10.07.2015 Views

Nr 7 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

Nr 7 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

Nr 7 - Archiwalny serwis Instytutu Pamięci Narodowej

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

BIULETYN IPN nr 7/2012Rzeczpospolita Kampinoska 1944Polskie dominium w AfrycePropagandowa funkcja pieniądza w PRL„Trzynastka” – zapomniany bohaterZe zbiorów Archiwum Państwowego w ZamościuCena 6 zł (5%VAT)ISSN 2084-73199 772084 731002 0 6numer indeksu 284521nakład 9500 egz.Dodatek specjalny:plakat Ligi Morskiej i Kolonialnejoraz reprodukcje nieemitowanychbanknotów z okresu PRLNBP / Andrzej Heidrich


BIULETYN IPN nr 7/2012Fot. Archiwum Państwowe we Wrocławiu3 AKTUALNOŚCI IPN4 KALENDARIUM6 Z PIERWSZEJ STRONYFELIETON8 Maciej Rosalak,Jeszcze się spotkamy, redaktorze…10 Antoni Dudek, Nowohucka soczewkaZ ARCHIWUM IPN12 Grzegorz Majchrzak,Kwestionariusz na niepokornychSTOPKLATKA14 Radosław Morawski, Papież w obiektywie bezpiekiWYWIAD17 „Nie było »polskich obozów«”rozmowa z prof. Johnem Merrimanem18 „Inspirują mnie nieopowiedziane historie”rozmowa z brytyjską wokalistką Katy CarrWYDARZYŁO SIĘ W XX WIEKU19 Janusz Wróbel, Polskie dominium w Afryce?25 Przemysław Wywiał, Rzeczpospolita Kampinoska29 Adam Kaczyński, Polscy jeńcy wojenni w ZSRS33 Małgorzata Sokołowska, Wysiedleni po raz drugi35 Tomasz Gałwiaczek, Śmiertelne żniwo40 Paweł Niziołek, Propagandowa funkcjapieniądza w PRLFot. ze zbiorów H. PieńkoszFot. ze zbiorów A. KaczyńskiegoZ SZACHOWNICĄ NA SKRZYDŁACH45 Tomasz Ginter, Kolorowe skrzydłaHEJ, KTO POLAK...49 Marcin Zwolski, Bohater, o którym mieliśmyzapomniećPRZEMINĘŁO Z PEERELEM53 Jerzy Kochanowski, CinkciarzSTRAŻNICY NARODOWEJ PAMIĘCI54 Konrad Białecki,Miejsca pamięci o rewolucji węgierskiejPRAWDA CZASÓW, PRAWDA EKRANU56 Jerzy Eisler, Giuseppe w WarszawieZ BRONIĄ W RĘKU59 Michał Mackiewicz,Cichociemny z „czterdziestką piątką”ORZEŁ BIAŁY62 Tomasz Zawistowski, Emblematy galicyjskichochotniczych Straży OgniowychMIEJSCA Z HISTORIĄ65Tomasz Stańczyk, Zbrodnia w KisielinieEDUKACJA HISTORYCZNA67 Znicz pamięcirozmowa z Anną Gruszecką70 RECENZJE72BIBLIOTEKA IPNPROSTO Z NAJWESELSZEGO BARAKU…73Lenin w październiku – a koty w marcuSPIS TREŚCI1


4kAlenDAriuM21 października 1947: Stanisław Mikołajczyk,prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, potajemnieopuścił kraj.Mikołajczyk, w latach 1943–1944 premier emigracyjnegorządu, to dziś symbol legalnej opozycjiwobec komunistycznego zniewolenia. W obliczuzwycięstwa ZSRR w II wojnie światowej pogodziłsię z utratą wschodnich ziem Rzeczypospolitej.Wierzył jednak, że w Polsce uda się ocalićdemokrację i choć część suwerenności. Latem1945 roku wrócił do kraju i wszedł do zdominowanegoprzez komunistów Tymczasowego RząduJedności <strong>Narodowej</strong>. Objął funkcje wicepremierai ministra rolnictwa, a po śmierci WincentegoWitosa także przywództwo w PSL, które cieszyłosię wówczas ogromnym poparciem społecznym.Wielu widziało w nim jedyną realną alternatywęwobec komunistów z Polskiej Partii Robotniczej.Niezależna partia ludowa była jednak nie do przyjęciadla PPR i Stalina. Na porządku dziennymbyły aresztowania i zabójstwa działaczy PSL.W styczniu 1947 roku, w atmosferze terroru,odbyły się wybory do Sejmu. Wyniki sfałszowano,a w części okręgów listy PSL w ogóle unieważniono.Ofi cjalnie partia Mikołajczyka otrzymałajedynie 10 proc. głosów.Likwidacja PSL była już tylko kwestią czasu. Jesienią1947 roku Mikołajczyk otrzymał poufne informacje,że na najbliższej sesji Sejmu ma zostaćpozbawiony immunitetu poselskiego i aresztowany.Ambasada USA zaoferowała mu pomocw ucieczce z Polski. Został ukryty w ciężarówcei przewieziony do Gdyni. Na pokładzie brytyjskiegostatku „Baltavia” dotarł do Londynu.Komunistycznym władzom ucieczka Mikołajczykabyła na rękę. Propaganda zarzuciła przywódcyludowców tchórzostwo i pracę na rzecz obcychmocarstw. Uchwałą Rady Ministrów zostałpozbawiony obywatelstwa. Zmarł na emigracjiw USA. W 2000 roku prochy Mikołajczyka zostałysprowadzone do Polski i złożone na CmentarzuZasłużonych Wielkopolan w Poznaniu. Stanisław Mikołajczyk (1901–1966)Fot. AIPN2 października 1957: Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej PartiiRobotniczej przesądził o zamknięciu tygodnika „Po prostu”.Założone dziesięć lat wcześniej czasopismo zyskało ogromną popularnośćw okresie gomułkowskiej odwilży, stając się nieformalnym organemreformatorskiego skrzydła PZPR.Na łamach „Po prostu” – przedstawiającego się jako „tygodnik studentówi młodej inteligencji” – publikowali m.in. Marek Hłasko, Agnieszka Osiecka,ale także Jerzy Urban, późniejszy rzecznik rządu PRL. W październiku 1956roku „Po prostu” poparło kandydaturę Władysława Gomułki na I sekretarzaKC PZPR. Eligiusz Lasota, naczelny tygodnika, był zresztą posłemtej partii. Kierownictwo redakcji głosiło poparcie dla socjalizmu, opowiadałosię jednak za jego demokratyzacją. Dla komunistycznych władz byłoto nie do zaakceptowania. Gomułka postawił warunek: „Albo »Po prostu«będzie mieściło się w linii partii […], albo nie będzie w ogóle wychodzić”.Niepokorne pismo zostałooskarżone o to, że zeszło„na pozycje jałowej negacji”,„szerzyło niewiaręw realność budownictwasocjalizmu”, a nawet „głosiłokoncepcje burżuazyjne”.„Nie pozwolimy na to,aby nadal pluć na socjalizm”– tłumaczył Gomułka.Na wieść o zamknięciu „Poprostu” wybuchły w Warszawiekilkudniowe zamieszki(tzw. WarszawskiPaździernik ’57). Wiece w obronie pisma zostały brutalnie spacyfi kowaneprzez siły porządkowe, w tym ZOMO. Posłuszna partii „Trybuna Ludu” pisałao „warcholskich wybrykach” i „awanturach”. Lasota został wyrzuconyz PZPR i na pewien czas odsunięty od pracy dziennikarskiej. Tak skończyłasię gomułkowska odwilż. Władze uczyniły zwrot w kierunku antyliberalnymi antyinteligenckim.5 października 1937: Prof. WłodzimierzAntoniewicz, rektor UniwersytetuWarszawskiego, zdecydowało utworzeniu na uczelni tzw.getta ławkowego. Podobnie postąpiliw tym czasie rektorzy innych szkółwyższych w Polsce.Miejsca w audytoriach UW – noszącegowówczas imię Józefa Piłsudskiego– zostały podzielone naparzyste, przeznaczone dla studentówPolaków, nieparzyste – dla Żydówi nienumerowane, które mógłzajmować każdy. Studenci żydowscyotrzymali w indeksach podłużnepieczątki z fi oletowym napisem„Miejsce w ławkach nieparzystych”.Była to oczywista forma segregacjinarodowo-wyznaniowej. Antoniewicztłumaczył co prawda, że celemjego zarządzenia „było zapobieżenie dotychczasowymniepokojom, wypływającymz niemal powszechnego pragnieniastudentów Polaków do siedzenia oddzielnieod studentów Żydów”. Jednakustępstwo uniwersyteckich władz tylkozradykalizowało żądania młodzieży narodowej,zainspirowanej antysemickimprawodawstwem III Rzeszy.Wielu studentów wyznania mojżeszowegobojkotowało zarządzenie rektorai wzięło udział w akcjach protestacyjnych.Poparli ich niektórzy profesorowie,np. Tadeusz Kotarbiński i MieczysławMichałowicz. Monika Natkowska-Tarasz Żydowskiego <strong>Instytutu</strong> Historycznegow Warszawie ocenia, że antysemicka atmosferana uczelniach skłoniła wówczaswielu Żydów do rezygnacji ze studiówlub studiowania za granicą.


6z pierwszeJ stronY17 października 1929 roku„W czasie wyborów do najwyższej reprezentacji państwa musimy się dokładnie zastanowić nad naszą sytuacją i nadskutkami, jakie by powstały, gdybyśmy to lub owo stanowisko przy wyborach zajęli. Polska mniejszość w Czechosłowacjijest mała. Tylko wtedy, jeżeli wszystkie warstwy polskiej ludności jedno stanowisko zajmą i razem do wyborówstaną, mogą liczyć na to, że otrzymają zastępstwo w Zgromadzeniu Narodowym” – pisała „Gazeta kresowa”nr 44 z 17 października 1929 roku. Dziennik, wydawany we Frysztacie, niewielkim mieście na należącym wówczas do CzechosłowacjiŚląsku Cieszyńskim, gdzie większość mieszkańców stanowili Polacy, w ten właśnie sposób wzywał rodakówdo utrzymania wspólnego frontu. Było to jak najbardziej uzasadnione, ponieważ w tym czasie czeskie partie politycznepróbowały rozbić polskie stronnictwa, posługując się nawet szykanami i groźbami. „Gazeta”, ostrzegając także przeddestrukcyjną działalnością komunistów, podkreślała: „Odwrotnie mamy zaś przykłady, że ludność polska bez względu naprzynależność partyjną w czasach najgorszych nawzajem się wspierała i nawzajem sobie pomagała, bez względu na to,kto do jakiej partii należał. Zresztą te różnice partyjne są u nas bardziej sztuczne niż naturalne. Przecież wszyscy, całaludność nasza, jest ludem pracującym, a gniecie nas wszystkich jedna i ta sama dola”. A jaki wspólny cel przyświecałmniejszości polskiej w Czechosłowacji? „Program naszych zastępców jest jasny, oto trzeba nadal dołożyć sił dla zyskaniadla naszego ludu pełnych praw, trzeba poczynić wszystko, ażeby dola ludu i ogólna, i specjalna się coraz bardziej poprawiała”– lakonicznie informował dziennik. Ostatecznie Polacy wystawili wspólną, ponadpartyjną listę wyborczą, o czymprasa w Polsce rozpisywała się z nieukrywanym uznaniem i swego rodzaju… zazdrością.13 października 1939 rokuJeszcze społeczeństwo polskie nie otrząsnęło się z szoku wywołanegoagresją III Rzeszy i Związku Sowieckiego, a już 13 października 1939roku ukazał się pierwszy numer „ilustrowanego kurierapolskiego”. Redakcja pisma, będącego tubą hitlerowskiej propagandy,rozpoczęła od mocnego akcentu, dementując pogłoski o zniszczeniuCudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej: „Fotografienasze dowodzą, że nabożeństwa na Jasnej Górze odbywają sięnadal bez przeszkód. Matka Boska Częstochowska nadal będzie namudzielała Swego błogosławieństwa i Swej pomocy, której dziś szczególniepotrzebujemy”. Jednocześnie gazeta pochyliła się nad ciężkimlosem polskich robotników i chłopów, dotąd jakoby wykorzystywanychprzez Żydów oraz „cienką warstwę rządzącą”. W artykule Mieszkaniadla robotników pisano: „Przyczyny nędzy mieszkaniowej robotnikówpolskich są łatwo dostrzegalne. Pozbawieni skrupułów przedsiębiorcyżydowscy, mający na oku jedynie wzbogacenie się w przeciągu możliwiekrótkiego czasu, choćby nawet kosztem życia i zdrowia robotników,obniżyli płacę do minimum. Warunki, w jakich żyć i mieszkaćmuszą robotnicy polscy, nic przedsiębiorców nie obchodzą, ponieważdosyć jest tanich sił roboczych ze względu na panujące wszędzie bezrobocie”.Z kolei w tekście Nędza chłopa polskiego zanotowano: „Państwopolskie żyło z twardej pracy rąk pozbawionych praw i żyjącychw największym ucisku chłopów, którzy, stanowiąc 70 proc. ogólnejludności Polski, byli najliczniejszą grupą społeczną. Chłopi wyżywialinie tylko Polskę. Produkty ich ziemi i ich hodowli bydła stanowiływiększą część polskiego wywozu”. I dalej: „Dlatego najważniejszymzadaniem będzie w przyszłości sprawiedliwe wynagrodzenie pracywieśniaczej, stały poziom cen, podniesienie stopy życiowej ludnościwiejskiej i uwolnienie jej od wyzyskiwaczy żydowskich”.


z pierwszeJ stronY728 października 1956 rokuPrzełomowe w powojennych dziejach Polski obrady VIII PlenumKC PZPR z 19–21 października 1956 roku odbiły się szerokimechem w ówczesnych mass mediach. Prasa i radio przekazywałyinformacje na temat zmieniającej się sytuacji na szczytach władzy.Tymczasem redakcja „przekroju” postanowiła przybliżyćczytelnikom reakcje warszawian na te wydarzenia. W numerze603 z 28 października 1956 roku zamieszczono reportażOlgierda Budrewicza, który w barwny sposób opisał atmosferępanującą w tych dniach na stołecznych ulicach: „Oczekiwanowarszawskiego Plenum z wielkim zainteresowaniem, z napięciemi nadzieją. Nikt jednak nie spodziewał się, że wydarzeniawkroczą w fazę tak dramatyczną. Z każdą godziną tężała atmosfera.Wkrótce po rozpoczęciu obrad stało się jasne, że Polskaprzeżywa moment historyczny”. Budrewicz sprawnie poruszałsię po mapie Warszawy, a to informując o wiecu robotnikóww Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu, a to o sytuacjipanującej przed Politechniką Warszawską i na pl. Konstytucji.Opisał także moment wyczekiwania na wyniki wyborów do BiuraPolitycznego KC PZPR: „W siedzibie dziennikarzy przy ulicy Foksaloczekiwano z minuty na minutę wyniku wyborów. Co chwilaktoś wchodził na salę klubową, a wszystkie oczy kierowały sięna przybysza. Dwukrotnie podawano rzekomą listę członkównowego Biura Politycznego i dwukrotnie okazywało się, że brakjest oficjalnego potwierdzenia”. Swój tekst Budrewicz kończyłsłowami: „Po dziesiątej wieczorem wreszcie nadeszła wieść:wybrano nowe Biuro Polityczne w proponowanym składzie.Wiadomość tę potwierdziło radio. Zbliżała się północ. Stolica niespała. Ulicami biegli studenci, sprzedając nadzwyczajne dodatki.Kolporterzy oblegani byli przez przechodniów. Otwierały siędrzwi i okna. Zatrzymywały się tramwaje i autobusy. Niektórzypłacili pięć złotych za dodatek, inni – tych była większość – anigrosza. W krótkim czasie rozeszło się sto tysięcy egzemplarzydodatku. W nocy, w Warszawie”.28 października–3 listopada 1988 roku„W 70-lecie »rewolucji cieszyńskiej«, która ziściła marzenia całych pokoleń nadolziańskich działaczynarodowych, odbyły się w Cieszynie patriotyczne uroczystości” – donosił „Głos ziemicieszyńskiej” nr 43 z 28 października–3 listopada 1988 roku. Na tę okoliczność redakcjatygodnika pokrótce przybliżyła czytelnikom dzieje Śląska Cieszyńskiego sprzed odzyskania przezPolskę niepodległości, kiedy to 19 października 1918 roku utworzono Radę Narodową KsięstwaCieszyńskiego, a grupa polskich oficerów opanowała austriacki garnizon wojskowy w Cieszynie.Podczas uroczystości przed gmachem Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika przy pl.Wolności odsłonięto „pomnik wyobrażający symbol polskości – orła. Ptak ma w charakterystycznysposób rozpostarte skrzydła: albo wzbija się do lotu, albo ląduje. Czas i miejsce, w którym goumieszczono, przemawiają raczej za tą drugą interpretacją. Pomnik stanął w miejscu upamiętnionym.To tu właśnie komendant austriackiego garnizonu, płk Johan Berndt, zdał przed 70 latywładzę grupie polskich spiskowców. Nie można więc było wybrać lepszego miejsca”. Na cokolepomnika, którego inicjatorami budowy byli działacze Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, zamieszczonosłowa: Tym, którzy w 1918 roku, po sześciu wiekach oderwania od Macierzy, przywrócili ziemięcieszyńską Polsce. Redakcja „Głosu” podkreślała: „Uroczystość odsłonięcia pomnika miała podniosły,patriotyczny charakter. Przybyła czołówka władz wojewódzkich z posłami StanisławemHabczykiem i Bolesławem Doktorem, władze miejskie, mieszkańcy”. Ponadto na obchody siedemdziesiątejrocznicy przejęcia przez Radę Narodową władzy na obszarze Śląska Cieszyńskiegozłożyły się: uroczysta sesja Miejskiej Rady <strong>Narodowej</strong> w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynieoraz złożenie na miejscowym cmentarzu komunalnym urny z prochami Jerzego Szczurka,jednego z oficerów, którzy dokonali zamachu wojskowego i przekazali władzę Radzie <strong>Narodowej</strong>.dr Mariusz Żuławnik – naczelnik Wydziału Informacji i Sprawdzeń BUiAD IPN


8Jeszcze się spotkamy,redaktorze…Maciej rosalakWeryfikacja dokonana w staniewojennym przyniosła mi największeupokorzenie i przygnębienie, jakieprzeżyłem w zawodzie dziennikarza.EEsbecy przyjechali po mnie rankiemw Trzech Króli. Na choincepaliły się świeczki, a poddrzewkiem bawiła się mojacóreczka. Funkcjonariusze uśmiechalisię grzecznie, czekając, aż się ubiorę.Jeden z nich miał uśmiech wprost promienny;w jego złotych zębach odbijałysię choinkowe światełka i Karolinkabyła zachwycona. Potem szliśmy w słoneczny,mroźny dzień zimowy do ichsamochodu stojącego pod osiedlowymśmietnikiem na Ursynowie. Nie skulimnie, nie popychali – i tylko może przypadkiemtak się złożyło, że oni byli pobokach i trochę z tyłu.Sąsiad wracał z pustym kubłem odśmietnika i zdziwiony patrzył na tę formację.„Cześć, Andrzej!”. „Cześć, Maciek!”– i poszedł dalej. Nie zatrzymałsię, jak zwykle, na pogawędkę. Nie spodziewałemsię wprawdzie żadnych torturani osadzenia w więzieniu, a jednakto w tym momencie odczułem różnicęmiędzy człowiekiem mającym swobodęwyboru i jej pozbawionym.Na korytarzach gmachu MinisterstwaSpraw Wewnętrznych przy ul. Rakowieckiejzaskoczył mnie ruch jak naMarszałkowskiej. Wśród ludzi w mundurachi po cywilnemu moją uwagęzwrócili szczególnie ci, którzy zapewnetego sobie nie życzyli. Byli to młodzimężczyźni ubrani tak zwyczajnie,jak ubierali się wtedy początkujący pracownicyumysłowi lub fizyczni czy nawetstudenci. Futrzane czapy, kurtki lubsak-palta, dżinsy. Pomyślałem: szpicle.W pokoiku, do którego wprowadzilimnie konwojenci, siedział oficer SłużbyBezpieczeństwa, którego ja i wszyscymoi koledzy poznaliśmy dwa, trzy tygodniewcześniej podczas weryfikacjiw Wydawnictwie „Epoka”. On takżebył bardzo uprzejmy. Zaproponowałzdjęcie marynarki i sam zdjął swoją.I tak, niby przypadkiem, zobaczyłemskórzany pas biegnący mu przez ramięi plecy. Do pasa przytroczona była kabura,z której wyglądała kolba rewolweru,krótkolufowego bębenkowca. Nibyprzypadkiem posadzony zostałem nawprost okna, przez które niemiłosiernieświeciło słońce, a kiedy odwracałemoczy, wzrok cieszyły trofea – plakatyi kalendarze Solidarności z obrabowanejsiedziby Regionu Mazowsze.Rozmówca wytworzył nastrój. Przysłoniłnieco okno („o, widzę, że panredaktor oczki mruży”), poczęstowałlurą udającą herbatę i przedstawił sięjako Arek Iwanicki, kapitan. A potemw ciągu półtorej godziny tak prowadziłrozmowę, jakby chciał zdawać na studiumdziennikarskie i zostać redaktoremgazety. Ile znaków wchodzi na stronęmaszynopisu, a ile stron na złamanąkolumnę, co to jest petit, a co colonel,co należy do obowiązków sekretarzaredakcji, a co do kierownika działu oraznaczelnego i jego zastępców. Opowiedziałemmu o całym (skądinąd naprawdęzajmującym, a dziś, w epoce komputerówcałkiem zapomnianym) procesieprodukcji w drukarni, od składu na linotypach,przez łamanie, kalander, postereotypię i wreszcie rotację.Czerwone światełko zapaliło mi sięw mózgu przy pytaniach o tematykępodejmowaną przez poszczególnychdziennikarzy. Zdawałem sobie oczywiściesprawę, do czego dąży, a i onchyba zdawał sobie sprawę z tego, żesobie zdaję sprawę. Wyjął więc notatniki odczytał z namaszczeniem swojeo mnie spostrzeżenia z rozmowy przedkomisją weryfikacyjną. Sprowadzałysię one mniej więcej do tego, że jestem„blondynem, karnacji jasnej, opanowanym,odpowiadającym zdecydowaniei bez lęku”. Czytaj: nie-Żyd, nie nasz,może być nasz.I wreszcie: „Chcielibyśmy zaproponowaćpanu redaktorowi, aby zostałnaszym konsultantem do spraw StronnictwaDemokratycznego”. Zobaczyłchyba grymas na mojej twarzy, bo dodałszybko: „Będziemy się spotykaćw kawiarni albo w prywatnych mieszkaniach– nikt pana nie będzie podejrzewał...”.„Wie pan co? – odpowiedziałem.– Chodzi o to, że sam siebie będępodejrzewał!”.Na to zmienił ton i z groźbą w głosierzekł: „No to zobaczymy, jak panna tym wyjdzie. Jeszcze się spotkamy,redaktorze...”.„Jeszcze się spotkamy, redaktorze...”– dokładnie tak samo powiedział tydzieńwcześniej po rozmowie weryfikacyjnejw „Epoce”. Kiedy to usłyszałem,natychmiast – choć nikt mnietego nie uczył – poszedłem specjalniedo redaktora naczelnego, który sam niekrył związku z resortem i miał w szufladziepistolet, i powiedziałem mu o tejniepokojącej dla mnie zapowiedzi. Dodziś myślę, że naczelny miał dwie dusze,które walczyły ze sobą o dominacjęnad nim. Tym razem zwyciężyła ta jaśniejsza,bo cicho, żeby nikt nie usłyszał,udzielił mi rady: „Jak nie mają na ciebie


felieton 9haka, to mogą cię w d... pocałować!”.Na wszelki wypadek o spodziewanejwizycie SB powiedziałem jeszcze kilkuosobom, więc kiedy pan kapitan chciałmojego podpisu na oświadczeniu, żezachowam rozmowę w MSW w tajemnicy,powiedziałem mu, że wie o niejprzynajmniej dziesięciu kolegów w redakcji,a żona po ich wyjściu powiedziałakolejnym dziesięciu sąsiadom. Stropiłsię nieco, ale zdołał mi wetknąć kartkęze swoim telefonem: „Jak pan redaktorzmieni zdanie, to niech zadzwoni...”.Odruchowo wziąłem karteczkę. Kiedywyjąłem ją po godzinie, szczegółowozdając relację żonie, powiedziała:„Dawaj ją natychmiast!”. Od razu jąspaliła, a ja byłem jej wdzięczny, bopoczułem ulgę i opadło ze mnie jakieśtakie dokuczliwe przygnębienie, niechęćdo życia i obrzydzenie, które narastałowe mnie od niedzieli 13 grudnia.Wiele nieszczęść spadło wtedy na polskierodziny i nie zawsze mogły temusprostać. Ale liczne małżeństwa odżyływ chwili próby.„Epoka” wydawała w Warszawie„Kurier Polski”, „Tygodnik Demokratyczny”,„Rzemieślnika”, a w Bydgoszczy„Ilustrowany Kurier Polski”.Dwa pierwsze tytuły należały do ścisłejczołówki pism patrzących władzyna ręce, popierających solidarnościoweprzemiany i walczących z cenzurą. Wartoprzypomnieć, że po wprowadzeniu13 grudnia 1981 roku stanu wojennegowłaśnie w „Epoce” dokonano pierwszejweryfikacji dziennikarzy i była onanajbardziej dotkliwa. W „Kurierze...”do 20 grudnia wyrzucono czternastu,a zawieszono siedmiu dziennikarzy,tuż przed końcem roku zaś w „Tygodniku...”– dziewięciu. Trzecią częśćzatrudnionych.W składzie komisji weryfikacyjnejbyli: prezes „Epoki” (zarazem wiceprzewodniczącyCentralnego KomitetuStronnictwa Demokratycznego),szef pionu prasowego SD, administratori jednocześnie od 13 grudnia„komisarz” wydawnictwa,wicedyrektor cenzury, funkcjonariuszSB, pułkownik z WojskowejRady Ocalenia Narodowego,pracownik wydziału prasyKomitetu Centralnego PolskiejZjednoczonej Partii Robotniczeji protokolant. Lista wyrzuconychbyła z góry przygotowana przeztowarzyszy z PZPR i SB. Jak siędowiedziałem znacznie później,Stronnictwo wybroniło tylko dwóchdziennikarzy: Staszka Krupę (byłegożołnierza batalionu „Zośka” i autoradrukowanego przez „Kurier...”w odcinkach „X Pawilonu”, zawierającegoopis terroru komunistycznego,który rozwścieczył towarzyszy) – orazmnie. Wcale nie byłem i nie jestem zato wdzięczny.W końcu stycznia 1982 roku („Tygodnik...”nadal był wtedy zawieszony)naczelny zlecił mi napisanie samokrytyki:co złego uczyniło pismo w ciąguszesnastu miesięcy Solidarności. Odparłem,żeby pisał ten, co się poczuwa dobłędów, bo ja się nie poczuwam. Usłyszałem,że mogę już szukać pracy gdzieindziej; tym razem ciemna dusza naczelnegowzięła górę. Tak się złożyło, żetego samego dnia doznałem skomplikowanegozłamania nogi. Wcale nie zawiniłoZOMO, tylko brak solidnych butówzimowych, których nigdzie wtedy niemożna było kupić. Trzy miesiące miałemnogę w gipsie oraz święty spokój.Upokorzenie i przygnębienie – touczucia, które jak jakaś czarna sadza,dusząca i zalepiająca oczy,spadły na społeczeństwo polskie13 grudnia 1981 roku. Tyle razyi przy tylu okazjach rodacy dzielilisię już swoimi przeżyciami powprowadzeniu stanu wojennego,że daruję sobie wielokrotnie powtarzany„szok” i zaskoczeniez powodu wozów pancernych naulicach, głuchych telefonów i pozbawieniadzieci telewizyjnegoTeleranka.Na pewno skrupulatnego zapisui utrwalenia wymagają świadectwatych, którzy przeżylinaprawdę dramatyczne chwilenocnych aresztowań, ucieczek,ukrywania się. Zwłaszcza prostychrobotników z zakładowychkomisji Solidarności,szczególnie poniewieranych,o których – w przeciwieństwiedo znanych postaci – nie upominalisię zachodni dziennikarzei politycy. To, o czympiszę, ma się nijak do tragedii górnikówz kopalni „Wujek”. To tylko relacja jednegoz ówczesnych dziennikarzy, którzymieli przed ośmioosobową komisjąudowadniać, że nie są wielbłądem, a następniezostać jeszcze bardziej poniżeniw MSW przy Rakowieckiej propozycjązostania kapusiem.Maciej Rosalak – redaktor dodatków historycznych„Rzeczpospolitej”; w grudniu 1981 roku sekretarz redakcji„Tygodnika Demokratycznego”, działacz SD i członek NSZZ„Solidarność”


