Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

12.07.2015 Views

GKF # 273 29Zaczepiony robotnik zaatakował pierwszy. Padł na ziemię przeorany serią.To jednak nie powstrzymało reszty. Coś w nas pękło. Ta jedna uwaga, taobraza, jedna wśród tysięcy każdego dnia, pozwoliła nam przekroczyć liniędzielącą nas od wściekłych zwierząt. Gryźliśmy, drapaliśmy, padaliśmyz dziurami po kulach w klatce piersiowej, ale nasz napór nie malał. W końcuwyrwaliśmy broń z zakrwawionych rąk strażnika i kolbą roztrzaskaliśmy mugłowę. Ponownie nastała cisza.Staliśmy nad zmasakrowanym ciałem, dysząc ciężko i patrząc po sobie.Czterech naszych zginęło w walce, zostało nas siedmiu. I karabin. Trzymał gobarczysty młodzik. W końcu przełknął ślinę i powiedział:– Myślicie, że zdążył wezwać wsparcie?– Myślę, że nie – pokręciłem głową – ale wszyscy wiemy, co oznacza towydarzenie.Uzbrojony pokiwał głową, wyraźnie akceptując mnie jako przedstawicielaogółu.– Albo teraz spróbujemy się stąd wyrwać, albo zabiją nas na miejscu.Bez żadnego planowania wiedzieliśmy, jak mamy postąpić. Wtłoczyliśmysię do windy i zacisnęliśmy zęby. Ciężar w żołądku pogłębiał się, w miarę jakzbliżaliśmy się do powierzchni. W końcu puszka zatrzymała się ze zbolałymskrzypnięciem. Drzwi rozsunęły się, a stojący przy nich mundurowy obejrzałsię zdziwiony.W hali rozległ się pojedynczy trzask strzału. Strażnik osunął się naposadzkę, trzymając się za gardło. Ostatkiem sił wysłał do innychpsychoimpuls. Zawył alarm. Ruszyliśmy sprintem do wyjścia, strącającz pleców rzucające się na nas roboty. Słyszeliśmy, jak strzelają do nas inniwszczepowcy, a kule uderzają w ściany i podłogę tuż obok naszych stóp. Jedenz naszych padł, ochlapując nas krwią. W ciągu kilku sekund wypadliśmy nazewnątrz, dysząc ciężko i rozglądając się za jakimkolwiek środkiem transportu.– Tam! Łazik pustynny!Faktycznie, niedaleko stał błyszczący w zachodzącym słońcu gąsienicowyłazik. Kształtem przypomniał pochylonego żuka, pokrytego płatami lekkiegojak piórko materiału.Nie mogłem dłużej czekać. Kopniakiem w plecy powaliłem zaskoczonegomłodzika i odebrałem mu karabin. Moi dawni towarzysze spojrzeli na mnie,przerażeni niespodziewaną zdradą. Dopiero gdy jeden z nich padł od mojejkuli, rzucili się na mnie z wściekłością. Byłem jednak mądrzejszy od strażnikai dysponowałem większą przestrzenią. Odskoczyłem od nich, strzelającponownie, i ruszyłem biegiem do pojazdu. Strażnicy wreszcie wypadli z kopalnii poczęli szyć do nas krótkimi seriami. Usłyszałem, jak za moimi plecamiwięźniowie padają w piach z krzykiem. Przyspieszyłem. W końcu dopadłemłazika i zacząłem panicznie naciskać losowe przyciski.Tata startuje auto, jak przykłada dłoń do ekraniku.Przycisnąłem pokrytą krwią strażnika rękę do błyszczącej powierzchni.– DNA rozpoznane. Witaj, Tobiasie Weitz – oświadczył kobiecy głos.Silnik zaryczał. Cudem ruszyłem z kopyta, potrącając dwóchwszczepowców. Wiatr uderzył mnie w twarz, osuszając łzy szczęścia. Kuleświszczały nad uchem, towarzysze byli rozstrzeliwani na miejscu, a japędziłem ku tak dawno odebranej wolności.

