Palm Piotr - TMZB w Bogatyni
Palm Piotr - TMZB w Bogatyni Palm Piotr - TMZB w Bogatyni
administracyjne chyba nie istniało. Jako odbiorca mleka ten ciężki początek tej rodzinydobrze zauważyłem. Do Legeżyńskich szybko mieliśmy dobry sąsiedzki stosunek. Okazałosię, że przodkowie naszych rodzin byli razem pod Austrią. Nowo osiedleni w nowymotoczeniu zadowoleni byli z każdej wspólnoty i wdzięczni za każde dobre słowo w nowejobcej ojczyźnie. Przypominam sobie trudności, jakie rolnik z lekkich gleb południowowschodniejPolski początkowo miał z tutejszą ciężką i gliniastą ziemią. Przylegające do naspole za głęboko zaorano i na wierzchu leżały suche twarde grudy gliny, bronowaniem nic niemożna było wskórać. Legeżyński, wysoki mężczyzna, szeroko krocząc szedł między skibamii pracując przez kilka dni, rozbił grudy potężnymi ciosami długim ciężkim młotem. Rozpiętakurtka fruwała w jesiennym wietrze. To był Polak, jakiego jeszcze nie poznaliśmy. Tuwalczył rolnik o dobre zbiory, żeby wyżywić swoją rodzinę (doszła jeszcze mała córka).Tej wiosny w moim życiu wewnętrznym zaszła poważna zmiana. Siedziałam sam jedenw ogrodzie na stosie drewna i patrzyłem na wszystko. Powoli we mnie rozwijało się wielkiepoczucie szczęścia, prawie nie do opisania. Obrazowo do porównania, jak gdyby słońcez ciemnych chmur zaczynało świecić nad krainą, tylko, że to poczucie do ostatniej godzinyw Opolnie, pozostało we mnie. Chodziłem więc po domu i ogrodzie, spostrzegałem wszystko,co było do zrobienia i byłem zadowolony z tego. Rzecz jasna, że i pozostałem 12-letnimchłopcem, który sobie na silnych gałęziach klonu zbudował domek, w drugim rogu ogrodu doinnego drzewa przymocował dużą huśtawkę, ale również uporządkowałem drewno segregującna przydatne i takie do spalenia. Zakupiliśmy białą kózkę i ok. 6. kur. Gnój, który się zbierałopóźną jesienią rozłożyłem na 60 m 2 ogrodu i przekopałem wszystko. W tym czasie zbieraliśmyteż worki z liśćmi dla kozy. Także założono stożek siana.Wspólnota niemiecka coraz bardziej się zgrała i zorganizowała w Markocicach przy ul.Górskiej w wielkim ogrodzie święto letnie. Przy małej liczbie Niemców i ich rozproszeniu totylko było możliwe, jeżeli przynajmniej, co drugi brał udział w przygotowaniach i przeprowadzeniu,więc potrzebny był wielki rozmach. Dla nas dzieci z czasów wojennych i powojennychto święto było wielkim dziwem. W górnym tylnym rogu dużego ogrodu grała orkiestraniemiecka, miedzy innymi mistrzowie tkactwa Walter Wildner i Kurt Stein, jak i kreślarztechniczny Teodor Galiński. Odbywały się pod opieką, gry dla dzieci, jak skakanie w workach,rzucanie pierścieniami po nagrody itd. Na długim drągu do wspinania, na górze wisiałynagrody. Na wysokim maszcie wsiał orzeł drewniany. Strzelano do niego pod ścisłymnadzorem z prastarych arkebuzów, które zostały napięte przez dwóch mężczyzn za pomocądźwigni. Przez strzały orzeł wiszący w odległości przynajmniej 40 m tracił coraz to więcejpiór. Mojej osobie też pozwolono strzelać i trafiłem ptaka w środek (przecież od lat potrafiłemobliczyć lot strzał). Alfred Laduschek i jego syn grali skecze; jedzenia i picia byłoobficie. Święto było udane, pozostali z Reichenau przedstawiali dzieciom i sobie samymczęść dobrej przeszłości.Dużo w jednolitość ostatnich Reichenauerów wnosiły świąteczne nabożeństwa, którebyły odprawiane przez pielęgniarkę Elsę w kaplicy na ewangelickim cmentarzu. I tutaj staryReichenau niby znowu powstał, tylko mówiono