10felietonNowohucka soczewkaAntoni Dudek„Trzeba powiedzieć, że zagadnienie budowy Nowej Huty przerastało moje siły i dlatego poszedłem po liniinajmniejszego oporu i zacząłem komenderować nie tylko aparatem Komitetu i organizacjami partyjnymi,ale i administracją. [...] Widzę, że źle pracowałem. Mało przychodziłem do Komitetu Wojewódzkiego po rady,za dużo żyłem sprawami administracyjnymi i różnymi konferencjami [...]. Chciałbym, aby towarzysze nie odrzucilimnie, lecz otoczyli opieką i pozwolili w dalszym ciągu pracować na Nowej Hucie za robotnika, bo z Hutą bardzomocno się związałem”. Taką wzorową samokrytykę, utrzymaną w duchu epoki, złożył w październiku 1950 rokutow. Szczygieł, który dotąd kierował nowohucką organizacją PZPR.WWbudowanej od zeracja, skundlona ambicja, / na szyi sznurek– krzyżyk z Częstochowy, / trzy piętrawyzwisk, jasieczek puchowy, / maciorawódki i ambit na dziewki, / dusza nieufna,spod miedzy wyrwana, / wpół rozbudzonai wpół obłąkana, / milcząca w słowach,śpiewająca śpiewki, / wypchniętanagle z mroków średniowiecza / masawędrowna, Polska nieczłowiecza / wyjącaz nudy w grudniowe wieczory... /W koszach od śmieci na zwieszonymsznurze / chłopcy latają kotami po murze,/ żeńskie hotele, te świeckie klasztory, /trzeszczą od tarła, a potem grafinie / miotupozbędą się – Wisła tu płynie. / Wielkamigracja przemysł budująca, / nie znanaPolsce, ale znana dziejom, / karmionapustką wielkich słów, żyjąca / dziko,z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom– / w węglowym czadzie, w powolnejmęczarni, / z niej się wytapia robotniczaklasa. / Dużo odpadków. A na raziekasza”. Za opublikowanie tego wierszaredaktor naczelny „Nowej Kultury” PawełHoffman stracił stanowisko, ale zyskałmiejsce w historii Polski. Poematdla dorosłych stał się bowiem jednymz najważniejszych symboli poststalinowskiejodwilży, która apogeum osiągnęław październiku 1956 roku.Kilka miesięcy później w Nowej Huciepojawił się Maksymilian Wrocławski.Nakręcił film Miejsce zamieszkania,który prezentował obraz diametralnieodmienny od tego, jaki pokazał Munk.Pijani młodzi robotnicy tłoczyli się wokółobskurnej budki z piwem, gotowaliobiad w kociołku nad ogniskiem roz-podkrakowskiej NowejHucie wszystko miałobyć wzorowe i wyglądaćtak, jak w dokumentalnym debiuciefilmowym Andrzeja Munka Kierunek– Nowa Huta! z 1951 roku. Filmten pokazywał roześmianych chłopcówi dziewczęta, którzy zgodnie pracowalina budowie, uczyli się w szkołachwieczorowych, a później spacerowalipo szerokich, jasno oświetlonych ulicach,między rzędami lśniących elewacjinowych budynków. Nic nie zakłócałosocrealistycznej idylli, zresztąopiewanej wówczas w różnych artykułach,poematach i powieściach. Dlategotow. Szczygieł, który zawiódł partię,nie mógł pozostać w Nowej Hucie,nawet jako zwykły robotnik. Skierowanogo do pracy partyjnej w NowymSączu, gdzie – jak to określono – „miałmożność popracowania innymi metodamii wyrośnięcia”.Propagandową idyllę zakłócił dopierotracący właśnie wiarę w Stalina AdamWażyk, który w sierpniu 1955 roku nałamach „Nowej Kultury” opublikowałswój Poemat dla dorosłych, brutalnie demaskującymit pierwszego socjalistycznegomiasta nad Wisłą, który wcześniejsam też tworzył. Tak pisał o młodychmieszkańcach Nowej Huty, którzyw zdecydowanej większości przyjechalina wielką budowę ze wsi i małychmiasteczek: „[…] tłoczą się w szopach,barakach, hotelach, / człapią i gwiżdżąw błotnistych ulicach: / wielka migrapalonymprzed obskurnym barakiem,wreszcie bili się, bo nie mogli dostaćsię do innego baraku, nazwanego szumniedomem kultury. Oczywiście, w tymfilmie też wyraźnie widzimy granicękrytyki: wszystkiemu winna jest bezduszna,anonimowa administracja, a nieutopijny projekt ideologiczny wcielanyw życie wbrew zdrowemu rozsądkowi.Niemniej właśnie te dwa filmy – Munkai Wrocławskiego – często pokazuje sięstudentom, aby zrozumieli, jak wielezmieniło się w 1956 roku w Polsce rządzonejprzez komunistów.Nowa Huta zajmuje w najnowszejhistorii Polski miejsce szczególne: jakosymbol szybkiej industrializacji proklamowanejprzez kierownictwo PZPRw planie sześcioletnim (1950–1955),a zarazem jako przykład absurdu tejindustrializacji – bo przecież wielkikombinat metalurgiczny wzniesionoz dala od złóż węgla i rudy żelaza, decyzjao jego lokalizacji miała zaś czystopolityczny charakter; jako wielkielaboratorium społeczne, w którym władzekomunistyczne starały się ukształtowaćnowego Polaka – wzorowegoobywatela kraju budującego socjalizm,a przy okazji mającego zmienićmentalność reakcyjnego krakowskiegomieszczucha; wreszcie jako przykładzastosowania na masową skalę architektonicznegokanonu socrealizmuw mieście zbudowanym w ciągu kilkulat wokół jednego kombinatu.Zderzenie w Nowej Hucie utopijnejideologii z rzeczywistością sprawiło,


felieton 11że w miarę upływu czasu miasto to stałosię – wbrew oczywistym intencjomwładz – znaczącym ośrodkiem oporuspołecznego, a później także opozycjipolitycznej. Właśnie w Nowej Huciez niezwykłą siłą ujawnił się paradoksilustrujący podstawową sprzecznośćsystemu komunistycznego, a mianowiciesprzeciw robotników wobec dyktaturysprawowanej oficjalnie w ich interesie.Okazało się, że historia NowejHuty to dzieje niepokornej społecznościzłożonej w większości z byłychmieszkańców wsi, którzy nie chcielisprzedać swej wolności za cenę awansuspołecznego.Nowa Huta dość szybko stała się silnymośrodkiem fermentu społecznego.Podczas popaździernikowej odwilżywydano tam pozwolenie na budowępierwszej katolickiej świątyni. Zostałoono jednak cofnięte, gdy WładysławGomułka poczuł się na tyle pewnie,żeby rozpocząć kolejną krucjatęantykościelną. Eksplozja nastąpiław kwietniu 1960 roku, kiedy władzepostanowiły usunąć krzyż ustawionyna placu kościelnym. Rannych zostało181 milicjantów oraz z pewnościąjeszcze więcej uczestników protestu.W trakcie tłumienia zamieszek wystrzelonoponad 140 pocisków z bronipalnej; rany postrzałowe odniosło conajmniej sześć osób. Władze surowoobeszły się z „antyspołecznymi szumowinami”,jak demonstrantów określiłGomułka. W czasie zajść i po ichzakończeniu zatrzymano blisko pięćsetosób. Sądy skazały 87 z nich, wyrokisięgały zaś od sześciu miesięcydo pięciu lat pozbawienia wolności.Aż 119 osób kolegia ukarały grzywną.Jeszcze większa była liczba osóbzwolnionych dyscyplinarnie z pracy,zdegradowanych bądź też przez długielata pozbawionych szansy na awans.W maju 1967 roku, po siedmiu latach„wojny pozycyjnej” prowadzonejprzez kard. Karola Wojtyłę, władzeustąpiły i zgodziły się na budowękościoła w Nowej Hucie-Bieńczycach.Rozpoczęta w październiku tego rokubudowa trwała, m.in. wskutek kolejnychutrudnień ze strony administracjipaństwowej, blisko dziesięć lat.Wreszcie w maju 1977 roku metropolitakrakowski mógł konsekrować nowykościół pod wezwaniem Matki BożejKrólowej Polski. Historię tę opowiadafilm fabularny Krzysztofa ZanussiegoZ dalekiego kraju, nakręcony przezniego w 1981 roku z myślą przybliżeniazagranicznym widzom rzeczywistości,w której żył Jan Paweł II.Pięć lat później rejon pierwszego nowohuckiegokościoła, zwanego ArkąPana, stał się widownią najdłużej trwającychwalk ulicznych w Polsce. Todzieci i wnuki budowniczych NowejHuty w kolejnych demonstracjach, którychprowadzenie ułatwiała luźna zabudowanajmłodszej dzielnicy Krakowa,protestowały najpierw przeciw stanowiwojennemu, a później przeciw utrzymywaniujego rygorów przez ekipęgen. Wojciecha Jaruzelskiego. Epilognastąpił w listopadzie 1989 roku, jużw okresie istnienia rządu Tadeusza Mazowieckiego,gdy młodzi demonstrancipo raz kolejny postanowili obalić pomnikWłodzimierza Lenina, ustawionyna nowohuckim pl. Centralnym. I choćMazowiecki, obawiający się reakcjiKremla, mówił na posiedzeniu rządu,że „demontaż pomników Lenina w tejchwili […] nie wchodzi w grę”, to jużmiesiąc później pomnik został usunięty.A wkrótce potem noszący imię Leninakombinat metalurgiczny zmieniłpatrona. Został nim Tadeusz Sendzimir,jeden z najwybitniejszych polskich inżynierówi wynalazców.Fot. ze zbiorów M. FoksaFot. AIPNprof. dr hab. Ant oni Dudek – politolog i historyk,zajmuje się dziejami najnowszymi Polski oraz jej systemempolitycznym; ostatnio opublikował Instytut. Osobistahistoria IPN (2011) Nowa Huta miałabyć „laboratoriumnowego człowieka”,stała się jednakmiejscem obronytradycyjnychwartości


12z ArcHiwuM ipnkwestionariusz na niepokornychOsoby, które w Polsce „ludowej” podejmowały działania opozycyjnelub jedynie uznawane za wymierzone we władze, nie miały łatwego życia.Były poddawane rozmaitym szykanom w miejscu pracy, nauki, a nawet zamieszkania.Często różnego rodzaju działania wobec nich prowadził również aparat bezpieczeństwa.Od lat sześćdziesiątych pierwszym krokiem esbeków wobec niepokornych byłozakładanie kwestionariusza ewidencyjnego.WWmyśl wytycznychz 1970 roku (tzw. bibliiSB) był to rodzajsprawy operacyjnejsłużącej do dokumentowania działalnościosób, które w przeszłościbyły karane za „wrogą działalność”albo podejrzewano je o organizowaniewrogich manifestacji, wystąpień,„podsycanie nastrojów niezadowolenia”lub prowadzenie „wrogiej propagandy”,zamiar podjęcia „wrogiejdziałalności w chwili powstaniasprzyjających ku temu warunków”,bądź też zajmowały ważne stanowiskaw instytucjach i organizacjach„prowadzących lub inspirującychdziałalność” przeciw PRL lub innympaństwom socjalistycznym.Osoby objęte kwestionariuszemewidencyjnym były inwigilowanew sposób permanentny (stały) lubokresowy, lecz zazwyczaj nie prowadzonowobec nich aktywnych działańoperacyjnych (np. nękających), choćtak również bywało. W kwestionariuszubezpieka zbierała informacjeo ewentualnej działalności opozycyjnej,zawodowej i życiu prywatnymdanej osoby, aby zdobyć preteksty doszantażowania jej.Decyzja o rozpoczęciu prowadzeniakwestionariusza ewidencyjnegobyła podejmowana na pisemny wniosekfunkcjonariusza, zatwierdzanyprzez naczelnika wydziału. Wniosektaki zawierał m.in. dane osoby, którązamierzano inwigilować, streszczeniemateriałów stanowiących podstawędo założenia kwestionariusza orazokreślenie celu jego prowadzenia.W razie potwierdzenia podejrzeńo „wrogą działalność” decydowanosię na intensywniejsze działania operacyjne– tak było np. w przypadkupoety Zbigniewa Herberta, któregow 1972 roku objęto kwestionariuszemewidencyjnym, a pod koniec1975 roku zaczęto rozpracowywaćw ramach sprawy operacyjnego rozpracowaniao krypt. „Herb” (zob.„Pamięć.pl” nr 1/2012). Gdy jednakpodejrzenia o działalność opozycyjnąnie potwierdzały się, odstępowanood inwigilacji i zamykano kwestionariuszewidencyjny, a zgromadzonądokumentację składano w archiwum.Poniżej zamieszczamy wniosekz października 1965 roku o założeniekwestionariusza ewidencyjnego AntoniemuSłonimskiemu. Słonimski(podobnie jak wielu innych literatów)po zakończeniu II wojny światowejwspierał władze Polski „ludowej”(m.in. wziął udział w ŚwiatowymKongresie Intelektualistów we Wrocławiuw 1948 roku, a po powrociedo kraju w 1951 roku brał czynnyudział w działaniach propagandowychwładz komunistycznych). Jegopostawa zmieniła się w roku 1956.W latach 1956–1959 był prezesemZarządu Głównego Związku LiteratówPolskich, cieszącym się poparciemm.in. pisarzy bezpartyjnych.Pod naciskiem władz PRL utracił tostanowisko, ponieważ przeciwstawiłsię ingerencji władz państwowychw działalność literacką i bronił represjonowanychpisarzy. Nie wpłynęłoto na zmianę jego postawy i np.w grudniu 1963 i styczniu 1964 rokunależał do inicjatorów memoriału,zawierającego ostrą krytykę politykikulturalnej Polskiej ZjednoczonejPartii Robotniczej. Był też jednymz sygnatariuszy tzw. Listu 34 (zbierałrównież pod nim podpisy i złożyłgo 14 marca 1964 roku w kancelariipremiera), którego autorzy domagalisię złagodzenia cenzury i sprzeciwialiograniczaniu przydziału papieru nadruk książek i czasopism.Podobnie jak inni sygnatariusze listu,został poddany szykanom. Niemógł otrzymać paszportu, publikowaćw prasie oraz występować w radiui telewizji. Służba Bezpieczeństwa zaczęłasię nim interesować jednak zdecydowaniewcześniej – informacje najego temat zbierała już od drugiej połowylat pięćdziesiątych. Od lat sześćdziesiątychwykorzystywano przeciwkoniemu m.in. perlustrację (cenzurę)korespondencji, obserwację zewnętrznąi oczywiście agenturę. W końcuzałożono mu kwestionariusz ewidencyjny,przekwalifikowany później nasprawę operacyjnego rozpracowaniao kryptonimie „Syzyf”, prowadzonąprzez Departament III MinisterstwaSpraw Wewnętrznych. Poetęrozpracowywano aż do jego śmierciw 1976 roku. Ustalano jej okoliczności,interesowano się pogrzebemi pozostawionym przez Słonimskiegotestamentem. Akta przekazano do archiwumdopiero cztery lata później.Śladem działań Służby Bezpieczeństwai jej agentury jest dwanaście tomówakt dokumentujących działalnośćskierowaną przeciwko niepokornemupoecie.Grzegorz Majchrzak – historyk,pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN,członek Stowarzyszenia „Archiwum Solidarności”i Stowarzyszenia Wolnego Słowa; zajmuje siębadaniem dziejów aparatu represji i opozycjidemokratycznej, stanem wojennymoraz funkcjonowaniem mediów w PRL


z ArcHiwuM ipn 13Wydział IV odpowiadał wówczas za zwalczanie polskich ośrodków rewizjonistycznych i liberalnych oraz „ochronę” środowisknaukowych, twórczych, kulturalnych i młodzieżowychDokumentowi nie nadanonajwyższej klauzuli tajności,gdyż nie zawiera istotnychinformacji operacyjnychZnaczące rozbieżności dat (podobnie jakinformacje z drugiej połowy lat sześćdziesiątych)świadczą o antydatowaniu dokumentu,który prawdopodobnie sporządzono dopierow październiku 1970 roku, a nie w 1965zapewne kryptonim podsłuchutelefonicznego, który wykorzystywanoprzeciwko poecieWedług SBpodczas wyjazdówna Zachódpisarz rzekomoprzekazywał„w sposóbtendencyjnyi politycznieszkodliwy”informacjeo sytuacjipolitycznejw krajuChodzi m.in. o postawę poety od połowylat pięćdziesiątych, kiedy to jako prezesZarządu Głównego Związku LiteratówPolskich sprzeciwiał się ingerencjiwładz państwowych w działalnośćliteracką i interweniował w sprawierepresjonowanych pisarzySłonimski krytykował brak wolnościsłowa i podnosił prawo obywateli(zwłaszcza ludzi kultury) dowyrażania sprzeciwu wobec władz,czego wyrazem był m.in. List 34i rezolucja z 29 lutego 1968 rokuList protestacyjny pisarzy i uczonychz 14 marca 1964 roku skierowany dopremiera Józefa Cyrankiewicza, w którymdomagali się złagodzenia cenzuryi zniesienia ograniczeń przydziału papieruna druk książek i czasopism; Słonimski byłautorem Listu 34, zbierał pod nim podpisyoraz złożył go w kancelarii premieraRezolucja podjęta na walnymzebraniu oddziału warszawskiegoZLP, w której domagano się m.in.przywrócenia spektakli Dziadóww reżyserii Kazimierza Dejmkazdjętych przez władze PRL ze scenyTeatru Narodowego, a także potępionodziałania cenzuryKontakty z przedstawicielstwamipaństw kapitalistycznych byłydla SB zawsze podejrzaneMimo usunięcia ze stanowiska prezesa ZG ZLP Słonimskipozostał jedną z najważniejszych osób w związku i lideremopozycji wobec polityki kulturalnej władz PRL; skupił wokół siebiegrupę pisarzy, która wpływała na postawy innych literatówSB była szczególnie wyczulona na kontaktyz przebywającymi na emigracji twórcami,publicystami i działaczami oraz redakcjamiczasopism polonijnych


stopklAtkA 15nastrojów społecznych przed pielgrzymkąi w jej trakcie.Mimo dezinformacji społeczeństwa,propagandy ideologicznej w mediachi prób odwracania uwagi od pielgrzymki– a także niszczenia kart wstępu dosektorów przeznaczonych dla pielgrzymów– na spotkaniach z papieżem pojawiłysię tłumy wiernych. Zdawanosobie sprawę z tego, że mimo rozmieszczeniaw tłumie funkcjonariuszy i agentówmoże dojść do manifestowania wrogichwobec władzy opinii, których nieda się wyeliminować za pomocą działańprewencyjnych. Zastosowano więc naszeroką skalę nowoczesne środki technikioperacyjnej. Pielgrzymów śledziłobacznie trzydzieści kamer telewizyjnych,a na miejscach mszy i trasachprzejazdu Jana Pawła II rozmieszczonowiele punktów zakrytych, skąd z ukryciarobiono zdjęcia pielgrzymom, dokumentowanowykonywane przez nichgesty oraz treść rozwijanych transparentów.Później fotografie te mogły byćwykorzystane jako dowody w sprawachprzeciw osobom jawnie manifestującymswoje niezadowolenie z sytuacjiw Polsce.O masowości tak tworzonej dokumentacjiświadczy fakt, że do dziś zachowałosię co najmniej kilka tysięcywykonanych w ten sposób zdjęć.Z samego punktu zakrytego kryptonim„Kopuła” – umiejscowionego na piętrzew szpitalu przy ulicy Miodowej 18,naprzeciwko bramy wjazdowej do siedzibyarcybiskupów warszawskich –pochodzi 3380 zdjęć znajdujących sięw archiwum IPN. Na fotografiach tych,wykonanych w dniu przyjazdu papieżado stolicy, widać osoby wchodzące dosiedziby prymasa Stefana Wyszyńskiegolub wychodzące z niej, gromadzącychsię przed bramą wiernych i działaniakościelnych służb porządkowych.Sam Jan Paweł II widoczny jest na kilkudziesięciuzdjęciach, sfotografowanyw momentach przyjazdu i wyjazduprzez bramę. Zdjęcia te zostały zrobionew bardzo krótkim odstępie czasu, oglądasię je jak serię stopklatek w filmie.Bardzo dokładnie fotografowane byłyosoby podchodzące do Jana Pawła IIi rozmawiające z nim. Może to wynikaćz faktu, że władze obawiały się niekontrolowanegoprzekazania papieżowijakiejś korespondencji czy petycji, conajłatwiej było uczynić podczas takichwłaśnie spontanicznych spotkań na tereniekościelnym. Charakterystyczny jestmoment, w którym Jan Paweł II wyjeżdżaz bramy. Widać, że fotograf utrwalającyto wydarzenie ukrył się za jakąśprzeszkodą w pomieszczeniu punktuzakrytego – wskazują na to zaciemnieniana bokach kilku fotografii. Najprawdopodobniejautor zdjęć obawiał się, żezostanie zauważony i zdemaskowany.Oprócz przytoczonych wyżej przykładówfotografii z punktu zakrytego,wykonywano również zdjęcia z ruchomychpunktów zakrytych, umieszczanychnajczęściej w samochodach.Część fotografii zrobiono pod tak zwanąlegendą. Metoda ta polegała na tym,że wywiadowca SB robił zdjęcia jawnie,podając się za dziennikarza lubfotoreportera gazety. Zdjęcia wykonanew ten sposób powstały m.in. naterenie Warszawy, Krakowa, Częstochowyi Wadowic. Większość pokazywałatłumy pielgrzymów na mszachi trasach przejazdów papieża – obrazy Jan Paweł II w asyście ochrony i milicji przed bramą wjazdowądo rezydencji prymasa Polski w Warszawie, 2 czerwca 1979 roku;zdjęcie wykonane w ramach sprawy obiektowej „Lato-79” Wierni na błoniach Parku Kultury(Łęgi Dębińskie, obecnie Park Jana Pawła II)w Poznaniu podczas odprawianej przezJana Pawła II mszy św. beatyfi kacyjnejm. Urszuli Ledóchowskiej,20 czerwca 1983 roku


16stopklAtkA Pielgrzymi na ulicach Warszawytrzymający transparenty Solidarności,14 czerwca 1987 roku; zdjęcie wykonanew ramach sprawy obiektowej „Zorza II”jakże inne od tych z transmisji telewizyjnych,gdzie kadrowano główniepostać Jana Pawła II i ołtarz.Następna pielgrzymka Ojca Świętegomiała się odbyć w 1982 roku, wewspomniane sześćsetlecie istnieniaklasztoru na Jasnej Górze. Niestety,trwający stan wojenny sprawił, że władzezgodziły się na wizytę Jana PawłaII dopiero w roku następnym.Miała być ona dowodem postępującejw kraju normalizacji. Pielgrzymkatrwała od 16 do 23 czerwca 1983 rokui objęła: Warszawę, Niepokalanów,Częstochowę, Poznań, Katowice, Wrocław,Górę Świętej Anny, Kraków i Zakopane.Tym razem sprawa obiektowa TransparentySolidarnościi NZS z tekstamipoświęconymiks. JerzemuPopiełuszce na płocieogrodzenia kościołaśw. StanisławaKostki, tuż przednawiedzeniem grobukapelana Solidarnościprzez Jana Pawła II,Warszawa, 14 czerwca1987 roku; zdjęciewykonane w ramachsprawy obiektowej„Zorza II”zabezpieczenia wizyty papieżaotrzymała kryptonim „Zorza”.Władze, bogatsze w doświadczeniaz pierwszej pielgrzymki,zdecydowały się na wieledziałań prewencyjnych, polegającychna aresztowaniubądź odizolowaniu od udziałuw spotkaniach z Janem PawłemII wielu działaczy Solidarności.Ingerowały równieżw liczbę wejściówek dosektorów dla pielgrzymów.Działania te na niewiele jednaksię zdały. Zdjęcia wykonaneprzez funkcjonariuszyBiura „B” znów pokazujątłumy wiernych na mszach papieskich.Wśród pielgrzymów widocznesą liczne transparenty i flagi z hasłem„Solidarność” lub inne napisy, najczęściejnazwy miast stylizowane na charakterystycznelogo zdelegalizowanegozwiązku zawodowego. Najczęstszymmotywem na fotografiach są setki rąkwzniesionych w geście zwycięstwa.Zachowało się kilkaset zdjęć operacyjnychz drugiej pielgrzymki. Dokumentująone wizyty papieża w Warszawie,Częstochowie i Poznaniu. Wielez tych fotografii było dołączanych dosprawozdań z operacji „Zorza”, częśćtrafiała do analiz i opracowań do wyższychszkół oficerskich MSW.Ostatnia w czasach PRL pielgrzymkaJana Pawła II do Polski miała miejsceod 8 do 14 czerwca 1987 roku. Papieżodwiedził wówczas: Warszawę, Lublin,Tarnów, Kraków, Szczecin, Gdynię,Gdańsk, Częstochowę i Łódź. Takżew przypadku tej wizyty nie obyłosię bez zgrzytów. Władze długo niechciały umieścić w programie pielgrzymkiGdańska, obawiając się solidarnościowychkonotacji tego miejsca.Sprawa obiektowa zabezpieczenia wizytyotrzymała kryptonim „Zorza II”i opierała się na podobnych działaniachoperacyjnych jak w operacji „Zorza”z roku 1983. Nowością był – przeprowadzanyprzed pielgrzymką przezagentów SB – kompleksowy przeglądkazań we wszystkich parafiach w kraju.Również tematyka zdjęć operacyjnychjest podobna jak w przypadku analogicznychfotografii z drugiej pielgrzymki.Na ponad 760 fotografiach z pobytupapieża w Warszawie widzimy tłumyludzi z transparentami Solidarności. Nakilku zdjęciach można dostrzec transparentyzawieszone na płocie otaczającymkościół św. Stanisława Kostki.Hasła nawiązują do pochowanegona terenie tej parafii księdza JerzegoPopiełuszki, którego grób nawiedziłwówczas Jan Paweł II. Zachowało sięrównież kilkadziesiąt zdjęć z mszy odprawianejprzez papieża w Gdańsku--Zaspie, w tym zdjęcia demonstracji,która uformowała się po uroczystości.Wszystkie fotografie operacyjne wykonaneprzez Służbę Bezpieczeństwaw trakcie pielgrzymek papieskich doPolski miały służyć udokumentowaniuwrogich antypaństwowych działańwiernych przeciwko władzy „ludowej”i wyeliminowaniu takich postaww przyszłości. Mimowolnie po latachstały się świadectwem wiary i patriotyzmumilionów Polaków, manifestującychchęć zmian ustrojowych, którychpoczątek nastąpił w roku 1989.Fotografie te musiały robić wrażeniena kierownikach poszczególnych komórekMSW. Ich raporty i sprawozdaniaz przeprowadzenia poszczególnychoperacji – poza wymienieniem kilkunastumało znaczących sukcesów – nietryskały optymizmem.Radosław Morawski – pracownik SekcjiOpracowywania Dokumentacji Audiowizualnej BiuraUdostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN


KALENDARIUM wYwiAD XX WIEKU 17„Nie było»polskich obozów«”Z prof. Johnem Merrimanem, historykiem amerykańskim,rozmawia Filip GańczakCo Pana studenci wiedzą o Polsce?Mam to szczęście, że wykładam na Uniwersytecie Yale. Moistudenci to śmietanka – crème de la crème. Mają za sobą kurshistorii Europy i wiedzą o Polsce dużo więcej niż przeciętnystudent w Stanach Zjednoczonych.A co wie o historii Polski przeciętny amerykańskistudent?Bardzo niewiele. Ale to wina amerykańskiego systemu edukacji.We Francji, gdzie również mieszkam i wykładam, każdyma szansę na dobrą edukację. Nie ma tak wielkich dysproporcjiw zależności od pochodzenia społecznego. W Stanach ci,którzy chodzą do szkół prywatnych, mają olbrzymią przewagę,bo ich rodzice płacą wielkie pieniądze za dobrą edukację.Mówię o studentach z bogatych przedmieść San Francisco,Los Angeles czy Nowego Jorku.Jak to jednak możliwe, że nawet prezydent BarackObama – człowiek niewątpliwie dobrze wykształcony– mówił niedawno o „polskim obozie śmierci”?To bardzo bystry facet. Ale prezydent wygłasza wiele przemówieńi większości z nich nie pisze sam. Najwyraźniej tokonkretne przemówienie napisał mu doradca polityczny, któryniespecjalnie zna się na sprawach zagranicznych. To byłagłupia, ale niezamierzona pomyłka. Rozumiem jednak, żew Polsce mogło to zostać odebrane jako dowód na generalnąignorancję Amerykanów. To nie dotyczy tylko waszego kraju.Jeśli spytać ludzi w Stanach, gdzie leżą Chiny, to wielu namapie umieści je gdzieś między Litwą a Finlandią. Amerykaniemało przejmują się tym, co jest poza USA. Oczywiście,na dobrym amerykańskim uniwersytecie sytuacja jest zupełnieinna. To skutek tych dysproporcji, o których mówiłem.Co my, Polacy, możemy zrobić, żeby nie powtarzałysię takie błędy jak ten Obamy?Temu właśnie ma służyć projekt „Przywracanie zapomnianejhistorii” [autorzy i wydawcy anglosaskich podręcznikówakademickich są zapraszani do naszego kraju, gdzie dyskutująo swoich książkach z ekspertami z Polski i innych państw;często udaje się w ten sposób wyeliminować z anglojęzycznychpodręczników negatywne stereotypy o Polsce i Polakach– przyp. F.G.]. Dzięki temu projektowi w mojej książceA History of Modern Europe, dostępnej na całym świecie, jestdziś więcej informacji o Polsce, niż było dotychczas.prof. JohnMerriman – wykładowcahistoriiFrancji i współczesnejEuropy na UniwersytecieYale; autor wieluksiążek, m.in. dwutomowejA History of Modern Europe sincethe Renaissance (1996, wyd. trzecie2009); w 2009 roku otrzymał Medal KomisjiEdukacji <strong>Narodowej</strong> jako „zasłużony dla polskiej edukacji”Z jakich źródeł korzysta amerykański historyk, którypisze o najnowszych dziejach Europy?Ja zajmuję się głównie Francją. Mieszkam we Francji i korzystamz wielu francuskich archiwów.A jeśli decyduje się Pan pisać przekrojowo o całejEuropie?Proszę kolegów, żeby podali mi dziesięć albo dwanaście książekz danej dziedziny, które powinienem przeczytać. W przypadkuPolski do pierwszego wydania mojego podręcznikawkradły się błędy. Najwyraźniej polecono mi złe książki.Ostatnio bardzo dobre recenzje zbierają Skrwawioneziemie Timothy’ego Snydera.Tim Snyder to mój kolega, bardzo znany historyk z Yale.Dzięki sukcesowi jego książki ludzie w USA wiedzą dziśdużo więcej o tym, co się wydarzyło w czasach Stalina i Hitlera.Jest więc pewien rynek dla książek historycznych, choćostatnio kurczy się i przeżywa kryzys. Nadal jednak nie brakujew USA i Wielkiej Brytanii dobrych historyków, którzyzajmują się Polską. Przykładem może być Piotr Wandycz,który urodził się w Krakowie, a z Polski wyjechał w 1939roku. Jeszcze chętniej czytani są Tim Snyder czy NormanDavies. Właśnie dzięki nim czytelnicy w USA, Wielkiej Brytanii,Australii czy Kanadzie mają szansę dowiedzieć się czegośo Polsce. Paradoksalnie, błąd Obamy także sprawił, żeprzynajmniej ci Amerykanie, którzy śledzą wieczorne wiadomości,zrozumieli, że nie było „polskich obozów”. Byłyobozy śmierci w Polsce, ale to nie Polacy nimi zarządzali.Fot. ze zbiorów J. Merrimana


18wYwiAD„Inspirują mnienieopowiedziane historie”Fot. B. Listewnikz brytyjską wokalistką Katy Carr rozmawia Maciej FoksMa Pani polskie korzenie…Moja babcia Joanna Foltyn mieszkała w Międzybrodziu Bialskim.Miała dziewięcioro dzieci, wśród nich Krystynę, mojąmamę. Dwójka z jej rodzeństwa zmarła w czasie II wojnyświatowej. Był to trudny czas, brakowało żywności, a warunkiżycia w górach, zwłaszcza zimą, były ciężkie. Mój dziadek,Józef Goryl, uciekł z obozu pracy przymusowej pod Wrocławiem.Babcia pomogła mu, dała schronienie i ukrywała goprzed esesmanami podczas wojny.Co skłoniło Panią do włączenia do repertuaru piosenekinspirowanych wydarzeniami z historii Polski?Czy tylko Pani pochodzenie?Inspiracją było spotkanie z polskim harcerzem, uciekinieremz Auschwitz, Kazimierzem Piechowskim, dziś 93-latkiem.Opowiedział mi o czasie spędzonym w latach 1942––1945 w polskiej partyzantce, o ucieczce z obozu. PiosenkaKommander’s Car opowiada właśnie o ostatnich 80 metrachucieczki z KL Auschwitz samochodem Steyr 220... Tak właśniezaczęły rodzić się w mojej wyobraźni pomysły na album Paszport,na którym znalazły się utwory inspirowane historią Polski.Czy wydarzenia związane z historią Polski, o którychopowiadają utwory śpiewane przez Panią, są znanei zrozumiałe poza Polską?Nawet w Polsce wiele osób nie słyszało o ucieczce KazimierzaPiechowskiego z Auschwitz, wielu nie zna też historiiniedźwiedzia Wojtka. Inspirują mnie nieopowiedziane historie.Moim marzeniem jest opowiedzenie o historii Polskiw czasie II wojny światowej tak, żeby dotarła do wszystkichna świecie, a zwłaszcza do młodej generacji.To wciąż duży problem – czy spotkała się Pani z określeniem„polskie obozy koncentracyjne”?Tak, niestety. Leniwi dziennikarze i kiepska znajomość historiiPolski doprowadziła do powstania takiej zbitki. Ja zawszeużywałam określenia „niemieckie nazistowskie obozykoncentracyjne w okupowanej Polsce”.Pokazywała Pani teledysk o ucieczce Piechowskiegow angielskich szkołach i na spotkaniach harcerskich.Jak reagowali odbiorcy?Brytyjscy uczniowie zawsze byli niezwykle poruszeni, niektórzypłakali. Pamiętam jedenastoletniego chłopca, który Katy Carr i Kazimierz Piechowski, Tczew, wrzesień 2012 rokuKaty Carr – brytyjska piosenkarka polskiego pochodzenia,nominowana do nagrody London Music Award 2012.Występuje z grupą The Aviators. Inspirację dla jej twórczościstanowią postaci i wydarzenia z historii Wielkiej Brytanii,Francji i Polski. Utwór Kommander’s Car poświęciłaKazimierzowi Piechowskiemu, uciekinierowi z KL Auschwitz(teledysk oraz wywiad z jego bohaterem – zob. „Pamięć.pl”nr 6/2012). Wydała cztery albumy: Screwing Lies (2001),Passion Play (2002), Coquette (2009) i Paszport (2012).porównał historię Polski pod okupacją niemiecką i sowieckądo handlu niewolnikami.Jak przygotowuje się Pani do pisania piosenek?Natchnienie przychodzi z różnych stron, czasem jest to rozmowa,którą usłyszę, czasem film lub zdjęcie. Stare dokumentyi książki również dostarczają weny twórczej.Napisała Pani utwór poświęcony polskim pilotomwalczącym w bitwie o Anglię. Jak na Pani twórczośćreaguje Polonia i publiczność w Polsce?Niezależnie od tego, czy śpiewam dla Polaków w Polsce, czydla Polonii, zawsze spotykam się z ciepłym odbiorem. Myślę,że Polacy są miło zaskoczeni, że ktoś prezentuje historięPolski z trochę innej, nowej perspektywy. Czuję się patriotkąze względu na swoje korzenie, myślę, że polska publicznośćdoskonale rozumie moją potrzebę śpiewania o Polsce.W ostatnim czasie pojawiło się sporo artystów, którzyinspirują się historią naszego kraju…Jest kilka świetnych grup, np. Pjus śpiewający utwór Głośniejod bomb i Aga Zaryan z utworem Kalinowym mostem chodziłam.Jest również zespół Sabaton, ale oni śpiewają po angielsku.Czy muzyka pop może opowiadać o wydarzeniachtrudnych i bolesnych? Czy jest dobrym sposobemdotarcia z przekazem do młodych ludzi?Muzyka w ogóle jest dobrą formą przekazu, ponieważ opartajest na wibracjach i pokonuje wszelkie bariery językowe. Myślę,że ważne jest, żeby dzieci znały historię swojego narodu;jeśli możemy im ją przybliżyć przez muzykę, to świetnie.


20wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuFot. Archiwum Państwowe w Zamościu Plakat Ligi Morskiej i Kolonialnejz 1938 rokuw portugalskiej Angoli, na francuskimMadagaskarze czy w poniemieckimKamerunie. Najdalej zaawansowanebyły starania o pozyskanie dla polskiegoosadnictwa terenów w Liberii, dokądze specjalną misją rekonesansowąwyruszyła delegacja Ligi Morskieji Kolonialnej.Wprawdzie Czarny Ląd był oddawna prawie w całości podzielonypomiędzy mocarstwa kolonialne, alewydawało się, że duży potencjał ludnościowyPolski i szybki rozwój polskiejmarynarki handlowej i wojennejbędą stanowić mocne argumentyw przetargach z kolonialnymi potęgami,które same nie były w stanie zagospodarowaćolbrzymich terenów afrykańskiegointerioru. W najśmielszychmarzeniach Leon Sapieha nie przewidziałjednak, że za kilka lat w Afrycezamieszka blisko dwadzieścia tysięcyPolaków, a w niektórych krajach stanąsię oni największą grupą ludnościpochodzenia europejskiego. Zrządzeniemlosu nie przybyli tu jednak urzeczywistniaćmocarstwowych ambicjiLigi Morskiej i Kolonialnej, lecz jakouchodźcy, którzy na Czarnym Lądzieszukali bezpiecznego schronienia,a nie zysków i apanaży.Niechciani PolacyKlęska wojenna we wrześniu 1939roku wykazała, jak kruche podstawymiały mocarstwowe aspiracje władzII Rzeczypospolitej. Kraj znalazł siępod okrutną okupacją dwóch totalitarnychpotęg, hitlerowskich Niemieci stalinowskiego Związku Sowieckiego.Ziemie polskie padły ofiarą czysteketnicznych, miliony Polaków wywiezionona roboty przymusowe. Na tułaczychszlakach znalazły się setki tysięcypolskich obywateli uchodzącychprzed prześladowaniami.Promyk nadziei na odmianę losówPolaków wywiezionych na Syberięi do Kazachstanu pojawił się po atakuHitlera na Związek Sowiecki. Porozumieniepomiędzy Rządem RzeczypospolitejPolskiej na Uchodźstwiea rządem sowieckim podpisane 30lipca 1941 roku w Londynie miało otworzyćnowy rozdział w stosunkachpomiędzy oboma krajami. Konflikt datującysię od 17 września 1939 rokumiała zastąpić sojusznicza współpraca,skierowana przeciwko wspólnemuwrogowi – nazistowskim Niemcom.Układ przewidywał m.in. uwolnieniePolaków uwięzionych w łagrachi miejscach pracy przymusowej.Niestety, szybko okazało się, żetrwałe porozumienie jest niemożliwe.Rosjan i Polaków dzielił spór terytorialny,jak również podejście dokwestii wykorzystania Armii Polskiejw ZSRS. Nad stosunkami polsko--sowieckimi od początku ciążyła teżsprawa zaginionych oficerów polskich,którzy w 1939 roku znaleźli się w sowieckiejniewoli.O ewakuacji części Polaków z ZSRSw celu uzupełnienia szeregów PolskichSił Zbrojnych na Zachodzie premierWładysław Sikorski rozmawiał ze Stalinemjuż podczas wizyty w Moskwiew grudniu 1941 roku. Sprawa ta wróciław początkach 1942 roku, gdy narastałytrudności w stosunkach polsko--sowieckich.Ewakuacja polskiego wojska i rodzinżołnierzy odbyła się w dwóchetapach, w marcu–kwietniu i sierpniu–wrześniu1942 roku. Na pokładachsowieckich statków Polacy odpłynęliz Krasnowodzka do Pahlevi na irańskimwybrzeżu Morza Kaspijskiego.Część cywilów, głównie dzieci, wywiezionodrogą lądową z Aszchabadudo Iranu i Indii Brytyjskich. Osiedle Tengeru w TanganiceFot. ze zbiorów J. Płowego


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 21Według danych zawartych w raporciebrytyjskiego oficera, płk. AlexandraRossa – które uwzględniają obie fazyewakuacji i wszystkie jej kierunki –ze Związku Sowieckiego wywieziono75 003 żołnierzy i 41 128 cywilów,łącznie 116 131 osób.Chociaż Iran gościnnie przyjął polskichcywilów, kraj ten nie nadawał sięna miejsce stałego pobytu. Decydowałyo tym zagrożenie ze strony wojskniemieckich, trudności aprowizacyjnei niesprzyjające warunki klimatyczne.Konieczne było więc znalezienie azyludla kilkudziesięciu tysięcy polskichkobiet i dzieci w innych krajach.Rząd polski liczył w tej sprawiena pomoc przede wszystkim WielkiejBrytanii i Stanów Zjednoczonychoraz sprzyjających Polsce krajów neutralnych.Dyplomaci polscy napotykalijednak wszędzie przeszkody niedo pokonania. Amerykanie nie chcieliprzyjąć Polaków, powołując się naobowiązującą restrykcyjną ustawę imigracyjną.Kraje neutralne również niezamierzały brać na swoje barki ciężaruich utrzymania.Gościnna AfrykaAnglicy od początku uważali, że najlepszymrozwiązaniem będzie ewakuacjapolskich uchodźców do posiadłościbrytyjskich w Afryce. Uznano,że najprościej będzie skierować ich doAfryki Wschodniej: Kenii, Tanganiki(dziś Tanzanii) i Ugandy. Kolonie teznajdowały się dość daleko od teatruwojny, a wiodące tam szlaki morskiebyły stosunkowo bezpieczne. Mankamentemtego rozwiązania był niskistopień rozwoju cywilizacyjnego tychterenów oraz uciążliwy dla Europejczykówtropikalny klimat.Pierwsze transporty polskichuchodźców przybyły z Iranu do portówTanga i Mombasa na wschodnimwybrzeżu Afryki w sierpniu i wrześniu1942 roku. Kierowano je w głąb kraju,gdzie pospiesznie tworzono osiedlauchodźcze. Dwie duże osady Kojai Masindi powstały w Ugandzie. Spośródkilku polskich ośrodków w Tanganicenajwiększym był Tengeru, położonyw masywie górskim Kilimandżaro.W Kenii utworzono ostatecznie tylkojedno osiedle szkolne w Rongai, ale zato w Nairobi ulokowano kilka placówekzajmujących się organizacją życiazbiorowego w polskich osadach.Brytyjskie władze kolonialne na ogółdobrze przygotowały się na przyjęcieuchodźców. Korzystne wrażenie robiładbałość o warunki podróży do osiedliw głębi kontynentu. Polskie transportyumieszczano w wagonach osobowych,często nawet pierwszej klasy. Dłuższetrasy przerywano kilkudniowym odpoczynkiem,a na ważniejszych stacjachi u celu podróży miejscowe społeczeństwourządzało przyjęcia dlaprzybyszów; podawano zakąski, ciasta,owoce i napoje. Niekiedy witanoPolaków muzyką i rozdzielano międzynich upominki. Wychodzący w Nairobi„The East African Standard”, donosząc5 września 1942 roku o spodziewanymprzybyciu transportu kilkuset polskichcywilów, apelował do czytelników, abyprzeprowadzili zbiórkę słodyczy i zabawekdla polskich dzieci.W 1943 roku polscy uchodźcy zaczęlinapływać również do PołudniowejRodezji (obecnie Zimbabwe)i Północnej Rodezji (Zambia). Dlaprzybyszów z Iranu utworzono noweosiedla w Rusape, Marandellas, Digglefold(Południowa Rodezja) orazw Abercorn i Bwana-Mkubwa (PółnocnaRodezja). Polskich uchodźcówprzyjęła też Unia Południowej Afryki(obecnie Republika PołudniowejAfryki): statek z polskimi sierotamiz Iranu zawinął do Port Elizabeth1 kwietnia 1943 roku. Po kilkudniowejkwarantannie pięćset dziecii 38 wychowawców zeszło na lądi specjalnym pociągiem udało się doosiedla uchodźczego w Oudtshoorn.Ogółem w latach 1942–1943 w AfryceWschodniej (Kenia, Uganda, Tanganika)rozmieszczono ponad 13 tys.,a w Afryce Południowej (Północna Rodezja,Południowa Rodezja i Unia PołudniowejAfryki) – ok. 5 tys. Polaków.Łącznie znalazło się tam ponad 18 tys. Rodzina Kwasów przedswym domem w TengeruFot. ze zbiorów J. Płowegoobywateli Rzeczypospolitej. W Ugandzie,Tanganice i obu Rodezjach liczbaPolaków przewyższała liczbę ludnościbiałej mieszkającej tu przed 1939 rokiem.Było to wydarzenie bez precedensuw całej historii Polski i historiikontynentu afrykańskiego. Podczasgdy w stolicy Kenii Nairobi mieszkałowówczas około 2 tys. Europejczyków,głównie Anglików, a w stolicy UgandyKampali – ośmiuset, tylko w Tengeruzamieszkało około 4 tys. Polaków.Wśród tych, których wojenne losyrzuciły na Czarny Ląd, był równieżksiążę Eustachy Sapieha, krewny Leona.W czasie wojny polsko-bolszewickiejpełnił funkcję ministra spraw zagranicznychRzeczypospolitej Polskieji odegrał ważną rolę w mobilizowaniupoparcia zagranicy dla walczącejPolski. W 1939 roku został uwięzionyprzez Sowietów i dopiero układ Sikorski–Majskiprzyniósł mu wolność. Powyjściu armii gen. Władysława Andersaz ZSRS znalazł się w Nairobi,gdzie pełnił funkcję delegata PolskiegoCzerwonego Krzyża, niosąc rodakompomoc medyczną i humanitarną.Wzorowe osiedlaPrzed wojną Polska nie miała w Afryceplacówek dyplomatycznych i konsularnych,dlatego w Nairobi powstał KonsulatGeneralny RP, a podległe mu pla-


22wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuFot. ze zbiorów J. Płowego Polacy przed wyprawąna Kilimandżarocówki utworzono w Kampali (Uganda)i Dar es Salaam (Tanganika). Polskiekonsulaty zaczęły pracę również na południuAfryki w obu Rodezjach i w UniiPołudniowej Afryki. Ważną rolę odgrywałyteż delegatury poszczególnych ministerstw.Sprawami bytowymi zajmowałasię Delegatura Ministerstwa Pracyi Opieki Społecznej, a kwestie oświatoweznalazły się w gestii DelegaturyMinisterstwa Wyznań Religijnychi Oświecenia Publicznego.Każde z afrykańskich osiedli polskichuchodźców miało własną specyfikę,wynikającą z miejscowychuwarunkowań, ale bez wątpienia naszczególną uwagę zasługuje osiedleTengeru w Tanganice. Położone byłoniedaleko Aruszy, ośrodka administracyjnegoprowincji, kilka kilometrówod stacji kolejowej Tengeru, skądkursowały pociągi do nadmorskiegomiasta Tanga. Osiedle zlokalizowanona stoku góry Meru (4556 m n.p.m.)w kompleksie wulkanicznym otaczającymnajwyższy szczyt kontynentu, Kilimandżaro.Ze względu na położeniena dużej wysokości i niewielką ilośćopadów panowały tam znośne warunkiklimatyczne.Osiedle Tengeru powstało od podstawna terenie będącym własnościąZarządu Tanganiki. Administracjabrytyjska przeznaczyła na jego budowęsporo środków i materiałów.W ekspresowym tempie wybudowano947 domków – okrągłych chatek, przypominającychdomostwa tubylców. Systemich budowy był prosty. Ustawianodrewniany szkielet i oblepiano gogliną. Stożkowy dach wykonywanoz liści bananowca. Wyposażenie domostwbyło skromne, ale zaspokajałopodstawowe potrzeby. Nie narzekanona wyżywienie, chociaż okresowobrakowało jarzyn. Aby temu zaradzić,utworzono 250-hektarową farmę. Hodowanotam około trzystu sztuk bydła,owce i konie. Uprawa warzyw z czasempozwoliła nie tylko na zaspokojeniepotrzeb osiedla, ale nawet na sprzedażnadwyżek. Gorzej było z odzieżą,która szybko się zużywała. Stopniowoi to jednak się poprawiło, gdyż nadeszłytransporty z odzieżą z Ameryki.Dobrze zorganizowane było równieżduże osiedle w ugandyjskiejmiejscowości Koja, chociaż początkibyły trudne. Jedna z jego mieszkanek– wówczas kilkuletnia dziewczynka– tak po latach wspominałapierwsze dni w osiedlu nad JezioremWiktorii: „Moje pierwsze niezatartewrażenia to wysiadanie z ciężarówekz nędznymi bagażami, kiedy oczomnaszym ukazała się dzika panorama:w oddali zielona, tajemnicza dżungla,jezioro, jakieś pagórki i nic ze znajomejcywilizacji. Wśród wysokiej trawystały naprędce zlepione z trzcinyi gliny, nieotynkowane, słomą krytedomki dla nas przeznaczone”. Przybyszewkrótce uporządkowali osiedle,zaczęto uprawiać ogródki, powstaływarsztaty, standard życia poprawiałsię z każdym miesiącem.Dzięki aktywności samych uchodźców,wytrwałym zabiegom Rządu RPna Uchodźstwie i brytyjskim kredytomw ciągu kilku lat stworzono bogatątkankę życia społecznego, o którejmogli tylko marzyć rodacy w krajui uchodźcy przebywający w innychpaństwach. Przedmiotem dumy władzpolskich był rozbudowany systemoświaty, obejmujący przedszkola, szkołypowszechne oraz gimnazja i liceaogólnokształcące. W końcu 1944 rokuw polskich szkołach powszechnychw Afryce Wschodniej i Południowejpobierało naukę 5342 uczniów, a personelnauczycielski liczył 178 pedagogów.Chlubą polskiej oświatybyły szkoły średnie. W ugandyjskimosiedlu Masindi działało PaństwoweGimnazjum Ogólnokształcące i LiceumHumanistyczne, liczące pięć klasi 274 uczniów. W Tengeru istniało pełnekoedukacyjne gimnazjum, uzupełnioneprzez klasy licealne. W rodezyjskimLivingstone założono PaństwoweLiceum Humanistyczne i GimnazjumMęskie, a w Digglefold PaństwoweŻeńskie Gimnazjum Ogólnokształcące.W przedostatnim roku wojnyw klasach gimnazjalnych i licealnychnaukę pobierało ponad ośmiuset uczniów.Pod koniec wojny coraz częstsząpraktyką było wysyłanie polskich dziecido miejscowych szkół z angielskimjęzykiem wykładowym.Zorganizowano sieć bibliotek i domówkultury. Działały liczne stowarzyszeniaspołeczne, harcerstwo, a nawetpartie polityczne. Na dużą skalę rozwiniętoakcję wydawniczą. W Nairobiukazywało się profesjonalnie redagowanepismo „Polak w Afryce”, prawiekażde osiedle miało własną gazetkę. Zapośrednictwem brytyjskich rozgłośninadawano polskojęzyczne programyradiowe.Polska młodzież poznawała nowąojczyznę. Nawiązywano przyjaźniez rodzimą ludnością murzyńską, czemukrzywo przyglądali się Anglicy, zachowującydystans wobec tubylców.


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 25RzeczpospolitaKampinoskaprzemysław wywiałSierpień 1944 roku kojarzy sięnam najczęściej z bohaterskimzrywem powstańcówwarszawskich. Warto jednakpamiętać, że tuż pod Warszawążołnierze Armii Krajowejwyzwolili w tym czasie skrawekPolski, tworząc NiepodległąRzeczpospolitą Kampinoską.O Panie, któryś jest na niebie,Wyciągnij sprawiedliwą dłoń,Wołamy z puszczy dziś do Ciebie,O polski dach, o polską broń.Duża część Puszczy Kampinoskiejpodlegała VIII RejonowiMłociny-Łomianki(„Łęg”) VII Obwodu„Obroża” Okręgu Warszawskiego ArmiiKrajowej. Od września 1941 rokuVIII Rejonem dowodził kpt. JózefKrzyczkowski „Szymon”. Pozostałaczęść puszczy wchodziła w skład ObwoduSochaczew AK, obejmując terenleżący poza Generalnym Gubernatorstwemi należący już do Rzeszy.W lipcu 1944 roku, w obliczu zbliżającegosię frontu, podjęto w VIII Rejonieintensywne przygotowania dowalki. Uzupełniano stany osobowe oddziałów,kompletowano broń i amunicję,aktualizowano plany wykonaniazadań powstańczych. Miejscemkoncentracji stał się las opaleńskimiędzy Wólką Węglową a Laskami;kpt. „Szymon” wraz ze sztabem kwaterowałw domku myśliwskim w Opaleniu.Podporządkowane mu siły liczyły– przynajmniej teoretycznie – około1100 żołnierzy, w tym 130 kobiet Patrol kawalerii pod dowództwempor. Adolfa Pilcha (drugi od prawej)z Wojskowej Służby Kobiet. W rzeczywistościkpt. „Szymon” dysponowałok. 350–400 słabo uzbrojonymiludźmi. W ramach wsparcia powstaniaw Warszawie siły te miały zdobyć lotniskobielańskie, opanować placówkiniemieckie w terenie i zamknąć szosęWarszawa–Modlin w celu osłonystolicy.Jakież musiało być zdumienie „Szymona”,kiedy 26 lipca otrzymał meldunek:„Do Dziekanowa przybył duży,kilkusetosobowy oddział żołnierzy polskich,umundurowanych w przedwojennepolskie mundury i czapki z orzełkami.Oddział składa się z piechotyi kawalerii; są dobrze uzbrojeni. Mówiąpo kresowemu. Po przybyciu rozstawilina wszystkie strony placówki z broniąmaszynową. W rozmowach z ludnościąpowiadają, że są aż z Puszczy Nalibockiej,przemknęli się między cofającymisię wojskami niemieckimi i doszli dookolic Warszawy”. Kim byli ci mówiący„po kresowemu” żołnierze, którzypojawili się w Dziekanowie Polskim?Kresowi żołnierzePolski Oddział Partyzancki, który byłzaczątkiem Zgrupowania Stołpecko--Nalibockiego AK, walczył z Niemcamii białoruską policją od roku 1943. Niestety,szybko okazało się, że niebezpieczeństwoczyha również ze strony działającejw województwie nowogródzkimpartyzantki sowieckiej. W grudniu 1943roku dowódców Polskiego OddziałuPartyzanckiego zaproszono na naradędo dowódcy Zgrupowania BrygadPartyzantki Sowieckiej płk. GrigorijaSidoroka „Dubowa”. Część z nichpodstępnie uwięziono i wywieziono doMoskwy, skąd wrócili dopiero w 1948roku. Po pozostałych ślad zaginął.Kilkudziesięcioosobowej grupie partyzantówz cichociemnym ppor. AdolfemPilchem „Górą” udało się wymknąćSowietom i utrzymać w Puszczy Nalibockiej.Dla miejscowej ludności bylijedyną ochroną przed grabieżami i mordami,których dopuszczała się sowieckapartyzantka i różne bandy uciekinierówz obozów i gett. Dla niewielkiegoFot. AIPN


26 wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuFot. AIPN Spotkanie żołnierzy por. Tadeusza Gaworskiegoz patrolem kawalerii por. Pilchaoddziału, ocalałego z pogromu, zadanieto byłoby niewykonalne bez natychmiastowegouzupełnienia brakującej bronii amunicji. W tej sytuacji ppor. „Góra”,uzyskawszy akceptację Komendy OkręguAK „Nów”, przyjął propozycjęNiemców zawieszenia walk i kwaterowaniawe wsiach w pobliżu Iwieńca naprawach oddziałów samoobrony. Niemcytraktowali odtąd polski oddział takjak samoobronę białoruską, walczącąz partyzantką sowiecką i bandami. Polacymogli też otrzymywać (kupować)od nich broń i amunicję. Umożliwiłoto im odtworzenie zdolności bojoweji skuteczną ochronę ludności polskiejdo końca czerwca 1944 roku.Pod koniec czerwca, gdy zbliżał sięfront wschodni i zaistniało realne zagrożenieze strony Armii Czerwonej,dowództwo Zgrupowania Stołpecko--Nalibockiego AK podjęło decyzję marszuna zachód. Wymarsz rozpoczęto29 czerwca, a zgrupowaniu towarzyszyłakolumna około 150 wozów, naktórych opuszczała te tereny część polskichrodzin. Rodziny te rozlokowanopod Bielskiem Podlaskim.W ostatnich dniach czerwca (od 29)i w lipcu oddziały por. „Góry” dokonałyniezwykłego rajdu, pokonując setki kilometróww terenie zajętym przez Niemców.W tym czasie stoczono kilka potyczekzarówno z partyzantką sowiecką,jak i Niemcami i kolaborującymi z nimiformacjami rosyjskojęzycznymi. 25 lipcakolumna została zatrzymana przez Niemcóww Nowym Dworze Mazowieckimprzy próbie przejścia mostu przez Wisłę.Podjęto negocjacje, w trakcie których powoływanosię na wspólną walkę z Sowietami.„W pewnej chwili – jak wspominałpor. »Góra« – nieoczekiwanie pertraktacjeprzerwał chorąży »Wyżeł« – StefanAndrzejewski. Wyprężony jak strunaspytał po niemiecku, regulaminowopułkownika Bibera, czy może się zwrócićdo jednego z oficerów niemieckich.Zdziwiony Herr Oberst (pan pułkownik)skinął głową, a Wyżeł zameldował majorowivon Jaster Valdanowi, że rozpoznajew nim swojego przełożonego z latpierwszej wojny światowej. Walczyliwówczas razem na francuskim froncie,służąc w tym samym regimencie. Byćmoże to właśnie przypadkowe spotkanietowarzyszy broni z czasów cesarza Wilhelmazaważyło na podjęciu oczekiwanejprzez nas decyzji, przejścia na tamtenbrzeg Wisły”. Po bezpiecznym przekroczeniumostu rankiem 26 lipca oddziaływkroczyły do Dziekanowa Polskiego.W ich skład wchodziły: batalion piechoty,cztery szwadrony kawalerii, szwadronciężkich karabinów maszynowych, służbakwatermistrzowska, żandarmeria orazszpital – łącznie 861 osób. Zgrupowanieposiadało 589 koni, 320 siodeł, 185 wozówi 8 taczanek. Żołnierze byli umundurowaniwedług przedwojennych regulaminówi bardzo dobrze uzbrojeni.Ich pojawienie się na przedpolu Warszawywywołało wielkie zaskoczenie.Nie mniej niż kpt. „Szymon” było zdziwionedowództwo obwodu „Obroża”,które rozważało rozbrojenie oddziałupor. „Góry” siłą lub odkupienie odniego broni. Również Komenda GłównaAK patrzyła podejrzliwie na żołnierzykresowych, zamierzając nawet oddaćpor. „Górę” pod sąd za jego „sojusz”z Niemcami. Ostatecznie jednak, głównieze względu na ich siłę i doskonałewyekwipowanie, żołnierze ZgrupowaniaStołpecko-Nalibockiego zostalipodporządkowani kpt. „Szymonowi”i otrzymali rozkaz marszu w głąb PuszczyKampinoskiej, w okolice wsi Wierszei Truskawka. Już 31 lipca żołnierzepor. „Góry” udowodnili swój patriotyzmi chęć do walki z Niemcami, rozbijająckompanię Wehrmachtu stacjonującąw Aleksandrowie.Godzina „W”Rozkaz wyznaczający godzinę „W” dowódcaVIII Rejonu kpt. „Szymon” otrzymał1 sierpnia ok. 15.00, czyli zaledwiedwie godziny przed planowanym rozpoczęciemdziałań powstańczych. Niestety,w tak krótkim czasie nie udało sięściągnąć w miejsce koncentracji wszystkichsił, którymi dysponował VIII Rejon.Mimo to podjęto – wspólnie z oddziałamiz Żoliborza i Bielan – próbę zdobycialotniska bielańskiego. Broniącylotniska niemieccy żołnierze, wspieraniprzez gniazda ckm i artylerię, odparliatak. Podobnym wynikiem zakończył sięszturm przeprowadzony w nocy z 1 na2 sierpnia, ale 3 sierpnia rozbito kompanięWehrmachtu pod Truskawką.Po przemieszczeniu oddziałów w głąbPuszczy Kampinoskiej kpt. „Szymon”wydał rozkaz nowej koncentracji. Ponieważsam został ranny w ataku na Bielany,zastąpił go por. „Góra”, który przyjąłpseudonim „Dolina”. Decyzją KG AKz 11 sierpnia z wszystkich oddziałówAK przebywających na terenie Palmir,


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 27Młocin i Puszczy Kampinoskiej zostałsformowany pułk „Palmiry-Młociny”.Wkrótce nastąpił napływ oddziałówi pojedynczych żołnierzy z innych obwodówi rejonów Okręgu WarszawskiegoAK, które z różnych powodównie mogły kontynuować swoich zadańpowstańczych. W ten sposób powstałoZgrupowanie AK „Kampinos”, któregodowódcą został mjr Alfons Kotowski„Okoń”. Narzucony dowódca nie zdobyłuznania wśród oficerów i żołnierzy:narzekano na jego gwałtowny charakter,złe traktowanie podwładnych orazbrak fachowości w dowodzeniu.Utworzono obóz warowny, obejmującykilkanaście wsi. Dowództwo stacjonowałowe wsi Wiersze. Jak podkreślażołnierz AK i historyk kampinoskichpartyzantów, Jerzy Koszada „Harcerz”,„[…] był to teren wolny od okupanta.Po tej stronie Wisły, obok Warszawy,był pierwszym terenem wyzwolonymprzez oddziały Armii Krajowej. Przezcały okres Powstania teren ten byłdla Niemców niedostępny i skutecznieblokował swobodę ruchów wojskna ważnym odcinku zaplecza frontu,szczególnie swobodę komunikacji nanajkrótszym dla nieprzyjaciela szlakukomunikacyjnym Leszno–Modlin”.Działania powstańczePodejmowane przez Polaków wypadyna stacjonujące w okolicy oddziałyniemieckie oraz walki w obronie terenuopanowanego przez zgrupowanie wiązałyznaczne siły niemieckie. „Obokzdobywania broni, amunicji i ekwipunku,staramy się wszelkimi sposobaminękać wojska nieprzyjacielskie,aby odciążyć walczącą Warszawę – pisałpotem por. »Dolina«. – Staramy siękontrolować wszystkie szlaki drogoweprowadzące do Stolicy, niszcząc transportysamochodowe i łączność nieprzyjacielską”.Wśród akcji zbrojnych przeprowadzonychw sierpniu i wrześniu należywymienić walki obronne pod Pociechą(30 sierpnia – 2 września), uderzeniena oddział RONA w Truskawiu(2/3 września), atak na Marianów(3/4 września), zniszczenie zaopatrującegoNiemców tartaku w Piaskach Królewskich(6 września), walki obronneplacówek pod Brzozówką (10 i 22 sierpnia),Kiściennym (29 sierpnia), Roztoką(1 września) oraz na przedpolachPociechy (16 września), walki na DworcuGdańskim (20/21 i 21/22 sierpnia).Zgrupowanie AK „Kampinos” wykonałorozkaz gen. Tadeusza Bora-Komorowskiegoz 14 sierpnia 1944 roku, wysyłającdo Warszawy dobrze uzbrojoneoddziały. Pierwsze uderzenie – mającedoprowadzić do połączenia Żoliborzai Starego Miasta – nastąpiło w nocyz 20 na 21 sierpnia na Dworzec Gdański.Zostało powstrzymane przez zmasowanyogień niemieckiej artylerii i bronimaszynowej, który zdziesiątkował nacierającychpowstańców (poległo ichponad stu). Na porażce zaważyły równieżbłędy w dowodzeniu i brak poważniejszegowsparcia ze strony oddziałówżoliborskich. Drugie uderzenie nastąpiłow nocy z 21 na 22 sierpnia. Niestety,nacierające oddziały kampinoskiei żoliborskie zostały zdziesiątkowane:zginęło ok. 350–450 żołnierzy ZgrupowaniaAK „Kampinos”, a stu zostałorannych. Żołnierze z Kresów zapłaciliogromną daninę krwi, idąc na pomocwalczącej stolicy. Część z nich wróciłado puszczy, a około dwustu pozostałona Żoliborzu, biorąc udział w późniejszychwalkach powstańczych.Skrawek wolnej PolskiWyzwolony przez partyzantów terenPuszczy Kampinoskiej obejmowałwsie: Ławy, Łubiec, Roztokę, Kiścinne,Krogulec, Wędziszew, Brzozówkę, Truskawkę,Janówek, Pociechę, ZaborówLeśny oraz Wiersze, gdzie stacjonowałodowództwo zgrupowania. Ponadtow zasięgu władzy powstańczej znalazłysię miejscowości: Aleksandrów, Augustówek,Buda, Cybulice, Czeczotki,Grabina, Izabelin, Janów-Mikołajówka,Jesionka, Kaliszki, Kępiaste, Laski, ŁosiaWólka, Małocice, Mariew, Marianów,Palmiry, Rybitew, Sadowa, Sieraków,Sowia Wola, Truskaw, WólkaCzosnowska, Wrzosówka i Zaborówek.Przywołajmy ponownie słowa JerzegoKoszady: „Zaistnienie i trwanieprzez dwa miesiące w sercu PuszczyKampinoskiej skrawka Wolnej Polskibyło wydarzeniem nie mniej doniosłymniż działania zbrojne. Ludność miejscowaprzyjęła powstańców jak niosącychwolność żołnierzy Rzeczypospolitej,oczekiwanych od września 1939 roku.Wszyscy czuli się tu jak w Polsce niepodległej”.Z tych powodów teren tenzaczęto nazywać Niepodległą RzeczpospolitąKampinoską.Powstańcy spotkali się z dużą życzliwościąmiejscowej ludności. Mimoże problemem stało się wyżywienieżołnierzy, nie przeprowadzano darmowychrekwizycji, starając się płacićza pozyskiwane produkty. Często ludnośćza darmo dostarczała żołnierzomznaczne ilości żywności. Źródłem zaopatrzeniapartyzanckich oddziałówbyły również produkty żywnościowezdobywane z magazynów zorganizowanychprzez Niemców. Dużą pomocpartyzanci otrzymywali także od zaangażowanychw konspirację leśników.Kompania radiotelegraficzna „Orbis”KG AK zorganizowała tutaj ośrodek radiowy,który był konieczny ze względuna plany wykorzystania tych terenówdo odbioru zrzutów oraz ewentualne- Rozdzielanie zdobytej we wsi Truskawodzieży wśród okolicznych mieszkańcówi uchodźców z Warszawy Fot. AIPN


28wYDArzYŁo siĘ w XX wieku Dzielenie czaszy spadochronuna potrzeby odzieżowe;na pierwszym planie por. „Lawa”go lądowania polskiej SamodzielnejBrygady Spadochronowej gen. StanisławaSosabowskiego. W ciągu dwóchmiesięcy partyzanci otrzymali 22 zrzuty.Spadochroniarzom gen. Sosabowskiegoniestety nie dane było walczyćo Stolicę.Fot. AIPNLengyel, magyar két jó barát!Latem 1944 roku Niemcy próbowaliutworzyć kordon złożony ze sprzymierzonychz nimi Węgrów, którym oddzielilibyWarszawę od Puszczy Kampinoskieji Lasów Chojnowskich. Szybkojednak okazało się, że Węgrzy nie chcieliwalczyć z polskimi oddziałami; cowięcej – pomagali im (pisaliśmy o tymw nr. 4–5 „Pamięci.pl”). Kilkudziesięciuwęgierskich żołnierzy dołączyło do oddziałówpolskich i na dziedzińcu szpitalapowstańczego w Laskach odbył sięniezwykły koncert węgierskiej orkiestrygrającej polskie melodie wojskowe:„Ktoś grał marsza za marszem, całąwiązankę – jak w czasach, gdy polskiżołnierz nosił swój miły oku munduri trzymał broń w garści – wspominałpotem kpt. »Szymon«. – Ludzie szaleją– nie wiedzą, co czynić!”.Klęska pod JaktorowemPod koniec września Niemcy postanowilirozbić polskie oddziały stacjonującew Puszczy Kampinoskiej. Major„Okoń” zarządził wymarsz w kierunkuGór Świętokrzyskich. W ślad za kolumnąliczącą 2 tys. partyzantów i trzystawozów taborowych ruszyły niemieckiesiły pancerne i zmotoryzowane.29 września „Okoń” popełnił tragicznybłąd: przerwał marsz przy linii kolejowejWarszawa–Żyrardów w pobliżuJaktorowa i zarządził odpoczynek naotwartej przestrzeni. Mimo że większaczęść kadry próbowała przekonać niepopularnegodowódcę do zmiany decyzjii że do oddziału dotarła wiadomośćo tym, iż nieprzyjaciel zaczął obsadzaćlinię torów, mjr „Okoń” nie zgodził sięna wymarsz. Tak wspomina tę sytuacjęks. Jerzy Baszkiewicz „RadwanII”: „Właśnie przechodził wtedy mjr»Okoń«. Podszedłem do niego i referujęopinię oficerów, a równocześnieakcentuję konieczność natychmiastowegowymarszu z kotła. W odpowiedziusłyszałem stek ordynarnych słów,a równocześnie ręka »Okonia« sięgnęłado kabury – zawarczał: »Zabijęcię, klecho!«. Oficerowie chwycili zabroń. »Okoń« zreflektował się”. Postawadowódcy doprowadziła do tego, żeNiemcy, którzy szybko zajęli dogodnepozycje do ataku, wspierani ogniem pociągupancernego i samolotów, w zażartejwalce rozbili polskie zgrupowanie.Zginął również „Okoń”. Była to największabitwa partyzancka w II wojnieświatowej po tej stronie Wisły.Po klęsce najwięcej ocalałych zgromadziłwokół siebie por. „Dolina”,który poprowadził ich w Góry Świętokrzyskie,gdzie kontynuowali walkę.Niewielka grupa ok. stu partyzantówpozostała w Puszczy Kampinoskiej.W sierpniu i wrześniu 1944 rokuZgrupowanie AK „Kampinos” zadałoNiemcom dotkliwe straty: poległo1200 żołnierzy, a 460 zostało rannych.W tym czasie zginęło dziewięciusetpartyzantów, pięciuset odniosło rany.Po zakończeniu II wojny światowejwielu żołnierzy Armii Krajowej byłorepresjonowanych przez władze komunistyczne.Bojówki Polskiej Partii Robotniczejzdewastowały nawet cmentarzpartyzancki w Wierszach. Dopieropo odwilży 1956 roku kombatanci zaczęliorganizować skromne uroczystościrocznicowe, a po 1989 roku mogłypowstawać pomniki i tablice upamiętniająceczyn powstańczy. Przykłademmoże być odsłonięty 22 sierpnia 2004roku pomnik Niepodległej RzeczypospolitejKampinoskiej w Wierszach.dr Przemysław Wywiał – historyk, pracownikMuzeum Armii Krajowej w Krakowie i Akademii Obrony<strong>Narodowej</strong>, sekretarz Komitetu Opieki nad KopcemJózefa Piłsudskiego; zajmuje się historią wojskowościi ruchu niepodległościowego Wymarsz Zgrupowania AK„Kampinos” do walczącejWarszawyFot. AIPN


30wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuTransporty z Polakami konwojowałznany z brutalności 228. pułk wojskkonwojowych NKWD. Co ciekawe, doSiewŻiełDorŁagu oddelegowano jako„specjalistę od spraw polskich” byłegozastępcę naczelnika obozu w OstaszkowieA. Sokołowa. Polscy jeńcy pracującyprzy wyrębie lasuKoszmar PółnocyZnęcanie się nad jeńcami rozpoczęłosię zaraz po wyładunku. Polakomstłoczonym w ciasnych pomieszczeniach– bądź też pod gołym niebem– nie dano nawet wody. Podczas selekcjido dalszego transportu nie zwracanouwagi na stan zdrowia, w rezultacieczego już na początku drogi namiejsce katorgi zmarło ośmiu jeńców,a dwudziestu w bardzo ciężkim staniezdjęto z barek w portach w Ust Wymii Kniaż Pogostie.O sytuacji, w jakiej znaleźli się jeńcy,dowiadujemy się z licznych raportówNKWD. Nawet doświadczeni czekiściz wieloletnią łagrową praktykąbyli wstrząśnięci położeniem Polaków,których po prostu wyrzucono w głuchejtajdze. Jeńcy zostali zmuszenido budowania prowizorycznych ziemianek.Nieliczni szczęśliwcy, którzyotrzymali dach nad głową, często niemieli lepiej. Oto fragment jednego z raportów:„Śpią na gołych narach zrobionychz okrąglaków, baraki przeciekają,łaźnię dopiero zaczęli budować, lazaretteż, normy wyżywienia jak dla więźniów[…], brakuje nawet słomy”. Naprzystani Ankino jeńców po wyładowaniuz barek rozmieszczono w stajniachi chlewach.Zastępca naczelnika podobozu nr „2”Paramonow żalił się na nieprawidłowewykorzystywanie jeńców. Raportował,że na podległym mu odcinkutysiąc osób wysłano piechotą do tajgi,po czym przez kilka dni pozostawionoich pod gołym niebem. W rezultacieprawie wszyscy zachorowali i nienadawali się do jakiejkolwiek pracy.Z innego raportu dowiadujemy się, żena południowym odcinku budowy dotajgi wysłano 1500 osób, które przezkilka dni trzymano na deszczu, poczym z powrotem na piechotę odprawionoich do łagru. Pomimo nieokreślonegostatusu prawnego jeńcy bylitraktowani znacznie gorzej niż zwykliwięźniowie. Na mocy rozporządzeńkomendantury łagru zostali objęcicałkowitym zakazem korespondencjii otrzymywania paczek. W przypadkuśmierci nie informowano nawet rodzinyi Czerwonego Krzyża. Konwojentomrozkazano staranne izolowaniejeńców od innych więźniów i ludnościmiejscowej, w tym także od Polakówzesłanych w ramach wielkich wywózekz roku 1940.Długość dnia pracy każdorazowoustalał naczelnik SiewŻiełDorŁagu,przy czym oficjalnie zakazano wykorzystywaniaPolaków do prac lekkich.Średni czas pracy, nie wliczającw to dojścia na miejsce robót, wynosiłdziesięć godzin. Najczęstszym zajęciempowierzanym jeńcom był wyrąbtajgi, praca w kamieniołomach, sypanienasypów kolejowych oraz budowamostów na licznych rzekach i innychciekach wodnych. Prace przerywano,jedynie gdy temperatura spadała poniżejminus 40 stopni.Początkowo polskich jeńców rozmieszczonow trzech podobozachSiewŻiełDorŁagu: w podobozienr „1” w miejscowości Ankino – 1935osób, w podobozie nr „2” w Czibie –4173 osoby oraz w podobozie nr „5”w Mieżogie – 1787 osób. W lazaretachpozostawiono trzynastu chorych,resztę zaś pognano do katorżniczejpracy. Wśród jeńców, którzy trafilido SiewŻiełDorŁagu, znajdowałosię 3359 zawodowych wojskowychi 3805 rezerwistów. Najliczniejsze grupynarodowościowe stanowili Polacy– 5715 – i Białorusini – 1373. Wśródjeńców znaleźli się także Żydzi – 421osób, Ukraińcy – 256, Rosjanie – 49,Fot. ze zbiorów autora


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 33Wysiedleni po raz drugiMałgorzata sokołowskaWysiedlenia dotknęły Gdyniędwukrotnie. Po raz pierwszyw czasie II wojny światowej,gdy zaraz po włączeniu polskichziem zachodnich do RzeszyNiemieckiej władze okupacyjnewyrzuciły z miasta ponad72 tys. mieszkańców. Po razdrugi do wysiedlania gdynian– często tych samych, którymledwo udało się wrócić dorodzinnego miasta po wojennejtułaczce – zabrały się władzekomunistyczne.Gprzedstawia sobą„Gdyniaśrodowisko szczególnegozagęszczenia ośrodkówwroga klasowego.Do Gdyni […] z powrotem napłynęłacała rozmaitość różnego rodzaju niedobitkówreakcyjnych, pogrobowcówdnia wczorajszego” – mówił 30 listopada1949 roku tow. Hieronim Olejniczak,I sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR.Mijał już czwarty rok wdrażania w życiewielkiej akcji „oczyszczenia rejonuWybrzeża z wszelkiego niepożądanegoelementu”.Do akcji wysiedlania gdyńscy działaczekomunistyczni przygotowywali sięjuż w roku 1945, gdy tylko poczuli sięw miarę pewnie na nowym dla siebieterenie. W lipcu 1945 roku prezydentmiasta Henryk Zakrzewski w raporciedla wojewody gdańskiego zaznaczył,że „Zarząd Miejski w Gdyni całkowiciepopiera wniosek władz wojskowychw sprawie wysiedlania z okręguadministracyjnego miasta Gdyniwszystkich obywateli niezwiązanychistotnie z portem i samym miastem”.Za „zbyteczny element w mieście”Zakrzewski uznał osoby niepracujące Władze komunistyczne stosowały wobec „niepożądanych” mieszkańców Gdyni metodypodobne do działań niemieckiego okupanta; tytuł artykułu z „Dziennika Bałtyckeigo”z 10 września 1946 roku wiele mówi o atmosferze terroru i niepewnościi wielu spośród pracujących na własnyrachunek.Jednym z aktywniejszych inicjatorówtych pierwszych wysiedleń był KazimierzRusinek, przedwojenny działaczPPS. Jako sekretarz generalny KomitetuCentralnego Związków Zawodowychwziął udział w naradzie, podczas którejomawiano – jak podawała prasa –„aktualne sprawy wysiedlania elementupasożytniczego z Wybrzeża”. Ustalonowówczas, że najpierw zostaną wysiedleniniepraktykujący lekarze i adwokacioraz „wszelkiego rodzaju spekulanci”– jak nazywano niezależnych przedsiębiorców.W ten sposób nowe władzechciały złamać kręgosłup silnej w Gdyniklasie średniej.Nad akcją wysiedleńczą czuwałaPolska Partia Robotnicza. 30 sierpnia1948 roku, podczas obrad MiejskiejRady <strong>Narodowej</strong>, padła propozycja, bypowołać Komisję Przesiedleńczą, a jejprzewodniczącym uczynić WłodzimierzaZborowskiego – z zawodu ślusarza,z pasji aparatczyka partyjnego i ubeka.Niedługo potem została opracowanaInstrukcja o postępowaniu w akcji wysiedleńczej,która przewidywała następującąprocedurę: mieszkania będąlustrowane przez „komisje trójkowe”i jeśli okażą się ładne, zostaną przydzieloneczłonkom związków zawodowych.Wysiedlony ma prawo zabraćze sobą meble, ale tylko własne;meble poniemieckie musi zostawićna miejscu. O tym zaś, które meblesą „poniemieckie”, zdecydują arbitralnieowe komisje.Fot. AIPNPod koniec 1948 roku, po kongresiezjednoczeniowym PPR i PPS, partiawzmogła „czujność rewolucyjną”i akcja wysiedleńcza nabrała rozmachu.Eugeniusza Kwiatkowskiego– delegata rządu ds. odbudowy Wybrzeża,przedwojennego wicepremierai ministra – wyrzucono z mieszkaniaw Sopocie i wysiedlono z Wybrzeżaw styczniu 1949 roku. Na pogrzeb matki,która mieszkała w Gdyni i zmarław grudniu 1951 roku, otrzymał tylkokilkunastogodzinną przepustkę.Na posiedzeniu Komitetu MiejskiegoPZPR partyjniacy pouczali się wzajemnie,co należy robić, by wysiedlanie„wrogów klasowych” – a za takichbyli uważani właściwie wszyscy niepartyjnimieszkańcy Gdyni – nabrałotempa. Niejaki tow. Szafran domagałsię, aby „wysiedleń nie dawać na piśmie”.Towarzysz Wójcicki proponował,by wywózki odbywały się w go- MBP wydało specjalną gazetę, w którejpublikowano nazwiska osób przeznaczonych dowysiedlenia – skojarzenie z okupacjąnasuwa się samo


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 35Śmiertelne żniwotomasz GałwiaczekLatem 1963 roku we Wrocławiu doszło do ostatniejw dziejach Polski i Europy epidemii ospy prawdziwej. Ogarnięty epidemią Wrocław stał się miastem zamkniętymTa podróż miała być rutynowąkontrolą polskich placówekdyplomatycznych naDalekim Wschodzie. Wiosną1963 roku ppłk Bonifacy Jedynak, pracowniksłużb specjalnych PRL, gościłw Indiach. Nikt nie przypuszczał, żeoprócz pamiątek oficer SB przywieziedo Polski wirusa ospy.Jedynak powrócił do kraju 25 maja,lądując na lotnisku we wrocławskichStrachowicach. Cztery dni później źlesię poczuł. Miał dreszcze, bóle mięśni,gorączkę, „dziwne zmiany trądzikowe”na twarzy, a na klatce piersiowej„wykwity o charakterze różyczki”.Do szpitala MSW przy ul. Ołbińskiejtrafił 2 czerwca. Lekarze zdiagnozowali„nieznaną chorobę tropikalną”. Trzydni później pobrano od niego próbkikrwi, które przekazano do zbadaniaw Zakładzie Medycyny Tropikalnejw Gdańsku. Niestety, błędnie zdiagnozowanomalarię. I to na nią pacjentbył leczony w szpitalu. Już 15 czerwcawypisano go do domu. Była to,jak się okazało, decyzja brzemiennaw skutki.Jeszcze tego samego dnia zachorowałasalowa sprzątająca separatkę, w którejleżał Jedynak. Diagnoza i tym razembyła błędna: ospa wietrzna. Wkrótce doszpitala im. Ludwika Rydygiera weWrocławiu trafiła dwudziestosiedmioletniacórka salowej. Zauważoną wówczaswysypkę określono jako zmianyw przebiegu ostrej białaczki szpikowej.Lekarz Zbigniew Hora pisał po latach, żepacjentka „twarz miała obrzękłą, czarnąod zastygłej krwi. Na skórze rąk i przedramionkrwawe czarne pęcherze równieżprzebijały czernią spod warstewki mąki,którą zamiast pudru posypano odkrytąskórę”. Te charakterystyczne objawy nienaprowadziły jednak pracowników służbyzdrowia na właściwy trop.Młoda kobieta zmarła 4 lipca. Przedśmiercią udała się jednak na ślub swojejkrewnej, gdzie zakaziła około trzydziestuosób. Warto dodać, że na tej samejuroczystości był obecny kierowca zatrudnionyw Komitecie WojewódzkimPZPR, który następnego dnia woziłsłużbowym samochodem partyjnychnotabli.Niebawem do szpitala zakaźnegoprzy ulicy Piwnej trafił syn salowej orazlekarz, który się nią opiekował. Przełomnastąpił 9 lipca w szpitalu im. LudwikaRydygiera. Hospitalizowany tam z powoduwiatrówki czteroletni chłopiec,leczony od 24 czerwca, zachorował ponownie.Na jego ciele pojawiła się plamistawysypka, stopniowo przechodzącaw grudki i pęcherzyki. Ponieważ naospę wietrzną choruje się tylko raz, jasnesię stało, że są to objawy innej, niezidentyfikowanejjeszcze wtedy choroby.W tej sytuacji szpital objęto ścisłąkwarantanną. Reakcja uwięzionychw szpitalu pacjentów i personelu byłagwałtowna. Ludzie wpadli w panikę.Część z nich odnalazła w piwnicachszpitala stare przejście i przedostałasię po kryjomu do miasta. W pościg zanimi ruszyły zmobilizowane siły MilicjiObywatelskiej, które wyłapywałyzbiegów. Ostatniego uciekiniera schwy-


36wYDArzYŁo siĘ w XX wiekutano dopiero po trzech dniach. Ukrywałsię w piwnicach domów, a następnie naterenie ogródków działkowych, gdzieodnaleźli go funkcjonariusze MO. Zatrzymaniezbiega okazało się trudne,gdyż pluł on na milicjantów usiłującychdo niego podejść. Po kilku godzinachkrnąbrnego pacjenta ujęli wreszciesprowadzeni w tym celu sanitariusze,których wyposażono w kombinezonyochronne.Z tego samego szpitala uciekł takżejeden z lekarzy, który przyłączył się doorganizowanej przez Polski ZwiązekMotorowy wycieczki do Bułgarii. Dopierodzięki międzynarodowemu listowigończemu został zatrzymany 26 lipcaprzez bułgarskie służby specjalnei odtransportowany do Polski.Człowiekiem, który jako pierwszyzidentyfikował prawdziwą przyczynęniecodziennych zachorowań, był dr BogumiłArendzikowski z Miejskiej StacjiSanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu.Przeanalizował wszystkie fakty,powiązał je w logiczny łańcuch i postawiłwłaściwą diagnozę: ospa prawdziwa(Variola vera).Czarna śmierćOkres inkubacji tej niezwykle groźnejchoroby wynosi z reguły od siedmiu dosiedemnastu dni. Pierwsze jej objawyprzypominają grypę: występują dreszcze,wysoka gorączka, bóle w okolicykrzyżowo-lędźwiowej, wymioty, nieżytgórnych dróg oddechowych. Cechą charakterystycznąjest plamisto-grudkowawysypka, zlokalizowana głównie natwarzy i kończynach. Po kilku dniachgrudki przeradzają się w pęcherzyki. Tez kolei przechodzą w krosty, a następniew strupy, które samoistnie odpadają,pozostawiając szpecące blizny.U osób szczepionych ospa ma z regułyłagodny przebieg, a rokowania sąpomyślne. Jeśli nie ma powikłań, chorystopniowo powraca do zdrowia. Bywajednak i tak, że choroba przybiera gwałtownyprzebieg, a lekarze są bezradni.Ospa prawdziwa została w Polscewytępiona w okresie międzywojennymdzięki wprowadzeniu powszechnychszczepień ochronnych oraz obowiązkowychkontroli służb sanitarnych.Od początku lat dwudziestych liczbachorych gwałtownie malała, a w latach1938–1952 nie odnotowano już ani jednegoprzypadku zachorowania. Dopierow 1953 roku na terenie Trójmiasta odnotowanotrzynaście przypadków ospy;dwie osoby zmarły. W roku 1962 pojawiłosię 29 nowych zachorowań, z którychjednak żadne nie zakończyło sięśmiertelnie. Tym większe było zaskoczenie,gdy rok później we Wrocławiuwybuchła epidemia na dużą skalę.Histeria i chaosW tej sprawie dr Arendzikowski wystosował15 lipca 1963 roku specjalnepismo do władz. Niemal natychmiastw mieście wprowadzono pogotowieepidemiczne. Uświadomiono sobie,że ospa grasuje we Wrocławiu już od47 dni, a wirus śmiertelnej chorobyprzenoszony był nie tylko drogą kropelkową,ale także m.in. poprzez dotykubrań czy przedmiotów. W tej sytuacjikonsekwencje mogły być trudne doprzewidzenia. Należało zrekonstruowaćsekwencję kolejnych zachorowań, zaczynającod Bonifacego Jedynaka. Sytuacjęutrudniał fakt, że wyjazd oficeraokryty był tajemnicą służbową, a Jedynaknigdzie nie figurował pod swoimnazwiskiem. Definiowano go jakoN.N. W rubryce „zawód wykonywany”wpisano mu enigmatyczne: „urzędnikpaństwowy”.Aby nie wzbudzać paniki wśródmieszkańców, władze początkowo nieinformowały społeczeństwa o niebezpieczeństwie,zachowując powściągliwemilczenie. Tymczasem zagrożenieepidemią gwałtownie rosło, ponieważtysiące osób żyło w zupełnej nie-


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 37świadomości i niewiedzy, stykając sięz chorymi.Pierwszy komunikat prasowy WydziałuZdrowia i Opieki SpołecznejPrezydium Miejskiej Rady <strong>Narodowej</strong>opublikowano 17 lipca. Zamieszczonyna ostatnich stronach wrocławskichdzienników „Słowa Polskiego” i „GazetyRobotniczej” tekst delikatnie, bynie wywoływać paniki, informował, „iżw ciągu ostatnich kilkunastu dni zarejestrowanoi objęto leczeniem szpitalnympięć przypadków, w których dotychczasowyprzebieg choroby nie wykluczamożliwości ospy prawdziwej”. Należydodać, że w tym czasie chorowało jużdwadzieścia osób.Po ujawnieniu prawdy w mieście zapanowałyhisteria i chaos. Wrocławianie,pozbawieni rzetelnej informacji,panicznie reagowali na wszelkie informacjeo chorobie. W poczuciu zagrożeniadochodziło do dramatycznychscen, gdy tłum wyłapywał przechodniówz widocznymi zmianami skórnymi.Przy ulicy Jedności <strong>Narodowej</strong>doszło nawet 2 sierpnia do próby linczuna kilkunastoletniej dziewczynceod lat chorej na egzemę. Obawa przedchorobą nie ominęła również pracownikówsłużby zdrowia. Zdarzało się, żelekarze i sanitariusze odmawiali interwencjii udania się do chorego. Jedenz lekarzy – wyznaczony na kierownikaizolatorium – bronił się siekierą przedzabraniem z domu, a później zabarykadowałsię w gabinecie.Aby się przekonać, jak wygląda sytuacjawe Wrocławiu, i ogarnąć panującyzamęt, 2 sierpnia do miastaprzybyli minister Adam Rapacki, członekBiura Politycznego KC PZPR;dr Jerzy Sztachelski, minister zdrowiai opieki społecznej, oraz wiceministerprof. Jan Karol Kostrzewski. Ten ostatnikoordynował działania władz, a nawetosobiście badał zakażonych.Wrocław miastemzamkniętymPo początkowym okresie dezorganizacjiwładze zaczęły opanowywać sytuację.Powołano komitet koordynacyjnykierujący akcją prewencyjną. Otrzymałon szerokie pełnomocnictwa i niemalnieograniczoną władzę w mieście. Ulokowałsię w Prezydium Miejskiej Rady<strong>Narodowej</strong> przy ul. Gabrieli Zapolskiej.Wspierało go jedenaście zespołów roboczych.Ówczesny szef WydziałuZdrowia Miejskiej Rady <strong>Narodowej</strong>wspominał półżartem: „byłem jak cari Boh – prawie połowa członków KomitetuWojewódzkiego PZPR wylądowaław [naprędce organizowanych]izolatoriach”.Sytuacja była jednak bardzo groźna,a skutki zaniedbań mogły być nieobliczalne.Wszystko należało stworzyć odpodstaw: miejsca odosobnienia, szpitaleospowe, regulaminy postępowania.Trzeba było organizować życie w mieściew warunkach nadzwyczajnegozagrożenia. Koniecznością stało sięwprowadzenie bezwzględnych działańprewencyjnych, zabezpieczającychprzed rozprzestrzenianiem się choroby.Już 16 lipca zamknięto trzy szpitale– szpital MSW przy ul. Ołbińskiej,im. Ludwika Rydygiera oraz przy ul.Piwnej – a także Szkołę Pielęgniarek.Jedną z pierwszych decyzji komitetubyło zarządzenie nakazujące przeprowadzenieobowiązkowych i powszechnychszczepień ochronnych. Dla przyjezdnychi powracających z urlopuwczasowiczów wyznaczono specjalnepunkty na wrocławskich dworcachkolejowych. W urzędach i instytucjachpublicznych pojawiły się miskiz chloraminą, w której moczonoręce, a klamki u drzwi były owiniętebandażami nasączonymi substancjamidezynfekującymi. Mimo zachowania środków ostrożności w ciągu czterechmiesięcy na ospę zmarło siedem osób, w tym cztery spośródpersonelu medycznego


38wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuZ polecenia władz odwołano imprezyi uroczystości masowe (choć odbyłysię uroczystości Święta 22 Lipca), pojawiałysię też hasła w stylu „Witamysię bez podawania rąk”. Niemal równoleglewydano polecenie nakazującezamknięcie punktów sprzedaży napojówchłodzących z saturatorów. Zamkniętokąpieliska miejskie i baseny.W komunikatach prasowych i artykułachzwracano uwagę na niebezpieczeństwowynikające z niedomytychnaczyń, informowano, jak ustrzec sięprzed zakażeniem w sklepach, barachczy restauracjach, wreszcie podawanopodstawowe wiadomości o objawachi przebiegu choroby.Do akcji zwalczania epidemii ospyzaangaował się też Kościół. WrocławskaKuria Metropolitalna wydała komunikatzalecający duchowieństwu włączeniesię do kampanii informacyjneji „uświadamiającej” oraz rezygnacjęz uroczystości masowych. Zbiegło sięto z peregrynacją kopii obrazu MatkiBoskiej Częstochowskiej na terenie archidiecezjiwrocławskiej. W rezultacieKuria zaleciła ograniczenie pielgrzymeki stosowanie się do zarządzeń WydziałówZdrowia Wojewódzkiej i MiejskiejRady <strong>Narodowej</strong>. Takie ogłoszenia pojawiały się w całym mieścieWrocław ogłoszono miastem zamkniętym.Na rogatkach ustawionopatrole milicyjne, które kontrolowaływjeżdżających i wyjeżdżających.W przypadku braku zaświadczeń ważnychszczepień ochronnych osoby takiezawracano. Dyrektorom, kierownikombiur, zakładów, instytucji i urzędów nakazanosprawdzenie wszystkich swoichpracowników i poddanie ich akcjiszczepienia przeciwko ospie. Osobom,które nie zostały zaszczepione, zakazanokorzystania ze środków publicznegotransportu indywidualnego i zbiorowego:autobusów, tramwajów, kolei, taksówek.To samo zarządzenie skierowanodo rad zakładowych, komitetów blokowych,„załóg w zakładach pracy”, słowemodwołano się do poczucia postawyobywatelskiej. Kasom biletowym PKP,PKS, Orbisu i PLL LOT nakazano, bysprzedaż biletów odbywała się wyłączniepo okazaniu ważnego świadectwawykonanych szczepień. Za uchylaniesię od zarządzeń Prezydium MiejskiejRady <strong>Narodowej</strong> groziły drakońskiegrzywny, kolegium, a nawet więzienie(do piętnastu lat pozbawienia wolnościwłącznie). Obowiązkowo w każdymmiejscu należało nosić przy sobie kartęważnych szczepień ochronnych.W związku z niebezpieczeństwemrozprzestrzeniania się epidemii zamkniętoprzejścia graniczne z Czechosłowacjąi Niemiecką RepublikąDemokratyczną leżące w obrębie województwawrocławskiego. Wszelki ruchturystyczny niemal zamarł. Przekraczaniegranicy odbywało się tylko po okazaniuaktualnego świadectwa wykonanychszczepień ochronnych.Dopiero w połowie września sytuacjazaczęła się stopniowo normalizować.Przywrócono ruch turystyczny z Czechosłowacją.Jedynie mieszkańcy Wrocławia,którzy uczestniczyli w wycieczkachautokarowych, byli zobowiązanimieć przy sobie aktualne świadectwawykonanych szczepień ochronnych.Ogromnym problemem stał się wywózśmieci i opieka nad zwierzętami domowymi,których właściciele znaleźli sięw izolatoriach lub szpitalach ospowych.Życie w izolatoriachJednym z podstawowych sposobówzabezpieczenia miasta przed rozprzestrzenianiemsię epidemii było organizowanieizolatoriów. Łącznie powstałoich osiemnaście. Za radą konsultantówmedycznych wyszukiwano osoby, któremiały kontakt z chorymi, a następnieodwożono je do ośrodków odosobnienia.Nazwiska wrocławian, którzy zetknęlisię z podejrzanymi o zakażeniewirusem, podawano do publicznej wiadomościw prasie z poleceniem natychmiastowegozgłoszenia się do izolatoriów.Opornych karano skierowaniemwniosku do kolegium ds. wykroczeńi dowożono siłą.Izolatoria organizowano w szkołach,nieczynnych w czasie letniego wypoczynku.Najszybciej zorganizowano izolatoriumw gmachu szkoły rolniczej nawrocławskim osiedlu Wrocław-Pracze.Właśnie odbywał się tam kurs traktorzystów,gdy zaczęto zwozić pierwszych lokatorów,którzy mieli kontakt z chorymi.Największe, przeznaczone dla ośmiusetosób izolatorium utworzono w ZakładachLotniczych na Psim Polu. Pozatym wyodrębniono tzw. szpitale ospowe,cztery we Wrocławiu i dwa na jego


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 39przedmieściach – w Prząśniku i Szczodrem.Bieda okresu Gomułki sprawiała,że zaopatrzenie w podstawowe środkihigieniczne było tam opłakane. Brakowałodosłownie wszystkiego. DoktorJerzy Wolański, kierownik izolatoriumw Praczach, wspominał, że na miejscu„nie było leków, jedzenia ani nawetpodstawowej informacji, jak się zachować.W szkolnej apteczce zostało kilkapożółkłych tabletek aspiryny i stłuczonytermometr”.W odciętych od świata izolatoriach łatwoszerzyły się nieprawdziwe i przesadzoneinformacje. W szczelnie otoczonychbudynkach krążyły przerażającehistorie m.in. „o ludziach umierającychna ulicach, o piętrzących się zwałachtrupów zalegających na chodnikachi o paleniu zwłok zmarłych”. Wybuchypaniki pojawiały się spontaniczniei często bez racjonalnego uzasadnienia.Gdy do szpitala ospowego w Szczodremtrafił transport trumien, pensjonariuszezareagowali zrozumiałym przerażeniem.Gdy z kolei do izolatoriumw Praczach Odrzańskich przywiezionowypożyczoną od wojska ogromną przyczepędezynfekcyjną, pacjenci uznali,że jest to spalarnia zwłok.Innym razem do szpitala w Szczodremprzywieziono „obsługę” klientówdomu publicznego. Kiedy z podejrzeniemospy zatrzymano prostytutkę, lekarsko-milicyjnaekipa pojechała podwskazany adres przy ul. Kołłątaja. Jaksię okazało, „zakład był czynny”.Ludzie w oczekiwaniu na nieuchronnąi rychłą śmierć popadali w skrajnenastroje – od defetyzmu i przygnębieniaaż po hulaszczy nastrój rozrywki.Szybko pojawił się też alkohol. Jednymz pacjentów izolatorium w PraczachOdrzańskich był kierownik miejskiejwytwórni win. Dzięki jego inwencjikażdego wieczora na tyły izolatoriumpodjeżdżał samochód, z którego wyładowywanokilka skrzynek taniegowina. Otaczający teren milicjanci albonie chcieli zauważyć auta, albo też dawalisię udobruchać. Dlatego powstającepóźniej izolatoria otaczano drutemkolczastym.Gwałtownie rosła liczba pacjentówkierowanych do szpitali ospowychi izolatoriów. Wciąż jednak brakowałotam podstawowych artykułów. Ludziedomagali się lepszego zaopatrzenia.Dochodziło do buntów. Jeden z lekarzywspomina, że „pierwszy bunt w izolatoriumwybuchł już piątego dnia. Ludziewyzywali mnie, żądając papierosów,lepszego jedzenia i wódki. O wybuchpaniki było łatwo. Było bardzo gorąco,komary cięły potwornie, ludzie budzilisię ze śladami po ukąszeniach naskórze, ale wtedy oznaczało to dla nichjedno: chorobę”. W całym kraju zaszczepionoponad 8 mln ludziZwycięska walkaDzięki wprowadzeniu drastycznychmetod oraz ofiarności ludzi zaangażowanychw walkę z epidemią – główniepersonelu medycznego – ospęudało się pokonać. Ostatni przypadekzachorowania odnotowano 10 września,a 19 września ogłoszono koniecepidemii. W samym tylko Wrocławiuzaszczepiono ponad 400 tys. mieszkańców,na Dolnym Śląsku – 2 mln,w całym kraju zaś – ponad 8,2 mln ludzi.W czasie krótkotrwałych okresówbraku szczepionek sprowadzano je zeZwiązku Radzieckiego i Węgier.Bilans epidemii to 99 chorych, w tym25 pracowników służby zdrowia. Najstarszychory miał 83 lata, najmłodszy– 8 miesięcy. W ciągu czterech miesięcyna ospę zmarło siedem osób, w tymcztery spośród personelu medycznego.Warto dodać, że komunistyczna propagandai blokada informacji wywoływałymnóstwo niepotrzebnych nieporozumień.Nikt nie chciał rozmawiaćczy jadać z mieszkańcami Wrocławiaani przebywać w ich towarzystwie. Nanadmorskich plażach wokół wczasowiczówz dolnośląskiego miasta tworzyłysię puste kręgi. Tak samo działo sięw kolejkach, poczekalniach czy przychodniach– jeśli tylko ktoś ujawnił, żejest z Wrocławia. Mieszkańców tegomiasta traktowano jak zadżumionych.Kolejne epidemie ospy prawdziwejwybuchały jeszcze okresowo, główniena terenie Azji. W 1967 roku wskutekpanującej w Indiach epidemii zachorowałodziesięć milionów ludzi,z czego dwa miliony zmarło. ŚwiatowaOrganizacja Zdrowia (WHO) podjęławówczas uchwałę o walce z tą śmiertelnąchorobą. Ostatni przypadek ospyprawdziwej miał miejsce w 1978 roku.Udało się zlikwidować ogniska ospyna świecie, w czym ogromny udziałmieli Polacy, tacy jak prof. Jan KarolKostrzewski. Wreszcie 9 grudnia1979 roku ogłoszono, że walka z ospązakończyła się sukcesem. Dziś jedyneszczepy wirusa znajdują się w wyznaczonychprzez WHO laboratoriachw USA, Rosji, Wielkiej Brytanii,Chinach, Holandii i RPA.dr Tomasz Gałwiaczek – historyk, pracownikOBEP IPN we WrocławiuKorzystałem m.in. z archiwalnych wydań„Słowa Polskiego” i „Gazety Robotniczej”z 1963 roku oraz książki Zbigniewa HoryVariola vera (Wrocław 1982).Wszystkie fotografi e pochodzą ze zbiorówArchiwum Państwowego we Wrocławiu.Konsultacja medyczna: dr hab. Maria Gańczak


40wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuPropagandowa funkcjapieniądza w PRLpaweł niziołekPropaganda – sztuka kształtowaniapoglądów zbiorowości –posługiwała się w swej długiejhistorii wieloma narzędziami.Niezależnie od okresu historycznegocelem propagandystów byłodotarcie do jak największej liczbyodbiorców w taki sposób, byz promowaną ideologią obcowalimożliwie często i chętnie. Niewielerzeczy ludzie biorą do ręki częścieji chętniej niż pieniądz. Banknot 500 zł wyemitowanyw Polsce w 1944 rokuPPropagandowe, a więc pozaekonomiczneznaczenieśrodków płatniczych dostrzeżonojuż w starożytności.Chęć podniesienia własnegoprestiżu skłoniła 26 wieków temuanonimowego dziś władcę lidyjskiegodo odciśnięcia na krążkach elektrumswego znaku identyfikacyjnego, któryrównocześnie stanowił gwarancję wartościpowstałych w ten sposób pierwszychmonet. Tak więc już od samegopoczątku pieniądz został nierozerwalniezwiązany z propagandą. Także dziśemisja własnego pieniądza pozostajejednym z najbardziej tradycyjnychsposobów potwierdzania państwowejsuwerenności.Pieniądz ma wiele cech czyniącychzeń narzędzie propagandy o ogromnympotencjale. Bodajże najważniejsząz nich jest to, że bezpośredni i codziennykontakt z nim ma większość społeczeństwa.Znaczenie propagandowema także sama nazwa środka płatniczego(waluty), jego siła nabywcza, kurswymiany wobec walut obcych, rozmiarnumizmatu, jego wartość nominalna,materiał, z którego został wykonany,i nakład (wielkość emisji) oraz umieszczonenań treści w postaci rozmaitychprzedstawień i inskrypcji.Waluta bez banku,orzeł bez koronyWszystkie wymienione powyżej propagandoweaspekty pieniądza byłyskwapliwie wykorzystywane w indoktrynacyjnejpolityce PRL, która –jak na „suwerenne” państwo przystało– zachowała odrębną walutę. Złotypolski nawiązywał nazwą do tradycjiII Rzeczypospolitej i czasów przedrozbiorowych.Miał się w ten sposób staćjednym z argumentów dowodzącychtezy o historycznej ciągłości państwapolskiego oraz politycznej niezależnościjego współczesnej formy (PRL)od obcych mocarstw (ZSRS).Pierwsze po 1939 roku polskie środkipłatnicze wyemitowano na potrzebyPKWN w Moskwie w roku 1944.Były to wyłącznie banknoty o nominałachod 50 gr do 500 zł, stylistykąnawiązujące do historyzującego eklektyzmusztuki przełomu wieków XIXi XX, w czym naśladowały banknotyradzieckie i wcześniejsze rosyjskie.Ich poziom artystyczny był dość niski,lecz źródłem największych kontrowersjiokazały się zamieszczone nanich treści. Stosowny napis identyfikowałinstytucję emisyjną jako NarodowyBank Polski, który – co znamienne– w roku 1944 jeszcze nie istniał.Sprzeczna z dotychczasową polskąpraktyką, enigmatyczna i niegramatycznabyła również umieszczona nabanknotach klauzula prawna: „Przyjmowaniewe wszystkich wypłatach jestobowiązkowym – Fałszowanie będziekarane zgodnie z prawem”. Nawet niezaprawionew niuansach językowychi prawnych oko wychwytywało innydetal – na biletach tej emisji po razpierwszy przedstawiono godło polskie,które – choć w formie zbliżonejdo przedwojennej – zostało pozbawionekorony. Był to kolejny zabieg nieusankcjonowanyprawnie – orzeł bezkorony stał się formalnie godłem PRLdopiero w 1952 roku. Zapewne wielu Banknot 100 zł wyemitowany w 1946 roku; na rewersie przedstawiono orkęz wykorzystaniem ciągnika – symbolu postępu mającego nastąpić na wsi – z którymzresztą niewielu rolników miało wówczas styczność; zwraca uwagę kontrast pomiędzyprzedstawieniem rewersu a tradycyjnymi narzędziami w rękach chłopów na awersie


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 41ówczesnych mieszkańców Polski poraz pierwszy oglądało tak zubożonykształt godła państwowego właśnie nabanknotach, o których kształcie zdecydowanow Moskwie. Pod koniec1944 roku rozpoczęto druk pieniędzywedług tego wzoru w Polsce – różniąsię one od moskiewskich poprawionąklauzulą.Chłop, przekupka, górnikŁatwość, z jaką fałszerze kopiowaliprosty wzór złotych z 1944 roku,była jedną z przyczyn rychłego wycofaniaich z obiegu. Kolejne emisjepolskich banknotów z lat 1946–1947nosiły już wyraźne piętno nowegokierunku w sztuce – socrealizmu –odzwierciedlającego społeczno-gospodarczyporządek komunistycznegopaństwa. Pieniądze o najniższychnominałach (1–10 zł) wciąż prezentowałysię skromnie pod względem treścipropagandowych, nie wykraczającwyglądem poza niezbędne minimum(skrót NBP, godło państwowe, klauzulaprawna – na polskich banknotach dodziś nie umieszcza się formalnej nazwypaństwa). Pięciu najwyższym nominałomnadano wyjątkowy charakter. Dwaniższe: dwudziesto- i pięćdziesięciozłotowyz 1946 roku dedykowano –odpowiednio – transportowi lotniczemui morskiemu. Na biletach o trzechnajwyższych nominałach zaprezentowanozwarty program przedstawieńartystycznych, tworząc w ten sposób„tryptyk” dedykowany głównym gałęziompolskiej gospodarki: banknot100 zł poświęcono rolnictwu, 500 zł– przemysłowi morskiemu i rybołówstwu,a 1000 zł – przemysłowi ciężkiemui wydobywczemu. O wymowiebiletów decydowały przedstawione naawersach postaci: chłop z kosą i snopemzboża oraz chłopka z sierpem i naręczemdzikich kwiatów, rybak i stoczniowiec,robotnik i górnik – wszyscywyposażeni w odpowiednie atrybuty.Przyporządkowanie banknotówdo poszczególnych gałęzi gospodarkipodkreślały sceny w centralnym polurewersu: orka z wykorzystaniem ciągnika(100 zł), panorama staregoGdańska (500 zł) i dzielnicafabryczna (1000 zł).Wzory banknotów kolejnejemisji z 1947 roku (20, 100,500 i 1000 zł) oparto na tejsamej koncepcji, z tą jedynieróżnicą, że na awersie parypostaci zostały zastąpioneprzez alegoryczne personifikacjerolnictwa (100 zł),przemysłu morskiego (500zł) i przemysłu fabrycznego(1000 zł) z odpowiednimi panoramamina rewersie. Ciekawie prezentowałsię jedyny zdawkowy bilet tej emisji– 20 zł, którego centralnemu przedstawieniurewersu nadano głębokie znaczeniesymboliczne.Emisja nowych banknotów nastąpiłajuż w 1948 roku i wiązała się z reformąsystemu pieniężnego. Starsze środkipłatnicze zastąpiono wówczas biletamio wysokim poziomie artystycznymi bogatej ikonografii, lecz marnabyła to pociecha wobec krzywdzącegokursu wymiany. Począwszy od 10 złw górę, bilety te tworzyły jeden cykltematyczny, będący rozwinięciem koncepcji„tryptyków przemysłowych”z lat 1946–1947. Na awersie każdegobanknotu przedstawiono, w myślzasad realizmu socjalistycznego, popiersiepostaci: chłopa (10 zł), przekupki(20 zł), rybaka (50 zł), robotnika(100 zł), górnika (500 zł), z którymkorespondowała, również realistyczna,panorama lub scenka rodzajowana rewersie: żniwa, krakowskieSukiennice, statki w porcie morskim,dzielnica fabryczna, pracaw kopalni. Wzbogacono warstwępropagandową banknotówzdawkowych. Na rewersie dwuzłotówkiprzedstawiono głównąsiedzibę NBP w Warszawie– monumentalny socrealistycznygmach miał symbolizowaćstabilność gospodarczą PRL; napięciozłotówce zaś – podobniejak w przypadku „setki” z 1946roku – wyobrażono orkę z wykorzystaniemciągnika. Rewers banknotu 20 zł wyemitowanegow 1947 roku, na którym przedstawiono martwąnaturę skomponowaną z młota, koła zębatego,szyn kolejowych, trójkąta rysunkowego,obcęgów, książek i globusa; obraz dopełnionoumieszczoną niżej gałązką oliwną lub laurowąoraz murem ceglanym (w tle); współwystępującatu symbolika robotnicza i inteligencka mogławskazywać na sojusz między ludźmi pracyi inteligencją, a gałązka – symbol zwycięstwa– zwiastowała jego sukces; przedstawienieto można również odczytywać jako apel dojednostki, którego przesłanie zawiera sięw słowach: „Ucz się i pracuj, a dojdziesz docelu”, natomiast ceglany mur – jako symbolpowojennej odbudowy kraju połączonymisiłami całego narodu (ludzi pracy i inteligencji)lub konstruowania nowej, socjalistycznejrzeczywistości Banknot 500 zł wyemitowanyw 1947 roku: gospodarka morska –środkowa część drugiego „tryptykuprzemysłowego”


wYDArzYŁo siĘ w XX wieku 431964), siedemsetleciu Warszawy(10 zł, 1965–1966),setnej rocznicy urodzinMarii Skłodowskiej-Curie(10 zł, 1967), pięćdziesięcioleciuportu w Gdyni (10 zł,1972), Marii Konopnickiej (20 zł,1978). W myśl zasad polityki legitymizacyjnejmiędzy daty i postaci historycznewpleciono te związanez komunizmem w Polsce. Uczczonodwudziestolecie śmierci Karola Świerczewskiego(10 zł, 1967), dwudziestopięciolecieludowego Wojska Polskiego(10 zł, 1968), dwudziestopięcioleciePRL (10 zł, 1969), postać MarcelegoNowotki (20 zł, 1974).Upamiętniano wybitniejsze osiągnięciakrajowe, jak choćby pierwszylot Polaka w kosmos (20 zł, 1978)i niektóre wydarzenia międzynarodowe,szczególnie dotyczące państwbloku wschodniego, jak dwudziestopięciolecieRWPG (20 zł,1974), Międzynarodowy Rok Kobiet(20 zł, 1975) i MiędzynarodowyRok Dziecka (20 zł, 1979).Zaledwie kilka wydarzeń,uznanych przez władzeza szczególnie istotne,upamiętniono srebrnymimonetami obiegowymi.Pierwszym powojennymnumizmatem ze srebra była stuzłotówkawyemitowana z okazjiobchodów tysiącleciapaństwa polskiego.Był to wówczasnajwyższy nominałwśród monet.Kolejne monetysrebrne, wybite niemaldekadę później,nosiły już nominał 200 zł,ale metal, z którego zostały wykonane,był niższej próby (625 i 750 w porównaniudo wcześniejszych 900). W 1974roku upamiętniono w ten sposób trzydziestoleciePRL, chociaż nazwę PolskaRzeczpospolita Ludowa wprowadziładopiero konstytucja z 1952 roku.To z pozoru niewinne uproszczeniebyło celowym zabiegiem propagandowym,mającym nadaćnazwie jak najdawniejsząmetrykę oraz złączyćpod jednym „logo” takiekontrowersyjne tworyjak PKWN, Rząd TymczasowyRP czy TymczasowyRząd Jedności <strong>Narodowej</strong>. Trzydziestoleciezwycięstwa nad faszyzmemupamiętniono monetą z roku 1975,na której rewersie wyobrażono profileżołnierzy: polskiego i radzieckiego.W ten sposób uczyniono ze zwycięstwanad Niemcami święto „dwóchnarodów” – polskiego i sowieckiego– oraz budowano obraz szczególnegobraterstwa broni łączącego armie obupaństw w sposób wyjątkowy w skaliUkładu Warszawskiego.Stosunkowo intensywne wykorzystaniemonet w polityceindoktrynacyjnejPRL nie spowodowałobynajmniejspadku zainteresowaniapropagandystówbanknotami.Pierwszym krokiemw kierunku „unarodowienia”pieniądza papierowegobyła emisja biletówtysiączłotowych z podobiznąMikołaja Kopernikaw roku 1965. Dziesięćlat później wszystkiestarsze banknoty zastąpiononową seriązatytułowaną „WielcyPolacy”. W cyklutym upamiętniono postaciuznane za zasłużone dla narodupolskiego: Tadeusza Kościuszkę(500 zł, 1974), Mikołaja Kopernika(1000 zł, 1975), Mieszka I i BolesławaI (2000 zł, 1977). Nie zabrakło oczywiścieantenatów (w tym „przyszywanych”)polskiego komunizmu, a więc:Karola Świerczewskiego (50 zł, 1975),Ludwika Waryńskiego (100 zł, 1975)i Jarosława Dąbrowskiego (200 zł,1976). Panorama postaci była więc bardzoróżnorodna – od piastowskich monarchów,po bohaterów ludowego WP.Papież i marszałekDotychczasowa koncepcja propagandypieniężnej załamała się okołoroku 1980, co wiązało się z narastającymkryzysem struktur państwowych.W 1981 roku, a więc w rokuwprowadzenia stanu wojennego, wyemitowanomonetę pięćdziesięciozłotowąz okazji setnej rocznicy urodzinWładysława Sikorskiego. Był to tylkojeden z elementów szeroko zakrojonejakcji propagandowej, której kulminacjanastąpiła 4 lipca, w rocznicęśmierci generała w katastrofie gibraltarskiej.W ten sposób zamierzanoodwrócić uwagę opinii publicznej odwewnętrznych – politycznych i gospodarczych– problemów państwa. Noweoblicze patriotyzmu władz, które dopanteonu dopuściły postać wcześniejniepożądaną, miało służyć budowaniuobrazu jedności rządu i partii ze społeczeństwem.W ten sposób bunt przeciwnim oznaczałby gwałt na jednościnarodowej. Banknot 100 zł z Ludwikiem Waryńskimemitowany w latach 1975, 1979, 1982,1986 i 1988. Zwraca uwagę czerwonobrunatnakolorystyka biletu poświęconegotwórcy Proletariatu; na rewersie, na tleschematycznych czerwonych (robotniczych)sztandarów, napis stylizowany na winietęczasopisma „Proletaryat”; rok wydanianumeru pierwszego pisma – 1883 – byłzarazem rokiem aresztowania Waryńskiego


44wYDArzYŁo siĘ w XX wiekuKolejnym znakiem zachodzącychprzemian była emisjaz 1982 roku, w staniewojennym, srebrnej monetytysiączłotowej (próby 625)z postacią Jana Pawła II. Nieprzypadkowonastąpiło to właśniewtedy, po zamachu na pl. św. Piotraw maju 1981 roku, a przed drugą pielgrzymkąpapieża do ojczyzny, planowanąna czerwiec 1983 roku. Chcianozapewne w ten sposób ostudzić dyskusjezwiązane z podejrzeniami, że inspiratoramizamachu były polskie i sowieckiesłużby specjalne. Emisję monetyponowiono w roku następnym. WartoPAN OD BANKNOTÓWOd pół wieku projektowaniem banknotów dlaNarodowego Banku Polskiego zajmuje się AndrzejHeidrich (ur. 1928), absolwent warszawskiejAkademii Sztuk Pięknych. Zaprojektował wszystkiebanknoty, które od połowy lat siedemdziesiątychbyły w Polsce w obiegu, w tym obowiązującądziś serię z władcami Polski. Został odznaczonym.in. Krzyżem Ofi cerskim Orderu OdrodzeniaPolski (1999) i Złotym Medalem „ZasłużonyKulturze Gloria Artis” (2006). Nie wszystkieprojekty weszły do obiegu. Poniżej prezentujemydwa z tych, które z różnych powodów nie trafiłydo portfeli Polaków. Pierwszy, z roku 1975,przedstawia Karola Świerczewskiego, generałaWojska Polskiego i Armii Czerwonej. Ostateczniepięćdziesiątka ze Świerczewskim emitowana byław nieco innej wersji – z generalską czapką. CzyŚwierczewski bez czapki wydał się władzom zbytmało dostojny? – Nie wiem, w tamtych czasachnie było dyskusji. Projektowałem, ale nie miałemwpływu na decyzję – mówi nam Andrzej Heidrich.Drugi projekt pochodzi z roku 1989 i przedstawiaWładysława Gomułkę, długoletniego I sekretarzaKC PZPR. – Zmiany polityczne sprawiły, żebanknot z Gomułką nie został skierowany do emisji– tłumaczy Heidrich.fgpamiętać, że jej tak wysokinominał wynikałz inflacji.Wraz ze słabnięciemreżimu coraz swobodniejpodchodzono do kwestiinarodowego panteonu.W 1984 roku stuzłotówkę dedykowanoprzedwojennemu przywódcyludowców Wincentemu Witosowi.W tym samym roku identycznymnominałem uczczonoczterdziestolecie PRL – monetaze „standardowego”miedzioniklu nie była już takprestiżowym wyróżnieniemwydarzenia jak jej srebrna poprzedniczkasprzed dziesięciu lat.Najwymowniejszym symbolemupadającej koncepcji legitymizacjisystemu było przywróceniemiana bohatera narodowegoJózefowi Piłsudskiemu, któregow 1988 roku uhonorowano okazałąmonetą srebrną o nominale 50 000 zł(próby 750) z okazji siedemdziesiątejrocznicy odzyskania niepodległości.Chociaż pieniądz nie był jedynymi z pewnością nie najważniejszym narzędziempropagandy PRL, to jednakjest ciekawym barometrem zmian jejzałożeń, od okresu stalinowskiego,poprzez „nacjonalistyczną legitymizację”,po liberalizację charakterystycznądla okresu schyłkowego.Na obserwację tych przemian pozwalanam sam nośnik w swym materialnymwymiarze. Trudna, jeśli nieniemożliwa, okazuje się jednak próbaoszacowania skuteczności tego me-dium propagandy.Po pierwsze, nie sposób wyizo-lować go spośród innych rodzajówbroni arsenału propagandowego.Po drugie, rezultaty indoktrynacjimają wymiar niematerialny. Sąto bowiem zmiany w światopoglądzie,których rozmiarów niesposób zaobserwować. Poznać można jedopiero „po owocach” obserwowanychw większej już skali: po nastrojach społecznychi działaniach podejmowanychprzez obywateli.Celem propagandy jest sterowaniespołeczeństwem. Jeśli więc rząd robi toskutecznie, można przyjąć, że i jego propagandajest skuteczna. Czy można więcprzypisać upadek PRL nieskutecznościpaństwowej propagandy? Odpowiedźtwierdząca na to pytanie byłaby niepełna,ponieważ propaganda nie funkcjonujew próżni. Propaganda komunistycznafunkcjonowała w niesprzyjającychwarunkach. Grunt, naktóry padała, był w dużejmierze nieprzychylny,co było trudne do skorygowanianajtrafniejsząnawet argumentacją.Nie zawiodła jednakna wszystkich polach,niektóre jej hasła cieszyłysię popularnością.Szczególniestrach przed zachodnioniemieckimrewizjonizmemstwarzał sprzyjającewarunki dla indoktrynacji eksploatującejto zjawisko. Wydaje się, że równieżosiągnięcia państwa w rozmaitych dziedzinach– o czym informowano skwapliwie– były powodem do dumy niejednegoobywatela. Fiaskiem zakończyłasię z pewnością polityka legitymizacjisystemu. Być może Polakom zbyt trudnobyło uwierzyć, że Mikołaj Kopernikmógłby być, na jakiejkolwiek płaszczyźnieideowej, antenatem Marcelego Nowotki.Swoje zrobiła też niekonsekwencjaz lat osiemdziesiątych.Pieniądz w swej formie fizycznejnadal spełnia pozaekonomiczne, propagandowefunkcje. Przedstawiane nanim wyobrażenia świadczą o wartościachi tradycjach, do których odwołujesię emitent, i służą kształtowaniuwizerunku państwa nie tylko w oczachwłasnych obywateli. To nie przypadek,że każdy nowy banknot lub monetęoglądamy z zaciekawieniem.Wykorzystane ilustracje pochodzą ze zbiorówautora.Paweł Niziołek – historyk, pracownik ReferatuBadań Naukowych i Zbiorów Bibliotecznych OBEP IPNw Białymstoku


Kolorowe skrzydłatomasz Ginterz szAcHownicĄ nA KALENDARIUM skrzYDŁAcH XX WIEKU 45Wyczyny polskich pilotów w czasie Bitwy o Anglię, zwłaszcza tych z Dywizjonu 303, cieszą sięniesłabnącym zainteresowaniem, także wśród osób, które nie zajmują się historią zawodowo.A jeśli do czegoś biorą się amatorzy, łatwo niestety o błędy.Umberto Eco pisał, że książkao średniowieczu bez pożaruto jak film o wojnie na Pacyfikubez płonącego samolotuspadającego do oceanu. Nic dziwnego,że i najmniejszy artykuł o polskich lotnikachw Wielkiej Brytanii musi byćzilustrowany stosowną fotografią.Z reguły podpis głosi, że jest na niejprzedstawiony samolot Dywizjonu 303z czasu Bitwy o Anglię. Tyle że z reguływcale tak nie jest.Pobieżny i losowy przegląd ilustracjitowarzyszących takim tekstom (okładkiksiążek, rozdziały w podręcznikachhistorii, artykuły gazetowe...) pokazujeolbrzymią dezynwolturę, ale i niewiedzęfotoedytorów w omawianej kwestii.Sytuacja ta jest o tyle irytująca,że wiedza pozwalająca prawidłowo zidentyfikowaćzarówno typ samolotu,jak i czas wykonania zdjęcia nie jestani szczególnie skomplikowana, anihermetyczna. Stąd też w niniejszymartykule postaram się przedstawićpodstawowe informacje, pomagająceprzynajmniej orientacyjnie określićmoment, w jakim wykonano interesującenas zdjęcie. Mam nadzieję, że – polekturze niniejszego tekstu – moje zdaniew tej kwestii podzielą czytelnicy„Pamięci.pl”.Polskie lotnictwo wojskowe w WielkiejBrytanii działało od połowy 1940do końca 1946 roku, kiedy to zostałyrozformowane ostatnie dywizjony. Podwzględem operacyjnym stanowiło onoczęść Królewskich Sił Powietrznych(Royal Air Force, RAF), używało brytyjskichsamolotów, zatem stosowanow nim te same systemy oznaczeńi schematy malowania. Ponieważ tez kolei zmieniały się podczas wojny,tylko na ich podstawie można, analizującarchiwalne zdjęcie samolotu,z pewnym przybliżeniem określić czasjego wykonania. Jeśli dodamy do tegowiedzę, jakiego typu samolotów danydywizjon w jakim okresie używał,możliwość precyzyjnego datowaniazdjęcia istotnie się zwiększa.Zacznijmy tu jednak od innej kwestii,mianowicie jak stwierdzić, w którymdywizjonie latał samolot, którywidzimy na zdjęciu? Ponieważ systemymalowań różnych rodzajów samolotów(myśliwskich, bombowych,morskich…) różniły się nieco od siebie,aby na początek nie komplikowaćzagadnienia, zaprezentuję tylko malowaniadziennych samolotów myśliwskich,skupiając się na malowaniachregulaminowych.Dwa plus jeden,czyli skąd pan jesteśPodczas wojny w RAF stosowano systemoznaczania samolotów za pomocątrzyliterowych kodów, umieszczanychna kadłubie maszyny po obu stronachznaku rozpoznawczego. Dwie pierwszelitery były kodem dywizjonu, trzecia –oznaczała konkretny samolot w dywizjonie.Dwuliterowe kody były odgórnieprzydzielane przez dowództwo RAF(niekiedy były one zmieniane). Tak więckwestia przedstawia się prosto: jeśli nasamolocie widzimy litery WX, to jest tosamolot z Dywizjonu 302.<strong>Nr</strong> dywizjonu Kod302 WX (od sierpnia 1945 – QH)303 RF (od sierpnia 1945 – PD)306 UZ308 ZF309 AR (od 1944 – WC)315 PK316 SZ317 JH318 LWPozostając przy temacie Bitwyo Anglię, nadmieńmy jeszcze, że w tej Hurricane z Dywizjonu Myśliwskiego 306, marzec 1941 roku; uwagę zwracają:fi n fl ash nietypowej wysokości z dużym czerwonym obszarem, umieszczenieszachownicy typowe dla tej formacji oraz godło jednostki widoczne pomiędzymechanikiem ładującym taśmy z amunicją a rurami wydechowymiFot. NAC


46z szAcHownicĄ nA skrzYDŁAcHkampanii operacyjnie działały tylkocztery polskie dywizjony, w tym tylkodwa myśliwskie: 302 i 303 (pozostałedwa to bombowe 300 i 301).Esesman w polskim samolocie?Dowódcy skrzydeł myśliwskich, czylijednostek składających się z kilku(od dwóch do pięciu, najczęściejjednak trzech) dywizjonów, mieliprawo do malowania na osobistychmaszynach własnych inicjałów zamiaststandardowych oznaczeń kodowych.Stąd na samolotach Tadeusza Rolskiegowidniały litery TR, a Stanisława Skalskiego– SS… (por. schemat V)Oznaczenia kodowe pozwalają więcnam zidentyfikować dywizjon, alew datowaniu zdjęcia mogą być przydatnejedynie sporadycznie. Jeśli niechcemy sobie zaśmiecać głowy markami,typami i odmianami samolotów,możemy się wspomagać innymielementami malowanymi na samolotach,jak znaki rozpoznawcze, godłaczy oznaczenia okolicznościowe. Zacznijmyod znaków. Czarno-biała pułapka. Żółta w rzeczywistości obwódkaw kokardzie na kadłubie na czarno-białych zdjęciachniekiedy prezentuje się jako czarna; na zdjęciu Spitfi rez Dywizjonu 303 zza głowy por. Witolda Łokuciewskiego(pierwszy z lewej) wystaje fragment godła jednostkiFot. NACJaki znak twój,czyli kolorowe kokardyBrytyjskie lotnictwo wojskowe jużw czasie I wojny światowej obrałona znak rozpoznawczy trójkolorowąkokardę (roundel), czyli koło przypominającetarczę strzelniczą (notabenemotyw ten został wykorzystanyw końcówce filmu Top Secret) o trzechkręgach (schemat I), które umieszczanona wszystkich powierzchniach samolotu(kadłub oraz dolna i górna powierzchniaskrzydeł). Ten typ kokardyoznaczono w regulaminie RAF jako A.Ponadto na stateczniku pionowym malowanoprostokąt (fi n fl ash) podzielonyna trzy pionowe pasy (licząc od przodu:czerwony, biały, niebieski) równejszerokości. W początkowym okresiewojny bywał on rozciągany na całąwysokość statecznika, niekiedy teżkolorem czerwonym wypełniano całyprzedni obszar statecznika. W 1937roku do kokard dodano od zewnątrzżółty krąg (znak A1). Było to malowanieniewątpliwie efektowne, ale zato mocno demaskujące, dlatego jużw marcu 1939 roku oznaczenia zróżnicowano(schematy I–III). Znaki z żółtąobwódką (A1) pozostawiono tylko nakadłubie. Na dolnej powierzchni skrzydełnie malowano początkowo nic, dopierow połowie 1940 roku przywróconoformę podstawową znaku (typA), dlatego jeszcze w Bitwie o Anglięspotykało się całe dywizjony samolotówbez znaków rozpoznawczych odspodu. Na górnej powierzchni skrzydełmalowano zaś kokardę tylko dwukolorową,niebiesko-czerwoną (typ B).Takie oznakowanie przetrwało do lipca1942 roku, kiedy tozmniejszono jasne (białei żółte) powierzchniew znakach rozpoznawczychna wszystkichpowierzchniach samolotu,sprowadzającje do wąskich pasków(znak A zmieniono naC, a A1 na C1; por.schemat IV). Dotychczasużywane znakimiały silne własnościdemaskujące, co mogłosię okazać niebezpiecznepodczas powiększającejsię aktywnościsamolotów RAF nadkontynentem. Po zakończeniu wojnyponownie na wszystkich powierzchniachumieszczono znaki z żółtą obwódką,tym razem w aktualnie używanejformie (C1).Opowiadając o polskich samolotach,nie sposób nie wspomnieć o polskimznaku rozpoznawczym – szachownicy.Zgodnie z polsko-brytyjską umową, napolskich samolotach w Wielkiej Brytaniiumieszczano niewielką szachownicęz białym napisem „Poland” na dole.Wielkość szachownicy zmieniała sięw zależności od okresu i dywizjonu,również nie zawsze umieszczano podnią napis „Poland”. Z reguły szachownicabyła malowana na obudowie silnika,pod rurami wydechowymi, alenie było to w żaden sposób skodyfikowanei np. Dywizjon 306 umieszczałją pomiędzy literami kodowymi,na kadłubie. Z kolei w Dywizjonie 303zaczęto ją malować dopiero od października1940 roku, co oznacza, żeprzez całą Bitwę o Anglię samolotynajsłynniejszego polskiego dywizjonubyły oznaczone – poza literami kodowymi– tylko charakterystycznym,okrągło-pasiastym godłem i w ogóleżadnych szachownic nie miały!Dodatkowo w polskich dywizjonachmalowano na kadłubach godło jednostki.Część z nich używała godeł pochodzącychjeszcze z przedwojennegolotnictwa polskiego, dla innych tworzononowe. Niekiedy na samolotachmalowano godło nieoficjalne.Pasy, paski, paseczki,czyli swój czy wrógPoza standardowymi znakami rozpoznawczymina samolotach pojawiałysię oznaczenia specjalne, najczęściejtzw. oznaczenia szybkiej identyfikacji,czyli elementy w dobrze widocznychkolorach, malowane w specjalnychmiejscach samolotu, mające umożliwiaćszybką i bezbłędną identyfikacjęswoich maszyn (o co, jak przekonująrelacje pilotów, w ferworze walki powietrznejwcale nie było łatwo).Pierwszym takim elementem, którymoznakowano samoloty już w listopadzie


z szAcHownicĄ nA skrzYDŁAcH 47WYWIADII.Hurricane Mk. I z Dywizjonu 303, Bitwa o Anglię (wrzesień–październik 1940 roku);malowanie typoweKamuflaż zielono-brązowy(Dark Green/Dark Earth)Fin flashGodło dywizjonuCzarny kołpakśmigłaSchemat malowania stosowanydo sierpnia 1941 rokuIndywidualna litera samolotuLitery kodowedywizjonuKokarda typu A1Kokarda typu BKokarda typu AKolor Sky type SII.Spitfire Mk. IIa z Dywizjonu 315,lipiec–sierpień 1941 rokuKołpak śmigłaElementy szybkiej identyfikacjiw kolorze Sky wprowadzonew listopadzie 1940 rokuPas na ogonieIII. Spitfire Mk. Vb z Dywizjonu 234, początek 1942 rokuIV. Spitfire Mk. Vb z Dywizjonu 303, lipiec 1942 rokuKrawędzienatarciapomalowanena żółtoKokarda typu C1Pułapka w przypadku zdjęć czarno--białych: nowej kolorystyce kamuflażutowarzyszą starsze wersje znakówrozpoznawczychFin flash – nowa wersjaNowy schemat malowania: kamuflaż zielono--szary (Dark Green/Ocean Grey) i jasnoszary(Sea Grey Medium), stosowany od sierpnia1941 roku do końca wojnyV. Mustang Mk. III Stanisława Skalskiego, czerwiec–lipiec 1944 rokuInicjały Skalskiego jakooznaczenie kodoweVI. Spitfire Mk. IXc z eskadry C (Polish Fighting Team)w Dywizjonie 145, Afryka Północna, marzec–maj 1943 rokuCyfra zamiast litery, stosowana w eskadrze CInvasion stripesElementy szybkiej identyfikacji stosowane w mustangachKamuflaż pustynnypiaskowo-brązowy(Middle Stone/Dark Earth),spód ciemnobłękitny(Azure Blue)Ciemnoczerwonykołpak śmigła


