10.07.2015 Views

Fronda21-22

Fronda21-22

Fronda21-22

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

PISMO POŚWIĘCONEFRONDANr 21/<strong>22</strong>REDAKCJAGrzegorz Górny, Rafał Smoczyński, Sonia SzostakiewiczZESPÓŁNikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska, Marek Jan Chodakiewicz,Piotr Frączyk-Smoczyński, Mariusz Gajda, Adam Jagielak,Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Paweł Skorowski,Piotr Soluch, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiPROJEKT OKŁADKIPaweł SaramowiczKOREKTA I ADIUSTACJAAleksander KopińskiOPRACOWANIE GRAFICZNEJan ZielińskiIlustracja na stronie 45: Mateusz MichalkiewiczCzasopismo -zostało wydane przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa NarodowegoADRES REDAKCJIskr. poczt. 65, 00-968 Warszawa 45tel/fax 6<strong>22</strong> 39 88fronda@fronda.plwww.fronda.pl© Fronda Sp. z o.o.DRUKApostolicum, 05-091 Ząbki, ul. Wilcza 8SPRZEDAŻ HURTOWAAkademia KLON Sp. z o.o. tel.: (0<strong>22</strong>) 632 32 62PODZIĘKOWANIAKazimierz Andruszkiewicz, Krzysztof Bączyk, Piotr Ciompa, Mariusz Dzierżawski,Sławomir Głowiński, Tadeusz Grzesik, ks. Zenon Hanas SAC, Zbigniew Kozak,Agata Królikowska-Wąsik, Stanisław Mikke, Krzysztof Pernach, Leszek Pokrowicz,Paweł Poncyljusz, Jacek Rusiecki, Leszek Zebrowski, Marek ŻurowskiRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.ISSN 1231-6474


S P I S R Z E C Z YPIOTR CIELESZna spacerze z sopotu do Jelitkowa 7KRZYSZTOF KOEHLERMsza o czwartej 9KALINA KULCZYCKACzarna strona 14*** [Powiem: umyj mi stopy] 1520 lat po ślubie 16KAROL MADĄ)MiędzySłowia 18SONIA SZOSTAKIEWICZTysiąc lat samotności 26ATTILA SZALAIUltima ratio i jej cena,czyli kwaśne wino św. Stefana 46CRZECORZ WEICTKrucjata (o) Warneńczyka 58ZENON CHOCIMSKISprzymierzeńcy z ducha 74JANOS TISCHLER1 do szklanki, i na tanki 82CERCELY UNGVARIPehm i Csermanek 88MARTA SCHMIDTBóle fantomowe transformacjialbo o pożytkach z walki z antysemityzmem 100ZIMA.20003


AKOS JEZSÓMówimy: partia, myślimy: sekta 146ROZMOWA Z TOMASEM MOLNAREMPotrzeba nowego Diderota 160ROZMOWA Z K5.RICHARDEM NEUHAUSEMCzłowiek nie jest skazany na klęskę 174ESTERA LOBKOWICZDemokracja-teokracja czyli nędza chadecji 184MAREK KONOPKOLewy profil Nixona 192ZOFIA KASPRZAKSamokolonizacja albo euro-bałwochwalstwo 196NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKINowa świecka tradycja.czyli narodziny polskiego liberalizmu 200TOMAS MOLNARReligia, Kościół, nowoczesność 212KENNETH R. CRAYCRAFT JR.„Tolerując" chrześcijaństwo aż po marginalizację <strong>22</strong>6GILBERT KEITH CHESTERTONDlaczego jestem katolikiem 242BOHDAN KOROLUKDrugie zabicie Petlury 252MIECZYSŁAW SAMBORSKIDemianiuk w Jerozolimie 262JERZY TOTTENHORNMarksizm niepoprawny politycznie 270KASZA 1 ŚRUBOKRĘT 2824FRONDA 21/<strong>22</strong>


PAWEŁ LISICKIPowiastka o niewierze 294ZBIGNIEW WARPECHOWSKISoc-postmodernizmczyli sztuka kontenerowa (refleksje sceptyczne) 314JAN MAROSZ*** [Żona nie jest jak się wydawało monstrancją] 332TADEUSZ GRZESIK*** [siedem certyfikatów wisi na ścianach]*** [w moim mieszkaniu nie gaście światełi ciągle czekajcie na list] 333STEFAN JERZY NIEMENTOWSKIPoemat o przepaści (fragment) 334MAREK HORODNICZYWyobrażenia 342PRZEMYSŁAW BORKOWSKIZ pamiętnika Marcina S.(satyra na współczesną poezję polską) 343PRZEMYSŁAW DULĘBAEmily Dickinson pisze list do świata 344• IMPRIMATURALEKSANDER KOPIŃSKI* Powrót liberalnej ironistki 354WOJCIECH WENCEL* Mistyka zaścianka 368MACIEJ URBANOWSKI* W imię Matki 380ZIMA20005


KRZYSZTOF KOEHLER* Poeta słowiański w skórze łacińskiej, czyli gdziewłaściwie mieszka dusza poety polskiego? 390ANNA BEDNARSKA* Oda chorej duszy 398FILIP MEMCHES* Czas przesądu, dyktatura liczby 404CWIDON SERDELAS* Między kapitanem Żbikiem a Franzem Mauerem,czyli ostatnia saga milicyjna 408Dwa patriotyzmy- Andrzej Gołota vs. Dariusz Michalczewski 414W stronę postczłowieka 420Indeks ksiąg zakazanych 442Wyjaśnienie 443Poczta 444Poczta literacka 450Księgarnie 451Fundusz Frondy 452Noty o autorach 4536FRONDA 21/<strong>22</strong>


PIOTR CIELESZna spacerze z sopotu do Jelitkowaprzeleciała młoda mewato przeleciał Bógzaszczekał wielki biały piesto zaszczekał Bógsłońce jasno świeciłoto świecił Bógmężczyzna i kobieta w średnim wieku uśmiechali się do siebieto uśmiechał się Bógsprzedawca lodów krzyczał„lody lody dla ochłody"to krzyczał Bógmilcząca staruszka spojrzała na mnie przenikliwieto spojrzał na mnie Bógchłopak z dziewczyną tarzali się w piaskuto tarzał się Bógmłody mężczyzna o zielonych włosachjadł powoli smażonego dorszato jadł Bóga szatanZIMA-2000 7


można mi wierzyćlub nieale jawłaśnie janajmniejsze z ziaren w ziemiłyczek powietrzaogień z zapałkiłezka w okunie wiedziałemco robiłgdzie się ukrywałco knułszatantego pięknego lipcowego dniaPIOTR CIELESZ8FRONDA 21/<strong>22</strong>


KRZYSZTOF KOEHLERMsza o czwarteji.Nie dzwonią jeszcze. Odpółnocy idą chmury isłychać pomruki. Gdzieśza górą czai się już wiatr,ale teraz jeszcze słońcepowstrzymało blaski tak trwa,jakby to miało siędziać więcej niż ma -jeszcze jest czas, ale starekobiety wychodzą na drogęi idą do kościoła.Msza o czwartej,jak wypełnieniedrugiej połówkiniedzieli ołowiemsamotnej modlitwy;jeszcze jest czas -ale stare kobietyjuż wychodzą nadrogę;nie wieje jeszcze wiatr,a na asfalt naciera rozpaczliwiesłońce jakby ostatni raz,i wciąż jeszcze jest czas,bo msza jest o czwarteji nic nie musi się staćZIMA-2000 9


wyjątkowego, stare kobietyzapełniają popołudniewyjściem na mszę -tę niedzielną telenowelę,którą grają od dwóch tysięcylat i będą graćtyle ile trzeba (a ile?)lat;jest go tyle, że można wyjśći spokojnie kuśtyk, kuśtykdo drzwi, nim wiatr, nimdeszcz, nim grom; zdążyćprzed,dojść,doczłapać2.Odrywająca się tapeta, nadłamane drzwi,piec, rodzinne zdjęcia, koronki, makaty, krakowiakiw oknach i przekręcanie zamkówcykcyryk;jakby usuwały się spod lawiny,unikały kataklizmu, umykały powodzi;na chybotliwych łódkach wpływałyz wąskich stróżek do szerokiej rzeki;och, gwałtownie się przeleje przez brzegi,i zatopi drogi: po kolana, po pas, żywioł, iniesione prądem całe drzewa, śmieci,jakieś wypłukane przez kataklizm schowkiza drewutnią, kolorowe magazyny,sporo nagich kobiet, strzępy, coukryte to jawne, co jawne tostracone: trzęsienie ziemi, powódź,powietrzna zaraza.10FRONDA 21/<strong>22</strong>


3.I obroń nas: obroń nas: obroń nas,od,zachowaj nas,umieść nas w swoim zanadrzu, wzarękawkach, mufkach, ukryj nasgłęboko, niech oczy nasze, przerażone,nie wiodą po spęknięciach na szpitalnejścianie, niech nie budzi nas trzask wiader,w porze karmienia, niech nie osłania nasstrach o to, co może się stać, niechnie stanie się nic, co by miałoskręcić naszego życia kark, niechnie zdarzy się nic, jeśli może, nicnic, nic; abyśmy się już nie lękali,aby nas nie karmił strach.4.A wtedy zapytał się mnie, czywidziałem, jak się obsuwaziemia!Więc tak mu powiedziałem,że tak, tak widziałem, jak pękłyfundamenty i na nic się zdało,że kobiety z krzykiem biegały iże najpierw ruszyła ziemia, potemrozszedł się dach i to, co ukryte(ach, zacieki nad piecem i śladynaszych igraszek z żoną,ślad jej stopy na ścianie, taki tamnasz znak), stało się jawne. Iwidziałeś nas tam, jakby nagich,odkrytych, wydanych już, ale deszczZIMA-200011


otoczył nas kołdrą; i byliśmywewnątrz, na zawsze znowu już.I to mówiłem mu, ale nie do końca,bo słyszałem trzask, a potem huk, jakbyobsuwała się ziemia, pomyślałem,koniec, no to ładnie, i widziałem ten dach,krach, zwyczajny krach.Było trochę odskładane.I było już przygotowanejak w ręku los,widziałeś nas, twoich,wydanych, obdartych,nagle poddanych5.Nawet gdy nie przyjdzie burzaczekaj na grzmot, na grom!„Starałam się zdążyć,córka przyjechała z miasta,a jej pociąg zakrył stukotgromów, a jej stukanie do drzwipierwsze krople;zerwałyśmy kilka kwiatów, lewkonie,bławatki i te, co rosną koło studni,malwy czerwone, i z nimiposzłyśmy, Ave Maria,do kościoła, niosąc kwiaty,Stella Maris, a potem na grób;o Jasna Gwiazdo morska,o porcie tonących,fala przed namiweszła przez próg"12FRONDA 21/<strong>22</strong>


6.A jeśli nic już, to chociażi świerszcze, i muchy,bo cokolwiek się stanie,to i tak niewiele pozostaniez mowy, strzępy, zdaniaurwane, wcale nie teukładane podług prawideł,ale przypadkowe, wyrwane,ach, ocalone, wcale nie tak, niete, co miały być ocalone,te pozostały jak kamieniewystające nad nurt; więcnie oczekuj tu, że ma się spełnić jakaśgra czy los, czy fatum,nic się nie stanie,wszystko się stanie,cokolwiek się stanie,będzie jak darowane,nie to co chciane,nieposkładane,porozwalane,czy przegrane:do czwartejjeszcze szmatjeszcze maszczasKRZYSZTOF KOEHLERLIPIEC-SIERPIEŃ 2000ZIMA-200013


KALINA KULCZYCKACzarna stronaKiedy w Niebiebawimy się„w dom"nie wiemjak bawić się„w mamę"Nie wiemco to znaczyradość narodzinłzy matkijej czuwanienoce nie przespaneNie znam radościpierwszych kroków stawianychanibóludziecięcej chorobyZnam tylkosmakstworzeniaiśmierci14FRONDA 21/<strong>22</strong>


* * *Powiem: umyj mi stopyumyjei założy płaszcz w kolorzew jakim ja zechcęPowiem: zmień się w dziewczynęa już jej warkocz połaskotał mnie w ramięi zapach jej ciała oddał pokłon życiuPowiem: bądź rzekąi już siedzi ktoś nad jej brzegiemmocząc stopy piszeo jej szumieo czasie który z nią biegniePowiem: bądź białym piecema już kafelki zdobioneręcznie ożywia pisarzna papierzePomyślępowiemnapiszę - ja pisarzpomyślany zapisanyZ1MA-200015


20 lat po ślubieW szafietykazegarZasuszona różaodliczalataz bezbożnejmiłościCzas wpuścił jeżapod pierzynęW małżeńskim łożuwyrosły chwastyDawno dawno temuza lasamiza góramimama z tatąsię kochali16FRONDA 21/<strong>22</strong>


ZIMA-2000 17


Mię dzyS łowiKAROLMADA]Nie wystarczyłoby mi bowiem czasu na opowiadanie o Gedeonie, Baraku, Samsonie,Jeftem, Dawidzie, Samuelu i o prorokach, którzy przez wiarę pokonali królestwa, dokonaliczynów sprawiedliwych, otrzymali obietnicę, zamknęli paszczę lwom, przygasiliżar ognia; uniknęli ostrza miecza i wyleczyli się z niemocy, stali się bohateramiw wojnie i do ucieczki zmusili nieprzyjacielskie szyki...Hbr 11,32-3418FRONDA


Jego imię znaczy BlaskOkrągły i jeszcze wilgotny kamień przeszył powietrze. Zobaczył go tylkoprzez chwilę, gdy przelatywał o palec ponad jego nosem. Poczuł nagły pulsującyból. Przestał się śmiać. Cienka, purpurowa stróżka krwi płynęła wolnokrawędzią zakrzywionego, bo złamanego w dzieciństwie w dwóch miejscachnosa. Spostrzegł ją tylko kątem oka. Nagle cała jego pycha i agresja zniknęły.Na ich miejsce przyszło zdziwienie, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył.Stróżka zdążyła już dopłynąć do ust i poczuł jej słodki smak. Gdyspływała po szorstkiej skórze brody, zdziwienie przerodziło się w rozpacz.Pomyślał o swoich żonach, które oczekiwały z niecierpliwością, zamkniętewe wspaniałym złotym namiocie, na upragniony chrzęst piasku pod jegosandałami. Na myśl o rozkoszy ich objęć, którą właśnie bezpowrotnie traci,ogarnął go niewypowiedziany smutek.Stróżka minęła już jabłko Adama i zniknęła właśnie za kołnierzem ciężkiejbrązowej zbroi. Pomyślał wtedy o swoim synu Dagonie, którego nie zdążyłwychować na dobrego wojownika. Nie zdążył powiedzieć mu nawet o talenciezłota, zakopanym dla niego w pobliżu świątyni, do czasu uzyskaniapełnoletności...Poczuł, że traci świadomość. Osunął się na kolana. Miecz wypadł muz ręki, a chwilę później poczuł, jak leżące na ziemi ostre kamienie przecinająmu skórę na twarzy. Nagle zobaczył rudego dzieciaka z procą za paskiem,jak podnosi z ziemi jego własny ogromny miecz o zakrzywionym ostrzu. Domyśliłsię co chce zrobić i mimowolnie zadrżał. „Ciekawe czy odcięcie głowybardzo boli?" - ta myśl przeszyła mu czaszkę na moment przed tym, jakchłodne ostrze zagłębiło się w jego szyi, tnąc ją na dwie części. „Nie bardzo"- pomyślał zanim przestał myśleć.(06.01.2000)DalilaSamson leżał na plecach w poprzek dużego, cedrowego łoża o przyjemnymczerwonym kolorze. Zgięte w kolanach nogi i głowa zwisały mu bezwładnie poobu stronach pięknego mebla. Jego długie gęste loki spływały na kamienną posadzkęi rozlewały się po niej, niczym wielka czarna kałuża. Miał zamknięteZIMA.200019


oczy, a w przeraźliwie bolącym mózgu wirowały mu ciągle słowa jego kobiety:„Kochasz mnie?", „Zdradź mi więc twój sekret!", „Najdroższy, dlaczego mnieokłamujesz?", „Ukochany mój, proszę, powiedź mi prawdę". Te zdania były jakostre dłuta w ręku sprawnego cieśli, wżynaly się w jego duszę i wycinały z niejpodłużne wióry spokoju, jakby była ona tylko kawałkiem suchego drzewa.Trwało to już bardzo długo. Może dwa, a może trzy tygodnie, nie pamiętał tego.Był śmiertelnie wyczerpany i dawno już stracił kontakt z rzeczywistością.Czuł, że niebawem nie wytrzyma i ulegnie. Podda się jej ślicznym, smutnym,brązowym oczom, jej łzom, jej błagalnym pieszczotom... On, przed którymdrżą wszyscy nieobrzezani mężczyźni Kanaanu... On, który zgniatał w palcachich opancerzone hełmami czaszki... On, który rozrywał gołymi dłońmi pustynnelwy... ma przegrać teraz z jedną filistyńską kobietą? Dlaczego on je takubóstwia? Dlaczego one ciągle uwodzą go swoją pięknością? Dlaczego one takskwapliwie wykorzystują tę jego jedyną słabość?Powoli, z trudem otworzył oczy, z mgły zaczęły wyłaniać się jakieś przedmioty.Dębowy stół, odlany z brązu posążek bogini płodności o szerokich biodrachi obwisłych piersiach, duży dzban na wodę z beżowej gliny, jego zakrzywionymiecz oparty o ścianę, otwarte na oścież drzwi. Spojrzał przez nie. Tużnad wysokim progiem przelatywał właśnie klucz białych bocianów. Podniósłtrochę wzrok. Zoczył własnego osła, jak wygodnie oparty o drgającą z gorącalinię horyzontu, leży na grzbiecie i wyciąga pionowo do góry swoje chude kończyny.Spokojnie skubał kępę trawy, która rosła tuż ponad jego łbem. Przywiązanedo jego wierzchowca lniane sakwy niepokojąco luźno opadały w kierunkusłońca i wyglądało na to, że za moment odwiążą się zupełnie i spadnąw błękitną otchłań nieba. „Co za głupi osioł!" - oburzył się Samson - „Upuścimoje pieniądze!" Zwierzę, niczego nie przeczuwając, odwróciło pysk w stronęwłaściciela i spojrzało na niego beznamiętnym wzrokiem. Z pyska wystawałymu zielone źdźbła, których nie zdążył jeszcze przeżuć. Samson kaszlnął. W odpowiedziosioł zarżał wesoło, ukazując przy tym dwa rzędy mocnych żółtychzębów. „Tego już za wiele! Skręcę mu kark!" - pomyślał mężczyzna i spróbowałwstać, ale okazało się to zadaniem ponad jego nadwątlone siły. Jedynym coosiągnął było nasilenie się, i tak ogromnego już, bólu głowy. W jego skronieuderzały tarany ciepłej krwi w pulsującym, wojennym rytmie skurczów serca.Każde uderzenie potęgowało jego cierpienia, a mury czoła groziły rychłym zawaleniem.Postanowił się uspokoić. Zaczął głęboko, choć nerwowo oddychać.20FRONDA 21/<strong>22</strong>


Nagle, na suficie, nie dalej jak dwa łokcie od niego, przykucnęła, niczymgigantyczny nietoperz, ubrana na czarno postać. Płakała, a jej wielkie łzy odrywałysię od twarzy, szybowały w górę i głośno uderzały o twarde kamienie.Były jak krople potrafiące drążyć skałę. „Dlaczego ty mnie nie kochasz?" -zapytała łkając. „Dlaczego każesz mi cierpieć z ciekawości?" Ostatnią sylabęzagłuszył jednak gwałtowny wybuch płaczu. Samson poczuł jakby przez jegouszy przebijała się filistyńska włócznia. Ból stawał się nie do zniesienia. Walczył.Po raz pierwszy w życiu poczuł, że przegrywa. Resztkami sił próbowałjeszcze opanować swoje myśli. „Zdradź mi swój sekret, proszę..." Teraz, dlaodmiany, w jej głosie brzmiała słodycz miodu. Tej tortury nie mógł już wytrzymać.Poddał się. Słowa wylały się z niego jak wezbrane wody z pękniętejtamy: „Głowy mojej nie dotknęła nigdy brzytwa, albowiem od tona matki jestemBożym nazirejczykiem. Gdyby mnie ogolono, osłabnę i stanę się zwykłymczłowiekiem."Kobieta natychmiast uspokoiła się. Wycisnęła na ustach kochanka długipocałunek i wybiegła przez otwarte drzwi. Samson zobaczył jak wręcza jakiemuśchłopcu mały pieniążek i coś mu tłumaczy. Ogarnął go nagły niepokój.„Dl...?" Stracił przytomność.(28.01.2000)AbiszagW komnacie panował półmrok, światło, ukośnie wpadające dośrodka przez duże, ozdobione lichtarzami okna, tworzyło mieniącesię tęczowo smugi, w których nieustannie krążyły drobinkikurzu. Właśnie tym wirującym pyłkom przyglądał się KrólDawid, półleżąc w wielkim dębowym łożu pod pięcioma piękniezdobionymi kocami z owczej wełny. Dygotał z zimna, mimo iż było dopierookoło dziewiątej godziny dnia. Czekał. Słudzy ponoć już znaleźli „lekarstwo"na jego dolegliwość i właśnie szykowali je do prezentacji. Dawid niecierpliwiepatrzył przed siebie. Kurz, w wielobarwnym strumieniu padającegoprzed drzwi światła poruszał się leniwie, jak młoty robotników, pracującychnieopodal pałacu w palącym jerozolimskim słońcu.Wtem rozległo się głośne i zdecydowane pukanie. „Już są!" - pomyślałWładca.ZIMA-2000 21


- Wejść! - krzyknął głośniej niż możnabyło oczekiwać od jego niemłodej krtani.Drzwi otworzyły się bezszelestnie i równiecicho wkroczyła do królewskiej sypialni kobieca postać. Milcząc, stanęła pośrodkuoświetlonego kolorowym światłem, kawałka dywanu. Drzwi zamknęłysię za nią i zaraz potem rozległ się w komnaciedźwięk, jaki wydają krzyżujące się włóczniestrażników. Dziewczyna odziana byław długą tunikę z niebieskiego egipskiego lnu. Materiał ten był tak przezroczysty,że widać było, iż jest to jej jedyne okrycie. Długie czarne włosy, zaplecionew kilkanaście warkoczy, spływały jej z ramion.Ciszy wypełniającej powietrze nieprzerywały już nawet odgłosy uderzeń dobiegająceniegdyś zza okna. Dziewczyna przez dłuższą jeszcze chwilę stała nieruchomowpatrzona w króla, po czym przestraszyła się, jakby nie zrobiła tego,co jej polecono, i powolnym ruchem zaczęłaodwijać pasek oplatający ją w talii. Dawidpodniósł się nieznacznie na swoim łożu, widzącjak się schyla, chwyta tunikę na wysokości kostek, podnosi ją do góryi zdejmuje przez głowę. Okrycie rzuciła przed swoje stopy i wyprostowała się.Stała teraz naga przed Królem i oczekiwałaz niepokojem na jego słowa. Dawid, onieśmielonyjej ślicznym brązowym ciałem, nachwilę stracił mowę. Jego jabłko Adama gwałtownie poruszyło się w góręi w dół. W końcu z właściwą sobie powagą rzekł:Obróć się. Obróć się, Szunemitko!Niech się nacieszę twoim widokiem!Dziewczyna podniosła zaciśnięte dłoniena wysokość czoła. Niepewna, zaczęła kręcić się w miejscu. Z początku powoli,onieśmielona obecnością Władcy, z czasem jednak coraz szybciej, aż jejpołyskujące czarno warkocze zaczęły wirowaćdookoła jej głowy. W końcu zatrzymałasię, włosy oplotły dookoła jej szyję, a małepiersi falowały przyspieszonym oddechem. „O, jakże piękna jesteś, jakżewdzięczna. Postać twoja wysmukła jak palma, a piersi twe jak grona winne"<strong>22</strong>FRONDA 21/<strong>22</strong>


- układa! Król w myślach wersy pieśni, którą mógłby zaśpiewaćo tej pięknej istocie, gdyby tylko miał w rękachswoją harfę.- Zbliż się, Szunemitko, stań tu, przy moim łóżku.Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie. Teraz dopieromógł się Dawid przyjrzeć dokładnie jej niesamowitejpiękności. Rację mieli słudzy mówiąc, że przewyższa urodą wszystkie dziewiceIzraela, jakie Król w swoim długim życiu widział. Dziewczyna uśmiechnęłasię speszona, jakby wyczuła o czym pomyślał jej Władca. „Zęby twojejak stado owiec wychodzących z kąpieli, każda z nich ma bliźniaczą i nie brakżadnej." Jej ciało lśniło, nasmarowane przez sługi wonnymi olejkami, poczułteż Dawid swój ulubiony, delikatny zapach cynamonu. Nagle Król spostrzegł,że wszechogarniające zimno ustępuje przed przeszywającym go, ażdo koniuszków stóp, gorącym dreszczem podniecenia. Wyciągnął rękęi opuszkami palców dotknął jej szyi. „Szyja twa jak wieża z kości słoniowej."Powoli przesuwał dłoń w dół, a gdy była już na wysokości obojczyka, poczuł,że dziewczyna drży. Palce Króla nie zaprzestały jednak swojej wędrówki. SutekSzunemitki lekko ugiął się pod ich czułym naciskiem, był twardy i nabrzmiały.Podczas gdy jego dłoń przesuwała się niżej, powierzchnia skórypod opuszkami palców zmieniała się. Od gładkości aksamitu jej piersi, poprzezpofałdowania żeber i chropowatą gęsią skórkę brzucha, aż do szorstkiejgęstwiny jej łonowych włosów. „Linia twych bioder jak kolia, dzieło rąkmistrza. Brzuch twój jak stos pszenicznego ziarna okolony wiankiem lilii.Łono twe, czasza okrągła: niechaj nie zabraknie w nim wina korzennego!"Dziewczyna pochylała się nad Królem, aż w końcu jej usta zetknęły sięz jego ustami. „Miodem najświeższym ociekają wargi twe, oblubienico, miódi mleko pod twoim językiem." Nie przerywając pocałunku, miękko, położyłasię na nim. „Smakujesz prawie tak jak Batszeba, gdy ją pierwszy raz miałem,ale za to jesteś piękniejsza od niej."„Uriasz!" - to imię pojawiło się w jego głowie prawie natychmiast potym, jak pomyślał o kąpiącej się w królewskim pałacu Batszebie. Zobaczyłgo. Stał na krawędzi łóżka. Miał krtań przeszytą na wylot strzałą Amonity.Patrzył na niego oczami pełnymi smutku. „Dlaczego on ciągle przychodzi,ilekroć jakaś kobieta kładzie się przy moim boku? Już nie mogę! Przestańmnie dręczyć! Odejdź!"ZIMA-2000 23


Energicznym ruchem odepchnął pieszczącą go dziewczynę. Zaskoczona,upadła pod nogi Uriasza na moment przed tym, jak ten rozpłynął się cichow pomarańczowej mgiełce.(25.01.2000)JasnowidzącaMaryja, mocno zgarbiona i opierająca dłonie na krótkim kijku, siedziałaprzed domem, na małym stołku z kiepsko oheblowanego drzewa cedrowego.Lubiła go bardzo, mimo iż był tak żałośnie nieudany i jedną nogę miał krótsząod pozostałych. Zrobił go dla niej jej Jezus tuż przed swoją Bar Micwą,kiedy miał raptem dwanaście lat. Od tamtej pory woziła go ze sobą wszędzie,jak cenną pamiątkę. Teraz stał przed domem, by jej służyć ilekroć miałaochotę popatrzeć sobie z góry (gdyż domek stał na wzgórzu) na piękne kolumnyświątyni Artemidy Efeskiej i posłuchać przyjemnego dla ucha gwarusprzedawców posążków, który odbity echem docierał do niej tylko częściowoi nie rozpraszał jej, gdy miała ochotę na chwilę modlitwy.Była szósta godzina dnia, słońce ze szczytu swojej niebiańskiej drogiprzyjemnie ogrzewało jej pokryte wieloma zmarszczkami czoło. Przypomniałasobie, jak jej drugi syn, Jan, kiedyś strofował ją, że to niby nierozsądne wygrzewaćsię w południe przed domem. Ona jednak uparła się, że międzyKeszwanem a Nisanem słońce nie operuje tak mocno, żeby mogło to być niebezpieczne.Jan uległ, woląc wykorzystać energię do swojej pracy.A musiała przyznać, że pracował ciężko. Codziennie pisał po kawałku jakiegośważnego listu czy też może była to kronika o życiu Jezusa? Nie wiedziałatego dokładnie, a i spojrzenie na kreślone przez niego znaczki nie wyjaśniłobyjej wątpliwości. Zresztą nie była wścibska i nie zadręczała Janapytaniami, cieszyła się natomiast, gdy czasem zasięgał jej rady w interesującychgo kwestiach, a ona mogła być mu pomocną. Bardzo lubiła pomagać ludziomi nawet teraz, mimo trzęsących się dłoni i bolących pleców, opiekowałasię chorymi z efeskiej gminy. Niestety, nie zawsze pozwalano jej na to,błaganiem wymuszając, by uczestniczyła w jakichś naradach i sporach nadprzeszłością. Godziła się na to, bo nie umiała odmawiać, ale siedziała zawszeniecierpliwie, nie mogąc doczekać się aż ją puszczą do pomocy biednym. Nierozumiała też tych wszystkich tytułów i zaszczytów, jakie dla niej wymyśla-24FRONDA 21/<strong>22</strong>


no, czasem nawet smuciła się bardzo, bo wydawało jej się, że bracia zapominająprzez to o rzeczach znacznie ważniejszych...- Mamo, ile było tych stągwi w Kanie? - krzyknął Jan przez otwarte okno.- Nie jestem jeszcze aż tak głucha... Sześć - odpowiedziała po chwili namysłui zaraz mimowolnie roześmiała się na wspomnienie wyrazu twarzysług, gdy usłyszeli starostę, chwalącego „wodę", której przed chwilą nabrali.Nawet Miriam, czyli Jasnowidząca, nie mogła przewidzieć, że wino będzietak wyborne.- Z czego się mama śmieje? - spyta! już ciszej Jan.- Napisz o głupich minach służących! - powiedziała wycierając rękawemłzę spływającą po jej niegdyś gładkim policzku.- Mamo! To poważna historia o doniosłym znaczeniu teologicznym. -Maryja nie usłyszała jednak końcówki zdania, gdyż zagłuszył ją jej gwałtownywybuch niewinnego, prawie dziecięcego śmiechu.Przechodzące drogą starsze siostry pokiwały z dezaprobatą głowami. Toprzecież nie wypada, żeby taka podeszła w latach osoba, licząca już prawiedziewięćdziesiąt wiosen i do tego powszechnie szanowana, śmiała się przedwłasnym domem jak dziecko, które pierwszy raz w życiu zobaczyło ulicznegoaktora.Maryja tego jednak nie spostrzegła, zamknęła bowiem oczy, chwilę milczała,po czym szeptem zaintonowała modlitwę, której nauczył ją Jezus, do ułożonejprzez siebie melodii: Awinu szebaszamaim itkadasz szemeha tawu malhuteha...(16.01.2000)KAROL MADAJZIMA-2000 25


„Od panowania Turcji aż do czasów dzisiejszych smutekbył dominującym nastrojem w narodzie" - napisał GyulaKornis. Ten smutek wyczuwalny jest w największychwęgierskich dziełach literackich ostatnich czterechstuleci. W patriotycznym hymnie Ferenca Kólcseyaznajduje się prośba, by Bóg dał Węgrom, chociażby „jedenrok szczęścia". Najwybitniejszy symbolista węgierskiEndre Ady pisał, że nad jego krajem unosi się wciąż„węgierski smęt". Znamienne, że kiedy Jan Paweł IIprzybył po raz pierwszy na Węgry w 1991 roku, w powitaniuprzywołał słowa poety Józsefa Eótvósa: „niebodaje każdemu krajowi jakiś skarb" - skarbem Węgrówjest „święty smutek".TYSIĄSAMOTNOŚCISONIASZO STAKIE WI CZ26FRONDA 21/<strong>22</strong>


Kłusuje ze Wschodu na ZachódNa turniej nowy i pogański,A ja pod stołem już wyciągamZ lubością kostniejące ciałoTrzymając krzyż i ziomek szklanki.Endre Ady{Odwieczny Kajan)Kiedy pod koniec IX wieku nadciągnęli ze stepów azjatyckich, kronikarzeniemieccy nazywali ich „plemieniem piekielnym". Byli postrachem całej Europy,swoimi najazdami spustoszyli Lombardię i Bawarię, przez siedem latgrasowali po Półwyspie Apenińskim, podczas łupieżczych wypraw docieralido Bosforu i do Atlantyku. W kościołach rozsianych po całym kontynenciemodlono się wówczas tymi samymi słowami: „Od straszliwych Węgrów -wybaw nas Panie!" Kaznodzieje nazywali ich „biczem Bożym", którym Najwyższysmaga chrześcijan za grzechy.Gdyby do ich łupieżczych wypraw zastosować typologię Feliksa Konecznego,można by stwierdzić, że oto reprezentanci cywilizacji turańskiej zaatakowalicywilizację chrześcijańską. Wkrótce jednak sytuacja miała ulec diametralnejzmianie. Od XI do XVI stulecia to Węgry aż na pięć wieków staną sięgłównym przedmurzem chrześcijańskiej Europy przed podbojami przedstawicielicywilizacji turańskiej - Pieczyngów, Kumanów, Tatarów i Turków.Najazd tatarski w 1241 roku tak doszczętnie zniszczył Węgry, że jedenz ówczesnych kronikarzy niemieckich napisał wprost: „W tym roku państwowęgierskie po 350 latach istnienia zostało zniszczone przez Tatarów". Wojnyz Turkami, znaczone klęskami pod Nikopolis (1396), Warną (1444) czy Mohaczem(1526), doprowadziły w końcu do upadku królestwa węgierskiego.ZIMA-200027


„Tragiczną misją Węgier był przelew krwi za resztę Europy" - pisał filozofGyula Kornis i dodawał: „Gdyby Węgrzy własnym ciałem nie obronili Europyprzed zalewem islamu, Saraceni byliby opanowali Europę, osłabionąszerzącą się podówczas reformacją". A wtedy - według znanego wyrażeniaThomasa Babingtona Macaulay'a - „Koran byłby nauczany w Oxfordzie dodnia dzisiejszego".Węgrzy nie tylko bronilichrześcijaństwa, lecz równieżstarali się praktykowaćje w życiu codziennym.Z dynastii Arpadów,która rządziła krajemprzez trzy wieki, wywodziłasię, w porównaniuz innymi dworami w Europie,największa liczbaświętych, m.in. św. Stefan,św. Emeryk, św. Władysław,Św. Kinga, św. Elżbieta czy Św. Małgorzata. Z kolejnej panującej dynastii- Andegawenów - pochodziła natomiast królowa Polski św. Jadwiga. Tona Węgrzech w XIII wieku powstał Zakon Braci św. Pawła Pierwszego Pustelnika,znanych szerzej jako paulini. W stuleciu następnym król Karol Robertzałożył z kolei zakon rycerski św. Jerzego.Gotyk przywędrował z Francji na Węgry wcześniej niż do Niemiec, bo jużw roku 1210, za pośrednictwem cystersów. W 1367 roku w Pecs powstałtrzeci - po praskim i krakowskim - uniwersytet w Europie Środkowej. Swój„złoty wiek" przeżywały Węgry w XV stuleciu, zwłaszcza za panowania królaMacieja Korwina, który był wielkim mecenasem sztuk - założył uniwersytetw Pozsony (Bratysława), zapraszał na swój dwór najwybitniejszych artystówwłoskich, a o jego smaku świadczy fakt, że do pałacu w Budzie ściągnąłobraz Madonny Leonarda da Vinci.Po upadku Węgier misję buforu, na którym zatrzymywały się najazdy tatarskiei tureckie, wzięła na siebie Rzeczpospolita. Tymczasem z wież kościelnychw Budzie rozlegał się głos muezina, nawołujący mahometan domodłów.28FRONDA 21/<strong>22</strong>


Na próżno łomoczecie w bramę.Potomek Goga i MagogaZawsze odpowiem wam - pytaniem:Czy wolno mi łkać u Karpat progu?Endre Ady (Gog i Magog...)Jak doszło do tego, że emisariusz cywilizacji turańskiej stal się zagorzałymobrońcą cywilizacji chrześcijańskiej? To pytanie odsyła nas do sporów o tożsamośćnarodową Węgrów. Dyskusje takie najczęściej odwoływały się dodwóch wydarzeń historycznych, które zmieniły nie tylko bieg węgierskichdziejów, lecz miały także radykalny wpływ na formowanie się charakteru narodowegoWęgrów. Pierwsze wydarzenie, czyli „przejście przez Karpaty"Madziarów pod wodzą Arpada w roku 896 - jest w węgierskiej świadomościsynonimem porzucenia Azji i wyboru Europy; drugie, czyli przyjęcie koronyprzez św. Stefana z rąk papieża Sylwestra w 1001 roku - symbolizuje porzuceniepogaństwa i wybór chrześcijaństwa.Czy porzucając swą azjatyckość i pogańskie tradycje Węgrzy nie utracąswej tożsamości? To pytanie, zadane przez Koppanya, Vatę, Janosa i innychmadziarskich pogańskich wodzów, którzy jeszcze w XI wieku zbrojnie walczyliz chrześcijaństwem w obronie plemiennych obyczajów, byłoby zupełniezrozumiale. To samo pytanie zadane w XX wieku znaczy jednak coś zupełnieinnego. Współczesny poeta węgierski Gyula Illyes tak przedstawiał wątpliwości,jakie targały Arpadem, gdy ze szczytów Karpat spoglądał w dół narozpościerającą się przed nim Wielką Nizinę:ZIMA-200029


A tam po gór nieznanej stronie?Czym ryty staną się stepowewśród innych szczepów. Czy ojcowienie będą dla swych synów obcy?Założą nowy dom wędrowcyOżenią się i pierworodnywe wszystkim różny będzie od nich,w tutejszym ludzie się roztopi.Od pocałunków Europyrzymskich, słowiańskich i germańskichzblednie złocista skóra, zgaśniekształtny ostrołuk rysich oczu.0 branki piękne, sny urocze,łona głębokie jak cmentarze,gdzie kształt utracą huńskie twarze,mongolskich warg spłowieje blask.1 drogie rysy zatrze czas,te zmarłych ojców stare piętna,które przejmują niemowlętajak żywe znaki współnej schedy!Więc przyszliśmy ze stepu, żebyciała się z duszą zbyć? Bogowiejedynie o podobnych sobie dbają- i co zostanie po nas?Mimo tych rozterek Arpad daje znak do wymarszu i węgierskie hordyschodzą z górskich zboczy ku dolinom. Władca - w poetyckiej wizji Illyesa -„odkrywa zamysł potężniejszy niż krew, niż śmierć, niż duszy siła". Dla samegoIllyesa, dotkniętego „ukąszeniem heglowskim", takim najpotężniejszymzamysłem była dziejowa konieczność, której wyrazem miało być nieuchronnezwycięstwo komunizmu.30FRONDA 21/<strong>22</strong>


Nie dla wszystkich jednak owo „przejście przez Karpaty" oznaczać musiałowybór komunizmu. Niektórzy ze współczesnych twórców węgierskichdostrzegali nieuchronność procesów cywilizacyjnych, podmywających szlacheckiei chrześcijańskie fundamenty kultury narodowej. Odczuwali z tegopowodu rozdarcie między pragnieniem modernizacji kraju a wiernością rodzimejtradycji. Zsigmond Móricz tak zwierzał się swoim czytelnikom: „Mojąudręką jest, dokąd się posuwamy, gdy jesteśmy głosiecielami nowych idei.Dokąd porywamy ze sobą lud?... Mamże głosić rozwiązłość i zgniliznę?...Życia zatrzymać nie mogę. Zycie pędzi w otchłań rozpadu."Ja byłem, Boże, twoją zwariowaną strzałą,Którą teraz wystrzełiłeś daleko...Endre Ady {Przymierzanie się do Boga)Drugim wydarzeniem, które - jak już wspomnieliśmy - szczególnie skupiałouwagę węgierskich historiografów, była koronacja św. Stefana.Co ciekawe, jednym z największych wydarzeń kulturalnych lat 70-tychXX wieku na Węgrzech była wzorowana na Jesus Christ Superstar opera rockowaSzent Istvdn Kirdly - Król Św. Stefan. Zdaniem wielu socjologów przyczyniłasię ona do rozbudzenia węgierskiej świadomości narodowej, przytłumionejkomunistycznymi represjami po roku 1956.Niemal natychmiast nasuwa się pytanie: dlaczego władza socjalistycznapozwoliła, by wystawiono spektakl, którego głównym bohaterem był świętyZIMA-200031


Kościoła katolickiego? W tym samym przecież czasie reżim węgierski represjonowałkatolików, ograniczając możliwość działalności Kościoła.Narracyjną osią opery jest konflikt między Stefanem a jego wujemKoppanym. Ten pierwszy ukazany zostaje jako człowiek kompromisu, kunktator,wręcz oportunista, ale obdarzony trzeźwym i realistycznym spojrzeniem.Drugi z kolei to romantyczny marzyciel, idealista gotów oddać życie zasprawę. Koppany reprezentuje prawdziwą, najbardziej rdzenną węgierskość,dlatego sprzeciwia się przyjęciu chrztu przez Madziarów, ponieważ w następstwietego kroku naród utraci swoje stare wierzenia, zwyczaje, tradycje,a z czasem i tożsamość. Stefan natomiast zdaje sobie sprawę, że układ siłw chrześcijańskiej Europie sprawia, iż niechrześcijański kraj nie ma szans naprzetrwanie. Rozumie, że w polityce decydują nie argumenty, ale siła. Wie,że uparte trwanie narodu przy swej nieskalanej węgierskości, co proponujeKoppany, sprowadzi na ten naród zagładę. Ówczesne mocarstwa nie będąbowiem tolerować w Europie pogańskiego państwa. Dochodzi do wojny domowej,w której Stefan pokonuje Koppanya, rozkazuje zabić go, a następniewymusza na swych rodakach przyjęcie chrztu. Jego chłodna, realistyczna politykaprzynosi korzyści - możliwe staje się być równocześnie Węgremi chrześcijaninem.Komuniści pozwolili na wystawienie owej opery, ponieważ równie dobrzemogłaby ona nosić tytuł Janos Kdddr. Konflikt między Stefanemi Koppanym zdawał się być w takim ujęciu pewną uniwersalną figurą, w którąbez problemów wpisywało się także starcie Kadara i Imre Nagya. Zauważmy,że zarówno Koppany, jak i Nagy, wzbudzają większą sympatię widzów,ale reprezentują odchodzący świat, a swoim uporem ściągają na rodaków kataklizm.Za to św. Stefan i Janos Kadar, chociaż nie są może tak szczerzyi spontaniczni, dzięki chłodnej kalkulacji i poddaniu się historycznej konieczności,tak naprawdę dają narodowi możliwość przeżycia. Lekcja Kadarabyła następująca - jest możliwe być równocześnie Węgrem i komunistą.Powyższa interpretacja chrztu i koronacji św. Stefana stanowi oczywiścieskrajny przypadek legitymizowania własnych rządów. Tym niemniej rysuje sięw niej pewna tendencja, dominująca także w innych koncepcjach historiograficznych.Jej główną cechą jest wyeksponowanie motywacji politycznych władcy,przy zupełnym pominięciu wymiaru duchowego jego decyzji. W takiej wizjichrześcijaństwo występuje jedynie jako narzędzie państwotwórcze.32FRONDA 21/<strong>22</strong>


Tymczasem Stefan od dzieciństwa był wychowywany w duchu religijnym.Największy wpływ miała na niego matka, gorliwa chrześcijanka Sarolta, córkawodza siedmiogrodzkiego, oraz dwójka wychowawców - św. Wolfgangi św. Wojciech. Przez całe swoje życie węgierski władca znajdował się podwpływem myśli kluniackiej, utrzymywał m.in. stały kontakt z opatem ClunyOdilonem, a przez mnicha Boniperta, późniejszegobiskupa Pecs, sprowadzał na swój dwórnowości książkowe z Zachodu. Pod koniec życianapisał dla swego syna Emeryka (także kanonizowanegoprzez Kościół) słynne Upomnienia,które stanowią jeden z najznamienitszychprzykładów średniowiecznej literatury sapiencjalnejw Europie. Te pouczenia dla przyszłegowładcy, które mimo upływu tysiąca lat nadalzachowały swą aktualność (zachwycał się nimiPaul Claudel), ukazują nam króla innego niżdominująca historiografia. To człowiek, w centrumżycia którego znajduje się osoba Jezusa Chrystusa. Władca uznaje swąnicość wobec Zbawiciela, wyraża tęsknotę za Nim i stara się być posłusznymswojemu Mistrzowi, do czego zachęca także syna.Wielu historykom umyka ów wymiar świętości Stefana - świętości potwierdzonejoficjalnie przez Kościół. Otóż w odróżnieniu od takich postaci,jak Temistokles czy Katon, do których możemy czuć szacunek, ale od którychwieje grobowym chłodem, chrześcijańscy święci są żywi nadal po śmiercii dzięki modlitwom, przez tajemnicę „świętych obcowania", uczestnicząrealnie w życiu kolejnych pokoleń. Tak o obecności św. Stefana pośród swojegonarodu opowiadał Gabor Szinte, wspominając mszę świętą, odprawionąprzez Jana Pawła II 20 sierpnia 1991 roku na Placu Bohaterów w Budapeszcie:„Na ten plac, na który w 1948 roku siłą spędzono ludzi, teraz przyszłodobrowolnie pół miliona osób, przyciągniętych osobowością następcy SylwestraII, który 990 lat temu przysłał koronę św. Stefanowi. Znakiem obecnościkróla był relikwiarz z jego ręką stojący na ołtarzu, jakby na znak, że dziełojego rąk wznosi się nad ruinami ostatnich 40 lat. Tak oto na placu zebralisię: papież, węgierski naród i jego pierwszy król. Coś takiego zdarza się razna tysiąc lat, wszyscy Węgrzy głęboko odczuli wagę i bogactwo tej chwili.ZIMA-2000 33


Ojciec Święty, ilekroć w czasie mszy świętej przechodził obok relikwiarza,pochylał z szacunkiem głowę, jakby tym gestem chciał złożyć hołd duszy całegonarodu."Podczas mszy Jan Paweł II powiedział, że „św. Stefan zbudował dom dlawszystkich pokoleń Węgrów", a fundamentem owego domu jest chrystianizm.Podkreślił, że Stefan pozostawił swój testament nie tylko Emerykowi,lecz wszystkim Węgrom. Dał wyraźnie do zrozumienia, że od osobistych wyborówsamych Węgrów zależeć będzie to, czy ich kraj nadal pozostaniechrześcijański.W ten sposób dochodzimy do kolejnego punktu, który we współczesnejhistoriografii bywa niedoceniany. Otóż koncentrując się na pojedynczych wyborachwybitnych jednostek, historykom jakby umykają z pola widzenia decyzjewiększych zbiorowości, które okazują się sumą pojedynczych wyborówzwykłych ludzi. Kiedy czytamy o chrystianizacji jakiegoś kraju, mamy wrażenie,jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki chrzest władcy pociągał za sobąautomatycznie ochrzczenie całego narodu. Najczęściej w tym kontekście historycyprzywołują przykłady narzucania religii siłą i opisują, jak to Mieszkow Polsce, Włodzimierz na Rusi czy Stefan na Węgrzech prześladowali pogan,skazując niektórych na śmierć czy rozkazując niszczyć przedchrześcijańskiemiejsca kultu. Nie ma ani słowa o tym, że ludzie słuchając misjonarzy moglidobrowolnie przyjąć chrzest zauroczeni orędziem zbawczym. W kategoriachpolitycznych, w których za decyzjami kryją się racje siły czy interesu, na takiedecyzje nie ma miejsca.Tymczasem jeszcze zanim Węgrzy przyszli do Europy Środkowej, chrześcijaństwoprzyszło do nich. Już św. Hieronim na przełomie IV/V wieku donosił,że „Hunowie uczą się psalmów", zaś wiadomość ta dotyczyć mogłarównie dobrze Hungarów, gdyż kronikarze późnej starożytności używaliw swych pismach zamiennie pojęć: Hunowie i Hungarowie. Kosmas Indikopleustespisał w połowie VI stulecia, że na ich terenach istniało wiele kościołówi posiadali oni wielu biskupów. Inne świadectwa historyczne mówią, żeużywali nawet Biblii w tłumaczeniu na swój własny język. Wykopaliska archeologicznew Panonii potwierdzają, że Węgrzy, zanim przekroczyli Karpaty,byli już częściowo schrystianizowani. I to nie władcy jako pierwsi przyjmowalichrzest - dopiero w roku 948 ochrzcili się w Konstantynopolu dwajksiążęta węgierscy: Bulcsu i Tormasa.34 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Na mordem wydeptanych drogach,Ze szczytu, gdzie być zawsze chciałem,Poprzez upiory patrząc myśłę:Jak ciężko łos doświadcza Węgrówi Bóg jak słaby jest czasami.Endre Ady (Człowiek w bezczłowieczeństwa władzy)Wkrótce po klęsce pod Mohaczem w 1526 roku, gdzie zginął król Ludwik IIKrólestwo Węgier przestało istnieć i nastąpił podział kraju na trzy częścipierwsza (z Budą, Esztergomem i Temesvarem) znalazła się pod okupacją turecką,druga (z Gyór, Pozsony i Koszycami) pod panowaniem habsburskimtrzecia - Siedmiogród - stała się lennem ottomańskim.Od porażki pod Mohaczem nie minęło jeszcze dziesięć lat, a już nastąpiłacałkowita zmiana sytuacji wyznaniowej wśród społeczności węgierskiejAż trzy czwarte Węgrów porzuciło katolicyzm i przyjęło protestantyzm. Studenciwęgierscy zaczęli masowo opuszczać uniwersytety w Padwie, Boloni:i Ferrarze i przenosić się na uczelnie niemieckie, np. do Witenbergi, gdzie juiwkrótce stworzyli ponad tysiącosobową kolonię.Wydaje się, że Węgrzy poczuli się zdradzeni przez katolicką Europę, którazamiast pomóc swoim współwyznawcom w obronie przed muzułmańskimnajazdem, oddawała się bratobójczym walkom chrześcijańskich władców:najpierw cesarza Karola V z francuskim królem Franciszkiem Ia następnie Ligi Cognackiej z koalicją habsburską.Masowe przechodzenie na protestantyzm można też wytłumaczyć tymże historiozofia luterańska ze swą koncepcją flagellum Dei wyjątkowo trafihw odczucia Węgrów, gdyż przekonująco umiała wyjaśnić im klęskę państw;ZIMA-2000 35


w kategoriach nadprzyrodzonych. W literaturze protestanckiej tego okresuna próżno by szukać wezwań do chrześcijańskiej krucjaty przeciw Turkom.Na pierwszy plan wysuwa się nie walka z wrogiem zewnętrznym, lecz walkawewnętrzna. Jeden z najwybitniejszych kaznodziejów protestanckich AlexisJanos Kecskemeti tak tłumaczył węgierskiej szlachcie nieszczęścia, jakie spadłyna ich kraj:„Królowie i mężowie wojujący są zsyłani przez Boga na ukaranie innychkrajów i narodów jako Nabuchodonozor na Jerozolimę. Podczas karaniaprzeto myślmy nie o wrogu, lecz błagajmy Boga, aby odwrócił od nas nieprzyjaciół,których zesłał przeciwko nam. Nauczmy się, że Bóg potrafi się posługiwaćw wykonaniu swych słusznych wyroków także posługą niewiernych,jako posługą Nabuchodonozora przeciwko Jerozolimie, tak i terazposługą wyznawców Mahometa przeciwko Węgrom i innym narodom. (...)Nauczmy się, jeśli z dopustu Bożego widzimy zagarnianie przez obce ręcenaszych miast i dobytku, nie lamentować, ale cierpieć spokojnie, z podzięką.Nauczmy się, aby mężowie wojujący nie wychwalali swej siły, nie przypisywaliniczego własnym staraniom, ale oddawali chwałę Bogu, bo Bóg jesttym, kto oddaje wroga w ich ręce."Skończyło się sławienie bojowych cnót rycerskich, warunkiem przepędzeniawrogich armii stało się przepędzenie własnych grzechów, oczyszczeniemoralne i duchowa odnowa. Traktowanie klęski państwa jako kary zagrzechy było zgodne nie tylko z wizją teologiczną, lecz również z potocznymdoświadczeniem. Upadek zewnętrzny Węgier był bowiem skutkiem znaczniegłębszego kryzysu wewnętrznego (będzie z nim wiele mieć wspólnego anarchizacjapolskiego życia politycznego w XVIII wieku, z ciągłymi wojnamiszlacheckich stronnictw oraz intrygami magnatów, przedkładających własneinteresy nad dobro ojczyzny). W przeddzień tureckiej ofensywy na Węgry legatpapieski pisał do Rzymu: „Brak tu kierownictwa, brak pieniędzy, brakrządu, brak okrętów, brak porządku... Gdyby za cenę trzech forintów możnabyło uratować kraj, nie znalazłoby się trojga ludzi, którzy by tę ofiarę chcieliponieść."Większość Węgrów opowiedziała się za reformacją w wersji kalwińskiej,która jest bodaj najbardziej pesymistyczną z odmian protestantyzmu. „Odpanowania Turcji aż do czasów dzisiejszych smutek był dominującym nastrojemw narodzie" - pisał już w wieku XX Gyula Komis. Jego zdaniem ten36FRONDA 21/<strong>22</strong>


smutek wyczuwalny jest w największych węgierskich dziełach literackich, jakiepowstały w ciągu ostatnich czterech stuleci - w renesansowych poezjachBalinta Balassiego, klasycystycznych dramatach Józsefa Katony czy romantycznychwierszach Mihalya Vórósmartyego. W hymnie Ferenca Kólcseya,śpiewanym na niemal każdej uroczystości patriotycznej, znajduje się prośba,by Bóg dal Węgrom, chociażby „jeden rok szczęścia". Najwybitniejszy symbolistawęgierski Endre Ady pisał, że nad jego krajem unosi się wciąż „węgierskismęt".Jest znamienne, że kiedy Jan Paweł II przybył po raz pierwszy na Węgryw 1991 roku, to w pierwszych słowach powitania na lotnisku Ferihegy, przywołałsłowa poety Józsefa Eótvósa z 1836 roku, że „niebo daje każdemu krajowijakiś skarb" i że skarbem Węgrów jest „święty smutek".Popatrz, ta gruda z ziemi Węgrów,Jałowa, wywłaszczona. Po coOdurzasz znów zapewnieniami?Co warte: wino, krwi ofiaraI człowiek, gdy począł się Węgrem?Endre Ady (Odwieczny Kajan)W XVI wieku węgierski wódz i poeta Miklós Zrinyi pisał, że jego naród znalazłsię między „niemieckim kłamstwem" a „turecką trucizną". W podobnymduchu wypowiadał się prymas Pazmany w liście do stanów węgierskich: „Jesteśmytu między dwoma potężnymi cesarzami, tak jak palec tkwiący międzydrzwiami a futryną, trzeba nam ginąć zarówno z rąk wroga, jak i z rąkobrońcy". Co ciekawe, w XVII stuleciu Węgrzy wszczynali więcej powstańprzeciw uciskowi ze strony Habsburgów niż ze strony Ottomanów.ZIMA-2000 37


Dopiero w 1686 roku - trzy lata po wiktorii wiedeńskiej - Turcy zostaliwyparci z Budy. W międzyczasie zmieniło się już kwietystyczne nastawieniewęgierskiej szlachty, która niestawianie czynnego oporu tłumaczyła respektowaniemBożych wyroków. Przyczyniła się do tego działalność najwybitniejszegomyśliciela węgierskiej kontrreformacji, prymasa Petera Pazmanya, dziękiktóremu na katolicyzm nawróciło się wielu węgierskich magnatów, szlachcicówi mieszczan. Pazmany nie odrzucił protestanckiej koncepcji flagellum Dei,lecz powiązał ją z katolicką zasadą czynnego przeciwdziałania. Uzasadniał tonastępująco: „Choć wiemy, że choroba i wojna z woli Bożej pochodzą, niewiemy jednak, czy Bóg zesłał na nas tę chorobę, by śmierć przyniosła, a tę armięprzyrządził na naszą całkowitą zatratę czy tylko na naszą próbę, przetowięc jesteśmy zobowiązani do własnej obrony".Wypędzenie Turków z Europy Środkowej nie oznaczało dla Węgier niepodległości.Ziemie okupowane przez półtora stulecia przez Ottomanówprzeszły pod panowanie Habsburgów, którzy wkrótce podporządkowali sobietakże Siedmiogród. Rozpoczęła się germanizacyjna polityka Wiednia wobecWęgrów, którą tak scharakteryzował doradca cesarza Leopolda I, MartinHocher: „złej węgierskiej natury nie da się naprawić, można ją tylko złamać".Historycy zwykli nazywać ten okres dziejów „panowaniem grozy". Nic więcdziwnego, że Węgrzy wzniecali antyhabsburskie rebelie, z których największeszanse na sukces miało powstanie narodowe z lat 1703-1711 pod wodząsiedmiogrodzkiego księcia Ferenca II Rakoczego.Ponieważ dwór austriacki był ostentacyjnie katolicki, zaś większość węgierskiejszlachty, zwłaszcza w Siedmiogrodzie stanowiącym gniazdo irredenty,stanowili kalwini (kalwinizm nazywano nawet nemzeti vallós czyli wiarąnarodową) - nic więc dziwnego, że na konflikt narodowościowyi polityczny nałożył się konflikt religijny. A jednak znalazła się osoba, którawymknęła się tej dwubiegunowej logice i pozostawiła nawet na piśmie śladswoich wyborów. Tą osobą był przywódca powstania, książę Ferenc Rakoczy,który stał na czele armii złożonej głównie ze zwolenników reformacji, pozostającjednak ortodoksyjnym katolikiem. Pisał z miłością o swych kalwińskichpoddanych, ale z niechęcią o ich protestanckiej herezji. Wyraźnie podkreślał,że jego powstanie nie jest wojną religijną.Zsekularyzowane szkolnictwo nauczyło nas patrzeć na apostrofy zwróconeku Bogu i wplecione w dłuższy tekst jak na stylistyczny wymóg epoki, ha-38FRONDA 21/<strong>22</strong>


acz płacony duchowi czasów. Tak samo jak w czasach komunistycznych opatrywanoprzekłady Kafki czy Conrada socrealistycznymi przedmowami lubposłowiami, tak samo - uczono nas rozumować - czynili nasi przodkowie,odwołując się co jakiś czas do Boga, traktowanego raczej jak figura retorycznaniż realna osoba. W węgierskich szkołach los taki spotkał dzieło księciaRakoczego, wypatroszone z religijnego kontekstu i znane jako Wyznania,podczas gdy jego pełny tytuł brzmi: Wyznania grzesznika, który pochyliwszy sięnad żłóbkiem nowo narodzonego Zbawiciela opłakuje z gorycząw sercu swe minione życie i wspomina doznane łaski oraz roztaczanąnad nim opiekę Opatrzności.Gdyby z Wyznań św. Augustyna wyrzucić wszystkiezdania kierowane ku Bogu, najprawdopodobniej z całegodzieła nie pozostałoby nic. Podobnie Wyznania księciaRakoczego bez odniesienia do Osoby adresata, czyliWszechmogącego, tracą sens. Ferenc II zaczął je pisaćw klasztorze kamedułów w Grosbois, gdzie przezdłuższy czas prowadził pełne umartwień, ascetyczneżycie. Jego zapiski pomyślane były bardziej jako spowiedźpokutnika niż memuary męża stanu. Tylkow tym kontekście można zrozumieć, dlaczego tak często nieoszczędza siebie, pisząc wiele o swym słabym charakterze, ułomnościachi grzechach. Ujawnia nawet swoje niecne uczynki, przy popełnieniu którychnie było świadków, a więc ich przemilczenie nie mogłoby narazić go na zarzuthipokryzji. Opisuje na przykład, jak ukradł pewnemu jezuicie w Nysie kompasi lornetkę, albo jak będąc w Warszawie poszedł na dziwki:„Popełniłem grzech i Ty, Boże, widziałeś wszystko, choć zrobiem toukradkiem. Oddałem się temu niegodziwemu uczynkowi z pełną świadomością,licząc na Twe Miłosierdzie. Takie więc były akty dziękczynienia, jakie Ciskładałem za tyle dobrodziejstw, dzięki którym wydostałem się z więzienia.Całkowicie z własnej woli rzuciłem się ponownie w sidła szatana. I cóż Cipowiem, Słodyczy mej duszy? Nie chcę szukać żadnych wykrętów, aby sięusprawiedliwić. I przedtem bywałem grzesznikiem, lecz to nieświadomośćlub może raczej przemożna siła cielesnej miłości popchnęła mnie do grzechu.Nic z tego nie miało udziału w moim ohydnym uczynku. Wiedziałem,iż źle czynię, i nawet podczas występku czułem wyrzuty sumienia.Z1MA-2000 39


Nie kochałem wcale tej plugawej kurtyzany, a jednak wybrałem ją zamiastCiebie. Wyznaję Ci', Panie, mój grzech i spowiadam się z mojej nieprawości.Twe rozgrzeszenie sprawia mi ból. Proszę Cię, nie oszczędzaj mnie, pomnóżjeszcze mą żałość. Zaiste, nic innego nie przywiodło mnie do tak wielkiejzbrodni, jak tylko czysta zwierzęcość i być może z tej przyczyny grzech ów jestcięższy od wszelkich innych, którymi obraziłem Twój Majestat."Po tysiąckroć umrą,A chwały dła ich krzyża nie będzie żadnej,Bo nic nie mogłi zrobić...Endre Ady (Węgierscy mesjasze)Klęska powstania Rakoczego spowodowała pogłębienie się stanu zależnościWęgier od Wiednia, który prowadząc politykę kolonizatorską i nie licząc sięz lokalną autonomią podporządkowywał sobie wciąż nowe obszary życia.Węgry znalazły się w ucisku monarchii nazywanej niekiedy absolutyzmemkatolickim, o której można śmiało powiedzieć, że była bardziej absolutystycznaniż katolicka. Władcy habsburscy, z jednej strony, deklarowali sweprzywiązanie do rzymskiej ortodoksji, z drugiej zaś - systematycznie ograniczaliprawa Kościoła. Maria Teresa zabroniła np. biskupom węgierskimutrzymywania bezpośrednich kontaktów ze Stolicą Apostolską, a żadna bullaczy encyklika nie mogła być publicznie odczytana bez jej zezwolenia. Jejnastępca Józef II zlikwidował z kolei większość zakonów i kongregacje mariańskiew całym cesarstwie.40FRONDA 21/<strong>22</strong>


Przez ponad sto lat Węgrzy, jakby porażeni dotychczasowymi porażkamii sparaliżowani terrorem, nie wszczynali działań zbrojnych. Gdy była ku temuokazja, szlachta węgierska nie zbuntowała się w 1741 roku przeciw Marii Teresie,a nawet uratowała dla cesarzowej tron. Rebelia antyhabsburska wybuchładopiero, gdy ucisk zelżał, a władze zaczęły iść Węgrom na ustępstwa.Stało się to w roku 1848, zaledwie cztery lata po tym, jak Wiedeń zezwolił nawprowadzenie jako oficjalnego języka węgierskiego - w miejsce używanej dotej pory łaciny. Wiosna Ludów mogła zakończyć się zwycięstwem Węgrówi odzyskaniem przez nich niepodległości, gdyby nie interwencja Rosji, któraprzyszła na pomoc Habsburgom. Powstanie utopiono we krwi.Wszystkie te wydarzenia sprawiały, że najbardziej charakterystyczną cechąmentalności Węgrów nadal pozostawał przemożny smutek. Pogłębiało go poczucie- jak określił to jeden z wybitnych hungarystów - „osamotnienia rasowego".Inne podbite sąsiednie narody (Polacy, Czesi, Słowacy, Chorwaci, Serbowie)były przeważnie słowiańskie i mogły odwołać się do poczucia pewnejponadnarodowej wspólnoty oraz solidarności (korzystała na tym Rosja, umiejętniepodsycając nastroje panslawistyczne np. wśród Czechów lub Serbów).Węgrzy nigdzie w Europie nie mieli narodów sobie pokrewnych. W dodatkuw XIX wieku uczeni, zwłaszcza związani z kręgami wiedeńskimi, zaczęli propagowaćtezę, że Węgrzy wywodzą się od plemion ugro-fińskich. Austriackapropaganda wykorzystywała ten fakt, przedstawiając Węgrom jako ich przodków- niskich, skośnookich, krzywonogich myśliwych z dalekiej Północy. Napytanie, dlaczego wobec tego Węgrzy dzisiaj wyglądają zupełnie inaczej, odpowiadano:to wpływ rasy germańskiej, która uszlachetniła rasę azjatycką. Byłto element szerszego oddziaływania kulturowego, w myśl którego wszystkoco wartościowe Węgrzy zawdzięczają Austriakom. W ten sposób zaszczepianoMadziarom niskie poczucie własnej wartości. Nie należy też zapominać, żewiek XIX był triumfem niemieckiego idealizmu, a jeden z jego czołowych reprezentantów- Herder - głosił, że w najbliższym czasie naród węgierski znikniezupełnie, zalany przez morze narodów słowiańskich.Jak już wspomniano, w XIX wieku baron József Eótv6s napisał, że daremBoga dla Węgrów jest „święty smutek". Jan Pawet II, który nawiązał do tejcechy węgierskiego charakteru narodowego, uzupełnił, że smutek jest tylkowówczas święty, gdy nie jest bezpłodny. Wyrazem takiego właśnie smutkujest najwybitniejszy dramat nowożytnych Węgier - Tragedia człowieka ImreZIMA-2000 41


Madacha z 1862 roku, dzieło porównywane z Faustem Goethego czy Nie-boskąkomedią Krasińskiego. Przedstawia ono losy człowieka w piętnastu odsłonach- od przeszłości biblijnej (scena kuszenia prarodziców w Raju), antycznej czyśredniowiecznej, przez teraźniejszość, do przyszłości (profetyczna wizjazautomatyzowanego społeczeństwa ludzkich termitów przywodząca na myślMetropolis Fritza Langa) - w których bohaterami na przestrzeni dziejów są tesame trzy osoby: Adam, Ewa i Lucyfer. Ludzka historia wydaje się kończyćdoczesnym zwycięstwem potęg ciemności, a jednak ostatnie zdanie dramatubrzmi: „Człowiecze... Walcz, miej nadzieję - to twój los". Przesłanie Madachajako żywo przypomina Przesłanie Herberta: „Bądź wierny Idź".Postawiona przez węgierskiego dramaturga diagnoza sytuacji historycznejczłowieka w świecie jest skrajnie pesymistyczna, jednak postulowanaprzez niego postawa zakłada heroizm. Z pewnością Madach mógłby podpisaćsię pod skreślonymi ponad pół wieku później słowami Oswalda Spenglera:„Urodziliśmy się w tej epoce i musimy dzielnie iść do końca drogą namwyznaczoną. Nie pozostaje nam nic innego. Jest naszym obowiązkiem wytrwaćna straconej pozycji bez nadziei i bez ratunku. Wytrwać jak ów rzymskiżołnierz, którego szkielet znaleziono przed bramą w Pompei, a który zginął,ponieważ podczas wybuchu Wezuwiusza zapomniano odwołać goz posterunku."W tej pesymistycznej diagnozie czai się jednak pokusa innego wyboru -pokusa rozpaczy. Widać to najwyraźniej na przykładzie życiorysu hrabiegoIstvana Szechenyiego, nazwanego przez przywódcę Wiosny Ludów, LajosaKossutha, „największym z Węgrów". Ten mąż stanu, który, z jednej strony,był tytanem pracy oraz inicjatorem wielu przełomowych dla kraju przedsięwzięćgospodarczych, społecznych i kulturalnych, z drugiej - popadał w stanydepresyjne, które ostatecznie doprowadziły go do samobójstwa w 1860 roku.Jeden z biografów Istvana Szechenyiego tak opisywał ostatnie lata życiajego ojca, hrabiego Ferenca: „w miarę lat wpadał w coraz czarniejszą melancholię,która przybierała charakter marzycielstwa religijnego, uciekającegood świata. Dom jego miał wygląd klasztoru, sam życie klasztorne prowadził,większą część dnia spędzał na modlitwie w kaplicy pałacowej. Ale choć zmarłdla świata, nie zapominał o cierpiących; w rzeczach dobroczynności oszczędnośćbyła mu obca. Katolik gorący, wolny był od fanatyzmu; z miłosierdziajego czerpali wszyscy bez różnicy wyznań. Pobudował dużo kościołów42FRONDA 21/<strong>22</strong>


i szkół, mając zaś w dobrach swoich sporo poddanych kalwinów, w równymstopniu uwzględniał ich potrzeby religijne i oświatowe. Zmarł w roku 1820."W rodzie Szechenyich żywa wiara katolicka była tym bezpiecznikiem,który nie pozwalał melancholii przemienić się w rozpacz. Kiedy czynnika tegozabrakło, przyszedł wybór samobójstwa. Samobójstwo, zwłaszcza w wiekuXX, stało się węgierskim problemem narodowym. Nie tylko dlatego, żena taki krok zdecydowało się wielu wybitnych Węgrów, jak np. poeci i pisarzeGyula Juhasz, Attila József czy Imre Sarkadi, ale przede wszystkim dlatego,że od wielu lat Węgry pod względem liczby samobójstw zajmują niezmienniepierwsze miejsce na świecie. Jak zauważył jeden z zachodnichteologów, który niedawno odwiedził Węgry, „duch depresji zawisł nad krajem".Wydaje się to być związane z postępującą sekularyzacją, która sprawia,że w obliczu życiowych dramatów ludzie skłonni do melancholii zamiast heroizmuwybierają samounicestwienie. Nie posiadają bowiem żadnej metafizycznejsankcji, w imię której gotowi byliby do cierpień i poświęceń.Spragnionych świecidełek WęgrówNikt nie mógł piękniej w piekło strącić:Człowiek w bezczłowieczeństwa władzy,Węgier za swą węgierskość bity,Zmartwychwstający i ginący.Endre Ady (Człowiek w bezczłowieczeństwa władzy)Historia najnowsza nie oszczędzała Węgrów. Szczególnie tragiczne dla nichwydarzenia poprzedzone zostały półwieczem nazywanym w węgierskiej historiografii„złotym okresem". Zaczął się on w roku 1867, kiedy to zawartougodę austro-węgierską przekształcającą monarchię habsburską w państwoZIMA-2000 43


dualistyczne, w którym Węgry stały się obok Austrii równoprawnym podmiotempaństwowym. Krok taki wymusiła na Wiedniu klęska w wojniez Prusami - Austriacy zrozumieli, że mogą pożegnać się z marzeniami o mocarstwowości,jeśli nie zapewnią sobie poparcia Węgrów. Kres marzeniompołożyła I wojna światowa, która pogrzebała nie tylko monarchię habsburską,lecz również Królestwo Węgier w ich historycznym kształcie. Na mocytraktatu pokojowego z Trianon Węgry utraciły aż siedem ósmych swego terytoriumi jedną trzecią rodaków, którzy znaleźli się w granicach państwachościennych. Dążenie do zrewidowania niekorzystnego układu trianońskiegopchnęło Budapeszt do przystąpienia do II wojny światowej po stroniepaństw Osi. Klęska, jaka potem nastąpiła, przypieczętowana została zagarnięciemprzez sowiecką Rosję do swej strefy wpływów całych Węgier. Z koleipróba zrzucenia sowieckiej zależności w 1956 roku zakończyła się zbrojnąinterwencją Kremla i krwawą pacyfikacją powstania.Ten kontekst historyczny pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego w utworachmuzycznych Beli Bartoka czy Zoltana Kodalya jest tak wiele smutku i rzewności,dlaczego w filmach Zoltana Huszarika czy Miklósa Jancsó panuje nastrójmelancholii, dlaczego w esejach Beli Hamvasa czy Tomasa Molnara dominujepesymistyczne spojrzenie na dzieje ludzkie i kondycję człowieka. Wspomnianitwórcy potrafili uogólnić doświadczenie węgierskości tak, by stało się ono uniwersalnąfigurą rozpięcia między acedia a virtus, między rezygnacją a dzielnością.Przebywający na emigracji w Stanach Zjednoczonych Tomas Molnar jednąze swoich książek, diagnozujących współczesny kryzys cywilizacyjny,zamknął jednak stwierdzeniem, że pośród wszystkich pesymistów tego światachrześcijanie posiadają nadprzyrodzoną broń, której nie mają inni - Nadzieję.SONIA SZOSTAKIEWICZ44 FRONDA 21/<strong>22</strong>


zawszejesteśw Moimzasięgu


Czy będziecie w stanie rozliczyć się ze „starym", żyjącymw waszej głębi? - oto pytanie Stefana do jego dzisiejszychpotomków. Brzmi ono raczej jak żądanie. Jeślipodejmiemy decyzję, to i my będziemy musieliodrzucić niektóre wypielęgnowane iluzje, związane zewzorem „starych dobrych Węgier". A to „stare" możeoznaczać zarówno stuletnie, jak i zrodzone dopierowczoraj idee, które w nas żyją.Ultima ratioi jej cena,czylikwaśne wino św. StefanaATTILASZALA1Na obrazie wyszytym na płaszczu koronacyjnym - prawdopodobnie jedynymwiernym portrecie św. Stefana - widzimy człowieka o szeroko otwartychoczach, których spojrzenie graniczy niemalże ze strachem; widzimy trochęzdziwioną, lecz zarazem pogodną twarz mężczyzny cierpliwie przyjmującegociosy wymierzane mu przez los. Jak wiemy dokładnie, płaszcz uszyto w roku1031, gdy Stefan miał 56 lat: był już wtedy od z górą trzech dekad koronowanymwładcą chrześcijańskim i w tymże właśnie roku stracił ukochanegosyna Emeryka, któremu zamierzał przekazać królewskie berło. Z kronikwiemy również, że starzejący się król czasem potajemnie wymykał się nocąz pałacu, by „odwiedzać maluczką trzódkę ubogich" i rozdać im trochę pieniędzy.Zdarzało się w czasie takich wypraw, że żebracy, rozpoznawszy władcę,wzruszeni rzuconymi im groszami chcieli prócz monet otrzymać na pa-46FRONDA 21/<strong>22</strong>


miątkę parę włosów z jego siwej brody, ponoć dla zapewnienia sobie szczęścia.Powszechna była już bowiem wśród poddanych opinia, iżczłowiek, któremu dano taką siłę,że potrafił przeprowadzać wszelką swoją wolę i utrzymywał w ryzach buntującysię stale lud, musi mieć jakąś łączność z siłą wyższą, czyli z Bogiem. I widocznieten jego Bóg okazał się silniejszy od bogów starej wiary - od Ojca--Słońca, od Szczęśliwej Matki-Rodzicielki i od jej syna, Światła Świateł, któryprzecież pod cielesną postacią Raroga (Turula) przez wieki prowadził stepoweplemię ku ponownym narodzinom. Ta nowa wiara podobna była i niepodobna,ale na pewno zwycięska, a więc nawet włos, kępka brody tego, któryna nią nawracał, może przynieść szczęście...Na płaszczu koronacyjnym ukazuje się nam zgnębiony, pobożny starzec.Niewątpliwie jest to obraz wiarygodny - odwzorowuje bowiem niezwykłyciężar odpowiedzialności przed narodem i historią.Zwracamy się ku postaci króla Stefana teraz, gdy jak przeszło tysiąc lattemu znajdujemy się na kresach Europy i stajemy przed kolejnym dziejowymwyborem. Postać króla - założyciela nowoczesnego węgierskiego państwa -jest figurą niezwykłą. Był on bowiem władcą, który w odpowiednim momenciepojął, że znajdowanie się na pograniczu, czyli „na marginesie", może niejest sytuacją najkorzystniejszą, ale za to pobudzającą do aktywności. Tym bowiem,którzy się tutaj znaleźli, nie pozostaje nic innego, jak tylko działanie.Na skraju światazawsze staje się wobec pytania: „albo-albo". W tej strefie bezustannie ponawiaćtrzeba wybór własnego losu - swojego „być albo nie być". Czy dylemat ten rozwiązaliśmywe właściwy sposób, czyli w interesie Bytu, to - niestety - będziewiadomo dopiero po podjęciu działania w takim czy innym kierunku. I jeszczewspomnieć należy o cenie, której płacenie tylko wówczas uznane będzie za zasadne,gdy przyniesie odpowiednią korzyść większości społeczeństwa. Toteżciężar odpowiedzialności spoczywającej na decydującym jest ogromny.Przyjrzyjmy się bliżej podstawowym dylematom Stefana. Naród, z któregokról pochodził, przybył do Doliny Karpackiej około sto lat przed jego koronacjąZIMA-200047


na pierwszegochrześcijańskiegowładcę Węgrów.Trzeba tu zaznaczyć,że historię narodu węgierskiegowłaśnie od czasówStefana pisali w decydującejmierze wrogowie tego ludu- ludzie Europy Zachodniej, dlaktórych wszelka inna kultura byłakulturą niższego rzędu, chociażby dlatego,że łączyła się po prostu z inną wiarą,zaś kanony rzymskokatolickie wcale nie byłyelastyczne: dość będzie przypomnieć, jak zażartądyskusję potrafił prowadzić Kościół wczesnegośredniowiecza o jedną literę „i" - homousios lub homoiusios- gdy chodziło o szczegółowe rozstrzygnięciateologicznej nauki o Trójcy Świętej. I w przypadku świeżonawróconych Węgrów mowy więc być nie mogło o tolerancjidla najmniejszej choćby odmienności.Rozdzielenia się chrystianizmu na wzór wschodni i zachodnitrudno byłoby uniknąć: wschodnie i zachodnie regionyImperium Rzymskiego stanowiły dwa osobne światy, tak podwzględem topograficznym i geopolitycznym, jak również etnicznymi językowym, czy wreszcie pod względem charakteru i obyczaju ludówzamieszkujących te tereny. Jedność chrześcijaństwa była zawsze pięknąideą, rzadko jednak rzeczywistością. Pierwsze rysy, które doprowadziły dopóźniejszego pęknięcia, uwidoczniły się już na początku II wieku, natomiastostateczne zerwanie nastąpiło w 16 czerwca 1054 roku przy ołtarzu świątyniHagia Sophia w Konstantynopolu. Chociaż w pierwszych wiekach poChrystusie to Bizancjum było głównym ośrodkiem politycznym christianitas,biskupi Rzymu nie pozostawali osobistościami wyłącznie czysto kościelnymi,ale również i politycznymi. Oddalając się od Cesarstwa Wschodniego,Rzym zwracał się ku ukształtowanym na zachodzie państwom „pogańsko--barbarzyńskim". W wielkim chaosie narodzin nowej epoki Rzymowi udało48FRONDA 21/<strong>22</strong>


się umocnić swoją pozycję polityczną. „Wieczne Miasto" coraz wyraźniej jawiłosię jako prastara, niewzruszona skała, na którą z rosnącą czcią spoglądaływstępujące na arenę dziejów nowe narody. Rzym umiał zresztą przywiązywaćje do siebie - nie tylko poprzez wiarę, ale również i w wymiarzepolitycznym. Ukoronowanych i namaszczonych władców określał jako królówz łaski Bożej: przez to sam Rzym - jako ośrodek rozdzielający godności- stawał się ważnym czynnikiem politycznym, z którym należało się liczyć.Patriarchat Konstantynopola z wielu powodów nie mógł przekształcić sięw podobny, samodzielny czynnik. Przede wszystkim nie mógł on powoływaćsię na apostolskie pochodzenie, ponieważ kościoły i biskupstwa Jerozolimy,Antiochii, Aleksandrii i Rzymu powstały wcześniej. Wszak dopiero sobórpowszechny z roku 381 podniósł Konstantynopol do rangi równej Rzymowi.W dodatku w tym samym mieście rezydował bizantyjski cesarz,którego uważano nie tylko za głowę państwa, ale i za najwyższegodostojnika Kościoła, wobec czego patriarcha nawet w dziedziniekościelnej nie mógł pochwalić się niezależnością.Z naszego punktu widzenia wyżej wspomniane różnicemiędzy Wschodem a Zachodem są zasadnicze: widać wyraźnie,że Kościół na Wschodzie jest podporządkowany władzypolitycznej, na zachodzie zaś ukształtował się wzórodwrotny. Stefan - decydując się na przyjęcie chrztu^- musiał dokonać wyboru między tymi wzorami.Jako że pochodził ze Wschodu, wydawałoby się,że w naturalny sposób powinien raczej związaćsię z Bizancjum, tym bardziej, że wśródszczepów węgierskich od wieków jużrozpowszechnione były różne wschodnieodłamy chrystianizmu, np. nestorianizm,które zresztą zrosłysię z pierwotną wiarą Węgrów,opisywaną na wstępie. Niemniej-jak wspominaliśmy- Kościół rzymski nawszystko, co odbiegałood jego kanonu,ZIMA 2000


spoglądał bardzo nieufnie,również z przyczyn politycznych.Nie inaczej było w przypadkujego wschodniej siostry. Wyznawcówstarożytnych odłamówchrześcijaństwa coraz częściej nazywanow Bizancjum heretykami, niekiedy odnoszącsię do nich gorzej niż do barbarzyńców,uważanych jedynie za nieświadomych pogan.Już przed przyjęciem chrztu wśród Węgrów powszechnebyło przekonanie, iż władza świecka pochodziz nieba, o tym więc, kto będzie ziemskim wodzem,decydują bogowie. Żywa po dziś dzień legendapodaje, że Almos - prapradziadek Stefana, który podjął decyzjęprzeprowadzenia narodu do Doliny Karpackiej (dziełoto dokończył jego syn Arpad, którego to właśnie imię nosipierwsza historyczna dynastia węgierskich władców) - zostałspłodzony przez ducha Ojca-Słońce,który w postaci Raroga odwiedził we śnie przyszłą matkę Almosa, Emese(imię Almos znaczy „senny"). Było to możliwe dlatego, że życiodajna SzczęśliwaMatka-Rodzicielka, która okrywa Ziemię swym niebieskim płaszczem,wybrała Emese jako godną, by dać początek wielkiemu rodowi. Podobno niebiańskapani zapewniała też, że ród ten osiądzie w kraju, z którego pierwotniepochodzi - czyli właśnie w Dolinie Karpackiej. W związku z tym Węgrzyuważali zajęte tereny za swą praojczyznę, którą bardzo dawno temu musieliopuścić (wedle obliczeń opartych na starodawnych legendach - w czasie nadejścia„Wielkiej Zimy", czyli ostatniego okresu lodowcowego), ale zawszeżywili nadzieję powrotu do swej „ziemi obiecanej". Wierzyli też, że przejściowymipowrotami tutaj było zajęcie Panonii przez Hunów pod wodzą Attyli,a później przez Awarów pod przywództwem kagana Bajana, Węgrzyuznawali bowiem, że są z tymi ludami spokrewnieni.Panowało również przekonanie, iż koronę Attyli odziedziczyli Awarowiei wraz z ogromnym skarbem Awarów dostała się ona w ręce Karola Wielkie-50 FRONDA 21/<strong>22</strong>


go, kiedy król Franków rozbił armię Bajana i złupił Dolinę Karpacką. Niektórzytwierdzą, że korona ta mogła szczególnie interesować Karola, gdyż przypuszczasię, że jego matka była awarską księżniczką. To ona nazwała go imieniemCarolus: starowęgierskie słowo karvol znaczy „czarny krogulec", a Karol,jak podają kronikarze, był człowiekiem o czarnych włosach i śniadej karnacji.Część skarbów zrabowanych Awarom Karol Wielki przekazał Rzymowi. Wyprawywojenne Węgrów na Zachód były w IX-X wieku zadziwiająco systematyczne.Nie służyły one tylko grabieży - co było właściwością wszelkich ówczesnychwypraw wojennych, choć oczywiście zachodni dziejopisowieprzypisują to tylko Węgrom - ale prawdopodobnie podejmowano je, byodszukać koronę Attyli.Na dworze papieskim doskonale o tym wiedziano: nie jest chyba dziełemprzypadku, iż właśnie tę koronę przesłano Stefanowi w roku 1001, gdy byłjuż gotów wstąpić do „rodziny królów chrześcijańskich". W swej pracy misyjnejKościół często posługiwał się podobnymi metodami; wiadomo chociażby,że wiele świątyń chrześcijańskich budowano na dawnych pogańskichmiejscach kultu.Budowa korony św. Stefana wyraźnie przypomina ozdoby szamanów,z tym że na poziomej obręczy umieszczone są wizerunki pierwszych chrześcijańskichświętych, a na skrzyżowaniu z obręczą pionową - krzyż. Zastanawiające:ostatnie badania królewskiego insygnium wykazały, że wizerunkiświętych umieszczono na obręczy techniką znaną i stosowaną w pierwszychwiekach po Chrystusie na terenie obecnej Armenii, na Kaukazie - właśnietam, skąd wyruszyli na podbój Europy Hunowie. Ciekawe również, że technikęową w fachowym żargonie złotników aż do dnia dzisiejszego nazywa się„techniką węgierską". Na Zachodzie poznano ją i zaczęto stosować dopierow XV wieku. W Rzymie prawdopodobnie dorobiono złoty chrześcijańskikrzyż na szczycie korony - w miejscu, gdzie wcześniej figurował całkiem podobnyznak: równoramienny krzyż, symbol życia, które pochodzi od SzczęśliwejMatki-Rodzicielki. Odwiecznym rytuałem Węgrów było też kreśleniekrzyża na jedzeniu, przede wszystkim na chlebie, którego węgierska nazwa- podobnie jak polska nazwa zboża: „żyto" - kojarzy się z samym „życiem".Nota bene biologia molekularna odkryła całkiem niedawno, że kluczowy dlaZIMA-2000 51


życia fragment DNS wygląda właśnie jak równoramiennykrzyż egipski, zwany również koptyjskim.Wróćmy jednak do dylematów Stefana. Na wschodzieChazarowie, Pieczyngowie, Kumani i Polowcy - odwieczniwrogowie plemion węgierskich - zajęli jużopuszczone przez nasz naród tereny. Na południowymwschodzie rozciągało się Cesarstwo Bizantyjskie. Od zachodu- rzymsko-katolicka Rzesza Niemiecka, którejudało się zjednoczyć całą Europę przeciwko grabieżomWęgrów. Mowy więc już być nie mogło o dalszych tegorodzaju przygodach. Ojciec Stefana, książę Geza, zdającsobie sprawę z zagrożenia, zaprosił na swój dwór praskiegobiskupa-misjonarza Adalberta (późniejszego św. Wojciecha), by tenochrzcił mu syna i wprowadził go w tajemnice nowej wiary. Sam równieżskłonił głowę przed wodą chrztu świętego,nie zobowiązał do tego jednak całego narodu. Geza nie przestrzegał zresztązbyt gorliwie nakazów Kościoła, w dalszym ciągu oddając cześć także starejwierze. Gdy któryś z nadwornych księży, zgorszony, zwrócił mu na to uwagę,książę Geza odrzekł: „Póki co jestem dostatecznie wielkim panem, bystać mnie było na oddawanie hołdu nawet i dwóm Bogom!"Stefan odebrał jednak staranne wychowanie w wierze katolickiej od Adalberta,a później na dworze niemieckim. W końcu zaręczono go z córką cesarza,Gizellą. Gdy Geza umarł, Stefan miał zaledwie 19 lat. Kraj nie mógł długopozostawać bez władcy, zaś warunkiem trwania Węgrów w spokoju,postawionym przez cesarza i Rzym, było przyjęcie chrztu - teraz już nie tylkoprzez władcę, ale przez cały naród. Sytuację komplikował dodatkowo fakt,że według uświęconych tradycją zasad po śmierci władcy przywództwo obejmowałojego najbliższe rodzeństwo. Kuzyn Gezy a wuj Stefana, chrobrywódz Koppany, był wówczas mężem w sile wieku. Świetny żołnierz, przyjąłchrzest z rąk misjonarzy bizantyjskich, jednak przestrzegał zasad nowej wiaryjeszcze mniej skrupulatnie niż zmarły Geza. Stefana miał za niedoświadczonegosmarkacza, który w dodatku „zmiękł" u Niemców, nie posiadał własnejwoli, otaczał się zagranicznymi łajdakami i znajdował się pod wpływem52 FRONDA 21/<strong>22</strong>


pracującego w interesie obcych mocarstw kleru. Koppany uważał, że wiarajest prywatną sprawą człowieka i nakłanianie wszystkich do przyjęcia jedneji tej samej wiary byłoby naruszeniem wolności człowieka, nawet jeśli wiarątą miało by być chrześcijaństwo. Koppany szykował się więc do przejęciawładzy i zamierzał sprawować ją wedle własnych zasad.Matka Stefana, Sarolta, chciała co do joty wykonać testament Gezy, a więc- nie przejmując się starymi zwyczajami, postawić syna na czele kraju. Stefanjednak - zdając sobie sprawę, że za Koppanym stoi większa niż za nim samymsiła i inne, może głębsze przekonanie narodu - był ostrożniejszy. Zaproponowałwięc kompromis: jeśli wuj przejdzie na rzymski katolicyzm i nakaże narodowiprzyjąć nową wiarę, to Stefan zrezygnuje z pretensji do tronu. Koppanyodrzucił wyciągniętą na zgodę dłoń i zorganizował powstanie przeciwko Stefanowi.Rozgorzała krwawa, bratobójcza walka. Początkową przewagę możnegokrewniaka udało się Stefanowi szybko zniwelować dzięki pomocy papieżai niemieckiego teścia, tak że ostatecznie w roku 997, po trzyletnich zmaganiachodniósł nad Koppanym druzgocące zwycięstwo. Wuja - obrońcę „starejzłotej wolności" - dla przykładu ścięto, a jego ciało poćwiartowano i rozwieszonona bramach czterech największych zamków ku przestrodze: „tak kończyten, kto podniesie rękę na obrońców jedynej prawdziwej wiary".Wielka schizma - podział Kościoła na wschodni i zachodni - nie dzieliławówczas jeszcze Europy, lecz jak wspomnieliśmy, granice wpływów dość wyraźniesię już zarysowywały. Węgry wciąż stanowiłyziemię niczyją, pogranicze dwóch światów.Bizancjum i rzymsko-niemiecka Rzesza z jednakowymzainteresowaniem spoglądały na te tereny.Ich dłonie trzymały raz krzyż, raz miecz,a Węgry odpowiadały to dyplomacją, to szablą,to znów wymuszoną gościną dla nieproszonychprzybyszów. Podjęcie ostatecznej decyzji i uczynienienieodwołalnego kroku przypadło Stefanowi.Zauważył on, że spośród dwóch wielkichświatów, między którymi się znajdowaliśmy,właśnie świat zachodni dąży ku zjednoczeniu.ZIMA.2000 53


Upatrując wielką siłę w tej jedności formującej się wokół jednejdei, utożsamił się z celami zachodniej Europy i przejął jejducha solidarności.Czy wybranie innej drogi byłoby równoznacznez unicestwieniem narodu - tego nie wiemy. Wiemydziś jednak, kiedy i jak ten wybrany „duch europejski"był rzeczywiście wierny tradycji solidarności,wzrastającej na założonych przez Stefana fundamentach.Od tamtego czasu tysiąc burzliwych lat potwierdziłosłuszność kroku Stefana. Uniwersalizm kulturyeuropejskiej przetrwał wszelkie dotychczasowekataklizmy, nawet zaciekłe ataki zeszłowiecznegoklasycznego nacjonalizmu. Dążenie do jedności Europyraz po raz powracało w różnych przebraniach:czy to jako idea jednego Kościoła, czy w postaci międzynarodowychinstytucji politycznych lub gospodarczych.Dziś także wydaje się, że swoją tradycyjną rolę Europa będzie w stanie zachowaćtylko wtedy, gdy przeciwstawi się dążeniom dywergencyjnym. Żyjemyw takiej właśnie Europie, i to znów na jej skraju, a może nawet trochę pozajej granicami. Dylematy mamy podobne jak tysiąc lat temu: czy potrafimy naszenaturalne wymagania życiowe dopasować do ogólnych dążeń kultury europejskiej,do kierunków rozwoju całej ludzkości? Cel jest jasny. Ale czy dozmierzania w jego kierunku może nas pobudzić przykład króla Stefana?Jeszcze raz przyjrzyjmy się dawnym dziejom: na czym polegała genialnośćdecyzji władcy? Właśnie na tym, że uznał uniwersalizm idei za wartośćwyższą niż władza polityczna. Kościół rzymski był przecież ponadnarodowy,podczas gdy Kościół wschodni podporządkowywał się aktualnej władzy politycznej.Możliwości rozwoju tych dwóch typów cywilizacji widać dziś aż nadtowyraźnie. Stefan chciał jednak zabezpieczyć swojemu państwu maksimumniezależności od ziemskich namiestników pochodzących z Niebios idei.Uznając wyższość uniwersalnej wiary nad władzą polityczną, podporządkowałjej swój kraj, lecz zarazem bezpośrednio go z nią złączył. Gdy Stefana namaszczonona króla chrześcijańskiego, wziął koronę, wzniósł to insygnium,54FRONDA 21/<strong>22</strong>


ucieleśniające daną z Niebioswładzę, ipowierzył naród i cały kraj NajświętszejMaryi Pannie.Skoro tylko to uczynił, stały się one krajemi narodem Maryi. Ten akt pozwalał zachowaćpewną niezależność i tożsamość narodowąnawet w ramach uniwersalizmu. Stróżemwiary będzie więc na ziemi Kościół,natomiast opiekunką państwa i narodu, gwarantem tożsamości - ktoś stojącyponad Kościołem, jako częściowo ziemską instytucją. Aktem tym Stefanzabezpieczył też ciągłość tradycji: od Szczęśliwej Matki-Rodzicielki oraz jejsyna Światła Świateł w starej wierze niedaleko było do Maryi Panny i JezusaChrystusa. Naród natomiast w surowych kanonach rzymskiej wiary widziałz początku jedynie ograniczenie swobody, wzrastającą władzę księży oraz zagranicznewpływy.Jednak już pod koniec XIII wieku nieznany autor Wersetów o historii królaStefana pisał: „Przez tego hardego męża nawiedziła nas łaska". Działać - jakpisał Ibsen - znaczy tyle, co dokonywać sądu nad samym sobą. Syn Gezymógłby służyć jako ilustracja tej prawdy: był władcą twardym i konsekwentnymnie tylko wobec innych. Gdy doszedł do wniosku, że ceną uratowaniakraju musi być dokonanie radykalnego zwrotu, nie oszczędzał także siebie samego.Istotą Stefanowego dzieła było właśnie zrywanie z sobą samym, zeswoim dotychczasowym istnieniem - zrywanie nici, które więziły naródw tradycyjnej organizacji szczepowej. Stefan - w przeciwieństwie do przywódcówróżnych późniejszych ruchów średniowiecznych - nie odwoływał siędo prastarych zwyczajowych praw, nie zamierzał restaurować „starych dobrychWęgier"; wręcz przeciwnie: dążył właśnie do wymazania pamięci o tychzwyczajach i rodzinnych tradycjach, które zagrażały stabilności nowego porządku.Albowiem ten nowy porządek gwarantował w jego mniemaniu dalszybyt narodu. A w tej zasadniczej kwestii król nie znał pojęcia kompromisu.Odrzucając kompromisy dokonał on surowego sądu nie tylko nad swoim narodem,lecz również, i to przede wszystkim, nad sobą. Zewnętrznym wyrazemZIMA-2000 55


tego wcale niełatwego wewnętrznego zmagania była właśnie owa bratobójczawojna, którą prowadził ze swym krewnym Koppanym i z większością narodu.Zwycięstwo nad wujem i sporą częścią własnego ludu krwawo przypieczętowałodziejowy wybór nowego porządku - solidarności z Europą w imięjej jedności. Twarda to była decyzja i cena jej straszna.Czy będziecie w stanie rozliczyć się ze „starym", żyjącym w waszej głębi?- oto pytanie Stefana do jego dzisiejszych potomków. Brzmi ono raczej jak żądanie.Jeśli podejmiemy decyzję, to i my będziemy musieli odrzucić niektórewypielęgnowane iluzje, związane ze wzorem „starych dobrych Węgier". A to„stare" może oznaczać zarówno stuletnie, jak i zrodzone dopiero wczorajidee, które w nas żyją.Musimy dokonać sądu nad sobą.Przecież cokolwiek się tu z nami stało, czy to się nam podoba, czy tego chcieliśmy,czy uczestniczyliśmy w tych wydarzeniach - zostaliśmy przez to dotknięci.Koppany jest naszym krewnym, to my walczyliśmy zarówno po stroniejego powstańców, jak i po stronie ich wrogów, to my byliśmy bohateramii zdrajcami. Musimy uwolnić się od naszych skamieniałych przesądówi „prawd", którymi dzień po dniu oddychaliśmy, tak że ich wypalony żużelwrósł w nasze komórki. Po to by uczynić nasz kraj gotowym do odnowy, musimywpierw zwyciężyć w walce wewnętrznej.Stefan, nim przystąpił do walki z Koppanym, stoczył wpierw taką właśniewalkę. A gdy zwyciężył w obu tych zmaganiach, wyrwanego z własnego wnętrzaKoppanyego kazał poćwiartować, co w okrutny sposób symbolizuje jegodeterminację do przeprowadzenia odnowy.Trzeba też postawić pytanie, ile razy naród może zapłacić taką cenę? Odpowiedźbrzmi bezlitośnie: zawsze, ilekroć stawką jest jego przetrwanie.U schyłku życia Stefan przygotowywał się do wzmocnienia swego dzieła:gwarantem kontynuacji miał być jego syn, Emeryk. Napisał dla niego testamentprawno-polityczny. Czytając go odnosimy wrażenie, że stary król przemawiaw nim i do nas, swych gnuśnych potomków: „...Zważ na moje słowo,jesteś przecie dzieckiem zrodzonym w bogactwie, maluczką sługą moją,mieszkańcem miękkich poduszek, pielęgnowanym i wychowującym sięwśród wszelakich rozkoszy, obce jest Ci więc doświadczenie wypraw wojen-56FRONDA 21/<strong>22</strong>


nych, na których ja prawie cały żywot mój strawiłem. Nadszedł właśnie czas,by przestać Cię karmić ciepłą kaszą, gdyż jadło takie uczyniłoby cię miękkimi wybrednym, a to się równa z utratą męskości, pobudzeniem do grzechu,obojętnością wobec zasad. Lepiej byś pijał czasem kwaśne wino, które skierujeTwą uwagę na to, co rzecze ojciec Twój."Emeryka rzeczywiście wychował Stefan na prawdziwego mężczyznę. Niemiał on jednak jeszcze dwudziestu lat, gdy jego koń potknął się na polowaniu,a książę spadł na ziemię wprost na szable rozwścieczonego ranamiogromnego dzika. Mniejsza z tym, czy ów dzik był „zamówiony" przez wrogówwewnętrznych lub zewnętrznych monarchy, czy też był to przypadek.Stefan był już wówczas za stary, by żywić nadzieję doczekania się następnegopotomka, a spoglądając wokoło nie widział nikogo dość zdeterminowanego,by spokojnie powierzyć mu kontynuację swego wielkiego dzieła. Ciężarodpowiedzialności miażdżył go. Pod koniec srebrnymi groszami kupowałwspółczucie żebraków, którzy wyrywali kosmyki z jego brody - na szczęście.Umarł w niepewności, ale w jakże symbolicznym dniu: w święto NiepokalanegoPoczęcia Roku Pańskiego 1038. A Najświętsza Maryja Panna (czymoże Szczęśliwa Matka-Rodzicielka) otoczyła swą opieką jego dzieło.Wybór okazał się właściwy.Przecież jesteśmy.ATTILA SZALAI


Czy ambitne plany sięgnięciapo tron Węgieri poprowadzenia krucjatyprzeciw Turkom były realne,czy też była to fanatycznautopia, która doprowadziła do klęski? A może Warneńczykamożna by uznać za wzorzec osobowy nad wyrazgodny polecenia? Jest Władysław III naszym jakże rzadkimwkładem w chlubną tradycję krucjat. Czy to się komuśpodoba, czy nie, walczył w obronie chrześcijaństwai tworzył owo - cieszące w dzisiejszych, pragmatycznychczasach złą sławą - chrześcijańskie przedmurze.KRUCJATA(o)ARNEŃCZYKARZEORZWEITObraz średniowiecza wyniesiony przez uczniów z post-peerelowskich szkół jestnajczęściej nadzwyczaj jednoznaczny. Średniowiecze to czas zabobonu, stosów,polowań na czarownice, chorobliwych ambicji Kościoła. Nawet nazwa nadanatemu okresowi - wieki średnie - jest pogardliwa. W podobnej perspektywieprzedstawia się też młodo zmarłego polskiego króla Władysława Warneńczyka.Pamiętamy go zazwyczaj jako legendarnego bohatera lub młodocianego szaleńca.A postać to przecież nader ciekawa, żyjąca w czasach przeklętych jak nasze,bo ciekawych. Pewna epoka w dziejach Europy wchodzi w fazę schyłkową, lada5g FRONDA 21/<strong>22</strong>


moment zniknie Cesarstwo Bizantyjskie, polityka Jagiellonów nabiera rozpędu,wielkie konflikty wybuchają w Państwie Kościelnym...PapieżW 1431 roku papieżem wybrano 48-letniego Gabriela Condulmera, któryprzyjął imię Eugeniusza IV. Musiał on stawić czoła silnym ideom koncyliarnym,reprezentowanym przez Sobór w Bazylei. W wyniku sporów ojcowiesoborowi ogłosili, że sobór stoi ponad papieżem, a Eugeniusz jest heretykiem.Dokonali też wyboru na papieża księcia sabaudzkiego Amadeusza, odtądFeliksa V, który zresztą wówczas dopiero przyjął święcenia kapłańskie.Nastąpiło rozdwojenie soborów: Eugeniusz IV przeniósł sobór do Ferrary,a następnie do Florencji, gdzie usiłował zrealizować swoją największą ideę -unię z Kościołem Wschodnim. Dążenia do pojednania obu Kościołów i sojuszuRzymu z Bizancjum wciąż pozostawały żywe, jednak zwłaszcza wewschodnim Cesarstwie silny był opór przeciwko takiej unii. PoczątekXV wieku przyniósł dodatkowy argument przemawiający za jej przyjęciem.Chodzi o wielki napór potęgi osmańskiej, odbudowanej przez sułtana MuradaII, który oblegał Konstantynopol po raz pierwszy już w 14<strong>22</strong> roku. 6 lipca1439 roku w katedrze florenckiej podpisano akt unii, zaczynający się odsłów: „Niech cieszą się niebiosa..." We Florencji, a następnie w Rzymie, dokądprzeniesiono sobór, podpisano kolejne unie z Kościołami chrześcijańskimina Wschodzie. Odtąd papież Eugeniusz IV dążył do zorganizowania krucjatychrześcijańskich państw Zachodu dla obrony Kościoła Wschodniegoprzed nawałą turecką. Stąd właśnie działalność legata papieskiego w Polsce,Giullio Cesariniego, i jego wpływ na młodego króla Władysława. Nota beneCesarini także zginął na polach warneńskich.KrólWładysława III kojarzymy z miejscem jego śmierci - Warną. Stoczona tambitwa była ważnym wydarzeniem i dla Polski, i dla Europy, i dla Kościoła.Wieściom o śmierci niespełna 20-letniego króla, które dochodziły z zajętychprzez Turków Bałkanów, długo nie chciano uwierzyć: młodszy syn WładysławaJagiełły, Kazimierz Jagiellończyk, mógł objąć polski tron dopiero w trzyZIMA.200059


lata po klęsce warneńskiej - w roku 1447. Jednak od razu, gdy w Europie dowiedzianosię o wyniku bitwy, a zwłaszcza kiedy w końcu uwierzonow śmierć króla, sama osoba Władysława III, jak i cała wojna z Turcją, zaczęłybyć obiektem sporów nie tylko wśród uczonych i polityków tamtych czasów,ale również wśród historyków współczesnych. Postać króla oraz sposóbdziałania kurii papieskiej stały się ważnymi argumentami w dyskusjach natemat łamania norm etycznych dla dobra państwa.Szczególnie drażliwym problemem dla polskich historyków stała uniapolsko-węgierska, zwłaszcza ocena polityki ówczesnych kręgów rządzącychw kwestii przejęcia tronu Węgier oraz postaci wspólnego króla, WładysławaWarneńczyka. Próbowano też odpowiedzieć na pytanie, kto ponosi winę zatak sromotną klęskę w wojnie z Imperium Osmańskim. Niektórych dowódcówoskarżano o nieudolność, a nawet o zdradę. Dotyczyło to zwłaszcza Hunyadego- naczelnego wodza w armii Warneńczyka. Ukazywano tę porażkęrównież jako wyrok Opatrzności za złamanie przysięgi królewskiej w Szegedynie.Marcin Luter stwierdził wprost, że Władysław poniósł klęskę, gdyżusłuchał papieża. Andrzej Lubieniecki w swej kronice pisze, że klęska warneńskato wynik wiarołomstwa - zerwania przysięgi oraz spalenia pięciu wyznawcówhusytyzmu w 1438 roku w Poznaniu. W sporze o Warnę ujawniłasię niechęć do Rzymu oraz do ingerencji Kościoła w sprawy państwowe i częstopolscy protestanci i katolicy byli tu w swych ocenach zgodni. Warna stałasię też ważnym argumentem na rzecz utrzymywania pokojowych stosunkówz Turcją.Po okresie krytykowania Władysława i kurii rzymskiej, w wieku XVII,zwłaszcza między Chocimiem i Wiedniem, Warneńczyk stał się ideowym patronemkrucjatowych planów związanych z ideą Polski jako przedmurzachrześcijaństwa. Król Władysław przedstawiany był jako męczennik świętejsprawy, co nie oznacza, iż go całkowicie zrehabilitowano. Stale przypominanoo jego wiarołomstwie, główną winą nie obarczano już jednak jego osobi-60FRONDA 21/<strong>22</strong>


ście - dostrzegając w nim wzór rycerza-bohatera, zaś krzywoprzysięstwo tłumaczonomłodym wiekiem i brakiem doświadczenia. Największą winą obarczanoRzym i ludzi pozostających na jego usługach: potępiano Włochów i całeduchowieństwo. Wkrótce jednak znów powrócono do krytyki króla:w drugiej polowie XVIII wieku Warneńczyk stał się ostrzeżeniem dla StanisławaAugusta Poniatowskiego, by ten nie dał się wciągnąć do antytureckiegosojuszu z Rosją.W staropolskim obrazie klęski dominowały dwie tendencje. Pierwsza, realistyczna,obarczała winą włoską flotę, posiłki węgierskie, młody wiek i lekkomyślnośćkróla oraz ucieczkę Hunyadego. Druga, prowidencjonalistyczna,odwoływała się do zamiarów Opatrzności, czyli do kary Bożej. Jak pisałw połowie XIX wieku Maurycy Dzieduszycki, „wszak to widoczna kara Boskaza wiarołomstwo! Patrzcie: dosięgło mściwe ramię najwyższej sprawiedliwościkróla..." 1Wiek XIX przyniósł jednak i bardziej wyrozumiałe spojrzeniena Władysława, który jako dowódca przegranej bitwy pasował dotoposu bohatera narodowego. Chodziło też o obronę przeszłości dziejowejPolski wobec propagandy zaborców, o utrwalenie wizji Polski jako przedmurzachrześcijaństwa, choć zdaniem niektórych badaczy zaciemniało to np.fakt rozbieżności politycznych interesów Polski i papiestwa w czasie walkiEugeniusza IV z soborem bazylejskim.Jak twierdzi współczesny historyk, „ostatnie półwiecze przeniosło spórna inną płaszczyznę, skoro Oskar Halecki zanegował sam fakt jej [przysięgina traktat pokojowy] złożenia, Jan Dąbrowski natomiast uznał go za bezsporny"2 . Tak więc w chwili obecnej spór wokół unii polsko-węgierskiejsprowadza się do dwóch kwestii: po pierwsze - czy Warneńczyk zaprzysiągłi następnie zerwał traktat pokojowy zawarty z Turcją; po drugie - czy warunkitego traktatu (ktokolwiek by go podpisywał) były dla Węgier i Polski korzystnei czy ewentualne zerwanie pokoju było błędem politycznym i strategicznym,co sprowadza się ostatecznie do pytania o możliwość powodzenianowej wyprawy przeciw Turkom w 1444 roku. Odpowiedź na drugie z tychpytań to zarazem klucz do kontrowersji, czy rzeczywiście interesy Kościołai państwa polskiego były wówczas rozbieżne; czy Eugeniusz IV i jego legatCesarini byli - zgodnie z wieloma oskarżeniami - sprawcami niepowodzeniaekspansji Jagiellonów w Europie Środkowo-Wschodniej; czy krucjata Warneńczykato kolejny dowód średniowiecznego zabobonu i ślepego fanaty-ZIMA-200061


zmu. A może jednak młody król mógłby być dla nas wzorem i powodem dodumy, a nie wstydu i zażenowania?...Polak - Węgier...Jak podają kroniki węgierskie, jeszcze za św. Stefana na Polskę napadli Pomorzanie.Kiedy przeciw sobie stanęły dwie armie, władca Pomorzan wysunąłpropozycję, aby o zwycięstwie rozstrzygnął pojedynek między nim a Polakiem.Mieszko II czuł się już za stary, wobec tego zwrócił się do swojejdrużyny. Znalazł się tylko jeden, nikomu nie znany rycerz. Po ciężkiej walcepokonał pomorskiego księcia. Tym rycerzem, który swym zwycięskim pojedynkiemobronił Polskę, był węgierski książę Bela. Od czasów już na poły legendarnychdatuje się więc wspólna historia Polaków i Węgrów. Znaczy sięona małżeństwami między Piastami i Arpadami oraz Andegawenami. „Serdecznaprzyjaźń i wielka sympatia (...) tysiącletnich związków polsko-węgierskich,zgoła niespotykane w stosunkach międzynarodowych, zwłaszczamiędzy państwami o wspólnej przez tyle wieków granicy, były i są szerokoznane i podziwiane..." 3Słowa to może zbyt wielkie, ale układ sił politycznychw Europie Środkowej rzeczywiście sprzyjał poprawnym, a nawet przyjaznymstosunkom polsko-węgierskim. Ich osią była wrogość do CesarstwaNiemieckiego i Czech oraz, czasami, wspólne wyprawy na Ruś Halicką. Tetrzy kwestie pozostawały aktualne także w czasie panowania pierwszych Jagiellonów.W tym okresie pod panowaniem sułtana Murada II państwo Osmanówstawało się potęgą. W czasie swoich rządów stworzył on solidne podstawyimperium tureckiego w Europie i Azji. Turcy zmusili wówczas cesarza bizantyjskiegoManuela II do płacenia trybutu i wydania wielu miast. Zdobyli Tesaloniki,bazę weneckiej floty wojennej, opanowali Macedonię oraz południowąi środkową Albanię. W ponowną zależność lenną popadł, tracącliczne grody, despota serbski Jerzy Brankowicz. Po śmierci Zygmunta LuksemburskiegoTurcy w dwóch kampaniach podporządkowali sobie niemal całąSerbię. Zajęcie miasta Nowe Brdo zakończyło wkrótce podbój tego potężnegoniegdyś państwa. Pod bezpośrednim panowaniem Osmanów znalazłasię także Bośnia. Turcy wtargnęli na Wołoszczyznę zmuszając hospodaraWłada Drakulę do uznania zwierzchnictwa sułtana.62FRONDA 21/<strong>22</strong>


Sukcesy Turków w Europie były dużym zagrożeniem dla cesarstwa bizantyjskiegoi Węgier, a także dla wpływów polskich w Mołdawii. Szansą przezwyciężeniatych zagrożeń mogła być tylko wspólna wyprawa antytureckazorganizowana przez koalicję państw Europy Zachodniej. Tymczasem MuradII dokonał reorganizacji armii i przygotowywał się do dalszych podbojów.Dzięki wysiłkom Władysława Jagiełły oligarchia, która objęła faktyczną władzęw kraju po śmierci założyciela dynastii Jagiellonów, poparła koronację jegostarszego, 10-letniego syna. Na tronie polskim od roku 1434 zasiadałwięc małoletni król Władysław. Oto typowe spojrzenie współczesnego historykana rządy młodego królewicza - Jerzy Dowiat pisze: „W ciągu całego panowaniaWładysława III Warneńczyka (1434-44) posługiwano się nim tylkojak narzędziem. Gdy zaś dorastał i mógł chcieć zaznaczyć własną indywidualność,Oleśnicki uzyskał dla niego drugi tron na Węgrzech (1440) i uwikłałw wojny węgiersko-tureckie, z których młodociany król nie wrócił już żywy,kładąc głowę w bitwie pod Warną." 4 Jest to spojrzenie dziś dominujące, bynie rzec - obowiązujące.Unia personalnaWobec klęski węgierskiego króla Albrechta w walce z Turkami i jego rychłejśmierci sejm, który zebrał się 1 stycznia 1440 roku w Budzie, opowiedział sięza wyborem na tron polskiego króla Władysława. Węgrzy potrzebowali kogoś,kto pokierowałby obroną kraju i zapewnił pomoc z zewnątrz. Ceną tegosukcesu polskiej dyplomacji było oddanie Węgrom Spiszu i zakwestionowanieprzynależności do Rzeczypospolitej województw ruskiegoi podolskiego oraz prawa do zwierzchnictwa nad Mołdawią. Według Jana Dąbrowskiegowarunki te były „dla Węgier bardzo korzystne, wymagające nietylko wielu wysiłków, ale i ofiar ze strony Polski" 5 . Czy więc te śmiałe planyodegrania decydującej roli w Europie Wschodniej była utopią?ZIMA-200063


Ludwik Kolankowski pisze, że zajęcie tronu węgierskiego było oznakąpróżności i lekkomyślności, a nawet zbrodnią: „króla na tę drogę popchniętoi doprowadzono go nią do zguby, a jego ojczyznę na skraj przepaści" 6 .Również Edward Potkowski wydaje jednoznaczny sąd o planach węgierskichkanclerza Oleśnickiego: „Nie były one realne. Nie liczyły się bowiem aniz możliwościami Polski, ani z sytuacją polityczną, społeczną i finansową obukrólestw." 7Także na Węgrzech nie było jednomyślności. Część szlachty królem wybrałasyna Elżbiety i zmarłego Albrechta - Władysława, zwanego Pogrobowcem(z racji, że urodził się po śmierci ojca). Władysław Jagiellończyk pojechałz licznym orszakiem na Węgry, bez przeszkód zajął Budę i z rąk prymasaDionizego z Esztergom przyjął koronę Węgier w Białogradzie. Sejm węgierskiogłosił wcześniejszą koronację Pogrobowca za nieważną, co rozpoczęłowieloletnią wojnę domową ze stronnictwem Elżbiety. Polacy, na czele z biskupemOleśnickim, wzywali do zaprzestania tego bezsensownego rozlewukrwi a rozpoczęcia wojny przeciwko Turcji. W tym kierunku zmierzała teżpolityka kurii rzymskiej i kardynała Juliusza Cesariniego. Przy jego pośrednictwiezawarto z Elżbietą ugodę. Po śmierci tej ostatniej walkę podjął jednakjej najemny żołnierz, Czech Jan Giskra. Dawni zwolennicy Elżbiety,w tym także prymas Dionizy Szecsi, zwrócili się nawet o pomoc dla osieroconegoPogrobowca do Fryderyka III Habsburga.KrucjataMimo tych trudności przygotowania do wyprawy na Bałkany przeciw Turkomtrwały. Pomoc Polski w wyprawie tureckiej nie była duża, również FryderykIII nie udzielił poparcia Władysławowi. Skutkiem tego „król tak szafowałzapisami, że nie było prawie dóbr koronnych wolnych od zastawu.Powszechnie datują upadek finansowy Polski od czasów Władysława Warneńczyka"8 .Wiosną 1440 roku sułtan Murad II ruszył z armią nad Dunaj. Trudnościwewnątrz państwa węgierskiego nie pozwoliły wykorzystać zwycięskiejobrony Belgradu i rozbicia rzecznej floty tureckiej. W dalszym ciągu ograniczanosię do powstrzymywania ataków tureckich, czym kierował Jan Hunyadi.W roku 1442 ruszyła nowa wyprawa sułtana na Siedmiogród. I tym ra-64FRONDA 21/<strong>22</strong>


zem Hunyadi zadał Turkom klęskę, zmuszając ich do odwrotu. W pogoniwkroczył na Wołoszczyznę, ponownie zaprowadzając zwierzchność węgierskąnad tym krajem. Jeszcze tego samego roku Hunyadi odniósł dwa nowezwycięstwa nad armią turecką. Wiosną 1443 sułtan zmuszony był ściągnąćswe wojska do Azji Mniejszej przeciwko emirowi Karamanii, w niewyjaśnionychokolicznościach zginął również jego syn Ali Czelebi. W tej sytuacji naprzełomie września i października ruszyła długo przygotowywana wyprawaprzeciw Turkom. W sumie armia Władysława liczyła 25 tysięcy żołnierzy,czyli znacznie mniej niż pierwotnie zakładano. Jednak wojska Osmanóww Europie nie były liczne, wobec czego armia królewska odnosiła zwycięstwoza zwycięstwem: nad Morawą, Pirotem, w Sofii. Doradcy skłonili więckróla do marszu na Adrianopol. Zimowe przejście przez góry wyczerpało jednakwojska chrześcijańskie, a obsadzone przez Turków kotliny bronione byłyzacięcie. Skutkiem tego siły Władysława Jagiellończyka zaczęły się wycofywać.Mimo tego odwrotu - przechodzącego chwilami w ucieczkę - sukcesykampanii 1443 roku zrobiły wrażenie na całej Europie, a także na sułtanie.Mimo ważnych spraw w Polsce, król zdecydował się zostać na Węgrzechi wraz ze swoim doradcą Michałem Lasockim i kardynałem Cesarinim kontynuowaćrozpoczęte dzieło. Na Węgrzech zawiązały się dwa stronnictwa:pokojowe i wojenne. Wpływ papiestwa i osobisty prestiż Cesariniego byłyjednak silne. Rozpoczęto wobec tego przygotowania do nowej wyprawy, którejcelem miało być ostateczne wyparcie Turków z Europy. Kwietniowy sejmw Budzie podzielił te wojenne tendencje. Król Władysław złożył na ręce Cesariniegoprzysięgę krucjatową, mówiąc że jeszcze tego lata ruszy przeciwTurkom. Jest to moment dość istotny w sporze o traktat szegedyński, gdyżdla niektórych historyków przysięga wyprawy krzyżowej upoważniała Władysławado złamania przysięgi traktatu pokojowego. Dla innych jest wręczdowodem nieważności tego traktatu.ZIMA-2000 65