po niemiecku, spotykało się znajomych,słyszało się nowiny i się obmawiało. Na dożynki kaplica była odświętnie ozdobiona.Wszystko jedno, jakie zadanie było do wykonania, każdy z pozostałych Reichenauerów starałsię jak najbardziej, żeby nic nie wypadło gorzej niż niegdyś; stosunek do siebie był serdeczny.Inną forma odnalezienia się to było w pewnym sensie prowadzenie „Salonu” przy i przezPanią dr Joschko, gdzie małżeństwa z jej przedwyboru zostały sprawdzone na długotrwałątowarzyską przydatność, przy czym na tych zaproszeniach rodziny i ze sobą się poznali.My w Opolnie przy tym mieliśmy staż filii położonej w otoczeniu wycieczkowym i dlamnie było jak dziwo, że młode przystojne małżeństwo Sygfryd i Margott Domagała (znanez kąpieliska) tam nas odwiedzili, także Rudolf Fischer ze swoją żona Jenny, rzecz jasna,obecna była też rodzina Joschko. Sygfryd Domagała jako inżynier lotnictwa należał doniemieckiej ekipy pływackiej, która się przygotowywała przed wojną na Olimpiadę i podczaswojny służył jako pilot, w ostatniej fazie leciał samolotem myśliwskim jako tzw. „Nocny46
Myśliwy”. Rudolf Fischer posiadał czeski paszport i odmówił służby w niemieckim wojskui został uwięziony w obozie koncentracyjnym Buchenwald. On był w jednym wieku, chybateż w jednej klasie z moim wujkiem Kurtem Preibischem, którego drogę już opisałem.I Rudolf wrócił ze swojej niewoli w ciężkim stanie zdrowia. Rozpoczęcie wojny jest jakotwarcie wrót do piekła, młodzi mężczyźni mogą wtenczas wybierać tylko między diabłema czartem. Nie widzę, że sobie zarzucano przeszłość, raczej widziano wszystko jak wspólnenieszczęście, które spadło na wszystkich. Również odnaleziono się jako ciąg dalszy nieszczęściaw stalinizmie, w etnicznie rozbitej krainie.Dożynki w kaplicy ewangelickiej w BogatyniPani dr med. Joschko z rodziną Fischerów, Domagałów i z moimi rodzicami47
- Page 2: Wspomnieniaz Reichenau i z wczesnej
- Page 6: Ze strony mojej matki, z domu Preib
- Page 9 and 10: Ślub moich rodziców w Opolnie Zdr
- Page 11 and 12: 2. Lotnisko Kamp (Rogowo)Tak wreszc
- Page 13 and 14: kilku tygodniach zostałem uznanym
- Page 15 and 16: stopa poniżej bryczki.- Tzw. „La
- Page 17 and 18: stajnią przy dużej gruszy. Potem
- Page 19 and 20: żeby brać udział w przedsięwzi
- Page 21 and 22: 5. Rok 1945 do 7. majaPoznałem Kur
- Page 23 and 24: Żołnierze potem miedzy motocyklem
- Page 25 and 26: Rychwałdu.W tym czasie Niemcy, prz
- Page 27 and 28: firmy Lindemann (również urzędow
- Page 29 and 30: życzliwie rządzonej przez babcię
- Page 31 and 32: - Na gospodarstwie Heidricha (dziś
- Page 33 and 34: nawet chciał zabrać głos.Gdy z j
- Page 35 and 36: ojciec teraz lepiej zarabiał, to m
- Page 37 and 38: ważna sprawa, wobec czego wszędzi
- Page 39 and 40: stała się coraz szybsza, ja przy
- Page 41 and 42: Ta opinia już przy pierwszej wizyc
- Page 43 and 44: kilku dniach szukał swojej wartoś
- Page 45: przed którą nigdy nie chciałem z
- Page 49 and 50: tak jest, że miłość góruje nad
- Page 51 and 52: gęsto stały i potem taki pień pr
- Page 53 and 54: Pierwszy wyjazd zrobiłem do babci
- Page 55 and 56: z sąsiadką przebiegły pomyślnie
- Page 57 and 58: mniejsze lokomotywy tylko około 1/
- Page 59 and 60: leckim zawodnikiem był sprinter Lu
- Page 61 and 62: 18. Rok 1956Po odejściu moich przy
- Page 63 and 64: w drzewa nie doprowadziło do sukce
- Page 65 and 66: Matka, wrona i suczka FoxinaPrzed s
- Page 67: Pochód pierwszomajowy w roku 1955.
