You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
GKF # <strong>273</strong> 37– Już niedaleko, gnoju. Kilka kroków naprzód chyba dasz radę zrobić?I wyprostuj się, więcej za ciebie dostanę.Podszedł i, krzywiąc się, pchnął mnie lufą pistoletu. Podniosłem sięi ruszyłem w dalszą drogę.Faktycznie, po kilku minutach dotarliśmy do zasypanej w połowie przezśmieci studzienki ściekowej. Prowadząca w głąb drabina znikała w ciemnościach.– Schodź, natychmiast. Czekają już tam na ciebie.Chcąc nie chcąc chwyciłem za lodowate szczeble i ruszyłem w drogę dopiekła. W miarę jak opatulała mnie ciemność, robiło się coraz cieplej. Szczeblemomentalnie pokryły się kropelkami wody, przez co musiałem znaczącozwolnić w obawie przed długim upadkiem. W końcu dno studni pojaśniałobursztynowym blaskiem. Gdy wreszcie stanąłem na pewnym gruncie, moimoczom ukazał się nierealny widok.Patrzyłem na gigantyczną jaskinię oświetloną tysiącami pochodni. Ichblask ledwo był w stanie odkryć całość podziemia. Płomienne refleksy skakałypo gładkich, kamiennych ścianach. Okazało się, że wieże mają nadzwyczajgłębokie fundamenty, bowiem i tutaj jaskinia poprzebijana była na wylotbetonowymi pniami. Do każdego przyklejone było kilka skleconych z kartonui metalu domków. Między budynkami poruszało się w nieskończonymi chaotycznym rytmie kilkaset figurek ludzkich, pochylonych, czołgających się,kaszlących i upadających raz po raz. Każdy niósł z sobą jakieś źródło światła,przeważnie latarnię bądź pochodnię. Podziemne miasto wyglądające jak obraznędzy i rozpaczy roztaczało się tak daleko, że nie byłem w stanie dostrzecprzeciwległego końca. Wszystko znikało w trochę tylko rozrzedzonychciemnościach. Po kilku sekundach i litanii przekleństw z drabiny zszedł mójprześladowca.– Do… ych… przodu, ścierwo.Posłusznie, bo pchany w plecy zimną lufą, ruszyłem między bursztynoweśmietnisko. Mijający mnie żebracy wykrzywiali pogardliwie twarze i spluwali mipod stopy. Dzieci ze śmiechem rzucały we mnie puszkami i kamieniami,a dorośli obsypywali przekleństwami. Wydawało mi się, że jestem jedynąformą człowieczą, która jest niżej w hierarchii bytów. Tylko mnie moglitraktować w ten sposób, dając upust nienawiści do błyszczącego luksusemświata, którego pewnie w większości nie widzieli na własne, zaropiałe oczy.Moje stopy zapadały się w mieszaninie śmieci i odchodów.Po kilku chwilach pogrążającego marszu dotarliśmy do chatkiprzycupniętej przy jednym z pni. Sprawiała trochę lepsze wrażenie niżpozostałe. Przez jedyne zabrudzone okienko rzucił na mnie okiem chudybrodacz. Łowca niewolników zapukał, a drzwi otworzyły się niemalnatychmiast.– Mam tu jednego do zawszczepienia i wysłania w górę – odchrząknąłgrubas i wyciągnął rękę po zapłatę.Brodacz przesunął po niej palcem.– Dwieście dolarów, jak zwykle.Handlarz pokiwał głową i odszedł w ciemność, zostawiając mnie napastwę nowego właściciela. Ten okazał się trochę milszy.– Proszę, wejdź. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.Przestąpiłem próg i rozejrzałem się zaciekawiony. Wnętrze przypominałoprymitywną salę operacyjną. Na środku stało przykryte białym prześcieradłem