10.07.2015 Views

c z y t a j b u r z b u d u j

c z y t a j b u r z b u d u j

c z y t a j b u r z b u d u j

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

c z y t a j b u r z b u d u j51


c z y t a j b u r z b u d u jandrzej d¹brówkacoœo niczymolsztyn 200453


copyright © 2004 by Andrzej D¹brówkawszelkie prawa zastrze¿onewydanie pierwszeISBN 83-89447-14-2tel. 0504 875 956pozycja czwarta serii: czytaj burz buduj50


Co bêdziemy robili?(piosenka kropel wody)Gdy nas wychluœnie ciep³e morzei wci¹gnie nas wdech s³odkich rzekchór zwinnych rozigranychs³onawych kropelpop³ynie g³êbi¹ nurtuw skrzelach rybwe w³osach syren i trytonówbêdziemy nieœæ z miejsca na miejsce ma³e rybkisp³awiaæ tratwy, lepiæ garnkizwil¿aæ ustniki tr¹bekwymywaæ z oczu szkodliw¹ sólzwalczaæ ogieñ do ostatniej kroplipoiæ pola, krowy i suche stepy miastfale rozdziel¹ siê po drodzea¿ w koñcu ka¿da z kropelbêdzie rzeŸbi³a w³asny strumyknajczulsze z nich rozp³acz¹ siê w ogrodachbagien, strac¹ smak, zgubi¹ rytm krwina ³o¿ach p³askich ³¹knajtwardsze zuchy frun¹ w góryzmieni¹ siê w szklane strza³yi bêd¹ siê przebijaæ wskroœ i wzwy¿i jeœli góry ich nie z³api¹i nie oœlepi¹ gdzieœ pod ziemi¹a innych, zapl¹tanych poœród drzewnie ze¿r¹, nie wych³epc¹ ich korzenie1


ka¿da kropla dojdzie do swego dzia³u wódtam siê spotkaj¹, by nape³niæ jedna drug¹albo by tylko siê zaledwie musn¹æmin¹æwyschn¹ætam na ka¿dego czekaæ bêdzie jego czó³noI co zrobimy wtedy?jedni wczeœniej ni¿ innijedni z podniebnych szczytówinni z pachn¹cych ³¹kczó³no za czó³nemodp³ynie zimna powódŸnios¹c ³awice pustych ³upinktóre ziemia wydycha morzupaŸdziernik 19992


ParyIDlaczego z osób ca³kiem ró¿nych tworz¹ siê czasem pary?Osobom ró¿nym w parze ³atwiejwzajemnie sob¹ siê interesowaænawzajem uzupe³niaæb³yszczeæ sw¹ szczególnoœci¹Ale wra¿liwi na odmiennoœæ musz¹ j¹ wci¹¿ znajdowaæa nie znalaz³szy, bêd¹ siê rozgl¹daæw poszukiwaniu wyraŸniejszych ró¿nicPielêgnuj¹cy sw¹ odmiennoœæ ryzykuj¹¿e druga strona przestanie ich poznawaæi zacznie szukaæ kogoœ, kto a¿ tak bardzo siê nie ró¿ni3


IIPary – co nie mniej dziwne – tworz¹ te¿ podobniLudziom podobnym idzie siê w parze trudniej– z deszczu objawieñ bliskiej, takiej samej duszyw oparze dezorientacji, gdy oko myli bezlikPrzestaj¹ siê wyró¿niaæ z t³a i w koñcunie wiedz¹, co takiego jedno widzia³ow drugimPóki im nie jest wszystko jedno, na co patrz¹pary te pragn¹ o¿ywczych pokus poró¿nieniaktóre z radoœci¹ pokonuj¹4


IIII wreszcie, pary tworz¹ nawet ludzie, którzy nie s¹ani specjalnie ró¿ni ni podobni, lecz tacy sobie– jedno jest jakieœ takie, a drugie takie jakieœ¯ycie tych ludzi nie jest proste: musz¹ byæsob¹ nie wiedz¹c czym siê ró¿ni¹Nie ogl¹daj¹c siê a wci¹¿ zerkaj¹cna siebie, za siebie i przed siebiemusz¹ wychowaæ dzieci na porz¹dnych ludzi¯ycie zlatuje im nie wiedzieæ kiedyi ani siê obejrz¹a jedno z nich umierai drugie nie wie które to umar³olipiec 20025


