PM Kwiecień 2010 - Tczew, Urząd Miasta

PM Kwiecień 2010 - Tczew, Urząd Miasta PM Kwiecień 2010 - Tczew, Urząd Miasta

10.07.2015 Views

www. tczew.plwww.bip.tczew.plUrząd Miejski w Tczewie – Wydział Spraw KomunalnychPRACOWNIA EDUKACJI EKOLOGICZNEJ83-110 Tczew, ul. 30 Stycznia 1, tel./fax (058) 531 76 41www.pee.tczew.ple-mail: pee@um.tczew.plX KONKURS „Z EKOLOGIĄ ZA PAN BRAT”Praca laureatki I miejsca za temat „Pamiętajcie o nas, bo wyginiemy!” – kategoria gimnazjaZatłoczonymi ulicami Londynu wędrowałowielu przechodniów. Jak każdegoranka dorośli spieszyli do pracy,a młodzież do szkół. Po brudnych ulicachpędziły setki samochodów. Całe miastotętniło życiem, nie wiedząc, co działo sięna Górze. A działo się wówczas wiele.Tysiące kilometrów nad ziemią,w najpiękniejszym ogrodzie jaki kiedykolwiekistniał, przed chatką, na drewnianejławie siedział Bóg. Zapragnął onponownie ujrzeć podopiecznych. Zawołałich, a oni w mgnieniu oka pojawili sięprzed Stwórcą. Byli nieziemsko piękni,a każdy z nich obdarzony został niepowtarzalnązdolnością. Bóg zwrócił się doswych najwierniejszych Aniołów:– Kero, Ceathely, Tarquinie, Shekherze,Medarcie i ty Isaacu, udajcie się doStrażnika Ranalotha i przekażcie mume poselstwo – mówiąc to, wręczył Ceathelyzapieczętowany zwój.Bez słowa wypełnili wolę Ojca.*Kassak głupcze! – ryknął Hoosh-Pak,przywódca Cieni. – Gdzie tyle czasu sięszwendałeś?!– Ależ... Panie – wybełkotał Kassak.– Myślę, że zdobyłem dla ciebie istotneinformacje.– To czego tak stoisz?! Mów!– Panie, jeden z Aniołów wie, gdzieukryty jest święty artefakt Agkar-Mín,zgodził się wyjawić tę wielce skrywanątajemnicę w zamian za wolność i nieśmiertelność.– Jeden z Aniołów powiadasz? – zamyśliłsię Hoosh-Pak. – Przyprowadź go domnie! – rozkazał.*Victorre usiadł na kanapie przed telewizorem.Z zainteresowaniem spojrzałna nadawane wiadomości. Spiker mówiło wydarzeniach, które miały miejsceubiegłej nocy w Nowym Orleanie, Bostoniei Phoenix. Doszło tam do serii dziwnychi brutalnych napadów. Każda zezbrodni została popełniona w ten sam okropnysposób. Nikt z zaatakowanych nieprzeżył. Policja odnalazła jedynie jednegoświadka, który zeznał, że widział całezajście oraz pewną istotę, która jednymruchem dłoni powaliła i zabiła czterechmężczyzn. Policja podeszła do tych zeznańbardzo sceptycznie i poradziła panuodwiedzenie poradni psychiatrycznej.*Na całym świecie dziesiątki tysięcyludzi zginęło w niewytłumaczalnych okolicznościach.W Azji doszło do kilkuset tysięcyzachorowań na chorobę wywołanąnieznanym wirusem, z czego kilkadziesiąttysięcy osób zmarło. Naukowcy obawiająsię rozprzestrzenienia choroby.*Po całym niebie niósł się rozgniewanygłos Boga:– Dlaczego nie uchroniliście ludzi, gdyspadające ze szczytu Kilimandżaro tonyśniegu zasypywały ich wioski?! Dlaczegonie powstrzymaliście mknących tsunami,które zalewały piramidy?! Dlaczegonie zainterweniowaliście, gdy Dubajnawiedziło siedem huraganów, niszczącprzy tym najwyższy budynek w świecie?!Przez waszą niekompetencję zginęłowiele niewinnych istnień!Bóg spoglądał w twarze Aniołów.Wszyscy mieli kamienne oblicza i przepełnionebezgranicznym smutkiemoczy. Lecz jednego brakowało...