11.07.2015 Views

Show publication content! - Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa - Poznań

Show publication content! - Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa - Poznań

Show publication content! - Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa - Poznań

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

1 wk kwiecieñ/maj 2011ISSN 1231-9589pismo regionalne • cena 5 z³ • nr 4/5 (228/229) • kwiecieñ/maj 2011Zdrowych i Spokojnych Świąt Wielkiej Nocyżyczą „Wiadomości Kościańskie”Ulica Wroc³awska w Koœcianie.Pastel artysty plastyka Grzegorza Pawlaka


4 wk kwiecień/maj 2011R. W. Berwiński dowodził,że wyobrażenia ludu, jego przesądyi wiara w upiory, przechodziłydoń razem z chrześcijaństwemtysiącznemi drogami, że te wymarzoneskarby są tylko napływem obcych żywiołówróżnych czasów, co wykazywałna przesądach, gusłach i czarach; o uroczystościachludu i obrzędach. O tymceremoniale, wyrosłym z pojęć religijnychludu, z jego dogmatyki, nie mówiautor, jakkolwiek z wielu napomknieńi z całego toku rozumowania nie trudnopojąć, że i te, wedle zdania autora, przywędrowałydo nas od obcych. Wobectakich twierdzeń, dwa tylko pozostająostateczne wnioski: 1-mo albo należyprzypuścić, że był kiedyś czas, gdyumysł Słowian był tabula rasa, na którejpotem narysowały się dopiero i rozgościłypotwory pogaństwa rzymskiegoprzywleczone wraz z chrześcijaństwem,albo też 2-do przypuścić trzeba,że przed przyjściem owej wiary w czary,lud miał inne wyobrażenia, które odrzuciłjako przestarzałe, a przyjął nowe.Zdaje się, że już sam Berwiński nie byłzbyt pewny swego stanowiska, jakie zająłwobec badanych przez siebie rzeczy,skoro na czele swego dzieła umieściłsłowa Ausona: „Alius alio plus invenirepotest, nemo omnia”.Podobnie prof. A. Brückner utrzymuje,że wszystkie polskie wierzeniai przesądy są pochodzenia niepolskiego,że przybyły dopiero do Polski wrazz chrześcijaństwem, zapuściły tu korzeniei rozrosły się, znalazłszy glebęurodzajną, na której podobne pogańskiewierzenia od czasów najdawniejszychwybujały, te obce przesądy i wierzeniawyrugowały, zmieniły zassymilowałysobie starsze, miejscowe, pogańskie,tak, że granicy między jednymi a drugimioznaczyć niepodobna, że więci o śladach jakiegoś pogaństwa w tychgusłach ściślej mówić nie wolno.Mnie się zdaje, że niektóre przesądyi zwyczaje ludowe bliżej rozpatrzonei zestawione z obcymi dałyby nam niejednącenną wskazówkę, jak tego rodzajurzeczy badać, i jakie z tych badańodnieść może nauka polska korzyści.Boć przecież niemożliwem się wydaje,aby Słowianie, jak to już wyżej wspomnieliśmy,nie mieli żadnego kultureligijnego, żadnych podań i tradycyi,podczas gdy wszystkie inne, współczesneim ludy to wszystko posiadały,a jeżeli mieli, jakżeż by mogli utracić to,co do niedawna było dla nich świętością.Zapewne, nowa wiara musiała wyprzećstarą, ale nim to się stało, dużo czasuupłynęło i z dawnego, żywego kultu,pozostało wspomnienie, zachowały sięresztki w formie dziś t. zw. przesądówi zabobonów. Zresztą wiemy, że kościół,wprowadzając wiarę chrześcijańską,nie mógł zabraniać nowochrzczonymwykonywania dawnych, po przodkachodziedziczonych praktyk i obrzędówreligijnych; kościół wiedział, że łatwiejodstąpiliby od nowych dogmatów religijnych,aniżeli od uciech i zabaw, jakietowarzyszyły ich uroczystościom. Stądteż, niektóre dawne praktyki uświęcałswą powagą, zwłaszcza zaś te, którychcel pogański łatwo mógł być zamienionyna chrześcijański.Papież Grzegorz Wielki wysyłającw 591 r. misyonarzy dla opowiadaniawiary Anglo-Sasom polecał im, by mieliwzgląd na zwyczaje mieszkańców, bynie niszczyli ich świątyń, ale je raczejna kościoły zamieniali, by nie wzbranialiobchodu uroczystości i składania ofiarw wotach, które się odbywały na cześćszatana, lecz by je zamieniali na ucztyreligijne dla chwały prawdziwego Boga.Nie ma więc wątpliwości, że tym sposobemwiele dawnych praktyk pogańskichdo dziś się przechowało, w zmienionejoczywiście szacie.Rola palmy, w jakiej ją dzisiaj znajdujemy,została jej nadana później– w czasach chrześcijańskich, jednaknie wiele odbiegła od swego pierwotnegoprzeznaczenia. W palmie, jakądzisiaj spotykamy wśród ludu, poświęcanąw kwietnią niedzielę, dopatrujemysię szczątków dawnego kultu drzew,a w ogólności roślin, poświęconychpewnym bóstwom. Słowianie znali kultdrzew. Zachodzi teraz pytanie, czy tenkult już na zawsze przepadł, czy też,podobnie jak rozmaitych ziół, przetrwałdo dzisiaj. Tak, przetrwał, a odnaleźćgo nie trudno wśród ludu. Wyrazem tejczci jest palma, poświęcana w niedzielę,nazwana palmową, Wierzbną, Kwietną,lub wreszcie Różdżkową.Palmie przypisuje lud szerokie znaczenielecznicze i czarodziejskie. Spożywaniepączków gałązki wierzbowej, praktykowanejeszcze po dziś dzień wśródludu, w celu zabezpieczenia się przedbólem gardła, znane było już w XIVwieku, o czem wspominają kaznodzieje,a Mikołaj Rej w Postylli, wydanej w roku1556 w Krakowie, w kazaniu na niedzielę17 po św. Trójcy, w liście 201 A wyraźniemówi: „W Kwietną niedzielę,kto bagniątka nie połknął a dębowegoKristusa do miasta nie doprowadził, tojuż dusznego zbawienia nie otrzymał”.Jak silnie tkwi wiara w moc lecznicząpączków palmy wśród ludu, wystarczyprzytoczyć taki przykład, jak zwyczajdawania ich bydłu wraz z ziemniakami,aby je zabezpieczyć przed chorobą.W okolicy Osieczan, biegają z palmądo stajni i chlewa i mieszają nią w żłobach,aby zaraźliwej choroby w nich niebyło, krowy nią omiatają, koniom nozdrzaobcierają, aby żadnej choroby niepowąchały, poczem kładą ją na jabłoń,aby uschła i chowają za krokiew.Prócz leczniczych, posiada palmai własności czarodziejskie. Uderzeniepalmą bydła przy wypędzaniu go pierwszyraz w pole, ma być pomocnem przeciwszkodliwości czarów, a krowom maprzysporzyć mleka. Praktykuje się tozarówno wśród ludu polskiego, jak i rosyjskiegoi czeskiego. Ten sam zwyczajaczkolwiek w innej porze, spotykamywśród Niemców. Wieczorem w wigilięśw. Marcina przebiera się pasterz, i chodzącod domu do domu, obdarza każdegowieśniaka t. zw. różdżką św. Marcina,posiadającą właściwości lecznicze.Różdżkę tę wiją z gałązek brzozowychlub palmowych z kocankami, bardzostarannie przyozdobionymi wstążkami.Przy wręczaniu pasterz życzy, by trzody,role i łąki były płodne i urodzajne w następnymroku. Te gałązki kładą wieśniacypoza drabinę żłobu, na dachu, lub teżwieszają nad drzwiami stajni, gdyż chroniąbydło przed czarami i złemi przygodami.Starodawni Germani uważali teróżdżki za ucieleśnienie w drzewie żyjącejduszy, będącej bóstwem wzrostu,urodzajności i płodności. U nas w XVw. pasterz czynił to samo na Nowy Rok.Pręty przez niego rozdawane były świętei nie godziło się ich brać gołą ręką, lecz„kosmato”.Palma zatknięta za obrazy i sufitydomów i chlewów, ma je chronić przedburzami i pożarem. Czesi dla zabezpieczeniasię przed piorunami trzymająna dachach netresk (sempervivumi hromowe koreni) a w polach wtykająświęcone gałązki wierzby, by uchronićzasiewy od gradu. Wierzą, że takawierzba rzucona pod wiatr odpędzaburze, rzucona zaś w płomienie, zmniejszaich żarłoczność. Spotykamy jeszczei dziś gałązki zatykane na końcach ła-


5 wk kwiecień/maj 2011nów, jako mające bronić plony przed gradem.Podobny zwyczaj istniał wśród ludui w XIV wieku, przeciw czemu występowaliostro kaznodzieje. Czesi wierzą,że przy pomocy poświęconej wierzbyi trzech pręcików białego orzecha możnaodnaleźć zaklęte skarby, jak u nas tosamo osiągnie się przy pomocy kwiatupaproci. Na zakończenie tego cośmyo drzewach powiedzieli, pozwolę sobieprzytoczyć średniowieczną legendę, tłumaczącąnam, dlaczego pewne drzewapewną barwę przybrały.Gdy po śmierci Chrystusa całą naturapogrążona była w smutku, sosna wyrzekła:„On umarł, więc na znak żałobyprzybiorę ciemny kolor i szukać będęmiejsc odludnych. Winorośl w Sorrentoszepnęła: „Z żalu zczernieją moje jagodya z prasy, z której wyciskać je będą,spłynie „Lachryma Christi”. Wierzbababilońska posłyszawszy straszną wieśćz Golgoty, westchnęła: „On umarł, terazsmutne moje gałęzie zwieszać siębędą zawsze ku wodom Eufratu i płakaćłzami jutrzenki”. Cedr Karmelu jęknął:„On umarł, odtąd ocieniać będę tylkogroby, i ani dzikie gołębie, ani piegże niebędą słały gniazd na moich gałęziach”.Cis się odezwał: „On umarł, teraz będęrósł tylko na cmentarzach, pszczoła podkarą śmierci nie dotknie moich zatrutychkwiatów, ptaki w mych gałęziach śpiewaćnie będą, a wyziewy moje zarażą febrąnieroztropnych, którzyby pod moimcieniem szukali spoczynku”. Kwiat fryzurzekł: „On umarł, więc na zawszepokryję fioletem swój złoty kielich, i nosićbędę wieczną żałobę”. Jedynie tylkodumna topola pozostała niewzruszoną”„Cóż mnie to obchodzi? – wyrzekła: –On zmarł z powodu grzeszników, a jajestem niewinna, zostanę taką, jaką byłam”.I za ten brak czucia, liście topoliskazane są na ciągłe drżenie. (Polskiepodania ludowe podają inny powóddrżenia liści topoli, a mianowicie: gdyżadne drzewo nie chciało użyczyć Judaszowiswych gałęzi na jego zbrodniczyzamiar, wówczas topola ofiarowała muswe konary i od tej pory, za karę, drżyprzed Panem Bogiem).Poetyczna ta legenda świadczy o silniewkorzenionych w szczep aryjski panteistycznychpoczuciach, pokrewieństwiemiędzy człowiekiem a rośliną w poezyiIndusów, która tu znalazła swój wyraz,gdy cała natura opłakiwała śmierć BogaCzłowieka i wdziewała po nim żałobę.FRANCISZEK GAWEŁEKMedytacjawielkopostnaJezus, który 40 dni i nocy modliłsię i pościł, był kuszony przezszatana na pustyni, który objawiałswoją miłość szczególnietym, których nazywano grzesznikami,nierządnicami, zdrajcami –dzięki temu ostatni stali się pierwszymii Jezus, który doświadczył wszystkiego,co ludzkie – ból, samotność, cierpienie,a co więcej umarł i zmartwychwstał,stał się wzorem, mistrzem i nauczycielem,dla wszystkich, którzy prawdziwieszukają zbawienia. Greckie słowo soteria(zbawienie) oznacza: „mieć otwarteserce”, „oddychać swobodnie”, „byćwolnym” „być w pełni zdrowia fizycznego,psychicznego i duchowego”. Jakwidać starożytna wiedza była bardziejholistyczna niż moglibyśmy przypuszczać.Jednym z tych, którzy podobnie jakJezus podążał drogą pustyni, był żyjącyw IV wieku mnich Arseniusz. Jak wieluwspółczesnych ludzi próbował różnychćwiczeń i technik aby przezwyciężyćból istnienia. Gdy zawiodły wszystkiemetody, wtedy w głębi swojego sercaspytał się samego Chrystusa: „Co należyczynić, aby zostać zbawionym?”Usłyszał wówczas trzy słowa: „Uciekaj,zamilknij, odpocznij”. W niektórychsytuacjach ucieczka jest jedynymwyjściem i nie oznacza tchórzostwa.Ucieczka jest obroną gazeli. Dla człowiekapustynia może też być miejscemucieczki, ale często staje się też miejscemwalki z samym sobą, ze swoimisłabościami, z wielkim nieuporządkowaniem,z grzechem. Grzech rozumianybył jako „zapomnienie o Bogu”,dlatego Marek Pustelnik powiedział:„W czasie, gdy pamiętasz o Bogu, zwielokrotnijswą modlitwę, by w dniu, gdyzdarzy ci się o Nim zapomnieć, Bógprzypomniał ci o Sobie”.Na pustyni próżność nie istnieje i niesposób zapomnieć kim jesteśmy. Pustyniajest ucieczką od czegoś ale jestteż ucieczką do czegoś czy do kogoś.Można też uciec w iluzję, w uzależnienie.Amerykańscy specjaliści rozróżniajądziś już ponad 70 rodzajów uzależnień,które uznają za chorobę. Obokalkoholizmu i narkomanii wymieniająuzależnienie od jedzenia, pracy, seksu,uzależnienie od sprzątania czy praktykreligijnych. Ojcowie Pustyni znali jetakże, dlatego proponowali posłuszeństwo,aby nie dać się zwieść własnymmiarom jedzenia, napoju, pracy czypraktyk religijnych.Chrystus uciekł od ludzi na pustkowie,gdy ci próbowali dostrzec w nimtylko przywódcę politycznego, uzdrowicielaczy rozmnożyciela dóbr materialnych.My również powinniśmy odrzucićwszelkie wyobrażenia o Bogu, aby posiąśćBoga samego. Mistrz Eckhart wyraziłto w sposób paradoksalny: „Przezmiłość do Boga, trzeba nam porzucićBoga”.Drugim zaleceniem jakie usłyszał Arseniuszbyło: „zamilknij”. Ojcowie Pustynibyli szczególnie wyczuleni na zło,jakie czyni używanie słów do obmowy,oceniania i szkalowania innych. Pewienstarzec nowicjuszowi znanemu z ostregojęzyka kazał poszukać indyka i oskubaćgo. Gdy nowicjusz to uczynił, wtedykazał mu przywrócić indykowi piórka.Nowicjusz stwierdził, że to nie jest możliwe,starzec zaś dodał: „Nie można teżprzywrócić dobrego imienia człowiekowi,którego zniszczyło się złym słowem”.Opowiadano też historię o pewnymmnichu, który usłyszawszy słowa Psalmu:„Postawiłem straż moim ustom…”odszedł na pustynię i powrócił dopieropo dziesięciu latach i powiedział: „Terazmogę wysłuchać dalszych słów psalmu”.Milczenie nie jest celem samo w sobie,jest drogą do poznania samego siebie.Gdy milczą nasze usta wtedy mówinasze wnętrze. Milczenie jest też warunkiemusłyszenia głosu Boga,który przemawia do nas w ciszynaszego serca.


6 wk kwiecień/maj 2011Wiemy jak trudno jest niekiedymilczeć naszym ustom, ale jeszczetrudniej jest milczeć naszym myślom.Jest to jednak warunek konieczny,aby się prawdziwe modlić czy medytować,ponieważ jak powiedział jedenz mnichów z góry Athos: „Gdy przebywamyw czyjejś obecności, nie myślimyo nim, bo on jest z nami. W prawdziwejmodlitwie nie myśli się o Bogu lecz jestsię z Nim, pozwala Mu się być, oddychaćw naszym tchnieniu”. Może dlatego Dostojewskinapisał, że ateista jest czasembliżej Boga niż człowiek wierzący, którytylko powtarza słowa, idee czy symbole,jakich go nauczono o Bogu. Możerównież dlatego w pierwszych wiekachchrześcijaństwa teologami nazywanotych, którzy się modlili, a nie tych którzypisali rozprawy o Bogu.Ostatnim słowem jakie usłyszał Arseniuszbyło: „odpocznij”. Nie jest toczymś nowym. W Starym Testamenciesłowo to pojawia się wiele razy. W KsiędzeMądrości np. czytamy: „Bóg szukapomiędzy ludźmi miejsca dla swego odpoczynku”.Odpoczynek był rozumianyjako trwanie w pokoju, które jest warunkiemtrwania w Bogu. Pokój też nie jestcelem samym w sobie, dlatego świętySerafin mógł powiedzieć: „Znajdź pokójwewnętrzny a rzesze zostaną zbawioneu twego boku”. Pokój serca jest zapewnepragnieniem wszystkich ludzi, ale wydajesię, że jest również najmniej znanymdoświadczeniem współczesnych. Możedlatego kiedyś człowiek pracował, abymógł odpocząć, taki jest sens szabatu,odpoczynku siódmego dnia. Dzisiajczłowiek odpoczywa, aby móc lepiejpracować – tak silna okazuje się pokusagromadzenia dóbr czy wiedzy i realizacjio władzę i znaczenie. Watykańskiegzorcysta badając wielu ludzi, którzyzgłaszali się do niego jako opętani,stwierdził: „Większość z nich nie byłaopętana, byli przemęczeni, przepracowani…”.Tak często szukamy szczęścia, a w rzeczywistościoddalamy się od niego; takczęsto mówimy, że szukamy Boga a robimywszystko aby o nim zapomnieć.Niech ten czas czterdzieści dni ucieczkina pustynię będzie okazją do uświadomieniasobie, że Bóg, który umarł za nasi zmartwychwstał dla naszego zbawieniaszuka nas i daje słyszeć swój głos, gdymy trwamy w pokoju i milczeniu.JAN M. BEREZA OSB* Tekst tej medytacji powstał w 1991 rokuAbp Kazimierz MajdańskiFot. http://www.cpt.org.plŚwiadectwonumeru22 829Kwiecieƒ jest tradycyjnie Miesiàcem Pami´ci. Dla ksi´˝y – wi´êniówobozu koncentracyjnego w Dachau – sta∏ si´ dodatkowo miesiàcemsta∏ych spotkaƒ w kaliskiej Kolegiacie Êw. Józefa. Jednym z tychdachauczyków by∏ ks. biskup Kazimierz Majdaƒski. Drukowane tuwspomnienia pochodzà ze zbiorów ks. kanonika Leona St´pniakaz KoÊciana.(I)Dlaczego świadectwo daje numer?– Numer był ważny. W Dachau, jakwe wszystkich obozach koncentracyjnych,nie człowiek się liczył, lecz numer.Meldował się na każde wezwanie– właśnie numer: „Nummer… – meldetsich gehorsamst zur Stelle!” Wystarczałoto władcom za obozową bramą.Numer był ważny i liczba. Ciągle liczono.I gdy liczba się nie zgadzała, pytanoo numer. Gdy liczba się nie zgadzała,zaczynał się ponury dramat obozowy.W Oświęcimiu – tło heroicznego gestuWięźnia Nr 16 670, którego jednak zapytywano:„Wer bist du? – Kim jesteś?”Tak niezwykle poza numerem objawiłosię człowieczeństwo, że rozerwałoobowiązującą w obozach „numerową”kategorię myślenia. Nie musi człowiek,wszedłszy w orbitę potwornej machinyodczłowieczającej, machinie tej siępoddawać. Numer więc był ważny, gdyżbył ważnym zadaniem: by traktowanyjak numer człowiek nie stał się numerem.Maksymilian, numer 16 670, dziśŚwięty Męczennik, jest Patronem trudnej,a tak wspaniale ocalonej godnościczłowieka.


7 wk kwiecień/maj 2011Została ocalona w wielu. Ocalona,a nawet bardzo wysoko wyniesiona.Tak właśnie było ze „sprawiedliwym”,o którym Nr 22 829 zamierza dać świadectwo.Nazywał się Heini Stöhr. Teżbył numerem. Nie wiem, czy znał dokładnieEwangelię, ale okazał się takimczłowiekiem, którego Ewangelia premiujenajwyżej. Trzeba o nim opowiedziećopowiadając niejedno o przełomielat 1942-1943 w Dachau. Koniecznebowiem jest tło. A nadto ważne jest, bypowiedzieć, że na tym tle Heini nie byłsam. Na szczęście – nie!1.Jesień 1942 roku nadeszła w oboziekoncentracyjnym Dachau po najstraszliwszymlecie: po lecie upalnych, niekończącychsię dni pracy więźniów,bezlitośnie pędzonych przez „kapów”do pracy, na jaką „häftlingów” – głodomorówjuż nie było stać. Padali więcgęsto, zwłaszcza w południe na placuapelowym i, polewani wodą, nie zawszemogli na to już reagować. Zgonów byłotak wiele, a zagonienie od świtu do nocytak wielkie, że niekiedy o śmierci kogośbardzo bliskiego, na własnym „bloku”(barak obozowy), wiadomość dochodziłapo wielu dniach.Jesień nie przyniosła nadziei. Przeciwnie,poza „normalnym” obozowym pasmemtortur i szykan, przyszły do obozu„parole” (tak w żargonie obozowymnazywały się przekazywane sobie przezwięźniów wiadomości) o doświadczeniach,jakich na więźniach obozu zaczętodokonywać. „Parole” brzmiały tajemniczo,niewiele przekazywały szczegółówmimo to – siały grozę.Brama obozu w Dachau.2.Praca w „Kommando Plantage” byłauciążliwa zawsze. Jesienią zaś częstodokuczał deszcz, łatwo przenikającyobozowe drelichy. Drżeliśmy z zimna.Pierwsze listopadowe dni zastały mojągrupę (sami duchowni, tylko pod-kapoczłowiek świecki, dobry Polak) przy wybieraniucebulek gladioli. Oczywiściegołymi rękami, z rozmokłej ziemi.Powrót wieczorem, 10 listopada 1942roku, „na blok”, przyniósł straszliwąniespodziankę. Kazano nam ustawićsię w szeregu – wyjątkowo w izbiebloku, na dworze bowiem było ciemno– i szczegółowy przegląd rozpoczął nadkaporewiru (szpital obozowy), Zimmermann,z zawodu – mówiono – ślusarz,w rewirze często chirurg, a przy tymjeden ze ścisłej czołówki prominentówobozowych. Zimmermann oceniał poszczególnychwięźniów przy zastosowaniusobie jedynie wiadomych kryteriówoceny i numery wybranych więźniówpolecał zapisywać.Wiek wybranych był różny. Byłemwśród nich najmłodszy. Jeszcze kleryk,choć po ukończeniu studiów seminaryjnych.Uprzedzono, że nazajutrz, po porannymapelu, zostaną wszystkie zapisane„numery” wywołane i udadzą siędo rewiru. Zimmermann odszedł. Nikto tym nie mówił, ale wszyscy wiedzieli,że chodzi o doświadczenia. Nastąpiładziwna cisza. We mnie – dość dosłownieśmiertelna.Powiernikowi, ks. Stefanowi Biskupskiemu,mojemu seminaryjnemu Profesorowi,w cichych, nieśmiałych słowachpowiedziałem o tym, jak widzę swojepołożenie. On widział je podobnie. Prosiłemo powiadomienie moich Najbliższychw przypadku śmierci i oddałemmu największy obozowy skarb – 2 czy3 zasuszone kromki obozowego chleba.3.Nazajutrz było tak, jak zapowiedziano:apel, wywołanie „numerów” i rewir.W rewirze zaś całodzienne, szczegółoweFot. archiwum redakcjibadania. Pewnie chodziło o wyeliminowanienajmniej podatnych na doświadczeniawięźniów. W rezultacie pozostawionodwudziestu. Pozostałem wśróddwudziestu.Ale poza domysłami – nie wiedzieliśmywłaściwie nic, nie byliśmy informowanio niczym. – Któż by informował„numery”? Po wszystkich badaniach –izba obozowego rewiru. W izbie – dwudziestupo obozowemu zdrowych, skazanych– na co? Zaczęło się losowanie.Więzień Nr 22 829 wyciągnął kartkęz napisem: „18 B”. Nic to nie mówiło.Nic o całej grozie kartki oznaczonej „18B”: Wprawdzie „18” było tylko kolejnąliczbą w naszej grupie dwudziestu, ale„B” oznaczało (dowiedziałem się o tympóźniej) „Biochemisch”, w przeciwstawieniudo „A” – „Alopatisch”. Na takiedziesiątki podzielono grupę. Podział byłistotny, gdyż dla przyszłego leczeniaw podgrupie „B” stosowano jedynie tabletki,które mogłyby – hipotetycznie –leczyć. Właśnie ewentualnych leczącychskutków tych tabletek chciano się doszukać.Natomiast dla grupy „A” dostępnybył „Tibatin”, uprzednio wypróbowany,skuteczny lek. Z odnalezionych późniejprotokółów doświadczeń wynikało,że założenia nie tylko się nie potwierdziły,ale metody „leczenia” okazały sięwręcz szkodliwe, a liczba zgonów(„zejść” – mówiły protokóły) –była zaskakująco wysoka.


8 wk kwiecień/maj 20114.Po zakończonym losowaniu – kolejnyexodus. Dokąd? – Numer 18 musiałna odpowiedź czekać dość długo. Wreszciewyprowadzono i jego. Po chwilimarszu – sala operacyjna i rozkaz: „Połóżsię!”. Pierwszy raz w życiu na stoleoperacyjnym. Zabieg jest krótki. Młodyoficer – SS-man boleśnie nakłuwa praweudo. – Jakiś potężny zastrzyk! Potemnapisano: 3 cm³ flegmony (ropowicy).„Wstać!”W drodze powrotnej towarzyszy miten sam pielęgniarz, Hermann, ale zachowujesię inaczej: jest czujny. Dlaczego?– Po bolesnym zastrzyku nie odczuwamdalszych szczególnych objawów.Wyjaśnienie jednak przychodzi szybko:gdy wchodzimy z powrotem do izby, niesłychać ani jednego słowa, ale słychaćjęki. Zabieg dokonany na sali operacyjnejdziała szybko. Wkrótce odczuję tosam, natychmiast po powrocie do izbypołożywszy się, ostatni raz na długiemiesiące, na wskazanym mi łóżku,oznaczonym odtąd stale: „18 B”.Niedługo wszyscy z sali dowiadujemysię o całej grozie: w ciągu niewielu godzinumiera pierwsza ofiara, młody, czeskiksiądz, który, wraz z holenderskimpastorem w jakiś niewiadomy sposóbdostał się do naszej grupy, choć mieli jąstanowić wyłącznie księża polscy.Będzie nas strzegło na zmianę lubrównocześnie, dzień i noc, czterech pielęgniarzy(Pfleger – po niemiecku i w językuobozowym też) i ich szef (Oberpfleger).W ten pierwszy wieczór dyżur ma„mój” pielęgniarz, rosły, młody i czerstwy(taki obraz człowieka zjawiał sięrównież w obozie; obraz „prominenta”)i – nade wszystko – życzliwy Hermann.Także i inni okażą się potem życzliwi.Również ci, którzy będą nas regularnieodwiedzać jako laboranci. Wszyscy byli„polityczni”, nosili czerwone trójkąty(winkle), jak my.5.Gdy Hermann obszedł wszystkiełóżka i podał każdemu przepisany lek,ponownie podszedł do mnie. – Miałważną sprawę: Jesteś najmłodszy – mówił– zdaje się, że jeszcze nie klecha(„Pfaffe”), powiedz mi prawdę: wierzyszw Boga, czy nie? – Mam 19 lat,należę do partii, partia zabrała mi wiarę.Jak to jest?List Jana Pawła II do abp. Majdańskiego.– Niełatwo mówić. Coraz trudniej.I przecież to po niemiecku. (Uczyłemsię tego języka nieomal od dzieciństwai zawsze pozostał dla mnie trudny).Nazajutrz powiedział mi starszyksiądz z Poznańskiego: Słabo mówiszpo niemiecku, dlaczego podjąłeś się takiejtrudnej rozmowy? – Ale Hermannprzyszedł do mnie. Byłem przekonany,że mam święty obowiązek mówić.Północ zakończyła dyżur Hermannai rozmowę. Zgasło światło. Zostało tylkomałe, czerwone, nad drzwiami. Widocznedo dziś.Osłabłem bardzo. Odczułem to, usiłującwyjść do bardzo bliskiego WC(moje łóżko znajdowało się tuż przydrzwiach). Ale nie bolało tak, bym musiałjęczeć. Był tylko ogromny ubyteksił. Pielęgniarze o tym wiedzieli, więcgdy rano miałem zmienić stanowisko,nieśli ostrożnie – ku mojemu zdziwieniu.Ale gdy na sienniku na chwilę posadzili– było to już zbyt trudne: podskoczyli,by ratować, widząc, że nagle„18 B” traci przytomność.Ze zbiorów ks. Leona StępniakaDo rozmowy z Hermannem wracałemw myślach często. Powrotów słownychjuż nie było. A jeżeli były – to pozasłowami – w jego przyjaznym współczuciu,o które niełatwo było posądzaćtego wyrosłego, niemieckiego chłopca,który tak trochę chodził po stacji doświadczalnej,jakby był za wysoki, bywidzieć to, na co patrzył. Był najmłodszy.Miał większe prawo niż inni myśleć:po co tu jestem? – Może właśnietak myślał. I może to właśnie sprawiałowrażenie, że go właściwie tu nie ma.Nie pamiętam też, by się śmiał (cdn).KAZIMIERZ MAJDAŃSKI*) Kazimierz Majdański urodziłsię 1 marca 1916 r. w Małgowie.Aresztowany przez Gestapospędził pięć lat w obozachhitlerowskich w Sachsenhauseni w Dachau. Był teologiem,w latach 1979-1992 biskupemszczecińsko-kamieńskim.Zmarł 29 kwietnia 2007 r.w Łomiankach.


