Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

12.07.2015 Views

GKF # 273 31Z głośnika zacharczał przepity głos przełożonego. Stary tłuściochz pewnością już napoczął swoją obrzydliwą whiskey. Jane darzyła gomieszaniną odrazy i głęboko skrywanej sympatii. Sprawiał wrażenie człowieka,który od czterdziestu lat budzi się zdumiony faktem, że nie mieszka jużz mamą. Wiecznie otoczony dymem tanich papierosów i wonią chińszczyzny.Przed śmiesznością chroniły go tylko chłodny profesjonalizm i latadoświadczenia.– Hej, Jane, jak tam poranek?– Chujowy.Kobieta przeszła do pokoju dziennego i pobrała z automatu porannyprzydział protein. Spojrzała z niesmakiem na kilka tabletek i torebkę proszku.Pigułki łyknęła od razu, a bazę żywieniową zalała wrzątkiem z czajnika. Pomieszkaniu rozszedł się zapach kurczaka, zabijając słabnącą i tak kwiatowąwoń.– Bez takich mi tutaj. Tobie przynajmniej nie kładą na biurko papierowychwieżowców. Boże, jak ja się na to zgo…– Ilu tak naprawdę uciekło?Zupopodobny twór smakował jak zawsze obrzydliwie. Jane karciła siebiew myś-lach, że postanowiła wydać pensję na wszczep rejestrujący sny. I dotego zrobiła to po pijaku. Boże.– Nooo, tym razem szczęśliwie tylko jeden. Miał równo trzy dychy nakarku, powinien zdychać. Łatwizna. Weź najpierw sprawdź ten obóz, może cości powiedzą.Kubek wylądował w zmywarce, a kobieta potarła oczy. Co to ona miałajeszcze…– Powiedz mi Hank, jak to możliwe, że dowiaduję się o tym zaraz pomediach?Ciszę w głośniku zinterpretowała jako wzruszenie ramion. Podeszła dookna w nadziei, że zapomniany codzienny obowiązek w końcu wypłynie napowierzchnię umysłu.Obłe ciała wysokościowców lśniły w porannym świetle jak masa perłowa.Wzrok bezwiednie podążający w dół natrafiał na mroczną przeszkodę. Stometrów pod mieszkaniem Jane wszystko znikało w kłębach toksycznegosmogu. Poniżej roztaczał się świat odwiedzany jedynie przez małą garstkęmieszkańców. Między wieżowcami, połączonymi tytanowymi autostradami,leniwie przesuwały się sterowce, wyświetlając na swych pękatychbrzuszyskach pstrokate reklamy.– Technikę mają lepszą. Pieniądze, które dostajemy od państwa, sągówno warte. Teraz widzisz, jakie masz tego efekty.Poczta!Kilkoma gestami otworzyła okienko mailowe i przebiegła wzrokiem potematach wiadomości. Powiększ penisa, wczasy w tropikach, nauka języków,nowe wszczepy zwiększające odczucia, nowe wszczepy rozrywkowe, Mary Joe.O to to…– Zmiana gubernatora niczego nie zmieniła? Myślałam, że obiecywaładotacje…– Jane, nie przestajesz mnie zaskakiwać. Od kiedy im wierzymy? Zresztą,chuj. Nawet, gdyby nam cokolwiek przekazała, nie starczyłoby tego nawet napołowę naszych potrzeb. O, popatrz, dostałem pismo, że nasz areszt na