*W mrocznych czeluściach lochówzamku Kazath–Nar zwołano nadzwyczajnezgromadzenie. Przy potężnym,dębowym stole, wśród oparów kadzidełi blasku świec siedziało sześciu Cienii ich przywódca. Wszyscy zawzięciedyskutowali.– Musimy coś zrobić, by ludzie szybciejumierali – wtrącił z poirytowaniemKaysed. – To wszy– stko za długo trwa.Anioły niedługo mogą zorientować się,o co w tej całej bitwie chodzi...– Czy nie możemy od razu zabić wszystkichludzi??? – zaproponował Kassak.– Po co się z tym tyle męczyć?– Durniu!!! – warknął Hoosh-Pak. – Nicnie rozumiesz!!!W mgnieniu oka poderwał sztyletleżący na stole i z impetem cisnął nimw Kassaka. Nóż ze świstem przeleciałprzez jego głowę (nie wyrządzając mużadnej krzywdy, ponieważ nic co materialne,nie może Cienia zranić) i wbił siępo rękojeść w kamienną ścianę.– Czy wiesz co mogłoby się stać, gdybyśmytak postąpili?!! – wykrzyknąłHoosh-Pak – Zwrócili-byśmy wtedy nasiebie niepotrzebnie uwagę Boga, a takcały jego gniew spadnie na Anioły. Dopierogdy zgładzi je z powierzchni, Ziemizorientuje się, że były niewinne.– Ależ panie... – wydukał Kassak. – Jatylko pomyślałem...– To więcej nie myśl!!! – warknął Przywódca.– Tak jak mówiłem – Kaysed upił łykwina. – Trzeba coś z tym zrobić...*Był piękny, sobotni poranek. MłodaJaponka siedziała wraz z chłopakiemna ławce w parku. W dłoni trzymała pałeczkęwęgla, a na kolanach szkicownikz pustą kartką. Chłopak opowiadało wczorajszym dniu na uczelni. Po chwilizadał jej pytanie, lecz odpowiedziała mujedynie cisza. Ponownie je powtórzył, ale16 Środowiskoznowu nie doczekał się odpowiedzi. Daisukespojrzał na nią. Zapatrzona gdzieśw dal dziewczyna szybko nanosiła węglemlinie na kartkę. Z przerażeniemujrzał, że czarne niegdyś oczy Natsukostały się mleczne i bez wyrazu, jak gdybyzaszły mgłą. Złapał ją za ramionai lekko potrząsnął. Zawołał do niej poimieniu, lecz nadal nic nie zmieniło sięw jej zachowaniu. Gdy Daisuke zrozpaczonynie wiedział już co ma robić, Natsukojakby obudzona z transu nagle sięporuszyła. Obróciła się do ukochanego,a leżący dotychczas na kolanach dziewczynyrysownik spadł na ziemię. Spojrzałana chłopaka swymi, czarnymi jakwęgielki oczyma.– Coś się stało skarbie? – spytała jakgdyby nigdy nic.Chłopak wpatrywał się w nią oniemiały.Natsuko pocałowała go i pociągnąwszyza rękę zmusiła do wstania.– Chodź – zachęciła. – Pokażę ci coś.Pobiegli. Wiatr zawiał. Przewróciłkartkami leżącego w trawie szkicownika,otwierając go na ostatniej zarysowanejstronie.Rysunek w porównaniu z pozostałymiszkicami sprawiał wrażenie, jakbynie został namalowany przez Natsuko.Grube, szybko kładzione kreskiprzedstawiały iście dantejskie sceny.Niemalże wszystko płonęło. Spod gruzówzniszczonych budynków próbowaliwydostać się ranni ludzie. Dookoła panowałchaos. Ciemne, burzowe chmurykotłowały się na czarnym niebie, a wydostającesię z nich pioruny z potężnąsiłą uderzały w zrujnowaną, niebezpiecznieprzechyloną wieżę Eiffla...