Krzywoprzysiężca?W tym momencie, opisując sprawę pokoju w Szegedynie, należałoby pójśćdwiema drogami. Pierwsza, wyznaczona głównie przez A. Prochaskę i OskaraHaleckiego, opiera się na założeniu, że rokowania pokojowe były prowadzoneprzez Hunyadego i Brankowicza przy dość biernymudziale króla i że Władysław traktatu pokojowego nie zaprzysiągł,choćby dlatego, że jego warunki były niekorzystne.Druga teza, powszechnie przyjęta w polskich naukachhistorycznych, reprezentowana szczególnie przez Jana Dąbrowskiego,opiera się na założeniu, że pokój szegedyńskibył w dużej mierze dziełem posła królewskiego Gisdanicza(którego pełnomocnictwa Halecki kwestionuje) i żeWładysław pokój ten zaprzysiągł, jak również, że pokójbył bardzo korzystny dla Węgier w związku z ciężką sytuacjąTurcji. Na tę trudną sytuację bardziej od zwycięskiej -aczkolwiek niefortunnie zakończonej - kampanii wojennej1443 roku wpłynął nowy bunt emira Karamanii i związanaz tym obecność sułtana wraz armią w Anatolii.Tak więc wiosną 1444 roku trwały równocześnie przygotowaniado wojny z Turcją, jak również rokowania pokojowew Adrianopolu, w których, jak bezspornie wynikaz materiałów ogłoszonych w 1938 roku przez historykarumuńskiego Franciszka Palla, brał udział przez swojegoposła sam król Władysław. Pall w swej pracy wyraził pogląd,że król prowadził politykę dwulicową i nieszczerą wobec Turkówi chrześcijańskich sprzymierzeńców oraz że był winny złamania przysięgii szkodliwej dla obu swych królestw polityki. Jest to zgodne z dość szerokorozpowszechnionym w polskiej historiografii poglądem jakoby „przez zbytniąrównie uległość ten król w obcą wplątał się wojnę; namową zaślepionyzwodniczą" 9 .Przeciwko takiemu poglądowi wystąpił Oskar Halecki, broniąc królai zarazem polityki papiestwa. Stwierdził on, że traktat zawarł pod wpływemBrankowicza poseł króla Gisdanicz, a Jan Dąbrowski niesłusznie powołuje66FRONDA 21/<strong>22</strong>


się na pełnomocnictwo Gisdanicza, z którego konwencjonalnych zwrotównic nie wynika. Król natomiast brał udział w rokowaniach tylko dlatego, żechciał zyskać na czasie czekając na wiadomość o flocie włoskiej. Rola królaograniczyła się więc do zgody na próbę pokojowego porozumienia. Niemożna oskarżać króla o dwulicowość wobec sprzymierzeńców również dlatego,gdyż - jak wynika z diariusza watykańskiego mistrza ceremonii StefanaInfessuny - poseł Władysława III przybył do Rzymu 4 lipca 1444 roku.Biorąc pod uwagę, że dopiero tego dnia z Wenecji do Budy pchnięto gońcaz wiadomością, że flota włoska wyruszyła w stronę tureckich cieśnin, możnawnioskować, że król informował papieża, iż „na wypadek zawodu co dofloty, wszedł w rokowania z sułtanem'" 0 . Dąbrowski zakłada, że „traktat zostałogłoszony za niebyły przez króla prawie zaraz, dnia 4 sierpnia, gdy nadeszławieść, że flota chrześcijańska już się kieruje przeciw Turkom"". Haleckinatomiast uważa, że król otrzymał wiadomość o flocie najpóźniej25 lipca, gdyż tyle trzeba było czasu na tak ważną misję, jaka wyruszyła4 lipca z Wenecji. „Wykluczonym zaś jest, aby Jagiellończyk nie czekał na teinformacje przed powzięciem swej decyzji co do ratyfikacji traktatu." 12Przypuszczaon, że traktat zawarty został 12 czerwca w Adrianopolu w imieniukróla, ale że 4 sierpnia król odmówił jego ratyfikacji. Po pierwsze, z powodukrucjaty, planowanej od kwietniowego sejmu w Budzie, a po drugie - naskutek niekorzystnych warunków traktatu. Wreszcie, o składaniu przysięgi,jak również o jej unieważnieniu przez Cesariniego, nie ma mowy takżew manifeście szegedyńskim oraz w informacjach papieskiego legata i Wenecjan,którzy uznawali prawo Ojca Świętego do unieważniania przysięgi, niemieliby więc powodu zatajać tego faktu.Drugim aspektem, który być może zadecydował o tym, że król nie zaprzysiągłtraktatu pokojowego, są warunki owego pokoju. Zdaniem Jana Dąbrowskiegona mocy traktatu „wracano do stanu posiadania sprzed 1426 roku"13 , a więc z czasów, gdy Węgry nie poniosły jeszcze strat na rzecz Turcji.Również odzyskanie przez Brankowicza Serbii ocenia Dąbrowski pozytywnie,gdyż „odzyskanie Serbii nie leżało jedynie w interesie despoty, ale gwarantowałotakże w szerszym sensie bezpieczeństwo Węgier. Żądanie sułtanaw przedmiocie zachowania zobowiązań despoty w stosunku do Porty Ottomańskiej(...) nie naruszało praw zwierzchnich Węgier w Serbii (...) warunkipokoju z 1444 roku oznaczały wycofanie się Turcji z części północno-za-ZIMA 2000 67


chodniej Półwyspu Bałkańskiego i poddanie jej pod wpływy węgierskie." 14Całkowicie odmienne jest w tej sprawie zdanie Oskara Haleckiego. Wedługniego o zwierzchnictwie węgierskim nad Serbią nie mogło być mowy: zastąpieniezałóg tureckich w serbskich grodach wojskiem Brankowicza nie byłożadną gwarancją w świetle faktu, że despota ten był lennikiem sułtana. Niebyło powrotu do warunków z XIV czy początków XV wieku, tak dla Węgier,jak i dla Polski, gdyż uzależnienie Wołoszczyzny od Turcji zagrażało wpływomPolski w sąsiedniej Mołdawii. Murad II zgodził się jedynie zwrócić despocieserbskiemu jego synów i ziemię, a pokój dotyczyć miał województwawołoskiego tylko pod warunkiem utwierdzenia zwierzchnictwa tureckiegoi nad Serbią, i nad Wołoszczyzną. Również pokaźna suma 100 tysięcy złotych,którą zobowiązał się zapłacić sułtan, miała być przekazana w większejczęści (70 tysięcy) dla Brankowicza, jako okup za uwolnienie sułtańskiegoszwagra. Przyjęcie zaś oferowanych przez sułtana 25 tysięcy zbrojnych byłobynie tylko błędem politycznym, ale i taktycznym - ze względu na wprowadzenietak poważnej obcej siły na swoje terytorium.Pokój, jaki zawarto w Adrianopolu, był więc pokojem Brankowicza i zjednanegonadaniami ziemskimi (lecz do niczego ostatecznie nie zobowiązanego)Hunyadego. Należy przy tym przypuszczać, że ze strony tego ostatniegobył to także wybieg taktyczny. Jak stwierdza Halecki, „rozejm tam [w Adrianopolu]zawarty przez poselstwo węgiersko-serbskie, którego ratyfikacjikról Władysław odmówił w Szegedynie, został przez despotę ratyfikowanyna własną rękę" 15 . Przy okazji można wspomnieć, że dopiero po tej ratyfikacjiTurcy oddali serbskiemu despocie synów i grody na pograniczu. Stąd Wła-68FRONDA 21/<strong>22</strong>


dysław w liście do stanów polskich z <strong>22</strong> września tłumaczy zerwanierokowań niewydaniem tych grodów w ciągu umówionych ośmiu dni,podczas gdy minęło już wówczas dni dwadzieścia.Trzecia kwestia w sporze o traktat szegedyński to możliwość powodzenianowej wyprawy. I tutaj wśród historyków zdania są podzielone. Jak stwierdzaE. Maleczyńska, „wyprawa warneńska w jej założeniach wojskowych niebyła wcale beznadziejna" 16 . Halecki jest bardziej zdecydowany: uważa, żeperspektywy wyprawy były wyjątkowo obiecujące. Jak wiadomo, w Karamaniidoszło do nowego buntu, w związku z czym w Europie pozostał około 7-tysięczny kontyngent wojsk tureckich, rozrzuconych po licznych twierdzach.Sprzyjał wyprawie również konflikt między synem Murada, Machmedem,a wezyrem Mahmudem i dowódcą sil tureckich w Europie Chalifem Baszą,a także ruch heretyckiej sekty Hurufich oraz bunty janczarów w Adrianopolu.Wojska króla z posiłkami wołoskimi Włada Drakuli liczyły około 20 tysięcyludzi, więc jeśli weneckiej flocie udałoby się zablokować cieśninę Dardanele,wyprawa mogłaby przynieść powodzenie. „W tych warunkach możnabyło całkiem realnie i mimo zawodu ze strony Brankowicza liczyć na całkowitysukces wyprawy." 17Zawiodły nie siły chrześcijańskie, lecz trudne doprzewidzenia okoliczności, które pozwoliły sułtanowi przeprawić się przezBosfor: niedostateczne zaopatrzenie okrętów w słodką wodę i żywność, pomocGenueńczyków dla Turków i, wreszcie, gwałtowny i nieprzychylny dlafloty chrześcijańskiej wiatr. Innego zdania jest oczywiście Jan Dąbrowski.Według niego armia króla była zbyt słaba z powodu niewielkiej liczby rycerstwapolskiego i węgierskiego, niestawienia się wojsk despoty serbskiego,jak również bardzo małego udziału rycerstwa zachodnioeuropejskiego. Narealne zwycięstwo w wyprawie potrzeba było, według Dąbrowskiego, około50-70 tysięcy wojska. Siły liczące 20 tysięcy żołnierzy i 24 galery były rzeczjasna zbyt małe, by osiągnąć sukces. Postawę Genueńczyków również możnabyło przewidzieć. „Nie było pieniędzy na pobór wojska (...) król w tychwarunkach mógł podjąć ekspedycję tylko przy pomocy gwardii dworskiej" 18i kontyngentów niektórych przychylnych wojnie możnowładców.Jak widać, opinie historyków różnią się zasadniczo. Niektórzy dochodządo wniosku, że traktat szegedyński zawarto i że „poprzysięgli go Turcy na Alkoran,król na Ewangelią" 19 ; inni uważają, że wyprawa była logicznym ciągiemdalszym prowadzonej konsekwentnie polityki Władysława. SpórZIMA-2000 69


o przysięgę szegedyńską ciągnie się już pół wieku. Głosem w tej dyskusji sątakże próby przedstawienia postaci samego Warneńczyka, przy czym królacharakteryzuje się jako młodzieńca pełnego rycerskich cnót, niezwykłejdzielności i odwagi, gorliwej pobożności, wzorowych obyczajów, gotowegodo zgody. Albo, z drugiej strony - jako niedoświadczonego, bez własnegozdania, łatwo ulegającego wpływom. „W obrazie bohatera warneńskiego niemożna pominąć i tego rysu, że padł on jako tragiczna ofiara ludzi i stosunków,w których wirze się znalazł, a których ciężar był ponad jego młode jeszczebarki" 20 .WarnaOstatnim aktem dramatycznej unii polsko-węgierskiej stała się wyprawa roku1444, zakończona pod Warną, gdzie zmuszeni do przyjęcia bitwy przezgłówne siły sułtana rycerze chrześcijańscy stawili dzielnie czoła przeważającymsiłom tureckim. Kwestia, czy bitwa ta mogła zostać wygrana, równieżjest sporna. Jedni uważają, że zawiódł uciekając Hunyadi, drudzy, że atakWładysława na główne siły tureckie załamał linię obrony wojsk królewskich,jeszcze inni, że w zaistniałej sytuacji na zwycięstwo w ogóle nie było szans.Tego problemu też nie rozstrzygnięto, podobnie jak różnią się historycyw ocenie skutków wyprawy warneńskiej. Wedle Dąbrowskiego spowodowałaona wzmożony napór turecki na Węgry i niepowodzenie aspiracji Polskido czołowej roli na wschodzie Europy. Saturnin Kwiatkowski mówi o zaostrzającymsię konflikcie z Litwą, o zmarnowanej okazji na odzyskanie Śląskai o niepotrzebnej wojnie z Giskrą. „Żadnych zatem owoców nie przyniosłapolityka Zbigniewa [Oleśnickiego], ale nie z jego winy, lecz skutkiemokoliczności, których przewidzieć nie mógł." 21Oskar Halecki uważa, że na skutek klęski Węgry niewiele ucierpiały,a Turcy nie posunęli się dalej. Jedynie Polska traciła swe wpływy nad MorzemCzarnym, ale wspaniała idea związana z unią otwierała „przed Polską niebywałewidnokręgi zaszczytnej roli powszechno-dziejowej, a nawet niezrealizowanawskutek niefortunnych okoliczności, żadnej tym królestwom kresowymświata chrześcijańskiego nie przyniosła realnej szkody" <strong>22</strong> . Przy okazjiwypowiedzi Kwiatkowskiego i Haleckiego pojawia się sprawa przyczyn niepowodzeniaplanów związanych z unią. Obaj badacze jako powód podają70 FRONDA 21/<strong>22</strong>


splot niesprzyjających okoliczności,nikogo w zasadzie nie czyniąc odpowiedzialnym.E. Maleczyńska wskazujena trudności wewnętrzne państwajagiellońskiego, różnorodność jego etnicznychelementów, a co za tym idzie- sprzeczności interesów. Niektórzyhistorycy krytykują podstawy prowadzonejprzez oligarchię i Oleśnickiegopolityki łączenia Polski z Węgrami,a także uległość wobec papiestwa wśród polskich doradców króla na Węgrzech,z Lasockim na czele. „Pierwszy akt imprezy węgierskiej Jagiellonówzakończył się tragicznie z powodu błędnej postawy części polityków polskich."25Czy można więc zasadnie skłaniać się ku opinii, iż ambitne plany sięgnięciapo tron Węgier i poprowadzenia krucjaty przeciw Turkom były realne? Zenie była to fanatyczna utopia, która doprowadziła do klęski? A może Warneńczykamożna by uznać za wzorzec osobowy nad wyraz godny polecenia?Jest przecież Władysław III naszym jakże rzadkim wkładem w chlubną tradycjękrucjat. Czy to się komuś podoba, czy nie, walczył w obronie chrześcijaństwai tworzył owo - cieszące w dzisiejszych, pragmatycznych czasach złąsławą - chrześcijańskie przedmurze. Janusz Tazbir uważa, że „do zamknięciadyskusji jeszcze daleko" 21 , aj. Garbacik w przedmowie do pośmiertnie wydanejpracy Jana Dąbrowskiego o roku 1444 wyraża pogląd, „że spór o Warneńczykai samą wojnę z Turkami 1443-1444 roku nie mogą jeszcze być zamknięte,wprost przeciwnie, zasługują na kontynuację" 25 . Historiografiapolska w badaniach tych niewiele posunęła się do przodu, a ze względu naszczupłość źródeł rozwiązania sporu można oczekiwać tylko w wypadku odkrycianowych, nieznanych dotychczas przekazów.Jeśli tyle argumentów przemawia na korzyść papieża Eugeniusza IVi Władysława III Warneńczyka, jeśli z drugiej strony, poważne autorytetyorzekają, że za mało jest danych na wydanie oceny, to dlaczego mamy w śladza niektórymi historykami krytykować tak piękne karty naszej historii? Dlaczego,zgodnie zresztą z duchem powszechnie panującego relatywizmu, mamysię odwrócić od tego, co w naszych dziejach powinno nas napawać du-ZIMA-2000 71


mą. Kiedyż skończymy wreszcie z masochistycznym nawykiem krytykowaniaswoich prawdziwych i wydumanych narodowych wad, z przekreślaniem naszejhistorii...Najprawdopodobniej efekt tego pisania nie będzie większy niż skutki średniowiecznychkrucjat, może jednak zdołam zachwiać czyjeś przekonanie0 bezwartościowości średniowiecznej historii.GRZEGORZ WEIGTPrzypisy1 M. Dzieduszycki, Zbigniew Oleśnicki, tom II, Kraków 1854, s. 187.2 J. Tazbir, „Krzywoprzysiezca Władysław" w opinii potomnych, „Kwartalnik Historyczny" 1985,tom III (Warszawa), s. 511.3 W. Felczak, A. Fischinger, Polska-Węgry. Tysiąc lat przyjaźni, Warszawa, Budapeszt 1979, s. 7.4 J. Dowiat, Polska - państwem średniowiecznej Europy, Warszawa 1953, s. 368.5 J. Dąbrowski, Władysław I Jagiellończyk na Węgrzech, Warszawa 19<strong>22</strong>, s. <strong>22</strong>.6 L. Kolankowski, Polska Jagiellonów. Dzieje polityczne, Olsztyn 1991, s. 62.7 J. Potkowski, Warna 1444, Warszawa 1990, s. 94.8 S. Kwiatkowski, Ostatnie lata Warneńczyka, „Przewodnik Naukowy i Literacki" 1883, r. 11(Lwów), s. 136.9 Ł. Gołębiowski, Dzieje Polski za Władysława Jagiełły i Władysława III, tom II: Panowanie WładysławaIII, Warszawa 1846, s. 148.10 O. Halecki, Spór o Warneńczyka, „Teki Historyczne" 1958 (Londyn), s. 26.11 J. Dąbrowski, Rok 1444. Spór o traktat szegedyński, Wrocław 1966, s. 6.12 O. Halecki, Spór o Warneńczyka, „Teki Historyczne" 1958 (Londyn), s. 28.13 J. Dąbrowski, Rok 1444..., wyd.cyt., s. 34.14 Tamże, s. 35.15 O. Halecki, Nowe uwagi krytyczne o wyprawie warneńskiej, „Rozprawy AU Wydziału Historyczno--Filozoficznego" 1939 (Kraków), s. 45.16 E. Maleczyńska, Społeczeństwo polskie pierwszej połowy XV wieku wobec zagadnień zachodnich, Wrocław1947, s. 261.17 O. Halecki, Nowe uwagi krytyczne o wyprawie warneńskiej, „Rozprawy AU Wydziału Historyczno--Filozoficznego" 1939 (Kraków), s. 50.18 J. Dąbrowski, Rok 1444..., wyd.cyt., s. 40.19 Ł. Gołębiowski, dz.cyt., s. 111.20 J. Dąbrowski, Władysław I Jagiellończyk..., wyd.cyt., s. 187.72 FRONDA 21/<strong>22</strong>


21 S. Kwiatkowski, Ostatnie lata Warneńczyka, „Przewodnik Naukowy i Literacki" 1883, r. 11(Lwów), s. 168.<strong>22</strong> O. Halecki, Spor o Warneńczyka, „Teki Historyczne" 1958 (Londyn), s. 34.23 Historia dyplomacji polskiej, red. M. Biskup, tom I: Potowa X wieku-1572, Warszawa 1982, s. 419.24 J. Tazbir, „Krzywoprzysifzca Władysław" w opinii potomnych, „Kwartalnik Historyczny" 1985,tom III (Warszawa), s. 511-512.25 J. Garbacik, Przedmowa, w: J. Dąbrowski, Rok 1444..., wyd.cyt., s. VIII.ZIMA-2000 73


Naród węgierski, który obronił przed bolszewickimnajazdem strupieszałą Europę - wbrew niej samej -został następnie przez tę Europę zdradzony. Mimo toów naród nadal pozostał wierny idei europejskiej, chociażsama Europa się jej zaparła.SPRZYMIERZEŃCYZ DUCHAZENONCHOCIMSKIW dziejach polskiej humanistyki za największego znawcę duszy i mentalnościrosyjskiej uchodzi powszechnie Marian Zdziechowski. Niegdysiejszyrektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie byl bliskim znajomym m.in.książąt Eugeniusza i Sergiusza Trubeckich, Włodzimierza Sołowjowa,Dymitra Mereżkowskiego czy Lwa Tołstoja, którego odwiedzał w JasnejPolanie. Pisał o Czaadajewie i Dostojewskim, Rozanowie i Leontjewie,Chomiakowie i Bierdiajewie. Wydał wiele książek poświęconych Rosji, m.in.Wpływy rosyjskie na duszę połską (1920) czy Europa, Rosja, Azja (19<strong>22</strong>). Małokto jednak wie, że Marian Zdziechowski był również jednym z najwybitniejszychw mijającym stuleciu polskich znawców problematyki węgierskiej.74 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Wspólny etos cywilizacyjny„Polacy, gdziekolwiek mieszkają i jakimkolwiek hołdują poglądom, mają tradycyjnąmiłość do Węgrów, ale o Węgrzech nie wiedzą prawie nic. Odnosi się tonie tylko do odległej przeszłości tego kraju (...) ale również do przeszłościbliskiej i teraźniejszej". To zdanie Czesława Miłosza, wypowiedziane czterdzieścilat temu, zachowuje nadal swą aktualność. Wśród Polaków dominujewielka do Węgrów sympatia i jeszcze większa ignorancja.Do wyjątków należy postawa Mariana Zdziechowskiego, który głębokowniknął w mentalność Węgrów, w ich kulturę, politykę i religijność. Wielerazy przebywał na Węgrzech i nawiązał tam szereg cennych znajomości, m.in.z ostatnim ministrem spraw zagranicznych Austro-Węgier, hrabią GyuląAndrassym czy z regentem Węgier, admirałem Miklósem Horthym. Doktorhonoris causa uniwersytetu w Szeged, był autorem takich książek, jak TragediaWęgier a polityka polska (1920), Węgry i dookoła Węgier (1933) czy Węgry i Polskana przełomie historii (1937). W pracach tych, dzięki którym zasłużył sobie namiano najbardziej konsekwentnego hungarofila w II Rzeczpospolitej, głosiłkonieczność sojuszu polsko-węgierskiego, opartego nie tylko na interesiepolitycznym, ale i na trwalszych podstawach kulturowych i religijnych. Jegozdaniem Polaków i Węgrów łączył wspólny etos cywilizacyjny.W obliczu narastającego niebezpieczeństwa nacjonalistyczno-nazistowskiegona Zachodzie oraz socjalistyczno-bolszewickiego na WschodzieZdziechowski uważał, że jedyną siłą w Europie Środkowej zdolną oprzeć siętym dwu agresywnym potęgom może być sojusz polsko-węgierski. Jegozdaniem w Europie tylko Polacy i Węgrzy w latach 1919-20 rozpoznali trafnieistotę zagrożenia komunistycznego. Oba te narody zatrzymały pochód czerwonegoterroru: Węgrzy stłumili rewolucję Beli Kuna, Polacy zaś pokonaliarmię Tuchaczewskiego. „Naród Madziarów - pisał Zdziechowski - wrócił doswego posłannictwa dziejowego jako przedmurze chrześcijaństwa i w 1919roku obronił strupieszałą Europę - i powiedzmy obronił wbrew jej woli - odnawały bolszewickiego barbarzyństwa. I myją obroniliśmy w 1920 roku."Charakterystyczna jest zwłaszcza postawa Węgrów wobec fiaskawyprawy kijowskiej Piłsudskiego. Kiedy bolszewickie oddziały nacierały naWarszawę, kiedy niemieccy kolejarze i brytyjscy dokerzy strajkowali tylko poto, aby dostawy broni nie dotarły do walczącej z Sowietami Polski, WęgrzyZIMA-200075


jako jedyni w Europie zaproponowali Polakom pomoczbrojną w postaci wysłania swoich żołnierzy. Nie doszło dotego na skutek protestu Czechosłowacji, która nie zgodziła siętranzyt obcych wojsk przez swoje terytorium. Praga nie przepuściłateż węgierskich transportów amunicji. W końcu okrężnądrogą, przez Rumunię, kilkadziesiąt wagonów zapełnionychamunicją z budapesztańskiej fabryki Csepel dotarło doWarszawy.Jakże postawa Budapesztu - zauważa Zdziechowski - kontrastowałaz postawą Pragi: w czasie kiedy Węgrzy oferowalipomoc, Czesi, wykorzystując zwycięstwa bolszewickie na fronciewschodnim, uderzyli od południa na Polskę i rozpoczęlimarsz na Kraków. Mimo tych doświadczeń - nie mógł sięnadziwić Zdziechowski - polityka rządów II Rzeczpospolitejwobec Budapesztu była o wiele chłodniejsza niż wobec Pragi.Wynikało to z faktu, że dyplomacja polska w dużej mierzepodporządkowana była Francji, ta zaś z kolei za swegogłównego sojusznika na Wschodzie uważała Czechosłowację,natomiast w Węgrzech widziała potencjalnego sprzymierzeńca Niemiec.Stanowisko to do tego stopnia utrwaliło się w polityce polskiej, że nawetRoman Dmowski pisał, iż „wszelkie zjawiające się u nas próby wywołaniazbliżenia do Węgier (...) nie są niczym innym, jak robotą dla Niemiec, robotąprzeciwną najwyraźniej interesom naszego narodu".Pesymizm heroicznyTymczasem Zdziechowski - a głos jego był wówczas głosem wołającego napuszczy - nie tylko uważał, że między Polską a Węgrami istnieje „absolutnatożsamość interesów", ale że Węgrzy także „są jedynym sprzymierzeńcemnaszym z ducha". Wskazywał, że podobnie jak Polacy przez wieki byli oniprzedmurzem chrześcijaństwa, broniącym Europy od najazdów ze Wschodu, żepodobnie jak w Polsce wytworzył się tam etos rycerski, tradycja szlachecka ikultura katolicka oraz że między naszymi narodami od wieków współpracaukładała się pomyślnie - oni dali nam św. Kingę, św. Jadwigę czy StefanaBatorego, my im królów Władysława II i Ludwika II czy generała Józefa Bema.76FRONDA 21/<strong>22</strong>


Zdziechowski doceniał ogromną rolę,jaką na Węgrzech odgrywało chrześcijaństwo.Pisał, że „głęboko uświadomiły sobie Węgry znaczeniereligii, jako potęgi duchowej i niewzruszonej ostoiprzeciw inwazji nihilizmu politycznego i moralnego.Bolszewizm rozbił się o twardy mur katolicyzmu; nigdynie otaczano kapłanów taką czcią, jak w czasierewolucji, nigdy lud nie wykazywał w sposób takserdeczny przywiązania do Kościoła. Krew męczennikówstała się nasieniem, które obecnie wydaje plon(...) W trudach zmagania się z najzacieklejszym wrogiemduchowej kultury człowieka Węgrzy zrozumieli,że chcąc istnieć, muszą stać się państwem chrześcijańskimnie z imienia tylko, lecz i z zasady."Zdziechowski uważał, że jedynym ratunkiem wobliczu wzrastających potęg nihilizmu bolszewickiego inazistowskiego może być odbudowa cywilizacji nafundamencie chrześcijańskim. Ludzi podobnie myślącychznajdował na Węgrzech. Tamtejszy ministerwyznań i oświaty w latach 20-tych Istvan Hallermówił: „ze Wschodu przyszło niebezpieczeństwobolszewizmu i na Wschodzie powstać powinnamyśl zbawcza, która Europę uzdrowi i wzajemnestosunki narodów ułoży na nowej podstawie. Tąmyślą - powszechna chrześcijańska solidarnośćnarodów, ich wyzwolenie wewnętrzne, łączność i przymierze". Znakomiciekorespondowało to z mesjanistycznymi koncepcjami Zdziechowskiego,który był w tym względzie godnym spadkobiercą Zygmunta Krasińskiego,uważając, że każdy naród ma swoje niepowtarzalne miejsce w Bożym planiezbawienia, a poszczególne narody i kultury są niczym nuty i akordy wwielkiej ogólnoludzkiej symfonii. W podobnym duchu wypowiadał sięwęgierski filozof, piastujący w latach 30-tych godność marszałka sejmu,Gyula Komis: „zgodnie z Boskim planem sprawie ludzkości służą najlepiejposzczególne narody przez indywidualny wysiłek, zmierzający do jaknajpełniejszego rozwoju własnych cech charakterystycznych".ZIMA-2000 77


Jaka była postawa Europy Zachodniej wobec rewolucji komunistycznej1919 roku na Węgrzech? - zapytuje sam siebie Zdziechowski i przywodzinastępujący przykład: „w chwili najkrytyczniejszej dla Węgier, gdy utworzonyw Arad rząd narodowy dla stłumienia bolszewizmu przenosił się doSzegedu, tamtejszy komendant francuski, pułkownik Betrise, zarządził rekwizycjęarmat, ażeby przeszkodzić powodzeniu antyrewolucyjnego, narodowegoruchu".Dlaczego liberalna Europa, będąc świadkiem starcia komunizmu z koalicjąsił narodowych, konserwatywnych i chrześcijańskich, odwróciła się odtych drugich? Według Zdziechowskiego wynikało to zgłębokich uprzedzeń antykatolickich kół rządzącychwe Francji, Wielkiej Brytanii czy StanachZjednoczonych. Owo uprzedzenie dało znać o sobiezwłaszcza podczas konferencji pokojowej w Wersalu, gdzie największymprzegranym I wojny światowej uczynionoAustro-Węgry, wymazując w ogóle tą starąmonarchię katolicką z mapy Europy.Konferencja wersalska została oceniona przezZdziechowskiego bardzo surowo. Będzie ona, wedługniego, „zdumiewać pokolenia przyszłe nie potęgą genialnegopomysłu, lecz odwrotnie - ubóstwem myśli i nieuleczalną krótkowzrocznościąjego twórców, nie będących w stanie wznieść się ponad chwilę i sięgnąćw przyszłość, nawet bardzo niedaleką". Rektor uniwersytetu wileńskiego niepomylił się w przewidywaniach, że źródła przyszłej wojny światowej będątkwiły w rozstrzygnięciach owej konferencji, która zamiast zagasić -roznieciła niemal na całym kontynencie nowe zarzewia konfliktów. Podobnieuważał francuski marszałek Ferdynand Foch, który w roku 1919 powiedział0 układzie wersalskim: „To nie jest traktat pokojowy, to zawieszenie broni nadwadzieścia lat".„Dzielono się tam krajami i prowincjami mniej więcej tak, jak podchmieleniwłamywacze dzielą się łupami" - pisał Zdziechowski o działalności„wielkiej czwórki", która decydowała wówczas o losach świata. Stanowili ją-jak pisze w swych wspomnieniach Hipolit Korwin Milewski - „antyklerykał1 półkomunista z 1871 roku, Clemenceau, wolnomularz Orlando, niby purytanini pogromca Izby Lordów Lloyd George i prezbiterianin, osobisty wróg78FRONDA 21/<strong>22</strong>


zasady monarchistycznej, Wilson". Najwięcej do powiedzeniamiał prezydent USA Woodrow Wilson, o którym Lloyd Georgenapisał w swoich pamiętnikach, że wyobrażał on sobie, iż jestJezusem Chrystusem, pouczającym z wysokości ludy Europyniczym nauczyciel i zbawca. W rzeczywistości - jakstwierdza wielu świadków konferencji wersalskiej, m.in.francuski dyplomata Henri Pozzi - Wilson był kompletnymignorantem w sprawach europejskiej polityki, pełnym wzniosłych imglistych frazesów o pokoju, lecz nie orientującym się w realnej sytuacji nakontynencie.Jednym z wyników konferencji wersalskiej byl traktat w Trianon, stanowiącynajbardziej traumatyczne wydarzenie w historii XX-wiecznych Węgier.Jednym pociągnięciem pióra zniszczono jedność geograficzną kraju, redukującgo do jednej ósmej dawnego obszaru i pozostawiając poza nowo wytyczonymigranicami państwa jedną trzecią Węgrów.Zdziechowski nie ma wątpliwości: naród węgierski, który obronił przedbolszewickim najazdem strupieszałą Europę - wbrew niej samej - zostałnastępnie przez tę Europę zdradzony. Mimo to ów naród nadal pozostał wiernyidei europejskiej, chociaż sama Europa się jej zaparła. Zdziechowski widzi wtym przejaw postawy, która przez całe życie była mu bliska - pesymizmuheroicznego. Jest to wierność idei i gotowość oddania za nią życia, nawetkiedy wszyscy wokół zdradzili, a sprawa wydaje się przegrana.Ów pesymizm heroiczny odnajduje on w pismach wielu wybitnychWęgrów. Endre Ady, zwany „najbardziej węgierskim z węgierskich poetów",porównuje swój naród do lodzi miotanej przez rozszalałe morze: „W tej mglewśród burz i udręczeń, ach, co się z nami stanie! Brzegu nie widać, ani istotyludzkiej! Ale płyniemy, płyniemy..." Znany historyk Aleksander Eckhardtw swej książce Podwójne oblicze Węgrów pisze: „U zbiegu rozstajnych drógnarodów Europy zamknęliśmy się w smutku naszym. Przekleństwo ciążynad nami. Pomimo to nie schodzimy z drogi powinności i, nie myśląc owypoczynku, toczymy swoją skałę Syzyfową, bo tak zawyrokowały owe mocenajwyższe, które stanowią o losach narodów." Wybitny polityk węgierskiFerenc Deak w liście do przyjaciela: „Walczę bez nadziei przy was i z wami -i gotów jestem walczyć dalej, nie licząc na powodzenie - bo tak mi każąhonor i powinność".ZIMA200079


Sprawa honoruRok po śmierci Mariana Zdziechowskiego wybuchła II wojna światowa.Węgry, chociaż były sojusznikiem państw Osi, nie przyłączyły się do żadnychdziałań wrogich wobec Polski. Jeszcze w kwietniu 1939 roku szef węgierskiejdyplomacji Istvan Csaky w liście do posła Villaniego pisał: „nie jesteśmyskłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji przeciwPolsce. Przez «pośrednio» rozumiem tu, że odrzucimy każde żądanie,które prowadziłoby do umożliwienia transportu wojsk niemieckich pieszo,pojazdami mechanicznymi czy koleją przez węgierskie terytorium dla napaściprzeciw Polsce. Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę kategorycznie,że na oręż odpowiemy orężem." Minister Csaky motywował tonastępująco: „nie pozwalają nam na to nasze przekonania moralne", gdybynatomiast Węgry w jakikolwiek sposób pomogły Niemcom w agresji naPolskę, wówczas „wybuchłaby tu rewolucja", ponieważ nastroje w całymspołeczeństwie węgierskim były zdecydowanie propolskie.W podobnym tonie utrzymana była depesza premiera Pala Telekiego doAdolfa Hitlera z 24 lipca 1939 roku, w której szef węgierskiego rządu pisał,iż jego kraj „nie może przedsięwziąć żadnej akcji militarnej przeciw Polsce zewzględów moralnych". List ten wywołał wściekłość kanclerza TrzeciejRzeszy.Za słowami poszły czyny. Na początku kampanii wrześniowej szefhitlerowskiej dyplomacji Ribbentrop zaproponował Węgrom udział wrozbiorze Polski oferując im tereny „historycznej Rusi Halickiej" w okolicachSambora oraz Turki. Budapeszt stanowczo odrzucił te propozycje. NastępnieRibbentrop chciał wymusić na Węgrach zgodę na transport wojsk przez ichterytorium. 36 pociągów wojskowych czekało gotowych na rozkaz podgranicą słowacko-węgierską. Chodziło o udostępnienie im zaledwie 12 kmlinii kolejowej tranzytu przez Węgry. Dzięki temu Niemcy już 6 wrześniawzięliby Polaków „w dwa ognie" i odcięli ich od przejść granicznych zRumunią i Węgrami. Również tym razem Budapeszt stanowczo odmówił.Zupełnie inaczej postąpił inny sojusznik Berlina w tym rejonie Europy, czyliSłowacja. Słowacy już latem 1939 roku udostępnili Niemcom swoje terytoriumdo przeprowadzenia ataku na Polskę - powstały tam hitlerowskie bazy,lotniska i magazyny. 1 września słowacka armia polowa „Bernolok" uderzyła80FRONDA 21/<strong>22</strong>


wraz z oddziałami niemieckimi na Polskę i w następnych dniach w Pieninachoraz na Podhalu stoczyła szereg krwawych starć z jednostkami należącymi doArmii „Kraków" i Armii „Karpaty". Słowacy stali się w 1939 roku nie tylkotrzecim - obok Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego - najeźdźcą Polski, leczrównież trzecim okupantem: dokonali bowiem aneksji części Spiszą i Orawy,gdzie prowadzili brutalną politykę depolonizacji.Tymczasem Węgrzy otoczyli opieką 150 tysięcy wychodźców z Polski.Gdyby nie ich pomoc, polska armia na Zachodzie nie zdołałaby się odtworzyćw takiej liczebności, jak to miało miejsce w roku 1940. Na Węgrzech działaławówczas - w Balatonboglar - jedyna na kontynencie europejskim polskaszkoła średnia. Jednym z uchodźców był wtedy pisarz Stanisław Vincenz,którego znajomi wyrażali wątpliwości, czy Węgrzy przyjmą uciekinierów zPolski. „Na takie wątpliwości - pisał Vincenz - odpowiadałem, że Węgrówznam od dawna, przymierze przymierzem (a byli już zbliżeni do Niemców),ale uczucia ich dla Polaków, oparte na dawniejszych niż obecne koniunkturytradycjach, są i zostaną wyraźne".ZENON CHOCIMSKI


82FRONDA 21/2 2


Rewolucja węgierska, która od pierwszych chwil przybrała charakter krwawy,spotkała się z żywym odzewem ze strony polskiego społeczeństwa.24 i 25 października 1956 roku polskie dzienniki przyniosły pierwsze wiadomościo węgierskim dramacie, a dzień później Polskie Radio po raz pierwszyogłosiło apel o honorowe oddawanie krwi dla „braci Węgrów". Ludzie masowoustawiali się w kolejkach przed stacjami krwiodawstwa, które pracowaływtedy dniami i nocami. Każdy, kto chciał oddać krew, otrzymywał numerekinformujący go, kiedy ma przyjść na jej pobranie. W akcji przodowali studenci,ale - poczynając od żołnierzy, a na robotnikach i emerytach kończąc -wszyscy w niej uczestniczyli. Dosłownie cały kraj dobrowolnie i spontanicznieprzyszedł Węgrom z pomocą. W Zielonej Górze na początku posiedzeniaKomitetu Wojewódzkiego PZPR obradujący razem poszli oddać krew (takiebyły czasy!). Z podobnymi reakcjami spotkać się można było na posiedzeniachróżnych organizacji studenckich. Załogi, związki zawodowe, organizacjemłodzieżowe i harcerskie, prywatne osoby złożyły znaczne dary pieniężnena zakup lekarstw i żywności „dla walczących o niepodległość i rannych Węgrów".Zakłady pracy i fabryki zaofiarowały materiały budowlane, wyrobydrewniane i różne inne artykuły, których brakowało wówczas na Węgrzech.Związki zawodowe i załogi zakładów pracy uchwalały masę odezw solidarnościowych.Na wezwanie redakcji „Głosu Pracy", organu Centralnej RadyZwiązków Zawodowych, Polacy przez ponad trzy tygodnie przekazywali nakonto Polskiego Czerwonego Krzyża ok. miliona złotych dziennie zebranychna zakup lekarstw, środków opatrunkowych i żywności, a pamiętać trzeba, iżprzeciętna miesięczna pensja wynosiła 800-1000 złotych.Polskie transporty z krwią oraz pomocą medyczną przyleciały na Węgryjako pierwsze, już 26 października. Zgłosiło się też wielu polskich lekarzyi pielęgniarek, którzy wyrazili gotowość do natychmiastowego wyjazdu, byna miejscu pomagać w opatrywaniu rannych. W gazetach ukazało się mnóstwozdjęć z akcji pomocy. W wielu miastach polskich umieszczono skarbonki-puszki,do których przechodnie wrzucali pieniądze. Były inicjatywy -wśród cywilów, ale także i wojskowych - przyjścia ze zbrojną pomocą Węgrom.W całej Polsce odbywały się demonstracje solidaryzujące się z rewolucjąwęgierską. Największej pomocy Węgrom w czasie powstania udzieliławłaśnie Polska. Była to spontaniczna pomoc społeczna, która za pośrednic-ZIMA-200083


twem PCK dotarła na Węgry, a o rozmiarach tej akcjiinformowano opinię publiczną w notatkach prasowych.Cytuję podsumowanie tej akcji, znalezione przezemnie w archiwum polskiego MSZ:„Pomoc społeczna udzielana Węgrom w zasadzieza pośrednictwem PCK pochodzi ze składek społeczeństwapolskiego i do końca stycznia 1957 zebrano na tencel ponad 31 milionów złotych. W czasie od 27 października1956 do 29 stycznia 1957 wysłano do Budapesztu:15 samolotów (to w czasie rewolucji - przypisJ.T.), 42 samochody ciężarowe, 104 wagony kolejowe, które przewiozłynastępujące dary dla społeczeństwa węgierskiego: 795 litrów krwi, 415 litrówplazmy (te dwa pierwsze wyłącznie w czasie rewolucji, i oznaczało to, iż ponad5 tysięcy Polaków oddało krew dla Węgrów - przypis J.T.), ok. 42 tonyśrodków krwiozastępczych, różnych leków, środków opatrunkowych i sprzętumedycznego. Żywności wysłano ok. 331 ton, odzieży 32 tony, mydła i materiałówbudowlanych - 10 ton. Ogólna wartość złożonych i wysłanych ofiarw naturze określana jest na sumę ok. 11 milionów złotych." Do 19 listopada1956 roku wartość tej pomocy społecznej - w 11 lat po II wojnie światowej,w której Polska odniosła straszne straty ludzkie i materialne - wynosiła 2 milionydolarów (ówczesnych!).Hasła solidarności z Węgrami padały również w trakcie demonstracji i pochodówulicznych. Na przykład 24 października 1956 roku po ogromnej manifestacjipoparcia dla Gomułki przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie„na placu Defilad pozostało ok. 10 tysięcy osób. Z grupy tej ponad dwa tysiąceosób uformowało pochód i udało się pod gmach KC PZPR. Po drodze dopochodu przyłączyło się jeszcze kilka tysięcy osób. (...) Z kolei uczestnicy manifestacjiudali się pod Ambasadę Węgierską dla zamanifestowania solidarnościz narodem węgierskim. (...) Potem jedna z grup zorganizowała przy kolumnieZygmunta krótki wiec pod hasłem Warszawa-Budapeszt-Belgrad".30 października w Olsztynie odbyła się największa uliczna demonstracjapoparcia dla rewolucyjnych Węgier. Cytuję ze sprawozdania sporządzonegoprzez miejscowy oddział Urzędu Bezpieczeństwa dla MSW: „W dniu30 X 1956 roku z inicjatywy studentów Wyższej Szkoły Rolniczej i StudiumNauczycielskiego w Olsztynie o godz. 14.00 została zorganizowana manife-84FRONDA 21/<strong>22</strong>


stacja solidarności z powstańcami węgierskimi.Manifestanci przed 14.00 wyruszyli z terenuszkoły, udając się ulicami miasta na plac ArmiiCzerwonej, gdzie były już ustawione flagi polskai węgierska oraz znicze przez uprzednioprzybyłą grupę studentów w liczbie ok. 20 osób.Przy zapalonych zniczach czterech studentówzaciągnęło wartę honorową. Kiedy pochódwszedł na plac Armii Czerwonej, czołówka niosącawieńce odłączyła się i złożyła je pod flagamiprzy zniczach. Następnie pochód udał się ulicami miasta na plac gen.Świerczewskiego, gdzie odbył się wiec, który zgromadził ok. 10 tysięcy osób.Od pochodu odłączyła się grupa studentów, która przybiła przygotowaneuprzednio trzy tabliczki z napisem «Plac Powstańców Węgierskich* obok nazwy«Plac Armii Czerwonej*.(...) Na zakończenie wiecu uchwalono list-rezolucję do narodu węgierskiegoo suwerenności oraz na wniosek jednego ze studentów przegłosowanoprzemianowanie Placu Armii Czerwonej na Plac Powstańców Węgierskich,po czym odśpiewano hymn narodowy.(...) W czasie pochodu studenci nieśli transparenty z następującymi napisami:«Żądamy wycofania wojsk radzieckich z Węgier», «Cały Olsztyn z nami»,«Precz z Sowietami*, «Wolna Polska - Wolne Węgry», «Oto radziecki internacjonalizmprzejawia się na Węgrzech*, oraz planszę przedstawiającą mapę Węgierz zaznaczeniem Budapesztu, nad którym zwisały ręce (na mankietach namalowaneczerwone gwiazdy), z których kapała krew. Wspomniana planszabyła ustawiona na trybunie, która znajdowała się na placu gen. Świerczewskiego.Po zakończeniu wiecu studenci zwartą grupą udali się na teren szkoły".W wielu miastach wywieszono węgierskie flagi, a studenci warszawscy trzymaliwartę honorową przed Węgierskim Instytutem Kultury na placu TrzechKrzyży. Symboliczny wydźwięk miało również zastąpienie przez robotnikówwrocławskiego „Pafawagu" czerwonej gwiazdy znajdującej się nad wejściem doich zakładu flagami polską i węgierską (pozostały tam one przez wiele tygodni).Węgierskie flagi pojawiały się nawet w bardzo niewielkich miejscowościach.W Rzecznicy (na Śląsku) w listopadzie wywieszono dwie węgierskie flagi z żałobnymkirem, jedną z nich na Pomniku Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.ZIMA-2000 85


Dokonane w Polsce jesienią 1956 roku przemiany miały swoje skutki równieżw prasie. Cenzura, porównując z okresem 1948 - lato 1956, byta bardziejliberalna. Oczywiście pozostały tematy „tabu", ale większość cenzorów byłazupełnie zdezorientowana, co wolno, a czego nie. Ta względna wolność prasypolskiej trwała aż do pierwszych miesięcy 1957 roku, kiedy to władze komunistycznepostanowiły „okiełznać" zbyt wolną prasę „bez smyczy".W czasie rewolucji węgierskiej polska prasa miała bardzo mało ograniczeńdotyczących publikowania wiadomości związanych z tymi wydarzeniami.Po 25 października na Węgry zaczęli przybywać wysłannicy polskiej prasy(m.in. Hanna Adamiecka, Marian Bielicki i Wiktor Woroszylski), którychkorespondencje nie pozostawały bez wpływu na stosunek Polaków do powstaniawęgierskiego. Ich doniesienia z Budapesztu, do którego w związkuz przerwaniem regularnych połączeń komunikacyjnych dotarli samolotamiwiozącymi krew, żywność i medykamenty, są obiektywne i świadczą o sympatiiwiększości tych korespondentów do rewolucji. Przedstawiali zniszczenia,nieszczęście kraju, a jednocześnie byli dobrej myśli i wyraźnie akcentowalisłuszność dążeń Węgrów. Wiadomość wystąpienia Węgier z UkładuWarszawskiego 1 listopada przyjęli z mieszanymi uczuciami. „Dokąd idąWęgry?" - zadawało pytanie kilku z nich. Nie zmieniło to jednak ich pozytywnegostosunku do rewolucji węgierskiej, jeszcze pogłębiła chyba go drugainterwencja radziecka, po której żadna z nadanych korespondencji nieukazała się w prasie. Ale po powrocie do domu, dopóki mogli, niektórzyz nich występowali na różnych zebraniach, gdzie obszernie i zgodnie z prawdąopowiadali wszystko, co widzieli nad Dunajem. Ich działalność w dużejmierze przyczyniała się do tego, że w Polsce wytworzył się realny obraz o węgierskimPaździerniku.Po 4 listopada, po drugiej interwencji wojsk radzieckich' na Węgrzechw imię „polskiej racji stanu", gazety nie mogły publikować artykułów, którebezpośrednio potępiały tę interwencją albo samego Kadara, starały się natomiastobiektywnie informować, co dzieje się na Węgrzech. Polskie gazety zamieszczałyna swych łamach prawie wyłącznie doniesienia agencyjne o sytuacjina Węgrzech i dyskusjach na forum ONZ. W tym okresie powstrzymywano sięod komentarzy i ograniczano do korespondencji PAP oraz przedruków z zagranicznychgazet. Różnie rozkładano też akcenty, wszak „Trybuna Ludu" jużw drugiej połowie listopada publikowała artykuły solidaryzujące się z inter-86FRONDA 21/<strong>22</strong>


wencją, które przedrukowywała z „UHumanite", UUnita" albo z moskiewskiej„Prawdy". Na drugim biegunie należałoby chyba umieścić dziennik „SztandarMłodych", który w końcu listopada i na początku grudnia opublikował w odcinkachdziennik swej korespondentki, Hanny Adamieckiej, przebywającejw Budapeszcie do 11 listopada. Po siódmym odcinku druk został wstrzymany(to samo stało się z dziennikiem Wiktora Woroszylskiego, który nie mógł jużbyć publikowany na łamach „Nowej Kultury", ale podobny w wymowie dziennikMariana Bielickiego w „Po prostu" ukazał się w całości). W ciągu listo-padaw tygodnikach często ukazywały się zdjęcia z krwawiącego Budapesztu,z komentarzem akcentującym głównie zniszczenie Węgier. Trzeba jeszcze dodać,iż z określeniem „kontrrewolucja" do końca 1956 roku w polskiej prasierzadko można się spotkać, poza teoretycznym miesięcznikiem PZPR.JANOS TISCHLERFragment tekstu Rewolucja węgierska 1956 roku oraz jej odgłosy w Polsce,opublikowanego jako posłowie do albumu Órsa Csete1956. Budapeszt. Węgrzy, Polacy - twarze i losy,Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2000.Tytuł pochodzi od redakcji.ZIMA-2000 87


Mindszenty jako jeden z trzech biskupów węgierskichsprzeciwił się otwarcie eksterminacji Żydów. Kiedygwardian franciszkanów z Veszprem próbował odśpiewaćTe Deum z okazji „odżydzenia miasta", został natychmiastprzez Mindszentyego suspendowany.PEHMICSERMANEKCERCELYU N C V A RIPehm urodził się w roku 1892 w rodzinie węgierskiej pochodzenia szwabskiego.W 1915 roku został księdzem. Kiedy w 1941 roku wielu Niemców naWęgrzech, a zwłaszcza Szwabów w Banacie, przystępowało do pronazistowskiegoVolksbundu, zmienił nazwisko. Zamiast brzmiącego niemiecko Pehmwybrał inne - od nazwy miejscowości, w której się urodził: Mindszent -z końcówką y, typową dla szlacheckich rodów węgierskich.Csermanek urodził się w 1902 roku w portowym Fiume, dzisiejszej Rijece.W okresie międzywojennym zaczął aktywnie działać w węgierskiej partii komu-88FRONDA 21/<strong>22</strong>


nistycznej. W życiu konspiracyjnym przybrał robotniczy pseudonim, który z czasemstał się jego oficjalnym nazwiskiem: Bednarz, czyli po węgiersku Kadar.Pehm zmienił nazwisko, żeby się ujawnić, Csermanek - żeby się ukryć.Przywódcy węgierskiej partii komunistycznej, Janos Kadari Laszló Rajk, byli w życiu prywatnym bliskimi przyjaciółmi.Na początku 1949 roku pierwszy zastąpił na stanowiskuministra spraw wewnętrznych drugiego, kiedy ten zostałszefem węgierskiej dyplomacji. Wkrótce potem JuliaRajk urodziła syna. Były to czasy, kiedy komunizm jako świecka religia tworzyłwłasną obrzędowość. Rajkowie zaprosili Kadara na uroczystość rodzinnąjako kogoś w rodzaju ojca chrzestnego. Kilka tygodni później L&szló Rajkzostał aresztowany i oskarżony przez Kadara o szpiegostwo na rzecz kilkuwywiadów oraz o odchylenie trockistowskie i titoistowskie. Wkrótce potemw więzieniu znalazła się Julia Rajk, której odebrano niemowlę. Władza komunistycznaszykowała pokazową rozprawę na wzór procesów moskiewskichz lat trzydziestych. Kadar odwiedził w więzieniu Rajka i nakłaniał go,by ten przyznał się do sfałszowanych zarzutów; w zamian obiecywał wypuszczeniena wolność i życie pod zmienionym nazwiskiem na prowincji. Podczasrozprawy Rajk przyznał się do niepopelnionych czynów i niebawem zostałpowieszony. Julia została skazana na pięć lat więzienia.Mianowanie Kadara ministrem spraw wewnętrznychzbiegło się w czasie z uderzeniem komunistycznego państwaw Kościół katolicki. Na początku 1949 roku odbył sięw Budapeszcie pokazowy proces kard. Józsefa Mindszentyego.Na sali sądowej prymas Węgier przyznał się do zarzucanychmu czynów: spekulacji walutą i szpiegostwa na rzecz Watykanu.Mówił chaotycznie, krótkimi, urywanymi zdaniami, często bez związku z zadawanymimu pytaniami. Twarz miał wykrzywioną grymasem, oczy nieprzytomne,oddech urywany, a głos chrapliwy. Dziś wiadomo, że podczas śledztwabył torturowany, całymi dniami pozbawiany snu i szprycowanynarkotykami. On sam przewidywał chyba taki rozwój wydarzeń, skoro tydzieńprzed aresztowaniem zdeponował w kościelnym archiwum następująceoświadczenie: „Deklaruję jako nieważne i nieprawdziwe jakiekolwiekZIMA-2000 89


przyznanie się do winy, jakie byłoby mi przypisywane, począwszy od dniadzisiejszego".Nie był to pierwszy pobyt Mindszentyego w więzieniu. Pierwszy razaresztowali go komuniści w roku 1919, w okresie Węgierskiej RepublikiRad. Reżim Beli Kuna wypowiedział wówczas walkę Kościołowi. Po razdrugi uwięzili go w 1944 roku faszyści Ferenca Szalasiego. Mindszenty, wówczasordynariusz Veszprem, jako jeden z trzech biskupów węgierskich sprzeciwiłsię otwarcie eksterminacji Żydów. Kiedy gwardian franciszkanówz Veszprem próbował odśpiewać Te Deum z okazji „odżydzenia miasta", zostałnatychmiast przez Mindszentyego suspendowany. Przez krótki czas biskupVeszprem był więziony także przez Gestapo. Zwolnienie z więzieniaprzyniosło mu dopiero wkroczenie na Węgry armii sowieckiej. Wówczasdwóch księży katolickich, Istvan Balogh i Bela Varga, przybyło do Mindszentyegoz propozycją, by oficjalnie podziękował Stalinowi i Woroszyłowowi zaofiarowaną wolność. „Milcząco spojrzałem na nich - pisze kardynał w swychWspomnieniach - ale z mego wzroku mogli odczytać, że są sprawy, które człowiekprzyjmuje do wiadomości, nosi w sobie, przełknie, ale nawet na zasadzieactus heroicus nie dziękuje."W roku 1951 w ramach wewnątrzpartyjnych porachunkówmiędzy komunistami aresztowany został Kadar. Co prawdasiedział już w więzieniu w okresie międzywojennym, zarządów admirała Horthyego, ale tamten areszt wspominałniemal jak kurort. Teraz jego niedawni podwładni z ministerstwaspraw wewnętrznych wyrywali mu żywcem paznokcie i oddawalimocz do ust. W pokazowym procesie, jaki odbył się w grudniu 1951 roku,groziła mu kara śmierci. Skończyło się na wyroku dożywotnim, a życie uratowalimu dwaj uwięzieni pisarze - Gyeórgi Paloczi Horvath i Pal Ignotus - którzypomimo tortur odmówili składania fikcyjnych zeznań przeciwko niemu,chociaż to właśnie Kadar był odpowiedzialny za ich uwięzienie.Wolność zawdzięczał Kadar nowemu premierowi Imre Nagyowi, dziękiktóremu w 1954 roku został wypuszczony na wolność i zrehabilitowany.W tym samym czasie zwolniona została również Julia Rajk. Kadar udał siędo niej i poprosił o przebaczenie. Usłyszał: „Przebaczam ci, ale czy ty sampotrafisz sobie przebaczyć?"90FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


Tymczasem w łonie węgierskiej partii komunistycznej coraz częściej dochodziłodo wewnętrznych tarć. Ówczesny sekretarz generalny Matyas Rakosi,nazywający sam siebie „najpilniejszym uczniem Stalina", dążył do zorganizowaniakolejnego procesu pokazowego, tym razem z Imre Nagym naławie oskarżonych. Chciał dla tego planu pozyskać Kadara, wówczas dzielnicowegosekretarza partii w Peszcie, ten jednak odmówił. Rakosi postanowiłwięc rozprawić się najpierw z Kadarem. Zwołał posiedzenie Komitetu Centralnego,na którym puścił z magnetofonu taśmę z nagraniem rozmowy, jakąw więzieniu przeprowadził Kadar z Rajkiem. Wszyscy usłyszeli, jak tenpierwszy zapewniał, że nie wierzy w winę Rajka, ale dla dobra partii namawiałgo, by przyznać się do niepopełnionych zbrodni; drugi zaś ulegał jegoargumentacji. Nastroje wśród członków KC stały się wrogie wobec Kadara.Aby spotęgować ten efekt, Rakosi polecił ministrowi sprawiedliwości EdkowiMolnarowi jeszcze raz puścić nagranie. Molnar jednak za wcześnie przesunąłtaśmę i zebrani usłyszeli początek rozmowy: Kadar mówił Rajkowi, żeprzychodzi z polecenia Rakosiego i działa zgodnie z jego instrukcjami. Nastrojeczłonków KC znów uległy radykalnej zmianie. Tym razem przestaliufać Rakosiemu, z ukarania Kadara zrezygnowano.W lutym 1949 roku kard. Mindszenty skazany został na dożywocie.Minęło kilka lat, gdy pewnego razu w jego celi zjawiłsię Peter Gabor, wysoki urzędnik komunistyczny, którywraz z Mihałym Farkasem odpowiadał za sprawy bezpieczeństwaw państwie. Zaczął od stwierdzenia, że skazaniekardynała było polityczną pomyłką, którą trzeba naprawić dla dobra kraju i Kościoła.Mówił, że zamiast więzić Mindszentyego za związki z zagranicą, trzebabyło raczej wykorzystać te kontakty, by załatwić dla ojczyzny potrzebną walutę.A państwo odczuwa w tej chwili dotkliwy brak dolarów... W ten sposóbGabor przeszedł do propozycji: czy prymas, gdyby wypuszczono go na wolność,mógłby organizować walutę dla odbudowującego się kraju?„Zastanowiłem się nad tą dziwną propozycją - wspominał po latach kardynał.- Mam wyjść stąd i żebrać o dolary dla bolszewików? Mam porzucićwszystkie swoje przekonania, żeby załatwiać walutę dla tych, którzy zniewalająmój kraj?" I odpowiedział: - Przecież ja właśnie przez to znalazłem sięw tym więzieniu... Gabor wyczuł ironię w aluzji Mindszentyego do fałszywe-ZIMA-200091


go oskarżenia o handel walutą. Oferty więcej nie ponawiał. Podczas rozmowywtrącił mimochodem, jakby chcąc podkreślić humanitarność systemu komunistycznego,że Laszló Rajk, jako wróg narodu, powinien zostać stracony,a jednak darowano mu życie.Dopiero kilka lat później, po wypuszczeniu z więzienia, Mindszenty dowiesię, że Gabor go okłamał, a Laszló Rajk został powieszony 15 października1949 roku. Kardynał dobrze zapamiętałten dzień. Był prawdopodobniejedynym postronnym świadkiemegzekucji Rajka. Owego dnia strażnicynie zrobili więźniom o piątej ranocodziennej pobudki, prymasaobudził jednak hałas na więziennymdziedzińcu. Chociaż było to zabronione,wspiął się do okna i wyjętymz buta gwoździem wydrapał w gęstejdrucianej siatce niewielką dziurę,przez którą mógł spojrzeć na zewnątrz.Zobaczył grupę odświętnieubranych ludzi, wśród których poznał Petera Gabora, swoich oficerów śledczychoraz dziennikarzy z notesami i ołówkami. Otaczali oni ubranego w samąbieliznę człowieka, który stał pod szubienicą. Kiedy kat założył pętlę naszyję skazańca, ten wykrzyknął: „Umieram niewinnie!" W tym momencierozległ się rechot zgromadzonych wokół osób, a prymas Mindszenty z oknaswej celi udzielił skazanemu rozgrzeszenia. Chwilę później Laszló Rajk zawisłna szubienicy.Świadków egzekucji nie opuszczał dobry humor. Poszli do gabinetu dyrektorawięzienia, jedli, pili, bawili się, a w pewnym momencie - w przypływiedobrego samopoczucia - kazali wezwać do siebie Mindszentyego, żebypowiedział, jakie ma życzenia. Kardynał, kiedy trafił z ciemnej celi w samśrodek rozhukanego i pijanego towarzystwa, przypomniał sobie scenęz Ewangelii, kiedy związanego Jezusa przyprowadzono na rozbawiony dwórHeroda. I chociaż z niego pokpiwali i pytali o życzenia, postanowił - tak jakjego Mistrz - uparcie milczeć. Odprawili go więc, a na koniec powiedzieli, żeniedługo jego los podzieli papież. Kiedy prymas znów znalazł się w celi, padł92FRONDA 21/<strong>22</strong>


na kolana i długo modlił się o zbawienie duszy dla nieznajomego człowieka,którego egzekucję rankiem oglądał.Kiedy w 1956 roku wybuchło na Węgrzech antykomunistycznepowstanie, premier Imre Nagy stanął po stroniezbuntowanego ludu. Kadar natomiast zwrócił się do Rosjano pomoc w restauracji komunizmu. Przewieziony doMoskwy, podczas rozmów z Chruszczowem mówił: „NaWęgrzech mordują komunistów. Tych mordów dokonują kontrrewolucjoniści,a premier Nagy ich osłania. Rząd nie ma siły, by ich odsunąć. Co w tejsytuacji można zrobić? Nie wolno pozwolić na przekazanie państwa socjalistycznegokontrrewolucjonistom." Zaproponował, że sam stanie na czele nowego,„rewolucyjnego" rządu, a do władzy pomoże mu dojść armia sowiecka.Tak też się stało. Jak pisał Janos Kis, „Rankiem 4 listopada wojskasowieckie zaatakowały Budapeszt siłą ognia, która z powodzeniem wystarczyłabydo unicestwienia całej regularnej armii, a nie tylko kilku baterii artyleriiprzeciwlotniczej i kilku tysięcy cywilnych powstańców. O ile jednakz militarnego punktu widzenia taka demonstracja siły pozbawiona była sensu,jej zamierzony wpływ na psychikę mas nie zawiódł. Nieprzerwanie, całymidniami grzmiące działa wbiły Węgrom do głowy przekonanie, że wszystkona darmo, że Związek Sowiecki ze swoją ogromną wojskową przewagąuczyni w tym malutkim kraju wszystko to, czego zechcą jego przywódcy."4 listopada Imre Nagy z grupą najbliższych współpracowników, wśródktórych była Julia Rajk, schronił się w ambasadzie jugosłowiańskiej. <strong>22</strong> listopadaopuścili oni teren placówki dyplomatycznej, ponieważ Kadar osobiścieudzielił im gwarancji nietykalności, podpisując tzw. list żelazny. W rzeczywistościzdradził on człowieka, któremu zawdzięczał wolność, oraz kobietę,która przebaczyła mu zdradę własnego męża. Wkrótce po opuszczeniu ambasadygrupa Nagya została aresztowana, wywieziona do Rumunii i tam internowanaw Snagov pod Bukaresztem.Na początku 1957 roku Kadar poprzez swego osobistego wysłannika, GyulęKallaia, próbował zawrzeć kompromis z Nagym. Ten ostatni miał poprzećsowiecką interwencję i politykę Kadara, w zamian za co miał zostać oczyszczonyz zarzutów o zdradę i kontrrewolucyjność. Początkowo Nagy gotówbył przystać na ten układ, dowiedział się jednak, że zapewnienia Kadara sąZIMA.2000 93


nieprawdziwe, i odrzucił kompromis. Z dokumentów odnalezionych w prywatnymarchiwum Kadara po jego śmierci wynika, że to on sam naciskał nakierownictwo sowieckie, aby „ostatecznie zamknąć sprawę Nagya". Chruszczowobawiał się nieprzychylnych reakcji Zachodu na proces Nagya, aleKadar uważał to za warunek konieczny dla restauracji komunizmu na Węgrzech.15 czerwca 1958 roku Imre Nagy wraz z dwoma towarzyszami zostałskazany na śmierć i następnego dnia stracony. Julię Rajk zwolniono do domu.Aż do śmierci w 1981 roku zajmowała się dokumentowaniem zbrodnikomunistycznych.30 października 1956 roku, po wybuchu antykomunistycznejrebelii, kard. Mindszenty został uwolniony przez powstańców.Oficer, który go wyzwolił, nota bene książę krwi,został później przez komunistów powieszony. 4 listopada,gdy rozpoczęła się sowiecka interwencja, prymas pod gradempocisków przedarł się do ambasady amerykańskiej i poprosił o azyl polityczny.W ciągu pół godziny uzyskał osobistą zgodę prezydenta Eisenhowera.„Znacznie później wyczytałem w prasie zagranicznej, że poprzedniego dnia,gdy sytuacja wyglądała już dramatycznie, sam Imre Nagy miał prosić dla mnieo prawo azylu pod tym samym adresem - napisze Mindszenty po latachw swych Wspomnieniach. - Po wielu tygodniach dowiedziałem się w ambasadzie,że 3 listopada niezidentyfikowana osoba z Budapesztu prosiła Waszyngtono azyl dla mnie, kto to był, tego i później nie potrafiłem ustalić, ale jeżelitą osobą był Imre Nagy, świadczyłoby to o jego wielkiej wrażliwości."Kard. Mindszenty przebywał w ambasadzie USA przez piętnaście lat.W roku 1971, w wyniku negocjacji między Stolicą Apostolską a rządami StanówZjednoczonych i Węgier, został przewieziony do Rzymu. We wrześniutegoż roku do Watykanu przybył ówczesny przewodniczący węgierskiegoepiskopatu, abp József Ijjas, znany z bliskiej współpracy z władzą komunistyczną.Papież Paweł VI odprawił wówczas mszę świętą, podczas której pojego prawicy stał kard. Mindszenty, a po lewicy abp Ijjas. Kiedy Ojciec Świętywezwał do przekazania sobie znaku pokoju, prymas odmówił podania rękiprzewodniczącemu episkopatu. Arcybiskup rozpłakał się, ale kardynał rękimu nie podał. Wiedział bowiem, że po powrocie na Węgry Ijjas dalejkolaborował będzie z reżimem.94FRONDA 21/<strong>22</strong>


Węgierski dominikanin, o. Bela Jacint Hankovszky, wspominał, że kilkalat później abp Ijjas odwiedził ciężko chorego księdza, któremu lekarze dawalizaledwie kilka godzin życia. Przewodniczący episkopatu zapytał go: -Synu, jakie masz ostatnie życzenie przed śmiercią? - A tamten wyszeptał: -Żeby ksiądz arcybiskup natychmiast podał się do dymisji. - Ów ksiądz nieumarł jednak, lecz zosta! w niewytłumaczalny sposób uzdrowiony przy grobiekard. Mindszentyego.W roku 1989 publicysta Laszló Lengyel zauważył, żez ostatnich 140 lat przez 124 lata Węgrami rządziły zaledwietrzy osoby: cesarz Franciszek Józef przez 68 lat, admirałMiklós Horthy - 24 lata, a Janos Kadar - 32 lata.Wszystkich wyniosły do władzy interwencje obcych wojsk(Franciszka Józefa - Rosjanie, Horthyego - Rumuni, Kadara - Sowieci),wszyscy, znienawidzeni przez lud, zaczynali swe rządy od wydawania wyrokówśmierci (123 egzekucje po Wiośnie Ludów, 65 - po obaleniu WęgierskiejRepubliki Rad, <strong>22</strong>9 - po rewolucji roku 1956), wszystkim udało się jednakobłaskawić węgierskie społeczeństwo.Kadar zosta! odsunięty od władzy w roku 1988. Trwała już gorbaczowowskapierestrojka, ale sekretarz generalny partii nadal obstawał przy „obroniezdobyczy komunizmu". Jego referat, wygłoszony podczas konferencji partyjnejw maju 1988 roku, tak przepełniony był stalinowską nowomowa i konfrontacyjnymstylem, że przeraził nawet jego współtowarzyszy, którzy ocenzurowalidokument i zezwolili na puszczenie w telewizji zaledwie urywków.Jeszcze w tym samym miesiącu wymuszono na nim rezygnację ze stanowiskaprzewodniczącego partii. Odsunął się od wielkiej polityki, zaszył w swojejwilli na Wzgórzach Budańskich i przestał się nawet pokazywać publicznie.Zapraszany na różne posiedzenia, odmawiał, tłumacząc siępogarszającym stanem zdrowia. Wiosną 1989 roku zdecydował się jedyniena udzielenie cyklu wspomnieniowych wywiadów zatytułowanych Testamentdla tygodnika „Magyarorszag". Dr Gyórgy Retsagi, który był wówczas osobistymlekarzem Kadara, stwierdził, że właśnie ów cykl rozmów pogorszyłznacznie stan zdrowia pacjenta: konfrontacja z własnym życiorysem w obliczuśmierci rozjątrzyła jakąś niezagojoną ranę w jego wnętrzu i nie dawałamu spokoju.Z1MA-2000 95


12 kwietnia 1989 roku niespodziewanie dla wszystkich Kadar zjawił sięna posiedzeniu Komitetu Centralnego. Poprosił o głos, tłumacząc, że „musibronić swej twarzy". Mówił bezładnie, ujawniając postępy demencji, próbowałcoś wyjaśnić, ale gubił się w niedopowiedzeniach. Chciał się do czegośprzyznać, ale nie wiadomo do czego, bo zaraz się usprawiedliwiał. Widać byłopo nim, że się czymś dręczy, chciał to z siebie wyrzucić, ale nie mógł tegowypowiedzieć. Powtarzał się, plątał, gubił wątek. Niekiedy przerywał, a nasali panowała absolutna cisza. W swojej ostatniej publicznej spowiedzi w życiupragnął być szczery, lecz nie potrafił. Nawet sam przed sobą.Oto fragmenty stenogramu z tamtego posiedzenia: „Usłyszycie ode mniecoś dziwnego. Za co odpowiadam? Nie korzystałem z tego, co uczyniłbyw takiej sytuacji, w obecności sowieckichczołgów, jakiś przedstawicielZachodu. On by mówił, ja nicnie mówiłem. (...) Ja w swoim życiu,o ile to możliwe, mówiłem swobodnie.A kiedy trzeba było napisaćjakiś ważny list, to - są na to świadkowie- siadałem i pisałem. Mimoże, prawdę powiedziawszy, jestemczłowiekiem prymitywnym: skończyłemzaledwie cztery klasy szkołypowszechnej i cztery zawodowej.(...) Nie obchodzi mnie, co na tentemat możecie powiedzieć i powiecie. Można mnie spokojnie postawić podścianę i zastrzelić, albowiem - mając wysokie poczucie odpowiedzialności -nikogo nie wymienię z nazwiska. Nikogo nie będę wymieniał, za wyjątkiemtych, których ewentualnie zatwierdzicie w tajnym głosowaniu. (...) Lekarzmówi mi, że mój podstawowy problem polega na tym, że ciągle zastanawiamsię nad własną odpowiedzialnością. (...) I tym razem przemilczę nazwiska.Nie wiedziałem, co zrobić. Stwierdziłem wtedy: nie mogę powiedzieć, powiempo operacji. A z kolei po operacji wszystkim wkoło opowiadałem, że taoperacja była skomplikowana i że to wszystko jeszcze jakiś czas potrwa. Doszedłembowiem do wniosku, że nie wiem komu i po co potrzebna jest mojaobecność i potwierdzenie. I tak, w biblijnym sensie, to ja jestem przecież96FRONDA 21/<strong>22</strong>


kozłem ofiarnym, ponieważ to mnie wybrano przewodniczącym z myśląO tym, że będę bronił partii i systemu... Ja jestem jednak chory, a dopóki jestemchory, nic nie wiem (...) Oceńcie, jeśli trzeba, nawet za zamkniętymidrzwiami; przyznajcie, że dokonałem słusznego rozróżnienia. Takiego, poktórego zatwierdzeniu bardzo się ucieszyłem. Dzięki niemu zrozumiałembowiem, że nie jestem już zobowiązany za wszelką cenę gwarantować imbezpieczeństwa. Od tej chwili mogłem powoływać się na partię i rząd, abyułatwić sobie pertraktacje na tym grząskim terenie. (...) Musiałem podpisać,Bóg raczy wiedzieć gdzie. Taki już jednak jestem z natury, że działam pasywnie.Nawet gdyby mi cegła spadła na głowę. (...) Tak więc zrozumcie, proszę,lekarz powiedział, że na jedno mi nie pozwoli. Nie powinieniem mówićpublicznie, ponieważ się przejęzyczam. Przepraszam was, ale nie wiem, comam robić. Jak długo już mówię? Wkrótce skończę. Nie wiem. Nie wytrzymujęjuż jednak tego, że jestem pasywny i że nie mogę w należyty sposób odpowiedziećna wyzwania. No, po prostu nie wytrzymuję!"Kard. Mindszenty przeczuwał, że zbliża się śmierć, toteżw 1973 roku napisał swój testament. Zaczął go od słówcharakterystycznych dla węgierskiej postawy heroicznegopesymizmu: „Zostańcie w tym świecie zepsucia, wierniBogu, wierze, ojczyźnie, węgierskiej przeszłości, tradycji1 językowi. To wasze prawo i wasz obowiązek."6 maja 1975 roku w jednej z wiedeńskich klinik został poddany niegroźnejoperacji - chodziło o pobranie wycinku ciała, by stwierdzić, czy prymasnie cierpi na nowotwór. Zabieg się udał, jednak pacjent, wprowadzonyw stan narkozy, nie odzyskał już przytomności. Osobisty sekretarz kardynała,ks. Tibor Meszaros, czuwał przy łóżku Mindszentyego, który pozostawałw stanie śpiączki. Nie był to jednak spokojny sen. Meszaros wspomina, żechory rzucał się po całym łóżku, jego ciałem wstrząsały konwulsje, a twarzwykrzywiał grymas bólu, jakby toczył on jakąś wewnętrzną walkę. Nie odzyskującprzytomności, prymas co jakiś czas wyrzucał z siebie tylko jedno zdanie,i to w języku niemieckim: Gott sei Dank! - Bogu niech będą dzięki.Umarł z wykrzywioną twarzą, otwartymi ustami i wywróconymi źrenicami.Na jego masce pośmiertnej widzimy wyraz błogiego spokoju. Zanimprzyszedł rzeźbiarz, by zdjąć gipsowy odlew twarzy, muskuły na obliczu mar-ZIMA-2000 97


twego kardynała zwiotczały, rysy złagodniały, a usta ułożyły się w delikatnyuśmiech.Dwa miesiące po publicznej spowiedzi Kadara - w centralnym punkcie Budapesztu,na Placu Bohaterów, odbył się uroczyście symboliczny pogrzeb ImreNagya, pochowanego w 1958 roku potajemnie w bezimiennej mogile. Całąscenografię uroczystości, na którą przybyło 200 tysięcy Węgrów,zaprojektował Laszló Rajk, urodzony w 1949 roku syn Julii i Laszló Rajków,znany dysydent antykomunistyczny. W ani jednej z wielu mów pogrzebowych,jakie zostały wówczas wygłoszone, nie padło nazwisko Kadara. „Gdziejest dzisiaj ten chory stary król? Czy ogląda to w telewizji?" - zastanawiał sięstojąc w tłumie Węgrów brytyjski historyk Timothy Garton Ash. „To nie jestpogrzeb Imre Nagya. To jest jego wskrzeszenie, a zarazem pogrzeb JanosaKadara" - pomyślał.Być może Kadar wspominał inny pogrzeb sprzed lat. 6 października 1956roku odbył się uroczysty pochówek zrehabilitowanego pośmiertnie LaszlóRajka. Na cmentarz przybyły setki tysięcy osób. Nie było wśród nich Kadara,który na ten dzień akurat zaplanował wyjazd w delegację zagraniczną. Terazbył jednak zbyt zniedołężniały, by gdziekolwiek wyjeżdżać. Zmarł trzy tygodniepóźniej, 6 lipca 1989 roku, o godzinie 916 rano - szesnaście minut potym, jak w siedzibie Sądu Najwyższego rozpoczęła się rozprawa rehabilitacyjnaImre Nagya.CERCELY UNGVARITŁUM. A.K.C.98


Napięcie w życiu publicznym dobrze oddawała wypowiedźnaczelnego rabina Budapesztu, Gyórgya Landeszmanna,której dopuścił się on podczas jednegoz wywiadów w lutym 1993: „Gdybyśmy zabrali żydowskieskarby węgierskiej kultury, to nie pozostałobynic poza chłopskimi gaciami i gwiżdżącą palinką".BÓLEFANTOMOWETRANSFORMACJIalbo o pożytkach z walkiz antysemityzmemMARIASCHMIDT100FRONDA 21/<strong>22</strong>


Kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam(hasto z czasów Rakosiego)Kto nie jest przeciw nam, ten jest z nami(hasło z czasów Kadara)Kto nie jest z nami, ten jest antysemitą(hasło z dekady przemian ustrojowych)Gdy ustrój państwa partyjnego dobiegał swych dni, w jednym z rządowychdzienników ukazał się starannie „opracowany", prowokacyjny artykuł, poktórym, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dotąd solidarnaw walce z tym ustrojem opozycyjna inteligencja zaczęła polaryzować się wokółkwestii żydowskiej. Ostatni raz kwestia żydowska dzieliła węgierską inteligencjęw latach 30-tych, kiedy to życie publiczne Węgier, w środku corazbardziej brunatnej Europy, zdominował spór ludowo-mieszczański', a umacniającysię nazizm i jego wojujący antysemityzm powodował, że życie naszychrodaków pochodzenia żydowskiego znalazło się w niebezpieczeństwie.Po nieludzkich okropieństwach holocaustu przez ponad czterdzieści lat dyktaturykomunistycznej zaległa dyskusja nie miała szans na kontynuację. WęgierscyŻydzi, za wyjątkiem krótkiego, trwającego dwa, trzy lata okresu, niemogli zrzucić z siebie ciężaru cierpień, jakich doznali w wyniku poniżaniai prześladowań, bowiem krzywdy, które ich spotkały, pozwalano ujawniać jedyniew szerszym kontekście zbrodni popełnionych na wszystkich ujarzmionychnarodach. W czasach Kadara z kolei wszystkie związane z Żydami kwestiestały się tabu, a słowo „Żyd" próbowano „usunąć z ewidencji". Jednymz przykrych ubocznych skutków wieloletnich agresywnych manipulacji politycznychstało się przyjmowanie, skądinąd w pewnym zakresie słusznej, postawynieufności wobec wszelkich doniesień o holocauście, odrzucania ichi zakładania z góry, że są kłamliwe. 2W dekadzie poprzedzającej przemiany ustrojowe stopniowo zezwalano,by specyfika węgierskiego holocaustu - wydawanie i prześladowania tutejszychŻydów - pojawiła się jako obiekt dyskusji również na szerokim forumpublicznym. Nie twierdzę, że konfrontacja z przeszłością odbyła się w sposóbzadowalający, ale faktem jest, że w ogóle się rozpoczęła; faktem jest i to,że w niesłychanie wielu książkach, filmach, studiach, opracowaniach, wspomnieniachi tekstach publicystycznych - analizowano przerażające losyZIMA-2000 101


obywateli węgierskich pochodzenia żydowskiego w latach próby, między1938 a 1945 rokiem; wreszcie, faktem jest, że znaczna część społeczeństwawęgierskiego pozytywnie reagowała na owe, dla wielu nie dość znane, wydarzeniaz wielkim współczuciem i empatią, przeżywając prawdziwe katharsis.Nie można zapominać, że holocaust, tragedia europejskich Żydów podczasII wojny światowej, znalazł się w kręgu zainteresowań opinii publicznejw Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej dopiero pod koniec lat 60-tych, a jako stały temat dla mediów istnieje od końca lat 70-tych. 3We wcześniejszychlatach wojennej kalwarii Żydów nie przyznawano osobnej kwalifikacjiwśród okropieństw niedawnego pożaru świata. Większość krajówEuropy - po pociągnięciu do odpowiedzialności, także karnej, tych którzydopuścili się największych zbrodni przeciwko ludzkości i zbrodni wojennych- zdawała się być skłonna zapomnieć na długie lata o wydarzeniach tamtegookresu. Kraje leżące po zachodniej stronie żelaznej kurtyny stworzyły mityna temat własnego udziału w ruchu oporu, kwestionując jednocześnie swąodpowiedzialność za dojście i umocnienie się Hitlera u władzy i tolerancję,a nawet popieranie, jego coraz agresywniejszej polityki. Próbowano stworzyćwrażenie, że od wybuchu II wojny światowej olbrzymi antynazistowski ruchoporu, niczym monolit, scementował podbite państwa. Przewartościowująchistorię starano się doprowadzić do zgody narodowej, dawkując mieszkańcomzrujnowanych państw wiarę w siebie. 4W wielu przypadkach, w warunkachnarzuconego z zewnątrz porządku demokratycznego, w którym każdyobywatel stawał się jednocześnie wyborcą - we Francji, RFN, Włoszech, Austrii,Holandii itd., nie mogła leżeć w interesie biorących udział w życiu politycznymutrata milionów głosów, jakie mogli na nich oddać sympatycy czywspółpracownicy nazistów, faszystów czy okupantów. Tym bardziej w niczyiminteresie nie leżało pociąganie ludzi do odpowiedzialności za obojętnośćbądź też aktywną lub bierną współpracę w wypędzaniu, wydawaniuczy likwidacji Żydów. A i same ofiary wolały milczeć. Po pierwsze -dlatego, że milczenie bardziej niż rozmowa sprzyjało pogodzeniu się zestraszną klęską, po drugie - dlatego, że wszystko, przez co przeszły ofiary deportacji,wywózek, poniżenia, w warunkach wolnego świata zyskało inneznaczenie. Większość ofiar nie potrafiła ani nie chciała mówić. Także dzisiajo holocauście najczęściej mówią nie jego ofiary, lecz ich dzieci i wnukowie,drugie, trzecie pokolenie. A do kogo przemawiają? Nie do wykonawców czy102FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


obojętnych tamtych czasów, ale do ich potomków! Osobista odpowiedzialnośćodnosi się dziś jedynie do kilku pozostałych przy życiu starców; decydencii ich poplecznicy już nie żyją. Właśnie po to trzeba było całego pokolenia- trzydziestu, czterdziestu lat, by wojenne losy europejskich Żydówtrafiły na pierwszy plan zainteresowania opinii publicznej.Dla lewicowych kręgów intelektualnych w Europie Zachodniej i StanachZjednoczonych temat nazizmu i holocaustu przyszedł w samą porę. Po PraskiejWiośnie 1968 roku, po rozdeptaniu socjalizmu z ludzką twarzą, a takżepo wyczerpaniu się mody na Trzeci Świat - mogły one uniknąć konfrontacjiz praktyką realnego socjalizmu i rozsypaniem się w nicość wyobrażeńo jego przyszłości, licząc na ożywienie swej nadwątlonej tożsamości poprzezpryncypialne potępienie nieistniejącego już i niezdolnego do jakiejkolwiekdemonstracji siły nazizmu, faszyzmu i antysemityzmu. 5Dlatego właśnie zachodniintelektualiści nawet po rozpadzie Związku Radzieckiego nie zwrócilisię ku poznawaniu i badaniu ponurej rzeczywistości komunizmu, w zamianza to jeszcze intensywniej akcentowali nieludzkość systemunazistowskiego i okropieństwa holocaustu. 6Nie należy także zapominać, żedla Izraela, który od chwili swego powstania dla zapewnienia sobie bezpieczeństwai obrony interesów Zachodu prowadzi heroiczną walkę z niemogącymipogodzić się z jego istnieniem krajami arabskimi, holocaust stanowijedną z ważniejszych podstaw legitymizacji. Holocaust wtedy dopiero zyskałsilę swego prawdziwie masowego oddziaływania, gdy stał się elementemamerykańskiej pop-kultury, zamerykanizował się, stał się holly-caustem. 7Odtego czasu w najbardziej wpływowych kręgach Ameryki każdy, komu zostanieprzypięta łatka antysemity, staje się politycznym trupem. 8Podobna sytuacjaukształtowała się także w krajach Unii Europejskiej. Wszystko to musimywięc wziąć pod uwagę, gdy mówimy o odrębnościach „kwestiiżydowskiej" na Węgrzech.Na Węgrzech, tak jak i w innych krajach leżących po wschodniej stronie żelaznejkurtyny, okres kolektywnych prześladowań nie zakończył się wrazZIMA-2000 103


z II wojną światową. Po przemianach ustrojowych 1989 roku, gdy inne poddawaneponiżeniom i prześladowaniom grupy społeczeństwa pragnęły dać opiniipublicznej świadectwo swoich wywózek, okazało się, że nie spotyka ono należytegozainteresowania ze strony opiniotwórczej i związanej z mediami inteligencji,tak dotąd zdawałoby się otwartej na zagadnienie rozmaitych prześladowań.Nikogo nie interesował los kułaków, wysiedlonych, skazanych na śmierć,wieloletnie więzienie czy obozy pracy członków antykomunistycznego ruchuoporu, zmuszanych do milczenia, deportowanych do ZSRR. Dla społeczeństwaich cierpienia nie stały się wartym uwagi, niosącym katharsis, wstrząsającymprzeżyciem, gdyż znacząca część inteligencji - ta, która dysponowałai dysponuje wpływem na przeważającą część opinii publicznej - nie była zainteresowana,aby nieludzkie praktyki dyktatury komunistycznej zostały publiczniezdemaskowane; nie była zainteresowana, gdyż nie chciała stanąćoko w oko z własną odpowiedzialnością i pytaniem, jak mogła służyć takiemusystemowi i dlaczego milczała na temat tych wszystkich okropieństw.Dlatego ludzi, którzy byli prześladowani przez dyktaturę komunistyczną,czy to w czasach stalinowskich, czy też po 1956 roku, i nie pogodzilisię z systemem Kadara, nie poszli z nim na kompromis - ukazano jako ofermy,jako żałosnych, przerażających, a przede wszystkim śmiesznych nieszczęśników.Albowiem systemy Kadara i Rakosiego, dla których wyżej wymienionaczęść inteligencji była zawsze gotowa do usług, a nawet stanowiła ich fundament(bo przecież nikt nie mógł pełnić kierowniczej funkcji w będących podścisłym partyjnym nadzorem środkach masowego przekazu, telewizji, radiu,głównych organach prasowych, uniwersytetach i szkołach wyższych, jeślinie „poddał się kierowniczej roli partii"), w jej mniemaniu wymagały zmianw takim tylko stopniu, który nie nadwerężałby jej pozycji i wiodącej roliw społeczeństwie. Ta część opiniotwórczej inteligencji, która wrosła w systempaństwa partyjnego i najbardziej się skompromitowała, była zainteresowanatym, aby okrutna rzeczywistość komunistycznej dyktatury nie uległa zdemaskowaniuprzed szerszą opinią publiczną, od lat dezinformowaną. Byłoby takżesprzeczne z jej interesem, gdyby winni najcięższych przestępstw pociągnięcizostali do odpowiedzialności i skazani, czy to pod względem prawnym, czymoralnym, a także gdyby po zakończeniu trwającej od 1944 do 1990 roku obcejokupacji - najpierw nazistowskiej, a następnie sowieckiej - przyszła kolejna ponowne przeanalizowanie historii Węgier XX wieku z punktu widzenia in-104 FRONDA 21/<strong>22</strong>


teresu narodowego. Zamiast tego z powodów taktycznych na pierwszyplan wysunięto kwestię żydowską.„On nie jest nasz" - napisał w dzienniku o najwyższym w krajunakładzie pewien zdeklarowany publicysta-socliberał o światowejsławy węgierskim architekcie Imre Makoveczu. 9Na łamach byłejgłównej gazety partyjnej, w ustach niegdysiejszej pupilki KC to „nasz"oznaczało, że ci, którzy nie są zwolennikami systemu partyjnego, względnie„post-partii" i jej koalicjanta, nie są nasi. „On nie nasz" - tak zawsze mówionow ruchu komunistycznym, kiedyś jeszcze po rosyjsku. Jeśli ktoś był nasz,oznaczało to, że był kimś spośród nas, że z nami mu było po drodze, nie z innymi.Taki to był prosty świat. Dzielił się na siły postępu i reakcjonistów, nafaszystów i antyfaszystów. Na naszych i na nie-naszych. Dla nas nawet poupadku komunizmu sytuacja nie uległa zmianie. Są „oni", reakcyjni, faszystowscyantysemici i jesteśmy „my", którzy z całych sił walczymy, by nie zanikłacałkiem „droga postępu" i nie nastąpił triumf „sił faszystowskich".Umieszczenie kwestii żydowskiej w świadomości społecznej przyniosłojeszcze inne korzyści. Jeżeli przeciwko komuś został lub mógł zostać sformułowanyzarzut w związku z rolą, jaką odgrywał w systemie Kadara, a historyczniemiał on żydowskie pochodzenie - wykorzystywał tarczę tegoż pochodzenia,by stać się nietykalnym. I to w końcu zatruło życie publiczne, gdyżod tego momentu każda krytyka, słuszna czy niesłuszna, dotykająca Żyda czynie-Żyda, zmieniała się w antysemityzm, a krytykującemu przypinano łatkęantysemity, faszysty, skrajnego prawicowca. Prowadziło to do uchylania sięod merytorycznej odpowiedzi, a w przypadku słusznych zarzutów - do unikaniaosobistych konsekwencji. Kolejną pośrednią korzyścią było to, że przypięciełatki antysemity osobom spoza nomenklatury, które wybrały aktywnąlub bierną opozycję przeciwko systemowi Kadara, dawało to możliwość bezpardonowegoich dyskredytowania w oczach nie znającej węgierskiego życiapolitycznego, a interesującej się Węgrami zachodnioeuropejskiej i północnoamerykańskiejinteligencji, głównie lewicowej lub liberalnej. Bycie antysemitąbowiem, o czym już wcześniej była mowa, w krajach rozwiniętych jestnadzwyczaj niesałonowe, a jednocześnie człowiek obdarowany łatką antysemitylub faszysty jest niemal pozbawiony możliwości udowodnienia, jak absurdalnejest takie oskarżenie.Antykomunizm byłej demokratycznej opozycji, określającej się jako liberal-ZIMA-2000 105


na, używającej najostrzejszej retoryki i najbardziejzdecydowanie głoszącej zerwanie z byłą elitą partyjnąi jej inteligenckim odłamem trwał do wyborów1990 roku. W chwili, gdy jej polityczna reprezentacja- Związek Wolnych Demokratów - nie weszła dorządu zwycięskiego Węgierskiego Forum Demokratycznego,ważniejsze od przemian ustrojowych stałosię ubezwłasnowolnienie konkurencyjnej grupy inteligenckiej;obdarowanie epitetami „grajdól" i „prymitywy"stało się ważniejsze od prób rozmontowaniastruktury państwa partyjnego, wbudowanej w ciągu ponad 40 lat w każdąwarstwę społeczeństwa, która dzięki wykorzystaniu koneksji i „układów"wzmocniła swą kapitalistyczną już pozycję, stając się władzą gospodarcząi społeczną. Czy punktem wyjścia było fałszywe i wynikające z niezrozumieniasytuacji założenie, że stający w szranki aparatczycy w socjalistycznych barwach,na których patrzono z wyższością i lekceważeniem, to tylkobezzębne lwy, gotowe na podobieństwo pobitej armii poddaćsię o wiele bardziej oświeconym, zachodnim i wykształconym liberałomi przyjąć ich przywództwo? Odpowiedzi nie znamy, alefaktem jest, że podjęto taką decyzję:wyeksponowanie kwestii żydowskieji utrzymywanie jej stalena porządku dziennym ma zdyskredytowaćnowych zwycięzców,a dopiero co odsuniętym od władzypozwoli wrócić na salony.Trudno się dziwić, że zmuszonado społecznej i politycznej kwarantannyelita państwa partyjnego skrzętnie skorzystałaz nadarzającej się okazji. 10Eskalacja kwestii żydowskiej, interpretowanej jakolinia podziału w życiu publicznym i politycznym,uniemożliwiła dostrzeżenie wszystkich innych punktówwidzenia. Taktyka była następująca: przy pomocy nieustannych sztucznychawantur i prowokacji oraz bezpodstawnych i fałszywych oskarżeń siły106FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


ządzące o charakterze narodowo-liberalno-konserwatywnym, względnieniekomunistycznym, nieidentyfikujące się z lewicą, należy zepchnąć na pozycjepermanentnie obronne. W wyniku tych starań zdyskredytowano m.in.słowa „węgierski" i „narodowy": „Peter Esterhazy powiedział, i to w dodatkuw Związku Kulturalnym Żydów Węgierskich, że na Węgrzech nie możnadokonywać interpretacji, gdy jakiś pisarz albo polityk stwierdza, że jest Węgrem.Gdy coś takiego mówi, oznacza to, że myśli o czymś innym"".Dla osiągnięcia celu powrócono do doświadczeń zdobytych jeszcze w latach20-tych podczas walki z „socjalistycznym faszyzmem" i do wypracowanegow latach 30-tych „antyfaszystowskiego" i „frontowo-ludowego" stylu walki,względnie do „taktyki salami" kojarzonej z Matyasem Rakosim. Tabolszewicka technika polega na tym, że przy pomocy przewagi w mediachokreśla się - w tym przypadku robią to „walczący z antysemityzmem" -kto po drugiej stronie barykady jest w porządku, a kto jest niesalonowy.Presja wywierana na przeciwnika, w razie potrzeby nawet w formiemasowej akcji, nasila się aż do momentu, gdy nie odizoluje sięod akurat upatrzonego kandydata na „niesalonowość", względnie jegosojuszników. Tym sposobem Rakosi odcinał - jakby z kiełbasy salami - kolejne„plasterki" ze zwycięskiej w wyborach do parlamentu z 1945 roku i dysponującejabsolutną przewagą głosów Niezależnej Partii Drobnych Rolników;i ten sam sposób w celu osłabienia swych oponentów wykorzystują od 1990roku postkomunistyczni lewicowcy i lewicowi liberałowie. Nie można też pominąćfaktu, że wykorzystując odpowiednie możliwości finansowe popierająoni powstawanie coraz to nowych partii i stronnictw po stronie opozycji.W porównaniu do całkowicie rozdrobnionej prawicy, lewica (w tym przypadkupostkomuniści i „liberałowie") jednoczy wszystkie swe siły na wzór FrontuJedności Narodu i w sferze politycznej zajmuje coraz to nowe tereny.Sojusz partii postkomunistycznej i „liberałów", uchodzących kiedyś za jejnajbardziej zdeterminowanych przeciwników (jeden z najwybitniejszych angielskichbadaczy rewolucji i walki o wolność 1956 roku, Bill Lomax, twierdzi, żeowi „liberałowie" tylko formalnie odrzucili marksizm-leninizm, a tak naprawdęsą „leninistami w liberalnym przebraniu" 12 ), jedynie na pierwszy rzut oka jestzaskakujący, a najłatwiej można go uzasadnić, wskrzeszając ducha antyfaszyzmu,znanego z frazeologii okresu międzywojennego. 13Gdy trzeba obawiać sięnajgorszego, gdy trzeba stanąć oko w oko z najstraszniejszym przeciwnikiem,ZIMA-2000107


wówczas komuniści, byli komuniści,podobnie jak w latach30-tych stają po stroniemniejszego zla. Od Koestlera,który znał ten mechanizmod podszewki, wiemy,jak wtedy on funkcjonował:„Nauczyliśmy się udowadniać,że ktokolwiek z namisię nie zgadza - jest faszystowskimagentem (...)obiektywnie działa jak faszystowskiagent" 14 .Należy więc ramięw ramię walczyć ze sztuczniewykreowanym i stale utrzymywanym na porządku dziennym „zagrożeniemfaszystowskim", nie potrzeba więc, a nawet nie wolno mówić o tym, cozdarzyło się podczas minionych 45 lat. A przede wszystkim nie może zostaćpostawione pytanie, jakie czyny kto popełnił i kto za co odpowiada. Konfrontacja„faszyści-antyfaszyści" ma także tę zaletę, że niegdysiejsi opozycjoniścibez wstydu mogą się usprawiedliwiać zarówno w kraju, jak i za granicą, dlaczegosprzeniewierzyli się ideom przemian ustrojowych i wymiany elit, dlaczegosprzymierzyli się z dawnymi przeciwnikami, dlaczego usprawiedliwiająich także ex post, tak moralnie, jak i politycznie. Straszenie faszystowskimniebezpieczeństwem, którego, jak wynika z niedawnych wypowiedzi tychopozycjonistów, tak naprawdę ani chwili się nie obawiali 15 , stałe utrzymywaniena porządku dziennym kwestii żydowskiej, która ani wcześniej, ani obecniewcale ich nie interesowała - nie było dla większości z nich niczym więcejniż starannym rachunkiem z logicznie przewidzianym wynikiem. 16Niepoddaję w wątpliwość faktu, że kilku dawniej prześladowanym udało sięwmówić, że znowu ktoś poluje na ich życie; nie podlega jednak wątpliwościi to, że znacząca część tych stojących w cieniu albo zajmujących eksponowanestanowiska polityków dokładnie wiedziała, co jest faktycznym celem tzw.kampanii „antyfaszystowskiej". Za pomocą po wielekroć i w wielu miejscachsprawdzonego jednolito-frontowego sojuszu zadbano, by granica podziału108FRONDA 21/<strong>22</strong>


przebiegała nie pomiędzy twórcami przemian ustrojowych a siłamizainteresowanymi w ratowaniu starego systemu, ale międzysztucznie wywołanym, wirtualnym skrajnie prawicowym niebezpieczeństwema liberalno-postkomunistycznymi obrońcami demokracji, jednoczącymisię w organizacji-przykrywce: Karcie Demokratycznej. 17Tym można wytłumaczyć fakt, że odkąd postkomuniści i dawna partia demokratycznejopozycji, Związek Wolnych Demokratów 18 , dzięki antyfaszystowskiemusojuszowi wspólnie zaczęli rządzić krajem, kwestia żydowskaprzestała być już pierwszoplanowym tematem, a faszystowskie zagrożeniew ciągu jednej chwili znikło. Ni stąd, ni zowąd „faszyści" nagle zapadli siępod ziemię, ponieważ udało się ich zmarginalizować."Odkąd ukazała się książka Michaela Wolffsohna Deutschland Akte [AktaNiemiec], wiemy (a prowadzone w archiwach Stasi badania Wolffsohna sąpoza wszelkimi wątpliwościami), że neofaszystowską kampanię w RFN między25 grudnia 1959 a styczniem 1960 roku, na którą składało się 470 antysemickichwybryków (malunki na ścianach, profanowanie grobów itd.) organizowałai nadzorowała Stasi. Inicjatywą Wydziału XX/4 Stasi była równieżpubliczna zbiórka pieniędzy podczas procesu Eichmanna w 1961 roku, narzecz jego obrony sądowej, prowadzona przez zachodnioniemiecki ruchskrajnie prawicowy. Z materiałów tych wynika, że za organizacjami skrajnieprawicowymi stała Stasi, ona pokrywała ich wydatki, planowała i kierowałaakcjami (np. drukiem formularzy, zbiórką pieniędzy itp.). Ten sam wydziałw ramach Akcji „J" troszczył się, by do najważniejszych zachodnioniemieckichgazet dostała się odpowiednia liczba zarówno plugastw, jak i obaw, wyrażanychw formie listów od czytelników. Wolffsohn wspomina także, że ci,którzy już wówczas wskazywali na możliwość prowokacji Stasi, byli wyśmiewaniprzez należących do „głównego nurtu" nieomylnych (albo wtajemniczonych)i do tej pory nie doczekali się z ich strony żadnych przeprosin. 20ZIMA-2000 109


„Antysemityzm jest dziś problemem telewizyjnym" 2129 kwietnia 1990 roku gazeta „Nepszabadsag" [Wolność Ludu] opublikowałalist czytelnika Gyórgya V. Domokosa pt. Mniejszość i despotyzm. List opublikowanyzostał wraz z odpowiedzią Ivana Vólgyesa. Artykuł Domokosa jestnapisany naiwnie i w dobrej wierze, stanowi dowód na to, w jak niewielkimstopniu pokolenia urodzone w latach 50-tych lub później zaszczepiły się przeciwantysemickiej frazeologii, w jak niewielkim stopniu uzbroiły się przeciwkonaświetlanym w niej ideom, nie uświadamiając sobie, co mogą oznaczać,co niegdyś oznaczały i do czego doprowadziły przemyślenia, jakie w dobrejwierze przedstawił Domokos. Nie miał on zielonego pojęcia, że spod jego piórawyszedł tekst zawierający antysemickie kalki, chociaż, co wtedy przyznawałjeszcze każdy z jego dyskutantów (!), do chwycenia za pióro skłoniła gochęć pomocy i zwierzenia się.„Nie pozwoliłbym na przykład, by ktokolwiek próbował wyciągać jakieśwnioski albo poszukiwać wyjaśnień, dlaczego wśród rodzimych i obcych komunistówsprawujących funkcje kierownicze było tylu Żydów - o wiele więcejniż wynikałoby to z ich liczebności w społeczeństwie. Biłbym na alarmprzed antysemityzmem, bo jedynie w ten sposób mógłbym przeszkodzićw podaniu do publicznej wiadomości, że w interesie naszego przetrwania naprawdęsię jednoczymy i dążymy do władzy. Zmierzałbym więc do jawności,110FRONDA 21/<strong>22</strong>


a dokładniej - do zdobycia środków jawności, a jednocześnie nie zezwoliłbymna ujawnienie, jaki mamy udział i jak wielką siłą dysponujemy wraz ze swymipobratymcami w najważniejszych mediach - telewizji i radiu, w szeregutytułów prasowych. Albo w gospodarce, bankowości, świecie finansowym(...) Czy też w kulturze, służbie zdrowia (...) Dlatego właśnie Żydzi powinniwykazać się zrozumieniem i ograniczyć swą władzę i monopol w wielu dziedzinach.Dlatego właśnie powinni zważać również i na to, by 24-godzinny (!)program telewizyjny o wolnych wyborach, określających historyczną przyszłośćnarodu węgierskiego, niekoniecznie był prowadzony i manipulowanyna forum publicznym całego kraju przez Żydów. Jeśli powołują ekspertów,niech nie będzie wśród nich większościowego udziału osób o żydowskiej tożsamości."To, co Gyórgy V. Domokos pisze o powiązaniu Żydówz komunizmem, jest typowym antysemickim stereotypem.Wprawdzie faktem jest, że pośród komunistycznychprzywódców wielu miało żydowskiepochodzenie, jednak spośród całej społeczności żydowskiejstanowili oni niewielki procent. Żydostwo, o ilemożna użyć końcówki ,,-stwo", ma silną orientację tradycjonalistyczną,konserwatywną, składa się w swej masiez osób zakorzenionych we własności prywatnej i kapitalistycznejgospodarce. Węgierskie żydostwo, począwszyod jego politycznej emancypacji aż do holocaustu, stałoprzede wszystkim po stronie rządu, wiązało się z opcjąkonserwatywną. W liczbach absolutnych: w okresie wyżej wymienionych siedmiudziesięcioleci, znalazło się może z 10 tysięcy zeświecczonych Żydów, którzyzwiązali się z jakimś ruchem lewicowym, przede wszystkim z socjaldemokracją,a ledwie 1-2 tysiące takich, którzy w tym okresie przyłączyli się do, w końcu marginalnego,ruchu komunistycznego. Nawet jeśli po II wojnie światowej liczby teurosły do rzędu dziesiątek tysięcy, to i tak nieprawdą jest twierdzić, że w porównaniuz nie-żydowskimi rodakami więcej węgierskich Żydów sympatyzowało czysłużyło totalnej lub „miękkiej" dyktaturze. Pod rozwagę dałabym poniższą wypowiedźSandora Revesza: „Żydzi w takim samym stopniu nie muszą się wstydzićsię z powodu Rakosiego, Gero, Farkasa itd., w jakim nie mają prawa byćdumni z Menuhina, Ojstraha, Sterna, Perlmanna itd., gdyż jednakowo mały byłZIMA.2000111


ich udział w zbrodniach tych pierwszych, jaki w twórczości drugich. Da się ich zresztą zastąpićzarówno Węgrami: Szalasim, Szent-Gyórgyim,jak i Cyganami: Csurarem, AladaremRaczem itd." <strong>22</strong> .W porównaniu z Reveszem Miklós Szabó- historyk i poseł do parlamentu z ramieniauchodzącego za lewicowo-liberalnyZwiązku Wolnych Demokratów, jeden z założycielitej partii i jej ważniejszych ideologów- wygląda na to, że bez reszty wziął do siebieargumentację Domokosa. Szabó stwierdza: „Całe szeregi biednych Żydówdlatego masowo opowiadały się w 1918 roku po stronie Republiki (czytaj:rewolucji), gdyż szansy na swoją społeczną emancypację już wtedy upatrywaliwyłącznie w mającym nadejść ustroju socjalistycznym (...) Międzydwiema wojnami światowymi partia komunistyczna w dalszym ciągu składałasię głównie z Żydów. Żydzi, którzy przeżyli rok 1944 i pozostali na Węgrzech,jedyną siłę dostrzegali w partii komunistycznej (...) iw panowaniutej partii widzieli gwarancję, że rok 1944 więcej się nie powtórzy. Z systememrządów partii komunistycznej Żydzi wiązali też nowe nadzieje na asymilację.Żydzi na próżno byli obywatelami węgierskimii posługiwali się ojczystym językiem węgierskim, napróżno madziaryzowali swe nazwiska i chrzcili się -i tak nie stawali się Węgrami... (podkreślenie M.S.) WęgierskimŻydom zaczęło być po drodze z ruchem socjalistycznym i komunistycznymwtedy, gdy identyfikacja z nim zaczęła oznaczać najbardziej jednoznaczne odcięciesię od systemów antydemokratycznych" 23 .Pan poseł, który z upodobaniem stroi się w filosemityzm, twierdzi nimniej, ni więcej, że Żydzi, z pobudek rasistowskich, a la Hitler, upatrzyli sobiena początku wieku socjalizm. Następnie wytrwali przy nim w chwilachdobrych i złych, a idąc ramię w ramię z ruchem socjalistycznym, względniekomunistycznym, odcięli się od systemów antydemokratycznych. Z pewnościąnie rzuciło mu się w oczy, że stosunki demokracja-komunizm nie zawszebyły całkowicie bez skazy, a już jego pogląd o niemożliwości zasymilowaniasię Żydów przekracza wszelkie wyobrażenia!112FRONDA 21/<strong>22</strong>


I to wszystko napisał zawodowy historyk i aktywny polityk. Domokosaz powodu jego artykułu napiętnowano i ekskomunikowano. Liberalny autorytetMiklósa Szabó okazał się natomiast niepodważalny, co po podobnej wypowiedziw Stanach Zjednoczonych albo Europie Zachodniej byłoby niemożliwe. 24Przeciwwagę dla starań uczestników życia publicznego o władzę i wyłącznośćGyórgy V. Domokos widziałby w uwzględnieniu proporcjonalności pochodzenia.Dlaczego akurat pochodzenia? Czy na pewno klasyfikacja wedługprzynależności rasowej krewnych pomoże złamać budowany i doskonalonyprzez 40 lat monopol informacyjny lewicy? Dlaczego większej wagi nie przywiązywaćna przykład do kryteriów doboru ekspertów występujących w programachtelewizyjnych, tak by proporcjonalnie reprezentowane były różneopcje, zamiast dysponować udziałami wedle powiązań religijnych i/lub kulturalnychuczestników życia publicznego?Można przytaczać mnóstwo argumentów. Jednak dyskusja wywołanaprzez Domokosa doprowadziła, i to w trzy dni po powstaniu rządu przekształceńustrojowych Antalla, do wygłoszenia przez jednego z najbardziejagresywnych członków Związku Wolnych Demokratów, wyżej już cytowanegoMiklósa Szabó, ideologa, historyka i posła, następującego hasła: „Antysemityzmjest dziś problemem telewizyjnym"! Według niego „antysemityzmw swych początkach stanowił problem bankowy, za Rakosiego problem stanowisk[sic!], dziś stał się problemem telewizyjnym. Dzisiejszy udział inteligencjipochodzenia żydowskiego w zawodzie dziennikarskim przekraczaudział Węgrów [!] pochodzenia żydowskiego w ludności kraju (na pewnopoliczył - uwaga M.S.). Odłóżmy na bok kapitulanckie wyjaśnienia i nie próbujmyudowadniać, że udział ten nie jest aż tak jaskrawy (...) Z dzisiejszegopunktu widzenia: kraj dysponuje lojalną, rozumiejącą demokrację społecznościądziennikarską na wybitnym poziomie. Wszelkiego rodzaju czystki albozmiany warty w tej dziedzinie mogą spowodować jedynie obniżenie poziomuZIMA-2000 113


i szkody polityczne. Życiową kwestią rozkwitającejdemokracji jest odwaga walki, niech nie czyni więcnajmniejszych ustępstw jakimkolwiek antysemickim nastrojom."W ten oto sposób antysemityzm stał się ab ovo jedynym wysiłkiem nowegodemokratycznie wybranego rządu w kierunku likwidacji postkomunistycznejdominacji w kluczowych środkach masowego przekazu. To, żew mediach istotna część inteligencji z byłej nomenklatury nie chciała pozmianie systemu oddać bez walki zajmowanych pozycji, jest całkowicie naturalne.To, że przed tą zmianą z różnych powodów niezajmujące takich pozycjiinne ambitne grupy inteligenckie dążyły do „zamiany miejsc", także rozumiesię samo przez się. Dwie rzeczy czynią szczególną tę całkiemzwyczajną historię. Jedna, jak już zauważono, polega na tym, że „zwycięscyżołnierze upadłego systemu" (taką trafną nazwę nadał im Laszló Gy. Tóth)z przyczyn taktycznych zmienili ten problem w „kwestię żydowską", drugazaś - że do swej walki pozyskali sojusznika w postaci byłej opozycji demokratycznejwraz z towarzyszącym jej szerokim zapleczem inteligenckim. I niepotrzeba jeszcze dodatkowo poruszać tematu opiniotwórczego, określającegonasze życie i politykę wpływu mediów, zwłaszcza elektronicznych. A doczego są zdolne nowoczesne środki masowego przekazu i jaka jest odpowiedzialnośćposługujących się nimi, w następujący sposób określił Mihaly Babitsw pracy pt. Zdrada umiejących pisać: „Ducha czasów należy poszukiwaćwśród umiejących pisać. Oni wprawiają w ruch stulecie, mają coraz większąwładzę w tym papierowym (i dodajmy: ekranowym - uwaga M.S.) wieku.Nowoczesne dziennikarstwo coraz bardziej zwalnia społeczeństwo z myślenia,myśli dostarcza mu gotowych (...), a za wszystko to w coraz bardziej wyłącznysposób odpowiedzialni są umiejący pisać" 25 .Dlatego w nowoczesnej masowej demokracji tak ważne, może i najważniejsze,jest posiadanie czwartej władzy: mediów. Pracująca na kluczowych stanowiskachw mediach dość monolityczna grupa władzy dużo zrobiła dla przemianustrojowych w ostatnich latach państwa partyjnego. Wielu jej członkówczuło się kreatorami polityki, podobała im się ta rola i niechętnie by się z niąrozstali. Ich powiązania, kontakty osobiste i „kręgosłup" polityczny pchały ichw kierunku opcji postkomunistyczno-liberalnej. Można uznać za proces naturalnycoraz mocniejsze akcentowanie zgodności interesów elit świata dziennikarskiegoz silami postkomunistyczno-liberalnymi, występującymi przeciw114FRONDA 21/<strong>22</strong>


zmianom ustrojowym i strzegącymi swych wpływów w mediach. Przywołajmytrafną analizę sytuacji środków masowego przekazu i związanejz nimi inteligencji, dokonaną przez Belę Pokola: „Na próżno powstał systemwielopartyjny, trybunał konstytucyjny, realne prawa wyborcze milionów obywatelido obierania władz państwowych, jeśli podstawy tworzenia się naszychopinii potrafi określić paręset grupujących się wokół stołecznych środków masowegoprzekazu naczelnych, redaktorów, reporterów, dziennikarzy i politycznieokreślonych inteligentów" 26 .Wojna o media, która zrodziła setki reportaży radiowych i telewizyjnych,artykułów i oświadczeń, podczas której odbywały się marsze i demonstracjez błękitnymi wstążkami, składano podpisy i wydawano demonstracyjne zakazy- tylko jeszcze bardziej utrwaliła pozostanie w tyle elity transformacjiustrojowej, i tak startującej już ze stratą nie do odrobienia. Do wynikającegoze wspólnoty interesów sojuszu inteligencji opiniotwórczej i medialnejpozyskano w charakterze partnera także tych, którymudało się wmówić, że nie chodzi o pozostawienie czy rozmontowaniestruktur państwa partyjnego, ale o przełamanie oporu„antysemickich zer". 27Dokooptowano również tych, którychuzależniono egzystencjalnie lub wprowadzono w błąd, a także takich,co wprawdzie dostrzegli na czym polega pułapka, ale nie mieliodwagi sprzeciwić się „duchowi czasu" i przyjąć na siebie odiumwyklęcia. Bo ktokolwiek śmiałby odmówić słuszności wizji konfrontacjiZydzi-antysemici albo zwracałby uwagę na jej fałszywy charakterczy też zwyczajnie przemawiał głosem rozsądku - tego słowa pozostawałyniedosłyszane lub natychmiast je przekręcano (jeśli ten ktośprzypadkiem podawał się za Żyda), lub też zaliczano go do obozu antysemitów(jeśli za Żyda się nie podawał). W trakcie wojny o media, a trwałaona od 1990 do 1994 roku, my, „jąkający się", nie wiedzieliśmy,po czyjej stronie się opowiedzieć.Dzisiaj, w ósmym roku przemian ustrojowych, można stwierdzić,że wojnę o media wygrała elita postkomunistyczna. Nie należy zaliczaćdo prawdziwych zwycięzców nawet tej części zmieniającej ustrój inteligencji,która uważa się za liberalną, a która wygrała najpoważniejsze potyczkitej wojny (np. Andras Bano, Akos Mester, Istvan Bólcs, Ivan Gador).A media dzisiaj? Nieciekawe, służalcze, partyjne. 28ZIMA-2000115


Lutnia albo berłoNarodzony w ciężkich bólach „Hitel" [Wiara], pismo literackie tzw. pisarzy„ludowych", opublikował dziennik swojego naczelnego redaktora, SandoraCsoóri. W numerze 18 z 1990 roku kolejny jego odcinek ukazał się pt. Dziennyksiężyc (2). „Naród razem? Co to za staroświeckie marzenie? Trafił się niejeden,co wyraził swoją niechęć: do tej pory trzeba było adorować socjalizm,czy teraz przyszła kolej na naród? Naród, który w naszym przypadku nie jestniczym innym jak workiem wypchanym pamiątkami po Horthym? Jest wielutakich, dlaczego miałoby ich nie być, którzy już mają dosyć wiecznych węgierskichlamentów: Mohacza, Nagymajteny, Vilagos, Trianon i tysiąca innychklęsk. Można mieć ich dosyć, ale od tego nie znikną rzecz jasnaz zestawu naszych nierozwiązywalnych problemów. Dziwnasprawa, ale do czasu, gdy w naturalny sposób można byłowtapiać się w węgierskość, albo w drodze całkowitej asymilacji,albo poprzez duchowe identyfikowanie się, te dziedzicznewęgierskie choroby nie przeszkadzały i nie denerwowały, przynajmniejw wyczuwalny sposób, ani żyjących z nami od stuleciSzwabów, ani Sasów ze Spiszą, ani nawet osiedlających siępo pojednaniu Żydów. Podobni Adym, Hatvanyim, Reveszom,Jaszim, Ignotusom skupiają się wokół tych problemów i wedleswych zdolności dzielą się nimi. Sądzę, że czas Adyego jest tąostatnią chwilą, kiedy problemy narodu, problemy węgierskości, jako problemyegzystencjalne i historyczne, ciągle tlą się jako wspólne, również u Żydów.Żydzi nauczyli się nie tylko języka, ale i zaszczepionego w języku bólu. Wrazz Republiką Rad, czasami Horthyego, ale zwłaszcza z epoką holocaustu, ta i n -telektualna i duchowa wspólnota przestała istnieć. Oczywiście,zawsze będą istnieć ludzie pokroju Antala Szerba, Radnótiego, GyórgySarkóziego, Istvana Vaso, Gyórgy Haraga, Otto Orbana, Gyórgy Konrada,Gyórgy Faludiego, Tamasa Zala, ale jak dziś coraz dotkliwiej daje się odczuć,w kraju narastają tendencje do asymilacji odwróconej: liberalniwęgierscy Żydzi próbują asymilować Węgrów pod względem stylu i myśli.W tym celu zbudowali sobie taką parlamentarną katapultę, jakiej nigdy dotądnie dane im było zbudować. Gdybyśmy mieli nowego Endre Adyego,Bartoka, Laszló Nemetha, Istvana Bibo, Illyesa, wyzwanie to przyszłoby w sa-116FRONDA 21/<strong>22</strong>


mą porę: niechby te wybitne umysły poszły w zawody w uzdrawianiu ciągnącychsię od stuleci węgierskich przypadłości (...) Nie mamy jednak ani Adyego,ani Laszló Nemetha, ani Bibó. W dodatku nie dysponujemy miarodajnymżyciem intelektualnym, które stworzyłoby odpowiednie środowisko i tło dlatakiego współzawodnictwa. Istnieje tylko ring polityki, którego logiką jest zasada:oko za oko, ząb za ząb. Antysemityzm i nacjonalizm? To także role w raczejpowierzchownie napisanej sztuce politycznej niż prawdziwy duch czy rzeczywistasytuacja. Zamiast formacji zbrojnych w życiu publicznym uwijają sięróżne indywidua uzbrojone w trzepaczki do piany i ubijają wszystko, co pomagaukryć konieczne do rozwiązania problemy" (podkreślenia M.S.).Sandor Csoóri jest poetą, dobrym poetą, mistrzem obrazu, symbolu, domysłui intuicji. Według mnie to co napisał mieści sięw ramach poetyckiej swobody, nawet jeśli przez słowaprzebija się przewartościowywanie tego, co żydowskiei pomniejszanie tego, co węgierskie. 29Szkoda, że flirtowałz polityką. Tak samo nie rozumiem tych, którzy czyhalina jego potknięcie, jak nie rozumiałam tych, którzyw 1987 szczerzyli kły do Gyórgya Spiró za wiersz pt.Nadchodzą. Spiró też popadał w przesadę, był nadreaktywny,niesprawiedliwy i pomawiający. A jednak coś wyczuł,wyraził coś, do czego zdolni są jedynie wielcy, jedynieznaczący. W nim także działo się to, co w Csoórim:„dla ciebie się gniewam, nie przeciw tobie".I znów z wypiętą piersią nadchodzą wielcy Węgrzy,wierszokleci, miłośnicy miernoty, nadchodzą z gnoju...Istnieje podstawowa różnica pomiędzy dziennikiem Csoóriego a prowokującymdo dyskusji listem-artykułem Domokosa. List Domokosa ukazał sięw dzienniku o najwyższym nakładzie - „Nepszabadsagu", i jego polemiścitam słali swe odpowiedzi. Csoóri opublikował swój dziennik w piśmie literackim,a polemizujące, oczerniające, wyzywające go od antysemitów teksty, którychbyło blisko 200 (!), gościły na łamach dzienników i tygodników o charakterzeogólnokrajowym. 30Czytając to smutno odcinające się, to znowuwpadające w histerię zdania czołowych przedstawicieli inteligencji, przyszłaZIMA2000 117


mi do głowy znana francuska szansonistka, Juliett Greco, która w jednej z wypowiedziw radiu, śmiejąc się, stwierdziła, że „lepiej jak człowiek pomyli sięz Sartre'm niż jak ma rację z Raymondem Aronem" 31 . Cała armia węgierskichinteligentów najwidoczniej dlatego ruszyła tyralierą, by udowodnićswą przynależność do „naszych".Tak więc setki czytelników, do których dotarły pismaatakujące Csoóriego, mogły zapoznać sięjedynie ze specjalnie wybranymi fragmentamitekstu (ze zdań, którychczęść wyróżniłam). Z nastrojemdziennika, kontekstem, merytorycznymprzesłaniem już nie.Chwyt ten stał się z czasem powszechny.Teksty i publikacje antysemickielub za takie uważaneukazały się w czasopismach marginalnych, docierających do kilkuset czy parutysięcy czytelników. Ale pomiędzy 1990 a 1994 rokiem zadbano o stałeanalizowanie kwestii żydowskiej na łamach wielkonakładowych dziennikówi tygodników o zasięgu ogólnokrajowym, nie wspominając o publicznym radiui telewizji, pod pozorem groźby przejęcia władzy przez skrajnie prawicowe,czytaj: faszystowskie, siły. Do tego równolegle ukazywały się w wielotysięcznymnakładzie (ciekawe, kto to sfinansował?), tak na marginesie -całkowicie nieinteresujące, wydawnictwa typu „Hunnia" i „Święta Korona".No i jeszcze Albert Szabó. Albert Szabó wyrósł jak spod ziemi: lata poprzedzającezmianę ustroju spędził gdzieś za granicą, teraz wrócił do krajui utworzył jakąś składającą się z paru osób na krzyż grupę neonazistowską.Szabó i jego wyróżniająca się ubiorem ekipa dokładnie jak w rozkładzie jazdypojawiali się na każdej nie-socjal-liberalnej manifestacji, skupiając na sobiewzmożoną uwagę mediów. Od 1994 roku nie pokazali się więcej na ekranachtelewizorów. Czyżby otrzymali inne zadanie? 32Jednak prawdziwą gwiazdą przemian ustrojowych był Istvan Csurka. ZałożycielWęgierskiego Forum Demokratycznego, następnie jego wiceprzewodniczący,zdolny, cieszący się powodzeniem autor sztuk teatralnych, wybitnypisarz, postać cyganerii, gaduła i pijak. Bohater ludu par excellance,który raz za razem gorszył zasłużonych, a to dlatego, że coś oświadczył, a to118FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


dlatego, że go podsłuchano, a to dlatego, że coś zataił, albo dlatego, że go zirytowanolub on sam irytował. Według archiwum Bazy Danych PrasowychBiblioteki Parlamentarnej, między 1990 a 1994 rokiem ukazały się 1603 artykuły,w których kluczowymi słowami były: „w stylu Csurki", „csurkizm",„csurkopodobny", „Csurka". 33Czas pokaże, kto był pisującym politykiem, a kto polityzującym pisarzem.Wiemy jedno: inną wagę ma produkt „pisarskiego pospólstwa", a inną pracawiceprzewodniczącego partii parlamentarnej, a nie daj Boże rządzącej. Pisarstwoi pisma Csurki należy oceniać z tego i tylko z tego punktu widzenia.Od wiceprzewodniczącego partii, partii rządzącej, słusznie można oczekiwać,by ważył każde napisane przez siebie słowo pod kątem efektu, który ma onowywołać. Jeśli tego nie robił, popełniał niewybaczalny błąd. Jeśli zrobił, popełniłniewybaczalną zbrodnię. Jego polityczna działalność była nie do udźwignięciaprzez rządzące Forum i spowodowała rozpad owej partii, która od czasutej klęski wciąż jeszcze nie doszła do siebie. „Literacka działalność" Csurkiwzmocniła obóz socjal-liberalny, osłabiła zaś twórców przemian ustrojowych.Csurka otrzymał od Józsefa Antalla kopertę z dokumentami potwierdzającymijego współpracę jako agenta AVH, a następnie w jego tekściew „Magyar Forum" z 20 sierpnia 1992 mogliśmy przeczytać, że choćzostał pozyskany przez specsłużby, nigdy o niczym nie doniósł. To byłaprowokacja; Csurka wiedział na co może liczyć, a jednak go opublikował.Skandal odbił się echem nawet w Nowym Jorku. WęgierskieForum Demokratyczne rozpadło się. Nowa partia Csurki, Węgierska PartiaSprawiedliwość i Życie, uzyskała 85 tysięcy głosów w wyborach 1994 roku.Ów artykuł, zatytułowany Kilka przemyśleń w związku z dwoma latami przemianustrojowych i programem Węgierskiego Forum Demokratycznego, w charakte-ZIMA 2000 119


ystycznym dla autora stylu szeroko roztrząsa zagadnieniahistorii, polityki, teraźniejszości i przyszłości.Jego analizy są takie jak zawsze - w niektórychmiejscach błyskotliwe, gdzie indziej dowcipne,czasem płytkie lub wręcz bzdurne. Świadczące o niewiarygodnejnaiwności banialuki mieszają się z precyzyjnymianalizami; najlepszy w stawianiu diagnoz,w przepisywaniu recept Csurka to zupełny dyletant.Csurka słusznie zauważył, że upadek imperium sowieckiego byłnieoczekiwany i zaskakujący dla dużej części świata, w tym oczywiście i dlazainteresowanych zmianą ustroju sił na Węgrzech. Prawdą jest również, żeWęgry, zarówno z powodu położenia geograficznego, jak i potencjaługospodarczego, zmuszone będą do bierności i dysponować będąznacznie ograniczonym polem dla samodzielnej inicjatywy. To, copisze on o roli dyktatu ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowegoi Banku Światowego, również stanowi zespół czynników, które całkowiciezadłużony i osaczony kraj musi przyjąć do wiadomości. Nie myliłsię, kiedy wróżył: „Przyszłość należy do fachowców. Wyjaśnili oni społeczeństwu,że zespół ekspercki, kierownictwo Partii i powiązana z nimi przywódczakasta instytucjonalno-gospodarcza ostatniego dziesięciolecia epokiKadara nie były już tak «ciemne», jak ich komunistyczne poprzedniczki, dysponowałyrozległymi powiązaniami z Zachodem i ekipą prawdziwych Europaerów."Być może to stąd Węgierska Partia Socjalistyczna wzięła główneprzesłanie swej kampanii wyborczej z roku 1994: „rząd fachowców". Takżeproroctwo dotyczące Związku Wolnych Demokratów i jego powiązań koalicyjnychpo tamtych wyborach spełniło się: „Nie dało się wytłumaczyć [opiniipublicznej], że partia okrzyczana jako najbardziej antykomunistycznaw rzeczywistości jest towarzystwem nomenklaturowym, zabezpieczającympłynną transformację".Z całą pewnością Csurka miał rację i w tym, że Duna-gate nazwał bajkąw hollywoodzkim stylu. Jednak z całego tekstu przebija obraza i utrwalonykompleks niższości, a jednocześnie rażące epitety, których nie skąpi swymprzeciwnikom: „myszki Miki", „aczelowcy", „nomenklatura" itd. Dlaczegoon, odnoszący sukcesy pisarski „superstar", który także w polityce osiągnąłwiele jako aktywny szef partii i mąż stanu, nie wstrzymuje się przed wyzy-120FRONDA 21/<strong>22</strong>


waniem od „wieśniaków", „kłaków", „śmierdzących nóg", „zbójów"? I niedotyczy to tylko jego, ale i Csoóriego, i innych pierwszoliniowych WFD-owców(za wyjątkiem Borossa, będącego politykiem i tylko politykiem w tensposób, że nie chciał być jednocześnie ani pisarzem, ani naukowcem, ani inteligentemitd.)? Dlaczego?Csurka myśli, że świat kręci się wokół Węgier, a Węgry wokół węgierskichpisarzy. Nastąpiło wielkie sprzysiężenie świata przeciw Węgrom,przystąpiły do niego i wielki kapitał, i międzynarodowe media,i prezydent USA, i międzynarodowe organizacje żydowskie,które dysponują olbrzymimi środkami nacisku (tak widać to z perspektywyWęgier: Światowy Kongres Żydów, Gyórgy Soros i Gyórgy Aczel zeswoimi „spadochroniarzami" spotykają się czasem na Rózsadomb albow Nowym Jorku czy Tel-Awiwie i rozważają, co by tu jeszcze narobić).Według niego o grupie „spadochroniarzy" należy jeszcze wiedzieć, że:„Kiedyś tam, w spokojniejszych czasach może ktoś napisze, w jaki sposóbporusza się w ciele węgierskiego społeczeństwa ta ekipa «spadochroniarzy»,która w zależności od potrzeb ukazuje się albo jako Koło Galilejczyków, albojako czasopismo myślicieli obywatelsko-liberalnych, albo niosący śmierć terroryściBeli Kuna i Tibora Szamuelya, a potem staje się przesiadującą w Wiedniui Berlinie emigracją z Moskwy, by w końcu aż do śmierci kibicowaćAttili Józsefowi. Ekipa ta pojawia sięzawsze w innej skórze, zawsze potępia,a jednocześnie kontynuuje poprzedniewcielenie, przez co zawsze obecna jest przywszystkich transformacjach społecznych."O kim myśli Csurka pisząc „spadochroniarze",możemy dowiedzieć się od jednego z leninowskichliberałów, Petera Kende. W tekściePo Csurce swobodnie napisał on: „Od wolnomularstwa,przez feminizm, aż do walki o laickie szkoły,wszystko, co w ujęciu zachodnim egalitarne, obywatelskiei emancypacyjne, na Węgrzech nosi piętno inicjatywyżydowskiej, spektakularnej obecności Żydów, masowegoudziału Żydów. Bojownicy o postęp społeczny tak właściwie nie chcą sięintegrować z tworzącym się społeczeństwem narodowym, lecz pracują raczejZIMA-2000121


nad tym, by w miejsce Węgier konserwatywnychpowstały wyemancypowane, otwarte na nowoczesnyświat Węgry typu zachodniego, w które,w znaczeniu nowoczesnej uniwersalności, możnasię «wintegrować» od wewnątrz" 34 .To, co Csurka twierdzi w swoim głośnymtekście, jest prawdą. Węgierskie Forum Demokratycznei Csurka od samego początku przemian ustrojowych musieli walczyćz oskarżeniami o antysemityzm. Oskarżenia te padły na WFD, prawicęi samego Józsefa Antalla. I choć w ich przypadku były to oskarżenia bezpodstawne,Istvan Csurka, który za antysemitę się nie uważa 35 , zawarł w owymartykule pewne antysemickie stwierdzenia, pisząc na przykład, że StanyZjednoczone nie udzieliły pomocy rewolucji 1956 roku, gdyż Światowy KongresŻydów poinformował prezydenta Eisenhowera, że w Budapeszcie zabijasię Żydów. „Właściwie toczy się walka między dwoma przeciwnikami: narodowymcentrum - które dysponuje zarówno frakcją chrześcijańską, jaki ludową - i niegdyś socjalistycznie zorientowaną frakcją partii chłopskiejoraz bloku lewicowego, którego w radykalizmie antykomunistycznym niemożna przekrzyczeć, ale który w ostatecznym rozrachunku chce utrzymaćciągłość władzy od 1945 roku. Rzecz jasna, do tego zalicza się także zagwarantowaniewpływów żydowskich, a przede wszystkim utrzymanie ich pozycjimaterialnych i dziedziczenia władzy."Jakież zagwarantowanie wpływów żydowskich ma Csurka na myśli? Jakieżydowskie wpływy ujawniały się tu od 1945 roku? Rakosi, Gero i ich towarzyszereprezentowali na Węgrzech władzę radziecką, byli namiestnikamitotalitarnego państwa typu bolszewickiego. Ale jakie wpływy zabezpieczyliŻydom jako wspólnocie? A Kadar? Csurka powinien przecież wiedzieć, żeprzez prawie cały okres istnienia Związku Radzieckiego jego politykę charakteryzowałostry antysemityzm, nazywany później antysyjonizmem. Czy pomyślał,o ile większy był wpływ Krajowego Przedstawicielstwa IzraelitówWęgierskich od, powiedzmy, Kościoła Unitariańskiego?Czy nie byłoby właściwsze, gdyby Istvan Csurka ograniczył się jedynie doanalizy błędów WFD w latach 1990-1992? Dlaczego on sam poparł ElemeraHankissa i Csabę Gombara na prezesów państwowej telewizji i radia? DlaczegoArpad Góncz został prezydentem Republiki? Dlaczego ani WFD,1<strong>22</strong> FRONDA 21/<strong>22</strong>


ani Csurka nie umieli porozumieć się z dziennikarzami, redaktorami, inteligencją...z całym społeczeństwem!Gyórgy Konrad, niegdyś opozycyjny literacki gwiazdor-polityk ze ZwiązkuWolnych Demokratów, członek Rady Krajowej ZWD i jednocześnie wirtualniekierującej partią inteligenckiej grupy, swego czasu nominalny przewodniczącyKarty Demokratycznej, jak koronowany cesarz chciał, byWęgierska Partia Socjalistyczna, która zdobyła absolutną większość w wynikuwyborów 1994 roku, mianowała premierem polityka otwierającego listęZWD. Ta lekceważąca wolę większości antydemokratyczna postawa nienadwerężyła jego niepodważalnego autorytetu w kołach socjalistycznych i liberalnychani w kraju, ani za granicą. W eleganckim roztargnieniu pominiętotakże fakt, że jeden raz z całą pewnością współpracował on z policją polityczną.(Czy wiedzieli o tym pisarze niemieccy wybierający go do władz swejakademii? I czy donoszenie węgierskiej Stasi podlega innej ocenie niż niemieckiej?)Konrad jest pisarzem, ostatnio lubi pisać na temat kwestii żydowskiej, zakażdym razem co innego. Ale przecież on jest tylko polityzującym pisarzem,względnie piszącym politykiem. Jeszcze przed zmianą systemu, w jakimś lewicowo-liberalnymujęciu d la Hongrois, wyraził się następująco: „w jakiś sposóbwystąpiłem z żydostwa" i „jeśli Żydzi kolektywnie przyjmują zasługi znoszeniacierpień, niech kolektywnie wezmą na siebie odium ich powodowania".Ale kiedy w 1997 roku w formie tomiku opublikowano jego prace, powyższeteksty w cudzysłowach jakoś się zagubiły. Wygląda na to, że z czasem wzmocniłysię jednak jego związki z żydostwem. 36Wedle słów Andrasa Mezei,w ostatnim czasie życie publiczne zapełniło się koniunkturalnymi Żydami.Z poniższych słów Konrada z całą pewnością czerpać mogli inspiracjęi Domokos, i Csurka: „Wskazane jest, aby Żydzi nie napływali tłumnie do politykii aby ich dokonania były raczej osobiste. Niech Żydzi narzucą sobiepewną rezerwę samoograniczenia, która pasuje do człowieka przyjmującegoZIMA-2000 123


do wiadomości, że większość ludzi uważa go za członka mniejszości" 37 . Dlaczego„jest wskazane"? I w jaki sposób Żydzi mogą inaczej niż osobiścietłumnie wkraczać do polityki? I którzy Żydzi? Ci, którzy nie dotarli tam dziękiswoim osobistym dokonaniom? Jak wielkie samoograniczenie powinni sobienarzucić w polityce? Wtedy będzie wystarczająco duże, gdy nie będąupierać się przy wyznaczaniu osoby premiera?Peter Polonyi uważa książkę Konrada pt. Niewidzialny dźwięk za kulturowąi biologiczną pracę z teorii rasowych. Na nieszczęście na samym początkuswej krytyki śpieszy z wyjaśnieniem, że sam jest pochodzenia żydowskiego(świadczy to zarazemo jakości debaty nad sprawążydowską w społeczeństwiewęgierskim).Tylko kogo toobchodzi? Uwagę tęwzmacnia m.in. następującymistwierdzeniamiKonrada: „Żydzi (...) spełnilizaszczytną rolę w łączeniu komunikacyjnymświata, w przekazywaniuwiadomości, w handlu, w dialogu intelektualnym, w zamienianiu Ziemi i jejmieszkańców w Świat (...) Jest to jedyny naród światowy - i stąd wynika jegoprzeznaczenie. Przyjmując takie kapłańskie powołanie i strzegąc swej odrębności,naród ten przysiągł na ideę jednego Boga i jednej ludzkości (...)Żydzi nie będą zamiatać ulic, gdyż zgromadzony przez tysiąclecia intelektualnykapitał dalej przekazywany jest potomstwu. W tym genetycznym koktajlu,którym są nasze dzieci, gromadzimy wrażliwość, cechy naszej budowy,a prawdopodobnie także i inteligencji. To dziedzictwo jest przenośne i wszędziemożliwe do zastosowania" 38 .Wszystko to można by pokrótce tak sformułować: z jednej strony, Żyd topiórko u boskiego kapelusza, z drugiej zaś - istota od wielu tysiącleci niezmiennieinteligentna, z pewnością na skutek „koktajlu genetycznego" Ażprosi się tu o przytoczenie opinii „jąkały" Gyórgya Spiró: „Żądza władzytwórców, wierzących w nieprzemijającą konieczność roli proroka, prawdopodobniedziała intensywniej niż ich pożądanie sztuki..." 39124FRONDA 21/<strong>22</strong>


