11.07.2015 Views

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

żarcia, nie zjawił się (nasze psy naprawdę miały skąpo), tylko bił ogonem o ziemię, ponieważkury go potrzebowały.Przez to, że czytałem o psach przy saniach u Eskimosów, mój wzrok na bandę psów sięzaostrzył i ze starej kanapy na składowisku odpadków wyciąłem dolne pasy przydatne dozrobienia zaprzęgów dla psów. Te szybko zostały zrobione i tak w zimowe wieczory goniłemcwałem na nartach z dzbanem na mleko w jednym ręku, przez Opolno, ciągniony przez naszetrzy psy.Wiodącym psem bez wątpliwości była Foxina, która górowała rozumem i zaciętościąwysoko nad pozostałymi, z zewnętrznego wyglądu uchodziła za młodego wilczura. Theddamiała tyle rozumu, że się bez przymusu nie rzuciła w zaprzęg, więc lubiła tylko biegać luzem.Tarzan na pewno by był wzorowym psem w zaprzęgu, gdyby kiedyś pojął, co się od niegochce. Lecz wszystkie trzy psy gorąco kochały moją matkę, ona dla nich stała w środku życiai wszystkie opisane wady były zniesione, gdy mogły biegać na szlaku matki, np. do <strong>Bogatyni</strong>.W tym wypadku na sanie lub wózek drabiniasty mogłem naładować co chciałem, moja siostraJutta była furmanem i cała zgraja pędziła po szosie, ażeby dogonić najmilszą im osobę.Foxina była zaprzęgana o uchwyt poprzeczny dyszla, ponieważ reagowała na najmniejszeciągnięcie liną na prawo lub na lewo i zrozumiała też „stój” i „biegaj”. Po obu stronach dyszlabyły zaprzęgane Tarzan i Thedda.Tej wiosny stałem przed ok. 60 m 2 powierzchni ogrodu, która już ostatniej jesieni zostałanawieziona gnojem i przekopana, tak że teraz tylko trzeba było kultywatorem ręcznymspulchnić, żeby potem żelaznymi grabiami założyć grządki. Sadzenie i sianie było sprawąmojej matki i ja byłem rad, że to wszystko z nią mogę robić.Nasza młoda kózka wyrosła i dostała szpiczaste rogi, którymi się też chętnie posługiwała.Ponieważ ona sama stała się teraz matką, to i nadszedł czas, żeby ją pierwszy razwydoić. Odpowiednie próby dojścia do jej wymion jednak ona wzięła za nienależytezbliżenie. Moja matka w końcu zrezygnowała i tak przyszła kolej na mnie. Zamknąłem drzwido stajni, ona groziła rogami. Po pewnym czasie walki stan końcowy był taki, że ona stała natylnych nogach, wciśnięta przez moje ramię do kąta, głowę miała bezbronnie u góry i tylkoprzednimi nogami mogła mnie pukać po plecach, ręce miałem jednak wolne do dojenia. Onanie dała dużo mleka, ale było to bardzo dobre mleko i przy codziennych ok. dwóch litrach byłnadmiar, który przy pomocy woreczka lnianego mógł być przeobrażony w bardzo smacznytwaróg, tak tłusty, że masła nie musiało do tego być, ale z solą, cebulą i ziołami doprowadzonybył do doskonałości. W późniejszym dziesięcioleciu dowiedziałem się, że w pobliskiejwsi Oderwitz istniał pierwszy w Niemczech związek hodowców kóz. Niedawno profesor nawystawie rolnictwa w Berlinie („Grüne Woche”) wykazał, że ok. 1900 roku, kiedy gruźlicabyła chorobą nie do uleczenia, to jednak biedniejsze społeczeństwo na wsi poniosło małestraty, chronione przez mleko kóz, bez tego doszłoby do wszechstronnej katastrofy.Jednak takie pożyteczne zwierzę wymaga też pewnych dodatkowych przedsięwzięć; tzn.rodzice wzięli w dzierżawę, jak to wtenczas ogólnie w Opolnie robiono, parcelę 0,33 ha; przytym połowa, to była łąka z drzewami owocowymi i połowa pole orne. Przeznaczenie byłoodpowiednie na siano dla kozy na zimę i do uprawy kartofli i buraków. W wakacje postępowałemjak mi radził nasz sąsiad Pan Jagodziński, tzn. wstawałem już o czwartej ranoi wyruszałem z kosą na żniwa, co naprawdę jest przeżyciem nie do zapomnienia, bo jest cichoi chłodno i praca postępuje naprzód. Jednak jest koniecznością, że już wieczór przedtemklepie się kosę.Siano znowu wymaga szopy, którą już wiosną zbudowałem. Również pierwszegoporanka wakacji letnich zacząłem budować z kół żelaznych byłego pługa jednoosiowy wózręczny o wysokiej nośności i z długim dyszlem. Ten wóz był przydatny do przewozu sianai innych transportów do i z roli i również do przewozu drewna z lasu.Ja tu zaraz się chcę przyznać, że się rozwijałem na znacznego rabusia drewna z lasu,zawsze w bojaźni przed leśniczym, któregośmy poza tym dobrze znali. W lesie (zawszew „Sępim Rowie” przed Białopolem) szukałem z resztką sumienia miejsca, gdzie drzewa za50

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!