Miesięcznik nr. 140

Miesięcznik nr. 140 Miesięcznik nr. 140

05.02.2015 Views

Majkoszowi, przybyłemu później, aby nas zmienić – dopóki jej kelner nie zabrał. Znowu nie miał chłopak szczęścia do jedzenia. Kiedy wróciliśmy, zbliżało się do końca spotkanie z Nową Fantastyką. Odbyło się bez szczególnych atrakcji, może z braku redaktora naczelnego. Po nim Lech Jęczmyk został na sali ze swoją prelekcją o nowym średniowieczu, a w Green Roomie rozpoczęło się spotkanie z redakcją kryptomagazynu literackiego Fenix. Było to oczywiście rozpoczęcie nieoficjalne, po prostu w pomieszczeniu tym, rządzonym jak zwykle twardą ręką przez szamanową Agnieszkę, znajdował się akurat Michał Dagajew – niestety również bez swojego redaktora. Na spotkaniu oficjalnym, godzinę później, towarzyszył mu za to Michał Studniarek. Poddawszy analizie wypowiedzi dotyczące dalszego losu Fenixa można zauważyć, że zapowiadany termin powstania z popiołów raczej się ustabilizował i nie przesuwa się w kolejnych deklaracjach, więc coś chyba się rzeczywiście Szymon S. za kratami (fot. Paweł Pluta) dzieje. Oby. Następna w kolejce była redakcja Esensji, przy czym znowu okazała się ona tak liczna, że przy wykorzystaniu również współpracowników może w zasadzie samodzielnie przeprowadzić spotkanie ze sobą przy bardzo przyzwoitej frekwencji. Ale nie zawiedli też nasi zwykli, szarzy, ukochani czytelnicy, wypełniający salę i tylko Tarhim próbował spać w pierwszym rzędzie. Rozruszał się dopiero po wyjściu przed fort, gdzie pod latającymi satelitami wspominaliśmy minione czasy i inne takie. Z kolei nieco później trzeba było przejść na dziedziniec, gdzie przy ognisku, rozpalonym po harcersku, jedną zapałką i butelką rozpuszczalnika, odbywał się konkurs strojów. Objawiła się między innymi czteroosobowa francuska rodzina sprzed jakichś trzystu lat, w której wszystkie trzy panie nosiły do sukien glany. Było też komando dezerterów w mundurach różnych, oraz Xenopodobna wojowniczka, zbierająca brawa za odwagę związaną z temperaturą otoczenia i strojem, a właściwie jego znacznym brakiem. W ramach regulacji wspomnianej temperatury, po zakończeniu konkursu wszyscy zgromadzili się wokół płonącego już przyzwoicie ogniska, snując dywagacje, czy po przepaleniu drutu utrzymującego stos rozsypie się on na zewnątrz, czy do środka. Nie było nam dane tego stwierdzić, gdyż znowu wylądowaliśmy w pizzerii, tym razem innej. Prowadził Alex, zaopatrzony specjalnie na tę okazję w przepustkę z konwentu. W pewnej chwili zostałem osaczony przez dwie pizze bagienne, czyli takie z różnymi wodnymi żyjątkami, zdaje się że nie zawsze zabitymi do końca. W każdym razie, te akurat swoim zapachem w pełni zasługiwały na wspomnianą nazwę. Tym razem skończyliśmy dość szybko, za to pewne trudności wynikły przy próbie zebrania wszystkich do taksówek, gdyż jedni poLeslie do sklepu, a inni do bankomatu, ale przecież nikomu się już nie spieszyło. Pod bramą fortu nastąpił nerwowy moment, ale okazała się ona nie być jednak zamkniętą na głucho, tylko tak trochę, więc nie musieliśmy jej zdobywać – co mimo braku załogi wewnątrz nie byłoby jednak zbyt proste. W Green Roomie Michał Dagajew snuł jeszcze przez czas jakiś opowieści kombatanckie z zamierzchłych czasów ubiegłowiecznych Andrzej Pilipiuk zadumany (fot. P. Pluta) konwentów, po czym zajął się fotografowaniem konwentowiczki w średniowiecznym stroju. Czasem go tak napada. Najwyższy był zatem czas iść spać. W niedzielę rano tradycyjnie nie było ciepłej wody, ale może udało się to później 32

skorygować. Nie wiem, ze względu na rozkład jazdy pociągów pożegnałem bowiem wcześnie Zahcon, mimo paru jeszcze pozostałych punktów programu, w tym spotkania z Andrzejem Pilipiukiem. Kiedy wychodziłem, na bramce czekało już dwóch jednodniowych gości, planujących złośliwe obudzenie śpiącego gdzieś na sali zbiorowej kolegi. Przed fortem natknąłem się na spotykane przelotnie w trakcie tego Zahconu rude dziewczę, któremu zaproponowałem wspólny przejazd na dworzec, skoro i tak moja taksówka już jedzie. Dziewczę poszło jednak na przystanek autobusowy. Jej sprawa. Z ciekawości obserwując później okolicę dworca ujrzałem znajomą już rudą fryzurę dziewczęcia zbliżającą się podjazdem spod wiaduktu, czyli trasą liczącą od autobusu niezłe paręset metrów. Niby niedaleko, ale przejście pod peronami pozwala ten dystans zredukować dziesięciokrotnie. Jej sprawa. Jak ją znowu spotkam i rozpoznam, może zapytam, skąd pochodzą tacy twardziele. Paweł Pluta [tekst jest przedrukiem z magazynu sieciowego Esensja http://www.esensja.pl] Co: Zahcon 2001 Gdzie: Toruń, Fort IV Kiedy: 5–7 października 2001 Rys. Małgorzata Pudlik 33

skorygować. Nie wiem, ze względu na rozkład jazdy pociągów pożegnałem bowiem wcześnie<br />

Zahcon, mimo paru jeszcze pozostałych punktów programu, w tym spotkania z Andrzejem<br />

Pilipiukiem. Kiedy wychodziłem, na bramce czekało już dwóch jednodniowych gości,<br />

planujących złośliwe obudzenie śpiącego gdzieś na sali zbiorowej kolegi. Przed fortem natknąłem<br />

się na spotykane przelotnie w trakcie tego Zahconu rude dziewczę, któremu zaproponowałem<br />

wspólny przejazd na dworzec, skoro i tak moja taksówka już jedzie. Dziewczę poszło jednak na<br />

przystanek autobusowy. Jej sprawa. Z ciekawości obserwując później okolicę dworca ujrzałem<br />

znajomą już rudą fryzurę dziewczęcia zbliżającą się podjazdem spod wiaduktu, czyli trasą liczącą<br />

od autobusu niezłe paręset metrów. Niby niedaleko, ale przejście pod peronami pozwala ten<br />

dystans zredukować dziesięciokrotnie. Jej sprawa. Jak ją znowu spotkam i rozpoznam, może<br />

zapytam, skąd pochodzą tacy twardziele.<br />

Paweł Pluta<br />

[tekst jest przedrukiem<br />

z magazynu sieciowego Esensja<br />

http://www.esensja.pl]<br />

Co: Zahcon 2001<br />

Gdzie: Toruń, Fort IV<br />

Kiedy: 5–7 października 2001<br />

Rys. Małgorzata Pudlik<br />

33

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!