Sztuczne awantury18 października 1990 roku program II telewizji i brukowa gazeta „Kurier" doniosły,że w wybranym w wolnych wyborach węgierskim parlamencie podczasinterpelacji Petera Tolgyessyego, przewodniczącego frakcji Związku WolnychDemokratów, ktoś krzyknął:„Beczka dla Żyda!" W trakcieśledztwa przeprowadzonegoprzez Prokuratora GeneralnegoRepubliki Węgierskiejustalono, że takiego okrzykunie było: „Z całkowitą pewnościąmożna stwierdzić, żew trakcie interpelacji dr. PeteraTolgyessyego okrzyk brzmiał:«Beczka dla mówcy!» (Zsidónaki szónoknak - te dwa słowa w językuwęgierskim brzmią podobnie- uwaga tłumacza). Tenproblematyczny fragment tekstubiegli zbadali zarówno metodą percepcyjną i przyrządową, jak i napodstawie kryteriów fonetycznych. W trakcie śledztwa ustalono równieżz całą pewnością, że słowo to [Żyd] nie padło" 40 .29 września 1991 roku historyk Peter Hanak zaatakował Csoóriego zamieszczonymw „Nepszabadsagu" artykułem pt. Tradycja i obraz przyszłości.Podobno wkrótce potem jego żona miała telefony z pogróżkami, a następniezostała napadnięta i pobita skórzanym pasem. 18 października, ledwie prowadzącyśledztwo dzielnicowy policjant opuścił mieszkanie Hanaków, jakiśniezidentyfikowany napastnik zranił nożem przez okno Katalin Hanak.„To pierwszy po wojnie pogrom w kraju" - pisał „Magyar Narancs" 41i stwierdzeniatego nigdy nie zdementował. W przeciwieństwie do zeznań pani socjologo bujnej wyobraźni, śledztwo wykazało, że fizyczną niemożliwościąZIMA-2000 125


jest zranić nożem kogoś przebywającego w mieszkaniu przez uchylone drzwiwejściowe lub okno. W związku z tym wydarzeniem „Beszeló", wówczas jeszczegazeta partyjna Związku Wolnych Demokratów, sugerowała, że są tacy,„którzy chcą, by trząsł się ze strachu każdy Żyd i każdy liberał, każdy, kto nienależy do większości narodowej" 42 .Jak słusznie zauważył Istvan Csurka w swojej wypowiedzi radiowej, „NaWęgrzech toczą się prasowe wojny podjazdowe. W zeszłym roku, jesienią, gdynie było dnia, by nie ukazało się coś na temat, czy na Węgrzech istniejeantysemityzm, a jeśli jest, to kto go wywołuje - na forumpublicznym pojawiła się jakaś kobieta, żona historyka,która skarżyła się, że została pobita po twarzy batemza to, że jej mąż występował przeciwko rozplenianiusię antysemityzmu. Następnie twierdziła ona, żez tej samej przyczyny ktoś zranił ją nożem przez okno.Oświadczenie to miało szeroki oddźwięk, rozpoczęło sięzbieranie podpisów, inteligencja protestowała przeciwko odradzającejsię antysemickiej brutalności. Społeczeństwu zaprezentowanofantomowy obraz węgierskiego nacjonalisty, pańskiego zawadiaki-terrorysty,który dźga nożem bezbronne kobiety, bo podżegają go do tegopopulistyczni faryzeusze. W sprawie zabrało również głos ugrupowanie o nazwieKlub Opinii Publicznej, które podobno zostało powołane, aby stać nastraży rzetelności informowania. Teraz okazało się, że wszystko to była historyjkawyssana z palca: kobieta jest niecałkiem zdrowa, węgierscy faszyści z bacikaminie istnieją, okno, przez które zaatakowali ją nożem, znajduje się na wysokości5 metrów. W tym czasie pan historyk podzielił się mnóstwemdogłębnych analiz o rozprzestrzenianiu się węgierskiego nacjonalizmu, zagrożeniu,jakie niesie, i może uczciwych ludzi naszły jakieś wyrzuty sumienia.Historyk nie miał wyrzutów sumienia, jako historyk nie poznał się takżena swojej żonie. No a kanapowy Klub Opinii Publicznej ciągle uważanyjest za basztę obronną etyki prasowej" 43 .W związku z powyższym należący do młodszego pokolenia AttilaNovak poczynił następujące uwagi: „W sprawach pani Hanak i «beczki» uaktywniłysię obawy przed doświadczeniami 1944 roku. Ale pojawiły się takżeinne rzeczy dotyczące mniejszości religijnych albo politycznych, także podczastego rodzaju «skandali». W ocenie jakichkolwiek problemów związa-126 FRONDA 21/<strong>22</strong>


nych z mniejszościami powiewano sztandarami mogącego znowu nastąpićAuschwitz, które to okropieństwo przerywa jakiekolwiek dyskusjei opinie same w sobie nie skrajnie prawicowe sytuuje w obozie «brunatnychkoszul». Zjawisko to zaskakuje także dlatego, że brało w nimrównież udział pokolenie bezpośrednio przez holocaust niedotknięte. Ciągłepodkreślanie krzywd 1944 roku stało się popularną drogą porozumiewaniasię (a w problematyce żydowskiej jedyną), a ciągłe operowanie przykłademholocaustu sprowadziło go do rangi kiczowatego toposu. Najbardziejzaszkodziło to samemu holocaustowi i tym, którzy go przeżyli,gdyż zniosło ograniczenia stosowalności wypowiedzi analizujących zaznanew tamtym czasie cierpienia (...)Jest nieuczciwe i nie do zniesienia,że w latach 90-tych każda wypowiedź na temat różnic między grupami społecznymiwiązana jest z winą holocaustu" 44 .8 września 1992 Jeno Fónay, szef Związku Więźniów Politycznych,oświadczył podczas forum obywatelskiego WFD: „Kto próbuje osądzać faszyzmw 1992 roku, jest haniebnym nikczemnikiem i najemnikiem bolszewizmu".„Ze sprawy powstał niczego sobie skandal" - komentowałredaktor programu telewizyjnego Egyenleg - „bowiem Jeno Fónay ledwietrzy tygodnie wcześniej, w dniu ukazania się słynnego tekstu Csurki, zostałjednym z wiceprzewodniczących Światowego Związku Węgrów". Jegowypowiedź z Obudy, delikatnie mówiąc, postawiła w złym świetle tę nowopowstałąmiędzynarodową organizację. Doniesienia Egyenlegu cytowane byłynastępnego dnia przez poranne telewizyjne programy informacyjne i prasęcodzienną, mówiono o tym także w radiu... W związku ze sprawą Fónayegogłos zabrał także premier József Antall: „Podstawy moralne ma ten,kto jednocześnie osądza zarówno nazizm i faszyzm, jak i bolszewizmi komunizm". Egyenleg ponownie wyeksponował słowa Fónayego i dodałopinię redakcji: „W rozpalonym, pełnym napięć i agresji węgierskim tygluodpowiedzialność ciążąca na występujących na forum publicznym, w tymi na politykach, jest szczególnie duża". W końcu Fónay zmuszony był opublikowaćlist otwarty z przeprosinami. Prowokujący Egyenleg radośnie odtrąbiłnowy sztuczny skandal. 45Jeno Fónayego po 1956 roku prawomocnie skazano na śmierć.W dniu egzekucji zaprowadzono go pod szubienicę i oznajmiono mu,że został ułaskawiony. Był bohaterem, nie był więc „nasz". Poprzez jegoZIMA-2000127


osobę znów można było wziąć na cel wielkich mogolów, Csoóriego i Csurkę,uderzyć w WFD, ale przede wszystkim udowodnić, że ci spośród bohaterów1956 roku, którzy nie należą ani do byłych komunistów, ani do zreformowanychkomunistów, ani do postkomunistów, ani nawet do Związku WolnychDemokratów - to faszyści. Fónay śmiał powiedzieć, że w 1992 roku, dwa latapo upadku panującego ponad 40 lat komunizmu, ciągła walka z nieistniejącymfaszyzmem służy tylko i wyłącznie interesom pragnących utrzymaćwładzę postkomunistów. Dlatego wyruszył przeciw niemu oddział medialnychkomandosów wraz ze swoistym arsenałem środków. Kiedy skandal wokółtekstu mianowanego „nazistowskim fundamentalistą" Csurki trwał jużtrzy tygodnie, zdanie: „Fónay bowiem, ledwie trzy tygodnie wcześniej,w dniu ukazania się artykułu Csurki, został wiceprzewodniczącym ŚwiatowegoZwiązku Węgrów" - nie służyło niczemu innemu, jak skojarzeniu tychdwóch nazwisk i podsunięciu sugestii niczego nie podejrzewającemu obserwatorowi,że wypowiedź Fónayego tak naprawdę ma coś wspólnego z tekstemCsurki. Niech obserwator ów nie zastanawia się zanadto, cóż to była zawypowiedź i czy w ogóle można ją zakwestionować, niech zaakceptuje ją taką,jaka jest: „csurkowatą".23 października 1992 roku na placu Kossutha prezydent Republiki WęgierskiejArpad Góncz nie wygłosił świątecznego przemówienia, bo gdy dochodziłdo mikrofonu, składający się głównie z weteranów 1956 roku tłumprzywitał go trwającym 77 sekund koncertem gwizdów i oklasków. Prezydentnawet nie próbował przemawiać, z przestrachem spoglądał w lewo,w prawo, a następnie odszedł obrażony. Próbując wytłumaczyć jego bezprzykładnąucieczkę, wynaleziono bajkę o faszystowskiej demonstracji, gdyż naplacu było obecnych dwóch czy trzech wyrostków w czapkach neonazistowskich,powiewających flagą Arpada.Sugerowano, że prezydent przestraszyłsię widoku nazistowskichczapek (musiałby mieć iście sokoleoko!) i z powodu faszystowskiejprowokacji nie wygłosił przemówieniapodczas narodowego święta.Później, w wyniku badań przeprowadzonychprzez firmę Sony,128FRONDA 21/<strong>22</strong>


okazało się, że nadany przez Egyenleg materiał został zmontowany, a wyrostkówz neonazistowskimi symbolami podczas wystąpienia prezydenta nie byłojuż na placu, gdyż wcześniej zostali wyprowadzeni przez policję. 46 Jednakreportaż nic nie mówił o tym, dlaczego prezydent Republiki uciekł, ani naweto tym, dlaczego większość jego towarzyszy walki z 1956 roku zwróciłasię przeciw niemu.Powstańcy 1956 roku z wielu powodów byli niezadowoleni ze swoich niegdyśprześladowanych towarzyszy. Po pierwsze, dlatego, że Góncz, przekraczającswe konstytucyjne uprawnienia, powstrzymał rząd transformacji ustrojowejod wymiany prezesów państwowych środków masowego przekazu,otwarcie zainteresowanych w sabotowaniu wymiany elit, a takżezwrócił się przeciwko tym, którzy ponaglali do jak najszybszegowymierzenia historycznej sprawiedliwości. 47Zdecydowanie powstrzymywanetendencje do wymierzenia historycznej sprawiedliwości,która miała objąć jedynie sprawców najcięższychzbrodni (morderców, ludobójców, tych, którzy rozmyślniezdradzili ojczyznę), w ustach ówczesnych demokratycznychopozycjonistów i tych, którzy usilnie kroczyli ich śladami, przeszływ paroksyzm porachunków, rozliczenia stały się porachunkami. 48Media nie dały szans, by ukształtowała się sympatia dla pragnących wymierzeniasprawiedliwości, bo kto tylko śmiałby to zrobić, skazywałby się na wyklęcie.Wszystko to przyklepał arogancki gest prezydenta, którym zapobiegł onwygłoszeniu przemówienia na placu Kossutha przez przedstawiciela organizacjikombatantów 1956 roku.„Nie zapomnę jak 23 października zostawiliśmy samemu sobie ArpadaGończa, my, jego zwolennicy i wielbiciele prezydenta Republiki Węgierskiej,jednego z najbardziej popularnych i cieszących się ogólnym szacunkiem obywatelaWęgier. Tylko dlatego, że nie chcieliśmy się z «nimi» zadawać" 49 .Socjal-liberalni politycy, opiniotwórcza inteligencja i ich sprzymierzeńcyz mediów oskarżali rząd Antalla i osobiście ministra spraw wewnętrznychPetera Borossa o zorganizowanie faszystowskiej manifestacji. Za pomocąskoordynowanego ataku mediów zdyskredytowali straż graniczną i „ujawniali"zorganizowaną, zagrażającą istnieniu republiki prowokację, aby poszłow zapomnienie, że kraj ma prezydenta, który wpada w panikę i nie jest zdolnydo pełnienia swych powinności. Antyfaszystowscy socjalliberałowie aż doZIMA 2000 129


momentu objęcia wiadzy obowiązkowo obiecywali, że wyjaśnią, co też sięstało 23 października na placu Kossutha. Odkąd weszli do rządu, wciąż zwlekająze spełnieniem tej obietnicy.Napięcie w życiu publicznym dobrze oddawała wypowiedź naczelnegorabina Budapesztu, Gyórgya Landeszmanna, której dopuścił się on podczasjednego z wywiadów w lutym 1993: „Gdybyśmy zabrali żydowskie skarbywęgierskiej kultury, to nie pozostałoby nic poza chłopskimi gaciami i gwiżdżącąpalinką" 50 . Sic!O świadomości narodowej i „trzewiach"Na Węgrzech w latach 1990-1991 upadł nie tylko panujący ponad 40 latsocjalizm, ale i zakończyła się z górą półwieczna obca okupacja. Zaistniałasłuszna potrzeba, aby u schyłku XX wieku, po zaniknięciubipolarnego podziału polityki światowej, ponownieprzemyśleć najważniejsze kwestie z historii Węgier,Europy i świata, aby ponownie zmierzyć się z najważniejszymiwyzwaniami naszej narodowejhistorii. Wszystko to w nieunikniony sposóbstało się ważne, gdyż całe pokolenia wyrosływ klinczu monopolistycznej ideologii, wedlektórej historia rozwija się stale i doskonali, a człowiek,gdy już wstąpi na odpowiednią drogę, możepodążać pewnie w kierunku coraz sprawiedliwszeji szczęśliwszej przyszłości. Tą odpowiednią drogą była dialektyka marksistowsko-leninowska,prowadząca przez socjalizm do komunizmu. Na wszystkiepostaci i wydarzenia historyczne patrzono z perspektywy tej nigdy niespełnionejwizji przyszłości. Kreatorzy transformacji ustrojowej pragnęli przyrównaćhistoryczne dziedzictwo do realiów, a nie do idei: całą naszą narodową przeszłość,domniemane lub realne możliwości dokonywania wyboru, rzeczywistewydarzenia, siły sprawcze, pułapki, kłamstwa minionego stulecia na naszymkontynencie i w świecie. Ale starania te znów zderzyły się z egzystencjalnymiinteresami opiniotwórczej i związanej ze środkami masowego przekazu inteligencji,i to nie tylko dlatego że, jak stwierdził kanclerz Kohl, czyj pogląd nahistorię przyjmie młode pokolenie, ten będzie także posiadał przyszłość, ale130FRONDA 21/<strong>22</strong>


i dlatego także, że ta dobrze wyodrębniona grupa inteligencji przez lata wyjaśniałaludziom, że to, jak działa ustrój socjalistyczny, ich ustrój, jest normalne,dobre i sprawiedliwe. A teraz znowu oni (który już raz tesame osoby?) chcą nam narzucić, co mamy myśleć o przeszłości,o przeszłości komunistycznej, o okresach ją poprzedzającychi następujących po niej 5 ', i zainteresowanisą, by dalej żył w nas niemodny już obraz „faszystowskiegookresu Horthyego", „modernizującej lewicy", „zacofanej,przestarzałej i zachowawczej prawicy", by ograniczenia wulgarnejmarksistowskiej historiografii, przypominające najciemniejsze lata 50-te,wciąż oglądały światło dzienne.Ta wizja historii, wypaczająca się niemal we własną parodię, charakteryzujewielokrotnie już cytowaną działalność publicystyczną arcyliberała MiklósaSzabó. Ten wykładowca historii na organizowanych przez niegdysiejsządemokratyczną opozycję latających uniwersytetach, poseł z ramienia ZwiązkuWolnych Demokratów, w swej prelekcji poświęconej holocaustowi, wygłoszonejna zebraniu sekty Hit Gyulekezete 52 , powiedział: „Zmieniającyustrój rząd Antalla, ponownie wprowadziwszy modę na antysemityzm, ideoworestaurował system Horthyego. Ponieważ historycznego systemu wielko-obszarniczegonie można było już przywrócić, zrehabilitował rewizjonizmterytorialny sprzed II wojny światowej, wojenny sojusz z Niemcami,a ostatecznie i antysowiecką wojnę strzałokrzyżowców (!). Propaganda WęgierskiegoForum Demokratycznego utrzymywała ścisły kontakt ze skrajnieprawicowym Kołem Hunnia, co znajduje potwierdzenie w zorganizowaniuwspólnego wieczoru przez Koło Hunnia i gazetę „Uj Magyarorszag" [NoweWęgry]. Orientacja Horthyego była zdecydowanie antysemicka. Antykomunizmmiał ten zarzut wobec ustroju komunistycznego, że zabrał on władzęwęgierskim panom (bo przecież wedle historycznego prawa należy się onatylko im), a oddał ją w ręce Żydów i proletariatu, co nie jest niczym innym,jak zhańbieniem Węgrów. Ten pogląd prześladuje propagandę WFD.W ostatnich latach rząd Antalla dal świadectwo iście strzałokrzyżowych poglądów.Możemy wskazać tu na ponowny pogrzeb Horthyego i rehabilitacjęcałej plejady zbrodniarzy wojennych. Część sił poszukujących tradycji uciekaod wyzwań, jakie niosą zadania modernizacyjne, w kierunku reinkarnacjinajgorszego dziedzictwa systemu Horthyego" 53 .ZIMA-2000131


Obraz epoki Horthyego i obraz okresu przemiandemokratycznych po zmianie ustroju, które maluje nampolityk-historyk ze Związku Wolnych Demokratów, służąpodwójnemu celowi. Cofając się do najgorszych,schematycznych, wulgarnych, marksistowskich tradycji,przywrócił on życie tym sloganom, którymi określanoWęgry międzywojenne i z czasu II wojny światowej ażdo końca lat 60-tych (potem w lepszych kręgach styl tenbył już niesalonowy), aby skojarzyć je z czasem rząduzmieniającego ustrój. Wyrażenia związane z okresemHorthyego, takie jak antysemityzm, restauracja, system wielkoobszarniczy,strzałokrzyżowcy, antysowietyzm, orientacja skrajnie prawicowa, konfrontacjapanów i proletariuszy, według Szabó i innych pismaków o tych samych poglądachi podobnych celach, słowo w słowo nadawały się do scharakteryzowaniaery Antalla i Borossa. Odczuwa się, że w nim także, jak w cytowanymponiżej Sandorze Reveszu, pracował „trzewny" dystans i podejrzliwość:„Prawdą jest, że choć bezwzględnie bliższy mi jest ideał społeczny Antalla niżAczela, wraz ze swym środowiskiem o wiele lepiej jednak rozumiem i współodczuwamz Aczelem niż z Antallem. Rzecz jasna, dlatego, że wyrosłem w komunistycznejrodzinie o korzeniach żydowskich i dysponuję jej wewnętrznymobrazem, a nie wyobrażeniami klasy średniej, która wyhodowała Antalla" 54 .Trzewia doszły do głosu po raz pierwszy, gdy zmieniający ustrój węgierskiparlament opowiedział się za powrotem tysiącletniego godła państwowegoz koroną. Spór o godło pozornie kręcił się wokół kwestii korony, jegoistotą było jednak, czy Republika Węgierska weźmie na swe barki ponad tysiącletniąhistorię, czy też, wzorem Węgierskiej Republiki Ludowej wybierającto i owo, w dalszym ciągu uzna za swoje jedynie tzw. tradycje rewolucyjnei postępowe. 55Nieżyjący już Peter Hanak w sposób charakterystycznypotępił pełnym niepokoju listem przypuszczalnych napastników swojej żony:„Za dobrą tradycję okresu reform uważam narodowy liberalizm i socjalniezreformowany program narodowy i polityczny z początku wieku, a nienarodowy konserwatyzm, który pozostał nacjonalistyczny i konserwatywnyi dziedziczy taki sam nacjonalistyczny konserwatyzm, który dwa razy już zepchnąłkraj i naród w katastrofę większą od klęski pod Mohaczem, którymiał niemały udział w wymuszeniu na nas postanowień z Trianon, w sowiec-132FRONDA 21/<strong>22</strong>


kiej okupacji po 1945 roku, w trudnej rzeczywistości wynikającej z traktatupokojowego z 1947 roku" 56 .Podobne słowa wyszły spod pióra niegdyś dyspozycyjnego wobec reżimuRakosiego publicysty „Szabad Nepu", cytowanego już wcześniejPetera Kende: „Tamte Węgry same z siebie upadły w 1944 roku.Okupacja sowiecka nigdy nie przyjęłaby takiej formy, gdyby stareWęgry nie dokonały wówczas samounicestwienia (...) Za krzywdyWęgier odpowiedzialne były stare Węgry, na drogę ich kontynuacjiwięcej nie można już było wkroczyć (...) Jednak Antall próbował(...) miejska inteligencja znów zaczęła sądzić, że tu czy tam czai siębiałe czy zielone zagrożenie, przeciw któremu należy się zjednoczyć(...) Pogrywanie przez rząd Antalla przeszłością, wyciągane z lamusa sutasze,dolmany, żurawie pióra, że użyję tej metafory, zaszczepiły kraj przeciwniebezpieczeństwu powrotu do przeszłości. Skoro to się stało, Węgry mogąwejść na drogę modernizacji" 57 .Może Kende i Hanak w ogóle nie znają historii? Może nigdy nie słyszeli,że w roku 1944 trwała jeszcze II wojna światowa? Może nie słyszeli o podzialeświata dokonanym przez wielkie mocarstwa w Jałcie ani o tym, że okupacjasowiecka w identyczny sposób jak nas dotknęła i poddającą się bez jednegowystrzału i do końca kolaborującą Czechosłowację, i do ostatniej chwiliponoszącą ofiary Polskę? W takim razie jaki jest cel powyższych wypowiedzi?Bo chyba nie modernizacja?O węgierskiej historii minionego półwiecza opinię zgodną z wyżej cytowanymima słynący z „obiektywizmu" prezydent Republiki, wywodzącysię ze Związku Wolnych Demokratów Arpad Góncz: „Stalinowską rzeź, możei wielkością taką samą, od holocaustu odróżnia to, że stalinizm postępowałw taki sposób, służąc jakimś tam wartościom moralnym (...) Epoka Horthyego,którą usiłowano przywrócić w minionych czterech latach, nieprzyjęła do wiadomości, że społeczeństwo zmieniło się od tamtego czasu.Nie przyjęto do wiadomości, że podczas 40 lat socjalizmu powstało społeczeństwosilnie zsekularyzowane i silnie mieszczańskie, oczekujące tylkotego, by otrzymać wolność, światło (...) Nie zauważono, że nie ma już administracji,ale są samorządy, że nie ma żandarmerii i że przegraliśmy II wojnęświatową (...) A wybory 1994 roku dały odpowiedź na pytanie o rozmiarywęgierskiego antysemityzmu, także odnośnie jego rozkładu klasowego.ZIMA-2000 133


Prowincja powiedziała zdecydowane «nie». Tylko kilka enklaw gentry wykazałozainteresowanie" 58 .Dobrze wiedzieć, że według naszego prezydenta to odróżnia stalinowskąrzeź od holocaustu, że „służyła wartościom moralnym". Nawet jeśli „jakimśtam". Istota rzeczy polega na tym, że węgierską mieszczańskość zawdzięczamysocjalizmowi. O tym, że samorządność odrodziła się dopiero za rządówAntalla, pan prezydent nie pamięta już tak dobrze. Myli ją z socjalistycznymiradami narodowymi. Powinien także powiedzieć, że administracja była,jest i będzie, bo bez niej nowoczesne państwo nie może funkcjonować. A cosię tyczy składu klasowego węgierskiego antysemityzmu i enklaw gentry, jestto temat na inne przemówienie. Takowe zostało napisane jeszcze w 1952 roku,bodajże w „Szabad Nep". 59Powyższe wypowiedzi dobrze ilustrują fakt, że w odróżnieniu od prawicy,wciąż pracującej nad przywróceniem nadającej się do lamusa przeszłości,lewica to strażnik odnowy i prozachodniej modernizacji. To straszące już odlat 30-tych przeciwieństwo służyło już do charakteryzowania konfliktu ludowo-mieszczańskiego.W dyskusji nie biorą więc udziału równoprawni partnerzy:jeden reprezentuje postęp i przyszłość, a drugi przeszłość i siły zachowawcze.Nie ulega więc wątpliwości, że ze stroną ludową (czytaj:prawicową) nie należy kontynuować dialogu, poszukiwać kompromisów, alenależy ją pokonać, wykluczyć z politycznie umiarkowanych kręgów... Stronaludowa w tej koncepcji jest niesalonowa... 60„Węgrzy mało mają dziedzictwa, które warte jest zachowania" 61 , „ich historiato nic innego, jak trwająca od czasów Mohacza seria porażek" 62 - twierdząci, którzy spoglądają na naszą przeszłość i tradycje z niezmienną podejrz-134 FRONDA 21/<strong>22</strong>


liwością i swoistym dystansem, ciągle przymierzając je do nigdy i nigdzieniezrealizowanego ideału. Chcą oni powstrzymać Węgry w dążeniu do słusznejwiary w siebie i narodowej tożsamości po ponad półwiecznej okupacjii wiążącym się z nią narodowym zhańbieniu. A przecież w nowej rzeczywistości,w świecie globalizacji, jeśli nie umocnimy się jako naród, zagrożone będziesamo istnienie węgierskości. Część inteligencji z marksistowskim wykształceniem,głęboko w nim nadal tkwiąca, pomimo tragicznych wydarzeńXX wieku, w dalszym ciągu nie jest w stanie zrozumieć, że naród to o wielesilniejsza wspólnota niż klasa i że silniej wiąże on niż więzy ekonomiczne.Przynależność narodowa jest w stanie wykształcić taką wspólną tożsamość,która wykracza nie tylko poza podziały kulturowe i zawodowe, ale także pozaróżnice wieku, płci, rasy i w wielu przypadkach - różnice etniczne. Naródjest więc pojęciem pozytywnym: to taka polityczna i prawna wspólnota,którą cementują wolni i równi obywatele, mający wzgląd na swojeprawa i obowiązki. Naród łączą wspólne zwyczaje, wspólneprzedsięwzięcia, wspólne szkolnictwo, powszechny obowiązekwojskowy, święta narodowe, hymn, symbole, wojny i wojny domowe,rewolucje, również zwycięstwa i porażki, chwile podniosłei momenty upadku, a także żałoba. Odpowiedzialność za Węgry możnapodjąć tylko razem z ich całą historią, podobnie jak angażując się w życiepojedynczych ludzi. Na próżno niektórzy kwestionują mniej świetne kartyswej przeszłości; zdrady i wstydliwe czyny nieodłącznie będą się ich trzymać.Węgry muszą odzyskać swą historię, swych prawdziwych bohaterów. Musząpoznać prawdziwą historię okresu międzywojennego i czasu II wojny światowej,muszą również poznać niezafałszowaną i niezamaskowaną rzeczywistośćkilku dziesięcioleci po 1945 roku. 63Spieszy tu z pomocą wielokrotnie już cytowany Peter Kende, którego wybranonawet na członka Węgierskiej Akademii Nauk: „Komunizm (...) zeswymi sukcesami i klęskami, wzlotami i kompromitacjami jest wspólnąprzygodą, porywającym za sobą całe społeczeństwo i razem obciążającymwspólnym przedsięwzięciem. Kto nie chce przyjąć tego do wiadomości,ten zupełnie nie rozumie węgierskiej historii narodowej minionego50-lecia" 64 . To smutne, że zwierzający się z tego Peter Kende, który przez latajudził swymi podłymi artykułami w najbardziej złowieszczych czasach Rakosiego,może w ogóle publicznie zabierać głos w demokratycznych Węgrzech. 65Z1MA-2000 135


Nad tym „porywającym, pełnymprzygód wspólnymprzedsięwzięciem" i „budowązsekularyzowanego i silniemieszczańskiego społeczeństwa"pracowano tak, jakkomu pozwalały umiejętnościi zdolności. Jedni judzili w „SzabadNep", innym przyznawano listę B,300 tysięcy ludzi wywieziono z kraju w wyniku ukartowanych procesówz lat 1945-1955, setki stracono, domy wywracano do góry nogami, rozkułaczanoprowincję itd. A wtedy jeszcze nikt nie mówił o odwecie za rok 1956.I prawdopodobnie jeszcze długo nikt mówił nie będzie. Bo taka teraz panujemoda, by razem składali wieńce - i były pracownik bezpieczeństwa, i niegdysiejszaofiara. I dlatego aktywiści pióra nie ustaną w pisaniu, że coraz łatwiejnazywać kogoś agentem i Żydem. 66 Albo inaczej, tak choćby: „[dzisiejszy antysemityzm]swą dyskryminację angażuje przeciw komunizmowi" 67 .A więc tego, kto przeklina komunistów, donosicieli, agentów bezpieki,powinno się uważać za antysemitę. Poseł Węgierskiej Partii Socjalistycznej,Peter Lusztig, we wrześniu 1997 roku, w wiadomościach telewizji węgierskiejużył określenia: „napiętnowanie żółtą gwiazdą", gdy sąd ujawnił dokumentystwierdzające, że był agentem.I tak oto koło się zamknęło.Przemiana historyczna była bezbolesna.Tak jakby się nic nie stało.""Niegdysiejsza demokratyczna opozycja i jej polityczna reprezentacja, ZwiązekWolnych Demokratów, wraz z opiniotwórczą inteligencją i elitą środków masowegoprzekazu zdradziły przemiany ustrojowe. Jeden z najbardziej kompetentnych,Ferenc Kószeg, pisał, że latem 1990 roku Związek Wolnych Demokratówdomagał się jeszcze ujawnienia agentów bezpieczeństwa oraz osóbodpowiedzialnych za ukrywanie zadłużenia państwa. Ale kiedy prawica zaczęładomagać się wymierzenia sprawiedliwości przy pomocy swej „retoryki zastraszania",partia liberalna odstąpiła nawet od żądania, by oficerowie bezpie-136 FRONDA 21/<strong>22</strong>


czeństwa, którzy własnoręczniezamęczali więźniówna śmierć, stanęliprzed sądem. Problemnie w tym jednak, że parupodstarzałych oficerów bezpieczeństwauniknęło procesu,ale w tym, że uniknięcie przez nichodpowiedzialności przyczyniło się do przemianyludobójczych zbrodni popełnianych w imię komunizmu w anegdotyczne, uładzonewspomnienia, w przeciwieństwie do zbrodni nazistowskich, przed którymido tej pory, i słusznie, drży świat.Istota rzeczy polegała na tym, że po 1994 roku i powstaniu koalicjiZwiązku Wolnych Demokratów i postkomunistycznej Węgierskiej Partii Socjalistycznej,jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikło skrajnie prawicoweniebezpieczeństwo. Kraj wkroczył na drogę modernizacji. Rozpadłasię ludowo-frontowa Karta i inne organizacje o podobnym profilu, jak KlubOpinii Publicznej czy Ruch Przeciw Nienawiści zaprzestały bądź ograniczyłyswą działalność. 69W wojnie medialnej zwyciężyły przez nokaut niebieskiebarwy socjal-liberałów. Szafowanie słowem „Żyd" było powszechnym zwyczajemw gazetach i u dziennikarzy oraz polityków z mainstream'u 7 °, ale gdytylko dobiegła końca walka z „faszyzmem", skończyły się akcje komandosówpióra i mediów. I we wszystkim tym sami Żydzi, jak i antysemickie wypowiedzi,nie były ważne: liczyło się tylko to, kto je wypowiadał. Doszło do tego,że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych pod kierownictwem Gabora Kuncze,przewodniczącego Związku Wolnych Demokratów, partii wyrosłej z niegdysiejszejdemokratycznej opozycji, wydaje żelazny list dla oficera bezpieczeństwa,który własnoręcznie katował więźniów, a jednocześnie kancelaria adwokackaMatyasa Eórsi, sekretarza stanu ds. zagranicznych, także zeZwiązku Wolnych Demokratów, podejmuje się reprezentowania tegoż oficera,Tibora Vajdy, na Węgrzech. 71O większości dawniejszych obalaczy systemu wyszło już na jaw, że mieliproblem nie z samym systemem, ale z faktem, że to nie oni nim kierowali.Między 1991 a 1994 rokiem prowadzili oni niegodziwą kampanię przeciwzmieniającemu ustrój rządowi, oskarżenia i kłamliwe supozycje otrąbili naZIMA-2000 137


wszystkie strony świata za pomocą swych przyczółków w mediach bez jakiegokolwiekkonfrontowania ich z faktami. Podstawą, by straszyć, że rząd Antallapróbuje przywrócić system Horthyego, było to jedynie, że węgierskiparlament przyjął nowe godło z koroną i że paradną straż parlamentarnąubrano w stroje z czasu Bocskaiego. Informowano także, że podczas sprowadzeniaprochów Miklósa Horthyego do ojczyzny i pogrzebu w gronie rodzinyobecni byli niektórzy członkowie rządu. 72Jednak oprócz tego nic niewskazywało na restaurację systemu sprzed II wojny światowej. Szeroko rozpowszechnianotakże opinię, że rząd zmian ustrojowych dąży do dyktaturyi że nie przeprowadzi wyborów w 1994 roku; oskarżano, że chce wyprowadzićwojsko na ulice, że popiera izolacjonizm, że jest antysemicki, antydemokratycznyitp. Oskarżeń tych nigdy nie potwierdzono ani nie odwołano.Bezpodstawne przypuszczenia, oskarżenia, oszczerstwa. Wedle logikipewnych osób ten, kto nie lubi ZWD i jego każdorazowych przewodniczących- Kisa, Petógo, Kunczego itd. - jest antysemitą. W taki sposób np. ViktorOrban, przewodniczący Węgierskiej Partii Obywatelskiej Związku MłodychDemokratów, został obwołany „małym karierowiczem, któryzamaskowanym językiem przeklina Żydów zgodnie z oczekiwaniami skrajnieprawicowych mętów" 73 , prawdopodobnie dlatego, że w 1994 roku, nawet pomimonamów ze strony Węgierskiej Partii Socjalistycznej, nie byl skłonnyprzystąpić do koalicji WPS-ZWD. Ilu antysemitów narodziło się w ten sposóbna Węgrzech w latach 90-tych? Przecież według niektórych należy donich każdy, kto nie jest ani postkomunistą, ani liberałem. 74Doświadczenie historyczne uczy, że zmiana ustroju wiąże się tylko wtedyz szeroko zakrojoną wymianą elit, jeśli zostanie to wymuszone przez rewolucyjnyterror, obce wojska albo władzę okupacyjną. Pokojowa zmianaustroju zazwyczaj nigdzie nie wiąże się z całkowitą dymisją ludzi pozostającychna kluczowych pozycjach życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego.Jednak ograniczone, symboliczne rozliczenie i dymisje, obejmującechoćby tylko najbardziej eksponowane stanowiska, byłyby na pewno potrzebne.A jako że tak się nie stało, społeczeństwo zapłaciło już wysoką cenęi płacić ją będzie jeszcze długo. Brak zachowań wymuszonych prawnie,dewaluacja wartości moralnych i relatywizacja osobistej odpowiedzialnościpodmyły fundamenty demokratycznego ładu obywatelskiego. „Nic nie sprzyjalepiej rozprzestrzenianiu się bezprawia niż zaniechanie pociągnięcia do138 FRONDA 21/<strong>22</strong>


odpowiedzialności łajdaków, którzy doskonale żyjąc ze swych «zdobyczy»,śmieją się później w twarz opinii publicznej" - napisała zajmująca się problematykąnaszego regionu publicystka angielska polskiego pochodzenia, AnneApplebaum. To, że nie udało się zbadać zbrodni przeszłości, dla wielu milionówludzi stanowi dowód, że nie warto być uczciwym. Oznacza to ni mniej,ni więcej, że im kto mądrzejszy, tym więcej kolaborował. Uczciwość nie popłaca,korupcja owszem. 75Tak jak nadszedł czas konfrontacji z okropieństwami popełnionymi podczasholocaustu, nawet jeśli było to spóźnione o jedno pokolenie, tak samoprzyjdzie czas na rozliczenie z niegodziwości komunizmu. I zostaną pociągnięcido odpowiedzialności także ci, których będzie można osądzić za powstrzymywaniezmian ustrojowych, za utrzymanie się przy władzy całej postkomunistycznejelity i za sabotowanie wszelkich rozliczeń z przeszłością.I zostanie im zadane pytanie, dlaczego używali straszaka antysemicko-antyfaszystowskiejretoryki w interesie zachowania władzy przez postkomunistów.Wiedzieli przecież dobrze, że po Auschwitz antyżydowskie podżeganie ma jużzupełnie inny wymiar. A co dopiero związane z tym igraszki...MARIA SCHMIDTBUDAPESZT, LUTY 1998TŁUM. PIOTR KAWECKI


PRZYPISY1 O sporze ludowo-mieszczańskim zob. Tamas Fricz, Spór ludowo-mieszczański wczoraj i dziś, „Politikatortenetifuzetek" [Zeszyty o historii polityki] 1997, z. VII.2 Por. Janos Pelle, Szanse na żydowski renesans po zmianie ustroju, w: „Holocaust emlekkónyv"[Księga Pamiątkowa Holocaustu z okazji 50-tej rocznicy deportacji Żydów z prowincji], Budapest1994, s. 384-386.3 W latach 1964-65 we Frankfurcie doszło do tzw. procesu o Auschwitz, a w roku 1970 WillyBrandt uklęknął przed pomnikiem bohaterów warszawskiego getta. Warto tu wspomnieć równieżsprawę Fibingera - premiera Badenii-Wirtembergii, który z powodu swej nazistowskiejprzeszłości zmuszony był do rezygnacji z urzędu - a także rozporządzenie o przedłużeniuokresu przedawnienia nazistowskich zbrodni wojennych, które wydano jednocześnie z projekcjąw RFN-owskiej telewizji serialu produkcji amerykańskiej pt. Holocaust.4 Szerzej na ten temat zob.: Tonyjudt, A mult mas vildg [Przeszłość to inny świat], 2000, s. 11-21.5 O kolaboracji z Moskwą i stosunku zachodnioeuropejskiej inteligencji, przede wszystkim lewicyfrancuskiej, do przeszłości zob. Alain Besancon, Forgotten Communism, „Commentary"1998, nr 1.6 Besancon w ww. publikacji wspomina że w bibliografii jednej z ważniejszych popofudniówekfrancuskich z lat 1990-1997 słowo „nazizm" pojawia się 480 razy, a „stalinizm" 8 razy, „Auschwitz"105 razy, a „Kołyma" 2 razy, a „sztuczny głód na Ukrainie" (podczas którego tylkow 1933 roku zginęło ok. 6 milionów ludzi) ani razu.7 Por. AIvin H. Rosenfełd, The americanization of holocaust, „Commentary"1995, nr 6, s. 35-41.8 Por. Georges W. Bali, Douglas B. Bali, The passionate Attachement. America's Involvment with Israel,W.W. Norton, New York-London 1992. AIPAC (American Israel Public Affairs Committee),organizacja lobbystyczna, regularnie przygotowuje listy wrogów, na którą dostają się politycy,nieużywający przyjaznych dla Izraela lub wrogich Arabom stwierdzeń.9 Julianna Szucs, „Nepszabadsag", 20.11.1995. We wrześniu 1983 KC mianowało Juliannę Szucsredaktorem naczelnym czasopisma „Mozgo Vilag", nie mogąc już znieść otwartości politycznejpoprzedniego kierownictwa. Szucs i jej czasopismo spotkał za to bojkot ze strony inteligencji.10 „Należę do tych liberalnych przedstawicieli inteligencji, którzy swymi pismami i czynami pomogliWęgierskiej Partii Socjalistycznej w wydostaniu się z izolacji. Do tej pory tego nie żałuję" -napisał kiedyś Gyórgy Peter z ZWD (Więcej niż zbrodnia - błąd, „Nepszabadsag", 15.12.1997).11 „Mazsike hirlevele" 1997, nr 7.12 Bill Lomax, The strange death of „Civil Society" in Post Communist Hungary, „Journal of CommunistStudies and Transitions Politics" Vol. 13, No. 1, March 1997.13 Charakterystyczne, że ta antyfaszystowska retoryka zanikła w okresie przyjaźni i współpracysowiecko-niemieckiej wiatach 1939-1941.14 Arthur Koestler, A bukott Isten [Upadły Bóg], 2000, II evf, nr 7-8, s. 36.15 Uchodzący za głównego ideologa ZWD Tamas Gaspar Miklós (w latach 1990-1994 posełdo parlamentu) 7 maja 1996 roku oświadczył w programie 168 godzin: „Nigdy nie twierdziłem,że te ruchy mogą być tak niebezpieczne, by jacyś skrajni torgyaniści czy csurkiści mogliobalić republikę". Za to dwa lata wcześniej, 23 lipca 1994 roku, pisał w „Magyar Nemzet": „Jesienią1992 ten, kto nie uważał, że demokracja jest w niebezpieczeństwie, ten stracił rozum"(cyt. za: Tóth Gy. Laszló, Spadkobiercy kadaryzmu i mieszczańskie Węgry, Budapest 1997, s. 276).16 Badania Instytutu Gallupa z 1994 roku wykazały, że ze wszystkich stronnictw parlamentarnychto w gronie członków postkomunistycznej Węgierskiej Partii Socjalistycznej stwierdzo-140FRONDA 21/<strong>22</strong>


no najwięcej odpowiedzi świadczących o antysemickich poglądach. Jest znanym faktem, żemłodzieżowa organizacja WPS, Lewicowe Stowarzyszenie Młodych, podczas wyborów w 1990roku przemalowywała napis na plakacie wyborczym FIDESZu (prawicowego Związku MłodychDemokratów) na Zsidesz (czyt. iides), jak również „nagłaśniała" go poprzez umieszczaniegraffiti na ścianach domów. Akcje te poprzedziła publikacja oświadczenia K6ver Laszló, zastępcyprzewodniczącego ZMD Węgierskiej Partii Obywatelskiej, w sylwestrowym wydaniu„Nepszabadsag" z 1989 roku (por. „Magyar Demokrata" 1998, nr 6, s. 310). Ówczesnyszef LSM, żartowniś Peter Kiss, był ministrem pracy rządu WPS-ZWD.17 Kartę Demokratyczną podpisały 26 września 1991 roku 162 osoby, m.in.: Gyórgy Konrad(ZWD), Ivan Vitanyi (WPS), Zoltan Szabó (WPS), Gyula Hegyi (WPS), Laszló Donath(WPS), Andras Gero (ZWD), Ivan Petó (ZWD), Miklósjancsó (ZWD), Gabor Fodor (ZMD,następnie ZWD), Gyórgy Suranyi (urzędujący prezes Narodowego Banku Węgierskiego!), LajosBokros (WPS), Rezsó Nyers (WPS) i inni. Do Karty dołączyło także Stowarzyszenie FerencaMiinnicha. Kiedy premier József Antall zdymisjonował Gyórgya Suranyiego ze stanowiskaprezesa NBW z powodu podpisania przezeń Karty, organizacja ta zamieściła w prasie płatneogłoszenia z hasłem: „To może spotkać każdego".18 „Dzisiejszy ZWD kiedyś występował jako demokratyczna opozycja. Określenie to stosowanebyło jeszcze w latach 70-tych. Następnie Miklós Haraszti wymyślił określenie «socjaldemokratycznaopozycja»... osadzali oni system Kadara z pozycji idealistycznego socjalizmu. Następnie,w ślad za Istvanem Bibo, od socjalizmu przeszli na pozycje «trzeciej drogi». Pod wpływempolskiej «Solidarności» głosili robotniczą samorządność. Ostatecznie ustabilizowali się jakoreprezentanci kapitalizmu. Zawsze podkreślają, że oni i tylko oni mają rację, nigdy nie uznająswoich błędów... [ZWD] jest tak naprawdę partią zorganizowaną na sposób bolszewicki.Kiedy używam słowa bolszewik, przez myśl mi nawet nie przejdzie jakaś ideologia. Bolszewickajest konstrukcja organizacji, gdzie kilka osób decyduje o wszystkim... mają oni jednak arystokratycznąmentalność, uważają się za mądrzejszych od wszystkich" (oświadczenie GyorgyaKrassó, „Datum", 5.04.1990).19 „W roku 1994, wraz z objęciem władzy przez liberalno-socjalistyczną koalicję, tymczasowoustal oficjalny antysemityzm" (Tamas Gaspar Miklós, Kwestia węgierska po raz drugi, „MagyarNarancs", 9.10.1997). Według Tamasa Gaspara Miklósa, jednej z czołowych postaci i ideologówZWD, w okresie rządów Antalla-Borossa panował oficjalny antysemityzm! Z wypowiedziątą współgra opinia Janosa Hajdu, posła do parlamentu z ramienia WPS w latach 1994-98,wygłoszona na Forum Sil Postępowych: „Przeważająca część członków koalicyjnych partiigwarantuje humanistyczne, antyfaszystowskie minimum" (cyt. za: „Magyar Nemzet",11.12.1995). Janos Hajdii był głównym redaktorem najważniejszego magazynu politycznegowęgierskiej telewizji w czasach państwa partyjnego, a tuz przed transformacja ustrojowa -ambasadorem WRL w Szwajcarii. W kołach inteligenckich wsławił się atakiem na SandoraCsoóri („Elet es Irodalom", 16.11.1983). Csoóriego zakazano po tym publikowania. By poznaćwięcej szczegółów zob.: Sandor Revesz, Aczel i nasze czasy, 1997, s. 316-320.20 Zob. Maria Schmidt, Antyfaszystowskie NRD, „Magyar Nemzet", 16.08.1996.21 Miklós Szabó, Sprzysieżenie potępionych, „Nepszabadsag", 26.05.1990.<strong>22</strong> Sandor Revesz, Zsigdny we mgle, „Mozgo Vilag", 27.01.1998, s. 27-30. Jest niezrozumiale i zaskakujące,że w sprawie powtórnej projekcji filmu dokumentalnego Funkcjonariusze AVH I-IIIw węgierskiej telewizji „doszło do protestów gminy i innych organizacji żydowskich. Organizacjete oraz naczelny rabin József Schweitzer zakwestionowali nadmierne akcentowanie (!) żydowskiegopochodzenia funkcjonariuszy AVH (węgierskiego UB), na co dziś, w 50-tą roczni-ZIMA-2000 141


cę holocaustu, tak wrażliwi są nasi obywatele-Żydzi i pochodzenia żydowskiego" (z listu dodyrektora programowego węgierskiej telewizji z dnia 25.03.1994; kserokopie listu publikujeFerenc Kubinyi w Czarnym Leksykonie 1945-56, Thousand Oaks-California, s. 198).23 Miklós Szabó, Węgierscy Żydzi i ruch komunistyczny, „Szombat", maj 1995.24 Dodam, że mój artykuł, kwestionujący tekst Miklósa Szabó, odrzuci! tak bardzo zainteresowanytym tematem „Nepszabadsag", ukazał się on więc pt. Rola antysemityzmu w lewicowym systemieargumentacji w „Uj Magyarorszag", 14.06.1995.25 Mihaly Babits, Zdrada potrafiących pisać, w: Elet es Irodalom. Atheneum, Budapest, s. 140.26 Bela Pokoi, Władza mediów. Pisma wybrane, Budapest 1995, s. 140.27 W Instytucie Politycznym WPS w październiku 1992 odbyło się posiedzenie naukowe d propostego, że „polityka konserwatywnego rządu, który objął władzę po transformacji ustrojowej,zmierzająca do przejęcia mediów, a także pojawienie się w parlamencie skrajnie prawicowychgrup wywołały na Węgrzech niepokój; głównym pytaniem było, czy można oczekiwać, że pojawisię jeszcze bardziej prawicowa siła zdolna wejść do rządu i czy do niego wejdzie" (GaborSzekely, Dyktatorzy faszyzmu. Niemcy: Adolf Hitler, w: Oni odcisnęli piętno na XX wieku. Dyktatorzyi dyktatury, 1997, s. 48-49).28 W okresie „agresji na media", dokonywanej przez rząd Józsefa Antalla, „liberalny" prezes telewizjinie zezwolił na emisję wywiadu z tymże premierem! Teraz, w okresie „pokoju" w mediach,w roku 1998 premier Gyula Horn w ciągu miesiąca więcej razy pokazywany był w publicznejtelewizji niż József Antall przez cały rok urzędowania. Co dopiero w działającychod 1997 roku telewizjach prywatnych!...29 Także bogatego w treść zdania Imrego Kertesza nie można sprowadzić do stwierdzenia, że Telekii Szalasi to było to samo: „Co dzieli mnie od węgierskiej chrześcijańskiej klasy średniej,która jest raczej pośrednią warstwą inteligencji niż rzeczywistą klasą średnią? To, że istotnadla niej kwestia, czy hrabia Pal Teleki, czy Ferenc Szalasi polowali na Żydów - dla mnie jestraczej obojętna: i tak ostatecznym rezultatem było Auschwitz" (Imre Kertesz, Kto inny, 1997).30 „Za jeden z odcinków Dziennego księżyca zostałem, nie owijajmy w bawełnę, publicznie ukamienowany.Zaatakowano mnie ponad 180 artykułami. Bardzo długo nie wiedziałem, czy wytrzymamten grad kamieni. Wytrzymałem. I w dodatku, oprócz doświadczeń, którym towarzyszyłygorączkowe majaki, poznałem kilka przerażających prawd. Zorientowałem się również,że jeśli chce się być sprawiedliwym, nie wolno bać się tego, że w jednej chwili można stać sięniesprawiedliwym. Bo pełnię dramatu lub tragedii stojących na przeciw siebie stron ukazujeczasem dopiero rozłam" (Sandor Csoóri Dzienny księżyc, Budapest 1991, s. 6).31 Cyt.za: Lajos Nyeki, Paryskie refleksje o powołaniu węgierskiej inteligencji, w: Powołanie (węgierskiej)inteligencji. Prace, analizy, listy, refleksje, opr. Fasang Arpad Mundus, 1997, s. 320. W przeciwieństwiedo traktowanego jak lewicowy guru Sartre'a, Aron (1905-83) był jednym z najbardziejwpływowych i najszerzej znanych nie-marksistowskich filozofów francuskich swojego okresu.32 Podczas gdy wszystkie media i partie lewicowe drżały przed przejęciem władzy przez skrajnąprawicę, nikt nie zastanowił się, skąd mają pieniądze, broń (!?!), mundury itd. Nigdy nawetprzypadkiem nie pojawili się na demonstracji organizowanej przez Kartę Demokratyczną czyobchodach z okazji ponownego pogrzebu Miklósa Horthyego. A przecież Horthy też nie należałdo ulubieńców strzałokrzyżowców...33 Laszló Karsai, Pożegnanie z Isndnem Csurka i Węgierskim Forum, w: Księga holocaustu, s. 383.Laszló Karsai, „naczelny csurkolog", od którego zaczerpnęłam te dane, wywalczył sobie pozycjęwydanym w odpowiednim momencie zbiorem pt. Izolują.34 Peter Kende, Moje Węgry, Budapest 1997, s. 108.142 FRONDA 21/<strong>22</strong>


35 O Csurce już wcześniej krążyła plotka, że gdzieś po pijanemu używał antysemickich wyzwiski dlatego Aczel skazał go na milczenie.36 Zob. Geza Komoróczy, Pisarz, który przypadkowo jest Żydem, „Elet es Irodalom", 19.12.1997. Komoróczyw tym artykule przedstawia książkę Konrada pt. Niewidzialny dźwięk, Budapest 1997.Komoróczy w omawianym okresie nie przegapił ani jednej okazji udowodnienia, że jest„swój". Oto pouczające stwierdzenie: „Wszyscy odpowiadamy za holocaust, nawet ci, którzynie żyli w tamtym okresie, i nawet ci, którzy, horribile dictu, przeciwstawiali mu się". „Połowa,koniec lat 30-tych, a wręcz wczesny rok 1944, ożywają w piśmie, w słowie, na ekranie" - napisałKomoróczy w czwartym roku od zmiany systemu („Beszeló", 14.04.1994; artykuł tenopublikował także „Magyar Hirlap"). Na mój artykuł, zawierający refleksje na ten sam temat,nie znalazło się miejsce w „Beszeló", nawet w formie listu czytelniczego; ukazał się więcw „Pesti Hirlap", 25.05.1994.37 Gyórgy Konrad, Nieustannie oczekujący, „Szombat" 1995, nr 3, s. 5.38 Peter Polonyi, O żydowskiej tożsamości, „Mozgo Vilag", styczeń 1998, s. 121-123.39 Gyórgy Spiró, Zdanie odrębne, „Nepszabadsag", 21.10.1990 i 27.10.1990.40 „Magyar Nemzet", 13.11.1990.41 Cyt.za: Karoly Alex, Dossier Landeszmanna, w: „Heti Magyarorszag", r. 1993, s. 10.42 „Beszeló" 1991, nr 39.43 Istvan Csurka, Niedzielne notatki, „Piiski-Magyar Forum", 1991, s. 77-78.44 Attila Novak, Ślepe uliczki, „Szombat" 1996, nr 10, s. 4.45 Zob. Bilans. Niesamowita historia, 1993, s. 67-73.46 Por. oświadczenie Janosa Lazara, zastępcy Głównego Komendanta Policji ds. kryminalnych,i Gybrgya Suha, rzecznika prasowego policji; cyt. w: Gyórgy Domokos Varga, Nieoczekiwanyświadek, 23.11.1992., Przypadek czy sprzysieżenie?, ESA Media Bt. 1995, s. 30, 120.47 Między marcem a lipcem 1992 prezydent odmówił podpisania wniosku o odwołanie prezesówwęgierskiego radia i telewizji. Na podstawie wyroku Sądu Konstytucyjnego, prezydent ma dotego prawo tylko w sytuacji poważnego zagrożenia demokracji.48 „Wstrzymałem postępowania weryfikacyjne i pociąganie do odpowiedzialności" - przechwalałsię Domokos Kosary, przewodniczący Węgierskiej Akademii Nauk (cyt.za: „Magyar Nemzet",14.05.1997).49 Z. Kartal, Czyja to flaga?, „Magyar Hirlap", 12.03.1996.50 „Heti Magyarorszag", 26.02.1993. Dyskusje związane z wywiadem, jakiego udzielił Landeszmann,„Heti Magyarorszag" wydal w formie osobnego tomu.51 Gola prawda o micie komunizmu (rozmowa z historykiem Tony Judit w czterech częściach), „PestiHirlap", maj 1994.52 O powiązaniach między Hit Gyiilekezete i wywodzącym się z demokratycznej opozycji postkomunistyczno-lewicowo-liberalnymZwiązkiem Wolnych Demokratów wypowiedział sięgłówny duchowny Hitu, Sandor Nemeth: „W zebraniu założycielskim ZWD wzięto udziałok. 800 osób, w tym co najmniej 450 naszych członków. Ponad połowa uczestników... NazwaZwiązek Wolnych Demokratów także pochodzi od nas" („Nepszabadsag", 7.03.1997). Wedługzmarłego nagle przewodniczącego Hitu, Petera Uzoni, „nadejdzie czas, kiedy Bóg oceninarody wedle ich stosunku do Izraela i Żydów" („Magyar Nemzet", 12.01.1996).53 Miklós Szabó, Rehabilitacja Horthyego i antysemityzm, w: Księga holocaustu, s. 358-359.54 „Nepszabadsag", 25.01.1997.55 „Gdy będziemy mieć godło z koroną (...) będzie ono symbolem tęsknoty, nostalgii za Węgramipanów sprzed 1945 roku" (przemówienie Miklósa Szabó z ZWD drugiego dnia nadzwy-ZIMA-2000143


czajnego posiedzenia parlamentu, 18.06.1990). „Z drugiej strony, godto z koroną, które byiogodłem historycznych Węgier i Węgier Horthyego, wywoła zrozumiałą nieufność w sąsiednichkrajach i narodach" (Tamas Bauer, Znowu godto, „Beszeló", 30.06.1990).56 Peter Hanak, Tradycja i przyszłość, „Nepszabadsag", 29.11.1990. Hanak także swoją własnąprzeszłość podzielił na okresy dobre i „do przyjęcia" oraz złe i „nie do przyjęcia". Lata spędzonejako maskotka wulgarno-marksistowskiej historiografii, eliminator i denuncjator swychmieszczańskich kolegów, zakwalifikował do złych tradycji; zamiast nich wolał raczej swojąprzeszłość opozycyjną, określoną jako okres „do przyjęcia". Zob. wywiad-rzekę JanosaKóbanyai: Agnes Heller, Małpa na rowerze, 1997.57 Peter Kende, Moje Węgry, wyd.cyt., s. 230-231.58 Węgierski holocaust byl skierowany przeciw Węgrom. Wywiad Janosa Kóbanyai z Arpadem Gonczem,1994, s. 4-14.59 Arpad Goncz do tej pory nie ujawnił wyroku sędziów lustracyjnych. A podejrzenia na jego tematw formie plotek krążą po całym kraju.60 Por. Tamas Fricz, Spór ludowo-mieszczański wczoraj i dziś, „Politikatorteneti fuzetek" [Zeszytyo historii polityki] 1997, z. VII, str. 108-109.61 Miklós Szabó, Prawicowa alternatywa, „Nepszava", 18.12.1996.62 „Magyar Narancs", 20.06.1996.63 To charakterystyczne, że o ile w latach 1990-1994 nazwisko Miklósa Horthyego pojawiło się w tytułachróżnych artykułów 407 razy, o tyle Matyasa Rakosiego tylko 109 razy; najwięcej, bo 273 razy,nazwisko Horthyego pojawiło się w roku 1993, podczas gdy w tym samym roku nazwiskoRakosiego - 18 razy (na podstawie bazy danych monitorowania prasy biblioteki Parlamentu).64 Peter Kende, Moje Węgry, wyd.cyt., s. 118.65 Oto kilka wybranych na chybił trafił perełek z artykułu Kendego, opublikowanego swego czasuw „Szabad Nep": „Każdą cząstką swego umysłu nienawidzimy amerykańskiego imperializmu,który ledwie kilka lat po II wojnie światowej próbuje zamienić świat w morze ognia (...)Przyjęcie i kontynuacja naszego narodowego dziedzictwa wymaga, byśmy wytrwale postępowaliwedług mądrej stalinowskiej polityki pokojowej (...) Głos z Kremla, głos pełen dobroci,mądry i mocny, ogłasza narodom świata: pokój zostanie utrwalony, jeśli narody wezmą w swojeręce sprawę jego zachowania i wytrwają przy niej. (...) Słowa Stalina dają nadzieję, zachętęi bojową wskazówkę dla zwykłych ludzi całego świata (...) Mindszenty na próżno próbujewysuwać na plan pierwszy godność papieża. Dla wszystkich staje się coraz bardziej oczywiste,że Kościół katolicki pod przewodnictwem Mindszentyego staje się punktem zbornym sił reakcyjnych,że stowarzyszenia krzewienia wiary Mindszentyego są organizacjami partyjnymi reakcji,że apostołowie Mindszentyego są agentami amerykańskiego imperializmu na Węgrzech(...) Rząd demokracji ludowej nie będzie tolerował sytuacji, w której nieodpowiedzialni awanturnicy,niezależnie jaką godność piastują, wykorzystują Kościół do reakcyjnych knowań" (por.Istvan Lovas, Peter Kende: Bezlitosnej walki, nie liberalizmu, „Demokrata", 24.07.1997).66 Zob. Istvan Eórsi, Prawa człowieka ipolityka, „Magyar Narancs", 20.11.1997.67 Tamas Ungvari, Parweniusz i parias, „Vilagossag" 1991, nr 8, s. 500.68 Aforyzm Milivoje Radovanovica, „Magyar Napló", 30.04.1997.69 Towarzystwo Żyjących Poniżej Egzystencjalnego Minimum, bardzo aktywne jeszcze w latach1990-1994, także zawiesiło swą działalność. A może od roku 1994 nikt już nie żyje poniżejminimum egzystencjalnego?...70 „Czy otwierającym listę ZWD, czyli kandydatem na premiera, dlatego nie został Petó, bo jestŻydem? Imre Szekeres, przewodniczący frakcji WPS: - Wiem z gazet, że taka mogła być przy-144FRONDA 21/<strong>22</strong>


czyna... W takich przypadkach decyzja nie należy do zainteresowanego, potrzebny jest za tonamysł, czy dany kandydat jest dla partii korzystny, czy też dzięki niemu traci głosy" („Szombat"1995, nr 1, s. 8). Pal Bodor na lamach „Nepszabadsag", Tamas Gaspar Miklós w „MagyarNarancs", Andras Bruck w „Elet es Irodalom" wielokrotnie wspominają, że w „Nepszabadsagu"zarówno wśród redaktorów na kierowniczych stanowiskach, jak i pomiędzydziennikarzami, jest wielu Żydów itd.71 Może stało się tak dlatego, że wśród pracowników kancelarii jest wielu kluczowych oficerówAVH, dawnych pomocników kata, a jeden z jego synów, Tamas Bauer, jest posłem z ramieniaZWD. Nie jest interesujące, co komu zrobił jego ojciec. Jeśli jednak morderca z AVH czerpiekorzyści z powiązań rodzinnych, jest to już co najmniej przykre jako sprawa publiczna.72 Kiedy zgodnie z testamentem rodzina składała do krypty prochy Miklósa Horthyego, arcytolerancyjnileninowscy chłopcy z Karty judzili na wszystkie możliwe sposoby, od kontrhappeningów,po wciągnięcie w to mediów. Za to w roku 1997, kiedy w Bazylice odbywał się ślubarcyksięcia Gyorgya Habsburga, który relacjonowała telewizja, uznano za naturalne, że w ceremoniibiorą udział i premier Gyula Horn, prezydent Arpad Góncz i minister spraw wewnętrznychGabor Kuncze. I nic nie słyszałam o groźbie restauracji monarchii.73 Mihaly Kornis, Fragment dziennika, „Elet es Irodalom", 24.10.1996. Por. Istvan Elek, Niespokojneskrajności, w: Mieszczanin i jego wiek, „Osiris" 1997, s. <strong>22</strong>0-<strong>22</strong>1.74 „Większości parlamentarnej sześciu partii - w tym całej opozycji i prawicy - nie można określićmianem godnych zaufania antyfaszystów"- stwierdził Janos Hajdii z WPSna Forum Sit Postępowych („Uj Magyarorszag", 13.12.1995). A tak mówił o tym FerencKószeg z ZWD: „W każdej partii opozycyjnej można odnaleźć radykalny prawicowy element"(„Magyar Nemzet", 13.05.1997).75 Cytowałam już tę wypowiedź w tekście Zaległa sprawiedliwość amerykańskim okiem. Pytania bezodpowiedzi, zatrute życie publiczne („Magyar Nemzet", <strong>22</strong>.11.1997). Artykuł ten omawia opublikowanąw czasopiśmie „Prospect" pracę Anne Applebaum.ZIMA-2000 145


Jeśli potrzebujesz200 dolarów tygodniowo,wtedy rozkażSzatanowi, byzdjął swoją rękęz twoich pieniędzy.Dziękujemy Ci Boże,że stałeś się biedny,żebyśmy my mogliposiadać, żebyśmybyli bogatymi ludźmi!Pobłogosław Paniepracodawcównaszych ludzi, żebypodnieśli im pensje... a my za to chwalimy Cię, teraz i nawieki wieków. Amen!Mówimy:partia,myślimy:AKOSJES0sektaJedno z najbardziej tajemniczych wyznań religijnych na Węgrzech, nie posiadającydługiej tradycji historycznej, pentakostalno-charyzmatyczny146 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Hit Gyiilekezete (Wspólnota Wiary), świętował niedawno swoje dwudziestolecie.W ciągu jednego pokolenia z kilku zaledwie grup modlitewnychrozrósł się on - jak twierdzą jego członkowie - do rozmiarów czwartej co dowielkości grupy konfesyjnej w kraju, liczącego ponad 40 tysięcy wiernych kościoła.Ponieważ ten wzrost liczebności nastąpił praktycznie po zmianieustroju, można powiedzieć, że rozwój Hit Gyiilekezete odzwierciedla w pewnymsensie stan polityki wyznaniowej w ostatnich 10 latach. W społeczeństwiewęgierskim panują na temat Wspólnoty Wiary radykalnie sprzeczneopinie: są tacy, którzy Sandora Nemetha, założyciela konfesji i duchowegoprzywódcę, uważają za „dar od Boga" lub ze szlachetną prostotą nazywają goprorokiem; inni z kolei uważają go za przerażającego osobnika, odgrywającegoskrycie rolę „ojca chrzestnego", dysponującego olbrzymimi środkamii manipulującego politykami w parlamencie. Kim jest więc Sandor Nemeth?Co głosi jego kościół? Jak mogła narodzić się jego fantastyczna kariera? Jestprorokiem czy szarlatanem? A może po prostu geniuszem religijnym?Mussolini twórcą katolicyzmuW swej wydanej niedawno rozprawie naukowej socjolog religii Istvan Kamarasrozważa problem, jak odnoszą się młodzi intelektualiści rzymsko-katoliccy donowo powstających na Węgrzech wspólnot religijnych, m.in. także doHit Gyiilekezete. Okazało się, że najmniej znane są Kościół Zjednoczeniai Wspólnota Manahim, zaś najbardziej znane - ruch Hare Kriszna i właśnieWspólnota Wiary, która uzyskała też, po satanistach, najwięcej ocen negatywnych.Ponad jedna trzecia spośród ankietowanych nazwała Hit Gyiilekezete dosłowniedestrukcyjną sektą. We wspomnianej pracy można przeczytać, że młodzinajbardziej oskarżają: „o pranie mózgu - przede wszystkim Hit Gyiilekezete,0 rozbijanie rodzin - krisznaitów, Hit Gyiilekezete i mormonów, o amerykanizowanie- mormonów, o ograniczanie wolności osobistej wiernych - krisznaitówi Hit Gyulekezete". „Nie wyobrażają sobie wspólnych przedsięwzięć w duchuekumenicznym czy modlitw razem z satanistami i członkamiHit Gyulekezete." Jest prawdą, że Sandor Nemeth uczynił wiele, by o nim, a ściślejo jego wspólnocie, powstała taka opinia. Rzuca się w oczy wrogość wobeckatolicyzmu - od pozornie uzasadnionych krytyk po najbardziej wydumane1 nieprawdopodobne oskarżenia - obecna w wielu jego tekstach, rozpo-ZIMA-2000147


wszechnianych po całym kraju na łamach kolorowegotygodnika „Hetekben" (Tygodnie). W jednymze swoich pism zachęcał np. swoich wiernychdo zbiorowej nieufności wobec katolików:„nie wolno wierzyć w ekumeniczne wysiłki katolików,dopóki nie zniosą oni anatem soborowych...Po zmianie ustroju mogliśmy doświadczyć,że Kościół katolicki i dziś jest gotów wykorzystywaćstruktury państwowe oraz demokratyczne instytucje przeciwreligijnym przeciwnikom umieszczonym na czarnej liście."Sandor Nemeth ma jak najgorsze zdanie o katolicyzmie jako takim. Pewnegorazu przed szerokim audytorium swoich wiernych stwierdził: „Bez przesadymożna powiedzieć, że dzisiejszy rzymski katolicyzm został stworzony przezMussoliniego. Bez Mussoliniego nigdy nie powstałby ten Kościół rzymsko-katolicki.To fakt historyczny. Następnie Kościół rzymsko-katolicki po zawarciu sojuszuz Mussolinim został wzmocniony podpisaniem układu z Adolfem Hitlerem."Kiedy mass-media upubliczniły te twierdzenia duchowego przywódcyWspólnoty Wiary, powstało tak wielkie oburzenie, że Sandor Nemeth za pośrednictwemswojego rzecznika musiał się gęsto tłumaczyć. Wyjaśniał on, żesłowa szefa odnoszą się do konkordatów zawartych przez Watykan z Włochamiw roku 1929 i z Niemcami w 1933.Istvan Kamaras we wspomnianej już pracy zauważył, że „Sandor Nemethjako chrześcijanin-fundamentalista oskarża katolików, że oprócz prawdziwegoBożego objawienia uznają innych bogów, Chrystusów i ewangelie, któremają swe korzenie w świecie pogańskim". Tę myśl nieco później rozwija następująco:„Hit Gyiilekezete zwraca się poprzez wspaniałą technikę komunikacyjnądo wielu ciężko pokrzywdzonych, niszczących swoje życie młodychludzi, ratując ich i lecząc w domowym cieple wspólnoty, a jednocześniew brutalny sposób atakuje Kościół i te wartości chrześcijańskie, które są wartościamiogólnospołecznymi i wiążą się z tradycją narodową. Tak więc, z jednejstrony, Wspólnota Wiary atakuje Kościół katolicki za mieszanie sięw sprawy państwowe i polityczne, z drugiej zaś - sama jednoznacznie wiążesię z pewnymi siłami politycznymi oraz partiami."Dla jasności: Kościół katolicki - według Sandora Nemetha - bliski jest partiomkonserwatywnym oraz narodowo-liberalnym, natomiast Hit Gyiilekezete148FRONDA 21/<strong>22</strong>


jednoznacznie popiera orientację radykalno-liberalną,reprezentowaną przez Związek WolnychDemokratów. O tym jednak później. Tymczasemspójrzmy, jak to się stało, że Nemeth stanąłna czele sekty. Przecież w roku 1973 rozpocząłstudia jako świecki słuchacz w AkademiiTeologicznej im. Petera Pazmanya, która to uczelniakształciła kadry dla Kościoła rzymsko-katolickiego.Na ostatnim roku zrezygnował ze studiów, a jego uwagazwróciła się w kierunku ruchów charyzmatycznych.Laszló Bartuś, który pisze o Hit Gyiilekezete z wiarygodnością świadka(przez lata sam był wysoko postawionym członkiem wspólnoty, mógł więcobserwować wydarzenia z bliska), wydał książkę pt. Fesz van, gdzie o pierwszymokresie działania sekty pisze następująco: „prowadzący pastor na początkuopierał się na głoszeniu Pisma świętego. Wspólnotę integrowałchrzest przez wodę w wieku dorosłym, taki jak praktykują baptyści, którywraz z nawróceniem się oznaczał przeżycie katharsis. Takie przeżycie, do jakiegonie jest zdolny człowiek w wieku niemowlęcym. Wspólnota Wiarytwierdziła, że praktykuje trzy podstawowe kroki stawania się chrześcijaninem,ale oprócz tego nie znała niemal żadnych wzorców biblijnych do naśladowania.Pastor prowadzący zadowalał się jedynie stwierdzeniem nawróceniai odrodzenia wiernych, nie zgłębiał natomiast Biblii. Mało mówionoo słowach Jezusa, zwłaszcza o tych, że najważniejszym przykazaniem jest miłość.Jeśliby Sandor Nemeth nie poznał prawdy nawrócenia, być może założyłbypartię lub mafię. Potrzebował silnej organizacji do tego, by stać się niczymnieograniczanym szefem, posiadającym wielką władzę i majątek. Takąmożliwość znalazł w odrodzonym ruchu charyzmatycznym. Sandor Nemethprzyjął od nawróconych ich doświadczenia z Bogiem i obracał je na swoją korzyść.Doszło do tego, że z szeregu nawróconych o pokornym sercu wyłoniłasię Wspólnota Wiary, organizacja zdecydowana, gotowa do walki, zaspokajającaambicje duchowego przywódcy. Wielką ambicją Sandora Nemethabyło wpływanie na bieg życia politycznego... Czasami odnosiliśmy wrażenie,że chrześcijaństwo traktowane jest jedynie jako parawan dla organizacji o zupełnieinnych celach. Myśleliśmy jednak, że Bóg, jeśli chce, może w towejść... Wierni, po doświadczeniu odrodzenia, zostali przeprogramowani:ZIMA.2000 149


miejsce Boga zajął Sandor Nemeth. To on stałsię najważniejszym autorytetem. Prawdziwyczłonek Wspólnoty jest w stanie znieść krytykęBoga, ale krytyki Sandora Nemetha - nigdy.Wierni zaczęli się upodabniać do swojego idola:Sandor Nemeth oraz jego żona przekształcili ichna swój obraz i podobieństwo."Te same spostrzeżenia można by odnieść dowiększości sekt. W Budapeszcie działa szpital, w którymznajduje się oddział patologii religijnej. Pracujący tam lekarze często spotykająludzi, którzy w podobnych warunkach przechodzą przeprogramowanie,nazywane inaczej praniem mózgu.Uwodzenie „wolnych demokratów"Od początku zmian ustrojowych na Węgrzech co roku ukazuje się „Rocznikpolityczny Węgier". Tom poświęcony wydarzeniom roku 1988 przedstawiarównież nowo powstałe partie. W rozdziale dotyczącym ZWD czytamy, żew roku tym „wolni demokraci": „zakładają swoje ugrupowania i oddziały, posiadająteż jedną grupę religijną, Wspólnotę Wiary, oraz dwa ugrupowaniarobotnicze, kształtuje się również oddział socjal-demokratyczny". Zejście sięZwiązku Wolnych Demokratów oraz Hit Gyiilekezete sięga korzeniami roku1982. Sandor Nemeth miał wtedy kilkuset wiernych, jednak PaństwowyUrząd ds. Religii, działający w reżimie Kadara, nie dopuścił, by Wspólnotastała się oficjalnie zarejestrowanym kościołem.Gabor Ivanyi, duchowny Wspólnoty Braterstwa Ewangelickiego z Węgier,później jeden z założycieli ZWD oraz ich przedstawiciel w parlamencie, doradziłim wówczas, by Wspólnota tymczasowo dołączyła się do któregośz istniejących wolnych kościołów. Pomysł nie został zrealizowany, gdyżSandor Nemeth wybrał samodzielność, jednak kontakt między Hit Gyiilekezetea środowiskiem przyszłych „wolnych demokratów" przetrwał. Możnapowiedzieć, że kolejnym krokiem prowadzącym Wspólnotę Wiary ku ZWDbyło ujawnienie przez samizdatowe czasopismo „Beszeló" represji reżimuKadara wobec Hit Gyiilekezete. Jak wiadomo, ugrupowanie intelektualistówskupione wokół tego pisma stało się głównym ośrodkiem ideowym ZWD.150 FRONDA 21/<strong>22</strong>


To środowisko liberalnych intelektualistówpod koniec lat 80-tych działało pod nazwąSieć Wolnych Inicjatyw. Wydana przez WspólnotęWiary książka pt. Pierwsze dwadzieścia latinformuje o tym okresie następująco: „jesienią1988 roku w Teatrze Jurta założony zostajeZwiązek Wolnych Demokratów. Partia powstajez organizacji o nazwie Sieć Wolnych Inicjatyw -w której zakładaniu uczestniczyli również niektórzy liderzyWspólnoty - w wyniku burzliwych dyskusji. Na sali obecnych jest około300-400 osób z Budaórs [miejsce, gdzie znajdował się pierwszy dom modlitewnyHit Gyiilekezete, dlatego ówczesnych członków Wspólnoty nazywano„ludźmi z Budaórs" - przypis red.], a ich głosowanie powoduje, że organizacjaprzekształca się w partię; przy decydującej liczbie głosów mają oni teżznaczny wpływ na wybór nazwy."Laszló Bartuś w cytowanej wcześniej książce tak o tym pisze: „WspólnotaWiary chciała narzucić swoją wolę ZWD. Sandor Nemeth pragnął być szarąeminencją, starał się być władcą nieformalnym. Mógł to osiągnąć tylkomając w partii tylu swoich ludzi, by przechylać szalę na swoją stronę. Dlategoposyłał swoich ludzi do partii, aby o niczym nie można było decydowaćpoza nim. Zanim «wolni demokraci» zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje,postawił ich przed faktem dokonanym." Scenariusz przejęcia partii wyglądałnastępująco: „Sandor Nemeth prowadził regularne dyskusje polityczne w suterenieSzkoły Wyższej [Akademii Świętego Pawła, stworzonej i utrzymywanejprzez Wspólnotę Wiary - przypis red.], a wcześniej w Budaórs. W ZwiązkuWolnych Demokratów w całym roku nie zorganizowano tylu spotkań dlaaktywistów z prowincji, ile Sandor Nemeth przeprowadził w ciągu jednegomiesiąca... Pastor prowadzący przemawiał tak długo, dopóki nie poczuł, żeskumulowane w nim emocje przechodzą na słuchaczy. Kiedy obecni czuli, żesą gotowi poddać się emocjom i sami podgrzewać nastroje, mogli wyjść naśrodek sali i przemawiać. Każdy chciał powiedzieć coś mocniejszego niż inni.Następnie Sandor Nemeth nawoływał obecnych do walki na śmierć i życie...O wpływie uzyskanym przez Hit Gyiilekezete świadczy fakt, że kiedyśzadzwonili do mnie z pewnego biura ZWD z Esztergom, bym spróbowałw łonie Wspólnoty uporządkować konflikt wewnątrz wojewódzkiego oddzia-ZIMA-2000 151


łu partii: - I tak wszędzie są nasi ludzie, niechsię wreszcie porozumieją... Przed wyboramiwładz ZWD siedziba Hit Gyiilekezete przypominałaPentagon. Pojawiały się plany strategiczne,przeprowadzano najróżniejsze analizy.Były szczegółowe wykazy na temat sytuacjiw poszczególnych regionach i o tym, ilu z naszychludzi będzie obecnych na wyborach. Kiedy gdzieśpotrzeba było energiczniejszych działań, SandorNemeth nawołał lokalnych pastorów, by nie tracili czasu nasen... W znajdującej się w podziemiach sali obrad, otoczonej przez uzbrojonychstrażników, Sandor Nemeth napisał na tablicy listę proponowanychprzedstawicieli ZWD. Czasami w uzasadnianiu kandydatur pomagał muPeter Hack [wiceprzewodniczący klubu parlamentarnego Związku WolnychDemokratów, członek Hit Gyiilekezete od 1987 - przypis red.]. Niespodzianekraczej nie było."Laszló Bartuś, który był wówczas bliskim współpracownikiem duchowegoprzywódcy Hit Gyiilekezete, wspomina również, że Sandor Nemethw 1993 roku spotkał się z Gyulą Hornem, "przewodniczącym postkomunistycznejWęgierskiej Partii Socjalistycznej. Potajemne spotkanie miało miejscew siedzibie WPS przy placu Kóztarsasag. Już wtedy było widoczne, żerządzące krajem prawicowe Węgierskie Forum Demokratyczne przegra wybory,zaś zwycięzcą będą najprawdopodobniej postkomuniści. Pastor prowadzącyzaproponował wtedy przyszłemu premierowi Węgier, by w zamian zapoparcie w wyborach ze strony Hit Gyiilekezete, umożliwił funkcjonowaniefrakcji Wspólnoty Wiernych w ramach klubu parlamentarnego WPS. Niewolno zapominać, że w tym czasie liczba wiernych Hit Gyiilekezete razemz członkami rodzin oznaczała 100 tysięcy zdyscyplinowanych, gotowych dogłosowania osób. Według Bartusa, obrady utknęły w martwym punkcie, aledobre stosunki pozostały. W 1996 roku Węgierski Bank Rozwoju, bliskozwiązany z WPS, udzielił Wspólnocie Wiary pożyczki pół miliarda forintówna budowę Hali Wiary - drugiej co do wielkości hali przeznaczonej do imprezmasowych na Węgrzech.Z książki Laszló Bartusa możemy sporo dowiedzieć się o akcjachHit Gyiilekezete, podejmowanych w świecie polityki, np. o tym, że poprzed-152 FRONDA 21/<strong>22</strong>


ni przewodniczący Związku Wolnych Demokratów,Gabor Kuncze, zawdzięcza! swój wybórNemethowi. Warto dodać, że po wyborach parlamentarnychw 1994 roku Kuncze byl w ZWDgłównym rzecznikiem zawarcia koalicji rządowejz postkomunistami i w gabinecie Gyuli Hornapełnił funkcje wicepremiera oraz ministraspraw wewnętrznych.Bartuś informuje o tym następująco: „Sandor Nemethzadzwonił do mnie i przez telefon powiadomił, że zgodził się, byGabor Kuncze został przewodniczącym ZWD... Do takiego porozumieniadoszedł z kilkoma liderami ZWD, z którymi poprzedniego dnia jadł razemkolację. Obrady prowadził Gabor Szekely, ówczesny wice-burmistrz Budapesztu...Rola Kunczego miała polegać na tym, by przegrał. Niedługo przedwyborami parlamentarnymi w 1998 roku spodziewano się bowiem, że wynikiZWD nie będą zachwycające. Dlatego Gabor Szekely wraz z innymi postanowili,by na ryzyko porażki nie wystawiać takiego polityka, którego znaczeniepóźniej, w bardziej sprzyjających okolicznościach można będzie jeszczewykorzystać. Wybór padł więc na Kunczego, jako tego, który może stać naczele przegrywającej partii. Sandor Nemeth nie pojawił się osobiście na spotkaniuprzedstawicieli ZWD, ale nie było takiej potrzeby. Kierował wydarzeniamiz domu. Najpierw zdecydował o tym, czy Peter Hack ma wygłosićprzemówienie, czy nie. Potem wspólnie napisaliśmy przemówienie dla Hacka.Pastor prowadzący obmyślał wówczas, kogo z konkurentów trzebaunieszkodliwić i jakie przesłanie do delegatów będzie najlepsze. W zależnościod tego wybrani zostali również inni przemawiający."W jednym z programów telewizji węgierskiej Laszló Bartuś oświadczył,że publikację jego książki poparli reprezentanci liberalnych kręgów elityZWD. Pokazał im, co napisał, zanim jeszcze zanim rozpoczęto druk, a onistwierdzili, że wszystko jest w porządku i sami zaproponowali, by książkaukazała się jak najszybciej.Co z tego wynika? Otóż to, że władze Związku Wolnych Demokratów jaknajbardziej czuły, że partia stała się kościelną frakcją, podlegającą WspólnocieWiary. Sam Bartuś zresztą przyznaje się do swoich sympatii dla ZWD. W jednymz artykułów prasowych deklarował: „napisałem tą książkę po części takżeZIMA-2000153


dlatego, by przywódcy ZWD poznali prawdziweintencje Sandora Nemetha i zdali sobie sprawę,co wyprawia z partią bez ich wiedzy i zgody. Moimzdaniem przywódcy ZWD wyczuwali pewnesprawy, ale nie dostrzegli całości. Mam na myślinie tylko przejęcie oddziałów na prowincji, leczrównież rolę Petera Hacka. Hack jest zdolnym politykiemi sympatycznym człowiekiem, ale tylko dopewnego momentu: dopóki Sandor Nemeth czegoś munie rozkaże. Jak wszyscy członkowie Wspólnoty Wiary, on równieżw każdej sferze życia myśli w sposób, jakiego można oczekiwać od normalnegoczłowieka, jednak w sposób fanatyczny rozważa problem posłuszeństwapastorowi prowadzącemu: Sandor Nemeth jest człowiekiem Boga, a ten,kto nie jest mu posłuszny bez żadnych zastrzeżeń, buntuje się przeciw samemuBogu. To jest klucz do zrozumienia, jak to się stało, że Wspólnota Wiarystała się organizacją bojową, a jej pastor prowadzący może przekonać rozumnychludzi do tego, co w innej sytuacji sami by potępili."Człowiek palący książkiGabor Szabó, przewodniczący państwowego urzędu ochrony danych osobowych,w zeszłym roku zadeklarował: „jeśli dojdzie do świadomości tych, którzysą za to odpowiedzialni, że podczas działalności w naszym kraju ugrupowań religijnych,zwłaszcza przy okazji wciągania nowych członków, używana jest presjaduchowa, wówczas ich obowiązkiem jest wykonać odpowiednie kroki...Występowanie przeciwko tym ugrupowaniom jest utrudnione przez fakt, żebardzo często są one popierane przez ludzi ze świata polityki oraz biznesu."O kontaktach biznesowych i politycznych Hit Gyiilekezete mogliśmy jużwyrobić sobie jakieś zdanie, ale o ich naciskach na prasę jeszcze nie wspominaliśmy.Świadczy o tym przypadek Eriki Tarr, na której wymuszono, by wycofałasię z Krajowego Związku Węgierskich Dziennikarzy. Erika Tarr w tygodniku„Szentendre i okolice" napisała o tym, jak lokalni członkowieWspólnoty rozpowszechniają swoją wiarę. Poinformowała, że na stacji kolejowej(krańcówka pociągu podmiejskiego) z głośnym śpiewem oraz agitacjąrekrutują wiernych, a później oddała głos kilkorgu rodziców, których dzieci154FRONDA 21/<strong>22</strong>


już przyłączyły się do wspólnoty. Jeden z ojcówpowiedział: „zabrali mi syna. Nastawiają dzieciprzeciwko rodzicom. Oddał dużo pieniędzy nabudowę Hali Wiary. Mówiłem mu: ty nawetsamochodu nie masz, a oni jeżdżą luksusowymiwozami. Jestem zdesperowany - jak to siękończy?" Dziennikarkę przez pewien czas straszonopotem anonimowymi listami, następniew tygodniku „Hetekben", wydawanym przez WspólnotęWiary, pojawił się atak na nią, aż w końcu do KrajowegoZwiązku Węgierskich Dziennikarzy wpłynął donos na nią. Autora donosuoburzył fakt, że oprócz tekstu Eriki Tarr „na pierwszej i drugiej stronie czasopismazostała opublikowana pod tytułem Teraźniejszość i przyszłość Kościołakatolickiego rozmowa z abp. Laszló Paskaiem". Po tych wydarzeniach ErikaTarr, dla spokoju swego oraz rodziny, sama wycofała się ze związku dziennikarzyi z pisania na temat Hit Gyiilekezete.Sandora Nemetha oburzają również niektóre książki. Pewnego razu wymieniłpozycje literackie, o których powiedział: „miejsce takich książek jestw ogniu". Zaraz potem wyjaśnił, dlaczego pragnie, aby zostały one spalone:„żeby jakiś religijny demon przypadkiem was nie oszukał, żebyście nie wpadlido jakiejś księgarni i ich nie kupili". Laszló Bartuś w jednym ze swoichwywiadów udzielonych po wystąpieniu ze Wspólnoty Wiary powiedział, żespalono co najmniej tysiąc jego książek, motywując to tym, że „pochodząz nich demony". Zresztą w naukach Sandora Nemetha demony odgrywająważną rolę. W jednym ze swoich kazań stwierdził on: „w dużej ilości pojawiająsię z piekła te złośliwe siły, które jeszcze nie zostały przezwyciężone.A raczej Bóg je związał i wysłał do żołądka Ziemi, do piekła. Ale teraz, w czasachostatnich, będą one, jak głosi Księga Objawienia, wychodzić na powierzchnię.Nie wystarczy, że mamy już na karku tradycyjne demony, terazdojdą jeszcze tamte."Błogosławieństwo za darowiznęPrzywódcy Hit Gyiilekezete uważają swój kościół za czwartą co do wielkościwspólnotę religijną Węgier. Twierdzą tak na podstawie danych dotyczącychZIMA-2000155


odliczeń od podatku dochodowego: węgierskieprawo podatkowe umożliwia każdemu obywatelowi,by jeden procent od całości jego podatkubył odpisany na rzecz wybranego przezeń kościołalub innej organizacji cywilnej czy charytatywnej.W powstałej w ten sposób klasyfikacjiWspólnota Wiary rzeczywiście zajmuje czwartemiejsce. Ponieważ na Węgrzech przynależność religijnanie jest ewidencjonowana, nie można ustalić dokładnejliczby wiernych. Oczywiście, na podstawie odpisówod podatku można uzyskać w przybliżeniu jakiś obraz, ale oprócz tego z innychdanych również można wyciągnąć pewne wnioski. Takimi danymi są naprzykład deklarowane przez konfesje publiczne dane o liczbie osób, któreprzeszły przez rytuał inicjacji.Rzeczywiście, Hit Gyiilekezete ma znaczące poparcie społeczne, choćbyze względu na to, że liczy ponad 40 tysięcy członków. Liczba ta jednak niejest aż tak znacząca w porównaniu z liczbą katolików, luteran, kalwinów czyżydów, którzy - według liczby rytów inicjacyjnych - tworzą pierwszą czwórkęnajwiększych konfesji. Jest to ważne, dlatego, że od czasu objęcia rządóww 1998 roku przez koalicję prawicową, Sandor Nemeth atakuje władzę,oskarżając ją, że walczy ona z czwartym co do wielkości kościołem na Węgrzech.W tygodniku „Hetekben" od jakiegoś czasu przeczytać można o brutalnychkampaniach antysekciarskich oraz braku tolerancji. Tyle w tym prawdy,że rząd ma w swoich planach zmianę prawa o zakładaniu zgromadzeńreligijnych, a właśnie z powodu podejrzanych interesów gospodarczychHit Gyiilekezete oraz z powodu przemówień Sandora Nemetha zgłoszonow parlamencie najwięcej interpelacji poselskich.Wszystkie słowa Nemetha, jakie zacytowano w niniejszym tekście, zostałyspisane z nagrań magnetofonowych oraz wideo, które były prezentowanew węgierskich mediach. Wspólnota Wiary nie może kwestionować ich wiarygodności.Jako jedyny sposób obrony wybrała więc atak i na wszelkichmożliwych forach rozpowszechnia pogląd, że rząd w obronie Kościołów historycznychdziała przeciwko małym kościołom, realizując tym samym politykęantymniejszościową i nietolerancyjną. Dla osiągnięcia swych celówHit Gyiilekezete proponuje swoisty sposób. W programie radiowym pt. Eks-156FRONDA 21/<strong>22</strong>


press do Nieba tak podsumował to SandorNemeth: „jeśli zadowalasz się tym, co masz teraz,i w związku z tym nieustannie wyrażaszBogu swoją wdzięczność i zadowolenie, wtedyBóg otwiera dla ciebie nową bramę i dojdzieszdo większego stanu błogosławieństwa. A to dlatego,że chcielibyśmy, byś żył w stanie większegobłogosławieństwa jak na swoim naturalnym poziomie."Prezent od Ducha Świętego, czyli błogosławieństwo,w zamian za wszelkie darowizny i ofiary materialne - todla wiernych wystarczające odszkodowanie.Pod koniec maja 1998 roku w budapesztańskiej Hali Sportowej po zebraniudatków Nemeth modlił się - co jest utrwalone na taśmie magnetofonowej- następująco: „Jesteśmy bardzo wdzięczni, że daliście ofiarę na cele Boga.To jest przywilej, szczególny przywilej... Chciałbym wzmocnić wasząwiarę w to, że kiedy dajemy ofiarę, dajemy ją na cele Boże. Plan Boga w tensposób może się zrealizować na tej ziemi, jeśli są miejsca, gdzie lud Boży razemmoże przyjąć błogosławieństwo, które zostało dla niego przygotowane.Wierzę w to, że dostajemy coraz więcej błogosławieństwa. Naszym celemjest to, żebyście dawali odważnie i chętnie, a wtedy nasze spotkanie będziebardzo udane również z tego względu. Bóg kocha dobrowolnego darczyńcę.Dlatego, Panie, pobłogosław te koszyki [w które zbierano darowizny - przypisred.], żeby Bóg wypełnił wasze prośby, żebyście wzbogacili się wewszystkim... żebyście przy następnej darowiźnie mogli ofiarować jeszczewięcej na cele Boże. Nasza ofiara jest zawsze sianiem, a po sianiu następujązbiory... Panie, powiedziałeś nam, że dobrowolnego darczyńcę miłuje Bógi dlatego jesteśmy gotowi z przyjemnością dać więcej". A chwilę później dodał:„wiemy, że kiedy dajemy, lub też daliśmy dzisiaj przed południem... todajemy tylko odpadki. Dziękujemy Ci Boże, że stałeś się biedny, żebyśmy mymogli posiadać, żebyśmy byli bogatymi ludźmi! Pobłogosław Panie pracodawcównaszych ludzi, żeby podnieśli im pensje... a my za to chwalimy Cię,teraz i na wieki wieków. Amen!"Wielu z grona rozczarowanych Wspólnotą Wiary członków, którzy byliniegdyś wśród jej przywódców, opowiada, że ogromnymi pieniędzmi zebranymiz datków wiernych dysponuje samodzielnie Sandor Nemeth. W 1993ZIMA-2000 157


oku „Przegląd Węgierski" zacytował fragment wydanej przez Hit Gyiilekezeteksiążki pt. Wiara biblijna, która formułuje naturalne prawa „odrodzonych":„Bóg chce, żebyśmy jedli to, co najlepsze, żebyśmy nosili najlepszeubrania, żebyśmy mieli to, co najlepsze ze wszystkiego". W książce możnaprzeczytać również: „Jeśli potrzebujesz 200 dolarów tygodniowo, wtedy rozkażSzatanowi, by zdjął swoją rękę z twoich pieniędzy".Zresztą w jakimkolwiek miejscu otworzy się książkę apostołówHit Gyiilekezete, wszędzie można przeczytać o pieniądzach, o sukcesach,0 uzdrowieniach dzięki wierze. Zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwakonsumpcyjnego, wychowani na posłusznych i sfanatyzowanych wiernych,członkowie Wspólnoty Wiary stają się ludźmi ukierunkowanymi na sukces.To wszystko udaje się oczywiście tylko tym, którzy - według książki wydanejprzez Wspólnotę - uwalniają się od czterech grzechów ciała: od nienawiści1 od bojaźni oraz od poczucia niskiej wartości i od żalu za grzechy czyli - inaczejmówiąc - od kompleksów i wyrzutów sumienia.AKOS JEZSÓTŁUM. A.L.Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji158FRONDA 21/<strong>22</strong>


W kwietniu 1931 roku w Lublinierozegrany został mecz miedzy miejscowa „Polonia" a „Hakoach". Był to„żydowski klub piłkarski z Wiednia". Lubelscy Żydzi kibicowali swoim rodakomz Austrii. Rozsierdziło to kibiców polskich, zwłaszcza że „Hakoach" wygrał.Z wielkim trudem uniknięto poważniejszych zamieszek.Marek Jan Chodakiewicz, Żydzi i Polacy 1918-1955,Współistnienie - Zagłada - Komunizm,Biblioteka Frondy, wkrótce


Kościół jest teraz pełen intelektualistów, którzy uważająswoich współtowarzyszy-intelektualistów za o wieleważniejszych od starej wieśniaczki zapalającej w kościeleświece. Kościół mówi do ludzi, których i tak nie nawróci:naukowców, filmowców, literatów, dziennikarzy,ludzi telewizji. Te środowiska są zaś całkowicie zsekularyzowane,zbudowane od podstaw przez społeczeństwoliberalne i antychrześcijańskie. Tych ludzi nie przekonajązwykłe deklaracje, wystąpienia kościelne.Przekonać mogą ich - czas, historia, osobiste doświadczenia.Ale nie da się ich przekonać z ambony, tak jakpróbuje to robić papież czy kościelni liberałowie.POTRZEBANOWEGODIDEROTAWYWIAD Z TOMASEM MOLNAREMTOMAS MOLNAR (1921) - węgierski filozof i historyk idei, zaliczany dogrona myślicieli „pesymizmu heroicznego". Autor ponad 40 książek, m.in.Utopia - odwieczna herezja, Lewica widziana en face, Bóg i wiedza o rzeczywistości,Zwierzę polityczne, Autorytet i jego wrogowie, Bliźniacze siły: polityka i sacrum,Amerykanologia. Triumf modelu planetarnego? Mieszka w Nowym Jorku.160FRONDA 21/<strong>22</strong>


Dał się Pan poznać jako krytyk niektórych aspektów obecnego pontyfikatu.Krytykuje Pan „styl przewodzenia Kościołowi przez Jana Pawła II". Dlaczego?Jako filozof, historyk, obserwator współczesności, chcę i muszę mówić o politycznymi kulturowym promieniowaniu Kościoła rzymsko-katolickiego. Zauważam,że historia papiestwa ma dwa oblicza. Jedno z nich ukazuje się w wiekachśrednich czy nawet wcześniej - w czasach Konstantyna (a tak naprawdę sięgaczasów św. Pawła i samego Chrystusa). Jest to dyktowanie światu swoich postawmoralnych, etycznych, a także nieodłącznych od nich postaw kulturowych. Istniejąhistoryczne okresy, w których Kościół determinuje standardy politycznei kulturowe (przykładowo w wieku XI i XII), oraz okresy, w których adaptuje sięon do dominującej kultury, obcej treści ewangelicznej. Stało się tak przykładowow okresie renesansu, oświecenia oraz XIX i XX wieku, w czasie rewolucji przemysłowej.Wtedy w Kościele ujawniała się tendencja adaptacji do świata. Działosię to zresztą nie zawsze z pełnym przekonaniem, często w sposób krytyczny.Wydaje mi się, że owa pokusa sekularyzmu, dostosowywania się do wartościświeckiego humanizmu jest teraz dla wielu ludzi Kościoła silniejsza niż kiedykolwiek.Historia Kościoła zawsze była i jest równowagą pomiędzy owym,nazwijmy go tak umownie, ruchem humanistycznym a żywiołem wiary, głębokiejreligijności. W historii Kościoła okresy te występowały naprzemiennie.Uważam, że nurt humanistyczny w dzisiejszym Kościele jest o wiele silniejszyniż kiedykolwiek przedtem. Ukazuje to także fakt, że w świecie zachodnimkatolicy czy protestanci masowo opuszczają swoje Kościoły. Przykłademtego jest ostatnio chociażby exodus katolików z Kościoła niemieckiego.Poza tym wielu chrześcijan swoją wiarę interpretuje na sposób sekciarski,traktują oni chrześcijaństwo jako jedną z wielu równoprawnych religii.Ów sekciarski pluralizm wskazuje na to, że mamy do czynienia z kryzysemwiary jako takiej. Kościołowi byłoby więc dziś bardzo trudno powrócićdo czasów, w których dyktował on wiarę i kulturę. Obecny kierunek Kościołowinadaje Jan Paweł II, on także jest odpowiedzialny w jakimś stopniu zaten kłopotliwy stan rzeczy.Wydaje się, że ta tendencja adaptacji Kościoła do świata zawsze była obecnai dzisiaj nie jest niczym nowym. Mimo tej tendencji Kościół zawsze pozostawałwierny Chrystusowi.ZIMA-2000161


Do pewnego stopnia podzielam ten pogląd. Kościół w jakiś sposób zawszeadaptował się do społeczeństwa: feudalnego, burżuazyjnego, renesansowego,humanistycznego, naukowego czy industrialnego.Jednak zawsze w tym procesie istniała równowaga. Była to równowagachrześcijańska. Wszystkie instytucje - rodzina, szkoła, Kościół, organizacjeprywatne - znajdowały się w stanie większej równowagi niż teraz. Wpływobecnego społeczeństwa materialistycznego jest o wiele silniejszy. Dlategoteż o wiele mocniejsza jest pokusa, aby Kościół dostosował się do tej sytuacjibardziej niż kiedykolwiek przedtem.Oczywiście, nie neguję tego, że papież Juliusz II, silny papież, papież MichałaAnioła, toczył wojny, był stale w siodle, bywał czasem władcą bardzookrutnym. Tym niemniej istniały wtedy silne monarchie, które w jakiś sposóbograniczały go w tych zapędach. Niebezpieczeństwo to jest dziś o wielewiększe niż w wieku XII, kiedy papieże byli silni. Jednak papiestwo to byłomocne nie siłą władzy, ale dzięki oparciu w wielu milionach głęboko religijnychwiernych. Teraz te miliony znikają.Wracając natomiast do obecnego papieża, z jakiegoś powodu (nie wiemdlaczego, to wie tylko Bóg) jest on rzeczywiście zdolny do niepokojącegozbliżenia Kościoła do pozycji świeckiego humanizmu. Jest niewielu papieży,którzy w historii mieli podobną dyspozycję, może z wyjątkiem Pawła VI. ToPaweł VI wyznaczył Kościołowi kurs idący o wiele dalej, niż wszystko to, czegoKościół doświadczy! w przeszłości. Nie możemy tutaj głosić jakiegoś ostatecznegoosądu, ale powinniśmy zdawać sobie sprawę, że świecki humanizmstanowi bardzo poważne zagrożenie dla Kościoła katolickiego i generalniedla kultury.Papież angażuje się w dialog ze światem, ponieważ taka też jest misja katolicyzmu.Kościół musi być obecny w świecie kultury, nauki, sztuki. To jestjego obowiązek ewangelizacyjny.Odnoszę wrażenie, że to współczesne zaangażowanie Kościoła w kulturę niejest jednak najskuteczniejsze. Świat gwałtownie laicyzuje się, nie przybywainstytucji katolickich. Dzieje się coś przeciwnego - ubywa ich. Nie tylkochrześcijańska cywilizacja, ale także inne modele cywilizacyjne opierają sięw dużym stopniu na sile instytucjonalnej. Nie widzę ekspansji katolickiej162FRONDA 21/<strong>22</strong>


w kulturze, widzę natomiast, że każdego dnia społeczeństwoliberalne produkuje instytucje, programy, slogany,, ruchy,które stoją w oczywistej sprzeczności z tym, co mówi papież.Dzisiaj słowa papieża nie są tak istotne, jak słowaspołeczeństwa liberalnego. Papież może opublikowaćdowolną liczbę encyklik, ale tylko niewielu reprezentantówliberalnego świata je przeczyta, przy tym nica nic się do nich nie stosując. Świat popycha ich w przeciwnymkierunku, w stronę czystego sekularyzmu.Nie widzę więc równowagi między stanowiskiem papieżaczy kard. Ratzingera a społeczeństwem liberalnym. Myślę,że społeczeństwo liberalne jest całkowicie ponad tym dialogiem, na którymtak zależy papieżowi. Ten, kto wynalazł słowo „dialog Kościoła zeświatem", a był to papież Jan XXIII, źle się przysłużył Kościołowi, ponieważtu w ogóle nie ma dialogu. Dialog ma miejsce tylko pomiędzy równymi. Tymczasemto nie są równie silne instytucje, to nie są równie silne strony. Kościółstoi dzisiaj na zdecydowanie gorszej pozycji w porównaniu ze zlaicyzowanym,zsekularyzowanym społeczeństwem.Społeczeństwo liberalne produkuje miliony niepotrzebnych przedmiotów,które przykuwają uwagę ludzi. To społeczeństwo banalizuje wszystkie,nawet najbardziej wzniosłe wydarzenia. Kiedy więc papież jedzie do tego czytamtego kraju, zbierają się setki tysięcy osób, słuchają go i oklaskują. Jednakwielu z nich już następnego dnia o tym zapomina, bo telewizja właśnie mówio katastrofie samolotu, ślubie znanej aktorki, skandalu korupcyjnym politykaitp. W naszym „społeczeństwie komunikacyjnym" nie ma komunikacji.Zatem papież ma bardzo poważne problemy ze skomunikowaniem sięz ludźmi, nawet jeśli jego wystąpieniu towarzyszy show. Tłumy nie znacządzisiaj nic. Tłum oznacza, że ludzie jak zawsze są ciekawi, ciekawi czegokolwiek:zarówno Madonny, wielokrotnego mordercy, jak i papieża. Wydaje misię, że słowa papieża toną w ogromnym hałasie tej cywilizacji. Osobiście wolałbym,żeby papież milczał. Absolutnie milczał. W społeczeństwie rozwrzeszczanymtylko cisza ma swoją wymowę.Krytyka tego pontyfikatu zdaje się czasami sugerować, że Opatrzność zapomniałao papieżu i Kościele.ZIMA-2000163


W katolickim dyskursie nie ma takiego pojęcia jak „beznadzieja".Sytuacja Kościoła oczywiście nie jest beznadziejna,ponieważ Bóg - a za Nim papież - nakazuje nam nigdy nietracić nadziei, nie bać się. W pewnym sensie nie mamy wyboru,musimy posuwać się naprzód, nie możemy się cofać.Wiemy, ie jednym z poważnych punktów krytyki tego pontyfikatu jestproblem wyznania win przez Kościół. Wielu konserwatywnych i tradycyjnychkatolików miało zastrzeżenia do tej postawy. Papież twierdzi, że wyznaniewin przez Kościół ma prowadzić do jego oczyszczenia. Jakie jestpańskie stanowisko w tej materii?Po pierwsze - ci, których prosi się o przebaczenie, nie przebaczają. Wielu poprostu uważa owe papieskie prośby za akceptację własnej słabości. Uważam,że problem wyznawania win przez Kościół jest częścią współczesnej gry polegającejna składaniu oświadczeń bez znaczenia. Jest to istotny element nowoczesnejkultury. Naukowcy, filozofowie, pisarze wygłaszają oświadczenia bezznaczenia, podobnie jak komitety przyznające Nagrodę Nobla i jej laureaci. Ludzienie biorą tego serio. To, co krytykuję, to brak realizmu w poczynaniachKościoła. Jest jeszcze jedna sprawa. Wygląda na to, że wiele z oświadczeń czydeklaracji rzymskich jest kierowanych nie do zwykłych wiernych, ale różnychwąskich środowisk intelektualnych. Być może kościelne przeprosiny są też donich adresowane. Karl Rahner powiedział w latach 60-tych, w szczytowymokresie swoich wpływów: „Broniąc Kościoła, dając jego apologię, o wiele lepiejmieć za rozmówcę dziennikarza niż starą kobietę zapalającą świecę w wiejskimkościele". Kościół jest teraz pełen intelektualistów (częściowo jest to administracjawatykańska, częściowo teologowie, itd.), którzy uważają swoich współtowarzyszy-intelektualistówza o wiele ważniejszych od tej starej wieśniaczki.Kościół mówi do ludzi, których i tak nie nawróci: naukowców, filmowców, literatów,dziennikarzy, ludzi telewizji. Te środowiska są zaś całkowicie zsekularyzowane,zbudowane od podstaw przez społeczeństwo liberalne i antychrześcijańskie.Tych ludzi nie przekonają zwykłe deklaracje, wystąpienia kościelne.Przekonać mogą ich - czas, historia, osobiste doświadczenia. Ale nie da się ichprzekonać z ambony, tak jak próbuje to robić papież czy kościelni liberałowie.164FRONDA 21/<strong>22</strong>


Trzeba zatem ponownie zwrócić się do zwykłych ludzi, bo ich cierpliwośćw końcu się wyczerpie. To oni będą tymi, którzy wrócą do Kościoła. Widziałemto w Polsce, w stopniu o wiele większym niż gdziekolwiek indziej. NaZachodzie nie widuje się takich rzeczy, które widziałem w Polsce.Jak Kościół powinien przezwyciężyć ten kryzys sekularny? Zachowując dystansczy angażując się publicznie?Myślę, że papież nie powinien być „osobą publiczną". Widzi Pan, „osobamipublicznymi" są prezydent Stanów Zjednoczonych, prezydent Francji, czy jakakolwiekinna osobistość ze sfery polityki. Może i jest to dobre dla polityków,ale z pewnością owo prezentowanie się jako „osoba publiczna" nie pasujedo papieża, ponieważ w sposób nieunikniony angażuje go w działaniadrugorzędne, nie będące istotą jego misji. Papież staje się jedną z wielu postaciświata świeckiego, a nie sakralną, jedyną w swoim rodzaju osobistością.Ludzie chcą, aby ich przywódców otaczała aura sakralności, nie chcą, aby ichprzywódcy wypowiadali się przy każdej okazji, ponieważ otaczający ich światmówi bez przerwy, mówi bez wytchnienia, tak jak ja teraz (śmiech). Tylko żeja mogę sobie na to pozwolić, bo nie jestem papieżem. Papież nie powinientego robić.Zatem owo uczestnictwo w światowym wyścigu jest postawą niejasnąi po prostu bezużyteczną. Kościół zawsze był zaangażowany w życie publiczne,czasem w sposób wspaniały, czasem w sposób mniej dobry, ale zawszew nim uczestniczył. Nie musimy więc tutaj „odkrywać Ameryki". To tak, jakz owym „wchodzeniem Polski i Węgier do Europy". Przecież Polska i Węgryzawsze były w Europie. Zawsze chroniły Europę! Sobieski, Hunyady i innibronili Europy! Nie musimy więc „wchodzić do Europy".Trzeba na nowo uświadomić to papieżowi: „Nie musisz być «osobą publiczną))".On jest osobą publiczną przez sam fakt swojego istnienia, przezsprawowanie swej sakralnej misji. Nie musi upodabniać się do modeluwspółczesnej osoby publicznej, by nią być.Według Pana siła cywilizacji liberalnej nie ma precedensu w historii. Przybierawręcz apokaliptyczne rozmiary. Czy jesteśmy skazani na pesymizm?Z1MA-2000 165


Nazwijmy to realizmem. Wtedy unikniemy i pesymizmu, i optymizmu. Jakpowiedział Bernanos, „Nie można być optymistą - o ile nie jest się idiotą".Trzeba mieć nadzieję, ale trzeba być też realistą. Myślę, że społeczeństwo liberalneweszło w szczytową fazę swojego rozwoju. Jest teraz tak silne, jaksilne było społeczeństwo religijne w XI-XII wieku. Ten model cywilizacyjnyopiera się na technologii, inicjatywach technologicznych, bezustannej tzw.poprawie życia zwykłych ludzi. Przyciąga on najlepsze intelekty, daje sporomaterialnej satysfakcji. Liberalne społeczeństwojest niesłychanie niebezpieczne,ponieważ próbuje odebrać człowiekowiduszę, wkładając w jej miejscemechanizm. To, co Bóg powiedziałw Ogrodzie Eden, zachowuje aktual-ność do dziś: „Nie jedzcie owocu z drzewa wiedzy, z drzewa wiadomości dobregoi złego!". „Wiedza" oznacza dziś społeczeństwo industrialne, procesyprodukcyjne, nowe odkrycia w rodzaju lotów na Księżyc itp. Są to wszystkorzeczy nieistotne. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie twierdzę, że nie są topiękne osiągnięcia ludzkiego umysłu, ale opieranie na nich działań w każdejsferze ludzkiego życia jest czymś całkowicie błędnym.Czy dostrzega Pan jakieś czynniki zdolne do przeciwstawienia się tym tendencjom?Wielu konserwatystów uważa, że tylko Kościół jest do tego zdolny.Odpowiadam: nie, nie widać niczego takiego. Jednak jednocześnie powinniśmybyć pokorni, historycznie pokorni. Powinniśmy pozwolić działaćOpatrzności. Na tym polega nasza wyższość w stosunku do społeczeństwaliberalnego. Możemy powiedzieć liberałom,na przykład Karlowi Popperowi:„Nie bądźcie głupcami, wasz świat siękiedyś skończy. Pracujemy nad tym."Jednak chrześcijański intelektualistanie ma odwagi, by tak powiedzieć. Dziejesię tak dlatego, ponieważ chrześcijańscy intelektualiści nie kontrolują uniwersytetów,nie mają wpływu na kulturę. W ciągu ostatnich 60 lat światchrześcijański krok po kroku poddał swoje barykady: rodzinę, szkołę, Ko-166FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