ChustkaCo stanie siê z chustk¹któr¹ ³apczywy wiatr odpl¹cze kobiecieNajpierw bêdzie j¹ niós³ pod niebow euforycznym tañcuca³uj¹c wszystkie policzki tiuluPotem j¹ rzuci na dach starego domubêdzie mok³a w s³odkim i s³onym deszczutul¹c siê do ¿ywego mchunim s³oñce nie porwie jej do lotuZnów bêd¹ sobie ja przyw³aszczaæwyrywaæ z r¹kZefir i EurusNotus i BoreasA¿ kiedyœ w œrodku tej zabawyzawiœnie na cierniowej koronie krzewuPrzechodzieñ noc¹ bêdzie j¹ podejrzewa³ o kobiecoœæi do niej nie przemówiI jeœli nie krzyknie ca³ym swoim œwiat³ema¿ j¹ dostrzeg¹ i zabior¹ dzieciPodrze siêspl¹czezszargaskurczy25 stycznia 19896


Czapkana ko³ku wisi czapkaa gdzie ch³opktoœ j¹ powiesi³ na tej resztce p³otuna ³¹ce za wsi¹ch³op jak to ch³opodwiesi³ dla och³odycisn¹³ o ziemiê w gniewiezapomnia³, znalaz³ sobie inn¹spad³a mu z g³owy, gdyzrzuci³ go z grzbietukoñ, który siê pobryka³a teraz wisi tu i wisiju¿ j¹ poznaj¹ wróbleleæ z nami - gwi¿d¿¹ lekkoduchykto j¹ zobaczy, œmieje siêi mówi: Och³op j¹ zostawi³przegl¹da siê w niej ksiê¿ycgdy j¹ skrywacieñ czegoœ wiêkszegono zblad³a, lecz jest za toczysta jak rzeka mg³yktóra op³ywa j¹ nocamii wyp³ukuje z niejzapachy jego w³osówsmak jego czo³a7


œlad zdejmowania i wk³adaniai gdyby ten ch³op po ni¹ wróci³zanim zagnieŸdzi siê w niej paj¹kjeszcze bypasowa³a mu na g³owêmarzec-kwiecieñ 1999(dziêki Mariuszowi)8


Jeden butINa schodach le¿y but bez pary.Wymkn¹³ siê ze zbyt pe³nej lub dziurawej torbynie chc¹c siê jeszcze teraz przeprowadzaæ.Nie le¿y, ale stoi, jakby siê ba³id¹c po schodach rozlaæto, co wype³nia go po brzegi:te ¿ywe œlady wci¹¿ ruchliwej stopy,która gdzieœ sobie teraz posz³a.Przesta³o naraz mieæ znaczenie,czyj jest, czy jestwci¹¿ czysty, czy znów brudnyjaki ma kszta³t i kolorczy jest na lew¹, czy na praw¹ nogê,czy stopa by³a mêska czy kobiecastara czy m³oda– niewa¿ne jest, czy by³troskliwy czy uwiera³,i tak ju¿ bêdzie, póki siê nie znajdzie tamtendrugi.Jeœli go zgubi³ ten, co tu zamieszka³,mo¿e go zauwa¿y schodz¹c w dó³.Gorzej, gdyby wyjecha³bo któ¿ wraca po jeden butw dodatku takico ju¿ niejedno przeszed³.9


IIW³aœnie: stoi tu, ale jakby trochê szed³bo but stoj¹cy zawsze jest gotowyruszyæ w tê stronê, w któr¹ siê kieruje.W tej gotowoœci jest pocz¹tek ruchu.Lecz dok¹d taki jeden but mo¿e zajœæ sam?Zaraz siê potknie i przewrócinie wiedz¹c czy ma iœælew¹ czy praw¹st¹paæ po mêsku czy po kobiecemutupaæ z m³odzieñczym ogniemczy cz³apaæ jak stary trep.Je¿eli tamten brakuj¹cynie da swojego kroku– ten jeden nie przeskoczy samdwu stopni.Tak, wtenczas dopiero,gdy stanie przy nim tamten drugi– wst¹pi weñnowe ¿ycie.marzec 2000(na przeprowadzkê Artura)10


Jab³koIPosz³y spaæ je¿ektóre w letnie nocedra¿ni³y czujne psy w ogrodachKto mia³ odlecieæ do cieplejszych krajówten odwêdrowa³.A kto do zimnych – ju¿ tam jest.Tylko uparte jab³ko na kronselcenie odlatuje i wci¹¿ nad ni¹ kr¹¿y.Trudno siê jednak dziwiæ, ¿e nie odlatuje.Jeœli siê wisi tak wysokopoza zasiêgiem drabinto czy¿ potrzeba jeszcze dok¹dœ lataæ?Opar³o siê paŸdziernikowidrwi z listopadaprzetrwa³o ¿niwa, pluchê i przymrozkiSzybuje dumnie ¿ó³tewykpi³o siê ¿ar³okomzapchawszy wszystkie gêby liœæmiju¿ siê nie musi baæ robaków ani os11


