Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

Palm Piotr - TMZB w Bogatyni Palm Piotr - TMZB w Bogatyni

11.07.2015 Views

Po około trzech tygodniach też był obecny wujek matki Eryk Preibisch z żona Idą. Naogół rodziny rolników niemieckich, którzy powrócili pozostawiono w spokoju, ponieważoprócz opieki nad zwierzętami żniwa stały przed drzwiami. Mój dziadek Edwin Preibischnieprzerwanie był zatrudniony w fabryce „Lichtnera”, na godziny wieczorne miał rosyjski„Propusk”. Niemcy przez pewien czas musieli nosić białą banderolkę z błękitnym polemw środku. Można powiedzieć, że po kilku tygodniach, co trzeci Niemiec znowu był obecnyw Rychwałdzie i praca na gospodarstwach, w fabrykach i w warsztatach nieprzerwanie szładalej, ale chyba już pod polskim kierownictwem i też z polskimi pracownikami.W drugiej połowie roku 1945 również pierwsze gospodarstwa rolne zostały przejęteprzez Polaków. Sąsiadujące z nami gospodarstwo Edmunda Heidricha przejęte zostało przematkę i syna Jankiewicz, którzy pewnego dnia zjawili się na gospodarstwie i, do których terazwszystko należało. Młody Polak Jan jednak mniej był zorientowany na dobra materialne,raczej bardziej szukał sympatii młodej Ingi Heidrich, która to staranie przyjęła pozytywnie,tak że na tym gospodarstwie wszystko się ułożyło harmonijnie (i po roku w tym gronieurodził się niby całkiem legalny polsko-niemiecki spadkobierca tego gospodarstwa).Rolnik Ernest Preibisch (gospodarstwo przy ul. Słowackiego, z nową oddzielnie stojącąstodołą), on kuzyn mojego dziadka, wrócił na swoje 8. lipca 1945 r. Do młodego polskiegowłaściciela, który objął posiadłość (od razu nie zamieszkał w prastarym domu chłopskim, leczblisko, w domu przy ul. Głównej) rozwijał się pewien ojcowski stosunek, chęć przekazaniaumiejętności rolniczych, co też było konieczne, ponieważ Polak jako młody żołnierzzadeklarował się na rolnika i przyjął gospodarstwo, aby zostać zwolnionym ze służbyw armii.Dobrze sobie jeszcze przypominam, jak po raz pierwszy się zjawili państwo Wierzbiccyi jak weszli na gospodarstwo wujka Eryka Preibischa. Ona w dobrych proporcjachw brunatnej marynarce mundurowej, on z przewieszoną strzelbą do polowania i pamiętam teżkrzyk przerażenia mojej babci „Broń Boże, partyzantka i to jeszcze nam!”.Wujek Eryk i ciocia Ida (córka Edyta nie wróciła z nimi) musieli się z nowymi podzielićgospodarstwem, tzn. stronie niemieckiej w tym przypadku przydzielono poboczne gmachyi rzeczy, które mogły w nich pozostać, myślę, że w przypadku Wierzbickich z pewnąprzyzwoitością.Nie minął długi czas i „partyzantka” pukała ku przestrachowi babci do naszych drzwiz sąsiedzkim pytaniem o jakąś przyprawę, którą babcia miała w swoich zasobach w kuchnii raz one tam, to się już wszystko stało! Obie nie słabo zbudowane damy poczuły sięsympatycznie i w drodze do miasta, i w drodze z miasta, albo z innej okazji. Pani Wierzbickai Pani Preibisch swobodnie urzędowały w naszej kuchni, jedna nie umiała po polsku, druganie mówiła po niemiecku, ale mimo to przekazały sobie w długich posiedzeniach wszystkiewiadomości. Przy tzw. „niesłychanych wydarzeniach” albo przejęciu wiadomością potwierdzałyakustycznie przez