9 wk kwiecień/maj 2011Pałac w Czaczu około 1935 roku.Fot. Jerzy Żółtowski, ze zbiorów Zofii ŻółtowskiejCzacz to prawdziwa perłaRezydencja w Czaczu ma swojà d∏ugà histori´. W XVII w. po Czackich zamieszkali tam Gajewscy. Spokrewnieniz mo˝nà rodzinà Opaliƒskich skorzystali, ˝e na ich dworze przebywa∏ w∏oski architekt Bonadurai zlecili mu prócz przebudowy koÊcio∏a postawienie dla nich pa∏acu. Zachowa∏o si´ jeszcze jedyne êród∏oukazujàce jego styl – fotografia wotywnej z∏oconej plakiety, która wisia∏a obok obrazu Matki Bo˝ej zao∏tarzem w czackim koÊciele. Historycy sztuki (p. Ostrowska-K´b∏owska) podkreÊlajà unikalny dla Wielkopolskistyl pa∏acu, majàcego zewn´trzne schody rozchodzàce si´ w prawo i lewo na wysokoÊci pi´tra.Pa∏ac nie by∏ du˝y, na rogach zdobi∏y go po dwie wie˝yczki, zakoƒczone he∏miastym zwieƒczeniem. Pa∏acten sp∏onà∏ w koƒcu XVIII w., Czacz zaÊ przeszed∏ w r´ce Szo∏drskich.Znany z rozrzutności Wiktor Szołdrskimiał prawdopodobnie dużo gustu.Sądzić o tym możemy oglądającprzedwojenną źrebiarnię, a za jegoczasów stajnię cugową o harmonijnychproporcjach. Pałacu, który zbudowałna miejsce spalonego nie znamy z żadnegorysunku, natomiast zachowałysię dwie oficyny o pięknych równieżelewacjach. Środkowa część pałacuspłonęła. Szołdrski zrezygnował z odbudowyi zamieszkania w Czaczu,majątek oddał w dzierżawę. Centralnączęść do wysokości piętra odbudowałdzierżawca, piętro zaś stawiał nowynabywca, Marceli Żółtowski. Piętroi dach nosiły cechy prowizorycznychrozwiązań. Czasy były trudne, zniesieniepańszczyzny…, równocześniepiorun zwalił wieżę kościelną. Marceli– kolator nie miał za co jej odtworzyćwedług dawnego barokowego kształtui też prowizorycznie zakończył.1.Dopiero w 1911 r. wziął się do przebudowywnuk Marcelego Jan, żonatyz Ludwiką Ostrowską, osobą o dużychzdolnościach artystycznych. Trzymałsię zasady, by względy estetyczne łączyćz potrzebami życia codziennegoi to go zmusiło do wprowadzeniadużych zmian w założeniach architektonicznychi w przeznaczeniu poszczególnychpomieszczeń. Chciał takpoważną inwestycję przeprowadzić jaknajskromniejszymi środkami, dlategowywiadywał się o mało jeszcze znanegoa zdolnego architekta. Wskazanomu Andrzejewskiego, który doskonaleukończył studia, lecz jeszcze niczegow życiu nie zbudował. Jan Ż[ółtowski]w następujący sposób przedstawił muswoją koncepcję: „Chcę, żeby mniepan dobrze zrozumiał, zastosuję więcporównanie: weźmy hotel. Istnieją trzyrodzaje hoteli: w małym miasteczku będzieto skromny „Hotel zum Ring” (hotelpod pierścieniem). W dużym mieściemoże to być średnio wystawny „Hotelzum Golden Fisch” (hotel pod złotąrybką) albo luksusowy „Hotel Palast”.Otóż chciałbym, by pan zrobił projektprzebudowy w stylu tego skromniejszego,nie zaś luksusowego”.Taką opowieść mego ojca słyszałemw naszym leśnym odludziu na Lubelszczyźniepodczas okupacji, natomiastznalazłszy się w 1945 r. w Poznaniu,dostałem od kogoś adres inż. Andrzejewskiegoi w końcu u niego się znalazłem.Wrócił od razu do swych wspomnieńi przedstawił mi inną ciekawąwersję tej samej sprawy.„Gdy zjawiłem się u pana ojcaz pierwszym projektem pomyślałem,że najlepiej będzie wykazać odrazu dwa, w dwóch różnych wersjach:skromniejszej i bardziej


10 wk kwiecień/maj 2011wystawnej. Ojciec przejrzał uważniemoje rysunki, po czym zaniósł jedo drugiego pokoju, gdzie siedziałapani Żółtowska i wrócił do mnie.Po chwili przez otwarte drzwi odezwałsię jej głos: „Jasiu, ale nie ten pierwszy,tylko ten drugi”. I to zdanie przeważyło.Przeszedł projekt bardziej estetyczny,lecz kosztowniejszy. Wiele sprawnależało rozważyć i ewentualnie zmienić.Rodzice zdecydowali, by bramęw zachodnim skrzydle skasować,jak również zrezygnować z podjazduod południowej strony przez bramęw skrzydle wschodnim. Odtąd zajazdmiał być od strony północnej. Miało topoważne konsekwencje: z mrocznegopółnocnego pomieszczenia salon zostałprzeniesiony na słoneczną stronę południową.Wpłynęło to na przeznaczeniepozostałych pokoi. Salon w stosunkudo swojej powierzchni wydał się za niski,wówczas zastosowano pomysłowyzabieg: umieszczono na jego suficiestiuk w kształcie dużej elipsy, co wywołujezłudzenie wzroku, iż pokój jestwyższy.2.Na zewnątrz, na frontonie od stronypołudniowej widnieje herb Żółtowskich„Ogończyk” – strzała na podkowie,od strony południowej herb Rawita –Ostrowskich „Rawicz” przedstawiający„pannę na niedźwiedziu”. Jedną i drugąstronę domu zdobią płaskie pilastry, zakończonejońskimi kapitelami. U górykażdego pilastra umieszczony jest herbjednego z przodków linii męskiej lubżeńskiej. Przedstawiciele partii chcieliw 1945 r. strzaskać wszystkie te herbyi byliby to zrobili, lecz nie znalazły siępod ręką dość długie drabiny i herbyocalały. Dziś są już pod ochroną zabytków.Pokoje reprezentacyjne mieściły sięwszystkie na parterze. Do salonu przylegałpokój jadalny. Zatem siadało tamdo stołu do 24 osób. Ścianę przeciwnąod okna zajmował potężny kredensgdańskiej roboty, na ścianach wsiałysztychy. Z jadalnego przechodziło siędo „nowej” biblioteki, kilkanaście metrówdługiej i zawierającej ok. (7000do 10 000 tomów). Był to owoc pracytrzech pokoleń. Cała jedna ściana byłapokryta aż pod sufit półkami pełnymiksiążek. Mój ojciec nie chciał trzymaćich za szkłem w szafach. Twierdził,że książka przestaje wtedy być żywaLudwika i Michał Żółtowscy na ganku domu w Czaczu w 1937 r.Fot. ze zbiorów Zofii Żółtowskieji służyć. Na najwyższych półkach stałytakże oprawione podręczniki do naukiprawa, pozostałość po studiachPradziadka i Dziadka. Nikt do nichnie zaglądał. Nie pamiętam, by kiedyśrobiono katalog. Ojciec na pamięćwiedział, gdzie co stoi. Przeważałyksiążki historyczne, szkice historycznenajbardziej znane jak Rollego, Szajnochy,Kubali, Łozińskiego. We francuskimjęzyku cała kolekcja przeszło 20tomów Thiers’a „L’historie de consulatet de l’empire”. Mój Ojciec interesowałsię Napoleonem i miał dziesiątki o nimpublikacji, lubił też wszelkie pamiętnikifrancuskie i niemieckie, nie liczącpolskich. W zakresie sztuki bibliotekaposiadała zapewne wszystkie istniejącewówczas wydawnictwa albumowe jakoo Matejce, Kossaku, Gierymskim, Siemiradzkimitd. oraz starannie wydawanew Krakowie publikacje i szkice z kolorowymireprodukcjami. Pamiętam teżpięknie ilustrowane albumy z historiiFrancji, a z czasem już zbiory polskielub zagraniczne z artystycznymi zdjęciami.W „starej bibliotece”, domenie mojejMatki książki znajdowały się w szafach.Blisko tysiąc stanowiło biblioteczkęreligijną, przeszło tysiąc zbiórpowieści i łatwiejszej literatury służącejmłodzieży, domownikom, mieszkańcomwsi. Książki te były w ciągłymruchu. Rodzice abonowali tygodniki,miesięczniki i kwartalniki w czterechjęzykach. Każdy mógł dobrać sobie toco mu odpowiadało, nawet takie pisma


11 wk kwiecień/maj 2011Kominek w czackim salonie.Fot. ze zbiorów Zofii Żółtowskiej


12 wk kwiecień/maj 2011jak „Jeździec i hodowca”, „Łowiecpolski” lub angielski „Country Life”.Za „nową” biblioteką znajdowały siędwa pokoje gościnne z łazienką.3.W sieni wsiały duże portrety przodkówwięc protoplastów „linii wielkopolskiej”Jana Nepomucena Żółtowskiegoz Ujazdu, jego żony i syna, trzech Mycielskich,z których jedna była żonąMarcelego. Wisiał też duży portretbp. Ignacego Krasickiego, gdyż synowaMarcelego była z domu Krasicka.W pokoju obok stała budka telefonicznaz drzewa. Na ścianie wisiała ogromnagłowa odyńca z długimi „szablami”,z dwóch stron otoczona wieńcami jeleni.Na ścianach sztychy. U szczytuschodów stały na korytarzu oszkloneszafy ze starą bronią. Długie rusznicesąsiadowały z autentycznym garłaczemo lufie w formie lejka, przeznaczonymdo strzelania siekańcami. Długi rapierz powstania 1830 r. mojego Pradziadkastanowił cenną pamiątkę rodzinną.W drugiej szafie leżały na półkach starekusze, niektóre w kościanej oprawieoraz skałkowe ogromne pistolety i rożkipo prochu.W tym samym korytarzu stała długaoszklona szafa ze znaleziskami archeologicznymi.Przeważały w niej urny3 kwietnia 2011 roku zmarła w wieku 72 latśp.Barbara KusekWspółwłaścicielka m.in. „Hotelu Pod Kaczorem”w Piotrowie PierwszymPochowano ją na cmentarzu parafialnym w NaramowicachWraz z mężem jest laureatką naszej nagrody za rok 2010Uhonorowaliśmy Ich statuetką„Wiadomości Kościańskich”za przedsiębiorczośćRodzinie i znajomym ZmarłejSkładamy wyrazy współczuciaZespoły redakcyjne„Gazety Kościańskiej” i „Wiadomości Kościańskich”różnej wielkości, kształtu, barwy i sposobówzdobienia. Pochodziły z rozległegocmentarzyska pogańskiegopołożonego o pół kilometra od domu.Przerdzewiałe miecze, groty od włóczni,szczyty kolczug czy hełmów znajdywanona jednym z pobliskich pól.Dwa przedmioty z kamienia łupanegolub gładzonego znaleziono na t.zw.szwedzkim szańcu na południe za parkiem.Z czasem rodzice i dzieci zajęli pokojena piętrze. Znajdowała się tamponadto szwalnia, w której reperowanoi przerabiano ubrania ze starszychdzieci na młodsze. Wschodnie skrzydłozamieszkiwali domownicy tacy jakosoba prowadząca całe gospodarstwodomowe, ogrodniczka, nauczycielki,krojczyni.4.Ojciec pani domu Juliusz Rawita –Ostrowski był kolekcjonerem obrazów.Urządzał młodym malarzom wystawy,lecz często skupywał szkice i gotoweprace. Część tych zbiorów znalazła sięw Czaczu i zdobiła ściany salonu orazjednej i drugiej biblioteki. Dla dziecistanowiło to bezcenną szansę zetknięciasię z prawdziwą sztuką, gdyżmogły oglądać Malczewskiego, obuKossaków, Boznańską, Gersona, Siestrzeniewicza,Axentowicza, Fałata…W trudnych latach powojennych obrazyte trafiły do muzeów, wiele zrabowalihitlerowcy. Przepadło 5 obrazów malowanychprzez moją Matkę różnymitechnikami, a jej duży portret (chybaKarpińskiego) oddał ktoś do muzeum.Zginęły też sztychy.Czacz aż do 1935 r. nie posiadał samochodu.Stajnia cugowa liczyła 10koni, w tym zwykle 8 klaczy hodowlanych.Obok była wozownia i źrebiarniana 30-50 źrebiąt.Wschodnią oficynę zajmowałapralnia – w której wszystko prało sięręcznie. Były tam też mieszkania dladomowników. W zachodniej oficyniemieszkał kamerdyner, przyjaciel naswszystkich, z liczną rodziną. Kuchniamieściła się na końcu zachodniegoskrzydła. Dochodziło się do niej długimkorytarzem. Tam też znajdowałasię jadalnia domowników.Inne były to czasy, inne stosunki i potrzebyspołeczne. Takie lub inne układypowstawały i rozwijały się przez stuleciai musiały spełniać określoną rolę.W obecnych czasach stały się anachronizmem.W wiejskim dworze pokolenia składałyto co miały najlepszego, przykładembyć może stara broń lub dziełasztuki, a także biblioteka. W pewnymstopniu spełniały rolę małych muzeów.Jako ciekawostkę podam, że portretJana Nepomucena potraktowali czy tooficerowie niemieccy czy Krasnoarmiejcyza cel dla swoich strzałów pistoletówi cały został podziurkowany(około 85 strzałów – dop. Z.Ż.). Znajdujesię obecnie w Kanadzie u JerzegoŻ.[Żółtowskiego].Nigdy Ojciec nam nie mówił o tymskąd pochodziła stara broń, jak równieżkolekcja ogromnych tureckichfajek i morskiej pianki, znajdującasię na strychu. Mogła wnieść ze sobąpo ślubie prababka Marcelowa albopochodziło to ze zbiorów Mycielskichz Tuliszkowa. Marceli likwidowałpo śmierci ostatniego z tej linii masęspadkową i rodzina Mycielskich chciałamu się za to odwdzięczyć.MICHAŁ ŻÓŁTOWSKI*) Tekst zmarłego w LaskachAutora wydrukowanoza zgodą jego siostry ZofiiŻółtowskiej z Brukseli.Tytuł pochodzi od redakcji.


13 wk kwiecień/maj 2011Sieroty z TengeruArusza. Stutysięczne miastow Tanzanii. Prawdziwie afrykańskametropolia. Jedna czy dwie ulice w stylueuropejskim i dziesiątki kilometrów niepokrytych asfaltem, ani też nie wybrukowanychniczym ulic i uliczek. Ich poboczawypełniają parterowe domy i domeczki,dla których określenie „budy”byłoby cokolwiek na wyrost. Pomiędzynimi tłumy ludzi, siedzących i martwymwzrokiem wypatrujących czegośtam lub idących ku jakiemuś bliżej nieokreślonemucelowi. Prawie wszystkiekobiety z tobołami na głowach. Na równiz ludźmi zapełniają ulice kury i kozy,krowa i osioł nie należy do rzadkości.Czasem przemknie, prawie zawsze rozklekotanysamochód, trąbieniem torującsobie miejsce… Temperatura sięga trzydziestustopni. Niebo zakryte chmurami.Parno i duszno.Ponoć Arusza (jak to stwierdzić?Cyrklem czy linijką?) to środek Afryki.W każdym bądź razie tak piszą w przewodnikach.Wynika to też ze znajdującegosię w centrum miasta pomnika.Wylądowałem tu w końcu październikaubiegłego roku. Co mnie tam sprowadziło?Czy znajdujące się w pobliżu Kilimandżaro?To też. Cóż bowiem możebyć piękniejszego aniżeli widok ośnieżonegonajwiększego szczytu Afryki?Jednak w te przedlistopadowe dni najważniejszymcelem pobytu w Aruszybyła dla mnie niezbyt odległa, zaledwiekilka kilometrów, wioska o nazwieTengeru.NKWDpuka do drzwiTablica pamiątkowa cmentarza.Zanim napiszę o tej wsi, kilka słówo Stanisławie Paluchu. Ile lat miał Staś,gdy w mroźną noc na 10 lutego 1940 r.do drzwi domu jego rodziców załomotałykolby funkcjonariuszy NKWD?Jak to mówiono wówczas szedł mudziewiąty rok. Dorastał na polskichkresach z pięciorgiem rodzeństwa:trzema siostrami i dwoma braćmi. Noi rodzicami. Wszystkich ich, najpierwsaniami, a po dotarciu do stacji kolejowejw bydlęcym wagonie, wywiezionona Syberię. W tej „podróży” zmarł najstarszybrat Stasia. Nie jest pewny czypociąg wówczas stanął, czy też ciałobrata po prostu wyrzucono w śnieżnezaspy.Było ciężko, rodzina Paluchówo głodzie i chłodzie dotrwała jednakdo amnestii ogłoszonej w sierpniu1941 r. Już tylko w siedmioro „przeniosła”się do Uzbekistanu. Znowu byłogłodno i strasznie. Dla siedemdziesięciotysięcznejArmii Polskiej Rosjanieprzydzielali 26 tysięcy skąpych racjiżywnościowych. Z nich utrzymać jeszczetrzeba było wiele tysięcy cywilówzgromadzonych przy wojsku. No i klimatAzji. Mroźne zimy i gorące, wilgotnelata. A mieszkali albo w namiotach,albo w ziemiankach czy lepiankach.Śmiertelne żniwo zbierały: malaria,czerwonka, błonica, dur brzuszny i tyfus.Cóż więc dziwnego, że w tych warunkachszybko zmarły dwie starszesiostry Stasia. Ojciec pewny, że gdywstąpi do armii łatwiej wydobędzierodzinę z tych nieludzkich warunkówbytowania odszedł i ślad po nim zaginął.Na dodatek zachorował młodszybrat Stasia i znalazł się w szpitaluFot. http://tanzaniaart.wordpress.comw pobliskim miasteczku. Jakiegoś dniamatka Stasia postanowiła odwiedzićchore dziecko i pozostawiając dziesięcioletniegoStasia z młodszą, zaledwietrzyletnią siostrą Bronisławą, zapowiedziałamu, że jeżeli nie wróci w ciągudwóch dni ma wziąć siostrę i dotrzećdo polskiego sierocińca w odległymo czterdzieści kilometrów Taszkiencie.No i nie wróciła. Staś zabrał więc siostrzyczkęi ruszył szukać sierocińca.Nie miał w ogóle pojęcia, w którą stronęiść. Wypytywał spotkanych o drogęi trzymając za rękę Bronkę szedł i szedł.I doszedł.UtraconedzieciństwoNiedługo potem sierociniec ewakuowanodo Iranu. Przeprawa przezMorze Kaspijskie łatwą także nie była.Na każdym statku ludzi stłoczonona pokładzie jak sardynki w puszce.Brakowało wody. Warunki sanitarnebyły straszne. Ubikację stanowiła deskawystająca za burtę. Tych którzymarli wyrzucano w morze.Staś dotarł z siostrą do Pahlawi.


14 wk kwiecień/maj 2011Nastąpiło tam odwszawianie i lekarskiebadania. Wszystkich strzyżonona tak zwane „zero”. Stare ubraniapalono. Mieszkali pod namiotami.Znowu był kłopot z jedzeniem. Tak jakw Rosji chronicznie było go brak, tak tubył jego nadmiar. Dzieci z sierocińcówszybko ruszyły w dalszą drogę. Staśz Bronką i całym sierocińcem do Indii.W Karaczi Bronka zachorowałai umieszczono ją w szpitalu. Dzieciz sierocińca nie mogły czekać na jejwyzdrowienie. Ruszyły w dalszą drogę.Staś nie chciał pozostawić siostrzyczkisamej. Też został. Przyłączył się do stacjonującychtam żołnierzy brytyjskich.Opiekowali się nim. Jadał z nimi. Jedenz Brytyjczyków chciał go nawetadoptować. Staś jednak nie zgodził się.Bronka wyzdrowiała i wówczas ruszylidalej. Zostali przyłączeni do grupy,którą skierowano do sierocińca w Kolhapurze.W 1947 r. przetransportowanoich do Afryki, właśnie do obozu dlapolskich dzieci we wsi Tengeru, któryurządzili Brytyjczycy.Dopiero tu tak naprawdę odzyskaliutracone przed laty dzieciństwo. Bylibezpieczni, najedzeni, z zapewnionąlekarską opieką. Mogli się uczyć,co z ochotą czynili. Staś ukończył średniąszkołę. Obóz znajdował się na sporychrozmiarów terenie. Dzieci mieszkaływ chatach. Pośrodku znajdowałsię kościół. Były szkoły, sklepy, biuraadministracji no i szpital. Dalej rozpościerałasię dżungla, ulubione miejscezabaw chłopców odkrywających w sobieTarzana. A nad wszystkim górowałdawno wygasły wulkan Meru.Ile było w szczytowym okresiew obozie w Tengeru polskich dzieci?Prawie pięć tysięcy. W miarę oddalaniasię od czasów wojny rozbiegły siępo świecie. Staś z dużą grupą dzieciwylądował w Kanadzie. Inni osiedlilisię w Australii, w Unii PołudniowejAfryki, Wielkiej Brytanii… Niektórzypozostali na terenie dzisiejszej Tanzaniii Kenii.Mogiłkiwśród magnoliiCóż dziś pozostało z obozu polskichdzieci? Prawie nic. Trudno w ogóle odnaleźćmiejsce, gdzie się znajdował. Niema po nim żadnego śladu. Z jednym wyjątkiem.Jest polski cmentarz. Maleńki,Fragment cmentarza w Tengeru.otoczony murem. Gdzieś przy końcurozległej wioski. Po polnych drogach,pełnych wybojów, wrażenie robi obsadzonamagnoliami i rododendronamioraz jakimiś afrykańskimi kwiatamii ozdobnymi krzewami (których nazwoczywiście nie znam), schludna dróżkawiodąca do bramy cmentarza. Samcmentarz, otoczony szarym murem,ze wszech miar zadbany. Każdy grób posiadatablicę wieszczącą kto w nim spoczywa.Na tablicach katolickie krzyże.Na jednym czy dwóch grobach krzyżeprawosławne. Kilka grobów z gwiazdąDawida. I wszędzie polskie nazwiska.Groby z lat czterdziestych i następnychdziesięcioleci. Także całkiem nowe. Tuchowane są, zgodnie ze swą wolą, tez polskich dzieci które pozostały w Tanzanii.Chodząc w ciszy po wypielęgnowanychścieżkach pomiędzy grobami, fotografującmogiły, czytając, że LeopoldGawlik zmarł tu w wieku trzech lat,Wiesiu Tałatkowski w wieku siedmiulat, Wacek Ulkowski jako trzynastolatek,podobnie Walerka Miara, EdmundPlis umierał mając lat 14, tyleż samoJózek Wolsza, tam znowu mogiła siedemnastoletniejJadwigi Gołąb zmarłejw 1944 roku, trochę dalej grób MaksymilianaMisiury, który umierał w tymsamym roku mając lat osiemnaście, czułemjak coś ściska mnie za gardło.A przecież jeszcze są groby, tych którzyFot. http://tanzaniaart.wordpress.comprawdopodobnie urodzili się w oboziei tu też umierali – Lucyna Ciacia, LiliaJanuszkiewicz, Józef Bołtryk, JózefKrupa, Geniu Brochocki i dalsi, mogiłjest prawie sto pięćdziesiąt. Wszyscyoni i wielu jeszcze innych znaleźli spoczynekw spalonej słońcem afrykańskiejziemi, pozostawiając na boku tamto mojewzruszenie zadawałem sobie ciąglepytanie któż tak pięknie dba o ten kawałekziemi związany z Polską?Dziwiło mnie też poczynione spostrzeżenie,że część grobów jakbycałkiem świeżo była pomalowanana biało. Kto dba okazało się szybko.Bieżące utrzymanie cmentarza spoczywana mieszkającej tuż obok niegomurzyńskiej rodzinie. To ich rękom zawdzięczamyi ścieżki, i brak chwastów,kwiaty, krzewy ozdobne… Zapewne sąw jakiś tam sposób wynagradzani przeznaszą ambasadę. Każdą pracę jednakmożna wykonywać gorzej lub lepiej.Oni robią to pierwszorzędnie. A świeżopomalowane groby? I to się wyjaśniło.Krótko przed moim tam przybyciemzajmowali się tym mieszkający w okolicyAruszy przedstawiciele Polonii podwodzą polskiego księdza.ZDZISŁAW WOJTCZAK*) Dzieje Stanisława Paluchaprzedstawiłem na podstawiejego wspomnień w książceLynne Taylor „Polskiesieroty z Tengeru”.


15 wk kwiecień/maj 2011Gorzkopachnąpiołuny(I)Karykatura Adama Tomaszewskiego.W zbiorach Jerzego ZielonkiPrzywieźli Francuzów! Kiedygruchnęło o transporcie nabocznicy pod Kurzagórą, wyległocałe miasto. Z bydlęcychwyganiali zabiedzonych i brudnych ludzi,ustawiali w długą kolumnę po swojemunie szczędząc wymyślań i wrzasków.Prowadzili ich spod rampy, obokmłyna pana Kubowicza, przez przejazdkolejowy ku Alejom Kościuszki, wśródszpalerów ludności polskiej i wiwatującychNiemców. Do obwarowanej kolczastymdrutem Strzelnicy, do Szkoły Podstawowej.Zamienionej w tymczasowyobóz.Szło ich ze dwa tysiące. Obwieszonychkocami, szmatami, blaszankami. Strasznato rzecz niewola. Inaczej, zupełnieinaczej wyobrażaliśmy sobie owych„poilus” niezwyciężonej do niedawnaFrancji. Podobne do polskich mundury,rogate furażerki, owijacze: walili bezładnie,w opuszczonymi głowami, ani imw głowie równy krok, równanie i krycie.Rozbity, pozbawiony złudzeń żołnierz,troszczący się już tylko o jedzenie, spanie,dach nad głową, złagodzenie twardejdoli niewolnika. Okazało się jednak,że gorycz i zawód podsuwały nam zbytostre sądy o tym piechurze zwyciężonymwprawdzie, ale przecie nie pogodzonymdo cna z klęską. Bo nagle ktośkrzyknął z grupy Polaków „Vive la France!”Poszedł szmer po szeregach. Butyuderzyły raźniej o bruki, podniosły sięgłowy, rozkwitły twarze uśmiechami.I zaraz „Vive la Pologne héroïque!” Leciałyjuż z chodników papierosy i chleb,łapali w locie, posyłali całusy dziewczętom:„A bas les Boches!” „Vive l’Angleterre!”Przypadli konwojenci, rozwrzeszczelisię feldfeble, pojaśniało od bagnetów,szczęknęła repetowana broń. Jenieckagromada odpowiedziała śmiechem,gwizdami, soczystym argot… Zatrzymanoczoło pochodu, wywalił któryś w góręcały magazyn, poszły w ruch kolby. Równocześnieżandarmi wpadli z bykowcamiw gromadę Polaków. Oczyszczono w migulice, aresztowano kilkanaście osób, długojeszcze rozwścieczeni Niemcy uganialisię po mieście.Wspólna niedola wnet związała francuskichjeńców z polską ludnością.Pomagano sobie wzajemnie, dzielonożywnością, przekazywano wieści.Znacznie później kiedy przydzielą jeńcówdo okolicznych majątków i rozprowadzą„komenderówkami” po powiecie,kiedy obluźnią się rygory, kiedy nadejdąpaczki Czerwonego Krzyża i w dłoniachjenieckich znajdą się papierosy, czekolada,kawa, potężne środki w walce z niemieckąpraworządnością – utwierdzą sięprzyjaźnie i sympatie. I nawet powojennemałżeństwa staną się owocem pobytuFrancuzów w Wielkopolsce.Kwitną lipy. Kwitną tarki i głogi. Upalnesłońce zagraża warzywom i kwiatomna grządkach, od rana polewaczki zlewająspieczoną ziemię.Jestem teraz tragarzem i wbrew powszechnejopinii, że „taszczenie ciężarównie letki to chleba końdek”, wcalenie narzekam. Wśród specjalistów odprzeprowadzek, dygowania skrzyńi worów, manewrowania fortepianamii bufetami po ślimacznicach klatekschodowych, znalazł się zdaniem Ochlii Nalewaja – sam „element”.Wielgosz, Olek, Ryński, Stamm,Włodarkiewicz – wspaniały niegdyśbramkarz kościańskiej „Unii”, Mundek– kolejarz, Chojnacki, kilku dawnychbokserów – osiłków miejscowego „Sokoła”.Kieruje nami „Migdał”. Był tuchłop przed wojną nauczycielem, harcerzem,społecznym działaczem, aż nadtopowodów by zainteresowali się nim panowiez wiadomego urzędu.Niezmierny tupet, dobra znajomośćniemieckiego, szczęśliwy zbieg (w decydującymmomencie napotkał wyjątkowegotumana za biurkiem) pomogły StefanowiM. wykołować samo Gestapo.Wręczono mu urzędowy papier z olbrzymią„gapą’, stwierdzający ponad wszelkiewątpliwości, że urodził się w Rumunii,czyli w zaprzyjaźnionym, wiążącymswój los z losami Rzeszy, kraju. „Mo ciwywijas glika” – komentowali starzyrobociarze, przyglądając się spod oka„Migdałowym” sztuczkom. „Taki łonRumun jak jo ksiundz proboszcz”.Rumun nie Rumun, miał chłopakspryt, zaradność, zdolność do improwizacji,nade wszystko zaś wyobraźnię.Czego nie opowiadał żonom urzędniczkówwyniesionych nagle między dygnitarze,ile paczek „juno” kawałówszpeku, słojów z konfiturami wydębiłod grubych, zaniedbanych Bał-