IIBy³o ich najpierw kilkatych, co nie nad¹¿y³yszybko ¿ó³kn¹cych, a ci¹gle niedojrza³ychCa³e tygodnie by³y grupk¹nadêtych z³otych rybekw pustym akwariumNajpierw jab³onka utraci³a liœciea jej ga³êzie przestawa³yniekiedy istnieæ.Pozostawione same sobiejab³ka zastyg³y samoistniejakby nie by³y ciê¿sze od powietrzaO póŸnym zmroku wygl¹da³yjak konstelacja ch³odnych nieruchomych planetporzuconych przez zagas³e s³oñce12


IIIPrzetrwa³o tylko jedno.Ale nie b¹dŸmy dzieæmiOno musi kiedyœ do koñca siê wymyœliæNie mo¿e tak trwaæ blado¿ó³teZbyt wiele przyczyn siê sprzeciwiaPrawda, w mnogoœci przyczyn jestniepewnoœæ, co zawa¿y, i nadziejana przemkniêcie siê miêdzy ciosamiCoœ w koñcu jednak siê wydarzy i nie bêdzie tozwyczajny faktjarmarczne widowisko –¿e dziobnie g³odny gawronlub tr¹ci nosem niuchaj¹cy wiatr– i koniec pieœniMy tego nie bêdziemy widzieænie bêdzie to galop koni Odynalecz odwrótwyciszeniewyczyn bezruchu równowagiNie wiemy co to bêdzie –nic nie znacz¹cy walor grudniowego s³oñca?dreszcz nies³yszalny szronumatowy szept deszczu kryszta³ówszklany mieczNie wiemy jeszcze co, alecoœ wêdrownegosprawi, ¿e to ostatnie jab³ko13


w koñcu jednak zerwie siêdo lotulistopad 200014


Odkrycie klimatyczneW zimie jest zimnoponiewa¿ du¿o ludzi kaszlez tego siê sk³êbia mokry wiatr,który opluwa mg³ami nieboa ono kicha na nas zimn¹ m¿awk¹Zimno? có¿ w tym dziwnego, skoro nikt nie œpiewawszyscy patrz¹ spod szronu brwi, podchodz¹cskrzypi¹ z chrzêstem i czêstuj¹ naslodem policzków, nosów, r¹ka co cieplejsze miejsca g³êbokoprzed nami ukrywaj¹W zimie najbardziej cierpn¹ z zimna matkigdy¿ synowie nie nosz¹ czapeki z g³ów im pada œnieglistopad 199915


ŒniegICzy ktoœ na zimê czeka? Takzlatuj¹ siê i tu zimuj¹grajkowie z bardziej zimnych krajów¿eby w szpalerach bieli ciep³o witaæstoików w przewiewnych kapeluszachgdy siê powytaczaj¹ z bladej ziemina kszta³t piêtrowych grzybówLecz tamtych œpiew nie wzrusza. Ka¿dy siê maza Alfê i Omegê, bo zwê¿a siê ku g³owie,i nosi na niej Ω. Choæ zamarlijakby przerwali pracê, by pos³uchaæ,to s³ysz¹ tyle, co te garnki. Có¿, boj¹ siê jak ogniawylewnych deszczów, dwuznacznych dyszeñ wiatru,nawet krytyki czystego œniegu,a w trosce o swój bezcenny nosnie chc¹ siê do nikogo zbli¿aæi nigdy jeden drugiego nie pokochazreszt¹ nie maj¹ r¹kWiêc tylko s¹: wlepiaj¹ wêgle oczuw gêstwê pó³cieni i czekaj¹na wró¿by zórzCzy ju¿, ju¿ dziœ16


IINiebo GwiaŸdziste nade mn¹i Œnie¿na Kula we mniekim jest ten drugi obok mnie, co te¿ ma g³owê z nosem,brzuch i jeszcze jeden brzucha mo¿e by³oby nam zimniejgdybyœmy stali bli¿ej siebieczy zd¹¿am do tych drzwi, któreotwiera lub zamyka ktoœ kolorowyci kolorowi s¹ bez nosów, azamiast drugiego brzucha maj¹ ruchczy kto ze œniegu powsta³w œnieg siê obróci17


