłoki jego pogrzebane na smętarzu św. Wawrzyńca; zanimZgromadzenie zdobyło się na grób wspólny, na kamieniu jegonagrobkowym proroczyśmy byli wyryli napis: hic resurrecturusąuiescit. Emigracya pomimo różności zdań i rozburzonychnamiętności, z żalem i współczuciem żałobną tę posłyszałanowinę; a katolicy poczuli się osieroconymi; ou bowiem początkowałi ześrodkowywał w sobie ruch religijny w emigracyi.To też towarzysze jego, na litografii wydanej w Rzymie,podług obrazu olejnego, wykonanego na parę tygodniprzed śmiercią przez malarza Sarneckiego, podpisali:ś.p. BOHDAN JAIŚISKIpier w szy p o k u t n i k ja w n yI Apostoł emigracyi polskiój we Francyi.Co do nas, ponieważ nic nam więcej nie przekazałokroin myśli trzymania się razem, nie możemy go uważaćza naszego założyciela; kochamy jednak jego pamięć jakoprzesłańca naszego Zgromadzenia, a największego naszegodobrodzieja.') Winienem tu wdzięcznie wspomnieć Mgra de Falloux,który chorego naszego odwiedzał i Mszę świętą dla niego miewał.


423ROZDZIAŁ II.Przełożeństwo Piotra Semenenki (1840—1845).Przełożonym obrany został Piotr Semenenko. Troskagłówna teraz była o święcenia; nikt z nas tonsury, ani czterechmniejszych święceń jeszcze nie był otrzymał. Podczasnaszego pobytu w College Stanislas, pan de Montalembertbędąc w Rzymie uzyskał był u Ojca świętego wraz z błogosławieństwempotrzebne dyspensy; ale zaginęły one jakośw konsystorzu paryzkiin, i trzeba było teraz na nowo sięo nie starać. Otrzymaliśmy je u Grzegorza XVI, i dwóchnas pierwszych dostało święceuia mniejsze w ciągu zimy 1839roku: a dla innych był już precedens utworzony. Nie mającbowiem metryk naszych, musieliśmy przysięgą stwierdzać,żeśmy chrzczeni i katolicy, jak później musieliśmy przysięgać,żeśmy nie żonaci.Te pierwsze święceuia, stosunki grona naszego z Polakamiprzybywającymi z kraju, a nadewszystko mieszkanieu nas Cezarego Platera, który pierwsze dokumenta dowodząceprześladowania rządu rossyjskiego przywiózł był do Rzymu:wywołały reklamacye urzędowe Rossyi przeciwko nam. HrabiaPotiomkin oskarżył nas przed papieżem jako ludzi niebezpiecznychi wichrzących, jako agentów politycznych i nicponiów:ale go Grzegorz XVI. stropił zręczną swoją dobrodusznością.Biorąc bowiem do rąk książeczki nadgrodowe z kollegiumrzymskiego, rzekł do niego: „panie ministrze, wybaczże ci wierzyć nie mogę; musisz być źle informowany. Młodzieńcyci, od dwóch lat już są tutaj; uczą się dobrze, zyskująmedale i pochwały; professorowie są z nich zadowolnienii najlepsze im dają świadectwa." Rzecz prosta, że ambasadornie mógł się rozpierać z professorami. KardynałLambruschini zaś zbywał ambasadora dyplomatycznie pytającgo za jakimi siedziemy tu paszportami, a gdy posłyszał odpowiedź:„naturalnie że za francuzkiemi:" odesłał do posła


424francuzkiego, oświadczając, że musi szanować paszporta francuzkie,jak wszelkie inne. Tak przeszła i ta burza.Po tylu latach teologii trzeba było myśleć o święceniachwyższych, i wypadało dotrzeć do samego Ojca świętego.Otrzymaliśmy posłuchanie pierwsze i ostatnie u GrzegorzaXVI. „Od jak dawna jesteście już tutaj," spytał? „od trzechlat Ojcze święty," odpowiedzieliśmy. „Jakto? od trzech, ajeszcześcieu mnie nie byli?" Nieśmieliśmy być natrętnymibez szczerej potrzeby." „Na przyszłość bądźcie śmielsi,"rzekł z dobroduszną ale poważną prostotą. „Cóż mi tedypowiecie" spytał? Opowiedzieliśmy nasze zamiary, położeniei potrzebę tytułu do święceń wyższych. „Czy chcecie święcićsię dla Propagandy?" — „Nie możemy złożyć przysięgi absolutnejpójścia gdzie nas poszlą; albowiem chowamy się dlaPolski." — „Pojmuję, rzekł Papież: czy chcecie zatem należećdo dyecczyi rzymskiej?" — „Nie możemy, rzekliśmy, dlategoż samego powodu; nie mielibyśmy co robić osiadającstale w Rzymie." — „No, to i ja nie widzę sposobu" rzekłPapież, i odesłał nas do Monsignora Brunelli, naonczas sekretarzaPropagandy, aby mu przypomniał o naszej sprawie.Wszakże do niczego nas to nie doprowadziło, bo zawsze zostawałowybierać między Propagandą a dyecezyą Rzymską:a ani jedno ani drugie nie było dla nas. Wtenczas zacnynasz przyjaciel pan de Montalembert stał się znów dla nasnarzędziem Opatrzności. Za jego staraniem głównie ś. p. ks.Affre postąpił był na arcybiskupstwo paryzkie; u niego tootrzymał wpływem swoim, że nas wszystkich sześciu przyjąłdo swej dyecezyi w myśli zachowania nas dla Polski; i papierypotrzebne nadesłał. W miesiącu tedy sierpniu 1841 r.,Semenenko i Kajsiewicz już doktorowi® teologii weszli namiesięczne rekollekcye przygotowawcze do trzech święceńwyższych. Wszakże musieli je przerwać; albowiem jak sięzdaje ambasada rossyjska w Rzymie przez agentów swoichumiała różne przeszkody i zwłoki wywoływać, tak iż jedenpoważny kapłan zawołał: „doprawdy, potrzebna wam cierpliwośćJoba"; a to były tylko początki trudności i zawadna każdym kroku życia naszego. Nareszcie 21-go listopadaw święto Przedstawienia się Matki Boskiej w kościele otrzymaliśmysubdyakonat, we trzy dni potem za dyspensą dyakonat,a 5go grudnia kapłaństwo, z rąk wicegerensa Monsi-


425guora delia Porta. Dnia 8go grudnia 1841 r., w święto NiepokalanegoPoczęcia Maryi Panny, odprawiliśmy po raz pierwszyPrzenajświętszą Ofiarę w kościele Santa Maria Maggiore:ksiądz Semeneuko przed cudownym obrazem Matki Boskiej,ksiądz Kajsiewicz przy zwłokach świętego Hieronima, swegoPatrona w kaplicy żłobka Pańskiego. Obecni byli Polacydość licznie tej zimy w Iłzymie zgromadzeni, jak np. jeneralstwoChłapowscy, Szymanowscy, Walerostwo Wielogłowscy,i t. d. Spędzeni też śniegami z gór pasterze owiec licznieprzystąpili do stołu Pańskiego wraz z Polakami przypominająctak i pierwszych pasterzy i mędrców ze Wschodu u żłobkaPańskiego. (Rychło ksiądz Hube i Duński dostąpili zaszczytukapłaństwa, a następnie i inni).Dotychczas musieliśmy się ograniczać na przysposabianiudusz do spowiedzi i doprowadzaniu ich do kapłanów polskichi francuzkich: odtąd już sami zaczęliśmy udzielać Sakramentaświęte. Jubileusz ogłoszony za potrzeby Kościołahiszpańskiego, obok cudownego nawrócenia się Alfonsa Ratisbonne,pobudziły do szczerej spowiedzi naszych rodakównawet mniej pobożnych. W ciągu tej zimy był w Rzymieksiądz Dupanloup, obecnie biskup orleański, naonczas wikarygeneralny paryzki i przełożony małego seminaryum. Jako dyecezalnychksięży chciał księdza Semenenkę i mnie zabraćna nauczycieli do swego zakładu. Obronił nas wspólny naszspowiednik śp. Ojciec de Ydlefort S. J., mówiąc: ^zostaw ich,Bóg im wytknął inną drogę."Kilka miesięcy przedtem przybył nam siódmy bratw osobie Władysława Godlewskiego. Ponieważ Towiańszczyznajuż kiełkowała i przewidywaliśmy potrzebę rozdzieleniasię między Rzym i Paryż; spędziliśmy cały wielki post nanaradach wspólnych celem ułożenia pierwszych zarysów ustawymającej nami rządzić. Zanadto mieliśmy jeszcze małodoświadczenia, abyśmy mogli ua coś dojrzałego się zdobyć;wszakże niektóre zamiary zasadnicze już i w tej pierwszejregułce były wyrażone. Skończyliśmy narady w Wielką sobotęokoło północy, i postanowiliśmy złożyć śluby w ręceksiędza Piotra Semeuenki, wybranego na przełożonego rzeczywistego;bo dotychczas, od śmierci Jańskiego, był 011 tylkotymczasowym, a i gromadka nasza była tylko zebrauiem ludzidobrej woli, nie zaś stałem Zgromadzeniem, ślubami przed54


426Bogiem do wspóluego życia związanem, i któreby miało prawdziwegoz prawa przełożonego. Postanowiliśmy uczynić tow katakumbach św. Sebastyana, gdzie nas sławny kardynałMicara posyłał „uczyć się polityki dla nas stosownej i po- "trzebnej." Któryś z braci rzucił pytanie jak się mamy nazywać?zdaniem jednych należało nam czekać aż od wiernychotrzymamy nazwę. Wszakże na zapytanie: jak odpowiedziećpytającym o nazwę naszego Zgromadzenia ? inny z braciprzedstawił, iż wypada nam przyjąć miano, które sam Bógdaje w skutek aktu zawiązania się naszego Zgromadzenia ito bez uprzedniego rozmysłu, w roczuicę ZmartwychwstaniaPańskiego. Wszystkim się ta myśl podobała, postanowiliśmyjednak na teraz się z tem nie odzywać, celem uuiknienia rozmaitychprzypuszczeń i podejrzeń ; jak się rzeczywiście późniejstało. Obrządek złożenia ślubów tak dla nas uroczystyspełnił się w Niedzielę Wielkanocną podług zamierzeniaz wielkiem rozweseleniem ducha naszego i dziękczynieniemBogu.Podobało się Bogu dać nam dowód zewnętrzny, że Onnam natchnął przyjętą przez nas nazwę Zmartwychwstańców.W jesieni bowiem tegoż roku, bez najmniejszego zachoduz naszej strony, za staraniem księżnej Borghese matki, z domuLa Rochefoucault, otrzymaliśmy w administracyą jeden z kościołówfrancuzkich w Rzymie, dawniejszy prowincyonalnyBurgundczyków, a poświęcony św. Andrzejowi Apostołowi Słowiani św. Klaudyuszowi. Kościół ten był nam całkiem nieznany,bo po jeduej i jedynej Mszy rannej bywał zamkniętyprzez dzień cały: z jakiemże miłem zdziwieniem, znaleźliśmyjeden ze trzech ołtarzów poświęcony zmartwychwstaniu Pańskiemu,i ozdobiony pięknym obrazem tej tajemnicy. Tem topziwniejsze, że dotychczas nie słyszeliśmy o drugim ołtarzupoświęconym Zmartwychwstaniu w całym Rzymie, a w licznychnaszych podróżach, w jednym tylko Neapolu spotkaliśmymałą kapliczkę poświęconą tej tajemnicy. Ojciec św.Grzegorz XVI. ułatwił nam łaskawie objęcie tego kościoławyznaczając pensyą byłemu jego rektorowi. Ale cofnijmy sięo kilka miesięcy przedtem.Zbliżała się chwila naszego rozłączenia. Bracia nasiświeccy pisali raz poraź z Paryża, zaklinając nas na wszystkoco może być najświętszego, byśmy przybywali na pomoc


427emigracyi ciągniętej do przepaści przez Towiańskiego, zasprawą przeważną Mickiewicza. Mickiewicz, który dwoma latywprzódy będąc professorem literatury starożytnej w Lausanne,zachwycał protestantów łaciną Ojców Kościoła i hymnamiPrudencyusza, Mickiewicz, który ich kilku do Kościoła przyciągnął,i wzywając nas do rychłego przybycia tamże obfitynam połów dusz obiecywał; Mickiewicz który kiedy wróciłdo Paryża dla objęcia katedry literatury słowiańskiej w Collegede France, (którą mu był wyrobił wspólny nasz przyjacielMontalembert razem z księciem Adamem Czartoryskim),zamierzał po roku lub dwóch wykładu przybrać sobie zazastępcę księdza Piotra Semenenkę: tenże sam Mickiewiczdnia 3 maja 1842 roku, pociągnął czterdziestu czterech Polakówdo tak zwanego koła, a wielu innych chwiało się podciężką a ciągłą pokusą. Pospieszył zatem ks. Duński do Paryżapod koniec maja, a gdy listy jego były wielce niepokojące,opuścił i ksiądz Kajsiewicz Rzym 26 czerwca i przybyłdo Paryża 12 lipca, w wigilią wypędzenia z tego miasta Towiańskiegoprzez policyą francnzką: tak że z nim osobiściezetknąć się nie mógł.O Towiańskim i jego nauce pisać tu nie myślę: ktonie czytał może odczytać co w tej mierze podówczas ogłosiłStefan Witwicki, serdeczny przyjaciel Mickiewicza. Chcę raczejmówić o rozmowach moich z Adamem, a wprzódy daćobjaśnienie jak mógł tak nagły przeskok nastąpić. Nie bezboleści przyjdzie mi o tem mówić, bom wiele temu mężowiwinien, nigdym się z tem nie krył, owszem przy każdej sposobnościgłośnom to wyznawał. Opatrznie, poznałem Adamaw najlepszych jego latach, w latach ukojenia wewnętrznegoi praktycznej jego religijności. Ale prawda przedewszystkiem:„amicus Plato, magis amica veritas. Im większa cześć w narodziedla tak znakomitego męża, tem ściślejszy obowiązekodkrycia stron jego ujemnych; aby młodzież powodująca sięuczuciem i uwielbieniem bezwzględuem, wad samych ludzigenialnych nie naśladowała. Otóż trzeba powiedzieć, że Mickiewiczbędąc na wygnaniu w Rossyi, wszedł bjł w stosunkibliższe ze szkołą Martinistów, i wczytał się mocno w pismaSt. Martin'a, luźnego i nieprawowiernego mistyka. Tłómaczyłteż na język polski wiersze Anioła Sileziusza (Szlązaka) i chętnieprzestawał zawsze z rozmaitego rodzaju marzycielami,


428nawet z kabalistami żydowskimi; pomimo proźb i ostrzeżeńWitwickiego, Bohdana Zaleskiego i innych bliższych swoichprzyjaciół: to pokazuje kierunek stały jego umysłu do rzeczyciekawych i nowych. Drugim wypadkiem , mało znanyma wielce tłomaczącym nagły zwrot w jego umyśle, była ponawiającasię umysłowa choroba żony po każdym połogu. Ranata w domowem jego życiu, obok piekącego nieraz niedostatku,doprowadzały go często do stanu rozstroju wewnętrznegoi rozpaczy. Dziwna rzecz że ś. p. żona Adama w stanie swejchorobliwej egzaltacyi zapowiadała mistrza, jako Mojżeszaprzychodzącego zbawić naród polski. Czy Towiański był znanyMickiewiczowi z czasów jeszcze Wileńskich lub późniejszych,nie jest mi wiadomem; ale to pewna, że około roku 1834-goi później, Towiański kręcił się wraz z doktorem Gutem zagrauicą, i kusił z kolei wszystkie nasze znakomitości jako toarcybiskupa Dunina, jenerała Skrzyneckiego i t. d. Dodaćjeszcze potrzeba, że Mickiewicz w polityce miał tendencyepanslawistyczne, jak i Towiański. Kilkoletni pobyt jego wMoskwie, widok tej wielkiej fnateryalnej siły, wielu dobrychznajomych i przyjaciół których tam znalazł, upadek nareszciepowstania polskiego, i Francyi za Ludwika Filipa, skłaniałygo do tego: liczył tedy jedynie na restauracyą rodziny Bonapartów,i prawdopodobnie był w stosunkach z nielicznemiich wtenczas zwolennikami. To wszystko wiele już tłomaczy.Ale kiedy przypomnimy sobie, że Towiański równie jak jegozwolennicy, pociągają głównie ludzi pochlebiając ich miłościwłasnej, wmawiając im że mają wielkiego ducha, wielkiepowołanie, i byleby się poddali pratodzie, wielkich rzeczydokażą: kiedy przypomnimy sobie, że Towiański mianowałAdama mistrzem słowa, prorokiem, który wieszczym duchemwyśpiewał że uczucie, jest głównym działaczem ducha ludzkiego,mówiąc: „miej serce i patrz w serce": kiedy nareszcieprzypomnimy sobie że Towiański obiecywał to wszystko, nadtoodbudowanie Polski, podniesienie Słowiańszczyzny, itd. Mickiewiczowi,pogrążonemu, jak widzieliśmy, w rozpaczy; niezdziwi nas, że się ten mógł poddać Towiańskiemu. NadtoMickiewicz twierdził, że Towiański (zkądinąd Mag i magnetyzerpotężny) uleczył jego żonę; to uleczenie Mickiewiczbrał i dawał za dowód posłannictwa z góry swojego mistrza,nie pomny że i dawniej po niejakim czasie małżonka jego


429przychodziła mniej więcej do normalnego stanu; że więculeczenie to, podług prawideł w Kościele przyjętych, za cudowneuważanem być nie może. Nareszcie Towiański wysławiałduchy Izraelskie jako najwyższe, i cierpienia rozproszeńcówJudy liczył im ku zasłudze; Adam zaś z wielu powodów,których wyliczać niema potrzeby, skłonność ku żydom okazywał.Dosyć że Mickiewicz sam uwiedziony, uwiódł kilkudziesięciuinnych podbitych jego wyższością i wierzących muz góry na słowo.Gdyśmy przybyli do niego z księdzem Duńskim przyjąłnas z pewnym ambarasem i zawołał: „Czegożeście tak długosiedzieli w Rzymie, teraz już nie czas rozprawiać, sprawasię zaczęła, hasło dane, trzeba iść naprzód, i t. d. Wszakżednia pewnego, już w środku lata, gdym był z nim sam nasam, tak mówił po katolicku, i w końcu wyrecytowawszy całeCredo katolickie na kolanach, z ramionami na krzyż złożonemi,dodał: „przysięgam ci że w to wszystko wierzę." Uradowany,rozrzewniony, odezwałem się: „Adamie, kiedy tak,to możemy się porozumieć, proszę cię tylko o jedną łaskę."A gdy oświadczył się z gotowością uczynienia mi zadosyć,mówiłem dalej: „wiesz żeśmy świeżo wyświęconymi kapłanami,nadto cudzoziemcami, i świeżośmy przybyli do tejdyecezyi. Po tem wszystkiem co już zaszło, niepodobna namprzestawać z wami swobodnie, przyjmować was do Sakramentówświętych, jeżeli ksiądz arcybiskup do tego nas nieupoważni. Zróbże mi łaskę i powiedz to przed nim coś przedemnąpowiedział." A gdy odrzekł: „chętnie to uczynię, tylkomi otrzymaj posłuchanie," byłem u arcypasterza który uprzejmiepozwolił mu się stawić. Z bijącem sercem czekałempowrotu Mickiewicza, a gdy przyszedł do mnie. powiedział:„wiesz, 011 daleko pokoruiejszy odemnie; jamci mówił doniego na kolanach, ale on przedemną jakby laik się tłomaczył."Pytając o szczegóły, zrozumiałem że poprzestał naogólnem zaręczeniu o swojej prawowierności, a potem zacząłinterpellować swego pasterza w następny sposób: „czy sądziszżeś ty dobrym biskupem?" Zdziwiony arcybiskup rzekł: „takdobrego przekonania o sobie nie mam, ale cóż Pana tak wemnie razi?" — „Byłem niedawno, mówił Adam, na posiedzeniutak zwanego Instytutu katolickiego; młokos pewienwyperfumowany, nadęty, czytał jakąś lichą rozprawkę, a ty


430pasterzu, tyś go publicznie pochwalił." — „Co chcesz, panieMickiewicz, odparł spokojnie ksiądz Affre, wiara dziś takosłabiona, że zachęcamy wszelki wysiłek ku dobremu." —„Nie byłeś wprawdzie, pasterzu, odparł szorstko Mickiewicz;a potem jak czasu twego używasz? Wydajesz książeczki;dobreć są one, ale koniec końców, i człowiek świecki umiejącydobrze katechizm mógłby się na podobne^ zdobyć. A cogorszego, to że pisujesz bez końca już do Prefekta, już doministrów; na miły Bóg, czyż to zajęcie dla ciebie? miejpłatnego skrybę do takich bazgranin, a sam pilnuj obowiązkówbiskupich." Ś. p. ksiądz arcybiskup, zamiast się oburzyć,zaniepokojony niejako w sumieniu, zapytał łagodnie: „więccóż chcesz panie bym czynił?" Mickiewicz mówił doń z rosnącymzapałem i z rosnącem zuchwalstwem: „Kościół katolickiw Polsce jest rozbijany przez schyzmę, a czyś odezwał się kiedywraz z twemi kolegami w jego obronie? co więcej, zdarzasię nieraz że w tem mieście, dzieci wasze duchowne mordująsię na ulicach, a czy wy występujecie wtenczas by ich rozbroić,jak czynili w podobnych razach wielcy biskupi w dawnychwiekach?" Bodaj czy nie zostało w duszy arcybiskupato słowo, i czy nie spowodowało go do pójścia w dniachczerwcowych 1848-go roku na barykady, gdzie śmiercią męczeńskąpoległ, wołając: „oby krew moja była ostatnia przelana!"Cokolwiekbądź na razie, jako człowiek sumienny iwyższy, z pewnym niepokojem ś. p. Affre powtórzył: „więcmi powiedz nareszcie czego wymagasz ode mnie?" Na toMickiewicz , jak zwykle nowatorowie, mocni i przesadzającyw krytyce, a słabi gdy przychodzi postawić programdodatni odparł: „ja prosty laik, tyś biskup: módl się doDucha świętego a zrozumiesz co masz czynić. Ale konieczniezrób coś takiego, aby gdy wychodzisz na ulicę, lud klękałprzed tobą, prosił cię o błogosławieństwo, i otrzymawszy jewierzył że jest lepszym, i został nim rzeczywiście. Otrzymajto a będziesz prawdziwym biskupem. Bądź mi zdrów," i z temodszedł.Naturalnie że takie postawienie się Mickiewicza wobecwładzy duchownej zawiodło moją nadzieję, i usposobieniez którego poszło nie dało rękojmi na przyszłość, i możnościporozumienia się. Muszę jednak dodać na pochwałę ś. p. księdzaAffre arcybiskupa paryzkiego, że gdym do niego wrócił


431powiedział mi dobrotliwie : „wasz poeta jest człowiek egzaltowany,ma on jednak dobre chęci, nie odpychajcie go zatem,i bądźcie z nim cierpliwymi." Szczegóły tej rozmowy tak miżywo utkwiły w pamięci, a nadto tak często powtórzyłem jemoim zaufanym, iż jestem pewny pomimo lat 28 które odtądupłynęły, że treść jej i wszystkie ważniejsze wyrażenia, dokładniepodałem. Szczegóły tej rozmowy nie były jeszcze w żadnejbiografii ś. p. arcybiskupa umieszczone; nie pilno nambyło bowiem rozgłaszać jej, mianowicie wśród obcych, dlawielu powodów które każdy łatwo pojmie. Niestety nadziejeprzezemuie powzięte do niczego nie doprowadziły i wypadłonam walczyć z tym z którym byłoby tak miło i tak korzystniewespół pracować.Pau Karol de Montalembert, spółcześnie z otrzymaniemu rządu nowej katedry sławiańskiej, wyrobił także ustanowienieposady dla kapelana emigracyi polskiej w Paryżu,którąśmy mieli objąć za naszem przybyciem. Tak w miłosiernemzamierzeniu Bożem mieliśmy z dwóch katedr religijneji naukowej, działać w duchu religijnym: nieprzyjaciel wszelkiegodobra, zląkł się następstw tak korzystnego położenia,i katedrę przeciw ambonie obrócił. Nieraz bowiem kazaniemoje było zbijaniem błędów wygłoszonych na poprzedniejlekcyi Mickiewicza: wtenczas zwykle prorocy (tak zwanoTowiańszczyków) na znak proteStacyi z kościoła wychodzili.Nabożeństwo dla Polaków otwarte zostało dnia 10-gowrześnia 1842-go roku, w kościele św. Rocha, w kaplicy grobu(du Calvaire), jednej z najpobożniejszych w Paryżu: opisałemją w kazaniu o pokucie (Kazań przygodnych, tom 1-szy). W latkilka potem została przerobioną; dziś regularniejsza jest alemniej uroczysta. Nabożeństwo przyjęte zostało lepiej przeznaszych rodaków niż się można było spodziewać; schodziłoich się do dwustu, liczba nie mała bacząc na rozproszenienaszych po ogromnym Paryżu; ile że biedniejsi kończynymiasta lub przedmieścia zamieszkują. Przyczynić się do tegomogła, jak zwykle się dzieje, sama nowość rzeczy ; a potemzwrot ku religii dość silny od lat kilku we Francyi, a jeszczedrażliwą kwestyą o wychowaniu nie przetrącony. Wychodźcy,zwłaszcza polscy, łatwo przyjmują wyobrażenia i usposobienialudów pośród których mieszkają; tem bardziej przejmują wszystkołatwo od Francuzów, nawet po części dobro i prawdę. Nadto


43'2kwestyą domowa Towiańszczyzny, dzięki osobistości Mickiewiczaktóry jej nadal ważność; napady obcesowe Towiańszczykówna niejednego zatyłego w grzechu brata; argumenta ich adkominem w żywe oczy miotane; wstrząsały ńie jednem sercemi przynaglały umysły do oświecenia się w ńauce Kościoła:każdy bowiem napastowany przez nowotników, przyznawał siędo starej wiary przodków, choć jej ani znał, ani przepisówjej nie spełniał. Nareszcie Ojciec święty wystąpieniem swempublicznem. przeciwko prześladowaniu religii w państwie rossyjskiem,ułagodził umysły rozdrażnione mniemaną exkoinunikąza ostatnie powstanie.Dopomogła też waga jaką rząd rossyjski przywiązywałdo tego nabożeństwa i prześladowanie jakiego doświadczałoze strouy ambassady rossyjskiej w Paryżu. Zaledwo bowiempowiedziałem kazanie o rządach Opatrzności, wnet ambasadarossyjska wystosowała notę dyplomatyczną do pana Guizotministra spraw zagranicznych, skarżąc się: że kaznodziejazelżył z ambony cesarza, że w kazaniu pełno było alluzyido Rossyi, że podnieca ducha buntu, i obudzą grzeszne nadziejew Polakach, i t. d. Pan Guizot udał się z tem doarcybiskupa; arcybiskup przywoławszy mnie, kazał sobie podaćobjaśnienia na piśmie. Odpisałem w treści: żem imienia cesarzaani razu nie wzmiankował, żem nie myślił czynić żadnychalluzyj, wszakże aby uniknąć podejrzenia podobnego trzebaby chyba wyrzec się przytaczania proroków. Takie jest bowiempodobieństwo, między narodem polskim, a ludem Izraelskimoddawanym na czas za grzechy swoje, w ręce narodów niewiernych:że alluzye tkwią w gruncie samym rzeczy i tryskająsamorodnie. Że nie naznaczam dnia, godziny, ani sposobu,w jaki się Bóg zmiłuje nad Polakami jeżeli się poprawią;ale jak mam tę nadzieję tak ją głoszę: inaczej musiałbymopowiadać Boga nie dającego się przebłagać pokucie,czego ani mogę, ani chcę i t. d. Pan Guizot odczytawszy mepismo powiedział: „si ce n'est que cela, crst tout simple; ilne peut pas faire autrement. u Ksiądz Fayette, naonczas proboszczśw. Rocha, później biskup Orleański, spotkawszy panaGuizot u królowej powiedział doń: „panie ministrze, cesarzMikołaj powinien by wiedzieć że nie ma nic do czynieniaw moim kościele. Zresztą mogę pana zaręczyć, że kaznodziejanic pewno pochlebnego swoim rodakom nie mówił. Byłem na


43366tem kazaniu, i choć języka nie rozumiem, widziałem na twarzachsłuchaczy że wcale nie byli pyszni z tego co słyszeli."Tak się na razie skończyło. Kilka razy jeszcze pan Donei,naczelnik policyi królestwa, oświadczał że znowu są na nasskargi i polecał ostrożność. W końcu jednak dodawał: „międzynami mówiąc, nie lubię i ja Moskali i despotyzmu." Nabożeństwoszło tak dobrze za łaską Bożą że w kilka miesięcyod jego zaczęcia kilkudziesięciu rodaków, zwyciężając ogromnywzgląd ludzki i wstyd fałszywy, przystąpiło publiczniedo Stołu Pańskiego, a pierwszym z nich był ś. p. E. Jełowicki.Do kommunii Wielkanocnej przystępowało do stu idwustu, a w liczbie ich ludzie wysoko na świeczniku emigracyjnymstojący; między pierwszymi którzy przykład zbawiennydali, miło mi postawić jenerała Mycielskiego, księciaAdama Czartoryskiego, jenerała Zamoyskiego, i t. d. Nie słychaćteż już było by który umierał bez Sakramentów świętych,co dawniej niestety dość często się zdarzało. Towiańszczyznateż odtąd, stanowczych nabytków wśród Polakóww Paryżu już nie czyniła.Ksiądz Semenenko w ciągu tegoż 1842-go roku, udałsię do Poznania, gdzie ksiądz arcybiskup Dunin miał zamiar,powierzyć naszemu Zgromadzeniu swoje seminaryum dyecezalne.Ugościł go najserdeczniej w pałacu swoim, ale niemógł otrzymać u rządu by gość mógł pozostać w księztwie.Kilka nauk jakie mógł powiedzieć i gorliwe przesiadywaniew konfessyonale wywołało krzyk dzienników protestanckichże Jezuityzm zalewa prowincyą. Zawiązawszy zatem stosunkiosobiste z gorliwszymi duchownemi i świeckiemi, wracał doRzymu przez Paryż. W Brukselli miał rozprawę z Towiańskimktórą opisał w przedmowie do książki swojej: TotciańsJciet sa doctńne.Korzystając z jego obecności w Paryżu i możności zastąpieniasię na ambonie, postanowiłem zacząć wycieczki missyjnepo liczniejszych zakładach na prowincyi. Wielki Post1843-go roku poświęciłem Tuluzie gdzie bawiło do stu naszychrodaków, a znalazłem wybornego pomocnika w Walerym Wielogłowskim:kilkudziesięciu braci wygnańców przystąpiło dospowiedzi i kommunii świętej. Dowiedziałem się tam o propagandzieschyzmatyckiej Mirskiego który sam zostawszy zaprzańcemdla dostąpienia amnestyi, pociągał licznych krewnych


434swoich mieszkających w Tuluzie do podobnego kroku. Wrazz Wielogłowskim uderzyliśmy na gwałt,; i z tego powodu miałemza powrotem do Paryża kazanie o ivytrivałości. Propagandascbyzmatycka została przetrąconą a Mirski wracał samjeden do Rossyi wielce się gniewając na mnie i na, Zmartwychwstańców.Podobne missye odbyłem w ciągu lata w Tours,Angers, Beaurais, i t. d. a następnych lat w Brukselli i Londynie.W Brukselli miewałem w liczbie słuchaczów zarazemLelewela i jenerała Skrzyneckiego. Co do Londynu uproszonyzostałem przez ś. p. księdza Brzezińskiego, kapelana emigracyipolskiej w tem mieście, abym go zastąpił podczas jegopodróży do wód mineralnych. A że współcześnie emigrancinasi w Paryżu zamyślali posłać adres do O' ConneH'a siedzącegojeszcze w więzieniu, coby mogło zaszkodzić emigrantompolskim wobec rządu angielskiego: ofiarowałem się dojechaćdo O' Connell'a i oświadczyć mu ustnie współczucie i uwielbieniePolaków dla jego osoby. Opatrzony listem polecającymod pana de Montalembert odbyłem tę wyprawę wraz z jenerałemChłapowskim i synem jego Stanisławem, obecnymi naonczasw Londynie; oraz ze Stanisławem Kożmianem jużdawniej osobiście znanym O' Connell'owi. Odwiedziliśmy wielkiegoagitatora w więzieniu jeszcze ale już na wyjściu, gdzieprzyjmował co dzień po kilkaset osób proszących o posłuchanie;a następnie zaproszeni przez niego odwiedziliśmy gona wsi w Derynan Abbey. Zdaje mi się że Stanisław Koźmianopisał tę wyprawę w swoich wspomnieniach z pobytu w Anglii.W Poitiers tylko świeżo opuszczonem gnieździe centralizacyidemokratycznej znalazłem uorganizowany systematycznieopór. Wierni poleceniu danemu nam jeszcze przezś. p. Bohdana Jańskiego aby starać się ich pozyskać Bogu,wraz po przybyciu do Paryża byliśmy w Wersalu dokąd sięcentralizacya była przeniosła. Nie wymagaliśmy by pokazywaliwiarę której nie mieli; prosiliśmy tylko by zajmując sięludem polskim nie powstawali na wiarę tego ludu: ale niestetynie mogliśmy nic otrzymać, i jeden tylko Wysocki spokojniez nami mówił. Pismo ich Demokrata nieraz przeciwkonam wystąpiło. W 1845-ym roku żądali od nas byśmy odbyliżałobne nabożeństwo za księdza Ściegiennego Pijara którymiał lud na panów podburzać i na Sybir wysłanym został.Odmówiliśmy pisząc, że Kościół błogosławi oręż na sprawie-


435dliwą wojnę, ale nie błogosławi nożów na rzeź braci. Trzebawiedzieć że przed kilkoma laty jeszcze ksiądz Ściegienny żyłna Sybirze i bardzo korzjstnie nauczycielstwem się zajmował.Ale wróćmy do roku 1843-go.Ksiądz Semenenko wracając do Rzymu znalazł miłegogościa w domu, w osobie księdza Aleksandra Jełowickiego.Szczegóły o swojej młodości i życiu na świecie aż do roku1838-go opisał ksiądz Jełowicki w sposób bardzo zajmującyw drukowanych Wspomnieniach swoich. W jesieni 1838-goroku wszedł na ucznia teologii do College Stanislas opuszczonegojuż przez naszych pierwszych braci. Zmiana życia dawniejtak ruchawego na siedzące, natężona praca, bo obok kursówprzełożył tak szczęśliwie złotą książeczkę o NaśladowaniuChrystusa Pana, wpłynęły szkodliwie na jego zdrowie: śmiertelnieprzechorował na tyfus, który silny jego organizm wstrząsłna długo. Po roku przeniósł się wraz z księdzem Kamockim(później missyonarzem św. Wincentego a Paulo) do seminaryumWersalskiego i tam w grudniu 1841-go r. na kapłanawyświęcony został: prawie współcześnie z wyświęceniem pierwszychnas w Rzymie '). Gdyśmy przybyli do Paryża, ksiądzJełowicki pracował czynnie jako wikary przy parafii St. Cloud.Gorliwie walczył z poczynającą się Towiańszczyzną, i on towydał autograf Biesiady podług oryginału otrzymanego odś. p. jenerała Skrzyneckiego. Był na jednem z pierwszychmoich kazań, o prawdziwych i fałszywych cudach i proroctwachgłównie przeciwko Towiańszczyzuie wystosowanem. Takniem był przejęty że z wielkiem rozrzewnieniem i większąjeszcze pokorą w zakrystyi mi dziękował. Gdyśmy wyszli wrazze Stefanem Witwickim samotrzeć na przechadzkę, ten ostatnitak się odezwał: „księże Aleksandrze, oto widzisz stworzyłBóg pośród nas zgromadzenie i widocznie błogosławi;po co szukać obcych bogów, po co chodzić samopas; trzebaskupiać siły."Ksiądz Jełowicki odpłacił się Witwickiemu podobnemzapytaniem; który nie mówiąc że tego nie uczyni tłomaczyłsię swoim stanem zdrowia. W jesieni tegoż roku pojechał') Patrz Pamiątka święceń pierwszych kapłanów polskichna wygnaniu, przez niego wydana.