32INFORMATORpowierzchni jest przepełniony. A przecież to nasz największy. Muszę znowuwysłać tam czyścicieli.Cześć Jane, jak tam sobie żyjesz? Słuchaj, zebrałam dla Ciebie ekipę dopracy w terenie. Garry Stephenson i Tora Winters. Daj znać, jak sobie radzą.To w sumie żółtodzioby. Buziaki.Westchnęła głęboko. Tylko tego jej brakowało. Szybko wystukałapodziękowanie.– Jane, wszystko w porządku?Nic nie było w porządku. Kobieta odwróciła się od ściany z marsową miną.– Hank, nie masz naprawdę nic ciekawszego do roboty niż szczebiotać zemną? Jakieś papiery? Umowy? Długi?– Och, jakże mógłbym odmówić sobie porannej rozmowy z mojąulubienicą. Zresztą, wbrew mitom, my, mężczyźni też mamy podzielnośćuwagi. Caire! Przynieś mi kawę!Jane założyła płaszcz i nakazała komputerowi sprawdzenie systemówbezpieczeństwa. Kolejne zielone kółka materializowały się na ścianie przydrzwiach wejściowych.– Whiskey się już skończyła? Jakie ty masz tempo?– Nie wiem, o czym mówisz.Kobieta uśmiechnęła się i zakończyła połączenie. Gdzieś tam w biurzeHank obrażony pochylał się nad kolejnym wnioskiem.Zamknąwszy za sobą drzwi, wyszła na wspólny korytarz. Minęłabuczącego robota czyszczącego i wyszła na zewnątrz, mrużąc oczy. Dziękisowitej łapówce mieszkała na poziomie aerostrady, dzięki czemu nie musiałatłoczyć się w windach. Spłaszczone do absurdalnych kształtów samochodyśmigały kilka metrów od niej w przezroczystej rurze, która kojarzyła się jejz przełykiem. Jane wysłała w przestrzeń żądanie taksówki. Z nudów przeleciaławzrokiem po kilku innych mieszkańcach wieżowca 14b.Moda musiała wykręcić przedziwny zawijas, każąc ludziom przyodziewaćsięw takie stroje. Wysokie kołnierze, prawie łyse głowy niezależnie od płci, butyz wysokimi na kilka cali koturnami. Szaty mieniące się kolorami tęczy opinałyklatkę piersiową i ręce, ale luźno zwisały od pasa w dół. Pokryte fantazyjnymitatuażami twarze i dłonie bezustannie drgały, podczas gdy ich właścicielewysyłali dziesiątki wiadomości naraz, sprawdzając ceny akcji swoich spółek czypo prostu plotkując. Trend na wszczepianie sobie czego popadnie, bezświadomości konsekwencji, Jane ominęła szerokim łukiem. Wolała mieć jedenwszczep na jedną potrzebę. Nie lubiła sztucznego przepychu.Pod jej nogami zabłysł, widoczny tylko dla niej, napis, oznajmiający, żetaksówka przyjedzie za kilka sekund. Angielskie słowa wymieszane z kilkomachińskimi ideogramami świeciły rzucającym się w oczy żółtym. Janezanotowała w pamięci zmianę interfejsu komunikacyjnego. Taksówkazatrzymała się naprzeciw niej, a pneumatyczne drzwi otworzyły się z sykiem.Pozostali oczekujący spojrzeli na kobietę z zazdrością. Funkcja policjantaprzyznawała jej wyższy priorytet w komunikacji miejskiej. Jane rozsiadła sięna skórzanym siedzeniu i poleciła taksówkarzowi, aby zawiózł ją na policyjnelądowisko.Gdy z prędkością blisko stu mil na godzinę pokonywali kolejne poziomyukładu pokarmowego miasta, Jane skupiła się na danych osobowych

GKF # <strong>273</strong> 31Z głośnika zacharczał przepity głos przełożonego. Stary tłuściochz pewnością już napoczął swoją obrzydliwą whiskey. Jane darzyła gomieszaniną odrazy i głęboko skrywanej sympatii. Sprawiał wrażenie człowieka,który od czterdziestu lat budzi się zdumiony faktem, że nie mieszka jużz mamą. Wiecznie otoczony dymem tanich papierosów i wonią chińszczyzny.Przed śmiesznością chroniły go tylko chłodny profesjonalizm i latadoświadczenia.– Hej, Jane, jak tam poranek?– Chujowy.Kobieta przeszła do pokoju dziennego i pobrała z automatu porannyprzydział protein. Spojrzała z niesmakiem na kilka tabletek i torebkę proszku.Pigułki łyknęła od razu, a bazę żywieniową zalała wrzątkiem z czajnika. Pomieszkaniu rozszedł się zapach kurczaka, zabijając słabnącą i tak kwiatowąwoń.– Bez takich mi tutaj. Tobie przynajmniej nie kładą na biurko papierowychwieżowców. Boże, jak ja się na to zgo…– Ilu tak naprawdę uciekło?Zupopodobny twór smakował jak zawsze obrzydliwie. Jane karciła siebiew myś-lach, że postanowiła wydać pensję na wszczep rejestrujący sny. I dotego zrobiła to po pijaku. Boże.– Nooo, tym razem szczęśliwie tylko jeden. Miał równo trzy dychy nakarku, powinien zdychać. Łatwizna. Weź najpierw sprawdź ten obóz, może cości powiedzą.Kubek wylądował w zmywarce, a kobieta potarła oczy. Co to ona miałajeszcze…– Powiedz mi Hank, jak to możliwe, że dowiaduję się o tym zaraz pomediach?Ciszę w głośniku zinterpretowała jako wzruszenie ramion. Podeszła dookna w nadziei, że zapomniany codzienny obowiązek w końcu wypłynie napowierzchnię umysłu.Obłe ciała wysokościowców lśniły w porannym świetle jak masa perłowa.Wzrok bezwiednie podążający w dół natrafiał na mroczną przeszkodę. Stometrów pod mieszkaniem Jane wszystko znikało w kłębach toksycznegosmogu. Poniżej roztaczał się świat odwiedzany jedynie przez małą garstkęmieszkańców. Między wieżowcami, połączonymi tytanowymi autostradami,leniwie przesuwały się sterowce, wyświetlając na swych pękatychbrzuszyskach pstrokate reklamy.– Technikę mają lepszą. Pieniądze, które dostajemy od państwa, sągówno warte. Teraz widzisz, jakie masz tego efekty.Poczta!Kilkoma gestami otworzyła okienko mailowe i przebiegła wzrokiem potematach wiadomości. Powiększ penisa, wczasy w tropikach, nauka języków,nowe wszczepy zwiększające odczucia, nowe wszczepy rozrywkowe, Mary Joe.O to to…– Zmiana gubernatora niczego nie zmieniła? Myślałam, że obiecywaładotacje…– Jane, nie przestajesz mnie zaskakiwać. Od kiedy im wierzymy? Zresztą,chuj. Nawet, gdyby nam cokolwiek przekazała, nie starczyłoby tego nawet napołowę naszych potrzeb. O, popatrz, dostałem pismo, że nasz areszt na

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!