IIINie dziœ to jutro, lub kolejny dzieñodpowie na niektóre z tych pal¹cych pytañUp³ynie ostatnie pokrzepienie mrozugrajkowie wróc¹ do ch³odniejszych krajówa nowi, co przylec¹, komu innemu bêd¹ œpiewaæinne melodiePierwszy odpadnie nosktórego strzeg³y oczy w g³owiezreszt¹ ju¿ wyp³akaneTrzeba go podnieœæ, ale próbêschylenia siê, czy kroku, koñczygroŸne klêkniêciepo którym nie ma na co wstaæTo bêdzie szczêœcie gdy siê udautrzymaæ przy tym podniesion¹ g³owêwtedy nie stoczy siê z niej nakryciei j¹ ocali swoim cieniempodczas gdy resztêzacznie wsysaæ ziemiaktóra kiedyœ wyda³a ich na œwiatBêd¹ powolnym deszczem spadaæ tam w las korzeniA gdy ju¿ wokó³ nie zostanie ¿aden œladwtedy ostatni¹ garstkê, co przetrwa³aw stanie skupienia, skryta w g³owiewys¹czy kêpka trawyi tylko jej najl¿ejsza czêœæuleciprzez dziurê w kapeluszu grudzieñ 199918


RêkaIRêka nie umie pisaærêk¹ siê pisze tak jak chodzi siê na szczud³achale to nie jest naturalneUczymy rêkê pisaæ lecznie to jest jej pisanechocia¿ latami j¹ zmuszaj¹ by æwiczy³askurczona, to ktoœ po niejmusi wci¹¿ korygowaæ skutki, ksutki, skurkiWystarczy chwila nieuwagia ju¿ nie s³ucha dyktandi wraca do robienia tegow czym jest najlepszaczego jej nikt nie uczy³ –zakraœæ siê, wsun¹æ, wedrzeæwyrwaæ coœ, zabraæ, wepchn¹æ, zgnieœæ– wszystko na w³asn¹ rêkêNiektóre rzeczy robi w tajemnicy,i nie wie o tym druga rêka,która zazwyczaj bacznie asystuje19


IIA zatem rêka ma swój plani przesz³oœæ, wolê spotkañ i unikówno s³owem sprawy osobistei to co w ¿yciu najwa¿niejszedyskrecjê wspart¹ du¿¹ wiedz¹Chêtnie siê uczy jak odró¿niaæw³osy na brzuchu od meszku na policzkugor¹c¹ such¹ skórê od spoconejrzeczy mocne twarde od s³abych miêkkichlecz równie chêtnie b³¹dzi machinalnieChoæ przesz³y przez ni¹ znaczne sumy,nie ma swoich pieniêdzy na wydatkitote¿ ca³ymi zimami chodzi w jednej dusznejrêkawiczce, która jej w koñcu brzydniei której chêtnie siê pozbywaChoæ wiele napisa³a, nie zna s³ówi nie przechowa wiadomoœci o tym¿e w czymœ bra³a udzia³tylko przez krótk¹ chwilê mo¿e j¹ przekazaæ,póki niesie œlad rzeczy z któr¹ by³a ca³a¯eby pamiêtaæ d³u¿ej co robi³a,od maleñkoœci siê nie lubi myæ i siê do tegobierze, by usun¹æ nadmiar przykrych wspomnieñlecz i wtedy nie chce robiæ tego samaczeka na pomoc drugiej rêki, której siê odwzajemnia20


IIITo wszystko nie jest a¿ tak dziwne –bo w koñcu jest istot¹ ¿yw¹ i rozumn¹Co najtrudniejsze – rozpoznaje cudzenastroje, nastawienia i wyczuwagdzie jest lubiana, a gdzie nieNie poprzestaje na tym, ¿e jest zawszesob¹ i nie ma takiej drugiejJe¿eli zechce coœ wyraziæpotrafi wiele zdzia³aæjak czarodziejska ró¿d¿kaMa du¿e mo¿liwoœci, skoro jestwêdrown¹ trup¹ zdolnych mimówpotrafi¹c¹ zagraædos³ownie wszystkoMniej wyrobionej publicznoœcimo¿e pokazaæ figê, albo faka –ale to s¹ cyrkowe sztuczki, które j¹ zawstydzaj¹21


IVWielu mi³osnych spotkañ dokona³aAle przestaje przy nich byæ potrzebnawiêc kiedy nie jest czêsto dotykanaona pierwsza przestaje kochaæNiczego nie nazywa i szybko zapominaDlatego siê tak œpieszyma siê z ostro¿na, i oszczêdzasi³y, powtarza siê i wraca znów na krótkobo mo¿e robiæ na raz jedn¹ rzeczi musi robiæ j¹ od rêkiTo krótkotrwa³oœæ posiadaniasprawia ¿e chwyta coœ ³apczywieprzygarnia, dzier¿y, nie wypuszczaprzykrywa sob¹ coœ upragnionegojest ca³a poca³unkiemZ rzadka siê rêce zdarzychwyciæ coœ, czym siê nape³ni22


