12.07.2015 Views

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

40INFORMATORsyczałem z bólu. Teraz jednak szukałem celu naszego powolnego pochodu.Wytężyłem wzrok. Czy przypadkiem w ciemnościach nie czekał na nas jakiśpojazd?Po kilku godzinach moje podejrzenia się potwierdziły. Pakowali nas,ściśniętych jak sardynki, do ładowni kilkunastu helikopterów. Kolejne maszynypodrywały się do lotu i znikały w wydrążonym w sklepieniu jaskini tunelu napowierzchnię. Ich piloci musieli wykazywać się nie lada zdolnościami, bowirniki śmigłowców oddalone były od ścian jaskini tylko o kilka metrów. Wkońcu i ja doczekałem się upchania w ciasnej ładowni. Gdzieś między moimitowarzyszami niedoli usłyszałem płacz dziecka. Zacisnąłem pięści. Teraz liczyłosię tylko przeżycie.Helikopter poderwał się do lotu. Zatrzęsło nami kilkakrotnie, jednipowpadali na drugich, rozległy się przekleństwa i groźby. Nienawiść wśródwięźniów rosła szybko.– Sprzedadzą nas bogaczom – rozległ się cichy głos na wysokości moichramion. To ogolony na łyso młodzieniec o bezzębnych ustach patrzył na mniez rezygnacją. – Ci dadzą nam kolorowe ciuszki i każą sobie usługiwać. Na nocbędą nas zamykać w ciemnicy i karmić resztkami. Będziemy umierać powoliz głodu i wyczerpania, aż w końcu kiedyś każą innemu niewolnikowi wyrzucićnas przez balkon lub zastrzelić i zmyć naszą krew z dywanu. Czeka nasstraszliwa śmierć, ale przedtem gorsze życie na kolanach.W ciemnościach poczułem, jak jego łzy spływają mi po ramieniu.Pochyliłem głowę, a moje płuca rozdarł szloch.***W windzie mieściło się pięciu ludzi. Jane poruszyła się w niewygodnymkombinezonie chemicznym. Ekranościanka jej hełmu informowała ją nieustannieo poziomie wszelkich gazów i zanieczyszczeń wewnątrz skafandrai w otaczającym ją środowisku. Na razie wszelkie wskaźniki spoczywałyspokojnie na zielonych polach. Policjantka potoczyła wzrokiem po czterechtowarzyszach. Dwóch cyngli, Maft i Francis, z karabinami szturmowymi nawszelki wypadek, odziani w specjalne, wzmocnione kombinezony z maskamiprzypominającymi wyszczerzonego demona, plus technik, Garry, strasznysukinsyn i seksista oraz Tora z genkryminalki, która miała pomócprzeanalizować najnowszy genom uciekiniera.Winda spadała do poziomu powierzchni już od dobrych kilku minut.Wskaźnik wysokości migał ubywającymi liczbami.– Skurwysyn jest dobry, skoro na razie żadne helikoptery go nie znalazły.– Garry poruszył sie niespokojnie. – Tylko tamten łazik. Ciekaw jestem, czykomputer coś zapisał w bazie danych.– Po to tu jesteś, nie pamiętasz? – Tora obejrzała się na kompana.Szybka jej hełmu błysnęła w świetle pojedynczej windowej świetlówki.– Nie rozumiem tylko, dlaczego nie siedzisz w kuchni i nie robisz mikanapki – zarechotał technik.Dźgnął znacząco łokciem jednego z cyngli. Ten nie zareagował, zajętyściąganiem map najbliższego otoczenia wieży.– Drodzy państwo, jesteśmy w policji, nie w gimnazjum. – Jane wkroczyłado akcji, zanim kłótnia rozgorzała na dobre. – Proponuję zamknąć mordyi zaznajomić się z dostępnymi informacjami.Garry zamilkł na chwilę, by zaraz rozedrzeć się na nowo:

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!