mocne uderzenie ręką w swoje uda, damy przecież miały, rozgłospamiętam przez cały dom, bo drzwi kuchni zwykle zostawały otwarte przez PaniąWierzbicką, która, jak to zwykle bywa, tylko chciała „wstąpić na chwilkę i zaraz pójść”.U Wierzbickich był syn imieniem Zdzisław, mający wtenczas ok. 12 lat, który posiadałwówczas rzadki rower i mnie zabierał na ramie na długie wycieczki. Z rodziną Wierzbickichna gospodarstwo przyszła też czarna dobroduszna kobyła Murdel. Tej jesieni niemieccyrolnicy jeszcze sami zbierali zbiory, ale zaoranie pól po zbiorach już nastąpiło razem z polskimigospodarzami. W listopadzie administracja sowiecka w Zittau zarządziła, że za pomocąwąskotorówki wyjechano do pól między Rybarzowicami a Wałdem (dolne Opolno) i wykopanoi załadowano tam kartofle dla głodujących mieszkańców przepełnionego Zittau.W listopadzie ojciec moich przyjaciół Scholz, przebywających w Zittau, przybył do nichz niewoli i poszedł najpierw sam przez Nysę do Reichenau-Rychwałdu (dom ich już nieistnieje przy ul. Listopadowej). Jego brat i sąsiad (dom nie istnieje) Scholz – fryzjer, obokmechanika koparki Slawski już był obecny i wykonywał swój zawód ku polsko-niemieckiemuzadowoleniu. Alfred Scholz natychmiast dostał pracę jako palacz w kotłowni byłej26

firmy Lindemann (również urzędowe zezwolenie na pobyt) i nocą potajemnie przyprowadziłswoją rodzinę, tak że z moimi głównymi przyjaciółmi znowu byłem zjednoczony.Co dotyczyło Polaków między nami, to było widać pod każdym względem, że osiedlilisię na obczyźnie, tzn. obecni tu już Polacy dla nich też byli obcy i nieznani. Naturalnie, żewśród Polaków też poczyniono próby zapoznania się i prowadzenia życia towarzyskiego. Dotego celu zwykle potrzebny jest i alkohol, dlatego Wierzbiccy w dolnej kuchni, nad dużymkotłem, zbudowali destylator kartofli, z tajemniczymi dźwiękami w rurach i z zapachem niedo zapomnienia. Zaproszeni goście jednak mieli trochę brutalną naturę, faktem jest, że jedenz nich w nocnej godzinie zdecydował, że nadszedł czas zastrzelić żonę, która raniona biegałapo domu, aż w największym niebezpieczeństwie przez Eryka została pchnięta pod biurko,przy którym sam zasiadł pisząc. Mimo, że wściekły Polak z dymiącym pistoletem przebiegłkilka razy przez pokój to jednak zaakceptował, tzn. pasowało do jego poglądów, że niemieckigospodarz późno w nocy siedzi przy biurku i pilnie pisze. Tak mój miły i wesoły wujek Erykoprócz swojej odznaki „Żelaznego Krzyża 1. Klasy” jeszcze awansował na uznanegoratownika Polki.Pewnego dnia do naszego domu wstąpili dwaj żołnierze, którzy nam przekazali, że zewzględu na przewidziane wysiedlenie mamy się następnego dnia zgłosić w komendanturze.Podczas tej wizyty szli przez nasz dom, żeby co najlepsze dać do worków, z którymiodchodzili. Jednak ciocia Ilsa natychmiast poszła do komendanta, który swoim podwładnymkazał ustawić się w szereg, dwóch brakowało, to byli oni. Natychmiast worki i kosztownościzwrócono do naszego domu.Przypominam sobie też mężczyznę, który w piwnicy kilofem obrabiał ścianę (śladychyba jeszcze są), ponieważ był przekonany, że znajdzie dalszą piwnicę. I dla mnie jakodziecka, wiedza o naszym położeniu poza prawem