VTego najbardziej rêce brak: obj¹æi zamkn¹æ w sobie coœ, cosiê w niej nie mieœciPróbuje czasem robiæ to pospo³u z drug¹jeœli tamta tego samego pragnieJest to mo¿liwe, gdy¿ na drugiej rêcespoczywa ma³o obowi¹zkówi miewa wiêcej czasu na marzeniaMarzenie bliskie jest spe³nienia gdy dwied³onie skupi¹ siê na kszta³t czarki i nabior¹wody – nawet jej ma³a iloœæ daje ju¿ wra¿eniepe³ni, woda jest zawsze ca³a– nic jej nie brak, gdy trochê siê wylejePodobnie jest ze œniegiem, którego nie ubywa,mog¹ go braæ do woli, nagarniaæi we dwójkê zlepiaæ coœ ca³ego, braæ do r¹ki siê nape³niaæ tym trzymaniemAle nie mog¹ siê zbyt d³ugo cieszyæzw³aszcza gdy lekkomyœlnie siê pozby³yswych rêkawiczekChêtnie to robi¹ ma³e rêcektórych marzenia s¹ skromniejszeone siê ³atwiej nape³niaj¹ czymœ wiêkszym od nichNie wiedz¹c o tym ma³a rêkajest tym co du¿a mo¿e w sobie zamkn¹æ– czymœ ca³ym, na czym mo¿e d³u¿ej siê zacisn¹æ23


to w³aœnie ma³a rêka du¿¹ wype³nia najdok³adniejI nie topnieje, chocia¿ prêdkowymyka siê do swoich zajêæpozostawiaj¹c du¿¹ z marzeniamio pochwyceniu znowu czegoœco siê nie mieœciZ marzeniami które bêd¹ niespe³nione– zawsze jest bowiem jakaœ wiêksza rzeczgrudzieñ 200224


Coœ o niczymTrudno powiedzieæ coœ o niczym –nie mamy s³ów dla rzeczy, których nie matak jak nie gromadzimy w szafach ubrañbutów i czapek dla ludzi, których nie maGdyby ktoœ nawet zechcia³ nazwaærzecz jak¹œ której nie ma – mia³by k³opot,te rzeczy s¹ niezwyk³e i niepowtarzalnePewne szaty cesarza wywo³a³y kryzys w pañstwienie przez to, ¿e ich nie by³o, lecz dlatego¿e wzbudzi³y tak wstrz¹saj¹cy zachwytTrudnoœci sprawia rozmaitoœærzeczy, których nie ma – ka¿da ró¿ni siê od drugiejpowodem swojego nieistnieniajednej ju¿ nie ma, drugiej jeszcze nie matrzeciej nigdy nie by³o i nie bêdzieJak wa¿kie lub jak b³ahe by³y te powodyo to siê mo¿na spieraæ jak o same rzeczyone tymczasem – jeœli wci¹¿ ich nie ma– przestaj¹ byæ rzeczami, staj¹ siêczêœci¹ duszy która ich brak odczuwai któr¹ boli miejsce wype³nione niczymTo w nich jest w³aœnie niebezpieczne¿e wszystkie jakby jednak trochê by³y:te, co ju¿ ich nie ma – kiedyœ by³yte, co ich jeszcze nie ma – mo¿e kiedyœ bêd¹i te najs³absze, co nigdy ich nie bêdzieOne s¹ najtrudniejsze do nazwaniaone maj¹ najwiêcej powodów nieistnienia25


one byæ mog³y, lecz stanê³o im na drodze coœTo coœ otar³o siê o ich istnienie,a mo¿e o nim coœ wiedzia³oi teraz siê usprawiedliwiaNie wolno o nich myœleæ z natê¿eniemby ich sobie nie zacz¹æ wyobra¿aæi mimowolnie do nich nie zatêskniæbo wtedy nam nie ul¿y nikt i nicpaŸdziernik 2002 (w Toruniu)26


Ma³a kosmogonia dla dzieciInajpierw z chaosu zacz¹³ siê robiæ gazczy z gazu chaos, nie wiadomoró¿nica jest niewielkaa zanikagdy to siê dzieje dosyæ szybkowiêc by³ ten gazno, to powietrzektóre zaczê³o siê obracaætañczyædmuchaæ w inne powietrzea ono trochê siê zgêœci³oi pociemnia³o, mog³o tylko p³yn¹æmusia³o siê po³o¿yæœpi¹ce powietrze przypomina wodêbo woda to powietrzepogr¹¿one we œnie27