*Cienie jeden za drugim szły wąskąścieżką wiodącą do Niebiańskich Wrót.Po obu stronach dróżki rósł dziki, gęstyi nieprzenikniony las pełen przeróżnych,dziwnych stworzeń, które tak na– prawdęnigdy nie powinny istnieć na tymświecie. Przewodził im jeden z Aniołów,Shekher. Wskazywał drogę do ŚwietlistejKomnaty, bowiem tylko Bóg, on i siedmioroinnych Aniołów znali jej położenie.Przejścia przez wrota strzegł Cherubinnoszący imię Strażnik Ranaloth.Idąc z przodu Shekher słyszał mrożącąkrew w żyłach rozmowę Cieni. Vadwłaśnie przechwalał się Quethiyr, jak toprzed trzema dniami jednym ruchemzabił czterech mężczyzn. Usłyszawszyto, Quethiyr zaśmiała się tak przerażająco,jak świat jeszcze nie słyszał.– Czterech mężczyzn powiadasz? W takimrazie musieli być pijani... – parsknęła.– Ja wczorajsze– go dnia pozbawiłamżycia trzystu, a może i czterystu

www.bip.tczew.plwww. tczew.plUrząd Miejski w Tczewie – Wydział Spraw KomunalnychPRACOWNIA EDUKACJI EKOLOGICZNEJ83-110 Tczew, ul. 30 Stycznia 1, tel./fax (058) 531 76 41www.pee.tczew.ple-mail: pee@um.tczew.pl– PUBLIKUJEMY NAJLEPSZE PRACEwieśniaków...– Zamknijcie się idioci!!! – uciszył ichHoosh-Pak. – Bo inaczej skończycie jaktamci wieśniacy!!!*Ojcze! – wydyszał zmęczony Shekherstając przed obliczem Boga.Stwórca wpatrywał się w lśniący,szemrzący strumyk, po chwili zamyślonyrzekł:– Czyż nie uważasz, że ludzie piękniekochają?– Ależ Oj...– Jakież przecudne z nich istoty...– przerwał mu, dalej zachwycając sięStworzyciel.– Panie... – zająkał się Anioł. – Panie,proszę zechciej mnie wysłuchać!– A więc słucham – Bóg spojrzał z uwagąna podopiecznego swymi mądrymi,błękitnymi oczyma.Shekher przez chwilę wpatrywał sięw swego rozmówcę ze strachem i obawą,po czym rzekł:– Czy pamiętasz Ojcze istoty, o którychnam niegdyś opowiadałeś? O upadłychaniołach? One... – tu zatrzymał się nachwilę, by wziąć głębszy oddech. – Onewybiły się, nabrały sił, są teraz potężne.– Potężne? Ale jakże to się stało?– To nie jest mi wiadome, lecz dowiedziałemsię, że chcą posiąść święty artefaktAgkar-Mín. By go zdobyć, chcą zgładzićludzi, a zarazem Nas Aniołów, by w końcupozbyć się i ciebie Panie... Ludzie niemalcałkowicie już wymarli, pozostałomoże kilkuset przedstawicieli gatunku.Cienie, bo tak się teraz nazywają, właśniesą na drodze do Niebiańskich Wrót.Prowadziłem ich, lecz w porę oprzytomniałem.Wybacz mi Ojcze...– Idź, ogłoś swym pobratymcom, by gotowalisię do starcia z wrogiem... – rozkazałBóg. – Ja muszę jeszcze coś zrobić.*W którą teraz stronę? – powiedziałazirytowana Quethiyr patrząc na rozwidlającąsię w trzy strony ścieżkę.– Chodźmy w prawo – rzekł po chwilizastanowienia Tosha.