ściół, armię, policję, słowem - wszystkie instytucjenależące do tego „odrażającego, patriarchalnegoświata", który był światem właściwym,słusznym.Jak więc odbudować ten normalny świat? Oczywiście, nie może on byćodbudowany dokładnie w takiej postaci, w której istniał kiedyś. Nie możnatak po prostu imitować przeszłości. Jednak należy robić to głównie w świeciekultury. Co się jednak z tym dzieje? Przede wszystkim należy stwierdzić,że nie wykorzystujemy tych instrumentów, które są do naszej dyspozycji.Dotyczy to nie tylko Kościoła, ale całej, by tak to umownie nazwać, prawicy.To nie my wpływamy poprzez media, to nie my mamy wystarczająco dużodzienników, z pewnością nie mamy telewizji, nie mamy radia... no, sporadycznie,tu i tam znajdzie się dobre radio, ale wciąż jest to nieporównywalnez tym, czym dysponuje druga strona. Nie mamy szkół, nie mamy uniwersytetów...Jest co prawda kilka uniwersytetów w Hiszpanii czy AmerycePołudniowej, ale katolickie uniwersytety jako takie stały się liberalne. Zatemgdziekolwiek nie spojrzeć - wszystko zostało już zdobyte, przejęte przez drugąstronę. W sposób niewystarczający komunikujemy się między sobą. Niemamy odpowiedniego rozeznania niebezpieczeństw, ponieważ każdy uważaza niebezpieczeństwo co innego. Nie ma jednomyślności czy jakiegoś konsensusu.Druga strona zmonopolizowała też słowa. A słowo, logos, jestczymś najważniejszym. Nie mamy już władzy nad światem.Jakie jest wyjście z obecnej sytuacji, czy widzi Pan jakieś rozwiązanie?Nie dostrzegam, aby rozwiązanie takie znali ci, których umownie nazywamyprawicą, konserwatystami czy tradycjonalistami. Druga strona - której niechcę określać mianem wroga, nazwijmy ją przeciwnikiem - jest niesłychaniesilna, a mimo to nigdy nie analizowaliśmy, dlaczego taka jest. Widzę to nawetna Węgrzech. Po 40 latach komunizmu Węgrzy nie przeanalizowali dotądmechanizmu przejmowania władzy. Nie mam tu na myśli zamachu stanu,chodzi mi ogólnie o sam mechanizm przejmowania władzy. Ponadtopodejmowane przez nas działania nie mogą zależeć od oceny indywidualnej,musi to być uzgodnione wspólnie, w szerokim gronie prawicy. Nasz przeciwnikma ułatwione zadanie, bo zawsze sprawiamy wrażenie tchórzy, prosimyZIMA-2000 167


o przebaczenie, lub - za Karlem Rahnerem - modelem do naśladowania czynimymiejskiego intelektualistę.Zakładając, że we współczesnym zsekularyzowanym świecie zabrakło silnychinstytucji chrześcijańskich, być może jedynym rozwiązaniem jest powrótdo praktyki pierwszych chrześcijan. Ci ludzie przecież stawiając sobiewysoki ideał świętości potrafili zmienić świat.Nie za bardzo wierzę w tę metodę zmiany świata. Rzym stal się chrześcijańskinie poprzez „pracę u podstaw", nie dzięki oddolnemu ruchowi, ale dziękibardzo inteligentnej akcji chrześcijańskich niewolników, przeprowadzonejw domach senatorów. Najpierw nawrócili oni kobiety, a następnie kobietynawróciły mężczyzn. Zajęło to nie więcej niż 250 lat.Jednak tamta pogańska cywilizacja była cywilizacją sakralną. Ludzie mieliswoje świętości, tyle że w pewnym momencie przestali uznawać jedne,a przyjęli za swoje inne. To prawda, przyjęcie osoby Chrystusa nie było łatwe168FRONDA 21/<strong>22</strong>


dla ówczesnych Rzymian, byl to wszakże ukrzyżowany niewolnik, ale jednaknie było to jakąś istotną przeszkodą. Jezus Chrystus złożył Wieczną Ofiarę.Skoro poganie znali znaczenie ofiary, ofiary pogańskiej, to łatwiej było imprzyjąć koncepcję ofiary chrześcijańskiej. W warunkach demokracji liberalnejsprawy mają się inaczej i przykład pierwszych chrześcijan na niewiele sięprzyda. Ludzie dzisiaj są pozbawieni świadomości nadprzyrodzonej, nie mająpoczucia sensu grzechu, ofiary, są zautomatyzowani i materialistyczni.Być może pewnym środkiem... nie, półśrodkiem, ćwierć-środkiem - byłobyzdobycie tych samych narzędzi, które ma przeciwnik. Przykładowo - katolickatelewizja, ale bez uładzonej gadaniny „o wartościach", inteligentna,bardzo inteligentna. Kościół zwracał się dotąd do ludzi szarych, zwykłych,pokornych (tak jak nakazał to Chrystus), ale „pokorny" nie znaczy „głupi".„Pokorny" znaczy poświęcony, oddany.Aby mieć instytucje, trzeba mieć ludzi, którzy je stworzą.Ależ to instytucje tworzą ludzi! Kiedy pod koniec lat 80-tych usłyszałem, żeWęgry odzyskały niepodległość, powiedziałem: „Teraz trzeba im Napoleona.Nie demokracji, ponieważ już mają tam bałagan, ale Napoleona. Tylko Napoleonmógłby pociągnąć za sobą ludzi." Tylko że Napoleon - nie zapominajmyo tym - stworzył instytucje. Nie chodzi tu o jakieś cesarstwo, ale o silną władzęjako taką. Gdybym powiedział to dzisiaj, natychmiast nazwano by mniefaszystą. Oczywiście, to jest absurd, nie o to chodzi, rzecz jednak w tym, żeludzie potrzebują silnych instytucji, nie tylko innych ludzi, ale także instytucji,wokół których mogliby organizować swoje życie. Moglibyśmy znaleźć takichludzi, tylko że tego nie chcemy, nie robimy tego. We wszystkich krajachzachodnich, gdzie chrześcijaństwo ukształtowało politykę i kulturę, zawszenapotykam różne środowiska, poszczególnych ludzi, którzy myślą podobniejak my. Ale nie mają oni między sobą łączności, nic o sobie nawzajem niewiedzą. Kiedy wymieniam pewne nazwiska, nie mają pojęcia o kim mówię.Więc poddaję się, bo im więcej nazwisk wymieniam, tym bardziej czują sięoni tak, jakby żeglowali przez bezkresne morze bez nadziei na znalezienieprzystani.Jednak ludzie ci istnieją, nikt mi nie wmówi, że ich nie ma, ponieważ samich widziałem, ponieważ jestem z nimi w kontakcie. Wielu z nich ma wspa-ZIMA-2000 169


niałe czasopisma. Zatem cała ta kultura czeka w ukryciu, aby powoli, stopniowopowrócić na należne jej miejsce. Jednak środowiska te są jakoś ospałe.Kiedy na przykład mają wpływ na władzę w swoim kraju, marnują tęszansę na polu kultury, nie dążą do trwałych przemian kulturowych.Czemu tak się dzieje? Przede wszystkim dlatego, że się boją. Najsilniejsząnamiętnością człowieka jest strach. Boją się, bo mają złe doświadczenia,„kto wie, co się może zdarzyć, może spotka nas ostracyzm towarzyski, stracępracę, z liberałami i tak nie da się wygrać" itp. Nie uświadamiają sobie, żenieprzyjaciel jest silny, bowiem bojaźliwe jednostki oddają mu pole, tak żemoże on posuwać się naprzód. A to oni powinni postępować naprzód.„Długi marsz" sił postępu nie zaczął się przecież w latach 60-tych XX wieku.Siła cywilizacji liberalnej jest mierzona znacznie dłużej.Jak już powiedziałem, to onimają władzę, słowa, definicje,slogany... Mógłbym tak wymieniaćjeszcze długo. Zdobywalito wszystko od czasówrenesansu. Było ich wielu, ichimię to legion. Pracowali wytrwaleprzez 500 lat, zasymilowalirozmaite mniejszości(których ówcześnie nie nazywano„mniejszościami"),które chciały coraz większeji większej władzy. Obecnysystem nie może się im sprzeciwić,ponieważ jest oparty naabsolutnej wolności, wolnościświni do zjedzenia wszystkiego,co napotka. Dlatego teżbędzie to trwało, dopóki ludzienie zdadzą sobie sprawy,że są oszukiwani.170FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


Chociaż nie mam żadnej oficjalnej pozycji, tutaj na Węgrzech przychodzido mnie wielu rodziców, przerażonych i płaczących z powodu tego, ze wykradaim się dzieci. Wykrada w tym znaczeniu, że wciąga się je do sekt,w pornografię, w życie uliczne. Rodzice ci nie wiedzą, jak się temu przeciwstawić.Oskarżają o wszystko New Age, na co ja im odpowiadam: „Nie wińcieza to New Age, cała ta kultura to New Age". No, ale to jest społeczeństwoskoncentrowane na telewizji - usłyszeli w telewizji o New Age, więcuważają, że to on ponosi winę.Rozmawiamy o kryzysie Kościoła, jednak problem współczesnej cywilizacjizwiązany jest także z innymi instytucjami. Jest Pan profesorem akademickim.Co stało się z instytucją uniwersytetu, który w cywilizacji zachodniejbył jednym z najważniejszych ośrodków wspierających tradycyjne społeczeństwo?Uniwersytet, podobnie jak papiestwo, powinny być mniej otwarte. RozumiePan, co chcę przez to powiedzieć - oczywiście i jedno, i drugie jest otwarte,ale nie na wszystko i nie na każdego.To, o czym chcę teraz powiedzieć, zdarzyło się w Ameryce, podobnie jakwiele innych rzeczy, o których rozmawiamy. Chodzi o pokusę amerykańskiegospołeczeństwa innowacyjnego. Clinton twierdzi, że najważniejszą rzecząjest innowacja. Innymi słowy - nigdy nie osiąść w miejscu, zawsze być w ruchu,w dobrym czy też w idiotycznym kierunku.W Ameryce to się zaczęło. Po II wojnie światowejKongres przyznał pieniądze dla weteranów,którzy od tej pory setkami tysięcy zaczęliwstępować na uniwersytety. Większość uczelninie dorównywała swym poziomem tym najlepszym- to były fabryki. Uczyłem na kilku z nich. To nie były uniwersytety, tobyły przedsiębiorstwa nastawione na zysk, podobnie jak większość rzeczyw Ameryce. Zarabianie pieniędzy samo w sobie jest godne szacunku, tyle żeamerykańska formuła uniwersytetu dla weteranów nie ma nic wspólnegoz wartościami, z dobrym programem nauczania, z właściwymi przedmiotami.Pojawiły się trzy tysiące tego typu uniwersytetów. Czy uwierzy Pan, żemoże istnieć trzy tysiące dobrych uniwersytetów? To niemożliwe. PrawieZ1MA-2000171


wszyscy zaczęli uczęszczać do college'ów, na uniwersytety trafiała coraz większaliczba ich absolwentów, co prowadziło do ciągłego obniżania poziomuprogramu nauczania. Zawsze powtarzam, że potrzeba nam (proszę się nieprzestraszyć!) przynajmniej 200-300 lat, aby zmienić tę sytuację. Aby jednakto się stało, trzeba użyć właściwych instrumentów. Kiedy w 1740 roku Diderotzadał sobie bardzo podobne pytanie: „Co możemy zrobić, by zniszczyćKościół i monarchię?" - odpowiedział: „Muszę zacząć wydawać Encyklopedię,muszę zdobyć wystarczającą ilość pieniędzy, wyciągnąć je od bogatych". Bogacisą zawsze gotowi ulec naciskom, kiedy tylko da się im porządnego kopa.Bogaci są najbardziej bojaźliwymi ludźmi na świecie, ponieważ boją sięstracić swoje pieniądze. Jeśli więc przekona się ich, że to dobra inwestycja,dadzą pieniądze nawet nie patrząc na co je dają. Zresztą są analfabetami,więc czemu mieliby to czytać? Zatem Diderot namawiał najpierw prowincjonalną,osiadłą szlachtę-intelektualistów, by dali mu pieniądze. Dało jedwa tysiące spośród nich. W roku 1740 była to znaczna liczba ludzi - dwa ty-172FRONDA 21/<strong>22</strong>


siące subskrybentów Encyklopedii. Współcześnie byłoby to dwa miliony osóblub nawet więcej. Następnie zaprosił do współpracy Voltaire'a, Rousseaui innych, którzy swoimi artykułami podkopywali autorytet Kościoła. Nikt niedawał Diderotowi gwarancji, że cała rzecz dojdzie do skutku, po prostu miałon odwagę, nie bał się. A powinien się bać, bo kiedy Rada Królewska zorientowałasię co się dzieje, położyła temu kres. Diderota osadzono w więzieniu.W końcu z niego wyszedł i kontynuował swoje dzieło, tyle że drukowałksiążki nie w Paryżu, ale w Holandii, gdzie była pełna wolność. Przekupywałpotem królewskich urzędników na granicy, aby przepuszczali te książkiw głąb Francji.Myślę, że to jedna z odpowiedzi na obecną sytuację. Jeśli znajdzie się takiDiderot - można ją zmienić.ROZMAWIAŁ RAFAŁ SMOCZYŃSKIBUDAPESZT, SIERPIEŃ 2000Z1MA-2000 173


174FRONDA 21/2 2


Czy ksiądz dostrzega problem niebezpieczeństwa zbytniego dostosowywaniasię Kościoła do świata, który spędza sen z powiek niejednemu katolickiemukonserwatyście?Oczywiście, że taki problem jest realny, jest takie niebezpieczeństwo, ale onozawsze było obecne w historii Kościoła. Jednak Kościół nie jest sektą i nie możeseparować się od kultury, w której wzrasta, Kościół zawsze rozumiał, że jegomisja realizuje się w kulturze i służy zmienianiu kultury. To dotyczy polityki,ekonomii, sztuki, życia publicznego i intelektualnego. Taka jest przecieżpostawa katolicyzmu tradycyjnego. Jeśli ktoś się uważa za tradycjonalistę, topowinien to rozumieć. Naturalnie, nie zawsze ów wpływ na kulturę jest dla Kościołamożliwy; na przykład Kościół polski w czasach reżimu komunistycznegomiał utrudniony wpływ na kulturę i życie publiczne, nie mógł realizować w pełniswej misji ewangelizacyjnej. Jednak w innych okolicznościach musi brać odpowiedzialnośćza ewangelizację kultury. Rzeczywiście, zdarzało się, że zamiastsamemu wpływać na otoczenie, Kościół dostosowywał się do świeckiej kulturyswoich czasów. Przystosowywał się do warunków, często niezgodnych z duchemEwangelii, zamiast samemu je kształtować. Jest takie zagrożenie, ale tomoże zdarzyć się w każdym momencie historycznym i w czasie każdego pontyfikatu.Uważam, że ten papież jest jednocześnie i otwarty, i ostrożny. Otwartyw sensie szukania każdej możliwości, aby głosić światu Ewangelię, aby prowadzićdialog ze światem ekonomii, kultury, polityki, sztuki. Dzieje się to zawszew granicach wyznaczonych przez żywą tradycję. Ostatnio ta żywa tradycja najpełnieji najbardziej autorytatywnie wyraziła się w dokumentach II Soboru Watykańskiego.O papieżu mówimy właśnie jako o człowieku Soboru. Wydaje misię, że ci krytycy tego pontyfikatu, którzy mają za złe papieżowi utrzymywanieintensywnego dialogu ze światem, są po prostu nieprzychylni Soborowi. Jeślinaciśnie się na nich mocniej, to okaże się, że tym, co ich naprawdę denerwuje,jest nauka soborowa, a nie papież: uważają oni, że przynajmniej niektóre z postanowieńsoborowych były błędem. Nie powiedzą tego jednak otwarcie, gdyżstałoby to w sprzeczności z tradycyjnym stanowiskiem o nieomylności ustaleńsoborowych, wynikającej z asysty Ducha Świętego.Dla wielu konserwatystów Kościół to swoiste okopy Świętej Trójcy, odkądinne instytucje współczesnej cywilizacji znalazły się w kryzysie.ZIMA-2000175


Jest sporo racji w argumentach pesymistycznych tradycjonalistów. Wymienianeprzez nich objawy kryzysu współczesnej cywilizacji, jak osłabienie rodziny,upadek uniwersytetów, atrofia moralności w życiu publicznym - to sąrealne problemy, a nie urojenia nadwrażliwych osób. Niemniej jednak desperacja,którą czuje się u tych ludzi, jest błędem. Nie mamy prawa jako chrześcijaniedo desperacji, ostatecznie nie mamy także po temu powodów. Żyjemyw takim momencie historii, a nie innym, taki czas został nam dany przezBoga. Mimo realnego kryzysu współczesnej cywilizacji musimy szukać pozytywnychobjawów, nawet w tak trudnym kontekście. Katolicyzm przypomina,że człowieczeństwo w swoim najgłębszym sensie nie jest skazane na klęskę.Kiedy Ojciec Święty mówi: „Nie lękajcie się", to nie jest to zaledwiepobożne życzenie, to nawet nie jest optymizm. Optymizm ma coś wspólnegoz optyką, musimy coś zobaczyć, aby mieć powody do zadowolenia. Papieżma nadzieję, a nadzieja fundamentalnie różni się od optymizmu. Nasza nadziejaopiera się na prawdzie, że Bóg zaangażował się w powołanie człowiekai zależy mu na zbawieniu człowieka. To jest korzeń naszej ufności. Człowiekzostał wprowadzony niezwykle wysoko, bo na poziom życia Bożego.176FRONDA 21/<strong>22</strong>


Czy żyjemy w czasach wielkiego kryzysu cywilizacji? Popatrzmy na rodzinę,szkołę, pewne aspekty globalizacji, tak - to wszystko prawda. Ale naszą misją,misją Kościoła nie jest sfera zagadnień społecznych. Powodzenie Kościołanie jest zbudowane na powodzeniu w tych instytucjach świata, na którychtak zależy krytykom papieża. To nie ma związku z misją świadectwa Ewangelii,do jakiej Chrystus wzywa swoich uczniów. Nie wycofujemy się z ocenyzjawisk tego świata, ale to nie jest nasz priorytet. Jako chrześcijanie mówimy:„Nie lękajcie się niezależnie co miałoby się dziać, ponieważ Jezus Chrystusjest Panem wszechświata". Nic nie przewyższa Chrystusa - globalizacja,liberalizm, Fryderyk Nietzsche - i dlatego nie mamy się czego bać. Właśnietaka logika wyraża siłę tego pontyfikatu.Jednak niektórzy z konserwatywnych krytyków tego pontyfikatu uważają,że zaangażowanie papieża w życie publiczne może prowadzić do mylnegowrażenia, że Kościół katolicki jest jedną z wielu instytucji tego świata. Coksiądz sądzi o takich opiniach?Takie opinie wypowiadają nawet biskupi, wiem o tym. Różne pontyfikatymają różne style, każdy z papieży otrzymuje różne dary. Nie wydaje mi sięsensownym i użytecznym, aby wskazywać na przykład na Piusa XII i mówić:„patrzcie, to jest właściwy model papiestwa, jakiego dzisiaj potrzebujemy;nie potrzebujemy papieża zaangażowanego publicznie i kulturowo jak JanPaweł II". Poznałem dobrze obecnego papieża, często się z nim spotykałem,rozmawialiśmy o historii idei. Raz mu powiedziałem: „Proszę sobie wyobrazićDiderota, Voltaire'a i innych radykalnych myślicieli Oświecenia, którzymyśleli, że Kościół katolicki jest esencją zła i zaprzeczeniem wszystkiego copiękne i dobre na świecie. Wyobraźmy sobie, że ci ludzie mają możliwość zapoznaniasię z sytuacją początków trzeciego milenium, w którym to czasierzymski papież proponuje światu wizję człowieka zdrowego, integralnegoi pełnego nadziei na przyszłość. Nikt na całym świecie nie może równać sięz papieżem co do siły i powagi tej wizji." Myślę, że ten papież jest namacalnieopatrznościowym instrumentem nieba. To Jan Paweł II najbardziejwzmocnił prestiż Kościoła na przestrzeni co najmniej ostatnich 500 lat. OdXVI wieku Kościół nigdy nie miał tak dobrej kondycji kulturowej, moralneji duchowej, jaką ma teraz.ZIMA-2000 177


Oczywiście, wiem, że dla wielu krytyków tego pontyfikatu na tym właśniepolega problem. Nie podoba im się, że Kościół ma taką a nie inną pozycję.Owszem, papież postawił Kościół w samym środku świata, jednak to nieon pociąga za nitki w tym świecie. Krytycy papieża są pewni: Jan Paweł IIuczynił Kościół katolicki po prostu częścią nowoczesnego świata. Ich stanowiskojest wymierzone totalnie przeciw nowoczesnemu światu. Uważam, żepostawa tych ludzi jest nie tylko kontrskuteczna z punktu widzenia strategii,ale co więcej - teologicznie wątpliwa. Bóg chrześcijan jest wszak Bogiem historii.To fakt, zdarza się, że bieg historii wykracza poza właściwy tor, światodwraca się od Boga, ale nawet wtedy Bóg panuje nad historią świata. Każdyz nas i Kościół jako taki nie ma możliwości wyboru czasu i miejsca, w którymchciałby dawać świadectwo wierze. Musimy starać się jak najlepiejw czasie, który został nam dany. Tę prawdę rozumie dobrze Ojciec Świętyi robi właśnie to, czego tu i teraz wymaga od niego Opatrzność.Tradycjonaliści mówią często o okazywaniu słabości przez papieża i Kościół.Św. Paweł mówi wyraźnie, że nasza słabość staje się naszą siłą. To objawiłosię ostatnio przy okazji aktu pokuty za winy Kościoła. Opozycja kościelna173 FRONDA 21/<strong>22</strong>


krzyczała wtedy: to straszne, tak nie można robić! Owszem, jest to ryzykownei papież zdaje sobie z tego sprawę. Cały czas będą jacyś ludzie niezadowoleni,że Kościół nie dość mocno bije się w piersi. Są pewne środowiska tymświecie, które są po prostu wrogie Kościołowi, byłyby one zadowolone dopierowtedy, gdy katolicy przeprosiliby za to, że są katolikami. Ale to jest innahistoria. Sama prośba o przebaczenie jest głęboko chrześcijańską postawą.Kościół jest na tyle silny, że nie ma lękać się żadnej prawdy, powinien byćszczery do końca. Kościół nie potrzebuje żadnego public relations, mamyprawdę i Ewangelię. Nie potrzebujemy reklamy, potrzebujemy świadectwaświętości wiernych. Co jeśli prawda jest dla nas niewygodna? To nic nowego,wiemy, że jesteśmy grzesznikami. Zdolność do przyznania się do grzechudowodzi naszej ufności w Boże miłosierdzie.Inną sprawą, która stale burzy spokój niektórych katolików, jest kwestiaekumenizmu. Ksiądz dał się poznać jako jego zażarty obrońca.Szczególnie konserwatywni czy też tradycjonalistyczni katolicy patrzą na ekumenizm,na całe to przedsięwzięcie rozmawiania z innymi chrześcijanami,z głęboką podejrzliwością. Jest to dla nich po prostu przejaw liberalizmui kompromisowości. Moim zdaniem jest to zrozumiałe, a to dlatego, że czasamirzeczywiście trafiają się tacy entuzjaści ekumenizmu, którzy sprawiają wrażenie,jakby entuzjazm budziły w nich wszystkie inne Kościoły oprócz ich własnego,jakby kochali każdy Kościół, z wyjątkiem Kościoła katolickiego. Rzeczw tym, że czasem zdają się oni gotowi stwierdzić: „wszelkie różnice nie robiąnam żadnej różnicy". Są całkowicie gotowi do kompromisu, mówią: „Och, toci się nie podoba? A więc zrezygnujemy z tego albo odrzucimy tamto."Inaczej mówiąc, ekumenizm wygląda czasem jak jakaś dyplomacja, jakpewnego rodzaju negocjowanie prawd, czego przecież robić nie wolno. Dlategobyć może wielu tradycjonalistów uważa, że Kościół był naprawdę Kościołem,kiedy mówił, że poza nim nie ma zbawienia. Kiedyś Kościół był fajny,jeśli tak można powiedzieć - miał jaja, a teraz jest mięczakiem. Mam inne zdaniew tej materii, istnieje bowiem i inny ekumenizm. Jan Paweł II wyraził sięw tej kwestii całkiem jasno, szczególnie w Ut unum sint, na temat ekumenizmumówi on więcej niż jakikolwiek inny papież w ciągu wielu, wielu wieków. Ekumenizmnie jest sprawą liberalizmu, jest kwestią katolickiej ortodoksji. NasiZIMA2000179


konserwatywni i tradycjonalistyczni przyjaciele muszą to zrozumieć. Jeżeli jesteśortodoksyjnym katolikiem - musisz zajmować się ekumenizmem. Dlaczego?Ponieważ głęboka eklezjologia - zakorzeniona w, nazwijmy to, teologii komunii,naszej komunii z Chrystusem i, co za tym idzie, z wszystkimi tymi,który są z Nim w komunii - właśnie ten rodzaj głębokiej eklezjologii rozumie,że Kościół katolicki nie jest po prostu jednym z wielu Kościołów. Nie jest onpo prostu najstarszy, największy, najlepszy, najwspanialszy itd. On jest centrumprzyciągania jedynego Kościoła Jezusa Chrystusa, który z definicji musiskupiać wszystkich chrześcijan.Mówiąc bez ogródek: może być tylko jeden Kościół, bo jest tylko jedenChrystus, a Kościół jest Ciałem Chrystusa. Jeżeli się rozumie tę ortodoksyjnąnaukę katolicką, to widać, że ów jedyny Kościół Jezusa Chrystusa, któryma swoje centrum przyciągania w Rzymie, musi być stale włączony w całośćKościoła Jezusa Chrystusa. Na przykład konstytucja soborowa Lumen Gentiumstwierdza, że każdy, kto jest ochrzczony i wierzy w Jezusa Chrystusa, jestprawdziwie, ale w sposób niedoskonały, członkiem Kościoła katolickiegooraz że wszystkie środki zbawcze i uświęcające laski Boże można odnaleźćtakże poza granicami Kościoła katolickiego.O to właśnie chodzi, o to w rzeczy samej chodzi! Wszystkie te łaski ciążąku jedności z Kościołem katolickim. Ekumenizm, jak mówi Jan Paweł II,nie jest programem Kościoła katolickiego, nie jest dodatkiem, nie jest jednymz wielu projektów; leży on w najgłębszej naturze tego, czym jest Kościółkatolicki. Zatem, jeśli masz prawdziwie ortodoksyjne, wzniosłe, bogate rozumienietego, czym jest Kościół katolicki, to musisz popierać ekumenizm,tak aby przyciągnąć do komunii wszystkich tych, którzy już są prawdziwie,ale w sposób niedoskonały w komunii z Kościołem katolickim.Kwestia ekumenizmu jest więc kwestią wypełnienia tego, co już zostałodokonane przez Jezusa Chrystusa, przez podejście do wszystkich tych ludzi,do nie-katolików, jak do braci i sióstr, a to dlatego, że oni s ą naszymi braćmii siostrami. Nie angażujemy się w ekumenizm, aby stworzyć jednośćz prawosławnymi, luteranami, anglikanami itd., tak jakby tej jedności jeszczenie było. Angażujemy się w ekumenizm, ponieważ oni już są naszymibraćmi i siostrami w Chrystusie! Aczkolwiek znajdują się oni w niedoskonałejrelacji do tego centrum chrześcijańskiej rzeczywistości, którym jest Chrystusw Kościele katolickim.180FRONDA 21/<strong>22</strong>


Pozwolę sobie na dygresję. Ostatnio pojawił się ważny dokument kościelny- Dominus lesus. Uważam tę deklarację za bardzo dobrą, wyjaśnia ona doktrynęKościoła, czyni bardzo jasnymi problemy teologiczne, wokół którychostatnio było sporo zamieszania. Ta deklaracja pokazuje jaka jest nasza wiara.Jednak tradycjonalistów powinna zastanowić jedna rzecz: co tak drażni liberałóww deklaracji Dominus lesus? Jeden fakt: papież całą swą tradycyjną naukęopiera na zasadach wywiedzionych z konstytucji II SoboruWatykańskiego. To denerwuje liberałów, ponieważ chcieli oni uchodzić zatych, którzy mają monopol na Sobór.Inna drażliwa kwestia, przed jaką dzisiaj stoi Kościół, dotyczy stosunkuchrześcijaństwa do judaizmu. Wiemy, że pojawiają się opinie wśród chrześcijano samowystarczalności judaizmu, jako drogi zbawczej, na równiz chrześcijaństwem. Jaka jest księdza opinia na ten temat?Jestem zaangażowany w dialog chrześcijańsko-żydowski od blisko 30 lat.I kwestia, o której pan wspomniał, stale w naszych rozmowach wracała. Wiemyczego naucza Sobór: przymierze Boga z ludem Izraela nie zostało zerwane.ZIM A 2000 -J31


Powtarzamy za św. Pawłem prawdę o tym, że Bóg traktuje swoje przymierzez Izraelem jako nienaruszalne. To jednak nie jest tożsame z twierdzeniem niektórychteologów chrześcijańskich, w tym katolickich, że są dwie równorzędnedrogi do zbawienia: jedna chrześcijańska, druga żydowska. W tym momencietakże deklaracja Dominus Iesus okazuje się bardzo pomocna, kiedy mówi, żejest tylko jeden plan zbawienia. Ten plan ciągnie się od przymierza Bogaz Abrahamem po przyjście Mesjasza - Jezusa Chrystusa i Jego odkupieńcząśmierć na krzyżu. Każdy, kto zostanie zbawiony, niezależnie od tego, czy uważałsię za wierzącego, czy agnostyka, czy był żydem, hinduistą czy muzułmaninem,jest zbawiony przez Chrystusa. Bóg nie odmawia nikomu wystarczającejłaski do zbawienia. To jest tradycyjna nauka Kościoła. Zbawieniedokonuje się przez Boga w Chrystusie. Nie ma innego planu zbawienia. I todotyczy także Żydów. W czasie dialogu jaki prowadziłem często słyszałem, żekatolickie stanowisko o mesjańskości Chrystusa jest dla wyznawców judaizmunie do zaakceptowania. Cóż, taka jest jednak nasza katolicka wiara. I jeśliżydzi chcą z nami rozmawiać, musimy pamiętać o prawdzie - to jest koniecznywarunek powodzenia dialogu. Nie możemy zmienić naszej wiary poto, aby strona żydowska miała lepsze samopoczucie. Jednakże musimy pamiętać,że jesteśmy razem z Żydami częścią tego samego przymierza z Bogiem,gdyż nie ma dwóch przymierzy. Oczywiście, mimo tego nie zgadzamy sięw kluczowej sprawie - kwestii boskiej natury Mesjasza Jezusa Chrystusa. Nasiżydowscy rozmówcy muszą zrozumieć, że jesteśmy głęboko przekonanio mesjaństwie Nazarejczyka. Pewnego dnia dowiemy się kto miał rację, na raziepowierzmy się miłosierdziu Bożemu i kontynuujmy dialog, ale zawsze tak,aby pozostać w świetle prawdy. Bowiem jedyna jedność miła Bogu jest jednościąw prawdzie. Związek oparty na fałszywym kompromisie i nieszczerościnie ma nic wspólnego z Bożą obecnością.Jaką rolę, zdaniem księdza, odgrywa Jan Paweł II w historii Kościoła? Czymożna już coś o tym powiedzieć?Jestem pewien, że dzisiaj możemy powiedzieć o pontyfikacie Jana Pawia II,że jeśli nawet nie był to pontyfikat najbardziej efektywny pod względem nauczania,to na pewno jeden z dwóch albo trzech najbardziej efektywnychw historii. Ten papież wskazywał Kościołowi i całemu światu propozycje lep-182 FRONDA 21/<strong>22</strong>


szego życia, sugerował drogi życia w prawdzie, potrafił roztoczyć fascynującewizje moralnej doskonałości jako prawdziwego wyzwania dla współczesnegoczłowieka. Zostawił bardzo ważne dokumenty doktrynalne. Za jakieś50 a może 100 lat ludzie spoglądając w przeszłość, patrzeć będą naczasy, w których żył papież Jan Paweł Wielki.ROZMAWIAŁ RAFAŁ SMOCZYŃSKINOWY JORK, PAŹDZIERNIK 2000


Budowniczowie stolicy Stanów Zjednoczonych wychodzącz założenia, że układ przestrzeni architektonicznejodpowiadać musi hierarchii spraw ostatecznych, zaprojektowalicentrum Waszyngtonu (tak jak budowniczowiemiast w średniowiecznej Europie) na kształt krzyża,lecz głównymi obiektami na planie krzyża nie były (wodróżnieniu od miast średniowiecznej Europy) kościołychrześcijańskie, lecz „świątynie demokracji": „rzymski"Kapitol, „greckie" mauzoleum Abrahama Lincolna czy„egipski" monument Jerzego Waszyngtona.DEMOKRACJA-TEOKRACJACZYLINĘDZACHADECJIESTERALOBKOWICZW awangardzie przemianByły chadecki premier Holandii Ruud Lubbers, zapytany przez Adama Michnika,jak pogodzić 60 lat rządów chrześcijańskiej demokracji w Kraju Tulipanówz legalizacją aborcji, eutanazji i narkotyków, odpowiada: „Pyta pan, jakto się stało, że jesteśmy krajem nowoczesnym?" Zdaniem Lubbersa „bardziejludzka odpowiedź na problem aborcji, eutanazji czy właśnie narkotyków" -czyli ich prawna dopuszczalność - „nie kłóci się z wartościami wyznawany-184FRONDA 21/<strong>22</strong>


mi przez chadecję". Holenderski polityk nie ma wątpliwości: „jesteśmy przekonani,że Europa pójdzie z czasem naszym śladem".Tuż za miedzą, w Belgii, projekt ustawy zrównującej w prawach pary homoseksualnez heteroseksualnymi złożyli jako pierwsi właśnie chadecy.Rzecznik prasowy flamandzkiej chrześcijańskiej demokracji oświadczył, żejego partia nie ma nic przeciwko homoseksualistom i że nikt z chadeków nieprotestował przeciw kandydaturze Elio Di Rupo na stanowisko wicepremiera,chociaż wiadomo było, że jest aktywnym pederastą (nie został on skazanyza pedofilię tylko dlatego, że jeden z jego partnerów ukończył 16 lat).We Włoszech śledztwo pod kryptonimem „Czyste ręce", przeprowadzonew 1 993 roku przez sędziego Antonio Di Piętro, wykazało, że partia chadeckaprzez kilkadziesiąt lat rządów stworzyła system korupcji przeżerającejcałe państwo od góry do dołu. Wszechobecne łapówkarstwo to jednak nie jedynepokłosie sprawowania władzy przez chadecję. Włoski filozof RoccoButtiglione stwierdził wprost: „lata rządów chrześcijańskiej demokracji byłyzarazem latami szalejącej sekularyzacji".Podobne uwagi można odnieść również do niemieckiej chadecji. AferaKohla ujawniła, że CDU stworzyła wręcz system strukturalnej korupcji. Zajęcibudowaniem partyjnej potęgi chadecy jakby zapomnieli o wartościachchrześcijańskich. Będąc u władzy przez 16 lat nie próbowali zdelegalizowaćaborcji. Pod ich rządami szalała sekularyzacja, czemu specjalnie nie przeciwdziałano.Zresztą nowe pokolenie działaczy CDU wydaje się bardziej zlaicyzowaneniż starsza generacja - otwarte wypowiadanie się zdeklarowanegokatolika Helmuta Kohla przeciwko katolickiemu stosunkowi do antykoncepcjijest niewinnym wybrykiem w porównaniu z wielością kwestii, w którychrozmijają się zdania Kościoła i nowej szefowej niemieckich chadeków AngeliMerkel.Na „usprawiedliwienie" chadecji można powiedzieć, że te same tendencjeda się zauważyć w łonie innych formacji centroprawicowych w Europie Zachodniej,odwołujących się także do tradycji chrześcijańskiej. Na przykład weFrancji inicjatorem wprowadzenia prawa do antykoncepcji była w 1967 rokupartia gaullistowska, a zwłaszcza jej aktywny działacz Lucien Neuwirth. Siedemlat później gaullistowska minister Simone Veil przeforsowała w zdominowanymprzez centroprawicę parlamencie legalizację aborcji, co spowodowało,że od tej pory każdego roku we Francji unicestwia się <strong>22</strong>0 tysięcy nienaro-ZIMA-2000 185


dzonych dzieci. Sama Simone Veilpodkreślała, że prawne uznanieaborcji nie dokonałoby się nigdy bezwcześniejszego przyzwolenia na antykoncepcję.Obecnie inny deputowanyfrancuskiej prawicy, FrancoisLeotard z UDF, zgłosił projekt ustawyzwalczającej „homofobię", czyli„odrzucanie homoseksualizmu i postawęwrogości wobec homoseksualistów".Od „hamulca" do „tarana"Można zaryzykować twierdzenie, żenad modelem funkcjonowania chadecjizaciążył pewien kierunek myślowy,który sformułowany został w niecoinnym kontekście - w XIX stuleciu w Wielkiej Brytanii. W Manifeściez Tamworth, ogłoszonym w 1834 roku przez Partię Konserwatywną, czytamy,że podstawowym celem torysów jest „opieranie się radykalizmowi i powstrzymywanie(...) dalszych zgubnych wpływów demokratycznych". Wydaje się, żechadecja wpisała się w podobny nurt: postawiła sobie za cel neutralizowaniepolityki liberalizmu, socjalizmu czy innych przeciwnych kierunków, lecz przezto stała się wtórna i niezdolna do samodzielnego formułowania wyzwań.Warto zaznaczyć, że odpowiednikami partii chadeckich, które działajągłównie w krajach katolickich, są w państwach protestanckich ugrupowaniakonserwatywne (ostatnio coraz częściej nazywane konserwatywno-liberalnymi).Charakterystyczna dla chadecji ewolucja dotyczy także i ich rozwoju. Polegaona na tym, że zamiast być pasywnym „hamulcem" destrukcyjnych wpływówdemoliberalizmu chadecja stała ich aktywnym „taranem". Skąd wzięła sięta dziwna przemiana?Już w samej nazwie „chrześcijańska demokracja" zawiera się nieusuwalnenapięcie, które wynika zarówno z natury chrześcijaństwa, jak i z natury demokracji.O ile w demokracji najwyższym prawem jest wola większości oby-13g FRONDA 21/<strong>22</strong>


wateli, o tyle w chrześcijaństwie rolę tą pełni Boże objawienie i prawo naturalne.Konflikt na płaszczyźnie zasad między chrześcijaństwem a demokracjąjest wobec tego nieusuwalny. Można go rozwiązać jedynie na płaszczyźniefaktów, jeśli decyzje większości zgodne będą z prawem naturalnym. Tej ryzykownejgry podjęła się chadecja. Wydaje się jednak, że nie wzięła ona dostateczniepod uwagę faktu, iż o ile w dawnych systemach ustrojowych walka toczyłasię o władzę, o tyle w demokracji stawką zmagań są same prawa. Takdoszło do detronizacji prawa naturalnego na rzecz prawa stanowionego.Od samego początku istnienia chadecji towarzyszyły jej przestrogi papieży.Leon XIII w encyklice Graves de communi ostrzegał, by nie nadawać pojęciu„chrześcijańska demokracja" znaczenia ustrojowo-politycznego, lecz bytraktować ją raczej jako charytatywną akcję społeczną. Pius XII z kolei obawiałsię, by to, co względne, czyli historyczna forma ustrojowa, nie wzięłogóry nad tym, co absolutne, czyli nad królowaniem społecznym Chrystusa.Ta druga przestroga okazała się niepokojąco prorocza. Nastąpiło to, o czymostatnio odważył się głośno powiedzieć nawet socjalistyczny szef dyplomacjifrancuskiej Hubert Vedrine - demokracja stała się religią.Poza demokracją nie ma zbawieniaWspółczesna demokracja w wydaniu liberalnym coraz bardziej przypominasystem religijny. Już u zarania nowoczesności tendencje takie uwidaczniałysię w sferze rytualnej i symbolicznej. Po rewolucji francuskiej paryski kościółpod wezwaniem św. Genowefy zamieniono na Panteon, w którym chowanobożyszcza nowego systemu - Marata, Woltera czy Rousseau - zaś na głównymołtarzu katedry Notre Dame zajęła miejsce stołeczna prostytutka przebranaza Boginię Rozumu. Budowniczowie stolicy Stanów Zjednoczonych,wychodząc z założenia, że układ przestrzeni architektonicznej odpowiadaćmusi hierarchii spraw ostatecznych, zaprojektowali centrum Waszyngtonuna kształt krzyża (tak jak budowniczowie miast średniowiecznej Europy),lecz głównymi obiektami na tym planie nie były (w odróżnieniu od grodówchristianitas) kościoły chrześcijańskie, lecz „świątynie demokracji": „rzymski"Kapitol, „greckie" mauzoleum Abrahama Lincolna czy „egipski" monumentJerzego Waszyngtona. O ile w średniowiecznym mieście żadna budowla niemogła przewyższać katedralnej wieży, co miało oznaczać prymat Bożego ob-ZIMA-2000 187


jawienia w życiu publicznym, o tyle w centrum Waszyngtonu nie może byćobiektu wyższego od kopuły Kongresu, co ma podkreślać supremację ludujako suwerena praw. Na analogicznej zasadzie przebudowywali miasta architekciwłoscy w okresie Risorgimento, tyle że oni - co widać dobrze obserwującz lotu ptaka rzymską dzielnicę Prati czy mediolańską Citta Studi - projektowaliukład przestrzeni na planie busoli, trójkąta lub gwiazdy Dawida.Podobieństwo do religii nie kończy się jednak na sferze symbolicznej.Współczesna demokracja ma też swoją własną metafizykę (Karl Popper) - metafizykęjuż nie tylko open society, lecz wręcz - wszechświata otwartego. Ma równieżswą własną eschatologię (Francis Fukuyama), w myśl której zwieńczeniemprocesu dziejowego, czyli „końcem historii", jest homogeniczne państwo demoliberalne.Ma także swoje święte teksty (np. Deklaracja Praw Człowieka iObywatela), swoich proroków (Adam Michnik napisał kiedyś, że jego rola w demokracjiprzypomina biblijnego Jeremiasza), swoich mędrców (tak nazywa siętrzyosobowe zespoły polityków, którzy dla struktur europejskich przygotowująróżne raporty, np. o reformie UE czy sankcjach wobec Austrii) itd.188FRONDA 21/<strong>22</strong>


Coraz częściej też demokracja uzurpuje sobie moc wiązania sumień ludzkich,wykazując tym samym pokusy teokratyczne. Takie roszczenia obecnebyły już w demokracji starożytnej, o czym świadczą procesy wytoczone wAtenach Anaksagorasowi, Diagorasowi, Protagorasowi czy Sokratesowi. Niebyli oni oskarżeni o popełnienie żadnych zbrodni, lecz o wyznawanie szkodliwychpoglądów. Władza chciała więc kontrolować nie tylko ich czyny, alerównież myśli.Teokratyczne pretensje nowożytnej demokracji ujawniają się głównie wodrzuceniu prawdy obiektywnej i prawa naturalnego, które stają się przedmiotemumowy i negocjacji. Jest to punkt, w którym demokracja styka się ztotalitaryzmem. Drugorzędne znaczenie ma fakt, czy prawda jest gwałconaprzez mniejszość (jak w totalitaryzmach) czy przez większość (jak w demokracjach)- rezultat jest ten sam. Jak pisał Leszek Kołakowski, „jesteśmy bezbronniw oporze przeciwko tym stronom demokracji, które w pewnych warunkach,dających się empirycznie zaobserwować, są do pogodzenia ztotalitaryzmem; otóż zasada większości pojęta jako reguła absolutna daje sięz nim pogodzić". O niebezpieczeństwie „totalitarnej demokracji" pisali równieżFriedrich August von Hayek i Jean Miguel Garrigues.Pamiętamy, że to demokracja wyniosła do fotela kanclerskiego Adolfa Hitlera,ale zapominamy, że jego rasistowskie ustawodastwo eugeniczne byłoskopiowane z zachodnich demokracji. Tylko w latach 1907-1931 aktywną politykęw tej dziedzinie prowadziły m.in. Stany Zjednoczone, Kanada, Meksyk,Wielka Brytania, Norwegia, Szwecja, Dania czy Finlandia. Niemiecki Sąd Demograficznyw latach trzydziestych korzystał głównie z amerykańskich i kanadyjskichdoświadczeń eugenicznych. Pierwsze prawo na świecie o przymusowejsterylizacji wprowadzono - zgodnie z demokratycznymi procedurami- w 1907 roku w stanie Indiana i dotyczyło ono „recydywistów, samotnychmatek, idiotów i imbecyli, dzieci o trudnym charakterze". W 1924 roku StanyZjednoczone przyjęły ustawę imigracyjną, w której jako niższych rasowowymieniono Polaków, Murzynów, Greków, Irlandczyków, zaś jako wyższychrasowo - Niemców, Anglików, Szkotów, Francuzów, Duńczyków czy Szwedów.Sam Hitler w roku 1930 zwierzał się swoim współpracownikom: „Zwielkim zainteresowaniem badałem prawa kilku amerykańskich stanów dotyczącezapobiegania rozmnażaniu ludzi, których geny, wedle wszelkiegoprawdopodobieństwa, byłyby bezwartościowe lub szkodziły rasie". Nic więcZIMA-2000 189


dziwnego, że kiedy kilka lat później jako kanclerz Trzeciej Rzeszy wprowadzi!w życie ustawę o eugenice, otrzymał depeszę gratulacyjną od przewodniczącegoparlamentu kanadyjskiego, który wyrażał radość, że naziści skorzystalize wzorców jego kraju.Istnieje więc totalitarny potencjał demokracji, który może się urzeczywistnić- jak zauważa Andrzej Zoll - „wtedy, kiedy większość nie liczy się zpodstawowymi prawami. Mamy procedury demokratyczne, ale podeptanepodstawowe prawa ludzkie."Religia obywatelskaDziś teokratyczne uroszczenia demokracji kryją się za parawanem tzw. neutralnościświatopoglądowej, która w rzeczywistości jest projektem niemożliwymdo zrealizowania, ponieważ niemożliwe jest życie społeczne w światopoglądowejpróżni, bez jakichkolwiek aksjologicznych fundamentów.Współczesne systemy demoliberalne coraz częściej pragną więc narzucić ludziom,zasłaniając się neutralnością światopoglądową, swoisty rodzaj dvii religion- religii obywatelskiej, którą charakteryzuje wiara w „prawa człowieka"i „wartości ogólnoludzkie", brak odniesień do transcendencji, agnostycyzmoraz moralny relatywizm. Nie ma to jednak nic wspólnego z neutralnościąświatopoglądową - jest to konkretny wybór ideowy, który przypomina raczejpogańską „religię cesarstwa" z jej cywilnymi bogami, idoles urbis.„Tylko działanie w ramach obywatelskiej wspólnoty, jak sugestywnie pokazałaHannah Arendt, pozwala przekroczyć granice płaskiego życia biologicznego,które ludzie dzielą ze zwierzętami - pisze Dariusz Gawin. - Swojeczłowieczeństwo, swoją wyjątkowość mogą potwierdzić tylko wtedy, gdy dokonujądzieł, które mierzą w nieśmiertelność. Największym z nich jest stanowieniewspólnoty politycznej wolnych i równych obywateli zjednoczonychwęzłem solidarności." Jeżeli formie ustrojowej owych wspólnot, którą jestdemokracja, przypisuje się takie wręcz duchowe znaczenie, nie może dziwić,że następnym krokiem jest jej sakralizacja.Nieszczęście chadecji polega na tym, że w wielu krajach poszła ona tą drogą.Zaakceptowała demokrację bezwarunkowo. Powiedziała „tak", lecz nie dodała„ale..." W ten sposób polityka przestała być - tak jak uważał zawsze Kościół- dziedziną autonomii względnej (tzn. kierującą się własnymi prawami,190FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


lecz nie mogącą abstrahować od prawdy czy moralności), a stalą się dziedzinąautonomii bezwzględnej. Nastąpiło to, przed czym przestrzegał Pius XII - to,co względne, zdominowało to, co absolutne. Zdaniem wspomnianego już RoccoButtiglione w łonie chrześcijańskiej demokracji zwyciężył pogląd, iż „jest topartia, która (...) prowadzi katolików do demokracji, przygotowując ich doprzystosowania się do systemu reguł i wartości właściwych systemowi demokratycznemu(...) a jej historyczna rola kończy się w momencie, w którym katolicycałkowicie zaakceptują demokrację".W każdej epoce istniała pokusa sojuszu ołtarza z tronem. Jak w średniowieczuwielu ludzi Kościoła zaangażowało się bardziej w obronę feudalizmuniż w głoszenie chrześcijańskiego orędzia, tak i dziś nie brakuje katolików (achadecy wydają się w tym przodować), którzy wierność demokracji przedkładająnad wierność Chrystusowi.Z pewnością jest to fragment szerszego procesu sekularyzacji, który dotknąłtakże inne sfery życia, ale jego wpływ w polityce jest szczególnie widocznyi brzemienny w konsekwencje. W gruncie rzeczy cały problem sekularyzacjimożna - sprowadzając go z wyżyn globalnych do wymiarówkonkretnej egzystencji - zawrzeć w jednym pytaniu: czy widzisz obecnośćBoga w twoim życiu?W tym kontekście nadal aktualne zostaje spostrzeżenie, jakie zawarłprzywódca włoskiej chadecji Alcide De Gasperi w swoim liście do Piusa XIIze stycznia 1953 roku, kiedy pisał: „Częstokroć przykre doświadczenia, jakiewynosiłem z konferencji i kontaktów międzynarodowych, potwierdzająprawdziwość wskazań Waszej Świątobliwości. Niejednokrotnie poruszamysię w próżni, z trudem idziemy naprzód, bo nie kieruje nami jakaś głębszamyśl moralna, nie zagrzewa nas wspólna wiara. Doprawdy, w spotkaniachtych często natrafiamy na ludzi o szlachetnych zaletach i pełnych woli poświęcenia,ale w chwilach poważnych decyzji nie ma Chrystusa między nami,ponieważ wielu z obecnych nie wzywa Go i nie uznaje."ESTERA LOBKOWICZZIMA'2000 191


Dziś żaden przywódca tzw. wolnego świata nie podaręki Saddamowi Husajnowi czy Slobodanovi Milośeviciowi.W 1971 roku Nixon przerwał ostracyzm wobecMao Tse Tunga - człowieka, który wymordował więcejludzi niż Hitler i Stalin razem wzięci.LEWYPROFILNIXONAMAREKKONOPKOW filmie Nixon Oliyera Stone'a tytułowy bohater przedstawiony został jakoosobnik odrażający - typowy przedstawiciel prawicowej konserwy o skłonnościachautorytarnych. Film znalazł wielu krytyków, którzy bronili Nixonaz pozycji prawicowych, republikańskich i konserwatywnych, prezentując gojako jednego z największych mężów stanu dwudziestowiecznej Ameryki.Jednak czy Nixon rzeczywiście na taką obronę zasługuje?192FRONDA 21/<strong>22</strong>


1.Richard Nixon wygrał wybory w 1968 roku prowadząc jednąz najbardziej antykomunistycznych kampanii w dziejach USA.Po elekcji ogłosił jednak w polityce międzynarodowej program„nowego internacjonalizmu", który zakładał „odprężenie"w stosunkach z krajami obozu komunistycznego. Była to najbardziej ugodowapolityka amerykańska wobec komunistów od czasu programu Lend-LeaseFranklina Delano Roosevelta. O ile jednak działania Roosevelta uzasadnionebyły wspieraniem Stalina przeciwko Hitlerowi, o tyle posunięcia Nixona takiegousprawiedliwienia nie posiadały.W roku 1971 Stany Zjednoczone pod wodzą Nixona zdradziły jednegoze swych najwierniejszych sojuszników antykomunistycznych, czyli Tajwan.Doprowadziły do wyrzucenia tego państwa z Rady Bezpieczeństwa ONZ i zastąpieniago przez komunistyczne Chiny. Od powstania Chińskiej RepublikiLudowej w 1949 roku USA oficjalnie nie uznawały tego kraju. Nawiązaniemiędzy nimi stosunków dyplomatycznych było dziełem Nixona, który w tymże1971 roku podczas spotkania na szczycie uścisnął dłoń Mao Tse Tungowi.Było to niedługo po zakończeniu rozpętanej przez Mao „rewolucji kulturalnej",w której wymordowano około 60 milionów Chińczyków. Dziś żadenprzywódca tzw. wolnego świata nie poda ręki Saddamowi Husajnowi czy SlobodanoviMilośseviciowi, wówczas zaś Nixon przerwał ostracyzm wobecczłowieka, który wymordował więcej ludzi niż Hitler i Stalin razem wzięci.Niedługo potem nastąpiła kolejna zdrada antykomunistycznego sojusznika.Nixon zerwał ze sformułowaną w 1945 roku doktryną Trumana, zobowiązującąAmerykanów do interwencji w każdym miejscu na świecie, by powstrzymaćekspansję komunizmu - i pozostawił Wietnam Południowy napożarcie komunistom. Porozumienia paryskie były dla tego państwa niczymukład jałtański dla krajów Europy Środkowej. Kraj, w obronie którego zginęłytrzy miliony Wietnamczyków, przestał istnieć. Zaczęły się masowe egzekucje,tortury, aresztowania. Warunki w więzieniach były tak ciężkie, że pewienpołudniowowietnamski komunista, który wcześniej spędził za kratami 15 latzamknięty przez Francuzów i 14 lat w Wietnamie Południowym, kiedy jako„rewizjonista" trafił po raz trzeci do więzienia, tym razem w wymarzonymprzez siebie państwie komunistycznym, zwierzał się następująco: „Nie marzęZIMA-2000 193


dzisiaj o tym, żeby mnie wypuścili, ani o tym, żeby zobaczyć rodzinę. Marzędziś, by znowu być we francuskim więzieniu, jak przed 30 laty."Również w 1971 roku Nixon wystosował list do kardynała Mindszentyego,ukrywającego się od roku 1956 przed węgierską władzą komunistycznąw ambasadzie USA w Budapeszcie. Prezydent napisał, że prymas Węgierjest osobą niepożądaną na terenie amerykańskiej placówki dyplomatycznej.List ten zapoczątkował serię wydarzeń, które doprowadziły do wydaleniakardynała z Węgier, co stanowiło ogromny cios dla tamtejszego Kościoła.Warto też wspomnieć, że za kadencji Eisenhowera Nixon jako wiceprezydentUSA odwiedził Węgry i mieszkał w amerykańskiej ambasadzie. Nie zdecydowałsię jednak na spotkanie z prymasem Mindszentym, mimo że dzieliła ichzaledwie jedna ściana.Z polityką detente, zapoczątkowaną przez Nixona, zerwał dopiero RonaldReagan, który nie bał się nazywać ZSRR „Imperium Zła", wojnę w Wietnamienazwał „szlachetną sprawą", zaś do doktryny Trumana powrócił interweniujączbrojnie w Granadzie.2.Boom gospodarczy, jaki nastąpił w latach 80-tych za prezydenturyrepublikanina Ronalda Reagana, zwykło się przeciwstawiaćokresowi złej koniunktury gospodarczej z okresu rządówdemokraty Jimi Cartera. Zasługą Reagana były reformy deregulacyjneoraz obniżka podatków, które okazały się kołem zamachowym gospodarki.Tymczasem amerykańska ekonomia pogrążyła się w planowaniu,regulacji oraz interwencjonizmie państwowym nie za prezydentury Cartera,lecz jeszcze za Nixona. We wrześniu 1970 roku socjalistyczny ekonomistaJohn Kenneth Galbraith opublikował na łamach magazynu „New York" tekstzatytułowany Prezydent Nixon i wielkie odrodzenie socjalistyczne, w którymstwierdził, że „najmniej oczekiwanym procesem za rządów Nixona byłoz pewnością owo wielkie ciążenie ku socjalizmowi". W grudniu roku 1971poprzednik Nixona w Białym Domu, demokrata Lyndon Johnson, nie kryłswojego zdziwienia: „Czy wyobrażacie sobie wrzawę, jaka podniosłaby się(...) gdybym to ja był odpowiedzialny za wyrzucenie Tajwanu kopniakiemz ONZ? Lub gdybym narzucił szeroką kontrolę państwową cen i płac? (...)194FRONDA 21/<strong>22</strong>


Nixon jakoś to przeżył." W tym samym czasie publicysta James Reston pisał:„Budżet Nixona jest bardziej planowy, zakłada więcej opieki społeczneji przewiduje wyższy deficyt niż jakikolwiek inny budżet w tym stuleciu". Socjalistycznepodejście do gospodarki, prezentowane przez administrację Nixona,stało się jednym ze źródeł zapaści amerykańskiej ekonomii w latach70-tych.3.Dr Bernard Nathanson, pod koniec lat 60-tych jeden z promotorówwprowadzenia ustawy proaborcyjnej w USA, wspominał,że kiedy w 1968 roku Richarda Nixona wybrano prezydentem, wydawałomu się, że prace nad nowym prawodawstwem zostaną czasowoograniczone. Tymczasem Nixon okazał się - jak pisze Nathanson - „mniemanymkonserwatystą", zaś kampania proaborcyjna ruszyła z kopyta. Już w 1970roku aborcja została zalegalizowana w pierwszym stanie - Nowy Jork, gdziejej promotorem był zausznik Nixona, republikański gubernator Nelson Rockefeller.Trzy lata później natomiast prezydent Nixon podpisał ustawę zezwalającąna dokonywanie zabiegów aborcji na terenie wszystkich stanów USA.I pomyśleć, że po tym wszystkim, co zrobił, Nixon obrywa jeszcze odStone'a za przesadny konserwatyzm...MAREK KONOPKOZIMA-2000 195


Samoświadomość narodów Europy Wschodniej rodzisię nie z autentycznego my, lecz z określenia wy, jakimzwraca się do nas cywilizowany Zachód; rodzi się ztraumatycznego poczucia niedowartościowania niewielkiejoświeconej elity. Owa inteligencja, która takchętnie przedstawia się jako forpoczta Zachodu w naszymkraju, w rzeczywistości stanowi przeżytek naszejprzynależności do azjatyckiej sfery wpływów.SAM OKOLONI-ZACJAALBOEU ROBA ŁWO-CHWAL STWOZOFIAKASPRZAKW 1995 roku bułgarski intelektualista w norweskim wydawnictwie opublikowałw języku angielskim esej pod znamiennym tytułem Samokolonizującesię kultury. Wykładowca Nowego Uniwersytetu Bułgarskiego w Sofii AleksanderKiossew postawił tezę, że w postkomunistycznej Europie, azwłaszcza na Bałkanach, istnieją „samowykorzeniające się kultury". Otóż jegozdaniem „ład nowożytny" nie jest dziś zaprowadzany z zewnątrz przez196FRONDA 21/<strong>22</strong>


przymusową kolonizację i eksterminację tubylców, lecz przez „samokolonizującesię kultury", które importują cudze wartości i obce modele cywilizacyjne,niszcząc w ten sposób swą własną tożsamość.W stosunku do kultur „wielkich narodów", czyli metropolii, od którychzapożyczają wzory, są owe „samozniewalające się kultury" bliskie, a zarazemdalekie. Dalekie, bo peryferyjne, trochę anachroniczne, niezbyt rozwinięte,za mało współczesne. Bliskie, bo nie tak obce i egzotyczne jak, powiedzmy,plemiona afrykańskie. Są to kultury, których przedstawiciele zdają się mówić:„Jesteśmy Europejczykami, ale jakimiś takimi nie do końca prawdziwymi".Fakt, że nie jesteśmy tacy sami jak inny, nie stajesię powodem dumy, lecz źródłem traumatycznych przeżyć.O dylematach małych narodów pisał swego czasu czeski filozof Jan Patoćka,który zadawał swym rodakom pytanie: „Czym Czesi jako naród mogąusprawiedliwić swoje istnienie?" W podobnym kierunku idzie refleksjawspółczesnego politologa ukraińskiego Mykoły Tomenka. Jego zdaniem tylkonaród, który nie jest taki sam jak inne, może usprawiedliwić swoje istnienie,wnieść coś nowego do rozwoju ludzkości, udowodnić, że jest światu potrzebny.„Samokolonizujące się kultury" postępują dokładnie odwrotnie. W ichstosunku do Zachodu Kiossew dostrzega pewną analogię religijną. Niemalwe wszystkich religiach charakterystyczne dla relacji człowieka wobec Bogajest poczucie opuszczenia przez Innego. Celem religii (łac. religare 'wiązaćpowtórnie') jest ponowne nawiązanie zerwanej więzi z Innym oraz osiągnięciezupełnie innego wymiaru, całkowicie różnego od naszego profanicz-ZIMA-2000 197


nego świata. Otóż - zdaniem Kiossewa - „samowykorzeniające się kultury"zastępują transcendencję obcym modelem cywilizacyjnym i podstawiają Zachódw miejsce Boga. W ich koncepcjach Zachód przedstawiany jest dwojako:po pierwsze - jako wielkie narody i państwa, po drugie - jako „transcendentnaatmosfera świeckiej ideologii Modernizacji". Ta sakralizacja Zachodutłumaczy, dlaczego przedstawiciele owych kultur nie tylko nie sprzeciwiająsię kolonizacji (nawet Indianie ze swym fatalistycznym światopoglądem stawialiopór), lecz z radością w niej uczestniczą. Z całego serca cieszą się zpodbojów cywilizacji, która czyni z nich niedorozwinięty margines. Co więcej,ta ekspansywna cywilizacja tak naprawdę reprezentuje wartości im obce.Bułgarski uczony zwraca uwagę na interesujący paradoks: jeżeli Obce równasię Uniwersalne, to również Uniwersalne równa się Obce.Jak wytłumaczyć to szaleństwo kultur, które nagle postanawiają popełnićsamobójstwo? Kiossew daje zaskakującą odpowiedź. Jego zdaniem określenie„samowykorzeniające się" jest na wyrost, ponieważ tak naprawdę nie maz czego tych kultur wykorzeniać, gdyż nigdy nie posiadały one swojej własnej„sobości". Uważa on, że gdyby nie import zachodnich modeli i instytucji, tow kulturach tych nigdy nie powstałaby „narodowa samoświadomość", którasama zresztą też jest zapożyczeniem z Zachodu. Ta samoświadomość -twierdzi Kiossew - rodzi się nie z autentycznego m y, lecz z określeniaw y, jakim zwraca się d o nas cywilizowany Zachód; rodzi się z traumatycznegopoczucia niedowartościowania niewielkiej oświeconej elity. Elity,której przedstawiciele przebywając w krajach zachodnich czują się upokorzeniz powodu swego języka, pochodzenia, niewielkiego dorobku kulturowegoitd. Przeżywają przez to coś w rodzaju negatywnej wizji ekstatycznej - przedich wewnętrznym wzrokiem rozpościera się cały niedostatek i jałowość rodzimegobytowania. Rozpoczynają więc dzieło, które nazywają „odrodzeniemnarodowym", które jednak - według Kiossewa - powinno nazywać się„narodzeniem narodowym". Jego zdaniem początkiem narodów jest nowożytność,zaś doszukiwanie się ciągłości narodowej w okresach wcześniejszych,zwłaszcza w średniowieczu, jest zwykłą mitologizacją.Zastanawiające jest jak niepostrzeżenie wywód bułgarskiego intelektualistyo „samokolonizujących się kulturach" przechodzi w opowieśćo „samowykorzeniających się narodach" Być może jego twierdzenia sąprawdziwe w odniesieniu do narodów bałkańskich, takich jak Bułgarzy czy198FRONDA 21/<strong>22</strong>


Serbowie, którzy od XIV do XIX wieku znajdowali się pod jarzmem otomańskimi po pięciuset latach krwawej niewoli musieli znów przypomnieć sobieo swoim istnieniu i na nowo odnaleźć własną tożsamość. Kiossew samzresztą zaznacza, że jego rozważania nie dotyczą wielkich narodów Zachodu,które nie miały tego typu problemów z własną Identitdt.W kontekście wywodów bułgarskiego uczonego interesująca byłaby odpowiedźna pytanie, czy teza o samowykorzenieniu może odnosić się takżedo Polaków? Otóż wydaje się, że tak. Pod warunkiem jednak, że nie będziemyrzutować jej na naród, lecz na kulturę,a właściwie określonąsubkulturę wewnątrz narodu. Chodzi mianowicie o część intelektualistów,których charakterystykę bez większych problemów odnajdziemy wnakreślonym przez Kiossewa portrecie.Co ciekawe, owa inteligencja, która tak chętnie przedstawia się jako forpocztaZachodu w naszym kraju, w rzeczywistości stanowi przeżytek naszejprzynależności do azjatyckiej sfery wpływów. Wspomniana wyżej warstwanie wykształciła się bowiem w żadnym społeczeństwie zachodnim, lecz powstaław krajach podbitych przez wschodnie satrapie: Rosję i Turcję. Jest tosamokreująca się elita narodu, nie ponosząca jednak za nic odpowiedzialności.Pełna wiedzy i ambicji, lecz nie mogąca realizować się we władzy, marzyo zdobyciu „rządu dusz". Podejmuje więc gorączkowe działania, nie licząc sięz realiami i kosztami, jakie przyjdzie za to płacić społeczeństwu. ZdaniemPawła Hertza, „inteligencja, która tyle mówi o Europie, w istocie nas azjatyzuje,rozsnuwając złudzenia w sytuacji, gdy nie ma żadnej szansy, aby to, copowstaje w cieniutkiej warstwie «na górze», mogło być przeniesione do bardzoobszernego «dołu»". Zamiast w Eurazji pewnego dnia obudzimy się więcbyć może w Azjopie...ZOFIA KASPRZAK


Liberałem staje się dziś w historii polskiej kulturykażdy, kogo można by posądzić o cieńsympatii do któregokolwiek z liberalnych postulatów.Był przeciwnikiem kolektywizmu- znaczy liberał; ciepło wypowiadał sięo mieszczaństwie - ani chybi liberał; zwolennikpraworządności - na pewno liberał, walczyło wolność - musowo liberał.NOWAŚWIECKA TRADYCJA,czylinarodziny polskiegoliberalizmuNIKODEMB O N C Z A-T O M A S Z E W S K IOstatnie dziesięciolecie było sceną wielu zadziwiających zjawisk. Zdumiewającychjak upadek Lecha Wałęsy i triumf Aleksandra Kwaśniewskiego,gorzkich jak ucieczka Andrzeja Gołoty przed Mikem Tysonem, jarmarcznychjak come back Longina Pastusiaka i Maryli Rodowicz na ekrany TV, radosnychjak powrót Marka Citki i Roberta Tekieli na łono Kościoła Rzymskiego.Wśród tych i innych dziwów, którymi zaskakuje nas skomplikowana rzeczywistośćhistorii po roku 1989, należy umieścić także narodziny polskiego liberalizmu.200 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Już sam fakt, że w latach 90-tych niedawni agitatorzy socjalistyczno-narodowej„Solidarności" ogłosili się liberałami, jest dość interesujący. Podobniefascynująca jest przemiana wychowanka trockistowskich ortodoksóww szefa największego liberalnego dziennika w Europie Wschodniej albo naukowadroga doc. dr hab. Danuty Waniek przez wszystkie szczeble szkolnictwapartyjnego do roli obrońcy liberalnych wolności polskich kobiet. Wobecwyzwań, jakie stawia analiza wymienionych tu ścieżek wiodących do liberalizmu,intelektualna konsekwencja osób takich jak Stefan Kisielewski czy JanuszKorwin-Mikke zakrawa na prostactwo.Jednak nie o polskim liberalizmie lat 90-tych chciałbym opowiedzieć, ale0 tradycjach polskiego liberalizmu. Nie będzie to wbrew pozorom esej historyczny,bo polski liberalizm XIX i XX wieku powstał w roku 1993.Postęp a sprawa polskaPolsce zawsze brakowało tradycji postępowej. Jej prekursorzy i twórcy pozostawaliw mniejszości. Polacy woleli wszczynać powstania, zamiast budowaćhuty z księciem Druckim-Lubeckim, sarmacka Trylogia Sienkiewicza bardziejoddziaływała na naszą wyobraźnię niż nowelki Prusa i Orzeszkowej, polskisocjalizm przejawiał reakcyjne odchylenie narodowe, a po 1944 roku słabebyło u nas uznanie dla zdobyczy władzy radzieckiej. Lokowało to Polskę naszarym końcu peletonu postępu, któremu przewodziła praojczyzna rewolucji- Francja. Władza ludowa dość skutecznie temu zaradziła, wyciągając Polakówz duchowego zaścianka. Skonstruowano kanon polskiej tradycji postępowej,który miał legitymizować dyktaturę proletariatu, a że dotychczasowarecepcja tradycji Marksa i Engelsa była nader wątła, więc wyciągnięto z różnychzakamarków historii najróżniejsze postacie, niekoniecznie marksistowskie,ale zawsze postępowe.Prekursorów postępu odkryto już w średniowieczu. Marsz Polski ku postępowiotwierali Piastowie, dynastia chłopska; jej rządy i walkę z germańskimnajeźdźcą, przeciwstawiono reakcyjnemu, skierowanemu na wschódekspansjonizmowi Jagiellonów Po Piastach postępowała polska Reformacja1 całe grono pomniejszych herezji; niespodziewanie odkryto jak wiele łączykomunistów polskich z Braćmi Polskimi. Po nich, z jakiegoś zakamarka wyciągniętoniejakiego Kostkę Napierskiego, awanturnika, który wszczął zamętZIMA-2000 201


na Podhalu w okresie Powstania Chmielnickiego, a jego aktywności przypisanocharakter klasowy.Wszystko to byto jedynie uwerturą przed wielkim początkiem polskiejtradycji postępowej, czyli narodzinami polskiego Oświecenia. Tu w poszukiwaniuprekursorów PRL-u nie wybrzydzano, zostali nimi m.in. ksiądz HugoKołłątaj, trudno ukryć, że reprezentant kleru, oraz król Stanisław Poniatowski,niewątpliwie głowa feudalnego ustroju. Było też wiele tworów ambiwalentnych,na przykład Konstytucja 3 Maja, przed 1944 uważana za kamieńwęgielny myśli postępowej w Polsce - jednak komuniści zrezygnowali z jejdziedzictwa. Woleli uwypuklić działania arystokratów: Stanisława Kostki--Potockiego, ministra oświaty w Królestwie Polskim, skądinąd członka tępionejprzez światowy proletariat masonerii, i księcia Druckiego-Lubeckiego,zręcznego finansisty, oraz szlacheckich legalistów braci Niemojowskich, walczącycho praworządność.Dalej budowanie tradycji szło już łatwo, cały pozytywizm został en masse,uznany za postępowy, a więc teleologicznie skierowany ku rządom PZPR.Podobny los spotkał XIX-wiecznych demokratów, którzy okazali się prekursoramidemokracji ludowej. Jakoś sobie poradzono z polskim socjalizmemniepodległościowym i PPS-em, o tyle niewygodnym, że wydał ze swojego łonaJózefa Piłsudskiego. Okres międzywojenny załatwił duet Boy-Żeleński& Irena Krzywicka, na który zerkano z sympatią, podobnie jak na publicystykę„Wiadomości Literackich".Oczywiście, były w tym cieście tradycji postępowej i prawdziwe marksistowsko-leninowskierodzynki. A to radykałowie socjalistyczno-utopijni z powstałychna emigracji Gromad Ludu Polskiego, a to efemeryczna organizacjakomunistyczna Proletariat, a to komunistyczna Socjaldemokracja KrólestwaPolskiego i Litwy, której działaczem był sam Feliks Dzierżyński, no i oczywiściemiędzywojenna Komunistyczna Partia Polski, bezlitośnie zwalczana przez sanacyjnychsiepaczy. Byli też myśliciele, którzy ciepło wspominali o Marksie, tacyjak Ludwik Krzywicki czy Kazimierz Kelles-Krauz. Choć podkreślano dziejowąrolę tych ludzi i organizacji oraz rozpływano się nad ich dokonaniami, to bezwkomponowania w nurt tradycji postępowej polski marksizm nie byłby w staniepodźwignąć ciężaru historycznej legitymizacji Polski Ludowej.Czterdzieści lat PRL-u spetryfikowało wizję polskiej tradycji postępowej.Jej zasadnicze zręby, po odrzuceniu ewidentnych bajdurzeń i wątków komu-202 FRONDA 21/<strong>22</strong>


nistycznych, zaakceptowała tzw. lewica laicka jako część własnej tradycji czylitzw. etosu lewicy (zwanego też krótko - etosem). Uformowanej w PRL wizjipolskiej historii idei ulegli także historycy. Konflikt sił postępu z konserwatywnąreakcją jest po dziś dzień osią analiz tradycji polskiej myślikulturalnej, społecznej i politycznej. Zjawiska, które nie mieszczą się w zakresietego sporu, np. tradycje myśli religijnej, praktycznie nie funkcjonująjako jednolita całość. Dlatego tradycja myśli polskiego katolicyzmu w szerokimhumanistycznym odbiorze nie istnieje, sprowadzona do kazań Skargi.Historykom, którzy podporządkowali swoje myślenie schematowi reakcja--postęp, umykają też bardziej złożone zjawiska, jak na przykład „pozytywistyczno-postępowy"rodowód „reakcyjnego" nacjonalizmu.Wraz z upadkiem PRL-u wydawało się, że tradycja postępowego etosuupadnie, jako sztucznie i arbitralnie nakreślona tradycja historyczna, którastanowi niewygodny gorset dla historyków idei, a politykom i intelektualistomutrudnia racjonalną ocenę sytuacji społecznej końca XX wieku. Tak sięjednak nie stało, stary schemat dostosowano do potrzeb nowo narodzonegopolskiego liberalizmu.Narodziny tradycjiJak już wspomniałem, polski liberalizm XIX i XX wieku powstał w całościokoło roku 1993. Oczywiście, jest to data przybliżona. Już w latach 80-tychniektórzy historycy idei zaczęli przebąkiwać o tradycjach polskiego liberalizmu.Natomiast książki kanonizujące tę tradycję ukazały się dopiero w połowielat 90-tych. Jednak to właśnie rok 1993 możemy uznać za datę przełomową.To wówczas Fundacja im. Friedricha Naumanna „będącaniemiecką fundacją polityki liberalnej" zorganizowała sympozjumhistoryczne pt. Tradycje liberalne w Polsce z udziałem czołowych historykówpolskiej myśli politycznej XIX i XX wieku.Badanie tradycji polskiego liberalizmu w 1993 roku było zadaniemiście tytanicznym, bo wcześniej nikt nie słyszał o takimzjawisku jak „liberalizm polski". Sam Jerzy Szacki, niewątpliwyautorytet polskiej historii idei, którego trudno posądzać o antyliberalnetendencje, w książce Liberalizm po komunizmie twierdził, że liberalizmjako program polityczny nigdy w Polsce nie funkcjonował. Owszem, istniałyZIMA-2000 203


nurty liberalizmu ekonomicznego, popierającego indywidualną własnośći gospodarkę rynkową, ale liberalizm rozumiany jako zespół wartości gwarantującytolerancję, praworządność, neutralność światopoglądową państwaetc. był i jest w Polsce tak mętny, że trudno w ogóle o nim mówić. OpiniaSzackiego zaniepokoiła liberalnych intelektualistów skupionych wokół„Res Publiki Nowej", a Paweł Śpiewak skrytykował kolegę po fachu za lekceważeniesił rodzimego liberalizmu („RPN" 1994, nr 11). I słusznie, bo jaktu tworzyć liberalizm bez fundamentu tradycji?Aby młody polski liberalizm lat 90-tych nie musiał wisieć w próżni, należałopowołać do życia liberalizm polski poprzednich epok. Hans-GeorgFleck, przedstawiciel Fundacji Naumanna, mówił o budzeniu świadomości:„specyfiką polskiej liberalnej sceny politycznej jest brak świadomościposiadanych tradycji, nikła znajomość prądów i myśli, pozwalającychodnaleźć tożsamość oraz brak świadomościistnienia tych ruchów, organizacji i postaciw polskiej historii, na które współcześnipolscy liberałowie moglibypowołać się w sposóbświadomy i z poczuciemdumy zarazem". Z tą dumą to różniebywa, bo jako liberałów sklasyfikowanopostępowych demokratów, otwarcie promującychantysemityzm w początkach XX wieku. Wróćmy jednak domowy Flecka: „głównym zatem celem, jaki przyświecał kolokwium historycznemu(...) było stworzenie okazji do uwypuklenia kwestii kontynuowaniatradycji stanowiącej element pozwalający odnaleźć swą tożsamośćwszystkim polskim liberałom. Konferencja taka musiała mieć charakter naukowy,albowiem polscy liberałowie będą w stanie kontynuować swe tradycjejedynie na bazie naukowo zbadanego i sprawdzonego stanu wiedzy o tradycjachliberalnych." Trudno o jaśniej sformułowane wezwanie doskonstruowania nie istniejącej tradycji. Mamy tu budzenie świadomości(której nie ma), szukanie tożsamości (zagubionej) oraz kontynuowanie tradycji(zerwanej). Można zapytać, czy aby przerwana tradycja nie przestajebyć tradycją. Przecież tradycja jest tradycją dlatego, że jest przekazywanaw sposób ciągły, a nie nagle reanimowana przez naukowców.204 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Reakcja a sprawa polskaZ trudów powołania do życia historii polskiego liberalizmu zdają sobie też sprawęwezwani na pomoc historycy. Płomienny referat profesora Ryszarda Skarżyńskiegopt. Czy liberalizm był w Polsce w ogóle możliwy? jest wielkim oskarżeniempolskiej kultury, która nie dorosła do liberalnych standardów. Co uniemożliwiłorozwój polskiego liberalizmu? Słabość polskiej reformacji i nędza polskiegoOświecenia - wylicza Skarżyński - kultura polityczna szlachty, która propagowała„etos kolektywizmu" oraz „utrata suwerenności [która] przyniosła za sobąosłabienie sił postępu". Postęp i liberalizm to jednojajowe bliźniaki. Kto jest ichgłównym wrogiem? Religia. Już szlachta przedkładała wiarę nad rozum, a romantyzmtylko utrwalał „tradycję dominacji wiary, objawienia nad rozumem",rym bardziej, że romantycy byli „zwolennikami myślenia ortodoksyjnego, dlaktórego istnieje tylko jedna prawda". Dostaje się też Kościołowi, który „zajął niepodzielnemiejsce, które uniemożliwiło szerszą penetrację liberalizmu". Papiestwojest propagatorem antyliberalizmu, kler występuje z pozycji wstecznych,broni „wpływów" i ingeruje w „wolność jednostki". „Kraj katolicki będzie więczawsze miał trudności z przyswojeniem sobie liberalizmu. Właściwie nie maw nim dla niego miejsca. Wartości liberalne będą tu po prostu obce. Ich zaszczepieniebędzie wymagało jeśli nie eliminacji, to przynajmniej znacznego osłabieniawpływów wartości dotychczas dominujących", gorzko podsumowuje panprofesor. Dzień dzisiejszy polskiego liberalizmu również nie wygląda różowo:„zwalczając Kościół katolicki komuniści jakby mimo woli doprowadzali tę instytucjędo prawdziwej świetności. Wpływy biskupów osiągnęły bezprecedensowy,wręcz absurdalny wymiar, uniemożliwiając dzisiaj praktycznie szybkie postępyw rozwoju demokratycznej kultury politycznej".Referat Skarżyńskiego jest wielce interesujący jako łącznik między PRLowskątradycją postępu a nowonarodzoną tradycją polskiego liberalizmu.Używając kunsztu retorycznego zbliżonego do intelektualnego warsztatuWładysława Gomułki, autor przedstawia siły „reakcji". Zestaw hamulcowychpostępu jest ten sam co w PRL: kler, sarmatyzm, kontrreformacja, romantyzm,sanacja. Aby przerzucić pomost ku liberalizmowi, profesor z Białegostokuposzerzył ten zestaw o antykomunizm, ale dostało się równieżopozycji, która najwyraźniej też nie dojrzała do liberalizmu. Mamy zatem odświeżonykatalog zjawisk zagrażających postępowi, teraz już liberalnemu.ZIMA-2000205


Trudno się oprzeć wrażeniu, że negacja polskich tradycji liberalnych niejest wymierzona przeciw liberalizmowi. Piętnując polską kulturę za to, że niedorasta do świata liberalnych wartości, Skarżyński jednocześnie wskazujedrogę liberalnemu postępowi. Ostrze krytyki jest skierowane przeciw antyliberalnejreakcji. Atak na domniemanych wrogów liberalnego postępu masprzyjać nie tylko jego obecnemu rozwojowi, ale również oczyszczeniu postępowejtradycji. Budowa reakcyjnej antytradycji wskazuje przeciwników liberalnejtradycji.Świadkowie narodzinNegatywny ton referatu profesora Skarżyńskiego odznacza się na tle innychwystąpień konferencji. Pozostali uczestnicy posługiwali się bardziej umiarkowanąretoryką i prezentowali bardziej wyważone poglądy. Budowa pozytywnejtradycji polskiego liberalizmu zastąpiła postępowy pesymizm.Nie znaczy to, że wszyscy uczestnicy konferencji byli entuzjastami „odkrywaniazagubionej tradycji". Część z nich miała poważne wątpliwości codo tego, czy polski liberalizm w ogóle istniał. Tak przynajmniejwynika z treści referatów. Niemniej, udział w konferencjio nazwie Tradycje liberalne w Polsce oznaczał milczącą akceptacjędla zajmowania się polskim liberalizmem w wymiarzehistorycznym. Gdyby tytułowi towarzyszył znakzapytania albo jakiś siejący wątpliwości podtytuł, pozostawiającypole do dyskusji, treść niektórych referatów możnaby odczytać w innym kontekście. Tytuł w trybie oznajmiającymbył proklamacją nie pozostawiającą cienia wątpliwości.Zapewne uczestnicy konferencji sceptycznie spoglądający na tradycje polskiegoliberalizmu, skłaniający się do uznania ich nieistnienia, obruszą się natakie dictum, czyniące ich milczącymi wspólnikami powołania do życia polskiegoliberalizmu ostatnich dwóch stuleci. Warto jednak zwrócić uwagę nato, że w pracach poświęconych polskiemu liberalizmowi napisanych po 1993roku autorzy nie muszą już tłumaczyć czytelnikowi, że coś takiego jak liberalizmpolski w ogóle istniało. I nic w tym dziwnego - skoro w konferencjitraktującej o polskim liberalizmie wzięli udział czołowi specjaliści, to niemogli mówić o czymś co nie istniało. Wydaje się logiczne, że gdyby nie ist-206FRONDA 21/<strong>22</strong>


niał polski liberalizm, nie dyskutowano by o nim, tak jak nie dyskutuje się,powiedzmy, o polskim maoizmie. Biorąc udział w konferencji mającej zaprzedmiot tradycje polskiego liberalizmu, środowisko historyków i politologówuznało liberalizm polski za fakt historyczny. Dlatego nowa historiografiapolskiego liberalizmu będzie mogła skoncentrować się na wykazaniu niezwykłejsiły polskiej tradycji liberalnej, która jakoś umknęła uwadzehistoryków ostatnich stu lat.Budowniczowie tradycjiW liberalnym sympozjum uczestniczyli też naukowcy, którzy już wkrótceprzedstawili kanoniczną wersję historii polskiego liberalizmu, od czasówKonstytucji 3 Maja poczynając. Ich poczynania nie spotkały się z żadną krytyką,chociaż przeważająca część historyków wątpiła w istnienie myśli liberalnejw Polsce. Obyło bez sporów, polemik, kontrowersji. Nowa historiografialiberalizmu stworzyła nową wizję polskiej myśli politycznej ostatnichdwóch wieków, podporządkowując ją schematom zachodniego liberalizmu.Przewrót nie spotkał się ze słowem sprzeciwu. To dziwne, bo nowe propozycjesą niezwykle kruche metodologicznie, a ich krytyka nie nastręcza większychtrudności.Do konstruktorów liberalnej tradycji niewątpliwie należy zaliczyć TadeuszaStegnera, Andrzeja Jaszczuka i Macieja Janowskiego. Wielkim nieobecnymsympozjum był Jerzy Jedlicki, wybitny znawca polskiej i europejskiejmyśli XIX wieku, który jest ojcem chrzestnym historii polskiego liberalizmu.Jedlicki jako pierwszy proklamował istnienie polskiego liberalizmuw prekursorskim artykule z roku 1980 Liberalizm spętany, przedtembowiem nikt o polskim liberalizmie nie słyszał.Teza Jedlickiego była jasna: pozytywizm warszawski byłw istocie polską wersją liberalizmu. Bolesław Prus w roli prekursoraKongresu Liberalno-Demokratycznego może budzićpewne wątpliwości. Tym bardziej, że pozytywiści głosili tezysprzeczne z wartościami powszechnie uważanymi za liberalne. Jakzauważa sam Jedlicki, nie promowali ani indywidualizmu, ani wolnego rynku,optowali za interwencjonizmem oraz głosili, że „kapitalizm gnije i gnićbędzie". Nie zraża to Jedlickiego, który uważa te wypowiedzi za nieistotne.ZIMA-2000207


Pozytywizm miał być tylko pozornie antyliberalny, w rzeczywistości wyznawałideały liberalizmu. W czasie zaborów pozytywiści nie mogli głosić wartościklasycznego liberalizmu, dlatego koncentrowali swoje wysiłki na promocjimodernizacji cywilizacyjnej kraju. Jednak, jak sądzi Jedlicki, gdyby nietytułowe „spętanie" przez zaborcę oraz specyficzne warunki niewoli narodowej- pozytywiści niewątpliwie byliby liberałami.Cóż, nie można tego wykluczyć, podobnie jak nie można wykluczyć, żegdyby nie carat, to Świętochowski, Orzeszkowa i Prus równie dobrze moglibybyć jakimiś innymi -istami, a gdyby babcia miała wąsy... Nietrudno zauważyć,że Jedlicki uprawia w tym miejscu historię kontrfaktyczną. Z naukowegogdybania płynie czasem wiele pożytku, śmiem jednak wątpić, czy musiono prowadzić od razu do stwierdzenia, że „liberalizm stworzył największąpo romantyzmie formację polskiej kultury umysłowej. Formację świecką, nieobiecującą ostatecznego triumfu sprawiedliwości, a mimo to przepojonąwartościami uniwersalnymi." Zdaje się, że Jedlicki szuka polskiego liberalizmubardziej jako zwolennik postępowej „formacji świeckiej przepojonejwartościami uniwersalnymi" niż bezstronny historyk idei.Nowa tradycja postępowaBadając intelektualną historię Polski nie sposób znaleźć osoby, które by acplicitegłosiła liberalne wartości i niezachwianą wiarę w konieczność emancypacjijednostki. Zapewne dlatego do początku lat 90-tych polska historiografianie znała zjawiska zwanego „polskim liberalizmem". Budowniczowie liberalnejtradycji stanęli przed nie lada wyzwaniem: mieli stworzyć coś, co nie istwystarczylomieć ukryte liberalne intencje,niało. Aby tego dokonać, trzeba było znaleźćjakiś sposób wyłuskania z historycznejmaterii polskich liberałów.Wytyczną historiografii liberalizmu stałosię karkołomne założenie, że nie trzebagłosić liberalnych ideałów, żeby być liberałem.By wejść w poczet liberałów polskich,których poszukiwaniem zajęli się historycy. Okazało się, że zakamuflowanyliberalizm byl w Polsce pod zaborami zjawiskiem nagminnym. Do grona li-208FRONDA 21/<strong>22</strong>


erałów zaliczono na przykład rosyjskiego patriotę imperialnego WłodzimierzaSpasowicza, który dostał się do szacownego grona dzięki twardemu legalizmowi(rządy prawa są przecież jednym z postulatów liberalizmu). Nota bene,przywiązanie Spasowicza do prawa było tak wielkie, że promował oncałkowitą unifikację prawa w imperium carów i likwidację resztek autonomiiKrólestwa Polskiego.Tego typu poszukiwania, acz owocne, nie dają możliwości stworzeniaspójnej tradycji polskiego liberalizmu, która byłaby oparciem dla współczesnych.Zbiór okazał się zbyt obfity. Liberałem staje się każdy, kogo można byposądzić o cień sympatii do któregokolwiek z liberalnych postulatów. Byłprzeciwnikiem kolektywizmu - znaczy liberał; ciepło wypowiadał sięo mieszczaństwie - ani chybi liberał; zwolennik praworządności - na pewnoliberał, walczył o wolność - musowo liberał. Nie muszę dodawać, że wszyscydemokraci zostali bez dyskusji, przez aklamację, okrzyknięci liberałami.Skutek był taki, że galeria liberałów polskich rozrosła się niepomiernie, obejmującprzedstawicieli większości nurtów polskiej myśli politycznej, od konserwatystySpasowicza po ojca postępu Świętochowskiego. Nie takiej tradycjipotrzebował polski liberalizm.Stworzenie spójnej syntezy polskiego liberalizmu było nie lada wyzwaniem.Tego zadania podjęło się kilku historyków. Najciekawszy był efekt pracyMacieja Janowskiego, autora wydanej w roku 1998 przez wydawnictwoZnak i Fundację Batorego książki Polska mysi liberalna do 1918 roku. We wstępieJanowski deklarował: „kiedy kilka lat temu zainteresowałem się bliżejdziejami polskiej myśli liberalnej, uważałem ją za tradycję wartą przypomnienia,lecz marginalną. W trakcie coraz szerszych lektur powoli zmieniłemzdanie, a polski liberalizm zaczynał mi się jawić jako zjawisko ważne1 szerokie, pozostające (przynajmniej w niektórych okresach) w centrum polskiejmyśli. Mam nadzieje, że zdołam wykazać, iż nie jest to tylko złudzenie".Gdyby o tym, co „zaczęło się jawić" Janowskiemu jako liberalizm, dowiedzielisię zachodni badacze liberalizmu, byliby raczej zdumieni. Nie będziemyszczegółowo roztrząsać, kto został liberałem. Zapewne już wkrótce dowiesię o tym polska dziatwa z podręczników historii poszerzonycho rozdział pt. Liberalizm polski. Janowski nie przebierał w metodach, aby jaknajbardziej rozszerzyć środowisko polskich liberałów. Nie postępował jednakzupełnie chaotycznie.ZIMA-2000209


Kluczem do stworzenia syntezy liberalnej tradycji stało się zaliczenie dogrona polskich liberałów tych, którzy ciepło myśleli o modernizacji kraju.Widać tu wyraźnie inspirację koncepcjami Jedlickiego. Dzięki temu w jednymworku lądują bracia Niemojowscy, książę Drucki-Lubecki, hrabia Zamoyski,Supiński, Orzeszkowa, Świętochowski, Spasowicz i wielu innych.Wybór ludzi z modernizacyjnego klucza zamiast spójnej syntezy dał prawdziwygalimatias. Co gorsza, nie trudno zauważyć, że o budowę nowoczesnegospołeczeństwa i gospodarki upominali się także socjaliści i nacjonaliści.Oczywiście, Janowski nie może włączyć tych ostatnich do grona liberałów,choć klucz modernizacyjny wręcz do tego zmusza. Aby wykluczyć postacie,których współcześni liberałowie polscy nie darzą sympatią, musi więcsięgnąć po starą, sprawdzoną i zahartowaną w PRL-u lewicową tradycję postępu.I nic w tym dziwnego. Wszak idea postępu i liberalizm chodzą parami.Już Jedlicki przypominał, że „liberalizm stworzył formację świecką przepojonąwartościami uniwersalnymi".Ostatecznie osią pracy Janowskiego staje się zredefiniowanie starej tradycjipolskiej „myśli postępowej" w kategoriach zachodniego liberalizmu. Próba taokazała się całkowicie nieudana. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze,klasyczny liberalizm w Polsce w ogóle nie istniał, co przyznaje sam Janowski,a „liberalizm polski" wydaje się bardziej polski niż liberalny, tak jak komunizmchiński jest bardziej chiński niż komunistyczny. Po drugie, Janowskiemu nieudało się uciec od starego schematu reakcja-postęp. Włączenie do grona liberałówtakże arystokratów- konserwatystów wydaje się być zabiegiem kosmetycznym.Dychotomia zwolennicy modernizacji (czyli liberałowie) kontra jej przeciwnicyzasadniczo pokrywa się z dualizmem: postęp kontra reakcja. Jeśliporównamy bohaterów tradycji postępowej z liberałami Janowskiego, bardzoczęsto będą to te same osoby. Na przykład jedną z czołowych postaci pozostanieAleksander Świętochowski, ongiś ojciec postępu, dziś nestor liberalizmu.Wspólna tradycja postępowaBudowanie historii polskiego liberalizmu nastręcza wiele trudności, którychhistorycy mają mniejszą lub większą świadomość. Z ideologicznego punktuwidzenia sprawa ma się zgoła odmiennie, a odgrzewanie schematu postęp-reakcjaokazuje się niezwykle pożyteczne.210FRONDA 21/<strong>22</strong>


Cóż może być milszego sercu świeżo upieczonego liberała lat 90-tych,ongiś spadkobiercy etosu lewicy - niż powrót starych bohaterów historiiw nowych szatach. Nowy polski liberał jest już z nimi oswojony, a tradycjapostępu zostaje uratowana. Co gorsza, nowa liberalna tradycja mogła przecieżzagrozić etosowi lewicy, który w Polsce za bardzo liberalny nie był. A tuniespodzianka - polski liberalizm nie tylko etosowi nie zagraża, lecz go dopełnia.Dawna tradycja postępowa, zredefiniowana jako tradycja polskiego liberalizmu,odkrywa nieprzerwaną ciągłość etosu lewicy od czasów HugonaKołłątaja do Tadeusza Mazowieckiego. Ukazuje także łączność „liberalnego"skrzydła PZPR z liberalnymi prądami lewicy laickiej. Oba nurty od dawna,pod innymi imionami, chwaliły tych samych bohaterów, którzy, jak się dziśokazuje, tak naprawdę byli liberałami.Badania nad historią polskiego liberalizmu w zasadzie sprowadzają się doprzebudowy tego, co kiedyś nazywano myślą postępową - w myśl liberalną.Pozostają fakty i ludzie, zmienia się sposób wartościowania. Działaniom modernizacyjnymi demokratycznym nadawano kiedyś walory postępowe, dziśtowarzyszą im atrybuty liberalne. Można powiedzieć, że tradycja „myśli postępowej"uległa liberalnej mutacji. Tak jak kiedyś tradycje postępu zawłaszczyławładza ludowa, przystosowując ją do swoich potrzeb, tak dziś myśl postępowapodlega liberalnej przebudowie.W polskiej historiografii lat 90-tych nie doszło do żadnej rewolucji, któraodsłoniłaby nowe fakty, postacie, wydarzenia, które uprawniałyby do taktotalnych przewartościowań, jak odkrycie, dotychczas utajonego, polskiegoliberalizmu. Narodziny historii polskiego liberalizmu były uwarunkowaneideologicznie. Dzięki nim delikatna i młoda polska demokracja liberalnaotrzymała historyczne zaplecze.Tak oto powstało coś z niczego - narodził się polski liberalizm.NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKIZIMA-2000211


Kiedy Kościół przyjął status lobby, nie tyle przyjąłrówność, co otworzył drzwi dla religijnego statusu innychlobbies. W każdym społeczeństwie istnieje pewiencentralny kult i jeśli pozycji tej nie zajmie Kościół,to zajmie ją jakieś inne lobby.RELIGIAKOŚCIÓŁNOWOCZESNOŚĆTOMASM O L N A RBez dystansu i świadomości historycznej nie sposób badać sytuacji instytucjipowszechnych. W przypadku Kościoła katolickiego jest to stosunkowo proste,gdyż od dwóch tysięcy lat jest on jednym z głównych aktorów na scenie212FRONDA 21/<strong>22</strong>


świata i historii i nawet wobec kryzysu, jaki dziś przeżywa, dysponuje wystarczającymiwewnętrznymi rezerwami, byśmy mogli uwierzyć, że nic sięw gruncie rzeczy nie zmieniło ani w obszarze życia duchowego, ani instytucjonalnego.Jest to jednak błędne mniemanie, wydaje się bowiem, że istniejąhistoryczne prawidłowości, które dotyczą każdej instytucji rządzącej ludźmi,a więc takiej, w której liczyć się trzeba ze zmianami i brać je pod uwagę. Jeślichodzi o Kościół, zmiana jest niezwykle doniosła: polega na tym, że poczynającod wieku XVIII jego władza i wpływy maleją, a wysiłki, żeby przyciągnąćdo siebie nowe znaczące grupy społeczne, pozostają na ogół bezowocne. Jeśliweźmiemy pod uwagę, że w pierwszych stuleciach chrześcijaństwa, w wiekachprześladowań Kościół w stosunkowo krótkim czasie pozyskał rzymskichsenatorów, a potem filozofów i myślicieli, i że cesarz Konstantyn „wybierając"między religiami imperium właśnie w religii Chrystusa dostrzegł najbardziejrealną gwarancję przetrwania cesarstwa, to dojdziemy do wniosku, że sojuszcesarskiej polityki i chrześcijańskiej religii okazał się formułą pożyteczną.Czy to się komuś podoba, czy nie, władza polityczna i religia splatałysię odtąd ze sobą, dlatego że wiara i polityka spotykają się na każdej płaszczyźnie;nie jest to fakt naganny, jak twierdzą wszelkiej maści radykałowie,gdyż - o czym mówiliśmy przy innej okazji - ludźmi nie można rządzić uciekającsię jedynie do łaski i wznoszenia oczu ku niebu. Dotyczy to równieżpłaszczyzny duchowej: ponieważ jesteśmy ułomni, szukamy wybiegów takżewobec przykazań moralnych. Trzeba zatem położyć kres owemu złudnemuprzekonaniu, które narodziło się w ubiegłym stuleciu, że Kościół wygrał dziękitemu, że odseparował się - pod przymusem! - od świata polityki i przez tooczyścił się moralnie. Twierdzą tak na ogół te koła kościelne i świeckie, w którychinteresie leży, by Kościół był słaby, a państwo kierowane ideologicznie.Wydarzenie, które rozdzieliło Kościół od państwa - co zyskało dziś statusnowego dogmatu i co opinia publiczna uważa za niewzruszoną prawdę -miało miejsce w czasie rewolucji francuskiej, a Kościół występował wtedynie jako partner, lecz jako strona podporządkowana. Mówiąc bez ogródek,rozwód Kościoła i państwa - nieważne czy jego autorem był Jefferson, czyRobespierre (w oparciu o idee Oświecenia) - możemy przedstawić następująco:oto Rzym podpisał umowę, na mocy której - biorąc pod uwagę przyszłośći rzekomą korzyść dla społeczeństwa - przystał na nowy status, status lobbyw społeczeństwie ukształtowanym przez ideologię liberalną i pluralistyczną.ZIMA-2000213


Jednego lobby pośród wielu innych, bez przywilejów, co z uwagi na symetrięmożna by uznać za rezultat korzystny, dopóki nie uświadomimy sobie, że popierwsze, nie istnieje społeczeństwo, którego osią nie byłby jakiś system religijny,czy to materialistyczny, czy naukowy, czy inspirowany ideologią, podrugie zaś - że wśród wielu tak zwanych równoprawnych lobbies zawsze znajdziesię takie, które będzie próbowało zająć miejsce osłabionego lobby kościelnego.W skrócie: jeśli centralnej pozycji w społeczeństwie nie zajmie Kościółkatolicki, to postara się ją zająć inny system religijny: światopoglądhumanistyczny, światopogląd wolnomularski, światopogląd sekciarski, światopoglądliberalny czy socjalistyczny. Te i inne światopoglądy dążą do władzy,tak jak dążył do władzy Kościół w czasach Konstantyna, bo z natury ludzkiejnie można wyeliminować ambicji władzy. Jakakolwiek grupa czy system religijny,które próbują to robić, tworzą społeczeństwo bardziej nietolerancyjnei despotyczne niż Kościół był kiedykolwiek w historii. Lekcję tę, którejwiek XVIII nie wziął pod uwagę, wiek XX opanował za cenę krwawych kultówbałwochwalczych.Od roku 1789 do II Soboru Watykańskiego - przez 170 lat - panowała niewygodnasytuacja, ponieważ „umowa społeczna", którą Kościół „podpisał" jakopartner liberalnego społeczeństwa oraz innych lobbies, nie mogła nie ujawnićniezliczonych sprzeczności. W końcu racja znalazła się po stronieliberalnego społeczeństwa: to nie ono dostosowało się do światopoglądui praktyki chrześcijańskiej, lecz, jako partner silniejszy, zaszczepiło Kościołowii większości wiernych liberalne idee, sposób myślenia i cele. Wskazywaliśmyjuż w innym miejscu na to, że w ciągu wieków XVIII i XIX Kościół próbowałodzyskać swój dawny wpływ, usiłując przyciągnąć do religii francuskich214 FRONDA 21/<strong>22</strong>


filozofów, a potem, kiedy poniósł kompletne fiasko i kiedy rewolucja udaremniławszelkie tego rodzaju dążenia, kontynuował wysiłki, by pozyskać innegrupy interesu: wolteriańską z ducha burżuazję, klasę robotniczą, inteligencję,partie polityczne, dzisiaj zaś prasę i telewizję. Należy stwierdzić, żei te próby nie przyniosły mu sukcesu i że dziś Kościół usiłuje co najwyżej pozbieraćto tu, to tam jakieś resztki. Do tego stopnia, że obecny papież kierujeewangelizację do niezorganizowanych rzesz i do rozczarowanych przedstawicieliTrzeciego Świata, bo Zachód, jak o tym mówią i piszą liczni poważniobserwatorzy od Spenglera i Toynbeego do Marcela Gaucheta, neguje religię,jest zdesakralizowaną częścią świata. Ci sami myśliciele i pisarze twierdzą, żenie ma odwrotu, przynajmniej dopóki - chodzi o bliżej nieokreśloną przyszłość- przemysłowe, hedonistyczne, obojętne społeczeństwo nie znajdziesię w sytuacji kryzysowej. Tymczasem radykalne sekty wykorzystują, rzecz jasna,okazję i wiele z nich atakuje właśnie liberalny modernizm, jak gdybyw przeczuciu kryzysu.To nie paradoks, że w tym rozczarowanym do religii świecie (mówimy0 Zachodzie), który w nic nie wierzy, właśnie w łonie Kościoła spotykamy ludzi(księży, teologów, dyplomatów, zakonników), którzy entuzjastycznie odnosząsię do „umowy", którą Kościół zawarł z liberalnym społeczeństwem1 którą uroczyście przypieczętował II Sobór Watykański. W rozmaitychwypowiedziach księży na łamach czasopism i w telewizji czytamy i słyszymyjak to współczesna epoka i współczesna filozofia wiążą się z demokracją,z liberalizmem, a nawet z krytyką i odrzucaniem przykazań i nauk religijnych,z ignorowaniem dokumentów papieskich. Gdy pojawia się taka skierowanaprzeciwko Rzymowi krytyka, jak ta, którą znajdujemy u francuskiego biskupaGaillota i u niemieckiego duchownego Drewermanna, to zabierająca publicznieZIMA-2000 215


głos mniejszość Kościoła wita ją z radością, jakby te manifestacjesłużyły sprawie religii. U współczesnych księżywięcej dziś wypowiedzi mających uchodzić za „nowoczesne"niż ich możemy przeczytać u Woltera, Diderota, Feuerbachai Comte'a. Bije z nich niepohamowana wręcz radość,że Kościół się potyka i że jego miejsce zajmuje jakiśpowszechny konsensus z nową nauką nowych czasów.Tego „nastroju" - nazwijmy go raczej ideologicznym stanowiskiem- nie zapoczątkował Sobór; dobrze pamiętam wydawanew Niemczech czasopismo „Herder Korrespondenz" czy paryskie„Esprit", amerykańskie „Commonweal", chilijskie „Mensaje" i wiele innych,które na długo przed soborem przygotowywały ów Sobór, zwracając uwagęczytelnika na zacofanie Kościoła i planując przyszłość, kiedy to Kościół jakotaki „odsunie się" i ustąpi miejsca demokracji, marksizmowi, sekularyzacji,w każdym bądź razie możliwie radykalnym „reformom". Było też w modziei przeniknęło do soborowych dyskusji wbijanie klina przez pewnych myślicielimiędzy sprawy istotne i nieistotne (essentiel i nonessentiel). W wynikutego zabiegu to, co podobało się radykalnemu lobby teologów, było zaliczanedo pierwszej kategorii, a co się nie podobało - było odrzucane.Jakie jest wyjście? Jaka jest ostrożna prognoza? Nie ma większego sensu,spoglądając wstecz na historię Kościoła, szukać tam mniej czy bardziej prawdopodobnejdrogi wyjścia z obecnej sytuacji kryzysowej. Każda bowiem sytuacjahistoryczna jest inna niż ta, z którą ją dzisiaj porównujemy. Obecnasytuacja już choćby dlatego jest nieporównywalna, że jest to pierwszy wypadekw dziejach ludzkich społeczeństw, kiedy nastąpiło całkowite zerwaniemiędzy instytucjami świeckimi i religijnymi. „Pałac" i „kościół" rozeszły się,ich interesy w żaden sposób nie dają się pogodzić. Mówimy o swego rodzajuhistorycznym szoku, a konkretnie o takim społeczeństwie, które jest zdanesamo na siebie, które samo dla siebie próbuje ustanawiać prawa, próbujestać się w pełni autonomiczne. Tego oczywiście zrealizować się nie da, jużchoćby z tego względu, że instytucje trwają w czasie, są stabilne, ich interesynie ograniczają się do danej chwili, a ich korzenie otacza szacunek, dyspo-216 FRONDA 21/<strong>22</strong>


nują one nawet pewną mitologią, gdy tymczasem lobby to kwiat jednej nocy,żyje krótko, jego interesy są czysto egoistyczne, nie uwzględniają okolicznościani wymiaru czasu. Silniejszy zwycięża słabszego, nawet jeśli po to wymyślonowelfare state, żeby w pewnych przypadkach móc przywrócić równowagęspołeczną. Dzisiaj byle jakie, szkodliwe bądź frywolne lobby może zająćmiejsce Kościoła i własne interesy prezentować jako politykę wspólnoty.Również na to amerykańska praktyka dostarcza mnóstwa przykładów.Taka sytuacja ma już zresztą miejsce, legalizuje się nawet najbardziej nieludzkiezjawiska, jak skandale seksualne, narkotyki, molestowanie dzieci,„dobrą" śmierć, masowe aborcje, poniżające „rozrywki". Za dawno minionymożna uznać nawet ten czas - chociaż upłynęło zaledwie pół wieku - kiedyJacąues Maritain z entuzjazmem pisał w swoich książkach, że oto wreszciedemokratyczne państwo podejmie zadania postulowane przez Kościół i ślubujewieczny pokój społecznie aktywnej i również samoograniczającej się religii.Maritain żył jeszcze, kiedy właśnie w idealnym, jego zdaniem, społeczeństwiei ustawodawstwie amerykańskim przyjmowano, jedną po drugiej,ustawy godzące w ład moralny, które dziś w imię postępu przejmuje Europa.Książka Maritaina Le paysan de la Garonne z polowy lat 60-tych, a więc wydanajuż po Soborze, to opis zajmujący, a jednocześnie pełen konsternacjii skruchy.Głos Maritaina był jedynie pierwszym sygnałem nasilającegosię trendu, zaczęto bowiem coraz częściej poddawaćkrytyce nie tyle postanowienia Soboru - wśród których byłytakie, które zapowiadały przyszłe katastrofy, masoweodchodzenie od Kościoła i wszczętą przeciw niemu radykalnąkrucjatę - co bulwersujące rozprzężenie wewnątrzKościoła, brak dyscypliny, apostazję i mnożenie się mini--papieży. Teologowie atakujący nieomylność papieża samisiebie mieli za nieomylnych. Mogli to robić tym łatwiej, żemedia cały swój aparat oddały do ich dyspozycji, zapraszającdo otwartej dyskusji żyjących dotychczas na uboczu księży i biskupów.Nawet ten, kto nie był radykałem, czuł pokusę, żeby opowiedziećo swoich „kłopotach" i skrytykować tzw. „średniowieczną" postawę Kościoław sprawach takich jak celibat księży, kapłaństwo kobiet, większa swobodaseksualna czy tolerancja wobec marksizmu. W rezultacie uczestnicy pewne-ZIMA-2000 217


go kongresu, który odbył się na uniwersytecie w Louvain,dostrzegli realizację zasad nauczania Chrystusa w „rewolucjikulturalnej" Mao Tse Tunga.Nie ma powodu, żeby za lobby nie uważać równieżmediów, których ogromna dzisiaj siła stanowi ilustracjęnaszej tezy: kiedy Kościół przyjął status lobby, nietyle przyjął równość, co otworzył drzwi dla religijnegostatusu innych lobbies. Powtórzmy: w każdym społeczeństwieistnieje pewien centralny kult i jeśli pozycji tej niezajmie Kościół, to zajmie ją jakieś inne lobby. Naiwni liberalniideolodzy albo tego nie zrozumieli, albo świadomie to zaplanowali.W ten sposób rozprzestrzeniła się nie tylko powszechnaobojętność, sięgająca tak daleko, że Kościół i religia stały się przedmiotemdrwin i nienawiści, lecz powodująca również uchylanie się instytucji od podjęciaciążącego na nich obowiązku. Od czasów Soboru Kościół traci niezliczonerzesze wiernych, maleje liczba powołań kapłańskich i kurczy się jegoobecność w sferze kultury: w muzyce, architekturze, nauce. Jest prześladowanydlatego, że oddal władzę i co za tym idzie - zrzekł się swojej misji(„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojcai Syna, i Ducha Świętego"). Oddanie władzy spowodowało jedynie, że szukanowego partnera: w liberalnym, zdesakralizowanym społeczeństwie. Bardzomylił się Romano Guardini, kiedy po wojnie oznajmił: oto stało sięmożliwe odrodzenie się wiary i moralności katolickiej!Jednakże w ciągu ostatnich trzydziestu lat sława Soboru nieco wyblakła,nie ulega bowiem kwestii, że co poniektórzy wykorzystują go dla swoich partyzanckichcelów. Krytycy Soboru i jego idei reprezentują szerokie spektrum,pomimo że operujący z „centrali" liberalni księża i lewicowe media inicjująregularne kampanie przeciwko „wstecznikom". Dosyć trudno jednak postawićznak równości między „integrystycznym" biskupem Lefebvrem i kardynałemRatzingerem, jakkolwiek obaj krytykowali poszczególne uchwały Soboru,nową liturgię, tłumaczenie mszału. Kiedy arcybiskup Nowego Jorku,kardynał John 0'Connor, udostępnia swoją katedrę bratu w biskupstwie, AustriakowiAlfonsowi Sticklerowi, żeby celebrował tam tradycyjną mszę dlatysięcy wiernych, nie można mówić o „zacofaniu", lecz o dbaniu o interesyreligijne wiernych wyznania rzymskokatolickiego. Wbrew nostalgii rzeszy218 FRONDA 21/<strong>22</strong>


yłych katolików, katolicy prawdziwi w głębi serca nie podpisali się pod tą„umową społeczną" ani pod resztą wypływających z niej uchwał soborowychoraz interpretujących Sobór. Widać to choćby po tym, że wierni ci opowiadająsię za Rzymem, za papieżem, podczas gdy ich przeciwnicy często brutalnieatakują papieża, zarzucając mu „zacofanie" i „reakcyjne poglądy". Wielkawojna XX wieku toczy się więc nadal również wewnątrz Kościoła i nie mawątpliwości, która strona jest bliższa właściwego wyboru.* * Tak więc z grubsza wygląda sytuacja, trzeba ją jednak zdiagnozować nie tylkow aspekcie wewnętrznych problemów Kościoła, lecz i w szerszym kontekście,w tym smutnym okresie ideologicznych konfliktów. Żyjemy w epoce,w której wielkie instytucje - Kościół, państwo, rodzina, wymiar sprawiedliwości,uniwersytety, świat artystyczny itd. - stopniowo ulegają rozpadowi.Cierpi na tym ich autorytet i maleje szacunek dla siebie samych. Nowoczesnośćpolega między innymi na tym, że jesteśmy świadkami nowego podziałuwładzy, na czym cierpią przede wszystkim tradycyjnie silne instytucje. Niewiadomo dokładnie, dlaczego instytucje te podupadają - podobnie jak instytucjerzymskie, które również były w stadium rozkładu, kiedy ustępowałymiejsca z jednej strony barbarzyńcom z północy, z drugiej zaś - misteryjnymZIMA-2000 219


eligiom południowo-wschodnim. Stwierdzamy w ten sposób jedynie podobieństwo,nie wyciągamy wniosków na użytek naszej epoki.Rozpad instytucji, ich słabnięcie pociąga za sobą zjawisko rozproszenia.Niektórzy mówią o diasporze Kościoła, np. Emile Poulat, francuski badaczKościoła. Jego zdaniem Kościół posoborowy przetrzyma to, co Yves Congarnazwał „kościelną rewolucją październikową" (wszak wielcy buntownicy teżumierają), ale nie wystarczy mu już sił i świadomych celu przywódców, byśmymogli oczekiwać „nowego renesansu", jak chciał Guardini. Papież zajmujesię ostatnimi bastionami, jakie są do zdobycia, głównie ludźmi młodymi.Ale oni, miliony z nich, są ofiarami liberalnej kultury, narkotyków,Michela Jacksona i ogólnego rozprzężenia. Po prostu nie istnieją dzisiaj rzesze,które można by było poderwać do wyprawy krzyżowej. Tymczasem zagrożonajest również zwykła duchowa integralność człowieka, w którą rozlicznetrucizny sączą uniwersytety i media, reklamy i sekty.Katolicka „diaspora" oznaczałaby zatem nie tyle poszerzenie dotychczasowejuniwersalności, co rozproszenie, rozmycie w świecie obcych „wartości",w każdym bądź razie osłabienie, poczucie braku silnego centrum. Wieluzwiedzionych hasłami twierdzi, że papiestwo się przeżyło, bow demokratycznym świecie stanowi ono właściwie jedyny autokratycznysystem, dyktaturę. W średniowieczu także dało się słyszeć podobne śmieszneoskarżenia, wystarczy wspomnieć propozycję Marsyliusza z Padwy, by papieżbył ni mniej, ni więcej tylko cesarskim urzędnikiem i żeby głowa Kościołazmieniała się okresowo. Po Soborze również pojawił się pomysł pełnegoreligijnego ekumenizmu (oczywiste kopiowanie ONZ), wedle którego głównyurząd sprawowaliby kolejno: papież, mufti, tybetański lama, naczelny rabinitd. Ugodziłoby to w samą istotę Kościoła i doprowadziło jedynie do demokratycznejanarchii. Widzimy jednak, że dzisiaj poważni myśliciele, tacyjak Paul Ricoeur i Marcel Gauchet, oznajmiają, że przeżyła się również samademokracja i należałoby wypracować nowy system zasad, w którym możliwebyłoby rzeczywiste respektowanie woli ludu.Powiedzmy raz jeszcze, że pomimo trwania papiestwa, diaspora wydajesię faktem, a nawet znajduje się w centrum uwagi. Na Zachodzie stykam sięz bardzo wieloma grupami, których członkowie, jakkolwiek nie odchodzą odswojego rzymskiego pnia, to jednak sami organizują swoje życie religijne,swoje kontakty i filozofię, znajdując usprawiedliwienie dla swoich poczynań<strong>22</strong>0 FRONDA 21/<strong>22</strong>


w tym, że Sobór każdemu daje takie uprawnienia i że biskupi zajmują się raczejpolityką i socjologią aniżeli nauczaniem, dyscypliną i kondycją duchową.Jeśli zresztą pojawi się taka grupa, to inne środowiska za bardzo nie protestują,bo niemal nie widzi się i nie czuje w takich sytuacjach ręki Rzymu. Powszechnajest opinia, że osłabiona centrala, Watykan, przychylnie traktujetakie nowe grupy, bo one przynajmniej nie sprawiają kłopotów, nie szukająokazji do krytyki. We Włoszech, Argentynie, Stanach Zjednoczonych, Belgii,Francji i wielu innych krajach, istnieją dziś takie trzymające się zasad wiarygrupy katolickie, które są wierne papieżowi, studiują encykliki, historię Kościoła- a jednocześnie stosunki społeczne, sytuację młodzieży i jej potrzeby.Mowa jest zatem o zdrowym zjawisku, należałoby tylko uważać, żeby takastopniowo usamodzielniająca się grupa nie wypracowała sama dla siebieodrębnego systemu i żeby nie powstała w ten sposób jakaś półoficjalna reformacja.Zycie religijne stymulowanejedynie od wewnątrzszybko odrzuca ciężary związanez przynależnością do centralii jej prozaiczne uwarunkowania.Można wówczas stworzyć sektę,a później jakąś inną religię, jakiśnowy anty-Kościół. Zjawisko toma niezwykłą dynamikę w StanachZjednoczonych, gdzie centralnyKościół nigdy nie istniałi gdzie pod wpływem reformacjidzień po dniu powstają nowe „kongregacje": dla kobiet, dla kolorowych, dlamłodych, przez co rodzi się jakiś inny, synkretyczny światopogląd. Tak zdarzyłobysię zapewne w ostatnich wiekach Cesarstwa Rzymskiego, gdyby niepojawili się tacy wybitni ludzie, jak św. Ambroży i św. Augustyn, a na tronienie zasiadł Konstantyn, który potrafił ułożyć i rozwiązać to równanie: tylkojednolity Kościół jest w stanie scalić rozpadające się cesarstwo.Dzisiaj nie ma Ambrożego, Augustyna, Konstantyna czy papieża Grzegorza,to zaś, co jest, to ogarniająca glob ideologia demokracji, w której kłębiąsię małe autorytety, mali polityczni gracze i fałszywi prorocy religijni, dbającyjedynie o własny interes. Ci z radością powitaliby diasporę, bo wówczasZIMA-2000<strong>22</strong>1


Rzym nie byłby w stanie funkcjonować jako główny autorytet moralny. Towłaśnie nazywa się dziś „religijną demokracją". Owi łowcy korzyści, którzymałym nakładem sił i środków w dziedzinie etyki i filozofii obsadzili pozycjequasi-dyktatorów, jako oficjalni mediatorzy w sporze Kościół-społeczeństwo,nie przepuszczą żadnej okazji, by podkreślić w mediach swoje znaczenie.Grozi nam rozłam, schizma w Kościele.Pomimo wszystko jest historycznie niemożliwe, żeby religijność jako takazostała z duszy człowieka wyeliminowana. Nie jest też prawdopodobne,żeby pieniące się pogańskie idee wypełniły pustkę, jaka powstała w wynikuowej umowy społecznej. Są one raczej symptomami zwykłej rozpaczy, przejawamiaktywności intelektualnej i dotykają jedynie malej części elity.W tej prognozie religijnej ważnym czynnikiem jest również fakt, że osłabienie,o którym mowa, jest procesem dotyczącym jedynie Zachodu, a zatem jegogłówna przyczyna tkwi być może w tym, że wiele obiecujące dogmaty liberalnegospołeczeństwa odwracają uwagę od religii i transcendencji. To zapewne tłumaczy,dlaczego tacy wybitni myśliciele jak Mircea Eliade i Carl Gustav Jung,Rene Guenon i Martin Heidegger, z jednej strony, gnieżdżą się na obrzeżachchrześcijaństwa, z drugiej zaś - zgłębiają nauki, znane jako jego rywalki. Podążaza nimi duża liczba zachodniej młodzieży i być może ich wpływowi przypisaćnależy też fakt, że w Burgundii, w kulturalnym i religijnym centrum Europy,gdzie swego czasu budował kościoły i wygłaszał kazania św. Bernard, dzisiajdziałają klasztory obrządku tybetańskiego, mające wielu chętnych, którzyw czasach Cluny poszliby za swoim chrześcijańskim powołaniem zakonnym.<strong>22</strong>2FRONDA 21/<strong>22</strong>