IIza którymœ razemœpi¹cej wodzieprzyœni³a siê inna wodawtedy zrobi³a siê mniej mêtnawyros³y w niej koralei wodne kwiatyzrywa³a je gdy rozkwita³yi posy³a³a innej wodzie,której siê te¿ to œni³o28


IIIze zmar³ych liœciw œpi¹cej wodzieopad³a na dó³ ziemiaa gdy tej ziemi siê zrobi³odu¿oto wysz³a z morzai ca³owa³o j¹ powietrzei przywiera³o do niej nieboa kiedy zasz³o za ni¹ s³oñcenoc wykry³a¿e w ziemi jest ju¿ sól i prawdawszystkoczego potrzeba ludziomwrzesieñ 1999(Jerzykowi)29


Wstyd na izbie przyjêæIZ powodu szybkiej jazdymój Fajdrosiecoœ pêk³o w twym rydwaniepewnie oœTrzas³ orczyk, koñodfrun¹³ ci¹gn¹c tylko lejcePowóz bez kó³ – to œmieszne saniestateczek g³upców z przewróconym masztem– ugrzêŸnie pod ciê¿aremswych pasa¿erówZ ciebie, woŸnico lekkomyœlnywytrzês³o ju¿ nie ducha, ale parê duszków:jeden przywar³ do ko³a, co turla siê na prawodrugi do tego, co gna w lewoI nie wiadomo, czy to ju¿ wszyscyktórzy przetrwaliWszystkie kierunki przesta³y siê przecinaæI odt¹d inne oko patrzy w g³¹binne ku wysokoœciinne przemierza d³ugoœæinne szerokoœæI nie wiadomo, czy prze¿y³otamto patrz¹ce w inny wymiar30


IIMówisz, ¿e cz³owiek te¿ roz³ama³ siê na czêœciktóre pr¹d nosi po bezp³odnych wodachi przerzucanie miêdzy nimi mostówjest jedynym co mo¿na jeszcze zrobiæTak, wiesz coœ o tym, to by³a twoja oœLecz jeœli nie drga nad wodami jedna gwiazdai nie rozwidnia wnêtrza duszy jedno œwiat³okto tam we œrodku rumieni siê ze wstyduw czyim imieniu wstydz¹ siê policzkimarzec 200031


A¿eby siê to na coœ zda³oKa¿dy kamieñ jest innynie ma dwu takich samychka¿dy ma swoj¹ twarzA¿eby to siê dokona³otaki g³az musia³ d³ugozlepiaæ siê, mieszaæ, gêstnieæ abymóc potem wytrwaæ w jednej bryleMusia³ przestaæ cokolwiek piæby straciæ lepkoœæ,i siê nie spajaæ z wiêkszymWyschn¹æ, ¿eby siê nie rozkleiæStwardnieæ, ¿eby siê zderzaæ krzesz¹c iskryi trochê siê kaleczyæale nie pêkaæ¯eby siê móc przetaczaæ z miejsc na miejscanie zostawiaj¹c nic po sobiejak tylko czysty tropPo co to wszystko? Po to, ¿ebyw spoczywaj¹cej bryle, kiedyœktoœ umiejêtny dojrza³wnêtrze i zechcia³ je uwolniæskuwaj¹c z cierpliwoœci¹czêœci wymienneKiedyœ. Ktoœ umiejêtny32


Ktoœ umiejêtny, kiedyœKiedyœ?A jeœli to siê bêdzie przed³u¿a³o?Jak d³ugo mo¿na nie piæ,twardnieæi nie przylepiaæ siê do innychKtoœ umiejêtny? A je¿eliza d³uto chwyciochocza, ale chwiejna rêkaco pomacha m³otkiemraz drugi chybii siê rych³o zmachaObyœ nie trafi³, g³azie,na chêtne zeroktóre rozpocznie akt tworzeniaœwierzbione pych¹,lecz go przerwienim staniesz na swych nogachMilczcie o œlepych nakszta³t wnêtrza –zabior¹ siê do jego odkrywanianamêcz¹ siê, a tylkoprzetn¹ szyjê, od³upi¹stopy od nógI miejsce, które kry³o twarzzamieni¹ bezpowrotnie w miazgêta miazga nigdy nie otworzy oczuKto ma moje uszyzapyta³aby g³owa33


gdyby jêzyka nie dziabnê³o d³utoTen korpus móg³by z dum¹prê¿yæ pierœprzygarn¹æ kogoœ –gdyby artysta mu nie obt³uk³ r¹kI nie zafurczy wiatrw tym p³aszczu, którymia³ sfruwaæ z ramionlipiec 200234


