Palm Piotr - TMZB w Bogatyni
Palm Piotr - TMZB w Bogatyni Palm Piotr - TMZB w Bogatyni
W maju moi przyjaciele Scholz z Bogatyni zostali wysiedleni do Niemiec. RodzinaAlfreda Scholza dzięki swej pracowitości finansowo była dobrze postawiona. Hans w BZPBpracował jako murarz przyuczony, Klaus w tej samej firmie uczył się na elektryka (podopieką elektryków – ojca i syna Zimmermann). U starszych braci Scholz korzyść szkolenianiemieckiego przekształciła się w niemożliwość uzyskania wykształcenia po polskiej stronieze względów językowych, tzn. teoretyczna nauka zawodu była wręcz niemożliwa. Niektórzymłodzi Niemcy tę przeszkodę mogli pokonać, jeżeli los chciał, że znaleźli polską partnerkę.Najmłodszy Gottfried był w beznadziejnej sytuacji, bo być może w późniejszych latachprzyjęto by go do szkoły w Bogatyni do niskiej klasy (patrz rozdział 10), ale chyba nie miałbytakiego przyjacielskiego poparcia jak ja w Opolnie, wobec czego szkołę podstawową dopieroby skończył w wieku dorosłym. Z tych względów Pan Scholz się energicznie starał o wyjazd,poparty przez nie wspomnianego jeszcze najstarszego syna mieszkającego w Leutersdorf naGórnych Łużycach i tak doszli poza rządem do zezwolenia na wyjazd. Chociaż od przebiegubogatyńskiego życia byłem trochę wyłączony, to jednak z odejściem tej rodziny dla mnieodłamał się segment mojego ojczystego zaplecza.Jeszcze więcej poświęcałem się moim sprawom w Opolnie. Kartofle były do oswobodzeniaod chwastów, również ogród i w spółdzielni rolniczej na byłym folwarku w czasie letnichwakacji pracowałem za słomę dla kozy. W nowej klasie szkolnej zdobyłem nowych przyjaciółrównego wieku. Jeden z nich Konstantyn Kozimor z Białopola, dał mi znać, że ma ramęrowerową do sprzedania. To była propozycja, która przeze mnie przeszła jak piorun i z którejmożna było wnioskować o prawdziwej przyjaźni.Co do historii powojennej technicznego artykułu „rower” muszę podać, że gęstośćwystąpienia już przed rokiem 1945 na skutek potrzeb frontu była przerzedzona, przy czym po45 r. dla Niemców nastąpiła dalsza utrata przez obcy odbiór. To, co pozostało miało wielkąwartość i do około roku 1950 tylko rzadko było brane do użytku, ponieważ z jednej stronyistniała jezdnia nadmiernie obciążona szkłem, z drugiej strony nie istniała możliwość kupnadętek i opon. Np. Horst, syn mistrza tkactwa Lindnera, jeździł na rowerze rodzinnym, któregoobręcze, staranną pracą przez ojca zostały obłożone wężem gumowym. Jechało się trochęciężko, trochę chwiejnie, trochę twardo, ale na gumie odpornej na szkło i gwoździe. Kto pozatym z młodych Polaków miał rower, ten jechał z reguły na blaszanych obręczach kół, z wielkimhałasem i krzesaniem iskier po ciemku. Ale nawet taka kareta dla mnie pozostawałanieosiągalna.Kiedy w Bogatyni początkiem lat 50. otworzono sklep rowerowy (róg ul. Turowska /Spółdzielcza), to już sobie mogłem kupić dętkę i z Miedzianki powyciągałem stare obręczei wraz z dziurawą oponą ze składowiska odpadków, już mogłem ćwiczyć na tym obiekcie, toco widziałem u posiadaczy rowerów, tzn. naciąganie dętek i opon i napompowanie. Dziuryw starej oponie z zewnątrz, albo wewnątrz zostały pokryte inną częścią starej opony. Więc doroweru już miałem obręcze z napompowanymi oponami.Rama kosztowała 38 zł i jeszcze dziś przy jeździe przez Białopole patrzę w kierunkustrychu domu, gdzie wartościową rzecz przyjąłem trzęsącymi się rękami. Rama z przodumiała trochę skrzywione widły i była bez pedałów, ale w drodze do roweru niby byłemz góry. Jeszcze trwało miesiące nim zdobyłem brakujące wyposażenie, częściowo z powodubraku w