była dużym obciążeniem psychicznym,obawialiśmy się o naszych dorosłych.Przed świętami Bożego Narodzenia Polacy dostali dodatkowy przydział masła i Zdzisławmnie zabrał na rowerze po odbiór. W domu mi wręczył dwie kostki jako podarunek na święta,które moja matka natychmiast zaniosła do Pani Wierzbickiej, w tyle stał Zdzisław z czerwonągłową. Pani Wierzbicka jednak powiedziała, że wszystko jest w porządku, mądra kobietachyba zrozumiała, że jej syn tym postępowaniem i dla niej sprawi piękny podarunek świąteczny.8. Rok 1946W styczniu tego roku doszedł do rodziny Scholz 17-letni syn Hans i odpowiednio do swoichkwalifikacji podjął pracę w Reichenau-Rychwałd jako szwajcar w PGR-rze, położonymniegdyś na całej długości ul. Dworcowej przed Parkiem Gagarina.Jako pierwszy zbiór dat, począwszy w tym roku zapamiętałem sobie, że rok się znowuprzyjemnie zaczyna, ponieważ 07.03 zawsze przyjaciel Gottfried Scholz ma urodziny, a 07.04moja siostra. Jak każdego roku znowu na małym trawniku za domem, w kierunku zbocza rozkwitłyśnieżyczki w literach RP, tzn. Roland Preibisch, sadzone przez niego przed odejściem,z dzisiejszego punktu widzenia, było to bardzo smutne dla rodziców i sióstr w domu, ponieważon już nigdy do żyjących nie mógł powrócić.W kwietniu się zjawił młody mężczyzna imieniem Kurt Stein, który pilnie chciał ze mnąnawiązać przyjaźń, podkreślił to jednoosiowym maleńkim wozem z długim dyszlem i wożącmnie godzinami przez przyrodę. Wszystko to było przyjemne, ale trochę dla mnie niezrozumiałeaż się wyłoniło prawdziwe dążenie, bo on chciał za to mieć moją ciocię Ilsę. Jednak jużwówczas zrozumiałem, że ją przez to nie całkiem stracę, a nie mogę sobie wyobrazić lepszegowujka na całe życie niż on.Do Reichenau-Rychwałdu wróciła i siostra mojego dziadka ze swoją rodziną. Inicjatorkątego pobytu była młodsza córka Krystyna Knebel, która pracowała jako tkaczka. Starszacórka Irena została w Zittau w pracy, była ona bardzo odważną dziewczyną, która nie dała się27

Po około trzech tygodniach też był obecny wujek matki Eryk Preibisch z żona Idą. Naogół rodziny rolników niemieckich, którzy powrócili pozostawiono w spokoju, ponieważoprócz opieki nad zwierzętami żniwa stały przed drzwiami. Mój dziadek Edwin Preibischnieprzerwanie był zatrudniony w fabryce „Lichtnera”, na godziny wieczorne miał rosyjski„Propusk”. Niemcy przez pewien czas musieli nosić białą banderolkę z błękitnym polemw środku. Można powiedzieć, że po kilku tygodniach, co trzeci Niemiec znowu był obecnyw Rychwałdzie i praca na gospodarstwach, w fabrykach i w warsztatach nieprzerwanie szładalej, ale chyba już pod polskim kierownictwem i też z polskimi pracownikami.W drugiej połowie roku 1945 również pierwsze gospodarstwa rolne zostały przejęteprzez Polaków. Sąsiadujące z nami gospodarstwo Edmunda Heidricha przejęte zostało przematkę i syna Jankiewicz, którzy pewnego dnia zjawili się na gospodarstwie i, do których terazwszystko należało. Młody Polak Jan jednak mniej był zorientowany na dobra materialne,raczej bardziej szukał sympatii młodej Ingi Heidrich, która to staranie przyjęła pozytywnie,tak że na tym gospodarstwie wszystko się ułożyło harmonijnie (i po