16 wk kwiecień/maj 2011tek, słuchających z lubością duserów wyszczekanego okularowca! Kiedymy w pocie czoła, z hukiem wyciąganychmebli obijaliśmy ściany po półpiętrach,samozwańczy „kierownik”rozpływał się w uśmiechach, rozdawałgarściami, chwalił europejskość gustówwłaścicieli mieszkania, gładził pieski,wynosząc pod niebiosy zalety pierwszegolepszego jebusia, rozpływał się nadurodą dziateczek, troszczył się o zdrowieGnädige Frau, czaruś, mistrz koronkowejroboty, wynalazca sposobówsubtelnych i niezawodnych. Sprawiedliwościgwoli – dbał o nas nadzwyczajnie.Jak sztukmistrz z wysłużonego cylindrawyciągał od swych rozmówców żarciei palenie, przedłużał sztucznie czas pracy,krył sprytnie, gdy któryś urwał sięna miasto, wynajdywał nieoczekiwanetrudności, robotę kolegów (boć przecienie własną) rzetelnie szanował.Rzecz jasna, z nami, robotami, niewolnikami,podludźmi – nie gadanobywcale. Migdałowa płynna niemczyzna,nobliwa sylwetka, promienny uśmiech,a nade wszystko mityczna owa Rumuniacała w słońcu, kiściach winogron,rumieńcach moreli – jednak robiły swoje.„Sympatyczny chłopak” zwierzałasię później taka gnieciucha sąsiadce.„O i jakby nie było” – wybiegała naprzeciwzgorszonym spojrzeniom – „przecieRumun – nasz człowiek gewiss…”Trafiały się jednak i dnie kiedy grzbietynapinały się morderczym wysiłkiema nerwy naciągały się jak struny. Kiedyzaładowane górami mebli platformyzatrzymywały się przed domamiludzi z N.S.D.A.P., pracowało się podczujnym okiem gestapówek i wścibskichdzieciaków, w obecności jakiegożandarma czy SS-mana poganiającegobez przerwy, nie rzadko i pięścią albokopniakiem. W takich wypadkach nawet„Migdał” łapał się za co popadło.Pilnowaliśmy się bardzo aby nie obtłucgdzie po drodze politur, nie zadrapaćfornirów; za to zawsze czekało dotkliwebicie. Staraliśmy się tedy jak najszybciejwyładować graty i wynieść się spodoka niebezpiecznego i niewdzięcznegoklienta.Zespół był zgrany, rozumiano się bezsłów. Jak perszerony w dobrze zgranymzaprzęgu. Morderczy wysiłek? Pracatragarzy to jak to siano na Walkowejłące. Przez pół dnia zepknie się szwabskiedobro na kupki, przez drugie półdnia kupki się rozśwignie…Rozebrani do pasa, opaleni jak Cyganie,porozsiadaliśmy się na kupachgruzu i czyścimy cegłę. Grupę tragarzyrozpędzono na cztery strony świata i towcale nie Niemcy. Po prostu któregośdzionka przyłapał nas Nalewaj w jakimśpustym mieszkaniu, gdzie sabotowaliśmybezczelnie cały wojenny wysiłekTrzeciej Rzeszy.„Wstydu nie mocie – sztorcował najprościejszegorozeznanio. Z oka wosspuścić nie możem, cingiem aby brynczeć,mamrotać, zagoniać. Rozuma nimosz? Nie wisz co cię czeko za takiebarłożenie? Z Niymcym szpasu ni ma…Jezusie Świenty – sztorcował – cosikmnie tkneno jak żem szed do gazowni,nolepi mówię se, zajrzę… A one setu świadczom jak kumy przy arbacie,jak leniwe dziewuszysko na pańskiem,co jeszcze szefli nie wybrała już se przysiedław bruździe i tylko patrzy by sewypoczena. Do roboty łazęgi, uwijać misię, zaro, w tyj chwili!”Poleciał do Ochli, pogadał z „Cicikiem”,uchwalono zgodnie że należynatychmiast zlikwidować nieodpowiedzialnetowarzystwo „Jak te dzieciarybawiące się ogniem i przeciecheba wszystkich klepek nie mającew porzundku”.W rezultacie starsi, stateczni robotnicywożą szwabskie meble. A my, zawszepod nadzorem, zawsze na oku, pucujemycegłę. Niemiecka systematyczność i dalekowzroczneplany kazały wyburzyćrudery, porozbierać murowane parkany,zwalić przy okazji i niejeden porządnydom, który z tych czy innych względównie podobał się nowemu porządkowi.Na plac przed gazownią zwiezionostery gruzu i polecono nam ów gruzzmienić w nowy, przydatny do użytkubudulec. Siedzi się wygodnie na złożonymwe czworo worku i puk-puk-puk.Od 8 rano do piątej po południu. Nuda?Ależ skąd!Najpierw niemieckie panny z dawnychdomów urzędniczych idą do pracyna 8.30. Dla męskich oczu widoki wcaleatrakcyjne, jak oglądanie pięknie wydanejpornografii. Przystanęła w pobliżuwysoka Fräulein, w jasnym kostiumie,dobrze zbudowana, dorodna; pochyliłasię, poprawia coś przy pantofelku.Długie, niekończące się nogi w futeralebłyszczących pończoch, smugi podwiązekpełzają spod ciasno opinającejbiodra spódnicy, nie krępuje się wcaletaka Brunhilda. Polscy robotnicy? Niechpatrzą, przecie to nie ludzie. Wzięły sięteraz pod rękę z towarzyszką, wiotką,zgrabną blondynką, wcale jak na Niemkęnietypową, z powodzeniem mogłabyuchodzić za Polkę, Francuzkę, Belgijkę.Ale i to dobra kurwa. Prowadzają sięczęsto z czarniawym oficerem SS, z oddziałówTotenkopf Verbande, z trupimiczaszkami na czapkach. Niechno jakapolska twarz nie spodoba się… Burzy siękrew SS-mana, lecą zęby, łamią się nosy,jak na ringu strzelają sierpy i podbródkowe.Wiotka Madonna staje na uboczu,temperuje niby swego mężczyznę„schon genug Seppi, schon genug” aleklaszcze przy tym w łapki i śmieje sięperliście.Po sekretarkach i maszynistkach –szefowie i koledzy urzędnicy. Rajchsdojcze,foksy, Bałty, komisaryczni zarządcy,Angestellte, funkcjonariusze, agenci,policaje w cywilu, grubasy i chudzielce,kusztykające kaleki, karły z krzywymiramionami. Jedni w mundurach, inniw jasnych gabardynach i samodziałach,inni jeszcze – śmieszne ich harcerzyki– w kusych lederhosach, zielonychszelkach spinających koszule, w białychpończochach, w kapelutkach z szarotkąi borsuczym pędzelkiem. Nadyma ci tosię puszy, raz po raz w partyjnym pozdrowieniuwyrzuca w powietrze upierścienionełapy, macha tekami ze świńskiejskóry, co nadają się doskonaledo ukrycia doraźnej łapówki czy choćbykila szpeku kupionego za fenigi.Około dziesiątej kiedy polskie gospodyniewróciły już do domu z mizernymizakupami, garstką szpinaku, wiązkąmarchwi, niemieckie kobiety otoczonedziećmi i pieskami obchodzą miejscoweBäckerei, Konditorei, Fleischerei. Obsługiwanew pełnej skaz niemczyźnieprzez Treuhenderów z Kowna, Tallinai Rygi. Podobnie jak klientki panowieci nie przyzwyczaili się jeszcze do niezwykłościnowych warunków, ciągleolśniewa ich bogactwo towarów, któreprzelewa im się przez ręce. Bo też żyći nie umierać w tym mlekiem i miodemopływającym Kraju Warty, gdzie z łaskiniemieckiego boga i Adolfa Hitleraprzyszło im mieszkać i budować nowetysiąclecie zwycięskiej Germanii.Wracają powoli, spotniałe, dyszącepod ciężarem siatek i koszyków wypchanychdrobiem, mięsem i wędlinami,białym pieczywem, masłem, butlamisznapsa i wina. (cdn)ADAM TOMASZEWSKI


17 wk kwiecień/maj 2011Siedziba starostwa powiatowego w Kościanie.Pocztówka w zbiorach Muzeum Regionalnego im. dr Henryka Florkowskiego w KościanieBlask przyćmiły łunypożarów, wojen i klęsk (I)Dwaj dziennikarze poznaƒscy red. red. Ziemski i Piechocki zjechali Wielkopolsk´, a swoje spostrze˝eniazawarli w publikacji pt. „Wszerz i wzd∏u˝ Ziemi Wielkopolskiej”, wydanej w 1934 roku. W tekÊcie zachowanopisowni´ orygina∏u.W drodzeOstatnia lustracja maszyny, która manas zawieść do wszystkich ciekawychzakątków ziemi kościańskiej. Potempodejrzliwie robiony wywiad oczymapo niebie. I tu i tam w porządku.Tu odświętnie świeci bak benzynowya na błękicie pogodnego nieba – blademajowe słońce. Za chwilę grzmi jużmotor, giną za nami ulice i zakręty,ostatni przystanek tramwajowy, Górczyn,podmiejskie wille, potem parębiednych domków i długa perspektywaszosy, której kawały stale zostawiamyza sobą, ale która stale wyrasta przedoczyma dalekiemi zwężającemi się odcinkami.Z boku uderza w nas coraz silniejwiatr. Spoglądamy na niebo. Jest jużmocno zachmurzone. Oto znowu chmuraprzepłynęła, przysłaniając na długąchwilę słońce.Minęliśmy już Komorniki, miejscowośćo nazwie pełnej akcentów. Aleszczęśliwe załatwienie się z „komornikami”to ostatni nasz sukces. Bo otosłońca już niema. Właściwie to ono jesti prześwituje słabo przez ciężkie, szarechmury. Wiatr jest coraz silniejszy. Jeszczeraz zabłysły pola i szosa w słonecznymblasku, potem znów szaro; pierwszeciężkie, jak łzy, krople deszczu zacząłnam siepać w twarz – boczny wiatr.Deszcz nabiera coraz więcej na sile.Skończyła się na domiar nieszczęściadefilada drzew po obu bokach szosy.Chluba naszej ziemi wielkopolskiej – jabłoniei wiśnie przy drożne urwały sięnagle, jakby za zjawieniem się pierwszychkropel deszczu.Zmoczeni sami, spoglądamyz boku przez zasłonę deszczuna moknący piękny park. Przela-


18 wk kwiecień/maj 2011tujemy właśnie przez Głuchowo.Mignął nam przed oczyma pięknypałac głuchowski hr. Żółtowskiego,domy i domki Głuchowa, potem drogarozstajna. Deszcz leje teraz uparcie i obficie.Patrzymy na zmieniony zupełnieświat po bokach szosy. Rozmokły, szaryi zamglony. Pocieszamy się balsamemprzysłowia:„Mokry maj, będzie żytko, jakby gaj”.A żytko rzeczywiście rośnie już w zielonyfalujący gaj. Motor grzmi rytmicznie.Mokry maj, żytko gaj…Ale oto nadchodzi klęska. Po twarzybić nas teraz zaczyna grubo-ziarnistygrad. Bije coraz boleśniej. Stop. Za chwilęstoimy już bezpiecznie w suchym kręguziemi pod świerkiem i patrzymy jakgrad słabnąć zaczyna, jak i deszcz tracina sile. A nawet na chwilę ukazuje sięsłońce.Jedziemy. Mijamy Kawczyn, kawałekszosy, zostawiamy z boku wieżęmiejskich wodociągów kościańskich,przejeżdżamy przez fatalny kawałekdrogi i wjeżdżamy w ulice kościańskiegogrodu.”Iwan”i towarzysze…Zwiedzamy fabrykę likierów p. Czajki.Pomówimy z p. radcą, jako właścicielemi kierownikiem kilku poważnychmiejscowych placówek handlu i przemysłu.– Więc najpierw zaczniemy od fabrykilikierów, koniaków i wódek. Fabrykaistnieje od r. 1861, w mojem posiadaniuod r. 1920 a więc 13 lat. Zaletą najważniejsząwyrobów naszych jest to, że niczegonie wyrabiamy na eterach, tylkoprzy użyciu naturalnych, najszlachetniejszychskładników, więc owoców,korzeni roślin, soków owocowych, cukrurafinowanego, wody dystylowaneji najlepszego rektyfikowanego spirytusu.Niema więc nigdzie miejsca na wkaradnięciesię jakiegoś szkodliwego dlazdrowia składnika.– Dzięki tym zaletom mogą wyrobyfabryki P. Radcy iść zagranicę.– Fabryka nasza eksportowała dużozagranicę już przed wojną, proszę pana.Linję tę usiłowałem i ja utrzymać. I rzeczywiściewyroby nasze, choć w mniejszejteraz ilości idą zagranicę.– Na pewno z tych 68 gatunków likierów,koniaków i wódek, które fabrykaP. Prezesa wyrabia, niektóre z nichcieszą się specjalnemi względami ludzipijących.– A właśnie takim ulubieńcem, jestten oto likier „Iwan” czyli likier gorzki,żołądkowy. Jak panowie odczujecie, jeston niesłychanie miły w smaku, nie upija,a działa świetnie na żołądek i trawienie.Jest to „pupilek” naszych klientów.A w ogóle moje wyroby docierajądo wszystkich zakątków Polski. W większychzaś ośrodkach mam własne przedstawicielstwa.– Może skolei zechce nam Pan Radcapowiedzieć kilka słów o innych swychzaletach.– Mamy więc pozatem, założoną jużprzezemnie w r. 1923 specjalna fabrykęwin owocowych, która szła nadzwyczajniei produkowała b. dużo do r. 1931.Podwyżka jednak podatku konsumpcyjnegozahamowała gwałtownie rozwójtego oddziału.Trzecim działem jest wytłoczniasoków owocowych, a wreszcie mamytakże hurtownię towarów kolonjalnychi korzennych.– Więc dorobek życiowy P. Radcy jestnaprawdę wielki. – Zwłaszcza, jeżeli sięuwzględni skromne środki, z jakiemizacząłem w roku 1909.Po długiej jeszcze chwili rozmowyprzy kieliszku naprawdę świetnego„Iwana” przechodzimy zobaczyć, jak oni jego towarzysze przychodzą na świat.Wchodzimy więc do „składnicy likierównierozlanych”. Stoją tu wielkie kadzie,a na ich czarnych frontonach napisy:tu frywolna „Frou-Frou”, tam znowubarwna „Jarzębinka”.Przechodzimy do sali, która stanowi„ciąg dalszy”. Jest to już „chleb codzienny”(tamte były to likiery lepsze),a więc pyszni się tu na czołowem miejscu„Iwan”, opodal beczka „CuracaoBlanc” i.t.d.Teraz znowu wchodzimy do sali,gdzie stoją przyrządy do rozlewaniai mierzenia likierów. Tam się je znowuetykietuje. W tamtej piwnicy stoją beczkize spirytusem. A tutaj już pakuje sięje i wysyła w świat.Jedziemy teraz do innego budynku.Jest to fabryka win owocowych. Idziemyprzez „wytłocznię”. Tu w dalszejubikacji odbywa się fermentacja. Są topółfabrykaty, ale jest to właściwie wino,gotowe, które trzeba będzie jeszczeprzefiltrować. I znowu czytamy różnorodnenapisy, mówiące o rozmaitościwyrabianych tu gatunków.Plantami nad kanałemZapadł już wieczór. Oświetlonemiulicami przechodzą teraz grupy mieszczuchówkościańskich, którzy korzystającze „spokojnych niebios” (przestałojuż padać) wybierają się na wieczornyspacer. Miejscem spacerów są miejskieplanty nad kanałem łączącym Wartęz Obrą. Kanał ten przepływa przez miastow kilku miejscach. Ujęty w wysokiebrzegi wije się w dole, u stóp spacerującychalejami przechodniów.Odeszliśmy już daleko od rynkui głównej ulicy. Tutaj jest cicho. Na tejzadrzewionej ziemi, która była kiedyśnagim, ale twardym obronnym szańcem,stał przed wielu laty w roku pańskim1655 bohaterski starosta KrzysztofŻegocki i z hufczykiem niewielkim powstańcówtłukł na łeb na szyję szwedzkichnajeźdźców, którzy się odsieczypana Krzysztofa wcale nie spodziewali.Były to wielkie chwile w dziejachKościana. „Straszna wojna szwedzkar. 1655 dała mieszczanom kościańskimokazję odebrania chrztu rycerskiego:im pierwszym w całej Wielkopolsceużyczył los sposobności stawienia sięna murach grodu kościańskiego celemjego obrony, a gdy gród padł, walecznimieszczanie pierwszymi byli, którzysztandar odwetu przeciw najeźdźcypodnieśli, walcząc szczęśliwie przy bokubohaterskiego Żegockiego. Krwią,obficie strumieniami się lejącą, okupilisobie miano prawdziwych Ojczyznysynów, a godnych przywilejów, któreim królowie nadali”. (Kl. Koehler).Znikł już gród warowny, niemai zamku kościańskiego; na resztkachpółnocnych wałów szumią teraz cichodrzewa, pod któremi przechadzają siędumni z przeszłości i zatroskani przyszłościąmieszczanie kościańscy.Wracamy do miasta. Jest już noc.Po sześciu latachsłużbyRozmowa z p. starostą Narajewskim.Nazajutrz rano składamy wizytę starościepowiatu kościańskiego p. Narajewskiemu.Po sześciu latach i 5 miesiącachumiejętnego kierowania gospodarkąi losami kościańskiego powiatu jedziep. starosta Narajewski na inną placówkępracy starościńskiej. Cenionemu b. wysokoprzez miejscowe społeczeństwo dlawielkich zalet umysłu i serca p. starościetowarzyszy przy odjeździe powszechnyżal mieszkańców.


19 wk kwiecień/maj 2011Miejski wodociąg w Kościanie.Pocztówka w zbiorach Muzeum Regionalnego im. dra Henryka Florkowskiego w Kościanie


20 wk kwiecień/maj 2011– Jaka jest, Panie Starosto, strukturapolityczna w powiecie i jakiezaszły w niej zmiany za czasów PanaStarosty?– Rzeczy uległy bardzo poważnejzmianie. Społeczeństwo całego powiatudoceniając wysiłki obecnego rząduw kierunku utrzymania poziomu gospodarczego,widząc i doceniając wartośćniezmiennej, stałej wartości polskiegozłotego, w coraz większym stopniujednoczy się pod hasłem wspólnej pracydla Państwa.Jeśli chodzi o widoczne wyrazy tego,to takim znamiennym symptomem byłotu niezwykle uroczyste i przy zupełnemzjednoczeniu całego społeczeństwa obchodzonew ubiegłym roku ImieninyP. Prezydenta.Co do struktury gospodarczej, tostwierdzić należy, że powiat kościańskima charakter wybitnie rolniczy i dlatego,kryzys, który się tak fatalnie odbiłna rolnictwie, wyrządził tu pewne spustoszenia.Do przetrwania tych ciężkichchwil pomogło nam stosowanie odpowiedniejmetody podatkowej: nie przeciążaniepodatnika i względnie tegożtraktowanie w granicach możliwości.Dowodem tu może być porównanieliczby majątków, znajdujących się podnadzorem czy w upadłości w naszymczy innym powiecie.Oczywiście wpłynęła tu nie tylkoodpowiednia polityka podatkowo-egzekucyjna,ale także fakt, że ziemia kościańskajest po ziemi kujawskiej drugąw Polsce co do urodzajności gleby.– Jadąc do Kościana, stwierdziliśmy,Panie Starosto, dobry stan dróg w powiecie.– A tak, dbamy o to. W roku 1930 nastąpiłonp. otwarcie ważnej arterji komunikacyjnej,drogi, prowadzącej przezJerkę – Dalewo – Wyrzeka – Nochowodo Śremu, a więc najbliższe połączenieLeszna ze Śremem. Wybudowaliśmytakże czterokilometrowy odcinek szosy– Gryżyna – Zgliniec.Wybudowaliśmy wreszcie kilka mostówbetonowych pod Piotrowem, Wielichowemi Bojanowem, a także wiaduktkolejowy pod Dalabuszkami.– Wchodzą tu w rachubę Niemcy, którychmamy w powiecie 4½%. Przedtemprzed przyłączeniem dawnego powiatuśmigielskiego do Kościana w powiecienaszym było 1¾% Niemców. Przez małżeństwoze Śmiglem procent ten wzrósłdo 4½%.– A teraz o małżeństwie ze Śmiglem?– Otóż ostatni rok naszej pracy to wytężonywysiłek tak na polu samorządu,jak i na polu pracy państwowej, prowadzonejpod hasłem integralnego połączeniaobu powiatów w jedną całość.Nastręczało się tu mnóstwo problemówi trudności, na pozór wydawałoby siębłahych a w rzeczywistości trudnychdo zlikwidowania. Udało się nam jednakw dużej mierze zatrzeć różnice i obecniemamy w obu dawnych powiatach zupełnąjednolitą administrację rządową i samorządową.Wywiad z uprzejmym p. starostąskończony. Jeszcze kilka miłych chwilspędzonych w apartamentach starościńskichi żegnamy pp. Narajewskich, którychżegna także w częstych uroczystościachpożegnalnych całe oddane imspołeczeństwo.Od wieku XII do roku 1933Co nam powiedział p. burmistrzMaćkowiak?– Wiemy, że zbyt długo możnaby, PanieBurmistrzu, mówić o wielkiej, bogatejprzeszłości Kościana i dlatego ograniczymysię do rzeczy najważniejszych.– A więc początki Kościana – w pomrocedziejów legendarnych. Wiemyjuż jednak z Kroniki Długosza,że w XII wieku stanął na wzgórzukościańskim zamek wzniesiony przezSobiesława I, księcia czeskiego. Leżącna głównym trakcie handlowym urastaszybko Kościan w siłę i znaczenie.W 1242 roku był „Costan” naczelnymgrodem osobnego opola, zaś w w. XIVobejmował powiat kościański całą południowo-zachodniąpołać Wielkopolskiz miastami Zbąszynem, Lesznem,Sierakowem (Rawiczem), Bojanowemi Babimostem, sięgając na północpo Puszczykowo i Mosinę, a na wschódpo stare Miasto. Sam gród kościańskiopasany był wówczas murami obronnemi.W wiekach średnich urasta Kościando drugiego wielkością miasta Wielkopolski.Dźwiga go wzwyż wielki przemysłi handel kościański z sławnemina całą Polskę wyrobami płóciennemi.Był czas, że naokół zamku kościańskiegorozłożyło się miasto o 40 tysiącachgłów. Szły więc od tronu przywilejei prawa dla miasta. Król Władysław Jagiełłopotwierdza przywileje samorządowemiasta i stawia Kościan na równiz miastem Poznaniem. W 1410 zakła-dają tu klasztor Dominikanie, a w 1460O.O. Bernardyni. Na sławne targi kościańskieprzybywają kupcy z całejPolski, Czech i Śląska.W. XVII to „wiek klęski” Kościana.A więc na początku tego wieku – morowepowietrze. Potem najazd szwedzki.I zaczęło być pusto w powiecie.„Gdy nieprzyjaciele (r. 1655) miastaKościana dobywali we wsi Kiełczewiei na Kapitule domów 42 przez nieprzyjacielaogniem są z gruntu zniesione;także folwark Chorablewski przez tegożnieprzyjaciela jest zniesiony i czteryślady roli i pół kwarty spustoszałe,także młyny wietrzne puste są dwa…”– czytamy w starych kronikach.Nie pomogło bohaterstwo starostyKrzysztofa Żegockiego, który oswobodziłmiasto od śmiertelnego najeźdźcy.Miasto szło już do upadku. Potem przyszedłznów mór, pożary. W 1704 nowynajazd szwedzki; w wojnie 1704-1761„wykańczali” upadek miasta kwaterującytu Prusacy i Rosjanie…– I teraz…– I teraz, proszę pana, jesteśmy sobietrzeciorzędnym miastem, poważniezadłużonym, łamiącym się z trudnościami,które pogłębił kryzys. Miastoliczy według ostatniego spisu ludności10 288 mieszkańców. Posiadamy 3 poważniejszezakłady miejskie: gazownięmiejską, rzeźnię z nowocześnie urządzonąbekoniarnią eksportową orazmiejskie wodociągi.– Zauważyłem P. Burmistrzu zarazprzy naszym wjeździe do miasta wczoraj,że Kościan dużo buduje?– A tak, dużo tu robi inicjatywa prywatna,chociaż my ze swojej strony takżenad tem czuwamy. Mamy fachowcaurbanistę, który ze sztabem współpracownikówopracowuje racjonalny i estetycznyplan rozbudowy miasta.– Co notuje P. Burmistrz w ostatnimdorobku miasta?– Otwarliśmy więc łazienki miejskie,budujemy stację pomocniczą Pompi Wodociągów, kupiliśmy samochódstrażacki z motopompą.– A na zakończenie?– Powiem rzecz radosną. Do wzbudzeniajeszcze większego zaufania w posunięciaRządu przyczyniło się ostatnieRozporządzenie Prezydenta R. P.o obniżce stawki procentowej w bankachpaństwowych. My wszyscy odczuwamyto jako ogromną ulgę, zwłaszczaw dzisiejszych czasach. (cdn)


21 wk kwiecień/maj 2011Z Krakowado PoznaniaPorucznik Stanisław Pieńkowski, junior, w 1921 r.Fot. ze zbiorów Mieczysława PieńkowskiegoSpierał sięz TuwimemW rodzinie Mieczysława Pieńkowskiegozwiązki z literaturą i sztukąbyły bliskie od pokoleń. Najbarwniejsząi nieco kontrowersyjną postacią byłdziadek Stanisław Pieńkowski, endek,dziennikarz, bezlitosny krytyk literacki,pisarz i poeta. Po zachłyśnięciusię socjalizmem w młodości, przybrałkostium konserwatysty i nacjonalisty,współpracował w pismami endeckimi.Na łamach prasy prowadził sporyz Tuwimem, dosyć ostre i nieprzyjemne.Co tu dużo mówić – za Żydami nieprzepadał. Pisał młodopolskie wiersze,dzisiaj nieco zapomniane. Kilkanaściez nich opublikował w „Życiu” StanisławaPrzybyszewskiego. W 2005 r. ukazałsię tomik jego wierszy i przekładów„Dusza tłumu”. Stanisław ożenił sięz córką pastora Marią Cunft.– Poznali się w Krakowie. Moja babciaMaria, która doskonale znała językniemiecki przetłumaczyła dziadkowiNietschego „Tak mówił Zarathustra”,wydane w 1901 r. Było to pierwsze tłumaczeniena polski. Dziadek zachowywałsię jak macho, deprecjonował jejpomoc i głównie sobie przypisywał autorstwoprzekładu. Był trochę niebieskimptakiem, w dodatku niewiernym. W zawieruszewojennej poznał w Kijowieaktorkę – piękną Wandę Jakubowską,stracił dla niej głowę. Wziął z nią ślubw jakimś dziwnym obrządku, zostawiającw Warszawie prawowitą żonę – opowiadawnuk Mieczysław Pieńkowski.Dziadkowie od strony matki byli rodzinąspokojną i ułożoną, z zasługamidla lokalnej społeczności. Przez wiele latmieszkali w Lutowiskach w Bieszczadach.Dziadek Karol Nowak był w gminiesekretarzem. Wskutek usilnych starańw Lutowiskach zbudowano kościół katolicki,wcześniej korzystano z gościnnościprawosławnej cerkwi. Karol Nowak nieżałował pieniędzy z własnej kieszeni, ponoćbudowę wsparła nawet królowa angielska.W wojnę świątynia zostanie złupionai zamieniona w stajnię. W 1936 r.Karol przeszedł na emeryturę, przeniósłsię z rodziną do Sanoka. OpatrznośćBoska nad nim czuwała, bo w 1942 r.Niemcy urządzili w Lutowiskach rzeźŻydów, Romów i Polaków, zresztą przygorliwej pomocy ukraińskiej policji.W 1944 r. Ukraińcy zabili ich krewnąJadwigę Ziółkowską.


