11.07.2015 Views

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

nawet chciał zabrać głos.Gdy z jednej strony świat dorosłych jakoś się skojarzył, to jednak w przeważającej ilościpolskich dzieci znalazło się dosyć „egzemplarzy”, którzy różnymi sposobami chcieli nadalprowadzić wojnę z naszą skromną liczbą. My maluchy mogliśmy tylko się chronić pozostającblisko większych chłopców, albo dorosłych, mimo tego dochodziło do napadów za pomocąostro rzucanych kamieni, do obrony z naszej strony dochodziło na tym samym poziomie, doataków i przeciw ataków z ochronnym ogniem, jak w wojnie. Nie pójdzie u mnie w niepamięć,jak Klaus Scholz, który był około 4 lat starszy od nas, sam się stawiał przeciw kilkunapastnikom, żebyśmy my maluchy mogły nie trafieni udać się do tyłu. W tych czasachmieliśmy zawsze kilka kamieni w kieszeniach, lub wiedzieliśmy, gdzie ułożyliśmy ich kupki.Rzecz jasna, że jako mniejszość staraliśmy się też wystąpić życzliwie w stosunku do sąsiadującychpolskich dzieci i wciągać ich do gry. Mimo tego każda droga do miasta byłaniebezpieczną sprawą, a ja bardzo często musiałem chodzić po zakupy.Gdy dostałem zlecenie codziennie donosić do BZPB obiad sporządzony przez babcię,prowadziło mnie to przez regiony obcych interesów, częściowo obsadzonych przez znanychprzeciwników, nie mających skrupułów. Ponieważ zdawałem sobie sprawę, że przy takimstarciu ucieczka nie byłaby moją sprawą i z drugiej strony moje ręce byłyby przez wartościowygarnek niby związane, to musiałem sobie w tej sprawie zaplanować strategię i taktykę.Więc strategicznie wybrałem drogę przez trochę opustoszałą ul. M. C. Skłodowskiej i dalejprosto wzdłuż muru cmentarza ewangelickiego do BZPB. Taktycznie zabrałem ze sobąbyłego wojskowego psa Kora na lince, chociaż wiedziałem, że on tylko brał udział w ruchupowrotnym i w razie czego stawia na ucieczkę. I po trzecie, jak tylko byłem na M. C.Skłodowskiej, przystąpiłem do pospiesznego biegu, bo logicznie przez takie skrócenie czasumniej mogło się zdarzyć, poza tym, mogłem się szybciej zbliżać do ewentualnych nieprzyjaciół,przebiegać i odbiegać, co nie mogło być w tym wypadku wzięte za ucieczkę. Łącznie natę drogę musiałem się udać tylko trzy razy, bo doszło z babcią do sprzeczności, co do rodzajuobiadu.Ponieważ my, jako dzieci nie chodzące do szkoły w dużej mierze byliśmy pozostawienisami, to jednak było szczęściem, że Klaus Scholz i Horst, syn mistrza tkackiego Lindner(mieszkali blisko Akku-Weigelta), już się kształcili i mieli kilka lat szkolnych za sobą, tzn.potrafili czytać i pisać oraz liczyć w zakresie podstawowym.Przede wszystkim przez wpływ Klausa bawiąc się u rodziny Scholz, nauczyliśmy sięalfabetu i czytania. Więc w domu wpasowałem się w szereg czytających, czytając książkidziecięce, bajki, wujka zeszyty kryminalne i potem zabierałem się do grubszej księgi, naktórej było napisane „Roman”, więc tak samo, jak miał na imię polski przyjaciel, jednakpotem i podtytuł „Skrzyżowania miłości”. Jeszcze pamiętam, że łodzią motorową jechano poNilu, że do obrony mieli wielkiego psa Foxa i jednego nie lubili, ponieważ był hochsztaplerem(oszustem). Niejasne było, dlaczego zdolność do wysokiego (=hoch) sztaplowania(=składania) wzięte jest człowiekowi za ujmę. Więc się wycofałem z czytania tej książkii zabrałem ze sobą tylko imię dzielnego psa Foxa.Chyba też w roku 1947 zdarzyło się, że wówczas w stalinowskiej Polsce z ewangelickiejplebani dokumenty z wielu wieków zostały wywiezione do kotłowni BZPB, palacze stali ażpo kolana w nich i szuflowali do ognia. Można przypuszczać, że to zdarzenie, u wieluNiemców prowadziło do przekonania, że w tej ojczyźnie już dobrej przyszłości nie ma.Na koniec sprawozdania z tego roku jeszcze dołączę wskazówkę w stronę moichwnuków, że niebezpieczeństwo czyha zawsze i na każdego:Byłem sam w stodole Wierzbickiego i stałem u góry, przy krawędzi pomostu młockarni.Na dole, na klepisku leżał stos słomy wys. ok. 1 m, na który skoczyłem sztywnymi nogami,żeby mnie elastyczność słomy odbiła do góry. Z góry nie widziałem, że słomy była tylkogarstka lekko i wysoko usypana. Po skoku leżałem na klepisku i z bólu musiałem sądzić, żeobie nogi są złamane i poruszałem się ok. 10 m do wrót tylko podciągając się rękoma poklepisku. Na dworze po przerwie jednak powoli mogłem wstać i coraz lepiej chodzić.33

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!