Nr 273 - GdaÅski Klub Fantastyki
Nr 273 - GdaÅski Klub Fantastyki Nr 273 - GdaÅski Klub Fantastyki
GKF # 273 45powodując obezwładniający atak kaszlu. Wtem drzwi, przez które wpadłem,otworzyły się z hukiem. Zatonąłem w masie ludzi, licząc na to, że jakimścudem zgubię pościg. W oddali widziałem połyskującą po drugiej stronie saliklamkę.***Zbieg przedzierał się przez rozochocony tłum. Jane natychmiast posłaław przestrzeń potężny psychosygnał, przez co wszyscy schodzili jej z drogi,patrząc z mieszaniną wyrzutu i chorej ciekawości. Potrąciła mężczyznęniosącego świecące drinki, a fosforyzująca ciecz ochlapała jej mundur. Zaklęłapaskudnie i przyspieszyła.– Proszę się rozejść, NYPD! – krzyczała i na żywo, i na poziomiewszczepek.– Wśród was jest niebezpieczny zbieg!Zobaczyła, jak dwaj ochroniarze próbują pochwycić bezwszczepieńca, aleten jakimś cudem wyminął ich i wpadł przez niebieskie drzwi na niższe piętrodyskoteki.Z trudem łapała oddech, a wszczepki nie nadążały z dostarczaniem hormonówwspo-magających. Odbezpieczyła broń i ostatkiem kontynuowała pościg.***Stoczyłem się ze schodów i dotkliwie się obiłem. Nie zwracałem już uwagina strumyczek krwi wypływający z ust. Tłum sam już rozstępował się przedemną, policjantka musiała wysłać wiadomość. Muskularny murzyn zamachnąłsię wielką jak młot pięścią, ale nie trafił. Wytraciłem pęd i, padając na podłogę,uniknąłem ciosu. Nim udało mu się wyprostować i znaleźć mnie wzrokiem, jajuż pędziłem przez błyskające na niebiesko, spocone, śmierdzące prochamiprzestrzenie. Moje pole widzenia zwęziło się wyraźnie z bólu, czułem, jakw żyłach niestrudzenie pulsuje stara, dobra adrenalina. Chwyciłem kolejnąklamkę i nagle uderzyła mnie cisza oraz zimno. Trafiłem na balkon. Ślepauliczka. Odwróciłem się spanikowany, ale drzwi już się uchylały.***Trafiła go raz, w nogę. Upadł, skomląc jak pies, cały zakrwawiony,charcząc z wysiłku. Zamarła z pistoletem przytkniętym do jego brudnegoczoła.Wsparcie za trzy minuty.– Na co czekasz?! – wydarł się dzikus, a z jego oczu popłynęły łzy. – Zabijmnie, jak zwierzę, jak coś gorszego. Przecież nie mam prawa żyć!– To nic osobistego, uwierz – wyszeptała Jane, mimo że jej twarzwykrzywiała odraza.– Jakbyś po prostu nie mogła mnie zostawić, pozwolić mi żyć. Pozwól namwszystkim żyć. – Bezwszczepieniec przesunął wzrok na płynący nad nimisterowiec. Blade światło reklamy nadało scenie nierealny wygląd. – Teżjesteśmy ludźmi. Też mamy prawo do życia.– Żyłeś. W obozie – rzekła bez przekonania kobieta.Dyszący strzęp człowieka roześmiał się chrapliwie.– Nazywasz to życiem? Przez ostatnie dwadzieścia godzin żyłem więcej,niż przez trzydzieści lat.– Nie ja zbudowałam obozy. Nie ja was tam zapędziłam.
46INFORMATOR– Tyyyyyyy! – zawył zbieg tak nagle, że palec policjantki niebezpieczniezadrgał na spuście. – Popierasz to, popierasz to całym sercem. Łatwiej o naszapomnieć, niż spróbować nam pomóc. Jak zwierzęta wepchnięci do klatek,żebyśmy zdechli byle jak najdalej od was. A jaka w tym nasza wina?– A jaka nasza? – wybuchnęła Jane. – Czym ja zawiniłam?– Więc zasługujemy na to? – Spojrzenie bezwszczepieńca spoczęło znówna twarzy kobiety. – Trzeba nas zakatować, bo jesteśmy inni? To wszystkonasza wina?***Jane bez słowa weszła do śmigłowca, który właśnie stanął na lądowiskuwieżowca. Patrzyła z kamienną twarzą, jak pakują ciała Garry’ego, Tory,Francisa i Mafta do czarnych worków. Strzępy łowców niewolnikówbezpardonowo zbierano na jedno miejsce i palono. Czarny słup dymu unosił siępionowo do góry, oznaczając miejsce masakry.– Co się tam stało? – Hank siedzący naprzeciwko spojrzał na niąbadawczo. – Gdzie on jest?Kobieta westchnęła ciężko i spojrzała na wschodzące słońce.– Gdy do niego strzeliłam, odskoczył i spadł z balkonu. Jutro pojadępobrać próbki do raportu.– Rozumiem… – mruknął podejrzliwie przełożony.Helikopter poderwał się w powietrze i odleciał jak bajkowa ważka.Wkrótce zmienił się w mały punkcik na nieboskłonie. Pierwsze promyki słońcazatańczyły na oknach wież. Kolejny dzień budził się do życia.