436ksiądz Jełowicki do Rzymu w charakterze wysłańca, alboposła księdza arcybiskupa Dunina, mając tak przystęp otwartydo Grzegorza XVI-go, i łaskawie od niego przyjmowany. Siadywałw konfessyonale w kościele francuzkim św. Ludwika;pracował piórem, modlił się i czekał. Emigracya upartazawsze w podejrzywaniu księdza Jełowickiego o widoki osobiste,głosiła że pojechał do Rzymu po fiolety; a on tymczasemmyślił o wejściu do jakiego Zgromadzenia. Wiele powodówciągnęło go do jakiego dawnego i ustalonego zakonu;nie mógł jednak spokojnie naszego pominąć i bił się wciążz myślami. W jesieni tegoż roku, bawiąc dla kąpieli morskichw Neapolu, otrzymał u spowiednika swego pozwolenie, proszeniaraz i drugi Pana Boga o znak jaka Jego wola, abyraz położyć koniec bolesnej niepewności. I raz, i drugi znakBoży wskazywał mu nasze Zgromadzenie, nie śmiał się jużzatem dalej opierać. Gdy jednak nazajutrz wyszedł ze Msząświętą do ołtarza, tak mu żywo stanęło w pamięci ile matkajego przebolała gdy zostawał księdzem świeckim, i ile przecierpigdy się dowie że zostaje zakonnikiem, że znowu gwałtownawalka zawrzała w jego duszy. W tem słyszy kapłanaprzy bocznym ołtarzu czytającego z Ewangelii te słowa: „ktosię nie wyrzeknie dla mnie domu, matki, siostry, brata, itd.nie jest mnie godzien." Ewangelią tę, i to jeszcze przezpomyłkę, czytał Ksiądz nasz Józef Hube, przypadkowo przybyłydo Neapolu. Wziął te słowa jako z nieba do siebiepowiedziane; obiecał Panu dalej się już nie wahać; wraz zapowrotem do Rzymu prosił ks. Hubego o przyjęcie, i zacząłnowicyat w domu naszym. Wydawnictwo katolickie księdzaJełowickiego przeszło w teń sposób pod zarząd Zgromadzenia.W roku 1844-ym czy 45-ym otworzyliśmy byli w Paryżudom przytułku dla nowoprzybywających emigrantów na dwadzieściaosób. Uczyli się języka francuzki ego, rysunku linearnego,początków matematyki, historyi i geografii polskiej.Zaprowadzono warsztaty dla kilku łatwiejszych rzemiosł; innichodzili na naukę na miasto. Wszakże te wyroby znajdywałyjedynie pokup pomiędzy mało licznemi rodakami; Francuzibowiom taniej je po więzieniach i u wprawnych prywatnychrzemieślników dostawali. Populacya ta była przechodnia,psuła wiele materyału nim się czego poduczyła, a poduczywszyzakład opuszczała: tak że wciąż trzeba było opędzać


437wydatki z jałmużn co się w końcu dobrodziejom przykrzyćzaczęło. Nadto młodzież tę rozpolitykowaną podburzano wciążprzez dzienniczki emigracyjne i agentów naumyślnie przysyłanych;trudno było nie już do nabożeństwa ale do karnościdoprowadzić pomimo poświęcenia i starań zacnego kapitanaOrłowskiego dozorcy zakładu: zakład więc został w końcuzwinięty. Przez ciąg wszakże dwuletniego swego trwania, przyszedłw pomoc dwustu przeszło wygnańcom, jak zdaniesprawy w Dzienniku narodowym, wykazuje, a taniej niezawodniejak gdyby się pojedyńczym do rąk dawało jałmużnę.Łóżka nawet i sprzęty się nie zmarnowały, bo te które sięcałkiem nie zużyły zostały darowane szkółce wojskowej, rychłopotem przez zacnego kapitana Korzeniowskiego założonej.Wszakże bracia nasi świeccy, jako to Witwicki, Zalescy,Wielogłowski, Waleryan Chełchowski , Karol Królikowski,Władysław Laskowicz i t. d. (niektórzy z nich założyli późniejprześliczne Towarzystwo czci i chleba) na razie rozebrawszymiędzy siebie różne dzielnice miasta, donosili nam o chorych,po szpitalach i domach prywatnych leżących, tudzież o biednych.Temi ostatniemi zajmował się najgorliwiej przez latwiele ksiądz Karol Kaczanowski, zanim pod nazwą św. Kańmierzapowstała konferencya polska Towarzystwa św. Wincentegoa Paulo, za sprawą Waleryana Kalinki, któremu, międzymłodszymi łatwiej powiodło się utworzyć, i przez lat 10utrzymać grono, jakiego ze starszych zawiązać nie byłopodobna.Zajmując się głównie Polakami nie mogliśmy jednakodmówić kaząń i do Francuzów, na prośby proboszczów miejscowychjuż w Paryżu, już podczas wycieczek i podróży naprowincyi. Zanim też założono Oeuvre pour les Allemandsarcybiskupstwo przysyłało do nas Niemców i Włochów dospowiedzi; spowiadaliśmy ich także po szpitalach odwiedzającnaszych chorych rodaków.Pod koniec 1845-go roku zaszła wewnątrz Zgromadzeniapewna zmiana. Ksiądz Semeuenko od pewnego już czasucierpiał na piersi, a do tego na pewien stan ociężałości wyraźniechorobliwy, i wkrótce przywiedziony był do ostateczności.W takim stanie nie mógł dalej rządzić Zgromadzeniem; usunąłsię zatem, wyjeżdżając z porady lekarza naprzód dopołudniowej Francyi a później do Tunis. Na miejsce jego


438obrany został przełożonym ksiądz Kaysiewicz, dla dopełnieniazbywających dwóch łat przełożeństwa, albo do następnejkapituły. Wyjechał 011 do Rzymu polecając missyą paryzkągłównie Ojcu Hubemu.ROZDZIAŁIII.Przełożeństwo ks. Hieronima Kaysiewicza (1845—1847).Przez tych lat dwa prace nasze missyonarskie szły zwykłymtorem. W Paryżu okrom emigrantów uczęszczali nanabożeństwo polskie rodacy z kraju coraz w większej liczbieprzybywający do Paryża. W Rzymie, po"wstąpieniu mianowiciena tron Piusa IX-go, licznie zjeżdżali się rodacy, i kościołekśw. Klaudyusza bywał dosłownie zapełniony. Jubileuszogłoszony przez Ojca świętego Piusa IX najpobożniej obchodzili;a co Wielkanoc były bierzmowania na które zjeżdżałkardynał Franzoni, i przeto sam siebie biskupem polskimnazywał. By zatem nie powtarzać się, powiemy raczej niecoobszerniej o kilku ważniejszych wypadkach, które zaszływ ciągu tych lat dwóch: a naprzód o ś. p. Matce MakrynieMieczysławskiej.Dnia 10-go września 1845-go roku przybyła ona doParyża z listami polecającemi od jenerała Chłapowskiego,Jana Koźmiana, i Jmc. księdza Przyłuskiego arcybiskupaPoznańsko-Gnieźnieńskiego, który pierwszy protokół urzędowyz opowiadań jej spisać kazał. Nietylko między Polakami alei pomiędzy Francuzami zaczęła się rozchodzić wieść o dziwnemmęczeństwie jakie przez lat siedem wraz z wiernemiUnii Bazyliankami wycierpieć miała. Zakonnice Serca Jezusowego,chciały ją też widzieć, i wyjeżdżającej z powracającymdo Rzymu księdzem Jełowickim, dały listy polecające dodomów swego zakonu a najprzód w Lyonie. Tymczasem wiadomośćrozchodziła się po całej Francyi już to przez listyprywatne, już przez dzienniki: tak iż gdy przybyła do Lyonu,powóz kardynała arcybiskupa de Bonald czekał na nią Zawiezionoją do klasztoiu Serca Jezusowego; rychło została oto"


439czoną mnóstwem pobożnych osób które ją chciały widzieći słyszeć szczegóły jej cierpień: ks. Jełowicki był jej tłomaczem.Na prośby proboszczów, a za pozwoleniem arcypasterza,musiał to samo opowiadać z kolei po kościołach, każącnieraz trzy i cztery razy na dzień po godzinie i więcej.Ksiądz Jełowicki, który cierpiał na zupełne wyczerpnięciegłosu, uczuł teraz nagle piersi swe jakoby odnowione, tak iżgo tysiące słyszeć mogły. Wzmocniło to jego wiarę w prawdziwośćopowiadań i świątobliwość Matki Makryny, którejmodlitwom niespodziane swe uzdrowienie przypisywał, ile żemu mawiała: „mów ojcze, a nic się nie bój." Przy wychodzeniuz kościołów podarto nieraz jej welon na głowie narelikwie. Zapał ten rosł po drodze, bo ludność była południowa,wierząca; nareszcie doszedł do najwyższego stopniaw Marsylii: tak że nie łatwo przyszło księdzu Jełowickiemu,zachować Matce habit cały w przeprowadzaniu jej do statku.Rozgłos tego wszystkiego dochodził do Rzymu przezpisma fraucuzkie. Za przybyciem do miasta świętego, ksiądzJełowicki umieścił wielebną Matkę w Sacrecoeur, a sam udałsię natychmiast do kardynała Lambruschiniego SekretarzaStanu, prosząc o posłuchanie u Ojca świętego. Kardynałobiecał je otrzymać i sam odwiedzić Matkę, a na razie kazałją pocieszyć wiadomością otrzymaną od nuncyusza Wiedeńskiego,o mniemanem, przybyciu do Galicji trzech innychSióstr za nią podążających: co się jednak nie sprawdziło.Po dniach kilku udała się Matka Makryna do Watykanu,w towarzystwie przełożonej zakonnic Serca Jezusowego i księdzaJełowickiego: kardynał Mezzofante jako świadomy językapolskiego był ftikże obecny. Po wysłuchaniu z wyraźnemwzruszeniem długiego sprawozdania Papież zawołał: „siedemlat, siedem lat, powtarzał, i tyle cierpiały, a ja nic nie wiedziałem.Dziwna by rzecz była, dodał, gdyby się cesarzw moim przedpokoju spotkał ze swoją ofiarą." I dał polecenieksiędzu Jełowickiemu, aby spisał zeznania Matki. KsiądzJełowicki zaprosił na pomocnika i świadka Ojca Ryłłę S. J.,naonczas rektora Propagandy, którzy przybrawszy jeszczeksiędza Lejtnera Lwowianina, uiścili się ze swego zadaniana dzień przed przybyciem cesarza do Rzymu. Zarzucano impomieszczenie tylu nadzwyczajności w których i pamięć Matkii jej wyobraźnia mogły być powodem niedokładności. Ozy


440niedokładności zresztą drobne zostały dowiedzione nie umiempowiedzieć; to tylko pewna że sprawozdawcy dopełnili swegoobowiązku, spisując co słyszeli. O. Ryłło, bardzo lubiony odś. p. Grzegorza XVI-go dla swoich zdolności, gorliwości apostolskieji dowcipu, przypadając cło stóp papiezkich rzekł:„Ojcze święty, nigdym cię o nic nie prosił choć mnie nierazdo tego zachęcałeś; teraz cię błagam, abyś stanął mocnow obronie Kościoła polskiego wobec jego prześladowcy." Podtakiemi wrażeniami przyjął Grzegorz XVI-sty cesarza Mikołaja:o tem spotkaniu zdał sprawę ś. p. kardynał Wisemanw swoich wspomnieniach o czterech ostatnich papieżach.Ponieważ jednak to dzieło mianowicie w Polsce mało jestupowszechnione albo całkiem nieznane, i my sami go nieposiadamy; a jednak ważny ten wypadek dziejowy nas Polakówszczególnie obchodzi; sądzę że czytelnicy moi chętniepozwolą abym przerwał rzecz o Matce Makrynie i opowiedziałspotkanie się cara Mikołaja z Papieżem podług współczesnychwrażeń i zapisek moich.Cesarz Mikołaj , ufający wiele osobistemu wpływowiswemu, rad był wstąpić do Rzymu wracając z Neapolu (gdziepo części dla zdrowia żony swojej bawił): tem bardziej, żepodróż tryumfalna Matki Makryny przez Francyą do Rzymu,i krzyk powszechny oburzenia w Europie rozgłoszeniem jejcierpień wywołany (bo była jeszcze wtenczas w Europie opiniapubliczna, i była siłą z którą się sam Mikołaj liczyć musiał),że mówię fakt ten, wkładał nań obowiązek przekonania sięo nim albo zaprzeczenia mu swoją obecnością. Grzegorz XVItrapił się niepomału otrzymawszy zapowiedź tych odwiedzincesarskich: „czego chce odemnie ten człowiek, mówił z goryczą;czy przybywa urągać się we własnym moim domu starościmej i bezskutecznym skargom moim?" W skutek tychwrażeń zaczął nawet nieco na zdrowiu szwankować. Wszakżew chwili stanowczej dał mu Bóg siłę potrzebną.Co się działo na tem posłuchaniu trudno dosłownieopowiedzieć: bo tylko świątobliwy kardynał Acton jako tłomaczbył samotrzeć obecnym; a przysiągłszy na milczenienic o tem nie wyjawił przynajmniej za życia Grzegorza XVI.Wszakże Ojciec święty tak był szczęśliwy z dopełnienia przykregoobowiązku który mu oddawna, jak się sam wyrażał,ciężył kamieniem na sercu; tak był święcie dumny iż „mówił


441do cesarza jak na papieża przystało, li parlai da papa," iżsię z tern częściowo to przed jednym to przed drugim wymówił.Z wielką tedy godnością, okiem i głosem pełnymi łez,zapytał cesarza: dla czego prześladował Kościół Boży? dlaczego uciemiężał sumienia swoich polskich poddanych, a synówjego? A gdy cesarz odparł, że to były potwarze jegonieprzyjaciół, a mianowicie emigrantów polskich, a bogdajczy nie mianował księży od św. Klaudyusza; Ojciec świętymówił dalej: „mam tu zeznanie żyjącego świadka, mógłbymgo postawić wobec ciebie, ale że jeden świadek nie wystarczawięc tego nie uczynię. Ale oto własne twoje rozporządzenia:"to mówiąc przesunął mu przed oczyma długi szeregukazów prześladowczych, i ciągnął dalej: „ty panujeszdoczesnie nad 60-ciu milonami poddanych , ja mam ich tylkotrzy; ale za to mam 200 milionów duchownie poddanych.Jam ci nic nie zawinił, na żadne prawo twoje nie nastąpił,a patrz jak ty ze mną i z Kościołem katolickim się obchodzisz.Pamiętaj że jest wyższy Pan i Sędzia nad obu nami.Śmiertelni jesteśmy; ja starzec, jedną stopą już w grobie,gotuję się rychło być powołanym przed Sąd Najwyższego;ale i ty tam staniesz, i będziesz się musiał sprawiać z postępkówtwoich." Cesarz był wyraźnie zmięszany, pierwszyraz w życiu prawdę posłyszał, i prawdę wygłoszoną z powagą.Miał całując dłoń papiezką zapewniać, że o wielu rzeczachnie wie, w wielu jest oszukany; ale że zaraz po powrociedo stolicy swojej wyznaczy kommissyą, i wszelkie nadużyciazbada i naprawi. Wyszedł z posłuchania spocony, z wysokiemirumieńcami na twarzy; przebiegł sale. korytarze, schody,zamyślony i roztargnięty: minął nawet był swój powóz.Rozpowiadano w Rzymie że ostro wyrzucał posłowi swemupanu Buteniew że go nie ostrzegł o takiem usposobieniu kuryirzymskiej. I kardynał Lambruschini Sekretarz Stanu niemniejsię godnie znalazł. Wysokiego wzrostu, poważnej postawy,wszedł na pokoje cesarskie jakoby basza o trzech buńczukach,(jak się z gniewem świta cesarska wyrażała); czarnem,dużem, bystrem okiem, wytrzymał wzrok carski, którego poddanijego wytrzymać nie śmieli. Mikołaj miał rzec do kardynała:„panie kardynale wiem żeś moim wrogiem." — „Nieo to teraz chodzi, miał odeprzeć kardynał; Wasza CesarskaMość przyzwała mnie celem mówienia o sprawach Kościoła66


442w jego państwach"; a rozłożywszy papiery, czytał do czegoRossya traktatami i konkordatami, już dla prowincyj, już dlaKrólestwa się zobowiązała, co posłowie jego w spisanychna razie notach i protokółach obiecywali; a jak to wszystkofakta i ukazy cesarskie obalały itd.Społeczeństwo rzymskie zimno i godnie się zachowało.W kościele Ara Coeli Franciszkanin polski i emigrant pokazywałcesarzowi grób św. Heleny i demonstrował, że kościółich na kościach męczenników stoi. Chcącemu wjechać doColosseum (co niewolno) żołnierz bagnet nadstawił: za cozostał wynadgrodzony. Niedługo więc bawiąc Mikołaj opuściłRzym dnia 17go Grudnia 1845 roku. Jakby na dobitkę podoficerpapiezki, który kłusował przy powozie cesarskim przezdwie stacye pocztowe z dobytym pałaszem i nabitą broniąbył Polak, Piotrowski, dezerter z wojska rossyjskiego wyznaczonydo tej służby nie rozmyślnie, ale jako dobry jeździec.Dowiedział się o tem hrabia Orłów na stacyi, szukając tłómaczado rozmówienia się z pocztylionami.Wracamy teraz do relacyi o Matce Makrynie. Relacyata przez nieporozumienie została ogłoszona drukiem i wywołałażwawą polemikę. Biskupi francuzcy zaczęli ogłaszaćlisty pasterskie. Nie na rękę to było Stolicy Apostolskiej,której car Mikołaj obiecał był uroczyście powstrzymać wszelkiucisk i prześladowanie. Dowiedziałem się na pewne, iżambasada rosyjska ma urzędownie zażądać wydalenia księdzaJełowickiego z Rzymu: że rząd papiezki tego nie uczyni,ale z drugiej strony niechciałby odmowną odpowiedziązaszkodzić rozpoczętym negocyacyom o konkordat z Rossyą:uznałem zatem za rzecz stosowną usunąć na czas jaki księdzaJełowickiego z Rzymu. 28go Kwietnia 1846 roku wyjechałon zatem do Francyi, każąc po francuzku w Montpelliers,Tours wielu innych miastach i Ostendzie (gdzie teżdał missyę Polakom dla kąpieli morskich zgromadzonym)wspominając zawsze i o Matce Makrynie.W : szakże rząd rossyjski nie mógł się dalej zamykać w potępiającemgo milczeniu. Pan Buteniew poseł jego rozdawałw Rzymie autografowane noty bez podpisu datowane z Petersburga:Styczeń 1846 r. Czepiając się zmiany litery w i-mionach własnych i tym podobnych kruczków, zupełnie przeciwnyzamierzonemu sprawiły skutek. Pan Rossi poseł fran-


443cuzki, człowiek bystry a zimny, powiedział przejrzawszy teszpargały: „dotychczas wątpiłem o prawdziwości zeznań MatkiMakryny, ale teraz zaczynam wierzyć na dobre". OjciecRyłło znający wiele miejscowości na Litwie i Żmudzi, i głębokiznawca serca ludzkiego, zapytywany o zdanie, odpowiadał:„bądźcie spokojni, zachodziłem Matkę ze wszystkichstron, ze dwieście różnych pytań jej zadałem, na wszystkiemi dokładnie odpowiedziała". Zakonnice Serca Jezusowegodawały świadectwo jej pobożności. Niejeden akatolik z powodujej wszedł do kościoła. Ale tem bardziej gdy w jesienitego roku, ksiądz Blanpin, missyonarz francuzki w Afryce,od trzech lat mimo wszelkich środków lekarskich słowa przemówićnie mogący, odzyskał głos w końcu nowenny, którąwraz z Matką odprawiał, przed ulubionym jej obrazem alfresco na korytarzu Mater admirabilis przez nią zwanym:liczba osób uciekających się do niej w różnych potrzebachniezmiernie się się powiększyła nie wyjmując samychże dostojnikówKościoła. Ojciec św. wtenczas, mając ten fakt zaświadczonysobie przez księdza Blanpin i dwóch biskupówśp. księdza Luąuet biskupa Hezebonu in partibus, i księdzaPompallier biskupa z Oceanii, których ksiądz Jełowicki przedPapieżem stawił, pozwolił urządzić kapliczkę na tem miejscuz przywilejem odprawiania tam nabożeństwa, nadał odpustami,sam ją już przedtem w dzień św. Jana Kantegonawiedziwszy. Ksiądz Jełowicki otrzymał wtedy od brataswego śp. Edwarda ofiarę na urządzenie tej kapliczki. Innedatki jakie od obcych osób Matce Makrynie dawane były,,zapisywał starannie (jak dotychczas istniejące rachunki poświadczają),i oddał je później księżnie Zofii z BranickichOdescalchi, która dodawszy swego i przez siebie zebranychpieniędzy, zakupiła później i wyrestaurowała obecny klasztorekz kościołkiem Bazylianek polskich w Rzymie. Co więcejksiądz Jełowicki głównie się przyczynił do zapewnieniadalszego bytu temu klasztorkowi, namówiwszy jednę majętnąPolkę, krewną swoją dziś już zmarłą l ), chcącą fundowaćklasztor pod rządem rossyjskim, by raczej przeznaczyła te') Śp. Wiktoryą z Orłowskich Sobańską.


444pieniądze na klasztor dla Matki Makryny w Rzymie, gdzienie ulegnie moskiewskiej konfiskacie.Ksiądz Jełowicki był zatem i duchownym i doczesnymdobrodziejem Matki Makryny: była mu też ona szczerzewdzięczną. Zaszedł wszakże wypadek, który sprowadził pewnenieporozumienie. Roku 1848 Matka Makryna pod wpływemwyobrażeń staro - szlacheckich, miała zupełnie niespodzianiedo licznie u nich zgromadzonych rodaków wcale niestosowneprzemówienie. My wszyscy i ksiądz Jełowicki, dowiedziawszysię o tem szczerześmy to jej przyganili: a ksiądzJełowicki usunął się od dyrekcyi Matki Makryny. Rychłopotem wysłany został dla objęcia missyi polskiej w Paryżu,którą do obecnej chwili prowadzi. Wszakże ile razy wracałdo Rzymu największe mu pokazywała zaufanie i wdzięczność.Jeszcze w roku 1864 uprosiła go aby dał rekollekcye w jejklasztorze.Słyszeliśmy jednak że niekiedy się na nas żaliła; z pewnościątego nie wiemy: a do świadectwa nieboszczki odwołaćsię już niepodobna. Mówiliśmy o jej stronach dodatnich, musimy wyznać że miała i ujemne. Możemy to powiedziećnie ubliżając jej dobrej sławie. Będąc już jak tuszymyu Przedwiecznego Źródła wszelkiej prawdy, woli dziśona niewątpliwie szczerą prawdę niż przesadzone pochwały.Pewni zresztą jesteśmy, że nawet w obec i owego sądu nicona nie straci a raczej zyszcze na bezstronnem ocenieniu.Żywa jej wiara i niezachwiane męztwo w prześladowaniach,na najwyższe zasługują uznanie. Wszakże dla dobra zapewnejej duszy, dla utrzymania jej w trudnej cnocie pokory,odsłonił Bóg przed ludźmi niektóre jej ułomności. Była £obardzo bogata natura, ale brakło jej wyższego duchowegowykształcenia, którego zresztą nabyć nie miała sposobności.Wrodzona żywość charakteru nie pozwalała jej ważyć dostateczniesłów swoich; a rządzenie się głównie sercem i wyobraźnią(jak to u nas nie rządkiem nawet u osób pobożnych),usposabiało ją do przywidzeń. Czasem sny i marzeniawłasne brała za objawienia z nieba, i za takowe je podawała.To wszystko dawało nieraz i niejednemu powód doniekorzystnych o niej sądów: jak inni znowu, w drugą wpadającostateczność, każdego jej słowa jak wyroczni słuchali.Stawiało to w trudnem położeniu kapłanów, jej doradców i


445przyjaciół, i zmuszało ich nieraz do upomnień. Działo sięto jednak zawsze w granicach miłości chrześcijańskiej, a Matka,ile razy swój błąd poznała, szczerze się zeń upokarzała.Tyle niech starczy, co do stosunków naszych ze śp. MakrynąMieczysławską.Drugim wypadkiem dość ważnym z tej epoki jest przybycie00. Bazylianów polskich do Rzymu. Że rzecz dla publicznościmoże być zajmującą, należy bowiem do dziejówKościoła naszego, mając nadto pod ręką dokumenta autentyczne,pozwolimy tu sobie nieco obszerniej o niej powiedzieć.Roku 1842, śp. arcybiskup Dunin polecił księdzu Jełowickiemu,aby wyjednał pewne dyspensy na pobyt w Poznańskiem„dla uciśnionych Bazylianów tu (do Poznania)z pośród prześladowania schronionych", jak się wyraża w swoimliście z 20go Grudnia tegoż roku: chodziło głównie opozwolenie dla nich odprawiania Mszy św. w obrządku łacińskim.Nie myśleli oni wtedy jeszcze, jak ten list dowodzi,o Rzymie.W relacyi współczesnej księdza Jełowickiego o posłuchaniuswem u Grzegorza XVI. z 20go Czerwca 1843 roku,czytamy co następuje: „przypomniałem Ojcu św. dwóch Bazylianówod prześladowania moskiewskiego do Poznania schronionych,(tu nadmienił o owych żądanych dyspensach) leczdodałem: „iż może by się Ojcu św. raczej podobało, kazaćoddać tym Ojcom kościół w Rzymie do polskich dawniej Bazylianównależący, a który jako opuszczony, został oddany,a raczej pozwolony przez^Propagandę Missyonarzom francuzkim.„Czy są tu?" zapytał Ojciec Św., pragnąc wyraźnie abytak było. Po jaśniejszem wytłomaczeniu się mojem poleciłmi abym oświadczył Monsignorowi Vizzardelli, aby się zarazzajął tym interesem". A więc pierwsza myśl sama wróceniakościołka Matki Boskiej Zyrowieckiej Ojcom Bazylianom, należysię księdzu Jełowickiemu, a następnie Zmartwychwstańcom:w tym samym bowiem roku (1843) jakeśmy widzieli,ksiądz Jełowicki wstąpił do Zgromadzenia. Ojciec Dąbrowskijednak i jego socyusz nie spieszyli się do Rzymu, i dopierow lat trzy, gdy im rząd pruski nie pozwolił bawić ani w archidyecezyiPoznańsko-Gnieźnieńskiej, ani nawet w dyecezyiwrocławskiej, jedno nie umiejących po niemiecku nad Reu


446wysyłał, zgłosili się do Rzymu przez świątobliwego biskupasuffragana księdza Dąbrowskiego, którego pamięć po dziśdzień jest w błogosławieństwie w całej Wielkiej Polsce. KsiądzJełowicki jako powiernik Archidyecezyi w Rzymie był w korespondencyinietylko ze samym Arcybiskupem ale i z jegoSuffraganem. Ten ostatni pisał doń polecając 00. Bazylianów.Oto list jego z dnia 26go Października 1846 r.Kochany księże Alexandrze! W swojem więc tułactwiedo tego klasztoru *) chcieliby się dostać. W mniemaniu zaśże mogę im dopomódz i tam przyjęcie wyjednać, złożył u mnieksiądz prowincyał mój imiennik prośbę, którą tu dołączam. Jazaś, któremu na chęci nie zbywa, tylko władzy niedostaje, jakzwykle do kochanego księdza Alexandra o pomoc się udaję,w mocnem przekonaniu: że gdy w połączeniu księża Alexander,Hieronim i Piotr po wezwaniu Ducha św. się naradzą, niezawodnietam przytułek nieszczęśliwym a godnym lepszego losu wyjednają.Ten jest cel tej prośby, naprędce, trzęsącą się jeszczeod słabości ręką kreślonej. Racz ukochany księże Alexandrzeuczynić co możesz. Wiem że Ci na chęci nie zbywa, a z dobrocisprawy wnoszę, że ją Bóg dobrym skutkiem uwieńczy. PolecającCi zaś tych nieszczęśliwych kapłanów nie przepominam o sobie,boć miłość od siebie się poczyna. A o tem pewnie nie wątpisz,że z powziętą raz do Niego miłością, przywiązaniem i szacunkiempójdę do grobu; jako z całego serca kochający Wasz bratw Chrystusie, którego łaska niech będzie zawsze z Wami".(podpisano): Ksiądz Dąbrowskisuffragan Poznański.Na ten list odpisał ksiądz Jełowicki pod dniem 12goListopada 1847 roku: „Ojcowie Bazylianie Dąbrowski i Krajewskiprzybyli do Rzymu temu miesiąc, o niczem nie uprzedziwszy;bo gdy przez ośm miesięcy po odebraniu wezwaniaprzyjechania do Rzymu nie zgłosili się; myśleliśmy że już') Wzmiankowanego po-Bazyliańskiego Madonna del Pascolo(N. P. Zyrowieckiej).


