Na dziedzińcu u Państwa Joschkich z okazji urodzin KlausaŻycie w <strong>Bogatyni</strong> w tych latach zostało urozmaicone przez ciekawe filmy. Nasze pierwszewizyty w kinie, gdzie z siostrą zajmowaliśmy miejsca 96 i 97 spowodowane były filmem„Tarzan”, potem „Zorro”, „Hrabia z Monte Christo” i „Biały Kieł”.Co dotyczy bogatyńskich psów, to wtedy grupa wolno chodzących była liczebniejsza niżdziś i poruszała się od jednego psiego wesela do drugiego. Gdy w tym sensie przyszedł czasnaszej Kory (i do tego doszła jeszcze jej córka Foxina, która u nas żyła), to ciągle około 20amantów kręciło się dookoła naszego domu, między nimi bardzo duże egzemplarze, którenocą tak warczały, że się wydawało, że gromada lwów nas oblega. Jednego ciemnegoi wietrznego wieczoru, kiedy wszyscy już chcieli udać się do snu, poruszyła się klamkanaszych drzwi zewnętrznych. Pytaliśmy „Kto tam?”, ale klamka dalej się poruszała bezodpowiedzi. Babcia wnioskowała, że mogą to być tzw. „Nysochodźcy”, którzy nie mogą sięodezwać i otworzyła po ciemku drzwi. Przez drzwi wszedł spokojnym krokiem duży wilczur,bez oglądania się szedł przez długi korytarz i otwierał drzwi do kuchni, gdzie na niegoczekała gorąca kochanka. Mężczyźni obradowali i postanowili dla odzyskania suwerennościdomu nie przystępować do ataku frontalnego, lecz lepiej pootwierać wszystkie drzwi na dwóri nacierać przez okna tylnej werandy uzbrojeni w widły i kije. Takie działanie doprowadziłodo zacnego odejścia zakochanej pary. Gdy Kurt szedł na poranną zmianę, we mgle widział tęparę siedzącą nad miastem, ona przechylona do jego szerokiej piersi.Poza tym życie szło swoim spokojnym biegiem, tak że już było wyjątkowym zdarzeniem,jeżeli rano w stodole Wierzbickiego z hukiem ruszała młockarnia. To się szło zobaczyć,kto coś przy niej robi i zauważało się, że jeszcze brakuje tego, który ma wynosić widłamisłomę ze stodoły, więc się wzięło na moment te widły, żeby pomóc, ale wkrótce dochodziłodo rozczarowania, bo żaden dorosły nie doszedł i raz tak wpasowany w tok pracy nie mogłeśjuż odejść. To się więc dźwigało i dźwigało i młockarnia aż do południa się nie popsuła.Potem była jeszcze jena nadzieja: „Oni przecież mogliby mnie zaprosić na obiad”, ale oniwszyscy weszli nie patrząc na mnie do swojego domu i ja musiałem pójść w swoim kierunku.Lecz po obiedzie, kiedy młockarnia znowu ruszyła, jak pod wewnętrznym przymusem znowubyłem u nich.W tym czasie również uświadomiłem sobie, jak miłą babcią i dziadkiem jestem obdarzonyi z mojej strony okazałam to przez dostarczenie opału do mieszkania i inną pomoc.Również zauważyłem, że w ogrodzie na tylnej ławce jest tylko jedna deska. Dwumetrowadeska szybko była znaleziona, ponieważ Wierzbicki rzucił taką na skraj drogi. Kiedy on po42
kilku dniach szukał swojej wartościowej rzeczy, to ona już przeze mnie była wbudowanai ktoś mnie widział jak ją wlokłem. Dziadek zaproponował pieniężne wyrównanie straty, albooddanie deski. Ale kiedyśmy z Wierzbickim w tej aferze patrzyli sobie w oczy, on wszystkoodpuścił.Z tym mniej więcej kończy się mój aktywny życiorys z nim. W późniejszych latach, jakodorosły, (gdy odwiedzałem <strong>Bogatyni</strong>ę), zawsze też byłem u Wierzbickich, którzy wtedymieszkali przy ul. Waryńskiego / róg do dworca. On pracował jako strażnik przy składowiskumateriałów wybuchowych