48z szAcHownicĄ nA skrzYDŁAcHFot. ze zbiorów autora Pomiędzy 4 a 11 lipca 1942 rokuna spitfi re’ach w 11. Grupie Myśliwskiej(do której należały wówczas m.in. polskieDywizjony 302, 306 i 317) pojawiły się białepasy na obudowie silnika, na statecznikachpoziomych oraz malowany na biało kołpakśmigła; nie wiadomo, w jakim celu rozkazano jenamalować, ale w literaturze pokutuje błędneprzekonanie, jakoby były to znaki szybkiejidentyfi kacji samolotów wspierających próbnydesant na brzeg francuski w Dieppe1940 roku, był pas w kolorze jasnoseledynowoszarym,regulaminowo nazwanySky type S (zawsze zastanawiałem się, cojest nie tak z angielskim niebem, że byłoono zielone, a nie niebieskie, jak gdzie indziej...),malowany na ogonie samolotów.Równocześnie tak samo zaczęto malowaćkołpaki śmigieł (schematy II–V). Podkoniec wojny w samolotach operującychna kontynencie zrezygnowano z tegoelementu, a kołpaki śmigieł z powrotemprzemalowano na czarno.Kolejnym elementem szybkiej identyfikacjibyło malowanie zewnętrznychfragmentów krawędzi natarcia (czyliprzednich) skrzydeł żółtą farbą. Tooznaczenie wprowadzono w sierpniu1941 roku (schemat IV).UWAGA! KonkursPowyższe zdjęcie często jest błędnie opisane.Prosimy o podanie prawidłowego opisu(nazwa i typ samolotu) i wskazanie elementu,który pozwala na identyfikację.Odpowiedzi prosimy przesyłać na adrestomasz.ginter@ipn.gov.pl; trzy wylosowanespośród prawidłowych odpowiedzizostaną nagrodzone egzemplarzami gry303 z autografami autorówFot. NACOd 1942 roku do RAF-u zaczętowprowadzać amerykańskie samolotyMustang, które ze względu na prostokątnyobrys skrzydeł upodabniałysię do niemieckich messerschmittówBf-109E. Aby uniknąć tragicznych pomyłek,wprowadzono znaki szybkiejidentyfikacji, które po jakimś czasieustaliły się w formie szerokich białychpasów na skrzydłach, statecznikachpionowych i poziomych oraz białychkołpaków śmigieł i przodów kadłuba(por. schemat V).Na potrzeby inwazji na kontynent(operacji „Overlord”), rozpoczętej6 czerwca 1944 roku, wprowadzonona wszystkich alianckich samolotachnowe znaki szybkiej identyfikacji.Były to pasy inwazyjne (invasion stripes),pięć naprzemiennie ułożonychpasów białych i czarnych, malowanychna obu powierzchniach skrzydeł i wokółcałego kadłuba. Niekiedy całkowicielub częściowo przykrywały onepas w kolorze Sky malowany na ogonie(por. schemat V). W miarę postępówwojsk alianckich we Francji, pomiędzysierpniem a październikiem, zamalowywanoje na górnych powierzchniachskrzydeł oraz górze i bokach kadłuba(demaskowały bowiem samoloty nalotniskach polowych). Do początku1945 roku znikły one zupełnie.Plamy i ciapki, czyligdzieś ty się schował?Zagadnienia dotyczące malowaniasamolotów byłyby niepełne bez opisukamuflażu, czyli malowania maskującego.W przypadku RAF-u były to nieregularneplamy na górnych i bocznychpowierzchniach samolotów, w początkowymokresie wojny w kolorach zielonymi brązowym (Dark Green/DarkEarth; schematy I i II). Sposób malowaniadolnych powierzchni zmieniałsię. Do czerwca 1940 roku byłyone biało-czarne, a podział przebiegałwzdłuż osi samolotu. Takie malowaniemiało ułatwiać identyfikację swoichmaszyn z ziemi. Potem malowanoje na kolor Sky (schematy I, II). W czasieBitwy o Anglię można było takżespotkać różne wersje pośrednie tychmalowań, jak samoloty pomalowaneod spodu kolorem Sky, ale z jednymczarnym skrzydłem, lub malowanie„połówkowe”, gdzie zamiast białegowystępował kolor Sky. Znak rozpoznawczyna czarnym skrzydle (jeśli byłumieszczany) miał dodatkowo wąską,żółtą obwódkę.W maju 1941 roku, w związku z przenoszeniemgłównego ciężaru działańlotniczych nad Francję, co wiązało sięz przelotami nad morzem, zmienionokolor brązowy na szary (Ocean Grey)na górnych i bocznych powierzchniach,a na dolnych na jasnoszary (Sea GreyMedium). Ten schemat malowaniastosowano już do końca wojny (schematyIII–V). Co prawda, praktyczniewszystkie dotyczące tematu zdjęcia archiwalne,z którymi mogą się zetknąćnasi czytelnicy, będą czarno-białe, i koniaz rzędem temu, kto na nich odróżnikolor brązowy od szarego, ale wartopamiętać, że już w muzeach czy napokazach powietrznych samoloty historyczneczarno-białe nie są...Dodatkowo należy wspomniećo kamuflażu pustynnym, stosowanymprzez RAF w Afryce Północnej (schematVI). O tyle wiąże się to z naszymtematem, że słynny Cyrk Skalskiego(Polish Fighting Team) latał właśniena tak malowanych samolotach. Stosowanow nim kolory brązowy (DarkEarth) i piaskowy (Middle Stone), a nadolnych powierzchniach ciemnobłękitny(Azure Blue). Nie stosowano pasaw kolorze Sky na ogonie, a kołpakiśmigieł malowano na ciemnoczerwono(Dull Red).Oddzielnym zagadnieniem jest kwestiatypów stosowanych samolotów. Nazałączonych ilustracjach zaprezentowałemzdjęcia podstawowych typówmyśliwców jednomiejscowych (Hurricane,Spitfire i Mustang), używanychprzez polskie dzienne (bo był i jedennocny) dywizjony myśliwskie w WielkiejBrytanii.dr Tomasz Ginter – historyk, pracownik BEP IPN,współautor planszowej gry edukacyjnej 303


HeJ, KALENDARIUM kto polAk... XX WIEKU49Bohater, o którymmieliśmy zapomniećMarcin zwolskiJuż w czasie wojny stał się niewygodny, zarówno dla okupanta,jak i dla swoich – żołnierzy podziemia. Po roku 1945 był uciążliwytakże dla komunistów. W latach powojennych jego postać byłamarginalizowana i dezawuowana nie tylko w oficjalnej historiografii,lecz także w niektórych wspomnieniach żołnierzy konspiracji.Jeśli siłę człowieka można mierzyć liczbą jego nieprzyjaciół,to Zbigniew Rećko „Trzynastka” był prawdziwym mocarzem.Fot. ze zbiorów Anny WysibirskiejUrodził się w 1923 roku w Białymstoku.Wychowywał gotylko ojciec – Bolesław,funkcjonariusz Policji Państwowej– bo matka opuściła rodzinę,gdy Zbyszek miał siedem lat. Wyjechałanagle, bez uprzedzenia i pożegnania.Dla ojca Zbyszka to był szok. Po latachwspominał: „Siadłem, bo czułem, żeziemia usuwa mi się spod nóg,traciłem równowagę psychiczną,a nieproszone łzy popłynęłystrumieniem. Wtedy podszedłdo mnie Zbynio, objął swymidrobnymi rączkami za szyjęi powiedział: »Nie płacz, tato,jakoś będziemy obaj żyć«”.Ojciec wychowywał go najlepiej,jak umiał. Wymagał solidnegopodejścia do nauki, samdokształcał go w języku niemieckim.Zbyszek był dobrymuczniem. Szczególne zdolnościprzejawiał w nauce języków,wyróżniał się też w sporcie.Dziewczęta uwodził śpiewem,grą na skrzypcach i fortepianie,choć ze względu na historięz matką podchodził do nichz lekceważeniem, a nawet awersją.Koledzy szkolni wspominaligo jako indywidualistę, niecowyobcowanego. Mówili, że był„trochę narwany”.Fot. ze zbiorów Anny Wysibirskiej Zbigniew Rećko w wieku 10 lat;z prawej ojciec Bolesław, z lewej wujek;Białystok, 1933 rok Zbigniew Rećko „Trzynastka”Uczył się w Gimnazjum Męskim im.Józefa Piłsudskiego w Białymstoku.Nie ukończył go, bo wybuchła wojna.W sierpniu 1939 roku ojciec Zbyszkazostał zmobilizowany i szesnastoletnichłopak został sam. We wrześniu jednostka,w której służył Bolesław Rećko,przeszła na terytorium Litwy, gdziezostała rozbrojona, a jej żołnierze internowani.Zbyszek nigdy już nie zobaczyłojca, który przeszedł szlak wojennyjako żołnierz 2. Korpusu Polskiegogen. Władysława Andersa i wrócił doPolski dopiero po śmierci syna.W paszczy lwaW kwietniu 1940 roku do domuRećków wkroczył NKWD, bowłaśnie wtedy wywożono doKazachstanu rodziny policjantów.Zbyszka nie było w domu.Wkrótce potem nielegalnie przekroczyłgranicę Generalnego Gubernatorstwai uciekł do Warszawy,do rodziny ojca. Miesiącpóźniej Niemcy zgarnęli go w łapancei trafił do gospodarstwa rolnegow Bawarii na przymusoweroboty. Uciekł po roku, a w listopadzie1941 roku przedostał siędo Białegostoku. W mieście rządzilijuż Niemcy.Szybko okazało się, że koledzyze szkolnej drużyny harcerskiejdziałają w konspiracji. W lutymlub marcu 1942 roku Zbyszek zostałzaprzysiężony w Bojowej Organizacji„Wschód”. Organizacja


52HeJ, kto polAk...Nierówna walkaNa Białostocczyznę powrócił jesienią.Został adiutantem i najbardziej zaufanymczłowiekiem ppłk. Mariana Świtalskiego,który pod pseudonimem „Juhas”kierował teraz Okręgiem BiałystokZrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”.31 stycznia 1946 roku z zesłania wróciłaAnna Rećko. Szybko dołączyłado grona zebranego wokół ppłk. Świtalskiegoi została jego łączniczką.W trakcie kolejnych miesięcy pracowaliw konspiracji, ukrywając się w leśnychziemiankach lub u znajomych gospodarzy.Komendant Okręgu wystąpił doZarządu Głównego WiN o awans dlaRećki do stopnia porucznika i trzecieodznaczenie Krzyżem Walecznych.„Trzynastka” nie doczekał zatwierdzeniatych wniosków.Kolejną akcję miał przeprowadzićw październiku 1946 roku. Żonaaresztowanego komendanta Liniarskiego,Irena, nawiązała bardzo bliskiei – z punktu widzenia WiN-u – niebezpiecznekontakty z funkcjonariuszamiUB. Przywłaszczyła sobie także częśćorganizacyjnych funduszy. Niektórzysądzą, że usiłowała wykupić męża.Nawet jeśli rzeczywiście tak było, tojej działania stanowiły zagrożenie dlaorganizacji. Prezes Obszaru CentralnegoWiN, ppłk Wincenty Kwieciński„Głóg”, i jego zastępca, ppłk StanisławSędziak „Wiatr”, wydali rozkaz likwidacjiLiniarskiej. Niebezpieczną akcjęna obcym terenie mógł wykonać tylkonajlepszy, najbardziej zaufany człowiek– Rećko. Dobrze zresztą znał Liniarską,bo to w jej mieszkaniu kurował się poucieczce z więzienia. To miało ułatwićzadanie, ale było też elementem szczególnegodramatu „Trzynastki”. Otrzymałjednak rozkaz, który – jak zawsze– zamierzał wykonać. Ponoć postawiłjedynie warunek, że to nie on pociągnieza spust. Do pomocy otrzymał kolegę,Mariana Armatowicza „Delfina”.W pierwszych dniach października Liniarskazostała zlikwidowana.Konspiratorzy wrócili z Warszawy11 października rano. Wysiedli z pociągukoło Wysokiego Mazowieckiegoi ruszyli w kierunku swej bazy. Drogęzastąpił im pluton operacyjny milicji.Ucieczka się nie powiodła, na skrajulasu Zbigniew Rećko został trafionyśmiertelnie serią z broni maszynowej.Armatowicz rzekomo zbiegł, ale późniejokazało się, że podjął współpracęz UB. Czy zdradził już wcześniej? Czymilicja czekała na nich w ustalonymmiejscu? A może właśnie wtedy złapaligo i z obawy o życie zgodził sięna współpracę? Na te pytania brakujeodpowiedzi. Ciało Rećki przewiezionodo siedziby UB w Wysokiem Mazowieckiem.Po kilku dniach Rećkępochowano w bezimiennym grobie namiejscowym cmentarzu. Rok później,dzięki niezwykłej determinacji i szczęściu,Anna Rećko ekshumowała zwłokimęża i pochowała je na cmentarzu parafialnymw Kobylinie.Przywracanie pamięciZbigniew Rećko „Trzynastka” pozostałna wiele lat zapomniany, zepchniętyw cień. Nawet gdy można już było pisaćo AK i jej akcjach przeciwko Niemcom,o nim albo milczano, albo przedstawianogo w złym świetle. W iluż to publikacjachwystępował jako „gestapowiec”lub „volksdeutsch”, który „pomógł”przeprowadzić akcję uwolnienia więźniówgestapo. Także we wspomnieniachi opracowaniach historycznych byłychakowców nie doczekał się należytegoupamiętnienia. Białostocka AK chlubiłasię głośną akcją z 1942 roku i nie godziłasię na oddanie największej w niejzasługi młodemu chłopakowi z BOW.Wielu byłych akowców nie potrafiłoteż zapomnieć wyroku na Irenie Liniarskiej.Dla nich komendant Liniarskipozostawał legendarnym dowódcą,a wyrok na jego żonie był ocenianyjako co najmniej kontrowersyjny. Pewneznaczenie mogły też mieć wpływyw tym środowisku Armatowicza, którydożył sędziwych lat w glorii bohaterai którego świadectwo o byłym koledzenie zawsze było uczciwe.O dobre imię męża walczyła nieustanniewdowa – Anna. To dzięki niejZbigniew Rećko wrócił na właściwemiejsce w historii. W 1996 roku w Białymstokuzawisła tablica przypominającao akcji uwolnienia więźniów gestapo.W 2009 roku prezydent Lech Kaczyńskiodznaczył Rećkę pośmiertnie KrzyżemKomandorskim z Gwiazdą Orderu OdrodzeniaPolski. W 2011 roku Rećko zostałpatronem jednej z białostockich ulic.Zwykły chłopak z Białegostoku, niezwykłybohater. Teraz już niezapomniany.dr Marcin Zwolski – historyk, pracownik OBEP IPNw BiałymstokuFot. ze zbiorów Anny WysibirskiejFot. ze zbiorów Anny Wysibirskiej Zbigniew i Anna Rećkowie, okolice wsiKrusze koło Kołak, wrzesień 1946 roku


przeMinĘŁo KALENDARIUM z peereleM XX WIEKU 53CinkciarzJerzy kochanowskiTak jak „baba z mięsem” była w PRL symbolem nielegalnego obrotu cielęciną lubschabem, tak też ikoną handlu dewizami, zwłaszcza dolarami, byli cinkciarze.Nazwa „cinkciarz” pochodziod angielskiego zwrotuchange (money), którymposługiwali się Polacy proponującycudzoziemcom wymianę pieniędzyna warunkach korzystniejszychniż w banku. Pojawiła się pod konieclat pięćdziesiątych w Gdyni, która jakomiasto portowe miała wtedy najszerszykontakt z cudzoziemcami, lecz upowszechniłasię dopiero dekadę później.Przez pół wieku cinkciarze stanowilinieodłączny element krajobrazuspołecznego, ekonomicznego, a nawetkulturowego polskich miast. Jużw czasie II wojny światowej, ale takżepo jej zakończeniu, nielegalny handeldolarami i złotem był ważnym segmentemczarnego rynku. Włoski dziennikarzi dyplomata Alceo Valcini, mieszkającyw Polsce w latach 1945–1946,pisał o warszawskiej czarnej giełdzie:„Można było [na niej] spotkać intelektualistę,przedstawiciela wolnych zawodów,nauczyciela, młodych złodziejaszków[...], byłych studentów, młodychterminatorów, byłe służące i zwykłychprzestępców; wszystkich ludzi, którychz normalnego życia wytrąciły wojennewypadki, a którzy po mistrzowsku,cierpliwie i zręcznie usiłowali utrzymaćsię na powierzchni morza śniegu pokrywającegoWarszawę” (Bal w hotelu„Polonia”, Warszawa 1983, s. 32). Taróżnorodność była zresztą cechą cinkciarzyaż do końca PRL, a była ona skutkiemspołecznej akceptacji nieoficjalnejwymiany i powszechnego uczestnictwaw tym w procederze. Środowisko waluciarzy,które w latach siedemdziesiątychznacznie się poszerzyło m.in. o studentówi uczniów szkół średnich, zawszebyło wspierane przez szatniarzy, kelnerów,taksówkarzy i barmanów.Opłacalność nielegalnej wymiany byławysoka (bez trudu osiągano dziesięciokrotnośćprzeciętnej pensji!). Ryzykorównież było duże, ale profesjonalnicinkciarze – korzystając z luk prawnych– potrafili wypracować skuteczne strategieobronne i dzięki temu wywijać sięz najtrudniejszych sytuacji. „To zawodowstwojest charakterystyczne – pisałaKrystyna Świątecka – jeśli przyjrzeć sięzorganizowanemu systemowi podziałuról i funkcji wśród waluciarzy. Jednizajmują się tylko dostawami, inni rozprowadzaniem,niejako akwizycją, jeszczeinni – skupem waluty czy przemytem.Podział ról jest swoistą gwarancjąbezpieczeństwa: wpadka nie pociąga zasobą zagrożenia dla pozostałych” (Waluciarze,„Perspektywy” 1977, nr 49).W pamięci zbiorowej – wspieranejm.in. przez filmy, realizowane zarównoprzed 1989 rokiem, jak i później –utrwalił się stereotyp cinkciarza jakomłodego, zaradnego, nigdzie oficjalnieniepracującego mężczyzny, zazwyczajubranego w charakterystyczną kusąkurteczkę (by mógł szybciej uciekać).W rzeczywistości było inaczej. Zawodowycinkciarz zajmował się nie tylkonielegalną wymianą, lecz także wszelkimiinnymi dochodowymi interesami.Nie stronił też od oszustw. W 1985roku Komenda Główna Milicji Obywatelskiejprzeanalizowała skład społeczny3939 cinkciarzy. Większość –2726 osób – legitymowała się stałymmiejscem zatrudnienia, 515 było rencistamilub emerytami, tylko nieco mniejniż 14 proc. ani nie pracowało, ani sięnie uczyło. Ponad 27 proc. (1062) stanowiłykobiety, 20 proc. (792) miałowięcej niż 50 lat; 1992 osoby lokowałysię w przedziale 40–49 lat, a tylko 675miało 25–29 lat.Epoka cinkciarzy zaczęła się kończyćwraz z wprowadzoną w marcu1989 roku wewnętrzną wymienialnościązłotego i dopuszczeniem koncesjonowanychkantorów do obrotu walutą.Część cinkciarzy wyczuła koniunkturęi zalegalizowała swoją działalność,większość jednak próbowała zarabiaćw dotychczasowy sposób. Jeszcze przezkilka lat wydeptywali chodniki przedkantorami czy bankami. Stopniowo tracilijednak klientów, dla których corazbardziej liczyła się nie tyle minimalnaróżnica w cenie, ile bezpieczeństwoi wygoda. O ile bowiem gazety pełnebyły (zwłaszcza w roku 1989 i 1990)informacji o oszustwach dokonanychprzez cinkciarzy, o tyle na kantory z zasadynie narzekano. Cinkciarze traciliwięc klientów i na początku lat dziewięćdziesiątychzniknęli. Pozostali jednakw zbiorowej pamięci i pewnie dlategopierwszy wprowadzony w 2012roku internetowy system wymiany walutnazwano „cinkciarz.pl”.Choć zjawiska prezentowane w tej rubryceszczęśliwie przeminęły wraz z PRL, nie powinniśmyo nich zapominać. Przeszłość każdy pamiętajednak inaczej. Niech zamieszczane tu tekstystaną się dla Czytelników pretekstem dosięgnięcia do szufl ad lub pamięci i uzupełnienianaszej wiedzy. Historię można pisać wspólnie!prof. dr hab. Jerzy Kochanowski – pracownikZakładu Historii XX Wieku <strong>Instytutu</strong> HistorycznegoUniwersytetu Warszawskiego, autor m.in. Tylnymidrzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989 (2010)


54strAŻnicY nAroDoweJ pAMiĘciFot. ze zbiorów J. KołodziejskiegoFot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autora Fot. 1. Fot. 2 Fot. 3 Fot. 5Miejsca pamięcio rewolucjiwęgierskiejkonrad BiałeckiJesienią 1956 roku wojska radzieckie brutalnie stłumiły powstanie naWęgrzech, obalając rząd Imrego Nagya. Nowe komunistyczne władzena czele z Jánosem Kádárem, pierwszym sekretarzem WęgierskiejSocjalistycznej Partii Robotniczej, czyniły wszystko, aby nie tylkozatrzeć pamięć o zrywie z 1956 roku, lecz także wypaczyć jego sens.AAż do roku 1989 jedyną dopuszczalnąna Węgrzech formąupamiętnienia wydarzeń„kontrrewolucyjnych” sprzedlat było uroczyste składanie wieńcówpod pomnikiem poległych funkcjonariuszyÁVH, węgierskiej służby bezpieczeństwa.Pamięć o prawdziwym obliczurewolucji starali się jednak kultywowaćwęgierscy emigranci. W kilku miastachKanady i Stanów Zjednoczonych ufundowalioni pomniki przypominające obywatelompaństw zachodnich o węgierskiejtragedii (fot. 1 – pomnik w Bostonie).Na Węgrzech garstka opozycjonistówjuż w połowie lat osiemdziesiątych starałasię publicznie czcić pamięć poległych.Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopierow roku 1989. 16 czerwca – w kolejnąrocznicę stracenia premiera ImregoNagya oraz jego towarzyszy – zorganizowanoich uroczysty pogrzeb, będącyjednocześnie symbolicznym złożeniemhołdu wszystkim powstańcom-bohaterom,którzy oddali życie za wolność krajulub padli ofiarą kadarowskich represji.Główne obchody ku ich czci odbyły sięna pl. Bohaterów w Budapeszcie, gdziezebrało się kilkaset tysięcy osób. Wydarzenieto można uznać za początek końcarządów komunistów nad Dunajem.Od drugiej połowy 1989 roku w wielupunktach stolicy Węgier zaczęłypowstawać pomniki i tablice, przypominającezarówno mieszkańcom, jaki turystom o pełnych bohaterstwa i cierpieniadniach sprzed kilkudziesięciu lat.Jedną z pierwszych tablic wmurowano25 października 1989 roku wefrontową ścianę gmachu MinisterstwaRolnictwa, znajdującego się przypl. Kossutha. Upamiętnia ona 75 ofiarmasakry, do której doszło 25 października1956 roku w trakcie pokojowejmanifestacji. W podcieniach umieszczonoimitację wystrzeliwanych wtedykul (fot. 2). Na tym samym placu, bezpośrednioprzed gmachem parlamentu,stanął pomnik w kształcie bloku czarnegogranitu. Na jego szczycie coroku 23 października jest zapalanytzw. Płomień Rewolucji, który płoniedo 4 listopada (fot. 3). Kilkanaściemetrów dalej można zatrzymać się przysymbolicznej mogile upamiętniającejofiary „czarnego czwartku”, jak nazwano25 października 1956 roku. (fot. 4).Tuż obok gmachu Ministerstwa Rolnictwa,na skwerze przy ul. Báthory, znajdujesię oryginalny w formiepomnik Imrego Nagya. Ubranyw długi płaszcz i kapeluszpremier spogląda z niewielkiegomostku w stronę parlamentu(fot. 5). Co interesujące,ten skromnypomnik spotkał sięz dużo cieplejszymprzyjęciem mieszkańców Fot. 4Fot. ze zbiorów autora


strAŻnicY nAroDoweJ pAMiĘci 55Budapesztu niż największy z monumentówpoświęconych rewolucji węgierskiej,znajdujący się na skwerze Powstańców1956 roku, w miejscu gdzieniegdyś stał pomnik Józefa Stalina, obalonyprzez manifestantów 23 października1956 roku. Przyczyną sceptycyzmuwielu mieszkańców stolicy jest zarównoabstrakcyjna forma pomnika (2006 stalowychbelek zbiegających się w jednąstrukturę przypominającą klin) jaki fakt, że tymi, którzy doprowadzili dojego powstania, a następnie odsłonięciaw 2006 roku byli przedstawiciele partiiuważanej za spadkobierczynię dawnychwładz komunistycznych (fot. 6).Nie brak też licznych pamiątkowychtablic w miejscach walk, np. na gmachuWęgierskiego Radia przy ul. BródySándor (fot. 7) czy w Pasażu Corvinaw VIII dzielnicy, gdzie znajdowała sięjedna z najsłynniejszych powstańczychredut. Przed znajdującym się w centrumtegoż pasażu kinem umieszczono pomnikmałego powstańca (fot. 8). Nieopodal,po drugiej stronie ul. Üllői,na ścianie koszar, wmurowano tablicęupamiętniającą ministra obronyw rządzie Nagya, Pála Malétera.Pamiątkowe tablice znajdują się teżw wielu miejscach związanych z represjami,które dotknęły uczestników rewolucji,m.in. na budynku więzienia przy ul.Gyorskocsi, w którym skazano na śmierćImrego Nagya i Pála Malétera (fot. 9)oraz więzienia przy ul. Kozma, w którymstracono obu polityków. W tym ostatnimznajduje się ponadto sala pamięci poświęconazamordowanemu premierowi.Zdjęcia wielu innych ofiar rewolucjimożna zobaczyć na ścianach znajdującegosię przy al. Andrássy Domu Terroru,placówki muzealnej upamiętniającejczasy dwóch totalitaryzmów (fot. 10).Specjalne miejsce na mapie pamięcio ofiarach 1956 roku zajmuje cmentarzÚjköztemető, gdzie znajdują się grobywielu uczestników rewolucji, w tym ImregoNagya. Większość mogił należy doosób, które zostały stracone po procesachw latach 1956–1961. Są też jednak i grobyFot. ze zbiorówautoraFot. ze zbiorów autora Fot. 6powstańców, którzy zmarli stosunkowoniedawno i chcieli spocząć obok swychdawnych towarzyszy walki. Warto w tymmiejscu nadmienić, że na cmentarzuznajduje się dwujęzyczna tablica upamiętniającazaangażowanie Polakówi Węgrów w walkę o wolność w 1956roku (fot. 11).Pamięć o wydarzeniach sprzed ponadpół wieku przywołują symboliczne mogiły,tablice i pomniki w centrum miastai w dzielnicach peryferyjnych. Niebrak też obiektów architektonicznych,które choć powstały przed rokiem 1956,przez mieszkańców Budapesztu sąkojarzone z czasem rewolucji.Należą do nichbez wątpienia pomniki JózefaBema (fot. 12) i SándoraPetöfiego, pod którymi zbieralisię zrewoltowani studenci,gmach parlamentu, z któregookien przemawiał do zgromadzonychtłumów Imre Nagy, czybudynek będący ongiś siedzibąznienawidzonych organów bezpieczeństwaÁVH. Jeśli do tegodołożymy wiele nazw ulic, placówi skwerów upamiętniającychbohaterskich powstańców, otrzymamyobraz miasta, którego władzei zwykli mieszkańcy starająsię zachować pamięć o jednymz najwspanialszych, najbardziejchwalebnych, ale i tragicznychwydarzeń w historii Węgier.dr Konrad Białecki – historyk, pracownikOBEP IPN w Poznaniu i <strong>Instytutu</strong> HistoriiUniwersytetu im. Adama Mickiewicza, ostatniowydał monografię Klub Inteligencji Katolickiejw Poznaniu w latach 1956–1991 (2012) Fot. 11 Fot. 7 Fot. 8 Fot. 9 Fot. 10 Fot. 12Fot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autora Fot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autoraFot. ze zbiorów autora


56prAwDA czAsów, prAwDA ekrAnuGiuseppe w WarszawieJerzy eislerFot. Filmoteka Narodowa Kadr z filmu: Jan Matyjaszkiewicz,Wojciech Siemion, Antonio Cifariello„Buty żołnierzy włoskich jako zdobywców niestukały po brukach Warszawy, Poznania czyKrakowa. W Grecji i Jugosławii, gdzie – agresorzyi okupanci – zapisali się wieloma okrucieństwami,widziano ich podobnie jak Niemców. W Polscenatomiast na stereotyp żołnierza włoskiegoz czasów II wojny światowej składa się sporopowstałych ówcześnie dowcipów i kpiarskichwierszy oraz komedia filmowa o szeregowcuuciekającym z włoskiej armii ekspedycyjnejw Związku Radzieckim – Giuseppe w Warszawie.Banał o czarnowłosym muzykalnym amancie,kochającym piękne kobiety, śpiew, wino i makaron.Nie dramat, a właśnie komedia”. W taki sposóbo stale żywym wśród wielu Polaków stereotypieWłochów pisał w latach siedemdziesiątychjeden z najwybitniejszych znawców faszyzmuJerzy W. Borejsza.Chociaż – pozostając jeszcze na moment przy tytuleksiążki, z której zaczerpnąłem powyższycytat – rzeczywiście Mussolini był pierwszy…,a faszyzm włoski poprzedzał niemiecki narodowysocjalizm, to jednak w Polsce – ze względu na ogromniemieckich zbrodni popełnionych tutaj w latach II wojnyświatowej – często i łatwo zapominamy o tym, że „ludzieMussoliniego” potrafili być nie mniej okrutni i brutalni od„ludzi Hitlera”. Nie ma jednak tutaj miejsca na porównywanietotalitaryzmu czarnego z brunatnym.Jak mówić o wojnie?Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na zupełnie inną sprawę.Pamiętając o tym, że II wojna światowa była bodaj najważniejszym,a na pewno najtragiczniejszym wydarzeniem w ponadtysiącletnichdziejach Polski, trudno się dziwić, iż przezprawie dwadzieścia lat od jej zakończenia w kinie polskimpowracano do niej niemal zawsze w tonie martyrologiczno--dramatycznym. Zresztą przez kilka lat, w okresie apogeumstalinizmu w Polsce, o ile nie liczyć kilku obrazów o charakterzejawnie propagandowym, prawie wcale nie realizowano filmówwojennych. Potem, po przemianach politycznych 1956roku, w ramach określonych przez cenzurę odreagowywanoto w wielu dziełach „polskiej szkoły filmowej”.