447nie przybędą,. Daliśmy im gościnność u siebie i prosimy dlanich o cierpliwość u Boga, bo reszta się z łaski Bożej znajdzie".Ponowił wnet starania swoje, i był u Ojca Św., jużPiusa IX., wraz z kardynałem Franzoni prefektem Propagandy,przedstawiając Mu dwóch Ojców Bazylianów. Ojciec św. gotówbył zwrócić im kośció? z klasztorkiem, który ambasadarossyjska z niewielkiem uposażeniem darowała była Propagandzie. Ale kongregacya Propagandy rozpatrzywszy się wewszystkich szczegółach tej sprawy, i po przedstawieniu ichOjcu Św.; ograniczyła się na zabezpieczeniu utrzymania obutym Ojcom i wyznaczeniu mieszkania przy ich kościele, nanajwyższem i jedynem dobrem piętrze tego klasztorku: a toz następujących powodów:1) że kościół był w ręku zgromadzeuia francuzkiego,które go obsługiwało z wielkiem zadowoleniem okolicznejludności; i że wypadało przed oddaleniem wynaleść dlańinny kościół;2) że Ojcowie Bazylianie nie umieli po włosku i przetona razie Zgromadzenia tego zastąpić nie mogli;3) że Propaganda chciała się przekonać, czy ci dwajOjcowie potrafią odnowić swoje Zgromadzenie.Tymczasem Ojciec Krajewski tęskniąc do życia konwentualnego,skończył na przeniesieniu się do Lwowa, gdzieświątobliwie żywota dokonał. Potrzebny był zdolny Bazylianindo kolegium św. Athanazego (grecko - sławiańskiego); aobiecywany Propagandzie przez księdza biskupa Dąbrowskiegow osobie Ojca Pirogowicza, do Rzymu nie przybył. Paramłodych ludzi weszła była do nowicyatu, ale żaden się nieutrzymał. Propaganda osądziła zatem, że położenie obecnewystarcza dla samego tylko i sądziwego już Ojca Dąbrowskiego.W lat wiele później, kiedy Stolica Apostolska, w skutekdługich próśb i przedstawień naszych rodaków (w czem i mybraliśmy udział), uwierzyła nareszcie w możność sprowadzeniaostatków Bazylianów i odnowienia ich w Rzymie; poleciłaby ich zawezwać: i oświadczała się (sami to z ust kardynałaAntonellego słyszeliśmy), że na ten cel wyznaczy jakiprzestronny klasztor z ogrodem sposobnym do życia konwentualnego,nie zaś Madonna del Pascolo, przydatny jedy-


448nie na to, na co był przeznaczony: na mieszkanie kilku zakonników,na prokurę, albo agencyą Zgromadzenia. W skutektakiego oświadczenia pisaliśmy na wszystkie strony, ale żadenstaruszek Bazylianin, za granicę wynieść się już niechciał. I zdarzyło się, co się nieraz zdarza, że nasi szturmująlata całe o co z gorączkową natarczywością: nareszcieRzym gotów przystąpić do dzieła, a tu nas Polaków niestaćna materyał.Wracamy teraz znów do początków panowania PiusaIX. Wszyscy cisnęli się do stóp jego, każdy chciał mu miłośćswoją oświadczyć, i co tylko miał pod sercem wypowiedzieć.I ja też prosiłem o posłuchanie; ile że w skutekkomisyi istotnie naznaczonej w Petersburgu za powrotemcesarza Mikołaja, pan Błudow wysłany do negocyowania konkordatuze śp. Grzegorzem XVI., przybył do Rzymu na sampoczątek panowania Piusa IX., wraz z przybranym mu dopomocy prawnikiem, panem Romualdem Hube, Radcą Stanua bratem naszego księdza Józefa.Aby pan Błudow nie zaskoczył Ojca Św., nieobeznanegojeszcze z kościelną kwestyą polsko-rossyjską, przygotowałemdość obszerny memoryał, w którym dla przekonania sięo szczerości intencyi rządu, radziłem Stolicy Apostolskiejdomagać się pozwolenia powrotu do Kościoła, unitom siłąlub zdradą przyciągniętym do spbyzmy. Radziłem dalej domagaćsię wypuszczenia na wolność żyjących jeszcze po klasztorachmoskiewskich Bazylianów i kapłanów unickich. Nareszcieupomnieć się o stale rezydującego nuncyusza papiezkiego,jeżeli nie w Petersburgu to w Warszawie.Że jednak zapewne na to rząd rossyjski nie przystanie,wypadnie wybrać Rzymowi między zerwaniem zupełnem adalszem temporyzowaniem. W pierwszym razie nie pozostajenic innego do czynienia prócz ogłoszenia Rossyi w staniemissyi. Obok gotowości naszego małego Zgromadzeńka nausługi Stolicy Apostolskiej w tym i w każdym razie, musiałemsumiennie oświadczyć, iż misyonarstwo w Rossyi trudniejby się daleko udawało niż w Chinach samych, a to dla siecipolicyjnej rozciągniętej po całym kraju, obejmującej wsie idwór każdy. Że wprawdzie wysłańcom politycznym udaje sięukryć czas niejaki pod fałszywemi nazwiskami, z fałszywemipaszportami i za pomocą różnych wybiegów: ale że kapłani


66449tych środków używać nie mogą, ukrywanie się dłuższe misyonarzypo ludzku jest niepodobne, mianowicie w prowincyachzabranych gdzie katolicy są nieliczni, i miasta tylkoi dwory szlacheckie zazwyczaj zamieszkują.Pozostaje więc temporyzowanie, i zapewne Rzym tejdrogi trzymać się będzie; w takim razie wypada się starać:a) o biskupów jeżeli nie doskonałych to przynajmniejprawowiernych;b) o bardziej kanoniczne urządzenie konsystorzów i seminaryów;c) o otworzenie nowicyatów zakonnych, szczególniejdla zakonów żebrzących;d) domagać się erygowania biskupstw dla Syberyi, tudzieżdla Kaukazu i prowincyj południowych;e) w każdym razie, dla ożywienia wiary i powstrzymaniapropagandy scbyzmatyckiej wypadałoby beatyfikować WielebnegoAndrzeja Bobolę i kanonizować BłogosławionegoJozafata Kuncewicza;f) podnieść i rozwinąć kolegium greckie już w Rzymieistniejące i przetworzyć je w kolegium grecko-sławiańskie;g) ożywić i przywiązać do Stolicy Apostolskiej duchowieństwounickie w Galicyi i w Węgrzech;h) nareszcie postarać się o misyonarzy obrządku sławiańskiegodla tylu milionów Sławian schyzmatyltów w Turcyi,których rząd turecki ochotnie widzieć będzie.Te i tym podobne myśli, już to główuie w tym memoryale,już w dodatkowych notach, podawaliśmy Stolicy Apostolskiej.Kto czytał konkordat przypomni sobie, że tylemniej więcej zdołał Rzym otrzymać, a między innemi ustanowienienowego biskupstwa Chersońskiego (obecnie terespolskiemzwanego) z koadjutoryą Saratowską.Miałem szczęście złożyć ten memoryał w ręce samegoOjca św. na posłuchaniu dnia 19go Sierpnia 1846 roku, akopią jego doręczyłem później kardynałowi Gizzi SekretarzowiStanu. Ojciec św. zapewne przez kardynała Ferretti iMonsignora Brunelli korzystnie dla nas uprzedzony, nietylkoze zwykłą swoją łaskawością memoryał przyjął, ale nadtopochwalił czystość i porządek służby Bożej w naszym kościele,dodając, „ale za to dom macie niegodziwy." Nie zdałosię stósownem, korzystać z podanej sposobności i prosić o


450dom lepszy, owszem odpowiedziałem: „iż dla miłości kościołaznosimy takie mieszkanie, czekając aż Bóg sam lepszem opatrzy":i tak po dziś dzień biedujemy. Przedstawiłem Ojcu św.iż rodacy nasi, mianowicie poddani rossyjscy, niecbcą za pośrednictwemambasady 'starać się o posłuchanie u Jego Świątobliwości;prosiłem zatem aby nasze polecenie wystarczało:na co łaskawie przystał. Nieraz osobiście przedstawiałemnaszych rodaków; miałem zatem sposobność częstego widywaniaOjca św. i znajdowałem w nim zawsze wielkie współczuciedla naszego narodu, i pewność że doczekamy się lepszychczasów. Zrazu nie mógł nawet odgadnąć przyczynytak długich i tak ciężkich naszych cierpień: rozpatrzywszysię lepiej w naszej historyi, wskazał znane trzy powody:rozwody, uciemiężenie ludu wiejskiego, i upośledzenie unitów;a później dodał jeszcze: duch rewolucyi i niedowiarstwagrasujący w naszym narodzie.Okrom czujności o sprawę ogólną naszego kościoław Rzymie (w czem także osobno, z ramienia księcia Czartoryskiegozacnie a nieraz korzystnie pracowali wzmiankowanyjuż hrabia Cezary Plater a później dobry nasz przyjacielpan Ludwik Orpiszewski), z położenia i konieczności musieliśmyułatwiać także stosunki pomiędzy duchowieństwemświeckiem i zakonneui, i wiernemi a kongregacyami duchownemiw Rzymie; wyrabiać nadto różne łaski duchowne.W Rzymie też spotkać możua misyonarzy rozjeżdża-;jących się w różne strony świata. A że wszędzie są Polacy,zaopatrywaliśmy ich w duchowne książki polskie, które takdostawały się nietylko na Kaukaz i nad Wołgę , ale nawetna wyspy Sandwich.Upłynęło pięć lat wyznaczonych w roku 1842 do zebranianastępnego ogólnego zgromadzenia. Nie łatwo to przyszłoZgromadzeniu jeszcze tak nielicznemu a pracującemuczynnie. Nadto ksiądz Semenenko bawił jeszcze w Tunis,niezdolny do natężonej pracy umysłowej. Ksiądz Terleckiprzyjąwszy obrząd unicki, osądził że musi działać na własnąrękę. Ksiądz Godlewski, który właściwie wisiał przy nas odpoczątku, chętnie pozostał w Paryżu, by nas zastąpić naambonie. Tak ze siedmiu którzy przed laty pięciu składaliZgromadzenie ogólne zebrało się tylko czterech: ksiądzKaysiewicz, ksiądz Ilube, ksiądz Kaczanowski i ksiądz Duń-


451ski. Na miejsce nieobecnych lub ubyłych przybraliśmy księżyJełowickiego i Bentkowskiego, którzy już byli śluby złożyli.Dnia 20go Października r. 1847 wraz z kilkoma nowicyuszamiweszliśmy na rekollekcye, a w dzień Wszystkich Świętychw liczbie sześciu zawiązaliśmy się w Zgromadzenie ogólne.Jakkolwiek bracia starali się otrzymać z uieba światłopotrzebne do stosownego rozwinięcia zarysów pierwotnychnaszej reguły, jakkolwiek do przedłużonych modlitw dodawaliostre trapienia ciała; Bóg światła nie dawał. PrzymuszoneTowiańszczyzną rozdzielenie się nasze pomiędzy Paryża Rzym, wraz po ukończeniu nauk i wyświęceniu się, kiedywłaśnie mogliśmy byli pracować nad organizacyą wewnętrzną,praca gorączkowa na zewnątrz przez pięć lat następnych,wyrobiły w każdym pewne wyobrażenia osobne, które nie łatwobyło sprządz w jedno albo uchylić. Przyszła nam wtedymyśl, że zapewne Bóg i;ie chce abyśmy nową regułę tworzyli,jedno się oparli na jednej z już istniejących; jak nam tojuż kilka osób pobożnych i doświadczonych było radziło.Wzięliśmy się zatem do czytania różnych reguł zakonnych:z nowszych najbardziej nam się podobała reguła św. Wincentegoa Paulo, z dawnych św. Benedykta. Ale celem ZgromadzeniaMissyonarzy św. Wincentego a Paulo jest zajmowaniesię głównie ludem wiejskim; a czuliśmy dobrze,-żew czasach obecnych, mianowicie w naszej biednej Polsce,trzeba pracować dla wszystkich i nad wszystkimi. Zostawałazatem reguła św. Benedykta, ile że ona życia czynnego nazewnątrz bynajmniej nie opisuje, pozostawiając wszystko rozporządzeniuprzełożonego: a więc i nie krępuje. Przypomnieliśmysobie, że śp. Jański z tą myślą in petto umarł,żeśmy ją na pierwszem Zgromadzeniu ogólnem roztrząsali, igłównie dla naszej małej liczby i niepodobieństwa odbywaniachóru, na bok odłożyli.Z żywą wdzięcznością ku Bogu, od którego wszelkiedobro pochodzi, wyznać tu tfzeba: iż bracia wszyscy byliw usposobieniach najszlachetniejszych, gotowi objąć regułęśw. Benedykta w całej jej pierwszej surowości, gotowi umrzećnawet: bo po ludzku żaden prawie nie czuł się na siłachdo wytrzymania długo surowości w niej przepisanych. Tembowiem dał nam Bóg wskazówkę od początku, jaki rodzajżycia nam przeznaczył, że najsłabsi pośród nas długo wy-


452trzymują trud życia czynnego, a najmocniejsi nie wytrzymująostrego trapienia ciała. Wszyscy zatem byli tego zdania,by przy regule św. Benedykta, pozostać jednak Zgromadzeniemmisyonarskiem, z nazwą naszą Zmartwychwstańców.Podaliśmy prośbę o posłuchanie do Ojca Św., i otrzymaliśmyje 27go Grudnia w dzień Śtyck Młodzianków. Przełożonyprzedstawił pokrótce stan rzeczy, prosząc o radę. „Więcchcecie porzucić piękne wasze dotychczasowe życie Apostolskie,il vostro bel viver Apostolico ?" — „Nie Ojcze Św., alespodziewamy się pogodzić je z regułą św. Benedykta, jakdawniej Benedyktyni, pierwsi misyonarze Europy godzili".—„Trzebaby to widzieć w szczegółach", rzekł Pius IX. i ciągnąłdalej: „że się chcecie oprzeć na regule św. Benedykta,patryarchy wszystkich zakonników na Zachodzie, nic przeciwkotemu niemam: ale pamiętajcie że wszystko się z następstwemczasu modyfikuje. Urządźcie się przeto w takisposób, byście mogli jak najwięcej dobrego czynić w kościeleBożym. Potrzebuje on dziś robotników, którzyby mu potupodostatkiem, a w razie potrzeby krew swoją dali." (Było topowtórzeniem słów kardynała Micary: „wy chodźcie do katakumbuczyć się polityki)". Na zapytanie nasze czy możemyliczyć na opiekę Ojca Św., po dwakroć odpowiedział: „bądźciespokojni, przygotujcie tylko wasze konstytucye".Gdy tak Ojciec św. stwierdził, co tkwiło w głębi dusznaszych, by życia apostolskiego nie opuszczać, spisany zostałdnia 5go Stycznia 1848 roku akt tymczasowy na latdwa, obowiązujący do uczenia się reguły św. Benedykta, poczemprzełożony miał przedstawić projekt nowych konstytucyj.Dnia lOgo tego miesiąca obrany zostałem na nowoprzełożonym. Wyznałem wszakże przed braćmi, że w skutekdoświadczenia widzę, iż powołanie moje przemagająco kaznodziejskie,trudno się daje pogodzić z obowiązkami przełożonego,i trzyma duszę moją w bolesnym niepokoju. Podziękowałemzatem stanowczo dnia lOgo Stycznia, a ksiądzHube wybranym został przełożonym na łat dwa następujących.Jakkolwiek myśl o regule św. Benedykta nie dała sięziścić, wlała ona przecie w dusze nas wszystkich pokój wielki,i to na tak burzliwe następne dwa lata; i wyrobiła w nas


453pewne pojęcia wspólne, winniśmy przeto zachować zawszeniezmierną wdzięczność ku wielkiemu patryarsze życia zakonnegona Zachodzie.ROZDZIAŁIV.Przełożeóstwo księdza Hube (1848—1855).W Rzymie przez pierwszych lat parę mało było do czynienia,dosyć raczej do cierpienia. Mickiewicz był już zerwałprawie z Towiańskim, i chciał położenie swoje w obec Kościołauporządkować. W skutek listów śp. Walerego Wielogłowskiegomówiłem o tem Ojcu św. i otrzymałem pozwolenie byAdam przybył do Rzymu. Opóźniłem w tym celu wyjazd mójdo Paryża aż do 5go Lutego, a on przybył do Rzymu dopierodnia następnego.Zrazu Mickiewicz występował spokojnie i w duchu katolickim; ale gdy wybuchła rewolucya lutowa w Paryżu, którąjak twierdził miał mistrz zapowiedzieć, wpadł znowuw stan gorączkowy, zaczął formować legion itd. Co najgorszego,to, że i nas i ogólnie Polaków skompromitował w obecOjca św. mówiąc gwałtownie i w sposób niestosowny. Podczasrepubliki rzymskiej mieli bracia nasi kilka rewizyj usiebie, w skutek oskarżeń o reakcyą: ale więcej choć wciążzagrożeni nie ucierpieli, a jedyni prawie w szacie kapłańskiejpokazywali się na ulicy.W Paryżu było zrazu gorączkowe życie. Gdym tamprzybył, już ksiądz Godlewski postanowił był iść do Polskibezwłocznie prowadząc ochotników z krzyżem w ręku. Kiedymwszedł do Kaplicy św. Rocha w dzień ZwiastowaniaNajświętszej Panny 25go Marca, ksiądz Godlewski święciłprzy ołtarzu sztandary wojenne na drogę. Podczas kazania,wracając do tego wypadku powiedziałem w treści: iż podługzwykłego biegu rzeczy i rozsądku na niebezpieczną i nieroztropnąpuszczają się próbę; ale że temu postanowieniuprzeszkodzić nie mogę, radzę aby przynajmniej gorąco się


Jł54opiece Matki Boskiej polecili itd. Jakoż zanim doszedł doStrazburga na czele swego legionu, już za Jezuitę i arystokratęokrzyczany i bodaj poturbowany, osiadł wtemmieście i przez lat dwa ciężkiej biedy zażył. Wystaraliśmysię później o przytułek dla niego w zakładzie pani de Chateaubriandw Paryżu założonym dla starych i chorych księży,gdzie też szczęśliwie życia dokonał.Tymczasem otrzymałem nalegające listy od obu panówKoźmianów, abym co rychlej do Poznania przybywał. Pisalioni, iż cokolwiek z tej zawieruchy będzie, na razie umysłyby ły dobrze usposobione i że należało z tego korzystać. PonieważPolonia się była w wielkiej części rozproszyła, a OjciecKaczanowski wystarczał na razie do obsłużenia missyiparyzkiej, udałem się dnia 13go Kwietnia do Niemiec. W Berliniedowiedziałem się, że stan wojenny w Poznańskiem ogłoszony;do Poznania niepodobna już było się udawać, i niebez trudności i niebezpieczeństwa udało mi się dostać dodomu zacnych jeneralstwa Chłapowskich w Turwi. Mogłemprzez dni czterdzieści kazać i spowiadać po okolicznych kościołachparafialnych, i w kaplicy Turewskiej. Wszakże już.30go Maja z rozkazu władzy musiałem księztwo opuścićCzterdzieści dni zabawiłem we Wrocławiu, gdzie i licznietam bawiącym rodakom i żołnierzom górnoszląskim mogłembyć użytecznym. Nie brakło mi też zajęcia w Dreźnie przepełnionemzwykle Polakami. Pisałem naonczas do Ministerstwaw Berlinie prosząc o wolny pobyt w Poznańskiem, o-świadczając gotowość opuszczenia tej prowincyi na każdeskinienie rządu jak skoro by dalsze moje przebywanie w Prusiechnie zdało mu się stósoWnem ; alem otrzymał odpowiedźodmowną. Wybierałem się już napowrót do Paryża gdy zausilnem staraniem kilku pań pobożnych w Krakowie, otrzymałemniespodzianie od jenerała Schlika, austryackiego rządcyciwilno-wojskowego, pozwolenie przybycia do tego miasta.Nieomieszkałem z niego korzystać, i dnia 14go Sierpnia przybyłemdo Krakowa umieszczony za staraniem zastępcy administratora(śp. księdza prałata Rozwadowskiego) w domuksięży emerytów przy kościele św. Marka. Zaraz na wstępiejakaś gazeta w Krakowie, przez Leona Zienkowicza wydawana,a będąca organem skrajnej demokracji, ogłosiła trzyartykuły dowodzące, że jestem: 1) Austiyakicm, 2) zdrajcą


455ojczyzny, 3) Jezuitą. Szczerze podziękowałem Bogu, bo miten napad starczył za rekomendacyą i gwarancyą przed rządem,tak iż bezpiecznie sobie poczynać i mówić mogłem.Wyznaję, że z pewną niewygodą przychodzi mówić o moimpobycie w Krakowie, gdzie dobry Bóg pozwolił mi dość korzystniepopracować. Po łasce Najwyższego przypisuję tomodlitwom dusz pobożnych i braci moich zakonnych, którzydla mnie wypraszali łaski i siły potrzebne. Wiem także, żenowość ludzi pociąga: charakter mój wygnańca przybywającegoz zagranicy, wiele mi dopomagał. Rzecz prosta, że niewchodzi w zakres tego pamiętnika sprawozdanie o dobrem,jakie duchowieństwo miejscowe czyniło i czyni; jedno o mojemchwilowem i przelotnem współdziałaniu. Wyznaję nareszciez wdzięcznością, iż bez łaskawego poparcia ze stronywładzy duchownej, i bez braterskiej pomocy wielu kapłanówmiejscowych, i dobrej woli mieszkańców Krakowa, nie byłbymwskórał w niejednej rzeczy. W czasie dziewięciomiesięcznegomego pobytu w Krakowie, zawsze pod grozą wejścia Moskali,kazywałem po wszystkich kościołach gdziem był zaproszony,a bywałem często. Kazywałem również na Zamku mianowanyjednym z kaznodziei katedralnych. Otworzyłem też z początkiemroku 1849 w kościele, przy którym mieszkałem,katechizmy wyższe albo konferenoye dla osób dojrzałychi potrzebujących wyższego religijnego oświecenia: nanauki te licznie się bardzo zbierano. Co do spowiedzi, tychbyło bez końca; często przed wschodem słońca bywałemwołany do konfessyonału.Dla zastąpienia braku kongregacyj dekanalnych za łaskawemprzychyleniem się księży kanoników Rozwadowskiegoi Scypiona, pod ich przewództwem i w ich mieszkaniuzbierali się kapłani na konferenoye duchowne, na które przybywaliksięża proboszczowie i wikaryusze z okręgu. Międzyinnemi zajęciami, różni kapłani podjęli się wywiedzenia sięi zdania dokładnego sprawy ze stanu obecnego bractwduchownych, mianowicie tych, które były obowiązanezajmować się dobreroi uczynkami: a to celem podtrzymaniaich i ożywienia. Znalazłem w księgach bractw różnych, żedo końca siedemnastego wieku mniej więcej, pierwsi panowiei panie do nich się wpisywali, później już samo tylko mie-rszczaństwo. Następnie zamierzaliśmy sobie wejść w stosunki


456z cechami, i takowe do dawnej żywotności przywrócić. Jużzdania sprawy ze stanu bractw szczęśliwie zaczęły się odbywać,już niektórzy kapłani zajęli się gorliwie wykładem katechizmów,inni uczeniem ludu po szkółkach, gdy z niewiadomegopowodu zacny zresztą ksiądz administrator za powrotemswoim do Krakowa niechętny się tym konferencyompokazał, jakkolwiek zupełnieśmy się byli pod jego kierunekoddali i z góry byli postanowili, że praw żadnych i przepisówstanowić nie chcemy. Rzecz prosta, że przeciwko władzyszukać nawet dobrego na tej drodze nie było podobnem.Wszakże porozumiewania się prywatne między gorliwszymikapłanami nie ustały, a brak konferencyj choćw części zastąpiło pismo religijne pod tytułem Tygodnikkościelny, wychodzące pod imieniem i opieką księdza kanonikaScypiona. Pilno mi było ogłosić w niem konkordatświeżo zawarty, a który rząd rossyjski taił u siebie: to teżogłoszenie to było mu bardzo nie na rękę.Zamiarem Tygodnika było prostowanie fałszywychwyobrażeń w części duchowieństwa. Mania bowiem reformpolitycznych przeszła była do księży niektórych, mianowiciemłodszych, którzy podobnie chcieli sejmikować i reformowaćw kościele. W Przemyślu młodzi duchowni korzystającz nieobecności zacnego swego biskupa (księdza Wierzchlejskiego)bawiącego na sejmie, zawiązali się w rodzaj soboru,a bardziej konwentu, i wydali program swój reform,których pragnęli. Naturalnie figurowało tam bardzo wydatnieporównanie dochodów wikaryalnych z proboszczowskiemi, nabożeństwow języku narodowym, żony, itp. rzeczy. ZakląłemJM. Księdza Woytarowicza, biskupa Tarnowskiego, przybyłegonaonczas do Krakowa, aby raczył donieść o tem księdzubiskupowi i nuncyuszowi w Wiedniu; sam zaś w Tygodnikułagodnie zaatakowałem ten program, aby lepszym iumiarkowańszym zostawić pole do odwrotu. Tak się istotnieza łaską Bożą stało. Zresztą starszym dzielić się dochodaminie chciało, o żonach nie myśleli wcale, więc skończyło sięna wyśmianiu młodszych. Tak się na razie to licho rozeszło,a pod dwoma następnymi biskupami, i dzięki wybornemuprowadzeniu seminaryum dyecezalnego, duchowieństwo przemyskiewzorowo stanęło.


~ 4 IL.Tygodnik kościelny, pospiesznie rozpoczęty w nagłejpotrzebie, przerwany raz stanem oblężenia, skończył się ostatecznie,przy wejściu Rossyan.Co do zakładów miłosiernych z przyjemnością przypominamsobie żem słowem i zachodem przyczynił się do założeniadomu dla opuszczonych dzieci krakowskich, głównienakładem pana Piotra Michałowskiego, utrzymywanego podziś dzień staraniem zacnej jego wdowy. Byłem też ich spowiednikiemi nauczycielem religii aż do mego wyjazdu.Za pobudką też jednej zacnej Polki zawiązało się bractwo z pań krakowskich pod nazwą Sióstr parafialnych św.Elżbiety. Główne zajęcie ich było opiekowanie się choremi,starcami po domach, dostarczanie roboty we właściwych parafiach.Nadto by przyjść w pomoc już to ubóstwu niektórychkościołów, już niedbalstwu niektórych duchownych, Siostryofiarowały się opatrywać pracą i datkiem bieliznę zakrystyjnąi szaty kościelne. Niektórzy proboszczowie i przełożeni zakonówprzyjęli z wdzięcznością tę ofiarę, inni z oburzeniemodrzucili. Świeckie pustaki puszczały w obieg rozmaite karykaturyna te zacne panie, ale się tem odstraszyć nie dały.Wzięły też pod opiekę swoją zakład dla biednych dziewczątprzeznaczony do kształcenia dobrych panien służących. Utrzymanietymczasowe zapewnione było już dla osiemnastu dziewcząt,a zanimby się fundusz znalazł na dom osobny, mieszkałytymczasem w klasztorze św. Józefa.Z tych zakładów jedne istnieją, drugie zmieniły formę,inne po moim wyjeździe upadły.Pozwolił też Bóg wywołać pierwszą składkę na ziemipolskiej na korzyść Ojca świętego wygnanego do Gaety. PoMszy odśpiewanej w kościele św. Marka d. 22 go marca 1849roku przez J. M. księdza biskupa Lętowskiego, miałem kazanieo potrzebie panowania doczesnego dla papieżów '), a następne25-go tegoż miesiąca w kościele Bożego Ciała. Składkiwywołane przyniosły kilka tysięcy złotych. Tak zwani liberaliścii pseudo-patryoci na gwałt krzyczeli, że grosz takpotrzebny z kraju wyciągam: tymczasem doczesnie nawet,w rok potem po zgorzeniu Krakowa, trzy razy tyle od Papieżapogorzelcy otrzymali.') Patrz tom 1-szy kazań przygodnych.58


JliłLNie jedyny to był dowód złej woli tych panów względemmnie. W miarę jak powstawałem na propagandę bezbożnościi rozwiązłości przybyszów z zagranicy wśród rodzinkrakowskich, guiew tych panów się wzmagał. Stawali przedkościołem, gdym miał kazać i odciągali wchodzących przysięgając,żem duchem austryackim i szpiegiem. Słyszałemnieraz przechodząc ich obelgi, otrzymywałem listy bezimienne,z groźbą obicia i zabicia. Nienawiść tę przenieśli następnieza granicę, gdy musieli Kraków opuścić w skutek ogłoszonegostanu oblężenia. Ten sam los mnie czekał, jak skorowładze cywilne, które mnie znały, zostały w działalności swojejzawieszone. Wprawdzie wielu poważnych obywateli miejscowychpragnęło i pracowało, bym mógł pozostać na miejscu.Pisałem do Rzymu do księdza Ilubego prosząc o radę,i otrzymałem odpowiedź najstanowczej przeciwną. Ostrzeżonomnie też z dobrego źródła z Warszawy, że za wejściem wojskrossyjskich pierwszy miałem być aresztowany. Opuściłemzatem Kraków dnia 30-go kwietnia, trafiłem w Dreźnie nabójkę ludności z wojskiem saskiem i pruskiem, aresztowanyna. chwilę i wypuszczony, opuszczając Badeńskie w powstaniu,ledwom w Szwajcaryi mógł się leczyć na chroniczne już zapaleniegardła. W Interlacken w braku kaznodziei francuzkiegozastępowałem go przez lato i dnia 14-go września wróciłemdo Paryża.Chcieliśmy skorzystać z zebranego soboru prowincyonalnegow Paryżu, aby wprowadzić sprawę Towiańszczyzny;ale sobór paryzki uważając to za rzecz małoważną nie chciałsię nią zająć: trzeba było poprzestać na wyroku, który oBiesiadzie Towiańskiego ogłosiła Kongregacya Indexu.Nastąpiło tymczasem nabożeństwo w dzień 29-go listopada(1849). Gdym w kazaniu o duchu narodowym i duchurewolucyjnym '), wyrzucał pod koniec mniejszości emigracyimieszanie się do wszystkich nieporządnych ruchów w ostatnichczasach, a szczególniej powstał na tych którzy się biliw Rzymie, i w Stambule poturczyli; kilkunastu zaczęło tupaćnogami. Dał Bóg zgromić ich jeszcze mocniej, i przywieśćdo milczenia. Po kazaniu, ksiądz Kaczanowski zaprosił nanabożeństwo expiacyjne, na które się stawiło nazajutrz sto') Patrz tom I-szy kazań przygodnych.


459kilkadziesiąt osób. Nieszczęściem policya, obecna na takichnadzwyczajnych i licznych zgromadzeniach, posądziła o wszczęciewrzawy niejakiego pana Swieżyńskiego, świeżo przybyłegoemigranta z Krakowa, i Francyą mu opuścić nakazała. Napróżnompisał do ministra przedstawiając iż to religii zaszkodzi,charakter mój kapłański w posądzenie i nienawiść poda;napróżnom błagał o odwołanie wyroku: policya była nieubłagana.Ma się rozumieć, że nieprzychylni winę na nas zwalili.To to zapewne straszne i reakcyjne kazanie, potwarcy nasiz daleko późniejszą datą do Wiednia przenieśli gdziem nigdynie kazał. Powstała też była dość żywa polemika po dziennikachemigracyjnych, poznańskich i krakowskich, ile żewspółcześnie ogłoszony w Przeglądzie Poznańskim list otwarty0 stosunkach kapłanów do narodowości i polityki nie podobałsię nawet niektórym duchownym.W Październiku 1850-go roku przybył ksiądz Hubez Rzymu do Paryża na zgromadzenie ogólne gdzie już opróczmnie byli ksiądz Kaczanowski i ksiądz Jełowicki. Był i ksiądzSemenenko któremu Bóg miłosierny był od niejakiego czasuzupełnie zdrowie przywrócił, i który przez następnych latkilka bardzo korzystnie w konfessyonale i na ambonie w Paryżupracował i dla uczącej się młodzieży krajowej osobnekouferencye miewał. Ksiądz Bentkowski dotknięty śmiertelnąpiersiową chorobą pozostał w Rzymie. Ubył nam też ksiądzDuński z którym w końcu rozstać się musieliśmy. Pracowałon gorliwie zrazu nad nawróceniem Towiańszczyków, a w końcudał im się podchwycić. Posiadający wiele zdrowego rozsądku,pełen miłości i dobrych uczynków, nie posiadał całkiem zdolnościmetafizycznych, i dla tego teologii, mianowicie dogmatycznej,dobrze się nie nauczył. Cierpiąc też częste krwotoki1 zmuszony miesiącami do leżenia na łóżku lub siedzenia nakrześle, czytał wciąż Ewangelią, i naturalnie że przyszedłdo samowolnego rozumienia nie jednego tekstu. Otóż i Towiańszczycypowstawali na dogmatykę, cenili jedynie mistykę,i Pismo według upodobania i wygody sobie tłomaczyli. Natym punkcie zetknął się ksiądz Duński z Towiańszczykami,ta pochyłość doprowadziła go do upadku. Długośmy krylichorobę ducha zacnego zkądiuąd brata, ale gdy świeccy zaczęlisię gorszyć a on upamiętać się nie chciał, musieliśmygo ze Zgromadzenia wykluczyć. Wszakże kapłan francuzki


460który w lat kilka później towarzyszył mu przy śmierci, pocieszyłnas zapewnieniem że umarł prawowiernie. Pokój jegoduszy!Tak na tem trzeciem zebraniu było nas tylko pięciu.Po odbytych wspólnych ćwiczeniach duchownych, dnia21-go listopada w święto Ofiarowania się Najświętszej Pannyzaczęliśmy nasze narady w mieszkaniu przy kościele 1'Assomptiondo którego nabożeństwo dla Polaków w tym roku przeniesionezostało. Ojciec Hube oświadczył naprzód iż w skutekdanego sobie polecenia temu lat dwa zgłębiał sumiennieregułę św. Benedykta, ale im więcej zgłębiał tem bardziejsię przekonywał że nam chcącym się urządzić do życia czynnegotrudno lub niepodobna było dorobić stosowne konstytucye,i módz jeszcze sumiennie zwać się Benedyktynami.Przypomniał że takie było zdanie Ojca świętego: i radziłabyśmy korzystając z nauki zaczerpniętej przez wspólne dwuletniebadanie reguły św. Benedykta, i celu naszego Zgromadzenia,przystąpili do urządzenia się podług potrzeb naszych,z pomocą Ducha świętego. Bracia po gruntownemi sumiennem rozważeniu powodów i dowodów Ojca Hubego,przystali na nie; i zaprosili go, aby przygotowane przez siebiepomysły do reguły własnej Zgromadzenia, odczytać zechciał.Co gdy uczynił i inni bracia radni zawezwani przezniego, uwagi swoje, dodatki i rozwinięcie naprzód ustniea potem piśmiennie przedstawili: wszystko to tak tchnęłojednym duchem że pozostała tylko praca uporządkowania idania jedności stylu. Polecone to zostało Ojcu Semenence,który ze znaną zdolnością z zadania się wywiązał, i przetogłówna zasługa we wszystkich pracach naszych nad regułą,jemu się należy. Jak temu lat dwa (w roku 1848-ym), Bógdotykalnie nam chciał pokazać iż bez Niego nic zbawiennegodokonać, ale nawet ani począć nie można, tak teraz miłościwieobjawił, że może wielu dać ducha jednego. W niespełna trzytygodnie od zaczęcia naszych narad, przy innych zajęciachi przeszkodach, stanęła reguła Zgromadzenia cała i bez szwu;tak iż się bracia nie mogli dosyć nadziwić, i nadziękowaćmiłosierdziu Bożemu. Co więcej pojęcie i rozwinięcie zasaddoskonałości chrześciańsko - zakonnej tak w niej już byłowysokie, że z całą szczerością wyznać musimy, iż ono niez nas było wysnute, ale z góry nam zostało podane.