– Głupiś! Przyjrzyj się uważnie... – poradziłKaysed. – Cała jest wydeptana. Totani podstęp Aniołów... Musimy wybraćtę na lewo...– A może jednak pójdziecie na wprost?– usłyszeli delikatny kobiecy głos.Przerażeni odwrócili się. Za nimiw odległości kilkudziesięciu metrówstali Aniołowie. W ich twarzach możnabyło dostrzec nieukrywaną wściekłość.Z tłumu wystąpił Bóg.– I co nam zrobisz? – wykrzyknął Hoosh-Pak. – Spalisz nas? A może ześlesz nasna Ziemię? – zamyślił się. – Zapomniałem...cztery tysiące lat temu już to zrobiłeś!!!Nie masz nad nami żadnej władzy!Nie zdołasz nas powstrzymać...– Owszem, nie zdołam tego uczynić – przemówiłBóg. – Ale istnieje ktoś kto zdoła...– Nie kłam... – rzekł Przywódca Cieni.– Ja nigdy nie kłamię – stwierdził Bóg.– Ale ja tak...Z rozstępującego tłumu wyłonił sięmłody, czarnowłosy mężczyzna o tajemniczymfiołkowym spojrzeniu. W lewej dłonitrzymał czarne, lśniące puzderko.– Czy to jest...?? – zapytał przerażonyKaysed.– Tak, to Puszka Pandory... – odpowiedziałczarnowłosy Lucyfer. – Wygnani z niebatrafiliście pod mą władzę. Złamaliścienajświętszy zakaz i otworzyliście Puszkę.Uwolniliście całe zamknięte w niej złoi nieszczęście, skazując ludzi na wiecznepotępienie. Teraz za to zapłacicie... – mówiącto uchylił wieczko puzderka.Na oczach zebranych Aniołów pudełeczkowciągnęło Cienie do środka. IchPraca laureatki I miejsca za temat „Pamiętajcie o nas, bo wyginiemy!”– kategoria szkoły ponadgimnazjalne.Popatrz na mnie. Spójrz, chociaż raz,właśnie teraz, gdy umieram, bezwstydniepełzając u twoich stóp i błagająccię o łaskę. Czyżbyś nie mógł na mniepatrzeć, mój oprawco? Może to widoki odór mojej krwi napawa cię obrzydzeniem?Chcesz powiedzieć, że maszsumienie i to ono każe ci odwrócić odemnie wzrok? A może nareszcie zauważyłeś,że ja też jestem istotą żywą, żeodczuwam ból i że twoja broń sprawiła,że moje kruche życie wypływa?Chciałeś mnie zabić „czysto”,jak to mówicie. Oczywiście, to mojawina. Gdybym nie zaczęła uciekać,pewnie już bym nie żyła. O, jakżecię przepraszam za swoją… niefrasobliwość.Czy bardzo urazi cię to,że swoje przeprosiny właśnie wyrzygałam,urozmaicając tę dzielącąnas jak mur czerwoną plamę? Mamnadzieję, że tego nie zapomnisz. Niezasługujesz na to, by zapomnieć!Pamiętajcie o nas, bo wyginiemy.Już wymieramy i to właśnie za sprawątakich morderców jak ty. Pracujesz,zarabiasz na nas. Sprzedajesznasze trupy tam, gdzie przerobiąnas na futra, kurtki, dywany, buty,kanapy. Cokolwiek!Ciekawe, czy gdybyś strzelił przypadkiemdo człowieka, byłbyś w staniestać tak spokojnie, czekając, aż wreszcieumilknie jego skowyt? Zapewniamcię, że zraniony człowiek tak jak jarównież umrze. Ja jednak jestem tylkozwierzęciem, nie wyglądam jak tyi chcesz wierzyć, że nie jestem w stanieodczuwać tak samo. Zdziwiłbyś się!Środowiskodzikie wrzaski przez jeszcze jakiś czasniosły się echem po lesie. Gdy było jużpo wszystkim puszka zamknęła się.