prawda czasów, prawda ekranu 57Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych powstałyobrazy, które na zawsze weszły do kanonu polskiegofilmu wojennego. Ukazywały one, jak Wolne miasto w reżyseriiStanisława Różewicza, Orzeł Leonarda Buczkowskiegoczy Lotna Andrzeja Wajdy – przy wszystkich ograniczeniachoraz historycznych błędach, nieścisłościach czy wręcz przekłamaniach– różne aspekty Września 1939 roku. Częściowozapomniany, a zawierający znakomite dokumentalne wstawkiz walk lotniczych w czasie Bitwy o Anglię, film Historiajednego myśliwca w reżyserii Huberta Drapelli opowiadało udziale w tych walkach polskich lotników. Z kolei ZamachJerzego Passendorfera – nawiązujący do najgłośniejszejakcji bojowej Armii Krajowej w okupowanej Warszawie,czyli zastrzelenia w biały dzień w centrum tzw. niemieckiejdzielnicy gen. Franza Kutschery – początkowo krytykowanyza nadmierną swobodę w traktowaniu faktów (na przykładukazanie akcji, która w rzeczywistości została przeprowadzona1 lutego 1944 roku, w realiach wiosenno-letnich),z czasem został zaakceptowany także przez przedstawicieliśrodowiska akowskiego, a nawet niektórych uczestnikówtamtej głośnej akcji. Wreszcie, w Kanale i Eroice AndrzejWajda oraz Andrzej Munk sięgnęli po wątki związane z PowstaniemWarszawskim, o którym do niedawna w Polscepublicznie mówiono jedynie w sposób skrajnie tendencyjny,urągający pamięci bohaterów.Na parę rzeczy warto jednak zwrócić uwagę. Po pierwsze– w latach triumfów „polskiej szkoły filmowej” – odczasu wprowadzenia na ekrany w 1955 roku filmu w reżyseriiJana Rybkowskiego Godziny nadziei przez ponaddziesięć lat – nie zrealizowano ani jednego filmu, któryopowiadałby o zwycięskich walkach „ludowego” WojskaPolskiego w końcowym okresie II wojny światowej. Podrugie – w przeciwieństwie do pierwszych lat powojennych,kiedy to m.in. w Zakazanych piosenkach, Mieście nieujarzmionym,Ostatnim etapie czy zwłaszcza w Ulicy granicznejpodejmowano kwestię relacji polsko-żydowskich w czasieokupacji i poruszano problematykę Zagłady ludności żydowskiej– w popaździernikowym filmie problematyka tabyła raczej słabo reprezentowana, co było nie tylko następstwemograniczeń cenzuralnych.Wreszcie, po trzecie, a to dla niniejszych rozważań jestnajważniejsze, chociaż wątki komediowe, nawiązujące dookupacyjnej codzienności, pojawiały się już we wcześniejzrealizowanych filmach, takich jak Zakazane piosenki, Cafépod Minogą czy Eroica, to jednak długo nie mogła powstaćpolska komedia wojenna. Wydaje się, że filmowcy trafnieodczytywali nastroje społeczne i dobrze rozumieli, że potak wielkiej traumie, jaką społeczeństwo przeżyło w latach1939–1945, Polacy sami zdecydują, w którym momenciebędą w stanie śmiać się na filmach tego typu. Pewien precedenszresztą już był. W początku lat sześćdziesiątych sporympowodzeniem w Polsce cieszyła się francuska komedia Babetteidzie na wojnę w reżyserii Christiana-Jaque’a, w którejtytułową rolę zagrała będąca u progu wielkiej międzynarodowejkariery Brigitte Bardot.Okupacja na wesołoJednak na oryginalną polską komedię wojenną trzeba byłopoczekać jeszcze parę lat. Dopiero w 1964 roku w odstępiesiedmiu miesięcy miały swoje premiery dwa pierwsze filmytego typu: najpierw w styczniu obraz Tadeusza ChmielewskiegoGdzie jest generał (nawiasem mówiąc, zarazem jedenz pierwszych filmów o walkach żołnierzy „ludowego”Wojska Polskiego z Niemcami w końcowym okresie wojny),później, w sierpniu, Giuseppe w Warszawie w reżyseriiStanisława Lenartowicza. Te dwa filmy łączy osoba grającejgłówne role kobiece, jednej z najpopularniejszych ówczesnychpolskich aktorek, Elżbiety Czyżewskiej.W filmie Giuseppe w Warszawie wcieliła się w rolę Marii,młodziutkiej harcerki mieszkającej w okupowanej Warszawiei działającej w konspiracji. Jej starszy brat Stanisław jestartystą malarzem, który zarabia na utrzymanie domu malowaniemtandetnych obrazów. Bardzo śmiałym, ale i udanympomysłem twórców filmu było powierzenie roli niecosafandułowatego, nieco zalęknionego, nieco zwariowanegomalarza Zbigniewowi Cybulskiemu, który od chwili gdyw Popiele i diamencie Andrzeja Wajdy wcielił się w rolęMaćka Chełmickiego, dla wielu ludzi był prawdziwymidolem i symbolem akowskiego pokolenia.Jednak prawdziwą gwiazdą filmu okazał się grający tytułowąrolę włoski aktor Antonio Cifariello, który w momencieprzyjazdu na zdjęcia do Polski miał 33 lata i w dorobkuokoło dwudziestu kreacji filmowych. Niestety, Giuseppew Warszawie był jednym z jego ostatnich filmów. 12 grudnia1968 roku Cifariello zginął bowiem w Lusace w Zambiiw katastrofie samolotu podchodzącego do lądowania. Przygotowywałsię tam do kolejnej roli filmowej.Przygody włoskiego żołnierza w okupowanej Warszawie,z czasem dezertera z armii ekspedycyjnej na FroncieWschodnim, są same w sobie zabawne. Dodatkową atrakcjąfilmu są oczywiście podejmowane przez Włocha próbymówienia po polsku. Jest przy tym zrozumiałe, że zgodniez konwencją mamy do czynienia z czymś na kształt komediipomyłek. Śmieszne są perypetie Stanisława paradującegopo mieście we włoskim mundurze – żołnierza bądź co bądźwrogiej armii. Zabawne są podejmowane przez Włochapróby zdobycia (nawet drogą symulowania ataku wyrostkarobaczkowego) względów ślicznej Polki. W filmie jest teżtrochę celnych obserwacji codziennego życia okupacyjnego:jest scena ze szmuglerami w pociągu nieodparcie nasuwającaskojarzenia z podobną sekwencją w Zakazanychpiosenkach, jest „łapanka” na dworcu i na targowisku, jestpokazany pokątny handel dosłownie wszystkim, nawet skradzionąbronią palną, jest rzucanie wydmuszkami z tuszemw wystawy lokali „Nur für Deutsche”, są ukazane karykaturalniezajęcia „podchorążówki” z konspiracyjnymi hasłami


58 prAwDA czAsów, prAwDA ekrAnuFot. Filmoteka Narodowa Kadr z fi lmu: na pierwszym planie Elżbieta Czyżewska i Zbigniew Cybulskiw rodzaju: „Czy żaba zniosła skrzek?” albo zakonspirowanymikomunikatami w stylu: „Przywieziono pokarm dlakanarków” itp.Ale jest także w filmie scena jak gdyby nakręcona „kupokrzepieniu serc”, kiedy to niemieccy żołnierze z różnychformacji wzajemnie rozbrajają się na ulicach, przy okazjiniejednokrotnie ostrzeliwując się i wywołując chaos w całymmieście. Następnie jesteśmy świadkami, jak są karaniprzez przełożonego karą śmierci bądź zesłaniem na frontwschodni. Szczególna rola w całej tej sekwencji przypadłaJaremie Stępowskiemu, który brawurowo zagrał będącegosprawcą całego zamieszania strażnika więzienia Wehrmachtu.Zgodnie z zasadami obowiązującymi w filmachtego typu historia kończy się dobrze. W ostatniej sceniewidzimy, że nawet włoskiemu żołnierzowi, któremu śnił siępowrót do domu nad morzem na południu Włoch, udałosię zrealizować to marzenie.Ochy i achyCiekawe, że ta bezpretensjonalna komedia filmowa zyskałacałkiem przychylne recenzje, także wśród zwykle surowychkrytyków filmowych. Janusz Skwara napisał w „Filmie”:„Giuseppe w Warszawie jest już zabawą pełną gębą”. ZygmuntKałużyński na łamach „Polityki” poszedł jeszcze daleji stwierdził: „Giuseppe w Warszawie jest to wydarzeniesensacyjne w dziejach martyrologii polskiej: pierwsza groteskana temat wojny”. Z kolei Aleksander Jackiewicz pisał:„Komedia Lenartowicza, wydaje się, osiągnęła to, czegonie osiągnęła u nas chyba żadna, w każdym razie w takimstopniu; pośrodku białego dnia, pośrodku zainscenizowanegowiernie życia – pokazała okupacyjny swoisty dowcipjednego z najdziwniejszych miast”.Na koniec jeszcze jedna uwaga natury ogólnej. W 2011roku Giuseppe w Warszawie, podobnie jak w ostatnich latachwiele innych polskich filmów, został poddany rekonstrukcjicyfrowej. Muszę jednak stwierdzić, że w tym wypadkuefekt nie jest tak piorunujący, jak na przykład w wypadkukolorowych Krzyżaków Aleksandra Forda czy czarno--białego filmu Pociąg w reżyserii Jerzego Kawalerowicza,które nigdy nie wyglądały tak, jak obecnie po remasteringu.U Lenartowicza bodaj najwięcej zyskała ścieżka dźwiękowafilmu. Mam tutaj na myśli wspaniałą, inspirowaną włoskimimotywami, muzykę autorstwa Wojciecha Kilara, którąobecnie w pełni możemy podziwiać i docenić jej wartość.W następnych latach Kilar – między innymi za sprawą iście„westernowej” muzyki do Pana Wołodyjowskiego, Hubalai w końcu wspaniałego poloneza z Pana Tadeusza – stał siękrólem polskiej muzyki filmowej.prof. dr hab. Jerzy Eisler – historyk, dyrektor Oddziału IPN w Warszawie;zajmuje się dziejami PRL, a także najnowszą historią Francji i historią kina; autorm.in. Polski rok 1968 (2006), „Polskie miesiące”, czyli kryzys(y) w PRL (2008)


Cichociemnyz „czterdziestką piątką”Michał Mackiewiczz BroniĄ KALENDARIUM w XX rĘku WIEKU 59Dzięki pośrednictwu Ambasady Polskiej w Londyniekolekcja broni Muzeum Wojska Polskiego wzbogaciła sięw 1982 roku o amerykański pistolet Colt wz. 1911, należący niegdyśdo cichociemnego Tadeusza Gaworskiego, zrzuconego w czasieII wojny światowej do Polski. Właśnie ze względu na właścicielapistolet ten okazał się szczególnie cennym eksponatem.Fot. ze zbiorów Muzeum Wojska PolskiegoColt wz. 1911 był dziełemjednego z najgenialniejszychkonstruktorów bronina świecie – Johna MosesaBrowninga. Na przełomie XIX i XXwieku pracował on nad udoskonaleniemkonstrukcji pistoletu samopowtarzalnego.Mimo że szlak przetartokilka lat wcześniej (konstrukcje Mannlichera,Borchardta, Mausera), to właśnieBrowning wprowadził dwa najbardziejudane rozwiązania w działaniu tejbroni – zasadę odrzutu zamka swobodnegooraz odryglowania poprzez przekoszenielufy.W pierwszym przypadku zameki osadzona nieruchomo lufa pozostawałyniezaryglowane, a łuska oddziaływałana zamek przytrzymywanyjedynie sprężyną powrotną.Ten system był bardzo prosty, niezawodnyi sprawdzał się przy słabszejamunicji. Znalazł swoje ucieleśnieniew jednym z najsłynniejszychpistoletów z początku XX wieku –wzorze 1900 kal. 7,65 mm oraz jegonastępcach produkowanych w belgijskiejwytwórni Fabrique Nationaled’Armes de Guerre z Liège (tzw. belgijskalinia pistoletów Browninga).Drugi sposób został wykorzystanyw pistoletach strzelających silniejsząamunicją wojskową i działającychna zasadzie krótkiego odrzutu lufy.W trakcie strzału broń była zaryglowana.Zamek i lufa, sprzęgnięte zesobą, cofały się odpychaneciśnieniem gazów prochowych;i dopierokiedy spadło onodo odpowiedniegopoziomu(chodziło o zapobieżenie rozerwaniułuski), następowało odryglowanie (zamekcofał się dalej już sam, powodującwyrzucenie pustej łuski). W drodzepowrotnej zamka – inicjowanejsprężyną główną – następowało wybraniekolejnego naboju z magazynkai ponowne zaryglowanie, już z nabojemw komorze. Dotychczasowesposoby ryglowania byłyFot. ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego


60z BroniĄ w rĘku Cichociemny, por. Tadeusz Gaworski„Lawa” (z prawej) na kwaterze ZgrupowaniaAK „Kampinos” w Wierszachpod Warszawą, sierpień 1944 rokuskomplikowane, zaś patent Browningapolegający na przekoszeniu lufyw płaszczyźnie pionowej okazał sięprosty, niezawodny i jest stosowanydo dziś. Zwieńczeniem jego prac byłColt wz. 1911.W 1911 roku amerykańskie siłyzbrojne przyjęły na uzbrojenie Colta(ta wytwórnia nabyła Browningowskieprawa patentowe) strzelającego nowoopracowanym nabojem pistoletowym0,45 cala (45 ACP – automatic colt pistol).Colt wz. 1911 to samoczynny pistoletdziałający na zasadzie krótkiegoodrzutu lufy. Ryglowanie odbywa sięza pomocą dwóch półpierścieniowychwystępów na lufie, które odpowiadajądwu wycięciom – oporom na zamku.U spodu komory nabojowej znajdujesię ruchomy łącznik, który sprzęgalufę ze szkieletem. W trakcie strzałuzamek wraz z lufą cofają się na pewnymodcinku razem, po czym łącznikpowoduje pociągnięcie lufy w dółi tym samym wyjście występów lufyz opór zamka. Broń wyposażona jestw mechanizm uderzeniowy kurkowyFot. AIPNFot. AIPN(kurek zewnętrzny) z iglicą przerzutowąoraz trzy bezpieczniki: chwytowy,nastawny skrzydełkowy i ząb zabezpieczającykurka. Zasilanie odbywa sięz jednorzędowego siedmionabojowegomagazynka pudełkowego.„Jedenastka” doskonale zdała egzaminpodczas I wojny światowej. Doroku 1918 w wytwórniach Colta i Remingtonawyprodukowano ok. 700 tys.sztuk. Broń stała się inspiracją dla wieluznakomitych konstrukcji, w tympolskiego Visa wz. 35, belgijskiegoBrowninga HP wz. 35 i radzieckiegoTT wz. 33. Po wojnie wz. 1911 pozostałetatowym pistoletem sił zbrojnychUSA aż do lat osiemdziesiątych. Doświadczeniafrontowe z I wojny zaowocowałyjedynie niewielkimi i absolutniekosmetycznymi zmianami w wersjioznaczonej w 1926 roku jako A1 i produkowanejmasowo podczas kolejnegoświatowego konfliktu. I właśnie takipistolet trafił w 1982 roku do MuzeumWojska Polskiego.W piśmie dołączonym do zabytkuznalazła się wzmianka informującao tym, że broń przekazał do ambasadyWiktor Cepiński, były lotnik301. Dywizjonu Bombowego „ZiemiPomorskiej”. Uczynił tak na prośbępoprzedniego właściciela pistoletu,nieżyjącego już kolegi Tadeusza Gaworskiego„Lawy”, skoczka spadochronowegoi członka polskiej konspiracji.Nikt wówczas w ambasadziei w muzeum nie zdawał sobie sprawyz tego, kim był tajemniczy Gaworski.Dopiero po jakimś czasie okazało się,że „Lawa” był jednym z 316 cichociemnychzrzuconych podczas okupacjido Polski.Ten weteran, zmarły w 1963 rokuw Anglii, mógł się poszczycić imponującymszlakiem bojowym. Zacząłgo we wrześniu 1939 roku, broniącLwowa w szeregach Oddziału Zapasowego5. Dywizji Piechoty. Potem znalazłsię we Francji i Wielkiej Brytanii,gdzie trafił do 1. Samodzielnej BrygadySpadochronowej. W 1942 rokuprzeszedł kurs dywersji dla cichociemnychi w styczniu następnego roku zostałzrzucony do kraju. W marcu zostałdowódcą elitarnego, szturmowegoplutonu lotniczego podporządkowanegobezpośrednio Wydziałowi LotniczemuKG AK, z którym dokonałszeregu akcji dywersyjnych i partyzanckich,a 1 sierpnia 1944 roku przystąpiłdo Powstania Warszawskiego.Wskutek ewidentnych błędów wyższegodowództwa i nieudanego atakuna Okęcie już w pierwszych godzinachpowstania oddział „Lawy”znalazł się w beznadziejnym położe- „Lawa” (klęczy) prowadzi szkolenie nowych żołnierzy, okolice Łbisk pod Warszawą,sierpień 1944 roku


z BroniĄ w rĘku 61zamekłożysko lufyłączniklufatulejaoporowasprężynypowrotnejsprężyna powrotnażerdźsprężynypowrotnejzatrzask zamkamagazynekzatrzaskmagazynkaFot. ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiegoniu i został zmuszony do opuszczeniastolicy. Późniejsze próby powrotuzakończyły się niepowodzeniem. OddziałGaworskiego, stacjonujący naobrzeżach Warszawy, dzięki napływowiochotników i wchłonięciu pomniejszychoddziałów, rozrósł się dostanu kompanii. Była to samodzielnakompania lotnicza do zadań specjalnych.Działając w ramach Zgrupowania„Kampinos”, uczestniczyła onaw wielu starciach z Niemcami. Dziękidowódcy zachowała także zwartośćpodczas katastrofalnego w skutkachwyjścia całego akowskiego zgrupowaniaz Puszczy Kampinoskiej w GóryŚwiętokrzyskie (bitwa pod Jaktorowem).Dopiero 8 października „Lawa”zdecydował o demobilizacji swojegooddziału. Wielokrotnie ranny, odznaczonyza zasługi Krzyżem Virtuti MilitariV Klasy, skończył wojnę w stopniukapitana. Od 1945 roku przebywałna emigracji.Dane taktyczno-technicznepistoletu Colt wz. 1911Zasada działaniakrótki odrzut lufyKaliber0,45 cala (11,43 mm)Nabój11,43 x 23 mmMasa własna1,130 kgMasa broniz pełnym magazynkiem 1,360 kgDługość219 mmLufagwintowana,6 bruzd lewoskrętnychDługość lufy127 mmPojemność magazynka 7 nabojówPrędkość początkowa pocisku 250 m/sPistolet Colt wz. 1911 A1, należącyniegdyś do Tadeusza Gaworskiego„Lawy”, został wyprodukowany w zakładachRemingtona, jego numer seryjnyto 1291730. Wraz z pistoletem przekazanazostała oryginalna amerykańskakabura naramienna M3. Pistolety Coltstanowiły standardowe wyposażeniecichociemnych, dlatego też należy założyć,że muzealna „czterdziestka piątka”towarzyszyła „Lawie” od stycznia1943 roku, kiedy to lądował ze spadochronemniedaleko Radomia. Dzisiajbroń, jako depozyt Muzeum WojskaPolskiego, jest eksponowana w rembertowskiejsali tradycji Jednostki Specjalnej„Grom” – spadkobierczyni polskichcichociemnych.Michał Mackiewicz – archeolog, pracownikDziału Historii Wojskowości Muzeum Wojska Polskiego;zajmuje się historią wojen i uzbrojenia oraz archeologiąmilitarną; autor licznych artykułów o tematycehistoryczno-wojskowej, współautor książkiKircholm–Kłuszyn, zwycięstwa husarii (2011)SprostowanieW nr. 6/2012 „Pamięci.pl” w artykuleSiedmiotonowy polski kontra Panzerwaffezamieściliśmy zdjęcie czołgu PZKpfw IVzamiast PzKpfw II – któryprezentujemy obok.Za pomyłkę przepraszamyCzytelnikówi Autora.Fot. AIPN


62orzeŁ BiAŁYEmblematy galicyjskichochotniczych StrażyOgniowychtomasz zawistowskiDo polskich organizacji niepodległościowych działających przedrokiem 1918 należy z całą pewnością zaliczyć powstające od drugiejpołowy XIX wieku ochotnicze Straże Ogniowe. Konieczność ichistnienia uznawali zarówno Polacy, jak i władze zaborcze.Straże zrzeszały najaktywniejszączęść ludności, a będącjedyną legalną formacją polskojęzyczną,uprawnionązresztą do posiadania własnego umundurowania,z biegiem lat stawały sięnamiastką organizacji niepodległościowych.W latach poprzedzającychwybuch I wojny światowej to właśniez nich wywodzili się członkowiepolskich organizacji paramilitarnych.Wiele Związków Strzeleckich, Drużynczy Gniazd Sokolich powstało na baziestruktur wcześniej istniejących StrażyOgniowych, a ich członkowie łączylisłużbę w organizacji z obowiązkamidruhów straży. Dyscyplina, umundurowanie,musztra z polską komendą – towszystko było dla polskiej młodzieżynamiastką armii narodowej. Zdawalisobie z tego sprawę również urzędnicywładz zaborczych. Nawet w monarchiihabsburskiej, prowadzącej stosunkowołagodną politykę narodowościową,przedstawiciele administracji patrzylina polskich strażaków podejrzliwie.Umundurowanie straży w zaborachrosyjskim i pruskim nie mogło, rzeczjasna, mieć charakteru polskiego. Za tow zaborze austriackim udało się przemycićpewne elementy narodowe.Pierwsze formy umundurowaniaW wieku XIX na terenie Galicji działałokilka typów Straży Ogniowych; byływśród nich straże ochotnicze, gminne Emblemat niezrzeszonej StrażyOgniowej, Galicja, przed 1914 rokiemi fabryczne. W zakresie umundurowaniai oznak starszeństwa panowaładowolność. W latach 1872–1875utworzony został Krajowy ZwiązekOchotniczych Straży Pożarnych w Galicjii Lodomerii z Wielkim KsięstwemKrakowskim. Pierwszy okres istnieniazwiązku nie przyniósł zmian w kwestiiumundurowania, aczkolwiek sprawaujednolicenia go była wielokrotnieporuszana w prasie i w publicznychdyskusjach. W roku 1891 kwestia tabyła wręcz rozważana przez namiestnictwoGalicji, ministerstwo wojny wniosłobowiem skargę z powodu używaniaprzez niektóre straże umundurowaniai oznak naśladujących wojskowe.Na ilustracjach zostały przedstawioneemblematy z polskim orłem,Fot. ze zbiorów autoranoszone w Galicji na hełmach strażyniezrzeszonych w Krajowym Związku.Musimy pamiętać, że sprawa przynależnościposzczególnych straży dozwiązku była płynna – w 1897 rokunależało do niego 206 straży, a pozostałych109 działało na podstawiewłasnych statutów. Do roku 1914nowo powstające straże wstępowałydo Krajowego Związku bądź działałypoza nim. Jako że prezentowane tu emblematynie są przypisane do konkretnychstraży, nie możemy też datowaćich dokładnie. Niemniej można przypuszczać,że emblematy te pochodząz lat bliższych dacie wybuchu wojnyniż początku stulecia. We wcześniejszymokresie używanie orłów byłobyniemożliwe z racji braku zgody władzaustriackich; stosowano wówczas emblematyneutralne, najczęściej wyobrażającepanoplia ze sprzętu strażackiego.Przedstawione tu dwa przykładoweemblematy z wizerunkiem orła, re- Emblemat niezrzeszonej StrażyOgniowej, Galicja, przed 1914 rokiemFot. ze zbiorówautora


64orzeŁ BiAŁY Sokół z hełmu ofi arowanego w 1933 rokunaczelnikowi OSP Jedlnia, od pierwowzoruz 1902 roku różni się obecnością koronyFot. T. Marszałekodlanych z aluminium. W latach międzywojennych,kiedy nic już nie stałona przeszkodzie pojawieniu się orłówna strażackich czapkach i hełmach, sokółz monogramem „SO” był wciążtraktowany jako emblemat tradycyjny,podlegający jeszcze ewolucji. Zostałauruchomiona produkcja emblematówprzeznaczonych na hełmy wykonywanejako tradycyjne nagrody i prezenty.Znakiem odzyskanej niepodległościstała się korona, którą dodano na głowiesokoła. Hełmy ozdobione wizerunkiemukoronowanego sokoła wręczanozasłużonym aż do roku 1939, wobecczego strażackiego sokoła z monogramemSO można uznać za najdłużej noszonywzór emblematu.Strażacy w walceo niepodległośćW roku 1913 odbyły się w Pilźnie „Dnistrażackie”. Korespondent „GazetyLudowej” tak pisał w swojej relacji:„Wśród dźwięków marsza Sokolegoszły zastępy strażaków w wojskowymordynku. Naczelnicy w błyszczącychhełmach szli na czele swych korpusów,a sześć bogatych sztandarów kraśniałoponad szeregami. I miało się żyweuczucie, że te umundurowane szeregisynów chłopskich to coś więcej niżstraż pożarna, że gdyby sprawa wymagała,to te szeregi pójdą ochoczow ogień i z karabinem w ręku”. I tak sięwłaśnie stało. Strażacy działali w PolskiejOrganizacji Wojskowej i zaciągalisię do Legionów Polskich. Po roku1918 brali udział w plebiscytach, powstaniachna Śląsku i w Wielkopolsce,a także współdziałali w tworzeniu nowychwładz administracyjnych i samorządowych.Spośród nich rekrutowalisię członkowie Straży Obywatelskichi Straży Bezpieczeństwa w roku 1920.Na apel Zarządu Związku Floriańskiego,liczącego wówczas około 50 tys.strażaków, wielu z nich wstąpiło doArmii Ochotniczej gen. Józefa Hallera.W uznaniu zasług w wojnie bolszewickiejtrzydziestu strażaków zostałokawalerami Orderu Wojennego VirtutiMilitari, zaś 151 otrzymało KrzyżeWalecznych.Tomasz Zawistowski – autor trzech tomówmonografii polskiego orła wojskowego, urzędniczegoi szkolnego Polskie orły do czapek w latach 1917–1945(kolejne dwa tomy w przygotowaniu) Polscy strażacy ze Lwowa w mundurach według Regulaminu z 1902 roku, lata dwudzieste XX wiekuFot. ze zbiorów Ośrodka Karta


66MieJscA z HistoriĄ Ruiny kościoła w KisielinieNagle stojący za drzwiami bandyta zaprzestał uderzeń. Dziurabyła spora. Nie namyślając się wiele, podałem Kurpińskiemucegłę. Rzucił w otwór. Podałem następną i one poleciałytą samą drogą. Usłyszałem tupot butów na schodach i głosz dołu: »Cehlamy kiedaje, ne można wejty!«. Odetchnęliśmyz ulgą” – pisał we wspomnieniach Dębski.Był to dopiero początek nierównej, dramatycznej, wielogodzinnejwalki o ocalenie życia. Napastnicy podpalili drzwi,obrońcy gasili pożar moczem zbieranym do wiader. Ukraińcypróbowali wchodzić po drabinie, by wedrzeć się na piętro. Polacynie mieli innej broni oprócz cegieł i kafli z pieca, którymirazili uzbrojonych upowców. Od ukraińskich kul oraz granatówzginęło czterech spośród kilkunastu Polaków, którzy wzięliudział w obronie. Ranny został ksiądz proboszcz Witold Kowalski,w obliczu śmierci słuchający spowiedzi i udzielającyrozgrzeszenia wszystkim, którzy schronili się na plebanii. Pojedenastu godzinach oblężenia, przed północą upowcy odstąpili.Ocaleli Polacy opuścili plebanię. Rannego w nogę WłodzimierzaDębskiego pomagał przenieść na wóz Ukrainiec WiktorPadlewski, żonaty z Polką. Jego ojciec i brat byli upowcami.Aniela Dębska, która także była na plebanii, wspominała:„Sawka Kołtoniuk poszedł do lasu sprawdzić, czy nie ma tamupowców. Upiekł nam chleb. Matka wróciła do Kisielina, chcącnamówić rodziców mojego przyszłego męża do wyjazdu. Zamieszkiwaliwtedy u zaprzyjaźnionych Ukraińców. Do stodoły,w której nocowała, przyszedł Ukrainiec: »Stasiu, uciekaj, boDębskich wzięli«. Ślad po porwanych przez upowców zaginął.Rodzinę Romanowskich ostrzegła matka upowca Maciuka.Przyszedł pijany. Zanim rzucił się na łóżko, powiedział: »JakRomanowscy są w stodole, to niech idą, bo jak wstanę, będzienieszczęście«. Moje ciotki wyprowadzał z Kisielina Petro Parfeniuk,żonaty z Polką. Za pomoc Polakom zabili mu rodzinę”.Po kilku dniach Ukraińcy pozwolili przenieść ciała zamordowanychna teren przykościelny i tam pochować. Z zeznańjednej z niedoszłych ofiar: „Gdy klęczałam nad ciałem siostry(siedem ran kłutych), płakałam i złorzeczyłam, podszedł JefremPadlewski: »Nie krzyczy! Zaraz tobie te samo bude!«”.Zdaniem Anieli Dębskiej, między tymi, którzy zabijali, bylizapewne i Ukraińcy z Kisielina. A w każdym razie pomagalimordercom. Potwierdzają to zeznania złożone w śledztwieIPN w sprawie mordów na Wołyniu.Włodzimierz Sławosz Dębski pisał w książce Było sobiemiasteczko: „W 1989 roku spotkałem się z gestem przyjaźnii przeprosin za popełnioną zbrodnię. Mogiła przestała byćśmietniskiem, oczyszczono ją, zasiano trawę i ogrodzono”.W pięćdziesięciolecie zbrodni z inicjatywy Włodzimierza Dębskiegona zbiorowym grobie postawiono krzyż z nazwiskamipomordowanych i poległych podczas obrony plebanii. Wemszy św. w ruinach kościoła wzięli udział Polacy i Ukraińcy.Tomasz Stańczyk – dziennikarz zajmujący się tematyką historyczną,głównie dziejami Polski w XX wiekuRedakcja dziękuje rodzinie Włodzimierza Sławosza Dębskiegoi wydawnictwu Polihymnia za udostępnienie reprodukcji obrazuFot. D. GreszczukSzanowni Czytelnicy, „Pamięć.pl” to miesięcznik tworzony z myślą o miłośnikachUWAGA KONKURS! historii najnowszej. Chcemy, aby był tworzony także z pasją, a któż ma więcej pasjiniż miłośnik tematu? Dlatego ogłaszamy konkurs na artykuł popularnonaukowy dotyczący historii Polski XX wieku. Zachęcamy dopisania przede wszystkim studentów, uczniów, nauczycieli i wszystkich, którzy interesują się dziejami najnowszymi. Tekst powinienbyć utworem oryginalnym, dotychczas niepublikowanym, nie dłuższym niż 15 tys. znaków ze spacjami, mieć charakter popularnonaukowy,napisany przystępnie i ciekawie – z myślą o którymś z istniejących działów „Pamięci.pl” bądź jako zalążek zupełnie nowego.Termin nadsyłania artykułów: 31 stycznia 2013 roku. Czekamy na nie pod adresem pamiec@ipn.gov.plNagrodą główną, oprócz publikacji na łamach naszego pisma (i standardowej umowy autorskiej wraz z honorarium), będzie bonna 30 dowolnie wybranych publikacji IPN do zrealizowania w ciągu roku. Nagrodą za zajęcie II miejsca – bon na 20 publikacji, zaIII miejsce – 10.Pełny regulamin konkursu znajdą Państwo na naszej stronie internetowej.