461Potem, z wolną już myślą, rozbieraliśmy każdy ustęp,każde wyrażenie, postawiwszy sobie to prawo, aby wśródmodlitwy dopóty się zastanawiać i szczegół każdy ze wszechstron oglądać, ażbyśmy wszyscy do jednego rozumienia przyszli.I dał to Bóg, że pięciu Polaków, ludzi w dojrzałym jużwieku, z usposobień przyrodzonych całkiem do siebie niepodobnych, na wszystko się snadno i jednomyślnie zgodziło.Dnia 2-go lutego 1850-go roku, w święto Oczyszczenia MatkiBoskiej skończyliśmy tę pracę, a 7 go marca ostatecznie podpisaliOjcowie Hube, Kaysiewicz, Semenenko, Kaczanowski,i Jełowicki. O. Hube wybranym został powtórnie na przełożonegona lat siedem następnych, a O. Kaysiewicz na zastępcęprzełożonego. O. Hube pośpieszył natychmiast do Rzymu.Ksiądz Bentkowski miał czas ucieszyć się wiadomościąo szczęśliwym wypadku narad, na których intencyą modliłsię i cierpiał, ale nie dał mu Pan doczekać się powrotu Przełożonego,jak tego pragnął, powołując go do siebie. Tu miejscewspomnieć o nim choć po krotce.Alfred Bentkowski, był synem uczonego professora;równie piękny z wejrzenia jak łagodny i zdolny. Powstanielistopadowe zaskoczyło go w 17-ym roku życia, ledwo copo ukończeniu szkół zaczynającego chodzić do uniwersytetu.Był z Giełgudem na Litwie i wkroczył z innymi do Prus.Za radą zapewne ojca nie poszedł do Francyi, ale się spokojnieuczył medycyny w Królewcu, dokończył kursów w Berlinie,a zwiedziwszy Wiedeń osiadł w Poznaniu. Szczególnieprotegowany od doktora Marcinkowskiego, i powszechniekochany, zaczął praktykę medycyny. Wszakże krzyki polityczne,zawiści i potwarze do tyla smuciły piękną jego duszę,że rychło mu się sprzykrzył pobyt w Poznańskiem. Cierpiącteż już potrosze na piersi, ochotnie podjął się towarzyszyćdo Włoch młodemu jednemu a słabowitemu rodakowi. Przybyłdo Rzymu na Wielkanoc roku 1842-go. Po raz pierwszywtenczas znalazł czas wolny i myśl dość swobodną do pomyśleniao obowiązkach religijnych, które był zaspał przy studyachmedycyny, i wśród atmosfery filozoficznej w ojczyźnieKanta. Widok Rzymu, pokój i zgoda panująca w naszemgronku, rozmowy z księdzem Semenenką, doprowadziły rychłotę duszę, naturalnie niejako pobożną, do Boga, owszem dozapragnienia doskonałości i oddania się zupełnie na Jego


*402służbę. Niczego wszakże ostatecznie nie przesądzając wróciłdo Poznania. Wziął się do czytania dzieł religijnych już todla wyleczenia się z niewiadomości i naleciałycb wątpliwości,już dla zbudowania; przystępował do Sakramentów świętychi wkrótce ostatecznie postanowił wejść do zakonu. A żezakonów naonczas w Poznańskiem nie było, i pragnął jużpołączyć się z nami, przybył roku 1843-go do nas do Rzymu.W roku 1844-ym, dla dogodzenia nabożeństwu swemu, towarzyszyłksięciu Romanowi Sanguszce do Ziemi Świętej, a wróciwszyspokojnie odbywał nauki, i rósł w miłości Bożej i wewszelkich cnotach duchownych; sztuki lekarskiej na leczeniebiednych używając. W roku 1849-ym wyświęcony na kapłana,w dzień w którym u św. Kaliksta kilku kapłanów zamordowano,ze zgrozy mocnym krwotokiem dotknięty, gasł powolina chorobę piersiową. Na dwa dni wprzódy zapowiedziałśmierć swoją, a widząc braci bardzo zasmuconych, pocieszałich mówiąc: „gdyby mi było wolno, rozpowiedziałbym wamrzeczy zdolne was bardzo rozweselić." Opatrzony wszystkiemiSakramentami przez spowiednika swego Monsiguora Colombo,który Alfreda naszego anielskim młodzieńcem nazywał, zasnąłspokojnie w Panu dnia 26-go lutego 1849-go roku. Księżai zakonnicy z różnych klasztorów przybyli ze Mszami, a ludrzymski wdzięczny za chętnie i szczęśliwie dawane dawniejrady lekarskie, i pełen dlań uwielbienia licznie zbiegł sięna jego pogrzeb, bo błogi nasz zmarły w twarzy i całejpostawie ciała taką skromność, takie skupienie wewnętrzneokazywał, iż go powszechnie za świętego miano, i drugimświętym Alojzym nazywano. Wielka to strata dla Zgromadzeniana ziemi, ale wielki nabytek w niebie.W 7 ypada znów wspomnieć o nowych prześladowaniach,jakich doznaliśmy ze strony i swoich, i obcych. Pierwszegoroku panowania Piusa IK-go kleryk jeden z kraju, któregośmyprzyjęli w skutek usilnego polecenia Monsignora YialePrela nunCyusza w Wiedniu, i następnie oddalony przez nas,podał do Sekretarza Stanu i innych kongregacyj rzymskichpaszkwil, w którym oskarżał nas o najohydniejsze i najplugawszezbrodnie: pisywał zaś to wszystko, biorąc od nas jałmużnę.Inny na braciszka przyjęty, chcąc gwałtem zostaćkapłanem a niezdolny, oddalony przez nas, czernił nas równieprzez lata całe, rzucając nawet memoryały do powozu papież-


4G3kiego. Szczęściem że władze rzymskie Die są łatwowierne;nie łatwo u nich zyskać zaufanie, ale i nie łatwo utracić.Po upadku republiki Mazziniego w Rzymie oskarżeniśmyzostali, i zdaje się przez wyższe sfery, o bratanie się z republikanami.Rząd rossyjski tak był pewny swego, że w Warszawierozpowiadał iż jużeśmy zostali wypędzeni z Rzymu.Rzeczywiście pan Silva Dandini, ówczesny dyrektor policyipapiezkiej, chciał to był uczynić, ale nie mógł bez dołożeniasię kardynała Wikarego. Wikaryat zapytał o to wspomnionegoMonsignora Colombo, prezydenta sekcyi kryminalnejtrybunału, i przeto bardzo nienawistnego konspiratorom, którysię ukrywał przez cały czas trwania republiki pośród nasi był świadkiem czynności naszych od rana do wieczora. Tenprałat poświadczył, iż wprawdzie legioniści Polacy nachodzilinas i że nieraz musieliśmy im dawać jałmużnę, ale żeśmyim zarazem mówili, że źle sobie poradzili przychodząc wojowaćdo Rzymu przeciwko Papieżowi. O tem wszystkiem dowiedzieliśmysię dopiero wtenczas, gdy już niebezpieczeństwobyło przeszło. Kiedy O. Hube wrócił do Rzymu i przedstawiłsię Ojcu świętemu, tenże łaskawie go przyjął, o członkówZgromadzenia wypytyw-ał z życzliwością, i jakkolwiek skarżyłsię na Mickiewicza, i inne gorączkowe głowy polskie, dodałwszakże: „wiem że u was jak gdzieindziej są źli i dobrzy."Wszakże pan Buteniew tak zręcznie wyzyskiwał w Gaeciewśród okolenia papiezkiego niesforne ruchy Polaków, że nietylkoostudził rodzinę Borghesów dla nas i dla sprawy naszej,ale sprawił, że gdym wrócił w jesieni 1850-go roku do Rzymu,przez wiele miesięcy nie mogłem otrzymać posłuchania u Ojcaświętego, aż on sam dowiedziawszy się o tem przysłał pomnie Monsignora cle Merode przybocznego prałata swego.Była wtenczas na przedpokojach papiezkich reakcya przeciwkotym wszystkim, którzy pierwszego roku panowaniaPiusa IX-go łatwy przystęp do niego mieli: a do liczby tychi ja należałem.Uderzającą była ta zwiększona ku nam nienawiść ambassadyrossyjskiej (jakkolwiek i w latach poprzednich ciągleod niej byliśmy prześladowani); lecz naonczas czujność jejdo tego stopnia się wzmogła, że przyjezdnym Polakom niebezpiecznembyło zachodzić do kościoła św. Klaudyusza: nierazurzędnik ambassady przechadzał się w niedzielę przed


464kościołem patrząc kto doń wchodzi i zeń wychodzi. Szukającpowodów tej zwiększonej nienawiści, znajduję następny. Rewolucyjneporuszenia od roku 1848-go do 1849-go, do którychPolacy tak czynnie na nieszczęście się mieszali, skompromitowałypowszechnie imię polskie w Europie, a jak wspomniałemi w Rzymie. Liczyła ambassada że pod tą niepopularnościąi my upadniemy, że będziemy ztąd wypędzeni, zaczemże rząd rossyjski odzyska w Rzymie wpływ, jakiego używałw pierwszych latach po upadłem w roku 1831-ym powstaniu.Nie udało się jej to, pozostaliśmy i nadal łaskawie od Ojcaświętego przyjmowani. Był to dla niej zawód, klęska dyplomatyczna.Przytem dochodziły rządu rossyjskiego w Warszawieniezmiernie przesadzone doniesienia o wpływie naszymna rodaków znaczniejszych podróżujących po Europie, a z namimających stosunki. W roku 1849-ym na 1850-ty pewienwysoki urzędnik z Warszawy, Polak rodem, nieproszony niepytanypostanowił był sobie sprowadzić do W T arszawy księdzaHubego. Mówił o tem z bratem jego senatorem, a tenz księciem Paszkiewiczem, dodając wszakże: iż ponieważ bratjego jest przełożonym Zgromadzenia Zmartwychwstańców,zapewne sam jeden wrócić nie zechce. Książę Paszkiewiczudał się do ambassad w Paryżu i Rzymie, żądając objaśnieńco do naszego postępowania za granicą. Te po uprzedniemporozumieniu się ze sobą, odpowiedziały: „że choć do konspiracyjpolitycznych nie należemy, to jednak tak daleceegzaltujemy Polaków pod względem religijnym, że jeśli zostawisię nam możność działania tak dłużej, to za nic nie będziemożna ręczyć, (et si on les laisse faire on ne pourra repondrede rien u ). Ta zabawna groźba była jeszcze jedną więcejpobudką do zaostrzenia kontroli nad nami. Nie mogąc sięnas pozbyć w Rzymie, ambassada rossyjska przyjęła systemodosobnienia nas grozą od krajowców, a następnie ogłodzenia:tegoż samego środka próbował rząd narodowy rewolucyjnyz roku 1863-go: nie po raz to pierwszy spotkała sięw ten sposób rewolucya z despotyzmem !Przysłano sukurs ambassadzie. W jesieni roku 1850-goprzybył do Rzymu znany ze swej niedobrej sławy ksiądz prałatButkiewicz, rektor Akademii duchownej warszawskiej,w chęci wyrobienia sobie przy pomocy rossyjskiej arcybiskupstwawarszawskiego, a przynajmniej biskupstwa augustow-


66465skiego. Doszły nas zaraz ostrzeżenia o nim z kraju, a przytemże ma polecenie od rządu dowiedzieć się, z kim jesteśmyw stosunkach i kto nam dostarcza wiadomości o czynnościachrządu i złych księży, zgubnych dla Kościoła. Nigdyśmy rzeczywiściewięcej ich nie odbierali niż w ciągu dwuletniegoprawie pobytu księdza Butkiewicza w Rzymie; a musiały byćdokładne, gdyż on sam, nie tęgi zaprawdę dyplomata, w ciągurozmowy nieraz jakby z bólem wykrzykiwał: „wszystko wiedzą,wszystko wiedzą!" I w istocie odebraliśmy wówczaspiśmienne od Ojca świętego podziękowanie za dostarczanewiadomości.Ksiądz Butkiewicz miał w Rzymie daleko trudniejszą,niźli spodziewał się przeprawę. Na wstępie musiał odpowiedziećna sześć zarzutów, które mu była Stolica Apostolskauczyniła:1) iż na rektorstwie swojem szkodzi wierze;2) iż formułę dziwną przysięgi dla uczniów Akademiiwprowadził;3) iż z uczniami srogo się obchodzi, a nawet kilku dopułków oddał;4) iż dobrych professorów odesłał, złych do Akademiisprowadził;5) iż rady niebezpieczne rządowi daje;6) iż ubliżył stanowi duchownemu, chwaląc w mowiepogrzebowej księdza kanonika Kotowskiego.Tylko na punkt drugi ze ścisłością odpowiedział, zaręczając,iż ta sama formuła przysięgi wymagana jest przezrząd od wszystkich: wszakże zarzucają mu duchowni z Królestwa,że on to podał myśl rządowi, by ją do Akademiiwprowadzić. Ale ta odpowiedź znalezioną została niedostateczną,a Ojciec święty mu zapowiedział, że będzie musiałczas dłuższy w Rzymie pobawić, i znosić się z MonsignoremFerrari sekretarzem spraw kościelnych nadzwyczajnych, dobrymnaszym znajomym. Zaczął zatem pisać dłuższe tłomaczeniesię, a właściwie dzieje Kościoła polskiego z ostatnichlat stu, mianowicie też pod rządem rossyjskim od czasu rozbioruPolski. Jakkolwiek myślą główną tego pisma była chęć.dowiedzenia, że stan Kościoła i duchowieństwa u nas jestdziś lepszy niż był za Polski niepodległej {co z tablicamistatystycznemi w ręku zbić najłatwiej): to pewna, że ono


466wiele rzeczy zajmujących i nowych dla niejednego zawiera,już to zapamiętanych od księdza biskupa Skarszewskiegoi innych duchownych z tej epoki, już z tego co widział i doczego sam należał. I to długie factum jednak nie pomogło.Kiedy ksiądz Butkiewicz z jednej strony oświadczył przedOjcem świętym, że pragnie osiąść na pustyni i resztę życiana pokucie spędzić, a z drugiej ambassada rossyjska wszystkiesprężyny poruszała, by przebojem zdobyć mitrę dla swegoulubieńca, poznano się w Rzymie na farbowanych lisach,i zbyto natrętnego kandydata prelaturą honorową, przez grzecznośćdla potężnego jego opiekuna. Na tem poprzestaniemychoćby wiele więcelj powiedzieć było można, a przestajemydlatego, że ksiądz Butkiewicz więcej może ze słabości charakteru,niż z rozmyślnej złej woli grzeszył.W Rzymie prześladowania przeciwko nam ucichły.Dawny nuncyusz papiezki w Paryżu Monsignor Fornari, łaskawyna nas od lat kilkunastu, zostawszy kardynałem gorącosię za nami oświadczył przed kardynałem Wikarym i prosił,by w każdym razie do niego się zgłoszono o objaśnienia.Kardynał Wikary wyznał, że istotnie byliśmy oskarżani o mięszaniesię do polityki, lecz że się przekonał, iż jesteśmyprawdziwymi kapłanami. W lat parę zabrał nam Bóg tegoopiekuna, ale On sam pozostał. Tymczasem z księdzem Butkiewiczem,który na wiosnę 1853-go roku wracając do Warszawyzatrzymał się w Paryżu, prześladowanie tam się przeniosło.Oddalony jeden braciszek z domu paryzkiego, którymiał styczność z księdzem prałatem, i rychło zaczął jak najwykwintniejsię ubierać, denuncyonował księdza Jełowickiegoprzed rządem, iż on przejmuje pieniądze z kraju dla emigrantówprzesyłane, że sypia na materacu biletami bankowemiwypchanym, a nikomu nic nie daje. Zdaje się, że tadenuncyacya była ponawiana, bo policya wziąwszy ją na seryo,zasięgała zdania u najpoważniejszych wygnańców i nas badaćprzychodziła. Dzięki Bogu, iż to posądzenie o bogactwo przypadłow chwilę, gdy taki niedostatek był w domu, iż bracianasi paryzcy musieli pójść prosić o jałmużnę u niektórychrodaków.nowa burza spada niespo-Odbiera list następującejRoku następnego (1854-go)dzianie na księdza Jełowickiego.treści od prefekta policyi:


467„Mając niemylne dowody, iż pobyt księdza grozi bezpieczeństwu publicznemu i interessom Francyi, nakazuję Mu, jaknajrychlej opuścić Francyą, i nigdy do niej nie wracać."Udał się ksiądz Jełowicki do pana prefekta w towarzystwieksięcia Władysława Czartoryskiego, i prosił o wyjaśnienietej niespodzianki. Nie bez trudności dowiedział się nareszcie,iż jest miany za agenta rossyjski ego (dotyczas byliśmyzawsze oskarżani o ultra-polonizm i o rewolucyjność); żenamawia emigrantów polskich do brania amnestyi, że powstajeprzeciwko Turcyi alliantce Francyi (zaczynała się bowiemwojna na Wschodzie), i odwodzi Polaków od wchodzenia dosłużby tego mocarstwa, a więc działa przeciwko interesomFrancyi, i t. d. Poszło to ztąd, że powstawaliśmy przed kilkomalaty przeciwko apostazyi rodaków naszych schronionychdo Turcyi po upadku wojuy węgierskiej, i przeciw tym którzytej apostazyi z punktu patryotycznego bronili. Rozpoczęciewojny wschodniej, i rzucanie się gorączkowe Polaków,dały sposobność i nałożyły obowiązek księdzu Jełowickiemu,ostrzegania ich, aby się strzegli podobnej hańby, a nawetunikali pozorów zewnętrznych poturczenia się, przybieraniemich stroju i nazwy '). Tego się zatem nieprzychylni uchwycili,nie wiem już przez kogo podżegani, aby się na zawszeksiędza Jełowickiego z Paryża i z Francyi pozbyć. Nie dałsię na razie pan prefekt przekonać; zostawił wszakże czasdo przedstawienia obrony, i świadectw osób niepodejrżanychrządowi. Obrona była łatwa, i nie brakło świadectw od jenerałów,dyplomatów, senatorów francuzkich. Cofnięty zostałrozkaz wyjazdu z oświadczeniem, że to nastąpiło nie w skutekwysokiej protekcyi, ale z powodu przekonania się o niewinnościoskarżonego.') Nie byliśmy przeciwni pracy polskiej na Wschodziew zasadzie, ani pomaganiu Turcyi i jej obronie przez Polaków.Daliśmy tego dowód posyłając w r. 1855-ym księdza Kaczanowskiegona kapelana przy Dywizyi polskiej, pod dowództwemjenerała Zamoyskiego formującej się. Szczerze katolickie i polskieusposobienie tego dowódcy dawało nam rękojmię, że podkomendnijego nie będą narażeni na niebezpieczeństwo zturczeniasię, i mogliśmy dla tego ze spokojnem sumieniem do dziełatego przyłożyć rękę.


468Przykrość tę, rychło Bóg miłościwie i hojnie nadgrodził.Po szczęśliwej wyprawie francuzkiej na Bomarsund,przewieziono jeńców rossyjskieh na wysepkę Aix, do dyecezyiRochelle'skiej należącej. Monsignor Villecour, światły i gorliwybiskup tej dyecezyi, dowiedziawszy się od miejscowegoproboszcza, iż są między niemi katolicy Polacy, najpobożniejdo kościoła uczęszczający, a nie rozumiejący po francuzku,zaprosił po porozumieniu się z ministrem wojny księdza Jełowickiego,zaszczytnie już duchowieństwu francuzkieinu znanego(mianowicie z ogłoszonego Miesiąca Maryi Panny) dozajęcia się potrzebami duohownemi swoich współziomków.Udał się tam niezwłocznie; na trzystu jeńców znalazł 170katolików z Królestwa i Litwy; resztę składali Żydzi, protestanci,Dońce starowiercy, i nareszcie Moskale błahaczestiwi.Rodacy nasi byli ogólnie jeszcze młodzi, a już^mowę swojąznacznie nadpsuli: pomocy religijnej nie mieli od czasu wtłoczeniaich do pułków. Ksiądz Jełowicki postarał się najprzódu władz wojskowych o oddzielenie Polaków od Rossyan, boci ostatni i w niewoli jeszcze ich prześladowali, nazywającFrancuzami, buntownikami; za nim już odwiedzający mieszkańcymiejscowi większe współczucie dla naszych pokazywali.Dokonawszy tego rozdziału, zaczął z niemi ćwiczeniaduchowne dwa razy na dzień zbierając ich do kaplicy zranana Mszę; a wszystko przeplatane pobożnemi pieśniami w językuojczystym, których żołnierze nie byli wcale zapomnieli,z największem skupieniem i rozrzewnieniem. Cóż dopieropowiedzieć, gdy nastąpiła Kommunia generalna? ode drzwikościoła szli na kolanach do Stołu Pańskiego zalewając sięłzami: podobnie się działo przy Bierzmowaniu, na którełaskawie zjechał sam arcypasterz. Duchowieństwo francuzkiei lud, nie nawykłe do widoku takićj prostej, żywej, i gorącejwiary, głębokie pokazywali wzruszenie i zdumienie: a ksiądzbiskup zachował do końca życia najserdeczniejszą miłość dlanarodu polskiego. Poczciwe nasze wiarusy zanim ich odesłanona Wschód do dywizyi jenerała Zamoyskiego, złożyli się nazostawienie pamiątki w kościołku, w którym na ziemi obcej,tyle szczęścia i błogości doznali. Nie brakło i tam wszakżewysłańców szatana, z dawnej emigracyi, którzy przychodzilibuntować ich przeciwko wierze i kapłanom: ale oni, tak nabezbożność swoich, jak Francuzów, patrzyli okiem litującej


469się pogardy. A że mamy wciąż do cierpienia od dwóch ostateczności,zaraz Dziennik Petersburgski wystąpił zjadliwieprzeciwko missyi księdza Jełowickiego, kłamiąc od początkuaż do końca. Nie trudno przyszło oskarżonemu odpowiedziećzwycięzko w kilku artykułach umieszczonych w dziennikuV Univers.Itozgłos, jaki miała cała ta sprawa, obudził gorzką gorliwośćw niektórych dawnych kapłanach i świeckich w Paryżu.Ponieważ ksiądz Jełowicki zajęty był na wyspie Aix, a ksiądzKaczanowski wysłany został w tym samym czasie do Algieruw interessach Zgromadzenia (1854) i objechał w powrociez polecenia ministra wojny Toulon i Korsykę, gdzie dużonaszych jeńców wojennych bawiło (przy czem 24-ech schyzmatykówwprowadził do Kościoła): zdarzyło się, że przezjednę czy dwie niedziele niebyło kazania polskiego w Assomption.Wspomniani duchowni, którzy na pewno, a świeccy prawdopodobniena nabożeństwo polskie nie uczęszczali, udali sięw deputacyi do księdza Arcybiskupa przedstawiając, iż my(Zmartwychwstańcy) objąwszy missyą dla emigracyi polskiejbynajmniej jej nie pilnujemy; że zresztą jesteśmy niepopularnijako nie-patryoci: że przeto proszą o pozwolenie otworzeniasobie osobnego nabożeństwa. Ksiądz Arcybiskup narazie podchwycony nie umiał nic stanowczego odpowiedzieć;ksiądz proboszcz św. Magdaleny nie rozumiejąc dobrze o cochodzi, pozwolił by jeden z obżałowujących nas kapłanów,miewał tymczasem kazanie w należącym do niego a pozwolonymnam kościele IJ Assomption. Kapłan ten wykładałformalnie kurs historyi z ambony. Że jednak panowie ciwiedzieli, jakeśmy położeni w arcybiskupstwie i u proboszcza,i że za powrotem księdza Jełowickiego a wyjaśnieniem rzeczycałe ich rusztowanie runie: udali się z tą samą skargą dorządu. Współcześnie kilkunastu dawniejszych księży polskich,w drukowanej odezwie do braci emigrantów, oświadczyło: iżoni dotychczas (przez lat 23) musieli myśleć o zapewnieniusobie utrzymania, ale że teraz tak się urządzili, aby moglioddawać usługi duchowne swoim rodakom; co się im jakokapłanom polskim i ludziom narodowym z prawa należy:w skutek czego zapraszają ich do osobnego kościoła na nabożeństwow dzień 29-go listopada. Ale też na tem się skończyło.Bo ksiądz Jełowicki uwiadomiony o wszystkiem wrócił


470z Aix do Paryża; objaśnił władzę duchowną, i proboszcza;nareszcie władzę policyjną: która obiecała być odtąd ostrożniejsząw przyjmowaniu zaskarżeń. Zapowiedział następnienabożeństwo na 29-go listopada w kościele L' Assomption,na które przyszła liczniejsza i poważniejsza część emigracyi,wraz z zakładami uczącej się młodzieży. Odbył jeszcze nowennę,z codzienną nauką, do Niepokalanego Poczęcia MatkiBoskiej: a zastąpiwszy się na ambonie w Paryżu pośpieszyłdo La Roclielle, zaproszony przez biskupa, do kazania w jegokatedrze Adwentu dla Francuzów. Ponieważ spodziewano sięlada dzień ogłoszenia Niepokalanego Poczęcia Matki Boskiejdogmatem wiary, i istotnie Ojciec święty uczynił to na dniu8-ym grudnia tegoż roku, wobec dwustu kardynałów i biskupówzebranych z różnych części świata: ksiądz Jełowickikazał głównie o tej pocieszającej tajemnicy. Tak mu dobryBóg pobłogosławił, iż dnia pewnego, podczas kazania, samksiądz biskup do łez się rozrzewnił; a po zakończonemkaznodziejstwie, przyszedł wraz ze swymi wikaryuszami jeneralnymipodziękować za pracę i zbudowanie, jakie dał jegoowczarni. Wrócił potem nasz missyonarz do swojej trzódkipolskiej , i mógł znowu pracować koło niej aż do czasu,w pokoju. Władza tylko duchowna żądała, aby odtąd, dlaodjęcia nawet pozorów wszelkich do skargi, dwóch przynajmniejkapłanów naszych stale bawiło w Paryżu.Na zebraniu biskupów, zaproszonych przez Ojca świętegotego roku do Rzymu, dla towarzyszenia ogłoszeniu wspomnianegodogmatu, jeden tylko ksiądz Przyłuski arcybiskuppoznański przedstawiał episkopat polski. Metropolita unickize Lwowa wymówił się bardzo już podeszłym wiekiem. Z biskupówpod rządem rossyjskim będących, żadnego nie zapraszałanawet Stolica Apostolska, wiedząc iżby to na próżnouczyniła. Ksiądz Przyłuski przywołał do Rzymu, celem otrzymaniakonsekracyi biskupiej, przybranego sobie na koadjutoraksiędza Stefanowicza (świeżo zgasłego w Panu). Pobożny tenprałat, odbył ćwiczenia duchowne w domu naszym pod przewodnictwemO. Przełożonego, i w naszym kościołku był święconyprzez kardynała Franzoniego, z pomocą J. M. księdzaCullen arcybiskupa prymasa Irlandzkiego, i ś. p. księdzaGrant biskupa SouthwarJc (część Londynu). Ojciec świętyuszczęśliwił niezmiernie księdza biskupa Stefanowicza uprzej-


471mera przyjęciem i dla nas też znalazł łaskawe słowa jak tozwykł czynić przy każdej sposobności.Ponieważ tej zimy (z roku 1854 na 1855) odbywały siękolejno po rozmaitych kościołach rzymskich nabożeństwatrzydniowe, na podziękowanie Panu Bogu za nowe uwielbienieNajświętszej Maryi Panny: na żądanie pobożnych rodaków,i z ich pomocą, i myśmy takowe tryduum odbyli na zakończenietegorocznego zimowego nabożeństwa dla Polakóww dniach 13, 14, i 15 Kwietnia. Kościołek św. Klaudyuszabył pięknie przybrany, rzęsiście oświecony, a bogactwemkwiatów i pięknem ich ułożeniem wszystkie kościoły przesadził,(jak to się też dzieje przy corocznem ubieraniugrobu Pańskiego). Pisał o tem tryduum dziennik urzędowyrzymski, i po dwakroć Univers paryzki. Ponieważ dnia 12goKwietnia zdarzył się ów tragiczny wypadek zawalenia sięOjca św. wraz z całym dworem u św. Agnieszki: myśmypierwsi nazajutrz odśpiewali Te Deum, dziękując za uratowanie.Miło wspomnieć że w tej epoce, t. j. 1854 śp. ZygmuntKrasiński, (który był w roku 1847 przykładnie się wyspowiadałw Rzymie i wyśpiewał potem cudny swój psalm 5ty,psalm dobrej woli)] że mówię Zygmunt Krasiński odwiedziłwtenczas po raz ostatni Rzym z całą swoją rodziną, zajętyz pomocą naszą kształceniem religijnem dzieci swoich. Doszedłon był do wielkiej delikatności sumienia i w tym kierunkusię rozwijał aż do śmierci swojej, która go w lat kilka późniejw Paryżu zaskoczyła.Wypada też nadmienić, że w okresie tyra Zgromadzenienasze okrom trudów missyonarskich zdobyło się na niektóreprace drukiem ogłoszone, których główniejsze wspomniemy.I tak O. Hube wydał dziełko swoje o częstejKomunii, które na parę języków obcych przetłomaczonei w Warszawie przedrukowane, zbawienne owoce dla duszwydało. O. Jełowicki okrom ćwiczeń duchownych iRoku Chrystusowego, wydanych z gorącem zaleceniemksiędza arcybiskupa Przyłuskiego, ogłosił swój piękny MiesiącMaryi, na kilka języków przełożony, przez wielu biskupówmianowicie francuzkich wiernym zalecony, i któregodedykacyą przyjął łaskawie Ojciec św. O. Kaysiewicz ogłosiłswoje Rozmyślania o męce Pańskiej i Żywot


472błogosławionego Andrzeja Boboli w polskim i fraiicuzkimjęzyku. Dzieło O. Semenenki, Towiański et sa cloctrinespowodowało Ojca św. do mianowania go członkiem kongregacyiIndeksu. Nadto obaj ostatni byli czynnymi współpracownikamiPrzeglądu Poznańskiego, do którego OjciecSemenenko mianowicie dostarczył artykułów przeciw księdzuPociejowi, magnetyzmowi, stołom wirującym, o słowie polskiem,a później Biesiady filozoficzne; ksiądz KaysiewiczRzecz o rozwodach itd.Tak stały rzeczy u nas w połowie 1855 roku gdy O.Hubę oświadczył chęć usunięcia się od przełożeństwa. Słabegozdrowia, usposobiony do cichego i pobożnego życia,wybornie dźwigał brzemie swoje podczas epoki cierpienia zarepubliki w Rzymie, ale czuł je dolegliwiej odkąd się życieczynne zaczęło napowrót. Trapił go mianowicie niedostatekfinansowy w Zgromadzeniu. Otrzymaliśmy wprawdzie zapisod śp. Zofii z Giżyckich Łubieńskiej 10,000 złp. na nabycierezydencyjki letniej, nabyliśmy winnicę pod Rzymem, aleśmynie mieli funduszu, aby w tej winnicy korzystne prowadzićgospodarstwo. Jedyny fundusz zapisany Zgromadzeniu przezśp. Wiktoryą z Orłowskich Sobańską dostarczał dochodu nautrzymanie stałe kilku kapłanów polskich w Rzymie dlawygody duchowej przybywających tam rodaków, ale iten nie wystarczał już do wychowania choć nielicznejjeszcze młodzieży zakonnej Położenie takie męczyło OjcaHubego i niepokoiło jego sumienie. Gdy nadto pomimo odbytejumyślnie podróży nieudało mu się, nie już w Galicyiale nawet na Szląsku założyć kolonii Zgromadzenia, zrażonyniepowodzeniem, i swojej niezaradności niesłusznie przypisującto co było miłosierną dla nas próbą Bożą, postanowiłostatecznie usunąć się od przełożeństwa i wyjechał doFrancyi, gdzie odtąd latem w Paryżu dopomaga księdzu Jełowickiemu,a zimą obsługuje kolonijkę polską zjeżdżającychsię chorych do Hyeres pod Tulonem. Dopełnienie brakującychdwóch lat jego przełożeństwa spadło na mnie jako zastępcę,za przystaniem braci radnych. Nie cofnąłem się przedtem brzemieniem, albowiem byłem naonczas pomocnikiemzawiązującym się w Rzymie Siostrom zakonnym, nazwanympóźniej od Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny,a byłem przekonany, że z woli Bożej posługę tę sprawuję.


473ROZDZIAŁ V.Przełożeństwo księdza Hieronima Kaysiewicza (1855—1864).Widzieliśmy jak trudne były nasze początki. Lat wielebiedziliśmy się zaniineśmy doszli do własnej Reguły. Niekorzystnemibyły dla poczynającego się Zgromadzenia takczęste zmiany przełożonych, a niedostatek finansowy podniejednym względem przeszkadzał wewnętrznemu porządkowi.Przybyła śmiertelna choroba księdza Semenenki, rok całytrwająca, choroby całej służby domowej, i tym podobne krzyżeprzechodnie. Ale stałą a boleśnie trapiącą troską byłoniepowiększanie się Zgromadzenia. Trzech dawnych członkówubyło, księża Duński, Terlecki i Godlewski; śp. StefanWitwicki zaledwo śluby zakonne złożył, umarł w roku 1S47;podobnież ksiądz Bentkowski zaledwo wyświęcony przeniósłsię do wieczności. Z wielu którzy przyjęci byli na próbę,jeden tylko pozostał ksiądz Tomasz Brzeska, przybyły w roku1847, rodem z górnego Szląska. Po kilkunastu latach trwaniabyło nas wszystkiego sześciu kapłanów i kilku braciszków.Nie zwiększało się więc Zgromadzenie i co gorsza niebyło nadziei zwiększenia, bo emigracya z roku 1830 starzałasię, a młodym duchownym z kraju nie pilno było puszczaćsię na wygnanie. W obec tak smutnego stanu rzeczy jednemuze starszych braci przyszło na myśl, iż ta niepłodnośćpochodzi ztąd, iż jesteśmy wyłącznie Polakami, rekrutujemysię z wygnańców i pracujemy dla emigracyi z natury swojejprzechodniej, i niemającej przyszłości; a na grunt polski pomimokilkokrotnych zachodów dostać się nie było podobnaWnosił zatem, iż należało przyjmować cudzoziemców i pracowaćrównież i dla cudzoziemców. Nigdyśmy ich w zasadzienie wykluczali; owszem mieszkał z nami lat kilka młodyi zdolny kapłan rzymski ksiądz Marchetti: ale poczułw sobie powołanie do missyj afrykańskich i zapracowawszysię rychło, świątobliwie na Malcie życia dokonał. Raczej cudzoziemcomnie przychodziło na myśl zgłaszać się do nas,"66


474bo obcy brali nas za zakład wyłącznie polski, nazywając nasw Paryżu pretres polonais, mission polonaise, a w Rzymie collegiopolacco, preti polachi, congregazione polacca. Nadszedł czasw którym i pod tym względem rzecz się wyjaśniła i uzupełniłabez żadnego z naszej strony starania i bez żadnej też zasługi.W roku 1853 zjawił się był młody Westfalczyk, zdolnyi przyzwoity, imieniem Eugeniusz Funcken, gorąco prosząco przyjęcie. Gdy zapytany czy wychowany na chlebiepolskim, zechce się po polsku nauczyć, i w razie potrzebyw Polsce pracować, chętnie się na to zgodził, i został przyjętym.Ksiądz Tomasz Brzeska wysłany dla zdrowia do stronrodzinnych i tam czas niejaki w Piekarach pracujący, przysłałkilku Górno-Szlązaków. W miesiącu Sierpniu tegoż roku1855, dwóch młodych księży Piemonckich pragnących pracowaćpo missyonarsku, ale pod posłuszeństwem, poznawszyw Spezia pobożne rodziny polskie, za ich wskazówką postanowiłodo Zmartwychwstańców się przyłączyć, a gdy animała tychże liczba, ani ich ubóstwo odstraszyć ich nie mogło,zostali przyjęci. Tak się dom zaczął napełniać pomimociężkiego niedostatku. Rok przeszło potem, jakby umyślniedla przybyłych świeżo członków, otrzymało Zgromadzenieod Ojca św. opuszczoną a bardzo starożytną świątynię Mentorellaw Apeninach w dyecezyi Tivoli, o siedm godzin drogiod Rzymu położoną. Miejsce to uświęcone jest już napoczątku drugiego wieku ery chrześciańskiej cudownem ukazaniemsię Zbawiciela Placydowi, powszechnie znanemu podimieniem św. Eustachego, hetmanowi rzymskiemu, a późniejmęczennikowi. Ozdobił je Konstantyn Wielki bazyliką, św.Sylwester papież poświęcił, Benedyktyni przebudowali, a spalonąw XV. wieku, O. Kircher uczony archeolog S. J. w XVIIwieku odnowił. Kościół ten słynny jest nadto cudownym posągiemMatki Boskiej, a jakkolwiek pozbawiony od wiekówjuż zamieszkałych przy nim stale kapłanów, nie przestał byćmiejscem pielgrzymki, mianowicie na wielki odpust Swięto-Michalski. Tę świątynię tedy Zgromadzenie powierzyło swoimnowym włoskim członkom, a od objęcia jej przez tych gorliwychmissyonarzy nabożeństwo ludu i korzyść dusz niezmierniesię wzmogły.Tu z kolei przychodzi mi dotknąć sprawy, która namzrazu wiele trudu przyniosła, a później wielu skarg na nas


475była powodem. Lat temu kilkanaście rząd rossyjski w Królestwiechciał rozesłać uczniów Seminaryum unickiego w Chełmiedo Moskwy i innych Akademij duchownych schyzmatyckich.Kilku pojechało, czterech przeniosło raczej wygnanie.Pierwszy przybył do Rzymu ksiądz Malczyński Klerykiemjeszcze i pragnął wstąpić do naszego Zgromadzenia; ale żezarazem chciał przejść na obrząd łaciński nie przyjęliśmygo, jakkolwiek zresztą ze wszech miar się zalecał. Na usilneprośby nasze przyjął go wyjątkowo, pomimo wiek doroślejszynad przepis, śp. kardynał Franzoni do kolegium Propagandy'). Wkrótce potem przybyło trzech innych Klerykówtejże dyecezyi Chełmskiej, ale dla tych, ile że już starszychwiekiem, Propaganda nie chciała uczynić wyjątku od prawa.Otrzymaliśmy więc wezwanie od kardynała Prefekta, w imieniuOjca św. wystosowane, abyśmy ich przyjęli pod nasząopiekę aż do czasu skończenia nauk, za opłatą ze stronyPropagandy.Jużeśmy poprzednio drogo okupili doświadczenie, co toza niedogodność mieszania konwiktorów z młodzieżą zakonną;ale jak oprzeć się życzeniu Ojca Św.? jak nie przytulićwyznawców wiary i wierności dla Stolicy Apostolskiej ? Przystaliśmyzatem, choć rychło widzieliśmy sprawdzone naszeobawy. Jeden z trzech, (nazwiska już nie pamiętam), którybył zaręczony w kraju, wrócił rychło za amnestyą. Pozostaliksiądz Michał Krypiakiewicz i ksiądz Józef Mosiewicz. Wypraszaliśmysię nieraz od nich w Propagandzie, składając sięgłównie ciasnotą mieszkania, ale nam odpowiadano: „w takimrazie stracą subsydia, bo Ojciec św. niecbce by w mieściebez dozoru mieszkali". By nie pozbawiać chleba rodakówi współwygnańców, cierpiało się dalej.Po ukończonych naukach trzeba było myśleć o wyświęceniu.Biskupa dyecezalnego nie było, a choćby był, nieśmiałby przysłać im papierów potrzebnych. Kościół zaś nieświęci księży nie mających zapewnionego utrzymania lub') Gdzie też nauki swe skończył; wysłany do Bulgaryi byłczas niejaki przełożonym duchownym Unitów Bułgarskich,a świeżo mianowany administratorem apostolskim, ostatetecznieBiskupem dyecezyi łacińskiej Alessio w Albanii.Z tym prałatem zachowaliśmy do końca uprzejme stosunki.