kopalni (ze strzelbą).Rok, jak zwykle, chcę zakończyć nieprzyjemnymi wydarzeniami:– Niemcy pozostali w <strong>Bogatyni</strong> i okolicy (razem ok. 200. osób), spisali listę zarabiającychi takich, którzy jako samotni starzy nie mieli żadnych dochodów, w celu wyrównaniaw kierunku biednych. Jednak wtedy jeszcze był czas stalinizmu i zuchwali oficerowiewywiadu zinterpretowali to jako ujawniony spisek Niemców. W tym przypadku wszyscybyliśmy w wielkim niebezpieczeństwie, ale obecność państw niemieckich i interwencjadyrektorów zakładów, uchroniła przed deportacją do obozu, skończyło się tylko naprzesłuchaniach.– Wspomnieć tu też chcę polskie dzieci, które począwszy od 1945 r. bawiły się amunicjąi zostały zabite, albo zranione. Przy tym też myślę o wtedy jeszcze młodym Niemcu,który zagrzebał karabin maszynowy, gdyż bawiły się nim polskie dzieci. To muprzyniosło lata ciężkiej katorgi. On dziś jeszcze żyje w <strong>Bogatyni</strong>.– Podział chleba do poszczególnych sklepów w <strong>Bogatyni</strong> odbywał się krytym konnymwozem, z którego furmanem byliśmy zaprzyjaźnieni i dozwolone nam było jechać na jegowozie. Raz popełniliśmy błąd, bez zgłoszenia się u niego wskoczyliśmy na tył wozu. Onmyślał, że kradną mu chleb i uderzył batem do tyłu. Pierwszy cios trafił mnie w lewe okoi kiedy jeszcze siedziałem nieruchomo, drugie uderzenie trafiło mnie w prawe oko.Spadłem z wozu z dłońmi przy twarzy i Gotfried mnie musiał prowadzić, bo nic niewidziałem. Po około 15 minutach jednak powoli światło powróciło do obydwu oczu. Przypisaniu tych zdań jeszcze dziś odczuwam rozpacz tego czasu w ciemności. Nieszczęściejednak często przychodzi; chcę przekazać swoim wnukom, że powinno się wszystkiedziałania w przedpolu dobrze przemyśleć, żeby go uniknąć.13. Rok 1951Święta Bożego Narodzenia i sport zimowy już opisano. Dodatkowo powinno się wspomniećo zimowych majstrowaniach z metalowymi prętami i częściami firm „Stabil” i „Märklin”.Ten materiał częściowo od przodków przyjęty, częściowo wygrzebany przez nas na złomowiskachi za pomocą szczotek drucianych i farby odnowiony, służył nam na płytach wielkościstołu kuchennego do budowy fabryk z rzeczywistymi maszynami, napędzanymi przezmotorek niskiego napięcia albo przez maszynę parową i poprzez wał transmisyjny. Z tegosamego materiału zbudowaliśmy też ciężarówki zdolne do kierowania i hamowania i do tegoprzyczepy.Przed świętami Wielkanocnymi ojciec otrzymał wiadomość, że jego dom rodzinnyw Opolnie Zdroju na końcu ul. Parkowej stoi pusty. Przy świątecznym spacerze z zaprzyjaźnionarodziną Reimer (on z Siedmiogrodu, elektryk w kopalni, ona z domu Zückerw Reichenau) informacja została potwierdzona. Przypominam sobie, że w środku Opolnaw niegdyś „Donaths Bierstuben”, można było wstąpić w tym dniu (i do 57 r. naszej obecności),żeby wypić piwo i coś zjeść. Po gruntownym rodzinnym rozważaniu, rodzice zdecydowalisię zapytać o dom w Opolnie w Radzie Gminy. Tam spotkali burmistrza Szymkowai sekretarkę Panią Jagodzińską. Ostatnia z Polski południowej (z zaboru austriackiego)i z odpowiednio miłym charakterem ludzi z tamtych stron, mówiła po niemiecku i bardzowstawiała się za nowym sąsiedztwem, bo również mieszkali przy ul. Parkowej, w domu,który wynajęła do 1945 r. rodzina malarza artysty Alfreda Bernerta, z tego domu wywodzi się43