Znicz pamięciZ Anną Gruszecką, dziennikarką poznańskiegoRadia Merkury, pomysłodawczynią akcji„Zapal znicz pamięci”, rozmawia Agnieszka ŁuczakEDUKACJA HISTORYCZNA 67W lasach, na rynkach miast i w dawnych więzieniach21 października po raz kolejny zapłoną znicze. Zapalimyje na grobach osób zamordowanych przez Niemcówpodczas II wojny światowej – nie tylko w Wielkopolsce,lecz także na innych ziemiach wcielonych w 1939 rokudo III Rzeszy. Zaczęło się od inicjatywy Radia Merkury,rozgłośni regionalnej Polskiego Radia w Poznaniu,w siedemdziesiątą rocznicę wybuchu wojny…Pomysł jest rezultatem naszych spotkań, podczas którychprzygotowywaliśmy cykl programów radiowych, opowiadającycho życiu Wielkopolan pod okupacją niemiecką. Wtedyuświadomiłam sobie, że pomimo ukończenia studiów historycznychi tego, że zajmuję się historią jako dziennikarkaw radiu publicznym, o wojnie wiem przede wszystkim z opowieścirodzinnych. Ograniczało się to do wspomnień o wysiedleniu,kiedy to moim bliskim dano kwadrans na wyjściez domu bez bagażu, albo o wujku, który stracił wszystkiezęby podczas przesłuchania w siedzibie gestapo w DomuŻołnierza w Poznaniu, czy o dziadku, który „zwiedził” półEuropy, naprawiając tory kolejowe w czasie pracy przymusowej.Wiedziałam, że warunki życia Polaków w Kraju Wartybyły znacznie gorsze niż w Generalnym Gubernatorstwie, aledopiero podczas rozmów z historykami z IPN przełożyłamsobie to suche stwierdzenie na konkrety. Zakaz poruszaniasię bez przepustek, używania publicznie języka polskiego,odebranie wszelkich nieruchomości i większości wartościowychprzedmiotów, przesiedlenia z lepszych mieszkań dogorszych połączone z „zagęsz- czaniem” mieszkańców,wprowadzenie przymusupracy od 12. roku życia,zApAl zNiCz pAmIęcI 21 xWięcEj iNfOrMaCjI Na sTrOnAcH:wWw.iPn.gOv.pL/zApAl-zNiCzwWw.rAdIoMeRkUrY.pLMeRkUrY PoLsKiE RaDiO PoZnAń i iPnoRgAnIzUją aKcJę „ZaPaL ZnIcZ PamIęcI”pO RaZ CzWaRtY.GeRaRd lInKe † 20 x 1939ZaRaZ Po wKrOcZeNiU Do pOlSkI We wRzEśnIu1939 r. nIeMcY RoZpOcZęlI LiKwIdAcJę pOlSkIcHeLiT Na zIeMiAcH WcIeLoNyCh dO IiI RzEsZy.W RaMaCh „AkCjI TaNnEnBeRg” zAmOrDoWaNo nAjbArDzIeJAkTyWnYcH PrZeDsTaWiCiElI PoLsKiEgOsPołeCzEńsTwA (iNtElIgEnCjI, dUcHoWiEńsTwA,zIeMiAńsTwA, uRzędNiKów pAńsTwOwYcH, oFiCerów,pOwStAńców śląsKiCh i wIeLkOpOlSkIcH,dZiAłaCzY SpOłeCzNyCh i pOlItYcZnYcH).Na zIeMiAcH WcIeLoNyCh dO RzEsZy dO KońcA1939 r. zAmOrDoWaNo pOnAd 40 tYsIęcY Osób.30.000 w oKręgU GdAńsK-PrUsY ZaChOdNiE10.000 w kRaJu wArTy1.500 nA ŚląsKu1.000 w rEjEnCjI CiEcHaNoWsKiEjMaRiA JaDwIgA KoToWsKa † 11 xI 1939LeOn bArCiSzEwSkI † 11 xI 1939MaRiA JaDwIgA KoToWsKa — zAkOnNiCa,sIoStRa cZeRwOnEgO KrZyżaLeOn bArCiSzEwSkI — kOnSuL, pReZydEnTGnIeZnA I ByDgOsZcZyGeRaRd lInKe — nAuCzYcIeL SzKoły pOwSzEcHnEjw nEkLi, dZiAłaCz hArCeRsKiAlEkSaNdEr mArGoLiS — lEkArZ I DzIałaCzsPołeCzNy pOcHoDzEnIa żyDoWsKiEgOWłaDySłaW KiEłbAsA — oFiCeR ZaWoDowY,uCzEsTnIk wOjNy pOlSkO-bOlSzEwIcKiEjAbY UcZcIć pAmIęć pOlSkIcH ElIt, w nIedZiElę21 x zNaJdź w sWoJeJ OkOlIcYmIeJsCe kAźn I ZaPaL ZnIcZ!AlEkSaNdEr mArGoLiS † 7 xIi 1939WłaDySłaW KiEłbAsA † 2 iX 1939zakaz zawierania małżeństwprzez kobietyprzed 25. i przez mężczyznprzed 28. rokiemżycia – a to jeszcze niewszystko. Matki musiałyzostawiać małedzieci bez opieki, boszły do wielogodzinnejpracy. Polacymogli na kartki kupićtylko połowę tego, coAnna Gruszecka – dziennikarka radiowa, absolwentkahistorii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu;w 2010 roku otrzymała nagrodę „Ślad”im. bp. Jana Chrapkaprzysługiwało Niemcom, musieli się im kłaniać i ustępowaćmiejsca na chodniku. Tworzyło to atmosferę zastraszenia,upokorzenia, powodowało wyczerpanie fizyczne i psychiczne.Polacy na ziemiach wcielonych do Rzeszy mieli dogłębnieodczuć, że są podludźmi, którzy mają tylko jedno prawo:pracować dla III Rzeszy Niemieckiej.Ta niewiedza jest zaskakująca, bo przecież nie brakujeksiążek wspomnieniowych i naukowych na ten temat.Tak, ale obronię się trochę żartem: mamy szkoły historycznewarszawską i krakowską, a brakuje poznańskiej… A mówiącserio, historia Wielkopolski ostatnich dwóch stuleciwydaje się insurekcyjnie nastawionym badaczom nudna, dlalewicy jest zbyt prawicowa i chrześcijańska, a dla prawiewszystkich jest to po prostu margines „prawdziwej” historiiPolski. W rezultacie fakty z historii Wielkopolski są niemalnieuwzględniane w syntezach, a co za tym idzie – w podręcznikachi programach nauczania. Kiedy spojrzałam nawstrząsające, nieznane powszechnie zdjęcia z jesieni 1939roku, opublikowane w wydanym przez IPN albumie Polityczneoczyszczenie gruntu. Zagłada polskich elit w Wielkopolsce(1939–1941), pomyślałam, że trzeba te wydarzeniaprzypomnieć nam samym.Te zdjęcia to m.in. robione z ukrycia fotografie publicznychegzekucji na rynkach i w innych centralnychmiejscach wielkopolskich miejscowości.To także fotografie zamordowanych wówczas ludzi i ichkrótkie charakterystyki: lekarz, powstaniec, nauczyciel, harcerz,ziemianin, ksiądz, urzędnik – każdy, kto mógł stanąćna czele choćby małej społeczności. Wtedy zobaczyłam,


eDukAcJA HistorYcznA 69Warunki życia na tym obszarze opisuje prasa konspiracyjna(„Be Zet” 1/1942): „Polakom na ziemiachwłączonych do Rzeszy nie wolno pod groźbą surowychkar: uczęszczać do opery, teatru, na widowiska,do muzeów, bibliotek i instytucji naukowych, na koncerty,wystawy, do większości kin, odwiedzać lokalipublicznych, restauracji, kawiarń, barów, korzystaćz urządzeń sportowych [… ] posiadać aparatów fotograficznych,radia, gramofonów, płyt”. Trzeba dodać,że wszystkie polskie instytucje kulturalne i naukowezostały w 1939 roku przejęte przez Niemców.Skonfiskowano także prywatne księgozbiory. Polskieszkolnictwo zostało zlikwidowane. Polacy mieli byćniewolnikami.Występowały jednak pewne różnice w poszczególnych okręgachRzeszy utworzonych z polskich ziem – czyli międzysytuacją w Kraju Warty, Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie,na Górnym Śląsku i w rejencji ciechanowskiej.Wszystko zależało od polityki namiestnika i jego pozycjiw strukturach nazistowskiej władzy. Dlategow różnych okręgach były różne reguły zapisywaniana niemiecką listę narodowościową. W Wielkopolsceznalezienie się na volksliście było trudne, natomiastna Pomorzu i Śląsku było to w zasadzie przymusowe– za odmowę groziły represje do osadzeniaw obozie koncentracyjnym i kary śmierci włącznie.Mieszkańcy tych regionów byli traktowani jako mięsoarmatnie – mężczyzn przymusowo wcielano doarmii niemieckiej.Już w pierwszych dniach wojny Polacy mogli sobie wyobrazić,jak będzie wyglądała niemiecka władza na tych terenach.Wkraczające wojska niemieckie dokonywały zbrodniwojennych, mordując mieszkańców wsi Torzeniec czyobrońców na przykład Kłecka, Mogilna i Gniezna. Organizatorobrony tych miast, ks. Mateusz Zabłocki, wcześniejpowstaniec wielkopolski, był postacią przybliżaną podczasubiegłorocznej akcji „Zapal znicz pamięci”. Do ks. Zabłockiegoniemieccy żołnierze strzelali, gdy jechał z białą flagąparlamentariusza. Uwięziony w szpitalu, został rozstrzelanypo parodii procesu.Oprócz Wehrmachtu zbrodnie popełniali też na swoichsąsiadach obywatele polscy pochodzenia niemieckiego,szczególnie z tzw. oddziałów samoobrony (Selbstschutz).Uprowadzali Polaków i brutalnie mordowaliza wsią. Morderców objęła amnestia ogłoszona przezwładze okupacyjne już w roku 1939. Ludność niemieckadostarczała też informacji o Polakach, którychdziesiątki tysięcy umieszczono jeszcze przed wybuchemwojny na listach proskrypcyjnych. Były to wykazyosób szczególnie aktywnych w życiu społecznym,potencjalnych przywódców oporu wobec okupanta.Po zajęciu Pomorza, Śląska i Wielkopolski grupy operacyjnepolicji bezpieczeństwa (Sipo) i służby bezpieczeństwa(SD) realizowały tam akcję o kryptonimie„Tannenberg”, której celem było pozbawienie społeczeństwapolskiego elit. Aresztowano i mordowanoludzi według przygotowanych list. Akcję nadzorowałReinhard Heydrich, szef Sipo i SD. Adolf Hitler wewrześniu 1939 roku nazwał tę eksterminację „politycznymoczyszczaniem gruntu”.Już w pierwszych miesiącach okupacji zginęło kilkadziesiąttysięcy osób – ale oczywiście nie tylko ich chcemy przypomniećpodczas tegorocznej akcji „Zapal znicz pamięci”.Obejmie ona swoim zasięgiem dawne ziemie wcielone doIII Rzeszy – od Gdyni przez Bydgoszcz, Poznań, Łódź, ażdo Katowic. Współorganizatorami jest pięć Rozgłośni RegionalnychPolskiego Radia, których zasięg obejmuje tęprzestrzeń: Radio Katowice, Radio Pomorza i Kujaw (PiK),Radio Łódź, Radio Gdańsk i Radio Merkury Poznań. Zasadapozostaje taka sama: na grobach, miejscach pochówku czypamięci narodowej w południe 21 października zapalamyznicz i przesyłamy zdjęcie do organizatorów. Do akcji włącząsię także muzea, na przykład w Wielkopolsce uczestnicyakcji dowiedzą się więcej o okupacji w Muzeum Martyrologicznymw Żabikowie oraz w Forcie VII w Poznaniu(pierwszym obozie koncentracyjnym na ziemiach polskich,gdzie po raz pierwszy użyto gazu do mordowania ludzi). Mójredakcyjny kolega, Sławomir Bajew, organizuje rajd rowerowy,którego trasa będzie prowadzić od Kościana przezkilka miast, w których 73 lata temu ginęli Polacy. Takichinicjatyw jest więcej. Znicze zapłoną także w Niemczech,gdzie wykonywano wyroki śmierci na polskich konspiratorach,m.in. w więzieniach w Dreźnie i Berlinie.W tym roku chcemy również podkreślić podobieństwolosów wszystkich mieszkańców ziem wcielonychdo III Rzeszy, nie tylko Wielkopolski. Dlatego doakcji włączyły się piony edukacyjne IPN z Gdańska,Bydgoszczy, Łodzi i Katowic. Chcemy pokazać te wydarzeniapoprzez losy konkretnych ludzi. Każdy regionwybrał postaci, których dzieje tworzą obraz tamtychdni. Wymieńmy choćby: s. Marię Jadwigę Kotowską,zamordowaną w Piaśnicy; konsula RP Leona Barciszewskiegorozstrzelanego w Bydgoszczy; kostrzyńskiegonauczyciela i harcerza Gerarda Linkego, łódzkiegolekarza Aleksandra Margolisa, ppłk. WładysławaKiełbasę… .Gest zapalenia znicza bywa początkiem głębszego zainteresowanialudzi przeszłością swojego regionu i jego mieszkańców.Niekiedy po raz pierwszy uczestnicy akcji dowiadująsię o wydarzeniach z najbliższej okolicy, spotykająpotomków ich uczestników albo wchodzą do Fortu VIIczy innych więzień i obozów i mogą historii dotknąć, a nietylko o niej usłyszeć.


70recenzJezrozumieć powojnieCzym żyli Polacy, gdy skończyła się prawie sześcioletniawojna? Jacy byli ci, którzy ją przeżyli? Książka MarcinaZaremby to próba znalezienia klucza do historii społecznejpowojnia w Polsce (1944–1947). Kluczem tym jest strach.Pomimo końca wojny trwał on nadal, co więcej – ukazywał wciążnowe oblicza. Próbując wniknąć w emocje Polaków, autor stawiatezę, że „trwoga” stała u źródła wielu ówczesnych wydarzeńi zjawisk społecznych.W czasie II wojny światowej Polacy doświadczyli traumy,z której niełatwo było się otrząsnąć. Wszechobecność śmierci,rozpad dawnego świata, nędza – to tylko niektóre z powszechnychwojennych doświadczeń, mogące prowadzić do agresji,zaburzeń psychicznych, alkoholizmu. Zaraz po wojnie świat niewrócił do normy, wręcz przeciwnie: zapanował chaos.Z chaosu tego wyłoniła się najpierw złowroga twarz sowieckiegożołnierza. Marcin Zaremba w poruszający sposób opisujekradzieże, rabunki i gwałty, których dopuszczali się żołnierzeArmii Czerwonej. Szczególnie temat gwałtów na polskichkobietach był do niedawna słabo znany. Powojenny krajobrazzaludnili także tzw. zbędni: zdemobilizowani żołnierze, inwalidzi,którzy – nie mogąc się odnaleźć w powojennej rzeczywistości– dźwigali poczucie klęski, stawali się często sfrustrowanii agresywni. Równie duży problem społeczny stanowili żebracyi włóczędzy. Do grona „zbędnych” autor zaliczył też demonizowanychprzez propagandę „spekulantów”. Można jednak miećco do tego wątpliwości, bo czyż dziesiątki tysięcy handlującychnie przystosowywało się do sytuacji?Bardzo ciekawy jest rozdział opowiadający o „gorączce szabru”.Autor wyróżnił kilka jego rodzajów – „drobny” i „bardziej zorganizowany”,„specjalistyczny”, a nawet „kulturalny”. Wreszcie –najbardziej makabryczny, bo związany z rozkopywaniem grobów.Skutkiem wojny była też przestępczość, w szczególnościbandytyzm. Fala rabunków, napadów, kradzieży miała u źródełnie tylko obniżenie standardów moralnych podczas wojny czyskłonność do przemocy zatrutych wojną byłych żołnierzy i cywilów.Nędza i głód także do tego motywowały. Jeszcze przezwiele lat zdarzały się w Polsce kradzieże butów i odzieży.Na tym lista lęków się nie kończy. Wprowadzenie rządów komunistycznychw Polsce łączyło się z celową „polityką strachu”i terrorem. Polacy bali się też wybuchu kolejnej wojny, głodu,chorób zakaźnych. Obraz powojnia pełen jest przemocyi okrucieństwa, które były zarówno źródłemstrachu, jak i jego konsekwencją.Część z opisywanych w książce zjawisk doczekałasię już opracowań historycznych; do klasykihistoriografi i należą choćby prace Krystyny Kersten.W kontekście „wielkiej trwogi” częściowoznane fakty nabierają jednak nowego znaczenia.Wszystkie mają poprzeć tezę o strachu jako dominującejemocji w powojennej Polsce. Jest w tymz pewnością wiele prawdy, chociaż wydaje się, żepojęcie strachu staje się momentami zbyt szerokie.Strach mieszał się – jak sam autor zauważa– z innymi emocjami, takimi jak: chęć zemsty,nienawiść, rozczarowanie, złość, poczucie krzywdy…Z drugiej strony w tej wielkiej ramie strachuz trudem mieszczą się takie zjawiska jak szaber, boprzecież można by rzec, że szaber był przejawemraczej odwagi niż strachu.Marcin Zaremba,Wielka Trwoga. Polska 1944––1947. Ludowa reakcja na kryzys,Wydawnictwo Znak, InstytutStudiów Politycznych PAN,Kraków 2012 ss. 694Zaletą opracowania Zaremby jest obfi tość świadectw osobistych:wspomnień, dzienników i listów, w tym bezcennej kolekcji korespondencjizatrzymanej przez cenzurę. Ostrość i bliskość osobistegoprzekazu wzbogacają suchość urzędowych sprawozdań.Przedstawione w książce nastroje i wydarzenia prowadzą kuostatniej części, w której autor podejmuje temat przemocy etnicznej,w szczególności wobec Żydów. Autor stara się zrozumieć, jakmogło dojść do pogromów i innych aktów agresji. Wśród przyczynwymienia skutki wojny, przedwojenny antysemityzm, dramatyczne„rozminięcie się prawd” dużej części Polaków i Żydów po wojnie.Analizując dwa powojenne pogromy – w Krakowie i Kielcach –oraz kilka innych zdarzeń, przedstawia interesującą interpretacjęspołecznej funkcji mitu o mordzie rytualnym (czyli przekonania,że Żydzi potrzebują krwi chrześcijańskich dzieci). Nagłe ożywieniemitu Zaremba tłumaczy właśnie powojennymi lękami; pisze, że byłon „formą artykulacji lęku i wrogości”. Rozdział ten jest dyskusjąz tezami prezentowanymi w głośnych nie tak dawno książkachJana Tomasza Grossa. Marcin Zaremba nie neguje wszystkich tezGrossa, w jednym miejscu nawet zgadza się, że powodem przemocywobec Żydów było „poczucie winy” – choć z rozważań autoraWielkiej Trwogi wynika raczej coś innego. Odpowiedź Zaremby naniewątpliwie ważne pytanie z historii relacji polsko-żydowskich jestodmienna przede wszystkim dlatego, że jest dociekliwa, komplikująca,wreszcie – rozumiejąca. Historia rozumiejąca nie polega naposzukiwaniu usprawiedliwienia dla zła w przeszłości, ale na dostrzeżeniucałego kontekstu, wyjaśnieniu sensu. Rozdział o pogromach,ale i cała książka są takiego podejścia świetnym przykładem.Elementy „atmosfery pogromowej” Zaremba dostrzegaw każdym opisywanym na kartach książki zjawisku i zdarzeniu.Chwilami wydaje się to przesadzone: czy rzeczywiście wszystkienegatywne emocje Polaków przekładały się na nienawiśćetniczną? W pewnym momencie autor twierdzi, że niezależnieod tego, czy wyniki referendum 1946 roku byłyby sfałszowaneczy nie, wybuchłaby agresja wobec Żydów, powodowana bądźtriumfem zwycięstwa, bądź goryczą porażki. To zbyt dalekoposunięta dowolność interpretacji.Obraz powojnia ma czarne barwy. Z pewnością nie jest onpełny, książka zresztą nie miała takich ambicji. Gdzieś w tymobrazie powinna się pewnie pojawić także i radość z końca wojny,z odbudowy, z odnajdywania bliskich, z nauki w polskiej szkole,wreszcie – nadzieja na budowę Polski, lepszejniż ta przedwojenna. Musiały silnie oddziaływaćjeszcze inne emocje i poglądy; bez nich nie da sięzrozumieć oporu wobec władzy komunistycznej,jakże silnego w tych latach.Na społeczeństwo „wielkiej trwogi” można patrzećdwojako: jak na kilkumilionowy tłum szabrowników,trudniących się nielegalnym handlem,prymitywnych i zacofanych, z satysfakcjąpatrzących na wieszanych Niemców, zdolnych dorabunków i przemocy wobec „obcych”; albo jakna tragiczne ofi ary wojny, sowieckiego i rodzimegoterroru, powojennych przesiedleń, złowrogiejsytuacji politycznej, głodu, chorób i bezrobocia.Książka Zaremby prowokuje do stawiania kolejnychpytań i szukania nowych interpretacji. Jestto też lektura dla każdego, komu bliskie są dziejespołeczeństwa.Natalia Jarska


ecenzJe 71Biografia chruszczowaWtym roku ukazał się polskojęzyczny przekład biografii Nikity Chruszczowa pióra Williama Taubmana,amerykańskiego profesora nauk politycznych.Osiem lat temu autor otrzymał za tę książkęNagrodę Pulitzera.Biografi a rozpoczyna się przewrotnie − od kulis upadkuI sekretarza KC KPZR. W 1964 roku spisek współtowarzyszyz KC doprowadził do „dymisji” Chruszczowa. To właśnieopis posiedzenia Prezydium KC, na którym zaskoczonyprzywódca ze łzami w oczach odpiera ataki niedawnychstronników, otwiera opowieść o jego karierze politycznej.Pozostałe rozdziały mają układ chronologiczny. Wydaje się,że przebieg życia Chruszczowa to dla Taubmana przedewszystkim okazja do przybliżenia mechanizmów, którewyniosły niepozornego sowieckiego polityka na szczytywładzy. Trzeba przyznać, że autor wywiązał się z tego naprawdędobrze.Determinantą kariery Chruszczowa były burzliwe wydarzenia,które rozgrywały się w państwie rosyjskimw pierwszej połowie XX wieku. Na kartach książki panoramęepoki rozpoczyna rewolucja przemysłowa, kontrastującaz biedą rosyjskiej wsi. Wiejski pastuch NikitaChruszczow zostaje ślusarzem w kopalniach ukraińskiegoDonbasu. Stąd już tylko krok do włączenia się w rewolucyjnązawieruchę 1917 roku. Chruszczow błyskawicznieprzechodzi kolejne stadia sowieckiej „przebudowy”. Jestbolszewikiem, żołnierzem Armii Czerwonej, sekretarzemrejkomu, gorkomu, wreszcie – pupilem Stalina, członkiemBiura Politycznego KC WKP(b) i I sekretarzem na Ukrainie.Tłem ostatnich awansów jest Wielki Terror, w trakciektórego Chruszczow jest jednym z najgorliwszychkibiców linii stalinowskiej, żądającym krwi tych, którzy„podnieśli rękę na tow. Stalina”. Jako sekretarz komitetumoskiewskiego i członek tzw. trójki, osobiście sprawujenadzór nad czystką w stolicy i podpisuje listy skazanychna karę śmierci. Lojalność, a przede wszystkim dużadoza szczęścia powodują, że sam Chruszczow wychodzicało z upiornego okresu czystek. Jeszcze wówczas,według autora książki, „cierpi na ciężki przypadek kultuStalina”. Podczas II wojny światowej i zarazpo niej odpowiada za sowietyzację ziem włączonychdo Ukraińskiej SRR oraz deportacjesetek tysięcy mieszkańców tych terenów.„Sukcesy” pozwalają Chruszczowowi znaleźćsię w ścisłym gronie pretorianów Stalina, rywalizującychze sobą o schedę po dyktatorze.W jaki sposób udało mu się pokonać Berię,Mołotowa i Malenkowa? Według Taubmana,w kuluarach Kremla Chruszczow miał opinięrubasznego błazna, dlatego też rywalepodchodzili do niego z lekceważeniem. Tymczasemokazał się wyrachowanym graczemi spiskowcem. Umiał także dostosowywać siędo nowych realiów. Wyprzedził „twardogło-William Taubman,Chruszczow. Człowiek i epoka,Wydawnictwo „Bukowy Las”,Wrocław 2012, ss. 910wych” i szybko „ozdrowiał” z kultu Stalina, który potępiłna XX zjeździe KPZR w 1956 roku, pobudzając procesodwilży w bloku komunistycznym.Kolejne rozdziały koncentrują się na polityce zagranicznejprowadzonej przez ZSRR w dobie zimnej wojny. OdII kryzysu berlińskiego, poprzez wyścig zbrojeń, zestrzelenieamerykańskiego samolotu U-2 nad ZSRR w 1960roku, rywalizację kosmiczną oraz kryzys kubański, któryTaubman przyrównuje do szachowego gambitu. Wycofaniesowieckich rakiet z Kuby, wbrew ofi cjalnej propagandzie,Chruszczow odczuł jako wielką porażkę.Taubman jest wytrawnym znawcą historii politycznejZSRR. Z łatwością prowadzi czytelnika przez meandrypolityki sowieckiej, pokazując ją w niezliczonych odsłonach:od relacji międzynarodowych i sytuacji wewnątrzbloku (Polska, Węgry, Jugosławia), poprzez warunki gospodarczew ZSRR, kreślone jakby mimochodem, przyokazji napomykania o wizytach Chruszczowa w kołchozachi fabrykach. Być może polski czytelnik poczuje sięrozczarowany, że niewiele miejsca w książce poświęconorelacjom ZSRR–PRL (polski Październik ’56 zajmujezaledwie dwie strony z 910). Wydaje się jednak, żeszeroki kontekst geopolityczny, w jakim autor nakreśliłpoczynania I sekretarza KC KPZR, usprawiedliwia teproporcje.Ważne, że Taubman konstruuje narrację nie tylkona podstawie materiałów archiwalnych, pamiętnikówChruszczowa, protokołów dyplomatycznych czy pierwszychstron gazet. Sięga do relacji świadków i niezliczonychanegdot. Przywołuje plotki i kuluarowe szepty,towarzyszące politycznym przesileniom. Lista jego rozmówcówzawarta na końcu książki liczy 82 osoby, drugietyle to opublikowane wspomnienia i wywiady. Właśniemateriały tego typu pozwalają autorowi nakreślić portretpsychologiczny Chruszczowa. Taubman nie poprzestajejednak na prostej charakterystyce. Ukazuje różne,zmieniające się z biegiem lat twarze polityka: bezgraniczneuwielbienie dla władzy, wyrachowanie, makiawelizmkryjący się za maską błazna, „maniakalną ambiwalencję”na krótko przed XX zjazdem, temperamentgraniczący z nieobliczalnością.Wszystko to powoduje, że książka Taubmanaspełnia kryteria dobrej biografii. Skomplikowanerelacje polityczne równoważą się najej stronach z okraszonym analizą psychologicznążyciorysem Chruszczowa. Autornie rości sobie prawa do usprawiedliwianiajego politycznych grzechów, choć niekiedywyraźnie eksponuje zasługi Chruszczowajako „prekursora pierestrojki”. Na szczęścienie przekracza granicy sugestii, zostawiającczytelnikowi możliwość własnej interpretacji.Magdalena Semczyszyn


zdjęcia Marek Kowalwstęp i opracowanie Paweł SpodenkiewiczLata 1980 –1990 w Łodzi i regionieokiem fotoreportera „Głosu Robotniczego”172BiBliotekA ipn• Tomasz Balbus,„Korab”. Wilniukklasyczny, IPN,Wrocław 2012,ss. 630 + ss. 120wkł. il.• Piotr Barański,Aleksandra Czajkowska,Agata Fiedotow,Agnieszka Wochna--Tymińska, Kłopotyz seksem w PRL.Rodzenie nie całkiem poludzku, aborcja, choroby,odmienności,Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego,IPN, Warszawa 2012, ss. 362.• Dariusz Burczyk,Wojskowy SądRejonowy w Gdańsku(1946–1955), IPN,Gdańsk 2012,ss. 504.• Paweł Kowal, Koniecsystemu władzy. Politykaekipy gen. WojciechaJaruzelskiego w latach1986–1989, InstytutStudiów PolitycznychPAN, IPN, WydawnictwoTrio, Warszawa 2012,ss. 524.• Shimon Redlich,Na rozdrożu. Żydziw powojennej Łodzi1945–1950, IPN, Łódź2012, ss. 251 + ss. 16ilustr.• Krzysztof Michalski,Działalność KomisjiWspólnej przedstawicieliRządu PRLi Episkopatu Polski1980–1989, IPN,Warszawa 2012,ss. 296.• Oskar Haleckii jego wizja Europy,red. MałgorzataDąbrowska, t. 1, IPN,Warszawa–Łódź 2012,ss. 286 + ss. 18 wkł. il.• Poznański Czerwiec1956. Wybór dokumentów,oprac.Stanisław Jankowiak,Rafał Kościański,Edmund Makowski,Rafał Reczek, IPN,Poznań 2012, ss. 599.• Szkice z dziejówNSZZ „Solidarność”na Pomorzu Nadwiślańskimi Kujawach(1980–1990),red. Igor Hałagida, IPN,Bydgoszcz–Gdańsk2012, ss. 240.• Magdalena Heruday--Kiełczewska, ReakcjaFrancji na wprowadzeniestanu wojennego wPolsce: grudzień 1981– styczeń 1982 (seria„Monografi e”, t. 82), IPN,Warszawa 2012, ss. 208.• Marta Cobel--Tokarska, Bezludnawyspa, nora, grób.Wojenne kryjówkiŻydów w okupowanejPolsce (seria„Monografi e”, t. 83),IPN, Warszawa 2012,ss. 304 + ss. 24 wkł. il.• Sprawa kwidzyńska.Internowanie, pobicie,proces 1982, tekstKarol Nawrocki,wybór i oprac. mat.ikonografi cznychKarol Lisiecki,współpraca TomaszŻuroch-Piechowski,Maszoperia Literacka, IPN,Gdańsk–Kwidzyn 2012, ss. 280.• Mity i stereotypyw dziejach Polski i Ukrainyw XIX i XX wieku,red. Andrzej Czyżewski,Rafał Stobiecki,Tomasz Toborek,Leonid Zaszkilniak, IPN,Warszawa–Łódź 2012,ss. 496.• Nie można zdradzićEwangelii. Rozmowyz abp. IgnacymTokarczukiem,rozmawiał, wstępemi przypisami opatrzyłMariusz Krzysztofi ński,IPN, UniwersytetPapieski Jana Pawła II,Rzeszów–Kraków 2012, ss. 136.• Pielgrzymki JanaPawła II do Krakowaw oczach SB. Wybórdokumentów, oprac.Rafał Łatka, IPN,Kraków 2012,ss. 381.Ostatnia dekada• Kamila Kędziora,Nazewnictwo ulicWrocławia w latach1945–1994, IPN,Warszawa 2012,ss. 238.• Daniel Wicenty,Załamanie na froncieideologicznym. StowarzyszenieDziennikarzyPolskich od Sierpnia ’80do stanu wojennego,IPN, Gdańsk 2012,ss. 649.• Ostatnia dekada.Lata 1980–1990w Łodzi i regionieokiem fotoreportera„Głosu Robotniczego”,zdjęcia Marek Kowal,wstęp i oprac. PawełSpodenkiewicz, IPN (Biblioteka <strong>Instytutu</strong>Pamięci <strong>Narodowej</strong> w Łodzi, t. XXIV),Łódź 2012, ss. 192.Instytut Pamięci <strong>Narodowej</strong>Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu00-207 Warszawa, pl. Krasińskich 2/4/6Publikacje IPN można nabyć:w siedzibie IPNul. Towarowa 28, 00-839 Warszawaponiedziałek – piątek w godz. 8:30–16:00tel. (22) 581 88 72w Centrum Edukacyjnym IPNim. Janusza KurtykiPRZYSTANEK HISTORIAul. Marszałkowska 21/2500-625 Warszawaponiedziałek – piątek w godz. 10:00–18:00,sobota w godz. 9:00–14:00tel. (22) 576 30 06Sprzedaż wysyłkowa publikacjizamówienia można składać telefonicznie: tel. (22) 581 85 97;(22) 581 88 42; (22) 581 88 17; fax (22) 581 88 29pocztą zwykłą na adres <strong>Instytutu</strong>pocztą elektroniczną:joanna.pamula@ipn.gov.pl; joanna.pszczola@ipn.gov.pllub w księgarni internetowej:www.ipn.poczytaj.pl


Lenin w październiku– a koty w marcuKawał polityczny był bronią obywateli w walce z bezwzględnymsystemem, który utożsamiali nie tylkoz rodzimymi komunistami, lecz przede wszystkimz „ojczyzną proletariatu” – ZSRR i jego przywódcami.Jednym z ulubionych tematów żartu w PRL byli właśniewodzowie wschodniego sąsiada. Im groźniejszy byłaktualny przywódca, tym więcej dowcipów o nim opowiadano.W ten sposób przynajmniej częściowo oswajano strach.Włodzimierz Lenin nie zdążył (choć próbował w 1920roku) rozszerzyć swojej władzy na Polskę, był jednak hołubionyjako najważniejszy z komunistycznych „świętych”i traktowany śmiertelnie poważnie. Ośmieszanie jego kultunależało więc do stałej tematyki peerelowskiego kawału politycznego.Sprzyjały temu liczne rocznice, jak obchodzonaw 1970 roku setna rocznica urodzin czy celebrowana rokrocznierocznica rewolucji październikowej.Z okazji stulecia urodzin wodza rewolucji znanypolski malarz miał namalować obraz Lenin w Polsce.Na otwarcie wystawy przybyli towarzysze partyjniz Polski i ZSRR. Gdy zasłona z obrazu spadła,oczom zdumionej publiczności ukazała się żona Lenina,Nadieżda Krupska, w niedwuznacznej pozycji z Dzierżyńskim.Aby zatuszować skandal, minister kulturyi sztuki zwraca się do malarza:– Świetnie ujęte, bardzo realistycznie oddane, alegdzie jest Lenin?– Jak to gdzie? – dziwi się malarz. – W Polsce.W rocznicę rewolucji październikowej na słupachogłoszeniowych poprzyklejano plakaty z napisem: „Leninw Październiku”. Następnego dnia na wielu plakatachktoś dopisał: „A koty w marcu”.Władzę Stalina Polacy poczuli już w pełni. Propagandaniemal na każdym kroku atakowała portretami wodza orazcytatami z jego światłych myśli. Dziennikarze używali 336synonimów nazwiska generalissimusa, m.in.: natchnieniemilionów, wódz i nauczyciel, genialny ekonomista, słońceludzkości, troskliwy opiekun i światły doradca Polski Ludowej.Ulica miała jednak o krwawym tyranie własną opinię.W ZSRR wyemitowano znaczki z podobizną Stalina.Nadeszły skargi, że znaczki nie chcą się przyklejać.Przeprowadzono badania i okazało się, że znaczki sądobre, tylko ludzie pluli na niewłaściwą stronę.Śmierć dyktatora w 1953 roku spowodowała wręcz eksplozjęantystalinowskich kawałów.– Na co umarł Stalin?– Na szczęście!– Czy to prawda, że na wiadomość o śmierci Stalinadwaj murarze z waszej budowy skoczyli z trzeciegopiętra?– Prawda. Skoczyli. Jeden po wódkę, drugi pozagrychę.Kolejny wysyp kawałów poświęconych radzieckimprzywódcom nastąpił na przełomie lat siedemdziesiątychi osiemdziesiątych. To w ZSRR czas gerontokracji,czyli rządów starców. Średnia wieku czternastu członkówBiura Politycznego KPZR wybranego w 1981 rokuwynosiła 70 lat (poważnie ją zaniżał pięćdziesięcioletniMichaił Gorbaczow). Nic dziwnego więc, że sztucznieanimowane kierownictwo radzieckie nie obroniło sięprzed żądłem polskiego kawału politycznego.W 65. rocznicę rewolucji październikowej w Moskwieodbył się pokaz siły: było nim wejście Breżniewana trybunę.Stary rybak złowił złotą rybkę, która w zamianza uwolnienie obiecała spełnić jedno jego życzenie.Myśli starzec dość długo, aż wreszcie prosi:– Chciałbym się znaleźć w luksusowym domustarców.Rybka plusnęła do wody, a rybak znalazł sięna... Kremlu.Breżniew zmarł 10 listopada 1982 roku, a 12 listopadazwolniono z internowania Lecha Wałęsę. Ulica szybkożartobliwie połączyła te dwa wydarzenia:– Jaka była przyczyna śmierci Breżniewa?– Zatelefonował do niego Jaruzelski i powiedział:„Zwalniamy Wałęsę”.– Czym był dla Polaków pogrzeb Breżniewa?– Kroplą w morzu potrzeb...Informację o śmierci Breżniewa pierwszy w Polscepodał Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej:„Na zachodzie bez zmian, a na wschodzie minusjeden”.AZ

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!