zajęcia, by nie narażać ich na nieprzyzwoite wałęsanie się.Wtedy otrzymawszy od dwóch wspomnianych kleryków uroczystezapewnienie, że po wyświęceniu będą pracowali namissyach gdzie ich Propaganda poszle, dopóki nie będą mogliwrócić do swej dyecezyi, podałem prośbę do Ojca Św., abyw moc władzy apostolskiej, i jako Ordinarius dyecezyi Chełmskiej^,(bobezpośrednio mu poddanej a nie obsadzonej), raczyłdwóch kleryków tejże dyecezyi Krypiakiewicza i Mosiewiczawyświęcić na kapłanów, obowiązujących się tymczasowopracować na missyach.Ojciec św. łaskawie się przychylił do prośby i ksiądzKrypiakiewicz pierwszy został wyświęcony na kapłana; alegdy chodziło o udanie się na missyą, wręcz odmówił.Zawiedziony tak i zawstydzony w obec Ojca Św., oświadczyłemtemu kapłanowi, że dalej u nas mieszkać nie może.Stracił przy tej sposobności ksiądz Krypiakiewicz miesięcznąpensyą, którą od Propagandy pobierał; ale czy mogliśmyinaczej postąpić?Że ksiądz Mosiewicz dostąpiwszy dyakonatu, do kapłaństwasię nie zabierał, składając się słabością zdrowia (irzeczywiście jest cierpiący), lat kilka jeszcze osłanialiśmy goprzed Propagandą skarżącą się że za fundusz łożony nabezczynnego diakona, mogłaby utrzymywać kapłana pracującegona missyi. Ody nam Ojciec św. ofiarował missyą w Bulgaryi,proponowaliśmy czyby niechciał choć na czas tam pojechać.Przystał, otrzymał błogosławieństwo Ojca św. na drogę,lecz nie pojechał. Gdy tymczasem z Bulgaryi powróciłdo Rzymu ksiądz Malczyński, najlepiej u Propagandy położonyi naturalny opiekun dla księdza Mosiewicza, uprosiliśmytego ostatniego aby także nasz dom opuścił.Zarzucano nam żeśmy przeszkodzili promocyi księdzaKrypiakiewicza na biskupstwo Chełmskie. Ten zarzut zdajesię być zrobiony dla żartu, boć nikt przecie o takiej promocyinaprawdę myśleć nie mógł. Nie mieliśmy najmniejszejpotrzeby sprzeciwiać się kandydaturze księdza Krypiakiewicza,lecz gdyby była w istocie postawioną t gdyby nas o zdaniezapytano, z czystem sumieniem oświadczylibyśmy się przeciwtemu i nie wahamy się tego głośno wyznać. Słyszeliśmywprawdzie, że arnbassada rossyjska w Rzymie, aby nie dopuścićna stolicę Chełmską śp. ks. Kalińskiego, (który umarł


477wyznawcą wiary i prawie męczennikiem w podróży do Wiatki)ofiarowała się przyjąć raczej choćby księdza Krypiakiewicza;ale to wszyscy w Rzymie za złośliwy żart tylko wzięli, żartktóry nie czyni zaszczytu księdzu Krypiakiewiczowi, a pomnażaliczbę nieprzyzwoitości, jakich się poselstwo rossyjskiewobec Rzymu i Kościoła Unickiego dopuściło.W każdym razie nie ma to nic wspólnego z nominacyąksiędza Kuziemskiego, która w lat wiele później nastąpiła,a w której my najmniejszego udziału nie wzięliśmy. Każdycokolwiek obeznany z tą ostatnią sprawą wie dobrze, że jąprzeprowadził świeżo zmarły ksiądz Metropolita Litwinowiczz poselstwem rossyjskiem w Wiedniu, i wziął na siebie odpowiedzialnośćprzed Rzymem za trafność tego wyboru; poparłgo zaś głównie nuucyusz wiedeński Mgr. Falcinelli, któregonasi rodacy, jeśli co przeciw tej nominacyi mieli, zawczasupowinni byli oświecić, a przedewszystkiem zyskać u niegopotrzebne zaufanie.Wspomnieliśmy, że O. Kaczanowski wysłany został doTurcyi podczas wojny Wschodniej na kapelana dywizyi polskiej,która z końcem wojny rozwiązaną została. Po długiejniepewności i oczekiwaniu, za staraniem jenerała Zamoyskiego,część legionistów polskich otrzymała prawo kolonizowaniasię na ziemiach Reszyda-Baszy w sławnej Tessalskiejdolinie Tempeja; a to na warunkach wieczystego czyńszu.Reszyd, najznakomitszy statysta turecki, przyjaciel Polakówi nie fanatyk, obiecał zbudować kościół i dom dla proboszcza,zapewnić dlań utrzymanie i uważać go za pierwszą osobęw osadzie Heszydie od naszych przez wdzięczność nazwanej.Tak jenerał Zamoyski jak głos powszechny przyznają OjcuKaczanowskiemu główną zasługę zawiązania tej kolonii. Niestety!były w niej od początku zarody śmierci. Kolonizowałosię też dziewięciu oficerów, a choć niektórzy z nich z wielkągorliwością i bezinteressownością nad utrwaleniem tej osadypracowali, inni natomiast nie mieli nic pilniejszego nad zakładaniestronnictw pomiędzy kolonistami. Do tego wiarusy naszeurodzone na płaszczyznach polskich, pomimo rad i ostrzeżeńkapłana i innych doświadczeńszycli, nie chcieli się budowaćna górach, jedno na dolinie niezdrowej w skutek długiegozapuszczenia, i stojących tu i owdzie wód. Jeszcze za życiazamożnego i hojnego właściciela, Turcy obyczajem swoim


478z trudnością dostarczali obiecanej pomocy; a gdy rychłoumarł, i spadkobiercy jego dłużej łożyć nie chcieli, koloniścizdemoralizowani przez ciągłe febry, w różne strony się porozchodzili.Współcześnie prawie J. M. ksiądz Charbonnel, biskupz Toronto w Kanadzie, ze łzami prawie w oczach błagał naso odstąpienie mu choć dwóch missyonarzy, dla Niemców,Czechów i Polaków osiadłych w jego dyecezyi; miał bowiemkilka parafij, które od lat wielu księdza nie widziały. Otrzymałwzmiankowanego już księdza Funckena, i na początkutegoż roku 1857-go powstała missyą w Kanadzie. Nie piszemyo niej obszerniej, gdyż czytelnik znajdzie szczegóły o dalszymjej rozwoju w naszych listach Zaatlantyckicb.Ustalała się też i kwitła najstarsza missyą Zgromadzeniaw Paryżu. Nie była ona nigdy, jak widzieliśmy na chwilęnawet opuszczona, ale częste zmiany przełożonych nie dozwalaływprowadzić do niej jednego ciągu działania, niezbędnegow każdej sprawie. Poruczona od roku 1850-go O. AleksandrowiJełowickiemu, w jego ręku się dotąd przy kościeleAssomption utrzymała. Nie wygodne to ze wszystkiem pomieszczenie,jak zwykle w obcej świątyni, w której pewna częśćposług parafialnych francuzkich się odbywa; ale regularneco niedziela polskie nabożeństwo ściągające wychodźców zewszystkich stron Paryża, częste ćwiczenia duchowne (na Wielkanoclub w miesiącu Maryi) dla Polaków urządzane, częstaobecność uczniów szkół polskich obojej płci w święta bardziejuroczyste, sprawiły, że kościół ten jakkolwiek do parafiiMagdaleny należący i ledwo przez kilka godzin co tydzieńprzez Polaków zajmowany, znany jest w Paryżu dość powszechniepod nazwą kościoła polskiego i prawie uchodzi za polskąparafią. W istocie, tu się związały z ołtarzem wszystkienasze wspomnienia narodowe; tu rocznice polskich tryumfówlub nieszczęść, dnie wesela i dnie żałoby uroczystem nabożeństwemobchodzone ; słowem Bożem uświęcane; tu obijająsię o mury paryzkie, pieśni religijne, któremi od wieków ludpolski w ciszy wiejskich kościołków przyzywa miłosierdziaPańskiego ; ttu w starym herbie trzech Polski narodów zajaśniałaPani],nieba i ziemi; tu raźniej płynie z duszy modlitwaza ojczyznę, bo i tu ojczyzna żyje pełniejszem i czystszemżyciem, pod jawną opieką jej Najświętszej Królowy. Tutaj


479głos kapłanów Bożych czci pamięć mężów zasługi, którzyswym zgonem naród zasmucili; tu słyszeć się daje głos przestrogiw każdym ważniejszym wypadku z blizka lub z dalekawiary dotyczącym i przed każdą dla narodu pokusą; tu ówświęty nasz Patron, któremu wielki Papież poruczył losypogrobowej Polski, Jan Kanty, odbiera od wygnańców, corok, cześć rzewną, gorącą, uroczystą, od wszystkich partyji obozów politycznych przyznaną; ztąd wreszcie dochodząOjca świętego, jakkolwiek słabe bo wątłości sił odpowiednie,ale niezmienne dowody wierności naszej dla Stolicy Piotrowej!A tak siłą rzeczy i siłą poczciwego uczucia, które u nasz Bogiem zaczynać i z Bogiem wszystko lubi kończyć, kościółAssomption stał się jakby duchową wychodźtwa stolicą i choćnie polski jednak polską, najprzedniejszą w Parjżu instytucją,do której każdy emigrant choćby najbiedniejszy i najdalejzamieszkały, przynajmniej kilka razy do roku zajść musi.W roku 1855-ym 0. Aleksander Jełowicki oddał uroczyściemissyą swoję i wychodźtwo i całą Polskę pod opiekęMatki Boskiej Zivyciężkiej (Notre Danie des Yictoires) zawieszającw jej świątyni w Paryżu wielkie i piękne złote votumponawiając w ten sposób ślub króla Jana Kazimierza w imieniunarodu przed dwoma wiekami uczyniony. Piękne kazanie,które przy tej uroczystości powiedział, zostało w zbiorze jegodrukiem ogłoszone. Rzewnie też przemówił ksiądz Desgenettessędziwy proboszcz kościoła, założyciel Arcybractwa NajświętszejPanny. Widok zbolałych wychodźców, starców i niewiastcisnących się na kolanach pod opiekę Maryi Panny,dziwnie był wzruszający. Napis na ofiarowanem votum byłnastępujący: „Ci w koniach, ci w jeźdźcach, a my w sercuMaryi chlubić się będziemy" ').Tymczasem skutkiem częstszych podróży Polaków doFrancyi, zwłaszcza po wojnie wschodniej, missya paryzkazaczęła także wywierać silniejszy wpływ na kraj; a dopomagałotemu rozwinięte na większy rozmiar wydawnictwo dziełreligijnych. Usługi, jakie na tem polu missya paryzka oddała,liczyć się zawsze będą do pierwszych w historyi naszego') Lat kilka przedtem posłaliśmy do kościoła Grobu Chrystusowegow Jeruzalem na ex roto kielich, który mi pokazywanopodczas wycieczki mojej do Ziemi Swigtej.


Zgromadzenia. Zamieściliśmy gdzieindziej tytuły około sześćdziesięciudzieł religijnych przez nas ogłoszonych *); w większejczęści są to dzieła treści religijnej, książki do modlitwy,czytania budujące, rozmyślania i tym podobne pisma dążącedo obudzenia w wiernych życia wewnętrznego. Kto sobieprzypomni jakie to były książki, które nie w jednem miejscusłużyły w Polsce ku modlitwie, układane przez ludzi świeckichnie mających pojęcia o liturgii, nieraz nawet przez księgarzyprotestanckich lub żydowskich; kto wie ile w tychksiążkach było modlitw albo niewłaściwych, albo grzeszącychpod względem dobrego smaku i polszczyzny; kto pamiętajaki był niedostatek dzieł lepszej treści ku codziennemu wiernychpożytkowi: ten zrozumie z łatwością wagę i donośnośćwydawnictwa Zgromadzenia. Wszystkie książki i książeczkiprzez missyą paryzką ogłoszone, tysiącami egzemplarzy rozeszłysię i rozchodzą po kraju; można powiedzieć, że na nichsię modli dzisiaj większa część Polski. Różnej formy i treści,zastosowane do pojęcia każdego stanu i wieku, zastosowanetakże do charakteru narodowego, przytem zamknięte ściślew obrębie modlitw Kościoła, są one czystym i zdrowym dladuszy pokarmem, a przez swe zalety redakcyi i języka, sąnieraz prawdziwem zbogaceniem naszej lit-eratury. Mało jestdzieł w polskiem piśmiennictwie, któreby pod względem piękności,czystości, a zarazem dziwnej harmonijności wyrażeńi stylu dały się porównać z paryzkiem tłómaczeniem Filotciśw. Franciszka Salezego; a na podobne uznanie zasługujetakże tłomaczenie Naśladowania Jesusa Chrystusa przezparyzką missyą dokonane.Dodatkiem do missyi paryzkiej w ciągu miesięcy letnichbywała missyą Ostendzka, na którą po odbytem zebraniu ogólnemi potwierdzeniu jednomyślnem ranie na przełożeństwiena następnych lat siedm, udaliśmy się wraz z księdzem Jełowickim,podczas gdy ksiądz Semenenko kazał w Paryżu. Missyąta zaczęta już była w roku 1845-ym, zrazu tylko dlakilkudziesięciu osób przybyłych z wód niemieckich na rozkazlekarzy do morskich kąpieli: ale liczba przybywających po-') Bocznik Tow. Ilist. Literackiego w Paryżu na rok 1867.Wiadomość o Zgrom. Zmartwychwstańców s. XXXVIII.


481większała się co roku. Od wstąpienia na tron Aleksandra IImnóstwo poddanych rossyjskich korzystając ze zwolnieniaw trudnościach paszportowych, wyjechało za granicę. Takżechoć w ciągu sierpnia dużo osób już było odjechało, jeszczedo sześciuset było we wrześniu. Podczas kazań kościół pokapucyńskibywał zapełniony, a kazania bywały codzienne.Całe ranki i jeszcze po obiedzie trzeba było spowiadać. Nietylkosię spowiadały niewiasty zwykle chętniejsze, ale wielumężczyzn, znakomitych obywateli, wysokich urzędników, czyniłoto bez najmniejszego względu ludzkiego. Dużo było spowiedziz całego życia, dużo prawdziwych nawróceń. Miejsceto też bardzo stosowne do missyi : bo okrom przechadzki nadmorzem niema nic zresztą, coby rozrywało i odrywało. Nabożeństwobyło siłą rzeczy jedyną i najmilszą rozrywką: głódwielki słowa Bożego i Sakramentów świętych przywieźli bylize sobą krajowcy: to też chciwie pili z tego źródła zbawienia.Na pamiątkę ofiarowali nam wspaniały kielich; a kto mógłspieszył do Paryża słuchać kazań w Assomption.Zwrócą może uwagę czytelnika częste nasze podróże(co nam zresztą zarzucano): ale my w ten sposób zastępowaliśmynaszą małą liczbę. W Rzymie latem niema zajęciaczynnego, więc gdy się czegoś nie pisało, można było popracowaćw Paryżu, Ostendzie; ile że zmiana miejsca i pracyjedynym dla nas zwykle odpoczynkiem. Dał też dobry Bógw ciągu tych podróży po kraju lub za granicą, pozyskaćniejednego różnowiercę Kościołowi i pocieszyć wiele duszzasmuconych, wahających się, lub wewnętrznie zamąconych.W Rzymie okrom kaznodziejstwa zwykłego odbyliśmyw zimie z roku 1857-go na 1858-my, uroczysty obchód żałobnypo ś. p. kardynale Lewickim, metropolicie Halickim;urządzeniem zajął się przyjaciel nasz ksiądz Jan Koźmian,mieszkający od roku przeszło z nami i oddający się naukomteologicznym. ' Prezydował temu obchodowi ś. p. kardynałAltieri, obecny był w trybunie ś. p. kardynał Reisacb. Mszęświętą śpiewał Mgr. Bedini Sekretarz Propagandy, późniejkardynał, w asystencyi Mgr. Bastide naczelnego kapelanafrancuzkiego. Obecnymi byli arcybiskupi grecki i ormiański,biskupi Besi i Luąuet; prałaci Latour d'Auyergue audytorfrancuzki i de Merode szambelau papiezki; ksiądz Dąbrowskiprowineyał Bazylianów; rektorowie seminaryum francuz-66


_482kiego i niemieckiego; i wielu innych zakonników i księżyświeckich różnych obrzędów. Assystowało kollegium greckosławiańskiei część Propagandy. Po Mszy pontyfikalnej, ksiądzDonicki kapłan galicyjski, w towarzystwie wspomnianych jużksięży Mosiewicza i Krypiakiewicza, odśpiewali Panachidęw języku cerkiewnym, po czem nastąpiło Libera podługobrządku łacińskiego. Mowę pogrzebową powiedzianą przezemniew języku włoskim ogłosił Przegląd Poznański w językupolskim, a V Univers we francuzkim '), umieszczając listz opisem tego obchodu bardzo zaszczytnym dla Zgromadzenia.Aby nie nużyć czytelnika monotonnem powtarzaniemzwykjych zajęć naszych, ściśuiemy je w pewne ogólniejszeobrazy, obszerniej nieco tylko mówiąc o nowych zakładachlub zajściach i wypadkach. Ostatnie zebranie ogólne z roku1857-go było nader ważnem dla Zgromadzenia; na niem jużzupełnie dojrzała myśl jego o swoim celu i powołaniu, a temsamem objawiła mu się wyraźnie racya istnienia. Dla tegoi reguła mogła była tak już łatwo w łonie jego być uznanąi przyjętą. Każde bowiem zgromadzenie nowo zakładające sięz natury rzeczy powinno mieć jakiś cel i powód istnieniaswego rodzaju, to jest jemu właściwy; inaczej członkowienowe zgromadzenie zakładający znaleźliby odpowiedniejszemiejsce w zgromadzeniach już istniejących. Członkowie pierwsinaszego Zgromadzenia przez łat piętnaście od swego pierwszegoskojarzenia się w 1842-im roku pracując wśród świataw apostolskim zawodzie, mieli czas przypatrzyć się i biedomświata i potrzebom Kościoła, i za łaską Bożą rozpoznać, czemma być w naszych czasach nowe zgromadzenie, chcące pożyteczniesłużyć i Bogu i ludziom. Zdawało nam się wtedy, żen; jgłówniejszym nieprzyjacielem Boga i Kościoła a tem samemszczęścia ludzkiego i zbawienia, jest w tych naszychczasach socyalizm, czyli system, szkoła, dzieło całe przezcoraz większą liczbę ludzi w czyn wprowadzane, a któregozadaniem wygłoszonem jest: aby społeczeństwo ludzkie urządzićbez Boga, bez Chrystusa, bez Kościoła, wprost środkamiludzkiemi i w imię człowieka, w imię jego woli i jego siły,a urządzić daleko lepiej, mądrzej, szczęśliwiej, niż kiedykolwiekKościół Chrystusa uczynił to lub może uczynić. Jak') Patrz w II-gim tomie kazań i mów przygodnych.


483w średnich wiekach Mahometanizm i wewnątrz rozwiązłośćciała zbuntowanego przeciw obyczajowi chrześciańskiemu, jakw XVI - ym wieku Protestantyzm i bunt rozumu ludzkiegoprzeciw prawdzie chrzęści ańskiej; tak dzisiaj Socyalizm i rokoszwoli ludzkiej przeciw chrześciańskiemu zakonowi i chrześciańskiejwładzy są głównymi, wydatnymi nieprzyjaciółmiKościoła, Chrystusa, Boga. Jak wtedy przeciw pierwszym nieprzyjaciołomBóg wzbudził w Kościele w wieku XIII-ym całyzastęp zakonników (Dominikanów, Franciszkanów), jak przeciwdrugim w XVI-ym wieku i później wzbudził inne zgromadzenia(Teatynów, Jezuitów, Piarów, Oratoryanów, Missyonarzy),tak teraz w XIX-ym wieku wzbudzi niezawodnie odpowiednietym nowym dzisiejszym nieprzyjaciołom zgromadzeniaz siłą potrzebną do walczenia z nimi. I to. pojąwszy,stosownie też do tego, z obowiązku sumienia położyliśmyodpowiednie zasady dla naszego Zgromadzenia, dalecy oduroszczenia aby się równać z owemi wielkiemi zgromadzeniamikościelnemi, ale żeby w danym razie, skoro już raznasze Zgromadzenie nie wiadomo jak zawiązało się, by mówięto uczynić, do tego wziąść się, co w tym danym razie,w tym czasie, w tem miejscu, w tych okolicznościach właśniejest do uczynienia.A to dzieło do uczynienia, chociaż w ostatecznem swojemzamierzeniu i ziszczeniu jest olbrzymie i nadludzkie,jednakże w pierwszem wzięciu się do niego bardzo jest prostei pospolite. Idzie bowiem o urządzenie społeczeństwa pochrześciańsku, przeciw tym którzy je chcą urządzić po ludzkui po pogańsku. Każdy system socyalny chcący urządzić towarzystwoludzkie po swojemu, musi zacząć i zaczyna od jakiejśjednostki społecznej, musi urządzić najprzód jednę gminę;tak Fourier zaczyna od falansteru, inni od czego innego.Jednostką społeczną chrześciańską jest parafia. Urządzićspołecznie po chrześciańsku parafią, jest to rozwiązać zadanieurządzenia całej społeczności ludzkiej, całego narodu,całego rodzaju ludzkiego. A jednak cóż jest prostszego, cóżpospolitszego jak urządzenie parafii, jak apostolstwo i usługaparafialna ?W skutek tego, na zebraniu ogólnem roku 1857-go zgodziliśmysię jednomyślnie i z całą świadomością rzeczy, abyprzyjąć i uświęcić jako jeden z celów głównych naszego istnie-


484nia i pracy, i życia zajmowanie się rządem parafij, z wszelkąrozumie się uległością biskupom, i na tych samych warunkachwzględem nich co i reszta księży, a z tą jedną różnicą,że między sobą prowadzimy życie wspólne, i ślubami zakonnemizwiązane. Nie mamy pewno żadnej pretensyi aby zastąpićduchowieństwo świeckie, co zresztą byłoby czystem niepodobieństwem;ale mamy zamiar, chęć, wolę najszczerszą,aby te parafie które tu i owdzie mogłyby nam być powierzone,uczynić wzorem chrześciańskiego życia, a tem samemi innym kapłanom dać niejako okazyą, pobudkę, a nawet ipomoc we wzięciu się do podobnego dzieła. Co zaś do samegożurządzenia parafij , w tem postanowiliśmy sobie miećprzed oczyma co Duch święty uczynił między pierwszymiChrześcianami, że byli jednem sercem, jedną duszą i wszystkoim było wspólne. Tak i dzisiaj, nie żadnym rygorem prawa,ale dobrą wolą, którą da tenże Duch święty, parafia możeprzyjść do tego, iż prawdziwie będzie jedną rodziną i wszyscybędą kochali się i żyli jak bracia.Ten jest główny cel Zgromadzenia naszego, który właśniew tymże 1857-ym roku spełniać się zaczął przez zawezwanie,jakeśmy to widzieli, niektórych z naszych Ojców doAmeryki i oddanie im pod zarĄd parafij, których dziś jużtam pięć w samej Kanadzie liczą.Ale przy tym głównym celu koniecznie przychodzą i inne,chociaż poboczne lecz nader ważne. Najważniejszym jestwychowanie. Oczywista, że do samego dobrego zarządu parafij,trzeba w łonie swojem przysposobić dobrych robotników.Lecz prócz tego ogół społeczeństwa ludzkiego wymaga większychszkół, o których tem bardziej trzeba myśleć takiemuzgromadzeniu, które podobne urządzenie społeczeństwa mana celu. Bo tu idzie o wychowanie chrześciańskie, o ludziz wyobrażeniami i zasadami chrześciańskiemi, aby zupełnabyła harmonia w takiej społecznej rodzinie chrześciańskiej.Za drugi tedy choć poboczny cel mamy wychowanie takiechrześciańskie. Inne z powyższych wypływają.Po takiem ustaleniu się wewnętrznem, już to jedno pozostawało,aby Zgromadzenie prosiło Kościół o potwierdzenie.Straszono je tymczasem, że z nazwą swoją Zmartwychwstaniadaje prawdopodobność potwarzom nieprzyjaciół, jakobybyło czy8to narodowo-polskie i polityczne. Ale gdy Bóg przy-


485słaniem kilku cudzoziemców do Zgromadzenia, i założeniemmissyj zagranicznych «djął podstawę podobnym podejrzeniom,przełożony podał prośbę do Ojca św. dołączając przychylneświadectwa Kardynała wikarego rzymskiego, Kardynała arcybiskupaparyzkiego, biskupów z Tiyoli i Hamilton w Ameryce;i dnia 14go Września 1860 roku, w dzień podniesieniaKrzyża Św., wyszedł wyrok pochwalny, z potwierdzeniem iupoważnieniem do składania przez członków Zgromadzeniatrzech ślubów prostych, po uprzednim roku nowicyatu. TakZgromadzenie Zmartwychwstania Pańskiego zyskało prawowitąpodstawę do dalszego rozwijania się w Kościele Bożyip.Rychło też otworzyło się nowe pole do pracy w kierunkuodpowiednim powołaniu Zgromadzenia. Objawił sięruch bułgarski ku zjednoczeniu z Rzymem, spowodowany raczejpobudkami narodowemi i politycznemi wyzwolenia sięz pod jarzma duchowieństwa greckiego, niż popędem nadprzyrodzonymdo zjednoczenia się ze Stolicą Apostolską. Wszakżegdyby byli ludzie gotowi i środki do pochwycenia i oczyszczeniatego ruchu, możnaby go było uświęcić. Ale dwócbzaledwo księży naszych unitów mogła Stolica Apostolska narazie tam posłać. Francya, która zrazu ruchowi temupomagała, zacząwszy zbliżać się ku Rossyi, przestała bronićgo od połączonego nacisku Greków, Moskwy i Anglii; pieniądzezrazu przychodzące z Francyi, rychło się wyczerpnęływ obec łapczywości duchowieństwa wschodniego; arcybiskupSokolski znalazł się niespodzianie w Ławrze kijowskiej, słowemruch cały jak ogień słomiany, puściwszy zrazu wielkąłunę, gasł nędznie. W takim stanie rzeczy 1862 r. w Czerwcuprzywołał mnie Ojciec św. i żądał odemnie missyonarzydo Bulgaryi i to takich, którzyby chcieli przyjąć obrządekwschodni; ale przedtem chciał abym dojechał na miejsce,obejrzał stan rzeczy i zdał zeń za powrotem sprawę. Popłynąłemzatem do Carogrodu, dojechałem do Bulgaryi, postrzeżeniaswoje skreśliłem w Listach se Wschodu i dziełkuo Unii w Bulgaryi drukiem ogłoszonych, a w treści zdałemOjcu św. sprawę, że już niewiele tysięcy zostało wiernychUnii, mianowicie w okolicach Saloniki i Adryanopola; i radziłemaby w tem ostatniem miejscu założyć szkołę dlakształcenia parochów i nauczycieli wiejskich dla Bulgaryi.Ojciec św. polecił mi jako Przełożonemu Zmartwychwstańi/


486ców myśl tę wykonać. Obliczałem roczny wydatek Missyibułgarskiej na 15,000 franków, spodziewając się pomocy z kraju,gdzie Unia bułgarska szczere wywołała zajęcie; głównyjednak fundusz, za wdawaniem się Propagandy przez Towarzystwareligijne francuzkie miał być zapewniony. Takie byłyrachuby co do funduszów, obaczymy jak srogo zawiodły; narazie jednak największa była trudność ze znalezieniem missyonarzy.Sędziwy O. Karol Kaczanowski, kapelan wojskowyw czasie wojny wschodniej, a potem kolonii probowańej w o-kolicach Saloniki, nie odmówił stargania reszty sił w Bulgaryi.Ale dwóch zaproszonych księży unickich cofnęło sięw ostatniej chwili, tak że O. Kaczanowski wyjechał r. 1863z jednym tylko bratem dla otworzenia tymczasem przynajmniejszkoły elementarnej. Podążyli rychło za nim dwajkapłani ze Zgromadzenia, Tomasz Brzeska i Szymon Kobrzyński,którzy i obrząd słowiański przyjęli, podążył teżi uzdolniony do wykładu szkolnego brat - pomocnik. Pierwsici robotnicy pracowali najprzód na przedmieściu Kieszane,a później w zakładzie otwartym w środku miasta. Podążylipóźniej ku pomocy księża Ferrigno, Szymoński, Chauland iinni, wstąpiło dwóch młodych Bułgarów, tak że dom tamtejszyliczy obecnie czternastu członków. Missyą trwa już rokdziewiąty, Bóg widzi z jakim trudem utrzymywana! Niemałyto kłopot dla Zgromadzenia, które często nie wie samo z czegoopłacić piekarza, znaleźć co rok kilkanaście tysięcy frankówna odległą Missyą w Bulgaryi. Na początku, Towarzystwoszkół wschodnich w Paryżu ofiarowało 12,000 franków;lecz po roku ta subwencya spadła do 2,000 franków, którątylko z wielkiem wysileniem można było podnieść do 4 lub5 tysięcy franków rocznie. Za staraniem kilku przyjaciół iopiekunów w Paryżu, przyznał Missyi rząd francuzki kilkorazowewsparcie, którego użyto na kupienie i przebudowaniedomu w Adryanopolu. W Polsce jedno tylko Poznańskie okazywałonieco troskliwości o Missyą: otrzymaliśmy od Bractwa,św. Jozafata kilka razy po dwa lub trzy tysiące franków:obecnie i Prusy zachodnie i Szląsk interessują się corazgoręcej. Przyjaciele paryzcy dostarczali książek i szkolnychprzyborów dla uczniów. Tak choć w ciągłym niedostatkui nieustającej niepewności, jednak z żywą ufnościąw Bogu Missyą trwała i rosła. Dzisiaj ma dwa domy (choć


487jeden jeszcze niezapłacony), szkołę o 70ciu uczniach, dwainternaty bułgarski i mięszany, i można śmiało powiedziećjest główną jeśli nie jedyną podstawą Kościoła unickiegow Bulgaryi. Missyonarze nasi uczą dzieci, katechizują mieszkańców,spowiadają, każą w mieście, dają missye po parafiachokolicznych, a obecny przełożony missyi O. TomaszBrzeska stał się głośnym kaznodzieją bułgarskim. Zdawałosię że rzecz się ustaliła i że po długim mozole wyrobiliśmynareszcie stałe dochody dla Missyi od towarzystw francuzkich.Tymczasem ostatnia wojna francuzka zburzyła te nadziejei znowu trzeba było rzecz zaczynać jakoby od początku.O. Brzeska puścił się na kwestę do Austryi, kołatałdo wszystkich drzwi, i zebrał dosyć, by mieć o czem przezrok następny prowadzić dalej zasiew Słowa Bożego w Bulgaryi.Za gorliwem wdaniem się śp. księcia Jerzego Lubomirskiego,dwór Cesarski i oba Miuisterya przyszły w pomoc,ale tylko z pomocą jednorazową. Jak będzie dalej nie wiemy,ale wierzymy mocno, że Pan miłosierny, który nas dotej pracy, nie narzucających się bynajmniej powołał, odkryjenowe źródła i nowe pomoce wtedy, gdy rozum ludzki ichwynaleźć nie potrafi. Ze wszystkich naszych przedsięwzięćMissya Bułgarska po ludzku sądząc najmniej jest zabezpieczonąi najmniej zdaje się mieć przyszłości; ale tyle dowodówopieki Boskiej, których w tej sprawie doznaliśmy, wzbudziłow nas nieomylne przekonanie, że ona właśnie ma najtrwalszą,bo w samym tylko Bogu podstawę.Na początku tej Missyi i niedługo po powrocie ze Wschodu,zesłał Bóg na mnie, a we mnie i przezemnie na Zgromadzenie,krzyż ciężki, aczkolwiek oczywiście chwilowy. Tenzaś przypadł w udziale z okoliczności następnej. Pod koniec18G2 roku otrzymałem listy różne z Polski tak od poważnychduchownych jak od najzacniejszych świeckich, którzymnie o pomoc naglili w sprawie niezmiernie bolesnej dlakażdego katolickiego serca, a polegającej na tem, że pewnaliczba duchowieństwa w Królestwie. brała udział w działaniachkomitetów tajnych, do tego stopnia, że aż niektórzykapłani polscy składali stowarzyszeniom tajnym przysięgi.Zarazem uwiadomiono mnie, że tak Arcybiskup poznańskijak i Arcybiskup warszawski wszelkiemi siłami starali sięodwrócić duchowieństwo polskie od tak niekościelnego po-


4 88stępku, jednak dodawano, -że trudy najprzewielebniejszychareypasterzy nie wiele otrzymywały owoców. Zatem proszonomnie bym się odezwał do narodu a mianowicie do duchowieństwaw celu powstrzymania nieszczęsnego ruchu, którynajgorszy ze wszystkich miał cios Polsce zadać. Zdawałosię że nie bez zasady rachowano iż głos kapłana, który żyćzaczął na polu bitw za ojczyznę, a który potem lat dwadzieściai kilka żywota kapłańskiego poświęcał wyłączniedobru tejże ojczyzny, mógł wpływ wywrzeć pożądany.Nie od rzeczy też tu dodać, że nie same rady najszlachetniejszychziomków, ani własny tylko sąd o niebezpieczeństwiegrożącem duchowieństwu polskiemu a nawet całejPolsce wywołał owo moje wystąpienie. Odebrawszy wyżejwymienione listy, nie poprzestałem na mem wrażeniu, jenoz położeniem obznajomiouy i pragnący dostać wyższej wskazówkidziałania, poradziłem się trzech najprzychylniejszychnaszej sprawie a wysoko postawionych prałatów, którzy miodrzekli: że nietylko chwalebnem byłoby z mej strony sięodezwać, nietylko zasłużonem z pierwszego najgłówniejszegopowodu ocalenia polskiego duchowieństwa i ludu, ale jeszczeze względu drugiego, ważnego bardzo : że jeżeli owa dążnośćpoddawania się duchowieństwa władzom tajnym sprzysiężonymnie zostanie powstrzymaną i ograniczoną do prostegowyrażenia wyjątku, tedy Ojciec św. nie będzie mógł dalejopierać się żądaniom rządu moskiewskiego, który natarczywiedomaga się potępienia przez Stolicę św. duchowieństwapolskiego. Jasno tedy wypada, że choćbym nawet nie pragnąłsam się odezwać, toć byłbym musiał głos podnieść w tejsprawie, choćby dla odwrócenia klęski powtórnej encykliki1832 roku, tym razem bardziej zasłużonej.Wysłałem tedy na samym początku roku 1863 do Tygodnikakatolickiego list mój cło księży spiskujących, i abymnie był okrzyczany za rzecznika stronniczego szlachty, dodałemdo szlachty niemądrze umiarkowanej. List ten w skutekpowstania przyspieszonego branką młodzieży, wyszedłna jaw w sam dzień powstania, kiedy już krew popłynęła.Nadto władze rossyjskie w Warszawie wyrzuciwszy wszystko,co było w liście przeciwko rządowi, (na którego błądksięży uwiedzionych zwalałem) i zręcznie ułożywszy nową całość,najprzód w dziennikach Królestwa, potem Carstwa, a