30INFORMATOR***Czysto chemiczny zapach fiołków połaskotał ją w nozdrza, skutecznierozpędzając resztki snu.– Sen zero dziewięć pięć pięćdziesiąt siedem zapisany pomyślnie– oznajmił męski głos z głośniczka przy nagłówku łóżka. – Znaki szczególne:dym, śmierć, drzewo. Zalecana wizyta u psychologa.Jane przetarła oczy i ziewnęła rozdzierająco. Żaluzje już się unosiły,wpuszczając do pomieszczenia mdłe światło. Kuchenka zapikała, a wodaw napełnionym zawczasu czajniku zaczęła się gotować.Gdy Jane wstała i ruszyła w stronę garderoby, na ścianach pojawiły sięnajnowsze doniesienia z popularnych portali informacyjnych, a głos komputeracytował dopasowane do jej upodobań nagłówki.– Odnotowano kolejne ataki terrorystyczne w Paryżu, władze wciążuspokajają.– Unia Amerykańska żąda wycofania wojsk chińskich z terytorium dawnejArabii Saudyjskiej.– Kolejny bunt w ośrodku życia.Kobieta już stała przy lustrze i przyglądała się sobie krytycznie.Przesunęła palcem po dwóch nowych zmarszczkach w kącikach oczu.– Rozwiń ostatni.Plansza z informacją pojawiła się na lustrze, całkowicie uniemożliwiającJane poprawienie makijażu. Ze złością odepchnęła wirtualny prostokąt. Tenpokoziołkował przez pół pomieszczenia i spoczął na szybie prysznicowej.– Głos – padł krótki rozkaz.– Wczoraj, to jest ósmego maja, w ośrodku życia SouthNY doszło dobuntu bezwszczepieńców. W strzelaninie, która wybuchła z powodu karygodnejbeztroski personelu, życie straciło dwóch strażników i dziewięciu buntowników.Jest to już trzecia próba ucieczki w tym miesiącu. Na szczęście żadnemuz mieszkańców ośrodka nie udało się zbiec. Gubernator stanu Nowy Jorkwyraziła zaniepokojenie poziomem bezpieczeństwa w ośrodkach życia i zapowiedziałapodwojenie liczby pracowników odpowiedzialnych za bezpieczeństwowięźniów.Głos automatu zastąpiło nagranie z konferencji prasowej. Dźwięczny głospani gubernator z trudem przebijał się przez trzaskanie setek dziennikarskichfleszy.– Pamiętajmy, że bezwszczepieńcy są upośledzeni przez naturę i nigdynie będą mogli w sposób pełny uczestniczyć w społeczeństwie. Ich zacofaniementalne powoduje, że mają skłonności do wybuchów agresji. Z największymubolewaniem łączę się w żalu z rodzinami pracowników ośrodka i obiecujępodwyższenie poziomu zabezpieczeń we wszystkich takich ośrodkach w stanie.Dziękuję.Komputer zamilkł.Jane poczyniła ostatnie poprawki we fryzurze, spojrzała na zegareki uśmiechnęła się.– Trzy… – zaczęła odliczać na głos – dwa… jeden…– Przychodzące połączenie od Hank Memphs.Punktualnie co do sekundy. Stawało się to, szczerze mówiąc, troszkęnudne.– Odbierz.

GKF # <strong>273</strong> 29Zaczepiony robotnik zaatakował pierwszy. Padł na ziemię przeorany serią.To jednak nie powstrzymało reszty. Coś w nas pękło. Ta jedna uwaga, taobraza, jedna wśród tysięcy każdego dnia, pozwoliła nam przekroczyć liniędzielącą nas od wściekłych zwierząt. Gryźliśmy, drapaliśmy, padaliśmyz dziurami po kulach w klatce piersiowej, ale nasz napór nie malał. W końcuwyrwaliśmy broń z zakrwawionych rąk strażnika i kolbą roztrzaskaliśmy mugłowę. Ponownie nastała cisza.Staliśmy nad zmasakrowanym ciałem, dysząc ciężko i patrząc po sobie.Czterech naszych zginęło w walce, zostało nas siedmiu. I karabin. Trzymał gobarczysty młodzik. W końcu przełknął ślinę i powiedział:– Myślicie, że zdążył wezwać wsparcie?– Myślę, że nie – pokręciłem głową – ale wszyscy wiemy, co oznacza towydarzenie.Uzbrojony pokiwał głową, wyraźnie akceptując mnie jako przedstawicielaogółu.– Albo teraz spróbujemy się stąd wyrwać, albo zabiją nas na miejscu.Bez żadnego planowania wiedzieliśmy, jak mamy postąpić. Wtłoczyliśmysię do windy i zacisnęliśmy zęby. Ciężar w żołądku pogłębiał się, w miarę jakzbliżaliśmy się do powierzchni. W końcu puszka zatrzymała się ze zbolałymskrzypnięciem. Drzwi rozsunęły się, a stojący przy nich mundurowy obejrzałsię zdziwiony.W hali rozległ się pojedynczy trzask strzału. Strażnik osunął się naposadzkę, trzymając się za gardło. Ostatkiem sił wysłał do innychpsychoimpuls. Zawył alarm. Ruszyliśmy sprintem do wyjścia, strącającz pleców rzucające się na nas roboty. Słyszeliśmy, jak strzelają do nas inniwszczepowcy, a kule uderzają w ściany i podłogę tuż obok naszych stóp. Jedenz naszych padł, ochlapując nas krwią. W ciągu kilku sekund wypadliśmy nazewnątrz, dysząc ciężko i rozglądając się za jakimkolwiek środkiem transportu.– Tam! Łazik pustynny!Faktycznie, niedaleko stał błyszczący w zachodzącym słońcu gąsienicowyłazik. Kształtem przypomniał pochylonego żuka, pokrytego płatami lekkiegojak piórko materiału.Nie mogłem dłużej czekać. Kopniakiem w plecy powaliłem zaskoczonegomłodzika i odebrałem mu karabin. Moi dawni towarzysze spojrzeli na mnie,przerażeni niespodziewaną zdradą. Dopiero gdy jeden z nich padł od mojejkuli, rzucili się na mnie z wściekłością. Byłem jednak mądrzejszy od strażnikai dysponowałem większą przestrzenią. Odskoczyłem od nich, strzelającponownie, i ruszyłem biegiem do pojazdu. Strażnicy wreszcie wypadli z kopalnii poczęli szyć do nas krótkimi seriami. Usłyszałem, jak za moimi plecamiwięźniowie padają w piach z krzykiem. Przyspieszyłem. W końcu dopadłemłazika i zacząłem panicznie naciskać losowe przyciski.Tata startuje auto, jak przykłada dłoń do ekraniku.Przycisnąłem pokrytą krwią strażnika rękę do błyszczącej powierzchni.– DNA rozpoznane. Witaj, Tobiasie Weitz – oświadczył kobiecy głos.Silnik zaryczał. Cudem ruszyłem z kopyta, potrącając dwóchwszczepowców. Wiatr uderzył mnie w twarz, osuszając łzy szczęścia. Kuleświszczały nad uchem, towarzysze byli rozstrzeliwani na miejscu, a japędziłem ku tak dawno odebranej wolności.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!