11.07.2015 Views

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

ojciec teraz lepiej zarabiał, to matka mogła pozostać w domu i poświęcać się wykształceniudzieci. Tak się stało, że oprócz mojej siostry i mnie w naszym mieszkaniu zasiedli do naukiGottfried Scholz, Manfred Pieche i Edda Hüttmann i trudnili się pisaniem, czytaniem i rachowaniem.Ale to mimo wszystko było tylko nauczanie trzy dni w tygodniu, przez kilka godzinporannych, co pozostawiało nam dużo wolnego czasu.Niedużą część tego czasu zajęła nauka chrześcijaństwa, którą udzielały pielęgniarki Elsai Margareta w budynku fundacyjnym za ówczesnym szpitalem (ul. Kościuszki / II Armii WP– budynki po obu stronach rzeki). Siostra Elsa była zakonnicą i asystentką przy operacjachi mówiono, że ona w czasie przełomu, kiedy nie było chirurgów, ażeby ratować życie ludzkiesama zrobiła operację.U rodziny Scholz czekano na nowego lekarza, który przyjechał motocyklem BMW (dopodparcia nóg były platformy), z czapką skórzaną i w brunatnej marynarce skórzanej, nawetdo góry zbocza dojechał. Nazywał się dr Joschko i okazało się, że też jest Niemcem. Tak my,nieliczni Niemcy wzmacnialiśmy nasze pozycje, mimo że w tym czasie w dużej mierzestaliśmy poza ochroną prawa, jako ludzie bez państwowości. (W Markocicach na wzgórzumieszkał też specjalista radiowy Ewald Pfalz).Przypominam sobie jak młody mężczyzna na dziedzińcu rodziny Scholz starał się panaAlfreda (ojca moich przyjaciół) wyprowadzić z równowagi. Pan Scholz jako były „Mistrzkąpieliska” w Reichenau (i teraz palacz w BZPB) bez jednej cząstki tłuszczu na cielei muskularny, z gruntu rzeczy nie był kimś, kogo można było bezkarnie ciągnąć za kurtkę,deptać z tyłu na obcasy, albo ciągać z boku za rękawy, gdyby nie miał świadomości, że jakoNiemiec jest poza prawem. Kiedy łajdak zauważył, że Pan Scholz traci opanowanie, odbiegłw pewnym sensie w ostatniej chwili, bo za nim leciała łopata uderzająca o murowaną ścianęszczytową stodoły krzesząc iskry ze świstem tak, jak tego jeszcze nigdy w życiu niewidziałem.Również administracja w <strong>Bogatyni</strong>, która nieraz była w obowiązku tułającym się paromna krótki czas dać zamieszkanie, przy braku hoteli do tego celu chętnie wybierała domyzamieszkane przez Niemców. Tak też u rodziny Scholz, gdzie mimo jej liczebności, zakwaterowanolokatorów. Zakwaterowani, ona i on, dla siebie nie byli najmilsi. Kłótnia rozwijałasię do tego stopnia, że on z wielkim nożem w ręku, gnał ją dookoła domu. „Alfred, wmieszajsię! wołała Pani Scholz, „on ją zamorduje!”, ale ten spokojnie odpowiadał: „Zostaw ich, onitego potrzebują”. Dzika pogoń wchodziła do domu, po schodach na górne piętro, do pokoju,po czym następował spokój, „morderczy” dla Pani Scholz. Ale potem żelazne łóżko na piętrzezaczęło wydawać dźwięki, belki sufitu zaczęły się poruszać. „Widzisz, że potrzebowali”,powiedział Pan Scholz.Hans (Jasio), najstarszy wśród braci Scholz przebywających w <strong>Bogatyni</strong>, pracował na„Majątku” (niegdyś wzdłuż ul. Dworcowej) jako tzw. „Szwajcar” przy krowach. Z tegopowodu najmłodszy brat Gottfried (Zbigniew), w moim wieku, okresowo był zatrudniony tamjako pasterz. Rzecz jasna, że mu często towarzyszyłem. Ponieważ Gottfried miał rangę nibyzatrudnionego, to mogliśmy sobie w magazynie wybrać worki w dobrym stanie, które podczasdeszczu, przez włożenie jednego rożka do drugiego można było przeobrazić w kaptur,który nas maluchów w dużej mierze pokrywał. Na pewno też braliśmy sobie kartofli, wiedzieliśmy,gdzie na polach uprawiano marchew dla koni, gdzie leżało drewno na opał itd. Kiedyś,pamiętam, ze stadem byliśmy daleko na polu, przy nasypie z ziemi, pod którym się kryłzbiornik na wodę pitną, gdzie był obecny wartownik, który nam pozwolił wstąpić do małejizby roboczej ze stołem i krzesłami, całkiem nieoczekiwana cywilizacja dla nas w samotnościpól. Dziś zdaje mi się, że ten zbiornik przy ul. Chopina zauważyłem między budynkami.Gdy wieczorem 52 krowy stada weszły do stajni, gdzie również stał buchaj, który niemiał swobody wolnego przebywania na pastwisku, to na nas już czekał w podobnym stażupracy na majątku obecny Pan Kozioł w parku (dziś Park Gagarina) w celu mierzenia sił.Miejscem pogoni z Panem Parku był wtenczas jeszcze obecny suchy rondo dużej studni zeskośnym, do środka obniżającym się spadem. Na tej pochylni zwierze i człowiek mogli35

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!