489nareszcie w organach swoich za granicą rozgłosił. List tenw takiej formie, w takich okolicznościach, w taki sposób rozgłoszony,wywołał niezmierne oburzenie w kraju. Drugi listw złagodzonej formie ale toż samo powtarzający, nie zdołałpierwszego wrażenia całkiem zatrzeć. Zresztą oprócz Tygodnikanie chciano go w polskich dziennikach drukować.Wszakże wypadki pokazały, że niestety! nie myliłem się, ijak dziś wielu, tak da Bóg wszyscy przyznają, że jeżeli siępokusiłem o rzecz dla jednego niemożebną, uczyniłem tozawsze z najczystszej miłości Kościoła polskiego i rodzinnegoKraju, i nie bez przewidzenia rzeczywistych potrzeb jegoi niebezpieczeństw grożących. Ci co o tym liście sądzą z wrażeniajakie wyńieśli po odczytaniu go w roku 1863, niechgo zechcą odczytać po raz drugi dzisiaj, a mniemamy, żeprzy zmienionych okolicznościach znacznie także sąd swójzmienią.Do tej epoki należą trzy wypadki (drugi przynajmniejco do początków swoich) bardziej pocieszającej treści: apierwszym z nich jest nabożeństwo nakazane za Polskę w r.1863 podczas processyj jubileuszowych w Rzymie. Szczegółyo nim znajdzie czytelnik w nauce przygodnej z rzeczy nabożeństwadziękczynnego odbytego przez nas z tego powoduw kościele św. Klaudyusza w Rzymie. Na processyach tychbyliśmy parę razy, osobno jako Zgromadzenie, na wzór innychzgromadzeń zakonnych.Drugim jest potwierdzenie przez Stolicę Apostolską iprzeniesienie się do Galicyi Sióstr Niepokalanego PoczęciaMaryi Panny. Jakkolwiek ich było siedm dopiero i od latniewielu się były zawiązały, nietylko że zostały potwierdzone,ale nadto Stolica Apostolska wyraziła wielce zaszczytuedla nich życzenie aby jak najrychlej starały się mieć domswój w Rzymie. Odtąd Siostry Niepokalanego Poczęcia połączonez nami w duchu, co ufam za łaską Bożą i na przyszłośćpozostanie, są jednak osobnem Zgromadzeniem odStolicy Apostolskiej tylko i biskupów miejscowych zależnem.Winniśmy tu wspomnieć, iż JM. ksiądz Wierzchleyski arcybiskuplwowski przyjął te Siostry z pasterską miłością i otaczaje ojcowską opieką.Trzecim wypadkiem jest myśl podjęta w tymże r. 1863kanonizacyi św. Jozafata. Sprawa ta nam od dawna leżała62


490na sercu. Przypominamy, żeśmy o tę łaskę prosili Ojca św.w memoryale naszym podanym mu zaraz na początku jegopanowania. Przeszła jednak wielka kanonizacya męczennikówJapońskich, a o kanonizacyi św. Jozafata nikt nie pomyślał.Dopiero wraz po tej uroczystości, wielebny O. MikołajCouteri, mnich bazyliański w klasztorze greckim Grotta-Ferrata pod Rzymem, postrzegł, że zdanie kougregacyi Obrzędówco do możebnej kanonizacyi Wielebnego Jozafatawydane, w tymże czasie, i w tychże słowach było wyrażone,co i zdanie tyczące się męczenników japońskich. Ojciec św.uderzony tem wyraźnie opatrznem zapomuieniem i przypomnieniem,przychylając się do prośby Bazylianów, poleciłKongregacyi Obrzędów rozpatrzyć stan sprawy BłogosławionegoJozafata.Wtenczas Monsiguor Bartolini, sekretarz tejże KongregacyiObrzędów, ofiarował mnie pierwszemu zaszczytny urządpostulatora w sprawie tej kanonizacyi, przypominając mi nawetżem lat kilkanaście przedtem o tę łaskę Ojca św. prosił.Wszakże choć z żalem, stanowczo jednak musiałem odmówić,a to z następujących powodów:1) sprawa ta wymagała zbierania znacznych składek,a my wtedy właśnie zajęci byliśmy z polecenia Ojca św.zbieraniem takowych na tworzące się kolegium polskie; trudnozaś tym samym osobom zbierać jednocześnie duże składkina dwa odmienne cele;2) wybierałem się do Ameryki dla zwiedzenia naszychmissyj w Kanadzie, a zamierzałem sobie dotrzeć aż do Brazylii,dla uzbierania tam cokolwiek grosza na kolegium. Niemogłem też przedstawić na moje miejsce księdza Semenenki,bo ten był już przeciążony natłokiem różnych zajęć. Nietylkobowiem jako przyszły rektor musiał się trudnić sprawamizakładającego się kolegium, lecz nadto miał mnie nieobecnegozastępować w przełożeństwie główuem Zgromadzenia.Nastręczyłem zatem Monsignorowi Bartolini O. Dąbrowskiego,jako najstosowniejszego do zajęcia się tą sprawą, najrprzód dla tego że jest tego samego obrządku i z tego samegozakonu co św. męczennik, a powtpre że był wolny odwszelkich obowiązkowych zajęć, i mógł swobodnie swym czasemrozrządzać.


491Usunąwszy się tym sposobem na wstępie, żadnegośmynadal udziału w tej sprawie nie brali, zachęcając tylko prywatnienaszych znajomych do jej popierania. Jeżeli zaś jakiepieniądze przeznaczone na sprawę kanonizacyi na ręcenasze przyszły, oddawaliśmy O. Dąbrowskiemu, z wyjątkiemkilku tysięcy franków zebranych przez księdza Gratry wśródpobożnych pań polskich w Paryżu, a które ten kapłan poleciłdoręczyć ziomkowi swemu kardynałowi Pitra.Zaszła mała różnica między nami a O. Dąbrowskimco do szczegółu jednego przy obchodzie kanonizacyjnym,którą niechętni nam jak zwykle przesadzili. Niektórzy rodacyobecni w Rzymie, nalegali na O. Dąbrowskiego, abyobok herbu Świętego, umieszczone były herby polskie. Myśmyzaś radzili nie wszczynać o to sporu z władzą kościelną,tem bardziej, że dla uniknienia protestacyj rozmaitych rządów,Ojciec św. był postanowił, nie umieszczać herbów narodowychpzzy żadnym świętym.Dodam jeszcze, że w panegiryku św. Jozafata, publiczniepodziękowałem O. Dąbrowskiemu za gorliwość z jaką sięze swego urzędu wywiązał.ROZDZIAŁVI.Przełożeństwo księdza Hieronima Kaysiewicza (1864—1871).Pociecha z kanonizacyi św. Jozafata nastąpiła dopierow roku 18G7. Tymczasem ciężkim krzyżem skończyło sięprzełożeństwo moje w roku 1864. A jakkolwiek bolesnymbył ten krzyż, nie przygniatał by on tak bardzo, gdybywspółcześnie więcej bólu i sroższego jeszcze nie dodawałynieszczęścia krajowe sprawione powstaniem z roku 1863. Imwięeej przybyło sił narodowi w ciągu kilku ostatnich lat organicznejpracy, tem więcej ich użyło na zgubę narodu owopowstanie,, oddalając znów na długo szczęśliwszą dolę, którazdawała się być już tak blizko.


492Cożkolwiek bądź, w Maju 1864 roku, upływało siedmlat od ostatniego zebrania ogólnego naszego Zgromadzenia-Nadchodziło nowe, które też otwarte zostało w dzień ZielonychŚwiątek w Mentorelli. Należeli do niego okrom mnie iksiędza Semenenki, księża Jełowicki i Hube z Paryża, ksiądzKaczanowski z Adryanopola, ksiądz Funcken z Kanady; iprzypuszczeni świeżo z głosem doradczym ksiądz TomaszBrzeska i ksiądz Aloizy Oldoini przełożony Mentorelli. Trzydniowećwiczenia wspólne, zdanie sprawy z całego dotychczasowegożycia Zgromadzenia, narady wspólne, a nadewszystkołaska Boża sprawiły w zebranych jaśniejsze i głębszejeszcze niż dotychczas pojęcie celu Zgromadzenia i środków,za pomocą których ma do niego zdążać. Ugruntowałasię wiara w przyszłość Zgromadzenia, i rozszerzyło sięw Panu serce braci. Narady nie były długie, bo i teraz niebyło robionych w Regule znacznych poprawek. Przy doręczeniudekretu potwierdzenia w roku 1860 Konsultor Kongregacyibiskupiej i zakonnej, chwaląc wielce i ducha i formęnaszej Reguły, zwrócił na to jedynie uwagę, żeśmy ślububóstwa za ściśle opisali na wzór zakonów czyniących ślubyuroczyste. Tośmy zatem odmienili stosownie do tego co prawokanoniczne opisuje o ślubach prostych. Przed obioremprzełożonego głównego błagałem braci moich, aby mnie poświęcilijako kozła ofiarnego, i zamiast stawiania na świeczniku,schowali mnie jako niewygodnego pod korzec; alenie zostałem wysłuchanym. Wszyscy bracia szlachetnie chcielibrać udział w moim krzyżu, i jednomyślnie zostałem na drugielat siedm wybrany Przełożonym głównym Zgromadzenia.W kilka miesięcy po tem zebraniu, ksiądz Semenenkowyjechał do Galicyi i w Poznańskie, dla porozumienia sięz biskupami krajowymi względem założenia w Rzymie seminaryumpolskiego. Nie po raz pierwszy to wówczas myśl tapowstała. Już w pierwszym roku pobytu naszego w Rzymie,podaliśmy władzom tutejszym memoryał o zamiarze naszymzajęcia się w przyszłości seminaryami. Roku 1850 hrabiaMontalembert przybywszy do Rzymu, przyjmowany ze szczególnemodznaczeniem jako obrońca>papieztwa w Izbach fraucuzkich,poddał myśl otworzenia seminaryum polskiego w Rzymiepod naszem przewództwem, choćby tylko na początekdla kleryków z Poznańskiego i Galicyi. Ojciec św. mówił o


4930 braku funduszów; wszakże tej trudności zaradził książęCzartoryski ofiarując na początek 5000 franków rocznegodochodu. Ale choć w ten sposób trudność finansowa upadła,inna zjawiła się natomiast; obawa ambasad trzech dworów,1 skutkiem tej projekt został pogrzebany. W roku 1857-ymkorzystając z licznie zebranych rodaków na missyi w Ostendzie,zaczęliśmy już zbierać składki; ale te szły oporem, bonam tylko z grzeczności dawano coś odczepnego, nie rozumiejącpotrzeby podobnego zakładu i powiadając głośno, żei my sami niedługo do Polski wrócimy. Były to jeszcze złudzeniaw pierwszych latach panowania cesarza Aleksandra II.Dodam tu mimochodem że w roku 1857-ym byliśmy rzeczywiścienajsilniej naciskani przez najzacniejszych kapłanówz Warszawy aby wracać do Królestwa, bo w ich przekonaniuswobodnie już odtąd można było pracować na niwie kościelnej.Odpisałem wtenczas: „co wam się zdaje wschodzącemsłońcem dla nas jest tylko błędnym ognikiem na bagnie."List ten zwrócono mi po śmierci osoby do której pisałem,i jest w naszych archiwach. Myśmy zatem nie przestali myślećo seminaryum polskiem za granicą. Co nas główniepobudzało do tego, był ów wzgląd aby Polsce nie brakowałotego potężnego środka, jaki inne narody mają w swoich seminaryachw Rzymie, a który prowadzi do dwóch wielkich rezultatów: jednego aby być w nieprzerwanym związku z głowąchrześciaństwa i środkiem wiary katolickiej, drugiego abyw naukach teologicznych i wykształceniu ducha kapłańskiegoutrzymać się na równi z innemi katolickiemi narodami. Anglia,Szkocya, Irlandya, Niemcy i Węgry już od XVI-go wiekumiały te zakłady w Rzymie, później powstały inne, a nareszciew tych ostatnich czasach Francya sama, mimo wzorowychseminaryów w jakie obfituje, a za nią Ameryka północna(Stany Zjednoczone) i południowa (Brazylia, Chili, i t. d.)uznały potrzebę i korzyść nieobrachowaną istnienia podobnychżew Rzymie, i na wielkie rozmiary założyły tam takiedomy. Jedna Polska była pozbawiona w Rzymie własnegozakładu, co przy jej nieszczęściach i biedach innostronnychjeszcze smutniejszym wydawało się brakiem. Tem bardziej tapotrzeba w ostatnich czasach czuć się dała, gdy naród naszna dwa zarówno zgubne wystawiony wpływy, ucisku moskiewskiegoi rewolucyjnej propagandy, przez oba od Kościoła i


494Rzymu odciągany, na najcięższą był narażony pokusę zachwianiasię w wierze swojej. Duchowieństwo krajowe sieciąukazów uwikłane i jakoby odcięte od swej głowy, nie zdołałoutrzymać równowagi, i ulegało naprzemian to rządowejprzemocy, to pogróżkom ulicznym. Dopiero głos Papieżawskazał mu drogę prawdziwą, drogę gołębiej prostoty z roztropnościąwężową połączonej. I oto coraz liczniej świadczyono prawdzie, znosząc pogróżki, wygnanie, i śmierć samą.Część duchowieństwa naszego ocalała, zwrot ku lepszemunastąpił; lecz wiele jeszcze pracy trzeba by dobry przykładwszystkich za sobą pociągnął. Najpotężniejszym do tego środkiemjest dobre wychowanie młodzieży duchownej, w ogniskuwiary i pod okiem najwyższego Pasterza.Jakoż przed kilku laty w chwili strasznego przesilenia,gdy wróg sroższy niż kiedybądź ostateczną zagładę nampoprzysiągł, gdy mocarstwa zachodnie ręce ze krwi naszejumyły, gdy wszelka ludzka nadzieja ostatecznie upadła,sam tylko Ojciec święty nie zwątpił o naszej przyszłości;owszem w tej właśnie chwili dał nam zadatek przyszłego odrodzenia,myśląc stanowczo o założeniu w Rzymie kolegiumdla duchowieństwa polskiego: brak tylko funduszów stawałna przeszkodzie. Wtedy przychylni nam prałaci przedstawili,iż gdybyśmy mogli dostarczyć jakiego funduszu na początek,Ojciec święty przyłożyłby się całą siłą do wprowadzenia dzieław życie. Przypomnieliśmy sobie summę zebraną przez księdzaJełowickiego na postawienie osobnej świątyni dla Polakówbawiących w Paryżu, wynoszącą około 100,000 franków.Summa ta zbyt była szczupłą na cel zamierzony, zwłaszczagdy obietnica darowania placu ze strony miasta, spełzła naniczem, a wycieńczenie kraju po powstaniu czyniło prawieniepodobuem zbieranie dalszych składek. Poradziłem zatemO. Jełowickiemu aby przedstawił Ojcu świętemu wszystkie teokoliczności, i zapytał jako sędziego spraw sumienia, czy niekorzystniej będzie użyć tej summy na założenie kolegiumpolskiego w Rzymie. Usłuchał tej rady ksiądz Jełowicki,a Ojciec święty nie tylko zatwierdził myśl, ale ją wielcepochwalił: a gdy znaczniejsi dawcy, którzy O. Jełowickiemudo uzbierania tego funduszu pomogli, zgodzili się na takiejego użycie; zaczęto już myśleć w Rzymie o wyszukaniu stógowuegopomieszkania. Nie pojmujemy jak mogli ludzie nie-


495chętni czy niebaczni prawić i pisać jakoby 0. Jełowicki sumyzbierane rzekomo na Świętopietrze samowolnie potem oddałna kolegium polskie; gdy ten ostatni sprawozdanie ze swejczynności i listy do Ojca świętego w tym przedmiocie pisane,równie jak odpowiedź tegoż ogłosił w francuzkim dziennikuLe Monde, w poznańskim Tygodniku katolickim, a także, o ilepamiętamy w Czasie krakowskim. (Świeżo wszystkie te dokumentazostały zamieszczone przy zbiorze kazań księdza Jełowickiego).Że ten ostatni prawie co roku składa Ojcu świętemuuzbierany przez siebie grosz Piotrowy, i niejednym jużlistem dziękczynnym został zaszczycony, to wszyscy wiedząz drukowanych sprawozdań i listów papiezkich (bądź po dziennikachbądź przy wzmiankowanym zbiorze kazań): ale teofiary nie mają związku z ową summa stu tysięcy frankówna kolegium ofiarowaną. Osobno .były zbierane pieniądze naŚwiętopietrze, a osobno na kościół w Paryżu, i osobne teżotrzymały przeznaczenie.Wypadało atoli przed otworzeniem nowego w Rzymiezakładu porozumieć się z biskupami polskimi od których tylepomyślne rozwijanie się jego zależało. W tym celu O. Semenenkootrzymał od Ojca św. upoważnienie do uczynieniaodpowiednich kroków, i opatrzony listem do Nuncyusza wiedeńskiego,a przez tegoż dalszemi listami do każdego z biskupów,zwiedził po dwakroć Galicyą i Kraków, a następniePoznań. Znalazł tam czego można się było spodziewać, tojest najchętniejsze przystanie do tego zbawiennego dzieła zestrony pasterzy i gorliwych duchownych i wiernych, liczneobietnice, nawet nieco funduszów. Mówię nieco, bo po chętnymhrabi Rechbergu nastąpił Scłimerling i wydał okólnikwzbraniający nam składek publicznych, podobny zakaz istniałjuż w Prusiech: mógł zatem O. Semenenko otrzymywać drobnedary prywatne, dalsze szły na fundujące się bursy albostypendya o których rychło wspomniemy. Miło mu też zapewnebyło wstąpić na pierwsze kazalnice w kraju, z przystępnychdla niego, i we Lwowie, a potem w Krakowie (tu zaśz kazalnicy Skargi) głosić słowo Boże do chętnie słuchającejgo a licznie zbierającej się publiczności. Za powrotem swoimdo Rzymu na osobnej audyeucyi opowiedział i przedstawiłcały stan rzeczy Ojcu świętemu, wyraźuie ze wszystkiegozadowolonemu. Ojciec święty mianował wtedy komissyą oso-


496bną do zajęcia się już tą fundacyą, złożoną z prezydentakardynała Clarelli, i dwóch członków: Mgra Franchi arcybiskupaTessaloniki, dawnego nuncyusza w Toskanii, późniejzaś w Hiszpanii, i sekretarza spraw duchownych, i MgraSimeoni protonotaryusza apostolskiego, sekretarza Propagandyw sprawach wschodnich; sekretarzem zaś mianowanybył Mgr Passe:ini prałat domowy Jego Świątobliwości którynastępnie, za usługi w tem dziele oddane, został podniesionyna protonotaryusza apostol-kiego. Znaleziono wkrótce lokal,część klasztoru 00. Mercedaryuszów (De mercede, Redemptioniscaptivoium) do którego dokupiono przyległe śpichrzesłużące dziś za koszary; a gdy ową część klasztoru urządzonojak wypadało, zostawiając na potem przebudowanieśpichrzów, mieszkanie dostateczne już było gotowe przy końcu1865-go roku.Tak ważne dzieło, którego doniosłość jak zwykle lepiejocenili nieprzyjaciele niż właśni nasi rodacy; tak ważne dzieło,mówię, wymagało złamania licznych trudności, a najprzódzniweczenia intryg, bawiącej jeszcze wtedy w Rzymie rossyjskiejambassady. Gdy już samej myśli kolegium polsko-papiezkiegoprzetrącić nie było można, nieprzyjaciele o to jedynienadal się starali, aby nie w nasze ręce przynajmniej zarządkolegium się dostał: wiemy że różne osoby usługi swe ofiarowały,i każdą z nich chętniej by byli oni od nas widzieli.Mimo to Ojciec święty, dzięki własnej łaskawości i zachodomprzychylnych Zgromadzeniu prałatów, nam ten zakład powierzył,sobie samemu wybór rektora zachowując. Czujemy całąwagę odpowiedzialności jaka ztąd na nas spada, ufamy wszakżew pomoc Opatrzności Bożej która najlichszych narzędziużywa do spełnienia wielkich rzeczy.Niepodobna tu przepomnieć przeważnej pomocy jakąśmyznaleźli w tej i tylu innych sprawach w nieodżałowanym śp.kardynale Reisach. Przezacny ten i ze wszech miar niepospolitymąż gorącym był przyjacielem sprawy polskiej, a niezmordowanymrzecznikiem interessów jej Kościoła.Wśród tych starań przybyła nam w pomoc Zofia z hrabiówBranickich księżna Odescalchi. Zyskawszy przez dwudziestoletniprzeszło pobyt swój w Rzymie, przez swoje cnotyi wysoką wartość osobistą, znakomity wpływ tak u Ojca św.jak w całem społeczeństwie rzymskiem, używała ona zawsze


J97tych tak pozyskanych korzyści na dobro kraju i Kościołapolskiego. Zakładanie seminaryum polskiego w Rzymie byłorzeczą, której ona nie mogła zostać obcą; to też z całemuczuciem jakoby obowiązku wzięła się do niego. Nietylkobowiem przeważnym swym wpływem najwięcej się przyczyniłado zniweczenia nieprzyjaznych zabiegów i natychmiastzapewniła z własnych funduszów utrzymanie jednego uczuia,ale nadto większą część burs czyli stypendyów, dziś już w liczbieośmiu ze składek swem staraniem zebranych ufundowała.Nie odważamy się tu wymienić wszystkich łaskawych dawcówprzez księżnę czy przez nas uproszonych, nie wiedząc czybywszyscy na to pozwolili. Sądzę jednak że można bez niedogodnościwymienić hrabiów Żółtowskich z Poznańskiego, hrabinęKatarzynę Potocką z Krakowa, księżnę Jadwigę z ZamojskichSapieżynę, Olimpią z Tarnowskich hrabinę Grabowskąze Lwowa, i Wielebną Kapitułę tegoż miasta.Jedną prócz tego bursę zwaną Piusa IX-go, stanowidochód z wynajęcia koszar żołnierzom, a jedna powstała zeskładek zebranych przezemnie w Ameryce. Jest więc obecniewszystkich burs jedenaście.Tym sposobem kolegium mogło już zacząć byt swóji prace. Z początkiem roku szkolnego 1865-66-go, w miesiącuListopadzie, przed mającem nastąpić jego otworzeniem, kiedyjuż nawet trzech alumnów przybyło (jeden z Poznania, jedenz Galicy i, a jeden z Polski pod Rossyą) Ojciec święty mianowałostatecznie rektorem O. Piotra Semenenkę, a skorow kilka miesięcy później lokal dostatecznie wysechł i tymczasemtrzech nowych uczniów przybyło (znowu jeden z Poznania,jeden z Galicyi, a jeden z Polski pod Rossyą), w pierwszenieszpory Zwiastowania Najświętszej Panny, t. j. w przeddzień25-go marca 1866-go r. (w który dzień również przypadałaNiedziela Kwietnia, początek wielkiego tygodnia Mękii Zmartwychwstania Pańskiego) komisya papiezka z całemkolegium inaugurowała uroczyście i szczęśliwie jego otworzenie.W kilka tygodni później, 16-go maja, Ojciec święty samzaszczycił je swoją obecnością i całogodzinnem przebywaniemw jego murach, zwiedzeniem każdej celi i pobłogosławieniemw każdej jej mieszkańca; tudzież czułą a wiele znaczącąprzemową jeszcze uroczyściej zagaił całą przyszłość tegonowego zakładu, który jakoby upominek swego ojcowskiego63


498serca dla Polski, przekazywał jej Kościołowi na wszystkiepotomne wieki.Kolegium polskie w Rzymie liczy teraz piąty rok swegoistnienia. Na początku drugiego roku, to jest w ostatnichmiesiącach 1866-go roku, komisya przewodnicząca założeniutego kolegium, dopełniwszy swego dzieła, złożyła swoje urzędowaniew ręce Ojca świętego; a na jej miejscu Ojciec św.mianował protektorem kolegium krewnego swego, kardynałaMillesi Ferretti, który do tego nowego urzędowania wziął sięz wielkim zapałem i z najlepszą dla zakładu dobrą wolą.Liczba uczniów stopniowo doszła była do dziesięciu. Tegoroku zmniejszyła się w nim, podobnie jak we wszystkich seminaryachnarodowych w Rzymie, z powodu najazdu Piemontczyków,i obawy biskupów przysyłania nowych uczniów w tejchwili. Dotychczas wróciło dwóch uczniów do Galicyi, pięciudo Poznańskiego; z dwóch emigrantów z Królestwa i Litwyjeden udał się do Stanów Zjednoczonych obsługiwać kolonistówpolskich, drugi popłynął jako missyonarz na Wschód.A więc nieprawda jest co nam zarzucano by emigrancinie byli przyjmowani do tego seminaryum. Dodamy wszakże,że wybór kandydatów nie od rektora, ale od założycieli burszależy; ci zaś chętniej przedstawiają młodzież poleconą imprzez biskupów, niż emigrantów mało lub Wcale im nieznanych:a to dla słusznych powodów. Polecenie bowiem biskupadaje większą rękojmią dobrego wyboru, i jest warunkiemw regulaminie wymaganym, a przez Ojca świętego rektorowinałożonym. Przy tem młodzież z Galicyi lub Poznańskiegonietylko jest powszechnie lepiej naukowo przysposobiona, alenadto może bez przeszkody do swej dyecezyi wrócić (co takżeregulamin przepisuje), i zaraz po skończeniu nauk wziąść siędo pracy we własnym kraju; gdy tymczasem emigranci wychodzącyz kolegium muszą dopiero szukać przyjęcia albo w Galicyi,albo na missyach. Jeśli mimo to niektórzy zostali przyjęci,to jedynie na nasze wstawienie się i na tak zwaną bursębrazylijską którą możemy rozporządzać; mamy bowiem mocnąufność w Bogu że się rychło zmiłować raczy nad nieszczęśliwymkrajem, i wybawi go ze srogiego prześladowania.A wtedy niezmiernej będzie wagi zastęp młodych i gorliwychkapłanów, zdolnych zagoić rany długoletniego męczeństwa.* 2e zaś przy ograniczonej liczbie burs czyli stypendyów nie


499wszyscy mogą być przyjęci, a do tego nie wszyscy są dostatecznieuzdolnieni, to już nie nasza wina. Niektórzy z młodychemigrantów znaleźli za naszem staraniem pomieszczeniepo seminaryach we Francyi, w ogóle dobrze urządzonych;ale cóż, kiedy rzadko który wytrwał, i albo sami się oddalili,albo im wyjść kazano!Dodamy także dla objaśnienia, że Zgromadzenie naszenietylko nie odniosło z tej fundacyi żadnej korzyści materyalnej,ale przeciwnie nie mało je ona kosztowała. Młodzieżktórą Zgromadzenie dla siebie wychowuje, nie ma, i z naturyrzeczy nie może mieć przystępu do tego zakładu poświęconegowychowaniu młodzieży na księży świeckich. Przez wzglądna obecną szczupłość funduszów kolegialnych, rektor i wicerektorpoprzestają na wspólnem z alumnami mieszkaniu ipożywieniu, inne zaś potrzeby swoje opędzają z funduszówZgromadzenia, nie pobierając by najszczuplejszej pensyi.Wszystko jednak co się dotychczas zrobiło nie wystarczado ostateczuego utrwalenia zakładu. Mieszkanie zbyt jestciasne, zamiar restaurowania przyległych koszar okazał sięniepraktycznym; o nabyciu zaś nowego domu myśleć niepodobna bez nowych funduszów. Z tego powodu gdy kraj jużdał na ile obecnie mógł się zdobyć, ksiądz Semenenko podałmyśl kardynałowi Millesi opiekunowi kolegium, aby się udaćdo Francyi, tak zawsze skorej do wszelkiego dobrego uczynku,a zwłaszcza do niesienia pomocy Polakom. Otrzymawszy upoważnieniekardynała i osobne w tym celu błogosławieństwoOjca świętego jeździł w lecie 1869-go r. do Francyi, i częściąod biskupów, częścią od innych wiernych kilkanaście tysięcyfranków już otrzymał. Obecne jednak smutne wypadki wstrzymałyrozpoczęte starania.Taki jest przebieg sprawy założenia kolegium polskiego.Otwarty był i inny zakład dla duchownych polskichw Rzymie który kosztował nas wiele zachodu i troski, a pożytkówtakich jak kolegium nie obiecywał. Po upadku powstaniaz 1863—64-go roku kapłani polscy zaczęli przybywaćdo Rzymu. Zrazu przyjmowaliśmy ich do naszego najętegomieszkania, i dzieliliśmy się chudą strawą naszą; wkrótcejednak wiedząc o rychłem przybyciu większej liczby, zastukaliśmydo ojcowskiego serca Piusa IX-go dla wyjednaniaim osobnego zupełnie przytułku, choć z długiego doświad-


500czenia wiedzieliśmy co nas czeka: za twoje myto jeszcze cięobito. W tym zachodzie wsparła nas księżna Odescalchi,równie jak arcybiskup Franchi, a nadewszystko najzacniejszykardynał Reisach, opiekun zakładu św. Trójcy dla pielgrzymów,który część tego lokalu ze stołem dla księży wygnańcówofiarował. Liczba kapłanów przybyłych doszła do dwudziestui więcej. Zrazu otoczeni byli powszechnem współczuciem,i niektórzy do końca je zachowali. Ale ogólnie nieprzeszedłszy przez dosyć ścisłą karność seminaryów, rozproszenipóźniej po obozach, nie zachowywali się ze skupieniemi powagą przynależną: niestety! byli niektórzy nałogowi inieprzykładni. Urzędnicy zakładu, nie bardzo chętni nowymgościom, zaczęli mówić o nich niekorzystnie i dochodziło todo władz rzymskich. Zaczęli być mniej dobrze uważani i przypisywalito naszym intrygom, chęci pociągania do Zgromadzenia,obawie utraty naszego wpływu, i t. d. Nawet samkardynał choć najlepiej usposobiony, zaczął się zniechęcać,ale przez lat kilka udawało się nam go uspakajać. Że w końcuprzytułku tego odmówić musiano to rzecz prosta. Sama nazwatego zakładu pokazuje że on jest przeznaczony do ugoszczeniaczasowo pielgrzymów przybywających na wielkie świętado Rzymu. Ojciec święty uczynił dla kapłanów naszych, czegonie uczynił dla daleko liczniejszych księży włoskich, zbiegłychprzed prześladowaniem piemonckiem; ale z natury rzeczy przytułekten mógł być tylko przechodnim, dopókiby księża nasinie znaleźli dla siebie utrzymania i zatrudnienia. Rzeczywiściewiększa ich liczba rozjechała się do Francyi, Belgii,i Szwajcaryi. Pod koniec zostało tylko trzech kapłanów,a powoli nazbierało się sześciu kleryków. Oddawna administracyazakładu czyniła przedstawienia kardynałowi opiekunowi,że nie można funduszów na inne cele przeznaczonychobracać stale na Polaków, że na święta brakuje miejsca dlapielgrzymów, i t. d. Kardynał zaniepokojony w końcu w sumieniuprzedstawił rzecz całą Ojcu świętemu, a ten kazał zakładzwinąć. Z trzech pozostałych kapłanów jeden pojechał doBelgii a dwóch umieściło się w Galicyi.Otóż jak skoro oświadczyliśmy że nie możemy dalejpopierać przybywających z Polski seminarzystów, natychmiastpodniósł się głos, że my postaraliśmy się o zamknięcie zakładu.Tu musimy uczynić ogólną uwagę, która pewno nie


501zyska nam wielu stronników. Już obcy spostrzegli (z powodunaszych powstań) że Polacy uważają za możebne to wszystkoczego gorąco pragną (bo kierują się zwykle wyobraźnią iuczuciem): to samo się dzieje w życiu prywatnem. Nierazczłowiek utrudzi się i narazi innym chodząc za czyją sprawąlub potrzebą; a gdy w końcu musi oświadczyć że już więcejuczynić nie może, wnet interessowany wydaje sąd: może, tyllconie chce. Nadto wygnańcy (z jakiegokolwiek powodu, niemówimy tu o najzacniejszych) są przekonani, i cierpko sięz tem odzywają, że im się wszystko należy. Z boleścią takżedostrzegliśmy że wychodźtwo późniejsze, dzięki zapewnewychowaniu moskiewskiemu, niżej, ogólnie mówiąc, stoi moralnie,od pokolenia z 1831-go roku; i dla tego snać trudnosię z nimi porozumieć. Na wdzięczność ludzką nikt doświadczonynie liczy; ale spotykając ciągłą i zajadłą niechęć zausługi oddane, za dobrodziejstwa otrzymane, nieraz przychodzismutek i troska jaką może mieć przyszłość kraj, którytyle i takich żywiołów w łonie swoim posiada!Przejdźmy teraz do Paryża. Dosyć liczni kapłani polscy,z kategoryi tych, którzy się skompromitowawszy w ostatniempowstaniu, przybyli najprzód do Paryża i tam zawiązalisię w Stowarzyszenie: ogłosili to w dziennikach emigracyjnych,to w broszurach, pełno zaskarżeń przeciwko naszemuZgromadzeniu. Ze się one po wielkiej części tyczyły osobyksiędza Jełowickiego i stosunków paryzkich, zażądałem odprzełożonego naszej missyi tamecznej objaśnienia. Otrzymałemje w liście w całości tu przyłączonym i w odpisie ustępudo księdza Zulińskiego z dnia 15-go września 1864-go roku.Oto list księdza Jełowickiego pisany do mnie:„Paryż, 25-go czerwca 1869 r. — Z powodu zapytanianajmilszego Ojca zabieram się do skreślenia po krotce stosunkumojego z księżmi polskimi, których nam ostatnie powstanie naprowadziłodo Francyi, zwłaszcza do Paryża; gdzie jako Przełożonymissyi polskiej spełniałem względem nich posługi wywołane ichpotrzebami, obowiązkiem miłości bliźniego, i wolą najwyraźniejsząArcybiskupa paryzkiego.„Pierwszym z tych księży był ksiądz Karol Kobrzyński,który stanął przedemną zbroczony krwią swoją od cięcia w głowęprzez Moskali. Postać jego łagodna i pobożna, podobieństwojego przez bliznę z najmilszym Ojcem, który za ojczyznę walczyłeśaż do krwi, zniewoliły ku niemu serce moje, i był mi