22 wk kwiecień/maj 2011– Ciotka, która była felczerką niechciała opuścić wioski. Mówiła:– Pomagam im, dlaczego mielibymi zrobić krzywdę? Pożegnała się z bliskimi,sama została w Lutowiskach.Nie minęło wiele czasu, jak zwabili jądo rzekomo chorego i zabili. Nie ma nawetgrobu.Porażeni miłościąNowakowie mieli jedną córkę Bronisławę.Z burzą niesfornych włosów,regularnymi rysami, była po prostuśliczna. Ukończyła konserwatorium,pięknie grała na fortepianie. StanisławPieńkowski junior najpierw usłyszał,potem zobaczył zjawiskowej urodyistotę grającą na fisharmonii do niedzielnejmszy.– Ojciec przyjechał do Lutowiskna zaproszenie kolegi. Zakochał sięw mamie od pierwszego wejrzenia,zresztą z wzajemnością. Sprawy potoczyłysię błyskawicznie, jeszcze przedwyjazdem oświadczył się. Dziadkomwcale się nie podobał ten warszawiak.Jeszcze większy skandal wybuchł, kiedywyszło na jaw, że jest kalwinem.W końcu niechętnie, ale zgodzili sięna ślub. Ojciec dla mamy zmienił wiarę,został katolikiem. Rodzice bardzosię kochali i szanowali. Poza mną mielijeszcze czworo dzieci.Stanisław junior ukończył prestiżowegimnazjum Batorego w Warszawie,rozpoczął studia prawnicze na UniwersytecieWarszawskim, które przerwał,by utrzymać rodzinę. Z początku niewiodło im się najlepiej. W Warszawienie mógł znaleźć zatrudnienia, z kolegązałożył przedsiębiorstwo transportowew Fordonie, dzielnicy Bydgoszczy.Wspólnik go oszukał, rodzina zostałabez środków do życia. Wyjechali do Lublina,tam w urzędzie wojewódzkimzajmował się sprawami mniejszości narodowych.W 1933 r. przeniósł się z rodzinądo Poznania, z biegłą znajomościąniemieckiego w urzędzie wojewódzkimzostał specjalistą do spraw mniejszości– tym razem – niemieckiej.– Już w Lublinie rodzicom lepiej siępowodziło, w Poznaniu mieliśmy ładneczteropokojowe mieszkanie na Kościuszki.Chodziłem do gimnazjumPaderewskiego. Zdążyłem otrzymaćpromocję do drugiej klasy i wybuchławojna. Z rodzeństwem spędzaliśmywłaśnie wakacje u dziadków w Sanoku.Bronisława Pieńkowska w 1932 rokuw Lublinie.Fot. ze zbiorów MieczysławaPieńkowskiegoDwa tygodnie później do Sanoka dotarlirodzice. Ojciec, który nie pogodził sięz klęską kampanii wrześniowej kupiłrower, którym przejechał ponad trzystakilometrów do Warszawy, by nawiązaćkontakt z dawnymi znajomymi z PolskiejOrganizacji Wojskowej.W konspiracjiMusiał być październik ‘39, kiedyw mieszkaniu księdza Góreckiegow Miejscu Piastowym Stanisław – juniorutworzył Inspektorat Służby ZwycięstwuPolski na powiaty: sanocki,krośnieński, brzozowski i jasielski.Przybrał stary peowiacki pseudonim„Strzembosz”, potem „Hubert”. Zostałpierwszym inspektorem SZP, potem jegokomendantem. Na plebaniach zakładałpunkty przerzutowe dla żołnierzy, którzyprzez Węgry chcieli się przedostaćdo armii polskiej we Francji.Najstarszy syn Mieczysław, wtedykilkunastolatek, pomagał ojcu w konspiracyjnejdziałalności; przewoził meldunki,pieniądze. Jeździł do ojca, któryposzukiwany przez Gestapo, ukrywałsię po różnych mieszkaniach.– Nieraz pokonywałem po kilkadziesiątkilometrów rowerem. Wielerazy jeździłem w różne miejsca, takżedo ojca do Żarnowca. Przebywał w dworkuMarii Konopnickiej, w którym schronieniaudzieliła mu córka sławnej pisarki – Zofia.Naziści rozstrzelali jej męża za konspirację.Pamiętam, że częstowano mnie dobrymobiadem i jechałem z powrotem. Po latachzabrałem tam wnuka Pawła, stoimy w jadalni,a on pyta: – Dziadku to przy tym stolejadłeś obiad z panią Konopnicką? Pozafunkcją łącznika AK chodziłem do szkoły,ukończyłem szkołę handlową, pracowałemwe młynie, czasem udawało mi się przynieśćtrochę mąki do domu. Babcia robiłanajlepszy pod słońcem galicyjski przysmakćwibak i barszcz ukraiński. Do dziś niepotrafię się zdecydować, które z tych dańbardziej lubiłem.Pod koniec 1941 r. Stanisława Pieńkowskiegow stopniu kapitana skierowanodo działalności wywiadowczej w OkręguKrakowskim ZWZ. Organizował komórkiwywiadowcze, które dostarczały strategicznychinformacji o ruchach wojsk niemieckich,zwłaszcza po wybuchu wojnyz ZSRR. W Rozwadowie kpt. Pieńkowskispotkał dawnego znajomego z PoznaniaEryka Kandziorę, który prowadził tamsklepik. Zaraz też założyli punkt wywiadowczyw Rozwadowie. Później Kandziorę,którego ktoś zdradził, rozstrzelanona rzeszowskim rynku.Najtrudniejszy rozkazW sierpniu 1944 r. Sowieci opanowywalijuż wschodnie rejony kraju. StanisławPieńkowski, który był zastępcą płk.Kazimierza Putka – komendanta PodokręguRzeszów AK, po aresztowaniu Putkaprzez Sowietów w lutym 1945 r. wydałswój najtrudniejszy w życiu rozkaz. Dotyczyłon rozwiązania Armii Krajowejna terenie Rzeszowszczyzny. Major Pieńkowskiprzedtem poszukiwany przez Gestapo,teraz był ścigany przez Sowietówi UB. Kilkakrotnie aresztowany, w sumieprzesiedział prawie rok w ubeckim więzieniuw Rzeszowie.Latem 1945 r. Mieczysław z matką wrócilido Poznania. W 1946 r. Stanisław dołączyłdo rodziny. Podjął pracę w PolskimZwiązku Zachodnim, który skierował gona świadka w procesie norymberskim.Miał dobre rozeznanie wśród organizacjinazistowskich działających w Wielkopolsceprzed 1939 r., więc zeznawał przeciwkozbrodniarzom hitlerowskim. Potemznalazł zatrudnienie w Centrali Rybnej,ale szybko podziękowano „zaplutemukarłowi reakcji”, wysyłając na emeryturę.


23 wk kwiecień/maj 2011Mieczysław z siostrą Jolantą po wojnie w Poznaniu.Fot. ze zbiorów Mieczysława PieńkowskiegoWtedy odkrył w sobie pasję pisarską,którą odziedziczył po dziadku. Usiadłprzy biurku i pisał.– Z tego pisania powstały trzy opasłetomy: pierwszy „POW i czasy przedwojenne”,drugi „Rodzina i jej środowisko”,trzeci „Na drogach i ścieżkachArmii Krajowej”. Te dwa ostatnie,w których wspomina o związkach naszejrodziny z wybitnymi postaciamize świata literatury, polityki i wojskaoraz działalność w Armii Krajowejsą – moim zdaniem – najciekawsze.Zmarł w 1989 r., nie zdążył wydaćwspomnień. Zastanawiam się czy jeopublikować i czy kogoś jeszcze interesujehistoria. Ojciec był łagodnymczłowiekiem, uprzejmym i grzecznym– prezentował przedwojenną kindersztubę.Jednocześnie jako żołnierzw I wojnie światowej i komendantw Armii Krajowej był stanowczy i odważny.W pierwszej wojnie światowejzostał ciężko ranny. Był piłsudczykiemi legionistą. Marszałek przyznałmu Krzyż Niepodległości, z drugiejwojny wyszedł z Krzyżem VirtutiMilitari V klasy. Mama była nie tylkopiękną, ale także mądrą i zaradną kobietą.W domu zawsze było pianino, na którymczęsto grała. Sama dobrze grała w szachy,mnie także nauczyła tej gry.Mieczysław Pieńkowski lubi poezję,wiele wierszy zna na pamięć. Jeden z nichto „Sic transit” Wincentego Koraba-Brzozowskiegow tłumaczeniu jego dziadka:Życie moje – to odblask daleki –Co pewnego poranku zajaśniał przed wieki,I pewnego wieczoru zagaśnie – na wiekiW tajni Istnienia.TERESA MASŁOWSKAPor. Mieczysław Pieńkowski ur. si´ 5 sierpnia 1925 r. w Fordonie.Jego ojciec Stanis∏aw urodzi∏ si´ w 1900 r. w Warszawie,matka Bronis∏awa z domu Nowak w 1903 r. we W∏oczkowicachna Kresach Wschodnich. W 1939 r. ukoƒczy∏ I klas´ Gimnazjumim. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. W Sanokuukoƒczy∏ Êrednià szko∏´ handlowà. By∏ ∏àcznikiem ArmiiKrajowej, po z∏o˝eniu przysi´gi przybra∏ pseudonim „D∏ugi”,nast´pnie „Miecz”. Tytu∏ magistra ekonomii uzyska∏ w Wy˝szejSzkole Ekonomicznej w Poznaniu. Pracowa∏ jako bieg∏y rewi-dent m.in. w Zak∏adach Cegielskiego, przez 30 lat zajmowa∏kierownicze stanowiska w Izbie Skarbowej w Poznaniu.W 1998 r. zosta∏ cz∏onkiem Âwiatowego Zwiàzku ˚o∏nierzyArmii Krajowej w Poznaniu. Od poczàtku jest skarbnikiemZarzàdu Okr´gu „<strong>Wielkopolska</strong>” Â˚˚AK. Kontynuujedziennikarsko-pisarskie tradycje rodziny Pieƒkowskich.Wspó∏pracuje z Biuletynem Informacyjnym Â˚˚AK, BiuletynemInformacyjnym Okr´gu „<strong>Wielkopolska</strong>” ÂZ˚AKoraz „WiadomoÊciami Ziemiaƒskimi”. (tm)


24 wk kwiecień/maj 2011Śmierć kataAkowiec, ∏àcznik w Sztabie Inspektoratu Rejonowego ZWZ/AK w Lesznie, nauczyciel Ignacy Minta pozostawi∏po sobie luêne zapiski wspomnieniowe. Drukujemy ich fragmenty. Odnotujmy, ˝e przedstawiane w tymtekÊcie wydarzenie ma bogatà dokumentacj´.W okupację przy ulicy Gostyńskiejw Kościanie osiadła filia niemieckiejfirmy „Karl Schunke”, która zajmowałasię przebudową nawierzchni kolejowychi dróg bitych. Pracowało w niejokoło 300-350 Polaków z Kościana,Leszna, Rawicza, Gostynia i Wolsztyna.Najwięcej, bo około stu z Kościana.Firmie powierzono przebudowę torówkolejowych i budowę nasypu z Wilkowado Krotoszyna, dalej na front wschodni,pomijając dworzec leszczyński.Ignacy Minta (trzeci z prawej) przy grobie komendanta AK Leona Ciszaka.Fot. Bogdan LudowiczKoniec polakożercyKościański „Arbeitsamt” wysłałdo firmy robotnika Stanisława Łopińskiego.Urodzony 1 stycznia 1914 r.w Mińsku Łopiński znalazł się przedwojną w Zbęchach, gdzie się osiedliłi ożenił. Był dobrym pracownikiem, alebardzo zadziornym – musiałem z nimprzeprowadzić kilka rozmów, żeby sięzmienił i nie narażał współpracownikówna dotkliwe szykany. Odkręcałwęże hamulcowe z pociągów torowychkierowanych z amunicją na wschód.Węże te – jak się później okazało – dostarczałszewcowi w Kościanie, którytą gumą kauczukową podbijał obcasy.Przy jakiejś okazji policja wstąpiłado jego warsztatu i zauważyła leżącewęże. Zaraz też zabrano go na policję,gdzie szewc wydał Łopińskiego jakodostawcę.Policja przeprowadziła śledztwo,dowiedziała się, że pracuje w „KarlSchunke” i dojeżdża do Leszna roboczympociągiem, którym o godzinie17.00 wraca do Kościana. 12 sierpnia1941 r. obstawiono cały dworzec kościańskiw oczekiwaniu na przyjazdŁopińskiego. Legitymowano każdegoz nas. Łopińskiego złapano, wsadzonow auto i zawieziono na Gestapo. Widoczniedo niczego się nie przyznał, boosadzono go w więzieniu policyjnym,w którym dozorcą był wściekły polakożercaHelmut Rausch, znany z okrutnegobicia przesłuchiwanych, zwłaszczaz kopania w krok. Uważał bowiem,że to zaszczyt móc donieść do Gestapo,że więzień się przyznał. To samo chciałuczynić z Łopińskim. Po nocnej libacjizawezwał go do biura i rozpocząłprzesłuchiwanie, a ponieważ aresztantdo niczego się nie przyznawał, wziąłbykowiec chcąc uderzyć, tymczasemŁopiński sprytnie chwycił taboretna którym siedział i uderzył Rauscha.Ten upadł na podłogę, leżącego uderzyłjeszcze kilka razy. Przesiedział w biurzedo 8.00 rano. Rauschowi zabrał klucze,rower, a przygotowany do zabraniarewolwer zostawił na biurku. Po wyjściuz więzienia zamknął biuro, kluczewyrzucił do płynącej obok Obry i wyjechałdo miasta, obok poczty spotkałSchunkego, któremu się nawet ukłonił,o czym ten opowiedział nam po przyjeździedo Leszna, gdzie firma miałabiura.PościgOkoło 10.00 rano przed biuro zajechałoauto z pięcioma gestapowcami. Kiedysię dowiedzieli, że Łopińskiego niema w pracy porozmawiali z Schunkem.Po ich odjeździe szef opowiedział namco się stało. Zbitego, ale jeszcze żyjącegoRauscha przewieziono do szpitala, gdziezmarł. Nazajutrz po tym wydarzeniupo powrocie z pracy do Kościana widzieliśmywywieszone ogłoszenia, w którychopisano wypadek i 20 nazwisk mężczyznze Zbęch, zabranych jako zakładników.Z dopiskiem, jeżeli w ciągu dwóch tygodniŁopiński się nie znajdzie zostaną rozstrzelani.Tymczasem zbieg ukrywał się w lasachkoło Czerwonejwsi i Dębca. 16 sierpniarobotnicy rolni zauważyli go palącegoognisko i smażącego ziemniaki. Donieślio tym Treuhänderowi (administratorzagrabionych majątków – dop. red.)z Dębca, który zadzwonił do Gestapo.


25 wk kwiecień/maj 2011Odtąd wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.Po około godzinie przyjechałokilka aut z gestapowcamiz Kościana, Gostynia, Leszna, a nawetz Poznania. Rozstawiali się, żeby przeczesaćlas. Jeden naszedł Łopińskiego,ale ten otworzył kieszonkowy scyzoryki wbił sobie w serce. Tego dnia po powrociez pracy Gestapo zabrało mniei zawiozło na podwórze mleczarni. Tamstał wóz, na którym siedziało dwóchgestapowców z karabinami gotowymido strzału, na wozie leżał Łopiński.Martwemu jeszcze skuli kajdankamiręce i nogi. Nakazano mi stwierdzićczy to on, skinąłem głową. Po tym zawiezionogo na miejsce rozstrzelanychw 1939 r. Polaków i pochowano.Naprawić błądStanisława Łopińskiego należy uważaćza niezwykłego bohatera, bo następnidozorcy więzienia policyjnegocałkiem łagodnie obchodzili sięz aresztantami. Przyjmowali paczki,które rodziny zanosiły do mieszkającychobok więzienia krawca Trzebińskiegoi drogisty Wdowickiego.Po wojnie w 1945 r. ekshumowano ciałarozstrzelanych Polaków, następnie złożonow trumny i pochowano w pobudowanymmauzoleum. Łopińskiego takżepochowano w mauzoleum, ale bez wymienieniajego nazwiska na tablicach.Kościańskie Mauzoleum.Członkowie ówczesnej Komisji BadańZbrodni Hitlerowskich popełnili błądnie doceniając jego czynu, dowodząc,że miał bardzo burzliwą przeszłość.Jest jednak okazja, by obecny KomitetFot. Teresa MasłowskaRewaloryzacyjny Mauzoleum sprawęnaprawił i uznał Łopińskiego za godnegoumieszczenia jego nazwiska na jednejz tablic mauzoleum.IGNACY MINTAŻycie pana CzesławaCzesław Przygodzki urodził sięw 1912 r. Było to w okresiezaborów. Rodzice wychowywaligo w duchu ogromnegopatriotyzmu. Po ukończeniu szkołypowszechnej w Czempiniu, podjął naukęw Gimnazjum im. św. StanisławaKostki w Kościanie. Po zdaniu maturyw 1932 r. rozpoczął studia na WydzialeHumanistycznym UniwersytetuPoznańskiego. W 1938 r. otrzymał stopieńmagistra.1 września 1939 r. miał podjąć pracęjako nauczyciel w Cieszynie. W okresiepoprzedzającym II wojnę narastałaagresywna propaganda hitlerowska. Nasilałasię też dywersja i butność obywa-teli polskich niemieckiego pochodzenia.Czesław Przygodzki wystąpił kilka razypublicznie z krytyką polityki hitlerowskiej.W sierpniu 1939 r. kiedy eskortowanointernowanych Niemców ze Śmiglaprzez Czempiń, apelował do podobnegopotraktowania niektórych obywatelitego miasta niemieckiego pochodzenia.We wrześniu 1939 r. Niemcy zaatakowaliPolskę. Czempiński, młody nauczyciel,obawiając się reakcji hitlerowskiejpiątej kolumny, uciekł do Poznania.Po dwóch tygodniach nie chcąc narażaćkrewnych, powrócił do Czempinia. Byłjuż jednak poszukiwany przez hitlerowców.Gestapo odwiedziło jego dom, jegomatkę i siostrę wywieziono do GeneralnegoGubernatorstwa. On sam schroniłsię w domu rodzinnym dziadka, gdziemieszkały dwie jego ciotki i wuj. Otrzymałod nich pomieszczenie na poddaszuwielkości 1,9 m na 5 m. Jak się okazałomiała to być jego kryjówka na ponadpięć lat.W Czempiniu podczas okupacji mieszkałowielu folksdojczów. Wiedzieli,że Czesław Przygodzki znajduje sięna liście proskrypcyjnej. On sam zdawałsobie z tego sprawę. Jeden nierozważnykrok i może być przez hitlerowców zlikwidowany.Komórkę na poddaszuopuszczał tylko w nocy. Jedzeniedostarczali mu krewni. Sytuacja


26 wk kwiecień/maj 2011Od lewej: mgr Czesław Przygodzki, prof. Bolesław Igłowicz i dr Henryk Florkowski.Fot. ze zbiorów Jerzego Zielonkisię jednak skomplikowała, gdy pewnaNiemka otrzymała z przydziału sąsiedniepomieszczenie. Musiał więc tak sięzachowywać, aby nie usłyszała, że ktośw sąsiedztwie mieszka. Było to tymtrudniejsze, że dzielił ich tylko cienkipruski mur. Na szczęście nowa lokatorkamiała rodzinę w Poznaniu. Częstodo niej wyjeżdżała.O swych przeżyciach wojennych CzesławPrzygodzki milczał przez wiele lat.Dopiero w grudniu 1990 r. opowiedział jedoktorowi Henrykowi Florkowskiemu.– Zawdzięczam moje życie tylkoOpatrzności Bożej i wstawiennictwuMatki i Królowej Miłosierdzia Bożego.O godzinie 18.00 czy 19.00 21 września1939 r. wszedłem w progi domu, gdzie sięurodziłem i wyszedłem w szeroką przestrzeńulicy. Wszystkie te lata przeżyłemw ukryciu. Trzeba było opracować surowydla samego siebie regulamin życiaza dnia i nocy, aby nie narazić bliskich,którzy na barki wzięli ten niebezpiecznyciężar – zdradził po kilkudziesięciu latachCzesław Przygodzki.Komórkę na strychu czempiński nauczycielopuścił w dniu wyzwoleniamiasta przez Armię Czerwoną, czyli 24stycznia 1945 r.Przeżył tam na poddaszu w całkowitejizolacji samotności, w przewlekłymstresie pięć lat i cztery miesiące. Znaczyto, iż przetrzymał w swej kryjówce 1960dni i noc, pełnych udręki, otoczony wrogamiinwigilującymi i kontrolującymiwszystkich i wszystko, co miało związekz Polakami – tak pisał o CzesławiePrzygodzkim jego przyjaciel dr Florkowski.O swoich przeżyciach nigdy nie opowiedziałnawet synowi Zachariaszowi.Uważa on, że nie chciał nikogo wgłębiaćw swoje tajemnice w okresie PolskiLudowej, Kiedy podczas uroczystościreligijnych 7 lipca 1946 r. głośno mówiło pakcie Ribbentrop – Mołotow, jedenz ubeków zagroził mu, iż może się to dlaniego źle skończyć. Po 1989 r. swoją tajemnicęprzedstawił najbliższym przyjaciołom.Zachował się jednak pamiętnik CzesławaPrzygodzkiego. Pisał go podczasokupacji. Wynika z niego, iż niekiedyprzez kilka dni nie jadł, gdy Niemkaprzebywała w sąsiednim pomieszczeniu.Najtrudniej było zimą, gdy były mrozy.Nie miał pieca, okrywał się tylko kocami.Gdy sąsiadka wyjeżdżała, mógłzejść na dół do krewnych by się ogrzaći zaczerpnąć świeżego powietrza.Po zakończeniu wojny Czesław Przygodzkipodjął pracę jako nauczycielm.in. w Szkole Podstawowej w Czempiniu.Jego prawdziwą pasją był regionalizm.Od 1965 r. działał w TowarzystwieMiłośników Ziemi Kościańskiej,był członkiem honorowym TMZK– autorem artykułów oraz prelegentemwielu wykładów dotyczących swejmałej ojczyzny. Wśród mieszkańcówCzempinia i okolic jest jednak głównieznany jako współautor „Kroniki miastaCzempinia”, którą napisał z FlorianemFlorkowskim w 1973 r.– Jest to pionierska praca, jak gdybyuzupełniająca wydaną w 1923 r.„Historię Czempinia” napisaną przezks. Franciszka Ruszczyńskiego – twierdziłregionalista Józef Świątkiewicz.– Obydwie te pozycje służą miłośnikomprzeszłości, ale i miejscowymszkołom.GERWAZY KONOPCZYŃSKI


27 wk kwiecień/maj 2011Zapiski doktora Florkowskiego (II)Bolesne narodziny„Pamiętnika”Osobistà zas∏ugà dr. med. Henryka Florkowskiego jest powstanie „Pami´tnika Towarzystwa Mi∏oÊnikówZiemi KoÊciaƒskiej”. Wychodzi∏ z za∏o˝enia, ˝e my, tutaj w KoÊcianie, korzystajàc z pomocy poznaƒskichnaukowców, jesteÊmy w stanie sami pisaç o swoim mieÊcie i powiecie. Zanim jednak dosz∏o do suwerennychnaszych publikacji trzeba by∏o stoczyç „bój” z biurokratycznà machinà politycznà, niech´tnieustosunkowanà do myÊli regionalnej. Droga do „Pami´tnika”, który w przekroju 50-lecia TMZK jestnajwi´kszà wartoÊcià i najwi´kszym sukcesem, by∏a wyboista. Starania trwa∏y latami. Zacz´∏y si´ w 1966,zakoƒczy∏y powodzeniem w 1972 roku. Doktor Florkowski pozostawi∏ po sobie swoisty dziennik – zapiskiczynione co kilka dni przedstawiajà wiele aspektów ˝ycia miasta KoÊciana i powiatu koÊciaƒskiego– i pozostajà jako luêne notatki w r´kopisie. Mia∏em szcz´Êcie je czytaç. Jest okazja, by teraz ujawniçich fragmenty po to, aby pokazaç wspó∏czesnym, ˝e zabiegi o to, abyÊmy mogli publikowaç wyniki swoichw∏asnych badaƒ by∏y trudne, ˝mudne i d∏ugotrwa∏e, a Doktorowi zawdzi´czamy to, ˝e KoÊcian sta∏si´ liczàcym w kraju oÊrodkiem wydawniczym. Jest rok 1969. Zajrzyjmy do dziennika dr. med. HenrykaFlorkowskiego. (J.Z.)6 marca 1969.Z prof. Igłowiczem złożyliśmy na ręcewiceprzewodniczącego Prezydium PowiatowejRady Narodowej StanisławaAndrzejewskiego wniosek przedwyborczyw imieniu TMZK o zorganizowaniemuzeum w Kościanie. Zalecononam odpis przesłać do przewodniczącegoPowiatowego Komitetu FrontuJedności Narodu i do komitetu powiatowegopartii.27 lipca 1969.Zebranie zarządu Towarzystwa MiłośnikówZiemi Kościańskiej u mnie w domu.Omówienie w szczegółach akcjip. J. Zielonki. 2 X br. proponuje sesjęnaukową w Domu Rzemiosła w związkuz 30-tą rocznicą okupacji, wspólniez „Głosem Wielkopolskim” i FrontemJedności, wystawę okolicznościową,publikację zbiorową o okupacji w powiecie,konkurs na wspomnienia itp.Plany eleganckie, ale za dużo jak na takkrótki termin. Uzgodniono powołaniekomitetu obchodu 30-lecia września1939 z FJN, KP PZPR, ZBoWiD-em itp.W ramach tego komitetu może p. Tucholski(nasz skarbnik) prowadzić stronęfinansową, ale nie może być za niąodpowiedzialne TMZK. Po dyskusji(do północy) zgodzono się ze mną.11 października 1969.Odbyła się sesja popularno – naukowaorganizowana osobiście przezp. Jerzego Zielonkę, a oficjalnie podfirmą Frontu Jedności, KP PZPR,ZBoWiD i TMZK w Sali Sanatorium.Bardzo udana. Poprzedził ją cykl artykułóww „Głosie Wielkopolskim”.Sądzę, że będą i dalsze, bo na konkursna wspomnienia okupacyjne kościaniakówwpłynęło 31 prac. Również otwartow tym dniu po południu wystawęw sali Ratusza. W piątek – 10 X 1969Cech Rzemiosł Różnych w Kościanieotworzył w Domu Rzemiosła wystawęswoich zabytków. Organizował ją praktyczniep. Piotr Bauer (junior z PrezydiumMiejskiej Rady Narodowej). Byligoście i rzemieślnicy. Przemawiali:p. Ciesielski – prezes Izby Rzemieślniczejw Poznaniu, Henryk Cukiernikz Komitetu Powiatowego, prezes ZjednoczonegoStronnictwa Ludowego p.Wojciechowski z Wielichowa. Wystawabardzo udana, estetyczna i ciekawa.Dziw, że do tej pory tyle zabytków udałosię przechować. Co za materiał dlaprzyszłego muzeum kościańskiego.24 maja 1971.Dziś z ramienia TMZK z p. Zielonkąi z p. Bauerem byliśmy u burmistrzaKościana z propozycją organizowania„Dni Kościana” od przyszłego roku –może z tego wyjść dużo dobrego dlamiasta. Roztoczyliśmy wiele projektów,które burmistrz akceptował. Podjęliśmysię w najbliższych tygodniachopracowania szczegółowego programuna przyszły rok. Przypomina się rzemiosłokościańskie, zaprosić możnastarszych obywateli na gospodarskąrozmowę o Kościanie. Postulowaliśmyopracowanie planu zieleni miejskiejitp. Prosiłem burmistrza, by postarałsię o meble byłego starosty, które leżąw magazynie Prezydium PowiatowejRady Narodowej.11 czerwca 1971.Dużo pracuję nad ostatnim szlifemPamiętnika TMZK. Chciałbym, żebyjeszcze w tym miesiącu trafił do cenzury.Okropnie to żmudna robota – stałepoprawianie, przepisywanie itp. Podobnow ostatnim czasie na naradzie w PowiatowejRadzie Narodowej I sekretarzUrbaniak stawiał nas jako przykładspołecznego zainteresowania.24 czerwca 1971.Byłem w Prezydium PowiatowejRady Narodowej w sprawie publikacjiPamiętnika TMZK. Posyłająmnie jutro z panem Kuczyńskimz wydziału spraw wewnętrznych


28 wk kwiecień/maj 2011do Komitetu Powiatowego PZPR,a w przyszłym tygodniu mamy jechaćdo cenzury. Papier załatwiłemw drukarni.1 lipca 1971.Dziś byłem w towarzystwie Jana Kuczyńskiegoi Henryka Kaliszewskiegou I sekretarza Komitetu PowiatowegoGałgana w sprawie Pamiętnika TMZK.Przyjął grzecznie, wysłuchał, prosił,by mu zostawić egzemplarz maszynopisu,by mógł poznać Kościan. Obiecałw poniedziałek z Henrykiem Zającemz Komitetu Powiatowego pojechaćw tej sprawie do Wydziału PropagandyKomitetu Wojewódzkiego PZPR. Zapoznałemgo z projektem „Dni Kościana”.Zainteresował się.18 lipca 1971.Sprawa Pamiętnika TMZK. W piątek– po 2 tygodniach od oddania maszynopisuI sekretarzowi KP – zjawiłem sięznowu u Gałgana. Przyjął mnie chybachłodniej niż poprzednio. Był w WydzialePropagandy Komitetu Wojewódzkiego.Oto jego reakcja w skrócie:publikacja potrzebna, za dużo jednakw niej starej historii, za mało współczesnej.Trzeba się zebrać, jak przyjedziez urlopu sekretarz Prezydium PowiatowejRady Narodowej Kaliszewski,jeszcze raz przeanalizować maszynopisi zadecydować co skreślić a co dodać.Z Komitetu Powiatowego będzie on, dalejKaliszewski i ktoś z TMZK – kilkaosób razem. Próbowałem bronić naszejpozycji. Ustaliliśmy jednak, że za miesiąctrzeba to zrobić. Wyczuł, że nie byłemzadowolony. Rozmawiałem po tymw naszym gronie. Kolega Zielonka byłwściekły – musiałem go hamować. Jeślichodzi o Komitet Powiatowy, o partię, tonic nie uczynili w tej sprawie od siebie,a teraz chcą wejść do historii. Trzebabędzie pójść na kompromis ewentualniedodać jeszcze na przykład taki temat„Perspektywy rozwoju Kościana”. SekretarzKaliszewski wróci za 2 tygodnie,więc trzeba będzie jak najszybciej doprowadzićdo spotkania. Trzeba, mimowszystko, nadal walczyć o naszą publikację.Nie damy się. Taka piękna, społecznapraca miałaby pójść na marne?Nie ujrzeć światła dziennego? SekretarzGałgan za drugim razem wydawał mi siębardziej infantylny, bardziej młody. Stądteż trudno się dziwić, że jest ostrożny;że słucha różnych głosów z boku.Dr med. Henryk Florkowski (z prawej) z prezesem Leszczyńskiego TowarzystwaKulturalnego Zdzisławem Smoluchowskim.Fot. Bogdan Ludowicz22 lipca 1971.Wczoraj otwarto wystawę fotografii„Ziemia Kościańska w obiektywie”.Dzieło J. Zielonki, który zredagowałrównież ładny informator. Wystawa estetyczna.W kameralnej dyskusji u burmistrzaprzy lampce wina była mowao przyszłych „Dniach Kościana” wedługprojektu TMZK. Obroniłem teżlipy z lewej strony ulicy Mickiewicza,które już burmistrz Kościana – za naciskiemEnergetyki – przeznaczył na wycięcie,bo trudno założyć oświetlenieelektryczne.1 sierpnia 1971.Z publikacją TMZK cisza. I sekretarzKomitetu Powiatowego do 30 sierpniawyjechał na urlop. Znowu przerwa, brakpostępu. Zaczynamy się denerwować.19 sierpnia 1971.W przedostatnią środę doszło u mniew mieszkaniu do spotkania z prezesemCiesielskim i kierownikiem Wizerkaniukiemz Cechu Rzemiosł Różnych.Byli poza tym panowie Zielonka i PiotrBauer z TMZK. W związku z przyszłorocznymi„Dniami Kościana” spotkaliśmysię z całkowitym zrozumieniemprzedstawicieli Cechu i z przyjęciemnaszych propozycji. Uważają, że beztrudności mogą na publikację o rzemioślewyasygnować 50 tys. zł. Powołaliśmyz obecnych komitet redakcyjny(pod moim kierownictwem). Zrobiliśmyplan pracy i wyznaczyliśmy termin następnegospotkania na koniec wrześniabr. W TMZK odbyło się już pierwszespotkanie naszych członków starszychwiekiem, którzy pod kierunkiem pana