sklepach, częściowo z braku pieniędzy u mnie. Ale wreszcie był osiągnięty stan, żebrakowało tylko jeszcze szprych i łańcucha. Pan Jagodziński, który jechał do Wrocławia,przywiózł mi stamtąd szprychy, ale ponieważ aktualnie tam tylko sprzedawano te trochędłuższe do kół przednich, więc kupił dwa komplety tych samych. Tak wyposażony, wzorującsię na służbowym rowerze ojca zacząłem najpierw zakładać szprychy do mojego kołaprzedniego, co się dobrze udało. Do koła tylnego kupione szprychy były trochę za długie, alemogłem je przy torpedzie cęgami zagiąć w haki i tak skrócić około centymetra. I to się udało.Przy jeszcze brakującym łańcuchu, na prawie już gotowym rowerze mogłem się w ogrodzieporuszać za pomocą metody odpychania nożnego hrabiego Drais, wynalazcy roweru. KiedySygfryd Domagała spostrzegł stan rzeczy, ufundował mi łańcuch.52
Pierwszy wyjazd zrobiłem do babci do Bogatyni. Opony, błotniki, łańcuch i siodło byłynowe, reszta na nowo lakierowana; zjawiłem się w Bogatyni jako sukcesywny młodzieniec.Dziś proste rowery już mają przekładnię biegów, wtenczas rowery miały tylko jeden biegi ten się niby sam nastawiał przy składaniu. W wypadku mojego roweru ten bieg leżał nisko,tzn. jeździło się lekko, ale powoli, co jednak było korzystne w odniesieniu do uzupełnieniamojego wyposażenia, co nastąpiło w roku następnym.W pierwszej połowie roku moja matka przygotowała do ewangelickiej konfirmacji dwiedziewczyny i czterech chłopców, między innymi mnie. Konfirmacja odbyła się 5. czerwcaprzez Pana super-intendenta Steckel (z Legnicy). Po nas konfirmantów z Reichenau chyba jużnie było.Z lewej Fryderyk Geisler, moja osoba, dziewczyna ?, Brygida Glaser z Markocic, Horst Lindneri Feliks BabitschPan Steckel chyba był super-intendentem bez podstawionych księży i znalazł się chybaw roli podróżującego duszpasterza. Dla mnie jego wystąpienie było wskazówką, że jednakrozproszeni w głębi śląskiej przestrzeni jeszcze jesteśmy obecni z pewną infrastrukturą. Mojamatka na zdjęciu konfirmacyjnym wygląda trochę na wyczerpaną, ponieważ aż do ranajeszcze pracowała przy szyciu mojego ubrania, przerobionego ze starego od kogoś. Od sióstrmedycznych Elsy i Margarety dostałem jako podarunek portfel ze sztucznej skóry (jeszczemam) i szczyt wszystkich prezentów otrzymałem od Pani dr med. Joschko w postaci skórzanegofuterału z długopisem i ołówkiem do wykręcania. Ale jednak nikt nie czuł się biednyalbo nieszczęśliwy.Wzbogaceniem życia też była przyjaźń z Edwardem Koniuszewskim z mojej klasyszkolnej. On był wesołym chłopcem i chętnie mnie odwiedzał prosto przez pole z Wałdu,gdzie mieszkał i nazywał mnie śmiejąc się i życzliwie typowym Niemcem, u któregowszystko musiało mieć swój porządek i u którego pomimo obecnych zwierząt ani jednoźdźbło słomy nigdzie nie leżało. Nawet gnój był ujęty przez rolki drzewa brzozowego i kurozpaczy kur też nic nie leżało obok tego, bo z biegiem czasu wszystko potrafiłem miećopanowane.Z Edwardem razem zbieraliśmy złom i ciągnęliśmy periodycznie wysoko załadowanymiwozami do Bogatyni. Tam wszystko zakupiono, nawet sierść kreta, którego moje psyw przeddzień zagryzły mogliśmy sprzedać. Puste wozy odstawiliśmy u mojej babci, nie53
- Page 2: Wspomnieniaz Reichenau i z wczesnej
- Page 6: Ze strony mojej matki, z domu Preib
- Page 9 and 10: Ślub moich rodziców w Opolnie Zdr
- Page 11 and 12: 2. Lotnisko Kamp (Rogowo)Tak wreszc
- Page 13 and 14: kilku tygodniach zostałem uznanym
- Page 15 and 16: stopa poniżej bryczki.- Tzw. „La
- Page 17 and 18: stajnią przy dużej gruszy. Potem
- Page 19 and 20: żeby brać udział w przedsięwzi