502zrazu miłym gościem, tuż synem duchownym, następnie współpracownikiem,a w końcn bratem w Zgromadzeniu naszem, którejuż od Jat kilku uwesela i buduje apostolskiemi pracami w missyinaszej bułgarskiej.„W parę miesięcy po przybyciu księdza Kobrzyńskiego,księża polscy coraz liczniej przybywali do Paryża. Przyjmowałemich z równem uczuciem braterstwa. Celki się nasze dla nichrozszerzyły, po dwóch ich mieszcząc, stół nasz był ich stołem,i za laską Bożą znaleźli u nas nietylko pożywienie i odzienie,ale i pomoc duchowną, wspólnie się z nami modląc, rozmyślającw godzinach właściwych, i ukrzepiając się czytaniem duchownemi rachunkiem sumienia, według obyczaju właściwego pobożnymkapłanom. Szło mi o to aby tych kochanych braci, z obozowejkurzawy otrzepawszy, do spokojnej przy ołtarzu służby przysposobić.I skoro którzy przy tych ćwiczeniach duchownych skupiwszyducha odbyli spowiedź świętą, uzyskiwałem dla nich w arcybiskupstwiepozwolenie do odprawiania Mszy Św., i stosowne przykościołach paryzkich lub na prowincyi umieszczenia z dostatecznemwynadgrodzeniem. Tym sposobem do połowy maja 1864roku umieściłem już był szczęśliwie około dwudziestu. I byłamiędzy nami doskonała zgoda; bywali na naszych nabożeństwach,zwłaszcza też wieczornych w Wielkim Tygodniu i w miesiącuMaryi; i Polacy też tłumnie przybywający do Paryża, licznie sięz nimi na te nabożeństwa zbierali.„W połowie maja 1864-go roku gdym zawołany do Rzymuna zebranie ogólne naszego Zgromadzenia opuszczał Paryż w towarzystwiedwóch nowicyuszów naszych, księdza Kobrzyńskiegoo którym wspomniałem i księdza Jana Wołłowskiego, pozbawionegoprawej ręki (a który już dzisiaj w jednej z naszych missyjamerykańskich, jak sam pisze w missyonarskiej pracy raj znalazł),zostawiłem dom nasz i kościół w Paryżu dwom zacnymOjcom Kapucynom, Fidelisowi i Krescentemu, którzy bardzo gorliwiemiasto nas obsługiwali w kościele i w domu biedną bracięnaszę. Ale też, czasu mojego pobytu w Rzymie, niektórzy księżapolscy porozpoczynali w Paryżu obce nam robótki, których pierwszymwynikiem był komitet ks. Mikoszewskiego, do którego zamoim powrotem chciano też użyć i mego imienia, na co zgodzićsię nie mogłem. I pierwsze to ich dzieło, szumnie i brzęczącorozpoczęte, wkrótce się obaliło za przybyciem do Paryża księdzaKotkowskiego, około którego otworzyło się równie niewłaściweStoicarzyszenie kapłanów polskich.„Tymczasem coraz nowi do Francyi, a najwięcej do Paryża,przybywali księża. Wszystkim jak mogłem służyłem, już to ugaszczającich w domu naszym, już to otrzymując dla nich zasiłkiod rządu francuzkiego i od księdza Perraud dyrektora de l' Oeuvredu Catholicisme en Pologne, już nakoniec wyjednawszy odOjca Etienne, jenerała Lazarystów, przyjmowanie każdego księdzapolskiego na tygodniowe rekollekcye, pro Deo a przez które


503każdy z nowoprzybywających księży przejść był obowiązany, nimsię poważyłem prosić o celebet dla niego. U Lazarystów byłowtedy trzech czy czterech świątobliwych kapłanów Polaków, bardzozdolnych do tej posługi, z którą sam nikomu się nie narzucałem.„Ale niestety znajdowali się księża, którym nie skoro byłodo ołtarza, może dla warunku odbycia rekollekcyj świętych.Takim był i ksiądz Korolec, o którego mnie osobno kochanyOjciec zapytuje; który jednak w końcu zgodził się na rekollekcy e > i gdy przez jednego ze wspólka planów przysłał mi był świadectwoz odbytych rtkollekcyj, chociaż osobiście nie dał mi siepoznać, otrzymałem dla niego celebret; w czem dowód oczywistyże mi o czołobitność, o co mię oskarżono, zgoła nie chodziło.1 ksiądz Korolec używał tego celebretu od czasu kiedy go zażądałaż do śmierci swojej. Byłem na pogrzebie jego w kościeleSainte Marie des Batignolles, serdecznie się modląc bym gopoznał w Niebie.„Nikomu nie odmawiałem przypuszczenia do ołtarza, i żadnychinnych warunków nie stawiałem, jak odbycie rekollekcyjświętych. Ale w sumieniu nie mogłem starać się w arcybiskupstwieo celebret ani dla zakonników mających w Paryżu klasztoryswojego zakonu, a więc swoję prawowitą władzę, ani dla tychksięży świeckich, którzy po otrzymaniu za mojein pośrednictwemCelebretu w Paryżu, mieli nieszczęście popaść w suspensę, którąwładza biskupia była zmuszona ich ukarać. Nie odmówiłem teżżadnemu z księży polskich wstawienia się do Stolicy Apostolskiejo zdjęcie Cenzur kościelnych za zbrojne i ,krwawe należenie dowojny, lub za skazywanie na karę śmierci; bo im który byłchorszy tem prędzej mu z ratunkiem spieszyć czułem się obowiązanym.Dwóch tylko kapłanów odkryło mi się z podobnąpotrzebą, i dla obu, gdy przykładnie odbyli rekollekcye u Lazarystów,zdjęcie Cenzur kościelnych u łaskawości Ojca świętegootrzymałem. Mam dotąd kopie próźb które za niemi pisałem,a które przez ręce kochanego Ojca przechodziły.„Pozostaje mi jeszcze nadmienić o przypuszczaniu nowoprzybyłychksięży polskich do kazania i do spowiadania. Dokazania z początku zapraszałem wszystkich, ale mało który tozaproszenie przyjął, a z tych nie wszyscy okazali zdrową naukę.Przyłączone tu trzy listy moje, z których pierwszy do księdzaŻulińskiego, posłużą do wyjaśnienia, dla czego nie udało się księżomnowoprzybyłym otrzymać w arcybiskupstwie pozwolenia naotwarcie, w osobnym od naszego kościele, nabożeństwa dla Polaków;a właśnie ta okoliczność wywołała niczem nieusprawiedliwionąniechęć ku nam tak nazwanego Stowarzyszenia kapłanówpolskich, do którego dzięki Bogu nie wszyscy nowoprzybyli księżanależeli i z którego wielu się już wymazało. Niebaczni ci Stowarzyszenina własne dusze wzięli odpowiedzialność za duszetych wszystkich, których namowami swemi ustnemi, pisauemi


Jj 04i drukowanemi odwrócili od przychodzenia do naszego kościoła,a tem samem od przyjmowania z naszej ręki Sakramentów świętychw życiu, a nawet, jak się sami wyrażają, i przy śmierci.Lecz do tego ostatniego jeszcze dzięki Bogu nie przyszło; bodotąd każdy konający, o którym zdołaliśmy się dowiedzieć, najrzewniejSakramenta święte z naszej ręki przyjął.„Zresztą, wchodząc w prawdziwą potrzebę, stopniowo corazwiększej liczbie kapłanów polskich otrzymywaliśmy prawo spowiadanianietylko w naszym kościele. 1 w 1865-tym roku byłojuż kapłanów polskich mających prawo spowiadania, a rozrzuconychpo całej przestrzeni Paryża, dwudziestu. Imiona i nazwiskaich, z wymienieniem gdzie mieszkają, i przy którym kościelesłużbę sprawują, na głównych drzwiach kościoła naszego, dlauwiadomienia wszystkich Polaków, przez dwa lata wciąż byływywieszone.„Oto jest w całej tej rzeczy prawda, którą wobec Bogai z pamięcią na Sąd Jego piszę. A będą; w prawdzie, czuję sięw miłości, i spodziewam się że wszyscy nieprzyjaźni nam, księżaczy nie księża, wiedzą dobrze że mamy ich za braci, i że w złymswoim razie tem skorszymi nas znajdą ku swojej posłudze; czegomoże już za łaską Bożą który z nich sam na sobie doznał. —Prosząc najmilszego Ojca o błogosławieństwo, etc."Dodajemy ustęp z listu księdza Jełowickiego do księdzaŻulińskiego, z dnia 15-go września 1864-go roku:„Otrzymałem dla księdza dobrodzieja pozwolenie spowiadania,ale z wielką trudnością, i wyłącznie w kościele de V Assomption,i tylko na jeden miesiąc tymczasem. Powodem tych wszystkichtrudności i ograniczeń jest to, że Księża Dobrodziejenie jesteście jeszcze znani w arcybiskupstwie, które dotąd polegajedynie na mojej odpowiedzialności, którą jakkolwiek ofiaruję dopewnego stopnia, wszakże nią się przeciążać nie mogę. Innabowiem jest komu ufać, inna zaś za kogo ręczyć. Otóż ufającksiężom dobrodziejom ofiaruję im chętnie udział w pracy apostolskiejw granicach moich, to jest w kościele naszym. Co dozaręczania po za tą granicą, wątpię nawet aby mogło być przyjęte.Bo jeszcze i teraz wyraźnie ksiądz Megnan, w obecnościksiędza Hubego, którego mu przedstawiłem jako zastępcę megow czasie nieobecności mojej, i z naleganiem oświadczył, iż żadnemuz nowoprzybyłych księży polskich nie da władzy inaczej,jedno pod warunkiem aby pod mojem okiem pracował. Przykrymbardzo dla mnie samego jest ten warunek, bo wolę byćpilnowanym niźłi pilnować; ale łatwo pojąć tę ostrożność władzyduchownej względem księży nieznanych jej zgoła, i nie posiadającychjeszcze języka francuzkiego, a chcących w języku dla niejobcym pracować.


505„Z tych wszystkich powodów, gdym wspomniał księdzaMegnan o zamiarze księdza Mikoszewskiego pracowania dla Polakóww osobnym od naszego kościele, nie chciał ani o tem słuchać.I powtórzył z mocą: „nie znam tych księży którzy się namdotąd nie bardzo dobrze przedstawiają. Spotykam ich częstoodzianych po świecku, nie noszą tonsury i nie dają oznak pobożności."A chociaż ja mu oświadczyłem, że inaczej księży naszychnie widuję jedno bardzo po kapłańsku odzianych, i że żadnadotąd na nich skarga mię nie doszła, on mi powtórzył że ichspotyka często w świeckich sukniach, i że skoro raz jeszczektórego z nich spotka bez sutany i bez tonsury, oddali go odołtarza, bo taka tu jest konieczna dyscyplina kościelna. Musiałemumilknąć, bo sam bez skutku przypominałem księżom naszymnoszenie tonsury."Czytelnik bezstronny osądzisprawie.kto winien w całej tejZresztą w Paryżu, gdzie jest dostatek księży, nie łatwarzecz dla świeżo przybyłego otrzymać ambonę lub konfessyonał,i nie ma w tej odmowie nic ubliżającego. Nawet miejscowikapłani nie wszyscy są spowiednikami. Cóż dopieromówić o otrzymaniu kościoła i otworzeniu osobnego nabożeństwa?Zdarza się owszem księdzu Jełowickiemu gorzkie nierazwyrzuty od władz kościelnych odbierać, za zbytnią łatwośćw polecaniu. Ksiądz biskup Wersalski, choć niezmiernie nańłaskaw, surowo mu wyrzucał w mojej obecności że wyjednałpozwolenie spowiadania dla jednego kapłana z liczby stowarzyszonych,któren nigdy nie chciał być u proboszcza (choćten pierwszy był u niego), i nosił się po świecku choć to podcenzurami zakazane, a jednak Mszę świętą odprawiał. Kiedyzaś proprio motu erygowali czternaście parafij polskichw Paryżu, nie łatwo mu się udało przebłagać arcybiskupa,słusznie zagniewanego za tak niepojętą swawolę; tem bardziejgdy przyszło wstawiać się za kapłanami pod processemkryminalnym będącymi. A jednak wszystko to czynił ów strasznyksiądz Jełowicki ; zbierał nawet składkę na kapłanaktóry podpisał wyrok jego potępienia (interdyktu na kościółAssomptiori).Tryumfowali potem, że młoda, euiigracya, przestała chodzićdo naszego kościoła. Tymczasem pobożniejsi z niejskarżyli się, że ci księża wzbraniając im słuchać naszych64


506kazań, osłabiali ich wiarę swemi rozmowami. Zresztą zakaztaki łatwy cło wykonania; bo czy stara czy nowa emigracya,tylko na nabożeństwa narodowe schodziła się licznie, dlaojczyzny; dla Boga w dnie niedzielne, mało zawsze względniebywało.Skarżyli się jeszcze na nas kapłani Stowarzyszeni żeśmyim missyi duchownej dla Polaków w Paryżu nie odstąpili.Nigdyśmy do tej missyi nie byli przywiązani, bo nas wieletrudu i trosk kosztowała, mało pociechy przynosiła. Na półroku przed zawiązaniem Stowarzyszenia kapłanów, naradzaliśmysię na zebraniu ogółnem naszem w Rzymie czyby niewypadało tego uczynić, w nadziei że nowoprzybyli kapłanilepiej zdołają trafić do serc współczesnego im pokolenia.Wstrzymywało nas od takowego kroku:1) przywiązanie do naszej posługi pobożniejszych z dawnejemigracyi, choć już nielicznych ;2) poczucie obowiązku, zwyciężanie w nas samych wadyogólnej w naszym charakterze, rzutkości i zmienności: chcieliśmywytrwać na raz zajętem stanowisku, dopóki Bóg pozwalałcokolwiek dobrego czynić i złemu zaradzać;3) wzgląd na trudność niezmierną zastąpienia kimkolwiekksiędza Jełowickiego' w jego rozległych stosunkach iwpływach osobistych, długoletnią pracą i niepośledniem stanowiskiemspółecznem nabytych;4) obawa że zaczną i opuszczą, jak uczynili księżaświeccy, którzy przed przybyciem kapłanów z ostatniej emigracyiotworzyli byli drugie nabożeństwo dla Polaków w kościeleSorbony. Każdy bowiem ksiądz świecki, będąc obowiązanymdo posług przy jakiej parafii, a najbardziej zajętyw Niedzielę, materyalnie nie mógłby się podzielić. Pytanieprzy tem wielkie czyby była zgoda i jedność ducha międzypracującemi, i czy niejeden nie wyniósł by się raczej doGalicyi lub gdzieindziej, jak się już powszechnie stało;5) dawało nam najwięcej do myślenia stanowisko jakiewielu z tych kapłanów zajmowało w ostatnióm powstaniu.Postanowiliśmy wszakże upatrywać ludzi, w ręce którychmoglibyśmy z dobrem sumieniem zdać missyą. Stukaliśmy dopojedynczych kapłanów, i do członków polskich Zgromadzeniaśw. Wincentego a Paolo: jedni nie mogli, drudzy niechcieli, inni jak ksiądz Żelechowski, były proboszcz z Odessy,


507i ksiądz Strutyński missyonarz, rychło pomarli. A tak dźwigamyciężar tej missyi, dlatego tylko że nie mamy w sumieniuna kogo ją przenieść. Zresztą od ostatniej wojny weFrancyi i oblężenia Paryża, nie słyszeliśmy już o współzawodnikach.Podczas oblężenia Paryża ksiądz Jełowicki dochodziłdo bliższych ambulansów, a ksiądz Witkowski okrom że byłkapelanem jeńców niemieckich, od których otrzymał serdecznepodziękowanie, w pismach publicznych ogłoszone ; posługiwałnadto stale rannym francuzkim w wielkim ambulansie.A że wraz po kapitulacyi, kapłani francuzcy wrócili do swoichdawnych zajęć, ksiądz Witkowski nie chciał pozostawićchorych swych bez duchowej pomocy, i pozostał w powtórnieoblężonym Paryżu, pod obrzydliwym rządem a raczej nierządemKommuny, i wytrwał do końca narażając rozmyślnieżycie własne. Wracamy do kapłanów z nowej emigracyi.Chcąc otworzyć jakiekolwiek pole dla gorliwości kapłańskiejnowoprzybyłych, przedstawiliśmy niektórym z nich abyodbywali missyjki po zakładach na prowincyi. Ojciec Perraudnajchętniej dawał pomoc na to z kasy towarzystwa L' oeuvredu Catholicisme en Pologne przezeń założonego; ale i to niebardzo się powiodło. Niektórzy bowiem (choć były zaszczytnewyjątki) więcej się bawili polityką niż spowiedzią, zbieraliwiernych nie do kościoła ale na schadzki pokątne, i zamiastmissyj zakładali gminy.Za dawnej emigracyi kilku złych księży, przepędzanychz dyecezyi do dyecezyi, potrafiło zhańbić duchowieństwo polskiewobec Francuzów. Było się to jakoś zatarło, i nowoprzybylikapłani polscy doznali najlepszego przyjęcia ze stronyduchowieństwa francuzkiego. Dziś to samo się powtarzana szerszą skalę. Cóż dziwnego potem, jeśli się nam wymknęłoczasem jakieś słowo cierpkie niesmaku? Kadzi niejako jesteśmyprzyznać się choć do tej winy, gdy innych zarzutówprzyjąć na siebie nie możemy.Rzecz nie do pojęcia, że kapłani stowarzyszeni w Ostrzeżeniuswem w osobnej, dziś już zapomnianej, broszurze drukowanem,zarzucają nam iż przeszkadzamy im w dostaniusię do Księstwa i Galicyi; kiedy w chwili gdy to pisali byłojuż ich tam trzydziestu, a żadnego z nas: więc albo nasza


508złość bezsilna, albo jej niema. W każdym razie nie było sięczego skarżyć.Ksiądz Arcybiskup poznański ma dosyć swoich własnychkapłanów, obcych nie przyjmuje. Nie nasza rzecz radzić maaby się narażał na trudności z rządem pruskim, który takblizko jest skolligaconym z moskiewskim. Zresztą nie nasząteż rzeczą jest wchodzić w powody arcypasterza, ani powtarzamon rad naszych potrzebuje.Co do Galicyi: gdyby wszyscy czytali tam Ostrzeżenie,sądzimy, że nie jeden, równie szlachetny jak Ojciec Fidełis,poczuł by się do obowiązku zaświadczenia publicznie odebranejod nas pomocy. Niejednemu bowiem wyrobiliśmy paszport,daliśmy pieniądze na drogę i poleciliśmy znajomymdostojnikom galicyjskim. Ale słyszeliśmy dwóch biskupówgalicyjskich skarżących się już na niektórych księży emigrantówdo siebie przyjętych: jeżeli w końcu ich oddalą winaniezawodnie będzie Zmartwychwstańców. Dobrze jeden z naszychhistoryków zauważył, że miłość własna nie pozwala namw jakimkolwiek wypadku przyznać się do winy, albo przynajmniejprzyjąć części jej na siebie: trzeba koniecznie znaleźćkozła ofiarnego, na którego się osobiste lub publicznegrzechy składa! Takim kozłem ofiarnym są obecnie Zmartwychwstańcy.I jak Tertullian mówi o poganach swego czasu,że winę wszystkiego składali na Chrześcian; „czy Nil wylałza nadto, czy całkiem nie wylał, czy deszczu za wiele czyza mało, Chrześcianie winni, Chrześcian rzucić na pożarciebestyom": tak się i nam dziś dzieje. I świeccy i duchowniwmawiają w siebie, że Zmartwychwstańcy wszystkiem i wszystkiemisię zajmują. Jacyż to kolosalni ludzie ci Zmartwychwstańcy,gdy tak mogą wszystkiemu podołać!Księża stowarzyszeni skarżą się jeszcze, żeśmy ich naczas polubownie nie ostrzegli, a potem bezwzględnie potępili.Zapomnieli widać, że na kilka miesięcy przed ogłoszeniemswego Ostrzeżenia prosili księdza Semenenkę będącego przejazdemw Paryżu, aby chciał być rozjemcą między nimia księdzem Jełowickim: a ten ostatni, nie zasłaniając siębynajmniej stanowiskiem swojem urzędowem względem nich,chętnie przystał na to. Otóż ksiądz Semenenko, którego niktjeszcze o żywość lub niecierpliwość nie oskarżał, w długiejrozmowie z ówczesnym prezesem stowarzyszenia, i innym jego


509kolegą, wykazywał obszernie pierwszym artykułem ich ustawy,że stowarzyszenie jest nie kościelne jedno polityczne.Prawda że oni przy swojem do końca obstawali, nawet zabójstwpolitycznych zacięcie bronili; lecz jakiem prawemmogą się teraz skarżyć żeśmy ich nie ostrzegali?A zatem wszystkie zarzuty są prostą przyczepką, sprawamiędzy kapłanami stoicarzyszonemi, księdzem Mikoszewskim(skarżącym się żeśmy byli powodem jego wydalenia z Rzymu)i t. d. jest sprawą różnicy zasad. Pokazało się to z listówzuchwałych księdza Mikoszewskiego pisanych do Ojca Św.,i listu kapłanów stowarzyszonych do Ojców Soboru. Samksiądz prałat Sosnowski, tak zresztą dla piszących pobłażliwy,musiał się jednak publicznie zastrzedz przeciwko ichzasadom. Powtarzam, sprawa między nami jest sprawą zasad;my stoimy przy Papieżu i biskupach, władzę w Kościeleczcimy jako z góry idącą od Boga; przeciwnicy nasi chcielibywprowadzić do Kościoła pojęcia tak zwane nowożytne,i władzę pochodzącą z dołu przez lud: porozumienie zatemmiędzy nami niemożebne. Zresztą jeden z naszych kapłanówma już przygotowaną pracę do druku, w której kwestyą zasadrozbiera: my zatem jej nie poruszymy.Co do skarg księdza Mikoszewskiego przypominamywykrzyknik księdza Butkiewicza: „wszystko wiedzą w Rzymie!"Rzeczywiście wszystko wiedzą. I duchowieństwo, i gorliwiświeccy otrząsnąwszy się z długiej ospałości poczuli siędo obowiązku uwiadamiania o wszystkiem Rzymu. WiedziałRzym jakie stanowisko zajmował ksiądz Mikoszewski w czasiepowstania, wiedział co w swoim Głosie kapłana pisałnietylko przeciwko Zmartwychwstańcom ale przeciwko własnemuarcypasterzowi. Ma też Stolica Apostolska swoich nuncyuszówwszędzie, nie dla czczej formy tylko. Wiedzfeł zatemRzym że ksiądz Mikoszewski był oddalony z Paryża przezwładzę polityczną za ścisłe stosunki ze skrajnem stronnictwemprzewrotu. Wiedział następnie o jego ruchach w Hiszpanii,Portugalii, Brazylii, Ameryce południowej; i nic dziwnegoże nie chciał mieć gościem nieupoważnionego reprezentantaKościoła polskiego. Dodamy jednak dla zapobieżenianadal wszelkim podobnym rozprawom, że każdy katolik,a tem bardziej każdy kapłan obowiązany jest powiedziećszczerze swe zdanie o osobach, o które go właściwa zwierzch-


510ność kościelna zapytuje. Wie o tem każdy co się teologiiuczył. Wymaga tego dobro Kościoła, dobro publiczne, przedktórem interes prywatny ustąpić musi. Nikt się tem gorszyćnie będzie, jeśli jest prawym synem Kościoła, i Kościół jakoswą matkę miłuje. Otóż i nam się czasem zdarza poufnezapytania względem rozmaitych osób od urzędów kościelnychodbierać, na które z całą sumiennością, jak miłość chrześciańskaz jednej strony, a z drugiej sprawiedliwość nakazuje,staramy się odpowiadać. Rachunku z tego przed nikim zdawaćnie możemy, chyba przed Bogiem i przed zwierzchnościąduchowną. Czy nasze zdanie wpłynęło kiedy na zachowaniesię władz tutejszych względem którego z naszych rodaków,tego nie wiemy i nigdy zapewne wiedzieć nie będziemy, tembardziej że prócz naszego głosu jest zawsze wiele innychdanych, na których się władza w swem postępowaniu opiera;tuszymy wszakże żeśmy nikomu nie zaszkodzili, a może niejednegoz zarzutów oczyścić zdołali.Co do naszych oskarżycieli, zapewniamy najuroczyściej,że żadnej do nich nie mieliśmy i nie mamy urazy, żadnegopowodu im szkodzenia; owszem chętnie im wszelką pomocnieść jesteśmy gotowi, choć się w zasadach wielce różnimy.Ganiąc zasady osobom krzywdy nie czynimy. Miłość dla osóba nienawiść dla błędu, oto stare chrześciańskie i nasze takżehasło.Pojawiają się wciąż jeszcze w dziennikach włoskich,czyjegokolwiek pióra nie wchodzimy w to ale zawsze polskiego,artykuły podżegające rozognione namiętności rewolucyonistówwłoskich przeciw nam, dotychczas bez skutku: snaćw cudzoziemcach antykatolickich nawet, budzi ckliwość tomiotanie się Polaków już tyle nieszczęśliwych, na własnychswoich r&daków i to przed obcymi, których te osobistości nieobchodzą. Zresztą, dzięki Bogu, wśród obcych nieprzyjaciółnie mamy! Jeden z najznakomitszych prałatów polskich powiedziałnam świeżo* „albo nigdy nie odpowiadajcie, albo musicieodpowiadać zawsze i na wszystko: bo jak skoro odpowiadacieczasem tylko, ile razy zamilkniecie mnóstwo ludzipowie, że nie macie co odpowiedzieć: a czy podobna Wamwciąż polemikę prowadzić? Wierzajcie mi, ludzie poważni,o których zdanie dbać możecie, nie uwierzą potwarzom;systematycznie niechętnych niczem nie przekonacie. Jeżeli


511w rzadkim jakim razie pokaże się użyteczność odpowiedzi,to Bóg wskaże niewątpliwie'.' Sprawdziliśmy już nieraz mądrośćtego zdania. Raz czy dwa odpowiedzieliśmy w pismach zagranicznychna zarzuty nam czynione. Kilka razy w pismachkrajowych, a zawsze na usilne domaganie się naszych przyjaciółtroszczących się o to by kłamstwo słabszych umysłóww kraju nie uwiodło. Więc i nadal tak samo postępowaćzamierzamy, w duchu naszej Reguły która o tyle nam pozwalabronić się od potwarzy, o ile by na naszem milczeniu chwałaBoża ucierpieć mogła. Zkądinąd zbyt trudna to kapłanomszermierka z ludźmi dla których potwarze są chlebem powszednim.Odpowiadać na wszystko zbyt mało mamy ochotyi zgoła nie starczy uam czasu.Niechże raz na zawsze przekonają się łaskawi nasi przyjacielei dobrodzieje w kraju, że nam niepodobna bronić sięprzeciwko ciągłym i systematycznym napaściom. Musielibyśmychyba tylko to robić i czytać dzienuiki w których prócz żółcii plotek często więcej nic nie ma. Bezimienny autor znakomitejbroszury świeżo ogłoszonej pod tytułem: ., Wo ist dieZukunft Europa's, powiada że ludzie uczciwi tak niekorzystniemuszą walczyć przeciwko złemu dziennikarstwu jak żołnierzze strzelbą skałkową przeciwko kartaczownicom. Onmyśląc o Wiedniu dodał: jak bankier płaci tak adwokat pisze;a my o Galicyi myśląc moglibyśmy powiedzieć: jak żyd płacitak adwokat pisze. I bogdajby tylko adwokaci u nas pisywali!ale pisują chyba tacy którzy nie mają klientów, pisząlekarze nie mający pacyeutów, piszą studenci którzy nie zdaliegzaminów, oficyaliści którzy miejsca postradali itd. itd. i citworzą niby opinią publiczną. Co to za pociecha módz plućw górę i błotem przechodzących obrzucać! Cóż dopiero gdymogą zarazem ulżyć trawiącej żółci! Wienici ja że są najszlachetniejszewyjątki, że dziś wielu ludzi z najczystszegopoświęcenia oddaje się dziennikarstwu; podobnie jak w wojnienarodowej i ojcowie rodzin i seminarzyści idą na wojnę;ale dotychczas zawsze to walka ze skałkówką przeciw kartaczownicy!,Więc jaki ratunek, powie kto, i jak oświecić mnóstwoludzi nie złych ale łatwowiernych, wierzących jeszcze wewszystko co napisane, co stoi czarno na biotem ? Nie widzimyinnego środka jak w zużyciu się złego, samem naduży-


ii 2ciem. Podczas oblężenia Paryża jeden i drugi dziennik czerwonyupadł z braku czytelników. W końcu może i dobrodusznanasza szlachta wiejska, i poczciwe mieszczaństwo, a naweti „dobrodzieje" przestaną złe dzienniki trzymać i wierzyćiv brudne na białem, a niecb braknie abonentów niezawodnieupadną, bo tylko ludzie uczciwi piszą z poświęcenia i jeszczenieraz płacą drukarza z własnej kieszeni. Po wielkich stolicachgdzie wiedzą co się dzieje za kulissami dziennikarskiemi,za ile się poprzedawały organa najpoważniejsze niby, abywmówić światu jedność włoską lub uczynić popularną weFrancyi i Anglii wojnę Prusaków przeciwko Danii i Austryi,tam nie wierzą już w czarne na białem. U nas daleko jeszczeod tego; wszakże w Galicyi samej muiej już żywa wiaraw dziewiczość fabrykantów opinii publicznej: niedawny procesdwóch dzienników we Lwowie i świadectwa jakie sobienawzajem ci panowie oddawali przetarły choć z grubego oczynaszym dobrodusznym. Ufajmy że z czasem przy śmielszemcoraz występowaniu organów katolickich i u nas trzeźwiejludzie na rzeczy i osoby poglądać zaczną. Co do nas pocieszamysię słowami Zbawiciela: „błogosławieni jesteście, gdywam złorzeczyć będą, i prześladować was będą, i mówićwszystko złe przeciwko wam, kłamając, dla mnie (to jestz powodu mnie). Radujcie się i weselcie się: albowiem zapłatawasza obfita jest w niebiesiech" (Mat. V.)Wprawdzie św. Paweł pisze do ucznia swego biskupa:„staraj się o dobrą sławę, cura de bono nornine. u Niewątpliwiedobra sława pozwala kapłanowi korzystniej dla dusz pracować,i dlatego też nieprzyjaciele Kościoła starają stę osławićkapłanów, mianowicie gorliwszych, wiedząc że z mnóstwakłamstw i potwarzy zawsze jakiś osad uprzedzeń w umysłachpozostanie: „mentez morbleu, mentez, mówił Voltaire, il enrestera toujours ąueląuechose." Ale doświadczenie samo jużnas nauczyło jak prawdziwie mówił św. Franciszek Salezy,haniebnie spotwarzony a bronić się nie chcący: „ufam że miBóg zostawi tyle dobrej sławy ile mi jej potrzeba do Jegosłużby." Pomimo wszystko co już przeciwko nam napisano,więcej mamy jeszcze do czynienia niż podołać możemy. Zresztąmy starsi na których głównie pociski padają, możemy siępocieszać po ludzku nawet, wyrażeniem się ś. p. biskupaŁętowskiego: „że Polacy obchodzą się z ludźmi jak ze zwie-


513rzyną; dopiero ją znajdują dobrą gdy cuchnie." Otóż rychłoi nam dadzą pokój, gdy już im na świecie zawadzać niebędziemy. A rzeczywiście chodzi nam o to tylko żeby imionanasze znalazły się w księdze żywota.ROZDZIAŁVILPrzełożeństwo ks. Hieronima Kaysiewicza (1864-1871).(Ciąg dalszy).Widzieliśmy powyżej że na ostatniem zebraniu ogólnemZgromadzenia (1864) zasiadali przybyli członkowie z Amerykii z Turcyi. Missyą Zgromadzenia w Kanadzie nabrałajuż takiej wagi, iż na tem zebraniu wyniesioną została w duchuReguły, na dom regularny Zgromadzenia, drugi dopieropo rzymskim. Inne bowiem jako to paryzki, bułgarski i włoskiw Mentorelli zakład, są dotąd missyami tylko. Ten wzrostmissyj Zgromadzenia w Ameryce spowodował nowo potwierdzonegoPrzełożonego głównego aby ją odwiedził, tem bardziejże coraz pomyślniejsze widoki na przyszłość skłaniałydo lepszego opatrzenia fundamentów w obecnej chwili zakładanych.Tak więc w roku 1865-ym wyjechałem dla zwiedzeniamissyi kanadyjskiej. Znalazłem tam pięć wielkich parafijstale obsługiwanych, dziesięć stacyj missyjnych co miesiącodwiedzanych, nadto świeżą osadę polską (z dwieście rodzin)Paryż nazwaną, w stanie Michigan, o trzysta mil angielskichpołożoną, a odwiedzaną dwa razy do roku; przytem zakładdla sierot utrzymywany przez siostry miejscowe; a na końcuznalazłem już dobrze rozpoczęte dzieło, bo małe kollegiumczy gimnazyum dla uczącej się młodzi. Wdzięczna ta ludnośćchoć obca i mięszana, przyjmowała przełożonego Ojców swoichduchownych w processyi z chorągwiami przy wystrzałachz moździerzy i t. d. W Montreal, w Kanadzie francuzkiej,kazałem podczas podwójnych rekollekcyj proboszczom i wikarymdyecezyi, a wszędzie mówiłem o prześladowaniu w Polsce,bo wszędzie o to się dopraszano.66


514515Z północnej Ameryki musiałem dopłynąć aż do Brazylii,albowiem nowo obrany biskup ogromnej dyecezyi Pernambucoupewniał mię że znajdę tam hojną pomoc dla seminaryumpolskiego które właśnie jak widzieliśmy zakładało się w Rzymie.W skutek wszakże uciążliwej wojny z Paraguay, bankructw,upadku handlu, ledwo żem zebrał w Brazylii funduszna stałe utrzymanie jednego ucznia. Miałem jednak sposobnośćobznajomienia Brązylijczyków ze sprawą polską i Kościołapolskiego.Zaledwo powróciłem był z Ameryki w jesieni 1866-goroku gdym otrzymał naglące wezwanie o otworzenie tamżenowej missyi. Nadszedł bowiem list od księdza Dubuis, biskupaGalveston w Texas, przybyłego do Europy po missyonarzy,w którym mi przedstawił, że ma w sześciu czy siedmiu miejscowościachkilka tysięcy Polaków pobożnych i rządnych,a bez jednego kapłana swego języka; że główna koloniaPanna Marya założona jest na cześć Tej, którą Polacy czcząjako swoją królowę, i przeto ufa, że Zgromadzenie nie zaniedbabraci swoich, krwi swojej, dusz krwią Chrystusa Panaodkupionych a pozbawionych środków zbawienia; że tak ufaiż Matka Najświętsza nie opuści go w tej potrzebie, iż jużzatrzymał dwa miejsca dla missyonarzy naszego Zgromadzeniana statku odpływającym 28-go września z Brestu doNowego Yorku. Zdawało się że takiemu wezwaniu, zaklęciu,niepodobna było odmówić. Zgromadzenie wysłało O. AdolfaBakanowskiego jako przełożonego missyi, dodając mu księżyBarzyńskiego i Feliksa Zwiardowskiego. Po przybyciu pocieszenizostali pobożnością kolonistów, mianowicie w osadziewiejskiej Panna Marya, gdzie się lud i bez kapłana do kościołana modlitwę schodził i dzieci katechizmu się uczyły.Kilka dni drzwi się u missyonarzy nie zamykały, aż się ludnacieszył i napłakał z radości. Tak jest powolny, iż przedAdwentem chcąc się trochę zabawić przy skrzypcach, przyszlistarsi prosić O. Bakanowskiego o pozwolenie, a nazajutrzwszyscy stawili się w kościele na Mszę zrana, aby pokazaćiż żadnego nadużycia nie było. Wybudowali już dom kamienny,który ma tymczasem służyć za'plebanię księżom, a potemza klasztorek dla sióstr i szkołę dla dziewcząt. Podobniekilkadziesiąt rodzin wyrobników polskich w mieście San An-tonio zdobyło się na zbudowanie kościoła,mieszkanie dla proboszcza.domu na szkołę,Rychło potem musieliśmy posłać księdza Szymona Wieczorkana proboszcza do nowej kolonii polskiej w StanieMichigan, a dyecezyi Detroit (dawniej już odwiedzanej przezjednego z naszych kapł anów z Kanady) którą poczciwi koloniścina pociechę nazwali Paryżem. Świeżo biskup z Louisvillew Kentucky ofiarował Zgromadzeniu budynki pokollegialnez obszernym ogrodem, zdolne pomieścić stu-pięćdziesięciuuczniów w St. Mary. Współcześnie sześćset rodzin polskichmieszkających w Chicago (Illinois) i w okolicach, zdolnychutrzymać trzech kapłanów, domaga się wraz z biskupembyśmy objęli tę parafią (obsługiwaną już tymczasowo przezksiędza Bakanowskiego).Inny fakt o którym wspomnieć wypada jest podróż mojaodbyta do G-alicyi w roku 1868-ym na 1869-ty. Ksiądz Semenenkopodczas podwójnej podróży swojej w sprawie seminaryum,miał sposobność poznania hrabiego Gołuchowakiego,naonczas namiestnika cesarskiego w Galicyi, który dawniej(w innych zresztą okolicznościach politycznych) był uprzedzonymprzeciwko Zgromadzeniu, teraz objaśniony, ze zwykłąsobie energią pragnął byśmy osiedli w Galicyi. Ze swejstrony ksiądz Arcybiskup zawsze się nam łaskawym okazywał;to spowodowało moją podróż. Nie mogąc na razie rozporządzaćwiększą liczbą kapłanów, a chcąc coś korzystnegomałemi siłami rozpocząć; przeciwko zwyczajowi Zgromadzenia,prosiłem księdza Arcybiskupa aby nam powierzył dyrekcyąswojego seminaryum puerorum, którego uczniowie zresztą,w moc fundacyi, uczęszczają na kursą gimnazyalue po zadomem: chodziło tylko na razie o dyrekcyą i korrepetycye.Najprzewielebniejszy Arcypasterz nie pokazał się przeciwnymtej myśli, żądał tylko czasu cło umieszczenia i stosownegouposażenia kapłanów dyecezalnych zawiadujących tym zakładem.Tymczasem hrabia Gołuchowski usunął się z posadynamiestnika i rzecz poszła w odwlokę. By zużytecznić podróżodbytą kazałem przez Adwent w katedrze i w innych kościołachLwowskich; i odwiedziłem Siostry Niepokalanego Poczęciaw Jazłowcu, które (jak już wyżej wspominaliśmy) pod tąnazwą potwierdzone przez Stolicę Apostolską, roku 1863-gow liczbie siedmiu czy ośmiu przeniosły się były do Gahcyi.