29 wk kwiecień/maj 2011Mariana Urbańskiego i J. Zielonki opracowująopis Kościana z czasów swejmłodości (to znaczy przed 70 laty) podtytułem „Przechadzki po Kościanie”.Może z tego wyjść ładna praca folklorystycznaitp. Dziś na moją prośbę HeniuMucha przypomniał sekretarzowi Gałganowio naszej publikacji. Wyraził całkowitąaprobatę w przyszłym tygodniuspotkać się z nami. Dziś odwiedziliśmyz panami Jerzym Zielonką i MarianemKoszewskim doktora Wielgosza w Bieżyniu,a potem złożyliśmy życzeniaprzeorowi ojcu Bernardowi Walczakowiw klasztorze lubińskim. Przyjął nas bardzoserdecznie.5 września 1971.Mimo interwencji Henia Muchyi Henryka Kaliszewskiego nie otrzymaliśmyjeszcze od I sekretarza „imprimatur”na publikację „Pamiętnika”. Przezkierownika Kuczyńskiego przepraszał,że do tej pory nie rozmawiał z nami.Obiecywał podobno, załatwić to w tymtygodniu.14 września 1971.Wczoraj rano zadzwoniłem do I sekretarzaGałgana z przypomnieniemo obiecanej naradzie w sprawie publikacjiTMZK. Odpowiedział krótko,kategorycznie: „Nie mam w tej chwiliczasu”. Bardzo mnie to zdenerwowało:primo – już trzeci miesiąc staramsię o „partyjne imprimatur” i bezskutecznie;secundo – I sekretarz należydo ludzi krótkowzrocznych jak jego poprzednicy;widzi tylko sprawy partii, niewidzi całego społeczeństwa. Czy będziemożna w ogóle na niego liczyć? Pan Zielonkapoinformowany przeze mnie teżsię zdenerwował – trzeba będzie szukaćinnych protektorów.5 października 1971.W ubiegłą sobotę u dr Grząślewicz –kierowniczki Wydziału Zdrowia przyskładaniu życzeń (a byli tam panowieMendel, Kuczyński, Kaliszewski)X. wspomniał o Pamiętniku TMZK,że „w takiej formie nie przejdzie,że nowego współczesnego materiałuza mało”(!) Czyli stale ta sama piosenka.Prosiłem ich trzech do siebie na dziś.Nie przyszli. Wczoraj burmistrz Kramerzaprosił na konferencję w sprawie „DniKościana”. Byli jeszcze I sekretarz KomitetuMiejskiego PZPR FranciszekPajkert, sekretarz Prezydium MiejskiejRady Narodowej Teofil Wałkowski,Piotr Bauer i Jerzy Zielonka. Z dyskusjiwynikało, że [władze miejskie] boją sięprzeprowadzenia „Dni Kościana” wedługprojektu TMZK. Burmistrz chcewydać odezwę do mieszkańców w sprawieinformacji. Zamierzają na PrezydiumMiejskiej Rady Narodowej powołaćkomitet organizacyjny, któryby jużmiał rozpocząć pracę.19 października 1971.Byłem dziś z dr. Zbigniewem Wielgoszemw Urzędzie Kontroli Prasy,Publikacji i Widowisk w Poznaniu.Otrzymałem zezwolenie na składanie„Pamiętnika”, a o zezwolenie na drukmuszę wystąpić do Warszawy. Od I sekretarzaGałgana nic nie słychać. Mana pewno dużo roboty, bo 21 październikaodbędzie się konferencja powiatowa.Dyskusja ma tam się odbywać w pięciuzespołach (nowość!).7 listopada 1971.W ub. piątek narada z kierownikiemDrukarni Kościańskiej St. Szłapkąi F. Lenartem (linotypistą na emeryturze)w sprawie „Pamiętnika”. Chyba jakośpójdzie. Najgorsze, że do tej pory niema zezwolenia na druk.5 grudnia 1971.Sprawa publikacji TMZK nadal nie jestzałatwiona. Interweniowałem osobiściew Naczelnym Zarządzie Wydawnictww Warszawie u dyrektora Marszałka.Długoletni członek TMZK dr Piotr Bauer.Fot. Bogdan LudowiczObiecał dać jak najlepszą opinię. Czekamwięc z emocjami – zdenerwowany.14 stycznia 1972.5 stycznia byłem u przewodniczącejPrezydium Powiatowej Rady Narodowejpani Krzyżaniak – razem z paneminspektorem Chojnackim. Załatwiliśmyobchody 125-lecia urodzin StanisławaSzczepanowskiego w Kościanie na 26 lutego(wmurowania tablicy pamiątkowej,akademia). Równocześnie zawiadomiłamnie o przydziale 20 tys. zł. na PamiętnikTMZK.15 stycznia 1972.Z panem Maciejewskim, który zostałkierownikiem drukarni (po ustąpieniupana Szłapki) i z panem Szłapką zrobiliśmywe wtorek adiustację maszynopisuPamiętnika TMZK. Wreszciema to za tydzień ruszyć. Otrzymałemjuż rachunek za klisze chemigraficznena 1893 zł. Będę to musiał zapłacićz własnej kieszeni.16 kwietnia 1972.Byłem dziś w drukarni. Zabrano sięznowu wreszcie do składania PamiętnikaTMZK. Chcą w maju skończyć.Nawiązaliśmy jako TMZK współpracęz dyrektorem Jankowskim z WielkopolskiegoTowarzystwa Kulturalnego(a raczej on z nami). Obiecywałróżne korzyści na przykład stypendiaczy nagrody. Wysyłamy 4 delegatówna Zjazd Wojewódzki WTK w Koninie(24 maja).18 lipca 1972.„Szczotka” [próbny wydruk składuksiążki w celu dokonania korekty– dop. J.Z.] Pamiętnika TMZKna ukończeniu. Na druk broszuryo Szczepanowskim przyszła odmownaodpowiedź z Naczelnego ZarząduWydawnictw. Będzie ją trzeba wydaćw formie powielaczowej.24 września 1972.Dużo czasu zajęła mi korekta. Pamiętnikmoże wreszcie się ukaże. Przerobiłemi poszerzyłem też pracę o rzemiośle,oddałem do przepisania (…).10 listopada 1972.Piątek. Otrzymaliśmy zezwoleniez Naczelnego Zarządu Wydawnictwna 2 tys. egz. Pamiętnika! To jużcoś.


30 wk kwiecień/maj 20116 grudnia 1972.Odebrałem pierwsze 500 egzemplarzywydrukowanego PamiętnikaTMZK. Wreszcie się urodził.Jest estetyczny i chyba udany. Powinienbyć dobrze przyjęty. Niestety ze względuna koszty ogólne będzie kosztował50 zł. Rachunek trzeba jeszcze w tymroku zapłacić. Sprzedajemy więcna gwałt, by zebrać 40 tys. zł. Wręczyłem21 egzemplarzy przewodniczącejKrzyżaniak. Była zadowolona. Przyokazji monitowałem ją o obiecaną dotację(21 tys. zł.), której do tej pory namnie przekazano. Bruździ Z. (od sprawkultury w Wydziale Oświaty), którachciałaby przejąć cały nakład. Ustaliłemz przewodniczącą Krzyżaniaki potwierdziłem na piśmie GłównejKsięgowej pani Żak (Wydział Oświatyi Kultury), że po 1 stycznia 1973dostarczymy egzemplarze do szkółpodległych Inspektoratowi Oświaty.Nie wcześniej, bo inaczej mielibyśmytrudności ze sprzedażą książek i zapłaceniemrachunku. Obiecała równieżPrzewodnicząca PPRN: maszynędo pisania, nowy lokal (2 pokoje) przynowej bibliotece dla TMZK…(Koniec)DziennikiMacieja Morawskiego(VII)„Piekielnaspirala”Maciej Morawski, by∏y korespondent paryski Radia Wolna Europa, rodemz Jurkowa, od lat systematycznie pisze dzienniki. Wi´kszoÊç zapiskówzdeponowa∏ w Bibliotece Polskiej w Pary˝u. Ostatnio tradycyjnezeszyty posz∏y w kàt, a Maciej Morawski zamieni∏ pióro na klawiatur´komputera. Poni˝ej drukujemy siódmy odcinek wyjàtków z dziennikówpisanych w 2011 r. Czytaç je mo˝na w ca∏oÊci na internetowej stronie:www.maciejmorawski.blox.plPS.Pierwszy tom „Pamiętnika TMZK”datowany jest na rok 1972, choć drukcałego nakładu ukończono dopierow marcu 1973 r. Zredagowało go kolegiumw składzie: Henryk Florkowski(przewodniczący), Marian Koszewski,Jerzy Zielonka i Kazimierz Zimniewicz(członkowie). Przedmowę napisałdr Zbigniew Wielgosz. Okładkę projektowałCzesław Przygodzki z Czempinia,obwolutę wymyśliliśmy we dwóchwspólnie z doktorem Florkowskim, onzaś opatrzył książkę mottem z myśliJoachima Lelewela: „Pisać, co można,a nie frasować się, że tu i ówdzie czegośbrak. Przyjdzie drugi i trzeci – i dopełni.Tak się tworzyły i dziś jeszczetworzą wszystkie historie”. W 1966 r.zacząłem prowadzić własny dziennik,który zapisuję do dziś i tak trzeba,bo – jak powiadał Doktor „ludziesą pokrętni, pamięć ludzka zawodnatak, że najkrótszy ołówek jest lepszyod najdłuższej pamięci”. J.Z.27 lutegoWczoraj chrzest mej trzeciej wnuczkiAlix. Ceremonia o godz. 15.00 u ŚwiętegoJuliana Biednego (jeden z najstarszychi najpiękniejszych kościółkówParyża). Wzruszający rytuał chrzestnyobrządku katolicko-melkickiego. Trzechkapłanów: prałat melkicki, jego zastępcai pallotyn ksiądz Marian Faleńczyk.Sporo krewnych i przyjaciół: Jean, Annai Henri Mesnet ze swymi dziećmi, VirydiannaRey, Marek Szypulski z żoną,Mikołajostwo Kwiatkowscy, trójkaZantarów, Ewa Niemirowicz, BarbaraKłosowicz, Gabriela Morawska i wieleinnych miłych osób… Matką chrzestnąAlix jest Zosia Tarnowska, ojcemchrzestnym – młody Belg. Po chrzcieznakomity podwieczorek w dużej saliparafialnej.28 lutegoJak już pisałem, mam trudnościw znalezieniu tu na poczcie pięknych,francuskich znaczków! Nadal wiele listówwysyłam opatrzonych jedynie taśmąwydaną przez specjalną maszynę,która inkasuje należność… Wraz z dynamicznymJoëlem Broquetem, Prezesemdu Carrefour des Acteurs Sociauxi kilku innymi osobami rozpoczynamystarania mające na celu skłonić kierownictwofrancuskiej poczty do wydawaniapięknych znaczków. Wszak znaczek,to jakby wizytówka kraju! No i jeszczeinny problem: priorytetowy list z Warszawyszedł do mnie aż 8 dni!1 marcaJak mocne są krajowe pasje polityczne!Ktoś z mych znajomych (polskichParyżan) dostaje dzień w dzień e-maileod przyjaciół z kraju przynosząceróżne wypowiedzi godzące w wybitnychnaszych mężów stanu! Jednemuz innych tutejszych rodaków krewnipocztą nadsyłają wiele wycinków prasowychzawierających niezwykle polemiczneteksty! Jak podkreśla wysoceinteligentny przyjezdny z Warszawy,rzecz dziwna, polskie spory na ogółdotyczą przeszłości, szermują podejrzeniamii w gruncie rzeczy odnosząsię do spraw nie mogących mieć nadmiernegowpływu na naszą przyszłość!


31 wk kwiecień/maj 2011Natomiast jesteśmy ślepi na to, co możezagrażać całej Europie. Śp. Jan Nowak-Jeziorański mawiał, że zasadniczą roląRWE jest podawać wiadomości dobreczy złe, ale zawsze prawdziwe, zawszesprawdzone oraz dawać rodakomprawdziwy obraz tego, co zachodzi.W ostatnich latach życia mój Dyrektornakazywał nam patrzeć wyżej i dalej,brać udział w umacnianiu Europy, całegoświata zachodniego. Martwiły gopolskie, jakże ostre spory i zbyt wielkienimi zaabsorbowanie.Gdy idzie o mnie, to głęboko wierzę,że Polska ma wielką rolę do odegraniaw walce o nową i gospodarczo oraz polityczniesprawną Europę. Przywiązujęwielką wagę do tego, że 1 lipca 2011roku Polska obejmie na 6 miesięcy przewodnictwoUnii. Na pewno będzie tookres szczególnie trudny, wymagającydecyzji śmiałych, budzących zaufaniei entuzjazm Europejczyków. Inicjatywgospodarczych, politycznych (dramatkrajów arabskich, presja osób chcącychosiąść w Europie), społecznych (szybkopotęgująca się liczba niedołężnych starców!)…Ale my Polacy mamy znakomitychfachowców do spraw Unii, na pewnoznajdziemy właściwie wyjścia…Nasze stowarzyszenie im. Jana Nowakawinno zacieśnić swe więzy z Unią.Na wstępie np. zorganizować spotkaniedotyczące nowej Europy z udziałem naszycheuroposłów oraz, jeśli to możliwe,Ministra Mikołaja Dowgielewicza.2 marcaWczoraj spotkanie w kawiarni LesFontaines z Piotrem Wittem, autoremświetnej książki o pierwszym paryskimokresie Szopena. Ukazała się ona podtytułem „Przedpiekle sławy”, nakłademMinisterstwa Kultury. Z miejscasię rozeszła. Żona autora, Maria Wittwalnie się przyczyniła do promocjii dystrybucji owego dzieła, które, jakuważam, ma szansę, by stać się światowymbestsellerem. Piotr Witt – krytyk,historyk sztuki, publicysta, pracował odpołowy lat 80. dla Radia Wolna Europa(biuro paryskie). Wcześniej był dziennikarzempolskiej telewizji. Zasłynąłinterwencjami w obronie dzieł sztuki.Uratował np. od rozbiórki kamienicę(dzieło architekta Stefana Szyllera)w Alei Szucha. Zajął się też sprawąkaret królewicza Jakuba Sobieskiego,z których niegdyś Prusacy zrobili ambonęw kościele w Radaczu. A będącW Parku im. Kajetana Morawskiego w Kościanie.publicystą RWE, na początku lat 90.,uratował od likwidacji słynną bibliotekęInstytutu dla Ociemniałych przy ul.Konwiktorskiej w Warszawie.3 marca19 marca 2011 roku przypadają setneurodziny Włady Majewskiej. Jak swegoczasu mawiał Jan Nowak, Włada,to w jednej osobie świetna śpiewaczkai aktorka, znakomity reżyser i szef sekretariatui do tego umiejętny rozjemcaoraz „dyplomata”; jak nikt potrafi rozładowywaćnapięcia…Gdy idzie o mnie, Władę Majewskąpoznałem przed laty w słynnym paryskimsalonie Anny hr. de Gontaut-Biron.Pani Anka, wdowa po francuskimdyplomacie, była bohaterką polskiegoruchu oporu we Francji i byłym więźniemhitlerowskich obozów koncentracyjnych.Jej salon odwiedzało wielufrancuskich mężów stanu, także wybitniPolacy. Owego dnia spotkałem tamna świetnym obiedzie Mariana HemaraFot. Teresa Masłowskai Władę Majewską. Jak przez mgłę pamiętam,że padało wiele komplementówpod adresem przebojowej piosenki„Kulikowski chlib” (to też tytuł zbioruwierszy i satyr Hemara).Gdy idzie o moją osobistą ocenę Włady,to zawsze wielkie wrażenie na mnierobił jej zdrowy rozsądek, spokój i rozwaga.Obca jej była wszelka kłótliwość.Miała nacechowane życzliwością podejściedo ludzi! No i nigdy nie tracipoczucia humoru, ale humoru po lwowskułagodnego i życzliwego! Włada odlat jest czołowym członkiem naszegostowarzyszenia: cieszę się więc bardzo,że w poniedziałek, 21 marca o godz.18.00 odbędzie się w naszym klubieim. red. Aliny Perth-Grabowskiej,w Radio Café przy ul. Nowogrodzlej 56w Warszawie, wieczór poświęcony jejsetnym urodzinom!7 marcaWedług sondażu z początkumarca br., Marine Le Pen, gdyby


32 wk kwiecień/maj 2011wybory prezydenckie we Francjimiały miejsce teraz, uzyskałabyw pierwszej turze 23 proc. głosów,a Prezydent Sarkozy i socjalistkaMatine Aubry po 21 proc. Natomiastw drugiej turze przywódczyni FN czyliFrontu Narodowego, szans na zwycięstwoby nie miała. Te 23 proc. wzbudziłotu słuszne podniecenie. Rzeczjasna, w pewnej mierze są one związanez osobowością Marine Le Pen,uzdolnionej 43-letniej adwokatki, któraumie zręcznie się wyrażać, mówić stylemtrafiającym też do młodszych pokoleń…Ale chodzi także o coś innego.Owe 23 proc są też wyrazem ogromnegoniepokoju. Obawy w społeczeństwiebudzą wydarzenia w krajach arabskich,możliwość napływu wielkiej, trudnejdo zatrzymania fali uchodźców, dalej:brak energicznej polityki nakręcaniakoniunktury i problem bezrobocia itd.,itd. Sytuacja zaczyna nieco, podkreślamnieco, przypominać lata 30. ubiegłegostulecia!Jakie wyjście z sytuacji? Ogromny,ogólnoeuropejski wysiłek usprawnieniaUnii pod względem ekonomicznym,także wspólne europejskie działaniamające na celu pchnięcie krajów bliskowschodnichi krajów Afryki na torrozwoju! Jak już pisałem, potrzebnyjest jakiś nowy „Plan Marshalla” dlaowych krajów. Na szczęście, ostatniewydarzenia otworzyły niektórymoczy, coraz więcej Europejczyków rozumiekonieczność umacniania Unii,energicznych wspólnych poczynań.A co do francuskich wyborów prezydenckich,to ja, mimo złych prognozchcę wierzyć w możliwości superinteligentnegoprezydenta Sarkozy’ego!Przypominam, że wybory te odbędą siędopiero w 2012 roku.11 marcaPrzypominam sobie, że już jakiś czastemu dochodziły mnie opinie francuskich„działaczy europejskich”, iż Polskama kilku naprawdę wybitnych europosłów.Wówczas wymieniano, o ilepamiętam, np. Marcina Libickiego orazBogusława Sonika. Libicki, który niestetyjuż europosłem nie jest, był niezwyklepopularny w „europejsko-parlamentarnym”kręgu. Sonik ma ustalonąreputację dobrego znawcy problemównaszego kontynentu, gorącego zwolennikapełnej mobilizacji Polaków podhasłem walki o zdolną nakręcić euro-pejską koniunkturę Unię, prawdziwegoeuropatrioty – co wynika też z jegozwiązku z Krakowem, tym przepięknymstaroeuropejskim miastem! Noi ogólnie wiadomo, że Sonik ma wrodzonytalent do rozmów z prasą!Ostatnio słyszałem też, że w Brukselii w Strasburgu wysoko się cenienergię i rozwagę posłanki RóżyThun. Moi rozmówcy są także zgodnico do tego, że zgoła wybitnym Europejczykiemjest przewodniczący JerzyBuzek, człowiek zrównoważony i taktowny!(co, jak głosi jeden, może złośliwyFrancuz, nie jest cechą dominującąPolaków).Dlaczego o tym wszystkim teraz piszę!Z prostych powodów: 1) RP 1 lipca2011 obejmie przewodnictwo Unii; 2)problemy arabskie mocno przyspieszająnarastanie godzących w całą Europęzagrożeń! Tak więc Polsce przypadniezadanie rozwiązywania trudnych unijnychproblemów. My Polacy winniśmytego być świadomi. Gdy idzie o mnie,to wierzę, że Polska odegra w życiuUnii niezwykle pozytywną i konstruktywnąrolę. Wymieniłem kilkueurodeputowanych, o których dotarłydo mnie wysoce pozytywne oceny.Naturalnie wiem, że inni polscy członkowietegoż Parlamentu są także ludźmiwybitnymi! Mogący mieć poważnywkład w budowę silnej ekonomiczniei politycznie Europy!16 marcaPotęguje się świadomość, iż nadświatem gromadzą się ciemne chmury,zwiększają się różnorakie zagrożenia…Daleki od wszelkiej pogoniza sensacją dziennik „Le Figaro”, jużdziś na pierwszej stronie w wielkimtytule stwierdza: „Japon, la spirale infernale”(„Japonia, piekielna spirala”).Pismo donosi też, że premier FrançoisFillon nakazał inspekcję wszystkichfrancuskich elektrowni nuklearnych,a w Niemczech Angela Merkel nakazałazatrzymanie na trzy miesiące siedmiutego typu siłowni! Równocześnieniektórzy obserwatorzy przewidują,że choć wojska pułkownika Kadafiegoprawdopodobnie opanują miasto Benghazi,prowizoryczną stolicę libijskichpowstańców, to jednak w owym krajumoże się rozwinąć długotrwała wojnapartyzancka. „Le Figaro” przytaczaopinie księcia Mohammeda al-Sanusi,z których wynika, że w Libii utrzymasię ruch oporu, uniemożliwiający pełnekontrolowanie przez pułkownika dyktatora,całego obszaru tego państwa. Al-Sanusi mieszka od roku 1988 w Londynie,jest wnukiem obalonego w 1969 r.przez Kaddafiego króla Idrissa I…(Mohammed al-Sanusi jest „dziedzicemtronu libijskiego”…) Jedno pewne,sytuacja libijska może w każdej chwiliprzynieść niespodzianki… Np. dziśAlain Juppé, francuski minister sprawzagranicznych w swym blogu dał wyrazprzekonaniu, że nie jest jeszczeza późno na akcję (lotniczą) przeciwsamolotom i helikopterom Kaddafiego.19 marcaZ Mariuszem Kubikiem i Panią Izabeląpojechaliśmy do Studia PolskiegoRadia im. Agnieszki Osieckiej na ul.Myśliwiecką, gdzie w „KawiarenceSłodkiego Radia Retro” Polskiego Radiaodbył się wieczór zorganizowanyprzez Danutę Żelechowską i Jana Zagozdęz okazji setnych urodzin WładyMajewskiej. Znana teatrolożka i pisarkaAnna Mieszkowska przedstawiłapostać Włady Majewskiej, puszczonowiele jej piosenek – nagrań archiwalnych.Pod koniec spotkania zabrałemgłos, by złożyć hołd postaci naszej koleżankiz RWE, podkreśliłem jej zasługi,o których już wiele pisałem w tymdzienniku.21 marcaWojna w Libii.Od dawna zapowiadałem na mymblogu zamęt w krajach arabskich.Co dalej? Można obawiać się pogłębianiabałaganu w całym regionie. UniaEuropejska będzie musiała zareagować,„biorąc się do kupy”. Nakręcającenergicznie europejską koniunkturę,wzmacniając swą wspólną politykęzewnętrzną. Lansując jakiś nowy planpomocy gospodarczej dla krajów BliskiegoWschodu i Afryki Północnej…Trzeba też pamiętać, że w wielu krajachtamtego obszaru coraz większą rolęstarają się grać Chiny. Chiny gotoweinwestować kapitały, wysyłać ekipywyszkolonych pracowników. Kończącdodam, że w związku z wojną w Libiinależy się obawiać w Europie wzmożonychakcji takich lub innych arabskichterrorystów. Wszak Kaddafi na pewnoma w tej dziedzinie mocne kontakty…Wybr. i oprac.TERESA MASŁOWSKA


33 wk kwiecień/maj 2011Saga rodu MayówKilka lat temu w „WiadomoÊciach KoÊciaƒskich” ukaza∏ si´ artyku∏, w którym przedstawiono fragment dziejówzas∏u˝onej dla KoÊciana i Polski rodziny Mayów. Od tego czasu uda∏o si´ poszerzyç wiedz´ o losach tej rodziny.Warto na poczàtek przypomnieç poczàtek wspomnianego artyku∏u. W przedwigilijny dzieƒ 1927 r. na stacjigranicznej w Zbàszyniu w obecnoÊci w∏adz polskich i niemieckich przeprowadzono wymian´ wi´êniów.Niemcy zwolnili z wi´zienia trzech m´˝czyzn tj. Franciszka Maya i jego synów Stefana i Edmunda.Wśród unikalnych pamiątek po Mayach zachowała się pocztówka Stefana własnoręcznie wykonana w więzieniu i przesłanado rodziny.Oryginał ze zbiorów Muzeum Ziemi GrodziskiejZdrada oficeraFranciszek May urodził sięw 1876 r. w Kościanie. Był jednymz 12 rodzeństwa. Jegoojcem był, urodzony w 1844 r. w StarymBojanowie, znany wówczas rzemieślniki dobroczyńca Wojciech May.Wojciech ożenił się w 1871 r. z Jadwigąz Wechtów. Rodzina Mayów mieszkałaprzy obecnym Placu Wolności. PanWojciech darował swego czasu miastuczęść swojej ziemi w Kościanie,co umożliwiło połączenie Placu Wolnościz obecną ulicą Adama Mickiewicza.Nowo utworzona ulica nosi dzisiajnazwę Wojciecha Maya. Franciszek May,korzystając z finansowej pomocy ojca,zamieszkał około 1890 r. w Szczecinku,gdzie prowadził hurtownię i sklep tytoniowyprzy obecnej ulicy Pocztowej 2.18 listopada 1898 r. Franciszek zawarłw Lesznie związek małżeński z JadwigąDąbrowską ur. w BartodziejachMałych k. Bydgoszczy. Z tego związkuurodziło im się dwóch synów tj. Stefan(ur. 1 sierpnia 1899 r.) i Edmund(ur. 7 sierpnia 1900 r.). Wiadomo dzisiaj,że syn Edmund ukończył w SzczecinieSchillergimnasium. Rodzina Mayówcieszyła się w Szczecinie wśród tamtejszychPolaków dużym poważaniem.Po zakończeniu I wojny światowejcała rodzina zaangażowała się w działalnośćwywiadowczą na rzecz Polski.Wiadomości przekazywano prawdopodobniedo Dowództwa Okręgu Korpusuw Poznaniu. Niestety służył tam takżeoficer polski o nazwisku Kowalewski(Kowalkowski), który zdradził Niemcomczym zajmowała się rodzinaMayów. Oficer ten w 1920 r. wyprowadziłsię do Niemiec. Niemcy