– Bracie, przechowaj ją w bezpiecznymmiejscu. Minie jeszcze wiele stuleci nimznajdzie się następny głupiec, który jąotworzy – powiedział Lucyfer, wręczającPuszkę Pandory Bogu.*– Wciąż zadaję sobie pytanie, czemu ludziebyli tak podatni na działania Cieni– rzekła Kera.– To ludzie przyczynili się do swojej zagłady– stwierdził Isaac. – Ich serca przepełnionegrzechami, złem i okrucieństwem,stawały się dla Cieni pożywieniem. Todzięki nim odzyskały swą dawną moc.Gdyby nie to, Cienie nie mogłyby ich nawettknąć. Ale to już przeszłość...Karolina Buczkowska z kl. 1 H– Gimnazjum nr 3 w TczewiePatrzę na ciebie i nienawidzę twojejręki, palca, który zaraz pociągnie za spust.Nienawidzę całego ciebie, bo wiem, że będzieszżył. Będziesz zabijał dalej!Cóż to za różnica, wieloryb, lis czyjakiekolwiek inne zwierzę, zagrożoneczy nie? Dla ciebie to zysk!Ja akurat znalazłam się na twojejdrodze. Nie interesuje cię to,że miałam szczenięta, które umrąwkrótce z głodu. Nie interesuje cięfakt, że też chciałabym żyć. Ty niechowasz do mnie urazy. Wiem!Chcesz tylko zarobić te swoje pieniądze!Tak swoją drogą, nigdy nie zauważyłeś,że monety pachną trochę jakkrew? No tak, dla ciebie przecież pieniądzenie śmierdzą. A szkoda. Czy chociażpamiętasz, że masz je dzięki nam, twoimofiarom? Stosom trupów?!Gratulacje, wreszcie spojrzałeśw moją stronę, choć nie w mojeoczy. Czego się boisz? Już nie mamnawet siły, żeby cię ugryźć…Nie bój się, spójrz na mnie. Takwygląda śmierć. Obrzydliwa, cuchnącai pełna krwi. Bolesna, trwającajuż chyba całe wieki, na przemianlodowata i gorąca.Tak właśnie wygląda moja śmierć,prawda?!Ty zasłużyłeś na gorszą, kłusowniku!Morderco! Oprawco…!…Człowieku? Śmiesz jeszczetwierdzić, że nim jesteś? Zastanów się,czy naprawdę zasługujesz na to jakżedumne miano.Dominika Andrzejewska z kl. 1 A– I Liceum Ogólnokształcące w Tczewie17

www. tczew.plwww.bip.tczew.pl<strong>Urząd</strong> Miejski w <strong>Tczew</strong>ie – Wydział Spraw KomunalnychPRACOWNIA EDUKACJI EKOLOGICZNEJ83-110 <strong>Tczew</strong>, ul. 30 Stycznia 1, tel./fax (058) 531 76 41www.pee.tczew.ple-mail: pee@um.tczew.plX KONKURS „Z EKOLOGIĄ ZA PAN BRAT”Praca laureatki I miejsca za temat „Pamiętajcie o nas, bo wyginiemy!” – kategoria gimnazjaZatłoczonymi ulicami Londynu wędrowałowielu przechodniów. Jak każdegoranka dorośli spieszyli do pracy,a młodzież do szkół. Po brudnych ulicachpędziły setki samochodów. Całe miastotętniło życiem, nie wiedząc, co działo sięna Górze. A działo się wówczas wiele.Tysiące kilometrów nad ziemią,w najpiękniejszym ogrodzie jaki kiedykolwiekistniał, przed chatką, na drewnianejławie siedział Bóg. Zapragnął onponownie ujrzeć podopiecznych. Zawołałich, a oni w mgnieniu oka pojawili sięprzed Stwórcą. Byli nieziemsko piękni,a każdy z nich obdarzony został niepowtarzalnązdolnością. Bóg zwrócił się doswych najwierniejszych Aniołów:– Kero, Ceathely, Tarquinie, Shekherze,Medarcie i ty Isaacu, udajcie się doStrażnika Ranalotha i przekażcie mume poselstwo – mówiąc to, wręczył Ceathelyzapieczętowany zwój.Bez słowa wypełnili wolę Ojca.