Miesięcznik nr. 140

Miesięcznik nr. 140 Miesięcznik nr. 140

05.02.2015 Views

Szesnasta już ceremonia wręczenia dorocznych nagród Chelsey dla grafików fantastycznych odbyła się podczas Worldconu w Filadelfii. Oto zwycięzcy w poszczególnych kategoriach: okładka (hardcover): John Jude Palencar za Forests of the Heart Charlesa de Linta; okładka (paperback): Jean Pierre Targete za Circle at Center Douglasa Nilesa; okładka (magazyn): Todd Lockwood za Dragon, lipiec 2000 ilustracja w tekście: Kinuko Y. Craft za Cinderella; praca barwna, niepublikowana: Michael Whelan za Reach; praca czarno-biała, niepublikowana: Drew Willis za A Wizard of Earthsea; praca przestrzenna: Sandra Lira za Millennium Angel; dokonanie artystyczne: Frank Kelly Freas; redaktor graficzny: Irene Gallo (Tor Books); ilustracja związana z grą: Todd Lockwood za Forge of Fury; ilustracja związana z produktem: Donato Giancola za Dracopaleontology. PWC Braterstwo kawalerów Dwie uwagi do recenzji Tomasza Nowaka Matrix z wizytą u króla Ludwika. Po pierwsze: tytuł Braterstwo wilków jest kiksem polskiego () tłumacza. Tytuł oryginalny, brzmiący Le pacte des loups, to Pakt czy raczej Sprzysiężenie wilków. Angielskie brotherhood może znaczyć, zależnie od kontekstu, „bractwo” lub „braterstwo”, we francuskim nie ma takiego dwuznacznika („braterstwo” to fraternite). Po drugie: chevalier w XVII-XIX ww. nie oznaczał już rycerza, ale szlachcica (w pewnym okresie – określoną podklasę francuskiego stanu szlacheckiego). Grzecznościowy zwrot monsieur le chevalier znaczy dosłownie „panie szlachcic”, z nieuchronnym po polsku odcieniem ironicznym lub obcesowym. Stąd od dawna przyjęta w polskiej literaturze przekładowej konwencja tłumaczenia tego zwrotu jako „kawaler” i „panie kawalerze”, nawiązujące do wciąż czytelnego, a niegdyś powszechnego określenia „kawaler orderu”. Tadeusz A. Olszański Rys. Małgorzata Pudlik 16

Final Fantasy – Koniec Magii Co my tu mamy Wybitny naukowiec z piękną córką, oddany sprawie żołnierz ze swoim wrednym dowódcą, i oni wszyscy wobec wspólnego zagrożenia. Naukowiec walczy dla dobra wszystkich nawet poświęcając siebie, dowódca walczy dla siebie poświęcając innych. Oddany sprawie żołnierz słucha rozkazów i kocha się po cichu w córce naukowca. Marna jego żołnierska dola. Pannica go wykorzystuje do omijania przepisów i igrania z dowództwem armii, aby nie przeszkadzało w jej badaniach. Dowództwo wykorzystuje go – między jedną niebezpieczną misją a drugą – do ujarzmienia pannicy i jej tatusia, aby nie bruździli armii w zdobywaniu funduszy. W sumie standard – czy to w Ameryce czy to w kinie. Co w takim razie jest w tym filmie innego Inne jest to czego nie w tym filmie nie ma, a nie ma aktorów. To znaczy są ale wirtualni. Ot, taki kaprys realizatorów. Zamiast mieć kapryśne gwiazdy i płacić im kupę szmalu, lepiej wydać cztery kupy szmalu na wirtualnych aktorów, którzy nie kapryszą. Nie powiem, faktycznie warci są tej kasy, bo chwilami wręcz nie da się ich odróżnić od żywych. Co więcej – w niektórych scenach grają lepiej niż niektórzy aktorzy w innych filmach. Oczywiście, skoro aktorzy, to i reszta też jest wirtualna. Mamy wirtualne scenerie i wirtualnego wroga. Ten to nawet jest podwójnie wirtualny. Nie dość, że grają go wirtualni aktorzy to jeszcze według scenariusza ma wyglądać wirtualnie (czyt. „widmowo”). I wygląda zgodnie z założeniami czyli jest go pełno, a widać niespecjalnie. Całość tych wirtualiów składa się bardzo ładnie w pełnometrażowy film, który nie wiadomo jak nazwać. Nie jest do końca „aktorski”, bo nie tylko aktorów, ale w ogóle nic rzeczywistego nie ukazuje (nawet jeśli miałaby to być tylko dekoracja) i nic nie zostało na jego potrzeby sfilmowane. Nie jest też to film animowany, bo od standardu filmów za takie uznawanych odbiega skrajnie. I jeszcze jedna ważna informacja: nie jest to – wbrew pozorom – ekranizacja. Film nie ma (poza producentem) nic wspólnego z serią gier o takim samym tytule. Jedno jest pewne: warto się wybrać do kina. Fabuła nie jest tragiczna, choć nie zachwyca świeżością ani pomysłami. Jest wątek sensacyjny, jest też miłosny, więc można Final Fantasy obejrzeć w dowolnym towarzystwie. Warto się również wybrać choćby dlatego, że za kilka bądź kilkanaście 17