34 wk kwiecień/maj 2011aresztowali wszystkich członkówrodziny i zarzucili im prowadzeniedziałalności szpiegowskiej.Po dwuletnim śledztwie Sąd Rzeszyw Lipsku skazał wszystkich na karydługoletniego więzienia. Edmundotrzymał 9 lat więzienia, ojciec i synStefan po 8 lat, a matka Jadwiga 5 latwięzienia. Mężczyźni odbywali karęna terenie Brandenburgii, Jadwiga Mayw więzieniu w Jauer. Przez cały okrespobytu w więzieniu czyniono staraniao przedterminowe zwolnienie. Wysiłkite początkowo nie były skuteczne. TymczasemJadwiga po odbyciu pełnej karywróciła do Szczecina, gdzie uporządkowałasprawy majątkowe i po otrzymaniunakazu natychmiastowego opuszczeniaNiemiec, udała się do Poznania.Zamieszkała u państwa Delingerówprzy ulicy Grottgera. Dalsze staraniao zwolnienie męża i synów okazały sięskuteczne. Pani May otrzymała z KancelariiPrezydenta Mościckiego zawiadomienie,że pozostali członkowiejej rodziny zostaną uwolnieni. Pisanowówczas „Można sobie wyobrazić radośćojca i synów Mayów, zacnych kościaniaków,którzy po 5 i pół roku ciężkiegowięzienia cierpianego dla Polskimogli wstąpić na ziemię ojczystą”.Grób Mayów na Starym Cmentarzu w Kościanie.Zemsta defraudantaJakie były dalsze losy rodzinyMayów? Około 1929 r. Franciszekz żoną i synem Stefanem osiedlił sięw Grodzisku Wlkp., gdzie prowadził –podobnie jak w Szczecinie – hurtownięi sklep tytoniowy. W dniu 3 listopada1937 r. zmarła w Grodzisku żona Franciszka.Krótko przed II wojną światowąFranciszek wyjechał do siostry swojejżony, która mieszkała w Świnoujściui prawdopodobnie dzięki temu uniknąłniemieckich represji. Zginął 5 kwietnia1944 r. w czasie bombardowania.Syn Stefan zginął 8 września 1943 r.w Berlinie Charlottenburgu. Drugi z synówEdmund podjął pracę w ZwiązkuKomunalnych Kas Oszczędnościowych,a następnie ożenił się z AnieląŻylińską, z którą miał 3 córki: Alicję(ur. w 1931 r.), Barbarę (ur. w 1934 r.)i Halinę (ur. w 1938 r.).W 1930 r. w Miejskiej Kasie Oszczędnościowejw Lesznie wykryto nadużyciai nadzór bankowy wyznaczył Edmundado zbadania sprawy. Jeden ze sprawcównadużyć niejaki Grzesik (Grzesiak) mającżal do Edmunda ciężko go postrzelił.Po wyjściu ze szpitala Edmund zostałw 1932 r. mianowany dyrektorem MiejskiejKasy Oszczędnościowej w LesznieFot. Teresa Masłowskai funkcje tę pełnił do wybuchu II wojnyświatowej. 20 sierpnia 1939 r. wysłał całąrodzinę do państwa Delingerów w Poznaniudokąd sam przybył 3 wrześniategoż roku, następnie ewakuował sięz rodziną do Lublina. Po pewnym czasiewszyscy wrócili do Poznania, gdzieEdmund początkowo pracował na kolei,a następnie w biurze firmy Neue Heimat.21 listopada 1941 r. został aresztowanyi osadzony w Forcie VII, gdzie przebywałdo kwietnia 1942 r. Po tej dacie wrazz transportem więźniów został wysłanydo obozu w Mauthausen. Tam zginął11 maja 1942 r. Gestapo powiadomiłożonę Edmunda, że został zastrzelonyw czasie ucieczki. Po wojnie skontaktowałsię z rodziną jeden ze współwięźniówEdmunda, który pracował z nimw kamieniołomach i powiedział, że Edmundbył bardzo osłabiony i w tymstanie jeden ze strażników zepchnął gow przepaść.Typowa rodzina?To nie koniec ofiar poniesionych przezrodzinę Mayów w okresie II wojnyświatowej. Kolejną ofiarą był najmłodszysyn Wojciecha – Stefan ur. 30 lipca1890 r. Był powstańcem wielkopolskim– dowódcą kompanii. W czasie wojnypolsko-bolszewickiej został ranny nadBerezyną, za dzielność odznaczonyKrzyżem Virtuti Militari. W 1925 r.w stopniu kapitana został przeniesionydo rezerwy. W 1939 r. zmobilizowanogo do Ośrodka Zapasowego 14 DywizjiPiechoty. W okolicach Warszawy zostałranny. W niewyjaśnionych okolicznościachdostał się do niewoli sowieckieji w 1940 r. zamordowany w Katyniu.Z rąk hitlerowców poniósł śmierć takżejeden z wnuków Wojciecha – Józef, któryw stopniu sierżanta WP został uwięzionyw obozie koncentracyjnym w Dachaui tam zginął. Kolejny wnuk podchorążyWP Jan został ukamienowany w obozieFlossenburg II 4 kwietnia 1943 r. Innyz wnuków Wojciecha – Michał Kajakprowadził w czasie wojny w Czaczuradiowy punkt nasłuchowy, a uzyskanewiadomości przekazywał władzomArmii Krajowej. Ten krótki opis dziejówrodziny z kościańskim rodowodempozwala postawić pytanie, czy była totypowa polska rodzina? Należy takżemieć nadzieję, że dalsze poszukiwaniapozwolą uzupełnić wiedzę i przedstawićw pełnym świetle dzieje tej bohaterskiejrodziny.JAN PAWICKI


35 wk kwiecień/maj 2011„Powstrzymaćzalew chamstwa”*)Eugenika sarmacka. Druga porażka doktora Judyma„Jestem wierzącym katolikiem i przedstawicielem młodego narodowego pokolenia, gotowego do najwyższych poświęceńw służbie ojczyzny. Naszym zdaniem przyszłość Polski leży w wychowaniu zdrowych moralnie i fizycznie nowych pokoleń.Aby wychować takie pokolenia musimy przeciąć nici wiążące nas z degeneracją przeszłości, zaszczepioną nam przez obcychw okresie niewoli, ponadto musimy rozwikłać szereg spraw, jak np. kwestię żydowską, która jest niemalże sprawą życia i śmiercinaszego społeczeństwa. Rozbijając i niszcząc czynniki gangreny duchowej i fizycznej, musimy zwalczać jej przejawy moralnei fizyczne, i to nie półśrodkami, ale w sposób radykalny. Tylko ostre środki mogą dziś pomóc. W zakresie obrony przed degeneracjąfizyczną, jednym ze środków celowego odrodzenia jest ustawa eugeniczna w jej obecnej treści”.To młody narodowiec, student WaldemarOlszewski, polemizuje na łamach„ABC” ze stanowiskiem ks. ZygmuntaKaczyńskiego, dyrektora KatolickiejAgencji Prasowej. Gazeta nagłośniłaprojekt ustawy Leona Wernica i rozpisałaankietę wśród czytelników. Wypowiedźpowyższa jest może mniej typowaw swojej gwałtowności, ale jeśliwierzyć redakcji pisma, reprezentatywnadla postaw młodszych narodowców.Lecz już mniej dla konserwatywnychludzi prawicy, z których wielu (na łamach„Myśli Narodowej” i „KurieraWarszawskiego”) skrytykowało projektWernica jako ślepe naśladownictwoustawy niemieckiej – albo jako niezgodnez etyką chrześcijańską.Dlaczego z tych projektów nic niewyszło? Magdalena Gawin wskazujena fakt, że eugenika negatywna miałaprzeciwników we wszystkich obozachideologicznych, lecz niewielu entuzjastówwśród polityków. Nie pomogło,że piłsudczyk Leon Wernic, próbowałwpisać poprawę rasy w tradycjęlegionów. „Eugenistów polskich ród,legionistów naszych wzmocni trud”– to słowa z hymnu Polskiego TowarzystwaEugenicznego, które śpiewanona konferencjach. A podczas wystawyeugenicznej w Warszawie w 1936 rokupod portretem Marszałka umieszczonojego cytat: „Zmienić człowieka, zrobićgo lepszym, wyższym, potężniejszym,silniejszym – oto nasze zadanie”. MagdalenaGawin uważa, że na niepopularnośćeugeniki, obok negatywnej postawyKościoła, wpłynął odstraszającyprzykład Niemiec oraz fakt, że w tejnauce rej wodzili Amerykanie, Skandynawowiei Niemcy, nierzadko rasiści,w oczach których ludy słowiańskie byłygenetycznie podejrzane. Ani polscy anifrancuscy naprawiacze rasy nie moglisię czuć komfortowo w tej międzynarodówceblondynów.Niepowodzenie eugeniki nad Wisłąnie oznacza, że Polacy byli niewrażliwina tę pokusę. Można nawet twierdzić,że byli w pewnym sensie szczególniepodatni, w innym sensie ideologiczniezaszczepieni, a w jeszcze innym odepchnięcioraz nieprzygotowani. To jestże mieli – moralny fart.Zachowało się w środkowej Angliipiękne Shrewsbury otoczone przezmiasteczka potworki. W latach 60.Shrewsbury też pragnęło się zmodernizować,zastąpić średniowieczne kamieniczkibetonem i poszerzyć ulice.Ale Shrewsbury nie miało na to kasyi zostało z tyłu.Jak już być zacofanym, to przynajmniejw odpowiednim momencie. Kiedyszwedzki parlament w 1934 rokuustanawiał prawo o sterylizacji, reformata nie wymagała żadnych inwestycji.Wystarczyła kancelaria, kilkudziesięciuurzędników i telefon. Infrastrukturabyła już na miejscu: najskuteczniejszyw świecie system ewidencji ludności,uspołeczniona służba zdrowia, obowiązekszkolny oraz cała klasa urzędnikówod stuleci wprawionych w kontrolowaniuprowadzenia się obywateli.Nic takiego w Polsce nie istniało. Nawetwprowadzona w życie taka ustawabyłaby nieskuteczna. A poza tym –w Polsce lat 30. nie miała tak naprawdęsensu. Sterylizacje opłacały się tylkow państwach o pokaźnych budżetachsocjalnych. Jak próbowaliśmy dowieśćwcześniej, to nie perspektywa wytępieniaza tysiąc lat głuchoty czy epilepsjipociągała prawodawców, tylko obietnica,że już w następnym budżecie mniejbędzie wydatków na dzieci biedaków,alkoholików i innych niespolegliwych.Być może wierzyli, że przy okazji wypleniąprzestępczość, „ograniczenie”albo inszą faktyczną lub wymyślonądziedziczną niedomogę. Ale sama tawiara nie wystarczyła. Politycznie decydującymargumentem było wszędzie– także w Trzeciej Rzeszy – odciążeniebudżetu.Dodajmy jeszcze ostatnią okoliczność,na przykładzie kwartalnika „HigienaPsychiczna”, który interesuje nasszczególnie, między innymi z względówosobistych. Otóż w ostatnim numerzetego pisma, w 1938 roku, dowiadujemysię, że Leon Wernic, głównypropagator eugenicznych sterylizacji –składa broń. Mało, że odkłada na przyszłośćprojekty ustawy o sterylizacji„małowartościowych”. Uważa nawet,że ci, co takowych żądają, niedobrą oddająeugenice przysługę. Należy walczyćwyłącznie o eugenikę pozytywną:„ubezpieczenia na wypadek porodu,karmienia, wychowania dzieci, zabezpieczeniaposagu i warsztatu pracy musząstanowić najważniejsze postulatyeugeniki pozytywnej”.Leon Wernic nie zmienił bynajmniejpoglądów. Natomiast zrozumiał, że jegoprojekty nie mają szans powodzenia.A dlaczego, wyczytać można z rocznikówtej samej „Higieny Psychicznej”.Idea „Higieny Psychicznej” z eugenikąniewiele miała wspólnego. Zaczęłosię od młodego urzędnika skarbowegow Nowym Jorku. Po nieudanejpróbie samobójczej 22-letni


36 wk kwiecień/maj 2011Clifford Whittingham Beers zostałzamknięty w zakładzie psychiatrycznym.Spędził tam trzy lata.Po wyjściu napisał książkę o swojejchorobie oraz o tym, jak był w szpitalutraktowany. „A mind that found itself”(Dusza, która odnalazła siebie samą,1908) to chyba jedyny przypadek kiedypacjent, własnymi słowami dokonałprzełomu w historii psychiatrii. Już tegosamego roku powstało z inicjatywy BeersaTowarzystwo Higieny Psychicznejw Connecticut. Trzydzieści lat późniejpodobne towarzystwa istnieją w 18.krajach, od Japonii po Bułgarię. Zrzeszajągłównie psychiatrów. W Europiepionierem jest francuski lekarz ÉdouardToulouse, który w 1920 roku zakładaFrancuska Ligę Higieny Psychicznej.Żeby zrozumieć, o co im chodziło,wypada przypomnieć, że w latach 30.w oświeconej Francji do szpitala psychiatrycznegomożna się było dostaćwyłącznie z nakazu policji. W oczachobywateli taki szpital równał się z więzieniem,a psychicznie chory – z niebezpiecznymszaleńcem lub idiotą. I jakotaki nieszczęsny Beers, cierpiący na de-presję i parnoję, był traktowany. Głównymcelem ruchu Higieny Psychicznejbyło więc zdjęcie stygmatu z ludziumysłowo chorych, oddramatyzowaniechoroby i oddzielenie pacjentów,których można leczyć od wszystkichinnych nieszczęśników, którzy z przeróżnychpowodów nie powinni przebywaćna wolności. Edouard Toulouse dokonujehistorycznego przełomu, kiedyw 1925 roku przy szpitalu Saint-Annew Paryżu organizuje lecznictwo otwarte,przychodnie i opiekę pozazakładową,czyli to, co dzisiaj uważamy za normalnąpsychiatrię.Szpital w Kościanie, gdzie wychodzi„Higiena Psychiczna”, realizuje tensam program. Jesienią 1929 dyrektorOskar Bielawski likwiduje separatki,gdzie w nieludzkich warunkach więziononajtrudniejszych pacjentów, każezburzyć wysoki mur wokół szpitala,usunąć kraty w oknach. Zabrania krępowaniapacjentów, a wydzieloną częśćszpitala przemianowuje na „Sanatoriumdla nerwowo chorych” (pojęcie zakładupsychiatrycznego odpycha od leczenia),wprowadza, wzorem Toulouse’a, lecz-nictwo otwarte oraz odmawia przyjmowaniaprzestępców skazanych na internowanie.Od 1935 wydaje „HigienęPsychiczną”. Oto jej program:„Troska nad zachowaniem psychicznegozdrowia człowieka; zapobieganiepowstawaniu chorób psychicznych,doskonalenie metod pielęgnowaniai leczenia psychicznie chorych, popieranienaukowych badań nad przyczynąpowstawania tych chorób; zawodowekształcenie i pielęgnowanie psychicznieniedorozwiniętych, uświadamianiespołeczeństwa o istocie psychicznegoschorzenia i psychopatii oraz wypływającychstąd trudnościach dostosowaniasię chorej wzgl. wypaczonej jednostkido obowiązujących w społeczeństwienorm i urządzeń…”Okazuje się, że higiena psychicznaspełnia także „zadania eugeniczne”,choć definicja eugeniki odbiega od przyjętej.Jest to mianowicie: właściwe wychowaniedziecka, wybór odpowiedniegozawodu, dobór towarzysza(ki) życia,udzielanie porad w chwilach życiowychniepowodzeń, zapobieganie przedwczesnejzgrzybiałości.Dr Oskar Bielawski (siedzi pierwszy z prawej) jako jeniec Oflagu IIB Arnswalde. Fot. archiwum redakcyjne


37 wk kwiecień/maj 2011„Wdzięcznem jest zadanie higienypsychicznej, skoro w jej mocy jestoszczędzić człowiekowi wiele bólu,nawet nieszczęść i łez, a pomnożyćszczęście na ziemi”. Czyli higiena psychicznajest na służbie jednostki? Niedo końca. Bo z drugiej strony, czytamy,jest ten człowiek członkiem organizmuspołecznego. A że „higiena psychiczna,stojąc na usługach człowieka kultury,jest tem samym higieną całej ludzkości,zatem przed celami, które wytyczyłabyludzkość w swym nieustannym postępiei walce o lepsze wzory i formy życia, korząsię egoistyczne dążenia jedynostki”.Przytaczam te prometejskie ustępy dosłownie,by wczuć się w poczucie misjipsychiatry-reformatora lat 30. i by wykryćtę szparę, przez którą do programuhumanitaryzacji psychiatrii wślizgniesię pogarda dla „głuptaków”. Leczeniechorych okazuje się być tylko jednymz aspektów tej misji, której celem byławyższa kultura ciała jak i ducha orazszeroko pojęte „chronienie ludzkościprzed cierpieniem”. Do prekursorów higienypsychicznej należą:„Starożytna Grecja z jej ideałempsychofizycznej piękności, próby selekcjiludzkiego gatunku, uprawianew Sparcie, wreszcie nauczania Sokratesa,Tomasza z Akwinu i Jana JakubaRousseau…”„Opieka nad psychicznie chorymi,psychopatami i umysłowo cofniętymizostanie nadal w rękach psychiatry(…) w każdym atoli razie opieka nadelementem psychicznie niewartościowymnie zasłoni psychohigjeniście oczuna ogrom możliwości wykorzystaniajego wiedzy na kształtowanie nowychtwórczych form psychicznego życia orazna usuwanie cierni i kolców z drogi, którąkroczy ludzkość ku celom wyższym,jego posłannictwa godnym”.W całym tym programie eugenikaznajduje się na marginesie. Oskara Bielawskiegotemat ten wyraźnie nie interesował.W swoich publikacjach nie poświęciłmu wielu akapitów, a eugenicznesterylizacje już w latach 20. odrzucił„ze względów zasadniczych, jak i praktycznych”.Dlaczego więc eugenika zajmuje tylemiejsca w „Higienie Psychicznej”, którąredagował? Nie dziwi, ze pismo referujeniemiecką ustawę sterylizacyjną, bo tobyło wydarzenie. Ale znajdziemy takżeomówienia wszystkich innych, istniejącychi planowanych aktów tego typu, odDanii, Szwecji do Puerto Rico i polskichprojektów Wernica. Nie brak też artykułówdyskusyjnych. Coś się tu wyraźnienie zgadza. Celem higieny psychicznejjest przecież zdjąć stygmat z chorychi upośledzonych na umyśle, a działalnośćszpitala w Kościanie potwierdzaten program. Nie wolno nawet powiedzieć„chory” o pacjencie. Ma się mówić„kuracjusz”. Ratujemy więc godnośćpacjenta. Jednocześnie dyskurs eugenicznywprowadza nowy stygmat, tychod urodzenia „psychicznie niedowartościowych”,„głuptaków”, „idiotów”. Czyi ci zaliczają się do kuracjuszy?Nie mam prostego rozwiązania tejniekonsekwencji, ale mam podejrzenie.Do „Higieny Psychicznej” piszeelita polskiej psychiatrii, ordynatorówi dyrektorów szpitali. Jeśli przyjmiemy,że przejęli się jak Oskar Bielawskiideałami Beersa i pragną przekształcićswoje szpitale z więzień w sanatoria, topozbyliby się chętnie pacjentów, którychwyleczyć nie mogą, na przykład upośledzonychumysłowo, których pozamykano,żeby czegoś nie podpalili, dziewczyneknie molestowali lub by w ciążęnie zaszły. Tak rozumiem Witolda Łuniewskiego,oświeconego dyrektora zakładuw Tworkach, który sprzeciwia sięstanowczo pomysłom zwalczania choróbdziedzicznych drogą sterylizacji(bo za mało wiemy o dziedziczności),natomiast zgadza się, by bez ich zgodysterylizować umysłowo upośledzonych,psychopatów i tym podobnych,bynajmniej nie z racji ich genów, tylkodlatego, że nie są zdolni „z powodu ichniedomogi psychicznej rozumieć swoichobowiązków rodzicielskich i obowiązkówtych spełniać”.Wiele wskazuje na to, że dyrektor Łuniewskitakie właśnie osoby chętnie by(po operacji) wypisał ze swoich Tworek,żeby móc zająć się leczeniem schizofrenikówi innych rokujących poprawę.Żeby móc być lekarzem, a nie dozorcąwięzienia. Eugenika w tym wydaniuto nie utopia polepszenia rasy, a raczejsposób na humanizację psychiatrii przezwykluczenie nieuleczalnych. Okropniebrzmi, ale oddaje dylemat psychiatry reformatoralat 30., co gwoli przywróceniagodności ludziom, którym życie pomieszałow duszy, czuje się zmuszony oddzielićich grubą kreską od tych, którymnatura pomieszała w mózgu.Nie zawsze jest tak, że dobro zwycięża,bo tylko aniołów ma po swej stronie.Witold Łuniewski przyczynił się wydatniedo obalenia projektów ustaw eugenicznych.Nie dlatego, że był wszelkiejeugenice przeciwny, nawet nie dlatego,że uznawał równą wartość wszystkichludzi – bo nie uznawał – tylko dlatego,że był uczciwym naukowcem. Chceciesterylizować psychopatów ze względówpraktycznych – proszę bardzo. Tylkonie powołujcie się na medycynę, bo onana temat dziedziczności psychopatii niema nic do powiedzenia.Przywołałem publicystykę „HigienyPsychicznej”, bo na jej łamach eugeniści-naukowcytypu Łuniewskiego,nolens volens, utracili projekty eugenistów-entuzjastów(i populistów) typuLeona Wernica. Nawet nie dlatego,że byli zgodni w swoich zastrzeżeniach.Raczej właśnie dlatego, że byli niezgodni.W ciągu trzech lat swojego istnienia„Higiena Psychiczna” zademonstrowała(chyba nieświadomie), dlaczego ustawyeugeniczne nie miały w Polsce szansy.Nie sposób forsować brutalnego przymusu,powołując się na naukę o dziedziczności,kiedy co drugi lekarz kwestionujejej naukowość, a co trzeci mazastrzeżenia etyczne.Nie było na przykład zgody, co do charakteruschorzeń psychicznych. Jedenczłonek komitetu redakcyjnego pragniewytępić psychopatię, na co drugi, (pułkownikJan Nelken) odpowiada, że to sączęsto ludzie z talentem, a więc zupełneusunięcie psychopatów byłoby sprowadzeniemspołeczeństwa do stanu gdzie„przeżuwanie stałoby wyżej od pędu naprzód(…) od wszelkiej oryginalnej myśli,a rozwój rzekomej kultury szedłbywyłącznie po linii zakazu. Sterylizacjaszeroka jest sama przez się pomysłempsychopatycznym”.MACIEJ ZAREMBA*) Tekst jest fragmentemnowej książki wybitnegoszwedzkiego dziennikarzapolskiego pochodzenia –syna związanego przezdługie lata z Kościanemdr med. Oskara Bielawskiego.Książka pt. „Higieniści”ukaże się niebawem drukiemw Wydawnictwie „Czarne”w Warszawie. W niniejszymtekście nie zamieszczonolicznych przypisów,które znajdą się na łamachwspomnianej książki.


38 wk kwiecień/maj 2011W krainie nieśmiertelnejksiążkiRozmowa z dyrektorem Biblioteki Raczyńskich w PoznaniuWojciechem Spaleniakiem<strong>Biblioteka</strong> Raczyńskich zyska noweskrzydło dobudowane do gmachu przyplacu Wolności, o które długo i wytrwalewalczyła. Uda się skończyć inwestycjęna czas do przyszłego roku?– Nie tylko ukończymy budowę w terminie,ale nową bibliotekę otworzymydla publiczności. Pieniądze na inwestycjęw 60 proc. ponosi miasto, 40 proc.pochodzi ze środków unijnych. Wygraliśmykonkurs w 11. priorytecie Kulturai Dziedzictwo Kulturowe w programieOperacyjnym „Infrastruktura i Środowisko”.To będzie piękna, nowoczesnabiblioteka, dorównująca zachodnimstandardom. Zostanie tam przeniesionaobecna dusząca się już wypożyczalniaprzy Św. Marcinie, która jest w staniepomieścić do 20 tys. książek, dla porównanianowa – 90 tysięcy. Czytelnicybędą mieli wolny dostęp do półek.Ponadto przewidziano trzy nowocześniezorganizowane czytelnie: książek,czasopism i multimediów. Jedno piętrozajmą magazyny, które docelowo będąmogły przechowywać około milionwoluminów oraz pracownia i czytelniazbiorów specjalnych – największychskarbów biblioteki. Z myślą o przywiązaniunajmłodszych do bibliotekii czytania otworzymy filię dla dzieci.Zgodnie z przysłowiem czym skorupkaza młodu nasiąknie… Będzie działałabibliokawiarnia z prasą, dostępemdo Internetu. Budynek będzie skomputeryzowany,wyposażony w klimatyzacjęoraz wszelkie dostępne nowinkitechniczne związane z czytelnictwem.Zrobimy wszystko, by do bibliotekiwarto było przyjeżdżać nie tylkoze śródmieścia, ale także z dalszych rejonówmiasta. Podług wszystkich znakówna niebie i ziemi będzie to naszanajwiększa i najlepiej zaopatrzona filiaw mieście.Czy zmienią się warunki korzystaniaze zbiorów?– Pozostaną takie same, korzystaniejest bezpłatne, przy czym od użytkownikówspoza Poznania pobiera się kaucjęza wypożyczanie do domu, któraDyrektor Wojciech Spaleniak i Magdalena Bugajewska rodem z Kościana.Fot. Teresa Masłowskapo oddaniu książek jest w całościzwracana. Chcę podkreślić, że zasadyudostępniania w Bibliotece GłównejRaczyńskich są specyficzne; jeśli chodzio zbiory z XIX w. i współczesne naukowe,które stanowią nasz księgozbiórpodstawowy, to są udostępniane tylkona miejscu. Dzięki temu czytelnik, którypotrzebuje daną książkę, ma dużąpewność, że ją w czytelni zastanie,a jeśli jest w czytaniu, może ją zarezerwować.Z drugiej strony wychodząc naprzeciwpotrzebom uruchomiono takżewypożyczalnię, w której można wypożyczyćdo domu m.in. klasykę literaturypięknej oraz lektury szkolne.W 1830 r. bibliotece przyznanoegzemplarz obowiązkowy z terenuWielkiego Księstwa Poznańskiego.Przez lata różnie z tym bywało, jakjest obecnie?– Po II wojnie światowej otrzymywaliśmyregionalny egzemplarz obowiązkowy,jednak od kilku lat już nam nieprzysługuje. Szczęśliwie, siłą tradycjiwiele poznańskich wydawnictw nadalbezpłatnie przysyła książki. Jednak zbiorypowiększa się głównie przez zakupy.Rocznie wydajemy około miliona złotychna kupno nowych książek. Czy to małoczy dużo? Średnio, kwota ta wystarczyna zaopatrzenie w najważniejsze nowościpotrzebne czytelnikom. Nasze zbiory specjalnewzbogacają także dary od osób prywatnych,czasem niezwykle wartościowe.<strong>Biblioteka</strong> jest niezwykle dumnaz działu zbiorów specjalnych, czy wśródskarbów znajdują się materiały o Kościaniei powiecie?– Poprosiłem panią Magdalenę Bugajewską,kierowniczkę Oddziału Rękopisówo sporządzenie kwerendy i byłem zaskoczonyliczbą zgromadzonych zbiorówo Kościanie. Wszystkich nie sposób podać,ale z ciekawszych wymienię chociażbywspomnienia walk na froncie GrupyLeszno powstańca wielkopolskiego IgnacegoAndrzejewskiego, księgi rachunkowez Kościana i Nacławia z XVIII w., aktakościoła katolickiego Św. Ducha z XVIII–XIX w., dzienniki Walerego Kwileckiego,który często odwiedzał Kościan, wspo-


39 wk kwiecień/maj 2011mnienia księdza Milana Kwiatkowskiegoz pobytu w kościańskim więzieniu, ForcieVII i obozie koncentracyjnym w Dachau.Myślę, że osoby interesując się historiąZiemi Kościańskiej znajdą tutaj wielecennych źródeł informacji o regionie.Wydajecie czasopismo „Winieta”.– Pismo wydaje <strong>Biblioteka</strong>, a zespółredakcyjny stanowią jej pracownicy podprzewodnictwem Krzysztofa Kluppa.Ukazuje się od 1997 r. jako kwartalnik.Wydawane są różne czasopisma fachowe,branżowe, ale „Winieta” ma trochę odmiennyprofil, bo są tam artykuły naukowe,popularnonaukowe związane z książką,wydarzeniami kulturalnymi i życiembiblioteki. Pismo pokazuje życie biblioteki,która jest instytucją kultury. Poza udostępnianiemksiążek organizujemy liczneimprezy kulturalne, pracujemy z dziećmi.„Winieta” tę działalność kulturalną odzwierciedla.Czasopismo jest dostępne w wersjicyfrowej na stronie internetowej WielkopolskiejBiblioteki Cyfrowej.– Umieszczane jest także na stronieBiblioteki Raczyńskich oraz istniejew wersji papierowej. Skoro wspomnieliśmyWBC, to chcę poinformować, że planujemyznacznie poszerzyć digitalizacjęnaszych materiałów po oddaniu nowegoskrzydła, w którym znajdzie się miejscena pracownię digitalizacji zbiorów. Poznańskieuczelnie głównie są ukierunkowanena umieszczanie materiałów dydaktycznych;podręczników, skryptów. Mystawiamy sobie za cel poszerzenie zasobuWielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej o materiałyregionalne. Chcemy także w większymstopniu niż dotychczas umożliwićdostęp do naszych arcydzieł.Czy biblioteka posiada własne wydawnictwa?– Wydawanie jest wpisane w naszezadania statutowe, ale dzisiaj trudno wydawaćksiążki z przyczyn finansowych.Od lat mamy ustaloną hierarchię potrzeb.Jeśli mamy do wyboru zakup nowości,organizowanie imprez kulturalnych, którecieszą się sporym zainteresowaniemlub wydanie książki za 40 tys. złotych, towybieramy zakupy lub wieczór autorski.Wydajemy za to informatory o naszychzbiorach np. teatralnych, starodrukach,kartografii, o muzeach, ogólne o bibliotece,także katalogi, w ubiegłym roku wydaliśmyna przykład katalog rękopisów.W ponad 180 letniej historii bibliotekipracowali w niej zapewne wybitnibibliotekarze.– Było ich niemało, wymienię chociażkilku. Józef Łukaszewicz – pierwszybibliotekarz jeszcze za życia fundatorabiblioteki hrabiego Raczyńskiego.Był historykiem, nauczycielem gimnazjalnymi publicystą, redaktorem i wydawcąprasy, pomagał także TytusowiDziałyńskiemu w tworzeniu bibliotekiw Kórniku. Antoni Bederski, jeszczew okresie zaborów był wicedyrektorem,a po 1918 r. dyrektorem. Ratowałbibliotekę po wielkim kryzysie, w którymznalazła się po bankructwie fundacjiRaczyńskiego. Skutecznie zabiegało to, by miasto przejęło bibliotekęna własny budżet. Jednym z najwybitniejszychdyrektorów przedwojennychbył Andrzej Wojtkowski. W „KroniceMiasta Poznania” okresu międzywojennegojest mnóstwo artykułów tegowybitnego historyka dziejów Wielkopolski.Po wojnie Janusz Dembski, któryz wypożyczalni przeistoczył bibliotekęw prawdziwą instytucję kultury,powstawały nowe filie, wzbogacała sięsieć, rozwijała działalność kulturalna.Wróćmy do współczesności, jakprzebiega wdrażanie systemu, któryszalenie ułatwia życie czytelnikom,umożliwiając przeszukiwanie katalogówbibliotecznych i zamawianieksiążek z domowego komputera?– <strong>Biblioteka</strong> Raczyńskich jest członkiemPoznańskiej Fundacji BibliotekNaukowych, która wdraża zintegrowanybiblioteczny system informatycznyHorizon. Jest prawie w pełni skomputeryzowana…Prawie – jak w reklamie – robi różnicę…– „Prawie” w naszym przypadkujest takie, że od 1998 r. nie prowadzimyjuż katalogu kartkowego, wszystkoco wpłynęło po tej dacie znajdujesię w katalogu elektronicznym, któryjest dostępny w Internecie. Ale dziełojeszcze nie zostało ukończone, pozostałojakieś kilkanaście tysięcy tytułówsprzed 1998 r., które należy wprowadzićdo systemu. Planowaliśmy do nowegobudynku wprowadzić tylko katalogkomputerowy, żeby nie straszyły jużskrzynki z papierowymi kartami, alenie uda się. Chodzi o koszty, chociaż nawetgdybyśmy mieli więcej pieniędzy,to potrzebni są fachowcy, którzy znająsię na sztuce opracowywania zbiorów,niełatwo o nich. Opracowujemy zbioryod najnowszych do najstarszych; stądksiążki najczęściej poszukiwane przezczytelników są w katalogu elektronicznym.Ponadto prawie wszystkie filie sąwyposażone w komputery, z dostępemdo Internetu, kilka z nich już włączonodo systemu Horizon.W dobie Internetu, książki cyfrowej,wciąż malejącego czytelnictwa jakiewyzwania stoją przed biblioteką?– Naszym strategicznym zadaniemjest, by przez najbliższe lata zainteresowanieBiblioteką Raczyńskich wzrastało.Wbrew krajowym wynikom, w ubiegłymroku zanotowaliśmy – wprawdzieniewielki – ale wzrost czytelnictwa. Nasząambicją jest, by liczba czytelnikówi czytelnictwo wzrastało. Staramy sięciągle uatrakcyjniać i dostosowywać naszeprogramy merytoryczne do potrzebwspółczesnego czytelnika; oferujemyprogramy dziecięce, imprezy kulturalnedla dorosłych np. takie sztandarowe imprezyjak spotkanie z arcydziełem, salonnoblistów, dla dzieci bajeczne niedzieleu Raczyńskich. Uważamy, że przyciągającnajmłodszych na te imprezy, zachęcimyich do sięgnięcia także po książkę. Jeśliludzie stracą zainteresowanie książką,obniży się stopień edukacji społeczeństwa.Mam jednak nadzieję, że tak niebędzie. Prawda jest bowiem taka, że niema innej drogi podnoszenia poziomu życiakulturalnego niż przez czytanie.TERESA MASŁOWSKA*Wojciech Spaleniak, ur. w 1943 r.w Gołuchowie. Ukończył historię na Uniwersytecieim. A. Mickiewicza w Poznaniu.Przez rok pracował jako bibliotekarzw Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu.W latach 1969 – 1975 był starszymasystentem w Instytucie Bibliotekoznawstwai Informacji Naukowej UAM.Od 1975 do 1982 r. zastępca dyrektoraBiblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu.Od 1982 r. zatrudniony w Bibliotece Raczyńskichjako zastępca dyrektora. Od1997 r. jest jej dyrektorem. Przez kilkalat prowadził zajęcia dydaktyczne z bibliografii,informacji naukowej, organizacjii zarządzania bibliotekami. (tm)*Bibliotekę Raczyńskich ufundowałEdward hrabia Raczyński: społecznik,mecenas sztuki, autor i wydawca. <strong>Biblioteka</strong>otworzyła podwoje dla czytelników5 maja 1829 r. w budynku przy placuWolności. Z jej zbiorów mógł korzystaćkażdy poznaniak. Na początkuksięgozbiór liczył kilkanaścietysięcy woluminów. Był syste-