Niebo w godzinê po zachodzie s³oñcaINiebo w godzinê po zachodzie s³oñcawyrzyna siê zza drzew jak du¿a rzecz koloruu¿ywanego no¿a z dobrej staliTak¿e przed wschodem s³oñca niebo maten kolor – mo¿e nieco innyjak druga strona stali tego no¿aJe¿eli patrzysz na wieczorne niebowidzisz za czerni¹ drzew blask skuty w jasn¹ stalKlinga przedbrzasku te¿ wyrzyna czarny wzórw tekturze przysz³ych drzew35


IICzym ró¿ni¹ siê te dwa kolorynie rozstrzygnieszgdy¿ nie popatrzysz jednoczeœniena obie strony no¿a– gdy chcesz spróbowaæmusisz ustawiæ ostrze naprzeciwko twarzyByæ mo¿e jest i w nocy taka chwilakiedy mo¿liwe jest spojrzenierozdzielaj¹ce zmierzch i brzask– lecz wska¿ odwa¿nie punkt, gdzie ma ciê miêdzy oczyci¹æ brzeszczot po³udnikanadiru i zenitu36


IIIAle któ¿ bêdzie taki pyszny, by bezduszniewpatrywaæ siê w odwrotnoœæ s³oñca,akurat kiedy jest najni¿ej, i gdy œmieszniesp³aszczone jak tarczowa pi³a tnie spod spoduziemiê stê¿onym do czarnoœci blaskiem NiebaKto – jak nie ten, co z zimna wyku³ nó¿?On jeden teraz wie czy z obu stron– po stronie zmierzchu i po stronie brzaskujest taka sama stalczerwiec 200237


ŒwieczkaIJest jeden sposób, by zapaliæ œwieczkê:trzeba udzieliæ jej p³omienia,a sama bêdzie ssa³a t³uszcz i tlen.Lecz bardzo ró¿ne s¹ sposobygaœniêcia œwiec i ich gaszenia.Gdy œwieczka padnie, p³omieñ schodzia opuœciwszy j¹ dziczeje i zjada byle co.Str¹æ œwieczkê w dó³a spadnie szybciej ni¿ jej p³omieñ.Zdarza siê, ¿e parskniêciem œmiechuspêdzaj¹ p³omieñ - to p³ochliwy motyl.Kiedyœ umiano rzecz za³atwiæ po ¿o³niersku:œmignê³a szabla, p³omyk œciêty.Cz³ek gruboskórny umie wrêczdusiæ p³omyki we dwóch palcach.Kto topi knot w ³y¿eczce cieczyunika dymu i nie zostawia œladu ognia.Kto nie chce brudziæ sobie r¹kwyrêcza siê przyrz¹dem, który torobi przez uduszenie ognia:przykryty twardym czepkiemp³omyk siê d³awi w swych spalinach.38


Bracia i siostry, znam i jaten podstêp tak powszedni:gasz¹cy zbli¿a twarz do œwiecyjakby chcia³ przyjrzeæ siê jej ¿yciuchcia³ jej coœ szepn¹æi sk³ada usta jak do poca³unkuale wydête wargi mówi¹ jej tylkozimne [′ϕ:]39


IIKiedy ju¿ wiemy, jak siê gasi œwieceustalmy, kto to zrobi w swoim czasie.– Zrób to, dziecko.– Dlaczego ja?Jeszcze popatrzê, pali siê tak ³adnie.– Zrób to, matko.– Nie zgaszê, ja j¹ zapala³am.Latwiej nas znajdzie, kto w podró¿y.– Zrób to, ojcze.– Niech siê spokojnie pali, dopiero co zaczê³a.Muszê z ni¹ jeszcze obejœæ dom.– Zrób to, starcze.– Jest mi potrzebna, czeka mniewejœcie po schodach do sypialni.40


IIINikt siê nie pali do gaszenia?Otwórzcie drzwi i oknoas³uga powietrza i hodowca ogniawpadnie po p³omykchapnie go z knota jak czereœniêi w swej pyzatej buŸcezabierze go na miejsce przeznaczenia.styczeñ 200041