*Kassak głupcze! – ryknął Hoosh-Pak,przywódca Cieni. – Gdzie tyle czasu sięszwendałeś?!– Ależ... Panie – wybełkotał Kassak.– Myślę, że zdobyłem dla ciebie istotneinformacje.– To czego tak stoisz?! Mów!– Panie, jeden z Aniołów wie, gdzieukryty jest święty artefakt Agkar-Mín,zgodził się wyjawić tę wielce skrywanątajemnicę w zamian za wolność i nieśmiertelność.– Jeden z Aniołów powiadasz? – zamyśliłsię Hoosh-Pak. – Przyprowadź go domnie! – rozkazał.*Victorre usiadł na kanapie przed telewizorem.Z zainteresowaniem spojrzałna nadawane wiadomości. Spiker mówiło wydarzeniach, które miały miejsceubiegłej nocy w Nowym Orleanie, Bostoniei Phoenix. Doszło tam do serii dziwnychi brutalnych napadów. Każda zezbrodni została popełniona w ten sam okropnysposób. Nikt z zaatakowanych nieprzeżył. Policja odnalazła jedynie jednegoświadka, który zeznał, że widział całezajście oraz pewną istotę, która jednymruchem dłoni powaliła i zabiła czterechmężczyzn. Policja podeszła do tych zeznańbardzo sceptycznie i poradziła panuodwiedzenie poradni psychiatrycznej.*Na całym świecie dziesiątki tysięcyludzi zginęło w niewytłumaczalnych okolicznościach.W Azji doszło do kilkuset tysięcyzachorowań na chorobę wywołanąnieznanym wirusem, z czego kilkadziesiąttysięcy osób zmarło. Naukowcy obawiająsię rozprzestrzenienia choroby.*Po całym niebie niósł się rozgniewanygłos Boga:– Dlaczego nie uchroniliście ludzi, gdyspadające ze szczytu Kilimandżaro tonyśniegu zasypywały ich wioski?! Dlaczegonie powstrzymaliście mknących tsunami,które zalewały piramidy?! Dlaczegonie zainterweniowaliście, gdy Dubajnawiedziło siedem huraganów, niszczącprzy tym najwyższy budynek w świecie?!Przez waszą niekompetencję zginęłowiele niewinnych istnień!Bóg spoglądał w twarze Aniołów.Wszyscy mieli kamienne oblicza i przepełnionebezgranicznym smutkiemoczy. Lecz jednego brakowało...*W mrocznych czeluściach lochówzamku Kazath–Nar zwołano nadzwyczajnezgromadzenie. Przy potężnym,dębowym stole, wśród oparów kadzidełi blasku świec siedziało sześciu Cienii ich przywódca. Wszyscy zawzięciedyskutowali.– Musimy coś zrobić, by ludzie szybciejumierali – wtrącił z poirytowaniemKaysed. – To wszy– stko za długo trwa.Anioły niedługo mogą zorientować się,o co w tej całej bitwie chodzi...– Czy nie możemy od razu zabić wszystkichludzi??? – zaproponował Kassak.– Po co się z tym tyle męczyć?– Durniu!!! – warknął Hoosh-Pak. – Nicnie rozumiesz!!!W mgnieniu oka poderwał sztyletleżący na stole i z impetem cisnął nimw Kassaka. Nóż ze świstem przeleciałprzez jego głowę (nie wyrządzając mużadnej krzywdy, ponieważ nic co materialne,nie może Cienia zranić) i wbił siępo rękojeść w kamienną ścianę.