40 wk kwiecień/maj 2011Kościan. Po pewnym czasie kluby połączyłysię, tworząc jeden Kolejowy KlubSportowy „Obra” Kościan. To byłobardzo dobre posunięcie. Odtąd piłkanożna w Kościanie zaczęła funkcjonowaćna dobrym poziomie. Pierwszymprezesem klubu został Bolesław Włodarczak.Trenerem zespołu – BogusławKazimierczak zwany „Malcem”.Ludzie go uwielbiali. Był symbolemklubu. Wspaniały człowiek, ale przedewszystkim znakomity piłkarz i trener.To on jako trener i jednocześnie zawodnikpo raz pierwszy wprowadził seniorów„Obry” do III Ligi.– To było coś! Rok 1957 i następnelata okazały się rewelacyjne dla kościańskiejpiłki. Jestem dumny i szczęśliwy,że było mi dane grać z zawodnimatyczniepowiększany przez hr.Raczyńskiego. W okresie zaboruNiemcy starali się zgermanizowaćinstytucję, co nie do końca się udało,ponieważ pozostawili polski księgozbióri personel. W 1924 r. miasto wzięłona swoje barki finansowanie biblioteki.Placówka bardzo ucierpiała w II wojnieświatowej, w styczniu 1945 r. w trakciewalk o Poznań Niemcy zniszczylibibliotekę, spłonął gmach przy placuWolności, ogień strawił ponad 90 proc.zbiorów. Cudem ocalało około 17 tysięcyjednostek zbiorów specjalnych, którew 1943 r. zapobiegliwy Józef Raczyńskiwywiózł do majątku Obrzycko.Po wojnie uratowane zbiory zgromadzonow gmachu przy ul. Św. Marcina65, rozpoczęto organizację sieci filii bibliotecznych.W 1956 r. ukończono odbudowębudynku przy placu Wolności,obecnie mieszczą się tam zbiory specjalneoraz siedziba dyrekcji. <strong>Biblioteka</strong>Gmach biblioteki przy pl. Wolności.Fot. Teresa Masłowskaposiada 49 filii oraz muzea: HenrykaSienkiewicza, Ignacego Kraszewskiego,Kazimiery Iłłakowiczówny, IzbęPamięci Jerzego Pertka. W bibliotecepracują 252 osoby. Księgozbiór ogółemliczy około 1 600 000 tys. woluminów.W 2012 r. planuje się otwarcie nowegoskrzydła, które będzie dobudowanedo gmachu przy placu Wolności. Będą tamdziałały nowocześnie wyposażona wypożyczalnia,czytelnie książek, czasopism,multimediów i zbiorów specjalnych orazmagazyny. (tm)Talent i pasjaEdward Mocek od najm∏odszych lat zwiàza∏ si´ z koÊciaƒskim sportem, szczególnie pasjonowa∏a go pi∏kano˝na. Ju˝ w szkole podstawowej, w przeciwieƒstwie do brata, który pilnie si´ uczy∏, czas wolny wola∏ sp´dzaçz kolegami na boisku. Nie by∏ or∏em w szkole, co sp´dza∏o sen z powiek rodzicom, ale bez problemu ukoƒczy∏szko∏´ podstawowà, nast´pnie szko∏´ handlowà w Lesznie. Podjà∏ prac´ w Zak∏adach Mi´snych w KoÊcianie.W dziale kontraktacji jako pracownik umys∏owy przepracowa∏ tam 34 lata. Ani szko∏a, ani praca nie zdo∏a∏yprzes∏oniç jego mi∏oÊci do pi∏ki no˝nej. Przez wiele lat gra∏ w pi∏k´, a póêniej zosta∏ dzia∏aczem sportowym.W siódmym niebieTalent piłkarski objawił się u niegood najmłodszych lat.– Blisko „Ferfety” była miejska plażai pływalnia, a przed nimi dzikie boiskopiłkarskie. Z kolegami spotykaliśmysię tam, żeby trochę „pokopać”. I tamwłaśnie wypatrzył nas Józef Krawczyk– kierownik pierwszego zespołu piłkarzyKKS–u. Przychodził, obserwowałi wybrał najlepszych. Miałem 17 latkiedy trafiłem do piłkarskiego KolejowegoKlubu Sportowego w Kościanie.Byłem w siódmym niebie. Najpierwgrałem w trampkarzach, później w juniorachmłodszych.Zaraz po wojnie w Kościanie działałydwa kluby piłkarskie KKS oraz „Obra”kami tamtej drużyny, jak: Józef Rajewski,Marian Matołka, Dezydery Śmigielski,Stanisław Wdowicki, Stefan Polowczyk,Henryk Mucha, Jan Szafranek, BogusławKaźmierczak, Aleksander Polowczyk,Jan Smoczyk. Pod wodzą „Malca” tworzyliśmyprawdziwy, zgrany zespół. Byliśmyprzyjaciółmi. Do dziś z niektórymiutrzymuję kontakt.Temperamentny piłkarzDrużyna zjeździliśmy powiat i Wielkopolskę,grali w Pile, Obornikach, Rawiczu,Stęszewie, Rawiczu, Luboniui Poznaniu. Długo by można wymieniać.Nieraz zdarzały się zabawne przygody.– Pamiętam w Rawiczu, prezes Włodarczakobiecał nam po sto złotych,


41 wk kwiecień/maj 2011jeśli wygramy. Było o co grać, więc sięspięliśmy i oczywiście wygraliśmy –śmieje się Mocek. A prezes wypłaciłkażdemu tylko po 50 złotych. Wściekłemsię, bo nie dotrzymał obietnicy, a że butyi temperamentu mi nie brakowało, razemz Szafrankiem – na oczach prezesa – podarliśmypięćdziesięciozłotowe banknoty.Nie było to zbyt mądre, bo w Polsce Ludowejniszczenie państwowych pieniędzybyło przestępstwem. Ale prezes z humorempotraktował nasz wybryk.W historii kościańskiej piłki zdarzały siędramatyczne zdarzenia. „Obra” grała meczw Stęszewie. Przeciwnicy okazali się poważnymirywalami. Mecz był trudny.– Jeden z przeciwnych zawodnikównacierał na bramkę, a był dobry, szybki.Naszemu obrońcy przysparzał wieluproblemów. W końcu dostał górną piłkę.Obrońca jednak był potężnym, silnympiłkarzem. Wpadł z impetem na przeciwnikai zamiast w piłkę, trafił prostow serce przeciwnika. Siła uderzenia byłatak ogromna, że ten padł na trawę. Jużnie wstał. Józek bardzo to przeżył, niemógł sobie wybaczyć. Cała drużyna byławstrząśnięta. Zakończyło się to sprawą sądową.Uniewinnili go, przecież nie zrobiłtego umyślnie. To był nieszczęśliwy wypadek.Taki też bywa sport…Edward Mocek grał tylko na jednejpozycji jako środkowy pomocnik (stoper).Na tej pozycji czuł się najlepiej;wtedy mógł zdziałać jak najwięcej dladrużyny.– Zasady futbolu nie zmieniły się.Dzisiaj gra się tak jak kiedyś, podobnataktyka, ustawienie. Jedynym problememmoże być atmosfera wokół piłkinożnej. Wydaje mi się, że kiedyś granobardziej czysto. Nie było tyle fauli,symulowania. Ponadto kiedyś grało siędla przyjemności i satysfakcji. Dzisiajczęsto najważniejsze są pieniądze. I tojest największa bolączka współczesnejpiłki. Kiedyś ludzie robili wiele rzeczy,bo po prostu chcieli. Teraz często oczekująza to zapłaty.Wierny kibicPiłka pochłaniała większość czasuwolnego. Znalazł jednak czas na założenierodziny. Ożenił się z kościanianką.Żona pracowała w cukrowni, aletakże pasjonowała się sportem, szczególniebiegami. Uczestniczyła w licznychzawodach miejskich i powiatowych.Państwo Mockowie doczekalisię dwóch córek: Jolanty i Małgorzaty.Żadna jednak nie przejęła pasji i sportowegozacięcia po rodzicach.– Mimo licznych obowiązków domowychmąż nie rezygnował z futbolu.Tak poświęcał się piłce, że omal nieprzeoczył chrztu swojej młodszej córki.Wracał z meczu i w ostatniej chwilizdążył na uroczystość – śmieje się paniMocek.Pod koniec lat 50. poczuł, że czaszakończyć karierę piłkarza. Jednakpiłką interesować się nie przestał.Tylko że teraz poświęcał jej czas jakodziałacz; z początku był kierownikiemdrużyny trampkarzy, później juniorów,w końcu kierownikiem drugiej drużyny.W 1966 r. został skarbnikiem „Obry”.Był nim przez 44 lata; ściągał składki,wypłacał diety, opłacał sędziów. Dbało sprawy organizacyjne klubu. Zawszemiał czas, by poświęcić swoją wiedzęi doświadczenie kościańskiej piłce nożnej.W 2010 r. uznał, że czas na odpoczynek.Dziś jest czynnym i wiernymkibicem kościańskiej „Obry” i poznańskiego„Kolejorza”. Na pytanie jakiecechy potrzebne są, by być dobrympiłkarzem odpowiada krótko: talenti pasja.KATARZYNA ŻUREKI Drużyna KKS – Obra Kościan w 1957 r., trzeci od lewej Edward Mocek.Fot. w zbiorach bohatera artykułu


42 wk kwiecień/maj 2011Kronika zwykłychprzypadków (3)To jest dokument tamtych czasów. Akcja toczysi´ w 1946 roku. Tekst powsta∏ w oparciuo raporty Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskieji dokumenty Powiatowego Urz´duBezpieczeƒstwa Publicznego w KoÊcianie, zachowanew archiwum poznaƒskiego oddzia∏uInstytutu Pami´ci Narodowej. Wzbogacono goo relacje i prywatne notatki by∏ych funkcjonariuszy.Tytu∏ ma swoje êród∏o w wypowiedzi jednegoz nich: „To wszystko, to by∏y zwyk∏e, powojenneprzypadki”.1 kwietniaJan Tomaszewski zgłosił na posterunkumilicji kradzież z włamaniemdo kawiarni w Śmiglu. Inwentaryzacjawykazała, że włamywacze skradlim.in. 8 białych obrusów, 16 białych ręczników,800 sztuk papierosów, 3 butelkiszampana, 6 litrów wódki i 2 parytrzewików. Szybko ustalono, że sprawcamibyli żołnierze Armii Czerwonej,bo Anna S. – chcąc pomóc w prowadzonymdochodzeniu – oświadczyła, że kupiłaod czerwonoarmistów jedną paręskradzionych butów. Sprawców nie odnaleziono,za to przed Sądem Grodzkimw Śmiglu za kupno trzewików stanęłapani Anna – uznana za paserkę i wrogaporządku publicznego.2 kwietniaKościański starosta powiatowy mecenasKarol Fischbach wysłał specjalnesprawozdanie do Urzędu Wojewódzkiegow Poznaniu za miesiąc marzec1946 r. Napisał w nim m.in.: „W miesiącusprawozdawczym miały miejsce2 zabójstwa połączone z rabunkiem,a mianowicie w Kurowie gm. Kościani w mieście Wielichowie. W mieścieWielichowie dokonał zabójstwa żołnierzArmii Radzieckiej na osobie wracającejz pola za to tylko, że osoba zamordowananie wydała mu bata, którego od niejżołnierz zażądał, a który to bat należałdo osoby zamordowanej”.3 kwietniaZ pól majątku w Jezierzycach zginąłsprzęt rolniczy. Nieznani sprawcy skradli5 bron. Długotrwałe dochodzenie nieprzyniosło wyjaśnienia sprawy. Skończyłosię na hipotezie, że brony zostałysprzedane na złom w kościańskim punkcieskupu – ale twardych dowodów niezgromadzono.19 maja* Ireneusz S. i Wiktor F. z Kościana(obaj po 20 lat) przy szosie przed lasemdo Racotu zostali napadnięci przeztrzech uzbrojonych żołnierzy ArmiiCzerwonej. Powiatowy Urząd BezpieczeństwaPublicznego ustalił, że Rosjanie„rozebrali kościaniaków z odzieżyi butów, zabrali zegarek i udali sięw nieznanym kierunku. Sprawców niewykryto, ponieważ radzieckie władzenie dopuściły do konfrontacji poszkodowanychz żołnierzami, którzy są zatrudnieniprzy pilnowaniu baraków na Kurzejgórze,w których posiadają składamunicji, a na których pada podejrzeniepopełnienia czynów”.* Pod wsią Słonin żołnierze z KBW,funkcjonariusze MO i SB z Kościana stoczylipotyczkę z 18-osobową grupą z oddziałuMariana Rączki ps. „Kościuszko”.W czasie akcji zginęli FranciszekKuklewski ps. „Wilk” i furman CzesławLossy z Czempinia. Poległ funkcjonariuszPUBP ppor. Wincenty Taciak.W ręce UB dostał się członek oddziału„Kościuszki” Józef N. ze Świńca.29 majaZapoczątkowano specjalną akcję bezpiekiprzeciwko „wrogim elementom”w Milicji Obywatelskiej. Bezpośredniąprzyczyną stały się wydarzenia w Ka-


43 wk kwiecień/maj 2011Fragment kościańskiego dziennika – „Biuletyn Powiatowy” z 1946 r. W zbiorach autora tekstumieńcu, które kościańska bezpiekarelacjonowała w następujący sposób:„W nocy z 28 na 29 V 1946 około godz.2.30 w nocy został dokonany napadna posterunek MO w Kamieńcu, którywykonała grupa przybyła z powiatuNowy Tomyśl w liczbie około 30 osób,ubrani byli częściowo w mundurachWojska Polskiego, niemieckiego orazpo cywilnemu, uzbrojeni byli w automaty,pistolety, granaty ręczne i jeden karabinmaszynowy. Na posterunek wtargnęłookoło 11 bandytów, reszta obstawiław koło budynek. Zawołany po imieniufunkcjonariusz pełniący służbę inspekcyjnąotworzył im drzwi i bandyci bezżadnych przeszkód weszli do budynku,gdzie w tym czasie byli obecni funkcjonariuszeMO Zalesiński Antoni – dyżurny,Maciejewski Stanisław – komendantposterunku, Suszko Władysław i funkcjonariuszPUBP Kościan – referentgminny Jagielski Eugeniusz. Z posterunkuzrabowano 7 karabinów ręcznych,3 pistolety, trzy granaty ręczne oraz dwarowery. Nadmieniamy, że bandyci nierobili milicji żadnej krzywdy, opuściliposterunek zabierając naszego referenta,zrzucili go ze schodów z piętra na parter,poczym udając się w drogę w stronępowiatu nowotomyskiego, pobili godotkliwie, wypytując o różne sprawyi strzelając z karabinu nad jego głową.Funkcjonariusz nasz wykorzystując odpowiedniąchwilę w drodze zdołał zbiec,pomimo oddawanych za nim strzałów”.30 majaOkoło godz. 23-iej w Jerce zjawiłasię 20-osobowa grupa pod dowództwemMariana Rączki ps. „Kościuszko”i – jak to określiła bezpieka – „dokonałatrzy napady terrorystyczno – rabunkowew tejże wiosce: 1) Na agencję pocztowązabierając 7 418 zł. oraz uszkadzającdwa aparaty telefoniczne; 2) Na spółdzielnię„Rolnik” zabierając 303 zł oraz7 pieczątek różnych i maszynę do pisania;3) Na kierownika Mleczarni, gdziezrabowano 17 800 zł. i 360 kg masła,pozostawiając pokwitowania podpisaneprzez Armię Krajową sierżanta „Wilka”i porucznika „Kościuszko”. Otrzymaliśmywiadomość telefoniczną o dokonanymnapadzie następnego dnia o godz.4-ej rano. Wszczęta natychmiastowaoperacja za daną bandą nie dała żadnegorezultatu z tytułu niemożliwości znalezieniaśladów, w którym kierunku bandasię udała”.31 majaTreść ściśle tajnego raportu szefaPowiatowego Urzędu BezpieczeństwaPublicznego w Kościanie ppor. UBAleksandra Gredczyszyna: „W dniu31 V 1946 około godz. 2-iej w nocy zostałzatrzymany Komendant PowiatowyMilicji Obywatelskiej Kościan obywatelMaliczak Władysław, członek PSL-u,podejrzany o postrzelenie funkcjonariuszaMO st. sierż. PaluszyńskiegoMariana. Jak również przytrzymanoRybczyńskiego Ignacego – funkcjonariuszaMO podejrzanego o postrzeleniezastępcy komendanta Powiatowego MOSłowackiego Jana (pepeerowca). Wyżejwymienieni zostali przekazani do WojewódzkiejKomendy MO w Poznaniu.Nadmieniamy, że wyżej wymienionywypadek miał miejsce na zabawie, urządzonejw powyższym dniu przez PowiatowąKomendę Milicji Obywatelskiej,na której powstała awantura pomiędzyKomendantem i jednym z mężczyzn.Widząc to Zastępca Komendanta wrazz sierżantem Paluszyńskim i jeszczejednym funkcjonariuszem, nie chcąc dopuścićdo awantury na sali, wyprowadziliawanturującego się na ulicę,celem wysłania go do domu, gdzie


44 wk kwiecień/maj 2011przyłączyło się do nich kilkaosób cywilnych i między nimijeden z oficerów Armii Sowieckiej.Widząc to obywatel Paluszyńskipodszedł do wspomnianego oficera,który stał od grupy w odległości2 metrów i oświadczył mu, żeby sięudał na salę, że jako żołnierz międzycywilami nie ma nic do szukania.W trakcie rozmowy padł strzałtrafiając Paluszyńskiego w plecy,po wykrzyku, że jest ranny odwróciłsię, spostrzegając na schodkachprzed domem, gdzie odbywała sięzabawa, stojącego Komendanta Maliczaka,który chowając broń do kieszeni,wycofał się do budynku, gdzieodbywała się zabawa. Po zatrzymaniuMaliczaka i drugich, którzy bylina dworze w czasie zajścia w korytarzu,spowodował strzał z automatuRybczyński raniąc w dłoń ZastępcęKomendanta Słowackiego. Jednocześnienadmieniamy, że po przybyciuoficerów śledczych, wydelegowanychprzez Wojewódzką KomendęMO Poznań, przeprowadzono rewizjęw mieszkaniu Maliczaka, w trakciektórej w piwnicy znaleziono:6 skrzyń amunicji karabinowej – jakieś9 000 sztuk, 1 karabin, 4 fuzjemyśliwskie, 6 granatów ręcznychoraz 12 skrzyń pustych – identycznychw jakich znajdują się naboje”.2 czerwcaZ raportu milicyjnego: „W nocy2 VI 1946 siedmiu nieznanych uzbrojonychsprawców w karabiny i automatywtargnęło przemocą do mieszkaniarolnika Lewandowskiegow Bielawach pow. Kościan i podgroźbą użycia broni zmusili Lewandowskiegoi jego żonę do położeniasię na podłodze, poczem splądrowalimieszkanie zabierając garderobę, bieliznę,jeden puszorek z uzdą i lejcami,jeden akordeon i 75 kilogramówsłoniny. Sprawcy po dokonanym czynieoddalili się przez nikogo nie zauważeni,nie pozostawiając żadnychśladów. Poszkodowany zgłosił o wypadkudopiero po upływie 11 godzin.Sprawców dotąd nie wykryto – sprawaw dalszym toku śledztwa”.* Aresztowano twórcę i pierwszegokomendanta śmigielskiej MilicjiObywatelskiej ppor. Łucjana Wardę.Szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwaw Kościanie w tajnym ra- Żołnierze z Komendy Wojennej w Kościanie w 1946 r. W zbiorach autora tekstu


45 wk kwiecień/maj 2011porcie napisał: „W dniu 2 VI 1946 zostałaresztowany były członek tajnego organizacjiWSGO „Warta” Warda Łucjan ur.w Kaczkowie pow. Żnin, były zawodowysierżant Wojska Polskiego, a obecniepodający zawód robotnika, posiadający3 lata powszechnego uniwersytetu korespondencyjnegow Warszawie, żonaty,bez stanu majątkowego, zamieszkaływ Śmiglu. Wyżej wymieniony ukrywałsię od czasu aresztowania Gronowskiego,Piotrowskiego i Judka – członkówtajnej organizacji „Warta” tj. od 4 XII1945 r., którzy ostatnio zostali zwolnieniz więzienia(…) Śledztwo w toku”.3 czerwcaO trzeciej w nocy z zabawy ludowejw Śmiglu wracał Edward Hetmańskiz Glińska. Na szczęście nie był sam, bozabawa dobiegała końca i ludzie rozchodzilisię grupkami. Nagle z mrokuwyłonił się czerwonoarmista z pistoletemw dłoni i wymachując broniązażądał gotówki, zegarka i… garniturupana Edwarda. Napadnięty zacząłsię stawiać i wzywać pomocy, bo niewypadało przecież w samych gaciachwracać do domu. W raporcie milicyjnymodnotowano m.in.: „Nieznanyżołnierz Armii Czerwonej pod groźbąwymierzonego pistoletu żądał wydaniapieniędzy, zegarka i usiłował rozebraćEdwarda z ubrania. Na krzyk napadniętegopospieszył znajdujący się w mieściemilicjant Szczepaniak i po krótkimpościgu zdołał ująć sprawcę w osobielejtnanta A. Cz. Tichanowa Władymiraz jednostki wojska sowieckiego w Czaczu.Sprawę skierowano do ProkuraturySądu Okręgowego w Lesznie”.* Komendant powiatowy MO w Kościanienarzekał na narastającą plagękradzieży, pisząc do władz zwierzchnichw Poznaniu: „Kradzieże dokonywanebywają w różnych miejscach bezwzględu na porę roku, najczęściej nocą.W obecnej dekadzie zachodzi cała masakradzieży rabunkowej, dokonywanejz bronią w porze nocnej przez pojawiającesię bandy. Wiek przestępców wahasię od 20 do 46 roku życia. Kradzieżydokonuje przeważnie ludność robotnicza,jak również wojska radzieckieoraz pojawiające się bandy. Przyczynyprzestępstw bywają z powodu trudnościżyciowych jak i również w dużej mierzewypadków z racji znienawidzeniagodziwej pracy, to jest chęci lekkiegozarobkowania”.6 czerwcaSzczęśliwie zakończył się wypadekplutonowego z Komendy PowiatowejMO w Kościanie Franciszka Wujczaka,który nad ranem, dokładniej o godz. 4.30przewoził całą swoją rodzinę motocyklemdo Głuchowa. Pierwsze sygnałybyły bardzo groźne. Okazało się jednak,że plutonowy „w motocyklowej przyczepcewiózł troje dzieci i na zakręciew miejscowości Jarogniewice uderzyłw przydrożne drzewo, wskutek czegowytknął sobie palce lewej nogi”.7 czerwcaZ powojennego chaosu bardzo częstokorzystali rodzimi przestępcy, różnegorodzaju cwaniacy, a nawet zboczeńcy.I tak pod Śmiglem napadnięto studentkęz Warszawy Pelagię M. Napastnik próbowałdziewczynę zgwałcić, a że broniłasię dzielnie, okradł ją i uciekł. Podejrzeniepadło najpierw na żołnierzy sowieckich.Szybko wyszło jednak na jaw,że zboczeńcem i rabusiem był Polak,mieszkający w jednej z podśmigielskichwsi. Opis zdarzenia zawiera raport milicyjny:„7 VI 1946 na drodze prowadzącejze Śmigla do Wilkowa Polskiego pow.Kościan została napadnięta przez nieznanegoosobnika, czasowo przebywającaw Wilkowie Polskim studentka z WarszawyM.P., który usiłował ją zgwałcić.W czasie szamotaniny się pobił dotkliwiepo twarzy i na całym ciele i nie mogącdokonać zamierzonego celu ukradł jejz torebki 1 550 zł. gotówki i ulotnił się.Zarządzony natychmiastowy pościg doprowadziłdo ujęcia sprawcy w osobie X.zam. w Y. pow. Kościan. Sprawę skierowanodo Prokuratury Sądu Okręgowegow Lesznie.9 czerwcaPobito Wincentego Cieblewskiegoz Czacza. Sprawcami okazali się żołnierzeArmii Czerwonej. W dokumencieo nazwie „Opis przestępczości wykazanejliczbowo w wykazie przestępczymza czas od 1 do 30 czerwca 1946 roku”,sporządzonym przez Powiatową KomendęMO w Kościanie napisano m.in.: „Napadniętyzostał na drodze prowadzącejz Białcza Nowego do Czacza, w odległości300 metrów od miejscowości Czacz,o godz. 22-iej obywatel Cieblewski Wincenty,który został dotkliwie pobity przezżołnierzy A.Cz. stacjonujących w Czaczu.Sprawę skierowano do ProkuraturySądu Okręgowego w Lesznie.11 czerwcaTrzy minuty po drugiej w nocy podleśniczówką Ziemin zjawiło się 35 mężczyznw mundurach Wojska Polskiego,uzbrojonych w automaty, karabiny,broń krótką i granaty ręczne. O tymzajściu organa bezpieczeństwa publicznegodowiedziały się z opóźnieniemz doniesień agenturalnych, ponieważleśniczy Michał Nowakowski nie złożyłżadnego doniesienia. Według późniejszychinformacji Urzędu BezpieczeństwaPublicznego w Kościaniemiało być tak: „Nieznani osobnicyżądali otworzenia drzwi, zagrażającw razie oporu rzuceniem granatu ręcznego.Obywatel Nowakowski otworzyłdrzwi poczem przeglądali dokumentypytając o przynależność partyjną, żądaliwydania broni, poczem zrabowaliodzież, obuwie, bieliznę, rower damski,lornetkę oraz 1 800 zł. gotówki.W międzyczasie przerwali przewódtelefoniczny uniemożliwiając porozumieniesię. Rabunek trwał około jednejgodziny. Pościgu nie zarządzono, gdyżleśniczy Nowakowski w obawie przedzemstą, którą mu odgrozili, o zajściunie meldował, a milicja dowiedziała sięo wypadku w drodze poufnej”.* Milicja Obywatelska miała swoichwłasnych informatorów (poza informatoramiUB). kościański komendantpowiatowy MO napisał, że: „Służba informatorówjest dostateczna, zorganizowanaprzy poszczególnych posterunkach.Informatorzy są ideowi, opłacaniza dopomożenie względnie wykryciejakiejś sprawy. Suma wydatkowanana informatorów wynosi ok. 500 zł.miesięcznie”.24 czerwcaW stodole we wsi Jurkowo znalezionozwłoki mężczyzny Jana M.z rozbitą głową. Przyczyn śmierci nieudało się ustalić. Przypuszczano jedynie,że w grę wchodzi samobójstwo.W protokole zanotowano m.in.: „Wedługprzeprowadzonych dochodzeń jaki również twierdzenia komisji sądowo –lekarskiej wyżej wymieniony popełniłsamobójstwo lub też postrzelił się przypadkowokarabinem Mausera, któregoznaleziono w niedalekiej odległości odtrupa; broń zabezpieczono i wraz z dochodzeniamisprawę kieruje się do ProkuraturySądu Okręgowego w Lesznie.(cdn)JERZY ZIELONKA