Final Fantasy – Koniec Magii<br />

Co my tu mamy Wybitny naukowiec z piękną córką, oddany sprawie<br />

żołnierz ze swoim wrednym dowódcą, i oni wszyscy wobec wspólnego<br />

zagrożenia. Naukowiec walczy dla dobra wszystkich nawet poświęcając<br />

siebie, dowódca walczy dla siebie poświęcając innych. Oddany sprawie<br />

żołnierz słucha rozkazów i kocha się po cichu w córce naukowca. Marna<br />

jego żołnierska dola. Pannica go wykorzystuje do omijania przepisów<br />

i igrania z dowództwem armii, aby nie przeszkadzało w jej badaniach.<br />

Dowództwo wykorzystuje go – między jedną niebezpieczną misją a drugą<br />

– do ujarzmienia pannicy i jej tatusia, aby nie bruździli armii<br />

w zdobywaniu funduszy. W sumie standard – czy to w Ameryce czy to<br />

w kinie. Co w takim razie jest w tym filmie innego<br />

Inne jest to czego nie w tym filmie nie ma, a nie ma aktorów. To znaczy są ale wirtualni. Ot,<br />

taki kaprys realizatorów. Zamiast mieć kapryśne gwiazdy i płacić im kupę szmalu, lepiej wydać<br />

cztery kupy szmalu na wirtualnych aktorów, którzy nie kapryszą. Nie powiem, faktycznie warci<br />

są tej kasy, bo chwilami wręcz nie da się ich odróżnić od żywych. Co więcej – w niektórych<br />

scenach grają lepiej niż niektórzy aktorzy w innych filmach.<br />

Oczywiście, skoro aktorzy, to i reszta też jest<br />

wirtualna. Mamy wirtualne scenerie i wirtualnego<br />

wroga. Ten to nawet jest podwójnie wirtualny. Nie dość,<br />

że grają go wirtualni aktorzy to jeszcze według<br />

scenariusza ma wyglądać wirtualnie (czyt. „widmowo”).<br />

I wygląda zgodnie z założeniami czyli jest go pełno,<br />

a widać niespecjalnie.<br />

Całość tych wirtualiów składa się bardzo ładnie<br />

w pełnometrażowy film, który nie wiadomo jak nazwać. Nie jest do końca „aktorski”, bo nie<br />

tylko aktorów, ale w ogóle nic rzeczywistego nie ukazuje (nawet jeśli miałaby to być tylko<br />

dekoracja) i nic nie zostało na jego potrzeby sfilmowane. Nie jest też to film animowany, bo od<br />

standardu filmów za takie uznawanych odbiega skrajnie.<br />

I jeszcze jedna ważna informacja: nie jest to – wbrew<br />

pozorom – ekranizacja. Film nie ma (poza producentem)<br />

nic wspólnego z serią gier o takim samym tytule.<br />

Jedno jest pewne: warto się wybrać do kina. Fabuła nie<br />

jest tragiczna, choć nie zachwyca świeżością ani pomysłami.<br />

Jest wątek sensacyjny, jest też miłosny, więc można Final<br />

Fantasy obejrzeć w dowolnym towarzystwie. Warto się<br />

również wybrać choćby dlatego, że za kilka bądź kilkanaście<br />

17

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!