Wiele czynników zatem należy uwzględnić, żeby postawić tezę: Kościółkatolicki wydaje się słabnąć, ale ludzka religijność, która została bez mistrza,nadal jest spragniona wiary i prawdy. To wina - i błąd - tych, którzy już oddziesięcioleci zamiast wiary dają ludziom do ręki kamienie, naiwnie sądzącbyć może, iż epoka ta nie czeka na wiarę, lecz na mgliście zarysowaną sprawiedliwośćspołeczną. Tak w każdym razie głoszą liczni kaznodzieje w błędnymprzekonaniu, że ludzkość przechodzi przemianę (stąd popularnośćTeilharda de Chardin), że zmienia między innymi religię, że chce stworzyćglobalny humanizm i religijny pluralizm. Te fałszywe nauki wszędzie już jednakponoszą fiasko, a ich strzępy zatykają autentyczne źródła wiary.Kryje się w tym wszakże niebezpieczeństwo, bo i dziś - jak zawsze - istniejąreligie dynamiczne, systemy religijne i ideologie, które czekają na to,żeby swoich (religijnych) rywali, a wśród nich przede wszystkim katolicyzm,osłabić i zneutralizować. Taką ideologią był komunizm, dzisiaj jest nią liberalnyhumanizm i religia mahometańska. Nie jest naszym zadaniem poświęcaćim w tym miejscu więcej uwagi, możemy jedynie stwierdzić, że nie działająone w duchu „pluralizmu", że uważają go za porażkę Rzymu, nie zaś za„nową myśl" Watykanu. Czyli że bardzo dobrze wiedzą, iż bez władzy niemożna kierować ludźmi i że wiernym trzeba też dać nadzieję na zwycięstwo.Właśnie tej nadziei brakuje dzisiaj w szerokich kręgach katolików. Przyzwyczajonoich do tego, że w „nowym świecie" (pluralistycznym, humanistycznym,nieskończenie tolerancyjnym) „triumfalizmem" byłoby dążenie doodzyskania centralnej pozycji. Nie tylko dążenie, ale nawet wspominanieZIMA-2000<strong>22</strong>3


o tym. Natomiast inne ideologie i religie robią to otwarcie, często agresywnie,dla nich perspektywa zwycięstwa stalą się bliższa, ich możliwości znaczniesię poszerzyły. Zaakceptowano na przykład, że w Rzymie powstał wspaniały,piękny meczet na chwałę Allaha, głównie z pieniędzy ArabiiSaudyjskiej, a więc ortodoksów, ale na obszarze islamskim nie wolno budowaćkościołów chrześcijańskich. Naiwnością byłoby przypuszczać, że muzułmanin,protestant, żyd, hinduista docenia fakt, iż Kościół wyciągnął do niegoprawicę. Jak pisał po Soborze rabin Berkowitz z Chicago, jest to oznakasłabości. Żydzi do tej pory „triumfowali" nad swoimi przeciwnikami i prześladowcamii teraz też nie potrzebują „dialogu". Nawet bliscy katolicyzmowianglikanie odrzucają propozycję pojednania (wielu ich księży przeszłow ostatnich latach na katolicyzm), a kierujący oficjalnym dialogiem po obustronach nie są w stanie uzgodnić, co ich dzieli. Weźmy choćby wspólnotęz Taize we Francji: od dialogu rozpoczęło się to rokujące wielkie nadziejespotkanie katolików i protestantów, ale potem dialog się urwał, a jedenz przywódców tej grupy, Max Thurian, został katolikiem. Niech to wszystkonie odbiera nikomu odwagi, ale przyznajmy, słowo „dialog" nie jest środkiemmagicznym, jedna ze stron musi ustąpić. Tylko która?Skoro istnieją takie bariery między religiami chrześcijańskimi - patrzrównież problemy Rzymu w stosunkach z Moskwą - to jakaż mroczna rysujesię przyszłość, kiedy to chrześcijaństwo „pojedna się" z laickim humanizmem?Ten ostatni awansował dziś do rangi światowej religii, nauczają gow szkołach (oczywiście pod innym szyldem), uważany jest za neutralny, a zatemza nieszkodliwy i tolerancyjny. Wystarczy jednak przeczytać Manifest humanistycznyczy deklaracje paryskiego Koła Voltaire'a, by wiedzieć, jak zawziętamoże być nienawiść wobec chrześcijaństwa. Człowiek nieoczekiwałby zawieszenia broni, gdyby Rzym nie zasługiwał na to, by wśródjego księży i teologów sformować „piątą kolumnę" pod przewodem - jak toma miejsce ostatnio i datuje się od Soboru - takich postaci jak Hans Kiing,Schillebeeckx, Gaillot, Charles Curran, McBrien, Drewermann czy niektórzypołudniowoamerykańscy księża z kałasznikowami w ręce.I to także składa się na obraz dzisiejszego Kościoła, przynależy do niego,podobnie jak dwa tysiące lat temu rzymskie igrzyska cyrkowe. Wówczas jednakjądra chrześcijańskiej religii bronili wybitni ludzie i święci - jako wiary,jako filozofii i jako instytucji. Pogrążanie się w nostalgii to jednak niepo-<strong>22</strong>4FRONDA 21/<strong>22</strong>


trzebna strata czasu, ponieważ, jak podkreślaliśmy, Kościół nie jest w stanieuwolnić się z więzów umowy społecznej i oddaje pole modernizmowi na warunkachprzeciwnika. Zachodnia ideologia naszej epoki jest wroga instytucjom,preferuje rozdrobnienie, a w imię dialogu inicjuje kampanie przeciwkosakralnej tradycji. Formułując to inaczej, można powiedzieć, że triumfujewrażliwość protestancka, bo przecież reformacja, od Lutra po groteskowesekty amerykańskie (telewizyjni ewangeliści itd.), głosi ciągłą odnowę, nawetwówczas, gdy jej hasło brzmi „Z powrotem ku Ewangelii!". W żadnymrazie nie wolno reformacji lekceważyć, ale nie wypada też zapominać, że z tejgleby wykiełkowała demokracja i że pluralizm nieszczególnie sprzyja podstawowymzasadom religii rzymskokatolickiej. Dialog - owszem, caritas -w każdym razie, ale drobiazgowa analiza doktryny partnera dialogu i niestrudzone,otwarte głoszenie racji Kościoła muszą zarazem być samoobroną.TO MAS MOLNARTŁUM. ELŻBIETA CYCIELSKATekst jest rozdziałem książki Szdzadvegi merleg [Bilans u schyłku wieku],Wyd. Kairos, Budapest 1998.ZIMA-2000<strong>22</strong>5


Nie wierzę, że chrześcijanie mają jakikolwiek interesw bronieniu i wspieraniu idei religijnej wolności i politycznegodobra. A to z tego powodu, że jedynie słusznadefinicja religijnej wolności na gruncie amerykańskiegodyskursu politycznego skazuje ortodoksyjnewyznanie na marginalizację, o ile nie wykorzenia go,jako politycznie znaczącej siły. Ameryka nie ma interesuw krwawym prześladowaniu chrześcijan. Tolerancjajest dużo bardziej efektywnym sposobem i szczególniew ustroju liberalnym odniosła sukces, zjednując sobiechrześcijan zapewnieniami o wsparciu i dobrobycie."TOLERUJĄC"CHRZEŚCIJAŃSTWOA Ż P O M A R G I N A L I Z A C J ĘKENNETH R. CRAYCRAFT IR.1. Cesarz Konstantyn i chrześcijanieW 313 roku naszej ery cesarz Konstantyn wprowadził nową, rewolucyjną taktykęodnośnie problemu chrześcijaństwa w Imperium Rzymskim: podjął onpróbę wyeliminowania jego wywrotowej, rozłamowej obecności, wprowadzającnową ideę „wolności religijnej". W ten sposób rozpoczął „tolerowanie"chrześcijaństwa aż po jego marginalizację, zyskując przy okazji poparcie wyznawcówtej religii. Na tym właśnie polegało przekształcenie religii Chrystusowej(Christianity) w chrześcijaństwo (Christendom), czynem tym Konstantynrozwiązał - warto dodać - kilkusetletni problem. Mniej więcej 1500 lat po<strong>22</strong>6FRONDA 21/<strong>22</strong>


tamtym wydarzeniu chrześcijaństwo restytuowało autentycznie konstantyńskąformę wyznania, kiedy w roku 1791 Amerykańska Karta Praw została dodanado świeżo uchwalonej Konstytucji. Podobnie jak miało to miejscew przypadku wersji oryginalnej, ów nowy konstantynizm zdołał przekonaćchrześcijan, że ich interesy pokrywają się z interesami państwa i że są oni takściśle z nim zjednoczeni, że brak im najmniejszych nawet podstaw, by wysuwaćjakiekolwiek potencjalne podejrzenia pod jego adresem. I podobnie jakw oryginalnej wersji konstantynizmu, oznaczało to w praktyce, że państwomoże nadal dążyć do dominacji, nie obawiając się już osądzenia.Aż do roku 313 jedyną oficjalną polityką państwa wobec chrześcijaństwabyło prześladowanie. Irytująca, fanatyczna sekta żydowska traktowana byłajako zagrożenie dla stabilności Imperium i z tego powodu winna była ulec likwidacji.Oczywiście, poziom i metody prześladowań zmieniały się. Jednakpolityka ta nie przynosiła rezultatu. Jak ujął to Tertulian, „krew męczennikówstała się zasiewem Kościoła". Pomimo prześladowań, a może właśniez ich powodu, chrześcijaństwo w Cesarstwie kwitło. Tak więc, po 250 latachkosztownych i monotonnych prześladowań Konstantyn zdecydował się nazmianę taktyki. Wystarczająco trudno było utrzymywać Imperium w całościnawet bez grożącej rozłamem obecności drażliwych chrześcijan. Raczej więcpo to, aby ich wyeliminować, Konstantyn podjął wysiłek dobicia z nimi targu,które rzeczywiście przyniosło mu oczekiwany efekt. Zamiast zabijać,Konstantyn postanowił chrześcijan oswoić; skłonić do zapomnieniao krnąbrnym świadczeniu przeciwko niemu, poprzez złączenie ich interesówz jego własnymi. Cesarz zapewne zorientował się, że nigdy nie podporządkujesobie chrześcijan grożąc im śmiercią, miał pełną świadomość, co siędziało wcześniej. Lecz podejrzewał, że może będzie mógł osiągnąć ten samcel poprzez tolerowanie ich; może podporządkują mu się, służąc jegointeresom, celom i planom strategicznym, uzależniając swoje wywrotoweświadectwo od jego potrzeb - jeśli zagwarantuje im wolność religijną?Uczynił co zamierzał - i odniósł sukces. I najpełniejszym tego świadectwemnie jest wcale, rzecz jasna niezmiernie ważny, edykt mediolański. Sukcesnowej polityki zobaczymy najlepiej w innym, mniej znanym dokumencie,napisanym przez Konstantyna także w roku 313 i adresowanym do Anuliusa,prefekta Kartaginy, w którym cesarz zapewnia klerowi zwolnienie zesłużby wojskowej: „Jest moim życzeniem, aby ci (...) którzy zwykle zwani sąZIMA-2000 <strong>22</strong>7


klerykami, byli całkowicie uwolnieni od obowiązków publicznych,aby nie byli odrywani od służby Bożej (...), leczraczej aby wypełniali swoją służbę zgodnie ze swoim własnymprawem, bez żadnej przeszkody. Dlatego, że wydajesię, iż kiedy składają oni największe hołdy Bóstwu, największedobra spływają na państwo."Jakie potencjalne zło mogło tkwić w zwolnieniu księży zesłużby w wojsku, policji czy sądzie, po to, aby mogli zajmowaćsię ołtarzem i parafią? Oczywiście, była to rzecz dobra.Ale nie do końca... Do czasów edyktu mediolańskiego niezdarzyło by się nigdy, aby jakiś chrześcijanin pracował nadudoskonalaniem Imperium. Teraz założeniem stało się, żewszyscy dla takiego właśnie celu pracują, a księży zwalnia sięod tego, aby mogli koncentrować się na swoim posłannictwie.Czymże jednak teraz było owo posłannictwo? Konstantyn zjednał sobielojalność chrześcijan nie swoją pobożnością czy religijną żarliwością (prawdopodobnienigdy nie został chrześcijaninem, mimo modlitw jego matki,św. Heleny), ale uczynił to raczej z taktycznej potrzeby, aby położyć kres ichświadczeniu przeciwko przemocy swoich rządów. Konstantyn przypuszczał,że teraz, kiedy będzie w stosunku do nich „tolerancyjny", chrześcijanie dadząteologiczną sankcję (nie mówiąc o wsparciu w ludziach) jego planowi zjednoczeniaImperium przeciwko swemu niegdysiejszemu partnerowi, zdrajcy Licyniuszowi.Krew była droga. Konstantyn potrzebował pokoju w domu, abyprowadzić wojnę na zewnętrz. Tak więc tolerowanie chrześcijan było znaczniebardziej opłacalne niż ich mordowanie. Księża podporządkowali się więccesarzowi i chrześcijaństwo nigdy już nie miało być takie jak dawniej.Jest to przyczyna, dla której po edykcie mediolańskim chrześcijaństwonie było już więcej wolne.Oczywiście, w pewnym sensie, podobnie jak teraz w Ameryce, Kościółw Rzymie stał się „wolny". Chrześcijanie wreszcie mogli się publicznie modlić.W niektórych przypadkach skonfiskowane uprzednio dobra zostały imzwrócone, a pogańskie świątynie zaczęto przekształcać w miejsca kultuChrystusa. Jednak cena tego była niewspółmiernie wielka, a upadek, jaki potemnastąpił - niezwykle głęboki. Kościół bowiem nie był już odtąd wolnyw tym sensie, żeby móc samemu wyznaczać swoją misję, by stanowić ogra-<strong>22</strong>8FRONDA 21/<strong>22</strong>


niczenie potęgi państwa. Taka byia jego nagroda w tym nowym kontrakcie.Teraz misja Kościoła dyktowana była przez potrzeby państwa, a władze kościelnepodporządkowane cesarzowi. Oczywiście, były czasy, gdy to cesarzepodporządkowywali się klerowi. I były także takie okresy, kiedy Kościół byłznacznie potężniejszą instytucją niż państwo. Lecz co praktycznie było jegomisją nawet w tych epokach? Raczej sankcjonowanie mocy i władzy niżświadczenie o Królestwie Bożym.„Wolność Kościoła" nie była już definiowana przez Kościół. Była terazokreślana przez państwo, nie była już więc właściwie wolnością. A stało siętak dlatego, że „wolność religijna", jak każda inna wartość polityczna, determinowanajest przez kontekst, z którego się wyłania. W tym przypadku wolnośćreligijna wprowadzona była w celu zjednania chrześcijan dla celów cesarza.I świadectwo Kościoła o przemocy ziemskich potęg niemal całkowicieznikło. Religia była teraz „wolna", lecz tylko jako zdefiniowana przez władzęi na warunkach, które władza jej wyznaczała. Ceną owej wolności było to, żechrześcijaństwo stało się narzędziem Imperium, by mogło ono osiągnąćswoje cele. Krytyczny dystans konieczny dla Kościoła, aby pozostał on na pozycjisędziego Imperium - upadł. Konstantyn postępował jak chciał, uspokojonyświadomością, że wywrotowe świadectwo chrześcijaństwa zostało „utolerowane".2.Wolność religijna nie istniejeWarto porównać cytowane wyżej słowa Konstantyna z następującymi: „Pośródwszystkich skłonności i zwyczajów, które prowadzą do politycznego dobrobytu,religia i moralność są niezbędnymi podporami (...) Rozum i doświadczeniepodpowiadają nam, że nie można oczekiwać, by moralnośćnarodu mogła przetrwać bez religijnych zasad. Jest elementarną prawdą, żecnota lub moralność są koniecznymi źródłami ładu demokratycznego. Regułata obowiązuje z większą bądź mniejszą siłą w odniesieniu do każdego rodzajuwolnej władzy." Oto inny przykład przywódcy politycznego, który uznałi ogłosił religię narzędziem rządu. Nie prawdziwość tej czy innej religii, ale jejużyteczność - oto powód, dla którego chcemy, aby była ona „wolna". I oczywiście,owa użyteczność służyć ma celom i potrzebom władzy. Wniosek jestjasny: religia, która nie przedkłada dobra państwa - włączając w to równieżZIMA-2000 <strong>22</strong>9


państwo wolności religijnej, które sprywatyzowałoreligię - nad dobro własne, jest religiąniedozwoloną. Religia ma zadanie: tak,owszem, i polega ono na wspieraniu i w dalszejkolejności - rozwijaniu celów państwa.Lecz jako narzędzie państwa musi być onaprzez nie wyprodukowana i winna działaćzgodnie z jego potrzebami.Słowa wyżej cytowane pochodzą od George'aWashingtona, ojca-założyciela, z jegoWystąpienia Pożegnalnego. Dla Washingtona,podobnie jak dla Konstantyna, „wolnośćreligijna" jest częścią większej historii politycznej,która nadaje wolności religijnej znaczeniei z którego nie może się ona wyplątać. Wolność religijna nie jest wolnościąKościoła do określania i pełnienia swojej własnej misji. Wolnośćreligijna to raczej „mit", wymyślony w celu określenia i utrzymania zręcznejkonfabulacji o amerykańskiej demokracji liberalnej. Nie ma takiej rzeczy jak„wolność religijna". Są tylko teorie wolności religijnej, rozwijane i ochranianeprzez rządzące elity dla ich własnych celów i zamierzeń.W pewnym sensie jest to sytuacja bardzo niepokojąca dla osoby wierzącej:jej religia, zredukowana do narzędzia władzy, traci integralność swojejwłasnej misji, wymagającej wszak oceniania władzy, której oto właśnie zostajepodporządkowana. W innym sensie jednak nie ma z tym tak wielkiegozmartwienia, gdyż nie istnieje coś takiego, jak wolność religijna. Jest to miti życząc sobie, żeby było inaczej, nie sprawi się, by stal się on prawdą. Wolnośćreligijna jest właściwie jednym z zuchwałych założeń współczesnego liberalizmu- sformułował on zespół obiektywnych, naturalnych zasad, napodstawie których mogą być wydawane obiektywne, uniwersalne sądy. Takwięc wolność religijna - zgodnie z założeniami liberalizmu - jest wartościąuniwersalną, pożyteczną tak dla ateistów, jak i dla księży. Zgodnie z wielkimliberalnym mitem jest ona neutralną instytucją, zbiorem procedur, a nie dobremsamym. W rzeczywistości jednak coś takiego po prostu nie istnieje.„Wolność religijna" jest podporządkowana dobru władzy, dla której zostaławynaleziona, i jako taka - nie jest żadną wolnością.230 FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


3. Katolicy do Rzymu!Pierwszym dogmatem liberalnego mitu wolności religijnej jest przeniesienieakcentu z wolności Kościoła na wolność indywidualną. Zgodnie ze swoimogólnym programem atomizacji ludzkiego życia, liberalizm powiada najpierw,że prawdziwa wolność religijna nie zasadza się na prawachKościoła do czynienia tego, co musi on zgodnie z własnądoktryną bądź tradycją czynić, ale raczej związana jestz prawami osoby ludzkiej do działania w zgodzie z dyktatemjej własnego sumienia. Kiedy więc Kościół, działając w zgodzieze swoją wolnością, staje na przeszkodzie wolnemu aktowiindywidualnej świadomości - w pojęciu liberalnego mitunarusza on wolność religijną. Nie tylko więc państwo nietroszczy się o zbawienie duszy człowieka - w liberalnym micietakże Kościół nie ma prawa tego robić. Kościół, którymiałby tę śmiałość, by określać, w jaki sposób jego członkowiemają wierzyć i jak się zachowywać, naruszałby amerykańskimit wolności religijnej. Jest to najbardziej widocznewtedy, gdy Kościół naciska na swoich członków, aby sprzeciwilisię akceptowanej politycznie bądź prawnie opinii. Amerykański mit domagasię, aby wyrażanie prywatnych opinii - szczególnie religijnych - dozwolonebyło publicznie tylko w granicach przezeń zakreślonych.Niepodporządkowanie się tym ograniczeniom powoduje wystawienie się naryzyko publicznej cenzury.Widzimy ją na przykład wtedy, kiedy katolicki biskup ośmiela się dawaćmoralne instrukcje katolickim politykom i oczekuje od nich podporządkowaniasię tym zasadom we wszystkich sferach życia, od publicznej po prywatną.Głośny przykład miał miejsce w roku 1990, kiedy to arcybiskup NowegoJorku, kardynał John 0'Connor, napisał w archidiecezjalnej gazecie „CatholicNew York", co następuje: „Kiedy dostrzega się, że katolicy nie tylko traktująz lekceważeniem naukę Kościoła w kwestii aborcji, ale przyczyniają siędo wzrostu liczby zabiegów, głosując za pozwalającymi na nie prawami albopozwalając na wykorzystywanie na zabiegi publicznych funduszy, biskupimogą zdecydować, aby - dla wspólnego dobra - ostrzec takich katolików, żeryzykują oni ekskomunikę. Kiedy to nie pomoże, biskupi będą musieli roz-ZIMA-2000 231


ważyć czy jej nałożenie jest jedynym rozwiązaniem." Jakodeklaracja nauczania Kościoła, słowa kardynała są w rzeczywistościgodne odnotowania ze względu na ich zadziwiającąostrożność i roztropność. W końcu przywołuje on chyba dlanikogo w obrębie kościelnego nauczania nie kontrowersyjnypostulat, mówiący, że głoszenie doktryn przeciwnych kościelnemunauczaniu grozi popadnięciem w ekskomunikę.Przez wieki jedną z podstawowych zasad kościelnego nauczaniabyta ta, iż rozmyślne zbłądzenie doktrynalne -w kwestiach będących przedmiotem nauczania biskupów -jest nawet bardziej poważną kwestią niż upadek moralny.Takie świadome błądzenie zawsze było warunkiem wystarczającymdo wykluczenia ze społeczności Kościoła.Chociaż było to więc najzwyczajniejsze twierdzenie w kościelnymnauczaniu, esej 'Connor'a spowodował publiczną i polityczną burzę,ponieważ naruszył mit amerykańskiej wolności religijnej. „The NewYork Times" złowieszczo komentował, iż kardynał - sugerując, by katoliccypolitycy byli posłuszni katolickim nauczycielom - „atakuje i niszczy pakt tolerancyjny,który pozwala funkcjonować amerykańskiej demokracji". Wewcześniejszym komentarzu „Time" stwierdzał: „Wymuszać religijną dyscyplinęw sferze publicznej znaczy narażać na zniszczenie kruchą równowagę,którą Amerykanie różnych wiar i przekonań wznieśli z cegieł Konstytucji połączonychzaprawą tolerancji".Innymi słowy, Kościół katolicki będzie tolerowany tylko tak długo, jakdługo nie będzie stawiał żadnych żądań sumieniom swoich członków,w szczególności, gdy będą oni mieli okazję wypróbować swoje sumieniaw izbie ustawodawczej („Przestań naciskać na katolickich urzędników pracującychnad tym, aby łączyć, a nie dzielić nasze społeczeństwo" - nakazywał„The New York Times"). Powodem furii jest fakt, że takie żądania uważane sąza sprzeczne nie tyle z jakąś konkretną opcją polityczną, ile z podstawową zasadąamerykańskiej wolności religijnej. „Times" dawał niedwuznacznie dozrozumienia, że poprzez takie obwieszczenia, jak to kardynała 0'Connora,amerykańscy biskupi bliscy są naruszenia Konstytucji USA. Najklarowniej dałtemu wyraz Burt Neuborne, profesor prawa z New York University, cytowanyprzez „Washington Post". Kardynał 0'Connor - powiedział Neuborne -232 FRONDA 21/<strong>22</strong>


„dokona! większych zniszczeń w religijnej tolerancji naszego społeczeństwaniż sam przypuszczał. Kiedy zajmujesz publiczne stanowisko,nie jesteś już żydem ani katolikiem. Jesteś Amerykaninem."Być może najbardziej histeryczną odpowiedź dał DavidBoldt z „Philadelphia Inquirer": „Nadszedł czas, aby zastanowićsię nad tym, czy biskupi mają pełną świadomość ryzyka, najakie się narażają. Ich poczynania wykazują zupełny brak zrozumieniadla tego, jak delikatna sytuacja panuje w stosunkachpomiędzy Kościołem katolickim a państwem w Ameryce.Rzymski Kościół katolicki, nie należy o tym zapominać, jestcałkiem dosłownie instytucją nie-amerykańską. Jest niedemokratyczny.Poglądy Kościoła (...) są zdecydowanie sprzecznez tymi, które wyznaczają prawo amerykańskiego świeckiegospołeczeństwa. A jego podstawowe strategie polityczne ustanawianesą w Watykanie, w Rzymie."Gołym okiem widać, jak mroczna i nikczemna nietolerancjakryje się za tymi słowami. Niemniej jednak, chociaż poszczególne określeniabrzmią złowróżbnie i podle, opinia ta jest całkowicie ortodoksyjnaw obszarze mitu o amerykańskiej wolności religijnej. Boldt ma rację w trzechsprawach. Po pierwsze, w Ameryce panuje świecka kultura polityczna, któraz umiarem toleruje religię, ale tylko w obrębie określonych granic, którychlegitymizacja nie podlega religijnemu wartościowaniu ani osądowi. Po drugie,Kościół katolicki jest faktycznie instytucją niedemokratyczną i jako takinie poddaje swoich dogmatów otwartej debacie. Jest to zresztą cecha, którałączy katolicyzm z amerykańskim mitem, który demokratyczny jest tylkoz nazwy. Dogmat katolicki nie jest ustalany na podstawie plebiscytu, a katolickadyscyplina jest hierarchiczna i autorytatywna. I po trzecie, tak dalekojak sięga konstytucyjna zasada „umowy", Kościół katolicki jest instytucjąnie-amerykańską. Nie można powiedzieć, że jest instytucją anty-amerykańską,ale raczej - że jego samoświadomość i struktura są w znaczącym stopniuróżne od amerykańskiej samoświadomości i ustroju. Kościół katolickijest instytucją, która sprzeciwia się (czy raczej: winna się sprzeciwiać) specyficznemuamerykańskiemu uprzedzeniu, głoszącemu, iż poglądy religijnenie mogą być wyrażane w życiu politycznym, jeśli podważają one amerykańskimit wolności religijnej.ZIMA-2000 233


Oponenci na powyższe uwagi mogą odpowiedzieć, że są to zaledwie opinieprofesorów prawa lub postępowych pisarzy, a nie sformułowania prawne.Twierdzenie takie nie jest do końca prawdziwe, i nawet w swoim zakresie- nie unieważnia ona problemu. Nikt nie może zanegować faktustopniowego ustanawiania praw tworzących dziś Konstytucję, jej odczytywaniaw rozwinięty lub zmodyfikowany sposób w kontekście nowych okolicznościczy też ustanawiania praw, które nie dość, że w oczywisty sposób niemają uzasadnienia w świetle Konstytucji, to dodatkowo jeszcze są nie doprzyjęcia dla pewnej części populacji. Opinie w rodzaju tych wydawców „Time^",Davida Boldta czy prof. Neuborna mówią o naruszaniu przez Kościółzasad Konstytucji. W kraju, gdzie perswazja jest metodą uprawiania politykii zmieniania prawa, gdzie siła sprawcza mitów powszechnych jest zazdrośniestrzeżona, nie można zakładać, że opinie takie w przyszłości nie będą miałyza sobą mocy prawnej.Rozważamy na przykład sprawę Romer kontra Evans w Sądzie Najwyższym,w której prawo wykluczające specjalne rozważanie kwestii orientacjiseksualnych w przypadku skarg o dyskryminację zostało odrzucone, cow istocie uczyniło z homoseksualistówgrupę chronioną, razem z kobietamii Afro-Amerykanami. SędziaAnthony Kennedy, katolik,napisał, że „to prawo, wydaje się, dasię wytłumaczyć tylko niechęciąw stosunku do klasy, której dotyczy;i nie ma ono żadnego racjonalnegozwiązku z prawnym interesem państwa".Sędzia Antonin Scalia, gwałtowniez nim polemizując, pisał, żeKennedy w swoim liście do Sąduprzypisywał nieracjonalność i nienawiśćtym, którzy trzymają się moralnychzasad, znajdujących się w samym sercu ewangelicznej i katolickiej naukiodnośnie seksualności. W przypadku sprawy Romera taka moralna opinia wyłączonajest poza rzeczywistość racjonalności prawnej. I oczywiście, stanowisko,które Kennedy wyszydza, jest zazwyczaj, a pewnie i zawsze, motywowa-234 FRONDA 21/<strong>22</strong>


ne względami religijnymi. Tak więc religijne względy są usunięte z sądu dosłownie- ale i w przenośni, jako logiczne argumenty - jako nieracjonalne.Jak na ironię, logika limitowania wolności Kościoła łatwo może być rozciągniętana wolność indywidualną, którą tak ewidentnie chroni PierwszaPoprawka. Jeżeli Kościół może nie nalegać na to, aby jego członkowie, którzysą ustawodawcami, sprzeciwiali się, powiedzmy, prawu do aborcji z powoduzasad wiary, to jednostki, które sprzeciwiać się będą temu prawu, żetak powiem, indywidualnie, opierając się na nauce Kościoła, też mogą potencjalniebyć wykluczone z gry politycznej. Rozważmy dla przykładu reakcjęnowojorskiego kongresmana Georga J. Hochbruecknera na artykuł biskupa:„Jeżeli pójdziemy logicznie za rozumowaniem biskupa, skończy się to tym,że nie będzie katolickich reprezentantów w rządzie. Jeżeli szedł będziesz zanauką Kościoła, zostaniesz pokonany, bo będziesz pionkiem papieża. Jest topozycja z góry skazana na porażkę, w którą się takim wystąpieniem wpuszczapolityków." Tak więc, w imię obrony wolności religijnej jednostki, jejwolność indywidualna zostaje ukrócona. Myślę, że teraz jest już oczywiste,iż celem tej sytuacji nie jest ekspansja religijnej wolności, ale ochrona państwaprzed religijnym wpływem.I to jest, podsumowując, rzeczywista istota klauzuli religijnej PierwszejPoprawki; nie jest nią ochrona wolności Kościoła czy też jednostki religijnej,lecz ochrona państwa przed wpływem Kościoła lub religijnych jednostek. Jakdługo ani Kościół, ani pojedynczy wierzący nie odważą się osądzać prawnychuzasadnień ustroju bądź poszczególnych praw, lecz będą działać w obrębiesystemu na jasno określonych religijnych podstawach, tak długo będą cieszyćsię tolerancją; wolność religijna służy wtedy zaledwie jako ochrona celówpaństwa. Lecz kiedy tylko Kościół bądź jednostka naruszają granice wyznaczoneprzez „umowę tolerancyjną", państwowa ochrona przed poglądamireligijnymi zagwarantowana w Pierwszej Poprawce wymaga, aby owe poglądybądź, co gorsza, aktywność religijna - zostały odwołane.Tak więc np. ortodoksyjne chrześcijaństwo znajduje się w podwójnym niebezpieczeństwie.Po pierwsze, narusza zasadniczy mit wolności religijnej, głosząc,że wolno mu dyscyplinować sumienia swoich wiernych. Kościół utrzymuje,że wolność religijna jest wolnością Kościoła. Po drugie, Kościółutrzymuje, że jego wierni i posłuszni członkowie muszą mieć zapewnione pełneuczestnictwo w procedurach politycznych, nawet jeśli na ich głosowanieZIMA-2000 235


miałoby wpływ nauczanie kościelne, które albo wpływa na nie-chrześcijan, albopodkopuje konieczne dla istnienia państwa mity i rytuały, albo i jedno,i drugie. Kościół narusza więc zarówno zasadę Pierwszej Poprawki, jak i sposobyjej realizowania.4. Amerykańskie mity, amerykańskie złudzeniaCztery mity - w sensie rzeczy, które są po prostu nieprawdziwe - współtworząceliberalną mitologię domagają się rewizji.Pierwszy, propagowany zazwyczaj przez wierzących, mówi, że ustanowienieStanów Zjednoczonych było podszyte głęboką religijnością i to gwarantujenajwyższy możliwy szacunek i wolność dla wyznań, w szczególnościortodoksyjnego chrześcijaństwa,oraz że jako takie istotnie postrzeganebyć musi jako faworyzowaniereligii przed niereligijnością. Mimoże nie można zaprzeczyć, iż ludziew okresie ustanawiania Amerykibyli głęboko religijni, to jednak niejest to konstatacja tożsama z twierdzeniem,że polityczne i prawne instytucjewzniesione w tamtym czasiebyły same w sobie wytworem przekonania religijnego lub nawet że byłyz nim zgodne.Drugi mit uznaje świecką zasadę ustanawiania i ją gloryfikuje, lecz błędniezakłada, że pozwala ona osobie ortodoksyjnie wierzącej na wolność tegosamego stopnia i rodzaju, co osobie religijnej liberalnie bądź świeckiej.W istocie ci, którzy uznają pierwszy mit, argumentują, że przy ustanawianiuszczególnie starano się zapewnić osobie religijnej silne, szerokie i trwałe instytucjonalneuzasadnienie wolności religijnej i że naruszenie tej reguły jestrównoznaczne z zaprzeczeniem zasadzie wolności religijnej. Ci zaś, którzywyznają drugi mit, argumentują - słusznie, jak mniemam - że powyższa wizjaustanowienia jest błędna, i dodają, że miało ono w rzeczywistości charakterświecki i odbywało się w myśl świeckich intencji. Mylą się oni jednak,utrzymując, iż ortodoksyjni wierzący mają taką samą wolność polityczną236 FRONDA 21/<strong>22</strong>


i pozycję prawną jak niewierzący albo nawet ci wierzący, którzy mniej zasadniczopodchodzą do kwestii religijnych.Trzeci mit polega na przekonaniu, że wolność religijna możliwa jest w jakimkolwiekze współczesnych ustrojów politycznych. Pierwszym i fundamentalnympriorytetem każdej władzy, włączając w to także i amerykańską,jest żarliwa ochrona swoich zasad, rytuałów i instytucji. Jedna z tych zasadwiąże się z religijną obojętnością.Przez „obojętność religijną" rozumiem przywiązywanie się do jednegorodzaju doktryn religijnych, lecz bez podzielania silnie związanej z nimi idei,mówiącej, iż przynależność do jednych wyklucza „prawdę" doktryn rywalizującychbądź przeciwnych. Ktoś może wszak wierzyć w to, że religia mapewną wartość dla ludzkiego życia, i jednocześnie niewielka to dla niego różnica,jaką religię wyznaje; trwa to dopóty, dopóki „obojętność religijna" jestdlań zasadą postępowania. Wiara religijna, która zakłada odrzucenie prawdziwości(definiowanej jako wartość użyteczna dla jednostki i jednocześnienieistotna dla życia politycznego)innych wyznań religijnych, jest egzotycznymintruzem w realiachobojętności religijnej. Można to zilustrowaćpowiedzonkiem ThomasaJeffersona, że to, w jak wielu bogówwierzą jego sąsiedzi, ani go nie zubaża,ani nie czyni mu szkody. Przekonaniareligijne nie są istotne dlapytań o politykę czy ustrój. Bo przekonania religijne, jak przyjęło się sądzić,z racjonalnego punktu widzenia są z definicji wykluczone.Czwarty mit, który musi zostać rozwiany, mówi o tym, że wierzący są najlepszączęścią ustroju takiego jak amerykański, który to ustrój z tak wielkimsukcesem rozpropagował swój mit o religijnej obojętności lub, co więcej, żeustrój taki jest wytworem chrześcijaństwa. Dla chrześcijan przypuszczenie, żemamy te same „prawa", aby cieszyć się wolnością, jak każdy inny, jest w istocieuprzedzeniem zapożyczonym z przeciwnego im, liberalnego mitu. I kiedyKościół także akceptuje to uprzedzenie, akceptuje zarazem jego filozoficznei polityczne podstawy. W konsekwencji będzie musiał dać teologiczną sankcjęmitowi, który skazuje ortodoksyjną wiarę w Ameryce na marginalizację.ZIMA 2000 237


Innymi słowy, nie wierzę, że chrześcijanie mają jakikolwiekinteres w bronieniu i wspieraniu idei religijnej wolności i politycznegodobra. A to z tego powodu, że jedynie słuszna definicjareligijnej wolności na gruncie amerykańskiego dyskursupolitycznego skazuje ortodoksyjne wyznanie namarginalizację, o ile nie wykorzenia go, jako politycznie znaczącejsiły. Ameryka nie ma interesuw krwawym prześladowaniu chrześcijan.Tolerancja jest dużo bardziej efektywnymsposobem i szczególnie w ustroju liberalnymodniosła sukces, zjednując sobiechrześcijan zapewnieniami o wsparciu i dobrobycie.Amerykański liberalizm pragnie rozproszyć i zdelegitymizować chrześcijaństwo.Znaczące amerykańskie ugrupowania religijne romantyków, gnostyków,pelagian - nie sprzeciwiają się idei liberalnej, są raczej jej wytworem.Stan amerykańskiego Kościoła protestanckiego, a w coraz większym stopniudotyczy to i katolicyzmu, jest papierkiem lakmusowym liberalnego mitu.Lecz nawet ci chrześcijańscy myśliciele, którzy serio traktują wymaganiawiary, są często jego nieświadomymi uczestnikami, poszerzając jego destrukcyjneoddziaływanie, gdy twierdzą, że Ameryka sprzyja chrześcijaństwu i dlategomusi otrzymać sankcję teologiczną. Chrześcijanie nie mają swego interesuw argumentowaniu za „wolnością religijną", ponieważ jest ona częściąwiększej politycznej teorii, ustanowionej po to, aby pozbyć się niepodporządkowanychświadków wyznania ortodoksyjnego.Nie istnieje żaden argument za wolnością religijną, jeżeli rozumie sięprzez nią liberalny mit absolutnej politycznej i prawnej neutralności, a co zatym idzie - równą wolność dla wszystkich. Wybór pomiędzy liberalizmema ortodoksją nie jest wyborem pomiędzy intelektem a dogmatem; jest to raczejwybór pomiędzy rywalizującymi ze sobą dogmatami; można to ująć jeszczeinaczej: jest to wybór pomiędzy różnymi opartymi na tradycji racjonalizacjami.W obu - i w liberalizmie, i w ortodoksji - kategorie i okolicznościmuszą być zaakceptowane przez dyskutantów jako „rozsądne"; a co uchodziza rozumne, uchodzi zarazem za usankcjonowane intelektem. A co uchodziza usankcjonowane intelektem, staje się twierdzeniem zgodnym z dyskursemspołeczności, w której toczy się dialog. W obrębie liberalnej wolności238 FRONDA 21/<strong>22</strong>


eligijnej nie ma miejsca na chrześcijan, ponieważ nie sytuują się oni w tradycji,która czyni tę liberalną wolność „racjonalną".Katolicka idea wolności religijnej nie jest ani zainteresowana, ani zdolnado chronienia tego rodzaju nierozróżnialnej wolności religijnej, której liberalizm- fałszywie - ogłasza się obrońcą, ponieważ zasada katolicka uznaje,że taka idea w politycznej wspólnocie pluralistycznych społeczeństw nie jestani możliwym, ani idealnym dobrem, ku któremu się zmierza. Podobnie jakliberalizm, katolicyzm zainteresowany jest w ustanowieniu wolności dla siebiei na swoich własnych warunkach; alew przeciwieństwie do liberalizmu, katolickaidea podejmuje wysiłki, aby ugruntowaćpolityczno-religijne pochodnewolności dla wyznań doń nie należącychna bazie ich własnej teologii. Nie stawiajednak żądań, aby ta pochodna wolnośćzostała koniecznie zrelatywizowanai ograniczona przez właściwą mu kościelną,poprzedzającą wolność, jakogwarantowaną przez Boga. Nie stawiateż żądań, by posiadać jakieś neutralne zasady. Lecz właśnie to katolickie obstawanieprzy tezie, że własna wolność Kościoła jest pierwotna, odróżnia gozdecydowanie od liberalizmu. Liberalizm także gwarantuje najwyższy poziomwolności religijnej dla swoich członków, a jednocześnie toleruje obcychw obrębie dokładnie strzeżonych granic. Katolicka idea jest po prostu bardziejuczciwa w przyznaniu niemożności ochrony, zasadniczo, absolutnejrówności religijnej dla wszystkich ludzi.Chrześcijanie nie mają interesu w poszukiwaniu politycznej zasady, któraułatwia niewiarę w Chrystusa; ich celem jest raczej nakłanianie do wiarypoprzez świadczenie o zmartwychwstaniu Chrystusa, który, jak wierząchrześcijanie, relatywizuje wszystkie teorie polityczne i który nakazuje ludziomnie przywiązywać się do nikogo - w rzeczywistości przywiązujemy siętylko do Jezusa Chrystusa jako Króla. Jest to kontekst, w którym StanleyHauerwas i Michael Baxter CSC konkludowali ostatnio, że możemy zostawićproblem państwa i Kościoła „całkowicie nierozwiązanym". Jeśli okolicznościtego wymagają, by zadaniem teologa stało się wydanie teologicznej aproba-ZIMA-2000 239


ty konkretnemu reżimowi, to opinia powyższa jest dlań - a także dla ludzi,mówiąc ogólnie, wierzących - mandatem, by z postawionego się zadania niewywiązywać. Historia prób rozwiązania tej kwestii to dzieje podporządkowywaniaprzez ludzi wierzących integralności ich wiary - interesom władzy politycznej.Nie można powiedzieć, że teologiczne powołanie zwalnia nas od trudnychzmagań o znalezienie koherentnej polityczno-filozoficznej teorii, dziękiktórej członkowie Państwa Bożego będą mogli pojąć swoje miejsce w rzeczywistościPaństwa Ziemskiego. W rzeczywistości jest to właśnie dążenieliberalizmu, aby wszystkie tego typu kwestie odłożono do lamusa, ustanowionegona warunkach i prawach dyktowanych przez liberalizm. I właśnietaka sytuacja zmusza chrześcijan, by byli wysoce podejrzliwi w stosunku dotego typu „rozwiązania" i aby pracowali pilniej nad znalezieniem bardziejadekwatnej teorii, właściwej dla ich własnej wiary.Konkludując, nie istnieje coś takiego jak wolność religijna, ponieważ niema nic takiego jak neutralne politycznie lub filozoficznie zasady, na podstawiektórych o wolności takiej można by orzekać. Amerykański mit o wolnościreligijnej jest równie fałszywy jak silny.KENNETH R. CRAYCRAFT JR.TŁUM. KRZYSZTOF KOEHLERTekst opublikowano w „New Oxford Review" 1999, nr 4Śródtytuły pochodzą od tłumacza240FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


Odkryłem, że kwestia, czy pozostać przy wierze protestanckiej,w ogóle już nie istnieje. Istniała po prostu kwestia,czy pozostać przy protestanckiej niezgodzie. Stwierdziłem,ku mojemu bezgranicznemu zdumieniu, żebardzo liczni liberałowie wciąż ochoczo sieją protestanckąniezgodę, choć dawno już stracili protestancką wiarę.GILBERT KEITH CHESTERTONNa pierwszej stronie pewnej gazety codziennej ukazał się niedawno artykułpoświęcony Nowej Liturgii 1; nie żeby miał o niej wiele nowego do powiedzenia.Jego treść sprowadzała się do powtórzenia po raz dziewięć tysięcydziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty, że zwyczajny Anglik potrzebuje religiibez dogmatów (cokolwiek to może oznaczać) i że wszelkie spory na tematykościelne to rzucanie grochem o ścianę, czy to z jednej strony, czyz drugiej. W tym miejscu autor artykułu przypomniał sobie nagle, że nie wolnozrównywać obu stron, bo a nuż zostanie to odebrane jako drobne ustęp-242FRONDA 21/<strong>22</strong>


stwo wobec katolików albo uwzględnienie jakiejś katolickiej racji. Czym prędzejsię więc poprawił i w dalszym toku wywodu zasugerował, że choć wiaraw dogmaty jest zła sama w sobie, to jednak koniecznie należy wierzyćw dogmaty protestanckie. Zwyczajny Anglik (ta użyteczna postać) mimoniechęci do wszelkich różnic religijnych żywi przekonanie, że jego religia konieczniemusi nadal różnić się od katolicyzmu, uważa bowiem (wedle autoraartykułu), że „Brytania jest protestancka tak jak morze jest słone".Spoglądając z rewerencją na głęboki protestantyzm pana Michaela Arlena2,pana Noela Cowarda albo najnowszego murzyńskiego tańca w Mayfair, czujemyjednak pokusę, by zapytać: „Jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić?"A ponieważ z powyższego cytatu możemy logicznie wywnioskować, że lordBeaverbrook, pan James Douglas, pan Hannen Swaffer i wszyscy ich naśladowcysą w gruncie rzeczy surowymi i nieugiętymi protestantami (zaś protestanci,jak wiadomo, słyną z dociekliwego i zapamiętałego studiowania Pisma,w czym nie przeszkodzi im żaden ksiądz ani papież), możemy sobie pozwolićna interpretację tego stwierdzenia w świetle innego, mniej znanego cytatu. Nieda się wykluczyć, że gdy porównywali protestantyzm do morskiej soli, prześladowałoich mgliste wspomnienie fragmentu, w którym ten sam Autorytet mówiło jednym świętym źródle, pełnym wody żywej, dlatego tak nazwanej, żenaprawdę daje życie i zaspokaja pragnienie ludzi; w odróżnieniu od rozmaitychsadzawek i bajorek, bo kto się z nich napije, znowu będzie pragnął. A przytrafiasię to niekiedy osobom, które wolą pić słoną wodę.Być może nazbyt to prowokujący początek dla wyznania moich najgłębszychprzekonań, ale z całym szacunkiem trzeba wskazać, że prowokacja wyszłaod protestantów. Kiedy protestantyzm z niezmąconym spokojem oznajmia,że sprawuje powszechny rząd dusz, w stylu Brytanii panującej nadmorzami, wolno odpowiedzieć, że kwintesencja takiej właśnie soli zalega grubąwarstwą na dnie Morza Martwego. Protestantyzm przypisuje sobie władzę,jaką w chwili obecnej nie może się poszczycić żadna religia. Od niechcenia zawłaszczamiliony agnostyków, ateistów, hedonistycznych pogan, niezależnychmistyków, badaczy fenomenów parapsychicznych, teistów, teozofów, wyznawcówwschodnich kultów i przeróżnych wesołych koleżków żyjących jakote bydlęta, które zginą. Udawanie, że wszyscy ci ludzie są protestantami, toobniżanie prestiżu i znaczenia protestantyzmu. To sprowadzanie protestantyzmudo samej tylko negacji - a sól nie jest negacją.ZIMA-2000243


Przyjmując ów artykuł za probierz obecnych problemów z dokonywaniemwyborów religijnych, stajemy twarzą w twarz z dylematem dotyczącymtradycyjnej religii naszych ojców. Protestantyzm, jak go tu rozumiemy, jestczymś albo pozytywnym, albo negatywnym. Jeśli jest pozytywny, jest bezwątpienia martwy. Na ile stanowił system konkretnych, specyficznych wierzeń,na tyle odszedł do lamusa. Praktycznie nikt dziś nie wyznaje autentycznejdoktryny protestanckiej - a już z pewnością nie protestanci. Do tegostopnia stracili wiarę we własną religię, że niemal z kretesem zapomnieli, naczym polegała. Gdyby zapytać współczesnego człowieka, czy zbawienie duszyosiąga się wyłącznie dzięki teologii, czy też dobre uczynki (na rzecz ubogich,dajmy na to) pomagają nam na drodze do Boga, człowiek współczesnyodpowie bez wahania, że milsze są chyba Bogu dobre uczynki niż teologia.Byłby najpewniej bardzo zdumiony, gdyby mu powiedzieć, że przez trzy stuleciawiara w samą wiarę cechowała protestantów, podczas gdy wiara w dobreuczynki stanowiła haniebny wyróżnik niegodziwych papistów. ZwyczajnyAnglik (aby znów przywołać naszego starego znajomego) nie żywiłby dziśnajmniejszych wątpliwości, która strona miała słuszność w długim sporzemiędzy katolicyzmem a kalwinizmem - a był to najistotniejszy i najbardziejintelektualny spór, do jakiego kiedykolwiek doszło między katolicyzmema protestantyzmem. Jeśli zwyczajny Anglik w ogóle wierzy w Boga, a nawet244FRONDA 21/<strong>22</strong>


jeśli i nie wierzy, z całą pewnością woli Boga, który stworzył wszystkich ludzido radości i który chciałby ich wszystkich zbawić, niż Boga, który celowostworzył niektórych ludzi do nieuchronnego grzechu i nieskończonego cierpieniapo śmierci. A na tym właśnie polegał cały spór; i to katolicy wyznawaliten pierwszy pogląd, podczas gdy protestanci wyznawali ten drugi. Człowiekwspółczesny nie tylko nie podziela, lecz nawet nie pojmujenienaturalnej odrazy purytanów do wszelkiej sztuki i wszelkiego pięknazwiązanego z religią. A przecież był to autentyczny protestancki protest.Jeszcze w czasach wiktoriańskich protestanckie matrony gorszyły się na widokbiałej sukni, nie mówiąc już o barwnym ornacie. W każdej praktyczniekwestii, w której tylko Reformacja postawiła Rzym w stan oskarżenia, Rzymzostał od tamtej pory uniewinniony zgodnym werdyktem całego świata.Owszem, jest najzupełniejszą prawdą, że w Kościele katolickim tuż przedReformacją istniało wiele zła prowokującego do buntu. Próżno by jednakszukać takiego zła, które Reformacja naprawiła. Na przykład, na skutek zepsuciaklasztorów jakiś bogaty magnat mógł zabawiać się w patrona, czy nawetw opata, albo korzystać z dochodów należących w teorii do bractwa miłosiernegoi ubogiego. Ale jedyne, co uczyniła Reformacja, to pozwoliłatemuż bogatemu magnatowi zagarnąć cały dochód, przywłaszczyć sobiecały klasztor, obrócić go wedle fantazji w pałac lub chlew i całkowicie wykorzenićostatnie wspomnienie ubogiego bractwa. Najgorsze cechy doczesnegokatolicyzmu zostały jeszcze pogorszone przez protestantyzm. Ale najlepszecechy przetrwały jakoś czasy zepsucia; ba, przetrwały nawet czasy reform.Trwają do dziś we wszystkich krajach katolickich, gdzie religia jest barwna,poetyczna i powszechna. Widać je również w praktycznej mądrości, któramogłaby udzielać lekcji psychologom. I do tego stopnia znajdują dziś potwierdzenie,po czterech wiekach osądu, że każda z nich jest naśladowananawet przez tych, którzy je potępiali. Niestety, naśladownictwo często przeradzasię w karykaturę. Psychoanaliza to spowiedź bez bezpieczeństwa konfesjonału;komunizm to ruch franciszkański bez umiarkowania i równowagiKościoła; zaś amerykańskie sekty, które przez trzy stulecia ciskały gromyoburzenia na papistowski teatr, odwołujący się do zmysłów, teraz „uatrakcyjniają"swoją liturgię wyświetlając teatralne filmy i kierując promienie różowegoświatła na głowę kapłana. Gdybyśmy to my używali promieni różowegoświatła, nie na kapłana byśmy je kierowali.ZIMA-2000 245


Rozumując dalej, protestantyzm może być czymś negatywnym. Inaczejmówiąc, może sprowadzać się dziś do nowej i całkiem odmiennej listy zarzutówwobec Rzymu, która tyle tylko ma wspólnego z dawną listą, że nadal jestskierowana przeciw Rzymowi. I tak się właśnie sprawy mają, najogólniej biorąc.Prawdopodobnie to właśnie miał na myśli dziennikarz z „Daily Express",kiedy oznajmiał, że nasz kraj i nasi rodacy są przesiąknięci protestantyzmemniczym solą. Legenda, że Rzym myli się tak czy owak, nadal żyje i miewa siędoskonale, chociaż karykatury odmalowują dziś monstrum o zupełnie innychkształtach. Nawet w tym znaczeniu twierdzenie „Daily Express" jest już przesadąw odniesieniu do współczesnej Anglii, ale nadal tkwi w tym więcej niżziarno prawdy. Cóż, kiedy jest to prawda, z której uczciwy i autentyczny protentantnie może czerpać specjalnej satysfakcji. Bo też, na dobrą sprawę, jakażto tradycja, która co drugi dzień lub co dziesięć lat zmienia wersję, uznając, żekażda zmiana jest dobra, byle tylko wszystkie te sprzeczne opowiastki byłyskierowane przeciw temu samemu człowiekowi czy tej samej instytucji? Jakażto święta sprawa, odziedziczona po przodkach, która sprowadza się do założenia,że powinniśmy wciąż czegoś nienawidzić i tylko w nienawiści pozostawaćkonsekwentni, a we wszystkim innym możemy sobie pozwalać na dowolnązmienność i dowolny fałsz, nawet gdy chodzi o sam powód naszej nienawiści?Czy mamy na serio zająć się obmyślaniem coraz to nowych przyczyn niechęciwobec innych chrześcijan? Czy na tym właśnie polega protestantyzm, a skorotak - czy zasługuje on na zestawienie z patriotyzmem lub morzem?246 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Takim to refleksjom musiałem stawić czoła, gdy zacząłem rozmyślaćo kwestiach religijnych, ja, potomek czysto protestanckich przodków, wychowanyw protestanckim domu. Protestanckim, co prawda, tylko w potocznymrozumieniu, gdyż w gruncie rzeczy moja rodzina nie była już protestancka,odkąd stała się liberalna. Wyrosłem raczej jako uniwersalista31 unitarianin4, u stóp owego wspaniałego człowieka, Stepforda Brooke5.0 ile w ogóle był to protestantyzm, to najwyżej w znaczeniu negatywnym.Nieraz było to coś całkiem przeciwnego. Na przykład, uniwersalista nie wierzyłw piekło i zwykł podkreślać z emfazą, że niebo to szczęśliwy stan umysłu- „usposobienie". Miał jednak dość rozumu, by dostrzec, że większośćludzi nie żyje ani nie umiera w wystarczająco szczęśliwym stanie umysłu, bymogli za jego sprawą dostać się do nieba. Jeśli niebo jest usposobieniem, napewno nie jest usposobieniem powszechnie spotykanym; cała masa ludzimiewa iście piekielne humory. Skoro zaś, z braku pieklą, nawet oni trafiąw końcu do nieba, musi się im przedtem przydarzyć coś innego niż miły charakter.Toteż uniwersalista wierzył w postęp duchowy po śmierci, w karę1 zarazem oświecenie. Innymi słowy, wierzył w czyściec, chociaż nie wierzyłw piekło. Tymczasem protestantyzm przez całą swoją historię toczył nieustającąwojnę z ideą czyśćca, czyli postępu duchowego w życiu pozagrobowym.Teraz, po latach, uważam, że ze wszystkich tych trzech poglądów najgłębszaprawda zawiera się w doktrynie katolickiej; prawda o woli, stworzeniu i cudownymBożym umiłowaniu wolności. Ale nawet na samym początku, kiedyani mi w głowie postał katolicyzm, nie widziałem żadnego powodu, byprzejmować się protestantyzmem, który zawsze głosił coś zupełnie przeciwnegoniż współczesna doktryna liberalna.Mówiąc dobitnie, odkryłem, że kwestia, czy pozostać przy wierze protestanckiej,w ogóle już nie istnieje. Istniała po prostu kwestia, czy pozostaćprzy protestanckiej niezgodzie. I w tym momencie stwierdziłem, ku mojemubezgranicznemu zdumieniu, że bardzo liczni liberałowie wciąż ochoczo siejąprotestancką niezgodę, choć dawno już stracili protestancką wiarę. Niemam prawa ich osądzać, lecz w moich oczach, wyznaję, zdawało się to zachowaniempaskudnie niehonorowym. Dowiedzieć się, że mówiliśmy o kimśoszczerstwa, odmówić przeprosin i od razu wziąć się za wymyślanie nowej,bardziej przekonującej historyjki - nie było to w moim pojęciu ideałem dobrychmanier. Ostatecznie postanowiłem sobie, że ocenię oczernianą insty-Z1MA-2000 247


tucję podtug jej własnych zalet i wad, i od razu nasunęło mi się pytanie, czemużto liberałowie są wobec niej tak bardzo nieliberalni? Jaki jest sens tejniezgody, tak stałej i tak nieustępliwej? Sporo czasu minęło, nim znalazłemodpowiedź, a jeszcze więcej czasu minęłoby, gdybym chciał teraz opisywaćdrogę mojego rozumowania. Doprowadziła mnie ona wreszcie do jedynegologicznego wniosku, zgodnego z doświadczeniem życiowym: mianowicie, żeowa instytucja jest znienawidzona jak nic innego na świecie po prostu dlatego,że sama jest jak nic innego na świecie.Niewiele mam tu miejsca, by wybrać choć jeden fakt spośród tysiąca faktów,które potwierdzają ten wniosek i są też spójne ze sobą nawzajem. Mógłbymwziąć cokolwiek, na chybił trafił, od wieprzowiny po pirotechnikę, abywykazać, że potwierdza to prawdę zawartą w tej jedynej prawdziwej filozofii;do tego stopnia realistyczne jest przysłowie, że wszystkie drogi prowadządo Rzymu. Poruszę zatem kwestię niejako podstawową: tę mianowicie, żekatolicyzm jest prześladowany stulecie po stuleciu przez irracjonalną nienawiść,która wyszukuje sobie coraz to nowe racje.Otóż o niemal wszystkich minionych herezjach można powiedzieć, żew oczach ludzkich są nie tylko minione, ale i martwe; czy to w Kościele, czypoza nim, nikt nie widzi dla nich racji bytu, ledwo tylko skończy się moda naich wyznawanie lub wygaśnie mania religijna. Nikt w dzisiejszych czasachnie pragnie przywrócenia Boskiego Prawa Królów, które pierwsi anglikanie248 FRONDA 21/<strong>22</strong>


wysuwali jako argument przeciw papieżowi. Nikt nie chce, by powrócił kalwinizm,który pierwsi purytanie wysuwali jako argument przeciw królom.Nikt nie żałuje, że ikonoklastom nie udało się zniszczyć wszystkich dzielsztuki w Italii. Nikt nie rozpacza, że janseniści nie zdołali zniszczyć wszystkichdramatów we Francji. Nikt, kto wie cokolwiek o albigensach, nie narzeka,że nie nawrócili oni świata na pesymizm i perwersję. Nikt, kto naprawdęrozumie logikę lollardów (skądinąd całkiem miłych ludzi) nie życzyłbysobie, by doprowadzili oni do odebrania wszelkich praw publicznych każdemu,kto nie jest w stanie łaski uświęcającej. „Dominium zbudowane na łasce"to pobożny ideał, ale gdy rozważać go jako nakaz ignorowania policjanta,regulującego ruch na Picadilly, póki się nie dowiemy, czy był on ostatniou spowiedzi, ideał ten zdaje się cokolwiek jakby nieaktualny. W dziewięciuwypadkach na dziesięć Kościół katolicki bronił rozsądku i umiarkowaniaprzeciw heretykom, którzy nieraz mocno przypominali wariatów. A przecieżw każdych czasach ciśnienie błędu napierało z ogromną siłą; błędem karmiłysię całe pokolenia, wywierał wpływ tak przemożny, jak szkoła manchesterskaw latach 50-tych XIX wieku lub fabianizm w okresie mojej młodości.Gdy jednak przestudiować wypadki historyczne, okazuje się, że duch czasówzmierzał w złą stronę, podczas gdy katolicy, przynajmniej relatywnie, zmierzaliw dobrą. Rozum przetrwa tysiące zmiennych nastrojów.Tak jak mówię, to tylko jeden aspekt sprawy, lecz pierwszy, który mi sięnasunął i który doprowadził mnie do kolejnych. Kiedy ktoś sto razy z rzęduodnajduje właściwą drogę, musi się za tym kryć coś więcej niż przypadek.Wszystkie dowody historyczne byłyby jednak niczym bez dowodów ludzkich,osobistych, wymagających zupełnie innej relacji. Starczy powiedzieć, żeci, którzy znają praktykę wiary katolickiej stwierdzają nie tylko, że jest onasłuszna, ale że jest słuszna zawsze wtedy, gdy wszystko inne jest błędne. Toona czyni konfesjonał autentyczną ostoją szczerości, gdy świat opowiadanonsensy o spowiedzi. To ona podtrzymuje pokorę, gdy wszędzie wokół wysławiasię pychę. Jest oskarżana o sentymentalne miłosierdzie, kiedy światwoli brutalny utylitaryzm; jest oskarżana o dogmatyczną surowość, kiedyświat woli krzykliwy i prostacki sentymentalizm - jak ma to miejsce współcześnie.W miejscu, gdzie spotykają się wszystkie drogi, nie sposób wątpić,że drogi prowadzą w jedną stronę. Człowiek może żywić najróżniejsze poglądy,zazwyczaj uczciwe i nieraz słuszne, co do kwestii, gdzie należy skręcićZIMA2000249


w labiryncie ścieżek. Ale nie żywi poglądu, że znalazł się w środku; wietym.GILBERT KEITH CHESTERTONTŁUM. JAGA RYDZEWSKARozdział Why I am a Catholic pochodzi z książki The Thing (1929),która w najbliższym czasie ukaże się nakładem wydawnictwa Antyk pt. Dla sprawy.PRZYPISY TŁUMACZA1 Prace nad nową liturgią Kościoła Anglikańskiego rozpoczęły się jeszcze przed I Wojną Światową.Ostateczna wersja, powstała w latach 1927-28, była ostro krytykowana, gdyż pod wielomawzględami upodabniała liturgię anglikańską do katolickiej. Została przyjęta przez Izbę Lordów,lecz Izba Gmin dwukrotnie odrzuciła ją w głosowaniu. Ostatecznie, w drodze kompromisu, zezwolonona jej tymczasowe wprowadzenie; „tymczasowość" ta trwała do roku 1980.2 Wszystkie osoby wymienione w tym akapicie były znane z postępowych poglądów: pisarz MichaelArlen, aktor i dramaturg Noel Coward, magnat prasowy William Aitken lord Beaverbrook,czołowy spirytysta Hannen Swaffer i redaktor pisma „Daily Express" James Douglas.3 Uniwersalizm - odłam protestancki, pierwotnie wywodzący się z doktryny socyniańskiej, bardzozbliżony do unitarianizmu, z którym ostatecznie się połączył w 1961 roku.4 Unitarianizm - odłam protestancki, odrzucający dogmat o Trójcy Świętej, lecz poza tym bardzoliberalny pod względem doktryny5 Stepford Brooke (1832-1916) - wybitny kaznodzieja.250FRONDA 21/<strong>22</strong>


Morderca Petlury przedstawiał się jak starotestamentowymściciel na wzór Samuela, który rozkazał stracićkróla Amalekitów, Agaga: „Jak mieczem swym czyniłeśkobiety bezdzietnymi, tak też niech będzie bezdzietnatwoja matka".DRUGIEZABICIEPETLURYBOHDAN KOROLUKKiedy w 1992 roku Rada Miejska Lwowa nadała jednej z ulic imię SymonaPetlury, znany tropiciel zbrodniarzy hitlerowskich Simon Wiesenthal przesłałdo ówczesnego prezydenta Ukrainy Leonida Krawczuka list z żądaniem,aby ten ostatni unieważnił decyzję władz municypalnych. Wiesenthal obciążyłPetlurę odpowiedzialnością za pogromy antyżydowskie, które miałymiejsce, gdy ataman stał na czele Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL)wiatach 1919-21.W odpowiedzi na ten list historycy ukraińscy przytoczyli szereg dokumentówzaprzeczających twierdzeniom tropiciela, np. rozkaz wydany przezPetlurę jako naczelnego atamana wojsk URL z dnia 26 sierpnia 1919 roku, wktórym zdecydowanie przeciwstawia się on pogromom i ostrzega, że ichuczestnicy będą surowo karani przez sądy wojenne.Argumenty historyków nie zdołały jednak przekonać Wiesenthala. Opiniao Petlurze została już bowiem ustalona raz na zawsze w roku 1927.252FRONDA 21/<strong>22</strong>


Starotestamentowy mściciel25 maja 1926 roku na rue Racine w ParyżuSemen Petlura zosta! zaczepiony po nazwiskuprzez nieznajomego mężczyznę, którywyciągnął rewolwer i wystrzelił do niego.Pierwsza kula trafiła w prawe ramię atamana,który upadł na trotuar. Napastnik podszedł doleżącego i wypalił do niego jeszcze cztery kule.Ostatnia przebiła serce. Morderca nazywał sięSzloma Szwarcbard. Nie próbował uciekać.W październiku 1927 roku odbył się procesSzwarcbarda. Doszło podczas niego do niespodziewanejzamiany: oskarżony stał się oskarżycielem, aofiara zbrodniarzem. Szwarcbard oświadczył bowiem,że jego czyn był zemstą za pogromy, jakich dokonał Petlurana Ukrainie, a zwłaszcza za pogrom w Płoskirowie.Przedstawiał się jak starotestamentowy mściciel na wzórSamuela, który rozkazał stracić króla Amalekitów, Agaga:„Jak mieczem swym czyniłeś kobiety bezdzietnymi, tak teżniech będzie bezdzietna twoja matka".Adwokat Szwarcbarda, Henri Torres, zaprezentował historięwalk na Ukrainie w ten sposób, jakoby głównym spoiwemwojsk Petlury miał być antysemityzm i żądza pogromów. W towarzyszącychprocesowi publikacjach cała Europa Środkowa i Wschodnia jawiłasię zresztą jako rozsadnik antysemityzmu. Georges Suarez stwierdził wówczas,że „Ukraina, Rosja, Rumunia i Polska to kraje, gdzie pogromy są chlebempowszednim".Jerzy Stempowski, który był obecny na sali sądowej jako korespondentprasy polskiej, po latach w liście do Jerzego Giedroycia pisał, że obrońcySzwarcbarda dokonali manipulacji: „Cała historia Ukrainy i rewolucji 1917-19 została przez nich napisana na nowo na użytek procesu, bez liczenia sięz wiarygodnością czy nawet prawdopodobieństwem. Zuchwalstwo kłamstwama w sobie coś rozbrajającego i paraliżującego. Wobec jawnej złej woli i fanatyzmuodczuwam zarazem głębokie upokorzenie i całkowitą bezbronność.ZIMA2000 253


Nie umiem nic powiedzieć, bo co mówić ślepym i głuchym? Tego samegouczucia doznawałem później słuchając propagandy hitlerowskiej."Sumienie ludzkościZdaniem Stempowskiego, sposób na uniewinnienieSzwarcbarda był tylko jeden: „należyprzedstawić zamordowanego jako monstrumludzkie pławiące się we krwi żydowskiej. Petlurawprawdzie nigdy nie uchodził za antysemitę i miałnawet niemało przyjaciół wśród Żydów - nic nieszkodzi, dla dobra sprawy zrobimy go teraz antysemitąi szefem akcji pogromowej."Wiele ówczesnych autorytetów moralnych zabrałogłos popierając Szwarcbarda. Poetka Anna de Noaillesnazwała go „człowiekiem honoru", a profesor Paul Langevin,wiceprezes Ligi Praw Człowieka i Obywatela, określiłwręcz „sumieniem ludzkości". Jerzy Stempowski wspominał,że „dla bardzo wielu Szwarcbard stał się Matką BoskąCzęstochowską".W obronę Szwarcbarda zaangażowała się międzynarodowaspołeczność żydowska, która założyła nawet specjalny komitet naczele z dawnym adwokatem petersburskim G.B. Sliozbergiem.Stempowski chciał się podjąć mediacji między diasporą żydowską aemigracją ukraińską w celu wyjaśnienia nieporozumień narosłych wokół Petluryale wszędzie ze strony żydowskiej napotykał na opór. W liście do Jerzego Giedroyciatak wspomni po latach rozmowę „z dwoma młodymi członkami komitetu, reprezentującymiprądy skrajnie nacjonalistyczne. Rozmowa ta była istotnie pouczająca,choć niewesoła. Młodzi syjoniści przypominali mi najbardziej naszychoenerowców; z racji zapewne różnicy temperamentów wydawali mi się tylko bardziejfanatyczni i zaślepieni. Jak później Hitler, zdawali się przywiązywać magiczneznaczenie do przelewu krwi, bo w ich pojęciu tylko narody uzdolnione w tymkierunku potrafią w naszych czasach bronić skutecznie swych interesów."Znamienna była zwłaszcza rozmowa Stempowskiego z Icchakiem Grynbaumem,który przedstawiał się jako obrońca pamięci zamordowanych Żydów ukra-254FRONDA 21/<strong>22</strong>


ińskich, by wśród swoich rodaków w Polsce zbierać fundusze na obronę Szwarcbarda.„Kiedy np. mówiłem mu o konieczności brania pod uwagę losu Żydów naUkrainie, w tej chwili pozbawionych głosu- wspominał Stempowski - odpowiedziałmniej więcej, że usrać mu się na Żydówukraińskich. Byl również zafascynowanykrwią przelaną przez Szwarcbarda. Przelanasłusznie czy niesłusznie, krew ta była potrzebnaw jakimś ogólnym planie narodowym. Tłumaczyłto mniej więcej tak, jak les dreyfusards tłumaczyli,dlaczego kpt. Dreyfus, winny czy niewinny,powinien zostać skazany."Obrońca ŻydówCzy Petlura był antysemitą? Nie jest znana żadna jegowypowiedź, która potwierdzałaby podobne stwierdzenie.Ani jako redaktor czasopisma „Ukrainskaja żizń", ani jakonaczelny ataman wojsk URL nie dał się poznać jako wrógnarodu żydowskiego. Istnieje natomiast wiele świadectw potwierdzającychtezę odwrotną - że był filosemitą. Stempowskiuważał nawet, że w obozie antykomunistycznym petlurowcybyli największymi filosemitami. Dowodem na to może być prawoo samorządzie żydowskim uchwalone przez rząd URL 11 lipca1919 roku. Żadna z walczących wówczas na Ukrainie stron nie nadała Żydomtak rozległych przywilejów, jak właśnie petlurowcy.Włodzimierz Żabotyński, jeden z głównych ideologów syjonizmu, pisał4 lipca 1926 roku na łamach „The Jewish Morning Journal": „Ani Petlura, aniWynnyczenko, ani żaden z reszty znaczących członków tego ukraińskiego rządunie byl, jak ich się teraz określa, pogromowce m". Żabotyński podkreślał:„znam dobrze ten typ ukraińskiego inteligenta-narodowca z poglądamisocjalistycznymi. Wyrosłem z nimi, razem z nimi prowadziłem walkę przeciwantysemitom oraz rusyfikatorom - żydowskim i ukraińskim. Ani mnie, ani żadnegomyślącego syjonisty z południowej Rosji nikt nie przekona, że ludzi tegopokroju można uważać za antysemitów."ZIMA-2000 255


Znane jest też stanowisko Petlury wobec pogromów. 12 października 1919roku jako głównodowodzący wojsk URL wydał odezwę Przeciw pogromom, w którejczytamy m.in.: „Starszyzno i kozacyukraińskiej armii! Ukraińskie i żydowskiemasy pracujące patrzą na was jak na wyzwolicielii nadchodzące pokolenia nie zapomnąwaszych zasług dla tych narodów, a historia zdumą wypisze na swych stronicach momentyowej walki. Unikajcie prowokacji, a wobec prowokatorów,którzy sami urządzają pogromy i zabijaja słabszych od nas, bądźcie bezlitośni. Karaśmierci musi spaść na głowy pogromców i prowokatorów.Wymagam od was więcej karności i dyscypliny,aby ani jeden włos nie spadł z głowy niewinnego."W rządzie Ukraińskiej Republiki Ludowej istniał nawetspecjalny resort zajmujący się problemami mniejszościżydowskiej. Jego wiceprzewodniczącym był żydowskidziałacz I.G. Dobkowski, który w roku 1927 opublikowałtekst pt. Zabójstwo Petlury i prowokacja na żydowskiej ulicy. GłosŻyda, stanowczo protestując w nim przeciw utożsamianiu atamanaz antysemityzmem i obciążaniu go winą za pogromy.W procesie paryskim zeznawali nawet Żydzi, którzy broniliPetlury, m.in. Goldelmann, ale ich głos nie przebił się poprzezszum sprawnie zorganizowanej maszyny propagandowej stronnikówSzwarcbarda.Masoński śladIstniały też próby zakulisowego wpływania na przebieg procesu. Jerzy Łubach wswym filmie dokumentalnym o Petlurze podaje informację, że Jerzy Stempowski,który był synem wielkiego mistrza Loży Wielkiego Wschodu, StanisławaStempowskiego, próbował wykorzystać kanały wolnomularskie w celu przekonaniaprzewodniczącego składu sędziowskiego, członka masonerii, że ukraińskiataman nie był antysemitą. Rokowało to pewne szanse na powodzenie, gdyż samPetlura byl wolnomularzem. Do dziś w archiwach Służby Bezpieczeństwa Ukra-256FRONDA 21/<strong>22</strong>


iny w Kijowie przechowywana jest jego korespondencja z lat wojny z francuskimpolitykiem i masonem trzydziestego trzeciego stopnia wtajemniczenia, J. Pelisierem.W listach tych Petlura zapewniaFrancuza, że „zadanie budowy RepublikiUkraińskiej" dokonuje się rękoma „naszychbraci" (np. ministrem rolnictwa URL bylwspomniany Stanisław Stempowski, zaś głównymdoradcą szefa dyplomacji Artem Galip) iprosi francuskich masonów o polityczne i moralnepopieranie ukraińskich dążeń na Zachodzie.Ówczesny przedstawiciel URL w Londynie ArnoldMargolin napisze później, że to właśnie dziękiwsparciu masonerii dopuszczono delegację ukraińskądo udziału w konferencji pokojowej w Wersalu. Pomocta nie była jednak bezinteresowna - w zamian Pelisierdomagał się zmian personalnych, np. zażądał usunięciaze stanowiska przewodniczącego delegacji URL w Paryżu,hrabiego Tyszkiewicza jako „zwolennika Watykanu".Próba wywarcia nacisku na sąd przez zwolenników Petlurykanałami wolnomularskimi zakończyła się jednak niepowodzeniem.Monopol na cierpienieW swoim ostatnim słowie podczas procesu Szwarcbard powiedział: „Stajęprzed wami bardziej jako oskarżyciel niż oskarżony. Tak! Oskarżam naszwiek, cały świat cywilizowany, który pozwolił na tę zbrodnię. Nasz nowoczesnyświat ogromnego postępu w przemyśle, nauce i sztuce winien jest nietylko wykarmienia na swoim łonie węża antysemityzmu, lecz także całkowitejobojętności wobec mordu popełnionego na całym narodzie."Jerzy Stempowski, opisując proces na gorąco dla „Głosu Prawdy", zauważył,że „w naszych oczach wielka wojna pochłonęła nie 80 tysięcy, które wymieniająŻydzi, ale 20 milionów ofiar". Zdaniem większości historyków podczas rewolucjii wojny domowej Żydów zginęło na Ukrainie nie 80 tysięcy, lecz od 28do 35 tysięcy. Nie liczby są tu jednak najważniejsze, lecz dostrzeżona przezZIMA-2000 257


Stempowskiego w mowie Szwarcbarda próba zmonopolizowania doznanegocierpienia przez jeden tylko naród. Dlatego pisał on: „Jeżeli Żydzi skarżą się naobojętność opinii publicznej, o ileż słuszniejsza skarga taka wydawałaby się w ustachukraińskich. W ciągu kilku lat walki czynnejo niepodległość Ukraina straciła w poległych irozstrzelanych około półtora miliona swych synów.Dramatowi temu opinia świata przyglądałasię z największą obojętnością."Zaledwie kilka lat po skreśleniu tych słówprzez Stempowskiego, dojdzie na Ukrainie do kataklizmuniespotykanego w dziejach świata. Naskutek Wielkiego Głodu, sztucznie wywołanegoprzez Stalina, umrze około sześciu milionów Ukraińców.Będzie się to działo przy kompletnej obojętnościtzw. cywilizowanego świata, a w najbardziej opiniotwórczychgazetach zachodnich, np. w „New YorkTimes", będą ukazywać się kłamliwe relacje o dobrobyciei dostatku ukraińskich wsi.Izajasz czy CPU?26 października 1927 roku Szwarcbard został uniewinniony.Zdaniem niektórych publicystów, francuski wymiar sprawiedliwościmiał jeszcze moralnego kaca po procesie Dreyfusa i tym werdyktemchciał zmyć z siebie piętno antysemityzmu. Ogłoszeniu werdyktu towarzyszyłyokrzyki „Vive la France!" na sali sądowej oraz radosne tytuły na czołówkachgazet.Tymczasem po uwolnieniu „starotestamentowy mściciel" wyjechał doZwiązku Sowieckiego, gdzie mieszkał do śmierci w 1938 roku. Wypełnił bowiemswoje zadanie. Biografowie Szwarcbarda często pomijają niektóre epizodyz jego życia mogące burzyć obraz osoby motywowanej religijnie i narodowościowo.Otóż był on kryminalistą. W wieku <strong>22</strong> lat, w roku 1908, zostałschwytany w jednym z wiedeńskich sklepów podczas włamania do kasy. Odsiedziałza to cztery miesiące w ciężkim więzieniu. Rok później złapano go258FRONDA 21/<strong>22</strong>


na próbie kradzieży w Budapeszcie i wydalono z Austro-Węgier. Sam zainteresowanytłumaczył, że nie było to żadne złodziejstwo, tylko manifestacja jegoanarchistycznej postawy.W 1917 roku Szwarcbard powróciłz emigracji z Francji do Rosji i od razupo wybuchu rewolucji październikowejzaciągnął się do Armii Czerwonej. Wspomnianyjuż żydowski działacz I.G. Dobkowskiopisywał, iż Schwarzbard chwalił musię, że osobiście brał udział w egzekucjachchłopów.W 1920 roku Szwarcbard bez problemówwyjechał z Moskwy i trafił w sam środek rosyjskiejemigracji w Paryżu. Był bardzo aktywny iznany w wielu środowiskach - za swojego sympatykauważali go zarówno anarchiści, jak i syjoniści. Toteżdla wszystkich jego znajomych było wielkim zaskoczeniem,gdy po zabójstwie Petlury oświadczył: „toprorok Izajasz posłał mnie, by pomścić Żydów".O tym, że zamordowanie atamana było zaplanowaneprzez władze w Moskwie, napisał po raz pierwszy rosyjskiemigrant Paweł Mielgunow w swym piśmie „Borot'baza Rossiju", gdzie zamieścił wyznanie zbiegłego agenta sowieckiego.Także relacje innych emigrantów, m.in. MykolySzapowala czy wspomnianego już Dobkowskiego, pozwalają z grubsza odtworzyćplan zabicia Petlury, którego wykonaniem kierował bezpośrednioagent GPU (sowieckich służb specjalnych) w Paryżu, Michaił Wołodin.Data zamachu na atamana wydaje się nieprzypadkowa. Skoro Szwarcbardopętany był ideą zemsty za pogromy - jak usiłują to przedstawić jego biografowie- to dlaczego czekał z dokonaniem swego czynu przez kilka lat? Otóżdwa tygodnie wcześniej w Warszawie doszło do przewrotu majowego i objęciawładzy przez marszałka Piłsudskiego. W środowiskach ukraińskiej emigracjiodżyły nadzieje na ponowny sojusz z Polakami wymierzony przeciwkoSowietom. Petlura, który już raz zawarł porozumienie z Piłsudskim, był naturalnymkandydatem na przywódcę takiego sojuszu ze strony ukraińskiej.ZIMA2000259


Ukraińskie piętnoZdaniem Jerzego Stempowskiego ten„haniebny proces" miał na celu „oduczenieUkraińców marzeń o niepodległości".Etykieta antysemitów przylgnęła do nich takmocno, że na Zachodzie bez protestów zgadzanosię na okupowanie Ukrainy przez komunistycznąRosję, która miała gwarantować,iż pogromy nigdy się nie powtórzą. Przekonanieo antysemityzmie Petlury tak się rozpowszechniło,że wiele osób powtarzało o dokonywanychprzez niego pogromach nawet w dobrej wierze, jaknp. znany amerykański psycholog żydowskiego pochodzenia,Karl Stern, w swej autobiografii Stup ognia.Przesłanie procesu pozostało aktualne także po latach,skoro w 1957 roku z okazji 30-lecia uniewinnieniaSzwarcbarda zorganizowano w Paryżu wielki bankiet, wktórym wziął udział ambasador Izraela oraz najwyżsi dygnitarzefrancuscy Rok później Telewizja Francuska nadał audycję,która - jak głosił redakcyjny komentarz paryskiej „Kultury"- była „apoteozą skrytobójczego mordu" na Petlurze.Nawet proklamowanie przez Ukrainę niepodległości niewielepomogło w zmianie stereotypu. Znany ukraiński krytykliteracki Mykoła Riabczuk wspomina jak w latach dziewięćdziesiątych podczasmiędzynarodowego seminarium w Salzburgu młody uczestnik z Izraelazaczepił go słowami: - No i jak tam u was teraz? Czy dalej wokół pełno antysemitów?- A dlaczego pan uważa, że u nas ma być wokół pełno antysemitów?- zapytał Riabczuk. - To przecież wszyscy wiedzą - odparł Izraelczyk. -La terre dassiąue des persecutions antisemites. Pogromy Chmielnickiego, Petlury,kolaboracja z nazistami..."Warto dodać, że inny „haniebny proces" - Iwana Demianiuka - mógł sięodbyć tylko dlatego, że w społeczeństwach zachodnich do dziś utrzymuje siębardzo silne przeświadczenie o głębokim antysemityzmie Ukraińców.260FRONDA 21/<strong>22</strong>


Ciąg dalszy nastąpiKiedy na początku lat 60-tych pojawiłysię pierwsze oskarżenia Polaków owspółudział w Holocauście, Jerzy Stempowskiw liście do Jerzego Giedroycia pisał:„Żydzi czepiają się nas mniej więcej tak,jak w 1926-1927 czepiali się Petlury i Ukraińców,w poszukiwaniu łatwych zwycięstw.Ówczesne posunięcia ich były ukartowane naprzódna wielu naradach, kongresach itd., gdzieścierały się różne zdania, i gdzie nowym Żydomtypu hitlerowskiego udało się zastraszyć i zmusićdo milczenia starszych i rozumniej szych. W obecnymczepianiu się Polaków też jest być może jakaśmyśl, jakaś taktyka, jakiś plan, jakieś dyskusje wewnętrzne.Dopóki to nie jest wiadome, trudno osądzić,jak się wobec tego zachować. Jeżeli nowa orientacja Żydówamerykańskich wychodzi z tych samych sfer, którezaplanowały i przygotowały proces Szwarcbarda, możnasię nawet liczyć z tym, że jakiś krawiec z Płoskirowa zabijenp. Andersa lub Sławoja, a Żydzi z całego świata, naganianiprzez gazety, zbiorą pieniądze na zrobienie procesu Polakóww ogóle, od Mieszka Starego do Rydza Śmigłego włącznie."Do morderstwa wprawdzie nie doszło, ale przewidywany przez Stempowskiegoproces przed trybunałem opinii publicznej został już wytoczony.BOHDAN KOROLUKZIMA2000 261


Sowieckiej prowokacji łatwo uległy środowiska żydowskie,dla których proces Demianiuka jako nowego Eichmannazamienił się w symboliczny proces Ukraińcówi narodów Europy Wschodniej jako „pomocnikówHitlera". W samym Izraelu rozpętano zbiorową histerię,której kulminacją była tajemnicza śmierć jednegoobrońców Demianiuka (wypadł z okna w przeddzieńujawnienia ważnych dowodów), oblanie kwasem izraelskiegoadwokata oraz radosne skandowanie „Śmierć,śmierć, śmierć!" po ogłoszeniu wyroku śmierci.MIECZYSŁAWSAMBORSKI262FRONDA 21/<strong>22</strong>


Proces ukraińskiego EichmannaW 1975 roku w ręce władz amerykańskich wpadła lista 70 obywateli StanówZjednoczonych pochodzenia ukraińskiego, którzy w czasie II wojny światowejkolaborowali z Niemcami. Służby ds. Imigracji i Naturalizacji (INS) natychmiastwszczęły śledztwo.W przypadku 9 osób figurujących na liście kolaborantów Amerykaniezwrócili się do władz Izraela o pomoc w poszukiwaniu ewentualnych świadkówich zbrodni. Władzom żydowskim udało się znaleźć świadków tylkow dwóch sprawach. Pierwsza dotyczyła Fiodora Federenki podejrzanegoo to, że był strażnikiem obozu w Treblince, druga niejakiego Johna Demianiuka,wachmanna w Sobiborze.Federenko przyznał się do winy, został deportowany do ZSRR i stracony,natomiast Demianiuk uparcie twierdził, że jest niewinny. Świadkowie, byliwięźniowie niemieckiego obozu koncentracyjnego w Treblince, zidentyfikowaliDemianiuka jako „Iwana Groźnego", ukraińskiego wachmanna obsługującegotamtejsze komory gazowe. „Iwan" był znany ze szczególnego okrucieństwa,skłonności do sadyzmu i perwersji. Zeznania świadków układałysię w makabryczną sagę. Władze dysponowały także dowodem rzeczowym -legitymacją Demianiuka wydaną w niemieckim obozie w Trawnikach, gdziespośród jeńców rekrutowano i szkolono członków załóg kacetów.Wobec przedstawionych faktów Demianiuk zmienił swoje zeznania.Stwierdził, że kłamał przed amerykańskim urzędem imigracyjnym. W obawieprzed deportacją do ZSRR zataił mianowicie fakt, że najpierw był żołnierzemArmii Czerwonej, który dostał się do niemieckiej niewoli, by potemtrafić do armii generała Własowa. Demianiuk uzasadniał swoje kłamstwo lękiemprzed podzieleniem losu swych towarzyszy broni, których odesłano doRosji prosto do łagrów.Jednak podane przez Ukraińca alibi wydało się mało przekonujące. Twierdził,że przebywał w obozach jenieckich w czasie, kiedy wiadomo było, że tejuż nie istniały. Dodatkowo na lewym ramieniu miał znak, który mógł byćpozostałością po tatuażu SS, jakim ozdabiano również wachmannów.Sąd Okręgowy w Cleveland (Ohio) rozpatrywał sprawę przez kilka lat,aby uznać wyjaśnienia Demianiuka za nieprzekonujące, a jego kłamstwa zaewidentne. Sprawą kierował nowo powołany Urząd Śledztw SpecjalnychZIMA-2000 263


(OSI), utworzony w celu ściganiazbrodniarzy hitlerowskich.Dowody przedstawione przezUrząd - legitymacja z Trawnikóworaz zeznania świadków -doprowadziły do pozbawieniaDemianiuka amerykańskiegoobywatelstwa w roku 1981i wszczęcia procedury deportacji,zakończonej po pięciu latachekstradycją do Izraela.Sprawa była wyjątkowa. Od czasu procesu Eichmanna w 1962 roku Izraelnie sądził na swoim terytorium żadnego z nazistowskich zbrodniarzy. Demianiuk,przedstawiany jako operator komór gazowych, miał być bezpośrednioodpowiedzialny za zamordowanie w Treblince ok. 800 tysięcy Żydów. Nie byłwięc zwykłym pionkiem w dziele „ostatecznego rozwiązania", a jego ukraińskiepochodzenie wskazywało, że Niemcy znaleźli sobie gorliwych pomocników.W akcie oskarżenia czytamy: „Służby pomocnicze odgrywały kluczowąrolę w eksterminacji Żydów; bez nich kierujący Operacją Reinhardt [kryptonimakcji masowej eksterminacji Żydów z Europy Wschodniej] nie zrealizowalibyswojego planu... Ci pomocnicy, głównie Ukraińcy, współpracowali z personelemSS przy wykonywaniu wszystkich aktów eksterminacji i przemocypopełnionych w obozach na Żydach" (Akta Sprawy Kryminalnej 373/86).Nic zatem dziwnego, że proces przykuł uwagę światowych mediów, którychrelacje miały walor wybitnie edukacyjny: przypominały światu i Żydomo Zagładzie. W samym Izraelu przebieg procesu był na żywo transmitowanyw szkołach, a sala sądowa była cały czas otwarta dla prasy i publiczności.Proces Demianiuka rozpoczął się w roku 1987. Mimo rozpaczliwych próbobrony, która uparcie, wbrew zeznaniom świadków, dowodziła niewinnościpodsądnego, sędziowie uznali Ukraińca winnym zarzucanych mu czynów.Johna Demianiuka zidentyfikowano jako „Iwana Groźnego", sadystycznegooperatora komór gazowych w Treblince, winnego śmierci 800 tysięcy ludzi.W 1988 roku, na mocy prawa o ściganiu zbrodni przeciw narodowi żydowskiemu,zbrodni przeciw ludzkości i zbrodni wojennych, John Demianiuk zostałskazany na śmierć przez powieszenie. Zgromadzona na sali sądowej pu-2g4 FRONDA 21/<strong>22</strong>


liczność, dając wyraz napięciu, jakie wywołały tragiczne zeznania świadków,wołała: „Śmierć, Śmierć, Śmierć!", „Śmierć Iwanowi!", „Śmierć obrońcom!",„Śmierć wszystkim Ukraińcom!"Proces ukraińskiego DreyfusaMedia obwieściły zakończenie „nowego procesu Eichmanna".Jednak Demianiukowi nie było dane zawisnąć. Jego obrońcy,adwokaci amerykańscy i izraelscy, wnieśli o kasację wyroku do Sądu NajwyższegoIzraela. Dokonano powtórnej rewizji całej sprawy od czasu pojawieniasię w USA w połowie lat 70-tych listy ukraińskich zbrodniarzy wojennych.Jako pierwszy listę opublikował Michael Hanusiak, działacz ukraińskiejdiaspory w USA, redaktor emigracyjnego tygodnika „News from Ukrainę".Hanusiak twierdził, że lista jest owocem jego badań w archiwach ZSRR. Listawywołała poruszenie zarówno w środowisku amerykańskich Żydów, jaki amerykańskich Ukraińców. Ci ostatni znali Hanusiaka jako sympatyka ZSRRwśród diaspory. Hanusiak próbował doprowadzić do rozłamu niepodległościowychorganizacji emigracyjnych, a później pracował nad przylepieniemantykomunistycznym działaczom ukraińskim etykiety nazistowskich kolaborantów.Lista Hanusiaka została skomponowana na podstawie materiałówoperacyjnych NKWD, dlatego spis ukraińskich emigrantów należy uznać zadzieło sowieckich specsłużb. KGB nigdy by nie dopuściło do swoich archiwówobcego, nawet tak oddanego sprawie komunizmu jak Hanusiak.Sowiecka prowokacja nie powiodła się w pełni, część osób z listy uznanoza niewinne, niektórych deportowano, tak jak Federenkę, ale sprawa Demianiukawymknęła się spod kontroli. Z listy wynikało, że Ivan alias John Demianiuk,zamieszkały w Ohio mechanik samochodowy, przebywający w USAod początku lat 50-tych, był strażnikiem w obozie koncentracyjnym w Sobiborze.Amerykanie z OSI, weryfikując te dane, pokazali izraelskim świadkomwykonane tuż po wojnie zdjęcia podejrzanego. Żaden z więźniów Sobiborunie zidentyfikował Demianiuka. Natomiast niektórzy świadkowie wskazaliDemianiuka jako „Iwana Groźnego", wachmanna z Treblinki.Sprawę dodatkowo gmatwały artykuły ukazujące się w ukraińskiej prasie sowieckiej,która rozpisywała się o legitymacji z nazwiskiem Demianiuka, wystawionejw obozie w Trawnikach. Owa legitymacja wypłynęła w końcu w StanachZIMA-2000 265


i została uznana przez śledczychz OSI za koronny dowód winyDemianiuka. Sprzeczność międzydokumentami (które dająDemianiukowi alibi) a relacjamiświadków OSI tłumaczyło tym,że wachmannów przed dyslokacjąszkolono w Trawnikach.Obrona od początku sprawywskazywała, że legitymacjaz Trawników jest prostackimfałszerstwem. W dokumencie nie zgadzało się ponad kilkadziesiąt elementów,m.in. wydał go niemiecki urząd, który nie istniał. Potwierdziły to badania niemieckiegoFederalnego Biura Policji Kryminalnej, ujawnione w czasie proceduryodwoławczej. Dodatkowo, obrona wskazywała na sprzeczności w zeznaniachświadków oraz na naciski śledczych. Na przykład główny świadekoskarżenia, Eliahu Rosenberg, zeznając w Wiedniu w 1947 roku, twierdził, że„Iwan Groźny" został zatłuczony w czasie snu w 1943 roku, a inni świadkowiewspominali o śmierci oprawcy w czasie buntu więźniów Treblinki.Sprawa zaczęła się zagęszczać. Fałszerstwo legitymacjiz Trawników było tak nieudolne, że nie mogło być dziełemKGB. Umieszczone w niej zdjęcie Demianiuka było uderzającopodobne do zdjęcia z akt amerykańskiego urzędu imigracyjnegowykonanego w obozie dyslokacyjnym w Niemczech pod konieclat 40-tych. Wszystko wskazywało na to, że dokument sfabrykowaliurzędnicy OSI. Amerykańskich śledczych dodatkowo obciąża fakt, że zatailiprzed sądem dokumenty, które mogły świadczyć o niewinności Demianiuka.Sędzia Gilbert Merritt, który rozpatrywał sprawę ekstradycji Ukraińca, przyznałw wywiadzie dla izraelskiego dziennika „Haarec" w roku 1997: „Dziświemy, że OSI, prokuratura i Departament Stanu - całkowicie kłamali. Niemieli wątpliwości co do tego, że Demianiuk nie był «Iwanem Groźnymi), aleukryli przed nami te informacje. Jest mi przykro, że nie znalem wówczas tychfaktów. Gdybym wiedział, nigdy bym nie zezwolił na ekstradycję do Izraela."W sprawę zamieszany był także urząd Kanclerza Niemiec, który naciskałna to, by nie ujawniać ekspertyzy policji kryminalnej, podważającej auten-266 FRONDA 21/<strong>22</strong>


tyczność legitymacji Demianiuka. W rezultacie ekspertyza ujrzała światłodzienne dopiero w czasie apelacji przed Sądem Najwyższym. Cichy udziałw sprawie miała także Polska, ponieważ sprawa dotyczyła zbrodni dokonanychna jej terytorium, więc Demianiuk zgodnie z prawem międzynarodowympowinien być sądzony przed polskim sądem.Zaangażowanie międzynarodowej dyplomacji okazało się marginesemsprawy. Kampania medialna wokół procesu zamieniła się w pole bitwy międzynajróżniejszymi grupami interesu. Przeciw Demianiukowiwystąpiły środowiska lewicowe, zawsze gotowe walczyć z „faszyzmem"oraz sympatycy Kraju Rad z całego świata. Sowieckiejprowokacji łatwo uległy środowiska żydowskie, dla którychproces Demianiuka jako nowego Eichmanna zamienił sięw symboliczny proces Ukraińców i narodów Europy Wschodniej jako „pomocnikówHitlera". W samym Izraelu rozpętano zbiorową histerię, którejkulminacją była tajemnicza śmierć jednego obrońców Demianiuka (wypadłz okna w przeddzień ujawnienia ważnych dowodów), oblanie kwasem izraelskiegoadwokata oraz radosne skandowanie „Śmierć, śmierć, śmierć!" poogłoszeniu wyroku śmierci.Niewinności Demianiuka dowodziła prężna ukraińska diaspora. DlaUkraińców była to kolejna bitwa w propagandowej wojnie z ZSRR, dla któregoistotnym elementem dyplomatycznej legitymizacji stworzenia UkraińskiejRepubliki Sowieckiej miał być wrodzony antysemityzm Ukraińców,który okiełznać może jedynie władza Moskwy. Zgodnie z propagowanymi odlat 20-tych stereotypami, o przyrodzonej Ukraińcom nienawiści do Żydówmiały świadczyć pogromy dokonywane w czasie powstań kozackichw XVII wieku, często ukazywane jako prefiguracja działań SS.Za Demianiukiem opowiedzieli się także amerykańscy politycy konserwatywni,którzy podobnie jak Ukraińcy całą sprawę uważali za prowokacjęKGB. Znaleźli oni niewygodnych sojuszników w postaci historyków-rewizjonistówHolocaustu. Niektóre tezy rewizjonistów, między innymipoddanie w wątpliwość dokonywanych po latach zeznań więźniów obozów,znalazły potwierdzenie w czasie przesłuchań przed Sądem Najwyższym Izraela.Jednak wsparcie rewizjonistów było dla Demianiuka i jego sympatykówo tyle kłopotliwe, że ułatwiało oskarżenia o antysemityzm oraz groteskowezarzuty o współpracę z Ku-Klux-Klanem.ZIMA-2000 267


Sprawę komplikował dodatkowo sam Demianiuk, który rozgrywał swojąpartię. Jak wspomniano wcześniej, przyznał się do udziału w wojnie po stronieniemieckiej pod komendą Własowa, ale jego zeznania nie były do końcaspójne. Wydaje się, że Demianiuk chciał coś ukryć, ale z pewnością nie byłto żaden z zarzucanych mu czynów. Warto zwrócić uwagę na białą plamęw jego życiorysie między końcem wojny a rokiem 1952, kiedy to znalazł sięw USA. Co robił w Niemczech? Dlaczego Amerykanie nie przekazali go Stalinowirazem z innymi wlasowcami? Dlaczego pozwolili mu na emigrację? Topozostaje do końca niejasne.Proces Johna DemianiukaNajwyższy Sąd Izraela przewlekał sprawę apelacji. Sędziowiechcieli mieć wgląd do wszystkich możliwych dokumentówsprawy, a upadek ZSRR spowodował otwarcie archiwów i bieglistron nie byli już uzależnieni od akt podsytanych przez KGB. Ekipy śledczezarówno obrony, jak i oskarżenia, przeczesywały archiwa postsowieckieoraz niemieckie Archiwum Federalne w Koblencji. W dokumentów wynikało,że „Iwanem Groźnym" z Treblinki był niejaki Iwan Marczenko, któregoKGB poszukiwało do początku lat 60-tych. (Urzędnicy amerykańskiego OSImieli ślady wskazujące na Marczenkę jako zbrodniarza z Trebliniki już w roku1978).Oskarżenie próbowało na nowo podnieść sprawę Sobiboru, tym razemwbrew zeznaniom więźniów obozu, którzy nie rozpoznali Demianiuka, aleSąd Najwyższy odrzucił to żądanie. Sędziowie orzekli, że trwające od dwudziestulat śledztwo nie przyniosło żadnych rezultatów i nie można dalejprzetrzymywać Demianiuka. W 1993 roku „ukraiński Eichmann" zostałuniewinniony przez Sąd Najwyższy Izreala.Wkrótce Demianiuk powrócił do przybranej ojczyzny, ale obywatelstwoamerykańskie zwrócono mu warunkowo dopiero w roku 1998. Amerykańskieśrodowiska żydowskie nie mogły się pogodzić z werdyktem Sądu NajwyższegoIzraela i wydatnie wpłynęły na przewlekanie sprawy. Liberalny demokratasędzia Gilbert Merritt, który wniósł sprawę przeciw OSI i jegoszefowi Allanowi Ryanowi, jako podejrzanym o pogwałcenie konstytucyjnychpraw Johna Demianiuka, został „ukarany": prezydent Clinton odrzucił268FRONDA 21/<strong>22</strong>


jego kandydaturę na członka kolegium Sądu Najwyższego USA. Pod domemDemianiuka, którego triumfalnie witano w Cleveland, zbierają się od czasudo czasu demonstracje, żądające wznowienia procesu. W 1999 roku organizacjaB'nai B'rith oraz przedstawiciele Centrum Szymona Wiesenthala poprosiliDepartament Sprawiedliwości USA o wznowienie procedury pozbawieniaamerykańskiego obywatelstwa Johna Demianiuka.MIECZYSŁAW SAMBORSKIWybrana literatura tematu:Yoram Sheftel, The Demianiuk Affair: The Rise and Fali of a Show-Trail, Londyn 1994.Yossi Melman, Who lied about Demianjuk, „Haarec", 14.10.1997.Joshua Muravchik, Demianjuk: A Summing-Up, „Commentary Magazine", April 1997.ZIMA-2000 269


W prywatnej korespondencji Marksa i Engelsa znajdujemywyraźnie rasistowskie akcenty. Ten pierwszy takpisał o swym konkurencie Lassalleu: „Jest teraz dlamnie całkowicie jasne, źe jak wskazuje kształt jegogłowy i sposób w jaki rosną jego włosy, pochodzi on odMurzynów, którzy przyłączyli się do ucieczki Mojżeszaz Egiptu (chyba że jego matka lub babka ze strony ojcaskojarzyła się z czarnuchem). To połączenie Żydaz Niemcem na murzyńskiej bazie musiało wyprodukowaćnadzwyczajną hybrydę."MARKSIZMNIEPOPRAWNYPOLITYCZNIEJERZYTOTTENHORNPoniższy tekst nie pretenduje do roli wyczerpującej i wyważonej analizy poglądówKarola Marksa i Fryderyka Engelsa. Jego celem jest zwrócenie uwagina te wątki ich światopoglądu, które pozostają dziś - zwłaszcza przez marksistów- zapomniane. Kontynuatorzy dzieła Marksa przykrawają jego idee do270FRONDA 21/<strong>22</strong>


dzisiejszych czasów i własnych przekonań. Przechodzą do porządku dziennegonad faktem, że ich mistrz zajmował w wielu sprawach diametralnie inneniż oni stanowisko. Współczesna lewica jest antyimperialistyczna (czy też raczejantyzachodnia), łączy kosmopolityzm z multikulturalizmem, broni -w imię etycznych standardów - praw mniejszości. Jacy byli twórcy socjalizmunaukowego?NacjonalizmStawiany Marksowi i Engelsowi zarzut nacjonalizmu może wydawać się absurdalny- wszak byli to ludzie, którzy na sztandarach swego ruchu wypisali, że„Robotnicy nie mają ojczyzny". Mało kto pamięta, że po słowach: „Robotnicynie mają ojczyzny. Nie można im odebrać tego, czego nie mają" - następowałozdanie o diametralnie odmiennej wymowie: „Wobec tego, że proletariatmusi przede wszystkim zdobyć sobie władzę polityczną, wznieść się do stanowiskaklasy narodowej, ukonstytuować się jako naród - jest sam jeszcze narodowy,aczkolwiek bynajmniej nie w znaczeniu burżuazyjnym."' Marks i Engelsprzewidują zatem unarodowienie proletariatu zanim różnice między narodaminie zatrą się w ogólnoludzkiej wspólnocie. Oznacza to, że interes narodowymoże odegrać istotną rolę dla sprawy postępu. To bardzo ważne zastrzeżenie:Marks i Engels traktowali kwestię narodową instrumentalnie. Dopuszczająpopieranie państwa narodowego, ale tylko z punktu widzenia interesów proletariatu.2W teorii. W praktyce ów interes proletariatu szczególnie często okazywałsię pokrywać z niemieckim interesem narodowym. W roku 1861 Marks uważał,że niemiecki proletariat powinien przyjąć postawę patriotyczną, popierającAustrię przeciw Napoleonowi III i przeciwstawiając się zjednoczeniuWłoch. Dla odmiany zjednoczenie Niemiec - choć dokonane przez reakcjonistęBismarcka - miało być „obiektywnie postępowe". Nic więc dziwnego,że w czasie wojny prusko-francuskiej w 1870 roku Marks głosił, iż upadekNapoleona III leży w interesie międzynarodowego proletariatu i dlatego nieZIMA-2000271


należy izolować się od ruchu narodowego (dopóki wojna ma charakterobronny). Charakterystyczny byl też pogląd Engelsa na granicę polsko-niemiecką:„Czy należało oddać cale połacie kraju zamieszkałe przeważnie przezNiemców, wielkie i całkowicie niemieckie miasta, narodowi, który dotychczasnie dał żadnego dowodu, że jest zdolny do wyzwolenia się ze stosunkówfeudalnych opartych na pańszczyźnianym rolnictwie?" 3W liście do Lassalle'abył bardziej dosadny: „Nie powinniśmy oddać ani cala z pruskiej Polski" 4 .Swe proniemieckie stanowisko Marks i Engels uzasadniali na internacjonalistycznąmodłę: dynamicznie rozwijające się Niemcy to kraj najważniejszydla sprawy postępu w Europie. Nie ukrywali jednak zarazem (zwłaszcza Engels)swego zachwytu dla niemieckiej kultury i cywilizacji. 5Engels pisał naprzykład, że Niemcy „skupili wszystkie te małe, niedołężne, bezsilne narodzikiw ramach jednego wielkiego państwa, umożliwiając im w ten sposóbuczestnictwo w rozwoju historycznym, w którym pozostawione same sobienie brałyby żadnego udziału! Prawda, zdeptano przy tym niejedno delikatnenarodowe kwiecie: inaczej takich rzeczy realizować nie można. Wszak bezprzemocy i niezłomnej bezwzględności w historii nie osiąga się niczego." 6Nie wątpiąc w szczerość internacjonalistycznych przekonań Marksa i Engelsamożna postawić hipotezę, że podświadomie ulegali oni niemieckiemu nacjonalizmowi.ImperializmOdmienne traktowanie interesów różnych nacji Marks i Engels uzasadnialina gruncie teorii „wielkiego narodu". Tylko wielkie, „historyczne" narody sąnosicielami postępu i jako takie mają prawo do życia. Takim narodem mielibyć m.in. Polacy: „Do takich narodów niezbędnych należy w XIX stuleciuniewątpliwie naród polski" - mówił Engels. Dlatego przewidywał odbudowępaństwa polskiego w granicach co najmniej z roku 1772, a więc obejmującychteż tereny etnicznie niepolskie. 7 Oczywiście i tu uzasadnienie było pragmatyczne:Polacy to „jedyny dotychczas naród słowiański o rewolucyjnej po-272FRONDA 21/<strong>22</strong>


stawie", a „Powstanie demokratycznej Polski jest pierwszym warunkiem powstaniademokratycznych Niemiec" 8 .Inne narody nie zostały potraktowane tak łaskawie. Nie znajdziemy tuw żadnej mierze pochwały wielokulturowości, choćby w obrębie wielonarodowegopaństwa. Mniejszości etniczne miały zostać zasymilowane, wynarodowione.Charakterystyczne, że wśród zarzutów stawianych Polakom przezEngelsa jest i taki, że nie spolonizowali oni Niemców ani Żydów, natomiastza skuteczną rusyfikację chwali on Rosjan.Engels z pogardą wyrażał się o „narodzikach, które historia od stuleciwbrew ich woli wlokła za sobą" 9 . Pisał: „nie ma w Europie takiego kraju,gdzie by nie przetrwały w jakimś zakątku szczątki jednego czy więcej ludów,resztki ludności dawniejszej, wypartej i podbitej przez naród, który z koleiZIMA-2000 273


stał się nosicielem rozwoju historycznego. Owe resztki bezlitośnie (...) biegiemhistorii zdeptanego narodu, owe szczątki ludów występują za każdymrazem jako fanatyczni nosiciele kontrrewolucji i pozostają nimi aż do zupełnejswej zagłady bądź wynarodowienia." 10 Zapowiadał więc: „Najbliższa wojnaświatowa zmiecie z powierzchni ziemi nie tylko reakcyjne klasy i dynastie,lecz również całe reakcyjne narody" 11 . Metafora? Chyba nie, skoro w innymmiejscu czytamy, że Niemcy mogą „zabezpieczyć losy rewolucji tylko poprzezzastosowanie wobec tych słowiańskich ludów jak najbardziej zdecydowanegoterroryzmu'"-. To raczej mglista zapowiedź eksterminacji.Wyjątek został uczyniony dla Irlandii, ale uzasadnienie tego było specyficzne.Marks był przekonany, że panowanie Anglików w Irlandii negatywniewpływa na stosunki klasowe w Anglii, gdyż pociąga za sobą znaczny napływtam Irlandczyków, podejmujących pracę w przemyśle. Wywołuje to niechęćdo nich ze strony robotników angielskich. W antagonizmie tym dopatrywałsię Marks zasadniczej przyczyny nikłych rozmiarów walki proletariatu z burżuazją.Czy dziś Marks nie optowałby z tych samych powodów za ograniczeniemdopływu gastarbeiterów z Trzeciego Świata?RasizmSzczególną pogardą Engels darzył Słowian. „Powtarzamy jeszcze raz: - pisał- poza Polakami, Rosjanami i co najwyżej Słowianami tureckimi żaden naródsłowiański nie ma przyszłości z tej prostej przyczyny, że wszystkim pozostałymSłowianom brak elementarnych warunków historycznych, geograficznych,politycznych i przemysłowych do samodzielności i rozwoju. Ludy,które nigdy nie miały własnej historii i które od osiągnięcia pierwszego, najbardziejelementarnego szczebla cywilizacji dostają się już pod obce panowanie,bądź też dopiero obce jarzmo zmusza je, by na pierwszy szczebel cywilizacjiwstąpiły - takie ludy są niezdolne do rozwoju, nie będą mogły nigdyosiągnąć żadnej samodzielności. A taki właśnie byl los austriackich Słowian.Czesi (...) nie mieli nigdy własnej historii... I taki nie istniejący w ogóle274 FRONDA 21/<strong>22</strong>


w historii «naród» zgłasza pretensje do niezawisłości? Podobnie przedstawiasię sprawa tak zwanych Słowian południowych." 13Engels uzasadniał swe stanowisko reakcyjnym charakterem ruchów słowiańskich,ale podejrzewać można tu narodowo-niemiecki, rasistowskiwręcz podtekstom Jak zauważył niemiecki marksista Roman Rosdolski, „NowaGazeta Reńska" zajęła negatywne stanowisko wobec ruchu narodowegopołudniowych Słowian zanim ten ruch określił swój stosunek do rewolucjioraz „zwalczała ten ruch za pomocą argumentów, które z rzeczywistą roląpołudniowych Słowian w rewolucji nie miały nic wspólnego" 14 .W prywatnej korespondencji Marksa i Engelsa znajdziemy też wyraźnierasistowskie akcenty. Ten pierwszy tak pisał o swym konkurencie Lassalle'u:„Jest teraz dla mnie całkowicie jasne, że jak wskazuje kształt jego głowyi sposób w jaki rosną jego włosy, pochodzi on od Murzynów, którzy przyłą-ZIMA2000275


czyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu (chyba że jego matka lub babka zestrony ojca skojarzyła się z czarnuchem). To połączenie Żyda z Niemcem namurzyńskiej bazie musiało wyprodukować nadzwyczajną hybrydę." 15AntysemityzmZdecydowaną niechęcią darzył też Marks - sam „nieżydowski Żyd" - Żydów.Jak zwykle, i tu znajdziemy uzasadnienie ekonomiczne. Żydzi to kwintesencjakapitalizmu. „Jaka jest świecka podstawa żydostwa? Praktyczna potrzeba,własna korzyść. Jaki jest świecki kult Żyda? Handel. Jaki jest jego świeckiBóg? Pieniądz. (...) Pieniądz jesttym zazdrosnym bogiem Izraela,wobec którego żaden inny bógostać się nie może. (...) Bóg Żydówzostał zsekularyzowany i stał siębogiem tego świata. (...) Przez żydostworozumiemy więc pewienpowszechny, współczesny elementantyspołeczny, który osiągnął swąobecną skrajną postać przez rozwójhistoryczny, do którego Żydzi,w tym sensie ujemnym, gorliwiesię przyczynili; w tej obecnej zaśskrajnej postaci element ten musinieuchronnie ulec likwidacji.Emancypacja Żydów jest więc w swym ostatecznym znaczeniu emancypacjąludzkości od żydostwa (...)."' 6 Jako tacy - Żydzi są przeciwnikami postępu.„Tak więc za plecami każdego tyrana odnajdujemy Żyda, jak za papieżem jezuitę.Naprawdę marzenia uciskających byłyby bez nadziei, a praktycznamożliwość wojny poza kwestią, gdyby nie było armii jezuitów duszącychmyśl i garstki Żydów rabujących kieszenie." 17276FRONDA 21/<strong>22</strong>


Niechęć do niezasymilowanych pobratymców rzutowana jednak była teżgłęboko w przeszłość i wyrażała się w deprecjonowaniu żydowskiej historii.„Lepsius" - napisze Marks do Engelsa - „w swym wielkim dziele o Egipcieudowodnił, że wyjście Żydów z Egiptu to nic innego jak opowiedziana przezManethona historia wyrzucenia z Egiptu «narodu trędowatych». Na czeletych trędowatych stał egipski kapłan Mojżesz." 18KolonializmMarks był po stronie postępu, a to oznaczało w praktyce, że z premedytacją brałstronę silniejszego. Kolonializm uznał za narzędzie postępowych przemian społecznych.Nic więc dziwnego, że nie solidaryzuje się z krytyką brytyjskiej prasylewicowej pod adresem polityki kolonialnej w latach 50-tych XIX wieku. „Coprawda Anglia, wywołując w Hindustanie rewolucję społeczną, kierowała sięwyłącznie swymi najbrudniejszymi interesami, a forsowała je w sposób kretyński.Ale nie to jest tu istotne. Najważniejsze jest, czy ludzkość może spełnić swepowołanie bez gruntownego przewrotu w stanie społecznym Azji. Jeżeli niemoże, to Anglia, jakiekolwiek byłyby jej zbrodnie, doprowadzając do tego przewrotustała się bezwiednym narzędziem historii." 19Pod tym względem Marksbył konsekwentny. Postępowym zjawiskiem była dla niego zarówno kolonizacjaAlgieru przez Francuzów, jak i amerykańska wojna przeciw Meksykowi. Engelspisał: „Czyżby to było nieszczęściem, że wspaniałą Kalifornię odebrano leniwymMeksykańczykom, którzy nie wiedzieli w ogóle co z nią począć, że energiczniJankesi (...) dopiero w gruncie rzeczy utorują cywilizacji drogę do OceanuSpokojnego" 2 ". Nawet kolonializm rosyjski znalazł uznanie w jego oczach:„Panowanie rosyjskie, mimo całej swej podłości, mimo całego swego cywilizacyjnegobałaganu, odgrywa cywilizacyjną rolę dla obszarów nad Morzem Czarnymi Kaspijskim oraz centralnej Azji, dla Baszkirów i Tatarów." 21Słabi nie mają nic do gadania w obliczu „prawa wyższej cywilizacji": „Wżadnym jednak wypadku nie przyzna się tym małym narodom (...) prawa stawianiaprzeszkód w rozbudowie europejskiej sieci kolejowej aż do Konstanty-ZIMA 2000 277


nopola." <strong>22</strong>Historiozofia Engelsa przepojona jest na wskroś socjaldarwinizmem.Twardo występuje on przeciw „sentymentalnym frazesom" - gdzie„chodzi o istnienie, o swobodny rozwój wszystkich zasobów wielkich narodów,tam przecież w żadnym wypadku nie będą decydować sentymenty." 23EuropocentryzmPrzyjmuje się na ogół, że marksizm był teorią z założenia uniwersalistyczną,wytyczającą drogę całej ludzkości. Nie jest to ścisłe. W Kapitale 14 Marks zwróciłuwagę, że kapitalizm wyrósł w strefie umiarkowanej klimatycznie, ponieważprzyroda stref tropikalnych nie zmuszała ludzi do wysiłku rozwijaniatechnologii. Okazuje się więc, że ekonomiczna teoria marksizmu jest ograniczonageograficznie. Inne znowuż cechy środowiska geograficznego sprawićmiały, że w Azji rozwinął się „azjatycki sposób produkcji". W ten sposóbMarksowski schemat historii ludzkości okazuje się być de facto zawężony doEuropy. Kraje pozaeuropejskie Marksa po prostu nie interesują - to przedmiot,a nie podmiot historii, obiekt ekspansji Europejczyków. Przedmiotemzainteresowania Marksa i Engelsa była Europa, a dokładnie Europa Zachodnia.Ich horyzont zamykał się w zasadzie w ramach kontynentu europejskiego,Europa była główną areną działalności ruchu robotniczego.Tej Europie przeciwstawiana była Azja, uosabiana przez Rosję. W roku 1867Marks mówił: „Jedna tylko alternatywa pozostała Europie. Albo azjatyckie barbarzyństwopod moskiewskim przywództwem zaleje ją jak lawina, albo musiona odbudować Polskę, tak aby między nią a Azją stanęło dwadzieścia milionówbohaterów i by dzięki temu zyskała ona czas na dokonanie swego społecznegoodrodzenia." 25Państwo rosyjskie traktowane było konsekwentnie jako ostojareakcji, co Engels potwierdził jeszcze pod koniec życia w pracy Polityka zagranicznacaratu: stwierdził w niej m.in., że niemieccy robotnicy nie mogą przypatrywaćsię biernie ewentualnemu konfliktowi Niemiec z despotyczną Rosją. Musimypostawić sobie pytanie, czy aby wrogość ta miała tylko stricte politycznycharakter, czy nie występował tam przypadkiem podtekst cywilizacyjny.278FRONDA 21/<strong>22</strong>


GlobalizmMarks i Engels byli entuzjastami tego, co dziś nazywamy globalizacją. Dlanich postęp ludzkości dokonywał się po linii prostej, jego ostatecznym celemmiało być totalne panowanie człowieka nad przyrodą, spełnione dzięki rożkuXV i XVI. Centralizuje się, co się jeszcze ma scentralizować." 27Postępowiwojowi techniki i centralizacji wysiłków.Rozwój gospodarki światowejspowodował wzrastającąwszechstronną współzależność narodów,produkcja i spożycie nabrałycharakteru kosmopolitycznego,wraz z rozwojem kapitalizmu „odosobnieniei przeciwieństwa narodowemiędzy ludźmi zanikają corazbardziej" 26 . Naturalną kolejąrzeczy, „wskutek olbrzymiego rozwojuprzemysłu, handlu i środkówkomunikacji centralizacja politycznastała się potrzebą o wiele bardziejpalącą niż wówczas, w wiespołecznemui ekonomicznemu sprzyjają duże organizmy gospodarcze.W tym świecie nie ma miejsca dla małych, autonomicznych, kultywującychwłasne zwyczaje i żyjących w zgodzie z naturą społeczności. Opisującskutki XIX-wiecznej „globalizacji" na przykładzie Indii, Marks pisał: „Aczkolwiekuczucie ludzkie wzdryga się na widok zniszczenia i rozkładu dziesiątkówtysięcy pracowitych, patriarchalnych i pokojowych organizacji społecznych,rzuconych w morze nieszczęść, na widok ich członkówpozbawionych jednocześnie swej starej formy cywilizacyjnej i dziedzicznychśrodków utrzymania - nie wolno nam zapominać, (...) że te małe wspólnoty(...) oddawały człowieka w jarzmo zewnętrznych okoliczności, zamiast goZIMA-2000 279


wynieść do roli władcy tych okoliczności, że przekształciły one rozwijającysię samorzutnie ustrój społeczny w niewzruszone prawo natury i w ten sposóbdoszły do zwierzęco-prymitywnego kultu przyrody, którego upodlenieznalazło swój wyraz w tym, że człowiek, władca przyrody, padał pobożnie nakolana przed małpą Hanuman i krową Sabala..." 28Globalizacja oznacza postęp, a postępowi nie można się przeciwstawiać.JERZY TOTTENHORNPRZYPISY1 K. Marks i F. Engels, Manifest partii komunistycznej, w: Dzieła, tom 4, Warszawa 1962, s. 533.2 Np. jeśli insurekcja Słowian „pogorszyłaby nam catą sytuację rewolucyjną, to trzeba te narody(...) poświęcić bez litości w imię interesów europejskiego proletariatu" (list Engelsa doEdwarda Bernsteina, w: Dzieła, tom 35, s. 317).3 F. Engels, Rewolucja i kontrrewolucja w Niemczech, w: Dzieła, tom 8, Warszawa 1962, s. 56.4 List Engelsa do Lassalle'a z 18.05.1859, w: Dzieła, tom 29, Warszawa 1972, s. 719.5 Zauważa to np. H.-U. Wehler w swej książce Socialdemokratie und Nationalstaat, Góttingen1971, s. 23. Niektórzy badacze, opierając się na agresywnej stylistyce listów, posuwają sięwręcz do twierdzenia, że Engels byt pangermanistą.6 F. Engels, Panslawizm demokratyczny, w: Dzieła, tom 6, Warszawa 1963, s. 320. Brzmi to raczejjak tyrada Hitlera niż wyznanie współczesnego zwolennika wielokulturowości.7 F. Engels, Debata polska we Frankfurcie, w: Dzieła, tom 5, Warszawa 1962, s. 391-393. Późniejstanowisko Engelsa uległo przejściowej zmianie. Pisał do Marksa: „Im więcej rozmyślam nadhistorią, tym jaśniej widzę, że Polacy są une nation foutue, którym można tylko dopóty posługiwaćsię jako narzędziem, dopóki sama Rosja nie zostanie wciągnięta w wir rewolucji agrarnej.Od tej chwili Polska nie będzie już miała absolutnie żadnej raison d'etre" (list Engelsa do Marksaz 23.05.1851, w: Dzieła, tom 27, Warszawa 1989, s. 421-424.280 FRONDA 21/<strong>22</strong>


8 Tegoż, Walki na Węgrzech, w: Dzieła, tom 6, Warszawa 1963, s. 198; tegoż, Debata..., wyd.cyt.,s. 391-393.9 Tegoż, Panslawizm demokratyczny, wyd.cyt., s. 315.10 Tegoż, Walki..., wyd.cyt., s. 195. Paradoksem jest, że dziś właśnie mniejszości etniczne są najbardziejrewolucyjne - poczynając od Basków, a kończąc na Afroamerykanach.11 Tamże, s. 204.12 Tegoż, Panslawizm demokratyczny, wyd.cyt., s. 316.13 Tamże, s. 316.14 Roman Rosdolski, Friedrich Engels und das Problem der „geschichtlosen Volker", Berlin 1979.15 List Marksa do Engelsa z 30.07.1862, w: Marx-Engels-Werke, Bd. XXX, S. 259; cyt. za: R Johnson,Historia Żydów, Kraków 1993, s. 373.16 K. Marks, O kwestii żydowskiej, w: Dzieła, tom 1, Warszawa 1962, s. 396-397.17 Tegoż, The Russian Loan, „New York Daily Tribune", 4.01.1856, cyt. za: R Johnson, Historia Żydów,Kraków 1993, s. 378.18 List Marksa do Engelsa z 10.05.1861, w: Marx-Engels-Werke, Bd. XXX, S. 165; cyt. za: R Johnson,Historia Żydów, Kraków 1993, s. 373.19 K. Marks, Rządy brytyjskie w Indiach, w: Dzieła, tom 9, Warszawa 1965, s. 148.1 tu Marks się pomylił,gdyż - jak wykazali brytyjscy badacze Alice i Daniel Thorner (Ziemia i praca w Indii, Warszawa1966) - panowanie kolonialne w rzeczywistości przyniosło dezindustrializację Indii.20 F. Engels, Panslawizm demokratyczny, wyd.cyt., s. 320.21 List Engelsa do Marksa z 23.05.1851, w: Dzieła, tom 27, Warszawa 1989, s. 421-424.<strong>22</strong> List Engelsa z Londynu do Karola Kautskiego w Zurychu z 27.02.1882, w: Dzieła, tom 35,s. 307.23 F. Engels, Panslawizm demokratyczny, wyd.cyt., s. 329.24 Tom 1, rozdział 14.25 K. Marks, przemówienie wygłoszone na wiecu polskim w Londynie <strong>22</strong> stycznia 1867 roku, w:Dzieła, tom 16, Warszawa 1968, s. <strong>22</strong>4. Można by stówa Marksa porównać z Himmlerem, mówiącymw 1942 roku , że „mamy do czynienia z konfliktem między Europą a Azją"; zdaniemHimmlera Rosja to forpoczta Azji - za Rosją stoją hordy Azjatów, których bolszewicy szkolilii uzbroili, zamierzając rzucić ich na Europę.26 K. Marks i F. Engels, Manifest partii komunistycznej, wyd.cyt., s. 533.27 F. Engels, Panslawizm demokratyczny, wyd.cyt., s. 313.28 K. Marks: Rządy brytyjskie w Indiach, w: Dzieła, tom 9, Warszawa 1965, s. 149.ZIMA 2000 281