46 wk kwiecień/maj 2011Dumni z poprzednikówTo żadna tajemnica, że interesująmnie losy absolwentów kościańskiejSzkoły. Przy czymszczególnie chciałbym poznać i odtworzyćżyciową drogę tych, którzyukończyli Szkołę przede mną, a więcprzed rokiem sześćdziesiątym. Czujęz nimi jakby osobistą więź i swego rodzajupokrewieństwo. Lubię siedziećprzy biurku w kręgu światła rzucanegoprzez stojącą na nim lampkę i odtwarzać,czasem mozolnie, ich dzieje. Zdami się wtedy, że przychodzą do mniei opowiadają mi swe życie. Dotąd ukazałysię trzy zeszyty z prawie dwustupięćdziesięcioma biogramami absolwentów.To zaledwie jedna czwartatych, którzy kończyli naszą Szkołęprzede mną. Pracuję nad czwartym zeszytem.Być może uda mi się go dokończyći opublikować. Kto w nim będzie?Przede wszystkim ci, którzy odeszliw czasie, który minął od opublikowaniatrzeciego zeszytu. Ludzie, którychznałem i nie znałem. Ludzie niezwykli.Niezwykli karierą jaką zrobili w nauce,ale także niezwykli swoim charakteremi osobistymi cechami.Patron z mojej ulicyZmarł w 2006 r. Marian Koszewski.Na trwałe zapisał się w badaniu okupacyjnychdziejów Kościana. Ja jednakzapamiętałem Go jako prawegoi skromnego, mimo swoich dokonań,człowieka. Kochającego nasze miasto.Pełnego ciepła i sympatii. Człowieka,który mimo doznanych krzywd, krzywdniczym niezasłużonych i nieludzkich,potrafił swoim prześladowcom przebaczyć.Prawdziwy chrześcijanin. Cieszymnie to, że jego imieniem nazwanoszkołę stojącą na zapleczu ulicy, przyktórej się urodził i żył. Cieszy tym bardziej,że to także „moja” ulica…Nie żyje Szczęsny Makowski. Autorwielu opracowań o naszym mieście.Żołnierz Września. Odszedł doktor MichałDworczak, który asystował przynarodzinach wielu roczników kościaniaków.Zmarł, zawsze pełen humorui chęci życia, Edward Stróżyk. Odszedłznakomity architekt Zygmunt Roszak.Projektował m.in. kościoły – w Poznaniu,Środzie Wlkp., Łęce Wielkiej, Dopiewiei wielu innych miejscowościach.Żywo uczestniczył w życiu naszego TowarzystwaAbsolwentów.W końcu ubiegłego roku, dokładnie10 listopada zmarł profesor EugeniuszGrys, długoletni Kierownik Kliniki Ginekologiii Ordynator Oddziału Ginekologiii Ginekologiczno – PołożniczegoSzpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznegoim. Karola Marcinkowskiegow Poznaniu. Urodził się w Śmiglu, absolwentSzkoły z roku 1951. Świetnewyniki w nauce i doskonale zdany egzaminmaturalny pozwoliły mu na rozpoczęciestudiów medycznych bez egzaminuwstępnego. Autor rozlicznychpublikacji naukowych. Wyniki swoichbadań prezentował m.in. na ŚwiatowymKongresie Ginekologów w Tokiozyskując międzynarodowe uznanie.Na szczytachgeodezyjnej profesjiW grudniu 2009 r. zmarł profesor JerzyFellmann. Urodził się w Kościanie,absolwent z 1945 r. inżynier geodeta,profesor nadzwyczajny nauk technicznych.M.in. w latach 1985 – 1989 DziekanWydziału Geodezji i KartografiiPolitechniki Warszawskiej. Autor wielupodręczników, monografii, artykułównaukowych i technicznych. Szczególnymzainteresowaniem cieszyłysię i cieszą opracowane przez niego„Siedmiocyfrowe tablice funkcji trygonometrycznychdla podziału kołana 400 gradów”. Miały kilka wydań.Profesor w swej młodości był zamiłowanymsportowcem nie pozbawionymznacznych sukcesów. W 1939 r. byłwicemistrzem juniorów Poznania w tenisie.W 1954 r. zdobył mistrzostwowojewództwa warszawskiego w tenisieziemnym. Myślę, że nie opuścił żadnegoze zjazdów absolwentów Szkoły.Zawsze pełen humoru i wigoru. Jestempełen podziwu dla jego wszechstronnychzainteresowań. Był też m.in.w 1957 r. uczestnikiem polskiej wyprawyna Spitsbergen. Wkład Profesoraw rozwój geodezji i kartografii trudnoprzecenić. Opracował metodykę i wykonałinwentaryzację grobów megalitycznychi neolitycznych grobowców.Przeprowadził uczytelnienie topograficznezabytkowych grodzisk wczesnośredniowiecznychw postaci map. Dośćtylko wspomnieć, że w 1983 r. z okazjiXXX-lecia Polskiego Towarzystwa Archeologicznegoi Numizmatycznegomiała miejsce wystawa jego prac podnazwą „Geodezja w badaniach archeologicznych”,na której zaprezentowanomapy i plany 150 obiektów pomierzonychprzez niego.A jak się zaczęła „droga” Profesorana szczyty geodezyjnej profesji? W dośćszczególny sposób rozbudzona zostałajego pasja. W czasie okupacji Niemcypostanowili przeprowadzić geodezyjnepomiary Kościana i w 1942 niemieckiurząd pracy skierował Jerzego Fellmannado prac pomocniczych w biurzepomiarów. Przyszły Profesor tak się„rozsmakował” w tej pracy, że po wyzwoleniui zdaniu matury, podjął studiana Wydziale Geodezji PolitechnikiWarszawskiej, tam też nadawano mukolejne tytuły – doktora, doktora habilitowanego,profesora zwyczajnego…Od młyna do katedryPodobnie zadawane przez okupanta„zło” zamieniło się w „dobro” i w przypadkuinnego absolwenta Szkoły– Stanisława Lecha Jankowskiego(aczkolwiek i być może, że i bez okupantalosy tych ludzi potoczyłyby siępodobnie). Profesor Jankowski urodziłsię w Grodzisku Wlkp., w 1932 r. zdałw Kościanie maturę. W czasie okupacjiznalazł się w Szamotułach. Zmuszonybył pracować jako robotnik we młynie.Po okupacji podjął studia na WydzialeRolniczo – Rolnym Uniwersytetu Poznańskiego.I tak rozpoczęła się jegonaukowa kariera. Tytuły doktora, doktorahabilitowanego, profesora i w końcuw 1969 profesora zwyczajnego nauktechnicznych. Profesor kierował KatedrąTechnologii Zbóż, która stała sięwiodącą jednostką naukowo – badawcząi dydaktyczną w Polsce. Było nawetokreślenie „poznańska szkoła chemii


47 wk kwiecień/maj 2011i technologii zbóż”. Szczególną troskąi zainteresowaniem obejmował Profesordział młynarstwa. Niektórzy doszukiwalisię początków tej pasji w czasachjego pracy we młynie w czasie okupacji.Profesor Jankowski napisał wiele podręczników,monografii i naukowych artykułówi na trwale zapisał sięw dziedzinie, której poświęciłswe życie zawodowe.Powiedzieć jednak należyo jeszcze jednej sprawie.W okupację Profesor nie tylkopracował we młynie. Działałczynnie początkowo w ZWZ,a następnie w Armii Krajowej.Prowadził wywiad, organizowałpomoc społeczną dla ofiarhitlerowskich represji, uczestniczyłw tajnym nauczaniu.Na terenie powiatu szamotulskiegoorganizował grupykonspiracyjne, które pod koniecokupacji liczyły ponad stoosób. Za działalność konspiracyjnązostał 9 sierpnia 1944 r.aresztowany przez Gestapoi osadzony najpierw w oboziekoncentracyjnym w Gross Rosen,a później we Flossenburgu.Profesor zmarł w 2006 r.,a w roku 2008 TowarzystwoPrzyjaciół Armii Krajowejw Szamotułach przyjęło imię„Profesora Stanisława LechaJankowskiego”.Śmierćna nieludzkiej ziemiW toku prac nad kolejnym tomemsłownika udało się odtworzyć życiowelosy kilku kolejnych absolwentów kościańskiejSzkoły ze starszych, przedwojennychroczników. Po opracowaniuwszystkich biogramów pierwszegorocznika maturalnego z 1923 r. szczególniecenne wydają mi się dziejedwóch kolejnych absolwentów z rocznika1924. Pierwszy z nich według alfabetuto – Władysław Wojciech Jakubowski.Jego postać jakby „zniknęła”z życia naszej Szkoły. Nie brał udziałuw powojennych zjazdach absolwentów.A teraz „udało” się odtworzyć jegolosy. W latach 1924 – 1933 studiowałprawo na Uniwersytecie Poznańskim,a później odbywał aplikację w SądzieOkręgowym w Poznaniu. Już w 1932 r.otrzymał stopień oficerski. Walczyłw kampanii wrześniowej. W bliżej nieznanych okolicznościach dostał siędo sowieckiej niewoli. Był przetrzymywanyw Kozielsku. Został zamordowanyw Katyniu. To kolejny nasz absolwentspoczywający na „nieludzkiejziemi”.Okładka jednego z trzech wydanych już tomików„Słownika biograficznego absolwentów kościańskiegoGimnazjum i Liceum” Zdzisława Wojtczaka.Reprod. T. MasłowskaW Katedrze Polowej Wojska Polskiegopoświęcono mu jedną z tysięcyumieszczonych tam tabliczek. Niestety,nie wiem z jakiego powodu zamieszczonona niej niewłaściwą datę urodzenia.A co do niej nie ma przecież najmniejszychwątpliwości. Figuruje onaw dokumentacji Szkoły. Dzięki uprzejmościSebastiana Tulińskiego historykaz Grodziska dysponuję też kserokopiąprzedwojennego dowodu tożsamościWładysława JakubowskiegoW Katedrze WP jest jeszcze jednatabliczka poświęcona przedwojennemuabsolwentowi Szkoły z rocznika 1924– Czesławowi Ratajczakowi pochodzącemuz Kościana. I on jakby zniknąłz tradycji Szkoły. Teraz wyjaśniło sięz jakiego powodu. Przed wojną ukończyłdwa lata studiów medycznych.Następnie pracował w Starostwie Powiatowymw Bydgoszczy. Mianowanyna stopień podporucznika 25 sierpnia1939 r. został zmobilizowany i odbywałsłużbę w Szpitalu Wojskowymw Warszawie przy ul. Powązkowskiej.Wraz ze szpitalem był ewakuowanyna wschód. Pod Łuckiem dostałsię do sowieckiej niewoli. Przebywałw obozie w Starobielsku.Rozstrzelany został w siedzibieNKWD w Charkowie.Jeszcze o jednej postaci, którejbiogram powinien znaleźćsię w kolejnym zeszycie słownika.Bernard Sadecki absolwentz rocznika 1928. Został wyświęcony17 czerwca 1934 r. w Gnieźnie.Był pierwszym proboszczemi budowniczym kościoła w Cierplicachw dekanacie toruńskim.Aresztowany przez Niemcówi osadzony w obozie w Stutthoffie,tam zmarł 3 sierpnia 1940 r.Los jak w soczewceII wojna światowa jest już historią.Zbiorem dat, których ucząw szkołach. Tak być musi. Pamiętajmyjednak o tym, że dla niektórychto nie historia – to byłoi jest nadal ich życie. Żona CzesławaRatajczaka – Irena z domuŚniegocka, nauczycielka, zmarław 1995 r. Do dziś w Bydgoszczyżyją dzieci Czesława – córkaEwa (księgowa) i Czesława (nauczycielka),nosząca aktualnienazwisko Koziej, urodziła sięw 1940 roku, a więc gdy jej ojciecprzebywał już w sowieckiej niewoli.I jeszcze jedno. Ojciec żony CzesławaRatajczaka – Stanisław Śniegocki, kierownikszkoły powszechnej w Czeszewie(pow. Września) został we wrześniu1939 r. aresztowany przez Niemcóww Bydgoszczy i rozstrzelony w DolinieŚmierci koło Fordonu. W tej rodziniejak w soczewce odzwierciedlił się lospolskiej inteligencji tamtych lat.Chciałbym, by wszyscy tu wymienienii wielu jeszcze innych znaleźlisię w kolejnym zeszycie Słownika.Zasłużyli sobie na to, ażeby ich życienie przeszło w naszej społeczności bezecha. I co niemniej ważne – dzisiejsiuczniowie Szkoły, naszej Szkoły, jakczasem zwykłem mówić, mogą byćdumni ze swych poprzednikówZDZISŁAW WOJTCZAK


48 wk kwiecień/maj 2011Kręcić każdy możeNocny transport wiatraków, hymn pi∏karski kibiców Obry KoÊcian, wycieczka po KoÊcianie bez wychodzeniaz domu oraz „Pi´kna Helen´” w drodze. To wszystko i wiele wi´cej mo˝na zobaczyç na internetowym portaluYou Tube na temat KoÊciana i powiatu.Portal internetowy You Tube, w którymkażdy może zamieścić nakręconyprzez siebie film, jest jak cały Internet– pełno tam śmieci, agresji i wulgarności,ale jak sięgnąć głębiej znajdzie siękilka interesujących filmów, chociażna arcydzieła nie ma co liczyć. Kościaniacykręcą na potęgę, po wpisaniusamej nazwy miasta wyskakuje okołotysiąca wyników.Ministerstwoszybkich krokówPierwszy z brzegu film o pierwszymzlocie jumpstyle w Kościanie w 2008 r.Chłopcy energicznie poruszają sięw takt muzyki. Jumpstyle to muzykaw stylu house oraz kilka odmian tańca,które powstały w Chicago. Film, oglądanyokoło 3,5 tys. razy, wywołał żywądyskusję między zwolennikami i przeciwnikamijumpstyle’u. Gość o nicku„MsFlesHer” podsumował sprawękrótko: „Każdy robi to co lubi. Ale tenJumpstyl wygląda jakbyście się odganialiod much tymi nogami;)” Dalej jestgorzej, sypią się wyzwiska z komentarzaminie do cytowania. Chłopcy fajniespędzają czas skacząc w takt muzyki,a wywołuje to falę agresji.Przechodzę do świata C-walku. Jestempod wrażeniem umiejętnościtancerza o nicku „MrGrzybek98”,który zaledwie po tygodniu ćwiczeńprzebiera nogami aż miło. Internaucitym razem nie szczędzą pochwał i dopingujądo dalszych ćwiczeń. KorzenieC-walk są dość ponure, C-walk, a właściwieCrip Walk przybył do nas przedkilkoma laty zza oceanu. Nazwa pochodziod gangu Crips, który w latach90. operował w okolicach Los Angeles.Bandyci odprawiali dzikie tańce, jak imsię udało wyeliminować, czytaj – zabićczłonka rywalizującego gangu. Tę formętańca przejęli amerykańscy raperzy,stracił on kryminalne związki i zostałprzemianowany na c-walk. Inny pasjonato nicku „CriqCWalk” przedstawiaKościańską Grupę C-Walk, która zbierana boom-boxa – czyli przenośnegojamnika potrzebnego do ćwiczeń: „KościańscyWalkerzy są dobrzy w tymco robią. Okazują emocje przez c-walka.U każdego można zauważyć innystyl. Na podstawie kroków można określićuczucia jakie panują w nas w czasiewalcowania” – uzasadnia „CriqWalk”zachęcając do logowania się na podanąstronę internetową. Apel zapewneaktualny, bo film jest zaledwie sprzed2 miesięcy.Po dawce ostrej muzyki i szybkichkroków uspokajam się przy sporejliczbie pierwszych tańców weselnych.Początek wesela. Atmosfera niecosztywna i napięta, goście jeszcze na galowo,towarzystwo nie zdążyło się roztańczyć.Młoda para samotnie snujesię po parkiecie w rytm muzyki lokalnejkapeli. Moje poszukiwania filmu,na którym byłby uwieczniony ostatnitaniec spełzły na niczym. Pewnie niebyło się czym chwalić.Miasto moje a w nimHołowczyc w Kościanie. Do obejrzeniadwa dziesięciosekundowe ujęciapędzącego „Hołka”. Ale co się dzieje.Kierowca wypada z Bernardyńskiej,o mało co nie przejeżdżając rowerzystówprzechodzących po pasach. Spokojnie.Hołowczyc nie zmienił się w pirataszos, to tylko film „Eksperymentżycie” kręcony m.in. w Kościanie,w którym znany rajdowiec przekonujedo bezpiecznej jazdy zgodnej z przepisami.Pozostając w świecie motoryzacjipodziwiam wyczyny chłopakówna skuterach – uczestników KościanSlider Stunt Session 2008 autorstwa„Miki.Zet”. Film trwa ponad 5 minuti cieszy się popularnością, co prawdato nie Britney Spears, której teledyskiogląda kilkanaście milionów, ale z 5 tysiącamiwidzów, film osiągnął dobrywynik. Jest na co popatrzeć. W rytmszybkiej muzyki motocyklista jedziena przednim kolej, potem płynnie przechodzina tylne. To dopiero rozgrzewka,za chwilę jedzie na tylnym kole jedną nogąstojąc na bagażniku. Jakby kaskaderzyApolinarskiego zamienili konie na skutery.Dzieło wieńczy efektowne buksowanietylnymi kołami ze snopem iskier.Z internautą „YamanKosem” jadęna wirtualną wycieczkę po Kościanie.Start spod wieży ciśnień, którą z dalekawidać przy wjeździe do miasta. W projekcie,do którego obiecała dorzucić sięunia, przewiduje się przekształcenie starejwieży w obserwatorium astronomiczne.Dalej ulica Piłsudskiego i kościółek św.Ducha w promieniach późnoletniego słońca.Okrążenie Rynku, chwila zamyśleniaprzy tablicy poświęconej rozstrzelanymw publicznej egzekucji z 1939 r. A oto jużdroga kościaniakom fara z brakującą wieżąi zakręt w stronę Kaplicy Pana Jezusa,przy której czuwa Jan Paweł II. Szybkiprzejazd kamerą po obrazie nędzy i rozpaczy– budynku dworca i widok na kościańskąpływalnię, dla jednych źródło radości,dla innych powód do wyrzekania na rozrzutnośćpoprzedniej władzy. Przejazdpo plantach – duma kościaniaków, takiegomiejsca może pozazdrościć nie tylko niegdyśwojewódzkie Leszno. Piękne kasztanowcetrzymają się dzielnie, chociażod dobrych kilku lat podgryza je wrednyszrotówek. Jedziemy do parku miejskiego,nerwowe, szybkie ujęcia, bo nasz filmowieczasuwa rowerem. Mija jeden z ładniejszychobiektów – wiatrak, miejscepracy rzeźbiarza Mariana Malińskiego.Wycieczka trochę złowieszczo kończysię przy betonowym grzybku, kiedyś ulubionymmiejscem samobójców. Internaucimieli wyżywanie, film skrytykowanoza montaż, ujęcia itd. Na krytykę autorodpowiedział tak: – Niektórzy twierdzą,że w Kościanie nie ma nic ciekawego…Chciałem w oryginalny sposób pokazać,że się mylą”. Też odnoszę wrażenie,że kościaniacy nie lubią swojego miasta,na szczęście nie wszyscy.Nie sposób pominąć kościańskiegosportu na You Tube. Poza licznymi fragmentamimeczów zespołów sportowych,treningów, sparingów itd. kibice Obry Ko-


49 wk kwiecień/maj 2011Wirtualna wycieczka po mieście.Kadr z filmu internauty „YamanKos”„Piękna Helena” na trasie do grodziska przez Kościan.Kadr z filmu Andrzeja Masztalerzaścian umieścili hymn piłkarski na cześćswojego zespołu. „Cały Kościan wariujekiedy Obra wojuje, na trybunach znaleźćmiejsce by przywitać się z tłumem”.„Neptyn” wyjaśnia genezę utworu: „KibiceObry pobili kiedyś kibica unii, późniejbyła riposta leszczyniaków, pojechalido Kościana, ale nikogo nie znaleźli towymalowali ściany, o tym jest w piosence”.Pozostałe komentarze odnoszące siędo sprawności zawodników, orientacjiseksualnej oraz cech umysłowych ich kibicówlepiej pominąć milczeniem. Oglądalnośćrekordowa – ponad 7 tysięcy.Wkrótce otwarcie sezonu, 30 marca Obrazagra ze Spartą Miejska Górka. Oj będziesię działo, pewnie także w Internecie.Fiatem po torachKolej. Można na nią psioczyć, ostatniejzimy w spóźnieniach i burdach międzyspółkami przeszła samą siebie. Jednocześnieczy to zwykły TLK ze Szczecinado Przemyśla, kiedyś największa mordowniana kółkach, czy słynna „Piękna Helena”– kolej żelazna nieodmiennie przyciąga,kusi i fascynuje. Jej miłośnicy, są ichtysiące, potrafią godzinami czekać na tzw.fotostopach na najlepsze ujęcie. Zaprzyjaźnionykolejarz opowiadał mi o zagranicznychturystach, którzy na trasie z Poznaniado Wolsztyna płacili rybakom, żeby wyciągaliwędkę – z uprzednio przygotowanąrybą – akurat w momencie przejazdu parowozu,a pewien Japończyk chodzi ze statywemi… maczetą do wycinania krzaków,które zasłaniają idealne ujęcie.Łatwo się domyśleć, że filmów o tematycekolejowej na You Tube znajdzie się wie-le. Z przyjemnością obejrzałam ten wolztyńskichparowozach Pm36 i TY2406na trasie Wolsztyn – Leszno – Kościan– Grodzisk. Początek w wolsztyńskiejparowozowni, jedynej w świecie jeszczeczynnej „szopie”. Kamera obserwujezabiegi pielęgnacyjne, w slangu zwanepieszczotliwie obrządzaniem, przygotowujące„Piękną Helenę” do drogi. Wjazdparowozu Pm36 na stację w Wolsztyniezostaje obfotografowany przez miłośnikówkolei. Kolejne ujęcia pokazująmaszynę w ruchu; opuszczającą miasto,przejeżdżającą przez malowniczy lasi pola. Od Leszna film jest kręcony z kabinymaszynistów. Dla Anglików, Belgówczy Holendrów zabawa w pomocnikamaszynisty jest – jak w reklamie – bezcenna.Wrzucić do paleniska tonę węgla,spocić się przy tym i ubrudzić sadzą,to szczyt szczęścia. Belg, ukrywającysię pod nickiem „Jacopsclan”, jest nieźlezakręcony na tle polskich kolei, nakręciło nich kilkadziesiąt filmów, wszystkiedo obejrzenia na jego kanale.Z nieco innej beczki. Biały fiat 126pjadący po torach zaskoczy niejednegokierowcę. Także tego, który zdołał sfilmowaćto cudo okolicy Sepna, gdziespokojnie sunął po linii kolejowej Grodzisk– Kościan. Podobnych fiatów jeździkilka, ten przystosowali chłopcyz Grodziskiej Kolei Drezynowej, którzyopiekują się tą nieczynną linią.Warto czekaćWąskotorowa Śmigielska Kolej Dojazdowamogłaby rozsławić miasteczko,jak parowozownia Wolsztyn. Pókico walczy o przetrwanie, bo wciążgromadzą się nad nią ciemne chmury.Internauta Andrzej Masztalerz umieściłponad sto różnych kolejowych filmów,w tym kurs specjalny parowozuPx48 ze Śmigla do Starego Bojanowa,który obejrzała rekordowa liczba osób,bo prawie 19 tys. razy. „MacSpringer”w komentarzu napisał: „Wspaniały, nastrojowyfilm, zamiast zwykłej muzykaparowej maszyny. Perfekcyjne zakończenie”.Film kończy wjazd pociąguna stację w Starym Bojanowie. W komentarzachpadają głosy pod adresemwładzy samorządowej nawołujące douratowania liczącej 111 lat zabytkowejkolejki wąskotorowej.Porzucam kolej dla wiatraków.Drewniane śmigła na stałe wpisały sięw krajobraz Śmigla, za to gmina nowoczesnymiturbinami wiatrowymistoi. Dostojnie górują nad pejzażem np.w Morownicy. Ich transport jest skomplikowanylogistycznie, odkąd nowoczesnewiatraki mogą osiągać długośćnawet do 45 metrów. „Lukaszek0006”nakręcił nocny przewóz wiatrakówprzez Neklę. Z przodu i z tyłu ciężarówkipilnowały pilotujące samochody.Pokonanie zakrętu okazało się nie ladawyczynem, a nocny transport specjalnyprzyciągnął kilku obserwatorów i fotografów.Zza kadru słychać głos: „wartobyło czekać”.Często filmowcy amatorzy także musząsię naczekać na odpowiednie ujęcie,ale po liczbie oglądających widać,że często warto się starać.TERESA MASŁOWSKA


50 wk kwiecień/maj 2011Ostatnie polowaniePolowanie było zaplanowane oddawna. Kilka razy w roku spotykaliśmysię w racockim łowisku,by trochę chwil wolnych od codziennychobowiązków spędzić na łowach. Niepowtarzalnykrajobraz obrzańskich łęgów,obfitość zwierza i zawsze towarzyszyłanam dobra pogoda. Jednak tym stało sięinaczej. Nagłe załamanie styczniowejaury, łagodną zimę, zamieniło we wstrętnąjesienną szarugę. Na domiar złegowiał porywisty wiatr. Nic tylko siedziećw ciepłym myśliwskim pokoju, przytrunku wspominać łowieckie sukcesyi potknięcia. Ale pogodowe złośliwościnie popsuły nam planów. Wyjechaliśmy.Sześciu myśliwych i pięć psów. A smaczkutowarzystwu dodawały dwie panieprowadzące gordony, oba młode nieopolowane.Moja czternastoletnia Alpaze względu na wiek pozostała w domu.Reszta psów to wyżla elita. KrótkowłosyAdamo oraz dwa szorstkie Bodo i Marco.Adamo kiedyś w swej pasji wystawiłnawet lochę z warchlakami. Było więcwszystko oprócz dobrej pogody. Choćświęty Hubert wynagrodził nam tow postaci pięknego rozkładu. Na drugidzień wyszło słońce i polowanie zapowiadałosię mniej forsownie, więc nestorkaAlpa poszła w pole. Chciałem, byjeszcze raz stanęła, by zaaportowała. Tojej łowisko. To właśnie na obrzańskichłęgach zaczynała polować. Na racockichFot. Bogdan Ludowiczpoletkach zadziwiała myśliwych swąpracą. I tym razem pracowała dobrze,choć wolno. Okładała pole nie dalej jakna dwadzieścia, trzydzieści metrów.Często odpoczywała. Nie przeszkadzałonam, że reszta towarzystwa znacznienas wyprzedziła i to, że nie miałem okazjipociągnąć za spust też się nie liczyło.Ważna była radość w jej czarnychślepiach. Była szczęśliwa. Polowaliśmyrazem, to było najważniejsze.W duchu modliłem się do świętegoHuberta i Eustachego razem, by cico szli przed nami przeoczyli jakiegośptaka, by dostała wiatr i stanęła. Niestetywyprzedzający nas myśliwi i psybyli zbyt dobrzy, by po nich sprzątać.Nie traciłem nadziei. I stało się. Pięknykogut nie przyjął śrutu. Zapadł w rzadkichtrzcinach kilkaset metrów dalej.Marzyłem o nim, nie dla siebie, ale dlasuni. Przyjaciele poczekali i poszliśmyrazem. Po kilkunastu minutach w półprzysiadziewyciągnęła się jak struna.Tak pięknie potrafią robić stójki tylkowyżły brytyjskie. Komenda: ruszaj. Kogutw powietrzu, strzał i ptak łamie siępo drugiej stronie Obry. Puściłem Alpę.Przepłynęła kanał, ale na stromą skarpęjuż nie miała sił się wdrapać. Spojrzaław moją stronę oczekując pomocy.A co ja mogłem zrobić? Odwołałem jąi pomogłem wydostać się na brzeg, mówiącjej, że od czarnej roboty są labradory,a dla Brytyjczyka przede wszystkimliczy się piękna stójka.Od tego czasu nie minął nawet miesiąc.Sunia słabła z dnia na dzień. Dywanywyjechały na śmietnisko, a myw dzień i w nocy co dwie, trzy godzinystaruszkę wyprowadzaliśmy. Wynikibadań były jak u zdrowego psa. Wierzyliśmywięc, że z tego wyjdzie. Niestetyto nie była choroba tylko starość. Przestałachodzić. Przyszedł jej czas. Czasna odejście. Gdy przyszedł lekarz byłaspokojna nawet zamachała na przyjacielaogonem. Przyzwyczajona ostatniodo wizyt i zastrzyków. Spokojnie trzymałagłowę na mych kolanach a jej kumpelajamnica Paga, jak zwykle lizała jąpo faflach. Ja stary myśliwy wstrzymującłzy opowiadałem jej, że pójdziemyna gęsi i bażanty. A tam gdzie za chwilębędzie spotka przyjaciół, z którymi polowała,że za jakiś czas znów zapolujemyrazem. Boże co ja jej nie mówiłem.Odeszła cicho westchnąwszy.Pochowałem ją nad zalewem wonieskim,gdzie najczęściej polowała. Spytaktoś, a co z ostatnim spacerem? Ten sposóbzejścia mego towarzysza łowów nigdynie istniał i już wiem na pewno, że istniećnie będzie. Trzeba zdobyć się na odwagę,by tych kilka minut być razem blisko,a nie z odległości puszczać kulę do psa,który wiernie służył przez wiele lat.BOGDAN LUDOWICZ

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!