- Page 3: 2INFORMATORbardziej kameralnej, eks
- Page 6 and 7: GKF # 273 5Radziłeś sobie sam, ma
- Page 8 and 9: GKF # 273 7Czułeś się przy nich
- Page 11 and 12: 10INFORMATORMógłby już dawno tem
- Page 13 and 14: 12INFORMATORwszystko nie było snem
- Page 15: 14INFORMATORczy drzewa. Silvia z po
- Page 19 and 20: 18INFORMATORcałkowitą zwyczajnoś
- Page 22 and 23: GKF # 273 21- Nie kontrolowaliśmy
- Page 24 and 25: GKF # 273 23możliwości. Ludzie na
- Page 26 and 27: GKF # 273 25Mateusz HirszObławaMat
- Page 28 and 29: GKF # 273 27Jeden z nas, przeraźli
- Page 30 and 31: GKF # 273 29Zaczepiony robotnik zaa
- Page 32 and 33: GKF # 273 31Z głośnika zacharcza
- Page 34 and 35: GKF # 273 33uciekiniera przysłanyc
- Page 36 and 37: GKF # 273 35- Mamy audio? - Tony po
- Page 38 and 39: GKF # 273 37- Już niedaleko, gnoju
- Page 40 and 41: GKF # 273 39Budowanie interfejsu: 9
- Page 42 and 43: GKF # 273 41- PODZIEMIE!? Jaja sobi
- Page 44 and 45: GKF # 273 43- Lądowisko śmigłowc
- Page 48 and 49: GKF # 273 47Adrian KazanowskiWitamy
- Page 50 and 51: GKF # 273 49Po pięciu minutach sł
- Page 52 and 53: GKF # 273 51Niebo:I piętro - Niebo
- Page 54 and 55: GKF # 273 53Joanna MielcarskaGrajek
- Page 56 and 57: GKF # 273 55- To nie moja zasługa.
- Page 58 and 59: GKF # 273 57Jan RybickiPrawo, by by
- Page 60 and 61: GKF # 273 59- Czy powiedziałeś ko
- Page 62 and 63: GKF # 273 61Drewno ze stukotem odbi
- Page 64 and 65: GKF # 273 63otwierające się rany.
- Page 66 and 67: GKF # 273 65Zaciska dłoń na ręko
- Page 68 and 69: GKF # 273 67Był bezpieczny - nikt
46INFORMATOR– Tyyyyyyy! – zawył zbieg tak nagle, że palec policjantki niebezpieczniezadrgał na spuście. – Popierasz to, popierasz to całym sercem. Łatwiej o naszapomnieć, niż spróbować nam pomóc. Jak zwierzęta wepchnięci do klatek,żebyśmy zdechli byle jak najdalej od was. A jaka w tym nasza wina?– A jaka nasza? – wybuchnęła Jane. – Czym ja zawiniłam?– Więc zasługujemy na to? – Spojrzenie bezwszczepieńca spoczęło znówna twarzy kobiety. – Trzeba nas zakatować, bo jesteśmy inni? To wszystkonasza wina?***Jane bez słowa weszła do śmigłowca, który właśnie stanął na lądowiskuwieżowca. Patrzyła z kamienną twarzą, jak pakują ciała Garry’ego, Tory,Francisa i Mafta do czarnych worków. Strzępy łowców niewolnikówbezpardonowo zbierano na jedno miejsce i palono. Czarny słup dymu unosił siępionowo do góry, oznaczając miejsce masakry.– Co się tam stało? – Hank siedzący naprzeciwko spojrzał na niąbadawczo. – Gdzie on jest?Kobieta westchnęła ciężko i spojrzała na wschodzące słońce.– Gdy do niego strzeliłam, odskoczył i spadł z balkonu. Jutro pojadępobrać próbki do raportu.– Rozumiem… – mruknął podejrzliwie przełożony.Helikopter poderwał się w powietrze i odleciał jak bajkowa ważka.Wkrótce zmienił się w mały punkcik na nieboskłonie. Pierwsze promyki słońcazatańczyły na oknach wież. Kolejny dzień budził się do życia.