KASZA I ŚRUBOKRĘTMagister FaustusKuba: Dla mnie Kwaśniewski jest przykładem wyznawania dewizy, że w polityce,dla dobra racji stanu, można wejść w pakt nawet z diabłem. Rzecz jasna,przykładem pozytywnym...Młody wolontariusz w sztabie wyborczym Aleksandra Kwaśniewskiego,pytany dlaczego popiera prezydenta, „Przegląd", 2.10.2000.O wyższości dawania dupy nad pisaniem wierszy metafizycznychBywa, że sztucznie rozbudza się w ludziach potrzeby i nadzieje, niekiedydość perwersyjne, by je następnie w kosztowny sposób zaspokajać; przykłademjest rozwijanie i pielęgnowanie „potrzeby transcendencji". Na tym tleprostytucję, która autentycznie, bez kłamstw, zaspokaja naturalną potrzebęludzką, wolno uznać za działalność uczciwą i pożyteczną.Barbara Stanosz, Prostytucja na bezdrożach,„Bez Dogmatu" nr 45, lato 2000Duchowy potomek OttonaDla mnie niesłychanie bolesnym wydarzeniem ostatnich czasów była wizytaw Polsce prezydenta Niemiec. Kimkolwiek byłby pan Rau, przybył do Gnieznaszlakiem cesarza Ottona III. Przybył i powiedział, że Europa już nie potrzebujechrześcijaństwa. Czy został zaproszony, żeby to właśnie powiedzieć?Nawet jeśli tak myśli jako człowiek prywatny, czy mógł to powiedziećjako prezydent kraju, który powinien czynić wielką pokutę za wszystkiekrzywdy, jakie stały się w czasie ostatniej wojny. Tymczasem zaś targuje sięo grosze, które mają być wypłacone dla tych, którzy jeszcze żyją.abp Kazimierz Majdański, były więzień obozów koncentracyjnychw Sachsenhausen i Dachau, w rozmowie z Małgorzatą Rutkowską,Oddychać historią narodu, „Nasz Dziennik", 2-3.05.2000.282 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Kamień na kamieniuJeżeli rzeczywiście Europa ma być budowana na ateizmie, oznaczałoby tokres rozwoju tego - tak obecnie znaczącego dla świata - regionu. Jeśli wykluczysię chrześcijaństwo i jego znaczenie, jeśli Europa odwróci się od swoichkorzeni duchowych, nie pozostanie z niej nawet kamień na kamieniu.(...) Musimy spojrzeć w twarz rzeczywistości. W Niemczech rządzi obecnierząd ateistyczny.Niemiecki teolog, ks. Eugen Biser,za: Piotr Semka, Ostrzeżenie z Badenii, „Nowe Państwo" 4.08.2000.Duchowe dziedzictwo Europy„Europa będzie świecka albo w ogóle jej nie będzie" - tak stawiał sprawęwprost na łamach „Liberation" jeden z wpływowych polityków socjalistycznychJean-Louis Bianco.Piotr Semka, Europa bez Boga, „Nowe Państwo" 20.10.2000.Nowy globalny ład - jak się to robiOtoczyła nas policja. Zatrzymano wszystkich. Policja zabrała paszporty. Skutonam ręce i wsadzono do autobusu. Trafiłem do komendy na obrzeżachPragi. Przed komisariatem staliśmy twarzami do ściany. Policjanci krzyczelido mnie: „Ty polska świnio". Kopali ludzi. Wyszperali z mojego plecaka maskęgazową, dostałem nią w twarz. Upadłem i straciłem przytomność. Leciałami krew z ust, wypadł kawałek zęba. Policjant zawołał kolegów: „Zobaczcie,Polaczek przewrócił się na schodach". Walił mnie ręką po głowie, ciągałpo ziemi i krzyczał, że będę martwy. Potem wciągnął do piwnicy i kazał klęknąćprzy ścianie, zawiązał szmatą oczy. Co pewien czas wracał i kopał mniepo nogach, dostałem też w nerki. Przewracałem się. Wtedy podnoszonomnie za kajdanki i walono głową o ścianę. Prosiłem o wodę. Nie dali. Nie puścilido toalety. Potem jeden z policjantów pozwolił mi usiąść, ale ten, którymnie bił, ponownie kazał uklęknąć. W końcu pozwolono mi oprzeć się plecamio ścianę, zdjęto opaskę, ale cały czas byłem skuty. Mój oprawca co jakiśczas wołał kolegów, żeby sobie popatrzyli. Kopali mnie, z bólu zsikałem się.Po 7-8 godzinach wreszcie pozwolono mi pójść do toalety. Rano ok. 10 byłemprzesłuchiwany. Przesłuchujący spytał, czy mam już dosyć, i dodał, żejak powiem wszystko o demonstracjach, to nie będą mnie bili. O 12 zawie-ZIMA-2000283


ziono mnie do aresztu deportacyjnego. Po trzech dniach zostaliśmy wszyscyzwolnieni.Arkadiusz Zajączkowski, uczestnik demonstracji antyglobalistycznychpodczas szczytu Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Pradze,„Gazeta Wyborcza", 7.11.2000.Zapłodnieni inaczejPróby stworzenia żywej „maszynki do produkcji części zamiennych" doprowadziłyostatnio genetyków australijskich i amerykańskich do wyhodowaniaistoty częściowo pochodzącej od świni, a częściowo od człowieka. Od wielulat hodowano tak zwane świnie transgeniczne z tak zmienionymi genami, bymogły być dawcami narządów dla ludzi. Nigdy jednak genetyczne interwencjenie zaszły tak daleko, by świnia przestawała być świnią.Tym razem jednak naukowcy wszczepili jądra komórek embrionu ludzkiegodo komórek jajowych świni. Istoty powstałej w ten sposób nie możnajednoznacznie zaliczyć do żadnego z dwóch gatunków. Nie jest to ani świnia,ani człowiek, ale coś zupełnie nowego. Powstałe w ten sposób monstrum genetycystarali się opatentować i utrzymywali przy życiu przez tydzień.Tomasz Piotr Terlikowski, Genetyczny Frankenstein,„Nowe Państwo", 3-10.2000.I Cing wzywa do uwłaszczenia mieszkańców Ziem Zachodnich!Pani Janina C. z Torunia napisała w swoim liście: „W naszym społeczeństwienarasta niepokój, czy po przyjęciu Polski do Unii Europejskiej Niemcy niewykupią gruntów na Ziemiach Zachodnich i czy nie zaczną - skutecznie! -upominać się o swoje dawne majątki ich przedwojenni niemieccy właścicielelub ich spadkobiercy".Odpowiedź Księgi Przemian komentuje Wojciech Jóźwiak: Homer w Iliadziewspomina trojańską wróżkę Kassandrę, która przewidziała nadchodzącyupadek Troi, ale nikt jej nie uwierzył. Odpowiedź Księgi Przemian brzmiwłaśnie jak wróżba Kassandry. Dwa heksagramy wyroczni i ich zmiennelinie układają się w następujący komunikat:Jeszcze jest czas, aby przygotować mieszkańców polskich Ziem Zachodnichna przyjście Niemców, kiedy wkroczymy do Unii Europejskiej, ale ta szansa zostaniew dużym stopniu zmarnowana przez opieszałość naszych rządów!284FRONDA 21/<strong>22</strong>


Heksagram nr 43 - „Przełamanie" - opisuje sytuację taką jak powódź, kiedylada chwila pękną tamy i woda się przeleje przez wały. Heksagram ten zostałwięc przez twórców Księgi Przemian zaprojektowany do przedstawianiasytuacji ze wszech miar dramatycznych, takich, kiedy decyzje muszą być podejmowanenatychmiast i to na najwyższym szczeblu: „stanowczo trzeba sprawępodać do wiadomości na dworze królewskim". Dalej Księga powiada, że zagrożonaspołeczność nie może sobie pozwolić na żadne „mydlenie oczu", nażadną dezinformację („sprawa musi być ogłoszona zgodnie z prawdą"), jakbyprzeczuwała, że nasz rząd przemilcza przed własnym społeczeństwem prawdziweproblemy, jakie się pojawią po wstąpieniu Polski do UE. Księga mówiteż, że wszyscy członkowie zagrożonej wspólnoty powinni być świadomi tego,co się dzieje ("trzeba powiadomić własne miasto"). Ale też przestrzega, że niechodzi tu o wojnę („nie jest sprzyjającym, by chwytać za broń").Co powinien zrobić w tej sytuacji sprawiedliwy mąż stanu, czyli „człowiekszlachetny"? Powinien sprawić, by „rozdano bogactwa niskim". Tesłowa mają wielką wagę!Księga Przemian wzywa do uwłaszczenia mieszkańcówZiem Zachodnich.Przez pięćdziesiąt lat na ziemiach poniemieckich obowiązywało inne niżw reszcie kraju prawo własności - można tam było być wieczystym dzierżawcąnieruchomości, ale nie jej właścicielem. Dopiero niedawno, w ciągu ostatniegoroku, zmieniono to prawo, ale czy mieszkańcy Ziem Zachodnich zdążą przedwejściem do Unii uzyskać pełne, hipoteczne prawo własności?To zdanie Księgi Przemian można też odczytać jako wołanie o to, abytamtejsze majątki ziemskie - wielkie i często niczyje (to znaczy należące doAgencji Rolnej Skarbu Państwa) czym prędzej podzielić na mniejsze gospodarstwarodzinne. Wiadomo od wieków, że przywiązanie rolnika do swojejziemi i rodzinna własność ziemi są najlepszą obroną przed obcymi, którzy bychcieli tę ziemię wykupić. Wielkie, półpaństwowe majątki jako pierwszeprzejdą do nowych, „europejskich" właścicieli.Tymczasem dalej Księga powiada, że zwolennicy takich reform ("ludzieszlachetni") znajdą się w opozycji i w mniejszości oraz będą oczerniani przez„europejczyków". Przy zmiennej linii piątej czytamy bowiem: „Człowiekszlachetny (...) chadza samotnie (...) jest ochlapany i szemrają przeciw niemu."A co ma do powiedzenia rząd i oficjalne siły polityczne? Są „potężneZIMA-2000285


w kościach policzkowych", czyli gadają, gadają, aż do bólu w szczękach. Aleto propagandowe trąbienie będzie prostą drogą do nieszczęścia.Przy linii piątej Księga stwierdza, że możliwe jest „kroczenie środkowądrogą", co w jej języku znaczy, że są sposoby, aby wejść do Europy tak, abynie narazić się Niemcom i aby jednocześnie nie skrzywdzić mieszkańcówZiem Zachodnich. Ale by móc prowadzić taką elastyczną politykę, trzebawiedzieć, co jest „chwastem", a co pożyteczną rośliną, i umieć dbać o własnynarodowy interes. Taką radę daje Księga tym, którzy Polską rządzą...Czy nasi decydenci sprostają temu zadaniu? Otóż Księga jednoznaczniemówi, że n i e. Nie sprostają!Przy fatalnej linii szóstej czytamy: „Nie ma wołania." A więc nie znajdziesię siła polityczna, która potrafiłaby dostatecznie głośno krzyczeć... O czym?O tym, że konieczne są twarde negocjacje z Niemcami, że polska własnośćziemi musi być wyraźnie zagwarantowana w umowach między Polskąa Niemcami. (Teraz nie jest. Dlatego właśnie w Bundestagu słychać głosy, żeNiemcy nadal mają prawo do Ziem Zachodnich.) Że inaczej niż obecnie musizostać zorganizowana gospodarka rolna na tych ziemiach. Ale tego wołanianie będzie i dlatego „w końcu przyjdzie los niepomyślny".Na czym on będzie polegał? Drugi z heksagramów mówi o tym tak jasno,że jaśniej już nie można. Jest to heksagram „Przeciwieństwo" złożony z trygramuOgień usytuowanego nad trygramem Jezioro. Mowa tu więc o połączeniuprzeciwnych żywiołów: wody i ognia. Chińczycy nazywali te trygramy„średnią córką" i „najmłodszą córką". Tłumacz Księgi, Richard Wilhelm, piszeo nich następująco: „Jeżeli nawet żyją w jednym domu, należą do różnychmężczyzn (władców, porządków państwowych) i dlatego ich wola niekieruje się ku wspólnym, lecz ku przeciwnym celom."W wyniku historycznego przegapienia tego problemu za kilkanaścielat na Śląsku i na Pomorzu będą żyli Polacy i Niemcy, przy czym obiespołeczności będą żyć osobno, nie mieszając się ze sobą (jak woda i ogień),wyznając różne wartości (jak żony dwóch różnych mężów) i „kierując swojąwolę ku przeciwnym celom". Co jeszcze w takiej sytuacji może począć człowiekszlachetny? „Zachowuje swoją odrębność." Taki będzie los świadomejczęści Polaków z Wrocławia i Szczecina - będą kultywować swoją narodowąodrębność, aby przetrwać. Już kiedyś tak było, pod zaborami.Tygodnik astrologiczny „Gwiazdy Mówią" 1998, nr 3<strong>22</strong>86FRONDA 21/<strong>22</strong>


Dirty BronekBrudna walka o przywództwo w Unii Wolności trwa. Sami jesteśmy zaskoczeni,ale to prawda. Oto niedawno sam Profesor Bronisław Geremek powiedziałw radio: - Mój portfel jest w bezpiecznej sytuacji, gdy Leszek Balcerowicz jestw NBP. Rozumiemy walkę o władzę, ale sugerowanie, że portfel nie był bezpieczny,gdy Balcerowicz kręcił się po gabinetach Unii, to chyba przesada.Zżycia opozycji, „Nowe Państwo", 3-10.11.2000.Cichy nad tą trumną„Gazeta Wyborcza", 10.07.2000.ZIMA-2000287


EgzekutorByłem narodowym socjalistą. Dziś jestem polskim nacjonalistą, zwolennikieminterwencjonizmu. I neopoganinem, bo chrześcijaństwo jest sprzecznez naturą człowieka. Na przykład wtedy, kiedy każe kochać wroga. A ja jestemkapralem rezerwy i z przyjemnością dowodziłbym plutonem egzekucyjnymrozstrzeliwującym Urbana i Michnika.Tomasz Szczepański, członek sztabu wyborczego gen. Wileckiego,działacz Frontu Polskiego, redaktor neopogańskiego pisma „Trygław",za: Robert Mazurek, Strażnicy polskiej krwi, „Nowe Państwo" 14.07.2000.Szczęście po kambodżańskuKiedyś zaproponowali mu wyjazd do Pol-Potowskiej Kambodży. „Chętnie sięzgodziłem - wspomina Siwak - bo to i egzotyka, i nowe doświadczenia w ruchurobotniczym". Najlepiej z tej podróży do dalekiego kraju tow. Siwak zapamiętałbrak Żydów w kierownictwie partii. „Oni nawet nie wiedzą, jak sąszczęśliwi - tłumaczył potem gen. Jaruzelskiemu - w ich rasę nie może sięwmieszać inny człowiek niż Azjata. A więc autentycznie rządzą sami sobąi to jest ich szczęście w przeciwieństwie do nas".Piotr Gontarczyk, To nie tak miało być, przyjaciele(recenzja książek członka SLD Albina Siwaka Od łopaty do dyplomatyi Rozdarte życie). „Życie", 21-<strong>22</strong>.10.2000.Postawił kropkę nad „i"Jan Pospieszalski: - Przecież wiadomo kto trzyma w swoich rękach mediaw Polsce...Monika Olejnik: - No właśnie, panie Pawle, kto trzyma?Paweł Kukiz: - Komuniści. I Żydzi. Mafia żydowska.Kropka nad „i", TVN, 18.09.2000.288FRONDA 21/<strong>22</strong>


Łódzki miesięcznik „Tygiel Kultury" (nr 7-9/2000) zamieścił relację z podróżydo Polski Pierre'a Guicheney'a, zatytułowaną Łódź. Kiedy Francuz przyjechałpierwszy raz do Polski w 1978 roku, spotkał głuchoniemiego mężczyznę, którypostanowił zawrzeć z nim znajomość: „By przedstawić się mężczyzna wyjmujeswój paszport. Ja również pokazuję swój. On wyciąga na to rękę i robi znak krzyża,deklarując się: jestem chrześcijaninem. Wskazuje na mnie palcem. Czy jarównież nim jestem? Waham się, zastanawiam, przypominam sobie uroczystąpierwszą komunię świętą i rysuję pojednawczo znak krzyża na wnętrzu swej dłoni.Szeroki uśmiech i pomruki witają moją przynależność do wspólnoty chrześcijańskiej.Wtedy on rysuje pierwszy trójkąt wierzchołkiem do góry, a na nim drugi,wierzchołkiem w dół - gwiazdę Dawida. Patrzy na mnie uważnie, z groźbąw oku, po czym przeciąga ręką dwa razy po grdyce: «Żydom trzeba poderżnąćgardło». Pierwsza podróż do Polski, pierwsze spotkanie..."Kolejna wizyta Guicheneya w Polsce po blisko dwudziestu latach, w 1997 roku,zasadniczo nie zmieniła jego wrażeń z pierwszej podróży. Opisuje on na przykładrozmowę swojego znajomego ze starszym mężczyzną w parku:„- (...) Ach, gdyby nie było Hidera...- Gdyby nie było Hidera, to co? - zaciekawił się Paweł.- To by nas zdławili ci Żydzi..."290FRONDA 21/<strong>22</strong>


Nic więc dziwnego, że kiedy Guicheney spotyka w Łodzi potomków polskichŻydów, którzy niegdyś wyjechali do Argentyny, widzi ich „zatrwożonych porażającą,namacalną niemal atmosferą przemocy, morderczej i świętokradczej, panoszącąsię bez przeszkód w tym miejscu i w tym mieście".Powyższy opis nie pozostawia wątpliwości, że tym, co najbardziej w Polscerzuca się w oczy przybyszowi z zagranicy, jest oszalały antysemityzm. Odpowiedzialnizań są ludzie kultury, którzy rozpowszechniają go w polskim społeczeństwie.Swego czasu Bożena Umińska na łamach „Res Publiki Nowej" (nr 7-8/1999) zdemaskowała jako siewcę antysemityzmu Stefana Żeromskiego,wskazując na wątki nienawistne Żydom w jego Przedwiośniu. Zauważyła też, żew literaturze polskiej znaleźć można o wiele więcej przykładów antysemityzmu.Co gorsza, utwory o wymowie antysemickiej nie są dziś marginalizowane, leczz aprobatą nagłaśniane. Rok bieżący stanowił pod tym względem bezprzykładnytriumf antysemityzmu. Przypomnijmy, że sejm polski ogłosił rok 2000 RokiemReymontowskim, zaś uhonorowany Oscarem Andrzej Wajda wprowadził dorozpowszechniania kinowego odnowioną po blisko ćwierć wieku wersję filmuZiemia obiecana. Tymczasem - na co żydowscy krytycy filmu zwracali uwagę jużw latach 70-tych, kiedy był on nominowany do Oscara - Ziemia obiecana jestutworem antysemickim.Czyż można się dziwić reakcji Guicheney'a i owej garstki ludzi „zatrwożonychporażającą, namacalną niemal atmosferą przemocy, morderczej i świętokradczej,panoszącą się bez przeszkód", skoro antysemityzm znajduje przyzwolenie nie tylkowśród głuchoniemych lumpów, lecz również w polskim Sejmie, a nawetw amerykańskiej Akademii Filmowej? Jakże mały i bezradny czuje się nagle człowiekw zetknięciu z miażdżącą potęgą machiny zorganizowanego antysemityzmu.Na usta ciśnie się pytanie: czy można coś zrobić, by film Wajdy był wyświetlanynie w kinach i telewizji, ale tam, gdzie jest jego miejsce - w projektowanymprzez księży Musiała i Czajkowskiego Muzeum Polskiego Antysemityzmu? Couczynić, by powieść Reymonta znalazła się w owym muzeum jako eksponat, obokMein Kampf, Przedwiośnia, Nie-boskiej komedii, Pana Tadeusza czy Biblii Tysiąclecia, zamiastbyć duchową strawą dla polskich dzieci? Być może Stowarzyszenie przeciwkoAntysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita", które zwróciło siędo premiera Buzka z apelem o zakazanie rozpowszechniania wydawnictw o treściantysemickiej, powinno skupić się na działaniach zmierzających do wycofaniafilmu z publicznej dystrybucji, a powieści Reymonta z księgarni i bibliotek.ZIMA-2000291


Żeby nie być gołosłownym, przytoczmy fragment Ziemi obiecanej WładysławaSt. Reymonta i przypomnijmy sobie ową, zapisaną przez Guicheney'a, uwagęstarszego pana w łódzkim parku: „gdyby nie było Hitlera (...) to by nas zdławilici Żydzi". Poniższy cytat przedstawia rozmowę dwóch Żydów: bankiera Grosglikai Moryca Welta. Ten pierwszy klaruje drugiemu, że trzeba wykończyć Borowieckiegojako niebezpiecznego konkurenta, ponieważ jest Polakiem: „ja ichznam dobrze, ja wiem, że z nimi nie wytrzymamy konkurencji, bo oni będą mieliza sobą cały kraj. Dlatego trzeba Borowieckiego zjeść, trzeba wszystkim zrozumiećto położenie i iść ręka w rękę, solidarnie!"W filmie Wajdy Stanisław Igar, grający żydowskiego bankiera, mówiąc, żetrzeba zjeść Borowieckiego, wrzuca sobie do ust landrynkę (czyżby nawiązaniedo motywów z sandomierskiej katedry?). Powieściowy Grosglik robi następnieWekowi wykład o miejscu Polaków w Łodzi:„- Ja panu dobrze życzę, powiedziałem to, co myślę, co myśli cała naszaŁódź. Pan sam powiedz, po co im fabryki?! Nie mogą oni siedzieć na wsi, trzymaćwyścigowe konie, jeździć za granicę, polować, romansować z cudzymi żonami,robić politykę i wielki szyk po świecie! Im się zachciało fabryk i uszlachetnianiaprodukcji*, im się zdaje, że to angielski koń, co jemu można dać prostąchamską kobyłę za żonę, a ona zaraz urodzi samego lorda! - wołał z politowaniemi zgrozą.- Żeby oni mogli siedzieć na wsi i bawić się, toby z pewnością nie było w Łodziani jednego Polaka.- Niech przychodzą! Jest tyle miejsc... stróżów, woźnych, stangretów, oni takierzeczy dobrze robią, oni są do tego specjaliści, ale po co im się brać do nieswoich rzeczy, dlaczego oni nam mają psuć interesy?"Welt, który był wspólnikiem Borowieckiego, po wyjściu od Grosgłikaudał się na spacer ulicami Łodzi:„Rzucał badawcze spojrzenia na szyldy sklepów niezliczonych, na tablicedomów, na tysiące nazwisk powypisywanych na balkonach, ścianachi oknach domów.«Motel Lipa, Chaskiel Cokolwiek, Ita Aronsohn, Józef Reinberg» itd., itd., samenazwiska żydowskie, poprzetykane gdzieniegdzie nazwiskami niemieckimi.- Sami nasi! - szepnął jakby z pewną ulgą i lekceważący uśmiech przewijałmu się po ustach i bił z oczów, gdy spostrzegł polskie nazwisko na szyldziku jakiegoszewca lub ślusarza.292FRONDA 21/<strong>22</strong>


- Grosglik ma bzika! - myślał ogarniając spojrzeniem to morze domów, sklepówi fabryk żydowskich. - ona ma ładny kawałek choroby - dodał wesoło prawiei już nie myślał o jego obawach spolszczenia Łodzi, bo czuł w tej chwili, patrzącna żydowską potęgę miasta, że jej nic i nikt złamać nie potrafi. -A szczególniej Polacy! - myślał oddając ukłon Kozłowskiemu (...).Nie, już nie myślał o obawach bankiera, ale ta zmowa na Borowieckiegoskłopotała go mocno.Był zaangażowany w tym interesie, tylko z tej strony go obchodziła ichfabryka, bo czy Karol straci, nic go to nie obchodziło, ale sam nie lubił nawetryzykować, a teraz czuł, że jeśli się zmówili na niego, to go ogryzą do ostatniejkosteczki.- To jest kein geszeft! - myślał i teraz dopiero zobaczył jasno przyczyny najrozmaitszychprzeszkód, jakie ich spotkały.Zrozumiał, dlaczego przedsiębiorca, który miał im prowadzić roboty mularskie- cofnął się. Oni mu zabronili robić!Kwestionowano im plany i zwlekano z ich zatwierdzeniem. Ich robota!Komisja budowlana przerywała im robotę i zmusiła do zgrubienia ścian. Ichdenuncjacje!Niemieckie nadreńskie firmy odmówiły im kredytu na maszyny. To równieżoni zrobili!A te wieści fałszywe, złe, głupie, jakie krążyły o Borowieckim po Łodzi, a któreźle musiały oddziaływać na ich przyszły kredyt. Któż je rozpuszczał? LudzieGrosglika, Szai i Zukera.- To jest sto razy kein geszeft! Oni go zjedzą! - myślał coraz posępniej, alewchodząc w ulicę, na której była ich fabryka, zaczynał już pracować nad sposobamiwycofania się z tego interesu."ZIMA-2000293


POWIASTKAO NIEWIERZEPAWEŁLISICKI294FRONDA 21/<strong>22</strong>


Czy to prawda, że żyjemy w epoce niewiary? Sam często stawiałem sobieto pytanie. Słyszałem, że dziś nie można już wierzyć naiwnie, że taka wiara byłabyalbo dziełem swoistego samogwałtu, albo słabości. A jednak, gdyby nachwilę zapomnieć o tych różnych współczesnych sądach i zwrócić się po naukędo Pisma i tradycji - a dlaczegóżby nie? - to okaże się, że niewiara jest tam zawszeinnym imieniem buntu. Tym co pierwsze nie są zatem intelektualne argumentyrzekomo podważające religię, ale grzech. Człowiek nie wierzy, bo zapomniało swoim miejscu w wielkim porządku stworzenia; nie wierzy, bo niechce być posłuszny powszechnemu prawu; nie chce zaś być posłuszny, bow sobie widzi stwórcę i pana. Tak więc źródłem niewiary są, zgodnie z owymnajgłębszym chrześcijańskim doświadczeniem, pycha i pożądliwość. Dwiewrogie moce, które psują serca, zamykają umysły, wznoszą wały obronneprzed boskim Dobrem, odcinają człowieka od kochającego Pana. Pycha czynibuntownika ślepym na zewnętrzne, obiektywne dobra. Buntownik sam siebieustanawia, sam sobie pragnie nadawać wartości i sens. Człowiek pyszny nigdynie wykroczy poza siebie, w Bogu - Władcy i Stwórcy - zawsze będzie widziałwroga, kogoś obcego i nienawistnego, konkurenta do panowania nadświatem. Jeśli wszakże pycha jest jedną stroną grzechu, to pożądliwość będziejej wierną siostrą. Osłabia wolę, unieważnia dążenie do czystości, pogrążaw czasie i zmysłowości, skutecznie eliminuje zdolność do pokuty i wyrzeczenia.Tak jak jedna w ogóle zamyka na głos dobrego Boga, czyniąc mnie Nim,tak druga zamyka przede mną świat tego, co w sobie dobre i piękne, zamieniającgo w egoistyczną przyjemność. Pożądam tego, co niższe, czego nie powinienem,lecz właśnie - pożądam. Bronię się przed pokusą, walczę z nią, lecz jeśliw porę nie zwrócę się o pomoc, pycha nie omieszka przyjść mi w sukurs i uczynićz upadku powodu do chwały. To, co pożądane, czego winienem się wstydzić,przed czym należy cofać się i z czym trzeba walczyć, staje się już moimwyborem, dziełem wolności. Wszystko, czego chcę, musi być dobre. Chcę,więc jest dobre. Czy z tego jarzma można się wyzwolić? Zapewne. Wystarczyupaść, zapłakać, wystarczy dojrzeć moralny ład świata, własną nicość i absolutniedobry charakter Stwórcy. Wystarczy dostrzec własną nieczystość i świętośćBoga. Ale jak? Przez odrzucenie uzurpacji. Nie mam prawa do szczęścia.Nie mam prawa nie cierpieć. Nie mam prawa nie umierać. Muszę przyjąć cierpienie,śmierć, ból i klęskę jako pokutę. Nie żywić się nimi, nie budować nanich, nie czynić z nich zbroi i tarczy przeciw Panu świata. Uznać w nich coś miZIMA-2000 295


należnego. To jest chyba moment w każdym nawróceniu najtrudniejszy. Zamiastwidzieć w cierpieniu niezasłużoną karę, przemienia się je w ofiarę. Zamiastwołać „dlaczego" i zachowywać się jak Bóg, należy upaść i słuchać. Człowiekpyszny nawraca się, stając się ofiarnikiem. Unieważnia się i oddaje w ręcewiernego Boga. Powiedzieć jednak tyle, to wciąż pozostawać na poziomie ogólności.Tym razem nie chcę teoretycznie opisać wrogich mocy duszy, ale przyjrzećsię im w działaniu. Niech staną przede mną tu i teraz. Niech pokażą, jakpotrafią pętać wolę, studzić żar gorliwości, uniemożliwiać i podkopywać wiarę.Pycha i pożądliwość: oto one, prawdziwe bohaterki tej powiastki.* * *Dzisiaj, gdy staram się zrozumieć mój spór z Tomaszem, tak zażarty i głęboki,odczuwam niepokój. Czy zrobiłem wszystko, co do mnie należało? Czystanąłem na wysokości zadania? Ilekroć nachodzą mnie te pytania, mamprzed sobą Tomasza żywego, jakim widziałem go ostatni raz: ostrzyżony najeżyka, z czarnymi oczami, przenikliwym, wiercącym wzrokiem, blady, gestykulujew pośpiechu, wydyma niedbale wargi, krzywi się. Wszakże ten obrazznika szybko. Roztapia się, traci wyrazistość. Jego obecność... odczucie silne,przejmujące, bolesne. Kim właściwie był? Blagierem? Ateistą walczącymz niewiarą? Prześmiewcą? Ofiarą, wyciągającą z rozpaczą rękę po pomoc? Ba,cokolwiek bym ostatecznie nie powiedział, był to człowiek nie na miarę naszychczasów. To brzmi, zgadzam się, śmiesznie. Nie na miarę czasów. A jakichto niby? - może ktoś zapytać. I cóż to jest ta miara? Nie będę się wdawałw takie rozważania. Każdy, kto spróbuje zadać sobie trochę trudu i przeczytazapis moich rozmów z Tomaszem, dostrzeże co mam na myśli.Od razu ostrzegam, że nie udało mi się składnie opowiedzieć całej historii.Oczywiście, ścisłość w przedstawianiu faktów jest zawsze wymagana. Co,gdzie, kiedy, z kim, w jaki sposób. Tylko że nie potrafię. Czas biegnie nieubłaganiei nie mogę czekać. Jutro, pojutrze może być za późno. Jeśli nic niewyjaśnię pozostawię po sobie milczenie. Początek ginie we mgle bezpamięci.Wiem, że rozmowa o wierze zdaje się czymś fantastycznym i obcym. Tymważniejszy jest porządek opowiadania, zakotwiczenie Tomasza wśród zdarzeńtego świata. Zgoda. Nawet próbowałem to zrobić. Wszakże rychło okazałosię, że tonę w powodzi szczegółów, mieszam sprawy nieistotne z pod-295 FRONDA 21/<strong>22</strong>


stawowymi, że pragnienie dokładności coraz bardziej oddala mnie od przedmiotu.Dość zatem. Niech pozostanie jak jest.- Słyszałem, że byłeś w kościele. Jeśli tracisz czas w taki piękny majowydzień, to musisz być do tego przekonany. A mi wydawało się, że jestemostatnim, który poważnie bierze sprawę religii - Tomasz czeka! na mnieprzed domem.- Przeceniasz się. To nie Anglia ani Niemcy - odpowiedziałem. Pachniałemjeszcze kadzidłem, myśli pozostały na nabożeństwie, wraz z aniołamiprzebywałem w niebie. Te słowa Tomasza były niczym chluśnięcie lodowatąwodą. W podobnych sytuacjach pierwsze zdania mają zadanie maskujące.Mówimy cokolwiek, by zyskać na czasie.- Takich, dla których chrześcijaństwo to miły mit, jest wielu. Zgadzamsię. Wiedzą, że trzeba poświęcić jajka na Wielkanoc i podzielić się opłatkiemw Boże Narodzenie. Pan Jezus uczył życzliwości wzajemnej. Ot, cała nauka -przez chwilę milczał, czekając widać na moją reakcję. Gdy ta nie nastąpiła,ruszył dalej: - Zresztą, na dobrą sprawę tego samego nauczają teraz twoiprzywódcy. Grzęzną w sentymentalnej bladze doczesnej, wciąż się całująi głaszczą, z ich ust spływa potok dialogu, jedności, pokoju, pomyślności, postępui dobroci, za który zbierają oklaski. Nie do zniesienia ta ich dobroć.- Co ci przeszkadza? Niech się ściskają i całują - starałem się osłabić jegozarzuty. Byłem zaskoczony tonem, jaki przybrała nasza rozmowa.- I ty się pytasz co mi przeszkadza? Ty, którego miałem za człowieka poważnego- znowu zaległa cisza. O co mu chodzi? Nigdy w ten sposób ze mnąnie rozmawiał. Chce mnie sprowokować? Może ośmieszyć. Byłem nieufny. -Ja, ja nie mogę. Muszę wiedzieć, jak się mają rzeczy. Czym jest sąd i karai wieczność. Czy jestem godny żyć. I czy ktoś taki jak Bóg jest godny istnienia.Bo jeśli nie, to... - machnął ręką.- To co? Dokończ - przestałem biernie słuchać. Coś we mnie drgnęłoi zrobiło mi się go nagle żal. Wstydziłem się własnej nieufności. - Dobrze,grajmy w otwarte karty - chciałem go teraz zmusić, by nazwał rzecz po imieniu.Niech, u diabła, przestanie machać rękami i krzywić się. Niech powieo co mu chodzi.ZIMA-2000 297


- Co, co. Nie taka sprawa prosta - znowu urwał.- To właśnie ty. Dochodzimy do ważnego punktu, masz powiedzieć cośznaczącego, wtedy rozkładasz ręce. Stawiasz pytania, ale boisz się, że odpowiedźzmusiłaby cię do zmiany. Zastanawiałem się później, skąd wzięła sięwe mnie odwaga do mówienia w ten sposób. Nie potrafię tego wytłumaczyć.Może rozdrażnił mnie jego ton. Może odczułem w nim, gdzieś na samymdnie, odrobinę prawdziwej tęsknoty, zamkniętej w murach dzisiejszych przesądów.Zapragnąłem potrząsnąć Tomaszem, przedrzeć się przez wały słówi teorii skutecznie odgradzających jego duszę od Światła Prawdy.- Nie, to nie to. Po prostu wszystko jest takie lekkie, powierzchowne.Włącznie ze mną. Co ja robię w tej rozmowie i co ma jej wynik do mnie? -wydawało się przez chwilę, że Tomasz odejdzie. Wszakże przezwyciężył się.- Zresztą, dobrze. Przypuśćmy, że na chwilę o tym zapomnę. Myślę sobie, że,gdyby Bóg miał prawo istnieć, byłby sędzią, ostatnią instancją. Musiałbymieć prawo mnie osądzić, a ja miałbym obowiązek uznać Go. Z drugiej strony,gdy patrzę na nasz świat niezawinionego cierpienia, głupoty, marnościi nędzy, widzę pustą dziurę.- A ja widzę dobro. Nie żadną dziurę, ale Stwórcę - przerwałem mu.- Stwórcę? Powiedziałbym raczej kogoś Obcego - w międzyczasie znaleźliśmysię w moim mieszkaniu. Piliśmy herbatę. Do pokoju wpadał głos telewizorazza ściany, zagłuszany przez jazgot rocka - mój sąsiad lubił otwieraćokna na oścież. W ten wieczorny rozgardiasz wdał się jeszcze świergot wróbelka.- ...kogoś nieobliczalnego. Do tego stopnia, że nie mogę nawet powiedzieć„kogoś". Wolę uznać, że rządzi samowola. Absolutna anarchia. Bezsystemowość.Cierpienie, radość, smutek, pożądanie - fakty bez związku. Ja -zbiór faktów bez związku. Rozłazi się cały świat. Giniemy jak ślepe krety. Niema kogo karać ani nagradzać. Człowiek to ryba wyrzucona na piasek. Comożna powiedzieć o widzu, którego to cieszy? Nim jest twój Bóg.298 FRONDA 21/<strong>22</strong>


- Patrzysz na świat z boskiego tronu oczami buntownika. Nic się nie rozłazi.Słońce świeci, ptaki śpiewają, rano wstajesz, wieczorem zasypiasz, niebosklepia się nad tobą. Podziękuj, wyznaj winy, żałuj za grzechy.- Dziękują niewolnicy. Zresztą, ja tego co mówisz w ogóle nie czuję.- A co czujesz?- Właściwie nic - w kąciku warg znowu pojawił się ironiczny, bolesnyuśmieszek. - Ssanie w żołądku czasem. I wielką, wielką pustkę. Te nasze słowa- Bóg, kara, sąd - bawię się nimi. Są jak klatki w niemym filmie. Mogęnimi żonglować, nic więcej. Poza tym ześlizgują się ze mnie.- To wszystko?- Nic więcej.- Nie możesz tak myśleć.- Złudzenie.- Czy ulegasz złudzie, czy nie, jesteś. Ta jedna prawda wystarczy na początek- chciałem jeszcze coś dodać, ale nagle zamilkłem. Jakby zabrakło mitchu.- Boże, jaki ty jesteś okropnie mądry. Początkiem i końcem jest - zawiesiłna chwilę głos - zmęczenie. Zaśmiał się jak dziecko, które wyrządza komuśpsikusa.* * *Lubiłem chodzić do kościoła i modlić się. Wybierałem sobie miejsce niecooddalone od ołtarza, ciche, ciemne. Tam adorowałem Najświętszy sakrament.Wiara napawała mnie rozkoszą. Czy może być coś milszego, niż klęczeć,wdychać woń kadzidła i śpiewać na przykład Litanię Loretańską?Zwierciadło sprawiedliwości, Stolico mądrości, Różo duchowa, Wieżo dawidowa,Królowo apostołów... Mógłbym to robić całymi dniami. Po prostu klęczeć,powtarzać, uwielbiać, błagać. To było moje szczęście.Nic nie dawało mi takiej słodyczy, jak samotne godziny przed tabernakulum.Tam przecież przebywa Bóg - krzyczało wszystko we mnie. Patrz, ilezrobił dla ciebie. Patrz na ten nędzny biały płatek chleba: to Jego ciało i dusza.Ilekroć powtarzałem sobie te słowa, tylekroć czułem jakbym rzucał sięw zawrotną przepaść. Cóż mi tam wszystkie kryminały, zagadki grobowcówfaraonów, piramid Majów czy poszukiwaczy Yeti. Bladły one wobec każdejZIMA.2000 299


z tajemnic katolicyzmu, jak gwiazdy bledną w świetle wschodzącego słońca.Człowiek stara się dotrzeć do miejsca, w którym zrozumie. Im bardziej jednakzgłębia świętą wiarę, tym bardziej odkrywa, że stanął wobec ściany. Chceiść dalej i uderza głową w mur. Nie może pojąć. Słyszy choćby, że krew przytroczonegodo krzyża Syna Bożego ma obmywać z grzechu. Powiedzmy sobiete słowa głośno - czy nie są one bełkotem małego dziecka? A jednakw nie wierzyłem. I wierzyło w nie miliony milionów innych ludzi. I wierzyłem,że są one prawdą. I im bardziej się zdumiewałem tymi tajemnicami, tymbardziej podziwiałem nieskończoną mądrość Boga i pragnąłem ją odsłonićprzed Tomaszem. Bałem się o niego. Widział dość, by drwić, za mało wszakże,by uwielbić. A ja wiedziałem, że w końcu świat wymknie mu się z rąki dosięgnie go przeznaczenie wszystkich niedowiarków.* * *W naszym środowisku, wśród ludzi wykształconych, szybko się bogacących,pokolenia, które pierwsze skorzystało na upadku komunizmu, nie znałemnikogo, kto podchodziłby do tych spraw poważnie. Zbyt skupialiśmy sięna tym świecie i rozkoszowaliśmy jego ponętami, by mieć czas, odwagę i wolępostawienia pytań, które zadręczały Tomasza.Nie chcę przez to powiedzieć, że religia nie odgrywała żadnej roli. Przeciwnie,mam świadomość, że wielu z nas zachowywało tradycję i szanowałoinstytucję Kościoła. Rytm chrztów, komunii i pogrzebów nadal wyznaczałbieg naszego życia. Chrześcijaństwo zatem budziło respekt jako forma i dziedzictwo- przyznaję to uczciwie. To jednak było wszystko. O uczuciowym zaangażowaniu,o ofierze z siebie, o naśladowaniu Chrystusa w życiu codziennym,o pokucie, postach, sakramentach nie mogło być mowy.Tomasz zaś gardził szacunkiem i formami. Gdyby się okazało, że wiarabyła tylko pożytecznym mitem, podpalałby kościoły, obalał i niszczył ołtarze.300 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Dotarł do mnie, bo szukał prawdziwego oporu. Chciał być słyszany przez kogoś,kto pasję jego niewiary spali własną żarliwością.* * *Marta, kobieta którą wtedy kochałem, patrzyła na naszą znajomość z rosnącąniechęcią.- Nie mógłbyś zrobić czegoś bardziej pożytecznego niż spotykać się i rozmawiaćnie wiadomo o czym z tym Tomaszem?- Jak to nie wiadomo o czym? O wierze, o Bogu - odpowiadałem nieporuszony.Machnęła ręką i nie ustępowała: zawsze o tym samym.- Dałbyś raz wreszcie spokój. Nie wiem, co może być interesującegow takich rozmowach o Bogu - dla Marty problem wiary nie istniał. Przyjmowałatradycję albo też to, co za nią uchodziło. Wszystko, co dotyczyło dogmatów,prawdziwości objawienia, prawdopodobieństwa faktów, stanowiącychpodstawę religii, pozostawało poza nią. Irytacja Marty była praktyczna: złościłasię, że zamiast pójść z nią do kina czy do znajomych wolałem umówićsię z Tomaszem i walczyć z nim nie wiadomo o co albo pójść na nabożeństwodo kościoła.- Nie wierzy? - mówiła. - No to dobrze. Ale co to w ogóle za problem.Jedni wierzą tak, drudzy siak. Co z tego wynika? I dlaczego to jest takie ważne,żeby on wierzył tak jak ty?- Nic nie rozumiesz - odpowiadałem wówczas podrażniony. - Tu nie chodzio to, czy on wierzy jak ja, czy inaczej, ale czy wierzy w prawdę.- Ee tam, prawdę. Każdy sądzi, że ją ma. A wy z Tomaszem dzielicie włosna czworo. Wierzy, to wierzy, nie, to nie.I na tym zwykle kończyły się nasze rozmowy.* * *Cóż miałem odpowiedzieć? Ze to wcale nie jest drobnostka? Ze to, w jegoprzypadku przynajmniej, rzecz rozstrzygająca? Że, czułem to bardzo wyraźnie,ważył się los zbawienia jego duszy? Wyśmiałaby mnie. W przeciwieństwie doTomasza, Marta nie była dobrym materiałem na neofitę. Żyła związana z ziemiąi jej troskami, pochłonięta przez codzienność, zamknięta w kręgu innychZIMA.2000 30\


kobiet. Chciała pokazać, że odniosła sukces, że dużo zarabia, ma inteligentnegoi błyskotliwego mężczyznę, panuje nad życiem. Nie potrafiłem odkryćw niej punktu, w którym rodzi się bojaźń i pragnienie miłości nieskończonej.Pojawienie się Tomasza oznaczało dla naszego związku punkt zwrotny. Dopierojego obecność uświadomiła mi kompromis, jaki zawarłem ze światem. Tak,byłem człowiekiem religijnym, tak, chodziłem do kościoła i modliłem się, ale całeto życie religijne było oparte na kompromisie z Martą. Mogłem zachować wiarętylko ukrywając ją. Przeciwstawić się temu podejściu oznaczało zerwać naszzwiązek. Żyliśmy ze sobą bez ślubu. Miałem pełną świadomość, że postępujęw sposób potępiony przez Kościół, ale - oto moje usprawiedliwienie - liczyłemna to, że czas Martę zmieni. Wiedziałem, że nie wolno mi tak myśleć. Mówiłemsobie: kochać dobro można tylko bezwarunkowo. To zaś wymaga nienawiści dogrzechu. Cóż z tego! Zamiast nienawidzić grzechu wolałem go tolerować. Nauczyłemsię jednocześnie czerpać rozkosz z religii i zaspokajać żądzę.Nie pamiętam dokładnie, kiedy stwierdziła pierwszy raz, że nie mamyjuż o czym ze sobą rozmawiać. To mnie zabolało. Przeraziłem się. Czyżby naszaumowa, która w gruncie rzeczy zasadzała się na hipokryzji, miała zostaćzerwana? O Boże, co będzie dalej - pomyślałem w panice. ...Potem, to możerzecz najbardziej niezrozumiała, odetchnąłem. Wydało mi się, że wszystko,czym była dla mnie kiedyś, zaczęło szarzeć, powszednieć. Pewnego dniawieczorem Marta wpadła zadyszana do domu. Siedziałem i czytałem któreśz pism świętego Augustyna. Podeszła do mnie i popatrzyła na okładkę.- Znowu to samo - prychnęła. - Jak można wciąż czytać te bzdury. Światidzie do przodu, niedługo już nikt się tym nie będzie zajmował, może kilkustarych dziadków, a ty nic się nie zmieniasz.302 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Och, wściekła mnie wtedy. Zacząłem krzyczeć, że jest głupia i nic nie rozumiei że nie jest warta jednego zdania z książki, którą czytam. Uniosłemsię. Chciałem, żeby przynajmniej raz coś się w niej obudziło, żeby przestałapatrzeć na to co nadprzyrodzone w bezsensownie płaski sposób. Ale ona niepodjęła walki. Odwróciła się, wyszła z pokoju i trzasnęła drzwiami.***Czy mogłem przywołać argument, który by przekonał Tomasza? Powiedziećalbo zrobić coś takiego, co by go uwolniło od tej niemocy, o której tylerazy mówił? Nie byłem cudotwórcą, zresztą, mam wrażenie, że jego żadencud by nie poruszył. Wyobraźmy sobie, że Tomasz dziwnym zrządzeniem losuznalazłby się wśród tłumów wokół Jezusa i że na własne oczy dostrzegłbychromych, którzy zaczynają chodzić, niemych odzyskujących głos i ślepychwidzących. Więcej jeszcze. Przypuśćmy, że stałby wśród tłumu przygrobie Łazarza i zobaczyłby, że na wezwanie naszego Pana ów wstaje z grobu.No i co? Czy Tomasz by uwierzył? Drwiłby nadal. Co najwyżej widziałbyw naszym Panu błyskotliwego maga, osobę wyposażoną w nieznany nam rodzajenergii naturalnej. Tomasz nie pobiegłby za Panem, nie starałby się dotknąćrąbka Jego szaty. Stałby gdzieś z boku i domagał się znaku. On nie potrafiłpowiązać tych dwóch faktów w jedną całość: cudu i dobra.Nadzwyczajne czyny Jezusa bynajmniej nie objawiały, w oczach Tomasza, Jegoboskości. Jezus był, i takim pozostał, co najwyżej jednostką.- Cóż łączy mnie z tym dziwnym Żydem sprzed wieków? - pytał. - Słyszęgo, czytam o nim, ale wszystko we mnie milczy. Nie ma we mnie odpowiedzi.Nigdy wyraźniej nie widziałem czym jest łaska i tajemnica wyboru niżw tym wypadku. Tomasz miał wszelkie dane, by uwierzyć. A jednak brakowałotego czegoś tajemniczego, tego czegoś absolutnie niedotykalnego, co sprawiłoby,że zamiast negować, kwestionować i wyśmiewać się, przylgnąłby sercemi umysłem do słowa Pana, że stałby się posłuszny, że zacząłby czcić.* * *Może samo pojawienie się Tomasza nie wpłynęłoby aż w takim stopniuna moje życie, gdyby nie pewien fakt. Ledwo zasnąłem po naszej pierwszejZIMA-2000 303


ozmowie, zdało mi się, że znalazłem się pośrodku wielkiego, zielonego lasu,który porastały rozłożyste dęby. Szedłem przed siebie w absolutnej ciszy.W tym osobliwym lesie nawet trawa przestała szeleścić. Kroczyłem otwartąaleją, a z dala, wśród drzew, połyskiwało światło. Im dalej szedłem, tym wyraźniejwidziałem, że zaczyna się ono rozszczepiać na tysiące ogników, otaczającychźródełko, z którego tryskała kryształowo czysta woda. Gdy tam doszedłem,zdumiałem się, że nigdzie nie czuję swądu przypalanych knotówani zapachu wosku. I wtedy w dali pojawił się przede mną świetlisty młodzieniec.Przyjaźnie pokiwał głową, a następnie przywołał mnie do siebie.Nie czułem strachu. Ba, w ogóle nic nie czułem. Było mi radośnie, lekko i cokrok wzbijałem się w przestworza. Nawet nie wiem kiedy się przed nim znalazłem.Odległość to się ściągała, to rozciągała, jak chciałem. Nagle w jegoręku znalazła się księga.- Masz i jedz - powiedział do mnie. Wbiłem w nią zęby, ale zamiast twardego,suchego, jałowego oporu papieru poczułem miękki, gorzki smak.Młodzieniec poprowadził mnie i ruszyliśmy ku polu tysięcy świec. Terazdopiero dostrzegłem, że przy każdej stoi anioł i pilnuje płomienia.- Postawiono je tu w dniu chrztu tych ludzi - powiedział do mnie młodzieniec.A potem usłyszałem głos wołający: Biada ludziom, których płomieńgaśnie, gdy przechodzi Pan Zastępów. Biada nieodpornym na wiatr.I choć nic się z pozoru nie zmieniło, lecz oto niektóre świece, jakby podwpływem wichury, zgasły, drugie drżały niepewnie, trzecie zaś dawały światłojasne, mocne, nieporuszone.- Pomóż mu - młodzieniec wskazał w bok, na świecę, której płomień migotałcoraz słabiej. Podbiegłem do niej i otoczyłem płomień obiema dłońmi.Czułem straszliwy żar, narastający, kłujący. Obudziłem się zlany potem.»fJ4 FRONDA 21/<strong>22</strong>


- Naprawdę mam dosyć - mówiła do mnie Marta. - Wszyscy się z ciebieśmieją. Czy ty nic nie widzisz? Jak można być tak ślepym? Wstydzę się ciebie.To miało być zupełnie inaczej.- Jak inaczej? - odrzekłem z dziwnym spokojem. Właściwie co miałempowiedzieć? Że nic mnie nie obchodzi, co o mnie mówią? Że uważam ich zagłupców?- Te twoje msze, nabożeństwa i Tomasz, to ponad moje siły. Kiedy się poznaliśmy,nie wiedziałam że się tak zmienisz. Byłeś wtedy normalny, miły,pociągający. A teraz... Nie widzisz co się z tobą stało? I jeszcze ten koszmarnyczłowiek, którego nie znoszę. Rozumiesz? Nie znoszę Tomasza.- Niepotrzebnie dramatyzujesz. Owszem, trochę się zmieniłem. Ale tonie powód do takiej złości.- Otóż to jest powód. W każdym razie dla mnie. Mam dosyć samotnych,nudnych wieczorów. Nie chcę dalej mieszkać w parszywej, śmierdzącej klitcew piętnastopiętrowym bloku i przyglądać się, jak inni budują domy, bogacą się.Nie będę patrzeć, jak się dalej marnujesz. Wszystko dla świętego spokoju, bylemieć czas na rozmyślania. Postanowiłam: albo ja, albo Tomasz. Wybieraj.Chciałem podejść do niej, objąć, przytulić. Nic z tego. Wymknęła mi sięz ramion, odepchnęła mnie.- To nie są żarty. Przemyśl to.Zostałem w pokoju sam.* * *Tomasz kpił: pokaż mi bojaźń i wieczność. Co miałem mu odpowiedzieć?Zabierałem go czasem ze sobą do kościoła, mówiąc: chodź i zobacz sam.Przychodził, ale nic nie widział. W Boże Ciało powiedział:- To może wzruszające, ten tłum podążający za kapłanem, ksiądz z monstrancjąpodtrzymywany przez dwóch mężczyzn, dziewczynki sypiące kwiatyi ministranci z dzwonkami, to wyciska łzy, ale im więcej mi łez wyciska,im bardziej mnie wzrusza, tym mniej przekonuje.Miałem wtedy wrażenie, że należy skończyć nasze rozmowy, bo jedyne conam zostało to sprawność w zadawaniu bólu.ZIMA-2000 305


Dlaczego Bóg wybrał właśnie mnie dla nawrócenia Tomasza? Nie wiem.Godzinami przesiadywałem nad książkami filozoficznymi i teologicznymi,ale to pomagało niewiele. Żeby ruszyć z miejsca, trzeba było znaleźć dostępdo jego woli. Lecz jaki argument mógł w nim wywołać skruchę? Suchy rozumnie pomagał. Ale serce... Serce Tomasza było przede mną zamknięte.Nigdy nie miałem takiego poczucia absolutnej bezradności. Być może znająje ci, którzy usiłują ślepym opowiadać o kolorach. W tym stanie bezradnościnatknąłem się na ewangeliczną opowieść o epileptyku, którego nie byliw stanie uleczyć uczniowie Jezusa. Przedziwna historia. Przecież Zbawicielwyposażył apostołów we wszelką możliwą moc. Przecież później Piotr dokonywałcudów większych niż Jezus. Dlaczego zatem nie udało się im uwolnićepileptyka od złego ducha?Ojciec chorego młodzieńca musiał się zwrócić o pomoc do samego mistrza.I jak to tłumaczy Pan? Mówi: „Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwąi postem". Różne są zatem rodzaje biesów i różna ich siła nad ludzkimiduszami. Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej? Oczywiście! Bies, którywięził duszę Tomasza, musiał być szczególnie złośliwy. Nie udawało się gowygonić argumentami ani samą modlitwą. Widziałem wyraźnie, że muszęcoś z siebie dać, coś ofiarować. Umartwienie stało się koniecznością. Od tejpory zacząłem pilnie pościć w środy i piątki. Przez cały dzień nic nie brałemdo ust. Kilka łyków wody rano i wieczorem musiało wystarczyć. Najtrudniejszybył pierwszy piątek postu. Wróciłem do domu osłabiony i zmęczony.Głód wyzwala węch. Cały dzień broniłem się przed inwazją zapachów pieczeni,obrazów hamburgerów, obfitością ciast. Ledwo Marta zobaczyła, żewszedłem, zaproponowała wyjście na kolację.- Chodź, dawno nigdzie nie byliśmy. Blisko nas otworzyli nową pizzerię.- Nie mogę pójść z tobą. Poszczę - powiedziałem.- Co robisz? - albo nie usłyszała, albo nie zrozumiała.306FRONDA 21/<strong>22</strong>


- Poszczę. Nie jem - uśmiechnąłem się głupio.- Idiota - popukała się w głowę. - Ja w każdym razie wychodzę.Zamknąłem się w swoim pokoiku. Pragnąłem zasnąć, lecz sen nie przychodził.Głód skręcał mi kiszki. Czułem, ze zewsząd nadciągają kuszące zapachyjedzenia. Rano rzuciłem się do lodówki.* * *Koniec lipca. Był to wyjątkowo paskudny dzień. Padał deszcz, przyszłonagłe oziębienie. Tramwaj tłukł się rozpaczliwie długo. Krzyk Marty. Niewiedziałem o co jej chodzi. Nasza Maria zginęła. Dźwięk tych słów. Obcy, suchy.Nieskończenie abstrakcyjny. Nasza Maria, Maria od Tomasza, zginęław wypadku - wielekroć potem wypowiadałem to proste zdanie, by zbliżyć siędo tej śmierci.* * *Może ktoś się zdziwi, że dopiero teraz, jakby przypadkiem wspominamo śmierci jego żony. A, wszystko zrozumiałe. Wielkie cierpienie spowodowałonastrój religijny i te pytania o Bożą sprawiedliwość. Jego żarliwość to nicinnego jak nieukojony ból. Łatwa odpowiedź. Bałem się jej i dlatego pozostawiłemtę kwestię na koniec.Otóż nie chciałbym tu żadnego psychologizowania. Wolałbym dochowaćwierności Tomaszowi prawdziwemu, który nigdy nie czynił ze śmierci Mariiargumentu.* * *- Nie możesz się pogodzić z cierpieniem - powiedziałem mu kiedyś. Pragnąłembyć okrutny, poruszyć go, zadać mu ból. Niech poczuje, co to znaczyranić kogoś. Niech chociaż na chwilę pozbędzie się ironicznego uśmieszku,nienawistnego tonu wyższości, gdy mówi o rzeczach świętych i wielkich. -Mścisz się na Bogu i na sobie za śmierć Marii.-Jak ci nie wstyd jej w to mieszać? - oczy mu się zaszkliły. - Co ty w ogólemożesz wiedzieć o cierpieniu? Zobaczyć ciało, z którego uszło życie. CiałoZIMA. 2000 307


jeszcze przed chwilą żywe, łaknące, ktoś, człowiek. A potem żałosny zezwłok,wyprężony i sztywny. Zobaczyć to, a potem żyć. Oddychać, żartować, śmiaćsię, rozmawiać, odczuwać pożądanie wobec innych ciał. Jeść, pić, spać. Zdradzaćśmierć. Zresztą - nagle zmienił się na twarzy i zaczął się śmiać, choć byłto śmiech zły, znieprawiony, nieszczery - być może. Być może masz rację. Alboprawie ją masz. Tylko, że z tego nic nie wynika - mówił wyraźnie pokonującopór wewnętrzny. - Już się jej pozbyłem, rozumiesz? Uczyniłem z niej to,czym zawsze była. Zdjąłem z niej zasłonę bólu i tkliwości. Uwolniłem od pamięcii tęsknoty.Dlaczego był taki okrutny? Mówił o Marii jak o znoszonym ubraniu czyzużytej zabawce.* * *Drugi sen był jeszcze gorszy. Znalazłem się w ciemnej, olbrzymiej sali.Czułem osobliwy smród, nie mogłem wszelako ustalić, co jest jego źródłem.Przez chwilę stałem tak i rozglądałem się dookoła. Wreszcie w jednym z kątówdostrzegłem coś jakby płomienie ognia. Może nawet nie płomienie. Raczejsamotne iskry, skwierczenie, błysk, czerwień. Zwróciłem się w tę stronę.Im szybciej starałem się iść, im więcej wysiłku wkładałem, tym celbardziej się ode mnie oddalał. W pewnym momencie westchnąłem i zatrzymałemsię. Czułem, że smród dławi moje gardło, wyciska z oczu łzy. Dusiłemsię, kaszlałem, łkałem, nic to jednak nie pomagało. I kiedy chwyciłemsię za szyję i miałem upaść, nagle snop iskier wzbił się tuż przede mną i w jaskrawymświetle ognia zobaczyłem mego .przyjaciela.Przerażający to był widok. Bo to co zobaczyłem było tylko częścią przyjaciela,a ściślej - jego głową. To znaczy miał on ludzką głowę zatkniętą na308FRONDA 21/<strong>22</strong>


psiej szyi i psim grzbiecie, opierającym się na czarnych, rozcapierzonych,ptasich pazurach. Całą mocą napierał na łańcuch trzymany przez kogoś, kogonie mogłem poznać. Tajemnicza ta postać nie pozwalała mu uciec przedsunącym ogniem. Jednak nie widok ognia, nie obraz zdeformowanej twarzy,nie narastające jęki i dzikie wrzaski były najbardziej przeraźliwe. Im wytrwałejwpatrywałem się w twarz oprawcy i wyraźniej ukazywały mi się jej rysy,tym mniej miałem wątpliwości, że ją znam, że już gdzieś widziałem tegoczłowieka, że tym, który trzyma za obrożę mego przyjaciela, kto go okłada,dręczy i dusi, kto rechocze strasznie i dziko jest... Tomasz sam się znęcał nadsobą. Pojąłem: nie mogę uwolnić Tomasza od prześladowcy, bo wtedy uwolniłbymgo od niego samego. Obudziłem się.* * *Nawrócić kogoś to związać wolę, stworzoną i zmienną, z dobrem nieskończonym,niebieskim. Jedyny, najważniejszy motyw nawróconego: chęćpodobania się Bogu. Tylko jak przejść ze stanu zaprzeczenia i odrzucenia dostanu takiej wiary? Jak wytworzyć takie przekonanie?# * *Wspólni znajomi poinformowali mnie, że Tomasz sprzedał własną firmęi przestał pracować.- Co to za głupi gest? - napadłem na niego.- Ty, głosiciel wyższości lilii polnej nad Salomonem, śmiesz mi robić wyrzuty?- odparował.- No, daj spokój - byłem zaskoczony. - Nie rozumiem ciebie. Nie wolnoci rezygnować - wyrzucałem z siebie te słowa niby mosty na drugi brzeg. Tomaszżachnął się.- Przestań mnie pouczać - burknął. - Muszę mieć więcej czasu. Jestemzmęczony, strasznie zmęczony. Ci ludzie, ich sprawy. Nie, zbliżam się do rozstrzygnięcia.Czuję, że jestem bardzo blisko miejsca, w którym wszystko będęjasno widział. Powinieneś się cieszyć, może dojdziemy do porozumienia- klepnął mnie po ramieniu. To nie było w jego stylu, taka poufałość. Wtedyod sąsiadki Tomasza, osoby rozpaczliwie wścibskiej, dowiedziałem się, żeZIMA.2000309


często wyjeżdżał poza miasto. Wyruszał rano i jeździł po dwieście, trzysta kilometrówpoza Warszawę, po czym wracał. Czego tam szukał?* * *- Nie zawieram pozornych przymierzy - mówił w czasie jednej z ostatnichnaszych rozmów. - Nie udaję. Będę świadczył przeciw temu porządkowido końca, jak długo mi starczy sił. Będę oskarżycielem na sądzie. Rozumiesz?Nie dam się zepchnąć do roli podsądnego. Nie. Tym razem to jaosądzę Sędziego. To ja skażę Go na śmierć, na ból i samotność. Kiedy nadejdziedzień sądu i aniołowie zechcą zaciągnąć mnie przed trybunał, przedstawięmoje zarzuty i skażę Go. Jeśli mnie nie zniszczy całkiem, to będę wiecznymwyrzutem Jego sumienia - roześmiał się okropnie. - Masz tu przed sobąkogoś, kto postanowił być bożym wyrzutem sumienia. Rozumiesz? ZamknęBoga w piekle - zaczął się nagle strasznie śmiać, nie mógł się powstrzymać,łzy leciały mu z oczu, schwycił się za brzuch, drżał i podskakiwał.* * *Pustka świata, gdy porzuciła mnie Marta. Gdzie podziała się moja odwagai pewność? To straszne, jak mało o sobie wiemy. Jesteśmy pewni swojejwoli. Wydaje się nam, że jesteśmy w stanie doskonale przewidzieć własne reakcjei spokojnie możemy oczekiwać choćby upadku świata. Niech jednak to,co straszne, nastąpi - i okazujemy się słabeuszami. W myślach rozstałem sięz Martą już dawno. Powiedziałem sobie: niech będzie jak chcesz. Nie mogęopuścić przyjaciela. Widać jest to ofiara, której żąda Bóg. I co z tego? Byłemsam w domu i czułem się jakby ogłuszony. A więc to tak? Zostawiłaś mnie?Po tylu latach? Tak po prostu? Krążyłem bez celu po pokojach i przyglądałemsię z coraz większym niepokojem telefonowi. Nie, to na pewno blaga. Chceszmnie wypróbować - mówiłem do nieobecnej Marty. Czekasz, aż się złamię.Aż zacznę do ciebie wydzwaniać, prosić o przebaczenie. Niedoczekanie twoje.Tomasz miał rację. To wszystko nie ma znaczenia. Jesteś, byłaś jakimś ciałem,które mi służyło. Poszłaś, twoja sprawa. Nic mi do tego. Tak, teraz jestemwolny, tak wolny nie byłem od lat. Próbowałem wprowadzić się w staneuforii. Rzuciłem się nawet na kolana i starałem się modlić. Nic z tego nie3|0 FRONDA 21/<strong>22</strong>


wychodziło. Powtarzałem słowa Zdrowaś Mario przesuwałem paciorki różańca,ale myśl błądziła gdzie indziej. Nagle złapałem się na tym, że mamprzed sobą twarz Marty, że szukam rękami jej ust, że chciałbym ją mieć przysobie. I spoczęła na mnie taka fala rozrzewnienia i tkliwości, taka tęsknotanieukojona, że zacząłem płakać.A potem tęsknota przeszła i oblało mnie wściekłe, szalone, gorące pożądanie.Gdzie ona jest, gdzie ona jest - krzyczało moje ciało. Resztkami sit starałemsię skupić na kontemplacji świętego obrazu i tekście modlitwy. Pochyliłemsię głęboko. Ale złote tło rozpływało się w moich oczach. Oliwkowa,smutna twarz Matki Boskiej ginęła powoli z zasięgu wzroku. Zdrowaś Mariostawało się odległym, obcym wezwaniem. Zbierz całą wolę i broń się - krzyknąłemdo siebie. Ale moja wola była rozdwojona. Najmniejsza nieuwaga sprawiała,że niczym na skrzydłach anioła przylatywała Marta. Jej słodka, powabnatwarz. Przeczucie bliskości. Odganiałem od siebie jej obraz, wszelako napróżno. Nie mogłem się powstrzymać przed rozkoszowaniem się myśląo Marcie. Tłumaczyłem sobie: to tylko chwila, tylko krótki moment rozprzężenia.Zaraz wrócę do modlitwy, zaraz dostrzegę mego Boga. Ale chwila rozciągałasię w czasie i słodycz pamięci o Marcie szybko paraliżowała miejsce,w którym podejmuje się decyzje. Chciałem i nie chciałem zarazem.W końcu poddałem się. Wola, którą pragnąłem modlitwy, wyrzeczenia,poddania Bogu, ustąpiła przed wolą szukającą rozkoszy. Wszystkie myśli, niczymwzbijające się w niebo stado ptaków, rzuciły się w pogoń za Martą.Wtedy ze wzgardą zamknąłem różaniec w szufladzie. Nie, to było jednowielkie nieporozumienie - mówiłem do siebie. Dlaczego nie skończyłemz tym wcześniej? Byłem okropny, nieczuły. Zasłużyłem na swój los. W porywiewściekłości chwyciłem część notatek z rozmów z Tomaszem i podarłem.To wszystko była nieprawda. Liczy się tylko miłość. Wróć, wróć - zacząłemkrzyczeć. Po czym porwałem się jak szalony i wybiegiem z domu na poszukiwanieMarty. Tomaszu, radź sobie sam. Ja się do tego nie nadaję. Mnie tojuż nie obchodzi. Mam ważniejsze sprawy na głowie.Wróciłem do domu późno w nocy. Marty nie znalazłem. Odwiedziłemmieszkania kilku naszych znajomych, nigdzie jej nie było. Wszędzie przyjmo-ZIMA-2000 31 1


wano mnie z pewnym zdziwieniem. Jak to, to ty? Dawno cię nie widzieliśmy- słyszałem. Jakby nigdy nic zaczynałem rozmowę o czymś obojętnymi ostrożnie, po szpiegowsku, zadawałem podchwytliwe pytania. Wiecie,ostatnio Marta miała ciężki czas. Coś nie wyszło jej w pracy, a jeszcze ja teżnie byłem w dobrej formie. Nie wiem dlaczego powtarzałem jak papuga: niebyłem w dobrej formie.Spotykały mnie spojrzenia życzliwe, ale nierozumiejące. Więc tak po prostuodeszła, nie pozostawiwszy śladu? Zostało mi tylko czekać na przypadek,na to, że w końcu się odezwie. Nie, ten stan nie mógł trwać w nieskończoność,bądź co bądź byliśmy parą, prawie mężem i żoną, więc musiała się,wcześniej czy później, wcześniej czy później, odezwać, choćby po to, żeby towszystko - jakie wszystko? jakie wszystko? - zakończyć. Czekałem na jej słowa,na jej przebaczenie i gotów byłem przyjąć wszystkie warunki.Następnego dnia nie poszedłem na mszę, nawet się nie pomodliłem.W pracy siedziałem smutny i prawdę powiedziawszy wymknąłem się przedczasem, mówiąc, że się źle czuję i idę do lekarza. Ale Marta nie zadzwoniła.Ani tego dnia, ani następnego. Znowu zacząłem chodzić do pracy. Pogodziłemsię z samotnością i pustką. Nie potrafiłem jedynie odzyskać dawnej pobożności.Wstydziłem się własnej słabości. Zbłaźniłem się przed Bogiem,rzuciłem Go w kąt jak niepotrzebny sprzęt, jakby nic dla mnie nie znaczył.Dlatego też odkładałem spotkanie z Tomaszem. Jak mogłem go przekonywaćo prawdziwości wiary, skoro przy pierwszej rzeczywistej próbie porzuciłemją? Wreszcie postanowiłem powiedzieć mu uczciwie, jak się rzeczy mają.* * *Umówiliśmy się na spacer w Łazienkach. Był gorący, czerwcowy dzień. Tomaszmiał być o szóstej przed Pałacem na Wodzie. Przyszedłem do parku niecowcześniej. Kupiłem lody i usiadłem nad brzegiem stawu. Patrzyłem napyszczki karpi, wychylające się z mętnej, gęstej wody, na łabędzie sunąceprzede mną, feerię kolorów roztaczanych przez majestatycznie kroczące pawie.Zgiełk rozmów turystów, krzyki dzieci. Poddawałem się słońcu. Wierzbytonęły w stawie, wiatr dmuchał łagodnie. Załopotały skrzydła dzikich kaczek.Tomasz się nie pojawił. Dziwna siła trzymała mnie tego dnia nad stawemw Łazienkach. Nie mogłem się oderwać od tego miejsca. Co próbowałem312 FRONDA 21/<strong>22</strong>


wstać, pętała mnie błogość i zamiast wyjść stamtąd jak najszybciej, tkwiłemdo samego zachodu. Tu przynajmniej są ludzie, tu dzieją się rzeczy ważne,matki prowadzą dzieci na spacer, mężczyźni obejmują kobiety, wiatr poruszadrzewa, tam zaś czeka mnie pusty, przeraźliwie pusty dom.***Wracałem bez żalu do Tomasza. W gruncie rzeczy byłem zadowolony, żesię nie pojawił. Czułem, że zakłóciłby spokój i ciszę, jaką miałem w sobie, żedo tego świata zachodu słońca, wierzb, ciepłych lip, wybujałych modrzewii rozrosłych klonów, karpi, dzieci, łabędzi, turystów, lodów, waty cukrowej,Pałacu na Wodzie, wniósłby swój szalony niepokój, nieposkromiony, żądnydowodu umysł.Następnego dnia znowu zadzwoniłem i znowu odpowiedziała cisza. Tojednak nie w jego stylu - pomyślałem. Zwykle się nie spóźniał. Pojechałemdo niego, ale dom zamknięty.Dopiero wtedy ogarnął mnie prawdziwy niepokój. Postanowiłem zajrzećna komisariat i zbadać, czy coś się nie wydarzyło. Mijałem puste korytarze.O dziwo, w środku nikogo. Oczy napotykały brudne, niegdyś żółte ściany.Zapukałem do pokoju, którego numer zdobyłem przy wejściu. Pani oficerdługo wstukiwała imię i nazwisko mojego przyjaciela do komputera.- Tak, jest - powiedziała wreszcie cicho. - To było na szosie krakowskiej,jakieś osiemdziesiąt kilometrów za Warszawą. Badamy sprawę. Ten pan jechałbardzo szybko, wpadł w poślizg przy wymijaniu i - zawiesiła głos - uderzyłw nadjeżdżającego z naprzeciwka tira. Zginął na miejscu.PAWEŁ LISICKIZIMA-2000 313


Spotykam się z głosami, gdzie niektórzy spośród dawnychplastyków „związkowych", których socjalizm nagradzałfotelami profesorskimi za oportunizm, zaliczanisą do „postmodernistów"! To dla takich postmodernistówbyliśmy „emisariuszami ideologii kapitalistycznej",a, dla symetrii, wyniosłą pogardą i nienawiścią obdarzalinas szczycący się swoją ignorancją „opozycjoniści"! Opozycjonizmten polegał na malowaniu kolejek po mięsoczy portretów niewygodnych dla komuny osób w sposóbsocrealistyczny, bo, żeby obwieścić coś ludowi, trzebaużywać prostego języka.Z B I C N I E WWARPECHOWSKNigdy nie byłem zwolennikiem ani tym bardziej wyznawcą żadnego „post"ani „neo". Jeżeli coś jest prawdziwie twórcze, własne, to znajdzie się własne,właściwe dla niego określenie; „post" albo „neo", przystawione do pojęciawypełnionego określoną, historyczną treścią, świadczy o pasożytnictwie nadokonaniach twórczych czasu przeszłego. Taki sam stosunek mam do wszelkich„anty", z wyjątkiem zbrodniczych teorii czy ideologii, wobec którychużycie takiego członu wyrazu jest nawet zbyt słabe.314FRONDA 21/<strong>22</strong>


Moje przygody z „nowoczesnością", którą w internacjonalistycznym żargoniemianuje się „modernizmem", są dosyć komiczne. Otóż przytrafiło mi sięzaczynać studia na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej w roku1956, czyli w czasie tzw. „odwilży", której jedynym trwałym osiągnięciem byłkres socrealizmu w sztuce i architekturze. Myślę, że socrealizm w filozofii (oczym się nie mówi) ma o wiele dłuższą historię, bynajmniej się nie skończyłi dopóki żyją filozofowie-socjaliści (obecnie energicznie wkracza nowa ich generacja),to się nie skończy. Komizm entuzjastycznie witanej i spontanicznie,po amatorsku, z dziecięcą naiwnością wprowadzanej w Polsce - „nowoczesności",polega na tym, że było to zachłyśnięcie się zewnętrzną, powierzchownąiluzją czegoś, czego istoty nikt nie potrafił jeszcze zgłębić, co przyjmowano jakwybawienie, zefirek wolności i dobrobytu; nikomu nie wypadało nawet zapytać,o co tu chodzi; zaproponować: zastanówmy się nad tym, czego my właściwiechcemy i czy tego właśnie najbardziej potrzebujemy.Zarówno my, studenci, jak też większość profesorów, zwłaszcza młodszych,ulegliśmy temu zaczadzeniu. To zaczadzenie, szczególnie w kręgachmających wpływ na wizerunek rzeczywistości, miało charakter totalny, wyrażałosię terrorem intelektualnym, nie spotkałem się z głosem sprzeciwuczy choćby polemiki. Z jego inspiracji zniszczono wiele wspaniałych wnętrzi drobiazgów codziennego użytku, jak lampy, żyrandole, karnisze itp. Z okienstarych hoteli wyrzucano na bruk zabytkowe meble, warte dzisiaj majątek.Wrogiem, siedliskiem złego było wszystko, co miało jakiś ornament, ozdobę,profil, zaokrąglenie itp. Tak jak w architekturze i detalu architektonicznymprzedmiotem pogardy była fałszywie rozumiana „secesja", tak w malarstwiez zajadłością parweniuszy i neofitów tępiono „anegdotę", czyliprzedstawienie czegokolwiek. Miejsce starej „secesji" zajęła nowoczesnatandeta. Dlaczego tak się stało? Czyżby ludzie nagle zgłupieli? Kilka lat wojen,kilka lat komunistycznego terroru, wymordowanie, degradacja i zastraszenieinteligencji, propagandowy styl informacji, indoktrynacja ideologiczna,niemożność wolnej wymiany myśli, polemiki, podmiana kadr i wielejeszcze innych zależności, które narzucono wraz z systemem politycznym,sprawiły, że nawet odwilżowy, wolnościowy entuzjazm został zmeliorowanypolitycznie i, zamiast służyć człowiekowi, obrócił się przeciwko niemu. „Nowoczesność"powoli wszystkim zaczęła wychodzić bokiem. Żelazne, oplatanesznurkiem krzesła uwierały w tyłek, szafy zaczęły się rozsypywać, oknaZIM A•2000315


wypadać, a mieszkania stawały się coraz mniejsze i brzydsze, domy i miastacoraz bardziej nieludzkie. I w takiej to atmosferze, z naiwną wiarą w swobodętwórczą, kształtował się polski modernizm w sztuce. Mizerny, kaleki, nieśmiały,zakompleksiony, prowincjonalny. Weszło w życie pokolenie artystów,którzy nie mieli możliwości oglądania na żywo sztuki nowoczesnej powstałejw pierwszej połowie XX wieku, nie znali zasad jej powstawania, logiki, jakąsię kierowano. Rarytasem były książki przemycane z Zachodu, z pokorąukrywano niekompetencję, wiedziano tylko, że nowoczesny pogardza anegdotą,tak jak „konceptualista" lat 70-tych nie mógł używać pędzla. Nie manic gorszego niż nowoczesna szmira i niewiele więcej warte były dzieła robionepod rygorem nowoczesności, w duchu naiwnej abstrakcji, malarstwamaterii, byle tylko nie zdradzić swojego zakłopotania czy rozterki duchowej.Tylko Nikiforowi wolno było malować tak jak chciał, a Nowosielski korzystałz immunitetu malarza religijnego, ikonopisa. Znałem osobiście takiego profesoraakademii warszawskiej, który żalił się, że pod wpływem presji psychicznejzaczął deformować, czyli formalizować. Można przypuszczać, że byłto odwet za terror ideologiczny z czasów walki z „formalizmem". Tenże profesorwykonał wcześniej serię pięknych drzeworytów sztorcowych do książkipt. Sosol Słowem... były to koszta powrotu do równowagi.Trwało to gdzieś do drugiej polowy lat 60-tych. I znów muszę przypomniećrzecz komiczną. Jak wiadomo, w 1964 roku na Biennale w WenecjiGrand Prix i Złotego Lwa otrzymał Robert Rauschenberg. Ten fakt, jak teżpojawienie się amerykańskiego pop-artu w Wenecji, zostały wyszydzonei przyjęte ze zgrozą w recenzji profesora Aleksandra Wojciechowskiego, drukowanejwe „Współczesności" (nie mam tej gazety, ale tekst pamiętam dodziś). Mimo tak fatalnej rekomendacji, w głowach polskich „plastyków"(przeciw tej durnej nazwie żaden autorytet nie protestował) coś zaczęło świtać.I tak oto w „abstrakcyjnych" obrazach polskiego informelu czy też peinturede la matiere, przyprawionej kolorystycznym, pokapistowskim wystrojem,zaczęły pojawiać się twarzyczki, główki, figurki ludzkie, czyli małe, nieśmiałe„anegdotki". Obserwowałem te przemiany w obrazach Grupy Krakowskiej,wciąż jeszcze wówczas najbardziej awangardowej, a także u niektórychartystów warszawskich: na przykład „pioruniaste" linie w obrazach Tchorzewskiegozaczęły na powrót przybierać kształty figur ludziopodobnych. TadeuszKantor wystawił w piwnicy krzysztoforskiej (tylko na jeden wieczór)316FRONDA 21/<strong>22</strong>


kolekcję nowych obrazów, nawiązujących do wczesnej jego twórczościz okresu „parasolników", uzupełnionych fragmentami figur ludzkich, twarzyi przyklejonymi parasolami, plecakami i kawałkami ubrań. Następnego dniaobrazy te pomagałem mu wysyłać do Włoch, gdzie otrzymały one PremioGaetano Marzotto, pokonując kilka wybitnych osobistości sztuki europejskiej.Świadomie pomijam to, co się działo w twórczości „artystów związkowych",takich na przykład „realistów łódzkich", bo należy to do osobliwościsocjalistycznego folkloru, którym należałoby poświęcić osobne studium,choć wątpię, czy wśród polskich historyków sztuki znajdzie się ktoś na tylekompetentny i odważny.Przypomnę tylko, że w tym czasie na świecie miały już miejsce działaniaruchu Fluxus, happeningi, wielkie realizacje land artu, Arte Povera we Włoszechi dzieła konceptualne (Yves Klein!), a nawet sztuka performances, jeśliwliczyć w to działania Beuys'a, Gilbert and George'a. Oddaję honor happeningomKantora (1965) i Włodka Borowskiego (1966) i upomnę się o swoje „improwizacje"(1967, słowa performance wówczas jeszcze nie znałem) oraz „manifestacje"Jerzego Beresia. Nie sposób odtworzyć napięcia, jakie towarzyszyłotamtym wydarzeniom. Przełamywanie barier i konwencji w zupełnym osamotnieniu.Nie zapominajmy też, jak podle zachowywali się wówczas polscy krytycy(niczym „kretyk" Joyce'a). W PRL-u żadna wiedza na ten temat nie istniała(licho z nią i dziś), ponieważ starym zwyczajem liczyły się tylko wieściz Paryża, który wskutek oburzenia i obrazy, jaką było przyznanie nagrody Rauschenbergowiw Wenecji, odwrócił się od świata sztuki. To był początek upadkusztuki francuskiej. Kontrkandydatem ze strony Francji był Roger Bissiere,któremu na pocieszenie przyznano Prix Nationale de France. Paniczne poszukiwaniewłasnej tożsamości artystycznej sprawiło spóźnione odkrycie MarcelaDuchamp'a, a potem pomysły z Part sociologiąue czy później, w tym samymduchu, postmodern.Fakty te przytaczam, aby uzmysłowić, jak żałosny był ten polski modernizmi jak marna jest nasza wiedza o nim. Modernistami z krwi i kości byliKatarzyna Kobro i Władysław Strzemiński i, choć modernizm kojarzy sięz ideologią socjalistyczną, to jednak ich wykończył właśnie socjalizm.Henryk Stażewski był dla nas świadkiem tamtej epoki, ale nie skupiałwokół siebie, nie aktywizował twórczo artystów, którzy mogliby się uważaćza spadkobierców, czy kontynuatorów idei modernistycznych.ZIMA.2000 317


Oczywiście były próby nowoczesnego myślenia w architekturze i kulturzewizualnej, jak plakaty czy grafika wydawnicza, ale wszystkie te marzeniarozbijały się o mur bezhołowia, które troszczyło się jedynie o „pryncypia" socjalistyczne,czyli o armię lizusów, asekurantów, oportunistów i ignorantów.Tego, co działo się później, nie sposóbpomieścić w jakiejkolwiek definicji modernizmu,jakkolwiek by nie podchodzićdo zawartości samego pojęcia. Komunistówtego okresu nie spajała już żadnaideologia ani chęć działania, chodziło imprzede wszystkim o zabezpieczenie zdobyczy,a temu najlepiej służyło deprawowanieludzi i inercja umysłowa „betonu".Nic też dziwnego, że na taką koniunkturęposzli artyści i intelektualiści. Oni stanowiądominujący „wsad" profesorski nawyższych uczelniach. Był to okres stagnacji,nihilizmu i cynizmu moralnego.W sztuce ochroniarzami takiego stanurzeczy byli najgłośniejsi wówczas krytycy.Stagnacja, zastój twórczy był dla nich korzystny. Nie musieli się wysilać, żebybyć au courant. W 1968 roku Tadeusz Kantor wysłał do mnie do Łodzikartkę świąteczną, pisząc o „zbrodniczej krytyce". Nie sadzę, aby tej dominującejw życiu naszego kraju tendencji przysługiwał jakikolwiek kulturalnywyróżnik, łącznie z postmodernizmem (nigdy nie używam słowa „kulturowy",gdyż jest to twór socjalistycznej nowomowy)Moja wypowiedź nie pretenduje do wykładu erudycyjnego, a do uprawianejortodoksyjnie hermeneutyki żywię intelektualną odrazę, chcę natomiastzaoferować swoje refleksje sceptyczne (bo nie mogą być inne) o polskiej rzeczywistościartystycznej, której doświadczałem na sobie jako jej obserwatori uczestnik, a jako artysta niepokorny i skłócony z tą rzeczywistością, doznawałemjej w sposób szczególnie dotkliwy. Ze swoich podróży zagranicznychwyniosłem przeświadczenie, że w krajach o stabilnej, komplementarnej kulturzemody intelektualne nie są przeżywane w sposób tak paniczny czy histerycznyjak w Polsce. W 1998 roku w Nancy we Francji, słuchałem wykła-318FRONDA 21/<strong>22</strong>


du 92-letniego wówczas profesora filozofii Maurice de Gandillac'a, któryminaugurował on La Nuit Culturelle. Profesor opowiadał o swoich osobistychspotkaniach z najwybitniejszymi filozofami XX wieku: Husserlem, Jaspersem,Heideggerem itp. Wsłuchiwałem się uważnie. Ani razu nie padło nazwiskożadnego z filozofów, których w Polsce nie można nie wymienić (!)w szanującym się intelektualnie towarzystwie, takich jak Foucault, Derrida,Rorty i inni prorocy neolewicy.Aktualna sytuacja artystyczna na świecie, podlewana u nas tak obficiepostmodernistyczną ideologią, nasuwa mi skojarzenia z epokami sterowanychzastojów w kulturze. Powodowały je zawirowania historyczne, którew kulturze odbijały się zmęczeniem, zwątpieniem, osłabieniem mocy twórczych.Być może wpływały na to również jakieś dyrektywy polityczne, „pomysły"ideologiczne czy też może po prostu rodziło się pokolenie niewydarzone,które nie wydało znaczącej liczby geniuszy, twórców, a zdominowanezostało przez miernoty. Nasuwa mi to porównanie z okresem hellenistycznymw Grecji, Bizancjum czy manieryzmem włoskim. Eklektyzmowi w architekturzezawsze towarzyszył niesłychany rozkwit literatury. Jednak ważniejszei bardziej wiarygodne jest dla mnie to, co robią i mówią artyści, a nieteoretycy różnych maści. Nasi współcześni filozofowie właściwie też są jużtylko badaczami cudzej myśli. Artystów pociągała zawsze jedna siła: dążeniedo doskonałości, eudajmonia. Nie znam takiego, który by pragnął być „nowoczesny"czy „ponowoczesny". Absurdem wydaje mi się chcieć być „awangardowym"!To przecież naturalnie wynika z samej twórczości i doniosłości jejzałożeń czy osiągnięć. To dążenie doprowadziło do k r e s u, do granicyludzkiej wyobraźni, do świata noumenalnego, którego już nasz porządek logiczny,metafizyczny czy pojęciowy nie obejmuje. Wielkie Zero Malewiczai „biel na bieli", „cisza" Cage'a, Strefa wrażliwości niematerialnej Yvesa Kleinaczy chociażby moje Nic i wiele innych przykładów doświadczania kresu możliwościludzkich sprawiło, że pojawiły się hasła do odwrotu, do powtórek, reminiscencji,interpretacji na nowo i aktualizacji wcześniej poruszonych przezartystów zagadnień. I to może być jedynym usprawiedliwieniem postmodernizmuw sztuce. Ja nie wątpię w pozytywne motywacjeu artystów i architektów, których dziełem stała się „nowoczesność"w sztuce i architekturze. Nowoczesność z samej swej istoty, jako ruch, dynamikadziałania, przetwarzania, dążenie ku czemuś lepszemu, nie może miećZIMA-2000 319


znaczenia pejoratywnego. Każdej twórczości towarzyszy wrogość oportunistów.Nowoczesności XX wieku towarzyszyła wyjątkowa wrogość ideologicznai obyczajowa. Dopiero sprzężenie „nowoczesności" z „naukową" ideologiąkomunistyczną i „postępem" wciągnęło ją w mechanizmy zbrodnipolitycznych.Racjonalizm, funkcjonalność, ekonomia, logiczność postępowania samew sobie nie są przecież występkami. Jednak ich nadużycie, dominacja, bezwzględność,połączone z terrorem i indoktrynacją polityczną, nadały im charakternieludzki. Nowoczesność w sztuce początku wieku oznaczała definitywneodejście od przedstawiania czegoś, iluzji. Dzieło sztuki podporządkowanezostało własnej zasadzie, miało być przedmiotem autonomicznym, jako rozwiązaniezadania, postawionego mu (sobie) przez artystę, zmaterializowanegow dziele. Tu i tam miało się na myśli poprawianie świata, zastępowanie staregonowym, użyteczniejszym, a nawet bardziej „sprawiedliwym". To przecieżnie artyści wynaturzyli te idee!Deklaracjom ideowym artystów występujących w końcu lat 60-tych i późniejnie towarzyszy już hasło „nowoczesności", czy jakiekolwiek utożsamianiesię z modernizmem. Natomiast wobec zapory oportunizmu, ignorancji,serwilizmu, betonu, korzystających z socjalistycznych przywilejów, zaczętoprzywoływać pojęcie „awangardy", dając do zrozumienia, że nawiązuje siędo awangardy początku wieku, jak też do aktualnej awangardy światowejw różnych nurtach i dyscyplinach artystycznych. Dodawanie do tego walkiczy odcinania się od „modernizmu" byłoby czystym absurdem.Przez krótki okres ta właśnie awangardowość zbliżyła do siebie artystówróżnych dyscyplin i sztuk - sztuk wizualnych, muzyki i poezji, a nawet baletu.Taki był rodowód happeningów, events, poezji wizualnej, instalacji, video-art'ui oczywiście sztuki performance. Jak to już wcześniej w historii bywało,takie zbliżenie dodawało artystom energii, wzmagało wzajemne zasilaniepomysłami, wyobraźnią, poszerzało skalę odczuć i przestrzeń sztuki. Dodawałoteż odwagi w walce z obskurantyzmem i wrogością tępaków i zawistnychmiernot. Był to okres różnie motywowanych i sterowanych „kontestacji",ale również największej w dziejach niezależności artystów. I to wzmogłosprzeciw polityków (i na Wschodzie, i na Zachodzie), establishmentu orazkrytyków i artystów na jego usługach. Ten okres dziejów sztuki w Polsce niedoczekał się jeszcze życzliwego ani kompetentnego opisu i zapewne się ta-320FRONDA 21/<strong>22</strong>


kiego nie doczeka, bo, jak dało się już zauważyć, dominującą tendencją jestzakłamywanie dziejów, nie tylko sztuki zresztą. Naszą - czyli moją i moichkolegów artystów - ambicją i marzeniem było uprawianie sztuki na możliwienajwyższym poziomie, na przekór dyrektywom totalitarnego systemu.Obwiniano nas i oskarżano o uległość i naśladowanie tendencji zdegenerowanegokapitalizmem Zachodu, ale w przeciwieństwie do naszych intelektualistównas nie interesowała żadna ideologia. Każdy artysta na swój rachunekposzukiwał drogi dla siebie i przestrzeni dla swojej twórczości. Byliśmyzbyt upartymi indywidualistami, żeby ulec jakiejś zbiorowej histerii ideologicznej.Moja dojrzałość artystyczna przypadła na okres końca sporów na tematzależności czy sprzeczności pomiędzy „sztuką i nauką" i początku rozważańo etyce w postępowaniu artystycznym i sztuce. Było nas niewieluw skali kraju, licząc najwytrwalszych - kilkunastu, podoczepiani tu i tam, alebez zaplecza materialnego i instytucjonalnego. Żadna galeria ani muzeumnie może się pochwalić troską o artystów polskich tamtych lat, naprawdę heroicznych,o czym nie mają pojęcia gówniarze wskakujący nam na plecy.1 tych kilkunastu artystów wprowadziło w szczery popłoch wielotysięcznąarmię pacykarzy, dobrze usadowionych w „związkach", szkołach i chałturachokolicznościowych. Bo rozeszła się wieść, że „konceptualiści" zwalczają malarstwoi negują wartość dzieła sztuki! Po Zjeździe Marzycieli w Elbląguurządziłem spotkanie w klubie plastyków w Łodzi, podczas którego odczytałemswój manifest Artysta jest. Zagotowało się jak w ulu, zakrzyczano mnie,uniemożliwiając dyskusję i tak zostałem trędowaty do końca mojego pobytuw tym mieście. A teraz spotykam się z głosami, gdzie niektórzy spośród tych„związkowych" plastyków, których socjalizm nagradzał fotelami profesorskimiza oportunizm, zaliczani są do „postmodernistów"! To dla takich postmodernistówbyliśmy „emisariuszami ideologii kapitalistycznej", a, dla symetrii,wyniosłą pogardą i nienawiścią obdarzali nas szczycący się swojąignorancją „opozycjoniści"! Opozycjonizm ten polegał na malowaniu kolejekpo mięso czy portretów niewygodnych dla komuny osób w sposób socrealistyczny,bo, żeby obwieścić coś ludowi, trzeba używać prostego języka. Naszaliteratura i sztuka, którym przypisuje się zasługi oporu wobec systemu,jest oportunistyczna pod względem wartości artystycznych, jest deklaratywna,ale jałowa twórczo. Artyści w różny sposób szli na kompromis z rzeczywistościąsocjalistyczną - ideowo czy formalnie albo, ulegając siłą inercji ko-ZIMA-2000321


niunkturze dla lenistwa umysłowego, stwarzali coś, co ja zaliczam do „socjalistycznegofolkloru", sztuki stłamszonej, zakompleksionej, chorej, niewydarzonejartystycznie, okaleczonej duchowo. Rzecz nie polega na braku talentówczy pracowitości. Było to bezwolne, nieświadome czasem uleganiesocjalistycznej indoktrynacji i osobliwej koniunkturze psychicznej, jakąstwarzał system. To nazywam „sztuką związkową": kilkanaście tysięcy „magistrówsztuki" pod ochroną i czapą polityczną ZPAP. To istniało i niestetytrwa dalej tylko w krajach soc-obozu. Jak doniosłą rolę dla tej „koniunktury"odegrali krytycy, widać po ich haniebnym milczeniu.Ja widzę, że nasi zwiastunowie intelektualni postmodernizmustosują też coś na wzór „grubej kreski", przeskakującnad rzeczywistością minioną, wstydliwą dla wielu,aby wkroczyć na europejskie salony z duchem czasu, z odświętniepomalowanym obliczem. Ta rzeczywistośćskwierczy nie tylko w mojej duszy. Wymaga ona rzeczywistegorozpoznania, co chore, ujawnienia i oczyszczenia.Nie piszę przecież wypracowania, ażeby się przypodobać„autorytetom", piszę dla nauki.Oskarżanie artystów, zwłaszcza współczesnych,o wszystko co najgorsze w człowieku - próżność, egoizm,chciwość, sprzedajność i inne zwyrodnienia - trafia na podatnygrunt w każdej społeczności, celują w tym schlebiającymotłochowi politycy. Tym sposobem ludzie o nieczystych sumieniachsami pozbywają się kompleksów. Na takiej fali w stosunku do artystów polskichz kręgu awangardy rzeczywistej (to znaczy nie okazjonalnej czy nomenklaturowej)końca lat 60-tych i 70-tych, nastąpiło porozumienie wrogościśrodowisk powiązanych z establishmentem socjalistycznym i elitkulturalnych zbliżonych do opozycji. Mało tego, publiczne manifestowanieignorancji w dziedzinie sztuki współczesnej jest uznawane za rzecz chwalebną!Dlaczego wciąż wracam do tamtych lat? Do tamtych spraw? Bo to byłynajlepsze lata mojego życia! Lata mojego akme. Nie wstydzę się przyznać, żemożna było zrobić więcej, dużo więcej, w innej rzeczywistości. To nam zabrano.I jeszcze jedna refleksja. Artyści tamtych lat żyli w większej zgodzie,nawet przyjaźni, mimo różnic, kłótni i sporów. Byliśmy bardziej po stroniesztuki, po drugiej stronie było wszystko inne... Dlatego też śmiem mówić3<strong>22</strong>FRONDA 21/<strong>22</strong>


ównież za nich. Ani w głowie nam było zastanawianie się nad tym, czy jesteśmyjeszcze modernistami, czy już post... To przyszło później.To nam przywieziono, w to nas wpakowano. Dlatego twierdzę, że pochodzito spoza sztuki. Ubolewam, że minął ten krótki czas, kiedy o sztuce decydowaliartyści. Kiedy ich głos się liczył. A teraz znów byle matoł, wpuszczonyna publiczną trybunę, czuje się upoważniony orzekać o tym, jakapowinna być sztuka. Sztuka stała się znów towarem politycznym, „sztukąspołeczną", jak mówi Anda Rottenberg. To jest, przewidywane lub nie, „osiągnięcie"postmodernizmu. Choć nie jestem tutaj bezstronny, to znając realia,w jakich powstawała i powstaje sztuka polska, nie mam jej nicdo zarzucenia. Martwi mnie tylko to, że artyści w wyścigu po dogodniejszepozycje w nowym układzie politycznym dali się skłócić i podzielić.Dlatego można nimi manipulować. Mogę to trochę zrozumieć - bo jak długomożna tworzyć na złość, na przekor, w świecie pogardy, obojętności czywrogości dla sztuki.A nam się zdawało, że w „tamtym" świecie, wolnym od moskiewskiegoopiekuństwa imperialnego i wolnej myśli, w świecie swobody twórczej i nieograniczonegodostępu do informacji, że t a m artyści i intelektualiści będądążyć nieustająco do form doskonalszych, będą zmierzać w kierunku Dobra,Piękna i Mądrości. A okazuje się, że kolejna mutacja ideologii komunistycznej,podawana w potrawce uwodzicielskich frazesów, przeniknęła ich umysłygłębiej niż naszych aparatczyków partyjnych, którzy okazali się świetnymikapitalistami. Sprawdziłem naocznie do jakiego skretynienia prowadziłatwość życia. W tamtym wolnym świecie, rozkosznych uniwersytetów, bibliotek,swobody podroży, o jakich my za żelazną kurtyną nie śmieliśmy marzyć,tam rojono idee totalnej rewolucji, negacji kultury i cywilizacji o rodowodzieśródziemnomorskim. Kiedy my żyliśmy pod pręgierzem „jedyniesłusznych" idei, tam wymyślano „poprawność polityczną". Pisałem już kiedyś,że w kręgach ateistycznych, gdzie nie oddaje się tego co boskie Bogu,a co cesarskie cesarzowi, idee świeckie przybierają formy fetyszy, przyjmujesię je i rozgłasza z namaszczeniem religijnym, bo okazuje się, że natura ludzkanie znosi próżni. Postmodernistyczne pustosłowie weszło do kanonu poprawnościowejretoryki, do intelektualnych rytuałów Nowej Wiary (NewAge). Nie mam ochoty ani podstaw do tego, żeby się ścigać z polskimi adherentamipostmoderny. Od kilkunastu lat nie ma rozmowy, wykładu, dyskusjiZIMA-2000323


o sztuce, w których by nie poruszano tej kwestii. Ja patrzę na to od stronyrezultatów. Ponieważ, jak napisałem na początku, nie pociągają mnie żadne„post" ani „neo", jak też w wątpliwej filozofii, którą dożywia się ideologiapostmodernistyczna, nie znalazłem żadnej pożywki dla swojej twórczości,przyglądam się, co z tego wszystkiego wynika. A wynika, jak widać, zamętw głowach i brak impulsów dla twórczości artystycznej, a to ona mnie interesujenajbardziej.Nasi teoretycy sztuki o światowych ambicjach intelektualnych, w latach70-tych nieubłagani miłośnicy strukturalizmu i semiologii, którzy przykażdej okazji recytowali kanoniczne słowa signifiant i signifie, którzy niczegonie dokazali jako porte parole sztuki polskiej, odnaleźli się czym prędzej w rzeczywistościpostmodernistycznej. Nic dziwnego, że nie mam do nich zaufania,choć chciałbym oddać sprawę teoretycznego przełożenia sztuki i walkę0 przestrzeń dla niej w godniejsze, bardziej do tego powołane i kompetentneręce. W swoim niezbyt długim życiorysie „intelektualnym", przeżyłemjuż trzy epidemie, licząc od „psychoanalityczno-podświadomościowo-egzystencjalistycznej".Na moje szczęście, żadna mnie nie dotknęła.W moim przekonaniu określenie postmodern weszło w użycie najpierww środowisku architektów. Łatwo zrozumieć ich znużenie i ograniczenietwórczej, artystycznej wyobraźni, jakie narzucały prawidła modernistycznew architekturze. Konstruktywistyczny purytanizm wcielony w budownictwoz inicjatywy Mięsa van der Rohe i szkoły Bauhausu, powielony tysiące razyna całym świecie, znudził się nie tylko na bogatym Zachodzie. A bogaty inwestormógł sobie pozwolić na nadwyżki programowe i kosztorysowew imię oryginalności, pomysłowości, stylizacji, estetyki. Co dopiero powiedziećo naszym „modernizmie" socjalistycznym z jego nędzą technologiczną1 partactwem powielanym przez sowieckie „fabryki domów"? Pierwszą postmodernistycznąbudowlę, jaką widziałem, była nowa część muzeum sztukiw Stuttgarcie, zaprojektowanego przez angielskiego architekta Jamesa Stirlinga.Kontemplowałem ją okiem, było nie było, fachowca; potem oglądałemsłynny Dockland, jeszcze w budowie, którego zazdrościłem londyńczykom,a jeszcze później dziwaczne pomysły architektoniczne w Tokio. Akceptuję tonie ze względu na modę czy też nadzwyczajną urodę, ale dlatego, że człowiekowinależy się coś więcej od tego, co proponuje mu racjonalny umysł, czystaperfekcyjna funkcjonalność czy logika ekonomii. Narody, które hojniej324FRONDA 21/<strong>22</strong>


opodatkowywały się na rzecz sztuki, przeszły do historii i to one ją tworzą.Motywacja następna: pojawił się nowy konsument, określany, jako YUPPIE.U nas odczytuje się tylko pierwszą część tego miana - Young Urban Professional,przemilczając drugą - Privat Individual Egoist. Klasa bogatych maminsynkówo hipisowskiej przeszłości, a więc z wrodzonym lewicowo-pacyfistycznymskrętem, manifestująca swoją obecność niezbyt wymagającą estetykąw luksusowym wydaniu. To na ich zapotrzebowanie wykonuje się artystyczneprzedmioty, w których cytuje się elementy form klasycznych obok formabstrakcyjnych. Dzieła te wyróżniają się użyciem luksusowych materiałówi doskonałej technicznie obróbki. Stanowią zasadniczą część oferty realizowanejna zamówienie hasłem postmodern. Artyści oferujący swoje usługi niekryją swej dyspozycyjności, aby nie drażnić nabywców, dlatego też odcinająsię i jawnie pogardzają awangardą i awangardyzmem tout bien compte. Nic teżdziwnego, że korzystając z okazji podsunięto im zamówienie ideologicznei okazało się, że towar spełniający te warunki jeszcze lepiej się sprzedaje. Towszystko nie mogło nie znaleźć swojskiego odprysku w Polsce. Mało tego,poprzez polską rzeczywistość widać to wyraziściej i niemal w karykaturze.Bo my, nie mając własnej kondycji intelektualnej, pochłaniamy wszystko „costamtąd" z większym zaangażowaniem i mniejszym (uchowaj Boże!) krytycyzmem.Mamy więc własną ofertę na każde zapotrzebowanie. Mamy swojąpostmodernistyczną śmieszność, która jest wszędzie, bo nikt nie ma odwagiwskazać palcem, gdzie ona jest.W samym określeniu i zawartości słów „postmodernizm", „ponowoczesność"tkwi logiczna sprzeczność. Przecież to, co następuje p o nowym, powinnobyć nowsze, nowocześniejsze. Tymczasem przekłada się to tak, jakby„po" miało być odrzuceniem tego, co było „przed", a nazywało się „nowoczesne",choć „ponowoczesne" nie znaczy staroświeckie ani „retro", leczmusi być postępowe! Ponowoczesny, ponowoczesne ma być rozumianenie jako negacja, ale inwektywa pod adresem tego, co nim niejest lub nie zostało za takie uznane przez odpowiedni, choć anonimowy autorytet.Tak to „ponowoczesny" zaczęło znaczyć tyle, co „poprawny", a tooznacza dyrektywę polityczną!Dopóki termin ponowoczesności wiązany był ze sztuką, z kulturą, przyglądałemsię z dystansem, raczej żartobliwie, bacząc jakie to przyniesie skutkiartystyczne. Ponieważ nigdy nie uważałem siebie za „modernistę", poja-ZIMA 2000 325


wienie się w obiegu nowego hasła, symbolu czy wyróżnikapokoleniowego nie oznaczało dla mnie katastrofyani też konieczności zmiany kursu. Kiedy jednakpojawił się on na sztandarach neo-lewicy,zacząłem to widzieć inaczej. „Postmodernizm" stałsię kategorią dzielenia ludzi na „swoich" i nie-swoich,których należy „neutralizować" (póki co), a rozpoznaniadokonuje się na podstawie nie tego, c okto m ó w i, ale jak kto mówi! Kiedy to usłyszałemz ust profesora Grzegorza Sztabińskiego, nieprzeczuwającego nic złego w takim postulacie, przyznam,że poczułem dreszcze. Co prawda byłem wtedy raczej dzieckiem, jednakokres stalinizmu pamiętam dokładnie. Fragmenty Krótkiej historii WKP(b)pióra niejakiego Soso musiałem wkuwać na pamięć po polsku i po rosyjsku.Mógłbym wyliczyć jaszcze wiele atrakcji szkolnych tamtego okresu. Tymczasemteraz znowu ktoś ma czelność oceniać moje poglądy jako niepoprawne!W ubiegłym roku przekręcony na lewo przez paryską Sorbonę Leszek Brogowskiskreślił moją książkę z planu wydawniczego „za dogmatyzm"! Tenstyl „dyskusji" nie jest nam nieznany, a bardziej wyrafinowane jego formymożemy poznać z książki Rogera Scrutona - Intelektualiści nowej lewicy. Głównąmyślą ocenzurowanej przez Brogowskiego mojej książki, jak zresztą pokazujejej tytuł - Podnośnik, jest poszukiwanie wyjścia dla sztuki przyszłościprzez uwolnienie się z cywilizacyjnej matni i wznoszenie się do wyższychsfer duchowych, ku ideałom Dobra, Piękna i Mądrości. Już widzę, jak czytającyewentualnie te słowa „podtmodernista" trzyma się za boki. Ale mnieodeszła ochota do żartów.Jestem artystą, czego już chyba nie muszę udowadniać. Nie jestem zwierzęciempolitycznym. Modlę się, aby Bóg obdarzał mnie potencją twórcząprzynajmniej tak, jak dotychczas. Ale niech szubrawcy nie liczą na moją naiwność.Ja wiem, że najbardziej pożądany jest artysta-kabotyn. Uzdolnione,silne, zdrowe, pracowite i pazerne na sukces i pieniądze bydlę. Excusez! Takwidzę wzorowego postmodernistę. A moimi idolami byli poeci i malarzeprzeklęci i tak już zostanie. Największy poeta XX wieku, Ezra Pound, przez15 lat trzymany był bez wyroku w więzieniu psychiatrycznym! Ja mam dużolepiej. Martwi mnie uległość, rezygnacja, brak ambicji (poza marnymi ambi-326 FRONDA 21/<strong>22</strong>


cyjkami), zasklepienie się w „literaturze", w małości, w ignorancji dlasztuki, w samouwielbieniu, środowisk literackich. Nie ma poetów-wizjonerów,wieszczów, nawet marzycieli, pozostali tylko lingwiści, „rozpychaczejęzyka".To jest postmodernizm faktyczny i tragiczny. Uwiąd duchowy elity.Zdezawuowano awangardy. Wyszydzono odkrywczość w sztuce. Mimo,że ludzie wciąż nowości oczekują, potępiono „nowinkarstwo", czyli kryteriumnowości w sztuce. Dla własnej wygody wyeliminowano ze sztuki to, cozawsze było rzeczą najtrudniejszą. Liczy się sztuka sprzedaży! Porównania,analogie do okresu realizmu socjalistycznego nasuwają się nieuchronnie, mimoże zewnętrzne pozory wyglądają inaczej. Zarówno „kultura masowa",„pop-kultura" i „kultura postmodernistyczna" oznaczają równanie w dół,oraz podporządkowanie sztuki celom propagandowym i politycznym. Chociażteraz nikt nie każe malować robotników przy pracy czy intelektualistówprzy komputerach, to każdy inteligentny pisarz-grafoman, filmowiec i plastykwie, jaka jest koniunktura i kto jest dawcą nagród, promocji i przywilejów.Teraz powtórzę za Grzegorzem Dziamskim, który parę lat temu w Skokachpod Poznaniem mówił o amerykańskiej koncepcji art industryi o 50-osobowym gremium, które ma selekcjonować artystów na profesjonalistówi resztę, z tym, że ta reszta, to wcale nie muszą być artyści gorsi, tylkowłaśnie z jakichś tam powodów niezakwalifikowani albo zweryfikowaninegatywnie. No, to myśmy już też przeżywali, a ja mam od 30 lat stałe miejscena tej liście! Obserwując działalność centralnych instytucji w Polsce, dyskretnepreferencje pewnych gremiów i fundacji, śmiem przypuszczać, że procesnadzoru politycznego nad sztuką w Polsce wciąż trwa. Przykładyz ostatnich miesięcy to ordynarna machlojka przy wystawie polskiego konceptualizmuw Zamku Ujazdowskim, czy zaangażowanie Zachęty w promocjępisma pornograficznego, która miała charakter wyraźnie polityczny: naplućw gębę przeciwnikom pornografii, a więc określonej kulturze, etycei estetyce. Obserwując co się dzieje, wprowadziłem w obieg własne określenie„sztuki kontenerowej". Oto pewien ruchomy, wymienny zestaw przedmiotówartystycznych wozi się po świecie jako na przykład „kolekcję sztukipolskiej", a w rewanżu otrzymuje się kontener podlejszego gatunku sztukifrancuskiej czy amerykańskiej. Tym sposobem dba się o to, aby Francuz czyAmerykanin nie zobaczył, jaka jest naprawdę sztuka polska.7.1MA 2000327


Sumując to wszystko, tworzy się obraz niezbyt optymistyczny, ani dla artystów,ani dla miłośników sztuki. Artysta „starego stylu" (do jakich siebiezaliczam), modernistyczny i romantyczny, kumulowałw sobie moc energii twórczej dzięki wierze w mocsprawczą sztuki i samowystarczalność wysokiego lotu,mierzenia się z Absolutem i Duchem Czasu. Postmodernizmpozostawia artyście rolę zleceniobiorcy, najemnika,płatnego błazna, pajaca, kukiełki. Ktoś przypomni,że dawniej też artystom nie wiodło się najlepiej, utrudnianoim życie, poniżano. Istotną różnicę widzę w kulturzei hierarchii wartości. To dzięki kulturze i tejże hierarchiiartystą chciało się być, godzono się nawyrzeczenia. Magnetyzm transcendencji i magnetyzmnieśmiertelności dawały artyście moc przekraczaniagranic „ludzkich" możliwości, a to dawało mu w i e 1 k o ś ć, bo sztuką jesttylko to, co nosi znamiona wielkości! (I tutaj widać, jak jestem staroświecki.)Sztuka i kultura nie są demokratyczne. Urawniłowka i prawa rynku miażdżąwielkość, wywyższają miernoty.Sztukę współczesną, nowoczesną tworzyli biedacy, outsiderzy i samotnicy.Legendarne postacie z Montmartru, Montparnassu, Greenwich Village.Mali, skłóceni ze światem herosi, którzy jednak narzucili temu światu jegowizerunek, przemienili jego ducha, wyzwolili go z przesądów. I czy to niedziwne, że tak prędko twórczość tych odmieńców i oberwańców, przeniknęłana salony, do domów aukcyjnych, do muzeów? Kapitalizm wchłaniał to,nie obrażając się na zaczepki, prowokacje, inwektywy pod swoim adresem.Bo przez tysiące lat kultura europejska wzmacniała się, odżywiała i odnawiała,anektując energię twórczą takich indywiduów, filozofów, mistyków, świętychi artystów. Komunizm, ideologia komunistyczna i jej stosunek do fundamentalnychprawd mają swoje źródło w innej cywilizacji, wrogiejcywilizacji europejskiej. W 1988 roku w Londynie, wpadłszy w porównawczerefleksje tego, co w ówczesnej Polsce, i tego, co tam, napisałem w swoimnotatniku tekścik o „kulturze gangsterów". Zastanawiałem się, jakie toupodobania „artystyczne" mogli mieć chłopcy Ala Capone i Jaruzelskiego?Kapitaliści XIX-wieczni mieli ambicję upodobnić się do arystokracji, staralisię wszelkimi sposobami wejść w jej łaski, a nawet kupować sobie tytuły328FRONDA 21/<strong>22</strong>


i godności szlacheckie. Współczesny kapitalizm łączy w sobie cechy gangsterskiei bolszewickie. Szczyci się chamstwem, wulgarnością, rozpustą, pogardądla obyczajów, zasad, nie mówiąc już o moralności. Potrafi doskonalewykorzystać demokrację, prawa rynku i upodobania motłochu do swoich celów.Dekompozycja i dekonstrukcja świadomości i porządku odchodzącejkultury stanowią ważny element zmiany, jakiej ma poddać się świat NowejEry. I to jest drugie oblicze postmodernistycznej rzeczywistości.* * *W trakcie pisania tego tekstu profesor Stefan Morawski przysłał mi pocztąswoją ostatnią książkę Niewdzięczne rysowanie mapy... czyli opostmodernie(izmie)i kryzysie kultury (Toruń 1999). Po jej przeczytaniu czuję się zobowiązany uzupełnićswój artykuł. Czuję się zaszczycony tym darem, z którym moje obyciefilozoficzne nie waży się mierzyć; tym niemniej, stwierdzę zuchwale, że bardzowiele zdań z tej książki wspiera moje intuicje, że nasze odczucia filozoficznesą sobie bliskie, mimo tak różnych doświadczeń. Jak zawsze, pozostająwątpliwości i pytania, na które profesor w tej książce nie odpowiada. Naprzykład: dlaczego przedmiotem analiz i omówień krytycznych są publikacjeintelektualistów „jednej strony", wchodzące w kanon postmodernistycznychlektur lewicy intelektualnej? To sprawia wrażenie, że postmodernizm jestnurtem totalnym, wszechobowiązującym. Roger Scruton w swojej książce Intelektualiścinowej lewicy ujawnia, że lewicowcy, czyli socjaliści, stosują zasadę,ZIMA-2000 329


iż godzi im się polemizować tylko we własnym gronie, wśród wyznawcówideologii; Morawski używa terminu „teologia" postmodernistyczna. Bo, istotnie,fetyszyzmem ideologicznym socjaliści rekompensują sobie brak wiary.Myślicieli spoza swojego grona oskarża się o najgorsze rzeczy, potępia, obrzucainwektywami. Myśmy to już praktykowali w czasach realnego socjalizmu.Profesor Morawski nie dostrzega albo bagatelizuje charakter ideologicznyi polityczny epidemii postmodernistycznej. Interesującym byłoby zestawić, comyślą na ten temat krytycy, wywodzący się z opcji niekomunistycznych, konserwatywnych,czy chociażby myśliciele chrześcijańscy, którzy podchodzą dofilozofii z większym szacunkiem i pokorą. Skoro postawa filozoficzna wobectajemnic tego świata, pomawiana jest o „fundamentalizm", to po kiego diabłaRorty, Derrida i inni chcą siebie nazywać filozofami? Oni są tylko miłośnikamiprzebiegłości i biegłości intelektualnej.Oto garść cytatów z książki Stefana Morawskiego: „Postmodernizm (...)albo domaga się, aby go zaakceptować bez zmrużenia oka, albo oznajmia, żekategorie zastane, które przezeń są z pasją rozminowywane, nie przystają doń"(s. 74); „To przecież nie tylko destrukcja, skoro pościg za prawdą wymienia sięna poszukiwanie szczęścia" (s. 75); „cynizm w symbiozie z mistyfikacją współżyjąna obszarze postmodernizmu" (s. 115); „metafilozof, za którym Rorty sięopowiada to, według jego formuły, filozof samoświadomy, że to, co robi to tylkogra w określony sposób pisania" (s. 182, podkreślenie Z.W.).Owi „metafilozofowie" (czy można chcieć więcej?) zdradzają ciągotki,aby ich „twórczość" zaliczyć do dziedziny sztuki, a ich samych nobilitowaćponadto jako artystów! A to dlatego, że artyście rzekomo wszystko wolno, żew sztuce nie ma sztywnych reguł, słowem hulaj dusza, piekła oczywiście niema. Ja na to mówię: paszli won od sztuki! Artysta, łamiąc niektóre reguły, którew nowej rzeczywistości mogą stanowić zaporę dla decyzji artystycznej,w ich miejsce wprowadza nowe, którym jeszcze trudniej sprostać! Tyle odstrony technicznej, a poza tym, niech durnie wiedzą, że nie ma sztuki bezwiary! Bez udziału ducha, mocy nadziemskich, które nigdy nie zaszczycąswoją łaskawością zblazowanego, przebiegłego i rozwydrzonego ateisty.Stefan Morawski, prezentując antologię postmodernistycznych lektur,zachowuje się jak filozof; dociekliwy i zakłopotany, bo przecież ci harcownicyintelektualni zamierzają też i jemu wypłukać grunt spod nóg, zapraszającdo beztroskiej gry, pełnego luzu, samozadowolenia i umizgów dla miernot330 FRONDA 21/<strong>22</strong>


umysłowych. Człowiekowi, który tyle trudu poświęcił poznawaniu świata,odnosząc szereg zwycięstw i godnie znosząc porażki, trudno przecież wyrzecsię niewątpliwej radości bycia filozofem.Gorzej jest ze mną. Opisany przez profesora kryzys kultury, a ja takżesporo miejsca poświęciłem jemu w swoim Podnośniku (który nie może sięprzebić przez „politycznie poprawną" cenzurę, a trzeci wydawca, który jestksiążką zachwycony, ma kłopoty finansowe, bo tylko „poprawni" mająszmal), ten kryzys godzi bardziej we mnie, bo ja wciąż nie przestałem wierzyćw sztukę, żyć sztuką i marzyć o sztuce. Ponieważ jeszcze jestem człowiekiemwolnym, złowieszcze prognozy, o które nie trudno patrząc w telewizori kolorowe magazyny, odbieram tak samo, jak ujadanie propagandykomunistycznej, na którą jestem już od dawna uodporniony i obieram marszrutępod prąd - ku awangardzie! W obliczu kolejnej inwazji zła i głupotymusimy jeszcze poważniej traktować zadanie, jakie przed nami stawia sztukai kultura. Wymaga to od nas skupienia uwagi i ascezy, odpowiedzialnościi przykładu, odpowiedzialnego spożytkowania wolności wreszcie.Nie przeszkadza mi, a nawet bawi mnie, kiedy widzę jak artyści starająsię dopasować do bliżej nieokreślonej tendencji, mody czy instynktowniewyczuwanej koniunktury zwanej „postmoderną", „postmodernizmem", czyli„ponowoczesnością". W końcu każda młodość jest „przedstarością", starość„pomłodością", a impotencja twórcza - impotencją. Ale będę gryzł doostatniego zęba, kiedy ktoś zechce mnie „ponowocześnie" wziąć za mordęlub zakneblować usta.ZBIGNIEW WARPECHOWSKI


JAN MAROSZŻona nie jest jak się wydawało monstrancjąDziecko nie jest hostiąPępekJaBabaOnaHorda nienasyconych bachorówOneWpatrzeni w jeden punktNa ścianach332 FRONDA 21/<strong>22</strong>


TADEUSZ GRZESIK* * *siedem certyfikatów wisi na ścianachwokół stolika w pubie i wszystkie pod nosem,do tego trzy obramowane amerykańskie plakaty„JM Dunsmore Tailor Dress Maker" z przyklejonymi nożyczkamii szpulami nici po bokach,obok wizerunek colta z napisem, którego nie mogę przeczytaćz tego miejsca, a za mną reklama Guinessaw samym sercu Europy,rejwach w pubie jak 200 lat temu -Ruttingerstrasse w Essen, po którejprzechadzał się Mozartto miasto ma teraz przeszczepione serceprzywiezione w lodówce zza oceanu* * *w moim mieszkaniu nie gaście świateł i ciągle czekajcie na list,który ktoś przywiezie rowerem,uspokójcie się zmęczone sierpniem buraki, zboża, tato, mamo -pociąg, Bóg ze mną, tutaj tyle kochanych pól, wierzba i gruszatam może ulic nie poznam, psy mnie nie rozpoznają,ale szklaplerz mam i boli mnie ręka od pożegnaniawięc nie gaście świateł, mamo, tato7.IMA-2000 333


STEFAN JERZY NIEMENTOWSKIPoemat o przepaści(fragment)Jerzemu BraunowiCzy dotarłeś do sedna morzai przechadzałeś się po dnie przepaści?Księga Hioba 38,16I.Przepaściprzepaści niezgłębionew nich dusza gubi sięi odnajdujemisterium trwa odwieczneupadku, poszukiwania i ŁaskiAle pewienwspółczesny poeta polskitwierdziże nie ma upadku, dnaa spada się obecniepoziomo'Źle gdy głębiazaczyna być tylko głębią kawiarnilub wnęki z telewizoremWtedy dno rzeczywiścienie opuści sięponiżej zapastowanej podłogiczynszowego pokojua przepaść334 FRONDA 21/<strong>22</strong>


wypadnie odnieśćdo piwnicy lokatorskiej z węglemwarzywamii starą obtłuczoną miednicąFiat!Wysilam umysłzaostrzam wzroki widzę(czy tylko w duszy mi się jawi?):Na PoczątkuDuch Twój unosił sięnad przepaściami...Ręką Twąnicość przywołanado materiidrżeć poczęław skałachDrugie ręki Twej skinieniepowołało materię do życia:pałeczki genów łączyły sięw sznury, gwiazdy chromosomówi życie silnym rzutemwybiło się poprzez wszystkieszczeble stworzeńaż do arcydzieła Twego- homo sapiens primusA Duch unosił sięnad przepaściamii była to Przepaść Pierwszaz niej się wszystko zaczęłoco się było zaczęło- myśmy byli końcemZIMA-2000 335


ozumnymwieńczącym końcem 2tej Boskiej PrzepaściPrzepaści StwórczejPrzepaści IstnieniaPrzepaści Bytu niepowstrzymanegoŚwiat powstał- świat istniejeale my wszyscystwarzamy gowciąż od nowa:bezustanniepracą milionów mózgówrąk, sercprzetwarza sięświat materiipowstajeświat duchaWspółtwórcami jesteśmyi świadkamiŚwiadkami czasów, prawdyna czołach naszychwypalony Prawdyi Świadka znakOczy otwarte szerokoczyż nie widzęczy nie jestem świadkiem?Jestemi innych świadkówwzywamświadków Niniwyaby dali świadectwo Prawdziektóra nie tumani336 FRONDA 21/<strong>22</strong>


ale wyzwalać ma- wyzwolikrok od ciążenia ku ziemiumysł od mgłyII.Czyż nie jestemświadkiem?Czy nie widzę:oto młody światły cynikuciął sobie „knota" 3i zapinana supernowoczesny eklerspodnieschodząc niedbale z dziewczynyjak nudzący się paniczykz kucykapo małej przejażdżcewokół klombuna którym może kwiaty...Taknie przesądzambyć może kwiaty...Oplute, zbrukaneale kwiatykwiaty młodościuczuciazbłąkanetragiczne kwiatydo słońca pnące sięnie dość jeszcze rozwiniętym pąkiemJest i ogrodnikktóry ledwo nabrzmiałe pączkiZIMA-2000 337


ozdzierachciwymi łapami sutenerarozpycha ściśnięte kolana- puści w obiegwśród hotelowych gościnową adeptkę„różowego baleciku" 4dla samców-smakoszyktórzy obleśnymitłustymi palcamiodliczą mu w zamiankilka plugawych banknotówjeszcze wilgotnych od spermyOto dno wyjącego seksuPrzepaść DrugaPrzepaść Zbrukaniaupodlających się ciałzezwierzęconej chucissącej wszystkie soki duszyWidziałem wasnieczyściw czeluściach zatraceniaoblicza waszebyły mroczne, zgniłealbo fosforyzująceświatłem pychy lucyferycznejSygnał o wezbranej, oszalałej faliwaszych zbrodnidotarł z zaświatóważ do Fatimy 5Napięta do granic niemożliwościstruna życia seks-bomby zza oceanu338 FRONDA 21/<strong>22</strong>


pękła Twym, Panie, targnięta palcemale zanim samobójcza dawka narkotykówprzecięła pasmo pustej sławy i rozterkicałe oddziały żołnierzydeklarowały miłosną ochoczośćwpatrzone w fotografiękinowego blond-bóstwa 6Czy te zmysłowe rysy i makijażewybujałe kształtyroznegliżowanej samicyto był szczyt piękna naszej epoki?Carrelu, przemów:„Piękno moralne, kto je podziwiał choć raz jeden, pozostawiawrażenie niezapomniane. Bardziej nas ono wzrusza od piękna przyrodylub piękna nauki. Nadaje jego właścicielowi moc osobliwą,niewytłumaczalną. Powiększa siłę inteligencji. Zaprowadza pokójwśród ludzi." 7Wtór da ci nasz Kozubski:„Na obliczu człowieka czystego odbija się blask i pewien charme niedający się opisać, mimo że wzrusza i pociąga. Czystość łączy sięzawsze z pokorą i prawdą, zapewnia pełnię ducha, panowanie nadsferą witalną i cielesną, które prześwietla, przetwarza i uduchawia." 8Oto drogamęska i stromaale pełna wielkości...STEFAN JERZY NIEMENTOWSK1PRZYPISY1 Mowa o wierszu Spadanie Tadeusza Różewicza z tomu Twarz (1963).2 Wprawdzie Bóg powołał do życia pierwszych ludzi, Adama i Ewę, osobnym aktem stwórczym,ale jednocześnie był to końcowy etap całego cyklu stwarzania.ZIMA-2000 339


3 W terminologii chuliganów i wykolejonej młodzieży „knotem" nazywany jest stosunekpłciowy, który zgodnie z panującym w tych kotach stylem życia pozbawiony jest wszelkichwartości duchowych i sprowadzony do czysto zmysłowego aktu, jakiemu nie przypisuje sięwiększego znaczenia.4 Nawiązanie do głośnego skandalu obyczajowego w Paryżu, gdzie w gmachu parlamentu francuskiegow gabinecie byłego przewodniczącego, Edwarda Herriota, odbywały się orgie z udziałemnieletnich uczennic szkoły baletowej. Prasa francuska, a za nią polska - nadały tej aferzenazwę „różowego baleciku".5 W czasie jednego z objawień w Fatimie Matka Boża oświadczyła, że większość dusz przebywającychw piekle stanowią te, które zostały potępione za grzechy nieczystości.6 Przytoczone okoliczności dotyczą w dużej mierze Marylin Monroe, chodzi jednak o wszelkipanoszący się obecnie kult zmysłowości w kinematografii, telewizji, fotografice, prasie i tympodobnych środkach społecznego komunikowania.7 Cytat ze znanej książki doktora Alexisa Carrela (laureata Nagrody Nobla z dziedziny biologii),pt. Człowiek istota nieznana, wydanie polskie Trzaski, Ewerta i Michalskiego, Warszawa 1938,s. 108. Książka ta była w latach 30-tych bestsellerem amerykańskim, tudzież światowym, i dodziś zachowała aktualność oraz dużą wartość w warstwie światopoglądowej.8 Trzy krótkie cytaty, połączone stylistycznie w jeden, wzięte ze stron 153 i 154 książkiks. dr. Zygmunta Kozubskiego, profesora Uniwersytetu Warszawskiego, pt. Podstawy etykipłciowej, Wydawnictwo Albertinum 1955. Cenna ta książka zasługuje na uwagę i rozpowszechnienie,a może nawet na wznowienie (po aktualizacji, gdyż została napisana w roku 1938).340 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Warszawa, Śródmieściejamka 45, rok 2000.To miejsce zostało Poświęcone.Obecnie znajduje się tu księgarnia wydawnictwa Fronda.


