już w wieku dorosłym. Dla tych ostatnich nastawiłem wiązania nart. Okazało się, że nawetpodwójne szmaty nie wypełniają tych butów i że muszę je wypełnić sianem, co początkowosię sprawdziło, ale podczas jazdy siano się kruszyło powodując coraz większy luz, tak żepróba wjazdu w zakręt zwykle pozostawała próbą i kończyła się upadkiem.Również od kilku lat już jeździliśmy na łyżwach, które od czasu do czasu oddawaliśmydo Pana Weigelta ażeby odnowił szlif. Do tego potrzebne były jeszcze dobre pasy skórzane,żeby ówczesne łyżwy mocno przywiązać do butów, po czym już można było na lodzie stawubyłej gospody „U Husarza” (dziś to leżałoby ok. 400 m od oczyszczalni ścieków w kierunkuzachodnim) zagrać w hokeja, kije sobie każdy wyciął z krzaków. W wyżej wymienionymstawie (powstał on z byłej kopalni węgla) też nauczyłem się pływać. Wszystkie mojesportowe działania z reguły były związane z bardzo sportową rodziną Scholz (ojciec i trzejsynowie), którzy wtenczas już byli wyposażeni w trzy rowery i Gottfrieda i mnie zabierali naramach.Od lewej: mistrz tkactwa Walter Wildner, chemik Gerhard Hirsch, głowa Johana Scholz, elektrykBZPB Werner Zimmermann, tkacz Achim Schulz, farbiarz Maksymilian Ludwig, mistrz tkactwaKurt Beyer, mistrz tkactwa Kurt Lachmann, moja osoba, siedzący: mistrz tkactwa Kurt Stein,chłopcy Gotfryd Scholz, maluch Wolfgang Wildner, klęcząc: Rajner Colavincenzo, i inni synowieW tym 50 r. spotykaliśmy się starsi i młodsi, zwoływani przez biegłe ustne umowy naplacu piłki nożnej w Markocicach, albo na stadionie przy fabryce Bräuera (zabrała kopalnia),albo też gdzieś na przydatnej łące, ażeby zagrać w piłkę.Również w owym roku zaczęła się przyjaźń z Manfredem Horn-Domagałą i z KlausemJoschko. Obaj z lepiej sytuowanych rodzin lekarskich, które to już wtenczas spędzały wczasynad morzem, co rzecz jasna, dla mnie było obcą i zbyteczną sprawą. Manfred do 1950 r.wychowywał się u krewnych w Czechach i tam uczęszczał do szkoły. Po przesiedleniu do<strong>Bogatyni</strong> w polskiej szkole szybko był w stanie przejść na język polski. Trudniej miał KlausJoschko, który do 1949 r. został szkolony przez dziadka (dr weterynarii) i szybko uzyskałwysoki poziom wiedzy, ale tę wiedzę na skutek trudności językowych w polskiej szkolez trudem mógł wykazać.On był najstarszy wśród czterech braci (piąty jeszcze doszedł) i jak jego matka stwierdziła,że wcześnie obciążony obowiązkami niby głowy rodziny, samotnie stanął na jej czele,dlatego też moja osoba, która powierzchownie wyszła jako dobrze wychowana, z racji macierzyńskiejtroski miała być dla niego odpowiednim przyjacielem przystawionym z zewnątrz.40
Ta opinia już przy pierwszej wizycie u Joschkich jednak została poważnie podważona.Znalazłem w Klausie partnera ciekawego, co do broni i ponieważ chwilowo na procę niemieliśmy materiału, tośmy się zdecydowali zbudować łuk. Klaus natychmiast załatwił dużynóż z kuchni, krzak bzu jako przydatne drewno stał blisko. Gdyśmy ten krzak wspólnymisiłami już uginali do ziemi, Klaus trzymał, a ja już przecinałem krzakowi nerw życia, Pani drdoszła, żeby się nami pocieszyć i szybko rozczarowała się przy naszych działaniach. Krótkomówiąc, macierzyńskie postępowanie wychowawcze tej pełnej temperamentu damy, zamknęłosię w słowach, ale pozostawiło nas jak mokre szmaty. Co prawda nie rozdzielono naspośpiesznie, ale łuku już nigdy nie zbudowaliśmy, bo do tego trzeba mieć spokojne wspomnienia.Na moją korzyść przemówiło, że trzem walecznym małobraciom Joschko służyłem jakopartner sparringowy. W ogólnej zgodzie zostałem zaproszony do zaciemnionego pokoju,gdzie wszyscy, którzy się nazywali Joschko, zmuszali mnie przez zapasy na podłogę, jednaksukces nigdy nie doszedł do tego stopnia, że zostałem bezwładny, poruszano się ślimaczymtempem, żeby walczących maluchów nie uszkodzić. W ten sposób w domu Joschkich przezdługi czas panował zupełny spokój, tylko od czasu do czasu jakieś krzesło się przewróciło.Pan dr med. Joschko z synamiKlausem i WerneremO wiele głośniej było przy grze w piłkę nożną na dziedzińcu, bo i tam drużyna Joschkichzacięcie walczyła o zwycięstwo, gdy jedna z zaproszonych dam nabrała młodzieżowychnawyków, włączyła się do gry i strzelała na bramkę Joschkich, Klaus zły głośno, żeby wszyscyobecni usłyszeli stwierdził: „Krzywymi nogami nie strzeli się gola”, co doprowadziło doprzerwania gry na tak długo, aż on myty i czesany oficjalnie przeprosił, chociaż wszyscyobecni dorośli znali przysłowie siedmiogrodzkie, że dzieci i starcy mówią prawdę i tę prawdęw naturze też widzieli oddolnie potwierdzoną.41