GKF # <strong>273</strong> 11w czerwienie. Poza tym nigdy wcześniej nie widziałeś jej w salwar kameez. Aleto nie miało znaczenia, nic nie miało, ani jej podkrążone oczy, ani ten ślad,który, choć już ledwo widoczny, nadal szpecił piękny policzek. Liczyła się tylkowalizka, tylko fakt, że cały dobytek rudowłosej gori został upchnięty na dniebagażu.Na początku nie rozumiałeś, co tak naprawdę się stało. Kiedy przyszedłeś,Gayatri już się pakowała, ale cię wpuściła. Musiała, przecież była środa. Niedała ci żadnej paczki, którą powinieneś dostarczyć. Po prostu milczała, tak jakna początku waszej znajomości. Raz po raz stawała na palce, by zdjąć cośz wyższych półek, a dzwoneczki przy jej bransoletkach wydawały znajomydźwięk. Chodziłeś za nią krok w krok, usiłując zatrzymać, spytać, sprawić, byw końcu na ciebie spojrzała. Ale ona nie chciała, mijała cię, jakby dając dozrozumienia, że najlepiej by było, gdybyś w ogóle się nie pojawił. Dopiero gdyzłapałeś ją za nadgarstki i wbiłeś wzrok w jej niebieskie tęczówki, zdecydowałasię przemówić.Tak naprawdę niczego nie wyjaśniła. Powiedziała tylko, że to koniec, żemusisz wyjść, przestać myśleć, zapomnieć, że kiedykolwiek istniała. Dodała, żewyjeżdża daleko stąd, chyba do domu, do Francji, tam, gdzie oni jej nieznajdą. Nie zdradziła, kim są ci oni ani dlaczego ucieka i zostawia cię tutajsamego, porzuconego, skazanego na ból i tęsknotę. Nie pozwoliła się przytulić,pocałować, zatrzymać, dotknąć. Nie kochała cię. Przecież tak naprawdę nic dlaniej nie znaczyłeś. Kiedy puściłeś jej dłonie, wróciła do pakowania, jak gdybynigdy nic, nadal chłodna, obojętna, a jednak już nie tak silna, bardziejzmęczona. Nie odpowiedziała, kiedy przed wyjściem wyznałeś jej, co czujesz.Nie zareagowała, kiedy otworzyłeś drzwi.Gdy ze łzami w oczach opuszczałeś jej niewielką posesję, zrozumiałeś, żetu wrócisz. Choćby po to, by wyjaśnić jej, że to nie powinno się tak skończyć.15.Przez pierwsze trzy dni z rzędu przychodziłeś pod jej dom i pukałeś dodrzwi. Uparcie trwałeś pod oknami przez długie, smętne minuty. Nie wierzyłeś,że Gayatri naprawdę wyjechała. Przecież nie mogła. W końcu nie tak miałobyć. To po prostu nie powinno skończyć się w taki sposób. Nie chciałeś pojąć,że na drewnianych regałach nie została nawet najdrobniejsza jej rzecz, a nadrzwiach od łazienki nie wisiały już chusty w kolorze czerwieni. Ukochanatwarz przestała odbijać się w szklanej tafli lustra.Nie pojawiała się też w barze. Papuga chyba znów dzieliła twój ból,ponieważ sama toczyła po blacie wilgotne orzeszki. Nie jadła ich, nie, tylkoprzesuwała dziobem, tak powoli, niechętnie, jakby wciąż czekając, aż znajome,jasne palce wrócą i powtórzą pamiętny rytuał. Raz po raz wydawała z siebietęskny dźwięk, a może wcale nie tęskny, może normalny, ale tobie kojarzącysię z żalem i rozpaczą. Brakowało ci Gayatri, chociaż nie widziałeś jej dopierood kilkudziesięciu godzin. Znów oszalałeś, wiesz? Najpierw na jej punkcie,a następnie przez to, że pozbawiła cię swojej bliskości.Potem, gdy już minęło więcej czasu od zniknięcia gori, ojciec siadał obokciebie i razem obserwowaliście poczynania ptaka. Prawdopodobnie twojarodzina zauważyła, że coś jest nie tak. Coraz częściej zaganiali cię do pracy;może dlatego, że nadszedł czas, byś nauczył się żyć, a może po to, byś niesiedział bez ruchu w barze i nie niepokoił stałych klientów. Ona wciąż niewracała, a ty nadal miałeś nadzieję i przynajmniej raz dziennie pukałeś do jejdrzwi. Już nie czekałeś, tak jak przez pół pierwszego tygodnia, aleprzychodziłeś, trochę z przyzwyczajenia, a trochę po to, by upewnić się, że to
12INFORMATORwszystko nie było snem. Miałeś wątpliwości, bo skoro tak nagle rozpłynęła sięw powietrzu...Czasami, kiedy patrzyłeś w czarne, paciorkowate oczy papugi i delikatniemierzwiłeś zielony grzbiet, naprawdę zaczynałeś wierzyć, że Gayatri nigdy nieistniała.1.Kiedy ukończyłeś siedemnaście lat, w zacienionym kącie baru zaczęłapojawiać się nowa kobieta. Najpierw przychodziła raz w tygodniu, następniedwa razy, po miesiącu trzy, a potem odwiedzała go już codziennie i stała sięniemal częścią obskurnego pomieszczenia. Jej błękitne sari zupełnie niekomponowało się z zielonym upierzeniem papugi. Oczy szczupłej Hinduskiprzywodziły na myśl czekoladę, a usta świeżą krew, tak sugestywnieodbijającą światło. Nie była idealna, nie, ale wystarczająco wyjątkowa, byzwracać twoją uwagę.Pewnego dnia po prostu podszedłeś do niej i spytałeś, czy możesz siędosiąść. Potrzebowałeś towarzystwa. Nieważne, że wcale nie powinieneś tambyć. Nieważne, że ojciec kazał ci pomagać za barem, a w domu czekały lekcje.Chciałeś porozmawiać, tylko tyle, chociaż raz, choć przez moment, by wypełnićtę dziwną pustkę po czymś z pozoru odległym, ale nadal kryjącym się gdzieśna dnie podświadomości. Gdy odsunąłeś sobie krzesło, brunetka uśmiechnęłasię kącikiem ust, tak delikatnie, ledwo dostrzegalnie, a jednak zbyt wyraźnie,by nie wychwycił tego wzrok nastoletniego chłopca.Spojrzałeś jej prosto w oczy, a wtedy twoje serce zaczęło szybciej bić,nogi mięknąć, jakby ktoś nagle pozbawił je mięśni. Spociłeś się lekko, kiedyniebieski szal zsunął się odrobinę i odsłonił opalony dekolt. Na szczupłychnadgarstkach zabłysły złote bransoletki, a dzwoneczki przyczepione do każdejz nich wydawały dźwięk, który uznałeś za znajomy. Drobne, delikatne dłonienieznajoma oparła o blat i poczęła cichutko stukać paznokciami o drewno. Tenodgłos hipnotyzował cię, sprawił, że twój świat wywrócił się do góry nogami.Co dokładnie się stało? Zakochałeś się. Znów. Ale nic w tym dziwnego,Dhiraj. W końcu byłeś naiwny i miałeś duszę cholernego romantyka.