OBRAŻENIAMAREKHORODNICZYLeżał na pustyni trup. Jak wiadomo, nie mógł leżeć za długo, bo miał ciało,a duszy już nie miał. Wyobrażeniom musi stać się zadość, a konsekwencją trupana pustyni jest sęp. Nadlatywał więc sęp. Był już całkiem blisko, kiedy odwracającsię instynktownie spostrzegł za sobą jakąś inną skrzydlatą istotę. Byłto anioł, który zgodnie z wyobrażeniami był wysłannikiem Boga. Sęp jednaknie człowiek, wyobraźni nie ma, a instynkt mówi mu, że trzeba coś zjeść. Wylądowałwięc szczęśliwie i zaczął konsumpcję. Jadł spokojnie jakby nigdy nic,a anioł rozglądał się za duszą nie przeszkadzając sępowi. Dusza musiała krążyćgdzieś niedaleko, gdyż bez anioła do Nieba dostać się nie sposób.Wreszcie anioł dostrzegł duszę, podleciał doniej, wskazał Niebo i powiedział:- Lecimy.Oboje wznieśli się wysoko i ulecieli. Sęp patrzył na to bez ekscytacji, jakna sępa przystało, i spokojnie jadł... Tak to wyobrażenia wypełniły się, chociażnikogo rozumnego tam wtedy nie było.342FRONDA 21/<strong>22</strong>


PRZEMYSŁAW BORKOWSKIZ pamiętnika Marcina S.(satyra na współczesną poezję polską)1.Spotkałem ją w sklepie spożywczym.Miała oczy koloru sera.Poproszę kilo ziemniaków- powiedziałem.Kilo ziemniakówi ocet.Serce napełnił mi smutek.2.Na rogu Obcej i Innejspotkało się trzech mężczyzn.Jeden był rudy,drugi lekko utykał.Losów trzeciego dotychczas nie ustalono.3.Na trasie E-16jadąc w kierunku na Szczecindoznałem objawienia.Buraki - pomyślałem,trzeba sadzić buraki,buraki- oto co warto robić w życiu.ZIMA-2000343


Co stanowiło esencję życia Emily Dickinson i dlaczegozrezygnowała z publicznego funkcjonowania, narzucającsobie „duchowy program", tak trudny do zrozumieniai zaakceptowania we współczesnych czasach?Czy jej poezja jest tylko buntem przeciw normalnościi wykwitem chorobliwego ekscentryzmu?EMILYDICKINSONPISZE LISTDO ŚWIATAPRZEMYSŁAWDULĘBAW powszechnej świadomości postać Emily Dickinson kojarzona jest z irracjonalnymporzuceniem rzeczywistości i mgliście pojmowaną transcendencją.Jej wyjątkowe życie i równie oryginalna twórczość stały się powodemróżnego rodzaju sensacyjnych interpretacji. Samotna poetka łatwo więc stajesię dzisiaj obiektem nawiązań dla różnego rodzaju organizacji feministycznych.Czy może być coś lepszego dla takiej propagandy niż genialna poetkażyjąca w samotności, którą to niby wybiera z powodu pogardy dla „samczego"literackiego establishmentu? W USA próbuje się ją wpisać do „panteonu"lesbijskich artystek, a jej twórczość obficie cytują hippisi i awangardowianarchiści różnej maści. W Polsce wiersze Dickinson funkcjonują za344FRONDA 21/<strong>22</strong>


sprawą nielicznych tłumaczeń i brawurowego wyśpiewania ich przez współczesnego„polskiego Villona" - Maćka Maleńczuka, który swym charakterystycznieochrypłym głosem i ekspresyjną manierą śpiewu roznieca „metafizyczneiskry" tkwiące w strofach Amerykanki. Czy jednak jej dzieło możefunkcjonować tylko w tych sferach i kontekstach?Świat kreowany przez artystów, świat, który zamieszkują wytwory ichwyobraźni, zawsze stanowił dogodny obiekt ucieczki odtrudów życia, bywał miejscem oczyszczenia, gdzie wchodzisię, by nabrać sił do boju z rzeczywistością. Przypadek EmilyDickinson jest wyjątkowy, gdyż ta amerykańska poetkażyła prawie wyłącznie w swoim własnym świecie. Większączęść życia spędziła zamknięta w pokoju na piętrze, paniczniebojąc się otworzyć zarówno tamte autentyczne drzwi,jak i metaforyczne „drzwi" do własnej Duszy. Niezwyklebogate „życie wewnętrzne", które świadomie wybrała jakojedyny sposób ekspresji, zadziwia wszystkich, mającychokazję zapoznać się z jej twórczością. Jak to możliwe, że„stara panna" z prowincji dorównuje filozoficzną przenikliwościąwieszczom, że straszy i fascynuje dzikością serca, jaką pochwalić sięmoże jedynie barbarzyńca.Purytańskie wychowanieParadoksalnie, mimo niepozornego, mniszego trwania Emily Dickinson nauboczu wielkiego świata w świadomie wybranej pustelni rodzinnego domu,posiadamy dosyć dużo informacji o jej życiu. Urodziła się 10 grudnia1830 roku jako córka Edwarda Dickinsona i Emily Norcross w Amherst -niewielkim miasteczku w stanie Massachusets. Emily miała starszego brataAustina i młodszą siostrę Lavinię. Decydującą rolę w jej życiu odegrał ojciec- zamożny i wpływowy prawnik, postać ciesząca się wielkim szacunkiemw Amherst (został nawet wybrany kongresmanem). Niezwykle surowy, apodyktyczny,zdominował całą rodzinę, stając się dla swej starszej córki ucieleśnieniemstarotestamentowego Jehowy. Dickinsonowie należeli do kalwińskiejgminy, która reprezentowała kongregacjonalizm - dominujące w NowejAnglii wyznanie, które zakładało wiarę w Trójcę Świętą, opierało się na Bi-ZIMA-2000 345


lii i na dogmatach, ale nie uznawało hierarchii i wychowywało młodzieżw duchu purytańskiej restrykcyjności. Przez 7 lat uczyła się w Amherst Academy.Często potem wyznawała, że był to najszczęśliwszy okres w jej życiu.Szkoła dała jej solidne podstawy dla dalszej edukacji. Mimo ortodoksyjnegopurytanizmu nauczyciele byli dobrymi pedagogami, a poziom nauczania był,jak na prowincjonalne miasteczko, wysoki. Jedynie literaturę traktowanobardzo pobieżnie, wybierając tylko to, co nie kolidowało z protestanckimświatopoglądem.Po ukończeniu tej szkoły ojciec posłał Emily do pobliskiego South Hodley,gdzie znajdowało się Mount Holyoke Famal Seminary,kładące nacisk na rozwój postaw etycznych, a nie na dalsząnaukę. Emily czuła się w tym miejscu osamotniona, co wynikałoz faktu, że nie chciała przyjąć wpajanego tam duchakalwińskiej pobożności. Uzmysłowiła sobie, że nie jestw stanie odczuwać spontanicznych, zbiorowych uniesieńreligijnych, jakie preferowała szkoła. Szybko zaakceptowałaswoją wyjątkowość, uważała się za „rebeliantkę" przeciwzinstytucjonalizowanym formom religijności i sztywnymzasadom kontaktów międzyludzkich. Po roku opuściła seminarium,tłumacząc swą decyzję tęsknotą za domem. Aleten okres nie był całkowicie bezowocny, przeciwnie - w MountHolyoke poetka nauczyła się samodyscypliny, a także oszczędnego posługiwaniasię słowem.Przez długi czas przyczyny wycofania się Emily z publicznego życia upatrywanow jakimś tragicznym romansie, który miał mieć decydujący wpływna jej życie. Pojawiło się wiele spekulacji na ten temat, jednak trudno ustalić,czy to rzeczywiście nieszczęśliwe miłości doprowadziły ją do dobrowolnejsamotności i ucieczki w poezję, w której widziała jedyny możliwy sposóburzeczywistnienia własnych pragnień. Faktem jest, że niezwykle intensywnieprzeżywała każdą przyjaźń. Wszelkie kontakty, które nawiązywała z ludźmispoza rodziny, charakteryzują ekstatyczne gesty, słowa, sposób bycia narzuconyprzez chorobliwy nonkonformizm, który kazał jej albo dawać wszystko,albo wycofywać się. Ta niby układna i skromna panna posiadała kolosalną siłęwoli, potrafiła hamować wszelkie uczucia. Nie była ponurą sekutnicą, aleinteligentną kobietą o ekscentrycznym charakterze i bardzo oryginalnej uro-346 FRONDA 21/<strong>22</strong>


dzie. Z pewnością podobała się mężczyznom. Zanim zamknęła się w swej„celi", przyjaźniła się z wieloma niebanalnymi osobami. Dlaczego więc pozostałasama? Być może żaden z jej wybrańców nie był w stanie ofiarować sięjej w taki sposób, jaki ona uważała za uczciwy - czyli w sposób bezwzględny.Być może w konfrontacji z miłością przeważył strach przed utratą własnejniezależności. Poetka bała się kochać, bowiem obawiała się, że śmierć kochanejosoby byłaby stratą niemożliwą do zastąpienia. W jednym z wierszy Dickinsonstwierdza, że „fizyczne" życie razem z pełnym zachowaniem własnejintegralności jest niemożliwe. Jedynie kontakt „ponadzmysłowy" pozwalasię spotkać z kimś drugim:Musimy więc się łączyć - osobno -Ja tutaj - ty tam - nie inaczej -Otwierając na oścież drzwi -Modlitwy - i Oceany -I białe pożywienieRozpaczy -(tłum. Ludmiła Marjańska)Galeria kochankówJednym z domniemanych kochanków Emily Dickinson miał być aplikantw firmie prawniczej jej ojca, niejaki Benjamin F. Newton. Ten młody, inteligentnyczłowiek wyjątkowo silnie przypadł jej do gustu ze względu na sweliterackie zainteresowania. Chętnie dyskutował z Emily, namawiał ją do pisania,podsycał jej ambicje. Związek ten jednak nie mógł się rozwinąć, bowiemojciec Emily nigdy nie zgodziłby się na ślub córki ze swym zdolnym,ale biednym podwładnym.Innym mężczyzną, który miał wielki wpływ na życie poetki, był pastori popularny kaznodzieja Charles Wadsworth, którego poznała w trakcie pobytuw Filadelfii w 1855 roku. Prowadzili ze sobą bardzo ożywioną korespondencję.Chociaż widzieli się tylko kilka razy, wielu spekuluje, że nieszczęśliwamiłość do Wadswortha była przyczyną głębokiego kryzysupsychicznego Emily około 30 roku życia, który zaowocował „wybuchem wul-ZIMA 2000 347


kanu poezji" o niepowtarzalnym kształcie i znaczeniu. Wskazywano wielefaktów łączących poetkę z pastorem, między innymi podkreślano podobieństwakazań Wadswortha do sposobu obrazowania EmilyDickinson. Poetka często tytułowała siebie samą„królową Kalwarii", a nowa parafia Wadswortha, naktórą przeniesiono go do San Francisco, nazywała sięCalvary.Kolejnym mężczyzną z bliskiego kręgu Emily Dickinsonmiał być Samuel Bowles - redaktor pisma„Springfield Republican" - człowiek popularny i mocnozaangażowany w życie społeczne. Jeszcze innym - szanowanysędzia Otis Lord. We wszystkich tych przypadkachrelacje między mężczyznami a Emily polegały, jaksię zdaje, wyłącznie na serdecznej przyjaźni. Mimo żeostatecznie poetka nie poddała się żadnemu uczuciu, tojednak cały czas o nim marzyła. W jej twórczości - z pozoru całkowicie pochłoniętejmetafizyką - pojawiają się też echa namiętności, jak ten motywpary kochanków dryfujących na przekór wszystkiemu, bez map i kompasów:Dzikie noce - szalone noce!O, z tobą wszystkieDzikie noce - byłybySzalonym zbytkiem!Dla serca w porcie -Wichry są niczym -Za burtą kompas -Map się nie liczy!Płynąć do raju -Ach oceanie!Zakotwiczyć nocą - w tobie -W przystani!(tłum. Ludmiła Marjańska)348FRONDA 21/<strong>22</strong>


Sama na końcu świataNiepowodzenia w życiu emocjonalnym, gorycz i duchowa apatia sprawiły, żeEmily zamknęła się w domu, poświęcając się pielęgnowaniu ogrodu. Czasami,nocą, gdy nikt jej nie widział, wychodziła na długie spacery z psem. Zeświatem zewnętrznym wobec swego intymnego królestwa kontaktowała siępoprzez listy. Siedzenie tego ekscytującego dialogu daje szansę na spotkaniez niezwykłą wyobraźnią poetki:To jest mój list do świataKtóry nigdy nie pisał do mnie -Proste wieści pełnej MajestatuNatury - notowane skromnie -(tłum. Ludmiła Marjańska)Postanowień odnośnie samotności prawie nigdy nie łamała. W ostatnimokresie życia wyszła z domu tylko raz - na pogrzeb bratanka. Tam odór silnychśrodków dezynfekujących doprowadził ją do wymiotów i z wielkim bólemmusiała zamknąć się w swej „celi". Przeżyła swoich rodziców; opiekowała sięZIMA.2000 349


matką, która zaniemogła po śmierci ojca. Zmarła 15 maja 1886 roku na ostrezapalenie nerek; przez ostatnie trzy dni była już nieprzytomna. Na pogrzebieodczytano jej ulubiony wiersz, napisany przez Emily Bronte i zatytułowanyOstatnie linie.Aurę tajemniczości i wieloznaczności budują listy Emily, będące formąkontaktu z tym, co na zewnątrz. Oto jeden z najciekawszych, napisany około1875 roku i adresowany do Samuela Bowlesa: „Drogi przyjacielu. Wyborniebyło móc Cię widzieć - Brzoskwinia dojrzała przed czasem, sprawia, że wszystkiepory roku są możliwe, a Strefy - to kaprys. My, którzy krytykujemy Księgętysiąca i jednej nocy z powodu jej niedopowiedzeń, nie popełniamy błędu owejzatęchłej mądrości, która uważa ją za czystą fikcję. Bardzo nam brakuje Twegoożywionego Oblicza i tych uprzykrzonych Akcentów, które przynosisz zeswych Numidyjskich Kryjówek. Twój przyjazd na nowo spaja ten przedziwnyklejnocik Życia, który każdy z nas nosi, a którego nikt nie posiada, zaś FosforencjaTwojego zadziwia nas swoją trwałością. Ochraniaj Życie, które należy dotak wielu, bo Klejnoty wymykają się z rąk - Według Twoich własnych pięknychsłów, bo Głos jest Pałacem nas Wszystkich, «Bliska, ale odległa» Emily".A oto fragment listu do państwa J. i G. Holland, napisanego latem 1862 roku:„Szloch w gardziołku, poruszenie piersi - «Moim zadaniem jest śpiewać* -i uleciał do góry! Skąd mogę wiedzieć, czy kiedyś Cherubiny, równie cierpliwe,nie słuchały i nie oklaskiwały jego niezauważonego hymnu? Emily".Listy były rezultatem świadomych zabiegów. Pojawiają się w nich ulubionezwroty, aluzje i paradoksy stylizowane na intymny szyfr. Emily przygotowywałasię do korespondencji, co można wywnioskować z zachowanych brulionów,notatek.Prywatny KościółZazwyczaj Emily Dickinson stawia się w jednym rzędzie z amerykańskimitranscendentalistami, akcentując wpływ doktryn filozoficznych i myśliR.W Emersona, lecz jest to tylko chwiejny punkt zaczepienia, bowiem ekscentrycznaosobowość poetki wychowanej w purytańskiej tradycji zaowocowałabardzo indywidualnym spojrzeniem na świat, sztukę i religię. Samotna artystkamiała jednak swoich mistrzów: Shakespeare'a i autorów biblijnych. Z Bibliiczerpała głębię i wieloznaczność języka. Była oczarowana Apokalipsą, żywiła się350FRONDA 21/<strong>22</strong>


mocą znaczeń, wierzyła, że wizja św. Jana spełni się. Nie traktowała Biblii wyłączniejako dzieła literackiego, przeciwnie: widziała w niej Księgę pełną niezbędnejw życiu mądrości. Zachwycała się także dziełem Tomasza a KempisO naśladowaniu Chrystusa, przykładając zapisane w niej wskazówki dla mnichówdo własnej duchowości. I rzeczywiście - znajdziemy w tej książce wiele cytatów,które śmiało możemy uznać za drogowskazy na drodze życia poetki: „Nigdy niestaniesz się człowiekiem duchownym i pobożnym, jeżeli nie będziesz milczało drugich i zwracał szczególnej baczności na siebie samego. Jeśli dążysz jedyniedo Boga i do zbawienia twego, mało cię obchodzi to, co posłyszysz z zewnątrz."Dzięki lekturze tej książki Emily znalazła upodobanie w samotnej medytacji.Nie do przyjęcia był dla niej surowy, protestancki Bóg. Wielbiła Chrystusazwycięzcę nad cierpieniem, Chrystusa znoszącego cierpliwie wszystkiemęki, Chrystusa Zmartwychwstałego:Zachwyt poznawać poprzez Ból -Jak ślepcy poznają słońce!Konać z pragnienia - słysząc szmerChłodnej Strugi na Łące!Trwać na obcych wybrzeżach -Choć rwie się do biegu stopa -Gdy nas - w błękicie powietrza -Zapach ojczyzny dopadł!To - Najświętsza Udręka!To - Najprzedniejsza Niedola!To - cierpliwi Zdobywcy Laurów,Których głosy - wyszkolone - w dole -Wznoszą się nieprzerwaną kolędą -Niedosłyszalne, niestety,Dla nas - tępszych komentatorówNieznanego Wielkiego Poety!(tłum. Stanisław Barańczak)ZIMA-2000351


Pomimo to uważała się za „pogankę", „rebeliantkę". Nie potrafiła pogodzićsię z faktem, że jest istotą grzeszną, i twierdziła, że nie wie, czy kiedykolwieknawiedził ją Duch Święty, lecz choć potępiała kalwińskie dogmaty,nie odrzucała ich bez namysłu. Cały czas rozważała kwestięwszechmocy Boga, wiary i niewiary, a przede wszystkimśmierci i perspektywy pozagrobowej. Mimo że stroniła odinstytucji Kościoła, jej stosunek do życia był głęboko religijny,traktowała je jako groźną, ale i fascynującą tajemnicę,którą należy kontemplować, mając na uwadze krzyżowaniesię perspektywy eschatologicznej z doczesną. To chyba najdziwniejszyprzypadek „zbłąkanej owieczki", przerażonejniemożnością bycia jedną ze Stada, a jednocześnie zakochanejw Pasterzu.Nie tylko w sprawach wiary Emily Dickinson opierała sięna własnych przeświadczeniach, nie interesowały ją pośredniesprawozdania. Obawiając się nieuczciwości ludzkiej, wolałasama badać życie i naturę, nawet mając nikłą ilość „preparatów". Jej sposóbmyślenia i funkcjonowania opierał się prawie wyłącznie na wierze, któranie potrzebowała głębszych uzasadnień:Nie widziałam nigdy Wrzosowiska -Nie widziałam nigdy OceanuA wiem, jak Wrzos wygląda - z bliska -I czym jest Grzmot Bałwanów.Nie rozmawiałam z Bogiem -Nie bywałam w zaświatach -A przecież znam do Nieba drogę,Jakby istniała Mapa(tłum. Stanisław Barańczak)Emily Dickinson to jeszcze jedna postać w literaturze, która zawsze będziezagadką, która wymyka się wszelkim próbom porządkowania, bowiem352FRONDA 21/<strong>22</strong>


jej twórczość to nie „klasyczna" poezja, lecz dziennik pisany krwią. Poezjabyła dla niej naturalnym gatunkiem do rozważań nad miejscem ludzkiej jednostkiw kosmosie. Kontemplowała tajemnice miłości, śmierci i natury. Jestpełna ironii, paradoksów i wewnętrznych sprzeczności, pełna wiary i niewiary,dziwaczna i fascynująca, pełna erotyzmu i mistycznej miłości do Boga, samotna,ale i oczekująca miłości. Posiada czar, tajemniczość oraz przenikliwość,o których współcześni poeci mogą już tylko marzyć.PRZEMYSŁAW DULĘBABibliografiaEmily Dickinson, 100 wierszy, ttum. S. Barańczak, Kraków 1990Emily Dickinson, Drugie 100 wierszy, tłum. S. Barańczak, Kraków 1995Emily Dickinson, I jestem różą, tłum. L. Marjańska, Warszawa 1995Emily Dickinson, l.ist do świata, tłum. D. Piestrzyńska, Kraków 1994ZIMA-2000 353


Miękki ideał bezstronności, który Michalskipostuluje - zarazem nie wierząc w możliwośćjego zrealizowania, wątpiąc w jego pożyteczność(„tak naprawdę nie ma zbrodni, która niezostałaby popełniona z pozycji ofiary") czywręcz podejrzewając zwodniczość („nie wiem nawetczy to, do czego zachęcam, jest prawdą") - jest, mówiącjęzykiem Erica Voegelina, wytworem mentalnoścignostyckiej, współcześnie ucieleśnianej najczęściejprzez rozmaite ruchy lewackie.Powrótliberalnej ironistkiALEKSANDERKOPIŃSKI„Stary milczał, palił i gapił się w telewizor (...) Stary patrzył jak ryczą, jaknapierają na siebie, stękają, bo to akurat dziennik, wielkie gody narodu, samceujęte po pierś albo do pasa wabiły do siebie wszystkich razem i każdegoz osobna, jedne dyszkantem, inne beczeniem a samice udzielały im głosu. Jesieńpod koniec zimy, wieczna jesień, ten szelest kartek, kamer i kreacji niczymszelest liści, i w końcu pokazał się Pierwszy Jeleń, też coś beknął i pobąkała ja nie mogłem, mimo tego nadprzyrodzonego blasku, uwolnić się odwizji jego elastycznych, pofałdowanych majtek w chabrowym kolorze, któreoślepiły mnie na jakimś zdjęciu w szuwarach z wędką.Stary odzyskał mowę. - Ten to jest cwaniak. Wszystkich wyjebał.I w jego głosie był jakiś zajadły, mściwy podziw. A chwilę później dodał:- Ale Matka Boska, to jest Matka Boska. Sam Papież mu ją poświęcił."Taaak... Więc najpierw był ten rok 93. Jesień, wieczna jesień, jak piękniepisze w Białym kruku Andrzej Stasiuk. Po nadziejach wiosny poprzedniego ro-FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


ku, po apogeum wspierania wiadomej nogi przez „lewego czerwcowego",bezsilna jak zawsze premier Suchocka nie była w stanie uchwalić budżetu,więc Pierwszy Jeleń rozwiązał pierwszy wolny Sejm III RR No a potem całąpulę zgarnęła komuna.Więc jesień, niekończący się zmierzch. Kac, no bo jak to się mogło stać,że już po czterech latach oni znowu... Dwa lata później okazało się, że i natego największego cwaniaka znalazł się sposób. Nerwy nie wytrzymały, wyciągniętanoga zawisła w powietrzu, nie spotkała się z ręką odchudzonegoo dziesięć kilo ex-ministra sportu, który - co wyszło na jaw już wkrótce - niemógł zrobić kariery wyczynowej, bo z dawna słabował na goleń.No więc zupełny brak perspektyw. A jednak w tym właśnie czasie coś sięzaczęło rodzić. Trudno powiedzieć co konkretnie, bo periodyki, które stałysię szerzej znane ze swej pryncypialności i pierwszorzędnego poziomu (jak„Arcana" czy „brulion" po nawróceniu Roberta Tekielego, bo trudno nazwaćjakimikolwiek czasopismami ukazujące się raz do roku „Debatę" czy „KwartalnikKonserwatywny"), wychodziły przecież od dawna, pisarze i profesorowiepublikowali tak jak i przedtem. Niemniejtak to jakoś wyszło, że właśnie w czasie tejciemnej nocy zabłysło nowe światełko. A możetylko nie będąc już zaaferowani polityczną bieżączką,wreszcie zwróciliśmy uwagę na to conaprawdę ważne? Dość że prawica, zepchniętado sfery przedpolitycznej, uczyniła tę sytuacjęswym atutem. Zaczęły się pojawiać głosy, że to poza instytucjami państwarozstrzygają się najważniejsze problemy, podejmowane są decyzje o wadzedecydującej dla dalszych losów narodów i cywilizacji. I że to w tej sferze taknaprawdę toczy się „nasza wojna".Niespodziewanie wszyscy wyznawać zaczęli starą zasadę Eliota, mówiącąże polityka jest funkcją kultury, a niektórzy posuwali się nawet do powtarzaniaza autorem Ziemi jałowej dalszego ciągu tejże maksymy, głosili mianowicie,że sercem kultury jest religia. Wśród tych ostatnich wyróżniał sięjeden z redaktorów „brulionu", Cezary Michalski, a jego głośny zbiór esejówPowrót człowieka bez właściwości (1997) uznano za manifest tego nurtu prawicyi dowód, że polscy konserwatyści i katolicy dorobili się wreszcie poważnychpropozycji ideowych.ZIMA-2000


Tymczasem latem br. na internetowej liście dyskusyjnej „Frondy"(www.fronda.pl/lista) pojawiło się kilka - obawiam się - charakterystycznychgłosów. Jeden z czytelników pisze: „Co stało się z kontrrewolucją konserwatywną(czy też katolicką) w kulturze, o której głośno było kilka lat temu?Czy nie macie wrażenia, że burza ucichła? (...) Myślę, żew środowiskach konserwatywnych za dużą wagę przykłada się do polityki,a za małą do konkretów kultury." Wtóruje mu inny surfer: „Polityzacja środowiskkonserwatywnych jest obecnie bardzo widoczna. Jak długo możnajeździć na tym koniu? Nie wiem. jednak jest to zabójcze, bo oczywista dziśkompromitacja klasy politycznej wiąże się z kompromitacją uzależnionej odniej kultury. I o tym twórcy powinni pamiętać." By przekonać się o słusznościtych obserwacji, wystarczy sięgnąć po nowy tom esejów Michalskiego -Ćwiczenia z bezstronności.Bezstronność jako pretekstW jedynym chyba jak dotąd obszerniejszym omówieniu tej książki KrzysztofKoehler pisał na łamach „Nowego Państwa" (2000, nr 41): „Bezstronnośćjest w Ćwiczeniach... jakimś rodzajem utopii: programem szlachetnym, ale zaledwieprogramem (...) obserwujemy więc właściwie dzieje klęsk i niepowodzeń,historie niedoskonałości ludzkiego umysłu, któryw drodze do bezstronności wcześniej czy później rezygnowałi oddawał pole teoriom, ideom, ideologiom (...)Widzimy więc historię ucieczki od bezstronności w objęcia«bezstronności żywego trupa», «bezstronności ideologicznegopotępienia istnienia*, bezstronności ideologiii teorii mających zapewnić naukowe (czyli z założeniabezstronne) kryteria, wreszcie - bezstronności «postmodernistycznych literaturoznawców»,którzy nie dając sobie intelektualnie rady z wyzwaniem odwagi,jakie nieodłącznie wiąże się z bezstronnością, uciekają się do «dezinterpretacji*(...) Bezstronność jawi się Michalskiemu jako ciężar,odpowiedzialność, której nie jest w stanie unieść nikt z bohaterów jegoksiążki: ani Emil Cioran, ani Ezra Pound, ani Hannah Arendt, ani Rene Chateaubriand,ani pseudofilozofowie Oświecenia, ani sprzeciwiający się im romantycy,ani też cała rzesza współczesnych myślicieli."FRONDA 21/<strong>22</strong>


Przepraszam za ten zdecydowanie przydługi passus. Na swoje usprawiedliwieniemogę przyznać jedynie, że krakowski poeta i redaktor „brulionu",a osobiście - przyjaciel autora Ćwiczeń..., powiedział w swoim tekście chybawszystko, co da się powiedzieć w kwestii przewodniego tematu książki Michalskiego,a ja nie potrafiłbym uczynić tego odeń lepiej. Jak to możliwe? JakKoehler na dwóch niewielkich kolumnach zdołał zmieścić tak wiele? Sądzę, iżstało się tak dlatego po prostu, że wcale tak wiele nie można o owej bezstronnościpowiedzieć. Wydawcy tego zbioru esejów całkiem wyczerpujące omówienietreści zmieścili na... tylnej stronie okładki, w dwóch zaledwie akapitach!Wydaje mi się bowiem, że owa tytułowa bezstronność to wcale nie - jakchciałby Koehler - „poważne wyzwanie, adresowane nie tylko do przeciwników,w tym naszym duchowym sporze tworzącym przestrzeń publicznej dysputy,ale także w stronę intelektualnych sojuszników". Otóż nie jest to żadnapropozycja, ale jedynie... perskie oko. A więc ta bezstronność to tylko pretekst?Tak sądzę. O czym więc chce nam w istocie opowiedzieć Michalski?Gdzie ta wojna?Otwierający książkę szkic Nowe rozważania o wojnie domowej traktuje o Bernanosiei Simone Weil, których mimo że wyrośli z wzajemnie wrogich tradycjirodzinnych, kulturowych i politycznych, zbliżyło do siebie doświadczenieokrucieństwa własnych towarzyszy broni (w przypadku Weil - walczącejw szeregach anarchistycznych bojownikówz organizacji POUM) czy sojuszników ideowych(w przypadku autora Pamiętnika wiejskiegoproboszcza - jednego z pierwszych piór narodowo-rojalistycznejprawicy francuskiej spodznaku Action Francaise) podczas hiszpańskiejwojny domowej lat 30-tych. Z ich historii Michalskiwyprowadza dalsze rozważania - będąc bowiem najbardziej dosłownieprzykładem sytuacji wyboru sojusznika wojennego, który to wybór podejmującintelektualiści powinni mimo zaangażowania zachowywać ów dystansbezstronności - jest ta historia zarazem jedynym między zaprezentowanymiw Ćwiczeniach... przypadkiem spełnienia postulowanego przez autora ideału.„W momencie, kiedy trwa już wojna domowa, należy myśleć o praktycz-ZIMA-2000


nych rozwiązaniach" - poszukuje morału Michalski; „wobec realności wojnydomowej, jedyne co pozostaje, to wziąć w niej udział, aby ją zakończyć". Stądpłynie wniosek, że wojny domowej trzeba starać się za wszelką cenę uniknąć,kiedy bowiem już się ona rozpęta, nikt z nas nie będzie mógł pozostać neutralnymświadkiem. Michalski cytuje ku przestrodze gorzkie refleksje Bernanosa:„Nie oszukujmy się, nie da się utrzymać w ryzach pewnych namiętności,gdy raz się rozpętają". I dodaje od siebie: „Ta rozpacz jest przesłaniem dlanas. My mamy jeszcze wybór." Przed jaką wojnąostrzega nas eseista? Chodzi mu mianowicieo „europejską wojnę domową między lewicąa prawicą", która szczęśliwie „wciąż jest jeszczewyłącznie zimną wojną". Gdzie jednak w Europietoczy się jakaś batalia ideowa, jakiś zażarłyspór, który niesie w sobie groźbę dehumanizacjioblicza przeciwnika, zapomnienia, że ci o innym światopoglądzie to też ludzie- przed czym tak gorąco przestrzega w całej książce Michalski?Każdy, niech będzie że umiarkowanie tylko bezstronny, obserwator zauważydziś raczej niebezpieczeństwo dokładnie odwrotne: oto prawica i lewicaw świecie liberalnej demokracji przestają się czymkolwiek różnić, a głoszoneprzez nie hasła podporządkowane są w stu procentach aktualnej grze(nie - walce!) o wyborcę. Pomieszanie idei i pęd do rozwiązań „pragmatycznych"sprawia, że oto chadecja wprowadza w Holandii ustawy proaborcyjne,we Włoszech jest katalizatorem korupcji, podczas gdy niemiecka SPD przejmujehasła szowinistycznego Związku Wypędzonych, a w Anglii socjalistycznypremier Tony Blair płodzi czwórkę dzieci i chętnie bierze udział w (nie tylkooficjalnych) nabożeństwach. Gdzież może tu być mowa o jakiejś groźbiewojny domowej, skoro dla warunków życia przeciętnego obywatela Unii Europejskiejnie ma żadnego znaczenia, czy kolejne wybory wygrywa w jegokraju pseudokonserwatywna Partia Ludowa, czy pseudoliberalna Partia Socjaldemokratyczna?Istnieją wprawdzie nieliczne partie określane jako„skrajne", są one jednak z reguły zakładnikami dwupartyjnego systemu; np.we Francji to socjaliści wykreowali przed 30 laty rzekome zagrożenie ze stronyFrontu Narodowego Le Pena, by będąc bardziej oddalonymi od faszystowskiegoekstremum, na trwałe zdobyć przewagę nad stronnictwem post-gaullistowskim.O grupkach lewackich, w większości po upadku ZSRR odciętychFRONDA 21/<strong>22</strong>


od kasy i wegetujących w podmiejskich sguatach, nie warto nawet wspominać.Jakiej więc wojny i między kim a kim obawia się Michalski?„Wojna domowa to uprawiana innymi środkami ideologiczna przemoc" -pisze autor Ćwiczeń... Jest ona prowadzona „przez najgorszy gatunek ludzi,przez ideologów podszywających się nieudolnie pod polityków i żołnierzy".Skoro jednak zgadzamy się, że nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie cośpodobnego mogło się wydarzyć w Europie, to może to błyskotliwe nawiązaniedo kontrowersyjnych teorii Ernsta Noltegobyło tylko... zmyleniem tropów? Może „europejskawojna domowa" to raczej zażarta dyskusjao kształt polskiej demokracji, o jej kreślonegrubą kreską zręby? Może chodzi o ów spór,w którym glos i na tych lamach zabierali licznipublicyści, jeśli nie z Michalskim na czele, toz pewnością na jednym z istotnych miejsc? Może więc autor Sztuki dialoguw Erze Wodnika - jednej z najcelniejszych analiz „twórczości homiletycznej"Adama Michnika - tekstem otwierającym nowy zbiór swych szkiców chcepowiedzieć „nie" swemu dawnemu, bezkompromisowemu antykomunizmowii tym pokusom delegalizacji przeciwników politycznych, którym nie oparłsię niegdyś Piotr Skwieciński pisząc tekst Demokratyczny szantaż, czyli dwa narody(„Fronda" 1997, nr 9/10)? Skąd jednak ta wolta?...W Polsce, czyli między dwoma totalizmamiWiele wskazuje na to, że - oprócz Stanów Zjednoczonych - dzisiejsza Polskajest krajem o największej przestrzeni wolności słowa w liberalno-demokratycznejstrefie świata. Przyjęcie bez większych emocji, jako czegoś dość oczywistego,tez autorów Czarnej księgi komunizmu, burzliwie dyskutowanychi budzących silny opór we Francji; nieistnienie na szerszą skalę zjawiska nazywanegow Niemczech religią Holocaustu, będącego w istocie narzędziemszantażu politycznego i ekonomicznego ze strony międzynarodowej społecznościżydowskiej; fakt, że udział w sprawowaniu władzy biorą u nas osoby,których przekonania obejmują bardzo szerokie spektrum, od kontynuatorówtradycji narodowo-katolickiej, przez nowoczesnych konserwatystów, aż poliberałów ekonomicznych i obyczajowych - są to wszystko zjawiska niespo-7IMA-2000


tykane na Zachodzie, zglajchszaltowanym powojenną reedukacją i - jak bypowiedział Witkacy - zbydlęconym permisywną mentalnością i w praktycenieograniczoną konsumpcją.Trzecia Rzeczpospolita (w przeciwieństwie np. do total-demoliberalnejSzwecji) nie jest więc z całą pewnością żadnym państwem monoideowym,gdzie poglądy odmienne byłyby zdelegalizowane. Jeśli jednak pójdziemy zawikłanymtropem myśli Michalskiego i przyjmiemy, że w Polsce rzeczywiścietoczy się wojna domowa, będziemy musieli zauważyć, że w istocie wolnośćwyboru w takiej sytuacji jest taka sama, jak w państwie totalitarnym: po prostualbo znajdujemy się po jednej, albo po drugiej stronie frontu. Albo w totalitarnejstrefie frankistowskich powstańców, albo pod bezwzględnym panowaniemczerwonych obrońców republiki.Wolność w kraju ogarniętym wojną domowąogranicza się do wyboru - z nami czy przeciwkonam? Dodajmy - z nami w zwycięstwie czyporażce, w zbrodni i w grabieży, z nami bezzmrużenia oka, bez cienia wątpliwości. Bow wojnie domowej - „tej najdziwniejszej z wojen,w której przeciwników nie dzieli język, pochodzenie, przynależność etniczna,a jedynie... poglądy" - najtrudniej o pewność, a najłatwiej o zdradę.Co w tej sytuacji może zrobić intelektualista pragnący zachować niezależność,a zarazem pisać o rzeczach ważnych dzisiaj dla jego wspólnoty, którejnie chce opuścić; a więc - pisarz, dla którego kontakt z czytelnikiem jestkwestią sensu pracy i życia? Może... mylić tropy.Słowo „ketman" - zaczerpnięte ze Zniewolonego umysłu Miłosza określeniejęzyka-kamuflażu, za pomocą którego tworzący w warunkach totalitaryzmupisarze prowadzą grę z mecenasem i czytelnikiem, ocalając i subtelnie sugerującwłasne, zdelegalizowane przez rządzących poglądy i doświadczenia,a zarazem nie narażając się na represje i emigrację wewnętrzną - pojawia sięw książce Michalskiego wiele razy, szczególnie w znakomitym, moim zdaniemnajlepszym w tym tomie, tytułowym eseju, poświęconym Cioranowi.Śmiało można nazwać ketman jednym z głównych wątków całej książki, narówni z tytułową bezstronnością. W tekście o Hannah Arendt znajdujemynawet swoistą apologię ketmanu: „Najlepsi styliści, mistrzowie paradoksuzawierającego w sobie głębokie przemyślenia i przemilczenia, to przegrani.FRONDA 21/<strong>22</strong>


Ukrywają w swoim stylu sprawy, które nie dały się obronić w bezlitosnymstarciu sit tego świata, przechowują w nim rzeczy osobiste, za których wypowiadaniegrozi jednak kara najwyższa." Skąd u reprezentanta rządzącej odkilku lat w naszym kraju prawicy, publicysty prorządowego dziennika - taksilne utożsamienie z ofiarami ucisku? Czegóż to nie może wypowiedzieć CezaryMichalski? Jakie jego osobiste doświadczenia „nie dały się obronićw bezlitosnym starciu sił tego świata", w polskiej wojnie domowej?Od misji do akomodacjiZamykający Ćwiczenia z bezstronności esej Laur mizantropa, najdłuższy, bo stanowiącyaż czwartą część zbierającej dziewięć szkiców książki - jest też najbardziejniejednoznaczny i stosunkowo luźno związany ze spinającym zbiórżelazną klamrą zagadnieniem tytułowym. Jest to też tekst niespójny wewnętrznie.Łatwo zauważyć, że składa się nań opublikowany pierwotniew „Życiu" (czego nie odnotowano w nocie bibliograficznej) fragment pt.Wielka Rewolucja Francuska, czyli odkrycie historycznej konieczności, pochodzącyz „Frondy" (1998, nr 11/12) szkic Nawrócenie przez retorykę oraz zupełnie nowaczęść trzecia, gdzie autor bezskutecznie usiłuje scalić kompozycję i domknąćliczne wątki. Lekturze towarzyszy wrażenie zupełnego chaosu i właściwiejedynym stałym punktem jest postać głównego bohatera - FrancoisRene de Chateaubrianda. Esej to jednak bardzo ciekawy, bynajmniej nie jakoportret Chateaubrianda, ale jako autoportret Michalskiego.Można by się oczywiście zabawić w dokładne śledzenie losów autora Pamiętnikówzza grobu, w analizowanie opowieści o jego zaiste kobiecych rozterkachpro- czy kontrrewolucyjnych, ucieczce przed koniecznością decyzji do Anglii,powrocie i udziale w przegranej kampanii 1792roku w szeregach „armii książąt", a potem kolejnejucieczce, tym razem przed republikańskimirepresjami, o dylematach związanych z osobąNapoleona, zaangażowaniu się po jego stroniei dymisji złożonej po egzekucji pochodzącegoz królewskiego rodu Bourbonów księcia d'Enghien,wreszcie o osobistych losach, kaprysach i rozchwianiach - i w całej tejsnutej przez Michalskiego opowieści można by się doszukać analogii z osobistąZIMA-2000


historią autora Ćwiczeń... O wiele pewniejsze będzie jednak skupić się na samychtekstach i zobaczyć, co one nam mówią.Nawrócenie przez retorykę był to jeden z najbardziej kontrowersyjnych esejówMichalskiego. Krótko rzecz ujmując, dyskusjasprowadza się do pytania: czy Rene Chateaubriandmógł uratować Kościół katolickiswoim świetnym piórem, pisząc Geniusza chrześcijaństwana kolanach kochanki? Na tak postawionyprzez siebie problem Krzysztof Koehlerodpowiadał zdecydowanie: „Nie", a szukającnauki na przyszłość, dodawał: „Kończy się historia «brulionu». Nadchodziczas wiarygodności" (O zbawieniu retoryki raz jeszcze, „brulion" 1/999). Jeszczebardziej wyrazistą odpowiedź dał w opublikowanym pod koniec ub.r. nałamach „POSTygodnika" tekście Contra retores Marek Konopko: według niegoChateaubriand był takim samym hipokrytą, jakim dziś jest Paul Johnson,a doświadczenie uczy, że ludzie nawracają się raczej pod wpływem lekturyMyśli szczerego heretyka-jansenisty Pascala niż owych deklaratywnie ultra--ortodoksyjnych katolików.Sam Michalski zdawał się być zupełnie odmiennego zdania. W pierwotnejwersji jego tekst kończy się gorącym apelem o nową apologię, nowegoGenie du Christianisme: „Współczesna apologia, forma tak perswazyjna, tak wyczulonana kontekst, musiałaby zostać napisana przeciwko dominującej ideologiikultury masowej. Należałoby ją pisać nie tylko w postaci najbardziejnawet błyskotliwych esejów, ale w postaci wierszy, powieści, obrazów, filmów,muzyki; wszystkich form, które biorą udział w education sentimentaleet morale, w moralnym i emocjonalnym kształtowaniu człowieka. (...) Pracawspółczesnego apologety to praca nad przełożeniem, przekształceniem, zreinterpretowaniemcałego języka współczesnej kultury, tak by kontemplowanieform, jakie przyjmują wartości i jakie przyjmuje Bóg, sprawiało więcejprzyjemności niż fascynowanie się kolejnymi przekroczeniami, łącznie z najpotężniejszymi,jakimi dysponuje współczesna cywilizacja - narkotykamii seksem (...) No i jeszcze jedno. Zycie podszyte misją jest po prostu przyjemniejsze..."W opublikowanej obecnie wersji eseju, poszerzonej o wątki politycznei biograficzne, tego właśnie fragmentu, apologetycznego i względemFRONDA 21/<strong>22</strong>


Chateaubrianda, i względem przyjemności, jakie daje wyznawanie chrześcijaństwa,zabrakło... Co dostaliśmy w zamian? Opowieść o starym człowieku,żądnym stawy, napawającym się sceną prywatnego spotkania z papieżemPiusem VII, na którego stoliku spoczywał otwarty tom O duchu chrześcijaństwa;o człowieku kapryśnym i wciąż rezygnującym z możliwości spełnieniaswych własnych marzeń; opowieść o człowieku, który „przeżył niestety wieleepok", a jego biografia z upływem lat stała się niemal klasycznym życiorysemdandysa, goniącego za wszystkim, co choć na chwilę może mu dać naprawdęmocne odczucie życia. Apologia Chateaubrianda zostaje ostateczniezdemaskowana jako „obszerny katalog ziemskich przewag chrześcijaństwa",obietnica zwycięstwa tu na ziemi, dominacji nad innymi i odreagowaniawszystkich cierpień i upokorzeń. Wobec tego wszystkiego słowa Michalskiegoo „cieniu wierności" wobec dawnych cnót, za który nagrodą jest ów tytułowylaur mizantropii, można uznać już tylko za ornament...Porzucenie koncepcji nawracania przez uwodzenie słowami nie jest jedynązmianą w eseistyce autora Ćwiczeń... Czytelnicy jego poprzedniego zbioru Powrótczłowieka bez właściwości zauważą zapewne znaczące przesunięcie akcentów:kluczowe role, jakie w dyskursie wiedzionym na kartach tamtej książkigrały pojęcia prawdy i uczciwości, ściśle wiązane z faktem wyznawania przezautora religii katolickiej, w nowym tomie obsadziły porządek i tradycja. Fundamentalnądyskusję z postmoder(komu)nistami zastąpiły rozważania o możliwościutrzymania klasycznego liberalnego tadu w świecie opętanym radykalnymiideologiami. Zmiany te manifestują się także na poziomie doboru słów:np. we wznowionych fragmentach Nawrócenia przez retorykę wszystkie określeniaw rodzaju „postmoderniści" czy „feministki" zastąpione zostały słowami„nowa lewica". Powiedzmy więc jasno: mamy tu do czynienia z wycofaniem sięz rozmowy o fundamentach kultury, o wartościach i zasadach, o prawdzie poprostu; obserwujemy za to przejście do sfery polityki, do dyskusji o prawachZIMA-2000


i warunkach umożliwiających współistnienie. Innymi słowy, Michalski niechce już nikogo nawracać, bo szuka teraz tylko sposobu dopasowania do siebiewspólnot wyznających sprzeczne wartości.Ketman MichalskiegoTym co w eseistyce Michalskiego najmocniejsze, najbardziej sugestywne,„perswazyjne" - by użyć jego ulubionego określenia - był dla mnie zawszeosobisty charakter tej twórczości. Autor Powrotu... to bez wątpienia człowiek„piszący nerwami". Archetyp takiej postawy twórczej w polskiej kulturzestanowi Stanisław Brzozowski, u którego żadna zmiana opinii nie była tylkokwestią jakichś intelektualnych za lub przeciw - każda bowiem, gdy domyślećsprawy do końca, okazywała się brzemiennaw bardzo daleko idące, czysto życiowe skutki.I na odwrót: decyzje życiowe, opowiedzeniesię po stronie określonych wartości, nakazywałymu natychmiast przeformułować własną filozofię.Tak też sprawa się miała z pisarstwemMichalskiego. Dlatego uprawnione wydaje siępytanie, jakie doświadczenia kryją się za tymi zmianami w stanowisku czołowegokonserwatywnego publicysty młodego pokolenia? Nie chodzi przecieżchyba wyłącznie o fakt, że teraz to prawica jest u władzy, więc trzebanam zająć się doradzaniem suwerenowi, póki ten chce nas słuchać. Wszaksuweren nie czyta esejów...Jakie to osobiste doświadczenie, nie dające się wypowiedzieć w warunkachpolskiej wojny domowej między obozami katolików-antykomunistóworaz zjednoczonych spadkobierców PRL-u i liberałów, skrywa się za tak niespodziewanązmianą w postawie twórczej Michalskiego? Czego nie wolnopowiedzieć jednemu z pierwszych piór polskiej konserwatywno-narodowejprawicy? Za co czekałaby go śmierć cywilna, śmierć jako pisarza, jako myśliciela;śmieszność w oczach przeciwników, pogarda w oczach „swoich"?...Cezary Michalski zawsze występował z pozycji człowieka nawróconego,który przeszedł przez rozmaite doświadczenia transgresji, praktykowanetakże w kręgu wczesnego „brulionu". Nawrócenie, przyjęcie chrześcijaństwajako drogi najprawdziwszej i najlepszej - to zdobycie wiedzy, jakiej się Wcze-FRONDA 21/<strong>22</strong>


śniej nie miało, a którą określamy słowem „wiara". Wiara jest to postać wiedzy,podkreślam, inaczej bowiem religijność możliwa byłaby tylko jako ówzakład Pascala, jako teoretyczne założenie. Doświadczenie wiary jest więc teżzdobyciem wiedzy o nowym dla nas wymiarze rzeczywistości, o Bogu bliskimi Jego Prawie. To powiedziawszy, nie przeoczymy zapewne słów z zakończeniatytułowego szkicu Ćwiczeń z bezstronności: „momentu wyboru nieda się uniknąć, (...) nie usuwa go żadna wiedza, nawet ta najbardziej konkretnai jednostkowa". I jedna jeszcze uwaga z tegoż eseju o Cioranie, rzuconajakby mimochodem, niedbale, nie powinna nam umknąć: „Nigdy niepotrafimy do końca wyzbyć się grzechu, który nas ukształtował. Ani grzechu,ani moralizatorskiego języka, ani naszych ukrytych pasji."Milczenie, które pisze„Konsekwentne moralizowanie kończy się bowiem milczeniem - pisze Michalskiw eseju Dialektyka ofiary, poświęconym Hannah Arendt. - Naprawdębezstronny krytyczny namysł, po zdemaskowaniu fałszów, jakie jego zdaniemleżą u podstaw różnych ideologii, różnych języków, ustaje w milczeniu,albo jeszcze gorzej, w pochwale niebytu. Hanna Arendt nie potrafi wymknąćsię tej Cioranowskiej zasadzie." Czy zdołał się jej jednak wymknąć autorĆwiczeń z bezstronności? Czymże bowiem okazuje się owa bezstronność w jedynym,o czym już pisałem, zrealizowanym przypadku: w korespondencjiGeorgesa Bernanosa i Simone Weil - jeśli nie zamilknięciem? „W przestrzenifilozoficznej moralistyki Hanny Arendt mamy do wyboru albo stronniczezaangażowanie, albo bezstronne, krytyczne potępienie istnienia." Czyż jednaksam Cezary Michalski proponuje nam jakiś inny wybór?W gruncie rzeczy ten miękki ideał bezstronności, który autor Ćwiczeń...postuluje - zarazem nie wierząc w możliwość jego zrealizowania, wątpiącw jego pożyteczność („tak naprawdę nie mazbrodni, która nie zostałaby popełniona z pozycjiofiary") czy wręcz podejrzewając zwodniczość(„nie wiem nawet czy to, do czego zachęcam,jest prawdą") - jest, mówiąc językiemErica Voegelina, wytworem mentalności gnostyckiej,współcześnie ucieleśnianej najczęściejZ1MA-2000


przez rozmaite ruchy lewackie. Bezstronność Weil i Bernanosa jest przecieżw istocie ucieczką w pięknoduchostwo: niemożność rozróżnienia między celemdziałań w konkretnej sytuacji i sposobem ich realizowania staje się przesłankąrezygnacji z wszelkiej aktywności. Pół biedy, gdyby jeszcze chodziło0 wycofanie się podobne wstąpieniu do klasztoru, gdzie kontemplujący mnisiw milczeniu zapytują Boga także i o sens cierpienia. Jednak w przypadkupublikującego Cmentarze pod księżycem Bernanosa, a o wiele bardziej jeszczew przypadku Arendt, gnostycki bunt przeciw temu światu, złemu do cna, jak1 wniosek, by nie zajmować stanowiska w doczesnych wojnach - to tylko figuryliterackie, a ich milczenie jest wielce specyficzne, regularnie bowiemwydaje z siebie kolejne książki!Postawa eskapistyczna, pozorne wycofanie się ze świata czy (jak określałto w samym oku cyklonu: w Warszawie A.D. 1942, Andrzej Trzebiński) „udawanieże istniejemy gdzie indziej" - są to wszystko klasyczne strategie radzeniasobie z rzeczywistością przez wszelkiej maści estetów. Wielu z nich zresztą,patrząc z perspektywy czasu, zmienia zdanie, nawet jeśli nie przyznają sięotwarcie do popełnienia błędu. W duszy CzesławaMiłosza - jednego z owych „panów intelektualistów",„udających, że istnieją gdzie indziej"- wzbudzał grozę postulat „mocnegodobra", stawiany w trakcie konspiracyjnychdyskusji przez kolegę Trzebińskiego z redakcji„Sztuki i Narodu", Wacława Bojarskiego; któżjednak nie pamięta gorących apeli noblisty z czasu okrutnych konfliktów naBałkanach, kiedy wyraźnie mówił o potrzebie rehabilitacji tradycyjnego etosuwojny sprawiedliwej, żądając od społeczności międzynarodowej interweniowaniawszędzie tam, gdzie fakt łamania praw człowieka domaga się ingerencjiz zewnątrz? Skądinąd, sam Bernanos raptem parę lat po epizodzie hiszpańskim,gdy hitlerowskie Niemcy zajęły Francję, nie miał większych wątpliwościco do słuszności postawy de Gaulle'a i zdrady marszałka Petaine'a; popierałrównież działania aliantów, także gdy rozpoczęli oni zmasowane bombardowaniamiast niemieckich, godzące przecież głównie w ludność cywilną.350 tysięcy ofiar Drezna, czy może raczej - osobiście wdychany smród topiącegosię tłuszczu z ich ciał, tylko Józef Mackiewicz uznał za dowód, że nie maróżnicy między kanclerzem III Rzeszy a Wujkiem Samem; i nie bez wpływuFRONDA 21/<strong>22</strong>


ył tu fakt sprzedania Sowietom przez tego ostatniego ukochanej małej ojczyznyautora Kontry.O słabości autora Ćwiczeń... do estetyki, o poszukiwaniu przezeń pięknaraczej niż prawdy - świadczy nie tylko jego dawna koncepcja uwodzenia słowami,nawracania za pomocą retoryki, ale i wspomniana już przeze mnieapologia ketmanu: według Michalskiego problem zaangażowanego intelektualistypolega na tym, że „najlepsze style należą do przegranych. Najlepszestyle są jednocześnie ketmanami. (...) Czy wobec tego jest zaskakujące, że tatradycja, ten styl, kieruje się w końcu przeciwko samemu istnieniu? Odziedziczoneprzez nas istnienie jest bowiem sumą wszelkich zwycięstw, podczasgdy ten styl przechowuje w sobie pamięć wszelkich klęsk." Jak wobectych słów rozumieć choćby publicystykę polityczną autora, której wybór pt.Ministerstwo Prawdy dopiero co opublikowało Wydawnictwo Arcana? Czyżbyopowiadanie się po stronie prawicy było dlań tylko wyborem formy - poszukiwaniempiękna właściwego wysiłkowi straceńców? Jeśli Michalski jest faktyczniewyznawcą gnostyckiego mitu bezstronności, którą zachować możnatylko nie angażując się w pełni po żadnej ze stron jakiegokolwiek konfliktu,to w istocie niewiele dzieli go od stronnictwa liberalnych ironistek. Może tylko...resentyment - bo przecież to ich gazecie udało się osiągnąć sukcesi wpływy. Co jednak począć z samym faktem jego publicystycznego zaangażowania?Czyżby to była po prostu owa pasja, która nas ukształtowała, a którejnigdy nie sposób się wyzbyć?...ALEKSANDER KOPIŃSKICezary Michalski, Ćwiczenia z bezstronności.Wyd. Arcana, Kraków 1999


Rozpadające się, zarośnięte pokrzywamibudynki z czerwonej cegły, rozorane ugory,brudne wartburgi na podwórzach pokrytychkurzymi odchodami - to wszystko współtworzymistyczny pejzaż zaścianka, trudny do dostrzeżeniaz wysokości Pałacu Kultury i Nauki. I nawet kupagnoju potrafi być metafizyczna. Jeśli tylko uda się namotworzyć nasz „zmysł estetyczny" na całość świata,a nie jedynie na jego uładzoną część.MistykazaściankaWOJCIECHWENCELRecenzując ostatni tom wierszy Jarosława Marka Rymkiewicza Znak niejasny,baśń półżywa, Krzysztof Koehler nawoływał stołecznych poetów, by wyjeżdżaliz Warszawy, gdyż „ich miejscem jest przestrzeń rustykalna, otwarta na doświadczenienatury" („POSTygodnik" 1999, nr 1). Można to wezwanie traktowaćjako reakcję na zbudowany w Oświeceniu centralistyczny modelkultury, zgodnie z którym „była Warszawa-centrum, a dalej rozciągał się niezbadanyinterior - niekiedy groźny, zawsze jednak «ciemny», czyli gorszy".Model bliski nie tylko publicystom wiekowego „Monitora", ale i całkiemwspółczesnej „Gazety Wyborczej", która w 1994 roku informowała swoichczytelników, iż „niebezpieczeństwem powiatowości dzisiaj - i twórczościRymkiewicza, będącej jej apoteozą - jest upolitycznione, ideologiczne kołtuństwo,powiewające sztandarami romantycznej polskości, Mickiewiczai polskiej duchowej przestrzeni na kresach" (Lidia Burska, Niebezpieczny urokpowiatu, „GW", 11-12.06.1994).Z drugiej strony, w jednej z rozmów z Barbarą N. Łopieńską zebranychw książce Smak życia (1997) Paweł Hertz zaliczył Pana Tadeusza - największą368FRONDA 21/<strong>22</strong>


apologię „swojskości" w dziejach literatury polskiej - do książek, bez którychnie można się obyć, ponieważ „mówią o rzeczywistej sytuacji człowieka - nietej wymyślonej, ale tej wiecznej. Nie wczoraj albo teraz, albo jutro, ale nastale - zawsze". Według Hertza poemat Mickiewicza zamyka w sobie „całedoświadczenie człowieka mówiącego po polsku i wychowanego w kręgu kulturypolskiej" i jest arcydziełem porównywalnym z Biblią, Boską Komedią, Iliadą,Odyseją i Eneidą.Te dwa skrajne stanowiska wyznaczają pole jednego z gorętszych sporówliterackich, jaki toczył się przez ostatnie trzysta lat w polskiej literaturze,choć nie obfitował w bezpośrednie polemiki. Argumentem w tym sporze byłaprzede wszystkim twórczość poszczególnych poetów, niekiedy obwarowanaprogramami grup poetyckich, jak w dwudziestoleciu międzywojennym,kiedy istniały formacje jednoznacznie opowiadające się za portretowaniemnowoczesnych miast (futuryści, skamandryci, w pewnym okresie awangardakrakowska) i takie, które wolały pejzaż wiejski (awangarda lubelska z JózefemCzechowiczem i Stanisławem Piętakiem na czele). Często podziały przebiegałyzresztą „w poprzek" grup i prądów literackich, a stanowiska poetówzmieniały się w ciągu kilku lat. Julian Przyboś zaczynał od sławiących światmaszyn tomów Śruby i Oburącz, by zaraz potem wydać „wyciszone", pełnewiejskich pejzaży tomy Z ponad i W głąb las.Jako że niedawno - nazajutrz po zakończeniu Międzynarodowych TargówKsiążki we Frankfurcie - aurę tego sporu odświeżył niemiecki krytyk literackiMarcel Reich-Ranicki, zarzucając polskim prozaikom młodego pokoleniaucieczkę od cywilizacji na wyidealizowaną prowincję, warto z bliska przyjrzećsię wyobraźni zakorzenionej w konkretnej, „swojskiej" przestrzeni i postaraćsię o argumenty na jej obronę.Dotyk nicościW ostatnim tomie wierszy Jarosława Marka Rymkiewicza najbliższa okolicadomu poety - ogród w Milanówku i sąsiadująca z nim ulica Grabowa - wydajesię tamą dla wszelkiej filozofii: „Byt się tu gdzie ten kamień zaczyna/I nie znana jest jego przyczyna". Jest to jednak tama nieszczelna, gdyż „czarnaściana" natury, która obraca wniwecz dywagacje nowożytnych filozofów,zastępuje je filozofią Rymkiewicza, od lat głoszącego absolutną niemożnośćZIMA-2000 369


poznania. Stąd tyle w tej poezji alternatyw i pytań bez odpowiedzi: „Albo tojest moje życie albo coś innego"; „To ostatnie już lata tu życia mojego/ I jaz tego też piłem ale z czego z czego"; „O coś się was dęby pytam ale o co".Ten radykalny sceptycyzm poznawczy jest w Znaku niejasnym, baśnipółżywej odpowiednikiem (nie) świadomości roślin i zwierząt.Szczegółowe opisy ogrodu w Milanówku z całym „dobrodziejstweminwentarza": gawronami, kotem „łasym na nornice",kretem, chrustem i jabłonią, odsłaniają najbardziej pierwotne- wspólne dla wszystkich istot - biologiczne doświadczeniebytu. „Wspólne nasze istnienie w biedzie/1 do śmierci razemsię jedzie" - pisze poeta, sprowadzając ludzkie życie do wymiaruegzystencji „wróbelków" i „barwinka". W świecie przydomowejnatury jedyną pewną wiedzą jest to, że wszystko„w okamgnieniu" obumiera: „Ostatnie jeże wchodzą dziurąw płocie/ I ty też uśniesz mój posępny kocie". Doświadczenierozpadu i związanego z nim strachu dotyczy w równej mierze„listków bluszczu tam pod płotem na kamieniu", co narratoratych wierszy, który „wkłada okulary/1 skarpetki nie do pary/ Bojuż jest nieźle stary". Jego fizyczne dolegliwości doskonalewpisują się w uszczegółowiony obraz świata. „Chętniebym moje zawiesił istnienie/ Transcendentalnietrzustkę zredukował/ Lecz jak w moczowe zwątpićmam kamienie/ Co zredukuję to mnie boli głowa" - czytamy w ironicznym,ale i pełnym humoru Jesiennym wierszyku dla Edmunda Husserla.Wielkim patronem nowego tomu Rymkiewicza jest Bolesław Leśmian,nie tylko na poziomie ogólnym - jako ten, który pierwszy poddał poetyckiejanalizie zawikłane relacje między istnieniem a nieistnieniem. Znak niejasny,baśń półżywa to w przeważającej części wariacje na temat ballady LeśmianaDąb, w której rozbrzmiewa skarga całej przyrody:Grał ci drzewne obłędy, sen umarłej zieleni,Rozpacz liści, porwanych wirem zimnych strumieni,I grał marsze żałobne muchomorów, co krocząJedną nogą donikąd, kiedy zgon swój zaoczą.I grał o tym, jak mszary jeno milczą a milczą,370FRONDA 21/<strong>22</strong>


Jak śmierć leśna śpi na wznak pod jagodą, pod wilczą,I jak rosa bez oczu swymi łzami się nęka,I jak drzewo pod ziemią w nagły żal się rozklęka!W balladzie Leśmiana powodem skargi dębu jest nierówność międzyprzyrodą a człowiekiem mogącym liczyć na zbawienie duszy i ciała. Adresatemskargi jest Bóg, który w finale utworu brata się z dębem, wzruszony jegopieśnią. W tomie Rymkiewicza jest inaczej: również człowiek - jak „zdziczałejeżyny", a w wierszu Leśmiana muchomory - pije „z tej milczącejprzepaści z wiekowej głębiny". „Istnienia czerń głęboka" jednoczy cały ożywionyi nieożywiony świat, formując wielki kondukt żałobny. „I wcale niewie skąd ma wiedzieć próżnia/ Ślimak czy człowiek - nawet nie rozróżnia".Aby oddać totalność śmierci, Rymkiewicz zrównuje prawa przyrody z najstraszniejszyminarzędziami terroru, jakie wymyślił człowiek: „Czarne ślimakikrety głodne jeże/ Zaraz do gazu zima stąd zabierze". Nicość, którejsztandarami są dęby, maszeruje równym krokiem wielkich armii: „Słyszę jakstąpa śmiertelne stąpanie".Tak sugestywne świadectwo bliskości i wszechmocy śmierci nie byłobymożliwe bez zacieśnienia poetyckiej przestrzeni do „powiatu kretów, wiewióreki ślimaków" - do ogrodu, w którym słychać łomot pociągu, „tego szóstaszesnaście". Poeta wie, że upływ czasu dostrzega się najpierw w rzeczachswojskich, istniejących tuż obok. Dlatego rytualnie zaprasza czytelnika dowłasnego świata („Stań tu przy mnie o tu na ganku") i wzmacnia aurę swojskościsporą dawką zdrowego humoru. Sceneria najbliższej okolicy pomagazobaczyć nicość w istnieniu kota chodzącego pod jabłonką i odnieść ją dowłasnego życia. Rymkiewicz od wielu już lat spisuje ten sam poemat o nicości,którego tworzywem były dotąd głównie aluzje literackie. Choć nie brakujeich również w nowym tomie poety, to jednak konkret ogrodu w Milanówkuczyni jego dyskurs bardziej wiarygodnym. Pozwala nieomal dotknąćnicości.ZIMA2000371


Metafizyka kupy gnojuJarosław Marek Rymkiewicz nie uważa się za pisarza metafizycznego i trudnosię temu dziwić. Z perspektywy, którą przyjął, wolno mu twierdzić, że„wiecie [ludzie] tyle, ile wiedzą koty, jeże, żaby, sosny, trawa, a reszta jestwaszym trochę dziecinnym, a trochę bezczelnym złudzeniem" („Arcana"1999, nr 5). Zapewne ma rację Krzysztof Dybciak, kiedy zauważa: „Wiemyjednak więcej, gdyż Bóg wcielił się w człowieka, a nie w jeża lub sosnę.Gatunek ludzki wie dzięki Chrystusowi, Jego sakramentom i Kościołowi coświęcej niż reszta istnienia" („POSTygodnik" 2000, nr 8). Mimo to wierszeRymkiewicza w jakiś osobliwy sposób odsyłają do metafizyki. Dlaczego? Jestw nich coś z obrazów Pietera Bruegla, na których groteskowe ludzkie postacikrzątają się wokół starych, zdezelowanych sprzętów i podupadłych domostw,noszą wodę w wiadrach, odśnieżają, wymieniają koła w wozie, schylenipod niemym, pochmurnym niebem, a jednak mieści się w tychdoczesnych zatrudnieniach wielki ładunek metafizyki. Ludzie zatrzymani napłótnie z całą swoją mizerią są jednocześnie śmiertelni i wieczni, mali i wielcy.Zza żelaznej kurtyny nieba patrzy na nich niewidoczne na obrazie okoOpatrzności.„Nawet liście nawet liście są bezdomne/ Tylko niebo ponad furtką jestogromne" - pisze Rymkiewicz, którego wiersze, jak obrazy holenderskiegomistrza, eksponują najczęściej pejzaż jesienny i zimowy, choć pojawia sięw nich również wiosna, kiedy „światło bije od sosen dębów i wisienek/ Zapłotem na rowerze przejeżdża pan Zenek", a Bóg - po leśmianowsku - przenikaogrodową florę. „Bóg jest tu gdzieś w pobliżu ale trochę głuchy" - czytamyw wierszu o kompoście, nad którym krążą muchy. Utwór ten kończypoeta nie całkiem chrześcijańskim wyznaniem wiary w wielkie, regenerującesię bez końca panistnienie, w którym: „Lecą kwiaty z czeremchy w nieznaneotchłanie/ I jest mi wszystko jedno co się ze mną stanie". Miał rację372FRONDA 21/<strong>22</strong>


Krzysztof Koehler, kiedy w swojej recenzji pisał, że „glos poety, o ile chcedojść tam dokąd zmierza, musi być przedreligijny; nie ma żadnego założeniau podstaw ani u celu tych rozważań".Jeżeli jednak zechcemy czytać Rymkiewicza nie jako teologa, lecz jakokronikarza najbliższej okolicy; jeżeli tezę o naszej równości z fauną i florą potraktujemynieortodoksyjnie, widząc w niej wanitatywną metaforę kruchościczłowieka - paradoksalnie dowiemy się o świecie i naszym w nim istnieniubardzo wiele:Poeta jest nieobecny jest tam gdzie go nie maJego wiersze są - głuche! Jego mowa - niema!Gdzie się na drugą stronę istnienie odwracaW liściach wczoraj pożółkłych - tam jest jego pracaPrzy gawronie bez skrzydła przy żabie bez nogiW chruście przy domu pliszki ma swój dom ubogiMoże słucha co mówią jego nocni gościeDługie czarne ślimaki w kosmicznym kompościePędy dzikiego wina liście już czerwoneTeż mają swoją drugą nie znaną nam stronęMoże jest tam u siebie - przy sosnach - w ogrodzieGdzie przez dziurawą siatkę przechodzi czas-złodziejSiłą wierszy Rymkiewicza jest portretowanie życia pod jarzmem czasu.Panujący w ogrodzie nieporządek odpowiada chaosowi śmierci; kompost, doktórego z takim upodobaniem powraca poeta w nowym tomie, zyskuje zatemwymiar kosmiczny, staje się metaforą rozkładu wszelkiego bytu. Psujemysię wszyscy - już tu, w każdej sekundzie życia. Nikt w polskiej poezjiXX wieku nie wyraził tej prawdy w sposób tak sugestywny jak Rymkiewicz.Niedawno przez listę dyskusyjną „Frondy" (www.fronda.pl/lista) przetoczyłasię dyskusja o kaszubskich wioskach. Wśród kilkunastu wypowiedziZIMA-2000 373


pojawił się również głos zawiedzionego turysty, który - polemizując z moimitekstami - postawił kaszubskim gospodarzom zarzut niechlujności. Miało byćpięknie, czysto w obejściach i na ulicach, doświadczenie integralnej kulturychrześcijańskiej miało w czytelny sposób budować świat kapliczek ustawionychna zielonych trawnikach. Tymczasem wokół domów wcale nie było czysto,a oczy i nosy gości natrafiły nawet na wznoszące się pod niebo kupy gnoju.Czy jednak w postawie turysty narzekającego na wiejski nieporządek niekryje się fałsz? Czy można mówić o mistycznych Kaszubach bez uwzględnienia„gnojnego" elementu, tak doskonale dopełniającego w istocie obraz maryjnychkapliczek, wskazującego na gnicie jako na doczesny wymiar naszegoistnienia i - przez kontrast - wyprowadzającego naszą świadomość ku sprawomostatecznym? Bo przecież gdyby uznać, że głęboka wiara prowadzi doidealnego porządku, najbardziej chrześcijańskimi krajami byłyby Niemcy,Szwecja i Holandia. Rozpadające się, zarośnięte pokrzywami budynki z czerwonejcegły, rozorane ugory, brudne wartburgi na podwórzach pokrytych kurzymiodchodami - to wszystko współtworzy mistyczny pejzaż Kaszub, trudnydo dostrzeżenia z wysokości Pałacu Kultury i Nauki. I nawet kupa gnojupotrafi być metafizyczna. Jeśli tylkouda się nam otworzyć nasz „zmysłestetyczny" na całość świata, a niejedynie na jego uładzoną część.Piewca powiatuW swojej recenzji Znaku niejasnego,baśni półżywej Krzysztof Koehler pisze:„Świat Rymkiewicza to drzewokwitnące tu i teraz, a właściwie nie«drzewo», tylko kalina, czeremcha, brzoza, primula veris... Poeta z Milanówkanie chce zatrzymywać «momentu wiecznego» - nie przerabia lekcji poezjiwspółczesnej zadanej przez Czesława Miłosza. Nie ma w sobie tej pychy poetyckiej,antropologicznej pychy Noblisty."Wbrew tej opinii Miłosz to nie tylko autor epifanijnych wierszy, roztrząsającychkwestie metafizyczne w oderwaniu od rzeczywistości. Takich utworóww twórczości autora Kronik jest bardzo niewiele. Nawet utwór Notatnik:374 FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


Bon nad Lemanem, w którego zakończeniu toczy się słynny dialog: „Godziszsię co jest Niszczyć i z ruchu podjąć moment wieczny/ Jak blask na wodachczarnej rzeki? Tak", zaczyna się od uszczegółowienia natury i czasu: „Bukiczerwone, topole świecące/ I strome świerki za mgłą października", a jegopoetycka moc wynika przede wszystkim z zestawienia dyskursu filozoficznegoz bardzo precyzyjnym opisem „swojskiej" okolicy:Jabłecznik pachnie z beczek. Proboszcz mieszaWapno łopatą przed budynkiem szkoły.Mój syn tam biegnie ścieżką. Chłopcy niosąWorki zebranych na zboczu kasztanów.Czym różnią się „worki kasztanów" od „chrustu przy domu" Rymkiewicza?Czy fragment poematu Miłosza Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada:„A czemuże Anusia rutę hodowała,/ Wiecznie zieloną rutę w szeteńskimogrodzie?/ Czemu żalia rutele wieczorem śpiewała/ Aż niosło się echo, zawody, po rosie?", jest mniej konkretny niż Rymkiewiczowska primula veris?W wierszu Nie więcej Miłosz akcentuje „opór materii", którą tak trudnojest opisać jednocześnie w jej jednostkowym i wiecznym wymiarze, i kokieteryjnieusuwa się na pozycję poety konwencjonalnego, „układającego wierszeo kwitnieniu wiśni,/ O chryzantemach i pełni księżyca". Przeczą temueskapizmowi inne wypowiedzi poety, choćby z tomu szkiców Świadectwo poezji,gdzie pojmowanemu redukcjonistycznie (sprowadzonemu do koncepcjijęzyka poetyckiego) klasycyzmowi przeciwstawiany jest realizm, choć znówz zastrzeżeniem, że między piszącym a rzeczywistością zawsze będzie istniećdeformujące tę ostatnią medium języka i kultury. Medium, na które należysię zgodzić, bo bez niego pisanie wierszy w ogóle nie byłoby możliwe.Sprzeczność ta nie przeszkadza autorowi Dalszych okolic od wielu już latoddawać się w poezji „namiętnej pogoni za Rzeczywistością", której przedmiotembywa krajobraz zaścianka. Więcej - właśnie jako poeta prowincji„podróżny świata" zdaje się osiągać artystyczną doskonałość. Mitologizującezaścianek wiersze z cyklu Świat. Poema naiwne uznawane są przez wielu zaszczytowe osiągnięcie poety, a nieznacznie tylko ustępuje im popularnościąpoemat Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada z kronikarskim opisem przeszłychżywotów i historycznych okolic Wilna: „Tam urodziłem się, a byłem z pa-7.IMA-2000375


nów/ Lepszych niż Lauda albo Wędziagola./ Chrzest otrzymałem, wyrzekłemsię diabła/ W parafii Opitołoki, kiejdańskiego powiatu."Do tak określonego zaścianka wróci Miłosz po latach w przepięknymwierszu Rok 1911, w którym jeszcze bardziej uszczegóławia pejzaż i opis zdarzeńz przeszłości:Kałnoberże jak przetłumaczyć? Chyba: Brzozowa Góra.Spójrz na niemiecką mapę sztabową z czasu pierwszej wojny:To jest dołina Niewiąży, samo serce Litwy.Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory.Tu oto Kałnoberże, na przeciwko Szetejnie,Dom, w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny. (...)Jeżdżono na podwieczorki, odwiedzano się często,Stołypin lubił młode Kunatówny. (...)Ta szkoła, zwoływanie się pod wieczór na majowe,Na które szli wszyscy, państwo i czeladź.Panno Można, Zwierciadło Sprawiedliwości, chóralne Módl się Za Nami,W zapachu bzów.Utwór ten, umieszczony w tomie Kroniki (1987), zapowiada wielki „powrótdo zaścianka", jaki dokona się w trzech kolejnych książkach poetyckichMiłosza. W wierszu Dawno i daleko z tomu Dalsze okolice (1991) czytamy:37g FRONDA 21/<strong>22</strong>


„Dlaczego w moich wierszach/ Tak mało autobiografii? Skąd ten pomysł,/Żeby co własne ukrywać jak chorobę?". Podobna autorefleksja pojawia sięw utworze Filologija, poświęconym pamięci Konstantego Szyrwida SJ, profesoraAkademii Jezuickiej w Wilnie,autora pierwszego słownika litewsko-łacińsko-polskiego:„Otwieramsłownik jakbym przywoływałdusze/ Zaklęte w nieme dźwiękina stronicach/ I próbuję zobaczyćjego, miłośnika,/ Żeby mniej przygnębiałamnie moja śmiertelność".Jednak dopiero w zbiorze Na brzegurzeki (1994), kierowany czułościądla miejsc i ludzi, Miłosz przystępujedo układania właściwej apologii„kiejdańskiego powiatu".Powrót do domuNa brzegu rzeki to, ujmując rzecz całościowo,tom wyraźnie słabszy odinnych, wydanych w ostatnich latachksiążek poetyckich Miłosza,ale są w nim dwa doskonałe utwory:nawiązujący do Pana Tadeuszacykl Litwa, po pięćdziesięciu dwóch latachi krótki poemat W Szetejniach.W pierwszym z nich Miłosz przypomina topografię dworu i ogrodów swojegodzieciństwa, wzorem Mickiewicza sławi obfite grzybobrania, piszeo „twarzach gospodyń rozpalonych od stania przy płycie" podczas smażeniakonfitur. Ten zmitologizowany, ale daleki od abstrakcji obraz przeszłości (powtórzygo Miłosz w wierszu zatytułowanym właśnie Przeszłość, w którymzbiegająca do rzeki panienka „nie nosi majtek, choć Francuzica krzyczy") nakładapoeta na pejzaż rodzinnej ziemi, widziany przez podróżnego, przybywającegotu pół wieku po swoim odjeździe:ZIMA-2000 377


Nie ma domu, jest park, choć stare drzewa wyciętoI gąszcz porasta ślady dawnych ścieżek.Rozebrano świren, biały, zamczysty,Ze sklepami czyli piwnicami, w których stały półki na jabłka zimowe. (...)Powinna tu być rzeczka. Jest, choć skryta w gąszczu,Nie jak dawniej na łąkach. I dwa stawyMusiały okrywać się rzęsą, aż wsiąkły w czarnoziem.Błyszczy jeziorko, ale ma brzeg bez sitowia,Przez które przedzieraliśmy się, płynąc, z panną X,Zeby potem wycierać się jednym ręcznikiem, w tańcu.Autor Na brzegu rzeki jest mistrzem w ukazywaniu upływu czasu. Jego pejzażeoglądamy z góry, jakbyśmy spoglądali na świat z okien samolotu.W uszczegółowionym krajobrazie poeta umieszcza z reguły pojedynczy, zapamiętanyszczegół związany z konkretnymi ludźmi („jabłka zimowe", „jedenręcznik", „suknia w groszki" w wierszu pod takim tytułem), co czyni cały pejzażniepowtarzalnym. Wyobraźnia poety kieruje się pamięcią dzieciństwa, będącądla niej czymś w rodzaju kompasu. „Gdziekolwiek wędrowałem, po jakichkontynentach,/ zawsze twarzą byłem zwrócony do Rzeki" - pisze Miłoszw ewokującym wspomnienia poemacie W Szetejniach.Aby wzrosnąć, każdy mit potrzebuje czasu i ograniczonej przestrzeni, któraczyni „swojskimi" znajdujące się w niej przedmioty i - jeśli jest dobrze zagospodarowana(nie tylko materialnie) - buduje ludzką wspólnotę. Dlategonie ma mitologii nowoczesności, nie istnieją mity wielkich miast. Jest natomiastleszczyna, do której wraca się, aby wyznać: „Byłem szczęśliwy z moimłukiem, skradając się brzegiem baśni./ Co stało się ze mną później, zasługujena wzruszenie ramion/1 jest tylko biografią, to znaczy zmyśleniem."Słowa te pochodzą z ostatniego tomu Miłosza - To, w którym szczegółytopograficzne i biograficzne jeszcze raz okazują się doskonałym środkiem łączeniaperspektyw doczesnej i wiecznej. Świadczy o tym proza poetyckaMe rozumiem: „I ziemia, jej ziarnistość, w bosych stopach pamięć kolein drogiz jej kałużami po deszczu, w górze park i dwór Kujany. Ilu ich, tych, którzyw tej okolicy żyli, cielesnych, jak ja jestem cielesny...". Albo wierszMój dziadek Zygmunt Kunat przywodzący na myśl opowieść o Janie i Cecylii378 FRONDA 21/<strong>22</strong>


z Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej: „Kalifornijski wędrowiec, przechowuję talizman,zdjęcie pagórka w Świętobrości, gdzie pod dębami leżą dziadek ZygmuntKunat, pradziadek Szymon Syruć i jego żona, Eufrozyna".W obliczu śmierci, której bliskość jest głównym tematem zbioru, poetawraca do parafii i staje obok „Zoś, Katarzyn, Bartłomiejów, Maryś/ Agat/Bronisławów". Podobnie jak Rymkiewicz, zdaje sobie sprawę, że konkret zieminajskuteczniej odnosi człowieka do spraw ogólnych i ostatecznych: doBoga, istnienia w świecie, śmierci i pamięci. Swojskość transmituje duchowość,jak w wierszu O.', w którym Miłosz buduje definicję wszelkiej metafizyki,nie tylko tej wpisanej w strofy jego wierszy: „O, najzwyklejsze wyjętez codzienności i podniesione w scenę do ziemskiej podobną i niepodobną".Wbrew pozorom niewiele jest ironii w wieńczącej To autorefleksji poety:„Tylko dlatego mądry, że zaściankowy".WOJCIECH WENCELJarosław Marek Rymkiewicz. Znak niejasny, baśń pótżywa.PIW. Warszawa 1999.Czesław Miłosz. To,Wyd. Znak, Kraków 2000.Z1MA2000 379


Akcje Różewicza idą w górę w atmosferzeduchowego chaosu, natomiast gwałtownie tracąna wartości w atmosferze zdominowanej przezposzukiwania zrębów duchowego ładu.WIMIĘMATKIMACIEJURBANOWSKIILata 90-te Tadeusz Różewicz zaliczy chyba do dobrych okresów w swoim życiuartystycznym. Jak zwykle pracowity, autor Kartoteki opublikował w ostatniejdekadzie szereg książek, które zostały bardzo dobrze przyjęte przez kry-380FRONDA 21/<strong>22</strong>


tykę literacką i czytelników, że przypomnimy Płaskorzeźbę (1991), Naszegostarszego Brata (1992), zawsze fragment (1996), zawsze fragment, recycling(1998) czy wreszcie najbardziej nas tu interesujący, wydany w roku 1999przez Wydawnictwo Dolnośląskie tom Matka odchodzi.Czy ta dobra passa Różewicza powinna nas w ogóle dziwić? Wszak mowa0 książkach klasyka, bohatera szeregu książek krytycznych, autora lekturszkolnych, pisarza o pewnej pozycji na literackim Parnasie. To prawda. Prawdąjednak jest i to, że zainteresowanie Różewiczem przeżywało dość charakterystycznefazy przypływów i odpływów, a o tym, z jaką fazą owego zainteresowaniai akceptacji mamy aktualnie do czynienia przesądzała nie tyle aktualnaforma tego pisarstwa (ta, jak się wydaje, utrzymuje się na zdumiewającorównym i niezmiennym od lat poziomie), ile rzecz tak trudna do precyzyjnegoopisu, jak duchowy klimat następujących po sobie okresów w życiupolskim ostatniego półwiecza. Zaryzykujmy tu następujące twierdzenie: Różewiczznakomicie „sprzedaje się" w czasach duchowego zwątpienia, zamętu,a więc wtedy, gdy, proszę wybaczyć tę meteorologiczrątmetolorę, bana epokawkracza w sferę duchowego niżu. Kiedy zaś ów niż mija, kiedy owa duchowaaura rozjaśnia się, zainteresowanie Różewiczem opada. Albo jeszcze inaczej,mówiąc językiem dzisiejszych czasów: akcje Różewicza idą w górę w atmosferzeduchowego chaosu, natomiast gwałtownie tracą na wartości w atmosferzezdominowanej przez poszukiwania zrębów duchowego ładu.Znamienne w tym kontekście wydaje się to, że złoty okres twórczości autoraNiepokoju przypada na koniec lat 40-tych oraz na lata 60-te, a więc naokresy, które nazwać by można okresami likwidacji marzeń1 ideałów. Różewicz był owych likwidacji wielce sugestywnym obserwatorem,komentatorem, a i w coraz wyraźniejszym chyba stopniu - piewcą.Równie znamienny dla recepcji jego twórczości był wyraźny spadek zainteresowaniai akceptacji, jaki towarzyszył pisarstwu Różewicza w drugiejpołowie lat 70-tych i w latach 80-tych, a więc, gdy w polskiej kulturze zdawałsię dominować klimat odbudowy ideałów. Tę rosnącą marginalizacjępisarza w tym okresie stwierdzał m.in. Tadeusz Drewnowski w bardzozresztą życzliwej dla Różewicza monografii Walka o oddech z roku 1990.Jak głęboki byl odwrót od Różewicza świadczyć może i to, jak bardzo różniludzie krytykowali wówczas autora Do piachu: od Sandauera i Falkiewicza, poHerberta i Herlinga-Grudzińskiego, aż do prymasa Wyszyńskiego.ZIMA.2000Jg|


W ówczesnym klimacie duchowym najczęściej wyrażano bądź to sprzeciw,bądź znużenie Różewiczowskim katastrofizmem. Poza krótkim i tragikomicznyminterludium stalinowskim ów katastrofizm pozostawał niezmiennieznakiem rozpoznawczym tej twórczości, w gruncie rzeczy nie ulegając znaczącymkorektom od czasów debiutanckiego Niepokoju z roku 1947. W latach 80-tych zdawał się być jakimś katastrofizmem o s w o j o n y m, ale też wielcedwuznacznym, bo nikt przecież nie przepada za etatowymi niejako Kasandrami.W jeremiadach Różewicza nad współczesnością zaczęto więc doszukiwaćsię swoistego hedonizmu cierpienia i klęski, sentymentalnego moralizatorstwaa rebours, wreszcie usprawiedliwiającego konformizm - nihilizmu. W latach80-tych po raz pierwszy też chyba tak wyraziście pojawiło się pytanieo charakter związków łączących Różewicza z PRL. Pamiętajmy, że należał ondo najchętniej chyba publikowanych po wojnie polskich pisarzy współczesnych.Jak przypomina Drewnowski, do 1990 roku Różewicza wydawano 62 razyw nakładzie 906 tys. egzemplarzy. Dodać do tego trzeba obecność pisarza wkanonie lektur szkolnych, nagrody literackie, podróże zagraniczne.' Dowóduznania dla wybitności pisarza, ale czyż nie także świadectwo rozpoznaniaistotnych powinowactw („interesów") duchowych łączących tę twórczośćz Polską Ludową? Jeżeli tych ostatnich, to rzecz nie w komunistycznych sympatiachRóżewicza. Tym, jak wspomniałem już, uległ na krótko na początkulat 50-tych, jedynej „jasnej" i „fideistycznej" fazie w jego życiu artystycznym,a krach utopii stalinowskiej, jak można sądzić, utwierdził tylko pisarza w postawietotalnej chciałoby się rzecz niewiary wobec rzeczywistości. Owaniewiara wspierała się na zasadniczym dla pisarstwa Różewicza doświadczeniuII wojny światowej. Ta wojna urastała do roli mitu, mitu ostatecznej zagładytych wartości, które tworzyły fundament zachodniej kultury, przede wszystkim:chrześcijaństwa. Tak charakterystyczne dla książek Różewicza* Ale też nigdy Różewicz nie stal się chyba pisarzem „salonu warszawskiego", co warto tu podkreślić.Znamienny jest tu „gorący" w swej emocjonalności zapis pisarza z Dziennika gliwickiegozamieszczonego w Matce..., datowanego 30 VI 1957 roku: „Jestem spętany tak jak zawsze. Środowiskoliterackich sutenerów jest ciągle czynne... Występują teraz w roli «rewolucjonistów» -moralistów-reformistów. Takie męty moralne jak Ważyk uważane są za prekursorów «polskiegopaździernika". Może znajdę kiedyś czas i siły, żeby o tych szulerach literackich napisać prawdę.Gang bez oficjalnej organizacji, popierają się i reklamują... Widać, jednakowo wonieją. (...)Literaci, «moraliści», pederaści, pryszczaci..."382 FRONDA 21/<strong>22</strong>


lamenty nad „śmiercią Boga", „śmiercią poezji", „upadkiem Zachodu" głębokoporuszały czytelników, ale też potrafiły doskonale współbrzmieć z peerelowskąmitologią z jej fiksacjami: wojenną, antyzachodnią i antychrześcijańską.Ta ostatnia chyba jest warta szczególnego podkreślenia. Jak już zauważyłem,Różewicz to poeta niewiary, co dotyczy także jego stosunku wobecchrześcijaństwa, zwłaszcza katolicyzmu. Wspomniany już Drewnowski wypowiadającsię o tym aspekcie twórczości autora Kartoteki pisał wręcz o ateizmieRóżewicza i o laickim, materialistycznym charakterze wpisanej w jegotwórczość wizji świata. Nawet gdy uznać, że owe formuły są zbyt jednoznaczne,zbyt arbitralne, to jednak wyjaśniają one wyjątkowość pozycji Różewiczaw literaturze PRL, ale przecież nie tylko w niej. Myślę tu o roli pisarzajako świadka i zarazem uczestnika procesów duchowychprowadzących do desakralizacji sporych odłamów XX-wiecznej kultury.IIO tym, jak bardzo niezmienna jest owa pozycja Różewicza przekonuje także,a może zwłaszcza jego ostatnia książka.Matka odchodzi to po Naszym starszym Bracie kolejne w ostatniej dekadzietak osobiste i rodzinne chciałoby się rzec dzieło Różewicza. Książka bowiemw całości poświęcona jest zmarłej w 1957 roku matce pisarza, Stefanii MariiZIMA-2000 383


Różewiczowej. Różewicz zamieści! w omawianym tomie szereg własnych wierszy(w tym sporo znanych już ze wcześniejszych tomików), prozy poetyckie,fragmenty dziennika. Obok nich w Matce... znajdziemy fragmenty wspomnieńStefanii Różewiczowej, teksty braci pisarza: wiersz zamordowanego przezNiemców w 1944 brata Janusza oraz krótkie, bardzo serdeczne wspomnienieo matce napisane przez Stanisława. Bardzo istotną rolę pełnią też w książcerodzinne fotografie i reprodukcje dokumentów (strona z kalendarzyka pisarzaz notką o śmierci matki, wzruszający list Stefanii Różewiczowej pisany zimą1943 roku do syna przebywającego w „lesie"). Z tego punktu widzenia Matkaodchodzi jest przykładem tak lubianej przez Różewicza s y 1 w y czy - jakokreślał gdzieś sam pisarz - nieczystej formy, niejednolitej rodzajowoi formalnie, mieszającej konwencje, oscylującej między formalną doskonałościąi niedbałością.W całości Matka odchodzi staje się swoistą fotografią Stefanii Różewiczowej,poświęconym jej „nekrologiem", albo lepiej - trenem. Jak każdytren, opłakuje on nieobecność zmarjej, przypomina jej życie, podkreśla zalety,wreszcie jest próbą dokonania swoistego rachunku sumienia z własnychzaniedbań i przewin.384 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Stąd tak charakterystyczny dla książki Różewicza tonlamentu. Ten ton nie zdziwi zresztą czytelników jegotwórczości: gdyby zgodzić się z opinią (także samego Różewicza),że pisze on w zasadzie od samego początku swojejkariery literackiej jeden wiersz, to można by touściślić mówiąc, że jest to wciąż ten sam lament. Tym razem ów lamentma charakter szczególnie rozpaczliwy, odrzucający awangardową zasadę„wstydu uczuć", pozwalający sobie na zaskakujący nawet u Różewicza sentymentalizm.Tym niemniej jest to wciąż ten sam lament opuszczonego, zagubionego,porzuconego dziecka, dla którego odejście matki jest prefiguracjączy symbolem wrzucenia w świat pustki i ciemności: „pamiętam, że Matkapowiedziała/ do nas chyba tylko raz... miałem pięć lat... tylko raz w życiu/powiedziała do nas «zostawię was... jesteście niegrzeczni... pójdę sobie inigdy nie wrócę»... (...) pamiętałem przez całe/ życie strach i rozpacz w jakąwpadła nasza trójka... (...) znalazłem się w pustce i ciemności". To wspomnieniedziecka. A to słowa dorosłego: „Mój świat, który próbowałem budowaćprzez pół wieku wali się pod gruzami domów szpitali i świątyńumiera człowiek i bóg, umiera człowiek i nadzieja, człowiek i miłość".Matka odgrywa tu rolę symbolu świata „dzieciństwa [które] jest jak zatarteoblicze/ na złotej monecie która dźwięczy/ czysto" (Kasztan; podkreślenieM.U.).IIICiekawe, iż w tym swoistym nekrologu-biografii urodzonej w 1893 roku Różewiczowej,jakim jest omawiany tom, pisarz zupełnie pominął sprawę pochodzeniaswej matki, która, jeśli wierzyć Drewnowskiemu (s. 38 przywoływanejjuż monografii), pochodziła z żydowskiej rodziny Gelbardów i jakodziecko uciekła z domu. Od tego czasu wychowywała się i pracowała na probostwiew Osjakowie u ks. Michnikowskiego, aż do ślubu z WładysławemRóżewiczem, urzędnikiem sądowym. Opowieść o życiu Różewiczowej rozpoczynasię w pierwszej dekadzie XX wieku, do której przenosi nas jej zeswadą napisane wspomnienie o Szynkielewie, wsi w której spędziła dzieciństwomatka autora Kartoteki. Bystrość obserwacji łączy się tutaj z charakterystycznympoczuciem dystansu wobec opisywanego świata, dystansu silnieZIMA.2000 385


zabarwionego jakimś mizerabilizmem.Jakżeż daleki od sielanki jestobraz polskiej wsi po roku 1905!Jak bardzo ciemnymi barwami jeston kreślony! W opisach Różewiczowejczujemy, że odczuwa ona niemalfizyczną odrazę wobec bruduoraz nieporządku tegoświata, w którym przyszło jej sięznaleźć. „Podłóg przeważnie nie było.Po zamiataniu kobiety posypywałypodłogi żółtym piaskiem. Jakzamiatały, wytwarzał się ogromnykurz. Much w izbach było bardzo dużo. Najwięcej mnie gniewało, jak widziałam,jak nieczysto kobiety chleb wypiekały. Bochenki zrobione z ciasta podpierzynę wkładały, aby w cieple wyrastały. Która z kobiet lubiła porządek, tokładła pod chleb świeżą płachtę, ale więcej było takich, co prosto po wypędzeniurano dzieci z łóżka kładły chleb."Nierównie istotniejszym rysem w kreślonym w interesującej nas książceportrecie Różewiczowej jest jej pobożność. Niewolna jest ona od dozy sceptycyzmu,o czym świadczy fragment wspomnień poświęcony życiu religijnemuwsi polskiej początku XX wieku. Ale o pobożności swej matki pisarz napomykaw prozie Matka Boska Gromniczna, odkrywamy ją we wspomnianym już liściez roku 1943 czy w anty-credo Różewicza, jakim jest wiersz Cierń:nie wierzęnie wierzę od przebudzeniado zaśnięcianie wierzę od brzegu do brzegumojego życianie wierzę tak otwarciegłębokojak głęboko wierzyłamoja matka.386 FRONDA 21/<strong>22</strong>


Ten ciągle żywy kontrast wiary matki i niewiary syna zdaje się dominować wcałej książce, decydując o jej religijnej tonacji. Taki zresztą jest zwyklecharakter trenu. Pamiętajmy,że jego bohaterem obok osobyopłakiwanej jest też osoba opłakująca.To zrozumiałe. Tren rozpamiętuje,czci, opłakuje, aletakże - pociesza, poucza, porządkuje.Doświadczenie śmiercibliskiej, kochanej osoby jestprzecież zawsze szczególnego rodzaju próbą naszej religijności, naszejufności w Boga i w ład stworzonej przez Niego rzeczywistości. Śmierćjest z jednej strony doświadczeniem nieładu, chaosu. Wobec niej człowieki jego świat załamują się, tracą swoje wyraziste kształty, rozpadają się.Ale zaraz po tym, ale obok tego podejmujemy trud zrozumienia tajemnicyśmierci, zgody na jej obecność, akceptacji także tego doświadczenia ludzkiejegzystencji. Dlatego też tak istotną częścią trenu jest consolatio, pocieszenie,które niemal zawsze mieć będzie charakter religijny. Tak jest w arcyważnychdla nas tutaj Trenach Kochanowskiego, które kończą się słynnym trenem XIX,w którym poeta ostatecznie godzi się ze śmiercią córki, bo godzi się z Bogiem.W trenach Różewicza jest jednak odwrotnie. Co prawda, uderza obfitośćprzywołań wątków czy motywów religijnych wprost nawiązujących do katolicyzmu,ale zawsze te przywołania opatrzone będą dosłownym („niebo",„śluby") lub metaforycznym jakby cudzysłowem i nigdy nie pełnią funkcjipocieszenia, nigdy nie staną się konsolacją. Wiara matki nie przynosi ukojenia,jest przywoływana, nie bez poczucia winy, jako część czystego światadzieciństwa, od którego już na zawsze się odeszło, który - jak piękny dzbanz prozy Grzech - został wbrew zakazowi matki („Pięknych rzeczy nie trzebadotykać") sprofanowany. Kiedy czytamy wiersze takie jak przywoływanyCierń albo prozę Do poprawki, to rozumiemy, że o ile dla Kochanowskiegoopowieść o doświadczeniu śmierci przeradzała się w opowieść o sile religijnejpociechy i o doświadczeniu wiary odzyskanej, to dla Różewicza doświadczenieśmierci przeradza się w opowieść o bezsilności religiii o wierze utraconej. Stąd te podszyte rozpacząi bezradnością wyznania jak z wiersza *** (krzyknąłem na nią...):ZIMA 2000 387


ja bezbożnychciałem dla niej wypłakać łąkękiedy konającodpychała zdyszanapuste i straszne zaświaty (...)siedziałem międzystołem i trumnąbezbożny chciałem cuduw przemysłowym zdyszanymmieście w drugiej połowie XX wiekuCóż pozostaje? Przede wszystkim poezja, jakby namiastka absolutu.W otwierającej tom prozie Teraz wielokrotnie powtórzone zostaną słowa „jestempoetą", jak to zwykle u Różewicza, wyznania podszyte dumą zmieszanąz jakąś odrazą. W poruszającym Dzienniku gliwickim pisarza angażują dwiewielkie sprawy: cierpień umierającej matki i poezji. Co widać choćby w takimzapisie: „Żałuję czasu dla chorej matki, wypycham chłopców z pracowni,a potem czytam stare gazety, siedzę z ciężką głową nad papierami. Nie lubięswoich wierszy. Czy mogą być piękne?" Nie, bo - tak przynajmniejmożna w tym kontekście rozumieć prozę Grzech - sztuce Różewicza od początkutowarzyszyć będzie podszyty uczuciem grzechu świętokradczy gestodchodzenia od tego, co symbolizuje matka.Matka odchodzi to niewątpliwie wzruszający i poruszający rachunek sumienia.Pewien mój znajomy wyznał nawet, że płakał czytając lament Różewiczanad swoimi niespełnionymi obietnicami składanymi przed laty matce.Takich, płynących z miłości, wyznań jest w tej książce wiele i nie sposób niemieć dla nich szacunku, podobnie jak dla tak znamiennej dla całej książki pochwałyrodziny, co powinniśmy wziąć pod uwagę my, którzy chcemy mówićo nihilizmie poety. Ale Różewicz nie jest współczesnym Filonem. Jego płacznas nie oczyszcza. Jest to przecież płacz Celine'a raczej niż Filona. Matka odchodzibudzi w nas litość i trwogę, ale nie błogosławione katharsis. Czujemy,że rozpacz i bezbożność nie są prawdziwymi odpowiedziami na śmierć - i nażycie. „Jest godzina czwarta rano. Odszedłem od matki przed chwilą. Wysa-388 FRONDA 21/<strong>22</strong>


dziłem ją, poprawiłem poduszki, nie spała całą noc. Przenosiłem, jęczała.O czwartej obudziłem Stasia - przesadziliśmy matkę na fotel, przesłaliśmyłóżko. W nocy ciągle jęczała «po co żyję»... Odpowiedziałem zrozpaczony,zmęczony, rozdrażniony «nie wiem», miałem chwilę, że byłbym na nią krzyczał- jak slaby jest człowiek? Zły?"Wzruszony, myślę, że ten krzyk rozpaczy nie jest, nie może być wielkąliteraturą.MACIEJ URBANOWSKI(LIPIEC 2000)Tadeusz Różewicz. Matka odchodzi.Wyd. Dolnośląskie. Wrocław 1999ZIMA-2000 389


Grabowski nie jest nostalgicznym miłośnikiemPołudnia, kierowanym przez uczucia negatywne;nie buntuje się przeciw ościeniowi mieszkania„po tej stronie". Unika w ten sposób jakoś zarazemlekcji Winckelmanna, jak i Nietzschego (jeden w obliczupółnocnej niedoskonałości zdobył się na mitografię,drugi nie wykroczył poza chorobliwy egotyzm).KRZYSZTOFKOEHLERAby odpowiadać na pytanie zawarte w tytule tego tekstu, zacząć by wypadałood poetów laureatów - Klemensa Janickiego czy też Macieja Kazimierza Sarbiewskiego;niemniej, skoro na tyle zdecydowanie i jasno postawi! je całkiemniedawno Artur Grabowski, mówić będę głównie o nim, z tamtych, oczywiście,jako z jego intencjonalnych rozmówców, nie spuszczając wzroku. A szcze-390FRONDA 21/<strong>22</strong>


golnie może Sarbiewskiego nie zapomnę, autora wielu genialnych łacińskichwierszy, a przynajmniej jednego zaskakująco odkrywczego wiersza-odpowiedzina zastanawiające z kolei pytanie Grabowskiego z jego canzonetty:CzemuOni mają pieśni, a my uszyDo słuchania?Skromne to pytanie współczesnego autora, (czyż nie nawiązujące do toposuskromności twórcy? - dla Curtiusa: skromności afektowanej, przedchrześcijańskiej„excusatio propter infirmitatem"), samo w sobie zdradza intencjęcałej książki, ale też od razu umieszcza nas kapitalnie w samymcentrum europejskiej tożsamości kulturowej (przynajmniej charakterystycznejdla Północy Kontynentu), którą wyznaczała (a czy wyznacza w dalszymciągu? - chyba już nie!) w wielki stopniu horyzontalna perspektywa Alp,a biograficznie i topograficznie - konieczność przekradania się (przekraczania)przez górskie masywy (w naszym północno-słowiańskim wydaniu - takżeprzez Karpaty), aby dotrzeć do kolebki, aby opowiedzieć się zdecydowaniewobec tradycji i tego, co otrzymaliśmy w spadku, a co nazywało się różniew zależności od epoki: tradycją, polorem, gustem, a nawet formą losu i stawaniasię kultury Starego Kontynentu. Mądra książka najnowszych wierszyGrabowskiego odnosi się do tych kwestii, ale opowiada ona także i o doświadczeniu:zadziwienia? zazdrości? ambicji? chęci dorównania? - wszystkich tychnie do rozdzielenia idei i emocji, ustanawiających naszą tożsamość wobec,w odniesieniu do Nich, do ich tożsamości, do ich zapisu, do ich tekstu.Jest jakoś tak, jakby Ziemny początek był książką pisaną przez jakieś miejscowe,sarmackie - z wygnania pochodzące - wcielenie Owidiusza: tak - autoraTristiów, tego być może pierwszego poety języka łacińskiego, zmagającegosię tak wyraźnie z „kwestią słowiańską". Choć, z drugiej strony, owospostrzeżenie kuleje jak okrętowy szyper, bo dla Owidiusza „kwestia słowiańska"jest grypsera zesłania (oddalenie i tęsknota warunkujące wszelkiegorodzaju idiosynkrazje i frustracje), podczas gdy dla Grabowksiego nie jestona jakąś tam gramatyką czy sublimacją ułomności, jest raczej (chyba?) właściwąperspektywą, którą przyjmuje się jak los czy fiasko młodzieńczych marzeń- bez zbytniego rozglądania się na boki i ustawiania w ostrym błyskuZIMA-2000 391


sławetnych filozoficznych kwestii (czemu jest tak jak jest? i kto o tym decyduje?).Perspektywa Grabowskiego nie jest niższa, nie jest też pełniejsza -jest jaka jest i chwała autorowi za to.Noale jednak kim jesteśmy my, ustanowieni lub raczej ustanawiającysię wobec Południa: osobnikami wywodzącymi sięz kultur prostych, zanurzonymi w - jakichś - pod raczej zachmurzonymniebem powtarzających się - obrzędach, bliskimi ziemi w jejwydaniu północnym - szerokie rozłożyste pola, jakieś ziemniaki, zboża, niskie,zachmurzone niebo, siwe lasy (powołuję się tu na świetne Georgiki wesfalskie,Tristia, Wakacje Wikingów, Nie byliśmy na Sycylii w tym roku i wiele, wieleinnych wierszy z książki), ale zarazem niepozbawionymi jakiejś tęsknoty,która transcenduje owo nasze geograficzne uwikłanie, geograficzne ograniczenie,a może nawet i skazę.Skazę?Ano właśnie! Czy określa nas - zdaniem Ziemnego początku - jakaś niedyspozycja,jakiś brak, skoro w wierszu Wakacje pojawia się zadziwiający obrazekpowrotu „do domu":Me mieszkamy tu, gdzie chcielibyśmyzostać. Coś nas płoszy -chociaż nie jest pewne,że powinniśmy się bać.Nie wiem jak to rozumieć: co płoszy nas, tych którzy chcieliby zamieszkaćTam? 1 czy może właśnie to, co nas płoszy, jest jednak tym, czego powinniśmysię bać?AleGrabowski nie jest nostalgicznym miłośnikiem Południa,kierowanym przez uczucia negatywne; zdaje się, że nie buntujesię przeciw ościeniowi mieszkania „po tej stronie".Unika w ten sposób jakoś zarazem lekcji Winckelmanna, jak i Nietzschego(jeden w obliczu północnej niedoskonałości zdobył się na mitografię, druginie wykroczył poza chorobliwy egotyzm):Myślę sobie przeto,z barbarzyńską bezczelnością: może392 FRONDA 21/<strong>22</strong>


za obliczem cierpiącego Boga jest Człowiecza radość,jak podobieństwo za wizerunkiem. W imię tegosłońca, które wnika w winogrona i odbijasię od śniegu...jest taki sam; blask odsyła do tego, co tajemniczeBlaski nieosiągalne (wielkie słowa), ale zarazem owewielkie słowa wyznaczają podobny stopień uwagiartysty w stosunku do świata: wobec takiego ustosunkowania się do rzeczywistości(które jest absolutnie prymarne) całkowicie wtórne zdają się byćprzedstawione wyżej dylematy artysty z Północy. Tropienie „znaku" jest niezdeterminowaneniczym (wiersz Przyśnił mi się brzeg Jawy...) poza zapewnetalentem i ową trudną do wysłowienia zdolnością, a zarazem odwagą, uporemi determinacją w podążaniu tropem Tajemnicy. Może owym tropieniembyć dla Grabowskiego bowiem zarówno klasyczna kontemplacja ruin (Pompejeukazane w geście jak najbardziej osadzonym w tradycji), jak i grzebaniepatykiem w wygasłym ognisku w Białce (Tatrzańskiej?) - w wierszu zatytułowanymPierwsze ognisko tej wiosny z paradoksalnym podtytułem cantus ambrosius.Tam też czytamy:AJeśli coś odbija się, to znaczyże na pewno jest, że jestgdzie indziej.zatem: w poezji i tak zasadnicza pozostaje sprawność w podtrzymaniui uczciwym (to znaczy skutecznym) wyartykułowaniu pierwszegozdziwienia, pierwszego zaskoczenia: mamy diachronię. Synchroniazaś zasadza się na klasycyzmie, który tak jak pojmowany w Ziemnympoczątku - nie jest klasycyzmem deklaratywnym. Nie jest uwikłaniem sięw mowę dostojną, nie jest wkroczeniem w teren „mowy sacrum", nie jest teżkapliczką, przed którą ma bić pokłony miłośnik erudycyjnych esejów literackichRyszarda Przybylskiego. A czym więc jest?Nim będę mozolnie klecił odpowiedź, dwa przykłady. Jan Kochanowskii - wspomniany wyżej Sarbiewski.Kochanowski:ZIMA2000 393


Samy do swej obory woły rozpuszczonePrzybiegły z gór, gwałtownym deszczem umoczone,A ubogi Tirimach pod wysokim dębemSpi wieczny sen, piorunem uśpiony trozębem.to fraszka (ks. III, 25). Nosi tytuł Z greckiego i z racji swojejmomentalnej urody raczej zniechęca do filologicznegogaworzenia. Niemniej jednak świadomi jesteśmy (chociażbypoprzez tytuł), że gestu artystycznego polskiego poety nie wywołałoraczej przeżycie granicznej sytuacji egzystencjalnej czy też doznanie jakiegośspecjalnego współczucia dla „ubogiego Tirimacha" (w którym podejrzewamymoże sielankowego pasterza trzód). Zadziałał grecki tekst z Antołogii, jegooczywista trafność i natychmiastowy urok: w pozornie beznamiętnym zapisiejednak czai się dramat, tym większy im bardziej lakonicznie widziany.Tekst urodził tekst. Ale czy można powiedzieć, że mamy do czynienia z papierowymświatem? Jakoś nie umiałbym tak tego określić. I czy możemy powiedziećtylko tyle, że grecki tekst poprzez translatorską aktywność Kochanowskiegozaistniał po raz kolejny, wywołany do istnienia w nowym języku?Z Sarbiewskim sprawa jest poniekąd podobna. Rzecz w Horacym (Sarbiewskibył zwany „Horacym chrześcijańskim"), który napisał był pełną erotycznychpodtekstów pieśń o Chloe (ks. I, 23), zaczynającą się w sławetnejstrofie asklepiadejskiej drugiej tak:Vitas inuleo me similis, Chloe...Dziewczę o imieniu Chloe porównane tu zostało do sarenki, która błąka siępo lasach zawsze w towarzystwie matki, czujna i wrażliwa na każdy, najmniejszynawet szelest, zawsze gotowa do ucieczki.Pieśńmiała dobrą tradycję w Polsce, bo spolszczył ją znowuJan Kochanowski (zamieniając Chloe na „Netęnietykaną" i - moim zdaniem - „dokręcając" jeszczeerotyczny charakter pieśni Rzymianina), no i właśnie do tej pieśni odwołałsię Maciej Kazimierz Sarbiewski, warto może zaznaczyć - poczciwy ksiądz-jezuita,profesor kolegium m.in. w Połocku i w Wilnie - pisząc swojąpieśń (ks. II, 19). Czytamy tam:394 FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


Vitas Solicitae me similis caprae.Podobieństwodo Horacego(naśladownictwoteż takie ustosunkowanie się do tekstu mistrza, które nazywało się „parodiaeHoratiana") jest oczywiste. Jakby rzymski poeta jeszcze raz przemówił w jakiejśwariacji poprzedniej pieśni, zmieniając (przynajmniej jeśli chodzi o incipit)nieco składnię, ale pozostawiając zasadę, chwyt - pomysł - nienaruszonym.Ale podobieństwo to jest niezwykle łudzące, bo dla Sarbiewskiegopunktem odniesienia jest - jak sam podaje w tytule - nie porównanie horacjańskie,ale porównanie biblijne, pochodzące z Pieśni nad Pieśniami (przywoływaneodpowiednim cytatem: „Similis est dilectus meus caprae hinnuloquecervorum"), lecz jednak zarazem jest to odwołanie nie do końcaodsłaniające intencje Polaka, bowiem, owszem: zasada podobieństwa jest biblijna,ale „ucieczka", „stronienie" sarenki od bohatera wiersza jest już horacjańskie;i metrum, i ogólny nastrój idą z pogańskiego Rzymu. I to jestjeszcze inna wersja naszego ustosunkowania się do Nich,Jakjako do materii poddającej się nieustannie interpretacji,to działa dokładnie? Podpowiada Grabowski, umieszczającswoje mówienie poetyckie w poważnym dialogu z przeszłością, nie zatracającswojej własnej podmiotowości. Przy czym „Oni" dla Grabowskiego stająsię niezmiernie pojemni, nie związani z czasem jakimś określonym (choćewidentnie lektura Antyku Pogańskiego i krajobrazy wakacyjne Południaufundowały podstawowe napięcie intelektualne w książce), bowiem - jak sięzdaje - liczy się otwarcie dyskusji cywilizacyjnej na równych prawach obustron i zarazem chyba chodzi o dyskusję poetyckiej frazy, wielu poetyckichfraz, o charakterystyczne pożyczanie sobie języka, bez poczucia wyższościczy niższości. „Parodiae Horatiana" były rodzajem zawodów, wynoszącychpoza czas rzemiosło poetyckie: użycie łaciny, użycie łacińskiej polszczyzny(Zygmunt Kubiak i ci, co go czytali, zrozumieją ów dziwny termin) częstowewnątrz horacjańskiego metrum i - oczywiście - wewnątrz horacjańskiejtematyki, a może bardziej nawet wewnątrz horacjańskiej inwencji (horacjańskiej,homeryckiej, wergiliańskiej, antycznej) - to było to wyzwanie klasycznej„parodii". Podstawową jej zasadą, tym elementem, który umożliwiałczyZIMA-2000 395


w ogóle taki gest artystyczny, było - kiedy czytam Grabowskiego, to upewniamsię o tym coraz bardziej - (nie wiem jak to nazwać!) właśnie nie-traktowaniedzieł epok minionych jako świata cytatów, aluzji, papierów, złotychmyśli czy też szansy na współczesną intertekstualność. Horacjańska (wergiliańska,homerycka, antyczna, średniowieczna...) fraza (inwencja), horacjańskie(Kochanowskiego, Kochowskiego, Sępa) metrum, metafory, przerzutnieitd. stanowiły (i stanowią!) formę egzystencji, otwierają się na doświadczenielosu. Dlatego też (niezmiernie żałosny!) klasyk-postmodernista będziemiał szansę jedynie na swego rodzaju katalog, sztafaż klasycznych rekwizytów.A klasyk taki jak Sarbiewski czy Kochowski i cała rzesza innych (takżeBrodski, Mandelsztam, czy - w tymi tomiku przynajmniej - Grabowski)...Mowiebardzo niekonkretnie, ale zależy mi na tym,aby powiedzieć najprościej, jakoś tak:współczesny klasycyzm (także polski) jestjak polska poezja pisana po łacinie w dawnychczasach, jest jak rzeczywista, bo zanurzona głęboko w egzystencje ludzkie,wariacja, powtarzalność, zgoda na swoistą rytmizację życia, rytmizacjęsytuacji. Żywi się nie stylem, rekwizytem, ale przeświadczeniem, potwierdzanymprzez egzystencję, że idee i postawy domagają się dialogu, że czasi jego upływ jest czymś całkowicie wtórnym wobec prawdy (jakże pięknieprzywołanej przez Grabowskiego w wierszu Waha się) czy też po prostu - tona użytek spokojnego mówienia - pewnych prostych pytań, które chce stawiaćwidzialnej rzeczywistości artysta.Aco zagraża Arturowi Grabowskiemu? To, co nam wszystkim, którzylubimy dialogować: zbytnie zadowolenie ze swojej sprawnościi umiejętności oraz mówienie banałów, ukrywanych skrzętnie zamaską poezji, także zbytnia łatwość kojarzenia i łączenia wydarzeń z naszegożycia duchowego, stosunkowo za szybko umieszczanych w - tak subtelnieopisanych w Pompejach - „koleinach" czy też gestach, pozach, podsuwanychnam przez tę tak bardzo zajmującą nas tradycję. Wyznaję tu właściwiewłasny katalog grzechów poetyckich, bo dołącza do niego jeszcze niechęć,a może i nieumiejętność myślenia krytycznego, jakaś łatwość zmierzającaw stronę sądów ogólnych, powszechnych. Artur Grabowski się stosunkowodobrze broni przed tymi zagrożeniami: ratuje się stylem, unikającym mowy,która mogłaby go wnieść na poziomy, nad którymi nie byłby w stanie zapa-396 FRONDA 21/<strong>22</strong>


nować. Jest zwyczajny i nie-wysilony, zaopatrzony w odpowiedni dystans -także do siebie-poety.I jest przede wszystkim poetą, który zmusza do zadawania pytań Grekom,Kochanowskiemu, Horacemu, Homerowi. To ogromnie wiele. To chybawszystko, czego można żądać od poezji, która myśli.KRZYSZTOF KOEHLERArtur Grabowski, Ziemny początek.Biblioteka Studium, Kraków 2000ZIMA-2000 397


Wencel pisze o swych słabościach unikającekshibicjonistycznej fascynacji złem, charakterystycznejdla Jacka Podsiadły, czy swoistej dezynwoltury,z jaką opisywał swoje grzechy chociażbyCzesław Miłosz w eseju Saf/g/a.ANNABEDNARSKAJeżeli Bóg zechce się tobą posłużyć, to na zasadzie twojej słabości. Kiedypróbujesz apostołować w poczuciu siły i mocy, stajesz się antyznakiem. Ludzienie chcą twojej mocy, twojej własnej mocy, ponieważ jest ona dla nichupokarzająca.ks. Tadeusz Dajczer, Rozważania o wierzemowa która pragnie siły traci wszystkostając się zarzewiem na suchym klepiskuWojciech Wencel, Oda chorej duszyPrawdziwie wartościowa poezja nie spełnia wyłącznie funkcji utworu literackiego,stanowi także ogólną ocenę egzystencji.Mircea Eliade, Rumuni. Zarys historii398FRONDA 21/<strong>22</strong>


Wojciecha Wencla znałam do niedawna jedynie jako polemicznego publicystę.Po tym, jak zmiażdżył Macheja, zgruchotal Podsiadłę, a zwłaszcza zdemolowałnieszczęsnego Michalskiego, zaczął jawić mi się jako pryncypialnymoralista, niedoświadczany pokusami, niesplamiony upadkiem, nieprzemakalnydla grzechu, kolejna facjata w panteonie zimnych czaszek na podobieństwoImmanuela Kanta, który upierał się, że lepiej, by zginęła cała ludzkośćniż by miała zostać naruszona zasada sprawiedliwości; słowem, tzw. osobnikporządny w rodzaju tych, o których Charles Peguy pisał: „Ich skóra moralna,stale nietknięta, stała się dla nich skorupą i pancerzem bez skazy. Oni nieprzedstawiają tego otwarcia spowodowanego jakąś straszną raną, jakąś niezapomnianąudręką, jakimś niepokonanym żalem, jakimś szwem wiecznieźle zrobionym, jakimś śmiertelnym niepokojem, jakąś ukrytą goryczą, jakąśruiną stale maskowaną, jakąś raną nigdy nie zagojoną. Nie ofiarowują otwarciasię na łaskę, co jest w swojej istocie grzechem. Ponieważ nie są zranieni,nie są już podatni na zranienia. Ponieważ nie brakuje im niczego, nie otrzymująwięcej nic. Nie mogą otrzymać tego, co jest wszystkim. Sama miłośćBoga nie leczy tego, który nie ma ran."Z dużym zainteresowaniem sięgnęłam więc po Odę chorej duszy, ostatnitomik poetycki Wencla. Ponieważ deklaruje się on jako zwolennik ewangelicznejzasady jedności życia i twórczości - „tak-tak, nie-nie" - rozumiem, żemam prawo jego „poezję życia wewnętrznego" traktować jako odzwierciedleniestanu duszy autora. Gdzież się więc poeta odnajduje?Ano, odnajduje się, jakże by inaczej, na kartach Biblii. Jest jednymz uczniów, którzy chodzą z Jezusem.od trzech dni słuchałem Twoich rekolekcjilecz nic nie zrobiłem aby się wyzwolićz grzechu z objęć tego który mnie wciąż zwodzizatrzymuje w miejscu i popycha w nicośćchociaż opłakane - mamy swe dziedzictwo:pole krwipole krwipole krwiz grobami dla cudzoziemców(Pole krwi)ZIMA-2000 399


Przyznaję, że zaskoczyło mnie to wskazanie na swe powinowactwo nie ześw. Piotrem czy św. Janem, lecz z Judaszem. Chrystus nazwał tego, który gozdradził, szatanem, a głównym atrybutem szatana, jak nauczają Ojcowie Kościoła,jest pycha. I o tym także Wencel ma coś do powiedzenia:Duszo Wielka i WażnaDuszo Poety Słowiczy Trelujakaś ty śliczna kiedy chwalisz swój sentrąd - chęć podobania sięśmierć w każdym geście w każdymuderzeniu: w ciebie w niegow tamtego(*** [Język w żołądku...])Oto pycha, która zabija. Upojona poczuciem własnej wielkości - wielkościPoety - osądza i zabija słowem. Język staje się „jątrzącym wrzodem i liszajem".Mały człowiek w wielkim poecie spogląda w głąb siebie i widzi, że tak naprawdęnie różni się niczym od ateisty, którego traktował z wysoka - oto„bracia pyszni".byłem uwiedziony prawie bez oporujak łatwa kobieta albo cielę w lesie(Nagrobekmój)Nastrój Wenclowych wyznań przenika świadomość własnej pustki, poczuciegrzeszności i opuszczenia, wreszcie bezsilność. Widzi w sobie „całeto Morze Czerwone nicości i pychy"...i nie miałem władzy aby się wyzwolićPan mi dawał siłę lecz nie miałem woli(*** [Wszystko od nowa...])400'FRONDA 21/<strong>22</strong>


Człowiek bez woli jest niewolnikiem. Biorą go w posiadanie namiętności,nienasycone monstra egoizmu, żądze władzy, sławy i wszelkich uciech. Nawetkiedy doświadcza przypływu woli, okazuje się to jednak niewystarczające...porusz się szepcę mojej duszychociaż nie może się poruszyćani nic ujrzeć z ziemi z niebaniczym daremny zbieg z więzienia(Ps 51(50): styczeń 1997)Nawet największy wysiłek woli nie jest w stanie rozbić tej skorupy. I sąchwile takiego wglądu w mrok swej duszy, że wydaje się on nieprzeniknionynawet dla promieni łaski.na próżno doświadczasz mnie Panie na próżnona próżną glebę pada wczesny deszcz(Pierwszypiątek)A jednak nie pozostaje nic innego, jak błagać o miłosierdzie. Ludzki robak,chodzący strup, nie ma co do siebie złudzeń, zna siebie zbyt dobrze, bywiedzieć, że sam się nie wyciągnie za włosy z tego bagna.pod sylwetką krzyża krążę po omackuwidzę jak bez końca toczą się na piaskuwojny aniołowe z łańcuchami pokusktóre kładą na nas jarzmo i niepokójtak niewielka Panie miara tej pokutybez Twojej pomocy na nic moje skruchy(Elegiawielkopostna)Wencel pisze o swych słabościach unikając ekshibicjonistycznej fascynacjizłem, charakterystycznej dla Jacka Podsiadły, czy swoistej dezynwoltury,z jaką opisywał swoje grzechy chociażby Czesław Miłosz w eseju Saligia. Jest7.IMA-2000 401


to raczej głos kogoś, kto odkrywa prawdę o swej duchowej i moralnej nędzy,kto o własnych siłach nie jest w stanie się z niej wyrwać i komu ta świadomośćpali wnętrze. Nastrój Wenclowych poezji przywodzi na myśl psalmy, o którychOjcowie Kościoła mówili, że pouczają nas o dwu rzeczach - o nieskończonejnędzy i grzeszności człowieka, który zdolny jest do każdej zbrodni oraz o niezmierzonymmiłosierdziu Boga, który nie gorszy się grzesznikiem i zawszeczeka na niego z otwartymi ramionami. Kwintesencją tego rozpoznania jestzwłaszcza Psalm 51 - wyznanie win pokutnika i prośba o miłosierdzie - moimzdaniem klucz do zrozumienia najnowszego tomiku Wencla. Nieprzypadkowow wierszu Punkt zwrotny pojawia się cytat z tego właśnie psalmu:pokrop mnie hizopem a czystym się stanęobmyj mnie a ponad śnieg wybielejęInny utwór, zatytułowany Psalm 51 (50): styczeń 1997, to przyznanie się dosłabości nie tylko ludzkiej, lecz i poetyckiej. Niemożności samozbawienia towarzyszyniemożność wypowiedzenia się. Ratunkiem i w jednym, i w drugimprzypadku jest ucieczka w psalmy. Grzesznik ucieka się o pomoc do Boga; poetaw psalmach odnajduje najdoskonalszą formę oddania stanu swej duszy.(...) już wie czym stać się pragnie:tłem w pięćdziesiątym pierwszym psalmie(Psalm 51 (50): styczeń 1997)Wencel pokazuje, że nie ma katolickich Schwarzeneggerów, którzy w samopołudnie wyzywają zło na pojedynek w słońcu. Wszyscy jesteśmy poranionymigrzesznikami, potrzebującymi Zbawiciela.ANNA BEDNARSKAWojciech Wencel, Oda chorej duszy,bibLioteka, Warszawa 2000402FRONDA 21/<strong>22</strong>


Około dwóch tysięcy lat temu w Jerozolimie przytłaczającąwiększością głosów skazano na śmierć Człowieka,którego życie i nauczanie pozostają najbardziejwyrazistym znakiem sprzeciwu wobec „królestwa ilości".Czasprzesądu,dyktaturaliczbyFILIPMEMCHESCo to oznacza, wiemy - my, którzy przeżyliśmy świat obozów koncentracyjnych:jego groza polega właśnie na tym, że wymazuje on twarz, że wymazuje indywidualnąhistorię, że zamienia człowieka w numer, w wymienną cząstkę wielkiejmaszyny. Człowiek staje się tylko swoją funkcją, niczym więcej. (...) Maszyny,które zbudował, narzucają mu teraz swoje prawo. Musi on stać się czytelny dlakomputera, a może być taki tylko wtedy, gdy zostanie przełożony na liczby.Wszystko inne w nim przestaje mieć znaczenie. Co nie jest funkcją, jest niczym.Kard. Joseph Ratzinger404FRONDA 21/<strong>22</strong>


1Zdobycze rewolucji informatycznej wywołujądziś nie tylko entuzjazm. Poznając dorobek takich myślicielijak Rene Guenon, można dojść do wniosku, że mamy obecnie doczynienia z kolejną fazą budowania „królestwa ilości". Tradycjonalistów integralnych- a Guenon był przecież jednym z nich - konkluzja ta skłaniado głębokiego pesymizmu. Ich wizja homo sapiens, jako istoty kierującejsię w swych wyborach oceną jakościową, jest od dłuższego czasu nieaktualna.Nowoczesność poprzez emancypację nauki od religii miała wyzwolićludzkość z wszelkich zabobonów. Ku jej szczęściu. Tymczasemczłowiek ponowoczesny na każdymkroku dowodzi, jak bardzo jestprzesądny i jak bardzo potrzebujerozmaitych wyroczni,które mają mu pomagaćw podejmowaniu ważnychdecyzji. Wyrocznie te to nie tylko stosującerachunki matematyczne okultyzmy, takie jakastrologia czy numerologia. To również naukiścisłe, spośród których na czoło wysuwa się statystyka.Wszystkie one wykorzystywane są jako środki do realizacjipokusy towarzyszącej rodzajowi ludzkiego od samego Początku.Do realizacji planu bezwzględnego zapanowania nadświatem, nad prawami, które nim rządzą.2Genialny matematyk Max Cohenjest bliski spełnienia tych marzeń.Mimo ostrzeżeń swojego nauczycielaSola Robesona, brnie w szaleńczych badaniach.Nie interesuje go nic poza możliwościąodkrycia, składającej się z 216 cyfr, tajemnej liczby.Według Maxa jest ona uniwersalnym kodemrzeczywistości materialnej i duchowej. Wiadomośćo efektach pracy matematyka sprawia, że zaczynająsię nim interesować tak różne środowiska, jak z jednejZIMA-2000 405


strony, pewien odłam żydów-kabalistów, a z drugiej - grupa spekulantów giełdowych.W obu przypadkach chodzi o to samo. Rozszyfrowanie kodu ma byćkluczem do stanu, którego pragnie każdy człowiek. Do szczęścia. Czy tymszczęściem będzie przyspieszone nadejście mesjasza, czy też możliwość przewidywaniaoperacji na giełdzie, to już nie ma większego znaczenia.3Nowożytny triumf ilości nad jakością jest obecnie widoczny szczególniew polityce. Kiedy jakichś kandydat na prezydenta łże i na dodatekszarga świętości, jako argument w jego obronie wyciąga się,mierzone w liczbach, „poparcie społeczne" dla niego. Kiedy na skutek jakiśprocesów ekonomicznych - które przebiegają nierzadko w sprzecznościz obowiązującym w danym kraju ustawodawstwem, a także z podstawowyminormami moralnymi - zostaje pokrzywdzona jakaś osoba bądź grupaobywateli, jako dowód na to, że nic złego się nie dzieje, pokazuje się wykresy,mierzonego w liczbach, „wzrostu gospodarczego". Masy te haczyki potykają.Łatwość z jaką to czynią wynika także z coraz doskonalszych środkówmedialnych, które niesie rozwój informatyki. Można tworzyć wirtualną rzeczywistość(w przyszłości być może w takim stopniu, jak ma to miejscew filmie Matńx), która zaspokaja pragnienia, ulokowane w najniższych warstwachludzkiej psychiki. Przede wszystkim potrzebę przyjemności. Boprzyjemnie jest nie myśleć i konsumować miłe dla oka obrazki. Refleksjanad tym, czy coś jest dobre, zgodne z prawdą, wydaje się zbędna. Prościejjest obliczyć, czy to coś się optaca, czy nie.


