12.07.2015 Views

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

Nr 273 - Gdański Klub Fantastyki

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

GKF # <strong>273</strong> 25Mateusz HirszObławaMateusz Hirsz – szeroko pojętą fantastyką interesuje się od wczesnegodzieciństwa, kiedy to popełnił kilka strasznych opowiadań. Od tego czasustara się pisać coś choć trochę dobrego i ma nadzieję, że kiedyś się tegonauczy. Blastery i kosmiczne batalie zawsze były mu bliższe niż trollei łuki. Ulubieni autorzy ostatniego czasu to Dukaj i Dick.Czasami zastanawiam się nad reakcją moich rodziców, gdy po badaniuprenatalnym jakiś miły doktor powiadomił ich, że spodziewają sięnieuwarunkowanego dziecka. Oczami wyobraźni widzę, jak rozważają wspólnieaborcję, jak ojciec uderza pięścią w stół, chcąc pozbyć się spłodzonegociężaru. Matka płacze, wycierając swoje niebieskie oczy w haftowanąchusteczkę, która zawsze wisiała na kuchence. Nie spodziewali się takiegoproblemu. Mimo iż przytrafia się to tylko siedmiu procentom noworodków, jazostałem naznaczony ubytkiem, ułomnością w dzisiejszych czasachnieakceptowaną. Nigdy nie pobiegnę tak szybko, jak moi rówieśnicy, niedostrzegę rzeczy, które będzie mi pokazywał nauczyciel. Nie obsłużęnajprostszego urządzenia.Mimo starań mego ojca, matka nie pozwoliła mnie usunąć. Pewnie uznała,że jest w stanie wychować mnie na „normalnego” człowieka. A może wciążżywiła nadzieję, że da się wszczepić mi udoskonalenia. Tak czy siak, urodziłemsię. Zdrowy, bez skaz, jednak potencjalnie niezdolny do życia w nowymświecie. Najmłodsze dzieciństwo pamiętam jako matkę ze łzami w oczach,bawiącą się ze mną najprostszymi zabawkami, lub ojca z butelką, patrzącegona mnie z pogardą. Mimo że zrezygnowali z robota opiekuna, nie byli w staniemnie zaakceptować, obdarzyć miłością. Byłem wychowany z obowiązku.W dziesiąte urodziny osiągnąłem tak zwany wiek produkcyjny i zostałemodebrany rodzicom. Ani ja, ani oni nie potrafiliśmy wykrzesać z siebie czegoświęcej niż uczucia lekkiej ulgi. Żołnierz podał ojcu jakiś papier do podpisania,wrzucił mnie do furgonetki pełnej dzieci w moim wieku i z moją ułomnością,a potem zawiózł mnie do miejsca, gdzie miałem spędzić resztę życia w pyle,brudzie, wśród bólu i krwi. Do świata, w którym ofiary genów były traktowanegorzej niż zwierzęta, a wszystko to było akceptowane i popierane przezuprzywilejowane społeczeństwo.W obozie SouthNY razem ze mną pracował prawie tysiąc więźniów. Naszdzień składał się z posiłku zrzucanego nam w foliowych workach z murów,kilkunastogodzinnej, niewolniczej pracy w kopalni oddalonej o kilka kilometrów

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!