Wakacje œwiat³aW pi¹tek i œwi¹tek gnaprzez smród spalin, na deszczu, w œnieguby sprawdzaæ drogê przed samochodamiktóre s¹ coraz szybszeŒlêczy do rana nad robot¹a czego to siê ono nie napatrzyw tych nowoczesnych ksi¹¿kachW ogóle musi wiêcej widzieæ, bo co kiedyœcz³owiek robi³ po ciemku, wyczynia dziœ za dniaJakby to wszystko by³o ma³ojeszcze rosn¹ wobec œwiat³a wymaganiaCo rusz jakiœ bezduszny cwaniakzmusza je do zachowañprzeciwnych naturzeKto œmia³ zniewoliæ œwiat³okto sku³ promienie w pêczkii zmieni³ w k³y ¿ar³ocznej bestiiryj¹cej teraz metalKto je zamyka jak szczura w labirynciew cieniutkiej rurce, ka¿¹c pêdziæze zwyk³¹ sw¹ prêdkoœci¹po liniach tak boleœnie krzywychBy³o niepokalane, lecz zbezczeœci³je wynalazek cichych strzelb42


Gdy œwiat³o w kinie pokazuje filmyprzynajmniej ono pierwsze je ogl¹daA w tych czytnikach ono nic nie widziNawet ma gorzej ni¿ ten kelner roznosz¹cy pyszne daniaktórym siê nawet nie ma czasu przyjrzeæJak ten Kopciuszek przesypuje piasek cyfri choæ to tylko zera i jedynki, ka¿deziarnko jest inne, nie wolno ich pomyliæa w przesypanej górce ka¿de z nichmusi trafiæ w to samo miejsce, co poprzednioŒwiat³u nale¿¹ siê wakacjeMa prawo siê pobujaæna liœciach, w pajêczynachpopluskaæ w falach, poszminkowaæ têcz¹zaiskrzyæ w rosie,przypomnieæ sobie swoj¹ lekkoœæw koñcu dlaczegó¿ to na pla¿ach maj¹ siê rozwalaæ samegrube rybyŒwiat³o ma prawo do czystoœciJeœli siê zbruka w niewolnictwie,ju¿ nie podo³a swemu powo³aniu – abyprzenosiæ pamiêæ o locie nad wodamigdy jako pierwsze zobaczy³o, ¿e ten œwiatjest dobrysierpieñ 2002(Ublik, u Wis³y Sura¿skiej)43


Sacra conversazioneIW niebie powinno byæ po pierwsze cichopo drugie ciep³o i po trzecie widno– Oto jak ³atwo jestwyraziæ trzy ¿yczeniab³ahe dosyæna te okolicznoœciLecz z drugiej strony trudno by³obyz czegoœ z tej trójki zrezygnowaætraktuj¹c serio s³owowiecznoœæSkoro wiêc pad³y trzy ¿yczeniai nie da siê nic zmieniæ ani dodaæprzynajmniej je doprecyzujmy44


IINiebo – je¿eli wierzyæ wizjoneroma komu wierzyæ, jak nie tym, co je widzieli– to temat wiêkszy ni¿ cokolwiekco umie namalowaæ ludzkie okoMo¿e i wiêkszy, ale b¹dŸmy skromnikrajobraz fresków na sklepieniach œwi¹tyñczy kicz plafonów sal balowych,– to ju¿ by by³o coœZnamy ten widok: Wszêdzie mi³a jasnoœæwszyscy ubrani doœæ przewiewnienawet œmigaj¹ na skrzyde³kach go³e brzuszkiNie widaæ, by chodzili tam w ko¿uchach z pochodniamiwiêc dwa z trzech ¿yczeñ by³y niepotrzebne45


IIICicho powinni byæ przybysze, po có¿ imprzemawiaæ jêzykami ludzi, kiedy wszystkobêdzie zwa¿one, policzonea co wa¿niejsze – powiedzianePrzypomn¹ sobie te plafony, gdzie b³yszcz¹ce tr¹bkiwci¹¿ coœ takiego graj¹,¿e tylu z nas nie szczêdzi trudówby siê poderwaæ, wzlecieæ i dofrun¹æI w³aœnie ¿eby tamto coœ us³yszeæpo to nale¿yprzestaæ gadaælistopad 200246


spisCo bêdziemy robili .......... 1Pary .......... 3Chustka .......... 6Czapka .......... 7Jeden but .......... 9Jab³ko ........ 11Odkrycie klimatyczne ........ 15Œnieg ........ 16Rêka ........ 19Coœ o niczym ........ 25Ma³a kosmogonia dla dzieci ........ 27Wstyd na izbie przyjêæ ........ 30A¿eby siê to na coœ zda³o ........ 32Ktoœ umiejêtny, kiedyœ ........ 33Niebo w godzinê po zachodzie s³oñca ........ 35Œwieczka ........ 38Wakacje œwiat³a ........ 42Sacra conversazione ........ 4449


printed in poland. papier offset sat. mat 80 g/m 2 , okl. karton silver silk 300 g/m 2 lakier uv matdruk: bulion/collage. oprawa: tradart. druk ukoñczono w maju 2004 r.54

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!