516Tak ksiądz Semeuenko podczas dwóch swoich podróży do Galicyi,jak ja obecnie, mieliśmy czystą i świętą pociechę widziećtę młodą płonkę, zeszłą w Rzymie, a przesadzoną na gruntojczysty, bujnie rosnącą z widocznem błogosławieństwemBożem. Kilkadziesiąt Sióstr, wychowuje nowe pokolenie córekobywatelskich z powszechnem zadowoleniem rodziców, tychnawet którzy dotychczas byli uprzedzeni przeciw wychowaniuklasztornemu. Mury obszernego pałacu Poniatowskich ofiarowanena ten cel przez zacnego pana barona Błążowskiego,a wyrestaurowane staraniem Wielebnej Matki Przełożonej,nie mogą pomieścić wszystkich panien cisnących się do tegoprzybytku pobożności i nauki: co rok Przełożona, z rozdarłemsercem musi odprawiać 20—30 panienek których przyjąćnie podobna. Oby dobry Bóg co rychlej pozwolił Siostromotworzyć drugi zakład, a następnie wiele innych!Podobno ta podróż moja i rozgłoszona przedwcześniewiadomość, że mamy wziąść pod nasz kierunek zakład wychowawczywe Lwowie, stały się nową okazyą do namiętnychna Zgromadzenie napaści bądź w gazetach, bądź w osobnychbroszurach, o których w poprzednim rozdziale wspomniałem.Nigdy nam, od samego początku nie brakowało nieprzyjaciół,już to swoich, już obcych; ale nienawiść z jaką nas od roku1863-go ścigano, silniejsza była niż kiedykolwiek. Zdawałosię, jakoby stronnictwo rewolucyjne w Polsce ujrzało w nasjednego z głównych swoich przeciwników (oczywiście nie siłąani znaczeniem członków Zgromadzenia, ale myślą i zasadąktórej bronimy), a korzystając z tego że okoliczności silniejszeod naszej woli zmuszały nas dotąd pracować i rozwijaćsię poza granicami Polski, postanowiło systematycznie oczernianiemwstęp nam do kraju utrudnić. Ale Bóg miłosiernystokrotnie nagrodził przykrości, jakich z tego prześladowaniadoznaliśmy. W tym to właśnie czasie ustała główna naszatroska, która dawniej wielokrotnie nas trapiła, niepłodnościnaszego Zgromadzenia. Od roku 1864-go poczęli zjawiać sięcoraz gromadniej nowi kandydaci do naszego- grona, bądź tomłodzież wiele obiecująca, bądź też ludzie już dojrzalsi, którzyw świeckiem lub duchownem życiu mieli sposobność odznaczeniasię.'Prócz kilkunastu Polaków, którzy w tym czasieprzybyli i próby nowicyatu za łaską Bożą szczęśliwieprzebyli, zgłosiło się tyluż blizko cudzoziemców, zwłaszcza515też Włochów, tak że można już było gdy wypadki nacisnęły,pomyśleć o osobnym dla Włochów nowicyacie i alumnaciena wyspie Malcie, podczas kiedy nowicyat i alumnat polskijeszcze w Rzymie się znajduje. Doczekało się 'też Zgromadzenieze swych amerykańskich i niemieckich wychowańcówludzi, z których pomocą może już, z pewną nadzieją powodzenia,znaczniejsze, jak wspomnieliśmy, w Ameryce wziąśćna siebie dzieła. Raz jeszcze w ten sposób otrzymaliśmyz góry przestrogę, by wszelkie krzyże i dolegliwości na naszsyłane przyjmować ochotnie i wdzięcznie, bo one'są zawszezapowiedzią nowego miłosierdzia Opatrzności.A mieliśmy współcześnie inne pociechy. W tych właśnielatach Kościół kilkakrotnie obchodził w Rzymie świetne tryumfy.Kanonizacya Męczenników japońskich, osiemnastowiekowarocznica męczeństwa świętych Apostołów, wraz z kanonizacyąśw. Jozafata i innych Sług Bożych, uroczyste sekundycyePiusa IX-go, a wreszcie wielki Sobór Watykański,ściągnęły do Rzymu biskupów polskich oraz wielu księżyz Galicyi, z Poznańskiego i z Prus Zachodnich. Zetknięciez dostojnymi książętami i reprezentantami Kościoła polskiegoprzyniosło nam wiele radości, nieraz wiele zbudowania. Zostanietakże na zawsze nader miłem dla nas wspomnieniem, żekilkudziesięciu księży polskich z tej okazyi w Rzymie bawiących,chciało dzielić niewygody naszego mieszkania lub byćnaszymi stołownikami. Byliśmy najbliższymi świadkami ichpobytu w Rzymie. Ich cnota, ich nauka i gorliwość apostolskawlały w nas błogą otuchę o przyszłość kraju, a uprzejmośćtowarzyska jakiej doznaliśmy dozwoliła nam wejśćz nimi w ścisły i ufamy trwały, przyjacielski stosunek.Na tem wypadałoby zakończyć nasz obraz; wszakżejeszcze jedno wspomnienie wyrywa się z serca. Był międzynami młodzian, a zgasł niedawno, o którym nie miałbymprawa pisać dla publiczności, bo •niczem nie dał się jej poznać.Ale przez te kilka lat, które między nami przebył, takdobrze nam dał się poznać, taką świątobliwością zajaśniał,takeśmy go wszyscy pokochali, że pamięć rzewna wciąż o nimżyje i dziś jeszcze, kiedy niejeden z nas o nim wspomni, tomu łza w oczach zabłyśnie. Czytelnik więc przebaczy jeślisercu własnemu folgując, dodam tu wzmiankę o WładysławieFelińskim*


519Urodził się on na Wołyniu 14-go grudnia 1847 roku.Pierwszych lat dziesięć spędził na wsi przy rodzicach. W notatkachktóre po sobie zostawił, oskarża się że był pysznym,krnąbrnym i t. d. Jeżeli wyznanie to nie pochodzi z pokorywidzącej w sobie więcej jeszcze złego niż go było w istocie,to tem chlubniej dla niego, że wierny łasce Bożej w późniejszemżyciu rdzennie się pozbył podobnych usposobień. Następnieoddany został na nauki do korpusu kadetów w Kijowie.Zakład ten, kilka lat przedtem otwarty został z wielkimprzepychem, a dla przynęcenia młodzieży przyjmowano jąbezpłatnie. Ubożsi korzystali z takiego ułatwienia, i Władysławnasz spędził tam trzy czy cztery lata. Wiadomo co rządzamierza przez takowe zakłady: przyzwyczaić młodzież dozbytku i wystawy aby potrzebując wciąż pieniędzy zależałaod rządu, i nie przebierała w środkach ich dostania; aby pogrążonaw materyalizmie, niezdolną była do szlachetniejszychpopędów duszy. Wiadoma nadto, iż za panowania Mikołajaniewiara rozkrzewiła się była w professorach, którzy systematyczniezatruwali młode dusze uczniów. Dla naszego Władysławazdolnego, chciwego wszystko wiedzieć i zbadać, celującegozawsze i wszędzie w naukach, ambitnego, co zwyklesię trzyma zdolności niemiarkowanych zasadną cnotą, atmosferazakładu była bardzo niebezpieczna i zgubna. W jednemze swoich pisemek dziękuje Bogu że go wtenczas, jak nierazpóźniej, drogą patryotyzmu ze zgubnych sideł wyprowadził.Nie przytaczamy wyjątków z pozostałych po nim listów i pisemekdla nieprzedłużania tej wzmianki o nim Spodziewamysię że później krótki ten nasz życiorys, podobnemi przytoczeniamidopełniony i rozszerzony zostanie.roku 1862-im gdy się ruchy demonstracyjne rozpoczęływ Warszawie, patryoci zdołali trafić do korpusu kadetów.Starsi uczniowie przekładali młodszym, że rząd dążydo zdemoralizowania ich i wynarodowienia, i rozbudzali w nichuczucie polskości. Władzio Feliński wziął to żywo do serca,i napisał do ojca list błagalny, zaklinając aby go wyrwałz tego miejsca zepsucia: dodawał, że teraz mu się dopierooczy otworzyły i że dłuższy pobyt w zakładzie cięższym byłdlań od śmierci samej. Ojciec posłał ten list Arcybiskupowiwarszawskiemu, prosząc go, aby wziął chłopca do siebie.Ksiądz Arcybiskup odpisał że chętnie to uczyni, byle go ojciecW 7z korpusu wydostał: wiedział bowiem, że raz tam oddanychodbierać nie wolno. Tymczasem żwawy młodzian, nie doczekawszysię odpowiedzi ojca, otrzymał pozwolenie wyjazdu nawakacye; i zabrawszy się z jakimś oficerem udającym się doWarszawy, przybył niespodzianie do Arcybiskupa. Jakim sposobemsię stało, że go nie przywołano napowrót do korpusu?niewiadomo. Zapewne przy ówczesnych niepokojach, zapomnianoo nim; a może nie wiedziano gdzie go szukać. TakBóg wydobył naszego Władysława z położenia, w któremprzy dłuższem życiu byłby niezawodnie dostąpił wysokiegostopnia w zawodzie obranym; ale co by się było stało z jegoduszą?W W arszawie odbył na wstępie rekollekcye, które ksiądzArcybiskup wraz z bratem swoim, księdzem Julianem Felińskim,urządził był dla chłopców wychowujących się w jegodomu. Wtedy dopiero zaczęły mu się na dobre oczy otwierać:od razu pokazał jak najlepszą wolę, spowiadał się cotydaień, i był wzorem kolegom, nie już tylko pod względemnaukowym ale i obyczajowym. W szkołach zawiązał przyjaźńz gronem lepszej młodzieży; i apostołował wpośród niej,z całą gorącością świeżej gorliwości. Jeden z najserdeczniejszychjego przyjaciół chciał się z nim razem Bogu poświęcić:myśl ta bowiem już była zaświtała w duszy Władysława;ale zbyt jeszcze był dziecinny, i nie mógł sobą rozporządzać.W domu też księdza Arcybiskupa był Aniołem Stróżem młodszejdziatwy, opuszczonej po wyjeździe księdza Juliana Felińskiegodo Włoch dla zdrowia, i po uwiezieniu arcypasterzado Rossyi. Wszakże gdy szkół dokończył, powołanie jego jużbyło dojrzałe. Dla ostatecznego naradzenia się z księdzemArcybiskupem, puścił się sam 18-to letni młodzian z Warszawydo Jarosławia w czasach największej grozy policyjnej;i zanim urzędnicy się opatrzyli kilka tygodni tam spędził.Ksiądz Arcybiskup skłaniał go zrazu do uczęszczania nakursą w Szkole Głównej, ale w końcu przychylił się do zdaniabrata swego, aby nie wytrzymywać dłużej młodzieńca naświecie. W tych czasach stracił on był ojca, wraz potemsiostrę bardzo świątobliwą osobę, i rychło matkę; tak iżzupełnym sierotą wyjechał za granicę. Z Warszawy skierowanogo cło 00. Jezuitów w Krakowie; ale on nie śpieszyłsię z wyborem, zamyślał bowiem odbyć wprzódy nauki teolo-


520giczue w seminaryum polskiem w Rzymie. Po przybyciu jednakdo miasta świętego rychło zmienił pierwotny zamiar. PoznawszyZgromadzenie Zmartwychwstańców postanowił doń wstąpić.W Zgromadzeniu, nietylko był wzorem zakonnego życia,ale i innych do miłości Bożej pobudzał. Nowicyat bardzogorliwie odbył, a nauki słyszane dosłownie prawie spisywał.Nikt by się jednak z obcych nie domyślił ile miał ze sobądo walczenia. Wrażenia złego pierwszego wychowania stłumiłbył wprawdzie w Warszawie, opierając się na powadze Kościołai arcypasterza, drugiego ojca swego; owiany zresztąi przenikniony na wskroś panującą tam naonczas, gorączkowąatmosferą polityczno-religijną. Ale obecriie, przy samotnościzewnętrznej i uciszeniu wewnętrznem, wszystkie trudności izarzuty przedstawiały się napowrót daleko silniej, bystremujego i badawczemu umysłowi: tak że musiał przejść po razdrugi cały proces wewnętrzny by wszelki zaród niedowiarstwaw sobie z łaską Bożą zwyciężyć, i dojść do szczerej, prosteji silnej wiary. Co go ratowało przy tej bolesnej walce, topragnienie i praktyka częstej Kommunii świętej: jakiekolwiekbowiem mgły zalegały jego umysł, wiedział z doświadczeniaże ten pokarm niebieski krzepi go i oświeca zarazem.Pomimo tej pracy wewnętrznej nie zamykał się samolubniesam w sobie. Świeżo przybywających szczególną otaczał troskliwością;tak iż ci nawet, którzy z braku powołania i wytrwałościwystępowali z nowicyatu, z tem się głośno oświadczaliże w bracie Władysławie całkowite pokładali zaufanie.Podtrzymywał też pokrewnych swoich lub znajomych pełnemigorliwości i namaszczenia listami. Jeden z nich, który w skutekniereligijnego wychowania o Bogu był prawie zwątpił,obecnie jest bardzo przykładnym młodzieńcem. 0 kolegachteż swoich nie zapominał, i do końca krzepił ich i budziłswojemi listami. W jednym z takowych bardzo przekonywającodowodzi że bez miłości Bożej niema prawdziwego patryotyzmu.Przez rok nowicyatu zdrowie mu dostatecznie dopisywało.Pierwszy rok nauk ądbył jeszcze w Kollegium rzymskiem,ale już z wysileniem. Niemniej jednak kajeta wszystkichkursów najporządniej spisane zostawił. W ciągu roku1869-go dnia 11-go czerwca przyjął był święcenia mniejsze.W jesieni tego roku, tuberkuły zagnieżdżone najprzód we


521wnętrznościach, objawiły się w płucach. Na kursą już chodzićnie mógł, ale rychło wyćwiczył się na biegłego mistrza ceremonii,i zarówno z innemi alumnami ułożył dla próby jednokazanie. Na wiosnę roku 1870-go dostał zapalenia wątroby.Młodzież nasza czuwała przy nim z kolei w dzień i w nocy;nietylko z cnoty zakonnej i obowiązku braterskiego, ale jeszczew skutek wielkiej miłości jaką go wszyscy otaczali,i chęci zachowania go dla Zgromadzenia. Po wyjściu z tegoniebezpieczeństwa, mniemał że już zupełnie wyzdrowiał, i jakorzecz zwykła suchotnikom zaczął projekta na przyszłość układać.Wtenczas musiałem z obowiązku sumienia ostrzedz goże się myli, i że życie jego, co najdłużej na miesiące jestpoliczone. Dodałem że po ludzku niema nadziei; że licznenowenny odbyte na jego intencyą nie przyniosły polepszenia:co więcej Ojciec święty sam, zagadnięty przez księdza Jełowickiego,odpowiedział: „niech się nad nim spełni wola Boża."Usłyszawszy to wszystko młody nasz chory zmięszał się nachwilę, ale rychło przyszedł do równowagi; owszem zacząłpragnąć i przed kolegami swemi objawiać pragnienie rychłejśmierci. Gdym mu i to przyganił, trzymał się odtąd w zupełnejzgodności z wolą Bożą. Rozpisał wtedy listy pożegnalnedo swoich krewnych i znajomych które wszystkich do łezporuszyły.Po niejakim czasie ostrzegłem go znowu, że życie jegojuż tylko ila tygodnie policzone, i polecałem, by starał sięjak najściślej trzymać w zjednoczeniu z Bogiem, i cierpiećwszystko dla jego miłości, tak aby mu wsżystko było policzonaku zasłudze; i aby mógł albo o czyściec nie zawadzić,albo przynajmniej jak najkrócej tam pogościć: „bo wiesz,dodałem, że w czyścu niewygodnie, a co więcej że to stanniedoskonały jeszcze." Na to mi odpowiedział uśmiechającsię swobodnie: „mój ojcze, liczę wiele na szkaplerz którynoszę. Czytałem w żywocie jakiegoś Świętego, że prosił wciążo to aby umarł w piątek, tak aby go Matka Boska w mocdanej obietnicy, w następną sobotę wydobyła z czyśca." Zobaczymyże się nie zawiódł na swojej rachubie, przynajmniejco do dnia śmierci.Ponieważ lekarz pozwolił mu dawać czegokolwiek byzażądał, chory nasz czując niesmak do wszelkiego pokarmu,a z drugiej strony instynktowo pragnąc podtrzymać uciekająte66


już siły, żądał niekiedy rzeczy wyraźnie szkodliwych. Alejak skoro mu przedstawiłem, że zakonnik nawet i w ostatnichchwilach życia winien być umartwionym, i że niewolnomu przyczyniać się do skrócenia dni swoich choćby o jednąchwilę, zaraz prosił, by go już odtąd nie pytano, czego bysobie życzył, jedno by mu brat infirmyer dawał, co sam zastosowne dlań osądzi.W miarę jak rosły jego cierpienia, (bo wnętrze jegobyło jedną wielką raną, a pod koniec i grzbiet i boki byłdo żywego odleżał), rosła jego cierpliwość. Gdym go spytałraz co mu najbardziej i gdzie dolega, odpowiedział uśmiechają0 jjjuż to właściwie wszystko i wszędzie". Stryjjego przygotował go do dłuższych cierpień, ale on stanowczotwierdził, że mało ma już czasu przed sobą. Na czterydni przed śmiercią, widząc go więcej zbolałym, przypomniałmu słowa św. Magdaleny de Pazzis: i cierpieć i nie umrzeć.Natychmiast się chory rozpogodził, ale odpowiedział, że nadcztery dni żyć się nie spodziewa: jak rzeczywiście się stało.Sam lekarz dawał mu kilka dni więcej życia, i przeto miłybrat Władysław miał w Niedzielę następną, w obec kolegówswoich wolnych od szkoły, przyjąć ostatnie Sakramenta, izłożyć śluby zakonne, których formułę był z góry własnoręcznienapisał i podpisał. W piątek zrana prosił o KommuniąŚw., mówiąc że to jego dzień zwykły. Po obiedzie odezwałsię: wszak to dziś mam złożyć śluby, a posłyszawszy że jeszczenie, uspokoił się. Wieczorem o godzinie dziewiątejwpada do mnie brat infirmyer powiadając, że chory źle sięma bardzo: przybiegam, i widzę że zaczął konać. Główkamu bezsilnie już opadała; pochwycił mnie oburącz za ramiejak dzieciątko tulące się do łona matki. Posłałem po olejeświęte, a tymczasem jeden z przywołanych braci, odczytałformułę ślubów, której on się ręką dotykał, i na końcudodał: Amen. Po absolucyi i błogosławieństwie papiezkiem,z pełną przytomnością przyjął oleje św. „A Pana Jezusa nieda mi Ojciec?" zapytał. Odpowiedziałem mu że doba sięjeszcze nie skończyła od Kommunii rannej, by zaczekał dopółnocy: on jednak mądrzej instynktowo się spieszył. Prosiłpotem by go samego zostawiono, czuł się bowiem wyczerpniętymtylu wzruszeniami, i spodziewał się snem pokrzepić.Ponieważ lekarz zapewniał, że północ niewątpliwie przeżyje,


523poleciłem młodzieży, by się udała na spoczynek; dwóch tylkopozostało na straży. Po jedenastej brał infirmyer wszedłdo chorego, i ujrzał go patrzącego z podniesionemi ramionyw górę, i uśmiechającego się, jakoby miał jakie wesołe widzenie;a gdy się doń zbliżył serdecznie go uściskał. Gdylekarz odszedł, choć jeszcze północ nie była doszła, wewnętrznemprzeczuciem ciśnięty wróciłem do chorego, i postrzegłem,że infirmyer choć doświadczony, po raz drugi nie poznał,że młody brat nasz jest w ostatnim akcie konania.Ledwo żem zdołał zmówić ostatnie modlitwy poddając muw przerwach akty strzeliste i przedstawiając krucyfix do pocałowania.Przy litaniach Matki Boskiej a mianowicie przyostatnim ich wierszu „Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta",na ośm minut przed północą (dnia 16go Czerwca 1870roku) po kilkakrotnem lekkiem drgnięciu ust kochany naszbrat Władysław Feliński oddał spokojnie ducha Bogu. Ufajmy,że jego wiara w sobotnią pomoc Matki Boskiej Szkaplerznejn ; ? została zawiedzioną. To pewna że ci, którzyduszę jego polecali Bogu, wielką czuli błogość i wewnętrznenamaszczenie. Niejeden znów zamiast za niego, do niego sięmodlić zaczął. Wszyscy koledzy prosili o jaką pamiąteczkępo nim. Zwłoki jego wystawione zrazu w celi, zniesione potemdo kościoła, po odbytem nabożeństwie, odprowadzonezostały processyonalnie przez braci na cmętarz św. Wawrzyńca,do grobu Zgromadzenia. Spoczywają tam obok popiołówBohdana Jańskiego, Stefana Witwickiego, ks. AlfredaBentkowskiego, i młodego braciszka rodem z Guadagnolopod Mentorellą.ośm miesięcy potem przybył do ich liczby młodykapłan Zgromadzenia ksiądz Józef de Nardis rodem ze Sezzepod Rzymem. Przyjęty do Zgromadzenia gdy miał lat kilkanaście dopiero, otrzymał w niem całe swoje wychowaniepoduczył się był po polsku, gotów był pracować czy w Polsce,czy na missyach zagranicznych, choć delikatna budowaciała nie czyniła go do tego sposobnym. Wyświęcony na kapłanaw połowie 1867 roku zaczął kazać gorliwie i z talentem,ale po roku zaczęły się objawiać -symptomata chorobypiersiowej. Żałował jedynie, że nic prawie dla Kościoła iZgromadzenia nie miał czasu uczynić: ufamy że Bóg szczerejego chęci przyjął za czyn. Podobnie jak śp. W ł cl 1.1 \ -1


524Feliński na chwilkę przed skonaniem wdzięcznie się uśmiechnąłi poszedł do pana dnia 9go Marca przed godziną jedenastąz wieczora.Tak czterej bracia, którzy tu w Rzymie w Zgromadzeniuumarli, jak jeden braciszek z górnego Szląska, któryw Kanadzie życia dokonał, wszyscy umarli z suchot. Mówiąpowszechnie, że to choroba wybranych; i rzeczywiście pozostawiaona przytomność umysłu do ostatniej chwili, a przetomożność przygotowania się do dobrej śmierci. Wprawdzieprzywiązane jest do tej choroby złudzenie dłuższego życia;ale złudzenie to jest niebezpiecznem tylko dla osób w świecie,gdzie krewni i przyjaciele, zbyt często nie mają odwagipowiedzieć choremu prawdy. Zresztą dzięki Najwyższemu,wszyscy nasi drodzy zmarli tak spokojnie i swobodnie przechodziliz czasu do wieczności, że i my pocieszać się możemysłowami pobożnego jednego Kartuza: „dobre jest twardeżycie, byle śmierć była wesoła".Streszczając wszystko cośmy dotychczas o ZgromadzeniuZmartwychwstańców powiedzieli, postrzegamy z wdzięcznościądla Pana, że od roku 1857 zaczęliśmy za łaskąBożą istotnie się rozwijać, i pełnić drobną, bo odpowiedniądo sił naszych, ale czynną służbę w Kościele Bożym.Posiadamy:1) w Rzymie dom św. Klaudyusza służący zarazem zasiedzibę dla Przełożonego głównego; tamże alumnat i nowicyatgłówny;2) kolegium duchowne polskie;3) w dyecezyi Tivoli pod Rzymem kościół NajświętszejPanny w Mentorelli;4) nowicyat i alumnat włoski na wyspie Malcie;5) w Paryżu missyę przy kościele VAssomption;6) w Adryanopolu dom missyjny i kolegium;7) w Ameryce: dom regularny w Kanadzie, a przy nimpięć parafij i dziesięć kościołów, prócz tego małe Kolegiumo kilku klassach;8) w Stanach Zjednoczonych dwie parafie w Texas, jednaw Michigan, a jedna w Chicago, i nowe kollegium w DyecezyiLouisyille;


5259) w Galicyi: rezydencyą i kapelanią w Jazłowcu.Zgromadzenie Zmartwychwstańców liczy obecnie członków78miu, to jest: kapłanów trzydziestu pięciu, nowicyuszówi studentów siedmnastu, braciszków dwudziestu sześciu.Kapłani i kandydaci do kapłaństwa w dwóch trzecich należądo narodowości polskiej. Oby się nad wszystkiemi sprawdziłożyczenie i błogosławieństwo Ojca Św., któreśmy temulat dwa usłyszeli. Kiedyśmy bowiem stawili się przed nimgromadnie, zdziwiony i ucieszony że już nas jest tylu, zawołał:„dzieci moje! o Polsce to już Pan Bóg pomyśli, a wysię uświęcajcie, abyście uświęcali w kraju waszym sprawiedliwych,a zwrócili na dobrą drogę tych, którzy z niej zeszli!"Na zakończenie tego obrazu dodać winienem, że szczegółemmoże najbardziej uderzającym tej naszej, zresztą małoznaczącej historyi jest tajemnica naszego doczesnego utrzymania.Nie mamy kapitałów ani żadnych stałych dochodów;żyjemy z dnia na dzień i to głównie w kraju, gdzie ludnośćjest mało ofiarna i na widok księdza raczej rękę do niegowyciąga po jałmużnę, niźliby mu jej udzielić miała. Jakiesą środki utrzymania Missyi Bułgarskiej tośmy powyżej powiedzieli.Parafie nasze w Ameryce żyją z dochodów miejscowych.Kolegium polskie w Rzymie ma swoje fundusze,które jeśli nie są dostateczne aby je odpowiednio do swegocelu urządzić, to jednak wystarczają na bieżące potrzeby.Ale Dom główny Zgromadzenia w Rzymie wraz z nowicyatemi alumnatem nie ma wcale stałego opatrzenia. Winniczka,którą posiadamy pod Rzymem, tyle właściwie przynosi,ile jej zarząd kosztuje. A jednak utrzymać poti-zebaw Rzymie samym osób mniej więcej trzydzieści, nie liczącw to kosztów nabożeństwa i porządków kościoła. Od lat trzydziestuOpatrzność przysyła chleb codzienny i chociaż w ciągłejbiedzie, w ciągłych kłopotach, nigdyśmy jednak nie zabrnęliw znaczniejsze długi: zawsze nam z tej lub owej stronynadejdzie ratunek, często w samą chwilę, gdy już groziłaostateczna ruina. My sami kiedy się na przeszłość obejrzemy,na długie trzydzieści lat takiego życia, nieraz myśląwpadamy w pewien rodzaj osłupienia, i nie możemy nie widziećw tem cudu, a razem dowodu, że miłosierna ręka Opatrznościjest nad nami wyciągnięta i zdaje się naszemu groa-


526ku błogosławić. Nie taimy wprawdzie że dzisiaj, po klęskachi ostatecznem wyniszczeniu ziem polskich zwłaszcza podrządem rossyjskim, daleko nam ciężej idzie, i że nieraz doprawdyniewiedzieć zkąd wziąść, aby choć tylko piekarzazapłacić. Nie taimy, że potwarze dziennikarskie systematyczniepo dziś dzień rozgłaszane, niemało się przyczyniły dooziębienia hojności w naszych dobrodziejach. Niejeden, choćniezupełnie wiei-zy, jednak przypuszcza że coś w tych oszczerstwachmusi być prawdy, kiedy się one tak zawzięcie powtarzają;inny choć wcale nie wierzy, jednak nie łatwozwróci swą myśl i rękę ku ludziom, którzyby na niego ściągnąćmogli swą niepopularność. Nie do wszystkich jednaktrafiły potwarze, nie wszyscy się ich ulękli; zostali nam przyjacielei dobrodzieje, tem drożsi im mniej liczni i przeciwnościamijuż wypróbowani. W którejkolwiek stronie Polskiznajdują się oni, chciałbym aby ich doszedł mój głos serdecznejwdzięczności; chciałbym aby mieli przeświadczenie,że jeżeli Pan Bóg ma jakieś względem nas zamiary, to oniwtem dziele są Jego współczynnem, miłosiernem narzędziem.Może im miło będzie dowiedzieć się, że wszyscy Braciazakonni modlą się za nich co dzień dwa razy, że prócztego każdy kapłan Zmartwychwstaniec co miesiąc jednę mszęza nich odprawia. A tu nie mogę zamilczeć naszej wdzięcznościszczególniej dla pana Kajetana Morawskiego, któryw chwili gdy dzienniki polskie (z wyjątkiem jednego lub dwóch)przepełnione były potwarczem na nas szkalowaniem, z szlachetnąodwagą podał myśl jawnej i czynnej za nami protestacyiw formie składki publicznej na korzyść Zmartwychwstańców.Ich imiona nam przysłane zachowamy nietylkow archiwum Zgromadzenia, ale i w sercach naszych przedPanem, w czasie i da Bóg w wieczności. Nie godziłoby siętakże przemilczeć, że i u cudzoziemców znaleźliśmy w tejostateczności pomoc: czcigodny oratoryanin francuzki ksiądzPerraud, dyrektor stowarzyszenia L' Oeuvre du Catholicismeen Pologne, wsparł nas hojnie po dwakroć; był podobnieżnaszym dobrodziejem p. Amadeusz Thayer, dziś już w Boguspoczywający. Obecnie choć oszczerstwa przycichły (nie wiemyna jak długo) nie polepszyło się bynajmniej nasze finansowepołożenie: owszem mniej niż kiedykolwiek, pod tymwzględem, jesteśmy pewni naszego jutra. Zabór Rzymu od-


straszający od pielgrzymek osoby pobożne, klęski i ruinaFrancyi i niebezpieczeństwa całej Europie grożące, na nowąi cięższą jeszcze próbę wystawiają wiarę naszę. Ale pamiętającże to jest cbwila mocy ciemności, czas zadosyćuczynieniaza grzechy wielu, pamiętając że kraj nasz, wierniwszyscy i sam Namiestnik Chrystusowy ucisk srogi cierpią,nie trwożymy się naszym niedostatkiem bynajmniej: owszem,chętnie i my krzyż nasz dźwigamy, dziękując Panu, że nampozwala brać udział w dziele przebłagania sprawiedliwościJego.Pisałem w Rzymie, 13go Kwietnia 1871 r.


SPISRZECZYZAWARTYCH w IUcim TOMIE.str.I. List otwarty o stanowisku kapłana względem sprawynarodowej a polityki 1II. Na wiadomość o pożarze Krakowa 11III. Papieztwo i sprawa rzymska z punktu widzeniaPetersburskiego 16IV. Rady dla młodych kaznodziei i spowiedników . . 35V. List do ks. Aleksego Prusinowskiego 73VI. List otwarty do Braci księży grzesznie spiskującychi do Braci szlachty niemądrze umiarkowanych80VII. Prawodawstwo kościelne w rzeczy tajnych Towarzystw94VIII. Listy z podróży do Braci i Przyjaciół:A) Listy ze Wschodu 110B) Listy Za-Atlantyckie 166C) Listy z drugiej podróży Amerykańskiej . . 324O niebezpieczeństwach grożących ludnościpolskiej, wynoszącej się do Ameryki . . 398IX. Pamiętnik historyczny o Zgromadzeniu XX. Zmartwychwstańców402; • *

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!