– Czy wiesz co mogłoby się stać, gdybyśmytak postąpili?!! – wykrzyknąłHoosh-Pak – Zwrócili-byśmy wtedy nasiebie niepotrzebnie uwagę Boga, a takcały jego gniew spadnie na Anioły. Dopierogdy zgładzi je z powierzchni, Ziemizorientuje się, że były niewinne.– Ależ panie... – wydukał Kassak. – Jatylko pomyślałem...– To więcej nie myśl!!! – warknął Przywódca.– Tak jak mówiłem – Kaysed upił łykwina. – Trzeba coś z tym zrobić...*Był piękny, sobotni poranek. MłodaJaponka siedziała wraz z chłopakiemna ławce w parku. W dłoni trzymała pałeczkęwęgla, a na kolanach szkicownikz pustą kartką. Chłopak opowiadało wczorajszym dniu na uczelni. Po chwilizadał jej pytanie, lecz odpowiedziała mujedynie cisza. Ponownie je powtórzył, ale16 Środowiskoznowu nie doczekał się odpowiedzi. Daisukespojrzał na nią. Zapatrzona gdzieśw dal dziewczyna szybko nanosiła węglemlinie na kartkę. Z przerażeniemujrzał, że czarne niegdyś oczy Natsukostały się mleczne i bez wyrazu, jak gdybyzaszły mgłą. Złapał ją za ramionai lekko potrząsnął. Zawołał do niej poimieniu, lecz nadal nic nie zmieniło sięw jej zachowaniu. Gdy Daisuke zrozpaczonynie wiedział już co ma robić, Natsukojakby obudzona z transu nagle sięporuszyła. Obróciła się do ukochanego,a leżący dotychczas na kolanach dziewczynyrysownik spadł na ziemię. Spojrzałana chłopaka swymi, czarnymi jakwęgielki oczyma.– Coś się stało skarbie? – spytała jakgdyby nigdy nic.Chłopak wpatrywał się w nią oniemiały.Natsuko pocałowała go i pociągnąwszyza rękę zmusiła do wstania.– Chodź – zachęciła. – Pokażę ci coś.Pobiegli. Wiatr zawiał. Przewróciłkartkami leżącego w trawie szkicownika,otwierając go na ostatniej zarysowanejstronie.Rysunek w porównaniu z pozostałymiszkicami sprawiał wrażenie, jakbynie został namalowany przez Natsuko.Grube, szybko kładzione kreskiprzedstawiały iście dantejskie sceny.Niemalże wszystko płonęło. Spod gruzówzniszczonych budynków próbowaliwydostać się ranni ludzie. Dookoła panowałchaos. Ciemne, burzowe chmurykotłowały się na czarnym niebie, a wydostającesię z nich pioruny z potężnąsiłą uderzały w zrujnowaną, niebezpiecznieprzechyloną wieżę Eiffla...*Cienie jeden za drugim szły wąskąścieżką wiodącą do Niebiańskich Wrót.Po obu stronach dróżki rósł dziki, gęstyi nieprzenikniony las pełen przeróżnych,dziwnych stworzeń, które tak na– prawdęnigdy nie powinny istnieć na tymświecie. Przewodził im jeden z Aniołów,Shekher. Wskazywał drogę do ŚwietlistejKomnaty, bowiem tylko Bóg, on i siedmioroinnych Aniołów znali jej położenie.Przejścia przez wrota strzegł Cherubinnoszący imię Strażnik Ranaloth.Idąc z przodu Shekher słyszał mrożącąkrew w żyłach rozmowę Cieni. Vadwłaśnie przechwalał się Quethiyr, jak toprzed trzema dniami jednym ruchemzabił czterech mężczyzn. Usłyszawszyto, Quethiyr zaśmiała się tak przerażająco,jak świat jeszcze nie słyszał.– Czterech mężczyzn powiadasz? W takimrazie musieli być pijani... – parsknęła.– Ja wczorajsze– go dnia pozbawiłamżycia trzystu, a może i czterystu

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!