4Max Cohen od dzieciństwa lekceważył ograniczenia, jakie niesie życie.Kiedy w wieku sześciu lat, mimo ostrzeżeń matki, przyglądałsię słońcu, zaniewidział. Potem wzrok jednak wrócił. PoprzednicyMaxa mieli mniej szczęścia. Pierwszym Ludziom, Prometeuszowi, a przedewszystkim Ikarowi nie udało się uniknąć bolesnej kary za pychę i zuchwałość.Teraz, oddając się swojej obłąkańczej pasji, Max zapada na tajemnicząchorobę. Rozwija się ona wraz z jego postępami w odkrywaniu kodu. Chybanie jest to zwykła choroba, lecz znak z Góry: zostało naruszone tabu. PostawaMaxa świadczy o tym, iż oddanie „królestwu ilości" wyklucza, takbardzo zalecaną na drodze do zbawienia, pokorę.5W dalszej i bliższej przeszłości bywało już tak, że liczba decydowałao losach ludzi. Najbardziej znany przypadek wydarzył się okołodwóch tysięcy lat temu w Jerozolimie. Przytłaczającą większościągłosów skazano na śmierć Człowieka, którego życie i nauczanie pozostająnajbardziej wyrazistym znakiem sprzeciwu wobec „królestwa ilości".FILIP MEMCHESreż. Darren Aronofsky.Film prod. USA 1998ZIMA-2000 407


Kobiet nic nie zraża, a obecność funkcjonariuszydziała niezmiennie stymulująco na ich libido. Nicnie jest w stanie powstrzymać kobiety przed intymnymkontaktem z oficerem bezpieczeństwa. Jego dyskretnemuurokowi nie oprze się nawet towarzyszkaradziecka, nic zatem dziwnego, że we wspomnieniachBronisławskiego są momenty, których tak brakowałomłodzieży wertującej komiksy z kapitanem Żbikiem.MiędzykapitanemŻbikiema FranzemMauerem,czyliostatnia saga milicyjnaGWIDONSERDELASWszystko co wyda się Wam w tej książcenajbardziej nieprawdopodobne- zdarzyło się naprawdę.408FRONDA 21/<strong>22</strong>


Tak jak uwielbianym przez widzów bohaterem kina PRL był opozycjonista, takherosem kina III RP jest ubek. Fascynacja niepokojami wychowanków WyższejSzkoły MSW w Legionowie rozpoczęła się wraz z narodzinami Franza Mauera.Franz i jego koledzy zawładnęli wyobraźnią widzów. Czołowi polscy aktorzywcielili się w role oficerów Służby Bezpieczeństwa, kapitanów MSW, pracownikówUOP milicjantów, ochroniarzy, zomowców etc. Ci, którzy w PRL byli szujamii mendami, w III RP przedzierzgnęli się w fascynujących, skomplikowanychbohaterów. Pasikowski osiągnął to, co nie udało się twórcom 07 zgłoś się.Nie tylko zakorzenił kult ubeka jako twardego gościa, z którego sprawą widz sięutożsamił, ale również rozpoczął nurt kina postmilicyjnego.Okazało się, że wszyscy polscy twardziele mają milicyjne korzenie, videkomisarz Halski z Ekstradycji. Kolesie z opozycji, chłopcy z WiN i NSZ sąprzy nich po prostu leszczami, których starzy towarzysze uczą życia. Milicjauczyła nie tylko profesjonalizmu. Służba w MO, funkcjonowanie w ramachtotalitarnego aparatu przemocy uczyniły ich wrażliwymi na subtelności ludzkiejnatury. Wiedzę o niej czerpano nie tylko studiując „teczki", ale takżeprzez głęboką wewnętrzną introspekcję.Niestety, niewiele mamy źródeł, które opowiadają o tym jak hartowałysię zastępy ubeckich Hamletów. Dwa najciekawsze źródła: serial 07 zgłoś sięoraz milicyjna odyseja komiksowa Kapitan Żbik, mimo wszystkich swoich zalet,pozostałą źródłami tendencyjnymi. Kto to widział, żeby stróże socjalistycznegoporządku nie pili litrami wódki czystej, nie rzucali „kurwami", nieuwodzili kobiet. Jeżeli odrzucimy hipotezę, że Franz Mauer był wzorowymfunkcjonariuszem, a zdemoralizowała go dopiero demokracja, musimy poszukaćbardziej wiarygodnych źródeł milicyjnego etosu.Bezcennym skarbem są wspomnienia pisarza i jednocześnie pułkownikaMSW, Jerzego Bronisławskiego, pt. ...i kontrwywiad. Mimo, że Bronisławskiobok walki z CIA para się również literaturą, a nawet jest członkiemZwiązku Literatów Polskich, jego twórczość pozostaje nieco toporna. Stylistyka...i kontrwywiad nie przypomina wartkich narracji Ludluma. Mamy tudo czynienia ze świeżością poetyki milicyjnego raportu, przetykaną historiozoficznąrefleksją a la Zygmunt Broniarek i okraszoną ostrymi jak szczeknięciadialogami. To wszystko składa się na ostatnią sagę milicyjną PRL.Bronisławski odsłania kulisy bezpieki, nie boi się ukazać skomplikowanejosobowości pracowników PRL-owskiego wywiadu. Odkrywa tę część życia,ZIMA-2000 409


którą twórcy Kapitana Żbika starannie przed nami ukryli. Jak wiemy z filmównurtu postmilicyjnego, byłego oficera bezpieki po '89 roku charakteryzowałamocna głowa, mocne słowa oraz twardy stosunek do kobiet. Okazuje się,że te trzy cechy funkcjonariusze nabyli jeszcze w ciężkich czasach PRL.Wódka jako pierwsza pojawia się na kartach wspomnień. Kiedy nasz bohaterjako debiutant UB w latach 40-tych gonił faszystowskich szpiegów na Mazurach,to „jedyną rozrywką po pracy było pijaństwo, ryki w alkoholowymupojeniu i przekleństwa z dna piekieł. A kiedy uczestnicy libacji byli już «blau»,kończyło się strzelaniną do żarówek pod sufitem." Nic dziwnego, że mając takiewzory bohaterowie Psów konsumowali pół litra na godzinę. Nie przeszkadzato oczywiście młodemu Jurkowi w spełnianiu ojcowskiej woli, czyli tropieniufaszystowskich agentów spod znaku CIA. Oddajmy jednak glos autorowi -oto jak ojciec przeznacza syna na ubeka: „Odlatuję już,synku - wyszeptał. - Ciężko, gdy człowiek maza sobą tylko pięćdziesiątkę i musi odchodzić.Przyrzeknij tylko jedno... - patrzyłmi w oczy jakby się chciał upewnić. -Słucham tato. - Ze zrobisz wszystko,aby zemścić się na tych, którzyodebrali mi zdrowie i życie. - Alew jaki sposób? - w mojej głowie powstałzupełny mętlik. - Będziesz ścigałdo upadłego faszystów i tych spodtrupiej czaszki. - Przyrzekam!" Jest w tejscenie coś nieuchwytnego i łapiącego z serce.Widać, że wychowani pod okiem oficerówNKWD funkcjonariusze ulepieni byli z lepszej glinyniż absolwenci akademii MSW, tacy jak Halski czy Żbik. Żaden innymilicyjny heros nie został namaszczony przez ojca.Mając pierwszy stopień milicyjnej inicjacji za sobą, Bronisławski możewkroczyć w wielki świat centrali Pałacu Mostowskich. Nie jest to łatwe, szczególniewobec rasizmu przełożonych. „Zamknąć sukinsyna gudłaja! Spojrzeliśmyna siebie z Witoldem, a wzrok zdawał się mówić to samo: Nihil novi sub sole.«Gudłaj», gdyby ktoś z nas użył tego słowa, powstałaby piramidalna afera.Wajna nikt o antysemityzm posądzić nie mógł, a miał major sporo podobnych410 FRONDA 21/<strong>22</strong>


powiedzonek na codzień. Tak oto major Wajn, syn rabina ze Lwowa, deprawowałjęzyk służbowych poleceń. Co gorsza, demoralizował młodych funkcjonariuszypolskiego pochodzenia zaszczepiając w ich sercach antysyjonizm: „Głupigoj to nieszczęście - uśmiechnął się Wajn. - Natomiast Żyd-idiota, to już katastrofa.(...) Przez brak rozwagi Mądrzaka kilku niewinnychludzi omal nie znalazło się w więzieniu."Rasistowski major MSWwyjechał w końcu do kraju nad MorzemŚródziemnym, a ubeccy herosikina III RP stali się polityczniepoprawni, odrzucającNiccałkowicie ksenofobię, któramogłaby im poważniepowstrzymać kobietynie jest w staniezaszkodzić w oczach opiniiprzed intymnympublicznej.kontaktem z oficeremAntysemityzm wyparował,ale niestety skłonnośćbezpieczeństwa.do przekleństw pozostała, i tonawet w stosunku do kobiet. „Odkiedy to jestem z kurwami na ty! -warknąłem - Mów mi pan, bo strzelęw pysk." Takiego zagajenia rozmowy z przedstawicielkąpłci pięknej nie powstydziłby się ani Franz,ani Borewicz. Rozmowa z obywatelką prostytutką toczyła się równie wartko:„Pierwszy raz w życiu piję kurewskiego konika! - Pan taki wulgarny - zganiłamnie pojednawczo - a myślałam, że się spotkamy. - Wykluczone! - wyprowadziłemją z błędu - Żadnej nie płaciłem nawet w złociszach. - Prywatnie?" Nieznaczy to jednak, że oficerowie nie byli wrażliwi na kobiece wdzięki „Zechce mipan zapiąć stanik? - zapytała niewinnie, a miała bestia cycuszki palce lizać. Zrobiłemjak kazała i stanąłem na stanowisku." Wrażliwość idzie więc w parzez służbową odpornością, popartą ostrą odpowiedzią na niedwuznaczne propozycje:Nie. Bo ja jestem jak krowa. - Krowa? - zachichotała - Tak, nie żrę trawyrosnącej przy rowie, po której wszyscy łażą. - Jej to wcale nie zraziło."No właśnie, kobiet nic nie zraża, a obecność funkcjonariuszy działa niezmienniestymulująco na ich libido. Nic nie jest w stanie powstrzymać kobietyZIMA-2000 411


przed intymnym kontaktem z oficerem bezpieczeństwa. Jego dyskretnemuurokowi nie oprze się nawet towarzyszka radziecka, nic zatem dziwnego, że wewspomnieniach Bronisławskiego są momenty, których tak brakowało młodzieżywertującej komiksy z kapitanem Żbikiem. „Objęła mnie oburącz i jak snopyzwaliliśmy się na grubą skórzaną kanapę. Ogień nie kobieta! Czułem jakpłynąc z niej gorąc spływa wzdłuż pleców, rozchodzi się po całym ciele, porażającwszystkie jego członki." Czyż nie równie płomienne było życie seksualneFranza Mauera? (Borewicz był zdecydowanie bardziej pruderyjny.)Pracowników MSW w obu przypadkach cechowała pewna biernośćw kontaktach z kobietami, ale potrafili być również uwodzicielscy. „Kiedywszedłem do środka, ona leżała na dolnej pościeli półnaga i patrzyła jak sięrozbieram. Zwolna zrzuciłem swe ciuchy i nagle przyszła mi ochota, żeby nanatarczywość odpowiedzieć bezczelnością. Kiedy byłem już tylko w strojuAdama, położyłem się obok nieznajomej. Nie protestowała!" Tak opisujepułkownik MSW w stanie spoczynku jedną ze służbowych podróży koleją.Tym razem dał z siebie wszystko, co spotkało się z uznaniem obywateli: „Słyszeliśmywszystko - zachichotał sąsiad z przedziału. - Niektórzy to mająszczęście! - szczerzył zęby - Te jęki, łomotanie!"Wóda, przekleństwa i seks stanowią nieodłączną część milicyjnego etosu,który spaja pokolenia funkcjonariuszy zagubionych w trudnej rzeczywistościformowania nowych ustrojów, najpierw w latach 40-tych, a później 90-tych.Saga Bronisławskiego śmiało odkrywa te aspekty życia MSW, przerzucającpomost między sterylnym światem kapitana Żbika a kafkowską rzeczywistościąPsów. Jej bohaterowi, choć nie doznaje, tak jak Mauer, udręk moralnychna miarę Raskolnikowa, nie jest obca złożona struktura rzeczywistości.Już na początku służby nasz młody heros za namową kolegów przyniósłsobie do pokoju poniemieckie łóżko, które stało się przedmiotem udręk moralnych.„Mnie jak drzazga uwierało to kradzione łóżko. Mama nam wpajała,że grzechem jest wyciąganie ręki po cudze." Na szczęście Bronisławskiw czasie 25 lat służby nie miał więcej rozterek moralnych, a znakomite wyczuciematerii etycznej sprawiało, że mógł pomagać obywatelom w najgorszychopałach, tak jak to miało miejsce w sprawie lubieżnego ojczyma ZenonaK.: „Był nienasycony i kazał mi robić takie obrzydlistwa, że się w głowienie mieści - szlochała. - Myślałam o samobójstwie, ale przestraszyłam sięśmierci. Przyszło mi do głowy, że zgłoszę się i powiem, że to szpiegostwo.412FRONDA 21/<strong>22</strong>


Co ze mną będzie? - Zwolnić! - przekazałem miejscowemu naczelnikowi. -Załatwić jakieś lokum, hotel robotniczy tub coś takiego i zajęcie, które pozwolisię jej utrzymać." Cóż, Franz również przygarniał wykorzystywane seksualniepanny.Sytuacja nie zawsze była tak klarowna. Czasem rzeczywistość odkrywałaprzed oficerami drugie dno. „Nawyk hołdu dla ludzkiego geniusza został miz seminarium - mówił o przeżyciach i czekającej go karierze duchownego,z której zrezygnował, gdy udostępniono mu wejście do prymasowskiego archiwum.Natknął się tam na teczki robocze agentów... kościelnych. - Pan sobiewyobraża - mówił - żony donosiły na mężów w imię wiary... - była todla mnie jeszcze jedna lekcja." Zwierzenia tajnego współpracownika przeszywajądreszczem niczym Archiwum X. Swoją drogą szkoda, że Franz i Halskinie zwalczali również czarnej mafii, która nieustannie sięga po władzę, by zastąpićdemokrację teokracją.Ostatecznie, ze wszystkich prób Bronisławski wychodzi zwycięsko, taksamo jak Żbik, Borewicz, Mauer i Skalski. Po latach trudów w służbie ojczyźnieludowej wspomina: „Znajomi i przyjaciele, w tym także moi dawni tajniwspółpracownicy, z którymi się często spotykam, zapytują niejednokrotnie,czy nie żal mi straconych lat. - Nie, niczego nie żałuję - odpowiadam - i gdybymi przyszło powtórzyć wszystko od początku, zrobiłbym to bez wahania."GWIDON SERDELASJerzy Bronisfawski. ...ikontrwywiad,[nakładem własnym autora]. Warszawa 1997ZIMA-2000 413


DWA PATRIOTYZMYANDRZEJ GOŁOTAVS.DARIUSZMICHALCZEWSKIW Polsce po komunizmiedwie postawy wobecpatriotyzmy. Niektórzyi Polsce Michnika, aleosobistości polskiego życiaosoby najlepiej prezentupatriotyzmu- Andrzejczewski.Obaj uprawiają tencami - a nawet tę samąObaj prowadzą podobnygrantami. Obaj są przedpokoleniaPolaków. Obajzamożni i obaj odnieśliobywatelstwo polskie,że są do siebie bardzo po-Jednak jest coś, co sprasportsmenamizieje prze-Coś, co sprawia, że nieróżnią.Coś, co sprawia,ręki. Tym czymś jest sto-414funkcjonują obok siebieojczyzny i narodu, dwamówią o Polsce Rydzykawydaje się, że spośródpublicznego dwie inneją dwa odmienne rodzajeGołota i Dariusz Michalsamzawód - są sportowdyscyplinęsportu - boks.tryb życia. Obaj są emistawicielamitego samegoznają języki obce. Obaj sąsukces. Obaj posiadająWydawać by się mogło,dobni, wręcz tacy sami.wia, że między naszymipaść nie do przebycia,skończenie się od siebieże nie mogą podać sobiesunek do ojczyzny.FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


Patriotyzm AtlantyckiPatriotyzmAndrzeja GołotyPatriotyzm EuropejskiPatriotyzmDariusza Michalczewskiego1. Fakt: Andrzej Gołota wychodzi naring przy akompaniamencie MazurkaDąbrowskiego. Na jego szlafrokuwidnieje wielki Biały Orzełna czerwonym tle. Jego spodenkimają barwę biało-czerwona.Wniosek: Andrzej Gołota jest dumnyze swojej polskości, tak jak HelenaModrzejewska.1. Fakt: Dariusz Michalczewski wychodzina ring przy akompaniamenciehymnu niemieckiego.Na jego szlafroku widniej wielkiCzarny Orzeł na żółtym tle.Jego spodenki mają barwę czarno-żółtą.Wniosek: Dariusz Michalczewskiukrywa swoją polskość, tak jakMaria Skłodowska-Curie.2. Fakt: Andrzej Gołota walczy w barwachRzeczypospolitej Polski.Wniosek: Podobnie jak Emanuel Olisadebereprezentuje Polskę.2. Fakt: Dariusz Michalczewski walczyw barwach Republiki FederalnejNiemiec.Wniosek: Dariusz Michalczewskireprezentuje Niemcy, tak samojak Władysław Kozakiewicz.3. Fakt: Andrzej Gołota twierdzi, żejest Polakiem.Wniosek: Andrzej Gołota, podobniejak Jan Łopuszański, jest Polakiem.ZIMA'20003. Fakt: Dariusz Michalczewski nietwierdzi, że jest Niemcem. Toznaczy: jest i nie jest. W Niemczech,jak sam mówi, walczy dlaNiemców i jest Niemcem, natomiastw Polsce staje się na powrótPolakiem. Zresztą walcząc dlaNiemców, walczy także dla Polaków.Nie wiadomo, czy walczącwe Francji Michalczewski walczy415


dla Francuzów, czy też dla Niemców,Polaków i Francuzów razem,ale jest to wielce prawdopodobne.Wniosek: Dariusz Michalczewski,podobnie jak prof. Bronisław Geremek,jest Europejczykiem.4. Fakt: Andrzej Gołota walczy w najcięższejkategorii wagowej, w swojejpracy styka się z największymipotęgami świata boksu. Nie unikawyjścia na ring nawet gdy szansena zwycięstwo są nikłe.Wniosek: Andrzej Gołota reprezentujeromantyczną tradycję polskichpowstań narodowych. Jeżeli weźmiemypod uwagę akt rozpaczyw obliczu klęski, możemy porównaćdrogę Gołoty z wojskową karierąks. Józefa Poniatowskiego.4. Fakt: Dariusz Michalczewskiwalczy w określonej kategoriiwagowej.Wniosek: Dariusz Michalczewskiprezentuje tradycje pozytywizmupolskiego i pracy organicznej,a więc ideę ograniczonego rozwojuprzystosowanego do bieżącychwarunków. Tym samym jegopostawa jest bliska postawiesubiekta Rzeckiego i margrabiegoWielopolskiego.5. Fakt: Andrzej Gołota nie wstydzisię swojej polskości, choć utrudniamu to karierę zawodową (w USAPolacy są powszechnie uważani zaidiotów i antysemitów).Wniosek: Przywiązanie Andrzeja Gołotydo ojczyzny jest ważniejszeniż liberalno-kapitalistyczny rachunekzysków i strat. W tympunkcie należy utożsamić postawęGołoty z postawą Wokulskiego.5. Fakt: Dariusz Michalczewski niepodkreśla swojej polskości, niez miłości do Niemiec, i postawataka zapewnia mu zyski.Wniosek: Dariusz Michalczewskimyśli liberalno-kapitalistycznymikategoriami maksymalizacjizysków, dlatego można go porównaćdo Janusza Lewandowskiegoi Leszka Balcerowicza.6. Fakt: Andrzej Gołota daje się ponieśćemocjom w czasie pracy, jest6. Fakt: Dariusz Michalczewski niedaje się ponieść emocjom w życiu416FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


nieobliczalny, co zniszczyło jegokarierę.Wniosek: Wytłumaczenie tej cechyGołoty jest możliwe tylko poprzezpryzmat losów bohatera noweli pt.Latarnik.zawodowym, jego każdy ruch jestzaplanowany, dlatego pokonałwszystkich przeciwników pozajednym, który unika konfrontacji.Wniosek: Powyższe cechy pozwalająna zestawienie Michalczewskiegoz Leszkiem Millerem.7. Fakt: Andrzej Gołota w swojejpracy korzysta z komputera przenośnegoi otacza się polskimi doradcami.Wniosek: Mimo przywiązania dowartości narodowych, Gołota korzystaz osiągnięć techniki i promujemodernizację. Widać tuwyraźną paralelę z internetowąi satelitarną ekspansją o. TadeuszaRydzyka.7. Fakt: Dariusz Michalczewski otaczasię zachodnimi doradcamii tylko za ich pośrednictwem sięgapo zdobycze nowoczesnejtechniki.Wniosek: Dariusz Michalczewskinie wierzy w możliwość modernizacjitechnicznej dokonanejpolskimi siłami, podobnie jakMariusz Walter.8. Fakt: Mariola i Andrzej Gołota sąmałżeństwem od wielu lat.Wniosek: Andrzej Gołota, podobniejak Jan Maria Jackowski, jest zwolennikiemzwiązku monogamicznego,zgodnie ze standardami PrawaRzymskiego.8. Fakt: Żona Dariusza Michalczewskiegowniosła pozew rozwodowy,gdy okazało się, że jej małżonekma liczne przyjaciółki.Wniosek: Dariusz Michalczewskiwyzwolił się z ograniczeń, któreniesie tzw. rodzina tradycyjna, cojest zasadniczo zgodne z postulatamipublicystyki Kingi Dunin.9. Fakt: Andrzej Gołota walczyw przeciwnikami reprezentującymitradycje cywilizacji afroamerykańskiej.Dlatego zwany jest„ostatnią nadzieją białych".ZIMA.20009. Fakt: Dariusz Michalczewski walczyz przeciwnikami pochodzącymiróżnych cywilizacji i narodów.Angażuje się w bratobójcze walkiz innymi Europejczykami.417


Wniosek: Gołota prezentuje, bliskiestrategii Jana III Sobieskiego, tradycje„przedmurza chrześcijaństwa"i wizję Polaków jako obrońcówcywilizacji atlantyckiej.Wniosek: Michalczewski prezentujetradycje zbrojne płk. AleksandraLisowskiego i gen. Karola Świerczewskiego.10. Fakt: Andrzej Gołota wyemigrowałdo USA.Wniosek: Gołota widzi miejsce Polskiu boku Stanów Zjednoczonych jakostrategicznego partnera w politycei wzoru do naśladowania. Jestto stanowisko tożsame z poglądamiTadeusza Kościuszki.10. Fakt: Dariusz Michalczewskiwyemigrował do RFN.Wniosek: Michalczewski widzi strategicznemiejsce Polski u bokuNiemiec, a więc pośrednio UniiEuropejskiej. Ta strategia pokrywasię z poglądami WładysławaBartoszewskiego.11. Fakt: Andrzej Gołota w zagadkowychokolicznościach przegrał najważniejszewalki swojego życia.Wniosek: Los Andrzeja Gołoty przypominatragiczną historię Polakóww II polowie XX stulecia, bezradnychwobec knowań potęg tegoświata. Dlatego zdumiewającą porażkęw Detroit należy zestawićz tajemniczą katastrofą gen. Sikorskiegonad Gibraltarem.11. Fakt: Dariusz Michalczewskiwygrał wszystkie walki, co zapewniłomu zdobycie tytułu mistrzaświata.Wniosek: Całkowite, aż do wyparciasię polskości, podporządkowaniesię potęgom tego świata,jest źródłem sukcesów. DariuszMichalczewski zrozumiał to podobniejak uczestnicy KonfederacjiTargowickiej.12. Fakt: Andrzej Gołota był symbolemsprawy polskiej w kraju i zagranicą, by ostatecznie ponieśćdruzgocącą porażkę i zostać poniżonymw oczach rodaków.Wniosek: Tylko jeden człowiek w historiiPolski, przeszedł taką samądrogę - Lech Wałęsa.41812. Fakt: Dariusz Michalczewski niebył, nie jest i nie będzie symbolemczegokolwiek, ani w Polsce,ani Europie.Wniosek: Symboliczne niedomogiDariusza Michalczewskiego, podobniejak Aleksandra Kwaśniewskiego,stają się zrozumiałew świetle esejów Cezarego Michalskiegopt. Powrót człowiekabez właściwości.


Jak widać na powyższych przykładach, Andrzej Gołota i Dariusz Michalczewskisą spadkobiercami odmiennych tradycji patriotycznych, tradycji przeciwstawnych,prezentujących nie jeden, ale jakby dwa różne narody. Dziś trwajązmagania dwóch patriotyzmów. Od nas zależy, którą Polskę wybierzemy:Polskę Gołoty czy Polskę Michalczewskiego.OPRAĆ. NBTZIMA-2000 419


W STRONĘPOSTCZŁOWIEKACo to jest biochip?Biochip - indywidualne urządzenie pozwalające na identyfikację swego nosiciela- mieści bez problemów dane takie, jak nazwisko, imię, zdjęcie, odciskilinii papilarnych, adres, zawód, informację podatkową, o kryminalnej przeszłościczy numer ubezpieczenia.Digital Angel - Cyfrowy Anioł to system, który może pomieścić 34 miliardykodów identyfikacyjnych. Dotychczas podobne urządzenia stosowanona dużą skalę w wojsku, np. podczas operacji „Pustynna Burza". 7-milimetrowychip wszczepiano pod skórę żołnierzom i kurierom rządowym wysyłanymw rejon Zatoki Perskiej.Teraz coraz więcej ludzi uważa, że biochip to doskonały sposób na odnalezienieosób zaginionych lub uprowadzonych. W 1998 r. po raz pierwszywszczepiono je 45 zamożnym Brytyjczykom: dorosłym i dzieciom, szczególniezagrożonych porwaniem.W ślad za nimi idą Amerykanie. Być może już niedługo Kongres USA zezwolina wszczepianie identyfikatorów dzieciom tuż po urodzeniu.Katarzyna Bartman, Cyfrowy nadzorca, „Życie", 11.09.2000.Kim jest Carl Sanders?Prace nad skonstruowaniem biochipa trwały w Stanach od 1968 r. Grupie naukowcówprzewodził inżynier elektronik Carl Sanders. Jego wynalazek początkowosłużył jedynie celom medycznym.420FRONDA 21/<strong>22</strong>


Rząd Stanów Zjednoczonych uznał jednak, że mikroprocesor jest urządzeniem,które mogłoby stać się użyteczne dla wojska. Na początku lat 80.FBI zleciło Sandersowi opracowanie prototypu biochipa dla celów szpiegowskich.7-milimetrowy mikrochip wszczepiano za pomocą specjalnej igły podskórę dłoni żołnierzom i kurierom rządowym wysyłanym w rejon Zatoki Perskiej.Dowództwo Pentagonu przyznało przed kamerami amerykańskiej telewizji,że urządzenie Sandersa oddało nieocenione usługi podczas zbrojnej interwencjina Bliskim Wschodzie.W sierpniu 1991 roku Sanders wychwalał zalety i możliwości swego wynalazkuw programie telewizyjnym 20/20.Katarzyna Bartman, Nowy jeszcze wspanialszy świat, „Życie", 11.09.2000.Co mówi Carl Sanders?Trzydzieści dwa lata mojego życia spędziłem w pracy w dziedzinie elektroniki,projektując mikrochipy dla potrzeb biomedycznych.(...) Byłem naczelnym inżynierem, odpowiedzialnym za pracę stu naukowców,jak również za wyniki badań. Kulminacyjnym punktem tych doświadczeńbył biochip - jako środek lokacyjno-identyfikacyjny - który wedługmnie jest znakiem bestii.I sprawia [Bestia], że wszyscy: mali i wielcy, bogacii biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawąrękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać,kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczbyjej imienia. Tu jest potrzebna mądrość. Kto ma rozum,niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka.A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.Apokalipsa św. Jana 13,16-18Biochip jest ładowany dzięki zmianom temperatury ciała, co wykluczaczęste zmiany baterii zasilającej. W latach 70. wydano ponad 1,5 miliona dolarówna badania dotyczące znalezienia miejsc na ludzkim ciele, gdzie występująnajwiększe wahania temperatury. Pierwszym miejscem jest czołow okolicach linii włosów, a drugim zewnętrzna część dłoni.Z1MA.2000421


Pracując nad mikrochipem nie mieliśmy pojęcia, że może być on użyty jakoprocesor do identyfikacji ludzi. Nasze dzieło miało służyć ludzkości.(...) W trakcie dalszych badań zauważyliśmy, że częstotliwość, na którejpracuje chip, ma duży wpływ na zachowanie się człowieka. Polecono namwówczas zbadać możliwości manipulacji ludzkimi zachowaniami przy pomocybiochipu... Okazało się, że jest to możliwe. Wykazano np., że przy pomocybiochipu można powodować wzrost stężenia adrenaliny we krwi. Tegorodzaju mikrochip nazwaliśmy Rambo.W biochipie znajduje się 250 tysięcy komponentów, włączając maleńkąbaterię litową. Byłem przeciwny użyciu litu jako źródła zasilania baterii, leczw tym czasie NASA używała litu do wielu rzeczy. Rozmawiałem z LekarzemBostońskiego Centrum Medycznego na temat wpływu skoncentrowanego lituna ludzkie ciało. Według niego w przypadku uszkodzenia chipu, możedojść do ciężkich owrzodzeń.Potem posłyszałem donośny głos ze świątyni, mówiącydo siedmiu aniołów: „Idźcie, a wylejcie siedemczasz gniewu Boga na ziemię!" I poszedł pierwszy,i wylał swą czaszę na ziemię. A wrzód złośliwy, bolesny,wystąpił na ludziach, co mają znamię Bestii, i natych, co wielbią jej obraz.Apokalipsa św. Jana 16,1-2Wycofałem się z prac nad tym projektem, wiele razy jednak byłem konsultantem.Brałem również udział w wielu konferencjach jako ekspert w dziedzinieprogramowania mikrochipów. Na jednej z takich konferencji omawiana byłasprawa kontroli i identyfikacji ludzi. W tego rodzaju konferencjach uczestniczylim.in. Henry Kissinger i pracownicy CIA...W miarę postępu prac nad rozwojem biochipu najważniejszym punktembadań stało się jego zastosowanie do identyfikacji ludzi. Skupiono się nadproblemem załadowania w biochipie danych takich jak: nazwisko, wizerunekosoby (zdjęcie twarzy), numer ubezpieczeniowy (SIN), odciski palców,fizyczny opis osoby, historia rodziny, adres, zawód, informacje o rozliczeniachpodatkowych i kryminalna przeszłość.4<strong>22</strong>FRONDA 21/<strong>22</strong>


Chciałbym również podkreślić, że brałem udział w siedemnastu konferencjachtzw. One World (Jeden Świat), w Brukseli i Luksemburgu, gdzie dyskutowanoo tym, j a k zjednoczyć razem finanse świata.W chwili obecnej do Kongresu USA został skierowany projekt ustawymówiący o możliwości wszczepienia biochipu w ciało niemowlęcia bezpośredniopo urodzeniu w celu identyfikacji. Prezydent USA Bill Clinton napodstawie Emigration Control Act z 1986 r. (ustęp 100) może wprowadzićwedług własnego uznania różne typy i sposoby identyfikacji ludzi - może tobyć niewidzialny tatuaż albo elektroniczny nadajnik pod skórą.„Nexus Magazine" 1994, nr 6/7Człowiek-antenaNiska częstotliwość, na jakiej działa biosensor, powoduje, że człowiek stajesię sam anteną. Poprzez zwiększenie lub zmniejszenie częstotliwości falmożna podnosić lub obniżać poziom adrenaliny w organizmie, manipulującsamopoczuciem człowieka. Można go uspokoić lub rozdrażnić.Jerzy Piotrowski, naukowiec z Politechniki Warszawskiej, „Życie",11.09.2000.Zatrzymać serduszko?Cyfrowy Anioł będzie mógł być wzbogacony o modułkontrolujący podstawowe funkcje życiowe użytkownika.Artur Włodarski, Aniot czy demon,„Gazeta Wyborcza", 18.02.2000.Wewnętrzny szokWykazano, że przy pomocy biochipu można powodowaćwzrost stężenia adrenaliny we krwi. Możnateż wysyłać lub odbierać sygnały z pojedynczej komórkinerwowej. Umożliwi to w zupełnie nowy sposób kontrolę nad organizmem.Może on zostać użyty do wywołania wewnętrznego szoku, zmiany zachowania,pobudzenia lub wielu innych zastosowań, jednych dobrych,jednych wątpliwych, drugich złych.Carl Sanders, Are you ready for the New World Order? (1999)ZIMA-2000423


Triumfalny pochód biochipaW Tuscon, w stanie Arizona, „chipowane" będą wkrótce dzieci w wiekuszkolnym. Program nosi nazwę Kid Scan i ma służyć szybkiej identyfikacjii możliwości zlokalizowania (z dokładnością do 3 metrów) porwanego, zaginionegolub przebywającego na ucieczce z domu dziecka.W Stanach Zjednoczonych coraz głośniej mówi się o wprowadzeniu powszechnegoobowiązku noszenia właśnie takiego rodzaju dowodu tożsamości.Entuzjaści postępu technologicznego cieszą się, że już niedługo będzie możnadokonywać za pomocą elektronicznego chipa transferu pieniędzy.Katarzyna Bartman, Nowy jeszcze wspanialszy świat, „Życie". 11.09.2000.Ręka i czołoPrawie wszystkie artykuły, jakie kupujemy w sklepach lub supermarketach, sąoznakowane cyframi i wiązkami linii białych i czarnych. Te linie stanowiąznak, który identyfikuje wyrób nim oznaczony. Ten właśnie system nazwano„Międzynarodową Kodyfikacją Produkcji". (...) na rynku znajdują się już produktyz międzynarodowym oznakowaniem bardziej kompletnym. Mianowicieu dołu normalnego oznakowania zamieszczone są dodatkowe linie z dwiemaliterami: „F" i „H". Litera „F" oznacza „Forehead", to znaczy czoło, litera „H"oznacza „Hand", to znaczy ręka.Z opracowania Centrum Badań Historycznych AD UNUM Computer e Codici,„ChiesaViva" 1989, nr 201-202zawsze znajduje się ta liczba..."- W Apokalipsie św. Jana jest mowa o liczbie 666. Wiele spraw związanych z tą liczbąbudzi w świecie prawosławnym trwogę. W jakim stopniu można łączyć z tą liczbątechnologie komputerowe i czy takie powiązania nie determinują samego charakterutechnologii komputerowego przemysłu i programowania? Czy obecność tych cyfr w kodachkreskowych jest przypadkowa?- Z technologicznego punktu widzenia i w ogóle z punktu widzenia matematycznejpodstawy techniki komputerowej, z której się ona wywodzi, wykorzystanietej liczby w żadnym wypadku nie jest konieczne. Tymczasem jejobecność we wszystkich komputerowych systemach obliczeniowych (szczególnie,jeśli rozpatrujemy tu system kodowania rozmaitych towarów, tzw.kody kreskowe) stała się faktem dokonanym. Zwykły użytkownik tego nie424FRONDA 21/<strong>22</strong>


zauważa. Powiem wprost: w jakimkolwiek kodzie kreskowym, który znajdujesię na opakowaniu młotka czy jakiegokolwiek innego towaru, zawsze znajdujesię ta liczba. Jeżeli przyjrzymy się jakiemuś kodowi kreskowemu, jestona obecna w postaci trzech linijek, które ograniczają sam kod. Widoczniezostało to zrobione zupełnie świadomie przez kogoś, kto ten system kodowaniastworzył. Lecz zasadniczo, technologicznie rzecz ujmując, wcale takbyć nie musi. To jeden z najbardziej prostych i jaskrawych przykładówumyślnego wdrożenia apokaliptycznej liczby, znaku Antychrysta.Anton Panfiłow. specjalista w zakresie rozwoju technologii informatycznych,w wywiadzie dla gazety „Radoneż" 1998, nr 18Wolność! Po co wam wolność? Macie przecież mikrochipy...Urządzenie projektu Applied Digital Solution to dwa w jednym: zawiera odbiornikGPS i nadajnik. Źródłem energii mają być skurcze mięśni i ciepło ludzkiegociała. Nie darmo twórcy określają je mianem Digital Angel: ów elektronicznyanioł stróż w każdej chwili będzie mógł wskazać nasze położenie.- To straszne - stwierdziła Emily Whitfeld ze Związku Obrony PrawObywatelskich. - Jeśli coś takiego powstanie, będzie to zamach na wolnośćjednostki, na prawo do intymności. Wielu osobom będzie montowane niedlatego, że tego zechcą, ale z nakazu. (...)- „Może" nie znaczy „będzie" - odpowiada Richard Sulivan, szef zarząduApplied Digital Solution. - A gdyby nawet? Wiele osób chętnie zrzeknie się takrozumianego prawa do intymności w zamian za gwarancję bezpieczeństwa.Artur Włodarski, Aniot czy demon, „Gazeta Wyborcza". 18.02.2000.„...zniknąć z ekranu monitora"Ludzie zaakceptują rozwijające się systemy komunikacyjne, czyniące życie łatwiejszymi wygodniejszym, ale jednocześnie będzie to znaczyło, że nie będziejuż na Ziemi miejsca, aby się ukryć. Posiadając wszczepiony elektronicznyidentyfikator, będzie można operować kontem bankowym na całymświecie bez lęku o utratę karty kredytowej. A takie rzeczy są dla ludzi atrakcyjne.Jednakże utrata prywatności będzie dużym problemem. Każdy będziechciał od czasu do czasu zniknąć z ekranu monitora.Bernard Beck, wykładowca socjologii na Northwest University.cyt.za: J. Van, Chip underthe skin, „Chicago Tribune", 7.05.1996.ZIMA-2000 425


Zmienić ludzką naturęOkres od rewolucji francuskiej aż do końca zimnej wojny byl epoką powstawaniarozmaitych doktryn, które stwarzały nadzieję na przezwyciężenieograniczeń nakładanych przez ludzką naturę; nadzieję na stworzenie istotyludzkiej nowego typu, pozbawionej dawnych braków i ograniczeń. Upadektych eksperymentów, który nastąpił z końcem XX wieku, unaocznił ograniczeniainżynierii społecznej (...).Niewykluczone, że narzędzia XX-wiecznej inżynierii społecznej - począwszyod psychoanalizy i wychowania (socjalizacji) dzieci, a na agitacji,propagandzie i obozach pracy skończywszy - były po prostu zbyt prymitywne,żeby zmienić owo naturalne podglebie ludzkiego postępowania. Rewolucjaw biotechnologii i naukach biologicznych ma charakter otwarty - możenam dać narzędzia pozwalające osiągnąć to, czego nie udało się urzeczywistnićinżynierom społecznym w przeszłości, czyli zmienić naturę ludzką.Francis Fukuyama w rozmowiez Nathanem Gardelsem Początek nowej historii,„Gazeta Wyborcza", 20-21.05.2000.Nowa cyberiadaOstatnio dokonano kilku przełomowych rozwiązań dotyczących problemówbiokompatybilności interfejsów pomiędzy materiałami nieorganicznymi (jakkrzem, metale lub tworzywa) a komórkami neuronowymi. Precyzyjny procesfotorentgenowski tworzy „kable", które przyłączają się do docelowych biomolekuł(peptydy, enzymy itd.). Pomysł polega na skłonieniu określonych komóreknerwowych do wtopienia się w sieć...Gdy się już tego dokona, będzie można włączyć komórki nerwowe do miniaturowychprocesorów i komputerów, aby monitorować i kontrolować gru-FRONDA 21/<strong>22</strong>


py neuronów i określone funkcje mózgu lub nawet poprawiać ogólne zdolności,takie jak myślenie i pamięć. Jeśli będziesz chciał, będziesz mógł zmienićpercepcję zmysłową, nastrój, nawet stan umysłu.Charles Ostman. specjalista w dziedzinie nanotechnologii,w wywiadzie dla „Mondo 2000" 1994, nr 12Protezy mózguDuńscy naukowcy poszukują ochotników, którzy zgodzą się na wszczepieniedo mózgu biosensorów. Urządzenie zsynchronizowane z ludzkim DNA będziew stanie zastąpić chore lub nieczynne części mózgu. (...) Ich zdaniemchip wyeliminuje podział na ludzi inteligentnych i nie. Więcej. Kod DNAw czujniku, czyli spis wszystkich informacji o konkretnym człowieku, będziemógł zastąpić nawet komórki nerwowe przewodzące sygnały w organizmie.Katarzyna Batman, Ludzkie protezy mózgu, „Życie", 20.11.2000.nie jest to aż tak wielki problem..."W lecie 1998 r. wszczepiono profesorowi Kevinowi Warwickowi z UniwersytetuReading, jednemu z wiodących ekspertów cybernetyki, silikonowy chip,który umieszczono w jego przedramieniu. Profesor w swoim eksperymenciepokazał, jak komputer może monitorować każdy jego ruch przy użyciu detektorówumieszczonych w budynku, w którym pracował. System może byćteż zaprogramowany tak, by można było użyć wszczepionego mikrochipu dowłączania i wyłączania światła, komputerów, systemu ogrzewania i klimatyzacjiprzy wchodzeniu do pokoju pracy i przy wychodzeniu. To również zostałozademonstrowane w eksperymencie prof. Warwicka. Profesor stwierdził,że z początku propozycja monitorowania pracowników przy pomocywszczepionych mikrochipów może być szokująca: „Dla biznesu jej potencjałjest oczywisty. Można będzie powiedzieć, kiedy ludzie przychodzą do pracyi kiedy opuszczają jej miejsce. W każdym czasie będzie wiadomo, gdzie przebywająi z kim. Narusza to granice tego, co społeczeństwo jest w stanie zaakceptować,ale w rezultacie nie jest to aż tak wielki problem. Wielu pracownikówjuż dziś używa kart umożliwiających ich monitoring (cyt. za: S. Bevan,Chips may dip into workplace sanity, „Windsor Star", 10.05.1999).Janusz A. Lewicki, Technologia globalizacji, „Nasz Dziennik", 7-8.10.2000.ZIMA-2000427


Dwie rewolucje i globalne rządyDokonują się obecnie równolegle dwie rewolucje: pierwsza w technologii informacji,druga biologii. Z tych dwóch pierwsza jest bardziej widoczna, aledruga okaże się prawdopodobnie bardziej fundamentalna. Te bliźniacze rewolucjepołączą się najpewniej ze sobą, co poważnie wpłynie na sposób sprawowaniaglobalnych rządów.Francis Fukuyama, Po namyśle. Ostatni człowiek z fiolki.„Res Publica Nowa" 2000, nr 6Proteza ludzkiego JAJacąues Attali uznawany jest za jednego z architektów współczesnej zjednoczonejEuropy. Od 1981 r. był głównym doradcą prezydenta Francji FrancoisaMitteranda. W 1991 r. został dyrektorem Europejskiego Banku Odbudowyi Rozwoju. Jest też członkiem Grupy Bilderbergu - wpływowej organizacjimiędzynarodowej założonej przez Józefa Retingera i promującej ideę rząduświatowego. (...)Attali jest zdania, że obecnie ludzkość wkracza w zupełnie nowy etap swoichdziejów, który charakteryzował się będzie pojawieniem się nowego typuspołeczeństwa - „społeczeństwa koczowników" - ludzi wykorzenionych. Zaprzełomową datę uważa on rok 1969, kiedy to w USA skonstruowano mikroprocesor,który umożliwił koncentrację ogromnej liczby informacji na niewielkimkawałeczku siliconu. Dało to początek rozpowszechnieniu się na świecie„przedmiotów koczowniczych", takich jak zegar kwarcowy, dyktafon, walkman,magnetowid, videokamera, automatyczna sekretarka, telefaks, telefonkomórkowy, laptop czy karta magnetyczna. (...) Wszystkie te przedmioty -zdaniem Attaliego - są symbolami społeczeństwa najbliższej przyszłości,w którym „człowiek, tak jak i przedmiot, będą znajdować się w nieustannymruchu, bez adresu czy stabilnej rodziny. Człowiek będzie nosił z sobą, w samymsobie to, w czym odzwierciedla się jego społeczna wartość".Owe „koczownicze przedmioty" - jak twierdzi Attali - „zmienią rytm życiaczłowieka i jego stosunek do kultury, nauki, rodziny, ojczyzny, świata.428FRONDA 21/<strong>22</strong>


A zwłaszcza stosunek do samego siebie". Dzięki nim człowiek oderwie sięi uniezależni od przestrzeni. Wszędzie będzie „u siebie".Ponadto dzięki tym przedmiotom możliwe będzie stworzenie globalnegosystemu kontroli, o którym była mowa wcześniej, gdyż - jak pisze Attali -„nikt nie będzie mógł więcej ukryć się przed tym, kto go poszukuje".Według Attaliego „koczownictwo" to kluczowy termin, który oddawałbędzie globalny charakter przemian, jakie nas czekają. „Każdy będzie nosićze sobą swoją własną tożsamość: koczownictwo stanie się najwyższą formąUstroju Handlowego". Wiele z „przedmiotów koczowniczych" przekształcisię niemalże w protezy ludzi, przy czym karta magnetyczna stanie się „prawdziwąprotezą indywidualności, jej pełnowartościowym ekwiwalentem,czymś w rodzaju sztucznego organu, będącego jednocześnie paszportem,książeczką czekową, telefonem i telefaksem, a także poświadczeniem tożsamości.Karta magnetyczna stanie się prawdziwą «protezą JA» człowieka,otwierającą mu dostęp do uniwersalnego Rynku" (por. Ap 13,16-17).Wiązać się to będzie z taką presją rozwoju cywilizacyjnego, że człowiekowipozostaną tylko dwa wyjścia: „albo konformizować się z tym społeczeństwemkoczowników, albo być z niego wykluczonym". Attali wyjaśnia: „rytmemprawa będzie zmienność, najwyższym źródłem pragnienia - narcyzm.Dążenie do tego, aby być normalnym, stanie się motorem społecznej adaptacji".„Narcyzm stanie się przewodnikiem dla człowieka jutrzejszego dnia".Adam Stein, New Age: Age of Money(recenzja książki Jacquesa Attaliego Linie horyzontu),„Fronda" 1997, nr 9/10Udomowić masy ludzkie na wzór zwierząt domowychBill Joy, jeden z czołowych architektów internetowej rewolucji, wyraża obawę,że szybki postęp - równocześnie w takich dziedzinach, jak robotyka, genetykai nanotechnologia - może doprowadzić do tego, iż zdobycze tych naukwymkną się spod kontroli i zdobędą władzę nad rodzajem ludzkim. (...)Zgodnie z kontrowersyjnym poglądem Joya musimy poważnie potraktowaćtezę „Unabombera" - że postęp niepostrzeżenie zniesie nas na pozycjędaleko posuniętego uzależnienia od maszyn. Według Joya „Unabomber"miał rację, bojąc się, że jedynym ratunkiem okaże się powstanie nowych„elit", które „udomowią" masy ludzkie na wzór zwierząt domowych, chcącZIMA-2000429


zapobiec niebezpieczeństwu mogącemu się zrodzić z powszechnej dostępnościtechnologii „opartych na wiedzy".Nathan Gardels w rozmowie z Francisem Fukuyamą Początek nowej historii,„Gazeta Wyborcza", 20-21.05.2000.Czego boi się współtwórca światowego przewrotu internetowego?Myślę, że nie jest przesadą stwierdzenie, iż stoimy w obliczu zmian, któreumożliwią dalsze udoskonalenie skrajnego zła, którego moc wykracza znaczniepoza potencjał zniszczenia, jaki dały państwom bronie masowej zagłady;to nowe zlo oddać może zadziwiającą i przerażającą władzę w ręce nieodpowiedzialnychi ekstremalnych indywiduów.Bill Joy, cyt.za: Krzysztof Szymborski, Czy przyszłość nas potrzebuje?,„Gazeta Wyborcza", 20-21.05.2000.Czy dopełni się dzieło porywaczy umysłów?Sądzimy, że ludzkość powoli zbliża się do stanu, w którym istnienie całej cywilizacjibędzie zależne od małej garstki (w skali ziemskiej populacji) specjalistówrozumiejących zaawansowane technologie. Z punktu widzenia zwykłegozjadacza chleba staną się oni kimś na kształt szamanów lub plemiennychczarowników. Posiądą wiedzę niedostępną dla plebsu. Tajemniczym językiembędą przekazywać ją swoim uczniom. Nie dopuszczą do udziału w tajemnicypostronnych osób. Ci zaś, którzy zdecydują się przemówić, zostaną uznani zaproroków. Tak oto dopełni się dzieło porywaczy umysłów.Bartłomiej Rajwa, doktorant w Instytucie Biologii Molekularnej UJ,Kościół „naukowego" bełkotu, „brulion" 1/1996Jeszcze dziesięć latWedług wielu ekspertów, związanych z przemysłem komputerowym i rozwojemkomputerowych technologii, istnieje możliwość masowego sterowanialudźmi. Potwierdzają oni, że możliwość wprowadzenia systemów powszechnejkontroli nad populacją ludzką nie jest odległa. Jej urzeczywistnienie przewidzianejest w praktyce na okres od roku 2010 do 2020, czyli wtedy, kiedybędzie zagwarantowany do niej ogólny dostęp.Anton Panfiłow, specjalista w zakresie rozwoju technologii informatycznych,„Radoneż" 1998,nr 18430FRONDA 21/<strong>22</strong>


Wielka SmyczProjekt L.U.C.I.D. ma na celu zebranie w jednym centralnym komputerzewszystkich możliwych danych o każdym mieszkańcu naszej planety. (...)Sieć L.U.C.I.D. rozciągnie się ponad granicami krajów i narodów. Wymaganebędzie obowiązkowe posiadanie Universal Biometric Card (uniwersalnejkarty biometrycznej) lub ewentualne wszczepienie pod skórę elektronicznegoidentyfikatora (biochip) każdemu mieszkańcowi Ziemi. Karta lub biochipo pojemności pamięci 2.000 stron jest w stanie zarejestrować wszelkie możliweinformacje, z możliwością użycia ich do wszystkich indywidualnychtransakcji finansowych.Texe Marrs, Project L.U.C.I.D., Rivercrest Publishing 1996Brussels Electronical Accounting Surveying Terminal (BEAST)W siedzibie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w Brukseli znajduje sięobecnie superkomputer, zdolny opracować 2 miliardy numerów. Celem programatorówtych numerów jest oznakowanie nimi wszystkich ludzi, należącychdo świata uprzemysłowionego. Oznacza to, że każda z tych osób maprzygotowany dla siebie własny, osobisty numer, dzięki któremu możnamieć o niej wszystkie dane. Ten superkomputer nazwano „BESTIĄ", a numery,które zawiera, mają jeden wspólny numer kierunkowy: 666. Toteż jeśliktoś - rząd, administracja, dyktator, słowem ktokolwiek by to był - zażyczysobie wiedzieć wszystko o danej osobie, wystarczy mu wybraćnumer 666, a potem jej numer osobisty.(...) „Bestia" jest wielkim komputerem, zajmującym trzy piętra w kwaterzegłównej Wspólnego Rynku. Naukowcy, którzy go wymyślili, wykonalitę pracę celem zrealizowania wielkiego planu, mianowicie by oznakowaćokreślonym numerem każdego mieszkańca Ziemi. Ta operacja ma jeden, dokładnieokreślony cel: kupno i sprzedaż.Z opracowania Centrum Badań Historycznych AD UNUM Computer e Codici,„ChiesaViva" 1989, nr 201-202Prawosławie w Rosji zabiera głosŚwięty synod rosyjskiego Kościoła prawosławnego oskarżył ministra ds. podatkowycho posługiwanie się „diabelskimi symbolami" i dążenie do kontrolowaniażycia prywatnego Rosjan. Kościół zakwestionował nowe formularzeZIMA-2000431


podatkowe, opatrzone numerem identyfikacyjnym 666, który - wedługoświadczenia synodu - jest liczbą diabła.„Rzeczpospolita", 11-12.03.2000.Orędzie Greckiego Kościoła PrawosławnegoŚwięty Synod Greckiego Kościoła Prawosławnego, zaniepokojony tym,o czym ostatnio tak dużo się pisze, mówi i czyni z powodu problemów związanychz traktatem z Schengen i z głosowaniem nad przyjęciem ustawyochronie obywateli przed zbieraniem i wykorzystywaniem danych osobowych, zbadałte problemy, kierując się słowami Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa:„Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga"(Mt <strong>22</strong>,21), i ogłasza swoim dzieciom poczynione przez siebie wnioski:1. Oddając „Cezarowi to, co należy do Cezara", Święty Synod, jak każdyrozważny chrześcijanin, przyznaje, że kwestie polityki i wewnętrznego bezpieczeństwa,celem których jest dobrobyt narodu, reguluje władza państwowa,która jest odpowiedzialna przed narodem i zobowiązana do walki o jegoswobody, prawa i pomyślność.2. Jednocześnie jednak Święty Synod, podobnie jak każdy obywatel Grecji,ma, według Konstytucji, prawo do obserwacji ścisłego przestrzeganianadanych przez Konstytucję praw jednostki i zbiorowości. W związku z tymŚwięty Synod, autentycznie wiedząc, że wszystkie pojęcia dotyczące tej kwestiisą niejasne (na przykład termin „elektroniczna obróbka informacji"), niemoże zataić wszystkich niezrozumiałych aspektów łączących się z tą sprawąi zwraca się do Rządu i w ogóle do wszystkich władz naszego kraju, żebywzięły pod uwagę, w ramach swoich kompetencji i swojej odpowiedzialności,wszelkie wyjaśnienia związane z rozpatrywanym tematem. Jednocześnieteż władze naszego kraju powinny przejawić troskę o możliwie jak najlepsząobronę jednostki przed elektroniczną „obróbką danych osobowych", poprzezzastosowanie przewidzianych w Konstytucji środków do przygotowania projektuustawy i wnieść niezbędne poprawki, by ulepszyć wysuniętą pod głosowanieustawę.3. Oprócz tego, Święty Synod pragnie zauważyć, że w związku z traktatemz Schengen i odpowiednimi ustawami znów aktualny staje się temat Antychrystai jego znamienia, o którym mówi Apokalipsa św. Jana. Ponieważ kwestiata odnosi się bezpośrednio do zagadnień chrześcijańskiej wiary i zbawie-432FRONDA 21/<strong>22</strong>


nia człowieka, Święty Synod uważa, iż ma prawo wyrazie swoją opinię co dowszystkich aspektów tej sprawy, „oddając Bogu to, co należy do Boga".Z żalem zauważamy, że cywilizacyjny postęp w zakresie zastosowaniaurządzeń elektronicznych łączy się z liczbą 666, która jest wykorzystywanajako główna liczba w odpowiedniej technologii. Na tę liczbę wyraźnie wskazujeBiblia jako na liczbę Antychrysta. W sprawie tej liczby napisano i powiedzianojuż wiele.Kościół nasz przyznaje, iż znamię Chrystusa nie jest jakimś symbolemzewnętrznym, który można narzucić przemocą bądź tyranią, lecz jest to łaskaDucha Świętego, która poprzez Święte Sakramenty Chrztu i Bierzmowaniauświęca człowieka i czyni go „synem Bożym", i dlatego sakramenty te,a zwłaszcza Sakrament Bierzmowania, noszą nazwę „znamienia Chrystusowego".„Doprawdy, światło od Ducha jest pewnym znamieniem" - mówiśw. Symeon Nowy Teolog. I ten, kto posiada znamię Chrystusa i je chroni,ten zarazem wyznaje, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, który przyszedłna świat w ciele i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem. I nie ma takiegorodzaju znamienia, narzuconego przemocą i tyranią, który mógłby pozbawićsiły znamię Chrystusowe.W ten sposób znamię Antychrysta, o którym mówi Apokalipsa, nie jest jakimśzewnętrznym symbolem, który można narzucić przemocą, wbrew życzeniui wbrew woli jednostki, lecz dobrowolnym odcięciem się od zbawiennegożycia Ducha Świętego wraz z dobrowolnym wyrzeczeniem się wiary w to, żeJezus Chrystus jest Synem Bożym i Zbawicielem świata. Na ten temat wielenapisali zarówno święci duchowni, jak i mądrzy nauczyciele-teolodzy.Liczba 666, jak wynika z Apokalipsy, to bezwzględnie liczba Antychrysta.Tak więc w konsekwencji chrześcijanin nie może być obojętny wobec tego,że liczbę tą celowo i systematycznie wprowadza się w jego życie, a jednocześniewprowadza się ją w życie całego narodu greckiego, który prawie w całościjest chrześcijański i prawosławny, niezależnie od tego, na ile żyje wiarąkażda jednostka.Oczywiście, liczba 666 sama w sobie nie ma szczególnego duchowegoznaczenia, kiedy występuje na przykład w wyliczeniu stron jakiejś grubejksiążki lub jako kolejny numer w rejestrze. Jednak fakt, że z jednej strony,nasz kraj uważa za główną wartość znamię Chrystusowe, czyli wiarę w Chrystusai w Świętą Trójcę, której czcigodnym imieniem przypieczętowana jestZIMA-2 000433


nasza Konstytucja, oraz w Krzyż Święty, który w sensie dosłownym jest naszymznakiem, z drugiej zaś strony - że my jako państwo i jako społeczeństwoprzyjmujemy taki sposób życia i takie ustawy (w dowolnej dziedzinie,a przede wszystkim w sprawach, które mają bezpośredni związek z osobowościączłowieka, jego wiarą w Chrystusa i jego sumieniem), które w praktyceprowadzą do tego, że w państwie greckim wdrażany jest system elektroniczny,którego zasadniczym elementem okazuje się liczba kodu 666 -wydaje nam się dziwny i sprzeczny w sobie. Czy nie jest to lekceważenie SłowaBożego? Czy nie wiedzie to ku prowokacji i zgorszeniu naszego prawosławnegochrześcijańskiego narodu?Przewidujemy, że wielu nie zgodzi się z nami i z naszym podejściem dotej kwestii. Na nieszczęście, będą to w zasadzie środowiska, które nie widząmożliwości, by uznać autorytet Kościoła.Dlatego właśnie Święty Synod uważa, że należy obecnie zwrócić się do Rządui do działaczy politycznych naszego kraju z następującymi wskazówkami:1) Nie przyjmować liczby 666 jako liczby kodu państwowych systemówelektronicznych w dziedzinie ochrony jednostki. Powinno stać się tradycją,że za każdym razem przy zmianie Rządu, dla potwierdzenia tej decyzji, wydawanebędą oficjalne komunikaty, na tyle na ile to możliwe, przez wszystkichdziałaczy państwowych.2) Zwrócić się do przywódców krajów Unii Europejskiej, które chociażogłosiły, że są (przynajmniej niektóre) państwami „demokratycznymi", tojednak pozostają także krajami chrześcijańskimi, z chrześcijańską kulturą,aby oficjalnie postawić kwestię zmiany liczby 666 w centralnym systemieelektronicznym Unii na jakąkolwiek inną liczbę kodu. Przy obecnym postępieelektronicznym taka zmiana jest całkowicie możliwa.3) Pod żadnym pretekstem nie dopuścić, żeby liczba 666 trafiła do nowegosystemu paszportowego w naszym kraju, i nalegać, by rubryka „wyznanie"w pozostała w paszporcie nowego typu, tak jak do tej pory.Czyż nie jest zadziwiająca gwałtowność, z jaką chce się wprowadzić noweprawo? Czyż nie usprawiedliwione jest podejrzenie, że wykorzystanieliczby 666 nie stanowi przypadku, że kryje się za nim coś wątpliwego?Z orędzia (nr 2626) Świętego Synodu Greckiego Kościoła Prawosławnegow sprawie liczby 666 i kart elektronicznych z 7 kwietnia 1997 rokuFRONDA 21/<strong>22</strong>


Odezwa Kretenskiego Kościoła PrawosławnegoUważamy za niedopuszczalne przyjęcie liczby 666 jako kodu dla nowychkart-paszportów. Biała taśma magnetyczna, która będzie przebiegać przezdolną końcówkę karty-paszportu, może zawierać zakodowaną informacjęzłożoną z dwustu tysięcy słów lub cyfr. Ta informacja może być odczytanaprzez odpowiednich funkcjonariuszy Unii Europejskiej i okazać się niczyminnym jak nową formą śledzenia człowieka.(...) Kreteński Kościół Prawosławny sprzeciwia się traktatowi z Schengen,jako niezgodnemu z nauczaniem Kościoła o wartości i wolności osobyludzkiej.Z odezwy Świętego Synodu Kretenskiego Kościoła Prawosławnegodo rządu Grecji, lato 1997Odezwa Synodu Świętej Córy AtosŚwięty Synod Świętej Góry Atos, będąc powiadomionym o oczekiwanymrozpatrzeniu w Parlamencie Grecji projektu ustawy O ochronie obywateliprzed zbieraniem i wykorzystywaniem danych osobowych, który jest następnymetapem ratyfikacji europejskiego traktatu z Schengen, uważa za swój obowiązekogłosić co następuje:1. W związku z ogromnymi możliwościami współczesnych technologiiżadna ustawa ani żadna procedura sądowa nie mogą realnie skontrolowaćzbierania, obróbki i wykorzystania niemal „niematerialnej" informacji elektronicznej.2. Omówienie projektu ustawy O ochronie obywateli przed zbieraniem i wykorzystywaniemdanych osobowych było zatwierdzone przez Europejską WspólnotęGospodarczą jako wstępny etap przed ratyfikacją przez Parlament Grecjitraktatu z Schengen, do którego przyłączył się Rząd Grecji zgodniez umową z 6 listopada 1992 roku. Poza tym umowa ta znosi kontrolę graniczną,zamiast której, w celu zwalczania przestępczości w granicach zjednoczonejEuropy, wprowadzony jest informacyjny system „Schengen". Systemten sankcjonuje utworzenie i międzygraniczne połączenie wszystkich archiwówz danymi osobowymi obywateli, którzy albo już złamali prawo, albo potencjalniemogą je przekroczyć.3. Istnieją ważkie podstawy, by twierdzić, iż w umowie tej zostały naruszonezasady demokracji; poważne zastrzeżenia wyraziły do niej także niektóreZIMA-2000435


organy ustawodawcze, takie jak Parlament Europejski i Rada Państwa KrólestwaHolandii. Ustalono precyzyjnie, że za sprawą traktatu z Schengen i jednorodnegosystemu informacyjnego w znaczący sposób łatwiejsza i prostszastaje się ingerencja w życie osobiste obywateli, a także zadaje się silny cios statusowidomniemanej niewinności każdego obywatela. Oprócz tego, strukturomwładzy daje się możliwość legalnego dostępu do danych osobowych pracownikóww celu wywierania na nich nacisku na różne sposoby. Ujawnieniedanych osobowych obywateli może sprawić, że tyrania nabierze rozmachu.4. Poza tym, dla Grecji, która nie posiada granicy lądowej z żadnym z krajówEWG, wynikająca z tej umowy korzyść jest żadna. Wręcz przeciwnie,niebezpieczeństwa wypływające z określonych punktów traktatu są oczywiste;na przykład międzygraniczne ściganie i śledzenie podejrzanych przezpaństwa-członków EWG, nawet przypadku, gdy podejrzany nie będzie stanowiłzagrożenia dla Grecji. Dodajmy, że Wielka Brytania i Irlandia z tego właśniepowodu nie podpisały traktatu.Z czysto prawosławnego punktu widzenia istnieją również poważne niepokojei obawy spowodowane możliwością gwałcenia wolności religijnejoraz obrażania chrześcijańskich uczuć, co stało się już zresztą w przypadkubezkompromisowego narzucenia naszemu krajowi systemu MiędzynarodowejKodyfikacji Produkcji (UPS) z wykorzystaniem głośnej za sprawą swojejniesławy liczby 666 z Apokalipsy. Zgodnie z pewną autorytatywną opinią,niebezpieczeństwo szybkiego pojawienia się podobnego europejskiego,a później też światowego, systemu informacyjnego w rodzaju „Schengen"nie jest bynajmniej wytworem czyjejś fantazji, podobnie zresztą jak możliwośćjego wykorzystania przez siły antychrześcijańskie w celu narzuceniaw przyszłości jednej światowej polityczno-ekonomicznej, a następnie duchowejdyktatury, tak jak opisano to w rozdziale 13 Apokalipsy św. Jana. Wręczprzeciwnie, współczesny postęp technologii informacyjnych wraz z narzuceniemMiędzynarodowego Systemu Informacyjnego powoduje, że te zatrważającewersety z Apokalipsy św. Jana stają się całkiem zrozumiałe i rodzi sięmożliwość ich realnego spełnienia.Ponieważ powyższe wiadomości i ostrzeżenia są wiarygodne, chcemy poinformowaćo naszym całkowitym i zdecydowanym sprzeciwie wobec przyjęciaprojektu tej ustawy. Kościół Prawosławny z miłości do człowieka troszczy sięo ieeo zbawienie i wolność osobista, bez którei nikt nie może w pełni uświęcić436FRONDA 21/<strong>22</strong>


się i zbawić. Właśnie dlatego Kościół zawsze stawał na czele narodowej walkio wolność. Mnisi ze Świętej Góry Atos, jako duchowa awangarda Kościoła i jakostrażnicy Świętej Tradycji prawosławnego ludu, pragną poinformowaćo swym wielkim zaniepokojeniu, którego źródłem jest oczywiste zagrożenie zestrony wprowadzanego systemu powszechnej ewidencji elektronicznej zewszelkimi przedstawionymi wyżej negatywnymi konsekwencjami dla danejnam od Boga wolności osoby ludzkiej i jej zbawienia w Chrystusie.Projekt ustawy O ochronie obywateli przed zbieraniem i wykorzystywaniem danychosobowych, niestety, tak naprawdę stanowi plan usankcjonowania elektronicznegozbierania, obróbki i wykorzystywania informacji o danych osobowych,podczas gdy tak zwana „ochrona", wprowadzona wyłącznie zewzględu na znaczenie tego terminu dla człowieka, pozostaje tylko teorią.Ewentualne zatwierdzenie tej ustawy przez Parlament stanie się ostatnimkrokiem do ratyfikacji traktatu z Schengen i, być może, ostateczną utratą tajemnicosobistych oraz szacunku dla naszej wolności.W związku z tym wzywamy wszystkie osoby odpowiedzialne, abyw świetle powyższego z uwagą rozpatrzyły tę kwestię i zwracamy się z prośbądo Rządu Grecji, żeby przynajmniej na razie odłożył przyjęcie projektuustawy przez Parlament.Odezwa Świętego Synodu Świętej Góry Atos z 24 lutego 1997 rokuw sprawie projektu ustawy 0 ochronie obywateli przed zbieraniemi wykorzystywaniem danych osobowych,Europejskiego Systemu Informacyjnego „Schengen",a także ratyfikacji i wejścia w życie w Grecji traktatu z SchengenOrędzie Ukraińskiego Kościoła PrawosławnegoŚmiercionośny duch antychrześcijański coraz aktywniej przenika naszą codziennośćza pośrednictwem nieustannego narzucania zachodnich wartości:idoli wygody, pewności siebie, przyzwolenia na wszystko i tak dalej. WedługApokalipsy św. Jana proces ten zakończy się w pewnym momencie wstąpieniemna tron Antychrysta i odłączeniem wielu wiernych od łaski Bożej z powoduprzyjęcia przez nich złowieszczego, zgubnego znamienia. Albowiem,zdaniem św. Jana Chryzostoma, tak jak przed potopem ludzkość utonęław swoich grzechach, tak u kresu dziejów ludzie najpierw napełnią się duchemAntychrysta, a następnie przyjmą jego znamię.ZIMA-2000


Obecnie wielu wiernych Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego jest zaniepokojonychzamiarem władz Ukrainy wprowadzenia w kraju powszechnejkodyfikacji, który wynika z dekretu Rady Ministrów Ukrainy O przedsięwzięciachdotyczących wprowadzenia numerów identyfikacyjnych dla osób fizycznychz 6 listopada 1997 roku.Święty Synod doszedł do wniosku, że zawiadamianie dziś o tym, iż prawosławnichrześcijanie Ukrainy są zmuszani do przyjęcia znamienia Antychrysta,byłoby przedwczesne i niesprawiedliwe.Po pierwsze, zgodnie z nauczaniem świętych Ojców, znamię Antychrystabędzie uniwersalne dla całej ludzkości. Natomiast w tej chwili, za sprawą Bożejmiłości, naród nasz wciąż nie przyłączył się do rodziny narodów zachodnichi nasze paszporty oraz numery identyfikacyjne są na razie przeznaczonejedynie do użytku wewnętrznego.Po drugie, kodyfikacja sama w sobie, pozbawiona jakiegokolwiek kontekstu,nie może być kwalifikowana jako inicjatywa antychrześcijańska. Jednakkażdy prawosławny chrześcijanin ma prawo do osobistego określenia, czymożliwe jest dla niego przyjęcie takiego kodu. W związku z tym, nie usypiającczujności wiernych, uważamy, że przyjęcie obecnych numerów identyfikacyjnychnie oznacza jeszcze sprzeniewierzenia się Chrystusowi i dlategonie oznacza przyjęcia „znamienia Antychrysta". Kościół Święty w odpowiednimczasie zabierze głos, ostrzeże i ochroni swoich wiernych przed niemożliwymdo naprawienia błędem.W ten sposób, mając świadomość, że proponowanego dziś wprowadzeniakodyfikacji na Ukrainie nie można utożsamiać z narzuceniem „znamieniaAntychrysta", Ukraiński Kościół Prawosławny nie może jednocześnie niewyrazić swojego poważnego zaniepokojenia ewentualnymi konsekwencjamitego kroku, nawet w dalszej perspektywie.Kościół wzywa władzę państwową, aby do rozstrzygnięcia tak ważnejkwestii jak wprowadzenie kodu identyfikacyjnego, przystąpiła w sposób wyważonyi przemyślany, gdyż inaczej może to doprowadzić do społecznej destabilizacjioraz utraty zaufania narodu względem władzy.Wzywamy odpowiednie organy państwowe do opracowania dla wyznawcówprawosławia na Ukrainie alternatywnego, niedyskryminacyjnego systemupłacenia podatków, ewidencji osób fizycznych i organizacji religijnych,a także prawa dla wszystkich obywateli Ukrainy do swobodnego wyboru sys-438FRONDA 21/<strong>22</strong>


temu rozliczeń podatkowych, w żadnym wypadku nie przymuszając nikogodo przyjęcia kodu identyfikacyjnego, który poza wszystkim depersonalizujeczłowieka, faktycznie pozbawiając go nazwiska i imienia na szczeblu życiapaństwowego i obywatelskiego, obniża jego godność i prowadzi do naruszaniajego praw i swobód.Szanując przekonania religijne obywateli, każdemu wierzącemu należyzawsze dać prawo do odmowy przyjęcia kodu, który będzie zawierał trzy lubwięcej „szóstek".Prosimy władzę państwową, aby nie pociągać do odpowiedzialności cywilnejlub karnej tych spośród wiernych naszego Kościoła, którzy w ogólenie zechcą przyjąć identyfikacyjnego numeru.Z orędzia Świętego Synodu Ukraińskiego Kościoła Prawosławnegodo Prezydenta. Rady Najwyższej i Rządu Ukrainy,duchowieństwa, stanu zakonnegoi wszystkich wiernych Ukraińskiego Kościoła PrawosławnegoZ porad duszpasterskich prawosławnego mnicha- Czy powszechna identyfikacja ma związek z Apokalipsą?- System bezwzględnego zastosowania numerów identyfikacyjnych nie możenie wzbudzać czujności. W związku z tym zdumiewające jest podobieństwoprzymusowej identyfikacji z proroctwem apokaliptycznym (Ap 13,16-18).Przecież i teraz ludzie, którzy nie przyjmują numeru identyfikacyjnego, pozbawienisą wszystkich środków do życia. Ta okoliczność mówi sama za siebie.- Czy oznacza to, że już przyjęcie numeru identyfikacyjnego nie jest aktem bezgrzesznym?- Jak wiadomo, grzech rozwija się na skutek grzesznych zamiarów. Jeśli zamiarpopełnienia grzechu został zaakceptowany, to grzech otrzymuje możliwośćdalszego rozwoju i jeśli rozwój ten nie zostanie zahamowany, grzechsię dokona: najpierw grzeszny zamiar, potem zgoda na grzech, oczarowaniegrzechem, a w końcu urzeczywistnienie grzechu. Jeżeli grzeszny zamiar zostajepowstrzymany, to człowiek takiego czy innego grzechu nie popełnia.Należy zauważyć, że w miarę trwania w grzechu, łaska Boża opuszcza człowieka,i coraz trudniej jest mu uwolnić się od grzesznych skłonności, a najczęściejod takiej czy innej namiętności nie może wyzwolić się w ogóle i... ginie.Tak samo w rozpatrywanym przez nas zagadnieniu widać swoistyłańcuch z najbardziej koszmarnym rezultatem: najpierw dożywotni numerZIMA-2000


identyfikacyjny, potem osobista karta z taśmą magnetyczną, następnie kartamikroprocesorowa (karta z mikroschematem) i, wreszcie, znamię Antychrysta- implantacja (wszczepienie) mikroschematu pod skórę człowieka.-A jeżeli człowiek, przyjąwszy numer, na tym zatrzyma się i nie przyjmie kolejnej rzeczy?- Kto z przekonaniem może to obiecać? Kto może oświadczyć z całkowitąpewnością, że nie odstąpi od niego łaska Boża, kiedy znając powagę zagadnienia,będąc ostrzeżonym przez Pismo Święte i proroctwa świętych OjcówKościoła, ze spokojem, śmiało przyjmie dożywotni numer identyfikacyjny?Kto może udowodnić, że w konsekwencji nie będzie on poddawany żadnemupsychologicznemu, psychotronicznemu oddziaływaniu i programowaniuśrodkami masowej informacji i że do końca życia będzie wyraźnie świadomyswoich decyzji i zachowań?Proszę zauważyć, człowiekowi po przyjęciu numeru nie pozwolą już się zatrzymać,pogonią go dalej... w otchłań. Tutaj wszystko wygląda tak jak w łańcuchugrzechu - po to, by grzechu nie popełnić, konieczne jest zahamowa-Jeśli kto wielbi Bestię i obraz jej, i bierze sobie jej znamięna czoło lub na rękę, ten również będzie pić winozapalczywości Boga przygotowane, nierozcieńczone,w kielichu Jego gniewu; i będzie katowany ogniem i siarkąwobec świętych aniołów i wobec Baranka. A dym ichkatuszy na wieki wieków się wznosi i nie mają spoczynkuwe dnie i w nocy czciciele Bestii i jej obrazu, i ten, ktobierze znamię jej imienia.Apokalipsa św. Jana 14,9b-llnie grzesznego zamiaru; po to, by nie przyjąć znamienia Antychrysta,niezbędna jest odmowa pierwszej propozycji - dożywotniego numeru identyfikacyjnego.- Czy naprawdę pierwszy krok jest aż tak ważny?- Nie należy zapominać o tym, że dokonanie dobrej lub złej rzeczy zależy odtego, w którą stronę od samego początku skierowała się wola człowieka, komui czemu oddaje on pierwszeństwo. Tak samo jest w kwestii numerówidentyfikacyjnych: człowiek, świadomie przyjmując dożywotni numer, wstępujena groźną ścieżkę - w efekcie może on bez przeszkód przyjąć znamięAntychrysta.440FRONDA 21/<strong>22</strong>


- A może do wydarzeń zapowiedzianych w Apokalipsie jest jeszcze daleko?- Na świecie wydarzenia rozwijają się gwałtownie. Procesy, które niegdyśprzebiegały przez długie lata, teraz dokonują się w ciągu niewielu dni, a nawetminut. Jeżeli wziąć pod uwagę gwałtowne zmiany w dziedzinie technologiielektronicznych, zmiany, które oszałamiają nawet autorów tych technologii,to wyżej zaprezentowany wywód nie będzie przesadą.Archimandryta Tytus Borodinw wywiadzie dla gazety „Russkij wiestnik" 1999, nr 3/4OPRAĆ. E.L.WSPÓŁPRACA EM.441


INDEKS KSIĄG ZAKAZANYCH• Carlos Castaneda, Aktywna strona nieskończoności, Dom Wydawniczy Rebis 2000• John Cornwell, Papież Hitlera. Tajemnicza historia Piusa XII, Da Capo 2000• Aleister Crowley, Księgi Bestii, Wydawnictwo Fox S.C. 2000• Eugen Drewermann, Kler. Psychogram ideału, Wydawnictwo Uraeus 2000• Eugen Drewermann, Zstępuję na barkę słońca. Medytacje o śmierci i zmartwychwstaniu,Wydawnictwo Uraeus 2000• Helena Eilstein, Szkice ateistyczne, Wydawnictwo Uczelniane BWSH 2000• Johannes Fiebag, Gwiezdne wrota. Oni są wśród nas. Istoty pozaziemskie na Ziemi i w UkładzieSłonecznym, Wydawnictwo Uraeus 2000• Manuela Gretkowska, Silikon, Wydawnictwo WAB 2000• Stanislav Grof, Przygoda odkrywania samego siebie. Wymiary świadomości. Nowe perspektywyw psychoterapii, Wydawnictwo Uraeus 2000• Krystyna Kofta, Wychowanie seksualne dla klasy wyższej, średniej i niższej,Wydawnictwo WAB 2000• Kazimierz Koźniewski, Przekorni, Iskry 2000• Aleksander Kwaśniewski, Dom wszystkich - Polska, Perspektywy Press 2000• Johannes Lehman, Tajemnica rabbiego Jezusa. Dokumenty z Oumran a religia pierwszychchrześcijan i Kościoła, Wydawnictwo Uraeus 2000• Graham Masterton, Ciało i krew, Prima Oficyna Wydawnicza 2000• Graham Masterton, Demon zimna, Wydawnictwo Albatros 2000• Graham Masterton, Drapieżcy, Prima Oficyna Wydawnicza 2000• Graham Masterton, Głód, Dom Wydawniczy Rebis 2000• Ernst Meckelburg, jesteśmy nieśmiertelni. Odpowiedź z tamtego świata, WydawnictwoUraeus 2000• Rudolf Steiner, Droga do wtajemniczenia, Dom Wydawniczy Rebis 2000• Rudolf Steiner, Filozofia Wolności, Wydawnictwo Spectrum 2000• Rudolf Steiner, Jak osiągnąć poznanie wyższych światów, Wydawnictwo Genesis 2000• Bil Tierney, Dynamika aspektów - interpretacja horoskopu, Studio Astropsychologii 2000• Andrzej Żuławski, Zaułek pokory, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl 2000442FRONDA 21/<strong>22</strong>


WYJAŚNIENIEW ostatnich numerach „Frondy" opublikowaliśmy szereg szkiców autorstwap. Roberta Nogackiego. Ten miody człowiek (ur. 1978), przedstawiający się jakolider Legionu św. Jerzego, student prawa na UAM w Poznaniu i członekwładz krajowych UPR, jest publicystą znanym m.in. z „Arcanów", „NajwyższegoCzasu!", „Nowego Państwa" i „POSTygodnika". Jego liczne publikacjew czasopismach dbających o swój wysoki poziom merytoryczny i literackiuznaliśmy za wystarczającą rekomendację autora. Jak się okazało - niesłusznie.Wkrótce, otrzymawszy liczne sygnały o rażącej nierzetelności trzech najpoważniejszychtekstów p. Roberta Nogackiego (Świat według Erichavon Danikena, „Fronda" nr 13/14, zima 1998; Carl Gustav Jung: młot na jezuitów,„Fronda" nrl7/18, zima 1999; Zygmunt Freud: ja, bezbożny Zyd, „Fronda"nr 19/20, lato 2000), przeprowadziliśmy kwerendę w warszawskich archiwachi bibliotekach. Jej wyniki były dla nas szokujące.Okazało się bowiem, że teksty p. Roberta Nogackiego zawierają nie tylkoliczne przeinaczenia i drobne pomyłki, ale pełne są zwyczajnych fałszerstw,zmyślonych cytatów i nieprawdziwych adresów bibliograficznych,umieszczanych w przypisach zapewne dla „zmylenia przeciwnika". Niestety,musimy przyznać, zwiodły one i nas. Nie wykazaliśmy się „rewolucyjną czujnością"i przeprowadzone poniewczasie śledztwo w sprawie Nogackiego możeobecnie przynieść pożytek już tylko innym periodykom.Pragniemy też przeprosić naszych Czytelników za nadużycie ich zaufania.Liczba i charakter błędów w szkicach p. Roberta Nogackiego wyklucza możliwośćużycia zwyczajowych formuł o redakcyjnych „potknięciach" i „wpadkach".Mając prawdę za najważniejszą wartość w pracy intelektualnej, niemożemy nazwać naszego zachowania inaczej jak poważnym zaniedbaniem.REDAKCJAZIMA-2000443


POCZTAStalin odchodziW laudacjach na cześć Tadeusza Różewiczaz okazji przyznania mu Nagrody NikeWiemw tobie wciążten umarły rośnieza książkę Matka odchodzi podkreślano absolutnąszczerość poety, który w swymostatnim dziele, stając w prawdzie i odzierającsię z iluzji, obnaży! się jako wyrodnysyn, nie potrafiący (nie mogący? nie chcący?)odwzajemnić matczynej miłości.W swym poetyckim rachunku sumieniaz zaniedbań wobec rodzicielki zebra! tek­Mówisz że już nie płaczeszoczy wypłakałaśMówisz - opatrzność tak chciałaopuszczasz ramionaMówisz - jabłoń rozkwitła w ogrodzieI odwracasz głowęTak nie trzebasty z różnych okresów swego życia, takaby tączylo je jedno - wszystkie one krążąwokó! osoby matki i jego synowskiej doniej relacji. W książce skompletowane zostaływszystkie utwory, w których poetaOpadłaś z sił i ciałamożna cię wziąć na ręcejak dziecko małei podnieść do sercawspomina o matce. Wszystkie - za wyjątkiemjednego. I to jednego jedynego w całymdorobku Różewicza, w którego tytulepojawia się słowo „matka". Oto on:Teraz jest wojnaZimna mówiąIII na całej ziemi matki drżąPożegnanie z matkąZimna zimna mówiąSą krajeIdzie noc Stoisz samaIna których osiada krwi szronw czarnym oknieGenerałowie i szpiedzyFRONDA 21/<strong>22</strong>444


z umarłymi twarzamiprzebijają mapyWbijają chorągiewkiw nasze wsie i miastapola lasy i ogrodyprzebijająkościoły i szpitaleWyznaczają godzinęSzaleńcy i przemysłowcykarmią faszyzmktóry skacze do gardłaprostym ludziomi zagryza dzieciAle są żołnierzektórzy karabin przyciskają do sercapo to aby zabić wojnęI jest człowiekO nim pisze poeta:„W trzech komnatach Kremla Staregomieszka człowiek, który się zwieJózef StalinDo późnej nocy świeci się w jego oknie"Nie przypominam tego wiersza z powodówmoralnych czy politycznych, bypognębić poetę, wyciągając mu udziałw „hańbie domowej". Uważam, że stałosię niedobrze dla samej książki, iż tegowiersza w niej zabrakło - właśnie z powodówartystycznych. Jakże wzrosłabyZIMA-2000wówczas dramatyczność relacji międzymatką a synem, jakich nowych wymiarównabrałyby pełne żalu wyznania poety, jakżepełniejszy - i prawdziwszy! - byłby obrazwyrodnego syna. Obiecać mamie wyjazdnad morze i nie dotrzymać słowa tomałe piwo w porównaniu z wykorzystaniemjej autorytetu do pochwały tyrana.Nie rezygnując z owego wiersza, Różewiczpokazałby, że rzeczywiście zrywawszelkie maski, że nie pielęgnuje w sobiezłudzeń, że stać go na absolutną szczerość.Wielka szkoda, bo myślę, że jest topoeta na tyle wielki, że może pozwolićsobie na skonfrontowanie się z własnąprzeszłością, taką jaka ona była - bez złudzeńi retuszy. A tak nie mogę pozbyć sięwrażenia, że obcuję nie ze szczerością,lecz z kolejną poetycką kreacją, tym razemkreacją szczerości. Bardzo pięknąi wzruszającą, przyznaję, jednak od poety,który opisuje krach Wielkich Kreacji,oczekiwałbym czegoś więcej.B.G.WrocławAnty-HitlerjugendW 19/20 numerze „Frondy" RemigiuszOkraska w artykule Anty-Hitlerjugend zarzuciłmi, że pisząc na łamach „Nigdywięcej" o twórczości Stanisława Szukalskiegonapisałem, że jego projekt rzeźbyPiłsudskiego „zdecydowanie jest utrzymanyw stylu sztuki faszyzującej". Pan445


Okraska jednocześnie twierdzi, że anirzeźba Szukalskiego, ani on sam nie mielinic wspólnego z faszyzmem. Nie jestto, niestety, twierdzenie do końca prawdziwe.Obiektywne opracowania nt.twórczości Szukalskiego nie przemilczająbowiem faktu, że na emigracji mial onopinię nacjonalisty, rasisty, a nawet faszysty.Jest również powszechnie wiadome,że to właśnie zwolennicy Stacha z WartySzukalskiego w czasie okupacji dokonalibrutalnego pogromu Żydów inspirowanegoprzez hitlerowców. Nie wspominamo działalności Szukalskiego w skrajnieneopogańskiej „Zadrudze". Natomiast jegorzeźba Re-Mussolini, która formą nawiązujedo założycieli Rzymu i wodzawłoskich faszystów, nie pozostawia aniśladu wątpliwości co do faszystowskichfascynacji Stacha z Warty Szukalskiego -także na tle artystycznym.Jarosław HebelWarszawaOdpowiedź autoraWszystko byłoby ładnie i pięknie, gdybyzechciał się Pan trzymać faktów. Wbrewtemu, co próbuje mi Pan imputować, nietwierdziłem w artykule Anty-Hitlerjugend,że „ani rzeźba Szukalskiego, ani on samnie mieli nic wspólnego z faszyzmem".Pisałem w owym artykule (co każdy Czytelnik„Frondy" może sobie sprawdzić),że „żaden z poważnych krytyków nietwierdzi, że styl rzeźbiarstwa Szukalskiegomiał coś wspólnego ze stylem faszystowskim"(podkreślenie R.O.).Jak nietrudno zauważyć, nie pisałemzatem w ogóle o samym Szukalskim czy0 jego poglądach. Nie pisałem - bo mnieone przy pisaniu tegoż artykułu w ogólenie interesowały. A dlaczego nie interesowały?Dlatego, że w numerze siódmympisma „Nigdy Więcej!" pan Hebel napisał:„Środowisko to [redakcja pisma „Trygław"]w bezkarny sposób propaguje zło,wprost czerpie z faszystowskiej symboliki1 w związku z tym na mocy art. 13 KonstytucjiRP jego działalność powinna zostać prawniezakazana. Wystarczy przejrzeć pierwszynumer pisma, żeby zobaczyć reprodukcjęrzeźby Piłsudskiego autorstwa zadrużaninaStanisława Szukalskiego - zdecydowanieutrzymaną w stylu sztuki faszyzującej(...)" (podkreślenie R.O.). Wynika z tegocytatu jednoznacznie, że pan Hebel wzywado delegalizacji pisma tylko dlatego, żezamieszcza ono reprodukcję rzeźby, którejstyl pan Hebel uznaje za faszystowski. Towłaśnie było w moim artykule istotne: żeantyfaszyści potrafią domagać się tego, cow życie wprowadzali hitlerowcy, odmawiającróżnym artystom prawa do twórczości(a popularyzatorom tych dzieł -prawa do ich propagowania) tylko dlatego,że uznali ich dzieła za „zdegenerowane".Pan Hebel nie pisał we wspomnianymartykule o poglądach Szukalskiego,dlatego i ja nie odczuwałem potrzeby zawracaniasobie nimi głowy. Istotne było446 FRONDA 2 1/<strong>22</strong>


ZIMA-2000dla mnie postulowanie prawnych represjiza samo reprodukowanie „niewłaściwej"sztuki (a nie za propagowanie poglądów,co zresztą też jest dla mnie absurdalnympomysłem, bo szkodliwe są tylko i wyłącznieczyny). Dlatego też nie pisałem0 tym, czy Szukalski miai opinię rasisty1 faszysty, do jakich ugrupowań należałoraz co wyprawiali jego zwolennicy - bow żaden sposób nie korespondowało toz zarzutem postawionym przeze mnieśrodowisku „Nigdy Więcej!" w artykuleAnty-Hitlerjugend. Nawiasem mówiąc,nadal podtrzymuję opinię, że żaden z poważnychkrytyków nie twierdzi, iż stylrzeźb Szukalskiego miał cokolwiek wspólnegoz faszyzmem (może pan Hebel zechcepodać jakieś przykłady takich opinii?)- i nie zmieniają tego faktu ani poglądySzukalskiego, ani jego działalnośćna polu politycznym, ani nawet tytułyrzeźb (Re-Mussolini). Może pan Hebelo tym nie wie, ale w dziejach sztuki zdarzałysię przypadki twórców, których dorobekpod względem stylistycznym niewielemiał wspólnego z ich poglądami politycznymi.Może Pan Hebel nie wie także,iż poglądy polityczne a styl twórczości tonie jest jedno i to samo. Może nie wie także,że styl Szukalskiego jest przez krytykówuważany za naznaczony silnymiwpływami twórczości prekolumbijskiej(co to ma wspólnego ze stylem faszystowskim?).Gdyby raczył się był tego dowiedzieć,nie pisałby zapewne takich „polemik",które nijak się mają do tego, cow swoim artykule napisałem o panu Heblui o Szukalskim.Remigiusz OkraskaNiemcy, Wotan i nuda- ciąg dalszyDo napisania niniejszego listu skłoniłamnie nie sympatia do twórców „Frondy",której zresztą prywatnie nie ukrywam,ale troska o właściwy poziom dyskusji toczonychna łamach mojego ulubionegoperiodyku. Chodzi mianowicie o zamieszczonew numerze 19/20 listy-polemikiz tekstem Soni Szostakiewicz Niemcy,Wotan i nuda z numeru 17/18. Mójsprzeciw wzbudziły ostre w tonie zarzutywobec niewielkiego jego fragmentu, dotyczącegoźródeł swoistej „mitologii teutońskiej".Z niektórymi uwagami podniesionymiw listach wypada mi się zgodzić,co nie zmienia mojej ogólnej oceny tychwystąpień.Wyjaśniając imię Odyna/Wotana przywołujesię zwykle pgerm. wodha 'rozum,natchnienie', 'szalony, wściekły', goc.wods 'opętany', sisl. odhr 'szał, poezja';przytoczyć również należy: sirl. fdith'wieszcz', śirl. fdth 'proroctwo, pochodzenie,początek', wal. gwawd 'poemat', gal.ovdteis 'wróżbici', skąd łac. vates 't.s.'.A tak nawiasem mówiąc, nie sądzę, abyprawidłowe było uznanie terminu „nordyjski"za zawierający w sobie lub tożsamyz terminem „wschodniogermański".447


Jeśli Pan Olszański przez „wschodniogermański"rozumie „gocki" (bo jakiż inny:język Burgundów? Bastarnów? Herulów?Z języka wandalskiego również zgoła nicnie zostało), to języka Gotów w jego najwcześniejszejformie (na krótko po ichprzybyciu ze Skandynawii w pocz. I w.po Chr.) nie sposób określić mianem nawetpranordyjskiego. Pozostajemy zatemw sferze radosnych spekulacji. Zestawienieimienia Odyna z łac. odium należy,w moim odczuciu, traktować jako swegorodzaju etymologię literacką, objętąw gruncie rzeczy pewną licentia poetka,trafne skojarzenie niepozbawione wartościpoznawczych w kontekście całej wypowiedzi.Wydaje się, że autorzy polemikzapomnieli jaki był zasadniczy temat tekstu,do którego się odnoszą. Skoro jednakpolemiści wytoczyli naukowe armaty, wypadapodjąć rękawicę. (...)Jeden z zarzutów, o dziwo pojawiającysię w obu polemicznych listach, wzbudziłmoje szczególne zdziwienie: ich autorzyodrzucają zdecydowanie możliwość łączeniaOdyna z „orszakiem posępnychistot ze świata podziemnego". Natychmiastrzuciłem się szukać notatek z dawnychlektur, bo jako żywo sprawa taprzedstawiała się w mojej pamięci zgołaodmiennie (a zgodnie z tym jak ją opisała,z oczywistych względów skrótowo,Pani Szostakiewicz). Oto wynik tych poszukiwań:Odyn był ponurym, groźnymi posępnym bogiem śmierci, magii, tajemnejwiedzy, szatańskiej gnozy, wysługującymsię całą czeredą równie ponurych,typowo chtonicznych postaci (ponętnewalkirie jako partnerki wielkichbohaterów to późny wynalazek, a pamięć0 nich - jak pisze A. Kempiński w swoimSłowniku mitologii ludów indoeuropejskich -„jako o krwiożerczych demonach śmierciwojowników pozostała"). Odyn „znałi stosował magię zwaną seidr: dzięki niejmógł przewidywać przyszłość i powodowaćśmierć, nieszczęście czy chorobę"(M. Eliade, Szamanizm i archaiczne technikiekstazy), by posiąść magiczną wiedzę,związaną z poetyckim szałem i pismem(goc. runa 'tajemnica', snord. run 't.s.,pismo')gotów był wydłubać sobie oko(por. goc. dwałs 'szalony' i sirl. dałl 'ślepy'),powiesić się czy przebić włócznią.Przyznać trzeba, że ten typ bóstwa niebył swoiście germański, lecz ogólnoindoeuropejski,znany różnym ludom: od Grekówi Rzymian (para Dionizos-Apollo,Hermes/Merkury), poprzez Celtów(Dagda i jego synowskie epifanie), poBałtów i Słowian (z ich Welinasem/Welsemi Welesem). A jednak to właśnieNiemcy wytworzyli tę specyficzną (anty-?) intelektualną atmosferę, która pozwoliłana otwarcie otchłani podświadomościi uwolnienie starych demonów. Kult wojnyi agresji wśród plemion germańskichzłożonych w „większości z rolników" (jakzauważa jeden z polemistów) był powszechnieznany, wystarczy sięgnąć po448FRONDA 21/<strong>22</strong>


Tacyta. Siejący przerażenie wśród Rzymianfuror Teutonicus, furor berserkicus...„Wodan, id est furor (jak pisat Adam Bremeński),podobny pod tym względemDionizosowi - bogu przyrody dzikiej,nieokietznanej, wyzwalającemu (Lycjos),swobodnemu (Sabadios), w którym wymiarosobowy człowieka zanika, zanurzasię w zwierzęcej niepamięci, nocy podświadomości(Nyktelios), o którymR. Girard pisał: „natura tego boga zaczynasię i kończy na samej przemocy (...)byl bogiem upojenia i furii morderczej"(R. Girard, Sacrum i przemoc).Jako Dziki Łowca Odyn wiedzie swoichupiornych wojów (einherjar) do wojennychzapasów, mających trwać aż doskończenia tego świata (Ragnarók).W orszaku Odyna walczyli nie tylko„wszyscy polegli w bitwach, wszyscy ekstatycy,których dusze wyszły z ciał i niepowróciły" (kronika Crusiusa wymieniatakże „wszystkie dzieci nieochrzczone").W swoim mniemaniu stawali w nimi członkowie bractw Mannerbund „przemienieni"w dzikie bestie (rarulfar, ulfserkar,ulfhedhnar, berserkar) i zwykli wojownicyidący do boju z jego imieniem naustach. Dla nich wszak wojna była instytucjąreligijną, ćwiczeniem przed StarciemOstatecznym, swoistymi eliminacjamido drużyny wybrańców Odyna. Motyw„Wilden Heer" czy „Wiitende Heer",prowadzonego przez Dzikiego Łowcęw kapeluszu o szerokim rondzie (niem.Breithut, analogicznie skand. Sidhdttr), łączysię z całym kompleksem wierzeńo duszach gonionych przez burzę, z wrzaskiem,wyciem i szumem przelatującychprzez niebo, czy płanetnikach toczącychpowietrzne walki między sobą lub ze złymiduchami (im również, jak zauważyłMoszyński, przypisywano niekiedy noszeniekapeluszy o szerokich kresach).W tym kontekście dziwi twierdzenie,że wilkołaki „stanowiły zawsze przeciwnikówOdyna". Gdyby Pan Marcin Bąkzechciał ujawnić źródła, które pozwoliłymu na formułowanie tak kategorycznychsądów, byłbym nad wyraz zobowiązany.Zresztą ustalanie, kto był czyim przeciwnikiemi kto był tym złym, a kto dobrym,bywa bardzo zwodnicze, brak byłobowiem w wielu przypadkach wartościowaniatego typu, to przyszło wrazz chrześcijaństwem (charakterystycznabyła identyfikacja indywidualna, społeczna,plemienna lub etniczna). A propospewnych twierdzeń Pana Tadeusz Olszańskiego:w niemal czystej formie motywDzikiego Wojska występuje m.in.w folklorze Wielkopolski, gdzie trudnobyłoby dostrzec pozostałości celtyckieczy wpływy romantycznej poezji niemieckiej(sięgającej wg Pana Olszańskiego poobce wzorce). Trzeba przyjąć, iż są to autentycznerelikty dawnych wierzeń, którebyły źródłem także dla autora Króla Olch.Nie przeczę, mogły one zachować obraznieco zubożony, ale były żywe i auten-ZIMA-2000449


tyczne. Zapisy historyczne dotyczące pogańskichbóstw (bardziej literackie niżetnograficzne) nie musiały oddawać catejpełni wątków mitologicznych, cech charakterulub kompetencji. Poszukiwaniew politeistycznej, heterodoksyjnej mitologii,gdzie dziesiątki lokalnych opowieściplątało się ze sobą, a często wzajemnieprzeczyło, historii bardziej i mniejprawdziwych jest zajęciem mało akademickim(w dobrym znaczeniu tego słowa).Zwłaszcza dość zabawny obraz dobrotliwegoThora czy Odyna wyłączniejako pełnego godności władcy Walhalli,przewodzącego niebiańskiemu dworowi,pozostawić wypada bez komentarza (jeżelinie chce się rozwijać wątku sentymentówneopogańskich).Rafał CzerniakLublinPOCZTA LITERACKAArtur F. (Kutno), Grzegorz G. (Szczecin), Jacek K. (Szczytno), Piotr K.(Wrocław), Inga M. (Myślenice), Marlena M.-H. (Krosno), Max M., MichałM. (Gębice), Jan O. (Izdebki), Artur R, Rafał S. (Kraków), Ireneusz T.(Katowice), Janusz U. (Warszawa), Michał W. (Warszawa) i inni, którzy nieotrzymali odpowiedzi pocztą - dziękujemy, nie skorzystamy.Agnieszka K. (Poznań) - wybrane przekłady prawdopodobnie w następnymnumerze.Rafał K. (Międzychód) - dziękuję za esej, jednak wolelibyśmy nowe wiersze.Dziękujemy autorom i wydawcom za nadesłane książki poetyckie: KrzysztofBeska, Jeziorak; Adam Kamiński, Stąd, czyli z Raju; Piotr Macierzyński, Filet zmakreli; Marlena Makiel-Hędrzak, Linia; Jacek Podsiadło, Wychwyt Grahama;Grzegorz Woźniak, Zwiastowanie.Propozycje literackie można kierować również na adres internetowy:wencelman@poczta.onet.pl(załączniki word lub txt). ( w)450FRONDA 21/<strong>22</strong>


KSIĘGARNIEw których można nabyć książkiBiblioteki Frondy i kwartalnik „Fronda":BydgoszczKsięgarnie Pomorskiego Domu Książki: Gdańska 17; Stary Rynek 15/21;Marszalka Focha 2CzęstochowaKsięgarnia-Antykwariat, Aleja Najświętszej Marii Panny 18GdańskGdańska Księgarnia Naukowa, Łagiewniki 57GdyniaGłówna Księgarnia Naukowa im. B. Prusa, Nowoliczyńska 35GnieznoKsięgarnia Archidiecezjalna, Tumska 7KatowiceKsięgarnia Św. Jacka, Wita Stwosza 11Księgarnia Wolnego Słowa, 3 Maja 31KrakówKsięgarnia Wydawnictwa Znak, Sławkowska 1Księgarnia Akademicka, św. Anny 6Księgarnia Wydawnictwa WAM, Kopernika 26LublinKsięgarnia „Orpan", Marii Skłodowskiej-Curie 5Księgarnia św. Pawła, Krakowskie Przedmieście 42OpoleKsięgarnia Wydawnictwa WAM, Czaplaka 1PoznańKsięgarnia św. Wojciecha, plac Wolności 1Księgarnia Wydawnictwa W drodze, Półwiejska 13Poznańska Księgarnia Naukowa „Kapitałka", Mielżyńska 27/29ZIMA-2000 45|


SzczecinKsięgarnia „Scriptum", Mazurska 26Księgarnia św. Dominika, plac Ofiar Katynia 1TarnówKsięgarnia „Biblos", plac Katedralny 6ToruńKsięgarnia UMK, Reja 25WarszawaKsięgarnia Naukowa im. B. Prusa, Krakowskie Przedmieście 7Księgarnia „Liber", Krakowskie Przedmieście 24Księgarnia „Dobra Książka", Mazowiecka 3/5Księgarnia „Leksykon", Nowy Świat" 41Księgarnia Fundacja Pomocy Bibliotekom Polskim, Marszałkowska 74Księgarnia PIW, Foksal 17Księgarnia Naukowa „Resursa", Krakowskie Przedmieście 62Księgarnie EMPIKu: Głębocka 15; Nowy Świat 15/17; Marszałkowska 116/1<strong>22</strong>FUNDUSZ WYDAWNICZYDla osób zainteresowanych wsparciem Funduszu Wydawniczego FRONDYpodajemy numer konta:Stowarzyszenie Kulturalne FRONDAPBK S.A. XIII O/W-wa 11101053-20548-2700-1-74Serdecznie dziękujemy osobom, które wsparły Fundusz:p. T.G.p. Wojciech Kotasp. Andrzej MichałowskiJednocześnie informujemy, że Stowarzyszenie Kulturalne FRONDAkażdorazowo przesyła swoim dobroczyńcom podziękowania za wsparcie,które stanowią dowód, uprawniający do odliczenia od podatkusumy równej przekazanej na Fundusz darowiźnie.452FRONDA 21/<strong>22</strong>


NOTY O AUTORACHANNA BEDNARSKA (1971) - polonistka. Mieszka we Wrocławiu.NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI (1974) - doktorant Wydziału HistorycznegoUW; przygotowuje książkę o genezie polskiego nacjonalizmu.Mieszka w Wilanowie.PRZEMYSŁAW BORKOWSKI (1973) - poeta, członek Kabaretu MoralnegoNiepokoju, absolwent polonistyki UW. Mieszka w Dywitach pod Olsztynem.GILBERT KEITH CHESTERTON (1874-1936) - angielski powieściopisarz,poeta i publicysta; autor takich książek jak Heretycy (1905), Ortodoksja (1908)i Wieczny człowiek (1925).ZENON CHOCIMSKI (1969) - publicysta. Mieszka w Poznaniu.PIOTR CIELESZ (1958) - poeta, dziennikarz; autor tomiku wierszy Trzyźródła (1997). Mieszka w Gdańsku.KENNETH R. CRAYCRAFT JR. (1962) - uprzednio profesor teologiiw St. Mary's University w San Antonio, obecnie studiuje prawo w Duke University;ostatnio nakładem wydawnictwa Spence Publishing Company ukazałasię jego książka The Americam Myth ojReligious Freedom.PRZEMYSŁAW DULĘBA (1980) - student archeologii UW, skaut. Mieszkaw Skarżysku-Kamiennej.TADEUSZ GRZESIK (1964) - prawnik, natchniony przedsiębiorca. Mieszkaw Izabelinie.ZIMA-2000 453


MAREK HORODNICZY (1976) - student politologii na UniwersytecieKard. Stefana Wyszyńskiego. Mieszka w Warszawie.AKOS JEZSO (1965) - dziennikarz, religioznawca, reporter dziennika „MagyarNemzet". Mieszka w Budapeszcie.ZOFIA KASPRZAK (1975) - anglistka. Mieszka w Szczecinie.KRZYSZTOF KOEHLER (1963) - historyk literatury, krytyk i eseista; autorczterech tomików poetyckich; w Bibliotece Frondy ukazał się jego zbiórNa krańcu długiego pola i inne wiersze z lat 1988-1998. Mieszka w Krakowie.MAREK KONOPKO (1967) - polonista. Mieszka we Wrocławiu.ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) - humanista, pisarz urzędowy, redaktorserii książkowej Biblioteka Frondy. Mieszka w Warszawie.BOHDAN KOROLUK (1965) - krytyk literacki. Przeniósł się z Moskwydo Marsylii.KALINA KULCZYCKA (1978) - studentka Salezjańskiego Instytutu WychowaniaChrześcijańskiego w Warszawie; współpracowniczka „Ziaren". Pochodziz Gozdnicy.PAWEŁ LISICKI (1966) - eseista, redaktor „Rzeczpospolitej"; wydal zbioryszkiców Nie-ludzki Bóg (1995), Doskonałość i nędza (1997 - Nagroda im. AndrzejaKijowskiego, 1998) i Punkt oparcia (2000) oraz dramat Jazon (1999).Mieszka w Warszawie.ESTERA LOBKOWICZ (1968) - fizyk. Mieszka w Krakowie.KAROL MADAJ (1980) - zapalony biblista; laureat VI OgólnopolskiegoKonkursu Wiedzy Biblijnej Katolickich Szkół Średnich; student teologii KUL.Mieszka w drodze do Warszawy.454FRONDA 21/<strong>22</strong>


JAN MAROSZ (1973) - brak danych.FILIP MEMCHES (1969) - urzędnik, psycholog; publikuje m.in. w „NowymPaństwie". Mieszka w Warszawie.TOMAS MOLNAR (1921) - węgierski filozof i historyk idei, zaliczany dogrona myślicieli „pesymizmu heroicznego". Autor ponad 40 książek, m.in.Utopia - odwieczna herezja, Lewica widziana en face, Bóg i wiedza o rzeczywistości,Zwierzę polityczne, Autorytet i jego wrogowie, Bliźniacze siły: polityka i sacrum,Amerykanologia. Triumf modelu planetarnego? Mieszka w Nowym Jorku.STEFAN JERZY NIEMENTOWSKI (1927) - inżynier elektryk, poeta, eseistareligijny, publicysta; publikuje m.in. w „Liście" i „Wychowawcy". Mieszkana Rakowcu w Warszawie.MIECZYSŁAW SAMBORSKI (1974) - absolwent prawa na UMK, aplikantw sądzie rejonowym. Mieszka w Toruniu.MARIA SCHMIDT (1953) - szefowa doradców premiera Węgier ViktoraOrbana, historyk i germanista, wykładowca na Katolickim UniwersyteciePetera Pazmanya; zajmuje się historią powszechną i węgierską XX wieku;autorka wielu książek.GWIDON SERDELAS (1968) - prawnik, prywatny detektyw, pracownikagencji ochrony osób i mienia Akcja-Błyskawiczna Sp. z o.o.; pracuje naddoktoratem z prawa karnego. Mieszka w Szczecinie.RAFAŁ SMOCZYŃSKI (1970) - redaktor „Frondy". Mieszka w Warszawie.ATTILA SZALAI (1950) - publicysta, autor słuchowisk radiowych, tłumaczm.in. Reymonta, Iwaszkiewicza i Nowakowskiego; w latach 1975-1990 mieszkałw Polsce: członek „Solidarności", pracownik podziemnych wydawnictw,kurier między polską a węgierską opozycją, organizator węgierskiej pomocydla polskich rodzin; w 1991 współzałożyciel „Uj Magyarorszag", jedynego naWęgrzech dziennika o niekomunistycznym rodowodzie; w latach 1993-95 se-ZIMA-2000 455


kretarz prasowy Ambasady RW w Warszawie; w 1997 pierwszy redaktor naczelnykonserwatywno-liberalnego dziennika „Napi Magyarorszag"; od lutego1999 radca ds. kultury i prasy Ambasady RW w Warszawie.SONIA SZOSTAKIEWICZ (1971) - redaktor „Frondy". Mieszka pod Warszawą.JANOS TISCHLER (1967) - doktor historii, autor prac naukowych o stosunkachpolsko-węgierskich w XX wieku, wicedyrektor Węgierskiego InstytutuKultury w Warszawie. Mieszka w Warszawie.JERZY TOTTENHORN (1946) - dziennikarz, wyjechał z Polski pod konieclat 60-tych. Mieszka w Paryżu.GERGELY UNGVARI (1969) - hungarysta. Mieszka w południowej Słowacji.MACIEJ URBANOWSKI (1965) - krytyk i historyk literatury; pracowniknaukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego; redaktor dwumiesięcznika „Arcana";autor monografii Nacjonalistyczna krytyka literacka w IIRP. Mieszka w Krakowie.ZBIGNIEW WARPECHOWSKI (1938) - urodził się na Wołyniu; architekt,poeta i artysta, uprawiający malarstwo, performance, filozof i teoretyksztuki, autor książek Podręcznik (1990), Zasobnik (1998) i Podnośnik (w przygotowaniu).Mieszka w Sandomierzu.GRZEGORZ WEIGT - wyprowadził się z Prudnika w bliżej nieokreślonymkierunku.WOJCIECH WENCEL (1972) - poeta, eseista, laureat I edycji KonkursuPoetyckiego im. x. Baki; członek Rady Programowej TVP S.A.; autor książekpoetyckich Wiersze (1995 - Nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiutroku), Oda na dzień św. Cecylii (1996 - nominacja do Nagrody Nike, 1997)i Oda chorej duszy (2000 - Nagroda Kościelskich) oraz zbioru szkiców Zamieszkaćw katedrze (1999). Podróżuje koleją na trasie Gdańsk-Warszawa-Gdańsk,choć ostatnio rzadziej.456 FRONDA 21/<strong>22</strong>


ZIMA2000 45 7


458 FRONDA 21/2 2


ZIMA-2000 459


Artur GrabowskiPojedynek (1990-1996)Tomik poetyo barokowym nazwisku,laureata konkursu im. x. Baki.Krzysztof KoehlerNa krańcu długiego polaWybór wierszy „sarmackiego klasycysty",wyznawcy Horacego, wroga „literatów"i jednego z najgłośniejszych poetów latdziewięćdziesiątych.


D Z I E N N I K A R S T W O J A K O S Z T U K A• reportaż prasowy i książkowy, literatura faktuMarek Miller, Zygmunt Ziątek, Barbara Stanisławczyk, Stanisław Laskowski• reportaż radiowy, słuchowisko dokumentalneMaciej Drygas, Andrzej Brzoska• reportaż telewizyjny, film dokumentalnyAndrzej Sapija, Michał Bukojemski• fotoreportażAndrzej Zygmuntowicz, Tomasz Tomaszewski,Chris Niedenthal, Krzysztof BarańskiwarsztatypisarskieOD FAKTU DO FABUŁYOD DOKUMENTACJI DO KREACJI•• opowiadanie, powieśćMarek Nowakowski• dramat teatralnyTadeusz Słobodzianek• słuchowisko radioweAndrzej Mularczyk• scenariusz filmowyJanusz Gazda, Cezary Harasimowicz, Wojciech Niżyński, Maciej MaciejewskiSzkoła Reportażu Szczegóły pod nr teł. 0 502 901 448Collegium Ciyitaspstasik@poczta.wp.plul. Naukowa S/7, 02-463 Warszawawww.collegium.edu.pl

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!