administracyjne chyba nie istniało. Jako odbiorca mleka ten ciężki początek tej rodzinydobrze zauważyłem. Do Legeżyńskich szybko mieliśmy dobry sąsiedzki stosunek. Okazałosię, że przodkowie naszych rodzin byli razem pod Austrią. Nowo osiedleni w nowymotoczeniu zadowoleni byli z każdej wspólnoty i wdzięczni za każde dobre słowo w nowejobcej ojczyźnie. Przypominam sobie trudności, jakie rolnik z lekkich gleb południowowschodniejPolski początkowo miał z tutejszą ciężką i gliniastą ziemią. Przylegające do naspole za głęboko zaorano i na wierzchu leżały suche twarde grudy gliny, bronowaniem nic niemożna było wskórać. Legeżyński, wysoki mężczyzna, szeroko krocząc szedł między skibamii pracując przez kilka dni, rozbił grudy potężnymi ciosami długim ciężkim młotem. Rozpiętakurtka fruwała w jesiennym wietrze. To był Polak, jakiego jeszcze nie poznaliśmy. Tuwalczył rolnik o dobre zbiory, żeby wyżywić swoją rodzinę (doszła jeszcze mała córka).Tej wiosny w moim życiu wewnętrznym zaszła poważna zmiana. Siedziałam sam jedenw ogrodzie na stosie drewna i patrzyłem na wszystko. Powoli we mnie rozwijało się wielkiepoczucie szczęścia, prawie nie do opisania. Obrazowo do porównania, jak gdyby słońcez ciemnych chmur zaczynało świecić nad krainą, tylko, że to poczucie do ostatniej godzinyw Opolnie, pozostało we mnie. Chodziłem więc po domu i ogrodzie, spostrzegałem wszystko,co było do zrobienia i byłem zadowolony z tego. Rzecz jasna, że i pozostałem 12-letnimchłopcem, który sobie na silnych gałęziach klonu zbudował domek, w drugim rogu ogrodu doinnego drzewa przymocował dużą huśtawkę, ale również uporządkowałem drewno segregującna przydatne i takie do spalenia. Zakupiliśmy białą kózkę i ok. 6. kur. Gnój, który się zbierałopóźną jesienią rozłożyłem na 60 m 2 ogrodu i przekopałem wszystko. W tym czasie zbieraliśmyteż worki z liśćmi dla kozy. Także założono stożek siana.Wspólnota niemiecka coraz bardziej się zgrała i zorganizowała w Markocicach przy ul.Górskiej w wielkim ogrodzie święto letnie. Przy małej liczbie Niemców i ich rozproszeniu totylko było możliwe, jeżeli przynajmniej, co drugi brał udział w przygotowaniach i przeprowadzeniu,więc potrzebny był wielki rozmach. Dla nas dzieci z czasów wojennych i powojennychto święto było wielkim dziwem. W górnym tylnym rogu dużego ogrodu grała orkiestraniemiecka, miedzy innymi mistrzowie tkactwa Walter Wildner i Kurt Stein, jak i kreślarztechniczny Teodor Galiński. Odbywały się pod opieką, gry dla dzieci, jak skakanie w workach,rzucanie pierścieniami po nagrody itd. Na długim drągu do wspinania, na górze wisiałynagrody. Na wysokim maszcie wsiał orzeł drewniany. Strzelano do niego pod ścisłymnadzorem z prastarych arkebuzów, które zostały napięte przez dwóch mężczyzn za pomocądźwigni. Przez strzały orzeł wiszący w odległości przynajmniej 40 m tracił coraz to więcejpiór. Mojej osobie też pozwolono strzelać i trafiłem ptaka w środek (przecież od lat potrafiłemobliczyć lot strzał). Alfred Laduschek i jego syn grali skecze; jedzenia i picia byłoobficie. Święto było udane, pozostali z Reichenau przedstawiali dzieciom i sobie samymczęść dobrej przeszłości.Dużo w jednolitość ostatnich Reichenauerów wnosiły świąteczne nabożeństwa, którebyły odprawiane przez pielęgniarkę Elsę w kaplicy na ewangelickim cmentarzu. I tutaj staryReichenau niby znowu powstał, tylko mówiono po niemiecku, spotykało się znajomych,słyszało się nowiny i się obmawiało. Na dożynki kaplica była odświętnie ozdobiona.Wszystko jedno, jakie zadanie było do wykonania, każdy z pozostałych Reichenauerów starałsię jak najbardziej, żeby nic nie wypadło gorzej niż niegdyś; stosunek do siebie był serdeczny.Inną forma odnalezienia się to było w pewnym sensie prowadzenie „Salonu” przy i przezPanią dr Joschko, gdzie małżeństwa z jej przedwyboru zostały sprawdzone na długotrwałątowarzyską przydatność, przy czym na tych zaproszeniach rodziny i ze sobą się poznali.My w Opolnie przy tym mieliśmy staż filii położonej w otoczeniu wycieczkowym i dlamnie było jak dziwo, że młode przystojne małżeństwo Sygfryd i Margott Domagała (znanez kąpieliska) tam nas odwiedzili, także Rudolf Fischer ze swoją żona Jenny, rzecz jasna,obecna była też rodzina Joschko. Sygfryd Domagała jako inżynier lotnictwa należał doniemieckiej ekipy pływackiej, która się przygotowywała przed wojną na Olimpiadę i podczaswojny służył jako pilot, w ostatniej fazie leciał samolotem myśliwskim jako tzw. „Nocny46