12.07.2015 Views

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

64INFORMATORZaczyna biec, trzymając się muru, mijając kolejne znaki. Nie jest w staniezostawić ich z tyłu. Są wokół niego, nie dotykają go, ale są w zasięgu ręki.Wirują, sprawiając, że traci poczucie własnego jestestwa. Joesein gubi sięgdzieś między własnymi wizjami. Jego ciało biegnie, przebijając się przezmleczną, białą mgłę, która wyciąga za nim swoje macki, ciągnąc do tyłu.Wszystko kończy się tak nagle i szybko, że niemal boleśnie. Uderzenie.Drewniane, przepróchniałe drzwi ustępują pod jego ciężarem, zapadają się dośrodka, mimo że po prostu w nie wbiegł. Spada ze schodów, a mętne światłooślepia go jeszcze bardzie niż ciemność. Zatęchłe powietrze ustępuje miejscarześkości, wrażeniu chłodu.Joesein myśli, że znalazł się na zewnątrz, jednak po chwili orientuje się,że trafił do sali - potężnej i tak wysokiej, że nie widzi wyraźnie sklepienia. Salanie jest pusta i zapomniana. Wręcz przeciwnie – potężna przestrzeń podzielonakolumnami została niemal całkowicie zapełniona najróżniejszymi przedmiotami.Obok Joeseina znajdują się worki z białym piaskiem, gdzieś dalej stojąskrzynie pełne zbroi, ciemnych i pokrytych znajomymi emblematami, dalejwidzi dziesiątki hełmów z byczymi rogami i osłonami na twarz w nienaturalnych,upiornych kształtach. Kilkanaście metrów dalej stoi potężna maszyna,ni to dźwig, ni rampa. Wysoko, prawie dwadzieścia stóp ponad nim kończy sięramię, a z niego zwisa wielki, płócienny wzór, lekko fosforyzujący, pokrytyjakimś proszkiem, a może to tylko złudzenie…?Joesein przez chwilę czuje się jak za kulisami jakiegoś mrocznego,monstru-alnego, porzuconego teatru. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, żenie myli się tak bardzo. Jest za kulisami teatru. Gdzieś tam są nawet płaszczei broń Złotych, wcale nie tak bardzo reprezentacyjne jak w rzeczywistości,stoją tu potężne mechanizmy przypominające z daleka gigantyczne wężei olbrzymy.Cofa się o kilka kroków uderzony świadomością tego, co właśnie widzi.Wszystko wskakuje nagle na swoje miejsce. Spalone wioski, potwory, demonypojawiające się codziennie po zmierzchu i dopadające każdego poza miastem.Jak gdyby ktoś… przygotował przedstawienie dla nich wszystkich.– Po co, do jasnej cholery? – mruczy pod nosem. – To nie ma sensu.– Nie?Głos dobiega spod jednego z filarów, a jego właściciel jest ukrytyw cieniu. Dopiero po chwili Joesein orientuje się, że postać, którą wziął za grębarw i przypadkowych przedmiotów, jest żyjącym człowiekiem.Cały spręża się w sobie i skacze do najbliższego pudła wyładowanegobronią. Wyszarpuje miecz, niedługi, ale wystarczający, by odbić ciosy większejbroni. Jak dotąd wszystko, co spotkał pod ziemią, starało się go zabić. Nie ufaniczemu, nawet jeśli wygląda to jak człowiek.– Kim jesteś? – woła w głąb ciemności, starając się wypatrzeć właścicielagłosu.Tym razem jest przygotowany. Nie da się zastraszyć, zaskoczyć. Uderzypierwszy.– Zgadnij.Wyłania się z ciemności, bliżej niż Joesein mógł podejrzewać. W dłonitrzyma obnażony miecz. Długi i cienki tak bardzo, że wydaje się wręcz kruchy.Kolejny potwór z labiryntu, upiór. Umknąłem już tylu – temu też nie damsię pokonać.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!