- Page 21 and 22: 5. Rok 1945 do 7. majaPoznałem Kur
- Page 23 and 24: Żołnierze potem miedzy motocyklem
- Page 25 and 26: Rychwałdu.W tym czasie Niemcy, prz
- Page 27 and 28: firmy Lindemann (również urzędow
- Page 29 and 30: życzliwie rządzonej przez babcię
- Page 31 and 32: - Na gospodarstwie Heidricha (dziś
- Page 33 and 34: nawet chciał zabrać głos.Gdy z j
- Page 35 and 36: ojciec teraz lepiej zarabiał, to m
- Page 37 and 38: ważna sprawa, wobec czego wszędzi
- Page 39 and 40: stała się coraz szybsza, ja przy
- Page 41 and 42: Ta opinia już przy pierwszej wizyc
- Page 43 and 44: kilku dniach szukał swojej wartoś
- Page 45 and 46: przed którą nigdy nie chciałem z
- Page 47 and 48: Myśliwy”. Rudolf Fischer posiada
- Page 49 and 50: tak jest, że miłość góruje nad
- Page 51: gęsto stały i potem taki pień pr
- Page 55 and 56: z sąsiadką przebiegły pomyślnie
- Page 57 and 58: mniejsze lokomotywy tylko około 1/
- Page 59 and 60: leckim zawodnikiem był sprinter Lu
- Page 61 and 62: 18. Rok 1956Po odejściu moich przy
- Page 63 and 64: w drzewa nie doprowadziło do sukce
- Page 65 and 66: Matka, wrona i suczka FoxinaPrzed s
- Page 67: Pochód pierwszomajowy w roku 1955.
Pierwszy wyjazd zrobiłem do babci do <strong>Bogatyni</strong>. Opony, błotniki, łańcuch i siodło byłynowe, reszta na nowo lakierowana; zjawiłem się w <strong>Bogatyni</strong> jako sukcesywny młodzieniec.Dziś proste rowery już mają przekładnię biegów, wtenczas rowery miały tylko jeden biegi ten się niby sam nastawiał przy składaniu. W wypadku mojego roweru ten bieg leżał nisko,tzn. jeździło się lekko, ale powoli, co jednak było korzystne w odniesieniu do uzupełnieniamojego wyposażenia, co nastąpiło w roku następnym.W pierwszej połowie roku moja matka przygotowała do ewangelickiej konfirmacji dwiedziewczyny i czterech chłopców, między innymi mnie. Konfirmacja odbyła się 5. czerwcaprzez Pana super-intendenta Steckel (z Legnicy). Po nas konfirmantów z Reichenau chyba jużnie było.Z lewej Fryderyk Geisler, moja osoba, dziewczyna ?, Brygida Glaser z Markocic, Horst Lindneri Feliks BabitschPan Steckel chyba był super-intendentem bez podstawionych księży i znalazł się chybaw roli podróżującego duszpasterza. Dla mnie jego wystąpienie było wskazówką, że jednakrozproszeni w głębi śląskiej przestrzeni jeszcze jesteśmy obecni z pewną infrastrukturą. Mojamatka na zdjęciu konfirmacyjnym wygląda trochę na wyczerpaną, ponieważ aż do ranajeszcze pracowała przy szyciu mojego ubrania, przerobionego ze starego od kogoś. Od sióstrmedycznych Elsy i Margarety dostałem jako podarunek portfel ze sztucznej skóry (jeszczemam) i szczyt wszystkich prezentów otrzymałem od Pani dr med. Joschko w postaci skórzanegofuterału z długopisem i ołówkiem do wykręcania. Ale jednak nikt nie czuł się biednyalbo nieszczęśliwy.Wzbogaceniem życia też była przyjaźń z Edwardem Koniuszewskim z mojej klasyszkolnej. On był wesołym chłopcem i chętnie mnie odwiedzał prosto przez pole z Wałdu,gdzie mieszkał i nazywał mnie śmiejąc się i życzliwie typowym Niemcem, u któregowszystko musiało mieć swój porządek i u którego pomimo obecnych zwierząt ani jednoźdźbło słomy nigdzie nie leżało. Nawet gnój był ujęty przez rolki drzewa brzozowego i kurozpaczy kur też nic nie leżało obok tego, bo z biegiem czasu wszystko potrafiłem miećopanowane.Z Edwardem razem zbieraliśmy złom i ciągnęliśmy periodycznie wysoko załadowanymiwozami do <strong>Bogatyni</strong>. Tam wszystko zakupiono, nawet sierść kreta, którego moje psyw przeddzień zagryzły mogliśmy sprzedać. Puste wozy odstawiliśmy u mojej babci, nie53