roku w tym gronieurodził się niby całkiem legalny polsko-niemiecki spadkobierca tego gospodarstwa).Rolnik Ernest Preibisch (gospodarstwo przy ul. Słowackiego, z nową oddzielnie stojącąstodołą), on kuzyn mojego dziadka, wrócił na swoje 8. lipca 1945 r. Do młodego polskiegowłaściciela, który objął posiadłość (od razu nie zamieszkał w prastarym domu chłopskim, leczblisko, w domu przy ul. Głównej) rozwijał się pewien ojcowski stosunek, chęć przekazaniaumiejętności rolniczych, co też było konieczne, ponieważ Polak jako młody żołnierzzadeklarował się na rolnika i przyjął gospodarstwo, aby zostać zwolnionym ze służbyw armii.Dobrze sobie jeszcze przypominam, jak po raz pierwszy się zjawili państwo Wierzbiccyi jak weszli na gospodarstwo wujka Eryka Preibischa. Ona w dobrych proporcjachw brunatnej marynarce mundurowej, on z przewieszoną strzelbą do polowania i pamiętam teżkrzyk przerażenia mojej babci „Broń Boże, partyzantka i to jeszcze nam!”.Wujek Eryk i ciocia Ida (córka Edyta nie wróciła z nimi) musieli się z nowymi podzielićgospodarstwem, tzn. stronie niemieckiej w tym przypadku przydzielono poboczne gmachyi rzeczy, które mogły w nich pozostać, myślę, że w przypadku Wierzbickich z pewnąprzyzwoitością.Nie minął długi czas i „partyzantka” pukała ku przestrachowi babci do naszych drzwiz sąsiedzkim pytaniem o jakąś przyprawę, którą babcia miała w swoich zasobach w kuchnii raz one tam, to się już wszystko stało! Obie nie słabo zbudowane damy poczuły sięsympatycznie i w drodze do miasta, i w drodze z miasta, albo z innej okazji. Pani Wierzbickai Pani Preibisch swobodnie urzędowały w naszej kuchni, jedna nie umiała po polsku, druganie mówiła po niemiecku, ale mimo to przekazały sobie w długich posiedzeniach wszystkiewiadomości. Przy tzw. „niesłychanych wydarzeniach” albo przejęciu wiadomością potwierdzałyakustycznie przez mocne uderzenie ręką w swoje uda, damy przecież miały, rozgłospamiętam przez cały dom, bo drzwi kuchni zwykle zostawały otwarte przez PaniąWierzbicką, która, jak to zwykle bywa, tylko chciała „wstąpić na chwilkę i zaraz pójść”.U Wierzbickich był syn imieniem Zdzisław, mający wtenczas ok. 12 lat, który posiadałwówczas rzadki rower i mnie zabierał na ramie na długie wycieczki. Z rodziną Wierzbickichna gospodarstwo przyszła też czarna dobroduszna kobyła Murdel. Tej jesieni niemieccyrolnicy jeszcze sami zbierali zbiory, ale zaoranie pól po zbiorach już nastąpiło razem z polskimigospodarzami. W listopadzie administracja sowiecka w Zittau zarządziła, że za pomocąwąskotorówki wyjechano do pól między Rybarzowicami a Wałdem (dolne Opolno) i wykopanoi załadowano tam kartofle dla głodujących mieszkańców przepełnionego Zittau.W listopadzie ojciec moich przyjaciół Scholz, przebywających w Zittau, przybył do nichz niewoli i poszedł najpierw sam przez Nysę do Reichenau-Rychwałdu (dom ich już nieistnieje przy ul. Listopadowej). Jego brat i sąsiad (dom nie istnieje) Scholz – fryzjer, obokmechanika koparki Slawski już był obecny i wykonywał swój zawód ku polsko-niemieckiemuzadowoleniu. Alfred Scholz natychmiast dostał pracę jako palacz w kotłowni byłej26

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!